Strona 2 z 3

Re: [Opuszczona, nawiedzona rezydencja] Niespodziewane wspar

: Śro Sie 10, 2011 11:19 pm
autor: Larkin
Instrukcje nekromantki ułyszał, zrozumiał i nawet mu się spodobały. Uznał, że Aithne poradzi sobie sama- zresztą, właśnie to w tej chwili robiła. Na okrzyk Anabde zareagował od razu- płomienie trawiące część piwnicy znikły i pojawiły się na całej powierzchni rytualnego koła. Ognisko wystrzeliło w górę, aż pod sam sufit, trawiąc wszystko co znalazło się w obrębie magicznych linii wyrysowanych przez rudowłosą. Nasi bohaterowie mogli się poczuć jakby byli w centrum piekła: w piwnicy zrobiło się bardzo duszno i gorąco, dym z ogniska przesłonił widok, dookoła rozszedł się smród palonych siał, a wszystkiemu towarzyszyła kakofonia jęków i wrzasków. A Larkin stał przed tym widowiskiem i wpatrywał się w swoje dzieło z zadowolonym uśmieszkiem. W jego oczach nie było śladu współczucia dla ginących stworzeń, tylko ten niepokojący, dziki blask.
W pewnej chwili z lasu płomieni wynurzyła się ciężka, ogromna łapa. Zamachnęła, zawadzając wielkimi pazurami o upadłego anioła- rudowłosego odrzuciło do tyłu, gruchnął plecami o twarde klepisko. Przeklął pod nosem i podniósł się najszybciej jak mógł, przeszkadzały mu w tym jednak zawroty głowy. Odskoczył w ostatniej chwili, sekundę później i leżałby przygniecony masywnym cielskiem ostatniego z potworów. Kiedy stworzenie odwróciło łeb w jego stronę, Larkin ujrzał płonące żywym ogniem oczy i dym unoszący się z kącika pyska.
- O ty skurwysynie...- mruknął pod nosem i chcial dodać coś jeszcze, ale zarzucił ten pomysł, bo musiał właśnie odskoczyć po raz kolejny. Ogniem go nie pokona, skoro zwierzę częściowo z ognia się składało. Zapanować nad potworem nie zapanuje. Co zrobić?
- Masz jakiś pomysł?- krzyknął do nekromantki, gdy przebiegał obok niej, po raz kolejny usiłując uciec z zasięgu szponiastych łap. Kątem oka zerknął na Aithne; może ona coś wykombinuje?

Re: [Opuszczona, nawiedzona rezydencja] Niespodziewane wspar

: Śro Sie 10, 2011 11:53 pm
autor: Anabde
Cała ta duma i pewność siebie z prawidłowo wykonanej roboty ulotniła się w jednej chwili, gdy ogromny stwór wyskoczył z rytualnego kręgu. Czuć od niego było smród spalenizny, z grubej powłoki unosił się dym, a czerwone oczy niepokojąco przypominały dwa palące się ogniska. Anabde z przerażeniem obserwowała, jak potwór przechodzi przez ścianę ognia, kompletnie nie zwracając na nią uwagi. Szare oczy rozszerzyły się ze strachu, patrząc jak bestia rozprostowuje się, a potem napręża mięśnie do skoku.
Cóż ona mogła zrobić? Ostatkiem sił skupiła swoją wolę na stole i ożywiła go; mebel podskoczył, a później przegalopował wprost pod nogi potwora. To spowolniło stworzenie tylko na chwilę; wystarczającą chwilę, by nie udało się mu odrąbać łba Larkinowi, ale jednak tylko chwilę. Nekromantka rzuciła się do notatek, które właśnie sfruwały na klepisko- złapała kilka kartek i rzuciła wzrokiem na treść, szukając wzmianki o tym nietypowym potworze. Nic. Zero. Nie miała pomysłu co mogłaby zrobić z tym stworzeniem.
Rozejrzała się nerwowo dookoła, szukając jakiejkolwiek inspiracji. Czegokolwiek, co mogłoby pomóc w najmniejszym stopniu. W pewnej chwili zaświeciła jej się nad głową żarówka. Padła na kolana i zaczęła w panice przeszukiwać roztrzaskane i porozrzucane po klepisku słoiki. Podnosiła wszystkie i przypatrywała się napisom, jakie na sobie nosiły; niektóre wrzuciła do kieszeni płaszcza, inne odrzucała na bok. Kilka nerwowych minut i była przygotowana- wróciła szybko do kręgu i poprawiła kilka linii, które zdążyły się rozmazać. Starała sobie przy tym nie przypominać, że ten popiół, jakim ma teraz ubabrane ręce, kilka minut temu był żywymi potworami. Sięgnęła do kieszeni płaszcza i kolejno wyjmowała słoiki. Odkręcała wieczka, wysypywała zawartość na środek koła i odstawiała puste naczynko. Później zmieszała składniki i tak wyprodukowany proszek rozmazała po rytualnym kręgu.
- Jakbyście mogli spróbować go tutaj zwabić!- powiedziała głośno do przyjaciół, wstając i prostując się. To powinno go zatrzymać.

Re: [Opuszczona, nawiedzona rezydencja] Niespodziewane wspar

: Czw Sie 11, 2011 12:03 am
autor: Aithne
Aithne na chwilę znieruchomiała, sparaliżowana strachem o Larkina. Dopiero po kilku sekundach, częściowo wyrwana z odrętwienia przez krzyk przyjaciółki, wyszczerzyła groźnie zęby i zacisnęła dłoń na rękojeści miecza, zastanawiając się, co może zrobić. Musiała go odciągnąć od przyjaciela, to na pewno, ale jak? Nie sądziła, by Ashar'carre zanadto pomógł, ta bestia wyglądała na jeszcze odporniejszą od tamtego gorylopodobnego.
- HEJ, KUPO MIĘSA! - krzyknęła i podskoczyła, wymachując rękoma.
Zero reakcji. Jakby jej nie było, jakby istniał tylko Larkin.
- HEJ! - powtórzyła, podniosła jakiś słoik i rzuciła nim w łeb istoty.
Choć szkło się rozbiło, a zawartość naczynia wylała, to bestia nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi. To naprawdę rozsierdziło Aithne.
- Mnie. Się. Nie. Ignoruje - wycedziła przez zęby, gwałtownym szarpnięciem wcisnęła Ashar'carrego z powrotem do osłonki przy pasie i ruszyła biegiem do potwora.
Po drodze na opuszkach jej palców zatańczyła czarna mgła, między dłońmi przeskoczyły dziwne iskry, jakby obłok się elektryzował, a potem odbiła się bez wahania od posadzki i skoczyła na grzbiet istoty, lądując na jej plecach. To było jedno z głupszych posunięć dziewczyny w ciągu jej całego życia, ale niespecjalnie się tym przejęła.
- Parzy - syknęła, starając się ustawić tak, by cielska dotykać tylko podeszwami butów.
Zaraz chwyciła łeb bestii, by się przytrzymać, i pospiesznie odnalazła jej oczy, wbijając w nie pokryte zaklęciami palce. Czując opór, warknęła pod nosem i mocniej naparła, aż wreszcie paznokcie przebiły ślepia i poczuła, jak jej ręce zalewa coś gorącego.
- Żryj to - parsknęła, jednak jej słowa zostały częściowo zagłuszone przez wściekły ryk potwora.
Zamachał łapskami, próbując do niej sięgnąć, jednak przed pierwszym atakiem sprawnie się uchyliła.
- Larkin, pchnij go do An! - wrzasnęła, żeby na pewno ją było słychać.
Aithne bardzo lubiła niekonwencjonalne metody eliminacji wrogów.

Re: [Opuszczona, nawiedzona rezydencja] Niespodziewane wspar

: Czw Sie 11, 2011 12:14 am
autor: Larkin
"Pchnij to, kurwa, pchnij to. Ciekawe, kurwa, czym, jak to cielsko jest niewrażliwe na ogień."- warknął sam do siebie. A potem oprzytomniał. Hej, chwila, przecież jest adeptem innej dziedziny magii! Miał ochotę palnąć się w łeb, jednak to mogłoby uniemożliwić mu sprawne działanie, więc się powstrzymał. I tak wystarczająco już bolała go glowa.
Skupił spojrzenie na podłodze pod łapami stworzenia i w myślach wyobraził sobie, jak ta podłoga wybrzusza się i tańczy, podobnie do tego jak robi to w czasie trzęsienia ziemi. Nieco więcej siły woli i życzenie spełniło się- stworzenie straciło równowagę i poleciało do przodu. Zrobiło kilka niezdarnych kroków, zachwiało się i przewróciło wprost na rytualny krąg. Klepisko zadrżało, kiedy ciężkie cielsko wylądowało z hukiem na ziemi ("I pomyśleć, że tyle kilogramów mięsa chciało mnie przygnieść!"), w powietrze wzbiły się tumany kurzu. Chwilę przypatrywał się rozwojowi wypadków, później obrócił się do Aithne- dziewczyna spadła z grzbietu zwierzęcia podczas pierwszego tąpnięcia ziemi, teraz leżała jak kupka nieszczęścia na podłodze.
- Mam nadzieję, że może być.- mruknął, podchodząc do niej i kucając u jej boku. Wziął jej dłoń do rąk i przypatrzył się uważnie poparzeniom, jakich ślad nosiła jej skóra. Skrzywił się ze złością, obdarzając przyjaciółkę wzrokiem pełnym dezaprobaty. Nic jednak nie powiedział, odwrócił głowę w stronę Anabde, ciekaw jak dziewczyna poradzi sobie z potworem.

Re: [Opuszczona, nawiedzona rezydencja] Niespodziewane wspar

: Czw Sie 11, 2011 12:27 am
autor: Anabde
Była przygotowana. Kiedy potwór runął do środka kręgu rytualnego, wyciągnęła przed siebie obie dłonie i zamknęła oczy. Zmarszczyła czoło, szukając w swoim ciele źródeł mocy; była już na wyczerpaniu, wiedziała o tym, ale musiała znaleźć w sobie dość siły. Nie miała innego wyjścia. Zachwiała się, lecz udało jej się utrzymać pion; w tym samym momencie wzdłuż zewnętrznych linii kręgu pojawiła się ściana z półprzezroczystej, czarnej mgły. Mgła unosiła się ku górze, aż ściany połączyły się nad potworem w centrum koła; w ten sposób stworzona została klatka.
Anabde zaczerpnęła powietrza do płuc i ostatnim wysiłkiem ukształtowała swoją wolę w moc. Kopuła z czarnej mgły zaczęła powoli opadać do środka, aż wreszcie rozmyła się na klepisku. Potwora nigdzie nie było- wsiąkł, zniknął, rozpłynął się w powietrzu. Rudowłosa uchyliła powieki, by ujrzeć swoje dzieło- na jej ustach pojawił się słaby uśmiech. Wtedy poczuła, jak wiele wysiłku ją to kosztowało; opadła na kolana, oparła się dłońmi o klepisko i pochyliła głowę. Nie mogła w tej chwili stracić przytomności. Zaczęła oddychać, powoli i głęboko, zmuszając swój umysł do dalszej pracy. Ale była taka zmęczona, taka zmęczona...
Jej oczy zaczęły się przymykać, twarz pobielała; nie było tego widać zza zasłony rudych włosów, która przesłoniła widok. Ręce ugięły się i już miała runąć na podłogę, gdy poderwała głowę i usiadła na klęczkach. Położyła dłonie na udach, odetchnęła raz jeszcze i otworzyła oczy. Były podkrążone, ale szczęśliwe.
- Nigdy nie wykonałam tak skomplikowanego rytuału.- przyznała się cicho, po czym roześmiała, sama do siebie. Nigdy nie odesłała w Ciemności tak potężnego stworzenia, a już na pewno w stanie takiego zmęczenia. Powoli podniosła się i wyprostowała, przeniosła na towarzyszy wyczekujące spojrzenie.
- Wygląda na to, że misja zakończona.- mruknęła. I nie mogła ukryć zadowolenia.

Re: [Opuszczona, nawiedzona rezydencja] Niespodziewane wspar

: Czw Sie 11, 2011 12:49 am
autor: Aithne
Aithne burknęła coś do Larkina, zirytowana spojrzeniem, jakie jej posłał, jednak na dźwięk głosu Anabde uśmiechnęła się. I w porównaniu do tych wszystkich obłędnych uśmiechów, które już tej nocy zaprezentowała, ten był nadzwyczaj ładny i niemal dziewczęcy, jakby wypowiedź przyjaciółki przyniosła jej niewyobrażalną ulgę.
Podniosła się z ziemi, otrzepała skrzydła z lepkiego popiołu i podeszła chwiejnym krokiem do nekromantki. Delikatnie położyła dłoń na jej ramieniu, uważając, by się na niej przez przypadek nie wesprzeć i nie pozbawić jej równowagi, i znowu się uśmiechnęła, zaciskając, z wyczuciem, poparzone palce na barku dziewczyny.
- Jesteś genialna - wychrypiała z całkowitą szczerością i dopiero po chwili przeniosła wzrok na Larkina. - A ty dalej jesteś głupi - dodała, żeby nie było żadnych wątpliwości. - Chodźmy stąd. Nie mogę... nie zniosę ani chwili dłużej w tej piwnicy - wymamrotała zaraz, spuściła głowę i ruszyła gwałtownie do schodów.
Kilka minut potem w podziemiu zapanowała ta sama nieprzenikniona ciemność, która pokryła teraz zdewastowane półki i marne resztki potworów, jakie pozostawiły po sobie płomienie Larkina.

Kiedy tylko wydostali się na zewnątrz, Aithne wypadła jak burza na werandę i zbiegła nerwowo po drewnianych stopniach. Potknęła się po drodze, upadła na żwirową alejkę i dodatkowo pokaleczyła sobie dłonie i kolana, jednak nie zwróciła na to większej uwagi. Zaczerpnęła głęboko powietrza w płuca, ciesząc się niczym dziecko z subtelnego światła księżyca, które opadało na całą Demarę, osrebrzając dachy domów. Podniosła się z ziemi, delikatnie strzepnęła drobne kamyczki i ruszyła do głównej bramy, nie oglądając się na przyjaciół.
Nie chciała, by zobaczyli blask obłędnej radości w jej oczach.
Za ową bramą czekała na nią Faryale, kiedy tylko ujrzała wychodzącą z posesji przyjaciółkę, poderwała łeb i zarżała cicho, nastawiając uszy. Aithne, nim klacz zdążyła zrobić coś więcej, dopadła do niej i mocno objęła jej szyję, przytulając się do niej. Dopiero wtedy drżenie ciała zaczęło ustępować.
Maleńka, co się stało?, spytała łagodnie Faryale, przygarniając przerażoną Upadłą łbem do siebie, jakby ją obejmowała.
- Dużo... dużo, dużo, dużo. Musiałam... i śmierdziało. I warczało. I tak dużo jej było - wymamrotała trochę nieskładnie, wczepiając się kurczowo palcami w srebrnawą grzywę.
Już dobrze. Już nie ma ciemności, błyskawicznie zrozumiała klacz i zastrzygła uszami, przenosząc wzrok na Larkina i Anabde, którzy właśnie nadeszli. Widzę, że was znalazł. Miał zabawną minę, kiedy mnie zobaczył, spróbowała delikatnie zmienić temat.
Aithne nie odpowiedziała, niechętnie odsunęła się od Faryale i zaczęła grzebać w kieszeni za spinką. Przypięła biżuterię do rękawa koszuli, dzięki czemu skrzydła momentalnie zniknęły.
- Spotkajmy się jutro wieczorem, muszę znaleźć dziadka i kupić nowy płaszcz - mruknęła, unikając spojrzeń przyjaciół, a kiedy, po chwili krótszej lub dłuższej, przytaknęli, zawróciła i ruszyła sztywno w ulice Demary.
Ale nic nie mogło zmącić wymalowanej na jej twarzy radości, radości z tego, że oblewało ją światło księżyca, osrebrzając drogę. Tej radości nic nie mogło zmącić, nigdy.

Ciąg dalszy: Aithne, Anabde i Larkin.