Strona 1 z 11

[Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Nie Sie 13, 2017 4:37 pm
autor: Kimiko
Skąd wzięła się Kimiko

        Kimiko spała smacznie, zwinięta w kłębek na trawie w swojej ludzkiej postaci. Głowę miała podwiniętą maksymalnie do ciała tak, że prawie dotykała brodą podkurczonych kolan. Nieświadoma latającego nad nią magicznego ptaszka, przeżywała właśnie nieprawdopodobnie realny sen o nowo poznanej kotołaczce, która na dodatek miała swojego własnego smoka. Niedorzeczność! Ale to właśnie uświadamiało dziewczynie, że śni, a grzejące ją popołudniowe słońce wcale nie sprzyjało pobudce.
        Zamysłem tajemniczej istoty, która sprowadziła tutaj Kimiko, było zapewnienie jej bezpieczeństwa, więc błękitny ptaszek czuwał dzielnie nad śpiącą podopieczną, wyglądając zagrożeń. W ogrodach miasta nie było co prawda zbyt wielu ludzi, a ci którzy pojawiali się w okolicy ignorowali raczej śpiącą postać (chociaż z minami wyrażającymi wyraźną odrazę), jednak znalazł się przechodzień, który widząc bezdomną dziewuchę ruszył raźno w jej kierunku, postanawiając dać jej nauczkę solidnym kopniakiem.
        - Bezdomni! Śmierdzące nieroby! – mamrotał wściekle pod nosem, jeszcze czerwony i zataczający się od wczorajszego wieczoru… albo dzisiejszego ranka? W każdym razie, drogą mniej lub bardziej krętą, zmierzał w stronę nieświadomej niczego dziewczyny.
        Magiczny ptaszek wpadł w popłoch, najwyraźniej tak samo doświadczony w nowej pracy, jak jego pani, i w pierwszej chwili zaczął latać nieskładnie nad panterołaczką, zachodząc w głowę jak też ma jej to bezpieczeństwo zapewniać! Ćwierkał dziewczynie nad uchem, kątem oka obserwując zbliżającą się krzywo postać, ale czarnowłosa tylko machnęła ręką nad głową odganiając natręta i obracając się na drugi bok, przodem do przyszłego napastnika. Błękitna kulka panikującego pierza poleciała więc w stronę trzeźwiejącego z wolna pijaczka, głośnym skrzekiem i dziobaniem próbując go zatrzymać. Tutaj również jednak wystarczyło machnięcie dłonią, by odesłać samozwańczego obrońcę kilka łokci dalej. W końcu poirytowany ptak, przypominając sobie, że tak do końca ptaszkiem nie jest, lecz czystą energią, rozpędził się, mijając w locie mężczyznę i z całej siły uderzył w Kimiko, wnikając w nią i dając zastrzyk mocy.

        Dziewczyna zerwała się jak oparzona z ziemi, łapiąc głęboko powietrze i czując się, jakby ktoś ją właśnie kopnął w żebra. O dziwo taki właśnie zamiar miał nadchodzący mężczyzna, zdążył się tylko jednak zamachnąć nogą i srogo zdziwić, gdy jego ofiara przebudziła się nagle, przyłapując go na gorącym uczynku. Panterołaczka niemal instynktownie złapała kończynę, na której stał i pociągnęła w górę, z łatwością pozbawiając napastnika równowagi. Pijaczek wywalił się na plecy z hukiem i przekleństwem na ustach, co czarnowłosa usłyszała już zza swoich pleców, gdy biegiem umykała z miejsca zdarzenia.
        Wciąż zdezorientowana po nagłej i brutalnej pobudce, w dodatku w miejscu, którego nie znała i od razu w sytuacji zagrożenia (niewielkiego, ale zawsze), biegła przed siebie dłuższą chwilę, nim w ogóle zaczęła zastanawiać się, gdzie tak pędzi. Obudziła się chyba w jakimś parku, bo początkowo ciągle biegła po trawie i ścieżkach, mijając jedynie kwiatowe klomby i młode drzewka, jednak od kiedy minęła ich linię i wpadła na bruk, towarzyszyły jej już tylko szare budynki. Bieganie zawsze ją uspokajało, więc i teraz pozwoliła sobie na ten luksus, pędząc uliczkami, skręcając tam, gdzie wydawało jej się to właściwe i omijając zgrabnie ludzi i wozy. Zwolniła dopiero, gdy wbiegła na rynek, a pośród straganów ograniczyła się do wolnego marszu, rozglądając się ciekawie wokoło i usiłując rozpoznać miasto, w którym się znalazła. Nie chciała o to pytać, dobrze wiedziała jak odbierane są takie wątpliwości.
        Słońce świeciło mocno, a do tego była zgrzana po biegu, więc schowała zwinięty starannie płaszcz do torby, pozostając w samej koszuli i gorsecie. Ogon bujał się za nią miarowo, przyciągając zaskoczone spojrzenia, jednak przewieszona na plecach kusza zniechęcała do komentarzy na ten temat. Nie niepokojona więc przez nikogo Kimiko plątała się między straganami, czując burczenie w brzuchu i wysupłując z kieszeni jakieś drobne na coś do jedzenia. Co prawda zwinięcie jabłka z lady nie byłoby żadnym problemem, jednak dziewczyna była jeszcze nieco otumaniona i wolała nie ryzykować wpadki. Najpierw musiała dojść do siebie. Kupiła więc kawałek chleba i suszonego mięsa, po czym z pakunkiem usiadła na niskim murku otaczającym rynek, splatając przed sobą nogi i rozglądając się czujnie, w starym odruchu, czy ktoś nie chce jej zaatakować. Ludzie jednak zajmowali się swoimi sprawami, nie zwracając uwagi na czarnowłosą młódkę, zwłaszcza uzbrojoną. Poza tym Kimiko miała tendencję do niknięcia w tłumie i nigdy jej to nie przeszkadzało. Pogryzała więc chleb, na zmianę z mięsem, obserwując otaczające ją życie i samej dochodząc do siebie. Nie podobało jej się bardzo, że nie wiedziała skąd się tutaj wzięła, a wspomnienia kotołaczki i jakiejś dziwnej, zielonej postaci, były tak mgliste i niejasne, że szybko odepchnęła je w sferę snów.
        Strzygła czarnym, okrągłym uszkiem, które mimo że ukryte we włosach, doskonale wyłapywało urywki rozmów przechodzących ludzi, z których dziewczyna usiłowała złożyć całość. Kątem oka obserwowała też sporego, czarnego psa o podpalanej miejscami sierści, który od jakiegoś czasu z wyjątkowym uporem błąkał się po targowisku, wyraźnie usiłując wyżebrać jakieś jedzenie. Kimiko nie lubiła psów, chociaż nie dlatego, by osobiście coś do nich miała, ale raczej dlatego, że to one wyczuwały w niej kotowatą i zaraz robiły się agresywne. Przepłoszenie ich lub ucieczka nigdy nie stanowiły problemu, jednak i tak wolała unikać tych zwierząt. Czarny psowaty był jednak wyjątkowo łagodnie nastawiony, kilkukrotnie już podchodząc do niej i jawnie węsząc za mięsem, które odsuwała wciąż od niego, próbując zbyć zwierzę cichym „psik!”. Pies odchodził na moment, próbując swych sił i uroku u innych, jednak po chwili znów wracał, z tą samą nadzieją w bystrych bursztynowych oczach. W końcu dziewczyna uległa i w wyciągniętej ręce wystawiła w jego stronę kawałek suszonego mięsa.
        - No masz, zjedz sobie – mówiła łagodnie do psa, który przechylił łeb zaciekawiony. – Nic ci nie zrobię – zapewniła, cierpliwie czekając z jedzeniem na otwartej dłoni.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Nie Sie 13, 2017 9:14 pm
autor: Dagon
        Tego ranka naliczył piąty dzień od momentu gdy klątwa dała o sobie ostatni raz znać. Dobrze, że przed przemianą przekleństwo wyraźnie przypominało o sobie. Tatuaż swędział i piekł w prodromie nie do przegapienia. Przynajmniej zawsze miał czas się przygotować by nie zniknąć w trakcie ważnych przedsięwzięć. Nawet w pewnym stopniu przyzwyczaił się do przebywania w psiej skórze. Najgorsze były początki, teraz wiedział czego oczekiwać i umysł nie był tak otumaniony zwierzęcymi zmysłami. Postępowanie z mieszkańcami Alaranii było jego chlebem powszednim, więc interakcje z nimi też przebiegały znacznie lepiej niż na początku pobytu na ziemskich planach.

        Głośne burczenie w brzuchu przypomniało Dagonowi o doskwierającym mu głodzie, jakby w ogóle można było o nim zapomnieć. Kłusował wolnym krokiem, przemieszczając się uliczkami miasta i obserwując uważnie otoczenie. Wypadało wyprosić u kogoś posiłek. Do grzebania w śmietnikach nigdy się nie zniżył. Przez lata opanował psie ciało, zręcznie korzystając z jego zalet i w razie potrzeby mógł coś upolować, ale musiałby ruszyć w plener. Surowe mięso mógł zjeść, ale spożywać szczury czy koty nie zamierzał. Było to poniżej jego godności, tak jak żywienie się śmieciami. Zwykle więc starał się wykorzystywać innych, czyli robić to do czego przywykł.
Całe szczęście w miastach zawsze można było znaleźć uczynną duszyczkę, trzeba tylko umiejętnie szukać. Najlepiej sprawdzały się młode kobiety, dobrze by były trochę zamożniejsze. W przeciwieństwie do mężczyzn były one bardziej podatne na niesprawiedliwość świata, chętnie go ratując gdy nadarzyła się taka okazja, choćby w równie banalny sposób jak nakarmienie psa.
        Przemierzał więc kolejne przecznice wypatrując odpowiedniej osoby. Ranek się rozwijał, a on jeszcze na nikogo nie trafił. Wszyscy snuli się obojętnie i nawet nie próbował ich zaczepiać, z góry znając efekt. Jedyna osoba, z którą nawiązał większą interakcję, była pijaczyną dochodzący do siebie po libacji i próbujący wyżywać się na otoczeniu. Źle trafił. Dagon nastraszył go kłami, gdy akurat nikt nie patrzył w ich kierunku. Zły pijar nie był mu potrzebny. Poza tym gówna nie tykał więc gryźć go również nie zamierzał, ale każdy miał ograniczoną cierpliwość. Dagon w psiej skórze tym bardziej. Może przyzwyczaił się do przebywania na czterech łapach, nawet potrafił wykorzystywać osobliwą sytuację do żartów, ale wciąż nienawidził psiego cielska, co znacznie pogarszało diabli humor.
Całe szczęście pijaczek miał dość rozsądku, który obudzony obrazem poirytowanej czarnej bestii zasugerował taktyczny odwrót.
Ziewnął zadowolony z uzyskanego efektu w postaci rączego zygzaku potykającego się mężczyzny i wznowił swoje poszukiwania.

        Dzisiaj szło znacznie gorzej niż zwykle. Swoją poranną podróż skończył na targu. Na co najmniej kilku straganach jedzenie pachniało kusząco, ale ze straganiarzami lepiej było nie próbować. Rozglądał się uważnie, niestety mimo kilku obiecująco wyglądających osób nie trafił na właściwą ofiarę. Z monotonnego lustrowania okolicznych ludzi wyrwało go pojawienie się dość ciekawej istoty. Niby człowiek, ale ogon miała koci i kotem pachniała. Co więcej? Już po chwili zorientował się, że miał przed sobą złodziejaszka. Siedział już trochę w tej branży i umiał poznać kogoś ze swojego środowiska. Normalnie nie zatrzymałby się przy niej, tacy rzadko się dzielili, ale zakupiona kanapka tak pięknie pachniała a wokół brakło lepszych opcji. Skończył więc rozdarty podchodząc na chwilę i wracając na rynek szukając lepszego celu. Cel jednak uparcie się nie pojawiał, spróbował więc po raz kolejny. Wracał tylko dlatego, że dziewczyna jak na osobę z półświatka zachowywała się nad wyraz łagodnie, dając szansę na sukces.
Tym razem nie usłyszał komicznego "psik". Zamiast tego dziewczyna wyciągnęła rękę trzymając przysmak. Na moment zwątpił, szukając podstępu. Szybko się jednak namyślił i nie musiała mu dwa razy powtarzać by się częstował. Łyknął kawałek suszonej baraniny i oparł łeb na kolanach dziewczyny, powoli zamiatając bruk ogonem. To zawsze działało. Uśmiechnął się do swoich myśli. Ciekawe czemu wątpił by takich samych słów użyła jakby stał tu w swojej prawdziwej formie, bez iluzji. "Nic ci nie zrobię" - przednie po prostu. Rozbawiony kontynuował szopkę.
Sapnął jak to psy miewały w zwyczaju i popatrzył w zielone oczy złodziejki czekając na jej reakcję.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Nie Sie 13, 2017 10:22 pm
autor: Kimiko
        Uśmiechnęła się, widząc że pies spogląda na nią tak samo podejrzliwie, jak ona jeszcze niedawno na niego. Nieraz jednak bywała głodna i wiedziała, że nie ma takiego strachu, który powstrzymałby przed próbą zdobycia jedzenia. Nie ruszyła się więc nawet o palec, gdy zwierzę, nie spuszczając z niej czujnego wzroku, capnęło zębami mięso, cofając zaraz łeb, by zjeść w spokoju. I chociaż spodziewała się, że czarny pysk zaraz podjedzie znów do przodu, zdziwiła się, gdy psia głowa spoczęła na jej kolanach, a ogon latał po bruku w czystym zadowoleniu. Uniosła odruchowo ręce w górę, jakby nie wiedziała co z nimi zrobić i dopiero po chwili opuściła je ostrożnie, jedną dłonią gładząc psa po łbie, a drugą podjadając swoją bułkę. Co było do przewidzenia, pies zjadł resztę suszonego mięsa, karmiony kawałkami przez dziewczynę i bez najmniejszych wyrzutów sumienia z jego strony.
        - Ja to jednak głupia jestem – powiedziała do psa z westchnieniem. – Widzisz, wystarczy trochę zainteresowania mi okazać i już tracę głowę, zjadłeś mi pół obiadu! - Poczochrała mocniej kudłaty łeb i wstała ostrożnie, otrzepując się z resztek okruszków.
        - Tu jesteś paskudna dziewucho!
        Nagły krzyk rozległ się za jej plecami i dziewczyna odwróciła się gwałtownie, zamiatając zjeżonym ogonem po murku.
        - To chyba jakiś żart… - westchnęła, wywracając oczami.
        Kilka stóp od niej stał znajomy pijaczek, jeszcze bardziej czerwony na twarzy niż ostatnio i wsparty teraz na rękach o zgięte kolana, z wyraźnym trudem łapiąc oddech. Na Los, czy on ją gonił cały czas? Nie ma co robić ten człowiek? On chciał ją kopnąć, ona go wywróciła, w głowie panterołaczki byli najzupełniej kwita, jednak w tej zachlanej łepetynie najwyraźniej nie.
        Nikt na targowisku jeszcze nie zwrócił na nich uwagi, ale to mogło trwać tylko do momentu, w którym mężczyzna pozbiera się i zacznie robić jeszcze większe zamieszanie niż tym jednym głupim okrzykiem. Kimiko odruchowo więc włączyła swoją grę aktorską i w niemalże szczerym strachu przyłożyła dłonie do ust, pisnąwszy wcześniej po dziewczęcemu. Chociaż dla niej była to żałosna szopka, pijaczek dał się nabrać na jej spowolnioną tym razem ucieczkę i gdy tylko dziewczyna przeskoczyła murek (nie zastanawiał się czemu biegnie po części w jego stronę, tym lepiej dla niego przecież, nie będzie musiał jej gonić aż tak daleko), pobiegł za nią w jedną z uliczek.
        Dziewczyna we własnym mniemaniu ledwie truchtała, jednak goniący ją awanturnik wyraźnie tracił siły, więc skręciła w jeszcze węższą, ciemną już alejkę, wyraźnie rynsztokową i czekała. Zaskoczeniem okazała się dla niej tylko obecność czarnego psa, który towarzyszył jej aż od rynku i teraz siedział obok, z przechylonym łbem obserwując na zmianę ją i wlot ulicy. Nie miała jednak teraz czasu zastanawiać się nad zwierzęcymi pobudkami. Zmachany mężczyzna skręcił w alejkę i chociaż był od niej co najmniej dwa razy większy, był też pijany i na skraju wyczerpania, więc bez najmniejszego problemu pchnęła go na ścianę przeciwległego budynku i przyłożyła sztylet do szyi.
        - Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz – stwierdziła spokojnie, bez śladu tego sztucznego strachu, który prezentowała wcześniej, w przeciwieństwie do przerażonego teraz frajera. Dłoń z ostrzem nie drżała, a czarnowłosa nie wyglądała nawet w najmniejszym stopniu na przejętą tą konfrontacją, a co najwyżej zniesmaczoną zapachem wydobywającym się z ust dyszącego mężczyzny.
        - Nie jestem bezdomna i nie śmierdzę, w przeciwieństwie do ciebie. Przestań mnie gonić, bo psujesz mi dzień i następnym razem mogę już nie być taka uprzejma. Czy wszystko jasne? – zapytała na koniec, a gdy niedoszły napastnik pokiwał gorliwie głową, cofnęła się o krok. Ten nadal stał jak przyklejony do muru, więc uniosła lekko brwi i kiwnęła głową w stronę wylotu z alei, jasno dając mu do zrozumienia, że ma spieprzać. Zrozumiał i czmychnął, a Kimiko schowała sztylet do pochwy przy pasie i zerknęła na obecnego wciąż psa.
        - Aż straciłam apetyt – mruknęła do niego i w tym samym momencie zdała sobie sprawę, że naprawdę dawno z nikim nie rozmawiała, skoro teraz nie widzi problemu z prowadzeniem jednostronnej dyskusji z psem.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Nie Sie 13, 2017 11:43 pm
autor: Dagon
        Z satysfakcją obserwował zaskoczenie dziewczęcia i to jak mięknie pod urokiem jego bursztynowych oczu. Podobno na kobiety działały szczeniaki. Oto dowód, że nie tylko. Wystarczyło trochę powślepiać się w ich oczy, machnąć dwa razy ogonem i można było być wielkim piekielnym psiskiem, a efekt był taki sam.
Z zadowoleniem powitał pieszczotę, mrużąc ślepia podczas głaskania. Z podobną przyjemnością pochłonął baraninę, kęs po kęsie, za każdym razem układając głowę na kolanach dziewczyny gdy tylko zabrał z jej palców smakołyk. Na koniec jeszcze polizał rękę panterołaczki by znów ułożyć łeb w wyjątkowo wygodnym i przyjemnym miejscu.
Słysząc komiczny wyrzut dziewczyny wobec siebie i chyba jego zastrzygł uszami. Teraz, po fakcie się ocknęła. Chociaż tyle, że jako jedna z niewielu przyznała się do swojej ułomności. Dziwne tylko, że cieszyła się z niej. Nie wiedział co w tym wesołego. Znaczy się, akurat jego cieszyło to całkiem mocno. Na idiotach świat Dagona w dużej mierze był oparty. Co jednak bawiło kobietę? Nad głupotą należało płakać, a nie się śmiać.
Zaśmiał się gardłowo, ale zamiast śmiechu z psiego ciała wydostało się coś na kształt mruczenia i westchnięcia. Nikt nie mówił inaczej. Naiwność bywała bolesna. W tym wypadku sprowadziła przyzwoity posiłek do poziomu suchej bułki, podczas gdy lepsze kąski zeżarł pies czyli on. Czy czuł się winny, że wykorzystał dziewczynę? Też pytanie. Niestety nie czuł się też najedzony. Kilka kawałków mięsa to stanowczo zbyt mało by zapełnić żołądek czarta. Było jednak smaczne, co już samo w sobie stanowiło dla brzucha pewną satysfakcję.
Zrobiło się tak miło, gdy dziewczyna z niewiadomych przyczyn postanowiła wstać. Z cichym fuknięciem oparł głowę mocniej, podczas gdy złodziejka i tak zręcznie wysunęła się spod czarnego łba. Tyle z zabawy? Chodzenie w sierści było skrajnie nudne i zupełnie bezproduktywne, więc mógł chociaż wypełnić ten czas czymś przyjemnym, a ona już chciała odejść.
Na domiar złego znikąd pojawił się spity burak i cała sielanka, czy też jej ostatnie fragmenty, posypały się niczym zbite lustro.

        Podążył śladem zmiennokształtnej chwilowo nie mając lepszej rozrywki. Gdy ta się zatrzymała, usiadł obok niej i czekał. Zaś w momencie jak dziewczyna wyjęła sztylet, ożywił się odrobinę licząc na jakąś ciekawą puentę spotkania z zalanym jegomościem. Sromotnie się rozczarował, gdy dziewczyna tylko wystraszyła mężczyznę.
Patrzył chwilę to na nią, to na miejsce gdzie zniknął facet. Nikt nie widział, nie byłoby świadków, a ona tylko go wystraszyła i dała mu uciec. Tak się przecież nie robi. Po pierwsze to nudne, a ścierwu należy się nauczka za zaczepianie silniejszych by nie marnowało tlenu na swoją żałosną egzystencję. Po drugie z poderżniętym gardłem ciężko złożyć donos.
Jakby spełniając mało optymistyczne przypuszczenia diabła, po ulicach rozległ się dźwięk gwizdka, zwiastujący rychłe nadejście straży miejskiej. Szanowany obywatel właśnie zawiadomił bohaterskich stróżów prawa o podejrzanej kobiecie napadającej przechodniów. Psisko spojrzało w ujście uliczki a potem z pożałowaniem na dziewczynę. W międzyczasie zdążył jeszcze pokręcić łbem. "Straciła apetyt"... Nic dziwnego, taka fuszerka odbierała nie tylko chęć jedzenia, ale i wiarę w skuteczność edukacji młodzieży.
Mógł się ulotnić bez odwracania się za siebie. Dziwna kocia niewiasta jednak ciekawiła go i chciał spędzić z nią jeszcze chwilę. Poza tym, może był z niej beznadziejny przypadek, ale może też dałoby się ją ułożyć. Mogłaby się na coś przydać. Bajer nigdy ni wykluczał takiej możliwości. Każdy mógł okazać się użytecznym, jeśli odpowiednio go poprowadzić. Nie skreślił więc dziewczyny a zaczął rozglądać się za planem awaryjnym.

        W końcu znalazł to czego szukał. Trącił rękę brunetki i popchnął ją nosem w kierunku rogu ulicy. Tam, w miejscu gdzie ściana stykała się z ulicą, ziała czarna dziura kratki ściekowej. Wystarczyło wyjąć żelastwo by zniknąć w kanałach. Miejsce dalekie od wymarzonego, jednak ucieczka uliczkami nieznanego miasta nie wróżyła sukcesu. Jakby dziewczyna zamierzała się ociągać, sam chwycił kratę w zęby i przesunął ją tak by zmieścili się w otworze. Wilgotne i zatęchłe powietrze uderzyło w nozdrza diabła. Ten jednak nie zawahał się i zniknął, zeskakując w dół z cichym pluśnięciem.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Pon Sie 14, 2017 7:48 am
autor: Kimiko
        Nie minęło wiele czasu od kiedy natręt zniknął na głównej ulicy, gdy do uszu dziewczyny dobiegł dźwięk gwizdka straży miejskiej. Westchnęła cicho, przymykając oczy i odchylając na moment głowę, jakby zbierała siły. Co za idiota. Skarżyć w tym wieku, kiedy nic nikomu się nie stało. Niestety nawet jeśli nie należał do grupy najwybitniejszych obywateli miasta i częściej siedział po tej złej stronie krat, z pewnością w przypadku konfrontacji znaczył więcej w oczach strażników niż obca dziewczyna. Kimiko może i mogła zgrywać niewinną, pokrzywdzoną duszyczkę, ale tylko tak długo, jak nie znajdą jej sztyletów, kuszy i ogona. A znajdą. Na dodatek miała wrażenie, że pies spogląda na nią z politowaniem, ale zaraz skarciła się w myślach. "Psy raczej nie rządzą się takimi emocjami, Kimiko, ogarnij się!"
        - Hm? – mruknęła, spoglądając w dół, gdy mokry nos trącił jej dłoń. Zwierzę spojrzało na nią i wskazało łbem koniec zaułka. Dziewczyna zlustrowała spojrzeniem ten fragment, delikatnie marszcząc brwi, gdy szukała tego, o co chodzi ogarowi, a później uniosła je zaraz gdy dostrzegła kratkę ściekową.
        - Chyba sobie żartujesz – prychnęła i odwróciła się w stronę wylotu uliczki, jednak tupot nóg przybierał na sile, głos pijaczka („Tędy! Tędy! Miała broń!”) rozlegał się donośnie między murami, a jej naprawdę nie chciało się lądować w więzieniu pierwszego dnia w nowym mieście. Z miną obrażonego dziecka obróciła się na pięcie i podeszła do psa, który zdążył już odsłonić kratę i spoglądać na nią wyczekująco. Zmrużyła lekko oczy, nabierając już podejrzliwości co do natury zdecydowanie zbyt sprytnego zwierzęcia, jednak nie był to dobry czas na analizy.
        - Nie będzie mnie pies poganiał! – fuknęła na niego, ale zniknęła w otworze zaraz za nim, nie spadając jednak od razu na ziemię, tylko zatrzymując się w szybie, poprzez oparcie pleców i nóg o przeciwległe jego ściany. Sięgnęła w górę i po omacku zamknęła po nich kratę, by straż nie wpadła na to, którędy udał się uciekinier. Prędzej pomyślą, że stary pijak znowu awanturuje się bez powodu i ta myśl wywołała w końcu słaby uśmiech na jej twarzy.
        Spoglądała jeszcze przez chwilę w dół, marszcząc nos w obrzydzeniu. Pies stał w śmierdzących ściekach, których nie sposób ominąć. Nie ma mowy, żeby brudziła tam ubranie, poza tym tutaj i tak nikt jej nie zobaczy, a jak będzie miała wyjść, znów się przemieni.
        Na dno kanału opadła więc z niezadowolonym rykiem potężna, lecz smukła, czarna pantera, o znajomych jadowicie zielonych oczach ze zwężonymi źrenicami. Z cichym chlupotem wylądowała w wodzie i ruszyła lekkim truchtem za psem. Miała nadzieję, że sierściuch wie, gdzie idzie, bo ona sama pewne błądziłaby nieco na ślepo, usiłując po prostu oddalić się jak najbardziej od centrum. Najprawdopodobniej i tak będzie musiała opuścić miasto, bo chociaż czarnowłosych dziewcząt w mieście jest mnóstwo, takich z ogonem już mniej, a głupi pijak na pewno ogon zauważył. Ewentualnie ukryje go pod jakąś suknią, co robiła raczej niechętnie, jednak w takich okolicznościach była skłonna iść na kompromisy, żeby nie uciekać kanałami z miasta. Losie, co za smród!

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Pon Sie 14, 2017 9:56 pm
autor: Dagon
        Uratował im tyłki, ale dziewczyna nie omieszkała stroić fochów. Najpierw się ociągała i rozglądała. Jakby była lepsza droga to przecież nie wchodziłby do kanałów. Wahania zmiennokształtnej zignorował cierpliwie. Powodzenia, czekał tylko aż dziewczyna w podskokach zawróci w jego kierunku. Nie pomylił się. Brunetka jeszcze dobrze nie zdecydowała uciekać ulicą, a już wracała. Na pofukiwania młodej kobiety odpowiedział tym samym. Prychnął po psiemu sprawnie znajdując się na dnie.
Moment później obok niego wylądowała czarna pantera. Czyli dziewczyna była panterołakiem. Wielokrotnie o nich słyszał ale pierwszy raz widział takiego na żywo. Byli rzadką rasą i równie rzadkim towarem, więc wcześniej nie miał tej przyjemności. Myśli diabła błyskawicznie powędrowały w kierunku potencjalnych zysków. Mógłby sprzedać dziewczynę, ale dużo łatwiej wcześniej mieć kupca, niż dopiero go szukać. Niemniej to dawało kilka nowych możliwości do kwestii przydatności młodej złodziejki.

        Kanały wyglądały wszędzie tak samo. Murowane korytarze pokryte wilgocią ciągnęły się ginąc w ciemności. Psie oczy widziały lepiej niż ludzkie, ale panujący wokół mrok był dość silny by Dagon dostrzegał drogę jedynie na kilkanaście kroków w przód. Idąc wąskim i niskim tunelem po raz pierwszy nie żałował pobytu w skórze zwierzęcia. W takich warunkach musiałby się nieźle garbić. Do tego garnitur by ucierpiał. Jakby na złość poczuł mrowienie na lewej łopatce. Cudownie, raz w życiu pomyślał, że psia natura może się przydać i oczywiście klątwa niby obdarzona własną wolą postanowiła wypuścić go ze swych uścisków. Doprawdy pięć dni łaził na czworakach, a na odmianę zebrało się właśnie w kanałach. Cóż, powinni się sprężać. Z marszu ruszył raźnym kłusem.
Smród był nieznośny, ale od niego podobno nie dało się zginąć i piekielnik nie przejmował się nim bardziej niż łażącymi nieopodal szczurami. Zamiast tego skupił się na otoczeniu. Kanały rozgałęziały się co jakiś czas i wcale nie było łatwo wybrać właściwy kierunek nie widząc świata zewnętrznego i nie znając dokładnie miasta.
Kilka skrzyżowań minął, ze dwa razy skręcił. Pod ziemią bez światła dziennego i z identycznymi kanałami ciężko było określić mijający czas. Jedynie coraz bardziej piekąca łopatka niczym kurant bezlitośnie przypominała o mijających bezcennych minutach.
Następny raz skręcił, tym razem w prawo i znaleźli się w korytarzu rozjaśnionym światłem z nowej kratki. Ich oczom ukazała się przerdzewiała drabinka, u której szczytu znajdowała się krata w niewiele lepszym stanie niż same schodki. Wokół panowała cisza, co wróżyło dobre miejsce do wyjścia. Pewnie pozwoliłby panterołaczce jako pierwszej wgramolić się na górę i rozejrzeć po okolicy nim wyjdą, gdyby nie bolesne szarpnięcie ze strony widmowego tatuażu.
Pies warknął i skoczył w stronę drabiny. W locie z jego sierści osypał się popiół i mgnienie oka później żelaznych szczebli trzymał się nie pies, a Dagon już we własnej postaci.

        Nie oglądając się za siebie wspiął się sprawnie w górę i najciszej jak potrafił odsunął stalową zaporę. Wychylił się ostrożnie sprawdzając otoczenie. Wokół panował całkowity spokój. Żadnych przechodniów czy też gapiów. Ani żywej duszy. Było tak pusto, że wręcz niepokojąco. Wracać do kanałów jednak nie zamierzał. Opuścił się niżej, zaglądając w głąb i odezwał się do dziewczyny:
- Jest bezpiecznie.
Zaraz potem zgrabnie wyszedł na światło dzienne i jeszcze raz przyjrzał się otoczeniu. Znaleźli się zaraz pod murem otaczającym przepiękne ogrody. Zadbany trawnik rozciągał się zielonymi dywanami, których równą powierzchnię przełamywały jedynie niemniej zadbane klomby. Zieleń co jakiś czas przecinała żwirowa alejka meandrująca pomiędzy rabatami, a pięknej całości dopełniały pstrzące się wszędzie kwiaty.
Po szybkim upewnieniu się co do bezpieczeństwa, Dagon odwrócił się w kierunku otworu i wyciągnął rękę w stronę dziewczyny, by pomóc jej wyjść z kanałów.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Wto Sie 15, 2017 5:27 pm
autor: Kimiko
        Maszerowała kanałami z kamienną miną na zwierzęcym pysku, jednak wewnętrznie cierpiała od panującego tu smrodu i nieprzyjemnie mokrych łap. Raz czy dwa musiała nawet strząsać z siebie szczura, który lądował na jej grzbiecie, zadowolony ze znalezienia kolejnego suchego miejsca w tunelu ściekowym. Oczywiście do czasu aż nie spadał z powrotem do wody, przydepnięty jeszcze „przypadkiem” ciężką czarną łapą.
        W międzyczasie obserwowała maszerującego przed nią psa. Teraz, gdy nie wisiało nad nią bezpośrednie niebezpieczeństwo, mogła zastanowić się nad jego osobliwością i dochodziła do wniosku, że nie jest to normalny ogar. Aur czytać nie potrafiła, ale rozróżniała przecież zwierzę od… nie-zwierzęcia, a tego psa otaczała jakaś magia, której nie umiała zinterpretować. "Bez sensu. Przecież nie ma chyba psołaków. Może to jakiś dziwny wilkołak, upośledzony jakiś". Potrząsnęła łbem. Co ją to właściwie obchodziło? Może sobie być nawet przerośniętym chochlikiem, byle ją stąd wyprowadził. Próbowała zapamiętać trasę: prosto, prosto, prosto, w lewo, w prawo, w prawo i… bingo! Światło, kratka, drabinka, najpiękniejszy widok od dawna. Jeśli po tym incydencie nie straci węchu to będzie prawdziwy cud.
        Widziała, jak pies szykuje się do skoku na drabinkę i podczas jego lotu zastanawiała się, jak zwierzę ma zamiar się na niej utrzymać, ale tajemnica szybko się wyjaśniła. Szczebli trzymał się postawny mężczyzna, w pełnym garniturze, kapeluszu i eleganckich butach. Stanęła jak wryta, obserwując jak nieznajomy wspina się po drabince i wygląda na zewnątrz, po czym jak gdyby nigdy nic informuje ją, że jest bezpiecznie. Phi! Zdefiniuj „bezpiecznie”! Jednak smród kanałów szybko przepędził zdumienie i pantera opadła lekko na łapach, by po chwili wybić się w skoku i złapać drabinki już jako czarnowłosa dziewczyna. Wspięła się sprawnie po szczeblach, a gdy na jej drodze pojawiła się wyciągnięta męska dłoń, podniosła spojrzenie na jej właściciela, po czym minęła ją bez słowa, z łatwością podciągając się na powierzchnię. Wstała i otrzepała ubranie, po czym bezpardonowo otaksowała eleganta wzrokiem. Jak na złodziejkę przystało potrafiła dostrzec kto ma cięższą sakiewkę, a kto tylko udaje i tutaj wątpliwości nie miała najmniejszych. Dobre tkaniny, błyszczące spinki do mankietów, postawa. Oględziny zajęły jej tyle co uderzenie serca.
        - Nie wyglądasz na takiego, co musi pod psią postacią żebrać o jedzenie – mruknęła zerkając jeszcze na niego, po czym rozejrzała się po okolicy. - Wiesz gdzie dokładnie jesteśmy, czy szedłeś na ślepo?
        Pusto, cicho, ładnie. Znajdowali się w czyimś ogrodzie, co do tego nie było wątpliwości, podobnie jak co do kwestii zamożności właściciela terenu. Zarys domu widać było dopiero w oddali - zbudowany solidnie, z czerwonej cegły, a przede wszystkim ogromny. Nieopodal nich stała drewniana altana, prawdopodobnie na wszelkiego rodzaju sprzęt ogrodowy, donice i tym podobne. To właśnie w jej stronę dziewczyna popchnęła nagle postawnego eleganta, gdy zza zakrętu wyszło dwóch wysokich elfów z kuszami na plecach i nożami przy pasie, a dwóch im podobnych nadchodziło z drugiej strony. O ile były kundel ledwo zmieścił się między ścianę drewutni a mur ogrodu, Kimiko wślizgnęła się tam bez problemu, wyglądając ukradkiem na teren. Kto i czego tak zawzięcie strzeże, by zatrudniać aż tylu ochroniarzy? Oczy zabłyszczały jej od razu, gdy szukała czegoś w zasięgu wzroku i znalazła to, gdy dwóch strażników zaczęło nagle znikać w zejściu do piwnicy. Umieszczona była jednak nie pod domem, jak można by się spodziewać, lecz w centralnym punkcie ogrodu. Dopiero teraz dostrzegła, że to do niej prowadzą wszystkie żwirowane ścieżki. Jedną z nich zmierzała właśnie bogato odziana para, mężczyzna w eleganckim garniturze i kobieta w niezwykle kosztownej sukni i biżuterii. Ochraniała się przed słońcem białą koronkową parasolką. Oboje spacerowali niedbale po ogrodzie, po czym również zniknęli w wejściu do piwnicy. Kimiko nawet nie zdawała sobie sprawy, że jej ogon zdradza podekscytowanie bujając się niespokojnie, gdy ona zachodziła w głowę, co kryje się pod ziemią. Wątpiła jednak, by wpuścili ją tam w tym stroju i z bronią. Cokolwiek to było, zdawało się bogate i eleganckie, czyli zupełnie nie takie, jak ona.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Wto Sie 15, 2017 9:40 pm
autor: Dagon
        Dziewczyna nie przyjęła dłoni, co nie zdziwiło diabła jakoś specjalnie. Wyglądała na hardą, nawet jeśli wobec psów była dość naiwna by dzielić się posiłkiem. W pierwszej kwestii różniła się odrobinę od większości kobiet, które ochoczo przyjmowały każdą pomoc, szukając swojego rycerza czy księcia z bajki. W drugiej już tak mocno nie odbiegała od standardów. Z jakichś powodów biedne zwierzątka budziły w niewieścich sercach nieodpartą potrzebę ich uratowania. Naiwne to było i komiczne. W normalnych okolicznościach jednostki nie radzące sobie w życiu najlepiej byłoby dobić, by nie były zbędnym balastem. Jeśli zaś koniecznie to litość miała decydować, to choćby po to, by nie cierpiały dłużej z powodu swojego nieprzystosowania. Jednak to właśnie dzięki ludzkim słabościom ten świat był tak wygodnym miejscem. Dlatego też wypatrywał dziewcząt jako pies. Poza tym z nimi zawsze było zabawniej.
        Przechylił głowę gdy dziewczyna mu się przyglądała i uśmiechnął się złośliwie słysząc wyrzut brunetki.
- A wyglądam ci na przewodnika po kanałach? - Wyszczerzył się w kolejnym uśmiechu, unosząc jedną brew. Ledwie zdążył włożyć ręce do kieszeni i zacząć rozglądać się po ogrodzie, gdy kobieta popchnęła go gwałtownie między mur a drewnianą ścianę. Wszystko działo się tak szybko, że diabeł zdążył jedynie westchnąć, a już był ściśnięty niczym sardynka w zbyt ciasnej puszce. Sytuacja była na tyle zabawna, że zmiennokształtna nie napotkała oporu ze strony rogatego. W standardowej sytuacji Dagon ukryłby się w bardziej finezyjny sposób. Chociaż nie mógł zaprzeczyć, że taka opcja była znacznie ciekawsza. Owszem w ograniczonej przestrzeni ciężko szukać komfortu, skupił się jednak na czymś zupełnie innym. Może kobieta jako drobna, znacznie lepiej pasowała do szczeliny, ale nie miało to wpływu na to jak blisko Bajera musiała stać. Tak więc diabeł bawił się wyśmienicie. Oparł łokieć o mur, tuż nad ramieniem złodziejki.
- No wiesz, mogłabyś się najpierw przedstawić, a nie bez pardonu ciągniesz mnie w zaułek - szepnął wprost do kociego ucha, nachylając się nad panterołaczką. Jednocześnie oparł się delikatnie o plecy brunetki, a wraz z ruchem piekielnika długie włosy czarta zsunęły się na jej barki.
Z takiej pozycji rogaty podążył za wzrokiem złodziejki, szybko orientując się co przyciągnęło jej uwagę. Czyli to tu była Jaskinia skarbów Demary. Proszę, proszę, niechcący trafił w całkiem właściwe dla siebie miejsce. Dzisiaj nie miał tam interesów do załatwienia, ale może całkiem przypadkiem znalazłby kupca na panterołaka. Albo chociaż można by się zabawić.
- Słyszałaś, że ciekawość zabiła kota? - odezwał się ponownie.
Ogon zmiennokształtnej jakby żył własnym życiem, kiwając się niczym u dzikiego zwierzęcia, dając diabłu kolejną okazję do drażnienia kocicy. Pogładził ręką czarną sierść, dalej prowokując chowającą się dziewczynę i nawet nie próbował ukrywać jak świetnie go to bawi.
- Możemy tam wejść, jeśli chcesz - prawie wymruczał, by zaraz zmienić ton na bezczelnie krytyczny. - Ale trzeba by coś z tobą zrobić. - Popatrzył na nią od góry do dołu.
Dobrą chwilę oglądał złodziejkę, intensywnie nad czymś myśląc.
- Powiedzmy, że widzę potencjał - zakończył uśmiechając się szelmowsko. Później zaczął szeptać tak cicho, że jedynie ruchy warg sugerowały iż diabeł mówi. Dziewczyna mogła poczuć niewielkie dotknięcie magii, potem zaś na jej oczach czarne ubrania powoli zaczęły zmieniać swoją postać. Zamiast spodni, nogi opłynął zwiewny szkarłat długiej sukni z nieskromnym rozcięciem po prawej stronie. Gorset i białą koszulę zastąpił opięty gors z poziomym dekoltem odsłaniającym ramiona dziewczyny i długimi luźnymi rękawami, które w efekcie do nieśmiałych też nie należały. Spięte jedynie w rogach dekoltu i na nadgarstkach za pomocą eleganckich haftów, a na całej długości rozcięte, odkrywały ręce dziewczyny. Iluzja była gotowa. Włosy i uszy panterołaczki pozostały nietknięte ułudą, tak samo jak ogon, który w tym momencie krył się pod zmyślona suknią.
- Lufey, Dagon Laufey, zechce mi pani towarzyszyć. - Zaoferował dziewczynie dłoń, jakby była samą księżniczką i stał tak długo, aż ta zdecydowała się przyjąć propozycję.
Dobra iluzja to jedno. Gra musiała odpowiadać wymaganiom. Jeśli złodziejka chciała wejść do "piwnicy" musiała udawać damę, a to znaczyło jedno, musiała zachowywać się jak dama. Dobrze urodzone kobiety nie spacerowały same.

        Wolnym krokiem poprowadził panterołaczkę do zamaskowanego wejścia. Jakby właśnie szli na piknik. Równie spokojnie zeszli w dół, gdzie przywitali ich strażnicy.
- Tylko dla zaproszonych - groźnie odezwał się uzbrojony mężczyzna.
- Laufey - odpowiedział diabeł nieprzyjemnym głosem, jakby to wszystko wyjaśniało. Dwóch zbrojnych popatrzyło na siebie niepewnie, ale nie opuścili broni.
- Nie znam - odezwał się hardo, ale już nie tak jak na początku.
- To pomykaj do swojego szefa i poznaj, zanim ja to zrobię - warknął.
- Co się dzieje? - zapytał niepozorny mężczyzna, któy wyłonił się z wnętrza, sprowadzony niepokojem strażników i tworzącą się kolejką. Nawet w tak krótkim czasie za diabłem i pięknością w czerwieni czekała kolejna para. Było to wyjątkowo nieprofesjonalne i całkowicie niewskazane w takim miejscu.
- Ten pan chce wejść bez zaproszenia - szybko odpowiedział strażnik.
- Pana godność? - szarak zerknął na piekielnika, jakby w głowie świtało mu trochę więcej niż bramkarzom.
- Lufey - odparł diabeł, a z głosu zaczynało przebijać się zniecierpliwienie.
- Najmocniej pana przepraszamy. Zapraszam - pospiesznie odezwał się mężczyzna, na co strażnicy zareagowali szybkim przyjęciem pozycji na baczność i zwolnieniem przejścia. Piekielnik kiwnął głową, jakby właśnie wspaniałomyślnie wybaczył straszną zniewagę i zniknął pod ziemią, razem z towarzyszką.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Wto Sie 15, 2017 10:48 pm
autor: Kimiko
        Tak zapatrzyła się na wędrujące po ogrodzie pary, które znikały wciąż w jednym miejscu, że nie zwróciła na eleganta uwagi, dopóki nie poczuła jego obecności. Zdecydowanie zbyt blisko, nawet jak na kryjówkowe warunki. Kątem oka zerknęła na jego ramię, tuż nad swoim i uniosła lekko brwi.
        - Nie pochlebiaj sobie – mruknęła oszczędnie i zatrzepotała po kociemu uchem, jakby próbowała strzepnąć z niego ten szept. Zawahała się jednak i złapała jeszcze jego spojrzenie. – Mam na imię Kimiko.
        Odwróciła znów wzrok, śledząc nim przepiękną kolię, to znaczy kobietę!, która chociaż lata młodości miała dawno za sobą, prowadzona była przez młodzieńca w wieku panterołaczki, a czarnowłosa szczerze wątpiła, by był to syn tej kobiety. Zaraz jednak znów się rozproszyła, gdy mężczyzna za nią nachylił się tak bardzo, że dotykał całych jej pleców, a jego włosy osypały się na jej barki. Nabrała głębiej powietrza przez nos, ale nie odezwała się, czasem tylko zerkając na niego z ukosa, gdy nad jej ramieniem obserwował przybywających ludzi. Kolejny przytyk zignorowała, ale nagle poczuła długi dotyk na ogonie i pisnęła zaskoczona, a jej oczy otworzyły się szeroko. Ukryła się momentalnie za ścianą altany, przykładając rękę do ust i nie mając odwagi wyjrzeć na zewnątrz by sprawdzić, czy nie usłyszał jej któryś z przechodzących strażników. Wtedy jednak jej wzrok padł na uśmiechającego się szelmowsko mężczyznę i zmrużyła ślepia, zaciskając usta w niezadowoleniu.
        - Nie dotykaj ogona. – Wyciągnęła ostrzegawczo palec w jego stronę, a ze względu na ograniczoną przestrzeń, niemal od razu dotknęła go w klatkę piersiową. Zwinęła więc zaraz dłoń w pięść, cofając ją do ciała i tylko łypnęła złowrogo. Co za bezczelny typ. I wcale nie był taki przystojny, jak mu się najwyraźniej zdawało. Onieśmielający… tak. Ale nie przystojny.
        Propozycja dostania się do środka była jednak jak uporczywy dzwoneczek w jej głowie i dziewczyna nie miała sił zaprotestować. „Ciekawość zabiła kota”, oczywiście że tak! Jednak chociaż nie buntowała się przeciwko wyszeptanej propozycji, żadne potwierdzenie również nie padło. Może i on mógłby tak po prostu wyjść zza drewutni i skierować się w stronę podziemnego wejścia, ale ona? Wyniosą ją za bramę i wrzucą w kałużę, nie pierwszy i nie ostatni raz. A ten się jeszcze zgrywa, przecież damy z niej nie zrobi nagle. Potencjał. Na co jej potencjał, co on tak szeptał? Drgnęła, muśnięta magią i spojrzała w dół.
        - Co do licha? – szepnęła, przesuwając dłonią po czerwonym materiale sukni, tak gładkim i miękkim. Gorset opinał ciasno jej talię i biust, a jednak nie czuła tego, oddychając swobodnie jak we własnym ubraniu. Sztylety pozostały na miejscu, pod suknią, a kusza zniknęła z jej pleców, niewidoczna i niewyczuwalna, mimo że ona sama wciąż czuła jej ciężar. Iluzja? Poprawiła włosy na głowie, tak by dokładnie przykrywały jej uszy i zerknęła na Dagona z nutką respektu w oczach. Nie powiedziała jednak nawet słowa, tylko ujęła jego ramię i pozwoliła poprowadzić się do wejścia.

        W momencie w którym wyszli z kryjówki, mogło się wydawać, że mężczyźnie ktoś podmienił partnerkę. Podejrzliwe spojrzenie złagodniało, a spięte ramiona rozluźniły się widocznie. Podczas gdy Laufey dyskutował z jednym ze strażników, Kimiko rozdawała niewinne uśmiechy i posyłała spojrzenia spod rzęs, zgrywając perfekcyjną damę, którą z pewnością nie była. Umiała jednak odpowiednio dopasować się do roli i teraz zgrabnie komplementowała kobietę stojącą za nimi, by ugłaskać ją odpowiednio, nim ta zirytuje się od przedłużającego się oczekiwania. Jej uśmiech nie zniknął nawet gdy zaczęli schodzić schodami, a dziewczyna wbiła dyskretnie palce w ramię mężczyzny, drugą ręką poprawiając rękaw tak, by nie było widać długiej blizny na przedramieniu.
        - Dlaczego on znał twoje nazwisko? Kim ty jesteś? – zapytała, zgrabnie łapiąc w locie kieliszek z szampanem, które na tacach roznoszono po sali, i rozejrzała się, popijając alkohol. Jej wzrok podążał jak uwiedziony za brylantami na dekoltach, rubinami na palcach i perłami na nadgarstkach. Srebrna kamea wypełniona onyksem skradła jej uwagę na tyle długo, że przez moment dała się bezwiednie prowadzić mężczyźnie, nawet nie patrząc, gdzie zmierzają.
        Pomieszczenie było ogromne i przepełnione ludźmi. Wystrój oparty został na podobieństwach do winnej piwniczki, więc wszelkie przejścia były oznaczone łukami, ściany zapełniały drewniane stelaże pełne butelek, a w rogach stały ich całe beczki. Obsługę stanowili wyłącznie mężczyźni, niemal identyczni wyglądem, wszyscy wystrojeni w czarne spodnie i koszule, tak znacząco odróżniając się od kolorowego towarzystwa. Męski i damski śmiech mieszał się ze sobą pod murowanym sklepieniem. Panowie siedzieli w głębokich fotelach, paląc cygara, a panie krążyły gromadkami po sali, zaczepiając znajomych i plotkując o najnowszych wydarzeniach. Inna część pomieszczenia zapełniona była okrągłymi stołami z zielonym obiciem, gdzie stężenie dymu tytoniowego utrudniało już widzenie. Karty i kości widoczne były jednak doskonale, pełne napięcia twarze grających już mniej. Ostatnia część pomieszczenia tonęła w półmroku, wyłożone drewnianymi deskami i zakończona dyskretnym podwyższeniem, na którym stała orkiestra, grając dla tańczących.
        Kimiko domknęła rozchylone z zachwytu usta.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Śro Sie 16, 2017 4:35 pm
autor: Dagon
        Z każdą chwilą bawił się coraz lepiej. Raczej nie przypuszczał, że nieciekawie przebiegające łajdaczenie się na czterech łapach może zakończyć niezgorsza rozrywka. Kobieta nie przejęła się możliwie niezbyt komfortową sytuacją, ale mina łobuza nie schodziła z facjaty piekielnika, który wyraźnie czekał ciekawszego odzewu. Odpyskowała, przedstawiła się, słyszał też jak brunetka gwałtowniej wciągnęła powietrze, jednak najwyraźniej dziewczyna skutecznie trzymała nerwy na wodzy. Tym bardziej pisk zaskoczył diabła, gdy reakcja dziewczyny znacznie przekroczyła jego oczekiwania.
Z piersi czarta dobiegł głęboki i lekko stłumiony rechot. Niczym książkowy przykład samozadowolenia patrzył jak panterołaczka zasłoniła usta, wystraszona możliwym ujawnieniem swojej obecności. Z nie mniejszą satysfakcją obserwował jak miejsce przestrachu zajęła złość. Wraz z karcącym gestem wesołość rogatego się wzmogła, gdy zaś przestroga zakończyła się nieplanowanym kontaktem z piersią piekielnika i dziewczyna jak oparzona zabrała dłoń, diabeł parsknął śmiechem. Uspokoił się szybko, ale zamiast tego obdarzył rozzłoszczoną dziewczynę uśmiechem odsłaniającym zęby, który jasno mówił z jak wielkim respektem zamierza potraktować zakaz. Panterołaczka okazywała się dość zabawna, nawet mógłby ją trochę zatrzymać, a nie od razu sprzedawać, w końcu dobra rozrywka była bezcenna.
        Najwyraźniej cel uświęcał środki bo pomimo pierwszego niedowierzania i podejrzliwości, Kimiko przyjęła jego propozycję.
Cmoknął przez zęby, kątem oka widząc zmianę w prezencji zmiennokształtnej. Złodziejka miała potencjał nie tylko w wyglądzie, ale zapowiadała się z niej niezgorsza aktorka, a na pewno nie była beznadziejnym przypadkiem, co gotów był rozważyć gdy darowała pijakowi życie. Szybko i z gracją weszła w rolę, jakby to wcześniej ćwiczyli. Wspaniale.

        Przyjemny półmrok rozświetlany bursztynowym światłem z kinkietów i klimatycznych lamp wiszących u powały, który ich powitał, był dla Lufeya niczym upragniony powrót do domu. Jego świat i właściwe mu miejsce. Spojrzał na Kimiko, gdy dziewczyna wzmocniła uchwyt na jego ramieniu. Nie uszło jego uwadze, jak próbowała przykryć bliznę, nim zadała pytanie.
- Bo na stanowisko szefa ochrony potrzeba przynajmniej odrobiny oleju w głowie - odpowiedział wymijająco. - Dzisiaj jestem chochlikiem spełniającym marzenia.
Równym tempem przeszli w głąb pomieszczeń, do centralnej sali, skąd widoczne były poszczególne bardziej tematyczne regiony. Wysunął rękę z uchwytu i zamiast tego otoczył plecy Kimiko ramieniem.
- Baw się grzecznie księżniczko - szepnął nachylając się do dziewczyny. - Tylko nie oddalaj się za bardzo, bo czar pryśnie.
Ledwie Dagon skończył zdanie, a ponownie wyszczerzył się jakby drażnienie dziewczyny stało się jego głównym celem i właśnie znów dostrzegł ku temu okazję. Okazja faktycznie się trafiła, gdyż pobyt w publicznym miejscu znacznie ograniczył kobiecie pole do buntów czy krzyków, jeśli nie chciała ściągnąć na siebie nadmiernej uwagi.
Palcem ręki, która jeszcze chwilę temu znajdowała się na plecach dziewczyny, trącił ucho, które wychynęło nieśmiało spod włosów. Drugą dłonią chwycił lewy nadgarstek dziewczyny i w dworskim ukłonie pocałował bliznę, patrząc w jej zielone, panterze oczy.
- To czego nie będziesz próbowała ukrywać, nie zostanie dostrzeżone. - Obdarzył swoją partnerkę kolejnym uśmiechem, jakby dyskusja półsłówkami była równie zabawna co drażnienie Kimiko. - Tylko nie daj się złapać, kotku.
Z tymi słowami puścił dziewczynę, swoje kroki kierując w kierunku zadymionych regionów.

        Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął skromnie wyglądającą, metalową papierośnicę. Z niej wyciągnął papierosa i zapalił go krzesiwem, które wyciągnął z innej kieszeni.
Gra z bogaczami była nudna do bólu, ale mógł się trochę rozerwać, by nie zardzewieć. Poza tym wiele ciekawych rzeczy można było usłyszeć prze stołach do gry.
Chwilę spędził grając w kości, szybko jednak przeniósł się do stolika z kartami. W przeciwieństwie do reszty, diabeł siedział rozluźniony, jakby dwie przegrane z rzędu nie zrobiły na nim wrażenia. Również odmiennie od pozostałych stół nie stał się dla rogatego jedynym uniwersum. Oczywiście czart z uwagą obserwował karty i graczy, ale co jakiś czas zerkał też na otoczenie, jakby patrzył jak poczynała sobie Kimiko.
Jak to zawsze bywało, wraz z kolejnymi partiami i kolejkami alkoholu, języki ludzi się rozwiązywały, a próżność bogaczy dochodziła do głosu. Właśnie tego momentu wyczekiwał. Jeden z magnatów nie omieszkał pochwalić się nabytym ostatnio magicznym portretem, który podobno dawał wieczną młodość. Dagon aż uśmiechnął się w duchu. Kupiec roztkliwiał się jak ciężko było ów obraz zdobyć, oraz że trzyma go w sejfie, ale nie wiesza, ponieważ artefakt kradnie duszę.
Obraz, też coś. Lepszym określeniem byłoby "magiczne płótno", ponieważ dopóki portret nie ujrzał twarzy nowego właściciela był pustym podobraziem. Dopiero zawierając kontrakt pojawiała się na nim podobizna nabywcy. Czy kradł duszę, tego Dagon nie wiedział. Takie chodziły plotki, nie zostały jednak sprawdzone. Na przestrzeni dziejów powstały trzy takie "portrety". Jeden zaginął bez wieści, jeden podobno był w posiadaniu elfów, a jeden wędrował z rąk do rąk po Alaranii. Siłą rzeczy więc krążyło o nich wiele pogłosek ale już znacznie mniej konkretów. Teraz dowiedział się gdzie znajdował się jedyny dostępny egzemplarz. O ile oczywiście nie był tandetną podróbą. Przy stoliku wybrzmiało "sprawdzam" i diabeł razem z innymi graczami rozłożył karty na zielonym suknie. Rozszedł się niezadowolony pomruk, gdy Bajer zgarnął pulę. Magiczne oszustwa były blokowane w takich klubach. Na starą dobrą szkołę jeszcze nie wynaleziono innego sposobu niż spostrzegawczy krupier. Był to jednak sposób zawodny. Kolejne rozdanie a Dagon znów przebiegł wzrokiem po sali, w poszukiwaniu szkarłatnej sukni.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Śro Sie 16, 2017 7:41 pm
autor: Kimiko
        Kąciki jej ust opadły lekko, gdy Dagon zgrabnie wybrnął z odpowiedzi na jej pytanie. Teraz była jeszcze bardziej ciekawa, kim był mężczyzna, którego nazwisko otwierało od razu drzwi do takiego miejsca, który był raczej zamożny, władał magią i zmieniał się w psa. Taka mieszanka zupełnie nic jej nie mówiła i dziewczyna skrzywiła lekko usta w zamyśleniu. Nie mogła jednak mu odmówić, że jedno życzenie spełnił, zachciankę właściwie. Drobną, niewiele znaczącą, ale wyjątkowo satysfakcjonującą. Kimiko nie pojawiała się w tak luksusowych miejscach nigdy. Czasem udało jej się zakraść na nieco mniej strzeżone przyjęcie lub do ogrodów otaczających te bardziej znaczące festiwale. Nawet wówczas jednak kryła się pod innym przebraniem niż wyzywająca i rzucająca się w oczy szkarłatna suknia. Teraz walczyła więc z naturalną skromnością i zachowywała się, jak gdyby głębokie rozcięcie z boku wcale jej nie peszyło i była przyzwyczajona do tak luksusowych materiałów.
        Wróciła do rzeczywistości czując jak Dagon obejmuje ją ramieniem, szepcząc do ucha. Jeśli miał na celu nałożenie na nią jeszcze większej presji, udało się wspaniale! Jeszcze tego brakowało, żeby pośrodku przyjęcia iluzja rozmyła się, odzierając panterołaczkę z wykwintnej sukni i pozostawiając szarą i uzbrojoną. Laufey właśnie zapewnił sobie kota na smyczy, Kimiko bowiem nie miała zamiaru oddalać się od niego bardziej niż na zasięg wzroku. Elegant nie skończył jednak swoich zaczepek i teraz jedną dłonią musnął kocie ucho, aż dziewczyna wyprężyła się z zaskoczenia, a drugą ujął jej lewą rękę. Prawą poprawiała właśnie włosy, by ponownie zakryć czarne uszka, więc podstęp odkryła dopiero, gdy usta mężczyzny dotknęły blizny na jej przedramieniu. Zamarła pod tym gestem i jego spojrzeniem, mrugając dopiero gdy padła złośliwa, zaczepna, ale wbrew wszystkiemu, całkiem cenna rada. Panterołaczka otrząsnęła się w końcu i odpowiedziała delikatnym uśmiechem, zarówno by nie zwracać na nich zbyt wielkiej uwagi, jak również by nie dać Dagonowi satysfakcji z wyprowadzania jej z równowagi, co zdawało się być jego nowym hobby. Poza tym naprawdę miała zamiast zapamiętać, by więcej nie próbować zakrywać celowo blizny, gdyż to może tylko przyciągnąć spojrzenie tych bystrzejszych. Odprowadziła mężczyznę spojrzeniem, a przez głowę przemknęła jej myśl, czy nie jest on aby starszy niż wygląda. Szybko jednak porzuciła te rozmyślania na rzecz przeżycia teraźniejszości. A biła ona we wszystkie zmysły.
        Czarnowłosa niemal okręciła się na pięcie, gdy koło niej przeszedł mężczyzna z obsługi, niosąc na uniesionej dłoni tacę z jakimś jedzeniem. Nie wiedziała jeszcze jakim, ale jej nos już poruszał się delikatnie, więc dziewczyna podążyła za zapachem. Nieświadomy niczego kelner doprowadził ją do stołu z zakąskami, który Kimiko zaczęła zwiedzać niespiesznie, bardzo starając się nie wyglądać na tak głodną, jaka była. W końcu jednak uznała, że pozory zostały zachowane i można wcinać. Konkretów niestety nie było, same przekąski „na raz”, ale i takimi umiała się najeść, kwestia wprawy. Truskawka, poziomka, wiśnia, malina, kawałek sera, winogrono…
        - Aż miło popatrzeć na taki apetyt u kobiety – rozległ się męski głos nad jej ramieniem. Dziewczyna odwróciła się jeszcze z owocem w zębach, a gdy zdała sobie z tego sprawę, wciągnęła go szybko do ust, aż pyknęło. Zakryła zaraz usta speszona, ale mężczyzna roześmiał się szczerze i życzliwie, więc i ona wygięła lekko usta w uśmiechu, przegryzając i połykając niezwłocznie nieszczęsne winogrono.
        - Proszę o wybaczenie, nie chciałem panienki zawstydzić. Miła odmiana od wiecznie odchudzających się dam. Mają tu coś ciekawego? – zapytał, podchodząc bliżej i zaglądając na stół, a Kimiko przyglądała mu się chwilę, nim upewniła się, że sobie z niej nie kpił. Był pewnie w jej wieku, ale od razu widać było, że przywykł do takich imprez. Strój elegancki, ale poza niedbała, może na pokaz, może rzeczywiście znudzony.
        - Owoce są smaczne. Świeże – stwierdziła nieśmiało i przez moment chciała powrócić do tematu swojego pałaszowania, ale wspomniała odruchowo słowa Dagona i postanowiła nie zwracać sama uwagi na swoją wpadkę. Mimowolnie odszukała tego aroganta wzrokiem, odnajdując go po chwili przy stole z grami. Brunet w tym czasie skosztował winogrona, uśmiechnął się do niej, po czym skłonił przepisowo.
        - Jarvis Tussald. – Ujął jej dłoń, całując delikatnie knykcie i prostując się zaraz. – Miło mi poznać, panno…?
        - Kimiko.
        - Kimiko…? – Uniósł delikatnie brwi, a dziewczyna momentalnie zdała sobie sprawę, że wysoko urodzeni mają też nazwiska.
        - Kimiko Alatris – dodała szybko, uśmiechem maskując zażenowanie, gdy pospiesznie wymyśliła rodowe mienie. Jej rozmówca wydawał się jednak usatysfakcjonowany i zaraz zajął się czymś innym, sięgając im po nowe kieliszki z szampanem.
        - Nie znoszę tych imprez – westchnął ostentacyjnie, podając dziewczynie alkohol.
        - Ja też, są najgorsze – zawtórowała mu, przewracając teatralnie oczami i odebrawszy naczynie, upiła od razu łyk, zastanawiając się, jak wymigać się od tego towarzystwa. Nie wiedziała ile ma czasu zanim Laufey na nią zagwiżdże, że wychodzą, a chciała opuścić lokal z chociaż jedną pamiątką. Mężczyźni jednak, chociaż biżuterii nie nosili, mieli to do siebie, że przyciągali płeć piękną. Zwłaszcza ci młodzi i przystojni, a do takich niewątpliwie należał Tussald. Panterołaczka nie miała jednak głowy do amorów, więc na atrakcyjność młodzieńca nie zwracała uwagi, ale z miłym uśmiechem powitała podpływające do nich zaraz dwie kobiety, jedną w wieku już raczej słusznym, drugą młodszą, na oko dwudziestokilkuletnią.
        - Panno Moris. – Tussald skłonił się przed kobietami, całując dłonie.
        - Jarvis! – Starsza dama niemalże wypchnęła młódkę przed siebie. – Pamiętasz pewnie moją córkę Lilię? – zapytała tonem sugerującym iż lepiej dla niego, by pamiętał.
        - Oczywiście, jak mógłbym zapomnieć…
        I tak trwało wzajemne sobie słodzenie, przedstawianie, uśmiechy i dygnięcia. Kimiko wyłączyła się jak tylko ją przedstawiono, a po minie wspomnianej Lilii łatwo było poznać, że ta najchętniej wybiegłaby stąd przez murowaną ścianę. Panterołaczka zastanawiała się czy to zblazowanie na twarzach młodszej części gości było na pokaz czy rzeczywiście czuli się tacy pokrzywdzeni, że muszą tu być.
        - To jakaś nowa moda? – usłyszała nagle, zdając sobie sprawę, że słowa były kierowane do niej. Młodsza Moris spoglądała na nią wyczekująco, ale na szczęście zaraz w zniecierpliwieniu powtórzyła o co jej chodzi.
        - Nie nosisz żadnej biżuterii.
        - Ach. – Kimiko odruchowo dotknęła nagiego dekoltu i wzruszyła niedbale ramionami, pochylając się w stronę dziewczyny w sekretnym geście. – Wiesz jak to jest, ciągle chodzę obwieszona tymi ciężkimi klejnotami, już miałam dosyć.
        To był totalny strzał na ślepo. Nie miała innego wyboru i pozostawało jej teraz tylko czekać na reakcję dziewczyny. Jaka była jej ulga, gdy zarozumiała maska na twarzy Lilii pękła lekko na rzecz słabego uśmiechu.
        - Mi to mówisz – westchnęła i wskazała na swój nadgarstek. – Dzisiaj już dwa razy zaczepiłam nimi czyjąś suknię, a raz prawie stłukłam kieliszek. Diablo niepraktyczne! No ale matka każe mi się obwieszać jak stróż na dożynki. Masz szczęście, że mogłaś sobie to odpuścić.
        Do Kimiko jej słowa docierały jak przez mgłę. Zapatrzona była we wskazane elementy biżuterii na przegubie dziewczyny. Siedem srebrnych nici obciążonych taką ilością szafirów, że dłoń w istocie wisiała pod ich ciężarem. Niezależne od siebie bransoletki, łatwe zapięcie, nie hałasowały przy poruszaniu, aż prosiły się, by je skraść. Panterołaczka z trudem oderwała wzrok od intensywnego chabrowego koloru kamieni, przywdziewając swój najpiękniejszy uśmiech i muskając ramię dziewczyny w przyjaznym geście, by ta zaczęła oswajać się z jej dotykiem.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Śro Sie 16, 2017 11:11 pm
autor: Dagon
        Siwy dym unosił się tęgimi chmurami nie przeszkadzając chyba tylko samym palaczom. Jego stężenie było tak wielkie, że mężczyźni spokojnie mogliby darować sobie zapalanie kolejnych cygar i papierosów, korzystając z już unoszących się oparów. Ci jednak zawzięcie palili dalej, popijając alkohol. Atmosfera z każdym drinkiem stawała się bardziej otwarta, chociaż w kulminacyjnych punktach rozdań zacięcie wracało na twarze graczy.
Diabeł znacznie odstawał od swojego towarzystwa na dzisiejszy wieczór. O dziwo on był tym mniej wyrazistym typem. Po lewej stronie siedział siwy i pucułowaty jegomość z brodą tak gęstą, że spokojnie można by zaryzykować stwierdzenie iż w jego żyłach płynęła krasnoludzka krew. Policzki miał rumiane, a czuprynę na głowie nie mniej gęstą niż brodę, choć nie był już najmłodszy. Po prawej miał chudego i łysego jegomościa o jaszczurkowatym wyglądzie i surducie tak mocno zdobionym, że światło świec odbijało się od inkrustowanych kamieniami haftów, puszczając barwne zorze na ścianach. Na przeciw siedział nie mniej charakterystyczny mężczyzna, choć znacznie młodszy od dwójki. Przeciętnej postury i odziany bez nadmiernej krzykliwości nadrabiał wąsiskami zakręconymi na taką ilość wosku, że gdyby przerobić je na świece, rozświetlałyby okolicę przez cały wieczór.
        Stukot kostek lodu uderzających o szkło przerwał chwilową ciszę, gdy kelner przyniósł świeże drinki. Na stole właśnie wylądowała nowa trójka kart. Na moment rozmowy i przechwałki przerwano. Ustalono stawki, odkryto kartę i każdy kolejno zadecydował o dalszym losie swojej talii. Dopiero wtedy wznowiono gawędę.
Wąsaty jegomość już rozsławił portret, którego nie wiesza, przyszła pora na resztę. Odezwał się grubas z siwą brodą. Temat przechwałek zmienił, ale i ten okazał się względnie interesującym dla rogatego. Mężczyzna zaczął się chwalić, że w domu, dla swej uciechy trzyma dwie lisołaczki. Dagon otaksował go kątem oka, nie dając po sobie poznać by temat interesował go bardziej niż pozostałych. Jemu można by opchnąć kociaka, skoro miał taką słabość do zwierzaków. Chociaż i przetrzymanie pantery mogłoby się opłacić. Wystarczyło wyczekać do jednej z lepszych aukcji. Obecność dwóch czy trzech napalonych starych zboków na sali wspaniale windowała cenę w górę. Tacy zaś zawsze zjawiali się na tego typu imprezach. Zysk był bardziej niż pewien.
Wyłożył karty na stół. Na ten moment miał parę.
- Pass - przełamał milczenie. W oszukiwaniu cały sekret tkwił tak jak przy kradzieży, w umiarze. Wygrywaj tak by inni myśleli, że masz farta. Nie bój się przegrać i traktuj grę serio, tak jakbyś nie wiedział, że możesz wszystkich ograć. Bajer przegrał już trzy rozdania, teraz spasował. W zamian uzyskał dwie ciekawe opcje na przyszłość.
Podczas gdy inni kontynuowali, zerknął znad stołu by poobserwować złodziejkę. Dziewczyna miała dość rozsądku, by cały czas przebywać w zasięgu wzroku. Nigdy nie testował jak iluzja działa na odległość i Kimiko chyba również nie miała potrzeby sprawdzać skuteczności jego umiejętności.
Ruchy kocicy były dobre, pewne siebie i oszczędne. Miała to coś, czego potrzebuje dobry złodziej. Zaraz potem prychnął bezgłośnie, widząc jak dziewczyna dobrała się do stołu z poczęstunkiem. Jednak nawet mimo słabości do jedzenia, dziewczyna ładnie zgrała się z otoczeniem. Szybko dołączył do niej młodzian, a zaraz po nim dwie damy. Na pierwszy rzut oka matka z córką na wydaniu. Równie dobrze mogłyby nosić nad swoimi głowami transparent ze strzałką - "szukam męża", a przynajmniej w mniemaniu diabła były równie subtelne.
        Wrócił do "swojej rzeczywistości" gdy przyszła pora na nowe rozdanie. W tym czasie odezwał się trzeci z siedzących, idąc w konkury z siwym. Ten dla odmiany trzymał syrenę. Doprawdy nie mieli ciekawszych sposobów na przechwałki. Egzotyczne preferencje już były i zaczynało wionąć nudą i opowieściami starców o wybujałym ego i małych możliwościach. Oczywiście osobiście nic do takich nie miał. Dzięki nim można było pięknie zarabiać, ale w tym momencie, własnie zaczynali czarta nużyć.
- Pan coś strasznie milczący - zaczepił go wąsacz.
- No właśnie, co kręci takiego biznesmena, oczywiście poza przegrywaniem nierozsądnych sum - dołączył się chudzielec.
- Mnie - odezwał się ochrypłym głosem, by budując napięcie zaciągnąć się jeszcze tytoniowym dymem. - Lubię inwestować w dzieła sztuki. - Ręką z kończącym się papierosem wskazał Kimiko. Trójka mężczyzn początkowo wyglądała na niezbyt nadążających i niekoniecznie zainteresowanych, gdy podążyli za wzrokiem piekielnika. Gdy tylko spostrzegli smukłą postać w czerwieni, wszyscy jak jeden parsknęli śmiechem, tylko twarz diabła nie wyrażała więcej emocji niż na początku, nie tracąc nic z wyglądu szelmy.
Z puli odkryto kolejną kartę.
- Żona? - bez ogródek spytał zarośnięty grubas.
- Pytanie raczej powinno brzmieć, czy żona wie - zaśmiał się drugi, nim Lufey zdążył się odezwać. Każdy z nich miewał takie znajome, o tym również Dagon wiedział co nie co. Uśmiechnął się gasząc niedopałek.
- Nie interesują mnie inwestycje długoterminowe - odparł lekkim tonem a mężczyźni huknęli śmiechem.
- Szczęściarz - krótko skwitował jaszczurowaty.
- Szczęście sprzyja rozsądnym - swobodnie odparł Dagon, skupienie kierując na rozdanie.
- Święte słowa, święte! - krzyknął wąsacz, wywołując kolejny rechot.
Bajer od razu w myślach sprzeciwił się "świętości". Zdecydowanie nie był to właściwy mu epitet, rozmówców pozostawił jednak nieświadomych swoich przemyśleń. Znów przegrał.
- Szczęście dzisiaj panu nie sprzyja - zauważył taktownie siwy, który właśnie po raz kolejny zgarnął wygraną.
Diabeł wzruszył pogodnie ramionami, zapalając kolejnego papierosa i tak by nikt nie widział, śledząc poczynania brunetki. Jakby ją trochę oszlifować, mógłby powstać prawdziwy klejnot.

        Czart zamyślił się poważnie. Starał się unikać zobowiązań. Na ulicach było dość złodziei i nigdy nie odczuwał potrzeby posiadania jakiegoś na własność. Może dopadała go nuda i stąd takie pomysły? Może był to zwykły przejaw troski o interesy. W końcu gdy pojawia się taka okazja jak poszukiwany od lat na czarnym rynku portret, to oczekiwać śmierci właściciela i powrotu artefaktu do obiegu byłoby szczytem naiwności. Zbyt wiele liczenia na łut szczęścia. W to Dagon nie wierzył, co zresztą już całkiem szczerze oznajmił.
Z drugiej strony nawet nie tyle wspólnik co nawet zwykły współpracownik, znacznie podnosiły ryzyko. Każdy jeden dodatkowy człowiek stanowił jedną gębę do gadania za dużo. Kto nie ryzykuje nie wygrywa, ale zwykle wolał zaplanować wszystko od początku do końca, nie zostawiając miejsca na błędy.
        Pociągnął łyk alkoholu, odstawiając pustą szklankę z resztką lodu na dnie. Kelner rączo wymienił ją na nową ze świeżym trunkiem. Wszyscy odkryli karty i diabeł znów przegrał. Nie planował się dzisiaj obłowić. Zwyczajnie potraktował to jako niewielką rozrywkę, oraz sprawdzenie tutejszego gruntu a przy okazji, umiejętności złodziejki.
O kocie mowa. Ta właśnie zaczaiła się na bransoletkę. Skąd wiedział? Znał te sztuczki jak zły szeląg. Nawiązać kontakt i oswoić potencjalną ofiarę. Uśmiechnął się znad szklanki.
- Pan zupełnie się nie przejmuje - niesamowicie spostrzegawczo zauważył wąsacz.
- Takie prawa hazardu. Raz wygrywasz raz przegrywasz - odpowiedział pogodnie, wzruszając ramionami, chwilowo bardziej zainteresowany własnymi pomysłami niż pokerem.
No właśnie i tu pojawiało się pytanie, zaryzykować czy grać asekuracyjnie? Jak bardzo chciał położyć rękę na portrecie? Ile mógł zyskać a ile stracić. Stanowczo zbyt wiele pytań jak na jeden wieczór. Westchnął gdy znów przyszła kolej odsłonić karty.
- Poker dla pana! - zakrzyknął krupier. Łysolowi aż cygaro wypadło z ust, przypalając wysłużoną zieleń stołu.
- A mówią, że jak masz szczęście do pieniędzy to nie w miłości - zaśmiał się grubas. - A tu proszę, kochają pana i karty i piękne kobiety.
Dagon nawet nie musiał specjalnie wysilać się na zszokowaną minę. Niedowierzającymi oczyma popatrzył w karty i zerknął w stronę panterołaczki. Tym razem nie oszukiwał.
- Najgorsze panowie, że fortuna jak kobiety, jest kapryśna i szybko zmienia oblubieńca, zazwyczaj przynosząc znacznie więcej trosk niż przyjemności - mężczyźni znów wybuchnęli śmiechem, słysząc wręcz filozoficzne wynurzenie Bajera.
- Za to należy wznieść toast! - zawołał siwy.
- Za co chcesz pić? - odezwał się łysy.
- Za chwilowe rozkosze.
- Doskonały toast - odezwał się Laufey nonszalancko unosząc szklankę, jednocześnie uważnie śledząc kroki Kimiko.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Pią Sie 18, 2017 7:15 pm
autor: Kimiko
        Lilia Moris była nawet sympatyczną osobą, pomijając jej wysokie urodzenie, obrzydliwe bogactwo, naturalną zarozumiałość i tendencję do plotkarstwa. Kimiko być może byłaby nawet zainteresowana jakimiś informacjami o gościach tego specyficznego lokalu, jednak dziewczyna mówiła głównie o skandalach związanych z czyimiś romansami lub niewłaściwym prowadzeniem się. Najwyraźniej w jej kręgach towarzyskich za haniebne uznawano już nawet podróżowanie piechotą dalej niż do powozu lub rekreacyjnie po parku, a i to było zdaniem Lilii nadzwyczaj nudne i męczące. Dlatego też panterołaczka zapytana o zainteresowania zrezygnowała z wymieniania biegania i polowań, zamiast tego wspominając coś o przyjęciach i aktorstwie. Młoda szlachcianka szybko podchwyciła temat teatru i dalej trajkotała już sama, najwyraźniej bardzo lubiąc brzmienie swojego głosu, na szczęście dla Kimiko, która wolała obserwować i słuchać. Lilia przechadzała się z nią po lokalu kompletnie bez żadnego celu, chyba tylko po to żeby pokazać się z każdej strony. Panterołaczka pilnowała jedynie, by nie oddaliły się za bardzo od Dagona, a gdy w pewnym momencie złapała jego spojrzenie utkwione w sobie, pomachała mu dyskretnie palcami z kokieteryjnym uśmiechem.
        Wielokrotnie i pod różnymi pretekstami dotykała Lilii, zwłaszcza łapiąc ją za dłonie i muskając tym samym biżuterię. Jak można by się było tego spodziewać, Moris nie poczułaby zmiany nawet, gdyby złodziejka posunęła się do zwyczajnego szarpnięcia jej ozdób, tak była zaabsorbowana sobą i otoczeniem, a przede wszystkim reakcjami otoczenia na jej osobę. Czarnowłosa nie musiała więc aż tak bardzo uważać na swoją ofiarę, co na postronnych obserwatorów, którzy nadzwyczaj często wodzili za nimi spojrzeniami, zwłaszcza mężczyźni.
        - To za tobą się tak oglądają – mruknęła Lilia do koleżanki z wyraźnym rozczarowaniem w głosie, po czym otaksowała ją wzrokiem, kręcąc na palcu pukiel blond włosów.
        – Wyjątkowo wyzywająca ta suknia, zawsze się tak ubierasz? – zapytała z właściwą sobie opryskliwością, mimo że już wielokrotnie oznajmiła, iż zostały „najlepszymi przyjaciółkami”. Kimiko daleka była to takich deklaracji względem kogokolwiek, nie mówiąc już o nowo poznanej dziewczynie, jednak z wiadomych powodów milczała, uśmiechając się tylko.
        - Właściwie to pierwszy raz mam na sobie coś tak rzucającego się w oczy – przyznała, spoglądając na szkarłatną suknię. – To prezent, sama pewnie wybrałabym coś w bardziej stonowanym kolorze i może nieco skromniejszego.
        - Prezent? – podłapała zaraz Lilia i podeszła do niej bliżej, dotykiem oceniając materiał, a jej uniesione lekko brwi oznaczały, że suknia pozytywnie zdała egzamin jakości.
        - Od kogo? Masz narzeczonego? Kto to? Jest tutaj? – zarzuciła ją pytaniami, mrużąc podejrzliwie oczy i w tym momencie do złudzenia przypominała matkę, która wciąż opowiadała Jarvisowi o licznych zaletach swej córki, stojąc po przeciwnej stronie sali. Kimiko uśmiechnęła się delikatnie, widząc takie zainteresowanie i zupełny brak szans na to, by uniknąć tematu.
        - Od znajomego, to z nim przyszłam. Nie mam narzeczonego i na razie nie planuję – powiedziała, a Lilia spojrzała na nią z najprawdziwszą grozą wymalowaną na twarzy i wbijając jej dłonie w rękę.
        - Jak to, nie planujesz zamążpójścia?! Nieprawdopodobne. I nierozsądne na dodatek, chcesz zostać starą panną? – Lilia Moris trajkotała tak cicho i szybko, że niemal bzyczała niczym owad, nie opuszczając boku nowej koleżanki. - Pokaż mi tego znajomego, może znam – szepnęła konspiracyjnie, nachylając się do dziewczyny i skanując wszystkich gości sępim wzrokiem, przerywając tylko na moment, by przewrócić oczami, gdy się poprawiła: - To znaczy ja na pewno go znam, wszystkich tutaj znam, tylko ciebie nie znałam. – Zerknęła krótko na czarnowłosą i wznowiła poszukiwania. Kimiko nie mając więc specjalnego wyboru skierowała dziewczynę przodem w odpowiednim kierunku, czyli w stronę grających.
        - Ten wysoki, barczysty, w kapeluszu.
        - Ten przystojny taki? - szeptała Lilia wciąż wisiała na ramieniu rozbawionej brunetki. – Hm, chyba nie widziałam go wcześniej.
        - Czy ja wiem, czy przystojny. – Czarnowłosa złodziejka uśmiechnęła się pod nosem, gdy Dagon znów odszukał ją wzrokiem. Pilnował jej, czy jak? – No może trochę – przyznała w końcu i odciągnęła dziewczynę niemal siłą dalej, nim zaczną na siebie zwracać uwagę.
        Młoda panna Moris oczywiście nie zauważyła, kiedy dwie z jej siedmiu szafirowych bransoletek zniknęły z nadgarstka. Dziewczyna była tak nierozgarnięta, że Kimiko mogłaby jej skraść bieliznę spod sukni i ta by się nie zorientowała. Wcześniej jednak przez pewien czas zastanawiała się jak ukryć zdobycz, gdy już wejdzie w jej posiadanie. Jej normalny strój miał co najmniej kilka kieszeni i tyleż innych, improwizowanych schowków. Suknia jednak więcej odsłaniała niż skrywała, a ponadto wciąż stanowiła jedynie iluzję. Co będzie, gdy zniknie? Nie miała jednak jak dostać się do własnego ubrania, które wciąż było na niej (chyba), rozwiązała więc problem po kobiecemu. Gdy już niepostrzeżenie odpięła dwie bransoletki, zasłoniła się klasycznym kobiecym gestem, kładąc niedbale dłoń na dekolcie i wsunęła sobie szafiry między piersi. Zarówno gorset sukni, jak i jej własny, który opinał zawsze koszulę, wystarczająco ściśle przylegały do jej sylwetki, by w najgorszym razie kamienie zatrzymały się pod biustem, niezależnie od tego czy iluzja zniknie, czy też nie. Kryjówka wygodna i pewna, zwłaszcza że miała pełne prawo do świętego oburzenia, gdyby ktoś próbował jej tam zajrzeć. Chociaż oczywiście i tak dostrzegłby tylko broniące dostępu do kosztowności piersi panterołaczki.
        - Jak możesz nie chcieć wyjść za mąż? – Lilia wróciła na swoje dawne tory, a Kimiko na wszelki wypadek zaopatrzyła się w kieliszek szampana, po czym wzruszyła delikatnie ramionami.
        - A po co? – zapytała wprost, zerkając na zszokowaną nagle dziewczynę.
        - Jak to po co? – zapytała ta na wdechu. – A co będziesz robić w życiu?!
        - A co będę robić, gdy już za kogoś wyjdę?
        - No, będziesz żoną! Będziesz chodzić na przyjęcia i do teatru! – blondynka wymieniła raptem dwa zajęcia, jednak jej ton sugerował, że mogłaby tak w nieskończoność, w co złodziejka szczerze wątpiła.
        - Przecież teraz też możesz.
        - Ale sama. To nie wypada. – Pokręciła gwałtownie głową, wywołując kolejny uśmiech na twarzy Kimiko. W życiu nie pomyślałaby, że będzie się tu tak dobrze bawić.
        - A tam, wszystko wypada, nawet zęby - mruknęła, popijając szampana. - Jak nie będziesz chciała iść sama to zawsze możesz iść z kimś znajomym – stwierdziła beztrosko, jednak gdy spojrzała na minę koleżanki dotarło do niej, że to jak rzucanie grochem o ścianę. Były z dwóch zupełnie różnych światów i nie dało się tego pogodzić. Gdy więc wdowa Moris przyszła po córkę, by odprowadzić ją do Jarvisa, Kimiko pożegnała ją bez żalu. Dłuższe towarzystwo tej dziewczyny mogłoby tylko sprowadzić na nią kłopoty. Ruszyła więc niespiesznie sama po sali.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Sob Sie 19, 2017 12:41 am
autor: Dagon
        Zupełnie nie zaplanowana wygrana nie odrobiła całych strat Dagona. Niemniej akurat stawki były całkiem konkretne, więc i zdobyczne czarta okazało się niczego sobie. Towarzyszący mu mężczyźni zaraz po toaście spoważnieli, już myśląc jak się odkuć. Krupier właśnie rozłożył nowe karty. Łysol i wąsacz rozpoczęli wymianę niektórych ze swoich talii, dając diabłu kolejną chwilę na wypatrzenie Kimiko w tłumie. Ostatnim razem panterołaczka okazała się nie w ciemię bita, dostrzegła spojrzenie i nawet filuternie mu pomachała. To co zobaczył teraz, okazało się jeszcze bardziej interesujące. Właśnie przyglądała mu się razem z nową znajomą. Jakby całość nie wystarczająco radowała piekielnika, ten mając sporo czasu nim współgracze podjęli decyzje i wprowadzili je w czyn, widział całe zajście. Poczynając od rozglądania się blondynki, które nie było tak dyskretne, jak zapewne jej się wydawało, przez wymowne obrócenie dziewczyny we właściwym kierunku przez złodziejkę, kończąc na wgapianiu się w niego maślanym wzrokiem przez złotowłose dziewczę oczywiście. Kotka wyglądała jakby co najwyżej się nad czymś zastanawiała. Obdarzył obie panny uśmiechem, a do zmiennokształtnej puścił oko gdy ta zabierała młodą szlachciankę.
        Zebrał trochę ciekawych wiadomości, które zaczęły kiełkować w co najmniej dwa różne plany i teraz gra zaczęła go nudzić. Stawki również nie były zbyt ciekawe. Pieniądze, rzecz przydatna ale nabyta, nie wywołująca większych emocji. Gracze zaś nie stanowili wyzwania. Wystarczyło kilka rozdań by mógł czytać z ich twarzy, jakby widział myśli trójki oryginałów.
Ostatnią partię spasował, mając jedynie parę i wstał od stołu.
- Na dzisiaj również pasuję panowie - odezwał się grzecznie.
- Pan już? - zdziwił się, solidnie już podchmielony, jaszczurowaty typ.
- Nie chce się pan odegrać? - ze wsparciem przybył brodacz.
- Poza jedną drwiną losu nie mam dzisiaj szczęścia i grozi mi bankructwo a nie odegranie się. - Z doskonale udawanym śmiechem wytłumaczył się diabeł.
- Jeszcze tyle może się wydarzyć - próbował naciskać siwy niby krasnolud.
- Nie, dziękuję - grzecznie obstawał przy swoim Dagon. - Pora zatroszczyć się o drugą kapryśnicę, by i ta mnie nie opuściła - rozwinął wszystko w dowcip. Takie wyjaśnienie spotkało się już z większym zrozumieniem.
Mężczyźni życzyli mu powodzenia, wyrażając jednocześnie nadzieje wiązane z kolejnym spotkaniem przy pokerowym stoliku. Laufey zbył wszystko taktownymi półsłówkami, których nie można było uznać ani za zgodę ani za negację, po czym pożegnał się krótko i wszedł w tłum.

        Bez większego trudu spostrzegł Kimiko. Całe szczęście panterołaczka już pozbyła się koleżanki. Dziewczyna wędrowała i kluczyła między ludźmi. Nie brakowało bogato wystrojonych dam i elegancko odzianych dżentelmenów. Arystokraci epatowali bogactwem nawet najdrobniejszymi elementami strojów, jednak Kimiko krwiście czerwoną suknią odróżniała się na ich tle jakby szła przez ciemny las ludzi i cieni. Klimatyczny półmrok tylko potęgował takie wrażenie. Od razu przypomniały mu ludzkie się legendy opowiadane dzieciom ku przestrodze. W tej bajce jednak nie było wilka, a przynajmniej nie dosłownie. Czart uśmiechnął się w duchu.
Wprawnymi ruchami manewrował pomiędzy snującymi się bez większego ładu ludźmi, powoli zachodząc złodziejkę od tyłu. Starał się pozostać niedostrzeżonym jak najdłużej.
        Dziewczyna podczas swojej wędrówki dotarła w okolice parkietu. Od początku przyciągała spojrzenia mężczyzn, teraz nabrały one intensywności. Bił z nich nie tylko głód, ale i motywacja do działania. Czy zaś można było znaleźć lepszą okazję niż taniec? Kurtuazyjne rozmówki niewiele wnosiły do nowych znajomości. Nadawały się do interesów, choćby takich jak swatanie córki z zamożnym młodzieńcem. Panom po głowach chodziły inne zażyłości. Dziewczyna zaś, chcąc nie chcąc kusiła. Rozbudzała zmysły tym bardziej wędrując samotnie, bez koleżanek i bez swojego mężczyzny. Zachowanie takie było w oczach mężczyzn równie jednoznacznym komunikatem jak suknia.

        Właśnie znalazł się pierwszy odważny. Odłączył się od swojej watahy, która między sobą wciąż wymieniała ciche uwagi i uśmieszki. Mężczyzna pewnym siebie krokiem ruszył w kierunku Kimiko. Wyminął kilku gości, którzy stali mu na drodze. Postawą jednoznacznie wyrażał chęć zagajenia rozmowy. Twarz oblekł w uroczy uśmiech podrywacza i nawet szykował się do ukłonu, gdy zamarł w półkroku nieopodal upatrzonego celu.
Spojrzenie, które napotkał zgasiło wszystkie jego zapędy. Niezbyt zgrabnie udał, że zainteresował go kelner roznoszący drinki. Z upolowaną zdobyczą wrócił do swojej grupki, która bezczelnie zataczała się ze śmiechu.
Diabeł stał tuż za Kimiko zastanawiając się czy spostrzegła go zanim zrobił to niedoszły amant, czy dopiero niepyszny odwrót młodzieńca poinformuje brunetkę o jego obecności. Mógł planować przehandlowanie kocicy, ale póki nie podjął takiej decyzji, dziewczyna choć nieświadoma, w mniemaniu diabła należała do niego, co Dagon jasno dawał to do zrozumienia. To właśnie wzrok biesa zniechęcił szlachetkę i mężczyzna nie miał dość odwagi ani zapału by podważyć diable roszczenia co do osoby Kimiko.

- Nie nudzisz się kotku? - odezwał się będąc już bezpośrednio przy panterołaczce.
- Polowanie udane? - zagadywał dalej, obejmując dziewczynę w talii i dyskretnie prowadząc ją na parkiet.
- Żadne wyzwanie jak mniemam - kontynuował podchody, patrząc w zielone oczy, jakby z nich chciał wyczytać co dziewczyna myśli.
- Jeśli uda ci się zwędzić ten drobiazg... - wyjął papierośnicę z kieszeni.
Wciąż jeszcze szli, gdy Dagon przytrzymał pudełko między palcem wskazującym a środkowym, niczym kartę do gry, pozwalając by światło świec odbiło się w gładkim i trochę już zużytym metalu. Zaraz potem schował ją z powrotem. Tak naprawdę jednak papierośnica nie trafiła do kieszeni w marynarce, z której została wyjęta. Zamiast tego skończyła w kieszeni spodni, co diabeł zamaskował zręcznym ruchem szulera.
- Zabiorę cię na obiad w rewanżu za kanapkę - uśmiechnął się zadziornie. Talię Kimiko już miał w objęciach. Teraz wystarczyła oszczędna zmiana pozycji. Drugą ręką delikatnie ujął dłoń dziewczyny. Panterołaczka wcześniej sama zaprowadziła się we właściwe miejsce i czart nie potrzebował wielu kroków by wprowadzić ją na parkiet, nie dając dziewczynie zbyt wiele czasu na sprzeciwy. Teraz stali tuż przy muzykantach, a dzięki wyrazistej prezencji obojga, wiele oczu zwróciło się w ich kierunku. Postawił Kimiko w sytuacji, z której ucieczka bez tańca nie umknęłaby uwadze i wścibstwu pozostałych gości.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Sob Sie 19, 2017 9:08 am
autor: Kimiko
        Okazało się, że pogląd Lilii, co do samotnego uczestnictwa w przyjęciach, podzielała większość gości, którzy spoglądali za Kimiko z lekkim zdziwieniem, od razu szukając w okolicy jej towarzysza, a gdy takiego nie znajdowali, wracali do dziewczyny już bardziej dociekliwym spojrzeniem. Sama złodziejka niewiele sobie z tego robiła, zdając sobie sprawę, że widzi tych ludzi pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz, więc nie ma sensu przejmować się ich zdaniem. Kiedy jednak ktoś się do niej zbliżał, witała go z uprzejmym uśmiechem, jak tego młodzieńca, który lawirował między gośćmi, jawnie kierując się w jej stronę z utkwionym w niej spojrzeniu. Już nic nie dzieliło go od dziewczyny, poza paroma krokami, gdy zatrzymał się nagle niczym pociągnięty z tyłu za frak, a jego mina zrzedła, gdy spoglądał na coś za jej plecami. Czarnowłosa spuściła lekko głowę, kryjąc pod rzęsami rozbawione spojrzenie, gdy jakby w odpowiedzi na jej podejrzenia usłyszała znajomy głos nad uchem. Dagon Laufey, któż by inny. Podszedłby ją niechybnie, gdyby powstrzymał się od zabijania wzrokiem jej potencjalnego towarzysza rozmów.
        - Niczym pies obronny – skomentowała nieco złośliwie, nim odpowiedziała na zadane pytania. Ręki ze swojej talii nie strąciła, nie tylko dla zachowania pozorów. Chociaż zabiegi Dagona były tylko pozornie niedbałe, biło z nich doświadczenie i uskuteczniona praktyka, ale nie przeszkadzało jej to aż tak. Może i niechętnie przyznałaby, że atencja tego dopiero co poznanego mężczyzny sprawia jej przyjemność, jednak zdradzał ją lekki uśmiech, raptem delikatne wygięcie warg, ale pojawiające się na twarzy gdy tylko usłyszała niski głos przy uchu.
        - Wiesz, szczerze mówiąc spodziewałam się, że te przyjęcia są nieco ciekawsze – odpowiedziała cicho, by nie zarobić zaraz jakiegoś oburzonego spojrzenia jednego z gości. Pytania o swoje polowanie nie skomentowała, nie wiedziała jeszcze, co o nim sądzić. Było to już drugie nawiązanie do jej profesji, jakie padło z ust eleganta i o ile pierwsze mogła potraktować, jako zbieg okoliczności, o tyle kolejne nie było już przypadkiem. Zwłaszcza, gdy jej rozmówca kontynuował temat beztrosko, spoglądając w jej oczy i wyraźnie szukając w nich potwierdzenia. Miała całkiem konkretny plan rżnięcia głupiej, gdy nagle coś zamigotało jej z boku w świetle świec. Zielone oczy złodziejki momentalnie wystrzeliły w kierunku papierośnicy, odbijając ten błysk, gdy aktorskim zdolnościom dziewczyny nie udało się objąć typowo kocich odruchów.
        W tym samym momencie zdała sobie sprawę ze swojej wpadki i tego, że nie przejdzie niezauważona, uznała ją więc sama, spuszczając karnie oczy i zasłaniając je rzęsami. Pyskowanie i próba przekonania Dagona, że nie jest tresowaną małpką nie zostaną już potraktowane poważnie, więc trzymała język za zębami, a gdy znów podniosła spojrzenie na mężczyznę, z łatwością można było dostrzec, że przyjęła wyzwanie. I to na dodatek dla samego sportu, gdyż obietnica nagrody padła dopiero chwilę później.
        Już dawno nauczyła się śledzić coś co ją interesowało, jednocześnie nie podążając za tym spojrzeniem, więc doskonale wiedziała, gdzie naprawdę znajduje się to srebrne cudeńko, mimo że wciąż patrzyła w twarz rozmówcy, twardo znosząc jego wzrok. Do czasu oczywiście. W końcu uległa i odwróciła głowę, śmiejąc się cicho pod nosem, gdy ujawniono nagrodę za kradzież papierośnicy.
        - Najpierw zabierasz mnie na eleganckie przyjęcie, a teraz proponujesz obiad. Uważaj, bo pomyślę, że próbujesz mnie uwieść – rzuciła zadziornym tonem, ale nie była na tyle odważna, by spoglądać mu przy tym w oczy, więc zerkała gdzieś w bok.
        Rozbawienie przeszło jej jak ręką odjął, gdy zdała sobie w końcu sprawę, gdzie ją zaprowadzono. Powinna się wcześniej zorientować, że stukot jej obcasów zmienił brzmienie na drewnianym parkiecie, ale najwyraźniej dała się rozproszyć, a winny temu wszystkiemu był jednocześnie bardzo z siebie zadowolony. Okręcił delikatnie dziewczynę przyjmując figurę do tańca, a Kimiko spojrzała na niego wyraźnie wystraszona, rzucając zaraz ukradkowym spojrzeniem w stronę przyglądającym się im ludziom. Jeszcze tego brakowało. Laufey najwyraźniej założył, że pozostawienie go samego na parkiecie i tchórzliwa ucieczka będą dla niej najgorszym możliwym wyjściem z sytuacji, ale nie pomyślał o jednym.
        - Dagon, ja nie umiem tańczyć! – syknęła do niego, spinając się cała.
        Silne ręce jednak nie zwolniły uścisku, ani na jej dłoni, ani na talii. Nie wiedziała, czy jej nie usłyszał, czy zwyczajnie nie dbał o to, co powiedziała, ale z pierwszym brzmieniem nowego utworu ruszył przed siebie, zmuszając ją do podporządkowania się, albo widowiskowej szamotaniny. Dupek.
        Z daleka było widać wciąż miłą twarz dziewczyny i tylko jej partner w tańcu mógł słyszeć jak zaklęła kilka razy przez zęby. Jej braki w umiejętnościach tanecznych były łatwe do zauważenia, jednak i tak nieźle sobie radziła, co niechętnie przypisała dobremu prowadzeniu Dagona. Nie widząc innego wyjścia z sytuacji podjęła wyzwanie, dotrzymując mu kroku na miękkich nogach i z luzem w kręgosłupie, dzięki czemu prowadziło się ją z zaskakującą łatwością, a dziewczyna nie potykała się i nie zacinała, a ewentualne drobne pomyłki komentowała zawstydzonym uśmiechem. Siłą woli też powstrzymywała się od wpatrywania we własne stopy i utkwiła spojrzenie w twarzy mężczyzny planując dla niego wymyślne tortury za to podstępne zagranie.
        No i przy okazji zastanawiała się jak gwizdnąć papierośnicę. Biorąc pod uwagę jego sprawne dłonie oraz to, że niemal od razu rozpoznał w niej złodziejkę należało założyć, że wie co nieco o tym fachu, jeśli w ogóle w nim nie siedzi. Okradanie złodzieja było jednak smaczkiem dla kogoś tej profesji, więc Kimiko nie tylko nie miała najmniejszych wyrzutów sumienia, ale wręcz uznała, że taki odwet jej się należy jak psu buda. Z miejsca jednak odrzuciła wszystkie standardowe podchody, uznając że to co wie o kradzieży nawet laik, z pewnością nie będzie obce temu zawadiace. Tylko dwa razy pozwoliła sobie na zwodniczy manewr i korzystając ze swojej nieznajomości kroków tanecznych, przy powrocie do swojego partnera po jakiejś figurze, niby przypadkiem dotykała najpierw jego piersi, tylko w okolicy wewnętrznej kieszeni, gdzie miała znajdować się papierośnica. Niech sobie myśli, że dała się nabrać, a ona w tym czasie uknuje, jak niepostrzeżenie dobrać się do kieszeni jego spodni.

Re: [Centrum miasta] Jak pies z kotem.

: Sob Sie 19, 2017 11:57 pm
autor: Dagon
        Nie dowiedział się czy Kimiko spodziewała się jego nadejścia. Nie dała po sobie poznać czy ją zaskoczył czy też nie. Jednak na pewno nie wyglądała na zdziwioną.
Słysząc złośliwość o psie uśmiechnął się szeroko, a grymas diabła - czy celowo czy tylko przypadkiem - faktycznie przywodził na myśl szczerzącego się psa. Obyło się jednak bez komentarza ze strony Bajera. Zamiast tego zawłaszczył sobie Kimiko obejmując jej kibić.
- Faktycznie... tutejsza tajna schadzka bardziej przypomina piknik w ogródku znudzonego barona, okrutnie marnując potencjał miejsca - pociągnął temat. Mówił nie głośniej niż kobieta, ale w przeciwieństwie do niej nie przejmował się ani odrobinę ewentualną opinią bogaczy, gdyby któryś z nich niechcący dosłyszał strzępki rozmowy. Kątem oka zerknął w stronę swojej partnerki. Panterołaczka zdawała się być rozluźnioną w jego towarzystwie. Czuł to przede wszystkim dotykając jej, a wzrokiem tylko upewniał się w swoich przypuszczeniach. W pamięci miał jednak fakt jak dobra aktorką była brunetka i Dagon nie opuszczał gardy, pilnując jej uważniej i zwracając uwagę na każdy szczegół bardziej niż mogłoby się wydawać.
- Zupełnie co innego słyszałem o Jaskini Cudów - zagadywał dalej. Mówił niskim ale przyjemnym głosem, zupełnie innym niż ten, którego użył podczas wchodzenia do klubu. - To przez arystokratów, zbyt wielu ich tutaj. Dostarczają sobie rozrywki próbując udawać możnych półświatka, zgrywając ważniejszych niż są w rzeczywistości - plótł zdania lekkim tonem jakby właśnie opowiadał o pogodzie. - Trochę pograją w karty, przyjdą z dwiema prostytutkami na raz i wydaje im się, że dzięki temu stają się groźnymi gangsterami - zakończył z lekką drwiną w głosie.
- Ciekawsze osoby pojawiają się wraz ze zmrokiem. Bardzo często też co bardziej interesujące wydarzenia rozgrywają się w kameralnych salach. Tam wpuszczają tylko poważnie zainteresowanych, bez tworzenia zbędnego tłumu. - Odgarnął kosmyk włosów dziewczyny, w ruch wplatając niewidoczne dla innych wskazanie podstarzałej kobiety, którą widzieli jak szła przez ogród. - Sami poważni ludzie bez głupiutkich ozdóbek. - Teraz wskazał śliczną blondynkę, z którą Kimiko wcześniej rozmawiała.
Dagon nie był gadułą, ale potrafił być gawędziarzem jeśli wymagała tego sytuacja. Teraz rzucał przynętę chcąc zaciekawić złodziejkę.
        Na papierośnicę się złapała. Dosłownie jakby przed kotem machnął ktoś piórkiem na patyku. Gest był na tyle spontaniczny i zwierzęcy, że dał Bajerowi do myślenia. Daleki był od wysnuwania wczesnych wniosków, ale zamierzał dokładniej przyjrzeć się zwierzęcej naturze Kimiko. Sam nie posiadał psich instynktów, gdy był uwięziony w cielsku kundla, ale o zmiennokształtnych krążyły różne opowieści. Teraz miał okazję zweryfikować ich prawdziwość.
Dziewczyna spłoszona własną wpadką uciekła wzrokiem. Wstrzymał się z działaniem. Wyczekał aż znów dane mu będzie zobaczyć oczy zielone jak najprawdziwsze szmaragdy. Nie zawiódł się. Bezczelne kocie ślepie dały mu jasną odpowiedź.
Kotka stawała się przednią rozrywką w ocenie diabła. Ten zaś coraz częściej łapał się na postanowieniu, że nawet jak nie okaże się zbyt użyteczna, to przez chwilę ją zatrzyma. Zbyt dobrze się bawił by od razu pozbyć się kociaka.
- Tylko próbuję? - bardziej wymruczał niż powiedział. W sali panował specyficzny dla tłumów szmer. Mówić głośno nie zamierzał, a różnica wzrostu tylko skłaniała do szeptania do ucha zmiennokształtnej. Poza tym czy można było lepiej i jednocześnie bardziej niewinnie (przynajmniej na pozór) naruszać cudzą strefę osobistą. Takie drażnienie było dla Bajera dodatkowo bardziej komiczne, gdy kocie uszy reagowały jak u zwierzątka.
        Weszli na parkiet i orientując się w sytuacji, zrelaksowana panterołaczka nagle spięła się jak kot, którego chcą wrzucić do wody. Diabeł uśmiechnął się złośliwie, ale pewnie trzymał dziewczynę, by ta nawet nie próbowała się wymknąć.
Cała zabawa tkwiła w tym, by spróbowała dobrać się do puzderka podczas tańca. Siedząc przy barze czy spacerując było łatwiej. Do tego Dagon miałby przy tym znacznie mniej zabawy, tym bardziej, że bez większego zawahania obstawiłby opcję, iż Kimiko nie umie tańczyć.
- Umiesz. - Nie stracił nic ze swojej pewności siebie, zupełnie nie przejmując się przestrachem dziewczyny - Tylko jeszcze nie miałaś okazji się o tym przekonać - tym razem nie szeptał do jej ucha, a złapał spojrzenie dziewczyny i mówiąc przechylił lekko głowę z łagodnym uśmiechem.

        Kimiko była złodziejem. Cechowała ją gracja i lekkość ruchów. Więcej czartowi nie było potrzebne.
- To jak pojedynek - mówił spokojnie, jak dziwaczne połączenie nauczyciela i amanta. - Wycofuję się, ty podążasz krok za mną, ja napieram ty się cofasz. Zobaczysz to nic trudnego.
Nie czekając zgody, gdy tylko wybrzmiały pierwsze nuty nowego utworu, ruszył. Prowadząc dziewczynę opierał się głównie na krokach walca. Tańczyli jednak wolniej i łagodniej, nie przejmując się zbytnio muzyką. Wyżywanie się na innych i udowadnianie swojej przewagi poprzez ośmieszanie nie leżało w upodobaniach Laufeya. Wolał bardziej finezyjne rodzaje zemsty. Ciężko powiedzieć co mogłoby zmusić diabła do publicznego upokorzenia ofiary, ale nie byłoby to łatwe. Tym bardziej jeśli mówimy o kobiecie. Urządzanie pośmiewiska ze zmiennokształtnej w ogóle nie leżało w jego dzisiejszych planach.

        Kimiko wcale nie potykała się i nie myliła aż tak bardzo jak się jej zdawało. Co jakiś czas posyłała niepewne i przepraszające spojrzenie, które diabeł kwitował niezmiennym wyjątkowo łagodnym uśmiechem.
Zgromadzeni obok goście, po charakterystycznie wyglądających postaciach spodziewali się ognistego pokazu. Zawiedli się widząc parę, która najwyraźniej chciała spędzić ze sobą czas, która pogrążona we wspólnych chwilach ignorowała muzykę i otaczający ich świat. Zupełnie nie domyślali się, że właśnie są świadkami lekcji tańca. Mimo wścibstwa, nie byli tak dobrymi obserwatorami jak Kimiko czy Dagon. Widzieli jak dziewczyna opiera się o diabła. Owszem odbierali to jako celowy ruch, ale upatrywali się w nim dążenia do kontaktu fizycznego, zamaskowanego powierzchownie niewinnym gestem, nie zaś kradzieży papierośnicy.
Sam diabeł chociaż oszust, postanowił grać czysto. Wzrok skupił na prowadzeniu i twarzy partnerki, oczyma nie pilnując jej rąk.

        Ruchy Dagona były pewne siebie, ale jednocześnie delikatne co zdziwiłoby niejednego, na pierwszy rzut oka oceniającego rogacza raczej jako bezwzględnego bandytę.
Obrócił dziewczynę, a Kimiko wykorzystała okazję by znów przylgnąć do jego torsu, poszukując swojej zdobyczy.
Diabeł uśmiechnął się kątem ust. Teraz gdy spryciula powtórzyła ten manewr postanowił też ugrać coś dla siebie. Odchylił dziewczynę do tyłu. Obeszło się bez nadmiernej ekstrawagancji, by zmiennokształtna nie straciła równowagi, ale i tak twarz czarta znalazła się bardzo blisko twarzy panterołaczki. Nie miał najmniejszych problemów by jedną ręką utrzymać drobną dziewczynę. Na moment zastygł w tej pozycji. Cały czas patrzył jej w oczy, ale teraz złodziejka niespecjalnie miała gdzie uciekać spojrzeniem jeśli chciałaby zrobić to subtelnie. Musiałaby bezczelnie umknąć wzrokiem lub najlepiej odwrócić głowę.
Gdy przyciągnął ją z powrotem, zatrzymał ją przy sobie, bliżej niż wymagała klasyczna pozycja do tańca, którą utrzymywali na początku.
- Widzisz jak dobrze ci idzie. - Najwyraźniej starczyło łagodnych dodających otuchy uśmiechów. Mina szelmy wróciła na swoje miejsce.