Strona 1 z 4

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Pon Sty 21, 2019 5:33 pm
autor: Jon
Łowcy zaatakowali szybciej, niż przypuszczał – spodziewał się, że na początku spróbują ocenić to, czy uda im się pokonać nie tylko tego, na którego polują, lecz także dwie osoby, które mu towarzyszą. Możliwe, że tego nie zrobili… lub byli zbyt pewni siebie i zwycięstwa, którego spodziewali się od początku. Mieli przynajmniej jedną osobę, która posługiwała się łukiem i, raczej, nie będzie ona walczyła w zwarciu, pozostając w miejscu, z którego będzie mogła oddawać dobre strzały.
Nord i tygrysica ruszyli do ataku, a Jon – nadal z jedną dłonią na rękojeści miecza, którego jeszcze nie wyciągnął z pochwy – skierował drugą dłoń w stronę zarośli, w których ukrywał się łucznik, wykonał kilka szybkich gestów palcami, szepnął coś i z wnętrza dłoni łowcy dusz wystrzeliła czerwona linia, z której dało wyczuć się złą aurę. „Wstęga zła” skierowała się prosto w stronę ukrywającego się strzelca i uderzyła w niego – Jon celował nią w klatkę piersiową przeciwnika, konkretniej w jego serce, biorąc też pod uwagę to, że może on kucać. Jeśli jednak stał, to czerwona linia magii zła i tak go zabiła, przebijając brzuch łucznika i powodując ból, a także rozpad części jego ciała… A patrząc na to, że nie usłyszał krzyku związanego z bólem, prawdopodobnie trafił go właśnie w serce, niszcząc je i szybko zabijając strzelca.
Dopiero teraz zamknął dłoń, dobył ostrza i jednocześnie odskoczył w tył, gdy jeden z łowców rzucił się w jego stronę i zaczął wymachiwać mieczem. Zauważył też kolejną strzałę, która leciała prosto w niego, więc skoczył w bok i dowiedział się też, że jednak w grupie tej znajdują się strzelcy, a nie strzelec. Zresztą, ich przeciwnicy i tak tworzyli dość sporą grupę, co było trochę dziwne – było ich aż dziesięciu, w tym (minimum) dwóch łuczników. Trzeba było się ich pozbyć, jeśli mieliby ruszać dalej.

Piekielny zamachnął się mieczem i ciął na wysokości klatki piersiowej jednego z przeciwników. Przebił jego skórzaną zbroję i poważnie go ranił, sprawiając, że mężczyźnie nie udało się utrzymać na nogach. Jon już się nim nie przejmował, bo pewnie i tak niedługo umrze przez zbyt dużą utratę krwi. Musiał skupić uwagę na dwóch innych, którzy postanowili go zaatakować – jeden miał tarczę i buławę z kolcami, a drugi wielki, dwuręczny miecz. Łowca dusz szybko ocenił sytuacją, żeby zdecydować, którego pozbyć się najpierw – obaj byli warci uwagi i ostrza Jona, jednak ten zdecydował, że najpierw uśmierci wojownika z mieczem.
Ruszyli na siebie w tym samym czasie, chociaż za wrogiem piekielnego biegł też jego kompan, ten mężczyzna z tarczą. Ostrza obu zderzyły się, jednak Jon wiedział, jak to wykorzystać i kopnięciem w kolano wytrącił przeciwnika z równowagi. Ciął go od razu, jednak ostrze zraniło tylko jego brzuch, gdyż łowca dusz został odepchnięty przez tarczownika, który teraz chciał uderzyć go swą bronią, a nie tarczą. Jon wykonał półobrót, zmieniając chwyt na rękojeści broni i szybko użył zaklęcia rozpadu na tarczy przeciwnika. Jego dłoń pokryła czerwona mgiełka, a gdy uderzył nią w tarczę łowcy, przeniosła się ona na nią i zaczęła ją niszczyć, zmieniając ją w czerwonawy pył. Widać było, że w walce łatwo posługuje się połączeniem swej magii i ostrza.
Zaskoczony tarczownik szybko odrzucił „narzędzie obronne” na bok – możliwe, że obawiając się, iż magia z tarczy przejdzie na jego rękę i ją także zacznie niszczyć – a wtedy Jon wykorzystał to i zaatakował, skutecznie oddzielając jego głowę od reszty ciała. Od razu odskoczył w tył, chociaż troszeczkę za późno… Co prawda ostrze miecza przeciwnika ucięło tylko kosmyk jego włosów, jednak, zamiast tego mógł przecież doznać poważniejszych obrażeń, jeśli ostrze było przystosowane do walki z rasą, do której należał. Co prawda bardziej obawiał się strzał, gdyż te nie musiały być specjalne, żeby go zranić, jednak wydawało mu się, że łucznik bardziej skupił się na tygrysicy albo nordzie. Jon, nadal trzymając miecz tylko w jednej dłoni, zamachnął się nim, jakby chciał ciąć od boku. Jego przeciwnik odruchowo zasłonił się swoim mieczem, a wtedy łowca dusz ponownie wykorzystał okazję i kopnął przeciwnika w brzuch – ten zrobił krok w tył i skulił się lekko. Dopiero teraz piekielny wyprowadził cięcie i zabił go – chociaż nie było to tak precyzyjne, jak poprzednie, bo głowa mężczyzny utrzymała się przy ciele na skrawku skóry… ale udało mu się go zabić, a ciało padło na ziemię.

Rozejrzał się, orientując się w sytuacji, gdy nagle zobaczył strzałę lecącą prosto w niego. Nie myśląc, wykonał przewrót w przód, tym samym lądując plecami na ciele pokonanego przeciwnika i wybijając się z niego. Cóż, przynajmniej udało mu się uniknąć strzały i wiedział też, gdzie ukrywa się kolejny łucznik. Błyskawicznie ruszył w stronę zarośli, z których wyleciał pocisk – biegł tak, że zmieniał kierunek lekko w lewo i prawo, tak żeby strzelec miał trudności z wycelowaniem i trafieniem go. W końcu wskoczył w krzaki. Nie wiedział, gdzie konkretnie znajduje się przeciwnik, więc wyłącznie przypadek zadecydował o tym, że butami wylądował prosto na nim. Szybko go dobił, wykorzystując to, że jako pierwszy otrząsnął się z zaskoczenia, które dotknęło ich obu. Chwilę później wyskoczył z zarośli, znów rozglądając się po okolicy.
         – Wszyscy zabici? - zapytał, głównie dla pewności. Cóż… może także po to, żeby wiedzieć, że jego „grupa” też żyje. Wyglądało na to, że będzie z nimi przez jakiś czas podróżował i będzie musiał się do tego przyzwyczaić.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Pią Lut 22, 2019 8:22 pm
autor: Reinar
- Wszyscy zabici?

Reinar nie odpowiedział, dalej zajęty walką z ostatnim przeciwnikiem. Nożownik był szybki i nie dawał się trafić, natomiast Nord miał już pociętą rękę, którą próbował się niefortunnie zasłonić. Za drugim razem nie miał szczęścia i ostrze trafiło ponad wzmacnianą metalem rękawicę kalecząc go w przedramię.

Ton, z jakim Jon zadał pytanie, wprawił Norda w zdenerwowanie. Leniwy, nonszalancki, bez wątpienia należący do kogoś, kto nawet nie poczuł się zagrożony i dla kogo to co się działo było jedynie igraszką. Reinar nigdy nie traktował walki jako zabawy i irytowało go takie podejście. A ten człowieczek z nożem dalej nie dawał się trafić! Nord złapał iskierkę gniewu, która rozbłysła mu pod czaszką. Utwardził ją i zaczął okrążać nożownika, który stał naprzeciwko niego. Wydobył z siebie gardłowy dźwięk, którego nauczył go Uke. Na tyle głośno, żeby przeciwnik go usłyszał.

Prosty czar odniósł zamierzony skutek. Krótki moment niepewności i strachu jaki poprzez uszy dostał się do umysłu przeciwnika sprawił, że ten na chwilę opuścił broń odsłaniając się. Reinar błyskawicznie skoczył chcąc wykorzystać lukę. Ciął z prawej, od góry, trafiając między szyję, a obojczyk. Krzyk nożownika urwał się kiedy kopnięciem został posłany na ziemię. Ostatnim dźwiękiem jaki z siebie wydał był cichy jęk kiedy Nord zanurzył ostrze miecza w jego klatce piersiowej.

- Teraz tak - odparł Nord rozglądając się dookoła i rejestrując gdzie są jego towarzysze. Wytarł miecz w ubrania zabitego. Podszedł do plecaka, wyjął szmatkę, po czym wyczyścił ostrze dokładniej i schował do pochwy. Przez chwilę nie odwracał się do reszty. Znowu trafił na grupę, która była od niego silniejsza. Wojownik, który pewnie nawet nie czuł, że walczy i zmiennokształtna. To by wyjaśniało skąd brał się jej magnetyzm. No cóż. Reinar był wściekły, że skończył walkę jako ostatni i jako jedyny dał się zranić. Nie wiedział czemu chciał się popisać przed Sherani, ale wiedział, że w ten sposób na pewno tego nie zrobi.

Podniósł wzrok znad plecaka, z którego wyciągnął prosty opatrunek, owinął sobie przedramię, związał końce. Powinno wystarczyć. Rana była powierzchowna.

- To co? Wchodzimy do środka? Noc na pewno lepiej spędzić wewnątrz niż na zewnątrz - rzucił sugestię patrząc czy zabici nie mieli przy sobie czegoś co można by uznać za warte zabrania. Wiedział już, że przywłaszczy sobie miecz i nóż ostatniego pokonanego, ale może coś ciekawego jeszcze się znajdzie.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Nie Mar 03, 2019 8:29 pm
autor: Sherani
        Potyczka była raczej szybka, chyba. W walce czas płynął inaczej do tego też zupełnie odmiennie w tygrysim pojęciu, ale wydawało się, że sprawnie uporała się ze swoim przydziałem przeciwników.
Tygrys ziewnął szeroko i siadł na ostatniej ofierze w momencie robiąc miejsce dziewczynie. Jej zielone oczy po kolei odnalazły towarzyszy. Piekielnik był cały i pałętał się kilka sążni dalej. Nord wciąż walczył, więc Sherani usadowiła się wygodniej i zaczęła śledzić pojedynek. Takie szranki były znacznie lepsze niż rycerskie turnieje.
        - Chyba bardziej niż mniej - odparła łowczyni, starannie wycierając szablę o tunikę denata. Zaraz potem oblizała wargi, orientując się, że pysk a w zasadzie w tej chwili twarz napracowała się znacznie bardziej niż Pierścienie. Lepki smak krwi dał jej ogólne pojęcie jak musiała wyglądać. Słodki, metaliczny… warknęła pod nosem sprowadzając myśli na właściwsze tory, zastanawianie się nad smakiem ludzkiej juchy bynajmniej nimi nie było.

        Tymczasem blondyn użerał się z nożownikiem. Konia z rzędem temu, kto walcząc w bliskim dystansie uniknąłby zranienia. Noże były niewiele mniej upierdliwe niż strzały i łucznicy. Jeśli taki drań wlazł już człowiekowi pod nos uniemożliwiając prawidłowe używanie wszelkiej standardowej broni typu miecz, to ciężko było się przed nim bronić. Chyba, że było się diabelsko szybkim, najlepiej jeszcze mikrego wzrostu elfim pomiotem.
Reinar na elfa nie wyglądał, na kurdupla tym bardziej, owszem był zręczny jak na woja przystało, ale wzrost i długie kończyny, które normalnie dawały mu przewagę, teraz działały wybitnie na jego niekorzyść.
Gdy jednak wydawało się, że zabawa jeszcze potrwa, Nord jakby warknął, co tygrysie uszy wyłapały spośród reszty dźwięków i natarł kończąc starcie. Łowczyni zmrużyła oczy zaciekawiona. Wycieczka zapowiadała się coraz ciekawiej.

        Rani wstała z nieboszczyka w niemalże optymistycznym nastroju i przeciągnęła się jak po drzemce. Może nie cieszyła się na łażenie tunelami pod ziemią, ale zaczęła liczyć, że niedogodności zrekompensują jej ciekawi kompani. Piekielnik i Nord, że nie będzie się nudzić już uznała, ale teraz pomysł tracił cały swój sarkazm. A może to po walce wszystko wydawało się mniej wkurzające. Nieważne.
Zbliżyła się do towarzyszy i chcąc nie chcąc w jej czuły nos uderzyły kolejne fale zapachów. Jon pachniał krwią zabitych, trupy Reinara roztaczały własną woń, Nord dokładał do tego swoją własną nutę. Wtedy właśnie rozległo się głośne burczenie w tygrysim brzuchu i nastrój zmiennokształtnej momentalnie się pogorszył.
Nieraz poczytalność łowczyni poddawano w wątpliwość, za szurniętą furiatkę brano ją niemal zawsze, nigdy jednak dziewczyna sama siebie tak nie oceniała starając się pod uwagę nie brać mało chlubnych tygodni świeżo po przemianie. Może wciąż nie uważała się za wariatkę, ale w tej chwili była szczerze przekonana, że jej tygrys był pieprznięty i to porządnie. Wcześniej, a przynajmniej od momentu gdy odzyskała kontrolę, niespecjalnie miało to znaczenie, grunt by zbyt długo w pasiastym cielsku nie przebywać, a funkcjonowała praktycznie jakby kota nie było. Ale od momentu zrobienia tatuażu coś się poprzestawiało. Nie tylko nie traciła dobytku, ale sama przemiana stała się łatwiejsza. To były plusy, ale przecież nic w życiu nie składało się z samych przyjemności i gdy już myślałeś, że jest dobrze los postanawiał dać ci w pysk. Tym razem nie było inaczej. Nie mogła odciąć się od drapieżnika jak czyniła wcześniej. Zupełnie jakby teraz cały czas czaił się gdzieś w cieniu jaźni, tuż obok jej własnych myśli. Niemalże jakby plątały się one między sobą.
Niedawno jadła i zdecydowanie nie czuła głodu, ale dla tygrysa chyba znaczenie miał rodzaj obiadu, bo zapach posoki kusił jak dobrze wypieczony stek po kilku dniach postu.
Szlag by to wszystko trafił! Jak miała pracować jeśli za każdym razem będzie jej w brzuchu burczeć?! I pal sześć, że kariery łowcy już nie zrobi. Najemnik zżerający ludzi, nawet jeśli będą to przeciwnicy, też raczej wielkiego wzięcia mieć nie będzie.
        - Trochę się pokomplikowało - burknęła marudnie. - Idziecie, ale niestety beze mnie, chłopaki. Lepiej wewnątrz, ale nie z głodnym zwierzakiem u boku, do tego na tak ograniczonej przestrzeni - mruknęła szykując się do odejścia.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Nie Mar 10, 2019 9:33 pm
autor: Jon
Rozejrzał się po obszarze, na którym stoczyli potyczkę. Przesuwał wzrokiem po ciałach, a także po osobach, które mu towarzyszyły. Akurat martwi nie powinni być ich zmartwieniem, bo znajdowali się w lesie, w którym żyły także zwierzęta, które przyciągnie zapach krwi i przez to zajmą się ciałami – i nie chodziło tu wyłącznie o mięsożerców, lecz także o te preferujące padlinę, które pojawią się dopiero po uczcie drapieżników. Na zmiennokształtnej zatrzymał wzrok na dłużej, gdy kobieta powiedziała, że jednak się od nich odłączy i nie wejdzie z nimi do środka starej sztolni. Co prawda nie podała im wprost powodu, przez który postanowiła ich opuścić, jednak z jej słów można było się go domyślić – a przynajmniej tak wydawało się właśnie jemu. Po tym przeniósł wzrok na norda, jakby chciał upewnić się, czy zostaje, czy może też postanowi iść w swoją stronę. Nadal nie przyzwyczaił się, że jednak ktoś będzie mu teraz towarzyszył, więc raczej nie namawiałby go, żeby został i mu pomógł, gdyby właśnie teraz usłyszał z ust mężczyzny, że także postanawia odejść.
Jon odwrócił się w końcu i ruszył w stronę wejścia do sztolni. Ciekawy był, czy naprawdę znajdą tam to, czego mieli tam szukać rogaci najemnicy. I… ciekawe też, kiedy natknął się na jakąś grupę poszukiwawczą diabłów, których zadaniem będzie znalezienie właśnie tego, o czym wie już on, a także Reinar. Samego piekielnego nawet nie obchodziła moc artefaktu, bo chodziło mu wyłącznie o to, żeby pokrzyżować plany grupie, która go ściga. Później może nawet sprzeda gdzieś ten magiczny przedmiot… albo zniszczy. A może wykorzysta go jako kartę przetargową i powie diabłom, że odda im go, jeżeli zaprzestaną pościgu za nim i dadzą mu spokój? To też była możliwość, jednak taka sama jak to, że może zwyczajnie pozbyć się ich wszystkich – zabijając ich oczywiście – i później sprzedać gdzieś artefakt, zarabiając na nim sporo ruenów.

Łowca dusz zajrzał do środka tym wejściem, którym dało się to zrobić, bo nie było zawalone. Wpadało przez nie światło, więc mógł przynajmniej przyjrzeć się najbliższej okolicy wejścia. Wewnątrz nie znajdowało się nic szczególnego lub wyjątkowego, co mogłoby wyróżniać sztolnię od innych. Kamienne ściany i sufit (także kamienny) podparte były belkami, chociaż wyglądały one tak, jakby miały zniszczyć się w najmniej odpowiednim ku temu momencie… z drugiej strony nadal powstrzymywały tunel przed zawaleniem i to mimo że nie było tu nikogo, kto opiekowałby się nimi.
         – W środku jest ciemno jak w głowach niektórych wieśniaków, więc myślę, że przyda nam się jakieś źródło światła – odezwał się Jon. Miał już nawet, przynajmniej, dwa pomysły – nie wliczając w to zwykłej pochodni – na to, jak mogą sobie z tym problemem poradzić. Mógłby przyzwać pomniejszego demona, który mógłby im też trochę pomóc w walce albo wykorzystać magię chaosu i sprawić, że jakiś przedmiot zyska nagle właściwości świecące – przedmiot tak mógłby świecić jaśniej niż zwykła pochodnia. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, jaki sposób wybrać i wydawało mu się, że przyzwanie demona może być najbardziej odpowiednie, bo osobnik taki może też przydać się w walce. Co prawda nie będzie on czymś silnym, jednak jego szybkość i zwinność będą rozpraszały i denerwowały przeciwników.
Jon cofnął się i podszedł do najbliższego ciała… a później uciął mu połowę ręki, którą podniósł i wyciekającą z niej krwią zaczął rysować okrąg na ziemi. Później wszedł do środka i, nadal korzystając z krwi, narysował pentagram, a także kilka symboli z czarnej mowy. Ostatni z symboli powstał z krwi, gdy Jon był już poza okręgiem, który zaświecił się na czerwono i zapalił nagle, dymiąc się dziwnym, brunatnym dymem. Gdy dym opadł, po okręgu przywoływania nie było już śladu, a w miejscu, w którym powinien się on znajdować, było coś innego. Nieduży, bo mierzący sobie niecały łokieć, czerwonoskóry i skrzydlaty imp utrzymywał się w powietrzu, co jakiś czas machając skórzastymi skrzydłami. Pomniejszy demon miał ogon zakończony „strzałką”, a jego nogi kończyły się kopytami. Prawa dłoń była normalna, miała pięć palców i zakończona była czarnymi – i na pewno ostrymi – pazurami. Jego lewa ręka była bardziej interesująca – ramię, łokieć i górna połowa przedramienia były takie, jak w prawej, jednak zamiast dolnej połowy przedramienia i dłoni miał on coś, co wyglądało jak kryształ obrastający tamtą część ciała przyzwanego demona, w dodatku świecił on jasną, niemalże podchodzącą pod róż, czerwienią.
         – Jon! - stworzenie skierowało swoje żółte ślepia w stronę piekielnego. W jego głosie, chyba, dało się usłyszeć radość związaną z tym, że widzi łowcę dusz.
         – Grem – odpowiedział piekielny, tym samym witając się z impem.
         – Idziemy szukać artefaktu, poświecisz nam trochę i pomożesz w walce. Później poczęstuję cię złotem albo jakimś klejnotami… Ze swojej kieszeni albo z otoczenia artefaktu, bo może być tak, że znajdziemy go w jakimś ukrytym skarbcu czy coś – odezwał się znowu Jon. Widział, jak Grem podlatuje bliżej, aż w końcu okrąża go i śmieje się, właściwie nie wiadomo z czego.
         – A kim jest twój kolega? - Grem zatrzymał się nagle i uważnie przyjrzał się nordowi.
         – Reinar, tymczasowy towarzysz – odpowiedział krótko Jon.
         – Chodźmy do środka – dopowiedział i skierował się w stronę wejścia do starej sztolni. Grem poleciał za nim, niedługo po tym wlatując do środka. A gdy Reinar także tam wszedł… mógł zobaczyć, że „świecący kryształ” zastępujący część lewej ręki impa, naprawdę właśnie taki jest i dobrze rozświetla tunel, a także otaczające ich ściany. Ręka pomniejszego demona na pewno świeciła jaśniej niż zapalona pochodnia.
         – To teraz znajdźmy to, po co tu przyszliśmy – znów odezwał się Jon, chociaż powiedział to na tyle cicho, że można było zastanawiać się, czy nie powiedział tego wyłącznie do siebie. Ruszył jako pierwszy, a Grem leciał za nim – w ten sposób oświetlał zarówno przód, jak i tył. Łowca dusz czekał tylko na jakieś pytania związane z sytuacją, bo wiedział, że nord na pewno je miał.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Nie Mar 31, 2019 5:14 pm
autor: Sargybinis
Sargybinis nie zdążył wydać z siebie żadnego odgłosu. Nie zdążył właściwie zrobić niczego. Szok spowodowany rozbłyskiem zupełnie go sparaliżował. Nie zdążył nawet zauważyć, gdzie właściwie nastąpiła ta świetlna eksplozja. Światło pokryło wszystko tak gęsto, jak mogłaby to zrobić jedynie ciecz. Nagle zupełnie stracił widoczność. Riveneth, lisiczka, las, demony, ziemia i niebo - wszystko to nagle utonęło w nieziemskim blasku. A jego nagle zdjął potężny ból, który uderzył zewsząd, w każdą część jego sztucznego ciała. Ryknął przeraźliwie, nie potrafiąc wytrzymać przytłaczającej go sensacji. Poczuł się, jakby jego ciało znów było prawdziwe, jakby znów mógł czuć... Lecz jedynym uczuciem, jakiego doznał, był palący go zewsząd niepowstrzymany ból, przed którym nie potrafił w żaden sposób się osłonić. Znów poczuł się prawie tak jak wtedy, kiedy demony spaliły go żywcem.
Właśnie. Nie mógł pozwolić by ból nad nim zapanował. Riveneth, to ona się teraz liczyła. Musiał ją ochronić przed atakiem, musiał... musiał ją odnaleźć w tej gęstej zupie ognistej światłości. Czuł się jakby płonął żywcem, ale to nie miało teraz znaczenia. Obrócił się nieporadnie wokół własnej osi. Nie zdołał jednak dostrzec niczego. Ból zdawał się paraliżować, jednak on nie mógł się poddać. Wiedział że jest nieprawdziwy, że ból dla niego nie istnieje... Mimo tych zapewnień jednak odczuwał go równie realnie jak wtedy, kiedy jeszcze żył. Zrobił krok do przodu, łapy wystawiając przed siebie i machając nimi na boki. Powstrzymał się od krzyku, kiedy kolejna fala bólu uderzyła go z nową mocą i nowym ogniem wprost z nieba. Zrobił kolejny krok, lecz i tym razem na nic nie natrafił. Ale nawet nie to, nie ból był najgorszy. Najbardziej martwiła go zupełna cisza - fakt, że nie słyszał niczego poza samym sobą. Nie było odgłosów demonów, nie było Riveneth. Nie było niczego.
Kiedy już myślał, że ogień będzie lecieć z nieba już zawsze, zarówno światło jak i ból zaczęły słabnąć. Powoli zaczynał coraz lepiej widzieć kontury własnego ciała. Wkrótce widoczna była też ziemia, a nie minęło dużo czasu, a mleczna zupa światła ustąpiła na tyle, by zobaczył drzewa. Kiedy jednak osłona opadła całkowicie, potwierdziły się jego obawy. Na leśnej drodze nie było już nikogo prócz niego. Nie było demonów, nie było Riveneth. Nawet Norella - mała lisiczka fellarianki zniknęła bez śladu. Jedynym, co mogło świadczyć o tragedii, która się właśnie wydarzyła, było kilka powoli opadających na ziemię zapisanych kartek papieru. Sargybinis zdał sobie sprawę, że minęły nie minuty, jak mu się wydawało, kiedy wszystko zalało światło, a ledwie sekundy. Karty dosłownie chwilkę później leżały rozrzucone na ziemi, podobnie jak zawodzący w sobie tylko znanym języku kamienny potwór.
Nie było już nic. To koniec. Dopadli ją i teraz również do niej mogą się dobrać, a on nie mógł z tym nic zrobić. Nie potrafił otwierać portali, a wokół nie było ani jednego czarodzieja, który mógłby to zrobić. Nie znał też żadnego sposobu, by określić gdzie oni właściwie są. Mogli być teraz gdziekolwiek i krzywdzić jego ukochaną. A on sterczał tu jak durny głaz, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Trzeba było być mądrzejszym! Przecież domyślał się, dlaczego wypuścili go w Alaranii. Mógł wodzić ich za nos, udawać że szuka Riveneth w innych miejscach, niż rzeczywiście była. Dałby jej czas; może zorientowałaby się w porę o niebezpieczeństwie? Zamiast tego musiał jak idiota od razu śpieszyć jej na spotkanie z nadzieją, że jakimś cudem zdoła zabrać ją w bezpieczne miejsce, zanim ich dopadną. Ależ był głupi! Nigdy sobie tego nie wybaczy! Zamaszystym ruchem walnął obydwoma łapami o ziemię, wywołując okropny łomot. Potem walnął jeszcze i raz kolejny, jakby jakimś tajemnym rytuałem mógł otworzyć sobie drogę pogoni. Zawsze było to lepsze niż nie robienie zupełnie niczego.
Nie wiedział, ile czasu tak rozpaczał, roniąc nieistniejące łzy. Głazy nie znają takiego pojęcia jak czas, a on był zbyt zrozpaczony, żeby zwracać na to uwagę. Ile mógł tam być? Godzinę? Miesiąc? Może coś pomiędzy? Każda z tych opcji wydawała mu się równie prawdopodobna. Kiedy jednak finalnie uniósł się z ziemi i stanął ponownie na dwóch łapach, zauważył, że kartki, które zgubiła Riveneth, wciąż tu leżały, nienaruszone, choć trochę wilgotne. Sargybinis ostrożnie zebrał je wszystkie, uważając by przypadkiem za bardzo nie podnieść ich temperatury do poziomu spalania poprzez którąś ze swych szczelin. To były jej opowiadania. Sargybinis bardzo lubił je czytać, kiedy tylko miewał ku temu okazję. Kiedy widywał się z fellarianką, za każdym razem pytał, czy napisała coś nowego. Znowu zebrało mu się na płacz, lecz i tym razem z jego wyschniętego na kamień łba nie popłynęła ani jedna łza. Nie potrafił uronić ani jednej, ponieważ żadna nie wytrzymałaby jego temperatury dość długo.
Powoli prześledził oczami linijki pięknie zapisanego tekstu. Riveneth miała niezwykły talent do opowiadania historii, tak samo jak i do zapisywania ich z pomocą znaków piękniejszych niż te, jakie widział w którejkolwiek księdze. Pierwsza karta była zapisana dość drobno, lecz wciąż zupełnie czytelnie. Rozpoznał ten tekst, był to środek opowiadania o pewnej niebiance, która przez przypadek uwikłana została w zamach stanu. Sargybinis przewrócił karty, przyglądając się następnej i jeszcze kolejnej. Te dwie były powiązane. Tutaj była krótka, śmieszna historia o lodowym bankiecie, ta jednak była tutaj w całości. Sargybinis przeczytał ją jeszcze raz, przy czym na krótką chwilę zechciał się roześmiać. Zaraz jednak przypomniał sobie, co się wydarzyło, i znów ogarnął go nieprzebrany żal. Dalej nie dał już rady czytać, jego emocje były po prostu zbyt silne. Nie zdołał nawet doczytać do zakończenia, gdzie wszystko po prostu się roztopiło. Wszystko zbyt mocno przypominało mu o braku Riveneth. Zamierzał jednak zabrać je ze sobą, nie mógłby bowiem zostawić czegoś, co kiedyś do niej należało. Żeby upewnić się, że przypadkiem ich nie uszkodzi, znalazł kilka większych liści, przez które chwycił za papier. Wilgotne liście bowiem nie zapalają się aż tak łatwo, prawda?
Nie potrafił dłużej tak wytrzymać. Był człowiekiem czynu, nie potrafił siedzieć tutaj i dalej rozpaczać. Musiał powziąć jakieś działanie, znaleźć sposób by odnaleźć ukochaną. Nawet nie chciał myśleć o tym, co by było, gdyby okazało się, że przybył za późno. Myśl jednak wdarła się do jego umysłu, pokazując mu różne, przerażające i makabryczne wizje tego, co mogło się z nią stać. Najbardziej jednak bał się, że zrobią z nią to samo, co z nim. Ona nigdy nie odnalazłaby się w takiej sytuacji. Mimo iż wtedy może znów byliby do siebie podobni, pasujący, była to ostatnia rzecz, jakiej mógłby życzyć. Chciał jedynie modlić się o to, aby nie uśmiercili jej od razu, żeby nie torturowali zbyt szybko, żeby tylko zdążył jej z pomocą. Żadne jednak słowa nie opuściły jego kamiennej krtani. No tak, przecież już nie potrafił mówić...
Sargybinis ruszył w drogę z powrotem ku Rapsodii. Nie wiedział w sumie dlaczego, ale czuł, że jeżeli miał znaleźć kogokolwiek, kto mógłby mu pomóc w obecnej sytuacji, to powinien go szukać właśnie tam. Rapsodia była bowiem miastem przepełnionym magią, czarodziejami i magicznymi istotami, gdziekolwiek indziej próżno było szukać ich aż tylu, co tam. A nawet jeżeli nikt nie zechce mu z tym pomóc, zawsze może odwołać się na swoje szlachetne pochodzenie i domagać się kogokolwiek, kto pomógłby mu się dostać do Riveneth. O ile oczywiście zdołałby im udowodnić, że on to on, a nie ktoś inny... Trudno bowiem podawać się za księcia, będąc zaledwie kupą głazów.
Podróżował szybko. Nie do końca zręcznie, często potykał się o przeróżne rzeczy, jakie trafiały mu pod łapy, a już szczególnie korzenie, lecz dla jego nowego ciała nie stanowiły one żadnej przeszkody i zrywały się pod jego naporem niczym zwyczajne nici, jak pajęczyna. Szedł równo i bez najmniejszego zawahania, nigdy nie zwalniając raz przybranego tempa. Fakt, że nie odczuwał zmęczenia znacznie ułatwiał mu drogę, jednak żałował że chodzenie jeszcze szybciej raczej nie było dla niego możliwe. Żałował też, że jego nowe ciało nie przyniosło mu smoczych skrzydeł, które zdolne byłyby unieść go w górę pomimo jego ciężaru.

Jego plan o dotarciu do Rapsodii i proszeniu kogoś o pomoc okazał się jednak być kompletnym fiaskiem. Po jakimś czasie, który najpewniej trwał parę dni, udało mu się wyjść na trakt prowadzący wprost do miasta. Mógł już nawet zobaczyć stąd znajome mury, wewnątrz których spędził tyle czasu swojego życia. Mimo to z jakiegoś powodu nie czuł się najlepiej, tak jakby tak naprawdę nie chciał tam iść. Może to dlatego, że życie już nie było dla niego takie samo i powoli przygniatała go masa wspomnień? W końcu nie mógł powiedzieć, że jeszcze kiedykolwiek będzie mógł odzyskać swoje dawne ciało. Wszystko to spłonęło gdzieś w miejscu, którego nazwy nawet nie znał.
Wkrótce jednak okazało się, że się pomylił i wcale nie była to kwestia jego kiepskiego samopoczucia. Uczucie nasilało się z każdym kolejnym krokiem naprzód, w stronę Rapsodii. Szybko dotarło do niego, że to nie jest po prostu wrażenie, coś jakby polecenie wiszące w powietrzu, które mówiło mu, by trzymał się z daleka. Sargybinis próbował nie poddawać się mu i parł uparcie naprzód, wiedząc jak ważny jest jego cel. Niestety jednak rzeczywistość znów postanowiła sobie z niego zadrwić, kiedy postawiła tuż przed nim niemalże niewidoczną ścianę. Obrońca zderzył się z nią, przez chwilę nie będąc nawet świadomym jej istnienia. Dopiero gdy jego ciało odmówiło poruszenia się choćby o włos przez twardą niczym on sam substancję, dotarło do niego, że dotyka właśnie ściany. Smok postanowił spróbować sforsować ją siłą, jednak każde uderzenie w szklistą osłonę nie przynosiło żadnego efektu. Dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, że to bariera antymagiczna wokół Rapsodii. Ta, o której tyle się nasłuchał, lecz nigdy jej nie doświadczył. Podobno miała nie przepuszczać przez siebie żadnych zaklęć, zapewniając bezpieczeństwo mieszkańcom. Co dziwne, jeżeli się nie mylił, to istot posługujących się magią nie zatrzymywała, a nie miał pojęcia dlaczego on nie mógł jej przekroczyć. Do tej pory miał po prostu wrażenie, że to tylko opowieść by przekonywać ludzi o bezpieczeństwie Rapsodii, lecz opowieści nie potrafiłyby stawić mu czynnego oporu, który wydawał mu się zupełnie nie słabnąć, nieważne ile siły próbował włożyć w sforsowanie bariery. Sargybinis jednak nie chciał rezygnować.
Nie wiedział ile czasu zmarnował próbując bezskutecznie przedostać się na drugą stronę, nim w jego umyśle pojawiła się potrzeba, by udać się gdzie indziej. Myśl, która niemalże wydawała mu się obca, napierała na niego z dużą siłą, nieustannie przypominając mu o Riveneth, która gdzieś tam potrzebowała jego pomocy. On z początku opierał się jej, przekonany że sam nie ma żadnych szans na to, by ją odbić z rąk demonów, lecz po jakimś czasie, gdy już zapadła ciemność a jedynymi źródłami światła byli on sam i miasto w oddali, dotarło do niego wreszcie, że w ten sposób niczego nie osiągnie.


Teraz był już daleko, cały szmat drogi od Rapsodii. Gdzie dokładnie? Sam nie wiedział. Przez całą drogę podążał jedynie za przeczuciem, które mówiło mu by iść na wschód. Tak więc kroczył równym tempem tam, skąd wschodziło słońce każdego kolejnego dnia. Na początku próbował liczyć ile czasu już upłynęło, ale po jakimś czasie dni i noce zaczęły zlewać się w jedno, nie dając się w żaden sposób rozróżnić od siebie. Sargybinis po prostu nie potrafił zbyt długo skupiać się na czymś, co w bezpośredni sposób nie mogło przybliżyć go do ukochanej. Domyślał się też, że fakt, że nie zatrzymał się w trakcie drogi ani jeden raz także trochę mieszał mu w głowie, myląc go. Gdyby jednak miał zgadywać ile czasu już tak szedł, to chyba powiedziałby, że minął już miesiąc. Jak blisko byłby prawdy, tego już nie wiedział.
Przez większość czasu maszerował przez niemalże całkowite pustkowie, na którym oprócz paru niskich wzniesień i całego morza traw nie było niczego ani nikogo. Siedem razy w trakcie podróży natknął się na jakieś wsi, jednak każdą z nich omijał szerokim łukiem, wychodząc z założenia, że nic dobrego by go tam nie spotkało. Po drodze ominął również dwa duże miasta, oba solidnie obwarowane, choć prawdopodobnie żadne z nich pod względem bezpieczeństwa nie mogło równać się z Rapsodią. Pomimo tego że były na jego drodze, miał wrażenie, że to nie tu powinien się udać. Nie miał pewności co do tego, jak bardzo ufał swojemu przeczuciu, z drugiej jednak strony trochę obawiał się pokazywać ludziom, a co dopiero prosić ich o pomoc. Na razie jednak uznał, że powinien zaufać połączeniu, zważywszy na to, że wcześniej bardzo trafnie naprowadziło go na trop Riveneth. Wprawdzie wątpił, żeby i tym razem się to udało, już prędzej uwierzyłby w to, że znajdzie tam czyjąś pomocną dłoń niż cokolwiek innego. Zawsze jednak byłoby to nie najgorsze rozpoczęcie poszukiwań.
Okoliczne tereny zaczęły powoli zmieniać się dookoła niego, zaczynając przeobrażać się z pustego i niemal niezamieszkanego pustkowia w pokryty lasami krajobraz, okazjonalnie poprzecinany wyższymi wzniesieniami. Sargybinis wyraźnie zaczął odczuwać większą wilgotność w powietrzu, której niemalże brakowało na przemierzanych przez niego stepach. Czuł jak rosa próbuje wedrzeć się do jego ognistego wnętrza przez załamania na kamiennych łuskach niczym nieprzyjemne łaskotanie, porównywalne do armii gąsienic maszerującej po nagiej skórze. Jednocześnie mokra i przesiąknięta wodą ziemia dosłownie znikała mu spod łap, sprawiając że na każdym kroku zapadał się w niej o co najmniej pół stopy. Czuł się bardzo niekomfortowo z całą tą wilgocią i aż kusiło go by zastygnąć zewnętrzną warstwę swojej kamiennej skorupy, lecz zdawał sobie sprawę z tego że to go tylko spowolni, choć pozbawi konieczności odczuwania całej tej wilgoci. Wolał jednak zostać tak jak był, gdyż kiedy był niezastygnięty, łatwiej mu było się poruszać.
Zaczynało już robić się ciemno, gdy nagle naszło go dziwne wrażenie, że jego cel, czymkolwiek by on miał nie być, znajduje się już blisko. Sargybinis otrząsnął się powoli z częściowego letargu, w który zapadł w trakcie podróży i zaczął zwracać większą uwagę na swoje otoczenie. Po swojej lewej stronie miał dość strome zbocze, w większej części zarośnięte przez drzewa. Wzgórze było sporo większe niż te, które widział do tej pory, do tego nawet stopnia że może uważane było w okolicy za górę. Z zarośniętego zbocza wprawdzie nie można było dostrzec szczytu, lecz i bez tego dało się mniej więcej określić gdzie mógłby się znajdować. Po prawej stronie natomiast rozciągał się w miarę płaski teren, przynajmniej na tyle na ile widać było poprzez gęstwinę. Na wprost również nie było wiele widać, lecz Sargybinis wyraźnie czuł, że idzie w dobrym kierunku. Nie wiedział wprawdzie czego powinien oczekiwać na końcu swojej podróży, tak więc zwolnił trochę kroku i usiłował jakoś zniwelować głuche tąpnięcia, rozbrzmiewające za każdym razem gdy jego łapy stykały się z ziemią. Obrońca przy okazji schylił się również, chcąc uniknąć nisko rosnących tutaj gałęzi, których odgłosy mogłyby zaalarmować kogoś o jego obecności. Nie spodziewał się bowiem tego, by zastał tu Riveneth. Bardziej prawdopodobne było to, że przeczucie sprowadziło go z powrotem do trzech demonów, które go zabiły. Kto wie czy to nie one same sprowadziły go tutaj w ten sposób. Sargybinis nie cieszył się wprawdzie z ponownego spotkania ich, lecz z drugiej strony teraz, gdy już nie miał zupełnie nic do stracenia, mógł ponownie spróbować podjąć z nimi walkę i kto wie, może nawet zatrzymać ich i ich niecne plany? Teraz był o wiele silniejszy i twardszy niż kiedykolwiek. Może miałby z nimi jakieś szanse?
Jego rozmyślania przerwał najpierw świst bełtu, który przeszył powietrze, a moment później następny. Nie były one jednak skierowane w niego, odgłosy zarówno strzału jak i uderzenia dobiegły go gdzieś z przodu, z miejsca do którego zmierzał. Zaraz potem usłyszał hałasy, które sugerowałyby, że właśnie odbywa się tam jakieś starcie. Sargybinis, dochodząc do wniosku że wrzawa wzbijana przez walczących powinna pokryć dźwięki jego stąpania, przyspieszył, chcąc szybciej znaleźć się na miejscu. Jednocześnie skupił się na swojej powłoce, zastygając z zewnątrz, przez co otwarte szpary w jego ciele, wypełnione płynnym ogniem, zaczęły tracić na jasności i przybierać podobny kolor co reszta jego ciała, co w jego mniemaniu miałoby pomóc mu pozostać niezauważonym. W miarę jak zastyganie postępowało, Sargybinis czuł jak jego ciało twardnieje jeszcze bardziej, zmniejszając jego zasięg poruszania.
Gdy zbliżał się do pola walki, przypomniał sobie o swojej torbie, którą do tej pory trzymał na ramieniu. Obrócił łeb z towarzyszącym temu lekkim zgrzytem kamienia, lecz na szczęście wciąż była na miejscu. Torbę tą znalazł gdzieś po drodze, w okolicy jednej z mijanych wiosek. Wcześniej chyba służyła do transportowania jedzenia, ale ktoś ją zwyczajnie porzucił na drodze. Smok postanowił więc wziąć ją dla siebie, bo choć nie była ładna i prawdopodobnie do wygodnej było jej daleko, zdecydowanie była wytrzymała na temperatury, dzięki czemu nie musiał się martwić że zgubione przez Riveneth kartki z opowiadaniami ulegną uszkodzeniu. To była dla niego jedyna pamiątka, jaką po niej miał i nie pozwoliłby sobie na to, żeby coś im się stało.
Na teren starcia dotarł dopiero wtedy, gdy już w zasadzie było po wszystkim. Ukrył się za jakimiś krzakami porastającymi zbocze i przyjrzał się polu walki. Na ziemi leżało kilku martwych i umierających wojowników. Część z nich była zdekapitowana, a część poważnie raniona, a wszyscy unurzani we własnej krwi. Na nogach wciąż było zaledwie kilka osób. Pierwszą z nich była kobieta, umięśniona brązowowłosa wojowniczka, uzbrojona w szablę, która kucnęła przy jakimś pokonanym mężczyźnie, najwyraźniej ze zmęczenia po walce i przyglądała się pozostałym. Gdzieś z boku wyszedł mężczyzna w bardzo wymyślnym ubiorze, głównie w kolorach czerni z dziwacznym płaszczem przy pasie. Ten miał długie, czarne włosy i wyglądał na dokładnie tak przejętego dopiero co odbytą tutaj walką, jakby był to zwyczajny wieczorny spacer po parku. Sargybinis wprawdzie nie widział jak walczył, ale ślady krwi sugerowały, że jakoś uczestniczył w starciu, pomimo tego że nie wyglądało na to by zrobił zbyt wiele. Poza nim natomiast była jeszcze dwójka, wciąż walczącą ze sobą. Jeden z nich był wysoki i postawny, uzbrojony w długi, chyba półtoraręczny miecz, w tym momencie broniąc się okutą w metal rękawicą przed atakami drugiego, który z nożem usiłował przebić się przez osłonę przeciwnika. Sądząc po ubiorze tego drugiego, nożownik był po stronie tych pokonanych, gdyż jego lekki pancerz przypominał te, w które odziani byli jego kompani. Z jakiegoś powodu nie próbował uciekać, a pozostała dwójka stroniła od dołączenia do pojedynku, z których ani jednego nie potrafił zrozumieć.
Starcie zakończyło się zanim jeszcze zdążył zadecydować, po której stronie miałby się opowiedzieć. Wojownik z mieczem zdołał zachwiać postawą atakującego, po czym solidnym cięciem uderzył w pobliże szyi, skutecznie pozbawiając swojego przeciwnika jakichkolwiek szans na wygranie pojedynku, a następnie pchnięciem w klatkę piersiową zakończył jego życie. Sargybinis wyraźnie poczuł w powietrzu jego ulatującą duszę, co przypomniało mi tylko o tym, że on wcale aż tak bardzo się od niej nie różni, tylko że jego przykuto do sztucznego ciała. Ku swojemu zdziwieniu jednak nie czuł się źle, widząc tak czyjąś śmierć. Do tej pory zdarzało mu się czuć z tego powodu smutek, żal, przygnębienie, wątpliwości, gniew i wyrzuty sumienia. Nigdy jeszcze jednak nie czuł obojętności. Co się z nim działo? Czy to demony tak go zmieniły? Czy może to on sam, ślepy na świat dookoła odgrodził się od wszystkiego, co wydawało mu się mniej ważne od jego misji?
Po skończonej walce, kobieta podeszła bliżej do swoich kompanów. Rozejrzała się trochę, jakby nad czymś zastanawiając. Parę razy jej wzrok spoczął na zdemolowanym wejściu do wnętrza wzgórza, czy też raczej góry, które przywodziło na myśl kopalnię. O czym wtedy myślała? Trudno powiedzieć. W każdym razie chwilę później powiedziała coś swoim towarzyszom i samotnie już ruszyła gdzieś w las, zostawiając dwóch wojowników samych przed wejściem do sztolni.
Sargybinis chciał już wyjść z ukrycia, lecz nim zdążył się ruszyć, czarnowłosy mężczyzna w dziwacznych ciuchach postanowił się ruszyć, lecz nie w stronę wejścia, a raczej któregoś z ciał. Zaraz potem przykucnął przy nim, plecami zwróconymi w stronę Obrońcy, zasłaniając mu tym samym widok. Dopiero kiedy się odsunął, trzymając coś sporego, a trupowi teraz brakowało ręki, dotarło do niego wreszcie co tak właściwie zrobił. Obrońca poczuł obrzydzenie, gdyż sam z siebie chyba nigdy nie posunąłby się do zbezczeszczenia zwłok, o ile nie zależałoby od tego czyjeś życie. Mimo tego nie ruszył się nawet o dziesiątą część palca, chcąc dowiedzieć się dlaczego ten człowiek w ogóle robiłby coś takiego.
Nie musiał czekać zbyt długo na odpowiedź. Krew, kapiąca z ramienia, posłużyła najwyraźniej za część jakiegoś zaklęcia. Sargybinis widział jak czarnowłosy rysuje na ziemi symbole, z których część wydawało mu się że skądś znał. Dopiero po chwili dotarło do niego, że stary czarodziej, z którym podróżował w ostatnich tygodniach swojego życia, użył tych samych symboli żeby ściągnąć ich obu Prasmok jeden wie gdzie, do miejsca, w którym obaj zginęli. Obrońca przypatrywał się uważnie znakowi, spodziewając się w każdej chwili że w jego środku nagle zjawi się chcąca pochłonąć wszystko dookoła dziura, która w ten czy inny sposób zabije obu mężczyzn, a jego przeniesie w miejsce, o którym nawet nie pomyślałby, że istnieje. Przez chwilę nawet wydawało mu się, że właśnie dlatego miał przeczucie żeby się tu udać, żeby zdążyć na międzywymiarową podróż, lecz jednak nic takiego się nie wydarzyło. Znak w pewnym momencie zapłonął brunatnym ogniem i pokrył kawałek otwartego terenu dymem, lecz nic szczególnego z tego nie wynikło. Chwilę potem jedynie, w miejscu gdzie wcześniej się znajdował, był teraz dziwaczny, humanoidalny stwór, podobny trochę do impa bo jego skóra miała czerwony kolor, był raczej niski i miał kopyta zamiast nóg. Oprócz tego miał jeszcze ogon i skrzydła, a jedna jego łapa była obrośnięta czymś w rodzaju błyszczącego kryształu.
Chwilę potem pomiędzy stworem a jego twórcą nawiązała się rozmowa. Sargybinis nie słyszał wszystkiego wyraźnie, jednak wynikało z niej, że mężczyzna nazywa się Jon, szuka jakiegoś artefaktu, a stwór o imieniu Grem ma mu w tym pomóc. W jakiej kwestii dokładnie, tego nikt nie powiedział. Przy okazji mężczyzna wspomniał również imię drugiego wojownika, które brzmiało Reinar. W sumie to nawet nie wiedział po co próbuje spamiętać te wszystkie imiona. Przecież i tak nie potrafił nawet mówić, a co dopiero jeszcze kogoś zawołać.
Po tej konwersacji Jon skierował się w stronę wejścia do kopalni, razem z towarzyszącym mu Gremem. Stwór wydawał się być całkiem podekscytowany, choć Sargybinis nie wiedział dlaczego miał takie wrażenie. Reinar natomiast wydawał się być trochę nieprzekonany, tak jakby to Jon dowodził całą operacją a on był tutaj tylko do pomocy. Możliwe jednak że była to po prostu kwestia tego, że nie wiedział o stworzeniu które właśnie się pojawiło. Sargybinis przyglądał mu się z równą uwagą co Jonowi, jednak to ten drugi wydawał mu się być celem jego przeczucia. To, że potrafił przyzwać jakąś istotę za pomocą znaków sugerowało, że jego umiejętności mogłyby mu się przydać w odszukaniu Riveneth, czy chociaż samych demonów które go zabiły. Może potrafiłby zrobić przejście, przez które można by było zaskoczyć demony? Sargybinis nie wiedział czy zabicie ich nie zakończyłoby zaklęcia, przez które wciąż posiadał ciało, choć nieswoje, ale słyszał słowa, które mówiły że gdyby był wolny, to w mgnieniu oka znalazłby Riveneth poprzez łączącą ich więź. Poza tym doświadczyłby słodkiej satysfakcji z tego, że udało mu się dokonać zemsty na swoich zabójcach. Nawet jeśli znaczyłoby to, że już nigdy nie miałby ciała, był gotów podjąć to ryzyko.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Śro Kwi 10, 2019 10:59 am
autor: Reinar
Reinar podniósł miecz nożownika i wyciągnął go z pochwy. Krótki, obosieczny, z ostrzem o prostym kształcie i zwężonym sztychem. Nieskomplikowana, skuteczna broń, mniejsza niż jego miecz. Może się przydać jeśli mają łazić po korytarzach. Zdobycz została przytroczona do plecaka, po czym Nord podniósł, oczyścił i przywłaszczył sobie nóż, którym walczył nożownik. Jemu już na pewno nie będzie potrzebny. Przeszukał jeszcze kieszenie zabitego znajdując kilka monet, kawałek sznurka i małą skórzaną kopertę schowaną na piersi. Sakiewki przy pasie nie zawierały nic nietypowego, ot, rzeczy, które warto mieć przy sobie.

Wstał, rozejrzał się po towarzyszach. Kiedy spojrzał na Sherani ta stwierdziła, że "Trochę się pokomplikowało". Były uczeń szamana wyczuwał w odchodzącej wojowniczce niepokój, bardziej chyba związany z tym co się działo w niej samej, niż z tym co mogło spotkać ją z zewnątrz - nie wyglądała na taką, która nie umiała sobie poradzić z zagrożeniem. Chodziło o jej zmiennokształtność? Uke uczył go, że to nie jest coś co powinno być brzemieniem, ale najwidoczniej tym, których to rzeczywiście dotknęło nie było łatwo sobie z tą sytuacją poradzić.

Oddał jej krótki salut, ciche pożegnanie najemników, odczekał chwilę nie będąc pewnym czy odpowie, po czym udał się w stronę wejścia do kopalni, przy którym stał Jon.

Ruszył ostrożnie, ponieważ okazało się, że Jon nie tylko jest wytrawnym wojownikiem, ale też najwyraźniej czarownikiem zadającym się z siłami piekielnymi. Niedawno wspólnie walczyli z diabłami, a teraz sam przywołał demona. Niewielkiego, pokracznego stwora. W jego towarzystwie czarownik wszedł w korytarz będący przejściem do kopalni.

Reinar stanął w wejściu lustrując je, ale nie wszedł do środka.

- Jon! Co tu się w ogóle dzieje? Niedawno zabijałeś demony, a teraz przywołujesz kolejne? - zapytał. W zasadzie to by wyjaśniało czemu Jon z przystał na poszukiwanie bramy do piekła w starej kopalni, ale Nord chciał usłyszeć co czarownik ma do powiedzenia.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Sob Kwi 13, 2019 5:03 pm
autor: Jon
Zatrzymał się, będąc już w środku, jakieś trzy kroki wewnątrz jaskini. Odwrócił w stronę Reinara, po chwili to samo zrobił, nie tak dawno przyzwany przez łowcę dusz, pomniejszy demon. Mężczyzna zadawał mu dziwne pytania, a Jon powstrzymał się przed tym, żeby nie spojrzeć na niego jak na jakiegoś chłopa z małej wsi, który nigdy wcześniej nie widział czarów. Dlatego też spojrzenie, które spoczęło na nordzie, było dość neutralne, raczej nie pokazujące tej emocji, którą piekielny poczuł wewnątrz siebie. Cóż, mogłoby to być źle odebrane przez Reinara, chociaż… czy aby rzeczywiście przeszkadzałoby mu to? Nadal uważał, że w pojedynkę poradziłby sobie lepiej niż z kimś – w dodatku ten ktoś był osobą młodszą od niego i mniej wprawioną w boju, a jeśli miał jakieś zdolności magiczne, to najpewniej także były na niższych poziomach niż te, które prezentował Jon.
         – Co tu się dzieje? Nic takiego, po prostu przyzwałem do pomocy jednego ze znajomych mi demonów – odezwał się w końcu, wzruszając nawet ramionami. Dla niego naprawdę nie było to nic niezwykłego, w końcu nie był to pierwszy raz, gdy korzystał z pomocy… „zaprzyjaźnionego” demona. A to, że wspomniał o tym, że jest to jeden z demonów, mogło łatwo wskazać Reinarowi, że Jon znał się z przynajmniej kilkoma tego typu kreaturami, jednak na pewno każdy z nich był przedstawicielem innego gatunku i był też przez to pomocny w innych sytuacjach.
         – Właśnie to zrobiłem. Różnica jest taka, że tamte diabły należały do grupy najemnych, którzy prawdopodobnie mają mnie zabić, a ten tutaj jest po mojej stronie i nie zwróci się przeciwko mnie – odparł, a przy wypowiadaniu ostatnich słów spojrzał prosto na Grema, który pokiwał głową, jakby chciał potwierdzić te słowa.
         – Tak długo, jak będzie mi się to opłacało – odezwał się demon.
         – Za każdym razem ci się to opłaca, więc nie próbuj zasiewać w Reinarze ziarna wątpliwości co do twojej lojalności względem mnie – dopowiedział Jon, a Grem zaśmiał się krótko, co mogłoby sugerować, że to, co powiedział, niekoniecznie musiało być na poważnie i także nie musiało być prawdą.
         – Zawsze możesz ruszyć w swoją stronę, jeśli ci się to nie podoba – powiedział jeszcze łowca dusz, ponownie wzruszając ramionami. Tak, nadal nie zależało mu na tym, żeby nord mu towarzyszył. Zresztą, nawet go o to nie prosił, więc nie miałby mu za złe, jeśli zdecydowałby się właśnie na rezygnację z eksploracji opuszczonego szybu, odwrócił się i ruszył przed siebie.

Gdy już byli w środku i zaczęli iść w głąb tunelu, Jon przypomniał sobie o chwilowym uczuciu, które dotarło do niego w trakcie tej krótkiej rozmowy z Reinarem i tłumaczeniem mu, dlaczego przyzwał pomniejszego demona. Zresztą, im głębiej wchodzili i im ciemniej było, tym bardziej świecił się kryształ zastępujący część jednej z rąk Grema – dawał on światło koloru bardzo jasnej czerwieni, które otaczało ich „kopułą” sięgającą kilka kroków w przód i tyle samo w tył.
         – I możliwe też, że ktoś nas śledzi. Jedna osoba i wydaje mi się, że raczej nie jest do nas wrogo nastawiona, bo zaatakowałaby już wcześniej – odezwał się cicho, tak, żeby tylko Reinar i Grem go słyszeli. Nie chciał mówić tego zbyt głośno, bo ten ktoś idący za nimi, mógłby go jeszcze usłyszeć.
         – Nie oglądaj się i nie wykonuj gwałtownych ruchów. Jeśli ta osoba rzeczywiście nie chce nas zabić, to prędzej czy później ujawni się… albo ja ją zdemaskuję – dopowiedział, nadal zachowując ten cichy, niemalże konspiracyjny szept.
Ściany i sufit opuszczonej sztolni nie były czymś niezwykłym. Było widać, że zostały stworzone przez osoby, które tu kiedyś pracowały, a co jakiś czas napotykali belki podtrzymujące strop, na których znajdowały się także miejsca, w których kiedyś umiejscowione były pochodnie – dodatkowo mogły też podpowiedzieć to stare ślady sadzy właśnie na drewnie. Na ścianach nie było żadnych tajemniczych symboli, rysunków lub czegoś innego, co mogłoby podpowiadać, że w środku natknął się na niebezpieczeństwo. Dopiero po jakimś czasie, gdy natknęli się na dwie odnogi – jedna prowadziła w dół i lewo, a druga także w dół, ale w stronę przeciwną, czyli w prawo – na ścianach znaleźli też napisy w mowie wspólnej. Lewy tunel nazwany był „Szybem 1”, a ten idący w prawo „Szybem 2”.
         – Pod nazwą drugiego szybu było napisane coś jeszcze, ale ktoś musiał to zetrzeć lub zniszczyć, bo nie da się tego odczytać – odezwał się łowca dusz po tym, jak podszedł bliżej prawej odnogi i przyjrzał się napisowi z nią powiązanemu.
         – To, co…? Rzucamy monetą? Orzeł idziemy w lewo, herb Kryształowego Królestwa idziemy w prawo? - zapytał, wyjmując z sakiewki srebrnego orła. Jako pomysłodawca, nie miał nic przeciwko właśnie takiego rozwiązaniu tej sprawy. Tym bardziej, że nic nie podpowiadało im, który szyb może okazać się bezpieczniejszy, a w którym czeka na nich jakieś niebezpieczeństwo.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Śro Kwi 17, 2019 10:59 am
autor: Sargybinis
Przypuszczenia Sargybinisa odnośnie zawahania brązowowłosego okazały się być wcale nie aż tak dalekie od prawdy, jak mogłoby się z początku wydawać. Potwierdzały to jego słowa, w których zapytał się swojego towarzysza co się właściwie dzieje i dlaczego nagle przyzywa demony. Co jednak najbardziej zwróciło jego uwagę przy tych słowach, to fakt, że wspomniał o jakichś innych demonach, z którymi walczyli wcześniej. Czyżby chodziło o tamtą trójkę, która przez przypadek natknęła się także i na nich? Nie, to niemożliwe. Demonów przecież jest całe mnóstwo, kto wie jak wiele właściwie? To musiały być jakieś inne, mniej rozważne i mniej istotne demoniczne pomioty. Sargybinis pamiętał przecież o tym, jak mówili, że chcą pozostać w ukryciu, nie sądził więc że tak po prostu by się bez sensu nastawiali w zupełnie przypadkowym miejscu i sytuacji.
W odpowiedzi na pytanie Reinara wywiązała się krótka, niewiele mówiąca konwersacja między Gremem i Jonem, z której udało mu się zrozumieć, że demon jest tutaj czymś w rodzaju płatnego najemnika, najwyraźniej dość chciwego. Przy okazji też padły słowa, z których wywnioskował, że brązowowłosy jest tutaj na luźniejszych warunkach i w zasadzie równie dobrze mógłby sobie stąd iść. Reinar w zasadzie nic na to nie odpowiedział, mimo to podążył za towarzyszem i jego stworem do wnętrza tunelu prowadzącego w głąb ziemi.
Kiedy już wszystko to się wydarzyło, Sargybinis uniósł się ponownie do pozycji stojącej, przestając już ukrywać się przed czymkolwiek wzrokiem, czemu towarzyszył dźwięk ocierających się o siebie kamieni. Jednocześnie zaczął powoli kroczyć w stronę wejścia do sztolni, wciąż starając się jednak nie wydawać zbyt głośnych odgłosów. Szło mu to jednak aż tak źle, że doszedł do wniosku że zupełnie nic to nie przyniesie, tym bardziej że teraz widział jak bardzo kamieniste podłoże jest w środku. Dotarło do niego, że zwyczajnie nie ma opcji by mógł zbliżyć się do nich niezauważony. Z tego też powodu ponownie skupił się na temperaturze swojego ciała i zaczął podnosić ją stopniowo w okolicach zewnętrznej skorupy. Zarośnięte szpary zaczęły powoli zamieniać się w płynną magmę. Oprócz tego postanowił jeszcze więcej ciepła skierować w stronę swojej lewej łapy, która zaczęła topnieć całkowicie, zamieniając się w substancję tak gorącą, że prawdopodobnie mogłaby przetopić się przez skałę, pomimo tego że wciąż zachowała swój oryginalny kształt. Wciąż można było w magmie rozpoznać kształt łapy, który w miarę jak patrzyło się coraz wyżej był chłodniejszy i łagodnie przechodził w kamienne fragmenty jak na reszcie jego ciała. Teraz jego łapa świeciła bardzo jasnym, wyraźnie widocznym oraz pulsującym niczym krew w żyłach światłem, które nawet z wejścia oświetlało wyraźnie spory kawałek tunelu naprzód. Smok wiedział, że będzie go przez to jeszcze lepiej widać, lecz w tym momencie było to dla niego najmniejszym z jego problemów. Sargybinis jednak zanim jeszcze nawet ruszył prawą, kamienną łapą chwycił swoją torbę i upewnił się, że nie zajęła się ona ogniem, a następnie wyciągnął ją prostopadle w bok, jak najdalej od płonącej magmą łapy. Pomimo swojej wytrzymałości, obawiał się, że nie byłaby w stanie wytrzymać zbyt długo w pobliżu jego stopionej formy.
Jak się wkrótce okazało, tunel został przygotowany z myślą o ludzkich robotnikach, takich o przeciętnym wzroście. Sargybinis próbując iść wgłąb, musiał co jakiś czas pochylać się do przodu, gdyż w mniej więcej równych odstępach napotykał na swojej drodze belki podtrzymujące strop, które znajdowały się akurat na wysokości jego łba. Sufit również był jego zdaniem zdecydowanie zbyt nisko, gdyż choć mieścił się pod nim prawie idealnie, to w niektórych miejscach odstające kamienie na czubku jego głowy wrzynały się w skałę, powodując okropny hałas. Najbardziej irytujący dla niego w tym wszystkim był fakt, że do tej pory nie zdarzyło mu się jeszcze znaleźć pod jakimś stropem w swoim nowym ciele i nie bardzo wiedział, ile miejsca potrzebował. W ostateczności po prostu postanowił iść pochylony przez cały czas, co choć go nie spowalniało, sprawiało z jakiegoś powodu, że czuł się niekomfortowo.
Jego ciężkie kroki rozbrzmiewały głuchym echem w tunelu, miarowo wybijając równy, nieprzerwany rytm. Okazjonalnie jakiś kamyk wylatywał mu spod łap, po czym zderzał się to z podłogą to ze ścianą. Pulsujące, płomienne światło rzucało jasność jedynie na krótki fragment tunelu, podczas gdy na dalsze jego części posyłało jedynie dziwaczne, powykręcane cienie, rodem z dziecięcych koszmarów. Wilgoć w powietrzu obłaziła go niczym stada mrówek, jednak w pobliżu lewej łapy dosłownie parowała w powietrzu, nawet nie mając szansy do niej dotrzeć. Dało się nawet słyszeć cichutki syk, jaki temu nieustannie towarzyszył.
Sargybinis idąc nie potrafił jednak dostrzec żadnych śladów tego, że chwilę przed nim ktoś przemierzył tę samą drogę, zmierzając gdzieś głębiej. Przez jakiś czas nawet wydawało mu się, że jakimś sposobem udało mu się ich zgubić, lecz nie pamiętał by chociaż jeden raz trafił na jakieś rozdroże. Tunel prowadził prosto i lekko w dół, cały czas wydając się identyczny jak zaledwie kawałek wcześniej.
W pewnym momencie jednak za lekkim zakrętem udało mu się wreszcie zobaczyć tych, których szukał. Obecnie stali na pierwszym rozdrożu, z dwoma tunelami prowadzącymi w lewo i w prawo. Jon, którego od razu dało się poznać po niepraktycznie wyglądającym ubraniu nawet przy słabym świetle, obecnie stanął przy tunelu prowadzącym w prawo i chyba szukał czegoś w swoich torbach. Reinar stał jakby trochę z boku, przypatrując się towarzyszowi. Grem, demon latający gdzieś w pobliżu, oświetlał im obu drogę.
Sargybinis postanowił się przywitać i przedstawić. Nie chciał w końcu już na samym początku ich nastraszyć. Na swoje nieszczęście, po raz kolejny zapomniał o tym, że nie potrafi mówić, a z jego gardła wydobył się głośny trzask i kilka jednocześnie wybrzmiewających stuknięć, co razem zabrzmiało niczym potwór broniący swojego terytorium. Smok dopiero po momencie zorientował się, co właśnie zrobił i swoją lewą, stopioną łapą walnął się po pysku, na chwilę zupełnie przesłaniając sobie widok. Wrażenie było dziwne gdyż czuł gorąco bijące od swojej kończyny, lecz ten krótki moment nie wystarczył na to, by temperatura w jakiś sposób wpłynęła na resztę jego ciała. Odjął wtedy łapę od twarzy, wyciągnął ją ponownie w lewo, a następnie, nie mając pojęcia co tak właściwie teraz powinien zrobić, pomachał nią lekko w stronę dwójki mężczyzn.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Śro Kwi 24, 2019 8:59 pm
autor: Reinar
Reinar nie do końca był przekonany co do słuszności przywoływania nawet pomniejszego demona, ale zdążył się już zorientować, że Jon nie ma w zwyczaju brać pod uwagę zdania innych więc nie odezwał się. Co ani Jonowi, ani jego demonicznemu przywołańcowi, najwyraźniej nie przeszkadzało.

Magia czarowników z ciepłych krain była zupełnie inna od tego czym posługiwali się szamani Nordów, co nie przestawało zadziwiać najemnika z Zimowych Borów. Owszem, szamani umieli przywoływać duchy i reprezentacje żywiołów, ale nieczęsto przybierały one formę... obcą. Zazwyczaj manifestowały swoją obecność używając tego co daje otaczający świat - podmuchów wiatru, ciał zwierząt, czasem nawet samego szamana. Jednak raz przywołany duch bardzo rzadko zwracał się przeciwko szamanowi. Jeśli magia, którą posługiwał się Jon, działała na podobnych zasadach to nie ryzyko, że Grem przestanie służyć Jonowi było niewielkie. Ręka Reinara mimowolnie jednak poklepała plecak, w którym był schowany jego bęben.

- I możliwe też, że ktoś nas śledzi - przerwał mu rozmyślania Jon.

Szli korytarzem opuszczonej kopalni. Rozglądając się dookoła Reinar nie widział nic specjalnie niepokojącego. Ot, to czego można się spodziewać. Pod stropem belki, w ścianach co jakiś czas rozmieszczone uchwyty na pochodnie, pod ścianami resztki pokruszonego kamienia, czasem porzucone narzędzia. Powietrze nie było zatęchłe - czuć było, że budowniczowie kopalni wiedzieli jak przygotować wentylację tak, żeby nie udusić górników. Co jakiś czas ze stropu kapała woda, spadając na podłogę tunelu tworząca ciche echo.

Dopiero po jakimś czasie zatrzymali się przed pierwszym rozwidleniem. Żadna z dwóch odnóg nie wydawała się bardziej obiecująca od drugiej, ale prawy korytarz był jednak określony niemożliwym już do odczytania komentarzem.

- Rzucać monetą? Jeśli przy prawym korytarzu coś było napisane to byłbym za tym, żeby go najpierw sprawdzić. Nawet jeśli okaże się, że ten tajemniczy napis to jedynie "do składu narzędzi tędy" to przynajmniej będziemy wiedzieć, że nic na nas stamtąd nie wyskoczy.

W tym momencie zza pleców zastanawiającej się nad wyborem drogi drużyny przez odgłosy kapiącej wody przebił się inny dźwięk - ocierających się o siebie kamieni i trzasku skał. Reinar odwrócił się. W głowie momentalnie pojawił mu się obraz bycia pogrzebanym żywcem w opuszczonej sztolni. Jednak zamiast pękających belek podtrzymujących strop i sypiącej się do tunelu masy ziemi i skał zobaczył...

- Smok! - wyrwało się Reinarowi. Sięgnął po miecz jednocześnie robiąc kilka kroków w tył, żeby ustawić się w jednej linii z Jonem. Potwór machnął łapą zahaczając o swój pysk, po czym machnął nią w kierunku drużyny. Nieco niezdarnie, pewnie dopiero go przebudzili. Stał naprzeciwko nich, buchając gorącem. Nie atakował.

Reinar nigdy wcześniej nie widział smoka, ale z tego co o nich słyszał to pojedynczy wojownik, nawet mistrz miecza, nie miał zbyt wielkich szans. Spojrzał na Jona.

- Czarowniku... Masz jakiś pomysł?

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Czw Kwi 25, 2019 7:17 pm
autor: Jon
Jon ciągle przyglądał się wytartemu napisowi nad nazwą jednego z tuneli. Coś mu tu nie pasowało, jednak nie wiedział co – teraz podpowiadało mu to coś w rodzaju przeczucia, które przecież nie jest nieomylne. Postanowił, że nie zostawi tego i może później trafią na coś, co mogłoby w jakiś sposób podpowiedzieć im, jaka informacja mogła znajdować się pod nadal widoczną nazwą.
         – Równie dobrze mógłby ostrzegać przed zawaloną ścianą albo sufitem, które mogą blokować drogę albo przed tym, że szyb sam w sobie grozi zawaleniem i, że nie powinno się do niego wchodzić – odparł, nadal rozmyślać nad tym, do którego szybko powinni się udać. On sam wolałby chyba udać się do tego, który był opisany wyłącznie nazwą, jednak Reinar też miał trochę racji i mogłoby się okazać, że nie ma tam nic groźnego, a zniszczony napis mógłby oznaczać jedynie to, że – na przykład – w tym szybie skończyły się złoża tego, co ludzie mogli tu kiedyś wydobywać.
         – Dobra, pójdziemy tym tunelem z wytartym napisem – zgodził się w końcu. Najwyżej za jakiś czas zawrócą, jeśli okaże się, że jest on zablokowany albo jest jakiś krótki i nie zaprowadzi ich zbyt daleko w głąb sieci tuneli.

Już mieli ruszać, gdy nagle uwagę każdego członka ich niewielkiej grupy przyciągnął dźwięk brzmiący podobnie, jak ocierające się o siebie kamienie. Okazało się, że jego źródłem było świecące się stworzenie podobne do smoka – tyle tylko, że wydawało się mniejsze od przeciętnego przedstawiciela tej rasy, nie miało skrzydeł i wyglądało bardziej jak… kamienny posąg, który ożył przez świecącą substancję, która widoczna była w małych odstępach między płytami i wydawała się lawą albo czymś do niej podobnym.
         – Chyba to on za nami szedł. Gdyby zamieszkiwał te szyby, przyszedłby z drugiej strony, a nie od wejścia do tuneli – odezwał się dość spokojnie. Wydawało mu się, że to stworzenie nie ma złych zamiarów wobec nich, chociaż odgłos, jaki z siebie wydawał, nie brzmiał zbyt przyjaźnie. Wydawać by się mogło, że było to ostrzeżenie, żeby nie podchodzili bliżej albo, żeby nie zapuszczali się dalej. Może smok mieszkał w tym miejscu albo wyszedł na polowanie? Las ten raczej był obwity w zwierzynę.
Później smok… wykonał gest podobny do machania. Może faktycznie nie miał wrogich zamiarów? Jon patrzył na niego nieco zaskoczonym wzrokiem, jednak nie miał zamiaru podchodzić. Możliwe było, że stworzenie nie dałoby rady porozumieć się z nimi jednym językiem i nie widzieli nic o nim, więc zrozumiałe było, że woleli utrzymać raczej bezpieczną odległość.
         – Przeczucie podpowiada mi, że nie ma złych zamiarów i nie chce nas zabić – odezwał się w końcu. Może po tych słowach Reinar postanowi schować broń, a jeśli nie… to łowca dusz właściwie nie zdziwi się, bo nawet jeśli nie zaatakuje ich, to i tak był dość niebezpiecznym stworzeniem.

Przeniósł wzrok z powrotem na smoka. Chciał zadać mu jedno, wydawać by się mogło, iż dość ważne, pytanie. W końcu, jeśli nie mową zwyczajną, to może w inny sposób.
         – Możesz przemówić do nas w inny sposób? Telepatią? - zapytał. Akurat tutaj odpowiedzieć może samym gestem – pokręcić przecząco głową albo pokiwać, aby twierdząco odpowiedzieć na zadanie pytanie. Wyglądało na to, że zanim jeszcze ruszą dalej, najpierw będą musieli poradzić sobie z tym problemem. Wątpił, żeby spotkanie to skończyło się walką między nimi i smokiem… jednak na taką ewentualność także musieli być gotowi.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Sob Maj 11, 2019 11:26 pm
autor: Sargybinis
Sargybinis poczuł się zwyczajnie głupio, jak kompletny idiota. Jakim sposobem udało mu się zapomnieć, że nie umiał mówić? Przecież od ponad miesiąca nie wypowiedział choć jednego ludzkiego słowa! Nie pamiętał nawet już jak brzmi jego własny głos, coś czego nigdy nie przypuszczał, że dałoby się zapomnieć. Co takiego więc właściwie chciał osiągnąć w ten sposób? Dobrze wiedział, że jego wygląd może ich przestraszyć, dlaczego więc nawet o tym nie pomyślał?
Wojownik imieniem Reinar wraz z momentem, w którym go spostrzegł od razu krzyknął i dobył miecza, cofając się w stronę Jona. Przez głowę przemknęło mu wtedy, że chyba nie przypomina smoka aż tak bardzo, jednak doszedł do wniosku że również i on miał takie pierwsze skojarzenie kiedy ocknął się w tym kamiennym ciele. Jego strach jednak był w pełni uzasadniony. Gdyby Sargybinis wciąż był człowiekiem i zobaczył takie monstrum idące w jego stronę, chyba też by się przeraził. Obrońca nie chciał jednak wywoływać takiego wrażenia. Zatrzymał się wtedy w miejscu, tak jak stał i wyciągnął lewą łapę do przodu w typowo ludzkim geście, ułożoną w pokojowy znak. Po krótkiej chwili namysłu dotarło do niego, że używanie do tego celu stopionej kończyny mogło nie być najlepszym pomysłem. Szybko zaczął przekierowywać gorąco do wnętrza swojego ciała, sprawiając że płonąca jasnym światłem powłoką lewej łapy zaczęła powoli stygnąć. Na szczęście w tunelu wciąż był mały demon Jona, który całkiem wyraźnie oświetlał ich otoczenie. Kiedy już łapa była w miarę schłodzona i zdecydowanie mniej jasna niż piekielne ognie, Sargybinis powtórzył dokładnie ten sam ruch, który wykonał wcześniej, to jest pokojowy znak wykonany lewą łapą. Dopiero wtedy prawą, wciąż trzymającą jego torbę, opuścił w dół.
Jon w pewnym momencie powiedział coś o tym, że to on był tym który ich śledził. W tej kwestii w zasadzie się ani trochę nie pomylił, gdyż w sumie była to prawda. Jego przypuszczenia odnośnie pochodzenia kamiennego potwora również były strzałem w dziesiątkę. Szkoda tylko, że nie zdołał odgadnąć czego Sargybinis mógłby od niego chcieć. Dojście do tego akurat może okazać się problematyczne, tym bardziej, że najprawdopodobniej był to najlepszy moment, żeby smok przedstawił im swoje oczekiwania, skoro cała ich uwaga skupiona była na nim.
Po pewnym okresie czasu, który jak Sargybinis zakładał zapewne był krótką chwilą, Jon postanowił zadać mu pytanie o jego zdolności komunikacyjne. Mniej więcej wtedy Obrońcy zrobiło się głupio, gdyż choćby i chciał, to nie był w stanie powiedzieć ani jednego zrozumiałego słowa. Potrafił jednak pisać i gdyby tylko miał jakieś pióro i trochę atramentu to... No tak. Wtedy prawdopodobnie złamałby je zanim nawet zdążyłby to zauważyć. Sargybinis zaczął już kiwać głową na lewo i prawo. Jego wzrok padł na chwilę na ziemię pod ich nogami, ale skała nie bardzo nadawała się do rysowania po niej pazurem. No, w każdym razie tak długo jak ten nie płonął magicznym płomieniem z jego wnętrza. Smok pokazał wtedy łapą coś co miało oznaczać „stop” i zaczął kiwać łbem na tak. Już miał przykucnąć i zacząć wytapiać na ziemi powitanie, kiedy nagle go olśniło.
Smok uniósł do góry swoją torbę, po czym przesunął niewielki zamek na jej klapie, tym samym ją otwierając. Jednocześnie zaczął przysuwać się do światła emanującego z kryształowej ręki demona. Kiedy już znalazł się w miarę blisko, upewnił się, że temperatura jego łapy nie jest zbyt wysoka, po czym wysunął z torby kilka kart zapisanych przepiękną wręcz kaligrafią. Było ich zaledwie sześć, z czego tylko dwie zawierały na sobie ten sam tekst, ale Sargybinis dobrze znał wszystkie historie jakie były na nich zapisane od początku do końca. Opowiadania Riveneth. W jednym miejscu nawet zachował się jej podpis i dedykacja, zrobiona specjalnie dla niego na 25 urodziny. Pamiętał doskonale jak pierwszy raz mu je pokazywała, z pięknym opowiadaniem o smutnym księciu poszukującym szczęścia. Wiedział wtedy od razu, że była to opowieść o nim samym. Sargybinisa nagle ogarnęła fala smutku, kiedy tak patrzył na kartkę, mógłby przysiąc, że w słabym świetle na tle liter widzi uśmiechniętą twarz fellarianki. Dopiero po momencie otrząsnął się jakoś z tego ponurego transu i obrócił kartę tak, by mogli ją widzieć też tamci mężczyźni. Jednocześnie, kiedy to robił, jeden ze swoich pazurów położył we wskazującym geście na swoje imię zawarte w dedykacji, po czym wskazał nim na siebie. Chwilę później, kiedy już wydawało mu się że już zdążyli przeczytać i zrozumieć co właściwie miał na myśli, odszukał słowo „książę” i z nim zrobił dokładnie to samo. Odczekał potem moment i przewrócił strony, poszukując kolejnych słów. Udało mu się nawet znaleźć słowo „kochankowie”, po którym wrócił na pierwszą stronę do dedykacji i pokazał po kolei podpis Riveneth i swoje własne imię. Wszystko to wydawało mu się dziwne i z jakiegoś powodu niesamowicie smutne. Nawet przecież nie znał tych ludzi. Skąd mógł wiedzieć czego tak właściwie chcieli? Czemu mieliby mu pomóc? Prędzej pewnie próbowaliby uciec do wyjścia z kopalni, gdyby nie to że blokował w zasadzie całe przejście. Przecież im wcale nie musiało ani trochę zależeć na Riveneth, ani już tym bardziej na nim. Sargybinis, czując wręcz fizyczną wagę swoich uczuć, opuścił kartki trochę w dół, po czym zwrócił je całkiem w swoją stronę. Czuł wręcz jak ciężar na jego barkach rośnie, gdy czytał kolejne linijki tekstu. Po jakimś czasie, który trudno mu było określić zwyczajnie nie wytrzymał i siadł sobie z boku korytarza, plecami opierając się o ścianę i z niemym, nieprzyjemnym pomrukiem zaczął bujać się lekko, wciąż nie odrywając wzroku od liter. Do jego oczu napłynęło dziwne, nieprzyjemne uczucie, kiedy zdał sobie sprawę, że chce mu się płakać. Z jego płonących oczodołów nie wypłynęła nawet jedna łza, gdyż nawet gdyby jeszcze mógł je mieć, pewnie wyparowałyby zanim jeszcze zdążyłby w ogóle wypłynąć.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Czw Cze 20, 2019 4:02 pm
autor: Reinar
Jon nie wyglądał na specjalnie zaskoczonego ani zdenerwowanego pojawieniem się smoka. Wręcz zaczął z nim rozmawiać. Reinar, dla którego taki widok był całkowicie obcy, stał z mieczem w dłoni niepewny co ma zrobić. Sam wolał nie wdawać się w negocjacje z napotkaną istotą i uznał, że zostawi to czarownikowi. Opuścił nieco ostrze, żeby zasygnalizować, że nie szykuje się do ataku, ale nie schował broni.

- Możesz przemówić do nas w inny sposób? Telepatią? - podjął konwersację Jon.

Smok jednak najwyraźniej nie był w stanie porozumieć się w sposób, który uznał za zrozumiały. Nie odezwał się, ani też Reinar nie usłyszał głosu w głowie. Stwor jednak zaczął się zmieniać, jakby stygnąć. Zaczął ruszać głową i wystawił łapę w kierunku trójki towarzyszy jakby coś chciał im przekazać. Wszedł w obszar jaśniejszego światła rzucanego przez Grema i zrobił coś czego Nord nigdy by się nie spodziewał.

Z torby, którą miał przy sobie smok wyciągnął zapisane kartki! Pazurem wskazał na nich jakieś słowa pokazując też na siebie. Pokazał im swoje imię? Nakazał Reinarowi i Jonowi przeczytać jeszcze kilka słów po czym zabrał strony i usunął się na bok.

- Czarowniku, rozumiesz o co mu chodzi? Domyślam się, że coś chciał nam przekazać, ale nie wiem co te słowa znaczyły - zapytał Jona licząc na to, że ten po raz kolejny wykaże się wiedzą. Zostawiając to pytanie Reinar znów skierował swój wzrok na smoka, który siedział pod ścianą tunelu. Nie chciał dać się zaskoczyć. Na razie zdawało się, że stwór nie ma wrogich zamiarów, ale lepiej dmuchać na zimne. Wydawało się, że smok rozumie co do niego mówią, a jedynie nie potrafi odpowiedzieć. Zapewne Jonowi uda się nawiązać z nim kontakt... a jeśli nie to może być okazją do sprawdzenia czy magia szamanów z północy działa też w cieplejszych krainach. Póki co jednak Reinar wolał obserwować i zdać się na czarownika.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Nie Cze 23, 2019 2:00 pm
autor: Jon
„Kamienny smok” nie wyglądał na wrogo nastawioną względem nich istotę, co więcej chciał się z nimi w jakiś sposób komunikować, jednak te najprostsze ku temu metody raczej nie mogły tu zadziałać. Po pierwsze, smok chyba nie mógł wypowiadać słów mową wspólną i nie miał też umiejętności telepatii, które byłyby naprawdę pomocne w takiej sytuacji. Bo teraz mogli głównie polegać tylko na tym, jak zachowywał się smok i liczyć na to, że uda im się dostrzec jego złe zamiary wcześniej, nim będzie już za późno. Jon ciągle mu się przyglądał, nie tylko z ciekawości, ale też dlatego, że stworzenie to było jednocześnie kolejną inteligentną istotą tutaj i czymś nieznanym dla niego, Reinara i nawet Grema, którego przywołał niedawno.
Później stało się coś trochę dziwnego, bo smok sięgnął po torbę, którą miał gdzieś z tyłu i wyciągnął z niej kilka stron, prawdopodobnie zapisanych przez kogoś, kogo zna lub znał. Później, dość precyzyjnie zresztą, zaczął jednym z pazurów wskazywać niektóre słowa, czasem wskazując też albo na siebie, albo na nich. Jon ciągle podążał wzrokiem za smoczym palcem, w ten sposób dowiadując się między innymi tego, jak ma on na imię, a także tego, że prawdopodobnie jest on jakimś księciem. Co prawda Jon nigdy nie słyszał o księciu będącym stworzeniem wyglądającym, jakby na jego ciało składał się kamień i lawa, ale przecież nie wiedział wszystkiego na temat Środkowej Alaranii, a co dopiero na temat całego kontynentu.
         – Jeśli to wszystko dobrze rozumiem, to właśnie nam się przedstawił i „powiedział” coś na swój temat – odezwał się łowca dusz krótko po tym, jak usłyszał pytanie towarzyszącego mu norda.
         – Sargybinis jest prawdopodobnie jego imieniem… Dobrze mówię? - kontynuował, a to krótkie pytanie zadał smokowi, na którego też spojrzał, szukając u niego jakiegoś gestu – nawet zwykłego kiwnięcia głową – który podpowiedziałby mu, że dobrze zrozumiał to wszystko, co ten zrobił przed chwilą.
         – Ja jestem Jon, a ten mały, latający stworek to Grem – piekielny przedstawił siebie i pomocnika, którego przyzwał głównie dlatego, że może on okazać się pomocny przy przeszukiwaniu tuneli, a konkretniej właśnie to światło z kryształu zastępującego jedną z jego rąk. Grem miał raczej niedużą wartość bojową i w trakcie walki albo schowa się gdzieś i ją przeczeka, albo oddali się i wykorzysta swoją kryształową – i magiczną – rękę do rażenia przeciwnika magicznymi pociskami o kolorze bardzo zbliżonym do światła, którym oświetlał im pobliskie otoczenie. Może i nie były one tak potężne, żeby zabić przeciwnika od razu, ale na pewno mogły zadawać pewne rany, które później mogłyby wpłynąć negatywnie na sprawność bojową przeciwnika lub przeciwników. Reinara nie przedstawił, licząc na to, że nord sam zdecyduje, czy chce, żeby smok poznał jego imię, czy też może nie zdradzi mu takiej informacji.

         – Skoro imiona mamy za sobą, to może przejdźmy do innych, może nawet nieco ważniejszych kwestii – zaproponował Jon, chociaż powiedział to z lekkim naciskiem, jakby sugerował, że właśnie to powinni zrobić i może lepiej będzie nie proponować czegoś innego.
         – Jesteś w stanie „powiedzieć” nam, co tutaj robisz i jak tu trafiłeś? - zapytał łowca dusz. Możliwe, że trochę ostrożniej dobierał słowa, żeby nie sprawić, że Sargybinis nagle zdecyduje się zaszarżować na nich i ogólnie zaatakować ich, bo coś mu się nie spodoba, czy to w ich zachowaniu, postawie, czy może właśnie w wypowiedzianych słowach. Smok może i nie był największym przedstawicielem tego gatunku, jednak wewnątrz tych tuneli był na tyle duży, że swym ciałem blokował zdecydowaną większość przejścia, uniemożliwiając też odskok na bok i bezpieczne przeczekania jego ataku pod ścianą. W takich warunkach walka mogłaby być dość trudna, jednak nie dotyczyło to wyłącznie Jona i Reinara, bo taka sama mogłaby okazać się dla Sargybinisa.
         – I… poszedłeś za nami, bo chciałbyś dołączyć do naszej grupy? Jeśli tak, to mógłbyś pilnować naszych tyłów – zaproponował chociaż nie do końca miał zamiar zostawiać to komuś, kogo praktycznie nie znał, więc sam najpewniej również będzie uważał na swoje plecy, chociaż na pewno nie tak otwarcie, żeby było to widoczne dla pozostałych. Teraz chyba już nie miał do niego więcej pytań, a przynajmniej nie takich, na które wiedziałby, że uzyska odpowiedź. Nie zaproponował jeszcze, żeby ruszali dalej, bo może sam Reinar będzie miał jakieś pytanie, a i czekał też na jakąś odpowiedź ze strony smoka.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Czw Lip 04, 2019 5:44 pm
autor: Sargybinis
Sargybinis powoli przestał zwracać jakąkolwiek uwagę na cokolwiek co działo się dookoła niego. Jego wzrok skupił się na opowiadaniu przed nim, środkowej jego części, którą czytał już co najmniej dwadzieścia razy. Wydawało mu się, że było to dokładnie dwadzieścia cztery, ale nie miał całkowitej pewności. Opowieść była o samotności, spersonifikowanej do prawdziwej osoby, która nie potrafiła wytrzymać ciszy dookoła niej. Próbowała wszystkiego, lecz ani jej głos, ani szelest liści, czy śpiew ptaków nie potrafiły w żaden sposób ułatwić jej życia. Sargybinis pamiętał, że opowieść miała dokładnie trzy strony, a także to, że kończyła się z Samotnością wyruszającą na poszukiwanie kogoś, kto potrafiłby zagłuszyć jej ciszę. Właściwie to trochę się z nią utożsamiał, samemu czując wokół siebie nieprzebraną ciszę i samotność. Tylko że on już jej szukał. On usiłował ją znaleźć z całych swoich sił i mimo to mu się nie udawało. Nie wiedział nawet gdzie jej szukać. A jedynym co mógł teraz zrobić było prosić nieznajomych, by mu pomogli.
Ciszę w pewnym momencie przerwał głos. Z początku do Sargybinisa nie dotarło, ale w końcu zdał sobie sprawę, że to ta dwójka, za którą podążał, wymieniła swoje spostrzeżenia. Tak przynajmniej mu się zdawało, gdyż jedynie treść słów Jona zdołała dostać się do jego świadomości. Wyglądało jednak na to, że tamten zrozumiał jak ma na imię. Smok podniósł głowę znad trzymanych przez siebie kartek i spojrzał na mężczyznę, po czym skinął nią na „tak”. Wiedział przynajmniej jak się nazywa. To już było coś. Ale mimo tego czuł wyraźnie swój zawód, gdyż wyglądało na to, że najważniejsza część jego przekazu umknęła mu, czy też do niego nie dotarła. Sargybinis nigdy nie był najlepszym mówcą, ale od kiedy odebrano mu nawet jego mowę to udało mu się stać jeszcze bardziej niekomunikatywnym niż kiedykolwiek wcześniej.
Czując nagły przypływ niechęci i beznadziei zapragnął już się stąd nie ruszać. Zostać tam tak jak siedział, oparty o skałę tunelu i już nie wstawać. Nie wiedział jak długo mógłby tu tak trwać, ale miał wrażenie że i tak w tym czasie nie uda mu się odszukać ukochanej, jaki więc miałby powód na to by się stąd ruszać? Mimo tego jednak powoli podparł się na jednej z łap, po czym uniósł się na niej i stanął na nogach, czy też tylnych łapach. W sumie to sam już nie potrafił powiedzieć czym tak naprawdę są. Wszystko zdawało się być teraz jakieś szare i bezsensowne. Sam w sumie nie był już pewien, czy szukał Riveneth dlatego, że naprawdę ją kochał, czy dlatego, że pamięć jego miłości była już jedynym uczuciem jakie rzeczywiście pamiętał. Może po prostu gonił za nim, nie chcąc go zapomnieć, nie chcąc by uciekła od niego ostatnia iskra jego ludzkiego ja? Czy naprawdę wciąż ją pamiętał? W jego umyśle wciąż był idealny obraz przepięknej kobiety, z którą spędził najszczęśliwsze lata swojego życia. W jego pamięci była perfekcyjna. Ale czy była taka naprawdę? Czy w ogóle poznałby ją jeszcze, gdyby ją zobaczył?
Sargybinis nie potrafił sobie odpowiedzieć na którekolwiek z tych pytań. Nie było na nie odpowiedzi, które on by znał. Ani takich, które potrafiłby zaakceptować. Pomyślał, że to nie pora na to by się załamywać. Będzie kontynuował swoją misję i szukał Riveneth aż nie padnie. Nie musiał znać odpowiedzi. Musiał jedynie wypełnić swoje zadanie. Obrócił więc trzymane w łapie karty, szukając odpowiednich słów, którymi mógłby stworzyć odpowiedź dla Jona. Minęła chwila, nim pokazał mu je w odpowiedniej kolejności, wskazując na słowo „szukać”, a następnie na podpis Rivi. Będąc przy podpisie dotknął go parę razy, żeby pokazać wyraźnie o co mu chodzi. Potem przeleciał jeszcze raz wzrokiem po kartkach, na żadnej jednak nie potrafił znaleźć nic czym mógłby powiedzieć dokładnie co się stało. Nie było słów takich jak „demon”, ani „portal”, którymi mógłby zasugerować Jonowi dokładniej czego mu trzeba. Westchnął tylko, co zabrzmiało raczej jak gniewny pomruk niż cokolwiek innego.
Na słowa mężczyzny, sugerujące że chciałby się przyłączyć, warknął lekko, co również nie zabrzmiało tak jakby się tego spodziewał. Nie chciał się przyłączać. Nie zależało mu na tym czymkolwiek czego tu szukali. Jemu nie było do niczego potrzebne, o ile nie mógł tego użyć do znalezienia Riveneth. A mógłby się założyć, że potrzebne nie będzie. Z drugiej jednak strony był Jon. A człowiek ten, o ile w ogóle był człowiekiem, mógł mu pomóc. Nawet jeśli za bardzo nie zdawał sobie z tego sprawy, to stworzenie jednego działającego portalu w odpowiednie miejsce w zupełności by mu wystarczyło. Nie do końca niestety wiedział jak mu to przekazać, a wypisanie tego wszystkiego na sąsiadującej ścianie zajęłoby trochę czasu, którego Jon i jego towarzysz mogli nie posiadać. Może jednak pójście z nimi nie było najgorszym pomysłem? Miałby wtedy trochę więcej czasu, żeby zastanowić się nad tym jak im dokładnie przekazać czego mu potrzeba, a przy okazji mógłby w czymś pomóc im, co zmniejszyłoby szanse na to, że zostawią go samego na lodzie, albo nawet i gorzej. Z jego gardła wydobył się nieokreślony chrzęst, spojrzał na chwilę w bok, po czym wreszcie skinął głową. Jeśli chcieli mieć go za sobą, to niech tak już będzie. Smok złożył uważnie swoje opowiadania, nie chcąc ich przypadkiem pozaginać, po czym uważając niczym na porcelanę włożył je do swojej torby. Spojrzał na chwilę za siebie, zastanawiając się, a potem naprzód na swoich nowych kompanów. Przestąpił na chwilę z nogi na nogę, sygnalizując że jest gotowy żeby iść, gdziekolwiek by ich to miało nie zaprowadzić.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Pon Lip 08, 2019 11:08 pm
autor: Reinar
Wymiana uprzejmości została już chyba zakończona więc można było skupić się na tym po co tutaj przyszli - szukaniu bramy do piekła i skarbów, które w takich miejscach na pewno musiały być ukryte. Reinar minął Grema i ruszył dalej prawym korytarzem zostawiając Jona i smoka nieco z tyłu. Niewiele dalej korytarz skręcał więc Nord stracił towarzyszy z oczu, ale słyszał za sobą ich kroki więc szedł dalej. Na końcu wznoszącego się delikatnie korytarza widział już zabezpieczone drewnianymi podporami przejście do dalszej części podziemi.

Przejście okazało się wejściem do magazynu. Rozglądając się dookoła Reinar widział poustawiane pod ścianami i na środku skrzynie, narzędzia na stojakach, a pod przeciwległą ścianą stół, na którym leżały resztki jakichś papierów i ksiąg - pewnie zapisy stanu magazynu. Wszystko było poukładane we względnym porządku, jedynie skrzynie zgromadzone w centrum pomieszczenia były zgniecione. Pośród odłamków i desek leżały mniejsze i większe kamienie oraz głazy; fragment sufitu musiał się pewnie jakiś czas temu zawalić.

Najemnik pobieżnie, ale z zainteresowaniem zaczął przeglądać zawartość magazynu. W skrzyniach można było znaleźć głównie narzędzia i ekwipunek przydatny do pracy w podziemiach - kilofy, młoty, łopaty, łańcuchy, kliny, worki, liny, świece, pochodnie i tym podobne rzeczy. Jak widać szczęście jak na razie im sprzyjało - coś z tego mogło się na pewno przydać przy wędrowaniu przez opuszczone i zapuszczone korytarze. Reinar złapał w jedną rękę młot, w drugą kilof z tego samego stojaka i poszedł poinformować o swoim znalezisku. Nie podejrzewał smoka o zainteresowanie narzędziami, a Jon mógł okazać się wybitnie niezainteresowany tak przyziemnymi sprawami jak wyposażenie górnicze, ale zapytać tak czy inaczej nie zaszkodzi.

Jon, demon i smok szli nieśpiesznie korytarzem. Nord stanął w przejściu i podniósł kilof do góry.

- Czarowniku! Znaleźliśmy skład narzędzi. Są tu też jakieś papiery jeśli chciałbyś je przejrzeć - zawołał. Dalszą wypowiedź zagłuszył trzask i głęboki ryk kamieni, a Reinar poczuł jak spada na niego pył i drobne kamienie. Rzucił się w tył, padając na plecy do wewnątrz magazynu. Opadający kamienny kurz utrudniał widzenie.

Reinar wstał, chwycił upuszczone narzędzia i kaszląc zbliżył się do zawaliska. Na szczęście nie było duże. To co było w nim dziwne to nagle wyrosły na środku korytarza stalaktyt. Najemnik zrobił krok w tył jednocześnie kierując wzrok w górę... i zobaczył, że "stalaktyt" jest jedynie przedłużeniem, skorpionim ogonem czegoś co wiło przy stropie przebiegając mnóstwem niby-owadzich odnóży.

W tym momencie opadający pył odsłonił wysuwający się ku dołowi łeb na długiej szyi. Z rozwartej paszczy najeżonej kłami, uzbrojonej po obu bokach w zębooczułki wydobył się złowieszczy syk, a migoczące żółtą poświatą oczy skierowały się na Reinara widząc w nim długo wyczekiwany posiłek.

Re: [Wzgórza i ich okolice] Każdy tunel skrywa tajemnicę

: Nie Lip 14, 2019 3:56 pm
autor: Jon
Kamienny smok mówił dalej, chociaż nie używał przy tym słów mówionych, a pisanych, posługując się jakimś notatkami, które miał przy sobie. Z tej części Jon i towarzyszący mu Reinar mogli dowiedzieć się, że smok poszukuje kogoś, kto nazywa się Riveneth. Oczywiście, nie dowiedzieli się, kim jest ona dla stworzenia, jednak dało się odnieść wrażenie, że była jakąś ważną osobą w jego życiu i naprawdę chciał ją odnaleźć. Łowca dusz raz jeszcze żałował, że Sargybinis nie może komunikować się z nimi przy pomocy telepatii, bo to ułatwiłoby naprawdę wiele… ale mówiło się trudno, więc dobrze, że w ogóle znaleźli jakiś sposób na to, aby w jakimś sposób przekazywać sobie informacje. Znaczy, żeby on przekazywał je im, bo wyglądało na to, że smok słyszał i rozumiał słowa wypowiadane przez nich.
W końcu zapytał go też o to, czy chce się do nich przyłączyć, czy nie – tutaj trochę poczekali na odpowiedź, bo może nawet samo pytanie nie należało do takich, na które odpowiada się od razu. Przecież byli oni dla niego parą nieznajomych, a w sytuacjach, gdy ktoś taki pyta cię o przyłączenie się do drużyny, po prostu trzeba rozważyć wszystkie „za” i „przeciw”, dopiero później podejmując odpowiednią decyzję.
         – Dobra, chodźmy dalej – odparł w końcu piekielny i zwyczajnie odwrócił się, aby później móc ruszyć przed siebie. Świecąca ręka przyzwanego przez niego demona, ułatwiała im wszystkich obserwacje bliskiego otoczenia, chociaż przez kolor światła wszystko nabierało lekkiego, czerwonego koloru, który mieszał się z oryginalnym kolorem tego, na co akurat padało światło.

Po jakimś czasie dotarli do magazynu, a patrząc na to, że kiedyś mogła znajdować się tu jakaś kopalnia… Jon wątpił, żeby znalazł tam coś ciekawego albo coś, co może mu się przydać. Widocznie nord miał inne zdanie na ten temat i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, sprawdzając skrzynie i inne rzeczy, które leżały tu pozostawione, raczej nie wyglądając na kogoś, kto szuka czegoś konkretnego.
         – Mogę je przejrzeć – odparł, nawet troszkę zaciekawiony tymi „papierami”, o których wspomniał Reinar. Co prawda nie był czarownikiem, a przynajmniej wydawało mu się, że bardziej wyglądał na jakiegoś wojownika czy szermierza, a nie na kogoś, kto głównie zajmuje się magią, ale postanowił nie poprawiać norda. Jeszcze nie – najwyżej później, gdy kolejny raz, dwa albo trzy usłyszy, że mężczyzna nazywa go czarownikiem, może wtedy odezwie się i poprawi go, wspominając przy okazji, że czary są u niego jedynie dodatkiem, a nie głównym narzędziem.
Wziął kartki w rękę, po chwili zaczynając czytać to, co jest na nich zapisane. Część tekstu albo była nieczytelna przez zniszczenia i nadgryzienie przez czas, albo po prostu jej nie było. Dobrze, że Jon właściwie dowiedział się, czego te kartki mogły być częścią z tego, co udało mu się przeczytać. Właściwie nie znalazł tu nic ciekawego, ani czegoś, co mogłoby powiedzieć im więcej na temat tego, co mogło być tu wydobywane i, może, kiedy kopalnia była aktywna.
         – To karty z zapisków osoby zarządzającej magazynem. Z księgi, w której osobnik ten zapisywał to, komu wydał konkretny sprzęt, kiedy to zrobił i ile sztuk narzędzi wydał – odezwał się w końcu, a później po prostu porzucił kartki przy ścianie jaskini, przy której akurat stał. Gdyby był to jakiś osobisty dziennik magazyniera albo nawet zwykłego pracownika, to może dowiedziałby się z niego czegoś ciekawego, a tak, to numerki i nazwy narzędzi niekoniecznie były mu potrzebne.

Chwilę po magazynie, natknęli się na kolejną niespodziankę, chociaż ta była bardziej niebezpieczna i mogła nawet ich zabić, jeśli starcie z nią pójdzie wyjątkowo źle. Wyglądało na to, że jaskiniowy robak czaił się na nich i, gdyby nie zauważyli go wcześniej, mógłby zaatakować jedno z nich zupełnie niepostrzeżenie i zabić ofiarę albo ciężką ją ranić. Dało się też zauważyć, że na potencjalny posiłek wybrał sobie Reinara i szybko przygotował się do ataku, otwierając paszczę i wydając z siebie zwierzęce odgłosy.
Jon wyciągnął otwartą dłoń przed siebie, szepcząc coś bardzo cicho i wykonując kilka gestów albo wyłącznie palcami tej dłoni, albo całą dłonią. Opuszki palców wyciągniętej ręki zaświeciły się żółtawym światłem, które po chwili zniknęło i pojawiło się ponownie, tyle tylko, że w innej formie – najpierw na przedniej części ciała potwora pojawiła się niewielka plamka w tym samym kolorze, a po naprawdę krótkiej chwili „pękła” ona i przez to po całym ciele, a raczej samym chitynowym pancerzu „stonogi”, rozeszły się pęknięcia w identycznym kolorze, co trwale uszkodziło naturalną ochronę ciała stworzenia i sprawiło też, że kilka fragmentów odpadło i wylądowało na ziemi, na co sam potwór zareagował rzuceniem się w tył, głośnym syczeniem z bólu i zwróceniem swych oczu prosto na Jona.
         – Jeśli nie masz zamiaru walczyć z tym czymś, to lepiej się odsuń – powiedział łowca dusz podniesionym głosem, słowa te kierując właśnie do Reinara. Piekielny już wcześniej spostrzegł, że raczej nie będzie mógł używać miecza wewnątrz korytarzy tej sztolni, dlatego też od razu przeszedł do magicznych ataków.
Ponownie użył zaklęcia, którym wcześniej uszkodził pancerz wija, jednak tym razem na sam koniec wskazał palcem ogon stworzenia, którego postanowił pozbyć się na początku. Przypomniał on ten, który można było zobaczyć u skorpionów, więc całkiem możliwe, że kolec, którym był zakończony, mógł aplikować w ciała ofiar niebezpieczny jad. Skupiony w jednym miejscu „Rozpad”, działał skuteczniej i sprawił, że ogon po prostu odpadł od reszty ciała wija, który ponownie zasyczał groźnie.
         – Mogę go wykończyć, chyba, że któryś z was chce to zrobić! - odezwał się głośno Jon, jednocześnie przygotowując się do rzucenia zaklęcia, którym chciał zakończyć życie ich zwierzęcego przeciwnika.