Re: [Rynek] Spotkanie o zachodzie słońca
: Nie Sie 07, 2011 9:01 pm
Oj, wkurzył ją. Pieprzony nieuk, myśli, że taki jest mądry. Szare oczy zabłyszczały gniewnie, usta zacisnęły się w wąską linię; efektu dopełnił wiatr, który właśnie wzmocnił swoje podmuchy i porwał do tańca kosmyki czerwonych włosów.
Zaczął odchodzić. Oj nie, nie odejdzie, ponieważ ona chce zareagować. Taka już była; czasami wolała świadomie wpakować się w kłopoty, byleby tylko postawić na swoim. Jasnoszara barwa jej tęczówek zmieniła się - oczy przybrały srebrzystego blasku. Dziewczyna wyciągnęła przed siebie dłoń, jej palce zadrżały. A pod ziemią coś się poruszyło. Najpierw pojawił się mały kopczyk, taki sam jak ten tworzony przez kreta. Potem z jego wnętrza wyłoniła się blada, zgniła ręka; płaty śmierdzącego, rozkładającego się mięsa odchodziły od kości. Z głębi kopca wydobył się przerażający, przytłumiony warkot. Stawy skrzypnęły, gdy palce dłoni truposza zacisnęły się na kostce odchodzącego Sengera, przytrzymując go w miejscu.
- Najpierw naucz się nazw ras nieumarłych, a później rozpoczynaj takie rozmowy - warknęła Anabde, podchodząc o kilka kroków do przodu i mierząc upadłego lodowatym spojrzeniem. Było w nim coś niepokojącego, swego rodzaju dzikość; to było spojrzenie nieprzewidywalnej, szalonej osoby. Kiedy słowa zostały już wypowiedziane, a ona odczuła coś w rodzaju satysfakcji, opuściła rękę. Wraz z tym prostym gestem uścisk na kostce mężczyzny poluźnił się, a dłoń truposza opadła z powrotem do grobu.
Anabde zmrużyła oczy, po czym obróciła się w stronę Aithne; wyraz jej twarzy diametralnie się zmienił, spojrzenie stało się ciepłe, a na usta wkradł się delikatny uśmiech.
- Robotę, powiadasz? - podchwyciła, zerkając na przyjaciółkę. Ruszyła spokojnym krokiem, wręcz zbyt spokojnym jak na to co się przed chwilą stało; skierowała się do drugiego, bardziej oddalonego od tego miejsca wyjścia z cmentarza.
- Brzmi interesująco - dodała jeszcze, oddaliwszy się o kilka metrów.
Zaczął odchodzić. Oj nie, nie odejdzie, ponieważ ona chce zareagować. Taka już była; czasami wolała świadomie wpakować się w kłopoty, byleby tylko postawić na swoim. Jasnoszara barwa jej tęczówek zmieniła się - oczy przybrały srebrzystego blasku. Dziewczyna wyciągnęła przed siebie dłoń, jej palce zadrżały. A pod ziemią coś się poruszyło. Najpierw pojawił się mały kopczyk, taki sam jak ten tworzony przez kreta. Potem z jego wnętrza wyłoniła się blada, zgniła ręka; płaty śmierdzącego, rozkładającego się mięsa odchodziły od kości. Z głębi kopca wydobył się przerażający, przytłumiony warkot. Stawy skrzypnęły, gdy palce dłoni truposza zacisnęły się na kostce odchodzącego Sengera, przytrzymując go w miejscu.
- Najpierw naucz się nazw ras nieumarłych, a później rozpoczynaj takie rozmowy - warknęła Anabde, podchodząc o kilka kroków do przodu i mierząc upadłego lodowatym spojrzeniem. Było w nim coś niepokojącego, swego rodzaju dzikość; to było spojrzenie nieprzewidywalnej, szalonej osoby. Kiedy słowa zostały już wypowiedziane, a ona odczuła coś w rodzaju satysfakcji, opuściła rękę. Wraz z tym prostym gestem uścisk na kostce mężczyzny poluźnił się, a dłoń truposza opadła z powrotem do grobu.
Anabde zmrużyła oczy, po czym obróciła się w stronę Aithne; wyraz jej twarzy diametralnie się zmienił, spojrzenie stało się ciepłe, a na usta wkradł się delikatny uśmiech.
- Robotę, powiadasz? - podchwyciła, zerkając na przyjaciółkę. Ruszyła spokojnym krokiem, wręcz zbyt spokojnym jak na to co się przed chwilą stało; skierowała się do drugiego, bardziej oddalonego od tego miejsca wyjścia z cmentarza.
- Brzmi interesująco - dodała jeszcze, oddaliwszy się o kilka metrów.