Demara[Opuszczona, nawiedzona rezydencja] Niespodziewane wsparcie

Warowne miasto położone na granicy Równiny Drivii i Równiny Maurat. Słynące z produkcji bardzo drogich i delikatnych tkanin, takich jak aksamit czy jedwab oraz produkcji wyrafinowanych ozdób. Utrzymujące się głównie z handlu owymi produktami.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

[Opuszczona, nawiedzona rezydencja] Niespodziewane wsparcie

Post autor: Aithne »

Budynek przypominał taki typowy ze strasznych opowieści. Ciemny, w oknach pozaciągane zasłony, dachówki zaczynają już odpadać, a ogród na posesji przypomina już małą dżunglę. W dodatku ostatnie promienie słońca już niemal się ukryły za horyzontem, spowijając rezydencję w nieprzyjemnym, pełnym grozy półmroku. Nic przyjemnego, zwłaszcza ze świadomością, co może w tych murach czekać.
Aithne zatrzymała się pod imponującą bramą z żelaznych prętów i odetchnęła głęboko, dotykając palcami spinki płaszcza, by się trochę uspokoić. Już wiele razy podróżowała po ciemku lub w takich warunkach walczyła, jednak wyglądało na to, że nigdy się nie przyzwyczai. Ale o przyznaniu się mowy nie było, nie i już. Była zbyt dumna, by powiedzieć komuś otwarcie o swojej słabości, nie wchodziło to w ogóle w rachubę. Musiała zacisnąć zęby i sobie poradzić.
- Podejrzewam, że czekają nas jakieś zjawy, upiory i chodzące trupy. Sam kwiat towarzystwa - sarknęła zdenerwowana i chwyciła rękojeść swojego miecza, wolną ręką pchając bramę.
Wrota otworzyły się z przeciągłym skrzypnięciem, które przyprawiło biedną Upadłą o lodowate ciarki. Syknęła przez zęby i weszła na żwirową alejkę, łypiąc podejrzliwie na wznoszący się ponad nią budynek.
"Aithne..." - zaczęła niepewnie Faryale, postąpiwszy kilka kroków za swoją przyjaciółką.
- Daj spokój, to tylko jakaś stara rudera pełna śmierdzących ścierw - warknęła zaraz Aithne i mimowolnie obejrzała się na Anabde. - Idziemy? - zwróciła się do niej, wymuszając na ustach uśmiech.
Z kolejnym oddechem nagle całe widoczne napięcie jakby ją opuściło. Oto i sztuka, którą Aithne opanowywała długi czas, mianowicie aktorstwo.
Faryale tylko parsknęła zrezygnowana i opuściła pokonana łeb.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Awatar użytkownika
Anabde
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Anabde »

Albo jej się wydawało, albo Aithne była zdenerwowana. Dziwne. Może przesadzała.
Ogarnęła spojrzeniem całą posiadłość, unosząc brew ku górze. Zdawało jej się, że o takich miejscach tylko się czyta, ewentualnie słucha w opowiadanych przez bardów legendach. Najwidoczniej nie, najwidoczniej można w takich miejscach znaleźć niezłą pracę. Kiedy zawiasy bramy zaskrzypiały przeraźliwie, nekromantka skrzywiła się z niesmakiem; wpadło jej do głowy, że brakuje tu tylko jakiegoś wyjątkowo nieproszonego gościa. Miała niesamowite przeczucie, że na kogoś znajomego dzisiaj wpadną.
- Cudownie - odpowiedziała Aithne, siląc się na mało wiarygodny uśmiech. Ale dzielnie wmaszerowała na teren posiadłości, po czym skinęła przyjaciółce głową. W sumie, nie była specjalnie przerażona tym miejscem. Jak na jej gust - było całkiem klimatyczne.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Aithne pokiwała energicznie głową, machnęła na stojącą pod płotem Faryale i pewnym krokiem skierowała się do mahoniowych drzwi rezydencji, przymrużając wyzywająco oczy. Tylko trochę ciemno, tylko trochę ciemno, jak będzie musiała, to zwyczajnie wysadzi tę ruderę w powietrze i powie dziadkowi, że to wypadek przy pracy. Tak, genialny plan.
"Pomocy" - jęknęła w myślach, kiedy chwyciła klamkę, nacisnęła metal i pchnęła drzwi, starając się zignorować kolejne przeciągłe skrzypnięcie, jakim obdarowały ją tego wieczoru zawiasy.
Korytarz pogrążony był w ciemności, z wnętrza domu wprost wylał się ciężki odór gnijącego mięsa. Aithne odetchnęła głęboko; nie to ją przerażało czy obrzydzało, takich zapaszków już się w życiu nawąchała. Ale ten mrok, ta przeklęta czerń oplatająca każdy mebel w domu, zalegająca w kątach i spływająca ze ścian, zupełnie jakby chciała ją udusić...
Wbiła paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni i odważnie przekroczyła próg, marszcząc czoło. Stanęła w ciemnym korytarzu, wpatrując się w zarys drzwi po stronie prawej ręki i niewyraźny kontur schodów. W niemal tej samej chwili całą posiadłością wstrząsnęło wysokie zawodzenie, zupełnie jakby ktoś rozpaczał - lub upiornie i bardzo dziwnie się cieszył.
Aithne zdusiła pisk w gardle i pochyliła głowę, zaciskając zęby. Sprawnymi, szybkimi ruchami związała rude włosy w kitkę na karku, by nie wpadały jej do oczu i bardziej nie ograniczały pola widzenia.
- No to zatańczmy - syknęła zdławionym głosem.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Awatar użytkownika
Anabde
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Anabde »

Zatrzymała się w progu i przyjrzała wnętrzu korytarza z ciekawością lekarza pochylającego się nad nietypowym przypadkiem choroby. Wciągnęła powietrze do płuc i skrzywiła się; do tego smrodu nie da się przyzwyczaić, choćby się całe życie przesiedziało w towarzystwie trupów i zgnilizny. Odgarnęła z czoła niesforny kosmyk włosów, po czym posłała krótkie spojrzenie przyjaciółce. Widząc jej reakcję uśmiechnęła się delikatnie, po czym ruszyła przodem i wyminęła ją. Ona nie potrzebowała żadnego miecza, sztyletu ani łuku; miała samą siebie, swoje ręce i swoje moce. To wystarczy, była o tym przekonana. Dlatego szła korytarzem pewnie, wręcz z dziecinną ciekawością.
Takie nudne wiodła życie; wystarczyło spotkać Aithne i wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.
Jasnoszare oczy wypatrywały czegokolwiek, co mogłoby zainteresować ich właścicielkę. Przede wszystkim zerkała we wszystkie ciemne kąty, na drugim miejscu były te rzeczy, do których mogła się przywiązać zjawa, później tajemnicze zakamarki i przejścia. Zatrzymała się przed lustrem, które wisiało na ścianie na końcu korytarza, pomiędzy dwojgiem drzwi. Zmrużyła powieki i przetarła zakurzoną powierzchnię rękawem; drobinki pyłu wzbiły się w powietrze i zakręciły w nosie nekromantki, zmuszając dziewczynę do kichnięcia. Ups, nie miała robić hałasu.
W lustrze nie było praktycznie nic widać; w przedpokoju panował zbyt gęsty mrok, by cokolwiek mogło się odbijać od tafli zwierciadła. Chociaż... dziewczyna przysunęła nos nieco bliżej powierzchni lustra, przypatrując się błyskowi, który mignął jej w rogu.
Szybko odwróciła się, ogniście czerwone włosy zafalowały dookoła niej i opadły wdzięcznie na plecy. W jej polu widzenia, dokładnie koło interesującego ją miejsca, stała Aithne. Anabde nabrała gwałtownie powietrza do płuc, po czym wyciągnęła rękę przed siebie i wykonała nią nerwowy gest, jednocześnie usiłując się skupić. Drzwi ożyły, zamek zazgrzytał ze złością, później przejście zamknęło się z trzaskiem. Cała operacja trwała nie dłużej niż kilka sekund. Nim przyjaciółka zdążyła o cokolwiek zapytać, Anabde wyjaśniła.
- Tam - powiedziała krótko, nadal wpatrując się intensywnie w drzwi, jakby czekała na jakiś sygnał. Rozległ się dźwięk drapania pazurami w drewno.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

- Ja pier... - zaczęła kulturalnie Upadła, wydawszy z siebie bardzo dziwny dźwięk, jednak resztę słowa zagłuszył ten potworny chrobot pazurów.
Dobyła płynnym ruchem Ashar'carrego i wycelowała klingą miecza w odpowiednią stronę, mrużąc oczy. Jednak... mgła się nie pojawiła. Ostrze pozostało gładkie, delikatnie lśniące, srebrnawy metal pobłyskiwał mdło w mroku. Dziewczyna zadrżała i bardziej skupiła myśli na artefakcie, bojąc się zastanawiać, dlaczego ją zignorował.
- Proszę, proszę, proszę - wyszeptała, próbując nie wpaść w panikę, choć okazało się to trudne. - Dlaczego zawsze musisz mi to robić w takich chwilach? - jęknęła jeszcze, jednak cofnęła prawą rękę i uniosła lewe ramię, wyciągając dłoń do drzwi.
Na jej palcach zatańczyło czarne światło, które tylko pogłębiło panujący dokoła mrok, jednak dodało dziewczynie trochę otuchy. Aithne doskonale wiedziała, dlaczego Ashar'carre nie odpowiedział. Wyczuł jej strach i nie zamierzał wspomagać kogoś, kto nie był pewien swoich czynów. Tyle tylko że bardzo go potrzebowała akurat w takich chwilach.
- Rozpiżdżę tę ruderę w drobny mak, jak będzie trzeba - syknęła przez zęby, cofając nogę za siebie.
Zapomniała nawet, by próbować opanować drżenie ciała, teraz skupiła się tylko na swoim mieczu, próbując go przekonać, że współpraca jest wskazana.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Awatar użytkownika
Anabde
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Anabde »

Podeszła kilka kroków bliżej Aithne, tak, by stać teraz ledwie pół metra od niej. Zmrużyła powieki, starając się maksymalnie wytężyć wzrok; nie było to jednak łatwe, nagły błysk w lustrze sprawił, że teraz w ciemności przed jej oczyma migotały kolorowe plamki. Minie kilka minut, nim ślepia znów przyzwyczają się do braku światła. Prychnęła pod nosem; to stawiało ją w nieciekawym położeniu.
- Czy twój miecz właśnie oznajmia nam, że pierdoli sprawę?! - syknęła cicho, nie mogąc powstrzymać się od przekleństwa. Jeżeli wcześniej myślała coś o nieciekawym położeniu, to teraz była, delikatnie rzecz ujmując, w czarnej dupie. Obie były.
- Oby coś nie rozpiździło nas - dodała jeszcze, westchnąwszy ciężko. Ale nie z takimi problemami sobie radziły, prawda?
Wyciągnęła dłoń przed siebie i zamarła, z palcami prawie muskającymi powierzchnię drzwi. Wpatrzyła się w drewnianą płytę, zastanawiając się jak bardzo niebezpieczne będzie to, co ma zamiar zrobić. Wymacała w ciemności klamkę. Skrobanie w drzwi ustało, ale to wcale jej nie pocieszyło. Była przekonana, że cokolwiek kryje się za tymi drzwiami, na pewno teraz przysiadło i szykuje się do skoku.
"Może jednak przyda mi się sztylet" - pomyślała, nieco zrezygnowana. Kiwnęła głową sama do siebie i włożyła rękę (tę, której nie trzymała właśnie na klamce) do kieszeni płaszcza. Gdy wyczuła opuszkami palców zimno ostrza, przesunęła po nim, aż poczuła rękojeść. Zacisnęła na niej pewnie palce.
- Gotowa? - zapytała, mimo iż nie była pewna, czy sama odpowiedziałaby na to pytanie twierdząco. Da się być gotowym na coś TAKIEGO?
Czy w tym miejscu było przeraźliwie zimno? A może jej się zdawało? A może to nie chłód spowodował u niej dreszcze i gęsią skórkę?
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

- On nie pierdoli sprawy, tylko pierdoli mnie - przyznała cicho Aithne i odetchnęła głęboko. - Zaraz się pozbieram. Jestem gotowa - dodała i wypuściła powietrze z płuc.
Czarne światło wokół jej dłoni przybrało na sile, otaczając teraz rękę aż po łokieć, jakby tylko czekało, aż Upadła pozwoli mu ruszyć do ataku. Aithne jednak wiedziała, że dopóki nie zobaczy, z jakim cholerstwem muszą się zmagać, to nie może wypuścić zaklęcia. Mogłoby się jeszcze odbić i rykoszetować w nie, a wtedy co? Nie, tyle rozsądku jeszcze posiadała.
Kiedy Anabde otworzyła energicznie drzwi i postąpiła krok w tył, Aithne przez krótką chwilę była przekonana, że wszystko widzi wyraźnie jak w dzień. Zdarzało się jej to czasami, zwłaszcza w momentach silnego stresu i wielkiej presji, zwykle oznaczało całkowite skupienie i oddanie zadaniu. Ale wcale nie sprawiało, że przestała się bać tych przeklętych ciemności.
Tak właśnie, nie potwory, lecz ciemności ją przerażały.
W obszernym salonie o przeszklonej południowej i wschodniej ścianie, na samym środku wyłożonej gładkimi deskami podłogi kucało jakieś nieduże, nienaturalnie blade ciało o wyłupiastych, ciemnych oczach. Szkaradna morda szczerzyła ostre kły, nienaturalnie wybrzuszone plecy wyglądały niczym wielki tobół na barkach dziecka, kręgosłup brzydko naciągnął jasną skórę, widać było niemal każdą kość. U palców stóp i dłoni wyrastały długie, z pewnością ostre pazury.
Sam pokój był urządzony tak, by nie mieć wrażenia pustki, a jednak by nie zostać przytłoczonym ilością mebli. Aithne dostrzegła dużą kanapę, regał z książkami i kominek gdzieś na uboczu, ale nie miała czasu na dłuższą kontemplację.
Istota z głośnym skrzekiem skoczyła w ich stronę, odbiła się umięśnionymi nogami i poszybowała na nie z niebywałą łatwością. To najpierw Upadłą zdumiało, potem natomiast wzbudziło w niej wolę walki. Z niskim, mrożącym krew w żyłach warkotem postąpiła krok w stronę istoty, unosząc pewnie Ashar'carrego. Może i nie uruchomiła jego magicznych właściwości, jednak miecz mieczem pozostawał.
Zatopiła klingę w boku istoty, biorąc całe powykręcane ciało na swoje ramię i osłaniając tym samym Anabde. Poczuła, jak pazury zatapiając się w jej plecach i rozdzierają skórę aż po bark, zacisnęła zęby i mocno machnęła mieczem, strącając potwora z ostrza. Zachwiała się, przyciskając wolną rękę do rany, i spojrzała ponuro zdeterminowana na zbierającą się z podłogi istotę, która, wpadłszy na jakiś obrazek, odrzucała właśnie pogruchotaną ramę z płótnem.
- Masz ochotę na więcej? - rzuciła z niejakim obłędem w głosie, uśmiechając się dziko.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Awatar użytkownika
Anabde
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Anabde »

Nie miała czasu zareagować. Mogła tylko bezsilnie przyglądać się temu, jak ostre pazury wbijają się w plecy przyjaciółki. Nie mogła nic zrobić, kiedy potwór zadawał Aithne rany. Istota wyszczerzyła kły, jak się okazało nienaturalnie duże i zaostrzone, kapiące jasnożółtą mazią, i rzuciła krótkie spojrzenie nekromantce. To jednocześnie bardzo ją przeraziło - spoglądała teraz ze zdumieniem na ciemniejący od krwi, poszarpany płaszcz upadłej, ciągle mając w głowie spojrzenie ciemnych, wyłupiastych oczu - ale jednocześnie zmobilizowało do natychmiastowej reakcji.
Rozejrzała się szybko dookoła. Pod sufitem zawieszony był piękny, ciężki żyrandol; dyndał na grubych linach zawiązanych na supeł. Anabde skupiła na nim spojrzenie; kandelabr upadł z hukiem na podłogę, szklane ozdoby pękły, a ich drobinki rozsypały się po podłodze, metalowa konstrukcja zrobiła wgniecenie w podłodze. Wszystko dlatego, że powrozy rozplątały się, ożywione tajemniczą siłą. Teraz zachowywały się jak węże: wiły się wokół siebie, wyginając w najrozmaitsze kształty. Nagle oba wyprostowały się, by runąć na potwora z jednym tylko zamiarem - zaciśnięcia się wokół kończyn i tułowia istoty. Stworzenie nie miało szans się ruszyć; związane, łypało na dwie kobiety i warczało gardłowo.
Anabde z trudem łykała powietrze, jej oddech był nierówny i bardzo głośny. Nie była w stanie uspokoić bicia serca, które najwyraźniej chciało wyrwać jej się z piersi i udać w pieszą wędrówkę. Przełknęła ślinę i podbiegła szybko do przyjaciółki. Objęła ją i wsparła na sobie, przyglądając się troskliwie jej twarzy. Nie, żeby w tym mroku widziała jakiekolwiek szczegóły.
- Aithne - szepnęła tylko, niezbyt wiedząc o co mogłaby zapytać lub co mogłaby powiedzieć, by nie sprowokować przyjaciółki do gwałtownej reakcji. Wiedziała, że zadawanie upadłej ran to jak dolewanie oliwy do ognia; Aithne nigdy się nie podda, a chwile słabości tylko ją motywują. Co, rzecz jasna, rzadko bywa rozsądne.
W tym czasie stwór, którego nekromantka nie była w stanie zakwalifikować do żadnej znanej sobie rasy (trzeba jednak przyznać, że nie znała się na tym zbyt dobrze - demony to tak, ale bestie niekoniecznie) zaczął wykręcać się spod objęć powrozów przy akompaniamencie coraz głośniejszego syku. Ciemne oczy stworzenia błyszczały groźnie, a palce istoty sięgały coraz dalej i dalej; pazury niemalże sięgały jednej z lin, tej, która obwiązywała między innymi nadgarstki potwora. Nie pozostało im zbyt wiele czasu.
- Zabij to - powiedziała cichutko do przyjaciółki.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Aithne delikatnie odsunęła od siebie Anabde, nie spuszczając wzroku z istoty. Owszem, bolało, jednak wiedziała, że rana niedługo się zagoi. Jako Upadła miała zdolność szybkiej regeneracji i choć obrażenia nie zasklepiały się dosłownie w jednej chwili, to działo się to na tyle szybko, by nie dało się jej we znaki. A w tym momencie nie była skupiona na niczym prócz chronienia przyjaciółki i zmaganiu się z przerażeniem wywoływanym przez ciemność.
- Nic mi nie jest - stwierdziła po prostu. - Będę to musiała zacerować - dodała ciszej, uśmiechnęła się dziko, po czym przeszła w dwóch krokach do szarpiącej się istoty. - Pozdrów rodzinę - syknęła, przymrużyła z satysfakcją oczy, a potem wbiła ostrze w czoło potwora, na jej twarz bryzgnęły kawałki mózgu i roztrzaskana czaszka.
Jednak, ku jej zdumieniu, stworzenie nie zadrżało w agonalnych konwulsjach i nie zwiotczało, tylko zawarczało i machnęło łapą, przez co rozorało skórę jej uda. Sapnęła zdumiona i cofnęła się o krok, wyrywając Ashar'carrego z łba potwora, i zapatrzyła się na istotę bez zrozumienia, gorączkowo analizując w głowie to, co wiedziała - czy czego nie wiedziała.
- Zabili go, a on uciekł, co? - parsknęła spłoszona, widząc, jak stworzenie rozrywa liny z wyciekającym z rany mózgiem. Bardzo cuchnącym mózgiem, skądinąd.
Z korytarza za ich plecami dobiegło kolejne szuranie pazurów, Aithne wstrząsnął lodowaty dreszcz, rozejrzała się w panice. Znasz się na magii, znasz się na walce, a dajesz dupy, bo się boisz ciemności, świetnie!, zganiła się przerażona w myślach.
- Nie boję się, słyszysz? - jęknęła do Ashar'carrego, w desperacji wierząc, że miecz odpowie na tę deklarację. - Nie boję się, poradzę sobie, tylko nam pomóż! - dodała i zaraz jęknęła, kiedy potwór się oswobodził i skoczył na nią z zawrotną prędkością.
W ostatniej chwili uniosła miecz i zablokowała istotę, krawędź ostrza wbiła się głęboko w brzuch tego czegoś. Aithne szarpnęła bronią, strącając przeciwnika i rozrywając jego jamę brzuszną, z której częściowo wysypały się okrutnie cuchnące, żółtawe wnętrzności. Z rany buchnęła para, na podłogę skapnęła gęsta maź, najpewniej krew istoty, ale ta... jakby nic jej nie było.
- Stań za mną, An - warknęła Aithne, ustawiając się tak, że przyparła przyjaciółkę do ściany. - I ani kroku poza wyznaczone granice - dodała nagle, jednym ruchem odpięła spinkę od płaszcza i wycelowała mieczem w łeb potwora.
Czarne skrzydła rozpostarły się na boki, zamykając Anabde w klatce pomiędzy ścianą a ciemnymi piórami i odgradzając jej drogę ucieczki. A także odgradzając istotom drogę do zaatakowania nekromantki.
- Ashar'carre, proszę cię - syknęła przez zęby Aithne, ignorując ból, który wzmógł się, kiedy na plecach znów pojawiły się skrzydła. Na szczęście rana przechodziła obok łopatki. - Proszę. Proszę. Proszę - powtarzała niczym mantrę, obserwując zbliżającą się istotę.
Kiedy potwór skoczył, poczuła się tak, jakby ziemia osunęła się jej spod stóp. Miecz już dawno jej nie opuścił, dlaczego akurat teraz zapragnął dać jej nauczkę?
- ZAPALCIE TO CHOLERNE ŚWIATŁO! - wydarła się rozpaczliwie, zacisnąwszy powieki, kiedy zatrzymała potwora na ostrzu broni, a jego pazury drasnęły jej twarz, żłobiąc w policzku trzy nierówne bruzdy.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Larkin
Rasa:
Profesje:

Post autor: Larkin »

Ostatni moment. Zostało kilka sekund. Śmierć już stała w progu pokoju, oparta kościstym ramieniem o framugę drzwi, jej kostuch był przygotowany do akcji. Ciemność nie przeszkadzała jej w bacznym przyglądaniu się rozgrywającej się przed nią scence, ba, ciemność była jej środowiskiem, w niej czuła się najlepiej. Światło raziło ją w puste oczodoły.
W pewnym momencie Śmierć syknęła wściekle i zasłoniła czaszkę rękawem długiego płaszcza. "Światłooo"- zaskrzeczała z niesmakiem, odwracając się plecami do pokoju i wychodząc w pośpiechu. Poły jej długiego okrycia zafalowały wdzięcznie i uderzyły o podłogę, tym samym gasząc kilka iskier ognia, które uczepiły się materiału.
Ogień. W pokoju zrobiło się jednocześnie bardzo gorąco, bardzo duszno i bardzo jasno. Wszystko stało w płomieniach; paliły się stare meble, wartościowe antyki, zniszczony kandelabr, paliła się podłoga i paliły się ściany. Życzenie Aithne zostało spełnione.
Okazało się, że przeraźliwie odrażający potwór zdecydowanie nie lubi ognia. Jego wyłupiaste, ciemne ślepia, wrażliwie na jaskrawe światło, zostały zamknięte i łzawiły okrutnie. Na skórze pojawiły się ogromne, swędzące bąble, które istota usiłowała zdrapać swymi szponami, zadając sobie przy tym mnóstwo ran. Z gardła stworzenia wyrwał się odgłos na pograniczu lamentu i jęku, wysoki i smutny. Istota skuliła się na podłodze, przybierając pozycję embrionalną i kołysząc się miarowo. Później jego skóra zaczęła się węglić.
Ale cóż to, skąd pojawił się ten ogień? Czyżby dobra wróżka? Stwórca we własnej osobie, który zdecydował się wysłuchać modlitw upadłej anielicy? A może wręcz przeciwnie, diabeł jaki? No cóż, to ostatnie jest chyba najbliżej prawdy.
Do środka pokoju pewnie wkroczył wysoki i szczupły młodzieniec. Jego intensywnie rude włosy doskonale współgrały z otoczeniem, czerwony kolor oczu dopełniał efektu: wydawało się, że mężczyzna jest uosobieniem ognia, który właśnie rozprzestrzeniał się po wnętrzu. Na jego ustach tańczył leniwy uśmieszek, a iskry w ślepiach zdradzały wyjątkowe zadowolenie z obecnej sytuacji. Jednak tym, co najbardziej intrygowało w naszym bohaterze, były ogromne, upierzone na czarno skrzydła. Tak wielkie, że co bardziej wnikliwy obserwator zacząłby się zastanawiać, jakim cudem chłopak zmieścił się z nimi w drzwiach. Ale sytuacja nie pozwalała na takie rozterki.
Chłopak zatrzymał się kilka kroków przed upadłą. Wsadził ręce do kieszeni i przypatrywał jej się bez słowa, tylko z tym usatysfakcjonowanym uśmieszkiem. Przechylił głowę na bok i spokojnie czekał na wiązankę, jaką zapewne zaraz usłyszy z ust dawno nie widzianej przyjaciółki.
Awatar użytkownika
Anabde
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Anabde »

Tak, właśnie takiej reakcji Aithne chciała uniknąć. Jak zwykle nie do końca jej się to udało. Nim zdążyła się zorientować, dotykała plecami zimnej i niepokojąco wilgotnej ściany, zablokowana ze wszystkich stron. Ręce miała przyciśnięte do boków, pole widzenia mocno ograniczone, żadnej możliwości ucieczki. Przytłoczona, otoczona czarnymi piórami i znów bezsilna, krzyknęła z wściekłości.
- DO JASNEJ CHOLERY, AITHNE! - wrzasnęła i szarpnęła ręką, by wyswobodzić ją i móc położyć dłoń na skrzydłach przyjaciółki. Pchnęła ją, jednak niewystarczająco silnie; miała zbyt mało miejsca, by gest ten mógł cokolwiek zdziałać. Zaszkliły jej się oczy. "Och nie, cholerna upadła, nie dam ci zginąć w swojej obronie. Wypuść mnie, wypuść mnie, wypuść mnie." Szarpała się i wierciła, usiłując jakkolwiek wydostać z pułapki; wszystko na marne, bo jak Aithne się uprze, to jak ten osiołek.
Wszystko uderzyło w nią jednocześnie: przeraźliwy krzyk przyjaciółki, odrażający odór zbliżającego się potwora, metaliczny posmak krwi, której kropla wpadła na jej kącik ust. Zadrżała, nogi się pod nią ugięły. Naparła z całej siły na Aithne, próbując ją od siebie odepchnąć, by móc się wyzwolić i jej pomóc. Nie wiedziała jak, jakkolwiek, to nie było teraz ważne. Gdy nie zadziałało, otoczyła upadłą ramionami i przytuliła mocno. Była przerażona.
Jeszcze bardziej przestraszyła się, gdy jej uszu dobiegło zawodzenie potwora. Otworzyła dotychczas mocno zaciśnięte powieki i zamrugała ze zdziwienia - w środku było jasno. Potem poczuła kropelki potu na skórze i w panice odsunęła się od ściany, która właśnie zaczęła się palić. Nerwowo rozejrzała się dookoła, nie do końca rozumiejąc co się dzieje. Wykorzystała nieuwagę Aithne i uciekła spod jej straży, stając ramię w ramię z przyjaciółką. I wtedy zamarła.
Kim był ten mężczyzna? Co tutaj robił? Powiodła spojrzeniem od niego do Aithne i wtedy coś zaskoczyło - patrzyli na siebie tak, jakby się znali. Anabde zmarszczyła czoło, jeszcze bardziej skonsternowana.
- Co... - zaczęła, ale zaraz pokręciła głową. Przez to wszystko nie była w stanie sklecić porządnego zdania ani ubrać swych wątpliwości w słowa. Pozostało mieć nadzieję, że niezadane pytanie zostanie zrozumiane.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

To było takie niesamowite. Wraz z żywiołem, który wtargnął do pomieszczenia, uleciał z niej strach, bo nagle, mimo początkowego ukłucia niepokoju, wiedziała, że ten ogień jej nie skrzywdzi. Znała te płomienie, ten trzask, już kilkakrotnie rozjaśniał mroki nocy, kiedy bała się leśnych widm lub zwyczajnie mamrotała coś o trupach mózgojadach. Tamte chwile wydały się takie odległe i przedziwne, jakby nigdy nie istniały, ale oto wróciły. I raz jeszcze ogień pozbawił ją strachu i wsparł, kiedy nogi znów się jej trzęsły, a umysł odmawiał współpracy. Nigdy nie rozumiała, czemu ciemność ją paraliżowała. Kiedy była mała, też się jej bała, ale dzieci tak mają. Tylko ten lęk nigdy nie minął. Może dlatego, że potem nie było nikogo, kto by jej dodawał odwagi, gdy dorastała?
Widok młodzieńca był równie nieoczekiwany i utęskniony, co przybycie płomieni. Wiedziała, że skoro one tu były, to on także, choć nie mogła w to uwierzyć, prędzej uznałaby, że jej się przywidziało, że oszalała w tym cholernym domu i oto skutki tego szaleństwa. Ale tak patrzył na nią tylko on, z tym pobłażaniem, ten irytujący uśmieszek, który tyle razy miał na ustach, gdy coś jej się nie udawało, ta przeklęta pewność siebie i nonszalancja na każdym kroku. Wtedy, w bramie miasta, stał podobnie. Niedbały, z rękoma w kieszeniach, pewny siebie i tego, że ma władzę nad całym światem.
A przede wszystkim, jak się okazało, miał władzę nad nią i jej lękami.
Po co było zatem pytać? Zjawił się tak samo, jak zjawiał się kiedyś, i zawsze zapalał światło, rozganiając ciemność. Czasami z niej żartował, ale potem coraz mniej okrutnie, rozumiał, w jakiś abstrakcyjny sposób. Ona w abstrakcyjny sposób mu ufała i nie wstydziła się tych strachów, które, jak na złość, poznał na wylot.
A teraz była bezpieczna i znowu silna, panowała jasność, widziała wszystko dokładnie, otaczali ją przyjaciele. Teraz była niepokonana, teraz znowu była głupio odważną Aithne. Ashar'carre też tak musiał pomyśleć, bo ostrze pokryło się czarną mgłą.
Zaraz jednak upadło z głuchym stuknięciem na podłogę, wysunąwszy się z dłoni dziewczyny.
- Ty idioto - wyszeptała zachrypniętym od wcześniejszego wrzasku głosem, nie spuszczając z twarzy Larkina spojrzenia. - Możesz przestać mi się wpieprzać w zadania, do cholery?! Nienawidzę cię! - krzyknęła pewniej, potrząsnęła głową, kilka kropelek krwi skapnęło z rany na policzku, a potem, przecząc wszelkim prawom tego świata, dopadła do niego w kilku krokach, mocno go objęła i wcisnęła twarz w jego ramię.
Tak się cholernie bała, a on, bezczelny, musiał przyjść i znowu jej pomóc. No jak on tak mógł, jak to robił? Nie znosiła go za to. I uwielbiała. Co poradzić, chodząca sprzeczność.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Larkin
Rasa:
Profesje:

Post autor: Larkin »

Objął ją i przytulił mocno, jakby to miało wynagrodzić czas rozstania i dzisiejsze spóźnienie, które zaowocowało jej ranami. Uśmiechnął się z nostalgią; delikatna i krucha Aithne w jego objęciach, tak diametralnie różna od tej, jaką jest w towarzystwie innych istot. Przypomniały się te stare czasy, oj przypomniały. Wspomniany uśmiech zachował dla siebie - nikt (czyt. dwie rude baby) nie mógł go zobaczyć, gdyż zniknął zaraz jak się pojawił. Larkin nie mógł się obyć bez swojego firmowego, złośliwego i pysznego uśmieszku, który znów wrócił na jego usta.
Odsunął dziewczynę od siebie na długość ramion i przyjrzał jej uważnie, znów przechylając głowę na bok. Intensywne spojrzenie burgundowych oczu zmierzyło upadłą od stóp do głów. Jeden kącik ust uniósł się nieco wyżej od drugiego.
- Też cię kocham, mała. Spójrz no na siebie, jak ty wyglądasz? Wkroczyłem w ostatniej chwili, możesz zacząć mi dziękować - odpowiedział wyjątkowo zadowolonym z siebie tonem, szczerząc w uśmiechu białe zęby. Potem obrócił głowę i przyjrzał się uważnie dziewczynie, której nie znał i której w pierwszej chwili nie zauważył. Jego brew powędrowała dość wysoko w górę, gdy mierzył nieznajomą uważnym spojrzeniem.
- A kim jest ta tutaj? Nowe towarzystwo? Jeszcze przed tobą nie uciekła? - powiedział do przyjaciółki, ale wystarczająco głośno, by tamta usłyszała.
Bez jakiegokolwiek "przepraszam" obrócił się tyłem do dziewcząt i ogarnął spojrzeniem cały pokój; tam, gdzie padł jego wzrok, ogień znikał. Wkrótce już nigdzie nie było płomieni, został tylko popiół, w który zamieniły się spalone meble i pokonany potwór. To, co się ostało, nie wyglądało zbyt pięknie - wszystko było osmolone i brudne od sadzy. No cóż, bardzo mu było z tego powodu przykro. Albo nie, nie było.
Spojrzał na dwie rudowłose przez ramię.
- A tak w ogóle, to co wy tutaj robicie? - zapytał, jakby to one pojawiły się znikąd i bez zapowiedzi, a nie on.
Awatar użytkownika
Anabde
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Anabde »

"Och." Zrozumiała, kim on był. Przypatrywała się tej skądinąd chwytającej za serce scence i nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Rozmawiały o nim ledwie wczoraj, a tu takie spotkanie, niesamowita sprawa. Nie mogła się też nadziwić temu, jak bardzo Aithne otworzyła się przed tym mężczyzną; widać to było w sposobie, w jaki go traktowała, spojrzeniach, jakimi go obdarowywała i prostych gestach, takich jak przytulenie. Aithne nie przytulała się do byle kogo, warto zaznaczyć.
Póki pozostała niezauważona przez nieznajomego, miała czas mu się przyjrzeć. Upadły anioł - tego się nie spodziewała. Ale dokładnie tak go sobie wyobrażała, kiedy myślała o człowieku z opowieści przyjaciółki. Było w nim coś dzikiego, co pozwoliło jej zrozumieć dlaczego Aithne tak bardzo go polubiła. Nie potrafiła powiedzieć czym owa dzikość była, ale siedziała w tych niepokojąco czerwonych oczach. Anabde uniosła kąciki ust jeszcze wyżej. Kiedy powiedział coś do Aithne, odnotowała w myślach, że mężczyzna ma bardzo przyjemny głos. A później roześmiała się, gdy dotarły do niej jego słowa. Och, jakże on musi upadłą wkurzać.
Kiedy znajomo-nieznajomy obrócił się w jej stronę, poczuła się nieswojo. Zbyt intensywnie się w nią wpatrywał, jakby ją oceniał - czuła się prawie jak dziecko pod tablicą w szkole. Zmrużyła jasnoszare oczy, odpowiadając spojrzeniem na spojrzenie.
- Uciekła, ale pechowo znów na nią natrafiła - odpowiedziała mu z rozbawieniem, które wywołał kolejną swoją wypowiedzią. Chyba nie dało się nie lubić tego człowieka. - Anabde Sasare - przedstawiła się jeszcze, chociaż nie pytał o jej godność.
Łatwość, z jaką przychodziła mu kontrola ognia, wywołała u niej niepokój. Musiał być potężny. Na jego pytanie postanowiła nie odpowiadać; spojrzała na Aithne, zapraszając ją do złożenia wyjaśnień.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

- Poradziłabym sobie bez ciebie i twojego nadętego dupska! - parsknęła zdenerwowana Aithne i potrząsnęła wściekła głową, łypiąc na niego ze złością. - I nie będę ci dziękować, znowu tarabanisz mi się do mojego zadania, nie masz własnej pracy?! - dodała, prychnęła głośno i uderzyła go pięścią w ramię, choć bez większego przekonania.
Potem wbiła wzrok w podłogę i odetchnęła głęboko, ścierając krew z policzka. Owszem, z tymi ranami nie prezentowała się wyjściowo, ale czym one dla niej niby były, hm? No właśnie, tak jakby niczym. Tylko kolejną motywacją do działania, ot. Burknęła pod nosem przekleństwo i podniosła Ashar'carrego, wokół którego klingi nadal wirowała czarna mgła.
- Teraz to ci się zachciało współpracować, co? - sapnęła zdenerwowana, jednak szybko uśmiechnęła się blado. - Dość - mruknęła łagodnie, na co ostrze przybladło, powracając do srebrnej barwy.
Schowała broń do osłonki przywieszonej do pasa i wyciągnęła z kieszeni płaszcza spinkę, zaraz przypinając ją - jak to spinkę, w sumie - na jej prawowite miejsce. Jak przed chwilą skrzydła były, tak zaraz zniknęły.
- Dokładnie, to Anabde Sasare. Moja przyjaciółka, nekromantka - przedstawiła ponownie dziewczynę i rozpuściła włosy, by zacząć je na nowo, dość nerwowo, wiązać, co i rusz łypiąc groźnie na Larkina. - Tak w ogóle to dziadek poprosił, by mu dom z potworów oczyścić. To jest dziadek to właściciel tej rudery. Mówił, że potwory duże, ale nie mówił, że mutowały w dogodnych warunkach bytowych - westchnęła ciężko, poniekąd zirytowana tym, jak gwałtownie jej umysł się rozjaśnił, kiedy zjawił się przyjaciel.
Niech go szlag, generalnie.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Larkin
Rasa:
Profesje:

Post autor: Larkin »

- Uuu, agresja! - mruknął z kpiną, teatralnie pocierając ramię, w które go uderzyła. Że niby bardzo boli, złamane pewnie, w ogóle ręka odpadnie, trele morele.
- Na pewno byś sobie poradziła. Twoje flaki dość wdzięcznie prezentowałyby się na tej ścianie, tak sądzę - dodał jeszcze, żeby nie było wątpliwości co on o tym sądzi. Sięgnął dłonią do włosów i przeczesał je palcami, przez co zmierzwił je jeszcze bardziej - o ile to w ogóle było możliwe. Aktualnie ogniście rude kosmyki odstawały na wszystkie strony świata, co o dziwo prezentowało się całkiem nieźle. No, z tym to trzeba się urodzić.
- Przyjaciółka? To ty masz jakichś przyjaciół? - powiedział wiarygodnie zdziwionym tonem, po czym obrócił się w stronę omawianej kobiety. Uśmiechnął się do niej dość sympatycznie, przynajmniej jak na niego. Skoro tyle wytrzymywała z Aithne a Aithne z nią, to musiała być w porządku.
- Larkin Lavrance - odpowiedział, bo i trochę kultury w sobie ma. Bardzo trochę, ale wystarczająco, by wyrzucić z siebie imię i nazwisko. Ale ręki nie wyciągnął, bo to dziwny zwyczaj jest, przynajmniej jego zdaniem. Potem obrócił się o kolejne czterdzieści pięć stopni i ruszył spokojnym krokiem w stronę wyjścia z pokoju.
- No to oczyśćmy, nie ociągajcie się - powiedział jeszcze, nim zniknął za ścianą. Tak, właśnie bezczelnie wpakował im się do roboty, no cóż. Przecież nie poradziłyby sobie bez niego, więc nie powinny narzekać.
Zablokowany

Wróć do „Demara”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości