DemaraAkt II - Lalkarz

Warowne miasto położone na granicy Równiny Drivii i Równiny Maurat. Słynące z produkcji bardzo drogich i delikatnych tkanin, takich jak aksamit czy jedwab oraz produkcji wyrafinowanych ozdób. Utrzymujące się głównie z handlu owymi produktami.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Maka
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin
Kontakt:

Akt II - Lalkarz

Post autor: Maka »

Akt I - Kot, wampir i tajemnica

,,Droga… Szanowna panno Mariko!
Chciałbym podziękować... (ekhm) za sumienne wykonywanie obowiązków i zaangażowanie, jakie wkłada panna w pracę. Może myśli panna, że tego nie widzę, ale to nie prawda. Uważam, że w świetle ostatnich wydarzeń mogłaby panna zostać …na stałe… nie, na dłużej!, oczywiście jako mój pracownik… Wnosi panna dużo życia do... Potrafię docenić uczciwą pracę.

Z wyrazami szacunku
Lord Fobos de Loer”

* * *


Czy to ta pokreślona, pomięta karteczka znaleziona w ogrodzie, skryta pod czarnymi różami, zatrzymała ją w Demarze?
Bo przecież był czas, że chciała sobie odpuścić.
Nie - chciała uciec.
Choć obiecała, że zostanie. Chciała złamać to słowo. Nie miała siły… myśleć o tym wszystkim. Coś w niej się popsuło, pękło. Kiedy po raz pierwszy widziała śmierć człowieka.
Kiedy demon rozszarpywał Hannę de Belloy.

Niewiele pamięta z tamtej nocy. Była w komnacie dziedziczki, stała u boku lorda - ale potem widzi jedynie wnętrzności kobiety, słyszy jej krzyk - wszystko cuchnie dymem i… są już na zewnątrz, a płomienie oświetlają niegotowe jeszcze na pierwszy brzask ulice. Niebo jest zimne i sine. Ma nierealny kolor. Chwilę potem wstała. Lord chyba coś mówił. Widziała, że był ranny, ale on uśmiechał się do niej lekko, w ciepłym blasku tragedii. Już był zupełnie spokojny. Rozprawił się z przeszłością.
        To wtedy miała odejść. Trawiona szokiem nie umiała wytrwać u boku białowłosego. Nie była w stanie nic zrobić. Nie wiedziała co sama sądzi, co czuje, a nawet co wie… był ranny… tam płonęli… i Hanna… i demon…

* * *


Pokręciła głową podlewając kolejny młody krzaczek krwistoczerwonych róż. W końcu to tylko wspomnienia…

* * *


Ale czyż nie miała prawa sobie tego przypominać? Jak w szarym świcie, pod gospodą czekało na mrozie dwóch chłopców? Ze spuszczonymi głowami, mali i wątli na tle bezbarwnych ścian, okien i drzwi. Czekali na nią. Ale nie żeby powitać. Bo kiedy powiodła po nich pustym spojrzeniem dostrzegła równie martwe oblicza. I choć Grajek był w tym i smutny i współczujący, to jej blond chłopiec, w półmokrym ubraniu tłumił w sobie złość, gniew i gorycz.
Błądziła niemal po omacku. Nic nie rozumiała. Być może nie potrafiła nawet zapytać co się stało. Ale podeszła. Na pewno podeszła. I nagle jak zimna woda, przywróciło jej zmysły gwałtowne wyznanie:
,,On… on już nie wróci. Mój brat. Straż… straż znalazła go w starej kamienicy… w dzielnicy biedy… tam gdzie odprawiano jakieś rytuały, on… już nie żyje. Zamknęli go tam! W piwnicy! Zrobili z nim!… Ja… nie mam już po co wracać… nie… nie mam z kim! NIE MOGĘ! MIAŁEM GO PILNOWAĆ! ”
Ostatnie słowa wykrzyczał, a po policzkach ściekły piekące łzy. Ręce zacisnął w pięści szykując się do walki z niewidzialnym wrogiem, którego nie mógł dosięgnąć, nie mógł pochwycić i zdusić. Pragnął się szarpać, lecz przytuliła go mocno. Pamięta jak gorące krople spadały w jej niczym nieokryte włosy.

Sponiewierany kapelusz spłonął wraz z Hanną de Belloy.
Bezsilna Marika umarła wraz z tamtym bratem.
Młodszego musiała wziąć teraz do siebie. Takie oczywiste. To do niego pierwszego uśmiechnęła się po pamiętnej nocy. Dla niego się otrząsnęła.

Czy to los tego chłopca, z którym bezmyślnie się związała, zatrzymał ją w Demarze?

* * *


Odetchnęła głęboko. Ach, jakże cudownie pachniał lordowski ogród! Nawet jeśli to jesień, jeżeli za chwilę przyjdzie już zima. Powietrze nadal drgało od roślinnych woni i od piór ciekawskiego ptactwa, co w gromadach obserwowało poczynania nowego ogrodnika. A jak komentowały donośnie! Skrzeczące gawrony wręcz paradowały po białych alejkach, bezwstydnie patrząc mężczyźnie na ręce; podlatując do niego gdy kucał i odskakując leniwie, gdy podnosił głowę. Doły w ciemniej ziemi przyciągały szukające ploteczek modraszki, w piętrzących się stertach buszowały wataszki mazurków. Beztroski kowalik zerkał na nowy żółciutki kapelusz kołyszący się między krzewami.
Panna Marika sadziła czerwone róże.
Choć bez dwóch zdań to Oliver tutaj dowodził. Ten przystojnie-brzydki młodzieniec o platynowej czuprynie, o poważnych oczach tonących w intensywnej lodowej tęczówce. Nowy ogrodnik.
Nie wiadomo, które z nich bardziej było niechętne temu pomysłowi, kto lepiej to ukrywał i pokorniej się godził. Ale sprawczyni mogła być tylko jedna:

,,Marika! Jak się czujesz? Już lepiej? Nie dziwię się, że jesteś wykończona. Po tym co usłyszałam… demon, toż to nieprawdopodobne! A tak łatwo uwierzyć… jestem zdumiona, że brałaś udział w czymś takim. Muszę ci pogratulować odwagi. A teraz proszę, mam kartkę - pomogę ci napisać rezygnację. Jak tylko spotkam tego przeklętego lorda to mu ręce z rzyci powyrywam!!!! Co?… Proszę, nie żartuj! Słusznie, że się zastanawiałaś, ale to za mało. Trzeba podjąć jakieś działania, nie możesz przecież tam zos… a-aha. Chcesz. No… dobrze? Nic nie poradzę jak widzę. Ale trochę tego nie pojmuję, wiesz?”
        Blondynka głęboko się zamyśliła i poszła po ciasteczka. Miała z Maką wiele do przegadania. Musiała znaleźć sposób by podnieść ją na duchu i rozwiązać język.
        Łakocie sprawdziły się wyśmienicie.
,,Hm? Szukacie ogrodnika? Świetnie się składa! Oliver jest świetny w te rzeczy!”
Brat Blondynki łypnął na nie wzrokiem rozkładających się zwłok pragnących jedynie świętego spokoju.
A Maka wcale nie chciała zakłócać im odpoczynku.
,,To świetna posada, tak się cieszę, że będziecie pracować razem! No, Oliver, podnoś się! “
Blondynka już zdecydowała.
,,Ale nam się trafiło, co?”, podeszła do brata z anielskim uśmiechem. I dodała szeptem: ,,Miej ją na oku”.

Więc kopali ręka w rękę, wedle jej woli.
Może to przyjaźń z nią i jej charakter zatrzymały kotkę w Demarze?
Nawet jeśli nie, to w jednym na pewno miała rację - Oliver obłąkańczo znał się na ogrodach.

* * *


- Proszę, to już wszystkie - sapnął chłopaczek. Cały był umorusany, z roześmianych ust buchała para. Tylko oczy pozostawały w żałobie.
Nieopatrznie podparł się pod boki.
- Już leniuchujesz? Łap za grabie i uporządkuj mi to tu. Trzeba skończyć ten rząd przed wieczorem.
- Dooobrze.
- I uważaj na te patyki. Są tam kolce.
- Wiem przecież…
- Nie pyskuj.
- Taaak.
Oliver i chłopiec pysznie się dogadywali. Choć może to drobna przesada… ale Maka cieszyła się za każdym razem, kiedy widziała ich obok siebie. Coś mówiło jej, że jest w porządku. Że ten gbur zdołał przekonać do siebie samotnego dzieciaka. To bardzo ważne. Był w końcu teraz jedynym stałym mężczyzną w jego otoczeniu. A młody coś w tym chmurnym marudzie widział. Miał do niego respekt i poza Maką tylko jego słuchał.
Linneusz, bo tak się zwał, od jakiegoś krewnego, był bardzo mądrym dzieciakiem. I żywiołowym. Mówili na niego Chaber. Trochę przekornie, bo oczy miał orzechowe. Ale jego chaotycznie nastroszona fryzura wywoływała skojarzenie z postrzępionymi płatkami. Poza tym w mieście wyglądał jak niechciany kwiat wśród łanów pszenicy. Mały, lecz silny i dziki potrzebował wolności. Ale można było go oswoić i hodować w ogrodzie.
        W tajemniczym ogrodzie zagadkowego rodzeństwa.
        To już niemal tydzień jak go przygarnęli.

Niemal tydzień jak Maka zamieszkała we Dworze.

* * *


- Dobra, kończymy na dzisiaj. - Oliver dał znak młodemu i pozbierali rzeczy. - Przekaż lordowi, że będziemy jutro z samego rana. Jeżeli coś go to obchodzi.
Maka wydęła policzki. Lord miał prawo interesować się czym chciał! I oczywiście, że mu przekaże!
- Widzimy się o świcie - mruknął ignorując jej oburzenie. Z jego ust brzmiało to jak groźba.
- T-tak…
- Pa, panno Mariko! Do zobaczeniu jutro! - Chaber jak zwykle żegnał się po swojemu. Ocieplał nieco ich wspólny wizerunek i teraz z łopatami nie wyglądali już jak grabarze. Nie w oczach kotki.
- Do zobaczenia, uważajcie na siebie! - Mogła się wreszcie uśmiechnąć i powiedzieć coś miłego nie bojąc się uwagi mężczyzny. Szczerze mówiąc czasem miała wrażenie, że niektóre dołki to kopie na nią…
Popatrzyła na rozkosznie ciemniejące niebo i jeszcze raz odetchnęła zapachem sadzonych roślin. Chyba polubi tutejsze romantyczne wieczory i senne poranki. Rozległe przestrzenie odcięte od zewnętrznego świata. Zabieganego tłumu. Jakie to było różne od życia w centrum miasta, do którego tak przywykła! Nadal miała niewiele rzeczy i była tu tylko gościem, ale przynajmniej była potrzebna! Będzie tylko musiała przyzwyczaić się do tej niezwykłej ciszy.

Przywołujące skrzypnięcie drzwi.
Dwór!
Pomachała oddalającym się sylwetkom i szybkim truchcikiem ruszyła przez gasnące aleje ku ciepłemu wnętrzu. Coraz bardziej oswajała się z codziennie przebywaną trasą wewnątrz posiadłości oraz myślą, że czekający na jej końcu budynek na swój sposób jest myślącą istotą. Pogładziła go po framudze i stanęła w wesołym świetle żyrandola. Do holu po schodach już schodził…
        Skinęła mu odruchowo, a kąciki ust uniosły się mimowolnie.
- Wzywałeś mnie, lordzie?
Awatar użytkownika
Fobos
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Alchemik , Badacz
Kontakt:

Post autor: Fobos »

        Lord Fobos stał w oknie dworu i z góry obserwował pracę kotołaczki w ogrodzie. Przycinała róże z powagą, od czasu do czasu wymieniając krótkie zdania z pomagającym jej chłopcem. Na jego widok białowłosy zmrużył oczy z niezadowoleniem. Sam nie wiedział dlaczego się zgodził na jego obecność - może dla świętego spokoju, bo panna Marika potrafiła być naprawdę uparta. Miał jej pomóc tylko w tym jednym zadaniu, a jednak trzymał się jak rzep kociego ogona. Wampir na razie go tolerował, jednak jego cierpliwość topniała coraz bardziej. Jeśli pewnego dnia się skończy, dzieciak zniknie i użyźni ogrodową glebę. Nie zamierzał stać się niańką ani darczyńcą dla przypadkowo poznanego włóczęgi.
        Wrócił spojrzeniem do kotołaczki. Jej duże oczy miały zamglony, nieobecny wyraz, który co rusz znikał i powracał. Co jakiś czas krzywiła się i poruszała wąsikami, najprawdopodobniej przeżywając na nowo bolesne wspomnienia.
        Wampir zamyślił się nad wydarzeniami minionych tygodni. Tak skupił się na poszukiwaniu odpowiedzi - tych naukowych i prywatnych, że w sposób absolutnie nieodpowiedzialny obnażył swoje uczucia. Wystawił się na cios jak… jak człowiek. Spotkanie z Hanną de Belloy było dla niego bardziej bolesne niż się tego spodziewał. Nie chodziło o samą kobietę, ona nie znaczyła nic. Jednak jej obecność rozgrzebała stare, niezaleczone rany - tęsknotę za siostrą, żal do matki, nienawiść do ojca. Samotność. A teraz, nim się spostrzegł, stał jak ostatni idiota i gapił się na swoją pracownicę. Z sympatią! Martwiąc się o jej uczucia! Prychnął zirytowany i odwrócił wzrok. Miał nadzieję, że te zachowania są kwestią szoku i utraty równowagi. Najważniejsze było by zachować dystans i nie okazywać emocji. Zwłaszcza nie w towarzystwie Obcego.
        Ten jasnowłosy mężczyzna wzbudzał w wampirze odrazę. Nie kłopotał się zapamiętaniem jego imienia - w myślach nazywał go Obcym, bo był dla niego równie ważny co przypływ, który za chwilę wykona swoje zadanie i zniknie. Fobos nie zniżał się do rozmów z nim. Wszystkie uwagi przekazywał ustami Maki. Czasami odzywał się w jej głowie, prosząc by zachowała dyskrecję i nie zdradzała się z ich sposobem komunikacji. Musiał jednak niechętnie przyznać, że mężczyzna zna się na ogrodnictwie, a róże z Efne pięknie rozkwitły pod jego ręką. To było najważniejsze. Wykona swoją pracę i nigdy więcej nie przekroczy progu tego ogrodu. Przynajmniej nie żywy.
        Przez chwilę lord uśmiechał się lekko, obracając w myślach pomysł pożywienia się tym małomównym człowiekiem. W jakiś przedziwny sposób byli do siebie podobni - o ile podobny może być pierwotniak do wyniosłego i dumnego dębu. Podobieństwa nie wystarczyły jednak by pozyskać sympatię lorda. Było w tym blondynie coś, czemu szlachcic absolutnie nie ufał.

        Gdy Obcy przekroczył bramę razem z uśmiechniętym od ucha do ucha chłopakiem, wampir opuścił pomieszczenie i ruszył powoli po schodach. Blizna na plecach, gojąca się wyjątkowo powoli, z każdym krokiem ciągnęła tępym bólem promieniującym na obie łopatki. Po kilku stopniach Fobos zatrzymał się, wzdychając ciężko. Nie sądził, że rany nieśmiertelnych mogą być aż tak dokuczliwe. Uważnie obserwował proces gojenia i notował wszystkie uwagi. Podejrzewał, że żar wbitego drewna oddziaływał na jego ciało znacznie poważniej niż sam uraz. Na razie na białej skórze powstała brzydka blizna, która co jakiś czas ponownie się otwierała. Wampir poświęcił całą swoją uwagę opracowaniu okładów przyspieszających regenerację i wypróbowywał coraz to nowe specyfiki. Wadą było to, że wszystko musiał testować na sobie. Jak dotąd nie udało mu się jednak osiągnąć zadowalających efektów, poza zasklepieniem rany, które trwało maksymalnie kilka dni.
        Usłyszał jak drzwi się otwierają, a Dwór rozjaśnił radośnie żyrandole. Lord odniósł wrażenie, że budynek wykształcił z nimi jakiś rodzaj empatycznej więzi - gdy wrócili po pożarze, cieszył się jak nigdy. Od tego czasu rozświetlał pokoje i wszędzie ustawiał kwiaty, nie zważając na nagany swojego właściciela.
        Panna Marika stanęła w wejściu, chwytając jego spojrzenie i kiwając mu głową. Na jej pytanie odpowiedział delikatnym skinieniem i powoli kontynuował swoją wędrówkę. Pokonywał stopnie sztywno wyprostowany, z całych sił starając się nie okazywać słabości. Musiała dojrzeć jednak skrzywienie warg, gdy plecy zapiekły nieprzyjemnym bólem. Lord ponownie zatrzymał się i pozwolił sobie na chwilę odpoczynku. Białe włosy opadły na twarz, zasłaniając grymas złości. Nie będzie robił z siebie inwalidy!
        Z żalem pomyślał o tym, że nie może nawet zamienić się w dym. Było to możliwe, jednak przemiana w tym stanie wiązała się z ogromnym bólem. Podejrzewał, że dopiero po wygojeniu rany wróci do pełnej sprawności. Miał nadzieję, że ból ostatecznie minie.

        Kiedy dotarł na sam dół, na jego twarz powrócił wyraz spokoju i opanowania. Odetchnął z ulgą i zwrócił się do pracownicy:
- Widzę, że prace w ogrodzie dobiegają końca. Muszę przyznać, że bardzo mnie to cieszy. Obecność tego… człowieka nie jest tu pożądana dłużej niż to konieczne.
Podkreślił to słowo, wiedząc, że panna Marika zrozumie o co mu chodzi. Między nimi również wykształcił się pewien rodzaj więzi. Porozumienia. Zdziwiło go to, że poznawszy prawdę o jego naturze, postanowiła tu zostać. Nie pytała jednak, a on nie zamierzał tłumaczyć. Milczące porozumienie było najlepszym, na co mogli obecnie liczyć.
- Prace nad okładami przy użyciu ziół, które przyniosła panna ostatnio, niestety nie dały rezultatów. Chciałbym jednak spróbować czegoś innego. Potrzebna mi będzie żurawina błotna z rodziny Psybelius, zbierana na Szarych Bagnach. Kupcy powinni mieć ją w swoich zapasach. Do tego wykorzystamy ślimaki trzonkooczne, powszechnie zwane Pomarańczowymi Łzami, a właściwie ich wydzielinę. One także nie powinny stanowić większego problemu.
Lord nie chciał rozwodzić się nad tym, że kotołaczka będzie musiała ten śluz zebrać i wymieszać go z liśćmi żurawiny. O tym powie jej później.
- Będę potrzebował również jednej pozycji z biblioteki. Normalnie wybrałbym się tam sam, ale…
Zmieszany zamilkł. Nie lubił o tym mówić. Nie lubił o tym myśleć! Cholera, wolałby nie musieć być już uwiązanym i móc swobodnie poruszać się po mieście! Pulsujący ból przypomniał o sobie natychmiast jak tylko mężczyzna napiął mięśnie. Tak, na razie będzie grzecznie siedział w domu. I opracowywał lekarstwo.
- Zapisałem pannie tytuł oraz autora. Mogłaby panna też… porozmawiać z bibliotekarzem uniwersyteckim i zapytać o pozycje związane z wampirami. Może panna wspomnieć o tym, że działa na moją prośbę. Rektor to imbecyl, ale dysponuje całkiem pokaźnymi zbiorami. No i bibliotekarz już przyzwyczaił się do specyficznych tematów moich poszukiwań. Nie powinien zadawać zbyt wielu niewygodnych pytań.
Po tej wypowiedzi nastała chwila ciszy, która sprawiła, że wampir poczuł się nieswojo. Nie zmienił się wyraz jego twarzy ani spojrzenie, którym obdarzał kotołaczkę. Miał jednak przeczucie, że w powietrzu wiszą rzeczy, których żadne z nich nie chce powiedzieć ani usłyszeć.
- Czy… jest coś czego pannie potrzeba? Nie pamiętam już jak funkcjonuje śmiertelne ciało - dodał nieco zakłopotany. Fakt, że kocica zamieszkała we dworze, nadal był dla niego dosyć świeży. Nie mógł powiedzieć, że cieszy się z jej obecności - to byłoby stwierdzenie idące o wiele za daleko. Ale przywykł już do tego, że kręci się w pobliżu. I chciał by jej pobyt tu stał się jak najbardziej znośny.
Awatar użytkownika
Maka
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Maka »

        Z głęboko ukrytym żalem patrzyła na cierpienie swojego Lorda. Oczywiście za nic nie chciała mu wytykać słabości - czuła, że byłoby to bardzo nie na miejscu. Choć jak wiele troski chciała mu teraz okazać! Zapytać czy lepiej się czuje, czy mu jakoś nie pomóc… Jednak prawdą było, że najlepsze co mogła zrobić to zwyczajnie go słuchać. Ostatecznie pracowała dla niego i z definicji była pomocą mającą wypełniać te zadania, które w tej chwili są jego zdaniem najbardziej trafione. Milczała więc i bez szemrania przynosiła wszystko o co poprosił, choć niekiedy wymsknęło jej się pytanie o samopoczucie. Ale co miała zrobić kiedy czuła się odpowiedzialna!
Ostatecznie w końcu to przez jej obecność dorobił się tak strasznej rany… gdyby mogła mu ją chociaż opatrzyć…
Na bezczelną myśl o nagich plecach Lorda zrobiła się pod futerkiem cała czerwona. Ze złości, że w ogóle przyszło jej, zwykłej pracownicy, do głowy coś tak impertynenckiego i dlatego, że była to myśl bardzo kusząca. Ale nie, nie! Nie ma prawa oglądać ani pleców, ani ran tego mężczyzny! O czym w ogóle myśli, fe! Matka byłaby zawiedziona.
,,Przepraszam, możesz na mnie polegać… trzymam się od tego z daleka. Pracuję”. Westchnęła w myślach, choć jej rodzicielka nie miałaby absolutnie nic przeciwko temu by dwudziestotrzyletnia córka szukała swojej połówki. W sumie nawet mogła martwić się, że do tej pory młoda kocica z gracją omijała ten temat. Teraz również niestety. Oczy miała wpatrzone w niedostępnego pracodawcę, zajęta była wykonywaniem swoich obowiązków, Oliver był… straszny, a innych mężczyzn właściwie tutaj nie znała. No, inspektor był bardzo solidnym człowiekiem…
Poza jej zasięgiem. Lepiej naprawdę zostawić to wszystko w spokoju. Sio! Pracujące kobiety mają się czym zajmować!
- Pan Oliver stwierdził, że zajmie im to jeszcze trzy dni. Ze sprzątnięciem wszystkiego i ostatecznymi poprawkami. To dlatego, że teren jest duży. Jutro zaczną z samego rana - zameldowała. Odruchowo policzyła chłopca jako kolejną oficjalną siłę roboczą, chociaż nie mówiła o nim wprost. Nie przyznała też nigdy, że sama za obecnością brata Blondynki średnio przepada, że boi się go właściwie… bo wolałaby, żeby tu został. Bo czy ten przepiękny ogród nie potrzebowałby stałej opieki? Oliver Oliverem, ale te wszystkie nowo przyjęte róże na pewno go bardzo lubiły. Żałowała jedynie, że Lord się do niego nie zechciał przekonać, bo faktycznie było w nich obu coś…
Błyskawicznie wyciągnęła notesik i zapisała składniki, które mężczyzna wymienił. Nie chciała go kłopotać później i popisywać się brakiem pamięci, w zwyczaju więc miała noszenie ze sobą zestawu do notatek i zapisywania wszystkie co ważne. A także innych rzeczy. Nie chciała odzwyczaić się od swojego faktycznego zawodu i ćwiczyła, gdy tylko miała okazję.
- Dobrze. - Zamknęła zeszycik. - Jutro to wszystko dostarczę…em… sprawdzę czy jest - dodała mniej chętnie. Doprawdy wolałaby, by nie musiał czekać. - Ile Lord potrzebuje? Mam przynajmniej nadzieję, że te bardziej pomogą. - Westchnęła cichutko, po czym ugryzła się w język. Lord sam szykował swoje specyfiki, więc nagannym było przypominać mu, że jakiś nie zadziałał. Ale dziś była okropna! Będzie musiała długo się kajać przed snem. I nie myśleć o wampirzych plecach.

Wampir… w sumie nadal nie do końca to pojmowała. Nie miała z nimi wcześniej styczności, znała tylko plotki. I te doceniające ich piękno czy inteligencję i te, w których główną rolę grały ich drapieżne instynkty. Mroczny dwór, czarne róże, opuszczone miejsce… Lord chyba wpisywał się w szablony wielu opowieści. Jednak Maka już dawno postanowiła sobie, że ostatnie po czym będzie osądzać to przynależność do rasy. Lord był porządną osobą! Rozwikłał zagadkę morderstw!
A ona nie była chytrą kocią złodziejką.
Wszystko się zgadzało.
Ucieszyła się jednak na wyprawę do biblioteki. Miała okazję po cichu zerknąć na interesujące ich obojga pozycje nie wzbudzając podejrzeń. Zastanawiała się tylko po co mężczyźnie książki o tej tematyce. Czyżby brakowało mu jakiś informacji?
Nie dopytywała oczywiście, ale nie przestała się zastanawiać. I nie mogła się już doczekać, gdy do nich zajrzy… ocenianie przez pryzmat rasy to jedno, ale wiedza o niej to już zupełnie inna rzecz. Bardzo przydatna.
- Dziękuję. - Schowała karteczkę i skinęła głową. Po czym zamrugała.
P-potrzeba!? Czy wyglądała jakby jej czegoś brakowało? O zgrozo, to pewnie dlatego, że się tak snuje i wspomina! Martwiła Lorda! Nie, nie martwiła… obraziła go jako gospodarza! Naprawdę była dziś okropna. Chociaż… chociaż mogłaby być okropna trochę bardziej, by jeszcze kiedyś zapytał.
Zamrugała raz jeszcze.
- Ach, nie! Wszystko jest w jak najlepszym porządku! - zapewniła. - Niczego mi nie brakuje, pościel mam ciepłą i co rano przepyszne śniadanie… dziękuję! - dodała, kłaniając się z pokorą. Osobny pokój dla niej, w tej wielkiej rezydencji był prawdziwym przywilejem i nawet gdyby po ścianach pełzały robaki, a Dwór dla przekory co noc skrzypiał klamkami nie miałaby prawa narzekać. Choć tak naprawdę to właśnie sama dusza Dworu była jej najmilsza i pozwalała czuć się tu komfortowo. Może… może nadal chwilami było jej nieco nieswojo i dziwiła się za każdym razem gdy otwierała oczy, a potem wychodziła na korytarz, ale ostatecznie z dnia na dzień coraz bardziej lubiła to miejsce.
No i była blisko pracy. To oszczędzało czas.

,,Ciekawe jak funkcjonuje nieśmiertelne?”, pomyślała cicho, zerkając na wampira. O swoim ciele wolałaby dużo nie mówić, równie mocno też nie wypadało jej pytać o jego… ale jutro się dowie. Dowie się nieco o rasie nieumarłych i o nim samym po części. Nie żeby zamierzała te księgi wertować! Tylko zerknie.

- Będzie Lord dzisiaj jadł z nami kolację? - zapytała z delikatnym uśmiechem. Sama była głodna jak lew, ale z drugiej strony on mógł nie mieć apetytu… I czy w ogóle musiał jeść? Wampiry nie piły przypadkiem jedynie krwi? Chociaż widziała już wiele razy jak Lord spożywa normalne posiłki.
Gdyby mogła zrobić to niezauważenie, pokręciłaby głową, by odpędzić wszelkie zbędne myśli. Jutro. Jutro się dowie!
Choć może lepiej nie?
Awatar użytkownika
Fobos
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Alchemik , Badacz
Kontakt:

Post autor: Fobos »

        Na pytanie panny lord uniósł brew z naganą. Był naukowcem, zgoda, jednak przypominanie mu o doświadczalnych porażkach zakrawało na impertynencję. A tej nie zamierzał tolerować.
- Myślę, że wystarczy dwadzieścia łodyżek. I tyle samo ślimaków.
”A ja dopilnuję, żeby panna je wszystkie wycisnęła”, fuknął w myślach. Składników było więcej niż potrzebował, ale tworząc jakąś recepturę po raz pierwszy musiał zakładać, że nie od razu się uda. Brał poprawkę na utratę części materiałów w procesie przygotowania i konieczności powtórki całego zabiegu w innej kolejności lub proporcjach. Parę stworzonek dorzucił też ze zwykłej złośliwości, by usatysfakcjonować urażoną dumę.
        Zerknął w stronę witrażowego okna wychodzącego na ganek. Trzy dni brzmiały akceptowalne. Zdawał sobie sprawę, że będzie potrzebował kogoś do opieki nad ogrodem na dłuższą metę, bo Dwór nie daruje mu tych róż. Plan lorda, żeby zostawić je zbliżającym się mrozom, rozwiał się gdy budynek dostał ataku histerii przy pierwszych obsypanych płatkach. Trzęsące się żyrandole i odpadający płatami tynk były doprawdy niepożądanym widokiem. Fobos nie chciał jednak, żeby Obcy zagościł tutaj na dłużej. Znajdą kogoś innego. Kogoś, kogo obecność nie będzie go aż tak drażniła.
        Wrócił spojrzeniem do panny Maki, ponownie koncentrując się na jej słowach. Czy będzie jadł? Jako wampir nie odczuwał typowego głodu (poza pragnieniem krwi), choć od czasu do czasu lubił poczuć smak jakiejś potrawy. Chodziło bardziej o doznania smakowe niż napełnienie żołądka, czym znacząco odróżniał się od kotołaczki. Nadal zadziwiało go jakie ilości jedzenia pochłaniała ta mała kobietka. Czasami siadał z nią do posiłku, głównie dla towarzystwa. Tolerował nawet obecność dzieciaka - mimo że był przybłędą, nadal był dzieckiem, choć wyrastającym już na zaczepnego nastolatka. Lord nie lubił nastolatków. Ta głęboko zakorzeniona niechęć powstała jeszcze w okresie, kiedy sam był obiektem kpin. Dzieci za to budziły w nim rozczulenie i ciepło, jakie rzadko okazywał. Linneusz oscylował na cienkiej linie pomiędzy niechęcią lorda, a jego akceptacją.
- Dzisiaj zrezygnuję z kolacji, dziękuję. Może później dołączę do panny na filiżankę herbaty.
Nie chciał mówić jej, że niedługo będzie musiał posilić się krwią i ta potrzeba przytępiała nieco inne zmysły. Nie sądził, żeby była na to gotowa. Poza tym cały czas obracał w głowie pomysł zabicia Obcego i był gotów poczekać jeszcze te kilka dni. Kotołaczka nie musiała tego wiedzieć.
- W razie gdyby mnie panna potrzebowała, będę w pracowni.

        Uważając rozmowę za skończoną, odkuśtykał w stronę znajdującego się na parterze pomieszczenia. Dwór troskliwie wygładził przed nim dywany i otworzył szeroko drzwi. Fobos chciał do rana popracować jeszcze nad strukturą maści, której użyje jako bazy do dodania przyniesionych przez Makę składników. Obecność mikroskopu bardzo ułatwiała mu życie. Dzięki niemu mógł obserwować jak cząsteczki magii oddziałują na jego tkanki i tkanki innych stworzeń. Raz udało mu się nawet posmarować nią kota, który jednak uciekł urażony i z obrzydzeniem potrząsał łapą. Od tej chwili nadal chodził za lordem, jednak patrzył na niego spode łba i stroszył swój cieniutki ogon. Wampir wzruszył obojętnie ramionami. Do kolacji mu przejdzie.
        Ciężko usiadł na krześle i zaczął porządkować stanowisko pracy. Ostrożnie przesuwał szalki, słoiczki i fiolki. Nie odczuwał zmęczenia, więc mógł pracować aż do świtu. Ból w plecach utrudniał mu za to zbyt gwałtowne ruchy. Dwór troskliwie zmaterializował obok niego whiskey połyskującą w doskonale ciętej, ciężkiej szklance z kryształu. Usiłował pomóc swojemu panu tak, jak potrafił. To pamiętał jeszcze z czasów, kiedy żył w innym ciele - whiskey rozgrzewała, a nic lepiej nie pomaga na bolące mięśnie niż rozgrzewanie. Coś faktycznie w tym było...
Awatar użytkownika
Maka
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Maka »

Był zły, wiedziała! Ach, gdyby była w stanie powstrzymać się od tych głupich uwag! Ale było za późno. Tym razem.
Z pokorą zanotowała ile składników Lordowi potrzeba, po czym skinięciem głowy pożegnała go gdy wracał do swoich zajęć. Nic dziwnego, że nie chciał z nią jeść skoro była taka bezczelna. Nadal jednak miała nadzieję, że faktycznie wpadnie na tę herbatkę - ciężko jej było siedzieć teraz samej. To jest - z Dworem. Musiała przyznać, że bardzo jej pomagał, kiedy w pobliżu nie było Chabra, a Lord zamykał się u siebie. Może nawet był jej przychylniejszy niż pracodawca?…
Ale tym bardziej była wdzięczna. Że może tu mieszkać. I starała się nie przeszkadzać. Troszkę umykało jej uwadze, że ostatnio kręciło się tu trochę ludzi (cała dwójka), a ona ich nie wyganiała, ale i tak miała wrażenie, że sprawuje się całkiem nieźle.
Właśnie…

Gdyby tak się zastanowić nie była pewna ile będzie mogła tak Lordowi siedzieć na głowie. Przyjął ją, bo pracuje i teraz może się zjawić na każde wezwanie, ale… Przyjaciółka jej matki właściwie wydobrzała i pewnie niedługo zaproponuje jej obiecaną gościnę… ech, gościnę. Znowu będzie komuś kręcić się pod nogami! Mieszkanie we dworze było o tyle komfortowe, że w jego przestronnych komnatach, pokojach i korytarzach łatwo znikała z oczu. A tam? Oczywiście chętnie spędziłaby tam tydzień czy dwa, ale póki co nie zamierzała tak szybko opuszczać Demary. I co potem? Wróci tutaj jak rozkapryszona panienka? Ostatecznie mogła wybrać między ukrywaniem się tu albo zajmowaniem pokoiku u znajomej… a potem wymyśleniem czegoś innego. Gdyby tak mogła mieć własny domek! Chodzić w nocnym stroju ile jej się podoba, ustawiać wazoniki i durnostojki na półkach, bałaganić (nie do przesady oczywiście). Jednak nieczęsto… nie, nigdy jeszcze nie miała okazji. Co najwyżej wynajmowała mieszkanie. A to nie to samo. Taki własny dom z małym ogródkiem… póki co chyba za wcześnie aby o tym myśleć. Tak, nawet nie wiedziałaby w jakim mieście się osiedlić!
Chwilowo podłamana poszła wolnym krokiem do jadalni, by tam sobie posiedzieć. Gdyby miała dom także siedziałaby sama. Może współlokatorka? Tylko to musiałby być ktoś bliski. Tak by czuły się swobodnie.
Tutaj na obiady wpadał Chaber, a i niekiedy towarzyszył jej sam Lord! To jest - ona jemu. Czy on jej? Nie, ona jemu. Musiał jeść czy nie, nadal był lordem, a ona tylko zatrudnioną - więc to ona towarzyszyła jemu, choć to on nie musiał przychodzić. Właśnie tak!
Nieco pokrzepiona tą drobną bystrością, z chęcią zabrała się za kanapeczki, które przygotował dwór. Coraz bardziej wprawiał się w przygotowywaniu kotołaczych posiłków, za co Maka bardzo go chwaliła. Kiedy Lorda nie było w pobliżu często unosiła talerzyk i pokazywała co jest bardzo dobre, a co wyjątkowo ślicznie podane. Nie wiedziała co prawda gdzie Dwór ma oczy, ale i tak próbowała się z nim porozumiewać.
Rodzina by nie uwierzyła gdyby im o nim opowiedziała!

I w zasadzie należało pomyśleć nad listami. Nie przebywała w Demarze jakoś niezwykle długo, ale znalazła bardziej stałą pracę i należałoby się tym cichutko pochwalić. Może bez szczegółów…
Naprawdę w jej życiu działy się rzeczy, o których nie mogła z rodziną rozmawiać? To chyba pierwszy raz! Zdumiona tym nagłym odkryciem, połknęła niemal wszystkie kanapeczki nawet tego nie zauważając - szczęście, że tacka była spora, bo inaczej kto wie czy nie podzieliłaby ich losu. Szczęściem, swoją ogładą Maka popisała się jedynie przed Dworem, bo Lord na herbatkę zszedł nieco później, gdy po ofiarach kociego apetytu nie było już śladu. Nawet okruszka.
Prawdziwa dama zawsze pozbędzie się wszystkich dowodów!

* * *


        Pogawędki z Lordem były bardzo specyficzne. Milczące. Oboje sączyli herbatę wymieniając na głos jak już jedynie parę zdań - Marika nie była na tyle śmiała by zaczepiać pracodawcę a już tym bardziej opowiadać o tym wszystkim co cisnęło jej się na usta. Umiała się powstrzymać.
        Więc wszystko mówiła w myślach. Siedziała sobie po cichu, uśmiechając się lekko i niemo chwaliła się postępami w ogrodzie; mówiła jak tam ma się Chaber; co w tym mieście poleciła jej zobaczyć Blondynka; co rzuciło jej się w oczy na wystawie kapelusznika i jak ślicznie wyglądały dzisiaj kamienice kiedy została wysłana po sprawunki.
        Od czasu do czasu zerkała na Lorda, choć częściej skromnie wgapiała się w filiżankę. Co odważyła się mówić to to, że Dwór bardzo szybko uczy się przyrządzać potrawy, a jej pokój jest naprawdę ślicznie urządzony. Nawiedzona posiadłość trafiła w jej gust.

* * *


        Pomieszczenie nie wydawało się zanadto przestronne - ot, pracownicze mieszkanko w służbowej, obecnie opuszczonej części gmachu. W sąsiednim pokoju widać było nawet ślady kuchni i pomieszczeń gospodarczych, ale na pewno od wielu lat nikt ich już nie używał. Atmosfera spokojnego bezruchu uzupełniała obraz dworu jako opuszczonej rezydencji, w której to co było wiecznie żywe - to tajemnica. Wszystko czyste i zostawione w idealnym, pustym porządku. Tylko niedające się odpędzić przeczucie zdradzało, że niegdyś i inna sylwetka przemierzała ciemny korytarzyk, by po cichu zamknąć za sobą drzwi.

* * *


        A jednak kto by spytał Makę, bez wahania stwierdziłby, że była zachwycona. Wysokie okno wpuszczało do pokoju wiele światła, a pomarańczowe, lekkie kotary odsłaniane były co ranek, by łagodnym blaskiem dnia wybudzić Marikę ze snu. Żółtokwiecista tapeta nadawała optymistycznemu akcentu wystrojowi, w którym ciemne drewno i skóra grały pierwsze partie. Na solidne meble nadal nie zdążyła się napatrzeć, jako córka rzemieślnika w pełni doceniając kunszt ich wykonania. Na podejrzanie niewielkim łóżku (idealnym pod kocie wymiary!) położyła Maka zieloną narzutkę. Ubrania już dawno wywiesiła w szafie, której jedna połowa także zaskoczyła ją rozmiarem - z pomocą niewielkiego stołeczka mogła bez trudu wszystko w niej powiesić! Wyższych półek w drugiej części co prawda nie sięgała, ale korzystając ze stojącego pod oknem stolika do pisania mogła się na mebel wdrapać i zza zdobień zerkać w dół na pasiasty dywan. Właśnie tam najbardziej lubiła w wolnych chwilach zaszywać się z kubeczkiem herbaty lub książką - owinięta w kocyk parę razy tak nawet zasnęła, choć za nic do tego by się nie przyznała. Damie nie wypadało spać na szafie.
Poza takim wewnętrznym tarasem, od Dworu otrzymała także wymarzony fotel i dwa regały na książki - tyle akurat idealnie się mieściło. Chociaż chwilowo były niemal zupełnie puste.

        W dzień wyglądało to bardzo przyjaźnie, a także - biorąc pod uwagę jaskrawy gust Maki - stylowo. Jednak noc zapraszała do środka barwy chłodne, a cieniem malowała na ścianach upiorne pejzaże. Dwór był na tyle troskliwy, że nim wiercąca się w koszmarach kotołaczka nie zasnęła na dobre, zostawiał tańczące płomienie na lampce oliwnej, by nieco rozjaśniały jej sen.
Awatar użytkownika
Fobos
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Alchemik , Badacz
Kontakt:

Post autor: Fobos »

        Rozmowy z panną Mariką nie należały do łatwych. Zgodnie z obietnicą, lord dołączył do niej na wieczornej herbacie, tak jak wiele razy wcześniej. Siedział wyprostowany w fotelu, wpatrując się w zachód słońca nad ogrodem i rozciągającym się dalej krajobrazem. Posiadłość znajdowała się na wzgórzu, więc mieli z niej piękny widok na całą okolicę.
        Lubił pić herbatę, choć tak naprawdę filiżanka stanowiła jego tarczę. Trzymając ją w dłoniach nie czuł się tak odsłonięty w towarzystwie pracownicy. Wiedziała o nim dużo, jednak gdyby padło z jej ust jakieś niewygodne pytanie, zawsze mógł zanurzyć usta w lekko słodkiej cieczy i zyskać czas do namysłu. Co prawda kotołaczka starała się być taktowna i wcale nie mówiła wiele, ale był pewny, że któregoś dnia zapyta. Jeszcze zbyt wiele spraw nie zostało wyjaśnionych, zbyt wiele z minionych wydarzeń rzuconych w kąt zapomnienia. Być może sam także potrzebował takiej rozmowy? Należało jednak zacząć od komunikacji samej w sobie, a tego lord już od dawna nie potrafił. Tyle lat nie rozmawiał z ludźmi - tak naprawdę od chwili gdy stał się wampirem. Zapomniał już o istnieniu niezobowiązujących pogaduszek na tematy codzienne. Dlatego teraz siedział i milczał, od czasu do czasu odpowiadając na pojedyncze uwagi pracownicy. Mimo wszystko lubił mieć ją w swoim otoczeniu, oczywiście w granicach rozsądku. Wieczorna herbata dobrze się do tego nadawała.

        Pierwsze, blade promienie dnia zastały lorda zamyślonego nad stołem laboratoryjnym. Dawno już minęła pora pracy - wczesnoporanne godziny nadawały się jedynie do na wpół sennych rozmyślań. Wampir nie odczuwał co prawda fizycznego zmęczenia, za to zmęczenie psychiczne doskwierało mu ostatnio coraz bardziej. Próbował parę razy zapaść w sen, by odciążyć przeładowany emocjami umysł, jednak powracające w koszmarach obrazy nie były tego warte. Pozostawał więc przytomny, wpatrując się w jaśniejące powoli niebo i pozwalając myślom bezwiednie błądzić. Odruchowo głaskał kota, który wdrapał mu się na kolana i mruczał zadowolony. Kocisko w ciągu ostatnich tygodni urosło i z niezgrabnego malucha zamieniło się w smukłego młodzika. Daleko mu jeszcze było do kształtów dojrzałego kocura, ale jego miękkie łapki wydłużyły się już, a okrągły pyszczek znacznie wysmuklał.
        Kiedy słońce błysnęło za drzewami, Fobos wyciągnął z kieszeni pudełeczko maści i szybkim ruchem rozsmarował cienką warstwę po policzkach, nosie i czole. Ostry zapach mięty pieprzowej i lilii podrażnił jego węch. Na jasnej skórze pozostał delikatny, błękitnawy odcień, który nieuważny obserwator mógłby wziąć za odblask wody albo chłodną poświatę.
        Mężczyzna był bardzo dumny ze swojego wynalazku. Poświęcił wiele tygodni pracy na doskonalenie receptury, łączenie składników i poszukiwanie informacji w fachowej literaturze. Teraz dysponował doskonałym narzędziem, dzięki któremu mógł swobodnie przebywać na słońcu. Nie żeby był zwolennikiem słonecznych dni - jaskrawe kolory kłóciły się z jego naturą, która spochmurniała na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Mimo wszystko taka możliwość była nieoceniona, gdy było się wrażliwym na światło nieumarłym.
        Przyłapał się na tym, że w myślach tłumaczy kotołaczce jak działa maść i podziwia jej pełną zdumienia minę. Dziwił się, że jeszcze go o to nie zapytała - w końcu wrażliwość na słońce i czosnek to najbardziej utrwalone mity dotyczące wampirów. Ale kobietka nie należała do wścibskich, to trzeba było jej przyznać.
        Po raz kolejny uświadomił sobie, że nie wie jak z nią rozmawiać. Byłoby dużo łatwiej czasem móc po prostu coś jej wyjaśnić. Parę razy chciał rozważyć z nią problem dotyczący pracy w laboratorium, ale nie wiedział, czy by go zrozumiała. Czyżby po tylu latach zaczął potrzebować kontaktu z drugą osobą? Co za nonsens!
        Z irytacją westchnął głośno, czym obudził kota. Stworzonko spojrzało na niego zaspanymi oczami, które nadal zasnuwała trzecia powieka. Na uciśniętym przez sen pyszczku malował się niemy wyrzut.
- No wybacz, wybacz. Przywykłeś do tego, że nie oddycham, co?
Kocurek na znak pojednania ponownie położył głowę i także westchnął ciężko, zapadając z powrotem w sen.
O ile łatwiej byłoby być kotem” pomyślał lord, obserwując wędrujące przez sen łapki i drgające leciutko wąsiki.

        Godzinę później pręgowany kocurek wyszedł dumnie przez frontowe drzwi, zadzierając wysoko wyprężoną kitkę. Jego wampir kuśtykał z tyłu za nim, posłusznie dając się wyprowadzić na spacer. Kotek obrzucił wyniosłym spojrzeniem pozostałe czworonogi, które wygrzewały się na kamiennych murkach i rzeźbach. Część z nich rozpierzchła się po ogrodzie, parę nastawiło ciekawie uszy. Czy pan lord da im teraz jeść? Nie, od tego była mała pani człowiekokotka, która regularnie napełniała miseczki.
        Zwierzęta zachowywały się w ogrodzie bardzo kulturalnie. Łapały myszy, umilały krajobraz swoją obecnością, a gdy należało, schodziły z drogi. Dwór dbał o to, by żadne z nich nie panoszyło się nieproszone po wnętrzu ani nie załatwiało swoich spraw na ogrodowej ziemi. Tylko mały pręgusek wślizgnął się w łaski pana i teraz wykorzystywał swoją przewagę, okrzykując się samozwańczym gospodarzem.
        Parę starszych kocurów zerknęło na niego spode łba, jednak nie miało odwagi fuknąć w obecności lorda. Czuły przed nim naturalny respekt, wyczuwając w nim drapieżcę i potulnie akceptując to, że postanowił nie robić im krzywdy. W pewien sposób rozumiały, że żyją na jego ziemi i tak długo, jak były spokojne, nie zamierzał ich stamtąd przeganiać.

        Fobos skrzywił się, pokonując niewysokie schodki, prowadzące w stronę altany. Nadal nie było mowy o dłuższych spacerach, a nawet częściowej sprawności. Gdy dotarł do drewnianej konstrukcji, oparł się ramieniem o ażurową ścianę i odetchnął ciężko.
        Grządki naokoło obsadzone były różami z Efne, wymarzonymi przez Dwór “Karmazynowymi zjawami”. W rozrzedzonym świetle wczesnego poranka ich głęboka czerwień przywodziła na myśl najlepszej jakości wino. Grube, zakrzywione płatki ciemniały ku środkowi, przechodząc w delikatnie zabarwioną czerń. Wampir pogładził jeden z nich palcem, a biała skóra utworzyła piękny kontrast z kolorem kwiatu.
- Zadowolony? - mruknął niskim głosem, posyłając pytanie w eter. W powietrzu zerwał się lekki wiatr, który spowodował, że rośliny wokół zaszumiały cicho. Lord wyczuł w nim energię Dworu, która dotychczas nie sięgała aż tak daleko.
- No proszę. Widzę, że ty także czegoś się nauczyłeś.
Ponowne drżenie upewniło go w przekonaniu, że budynek nieśmiało rozwijał w sobie nową umiejętność. Póki co nie umiał jeszcze kontrolować roślin, ale jeśli tak dalej pójdzie, być może będzie w stanie nimi poruszać.
        Rosnąca siła mogła spowodować, że przyjdą mu do głowy głupie pomysły. Fobos pociągnął lekko płatek i z głuchym trzaskiem wyrwał go z rozkwitającego pąka.
- Ale bądź rozsądny i pamiętaj, że mogę je wszystkie spalić.
Dwór odpowiedział potulnym klekotaniem altanki. Wampir uśmiechnął się lekko i pogładził roślinę, przysiadając na znajdującej się w pobliżu ławce. Tchnięcie życia w ten budynek było doskonałą decyzją i jego największym dziełem. Tak wielki twór wymagał jednak ciągłej kontroli.
        Na jego kolanach zmaterializował się gruby koc, przyjemnie grzejący nogi. Poranki nadal były chłodne, wypełnione mgłą i niepewnością. Zerknął w stronę ciemnych okien, odbijających gdzieniegdzie pojedyncze promienie słońca. Za jednym z nich spała panna Marika. Zastanawiał się jak wyglądają jej sny. Czy są bardziej kocie czy ludzkie? Przekrzywił głowę, rozważając, czy byłby w stanie ją o to zapytać i jak by na to zareagowała. Wyobraził sobie zdumione drgnienie wąsików i uszu, oczy okrągłe jak spodki. Kolejna z ich nieistniejących rozmów potoczyła się swoim torem...
Awatar użytkownika
Maka
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Maka »

        Gdyby mogła zapamiętać co jej się śniło.
Otworzyła oczy gwałtownie, czując jak nerwowo bije jej serce, a jednocześnie błogość ogarnia wypoczęte ciało. Leżąc w cieplutkiej pościeli, rozgrzana, spojrzała nieświadomie na zimę za oknem, starając się złapać ostatnie cienie marzeń i dojrzeć kontury drugiej rzeczywistości.
Przy szybie coś przeleciało.
Czyżyk?
Kocie instynkty podniosły Marikę do pionu, a wola pracownicy kazała jej zapomnieć o wszelkiej rozkoszy lenistwa i zabrać się do pracy. Już mniej otępiała niż wczoraj wyszła do umywalni, uznając chłodny korytarzyk za widok znajomy i nie budzący w niej lęku. Może leciutkie dreszcze. Dwór jak zwykle zadbał o wodę - w samym pomieszczeniu podniósł też temperaturę; wolno acz sumiennie, w ślad za swoim panem, przypominał sobie o wymogach żyjącego ciała.
Pozdrowiła go zaspanym uśmiechem kiedy weszła i ze zdumieniem spostrzegła, że choć budynek na swój sposób jest ,,kimś” to nie czuje przy nim skrępowania. Może gdy nie wiedziała, w którą stronę posłać uśmiech - ale w kwestiach kąpielowych polegała na jego gorącej wodzie i w zasadzie po tych paru dniach bez oporów wyłuskiwała się z nocnej koszulki. Niekiedy zdarzało jej się pytać ścian o jakieś środki do mycia i choć specyfiki nie zawsze były idealne dla kociego futra, to uparcie budowała z Dworem coraz większy arsenał wspólnych zwyczajów.

Już czyściutka kończyła toaletkę u siebie w pokoiku - należało się wyszczotkować, ułożyć włosy, podumać którą z czterech sukienek dzisiaj założyć. Potem dobrać dodatki, wziąć z wieszaka kapelutek i dopiero w tym stanie pełnej gotowości wyjść na salony, gdzie można było natknąć się na Lorda.
Marika miała też swoje przyzwyczajenia - jednym z nich było to, że po rezydencji chodziła ubrana tak, jakby właśnie przyszła z zewnątrz. Torebeczkę i kapelusz zawsze przy śniadaniu miała ze sobą - odkładała je na pobliską komodę czy wieszak, ale zasadniczo stale gotowa była do wyjścia. Tylko szubka czekała na nią przy drzwiach.
Śniadanie jadała rano - przeważnie. Godziny pracy wciąż były elastyczne, jednak jeżeli dano jej spać w nocy, o świcie (a teraz jak się dawało to i przed) starała się być na nogach.
Tym razem w saloniku do porannych spotkań i drobnych przekąsek nie było nikogo. W zasadzie o tej godzinie często był pusty. Maka zgrabnie wskakiwała na ciężkie krzesełko i jadła tak szybko, jakby naprawdę zależało jej na wyjściu.
Dzisiaj tym bardziej.

Pamiętała dobrze swoją listę zadań - zdobyć żurawinę i ślimaki. Pójść po jedną książkę do biblioteki uniwersyteckiej. Przy okazji poszukać pozycji o wampirach.
Nagle podekscytowana chciała zerwać się z miejsca, lecz zawstydziła się własnej ciekawości. Dopiero gdy ukryła cały swój entuzjazm i nieco się wyciszyła, podziękowała Dworowi za posiłek i wyszła na zewnątrz tempem godnym damy.
Spieszącej się.

Raźnym dreptaniem zakłóciła ospałą ciszę ogrodu, rytmem ze żwiru wystukując ,,dzień dobry!” całej Demarze. Łapką trzymała poły futrzanego płaszcza, drugą pomachała budynkowi. Odwracając się zerknęła w okna na piętrze, ale spokojna figura Lorda w altanie umknęła już jej uwadze.
Ruszyła w stronę bramy.

* * *


Demarskie ulice nie były senne już o tej godzinie - gosposie dawno zaczynały pracę, praczki co chwila wychodziły bocznymi drzwiami, młodzi roznosili wiadomości do bogatych domów. Błękitne szarości jaśniały od ruchu, a odgłosy miasta powoli przybierały na zdrowej sile.
Przemykając coraz mniej obcą trasą, mała kotołaczka ubrana w barwy lata i jesieni, mogła pozdrowić już paru znajomych ludzi. Głównie kobiety machały jej z uśmiechem, niekiedy nie wypuszczając przy tym z dłoni ścierek. Odsyłała im radosny, mile zaskoczony uśmiech, za każdym razem cieplejszy, ilekroć tylko ktoś się do niej zwrócił. Znała już też piekarza, który dwa dni temu zaoferował jej pierwszą darmową bułeczkę. Dziś dostała trzecią, ozdobioną uwagą, że w taki mróz nie można biegać o pustym żołądku. Zgadzała się. I choć jej pusty nie był, w życiu jeszcze nie pogardziła cieplutkim pieczywem, prezentem w dodatku.
Podniesiona na duchu przestała nawet z żalem myśleć o niefortunnej uwadze odnośnie lordowskich maści i obmyślała jedynie u kogo by tu zdobyć kolejne składniki, by wyszło to jak najtaniej. Najtaniej! Kupowała za pieniądze arystokraty! Ale i tak nie mogła pozbyć się przymusu szukania okazji i oszczędzania. Oczywiście wpierw brała pod uwagę jakość, ale gdy oba produkty były dobre, to hańbą by było i marnotrawstwem wybierać droższe. Lord na pewno nie byłby zadowolony wiedząc, że jego pracownica kupuje pierwsze z brzegu tylko po to, żeby się nie nachodzić.
A chodziła sporo.
Dziś jednak nim nogi zaniosły ją pod kupieckie szyldy, stanęła przed budynkiem biblioteki. Wspaniały, okazały gmach w złocie i bieli tak odcinał się od czerwonych domów, że wizualnie stawał się niemal świątynią. A Maka wiedziała, że w środku kryją się prawdziwe skarby.
Miała też nadzieję, że jej pobyt tam będzie udany - mogła zawsze liczyć na książki, ale w tej bibliotece była pierwszy raz i nie znała ludzi. Cieszyła się jednak z okazji do odwiedzenia samego miejsca - może dzięki pracy u Lorda będzie mogła zaglądać tu częściej? Niekiedy otrzymywała dostęp do cenniejszych zbiorów właśnie ze względu na takie powiązania. Kusiło ją by zobaczyć kiedyś czym tutejsze zbiory mogą się pochwalić.
Skupiła się jednak na zadaniu.

Podeszła do biurka - wysokiego, zdobnego, dębowego biurka, zza którego blatu wystawał jedynie czubek jej kapelusza. Lecz bibliotekarz, o tej porze robiący porządki, zauważył ją nieco wcześniej. Odwrócił się od regału, domknął jakąś szufladę i poprawiwszy ramki okularów (puste oprawki!) nachylił się i przywitał kocicę z uśmiechem i pewną dozą zainteresowania. Sam wyglądał prawie na elfa… albo kogoś z elfem spokrewnionego. Był wysoki i wiotki, miał długaśne uszy, ale brakowało mu nie tylko typowej elfiej gracji, ale wdzięku w ogóle. Czarne, tłuste włosy mierzwiły się krótko obcięte, a ręce spoczywały koślawo po bokach tułowia. Twarz mężczyzny z kolei była typowo ludzka i tak okrągła, że żaden leśny panicz by się o nią nie pokusił.
Do urody brakowało mu wiele, ale urok z jakim traktował Makę zupełnie zajmował jej zmysły, nie pozwalając pamiętać o brzydocie. Widziała jego uprzejme i jak najszczersze zainteresowanie - jakby młodzieńczą ciekawość, choć kto wie ile wiosen już przeżył. Uśmiechał się i słuchał spokojnie, choć w pełnej gotowości do działania, przez co czasem wykonał jakiś nieporadny gest, zbyt szybko ruszając się z miejsca. Maka podała mu kartkę, kiedy już po coś miał iść, zabrała ją, gdy się wrócił, podała mu znowu, a on zaskoczony oparł dłonie o blat. Gdy sięgał znowu, odłożyła ją, by uniknąć kolejnych niezręczności. Skrępowany chichot obojga zastąpił przeprosiny.
Dziwnie miło im się bawiło tą kartką. Ale w końcu, tak jak miała, trafiła do ręki mężczyzny.
I nagle się zdziwił.
- Pani tego poszukuje? - Pytająco pokazał notatkę, którą z takim trudem mu przekazała.
Kiwnęła głową. Ale coś kazało jej dopowiedzieć:
- Dla pracodawcy.
- A! Uff. Aha! Oczywiście, rozumiem. - Elf pomachał zwitkiem jakby wszystko wróciło do normy i poszedł w półki. A potem gdzieś na zaplecze.

Czekała na niego rozglądając się ukradkiem za jakimś taboretem, żeby może nie rozmawiać z nim stale z pozycji przyczajonej kuny, ale nic takiego nie wpadło jej w oko. Mogła podziwiać za to jeszcze wyższe niż biurko piony półek ciągnące się wiele, wiele Marik nad ziemią i dumać nad zawartością zdobiących je tomów. Zaczęła wzdychać do chwil z kocem i książką przy oknie, kiedy niespiesznym zadowoleniu mogła delektować się lekturą i miejskim pejzażem.
Ocknęła się na dźwięk szurających kroków. Mężczyzna triumfując, cały w pajęczynach, machał księgą jak wcześniej lordowską kartką.
- Mam! Znalazłem, a oczywiście wypożyczę. Zadać muszę jednakże przedtem parę pytań… jest pani obywatelką miasta?

* * *


Była troszeczkę zaskoczona. A nie powinna w zasadzie - nauczona doświadczeniem mogła wcześniej pomyśleć o poleceniu od Lorda z jego oficjalną pieczęcią. Na szczęście elf wierzył w to co mówiła i po drobnych pertraktacjach co do warunków, mogła zabrać tomik; choć mężczyzna poradził jej pomyśleć o jakimś dokumencie uprawniającym do korzystania z zasobów Demary. Wtedy też dotarło do niej, że nigdy nie ustalała z Lordem ile właściwie będzie dla niego pracować… nigdy się nie deklarowała! Mocno rozkojarzona, w pierwszym momencie zapomniała nawet zapytać o pozycje związane z krwiopijcami. Podeszła skołowana do drzwi, później cofając się w pośpiechu - ale za dębowym biurkiem nie zastała już elfa-bibliotekarza…
Awatar użytkownika
Fobos
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Alchemik , Badacz
Kontakt:

Post autor: Fobos »

        Gdy panna Marika opuściła posiadłość, lord pomału wrócił do środka. Zaczął powolny spacer po domu, oglądając każdy, najmniejszy nawet szczegół. Ograniczenia w prędkości chodu przełożyły się na melancholię, jaka towarzyszyła większości jego działań. Spojrzał z czułością na pokój z kominkiem, zaaranżowany teraz przez Dwór w ciepłym, choć poważnym stylu. Jakiś czas temu usunęli z panną Mariką z budynku wszystkie symbole mantykory. Ze zdziwieniem stwierdził, że teraz faktycznie czuje się tu jak w domu. Dotychczas duchy przeszłości wisiały nad każdym pomieszczeniem, przywołując wspomnienia. Teraz, jakby przepędzone tym prostym rytuałem, zniknęły.
        Z niepokojem lord pomyślał o tym jak wygodnie zaczęło mu się tu żyć przez ostatnie tygodnie. Dotychczas było mu obojętne czy będzie kiedyś zmuszony opuścić Demarę czy nie. Teraz uświadomił sobie, że nie chciałby odchodzić. To uczucie było... ograniczające. Musiał działać ostrożnie, a niewykluczone że ludzie i tak kiedyś się zorientują. Zawsze obracają się najpierw przeciwko ekscentrycznym lub bogatym, dopiero potem szukając “potwora” wśród swoich.
        Białowłosy westchnął niezadowolony. Podczas następnego polowania będzie musiał uważniej zadbać o zwłoki. Mimo że wampir w mieście tak dużym jak Demara to żadna nowość, postąpił bardzo nieostrożnie porzucając poprzednie ciało na miejscu rytuału. Krew uderzyła mu do głowy. Nie może pozwolić, żeby to się powtórzyło. Najpierw planowanie, potem picie. Był już na tyle samoświadomym nieumarłym, że mógł kontrolować swoje odruchy...
        Odwrócił się i pokuśtykał powoli w stronę laboratorium. Praca nad najnowszym projektem pochłonęła go bez reszty. Mijając witrażowe okna zastanawiał się, czy jest szalony. Dreszcz ekscytacji przebiegł po jego pokiereszowanych plecach. Może niemożliwe jest osiągnąć to, na czym mu zależało? Nie zamierzał jednak przestać próbować. A kotołaczka mogła mu w tym pomóc.
***
        Miękkie, drewniane wiórki spadały na ciemny blat stołu, tworząc nierównomierną mozaikę. Świeżo wyrzeźbiona dłoń kukiełki opadła w dół, stukając delikatnie palcami o drewno. Jej skóra miała ciepły kolor orzecha, z którego została wykonana. Tak jak reszta ciała, nie została jeszcze pomalowana. Puste, orzechowe oczy, osadzone w okrągłej, kobiecej twarzy, wpatrywały się martwo w sufit. Długie, jasne palce Twórcy przesunęły się z czułością po pokrytym słojami policzku. Jego białe jak pajęczyna włosy opadły na blat, gdy pochylił się nad swoją kukiełką.
- Taka idealna… Twoja śmierć będzie doskonała, moje dziecko - wyszeptał, odkładając zagięty nożyk do strugania drewna.
        Na powierzchni stołu pojawił się srebrny błysk, najpierw jeden, potem dwa i trzy. Półprzeźroczyste robaczki przemykały po blacie jak szklane krople, wyposażone w rzędy srebrnych nóżek. Były zarówno urzekające jak i ohydne. Jeden z nich wślizgnął się w otwarte usta kukiełki, a jej głowa poruszyła się lekko.
- Tak! - wyszeptał mężczyzna ochrypłym z emocji głosem. - Ruszajcie, moje dzieci! Przedstawienie czas zacząć!

***

        Inspektor szedł zamyślony przez bibliotekę, wertując trzymaną w dłoniach książkę. Rektor był tak uprzejmy, że udostępnił mu część swoich prywatnych zbiorów, jednak pozycja, która naprawdę mu się przydała, od lat kurzyła się na półce akademickiej biblioteki. Jeden z bibliotekarzy, niski, zaskakująco szeroki w barach starszy mężczyzna, wysłuchał go z uwagą i bez wahania poprowadził między regałami. Dzięki temu teraz McColley trzymał w dłoniach kompendium kwiatów Lasów Eriantur. Obecność wyciągu z egzotycznej rośliny w prowadzonej przez niego sprawie nie dawała mu spokoju i wierzył, że tutaj znajdzie odpowiedź.
        Tak skupił się na przeglądaniu kolejnych rycin, że nie zauważył drobnej postaci wędrującej korytarzem. Wpadł na nią, zataczając się do tyłu, jednak mimo bardzo dobrego refleksu, nie udało mu się powstrzymać jej przed upadkiem.
- Przepraszam panienko, bardzo przepraszam! - powiedział, pochylając się i wyciągając rękę w stronę oszołomionej kotołaczki.
- Proszę, pomogę pannie wstać. Przepraszam jeszcze raz. Książki mogą być niebezpieczne w bardziej dosłowny sposób, niż można by się spodziewać - powiedział, uśmiechając się półgębkiem i otrzepując rękaw niebieskiego kaftana. Dopiero po chwili rozpoznał pracownicę lorda. Jego wzrok z zaciekawieniem prześliznął się po trzymanej przez nią książce.
- Panna Marika! Nie poznałem w pierwszym momencie. Witam. - Skłonił się sztywno. - Odwiedza panna bibliotekę pierwszy raz?
Zdziwiła go tematyka książki, którą kobietka trzymała w łapkach. Dobrze ułożoną pannę mógłby posądzić o wiele, ale zainteresowanie wampirami z całą pewnością nie było jedną z tych rzeczy. Czy było to coś, czego chciał od niej ekscentryczny pracodawca?
        Ta myśl przypomniała mu zwłoki pozbawione całkowicie krwi, beztrosko porzucone w kamienicy, w której odprawiany był rytuał. Czyżby…?
        Jego spojrzenie na powrót zogniskowało się na kotołaczce. Miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie, a sama zmiennokształtna wyglądała na rumianą i zadowoloną z życia. Nic nie wskazywało na to, żeby w jej ciałku brakowało krwi.
Awatar użytkownika
Maka
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Maka »

        Udało się. Po chwili czekania, a następnie pospiesznych tłumaczeń w jej łapki trafiły kolejne księgi (ciężkie!), a do serca serdeczny uśmiech prawie-elfiego dżentelmena. Choć może dżentelmen to trochę za dużo powiedziane. Miły młody… albo stary człowiek. Elf. W połowie! Albo mniej… Ojej, czemu nie mogli mieć tego wypisanego na plakietkach?
Tak czy inaczej warto było zobaczyć go raz jeszcze po tej kilkuminutowej rozłące. Marika miała już wszystko; tomy, wysiłek wymalowany na pyszczku, plany założenia Demarskiej Karty Bibliotecznej (po rozmowie z Lordem), a także miłe wspomnienia z pierwszej wizyty w tym gmachu. Należało wychodzić.
        A jednak czasem mężczyźni wiedzą lepiej czy pannie wypada już opuścić salę czy powinna pozostać - i tak stróże prawa wpadają niekiedy na małe kotołaczki wywracając je na podłogę. Biblioteczną. Tak stało się i tym razem.
        Potulna kobietka mało kogo ofukałaby w takiej sytuacji, a do tego TEGO Inspektora miała szczególny szacunek (za przyjaźń z Lordem i pomoc w rozwiązaniu sprawy), więc sama zaczęła przepraszać. Niestety książki trochę zasłaniały jej widok i jak na takiego karzełka wykazała się karygodnym brakiem uwagi wchodząc władzy pod nogi.
        Miło było usłyszeć jednak, że aż tak się przejął. Oszołomiona uśmiechnęła się leciutko i podała mu dłoń, chętnie korzystając z pomocy, choć obawiała się, że jeden zbyt mocny ruch Inspektora, a skończy nie na nogach a pod sufitem. Z bliska wydawał się nieco… sprawniejszy. I miał mocne mięśnie (przynajmniej te, o które się z gracją obiła).
        - Oj mogą. Zwłaszcza jak zasłaniają... - Przystojnych, wysokich, dobrze ubranych. - ...Ludzi - przytaknęła powstając ostrożnie, a następnie rzucając się na ratunek lordowskim księgom. Nie mogła dać mu pogniecionych! Nie! W ogóle nie mogła ich gnieść! Co narobiła… miała nadzieję, że nikt (poza szanownym Inspektorem) tego nie widział. Bo jak nic nie wydadzą jej karty! Chodzi i rzuca, a jeszcze nawet nie wyszła! Szczyt bezczelności. Matka byłaby zawiedziona.
        Kotka popełniła też jeszcze jeden taktyczny błąd - przez nieuwagę (a tak się starała!) na sam szczyt trzymanej przez nią sterty położyła książkę z wyraźnym tytułem i to jeszcze okładką do świata - by każdy widział co zanosi swojemu lordowi. Nie zauważyła swojej pomyłki od razu - najpierw oczywiście dała się zagadać.
        - Dzień dobry Inspektorze! - przywitała się nawet radośnie, próbując nie zdradzać jak bardzo jest sobą rozczarowana. Co chwilę poprawiała też zbiór wiedzy spisanej, który pozbierała. Chciała widzieć zza niego rozmówcę.
        Tylko… co tu do niego powiedzieć więcej? Jakoś nie miała śmiałości, ani też powodu… ale wpatrywał się w nią jakoś tak intensywnie. C-coś zrobiła?
        Zastanawiała się gorączkowo, gdy nagle wzrok jej padł na krwiopijcze encyklopedie…
        - Ojej! - krzyknęła, bo to najmniej podejrzane co można zrobić, gdy nie chce się zwracać na siebie uwagi i książki znów posypały się na dywan (bo to najmniej przecież rzuca się w oczy). Na klęczkach ponownie zaczęła je zbierać, nerwowo, ale uważając, by tym razem wampiry wylądowały pod spodem. Tam gdzie w biały dzień było ich miejsce.
        (Wybacz Lordzie!)

        Poprawiwszy nowo posegregowany stosik posłała Inspektorowi przepraszający uśmiech i spojrzenie tak niewinne, że nikt nie oskarżyłby jej nawet gdyby trzymała skradzionego, parującego jeszcze pączka, a sprzedawca wskazał ją palcem i krzyknął ,,to ona!”. Mogła spokojnie odejść.
        I nagle się odezwała.
        - Kwiaty Lasów Eriantur? - zapytała z uprzejmym zdziwieniem, jakie odkrywa się w sobie, gdy ktoś kogo o to nie posądzamy dzieli z nami gorącą pasję. - Czy pan Inspektor interesuje się botaniką?
        Tak.
        Była dziś zdecydowanie zbyt sprytna.
Awatar użytkownika
Fobos
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Alchemik , Badacz
Kontakt:

Post autor: Fobos »

        Kotołaczka zachowywała się dziwnie. McColley nie użył w myślach określenia “podejrzanie” tylko dlatego, że nie zamierzał popadać w pracoholizm - ale jej zmieszanie z całą pewnością nie wynikało jedynie z gapiostwa. Pozbierała książki, robiąc przy tym jeszcze więcej rabanu i upchnęła tom o nieumarłych na samym spodzie, tak by nie kłuł przedstawiciela prawa w oczy. Mimo wrażenia płochliwej jakie sprawiała od samego początku, zmiennokształtna dotychczas zachowywała się uprzejmie i nienagannie. Mężczyzna zanotował w pamięci, żeby w wolnej chwili zasięgnąć języka w sprawie białowłosego arystokraty. Być może bladolicy lord faktycznie był tym na kogo wyglądał? Zazwyczaj McColley starał się unikać wykraczania poza sprawy służbowe, jednak miał przeczucie, że to nie ostatni raz kiedy ma do czynienia z Fobosem de Loer. Wyraz pyszczka panny Ragrafford był tak pełen winy, że Inspektor upewnił się w swoim przekonaniu.
        Pytanie Mariki zaskoczyło go - nie sądził, że zwróci uwagę na książkę, którą trzymał. Zresztą on sam zapomniał o niej, pochłonięty myślami.
- Nieszczególnie, muszę przyznać. Dbaniem o ogród zajmuje się moja gosposia do spółki z ogrodnikiem. Jednak nawet oni nie znają roślin pochodzących z tego rejonu świata. To… - zawahał się, zastanawiając się czy powinien zdradzać przed kobietką szczegóły śledztwa. Było w niej jednak coś tak wzbudzającego zaufanie, że postanowił pozwolić sobie na odrobinę swobody. Odbył niedawno ciekawą rozmowę z holistykiem, który przekonywał go, że idąc za przeczuciami będzie w stanie całkiem na ślepo dotrzeć do poszukiwanych przez siebie miejsc oraz ludzi. Być może warto było spróbować.
- Dowód w sprawie. Znaleźliśmy jeden z takich kwiatów na miejscu zbrodni.
Otworzył książkę i pokazał panience rycinę pięknej, nakrapianej lilii.
- Piękna i zabójcza roślina. Osoba, która odetchnie jej zapachem umiera otoczona najwspanialszymi halucynacjami. To… całkiem miłosierny rodzaj śmierci, jak sądzę.
Zamyślił się na chwilę, jednak wspomnienie zwłok, które uległy samookaleczeniu szybko rozwiało tę konkluzję.
- A przynajmniej byłby taki, gdyby ktoś nie zaserwował go osobie ze schizofrenią. Biedny, bogaty wariat, nie wiedział, że to co widzi nie jest prawdą. A teraz pozostawił po sobie spory majątek i wielu zainteresowanych.
Westchnął ciężko zamykając książkę. I tak powiedział pannie już zbyt wiele. Poza tym nie powinien był rujnować w ten sposób jej dnia.
- Coraz więcej dziwnych rzeczy dzieje się w Demarze ostatnimi dniami. Niech panna na siebie uważa. Gdyby miała panna kłopoty. - Zerknął znacząco na stos tomów trzymany w jej łapkach. - Proszę nie wahać się, żeby do mnie przyjść.
***
        Warzenie eliksirów jest sztuką delikatną i wymagającą wyjątkowego wyczucia. Czasami wystarczy jedna kropla za dużo, by zniweczyć efekt wielodniowych starań. Drżenie ręki jest tutaj rzeczą absolutnie niepożądaną. Tak samo jak zdrewniałe palce i sztywne plecy, które nadal dokuczały Fobosowi. Swoją ułomność nadrabiał jednak cierpliwością z jaką powtarzał kolejne doświadczenia, raz za razem, bez końca.
        W pracy naukowca pojedyncza, czasem zupełnie niepozorna decyzja wystarczy by przynieść sukces lub kolejną porażkę. Tych drugich jest o wiele więcej - droga do udanej receptury usiana bywa dziesiątkami niepowodzeń.
        Lord zapisywał każdą kolejną próbę na kartce, która po jakimś czasie - pokryta gęsto notatkami i pokreślona - lądowała na podłodze lub w koszu. Tym razem jego pióro śmigało szybko po lekko pożółkłej powierzchni, zostawiając na niej eleganckie słowa, składniki oraz dawki zastosowane przy ostatniej recepturze.
"Baza z kremu rozwarstwia się po dodaniu ziół regeneracyjnych. Olej? Wykorzystać ponownie rozgrzewające właściwości smoczego języka. Przemrożenie kwiatów dracenii pozwala na wydłużenie działania przeciwbólowego."
Być może z boku zapiski nie miałyby większego sensu. Dla niego jednak było jasne, że w tym chaosie zawarł metodę, która być może tym razem doprowadzi do szczęśliwego zakończenia.
        Gdy skończył notować wyciągnął długie palce w stronę niewielkiego, czerwonego kwiatu leżącego na stole. Słoik pełen dracenii stał obok, a ten egzemplarz był wyjątkowo dorodny. Jego lekko poszarpane płatki przypominały gadzie języki nakrapiane białymi plamkami. Fobos dotknął delikatnie rośliny, a czubki jego palców rozbłysły jasnym, błękitnym blaskiem, oświetlając nagie ramię. Zdjął koszulę, planując przeprowadzić na sobie kolejną próbę. Jeżeli tym razem się powiedzie, będzie mógł wykorzystać żurawinę i śluz ślimaków dla utrwalenia efektów.
        Pod jego delikatnym dotykiem czerwona powierzchnia rośliny momentalnie pokryła się kryształkami szronu. Odłamał ostrożnie jeden płatek, sztywny od zimna, rozsypując kilka innych po stole. Momentalnie rozpuściły się, tworząc czerwoną kałużę na powierzchni blatu, na co wampir skrzywił się z niechęcią. Tyle dobrego materiału zmarnowane w tak głupi sposób! Westchnął i obejrzał pod światło płatek, który nadal znajdował się w jego dłoni. Był sztywny i półprzezroczysty, a jego wnętrze przecinały bordowe żyłki, pulsujące magią. Czuł jak opuszki palców drętwieją i tracą zmysł dotyku. Ostrożnie sięgnął za plecy i umieścił płatek między łopatkami, pośrodku długiej, ciemnej blizny. W pierwszym momencie syknął, czując drażniący dotyk, jednak po chwili uczucie ulgi rozlało się nieśmiało po jego skórze. Działanie przeciwbólowe wnikało między mięśnie, przynosząc ukojenie. Ten składnik udało mu się rozpracować - pytanie tylko czy na niego, wampira, dracenia będzie działała także gojąco? Po to właśnie potrzebna mu była książka, z którą (miał nadzieję) panna Marika zmierzała już w stronę dworu. W końcu nie było jej już tak długo! Sam tom był nawet ważniejszy niż ślimaki - mógł go studiować w oczekiwaniu na dostawę składników.
”Panno Mariko, jak idą odwiedziny biblioteki? Mam przełom w moich badaniach i… przydałaby mi się pomocna dłoń”, wysłał telepatyczną wiadomość do umysłu kotołaczki. Nie było czasu na szwendanie się po mieście i załatwianie kocich sprawek. Potrzebował trzeciej ręki. Teraz.
Awatar użytkownika
Maka
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Maka »

        Już miała wychodzić. Już praaawie jej się udało. Ale jaką by była kobietą, jakim obywatelem, gdyby mając możność nie zatrzymała inspektora (i siebie!) na krótką pogawędkę. Oj, nie - to by mogło świadczyć o tym, że ma coś do ukrycia, a przecież nie miała. Nic poza wampirzymi wiadomościami. Może nawiedzonym Dworem. I tym, że Blondynka miała nielegalny wazonik. Oraz, że Chaber z nimi zamieszkał, choć to też było chyba wbrew prawu. I właśnie, Chaber… koniecznie chciała porozmawiać o tym z Inspektorem. Do tej pory nie miała jednak ani okazji, ani śmiałości, żeby go gdzieś przyłapać i zwyczajnie na ulicy zaczepić. Nie miała też jeszcze jednego - nerwów by poruszać tę kwestię. Sprawę brata. Czuła, że powinna dowiedzieć się wszystkiego co możliwe o tej sprawie - czy wiedzą kto był za to odpowiedzialny, czy biedak nie zostawił może żadnej informacji czy rzeczy… ale to oznaczałoby wydanie Linneusza, wplątanie go w dochodzenie (o ile ktoś by się go podjął), przywołanie wspomnień… nie mówiąc o tym, że kto wie czy nie kazaliby mu opuścić miasta. A Maka nie mogła teraz pozwolić mu odejść. Potrzebował jej i Olivera. Nie, sprawa Brata musiała zaczekać. Ale kiedyś… kiedyś wszystkiego się dowie. I pomoże Chabrowi wrócić do domu.
        Spłoszona i w trakcie zajęć, zadziwiająco szybko uporała się z tym przemyśleniem - nie dość dawno zginęła Hanna de Belloy, by kotołaczka straciła nowo zdobytą odporność i wytrwałość w dalszym pełnieniu swoich obowiązków. Raz przycięty krzew odrastał z podwójną siłą, a kotka która znalazła się blisko histerii teraz hardo trzymała uśmiech na pyszczku.
        - Och, rozumiem - przytaknęła nawet nie rozczarowana, bo faktycznie dziwnym by było gdyby ktoś taki jak Inspektor znajdował przyjemność w grzebaniu się w piasku. Był człowiekiem zdecydowanie na to za wysokim i zbyt rzadko patrzącym na ziemię, pod własne nogi. Niewątpliwie jednak doceniał piękno wyhodowanych już kwiatów pyszniących się w wazonach i widok zadbanego ogrodu - inaczej zatrudniałby część służby jedynie na pokaz, a to zbyt niemądre jak na przyjaciela Lorda.
        Gdy tylko mężczyzna wspomniał o ,,dowodach”, uszka Maki drgnęły czujnie, a w niej samej rozbudziła się mimowolna ciekawość - choć pilnowała by daleko jej było do wścibstwa! Rozpromieniła się jednak pod tym niezobowiązującym dowodem sympatii i odrobiny zaufania, nawet jeżeli temat był ciężki i daleki od wiosennych klombów, o których zaczęła już marzyć.
        Wielkie oczy skierowała na obrazek, szybko też zerkając na nazwę rośliny i starając się ją zapamiętać. Nawet nie wiedziała dlaczego. Następne słowa mężczyzny przeraziły ją lekko, aż poczuła dreszcze protestu, lecz szybko rozwiał jej wątpliwości. Zrozumiała też, że patrzy na to jak przedstawiciel władzy, człowiek, który ze zbrodniami ma do czynienia bez przerwy, a nie jak postronny zjadacz słodkiego chleba. Musiał widzieć o wiele gorsze rzeczy… taki kwiat przy tym mógł wydawać się wręcz… nie najgorszym okrucieństwem. Nie, Maka jednak nie mogła tak myśleć. To było straszne! Czuła mocniejsze bicie serca, lecz historia była jej na tyle daleka, że potrafiła przejść nad nią do porządku dziennego.
        - To zupełnie jak w powieści kryminalnej! Och, oby na tym jednym przestępstwie się skończyło - kraknęła nieumyślnie. - Bo w opowieściach to zwykle ciągnie się to i ciągnie… zwłaszcza jeżeli w grę wchodzi spadek! - stwierdziła dziwnie pewna swych racji, choć w przeciwieństwie do rozmówcy, wiedzę czerpała z beletrystyki. - Ale to na pewno nie mógł być przypadek, że na obłąkanym człowieku użyto akurat tego kwiatu. Jest przecież tyle innych sposobów! - westchnęła całkowicie niewinna i zupełnie zmęczona zbrodniami. Tak, podskórnie czuła, że w Demarze dzieje się coś dziwnego. Była tu jednak na tyle krótko, że nie wiedziała czy nie jest to może status quo, a ona zwyczajnie znalazła się nie tam gdzie być powinna. Inspektor jednak przekonał ją, iż miasto miewało spokojniejsze okresy. Ach, chciałaby aby wróciły! Poznać Demarę od zwykłomiejskiej, pogodnej strony byłoby miłą odmianą. Może wiosną? Kiedy przydomowe ogródki na nowo wypełnią się zielenią?
        - Akurat poznałam kogoś kto niezwykle zna się na roślinach… - doszła do wniosku, że dobrze to będzie przekazać. - Myślę nawet, że o takich mógłby coś wiedzieć. Skąd można je zdobyć, może coś o dostawcach czy przechowywaniu… Och, nie sądzę, by miał coś wspólnego z nielegalną działalnością, ale… - zawahała się. Nie chciała wplątywać Olivera w kłopoty, nawet jeżeli patrzył na nią tak nieprzyjaźnie i nie poczęstował jej ostatnio ciasteczkiem, które leżało samotnie na stole… nie, życzyła mu jak najlepiej, ale - jak sobie to tłumaczyła - jej obowiązkiem było udzielić Inspektorowi wszystkich możliwych informacji. - Zapiszę panu adres… och, no tak, nie mam notatniczka… och, ma Inspektor? To dobrze, podyktuję! Tak na wszelki wypadek - dodała nieśmiało, bo nie sądziła, by podpowiedzi od niej naprawdę okazały się bardzo przydatne. Lecz nawet jeśli nie teraz, to na pewno Oliver może kiedyś w czymś pomóc, a jeżeli Inspektor będzie miał go na oku to tym lepiej dla wszystkich. Tak długo jak Oliver nie dowie się kto go na niego nasłał.
        - Dziękuję bardzo, Inspektorze, na pewno będę na siebie uważać. Och, i powodzenia w śledztwie! - Uśmiechnęła się na pożegnanie, lecz nim zdążyła dodreptać do drzwi, podskoczyła jak oparzona, po czym niemal pędem wybiegła, w locie łapiąc książki.

* * *


        Zagadała się! Najpierw z bibliotekarzem, potem z Inspektorem… a Lord czekał! Och, ależ była niemądra! Przecież pracowała! Powinna się na tym skupiać, a teraz… w poczuciu winy i wielkiego zaniedbania względem pracodawcy, pędziła tak szybko na ile tylko pozwalały jej krótkie nóżki i stos tomiszczy. Wywróciła by się z kilka razy na wyślizganym bruku, wpadła na tyle osób, że nie nadążała z mówieniem ,,przepraszam”, a przechodnie tylko patrzyli ze zdumieniem na mknący zbiór książek i towarzyszący im kapelusz.

        Trzeba było obmyślić plan działania - Lord niewątpliwie się niecierpliwił, choć teoretycznie jego słowa na to nie wskazywały - jednak dla panny Ragrafford jasnym już było, że jeżeli wampir w ogóle się odzywał to właśnie dlatego, że było to pilne. Od razu odrzuciła więc myśl o kupowaniu składników po które została wysłana - za wiele czasu by ją to kosztowało, a i tak, spiesząc na wezwanie, nie byłaby w stanie dobrze ocenić jakości. Musiała wrócić ze świeższym umysłem, już wytłumaczona i wiedząca, że Lord jest zadbany.

        Lecz należało się zastanowić nad wstąpieniem do Blondynki. O tej godzinie Chaber i Oliver szykowali się do wyjścia - jeżeli złapie ich po drodze, odda chłopcu księgi i razem o wiele szybciej dobiegną do Dworu. Byle nie dać się zagadać, byle się nie…
        - Och, Marika! - Przyjaciółka krzyknęła przez furtkę, machając do kotki. - Jak wcześnie dziś przyszłaś. A coś tak sądziłam, że dziś cię zastanę… och, nie za dużo tego nosisz? Daj, przytrzymam. To znowu twój Lord, prawda? - spytała sceptycznie - Tylko ktoś jego pokroju może kazać kobiecie dźwigać tyle za siebie… Oliver!
        - Ależ nie! - Marika zamachała nagle zwolnionymi rękami, próbując jednocześnie wybronić wampira i ukradkiem chwycić tom mówiący o jego rasie. - To moja praca! Sama chciałam zaoszczędzić na czasie i zanieść wszystko od razu…
        - Niezbyt rozsądnie. Ale dobrze, że przyszłaś, Linneusz i Oliver pomogą ci nieść. Już wychodzą. Zawsze uważałam, że kobieta powinna nosić jedynie własne torebki jeżeli tylko w pobliżu znajduje się mężczyzna, czy nawet dobrze wychowany chłopiec.
        - Ale… nie było nikogo takiego…
        - Zawsze jest! Ale u tego Lorda powinien pracować na stałe ktoś jeszcze. Jakiś dżentelmen, który by ci pomagał. Doprawdy, puściłabym Chabra, ale on jeszcze za młody jest… potrzebny mu lepszy przykład niż arystokracja, a i ta praca wydaje się zbyt męcząca.. o, jesteście! Proszę. - Powitała swych podopiecznych wręczając im książki. Szczęściem wampiry nadal leżały pod spodem.
        - Och, och! - Maka już nie wiedziała co robić; w pośpiechu i panice niemal nie okręciła się w miejscu, pragnąć jedynie zabrać z Chaberkiem tomy i zostawić rodzeństwo w tyle. Tylko jak to zrobić nie okazując nieuprzejmości?
        - Chodźmy! - zaproponowała, a że wyraźnie jej się spieszyło, Oliver poociągał się jeszcze trochę. Za to kiedy jego siostra zniknęła w drzwiach wyręczył Makę z grzecznościami i niemal zrzucił na nią encyklopedie.
        - Proszę, to twoje - mruknął, a ona jak raz bardzo mu była za ten brak ogłady wdzięczna. Niemal podziękowała, po czym wybiła z chłopcem do przodu, by jak najspieszniej dostać się do Lorda.

* * *


        Solidna brama otworzyła się przed nimi z głuchym skrzypnięciem. Szybko minęli ogród i chrzęszcząc żwirem z alejki ogłosili swoje przybycie. Dwór powitał ich ciepłym wnętrzem i kolorami, Marika przejęła książki i powiedziała, by jej towarzysz rozgościł się w saloniku służbowym. Tam na pewno dostanie coś do jedzenia… och, ile schodów!
        Zdyszana i pewna, że spóźniła się o wiele bardziej niż to wypada, pędem udała się do pracowni Lorda, dokąd drobnymi wskazówkami prowadził ją Dwór. Jak w większości przypadków i teraz otworzył przed nią drzwi, tak że nawet nie zdążyła zapukać (nie by miała jak), a gdy już weszła do środka, ujrzała…
        Otworzyła szeroko oczy i niemal pisnęła. Lord bez koszuli, och co za hańba, co za nietakt! Nie mogła tego zwalić nawet na zbytnią otwartość budynku - weszła tak bez zaproszenia, a Lord prawie nagi! Teraz może już tylko pomarzyć o karcie bibliotecznej, Lord wyrzuci ją na zbity pysk, niewdzięczną podglądaczkę. Jak śmiała!?
        Nie zdążyła nawet rzucić lordowskich tomów na podłogę, gdy odwróciła się z zamiarem zniknięcia sprzed jego nagich (tfu!) oczu. Ale dywanik żyjąc własnym życiem usuwał się się spod nóg, a gdy wreszcie dopadła do wyjścia, drzwi zatrzasnęły się jej przed noskiem, a klamka drgnęła znacząco.
        Kotka nie wiedząc na ile wampir i dwór współpracują, uznała w końcu, że zamknięcie jej tu to nie przypadek i że wcale nie była aż tak nieproszonym gościem. Odwróciła się więc powoli, nadal zmieszana, i ukrywając się skromnie za wieżą z papieru stanęła przed pracodawcą tak jak należało.
        - Lord… Lord mnie wzywał? - zapytała nieśmiało, nadal gotowa usłyszeć naganę, a nawet pogardę od jego nagich ramion. Na swoją obronę chciała podkreślić tylko, że przyniosła (poza składnikami) wszystko, o co ją poprosił.
        - W bibliotece mieli chyba każdy tytuł z listy… jest tego więcej niż sądziłam, być może dali coś dodatkowego… chciałam też porozmawiać o karcie bibliotecznej, ale… ale to może nie teraz. I emm… czy wszystko w porządku? - zapytała, bo przeważnie jednak nie widywała wampira bez odzienia i kto wiedział co to u nich znaczyło.
Awatar użytkownika
Fobos
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Alchemik , Badacz
Kontakt:

Post autor: Fobos »

        Inspektor skrupulatnie zanotował adres podany przez kotołaczkę i popatrzył za nią zamyślony, gdy czmychnęła z biblioteki. Ta kobietka, przyjacielska i rozgadana, wydawała się znać wielu interesujących ludzi. Może być dobrym źródłem informacji. Postanowił, że jeśli trafi się właściwy moment, zaproponuje jej okazjonalną współpracę. Poza tym coś w bebechach mówiło mu, że warto mieć kogoś w otoczeniu lorda.
***
        Krótka, ale bardzo intensywna ulewa przetoczyła się na dworze po tym jak Maka przekroczyła próg. Pojawiła się zupełnie niespodziewanie - nie było zwiastującego ją wiatru ani ochłodzenia. Zaskoczone drzewa i kwiaty zostały zalane strugami wody, która spadła z wiszącej nad dworem, niepozornej chmury. Nawet lord zaskoczony uniósł głowę, wpatrując się w zacinające o szybę krople. Czekając na kotołaczkę kontemplował rozmyty strugami deszczu krajobraz, wykrzywiony niczym w cyrkowym zwierciadle.
        Ulewa skończyła się tak gwałtownie jak się zaczęła. W ciągu kilku minut deszcz ustał, chmury rozwiały się i zapadła zmęczona opadami cisza. Z czarnych gałęzi kapały grube, jasne krople, zaburzając idealną harmonię odbijającego się w kałużach świata. Utworzone na brukowanym dziedzińcu tafle wody stały nieruchomo, odbijając ciemny zarys Dworu. Światło przesączające się przez chmury wydawało się bielsze, jakby oczyszczone.
***
        Panna Marika wpadła do środka w typowy dla siebie sposób, chaotycznie i obładowana książkami. Lord, który stał do niej tyłem, pochylając się nad blatem stołu nie zauważył, że to Dwór tak nietaktownie wpakował ją do środka.
        Dotychczas do myśli, że kotka zobaczy jego nagie plecy odnosił się bez emocji, ot, kolejna praca jaką musiała wykonać. Teraz jednak, gdy podskoczyła zablokowana klamka, poczuł się niezręcznie. Być może nie powinien jej o to prosić? Ale jak inaczej ma do cholery posmarować sam środek pleców?!
        Odwrócił się w jej stronę i odchrząknął. Choć jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, w oczach można było dostrzec złote poruszenie. Spojrzał na nią przez chwilę, słuchając jej słów, po czym odwrócił wzrok.
- Proszę położyć książki na stole, dziękuję. Domyślam się, że nie zakupiła panna składników, nic nie szkodzi. Nie dałem pannie wystarczająco dużo czasu.
Jej zatroskanie lekko zbiło go z tropu. Czy wynikało z zawodowego poczucia lojalności, czy wścibstwa?
- Tak, wszystko dobrze - odparł, być może nieco zbyt szorstko. - Jak panna wie, od czasu wypadku usiłuję opracować lekarstwo, które zagoi w końcu moją ranę. Zamiast używać rozgrzewającego smoczego języka poszedłem teraz w zupełnie inną stronę.
Tłumaczył zupełnie tak, jakby dotychczas uczestniczyła w jego badaniach. Choć po części tak było, w końcu dostarczała mu potrzebnych składników, czystą gazę i bandaże.
- Zastosowałem dracenię, znaną z właściwości przeciwbólowych i gojących. Nie wiem czy przyspieszy regenerację, jednak potraktowana magią lodu działa silnie znieczulająco. To miła odmiana po ostatnich tygodniach.
Skrzywił się lekko i wyprostował sztywno, ignorując godnie fakt, że stoi przed kobietą bez koszuli.
- Lek ma nieco inną formę, kremy się rozwarstwiały, więc przygotowałem olejek.
Wskazał schłodzoną menzurkę, wypełnioną gęstym, żółtym płynem.
- Przez to nie jestem w stanie precyzyjnie go nałożyć. Poza tym mam wrażenie że największym problemem jest środek rany, tam gdzie wbiły się rozżarzone drzazgi. Sięgnięcie tam jest dla mnie zbyt… bolesne.
Usiadł na krześle, obracając się lekko, tak by ukazać plecy. Nadal jednak widział kotołaczkę i obserwował ją nieruchomym spojrzeniem.
- Proszę… Proszę mi z tym pomóc i będzie panna wolna. Resztę dnia spędzę zapewne na studiowaniu ksiąg, więc ślimaki i żurawina nie będą potrzebne do jutra.
W ten niezgrabny sposób chciał jej wynagrodzić niezręczność sytuacji, którą teraz wyraźnie widział w jej rozszerzonych źrenicach.
***
        Adriela, córka piekarza, miała naprawdę paskudny dzień. Chłopak, którego upatrzyła sobie ponad rok temu - i dla którego puściła wianek w czasie ostatnich obchodów wiosny! - zaręczył się dzisiaj z inną dziewczyną. Z tą wstrętną, rudą i piegowatą zołzą, która nie miała za grosz gustu ani klasy!
        Piekarzówna zatrzęsła się ze złości i ściskając koszyk w zbielałych od emocji palcach, ruszyła po wodę do studni. Zbierało się na deszcz.
Jeszcze jej pokaże! Pójdzie do lokalnej szeptuchy! Rzuci na nią klątwę! I sprawi, że jej ukochany przejrzy na oczy…
        Gdy dotarła do studni, westchnęła ciężko i usiadła na jej brzegu. Tak naprawdę wcale nie rzuciłaby klątwy. Skoro ją wybrał, to znaczy, że Adriela nie była dla niego dość dobra. Nigdy nie miała powodzenia u mężczyzn - nieco zbyt pulchna, zbyt rumiana i zbyt swojska. Miała szczerą twarz i silne dłonie. Nie takich cech pożąda się u kobiety.
        Ze smutkiem spojrzała w dół studni, próbując dojrzeć w wodzie swoje odbicie. Widziała ciemny kształt na powierzchni, nic więcej. Czy tym właśnie dla niego była? Ciemnym kształtem mijanym po drodze?
        Pochyliła się jeszcze mocniej, bo oto na dnie błysnęło coś srebrnego. Czyżby ktoś wrzucił tam monetę na szczęście? Nie wierzyła, że studnie spełniają życzenia. Dziwny, srebrny blask zdawał się jednak poruszać. Najpierw jedna kropeczka uniosła się w górę, potem dwie. Półprzeźroczyste robaczki sunęły po ścianach, pracowicie przebierając licznymi odnóżami. Adriela przyglądała im się jak zaczarowana. Takie kruche, takie dziwne. Piękne i obrzydliwe zarazem…
        Gdy jeden z nich dotknął jej dłoni, było już za późno. Zdążyła krzyknąć boleśnie, kiedy robaczek naciął skórę i wniknął pod nią, pędząc w stronę mózgu. Po chwili jej oczy rozjarzyły się srebrnym blaskiem i dziewczyna ruszyła przed siebie sztywnym, mechanicznym krokiem, przypominającym ruchy dziecięcej kukiełki. Nie wiedziała dokąd idzie. Nie wiedziała kim jest. Wiedziała tylko jedno. Musiała spełnić życzenie Twórcy i zginąć.
Awatar użytkownika
Maka
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Maka »

        Wszystko było w porządku, wszystko dobrze! Trochę niecodzienna sytuacja, to prawda, ale nie należało przesadzać - któż nie widział od czasu do czasu pleców swojego pracodawcy?
        No więc młode damy, młode damy nie widziały.
        I nie powinny!
        Ale musiała się uspokoić - oczywiście nie należała nigdy (i należeć zapewne nie będzie) do lordowskich kręgów towarzyskich, była więc zdecydowanie bliżej służącej niż faktycznej damy. Niestety. A może i dobrze - ostatecznie jak sam Lord stwierdził, był to tylko (i aż) jej kolejny obowiązek, miała więc dobrze usprawiedliwioną okazję… mu pomóc. Tak, o to chodziło.
        Odetchnęła z ulgą, rozumiejąc niezwykłą normalność tej prośby. To nic, że dwór ją tu zamknął, a blada skóra wampira-arystokraty przypominała wychłodzony krem do bezy. Da sobie z nim radę!

        Powoli odzyskując nerwy, zaczęła tłumaczenia. Tylko kogo tłumaczyła tym razem?
        - Och, ależ nie! Przepraszam, wizyta w bibliotece zajęła znacznie więcej czasu niż zakładałam… och, a wychodząc spotkałam Inspektora. - Przypomniała sobie, po czym ze skruchą dodała. - Z nim też wymieniłam parę zdań… przepraszam, następnym razem wszystko przyniosę od razu - zapewniła, spuszczając główkę i unosząc ją dopiero, gdy Lord oznajmił, że u niego wszystko w porządku i zaczął tłumaczyć plany. Niewiele z tego zrozumiała, ale spostrzegła, że oto Lord i Inspektor znowu pracują nad podobnym tematem - obaj chwilowo siedzieli w botanice. Z różnych powodów oczywiście, ale czy to nie było na swój sposób… urokliwe? Dwóch dobrych znajomych zajmujących się tym samym! Niewątpliwie albo byli bratnimi duszami, albo okoliczności chciały ich takimi uczynić.
        Ciekawe czy Lordowi także powiedzieć o zdolnościach Olivera… nie, chyba lepiej nie. O ile Inspektor potrzebował pomocy, tak białowłosy o wszystko chciał zadbać sam - i był chyba faktycznie najbardziej kompetentną osobą w każdym temacie za który się zabierał. A jeśli nie, szybko się takim stawał. Jak najstarszy brat w rodzinie - musiał wiedzieć wszystko przed wszystkimi, żeby inni nie bali się na nim polegać.
        Taka przynajmniej była interpretacja Mariki.

        Sama w takiej rodzinie byłaby guwernantką młodszych siostrzyczek, więc oczywistym było, że na wykłady reagowała głównie czystym zaciekawieniem i uprzejmym kiwaniem głową. Niewiele było w niej z naukowca, ale szczerze cieszyła się z sukcesów mężczyzny i całą sobą starała się zagrzewać go do dalszych starań. Podziwiała jego pracę i było to widać - podobnie jak współczucie, gdy tylko jego rana dawała o sobie znać... Jednak nauczona doświadczeniem, nie zamierzała poddawać się temu uczuciu i drażnić dumnego wampira. Strach o jego dobre zdrowie zastąpiła więc fascynacją olejkiem i pewnością, że z jej drobną pomocą w końcu sobie poradzi.
        - To niezwykłe, te wszystkie specyfiki… - westchnęła cichutko, obejmując buteleczkę z lekiem i podchodząc do krzesła. Nie odważyła się dodać nic więcej, bo nieruchome spojrzenie Lorda peszyło ją nieco. Zaraz jednak zniknęła mu z pola widzenia i tak ukryta, niemo syknęła na niegojące się rozcięcie szpecące plecy. Lepiej niech nie waży się dłużej mu dokuczać!

        Zdecydowana, chwyciła gazę i pochyliła flakonik nad raną, ostrożnie wylewając część jej zawartości. Wolała by jej sierść się z nią nie zmieszała, unikała więc gwałtowniejszych ruchów, a dbając o lordowskie ubrania, gazą starła nadmiar cieczy spływającej po bladej skórze, której nawet nie miała okazji dotknąć… I w zasadzie to wszystko. Teraz należało tylko odejść i zostawić Lorda w spokoju. Chyba, że powinna tę ranę czymś zakryć. Postanowiła zapytać.
        - Lepiej? - Nie, nie o to chodziło. Ale to był odruch! Zaraz jednak poprawiła się. - Zabandażować to czymś, Lordzie? Mogę jeszcze pomóc, skoro… em, nie muszę od razu wracać po składniki. Pójść po nie jutro rano czy dzisiaj wieczorem? Och, i przyszli nasi ogrodnicy, być może nawet Oliver zaczął już pracę. I właśnie, śmieszna sprawa… wie Lord, że Inspektor też interesuje się roślinami? Nie tak, że na stałe, ale potrzebne mu to do pracy… - Uznała, że powinna przestać go zamęczać i karnie spuściła uszka. - Skoro zostanie Lord tutaj do wieczora to może… jeżeli jest coś czym powinnam się zająć, to zaplanuję sobie dzień - zachęciła do dania jej listy zadań, choć niecodziennie było tego tak samo dużo. Głupio jej było jednak mieć teraz wolne (gdy tylko przestanie pilnować Olivera) - Lord za bardzo był zajęty, żeby ona ot tak mogła oddać się przyjemnościom!
Awatar użytkownika
Fobos
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Alchemik , Badacz
Kontakt:

Post autor: Fobos »

        Od tak wielu lat lord był odcięty od obowiązujących w normalnym świecie konwenansów, że dopiero po dłuższej chwili - za to z mocą eksplodującego słońca - dotarło do niego w jak zaskakującej i niestosownej sytuacji postawił tę młodą kobietkę, zupełnie bez ostrzeżenia. Słysząc pospiesznie wyrzucane z siebie słowa kotołaczki, mające zamaskować zmieszanie, poczuł jak budzą się w nim pokłady wesołości. Gdyby jego matka mogła to zobaczyć, dostałaby teraz ataku apopleksji! W sposób zupełnie niekontrolowany - i całkowicie zaskakujący, nawet dla niego samego, wybuchnął głośnym śmiechem, ignorując nawet wzmiankę o Inspektorze. Doprawdy, dawno nikt nie poprawił mu humoru tak bardzo jak ta komiczna, dobrze wychowana i nad wyraz poprawna osóbka.
        Kiedy przestał się śmiać, spojrzał na Marikę z uśmiechem, jaki od bardzo dawna nie gościł na jego twarzy - żółte oczy przybrały cieplejszą barwę, a rysy złagodniały pod wpływem dawno zapomnianej emocji.
- Jest panna bardzo dzielną młodą osóbką. Postaram się więcej nie rzucać jej w takie sytuacje… bez ostrzeżenia.
Powoli wesołości ucichła, a on siedział spokojnie, pozwalając by kotołaczka polała specyfikiem środek rany. Westchnął z wyraźną ulgą gdy schłodzony olej zaczął wnikać w skórę. Nie wiedział na jak długo utrzyma się ten efekt, ale póki co było mu bez porównania lepiej. Mógł też sprawniej poruszać rękoma.
- Proszę przyłożyć gazę i pomóc mi to zabandażować. Boli o wiele mniej, ale na razie lepiej nie testować zbyt gwałtownie mojej mobilności. Bandaż jest gdzieś… tutaj.
Mężczyzna uważnie rozejrzał się po swojej pracowni. Na ogromnym biurku leżały księgi i zwoje, na wpół opróżnione menzurki, pęsety i szkła powiększające. Dalej stał jego piękny mikroskop, połyskujący dumnie miedzią. W skórzanym pudełku obok, równo ułożone i utrwalone, znajdowały się rzędy szkiełek zawierających drobne fragmenty magicznych tkanek i materiałów. Wszystkie były dokładnie opisane i zabezpieczone w specjalnie przygotowanych do tego przegródkach. Na parapecie w wazonie stało jeszcze kilka żywych dracenii, takich samych jak te ucięte, ułożone pieczołowicie w słoiku. Ich czerwone, poszarpane płatki wyglądały tak, jakby szyderczo pokazywały język w stronę wampira i jego pomocnicy. Nigdzie jednak nie było ani śladu po środkach do opatrunków.
        Pracownia była jedynym miejscem w którym lord, ogarnięty szałem pracy, pozwalał sobie na twórczy nieporządek. Dwór miał zakaz sprzątania tego chaosu, w którym nieumarły zazwyczaj dosyć dobrze się odnajdywał. Ze względu na swoją ruchową ułomność, ostatnio zaczął jednak kłaść przedmioty w nietypowych miejscach - tak by zawsze pozostawały w zasięgu ręki, a potem dokładnie zapominał, gdzie co odłożył.
- Nie mogę poprosić Dworu, ma zakaz sprzątania tego miejsca - wyjaśnił, nie zamierzając się wdawać w szczegóły. Kłótnia o pracownię była dosyć zażarta i skończyła się kilkoma nieprzyjemnymi dla budynku działaniami.
- Musi panna poszukać sama. Powinny być gdzieś wokół biurka, w tym stanie nie poruszam się dalej niż to absolutnie konieczne.

Nie skomentował pytania kotołaczki o swoje samopoczucie. Nie przyznałby tego głośno, nie przyznałby za żadne skarby świata, ale miło było mieć kogoś, kto troszczył się o to czy rana przestała go boleć. Nie dlatego że musiał - w zakresie obowiązków Maki nie leżało zadawanie pytań o jego samopoczucie. Ona po prostu chciała to wiedzieć. A on docenił ten gest, choć nie zamierzał dać tego po sobie poznać.
- Słowo się rzekło, może panna odpocząć do końca dnia. Ślimaki i żurawina przydadzą mi się dopiero jutro, póki co skorzystam z błogosławieństwa dracenii i skupię się na książkach, które panna przyniosła. Może w nich znajdę coś co będzie mogło mi pomóc.
”Bez ciągłego bólu wypalającego plecy będzie o wiele łatwiej się skupić na lekturze”, pomyślał, przyglądając się ciekawie przyniesionym przez kobietę książkom. Nie zwrócił uwagi na to, jak rozmowny się stał pod wpływem odczuwanej ulgi.

- Faktycznie śmieszna sprawa - rzekł nieco chłodniejszym tonem na ponowną wzmiankę o Inspektorze, przypominając sobie rudego młokosa, którego z taką satysfakcją drażnił, gdy ten przyszedł do jego domu. Wydawało się jakby to było co najmniej sto lat temu. Ten młody człowiek był fascynującym obiektem do obserwacji i zabawy, choć w jego jasnych oczach czaiło się nieco więcej inteligencji niż wampir by sobie tego życzył. A może właśnie to czyniło go interesującym? Należało jednak na niego uważać.
- Przypominam jedynie, że wampiryzm jest tajemnicą, do której tylko panna została dopuszczona i tak ma pozostać. Czy to jasne? - zapytał władczym tonem, nadal ignorując odsłonięte plecy. Nie chciał żeby kotka przez swoją nadmierną sympatię i niewyparzoną gębę wyjawiła komuś obcemu jego największy sekret. ZWŁASZCZA Inspektorowi.

***

        Inspektor szedł pewnym krokiem po brukowanej uliczce. Ręce zaplótł za plecami, jak zwykł to czynić kiedy nad czymś rozmyślał. Nieobecne spojrzenie jego błękitnych oczu przesunęło się po rzeźbionych aniołach zdobiących fronton jednej z kamienic i spoczęło na przybitej do ściany kartce pergaminu. Szybkim, acz precyzyjnym ruchem gęsiego pióra ktoś wyrysował na niej okrągłą twarz młodej dziewczyny, ni to ładną ni to brzydką. Pod spodem niezgrabnym, kanciastym pismem naskrobano słowa:
“ZaGineła curkA pieKaŻa Toma. AdrieLa. NAGRODA.”
        Mężczyzna westchnął ciężko. Czuł przez skórę, że w powietrzu znowu wisi coś niedobrego.
        Zbrodnie w Demarze zdarzały się od zawsze. Jak każde duże miasto, tak i ona była mieszanką normalnych obywateli i dziwnych indywiduów, które szukały ujścia dla swoich odchyleń w najróżniejszych formach. Jednak od pojawienia się tamtego krwiożerczego demona nastały ciężkie czasy. Dziwne, bestialsko pomysłowe przestępstwa pojawiały się coraz częściej, burząc senny spokój miasta. Dużo bardziej wolał świat, w którym największymi problemami były zabójstwa w afekcie, kradzieże i oszustwa finansowe. Miał wrażenie, że Gnark otworzył w Demarze jakiś kurek, przez który teraz sączyło się zdeprawowanie i spaczenie. To był zły czas dla uczciwych ludzi.
        Przez chwilę wrócił myślami do sympatycznej kotołaczki, która maszerowała teraz pewnie w stronę dworu. Miał nadzieję, że dotrze bezpiecznie na miejsce.

***

        Lalkarz z fascynacją patrzył na nieruchome ciało Adrieli. Jej wielkie, szkliste oczy wpatrywały się martwo w sufit, a po jasnej w bladym świetle skórze ciekła cienka strużka czerwonej krwi. Nie znał nawet jej imienia, ale to nie miało znaczenia. Kilka dni temu zobaczył ją na targowisku i od tego momentu MUSIAŁ ją mieć. Musiał uczynić ją idealną. Teraz wreszcie była doskonała. Porzuciła swoją bezsensowną formę, pełną drgań mięśni, płynów fizjologicznych i pompujących życie organów i zastygła, niczym idealna, porcelanowa skorupa. Teraz mógł zająć się koronkową pracą - wykończeniem swojej nowej marionetki. I poszukiwaniami następnej.

[O dalszych losach lorda w Demarze...]
Ostatnio edytowane przez Fobos 3 lat temu, edytowano łącznie 2 razy.
Awatar użytkownika
Maka
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Maka »

        Śmiech Lorda. Niespodziewany jak oparzenie, lecz tak kuszący i ciepły jak wyjęte z pieca bułeczki. By ich dosięgnąć Marika gotowa była sparzyć się raz jeszcze, włożyć łapkę prosto w czerwony żar (byle nie na długo!). Błogo nieświadoma jak cieszy ją ta chwila, nadal dość skrępowana, uśmiechnęła się tylko niepewnie, choć z całą szczerością i skinęła łebkiem. Dobrze, jak dobrze, że następnym razem ostrzeże. A jak wspaniale, że będzie następny raz!
        Na mgnienie tylko pozwoliła sobie spojrzeć w roześmiane oczy, chwilowo nie tak chłodne i zdystansowane jak zwykle, by zapamiętać ich wyraz i przypominać go sobie w momentach zwątpienia. Przypominać kiedy Lord nie będzie z niej zbyt zadowolony; przypominać, by wciąż mieć nadzieję, że ujrzy je znowu. Że będzie widziała je częściej. Bo było coś rozkosznego, w pełni satysfakcjonującego w szczęściu osoby tak tajemniczej i smętnej, tak przeważnie samotnej i stanowczej jak Lord. Marika kochała śmiech, uwielbiała radość i głęboko w niej żyło pragnienie, aby i innym te przyjemności życia były dostępne. Do tej pory nie miała pojęcia ile współczucia miała dla zamkniętego we Dworze wampira. Zrozumiała to dopiero teraz, gdy uczucie to na chwilę zniknęło, zastąpione sympatią w większej mierze niż się spodziewała. Nawet lekko roztrzęsiona, przejęta nagością lordowskiego torsu nie mogła czuć się w tej chwili źle - nawet jeżeli Lord śmiał się właśnie z niej.

        Chwila uniesienia nie mogła jednakże trwać długo, choć z pewnością pozostawiła po sobie niezatarte wrażenie - że wampir ma w sobie więcej życia niż można by było przypuszczać. Lecz nadal ważniejszymi były jego rana, plany i opanowanie oraz sam fakt, że to miejsce pracy, a nie towarzyskich zapędów. Dlatego atmosfera ostygła w sposób naturalny, przybierając w końcu postać zwykłego pokojowego zamieszania wprowadzanego przez kotkę i spokojnego oziębienia bijącego od wiecznie skupionego nad czymś naukowca. Powoli zatarł się kontrast między nimi, a aurą nadchodzącej zimy pełznącą za oknem i bramą po uśpionych ulicach zmarzniętej Demary.

        Póki Marika nie zaczęła dreptać wokół biurka wirując pomarańczem sukienki.
        Gdzie mogły być bandaże? Och, jakże bała się Lordowi coś poprzestawiać; nawet z pozwoleniem ciężko jej było tu cokolwiek ruszyć. Wytężała ślepka w poszukiwaniu elastycznego zwitka materiału, jasnej tkaniny położonej na drewnianym blacie… albo pod nim. Obok? W szufladzie? Ach, jak wstydliwie tam zaglądała! Tyle prywatnych rzeczy, wszelkie dowody i wyrazy lordowskiego dobytku intelektualnego, rozłożone bezbronnie przed jej osóbką i oddane do jej dyspozycji (nie, nie dosłownie, ale popatrzeć mogła). Omiatała spojrzeniem drapieżniczki dostępne jej przestrzenie, szukając tej jednej, ukrytej ofiary. Bandaże… musiały gdzieś się zawinąć, schować w zasięgu ręki, ale tak sprytnie, by nikt ich nie dojrzał. Machnęła ogonkiem, poruszyła noskiem - na zapach nie było co liczyć, ale na pewno używając rozumku dojdzie drogą dedukcji do tego, gdzie ranny w plecy mężczyzna tego wzrostu i długości rąk może położyć zwoik tkaniny wielkości najpewniej pięści, siedząc na odchylonym fotelu przysuniętym o tak… ojej!
        Potknęła się o coś zatopiona w myślach, a zaraz strasznie zadowolona ze swoich zdolności podniosła spod stosu papierów bandaż i otrzepała go z kurzu. Och tak, czytanie książek detektywistycznych w końcu się opłaciło! Była pod wrażeniem ile daje odrobina rozsądku wpleciona w działania.
        - Jest! - oznajmiła radośnie, po czym podbiegła pomóc Lordowi przy opatrywaniu. Czuła się wyjątkowo kompetentna, a widoczna poprawa ruchów wampira, który wreszcie przestał być krępowany bólem, pomogła jej utrzymać ten dobry nastrój. Nawet bez zawodu przyjęła wiadomość, że na dzisiaj już koniec jej zadań i może sobie odpocząć.
        Uczyni co w jej mocy!
        Nie dane jej było w wyśmienitym humorze wyjść, bo dodała w rozmowie o jednego Inspektora za dużo i Lord musiał jakoś jej entuzjazm ugasić. Zrobił to godnie i bardzo dla niego typowo, ale tym razem, ośmielona kobietka nie załamała się całkowicie, a aktywnie stanęła po stronie jego racji, jak prawdziwa zwolenniczka, a nie jedynie najmowana służąca.
        - Oczywiście! - zapewniła gorąco, wyrazem pyszczka podbijając zdecydowany ton głosu. - Nikt niczego się ode mnie nie dowie!

* * *


        Po rzuceniu uśmiechu przepraszającego za jej nagły "wybuch", wyszła już bez problemu z pomieszczenia, ostrożnie otwierając i zamykając drzwi.
        - Co też cię naszło Dworze? - zapytała, kiedy udało jej się odejść parę kroków.
        - Co też mnie naszło!? - pisnęła, chwiejąc się i zatrzymując w przerażeniu.
        Śmiech Lorda, nagie plecy, przeszukiwanie szuflad… och, za dużo tego jak na jeden raz! I jeszcze tak pewnie, bezwstydnie wręcz, zapewniała go o swojej wierności!
        Przytrzymując się ściany spełzła powoli na dół powstrzymując zawroty głowy - miała wrażenie, że Dwór ją przytrzymuje, może z koleżeństwa, może przepraszając za wcześniej zamknięte drzwi.

        Uspokoiła się nieco dopiero po dotarciu do saloniku służbowego, gdzie zostawiła Chabra - nie było go tam, więc pewnie już pracował w ogrodzie. Mogła pozwolić sobie na chwilę słabości, paść na krzesełko i zamówić kilka kremowych ciasteczek. Z każdym kolejnym znikającym z talerza w malowane słoneczniki czuła się lepiej. Wyraźnie ożywiona pod koniec posiłku, podziękowała i była już gotowa biec do obowiązków - a właściwie tego jednego, który jej pozostał.

* * *


        Spędziła z chłopakami miłe przedpołudnie i sporą część dnia - no, na tyle miłe na ile pozwalała obecność Olivera. Znów patrzył na nią kopiąc kolejne dołki, a to zawsze budziło jej podejrzenia. Chaber za to podnosił ją stale na duchu; dzielnie nosił patyki i mniejsze worki z ziemią, zamiatał żwir i gawędził wytrwale, to relacjonując jak dobrze mu u rodzeństwa, to podziwiając dwór, to wytykając palcami zgłodniałe ptaszki zebrane na nagich gałęziach i słuchając czym są.
        - Czy będziemy im sypać ziarno, u was w domku? - zapytał Olivera z nadzieją.
        - Nie lubię marnować jedzenia.
        - A okruszki? To przecież resztki!
        - Jak ktoś jest głodny to nie zostawia okruszków.
        Marika musiała się zgodzić. Ale była też pewna, że chłopiec, choć nie raz głodował i z biedą był za pan brat, był w stanie zachować odrobinę chleba tylko po to by rozłożyć ją na chodniku i obserwować jak dziobią ją ptaki. Dla niego to było coś więcej. I chyba go rozumiała.
        Po zakończeniu dzisiejszej części prac, wyniosła im na tacy mały poczęstunek, a potem zdecydowała, że (mimo iż Oliver nadal dzierżył łopatę) pójdzie z nimi na proszony obiad. Blondynka chciała z nią porozmawiać.

* * *


        - Ojej, ojej, co to? - Chaber podbiegł do ogłoszenia umieszczonego na kamienicy. Opiekun zlustrował notatkę i spojrzał na niego z niesmakiem.
        - Nie ekscytuj się tak. Ktoś zaginął.
        - To jakaś pani… - Z chłopca aż uszło powietrze i wyraźnie zmarkotniał. Jego brat też niedawno zaginął. I wcale nie było lepiej kiedy go znaleźli…
        Marika myślała dokładnie o tym samym.
        - Mam nadzieję, że ją znajdą… i że będzie z nią dobrze! - oświadczył nagle Chaber z mocą jakiej się po nim nie spodziewała i niemal przytupnął. Mężczyzna przelotnie dotknął jego czuprynki i ruszyli dalej - on w smutnej zadumie, chłopiec w upartej nadziei. Widząc to kotka musiała zostać na chwilę z tyłu; odpędzić od siebie poczucie niespełnionego obowiązku i rodzący się żal. Nie, nie mogła już teraz zapytać Inspektora o tę sprawę. Wiedziała to dobrze. Ale kiedyś na pewno dowie się kto za tym morderstwem stał. I wtedy…
        - Pani Mariko? Nie idzie pani?
        - Już już! - Pospieszyła się i dogoniła chłopców. - Przepraszam was, musiałam poprawić kapelusz.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Ta historia nigdy nie zakończyła się tak jak powinna. Marika bowiem nie mogła być jej świadkiem. Chociaż wiele jeszcze było do zrobienia, chociaż nowa przyjaźń między nią a Blondynką kwitła, chociaż Chaber na niej polegał i Lord... och, z ciężkim sercem opuszczała swojego Lorda i cały, żywy Dwór. Ale nie mogła pozostać w Demarze. Wygnał ją za jej oszronione mury list o chorobie ojca i nagłych problemach w domu. To przesądziło sprawę w jednej chwili.
         Przywiązała się do wielu osób tutaj. Może zbyt szybko, ale nie umiała lubić ich mniej. Nie zdążyła im się nawet wystarczająco odwdzięczyć... Nie wyjaśniła sprawy chłopca z inspektorem. Dopiero też zaczęła sprawdzać się w pracy i ocieplać smętne dni białowłosego wampira... ale przecież była tu tylko przejazdem. Wiedziała to od samego początku. I choć czasami kiełkowała w niej pewna myśl... dom zawsze był najważniejszy. I nie był tutaj. Niestety...

        Wyjechała gdy tylko mogła, w pośpiechu. Z przejęcia była wpół przytomna, zatroskana i w nerwach. Nie do końca wiedziała jak i z kim się żegna. Co im obiecuje, czy mówi, że wróci... pamiętała tylko krzepiący uśmiech Blondynki i przejęte oczy Chabra, który wyrywał się komuś i mówił, że pojedzie z nią. Ale nie mogła go zabrać. Prawda?

        A Lord? Jak się z nim pożegnała? Chyba mówiła, że... że nigdy go nie zapomni.

        A on jej?

[Ciąg Dalszy - Maka]
Zablokowany

Wróć do „Demara”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości