Kiedy sylwetka zatopiła się w tłumie, a ona nie mogła już go wypatrzyć, spojrzała jeszcze raz na swojego więźnia - nie wyglądał najlepiej, a i cały czas patrzył się na nią tak… źle. Nie podobało jej się to, ale musiała to zignorować. Zamknęła oczy i spróbowała przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów z planu miasta. Niestety, nigdy nie lubiła Danae - zdecydowanie wolała Adrion, ze względu na jego znacznie przyjaźniejszą atmosferę i liczne wspomnienia, które wiązały się z tym miastem - dlatego nie odwiedziałą miasta zbyt często. Niestety, teraz wychodziło jej to bokiem.
Zdając się na łut szczęścia, zdecydowała się przejść przez mniej uczęszczane rejony dzielnicy handlowej, opuścić ją, okrążyć i spróbować dostać się do sklepu jej przyjaciela, za wszelką cenę unikając tłumów.
– To co, powiesz mi o co tak naprawdę chodzi? – zapytała, zaczynając iść; stawiała kroki w ciszy, czując, że nie uzyska odpowiedzi. Po kilku długich chwilach, kiedy odechciało jej się tych podchodów, dodała – Zobaczymy, czy dalej będziesz taki cichutki…
Domyślała się, że po tych wszystkich wydarzeniach, taki marsz to nie będzie bułka z masłem, ale nie podejrzewała, że idąc będą z niej spływać strużki potu, który już chyba całkowicie przesiąkł jej ubrania. Chyba pierwszym powodem było to, że gdy szli, okazało się, że mężczyzna w którymś momencie jej ucieczki - najprawdopodobniej wtedy, kiedy spowił ich dym - użył magii przestrzeni, przez co znaleźli się na drugim końcu miasta, a ona musiała ominąć prawie połowę jego powierzchnii przedmieściami, potem jak najkrótszą drogą przejść przez zachodnią część dzielnicy handlowej, prosto do sklepu jej przyjaciela.
Drugi powód był nie mniej ważki - pulsujące bólem ciało nie było największym komfortem, jaki mogła mieć zapewniony. Oczywiście, użyła nieco domeny życia, żeby ulżyć nieco swoim cierpieniom, ale nie było tego zbyt wiele - proste czary, jakie mogła rzucić, to głównie te przeciwbólowe, otumaniające. Żeby zadbać o stan ran w profesjonalniejszy sposób, musiałaby uważnie wsłuchać się w swoje ciało, żeby nie ryzykować pogorszenia swojego stanu, a wtedy jej jedyne źródło informacji bez problemu mogłoby jej umknąć; na to nie mogła sobie pozwolić.
Całe szczęście, że całe to szaleństwo zbliżało się już do końca - zagłębiali się coraz bardziej w dzielnicę handlową, bo wokół pojawiało się więcej i więcej ludzi, którzy nie podzielali jej aktualnego zamiłowania do ciszy.
Nagle, za jednym z zakrętów, zobaczyła plac. Niezbyt duży, ale pełen ludzi, nieludzi, straganów, stoisk, przekrzykujących się wzajemnie handlarzy i całej tej otoczki. To było jedno z tych małych miejsc handlu, na temat którego nie dało się znaleźć żadnych informacji od postronnych. Jedno z tych miejsc, które znajdowało się albo przypadkiem, albo gdy ktoś wtajemniczony wtajemniczył i nas. Nawet nie musiała patrzeć, co było tutaj sprzedawane, bo doskonale znała ten mały ryneczek - lata temu ona też próbowała sprzedać tutaj coś swojego: biżuterię. Wtedy jeszcze nie była tak dobra z kreomagowania, jak teraz, a i jej umiejętności obrony praktycznie nie istniały; po kilku dniach nieudolnych prób, kiedy wracała wieczorem do gospody, ktoś napadł na nią, pozbawił przytomności i ukradł wszystko, co miała. Ktokolwiek, kto spróbowałby czegoś takiego teraz, najprawdopodobniej skończyłby z odciętą ręką, albo i gorzej, ale to była dla niej wystarczająca nauczka.
Podjęła marsz, powoli zanurzając się w tłuszczę. Gdzieś w jej umyśle pojawił się niepokój, ale postanowiła go zignorować i zdać się całkowicie na swój zdrowy rozsądek.
Już kilka chwil później niewłaściwość tej decyzji ukazała się jej w całej okazałości, gdy poczuła silne pchnięcie w plecy, które posłało ją w tłum; nie przewróciła się - nie przy takim zagęszczeniu osób, ale wystarczyło, żeby straciła równowagę i cenny czas potrzebny na jej odzyskanie. Całe to zmęczenie sprawiło, że szala znów przechyliła się na stronę jej przeciwnika, który zaczął uciekać, lawirując w tłumie. Mamaria na początku miała znacznie trudniej - prawie wszystkie okoliczne elfy, które widziały sytuację, starały się jej jakoś przeszkodzić, bo nie uznawały niewolnictwa; później szło już znacznie łatwiej, ale wiedziała, że nie ma szans - mężczyzna zerwał jej czar i mógł swobodnie korzystać ze swoich zdolności magicznych, w dodatku z każdą chwilą biegu powiększał swoją i tak miażdżącą przewagę. Gdy udało jej się wydostać z placu, nie widziała niczego, co mogłoby podpowiedzieć jej, gdzie mógł uciec blond-włosy.
Westchnęła głośno i oparła się o ścianę, zbierając myśli i próbując wymyślić jakieś sensowne wyjście z tej sytuacji.