Rapsodia[Rapsodia i okolice] Konik morski

Mówi się o niej Miasto Elfów. Owe osiedle nie zostało jednak założone przez elfy, a przez ludzi, pierwszym jego królem był człowiek, niestety jego dość niefortunne rządy doprowadziły do konfliktu pomiędzy władzą a ludem, wtedy to władzę obijał pierwszy elfi król, od tego czasu co raz więcej efów zaczęło przybywać do miasta, mimo, że oddalone o wiele dni drogi od głównych elfich osiedli ściągało do niego mnóstwo elfich braci, a zwłaszcza tkaczy zaklęć. Miasto położone nad legendarnymi wodospadami, w pięknej i... magicznej okolicy nie mogło zostać nie zauważone przez magów, czarodziejów i elfich tkaczy zaklęć...
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

[Rapsodia i okolice] Konik morski

Post autor: ZuZu »

Jakiś czas temu...

        W Valladonie nie było tak źle. Miasto nie za duże, nie za małe. ZuZu wiedział gdzie przedstawiać swoje popisy by mieć jak największą publikę, by zarobić przy tym najwięcej. Wiedział w których uliczkach mógł liczyć na łatwy łup, bez ryzyka, że złapią go strażnicy. Miał całkiem przytulną miejscówkę w starym spichlerzu, a gdy zaburczało mu w brzuchu, zawsze mógł liczyć na miejscową Babcię, która co prawda dokarmiała bezdomne koty, ale nigdy nie miała serca odmówić młodemu centaurowi ciepłego posiłku, jeśli tylko mogła. Mało kto chciałby zrezygnować z takiego życia. Bo po cóż?
        ZuZu miał ku temu dość poważny powód. Poznali się na nim. No i jego występy zaczęły zwyczajnie nudzić mieszkańców Valladonu, więc przynosiły mniejsze zyski niż początkowo. Do tego zagrywka "zbieram na protezę, bo chcę zostać żołnierzem" również powoli przestawała działać. Poza tym mu samemu zaczynało się już nudzić, więc ciężko było powiedzieć, że "nie chciał, ale musiał" - byłoby to po prostu kłamstwem.

        W podróż wybrał się, gdy się nieco ociepliło. Nie był głupi. Poza tym nie szedł tak w ogóle sam, bo za każdym razem ktoś mu towarzyszył, a to karawana kupiecka, a to wędrowny cyrk. Odwiedził kilka miejscowości. W każdej starał się zabawić na dłużej, jakoś się rozerwać, zarobić. Niewiele jednak było ciekawego w tych miastach. No i też jego występy niezbyt przypadły ludziom do gustu. Po prostu... nie miał ani zapału, ale za to pecha jak mało kiedy.
        Nigdzie więc nie zagrzał miejsca na długo.

        I tak jego kopyta przywiodły go prosto pod bramy Rapsodii, gdzie z tego, co słyszał, miał się odbyć jakiś festiwal, ale jaki, nie miało dla niego znaczenia. Najważniejsze było dla niego, że będzie masa ludzi i artystów różnego rodzaju oraz ras.
        Fakt, mogli stanowić dużą konkurencję dla niego, ale nawet jeśli jego błazeńskie wygłupy nie zostaną docenione, zawsze zostawała mu opcja ze starym, klasycznym kieszonkostwem. Jak mówiło mądre powiedzenie - okazja czyni złodzieja. A że on już nim był, nie mógł przepuścić tej, która mu się nadarzyła. I najlepsze - to wcale nie był jednodniowy festiwal. Biorąc do tego pod uwagę, że wydarzenie ściągnęło dodatkowo mieszkańców z innych części Alaranii, ZuZu wcale nie był jedynym centaurem. Jeszcze mniejsze prawdopodobieństwo, że posądzą go o jakieś kradzieże! Był w raju.
        Obecnie, jako że dopiero przybył w te strony, postanowił się nieco poszwendać po mieście. Poznać je, poszukać sobie inspiracji do nowych występów. Przyglądał się przy tym pokazom innych ulicznych artystów i kuglarzy, myśląc nad czymś, co przebiłoby ich wszystkich i porwało tłum. Podczas tego spaceru rozglądał się też za jakąś meliną, w której miałby suchy i bezpieczny kąt na czas odpoczynku po pracy.
        Dreptając sobie spokojnie wśród tłumu, dwa razy udało mu się wyżebrać trochę ruenów, choć łatwiej mu było osiągnąć sukces, gdy prosił o jedzenie. Dzięki temu był w stanie w przeciągu pół godziny napełnić żołądek do syta i to wcale nie zwykłymi słodkimi bułkami, ale również szaszłykami, pieczoną rybą z tutejszych wód. Prawie udało mu się spróbować jednego z tutejszych miodów pitnych, lecz sprzedawca w porę zorientował się, że wzrost chłopaka wcale nie jest wyznacznikiem jego wieku. Zwłaszcza gdy ma się długie, końskie nogi. Przegoniono go z tamtego straganu, lecz zaraz na innym mógł zaspokoić pragnienie świeżym, kozim mlekiem. Co prawda było paskudne, ale on akurat narzekać nie powinien. Szczególnie, że to i tak było lepsze niż grzebanie po śmieciach w poszukiwaniu resztek, czego w sumie od dawna nie robił.
        Gdy o tym myślał, wychodziło, że nie musiał zniżać się do takiego ekstremum odkąd zaczął występować przed ludźmi i robić z siebie publicznie i specjalnie błazna. Co przechodzącym centaurom się nie podobało, szczególnie oburzeni byli, gdy widzieli, jak ZuZu pozwala jeździć na swoim grzbiecie rasom bez zwierzęcego tułowia i kilka razy omal nie został wzięty na stronę, ale go nie obchodziła opinia innych, ani też nie miał czasu na takie pierdoły, bo musiał zabawiać ludzi swoimi sztuczkami żonglersko-iluzorycznymi.
        Gdyby ktoś tego nie widział, nie uwierzyłby, że jednoręki centaur, mógłby z taką gracją balansować na chyboczącej się desce, stojąc dęba i jeszcze żonglując niebezpiecznie ostrymi sztyletami, których kolorowe płomienie przybrały kształt jakiś małych, krwiożerczych bestii. ZuZu swoimi popisami, nie przerywając podrzucania ich w charakterystyczny dla żonglera sposób, dawał swoimi ruchami złudne wrażenie, jakby z nimi naprawdę walczył, choć wszyscy wiedzieli, że jest to tylko sceniczny pokaz wyczynów jakiegoś bohatera.
        Oprócz takich występów scenicznych był również kącik dla najmłodszych, który nie tylko obejmował wcześniej wspomniane przejechanie się na "końskim" grzbiecie, ale również pokazywał małym widzom jak można zrobić kilka z jego sztuczek. Ciekawym było to, że im dzieci bardziej szczęśliwe, tym dorośli hojniej nagradzali zmyślne wygibasy i wszelaki inny wysiłek centaura w kolorowej masce, w czapce z dzwoneczkami i komicznie wyglądającej derce z frędzlami na krawędziach, która wyglądała jakby była zszyta z różnego rodzaju materiałów. Dawała złudne wrażenie jakby ktoś próbował skleić stłuczony talerz z wiklinowym koszykiem i jakąś czerwoną zasłoną przy pomocy młotka i placka jabłkowego. Bez sensu, ale trzeba przyznać punkty za styl i kreatywność.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Szybko. Szybko! Co może zrobić? Jest ich tak wielu, a on sam. Oni mają rację - jest niebezpieczny. Powinni go złapać. Powinni. Zbliżają się, a on tak bardzo nie chce ich zranić. Ale wie, że jeśli podejdą, może stracić kontrolę. Woda. Tak, musi uciekać. To będzie najlepsze wyjście. Otoczyły go ciemność i chłód.

Rubin zaczerpnął głęboko powietrza. "To tylko sen", powtarzał sobie, starając się nie zwariować. Ostatnie noce były dla niego trudne. Ciągle przeżywał ucieczkę z Danae. Dzień po tym feralnym zdarzeniu, wrócił do domu Barabasza po swoje rzeczy, ale upewnił się najpierw, że chłopaka tam nie ma. Jednak jakby nie spojrzeć, utracił nadzieję na znalezienie swojego poety. Wiedział również, że nie powinien pojawiać się w tamtym mieście przynajmniej kilka lat, aż sytuacja się uspokoi. Może trochę dłużej. Tamten lekarz na pewno by go rozpoznał. Tak więc naturianin udał się na północ, w rozpaczliwym nieco nastroju. Jego humor poprawił się nieco, gdy usłyszał o festiwalu w Rapsodii, na którym mieli pojawić się wędrowni artyści.

Tryton przeciągnął się delikatnie, po czym wyszedł na ląd. Woda jest cudowna, ale czasem dobrze jest stanąć na nogi. Nawet jeśli bose, a droga jest kamienista - jest potworem i należy mu się. Do miasta niedaleko, a na leśnych ścieżkach można znaleźć rozmaite zioła, a nawet owoce, jak ma się szczęście. Jednak w głowie Rubina ciągle kołatał się niepokój. A co jeśli rozniosły się jakieś wieści? Musiał znaleźć jakieś źródło ognia, coby wypić swoich ziółek na uspokojenie. A było się nauczyć rozpalać ognisko. No było, ale Rubin nie dość, że potwór, to jeszcze głupi. Oj źle z nim, zaczyna się użalać nad sobą. Po raz kolejny...

"Zbliżasz się do cywilizacji i tym razem się zachowuj!" - przestrzegł się w myślach, gdy doszedł do bramy wejściowej. Wartownicy tylko spojrzeli za nim, nie robiąc większych kłopotów, co chłopak uznał za dobry znak. Z zaciekawieniem zaczął przyglądać się budynkom przy głównej ulicy, aż w końcu szeroko otworzył usta, kiedy uświadomił sobie, że już w tym mieście był. Ze swoją przyjaciółką Yve. Przypominając to sobie, wyjął z torby srebrny łańcuszek z podobizną lisołaczki. Kiedyś ją odnajdzie. A razem z tym przypomniał sobie coś jeszcze. Wygrzebawszy z torby kilka monet, ukrytych "na czarną godzinę", ruszył je wydać w pewnej piekarni, gdzie jego zdaniem sprzedawali najlepsze pączki w mieście.

Otwierając drzwi, dało się już wyczuć ten słodkawy zapach, to ciepło. Rubin zatrzymał się w drzwiach, gapiąc się na ladę do czasu, gdy nie poczuł czegoś mokrego na ręce. Zaślinić się na widok pączka to nic złego, ale zaślinić się na widok pączka, gdy za ladą stoi przystojny blond sprzedawca? Jaki wstyd. Na twarzy bruneta wykwitł rumieniec, ale zamiast uciekać, niczym spłoszona dziewica, podszedł, witając się:
- Witam! Ja do pączusia. Znaczy... ten, no. Chciałem kupić pączka.
- Dzień dobry - odparł młodzian, próbując stłumić śmiech i sięgnął po rzeczoną bułkę. Pochylił się w stronę klienta, podał mu ją, mówiąc niemal do ucha: - Mam nadzieję, że będzie ci smakowało - co spodobało się Rubinowi na tyle, że upuścił swoje upragnione słodycze. Jaki wstyd po raz kolejny. A miał jeszcze zwrócić uwagę na to, że pamięta, jak blondyn był jeszcze pachołkiem i wydzierał się na niego stary sprzedawca, ale tym razem szybko pozbierał towar z podłogi i wybiegł bez słowa.
Usiadł na pobliskiej ławeczce nieopodal fontanny, gdzie zaczął zagryzać swoje niepokoje, lecz po chwili zobaczył coś, czego nie spodziewał się zobaczyć. Otóż jakiś mały bachor, krzycząc: "Jeszcze, jeszcze", przytulał się do konia. Ale nie byle jakiego konia. To coś albo może ten ktoś miało człowieczą głowę, co wprawiło Rubina w zachwyt i poczuł się tak młody duchem, że zignorował fakt, że dawno skończył czterdzieści lat i pobiegł za konikiem, choć nie do końca wiedział, co zrobi, jeśli go dogoni.
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        Dzień był owocny, choć jeszcze nie dobiegł końca. Prawda była taka, że słońce leniwie schodziło z nieboskłonu i ZuZu miałby przynajmniej jeszcze dobre dwie, może trzy godziny dziennych występów, gdyby nie to, że przed kilkoma godzinami przybył do Rapsodii, a i jeszcze zdążył zrobić rekonesans oraz nieco napełnić żołądek dzięki żebraniu. No i oczywiście mimo wszystko skusił się na zaprezentowanie tutejszym mieszkańcom, ale i również przejezdnym, swoje najlepsze, acz nieco przestarzałe już numery. Nigdy tu nie był, więc nie znali go, przez co tym ciekawszym widokiem był centaur balansujący na beczce i to jeszcze żonglując pięknie świecącymi na różne kolory sztyletami.
        Kiedy sił mu zabrakło na ciągnięcie głównego numeru, wyciągnął asa z rękawa i zaczął na wszelakie sposoby zabawiać swoich rówieśników, a także dzieciaki znacznie młodsze. Nawet największa sknera rzuciłaby mu ruena, gdy widziała jak świetnie bawi się z centaurem jej pociecha. To właśnie dzięki dzieciom zwykle zarabiał najwięcej, kto by się spodziewał.
        Czy je lubił?
        Cóż... tolerował. I na tym lepiej poprzestać.
        Nie nie znosił ich jak tępych dorosłych, ale też nie specjalnie mu zależało by wśród swoich małoletnich widzów znaleźć jakiś przyjaciół. Ta kwestia była stricte zawodowa. Bo dorosły nie tylko nie powie wszystkiego, ale z łatwością nawet skłamie i to w żywe oczy. Z dziećmi nie było tego problemu, zwłaszcza gdy były w grupie i tylko jedno zaczęło coś, choćby podrzuciło, że na takim koniku jeszcze nigdy nie jeździło, a jeździło na wielu, bo jego tatuś coś tam, coś tam. To zaraz inne musiało się uruchomić, że tamten może i ma dużo koni, ale mieszka na wsi pod miastem, a on (wypowiadający się obecnie) mieszka tu w mieście i może oglądać cały festyn z okien własnego pokoju. Na to oczywiście musi się wypowiedzieć jeszcze inne dziecko, zaznaczając swoją wyższość nad innymi, bo przecież jego tata to jakiś tam znamienity urzędnik albo nawet strażnik, czy mag.
        Męczące były takie dziecięce przepychanki i przechwałki, ale przynajmniej wielu ciekawych rzeczy ZuZu się dowiadywał. Na przykład, któremu dziecku urozmaicić atrakcje bądź też je wydłużyć, a o którym najlepiej zapomnieć, bo niewiele by zyskał z zadawania się z takim wieśniakiem, choć w tym przypadku zapewnione miał nie tylko suche schronienie, ale również ciepłe i miękkie. Nienawidził koni, to były durne, złośliwe stworzenia, które tylko czekały by rzucić się centaurowi do gardła i pożreć mu duszę, ale w stajniach przeważnie trzymano wyłącznie te pomioty Księcia Ciemności. Choć może jakby to dobrze rozegrał udałoby mu się zmienić miejscówkę na przytulną stodołę. Przynajmniej bydło nie jest takie niebezpieczne. A przynajmniej nie według niego.

        W którymś momencie i "kącik dla dzieci" musiał dobiec końca, bo młody centaur, choć miał w sobie ogromne pokłady energii i entuzjazmu, nie były one nie wyczerpane. Poza tym tłum sam zaczął się przerzedzać, a dzieciaki powoli go irytowały. Kiedy ZuZu został już praktycznie sam i zaczął pakować do podróżnych juków wszystkie swoje manatki, nie zwrócił uwagi na to, że dzieciak przechwalający się, że ktoś tam z jego rodziny jest kimś znaczącym dla miasta, nie zamierzał wcale odejść. Nawet w pewnym momencie podszedł do naturianina.
        - Zmiataj do domu młody, koniec przedstawienia na dziś - rzucił centaur nawet nie podnosząc na piegowatego chłopaka wzroku i nie przerywając pakowania.
        - W domu jest tak strasznie nudno - jęknął przeciągle dzieciak i zamiast chociaż nie przeszkadzać kopytnemu w jego zbieraniu się, pochwycił niewielką torbę, do której widzowie wrzucali centaurowi pieniądze, a którą ten chciał właśnie zabrać i się zwinąć.
        - Ej! - uniósł się z lekką złością, bo cierpliwość zaczęła mu się kończyć.
        - Jedna psota, a dostaniesz dwa razy tyle co masz w tej torbie - zaproponował piegus z łobuzerskim uśmiechem. Aż mu oczy świeciły. - No dawaj, nie daj się prosić.
        - W ogóle umiesz liczyć kurduplu? - prychnął, zarzucając na grzbiet juki i czujnie obserwując bachora, obmyślając najlepszy sposób na odebranie mu torby, a jak nie będzie chciał po dobroci, to go kopnie i wtedy odbierze swoją własność.
        - Na pewno lepiej niż ty Płoteczko - sparował i chyba niezbyt mu zależało na tych przepychankach z centaurem, bo zaraz zagroził, że gdzieś wyrzuci tę torbę, tak że ZuZu już nigdy nie odzyska swoich ciężko zarobionych (i uczciwie tym razem) pieniędzy.
        - Jak już to ZuZu... Nie jakaś tam Płotka, piegusie.
        - Miło mi cię poznać ZuZu, ja jestem Nico - uśmiechnął się pogodnie przewieszając sobie przez głowę torbę centaura, przez co naturianin nerwowo zaczął skrobać kopytem ziemię i zarzucać ciemnym ogonem na boki. Nie podobało mu się podejście dzieciaka i to, że ukradł młodemu złodziejaszkowi jego dzisiejszą wypłatę. Miał już tego piegusa naprawdę dosyć. A już szczególnie, gdy mała wsza zaczęła mu się pchać na grzbiet.
        - Ty...!
        - Mówiłeś, że mam wracać do domu. Zabierzesz mnie tam, a po drodze, zrobimy komuś psikusa - zarządził knypek, łapiąc się materiału kurtki kopytnego.
        Starszy chłopak nie zamierzał dać tak łatwo za wygraną, więc zaraz ruszył z kopyta uważając na ludzi i zmierzając w stronę najmniej zaludnionych ulic na przedmieściach. Tam też, na trawie, zaczął wierzgać i zarzucać energicznie zadem, byleby tylko zrzucić z siebie uciążliwego gnojka. Temu się to z początku chyba podobało, bo darł się "jeszcze, jeszcze", lecz nie było mu już tak do śmiechu, gdy centaurowi udało się go w końcu zrzucić. ZuZu nie tylko stanął dęba, grożąc, że zmiażdży młodszego swoimi przednimi kopytami, ale faktycznie nimi z impetem opadł na ziemię, nawet groźnie ją rozorał, co tylko spotęgowało płacz piegowatego łobuza, który myślał, że zrobi z naturianina swoje popychadło i służącego. Oczywiście Zude-Zuhan nic oprócz nastraszenia, małemu nie zrobił, ale to najwidoczniej wystarczyło, by młodociany szlachcic nabrał nieco ogłady.
        Odebrał zasmarkanemu kurduplowi swoją torbę i bezpiecznie schował ją do juków na grzbiecie. Chwilę stał zastanawiając się czy nie zostawić tak gówniarza, ale w sumie gdyby ten powiedział o tym co się stało swoim rodzicom, ZuZu mógłby jutro już nie być w stanie cieszyć się rapsodiańskim klimatem i festiwalem. Poza tym... dobrze było mieć przewodnika i nawet lubił dzieciaka, choć ten trochę się przeliczył w swoich zamiarach. Pochylił się lekko ku niemu i wyciągnął dłoń.
        - No już nie becz, bo ludzie patrzą. Jeszcze pomyślą, że kaleka cię pobił i będą się śmiać, a mi nie dadzą żyć - burknął, choć łagodnie.
        Nico podciągnął nosem przetarł twarz i gluty spod nosa rękawem i chwycił dłoń centaura, stając na nogi.
        - Jeśli o figle chodzi, może jutro zastanowię się czy mógłbyś mi pomóc podczas pokazów albo w czymś innym, dzisiaj padam z nóg - odparł, a piegus zachlipał, choć widać było, że się stopniowo uspokajał i pokiwał głową. - A jeśli ktoś będzie ci dokuczał czy coś takiego, daj mi znać, a to załatwię - dodał od niechcenia, przeciągając się i przy tym ziewając ze znużeniem, nie wiedząc, że już od jakiegoś czasu jest obserwowany z zainteresowaniem przez trytona.
        - A teraz spadaj do domu, bo cię zaraz kopnę na zachętę - zagroził i dla pokazu, ze śmiechem rozorał kopytem ziemię. Nico z początku się przestraszył, co groziło kolejnym wybuchem płaczu, ale ostatecznie również się rozweselił i pobiegł w swoją stronę.
        ZuZu westchnął. To był jeden z powodów, przez które naprawdę powinien nie lubić młodszych od siebie, ale niestety praktycznie to dzięki nim jego biznes się kręcił, a jego przewinienia uchodziły mu na sucho, jeśli w ogóle ktoś go na nich przyłapał.
        Zmęczony odszedł kawałek w głąb parku, schodząc z głównej ścieżki, by usadowić się wygodnie pod drzewem, oplatanym przez skromny strumyczek. Napił się nieco krystalicznie czystej, zimnej wody i wyjął z juk, po chwili grzebania w ich wnętrzu, owiniętą w papier słodką bułkę. Gdzieś tam jeszcze walało mu się jabłko, ale skoro pierwsze wyjął pieczywo, nie będzie się męczył przez jakiś durny owoc. Ten mu przecież nigdzie nie ucieknie. Ciekawe czy dzięki temu co zarobił, będzie mógł sobie wynająć miejsce w miejskiej stajni, by móc się przespać.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Rubin biegł i biegł, aż dostał takiej zadyszki, że musiał przystanąć. Szczęśliwie jego nowa, jakże interesująca ofiara przestała się oddalać. I wtedy tryton zauważył, jak ten biedny malec spada, czy też zostaje zrzucony, z grzbietu kopytnego okazu. Szybko wciągnął powietrze i zamarł w bezruchu. W następnej chwili pomyślał, by uratować dziecko spod kopyt tego brutala, szczególnie że korzystając z płaczu i bólu chłopca, ten brutal zabrał mu torbę. A może to dziecko niosło tam chleb dla swojej rodziny? Toż to rozbój w biały dzień, a nikt nie reagował. Ten świat schodził na psy.

Co dziwne, ten wybryk natury nie wyglądał, jakby miał złe zamiary i podał małemu rękę, chociaż przed chwilą go pobił i okradł. "Na pewno próbuje go zmanipulować. To łatwe, szczególnie wśród dzieci. Yve mi pokazywała... Znaczy... nie na dzieciach", pomyślał Rubin, oburzony brakiem reakcji na tę przemoc. Mimo wszystko, trytona nadal intrygował ten brutal. Tak więc gapił się maślanymi oczami, gdy ten się przeciągał i... Hej! Czy to był brzuch? Naturianina bardzo interesował punkt łączenia ciała człowieka z końskim. Może to jakiś kostium?

Zielarz śledził tego złodzieja, ale zachowywał stosowną odległość, a gdy spostrzegł, że nie ma wokół innych człekopodobnych, zwiększył jeszcze dystans i postanowił wkomponować się w przyrodę, czyli w praktyce czaić się i podglądać nieznajomego zza drzew, lecz kiedy tylko zobaczył, że nieznajomy je bułkę wyciągniętą z torby, którą ukradł dziecku, postanowił delikatnie zasygnalizować obecność strażnika natury. Modląc się, by jego ofiara nie umiała czytać aur, wyszeptał inkantację i zamachnął rękami, uważając, żeby nie zostać wykrytym. Dość daleko od miejsca, w którym się krył, ze strumienia podniosła się wodna kulka. Jednym gestem tryton przemieścił ją tak, że z dużym rozchlapem uderzyła w drzewo, pod którym siedział kopytny. Rubin miał nadzieję, że to nieznajomego przynajmniej zaniepokoi. Ale tak dla pewności, drugi pocisk wycelował już w ciało rzeczonego osobnika, tak na wszelki wypadek.

Po tym chwalebnym czynie, strażnik wód niezbyt wiedział, co zrobić dalej. Nieco przestraszony, poczuł jak pocą mu się dłonie i zaczynają drżeć. Cofnął się więc nierozważnie, następując na suchą gałązkę. Może to przez nieco wyczulone w obliczu zagrożenia (nawet jeśli byłoby wyimaginowane) zmysły, ale jej trzask był chyba nieco zbyt głośny. A mógł się w to nie pchać, teraz by nie żałował. Albo żałowałby, że nic nie zrobił w sprawie skrzywdzonego malucha. Ale cóż, teraz przyszła pora tylko na jedno - mianowicie ucieczkę, w czym Rubin miał już niezłe doświadczenie. Wiedział, że kopytny był dużo szybszy, ale można było wykorzystać parę sztuczek. Po pierwsze, park nie znajdował się wcale tak daleko od miasta, potem można było wmieszać się w tłum. Zwiększenie szybkości poprzez zmianę w półrybią formę nie wchodziło tu w grę - strumień był tu stanowczo za płytki. Pytanie zasadnicze brzmiało jednak: "Czy ten wybryk natury w ogóle gonił uczłowieczonego tuńczyka (tudzież karpia, mintaja, czy nie wiadomo co)?"

Rubin obrócił się nawet by to sprawdzić, ale wszechobecne drzewa stanowczo utrudniały dostrzeżenie czegokolwiek. Skąd tu się wzięły drzewa? Tryton był niemal pewien, że wcześniej ich tu nie było. No ale emocje bywają zaślepiające. Teraz jednak pojawił się kolejny problem - naturianin zabłądził. Miał więc do wyboru drogę gdzieś pośród drzew lub powrót, trzymając się strumienia. Ostatecznie jednak zakręciło mu się w głowie, toteż chcąc, nie chcąc, musiał chwilkę odpocząć. Oparł się więc o drzewo i zsunął się po jego pniu, przeklinając w myślach swoją nie najlepszą kondycję. Z torby wyjął malutki, czerwony mieszek. Rozsupłał wiązanie i głęboko wciągnął intensywny zapach ziela, który miał zapobiec szybkiemu zaśnięciu. Teraz mógł kląć na swą głupotę w pełni świadomie.
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        Ale drogi bywają jednak naokrężne!
        Dopiero co odwiózł pod Fargoth smoczą Celineczkę, a teraz już był w Rapsodii...
        Och nie, oczywiście, że nie! Zajęło to całe tygodnie! Sprawunki w wielkim mieście i sąsiednich hrabstwach zajęły centaura na długie dni - ile wiadomości usłyszał był i przekazał! Ile plotek, ploteczek, ile radosnych nowin - ba! - obwieszczał nawet jednej rudawej facetce, że na świat przyszła niedawno druga jej trzeciej siostry pociecha, czyli siostrzenica było nie było i tak się uratowali, że zaprosili go na hojną biesiadę!
        Korzystał był z takich i innych okazji - a i szamańskich obrządków zdarzyło mu się parę odprawić. Słowem - nudził to się w ogóle!

        W końcu jednak oblatane wioski i wioseczki, chałupy, hacjendy i miasta z ratuszami przyniosły mu do słuchów inną nowinę - że daleko, daleko za Opuszczonym Królestwem, pod Szczytami Fallarionu, w czarodziejskiej Rapsodii odbywać się będzie festiwal, co sprawi, że zjadą się rasy, kupcy, a przy okazji napłynie towar, zielarze i nowinki z różnych, wszelkich stron!

        Nie miał żadnych pilnych tentegesów do załatwienia, uznał więc, że czemu nie - przejdzie przez opuszczone tereny raz jeszcze i zobaczy, kogo do miasta czarodziejek przyniesie. W końcu nawet i w mniej tłoczną porę w lik było tam medykamentów, ziół i asortymentu, który mógłby go zainteresować, więc nabyć to przy okazji nie było złym pomysłem.

        Przebyć z pół środka kontynentu też nie - bo choć samotny mag o dwóch tułowiach byłby kąskiem całkiem nieskromnym dla niektórych bestyj czy nawet szalonych eksperymentatorów, to komu szczerze mówiąc chciałoby się ganiać konia, który odlatywał, gaduląc do siebie dziwaczne frazesy. Miał więc szaman szczęście i nawet nie musiał po drodze pomagać zagubionym pannicom, gdyż tym nie tylko nie chciało się za nim ganiać, ale wręcz same czasem uciekały.

        Dlatego pod bramy Rapsodii dotarł akurat na czas.

        Ze względu na festiwal i otwarcie miasta spodziewał się był podwojonych straży czy podejrzliwych spojrzeń spode łba, lecz kontrolowane przez czarodziejki wielkie osiedle ludzi i nieludzi zdawało się emanować wesołym rozgadaniem, ufnością i ożywieniem ciepłym jak zapraszający nad rozgrzane wody wietrzyk. Widywał już Kito wiele zjazdów w swoim żywotaniu, ale takiej różnorodności stłoczonej i akceptowanej wśród miejskich zabudowań od lat nie uświadczył! Naturianie i półzwierza, czyli zwierzołaki, ludzie i elfy w strojach ze swych regionów, podróżni z węzełkami i kurzem na chustach, artyści maści wszelkiej poprzebierani w kolory kwiecia, do tego zaś między nimi uczeni, medycy i tutejsza obywatelność, rozpromieniona perspektywami szykujących się atrakcyj.
        Stąpał centaur wśród tego tłumu z mieszaniną podziwu i niezręczności. Przepych (także ten wśród cudzych ciał) nie był tym czego najbardziej w życiu potrzebował, a po tygodniach wędrówki przez dosłowne pustkowia tak był przyzwyczaił się do szumu traw i piskania myszków, że ciężko było znieść mu gwar i ruch setek dwunożnych sylwetek; wyłapać słowa i gesty, a nawet nie wpadać i nie zaczepiać o nic własnymi jukami. Mimo swego niedostosowania cieszył się jednak wielce - tyle uśmiechów i rozmów, takie miłe tony! Tyle facetek w ściągających spojrzenia, pstrokatych kiecuszkach… i - co zaskoczyło go chyba najbardziej - centaurzy bracia! Jak żywi! Stabilni, wielcy, z całymi majdanami, obherbowani klanowo i dumnymi minami obwieszczający, że są tu nie dla zabawy.

        Z takich czy innych powodów nie podchodził Kito do nich, ale zerkał na współnaturian czarnym okiem ciekawsko i korzystał z zalet przedziwnego uczucia, które ich obecność kształtowała mu w duszy. Chyba tak właśnie czuje się stadne stworzenie, które wraca do swoich. Nawet jak tylko pozornie i stąpają daleko od siebie, nie wymieniając spojrzeń. Być wśród innych centaurów… magiczne, tajemnicze uczucie wolności. Takiej prawdziwej, spełnionej. Jak na szamana przystało.
        Ale oczywiście samotny kucyk nie dał się jej omotać - sentymentalny był, ale suszonki same się nie kupią, a leki nie zrobią. Wiadomości nie dostarczą. Jego miejscem była droga, lub lepiej powiedzieć - przestrzeń między ludźmi do których przybywał. Nie było czasu i miejsca w tym na melancholię, bo odpowiedzialni za innych włóczędzy nie powinni poddawać się wybrednościom egoizmów. A czym była żałość jak nie tym właśnie?

        Teraz zaś należało się radować - słyszeniem poetów, machaniem pacholąt zza okien, szelestem sukien i gwarem międzyrasowego zrozumienia. To miasto - jak na miasto - faktycznie zasługiwało na miano rajskiego! Tyle pokoju w tak różnorodnym skupisku poglądów, statusu, barw sierści i skór. I oczywiście, że tak się dało! Odłóżcie topory waleczni bracia - patrzajcie, ile wspólna radość buduje przyjaźni!

        Lecz była to jedna strona. Wśród fontann i perłowych odcieni marmurów kryła się zazdrosna siostra pokoju, podbudowana przez swych popleczników - przez chciwość, zazdrość i lęki. Niewiele więcej trzeba było by ktoś ukradł czy groził - by myślał choćby o oszustwie i ‘wykiwaniu’ drugiego. W końcu co moje to moje, a jak jest moje to mam i już. Jest moje, więc będę szczęśliwy. Nikt mi nie zabierze, bo jest moje, a jak spróbuje - będę walczyć. Bo takie jest ,,prawo”.
        Najgorsze prawo jakie znał Nouvei. Lecz na swój sposób naturalne zarazem. Jednak miał i swoje przekonania co do niego. Bo choć naturianinem jak najbardziej był i wszelkie przyrodzone Łusce cykle poważał, miał powody by sądzić, że rasy rozumne nie mogą żyć jak mniejsi, instynktowni bracia. Kierowani własnym głodem, zimnem i chęciami. Są zdolne do większej mądrości, empatii i może nawet…

        Jednak rzeczywistość zwykle była inna; i tak ktoś oszukiwał, a ktoś na własną rękę wymierzał sprawiedliwość. Nieporozumienia zaś były porządkiem całej doby, łącząc losy obcych sobie istot w niefortunny doprawdy sposób.
        Choć przecież wszystko da się wyjaśnić, czyż nie?

        Jednak Kito nie wiedział do końca jak uzasadnić obecność męskiej jednostki wdychającej pod drzewami zioła. Mości facet wyglądał był na zmęczonego, jeśli nie stroskanego, i choć centaur szukał chwili wytchnienia od miastowości miasta i obecności osób, gdy spostrzegł obcą aurę, raczej zaciekawił się niż zniechęcił. Morze, morze… podwodnik czyż nie? Oczywiście, że tak. Tak wodny, że mógłby być jedynie nimfą, elfem morskim lub syrenką; lecz nimfa odpadała przez płeć (i zwykle żyły w jeziorach), elf przez wygląd i pewne niuanse, a syrenka - także przez płeć. Obcy był więc trytonem!

        Choć sztorm aury nie wydawał się nazbyt przyjemny, brakło w niej poświaty egoizmu, a jedynie chaos zagubienia. I wędrówka, stała wędrówka… jeśli Kito dobrze czytał (a tylko emanacje umiał, więc wypadałoby mu się nie zbłaźnić), to obcy przedstawiciel łuskowych na swój sposób mógł być do dogadania. A i zioła miał ciekawiejsze. Pytanie na co? Oby nie używki, bo tak kręciły we łbie, że potem tylko pod drzewem siedzieć - pod tym jednym, które nie tańcowało.
        Warto zapytać!

        Kucyk od początku nie krył się z obecnością i nie zaczajał za pniami, choć nie tupał jak niektóre konie - podszedł, spokojnie szeleszcząc, uniósł rękę w powitalnym geście i stanął w komfortowej odległości od spotkanego mężczyzny… na ile koński zad i roślinni bracia pozwalali.
        I szczerze mówiąc gdyby nie zioła i strapienie obcego, na tym mógłby poprzestać. Nie znalazł w końcu zapłakanej niewiasty. Mimo to…
        - Wieczorek, bracie! - pozdrowił go w języku naturian, czyli, jak zakładał, ich obu rodzimym i uśmiechnął beztrosko. - Wybaczaj, żem ci przerwał odpoczywunek, ale gryzie mię przekonanie, że jesteś w jakiejś turbacji. Może byłbym w mocy udzielić tobie niejakiego wsparcia gdyby nastąpiła taka potrzeba? - Gibnął się swobodnie i pochylił leciutko, zdradzając zainteresowanie mieszkiem. Sam też miał sporo listowia w pakunkach na grzbiecie, bo przecie robił zapasy, ale nie wiedział czy wyciągać temat już teraz czy dopiero potem robić z siebie mądralę.
        O tym pomyślał, gdy na ramiona wgramolił mu się Pączuś i zerknął na trytona leniwie, a Fikuś smygał gdzieś dookoła i fruwał miedzy drzewami. Cała obstawa dla końskiego mędrca.
        - Nouvei mię zwą, przyjacielu. Bywasz w osamotnieniu? Bo czuję w dookołach jeszcze jedno aurowie… - ,,I przyznam się szczerze, że jest niepokojące, choć przecie młode…” - Kum jaki może? - ,,Jeśli tak to nawet lepiej, bo już dostaję dreszczów!”.
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        Po pogodzeniu się z małym złodziejaszkiem, który nie dorastał Zude nawet do kopyt, nie tylko odzyskał swoją własność, ale i zyskał kolegę w tym mieście. Kto wie, może nawet wspólnika i kozła ofiarnego gdyby coś poszło nie tak. W sumie pacholęciu się należało, nikt nie będzie okradał wielkiego Zude-Zuhana, nikt nie będzie z niego robił jakiegoś byle konia... Nikt, ale to absolutnie nikt nigdy nie będzie mu rozkazywał i mianował się jego panem!
        Znużony dzisiejszymi przygodami i choćby błazeńskimi popisami, pożegnał się z Nico i poszedł znaleźć sobie spokojne miejsce, gdzie mógłby odpocząć chwilę, nieco napełnić brzuch, a gdy zrobi się już całkiem ciemno, poszukać sobie jakiegoś przytulnego miejsca do spania. Sielanka. Co tu mogłoby pójść nie tak? W sumie bardzo wiele rzeczy, zwłaszcza, gdy nie ma się świadomości bycia obserwowanym. ZuZu niestety uświadomił to sobie stanowczo za późno.
        Ledwo usiadł pod drzewem niedaleko strumyczka i wziął ze dwa gryzy swojej bułki, gdy nagle coś się rozchlapało nad jego głową. Podniósł głowę do góry by zorientować się co się dzieje, czemu tak nagle był mokry. Nie dostał jednak dużo czasu, gdy zaraz znów został ochlapany, ale tym razem już bezpośrednio, a nie za pośrednictwem drzewa. Podniósł się na równe kopyta otrzepując z wody jak jakiś pies, lecz to i tak niewiele dało, bo przecież miał kompletnie przemoczone ubrania... O nie! Jego proszek, który sprawia, że podrzucane podczas żonglerki sztylety nie tylko łatwo płoną, ale również płoną na różne kolory. Jeśli zamókł, to jutro centaur może sobie całkiem odpuścić swoje występy. To było niesprawiedliwe! Dlaczego ktoś miałby zrobić coś takiego młodemu arlekinowi?
        Oczy chłopaka się zeszkliły, ale nie zamierzał płakać, dawno tego nie robił i nie planował tego zmienić. Był zły i było mu strasznie zimno przez mokre ubranie, ale nie mógł pozwolić, by ktoś nim tak poniewierał. Dzieci czy nie dzieci, nie ważne kto był odpowiedzialny za ten żałosny dowcip, ZuZu go dopadnie i odbije piękną podkowę na oku!
        Podniósł z ziemi upuszczoną bułkę, wytarł ją z paprochów o swoją kurtkę i zawinął w papier, by zaraz znów ją schować do swojej torby. Chciał iść na poszukiwania winnego, by obarczyć go odpowiedzialnością za zniszczenie ubrań i narzędzi pracy młokosa, a także za doprowadzenie do przeziębienia, albo chociaż za taki zamiar, wtedy też usłyszał odgłos łamanej gałązki. Co prawda ciężko by mu było określić skąd ten dźwięk dochodził, ale w sumie nawet nie musiał. Wystarczyło, że winny ukrywający się za drzewami sam postanowił się zdradzić i wybiec jak oparzony ze swojej kryjówki. ZuZu nie zostało już nic prócz ruszenia w pościg za tym bezczelnym żartownisiem.
        - I tak przede mną nie uciekniesz! - zawołał za uciekającą postacią. Dość zwinnie, jak na kogoś o większym ciele niż ludzkie, omijał przy tym wyrastające mu na drodze drzewa i nawet jeszcze przyspieszył, dopóki gojąca się ostatnia kontuzja kopyta nie dała o sobie znać. Musiał przez to zwolnić, ale i tak nie było mowy o tym by zgubił swoją "ofiarę" czy jej nie dogonił. Poza tym na nieszczęście uciekającego, młody centaur był aż nadto zmotywowany by go jednak dorwać i dać nauczkę, że tak się z dziećmi i artystami nie postępuje.
        Zwolnił jeszcze trochę, by dać żartownisiowi złudne nadzieje, że zdołał uciec kopytnemu, który mimo wszystko i tak się do trytona powoli zbliżał. Stracił nieco na pewności siebie, gdy zobaczył dorosłego centaura pochylającego się nad celem niebieskookiego, nie mógł jednak teraz odpuścić. Zresztą jakie miało znaczenie, czy był z nim jakiś głupi koniowaty, czy też nie. Za zmoczone ubrania należał się młokosowi chociażby ciepły posiłek, o!
        Nie trzeba więc chyba mówić, że wbił się bezpardonowo w pół zdania starszego krewniaka i nie tylko z groźbą tupnął jednym kopytem, ale rozorał również nieco ziemię.
        - Nie obchodzi mnie, którego z was to był pomysł, który z was postanowił się wyżyć na kalekim dziecku, ale żądam jakiegoś zadośćuczynienia! Jestem cały mokry, zimno mi, a jeśli się przeziębię, będziecie obaj mieli spore kłopoty! - zakrzyknął, nie odrywając wzroku od siedzącego pod drzewem mężczyzny, acz z jego słów jasno wynikało, że mówił do obu. Przybrał przy tym rolę dziecka z wyższych sfer, za którego obrazę mogli słono zapłacić.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Szelest. Najcichszy powiew wiatru czy może odgłos zbliżającej się postaci? Dźwięki niesione przez wiatr, tak wieloznaczne, tak niepokojące. I chociaż tryton sam prosił się o kłopoty, miał ochotę zniknąć całkowicie z powierzchni Alaranii. Czy to przyniosłoby mu tak dawno pożegnany spokój ducha? Nie wiedział tego, acz niektórych rzeczy wiedzieć nie trzeba. I nie wiadomo jakby się owe rozmyślania zakończyły, gdyby szelest wspomniany nie wezbrał na głośności. Widząc zarys postaci kopytnej, tryton uniósł dłoń, bynajmniej nie w geście powitania, a próbie rzucenia zaklęcia. I gdy ręka jego upadła bezładnie, nie dokończywszy uroku, pomyślał o tym, jak to jest, że tak bardzo pragnie towarzystwa innej istoty, a kiedy ta w końcu się pojawia, on próbuje się od niej odgrodzić. Jak niekonsekwentne było jego działanie! Jak zwykle.

Zdziwiła go niemordercza postawa koniowatego wybryku natury, toteż przyjrzawszy mu się uważnie, Rubin doszedł do wniosku, że to nie jest ten brutalny dzieciobójca, chociaż również miał ogon, na którym można było warkoczyki zapleść. Chociaż... ogon był miejscem dość wątpliwym. Ale mniejsza z tym. Naturianin wielce się zdziwił, słysząc język nowego, fascynującego prawie-zwierza. Uśmiechnął się szeroko i miał już odpowiedzieć uprzejmie temu uroczemu panu, gdyby nie ten agresywny młokos. Nie do końca świadomie, jednak z wszelką gracją, Rubin zamachnął ręką, po raz kolejny oblewając twarz tego brutala. Zakrył potem dłonią otwarte usta, domyślając się, że wcale swojej sytuacji nie polepszył. Właściwie po co on go w ogóle chlapał? Czy kierowało nim jedynie dążenie do sprawiedliwości, czy chęć zwrócenia na siebie uwagi?
- Przepraszam! Ja nie celowo! - krzyknął szybko. - Kochanieńki, dogadamy my się, obiecuję Ci ja. Tylko tego, no, piniążków ja nie mam, bo to o to trudno w czasach dzisiejszych, a i taki leśny dziad jak ja nie używa ich za często, a ciężkie to cholerstwo. Ale mogę Cię przytulić, powiadają, że zawsze to cieplej, ale...

Wizja przytulenia chłopaka wydawała się bardzo kusząca - Rubin uwielbiał dotyk innej osoby, a objęcie kogoś kojarzyło mu się z opieką, a opieka, to coś, czego naturianin bardzo pragnął. Był uzależniony od bycia od kogoś emocjonalnie zależnym. I może to dlatego miał problem z relacjami - nie chodziło o relację, a jedynie zaspokojenie tego głodu.

Wewnętrzne filozofowanie na ten temat mogłyby trwać jeszcze chwilę, gdyby strażnik wód nie zorientował się, że głupio wygląda z otwartymi ustami i uniesioną dłonią, zatrzymamy w połowie zdania. Wtedy też, pomimo tego, że zauważył, iż ten dzieciobójca nie miał ręki, to przypomniał sobie, że wciąż był bezdusznym brutalem.
- Te, czekaj kochaniutki. Że my będziemy mieć kłopoty? Że niewinna kaleka? Ale dziecko uderzyć, to umie ta kaleka. Toć na własne oczy żem widział, a pan łżesz! A sprawiedliwość musi być.

- A co do Pana, miło poznać, ja Rubin - rzucił w pośpiechu, bynajmniej nie z powodu braku uprzejmości, a raczej gotowości do szybkiej zmiany pozycji. Cały czas. Niepokój, towarzyszący mu całe życie, był nieprzyjemny, ale jednak pozwalał na utrzymywanie się przy życiu.
Zielarz wyciągnął rękę do miłego kopytnego. Uścisk dłoni dużo mówił o człowieku... I nie tylko. Poza tym, zawsze to jakaś namiastka bliskości.

Pytanie zasadnicze brzmiało jednak : Czy ten dzieciobójca rzuci się również na trytona, wyczuwając w nim przerośnięte dziecko, czy gustuje tylko w prawdziwych dzieciach?
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        Chociaż odpowiedzi na pytania nie dostał, przynajmniej nie musiał długo czekać aż właściciel drugiej aury ukaże się jego oczom. Młody centaur, mokry i poirytowany wystąpił od razu z oskarżeniami, na które szaman mógł zareagować tylko głupim uśmiechem upośledzonego umysłowo niewiniątka, bo i nic o sprawie nie wiedział, a na zbyt bystrego wyglądać nie lubił. Jednak się zastanowił.
        Od nerwowego trytona biła poświata chaosu, od dziecka zaś… nie, jego aura wyjątkowo gryzła się z postawą i obliczem. Nawet jeśli nie przedstawił się jako słodki i uroczy, to nadal ze swoją postawą ochlapanego młodzieniaszka nie przypominał nieprzewidywalnego okrutnika. A jednak… magiooblicza zwykle kłamały rzadziej niż fizyczność.
        Zaraz też umysłowie musiał wysilić jeszcze bardziej - tryton ochlapał mokrusa jakby ten był za suchy, ale nim posądzić go było można o zbytnią agresję - zaczął przepraszać. Więcej! Proponować ugody słowami co najmniej przyjacielsko-strachliwymi. Gdy zaś sądziło się, że w sumie można sprawę załagodzić spiął się na nowo, rozmyślił i przyjął postawę oskarżającą.
        Ten młody zbił jakiegoś dzieciaka?
        Wszystko wskazywało na to, że jeden i drugi naturianin się znali, ale najpewniej z widzenia i to niedługiego. A niestety konfliktowego dość, jak wynikało z ich wypowiedzi.
        Szaman zachowując pozycję neutralną analizował wszystko, czekając na rozwój wydarzeń. Lata pracy w stadzie - kiedy jeszcze z nim żył - nauczyły go, by wtrącać się, ale wtedy kiedy należy. Słuchanie ważniejsze było niż mówienie, a on najwidoczniej już wtrącił się w jakąś aferyję. Nie wielką, małą. Plączącą losy dwóch nieznanych mu osobników, do których żywił braterską, spokojną sympatię wynikającą stricte z jego własnego charakteru. Wiedzieć kim są jednak nie wiedział i nie jemu osądzać było wydarzenia, którym nie świadkował. Nie mógł też być pewny co z zasłyszanych informacyj jest prawdą, a co imaginacją czy ułudnym teatrzykiem. Wiedział jedynie, że przez młodego konika osądzany jest wraz z rybołuskim. Tę sprawę należało rozwiązać.
        Ale powoli.
        - Sympatkowo i mnie, chociaż nietypowo, biorąc pod rozwagę nasze położenie - uśmiechnął się mentorsko, przechodząc na wspólny i wychodząc kopytami zza krzaka. Podał Rubinowi dłoń - uścisk zaś miał mocny, krótki i stabilny, jak przystało na taką sytuację; ale i powitanie między naturiańskimi braćmi. Zaraz zwrócił się też do drugiego:
        - Oj, nie pragnąłbym ciebie widzieć w zakatarzeniu - rzekł lekko, postępując kroczek ku dziwacznie przebranemu chłopaczkowi. Nieco dumiał go widok centaura niższego niż on, ale wiadomo - odsadek jeszcze podrośnie. Póki co niech cieszy się poręcznymi gabarytami i wysokością nieprzeszkadzającą ludzkim panienkom na niego patrzeć.
        - Nie mam na wiele wspólnego z twoim obecnym stanem, poza tym może żem nie powstrzymałbym tego tutaj o, przed chlapnięciem - łypnął na trytona - lecz nawet jeśli nie mnie oskarżać, chętnie posłużę ci bratku zadośrobiącą radą; kucyki szybciej schną jak pozbędą się z siebie mokrego przyodzienia - pouczył z całą mądrością i pokiwał głową. Centaury były raczej wytrzymałe i nie oziębiały się szybko, dziwił się więc, że młody jeszcze na to nie wpadł. Ale może wolał zająć się pogonią. Bo kogoś niewątpliwie był gonił - najwidoczniej nie wiedział zaś kogo, skoro oskarżał także jego, ale tryton… mógł być winnym w tej sprawie. Jego wodny atak przemawiał na jego niekorzyść. Z tym, że to za chwilę. Teraz ważniejszym było, że Kito nie miał interesu w karaniu młodzieniaszka, a z nim teraz rozmawiał. Posunął się więc jeszcze dalej w swoich propozycjach:
        - Jeżeli ściągniesz swoje cudaczne przyodziewajki to ci ja mogę je wyszybkoschnąć magiowo. Kiedy reflektujesz. - Zademonstrował delikatnym wietrzykiem co ma na myśli, po czym zwrócił się do rybiastego:
        - A ty szanowny Rubinku nie mocz go proszuję bardziej. Nie wiem o co wasze zwady, ale nawet jeśli ktoś kogoś na twoich paczałkach skrzywdził, wpierwej winien jesteś raczej pomoc poobijanemu, a nie napastowanie agresornika. To niegodnościuje.
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        Nie dość, że najpierw jakiś rozwydrzony bachor ukradł jego torbę i zrobił sobie z niewinnego trefnisia jakiegoś durnego konia, to teraz jeszcze nie wiadomo czemu ktoś oblał ZuZu, kiedy ten chciał odpocząć i coś zjeść po swoim występie. I jak tu uczciwie zarabiać pieniądze, skoro za to same tylko nieszczęścia spadają na głowę? Oczywiście, kiedy kradł nie było wcale kolorowo, bo znacznie częściej musiał się bronić albo zwiewać, ale na to przynajmniej był przygotowany mentalnie, przecież tylko idiota nie zareaguje, gdy ktoś podprowadza mu sakiewkę, bądź torbę z zakupionym jedzeniem. Przy uczciwej pracy takie sytuacje nie powinny się zdarzać! I gdzie tu jakikolwiek sens i logika?! Zaczynał żałować, że chciał zacząć pomieszkiwanie w tym mieście od dobrej strony.
        Ale on się tak łatwo nie da. O nie. A tym bardziej nie jakiemuś pacholęciu z przerośniętym ego. Jeśli to oczywiście była sprawka Nico. Co okaże się jak go w końcu dopadnie, a wtedy nici z jego umowy i niech mały nie myśli, że nie dostanie kopytem między oczy!
        Kiedy podczas zbytniego wysiłku ostatnia kontuzja, jakiej się nabawił, trochę pobolewała i nie mógł zbyt szybko galopować, zwłaszcza omijając jednocześnie wyrastające mu na drodze drzewa, ale w sumie nie potrzebował gnać, jakby go wszystkie zastępy Czeluści goniły z samym Księciem na czele. Żartownisia i tak dogonił bez trudu. Nawet zadyszki nie miał.
        Nie czekając na nic, nie dociekając, który ze starszych naturian był winny, wyrzucił z siebie swoje żądanie, coby nie owijać w bawełnę i... Znów został ochlapany!
        To już naprawdę przestawało być śmieszne! Co prawda teraz wiedział, że kopytny krewniak nie miał z tym nic wspólnego, acz to on mógł namówić tego drugiego do zrobienia tego, bo nie ukrywając, siedzący pod drzewem, cuchnący rybą facet nie wyglądał na zbyt rozgarniętego.
        - Przestać w końcu! - krzyknął z wielkim gniewem, stając przy tym dęba i zaraz z całą siłą znów stając na wszystkich końskich kończynach, manifestując w ten sposób swoje wielkie zdenerwowanie. Oczywiście pomijając nerwowe zarzucanie ogonem na boki i wiercenie się w miejscu. Zły grymas też dość szybko zaczął się po prostu krzywić i marszczyć, a niebieskie oczy zeszkliły się jakby, wezbrały w nich łzy. Kichnął dosadnie, podciągając zaraz nosem i wycierając go w rękaw swojej błazeńskiej kurtki.
        - Nawet się do mnie nie zbliżaj rybo-smrodzie! To przez ciebie jestem mokry! - warknął nie dając rady utrzymać łez, nic go nie obchodziły przeprosiny śmierdzącego rybą gościa, nic ZuZu nie obchodziły propozycje ugody. Chciał ciepłego posiłku, a skończył dwa razy bardziej mokry niż przyszedł.
        - No i właśnie twoja wina... że nie powstrzymałeś swojego kolegi! - zarzucił starszemu centaurowi, wycierając oczy w zasmarkany rękaw. Nadal jednak mocno szlochał.
        W tym wszystkim umknął mu fakt, że starszy koniowaty się do niego zbliżył, więc jak tylko siedzący pod drzewem mężczyzna wyszedł ze swoimi oskarżeniami i zapłakany ZuZu ze złością zaczął się do niego zbliżać, omal przy tym nie wpadł na starszego centaura. Cofnął się więc i wychylił zza stojącego mu na drodze krewniaka.
        - Że co niby zrobiłem?! - obruszył się zaskoczony. - Ja go tylko zrzuciłem ze swojego grzbietu! Ten mały ukradł mi moją torbę z rekwizytami i jedzeniem! Chciał, żebym był jego jakimś durnym koniem i sługą! Nastraszyłem go, fakt, ale nie uderzyłem ty ślepa flądro! - prychnął z gniewem na trytona i znów zrobił ładny rowek w podłożu swoim kopytem.
        - Nie mam zamiaru się przed nikim rozbierać! - odskoczył gwałtownie od pobratymca, gdy usłyszał jego może i logiczny, ale niedorzeczny pomysł. - Rozumiem, że tak się w tych stronach traktuje kaleki i ulicznych artystów?! - zwrócił się już do obu i znów podciągnął nosem, bliski kolejnego wybuchu płaczu. - W porządku! Nie będę już więcej bezcześcił tego pięknego miasta swoją nędzną osobą! - rzucił zalewając się łzami, po czym odwrócił się zadem do nich i zaczął odchodzić.
        "Rubin..." - przypomniał sobie wypowiedziane przez tego pod drzewem imię. Warto było je zapamiętać. Już centaurzy trefniś nauczy go, że z Wielkim Zude-Zuhanem się nie zadziera!
        A na tamtego centaura... będzie musiał uważać. Co on sobie myśli! Jak tak lubi gdy ktoś się rozbiera, może niech każe to zrobić temu rybi-smrodowi, Rubinowi! Kichnął głośno i zaczął marudzić pod nosem, przeklinać to przeklęte miasto i przeklętych mieszkańców, zwłaszcza tych dwóch. Jeśli to jacyś znajomi Nico, niech nie myśli, że ZuZu nadal będzie chciał się z nim zadawać.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Rubin zachowywał właściwe sobie zdenerwowanie - drżenie rąk wcale nie wynikało z branych przez rzeczonego ziółek różnego typu. Krzyki wywoływały u niego poczucie zagrożenia, toteż zesztywniał, choć wciąż dygotał, jak osika na wietrze, starając się upewnić czy nie straci przypadkiem kontroli. Na szczęście "ciemna strona" nie była wyczuwalna. Może wzięła sobie wolne? Tryton bardzo na to liczył. Jednak gniew czy strach szybko przeminęły, a ich miejsce ponownie zajęło poczucie winy. Wyzwisko dodatkowo spotęgowało to odczucie, chociaż Rubin zanotował w pamięci, aby znaleźć zioła o aromatycznym zapachu, coby móc maskować swój zapach, jeżeli jest aż tak nie do zniesienia. Chociaż ten drugi kopytny... No. U. Ve... Język sobie można połamać. Ale kontynuując - nieznajomy o trudnym imieniu na woń nie narzekał. Możliwe, że to dlatego, że ledwie wymienili pierwsze uprzejmości, ale nieważne.
Płetwiasty cofnął się szybko, gdy tylko ten brutal zaczął się zbliżać. W oczach trytona również stanęły łzy, chociaż gdyby spojrzeć na sprawę obiektywnie, prawdopodobnie nie miał się czego obawiać. Słowa, chociaż niszczące, nie miały materialnej postaci. Lecz z drugiej strony, zbliżały one czarną mgłę w umyśle półryby.

Ale wracając do Nouveia. Kiedy ten zaproponował dzieciobójcy rozebranie się... Złe emocje wyparowały. Rubin pomyślał wpierw "Odważnie!", a potem na jego twarzy rozkwitł niekontrolowany, ale też wyjątkowo szeroki uśmiech. Ludzie zazwyczaj lubili widzieć uśmiechy. Naturianin bardzo lubił widzieć uśmiechy. Ale w tych okolicznościach...
A widząc magię, Rubin wpadł po prostu w zachwyt. Wlepił maślane oczy w nieznajomego i zaczął machać paluszkami, w wyniku czego woda w strumieniu zaczęła się burzyć. To też często się Rubinowi zdarzało. Silne emocje niektórym zapierają dech, innym każą piszczeć, a strażnikowi wód nakazywały czarować. Nie jakoś morderczo. Co najwyżej unosić kropelki, które wirują i tańczą w rytmie rybiego serca.
- Obiecuję - powiedział gładkim, cichym głosem, wciąż wpatrując się w dłonie starszego kopytnego. Dodatkowo intrygowała go niedzisiejsza mowa, którą Nouvei się posługiwał. Z tego transu wyrwał go jednak pełen negatywnych emocji bezduszny brutal, chociaż nie wydawał się już ani bezdusznym, ani brutalem. Co tam jakieś dziecko. Ten centaur wymagał pomocy i opieki. Rubinowi co prawda daleko było do wykwalifikowanego opiekuna (a w zasadzie do jakiegokolwiek opiekuna), ale i tak cicho (jak na niego) podbiegł w stronę ex-brutala.
- Zaczekaj... - powiedział cicho, ale tak, by ten na pewno usłyszał. - Może jednak mogę to jakoś naprawić?

Tryton chciał położyć mu dłoń na ramieniu, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, zrobić cokolwiek. Miał świadomość, że ten brutal-ofiara był co najmniej arogancki i przynajmniej na pewno miał coś za uszami, ale na pewno jego zachowanie z czegoś wynikało. Może sam został skrzywdzony?
Rubin nie wychodził natomiast poza zasięg wzroku Nouveia. Jeśli nieznajomy nie zawróci, to przynajmniej będzie miał z kim spędzić popołudnie. Hm...
To po namyśle czas na ostatnią kartę :
- Mogę poczęstować cię pączkiem, jeśli chcesz.
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        No i...tyle było z cieszenia się rapsodiańskim festynem i tutejszą czarującą okolicą. A dopiero co zdobył publikę i prawdopodobnie wspólnika. I to takiego, przy którym włos ZuZu z głowy nie będzie mógł spaść jeśli zostaną przyjaciółmi. Co prawda nie było okazji wypytać się Nico, kim są jego rodzice, oprócz tego, że kimś zapewne ważny i bogatym wnioskując po zadbanym wyglądzie i ubiorze dzieciaka, a zwłaszcza stopniu jego arogancji i pewności siebie. Dobrze, że jeśli o te dwa ostatnie chodziło, to ZuZu dobitnie mu wyperswadował, że może ktoś inny i by się chłopaczkowi podporządkował, ale na pewno nie ten centaur. To samo tyczyło się tych dwóch mężczyzn. Co oni sobie myśleli, że przez to, że są starsi błazen musi się ich słuchać? Niedoczekanie!
        W sumie... jakby się tak zastanowić chyba nie byli nawet w zmowie z Nico. Nie on nasłał tych dwójkę na centaura, bo przecież z szacunku (czy strachu) do swojego zleceniodawcy, znaliby jego imię, a nie nazywali "dzieckiem". Poza tym wcześniejsza szopka chłopaka z kradzieżą torby trefnisia nie miałaby sensu. Agh... To wszystko było takie pogmatwane, a do tego było ZuZu zimno i mokro. Cholerny Rybi-smród.
        Młody centaur miał już całkiem ruszyć w las, jak najdalej od tej dziwnej dwójki, lecz wtedy usłyszał głos tego, który ochlapał bogom ducha winnego trefnisia. ZuZu zatrzymał się tylko po to, by doczekać odpowiedniego momentu i z całych sił kopnąć tego faceta. Nie miał już pomysłów jak inaczej, dobitnie wbić mu do głowy by zostawił młodego naturianina w spokoju. W prawdzie mógłby przez to nadwyrężyć swoją kontuzjowaną nogę, ale wydawała się to niska cena za możliwość uświadomienia przynajmniej temu dwunożnemu, że to centaur był silniejszy, nawet jeśli nieco niższy od swojego obecnego przeciwnika.
        Niestety ten chyba domyślił się zamiarów chłopaka albo wiedział, że tylne kopyta były bardzo niebezpieczne. Zdenerwowany młodzik zarzucił nerwowo czarnym ogonem na boki, powoli tracąc cierpliwość. Zwrócił się w stronę Rybi-smroda, spinając się i gotów do walki w każdej chwili. Nie odpuścił nawet, gdy mężczyzna wyraził chęć naprawienia swoich błędów.
        - Co ty chcesz naprawiać, skoro i tak zaraz mnie znów ochlapiesz? - zapytał i lekko się zerwał, by gwałtownie stanąć naprzeciw mężczyzny, niemalże o krok od niego. Ze swojej postawy i spojrzenia wyglądał jakby rzucał mu wyzwanie. Może i był narwany, ale na swoją obronę miał to, że nie on pierwszy zaatakował ciemnowłosego.
        Miał już stanąć na tylnych kopytach i po prostu przednimi posłać Rubina na ziemię, gdy nagle spuścił z tonu, a złość zastąpiło zaskoczenie. Wpatrywał się oniemiały w mężczyznę, szeroko otworzonymi oczami.
        - Pą-czka... - wybełkotał, gdy na nowo był w stanie mówić. - Chcesz dać mi pączka? - zapytał z niedowierzaniem jak jakiś umysłowy niedorozwój, ale...w sumie pierwszy raz mu się przytrafiło, by ktoś, przez kogo został zaatakowany, chciał go poczęstować czymkolwiek, a już w szczególności łakociami. Jego oblicze dużo przez to złagodniało i w tej jednej chwili rzeczywiście bardziej przypominał zagubionego dzieciaka, niż aroganckiego rabusia. Nie trwało to jednak długo, ZuZu szybko się zreflektował i nastroszył, choć cofnął się o krok od Rybi-smorda.
        - Pff... pączek - prychnął pogardliwie, krzywiąc się i odwracając spojrzenie od mężczyzny. Zaraz jednak westchnął, ale nie był przez to wcale milszy. - Zawsze to coś na dobry początek - burknął, zgadzając się w ten sposób na ofertę mężczyzny.
        Wrócił z nim nawet do drugiego centaura i pod drzewo, pod którym Rybi-smród...Rubin zostawił swoje rzeczy. W tym czasie narowisty młodzik nieco ochłonął, a gdy tylko otrzymał obiecanego pączka... zamiast podziękować, zrobił głupią minę i pokazał im obu język ze śmiechem puszczając się galopem w las.
        - Starzy, a naiwni. Na razie głupki! - krzyknął tylko nim ze śmiechem zniknął całkiem między drzewami.
        Robiło się ciemno a on nie znał jeszcze zbyt dobrze miasta. Musiał udać się do swojej dzisiejszej noclegowni, póki jeszcze mrok nie ujednolicił wszystkich wiejskich chałupek i stodół. Wolał się nie pomylić i nie włamać się komuś innemu do stajni. Nie potrzebował kłopotów. A przynajmniej na razie.
        Gdy tylko wybiegł z lasu pochłonął pączka w zawrotnym tempie jakby co najmniej od tygodnia nie miał nic w ustach. Zatrzymał się i skrył za stosem skrzyń i beczek przy jednym z budynków niedaleko tego nieszczęsnego parku graniczącego z lasem, z którego wybiegł. Musiał dać nodze nieco odpocząć, takie cwały jej kategorycznie nie służyły. Odetchnął smutno. W prawdzie się śmiał, gdy zostawiał za sobą tamtą dwójkę, ale nie był o dziwo dumny z tego co zrobił i jak ich potraktował. A przecież dostał przepysznego pączka...
        Kichnął donośnie i klnąc pod nosem, tak jak żadne dziecko nigdy nie powinno, a przynajmniej dopóki nie stanie się dorosłym, zaczął przeglądać zawartość swoich juków. Chciał się przebrać z tych błazeńskich, mokrych ubrań w swoje zwykłe. Co prawda te również okazały się przemoczone, przecież torbę i juki miał cały czas na sobie, gdy został ochlapany, ale i tak były mniej mokre niż to co miał obecnie na sobie. Przebrał się więc za tymi skrzynkami, okrywając grzbiet ciepłą narzutą, którą uszyła mu Babunia w Valladonie. Na ludzką część ciała wsunął mocno poszarzałą i zacerowaną nieudolnie tu i ówdzie, poszarpaną na krawędziach, szorstką koszulę. Na końcu naciągnął na ramiona lekką, pikowaną kurtkę w niewiele lepszym stanie od koszuli i zawiązał lewy rękaw na supeł, by ten nie powiewał jak chorągiew na wietrze i nie przeszkadzał. A gdy już odpoczął wystarczająco, przeciągnął się i podniósł zad, by udać się do domu jednego ze swoich widzów, którego rodzice zaoferowali, by młokos przenocował w ich stodole.
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        Dziwnie było mu widzieć tę konkretną aurę otaczającą szlochającego konika. Normalnie uwierzyłby w jego łzy i zarzuty - nie miał nawet zamiaru bronić się i tłumaczyć, że nie mógł powstrzymać trytona, bo nie wiedział co ten zamierza. Nie powątpiewał też w wersję wydarzeń przez młodzika ładnie przedstawioną - trzymała się kupy i wszelkiej logiki, a patrząc po reakcjach wodnego naturianina łatwo było dojść do wniosku, że zdarzało mu się przeinaczać fakty. Ale emanacje mówiły swoje - jedna jak ulał pasowała do chaotycznego, roztrzęsionego mężczyzny, a druga kontrastowała z mazgajowatym źrebakiem jak plama błota na świeżej koszuli. Mogło na pozór się kleić, ale nie pasowało.
        Kito nie chciał wydać mylnego osądu, więc słuchał. Słuchał spokojnie, z leciutkim uśmieszkiem na gębie i nawet rozumnym spojrzeniem ciemnego oka. Patrzył na swoich tymczasowych kompanów nie odzywając się słowem. Nie zaprzeczał i nie potwierdzał. Wszystko powoli wyjaśniało się samo.
Po pierwsze - nie przejmował się już aż tak płaczem błazenka. Nawet jeżeli odruchowo serce mu się ojcowsko ścisnęło, wystarczyła chwila, by zrozumieć, że nie ma co otaczać go zbytnią troską. Dzieciak był krzykliwy, dumny i uparty, a nastroje albo zmieniały się u niego w tempie rwącej strugi wód źródlanych albo część z nich była zwyczajnym występem. Pomoc zaoferowaną odrzucił, dziwiąc centaura jedynie tym, że ma jakiekolwiek problemy z nagością. To była raczej rzadkość u ich rasy, a już na pewno mało który kopytny przełożyłby okrycie nad suchą skórę. Szaman jednak nalegać nie zamierzał - nie narzucał się wszak chłopcom w opałach. To źle na nich działało.
        Milcząc patrzył na kolejne popisy obrażonego do cna młodzika, bardziej ciekawy tego co zrobi drugi naturianin niż samemu biorąc się do roboty. Ten zaś wydał się nawet chętny do współpracy… i spodobały mu się możliwe czary. Łatwo też obiecał, że więcej wody przeciwko młodemu nie użyje. Kito nie zakładałby się czy słowa dotrzyma, ale zawsze był to niezły początek.
        Przestąpił z nogi na nogę i machnął leniwie ogonem uśmiechając się aprobująco do rybowatego. Wyglądało na to, że w pewnym sensie stoją po jednej stronie - a błazikonik z drugiej stroszy się i żąda atencji.
        Rubin postanowił mu ją dać - może z poczucia winy, a może (wbrew wszystkiemu) nie przepadał za konfliktami. Może chciał to rozwiązać. Tak więc na bunt ostateczny i odwrócenie się do nich zadem odpowiedział próbą rozejmu - szczerego najwyraźniej, choć dość naiwnego.

        Gwałtowne reakcje młokosa właśnie wtedy utwierdziły Nouveia w przekonaniu, że nie ma co się z nim cackać. Może wcielonym złem nie był, ale z agresją to raczej za pan brat. Zdawał sobie w ogóle sprawę jak mocne mogą być jego ciosy? Aż chciało się zapytać w jakich okolicznościach stracił swoją rękę. Lecz wszystko wskazywało na to, że nie wojował. Był oszustem, a po stroju wnosząc - także jakimś rodzajem trefnisia. Ale jeżeli komuś podpadł mogli nie mieć litości. Chociaż może to był jedynie przypadek niezwiązany z jego sposobem życia i obchodzeniem się z braćmi i siostrami ras wszelkich. Może jedynie przypadek.

        Chciwie i bez wdzięczności skusił się wziął na pączka, znak dobrych intencji wodnego naturianina. Zdawało by się, że ochłonął i nawet ma zamiar zostać w ich towarzystwie - tu jednak wszelkie przypadki się kończyły. Dokładnie jak w aurze porwał co było do zabrania i zawinął się powrotem w las, zostawiając ich w tyle, bez żadnych wyjaśnień.
        No i bez pączka.

        - Huh… - Kito popatrzył za nim z tym samym, zbłąkanym uśmiechem. - Ja w jego czasie był żem lepiej uspobionym źrebakiem. Aż ciarkowo głowić się nad tym co z niego wykiełkuje po wielu księżycach. - Pokręcił głową i zerknął na trytona. - Co zamierzujesz wodny bracie? - spytał. - Jego gonić nie ma co, nie masz takiej pary w kopytach. Alem ja był tobie wsparcie już ofiarowywał, więc… gdzie to zapragniesz powrócić nim zapadną zmierzchania? - W niespiesznej manierze odwrócił się ku niemu pokazując, że czasu ma dużo i nie będzie go teraz zostawiał. Nie wiedział co prawda czy jest w pełni gotowy na towarzystwo tak nierozgarniętej osoby, ale z drugiej strony - był tu żeby pomagać. A tryton nie dość, że wyglądał na zagubionego, to jeszcze został zwyzywany przez sprytnego dzieciaka i w zasadzie po tym wykiwany równo. Kito miał wrażenie, że mogło mu to nie pomóc odnaleźć się zarówno w lesie jak i okolicznościach. Lepiej było nie ryzykować.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Zadowolenie. Tak chyba najlepiej można byłoby oddać stan umysłu trytona, gdy młody kopytny się zatrzymał. Usłuchał. Może mają szansę na rozmowę. Najlepiej byłoby wycofać się, odpuścić. Ale Rubin oczywiście wie lepiej od rozsądku. W końcu "zna się na ludziach". I lubi wyzwania. Może to jego szczęśliwy... Hej! Odskoczył do tyłu, jednakże końcówki kopyt zahaczyły o koszulę płetwiastego, czego dowodem był brudny ślad. Serce trytona przyśpieszyło i uniósł rękę, by wykorzystać strumień, i pokazać młokosowi, gdzie raki zimują.
- Des for...
Obiecaaałeś..., przemknęło przez jego głowę, więc szybko zaprzestał działań.
W przeciwieństwie do niego, poszkodowany brutal najwyraźniej bardzo chciał się bić. Zdecydowanie podszedł zbyt blisko i to bynajmniej nie w przyjemnym celu. Użycie opcji z pączkiem darowało mu więc życie, a naiwny Rubin pomyślał (znowu), że coś mu się jednak w życiu udało. W dodatku reakcja młokosa była co najmniej interesująca. Gdzie złość? Gdzie pogarda? Gdzie zło?
Otóż wróciło chwilę później, a potem centaur zniknął, a razem z nim ulotniły się nadzieje trytona, który gdy tylko spostrzegł, co się dzieje, spiął się i miał ruszać za kopytnym, ale... jakie on miał niby szanse? Poza tym, dogoniłby go i co dalej? Nic dalej. Dalej kolejne upokorzenie? Chociaż jakby nie patrzeć - sam do tego doprowadził, ale pomimo tego, czuł się przynajmniej po części ofiarą, toteż jedyne, czego pragnął, to ukryć się na dnie jeziora. Chciał uwagi? Dostał uwagę. Było fajnie? No niekoniecznie. Strony zgłaszają wnioski? Nie, wnioski, wiedza i zasady ograniczają światopogląd, przez co nie można akceptować wszystkich i tworzy się krzywdzące stereotypy. Głupota dawała swego rodzaju wolność, chociaż nakazywała wędrówkę we mgle.

Usiadł więc zrezygnowany, na przygniecionej wcześniej ściółce, wzdychając głośno. Słysząc starszego kopytnego, zerknął sobie w jego stronę. Jego wyraz twarzy przywodził na myśl coś między filozofem, a osobnikiem zamroczonym przez ziołowe opary. Mądrość ukryta. Mądrość spontaniczna. W innych stanach świadomości można poznać odpowiedzi na pytania, na które rozum nie znajdzie odpowiedzi. Z tego powodu, strażnik wód również poddawał się czasem tym mistycznym wędrówkom, ale teraz nie o tym mowa, gdyż jego nowy znajomy zaczął mówić, a brak skupienia w tym momencie może wydawać się niegrzecznym. Wstał nieśpiesznie, bo nie wypada siedzieć, gdy druga osoba mówi stojąc, ale czy konie w ogóle siadają? Właściwie to nie bolą ich od tego nogi, czy co one tam mają? Rubin podrapał się po głowie, trawiąc słowa kopytnego. Kim jesteś i dokąd zmierzasz? Fundamentalne pytania, na które trytonowi zdarzało się szukać odpowiedzi, ale różnie to bywało. Myśli są ulotne. Ale wróćmy do tego - Dokąd on zmierza? Co tu robił? Skąd się wziął?
Co prawda, centaur nie poganiał, ale czas był ograniczony, zielarz to wyczuwał, czego efektem było charakterystyczne drżenie rąk - czy ono naprawdę zawsze występowało? To co najmniej irytujące...
W każdym bądź razie, czas wskazywał na szybką odpowiedź:
- Nie wiem... Właściwie większego celu nie mam, a do wody na szczęście umiem trafić, więc do zmroku mogę jeszcze trochę pobłądzić. Jeśli nie przeszkadza ci moje towarzystwo, chętnie pomogę Ci, jeśli masz coś do zrobienia. - Tu uśmiechnął się lekko, po czym dodał: - A tak właściwie... Nie męczy cię to stanie cały czas? Czy konie... półkonie... czy wy potraficie siedzieć? Albo leżeć? Albo... nie, za dużo pytań.
Awatar użytkownika
ZuZu
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Artysta , Włóczęga , Złodziej
Kontakt:

Post autor: ZuZu »

        Chwilę odpoczywał w ukryciu, obawiając się, że oburzony kradzieżą rybi śmierdziel i jego centaurzy pomagier będą gonić małą, biedną i kaleką, centaurzą sierotę, ale chyba za wysoko ich oceniał. Wszak chwilę spędził leżąc za skrzyniami i beczkami, a nikt nawet za nim nie wołał. Cóż liczył na nieco rozrywki przed snem, ale może to i lepiej. Bo przecież, choć tamten kopytny wyglądał nieszkodliwie, w gruncie rzeczy mógł być nawet dużo bardziej niebezpieczny od tego śmierdzącego rybą człowieka, który co chwila ochlapywał trefnisia wodą. Tak więc chyba lepiej było tak jak było.
        I to jeszcze jak lepiej!
        Nie dość, że spacer sam w sobie był niebywale przyjemny, gdy ZuZu postanowił w końcu podnieść zwój gniady zad i udać się do swojej dzisiejszej noclegowni, to jeszcze po drodze spotkał kupca zwijającego swój kram. Podstarzałemu mężczyźnie coś nie specjalnie szło z załadowaniem wszystkiego na rozklekotany powóz albo wrzucał skrzynki z warzywami i owocami na tyle nieporadnie i z trudem, że wszystko leciało na ziemię bądź zaczęło się turlać tu i tam po pace na dwóch ośkach. Centaur, a jakże, zaproponował starcowi swoją pomoc za co dostał wielkie i soczyste jabłko. Zapłata niby nie wielka, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby... Brrr, straszne powiedzenie. I jak tu nie bać się tych przeklętych szkap z piekła rodem?! Ale mniejsza o to!
        Okazało się, że kilku ostatnich klientów tego piernika z entuzjazmem opowiadało o wyczynach młodego błazna, no i zapytał wprost swojego pomocnika czy to nie o nim była mowa. Tak wywiązała się między nimi dłuższa rozmowa, podczas której ZuZu zdążył odprowadzić starca do jego domu, pomóc mu z rozładowaniem wozu za co dostał dwa kolejne jabłka i gdy już miał się zbierać, dostrzegł kątem oka, że stary kupiec zapomniał zabrać sakwy ze złotem, która leżała niewinnie i bezbronnie pod kozłem. Musiała mu tam wpaść, gdy nieświadomie zaczepił się o odłamany, ostry kawałek siedziska, podczas zeskakiwania z wozu. Z resztą mniejsza o to jakim cudem stracił i zapomniał o swoich zarobionych przez cały dzień pieniądzach, najważniejsze było, że TO była najlepsza zapłata za cały trud ZuZu jaki włożył w to, by po pięciu minutach nie zignorować tego starucha.
        I miał naprawdę dobre jabłka. Chyba będzie musiał odwiedzić go następnego dnia i znów coś poudawać, że mu pomaga.
        Niestety w niektórych częściach Alaranii dość powszechny jest zabobon, że cokolwiek zrobisz, wróci do ciebie trzykrotnie większe. I jeszcze dwie godziny temu śmiałby się z takich osób i jawnie wyzywał od zacofanych durniów i ciemnogród, ale po tym co się wydarzyło, długo by się zastanawiał czy w ogóle jest mu do śmiechu.
        Nie, wcale nie chodzi o tę sakiewkę. Z niej się ogromnie cieszył, zaopiekował się nią by nie wpadła w niepowołane ręce i szybko się ulotnił, bo starzec mógł sobie o niej przypomnieć w każdej chwili. Zadowolony więc z życia, pogwizdując jakąś zasłyszaną dzisiejszego dnia melodię z festynu, dotarł w końcu do domu, w którego stodole miał przenocować i... Tu dopadł go okrutny los.
        Stanął w progu i zapukał łagodnie dwa razy. Otworzył mu jakiś niezbyt straszny, choć na takiego chciał wyglądać, raczej chuderlawy facet. Chyba codziennie doglądał swojego stada kóz albo może zbierał jabłka... No robił za straszaka w drzwiach, ale niezbyt mu szło, bo centaur i tak był bardziej skupiony na rozgniewanej kobiecie.
        - Witam, jestem ZuZu... zaczepili mnie państwo, po moim ostatnim występie i zaproponowaliście nocleg na dzisiejszą, chłodną noc w...
        - Nie potrzebujesz naszej pomocy młodzieńcze, bo dowiodłeś, że sam umiesz sobie doskonale poradzić - przerwała mu kobieta cały czas surowo wwiercając się w chłystka spojrzeniem.
        ZuZu nie wychodził ze swojej roli, choć lekko się zirytował i jednocześnie struchlał w głębi duszy. Wydawało mu się, że gdy okradał tamtego dziadygę nikogo w pobliżu nie było. A jeśli oni to widzieli... jeśli powiadomią o tym straż i tamtego starca to będą nici z jego jutrzejszego śniadania u niego na straganie!
        - Zaiste wstydziłbyś się, żeby tak traktować starszych od siebie. Rodzice cię chyba w ogóle nie nauczyli szacunku do starszych - skrytykowała ostro.
        - Szacu-czego? - przekrzywił lekko głowę i zaraz się cofnął zaniepokojony, bo widocznie to strasznie rozsierdziło kobietę.
        - Jeśli chcesz gdzieś przenocować, poproś o to tamtego Pana, którego tak nieładnie potraktowałeś w parku. I jego koledze również należałby by się przeprosiny! - rzuciła zatrzaskując zdezorientowanemu centaurowi drzwi przed nosem.
        No... Tego to by się raczej nie spodziewał. I żeby jeszcze wiedział kogo on niby źle potraktował w parku. Grrr, głupi ludzie.
        "Phi, z resztą bez łaski tak wielki artysta jak ja wszędzie sobie znajdzie nocleg" - pomyślał odchodząc obrażony i zły.
        Nawet specjalnie podeptał część rabat posadzonych przy domu, dopóki nie wyskoczył na niego ogromny pies. Chłopak się spłoszył i puścił galopem jak najdalej i najszybciej przed siebie, nie zauważając, że pies był raczej na krótkim łańcuchu i niewiele mógł zrobić żądnemu zemsty centaurowi.
        Z niezadowoleniem zaczął się snuć po mieście, szukając dla siebie jakiegoś miejsca do spania i choć kilka razy przeszedł obok publicznej stajni, gdzie przyjezdni mogli zostawić swoje wierzchowce by nie brać ich ze sobą na miasto, to ani razu nawet nie zapukał do drzwi właściciela, by się zapytać czy mógłby sobie na noc wynająć boks. Raz że miał swoją dumę, a dwa nie zamierzał spać pod jednym dachem z tymi krwiożerczymi bydlętami, którymi były według niego konie.
        Kręcił się więc póki co w swoich bezowocnych poszukiwaniach, podczas których zdążył nawet wkręcić się w jakąś bójkę. Dostał manto, ale tamci dostali większe z czego był niezmiernie dumny i nieco negatywnych emocji z niego uleciało. No a przy okazji wygrał, znaczy bardziej obronił ładnie zdobiony myśliwski nóż, któremu podwędził jednemu z tamtych kłócących się pijaków. No i od tego zaczęła się tamta bójka.
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        Chaotyczny wodny brat wydawał się przez dłuższą chwilę jakby nieobecny. Klapnął sobie pod drzewem, a minę zrobił taką, że i o wielką mądrość i absolutny brak klepek można by go posądzić. Niemniej Kito czekał cierpliwie czy to na jakąś odpowiedź, czy na inny znak, który zdradzałby co trytonowaty teraz zamierza. A ten poza siedzeniem i drżeniem zamierzał wstać i nie tylko myśleć, ale i się odezwać. Uczciwie.
        Ale ostatecznie… niewiele to wnosiło.

        Młody złodziejaszek uciekł, wodny naturianin mógł sam trafić do swego domu… w takim razie on też mógł się wrócić do miasta albo ułożyć się na jakiejś przyjemnej łące. Nie lubił nie spać po nocach, choć jako szaman w zasadzie przyzwyczajony był do takich dziwactw, a i o potknięcie nie musiał się obawiać, jak to zwykły centaur. Jednakże...

        Spojrzał wnikliwie na ciemnowłosego. Wydawał mu się tak chaotyczny, że bał się, iż jego słowa o trafieniu do wody były jedynie słabo przemyślanym kaprysem albo zgubną pewnością siebie, której niby mężczyzna ten nie posiadał, a jednak czasami okazywał. Doprawdy, całe morze topazu nie oddałoby tego jak nieprzewidywalny bywa ów Rubin.
        Kito westchnął, zastanowił się i uśmiechnął.
        No, skoro już się spotkali to i bez sensu od razu się rozchodzić. Chociaż czy miał jakikolwiek kłopot, przez który przyjmowanie pomocy od trytona brzmiałoby szczerze? Nie wydawało mu się… ech, i jeden chce pomóc i drugi, a do problemów nikt się nie przyznaje. Ale na szczęście nie tylko z trosk i sukursów składało się obcowanie z innymi żywymi (i nie tylko) osobnikami maści wszelkiej. Może więc zwykła pogawędka wystarczy?

        - Powiem tobie, że i ja nie mam zbytnich frasunków, zwłaszcza o podobnej porze posłonecznej. Zwyczajowo już staję o niej do pochrapywania… bo tak, leganie na plecach nie jest formą wypoczynkowości przez centaury najbardziej lubieniową. A z tego co umiejamy… no cóż, ja umiejam nieco ci więcowej, niż przeciętni strażnicy naszej chybkiej rasy. Ponad wszystko widzisz, upodobałm se wiatrowe przestworza! - Uśmiechnął się i magią oderwał kopyta od ziemi, by zawisnąć w pełnej spokojności o parę stóp ludzkich nad poszyciem. - No, możem tego dookolnictwa szczeremi przestworzami zwać nie będę, ale rozumujesz co też miałem na zamyśle. Tutaj ciężarowość jest nieco insza i mogę akrobatyzować wincyj niźli moi bracia. Chociaż… - ,,nasz młodościowy znajomek sprzed chwili zręczny był jak mało co, jeśli po emanacji go osądzać” - …różnie to na naszym ogromniastym polu bywa.



        Kiedy Kito gawędził z trytonem, para złotych oczu śledziła młodego centaura. Jak długo?… Ciężko stwierdzić. Niziutka postać przemykała między budynkami wykorzystując zapadłą ciemność, zaszywając się za skrzyniami, płotami i zerkając zza winkli. Chichotała do siebie w myślach, czasem równie milcząco mruczała niepochlebstwa, a niekiedy ogłuszała się dopingującym krzykiem, który również nie przeszywał zapadającej ciszy. Coraz mniej istot błąkało się po ulicach - od czasu do czasu jakiś strażnik zgarniający pijaków lub prowadzący zbłąkanych, niekiedy jakiś obcy szukający na własną rękę odpowiedniej gospody. Pozamykane kramy tworzyły dogodną miniaturkę zabudowy, sieć kryjówek dla dzikiej istoty, pojawiającej się na mgnienie oka na ulicy, to znów znikającej w cieniu i za stoiskami. Biegnąc skradała się, bliska ziemi, gotowa przeturlać się lub paść w razie potrzeby. A mimo to uśmiech nie schodził z jej młodziutkiej, owalnej twarzyczki. Kiedy zaś w zasięgu słuchu nie było w końcu nikogo poza centaurem, a i światło paliło się w niewielu pobliskich oknach, chrobotem zdradziła swoje położenie i kucnęła na wysokim murku.
        - Klawa zdobycz, nie ma co! - Błysnęła ząbkami wskazując na nóż. - Tylko spać chyba gdzie nie masz? Się byłeś kręciłeś obok stajni w te i nazad, aleś tam nie stanął. A zapewniam, że co najmniej jeden inny sześcionogi tam jest! Choć po prawdzie racja; ty masz tylko pięć nóg. - Dziewczyna zamrugała, a czaszka bestii, którą miała na głowie przekręciła się nieco. - Ciekawie żyjesz. Niby taka z ciebie ofiara, a duszę własnego brata byś wziął sprzedał. Albo swoją… ej, oddasz mi ją? - Podekscytowana nachyliła się, a palce wbiła wręcz w mur. Skóry robiące za jej ubranie zwiesiły się jak pukle gęstych, ciemnych włosów i zakryły ją niemal zupełnie. Tylko jej oczy ciągle błyszczały przyjaźnie w świetle zimnego księżyca.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Ciemność. Dopiero wtedy zaczęła być dla trytona widoczna, gdy słowo o niej zostało powiedziane. Widział mniej? Czy może wręcz przeciwnie - więcej? Świat pozazmysłowy mógł być uznany za ograniczenie lub dar, jednak czy naprawdę istniał, czy był tylko wytworem wyobraźni mężczyzny...? Nie było może jeszcze całkiem ciemno, szarówka jedynie, jednak zwiastowało to nadejście mroku. A gdzie mrok, tam więcej rzeczy do zobaczenia, chociaż na dobrą sprawę, nie widać niczego.

Rubin zapomniał o tym na krótką chwilę, gdy ponownie wpadł w zachwyt na widok konia w przestworzach. Lewitacja była niezwykłym talentem...
- Uważaj, gałąź! - krzyknął ze śmiechem. Faktycznie, nie sposób było nazwać tego przestworzami.
- I mówisz, że śpisz w ten sposób...? - spytał, obchodząc postać dookoła, niczym małpę w cyrku, choć pod kopyta nie zaglądał, a może powinien? Chociaż darowanemu koniu się w zęby nie zagląda. W spodnie też nie, szczególnie, jeśli ich nie nosił.
- W jaki sposób zachowujesz skupienie, kiedy nie jesteś duchem obecny w ciele, a w gwiazdach błądzisz?

Cienie zanikły już dawno, by ustąpić swej pani. A noc rozjaśnia umysł, choć tępi zmysły.
- Frasunki pojawiają się wtedy, gdy nie możesz ich dojrzeć. Rodzą się i rozwijają powoli. A potem jest już za późno - rzekł cicho, gładząc palcami nurt rzeki, który uspokajał się, szykując do snu.
- Chyba powinniśmy się zbierać, nieprawdaż? Księżyc wkroczył na niebo...

Spojrzał na kopytnego i stwierdził, że nie jest w stanie nijak go określić. Stary czy młody? Mędrzec czy głupiec? Czy da się w ogóle ocenić jednoznacznie jakąś istotę? Naturianin nie wiedział, jednak pewien był, że jego kopytny kolega jest dwuznaczny bardziej, niż reszta spotkanych przez niego osób. Młodzian nie zawracał już głowy Rubina. A może jeszcze nie? Kto wie, kiedy znowu się spotkają. A może będą mieli bardziej... doborowe towarzystwo?

Światło księżyca odznaczało się coraz bardziej, skoncentrowanym promieniem uderzając w stronę polany, nieopodal parku, z którego przybyli. Mistyczna chwila cudownego zapomnienia. Rubin zapragnął tańczyć, cały wypełniony był radością. Chwila. Chwila, stop! "Opamiętaj się!", nakazał sobie. Przypomniał sobie, dlaczego nie zagrzał nigdzie miejsca na długo.
- A wiesz kolego... Może i miałbym sprawę do ciebie. Późna już pora, toteż możemy przejść do tego rano, gdy siły nabierzesz, ale widzisz. Czy wiesz może, jak instynkty pohamować? Bo pod wpływem chwili, kaprysu, natchnienia, potrafię ja mnóstwo mil przebyć, po to tylko, aby powrócić do punktu wyjścia. W jednej chwili śmieję się i płaczę. Mówię i milczę. Ufam i nie. Nawet nie wiem, dlaczego ci to mówię. Znam jedynie twe imię, a ty wiesz o mnie niewiele więcej... Nie wiem - ostatnie zdanie szeptem myśli odbijało się w jego głowie, jakby wypowiedź nie była już dość długa i wymagała przedłużenia. Ale nie wymagała. Jeszcze nie. Bo kopytny nie jest pierwszym i prawdopodobnie nie ostatnim. Rubin pobierze odpowiednie nauki, o ile starszy naturianin mu ich udzieli, po czym prawdopodobnie znowu spadnie w otchłań szaleństwa, po to tylko, by dopełnić cyklu. Mimo wrodzonej nieprzewidywalności, tryton był dość... przewidywalny, co kłóciło się z drogą chaosu, którą dumnie kroczył lub chciał kroczyć.
Zablokowany

Wróć do „Rapsodia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości