Rapsodia[Rapsodia i okolice] Konik morski

Mówi się o niej Miasto Elfów. Owe osiedle nie zostało jednak założone przez elfy, a przez ludzi, pierwszym jego królem był człowiek, niestety jego dość niefortunne rządy doprowadziły do konfliktu pomiędzy władzą a ludem, wtedy to władzę obijał pierwszy elfi król, od tego czasu co raz więcej efów zaczęło przybywać do miasta, mimo, że oddalone o wiele dni drogi od głównych elfich osiedli ściągało do niego mnóstwo elfich braci, a zwłaszcza tkaczy zaklęć. Miasto położone nad legendarnymi wodospadami, w pięknej i... magicznej okolicy nie mogło zostać nie zauważone przez magów, czarodziejów i elfich tkaczy zaklęć...
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        Był obolały, a niedawna kontuzja w przednim kopycie na nowo o sobie przypomniała, gdy tylko walnął nim jednego z bijących się z nim pijaków w klatkę piersiową. I w sumie było to jego najmniejsze zmartwienie w porównaniu do poobijanej, brudnej od piachu i krwi twarzy, nie mówiąc o mocno zbitej reszcie ciała, ale i tak nie narzekał. Kuśtykał dumnie przez miasto na trzech kopytach, by bardziej nie nadwyrężać rannej kończyny, ciesząc się swoją wygraną i wspomnieniem jak mężczyźni przed nim uciekali, byleby tylko znowu nie dać sobie pogruchotać kości pod jego kopytami. Sam w sobie może i najsilniejszy nie był, bo w porównaniu do choćby prawdziwych wojowników (już pomijając tych centaurzych) był raczej wątłej budowy. Atletycznej. Nie potrzebował nie wiadomo jakiej siły, gdy miał tak wyćwiczone mięśnie w końskich kończynach, że stanowiły zabójczą broń. Bo nie ukrywając, raczej żaden centaur długo by nie wytrzymał stojąc na tylnych nogach, a ZuZu nie tylko długo potrafi tak ustać, ale jeszcze przy tym tańczyć, albo balansować na turlającej się beczce. O tak, był wspaniały i nikt nawet nie dorastał mu do pęcin.
        Szkoda tylko, że ci głupi rapsodiańczycy tego nie doceniali i nie dali mu obiecanego noclegu, ale czy ostatecznie i tak nie wyszedł na plus? Owszem był zmęczony, posiniaczony i głodny, a do tego robiło się chłodno, ale czy to naprawdę stanowiło jakiś problem, skoro zdołał się wzbogacić? I to chyba całkiem nieźle, o czym coraz bardziej się przekonywał, gdy tylko dokładniej przyjrzał się pozłacanym zdobieniom na rękojeści. Kto wie, może za co cudeńko zdołałby wynająć całą miejską stajnię wyłącznie dla siebie na kilka dni, a za możliwość umieszczenia w niej czyjegoś konia mógłby pobierać opłatę. Nie dość, że mógłby wybierać konie, które by go tak bardzo nie wkurzały, to jeszcze kroiłby tych tępaków do ostatniego ruena i ostatecznie zamiast stracić kilka złotych monet, zarobiłby może nawet znacznie więcej. Przyjemne z pożytecznym!
        Aż mu się oczy zaświeciły, gdy o tym pomyślał i już zamierzał przystąpić do swojego misternego planu, gdy nagle usłyszał jakiś dziwny dźwięk, a kiedy odwrócił się w jego stronę zobaczył niedaleko siebie siedzącego na murku potwora...Nie, dzieciaka! Mógłby przysiąc, że jeszcze chwilę temu...
        - Ty! Prawie mnie wystraszyłeś! - rzucił oskarżycielsko, nie miał zamiaru się przyznawać, że nie "prawie", ten zamaskowany dzieciak go przestraszył. Było ciemno, nie był w stanie dostrzec rysów twarzy, choć pewnie tą zasłaniała przynajmniej w połowie czaszka jakiejś bestii; czy choćby postury, które by zdradzały, że rozmawia z dziewczyną, a nie chłopakiem. - Gdybym był blisko, a ty byś mnie wystraszył i bym cię przez przypadek kopnął, nie było by ci do śmiechu. Od razu byś poleciał do mamusi z płaczem - prychnął z pogardą.
        - Czek... Hę? - przekrzywił lekko głowę, gdy spostrzegł, że ten nieznajomy wskazuje na zdobyczny nóż centaura. Ten od razu przyjął dumnie wyprostowaną pozę, stając na wszystkich kopytach, zapominając o swojej kontuzji. Podrzucił nieco ostrze, by zaraz to stało szpicem na jego palcu, balansował przy tym tak zręcznie, że nóż nie miał prawa spać, choć się lekko chybotał.
        - Otrzymałem go od samego generała rapsodiańskiej straży, w ramach wdzięczności za uratowanie mu córki z rąk groźnych bandytów - powiedział z pełnym przekonaniem, jakby to rzeczywiście była prawda, a nie ciekawa bajeczka, by nie przyznawać się do tego, że świsnął ostrze jakiemuś pijakowi i za to dostał od niego i jego kumpli manto. - Tacy bohaterowie jak ja nie potrzebują wcale spać, sen jest dla słabych - odparł arogancko, choć prawda była taka, że w sumie zaśnie od razu jak tylko oczy mu się zamkną, nie ważne czy będzie leżał, czy stał. Zakłopotał się jednak, gdy dzieciak zdradził, że w sumie obserwował ZuZu od dłuższej chwili i widział jak ten kręci się koło stajen. Zaraz w sumie na nowo przyjął swoją arogancką postawę, po tym jak padło, że w stajniach jest jakiś centaur - jak dobrze zrozumiał.
        - Ej! Nie ma pięciu nóg! - oburzył się stojąc na przeciwko tego bachora. Teraz w sumie mógłby się faktycznie zastanowić czy to jednak nie była dziewczyna. - Mam cztery nogi! - zaznaczył, na pokaz stając najpierw na tylnych kopytach by przed twarzą...czaszką, lecz nadal w bezpiecznej odległości zamajtać jej przednimi kopytami, a po tym stanął na przednich by zademonstrować tylne, ale skrzywił się tylko z bólu, gdy kontuzjowana kończyna wygięła się lekko go wewnątrz i ZuZu zarył twarzą w bruk. Zaklął siarczyście pod nosem, jak paskudnie bluzgający na co dzień szewc, starając się przez chwilę opanować potworny ból, który przeszył i sparaliżował jego ciało w momencie, gdy przeniósł cały ciężar swojego ciała na przednie kopyta. Wziął jednak trzy wdechy i pozbierał się z ziemi niezbyt zadowolony. Nie stał już jednak na rannej kończynie, a trzymał ją podkuloną, lekko podniesioną.
        - Mam cztery nogi... - burknął buńczucznie, jakby to miało raz na zawsze wyperswadować tej dziewczynie, że to on miał rację. - A ofiarą to ty zaraz możesz być! - krzyknął groźnie, przybierając postawę do walki. Bardzo mu się nie spodobało to co powiedziała. Kiedy jednak dokończyła, to on przekrzywił swoją głowę, nie do końca ją rozumiejąc, ale gniew mu odpuścił. Był zaintrygowany. - Jak mam ci niby oddać coś co nie is... - zamknął się na moment i zamyślił, mrużąc swoje niebieskie oczy. - Za dziesięć złotych ruenów będzie twoją. Wątpię by twoi rodzice kiedykolwiek tyle na oczy widzieli, więc wybacz, chyba będę musiał cię zasmucić. Rozumiesz, taki biznes. Nie ma nic za darmo na tym świecie - mruknął niczym prawdziwy handlowiec, na nowo odzyskując pewność siebie. Już niejednokrotnie słyszał to określenie posłane w jego kierunku, że "własną duszę by sprzedał bez mrugnięcia", ale jak niby miał sprzedać coś co nie istnieje, nigdy nie istniało i nigdy nie będzie istnieć? Ludzie są naprawdę głupi, ale skoro chcieli by kupować coś czego nie ma... Dostawać pieniądze i nie tracić nic w zamian, piękne marzenie, choć szkoda, że nieosiągalne.
        - Spadaj do domu, bo jeszcze ktoś pomyśli, że cię porwałem, napastuję cię czy coś tam innego, co sobie dorośli ubzdurają.
        Zbył ją machnięciem ręki, schylił się ostrożnie po nóż myśliwski, który wyleciał mu z ręki, gdy się wywalił i po prostu zaczął kuśtykać dalej w swoją stronę. Gdzieś mu się obił o oczy całkiem przytulny zaułek, gdzie mógłby się skryć za stertą śmieci, a na głowę nie padałby mu deszcz, ani nikt by mu nic nie zrzucił na głowę przez znajdujący się bezpośrednio nad tym miejscem niewielki balkon. Tylko gdzie to było?
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        Błąkający się nad ziemią Kito, odsunął delikatnie zawadzającą gałązkę i dał się bez skrępowania obejść blademu mężczyźnie. Wielu naturiańskich braci charakteryzowało się mocną otwartością pod względem aparycji i rozumiało ciekawość jaką budziły inaczej wyglądające ciała, a i dodatkowo lubowali się w pokazywaniu swej magii. Kito jak to Kito zasłaniał jedynie biodra, a magią zdarzało mu się z uśmiechem szafować. Teraz także z lubością oderwał od ziemi kopytka pokazując jak bardzo oduzależniony jest od ziemistej powierzchni i machnął ręką, po czym beztrosko wzruszył ramionami.
        - A bo ja ci wiem? - odparł w temacie skupienia, choć wyraźnie był z siebie zadowolony. - Uczył żem bym się nie mało takich stanów uduchowienia, by mnie żadne licho ani normalność nie wzięła czy sennowość mnie ogarnia czy też nie. Ale nauki moje były powiem ci ja, wymagające… i dawno od teraz, a makówka zawodzi. Czegom, że ja nie nie-robił, a ilem zaniepamiętnił! - Zastanowił się popisowo, przybierając pozę pirackiego mędrca. Ostatecznie miał opaskę na oku.

        Słuchał uważnie cichych i głośnych słów nowego kolegi, chociaż nie do końca po sobie to okazywał. Jego mali towarzysze znaleźli go i nim nastała absolutna ciemność rozsiedli się mu na grzbiecie. Opasły Pączuś i zwijający się w biały kłębek Fikuś. Przyzwyczajony do tego Kito opuścił się na ziemię i ostrożnie stawiał kroki, kierując się ku jakiejś polance. Nie potrzebował jednak ścieżki, gdyż tak jak wcześniej powietrze, teraz słuchała go ziemia i wyczuwał jej nierówności nim jeszcze położył kopyto.

        Aż gdy przeszli już spory kawał, wodny brat odezwał się znowu.
        Czarne oko spojrzało na niego mądrze, a potem zaczęło nimi naradzać się z błyszczącym ślepiem Prasmoka. Ile odpowiedzi potrafił z niego kucyk wyciągnąć?

        Chwilę szedł w milczeniu, jakby ignorował wszystkie słowa Rubina, przeciągnął się i w naturalnym geście płynnie od chodu przeszedł do sunięcia w powietrzu. Podkulił nogi, udając chyba, że siedzi na chmurce i rozluźnił mięśnie końskich nóg zdając się na siłę wiatru, który choć go unosił dalej był niesłyszalny. Przynajmniej dla postronnych.
        W końcu przeczesał jasną czuprynę i odezwał się, nie zważając na dłuższą chwilę ciszy, której dał początek.

        - Żeby ulejcowić swe wewnętrzne zapędy… prymarnie trza tego chcieć - ozwał się zagadkowo, a jego głos zdawał się dziwnie głębszy niż wtedy gdy mówił beztrosko. Chociaż i teraz nie wyglądał na strapionego. Raczej brał sprawę poważnie.
        - Nie zapytowuj mnie jak odmienić stan, gdy nie możesz być w pewności, że chcesz to uczynić. Inaczej na zmarnowanie idzie czas mój (którego ci nie żałuję) i twój własny. Wincyj - podłamiesz się, gdy w punkt nie osiągniesz efektów. Prawdziwie chcesz się odmienić? Okiełznać swą naturę lianami rozumu tak bardzo, że zmieni ona swój kształt i być prawdopodobna nigdy nie powróci do tego czym była? Radziłbym tobie to uczynić jeżeli szkodzi innym i tobie staje na drodze do szczęśliwego funkcjonowania w pokoju. Ale na fartowność ja nie dopatruję w niej zła. Więc i całkowicie od twego osądu zależy czy jest czymś czego chcesz się pozbywać. Jeżeli owszem… chyba byłbym w stanie udzielić tobie odpowiedniej podpory. Przemędrkuj to jednak słusznie. - Kończąc tymi słowami szamańskie niemachinacje uśmiechnął się przyjaźnie i spytał trytona gdzie ten udaje się na spoczynek.
        On zamierzał zostać spokojnie w polu.



        Był zabawny. Był taki zabawny! Taki osąd nieznajomej zdradzały przynajmniej jej wesołe chichoty, gdy tylko coś mu nie poszło. To, że "prawie" się przestraszył, opowiadanie o generale i jego córce (chłopak chciał zostać rycerzem czy jak?), w końcu jego zarycie twarzą w ziemię. Jednak przy tym ostatnim, choć śmiech zaraz po odgłosie upadku przeszył raz jeszcze rozproszoną ciszę, pojawiło się i wypatrywanie. Już sobie coś złamał, czy jeszcze nie? Nieznajoma wychyliła się patrząc na jedną z jego "czterech" nóg i po pierwszym rozradowaniu umilkła, zastanawiając się czy dzieciak przez swoją głupotę zrobi z siebie większego kalekę niż jest, czy może się opanuje. Ale skoro tak obchodził się ze swoim ciałem, rozumem i życiem nie dziwiła się, że już nie jest kompletny. A i duszę był gotów jej oddać! To jest sprzedać. Och, co za naiwny stworek!
        Uśmiechnęła się.

        - Nie sądzę, by ktoś chciał zwracać na nas uwagę. A nawet gdybyś mnie i wziął napastował to kogo to obchodzi? Nie jestem tutejsza. Ty też nie. - Wzruszyła ramionami, nie tracąc humoru. - Gdyby któreś z nas znaleziono nad ranem w rowie komuś mogłoby być przykro; ale tylko dlatego, że jesteśmy młodzi. Doskonale wiesz jak działa litość… i prawo handlu! - Wyszczerzyła się.
        - Ale masz rację nie mam tyle pieniędzy… dam ci coś innego. Tylko nie teraz. Dam ci to i ocenisz czy ci się podoba. Jak tak to ja wezmę twoje duchowe wnętrze. Umiem się nimi zaopiekować. - Zatarła rączki i zeskoczyła z murku. W wesołym milczeniu patrzyła za odchodzącym centaurem. Chwilę potem zniknęła.

♧ ♣︎ ♧


        - Wstaaawaj! - Chrapliwy głosik melodyjnie świstał nad uchem śpiącego młodzieńca. - Wstawaj, bo wezmę twój nożyk od generała! - Chichot i dziewczyna w skórach wskoczyła na murek, w razie gdyby jednoręki pragnął jednak użyć przeciw niej jakiejś swojej kończyny.
        - W nocy wyglądasz jak mroczny jeździec, ale w dzień to jak ósiem nieszczęść. Przyniosłam trochę wody, utop w niej swoją twarz, bo przez ten cały brud nie widzę dobrze sińca. Uff, zapowiada się ciepły dzień. - Przetarła ręką czaszkę. Widać było jednak, że robi jej się gorąco.
        - Dlatego lubię noce. Ale dni też! Ej, pokaż to, postanowiłam zająć się twoją nogą. - Znów zeskoczyła i weszła w zasięg młodego. Wskazała na ranną kończynę. - Zakład, że umiem to opatrzyć? Ha! Ja wiem, że umiem. Ale żaden opatrunek nic nie da, jeżeli będziesz jej dużo używał. … Jakie masz planu na dzisiaj? Widziałam bardzo ładną polankę za miastem, gdzie moglibyśmy dokonać wymiany… wiesz, za twoją duszę. Pokażę ci coś fajnego. - Zapewniła z maniakalnym uśmieszkiem. W dzień widoczna też była jej twarz. Dziewczęca, słodka, o wielkich oczach, ale wyraźnie zaczepna. Nieznajoma miała ostre kły i ciemne rzęsy, z postawy jednak wyglądała jeśli nie na chłopca, to skończoną chłopczycę. Na lekkim ubraniu spoczywało kłębowisko skór - lisich, borsuczych, zajęczych, a ozdoby w kości i korali przebłyskiwały niekiedy między nimi.
        Dziewczyna mówiła prawdę - zdecydowanie nie pochodziła stąd.
        No i była niska. W porównaniu do ZuZu? Szalenie.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Szczerze powiedziawszy, te całe szamańskie brednie jakoś specjalnie nie trafiły do głowy trytona - nieszczęśnika, co to ani nie wiedział kim jest, ani kim chce być, ani nawet jako kto się jutro obudzi. A głupi to on nie był (albo prrzynajmniej za takowego się nie uważał). Więc zaraz chwilę po pierwszej niezręcznej ciszy, zapadła druga niezręczna cisza. Rubin, co prawda mógł być w stanie wielce poważnego myślenia, ale jak tu myśleć, jak to wszystko takie niewyraźne, takie wymagające... Tu też należałoby rozróżnić myślenie od Myślenia, bo to drugie stanowczo jest trudniejsze i raczej się tego nie robi, bo gdyby się Myślało, to wielu by się nie wpakowało w takie kłopoty, w jakie się wpakowało. Pominąwszy więc ten cały skomplikowany proces, czy też odłożywszy go na później, Rubin wyjaśnił swojemu nowemu koledze, że jak sobie tak pochodzi wzdłuż rzeki, to w końcu znajdzie TO miejsce, które będzie według niego odpowiednie i poniekąd rzeczywiście tak było, bo nawet jeżeli po jednej stronie lasu woda miała tyle samo mułu, co woda po drugiej stronie i nawet jeśli wyglądają tak samo, i nawet jeśli są takie same, to to miało być TO konkretne miejsce. Ani stopę w lewo, ani w prawo. To i koniec. No może tak dogłębnie mu tego nie wyłuszczył, bo jeszcze by się biedak przestraszył.

Ostatecznie pożegnał się z kopytnym, jednak nie naruszając jego przestrzeni osobistej, pomimo tego, że z desperacją Rubina było to niemal nieuniknione, po czym udał się w poszukiwaniu tego idealnego miejsca. W praktyce nie zaszedł daleko, bo przy pierwszym zakręcie runął jak długi prosto do rzeki, nie kłopocząc się nawet znalezieniem zbiornika, w którym byłby cały zanurzony. Ale to praktyka fizyczna. Bo generalnie, to on cały czas dalej wędrował...

Szedł przez wielki, ciemny strumień, nie bardzo wiedząc, co tu robi i skąd się tu wziął, co w zasadzie nie było niczym niezwykłym, bo na jawie też mu się zdarzało. I przed nim, na jego drodze, pojawił się mały, biały ognik, który spytał: "Kim jesteś?". Mężczyzna poczuł nagły deficyt geniuszu i jakoś tak ciężko mu było znaleźć odpowiednie informacje. I wtedy nieco dalej pojawił się kolejny ognik. Gdy tryton podbiegł do niego, ognik szepnął: "Czemu jesteś?". Potem zaczęły pojawiać się kolejne ogniki. Każde z nich miało kolejne pytanie, które pozostawało bez odpowiedzi. Nagle okazało się, że stoi przed jeziorem, które rozbłysło owymi wybrykami natury. Zaczęły pojawiać się w nich twarze, a pośrodku jeziora stała osoba odziana w czaszki, która szeptała tylko jedno słowo i...

Coś niemiłosiernie go zapiekło, więc zaczął na oślep opędzać się ręką. A przynajmniej opędzałby się, gdyby każdy ruch nie był aż tak niewygodny. Powoli - naprawdę powoli - podniósł się na klęczki i starał się oczyścić okolice oczu na tyle, żeby móc je otworzyć. Sen snem, sny oznaczają różne rzeczy, mogą być twoje, cudze, zesłane, przypadkowe... Osoba ubrana w kości nie brzmiała specjalnie prawdopodobnie. Jedno oko otwarte. Tryton dostrzegł na głazie przed sobą młodego mężczyznę w mętnych, niebieskich szatach, który cały aż jaśniał i jakby światło słoneczne odbijał. Na oko nimfa (jak Rubin często określał maie, co wynika głównie z niewiedzy). Nimfa uśmiechnął się bezczelnie, rzucił w trytona mułem, po czym... pstryknął palcami i zniknął, zmieniając się w wilgoć, czy co tam one robią, a naturianin wiedział, że musi natychmiast się zmywać, bo gościnność została nadużyta. Oni tak mają, ci z wody - płynni, nieustannie zmieniają zdanie. Ale czego można chcieć od wody, co nawet kształtu własnego nie ma, a dostosowuje się do naczynia.

Po względnym ogarnięciu się i jako takim śniadaniu, wypadałoby się podjąć tej całej edukacji i wtedy morski mężczyzna uświadomił sobie, że wcale nie umie znaleźć tego całego Nouveia. W takiej sytuacji pozostało mu poczekać tutaj lub wyjść i go szukać. Postanowił poczekać nieco. Słońce co prawda wisiało coraz wyżej, ale nie warto było się śpieszyć. Tym bardziej, że wrócił do niego sen i objawiło mu się to mistyczne Myślenie.

Zaczął rozmyślać więc, choć opornym to było. Nogi skrzyżował, krzywił się i na bardzo Myślącego wyglądał. I nawet do wniosków bardzo inteligentnych doszedł. Po pierwsze - nie wiedział, czy na pewno chciał tej całej zmiany, którą sobie wymyślił. Po drugie - jak zaczął się zastanawiać, co chce osiągnąć, to pomyślał o dość stabilnym domu i drugiej osobie. I nie żeby mu jakoś specjalnie zależało na kimś konkretnym. Kluczowe jest słowo "uwaga". Rubin chciał kogoś naprawdę interesować - zyskać czyjąś uwagę - i też chciał być potrzebnym. Z racji tego, że wszystko, co potrzebne, czerpał z natury, był wolny i raczej nie kalał się pracą, a świat toczył się dalej - poza nim i bez niego.

Zrozumiawszy to, tryton stwierdził, że czas stać się inną istotą, aby zamiast widzieć świat, być światem. Nie polegało to dokładnie na tym, co wcześniej założył, ale teraz wszystko zyskało sens. Czy na pewno wszystko? I czy o to w tym chodzi? Nie wiadomo, ale Rubin był już gotowy.
Aby zejść z głazu oczywiście. Na zmiany jeszcze był czas.
A teraz czas znaleźć Nouveia i opowiedzieć mu o tym całym oświeceniu.
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        W sumie...ta mała miała rację, bo niby kogo miał obchodzić samotnie wędrujący, jednoręki centaur albo dziwnie ubrana dziewczynka? Byli tu zupełnie obcy. Nikogo nie znali, ani nikt ich nie znał co dla złodziejaszka jego pokroju było idealnymi warunkami by się obłowić. Ale właśnie z drugiej strony, gdyby coś mu się stało nikogo by to nie zainteresowało. Jedynie by współczuli, "bo to jeszcze dziecko". To było wkurzające.
        - Fakt... nikogo nie obchodzimy - zasępił się nieco, a jego lico spowił cień, który napawał niepokojem, przez gniew tlący się w niebieskich oczach chłopaka.
        Na jej propozycję skinął głową, choć niezbyt był chętny zabawy z nią w te całe dusze, skoro nie miała pieniędzy, a chciała mu wcisnąć coś innego. Po co mu coś innego i to jeszcze w zamian za swoją duszę, skoro mógłby ją zachować, a swoją zapłatę zwyczajnie ukraść. Szybkością nikt mu przecież nie dorówna. Zwłaszcza ludzkie dziecko. Warto więc się sprawie nieco przyjrzeć. Zobaczyć czym jest to oferowane przez nią "coś" i uzgodnić jakiś genialny plan działania. Żeby wiedział czym jest ta cała "dusza" i jak wygląda, mógłby zrobić podróbkę i jej wcisnąć, ale że miał w tym temacie zerowe pojęcie, najbardziej sensowny wydawał się pierwszy pomysł. Rozeznanie, plan rabunku, kradzież i ucieczka. To ie miało prawa się nie udać.
        Na ten moment jednak ich drogi się rozeszły, ZuZu potrzebował zaleźć sobie jakieś miejsce do spania, a ona...czort wiedział. W każdym razie nie poszła za nim. Mógł się więc na ten moment w spokoju gdzieś zaszyć i odpocząć po dniu dzisiejszym.

        To była bardzo przyjemna noc, nawet całkiem ciepła, więc nie musiał się wysilać, aby znaleźć coś czym mógłby się przykryć i ogrzać. Co prawda tłukące się po uliczce koty i szczury były strasznie irytujące, to jednak mimo wszystko wypoczął porządnie. Już pomijając usilnie próbującą go obudzić Czaszkę.
        - Od jakiego generała? - mruknął sennie przewracając się z boku na brzuch, z kopytami pod sobą by móc łatwiej wstać w razie potrzeby. Przetarł dłonią oczy, a po ty, pokręcił głową by się szybciej obudzić. Ziewnął przeciągle i spojrzał na nią. Nadal nieco zaspany. - Co jest Czaszka? Jak mnie w ogóle znalazłaś? - zapytał zaskoczony.
        - O, naprawdę? - Był bardzo podekscytowany, gdy nazwała go mrocznym jeźdźcem. Ci podobno byli bardzo silni, wszyscy się ich bali i ogólnie byli super. ZuZu wyobraził sobie siebie jako mrocznego jeźdźca i aż oczy mieniły mu się niczym dwa złote gryfy. Szybko jednak jej entuzjazm opadł, gdy wysłuchał ją do końca. - Ej! Nie jest aż tak źle przecież - obruszył się, lecz zrobił co mu poleciła i ochlapał przyniesioną przez nią wodą swoją twarz. Zapomniał przy tym o stłuczonym policzku wczorajszego wieczoru i skrzywił się z cichym syknięciem. Bolało, ale w sumie sam był sobie winien mógł nie wydziwiać.
        - Hę? A co z nią nie tak? - Przekrzywił głowę, wyciągając obolałą nogę przed siebie. - Plany? Hmm... Pewnie pokręcę się trochę po targu i podwędzę coś do jedzenia, a po tym poszukam czegoś ciekawego i... - zaczął wymieniać, lecz dziewczynka wspomniała o ich wymianie i idealnej do tego polance niedaleko. Od razu się ożywił i stanął na równe nogi.
        - To na co jeszcze czekamy? - zawołał z entuzjazmem. Zgarnął szybko swoje rzeczy i posadził dziewczynkę sobie na grzbiecie. - Trzymaj się mocno - polecił, stanął dęba, po czym ruszył z kopyta przez miasto. - Ale pokażesz mi coś fajnego i to co chcesz za moją duszę? - upewnił się, gdy tak gnał przed siebie, dając się w pełni prowadzić własnym kopytom.
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        Odparadował spokojnie gdzieś na dzikie pola, by wybrać sobie odpowiednie miejsce do spoczynku i naradzić się cicho z duchami okolic, jak postąpić wobec wodnego brata. Umilkł i wczuł się w duchowy świat, nakładający się falami na przymiejskie równiny. Magia splotła wspomnienia w bystre myśli, niecielesności w byty i na powrót wywołała przymglone charaktery osób, które potraciły już ciała. Liczna chmara osądów i wiedzy przebiła się do umysłu kucyka, który z błogim spokojem zaczął wyławiać z nich najlepszych rozmówców jak i myślicieli. Chaotyczny rytm słów tworzony przez przebudzone dusze wyciszał się powoli i tak jak powoli mijała noc, tak szaman zdobywał coraz więcej odpowiedzi. Dyskutował też z głosami, które pozostały, a była to dyskusja przyjazna i zawzięta, bowiem choć pewien był swoich zdolności, niektóre podszepty mówiły mu, że będzie się musiał postarać, aby znaleźć wspólny język z chaotycznym trytonem. Widzieli go, widzieli jak się zachowywał. Nie ufali mu. I ufali. Biedny był… i nie prawda. Dorosły! Ale naturianin…
        Kito uśmiechał się do owych wniosków, spostrzeżeń i nawet zarzutów, po czym wymawiał ciepłym szeptem po raz kolejny co zamierza zrobić, powtarzając to zdanie jak mantrę. Zamierzał pomóc Rubinowi jeżeli tylko ten go o to poprosi. Jeżeli tylko spotkają się kolejnego dnia. Jeżeli to będzie możliwe.
        A powinno być.

        Nie zauważył, gdy zapadł w sen, nadal bowiem myślami błądził po innej krainie, a ta zmieszać mu się mogła kaprysem magii z marami sennymi. Grunt, że gdy otworzył oczy zaczęło świtać, a poranek przywitał go ożywczą rosą i rozkosznie purpurowym niebem. Ptaki ćwierkały wybudzająco, wietrzyk smagał plecy, insekty krążyły dookoła dziko i swawolnie, aż coś ich nie połknęło. Fikuś już zaczął pierwsze swoje loty, w pogoni za nimi, Pączuś zwinął się ciaśniej i chwycił centaurzy grzbiet, aby nie spaść, gdy towarzysz jego zaczął się przeciągać i ruszać.
        Trzeba było odnaleźć wodnego brata!

♧ ♣︎ ♧


        Nie zeszło mu tak znowu długo, otwarty był bowiem na podpowiedzi błękitników ćwierkających, że chyba coś tam widziały i błagania czeczotki, by odpędził obcego spod jej gniazda. Trawy także zapamiętały stąpania i przybrzeżne trzciny zaprowadziły kucyka niemal prosto pod głaz, na którym do niedawna siedział naturianin. Dalej wypatrzeć go nie było trudno i tak Kito spokojnie znalazł się przy nim, unosząc się lekko ponad norkami ryjówek.
        - Pozdrowienia ci, bracie! Słusznie radym jest widok twojej osoby, jak to planowałem posiadać owy dzisiejszego słońca. … Czekaj no, to już było nazbyt pokomplikowane jak mniemam… serdecznie miło cię spotkać, tak jak to chciałem dzisiaj uczynkowić, o! - Kito uśmiechnął się wyciągając dłoń ku trytonowi.
        - Namyśliłeś żeś się był? Pospieszać cię nie mam zamierzeń, ufaj mi, lecz ciekawym. Jak się zapatrujesz na moją propozycję z ostatniego księżyca? A może nie chcesz o tym rozprawiać teraz? Zawsze można czasem późniejszym, przy śniadaniowaniu, huhu! Chętnie zorganizowałbym coś przekąśnego.

♣︎ ♧ ♣︎


        Kiedy patrzyła na chłopaka, tak z pozoru niewinnego i pokrzywdzonego przez los, z uśmiechem przypominała sobie złość w jego oczach, banialuki, którymi sypał jak z rękawa, a nawet kradzieże i ogólną egoistyczność natury. Jego rogata dusza była fascynująca - chciała ją mieć. Uważała, że może z nią zrobić o wiele więcej, niż źle wychowany, narwany czterokopytnik, który nawet nie wierzył w jej istnienie. Och to się zdziwi!
        Niemal zatarła ręce, ale nie, musiała skupić się na rozmowie.
        Przechyleniem na bok głowy zareagowała na swoje nowe imię.
        Ciekawe nawet.
        Centaurzyk nie przebierał w skojarzeniach.
        - Umiem szukać - odpowiedziała uprzejmie i zaplotła na chwilę dłonie za plecami. Szybko jednak nudziła jej się ta poza. Wolała mieć ręce przed sobą. Zwłaszcza przy kimś tak pobudliwym jak młody, półzwierzęcy z ciała chłopak i półdiablę z charakteru.
        Był jednak dość grzeczny dziś rano i rozsądnie ochlapał się wodą. Tylko z nogą nie poszło już tak dobrze.
        - Skoro uważasz, że z nią w porządku to ja poczekam aż przestaniesz i wtedy się nią zajmę. - Uśmiechnęła się anielicznie. - A targ to całkiem cieka… AAAA! - krzyknęła i zaśmiała się, gdy z nagła posadzona została na grzbiecie. Jak dziko!
        Udając, że się trzyma dotknęła gorącej sierści i wczuła się w ruch mięśni dziwacznego, sześciokończynowego ciała, które choć młode, było już tak wielkie, że niosło ją bez problemu. Szczęściem swego czasu przywykła nieco do jazdy na dzikich kucach, bo inaczej naprawdę by się bała. W tej chwili siła chłopaka zdawała się niepowstrzymaną mocą, zdolną ją uprowadzić hen w dal, nawet jeżeli w rzeczywistości podwoził ją tylko. Milutkie uczucie… chociaż wolała cwał po pachnących, rozrosłych stepach, a nie po środku miasta! Przymknęła oczy, by nie widzieć kierowanych na nią spojrzeń, ale móc korygować trasę i ignorując nadmiar ludzi, elfów i kto wie co jeszcze dała się wyprowadzić za mury.
        Wolność!
        - Tak jak mówiłam pokażę… pokażę ci coś czego nigdy nie widziałeś i już nie zapomnisz! Jak dobrze pójdzie. Spektakl jedyny w swoim rodzaju! - To mówiąc poprowadziła go na polanę.

        Były tam już przygotowane sterty i podejrzane kupki dziwnych rzeczy… nadpalonych pieńków, jagódek, kamieni rzecznych i piasku w różnych kolorach. Wszystko idealnie pasowało do postaci Czaszki, która wyglądała na taką, która bawi się korą i nasionami w wolnych chwilach - kiedy nie biega po jakiś norach. Do tego martwy zając zawieszony w klatce z patyków, by nic go nie zjadło. I coraz szerszy uśmieszek dziewczyny.
        - Zakładam, że nie interesuje cię to co zebrałam… nic z tego nie jest specjalnie cenne w przeliczeniu na pieniążki, to dziwo cywilizacyjne, ale zaufaj (hihi) mi. Zaraz zobaczysz coś za co potrafią płacić worami złota… och i dostaniesz pamiątkę! Dowód, że byłeś uczestnikiem… - przestała mówić, gdy skupiła się na rozwiązaniu liny i spuszczeniu klatki. Zerknęła w niebo, przysłaniając oczy czaszką, pokręciła się chwilę przy swoich stertach i zadowolona… zamarła. Wyczuła obecność.
        Usłyszała głosy.
        I to nie były te głosy, o które chodziło!
        Odwróciła się gniewnie w stronę rzeki i choć widok przysłaniały rozliczne gałęzie i liście, dostrzegła ruch dwóch sylwetek. Cisnęła niejasnym przekleństwem, czy może słowem plemiennym oznaczającym stokrotki i westchnęła ciężko.
        - Mamy towarzystwo - szepnęła. - To wcale niedobrze. To co chcę ci pokazać możesz zobaczyć tylko ty! …
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Spokojny zefir przepływał między rzeką a kamieniem. Zapach nagrzanych kwiatów prześlizgiwał się między nozdrzami naturianina, a spokój wypełniał jego zwykle skołatane duszę i ciało. A z wiatrem przywiało jego nowego przyjaciela. Te odwiedziny, tak spodziewane i niespodziewane jednocześnie wprowadziły pewien element niepokoju, bo przypominał o konieczności decydowania. Decydowanie zaś było przerażające, dlatego też ciałem Rubina wstrząsnął dreszcz. Niemniej jednak, zdobył się na uśmiech i przywitał towarzysza raczej serdecznie.

- Pożywiałem się już, co prawda, jednak jedzenie zawsze miłym jest w tak dobrym towarzystwie.

Rubin wierzył, że wspólne posiłki niejako budują więź między duszami, dlatego dość hojnie - biorąc pod uwagę, że tryton na dobrą sprawę nie posiada niczego - wyłożył na głaz suszone owoce w liczbie przekąskowej. Nie miał wiele więcej do zaoferowania, ale chcąc dobrze się zaprezentować, dodał, że może zdobyć również kilka ryb, a nawet dorzucić jakieś zioła. Nie znał jednak zawartości centaurzej torby ani preferowanej diety rozmówcy, toteż był gotowy na wszelkie modyfikacje.

Niezależnie od decyzji koniowatego, już niedługo mieli zasiąść razem do owego prowizorycznego stołu, by razem rozkoszować się urokiem słońca, kwiatów i posiłku. Był to na tyle idylliczny obraz, że Rubinento odwlekał moment, w którym "przeszliby do interesów". Jego pewność siebie istniała i nie istniała. Tak jak on sam. Czy Rubin w ogóle zamierzał wchodzić w jakiekolwiek interakcje? Bycie światem by tego wymagało - wyjścia ze swojej skorupy. W końcu, czyż jego obecna nieobecność nie irytowała Nouveia? Tego tryton mógł się jedynie domyślać, bo zadanie takiego pytania byłoby dla niego wstydliwe. Postanowił przerwać jednak milczenie, chociaż kierując rozmowę w innym niż myśli kierunku:

- Co sprowadziło Cię w te strony, towarzyszu? Przypominasz wolnoducha, jednak nawet wolne duchy mają jakiś cel. A może nie?

Pytanie nie było do końca przypadkowe, wszak taki przecież był problem Rubina - brak celu w życiu. Życie dla przeżycia, nie zaś dla pewnej wyższej sprawy. Czymże jest idealista bez swego ideału? Dobrze byłoby więc rozeznać się, po co inni są tam, gdzie akurat są. Naturianin wbił swój wzrok w twarz mężczyzny i skupił na odpowiedzi wszelkie swoje siły myślowe, aby jak najgłębiej przyjąć ów przykład.

I bardzo chętnie przeszedłby dalej, zagłębiając się w najgłębsze zakamarki swojej duszy, przedstawić cały mrok, który w nim siedział, przejść przez cały proces spowiedzi, jednak... czy było to wystarczająco ważne lub chociażby interesujące? Po co zajmować czyjś czas nic nie znaczącymi informacjami? To także przeszło na drugi plan, jako że wiatr stał się jakiś taki przeraźliwie zimny, a duszę Rubina ponownie przesłonił niepokój.

- Przepraszam, a-ale... czy m-mogę Cię przytulić?

I czyżby był to kolejny raz, kiedy wychodził na rozkapryszonego dziwaka, który obchodził wszystko naokoło? A może wszystko miało jakąś głębszą przyczynę? Rubin był pełen sprzecznych myśli i emocji, co wykluczało jego samodzielne działanie. Czy nie tak było zawsze?
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        Prawdopodobnie popełniał właśnie największy błąd w całym swoim i tak niezbyt długim życiu, ale cóż miał do stracenia? Jak już ustalili poprzedniego dnia - nikt by się nie przejął, gdyby centaurowi coś się stało. Nie miał ani domu, ani przyjaciół, ani rodziny, był biedny jak mysz, mając jedynie to co udało mu się ukraść, za co mógł kupić sobie coś do jedzenia lub coś ciepłego do okrycia się w chłodniejsze dni. Co prawda niewiele miał też do zyskania po pójściu z Czaszką, diabli wiedzą gdzie, ale bardzo go ciekawiło, co miała mu do pokazania. Poza tym... nawet całkiem ją polubił i chciał z nią spędzić możliwie jak najwięcej czasu. Wierzył, że przy niej nigdy nie będzie się nudził.
        Nie do końca rozumiał troskę dziewczyny o jego kopyto. Bolało, fakt, ale przecież mówił, że jest dobrze i nie potrzebuje jej pomocy. A nawet jeśli by faktycznie potrzebował, to co niby miałoby się stać, gdyby z niej nie skorzystał, choćby przez własną dumę. Odpadłaby mu? Raczej w to wątpił, wypadała sierść i włosy, ewentualnie jeszcze zęby, ale na pewno nie kończyny. Te mogły zostać co najwyżej przez kogoś odcięte, albo wyrwane. Poza tym co to miało być? ZuZu nie miał grosza przy duszy, a ta mała, cwana bestyja oferowała mu swoją pomoc. Jaki miała w tym cel? Chyba tylko taki, by uczynić z centaura swoją zabawkę czy sługusa w ramach zapłaty za opatrzenie mu nogi. Niedoczekanie! Nie po to ZuZu uciekł od bycia czyjąkolwiek własnością, by teraz ponownie stać się zabawką jakiegoś rozwydrzonego bachora. Niech no tylko Czaszka spróbuje zrobić mu coś takiego, to jej pokarze!
        Na razie jednak to ona miała mu coś do pokazania i centaur nie miał zamiaru ani trochę przedłużać, zbyt zaintrygowany tym co to miało być to coś "czego nigdy w życiu nie widział". Złapał ją znienacka i posadził sobie na grzbiecie. Tylko krótko ją ostrzegając, aby się trzymała, nie dał jej jednak zbyt wiele czasu na to, gdyż zaraz ruszył pędem przez miasto.
        Z pozoru mogło się wydawać, że pędzący pół koń na miejskich, tłocznych ulicach będzie niczym słoń w składzie porcelany, lecz nie dotyczyło to w najmniejszym stopniu ZuZu. Młody centaur galopując przez miasto czuł się jak ryba w wodzie i chyba nie powinno to dziwić, skoro praktycznie większość swojego życia spędził w miastach i pośród ludzi, a nie w dziczy pośród rozległych równin i drzew. Zwinnie pokonywał zakręty, na bieżąco analizował i wybierał najlepszą dla siebie drogę, a walające się pod nogami przeszkody, bez większego problemu pokonywał niemalże mistrzowskimi skokami. W końcu był wędrownym trefnisiem, musiał znać się na akrobatyce, by móc jak najlepiej zainteresować i zadziwić swoją widownię.
        Gdy wybiegali z miasta, goniło go kilku strażników, za to, że zgarnął w galopie z kilku mijanych straganów coś do jedzenia dla siebie i dla Czaszki. Ledwo jednak opuścili mury i strażników już nie było. Ha! Nikt go nigdy nie złapie!
        - Doprawdy? Ha! Zobaczymy czy rzeczywiście uda ci się mnie zadziwić - powiedział zdyszany i lekko zgrzany po tym biegu. Jego ton brzmiał tak, jakby rzucał Czaszce wyzwanie, a jednocześnie ostrzegał ją przed tym, że jeśli nie uda jej się go zaskoczyć tym jej "spektaklem", to nici z ich umowy.
        Odwrócił się na moment do niej i uśmiechnął promiennie, po czym już dużo spokojniejszym kłusem, potruchtał z nią na wskazaną przez dziewczynkę polanę. Dał jej z siebie zeskoczyć bez problemu i podzielił się częścią zebranego podczas biegu przez miasto, jedzenia. Wziął sobie kilka jabłek i słodką bułkę, które jadł spokojnie, przechodząc od jednej usypanej sterty do drugiej i się im uważnie przyglądając. Nie często się przecież spotyka takie widoki.
        - No widzę właśnie, że pozbierałaś i posortowałaś po prostu śmieci z najbliższej okolicy - mruknął, trącając lekko kopytem stosik z kamieni, a gdy ten lekko się rozsypał, od razu w pośpiechu od niego odszedł udając, że nic się nie stało i nic nie wie.
        - Hmm, zobaczymy - powiedział, coraz bardziej sceptycznie nastawiony do tego, co chciała mu pokazać. W końcu krowa, która dużo muczy, mało mleka daje, jak to mawiają wieśniacy. Dojadł do końca swoje jabłko, wyrzucił na bok ogryzek i podszedł do Czaszki, pomagając jej spuścić klatkę z martwym królikiem.
        Kiedy ona grzebała przy swoich stosikach, ZuZu ziewnął ze znudzeniem i przeciągnął się. Jednocześnie wyciągnął do góry rękę i swój kikut, wyciągając ludzką połowę swojego ciała jak najbardziej do góry, a przy tym przednie kopyta jak najbardziej do przodu, praktycznie wypinając się i wyginając swój grzbiet jak jakiś dziwaczny kot. Strzeliło mu w kościach trochę tu, trochę tam, ale to dobrze. Przynajmniej teraz był odpowiednio rozciągnięty i gotowy na wszystko.
        - Czaszka? Co się dzieje? - zaniepokoił się zaraz jej dziwnym zachowaniem, a gdy usłyszał, że ktoś w ich stronę zmierza i że przez to przedstawienie, które miał obejrzeć nie będzie mogło się odbyć, tak mocno się zdenerwował, że aż kopytem rozorał dość głęboko ziemię.
        - Przegonię ich - obiecał i zaraz się szybko rozejrzał, aby w końcu podbiec do jakiegoś kolczastego krzewu z czerwonymi, soczystymi owocami. Podarł lewy rękaw swojej koszuli, zdjął bandaż, zakrywający jego kikut i zgniótł w dłoni zerwane z krzewu czerwone jagody, aby się zaraz nimi umazać. A zwłaszcza pozostałość po swojej utraconej ręce.
        - Przedstawienie czas zacząć. - Uśmiechnął się przebiegle do Czaszki, z prawdziwym żarem w pozornie niewinnych, anielsko lazurowych oczach, po czym krzyknął z boleścią na całe gardło łapiąc się za utraconą kończynę i ze strachem i łzami w oczach zaczął biec w stronę, z której słyszała nadchodzące towarzystwo.
        - Ratunku! Uciekajcie! Niedźwiedź! - krzyczał, jednocześnie szlochając i nie było w tym słychać cienia udawania. Z resztą, czego innego spodziewać się po wędrownym błaźnie?
Zablokowany

Wróć do „Rapsodia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości