Równina Drivii[Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

Wielka równina słynąca przede wszystkim z trzech jezior. Legenda głosi, że trzy siostry Cara, Sitrina i Doren - księżniczki Demary, córki króla Filipa miały zostać wydane za książąt Elisji, Fargoth i Serenai by utrzymać pokój pomiędzy krainami. Jednak żadna nie chciała zostać zmuszona do małżeństwa Księżniczki uciekły więc na północ kraju i nigdy już nie wróciły. Legenda głosi, że stały się one Nimfami i każda objęła panowanie nad jednym z jezior.
Awatar użytkownika
Aki
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 120
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aki »

- Świetnie, bo i ja nie zamierzam nikomu tu ufać, ani opuścić broni. - Sztuczny uśmiech na twarzy chłopaka i strach w jego oczach musiały mu nadać dość zabawnego wyglądu, chociaż w tej konkretnej sytuacji (w korytarzu ciemnej jaskini pomiędzy smokiem, a zgrają goniących go piekielnych) lepszym dla niego rozwiązaniem było się zbłaźnić niż dać zasiekać nieuzbrojonym. Polegli wojownicy z klanu nigdy nie przestaliby się z niego nabijać tam, po drugiej stronie, gdyby dowiedzieli się, że śmiertelną ranę zadano mu w plecy, jak zwykłemu tchórzowi. Chociaż... do grobu mu się nie śpieszyło. Jeszcze nie teraz.
- Mam na karku ze trzy diabły i pokusę - odpowiedział w sposób jak najbardziej hardy, po czym mocniej zacisnął palce na stylisku topora.
"Broń gotowa porąbać stos patyków w drobny mak raczej na niewiele się tutaj zda", myślał chłopak, kiedy smok mijał go łukiem, człapiąc w stronę przejścia, ale jakie jeszcze miał opcje? Nic tak naprawdę nie wiedział o mieszkańcach piekła - bajki i opowieści wojów zawsze były mocno przesładzane, a z czytaniem było u niego krucho. Nadrabiał to co prawda odwagą i brawurą, jednak ostatnie tygodnie uświadomiły mu, że jest jeszcze dzieckiem i to daleko od domu. Co mu strzeliło do głowy, żeby opuszczać bezpieczną wyspę w sezonie plądrowania alarańskich wybrzeży...
Echa śmiechów i wybuchów zwróciły jego uwagę. Aki stał teraz bokiem do nieznajomego wojownika, a twarzą w kierunku bestii, która przyjęła na siebie ognisty pocisk. Odruchowo zasłonił się tarczą i cofnął, nie przestając szukać innej drogi ucieczki.
- A jednak jest ich więcej - dodał, bardziej do siebie niż innych, słysząc nadmiarową liczbę kroków w porównaniu z tą, kiedy ścigano go przez las.
Pierwsze sylwetki wyłoniły się z czarnej chmury dymu i blasku ognia. Były to dwa czerwonoskóre diabły z byczymi rogami i szkaradnym licem. Nosili skóry dzikich zwierząt jak poncza, bawiąc się rzeźnickimi tasakami. Widok smoka, zbrojnego i dzieciaka niespecjalnie ich ruszył, za to nieźle rozbawił, na co wskazywało kilka słów wypowiedzianych przez nich w dziwnej mowie i kolejne echa śmiechów ich towarzyszy słyszany w odpowiedzi.
Akiemu to wystarczyło, żeby wziąć nogi za pas. Niech przodkowie sami porzucą miękkie siedziska przy stole bogów, żeby walczyć ze złem, a nie będą oceniać innych. Wprowadzając w życie plan znalezienia się jak najdalej od zagrożenia, chłopak próbował zanurkować w pierwszy ciemny korytarz za plecami obcego, jednak odkrył, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Zimny pot wystąpił na karku, ręce zaczęły się trząść. Sparaliżowany strachem, czy też raczej samą aurą obecności grupy z piekła rodem, młody berserk próbował bezskutecznie zebrać się na coś więcej niż stanie w bezruchu.
Awatar użytkownika
Jon
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Wojownik , Mag , Łowca
Kontakt:

Post autor: Jon »

Obserwował dwie osoby: Sargybinisa, który szedł do przodu, przecisnął się obok niego i stanął teraz między nim i chłopakiem, a także samego chłopaka, który zdawał się z każdym kolejnym słowem i zdaniem coraz bardziej pewny siebie. Nie ufał im, ale to dobrze, bo Jon wiedział, że na pewno nie ufał młodemu i podejrzewał, że smok również myśli o nim podobnie. Wiadomość o tym, że nieznajomego gonią diabły i pokusa nie była dobrą nowiną, ale łowca dusz od razu pomyślał, że piekielni ci muszą należeć do oddziału najemników, który nie tylko ma za zadanie zabicie go lub doprowadzenie do osoby, która ich wynajęła, lecz także mają też zdobyć artefakt, który prawdopodobnie jest ukryty gdzieś w tym miejscu. Jon chciał dostać przedmiot w swoje ręce, jednak nie dlatego, że interesowała go jego moc – chodziło jedynie o to, żeby mieć jakąś kartę przetargową po swojej stronie. Ciekawiło go, czy dla ich zleceniodawcy artefakt ten jest na tyle ważny, że w zamian za niego będzie w stanie anulować zlecenie dane diabłom i sprawić, że ci nie będą ścigać Jona. Dlatego właśnie chciał wyprzedzić ich i zdobyć magiczną rzecz jako pierwszy.
         – Przebywają w okolicy z mojego powodu – oświadczył piekielny bez owijania w bawełnę. Nie był pewien, czy ta wiedza przyda się nieznajomemu, czy pokaże w nowym świetle sytuację, w jakiej ten aktualnie się znajduje, czy może nie obejdzie go w nawet najmniejszym stopniu. Może dobrze by było, żeby wiedział on, kto może okazać się jego sprzymierzeńcem – nawet, jeżeli tylko tymczasowym – a kto zdecydowanie jest jego wrogiem i chciałby jego śmierci. Niedługo po tych słowach, do jego uszu dotarły zbliżające się kroki, co jasno pokazało, że chłopak nie kłamał i rzeczywiście ktoś go gonił.
         – To nie twoja sprawa, tym bardziej nie twoja walka, więc jeśli boisz się o własne życie to uciekaj – dopowiedział jeszcze Jon, gdy zbliżające się zagrożenie stawało się coraz bardziej realne. Już wcześniej ocenił nieznajomego pod względem zdolności bojowych i, cóż, jeśli mieliby we trójkę walczyć po jednej stronie, to on wypadałby tu najsłabiej. Jon był pewien swoich zdolności bojowych i wiedział, że jest silny. Nawet jeśli ze względu na to miejsce nie mógł pokazać pełnego potencjału bojowego - bo w końcu korytarze były za małe, żeby mógł używać tu miecza - to i tak pozostawała mu magia. No i także Grem, który ciągle latał w pobliżu i oświetlał im drogę. Grem może i był niewielkim stworzeniem, a i nie wyglądał na kogoś, kto rwie się do walki, ale jeśli sytuacja tego wymagała, ze swojej świecącej, kryształowej ręki mógł wypuszczać magiczne pociski o większej lub mniejszej mocy – w zależności od tego, jak długo będzie skupiał tam energię magiczną. W końcu był też Sargybinis, którego zdolności bojowych Jon nie był pewien. Zdążył już zauważyć, że smok bardzo dobrze sprawdza się jako „żywa tarcza”, bo płyty pokrywające jego ciało zdawały się być niezwykle wytrzymałe, ale nie był pewien, jak w jego przypadku wygląda walka z wieloma przeciwnikami w ciasnym – dla niego – ograniczającym ruchy szybie. Już niedługo będzie mógł to przecież zobaczyć, jeśli nie zaangażuje się w walkę tak bardzo, że będzie dostrzegał tylko wrogów i to, ilu z nich żyje, a ilu już leży i na pewno nie wstanie.

Walka rozpoczęła się, gdy tylko pierwsza kula ognia zderzyła się z ciałem Sargybinisa, zadając mu niewiele obrażeń. Później następna i jeszcze jedna – wyglądało na to, że najemnicy również mają w swoich szeregach magów. Gdy pył opadł, łowcy dusz udało się zauważyć dwie sylwetki z rogami i toporami, szarżujące prosto na smoka, a także cztery, które stały dalej. Wśród nich wyróżniała się jedna – niższa od reszty, z długimi włosami, niewielkimi rogami i ogonem. To musiała być ta pokusa, o której wcześniej wspomniał chłopak.
Dłonie Jona zaczęły nagle ruszać się, bardzo szybko wykonując niewielkie, ale skomplikowane ruchy. Z jednej z jego dłoni wystrzeliła cieniutka wiązka białego światła, która trafiła prosto w głowie jednego z diabłów – ten zatrzymał się nagle, przewrócił i złapał za skronie, zawył i zwinął się w kłębek. W takiej pozycji pozostał, łkając cicho. Było to najsilniejsze zaklęcie magii umysłu, jakie znał Jon – wpłynął nim na umysł piekielnego i zesłał na niego najbardziej przerażające wizje, jakie tamten tylko mógł wymyślić. Magia sięgała do najciemniejszych zakamarków umysłu ofiary, zsyłając na nią wizje urzeczywistniające jej najbardziej skryte lęki i koszmary.
Drugiego diabła otoczyła mgiełka koloru jasnego różu, która nagle zmaterializowała się wokół niego, a później wchłonęła go w siebie – gdy zniknęła, z jego ciała pozostała półpłynna, czerwona galareta, obok której leżały bronie piekielnego, a także jego ubiór. Jon uśmiechnął się: właśnie przypomniał sobie jak zabawne i niszczycielskie może być używanie magii w walce.
Kolejne diabły ruszyły do przodu, jednak pokusa została za nimi – śmiała się i ciskała kulami ognia, które albo trafiały w Sargybinisa, albo leciały w stronę Jona. Smok mógł przyjmować je na siebie i niewiele sobie z tego robił, jednak łowca musiał ich unikać. Uskakiwał wtedy na bok albo przyciskał się nawet do jeden ze ścian. Tak, trzeba było zająć się tą kobietą, a on miał już nawet pomysł, jak to zrobić. Rogatych postanowił, póki co przynajmniej, pozostawić Sargybinisowi, licząc na to, że poradzi sobie z nimi, nawet jeśli oznaczałoby to tylko tyle, że zatrzyma ich swoim ciałem i nie pozwoli im na to, żeby przedostali się bliżej niego…
Nagle obie dłonie Jona zaczęły błyszczeć na czerwono, czasem przeskakiwały też na nich niewielkie iskierki, również w tym samym kolorze. Piekielny złożył je nagle ze sobą, z czubkami palców skierowanych prosto w stronę pokusy. Kobieta zauważyła to, jednak było za późno – gdy tylko Jon rozłożył dłonie, jej ciało rozpadło się na pół, przecięte pionową linią magicznego rozkładu, który ogarnął ją w tym samym czasie, gdy wycelował w nią swoje dłonie. Z jej gardła wyrwał się krótki krzyk bólu, tuż przed tym, jak dwa kawałki jej ciała padły na podłogę. Tam w dalszym ciągu ogarniał je rozkład, jednak postępował on wolniej niż wtedy, gdy miał on być przyczyną jej śmierci. Było to brutalne, ale jakże skuteczne i – dla niektórych – może nawet przyjemne do oglądania.
Jon przeniósł wzrok na Sargybinisa - w razie czego był gotowy do tego, żeby pomóc mu magią, tym razem również użyłby dziedziny zła, jednak mniej skomplikowanych zaklęć. Pozostałe przy życiu diabły padłyby rażone czerwonym promieniem, który wystrzeliłby prosto z jego palców.
Awatar użytkownika
Sargybinis
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Włóczęga , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Sargybinis »

Ogień był ostatnią rzeczą, z jaką Sargybinis spodziewał się zmierzyć. Na jego szczęście, kule nieziemskiego ognia okazały się być przeciwko niemu równie skuteczne co miecz zrobiony z papieru. Jego ciało, bez żadnej jego ingerencji dosłownie wchłonęło w siebie sporą część nadciągających uderzeń, rozgrzewając go nieznacznie. Obrońca odczuł uderzenie, gdy kule eksplodowały dosłownie na nim, lecz była to zaledwie niewielka siła pchająca go wstecz. Jedynym znaczącym efektem jaki odniósł ten atak było zasłonięcie mu widoku przez wszechobecne płomienie. Sargybinis instynktownie poczuł potrzebę by zasłonić oczy, lecz już po fakcie dotarło do niego że było to zupełnie zbędne. Smok wykorzystał jednak już uniesioną łapę by zagarnąć z powietrza część płomieni by chociaż na chwilę zobaczyć co się dzieje.
Okazało się to być bardzo dobrym wyborem, gdyż na ułamek sekundy dostrzegł nadciągające sylwetki z wyciągniętą bronią. Zaraz jednak widok ponownie przesłoniły mu płomienie, więc nie pozostało mu nic tylko działać zgodnie z instynktem. Całą swoją uwagę skupił na sylwetce po prawej, usiłując przewidzieć z której strony zaatakuje i prędkim ruchem zamachnął się łapą w tamtą stronę. Cios rzeczywiście w coś trafił, gdyż usłyszał brzęk metalu i napotkał opór, choć nie wiedział czy była to broń, czy pancerz. Zamiast zastanawiać się nad tym, drugą łapą wykonał kolejny cios, tym razem celując w miejsce w którym powinien być korpus.
Mniej więcej wtedy płomienie ustąpiły na tyle, że znów był w stanie coś przez nie zobaczyć. Rzeczywiście, jego cios leciał w odpowiednim kierunku i bez większych problemów napotkał jego przeciwnika. Jednocześnie jednak dostrzegł drugiego przeciwnika, który właśnie wyprowadzał potężne uderzenie z boku, celując w tył głowy Sargybinisa. Smok chciał się uchylić, ale było na to zbyt mało czasu. Topór z głośnym trzaskiem walnął go w tył łba, pomiędzy wystającymi fragmentami. Zatrzymał się na chwilę, spodziewając się nadchodzącego bólu, który powinien towarzyszyć takiemu ciosowi, lecz nic takiego nie nastąpiło. W zasadzie to oprócz niewielkiej siły pchającej jego głowę do przodu, nie poczuł zupełnie nic. Dopiero po chwili dotarło do niego, że nie powinien teraz myśleć o walce w takich kategoriach jak jeszcze za życia. Zamiast myśleć o obronie, powinien skupić się na ataku i pozwolić jego kamiennej skorupie zająć się resztą.
Moment kontemplacji Sargybinisa okazał się trwać dostatecznie długo, by trafiony przez niego przeciwnik zdążył się pozbierać i szykował się już do kolejnego ciosu, kolejny z atakujących nadciągał juź w jego stronę, a po dźwięku za nim spodziewał się następnego. Czyli trzech na jednego.
Sargybinis, zgodnie ze swoim postanowieniem, przestał bardzo się zastanawiać. Postąpił krok do przodu i chwycił atakującego za ramię, odsłaniając się na ciosy zarówno od niego jak i od jego kompana. Poczuł kolejne uderzenie topora, lecz tym razem już się nie zawahał. Wciąż trzymając pierwszego w żelaznym uścisku zamachnął się nad głową i obrócił całkowicie. Agresor, którego pochwycił, stawiał lekki opór, lecz ten okazał się być niewystarczający by utrzymać go z nogami na ziemi. W korytarzu rozbrzmiało zderzenie metalu z kamiennym sufitem, zduszony krzyk i kolejne uderzenie w podłogę.
Drugi atakujący w tym czasie zdążył uskoczyć na bok, unikając zmiażdżenia swoim własnym towarzyszem. Smok natychmiast wypuścił rękę pierwszego, biorąc na siebie kolejne uderzenie. Miał już przejść do kontrataku, gdy dostrzegł kolejnego atakującego biegnącego w jego stronę. Miecz z podwójnym ostrzem tego diabła wyglądał o wiele groźniej niż broń pozostałych. Ponadto emitowała słabą, choć złowrogą, ciemną aurę, która zdawała się otaczać jej ostrze. Sargybinis nie wiedział z czym ma tutaj do czynienia, ale broń niemalże z pewnością była magiczna. Ostatnim czego by chciał to dać się nią trafić.
Jednocześnie o swojej obecności przypomniała kolejna osoba z głębi ciemnego korytarza, magicznym słowem zaczynając inwokację jakiegoś zaklęcia. Ledwie moment później błysnęło światło, a pocisk, tym razem już zdecydowanie nie stworzony z płomieni, uderzył Sargybinisa prosto w pierś.
W momencie gdy fragment jego łuski odpadł i zaczął się kruszyć, Obrońca po raz pierwszy od jego bardzo krótkiego spotkania z Riveneth poczuł prawdziwy ból. Stęknął z niedowierzania, nie pamiętając nawet jak bardzo można odczuwać cierpienie. To spotkanie przestało zapowiadać się dla niego dobrze, przeciwnie wręcz. Zdał sobie sprawę że musi zmienić taktykę, jeśli chce mieć jakieś większe szanse.
Sargybinis dopadł do diabła po lewej, który w tym czasie uderzył go siekierą co najmniej dwa razy, po czym chwyciwszy za broń, całą masą zaczął przygniatać go do ściany. Jednocześnie zaczął rozgrzewać swoje wnętrze coraz bardziej, przenosząc coraz więcej gorąca na zewnątrz. Udało mu się dostrzec zaskoczenie na twarzy tego diabła, który teraz usilnie próbował go odepchnąć lecz bez większych sukcesów. Smok nacisnął jeszcze mocniej, zaciskając szpony na broni... I w jednym szybkim ruchu pociągnął, ostrzem zamachując się tam gdzie spodziewał się dzierżącego magiczny miecz agresora. Bez najmniejszych problemów wyrwał topór z rąk pierwszego, po czym już z dużym trudem odbił nadlatujące uderzenie płazem ostrza.
Diabeł nie okazał się być na tyle zaskoczony manewrem Sargybinisa by przejść do defensywy. Wyprowadził szybkie cięcie z boku, wykorzystując brak dobrej osłony że strony smoka. Obrońca zdołał na szczęście uskoczyć na bok pozwalając magicznemu ostrzu jedynie na płytkie draśnięcie. Jednocześnie usłyszał dziwne plaśnięcie, lecz nie miał czasu by zidentyfikować jego źródło. Kolejny atak zdołał już zatrzymać bez większych problemów, osłaniając się stalowym trzonem siekiery. Miał już próbować jakoś rozproszyć tamtego, chcąc uzyskać jakieś otwarcie, jednak w tym samym momencie nastąpił kolejny błysk, który uderzył go prosto w pysk.
Sargybinis zachwiał się, czując jak magia usiłuje rozsadzić mu kamienną czaszkę. Jednocześnie został zupełnie oślepiony, nie wiedząc co dzieje się dookoła. Praktycznie w tym samym momencie poczuł pchnięcie, w momencie gdy magiczne ostrze przeszyło jego kamienną skorupę na piersi. Przez chwilę jeszcze nie widział nic, lecz moment później dostrzegł zadowoloną twarz diabła, cieszącego się już swoim zwycięstwem.
Ból jaki temu towarzyszył był jeszcze gorszy niż wcześniej, porównywalny tylko z tym którego doświadczył podczas swojej śmierci. Chciał zaryczeć w desperacji, ale przypomniał sobie że nie jest zupełnie bezsilny. Nie tym razem.
Rozgrzewające się wnętrze Sargybinisa osiągnęło właśnie temperaturę topnienia, sprawiając że cała zewnętrzna powłoka jego ciała zaczęła płynąć magmą. Ból wciąż istniał, niemalże paraliżując jego ruchy, lecz na szczęście dla niego nie musiał się przemieszczać. Chwycił jedynie za ostrze, którym go przebito, po czym zaczął pchać w stronę diabła. Nie wiedział jak bardzo tamten był odporny na gorąco, ale był gotów to przetestować. I rzeczywiście, napór jego oponenta zaczął słabnąć, podczas gdy teraz całkowicie składający się z płynącej magmy smok wyrwał kikut ostrza ze swojego wnętrza, przeżarty przez gorąco pomimo swojej magii.
Pewność siebie agresora wyparowała równie szybko, co pot pojawiający się na jego czole. Sargybinis, wciąż oszołomiony i obolały, zdołał jednak chwycić jego ramię w swoje płonące szpony, zaczynając przeżerać się przez jego zbroję. Diabeł usiłował się wyrwać, ale w tym czasie smok chwycił go też drugą łapą, uniemożliwiając ucieczkę. Różnica masy była po prostu zbyt duża. Sargybinis postanowił to wykorzystać i powalił swojego oponenta na ziemię. Pomimo tego że składał się tylko i wyłącznie z gorącej magmy, czuł jak przygniatane przez niego kończyny poddają się pod jego masą. Jego pancerz, gdyby nie to że topił się w kontakcie, całkiem dobrze radził sobie z wytrzymaniem nacisku. Diabeł również wciąż trzymał się nie najgorzej, co potwierdził tylko poprzez wysuszenie z siebie jakiegoś przekleństwa w nieznanym dla smoka języku. Sargybinis nie miał zamiaru czekać na wyjaśnienie, ani też na przeprosiny. Uniósł się na tyle, by móc podnieść swoją nogę, ale nie wypuścić swojego przeciwnika, po czym stanął mu na twarzy i całą swoją masę przeniósł na tą łapę.
Gdy podniósł wzrok od teraz już martwego piekielnego, zdał sobie sprawę że walka właśnie się zakończyła. Złapany w starciu nie dostrzegł wyraźnie magicznego starcia dookoła, ale teraz miał okazję podziwiać jego efekty. Pokusa, stojąca wcześniej na samym końcu, teraz znajdowała się w dwóch częściach, przepołowiona od góry do dołu. Jeden z atakujących najwyraźniej został zamieniony w czerwoną masę obok swojego ekwipunku, a jeszcze inny, wciąż przy życiu, leżał na ziemi i wydawał z siebie ciche dźwięki. Kiedy spojrzał za siebie, zobaczył swoje własne ofiary. Jeden z nich został przez niego rozgnieciony na ziemi, teraz służąc mu za miniaturowy, niezbyt łatwopalny podest, pozwalając mu stać bez topienia kamienia pod sobą. Drugiego najwyraźniej spotkał podobny los, choć szczerze powiedziawszy nie pamiętał kiedy rozgniótł zbroję tamtego i na stałe przygwoździł go do podłogi. Trzeci natomiast zdawał się wciąż oddychać, zwinięty na podłodze, choć dało się wyraźnie słyszeć że ledwo daje sobie z tym radę. To musiał być ten którego przyszpilił do ściany, choć wtedy nie sądził że będzie to wystarczające by wyłączyć go ze starcia.
Na samym końcu stał Jon, najwyraźniej nawet nie draśnięty. Widocznie nikt nie zdołał dotrzeć na tyle blisko by zdążyć mu zaszkodzić. Co w sumie nie było aż takie dziwne, biorąc pod uwagę to że to on stał na drodze.
"Dość intrygujące." - usłyszał nagle Sargybinis, dostrzegając wpływające w jego pole widzenia obce stworzenie. - "Nie sspodziewałem się że ssobaczę cię w walce już teraz."
Awatar użytkownika
Aki
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 120
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aki »

Sytuacja do najciekawszych nie należała, mimo to smok i tajemniczy rycerz wydawali się godniejsi zaufania niż banda diabłów. Dlatego właśnie chłopak stanął po ich stronie, po cichu licząc, że gdy będzie po wszystkim, ci nie zechcą go obić, poćwiartować lub pożreć albo po kolei każde z powyższych. Kiedy piekielne istoty nie obrały go za swój cel, wyraźnie mu ulżyło, chociaż z tyłu głowy pozostawało dziwne uczucie irytacji. Nie brano go na poważnie i lekceważono jako zagrożenie, co po cześci było prawdą, ale to i tak niegrzecznie. Aki nie miał wielkich mięśni, nie znał się na magii ani wymiarach, jednak łeb miał nie od parady. W swoim klanie uchodził za jednego z najlepiej rokujących młodzieńców na tytuł największego wojownika, godnego przejęcia po ojcu tytułu jarla. Zdaniem rodzica brakowało mu jedynie odrobinę szerszego postrzegania świata, dlatego właśnie wyspiarz zdecydował się na podróż po kontynencie. Nie miał zamiaru teraz rezygnować.
Buntując się hardo słowom mężczyzny w czarnych włosach, Aki mocniej zacisnął palce na stylisku i z całych sił cisnął nim w najbliższego diabła. Ostrze zalśniło w słabym świetle i świsnęło, zdradzając swoje przybycie, co w konsekwencji pozwoliło piekielnemu je złapać, jednak berserkowi na czymś większym nie zależało. Rozpędzając się na krótkim dystansie, Aki uderzył wroga tarczą w kolano, a następnie w szczękę, skutecznie wytrącając go z równowagi. Braki w sile nadrabiał zwinnością, niewielkim rozmiarem oraz faktem, że uwielbiał walczyć kontaktowo, a nie na dystans. Zasłaniając się przed ciosem z góry, chłopak uskoczył w bok i odbił nogą w manewrze powracającym, posyłając diabłu sierpowego. Niestety tutaj musiał już zwolnić, kiedy tamten sięgnął po zakrzywione ostrze z zamiarem skrócenia go o ucho. Stal zadzwoniła o stal, młody berserk wykonał kilka uników i bloków, cały czas zmuszając przeciwnika do ruchu. Dopiero gdy stanął on plecami do ściany, Aki chwycił tarczę za rondo i rzucił jak dyskiem. Dość niedbale, bo diabeł złapał, jednak oczy wyszły mu z orbit kiedy tarcza wgniotła go w zimny kamień z siłą pędzącego mamuta. Widząc, że piekielnik nie może jej z siebie zrzucić, kovirczyk odszukał błyskawicznie swój toporek aby dokończyć dzieła, zatapiając go w szyi rogatego.
Gdy w końcu diabeł wydał ostatnie tchnienie, ciężko dysząc, chłopak odstąpił i padł tyłkiem na ziemię, spoglądając na ciała pozostałej bandy. A przynajmniej na to, co z nich zostało po starciu z mrocznym rycerzem i skalistym smokiem. Odczuwał znaczną ulgę, jakby ktoś zabrał mu z barków wór kamieni i tego nie ukrywał, uśmiechając się serdecznie. Nikt mu w przyszłości tam na górze nie zarzuci tchórzostwa w takiej chwili. Oby tylko w domu uwierzyli, z czym musiał się tutaj męczyć.
- Dziękuję za pomoc - zwrócił się do dwóch tajemniczych istot i ostrożnie zebrał swoje rzeczy. - Gdyby nie wy raczej byłoby już po mnie. Nie mam niestety zbyt wiele przy sobie, żeby się odwdzięczyć - dodał, dyskretnie przeszukując kieszenie i skórzaną torbę, nagle uświadamiając sobie, że poza koszulą na grzbiecie, którą dostał od kupców, portkach i nikłym prowiancie nie ma za wiele. A w sumie powinien to przemyśleć, jeśli chciał kontynuować swoje podróże.
- Jestem Aki. Z... - Zawahał się na moment, niepewny tego czy może obcym od tak zdradzić nazwę wyspy, z której pochodzą najeżdżający wybrzeże barbarzyńcy. Z drugiej strony, co smoku po takiej informacji. Informacja o spalenie w grabieży kilku wiosek raczej smoków nie interesuje. - Z Koviru. Jeszcze raz dziękuję.
I tyle z uprzejmości było na tę chwilę. Nie śpiesząc się na zewnątrz tej długiej jaskini, chłopak zdecydował się jeszcze chwilę posiedzieć na ziemi, zanim z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
- Nie wiecie może którędy do najbliższego miasta? Nie znam okolicy.
Awatar użytkownika
Jon
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Wojownik , Mag , Łowca
Kontakt:

Post autor: Jon »

Nadszedł koniec walki, jednak wcale nie oznaczało to końca kłopotów, bo nie dość, że walczyli tylko z czymś w rodzaju oddziału zwiadowczego, to też mogą przecież natknąć się na jakieś problemy w tych tunelach. Diabły wysłały go nie tylko po to, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście weszli do środka, lecz także, żeby spróbować ocenić siłę fizyczną i magiczną, jaką dysponuje ktoś, z kim niedługo przyjdzie im walczyć. Będą wiedzieli, że ich nieduży oddział został pokonany, gdy ci zwyczajnie nie wrócę na powierzchnię. Następnym razem mogą albo wysłać większy i silniejszy oddział, albo po prostu ruszyć całymi siłami, jakie im zostały. To pierwsze mogą też wykorzystać na to, żeby wezwać posiłki, choć Jon nie był pewien, czy już tego nie zrobili. W każdym razie, skoro niebezpieczeństwo tymczasowo minęło, najlepiej byłoby iść dalej. Akurat on miał tu konkretny cel, którym był magiczny przedmiot do odnalezienia. Nie planował używać go do czegoś, do czego został stworzony, a bardziej jako karty przetargowej. Sargybinis też czegoś tu szukał, również było to coś konkretnego, co mogą znaleźć przy okazji poznawania tajemnic, które mogą ukrywać się w tych tunelach. Jedynie cel ich, może, nowego towarzysza pozostawał zagadką. Zresztą, ten właśnie się odezwał.
         – Broniliśmy swojego życia i, nie czuj się urażony czy coś, ale te diabły chciały się pozbyć mnie. Wiem, co to za grupa i wiem, że polują na mnie – powiedział, przy okazji spojrzał też w stronę chłopaka. Bez problemu mógłby zostać przypadkową ofiarą, jeśli jeden z diabłów zbliżyłyby się do niego i spróbowałby go zabić. Jon, co prawda, nie wiedział nic o umiejętnościach młodego, jednak rogaci najemnicy byli zaprawioną w boju bandą i nawet najmłodszy ich członek mógł mieć większego doświadczenie bojowe – i umiejętności – od kogoś, kto wygląda, jakby dopiero niedawno wszedł w dorosłość. Gdy chłopak wspomniał o odwdzięczeniu im się w jakiś sposób, łowca dusz machnął tylko ręką. Nie musiał tego robić, w końcu nie był kimś, kogo mieli ochraniać na czyjeś zlecenie. Był przypadkową osobą, która wplątała się w coś, co jej właściwie nie dotyczyło.
         – Jon – przedstawił mu się, kusiło go też, żeby dodać „Z Piekła”, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Podejrzewał, że musiałby później tłumaczyć kim jest i dlaczego ścigają go osobnicy, którzy również stamtąd pochodzą.
         – Najpierw musiałbyś dostać się z powrotem na powierzchnię, a jedyna droga ku górze to ta, którą trafiłeś w to miejsce ty i ci, którzy przyszli za tobą – odpowiedział mu, oparł się też na chwilę plecami o najbliższą ścianę.
         – Gwarantuję ci, że na górze, przy wejściu do tych tuneli, natkniesz się na resztę grupy, która wysłała tu ten mały oddział zwiadowczy – dodał jeszcze. Nie chciał go straszyć czy coś, bo po prostu uważał, że należy go uświadomić, jaka sytuacja czekałaby go na powierzchni. Nie powinien też dopowiadać, że Aki nie dałby sobie z nimi wszystkimi rady. Jon – z wiedzą na temat swych własnych umiejętności – wątpił w to, żeby dał sobie radę z całym oddziałem najemnych diabłów. Jeśli udałoby mu się ich pokonać, to musiałby dać z siebie wszystko, a i nawet wtedy na pewno nie wyszedłby z tego starcia bez szwanku.
         – My idziemy dalej, musimy znaleźć tu pewną ważną rzecz – odezwał się po chwili ciszy. Nie potrzebował odpoczynku, może jedynie krótkiej chwili na to, żeby zregenerować energię magiczną, którą zużył w ostatniej walce. Nie zaproponował otwarcie tego, żeby Aki zabrał się z nimi. Z drugiej strony, bądźmy szczerzy, czy miał inny wybór? Zawsze mógł tu zostać i siedzieć tak, jak robił to teraz, ale ryzykował tym przecież to, że znajdzie go kolejna grupa piekielnych, którzy nie będą mieli problemu z pozbyciem się kogoś postronnego, kto może być niezamieszany w cały konflikt.  

         – Myślę, że po pewnym czasie będę w stanie wyczuć energię magiczną artefaktu. Dzięki temu doprowadzę nas do miejsca, w którym jest ukryty i… może znajdziemy tam też to, czego szukasz ty – odezwał się do Sargybinisa, gdy już zaczął iść przed siebie, w kierunku przeciwnym niż ten, z którego przybiegli tu ich przeciwnicy. Wiedział, że kamienny smok pójdzie za nim. Niby nadal był mu niemalże nieznajomy, jednak w mniejszym stopniu niż chłopak z toporem.
         – Dalej wyczuwasz to dziwne stworzenie? - zapytał go po chwili. Odwrócił się też w jego stronę, bo akurat tutaj wystarczy zwyczajnie kiwnąć potwierdzająco głową lub pokręcić nią przecząco. Nie musiał próbować odpowiedzieć mu w inny sposób.
Gdy po krótkim marszu dotarli do kolejnego rozwidlenia, Jon zatrzymał się przed nim i przymknął na chwilę oczu. Wyciągnął też przed siebie dłoń, choć zrobił to bardziej po to, żeby w jakiś sposób wskazać na to, co właśnie robił. Nic nie wyczuł, gdy otwartą dłoń skierował w stronę lewej odnogi tunelu, żadnej magicznej energii, która mogłaby mu podpowiedzieć, że to tam powinien się udać, żeby znaleźć pożądany artefakt. Odwrócił się w prawą stronę i wykonał podobny gest. Tutaj zmieniło się… coś, jakby powietrze, choć podejrzewał, że gdyby wyczuwał je zwyczajnie, to nie dostrzegłby tej zmiany. Nie mógł jasno stwierdzić, czy była to magia zawarta w artefakcie, bo wrażenie jej obecności było zbyt słabe. To mogło oznaczać, że jej źródło znajduje się daleko przed nimi, ale też, że powoli zbliżali się do niego.
         – Idziemy w prawo – poinformował i sam ruszył w stronę tunelu po prawej stronie. Gdy tak w niego spoglądał, nie widział niczego, co mogłoby okazać się dla nich niebezpieczne, chociaż nie oznaczało to przecież, że tak samo będzie wtedy, gdy zejdą jeszcze niżej.
Awatar użytkownika
Sargybinis
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Włóczęga , Żołnierz
Kontakt:

Post autor: Sargybinis »

W momencie, w którym w jego pole widzenia ponownie wpłynęła ciemna istota, spoglądając na niego niezliczonymi oczyma, Sargybinis poczuł znów ten nadnaturalny dyskomfort, który spłynął wewnątrz niego. Jej widok tak jak wcześniej sprawiał, że coś w jego wnętrzu próbowało zaprzeczyć jej istnieniu, jednak zupełnie bezskutecznie. Powolne, obce słowa, pojawiające się znikąd. Z jakiegoś powodu ten obcy zainteresował się tym, w jaki sposób Sargybinis walczył. Obrońca jednak nie bardzo chciał wiedzieć, czemu zawdzięczał aż tyle ciekawości. Obrócił się dookoła własnej osi, po części chcąc pozbyć się tego nieprzyjemnego widoku. Istota jednak zaprzeczyła wszelkim zasadom logiki i pomimo znajdującej się obok niego ściany, ani na moment nie przesunęła się w jego polu widzenia, pomimo tego że nie wyglądała tak jakby mogła się tam zmieścić.
"Jestem zainteressowany twoimi umiejętnościami. Chciałbym wiedzieć do czego jessteś zdolny", usłyszał Sargybinis, zupełnie niczym w odpowiedzi na swoje prywatne odczucia. Prychnął, przypadkowo wypluwając na ziemię trochę płonącej substancji z pyska, przypominając sobie o tym że o prywatności mógł już teraz zapomnieć.
- Do czego potrzebne ci moje zdolności? - wyharczał smok, mimo wszystko wciąż preferując normalny sposób konwersacji ponad ograniczenie się jedynie do myśli. Wydawało mu się to bardziej odpowiednie, oraz trochę odzwierciedlało jego nadzieję, że istota nie będzie odczytywać jego bardziej osobistych przemyśleń.
"Gdybym tak nie rozmawiał, nie moglibyśmy ssię porozumieć", powiedział spokojnie i bez żadnych emocji głos, natychmiast uświadamiając Sargybinisowi, że nawet nie ma na co liczyć w tej kwestii. "Twoje umiejętności natomiast mogą okazać się nam potrzebne. Żadne z nas nie wie, co napotkamy na naszej drodze. A w końcu chcemy przecież sobie nawzajem pomóc, pamiętasz?"
Sargybinis pamiętał. Nie potrzebował przypomnienia, by wiedzieć, że sam nie zdoła odszukać Riveneth, a obca istota zdawała się wiedzieć dużo więcej od Jona. Była duża szansa na to, że byłaby lepszym niż on przewodnikiem w poszukiwaniach Riveneth. Tym bardziej, że to właśnie z nią był w stanie się porozumieć w miarę normalnie... Jedynym sposobem w jaki mógł rozmawiać z innymi ludźmi tutaj były kalambury i torba, w której miał schowane opowiadania ukochanej. Instynktownie sięgnął łapą za ramię, chcąc upewnić się, że...
W tym momencie smok zdał sobie sprawę z tego ile światła wciąż generuje dookoła siebie. Jego łapa, wciąż ociekająca gorącą, połyskującą magmą, nie napotkała zupełnie nic. Sargybinis szybko obrócił łeb, rozglądając się wokoło. Gdy z początku nie dostrzegł niczego, zaczął z narastającą nagle paniką przeczesywać wzrokiem obszar dookoła pokonanych. Szybkim krokiem przeszedł kawałek tunelu, w którym odbyło się starcie, zajrzał również za zakręt, ale torby nie znalazł. Właśnie tej, która do tej pory, wisząc na jego ramieniu, wiernie strzegła opowiadań Riveneth.
Sargybinis zaczął przerzucać na boki leżące na ziemi ciała, zdążywszy już skrzepnąć na tyle by nie wtopić się w nie szponami, poszukując pod nimi tego jednego, konkretnego widoku. Ta torba to była jedyna fizyczna pamiątka jaką miał po Riveneth. Nie mógł tak po prostu jej stracić. Nie potrafił przyjąć do wiadomości faktu, że podczas walki torba, wraz z całą jej zawartością, mogła spłonąć. Mając coraz mniej potencjalnych miejsc do sprawdzenia, Sargybinis martwił się coraz bardziej. Nie wiedział co zrobiłby gdyby ją teraz utracił.
I wtedy zobaczył. Odrzucając w bok ciało piekielnego, dostrzegł metalową zapinkę i kawałek paska. Moment radości jednak natychmiast został przygnieciony ogromnym ciężarem, gdy tylko uświadomił sobie że zapinka, teraz połowicznie stopiona, przyczepiona jest do spopielonych na boku resztek torby. Sargybinis pochylił się, po czym obydwoma łapami uniósł trzymane przez siebie ciało, po czym bezmyślnie potrząsnął, mając nadzieję, że reszta utknęła gdzieś pod zbroją. Moment później rozbrzmiał jednak jedynie brzęk, gdy rękojeść schowanego miecza zderzyła się z podłogą tunelu. Torby jednak nie było.
Odrzucił ciało na bok, bez większego zastanowienia rzucając nim w ścianę. Ostygniętą już łapą sięgnął po zapinkę, chwytając ją w swoje komicznie duże w porównaniu z nią pazury. Fragment materiału nie pozostawiał wątpliwości. A mimo to... Z jakiegoś powodu gdy je trzymał, nie czuł smutku. Wiedział, że powinien, chciał nawet, spodziewał się tego. Kiedy jednak miał je przy sobie, nie czuł rozpaczy po stracie. Sargybinis nie spodziewał się tego po sobie. A jednak... teraz czuł po prostu ulgę, gdyż zdołał odnaleźć chociaż jej fragment.
Kiedy jednak trzymał zapinkę w swojej łapie, zdał sobie sprawę z tego, że już nie miał gdzie jej schować. Nie chciał jej przecież zgubić, ani tym bardziej zniszczyć, gdyby miał znów roztopić się w walce. Potrzebował czegoś, w czym mógłby je schować, lub do czegoś przywiązać. Czegoś bardziej poręcznego, co trudno byłoby tak po prostu zgubić. Pierwszą rzeczą którą zobaczył, spełniającą ten warunek, okazał się być spoczywający teraz obok niego na ziemi miecz. Wcześniej należący do jednego z atakujących, ten dwuręczny miecz teraz nie posiadał właściciela. Sargybinis uniósł go powoli, wciąż nie dobywając broni z pochwy. Wcale nie próbował znaleźć sobie broni, nie żeby takiej teraz potrzebował. Mimo wszystko jednak widok miecza z bliska, kształt, w jaki instynktownie ułożył łapę wokół rękojeści... zdawało mu się niemal nostalgiczne. Trochę tak, jak gdyby nic takiego się nie stało, tak jakby wciąż był dawnym Sargybinisem, księciem Rapsodii. Uczucie nie było wcale tym samym, ale... sprawiło, że poczuł się bardziej sobą.
Kiedy jednak usiłował zawiązać pasek wokół rękojeści swojego nowego nabytku, zdał sobie sprawę z tego, że jego łapy zdecydowanie nie są do tego przystosowane. Fragment materiału był po prostu zbyt krótki, by jego grube szpony były w stanie zawiązać go wokół czegokolwiek. Do tego potrzebowałby kogoś innego. Na całe szczęście, w okolicy były co najmniej dwie osoby, które byłyby zdolne tego dokonać.
Powolnym krokiem, w jednej łapie ściskając miecz a w drugiej pamiątkę, zaczął powoli zbliżać się do pozostałych. Pomimo tego, że był wcześniej bardzo zajęty, pamiętał co zostało do tej pory powiedziane i dzięki temu dowiedział się, że imię młodego wojownika brzmi Aki, oraz że pochodzi z Koviru. Nie pamiętał dokładnie gdzie to mogło się właściwie znajdywać, gdyż w młodości przespał wszystkie lekcje geografii, ale kojarzyło mu się to jakoś z północą. Rozmowa jak do tej pory wyjaśniła, że młody chciał odnaleźć najbliższe miasto, lecz utknął tu w podziemiach, według Jona mając niskie szanse na wydostanie się poprzez główne wyjście. Co prawda zdołał on samodzielnie odeprzeć atak jednego z piekielnych, co w jego oczach zasługiwało na duży szacunek, lecz jego zdolności pewnie nie wystarczyłyby na dużą ich grupę. Tak właściwie to wyglądało na to że jego najlepszą szansą było trzymanie się z nimi, co chociaż mu za bardzo nie przeszkadzało, mogło zwiastować jakieś nadciągające kłopoty.
Jon zaczął już powoli iść do przodu, zanim jeszcze smok zdążył uchwycić jego uwagę. Niby mógł narobić hałasu, żeby zrobić to teraz, lecz nie wydawało mu się to odpowiednie, tym bardziej, że nie wymagało to natychmiastowej uwagi. Mógł z tym jeszcze chwilę zaczekać. Poza tym, wciąż był tutaj Aki. Jego mógł poprosić o pomoc.
Sargybinis zbliżył się do niego, uważając żeby nie zrobić tego zbyt szybko. Zdawał sobie sprawę z tego, że wojownik nie jest przyzwyczajony do jego widoku, a podejrzewał, że mógł dla niego wyglądać niebezpiecznie. Zresztą wcale nie bezpodstawnie. Smok, wciąż emanujący lekkim, płomienistym światłem, człapiący w jego stronę z mieczem w łapie musiał być co najmniej niecodziennym widokiem. Dlatego też próbował być ostrożny.
Kiedy już stanął w miejscu, o parę kroków od niego, zatrzymał się. Nie za bardzo przemyślał, co powinien zrobić dalej. W jaki sposób miał niby mu wytłumaczyć czego chciał, nie będąc w stanie niczego powiedzieć? Stanął na chwilę, zastanawiając się co zrobić. Ostatecznie po niezręcznej chwili milczenia, wyciągnął miecz poziomo przed siebie, jedną z łap kładąc na nim, sygnalizując, żeby go chwycił. Chwilę po tym wziął pasek materiału, a następnie ułożył go luźno na rękojeści. Następnie stanął nieruchomo, czekając na reakcję wojownika. Jednocześnie spojrzał nad jego ramieniem, tylko po to, żeby zobaczyć powoli oddalającego się Jona. Przez chwilę przez myśl przeszło mu, żeby pospieszyć za nim, ale doszedł do wniosku że i tak zaraz pewnie go dogonią. Nie było sensu się spieszyć.
Awatar użytkownika
Aki
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 120
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aki »

Rozważając wszelkie za - mężczyzna imieniem Jon i wielki, kamienny smok, jak na razie, nie chcieli zrobić mu większej krzywdy - oraz przeciw - na zewnątrz czekały nowe diabły do pokonania - Aki zdecydował się dołączyć do dziwnego duetu, spotkanego w tej mrocznej jaskini. Swój ekwipunek, a nie było tego zbyt wiele, pozbierał znacznie wcześniej i kiedy rycerz był gotowy ruszyć dalej ciemnym korytarzem, młody berserk także podniósł swoje cztery litery.
Na początku starał się o tym nie myśleć, jednak wizja utraty głowy z dala od domu zasiała w nim wątpliwość dotyczącą tych krótkich wakacji na kontynencie, które zmieniły się w obóz przetrwania. Co prawda u boku ojca niewiele by się zmieniło (wciąż musiałby pilnować głowy, aby nie straciła trwałego kontaktu z karkiem, jednak, jak zdążył już zauważyć - zwykli wieśniacy z nękanych na wybrzeżu wiosek na ogół nie posiadali smoków, takowymi też nie bywali, nie chowali pod płaszczem magicznych artefaktów lub diabłów wyskakujących z lamp). Wiedli spokojne, mniej lub bardziej dostatnie życie. Dopiero im głębiej kovirczyk się zapuszczał, z tym większą grozą odkrywał jak niewielkim człowiekiem był naprawdę, chociażby w porównaniu ze smokami, które spotkał jeszcze kilka tygodni temu.
Odgłos oddalających się kroków Jona uświadomił Akiego i wyrwał go z zadumy, lecz zanim chłopak poderwał nogi do marszu zauważył, że kamienny smok podchodzi do niego wyraźnie zakłopotany, ściskając w jednej z łap miecz i kawałek skórzanego materiału.
- Pomóc ci? - zapytał instynktownie i raczej niepotrzebnie, kiedy bestia wręczyła mu broń.
W tym momencie berserk mógł mu się dokładniej przyjrzeć i odkryć, że płonące ślepia potwora nie są "puste". Należą do istoty rozumnej, a więc i w pełni czującej. To było coś niezwykłego, poza tym, co młodzieniec znał jedynie z legend.
Nie chcąc jednak tracić czasu na analizowanie wszystkiego, co nowe, Aki dość sprawnie przeskoczył przez stan zdenerwowania i dezorientacji w pełne skupienie, łącząc wszystkie kropki.
- Jasne - powiedział i przytaknął ze zrozumieniem, zawiązując jeden koniec materiału na supeł wokół rękojeści miecza, a drugi przewiązując wokół ramienia, czy też raczej łapy kamiennego smoka, gdzieś na wysokości łokcia. Tak aby ostrze w żaden sposób nie osuwało się na ziemię przy stawianiu kroków.
Na koniec Aki uśmiechnął się przyjaźnie do stwora i odwrócił się aby dogonić Jona, co udało mu się bez większych problemów.
Awatar użytkownika
Jon
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Wojownik , Mag , Łowca
Kontakt:

Post autor: Jon »

Nie interesowała go eksploracja jaskini, skoro miał jasny cel i chciał znaleźć konkretną rzecz, która jest w niej ukryta. Wiedział też, gdzie powinien iść, żeby ostatecznie dotrzeć do tego artefaktu – więc zamierzał iść właśnie tam i nie zbaczać z drogi. Nawet, jeżeli okaże się, że tunel w pewnym momencie zacznie robić się wąski albo będzie zasypany. On miał już sposoby na to, żeby sprawić, że droga znów będzie nadawała się do przejścia.
Na początku, gdy już wszedł w prawą odnogę, szedł dość wolno. Głównie po to, żeby pozostała dwójka mogła go dogonić. Dopiero później przyspieszył nieco, ale tylko trochę. Teraz wiedział, że powinno udać mu się dotrzeć do artefaktu przed wrogim oddziałem – już niepełnym, bo zabili ich kilku – diabłów, więc nie musiał się spieszyć. Nie odzywał się też, bo nie czuł takiej potrzeby. Szedł w ciszy i uważnie obserwował otoczenie. W jaskiniach mogą czaić się różne rzeczy, także coś, co może wykorzystać kamuflaż i zaskoczenie na własną korzyść. Niewielkie stworzenie, które przyzwał wcześniej i, które oświetlało teraz najbliższą okolicę, latało gdzieś obok. Imp – Grem – też się nie odzywał, co było do niego dość niepodobne. Jon kojarzył go jako gadatliwego. Często miał wiele do powiedzenia, gdy mu towarzyszył. Może po prostu wyczuł nastrój i napięcie osoby, która go przyzwała i zachowywał się podobnie.

Szli tak przez dość długi czas. Nie napotkali żadnych problemów, aż w pewnym momencie, zza zakrętu, ich oczom ukazało się gruzowisko, które blokowało przejście na drugą stronę. Widać było, że to część sufitu tego korytarza musiała się zawalić, a oni musieli coś z tym zrobić, jeśli chcieli ruszyć dalej.
         – Chyba mam pomysł, jak sobie z tym poradzić – oświadczył. Chciał użyć magii, konkretniej magii chaosu. Choć nie była ona tą, którą znał najlepiej, to wydawało mu się, że najlepszy efekt osiągnie właśnie dzięki niej. Dlatego liczył, że będzie ona z nim „współpracowała” i uda mu się osiągnąć to, o czym pomyślał. Dlatego położył na fragmentach skały przed nimi dłonie i zaczął coś szeptać. Akurat do słownej części rzucania zaklęć używał Czarnej Mowy. Wypowiedział w niej jedno zdanie, chociaż, jeśli ktoś nie znał tego języka, to oczywiście go nie zrozumie: „Magią chaosu sprawię, że stałe płynne się stanie”. Poruszał też dłonią, którą położył na skale, zakreślił nią kilka run na jej powierzchni, ale nie zostawił na niej żadnych śladów. Przez jego rękę zaczęła przepływać energia magiczna, wnikała prosto w skały i scalała się z nimi. Niosła jego słowa i zamiary, zaczęła „podporządkowywać” skały jego zamiarom. Na początku nic się nie działo, jednak po tym czasie gruzowisko zaczęło robić się miękkie, aż w końcu kamień rzeczywiście zaczął zmieniać się w swoją płynną wersję. Jon szybko rozpoczął kolejne zaklęcie, choć równie dobrze można było powiedzieć, że było ono drugą częścią czegoś bardziej skomplikowanego. Nadal używał magii chaosu, to się nie zmieniło, jednak zmianie uległo to, co chciał zrobić. Uniósł dłoń w górę po tym, jak w powietrzu ponownie wykonał nią kilka gestów. „Kamienna ciecz” zaczęła powoli się unosić i wypełniać luki w suficie, a także wzmacniać go na całej długości tej części, która uległa zniszczeniu. Na sam koniec kamień znów stwardniał, co nie tylko usunęło gruzowisko z ich drogi, lecz sprawiło też, że sufit nie zawali się ponownie, tym razem może nawet mógłby spaść im na głowy.
         – Gotowe, możemy iść dalej – powiedział. Uważny słuchacz wyłapałby w jego głosie ślad zmęczenia. Można było powiedzieć, że był dość uzdolnionym magiem, jednak wykorzystywanie dziedziny magii, której nie zna się na wysokim poziomie do czegoś takiego… cóż, zwyczajnie męczyło ciało i umysł. Bardziej, niż gdyby znał ją lepiej. Gdy wznowił marsz, również poruszał się nieco wolniej i będzie to trwało przynajmniej przez kilkanaście minut. Jego ciało musiało się zregenerować. Mogłoby wydawać się, że używanie magii nie męczy – tylko, że jeśli ktoś tak myśli, to albo nigdy nie widział, jak ktoś używa silniejszego zaklęcia, nie widział walki magów, albo po prostu jest idiotą. Jon liczył tylko na to, że te następne piętnaście lub dwadzieścia minut będzie spokojne i nie stanie się coś, co będzie od niego wymagało wysiłku. Bez różnicy czy byłby to wysiłek fizyczny, czy może ten związany z używaniem magii.
         – Pilnujcie się. Zapuszczamy się coraz głębiej i nie wiadomo, co możemy tam spotkać. Nie zdziwię się, jeśli natkniemy się też na coś, co można by było nazwać Strażnikiem Artefaktu – powiedział jeszcze, nawet na chwilę odwrócił się w ich stronę. Tunel nie pozwalał na to, żeby mogli iść ramię w ramię. Przez myśl przeszła mu też jedna rzecz, a właściwie jedno stworzenie, które możliwe, że może być czymś, o czym właśnie wspomniał.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Kiedy Aki dopomógł już smokowi szybko zrozumiawszy co ten ma na myśli, mogli obaj dogonić Jona. Nie było to specjalnie trudne skoro piekielny zmęczył się używaniem zaklęć, ale przynajmniej dzięki jego działaniom mogli przejść dalej zamiast szukać innych dróg czy sposobów ominięcia przeszkody. Ruszyli dalej, każdy ze swoich własnych powodów, choć zdawało się, że grupie łatwo byłoby się rozpaść. Sargybinis w końcu miał możliwość skomunikowania się z kimś innym, kto mógłby pomóc mu bardziej niż Jon, jakkolwiek stworzenie nie wydawało się dziwne. Aki… zaczynał żałować, że wpadł gdzie wpadł, a piekielny skupiony był na własnym zadaniu. Tak, tej grupie nie było dane przetrwać.
        W tym składzie znaczy się.

        Chociaż przez następne naście minut szli zgodnie i bez przeszkód to jednak w ciszy. I może właśnie ta cisza sugerować miała nieuniknione - w końcu nawet imp milczał!

        Schodzili coraz głębiej, czujni, choć nie mogący przewidzieć co stanie się dalej. W razie czego byli gotowi się bronić… jakoś, w tych ciasnych tunelach. Nie musieli jednak - korytarz wreszcie zakręcał ostro, spadał raptowniej w dół i prowadził prosto do sali, która z miejsca wydała się specjalna. Runy na ścianach i jaskrawe iluminacje rozpostarte między potężnymi, kamiennymi blokami ustawionymi pośrodku do czegoś zobowiązują. I tak portal, jak najbardziej nie będący artefaktem, gdy tylko wyczuł obecność gości, rozbłysnął agresywniej. Brakowało na szczęście nieprzychylnego im Strażnika czy czegokolwiek innego, ale sam fakt, że droga kończyła się tutaj… co więcej mogli zrobić? Po krótkich ustaleniach i posłyszeniu dzikich odgłosów z tunelu, którym tu przyszli zgodnie uznali, że użycie portalu to najlepsza opcja.

        Nie wiedzieli tylko jak bardzo magiczne przejście, takie kolorowe, takie… aktywne jest niestabilne i w jakich miejscach przez to wylądują.

Ciąg dalszy: Jon
Zablokowany

Wróć do „Równina Drivii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości