Równina Drivii ⇒ [Kal Idrion] Duchy przeszłości
- Renae
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
- Osiemnaście powiadasz? Tak szczerze to gdy stałam się wampirem miałam dwadzieścia pięć lat i można powiedzieć, że już od bardzo dawna mam właśnie tyle. A jeśli chodzi o pomoc, to tak szczerze, przydałoby mi sie trochę rozrywki. W końcu jak zabije ojca jeśli zapomnę jak się walczy. - zaśmiała się.
- Ta czarodziejka o której wspomniałeś, Aphrael jeśli dobrze usłyszałam, mówisz, że potrzebuje pomocy, lecz z tego co wiem czarodzieje są raczej w stanie poradzić sobie z każdym zagrożeniem. Ale dość już o tym, jeśli przyjmiesz moją pomoc z chęcią jej udzielę i pomogę ludziom, lecz z góry uprzedzam, iż nie pomogę ci w ratowaniu czarodziejki. Już i tak jestem przez nich ścigana jeśli można to tak nazwać. Mam nadzieję, że to zrozumiesz. - Renae popatrzyła na Galanotha, następnie rozejrzała się po okolicy.
Nagle podleciał do niej Akard.
- Jeśli panienka będzie walczyć, to ujawni się panienka, nieprawdaż? Ale co ja mogę wiedzieć jestem tylko gadającym ptakiem.
- Akard czasem trzeba posłuchać głosu serca, nawet jeśli ono już nie bije. - Renae spojrzała na kruka z lekkim uśmiechem. - A teraz leć schowaj się w dobrze ukrytym miejscu, obiecałeś mi służyć, a ja tobie obiecałam ochronę, więc ukryj się i uważaj na czyhające niebezpieczeństwo. - po tych słowach wampirzyca ruszyła naprzód, pod bramy Kal Idrion.
- Ta czarodziejka o której wspomniałeś, Aphrael jeśli dobrze usłyszałam, mówisz, że potrzebuje pomocy, lecz z tego co wiem czarodzieje są raczej w stanie poradzić sobie z każdym zagrożeniem. Ale dość już o tym, jeśli przyjmiesz moją pomoc z chęcią jej udzielę i pomogę ludziom, lecz z góry uprzedzam, iż nie pomogę ci w ratowaniu czarodziejki. Już i tak jestem przez nich ścigana jeśli można to tak nazwać. Mam nadzieję, że to zrozumiesz. - Renae popatrzyła na Galanotha, następnie rozejrzała się po okolicy.
Nagle podleciał do niej Akard.
- Jeśli panienka będzie walczyć, to ujawni się panienka, nieprawdaż? Ale co ja mogę wiedzieć jestem tylko gadającym ptakiem.
- Akard czasem trzeba posłuchać głosu serca, nawet jeśli ono już nie bije. - Renae spojrzała na kruka z lekkim uśmiechem. - A teraz leć schowaj się w dobrze ukrytym miejscu, obiecałeś mi służyć, a ja tobie obiecałam ochronę, więc ukryj się i uważaj na czyhające niebezpieczeństwo. - po tych słowach wampirzyca ruszyła naprzód, pod bramy Kal Idrion.
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Galanoth zmarszczył brwi. Nie do końca rozumiał powodu, czemu Renae miałaby uczestniczyć w walce. Czyżby chęć ratowania potrzebujących obozowiczów była tylko rozgrzewką przed zemszczeniem się na własnym ojcu? Wampiry naprawdę potrafiły być dziwne. Zupełnie niepodobne do bezinteresownych Elfów, czy Naturianów, stanowczo ciekawe jak na krwiopijne istoty. Tym bardziej zainteresowały spokojnego rycerza stojącego tuż przy wyjściu z lasu. Galanoth uśmiechnął się niepewnie do dziewczyny. Mimo wszystko powinien się nią opiekować, troszczyć do czasu, kiedy znów będzie bezpiecznie na płaskowyżu Kal Idrion.
- Widać niezniszczalność Czarodziei to tylko pogłoski, droga damo. Każdy z nas jest na coś podatny, tym bardziej ktoś, kto potrafi władać magią. Wbrew wszystkiemu Maga łatwo pokonać. Wystarczy do tego odpowiednia wiedza z zakresu obrony przed zaklęciami, trochę zręczności i dużo wytrzymałości. Najłatwiej jest wynająć do takiej roboty łowcę, mężnego wojownika, który zna się na walce z dystansu, albo z ukrycia. Każdy mag jest dobry do momentu, w którym nie musi walczyć o przetrwanie. Ale koniec już o moich podejrzanych informacjach.
Eks-zakonnik złapał się mocno za prawą pierś.
- Nigdy bym nie skrzywdził niewinnego Czarodzieja, tym bardziej Aphrael. To mądra, poczciwa kobieta, która na pewno przypadnie ci do gustu. Wiele was łączy, jakby nie patrzeć... Pomyśl jednak: skoro uratujesz jednego z Czarodziei, to czy przypadkiem Krąg nie odwdzięczył by ci się tym samym? Darowanie win jest jedną z najśmielszych wyrazów honoru i zwrócenia godności. Zastanów się nad tym.
Galanoth wyjrzał zza ciemnej kotary roślinności. Całe obozowisko położone pod twierdzą wrzało od ciągnącej się walki. Gigantyczne ogniska na wieżach Kal Idrion gromadziły dookoła wysokie cienie wyprostowanych strażników. Salwy podłużnych krech przecinały niebo, strzały spadały ze świstem na bijących się w dole ludzi. Ktoś z odważniejszych koczowników rzucił się na przód pierwszej linii. Brodaty mężczyzna trzymał w dłoniach gigantyczne młoty pulsujące czerwoną aurą. Bronie starły się z dziesiątką nadbiegających przeciwników. Strażnicy legli zabici od siły mocarnych ciosów Grizza.
- A więc nawet i rzemieślniczy walczą... - rzekł cicho Galanoth, wychodząc na spotkanie z przeznaczeniem. - Proszę być gotowym do walki, panno Renae. Zaraz zostanie sforsowana brama główna. Potem będzie jeszcze trudniej.
Elf nie mylił się. Na murach okalających Kal Idrion mężczyźni zamienieni w ghule liczyli sobie nawet może 50, 80...100...200 osób. Nieskończona chmara wojowników ciskała z góry strzałami i bełtami, co i raz kryli się pod kamiennymi wykończeniami odgrodzenia.
- Widać niezniszczalność Czarodziei to tylko pogłoski, droga damo. Każdy z nas jest na coś podatny, tym bardziej ktoś, kto potrafi władać magią. Wbrew wszystkiemu Maga łatwo pokonać. Wystarczy do tego odpowiednia wiedza z zakresu obrony przed zaklęciami, trochę zręczności i dużo wytrzymałości. Najłatwiej jest wynająć do takiej roboty łowcę, mężnego wojownika, który zna się na walce z dystansu, albo z ukrycia. Każdy mag jest dobry do momentu, w którym nie musi walczyć o przetrwanie. Ale koniec już o moich podejrzanych informacjach.
Eks-zakonnik złapał się mocno za prawą pierś.
- Nigdy bym nie skrzywdził niewinnego Czarodzieja, tym bardziej Aphrael. To mądra, poczciwa kobieta, która na pewno przypadnie ci do gustu. Wiele was łączy, jakby nie patrzeć... Pomyśl jednak: skoro uratujesz jednego z Czarodziei, to czy przypadkiem Krąg nie odwdzięczył by ci się tym samym? Darowanie win jest jedną z najśmielszych wyrazów honoru i zwrócenia godności. Zastanów się nad tym.
Galanoth wyjrzał zza ciemnej kotary roślinności. Całe obozowisko położone pod twierdzą wrzało od ciągnącej się walki. Gigantyczne ogniska na wieżach Kal Idrion gromadziły dookoła wysokie cienie wyprostowanych strażników. Salwy podłużnych krech przecinały niebo, strzały spadały ze świstem na bijących się w dole ludzi. Ktoś z odważniejszych koczowników rzucił się na przód pierwszej linii. Brodaty mężczyzna trzymał w dłoniach gigantyczne młoty pulsujące czerwoną aurą. Bronie starły się z dziesiątką nadbiegających przeciwników. Strażnicy legli zabici od siły mocarnych ciosów Grizza.
- A więc nawet i rzemieślniczy walczą... - rzekł cicho Galanoth, wychodząc na spotkanie z przeznaczeniem. - Proszę być gotowym do walki, panno Renae. Zaraz zostanie sforsowana brama główna. Potem będzie jeszcze trudniej.
Elf nie mylił się. Na murach okalających Kal Idrion mężczyźni zamienieni w ghule liczyli sobie nawet może 50, 80...100...200 osób. Nieskończona chmara wojowników ciskała z góry strzałami i bełtami, co i raz kryli się pod kamiennymi wykończeniami odgrodzenia.
- Renae
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Renae przyłączyła się do walki. Wokoło było tak wielu ludzi, że dziewczyna postanowiła użyć swoich zdolności przemieszczając się z niewiarygodną szybkością pomiędzy walczącymi, lecz mimo wszystko nie użyła ich w pełni.
Jej celem nie byli strażnicy - teraz już ghule - stojący pod bramą i walczący wręcz z ludźmi, lecz Ci właśnie który stali na murach strzelając z łuków i kusz w biednych ludzi. Wampirzyca mknęła szybko, by zabić bezmyślne w tej chwili już stwory. Skoczyła wysoko i wylądowała na murze. W ciągu paru sekund Renae zaatakowała paru strażników, błękitna klinga połyskiwała teraz rubinową krwią. Za każdym razem gdy wbijała ostrze we wrogów oni nieruchomieli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, to wszystko za sprawą mocy sztyletu, który wiele lat temu odebrała kapłance elfów.
Dziewczyna nagle się zatrzymała, rozglądając się wokoło. W dole dostrzegła walczącego Galanotha. Przez cały czas myślała o jego słowach, ale nie potrafiła się zdecydować. Powiedziała mu, iż nie pomoże w ratowaniu czarodziejki, lecz kiedy usłyszała, że miała by znią wiele wspólnego dało jej to do myślenia. Kiedy tak patrzyła na elfa omal została trafiona strzałą, lecz w ostatniej chwili usłyszała jak przecina powietrze i szybkim ruchem uniknęła trafienia, po czym pobiegła by jak najszybciej zadać mu śmiertelny cios.
Niespodziewanie z wielkim hukiem padła brama, a koczujący pod nią ludzie zaczęli wbiegać do środka, a tym samych natychmiast ginęli. Renae stanęła na krawędzi muru i jednym ruchem skoczyła w duł, rzucając się tym samym w prost na linię frontu atakujących.
Jej celem nie byli strażnicy - teraz już ghule - stojący pod bramą i walczący wręcz z ludźmi, lecz Ci właśnie który stali na murach strzelając z łuków i kusz w biednych ludzi. Wampirzyca mknęła szybko, by zabić bezmyślne w tej chwili już stwory. Skoczyła wysoko i wylądowała na murze. W ciągu paru sekund Renae zaatakowała paru strażników, błękitna klinga połyskiwała teraz rubinową krwią. Za każdym razem gdy wbijała ostrze we wrogów oni nieruchomieli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, to wszystko za sprawą mocy sztyletu, który wiele lat temu odebrała kapłance elfów.
Dziewczyna nagle się zatrzymała, rozglądając się wokoło. W dole dostrzegła walczącego Galanotha. Przez cały czas myślała o jego słowach, ale nie potrafiła się zdecydować. Powiedziała mu, iż nie pomoże w ratowaniu czarodziejki, lecz kiedy usłyszała, że miała by znią wiele wspólnego dało jej to do myślenia. Kiedy tak patrzyła na elfa omal została trafiona strzałą, lecz w ostatniej chwili usłyszała jak przecina powietrze i szybkim ruchem uniknęła trafienia, po czym pobiegła by jak najszybciej zadać mu śmiertelny cios.
Niespodziewanie z wielkim hukiem padła brama, a koczujący pod nią ludzie zaczęli wbiegać do środka, a tym samych natychmiast ginęli. Renae stanęła na krawędzi muru i jednym ruchem skoczyła w duł, rzucając się tym samym w prost na linię frontu atakujących.
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Wiedziała, że wypowiadanie Ślubów Pomsty było niebezpieczne, ale nie miała nic do stracenia. Tak naprawdę do końca nie wierzyła w to, co o nich czytała - czyżby zwykłe słowa mogły przywołać tak potężną magię? Czarodziejka nie przyzywała mocy, wypowiedziała jedynie wyuczone wyrazy i dopełniła rytuału. I przywołało to magię. O stokroć silniejszą, niż kiedykolwiek sobie to wyobrażała.
Straciła kontrolę. Patrzyła, czuła, myślała - ale nie od niej zależało, co robiła. Nawet jej przez myśl nie przeszło, że coś takiego się stanie. Próbowała nie wpadać w panikę, gdy jej ciało wyszło z pałacu. Patrzyła na mury, na walkę między ghulami i zwykłymi ludźmi i wyobrażała sobie, jak obraca w pył strażników błyskawicą ze swej laski. Jakże jej brakowało tego oręża.
Magia działała zupełnie tak, jak to Aphrael czytała. ludzie dookoła zdawali się jej nie zauważać, ale nie wpadali na nią. Jakby wiedzieli, że tu jest, ale całkowicie to ignorowali i usuwali jej się z drogi. Dziwne uczucie, iść przez zgraję ghuli rozstępujących się przed tobą, jak gdybyś była ich władcą... czy coś w tym stylu.
Coraz bardziej zbliżała się do bramy. Tłum wokół niej gęstniał, ale wszyscy omijali ją łukiem. Nagle, z potężnym hukiem, wrota runęły i do twierdzy wlała się fala obozowiczów. Każdego, który wszedł, czekała śmierć. Ciało Czarodziejki nie wahało się ani na chwilę - pewnie szła w jednym kierunku i była pewna, że właśnie tam był Xanis. Dotarcie do niego było celem, dla którego żyła przez te 48 godzin. Obiecała zaświatom jedną duszę, duszę Xanisa - i jeśli nie zdoła go zabić, będzie musiała oddać własną. To była jedyna szansa na uwolnienie świata od okrutnego Czarodzieja, jedyna szansa Aphrael na odzyskanie tego, co jej podstępnie ukradł. Wolała śmierć od takiego życia.
Gdzieś, pośród ciżby walczących mignęła jej znajoma, Elfia twarz. Załomotało jej serce. Wiedziała, że był to dla niej ktoś ważny, ktoś, kogo ceniła ponad swoje życie, ale nie pamiętała kto. Czuła gorące uczucie, które do niego żywiła, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć jego imienia, wspólnie przeżytych przygód. Nawet jej emocje były dziwnie przytłumione, niepewne. Nawet nie miała czasu, by mu się przyjrzeć, bo szła w inną stronę. Nie mogła płakać, bo nie kontrolowała swoich ruchów. Nie mogła go zawołać, kimkolwiek był. A chwilę później zapomniała, że go widziała, zatracając się całkowicie w swoim zadaniu.
Straciła kontrolę. Patrzyła, czuła, myślała - ale nie od niej zależało, co robiła. Nawet jej przez myśl nie przeszło, że coś takiego się stanie. Próbowała nie wpadać w panikę, gdy jej ciało wyszło z pałacu. Patrzyła na mury, na walkę między ghulami i zwykłymi ludźmi i wyobrażała sobie, jak obraca w pył strażników błyskawicą ze swej laski. Jakże jej brakowało tego oręża.
Magia działała zupełnie tak, jak to Aphrael czytała. ludzie dookoła zdawali się jej nie zauważać, ale nie wpadali na nią. Jakby wiedzieli, że tu jest, ale całkowicie to ignorowali i usuwali jej się z drogi. Dziwne uczucie, iść przez zgraję ghuli rozstępujących się przed tobą, jak gdybyś była ich władcą... czy coś w tym stylu.
Coraz bardziej zbliżała się do bramy. Tłum wokół niej gęstniał, ale wszyscy omijali ją łukiem. Nagle, z potężnym hukiem, wrota runęły i do twierdzy wlała się fala obozowiczów. Każdego, który wszedł, czekała śmierć. Ciało Czarodziejki nie wahało się ani na chwilę - pewnie szła w jednym kierunku i była pewna, że właśnie tam był Xanis. Dotarcie do niego było celem, dla którego żyła przez te 48 godzin. Obiecała zaświatom jedną duszę, duszę Xanisa - i jeśli nie zdoła go zabić, będzie musiała oddać własną. To była jedyna szansa na uwolnienie świata od okrutnego Czarodzieja, jedyna szansa Aphrael na odzyskanie tego, co jej podstępnie ukradł. Wolała śmierć od takiego życia.
Gdzieś, pośród ciżby walczących mignęła jej znajoma, Elfia twarz. Załomotało jej serce. Wiedziała, że był to dla niej ktoś ważny, ktoś, kogo ceniła ponad swoje życie, ale nie pamiętała kto. Czuła gorące uczucie, które do niego żywiła, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć jego imienia, wspólnie przeżytych przygód. Nawet jej emocje były dziwnie przytłumione, niepewne. Nawet nie miała czasu, by mu się przyjrzeć, bo szła w inną stronę. Nie mogła płakać, bo nie kontrolowała swoich ruchów. Nie mogła go zawołać, kimkolwiek był. A chwilę później zapomniała, że go widziała, zatracając się całkowicie w swoim zadaniu.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Postać odmienionej Aphrael minęła wojenną zawieruchę tłoczącą się na schodach pałacyku. Spokojnym krokiem przeszła obok walczących z Elfem ghuli, poszła dalej nie zważając na mroczne istoty. Część z nich poszła w kierunku Czarodziejki. Na szczęście Serven zdążył dopaść całą czwórkę od razu wykorzystując miecz do skrócenia ich żyć. Czerwony płaszcz księcia ponownie zawirował w śmiertelnym tańcu ostrza, klinga elfiej broni zalśniła przez kolejny trzask łamiącej niebo błyskawicy. Wieczór dogorywał, a księżyc uporczywie lśnił nad kręgiem zetkniętych ze sobą szarych chmur. Okrągły talerz srebrzystą łuną świecił na twarz Aphrael, światło ciała dodawało jej mocy wyglądu i prezencji godnej Pradawnej Czarodziejki. Stąpając po mokrym od deszczu gruncie, stanęła tuż pod frontową bramą Kal Idrion... Za jej plecami rozlegało się wielokrotne nawoływanie blondwłosego Elfa.
Wampirzyca wskoczyła na kamienny chodnik muru. Znalazła się tuż między dwoma grupkami łuczników ciskających w dół chmary ostrych jak brzytwa strzał. Zanim strażnicy zorientowali się w tym, Renae ze sztyletem przy piersi zaczęła manewrować między nimi i atakować. Pobliscy wojownicy jednak nie próżnowali. Ghule znajdujący się dalej szybko spostrzegli drobną, bladą postać przelewającą krew na murach. Wyciągnęli kusze i łuki, szybko napięte cięciwy wyrzuciły pokład strzał wraz z bełtami. Jeden z nich drasnął Renae w prawą łydkę, drugi przeleciał tuż nad głową zrywając skąpy kosmyk włosów. Odcięty kawałek upadł na ziemię wraz z wampirzycą.
Aphrael stanęła oko w oko z krępą dziewczyną, mniej więcej 25latką. W dłoni miała sztylet, czarny płaszcz z kapturem narzuconym na głowę przypominał swoją barwą niebo rozgwieżdżone właśnie w tę noc... Obok pary kobiet przebiegała fala obozowiczów, która chętna była do zabicia każdego widocznego przeciwnika. Podniosłe hasła i okrzyki bojowe huczały w uszach, głównie rozpoczynane przez niskiego brodatego Krasnoluda z młotami w dłoniach.
Nad Aphrael i Renae śmignęła chmura mrożącej aury. Lodowata zjawa pomknęła przez cząstkę muru Kal Idrion, tuż za nią wysoki Elf odziany w czarną zbroję. Ciosami miecza wyrzucał strażników zza kamiennej palisady. Żadna emocja ani uczucie nie drgnęło na twarzy Galanotha. Mężczyzna, po dobiciu ostatniego ghula, zeskoczył tuż przed postaciami znanych mu panien. Peleryna utkana przez wojnę powiewała na lekkim wietrze, rycerz jednak nie wstawał przez krótką chwilę z klęczek. Jego czcigodny ukłon zakończył się, gdy rzekł:
- Żyjesz, Aphrael... to dobrze, martwiłem się, że jest już za późno na ratunek. Jeśli już jesteśmy razem, musimy znaleźć tych magów, którzy są odpowiedzialni za całe szkaradztwo... Życie musi powstać wraz z nowym dniem.
Galanoth zawiesił wzrok na męskiej sylwetce wyłaniającej się zza tłumu obozowiczów. Arvendel szedł dumnie, wyprostowany, w jego oczach iskrzyło się życie. Bracia stanęli tuż przed sobą; dopiero teraz można było dostrzec fizyczne podobieństwo między nimi. Różnica 20 lat wcale nie była widoczna, z tą różnicą, że Galanoth wyglądał mężniej i rzecz jasna - starzej.
- Bracie.... - wyszeptał Serven, kłaniając się mu - Ponownie spotykamy się na polu walki. To niesamowite, że my z rodu Thelas zawsze musimy uczestniczyć w takich....ruchach rewolucyjno-wojennych. Kto by pomyślał.. ach, gdybyś tylko wybrał panowanie... mógłbyś przybyć tutaj z armią.
Elf odparł niskim skinieniem głowy.
- Proszę, to nie czas na takie rozmowy. Znacie się, prawda? - spytał wszystkich, lustrując wzrokiem Aphrael i Renae.
Wampirzyca wskoczyła na kamienny chodnik muru. Znalazła się tuż między dwoma grupkami łuczników ciskających w dół chmary ostrych jak brzytwa strzał. Zanim strażnicy zorientowali się w tym, Renae ze sztyletem przy piersi zaczęła manewrować między nimi i atakować. Pobliscy wojownicy jednak nie próżnowali. Ghule znajdujący się dalej szybko spostrzegli drobną, bladą postać przelewającą krew na murach. Wyciągnęli kusze i łuki, szybko napięte cięciwy wyrzuciły pokład strzał wraz z bełtami. Jeden z nich drasnął Renae w prawą łydkę, drugi przeleciał tuż nad głową zrywając skąpy kosmyk włosów. Odcięty kawałek upadł na ziemię wraz z wampirzycą.
Aphrael stanęła oko w oko z krępą dziewczyną, mniej więcej 25latką. W dłoni miała sztylet, czarny płaszcz z kapturem narzuconym na głowę przypominał swoją barwą niebo rozgwieżdżone właśnie w tę noc... Obok pary kobiet przebiegała fala obozowiczów, która chętna była do zabicia każdego widocznego przeciwnika. Podniosłe hasła i okrzyki bojowe huczały w uszach, głównie rozpoczynane przez niskiego brodatego Krasnoluda z młotami w dłoniach.
Nad Aphrael i Renae śmignęła chmura mrożącej aury. Lodowata zjawa pomknęła przez cząstkę muru Kal Idrion, tuż za nią wysoki Elf odziany w czarną zbroję. Ciosami miecza wyrzucał strażników zza kamiennej palisady. Żadna emocja ani uczucie nie drgnęło na twarzy Galanotha. Mężczyzna, po dobiciu ostatniego ghula, zeskoczył tuż przed postaciami znanych mu panien. Peleryna utkana przez wojnę powiewała na lekkim wietrze, rycerz jednak nie wstawał przez krótką chwilę z klęczek. Jego czcigodny ukłon zakończył się, gdy rzekł:
- Żyjesz, Aphrael... to dobrze, martwiłem się, że jest już za późno na ratunek. Jeśli już jesteśmy razem, musimy znaleźć tych magów, którzy są odpowiedzialni za całe szkaradztwo... Życie musi powstać wraz z nowym dniem.
Galanoth zawiesił wzrok na męskiej sylwetce wyłaniającej się zza tłumu obozowiczów. Arvendel szedł dumnie, wyprostowany, w jego oczach iskrzyło się życie. Bracia stanęli tuż przed sobą; dopiero teraz można było dostrzec fizyczne podobieństwo między nimi. Różnica 20 lat wcale nie była widoczna, z tą różnicą, że Galanoth wyglądał mężniej i rzecz jasna - starzej.
- Bracie.... - wyszeptał Serven, kłaniając się mu - Ponownie spotykamy się na polu walki. To niesamowite, że my z rodu Thelas zawsze musimy uczestniczyć w takich....ruchach rewolucyjno-wojennych. Kto by pomyślał.. ach, gdybyś tylko wybrał panowanie... mógłbyś przybyć tutaj z armią.
Elf odparł niskim skinieniem głowy.
- Proszę, to nie czas na takie rozmowy. Znacie się, prawda? - spytał wszystkich, lustrując wzrokiem Aphrael i Renae.
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Nagle przed Czarodziejką pojawiła się postać na oko 25-letniej kobiety odzianej w czarny płaszcz. Do piersi przyciskała okrwawiony, groźnie wyglądający nóż. Mogła jedynie patrzeć, czuć, jak jej ciało dobywa miecza. Jednak nie zdążyła się nim zamachnąć, gdyż nad ich głowami śmignęła chmura lodowatej aury. Chwilę później pojawił się obok nich wysoki Elf.
Na jego widok coś drgnęło jej w piersi. Znała go, wiedziała o tym, ale nie pamiętała jego imienia, jego samego. Czuła gorące uczucie, jakim go darzyła, ale wydawało się dziwnie odległe i, jak dla niej, niepojęte. Czuła, że powinna go pamiętać, ale Śluby odebrały jej wszystko, by nic nie zakłóciło jej przeznaczenia. Déjà vu - pomyślała, ale nie mogła sobie przypomnieć, kiedy miała podobne odczucia. Jego słowa tylko potwierdziły to, że był jedną z osób, które zapomniała.
Wtedy uświadomiła sobie, że przez Śluby jej ciało usunie każdego, kto stanie na jej drodze. Jej dłonie zaczęły wyciągać miecz z pochwy. Nie!!! - wrzasnęła spanikowana, ale jedynie w myślach. Zebrała całą swoją wolę i powoli, powolutku przejęła kontrolę nad swoim ciałem. Towarzyszył temu tak ogromny ból, że z oczu pociekły jej łzy. A wszystko dla nieznajomego. Drżącymi rękami wsunęła z powrotem miecz.
- Przykro mi, ale cię nie pamiętam - wyjąkała, patrząc udręczonym wzrokiem w oczy Elfa.
- A...Aphrael, tak, to chyba ja. Ale... bynajmniej, ja nie żyję. Nie. - dodała. Ból się nasilał, powoli traciła kontrolę. Znowu.
- Muszę iść - powiedziała i zabrzmiało to prawdziwie; nie miała wyboru. Odsunęła swój umysł i znów była jedynie biernym obserwatorem. Ból zmalał, ale nie zniknął - to była kara za odwrócenie uwagi od jej prawdziwego, jedynego celu: zabicia Xanisa. Czarodziejka wyminęła grupkę zebranych podążając w ściśle określonym kierunku. Czuła, że tam był Wróg. A im bliżej niego się znajdowała, tym większą odczuwała żądzę mordu.
Na jego widok coś drgnęło jej w piersi. Znała go, wiedziała o tym, ale nie pamiętała jego imienia, jego samego. Czuła gorące uczucie, jakim go darzyła, ale wydawało się dziwnie odległe i, jak dla niej, niepojęte. Czuła, że powinna go pamiętać, ale Śluby odebrały jej wszystko, by nic nie zakłóciło jej przeznaczenia. Déjà vu - pomyślała, ale nie mogła sobie przypomnieć, kiedy miała podobne odczucia. Jego słowa tylko potwierdziły to, że był jedną z osób, które zapomniała.
Wtedy uświadomiła sobie, że przez Śluby jej ciało usunie każdego, kto stanie na jej drodze. Jej dłonie zaczęły wyciągać miecz z pochwy. Nie!!! - wrzasnęła spanikowana, ale jedynie w myślach. Zebrała całą swoją wolę i powoli, powolutku przejęła kontrolę nad swoim ciałem. Towarzyszył temu tak ogromny ból, że z oczu pociekły jej łzy. A wszystko dla nieznajomego. Drżącymi rękami wsunęła z powrotem miecz.
- Przykro mi, ale cię nie pamiętam - wyjąkała, patrząc udręczonym wzrokiem w oczy Elfa.
- A...Aphrael, tak, to chyba ja. Ale... bynajmniej, ja nie żyję. Nie. - dodała. Ból się nasilał, powoli traciła kontrolę. Znowu.
- Muszę iść - powiedziała i zabrzmiało to prawdziwie; nie miała wyboru. Odsunęła swój umysł i znów była jedynie biernym obserwatorem. Ból zmalał, ale nie zniknął - to była kara za odwrócenie uwagi od jej prawdziwego, jedynego celu: zabicia Xanisa. Czarodziejka wyminęła grupkę zebranych podążając w ściśle określonym kierunku. Czuła, że tam był Wróg. A im bliżej niego się znajdowała, tym większą odczuwała żądzę mordu.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Zareagowałby, gdyby tylko klinga miecza podniosła się nieco wyżej. Galanoth trzymał Różyczkę w prawej dłoni, w lewej uczepił trójkątną tarczę służącą teraz jako podpora. Ciało Elfa ruszyłoby szybko w stronę atakującego go Czarodziejki, szybko zamachnąłby się skracając dziwne zachowanie kobiety... ale coś wewnątrz, w środku jego nikłej egzystencji, kazał mu czekać i patrzeć. Patrzeć, jak Aphrael walczy sama z sobą; jak jej dwie odmienne części kłócą się o dominację nad umysłem czarodziejskiej istoty, jaką przecież była.
Rycerz chciał już złapać Aphrael za ramiona i do siebie przytulić; sprawić, by doń przylgnęła, gdy nagle poczuł rękę brata tuż przy swej piersi. Silne ramię Servena oddzieliło go od dumnie kroczącej 'umarłej'.
- Straciła wiarę, bracie. - zaczął wyjaśniać spokojnie blondyn, nie odrywając wzroku od Aphrael - Jej wola legła w gruzach jak brama, przez którą przeszedłeś. Z poprzedniej Aphrael nie pozostało już nic, prócz może drobnego elementu, ruin... resztek wspomnień, aspiracji i życia. Nie wiem, jaki dokładnie rytuał przeprowadziła, nie znam się na magii przemian i krwi... ale to nic dobrego, bracie.
- Chcesz powiedzieć, że ona...
- Sięgnęła po samookaleczenie? Tak. A tam, gdzie dusza rani swe ciało, pojawia się zło. Słabe umysły zawsze przyciągały demony. I Magów.
- Jeśli mamy do czynienia z Czarodziejem, który potrafi stworzyć armię ghuli i w dwie noce wraz z innym ożywić całą twierdzę...
- To powinniśmy ubezpieczać panienkę Aphrael.
- Zostanę tutaj, by pomóc obozowiczom w wybijaniu straży. Ty, bracie, idź po nią. Jest ci bliska, czyż nie?
Galanoth nie odpowiedział. Skinieniem głowy dał znać Arvendelowi, że na teraz skończył się czas na rozmowy. Gestem prawej ręki wskazał Reanae kierunek marszu wysokiej postaci, Pradawnej Czarodziejki. Aphrael stanęła tuż przy wysokim, lecz uschniętym dębie. Grube korzenie wrastały mocno w ziemię, tuż nad nią zwisało drobne ciało uczepione mocnej liny. Mężczyzna powieszony na jednej z niższych gałęzi drzewa przypominał wyglądałem arystokratę. Ubrany w czarny długi płaszcz i szaty spoglądał martwymi zielonymi oczyma w dół. Na wpół otwarte usta nie odzywały się, głowa pozbawiona młodości obrastała w kasztanowych długich włosach. Mordechai mógł mieć mniej więcej 30-35 lat... jak na Czarodzieja tak młodego - bądź tak wyglądającego - posiadał aurę, którą Aphrael tak czuła. To On, trup, był śladem przeciwnika. Ofiara własnego brata zasługiwała tylko i wyłącznie na godny pochówek.
Aphrael usłyszała cichy stuk, jakby łoskot. Delikatny szmer rozlegający się z wnętrza dębu nawoływał ją po imieniu. Przyjemny, ciepły szept zapraszał ją. Zachęcał kobietę do wniknięcia w drzewo, do odpoczynku i dołączenia. Tylko do kogo? Usta Mordechaia poruszyły się. Wargi wyraźnie akcentowały imię Czarodziejki, ta przybliżyła się do niego na tyle, by widzieć jak pracuje język. Pochyliła się jeszcze bardziej... jej imię zostało wykrzyknięte z płuc Obrońcy. Aphrael w jednej sekundzie poczuła ogromną siłę przy prawym ramieniu, upadła na ziemię tuż obok stojącego nad nią Galanotha. W dłoniach trzymał długie, cienkie ostrze. Jego kraniec przebijał prawą część torsu, początek klingi zaczynał się w ustach zmarłego maga. Czerwona plama wydobywała się spod rękawic Elfa, a on sam uginał nogi w kolanach. Pancerz zgrzytnął, ostrze zostało wyrwane z chrzęstem łamanych kości pułapki-wisielca.
- Było blisko... he he he... Jak widzę, legendy są słusznie owiane potęgą i mocą. - głos Xanisa rozległ się na placu. Dookoła drzewa zaczął wyrastać ognisty płot. Wysoki słup płomieni otoczył całą garstkę bohaterów: Aphrael, Galanotha.. Renae stojąca trochę dalej. Z ognistej klatki nie było odwrotu. Jedyna opcja okazywała się walką.
Czarodziej zmaterializował się tuż obok dębu. Stał wyprostowany, nadal ubrany w podpinany płaszcz. Jego dziwna skóra-pancerz lśniła delikatnym czerwonym brzaskiem. Wystarczyło, aby mężczyzna machnął raz palcem, by swymi mocami ściąć linę podtrzymującą zwłoki Mordechaia. Ciało upadło z łoskotem na ubłocone korzenie, spod brody polała się krew.
- Liczyłem na większą kooperację z waszej strony. Przykro mi to mówić, ale strasznie się na was zawiodłem. Tym bardziej szkoda, bo to głównie wasza wina... waszego braku rozsądku i umiejętności logicznego myślenia. Cóż... trudno będzie zabijać jakiegoś elfiego młokosa, dobrze prosperującą adeptkę śmierci i wampirzycę... ale może ktoś z was trafi do lepszego świata?
Xanis zarechotał. W dłoniach pojawiły się duże czerwone kule. Migotały wszelkimi możliwymi odcieniami, tworzyły wiatr kumulujący się w źródłach pocisków. Zasysane powietrze świstało donośnie.
Pierwszy ku Czarodziejowi zaczął biec Galanoth. Wiedział, że jedynym sposobem na zabicie tak potężnego maga, jest ponowne wykorzystanie sztuczki, jaką zrobił wraz z Aphrael w tunelach pod Meot. Tym razem to on musi być przynętą, a Renae i Pradawna - atakującymi. Mógł mieć zatem nadzieję, że kobiety szybko pójdą w jego ślady.
Rycerz chciał już złapać Aphrael za ramiona i do siebie przytulić; sprawić, by doń przylgnęła, gdy nagle poczuł rękę brata tuż przy swej piersi. Silne ramię Servena oddzieliło go od dumnie kroczącej 'umarłej'.
- Straciła wiarę, bracie. - zaczął wyjaśniać spokojnie blondyn, nie odrywając wzroku od Aphrael - Jej wola legła w gruzach jak brama, przez którą przeszedłeś. Z poprzedniej Aphrael nie pozostało już nic, prócz może drobnego elementu, ruin... resztek wspomnień, aspiracji i życia. Nie wiem, jaki dokładnie rytuał przeprowadziła, nie znam się na magii przemian i krwi... ale to nic dobrego, bracie.
- Chcesz powiedzieć, że ona...
- Sięgnęła po samookaleczenie? Tak. A tam, gdzie dusza rani swe ciało, pojawia się zło. Słabe umysły zawsze przyciągały demony. I Magów.
- Jeśli mamy do czynienia z Czarodziejem, który potrafi stworzyć armię ghuli i w dwie noce wraz z innym ożywić całą twierdzę...
- To powinniśmy ubezpieczać panienkę Aphrael.
- Zostanę tutaj, by pomóc obozowiczom w wybijaniu straży. Ty, bracie, idź po nią. Jest ci bliska, czyż nie?
Galanoth nie odpowiedział. Skinieniem głowy dał znać Arvendelowi, że na teraz skończył się czas na rozmowy. Gestem prawej ręki wskazał Reanae kierunek marszu wysokiej postaci, Pradawnej Czarodziejki. Aphrael stanęła tuż przy wysokim, lecz uschniętym dębie. Grube korzenie wrastały mocno w ziemię, tuż nad nią zwisało drobne ciało uczepione mocnej liny. Mężczyzna powieszony na jednej z niższych gałęzi drzewa przypominał wyglądałem arystokratę. Ubrany w czarny długi płaszcz i szaty spoglądał martwymi zielonymi oczyma w dół. Na wpół otwarte usta nie odzywały się, głowa pozbawiona młodości obrastała w kasztanowych długich włosach. Mordechai mógł mieć mniej więcej 30-35 lat... jak na Czarodzieja tak młodego - bądź tak wyglądającego - posiadał aurę, którą Aphrael tak czuła. To On, trup, był śladem przeciwnika. Ofiara własnego brata zasługiwała tylko i wyłącznie na godny pochówek.
Aphrael usłyszała cichy stuk, jakby łoskot. Delikatny szmer rozlegający się z wnętrza dębu nawoływał ją po imieniu. Przyjemny, ciepły szept zapraszał ją. Zachęcał kobietę do wniknięcia w drzewo, do odpoczynku i dołączenia. Tylko do kogo? Usta Mordechaia poruszyły się. Wargi wyraźnie akcentowały imię Czarodziejki, ta przybliżyła się do niego na tyle, by widzieć jak pracuje język. Pochyliła się jeszcze bardziej... jej imię zostało wykrzyknięte z płuc Obrońcy. Aphrael w jednej sekundzie poczuła ogromną siłę przy prawym ramieniu, upadła na ziemię tuż obok stojącego nad nią Galanotha. W dłoniach trzymał długie, cienkie ostrze. Jego kraniec przebijał prawą część torsu, początek klingi zaczynał się w ustach zmarłego maga. Czerwona plama wydobywała się spod rękawic Elfa, a on sam uginał nogi w kolanach. Pancerz zgrzytnął, ostrze zostało wyrwane z chrzęstem łamanych kości pułapki-wisielca.
- Było blisko... he he he... Jak widzę, legendy są słusznie owiane potęgą i mocą. - głos Xanisa rozległ się na placu. Dookoła drzewa zaczął wyrastać ognisty płot. Wysoki słup płomieni otoczył całą garstkę bohaterów: Aphrael, Galanotha.. Renae stojąca trochę dalej. Z ognistej klatki nie było odwrotu. Jedyna opcja okazywała się walką.
Czarodziej zmaterializował się tuż obok dębu. Stał wyprostowany, nadal ubrany w podpinany płaszcz. Jego dziwna skóra-pancerz lśniła delikatnym czerwonym brzaskiem. Wystarczyło, aby mężczyzna machnął raz palcem, by swymi mocami ściąć linę podtrzymującą zwłoki Mordechaia. Ciało upadło z łoskotem na ubłocone korzenie, spod brody polała się krew.
- Liczyłem na większą kooperację z waszej strony. Przykro mi to mówić, ale strasznie się na was zawiodłem. Tym bardziej szkoda, bo to głównie wasza wina... waszego braku rozsądku i umiejętności logicznego myślenia. Cóż... trudno będzie zabijać jakiegoś elfiego młokosa, dobrze prosperującą adeptkę śmierci i wampirzycę... ale może ktoś z was trafi do lepszego świata?
Xanis zarechotał. W dłoniach pojawiły się duże czerwone kule. Migotały wszelkimi możliwymi odcieniami, tworzyły wiatr kumulujący się w źródłach pocisków. Zasysane powietrze świstało donośnie.
Pierwszy ku Czarodziejowi zaczął biec Galanoth. Wiedział, że jedynym sposobem na zabicie tak potężnego maga, jest ponowne wykorzystanie sztuczki, jaką zrobił wraz z Aphrael w tunelach pod Meot. Tym razem to on musi być przynętą, a Renae i Pradawna - atakującymi. Mógł mieć zatem nadzieję, że kobiety szybko pójdą w jego ślady.
- Renae
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Renae poszła wraz z elfem za czarodziejką mimo, iż nie wiedziała czy to słuszna decyzja. Czuła się dziwnie kiedy pradawna stała przed nią, ogarnął ją starach i pokora, lecz sama nie wiedziała dlaczego. Teraz stojąc trochę dalej od Aphrael i Galanotha nie wiedziała czy jej pomoc będzie dobrym pomysłem. Nagle z drzewa spadło ciało jakiegoś nieznanego jej mężczyzny, poczuła krew, jej instynkt obudził ją z rozmyślań, patrzyła na martwe ciało i kałużę krwi. w jej oczach można było dostrzec pragnienie.
Dziewczyna usłyszała słowa innego czarodzieja, to co mówił zdawało się jej nie istotne puki nie powiedział, że ona także zginie z jego ręki. W tedy właśnie w wampirzycy coś drgnęło. Poczuła chęć zemsty, chciała go zabić za same słowa, za sama chęć zabicia jej. Wtedy właśnie Galanoth ruszył w jego stronę. Nie była pewna co elf ma zamiar zrobić, ale postanowiła mu pomóc w jedyny sposób jaki uznała za odpowiedni. Szybkim ruchem zaczęła biec ku czarodziejowi, nie zważając na ranę na nodze. Podczas biegu zastanawiała się czy jej ruch jest odpowiedni czy może jednak zniszczyła strategię Galanotha. Miała jednak przeczucie, iż tego właśnie chciał elf.
Dziewczyna usłyszała słowa innego czarodzieja, to co mówił zdawało się jej nie istotne puki nie powiedział, że ona także zginie z jego ręki. W tedy właśnie w wampirzycy coś drgnęło. Poczuła chęć zemsty, chciała go zabić za same słowa, za sama chęć zabicia jej. Wtedy właśnie Galanoth ruszył w jego stronę. Nie była pewna co elf ma zamiar zrobić, ale postanowiła mu pomóc w jedyny sposób jaki uznała za odpowiedni. Szybkim ruchem zaczęła biec ku czarodziejowi, nie zważając na ranę na nodze. Podczas biegu zastanawiała się czy jej ruch jest odpowiedni czy może jednak zniszczyła strategię Galanotha. Miała jednak przeczucie, iż tego właśnie chciał elf.
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Bycie biernym obserwatorem własnego życia było ciekawym doświadczeniem. Ciekawym, acz przerażającym. Po raz pierwszy zdarzyło jej się utracić kontrolę nad ciałem, ale zrobiła to z własnej woli. I choć była na skraju paniki, usiłowała się uspokoić.To była jej decyzja. Wytrwa do końca albo na pewno zginie. Wybrała pierwszą opcję.
Pułapka Xanisa była łatwa, niezbyt skomplikowana. Przerażający widok w połączeniu z odległym nawoływaniem - i większość ludzi robiła to, co Czarodziej zaplanował. Aphrael, gdyby nad sobą panowała, na pewno nie dałaby się wciągnąć w coś tak głupiego. Ale to, co ją opanowało, nie miało widocznie doświadczenia w tym zakresie. Gdyby nie Elf, który nieoczekiwanie pojawił się obok niej, zapewne by zginęła. Zaklęła w myśli.
I wtedy pojawił się On. Xanis, z wrednym uśmiechem na ustach. W Aphrael zawrzało. Obudziła się w niej furia tak wielka, jak jeszcze nigdy dotąd. Wyszarpnęła miecz z pochwy. jej ruchy zgrały się z planem Elfa, chociaż nie zwracała na niego zbytniej uwagi. Liczyło się tylko jedno. Widziała tylko jedno. Pragnęła tylko jednego.
Pragnęła zatopić swój miecz aż po rękojeść w piersi Xanisa. To było jej największe marzenie, niczego jeszcze równie mocno nie pragnęła. Musiała to zrobić. Ruszyła do przodu. Ze zdziwieniem stwierdziła, że czuje swoją magię jak zawsze gotową do współpracy. Pojęła: skupiła się całą sobą na jednym określonym celu, była gotowa zrobić dlań wszystko. Przywołała całą swoją moc, przelała ją w ostrze swojego miecza, tym samym przemieniając go w potężną magiczną broń. Biegła tuż za nieznajomym Elfem, gotowa uderzyć w chwili, gdy odskoczy na bok - nie miała wątpliwości co do tego, że tak naprawdę nie zaatakuje Xanisa. Bo gdyby to zrobił, do zaświatów odeszły by dwie dusze. W tym i jej. To ona musiała zabić Czarodzieja. Nikt inny.
Kątem oka zobaczyła nieznajomą, na oko 25-letnią dziewczynę. Skądś wiedziała, że tamta była wampirem. I ona musi jej się usunąć z drogi - to była walka jej i Xanisa. Powinni to uszanować i pozwolić im rozegrać walkę jak równy z równym. Jednak najwidoczniej nie mieli takiego zamiaru. Osłaniali Aphrael, co ją niejako irytowało, ale i dodawało jej otuchy. Była przeraźliwie samotna, ale przynajmniej nie sama. Ich obecność napawała ją dziwnym uczuciem spokoju i wytrwałości. Jednak nie zwalniała - pędziła w stronę Wroga, w stronę tego, który zniszczył całą jej istotę i prawdopodobnie zostanie jej zabójcą. To nie tak miało być. Nie tak! To Galanoth miał ją uśmiercić... Galanoth! Tak, wreszcie przypomniała sobie imię Elfa. Ale to niczego nie zmieniało.
Wszystko szło nie tak, jak powinno. Przepowiednia była fałszywa. To się nie miało wydarzyć. Głupio w to wierzyła. Teraz uświadomiła sobie, jak wiele przez tę ślepą wiarę straciła. Do furii doszedł jeszcze smutek i uświadomiła sobie, że wcale nie chce wygrać tej walki. Nie ma nadziei. Xanis jest od niej silniejszy, ma bardzo małe szanse. Nie liczyła na to, że jej się uda; chciała po prostu spróbować się zemścić. Nie obchodził jej wynik tej bitwy. Chciała odzyskać honor, załatwić wszystkie swoje sprawy, zanim odejdzie. Teraz miała okazję. I nie mogła jej zmarnować.
Pułapka Xanisa była łatwa, niezbyt skomplikowana. Przerażający widok w połączeniu z odległym nawoływaniem - i większość ludzi robiła to, co Czarodziej zaplanował. Aphrael, gdyby nad sobą panowała, na pewno nie dałaby się wciągnąć w coś tak głupiego. Ale to, co ją opanowało, nie miało widocznie doświadczenia w tym zakresie. Gdyby nie Elf, który nieoczekiwanie pojawił się obok niej, zapewne by zginęła. Zaklęła w myśli.
I wtedy pojawił się On. Xanis, z wrednym uśmiechem na ustach. W Aphrael zawrzało. Obudziła się w niej furia tak wielka, jak jeszcze nigdy dotąd. Wyszarpnęła miecz z pochwy. jej ruchy zgrały się z planem Elfa, chociaż nie zwracała na niego zbytniej uwagi. Liczyło się tylko jedno. Widziała tylko jedno. Pragnęła tylko jednego.
Pragnęła zatopić swój miecz aż po rękojeść w piersi Xanisa. To było jej największe marzenie, niczego jeszcze równie mocno nie pragnęła. Musiała to zrobić. Ruszyła do przodu. Ze zdziwieniem stwierdziła, że czuje swoją magię jak zawsze gotową do współpracy. Pojęła: skupiła się całą sobą na jednym określonym celu, była gotowa zrobić dlań wszystko. Przywołała całą swoją moc, przelała ją w ostrze swojego miecza, tym samym przemieniając go w potężną magiczną broń. Biegła tuż za nieznajomym Elfem, gotowa uderzyć w chwili, gdy odskoczy na bok - nie miała wątpliwości co do tego, że tak naprawdę nie zaatakuje Xanisa. Bo gdyby to zrobił, do zaświatów odeszły by dwie dusze. W tym i jej. To ona musiała zabić Czarodzieja. Nikt inny.
Kątem oka zobaczyła nieznajomą, na oko 25-letnią dziewczynę. Skądś wiedziała, że tamta była wampirem. I ona musi jej się usunąć z drogi - to była walka jej i Xanisa. Powinni to uszanować i pozwolić im rozegrać walkę jak równy z równym. Jednak najwidoczniej nie mieli takiego zamiaru. Osłaniali Aphrael, co ją niejako irytowało, ale i dodawało jej otuchy. Była przeraźliwie samotna, ale przynajmniej nie sama. Ich obecność napawała ją dziwnym uczuciem spokoju i wytrwałości. Jednak nie zwalniała - pędziła w stronę Wroga, w stronę tego, który zniszczył całą jej istotę i prawdopodobnie zostanie jej zabójcą. To nie tak miało być. Nie tak! To Galanoth miał ją uśmiercić... Galanoth! Tak, wreszcie przypomniała sobie imię Elfa. Ale to niczego nie zmieniało.
Wszystko szło nie tak, jak powinno. Przepowiednia była fałszywa. To się nie miało wydarzyć. Głupio w to wierzyła. Teraz uświadomiła sobie, jak wiele przez tę ślepą wiarę straciła. Do furii doszedł jeszcze smutek i uświadomiła sobie, że wcale nie chce wygrać tej walki. Nie ma nadziei. Xanis jest od niej silniejszy, ma bardzo małe szanse. Nie liczyła na to, że jej się uda; chciała po prostu spróbować się zemścić. Nie obchodził jej wynik tej bitwy. Chciała odzyskać honor, załatwić wszystkie swoje sprawy, zanim odejdzie. Teraz miała okazję. I nie mogła jej zmarnować.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Walka zaczęła się wraz z pierwszym syknięciem, zgrzytem stali uderzanej o coś ciężkiego, twardego... gładkiego jak podmywany wodą głaz. Skorupa Xanisa wytrzymała opór Różyczki. Ramię Czarnoksiężnika chwiało się i drżało pod naporem siły Elfa, jeden pocisk został unicestwiony zanim w ogóle wystrzelony. Drugi niestety nadal tkwił w dłoni Maga. Xanis nie zwlekając z kontratakiem cisnął w mężczyznę czerwoną kulę. Thelas poczuł na torsie masę odpowiednią co do siły, jaką przeciwnik włożył w atak. Wystarczył ułamek sekundy, aby poleciał w tył dymiąc od magicznych ogni i energii, która nadal pulsowała na pancerzu zbroi. Elf runął z rykiem na ziemię, przez chwilę nie mógł nawet kiwnąć palcem. Wpatrywał się w pochmurne niebo, krople deszczu padały na jego oczy, zakrwawione czoło, usta.
To wszystko nie ma sensu... czemu nagle Kal Idrion się odmieniło...? Cała twierdza, zamek, mury... strażnicy. Obóz... świat się zmienia, a ja tkwię w miejscu. Alarania jest wieczna, nigdy nie umrze... Po mnie zostanie wyłącznie ślad na kartach historii. Spocznę tuż obok Aphrael i Renae... mój grób zbuduje Serven, niech bogowie mu błogosławią... W jego wieku nie korzystałem z życia, jak on... Panny, tańce, przygody i naginanie zasad... Czemu te pokolenia zmieniają się co raz szybciej? Czemu moje ciało odmawia posłuszeństwa? Ten Czarodziej... jest silny. Jednym ciosem pozbawił mnie sił... Niech pomyślę... niech tylko sobie przypomnę... dystans, tak. Ach, gdyby w pobliżu był jakiś łucznik, choćby tamten stary dziatek, co piekł świniaka... Musimy go jakoś pokonać...
Galanoth spróbował się podnieść. Poczuł łupnięcie na poziomie karku. Płuca zacisnęły się, aż mężczyzna wydał z siebie ponowny, acz cichy, warkot.
Mag wysysający życie, władca śmierci... Zdolny nekromanta, który niejeden sekret musiał już wykraść z Kręgów. Potrafi zakładać pułapki, operować magią ognia. Jego skóra nie jest normalna, twardością dorównuje mojej Różycz...
Udało mu się napiąć palce u rękojeści miecza. Teraz wszystko wydawało się zbyt proste. Zbyt wiadome. Cała tajemnica legła u podstaw umysłu Elfa.
- Derit... - rzucił cicho, powoli powstając z ziemi. - Jego ciało to derit! - krzyknął w stronę Renae i Aphrael, kurczowo trzymając się torsu. Coś paliło go od środka. Nie może jednak tak łatwo się poddać. Nie po wszystkim, co uczynił. Nie, kiedy jest tak blisko zwycięstwa... Poświęcenie życia nie wchodzi w rachubę. Obiecał Aphrael, że będzie jej strzegł i chronił. Być może go w ogóle nie pamięta ani kojarzy... lecz magia słowa rzuconego w oczy pięknej kobiety nie zginie, póki istnieje Ona. Czarodziejka. Galanoth ponownie ruszył w stronę Xanisa.
Pradawna stanęła twarzą twarz z wrogiem, który doprowadził ją do takiego stanu. W żółtych oczach mężczyzny czaiło się zło, jakby dwa małe demony siedzące tuż za oczodołami. Twarz Xanisa wyrażała bezgraniczne zaufanie we własną siłę. Potęga skumulowana w kryształowym ciele Maga pozwalała mu na zatrzymanie miecza Aphrael. Ostrze przebiło lewą rękę, odrąbało ją, lecz prawa zdążyła zatrzymać i złapać za nie. Derit pokrywający rękę Xanisa przypominało kolorystycznie diament.
- Spójrz, jak bardzo potrafisz być silna. Wyrzekłaś się całego swojego dziedzictwa. Zapomniałaś o imionach bohaterów, których kochałaś... zapomniałaś o świecie i własnej filozofii. Stałaś się marionetką, taką jaką był Mordechai. A teraz leży tuż obok nas, martwy... pozbawiony życia. Jak Ty zaraz.
Lewe ramię odrosło. Regeneracyjne zdolności Xanisa pozwoliły mu uderzyć Aphrael z czerwonego pocisku, który dał się już we znaki Galanothowi.
Kula pomknęła w ciało Pradawnej. Energia rozerwała kawałek sukni.... zniknęła tuż po tym, jak dotknęła nagiej skóry. Czarodziej spojrzał na nią wilczym wzrokiem. Zmarszczył brwi.
- A więc... wyrzekłaś się także życia dla idei zemsty?
Sztylet Renae uderzył go w prawe biodro. Ostrze nie zrobiło większych szkód mężczyźnie, jego pancerz okazał się wystarczający do przełamania ataku. Chłód towarzyszący ostrzu kozika pozwolił na chwilowe osłabienie struktury ciała Xanisa. Czarodziej ugiął się na sekundę, dzięki temu Aphrael zdążyła wyrwać miecz.
Nadszedł moment, w którym grupa miała szansę zabicia Czarodzieja. Mag może zostać zlikwidowany raz na zawsze...
Galanoth, nie zwlekając z pomocą Aphrael, trzymał dłonie ułożone jak do modlitwy. Był gotów zatrzymać Xanisa w lodowatej ścianie-klatce, przyjął postawę dogodną do obrony i Renae, i Aphrael.
To wszystko nie ma sensu... czemu nagle Kal Idrion się odmieniło...? Cała twierdza, zamek, mury... strażnicy. Obóz... świat się zmienia, a ja tkwię w miejscu. Alarania jest wieczna, nigdy nie umrze... Po mnie zostanie wyłącznie ślad na kartach historii. Spocznę tuż obok Aphrael i Renae... mój grób zbuduje Serven, niech bogowie mu błogosławią... W jego wieku nie korzystałem z życia, jak on... Panny, tańce, przygody i naginanie zasad... Czemu te pokolenia zmieniają się co raz szybciej? Czemu moje ciało odmawia posłuszeństwa? Ten Czarodziej... jest silny. Jednym ciosem pozbawił mnie sił... Niech pomyślę... niech tylko sobie przypomnę... dystans, tak. Ach, gdyby w pobliżu był jakiś łucznik, choćby tamten stary dziatek, co piekł świniaka... Musimy go jakoś pokonać...
Galanoth spróbował się podnieść. Poczuł łupnięcie na poziomie karku. Płuca zacisnęły się, aż mężczyzna wydał z siebie ponowny, acz cichy, warkot.
Mag wysysający życie, władca śmierci... Zdolny nekromanta, który niejeden sekret musiał już wykraść z Kręgów. Potrafi zakładać pułapki, operować magią ognia. Jego skóra nie jest normalna, twardością dorównuje mojej Różycz...
Udało mu się napiąć palce u rękojeści miecza. Teraz wszystko wydawało się zbyt proste. Zbyt wiadome. Cała tajemnica legła u podstaw umysłu Elfa.
- Derit... - rzucił cicho, powoli powstając z ziemi. - Jego ciało to derit! - krzyknął w stronę Renae i Aphrael, kurczowo trzymając się torsu. Coś paliło go od środka. Nie może jednak tak łatwo się poddać. Nie po wszystkim, co uczynił. Nie, kiedy jest tak blisko zwycięstwa... Poświęcenie życia nie wchodzi w rachubę. Obiecał Aphrael, że będzie jej strzegł i chronił. Być może go w ogóle nie pamięta ani kojarzy... lecz magia słowa rzuconego w oczy pięknej kobiety nie zginie, póki istnieje Ona. Czarodziejka. Galanoth ponownie ruszył w stronę Xanisa.
Pradawna stanęła twarzą twarz z wrogiem, który doprowadził ją do takiego stanu. W żółtych oczach mężczyzny czaiło się zło, jakby dwa małe demony siedzące tuż za oczodołami. Twarz Xanisa wyrażała bezgraniczne zaufanie we własną siłę. Potęga skumulowana w kryształowym ciele Maga pozwalała mu na zatrzymanie miecza Aphrael. Ostrze przebiło lewą rękę, odrąbało ją, lecz prawa zdążyła zatrzymać i złapać za nie. Derit pokrywający rękę Xanisa przypominało kolorystycznie diament.
- Spójrz, jak bardzo potrafisz być silna. Wyrzekłaś się całego swojego dziedzictwa. Zapomniałaś o imionach bohaterów, których kochałaś... zapomniałaś o świecie i własnej filozofii. Stałaś się marionetką, taką jaką był Mordechai. A teraz leży tuż obok nas, martwy... pozbawiony życia. Jak Ty zaraz.
Lewe ramię odrosło. Regeneracyjne zdolności Xanisa pozwoliły mu uderzyć Aphrael z czerwonego pocisku, który dał się już we znaki Galanothowi.
Kula pomknęła w ciało Pradawnej. Energia rozerwała kawałek sukni.... zniknęła tuż po tym, jak dotknęła nagiej skóry. Czarodziej spojrzał na nią wilczym wzrokiem. Zmarszczył brwi.
- A więc... wyrzekłaś się także życia dla idei zemsty?
Sztylet Renae uderzył go w prawe biodro. Ostrze nie zrobiło większych szkód mężczyźnie, jego pancerz okazał się wystarczający do przełamania ataku. Chłód towarzyszący ostrzu kozika pozwolił na chwilowe osłabienie struktury ciała Xanisa. Czarodziej ugiął się na sekundę, dzięki temu Aphrael zdążyła wyrwać miecz.
Nadszedł moment, w którym grupa miała szansę zabicia Czarodzieja. Mag może zostać zlikwidowany raz na zawsze...
Galanoth, nie zwlekając z pomocą Aphrael, trzymał dłonie ułożone jak do modlitwy. Był gotów zatrzymać Xanisa w lodowatej ścianie-klatce, przyjął postawę dogodną do obrony i Renae, i Aphrael.
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Zobaczyła, jak porażony mocą Czarodzieja Galanoth odlatuje w tył. Część jej istoty, jej "ja", wrzasnęło z rozpaczy. Ale jej ciało w ogóle na to nie zareagowało. Pradawna stanęła twarzą w twarz z Wrogiem. Co dziwne, zatrzymała się. I - zupełnie nagle - odzyskała kontrolę nad swoim ciałem. Jakby Śluby pomogły jej w dotarciu do celu, ale pozwoliły, by zabiła Xanisa samodzielnie. Wiedziała jednak, że gdyby zaczęła robić coś innego poczuła przeraźliwy ból, jak przedtem, gdy rozmawiała z Elfem. Zamachnęła się, wykorzystując siłę rozpędu. Udało jej się, choć z trudem, odrąbać lewe ramię przeciwnika. Nie na to liczyła. Chwycił ostrze jej miecza i unieruchomił je. Zaklęła.
Powstrzymała się od akcji, czekając na odpowiedni moment. Wysłuchała jego słów i zmilczała, choć miała w zanadrzu kilka ostrych słów. Patrzyła, jak odrąbane wcześniej ramię odrasta. Regeneracja.
Zobaczyła, jak w jej stronę leci czerwony pocisk podobny do tego, który ugodził Galanotha. Przygotowana na ból patrzyła, jak rozrywa jej suknię i... znika. Nic nie poczuła.
- A więc... wyrzekłaś się także życia dla idei zemsty? - usłyszała głos Xanisa i zrozumiała - teraz można było ją uśmiercić jedynie zimną stalą, była całkowicie odporna na magię. Nie rozumiała, dlaczego, ale nie miała nic przeciw temu. Ba! bardzo jej się to podobało. Była teraz równa Xanisowi, którego potężna magia nie wyrządzała jej krzywdy.
Czarodziej ugiął się na sekundę. Nie zauważyła, dlaczego - dopiero po chwili ujrzała sztylet w jego boku. Zdołała wyrwać miecz i znów miała się czym bronić, czy raczej: czym atakować. Teraz miała szansę.
Kątem oka zauważyła Elfa, składającego dłonie jak do modlitwy. Używał jakiejś magii - czuła to, widziała ją jako drobne iskierki tańczące w powietrzu dookoła niego. Nie zwróciła na to szczególnej uwagi, nie mogła przepuścić okazji - zamachnęła się mieczem i z całej siły uderzyła w Xanisa, modląc się, by jej się udało.
Powstrzymała się od akcji, czekając na odpowiedni moment. Wysłuchała jego słów i zmilczała, choć miała w zanadrzu kilka ostrych słów. Patrzyła, jak odrąbane wcześniej ramię odrasta. Regeneracja.
Zobaczyła, jak w jej stronę leci czerwony pocisk podobny do tego, który ugodził Galanotha. Przygotowana na ból patrzyła, jak rozrywa jej suknię i... znika. Nic nie poczuła.
- A więc... wyrzekłaś się także życia dla idei zemsty? - usłyszała głos Xanisa i zrozumiała - teraz można było ją uśmiercić jedynie zimną stalą, była całkowicie odporna na magię. Nie rozumiała, dlaczego, ale nie miała nic przeciw temu. Ba! bardzo jej się to podobało. Była teraz równa Xanisowi, którego potężna magia nie wyrządzała jej krzywdy.
Czarodziej ugiął się na sekundę. Nie zauważyła, dlaczego - dopiero po chwili ujrzała sztylet w jego boku. Zdołała wyrwać miecz i znów miała się czym bronić, czy raczej: czym atakować. Teraz miała szansę.
Kątem oka zauważyła Elfa, składającego dłonie jak do modlitwy. Używał jakiejś magii - czuła to, widziała ją jako drobne iskierki tańczące w powietrzu dookoła niego. Nie zwróciła na to szczególnej uwagi, nie mogła przepuścić okazji - zamachnęła się mieczem i z całej siły uderzyła w Xanisa, modląc się, by jej się udało.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Renae
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Wampirzyca była kompletnie zaskoczona faktem, iż ten sam pocisk który powalił Galanotha, w ogóle nie zranił czarodziejki, lecz to nie wyrwało jej z kontynuowania swego ataku. Uderzyła sztyletem w bok wroga, niestety nie udało jej się go zbytnio zranić, ale na szczęści magia sztyletu zadziałała spowalniając chwilowo Xanisa. Gdy mag przez chwile był unieruchomiony Aphrael wyrwała ostrze swego miecza z jego rąk, po czym przygotowała się do zadania kolejnego ciosu.
Galanoth stał za nimi, chyba miał użyć jakiejś magii. Nagle dziewczyna poczuła coś dziwnego, jakąś nie zrozumiałą dla niej siłę, widziała jak pradawna robi zamach w celu ataku czarodzieja. Miała dwie opcje, albo zostać przy pradawnej lub się odsunąć. Moc którą wyczuła mimo, iz jej zmysł był bardzo słaby, wydobywał się z czarodziejki. Szybkim ruchem odciągnęła sztylet od maga, po czym próbowała oddalić się od niego i Aphrael na bezpieczna odległość, lecz poczuła nie wyobrażalny ból, przez co nie mogła drgnąć ani na milimetr. Zdała sobie sprawę, iż czarodziej musiał użyć jakiejś magii na niej gdy ta dźgnęła go sztyletem.
Nie była w stanie nic zrobić, nagle upadła na ziemię bezwładnie. Zemdlała? Umarła? skąd mogła wiedzieć nie widziała nic, poza ciemnością i złowieszczym uśmiechem maga. Co się dzieję? Nic nie widzę! Nie chcę umierać. Nie teraz! Mam tyle do zrobienia. Pomocy... Dziewczyna wydawała się martwa, lecz jej świadomość i umysł pracowały odpowiednio. Jedyne czego pragnęła w tamtej chili to żyć ponownie, zapomniała nawet o swojej zemście, nie była w stanie nawet myśleć o czym kolwiek innym niż życie.
Galanoth stał za nimi, chyba miał użyć jakiejś magii. Nagle dziewczyna poczuła coś dziwnego, jakąś nie zrozumiałą dla niej siłę, widziała jak pradawna robi zamach w celu ataku czarodzieja. Miała dwie opcje, albo zostać przy pradawnej lub się odsunąć. Moc którą wyczuła mimo, iz jej zmysł był bardzo słaby, wydobywał się z czarodziejki. Szybkim ruchem odciągnęła sztylet od maga, po czym próbowała oddalić się od niego i Aphrael na bezpieczna odległość, lecz poczuła nie wyobrażalny ból, przez co nie mogła drgnąć ani na milimetr. Zdała sobie sprawę, iż czarodziej musiał użyć jakiejś magii na niej gdy ta dźgnęła go sztyletem.
Nie była w stanie nic zrobić, nagle upadła na ziemię bezwładnie. Zemdlała? Umarła? skąd mogła wiedzieć nie widziała nic, poza ciemnością i złowieszczym uśmiechem maga. Co się dzieję? Nic nie widzę! Nie chcę umierać. Nie teraz! Mam tyle do zrobienia. Pomocy... Dziewczyna wydawała się martwa, lecz jej świadomość i umysł pracowały odpowiednio. Jedyne czego pragnęła w tamtej chili to żyć ponownie, zapomniała nawet o swojej zemście, nie była w stanie nawet myśleć o czym kolwiek innym niż życie.
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Czarodziej wybuchnął złością. W jego rękach pojawiły się dwa magiczne kolce, które wyrastające z dłoni w łatwy sposób mogły sięgnąć Aphrael. Pradawna nie przestraszyła się jednak. Nadal trzymając rękojeść miecza cisnęła nim tylko raz, lecz skutecznie. Świst metalu zadźwięczał wspólnie z echem niszczonych kryształów deritu. Umagiczniona powłoka ciała Xanisa nie wytrzymała naporu. Złość buzująca w zmienionym ciele Aphrael przelała się na zabójczy atak w lewą pierś maga. Spod warstwy rudy trysnęła jasnoczerwona krew, kraniec miecza zdążył już się stępić i przypalić gorącem buchającym z wnętrza Xanisa. Coś podobnego do lawy i ognia wypływało spod skorupy deritu, jarzyło się i pulsowało zgodnie z rytmem niewidocznego serca. Życie Czarodzieja ulatywało na ziemię, on sam legł tuż pod nogami Aphrael. Kobieta musiała uważać, aby przypadkiem nie wejść w ognisty kwas rozlewający się dalej dookoła Czarnoksiężnika.
- Jesteś sprytna, Czarodziejko. Porzuciłaś wszystko, co miałaś; sprzedałaś się w imię zemsty i śmierci, aby nie być podatną na moją magię wysysania życia. Nie doceniałem cię i to był mój jedyny błąd, który doprowadził mnie do tego stanu... Kiedy jak pies leżę przed tobą i oczekuję, że skrócisz moje męczarnie kolejnym cięciem miecza. Hah, dobrze jednak, że się stopił...
Xanis złapał się obydwoma dłońmi za dziurę w klatce piersiowej, jęknął cicho. Przed oczyma widział wyłącznie obraz zagłady z Aphrael na czele.
- Powóz Hadesu jedzie już po mnie. Słyszę ryki upiornych koni, Jeździec bez głowy trzyma w ręku klatkę dla mej duszy. Jest złota... perliście biała. Uśmiecha się do mnie... - wykrzywił lekko usta, acz radośnie - Jest ze mnie zadowolony. Spełniłem zadanie, jakie miałem do wykonania na ziemi... ponownie. Zrobiłem to, co niemożliwe. Sprawiłem, że śmierć zamieniła się w życie, że złamał się kark najsilniejszych tytanów... Sprawiłem, że ludy różnych kręgów zjednoczyły się w jedną zbiorowość... Razem dotarli do celu. Ach!
Zachrypnięty głos Xanisa ucichł na moment.
Galanoth podbiegł do upadającej Renae. W ostatniej chwili złapał ją za ramionami, przytrzymał tuż nad ziemią, przycisnął do siebie samemu kucając. Wpatrzony w rozmowę dwójki Czarodziejów nie mógł uwierzyć, że Aphrael nadal nie zakończyła egzystencji tajemniczego Maga. Jego moc, potęga, skomplikowane wnętrze... pochodziły nie z tego świata. Alternatywność postaci Xanisa wyczuwało się przez patrzenie mu w oczy.
Elf nie czekał zbyt długo na reakcję. Pochwycił Wampirzycę na rękach, trzymając ją przy piersi odszedł na bezpieczną odległość. Zależało mu na tym, by być świadkiem śmierci Czarodzieja. Postawił zatem Renae, uśmiechnął się do niej:
- Następnym razem uważaj. Mogło stać się coś gorszego.
By zaraz potem pobiec w stronę Pradawnej stojącej tuż przed swą ofiarą.
Xanis zaczął mówić dalej.
-Zapamiętaj to, co właśnie zrobiłaś, Aphrael. Co dokonałaś tylko i wyłącznie przy pomocy swoich przyjaciół i towarzyszy. Gwarantuję ci, że jeszcze się spotkamy... będę czekał w zaświatach na twoje przyjście... Ja i mój druh z Meot... Będziesz cierpiała na wieki.
Rana zalśniła na agresywny pomarańczowy kolor. Promienie zaczęły wychodzić na zewnątrz, blask mógł oślepić na moment Pradawną. Magia zamieszkała w Czarodzieju świszczała podejrzliwie, gwizdała wysokimi tonacjami. Nagle derit na ciele mężczyzny wykruszył się, spomiędzy poszczególnych części pancerza wystrzeliwała energia... dynamicznie zainicjowany wybuch pochłonął w dymie Aphrael.
Leżała w białym pokoju, domu.. świecie. Wszystko dookoła Czarodziejki było białe jak śnieg. A może to nie było wszystko, tylko nic? Nic, prócz mlecznej pustki. Aphrael słyszała tylko bicie własnego serca, rana stworzona na polecenie zemsty zasklepiła się. Nie pozostał po nim żaden ślad. Czarodziejka poczuła nagle ciężar cudzego ciała, które pozwala jej się o siebie oprzeć. Męskie ramię trzymało ją w pasie i nie pozwalało uciec. Druga ręka, prawa, podtrzymywała ścianę pustki. Niewidoczny mur wkrótce zamienił się w gruby rząd lodu, półprzezroczystą barierę odgradzającą ogień od niej samej. Aphrael znów mogła widzieć zniszczenia, czuć na skórze chłód deszczu, słyszeć wrzaski kończącej się walki o Kal Idrion. Powróciła do Alaranii taka, jaką była kiedyś.
Galanoth zmagał się z barierą. Mur w końcu nie wytrzymał, musiał skoczyć w tył. Magia na tyle podziałała, aby móc zagłuszyć większą część siły wybuchu. Samobójcza pułapka Xanisa zniknęła gaszona przez nawracający deszcz.
- Już po wszystkim... - szepnął spokojnie Rycerz, siedząc przed trzymaną w ramionach Aphrael - Skończyło się.
Rękawice i pancerz Elfa tonęły we krwi, jego czoło i policzki przyklejały do siebie kosmyki platynowo-białych włosów. Obrońca wyglądał godnie, lecz z pewnością nie czuł się już na siłach. Mimo to zdołał się uśmiechnąć.
Ogniste ogrodzenie zniknęło. Tuż za sferą płomieni pojawiła się umorusana w czarnym popiele broda Grizza. Krasnolud trzymał młoty przepasane pod biodrami, w jednej ręce trzymał blond włosego Elfa, w drugiej kostur dobrze znany Czarodziejce.
- Jesteś sprytna, Czarodziejko. Porzuciłaś wszystko, co miałaś; sprzedałaś się w imię zemsty i śmierci, aby nie być podatną na moją magię wysysania życia. Nie doceniałem cię i to był mój jedyny błąd, który doprowadził mnie do tego stanu... Kiedy jak pies leżę przed tobą i oczekuję, że skrócisz moje męczarnie kolejnym cięciem miecza. Hah, dobrze jednak, że się stopił...
Xanis złapał się obydwoma dłońmi za dziurę w klatce piersiowej, jęknął cicho. Przed oczyma widział wyłącznie obraz zagłady z Aphrael na czele.
- Powóz Hadesu jedzie już po mnie. Słyszę ryki upiornych koni, Jeździec bez głowy trzyma w ręku klatkę dla mej duszy. Jest złota... perliście biała. Uśmiecha się do mnie... - wykrzywił lekko usta, acz radośnie - Jest ze mnie zadowolony. Spełniłem zadanie, jakie miałem do wykonania na ziemi... ponownie. Zrobiłem to, co niemożliwe. Sprawiłem, że śmierć zamieniła się w życie, że złamał się kark najsilniejszych tytanów... Sprawiłem, że ludy różnych kręgów zjednoczyły się w jedną zbiorowość... Razem dotarli do celu. Ach!
Zachrypnięty głos Xanisa ucichł na moment.
Galanoth podbiegł do upadającej Renae. W ostatniej chwili złapał ją za ramionami, przytrzymał tuż nad ziemią, przycisnął do siebie samemu kucając. Wpatrzony w rozmowę dwójki Czarodziejów nie mógł uwierzyć, że Aphrael nadal nie zakończyła egzystencji tajemniczego Maga. Jego moc, potęga, skomplikowane wnętrze... pochodziły nie z tego świata. Alternatywność postaci Xanisa wyczuwało się przez patrzenie mu w oczy.
Elf nie czekał zbyt długo na reakcję. Pochwycił Wampirzycę na rękach, trzymając ją przy piersi odszedł na bezpieczną odległość. Zależało mu na tym, by być świadkiem śmierci Czarodzieja. Postawił zatem Renae, uśmiechnął się do niej:
- Następnym razem uważaj. Mogło stać się coś gorszego.
By zaraz potem pobiec w stronę Pradawnej stojącej tuż przed swą ofiarą.
Xanis zaczął mówić dalej.
-Zapamiętaj to, co właśnie zrobiłaś, Aphrael. Co dokonałaś tylko i wyłącznie przy pomocy swoich przyjaciół i towarzyszy. Gwarantuję ci, że jeszcze się spotkamy... będę czekał w zaświatach na twoje przyjście... Ja i mój druh z Meot... Będziesz cierpiała na wieki.
Rana zalśniła na agresywny pomarańczowy kolor. Promienie zaczęły wychodzić na zewnątrz, blask mógł oślepić na moment Pradawną. Magia zamieszkała w Czarodzieju świszczała podejrzliwie, gwizdała wysokimi tonacjami. Nagle derit na ciele mężczyzny wykruszył się, spomiędzy poszczególnych części pancerza wystrzeliwała energia... dynamicznie zainicjowany wybuch pochłonął w dymie Aphrael.
Leżała w białym pokoju, domu.. świecie. Wszystko dookoła Czarodziejki było białe jak śnieg. A może to nie było wszystko, tylko nic? Nic, prócz mlecznej pustki. Aphrael słyszała tylko bicie własnego serca, rana stworzona na polecenie zemsty zasklepiła się. Nie pozostał po nim żaden ślad. Czarodziejka poczuła nagle ciężar cudzego ciała, które pozwala jej się o siebie oprzeć. Męskie ramię trzymało ją w pasie i nie pozwalało uciec. Druga ręka, prawa, podtrzymywała ścianę pustki. Niewidoczny mur wkrótce zamienił się w gruby rząd lodu, półprzezroczystą barierę odgradzającą ogień od niej samej. Aphrael znów mogła widzieć zniszczenia, czuć na skórze chłód deszczu, słyszeć wrzaski kończącej się walki o Kal Idrion. Powróciła do Alaranii taka, jaką była kiedyś.
Galanoth zmagał się z barierą. Mur w końcu nie wytrzymał, musiał skoczyć w tył. Magia na tyle podziałała, aby móc zagłuszyć większą część siły wybuchu. Samobójcza pułapka Xanisa zniknęła gaszona przez nawracający deszcz.
- Już po wszystkim... - szepnął spokojnie Rycerz, siedząc przed trzymaną w ramionach Aphrael - Skończyło się.
Rękawice i pancerz Elfa tonęły we krwi, jego czoło i policzki przyklejały do siebie kosmyki platynowo-białych włosów. Obrońca wyglądał godnie, lecz z pewnością nie czuł się już na siłach. Mimo to zdołał się uśmiechnąć.
Ogniste ogrodzenie zniknęło. Tuż za sferą płomieni pojawiła się umorusana w czarnym popiele broda Grizza. Krasnolud trzymał młoty przepasane pod biodrami, w jednej ręce trzymał blond włosego Elfa, w drugiej kostur dobrze znany Czarodziejce.
Ostatnio edytowane przez Galanoth 13 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Renae
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Renae siedziała oparta o drzewo poczuła na swej bladej skórze parzące promienie słońca. musiała jak najszybciej dotrzeć w ciemne miejsce, co z każdą chwilą stawało się trudniejsze. Ciemność i bez moc które ją ogarnęły zniknęły wraz ze śmiercią czarodzieja, lecz mimo ich zniknięcia nie odzyskała swej siły, gdyż do tego potrzebowała by krwi. Chwiejnie wstała i ruszyła w stronę gęstych zarośli lasu, gdzie upadła ze zmęczenia. podniosła się lekko i oparła na rękach spoglądając w stronę elfa i czarodziejki. Zaczęła się zastanawiać czy to byłby odpowiedni moment na to by odejść, mimo iż pomogła pradawnej wbrew swej woli, to nie chciała by ta ją poznała. Była wyczerpana, kiedy opuścił ją ból spowodowany magią wroga jej celem znów stała się zemsta. Znów żyła tylko po to. Pragnęła odnaleźć jeszcze jakiś inny cel swego drugiego życia, ale zemsta zajmowała wszystko. Tylko ona trzymała ja przy życiu.
Gdy tak klęczała patrząc w stronę tamtej dwójki, nie oczekiwała od nich podziękowań czy pochwał ani nawet wdzięczności. Chciała tylko by odeszli zapominając o niej. Chciała być sama. Tak jak zawsze. Samotność była jej schronieniem, jej domem.
Widziała jak promienie ciepłego słońca otulają Galanotha i Aphrael. Coś w środku chciało być obok nich, chciało poczuć słońce, jego ciepło, jego blask, lecz to już nigdy się nie spełni. Ukryła się głębiej w lesie, oddalając się z każda chwilą od napotkanych tymczasowych towarzyszy. Dotarła do strumyka przy którym uprzednio przebywała wraz z elfem. Usiadła w cieniu opierając się o drzewo, po czym zapadła w swego rodzaju sen, by choć odrobinę odzyskać siły po czym ruszyć dalej w poszukiwaniu swego ojca, ale wcześniej pożywienia.
Gdy tak klęczała patrząc w stronę tamtej dwójki, nie oczekiwała od nich podziękowań czy pochwał ani nawet wdzięczności. Chciała tylko by odeszli zapominając o niej. Chciała być sama. Tak jak zawsze. Samotność była jej schronieniem, jej domem.
Widziała jak promienie ciepłego słońca otulają Galanotha i Aphrael. Coś w środku chciało być obok nich, chciało poczuć słońce, jego ciepło, jego blask, lecz to już nigdy się nie spełni. Ukryła się głębiej w lesie, oddalając się z każda chwilą od napotkanych tymczasowych towarzyszy. Dotarła do strumyka przy którym uprzednio przebywała wraz z elfem. Usiadła w cieniu opierając się o drzewo, po czym zapadła w swego rodzaju sen, by choć odrobinę odzyskać siły po czym ruszyć dalej w poszukiwaniu swego ojca, ale wcześniej pożywienia.
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Uderzyła raz, za to skutecznie. Potem patrzyła, jak Xanis rozpływa się, powoli umiera. Słuchała słów Czarodzieja, ale nie brała ich sobie do serca - doświadczyła już, jak bardzo jego kłamstwa mogą wpłynąć na nią i jej ocenę świata. Upajała się jego cierpieniem i tym, że udało jej się osiągnąć cel. Uwolniła świat od przerażającego zła, które teraz rozlewało się u jej stóp bezbronne, czekające na cios mogący skrócić te męki. Ale ona nie zamierzała go zadać.
Dopiero, gdy Xanis jej to powiedział zauważyła, że jej miecz się stopił. Zasmuciło ją to. Był jej ulubioną bronią, już nigdy nie znajdzie równie wyważonego i dogodnie leżącego w dłoni. Ale, skoro była gotowa poświęcić siebie by zabić Xanisa, czy miało to jakiekolwiek znaczenie?
Rana na ciele Czarodzieja zaświeciła agresywnym pomarańczowym światłem. Umierał. Jego moc powoli opuszczała ciało, kumulowała się. Aphrael miała złe przeczucia - działo się coś, co się dziać nie powinno. A potem poczuła falę uderzeniową i wszystko zniknęło.
Potem pojawiło się światło. Biała pustka, która otaczała ją ze wszystkich stron. W tym niemym świecie nie było nic. Tylko ona, zawieszona w próżni. Potem poczuła obecność, ciężar czyjegoś ciała. Przeraziło ją to jeszcze bardziej niż nicość, ale po chwili się uspokoiła. Musiała wracać do rzeczywistości. Chwilę później odzyskała wzrok. Czuła deszcz padający na jej skórę, słyszała wrzaski umierających i dogorywających ludzi. Widziała Galanotha zmagającego się z barierą, która oddzielała ich od samobójczej pułapki Xanisa.
Podniosła się chwiejnie. nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Musnęła palcami prawą skroń, z której znikały czarne tatuaże. Cała magia Ślubów Pomsty ją opuściła. A ona... czuła. Przepełniały ją emocje! Nawet smutek, strach i ból były dla niej niewiarygodnie przyjemnie - nareszcie coś czuła! Żyła! Nagle zaczęła doceniać, jakże wielkim darem są emocje. Te kilka godzin, kiedy była martwa uświadomiły jej, jak wiele odrzuciła by zabić Xanisa. Poświęciła więcej, niż sądziła.
Wróciły wspomnienia. Po policzkach popłynęły jej łzy. Jak mogła zapomnieć? Poświęcił dla niej tak wiele, wytrwał u jej boku do końca... A ona zwyczajnie go zapomniała, wyrzekła się go w imię zemsty. I jak teraz mogła nazywać siebie istotą służącą Dobru, skoro dla morderstwa wyrzekła się miłości osoby, którą sama kochała? Jakże mogła być takim potworem, uczynić coś tak straszliwie nieludzkiego? Przytłoczyło ją to.
Galanoth podniósł się razem z nią. Spojrzała mu w oczy, ale nie zobaczyła w nich wyrzutu. Chyba nie miał jej za złe tego, co zrobiła. Nawet jeśli ona się za to obwiniała. Z rozkoszą sięgnęła po swoją magię, która trwała niewzruszenie na swoim miejscu. W ułamku sekundy oczyściła plac dookoła nich z tego, co została z Xanisa i znaków walki. Z rękawic i pancerza Elfa, z całej jego postaci, jak i z sukni Aphrael też zniknęła krew. Jakby Czarodzieja tu nigdy nie było.
- Tak... Już po wszystkim - szepnęła. Buzujące w niej emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Wspięła się na palce i pocałowała Galanotha prosto w usta. W tym samym momencie, jak dar dobrych duchów, przez ciężkie burzowe chmury przebił się promień światła i skąpał ich swym ciepłym blasku.
Tak, teraz było jej dobrze. Wszystko się skończyło. Przeżyła. O tak, dobre duchy, jakże była szczęśliwa.
Dopiero, gdy Xanis jej to powiedział zauważyła, że jej miecz się stopił. Zasmuciło ją to. Był jej ulubioną bronią, już nigdy nie znajdzie równie wyważonego i dogodnie leżącego w dłoni. Ale, skoro była gotowa poświęcić siebie by zabić Xanisa, czy miało to jakiekolwiek znaczenie?
Rana na ciele Czarodzieja zaświeciła agresywnym pomarańczowym światłem. Umierał. Jego moc powoli opuszczała ciało, kumulowała się. Aphrael miała złe przeczucia - działo się coś, co się dziać nie powinno. A potem poczuła falę uderzeniową i wszystko zniknęło.
Potem pojawiło się światło. Biała pustka, która otaczała ją ze wszystkich stron. W tym niemym świecie nie było nic. Tylko ona, zawieszona w próżni. Potem poczuła obecność, ciężar czyjegoś ciała. Przeraziło ją to jeszcze bardziej niż nicość, ale po chwili się uspokoiła. Musiała wracać do rzeczywistości. Chwilę później odzyskała wzrok. Czuła deszcz padający na jej skórę, słyszała wrzaski umierających i dogorywających ludzi. Widziała Galanotha zmagającego się z barierą, która oddzielała ich od samobójczej pułapki Xanisa.
Podniosła się chwiejnie. nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Musnęła palcami prawą skroń, z której znikały czarne tatuaże. Cała magia Ślubów Pomsty ją opuściła. A ona... czuła. Przepełniały ją emocje! Nawet smutek, strach i ból były dla niej niewiarygodnie przyjemnie - nareszcie coś czuła! Żyła! Nagle zaczęła doceniać, jakże wielkim darem są emocje. Te kilka godzin, kiedy była martwa uświadomiły jej, jak wiele odrzuciła by zabić Xanisa. Poświęciła więcej, niż sądziła.
Wróciły wspomnienia. Po policzkach popłynęły jej łzy. Jak mogła zapomnieć? Poświęcił dla niej tak wiele, wytrwał u jej boku do końca... A ona zwyczajnie go zapomniała, wyrzekła się go w imię zemsty. I jak teraz mogła nazywać siebie istotą służącą Dobru, skoro dla morderstwa wyrzekła się miłości osoby, którą sama kochała? Jakże mogła być takim potworem, uczynić coś tak straszliwie nieludzkiego? Przytłoczyło ją to.
Galanoth podniósł się razem z nią. Spojrzała mu w oczy, ale nie zobaczyła w nich wyrzutu. Chyba nie miał jej za złe tego, co zrobiła. Nawet jeśli ona się za to obwiniała. Z rozkoszą sięgnęła po swoją magię, która trwała niewzruszenie na swoim miejscu. W ułamku sekundy oczyściła plac dookoła nich z tego, co została z Xanisa i znaków walki. Z rękawic i pancerza Elfa, z całej jego postaci, jak i z sukni Aphrael też zniknęła krew. Jakby Czarodzieja tu nigdy nie było.
- Tak... Już po wszystkim - szepnęła. Buzujące w niej emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Wspięła się na palce i pocałowała Galanotha prosto w usta. W tym samym momencie, jak dar dobrych duchów, przez ciężkie burzowe chmury przebił się promień światła i skąpał ich swym ciepłym blasku.
Tak, teraz było jej dobrze. Wszystko się skończyło. Przeżyła. O tak, dobre duchy, jakże była szczęśliwa.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Pocałunek smakował wybornie. Połączenie wszystkiego, co mogła mu dać Aphrael, każdego uczucia i emocji, ziściły się w krótkim zapieczętowaniu ust. Wargi pary dotykały się wzajemnie i pieściły, deszcz stał się nagle ciepły, a wiatr zamienił się w kwiecisty zapach włosów Czarodziejki. Galanoth nie puszczał z ramion kobiety, trzymał ją tuż przy sobie pozwalając, aby magiczna aura roztaczała się co raz dalej i dalej. Bynajmniej... potrzebował jej właśnie teraz. Uczynił wiele, by znów spojrzeć w te obłędnie piękne oczy. Uratował wiele istnień, by móc spojrzeć na gładkie lico Pradawnej. Dotykał ją i czuł, obwieszczał swoje oddanie pocałunkami tak ciepłymi i namiętnymi, by móc niszczyć swym gorącem strugi padającego deszczu. Elf dziękował podświadomie swym Przodkom za okazane mu błogosławieństwa i dary. Będąc wdzięcznym, o mało co nie zapomniał, by w końcu oderwać - choć na moment - wargi od słodkich jak truskawki ust Aphrael. Nawet nie zauważył, że ta podniosła się na palcach. Przecież i tak sporo się już schylał...
- Oj błagam, tylko nie przy ludziach! My tu krew laliśmy po ścianach, a wy już...
Krasnolud wyglądał na zadowolonego. Stanął tuż przy zniszczonym przez śmierć, krew i wybuch dębie. U jego podnóży leżały spalone szczątki dwójki osób. Ich marne szkielety obrastały w czerwono-pomarańczowe kryształki. Grizz zamyślił się na moment, zamruczał. Spojrzał to na trzymanego w ręku Servena, Elfa rannego w brzuch, to znów na cały czas całującą się parę. Galanoth podtrzymywał Aphrael w powietrzu. Jej stopy nad ziemią. Niesamowite jak wiele mogą z siebie dać, zwłaszcza po tak ciężkiej walce.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Naprawdę. Pański brat, sir Thelasie, prawie zginął ratując mu rzyć, ale co tam... proszę się obśliniać dalej.
Rycerz puścił w końcu Aphrael. Trzymał jej tyci dłonie w swoich własnych, mocarnych. Zdążył zdjąć rękawice, by przez skórę czuć magiczną aurę ciała kobiety. Była dla niego najpiękniejszą na świecie.
- Przepraszam, Grizz. Właśnie odkryłem skarb... - przyznał cicho, podchodząc do niego. Aphrael trzymał za prawą rękę. - Bracie, spisałeś się, jak na księcia przystało.
Serven o mało co nie zwymiotował na twarz kowala. Twarz miał całą zieloną.
- P-pewnie... o matko, nie powinienem tyle pić. Tamci strażnicy... oni.. oni... zamieniali się w...
- Zgniłe trupijadła - przerwał Krasnolud, uśmiechając się - Widocznie wasz kochany Nekromanta użył ciał poprzednich mieszkańców Kal Idrion.
- W-walczyliśmy z podwójnymi trupami... Umarlaki zamienieni w jeszcze większe umarlaki...
- A teraz znów są umarli, więc już trzy razy! Ach, daliście im w kość, doprawdy.
Galanoth skinął głową. Mężczyźni zachowywali się jak po dniu rutynowej pracy. Jakby wszystkie wydarzenia tego dnia umywały się przy wspólnej pogadance pod starym drzewem.
- Cieszę się. Bez was, na pewno byśmy przegrali. Bez Aphrael na pewno...
Spojrzał na nią legendarnym, miękkim i maślanym wzrokiem. Miał ochotę pocałować ją ponownie, dłużej, lecz w porę wyczuł to Krasnolud.
- Ekhm. Tego... Cóż, wygląda na to, że Kal Idrion tak czy siak powróci do świata żywych. Wśród obozowiczów powstało już paru bohaterów bitwy. W tym także ja i Serven. Zdecydujemy, kto z nas będzie namiestnikiem. Mamy także wsparcie z północy... - potrząsnął ramieniem, czyli także Elfem - Wybory będą demokratyczne i sprawiedliwe. Wszystko wskazuje jednak, że na tronie zasiądę ja.
- P-poprowadził cały szturm... przełamał fale tarczowników...
- Kurewsko rozwaliłem całą piętnastkę ghuli na raz! I to tylko moim grubawym brzuchem!
Krasnolud zarechotał.
- Jak na razie zaopiekuję się tym dziedzictwem przyrodniczym. Taki dąb jak ten nie powinien zostać zniszczony. Zwłaszcza, że rodzi się tutaj całkiem przyjemna ruda deritu. Mmmm... - zamruczał - Dwójka magów. Coś niesamowitego. Ach, panno Aphrael, byłbym zapomniał. Zanim zaniosę tego młodzieńca - znów potrząsnął Servenem - do kiego lekarzyna, muszę ci oddać kostur. Usprawniłem go, jak prosiłaś, dodałem coś od siebie...
Grizz ukłonił się nisko, po czym poszedł w stronę murów twierdzy. Ze strony bramy frontalnej dało się wyczuć ogromnie bolesną, tj. przyjemną, woń otwieranego alkoholu. Piwo, wino... trunki każdego rodzaju.
Aphrael i Galanoth znów zostali sami.
- Więc... mówisz, że Czarodzieje są zmienni? - zapytał, wspominając sobie rozmowę przed wejściem na płaskowyż. - Czy są zmienni także w uczuciach?
- Oj błagam, tylko nie przy ludziach! My tu krew laliśmy po ścianach, a wy już...
Krasnolud wyglądał na zadowolonego. Stanął tuż przy zniszczonym przez śmierć, krew i wybuch dębie. U jego podnóży leżały spalone szczątki dwójki osób. Ich marne szkielety obrastały w czerwono-pomarańczowe kryształki. Grizz zamyślił się na moment, zamruczał. Spojrzał to na trzymanego w ręku Servena, Elfa rannego w brzuch, to znów na cały czas całującą się parę. Galanoth podtrzymywał Aphrael w powietrzu. Jej stopy nad ziemią. Niesamowite jak wiele mogą z siebie dać, zwłaszcza po tak ciężkiej walce.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Naprawdę. Pański brat, sir Thelasie, prawie zginął ratując mu rzyć, ale co tam... proszę się obśliniać dalej.
Rycerz puścił w końcu Aphrael. Trzymał jej tyci dłonie w swoich własnych, mocarnych. Zdążył zdjąć rękawice, by przez skórę czuć magiczną aurę ciała kobiety. Była dla niego najpiękniejszą na świecie.
- Przepraszam, Grizz. Właśnie odkryłem skarb... - przyznał cicho, podchodząc do niego. Aphrael trzymał za prawą rękę. - Bracie, spisałeś się, jak na księcia przystało.
Serven o mało co nie zwymiotował na twarz kowala. Twarz miał całą zieloną.
- P-pewnie... o matko, nie powinienem tyle pić. Tamci strażnicy... oni.. oni... zamieniali się w...
- Zgniłe trupijadła - przerwał Krasnolud, uśmiechając się - Widocznie wasz kochany Nekromanta użył ciał poprzednich mieszkańców Kal Idrion.
- W-walczyliśmy z podwójnymi trupami... Umarlaki zamienieni w jeszcze większe umarlaki...
- A teraz znów są umarli, więc już trzy razy! Ach, daliście im w kość, doprawdy.
Galanoth skinął głową. Mężczyźni zachowywali się jak po dniu rutynowej pracy. Jakby wszystkie wydarzenia tego dnia umywały się przy wspólnej pogadance pod starym drzewem.
- Cieszę się. Bez was, na pewno byśmy przegrali. Bez Aphrael na pewno...
Spojrzał na nią legendarnym, miękkim i maślanym wzrokiem. Miał ochotę pocałować ją ponownie, dłużej, lecz w porę wyczuł to Krasnolud.
- Ekhm. Tego... Cóż, wygląda na to, że Kal Idrion tak czy siak powróci do świata żywych. Wśród obozowiczów powstało już paru bohaterów bitwy. W tym także ja i Serven. Zdecydujemy, kto z nas będzie namiestnikiem. Mamy także wsparcie z północy... - potrząsnął ramieniem, czyli także Elfem - Wybory będą demokratyczne i sprawiedliwe. Wszystko wskazuje jednak, że na tronie zasiądę ja.
- P-poprowadził cały szturm... przełamał fale tarczowników...
- Kurewsko rozwaliłem całą piętnastkę ghuli na raz! I to tylko moim grubawym brzuchem!
Krasnolud zarechotał.
- Jak na razie zaopiekuję się tym dziedzictwem przyrodniczym. Taki dąb jak ten nie powinien zostać zniszczony. Zwłaszcza, że rodzi się tutaj całkiem przyjemna ruda deritu. Mmmm... - zamruczał - Dwójka magów. Coś niesamowitego. Ach, panno Aphrael, byłbym zapomniał. Zanim zaniosę tego młodzieńca - znów potrząsnął Servenem - do kiego lekarzyna, muszę ci oddać kostur. Usprawniłem go, jak prosiłaś, dodałem coś od siebie...
Grizz ukłonił się nisko, po czym poszedł w stronę murów twierdzy. Ze strony bramy frontalnej dało się wyczuć ogromnie bolesną, tj. przyjemną, woń otwieranego alkoholu. Piwo, wino... trunki każdego rodzaju.
Aphrael i Galanoth znów zostali sami.
- Więc... mówisz, że Czarodzieje są zmienni? - zapytał, wspominając sobie rozmowę przed wejściem na płaskowyż. - Czy są zmienni także w uczuciach?
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości