-Witaj, jesteśmy jakąś godzinę na zachód od Demary...- w trakcie wypowiadania tych słów analizował stan rozmówcy i od razu dodał:
-Proszę wejść wygląda pan bardzo blado...- starcowi wyraźnie coś dolegało, więc ze względu na jego podeszły wiek, Kazimierz poczuł obowiązek ugoszczenia przybysza w swoim młynie. Wpuścił go więc do swojej posiadłości- co swoją drogą zajęło trochę czasu -zupełnie nie zwracając już uwagi na nieobecnego wampira. Przeszedł ze starcem kilka metrów, aby upewnić się czy ten nie upadnie. Wszystko było w porządku więc wrócił się do bramy aby ją zamknąć i wtedy zdarzyła się rzecz, która była wisienką na torcie wydarzeń ów dnia.
Kazimierz stał jak wryty - zakładał, że to jakaś klątwa wampira lub coś z nim związanego, ale równie dobrze mógł przypuszczać, że była to magia niewzbudzającego wcześniej żadnych pozorów starca. Wolał na razie przyjąć pierwszą opcję i jedynie baczniej obserwować swojego gościa. Nie obyło się również bez niemal szeptanego komentarza na temat zaistniałych zdarzeń:Znad rzeki podniosła się niezwykle gęsta, blada niczym lico wąpierza mgła, która szybko zakryła całą farmę, razem z otaczającymi ją terenami. W owej bieli żaden z obecnych nie mógł dostrzec niczego, chociażby własnej ręki, wyciągniętej przed siebie. W końcu jednak mgła opadła, a cała scena powróciła do normy. No, może oprócz jednej małej rzeczy. Lamir wraz ze swoim wierzchowcem zniknęli, razem z nimi wszelki ślad po nich.
-O jasny gwint!- będącego jedynie ocenzurowaną translacją jego aktualnych myśli.
Po chwili jednak otrząsnął się, zatrzasnął zasuwę bramy i dogonił Biara pytając:
-Wszystko u pana w porządku?- po czym dodał raczej w charakterze retorycznym:
-Co to mogło być?
Dopiero gdy znalazł się pod drzwiami zauważył, że zniknięciu Lamira towarzyszyło coś jeszcze - diametralnej zmianie uległa pogoda - z wilgotnej i zimnej pogody w kilkanaście sekund zostali przeniesieni w klimat niemalże pustynny. Gleba była sucha co po takiej ulewie nie byłoby możliwe przez kilka dni. Jego pies podbiegł ujadając żałośnie z głodu.
Gdy znaleźli się w domu, Kazimierz pomógł starcowi odłożyć bagaże i wskazał mu krzesło, na którym miał spocząć. Garnki na piecyku nie zostały upilnowane przez Vanessę, ale nie było możliwe aby przez kilka minut nieuwagi wyparowała cała woda i cydr, a jedzenie nadawało się jedynie do wyrzucenia. Gospodarz miał serdecznie dość tego dnia, codzienna harmonia została zupełnie zaburzona i pierwszy raz od bardzo długiego czasu przeklinał w duchu. Przegotowane jedzenie dał do zjedzenia psu, a sam udał się żwawo do piwniczki po butelkę cydru i kawał szynki oraz chleba, który podał sobie i gościowi, gdyż pomimo tego że jadł niedawno odczuwał duży głód. Siedział naprzeciwko Biara i gdy zaspokoił pierwsze pragnienie rzucił:
-Nazywam się Kazimierz, witam na mojej farmie- nie mógł się powstrzymać, żeby nie zabarwić wypowiedzi nutą irytacji:
-...i zapewniam pana, że plagi i czarna magia nie są tutaj na porządku dziennym... Nie mam pojęcia co tutaj się dzisiaj dzieje- czekał na wyrozumiałą odpowiedź.