Strona 5 z 11

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Pon Paź 09, 2017 10:03 pm
autor: Dagon
        Początkowo większą uwagę poświęcał posążkowi czekającemu na swoją kolej. Gdy jednak upewnił się, że figurka pasuje do opisu i warto o nią zawalczyć, zaczął obserwować walkę o medalion, która stawała się coraz bardziej zażarta. Jarvis zawzięcie podbijał cenę. Jego oponent czynił to samo. Sylvia zaś zaczęła patrzeć na to ciekawe i nieekonomiczne zjawisko równie intensywnie jak diabeł. Z tą różnicą, że Laufey zerkał jeszcze na to co działo się między panterą a chłopakiem. Kobieta zaś spoglądała na młodych i reakcje obserwujących ich piekielnika.
W kulminacyjnym momencie, gdy dłoń Kimiko dotknęła ręki Tussalda wszystkie oczy jak na gwizd powędrowały w tym kierunku. Pessoa i Whitaker wręcz zamarli w bezruchu, a diabeł uśmiechnął się pod nosem, tak by nikt nie zauważył, myśląc - "A jak powiedziałem, że jest manipulantką, to się kłóciła". Może powinien się złościć i być zazdrosnym o młodzika, ale nie potrafił widząc, jak Kimiko zręcznie zagrała na jego emocjach obracając całą sytuację na swoją korzyść. Czyż nie była doskonała? Zrobiła to tak naturalnie, tak wdzięcznie, że nawet on dałby się nabrać.
        Jakby na zawołanie podszedł do niego Horus, zamieniając się rolami z Sylvią, podczas gdy Kimiko otoczyło dwóch zagorzałych hazardzistów tocząc swoje zabawy. Jaszczurowaty mężczyzna zaczął rozmowę bardzo niewinnie, ale Bajer cały czas widział jego badawcze spojrzenie. Łysy odwracał uwagę i wyraźnie badał grunt, próbując rozgryźć jak właściwie diabeł zareagował na interakcję swojej towarzyszki z jego synem.
        - Długo się znacie? - zaczął wypytywać, podczas gdy licytator przygotowywał się do wprowadzenia następnego przedmiotu.
        - Niespecjalnie, ale zupełnie jakby połączyło nas przeznaczenie - odpowiedział pokrętnie, uśmiechając się tajemniczo. Horus wyraźnie chciał zadać kolejne pytanie, ale diabeł całą swoją uwagę skierował na scenę gdy prowadzący zaczął mówić
        - Nieznanego pochodzenia posążek. Nie wykazuje widocznych właściwości magicznych, chociaż dysponuje niezidentyfikowaną silną aurą. Doskonały kąsek dla kolekcjonera lub znawcy starej sztuki.
Tussald senior w milczeniu przyglądał się Dagonowi, gdy ten wyczekał aż oferta wybrzmi. Ten zwlekał chwilę, odzywając się dopiero w ostatnim momencie. Posążek wydawał się nie być szczególnie pożądanym przedmiotem. Wtedy jednak dołączyli kolejni. "Sępy" - rozzłościł się bies. Tego się obawiał, ale miał nadzieję, że zgłaszając się na koniec, uniknie celowego podbijania ceny przez znudzonych gości. Nie udało się.
        - Posążek? Widzisz w nim coś szczególnego? - zapytał Horus popijając swojego drinka.
        - Przyjaciółka ma słabość do takich staroci - odparł pogodnie, nie dając po sobie poznać poirytowania gdy kolejny raz przebito jego ofertę.
        - Kimiko lubi stare figurki? - Jaszczur kontynuował wypytywanie, podczas gdy Dagon kolejny raz unosił rękę.
        - Nie taka przyjaciółka - zaśmiał się bies, znowu dając szerokie pole do domysłów. "Nie taka przyjaciółka", w takim razie jaka i co ważniejsze jaką przyjaciółką była Kimiko, głowił się Tussald podczas gdy Laufey nie dawał się przebić.
        - Jakaś szczególna znajoma?- mężczyzna drążył temat, widząc jak cena rosła, a współlicytujący zaczynają się wykruszać.
        - Znamy się naprawdę ładnych parę lat - odpowiedział coraz mniej wesoło, przybierając poważniejszą minę. Cena z każdą chwilą mniej bawiła. Widząc skupienie diabła, Horus przestał go zagadywać, a z zaciekawieniem obserwował drugą już dzisiaj zajadłą bitwę. Dagon w tym czasie zaś zaczął szukać wzrokiem swojego przeciwnika. Dobrą chwilę przeczesywał tłum, aż dostrzegł wznoszoną dłoń. Zmrużył oczy zaskoczony, gdy wyłapał szczegóły sylwetki. Przebił go ostrzyżony na krótko brunet z kocimi uszami wystającymi butnie spomiędzy włosów. Po chwili Bajer poprawił się w myślach. Nie kocimi, panterzymi. Upierdliwiec był panterołakiem.
Przepychanka dalej trwała, suma stała się zdecydowanie nierozsądna, a Dagon zaczynał mieć wrażenie, że kocur robił mu na złość. Licytował dalej, coraz bardziej rozzłoszczony świadomością, że robi to dla wampirzycy, której wdzięczność będzie musiała wystarczyć za wynagrodzenie. Zmarszczył brwi znów przebijając podłe, czarne kocisko. Taki ten świat. Jak wszystko szło dobrze, to było fajnie, jak się pieprzyło to z rozmachem.
        - Po raz pierwszy, po raz drugi, wygrywa pan po lewej! - zakrzyknął prowadzący, gdy w końcu panterołak odpuścił, wcześniej nieźle nadwyrężając sakiewkę Dagona. Jakby czując spojrzenie diabła, posłał mu złośliwy uśmieszek przez salę i zniknął w tłumie.
        - To musi być naprawdę dobra przyjaciółka - wybuchnął wyjątkowo nietaktownym śmiechem Horus, jakby nikt wcześniej nie nauczył go, że nie kopie się leżącego. Bajer tylko westchnął uśmiechając się boleśnie, choć wcale nie było mu do śmiechu i zamówił kolejną whisky. Tego w tym momencie potrzebował najbardziej.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Wto Paź 10, 2017 8:36 pm
autor: Kimiko
        Aukcja zakończyła się na tajemniczym posążku, na który Kimiko nawet nie zwracała uwagi, dopóki Dagon nie zdecydował się go kupić. Dopiero wówczas zaczęła zerkać na figurkę ponad ramieniem Serafiny, ale nieważne ile razy przechyliła głowę, nie dostrzegła w przedmiocie nic interesującego. Laufey licytował jednak z godną podziwu wytrwałością, chociaż nie wyglądał na zadowolonego. Złodziejka, za gestem licytatora, zerknęła ukradkiem na drugą stronę sali, gdzie musiał znajdować się oponent Bajera, ale ze względu na swój niski wzrost widziała tylko kilka pierwszych głów z tłumu. Chcąc nie chcąc resztę uwagi poświęciła Serafinie, której zachowanie zmieniło się od popołudnia o pełen obrót. Trajkotała wesoło o jakimś krawcu w Demarze, który szyje najwspanialsze suknie, a Kimiko tylko przytakiwała, zastanawiając się, gdzie podziała się ta wredota, którą zdążyła znienawidzić na wyścigach. Pessoa musiała dostrzec jej zwątpienie, bo wręcz wydawała się przez moment zmieszana, nim nachyliła się do dziewczyny.
        - Chciałam cię przeprosić za moje zachowanie dzisiaj po południu - powiedziała niezwykle szczerze i uprzejmie. - Raczej nie mam innego wytłumaczenia poza zaskoczeniem, które najwyraźniej pozbawiło mnie wszelkich manier - dodała ze słabym uśmiechem, niemalże szukając wyrozumiałości u panterołaczki. Ta zaś szybko pokonała własne zdziwienie i obdarzyła Pessoę uśmiechem jeszcze szerszym i milszym.
        - Nic się nie stało, naprawdę - powiedziała, delikatnie dotykając przedramienia kobiety, dla nawiązania kontaktu.
        - A teraz jeszcze Konstancja się ode mnie nasłuchała i jak ja ochłonęłam, to ona zaczęła się pieklić - Serafina wyraźnie ucieszyła się, że znalazła chętnego słuchacza i bez oporów obgadywała przyjaciółkę. - Bo wiesz moja droga, Daniel raczej nie jest specjalnie stały w uczuciach, ona jest już jego trzecią żoną, a teraz jej mąż tak oczami za tobą goni, że się pewnie poczuła zagrożona.
        Panterołaczka prawie prychnęła pod nosem. Właśnie usłyszała dokładnie to, co powiedziała im informatorka Bajera, z tym że zupełnie za darmo. Niespecjalnie podobało jej się co prawda, że nawet Serafina zauważyła zainteresowanie wąsacza, ale z drugiej strony przynajmniej wiedziała na pewno, że jej się nie wydaje i Whitaker coś knuje. Dziewczyna stwierdziła, że zdurniała chyba do reszty, że cieszy się, że plan Dagona, by wystawić ją na przynętę zadziałał. Powinna brać nogi za pas, a nie bawić się w ploteczki z klasą wyższą.
        - Kimiko obiecaj mi proszę, że nie będziesz miała mi za złe tamtych słów, porządna z ciebie dziewczyna. – Serafina mimo ugrzecznionego uśmiechu wciąż mówiła tonem zabarwionym właściwą sobie wyższością i złodziejka była pewna, że lepiej dla niej, by w istocie nie chowała urazy. Na szczęście nigdy nie miała tego w zwyczaju, było minęło.
        - Tylko, jeśli podasz mi namiary na tego twojego cudownego krawca – odparła porozumiewawczym szeptem i z zadowoleniem przyjęła pełen ulgi wybuch wesołości kobiety, która zaraz zaczęła tłumaczyć jej dojazd do pracowni. Rany, ale wszyscy już mają w czubie.

        Chwilę później dołączyła do nich Konstancja, wyraźnie zaciekawiona, o czym to jej towarzyszki tak szepczą ukradkiem. Kimiko wykorzystała ten moment, by przeprosić panie i podejść do Dagona i Horusa. Po chwili dołączyli do nich jeszcze Silvia i Jarvis, który na szczęście nie obraził się o ten jej mały występek, ale też niestety nie zniechęcił wcale. Widząc nieciekawą minę Laufeya spojrzała pytająco na jego jaszczurowatego towarzysza, ale ten tylko zaśmiewał się pod nosem.
        - Obawiam się, że kieszeń naszego znajomego ucierpiała dzisiaj jeszcze bardziej, niż podczas ostatniej gry w karty. - Skinął głową, wskazując gdzieś w tłum. Wszystkie głowy podążyły w pokazanym kierunku i chociaż Kimiko znów niewiele zobaczyła, Silvia jednak musiała coś spostrzec, bo zacisnęła usta w wąską kreskę, nim odwróciła się do nich z uśmiechem.
        - Przepraszam was na moment, muszę przypudrować nosek – rzuciła jednak tylko i oddaliła się, a panterołaczka odprowadziła ją spojrzeniem kawałek, nim dama zniknęła w tłumie gości.
        Kimiko obdarzyła Dagona długim spojrzeniem, przechylając lekko głowę w milczeniu. Odwróciła się delikatnie, zaczepiając przechodzącego obok kelnera i powiedziała coś do niego cicho, na co ten tylko skinął głową i odpowiedział jej szeptem. Dziewczyna przytknęła i mężczyzna ruszył dalej. Zwróciła się ponownie do towarzystwa, akurat gdy Horus zagadywał syna.
        - A ty z czego się cieszysz, przecież przegrałeś – wytknął bezczelnie chłopakowi, ale ten nie wydawał się w najmniejszym stopniu przejęty. Wręcz zerknął z uśmiechem na panterołaczkę.
        - Coś tam wygrałem – stwierdził, a dziewczyna tylko wygięła lekko usta, próbując powstrzymać rozbawienie. „Jasne Jarvis, figę z makiem”, pomyślała zerkając na niego, gdy po chwili podszedł do nich ponownie kelner z niewielkim pudełkiem, który wręczył dziewczynie. Podziękowała skinieniem i uroczym uśmiechem, a gdy mężczyzna zniknął w tłumie, podeszła bliżej do Dagona, podając mu pojedynczo zapakowane cygaro. Sama nie znała się na nich wcale, ale kelner podpowiedział jej, że te importowane zza morza są najlepsze.
        - Na poprawę humoru? – Uśmiechnęła się, a jej słowa zabrzmiały nieco pytająco, gdyż panterołaczka nie była pewna reakcji Laufeya.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Czw Paź 12, 2017 4:53 pm
autor: Dagon
        Atrakcja wieczoru - czyli aukcja - powoli dobiegała końca. Nie było w niej nic szczególnie pasjonującego. Wiele dziwnych bibelotów, trochę przeklętej biżuterii. Zaś po nieszczęsnym posążku zostały tylko dwa przedmioty. Jakiś sygnet, którego właściwości umknęły niezainteresowanemu Laufeyowi, który przez swoje doświadczenia z magami, wolałby go unikać i raczej nie nosić; oraz komplet podpórek do książek w jakże nietuzinkowej i klimatycznej postaci - ludzkich czaszek. Czaszki jak najbardziej wyglądały autentycznie, a tyle ile mógł wyczuć z odległości i w tak licznym zgromadzeniu, prawdopodobnie zawierały w sobie też po duchu. Jak ktoś lubił takie gadżety niech sobie kupi upiorną wersję przycisku do papieru. Rogaty tego typu skłonności zazwyczaj przypisywał znudzeniu połączonemu z nadmiarem pieniędzy oraz niedoborem rozumu. Ludzie lubili igrać ze wszystkim co tylko przekraczało ich kompetencje, a później byli nagle bardzo zdziwieni gdy to co drażnili, gryzło ich w tyłek.
Widząc, że Kimiko wraca, a grupka znów zbiera się w komplet, Dagon również oddalił się od nieinteresujących go przedmiotów, porzucając dalsze obserwacje aukcji.

        Minę wciąż miał nietęgą i musiał trochę ochłonąć oraz uporządkować myśli, w takich warunkach okazywało się to jednak wyjątkowo trudne. Diabeł mało nie przewrócił oczyma, gdy Horus zaraz wprowadził Kimiko w przyczynę pogorszenia się jego nastroju. Dowcipniś się znalazł. Nie mógł biedak wiedzieć, że tak naprawdę czart celowo przegrywał, by mężczyźni poczuli się przy nim swobodniej. Nikt nie lubi zwycięzców, ale każdy uwielbia zwyciężać. Były to straty wliczone w rachunek poznawania Demary. Zakup posążka, chociaż Dagon pamiętał o jego poszukiwaniach, faktycznie był zaskoczeniem dzisiejszego wieczoru, jednak to złośliwe (bo bies był przekonany, że panterzy dupek robił to celowo) podbijanie ceny poirytowało go. Teraz zaś Horus postanowił pozachowywać się jak stara kokota rzucając swoimi złośliwostkami. Znał wielu arystokratów i bogaczy, często przebywał w ich towarzystwie, ale bywali wśród nich strawniejsi ludzie. To kółeczko wzajemnej adoracji, coraz częściej działało Dagonowi na nerwy.
        Nie przyglądał się Kimiko, gdy dziewczyna rozmawiała z kelnerem. Zamawianie kolejnego drinka nie było nowością dzisiejszego wieczoru. Zamiast tego odprowadził wzrokiem Silvię, która podobnie jak złodziejce i diabłu szybko zniknęła z oczu, tym bardziej ciekawiąc dokąd się udała, bo czart w jej wymówkę nie wierzył nawet odrobinę.
        Horus zaś postanowił w tym czasie dogryźć i własnemu synowi, który szczerzył się jak głupi do sera i do Kimiko oczywiście. Chłopak albo był jeszcze bardziej naiwny niż wyglądał, albo przywykł, że osiąga wszystko z uporem udając idiotę. Scenka była tak zabawna, że na moment Laufey skupił się na resztce zawartości swojej szklanki, by nie parsknąć śmiechem. Był już zmęczony. Zbyt wiele kretyńskich sytuacji i absurdalnych komplikacji na jeden wieczór sprawiło, że diabłu powolutku kończyła się cierpliwość i samokontrola. Podniósł wzrok dopiero gdy Kimiko przysunęła się do niego.

        Śmiał się z Jarvisa, ale w tej chwili sam nie był pewien czy pantera nie próbuje urabiać i jego. Zaskoczony i jak zwykle podejrzliwy, obdarzył dziewczynę nieco czujniejszym spojrzeniem, szukając jakiegoś podstępu. Nie przywykł do dobroci a tym bardziej bezinteresowności. Nie spostrzegł jednak nic niepokojącego, a nawet jeśli, na dziś naprawdę miał dość gierek. Pies chędożył czy Kimiko kombinowała czy nie. Jeśli dziewczyna faktycznie coś knuła, zemści się później.
Wziął podarek z miną podobną do tej z wieczora, gdy zmiennokształtna podała mu whisky. Nie podziękował - zbyt wiele uszu czujnie nasłuchiwało każdej wymiany zdań. Zbyt wiele ciekawskich typków czekało tylko by zepsuć tę przyjemną chwilę. Zamiast odzywać się, powoli dotknął policzka dziewczyny, gładząc go kciukiem. Doceniał prezent i troskę, nawet jeśli cygaro doliczą mu do rachunku. Liczył się sam fakt. Gest piekielnika nie pasował do prezentowanych zazwyczaj zaczepek i aż zachęcał by doszukiwać się w nim szczerości. Dla towarzystwa był jednak niczym innym jak kolejnym dowodem na łączącą parę zażyłość.
        - Raczej niewiele to te twoje coś tam - odparł Horus patrząc na czułostkę piekielnika, bezczelnie depcząc radość syna. Czy miało to zmotywować młodzieńca do lepszych starań, czy go wyhamować, wiedzieli pewnie tylko Jarvis i jego ojciec.
        - Ciekawe czy nasza Kimiko zna tę drugą przyjaciółkę? - odezwał się już znacznie głośniej, tak by wszyscy usłyszeli, zwracając uwagę towarzystwa na siebie. Diabeł zdążył zabrać rękę już mgnienie temu, by niepotrzebnie nie tworzyć niezręcznej sytuacji. Teraz spojrzał na Tussalda leniwie, jakby zupełnie niezaskoczony jego oświadczeniem.
        - Bo widzisz, moja droga, Dagon spłukał się dla jakiejś innej swojej przyjaciółki, ale może mi powiesz, co nasz znajomy rozumie przez określenie "nie takiej". - Bajer zignorował bezczelną złośliwość z niekrytą przyjemnością zapalając cygaro. Odezwał się dopiero po chwili, gdy porządnie zaciągnął się dymem, kojąc nerwy.
        - Jeszcze nie miały okazji się spotkać, ale z pewnością przypadną sobie do gustu - odparł spokojnie. Gdyby nie potrafił się kontrolować nie byłby biznesmenem. Nie znaczyło to jednak, że diabeł nie miewał ochoty utłuc kogoś dla samej przyjemności mordowania go. Lista potencjalnie zagrożonych osób wydłużała się z każdym dłuższym dialogiem. Dagon rozumiał wspieranie syna czy sprzyjanie własnym zachciankom, ale taka zagrywka była zwykłym świństwem. Nawet bies miał jakieś zasady gdy chciał uwieść kobietę sprzed czyjegoś nosa. Jeśli nie czynił tego z szacunku wobec rywala to przynajmniej z powodu własnej godności. W tym momencie Bajer uznał, że jak posiedzą w Jaskini choćby chwilę dłużej, gotów będzie dodać ich wszystkich na czarną listę, tak dla zasady.
        Skoro już o tym pomyślał. Grupa burżuazji dopijała kolejne z rzędu drinki. Dagon dopalał swoje cygaro. Do tego czasu spędzili w podziemnym klubie ładnych kilka godzin. Część planów została zrealizowana, część niespecjalnie, niemniej on zrobił co powinien i zdecydowanie znudził się już sterczeniem i udawaniem niegroźnego. Niedopałek położył na tacy kelnera, który jak zawsze kręcił się w pobliżu, po czym zerknął na panterołaczkę. Zakładał, że Kimiko wynudziła się nie mniej niż on, chyba, że bawiło ją towarzystwo napalonego dzieciaka. Miał jednak nadzieję, że śniadanie było dla złodziejki bardziej ponętnym argumentem niż kolejne minuty spędzane z Jarvisem. Na czuja zaś licząc, pora powoli zbliżała się do świtania.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Pią Paź 13, 2017 10:56 am
autor: Kimiko
        Nie dała zbić się z tropu podejrzliwemu spojrzeniu Laufeya. Wcześniej nie powiedziałaby, że się takiej reakcji spodziewa, ale teraz nie była zaskoczona. Nie rozumiała co prawda, dlaczego tak ostrożnie odnosi się do drobnego podarku, w końcu na los, co ona mogła mu zrobić? Jeśli porównać gości niższego poziomu Jaskini do rekinów, to ci tutaj byli jak piranie, podczas gdy ona zdawała się we własnych oczach ledwie płotką. Dała jednak mężczyźnie chwilę, by się oswoił, a gdy jego oblicze w końcu złagodniało, uśmiechnęła się przyjaźnie. Rozluźniona alkoholem nawet nie spięła się specjalnie na czuły gest, powstrzymując się tylko od położenia głowy na dłoni Dagona. Na dobrą sprawę na tyle dużej, że mógłby jej zmiażdżyć czaszkę samymi rękoma, ale myśl tę przepędziła z głowy niczym natrętną muchę, usatysfakcjonowana głaskaniem. Ogon bujał się w tym czasie z zadowoleniem pod spódnicą, co na szczęście dobrze ukrywał sztywny materiał sukni.
        Sielanka trwała zaledwie krótką chwilę, po której mężczyzna zabrał rękę, a Kimiko przeniosła uwagę znów na pozostałych gości. Przezornie nie spoglądała nawet na Jarvisa, ale i zawieszenie wzroku na jego ojcu okazało się błędem. Pytanie o przyjaciółkę Laufeya skwitowała miłym uśmiechem i lekkim przekrzywieniem głowy, zastanawiając się o co Tussald robi tyle szumu.
        - Obawiam się, że nie sposób znać wszystkie przyjaciółki Dagona – odpowiedziała uprzejmie.
        Dopiero z kolejnymi słowami jaszczura zorientowała się, że chciał chyba wzbudzić jej zazdrość i być świadkiem jakiejś ciekawej scenki. Niedoczekanie. To, że Laufey wydał tyle na prezent dla jakieś swojej koleżanki nie robiło na niej żadnego wrażenia, poza pozytywnym. Wręcz miło było usłyszeć, że gdy zobaczył coś odpowiedniego, co mogłoby uradować jego znajomą, dał się przetrzepać z monet, by ten podarek zdobyć. Takie… ludzkie i wzbudzające sympatię. Więc jeśli Horus chciał w jakiś sposób nastawić ją przeciwko niemu, poległby niechybnie. Gdyby nie jego ostatnie słowa.

        „Nie takiej?

        Uśmiech dosłownie spłynął z jej ust, ale nic nie mogła na to poradzić. Obojętny wyraz twarzy to było najwięcej, co mogła teraz z siebie dać, podczas gdy oklapnięte nieco uszka skryły się same we włosach. W momencie poczuła się źle. Jak idiotka, w tej sukni, w tym miejscu, w tym towarzystwie. Bardzo starała się nie interpretować w myślach usłyszanych słów, bo określenia, jakie sama na siebie odnajdywała były gorsze niż te, które przyszłyby na myśl komukolwiek innemu. Oczywiście na dokładkę zauważyła, że należało jej się, sama się o taki przytyk prosiła, po raz kolejny próbując udawać kogoś lepszego niż jest. Dobrze jej tak, dostała w końcu za tą kocią ciekawość, za zuchwalstwo i przerost ambicji, a nawet za wodzenie oczami za Dagonem. Nie ta liga, kochana, nic z tego co cię otacza nie jest w twoim zasięgu. Ale cierp ciało coś chciało.
        Tussald uderzył w zupełnie inną strunę niż celował, a ta refleksja szybko odbiła się na jego twarzy, gdy próbował nadążyć za tym, co rozpoczął. Zgrabna odpowiedź Laufeya była do przewidzenia i nie dawała zbyt wiele miejsca na dalsze zaczepki. Zawsze milutka dziewczyna postawiła natomiast jakiś mur, zza którego ciężko było dostrzec jej reakcję. Może trafił? A może nie. Chciał wywołać zazdrość, a sam teraz nie wiedział, co mu wyszło. Panie bez przewodnictwa Silvii, która jeszcze nie wróciła, nie wtrącały się do rozmowy, szepcząc coś jedynie między sobą. Z ratunkiem przybył, o dziwo, Whitaker.
        - Horus, na miłość boską, przestań siać ferment – parsknął, obdarzając przyjaciela karcącym spojrzeniem. – Państwo zaraz stwierdzą, że chamstwa nie zniosą i na mój bal nie przyjdą! – rzucił, ujmując dłonie Kimiko i całując je obie. Dziewczyna nie zastanawiała się dwa razy, tylko podjęła znów grę. Tak jak wtedy, podczas gonitwy, nie chciała pozwolić, by jakaś głupota zniweczyła wszystkie ich wysiłki, więc trzymała fason.
        - Daniel, obiecałam ci przecież – szepnęła poufale i puściła do wąsacza oko, ale wykorzystując też moment na ucieczkę. Laufey już wcześniej dopalił cygaro i wyglądał na dość znudzonego, chociaż teraz nie była już tak skłonna do pochopnych ocen.
         – Teraz niestety już będziemy uciekać, jestem trochę zmęczona – stwierdziła z przepraszającym uśmiechem i spojrzała na Dagona pytająco, na co ten skinął głową. Dobrze, chociaż to jej się nie wydawało.
        Ledwo wytrzymała całą procedurę pożegnań, zwłaszcza że Serafina poczuła się już na tyle swobodnie, że z rozmachem wycałowała powietrze po obu stronach twarzy dziewczyny, jakby były już dobrymi znajomymi. Konstancja ograniczyła się do sztywnego skinięcia jej głową, a po tym jak jej mąż ponownie wycałował dłonie dziewczyny, spoglądała już na nią z otwartą wrogością. Fantastycznie. Przynajmniej jedna szczera osoba w tym gronie.

        Jakby było jej mało wrażeń na dziś, to w drodze do wyjścia zobaczyła, co zatrzymało Silvię Tussald na tak długo. A właściwie „kto”. Blondynka pogrążona była w swobodnej rozmowie z Sethem, panterołakiem, którego złodziejka poznała kilka godzin temu, na niższym poziomie Jaskini. Kobieta nie dostrzegła wychodzących znajomych, w przeciwieństwie do bruneta, który wyszczerzył wesoło kły do Kimiko. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi i pomachała mu nieznacznie palcami. Dopiero wtedy Silvia złapała jej spojrzenie i przez dosłownie mgnienie wyglądała na niezadowoloną z tego spotkania. Ułamek chwili później jej usta oblekł zwykły grzeczny uśmiech i podeszła do wychodzących znajomych.
        - Już uciekacie? – zapytała i śladem Serafiny pożegnała się z Kimiko muskając ustami powietrze gdzieś w okolicy jej policzków, po czym uprzejmie pozwoliła ucałować Dagonowi swoją dłoń. Kątem oka obserwowała jednak, na co wciąż spogląda dziewczyna.
        - Ach, właśnie! Kimiko, Dagon to jest Seth, mój znajomy – powiedziała, wycofując się o krok i pozwalając zbliżyć się mężczyźnie. Brunet, chociaż ubrany elegancko, na swój sposób odstawał od otoczenia. Pomijając już buntowniczo wystające z pomiędzy krótkich włosów panterze uszka i bujający się za nim ogon, marynarkę musiał już gdzieś zostawić, bo był w samej białej koszuli z dodatkowo podwiniętymi rękawami, odsłaniającymi silne przedramiona.
        - My się już poznaliśmy. – Panterołak bezczelnie wydał dziewczynę, która tylko skrzywiła się z rozbawieniem.
        - Kapuś – mruknęła, a Silvia obdarzyła obojga czujnym spojrzeniem.
        - Kiedy?
        - Zanim twój syn ich uprowadził – odpowiedział lekko, a Kimiko zastanowiła się, czy pani Tussald nie była świadoma istnienia niższego poziomu Jaskini, czy Seth po prostu uznał, że nie ma konieczności wyciągania tego akurat teraz.
        - Z panem się tylko nie spotkałem, Seth Aswad – przedstawił się, podając Dagonowi rękę. W międzyczasie Kimiko uregulowała swój niewielki rachunek, a Silvia zreflektowała się szybko.
        - Nie będziemy was w takim razie zatrzymywać, zobaczymy się oczywiście na balu u Daniela?
        - Oczywiście – odpowiedziała Kimiko, znów ujmując Dagona pod ramię.
        - Albo wcześniej – rzucił beztrosko Seth, stojąc z rękami w kieszeniach i zerkając na Kimiko porozumiewawczo. Udała, że nie widzi.

        W drodze powrotnej nie odzywała się wiele, chyba że Dagon ją o coś zagadał. Wydawała się raczej zmęczona, za czym kryło się też przygnębienie, którego nie udało jej się jeszcze pozbyć. Nocne niebo mogło pochwalić się jeszcze kilkoma gwiazdami, ale na wschodzie jaśniało powoli, wróżąc nadchodzący poranek. Na ten widok Kimiko ziewała szeroko, dopiero w ostatniej chwili opamiętując się i zakrywając buzię wierzchem dłoni. Można było jednak poczuć senność na sam jej widok.
        - Wykąpię się i idę spać – stwierdziła, gdy weszli do pokoju.
        W drodze do sypialni ściągała już buty, odstawiając je gdzieś pod ścianą. Zabrała tylko swoją starą koszulę, która ostatnio musiała jej robić za koszulę nocną, i na boso poszła do łazienki. Zadowolona, że wie już jak działa wanna, odkręciła kurek i przy kojącym szumie wody walczyła z przeklętą suknią. Miała wrażenie, że zrzuca zbroję, a nie drogie materiały, ale nie wyżywała się na niewinnej szacie tylko rozłożyła ją na stojącym w łazience krześle. Zakręciła wodę i weszła do wanny, układając się w niej wygodnie, na jednej z metalowych krawędzi układając głowę, a na drugiej opierając stopy. Po policzku popłynęła jej jedna łza, ale mimo że dziewczyna była smutna, to nie płakała, zrzuciła więc to na karb zmęczenia. Przetarła twarz dłońmi i mechanicznym ruchem przejechała też nimi po uszach. Humor poprawił jej się trochę, gdy pomyślała, że niedługo zagrzebie się w pościeli i nie wstanie z łóżka co najmniej do południa.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Pią Paź 13, 2017 4:57 pm
autor: Dagon
        Początkowo zdawałoby się, że Tussald nie osiągnie zamierzonego celu, a Kimiko nie przejmuje się jego zaczepkami. Wtedy jednak dostrzegł jak dwa padające słowa niweczą dobry nastrój panterołaczki. No i się udało, a przynajmniej częściowo. Dziewczyna została wyraźnie dotknięta, przykryła to jednak obojętną maską, którą piekielnik miał wątpliwą przyjemność widzieć. Czarcia złość wspięła się na kolejny stopień, chociaż Laufey udał, że nie dostrzega problemu. Palił swoje cygaro, w ciszy rozważając czy nie prościej byłoby zamordować wszystkich, a później ukraść obraz. Horus próbował się połapać we własnych machlojkach, a Jarvis przyglądał się dziewczynie, ojcu i diabłu na przemian. Sprawę i niezręczną ciszę starał się załagodzić wąsacz, ku pewnemu zdziwieniu całego otoczenia. Złodziejka otrząsnęła się na chwilę, grając swoją rolę. Bajer grał swoją i wszyscy byli nieszczęśliwi, ale nikt postronny się nie zorientował, więc gra trwała dalej.
        Ku uldze diabła, Kimiko domyśliła się, że czas najwyższy opuścić niemiłe towarzystwo. Gdyby on zaproponował ewakuację, znów byłoby, że ucieka. Tak zaś pozory zostały zachowane i mogli się grzecznie oddalić, jakby nie urażeni bezczelnymi słowami jaszczura.
Pożegnał się ze wszystkimi jak należało i zniknął w tłumie ze smętnie oklapniętą panterą. Nie nawiązywał do rozmowy, zostawiając te kwestie na później.
        Nim zbliżyli się do wyjścia, zagadnął jeszcze do odpowiedniej części obsługi. Podał niezbędne informacje związane z zapłatą, regulowaniem rachunku oraz adresem gdzie powinien trafić posążek. Na tym miał być koniec. Wreszcie pojawiła się szansa na spokojne opuszczenie Jaskini. Wtedy doszła jednak nowa atrakcja. Nawet nie były to wampiry czekające wyrównania rachunków. Czy gorzej, czy lepiej, ciężko powiedzieć. Zanim osiągnęli schody prowadzące na powierzchnię, zaczepiła ich Sylvia, z nikim innym jak winowajcą złego nastroju diabła. Dagon pożegnał lodową królową, która z opóźnieniem przedstawiła znajomego, jakby chciała uniknąć zaznajamiania go z panterołaczką i czartem. Dagon uśmiechnął się kątem ust, gdy brunet arogancko przyznał się do znajomości ze złodziejką. Swobodnie przywitał się ze zmiennokształtnym mężczyzną, zgrabnie kryjąc chęć przetrzepania jego panterzego futra, tę przyjemność zostawiając na kiedy indziej. Całe szczęście w jednym dogadali się ze złodziejką bez utrudnień. Oboje mieli na dzisiaj dość Jaskini i chcieli opuścić ją jak najszybciej. Bez dalszej zwłoki dopełnili grzeczności i wyszli na zewnątrz.

        Powrót do zajazdu przebiegał spokojnie i bez komplikacji. Wręcz Laufey gotów był uznać, że za spokojnie. Kimiko była wyraźnie zmęczona, ale też przygnębiona. Diabeł nie dawał ani krzty wiary, że na zachowanie dziewczyny miało wpływ tylko wyczerpanie.
        - Czyżbym poznał przyczynę zwiedzania? - zagadał w powozie, nawiązując do drugiej pantery z tego towarzystwa, przez chwilę próbując ożywić atmosferę. Szło jednak dość opornie i resztę drogi pokonywali w milczeniu.
W takiej samej ciszy weszli do pokoju. Kimiko odezwała się dopiero by oznajmić swoje plany na resztę wieczora, czy może poranka, bo świt już powoli pokrywał okolicę.
Kiwnął dziewczynie głową, uznając, że choć chce przeprowadzić rozmowę, to nie pali się do tego stopnia, by zatrzymywać panterę już w wejściu. Rozejrzał się po pokoju, z zadowoleniem stwierdzając, że wróżka jak zwykle wykonała zadanie. Upewnił się też czy cygara zostały uzupełnione. Wszystko było na swoim miejscu. Teraz mógł zająć się resztą spraw. Ponieważ nie chciał spacerować po pokoju i sypać popiołem przypalając dywany, darował sobie zapalanie cygara. Whisky sobie nie odpuścił. Udał się do barku, nalał alkoholu do szklanki i wolnym krokiem skierował się w stronę łazienki.
Nie lubił niedomówień, mogły popsuć szyki na wiele rozmaitych sposobów. Lubił wiedzieć na czym stoi, nawet jeśli Kimiko pokazała, że niezależnie od sytuacji nie partaczyła. Chciał mieć klarowną sytuację. Waśnie pierwsza euforia mijała i wrócił do opinii, że praca w grupie była bardziej upierdliwa niż korzystna. Mimo to należało dotrwać do wypełnienia zadania. Poczekał aż usłyszy zakręcanie wody i cichy plusk.
Zapukał, odczekał chwilę i otworzył drzwi. Nie wchodził do środka. Chciał jedynie porozmawiać, a sytuacja była doskonała na takie dyskusje, choćby dlatego, że pantera nie miała za specjalnie gdzie uciekać. Dopóki siedziała w wodzie, bies "nie stanowił zagrożenia" widząc raptem brzegi wanny, stopy i głowę. Oparł się o futrynę z nieodłączną szklaneczką w ręku.
        - Na którą godzinę, życzysz sobie śniadanie? - zapytał uśmiechając się bezczelnie, jakby pytanie usprawiedliwiało wtargnięcie komuś do łazienki. Po chwili zapytał poważniej.
        - No dobrze, teraz mi powiedz co się stało, bo to zmęczenie jakoś nagle cie dopadło - zagadnął, z pełnym skupieniem popijając whisky.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Pią Paź 13, 2017 8:31 pm
autor: Kimiko
        Kimi nawet nie zdążyła na dobre przymknąć oczu, gdy rozległo się pukanie do drzwi łazienki. Zmarszczyła lekko brwi, spoglądając na wejście. No przecież na pewno nie powie „proszę!”, a chyba Laufey widział, że zajęte. Dopiero weszła, bez przesady. Nie miała jednak okazji nawet zastanowić się nad jakąkolwiek odpowiedzią, gdy drzwi otworzyły się po prostu na oścież, a w progu stanął Dagon ze szklanką whisky w ręku.
        Dziewczyna pisnęła krótko i zanurzyła się głębiej w wodzie, aż plusnęło, splatając ramiona na piersi. Wanna była dość wysoka, więc panterołaczka była raczej bezpiecznie ukryta za jej krawędziami, ale i tak łypnęła na mężczyznę groźnie. Nieco zbyt klarowna woda sprawiała, że widziała i siebie i jego, co samo w sobie było niekomfortowe, nawet jeśli Laufey nie miał najmniejszych zamiarów jej podglądać. Niech zrobi tylko krok do przodu i naprawdę zacznie być niezręcznie, a wtedy fiolki z pachnącą zawartością oraz dziwnie syczący kamień z pewnością polecą w stronę drzwi. Tutaj nie musiała zgrywać damy, skoro i on darował sobie bycie dżentelmenem. Pytanie skomentowała rozjuszonym prychnięciem, ale uszy stanęły jej na sztorc.
        - A od kiedy dają? – burknęła, wciąż urażona tym wtargnięciem, jednak nie aż tak, by odpuścić sobie śniadanie. Poza tym liczyła, że po uzyskaniu odpowiedzi Dagon wyjdzie, ale jego kolejne słowa szybko rozwiały te nadzieje. Przewróciła oczami, poruszając się niespokojnie w wannie.
        Po drodze nie rozmawiali zbyt wiele. Laufey zapytał tylko krótko o Setha, dzięki któremu nawet nie musiał się domyślać, gdzie się poznali. Wtedy potwierdziła zdawkowo, a on nie drążył, jednak najwyraźniej nie miał zamiaru porzucić tematu. Widząc, że elegant przybrał dość wygodną pozę, a nawet zrobił sobie drinka, uznała, że raczej nie wyjdzie, dopóki nie usłyszy tego, co chce wiedzieć.
        - Nic się nie stało, nie musisz udawać, że się przejmujesz – odpowiedziała w końcu, oczywiście niezgodnie z prawdą, ale w jawnym komunikacie, że nie ma zamiaru o tym mówić. Bo co miała powiedzieć? „Twoi znajomi nadepnęli mi na odcisk i zrobiło mi się smutno”? Facet udławi się tą swoją whisky ze śmiechu. Poza tym to nie był jego interes, zrobiła przecież swoje. A miała swoją dumę, nie będzie się żalić z własnych problemów, zwłaszcza że była świadoma tego, jak błaho brzmiały, gdy wypowiedziane na głos.
        - Serafina zaczęła trochę plotkować i potwierdziła to, co usłyszeliśmy od tej twojej blondynki, że Konstancja jest trzecią żoną Whitakera – powiedziała, chcąc zmienić nieco temat. Wciąż jednak czuła się absurdalnie, prowadząc takie rozmowy w wannie. Nie czuła się przy nim aż tak swobodnie.
        - A Setha rzeczywiście spotkałam w piwnicy Jaskini, zobaczyłam go w tłumie i chciałam się przekonać, czy mi się nie wydawało – cicho mówiła dalej, lepiej jak na spowiedzi czy torturach, najwyraźniej gotowa odpowiedzieć na (prawie) każde pytanie, byle tylko Laufey zabrał swoją wielką osobę z łazienki. Nawet się umyć nie mogła, tylko po prostu moczyła się bezsensownie w wannie przez ten czas. Bo relaks raczej nie wchodził w grę.
        Mało co nie dodałaby odruchowo, że to dopiero drugi panterołak, jakiego poznała, stąd jej ciekawość. Podejrzewała, że Dagon wie co nieco o jej rasie, a na pewno to, że jest rzadka, ale podkreślanie tego na głos byłoby głupotą. Złośliwość w jej obecnej sytuacji pewnie też, ale uziemiona złodziejka nie zdołała ugryźć się w język. Albo to znów jej koleżanka Tequila się odezwała.
        - A ciebie co ugryzło? Też nie wyglądałeś na zachwyconego pod koniec przyjęcia. Taki z ciebie biznesmen, a przygnębiło cię lekkie przetrzepanie sakiewki? Przecież i tak wygrałeś – wyrzuciła z siebie, nie ograniczając się specjalnie.
        Wciąż chowała się w wannie, więc pewnie zbyt poważnie nie wyglądała, ale uszczypliwości i tak sobie nie darowała. Wkurzył ją Tussald swoim gadaniem, Seth swoim nagłym pojawieniem się i teraz ten geniusz jej właził do łazienki jakby był u siebie. No w sumie… to właściwie był u siebie. Ale nieważne! Laufey drażni ją chyba tylko dla własnej uciechy, niech go licho porwie. A przecież chciała być miła, załatwiła mu cygaro, bo wiedziała, że mu się skończyły i naprawdę chciała mu wtedy poprawić humor. Po prostu później jakoś się wszystko potoczyło źle. Ugh… rzeczywiście coś by zjadła.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Pią Paź 13, 2017 10:22 pm
autor: Dagon
        Uśmiechnął się od ucha do ucha, widząc reakcję pantery. Przynajmniej nie krzyczała i nie rzucała przedmiotami, co dało diabłu nadzieję na rozsądną konwersację. Rozmowa miała tym większe szanse powodzenia, że miał argument zmuszający Kimiko do pewnej współpracy. Pantera zaś wydawała się prawidłowo reagować na taką motywację, ku oczywistemu zadowoleniu biesa.
        - Od rana do południa - uśmiechnął się szeroko widząc jak uszka pantery wychynęły z włosów, podczas gdy sama dziewczyna prychała niezadowolona. Niespiesznie sączył alkohol, pozwalając by pewne fakty dotarły do Kimi. Dziewczyna była bystra i szybko zorientowała się, że im szybciej udzieli oczekiwanych odpowiedzi, tym prędzej będzie miała rogatego z głowy. Biorąc kolejny łyk whisky, chwilowo pozwolił panterze spłynąć z tematu. W tym momencie czartowi wystarczało wszystko co prowadziło do rozwiązania panterzego języka. Informacji nigdy nie było zbyt dużo. Do interesującego go tematu miał zamiar wrócić później.
Skinął głową, słysząc potwierdzenie informacji prawie z pierwszej ręki czyli od Serafiny, jakby nie spodziewał się niczego innego.
        - Nie skłamałaby - odparł spokojnie, dzieląc uwagę pomiędzy szklankę a dziewczynę. Nawet Dagon miał tę odrobinę taktu i nie wlepiał nieustannie wzroku w złodziejkę znajdującą się w mało komfortowej sytuacji. Patrzył w jej kierunku dopiero gdy potrzebował nawiązać większą interakcję. To był jeden z tych momentów.
        - Mogła się wykpić marnymi ochłapami gdy brakło konkretów, ale wie, że za łgarstwo urwałbym jej łeb. - Uśmiechnął się czarująco, tak jak tylko diabeł potrafił, zupełnie jakby właśnie prawił komplementy, a nie zapewniał o rychłej śmierci kłamczyni. Gdy Kimiko potwierdziła domysły diabła, ten zmrużył nieznacznie oczy patrząc w bursztyn pływającego na dnie szklanki alkoholu.
        - Kolejny gracz... - szepnął utwierdzając się w przekonaniu, że nie polubi raczej drugiej pantery. Skoro był w piwnicy, znaczyło, że miał wejścia większe niż przeciętny znudzony bogacki. Pytanie brzmiało, dlaczego rozmawiał z Sylvią. Jak wiele wiedziała blondynka, oraz jak wszystko to wpłynie na ich plany. Z zamyślenia wyrwał go znajomy i coraz bardziej lubiany złośliwy ton złodziejki. Słysząc przytyk, przechylił głowę i uniósł brew w niemym pytaniu.
        - Właśnie, dlatego przetrzepanie sakiewki mi dokucza? - zadrwił, drocząc się z panterołaczką. Każdy biznesmen lubił pieniądze, więc logicznie kombinując nie lubił ich tracić.
        - Wygrać musiałem - odpowiedział zgodnie z prawdą. Obiecał pomóc Elleanore i coś tak błahego jak upierdliwy kocur był marną przeszkodą. Irytującą, ale nie dość skuteczną.
        - Nie bawi mnie coś takiego. Przeciwnie do Jarvisa - dodał, bezczelnie wykpiwając młodzika. Jednych może kręciło wydawanie olbrzymich sum pieniędzy, tylko po to, by pokonać innych w przepychance na monety. Bajer wolał zarabiać na takich głupkach.
        - Poza tym, chodzi o to, że ten twój krewniak robił to celowo - dodał na zakończenie, bez ogródek mówiąc co sądził. Zaraz potem znów czujnie popatrzył na panterołaczkę, jakby mówił, by nie myślała, że tak szybko go spławiła i uciekła od tematu.
        - Nie udaję, że się przejmuję - wrócił do sedna swojej wizyty.
        - Wkurza mnie, że nie wiem o co chodzi - wytłumaczył spokojnie, ale nie spuszczając oczu z Kimiko.
        - Nie wydawałaś się przejmować faktem znajomej, dopóki palant nie powiedział, że nie jesteś "taką znajomą". Zazdrosna, że nie jesteś kochanką? Czy może rozzłoszczona, że cię za nią mają? Wiesz, że dla nich "przyjaciółka" czy "znajoma" oznacza jedno, prawda? - zrobił przerwę, próbując dojrzeć w mimice złodziejki jakieś wskazówki. Jednocześnie pauza była dla kota, by wreszcie użył swojej uszatej główki. Nie sypiał z Ell w przeszłości i raczej nie planował robić tego w przyszłości. To, że Kimiko towarzystwo brało za jego kochankę, było dość logicznym wnioskiem. Czekał więc, aż do panterzej świadomości dotrze, co miał na myśli rozmawiając z Horusem, bo chyba o to poszło, chociaż zupełnie nie miał pojęcia co dziewczyna sobie uwidziała. Patrzył przez uderzenie serca, wypatrując oznak zrozumienia, odzywając się dopiero za chwilę.
        - Naprawdę byście się polubiły - parsknął w końcu śmiechem. - Obie lubicie uprzykrzyć życie. - Diabeł uśmiechał się całkiem wesoło, jak na niedawny nastrój.
        - Wierz mi, mało komu uchodzi to na sucho - dodał odwracając się.
Zamknął drzwi i wrócił do salonu.
Kartkę z prośbą o śniadanie zostawił na zewnętrznej stronie drzwi. Jednego pantera na pewno by mu nie darowała. Wtargnięcie do łazienki mogło ujść mu na sucho, ale brak śniadania z pewnością nie zostałby mu wybaczony. Zerknął przez okno, na słońce, które wspięło się już całkiem wysoko, oświetlając złocistą poświatą dachy domów. Tradycyjnie otworzył okiennice i zapalił cygaro.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Sob Paź 14, 2017 8:43 am
autor: Kimiko
        Mrużyła oczy z niezadowoleniem, widząc niesłychanie zadowolonego z siebie mężczyznę. Nie no, naprawdę świetnie, że chociaż jedno z nich ma dzisiaj ubaw po pachy. Karnie jednak milczała, wyraźnie ułagodzona perspektywą śniadania. Właściwie to wcześniej nawet o tym nie pomyślała, ale teraz, gdy o tym wspomniał, zrobiła się w momencie głodna. Fuknęła raz jeszcze, nim spojrzała na Dagona nieco przychylniej.
        - W takim razie zamówisz nam coś teraz? – poprosiła już łagodniej.
        Rozluźniła się nieco, gdy udało jej się spłynąć z niewygodnego tematu. Nadal siedziała jak ta głupia w wannie, ale przynajmniej Laufey zajął myśli czymś innym, niż jej nie tak dobrze ukrytym, jak sądziła, zachowaniem w Jaskini. Na jawną groźbę nawet nie odwróciła spojrzenia. Nie pierwsza i nie ostatnia, wszystkie zawsze trafiały do niej bez problemu i pamiętała o nich przez większość czasu. Czasem może zdarzało jej się pyskować czy droczyć z Dagonem, ale w jej mniemaniu były to dość niewinne igraszki. Nie była głupia i nie zamierzała mężczyzny oszukać, nawet gdyby była w ogóle w stanie. Musiałoby jej coś naprawdę mocno zagrozić, by zawinęła manatki i uciekła, a już w ogóle świat stanąłby na głowie, gdyby postanowiła go wyrolować. Tłumaczenie mu tego wszystkiego uznała jednak za bezcelowe, zazwyczaj po prostu pokazując, że niezależnie od sytuacji, ona trzyma się swojej części zadania, a wszelkie wpadki są nieumyślne.
        Aukcję wytknęła Laufey’owi z czystej złośliwości, więc jego odpowiedź nie była dla niej zaskoczeniem. Nikt nie lubił tracić pieniędzy, niezależnie od tego ile ich miał, po prostu niektórzy mogli sobie w ogóle na to pozwolić, często tracąc z lekkim żalem więcej monet niż inni mają przez całe swoje życie. Tematu Jarvisa wolała nie poruszać, a nie czuła się w konieczności obrony dobrego imienia młodzieńca, więc przytyk puściła mimo uszu. Bardziej zainteresowało ją to, co powiedział o Secie. Więc to on tak z nim licytował! Dziewczyna mimo wszystko uśmiechnęła się pod nosem. Bardzo prawdopodobne, że robił to złośliwie, wyglądał na taką wredotę już na pierwszy rzut oka, ale jakoś Kimiko nie było w tej chwili bardzo żal Dagona. Skoro ona nie może podskakiwać za bardzo to przynajmniej inna pantera nieco utarła elegantowi nosa.
        - Po prostu nie wszystkie pantery są takie milutkie jak ja – odpowiedziała z przekąsem.
        Zmiennokształtnemu nadal nie ufała, ale nie zmieniało to faktu, że bardzo chciała się z nim jeszcze zobaczyć. Dobrze wiedziała, co Seth miał na myśli mówiąc „albo wcześniej”. Było prawie pewne, że spotkają się podczas nowiu, chociażby dlatego, że odruchowo będą się szukać. Nawet jeśli teraz miała wątpliwości, czy to na pewno dobry pomysł, w nocy pewnie nie będzie zaprzątać sobie głowy takimi detalami jak zdrowy rozsądek. Jednocześnie się tego bała i nie mogła doczekać.
        Westchnęła cicho i znów poruszyła się w wannie, gdy Laufey wrócił do niewygodnego tematu. Ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć, że nie musi wszystkiego wiedzieć, nawet jeśli go to wkurza, ale wciąż była w tej rozmowie na przegranej pozycji. Dzielnie powstrzymała się przed ostentacyjnym wzdychaniem i przewracaniem oczami, gdy mężczyzna zaczął analizować sytuację. Jednak kierunek, w jakim popłynął, zbił ją z tropu tak brutalnie, że rozdziawiła buzię ze zdziwienia. „Zazdrosna o co?!
        - Nosz…! – prychnęła i nie zastanawiając się wiele, zgarnęła pierwsze, co miała pod ręką, jakąś fiolkę z błękitną zawartością, i rzuciła nią w stronę Dagona. Zakryła się na ten czas drugim przedramieniem, ale teraz i tak zniknęła znów pod wodą, prychając wciąż niczym wściekła kotka. Zwłaszcza, gdy zobaczyła, że mężczyzna bez problemu łapie pocisk, niespecjalnie przejęty.
        - Guzik mnie obchodzi, z kim oni myślą, że sypiam albo nie sypiam. Nie pochlebiaj tak sobie, Laufey – sarknęła.
        Nie odzywała się więcej, zupełnie wytrącona z równowagi nagłą zmianą kierunku rozmowy. To o to chodziło? Kto z kim sypia? Losie drogi, no bez przesady, czy to jest naprawdę najważniejsze dla tych ludzi?
        Nie spieszyła się jednak z nadmiernym uczuciem ulgi. To, że Horusowi chodziło akurat o połapanie się w kochankach Dagona (pępek świata, naprawdę…), to nie znaczyło, że sama sobie naubliżała bez powodu. A dobrze jej zrobił rachunek sumienia i brutalne przypomnienie o swoim miejscu. Przynajmniej będzie teraz się trochę lepiej pilnować, bo wyraźnie dała się omamić wszechobecnemu bogactwu i wrażeniu, że jest tego częścią.
        Do Laufeya już się nie odzywała, nawet jeśli tym milczeniem przyznawała mu rację. Chyba i tak nie spodziewał się odpowiedzi, tylko przyszedł wyłuszczyć swoje stanowisko i ją pomęczyć, jak zwykle stawiając ostatecznie na swoim. Uśmiechnęła się jednak lekko, słysząc jak mężczyzna się śmieje.
        - To nas kiedyś poznasz, ale idź już do cholery! – parsknęła, tłumiąc rozbawienie i machając bosą stopą w kierunku wyjścia. Parsknęła cicho śmiechem dopiero, gdy zamknęły się za nim drzwi. Bezczelny dupek.

        Umyła się w końcu w spokoju i opróżniła wannę z wody, wycierając się i ubierając koszulę. Była w trakcie niezwykle starannego osuszania ogona, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Nie do łazienki znów, na szczęście, a do głównego wejścia. Zastrzygła uszami i powęszyła w powietrzu. „Śniadanie!” Złapała czarną suknię i z nią w objęciach wypadła z łazienki.
        - Ja otworzę! – zawołała w locie do stojącego w oknie Dagona, na moment zerkając ze zdziwieniem na cygaro w jego dłoni. Uznała jednak, że zapyta później i odłożywszy suknię na łóżko w sypialni, pobiegła na palcach do drzwi. Skaczący za nią sprężyście ogon zadarła lekko do góry, chowając go za swoimi plecami, nim otworzyła drzwi.
        - Dzień dobry, śniadanie dla państwa – powitała ją dziarsko znajoma pokojówka.
        - Dzień dobry – Kimiko odpowiedziała jej z szerokim uśmiechem i zaprosiła ją gestem do środka. Dziewczyna weszła na moment, dygnęła krótko widząc Laufeya, zostawiła tacę z dwoma przykrytymi talerzami na stole i czmychnęła z powrotem na korytarz.
        Panterołaczka zamknęła za fartuszkiem drzwi i od razu skierowała się w stronę stołu, z zadowoleniem stwierdzając, że tym razem Dagon nie będzie się wygłupiał i coś zje. Wywęszyła już dokładnie, co jest pod paterą, więc odłożyła ją na bok jedną ręką, drugą od razu wbijając widelec w kiełbaskę.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Sob Paź 14, 2017 11:32 am
autor: Dagon
        Drążąc temat, diabeł oczekiwał zrozumienia, ale raczej nie takiego. Panterołaczka doskonale pojęła słowa piekielnika i skomentowała je na swój sposób. Fioleczka z błękitnym olejkiem poszybowała elegancką parabolą w poprzek łazienki. Dagon złapał pocisk, nawet nie wylewając resztki alkoholu. Był to jednak jakiś postęp. Szerząc się niezmiennie zadowolony z siebie i chyba z wywołanego efektu, bawił się niewielką fiolką, kończąc swojego drinka.
        - To przestań przejmować się każdym dupkiem, który tylko się pojawia - ze złośliwym grymasem odpyskował najeżonej dziewczynie.
Efekt chyba został osiągnięty, a przynajmniej częściowo, bo wiele można było powiedzieć o Kimiko w tym momencie. Wyglądała na rozzłoszczoną, wcześniej na speszoną, teraz na trochę rozbawioną, no i przed wszystkim wyraźnie cieszyła się na wiadomość o śniadaniu. Przynajmniej chyba nie była już tak ewidentnie zdołowana.
Śmiejąc się pod nosem odstawił olejek i opuścił łazienkę, poganiany stopą złodziejki.

        Obsługa zajazdu okazała się stawać na wysokości zadania. Ledwie wywiesił kartkę i niespiesznie zbliżał się do końca cygara, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Nawet nie zdążył się dobrze odwrócić, a Kimiko rączym krokiem pomykała w stronę drzwi zapewniając, że ona zajmie się śniadaniem.
Uśmiechnął się pod nosem, dopalając cygaro. Nie był jakoś specjalnie głodny, ale uznał, że jedzenie mu nie zaszkodzi. Jeśli zaś nie jemu, to przynajmniej dla pozorów powinien zjeść, bo zaraz wzbudzi podejrzenia samym pomijaniem posiłków. Już sam fakt, że pił dość dużo by normalnego człowieka wystarczyło wysłać do łózka ze dwa drinki temu, a po nim nie widać było nawet delikatnego działania alkoholu powinien dawać do myślenia. Jeśli połączyć to z niejedzeniem, zaraz zaczną się pytania. Brał pod uwagę, że te zaczną się prędzej czy później. Ze wszystkiego jednak im później tym lepiej.
Dopiero jak zgasił niedopałek, zamknął okno i siadł do swojego posiłku. Kimiko była już w trakcie zajadana kiełbaski na ciepło. Dagon ugryzł tosta i zerknął na niewielki liścik umieszczony pod talerzem. Otworzył kopertę i uśmiechnął się pod nosem. Nie tylko sprawi Ell ładny prezent, zakładając oczywiście, że posążek będzie właściwy. Nie dość, że zamiast użyć kociaka jak zwykłe narzędzie, traktuje dziewczynę jakby była jego partnerką. Teraz jeszcze może zrobi dobry uczynek. Bogowie, jeszcze trochę a zacznie się martwić, że budzą się w nim jakieś uczucia. Uśmiech tylko się poszerzył z powodu idiotycznej myśli, podczas gdy bies odkładał przeczytaną karteczkę, odgryzając kęs tosta.
        - Na obiad możemy wyjść na miasto, jeśli chcesz - odezwał się do Kimiko, która z radością nie do opisania pochłaniała swoje śniadanie.
        - Jeden długouch ma do mnie sprawę - rozszerzył informacje, by nie straszyć złodziejki kolejnym spotkaniem ze stadem sępów. Diabeł nie planował spotkać się z uroczymi bogaczami, aż do balu u Daniela, który miał odbyć się dopiero nazajutrz. Towarzystwo takich ludzi nie bawiło go ani odrobinę, a zdobyli wszystkie informacje jakich potrzebowali. Mięli więc dwa dni i jeden wieczór spokoju, gdyż teraz niezbędny był tylko plan budynku i lokacja tajemniczego pokoju Whitakera. Do czasu inwigilacji posiadłości mięli więc spokojną rękę. Oczywiście o ile nic nie wypadnie znienacka.
Po skończonym śniadaniu, wstał i przechodząc pogłaskał panterę po głowie i uszach. Poszedł po świeże ubrania i sam skierował się do łazienki.

        Wyszedł w samej koszuli i spodniach, z mokrymi włosami opadającymi na kołnierzyk. Zapętlił jeszcze o sypialnie by zabrać suknię dziewczyny. Dopiero potem udał się do salonu i powiesił ją na oparciu wolnego fotela razem ze swoim noszony wieczorem, garniturem, kierując się założeniem, że wróżka później się wszystkim zajmie. Do południa było jeszcze trochę czasu i zamierzał wykorzystać go na względny odpoczynek.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Sob Paź 14, 2017 2:21 pm
autor: Kimiko
        Wcinała, aż jej się uszy trzęsły. Dosłownie. Wystające z pomiędzy wilgotnych jeszcze włosów małe czarne uszka podrygiwały lekko, gdy Kimiko pochłaniała swoje śniadanie. Zadowolona, że nie jest na żadnym sztywnym bankiecie w niewygodnej sukni, po prostu nabiła kiełbaskę na widelec i podgryzała ją bezpośrednio ze sztućca. Się będzie przejmować. Laufey, ku jej milczącej aprobacie, też niby jadł śniadanie, ale jakoś bez entuzjazmu, oszczędnie pogryzając suchego tosta. Panterołaczka zerkała na to z powątpiewaniem, ale swoich wątpliwości nie wyrażała na głos. Jedząc na zmianę kiełbaskę i swój kawałek chleba przyglądała się liścikowi, który mężczyzna otrzymał ze śniadaniem. Nie musiała jednak nawet o nic pytać, gdy informacje same padły z ust Dagona.
        Nagle zwolniła przeżuwanie, poprawiając się na fotelu. Obiad brzmiał świetnie, miasto już mniej, bo oznaczało sukienki, ale niechęć do nich deptała skutecznie ciekawość, więc Kimiko nie odezwała się od razu, udając, że ma pełną buzię. Nie żeby jej to kiedykolwiek przeszkadzało, ale elegant powinien dać się nabrać. Ona w tym czasie się zastanawiała skąd ten pomysł. Sam zaproponował, żeby gdzieś mu towarzyszyła, jeśli chce. Nagle ma wybory, kiedy jeszcze wczoraj sam sukienkę jej wybierał? Czy po prostu nie chce zostawiać jej samej w pokoju, bo boi się, że coś wywinie albo ucieknie, i próbuje zapakować to w ładny papier?
        - Możemy – powiedziała w końcu.
        Z jednej strony w życiu nie wzgardzi obiadem w mieście, bo to z pewnością oznacza jakieś pyszności, nawet jeśli trudno dostępne, jak tamta przepiórka (ciekawe, czy surowe też są tak smaczne… musi sprawdzić). Z drugiej strony, jeśli Laufey zostawi ją w pokoju to z głodu też nie umrze, bo dają tu pyszne steki, a mogłaby skoczyć sobie na miasto sama, pozwiedzać, pobiegać w lesie i wrócić zanim by się zorientował. Dlatego nie odzywała się więcej, zostawiając jemu decyzję, bo jej będzie odpowiadała każda opcja. Poza tym wciąż była zajęta śniadaniem i diabelsko zmęczona, więc wszystko inne musiało poczekać.
        Gdy Laufey wstał od stołu, ona jeszcze kończyła swój posiłek. Czując głaskanie, potrząsnęła głową w słabym proteście, ale gdy mężczyzna zniknął w łazience westchnęła ciężko z tostem w zębach. Czemu ona znowu musi być ostrożna, kiedy on akurat zaczyna robić się prawie miły?

        Po śniadaniu znów skorzystała z okazji, że Dagon był w łazience i buszowała chwilę po pokoju. Już wcześniej widziała, że ktoś uporządkował jej ubrania w sypialni, które nie leżały już bezwładnie tam, gdzie ostatnio je rzuciła, tylko ładnie wyprostowane wisiały na wieszakach. Kolejnym przystankiem ciekawskiej złodziejki była oczywiście papierośnica, która również okazała się być uzupełniona w cygara. Kimiko chwilę bawiła się srebrnym cudeńkiem, dotykając go ze wszystkich stron i pozwalając, by odbijające się od zużytego nieco metalu słońce raziło jej oczy. Śliczności. Odłożyła jednak papierośnicę i wróciła do sypialni, ziewając szeroko.
        Padła na łóżko tak jak stała, podpełzając tylko trochę wyżej, by ułożyć głowę na poduszce. Nie czuła się już tak osaczona jego rozmiarami, korzystając z nich, by rozrzucić ręce i zagarnąć rant kołdry, który objęła ramionami. Zasnęła w momencie, a pokój wypełniło ciche, jednostajne mruczenie dziewczyny.
        Wibrujący dźwięk ucichł na chwilę, gdy przebudziła się, słysząc kroki. Półprzymknięte zaspane ślepia śledziły Dagona, gdy wszedł do pokoju i odprowadziły na zewnątrz, gdy zabrał ubrania. Później znów zasnęła, mrucząc z zadowoleniem w puchową kołdrę.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Nie Paź 15, 2017 6:23 pm
autor: Dagon
        Obserwował panterę po zadaniu pytania i uśmiechnął się, gdy Kimiko po chwili namysłu zgodziła się na propozycję. Dla diabła było to pewnym ułatwieniem. Lufey zaproponował obiad, ponieważ elf wybrał na miejsce spotkania restaurację właśnie w porze obiadowej. Gdyby Kimiko wolała zostać, nie wlókłby brunetki ze sobą. Jej obecność nie była mu niezbędna. Jednak musiałby to odpowiednio rozegrać, czyli przed wyjściem miałby trochę rzeczy do załatwienia. Musiałby zamówić obiad do pokoju, co nie było wielką komplikacją. Oraz kazać niańce przypilnować pantery by została w zajeździe zamiast brykać po mieście szukając kłopotów, co już dodawało nieco uciążliwego kombinowania. W takiej sytuacji zaś czas, który przeznaczyłby na organizację, mógł wykorzystać na odpoczynek.
Skinął głową przytakując i to była cała konwersacja. Śniadanie dokończyli w milczeniu. Gdy zaś wyszedł z kąpieli, kot był już w pieleszach i przysypiał mrucząc z zadowoleniem. Rozbawiony Dagon uśmiechnął się pod nosem gdy wychodził z sypialni. Później przygotował wszystko dla osobistej pokojówki i sam rozciągnął się na kanapie.
Diabeł mógł wytrzymać jeszcze trochę bez snu, ale godzinka czy dwie na oko też by mu nie zaszkodziły. Ułożył się wygodnie, a przynajmniej na tyle komfortowo, na ile pozwalała kanapa, zamknął ślepia i zapadł w przyjemną drzemkę.
        Przebudził się gdy słońce przemieściło się poza zenit. Przeciągnął się porządnie i rozejrzał po pokoju. Wciąż panowała cisza. Nie widział nigdzie buszującej pantery, więc szybko uznał, że dziewczyna wciąż spała. Wstając przeciągnął się jeszcze raz i ostrożnie zajrzał do sypialni. Najciszej jak umiał przeszedł przez pokój i usiadł na rogu łóżka.
        - Wstawaj śpiąca królewno, czas zjeść obiad i uratować świat - zagadnął zawadiacko, szczerząc się do panterołaczki.
        - Spokojnie możesz założyć normalne ubrania - odezwał się po chwili obserwowania dziewczyny
        - Nawet jak kogoś spotkamy, to wykpimy się przejażdżką lub inna bujdą, a to spotkanie nie wymaga formalnego stroju - uśmiechnął się złośliwie, domyślając się, że to powinno spodobać się dziewczynie nie przywykłej do paradowania w niewygodnych kieckach. Oczekiwał ich noszenia, bo tego wymagała etykieta, a kobieta w odpowiedniej sukni prezentowała się pięknie, ale nie był głupi i domyślał się jak niewygodny musiał być taki strój.

        Dał Kimiko czas na dobudzenie się i ubranie, podczas gdy sam skompletował swój strój. Prawie jak nowo nabytym rytuałem zeszli na dół. W holu diabeł dopytał portiera o wymienioną w notce restaurację. Po tym co powiedzieli w recepcji, nie wzywał powozu - lokal znajdował się niedaleko. Dzień był pogodny. Jesienne słońce przyjemnie przygrzewało sprawiając, że spacer brukowanymi uliczkami był całkiem przyjemny. Miasto żyło pełnią. Alejkami wędrowali ludzie zarówno w parach jak i w pojedynkę. Powozy płynęły w wielu kierunkach. Zwykły dzień w bogatszej dzielnicy miasta.
        Rzeczywiście do restauracji dotarli po niedługim marszu. Laufey zaraz przy wejściu zapytał czy przypadkiem ktoś go nie oczekuje. Kelner grzecznie skinął głową i poprosił parę by szła za nim. Zaprowadził Kimiko i Dagona do loży usytuowanej na końcu karczmy. Elf siedział plecami do ściany i rozparty na kanapie obserwował całe wnętrze. Był to ten sam uszaty, którego widzieli podczas nielegalnych walk.
Nie poruszył się dopóki diabeł i panterołaczka nie znaleźli się przy jego stoliku. Wstał witając się z Dagonem, podając mu rękę. Kimiko tylko skinął głową, dokładnie się jej przyglądając.
        - Uczennica... wsparcie czy może ochrona? - zadrwił bezczelnie, wołając kelnera. - Bo chyba nie zabrałeś panienki na poważną rozmowę - popatrzył na Dagona arogancko. Diabeł odwzajemnił podobne spojrzenie.
        - Nie pieprz głupot - warknął krótko, gasząc złośliwości.
        - To dobrze - uśmiechnął się elf, teatralnie rozluźniając się, tak jakby chciał by jego zdanie było na wierzchu. Kelner przybiegł by zebrać zamówienia. Elf wybrał dla siebie wino, Laufey poprosił o cóż by innego jak nie whisky, Kimiko zaś zamówił lokalny specjał, żeberka jagnięce w miodzie wraz z pasującym do nich czerwonym winem. Obserwowali się chwilę w milczeniu do czasu aż kelner wrócił z zamówionymi drinkami i oddalił się na dłużej, czekając aż posiłek zostanie przygotowany. Wtedy dopiero wrócili do rozmowy.
        - To teraz mi powiedz Bajer od kiedy niby siedzisz w walkach? - zagadnął podejrzliwie elf sącząc swoje białe wino.
        - Nie siedzę - jak zawsze wyczerpująco odparł diabeł popijając whiskey i łypiąc czarnymi tęczówkami znad szklanki, jak to miewał w zwyczaju.
        - To czego, psia mać, czepiasz się mojego zawodnika? - sarknął długouchy, postukując smukłymi palcami w nóżkę swojego kieliszka.
        - Nie czepiam się. Mówię tylko, że mógłbyś o niego lepiej dbać, facet ma potencjał - odpowiedział spokojnie piekielnik.
        - Potencjał - prychnął pogardliwie elf. - Krnąbrne bydle i nic więcej - skomentował długouchy. Może rasa ta uchodziła za piękną w wielu kręgach. W tym jegomościu jednak nie było nic pięknego. Ładna twarz zacięta była w pogardliwym wyrazie kogoś, kto nie liczył się z nikim i niczym.
        - Wiem co widziałem - uśmiechnął się bies, najwyraźniej przyzwyczajony do takich arogantów. O dziwo elf działał mu znacznie mniej na nerwy niż bogaci Demary.
        - Skoro nie siedzisz w walkach, to czego się mądrzysz? - uszaty kontynuował swoim tonem, bytu znajdującego się ponad innymi gorszymi istotami.
        - Bo szlag mnie trafia jak ktoś marnuje dobre okazje - warknął czart równie arogancko, ale tonem bardziej rozbawionym niż zadufany elf. - Traktujesz go jak zapchajdziurę wrzucając w beznadziejne walki - zakończył piekielnik.
        - A żebyś wiedział, nawet jak zdechnie nie będę stratny - uśmiechnął się wrednie. - Za bardziej wymagające pojedynki lepiej mi płacą. - Było to bardzo ładne określenie bójek, w których szanse dalekie były od wyrównanych.
        - Chyba masz na myśli nierówne - wciął się bies.
        - Nie ucz mnie moralności, jesteś takim samym dupkiem. - Diabeł uśmiechnął się tylko, nie zaprzeczając.
        - Przestań wreszcie brać mnie pod włos - elf skończył podchody. - Jeśli chcesz tego krnąbrnego sukinsyna to mów i nie owijaj w bawełnę, bo szkoda twojego i mojego czasu - zakończył odstawiając kieliszek, wlepiając w Laufeya chłodne spojrzenie.
        - Żebyś zaczął windować cenę? Znam cię, Sykes - sarknął diabeł, a elf prychnął niczym kot, krzyżując ręce na piersi.
        - Nie marudź, bierzesz czy nie? - uciął uszaty.
        - Ile za niego chcesz? - Diabeł zawsze wyprowadzał wszystkich z równowagi swoim zachowaniem, jakby coś go bawiło, tylko nikt nie wiedział z czego ten jest taki zadowolony. Teraz to samo działo się z elfem.
        - Piętnaście tysięcy ruenów - nazwany Sykesem podał swoją cenę.
        - Jakbyś o niego dbał może byłby tyle wart. Jest niedożywiony, obity i wściekły na wszystko i wszystkich więc problematyczny... lub jak sam go określiłeś krnąbrny, dziesięć tysięcy, tyle mogę dać - zaczął się targować Bajer.
        - To zakrawa na oszustwo - zbuntował się elf. - Czternaście.
        - Nie bądź ździercą, obetnij coś by dobrze się chował - piekielnik ciągnął w swoją stronę, jakby nabywał źrebaka.
W międzyczasie podano Kimiko pięknie pachnący obiad, a panowie kontynuowali negocjacje. Ostatecznie cena stanęła na 13 150 ruenach. Cenę za ludzkie życie określono na niewiele wyższą niż za dobrego konia z rzędem. Potem były już tylko uściski dłoni. Dagon zastrzegł, że odbierze mężczyznę osobiście, ale za dwa, trzy dni. Sykes dopił wino i pożegnał się, znów tylko z Dagonem, dziewczynę traktując z góry jak przy powitaniu. Potem opuścił restaurację, zostawiając diabła z Kimiko samych. Zaraz jego miejsce zajął kelner, który przyniósł deser - pieczone w karmelu jabłka. Tym razem jednak podał dwie porcje.
Laufey odkroił kawałek owocu, którego nie miał okazji kosztować w takiej formie, i zwrócił się do złodziejki.
        - Jak chcesz coś powiedzieć, śmiało - odezwał się łagodnie.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Czw Paź 19, 2017 8:38 pm
autor: Kimiko
        Zaspany umysł najwyraźniej wyłapał ciche kroki, bo mruczenie ucichło nagle, jednak chyba nie uznał tego skradania się za potencjalnie niebezpieczne, bo dziewczyna wciąż nie otworzyła oczu. Dopiero gdy materac ugiął się pod ciężarem Dagona, w półprzymkniętych, zaspanych jeszcze kocich ślepiach błysnęła zielona tęczówka, a Kimiko uśmiechnęła się pod nosem, przeciągając leniwie w pościeli. Pomrukiem przytaknęła na słowa mężczyzny, ale wciąż nie ruszała się z wygrzanego posłania, powoli się wybudzając. Dopiero po chwili, z westchnieniem podniosła się do siadu i mrużąc oczy przed słońcem zerknęła na znajomego.
        - To dobrze – mruknęła wciąż zaspanym głosem, ale naprawdę ciesząc się z tego, że może się w końcu normalnie ubrać. Przetarła twarz dłońmi i przeczesała palcami włosy, powoli doprowadzając się do porządku. Gdy Laufey wyszedł, przebrała się w nową koszulę i spodnie, wciągnęła buty, do jednego z nich wsuwając niewielki nóż, a medalion na rzemieniu chowając pod materiałem bluzki. Na jej ustach wciąż błąkał się lekki uśmiech, a gdy zdała sobie z tego sprawę, uśmiechnęła się sama do siebie jeszcze szerzej.

        Wydawało się, że nic nie może jej dzisiaj zepsuć humoru. Zgrabnie ujęła ramię Dagona i bez słowa zeszła z nim na dół, a później ruszyła spacerkiem w stronę miejsca, w którym umówił się ze swoim towarzyszem. Jej nadstawioną ku słońcu twarz wciąż zdobił lekki uśmiech, a ogon bujał się leniwie za dziewczyną, dopełniając wizerunku rozluźnionej sylwetki.
        Lekko przyciemnione wnętrze karczmy sprawiło, że źrenice panterołaczki rozszerzyły się widocznie, natomiast widok rozpartego na siedzisku elfa sprawił, że zmrużyła lekko oczy. Na jego niewybredną złośliwość dziewczyna o dziwo nie zjeżyła się, a jedynie uniosła kąciki ust jeszcze wyżej, ukazując w uśmiechu zwierzęce kiełki, co w zależności od intencji odbiorcy mogło wyglądać równie miło, co drapieżnie. Traktowanie jej z góry, też nowość. Musi być nieco bardziej oryginalny, jeśli chce jej zajść za skórę. „Na przykład najpierw udawać miłego”, pomyślała z ponurym rozbawieniem, zerkając na Dagona.
        Usiadła przy stole, znów zaskoczona, że Laufey tylko dla niej zamówił obiad. Wyjątkowo mało jadł, jak na takiego dryblasa, co zaczynało dziewczynę zastanawiać coraz bardziej. Ona rzeczywiście jadła więcej niż większość kobiet, ale zazwyczaj nie przebijała w apetycie mężczyzn. Nie przeszkadzała jednak w rozmowie, w głowie jedynie sumując ile razy widziała, by Dagon coś przy niej jadł, a te rachunki wcale nie koiły podejrzliwości. Pomijała już fakt, że przy tym człowieku niedługo wpadnie w ciąg alkoholowy.
        W oczekiwaniu na posiłek nadstawiła ucha, nawet zadowolona z tego, jak skutecznie ignorował ją elf. Najwyraźniej postawił sobie za punkt honoru traktowanie jej, jako byle dodatku do swojego rozmówcy, co bezczelnie wykorzystywała, jawnie mu się przyglądając. Elfy były piękne, ale nie zawsze atrakcyjne. Miały po prostu idealną budowę anatomiczną twarzy, wpisując się w większość kanonów piękna i odpowiadając większości gustów, zwłaszcza jeśli chodziło o elfki. Ta gładka uroda sprawiała jednak, że dla Kimiko były mdłe, nijakie i puste. A ten był na dodatek nudny.
        Temat rozmowy wyjaśnił się zdecydowanie zbyt szybko i powoli dobry nastrój Kimiko zaczynał brać w łeb. Nie trzeba było być geniuszem, by domyślić się, o czym rozmawiają mężczyźni. Dziewczyna szybko skojarzyła fakty, a określenie przedmiotu dyskusji „krnąbrnym bydlakiem” niezwłocznie przywołało jej wspomnienie mężczyzny, którego walkę widziała wczoraj wieczorem. Gdy w międzyczasie podano jej żeberka, podziękowała kelnerowi skinieniem i zabrała się do jedzenia, pozornie przestając zwracać uwagę na mężczyzn, jednak wciąż słuchając ich uważnie.
        Dagon chciał kupić butnego zawodnika. Tylko po co, skoro, jak twierdził ten cały Sykes, nie zajmował się walkami? Zwłaszcza, że widziała jak tamten mężczyzna spoglądał na Laufeya - gdyby mógł to by się na niego rzucił z pięściami, a elegant sam przyznawał, że nie lubi, gdy ktoś mu się sprzeciwia. Na co więc mu uparty i wściekły gladiator, dla którego na dodatek musiałby wciągnąć się w świat walk? Chyba tylko, żeby sprzedać go dalej. Nic tu się kupy nie trzymało, a Kimiko z roztargnieniem dzióbała resztki obiadu widelcem, klnąc w głowie na czym świat stoi. Targować cudzym życiem, jak byle kobyłą. Dupek.
        Sykes podniósł się akurat, gdy kończyła jedzenie. Na niedbałe pożegnanie w jej stronę zasalutowała mu lekceważąco widelcem, nim kelner zabrał jej talerz, stawiając przed nią kolejny, tym razem z dziwnie wyglądającym jabłkiem. Kimiko przez kilka chwil przyglądała się dziwnemu tworowi, jawnie nad nim węsząc i zapominając na moment o Dagonie. Dopiero, gdy się do niej zwrócił, spojrzała na niego spode łba.
        - Dupek z ciebie, Bajer – zamruczała złośliwie, umyślnie przesłodzonym tonem, wypowiadając na głos myśli. Skoro chciał, by się odezwała, proszę bardzo. Nie tknęła podejrzanego jabłka, splatając ramiona na blacie stołu i opierając się na nich, spojrzała na mężczyznę.
        - Bawisz się cudzym życiem, jakby istniało tylko dla twojej rozrywki, jesteś arogancki, zarozumiały i nad wyraz pewny siebie – mówiła wciąż podejrzanie uprzejmie, a na jej usta o dziwo powrócił uśmiech. Powoli przestawała mieć wpływ na swój dobry humor, ale jakoś jej to nie obchodziło i nawet Laufey jej tak nie wkurzał.
        - Umyślnie drażnisz ludzi, jakbyś chciał się przekonać, w którym momencie dostaniesz w pysk, a to też chyba tylko po to, by pokazać, że cię to nie rusza. Mam powiedzieć coś jeszcze? – zapytała z uśmiechem i błyszczącymi oczyma.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Nie Paź 22, 2017 1:49 pm
autor: Dagon
        Diabeł oparł głowę na pięści z uśmiechem przyglądając się panterze mruczącej złośliwości. Nawet nie przyglądając się swojemu talerzowi odłamał widelcem kawałek jabłka i bawił się nim chwilę, podczas gdy z każdym słowem dziewczyny czarci uśmiech się poszerzał. Patrzył w zielone oczy, które tym razem nie uciekały. Albo pantera zbyt dużo wypiła, albo czuła się przy nim coraz pewniej. Niezależnie od tego była urocza i prędzej dostarczała piekielnikowi rozrywki niż go drażniła.
        - Oczywiście - odparł uśmiechając się szczerząc zęby i pochylając się w stronę Kimiko. - Zapomniałaś dodać, że jestem bardzo czarującym dupkiem - wymruczał. Jakby na podkreślenie swojego zdania zjadł odkruszony wcześniej kawałek owocu i dopiero na powrót oparł plecy o siedzisko. Rozparł się wygodniej na siedzeniu i powoli krojąc jabłko przyglądał się dziewczynie.
        - Wciąż jednak nie uciekłaś - mówiąc, powoli jadł deser. Nie trzeba by geniusza by stwierdzić, że kot pozostawał przy jego boku, ponieważ chciał. Nikt go nie zmuszał. No prawie. Przynajmniej póki wciąż mogła się wycofać. Teraz zaś dziewczyna lgnęła do diabła trochę niczym ćma do płomienia. Jeżeli zaś ktoś potrzebowałby więcej dowodów, wystarczyłoby przytoczyć przytulanie się do czarciej piersi z mruczeniem, czy ocieranie o policzek. Niby drobiazgi, ale dość wyraźnie ujawniające stosunek Kimiko do biesa. Może co jakiś czas się stroszyła, buntowała czy obrażała, ale jednak wciąż siedziała naprzeciw i wyraźnie go drażniła, a tak nie postępowała osoba która się bała, bądź chciała uciec.
        - Zjedz ładnie jabłuszko, nie jest przecież zatrute - zaśmiał się ochryple, kończąc swój deser. W ludowych baśniach tak mówiła wiedźma, w restauracji była to kwestia diabła, czyż można by oczekiwać bardziej komicznego połączenia?

        Przy wyjściu uregulował rachunek i ruszyli brukowanym deptakiem ciągnącym się kamienną wstęgą między budynkami z czerwonej cegły. Słońce znajdujące się coraz niżej odbijało się od nich promieniami nabierającymi coraz bardziej bursztynowego zabarwienia. Lato się kończyło, co dało się dostrzec nie tylko w złocistym zabarwieniu liści, ale również i wcześniej zjawiającym się zachodzie słońca. Niby wciąż panował dzień, jednak już teraz dało się wyczuć powoli nadchodzący wieczór.
        - To co robimy dzisiejszego wieczoru? Ma panienka jakieś specjalne życzenie? - Uśmiechnął się szarmancko, jak to miał w zwyczaju, jednocześnie drocząc się z panterą. Zaproszenie na bal mieli, więc chwila oddechu od snobów nie zaszkodzi, tym bardziej jeśli chciał opuścić przyjęcie bez zabijania kogokolwiek z tego uroczego towarzystwa.
Szerokim gestem otoczył plecy dziewczyny, przy okazji trącając bujający się za nią ogon i arogancko objął Kimiko w talii przyciągając ją do siebie.
        - Idziemy na miasto, do nudnego pokoju czy może na łono przyrody? - wymruczał wprost w panterze uszko kryjące się gdzieś w czarnych włosach.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Nie Paź 22, 2017 4:43 pm
autor: Kimiko
        Dziewczyna zaśmiała się cicho, jakby z niedowierzaniem, słysząc komentarz mężczyzny. Przechyliła lekko głowę, przyglądając mu się uważnie i oceniając chyba prawdziwość uśmiechu i ogólnego samozadowolenia Dagona. Nie znała nikogo tak pewnego siebie jak ten facet. To naprawdę był talent, mieć o sobie tak wysokie mniemanie, że nawet czyjeś gorzkie słowa traktowało się z pobłażliwością i rozbawieniem. Gdyby ktoś patrzył na nich z boku, nie słysząc o czym rozmawiają, mógłby pomyśleć, że brunetka nie przestaje prawić mu komplementów. A chociaż od tego była bardzo daleka, w jednym musiała mu przyznać rację.
        - Jesteś bardzo czarującym dupkiem – powtórzyła posłusznie i wyjątkowo szczerze, być może ku zdziwieniu swojego rozmówcy. Jego pewność siebie sprawiła chociaż tyle, że Kimiko przestała próbować zbić go z pantałyku. Nie oznaczało to jednak, że miała przestać się droczyć. Zielone ślepia wciąż błyszczały czymś nowym, a ostre kiełki coraz częściej ukazywały się w uśmiechu.
        - Mówiłam ci na samym początku, że przed byle czym nie uciekam – powiedziała, łapiąc kijek wbity w swoje jabłko i ostrożnie przekładając cały deser na talerz Dagona. Może i pachniało słodko, ale wyglądało dziwnie i lepko, a ona nie chciała sprawdzać, jakie jest naprawdę. Na jego chrapliwy śmiech tylko fuknęła pod nosem.
        - W takim razie drugie ci na pewno nie zaszkodzi.

        Gdy wyszli na zewnątrz, panterołaczka przymknęła oczy i odetchnęła głęboko jesiennym powietrzem. Pachniało liśćmi, ostatnimi ciepłymi dniami i zbliżającym się wieczorem. Uśmiechnęła się słysząc słowa Dagona i otworzyła oczy, zerkając na niego krótko.
        - Tak ci się spodobało spełnianie moich życzeń? – Wyszczerzyła na moment kiełki i odwróciła wzrok na drogę przed nimi.
        Czując dotyk na ogonie, uciekła nim szybko poza zasięg męskich dłoni, ale przekonana, że to on był celem ataku dała się znów zaskoczyć. Silne ramię z łatwością przyciągnęło ją do boku Dagona, a łaskoczący ucho szept ostatecznie spacyfikował protestującą odruchowo panterę. Rozluźniła się i zamruczała cicho, ocierając krótko głową o szczękę mężczyzny, nim z trudem wyprostowała się, skupiając rozleniwione spojrzenie na drodze. Wyszło szydło z worka, do pełnej kompromitacji brakowałoby tylko, żeby powiedziała, że mogą iść, gdzie zechce. Teraz jednak była gotowa odgryźć sobie język, jeśli będzie taka konieczność, byle tylko te resztki godności zachować. Poza tym to był ostatni moment, by postawić jakiekolwiek granice, bo cała reszta zdrowego rozsądku runie z zachodem słońca. I wówczas w pokoju wcale nie byłoby nudno.
        - Nie baw się mną, Bajer – westchnęła i dźgnęła go lekko łokciem w żebra. – Od tego masz te swoje laleczki. Ja mam ci zwinąć obraz, więc mnie nie rozpraszaj, bo ci się to nie opłaca – dodała z niezmiennym uśmiechem, licząc na to, że może ten argument trafi do człowieka interesu. - Chodźmy do miasta.

        Gdy dotarli na rynek, słońce przebijało się już tylko smugami pomiędzy dachami kamienic, a na ulicach powoli podpalano latarnie, rozświetlając kamienne mury ciepłym blaskiem. Ludzi wcale nie ubywało, a wręcz te snujące się po ulicach jednostki zbierały się w centralnym punkcie miasta. Z ust Kimiko wciąż nie schodził szeroki uśmiech, zielone ślepia przemykały wokół, wypatrując jakiegokolwiek miejsca do psot, a poruszający się wciąż ogon zdradzał podekscytowanie. To on właśnie ściągnął kilka wścibskich spojrzeń przechodniów, których dziewczyna zdawała się nie dostrzegać, a na pewno nic sobie z nich nie robiła.
        - Zobacz, kuglarze! – zawołała podejrzanie radośnie i wciągnęła mężczyznę w mały tłumek widzów.
        Szybujące w powietrzu piłeczki, które wcześniej widziała, lądowały teraz zgrabnie w dłoniach pstrokato ubranego mężczyzny. Młoda twarz wykrzywiona była w wyjątkowo rozentuzjazmowanym wyrazie, a wysokie i chude ciało gięło się w ukłonach za skromne owacje.
        - Och, nowi widzowie! – zwołał nagle i jednym susem doskoczył do Kimiko i Dagona. – Panienka chyba coś zgubiła? – zapytał, nagle zmartwiony, sięgając dłonią do jej głowy i udając, że z czarnych włosów wyciąga srebrną monetę. Uśmiechnął się wówczas radośnie, słysząc kolejne oklaski i kłaniając się lekko w stronę pozostałych widzów. Szerzej uśmiechała się tylko Kimiko.
        - Pan chyba też coś zgubił – stwierdziła wesoło i podrzuciła w dłoni wyjątkowo pękatą sakiewkę, która zaraz z przyjemnym brzękiem monet opadła na jej dłoń.
        - Co? Ale jak…? – Artysta zupełnie zgubił swój popisowy uśmiech, łapiąc się za bufiaste kieszenie. Kimiko tylko dygnęła skromnie, również otrzymując brawa i odrzuciła sakiewkę zszokowanemu właścicielowi.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Wto Paź 24, 2017 10:01 pm
autor: Dagon
        Czy czart mógł uśmiechnąć się jeszcze szerzej... okazało się, że tak, gdy tylko Kimiko powtórzyła jego zaczepkę, tyle, że całkiem szczerze. Nie był to jednak uśmiech szczęśliwego dziecka, czy uradowanego kochanka udzieloną mu atencją wybranki. Uśmiech diabła przypominał bardzo zadowoloną bestię, zupełnie nie wiedzieć czemu, przecież twarz miał całkiem ludzką, a niewiele dłuższe kły nie zapewniały aż tak zwierzęcego wyglądu.
Słysząc przechwałkę pantery, nawet zaśmiał się cicho, po raz kolejny w myślach zastanawiając się jak długo Kimi będzie harda i kiedy pokazać jej rogi, bo "czy" już nie stanowiło pytania.
        Roześmiał się raz jeszcze, gdy Kimiko upchnęła mu swój deser. Jabłko było całkiem smaczne, więc dla drobnego żartu mógł tym razem oddać pałeczkę kotce, odpuszczając tę przepychankę, gdy jej było na wierzchu. Dyskusji już sobie nie darował.
        - Skąd wiesz? - zamruczał wciąż drocząc się z panterą.
        - Może spuchnę i nie zmieszczę się w garnitur - zażartował odłamując kawałek darowanego jabłka.

        - Sprawdź mnie - najwyraźniej Dagon nie zamierzał przestać prowokować złodziejki do tego złośliwego uśmieszku, którym go obdarowywała ostatnio. Bawił go niezmiernie. Podobał mu się. Więcej, już przestał się tym martwić, czy zastanawiać gdzie robi błąd. Zwyczajnie coraz częściej zaczynał cieszyć się chwilami spędzanymi z czupurną panterą. Co jakiś czas jeszcze budził się w biesie opór, ale ten szybko spychał go na bok, wymówką, że dziś wieczór pora na relaks nie pracę. Chwila zapomnienia nie sprawi przecież, że świat runie, a on straci swoją pozycję. Obserwujących oczu nie obawiał się w najmniejszym stopniu. Żadne z nich nie uwierzyłyby, że prezentowane oblicze mogłoby być tym prawdziwym. Bajer bawiący się beztrosko, uśmiechający łagodnie, czy nie próbujący w danym momencie nic dla siebie ugrać był rzeczą równie podejrzaną i niespotykaną jak dziewica w burdelu. Takie zachowanie jedynie wzbudziłoby większą czujność wścibskich ślepek półświatka, które momentalnie doszukałby się jeszcze bardziej wyrafinowanej gry w postępowaniu piekielnika. Czy słusznie? Któż mógł znać prawdę poza biesem, który wyjawiał ją równie rzadko jak widywano pegazy.
Nawet złośliwa satysfakcja ze świadomości, że kotka faktycznie go lubi i coraz trudniej dziewczynie się pilnować, zeszła gdzieś na drugi plan. Bajer sam również przymknął ślepia, gdy Kimiko otarła się o niego z mruczeniem. Z piersi czarta dało się usłyszeć coś co przypominało niskie gardłowe "Hmm", ani pytające, ani do końca potwierdzające celowość zagrywki piekielnika. Za to dziwnie podobne do mruczenia brunetki.
        - No wiesz - zachrypiał Dagon, kontynuując bawiącą go grę. - Nie bawię się tobą, a z tobą. - Z bezczelnym uśmiechem popatrzył w zielone oczy przypominające szlachetne kamienie.
        - Może zwyczajnie odpuszczę sobie ten bazgroł - dokończył, ale już nieco swobodniejszym tonem, z niewiadomych przyczyn pozwalając umknąć dziewczynie, gdy ta wyraźnie poczuła się niekomfortowo ze swoją chwilową i chyba coraz częstszą słabością. Zamiast więc kuć żelazo jak powinien, skinął dziewczynie głową i ruszył za nią do miasta.

        Uśmiechnął się kątem ust słysząc "kuglarze". Powoli poszedł w ślad za Kimiko. Stał tuż za nią, gdy przebieraniec kontynuował przedstawienie. Nie ruszył się, gdy Kimiko skradła popis. No tak, zbyt długo było spokojnie. Ludzie klaskali śmiejąc się wesoło, przekonani, iż był to element przedstawienia. Bajer tylko prychnął rozbawiony i pokręcił głową. Złodziejka oddała "zgubę" i to był moment, gdy czart włączył się do zabawy. Wciąż stojąc za panterołaczką, objął dziewczynę w pasie przyciągając do siebie i lekko podrywając z ziemi wyciągnął ją z tłumu.
        - Bądź grzeczna i nie stresuj pana - zaśmiał się całkiem wesoło, do wtóru ucieszonych pisków kilku stojących w pobliżu kobiet, oraz kolejnych salw śmiechu widowni.
        - Chodź, poszukajmy czegoś gdzie nie nabroisz - drażnił się z dziewczyną odciągając ją kawałek dalej i dopiero wtedy puszczając ją wolno. Rozejrzał się po ludziach wędrujących w tę i w drugą stronę, gdy coś wyraźnie przyciągnęło jego uwagę.
        - A może mały zakładzik? - Uśmiechnął się szelmowsko. Zabawa w hazard z diabłami nigdy nie kończyła się dobrze, to zapewne powiedziałby każdy. Kimiko była jednak błogo nieświadoma z kim mogła właśnie się założyć, a Bajer o dziwo planował całkiem niewinną (jak na siebie) rozrywkę.
        - Lub też niewielkie zawody jeśli wolisz. - Wyszczerzył się mocniej. Jeśli to miałoby wyglądać uspokajająco, to czart zdecydowanie powinien spojrzeć w lustro. Bies chyba jednak coraz mniej próbował wyglądać na niegroźnego. Skoro pantera "nie bała się byle czego" to postanowił pomalutku oswajać ją z bandytą z piekła rodem, w przenośni i dosłownie.
Poprowadził dziewczynę do straganu, w którego centrum stała tarcza, a na blacie leżały niewielkie noże do rzucania. To, że dziewczyna lubiła noże, już zauważył. On sam też preferował ten rodzaj broni, chociaż złodziejka jeszcze o tym nie wiedziała.
        - To jak, odważysz się spróbować swoich sił? - uniósł brew przyglądając się dziewczynie intensywnie.
        - Jeden na jednego, trzy maleńkie rundki - prowokował, o ile w ogóle musiał to robić, bo Kimiko była dzisiaj w wybitnie drapieżnym nastroju, lub zwyczajnie również pokazywała swoje prawdziwe oblicze.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Czw Paź 26, 2017 9:25 pm
autor: Kimiko
        Uśmiechnęła się ciepło, słysząc jego śmiech, gdy zgrabnie sprzedała mu swój deser. Lubiła jak ludzie się cieszyli, to było takie uspokajające. Wiadomo, że nie zawsze da się ze wszystkiego radować, ale te krótkie momenty są niezwykle cenne, niczym nieuzależniający narkotyk, który naprawdę przynosi ulgę od życia. Ona sama często się uśmiechem ratowała, orientując się, że nawet jeśli nie zawsze jest jej do śmiechu, to ten grymas jednak trochę oczyszcza myśli. Dzisiaj jednak do niczego nie musiała się zmuszać, ciesząc się ze wszystkiego, jak dziecko.
        - Spuchnąć to ty od swojego ego możesz, co najwyżej – fuknęła jeszcze na koniec, ale wciąż szczerzyła kiełki w uśmiechu.

        Gdy wyszli na zewnątrz, wciąż była wyraźnie zadowolona i w odpowiedzi na prowokację Dagona, spojrzała tylko na niego z rozbawieniem. Przez chwilę wyraźnie się nad czymś zastanawiała (co niestety zaowocowało ostatecznie utratą czujności i kolejną nieplanowaną czułostką), nim w końcu znów zerknęła na mężczyznę.
        - Dotrzymaj mi dzisiaj towarzystwa i kolejne życzenie zostanie spełnione – powiedziała w końcu. – Tylko nie myśl, że to będzie takie proste – rzuciła jeszcze ze złośliwym uśmiechem, nim znów zachowała się jak udomowiony kotek i otarła głową o brodę Dagona.
        Spojrzała jednak na niego łagodnie, gdy odpuścił znęcanie się nad nią i wrócił do rozmowy. Jak mu się chce, to nawet fajny z niego facet.
        - W takim razie ze mną możesz – uznała wspaniałomyślnie i z majtnięciem ogona zwróciła się ku ulicy, nim z powrotem zawróciły ją kolejne słowa eleganta.
        - Słucham? – Otworzyła szeroko oczy, na niedbale rzucone słowa. – Chyba oszalałeś! – prychnęła jeszcze nim na dobre się rozgadała.
        - Ani mi się waż! Nie po to się tyle męczymy z tymi nadętymi bufonami i nie po to ja się w kiecki wbijam, żebyś ty teraz zdanie zmieniał. Ile mnie to nerwów i gorsetów kosztowało to szkoda gadać, a i ty swoje wyłożyłeś, więc teraz nie wymiękaj. Trzeba im nosa utrzeć w końcu no! Chyba, że… - zmieniła nagle taktykę, zerkając na Laufeya kątem oka. – Chyba, że się czegoś wystraszyłeś i chcesz się wycofać? – zapytała słodko, zerkając na niego z dołu, jednak niewinną minkę psuły psotne oczy i zwierzęce kły ukazane w szerokim uśmiechu.
        – Kradniemy obraz i już – podsumowała, ujmując swobodnie Dagona pod ramię i kontynuując spacer.

        Kuglarzy uwielbiała. Ludzie dosłownie płacili im za oszukiwanie swoich zmysłów, ale kiedy ona robiła dokładnie to samo, nie raz nawet lepiej, również za niewielką opłatą, to już nazywano ją złodziejem. Taka sprawiedliwość na tym świecie właśnie. Więc gdy pstrokatego młodzieńca pokusiło dodatkowo o zrobienie z niej części przedstawienia, postanowiła zadośćuczynić tym chęciom, z nawiązką nawet. Uśmiechała się delikatnie, ale z widocznym zadowoleniem obserwując konsternację iluzjonisty. Smaczku dodawał fakt, że mała kradzież uszła jej zupełnie na sucho, bo artysta nie chciał się przyznać, że tego nie miał w planach, publiczność była przekonana o celowości zagrania i nawet Bajer… zaraz gdzie on…
        - Hej! – zaprotestowała, gdy pociągnął ją do siebie, a na mocniejszy uchwyt w pasie i beztroskie podniesienie zareagowała piskiem i komicznym wierzgnięciem nogami w pierwszej chwili zaskoczenia. Poddała się dopiero słysząc głos przy uchu i wesoły śmiech, który zaraz jej się udzielił.
        - Przecież jestem grzeczna, w końcu oddałam sakiewkę – chichotała, opierając głowę do tyłu na ramię Dagona i dmuchając mu w ucho. Na złoty plan mężczyzny, by znaleźć jakieś miejsce, w którym nie poczyni szkód uśmiechnęła się zaczepnie, a takiego drapieżnego grymasu nie powstydziłby się nawet Laufey.
        - Zdradzę ci tajemnicę, Dagon – powiedziała konspiracyjnym szeptem, w międzyczasie będąc postawioną na ziemi, a wówczas odwróciła się do mężczyzny z tą niewinną miną. – Nie znajdziesz dzisiaj takiego miejsca, gdzie bym nie narozrabiała – zamruczała, bujając za sobą ogonem, którego końcówka pojawiała się na zmianę nad jej prawym i lewym ramieniem.

        Pofrunęła wzrokiem za spojrzeniem Laufeya, ale nie zdążyła nic dostrzec nim się znów odezwał, a wówczas znów skupiła na nim błyszczące oczy. Na słowo „zakładzik” zastrzygła uchem, od razu chętna do zabawy, a szelmowski uśmiech mężczyzny, poszerzający się niemal z każdym jego słowem, skomentowała tylko podejrzliwym zmrużeniem oczu. Wyraźnie zaciekawiona pozwoliła się jednak poprowadzić, a gdy jej wzrok padł na tarczę strzelniczą i prezentowane na ladzie krótkie noże, parsknęła radosnym śmiechem. Podeszła bliżej, witając się słowem i uśmiechem z prowadzącym stanowisko strzelnicze, po czym przesunęła delikatnie palcami po prezentowanych ostrzach. "Obieraki do warzyw", prychnęła w myślach, ale gdy Bajer zaczął ją podpuszczać, spojrzała na niego wprost, bez problemu znosząc intensywne spojrzenie, a wręcz zadzierając brodę w geście wyzwania.
        - Sam fakt, że to proponujesz, jest już podejrzany – mruknęła, uśmiechając się kącikiem ust, jednak zaraz wzruszyła ramionami. – Ale co mi tam. – Wyszczerzyła się wesoło, nie lekceważąc przeciwnika, ale też nie pozwalając by zwykła ostrożność odebrała jej zabawę. Nie dzisiaj. W końcu co mogło się takiego stać, jeśli przegra?
        Wybrała sobie zestaw noży, których rękojeści oplecione były barwionym sznurkiem, Dagonowi pozostawiając te czarne. Złapała jeden z nich, obracając w dłoni, by wyczuć jego ciężar i sprawdzić wyważenie. W międzyczasie zerknęła na mężczyznę.
        - Jestem dziś wspaniałomyślna, więc możesz sobie wybrać, co się stanie jeśli wygram – powiedziała, niezmiennie szczęśliwa i wróciła spojrzeniem do tarczy.
        – Albo dostanę twoją papierośnicę – stwierdziła swobodnie i zamachnęła się nagle, krótkim ruchem posyłając nóż do celu. Ostrze wbiło się z hukiem w biały okręg otaczający czerwony środek tarczy, a dziewczyna przechyliła lekko głowę, najwyraźniej niezadowolona z wyniku, ale entuzjazm jej nie opuszczał. Zerknęła znów na swojego towarzysza.
        - Albo wskoczysz na tamten murek. – Wskazała brodą na pobliską fontannę. – I krzykniesz na cały głos, że pantery to najwspanialsze zwierzęta na całej Łusce, tak żeby cały rynek cię zobaczył i usłyszał. – Uśmiechnęła się wesoło i znów przeniosła uwagę na cel. Kolejny rzut był tak samo krótki, lecz tym razem ostrze wbiło się w czerwone pole, oznaczające środek tarczy. Nie było to idealnie jej centrum, ale można było śmiało stwierdzić, że trafiła o włos. Panterołaczka uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Ostatni strzał będzie w punkt!