Rapsodia[Rapsodia i jezioro za miastem] Komu w drogę temu smok!

Mówi się o niej Miasto Elfów. Owe osiedle nie zostało jednak założone przez elfy, a przez ludzi, pierwszym jego królem był człowiek, niestety jego dość niefortunne rządy doprowadziły do konfliktu pomiędzy władzą a ludem, wtedy to władzę obijał pierwszy elfi król, od tego czasu co raz więcej efów zaczęło przybywać do miasta, mimo, że oddalone o wiele dni drogi od głównych elfich osiedli ściągało do niego mnóstwo elfich braci, a zwłaszcza tkaczy zaklęć. Miasto położone nad legendarnymi wodospadami, w pięknej i... magicznej okolicy nie mogło zostać nie zauważone przez magów, czarodziejów i elfich tkaczy zaklęć...
Zablokowany
Awatar użytkownika
Vestra
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje: Uzdrowiciel , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

[Rapsodia i jezioro za miastem] Komu w drogę temu smok!

Post autor: Vestra »

Vestra zawisła w drzwiach karczmy, kiedy wyjrzał z nich mały, zestresowany człowieczek.
- Detrytus, gdzie jesteś?! Detrytus?!
Rozejrzał się w prawo i w lewo, po czym pobiegł uliczką w dół. Po chwili sterta śmieci leżących pod przeciwległą ścianą poruszyła się i wylazł zza nich wyszczerzony od ucha do ucha troll.
- Ale żem go nabrał! – powiedział do dziewczyny i chwiejnym krokiem ruszył za swoim kompanem. Vestra zachichotała i korzystając z otwartych drzwi, wleciała do środka.
Powitał ją gwar wesołych głosów i ciepłe światło kandelabrów. „Przyjemne miejsce na załatwianie interesów”, pomyślała. Sprawnie wymijając pijących, skierowała się w stronę baru. Kątem oka dostrzegła migocącą w blasku świecy monetę i nie mogła się powstrzymać. Chwila nieuwagi i mężczyzna, który położył ją na blacie rozglądał się rozpaczliwie dookoła. Zadowolona z siebie dziewczyna wsunęła ją do kieszeni smutnego, nieco pijanego marynarza i usiadła na kuflu, zakładając nogę na nogę.
- Barman, patrz! Monety się magicznie rozmnożyły! Jeszcze jeden! – zawołał chłopak, momentalnie się rozpogadzając. „Taka stara, a taka głupia.” zaśmiała się w duchu Vestra. Jednak takie figle nadal sprawiały jej radość. W końcu mimo wszystko była chochlikiem.
Wzbiła się w powietrze i zatrzymała na wysokości wzroku barmana.
- Kieliszek turmaliańskiego wina proszę. Schłodzony.
Mężczyzna kiwnął głową i przygotował niewielkie naczynie. Dziewczyna zadowolona obróciła je w dłoniach, podziwiając przepiękną, lekko fioletową barwę napoju. Turmaliańskie wino miało w sobie jakąś magię. Może to bliskość Oceanu Jadeitów sprawiała, że wszystko co pochodziło z tamtych stron było piękne?
- Ile płacę?
- Panienka zawsze tu pije za darmo. Gdyby nie panienka, mój Ciapuś już nigdy by nie wyzdrowiał.
Kiwnęła głową i uśmiechnęła się szeroko. Ciapuś był Aligatorem Olbrzymim i swojego czasu cierpiał na bardzo poważne wzdęcia. Na szczęście odrobina leków i restrykcyjna dieta uratowały zwierzaka.
Na stołek obok ciężko opadł zakapturzony mężczyzna. Widać było, że lewa noga przynosi mu ból, a w jego oddechu słychać było astmę. Vestra uniosła się w górę, sącząc powoli wino.
- Witam. Czy środek o którym rozmawialiśmy jest już gotowy?
Kaptur pochylił się lekko, a spod peleryny wysunęła się ręka trzymająca szklaną buteleczkę. Vestra ujęła ją ostrożnie i schowała w sakwie. Wyciągnęła z niej trzy duże monety i podała mu, trzymając je w obu dłoniach.
- A ta… druga rzecz? Dowiedział się pan czego?
Mężczyzna zaprzeczył szybkim ruchem głowy. Westchnęła ciężko i kiwnęła głową.
- Nie spodziewałam się, że będzie mógł mi pan pomóc.
- Ale wiem kto może – powiedział chropowatym głosem. Dziewczyna spojrzała na niego uważnie
- Jest taki klasztor w górach Fellarionu. Oni mogą wiedzieć.
Zamyślony chochlik wpatrzył się w resztkę wina połyskującego w kieliszku. Czy jakiś stary klasztor na szczycie starej góry mógłby przynieść odpowiedzi na pytania dotyczące jej przeszłości? Wątpliwe, ale może warto było spróbować. Teraz miała jednak ważniejsze zajęcie. Dopiła szybko wino i poderwała się w górę.

Rapsodia była piękna i pełna życia – jednak dopiero po opuszczeniu jej murów, Vestra mogła naprawdę odetchnąć. Wyleciała przez bramę i poczuła, jak ze wszystkich stron otacza ją cisza. Nie była to martwa, złowroga cisza posępnych lasów, lecz radosna, pełna życia cisza rozległych równin, poprzecinanych rzekami i jeziorami. Za plecami miała niknące we mgle szczyty Fellarionu, a przed sobą skąpane w porannym słońcu łąki. Coś głęboko w sercu mówiło jej, że już niedługo będzie musiała skierować się w stronę tych posępnych gór. Tymczasem jednak, czując w sakwie lekki ciężar leków, ruszyła w dół wzgórza. Szybko poruszała się między olbrzymimi drzewami, wywołując w myślach Yardana. „Jestem” odpowiedział, wibrując nisko w jej umyśle „Znalazłem naszego przyjaciela.”
Dziewczyna wyraźnie ujrzała dokąd powinna się kierować. Jej skrzydła wydawały cichy dźwięk, niknący w odgłosach lasu. Wiatr szumiał jej w uszach. Pędem wyminęła grupę saren, które poderwały się spłoszone, niepewne tego, co je przestraszyło.

Jaszczurka wylegiwała się na kamieniu nad jeziorem, poruszając niespokojnie ogonem. W wodzie obok coś plusnęło, a ona z zainteresowaniem uniosła głowę. Może szykuje się jakiś obiad? Z trudem podniosła się z kamienia i podreptała w stronę brzegu. Kolejne pluśnięcie rozległo się nieco dalej. Oblizała się długim językiem i z nadzieją wypatrywała ofiary. Tymczasem krzaki się rozchyliły, a między nimi ukazała się mała, uśmiechnięta szeroko twarz.
- Cześć marudo. Ładnie to tak, najpierw prosić o pomoc, a potem uciekać? Mam dla ciebie lekarstwo.
Stworzenie poderwało się na dwie nogi i pędem rzuciło do ucieczki. Vestra przewróciła oczami. „Bagienne jaszczurki! Z nimi zawsze to samo. Najpierw domagają się pomocy, a potem dają w długą.” Gwizdnęła na palcach, a Yardan zmaterializował się tuż obok niej. Sprawnie wylądowała na jego grzbiecie i trzymając materiałowe lejce, skierowała go jej śladem. Ciężar stworzenia pozostawił w trawie wokół jeziora wydeptany wąwóz, więc bez trudu udało im się je odnaleźć.

- No już nie udawaj, i tak wiem, że cię to nie boli. – powiedziała Vestra, siedząc okrakiem na ogonie jaszczurki. Stworzenie, które bez problemów mogłoby ją pożreć, popatrywało jedynie niespokojnie do tyłu i co jakiś czas cicho postękiwało.
- Gdyby takie rzeczy bolały, już dawno próbowałabyś mnie zjeść.
Uśmiechnęła się krzywo i z trudem podważyła odstającą łuskę. Znajdująca się pod nią rana była ciepła i zaczerwieniona, ale na szczęście nie wydobywała się z niej ropa.
- Muszę wyczyścić ten kawałek, żeby mogło się zagoić. Wiesz ile naszukałam się tych leków dla ciebie?
„Uuuugh”, stęknęła jaszczurka w odpowiedzi i zaskrobała pazurami o ziemię.
- A teraz nałożymy trochę maści i…gotowe!
Dziewczyna uniosła się w powietrze i zatrzymała przy głowie stworzenia. Bez namysłu wyciągnęła rękę i podrapała je po nosie
- Widzisz! Nie było tak strasznie. Chociaż można by jeszcze zajrzeć ci w zęby…
Hałas za plecami lekko ją zaniepokoił. Jaszczurka wykorzystała ten moment nieuwagi by liznąć ją po policzku i czmychnąć między krzaki.
Yardan wywołał ją swoim umysłem „Vestro…myślę, że powinnaś to zobaczyć.”
Awatar użytkownika
Nanwe
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 103
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Uczeń , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Nanwe »

Kiedy Nanwe wyszedł na zewnątrz, natychmiast oślepiło go poranne słońce. Smoczek nie bardzo wiedział, co się wydarzyło, gdyż nigdy żółta kula na niebie nie zdawała mu się aż tak jasna, tym bardziej że znajdowała się jeszcze bardzo nisko. Z początku musiał nawet przymykać ślepia, nie bardzo umiejąc się na powrót przyzwyczaić. Nanwemu po chwili zaświtała myśl, że to pewnie dlatego że tak dużo czasu spędził w ciemnym mieszkaniu Nolfei. Możliwe że nie powinien wchodzić do takich miejsc, nie wiedział, czy przypadkiem mu to nie zaszkodziło. Zawsze przecież uwielbiał wylegiwać się na słońcu i nigdy przecież mu nic po tym nie było! Nanwe postanowił zapamiętać sobie to dziwne zjawisko i później się nad nim zastanowić. Może nawet Vandro by mu o tym opowiedział? Tyle że najpierw chyba musiałby go znaleźć...
Kiedy jeszcze smoczek był oślepiony i nie za bardzo mógł orientować się w swoim otoczeniu z pomocą wzroku, zaczął z zapałem wciągać w nozdrza miejskie powietrze pragnąc dokładnie poznać jego zapach. Przez całe życie zdołał zasmakować jedynie leśnych woni, teraz jednak to, co w niego uderzyło było dlań czystą lawiną nowości. Gdzieś z przodu dochodziła go potężna woń bardzo wielu rzeczy, których większości za nic chyba nie zdołałby rozpoznać. Mieszanka ta była okropnie intensywna i aż gryzła go w nos. Nanwe jednak postanowił nie zwracać na to zbyt wielkiej uwagi, pragnąc dokładnie zapamiętać sobie cały ten zapach, wszystkie jego kolory, barwy i odcienie. Sensacja ta tak bardzo zajęła małego smoczka, że prawie zdołał już zapomnieć, że chciał jeszcze otworzyć ślepia, aby móc również przyjrzeć się temu nowemu światu.
Kiedy w końcu przemógł się i pomimo lekkiego bólu jaki to powodowało, zdołał utrzymać oczy otwarte, ukazała mu się cała, niewiarygodna wręcz panorama. Wszędzie wokół niego z ziemi wyrastały ogromne ściany, pnące się wysoko w górę i na boki, rozpychając się nawzajem, jakby walcząc między sobą o dostęp do światła, zupełnie niczym drzewa. Nanwe zauważył również, że każda z nich wygląda zupełnie inaczej, ma na sobie inne wzory, czy też lekko inny kolor. Na niektórych z nich znajdowały się różnych kształtów i rozmiarów oka, a przynajmniej tak mu się wydawało iż tak się ta rzecz nazywa, podobne do tego przez które u Nolfei mógł wyglądać na zewnątrz. Kiedy się dokładnie przyjrzał, stwierdził że przez każde z nich można spojrzeć do środka, pomiędzy ściany! Nanwe aż nie mógł uwierzyć jak ktoś wymyślił to w taki sposób! Chociaż w sumie, gdyby to tak nie działało, to przecież nie nazywałoby się to okiem, prawda? Nie była to jednak jedyna atrakcja dla młodego smoczka. Przez jakiś czas wydawało mu się, że będą tutaj normalnie chodzić po ziemi i trawie, jednakże najwyraźniej się pomylił. Pod jego łapkami było bowiem coś twardego i szarego, a właściwie dużo takich cosiów. Czemu to dokładnie służyło - nie wiedział, jednak poukładane idealnie równiutko wydawały się aż przyciągać jego wzrok, żeby mógł się zachwycać dokładnością i pięknem, jakie te cosie w sobie miały.
Po tych wszystkich idealnych rzeczach, których osobliwego piękna Nanwe nie wyobrażał sobie nawet jak opisać, chodziły dwunogi. Smoczek wpatrywał się w nich wszystkich z nieukrywaną ciekawością. Nigdy jeszcze nie widział aż tylu dwunogów w jednym miejscu! Było ich tam aż sześciu! Coś niesamowitego! Jak Nanwe zdołał po chwili zauważyć, oni odwzajemniali jego ciekawość spoglądając w jego stronę, jednak prawie żaden z nich nie postanowił podejść bliżej aby mu się przyjrzeć. Nie szli jednak razem, w stadzie, jak by to smoczek mógł przypuszczać. Z wyjątkiem jednej pary i jednego pisklaka każdy z nich szedł osobno, tak że nieobeznany ze zwyczajami dwunogów Nanwe wogóle nie orientował się, czy są oni w jakikolwiek sposób ze sobą powiązani. Skoro szli w tym samym czasie tą samą drogą to może... Chociaż z drugiej strony dwunogi przecież są chyba drapieżne, co znaczy że mogą chodzić osobno? Im dłużej Nanwe się nad tym zastanawiał, tym mniej sensu w tym wszystkim widział. Najbardziej niezrozumiałe ze wszystkich wydawało mu się zachowanie tego pisklaka, lecz tamten był chyba mocno trzymany przez swojego opiekuna, bo gdy próbował mu się wyrwać w stronę smoczka, to nie był w stanie uwolnić się z jego uścisku. Tamten starszy powiedział coś rozgniewanym tonem, jednak pisklak chyba nie zwrócił na to uwagi, dalej próbując dostać się jakoś do Nanwego, który spoglądał na niego ze zdziwieniem w oczach.
- Choć Nanwe, będziesz miał jeszcze dużo czasu żeby się poprzyglądać. - usłyszał smoczek, kiedy tuż obok niego przeszła para dużych, czarnych butów. Vandro brzmiał nawet spokojnie, choć dało się wyczuć zdenerwowanie w jego głosie. Obawiał się czegoś? Może tutaj nie było aż tak bezpiecznie, jak to Nanwe sobie wyobrażał? Spojrzał na swojego opiekuna, który właśnie kiwnął głową w jego stronę. Nie wyglądał jednak na przestraszonego. Może tylko mu się wydawało? W każdym razie Nanwe postanowił posłuchać go, ze względu na to, że jeszcze nie za dobrze orientował się gdzie teraz jest. Niby wiedział, że jest w mieście, oraz że miasto jest gdzieś w lesie, ale... gdzie było wyjście? I gdzie miałby szukać swojego kamienia? Nie bardzo podobało mu się to, że nie wiedział gdzie jest. Zawsze kiedy gdzieś się wybierał to potem znał drogę i potrafił wrócić. Na szczęście w pobliżu był Vandro, który najwyraźniej o wiele lepiej orientował się na zbiorowiskach dwunogów takich jak to.
Smoczek zrobił krok do przodu, kiedy nagle usłyszał jakieś głośne brzdęknięcie. Wcześniej zdołał zupełnie o tym zapomnieć, jednak teraz nagle przypomniał sobie o prezencie od Nolfei. Spojrzał na swoją prawą łapkę, wokół której wcześniej owinął sobie piękny naszyjnik, który niesamowicie błyszczał teraz w słońcu kolorami złota i indygo. Nazwa tego drugiego koloru zdawała mu się jakaś dziwna, nie dało się jednak zaprzeczyć że klejnot posiadał w sobie wielką głębię, która mogłaby go pewnie wciągnąć całego.
- Może ci go przechowam? Nie sądzę, żeby ci się go tak wygodnie niosło... - powiedział do niego Vandro przyjaznym tonem głosu. Nanwe jednak odrobinę się skrzywił. Nie bardzo chciał oddawać mu ten przepiękny naszyjnik, tym bardziej że to miała przecież być pamiątka! Jednakże kiedy się nad tym chwilę zastanowił, to chyba powinien próbować zaufać opiekunowi... Tym bardziej że Sillis mu ufała. Ona na pewno nie miałaby oporów. A skoro Sillis była przecież taka mądra, to przecież byłoby nierozsądne żeby nie zrobić tego co ona by zrobiła, prawda? Z tą myślą smoczek odplątał swoją drogocenną pamiątkę z łapki i podał ją Vandro. Potem tamten chwycił ją i włożył do jednej ze swoich... kiesemi? Tak się mówiło na te małe woreczki pod ubraniem? W każdym razie kiedy to zrobił, Nanwego znów ogarnęły lekkie wątpliwości.
- Spokojnie, oddam ci go jak tylko wyjdziemy z miasta. - Zapewnił go jego opiekun, najwyraźniej zauważywszy jego wahanie. - To będzie już niedługo. Teraz chodź, nie będziemy tu przecież stać cały dzień, prawda? Chciałbym ci coś pokazać.
Po tych słowach Vandro ruszył do przodu, a następnie, kiedy już wyszedł na ulicę po której szły dwunogi, skręcił w lewo. Smoczek wahał się jeszcze przez chwilkę, ale jego wrodzona ciekawość w końcu go przemogła i podreptał za nim, szybko przebierając łapkami żeby go dogonić. Opiekun jednak nie wydawał mu się zwalniać, gdyż nawet kiedy już znalazł się tuż za nim, miał wciąż problemy z dotrzymaniem mu kroku.
- Ark! - zaskrzeczał Nanwe, pragnąc zwrócić na siebie jego uwagę. Dla pewności zrobił to jeszcze raz, żeby tamten na pewno go usłyszał. Chciał mu pokazać, żeby trochę zwolnili. I rzeczywiście, Vandro obrócił się, żeby sprawdzić dlaczego jego podopieczny wydawał takie odgłosy. Smoczek, wykorzystując okazję, dotknął pyszczkiem jego ręki nawiązując połączenie. W pierwszej chwili nie bardzo wiedział czy dobrze trafił, gdyż miejsce w którym się znalazł było zupełnie inne niż te, które przyszło mu zobaczyć do tej pory. Potem jednak zobaczył w końcu Vandro, który zastanawiał się teraz, o co mu chodziło. Nanwe nie kazał mu czekać na wyjaśnienia i od razu prawie pokazał mu obrazy i odczucia, formujące się po prostu w jedną, prostą myśl: "zwolnijmy". Starszy smok w pierwszej chwili wyglądał na zaskoczonego i zdziwionego, jednak zaraz odczucia te zniknęły a na ich miejscu pojawiło się zrozumienie. Nie minęło dużo czasu, kiedy Nanwe dostał od niego odpowiedź, brzmiącą: "Dobrze. Ale pamiętaj, żeby trzymać się blisko mnie.". Smoczek zaraz się na to zgodził, po czym wycofał się z powrotem do swojego ciała i przerwał połączenie.
Kiedy Nanwe otrząsnął się już po nawiązaniu nowego kontaktu myślowego i na pewno wrócił już do rzeczywistości, zaskrzeczał radośnie, oświadczając tym samym że mogą już iść. Vandro uśmiechnął się do niego, po czym ruszył pewnym krokiem do przodu, jednak tym razem zdecydowanie wolniej. Smoczek mruknął z zadowoleniem, po czym podreptał za nim. Tym razem tempo było jednak tak wolne, że raz po raz Nanwe musiał przystawać w miejscu żeby nie wpadać na opiekuna. Żadną miarą jednak mu to nie przeszkadzało, przeciwnie wręcz, bardzo mu się to podobało. Vandro chyba domyślał się, że bardzo chciałby się poprzyglądać temu wszystkiemu co go teraz otaczało, dlatego specjalnie trzymał taką prędkość. I właściwie to wogóle się w tym nie pomylił. Nanwe nie mógł się napatrzeć na te przecudnie budynki w których żyły dwunogi. Każdy z nich był inny, jakby zrobiony specjalnie dla tego który w nim mieszkał. Niektóre były chyba celowo pomalowane w różne wzory, które bardzo przyciągały oczy młodego smoczka, przez co aż nieopatrznie wpadał na swojego opiekuna. Cały czas miał wrażenie, że to wszystko zrobiono tylko po to, żeby rozpraszać i zachwycać przechodniów, których zresztą i tu nie brakowało. A byli oni bardzo, bardzo różni, nawet bardziej niż kolejne mijane przez nich budynki. Zdarzali się mali, niewysocy, a także naprawdę duzi. Były samice i samce, czasami w parach. Zdarzały się też i takie, które najpewniej były jeszcze pisklętami. Każdy miał też własne uberania. Niektóre wyglądały naprawdę pięknie i pobłyskując kolorami przyciągały spojrzenia. Inne wyglądały gorzej, choć wciąż nie tak źle. Jedno z uberań swoim wyglądem przypomniało mu o tym, które dała mu wczoraj Sillis, to które założył na siebie po pierwszej przemianie. Niestety nie bardzo wiedział, gdzie ono się zapodziało i teraz chyba już takiego nie miał, czego bardzo żałował. Ciekawiło go, czy on też wyglądał dobrze w uberaniu.
W pewnym momencie Vandro zatrzymał się w miejscu tak gwałtownie, że Nanwe nie miał czasu by zareagować i z impetem wpadł na niego pyszczkiem. Na szczęście jakimś sposobem żaden z nich się nie wywrócił, tylko Nanwe dość mocno się zachwiał. Mruknął coś cicho przepraszającym tonem, lekko zawstydzony. Spojrzał potem na Vandro, poszukując na jego twarzy wyjaśnienia ich nagłego postoju obok jakiegoś sporego budynku, który zdecydowanie przewyższał inne okoliczne zarówno w rozmiarach, jak i ilości umieszczonych na nim ozdób. Opiekun jednak postanowił wyjaśnić mu to słowami, najwyraźniej uznając to za bardziej stosowne. W każdym razie było bardziej praktycznie niż domyślanie, prawda?
- Zaczekaj proszę tutaj, dobrze Nanwe? - powiedział Vandro, kucając obok niego, jedną dłonią lekko gładząc go po łebku. Smoczek mruknął cicho pod jego dotykiem, ale nie protestował. To uczucie było nawet przyjemne, trzeba mu było przyznać. - Wrócę do ciebie dosłownie za chwilkę, kiedy tylko załatwię tutaj jedną sprawę. To nie potrwa zbyt długo, więc nie musisz się o nic martwić. Wziąłbym cię ze sobą do środka, ale obawiam się że nie mogę. - powiedział Vandro z lekkim smutkiem i obawą w głosie. Najwyraźniej bał się zostawiać go tutaj samego zaraz przy ulicy. Może grasował tutaj jakiś niebezpieczny potwór? Nanwe wcale nie chciałby go spotkać. Wiedział co prawda, że jest dzień i potwory teraz się chowały, ale w sumie nie był tego tak do końca pewien.
- Ark? - skrzeknął smoczek, nie do końca przekonany co do tego pomysłu. Nagle te ulice wydały mu się odrobinę mniej przyjazne niż zdawały się być na samym początku. Co jeżeli za którymś z tych zakamarków czyhał groźny stwór, którego przysmakiem były właśnie małe, zielone smoczki? Nanwe zaczął odrobinkę się bać. Szturchnął lekko nosem Vandro, z zamiarem pokazania mu swoich obaw. Kiedy jednak znów przesłał opiekunowi obrazy, ten tylko się do niego uśmiechnął i odrobinę mocniej podrapał go za rogiem.
- Spokojnie maluchu, tu nie ma żadnych takich potworów. Ale jak będziesz się bać, to zawsze możesz mnie zawołać, dobrze? - powiedział spokojnie Vandro, wciąż ze śladami uśmiechu na twarzy. Nanwe nie do końca uwierzył mu w kwestii potworów, ale myśl że mógł zawołać go do pomocy jakoś dodawała mu otuchy. Pokiwał potakująco łebkiem, na znak że się zgadza na jego pomysł. Vandro uśmiechnął się jeszcze raz, po czym wstał i dodał jeszcze krótkie zapewnienie: - Zaraz wrócę. - W chwilę po tym zniknął za drzwiami budynku obok którego się zatrzymali.
Z początku Nanwe starał się jak najbardziej skulić się pod ścianą pod którą pozostał, mając nadzieję że w ten sposób będzie mniej widoczny. Co prawda wszystkie przechodzące obok niego dwunogi dalej zaszczycały go swoimi spojrzeniami, ale teraz, jak zauważył, nie wszystkie już były tylko zaciekawione. Nanwe może i był mały, ale wiedział już jak wygląda niechęć i potrafił ją rozpoznać. Zdał sobie sprawę, że jednak nie czuje się tu najlepiej.
W pewnym momencie zza rogu ulicy wyszła mała grupka pisklaków, która zaczęła zbliżać się w jego stronę. Kiedy smoczek ich policzył, okazało się że było ich aż siedmiu i wszystkie były samcami, a przynajmniej na takich wyglądały. Ostrożnymi krokami zdawały się badać teren przed sobą. Wyglądali na takie, które przyszły tu z jakimś celem. Nanwe, który nie bardzo wiedział o co mogło im chodzić, zaczął się odrobinę bać. Co jeśli chciały mu zrobić krzywdę? Może powinien od nich uciec? Brzmiało to zdecydowanie jak mądry pomysł. Chociaż z drugiej strony... Vandro prosił go, żeby tu zaczekał. A poza tym, ta grupka wcale nie wyglądała na taką strasznie pewną siebie. Gdyby tylko udał groźnego, to może by się go przestraszyli i zrezygnowali? Albo przynajmniej zawahali na tyle długo, żeby Vandro zdążył do niego wrócić, gdyby tylko go zawołał? Jedno głośne skrzeknięcie pewnie by wystarczyło żeby zaraz się tu pojawił.
Tymczasem, kiedy Nanwe rozmyślał nad swoimi opcjami, najwyższy z pisklaków skinął na całą resztę, a tamte zatrzymały się w miejscu. On natomiast zrobił jeszcze parę kroków naprzód, wysuwając się przed nich. Po tym zachowaniu smoczek poznał, że to jest ich przywódca, najsilniejszy i najważniejszy z całej grupy. Wyglądał prawie na dorosłego dwunoga, przez co zdawał się Nanwemu dość duży. Zapewne to on wydawał polecenia reszcie, a oni się go słuchali. Tylko czego mogliby chcieć od takiego smoczka jak on? Nanwe był już wystraszony nie na żarty. Już zaczynał żałować, że nie zdecydował się od razu żeby wezwać Vandro z powrotem.
Pisklak jednak po zbliżeniu się wyciągnął obydwie ręce do przodu, pokazując mu że są one puste. Potem stał tak w miejscu, nie ruszając się, jakby chcąc upewnić się, że smoczek już się o tym przekonał. Nie przybliżał się jednak dalej, jakby na coś czekał. Spanikowany smok zmusił się do opanowania rozpędzonych emocji i zastanowienia nad tym, co to znaczyło. Nanwe niestety jednak nie za bardzo wiedział, co taki gest mógł znaczyć u dwunogów. Wiedział za to, że w przypadku zwierząt coś takiego pewnie zostałoby odebrane jako sygnał do pokoju i rozejmu, a przynajmniej tak mu się wydawało. Możliwe że nieopatrznie znalazł się na ich terytorium i dlatego się zjawili? Może chcieli po prostu, żeby jak najszybciej się stąd oddalił, nie uciekając się do walki? Smoczek właściwie to bardzo chętnie przystałby na coś takiego. Tylko że Vandro wciąż nie było nigdzie widać i nie mógł się oddalić... Nanwe postanowił więc, że potraktuje to po prostu jako gest pokojowy. Naprawdę nie chciał wdawać się w konflikty, bo co by potem powiedział jego opiekun? Pewnie potem już wogóle by go nie chciał przy sobie, a biednego smoczka zjadłyby groźne potwory.
Nanwe ostrożnym ruchem uniósł jedną łapkę w górę, starając się naśladować pozycję tamtego pisklaka. Kiedy już wydawało mu się, że jest w porządku, zatrzymał ją tak i zaczął czekać. Dwunóg w pierwszej chwili odsunął się od niego na krok, zdając się również próbować działać ostrożnie. Potem jednak chyba zorientował się, co zobaczył, ponieważ Nanwe miał wrażenie że zobaczył na jego twarzy cień uśmiechu. Pisklak znów zbliżył się odrobinę, opuszczając jedną rękę i tym razem naśladując jego.
- Czy... rozumiesz mnie? - usłyszał nagle Nanwe z ust pisklaka. Jego głos był inny niż wszystkie, które do tej pory słyszał. Wydawał mu się dziwniejszy, jakby... młodszy. Może i nawet miało to sens, biorąc pod uwagę kto to do niego powiedział. Tym bardziej utwierdziło to Nanwego w przekonaniu, że oni dokładnie tak samo jak on nie szukają kłopotów. Skinął lekko głową na "tak", po czym mruknął znacząco, sygnalizując tym samym, że umie się porozumiewać. Tym razem jednak na twarzy pisklaka pojawiło się coś jakby zdziwienie, zaskoczenie, zupełnie tak jakby to nie tego się po nim spodziewał. Spojrzał na chwilę za siebie, jakby szukając wsparcia u pozostałych, lecz oni również wydali się Nanwemu skołowani.
- Ark! - zaskrzeczał smoczek, po czym postanowił się troszeczkę przybliżyć do przywódcy, wciąż nie opuszczając swojej łapki. Liczył na to, że tamten zrozumie jego gest i sam postanowi go odwzajemnić. Nanwe zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy spód jego łapki niemalże już dotykał dłoni tamtego. Pisklak chyba wciąż był zdezorientowany, ponieważ z początku odsunął się troszkę. Dopiero potem, jak się zdawało, zrozumiał że to przyjacielski gest i również zbliżył, tak że nawzajem dotknęli swoich łapek. Nanwe rozpromienił się, czując się dumnym z tego iż zdołał jakoś uniknąć konfliktu i jego konesekstencji, czy jakoś tak. Zaskrzeczał radośnie, po czym opuścił w końcu łapkę na ziemię z zadowoleniem.
- Widzę że znalazłeś sobie przyjaciół kiedy mnie nie było. - usłyszał za sobą smoczek i aż podskoczył ze strachu. Dopiero po chwili skojarzył sobie, że to głos Vandro, który najwyraźniej właśnie skończył załatwiać swoje sprawy. Smoczek chciał już nagle próbować się bronić i wyjaśniać, co tutaj właściwie zaszło, ale opiekun nagle zaśmiał się i powiedział: - Spokojnie Nanwe, to nic złego i wcale się nie gniewam. Ale teraz pożegnaj się i powiedz, że spotkacie się trochę później. Jak może jeszcze pamiętasz, miałem cię gdzieś zaprowadzić i wolałbym to zrobić teraz niż później.
- Ark? - skrzeknął pytająco Nanwe, nie bardzo rozumiejąc. Pamiętał wprawdzie, że Vandro chciał mu coś pokazać, ale nie wiedział dlaczego chciał to zrobić tak wcześnie. Przecież to coś chyba im nie ucieknie, prawda? Chociaż z drugiej strony...
- To niespodzianka dla ciebie. Ale nie zostało nam już zbyt wiele czasu, więc chodź. - powiedział opiekun, nagle potwierdzając jego przypuszczenie o jakimś dzikim stworze. Czy to właśnie szukaniem potworów zajmowały się smoki, kiedy nikt na nie nie patrzył? Vandro brzmiał jednak spokojnie... a więc się nie bał? Może to nie było nic groźnego? Smoczek poczuł ogromną ochotę, żeby zacząć go wypytywać co takiego chciał mu pokazać. No ale z drugiej strony, czy to przypadkiem nie miała być niespodzianka? Nanwe wiedział co to oznaczało i to najpewniej znaczyło, że opiekun nie powie mu ani słówka zanim nie znajdą się na miejscu. Smoczek lekko zawiedziony, ale i zarazem podniecony mruknął coś sam do siebie, po czym zgodnie z wcześniejszym poleceniem zaskrzeczał pisklakom na pożegnanie i podreptał szybciutko za swoim opiekunem.
Nie zaszli jednak zbyt daleko. Po minięciu zaledwie kilku niezbyt wyróżniających się budynków, które mimo to nadal sprawiały wrażenie ogromnych i pięknych, Vandro nagle skręcił. Smoczek szybciutko podążył za nim, bardzo nie chcąc stracić go z oczu. Nim Nanwe zdążył zorientować się gdzie właściwie się znaleźli, nagle poczuł czyjąś rękę na swojej szyi. Odruchowo odsunął się w bok, jednak w żaden sposób mu to nie pomogło. Dopiero kiedy obrócił nieco łebek, zorientował się że to dłoń Vandro.
- Spokojnie Nanwe, po prostu trzymaj się blisko mnie, dobrze? - przypomniał mu opiekun, spoglądając na niego z góry. Wyglądał i brzmiał tak, jakby to co powiedział było niezwykle ważne. Smoczek nie do końca był w stanie określić czy było tak w rzeczywistości, ale mruknął potakująco, zgadzając się z nim. Zaraz potem Vandro ruszył do przodu, jednocześnie odrobinę pociągając go za sobą. Nanwe zaraz jednak zrównał się z nim, po prostu nie chcąc pozostać w tyle.
Przed nimi rozpościerał się niesamowity widok. Nanwemu jeszcze nigdy wcześniej nie przyszło do głowy, że coś takiego wogóle mogłoby istnieć, dlatego też nie miał pojęcia jak powinien nazywać stojące przed nim cudo. Nie ulegało wątpliwości, że to coś, podobnie jak wszechobecne budynki, również było dziełem dwunogów, ponieważ wcale nie wyglądało naturalnie. Było z każdej widocznej strony gładkie, a takie rzeczy miały tylko dwunogi. Było zrobione z jasnego czegoś, które pięło się tak wysoko w górę, że chyba sięgało aż do samych chmur! Nanwe nie wyobrażał sobie jak właściwie komukolwiek mogłoby się udać stworzyć coś aż tak wielkiego. Nie dość jednak, że było ogromnie wysokie, to jeszcze ciągnęło się na boki tak daleko, że nie było widać końca. Na samym dole tego czegoś znajdowała się wielka, półokrągła dziura, która przechodziła przez to na wylot. Za nią Nanwe był w stanie dostrzec las, taki całkiem zwyczajny, lecz widok ten natychmiast obudził w nim przyjemne wspomnienia. Wyglądał on co prawda inaczej niż ten, który tak dobrze znał, ale i tak zapragnął się tam udać. Miał nadzieję, że to właśnie tam Vandro go prowadził.
Nagle smoczek dostrzegł coś jeszcze. Po obu stronach dziury w owym czymś stały dwa, bardzo wysokie dwunogi. Nanwe zapewne nie przejąłby się tym zbytnio, jedynie zainteresował nimi odrobinkę, gdyby nie jedno wspomnienie które nagle do niego powróciło i uderzyło niczym młot. Smoczek zapiszczał ze strachu i jeszcze bardziej przybliżył się do opiekuna. Obydwa dwunogi, nie licząc głów, były prawie całkowicie białe i błyszczące w promieniach porannego słońca. W rękach dzierżyli długie, proste kije, od góry zakończone srebrnymi kłami. Nanwe już kiedyś widział takie podobne i wcale nie miał z nimi dobrych wspomnień. Wciąż doskonale pamiętał jak jeden dwunóg, który wyglądał nawet podobnie do tych dwóch, przyszedł do jego leża. Dobrze wiedział, że próbował go wtedy skrzywdzić. Nanwe tak bardzo się wtedy przestraszył, że uciekł stamtąd hen, daleko. Bał się, że znowu przyjdzie i będzie mu chciał zrobić coś złego. A co jeżeli to właśnie on tam teraz stał, a na dodatek miał ze sobą przyjaciela? Co jeżeli teraz też chciał mu zrobić krzywdę? Widział przecież, jak się na niego patrzyli i prawie czuł tę wrogość, skumulowaną w ich spojrzeniach. Gdyby nie Vandro i jego ręka, która uspokajająco przesuwała się po jego szyi, najpewniej uciekłby stąd zaraz jak tylko ich zobaczył. Opiekun jednak nie okazywał po sobie strachu, szedł tylko obok niego i w milczeniu gładził jego łuski. Zmierzał powoli w stronę dwunogów, kierując się w stronę wielkiej dziury. Nanwe zaczął się bać, że nie pozwolą im przejść, że będą chcieli zrobić im krzywdę swoimi srebrnymi kłami. Nanwe w ogromnej panice dotknął Vandro i wysłał w jego stronę magiczny impuls, w którym pokazał mu swoje obawy. Starszy smok jednak wcale nie okazywał strachu, nawet w swoich myślach. Pokazał mu kilka uspokajających myśli, między innymi że te dziwne dwunogi pilnują porządku, że są dobrzy i nie należy się ich bać, ale nazwa ich "strasznikami", co z oczywistych względów ani troszkę nie poprawiło mu nastroju. Zdecydowanie byli oni straszni. Na szczęście jednak, kiedy przechodzili przez dziurę, strasznicy wcale ich nie zatrzymali, ograniczyli się jedynie do niezbyt przyjemnych spojrzeń. Kiedy już w końcu Nanwe wyszedł po drugiej stronie dziury to odetchnął z ulgą, szczęśliwy że nic im się nie stało. Możliwe że tamte dwunogi przestraszyły się jego opiekuna i dlatego nic im nie zrobiły. Smoczek spojrzał na Vandro, a ten uśmiechnął się do niego.
- Pokazałem ci, że nie masz się czego bać. Oni są zupełnie niegroźni kiedy nie jest się kimś złym. - powiedział starszy smok, ponownie zapewniając go o ich zupełnym bezpieczeństwie, Nanwe wciąż jednak nie był za bardzo co do tego przekonany. Wiedział przecież, że ci strasznicy chcieliby mu zrobić krzywdę, powstrzymali się jednak tylko dlatego, bo Vandro był z nim.
- Ark! - skrzeknął Nanwe sceptycznie, wyraźnie wyrażając swoją opinię na ten temat.
- Oj, no już mały, na razie przecież tam nie wracamy. Nie musisz się już nimi przejmować. - oświadczył opiekun. - Chodź Nanwe, teraz już będziemy sami. Nadal chciałbym ci coś pokazać.
- Ark, ark? - wyraził swoje zainteresowanie Nanwe.
- Już ci mówiłem że to będzie niespodzianka. I tak ci nie powiem co to, będziesz musiał sam zobaczyć. Ale myślę że ci się spodoba. - Powiedział Vandro, po czym uśmiechnął się tajemniczo i następnie odwrócił w stronę lasu, ręką wskazując kierunek. Nanwe wytężył wzrok, licząc że spostrzeże coś pomiędzy pniami i gałęziami, jednak nie widział tam nic nadzwyczajnego. Może po prostu powinien się temu przyjrzeć z bliska?
Z tą myślą Nanwe pobiegł do przodu wymijając Vandro, wykonując bardzo długie skoki, a przynajmniej jak na małego smoczka. Na szczęście ziemia tutaj była całkiem równa, toteż udało mu się nie potknąć się o jakiś wybój czy korzeń. Kiedy po chwili obrócił się za siebie, zobaczył że Vandro też przyspieszył. Trudno było powiedzieć, czy biegł czy też nie, gdyż Nanwe nie bardzo jeszcze poznał się na tym jak powinny się ruszać dwunogi. Wyglądało jednak na to, że jego pomysł mu się spodobał! Smoczkowi również przypadła do gustu taka zabawa. Kto pierwszy będzie przy drzewach, ten wygra! Zaskrzeczał głośno z radością w głosie, po czym spróbował jeszcze przyspieszyć, żeby na pewno być tam przed opiekunem. Jeszcze tylko kawałek i... Tak, nie dogonił go! Nanwe był szybszy! Smoczek skrzeknął triumfalnie w jego stronę, ciesząc się z wygranej, po czym zaczekał aż dołączy do niego przy linii drzew. Jeszcze raz dał upust swojej radości, podskakując w miejscu.
- No no, szybki jesteś. - pochwalił go Vandro, podczas gdy smoczek poczuł rozpierającą go dumę. Udało mu się prześcignąć innego smoka! - Chodź już mały, mamy niewiele czasu nim słońce podniesie się zbyt wysoko. Musielibyśmy potem zaczekać z tym do jutra. - to mówiąc, Vandro skierował się w głąb lasu, podążając chyba tylko sobie znaną ścieżką, podczas gdy rozradowany wciąż Nanwe podreptał zaraz za nim, raz po raz potykając się o wystające z ziemi korzenie, które swym dziwnym zwyczajem jak zawsze pojawiały się znikąd tuż przed nim.
Awatar użytkownika
Vestra
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje: Uzdrowiciel , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Vestra »

Coś w tonie Yardana kazało się Vestrze odwrócić. Duch nie odzywał się zbyt często, ale kiedy to robił, jego głos brzmiał w jej głowie ciepło i spokojnie. Tym razem była w nim jednak nuta niepokoju i ekscytacji. Dziewczyna ostrożnie rozgarnęła liście i spojrzała w stronę jeziora. Początkowo nie zauważyła niczego niezwykłego – wielka tafla lśniąca w słońcu otoczona była przez kolumny drzew. Owszem, krajobraz był piękny, ale w czasie swoich podróży widzieli już wiele takich miejsc. Wszystko wokół było szmaragdowe i ciche. Nawet ptaki, które śpiewały pogodnie w oddali, brzmiały monotonnie. Leniwy, leśny poranek.
Spojrzała zdziwiona na Yardana, oczekując wyjaśnień, ale on wpatrywał się intensywnie w jeden, odległy punkt. Zmrużyła oczy i wytężyła wzrok. Na drugim brzegu, bardzo delikatnie zajaśniała czerwona łuna. Początkowo była tylko jasnym punktem, szybko jednak zaczęła rosnąć. Ognisty blask objął pnie, zabarwił piasek i wodę. Lekkie zmarszczki na tafli jeziora wyglądały jak smugi krwi.
Czerwień między drzewami zaczęła gęstnieć i w miarę jak się przybliżała, przyjęła wyraźną formę – smukły tułów wilka, nogi jelenia i piękne, duże rogi. Jego sierść nawet z tak dużej odległości miała złotawy poblask. Inny Kanotis! Piękny, dziki Kanotis. Vestra wstrzymała oddech i zerknęła na Yardana. Nigdy nie widziała innego ducha pustyni i podejrzewała, że nikt inny również nie. Kanotisy były legendą, pustynnym mirażem. Nie występowały nigdzie poza piaskami Nanher. A Yardan, choć nie mówił o tym często, na pewno czuł się samotny. Teraz, w przejawie najwyższej fascynacji, jego sierść falowała lekko, a czarne oczy błyszczały nieruchomo. Vestra wyciągnęła rękę i musnęła jego szyję, nie chcąc przerywać tej magicznej chwili.
„Idziemy?” spytała, delikatnie dotykając jego umysłu. „Tak”.
Poderwała się w powietrze i wskoczyła na jego grzbiet. Duch zerwał się z miejsca i pomknął po powierzchni jeziora, dotykając jej tylko czubkami kopyt. Drobne kręgi na wodzie szybko zostawały z tyłu. Mknęli szybciej od wiatru, szybciej niż Vestra byłaby w stanie kiedykolwiek polecieć. Pęd zapierał dech w piersiach, ale przytuleni do siebie, czując ciepło swoich ciał, stanowili jedność. Jezioro było jednak ogromne, a drugi brzeg znajdował się bardzo daleko. Nawet mimo zawrotnej prędkości widzieli jak czerwona plama niknie w oczach. Ciało odległego ducha zaczęło się stawać półprzezroczyste. Skierował głowę w górę i zapatrzył się w niebo. Nie mieli szans zdążyć razem na czas.
- Skacz! – krzyknęła Vestra, wyczuwając rozpaczliwe pragnienie towarzysza. Nie było czasu na wahanie ani zbędne pytania. Yardan zniknął spod jej nóg i pojawił się na drugim brzegu, na tyle szybko, by złapać ostatnie, blednące promienie światła, zanim dziki Kanotis zniknął.
Pęd powietrza szarpnął chochlikiem do tyłu i nim zdążyła rozłożyć skrzydła, wylądowała w wodzie. Uderzenie było bolesne, a wbijająca się w uszy cisza dodatkowo ją oszołomiła. Poczuła jak płatki skrzydeł zlepiają się ze sobą, a silny prąd pociągnął ją w ciemną toń. Pod sobą, w czarnych głębinach, bardziej wyczuła niż zobaczyła obecność drapieżników – stworzeń, które dla ludzi byłyby zaledwie przekąską. Płuca bolały, przed oczami zrobiło się ciemno. Zabrakło jej powietrza. Szarpnęła rozpaczliwie rękami, ale nasiąknięte ubranie ciągnęło ją w dół. Pierwszy raz znalazła się pod wodą. Panika wypełniła jej myśli. Chciała przywołać Yardana, ale jej umysł zaczął już rozsiewać rozpaczliwe, nielogiczne pytania. Nie wiedziała co robić! Nie chciała umrzeć! Sznur bąbelków wyrwał się z jej ust i poleciał w górę. Powoli wszystko zaczęło się robić ciche i niewyraźne…
„Vestro!” usłyszała w głowie rozpaczliwy krzyk Yardana, tak silny, że musiał dotknąć wszystkie istoty wokół jeziora. „Yardan…” Wyciągnęła rękę w stronę światła i powoli zaczęła opadać w dół…
Awatar użytkownika
Nanwe
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 103
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Uczeń , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Nanwe »

Niesamowicie przyjemny zapach leśnej ściółki o poranku wypełniał powietrze, sprawiając że Nanwe czuł się tu jak w domu. Wprawdzie barwa tego zapachu była nieco inna od tej którą znał, lecz miał wrażenie że to prawie to samo. Drzewa też wyglądały nawet podobnie, z tym że miał wrażenie, że niektóre są odrobinę inne niż wszystkie. Parę razy nawet zdołał dostrzec takie, które były zupełnie białe, zupełnie tak jakby je ktoś pomalował. Nanwe nie bardzo wiedział, dlaczego ktoś miałby to robić, ale w sumie to dlaczego by nie? Może akurat ktoś miał na to ochotę? Smoczek nie miałby właściwie nic przeciwko temu. Poza tym, pewnie właśnie stąd wzięła się ta różnica w zapachu... Smoczek nie do końca wiedział jak pachnie biały kolor, jednakże odniósł wrażenie, że to nawet przyjemny zapach.
- Ark arrk! - zaskrzeczał Nanwe, obracając łebek i spoglądając sobie ponad złożonym skrzydłem. Vandro podążał tuż za nim, stąpając mocno po ziemi i łamiąc gałązki jakie miały nieszczęście znaleźć się na jego drodze. Co jakiś czas opiekun mówił mu prostymi słowami, w którą stronę chciałby się kierować, a smoczek po prostu skręcał tam gdzie on mu mówił. Teraz jednak Vandro szedł cichutko, nie mówiąc ani jednego słowa nawet w jego myślach, co trwało już od jakiegoś czasu i trochę go zaniepokoiło. Nanwe nie był pewien, czy znaczyło to że idą w dobrym kierunku, czy też po prostu to, że Vandro trochę się zagapił. Kiedy jednak opiekun usłyszał jego skrzeknięcie, spojrzał na niego po czym kiwnął głową, możliwe że na znak żeby się nie martwił. Smoczek postanowił po prostu mu zaufać i iść dalej. Nanwe spróbował go naśladować, żeby pokazać mu że się zgadza. Jego zdaniem, gest ów wyszedł mu nawet nienajgorzej, jednak zupełnie zapomniał o tym, że cały czas szedł. Akurat wtedy Nanwe miał nieszczęście stanąć tuż przed dużym, wystającym w powietrze korzeniem, który z niewyjaśnionych dla niego przyczyn zaczepił mu się o łapkę. Smoczek, zupełnie zdezorientowany tą sytuacją, nie zdążył w żaden sposób się podeprzeć i runął na ziemię. Zanim jeszcze upadł prosto na pyszczek, zdążył jeszcze zapiszczeć głośno ze strachu.
Zderzenie było bolesne. Nawet pomimo łusek nos i pyszczek Nanwego mocno ucierpiały. Smoczek nie był nawet pewien co właściwie się wydarzyło, ale wiedział że bardzo go bolało. Cała dolna szczęka zaryła w ziemi, która akurat w tym miejscu jak na złość musiała być twarda i pokryta kamieniami. Cała reszta Nanwego jednak również nie uniknęła upadku. Smoczek wylądował na brzuchu, trochę się obcierając o twarde podłoże.
- Rark... - skrzeknął Nanwe z bólu, nie do końca rozumiejąc dlaczego znalazł się na ziemi, ani dlaczego aż tak bardzo boli go łebek. Wiedział tylko tyle, że nie czuł się teraz najlepiej i że kręciło mu się w głowie. Przez chwilę Nanwe przyglądał się roztaczającemu się przed nim leśnemu krajobrazowi, który wirował w jego oczach zupełnie niczym liście na wietrze. Widok ten pozostawiał po sobie bardzo nieprzyjemne wrażenie, że ziemia pod nim również obraca się razem z tym wszystkim i z nim samym, a kiedy tylko spróbuje wstać to znów się wywróci.
- Nanwe! Nic ci nie jest? - usłyszał za sobą zatroskany głos Vandro, który już za chwilę znalazł się tuż obok niego. Wydawał mu się brzmieć inaczej niż wcześniej, całkiem nie tak jak to zapamiętał. Może było to jedynie wrażenie ale głos miał jakby miększy i przyjemniejszy, zdecydowanie mniej szorstki. To zabrzmiało dla niego tak, jakby opiekun się o niego martwił. Nanwe chciał mu odpowiedzieć, jakoś się z nim skomunikować, zdołał jednak jedynie mruknąć coś niewyraźnie. Dalej miał jednak wrażenie, że coś z nim jest nie tak jak powinno. Smoczek spróbował unieść leciutko swój łebek. Jednakże kiedy tylko to zrobił, znów dopadły go potworne zawroty głowy i zmuszony był z powrotem położyć ją na ziemi. Nie bardzo rozumiał, co się właśnie stało. Przecież nigdy wcześniej jeszcze mu się coś takiego nie przydarzyło i nie chodziło tu wcale o niefortunny upadek. Nanwe jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył takiego uczucia i nie bardzo wiedział co powinien w takiej sytuacji zrobić.
Smoczek przez chwilę nawet nie był w stanie rozpoznać kucającej przy nim sylwetki Vandro. Na szczęście jednak, jak się okazało kiedy dotarł do niego ten fakt, opiekun najwyraźniej mu pomagał. Nanwe czuł na swoim pyszczku dotyk jego dłoni, skąd roztaczało się przyjemne i milutkie ciepełko. Nie minęła chwila, a smoczek zauważył że czuje się już o wiele lepiej, choć nie bardzo rozumiał dlaczego. Ból jakoś sam z siebie zniknął, zupełnie jakby się już o nim zdążyło zapomnieć. Dopiero kiedy już przestało mu się kręcić w głowie, przypomniał sobie jedno wydarzenie ze swojego życia podobne temu. Dalya, dwunóg którego ledwo znał też tak potrafiła zrobić, a przynajmniej coś podobnego do tego co właśnie zrobił Vandro. Pamiętał jak zajmowała się jego chorym skrzydłem kiedy przez przypadek je sobie uszkodził. Uczucie, jeżeli dobrze pamiętał, było nawet podobne, jeśli nie identyczne. Czy tym razem też sobie coś zrobił, skoro opiekun robił coś takiego? Nanwe odrobinę się zaniepokoił tym faktem. A co jeśli Vandro nie zdoła mu do końca pomóc i mu to zostanie? Smoczek wolałby, żeby tak się nie stało...
- Rark! - skrzeknął, powoli unosząc się z powrotem na cztery łapki. Zanim jednak zrobił to do końca, to z uwagą przyjrzał się tym przednim, z obawy że coś sobie w nie zrobił. Nanwe na szczęście nie zauważył niczego szczególnego. Kiedy odwrócił łepek, żeby przyjrzeć się całej reszcie, przynajmniej z jego perspektywy nic podejrzanego nie był w stanie zobaczyć. Na próbę smoczek postanowił zrobić parę kroków w tę i we wtę, tak po prostu żeby się upewnić. Na jego szczęście jednak wszystko było w porządku i nie czuł nic szczególnie innego od tego co zwykle. Nanwemu niemalże natychmiast powrócił dobry nastrój, który wcześniej zniknął jedynie na chwilę.
- Ark! - zaskrzeczał Nanwe radośnie w charakterze podziękowania. Swoim pyszczkiem dotknął jeszcze na chwilę jego ręki, która wciąż jeszcze była przyjemnie ciepła, po czym nawiązał z nim kontakt. Vandro pojawił się prawie że natychmiast, kiedy tylko wysłał doń pierwszy impuls. Nanwe widział wyraźnie jego odczucia: Zatroskanie, smutek i ulga, a do tego jeszcze sporo mniejszych i lepiej zakrytych myśli. Smoczek postanowił pokazać opiekunowi swoją wdzięczność za pomoc, tak jak zwykle ukazując mu serię powiązanych ze sobą obrazów i wspomnień. Były jednak one bardzo świeże, bo zaledwie sprzed paru chwil. Nanwe postarał się, żeby były one odzwierciedleniem jego podziękowań i wdzięczności. W odpowiedzi myśli Vandro rozchmurzyły się już zupełnie. Nanwe usłyszał jeszcze, czy też raczej zobaczył słowa "Nie ma za co." Smoczek, zadowolony z efektu, wycofał się powoli z powrotem do swojego ciała.
- Chodźmy Nanwe. - powiedział opiekun na głos, po czym pogładził dłonią łuski na jego głowie. Smoczek zaskrzeczał, nie bardzo już mogąc doczekać się tego wszystkiego co tylko Vandro planował mu pokazać. Bardzo go interesowało, co takiego ciekawego można było tutaj znaleźć. Opiekun potem ruszył do przodu, lekko zmieniając kierunek i pokazując mu ręką żeby poszedł za nim. Nanwe posłusznie podreptał tą samą ścieżką co on, tym razem jednak uważnie patrząc na to gdzie stawiał łapki.
Kiedy tak szli, Nanwe zauważył że ich otoczenie lekko się zmieniło. Drzewa zdawały się jakby być odrobinę mniej gęste i ściśnięte, ale za to wszędzie zaczęły pojawiać się mniejsze czy większe krzaki, które troszkę utrudniały im wędrówkę. Trawa również zrobiła się tutaj wyższa, co bynajmniej nie przeszkadzało Vandro w wyznaczaniu dobrej drogi (a przynajmniej na to wyglądało). Powietrze również zrobiło się inne, jakby odrobinę mniej przepełnione wonią zieleni, która zastąpiona została... czymś innym. Nanwe nie był w stanie zbyt dokładnie określić jak możnaby opisać ten zapach, ponieważ było to dla niego coś zupełnie nowego, czego nie umiałby porównać dosłownie z niczym innym. Potrafił jednak stwierdzić, że znajduje się tu o wiele więcej wilgoci niż tam skąd przyszli. Smoczek zaczynał się już naprawdę zastanawiać, co takiego może się znajdować przed nimi.
- No to jesteśmy na miejscu! - oświadczył Vandro po nieznośnie długim czasie marszu. Możliwe że zniecierpliwionemu Nanwemu tylko się tak zdawało, jednakże ciekawość aż zżerała go od środka. Kiedy tylko opiekun odsunął mu się z drogi, odsłaniając widok naprzód, smoczek natychmiast przebiegł obok niego, nagle zupełnie zapominając o swoich wcześniejszych obawach.
Jego oczom ukazał się przecudowny widok. Na wprost przed nim, znajdowało się coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie było mu dane oglądać. Smoczek aż otworzył pyszczek z niedowierzania. Wszędzie, gdzie tylko okiem sięgnąć, była woda. Od prawa do lewa, a nawet na wprost Nanwe nie widział jej końca. Zupełnie tak, jakby tutaj kończyła się ziemia, po której można było chodzić. Czy to wogóle było możliwe? Nanwe do tej pory był przekonany, że gdyby tylko się chciało możnaby było iść w jednym kierunku właściwie bez końca, teraz jednak ogarnęły go wątpliwości. Czy Vandro zaprowadził go na koniec świata? Czy coś takiego powinno wogóle istnieć? Szczerze powiedziawszy to nie miał nawet najmniejszego pojęcia. Nie można jednak powiedzieć, że nie było to piękne miejsce. W wodzie widać było chmury, sunące powoli po powierzchni wody i wyglądające zupełnie tak, jak te na niebie. Skąd jednak wzięły się w wodzie, Nanwe nie miał wiedział. Słońce natomiast, które teraz było jeszcze nisko położone na niebie, tworzyło na powierzchni Wody Końca Świata złocistą smugę, która rozpływała się na płaskiej niemalże niczym twór dwunogów powierzchni. Zdawała się ona tańczyć, niczym magiczny wąż rzucony tam przez jakiegoś czarownika. Nanwe wpatrywał się w to zjawisko jak zahipnotyzowany, wręcz nie mogąc oderwać od niego wzroku. Złoto błyszczało przed jego oczami, nie pozwalając mu skupić się na czymkolwiek innym. Wyglądało to tak pięknie... Nanwe aż zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest ono prawdziwe. Może tam, pod wodą, można było rzeczywiście znaleźć jakiś skarb?
- Jak ci się tu podoba? - usłyszał głos, który zdawał się dobiegać z daleka. Kiedy jednak z trudem odwrócił łebek od pięknego zjawiska, zorientował się że to po prostu Vandro. Starszy smok cały czas mu się przyglądał, jakby zaciekawiony jego reakcją. Nanwe nie bardzo wiedział dlaczego ani z jakiego powodu to robił, ale miał wrażenie że po prostu chciał się o nim czegoś dowiedzieć. W końcu przecież ledwie się znali, skąd więc opiekun miałby zdobyć o nim jakąś wiedzę, jeśli nie z obserwacji? Chociaż w sumie, z drugiej strony mógłby go po prostu zapytać, a on by mu pokazał. Nanwe już ufał Vandro, nie sądził żeby on mógł być w jakiś sposób zły. Sam przecież widział, jak on go traktował i miał wrażenie że troszczył się o jego bezpieczeństwo nie mniej niż Sillis. To natomiast samo w sobie pokazywało już, że starszy smok jest dobry.
Nagle Nanwemu zdało się, że słyszy jakiś dziwny dźwięk. Smoczek spojrzał na twarz Vandro, zaciekawiony czy to może właśnie to chciał mu pokazać razem z Wodami Końca Świata. Opiekun zdawał się również słyszeć to coś, jednakże wydawało mu się że nie jest z tego szczególnie zadowolony. Zupełnie tak, jakby... jakby to coś go zaskoczyło. Nanwe do tej pory nie przypuszczał nigdy, żeby tak dużego smoka można było czymkolwiek zaskoczyć, byłby on przecież na to zbyt mądry, prawda? Jednakże rzeczywistość okazała się być zupełnie inna niż to, co Nanwe na ten temat myślał. Vandro naprawdę był zaskoczony. Wpatrywał się w Wody Końca Świata, śledząc wzrokiem to coś, co wydawało z siebie te odgłosy. Nie minęło dużo czasu, a ciekawość Nanwego rozkazała mu się odwrócić z powrotem i spojrzeć na to dziwne zjawisko.
To co zobaczył, zdołało zaskoczyć również i jego samego. Po tafli wody mknęło jakieś dziwne, ciemnoczerwone zwierzę, które pędziło tak szybko że Nanwe nie potrafił nawet rozpoznać co to właściwie jest. Niczym smuga światła podskakiwało, odbijając się od wody niczym od ziemi, zostawiając za sobą na króciutką chwilę czerwonawą poświatę. Zwierzę wydawało mu się być duże, chociaż smoczek nie mógł być tego pewien. Może nawet było tak duże jak on sam? Nanwe zastanowił się przez chwilę, czego właściwie tak niezwykłe stworzenie mogło tutaj szukać. Nanwemu jednak niezbyt wiele wyjaśnień przychodziło do łebka. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział. Nie wiedział nawet co powinien sądzić o tym czymś. Może powinien się go bać? Nanwe szybciutko zerknął na Vandro z nagłą obawą, jednakże opiekun cały czas tam był i wcale nie wyglądał na przestraszonego. Smoczek pomyślał, że najwyraźniej nie było ku temu potrzeby. Starszy smok stał jedynie i się przyglądał. Nanwe uznał więc, że chyba nic mu się nie stanie jeżeli będzie go naśladował.
W pewnym momencie stworzenie jakby stwierdziło, że jeszcze jest niewystarczająco szybkie, gdyż nagle bez żadnego ostrzeżenia rzuciło się przed siebie ogromnym susem i poleciało z jeszcze większą prędkością. Smoczkowi wydawało się nawet, że część tego stworzenia odpadła z powodu pędu, a następnie spadła do Wody Końca Świata. Skok ten był największym jaki Nanwe kiedykolwiek w życiu widział. Nie wyobrażał sobie nawet, żeby coś takiego było możliwe. Sam potrafił podskakiwać, ale rzadko kiedy udawało mu się cokolwiek przeskoczyć. Czerwony stwór jednak rzucił się na taką odległość, że Nanwemu trudno było ją sobie wogóle wyobrazić.
- Rark... - zaskrzeczał Nanwe z podziwem, wyobrażając sobie jak by to było umieć tak skakać. To pewnie było niesamowite uczucie. Móc tak lecieć w powietrzu i nie przejmować się niczym pod sobą... Tylko jak potem wylądować? Smoczek pomyślał, że to musiałoby być akurat z tego wszystkiego najtrudniejsze. Nawet jeżeliby umiał tak skakać, to pewnie połamałby sobie wszystkie cztery łapki zaraz po spadnięciu na ziemię, co wcale nie wydawało się być miłą perspektywą.
Jego rozmyślania jednak nagle przerwał krzyk. Nanwe jednak go nie usłyszał, ale poczuł. A był to okrzyk tak pełen bólu, rozdarcia i poczucia zagrożenia, że smoczkowi od razu zrobiło się przykro, kiedy tylko go wyczuł. Nanwe instynktownie poczuł co się wydarzyło i nagle zrozumiał, że to coś co wydawało mu się że spadło z czerwonego stworzenia, było w rzeczywistości żywą istotą. Wtem zorientował się, że to stworzenie wpadło wprost do Wody Końca Świata. Czy było stamtąd wyjście, kiedy już raz się jej dotknęło, czy może wpadnięcie tam oznaczało coś bardzo niedobrego? Nanwe tego nie wiedział i odrobinę bał się sprawdzać. Nie był pewien, czy włożenie łapki do tej dziwnej wody nie zrobi mu krzywdy. Krzyk jednak wciąż brzmiał w jego łebku potężnym głosem, zmuszając go do działania. Nanwe nie był w stanie długo wytrzymać, dlatego zaraz po tym powoli skierował swoją lewą łapkę w dół, w stronę linii granicznej Końca Świata. Na chwilę zamknął ślepia, po czym dotknął wody.
Pierwszym co poczuł był chłód, który jednak mimo wszystko wydawał mu się być zwyczajny. Smoczek zanurzył łapkę trochę głębiej, jednak wtedy również nie wydarzyło się nic niezwykłego. Nanwe powoli otworzył ślepia, chcąc sprawdzić czy rzeczywiście tak było. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Jego łapka wciąż była cała i na swoim miejscu, dalej było ją widać w wodzie, a z jej powierzchni spoglądał na niego odrobinę wystraszony Odbicie. To wszystko Nanwe spodziewał się zobaczyć. Zaskoczył go jednak dziwny szum, dochodzący go gdzieś z przodu. Kiedy smoczek spojrzał w tamtą stronę aż skrzeknął ze zdziwienia. Woda, mniej więcej w tamtym miejscu gdzie wcześniej skoczyło stworzenie, zaczęła się zapadać w sobie, tworząc powiększającą się dziurę. Zaraz nad nią szumiał potężny wiatr, który jakby rozbryzgiwał ją na boki i nie pozwalał wrócić. Nanwe, teraz już nie do końca pewny czy dotykanie tej wody było bezpieczne, natychmiast wyciągnął z niej swoją łapkę, a następnie porządnie otrzepał z cieczy. Jak się jednak okazało, nie powstrzymało to wody przed kontynuowaniem tego, co właśnie w tej chwili robiła. Powoli i ostrożnie, nie spuszczając wzroku z dziwacznego zjawiska, zaczął się wycofywać krok za krokiem. To również w żaden sposób nie pomogło, a jedyne co w ten sposób zdołał osiągnąć, to przypadkowo nadepnąć na swój własny ogon. Nie bardzo wiedział co w takiej sytuacji robić, dlatego odwrócił łebek w stronę jedynej osoby w okolicy, która mogła wiedzieć.
Vandro jednak nie wyglądał na zdziwionego. Właściwie to była chyba ostatnia rzecz jaką tylko możnaby o nim powiedzieć. Starszy smok stał wyprostowany, nieomal bez ruchu i z zamkniętymi oczami. Ręce miał wyciągnięte do przodu, a palce ułożone w jakiś dziwaczny sposób. Nanwe nie potrzebował zbyt dużo czasu żeby zrozumieć co się wydarzyło, a jego odczucia tylko go w tym przekonaniu utwierdzały. To przedziwne zjawisko było po prostu sprawką Vandro. Jego zdaniem nie było nawet możliwości aby było inaczej. Przecież on też musiał usłyszeć ten krzyk, to wołanie... Na pewno coś takiego miało pomóc temu komuś, kto wpadł do Wody Końca Świata. Pozostawało tylko pytanie czy to wogóle coś zmieni? Nanwe wprawdzie próbował dotykać tej wody i nic się nie stało, ale kto wie? Może zrobił coś co go ochroniło przed tą wodą? W każdym razie smoczek wciąż troszeczkę się bał, że ten ktoś jednak nie da sobie rady, że coś mu się stało... Miał nadzieję że Vandro na to też znalazłby rozwiązanie.
Awatar użytkownika
Vestra
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje: Uzdrowiciel , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Vestra »

Kiedy człowiek znajduje się pod wodą, wszystko wydaje się nierzeczywiste. Ruchy są powolne, uszy zatyka głucha cisza, a światło i ciemność zlewają się w jedno. Vestra powoli traciła ostrość widzenia, czując jak jej płuca rozsadzają płomienie. Krzyk Yardana nadal wibrował jej w uszach, razem z wysokim piskiem.
Pod stopami wyczuła gwałtowny ruch, a kolumna bąbelków uniosła się w górę. Coś przemknęło koło niej i zanurkowało w ciemność. Coś dużego. „Chyba wolę utonąć niż zostać pożartą” pomyślała z goryczą, w ostatnim przebłysku świadomości.

Kiedy już niemal pogodziła się z losem, poczuła jak jakaś siła zaczyna ciągnąć ją w górę. Powierzchnia wody przybliżała się szybko, połyskując szarym blaskiem. Przebicie tafli było nieprzyjemne – szarpnięcie wyrwało ją w powietrze, rozbryzgując wokół fontannę kropli. Razem z rażącym światłem dnia jej zmysły zalał ból. Zaczęła kaszleć, wypluwając z płuc wodę i rozpaczliwie łapiąc powietrze. Kręciło jej się w głowie. Zdawało jej się, że leci, chociaż wcale nie używała skrzydeł. W dole dojrzała wodny tunel, który zapadł się z głośnym hukiem. Jezioro szybko zamieniło się miejscami z niebem, przyprawiając ją o jeszcze gorsze zawroty głowy. Nie rozumiała co się dzieje ani co właśnie zobaczyła. Tunel? Jak udało się jej wydostać z wody? Czy to była sprawka Yardana?
Nagle niebo zatrzymało się w jednym miejscu i ku uldze Vestry, znajdowało się dokładnie tam gdzie powinno być. Pod plecami wyczuła twardy grunt – być może piasek, choć ciężko jej było to stwierdzić, bo dłonie miała mokre i zdrętwiałe. Skuliła się oddychając ciężko i plując resztkami wody. Pisk w uszach powoli zaczął cichnąć, a serce, które uderzało w piersi z siłą młota trochę się uspokoiło. Powoli ustępowało też drżenie mięśni, wywołane szokiem i niedotlenieniem.
„A więc to tak jest być po drugiej stronie barykady” stwierdziła, myśląc o wszystkich zwierzakach, które zdarzyło jej się leczyć. „No dobra, skoro potrafisz zrobić to na innych, to potrafisz też na sobie.” Zamknęła oczy i skupiła się na swoim wnętrzu, powoli wyczuwając kolejne urazy. Czuła jak energia przenika przez poszczególne mięśnie, uspokajając je i zatrzymując ból. Niedotlenienie powoli ustępowało, oddech się wyrównał, a ból głowy częściowo ustąpił. Zdawała sobie sprawę, że jej magia jest zbyt słaba, by usunąć wszystkie skutki topienia się i będzie potrzebowała ładnych kilku godzin zanim dojdzie do siebie. Odetchnęła jednak z ulgą, wiedząc, że przynajmniej może się rozejrzeć i nie padnie z powodu zawrotów głowy. Rozłożyła gwałtownie skrzydła (rozkleiła to być może właściwsze słowo) i poruszyła nimi ostrożnie, strzepując kropelki wody. Nadal były ciężkie, ale wydawało się, że nie ucierpiały zbyt mocno.
Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą najsympatyczniejszy smoczy pyszczek, jaki kiedykolwiek widziała. Intensywnie zielone łuski przechodziły łagodnie w małe rogi, a zaciekawione żółte oczy przyglądały jej się uważnie. Dojrzała w nich odrobinę strachu, więc uśmiechnęła się blado i wyciągnęła do niego rękę
- Cześć maluchu. Nie bój się. Czy to ty mnie uratowałeś?
„Maluch” był znacznie większy od niej, jednak w jego emocjach nie było wrogości. Vestra powierzchownie odczytała jego uczucia i uspokojona podparła się na rękach. Powoli, z trudem podniosła się i otrzepała z piasku. Szybko jednak straciła równowagę i ponownie runęła na ziemię.
- Chyba jeszcze jestem zbyt słaba. Zostanę tu chwilę z tobą, jeśli nie masz nic przeciwko – puściła do niego oko i wykręciła nasiąkniętą wodą spódnicę.
Kiedy do końca odzyskała ostrość widzenia, ujrzała parę męskich butów, stojących nieruchomo w odległości kilku kroków od niej. Zadarła głowę i zlustrowała wzrokiem ich właściciela. Mężczyzna patrzył na nią z góry. Ludzie z tej perspektywy zawsze wydawali jej się nieco karykaturalni i przerysowani. „Świetnie. Człowiek.” pomyślała, przewracając oczyma. Spróbowała poderwać się w górę, żeby spojrzeć na niego dokładniej i z niezadowoleniem stwierdziła, że jej skrzydła nadal nie nadają się do lotu. Skinęła mu więc głową, chociaż nie była pewna, czy to zauważył.
- Dziękuję za pomoc. Wam obu.

Nagle powietrze obok niej zgęstniało i Kanotis zmaterializował się, wywołując lekkie poruszenie na wodzie i małą kurzawę piasku. W tej postaci był nieco większy od niej. Podszedł do niej powoli, szturchając ją lekko nosem. Objęła jego głowę i wtuliła się w nią, używając jej jako podparcia. Chwyciła za rozgałęzione poroże, a duch pociągnął ją w górę.
„Vestro! Nic ci nie jest?” głos Yardana wypełniła tak silna ulga, że dziewczyna poczuła ją niemal fizycznie.
„Wszystko dobrze. Udało ci się z nim porozmawiać?”
„Niestety nie…Ale będę go szukał. Zostawił po sobie ślad…jak aromat. Nie jestem pewien co to jest. Może chce żebym go znalazł?”
Dziewczyna kiwnęła głową. Kiedy całkiem się podniosła i złapała równowagę, Yardan rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie tylko czerwonawą poświatę. Przywykła już do tego, że duch pojawiał się i znikał. Domyślała się, że życie na dwóch poziomach istnienia – materialnym i astralnym, zapewnia dużo więcej możliwości i nigdy nie miała mu tego za złe. Chciała żeby odnalazł rodaka. Przeszłość Yardana była owiana tajemnicą. Paliła ją ciekawość, jednak wiedziała, że duch podzieli się z nią swoimi odkryciami tylko jeśli będzie miał na to ochotę.
Spojrzała na małego smoka i powiedziała uspokajająco
- To Yardan. Mój przyjaciel. Jest duchem, wiesz? Kiedyś uratowałam mu życie i od tego czasu podróżujemy razem. Dotychczas podejrzewałam, że jest ostatnim ze swojego gatunku, a jego braci spotkało coś strasznego. Ale teraz zobaczyliśmy drugiego Kanotisa na brzegu. Może widziałeś to dziwne, czerwone światło? To właśnie był on. Kanotis. Tak nazywają się te duchy – mówiła łagodnie, grzebiąc w torbie. Po chwili wyciągnęła z niej garść słodkich jagód i wysunęła je do przodu na otwartej dłoni
- Proszę, spróbuj. Są smaczne. I zejdzie ci od nich opuchlizna z noska. Musiałeś solidnie przygrzmocić w ziemię, co mały? Widzę, że już cię nie boli, ale na pewno ci to nie zaszkodzi.
Awatar użytkownika
Nanwe
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 103
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Uczeń , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Nanwe »

Nanwe nie bardzo mógł się zdecydować, czy chciał patrzeć na czarującego Vandro, żeby może dowiedzieć się czegoś ciekawego, czy raczej na efekt jego wysiłków. Kiedy dalej nie mógł wpaść na rozwiązanie, stwierdził że będzie patrzeć na zmianę to na jedno, to na drugie. Po chwili jednak uznał, że Vandro jest bardzo nieruchomy i właściwie nic ciekawego się z nim nie dzieje. Z kolei magiczne zjawisko na Wodach Końca Świata nieustannie zmieniało swój kształt, robiąc rzeczy których gdyby smoczek nie zobaczył, to najpewniej nie umiałby sobie wyobrazić. Z tegoż właśnie powodu Nanwe zmienił zdanie i postanowił po prostu patrzeć na wodę oraz podziwiać to co się na niej działo.
Pierwszą ciekawą rzeczą, którą udało mu się zauważyć, było to że zjawisko tak naprawdę nie było spowodowane przez wodę, ale przez wiatr. Silne, potężne podmuchy powietrza zderzały się z wodą, zmuszając ją do ustąpienia im miejsca w tym konkretnym obszarze. Woda rozbryzgiwała się na wszystkie strony, ale smoczek nie widział żeby choć jedna kropla zdołała dostać się do wewnątrz wietrznego wiru, który niejako wbijał się w powierzchnię wody. Nanwe jeszcze nigdy wcześniej nie oglądał tak dziwacznego zjawiska. Może to dlatego, że jeszcze nigdy nie widział Wód Końca Świata? Chociaż nie, przecież to wszystko było przecież sprawką Vandro... Nanwe prawie zdołał już o tym zapomnieć kiedy tak wpatrywał się w wir.
Drugą rzecz było natomiast dużo trudniej zauważyć i udało się to Nanwemu dopiero wtedy, gdy zjawisko dość mocno się do nich przybliżyło. Tylko dzięki temu smoczek dostrzegł niewielką, ciemną plamę koloru unoszącą się w samiutkim środku wietrznego wiru. Dało się zauważyć że i ona się przemieszczała, obracając się przy tym jednocześnie choć nie aż tak mocno jak możnaby było przypuszczać. Nanwe nie do końca był jednak w stanie zobaczyć co to dokładnie jest, z czego w jego łebku niemal natychmiast zrodziła się cała seria pytań, na które nie potrafił znaleźć sensownych odpowiedzi. Jedyne co potrafił stwierdzić, było to iż owe coś raczej nie znalazło się tam przypadkiem.
Wiatr szybko zbliżył się do nich tak bardzo, że zaczął targać trawą na brzegu, oraz powiewać uberaniem Vandro. Nanwe również czuł go na swoich łuskach, jak uderzał w jego bok i próbował przedrzeć się do skóry pod spodem. Było to nawet przyjemne uczucie i miła odmiana po niemalże stojącym w miejscu porannym powietrzu. Kiedy jednak magiczne zjawisko się zbliżyło, nagle zaczęło maleć w wielkości i sile. Nie minęło dużo czasu, aż magiczny wicher dotarł aż na sam brzeg, gdzie powoli osłabł i zniknął zupełnie, łagodnie kładąc na ziemi w pobliżu to, co Nanwe wcześniej uznał za ciemną plamę. Mały smok, ogromnie zaciekawiony czym, a raczej kim może to być, niemalże od razu chciał dokładnie się temu przyjrzeć. Chwilę potem jednak smoczek usłyszał cichy odgłos, który wydał mu się podobny do bolesnego jęku, oraz najwyraźniej pochodził od Vandro. Spojrzał się na chwilę na niego i spostrzegł że opiekun zrobił się nagle jakby trochę mniejszy. Ręce oparł sobie na środku nóg, na tym dziwnym zagięciu które Nanwe nie wiedział jak się nazywa, a głowę spuścił lekko w dół. Mały smok przez chwilę zastanawiał się co to mogło oznaczać, ale nagle przypomniał sobie co Vandro właśnie zrobił i domyślił się że tamten po prostu może być zmęczony. Zrobił kroczek w jego stronę po czym szturchnął go lekko nosem, mając nadzieję że w ten sposób jakoś odrobinę mu pomoże, po czym skrzeknął donośnie z pozytywnym akcentem. Nanwe zauważył wtedy jak Vandro uśmiecha się lekko do niego, co rozwiało wszystkie jego obawy o opiekuna. Skoro tylko już nie musiał się o niego martwić, cała jego uwaga przyciągnięta została ponownie do tego, kogo z Wód Końca Świata wyciągnął magiczny wiatr.
Wcześniej Nanwe nie bardzo miał okazję dokładnie się przyjrzeć temu stworzeniu, ale kiedy tylko skupił na nim swój wzrok to aż otworzył pyszczek ze zdziwienia. Na ziemi tuż obok niego leżał, a może i nawet spał dwunóg! Ale nie jakiś tam zwyczajny, taki którego można spotkać gdziekolwiek. Ta konkretna, sądząc po wyjątkowo ładnym wyglądzie, była wyjątkowo malutka. Nanwe miał wrażenie, że gdyby próbował porównać jej wzrost z rozmiarami swojej własnej łapki to zapewne dwunóg nie miałby większych szans w tej konkurencji. Dla pewności jednak smoczek wysunął przed siebie łapkę i przeniósł obok leżącej. Rzeczywiście miał rację! Nigdy jeszcze nie widział takiego malutkiego dwunoga. Może to był dopiero pisklak, taki bardzo młody? Nanwe nie był tego do końca pewien. Jeszcze nie widział pisklaka dwunogów z tak długimi, czarnymi włosami, oraz... no z całą resztą rzeczy które miały starsze osobniki. Wyglądała prawie zupełnie jak dorosły dwunóg, tylko mniejszy. Może to wszystko była sprawka Wody Końca Świata? Może to ona ją tak zmieniła? Wtedy nagle Nanwe przypomniał sobie, że sam wsadził łapkę do tej samej wody i aż pisnął ze strachu. Wcale a wcale nie chciał być jeszcze mniejszy niż był wcześniej. W panice smoczek szybciutko wysunął obydwie łapki przed siebie i zaczął im się bacznie przyglądać. Nie chciał wcale żeby ta dziwaczna woda cokolwiek miała mu zrobić. Zanim jednak udało mu się je obydwie porównać i przypomnieć sobie jakie były wcześniej, minęło troszeczkę czasu. Na szczęście jednak na razie wszystko wydawało się z nim w porządku, ponieważ stwierdził że nie zauważył żadnej rzeczywistej różnicy. Co prawda wciąż troszeczkę się bał, gdyż zastanawiał się ile czasu mogłoby zabrać tej dziwnej magii do zadziałania. Może to okaże się dopiero później? Jedno było pewne - on już na pewno tej dziwacznej wody nie tknie.
Zaraz po tym, kiedy przestraszony jeszcze Nanwe przyglądał się własnym łapkom, w powietrzu rozległ się krótki i cichy jęk a po nim drobny szelest, który nie był wywołany słabymi powiewami wiatru. Smoczek obejrzał się nagle za siebie, spodziewając się nie wiadomo czego, lecz nic nie zobaczył. Dopiero po chwili zorientował się, skąd dobiegał go ten odgłos i kiedy się odwrócił, zauważył że to mały dwunóg powoli się budził. Nanwe zaciekawiony przysunął się odrobinę bliżej, pyszczek przechylając w dół żeby lepiej widzieć. Przy okazji wciągnął w nozdrza duży haust powietrza, chcąc lepiej poznać jej zapach. Niestety jednak nie poczuł niewiele więcej poza jedynie charakterystycznym i mało mówiącą wonią pochodzącym chyba od magicznej Wody Końca Świata. Nanwe chciał dowiedzieć się czegoś więcej, lecz nie potrafił w niej rozróżnić już nic charakterystycznego.
Nanwe drgnął lekko, kiedy zobaczył jak dwunóg się poruszył. Najwyraźniej już powoli się budziła i zaraz miała wstać. Nanwe mruknął cichutko, zaciekawiony czy może w ten sposób obudzi ją szybciej. Niestety jednak z tego co smoczek zauważył, nie odniosło to oczekiwanego skutku. Zastanowił się przez chwilę nad tym dlaczego jeszcze nie wstała. Może to wszystko sprawka Wody? Nie był co do tej możliwości przekonany, jednak zaczął powoli się martwić. Może rzeczywiście powinien próbować ją obudzić? Co jeżeli coś niedobrego jej się tam stało, oprócz tego że się skurczyła? Nanwemu w sumie na niej trochę już zależało i musiał dowiedzieć się co jej jest. Smoczek nabrał w płuca duży haust powietrza, po czym szybko wypuścił je całe w stronę śpiącej tworząc spory podmuch. Kiedy jednak i to nie pomogło, przestraszył się już nie na żarty. Przysunął pyszczek jeszcze bliżej niej po czym szturchnął ja leciutko, uważając żeby nie zrobić jej krzywdy i powtórzył parę razy.
Wtedy właśnie wydało mu się, że znów coś usłyszał. Odsunął się odrobinę, żeby móc ocenić swoje próby, oraz żeby w razie czego dać dwunożnej istocie trochę miejsca gdyby się ocknęła. I rzeczywiście! Nanwe zobaczył, jak powoli otwiera oczy i próbuje się ruszyć.
- Ark! - zaskrzeczał głośno smoczek, a w jego głosie wybrzmiało zadowolenie i duma z własnego dokonania. Mały smok obrócił potem łebek w stronę Vandro i zapiszczał, chcąc oznajmić mu że dwunóg już się obudził. Opiekun jednak stał kawałek dalej, opierając się rękami o jakieś drzewo i oddychał głośno, zdając się nie zwracać większej uwagi na to co się właśnie wydarzyło. Nanwe, widząc to, uznał że smok nie będzie mu teraz pomagać i że będzie musiał porozumieć się sam. Odrobinę bał się, że może jej nie zrozumie, ale zawsze przecież mógł dotknąć się jej myśli i pokazać to co chciał, tak jak to robił z innymi istotami. Dlatego też nie przejmował się tym aż tak bardzo.
- Arrk. - skrzeknął Nanwe, kiedy w powietrzu rozbrzmiał ciepły, przyjemny głos, który jednak wydawał mu się odrobinę dziwny. Smoczek był pewien że pierwszy raz go słyszał i może to właśnie było powodem, dla którego chwilę zajęło mu zrozumienie co właściwie miała mu do przekazania. Dopiero potem zorientował się, że to co mówiła to były właściwie podziękowania za ratunek. Smoczek, choć wydawało mu się to okropnie miłe, musiał jednak pokręcić łebkiem w zaprzeczeniu. To wszystko było przecież po prostu zasługą Vandro i to przecież on zasłużył sobie na ten honor, prawda? Chciał więc żeby wiedziała że to jego zasługa.
- Akk! - wydobył z siebie lekko przestraszony smoczek, kiedy zobaczył jak mały dwónóg zaczął powoli wstawać, opierając się na rękach, nagle jednak zdał się tracić równowagę i się przewrócił. Nanwe, nie bardzo wiedząc co powinien robić w takiej sytuacji czy jak mógłby pomóc, zapiszczał po prostu głośno. Na szczęście jednak z tego co widział, mógł wywnioskować się że raczej nic się jej nie stało, a przynajmniej na to wyglądało. Smoczek mimo wszystko zmartwił się trochę i skrzeknął zatroskany. Chciał się dowiedzieć, czy mógłby pomóc, tylko nie był pewien czy kiedy będzie próbował to pokazać, to ona się tego nie przestraszy. Nie znał jej przecież w końcu, a kto wie czy by się tego nie bała?
Dwunożna istota najwyraźniej również zdała sobie sprawę z tego, że na razie nie za bardzo powinna się stąd ruszać. Powiedziała bowiem, że zamierza zostać tutaj przez chwilę. Smoczek odpowiedział jej na entuzjastycznym mruknięciem, nie mając zupełnie nic przeciwko temu. W jego łebku pojawiło się jednak wtedy pytanie, czy ona właściwie cokolwiek zrozumiała z tego, co jej do tej pory przekazał? Czy wogóle wiedziała, co mogło znaczyć jego mruknięcie? Nanwe nie za bardzo mógł być tego pewien.
Smoczek już właśnie zamierzał podjąć decyzję co do tego co zrobić dalej, kiedy ona zdała się nagle spostrzec stojącego obok Vandro. Najpierw skierowała wzrok w jego stronę, po czym uniosła go w górę, żeby napotkać spojrzenie starszego smoka, który kiedy tylko to zobaczył to skinął jej głową. Ona natomiast najwyraźniej ponownie poczuła potrzebę żeby podziękować za ratunek, możliwe że z powodu uświadomienia sobie o obecności Vandro, co też zresztą zrobiła.
- To nic takiego. - powiedział opiekun swoim zwykłym, niskim głosem, brzmiąc tak jakby ten wyczyn nie był niczym szczególnym. Nanwe jednak widział przecież, jak bardzo go to zmęczyło i nie bardzo uwierzył w to co on powiedział. Postanowił jednak się nie wtrącać za bardzo, próbując udowodnić wszystkim jak bardzo niesamowitą rzecz zrobił. Starszy smok zapewne doskonale o tym wiedział, a ona... Ona pewnie i tak już się zorientowała. - Na imię mam Vandro, a ten tutaj zielonołuski smoczek to Nanwe. Jak już pewnie zauważyłaś to mały bardzo cię polubił.
- Ark! - skrzeknął zaraz potem Nanwe, ale wcale nie dlatego żeby mu zaprzeczyć. Po prostu chciał jakoś dołączyć się do tego powitania, zdając sobie sprawę że sam o tym zapomniał i teraz chcąc jakoś to naprawić. To, że potwierdził jego słowa wyszło tak jakoś... przy okazji.

Nagle Nanwe wyczuł coś... dziwnego. Nie było to nic, co wcześniej znał lub czuł. Nawet żadne ze słów, których nauczyła go Sillis, w żaden sposób nie potrafiło oddać tego, co to było. Nie było to wprawdzie nieprzyjemne czy niemiłe uczucie, nic z tych rzeczy. Było po prostu tak inne, że Nanwe nie wiedział co powinien o tym myśleć. To nie było nic związanego z dźwiękiem, zapachem czy nawet widokiem. Nie, on po prostu to poczuł, zanim jeszcze nawet się wydarzyło.
W chwilę po tym Nanwe poczuł jak powietrze w jego pobliżu porusza się i jakby twardnieje. Nie miał pojęcia co to mogło być. W tym momencie instynkt wziął górę nad ciekawością i Nanwe cofnął się o parę kroków do tyłu. Kiedy tuż obok zaczęło pojawiać się jaskrawe, czerwone światło, pochodzące nie wiadomo skąd, smoczek naprawdę się przestraszył. Nigdy w życiu nie widział niczego podobnego i nie miał pojęcia czego się spodziewać. W tym momencie Nanwe odwrócił się ogonem i z przerażonym piskiem dał susa za nogi Vandro. Dopiero tam odważył się zatrzymać i spojrzeć za siebie.
Opiekun dalej stał w tym samym miejscu, teraz jednak wyglądał na bardziej spiętego. Wcale jednak nie wydawał się być przestraszony. Przeciwnie wręcz, stał w miejscu w całkowitym milczeniu, zasłaniając Nanwego wyciągniętą ręką. W jednej z jego dłoni pojawiła się niewielka magiczna kula, jednakże Vandro nie próbował atakować. Starszy smok właściwie zakrywał ją od przodu, możliwe że chciał ją ukryć przed wzrokiem dziwacznego stwora, który pojawił się przed nimi.
Kiedy smoczek wyjrzał zza opiekuna mógł zobaczyć tą czerwoną istotę, która ledwie przed chwilą postanowiła znikąd pojawić się tuż obok niego. Było to jakieś trudne do wytłumaczenia połączenie różnych rzeczy. Najbardziej chyba przypominała Nanwemu wilka, chociaż miała ogromne rogi. Smoczek nigdy nie widział tak pięknych rogów, jeśli chodziło o to były one nawet ładniejsze niż jego własne. Najdziwniejszy jednak w jej wyglądzie był kolor, który to emanował od niej niczym światło, a jednocześnie wsiąkał w nią z całą mocą, sprawiając że nie dało się rozróżnić, gdzie właściwie zaczyna się jej ciało. Nanwe miał problem ze zrozumieniem, co to właściwie było, ale powoli docierało do niego że to ta sama istota, którą widział wcześniej na środku jeziora. Może to właśnie z niej mały dwónóg spadł do Wód Końca Świata? To mogłoby nawet mieć trochę sensu... Tym bardziej że istota zdawała się teraz interesować jedynie dwunogiem. Zbliżyła do niej swój wilczy pysk, podczas gdy ona po prostu się do niej przytuliła. Nanwe od razu pomyślał sobie, że jeżeli coś lubi się przytulać, to przecież nie może być bardzo złe, prawda? Dzięki tej myśli przynajmniej odrobinę przestał się bać. Vandro chyba również odniósł podobne wrażenie, ponieważ magiczna kula gdzieś zniknęła nie pozostawiając po sobie śladu, a jego ręka odrobinę opadła w dół, chociaż nie do końca.
Nagle dziwna istota zniknęła równie szybko, jak się pojawiła, również nie pozostawiając po sobie niczego po czym możnaby było poznać, że kiedykolwiek tam była. Malutki dwónóg jednak został tutaj, nie znikając razem z nią. Dopiero teraz Nanwe odważył się wysunąć zza pleców opiekuna i powoli podejść z powrotem do tej osóbki. Dalej wprawdzie obawiał się magicznego wilka z rogami, ale miał nadzieję że teraz nie będzie próbował go zaskoczyć. Poza tym teraz słyszał jak ona łagodnym głosem próbowała uspokoić sytuację. Nanwe zrozumiał, że wilk to jej przyjaciel i że właściwie jest miły. Nie bardzo wiedział, co miała na myśli mówiąc "duch", ale był pewien że tę nazwę na pewno zapamięta. Dowiedział się też, że takim jak on chyba stało się coś złego i dlatego już się ich nie spotyka, a przynajmniej w taki sposób to zrozumiał.
- Ark! - oświadczył Nanwe, kiwając łebkiem w górę i w dół, pokazując jej że wie o co chodzi. Jednocześnie miał wrażenie, że coś istotnego umknęło jego uwadze, starał się jednak tego po sobie za bardzo nie pokazywać. Może było tak dlatego, że powiedziała parę trudnych słów których jeszcze nie znał? Tak, to na pewno o to chodziło. Będzie się musiał kiedyś zapytać Vandro co to znaczy ten cały jardan, czy jak to tam było.
Istota wyciągnęła skądś kilka ciemnoniebieskich kulek, których kolor miejscami przechodził w fiolet. Nanwe mógłby przysiąc, że już gdzieś coś takiego widział, ale nie był pewien gdzie, a już tym bardziej do czego właściwie mogły one być. Obrócił lekko łebek, wyrażając swoje nieme pytanie. Na szczęście, istota nie kazała mu długo czekać w niewiedzy. Powiedziała mu, że te kulki służą do jedzenia, oraz że są smaczne. Smoczek wprawdzie nie mógł być co do tego zbyt przekonany skoro jeszcze nigdy takich nie próbował, lecz w zasadzie nawet w to uwierzył. Zanim jednak je wziął, spojrzał się w ten sam, pytający sposób na swojego opiekuna. Vandro jednak nie wyglądał jakby się czegoś z tej strony obawiał i oszczędnie skinął mu głową. Smoczkowi tyle wystarczyło i odwrócił się z powrotem, po czym ostrożnie zebrał językiem z jej dłoni ciemnoniebieskie kulki. Ich smak był... inny. Nanwe jeszcze nie jadł czegoś takiego i mógł powiedzieć, że było to dla niego coś zupełnie nowego. Nie mógł powiedzieć, że smak ten mu się nie podobał, ale nie były jakieś szczególnie dobre. Smoczek kiedy już przeżuł kulki przełknął je, a następnie spojrzał znów na małego dwunoga.
- Ark! - oświadczył Nanwe.
Awatar użytkownika
Vestra
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje: Uzdrowiciel , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Vestra »

Długi jęzor wysunął się i błyskawicznie chwycił owoce. Smok szybko przeżuł je i połknął, choć jego mina nie wyrażała specjalnego zachwytu. Wyraz dużych, żółtych oczu sugerował jednak, że już postanowił zaufać Vestrze, co bardzo ją ucieszyło. Opuchlizna na nosku momentalnie zmalała i zbladła.
Dziewczyna wytarła mokrą od śliny rękę o spódnicę i ponownie machnęła skrzydłami. Brzęcząc cicho uniosły ją w górę. Zadowolona zatrzymała się na wysokości smoczego pyszczka i delikatnie pogłaskała go między oczami. Szybko poprawiła włosy i wzbiła się jeszcze wyżej.
Mężczyzna, który najwyraźniej ją uratował, wyglądał na bardzo zmęczonego. Nie zginał się już co prawda wpół, ale jego bladą twarz nadal wykrzywiał lekki grymas.
- Nazywam się Vestra. Zajmuję się co prawda uzdrawianiem zwierząt, ale jeśli rozpalisz ognisko, mogę szybko sklecić napój, który postawi cię na nogi.
Wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła policzka mężczyzny. Chociaż magia płynąca we wszystkich istotach jest tylko jedna, różne stworzenia używają różnych jej aspektów do rzucania czarów. W zależności od tego używa się innych składników do uzupełniania magicznych rezerw goblina czy ziejącej ogniem salamandry. Oczywiście istnieją napoje uniwersalne, które regenerują siły witalne i magię większości stworzeń, jednak ich sporządzenie trwa długo i jest dosyć skomplikowane. To, co można uwarzyć na szybko przy ognisku, wymaga znajomości magii chorego.
Poczuła powierzchowną ludzką postać, a potem szarpnęło nią coś nieoczekiwanego. Otworzyła szeroko ze zdumienia oczy i cofnęła się zdezorientowana.
- Ty! Ty...jesteś smokiem?
Przyglądała się mężczyźnie z fascynacją, szukając w jego oczach gadziego błysku. Niewiarygodne! Obleciała go dookoła, oglądając jego zdecydowanie ludzkie ciało. A jednak ten umysł! To zdecydowanie był umysł smoka!
- Jak to możliwe? Potrafisz zmieniać się w człowieka? Wolisz przebywać w tej formie? Bardzo to dla ciebie męczące? - zasypywała go pytaniami, latając podekscytowana w tą i z powrotem. Zupełnie zapomniała o własnym zmęczeniu. Nasunęła na głowę grube gogle i uważnie przyjrzała się jego paznokciom. A może powinna powiedzieć "pazurom"? Czym były teraz bardziej - paznokciami czy pazurami? Szybko sięgnęła do sakiewki i wyciągnęła dłoń umazaną przezroczystą pastą. Posmarowała nią ramię człowieka i patrzyła jak zahipnotyzowana. Jego skóra na chwilę przybrała piękny, głęboki odcień indygo, który po sekundzie zamigotał i zniknął. A więc to tak wyglądają jego łuski!
Mężczyzna cofnął rękę, a chochlik, która nadal chciała zadać całe mnóstwo pytań, zdała sobie sprawę, że zachowuje się jak natrętna mucha. Zawisła w bezruchu i składając ręce pochyliła głowę
- Przepraszam, nie powinnam tak cię męczyć. Zachowuję się jak dzikus. Czy masz siłę żeby przygotować ognisko? Potrzebuję tylko jednego składnika żeby przyrządzić miksturę. Sama z resztą też z chęcią jedną sobie chlapnę - odwróciła się do Nanwego, który przyglądał im się z uwagą - Chcesz poszukać ze mną kwiatów, mały? - spytała, uśmiechając się ciepło.
- Chodź! - zamachała ręką, znikając między drzewami. Pęd wiatru natychmiast wysuszył jej ubranie. Szybko zorientowała się, że maluch nie ma szans za nią nadążyć i zawróciła zakłopotana. Zawisła trochę ponad jego głową i ponownie pomachała ręką
- Wybacz. Przywykłam do podróżowania z Jardanem. On porusza się tak szybko jak ja, a czasami potrafi nawet zniknąć i pojawić się w zupełnie innym miejscu! - mówiła, lecąc powoli i rozglądając się uważnie.
- Szukamy niewielkich, błękitnych kwiatów - oznajmiła. Jaszczetnik rósł w tych lasach za każdym krzakiem, a jednak teraz jak na złość nigdzie nie mogła go wypatrzeć.
- Ty też potrafisz zmieniać się w człowieka? - zapytała niespodziewanie. Tyle lat leczyła smoki, a jednak żaden jej nigdy tego nie powiedział. To by tłumaczyło wszystko! Dziwne skaleczenia i obtarcia, jakich nie mogły nabyć w naturalnych warunkach. Ich znajomość ludzkich nawyków. Zastanawiała się czy każdy smok potrafi zamieniać się w człowieka i w jakiej formie najłatwiej byłoby go leczyć. Pewnie naturalnej - wtedy zawsze tkanki goją się najszybciej. Kątem oka wychwyciła błękitny błysk i odwróciła się zadowolona.
- Tam! Potrzebujemy dziesięciu kwiatków. Tylko uważaj. Musimy zrywać je bardzo delikatnie. Płatki łatwo się obsypują, a potrzebne nam są w całości.
Wyciągnęła z pochwy rapier i powoli przecięła pierwszą łodyżkę. Ostrze przeszło przez nią jak przez masło. Przełożyła kwiat przez ramię i wzięła się za obcinanie następnego. Była zadowolona z pomocy - bez małego smoczka musiałaby latać po nie kilka razy. Ich delikatna struktura zdecydowanie wykluczała wpychanie do sakwy.
Trzymając przed sobą naręcze kwiatów z trudem uniosła się w górę i ruszyła w stronę plaży. Błękit płatków przesłaniał jej część widoku, nadając lasowi bajkowego wyrazu. Mały smok drepczący obok z pyskiem pełnym kwiatów jeszcze pogłębiał to wrażenie. Uśmiechnęła się szeroko.
- Lubię cię mały - oznajmiła po prostu. Być może była to zwykła euforia wywołana tym, że udało jej się uniknąć śmierci, a jednak miała wrażenie, że to spotkanie jest najlepszym co mogło jej się dzisiaj przytrafić. Czuła się spokojna i bezpieczna. Co mogło jej się stać w otoczeniu dwóch smoków? Nawet jeśli jeden z nich chwilowo był człowiekiem, nadal był przecież gadem. To dawało mu olbrzymi kredyt zaufania. Wiedziała, że życie i to, co spotyka się na swojej drodze, potrafi zmienić najdziksze nawet stworzenia. A jednak przeczucie mówiło jej, że tym dwóm można zaufać. Nie zamierzała go lekceważyć - przeczucia to głosy przodków, mądrych i doświadczonych, odzywające się w duszy swoich dzieci. Czubkami palców dotknęła rodzinnego wisiorka. Kiedyś odnajdę tych, którzy jeszcze żyją. Na razie będę polegać na przodkach.
Odetchnęła, czując lekką bryzę na twarzy. Widok jeziora, teraz niesamowicie spokojnego, i tak zjeżył jej włoski na karku. Nie, tam na razie nie będzie się zbliżać. Położyła kwiaty na piasku i szeroko otworzyła sakwę, która rozciągnęła się na tyle, że spokojnie mogłaby do niej wejść. Kucnęła nad nią, po czym zanurkowała w niej aż do pasa. Przebierając między przedmiotami, z trudem wyciągnęła duży, miedziany kociołek (wielkości ludzkiego kubka). Sawka podskoczyła i z cichym pyknięciem powróciła do pierwotnych rozmiarów. Vestra podniosła ją i ponownie przytroczyła do pasa. Stojąc obok naczynia dziewczyna wydawała się krucha i bardzo malutka. Zakasała jednak rękawy i wyciągnęła przed siebie ręce. Kociołek zakołysał się i powoli zaczął unosić w powietrze.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Vestra na szczęście szybko wróciła do siebie po niefortunnym wypadku, a gdy tylko okazało się, że może znowu używać skrzydełek odzyskała również wigor. Do Vandro mówiła tak szybko, że zdołał tylko skinąć głową na potwierdzenie, że owszem - należy do rasy smoków. Później śledził jej ruchy kantem oka słuchając przy okazji kolejnych pytań lecz zanim zdążył choćby otworzyć usta w celu odpowiedzenia lub ucięcia tematu, latająca kobietka posmarowała jakąś nieznaną maścią fragment jego skóry, który zaraz potem ujawnił pewną cechę naturalnego wyglądu smoka.
Był to akt ciekawości dosyć niespodziewany, nic więc dziwnego, że mężczyzna cofnął rękę i zmarszczył lekko brwi - kto byłby przygotowany na coś podobnego? Efekt wywołany przez żel jednak tak szybko jak się pojawił - zniknął. Vandro mógł być spokojny, poza tym nie podejrzewał dziewczyny o jakieś bardzo złe zamiary. Rozpędziła się nieco, to wszystko. Wątpił, by po zaoferowaniu mu pomocy tak szybko zmieniła zdanie i postanowiła działać odwrotnie do przedstawionego planu.
- Nic się nie stało. - Odparł spokojnie, choć bez entuzjazmu, kiedy zdała sobie w końcu sprawę z tego jak się zachowuje i przeprosiła go, nie tylko słowami, ale i postawą wyrażając pewien poziom skruchy. Nie omieszkała jednak przypomnieć o ognisku, a że podczas jej latania smok miał czas się namyślić skinął ponownie głową. No i dziewczyna zdawała się być tak żywiołowa i naturalnie stanowcza, że nie pozostawiła im większego wyboru.
- Wygląda na to Nanwe, że zrobimy sobie krótką przerwę. - Westchnął, trochę mimo wszystko rozpogodzony. Widząc zaś, że młody waha się czy pobiec za Vestrą czy może jednak zostać przy nim, zezwolił mu na odejście, czy też może raczej - stwierdził, że jeśli pójdzie nic mu się nie stanie, tylko zastrzegł by ten nie oddalał się za bardzo.
Słysząc takie zapewnienie, Nanwe dał się chochlikowi zaprowadzić w las - było to środowisko całkiem dobrze mu znane, miał szanse się w nim nie zgubić, ani nie wpaść na coś nazbyt strasznego. Rozumiał, że Vestra chce pomóc starszemu smokowi i bardzo cieszył się, że też może przyłożyć do tego łapkę. Jednak, gdy okazało się, że nie może za lecącą kobietą nadążyć spanikował z lekka. Już nawet miał zacząć myśleć o tym co będzie jeśli naprawdę się zgubi, kiedy kobieta zawróciła i wyjaśniła skąd u niej nawyk do tak sprawnego lotu. Młody smok zaś po jej słowach o Jardanie przypomniał sobie co widział, gdy tylko dotarli nad Wody Końca Świata. Faktycznie - wilk z rogami, zwany 'duchem' potrafił osiągnąć niesamowitą prędkość, a przy tym skakać tak jak Nanwe chyba nigdy nie będzie umiał. Zwizualizowawszy sobie to zdarzenie zaskrzeczał cicho z uznaniem dla stworzenia. Gdyby jeszcze wiedział dlaczego potrafi ono pojawiać się znikąd i znikać nie pozostawiając po sobie śladu!
Na następne pytanie dziewczyny odpowiedział kiwając głową z entuzjazmem. Choć nie wyglądał wtedy tak jak Vandro, to zdolność ta nie była mu obca. Nie był jednak w stanie przekazać jej nic więcej, gdyż znajdowała się poza jego zasięgiem i nie mógł jej dotknąć. W dodatku nie było na to czasu, gdyż właśnie znalazła to czego szukali. Młody uważnie wysłuchał jej poleceń i podpowiedzi i skrzeknął, żeby wiedziała, że zrozumiał.
W końcu dziewczyna odcięła wszystkie dziesięć kwiatów i część dała jemu, do przeniesienia. Smoczek dumnie uniósł pyszczek, w którym trzymał składniki. To bardzo przyjemne uczucie być przydatnym. Największą radość jednak sprawiło mu jej proste, szczere stwierdzenie, że go polubiła. Pisnął radośnie, ale zaraz na powrót zaczął uważać, by nie zniszczyć kwiecia. Skrzydlata i jemu wydawała się niezwykle przyjemnym dwunogiem, cieszył się, że Vandro wyciągnął ją z wody.

W końcu doszli na brzeg, gdzie starszy smok już czekał na nich z ogniskiem. Jego zdaniem trochę się grzebali, ale nie mógł się nie uśmiechnąć widząc zadowoloną minę swojego podopiecznego, który z entuzjazmem podążał za skrzydlatą damą. Kiedy młody podbiegł do niego ten pogłaskał go po głowie.
- Nieźle się spisałeś. - Pochwalił go i bez pośpiechu zaczął obserwować poczynania skrzydlatej. Obaj jej się przypatrywali. Jej sakiewka na pewno była w jakiś sposób zaklęta, a jej działanie było intrygujące. Chochlik zaś dobrze wiedział co robi i było to widać po każdym ruchu drobnego ciałka.
Nie minęło wiele czasu, a napój dla zmęczonego używaniem magii smoka był już gotowy. Chwilę potem Vestra przyrządziła także kolejny dla siebie i gdy przestygły zaczęli pić. Dobrze siedziało im się w swoim towarzystwie. Udzielał im się spokój i rozleniwienie otoczenia - nie mieli wobec siebie podejrzeń, nie spinali się przy każdym ruchu tej 'mniej znanej' osoby. Zamienili ze sobą parę zdań, a Nanwe został przez Vestrę porządnie wygłaskany.
Jednak każde z nich miało swoje zajęcia i udawali się w inne miejsca - nawet takie miłe spotkanie musiało więc w końcu zostać zakończone. Skrzydlata stwierdziła jednak, że chętnie jeszcze kiedyś się z nimi zobaczy. Młodemu smokowi jak najbardziej to odpowiadało, zaskrzeczał więc przyjaźnie gdy odlatywała, a nawet podskoczył lekko, by wyrazić swój entuzjazm. Nawet Vandro nieznacznie uniósł dłoń w pożegnalnym geście.
Jednak Vestra zniknęła już za drzewami, by tak jak wcześniej w jeziorze - zanurzyć się w swojej przeszłości.

Dalsze losy Vestry i Yardana
Zablokowany

Wróć do „Rapsodia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość