Jezioro Sitrina[Mały gród niedaleko jeziora] Niespodziewani Towarzysze

Jedno z trzech legendarnie zaklętych jezior, które swą nazę zawdzięcza księżniczce Sitrinie najstarszej córce króla Filipa, jest to największe z trzech jezior, a jego tafla zawsze mieni się kolorem złota.
Awatar użytkownika
Olivia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

[Mały gród niedaleko jeziora] Niespodziewani Towarzysze

Post autor: Olivia »

Koła wozu powoli toczyły się po wyboistej drodze, co chwilę podskakując na większych kamieniach. Podróży nie ułatwiał również siarczysty deszcz, ostro tnąc i zamieniając podłoże w wielką kałużę błota.
- Szlag by to... - zaklął woźnica, raz jeszcze trzaskając biczem po końskich zadach. - Jak tak dalej pójdzie, to nigdy nie dojedziemy do grodu!
- Skończ narzekać, staruchu! Głowa mnie boli od twojego biadolenia! - jadący obok wozu mężczyzna warknął groźnie na woźnicę.
- Może sam złapiesz za lejce i spróbujesz wyprowadzić...
- Zamknąć mordy! Obaj! - Mężczyźni od razu ucichli, gdy dołączyła do nich trzecia osoba. Była to wysoka i smukła kobieta o włosach tak jasnych, że mogłyby pewnie spokojnie robić za lustro. Nosiła lekką, skórzaną zbroję, która tylko podkreślała jej kobiece kształty, będące nocnymi fantazjami niejednego łowcy w grodzie.
- Albo obu utnę to, co najcenniejsze! - Jej wzrok był przenikliwy, a głos tak brutalny, a zarazem czysty i podniecający.
Dyskutanci z miejsca ucichli, powoli przełykając ślinę. Nie sprecyzowała, o co jej chodziło, a wyobraźnia robi swoje. Woźnica powrócił do smagania biczem końskich zadów, a konny oddalił się od wozu.
Kobieta pognała na przód pochodu. O tak, to nie był jedyny wóz. Było ich przynajmniej pięć i każdy wyładowany po brzegi ludźmi, elfami, zmiennokształtnymi i tak dalej. W większości niewinne istoty złapane na ulicy bądź porwane prosto z ich domów. Po co? Pieniądze. Niewolnicy, sprzedawani za poważne sumy. Zwłaszcza ci magiczni.

***************

- Otworzyć bramę! Lady Avolina jedzie! - krzknął ktoś z wieży strażniczej. Drewniane wrota rozwarły się i pochód począł wtaczać się ociężale do grodu.
- Jest u siebie? - spytała kobieta, kiedy tylko stajenny się pojawił.
- Tak, pani. Czeka na ciebie.
- Cholera - cicho zaklęła i skierowała swoje kroki do podłużnego budynku. Powoli otworzyła drzwi, wzdrygając się przy tym. Jak zawsze pomieszczenie wypełniał odór siarki i duszących kadzidełek.
- Spóźniłaś się, Avolino. - W tej ciemności poruszył się jakiś kształt.
- Ja...drogi były prawie nieprzejezdne. Ludzie narzekali.. - kobieta próbowała się tłumaczyć. Zaskakujące, jak w ciągu sekundy z dzikiej lwicy, dumnie kroczącej pośród ofiar, sama stała się takową.
- Nie prosiłem o wymówki. PROSIŁEM O DOTARCIE NA CZAS! - Postać zerwała się z krzesła, unosząc rękę. Avolina złapała się za gardło, siniejąc. Panicznie wciągała powietrze, ale niewidzialna siła coraz bardziej zaciskała się wokół szyi.
- Ale...nie unośmy się. Nie chcemy przecież zachowywać się jak barbarzyńcy, prawda? - Postać opuściła rękę, pozwalając Avolinie oddychać. Kobieta padła na kolana i łapczywie łykała kolejne hausty. - Mam nadzieję, że mimo tego drobnego incydentu przywiozłaś mi jakieś ciekawe okazy.
- Tak, ekhem, mamy... - Bała się nawet spojrzeć w oczy swemu niedoszłemu oprawcy.
- Wspaniale! Chodźmy więc je obejrzeć! - Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz, zostawiając bezsilną Avolinę na kolanach.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Isara powoli przetarła oczy. Mimowolnym ruchem podniosła się z twardego podłoża, po czym rozejrzała się wokół. Gdyby nie wyostrzony zmysł wzroku, ciężko by było zobaczyć cokolwiek w tej przerażającej ciemności. Przełknęła ślinę, gdy ujrzała kilkanaście, może więcej, osób leżących na podłodze. Około dwa metry od niej znajdowała się złodziejka. „Co to za miejsce?!” pomyślała przerażona. Spróbowała wstać, lecz nagły ból głowy ją powstrzymał. Tym samym usłyszała szczęk łańcuchów. Jej nogi były spętane owym metalowym sznurem, co tylko bardziej ją zaniepokoiło. Rozejrzała się ponownie. Całe pomieszczenie było paskudne; gdzieniegdzie widać było pajęczyny, a całość „uroku” wzbogacał odór stęchlizny i siarki. To połączenie było okropne dla czułego nosa lisołaczki. Westchnęła.
        W rogu sali natomiast Isara ujrzała stos rzeczy. Wszystko oddalone od reszty więźniów. Tam dostrzegła swój ukochany kostur. Gdyby nie łańcuchy, podbiegłaby do niego w mgnieniu oka. Dodatkowy chłód przeszył salę, gdy ledwo widoczne drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka światło, które obudziło jeszcze kilka osób. Isara zbladła.
Miała bardzo nieprzyjemnie wspomnienia, związane z łowcami. A ci ludzie na takich właśnie wyglądali. To tłumaczyłoby zebranie w tym pomieszczeniu wielu osobników z wszelakich ras.
- Ha! - zaczął tajemniczy głos. - Widzę, że nawet się postarałaś - skierował do drugiej postaci, przechadzając się po sali. Lisołaczka spuściła uszy, próbując jakoś wtopić je we włosy. Nie chciała, by zwrócono na nią uwagę. Przez nietypowe ubarwienie futra miała już wystarczająco problemów. Przymknęła też oczy, by zasłonić swoją różnobarwność tęczówek. Sierść na ogonie Isary zjeżyła się, gdy postać przeszła obok niej. Dziewczyna mogła mieć tylko nadzieję, że nie spojrzy w jej kierunku. Jej obawy niestety sprawdziły się, gdy poczuła na sobie przeszywający wzrok.
        Otworzyła szerzej oczy, a obok nich przemknęły iskierki. Gdyby tylko chciała, mogłaby uderzyć tajemniczą personę piorunem, lecz nie chciała dodatkowo krzywdzić zebranych tu istot. Starała się utrzymać groźny wyraz twarzy, by nie dać po sobie oznak strachu. Mężczyzna tylko się uśmiechnął, po czym poszedł dalej.
Gdy tylko drzwi zamknęły się, a ci dziwni ludzie zniknęli, Isara wypuściła dotychczas wstrzymywane powietrze. Jej wzrok powędrował w kierunku kostura. Musiała jakoś się do niego dostać, musi stąd uciec; nie ważne jak, po prostu musi. Całe szczęście, dłonie nie były niczym spętane, więc zmiennokształtna mogła nimi swobodnie poruszać. Cały pokój rozjaśniło ładne światło. Blask jaśniejący w dłoniach dziewczyny przykuwał wzrok. Isara nakierowała błyskawicę na łańcuch, próbując przeciąć zamek.
        Nie ukrywała swojego zdziwienia, gdy tylko jej się udało. Łańcuch z cichym brzdękiem opadł bezwładnie na ziemię, a Isara była wolna. No, prawie... Momentalnie podbiegła do stosu porozrzucanych rzeczy, a następnie chwyciła kostur. Starała się całkowicie ignorować pulsujący ból głowy, który coraz bardziej dawał o sobie znać. Mając w dłoniach swoją ukochaną broń, czuła się pewniej. Obejrzała się za siebie. Nie chciała zostawiać tych wszystkich ludzi, czy nie-ludzi, na pastwę losu; doskonale wiedziała, do czego zdolni potrafią być łowcy nagród. Jej wzrok wyłapał jedyną znaną jej sylwetkę złodziejki. Lisołaczka podbiegła do niej, po czym szturchnęła ją w ramię. Nieprzytomna dziewczyna wyglądała prawie jak martwa, przynajmniej w ciemności.
- Ej - szepnęła Isara - obudź się. Albo daj jakiś znak życia...
Awatar użytkownika
Vealikaso
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vealikaso »

        Z korony wysokiego drzewa Veal spoglądał zszarzałymi oczami na niknące za bramą wozy, wypełnione przedstawicielami różnych ras. Był zły. Tak dokładniej to wściekły, z niemałą ochotą wparowałby do tego siedziska plugastwa i wyrżnął wszystkich złych ludzi w pień. Zdawał sobie jednak sprawę, że w ten sposób mógłby wszystko zaprzepaścić. Tropił tę szajkę już od dłuższego czasu, a ci niejednokrotnie znikali mu sprzed nosa. Lecz tym razem było inaczej. Wreszcie trafił pod drzwi ich głównej siedziby. Handlarze niewolników. Zepsucie, które było obecne także w jego świecie, a on, jako Strażnik, tępił je jak tylko potrafił. "No, teraz to już mi się nie wywiniecie Kalempared" pomyślał uśmiechając się sadystycznie. Nadszedł czas!

- "Deith!" - zawołał w myślach kotołak.
Chwilę potem z nieba sfrunął z olbrzymią prędkością krwistoczerwony ptak wielkości łabędzia, feniks Vealikaso, i przysiadł mu na ramieniu.

- "Słucham cię" - również w myślach odpowiedział ptak.

- Raportuj, przyjacielu - syn Zeramasa mówił na głos, nie wyczuwał już żadnego niebezpieczeństwa w pobliżu.

- "Sześć wozów, obstawa w sile dziewiętnastu ludzi, uzbrojeni w długie miecze, topory, kusze, w tym jedna jasnowłosa kobieta, zapewne dowodzi, słyszałem, z jakim szacunkiem reszta się do niej zwracała. Co do istot na wozach, około siedem, osiem na każdym. W tym samice i młode".

- Złapali więcej, niż myślałem... - Kotołak przygryzł wargę. Nie powinien był do tego dopuścić, wziął się jednak szybko w garść. - Co się stało, to się nie odstanie, teraz musimy tylko zakończyć ten proceder. - Veal poprzysiągł sobie, że nie okaże litości, odpłaci Kalempared z nawiązką za każdą złapaną istotę. - Deith, czas na łowy!

- "Tylko czekałem, aż to powiesz" - Feniks podzielał zapał i entuzjazm przyjaciela. - "Jakich łowców sobie życzysz? Grillowanych? Pieczonych? Wędzonych? Przypiekanych na wolnym ogniu?" - Co prawda nie można było tego zauważyć, ale Deith uśmiechnął się w duchu nie mniej sadystycznie od kotołaka.

- Wybacz, ale to musi trochę poczekać. Priorytetem jest uwolnienie wszystkich i wyleczenie co poważniej rannych, nie wzbudzając przy tym alarmu. Kiedy to załatwimy, wtedy dopiero będziesz mógł urządzić piekło. A ja z niemałą satysfakcją ci pomogę. Jednak do tego czasu będziesz krążył nad grodem. Wejdę sam i dam znać, jak uporam się z głównym zadaniem. - Strażnik Ognia podrapał feniksa pod dziobem. - Leć!

        Deith wzbił się jak strzała w niebo i pomknął w stronę palisady. Veal podziwiał jego sylwetkę przez chwilę, po czym zeskoczył z drzewa i miękko wylądował na ziemi. Szybko dokonał niezbędnych poprawek w swoim ekwipunku: poprawił skórzane rękawiczki, naciągnął głębiej kaptur na głowę, sprawdził, czy zatrute noże dobrze trzymają się paska, i przesunął bliżej rąk pochwy z Tuathe Aenye. Po dokonaniu niezbędnych poprawek, nasunął głębiej okulary na nos. "Wszystkich uratuję!" - z tą myślą brzęczącą w głowie ruszył swoim bezszelestnym i ostrożnym chodem w stronę siedziby łowców niewolników.
Awatar użytkownika
Olivia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Olivia »

Poczuła szturchnięcie. Próbowała podnieść powieki, ale czuła, jakby ważyły tonę.
- Ughh...głowa mi pęka. Gdzie...gdzie jestem? - Oczywistym skutkiem trucizny była mocna dezorientacja i nasilająca się migrena. - Co się dzieje?
Udało jej się otworzyć jedno oko, którym zobaczyła twarz lisołaczki.
- I...Isara? Co się stało? Nic...nie pamiętam. - Skrzywiła się z bólu, próbując dźwignąć się na nogi. - Byliśmy w karczmie, rozmawialiśmy o...nie. Nie, nie, nie...Błagam, powiedz mi, że to nie to, co myślę.
Z jej twarzy łatwo było wyczytać rozpacz i panikę.

***********************************
- Posortować ich względem ras i płci! Jeżeli któreś przejawia umiejętności magiczne - zakuć i do mnie! - sadystyczny czarodziej wydawał rozkazy swoim podwładnym. - Standardowo - dzieci do "Sierocińca", chorych i ciężko rannych do "Medyka"! Avolina!
Kobieta momentalnie pojawiła się u boku przełożonego.
- Tak, panie? - Starała się ukryć upokarzające czerwone pręgi na szyi przed wzrokiem innych łowców.
- Masz przeprowadzić osobistą selekcję wśród więźniów i wybrać kilku do inicjacji? Daję ci proste zadanie, nie zawiedź mnie tym razem - mówiąc ostatnie zdanie, złapał ją za policzki, przysuwając się niebezpiecznie do jej twarzy. Na tyle blisko, że poczuła odór z jego ust. Wzdrygnęła się.
- T-tak panie...
- Do roboty! - I zniknął w drzwiach swojego sanktuarium.

************************************

Olivia już stała na nogach, chociaż wciąż miała zawroty i chciało jej się wymiotować.
- Jak się stąd wydostaniemy?
- A gdzie to się panienki wybierają? - Do twarzy łowcy przykleił się obleśny uśmieszek. Podniósł kuszę i wystrzelił nią w stronę dziewcząt. Nie były to bełty tylko siatka. Magiczna siatka, która neutralizowała czary złapanego. Olivii to różnicy nie robiło, gorzej z Isarą.
- Popatrz Skjall, złapaliśmy dwie, małe podstępne lisice. Zapewne chciały uciec. - Drugi z łowców był równie odpychający jak jego kolega. - Och, Lady Avolino. My...my przyłapaliśmy je na ucieczce.
Kobieta podeszła bliżej i nieświadomie wyciągnęła delikatnie głowę do przodu - by lepiej widzieć w tym ciemnym pomieszczeniu - odsłaniając tym samym szyję. Łowcy od razu zauważyli czerwone ślady. "Obleśny" szepnął coś do kompana, ale zrobił to na tyle głośno, że Avolina go usłyszała. Wyszarpnęła sztylet z jego pasa i zręcznie przejechała nim po policzku łowcy, tworząc na nim długą od warg aż do ucha szramę.
- Posortować ich, zgodnie z rozkazem szefa. Wykonać! - odwróciła się do złapanych. - Zwykłe łańcuchy? Oczywiście mnie się oberwie. Dziewczęta, dlaczego chciałyście uciec? Życie wam nie miłe?
Skinęła na jeden z małych oddziałów łowców, czekający na sort magicznych więźniów.
- Zabrać lisicę. Rudą zostawcie mnie.
Łowcy wyplątali Olivię z sieci i odepchnęli ją na bok, po czym zniknęli za drzwiami z wyrywającą się Isarą.
Avolina podeszła do złodziejki i spojrzała jej w oczy. Dziewczyna spodziewała się zobaczyć wzrok sadystycznej morderczyni, albo chociaż jakąś iskrę nienawiści. Zamiast tego widziała parę przepięknych, zielonych oczu. Mogłaby wpatrywać się w nie wiekami.
- Jak masz na imię, skarbie? - głos kobiety był ciepły, ale jednocześnie władczy i charyzmatyczny.
- Olivia.
- Od teraz masz zwracać się do mnie per "pani", zrozumiano? Wyświadczam ci wielką przysługę. Najpewniej trafiłabyś w łapy jakiegoś podstarzałego miłośnika młodych dziewcząt. Uwierz mi, nie chciałabyś przez to przechodzić.
Avolina omiotła wzrokiem pomieszczenie. Było bardzo cicho, mimo obecności blisko czterdziestu osób.
- Wyjątkowo nieudane łowy. Jesteś jedyną, przyzwoicie wyglądającą dziewczyną. Ty i ta istota, z którą cię złapali. Szkoda, że używa magii, wzięłabym i ją. Ty nie potrafisz czarować, prawda?
- Nie, pani. - Olivia miała mieszane uczucia. Kobieta nie zachowywała się jak tamci łowcy, a bardziej jak opiekunka. Poza tym, dziewczyna nie mogła oderwać od niej wzroku.
- Nie gap się tak, dziecko. Chodź ze mną. - Pociągnęła Olivię w stronę drzwi i skierowała się w kierunku niedużej wieży, tuż obok domu czarodzieja.
- Co chcesz ze mną zrobić? - wszyscy na dziedzińcu zerkali na nie, a że ten nie był duży to i doskonale słyszeli, co mówią. Avolina zamachnęła się i spoliczkowała dziewczynę.
- Co ci mówiłam dziewucho?! Okaż należyty szacunek! Ruszaj się! - Wepchnęła złodziejkę do wieży. - Następnym razem nie zapominaj. Nie chciałabym cie więcej bić. A jak zapewne się domyślasz, muszę utrzymać pewien wizerunek. Ty też musisz się tego nauczyć, inaczej zanim się obejrzysz, staniesz się ich zabawką.
- Przepraszam, pani. - Po policzku Olivii spłynęła łza.
- Nie płacz. Nie mogą widzieć twoich słabości, rozumiesz?
- Tak, pani. - Otarła łzy, pociągnęła nosem.
- Czas rozpocząć inicjację.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Isara poczuła ulgę, gdy tylko usłyszała głos złodziejki. „Całe szczęście, nie jest martwa” - przeszło jej przez myśl. Uśmiechnęła się blado. Lisołaczka nie odpowiedziała jednak na żadne pytanie dziewczyny, gdyż sama nie miała pojęcia, jak sformułować zdanie tak, by nie poplątać czegoś. Jej informacje również nie były dość dokładne, poza domysłem, że to właśnie łowcy uprowadzili je obie.
- Uspokój się – szepnęła. - Ostatnie, co nam jest potrzebne, to panika – starała się, by jej głos brzmiał jak najmilej. Nie zamierzała jeszcze bardziej denerwować złodziejki.
- Na razie może lepiej nie wstawaj. Nie wiem, co dokładnie było w tym winie... - dodała Isara, widząc starania dziewczyny w utrzymaniu się na nogach. Jednak upór rudowłosej okazał się większy niż sądziła, tak więc zaprzestała próśb.
- Możemy zrobić małe zamieszanie. Sądzę, że większość istot tu obecnych chciałaby... - nie dane jej było dokończyć, ponieważ usłyszała chrapliwy głos strażnika. Isara zareagowała momentalnie. Za wszelką cenę chciała stąd uciec. W obie dłonie pochwyciła swój kostur, a na jego końcu zmaterializowała ostrze. W momencie, w którym mężczyzna wystrzelił do nich sieć, lisołaczka chciała ją najzwyczajniej w świecie przeciąć, ale coś poszło nie tak...
Gdy tylko energetyczna kosa dotknęła sieci, błyskawica zniknęła, natomiast Isara poczuła paskudny ból w dłoniach. Ledwo powstrzymała się, by nie krzyknąć. Zacisnęła pięści, po czym spojrzała wrogo na oponentów. Zawarczała groźnie, starając się za wszelką cenę nie okazać bólu. Od razu mogła powiedzieć, iż nie spodobali jej się; każdy łowca to paskudny człowiek. Oczywiście, bo dla nich ważniejsze od życia są pieniądze...
        Kiedy dwójka rosłych mężczyzn chwyciła Isarę i zaczęli ją targać w kierunku wyjścia, zmiennokształtna zaczęła się szamotać. Nie chciała tego. Co prawda, wśród innych osób jej podobnych, którzy zostali zebrani w tej „celi” mimo wszystko czuła się nieswojo. Jako odmieniec nie pasowała nigdzie. Ale to nie oznaczało, że wolałaby pójść z łowcami Prasmok wie gdzie! Już siedzenie w ciasnej klitce wydawało się lepsze.
- Puść mnie! - krzyknęła do jednego. Kopnęła go w kolano, próbując się wyrwać. Na nieszczęście lisołaczki, mężczyzna okazał się na tyle zirytowany, iż uderzył ją kijem w głowę. Mocno. Straciła przytomność.

        Obudziła się, leżąc na łóżku. Nie, nie było wygodnie. Isara jęknęła, podnosząc się. Gdy tylko rozejrzała się po pomieszczeniu, pierwszą rzeczą, która rzuciła jej się w oczy, była rażąca biel ścian. Lisołaczka zmarszczyła czoło. Od razu tego pożałowała, gdyż - niczym obuch - uderzyło ją uczucie bólu. Chwyciła się za głowę i momentalnie poczuła coś, co ją przeraziło. Krew. „Aż tak mocno oberwałam?” - westchnęła zrezygnowana. Wstała na równe nogi, czego od razu pożałowała. Zachwiała się, przez co musiała się podtrzymać ściany. Pulsująca głowa była nie do zniesienia. Oczywiście, obok lisołaczki leżał jej ukochany kostur. Dziewczyna pochwyciła broń, podpierając się o nią. Zamierzała jak najszybciej stąd uciec; nie chciała czekać na jakiegoś rąbniętego medyka, który nie wiadomo, co by jej zrobił. Podeszła do jedynego, znajdującego się w pomieszczeniu okna. Wyjrzała na plac, który nie był specjalnie wielki.
- Gdzieś się podziała, złodziejko? - szepnęła niemal bezgłośnie. Dopiero w tym momencie skojarzyła sobie fakt, iż nie zna imienia rudowłosej. Westchnęła cicho, po czym ostrożnie wyskoczyła przez okno. Całe szczęście; do gruntu miała ledwo jeden sążeń wysokości, dlatego też upadek nie poskutkował większymi ranami. Jednakże wcześniejsze obrażenia dały się we znaki – ból głowy nasilił się. Lecz Isara nie mogła teraz pozwolić, by to jej przeszkodziło. Za wszelką cenę chciała znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.
Co prawda, ból nie ułatwiał jej ucieczki. Tak samo jej głowę zajmowały myśli dotyczące wszystkich istot, które były z nią w sali. Widziała w ich oczach... no właśnie – nic. Kompletną obojętność, rezygnację z życia. Okrutne.
Spróbowała bezszelestnie przedostać się poza mur grodu. Dyszała ciężko, a przed jej oczami pojawiały się mroczki.
Gdy upewniła się, że nikt jej na razie nie widzi, oparła się o mur. Musiała odpocząć, ale nie mogła się zatrzymać.
        Zmarszczyła czoło, gdy kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Skupiła się i zmaterializowała energetyczną kosę. Nie oszczędzi nikogo, kto przeszkodzi jej w ucieczce. Zmuszając się do niesamowitego – w jej obecnym stanie – wysiłku, podbiegła cicho do osobnika. Zamachnęła się bronią, dosłownie wyskakując oponentowi przed oczami. Przyłożyła ostrze kosy do twarzy postaci, tym samym przyjmując obronną postawę.
- Nie... pozwolę... - wymamrotała urywanie, lecz po chwili dostrzegła coś, co ją zaintrygowało. Co prawda, twarz osobnika była zakapturzona, ale jej kosa – która przecież jest błyskawicą – oświetliła rysy tajemniczej persony. Nie rozumiała tego, lecz jakimś cudem nie wydawał się być tutejszym strażnikiem.
- Kim ty... jesteś? - Odsunęła broń. Także zdawało jej się, że nie widziała go wcześniej w sali pełnej jej podobnych istot. Kto to?
Awatar użytkownika
Vealikaso
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vealikaso »

        Kotołakowi dostanie się niezauważonym pod palisadę zajęło nie dłużej jak pół godziny. Co prawda był w stanie zrobić to szybciej, ale uwzględniając porę dnia, bezpieczniej było podejść wolnym tempem. Gdy dotarł do celu, skupił się na pobliskich aurach. "Dwóch nade mną, jeden pod podestem, w zasięgu 15 sążni nikogo" - Veal uśmiechnął się pod nosem. Błyskawicznie wspiął się na palisadę i cicho zeskoczył na międzymurze. Szybko rozejrzał się w poszukiwaniu ludzi, których wykrył. Szczęśliwie wszyscy byli zwróceni do niego plecami.
- Saov - wyszeptał. Jego okulary posłuchały rozkazu, wokół trzech Kalempared ukazały się aury promieniujące bursztynową, czystą barwą. Kiedy miał już pewność, ruszył z żądzą mordu w oczach.

        Pierwszy łowca nie zdążył się nawet krzyknąć, Vealikaso w mgnieniu oka wyrósł mu przed twarzą jakby znikąd. W chwilę potem jego gasnące oczy widziały już tylko rękojeść sztyletu sterczącego mu z szyi. Ostrze przeszło na wylot, przebijając tchawicę i przerywając rdzeń kręgowy. Kalempare nawet nie zarzęził. Zanim osunął się na ziemię, Veal już był przy następnym. Chwycił go za ramię, po czym wyszeptał;
- Paryn. - Ten zwalił się na deski z łoskotem. Zaalarmowany hałasem ostatni z łowców odwrócił się. Gdy zobaczył zakapturzoną postać na międzymurzu, próbował ściągnąć z pleców kuszę i wycelować ją w nieznajomego. Nieszczęśliwie dla niego, kotołak był zdecydowanie szybszy. Płynnym ruchem sięgnął do paska na piersi, a chwilę potem trzeci delikwent upadał już plecami na ziemię ze sterczącym z oka nożem.
- Requesta en pace, Skarenped - powiedział z nienawiścią syn Zeramasa.
Trzy ciała po krótkim momencie leżały na zewnątrz palisady, medyk nałożył na nie iluzję maskującą.
- Deith, miej na nie oko. Gdyby ktoś na nie wpadł, ucisz. Tylko najpierw sprawdź, czy zły. Dodatkowe ciała maskuj.
Znów był w środku grodu. Cicho przemykał od cienia do cienia. Wszystkich łowców, jeśli mógł, zabijał skrycie zaklęciem zatrzymującym impulsy nerwowe. Oczywiście przezornie ciała zaciągał w zaułki i nakładał na nie iluzję. W ten sposób wymazał życia 8 Kalempared.

        Po około kwadransie dotarł do sporej wielkości budynku. Zatrzymał się pod oknem. Jego czułe uszy wychwyciły kilka głosów, jeden z nich jakby krzyczał, jednak był tłumiony, zapewne przez ściany. W Strażniku aż się zagotowało. "Zabiję tego kata!" Skupił się przez chwilę. Wyczuł kilka topazowo świecących aur w pokoju, pod którego oknem siedział, wśród nich były jeszcze cztery w kolorach złota, bursztynu i rubinu. Wymamrotał jakieś słowo pod nosem, w jego ręce zajaśniały cztery małe kule ognia. Zdecydowanym skokiem przesadził parapet, cztery czerwone smugi pomknęły w kierunku czterech łowców stojących obok łóżek, na których leżeli przedstawiciele różnych ras. W ciągu chwili cztery ciała zwaliły się na posadzkę. Veal szybkim i władczym ruchem uciszył zaniepokojone istoty, które już zbierały się do krzyku. Powoli podszedł do najbliższego łóżka, na którym zalegała mała dziewczynka. Miała zakrwawioną rękę.
- Pomogę wam, tylko bądźcie cicho - powiedział półszeptem, to uciszyło resztę protestów. Rozejrzał się po sali, na łóżkach leżały różne postaci. Jedyną cechą wspólną były wszechobecne rany znaczące ich ciała. Mag zbliżył się ponownie do dziewczynki.
- Nie bój się - powiedział, po czym położył delikatnie ręce na ramieniu małej. - Arreglyn - po tych słowach rany zaczęły się zasklepiać. Dziecko wytrzeszczyło oczy w zdumieniu. Spojrzało na nieznajomego z niemym podziwem, ten tylko uśmiechnął się przyjaźnie. Strażnik postąpił podobnie z resztą rannych, niektórych napoił również eliksirem wzmacniającym. Spośród grupy wybrał postawnego mężczyznę, po czym przywołał go do siebie.
- Wyprowadź ich stąd, wyjdźcie przez okno, następnie idźcie wzdłuż palisady, wejdźcie na najbliższy możliwy podest, mój przyjaciel was stamtąd zabierze. - Człowiek pokiwał z powagą głową.
- "Deith, będziesz musiał wynieść kilka osób poza osadę".
- "Nie ma problemu, ale zajmie mi to chwilę. Będziesz zdany tylko na siebie".

- Idźcie.
Gdy wszyscy opuścili izbę, Veal skierował się do drzwi. Wyciągnął Tuathe Aenye z pochew, oraz wyszeptał "Cuerpe", w tym momencie jego okulary zaczęły ukazywać interesujące go części ciała istot, na które patrzył.
- Czas tu posprzątać. - Strażnik uśmiechnął się sadystycznie, naciągnął głębiej kaptur na swoje kocie uszy, po czym kopniakiem otworzył drzwi na korytarz.

        W holu stało pięciu ludzi, na widok odzianej w czerń postaci wszyscy szybko dobyli broni. Z innych pokoi wybiegło jeszcze kilku łowców. Po chwili w korytarzu było już około piętnastu Kalempared. Vealikaso spojrzał po nich, po czym zaśmiał się złowieszczo i rozpoczął krwawego walca. Krew z rozoranych tętnic sikała po białych ścianach, odcinane części ciała latały w powietrzu. Strażnik ciął specjalnie tak, by nie zabić od razu. Chciał, by cierpieli. Poruszał się jak tancerz, zbyt zwinny i szybki, by mogło go uchwycić ludzkie oko. W wirze ostrzy i krwi ktoś przypadkowo zranił go w prawe ramię, jednak w bitewnym szale nie poczuł tego. Gdy wszyscy łowcy leżeli już zwijając się w mękach na podłodze, do głosu doszła zraniona ręka. Uzdrowiciel szybko wyszeptał zaklęcie naprawiające, rana natychmiastowo zniknęła. W pewnym momencie zauważył kątem oka ruch po drugiej stronie korytarza. Była to postać w uwalanym krwią białym fartuchu. Veal ponownie chwycił za sztylety, jednak tym razem na ich powierzchni zatańczyły płomienie. Kotołak rzucił się za "medykiem". Gdy ten znalazł się w jego zasięgu, ciął go najpierw w jedną łydkę, potem w drugą, następnie przeciął doktorkowi więzadła obu ramion. Delikwent upadł na ziemię robiąc niemały hałas. Dzięki gorącu płomieni spowijających ostrza, rany zostały wypalone, przez co były bolesne, ale nie krwawiły obficie.
- Gdzie jest reszta?! Co z nimi zrobiłeś?! - Strażnik wydarł się na mężczyznę ubranego na biało.
- Nie wiem! Ja nic nie wiem! - Zalewający się łzami facet próbował się zasłonić rękami, jednak mógł tylko odwrócić wzrok. Veal ciął bezbłędnie.
- Nie mydl mi oczu! Gadaj, albo będę cię kroił kawałek po kawałku, zaczynając od dumy każdego samca!
- Błagam, oszczędź mnie, wszystko powiem! Pozostała część transportu znajduje się w baraku na środku obozu! Ranni znajdują się jeszcze w sąsiednim do tego budynku! Pozostali mogli zostać zabrani do podziemi! To wszystko, co wiem!
- Czym się tu zajmujesz? Tylko odpowiadaj szczerze, bo jak nie... - tu Vealikaso pomachał sztyletem przed nosem mężczyzny z gniewem w oczach.
- Miałem opatrywać rannych! Tylko tyle robiłem!
Kotołak spojrzał na doktora przez swoje szkła. Przyspieszone tętno, nadmierna potliwość, mimowolne uciekanie wzrokiem i głową w lewą stronę. To ostatnie przypieczętowało los "lekarza".
- Kłamiesz. Widzę to. Twoje ciało cię zdradziło. Zginiesz tutaj, ale będziesz to robił powoli...
Oczy doktorka prawie wyszły z orbit, miał zamiar krzyknąć, ale Veal szybko zasłonił mu usta ręką i wypowiedział zaklęcie paraliżujące. Ciało mężczyzny momentalnie zesztywniało, ale jednocześnie jakby się rozluźniło. Syn Zeramasa pogrzebał chwilę w kieszeniach płaszcza, po czym wyciągnął mały flakonik z zieloną cieczą, a następnie skropił nią rany konowała.
- To paskudna trucizna. Najpierw będzie cię swędzieć, jakby gryzło cię stado pcheł, potem poczujesz pieczenie, jakby przypalano cię na ogniu, a na samym końcu będziesz czuł ból, jakby cię rozrywano kawałek po kawałku. Gwarantuję, zanim zdechniesz, na pewno zwariujesz. - po tych słowach kotołak wstał, odwrócił się na pięcie i wyszedł z budynku, zostawiając za sobą przerażonego człowieka.

        Dzięki informacjom, które zdobył, wiedział, że reszta rannych znajduje się w sąsiednim budynku. Zakradał się wzdłuż ściany, do tej strony budowli, która wychodziła na palisadę. Gdy znajdował się na rogu, niespodziewanie przed oczami zamajaczył mu kształt przypominający wydłużony rogal księżyca. Kosa. Zdziwił się, gdyż nie była to metalowa broń. Była zrobiona z pojedynczej błyskawicy. W tym samym momencie usłyszał ciche ostrzeżenie, dobiegające z drugiej strony oręża. Spojrzał w tamtą stronę. Zamurowało go. Pierwszy raz widział tak piękną istotę. Białe włosy, wśród nich sterczące białe uszy. Prawie śnieżnobiała cera. Puchata, biała kita wyrastająca z pleców. I te oczy. Jedno ciemnoniebieskie, drugie fioletowe. "Lisołak" - przemknęło mu przez myśl - "Zapewne jedna z uprowadzonych" - dla pewności spojrzał na nią przez Glossae, szczęśliwie dla nieznajomej, nie dopatrzył się oznak chaosu bądź zła. Dziewczyna po chwili zdematerializowała swoją broń, po czym zapytała się go, kim jest. Veal odsunął się trochę do tyłu, lisica była tylko trochę niższa od niego, jednak bardzo szczupła. Po kolejnej chwili oględzin kotołak zauważył krew z prawej strony głowy dziewczyny. Wyszeptał "Cuerpe" i ponownie spojrzał na lisołaczkę. Zauważył naderwane ścięgno w lewym udzie, spowolnione bicie serca, następnie przyjrzał się głowie. Rana okazała się dosyć mała i płytka, łatwa do naprawienia. Prawdziwym problemem były dziwne impulsy nerwowe w mózgu, które raz się pojawiały znikąd, a raz znikały bez większego powodu. "Trucizna" - pomyślał ze zgrozą. I to nie byle jaka, "Krew Zjawy", jedna z paskudniejszych, najpierw upośledzała procesy myślowe, po kilku dniach paraliżowała, po następnych kilku przychodziła powolna i bolesna śmierć. Z zamyślenia wyrwało go ponowne pytanie lisicy.

- Jestem przyjacielem, nie zrobię ci krzywdy. Przybyłem tu, bo chcę pozbyć się tej szajki Kalempared. Jednak najpierw trzeba wyprowadzić stąd wszystkich jeńców. - Spojrzał na białowłosą z troską w oczach. - Ale wpierw trzeba cię uzdrowić. Trzeba ci opatrzyć ranę głowy i naprawić zaczep mięśnia w lewej nodze, ale priorytetem jest pozbycie się z twojego ciała trucizny. Inaczej zostaniesz sparaliżowana, a następnie umrzesz. - Szybko wyciągnął z sakwy przytroczonej do paska flakonik z lazurową cieczą. - Mogę ci pomóc, ale musisz współpracować. Tylko w ten sposób przeżyjesz i będziesz wolna. Zgoda? - Veal uśmiechnął się przyjaźnie do nieznajomej, oczekując reakcji.
Ostatnio edytowane przez Vealikaso 8 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Olivia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Olivia »

- Lady Avolino! Jesteśmy atakowani! Szy... - słowa ugrzęzły w gardle łowcy, zupełnie jak mały, srebrny sztylecik.
- Czyli inicjacji nie będzie. Dobrze. Chodź tędy. - Kobieta pociągnęła Olivię do pozornie zwykłej ściany, która za dotknięciem Avoliny otworzyła się jak drzwi. - Nie ma czasu na wyjaśnienia. Skacz.
Popchnięta złodziejka poleciała w dół, z przeczuciem śmierci. Jakże mocno zdziwiła się, gdy plecami dotknęła gładkiej i śliskiej powierzchni. To była jedna wielka zjeżdżalnia. Trwało to dosłownie kilka sekund i wylądowała w stercie miękkiego puchu w jakimś pojemniku.
- Wstawaj, czas nas goni. - Avolina wyraźnie była czyms podekscytowana.
- Co się dzieję, pani? Czy to ta inicjacja? - Olivia odgarnęła rude kosmyki z czoła, patrząc pytająco na kobietę.
- Nie będzie żadnej inicjacji. Jesteśmy wolne, rozumiesz to? No...jeszcze nie do końca całkiem wolne, ale wkrótce... - Zaczęła rozglądać się wokół, jakby orientując się w terenie.
Z góry słychać było jakieś krzyki i pozornie ciche mechanizmy kusz łowców. Avolina podeszła do jakiejś skrzyni, sprytnie ukrytej wśród dzikich krzewów, i wyjęła z niej trzy noże - dwa całkiem spore i jeden nieco mniejszy. Rzuciła jeden Olivii.
- Wiesz jak się tym posługiwać?
- Tak, pani. - W oczach dziewczyny błysnęła iskierka, a na twarzy pojawił się mały uśmieszek. Być może naprawdę była wolna. Miała teraz broń. Więźniom zwykle nie daje się broni.
- Miałam dobre przeczucia co do ciebie. Chodź, skierujemy się w stronę brzegu jeziora, a potem...się zobaczy. - Jednym, porządnym cięciem pozbyła się sznurów, podtrzymujących kilka desek, robiących za drzwi do kryjówki.
- Poczekaj! Co z Isarą? Nie mogę jej tam zostawić! - Olivia przypomniała sobie o białej lisołaczce.
- Bardzo przykro mi z powodu twojej przyjaciółki, ale jeśli tam wrócisz, to zginiesz - Avolina była zdecydowana.
- Proszę. Pomóż mi ją uratować. Zrobię co zechcesz, tylko mi pomóż - dziewczyna, jak zwykle, była uparta jak osioł.
- Uważaj, co obiecujesz, skarbie. Zgoda. Pomogę ci, jeśli obiecasz, że odwdzięczysz mi się w każdy sposób, jaki sobie zażyczę.
- Tak! Dziękuję. - Miała ochotę rzucić jej się na szyję.

*********************************

Krótki spacerek i już znajdowały się obok bramy głównej. Zamkniętej bramy głównej.
- Poczekaj. - Kobieta zwinnie wspięła się po drewnianej palisadzie i przeskoczyła na druga stronę. Po kilkunastu sekundach, wrota bramy rozwarły się delikatnie i Olivia wślizgnęła się do środka. Szykowała się na krwawą rzeź i systematyczną walkę, ale dziedziniec był nad wyraz spokojny. Odgłosy walki nagle zniknęły.
- Czemu jest tak cicho? Myślałam, że ktoś zaatakował gród - szepnęła dziewczyna, podświadomie chowając się za Avoliną.
- Nie wiem, ale coś jest nie tak. Gdzie wszyscy strażnicy, łowcy? - Nagle zauważyła małą grupkę niewolników, biegnących wzdłuż drewnianych murów. Doskoczyła szybko do jednego z nich i powaliła na ziemię.
- Co tu się dzieje? Gadaj, albo poderżnę ci gardło!
- Błagam, nie! Nie zabijaj mnie!
- Mów!
- Kot. Pół-kot znaczy się! Wymordował wszystkich w klinice! Kazał nam uciekać. Ja- ja nie...
- Zmiataj stąd. Natychmiast. - Puściła mężczyznę i wróciła do Olivii. - Zdaje się, że mamy tu zdolnego mordercę. I być może, jest po naszej stronie. Chodźmy.
Powoli weszły do kliniki, uważnie rozglądając się na boki. Normalnie zobaczyły by kilku strażników, grających w kości, ale teraz było zupełnie pusto. Przez drewnianą posadzkę ciągnął się krwawy ślad. Avolina ruszyła wzdłuż niego, aż dotarła do zmasakrowanych zwłok łowcy. Olivia odruchowo zakryła oczy, ledwo powstrzymując wymioty.
- To albo profesjonalista, albo wyjątkowy wariat. Ewentualnie oba naraz. Znajdźmy tę twoją lisicę.
Szły jednym z korytarzy, czekając aż coś na nie wyskoczy. Nagle, do uszu Olivii dobiegł jakiś szum, który po chwili zmienił się w całkiem wyraźną mowę.
- Tylko w ten sposób przeżyjesz i będziesz wolna, zgoda? - to był męski głos, ale z pewnością nie ludzki. Szturchnęła delikatnie Avolinę, pokazując kierunek, z którego owy głos dochodził. Wyjrzały ostrożnie za róg, a dziewczyna o mało nie pisnęła z radości, gdy zobaczyła Isarę. Mina jej zrzedła, gdy wzrokiem obrzuciła drugą postać. Osobnik, właściciel głosu jak się domyśliła, pokryty był krwią i dyszał nieco. Nie trzeba być mistrzem dedukcji, by skojarzyć go ze zwłokami łowcy. Avolina dobyła noży i wyskoczyła przed Isarę, wyciągając ostrze w stronę osobnika.
- Odsuń się, albo zabiję - syknęła cicho, mrużąc oczy. Olivia wyszła sekundę później, zwracając na siebie uwagę lisiczki.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Isara wyprostowała się, chcąc pokazać brak strachu. Co jakiś czas do jej głowy uderzała fala paskudnego bólu, zaćmiewając przy tym umysł. To sprawiało też, iż nie mogła w tym momencie logicznie myśleć. Oddychała płytko, ale za wszelką cenę starała się to ukryć. Przełknęła ślinę i podparła się kosturem. Zakapturzona persona zaczęła coś mówić, a lisołaczka słuchała tej wypowiedzi jednym uchem. Była bardzo zmęczona...
Krew na ubraniu mężczyzny mocno przykuła jej uwagę. Wybić Kalempared? Czy to oznacza, że przyszedł tutaj z pomocą? Karmazynowa ciecz spływająca z jego odzienia na pewno nie należała do niego; nigdzie nie widać było takiej rany. Tak więc to krew innych. Strażników? Isarę zaczęło zastanawiać, czy może mu zaufać. „Wróg? Przyjaciel?” - Zmierzyła go niepewnie wzrokiem.
- Mi raczej nic nie jest, ważniejsi są... - przerwała, a mężczyzna w tym momencie wspomniał o prawdopodobnym stanie, w jakim znajdowała się lisołaczka.
- Trucizna? - zapytała zdezorientowana. Była świadoma tego, iż w pewien sposób została oszołomiona za pomocą dziwnej substancji, ale nie sądziła, że to śmiertelna trucizna. Wzdrygnęła się, po czym cofnęła o kilka kroków. Ta wizja ją przeraziła.
- Dobrze – wymamrotała cicho, lustrując wzrokiem tajemniczą postać. - Załóżmy, że ci ufam...
        „Nie mam specjalnie wielkiego wyboru” - dodała w myślach. Ostrożnie podeszła bliżej mężczyzny, lecz w pewnym momencie coś kazało jej się ponownie cofnąć. Mianowicie; przed Isarą pojawiła się wysoka postać, zasłaniając jej nieznajomego. Lisołaczka momentalnie rozpoznała tę kobietę. To ona wcześniej kazała ją zabrać z tamtego pomieszczenia. Zmiennokształtna jednak spojrzała w kierunku, z którego owa kobieta przyszła. Dostrzegła tam złodziejkę, a sam widok dziewczyny sprawił, iż kąciki ust lisicy pomknęły ku górze. „Udało jej się uciec?” - Jej wzrok z powrotem powędrował ku jasnowłosej postaci. W jej oczach buchnęły iskierki, a z dłoni pognała energia, tworząc na końcu kostura ostrze.
- Mogłabym rzec to samo – odparła, mordując wzrokiem. Co prawda jej umysł nie był jeszcze w pełni sprawny, a dodatkowo bolało ją... niemal wszystko. Dodatkowo zużyta na materializację kosy energia tylko bardziej osłabiła lisicę. Zachwiała się, a jej głowa natychmiast odmówiła posłuszeństwa. Wzięła kilka szybszych, płytkich wdechów, po czym ponownie spojrzała słabo na kobietę. Powoli podeszła w kierunku złodziejki, po czym stanęła przed nią.
        - Ej, co ona tutaj robi? - zapytała, spoglądając ukradkiem na rudowłosą. - Ta kobieta... to ona tam była... - urwała nagle. Kosa ponownie zamieniła się w zwyczajną laskę, a lisołaczka padła na kolana kompletnie wycieńczona.
„Cholera...” - pomyślała. Powtarzała to przekleństwo w głowie niczym mantrę.
Awatar użytkownika
Vealikaso
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vealikaso »

        Veal odetchnął z ulgą słysząc odpowiedź lisicy. "Uratuję kolejne życie" - ta myśl napawała go optymizmem. Już wyciągał rękę z antidotum w stronę dziewczyny, gdy nagle, jakby znikąd, wyrosła przed nim jasnowłosa kobieta, która mierzyła w niego sztyletem. Chyba coś powiedziała, ale nie dosłyszał, o co chodziło. Zadziałał instynkt. Kot wolną ręką chwycił za nadgarstek nieznajomą, uchylił się przed cięciem i wypowiedział zaklęcie paraliżujące. Niedoszła oponentka poleciała jak długa na ziemię. Strażnik obrzucił ją spojrzeniem. Dosyć zgrabna dziewczyna, trochę żylasta. I te przeraźliwie jasne włosy... Nagle coś głośno zaskoczyło mu w klepkach.
- Ty... To ciebie widział Deith, ty dowodziłaś tym Kalempared. Ty porwałaś te wszystkie istoty i je skrzywdziłaś! - gotował się ze złości.

        Miał ochotę ją zabić. Bardzo boleśnie. Jego ręce powędrowały w stronę pochew sztyletów. W tym momencie zauważył flakonik, który ciągle spoczywał w jego dłoni. Priorytety zapłonęły w jego umyśle najjaśniejszym światłem.
- Z tobą policzę się później, są rzeczy ważniejsze. A ty w tym stanie nie uciekniesz - po tych słowach zaczął się rozglądać za zmiennokształtną.
Usłyszał głuchy stukot za plecami. Błyskawicznie się obrócił. Lisica leżała twarzą zwróconą ku ziemi, jej kostur odturlał się na bok. Nad nią stała rudowłosa dziewczyna, w jej oczach widać było przerażenie i troskę. Veal szybko doskoczył do białowłosej, jednak drogę zagrodziła mu ta ludzka dziewczyna. Decyzję podjął natychmiastowo.
- Nie wiem, kim jesteś, ale widzę, że ci na niej zależy. Nie zrobię jej krzywdy. Przybyłem tu, by zlikwidować obecnych tu Kalempared i uwolnić ich jeńców. Wierz lub nie, ale jeśli jej teraz nie pomogę, ona umrze - słowa wypluwał z siebie w zastraszającym tempie. Rudowłosa patrzyła na niego tępo, jednak pokiwała powoli głową.
Strażnik pochylił się ku lisicy, odwrócił ją na plecy, po czym zębami odkorkował flakonik i wlał jego zawartość do ust dziewczyny. Następnie ułożył ją wygodnie na ziemi i wysunął nad nią swoje dłonie. Rozpoczął inkantację w języku nieznanym mieszkańcom Alaranii. Naprawił naderwane ścięgno, zasklepił i usunął bliznę po ranie na głowie. Następnie przyspieszył chwilowo metabolizm, by antidotum szybciej dotarło do splotów nerwowych. Po kilku minutach wstał i zwrócił się do rudowłosej.
- Musi tak leżeć przez kilka minut, za chwilę dojdzie do siebie - podczas mówienia aktywował dostrzeganie aur w okularach, by przyjrzeć się dziewczynie i lisicy. Żadna z nich nie wydzielała z siebie zła. Gdy skończył, obrócił się do leżącej na ziemi jasnowłosej, która przedtem groziła mu ostrzem. Widział nienawistne iskierki w jej oczach. W tym momencie oniemiał. Aura roztaczająca się wokół jej sylwetki, co dziwne, nie miała barwy ani złota, ani bursztynu czy rubinu. Wskazywała na dobro. Kot zaniemówił, ale szybko się pozbierał. Powoli zbliżył się do kobiety i delikatnie oparł ją plecami o pobliską ścianę. Po chwili zdjął z niej zaklęcie, ale tylko z głowy, ostrożności nigdy za wiele.
- Jak się nazywasz? - Veal wypowiedział to pytanie obojętnym tonem.
- A co cię to obchodzi, podrzędny zabójco? - odparła wrogo kobieta.
- Pamiętaj, że jesteś w mojej łasce lub niełasce. Odpowiedź.
- Avolina.
- To nie było trudne, prawda? A teraz powiedz, co ty tu robisz? Tylko nie kłam, inaczej skończysz jak "medyk". - Zauważył szybkie spojrzenie rozmówczyni, powiódł wzrokiem w tą samą stronę. Jego wzrok padł na rudowłosą.
- Nie martw się, nic jej nie będzie. Ale czemu ty, przywódczyni Kalempared z ostatniego transportu, troszczysz się o jeńca?
- Chciałyśmy uciec stąd nad jezioro, dalej coś by się wymyśliło. - Medyk nie wyczuł fałszu w jej słowach i ciele.
- Wierzę ci. Uwolnię cię, ale obiecaj, że nie spróbujesz mnie zabić. Chcę tylko pozbyć się zła i uwolnić porwanych. W twojej aurze nie wyczuwam zła, dlatego ci zaufam. Najpierw jednak zabijemy pozostałych łowców i uwolniły WSZYSTKICH więźniów - po tych słowach schylił się i całkowicie zdjął zaklęcie z jasnowłosej. Ta rzuciła mu szybkie spojrzenie, po czym wstała i kiwnęła kotu głową. Vealikaso uśmiechnął się, zdjął kaptur, po czym odwrócił się w stronę lisicy i siedzącej koło niej dziewczyny. Zmiennokształtna wyglądała już na zdrową, co ucieszyło Strażnika. Zwrócił się do trzech kobiet na raz.
- Skoro już każdy tu wie, że nie zrobię mu krzywdy, chciałbym prosić was o pomoc. Musimy zabić wszystkich Kalempared w obozie i uwolnić porwane istoty. Potem udamy się w stronę jeziora. - Kiwnął głową Avolinie. - Opowiedz mi wszystko, co wiesz. Potem rozpętamy rzeź. - Uśmiechnął się sadystycznie, po czym zawołał do feniksa. - "Deith, szykuje się!" - odpowiedziało mu ciche mruknięcie.
- Dobra, do roboty!
Awatar użytkownika
Feliks
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Najemnik , Skrytobójca , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Feliks »

Był to już drugi dzień odkąd Feliks i Marise dopłynęli do Alaranii, wędrowali poprzez pola i łąki, ciągle trzymając się ubitej przez wędrowców i handlarzy drogi. Chłopak miał w kieszeni kilka monet, więc w razie potrzeby mogliby się zatrzymać w gospodzie, jednak to nie wchodziło w grę, chciał zafundować jej prawdziwą przygodę, której długo nie zapomni.
- I jak podoba ci się ląd? - Uśmiechnął się do Marise i poklepał ją czule po głowie.
Po około godzinie drogi dotarli na skraj ogromnego lasu. Feliks wiedział, że powoli zbliżają się do celu ich podróży, dlatego też od razu poinformował o tym dziewczynę. Na jednej z dróg w lesie można było dostrzec ślady wozów oraz ślady ludzi, może były jeszcze jakieś inne, ale że nachodziły na siebie, trudno było odróżnić, który jest czyj. Feliks kucnął przy drodze i zaczął badać ślady. Nieraz w czasie swojej wyrafinowanej pracy sabotażysty musiał wytropić jakiś wóz, czy nawet cały konwój wozów, by następnie je uszkodzić, dlatego takie czynności nie sprawiały mu trudności.
- Ciężkie i grube - szeptał cicho pod nosem. - Albo to wóz kupców, albo ktoś transportuje coś, czego nie powinien.. ludzi lub zwierzęta, albo to i to. - Gwałtownie odwrócił się do Marise i uśmiechnął. - Racja, ja miałem cię sprzedać, chodźmy więc. Jestem ciekaw, ile mi za ciebie dadzą. - Uśmiechną się, chwycił Marise za dłoń, po czym poszli wzdłuż widniejących śladów. Po dłuższej chwili dostrzegli w oddali małą grupkę ludzi, którzy uciekali w popłochu, tylko przed czym?
- Hej! Co się stało?
- Ł..Łowcy p..porwali nas my..my uciekliśmy. - Mężczyzna ciężko dyszał, widać było, że z kondycją było u niego słabo.
Krótko po tych słowach wszyscy uciekli w stronę pobliskiej gęstwiny.
- Marise! Muszę to sprawdzić, może ktoś potrzebuje pomocy, a może nawet coś ciekawego przyniosę, proszę ukryj się i poczekaj, niedługo wrócę. - Chwycił ją za ramiona i usadowił w krzakach, kucnął przed nią i delikatnie pocałował. - To za wcześniej. - Uśmiechnął się i pobiegł.
Po kilkunastu minutach drogi dotarł pod bramę wielkiego obozu. Czuł nieprzyjemne uczucie, jak gdyby za murem działo się nie wyobrażalne zło. Na jego szczęście, że brama była lekko uchylona, dzięki czemu mógł bez problemu dostać się do środka.
Powoli i bezszelestnie skradał się pomiędzy wozami, wkrótce potem zauważył ludzi, którzy tonęli we własnej krwi. Byli tak brutalnie zabici, że wyglądało to na robotę profesjonalisty, który ma ciekawe sposoby na zabijanie.
- Ajaj, jak go spotkam, nie będzie ciekawie.
Po około piętnastu minutach dotarł do wielkiego budynku, od razu wiedział, że w środku będzie coś, lub ktoś ciekawy.
Miał otwierać okno, gdy nagle zza jego pleców dobiegł gruby głos, zmieszany z dźwiękiem naciąganej cięciwy z kuszy. Sabotażysta spokojnie, bez gwałtownych ruchów odwrócił się w stronę oponenta. Był to niski, gruby człowiek z wielką, gęstą rudą brodą.
- Spokojnie, pogadajmy jak cywilizowani ludzie, odłóż kuszę.
Mężczyźnie jednak ten pomysł się nie spodobał. Pociągnął za spust, po czym bełt poleciał w stronę Feliksa. Sabotażysta chwycił za miecz, wyciągając go z pochwy, kolor jego oczu przybrał krwistą czerwień, która nie jednego mogła zaniepokoić. Szybkim ruchem chłopak odbił strzałę mieczem, po czym wyjął jedną ze swoich specjalnie nasączonych igieł i rzucił nim w nogę oponenta, strzałka spowodowała natychmiastowy proces rozkładu nakłutej partii ciała. Szybkim ruchem Feliks zbliżył się do przeciwnika i wbił mu miecz prosto w płuca.
- No, to powinno wystarczyć. - Schował miecz do pochwy, znajdującej się na plecach, i ruszył stronę okna. Po donośnym krzyku brodacza nie zależało mu tak samo, jak wtedy na zachowaniu statusu incognito. Chwycił kamień i rzucił w okno. Po dostaniu się do środka, ruszył holem z nadzieją, że spotka kogoś, kto wytłumaczy mu to całe zamieszanie.
Awatar użytkownika
Marise
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marise »

Pogoda była taka cudowna, że Marise nie potrafiła iść w linii prostej. Zaczepiała każdego napotkanego osobnika, goniła motyle, obserwowała ptaki i ogółem była już cała w kwiatach zebranych z pól. Oczywiście, był moment, gdy musiała zmienić się, bo została by po niej tylko piana. Feliks zrobił jakiś postój przy rzece, za co była mu niezmiernie wdzięczna. Teraz zbliżali się do lasu, widziała ciemną linię drzew na horyzoncie.
- Jasne, że mi się podoba. To coś innego, fascynującego. Nie sądziłam, że ląd jest aż tak cudowny. - Jego dłoń dotknęła jej włosów. To było miłe uczucie, przypominało o domu.
Szła dalej za nim, oglądając się na korony drzew do tego stopnia, że wpadła na niego, gdy kucał. Zrobiła koziołka nad jego głową i wylądowała przed nim szczerząc się głupkowato.
- Co tam szeptałeś? - zapytała powoli się podnosząc. Miała gałązkę we włosach, błoto na sukience i obtarte kolano. Ale to nic! Szczęście i radość, że mieli jakąś zagadkę do rozwiązania, była zbyt wielka, aby przejmować się takimi duperelami. Stanęła obok niego i złapała go za rękę. I to w samą porę, bo nagle zaczęli biec ludzie, różne istoty. Marise przykleiła się do ramienia Feliksa, jak mucha do lepu, i trzymała go mocno, bo biegnący ludzie trącali ją po ramionach i upadali pod nogami.
- Co się dzieje.... - zapytała samą siebie, ale podświadomie wiedziała. I nie chciała wiedzieć nic więcej, bo tego było za dużo - Łowcy?! Polują na istoty ?! To do nich mnie prowadzisz?!
Puściła jego ramię, bała się. Nie miała zamiaru tego ukrywać. Te istoty były tak przerażone, że wolała nie wiedzieć co oni im robili.
- Czekać? - nie kontaktowała. Była tak zszokowana, że nie musiał używać siły, aby usadzić ją w krzakach. - Wrócisz?
Zapytała jeszcze, ale uciszył ją pocałunkiem. No i nie musiał nic więcej odpowiadać. Wiedziała, że tak. Patrzyła jak biegnie w stronę obozu i znika za bramą. Ludzie dalej biegli.
Minęło trochę czasu, Marise za wszelką cenę ukrywała swoją obecność w krzakach do momentu, gdy nie pojawił się tu mały chłopczyk.
- Aa! - oboje krzyknęli donośnie przyciągając tym samym uwagę innych. Jakaś kobieta z ogonem.... Ogonem?! Marise nie dowierzała. Ta kobieta miała ogon, koci. Co tu się dzieje?! Więc ta kobieta złapała chłopczyka za rękę i podniosła go, a następnie złapała syrenkę za ramię i również pociągnęła do góry.
- Puść mnie! - krzyknęła i zaczęła się szarpać, chcąc się wyrwać z ucisku kobiety, ale była na tyle silna, że z łatwością sobie poradziła z oporem syreny.
- Musimy uciekać! Oni będą nas ścigać! Nie ma czasu! - Pociągnęła ją za sobą. Musiała biec, była popychana z resztą, ciągnięta. Osaczona. Płakała i krzyczała imię Feliksa, ale to było na nic, krzyki ludzi zagłuszały wszystko.
Tyle biegła za resztą, że nie znała już drogi powrotnej. Ta sama kobieta położyła jej dłoń na policzku i otarła smugę brudu.
- Teraz jesteś bezpieczna, już nic nam nie grozi. Chodź, musimy zjeść coś. - Nie wiedząc czemu, Marise jej zaufała. Lepiej być z kobietą i dzieckiem niż samemu i nie znać drogi powrotnej. Miała jednak nadzieję, że Feliks ją odnajdzie. Oby. Obiecał, że wróci.
Awatar użytkownika
Olivia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Olivia »

Kot mówił nadzwyczaj szybko i słychać było przejęcie w jego głosie. Olivia nie do końca mu ufała, ale przemogła sie i pozwoliła zbliżyć się do leżącej Isary. Po krótkiej rozmowie obcego z Avoliną cała grupa powoli ruszyła przez długi korytarz, prowadzący na tyły "kliniki". Po drodze nie spotkali żadnego łowcy, co naprawdę cieszyło złodziejkę. W całym jej życiu zdarzyło jej się tylko raz zabić drugiego człowieka. Przypadkiem. Nawet nie było to bezpośrednie starcie. Dziewczyna, uciekając przed strażnikiem miejskim, wpadła na jakiegoś osobnika, który wpadł z kolei na kogoś innego i wepchnął go wprost pod kopyta konia. Przestraszona bestia zaczęła wierzgać i kopać i wyszło jej to nadzwyczaj skutecznie, zwyczajnie ubijając nieszczęśnika. Głośno o tym było następnego dnia. Na szczęście nikt nie przylepił jej łatki mordercy. Nazwali to niefortunnym wypadkiem podczas pościgu. Zdarza się.
Uciekinierzy oraz kot wydostali się właśnie z tej fabryki cierpień. Avolina, jako że spędziła tu sporo czasu, prowadziła. Złodziejka nie wiedziała, czy kobieta zamierza wybić wszystkich łowców, czy po prostu uciec stąd jak najszybciej i szczerze mówiąc, wolałaby tą drugą opcję. Ale kot wydawał się być nastawiony na mord. Jego oczy były pełne sadyzmu, a uśmieszek, który nie schodził z jego twarzy, przerażający.
Na dziedzińcu zebrała się już spora grupka najemników. Rozkazy wydawał im nieco grubawy mężczyzna z sumiastym wąsem i wielką szablą przy pasie.
- No, szelmy! Ruszać się! Znaleźć mi sprawcę tego zamieszania! I Lady Avolinę! Szef chce się z nią widzieć, natychmiast! Jeszcze tu stoicie?! Won! - wrzasnął, kiedy łowcy stali jak głupi i wpatrywali się w oblicze wąsala. Nikt nie wierzył, że to wszystko sprawka jednej osoby. W międzyczasie kilka już plotek obeszła koszary. Mówiono, że to cały klan elfów - zabójców, inni zarzekali się, że to legendarni ludzie - zwierzęta, które podobno zamieszkują te tereny. Teorii było tak dużo, jak żołnierzy w grodzie.
Grupa posuwała się wzdłuż ściany "kliniki', zbliżając się do rogu. Z dziedzińca dobiegały krzyki i ogólny hałas. Niestety baraki, w których trzymano porwanych, były dokładnie po drugiej stronie placu.
- Trzeba obmyślić jakiś plan - odezwała się Avolina. - Chciałabym uniknąć chaosu i niepotrzebnej walki, ale jest osoba, którą musimy...ja muszę zabić. To przywódca całego klanu łowców. Siedzi zamknięty w swoim sanktuarium i pewnie wdycha te ohydne kadzidełka.
- Jeśli...jeśli trzeba, mogę zakraść się do uwięzionych i otworzyć drzwi. Umiem obchodzić się z zamkami - napomknęła nieśmiało złodziejka.
- Kocie... - Avolina nie skończyła zdania, bo w tej chwili zza rogu wyłonił się łowca i wpadł prosto na Isarę.
- Hej! Uważaj, łajzo. - Kiedy zobaczył na co wpadł, otworzył oczy ze zdumienia - Tu są! Szybko! Tutaj! Tu shhh...
Głos ugrzązł w gardle mężczyzny, gdy zimne ostrze noża zatopiło się w jego krtań. Avolina brutalnie wyszarpnęła broń. Niestety, inni łowcy usłyszeli krzyki i spora grupka uzbrojonych w kusze i krótkie miecze najemników biegła w ich stronę.
- Biegnij do bunkrów! Szybko! - krzyknęła do Olivii, która w te pędy zerwała się z miejsca. - Tyle z niepotrzebnej walki. Kocie, mam nadzieję, że nie wykorzystałeś całego sadyzmu w klinice?
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Nie protestowała, kiedy nieznajomy wlał tajemniczy płyn do jej ust. Już wcześniej założyła, że mu zaufa, teraz mogła tylko liczyć na to, że przeczucie ją nie myli.
Nie słuchała niczego, po prostu leżała z przymkniętymi oczami, odzyskując siły. Niespecjalnie interesowała ją rozmowa między Avoliną, jak przedstawiła się kobieta - prawdopodobnie jedna z łowców – a tajemniczym nieznajomym. Isara nie miała pojęcia, ile minęło czasu. Kilka minut? Godzinę? A może nawet mniej?

        Energia rozpierała ją od środka. Zmęczenie zniknęło, natomiast zaćmienie umysłowe ustąpiło i teraz lisołaczka mogłaby spokojnie rzec, iż czuła się całkiem dobrze. Z uśmiechem podniosła się na równe nogi, machając ogonem w geście zadowolenia. Skierowała wzrok na mężczyznę, który ją uleczył, z zamiarem podziękowania mu, ale coś mocno przykuło jej uwagę. A mianowicie chodziło o czarne kocie uszy. Nie ukrywała zdziwienia. Cóż, może i wszędzie w grodzie aż roiło się od zmiennokształtnych, lecz nie spodziewała się, iż i on się takowym okaże. Chciał uratować swoich? Teraz cel jego pojawienia się tutaj miał większy sens.
        Spuściła wzrok i spróbowała stopić swoje uszy wraz z włosami. Co jak co, ale Isara czuła się nieswojo przy osobach jej podobnych. Dlaczego? Była przecież inna, zupełnie inna. W jej wiosce dawniej nawet sądzono, że nie jest lisołakiem, a po prostu; nieokreślonym gatunkiem zmiennokształtnego. Na szczęście te poglądy się szybko zmieniły, ale te paskudne, słowne blizny i tak pozostały w jej sercu. Nie chciała, by zwrócono teraz na nią szczególną uwagę.
- Masz moją wdzięczność za uzdrowienie – rzekła spokojnie. - Pomogę. - Spróbowała się uśmiechnąć, jednak ciągle nie spoglądała na nikogo.

        Podczas, gdy zakradali się powoli na tyły kliniki, Isara mocno chwyciła kostur. Zmaterializowanie kosy byłoby teraz istną głupotą, dlatego musiała czekać. Światło zwabiłoby zbyt wielu niechcianych gości. Lisołaczka nadstawiła uszy. Czuły słuch bardzo się przydaje, w końcu – będzie mogła usłyszeć nadchodzącego przeciwnika.
        Przysłuchiwała się rozmowie na temat całej operacji. Gdyby zmiennokształtna już miała coś dodać, rzekłaby, iż nie obejdzie się bez walki. Pomieszczenia, w których są ukryci inni więźniowie, znajdują się pod ścisłym nadzorem. Za dużo łowców w jednym miejscu; ot co. Na dodatek po tym, jak rozeszła się wieść o mężczyźnie, który zakradł się na teren grodu – mordując przy tym kilka osób – z całą pewnością zwiększono liczbę strażników pilnujących schwytanych.
        Isara odrzuciła włosy do tyłu, a w tym momencie omal nie utraciła równowagi, gdy ktoś popchnął ją. „Łajzo?!” - oburzyła się w myślach. Na chwilę jednak zapomniała, z kim ma do czynienia. Co prawda, Avolina już zdążyła się z nim uporać, ale i tak musieli pokonać jeszcze więcej postaci. Już po krótkiej chwili w ich stronę zmierzała całkiem spora grupka łowców. Isara nie czekała na zbawienie, czy cokolwiek – na końcu jej kostura już lśniła srebrno-błękitna poświata, zwiastując jej przeciwnikom bardzo bolesną śmierć. Zostać dźgniętym zwyczajną bronią to jedno, ale dyskusja pojawia się w momencie, w którym taka broń jest złożona z błyskawic. Lisołaczka zmarszczyła czoło, po czym sparowała cios pierwszego oponenta. Normalnym było, że ów osobnik odskoczył od niej jak oparzony – kosa go poraziła. A to tylko jedno dotknięcie. Podbiegła do następnego mężczyzny, trzymającego krótki miecz, i ledwo unikając ciosu, sama takowy wymierzyła. Poruszała się szybko. Nie zabijała przeciwników, aczkolwiek osłabiała ich znacznie, raniąc poszczególne persony. Chociaż, chyba jeden upadł martwy na ziemię... Niestety, w tym momencie jej to nie obchodziło.
        Nie zamierzała wywoływać błyskawic, chyba, że to będzie konieczne. Nie panowała za dobrze nad nimi i mogłaby przez przypadek skrzywdzić również jej obecnych towarzyszy. Lecz po pewnym czasie niebo zaczęły przysłaniać ciemne chmury. Isara nie należała do najcierpliwszych osób. Gdy tylko nastąpi dobry moment i będzie pewna, że nikogo z jej strony nie ma w pobliżu, uderzy piorunem. Może dzięki temu pozbędzie się jednej trzeciej przeciwników.
Awatar użytkownika
Vealikaso
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vealikaso »

        Piromanta uśmiechał się w duchu. Ucieszyło go podziękowanie białowłosej. Naprawdę uwielbiał widzieć uzdrowione przez siebie uśmiechy. Jednak pojawiło się jeszcze inne uczucie. Jakieś takie dziwne ciepło w sercu. Szybko potrząsnął głową. "Nie czas na to, i tak zapewne widzę ją pierwszy i ostatni raz w życiu" - pomyślał, po czym szybko odwrócił wzrok i ruszył za Avoliną. Wyjaśniła mu kilka rzeczy i opowiedziała w miarę dokładnie o całym garnizonie i jego obstawie. Nie rysowało się to kolorowo, ale skoro wszyscy byli tylko ludźmi, to nie widział większego zagrożenia. Jasnowłosa napomknęła coś o jakimś mężczyźnie, którego chce zabić, ale przerwał jej jeden z łowców, który omyłkowo wpadł na grupę. Niestety, zanim ta przecięła mu gardło, zdążył wywołać alarm.

        Nadbiegło kilku innych Kalempared, ale dzięki pomocy Avoliny i lisicy pozbyli się ich dosyć szybko. "Całkiem sprawnie wywija tą kosą" - pomyślał. Jego rozmyślania przerwała spora grupka ludzi, która wypadła na plac. Jego sadyzm znowu dał o sobie znać.
- "Deith, podleć nade mnie i zawiśnij na wysokości przy najmniej trzydziestu sążni. Będziesz zapobiegał ewentualnemu pożarowi. Ubezpieczaj nas, jakby co".
- "Już lecę" - odpowiedział mu podekscytowany głos.
- "Tylko weź to na poważnie".
Gdy już wszystko zostało obgadane, ścisnął mocniej w rękach Tuathe Aenye. Już nie ograniczała go przestrzeń zamknięta w czterech ścianach. "Perforyn" - wyszeptał. Sztylety zostały pokryte płomieniem, po czym ich zarysy zaczęły się wydłużać. Chwilę potem kot trzymał w dłoniach dwa długie rapiery. "Pora wyrżnąć ich wszystkich!" - Uśmiechnął się, po czym skoczył przed siebie.

        W jego stronę biegło co najmniej pięciu łowców. "Żałosne" - przebiegło mu przez myśl. Jednym z rapierów szybko zakreślił kształt półksiężyca w powietrzu. Ognisty pocisk pomknął w stronę grupki atakujących. Chwilę potem do uszu kotołaka dobiegły wrzaski agonii. Co chwilę z baraków wybiegali nowi przeciwnicy. Na ich głowy od czasu do czasu spadały kule ognia. Deith odwalał kawał dobrej roboty. Veal rzucił się w stronę jednej w większych grupek Kalempared. Walczył jak sam diabeł. Kątem oka widział, jak lisica i Avolina również pokonują swoich adwersarzy. Przeciwnicy Avoliny byli co najmniej zdziwieni jej widokiem, ale nie wnikał, dlaczego. Po kilku minutach wszyscy łowcy leżeli na placu. Veal krążył po pobojowisku i dobijał dogorywających.
- Requesta en pace psiesyny - powiedział, gdy już wszyscy byli martwi.

        Nagle w jego głowie rozbrzmiał głos feniksa.
- "Nie chcę ci psuć zabawy, ale od lasu ciągnie w naszą stronę spora grupa uzbrojonych ludzi, będzie nieciekawie. Przybędą za około dwadzieścia minut. Jest ich coś koło czterystu chłopa".
- "Cholera, kup nam trochę czasu. Trzeba uwolnić wszystkich zakładników"
- "Nie ma sprawy, usmażę tylu, ile będę mógł".
- "Uważaj na siebie",
- Strażnik śledził chwilę wzrokiem za niknącą sylwetką przyjaciela.
- Dobra, Avolino, wskaż mi miejsce, w którym przetrzymywana jest reszta jeńców. Musimy się spieszyć. Za pół godziny bedziemy tu mieli małą armię na karku.
Kobieta wskazała mu ręką na jeden z baraków.
- Ja po nich idę, wy zabezpieczcie im ucieczkę. Potem pójdziemy po twój cel. - Skinął jasnowłosej głową, po czym odwrócił się do lisicy. - Będę potrzebował twojej pomocy. Gdy wszyscy uciekną, pozbędziemy się nadchodzących łowców, a przy okazji zrównamy to miejsce z ziemią. - Nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę wcześniej wskazanego mu baraku. Jego ucho wychwyciło jakiś szelest w cieniu prawej ściany budynku.
- Wyłaź, wiem, że tam jesteś! Jak posłuchasz, to może cię nie zabiję! - po jego słowach z cienia wyłonił się jakiś chłopak z mieczem na plecach. "Saov" - szepnął kot. Dostrzegł czerwone zabarwienie aury przybysza. Powstrzymał się jednak przed atakiem. Rapiery z powrotem zamieniły się w sztylety.
- Nie wyglądasz mi na Kalempared. Gadaj, kim jesteś. Tylko mów szczerze. Umiem rozpoznać kłamstwo. Twoja aura emanuje złem. Lekkim, ale jednak. Jeśli chcesz żyć, mów, kim jesteś i co tu robisz. Potem powiedz, czemu masz rubinową poświatę wokół siebie. Jeśli twoje odpowiedzi mnie usatysfakcjonują, pomożesz mi przy uwalnianiu jeńców. Zrozumiałeś? - Lekarz spojrzał poważnie na chłopaka, czekając na jego odpowiedź.
Awatar użytkownika
Feliks
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Najemnik , Skrytobójca , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Feliks »

Szedł szarym korytarzem. Mogłoby się wydawać, jakby nigdy miał się nie skończyć. Co kilka sekund można było usłyszeć jęki, co tylko potęgowało niepokój. Po kilku niepokojących minutach drogi, dotarł do grubych, żelaznych drzwi. Była w nich dziura, zablokowana kratami, za nimi Feliks dostrzegł pięciu więźniów.
- Spokojnie, zaraz was stąd wydostanę. - Wyciągnął kilka małych woreczków, po czym przywiązał je do klamki, rozciągnął długi sznur nasączony oliwą, następnie go podpalił. Wybuch był dość potężny, całych drzwi nie zniszczyło, ale przynajmniej klamkę i mechanizm blokujący. Grupka ludzi wybiegła ile sił w nogach, nie zwracając uwagi na chłopaka. W tym samym czasie zagrzmiał wielki wybuch, zmieszany z przeraźliwym krzykiem ludzi. Feliks podbiegł do pierwszego okna, by sprawdzić, co się dzieje. Widok był straszny, kule ognia spadały ludziom na głowy, skutecznie ich przy tym zabijając. Ruszył dalej, głębiej, by dowiedzieć się, co tu się dzieje, w końcu kule ognia nie spadają sobie ot tak. Po kilkunastu minutach drogi dostrzegł grupę inaczej wyglądającą od tych, które widział wcześniej. Ukrył się w cieniu i obserwował, długo jednak w tej pozycji nie wytrzymał, jeden z osobników wykrył go i zmusił do wyjścia.
- Odważne słowa. - Obejrzał osobnika od stóp do głowy. - Co tu robię i kim jestem? Znalazłem się tu przypadkiem, moja towarzyszka znajduje się niedaleko, a na imię mi Feliks, jestem sabotażystą. - Podszedł do grupy bliżej, dzięki czemu dostrzegł pozostałych. Ciekawa gromadka, pomyślał, po czym odwrócił się do mężczyzny.
- Rubinowa poświata? Bardzo ładny kolor, nie rozumiem, dlaczego ci się nie podoba, a dlaczego mam? To chyba wina mojego zawodu, lecz gdyby nie on, to nie udało by mi się uwolnić więźniów. A skoro ja się przedstawiłem, to teraz wasza kolej.
Awatar użytkownika
Olivia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Olivia »

Kiedy łowcy zaczęli walczyć z Avoliną i kotem, Olivia wykorzystując chaos okrążyła pole walki i pobiegła do więzienia. Nagle na jej drodze pojawił się całkiem rosły mężczyzna. Oczywistym było, że dziewczyna nie miała z nim najmniejszych szans w walce, więc nawet nie zwolniła, tylko zwinnym ruchem skoczyła na stojące obok "przeszkody" skrzynie i odbiwszy się od nich, wręcz przeleciała nad łowcą. Ten może i był duży, ale niezbyt ruchliwy. Tylko bezradnie patrzył na uciekającą dziewczynę, nawet nie podejmując próby pościgu.
- Bunkry...gdzie są te bunkry? - myślała na głos. Zatrzymała się dla lepszej orientacji i w tym momencie usłyszała wybuch. Rozejrzała się. Kilka metrów od niej, za wielką stertą worków, unosił się ledwie widoczny dym. Wspięła się na ich szczyt i z ukrycia obserwowała. Przy uszkodzonych drzwiach do więzienia stał całkiem wysoki chłopak, ubrany na czarno. Wyglądało na to, że wyręczył Olivię. Mniej subtelnie, ale cel został wypełniony. Teraz dziewczyna była niezbyt przydatna towarzyszom. Spojrzała za siebie, próbując dostrzec coś na dziedzińcu, ale widziała tylko kłęby dymu i płomienie. Kiedy wzrok skierowała z powrotem na bunkry, chłopaka już nie było.
- Chyba też powinnam zniknąć. Chociaż i na chwilę. - Zeskoczyła z worków. Chciała się gdzieś schować. Najlepiej blisko dziedzińca, z widokiem na walkę. Fortuna sprzyjała małej złodziejce. Na ścianie najwyższego kamiennego budynku była solidna drabina, a jego dach był płaski. Podbiegła do szczebli i chwilę później leżała wygodnie, obserwując poczynania towarzyszy.

*****************

Kiedy walka zakończyła się dekoracją dziedzińca masą zwłok łowców, z krzaków wyłonił się owy wysoki chłopak w czerni. Kot zaczął wypytywać go jak na spowiedzi. W tym momencie do uszu Olivii dotarł jakiś hałas. Zobaczyła, że od strony lasu ciągnęła wręcz armia łowców na koniach.
- Wszyscy są wolni! Możemy uciekać!? Zaraz będzie tu cała armia! - Złodziejka nie miała ochoty zostawać tu ani chwili dłużej.
Avolina również chciała się stąd wynieść jak najszybciej. Ale jeszcze nie teraz. Nie, dopóki On żyje.
- Nie mogę was o to prosić. Nie mam do tego prawa...a jednak proszę. Pomóżcie mi zabić Czarodzieja. Możecie zatrzymać całe jego złoto, ja pragnę tylko jego śmierci.
Zablokowany

Wróć do „Jezioro Sitrina”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości