Równina Drivii ⇒ [Kal Idrion] Duchy przeszłości
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Pocałunek smakował wybornie. Połączenie wszystkiego, co mogła mu dać Aphrael, każdego uczucia i emocji, ziściły się w krótkim zapieczętowaniu ust. Wargi pary dotykały się wzajemnie i pieściły, deszcz stał się nagle ciepły, a wiatr zamienił się w kwiecisty zapach włosów Czarodziejki. Galanoth nie puszczał z ramion kobiety, trzymał ją tuż przy sobie pozwalając, aby magiczna aura roztaczała się co raz dalej i dalej. Bynajmniej... potrzebował jej właśnie teraz. Uczynił wiele, by znów spojrzeć w te obłędnie piękne oczy. Uratował wiele istnień, by móc spojrzeć na gładkie lico Pradawnej. Dotykał ją i czuł, obwieszczał swoje oddanie pocałunkami tak ciepłymi i namiętnymi, by móc niszczyć swym gorącem strugi padającego deszczu. Elf dziękował podświadomie swym Przodkom za okazane mu błogosławieństwa i dary. Będąc wdzięcznym, o mało co nie zapomniał, by w końcu oderwać - choć na moment - wargi od słodkich jak truskawki ust Aphrael. Nawet nie zauważył, że ta podniosła się na palcach. Przecież i tak sporo się już schylał...
- Oj błagam, tylko nie przy ludziach! My tu krew laliśmy po ścianach, a wy już...
Krasnolud wyglądał na zadowolonego. Stanął tuż przy zniszczonym przez śmierć, krew i wybuch dębie. U jego podnóży leżały spalone szczątki dwójki osób. Ich marne szkielety obrastały w czerwono-pomarańczowe kryształki. Grizz zamyślił się na moment, zamruczał. Spojrzał to na trzymanego w ręku Servena, Elfa rannego w brzuch, to znów na cały czas całującą się parę. Galanoth podtrzymywał Aphrael w powietrzu. Jej stopy nad ziemią. Niesamowite jak wiele mogą z siebie dać, zwłaszcza po tak ciężkiej walce.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Naprawdę. Pański brat, sir Thelasie, prawie zginął ratując mu rzyć, ale co tam... proszę się obśliniać dalej.
Rycerz puścił w końcu Aphrael. Trzymał jej tyci dłonie w swoich własnych, mocarnych. Zdążył zdjąć rękawice, by przez skórę czuć magiczną aurę ciała kobiety. Była dla niego najpiękniejszą na świecie.
- Przepraszam, Grizz. Właśnie odkryłem skarb... - przyznał cicho, podchodząc do niego. Aphrael trzymał za prawą rękę. - Bracie, spisałeś się, jak na księcia przystało.
Serven o mało co nie zwymiotował na twarz kowala. Twarz miał całą zieloną.
- P-pewnie... o matko, nie powinienem tyle pić. Tamci strażnicy... oni.. oni... zamieniali się w...
- Zgniłe trupijadła - przerwał Krasnolud, uśmiechając się - Widocznie wasz kochany Nekromanta użył ciał poprzednich mieszkańców Kal Idrion.
- W-walczyliśmy z podwójnymi trupami... Umarlaki zamienieni w jeszcze większe umarlaki...
- A teraz znów są umarli, więc już trzy razy! Ach, daliście im w kość, doprawdy.
Galanoth skinął głową. Mężczyźni zachowywali się jak po dniu rutynowej pracy. Jakby wszystkie wydarzenia tego dnia umywały się przy wspólnej pogadance pod starym drzewem.
- Cieszę się. Bez was, na pewno byśmy przegrali. Bez Aphrael na pewno...
Spojrzał na nią legendarnym, miękkim i maślanym wzrokiem. Miał ochotę pocałować ją ponownie, dłużej, lecz w porę wyczuł to Krasnolud.
- Ekhm. Tego... Cóż, wygląda na to, że Kal Idrion tak czy siak powróci do świata żywych. Wśród obozowiczów powstało już paru bohaterów bitwy. W tym także ja i Serven. Zdecydujemy, kto z nas będzie namiestnikiem. Mamy także wsparcie z północy... - potrząsnął ramieniem, czyli także Elfem - Wybory będą demokratyczne i sprawiedliwe. Wszystko wskazuje jednak, że na tronie zasiądę ja.
- P-poprowadził cały szturm... przełamał fale tarczowników...
- Kurewsko rozwaliłem całą piętnastkę ghuli na raz! I to tylko moim grubawym brzuchem!
Krasnolud zarechotał.
- Jak na razie zaopiekuję się tym dziedzictwem przyrodniczym. Taki dąb jak ten nie powinien zostać zniszczony. Zwłaszcza, że rodzi się tutaj całkiem przyjemna ruda deritu. Mmmm... - zamruczał - Dwójka magów. Coś niesamowitego. Ach, panno Aphrael, byłbym zapomniał. Zanim zaniosę tego młodzieńca - znów potrząsnął Servenem - do kiego lekarzyna, muszę ci oddać kostur. Usprawniłem go, jak prosiłaś, dodałem coś od siebie...
Grizz ukłonił się nisko, po czym poszedł w stronę murów twierdzy. Ze strony bramy frontalnej dało się wyczuć ogromnie bolesną, tj. przyjemną, woń otwieranego alkoholu. Piwo, wino... trunki każdego rodzaju.
Aphrael i Galanoth znów zostali sami.
- Więc... mówisz, że Czarodzieje są zmienni? - zapytał, wspominając sobie rozmowę przed wejściem na płaskowyż. - Czy są zmienni także w uczuciach?
- Oj błagam, tylko nie przy ludziach! My tu krew laliśmy po ścianach, a wy już...
Krasnolud wyglądał na zadowolonego. Stanął tuż przy zniszczonym przez śmierć, krew i wybuch dębie. U jego podnóży leżały spalone szczątki dwójki osób. Ich marne szkielety obrastały w czerwono-pomarańczowe kryształki. Grizz zamyślił się na moment, zamruczał. Spojrzał to na trzymanego w ręku Servena, Elfa rannego w brzuch, to znów na cały czas całującą się parę. Galanoth podtrzymywał Aphrael w powietrzu. Jej stopy nad ziemią. Niesamowite jak wiele mogą z siebie dać, zwłaszcza po tak ciężkiej walce.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Naprawdę. Pański brat, sir Thelasie, prawie zginął ratując mu rzyć, ale co tam... proszę się obśliniać dalej.
Rycerz puścił w końcu Aphrael. Trzymał jej tyci dłonie w swoich własnych, mocarnych. Zdążył zdjąć rękawice, by przez skórę czuć magiczną aurę ciała kobiety. Była dla niego najpiękniejszą na świecie.
- Przepraszam, Grizz. Właśnie odkryłem skarb... - przyznał cicho, podchodząc do niego. Aphrael trzymał za prawą rękę. - Bracie, spisałeś się, jak na księcia przystało.
Serven o mało co nie zwymiotował na twarz kowala. Twarz miał całą zieloną.
- P-pewnie... o matko, nie powinienem tyle pić. Tamci strażnicy... oni.. oni... zamieniali się w...
- Zgniłe trupijadła - przerwał Krasnolud, uśmiechając się - Widocznie wasz kochany Nekromanta użył ciał poprzednich mieszkańców Kal Idrion.
- W-walczyliśmy z podwójnymi trupami... Umarlaki zamienieni w jeszcze większe umarlaki...
- A teraz znów są umarli, więc już trzy razy! Ach, daliście im w kość, doprawdy.
Galanoth skinął głową. Mężczyźni zachowywali się jak po dniu rutynowej pracy. Jakby wszystkie wydarzenia tego dnia umywały się przy wspólnej pogadance pod starym drzewem.
- Cieszę się. Bez was, na pewno byśmy przegrali. Bez Aphrael na pewno...
Spojrzał na nią legendarnym, miękkim i maślanym wzrokiem. Miał ochotę pocałować ją ponownie, dłużej, lecz w porę wyczuł to Krasnolud.
- Ekhm. Tego... Cóż, wygląda na to, że Kal Idrion tak czy siak powróci do świata żywych. Wśród obozowiczów powstało już paru bohaterów bitwy. W tym także ja i Serven. Zdecydujemy, kto z nas będzie namiestnikiem. Mamy także wsparcie z północy... - potrząsnął ramieniem, czyli także Elfem - Wybory będą demokratyczne i sprawiedliwe. Wszystko wskazuje jednak, że na tronie zasiądę ja.
- P-poprowadził cały szturm... przełamał fale tarczowników...
- Kurewsko rozwaliłem całą piętnastkę ghuli na raz! I to tylko moim grubawym brzuchem!
Krasnolud zarechotał.
- Jak na razie zaopiekuję się tym dziedzictwem przyrodniczym. Taki dąb jak ten nie powinien zostać zniszczony. Zwłaszcza, że rodzi się tutaj całkiem przyjemna ruda deritu. Mmmm... - zamruczał - Dwójka magów. Coś niesamowitego. Ach, panno Aphrael, byłbym zapomniał. Zanim zaniosę tego młodzieńca - znów potrząsnął Servenem - do kiego lekarzyna, muszę ci oddać kostur. Usprawniłem go, jak prosiłaś, dodałem coś od siebie...
Grizz ukłonił się nisko, po czym poszedł w stronę murów twierdzy. Ze strony bramy frontalnej dało się wyczuć ogromnie bolesną, tj. przyjemną, woń otwieranego alkoholu. Piwo, wino... trunki każdego rodzaju.
Aphrael i Galanoth znów zostali sami.
- Więc... mówisz, że Czarodzieje są zmienni? - zapytał, wspominając sobie rozmowę przed wejściem na płaskowyż. - Czy są zmienni także w uczuciach?
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Ten spontaniczny pocałunek wyraził więcej niż tysiąc słów. Wyraził wszystkie jej uczucia, całą wdzięczność. Nie mogła w tej chwili zrobić niczego lepszego. Jednak czasami trzeba kierować się głosem serca. Całą sobą chłonęła postać Elfa: jego zapach, dotyk, smak jego ust, by zapamiętać te chwilę na zawsze. Zapomniała, że stoją na polu bitwy; nie widziała świata poza Galanothem, najważniejszą osobą w całym jej życiu. Rycerz uniósł ją w powietrze, żeby nie musiała stawać na palcach. Jakoś nie w głowie była jej teraz metamorfoza.
Głos krasnoluda zakłócił piękno tej chwili, ale nie wydawał się jej nie na miejscu. Postawił ją na ziemi i odwróciła się do rozmówców, plecami opierając się o tora Elfa.
Uraczyła krasnoluda szczęśliwym, perlistym śmiechem.
- Każdy świętuje na swój sposób i co innego. Wy świętujecie zwycięstwo hulaszczymi zabawami, a my... - spojrzała czułym wzrokiem na Galanotha. - świętujemy otrzymanie największego z darów.
Po tych słowach umilkła, pozwalając Elfowi kontynuować konwersację. Przyglądała się za to badawczo Servenowi. Mogła mu pomóc, ale... Może była samolubna, ale zajęłoby to jej zbyt dużo czasu. Rycerzowi pomoże jakiś zwykły lekarz, a ona będzie się mogła nacieszyć towarzystwem Galanotha. Taka mała nagroda za pokonanie Xanisa. Przecież jej się należy, prawdy?
Ale i tak największą nagrodą było dla niej spojrzeniem, którym obdarzył ją ukochany. Niczego więcej nie potrzebowała.
Podziękowała i z uśmiechem odebrała swoją własność. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo brakowało jej magicznej laski. Kostur wyglądał wspaniale - od razu przypięła go do swego pasa. Uśmiechnęła się, czując, że jest zimny. Nic im już nie zagrażało, może z wyjątkiem docinek krasnoluda. Ale tym się nie martwiła. Kowal wraz z Ardenalem oddalili się i wreszcie została sam na sam z Galanothem.
- Ostatnie wydarzenia nauczyły mnie, że każdy jest inny. Jedyne, co ci mogę powiedzieć na pewno to to, że nie podejmuję pochopnych decyzji i nie jestem skłonna do zmiany swoich poglądów - uśmiechnęła się się do niego, obdarzając go równie maślanym spojrzeniem, jak jego przed chwilą.
Tak. Naprawdę czuła, że żyje.
Głos krasnoluda zakłócił piękno tej chwili, ale nie wydawał się jej nie na miejscu. Postawił ją na ziemi i odwróciła się do rozmówców, plecami opierając się o tora Elfa.
Uraczyła krasnoluda szczęśliwym, perlistym śmiechem.
- Każdy świętuje na swój sposób i co innego. Wy świętujecie zwycięstwo hulaszczymi zabawami, a my... - spojrzała czułym wzrokiem na Galanotha. - świętujemy otrzymanie największego z darów.
Po tych słowach umilkła, pozwalając Elfowi kontynuować konwersację. Przyglądała się za to badawczo Servenowi. Mogła mu pomóc, ale... Może była samolubna, ale zajęłoby to jej zbyt dużo czasu. Rycerzowi pomoże jakiś zwykły lekarz, a ona będzie się mogła nacieszyć towarzystwem Galanotha. Taka mała nagroda za pokonanie Xanisa. Przecież jej się należy, prawdy?
Ale i tak największą nagrodą było dla niej spojrzeniem, którym obdarzył ją ukochany. Niczego więcej nie potrzebowała.
Podziękowała i z uśmiechem odebrała swoją własność. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo brakowało jej magicznej laski. Kostur wyglądał wspaniale - od razu przypięła go do swego pasa. Uśmiechnęła się, czując, że jest zimny. Nic im już nie zagrażało, może z wyjątkiem docinek krasnoluda. Ale tym się nie martwiła. Kowal wraz z Ardenalem oddalili się i wreszcie została sam na sam z Galanothem.
- Ostatnie wydarzenia nauczyły mnie, że każdy jest inny. Jedyne, co ci mogę powiedzieć na pewno to to, że nie podejmuję pochopnych decyzji i nie jestem skłonna do zmiany swoich poglądów - uśmiechnęła się się do niego, obdarzając go równie maślanym spojrzeniem, jak jego przed chwilą.
Tak. Naprawdę czuła, że żyje.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Jemu też brakowało magicznej laski...
Oparła się o tors. Wpadła w jego zacną pułapkę. Ramiona mężczyzny szybko oplotły kruche, delikatne ciało Aphrael. Jej kibić i piersi prędko znalazły się pod panowaniem Elfa. Trzymał je tuż przy sobie, zachowywał się jak materialista trzymając przy sobie wszystko, co drogocenne... wręcz bezcenne. Urocza postać Czarodziejki wystarczał mu do bycia szczęśliwym. Co więcej, czuł jak niesamowite uczucie przepełnia go od środka. Był wtedy jak Xanis, przedziurawiony na wylot mężczyzna pozbawiony jakiejkolwiek osłony. Przy Aphrael okazywał się bowiem bezbronny, nagi. Kiedy jeszcze należała do cienkiej granicy światów, między życiem, a śmiercią, jednym ciosem mógł ją zabić. Siła, jaką dostał od Drakolisza, wystarczałaby na unicestwienie takiego Nieumarłego. Wtedy, gdy Ona chwyciła za miecz.. powstrzymał się. Widział jeszcze w oczach Czarodziejki poprzednie wcielenie; radość i wesołość Aphrael. Nie zginęły mimo natłoku emocji gromadzących się przy jednym jedynym zadaniu - zemście. Dlatego nie uwolnił Różyczki...
Xanis miał w sobie ostateczną broń, siebie samego. Choć leżał i umierał, mógł popełnić ostatnie przewinienie... wydusić z siebie resztki energii. To, co w sobie gromadził, przypominało miłość Galanotha. Elf miał potrzebę eksplodowania. Uczucie skierowane do Aphrael kumulował tuż przy sercu, w spojrzeniu, ujęciu dłoni... we wszystkim, w czym obchodził się z Czarodziejką. Wąchał jej cudowne długie włosy, dłonie splótł wraz z nią w ciasny koszyczek. Ich mały intymny świat stworzyli wspólnie... Stali się przeciwieństwem Mordechaia i Xanisa. Nie było ofiar, ani zdrad. Nie było śmierci, ani pożogi. Byli tylko Oni; pozostawieni w samotności na cichym placu. Dookoła nich Śmierć zbierała swoje fanty. Smuga ognia tłoczona z jednej wież Kal Idrion przypominała kosę trzymaną w dłoniach krępej, wysokiej postaci. Kościste palce ciskały ostrzem broni unosząc się przy tym w górę. Kosiarz zebrał swoje żniwo. Zdobycie duszy Xanisa uhonorował gromką błyskawicą; ostatnią. Więcej ich nie było. Deszcz jednak nie przestawał padać. Ochładzał zmęczone postaci stojące pod gałęziami rozłożystego dębu.
- A jeśli ja jestem jednym z tych poglądów...?
Uśmiechnął się kącikami ust, przysuwając mocniej do siebie Aphrael. Delikatny pocałunek w nos odpędził straszliwą kroplę deszczu. Zgasił ją ciepłymi jak sama Czarodziejka wargami.
- Nie chcę cię stracić, Aphrael. Jesteś mi taka... bliska, jakby nasze życia zostały wiele lat temu spisane w gwiazdach... jakby nasze losy złączono w końcu razem.... jakbyśmy byli elementami odwiecznej harmonii i miłości. Nie wierzę w przeznaczenie, ale ono na pewno wierzy w nas...
Zapatrzył się na uroczą twarzyczkę, która smagana lekkim wiatrem i deszczem zasługiwała choć na trochę czystości i spokoju. Odpoczynku, co najważniejsze. Zwłaszcza odpoczynku.
Galanoth chwycił pierścień, dawna pamiątka po ukończeniu Szkoły Odrodzonego Liścia. Właściwie to artefakt niskiej wartości... spadek po kupcu, którego kiedyś uratował, a który wynagrodził mu to właśnie 100 lat temu, kiedy opuszczał mury akademii.
Czerwony błysk pochłonął i Jego, i Ją. Mężczyzna przylgnął do Aphrael szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Całował ją wzdłuż prawego policzka, szeptał jej imię. Kiedy tylko pojawili się w pokoju, westchnął w zadowoleniu.
Pokój wyglądał całkiem przyzwoicie. U jednej ściany okna z purpurowymi firankami tuż za szybami rozlegał się ciche parskanie konia, krakanie kruka... chrapnięcia szynszyli leżącej w skrzydłach ptaka; pod drugą obrazy - nokturny przedstawiające statki na oceanie, obozowiska rycerzy, krajobrazy górskie. Wisiały one w jednym rządku tuż nad małą szafą i lustrem umieszczonym przy małym biureczku. Pozłacany mebel podtrzymywał wiele książek, mały flakonik z pachnidłem, nieotworzoną butelkę wina i świeczki, które jarzyły się od dawien dawna. Być może od samego zachodu słońca.
Przy trzeciej ścianie stało gigantyczne łóżko, co prawda w kształcie litery U, lecz mogące pomieścić naprawdę wiele osób. Kandelabry umocowane nad nim pachniały lawendą. Kolejny wynalazek Krasnoludów, świece zapachowe, roznosiły aromat ogrodu... świeżości.
- To jest piętro w domku Grizza. - poinformował krótko Elf, wcale nie myśląc o puszczeniu Ukochanej - Byłem tutaj, zanim rozpętała się walka. Jesteśmy tylko my...
Wierzchem lewej dłoni przejechał przez prawą część twarzy Aphrael, uchwycił policzek, wargi, podbródek. Podniósł go do góry, by móc lepiej przyjrzeć się najpiękniejszym oczom na świecie.
- Nie potrafię przestać myśleć o tobie, Aphrael. Złożyłem ci śluby... ale są niczym w porównaniu z tym, co do ciebie czuję. Kocham cię. Pójdę za tobą wszędzie, oddam życie za ciebie. Chcę być z tobą zawsze i wszędzie.
Pochwycił ją mocno, pewnie. Stanął z Aphrael tuż przy łożu, ponownie podniósł ją do góry. Nie ważyła dużo. Dla niego była jak piórko. Czuł jej oddech, włosy, dłonie... spojrzenie. Podtrzymywał ją tuż przy pośladkach, by nie spadła. Tylko tak zrównali swe oczy.
- Kocham cię. - powtórzył cicho.
Nie myślał już trzeźwo. Serce przejęło władzę nad rozumem. Uczucia wygrały. Jak w bajce. Być może Galanoth postawił sprawę jasno, wyłożył wszystkie karty trzymane w dłoniach, również z asem z rękawa, lecz nie utracił przy tym ani męskości, ani pewności siebie. Przypominał dumnego demona, sprytnego detektywa, który zna rozwiązanie zbrodni... mistrza kukiełek pociągającego za kolejne sznurki. Był niezachwiany.
Oparła się o tors. Wpadła w jego zacną pułapkę. Ramiona mężczyzny szybko oplotły kruche, delikatne ciało Aphrael. Jej kibić i piersi prędko znalazły się pod panowaniem Elfa. Trzymał je tuż przy sobie, zachowywał się jak materialista trzymając przy sobie wszystko, co drogocenne... wręcz bezcenne. Urocza postać Czarodziejki wystarczał mu do bycia szczęśliwym. Co więcej, czuł jak niesamowite uczucie przepełnia go od środka. Był wtedy jak Xanis, przedziurawiony na wylot mężczyzna pozbawiony jakiejkolwiek osłony. Przy Aphrael okazywał się bowiem bezbronny, nagi. Kiedy jeszcze należała do cienkiej granicy światów, między życiem, a śmiercią, jednym ciosem mógł ją zabić. Siła, jaką dostał od Drakolisza, wystarczałaby na unicestwienie takiego Nieumarłego. Wtedy, gdy Ona chwyciła za miecz.. powstrzymał się. Widział jeszcze w oczach Czarodziejki poprzednie wcielenie; radość i wesołość Aphrael. Nie zginęły mimo natłoku emocji gromadzących się przy jednym jedynym zadaniu - zemście. Dlatego nie uwolnił Różyczki...
Xanis miał w sobie ostateczną broń, siebie samego. Choć leżał i umierał, mógł popełnić ostatnie przewinienie... wydusić z siebie resztki energii. To, co w sobie gromadził, przypominało miłość Galanotha. Elf miał potrzebę eksplodowania. Uczucie skierowane do Aphrael kumulował tuż przy sercu, w spojrzeniu, ujęciu dłoni... we wszystkim, w czym obchodził się z Czarodziejką. Wąchał jej cudowne długie włosy, dłonie splótł wraz z nią w ciasny koszyczek. Ich mały intymny świat stworzyli wspólnie... Stali się przeciwieństwem Mordechaia i Xanisa. Nie było ofiar, ani zdrad. Nie było śmierci, ani pożogi. Byli tylko Oni; pozostawieni w samotności na cichym placu. Dookoła nich Śmierć zbierała swoje fanty. Smuga ognia tłoczona z jednej wież Kal Idrion przypominała kosę trzymaną w dłoniach krępej, wysokiej postaci. Kościste palce ciskały ostrzem broni unosząc się przy tym w górę. Kosiarz zebrał swoje żniwo. Zdobycie duszy Xanisa uhonorował gromką błyskawicą; ostatnią. Więcej ich nie było. Deszcz jednak nie przestawał padać. Ochładzał zmęczone postaci stojące pod gałęziami rozłożystego dębu.
- A jeśli ja jestem jednym z tych poglądów...?
Uśmiechnął się kącikami ust, przysuwając mocniej do siebie Aphrael. Delikatny pocałunek w nos odpędził straszliwą kroplę deszczu. Zgasił ją ciepłymi jak sama Czarodziejka wargami.
- Nie chcę cię stracić, Aphrael. Jesteś mi taka... bliska, jakby nasze życia zostały wiele lat temu spisane w gwiazdach... jakby nasze losy złączono w końcu razem.... jakbyśmy byli elementami odwiecznej harmonii i miłości. Nie wierzę w przeznaczenie, ale ono na pewno wierzy w nas...
Zapatrzył się na uroczą twarzyczkę, która smagana lekkim wiatrem i deszczem zasługiwała choć na trochę czystości i spokoju. Odpoczynku, co najważniejsze. Zwłaszcza odpoczynku.
Galanoth chwycił pierścień, dawna pamiątka po ukończeniu Szkoły Odrodzonego Liścia. Właściwie to artefakt niskiej wartości... spadek po kupcu, którego kiedyś uratował, a który wynagrodził mu to właśnie 100 lat temu, kiedy opuszczał mury akademii.
Czerwony błysk pochłonął i Jego, i Ją. Mężczyzna przylgnął do Aphrael szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Całował ją wzdłuż prawego policzka, szeptał jej imię. Kiedy tylko pojawili się w pokoju, westchnął w zadowoleniu.
Pokój wyglądał całkiem przyzwoicie. U jednej ściany okna z purpurowymi firankami tuż za szybami rozlegał się ciche parskanie konia, krakanie kruka... chrapnięcia szynszyli leżącej w skrzydłach ptaka; pod drugą obrazy - nokturny przedstawiające statki na oceanie, obozowiska rycerzy, krajobrazy górskie. Wisiały one w jednym rządku tuż nad małą szafą i lustrem umieszczonym przy małym biureczku. Pozłacany mebel podtrzymywał wiele książek, mały flakonik z pachnidłem, nieotworzoną butelkę wina i świeczki, które jarzyły się od dawien dawna. Być może od samego zachodu słońca.
Przy trzeciej ścianie stało gigantyczne łóżko, co prawda w kształcie litery U, lecz mogące pomieścić naprawdę wiele osób. Kandelabry umocowane nad nim pachniały lawendą. Kolejny wynalazek Krasnoludów, świece zapachowe, roznosiły aromat ogrodu... świeżości.
- To jest piętro w domku Grizza. - poinformował krótko Elf, wcale nie myśląc o puszczeniu Ukochanej - Byłem tutaj, zanim rozpętała się walka. Jesteśmy tylko my...
Wierzchem lewej dłoni przejechał przez prawą część twarzy Aphrael, uchwycił policzek, wargi, podbródek. Podniósł go do góry, by móc lepiej przyjrzeć się najpiękniejszym oczom na świecie.
- Nie potrafię przestać myśleć o tobie, Aphrael. Złożyłem ci śluby... ale są niczym w porównaniu z tym, co do ciebie czuję. Kocham cię. Pójdę za tobą wszędzie, oddam życie za ciebie. Chcę być z tobą zawsze i wszędzie.
Pochwycił ją mocno, pewnie. Stanął z Aphrael tuż przy łożu, ponownie podniósł ją do góry. Nie ważyła dużo. Dla niego była jak piórko. Czuł jej oddech, włosy, dłonie... spojrzenie. Podtrzymywał ją tuż przy pośladkach, by nie spadła. Tylko tak zrównali swe oczy.
- Kocham cię. - powtórzył cicho.
Nie myślał już trzeźwo. Serce przejęło władzę nad rozumem. Uczucia wygrały. Jak w bajce. Być może Galanoth postawił sprawę jasno, wyłożył wszystkie karty trzymane w dłoniach, również z asem z rękawa, lecz nie utracił przy tym ani męskości, ani pewności siebie. Przypominał dumnego demona, sprytnego detektywa, który zna rozwiązanie zbrodni... mistrza kukiełek pociągającego za kolejne sznurki. Był niezachwiany.
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Opierając się o jego tors nie przewidziała, że zostanie złapana w pułapkę uścisku jego silnych ramion. Rozkoszowała się tym dotykiem, pragnęła więcej. Bycie martwą nauczyło ją doceniać nawet najdrobniejsze gesty. nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak bezpieczna. Jej świat ograniczał się do Niego; nie istniało nic innego, ważniejszego; obchodził ją tylko On. Był jej życiem. Był jej potrzebny jak powietrze. Była od niego uzależniona. Dopiero teraz odkrywała emocje, które narodziły się podczas ich pierwszego spotkania i powoli, w ukryciu rozkwitały aż stały się tak silne, że zawładnęły jej duszą, że zmieniły jej postrzeganie świata. Nigdy nie czuła jeszcze do kogoś takich uczuć, nigdy na nikim jej tak nie zależało, jak na Nim. Jakby byli dwiema idealnie pasującymi do siebie częściami całości. Jakby dobre duchy stworzyły Jego specjalnie dla Niej, i Ją specjalnie dla Niego. Dopełniali się wzajemnie, dzieląc ze sobą uczucia, myśli. Pozostawieni sam na sam na placu byli dla siebie wszystkim, stracili całkowicie kontakt ze światem zewnętrznym. Nie widziała nic oprócz twarzy Galanotha, jego oczu, które tak wiele razy przyciągały jej uwagę nawet wtedy, gdy nie znała jeszcze potęgi swego uczucia.
Milczała. Słowa były tu zbędne. Uśmiechnęła się radosnym, specjalnym uśmiechem przeznaczonym jedynie dla Niego. Na taki uśmiech trzeba zasłużyć; był pierwszym i ostatnim, któremu się to udało. Nie musiała odpowiadać; czuła dokładnie to samo. Tyle tylko, że ona nie potrafiłaby ubrać tego w tak piękne słowa. Wpatrzona w Ukochanego, nawet nie zauważyła magicznego pierścienia, którym się posłużył. Nie przestraszyła się; wiedziała, że przy nim jest bezpieczna. Jednakże nie miała nic przeciwko jego delikatnym pocałunkom i czułym szeptom, wywołującym u niej gęsią skórkę i miłe dreszcze. Tak, zdecydowanie nie miała nic przeciwko.
Pokój, w którym się znaleźli, wyglądał bardzo przytulnie. Nie olśniewał przepychem królewskich komnat ani nie wyglądał jak uboga klitka, w sam raz odpowiedni na odpoczynek Pary. Wspaniałe obrazy na ścianach kilka tygodnie temu na pewno przyciągnęłyby jej uwagę, ale mając u boku żywe arcydzieło ani myślała zajmować się jakimiś bezwartościowymi, jak dla niej, przedmiotami. Ogromne łoże w kształcie litery U wydało jej się bardziej interesujące. Uśmiechnęła się - Ba! nawet zarumieniła! - zastanawiając się, skąd u niej takie myśli. Może to przez tę niezwykłą atmosferę stworzoną przez zapachowe świece, czy tak naprawdę przez Jego obecność? Oczywiście doskonale ją rozumiał. Nie musiała się pytać, gdzie są - usłużnie jej to wytłumaczył. Czując dotyk jego dłoni na swoim policzku aż zadrżała. Patrząc na jego usta, spijała z nich każde słowo jednocześnie marząc o tym, by znów go pocałować... Prawie nie zauważyła, gdy znów podniósł ją do góry. Mogła teraz bez przeszkód patrzeć w jego piękne, piwne oczy.
- I ja. Ja też cię kocham, Galanothie z Północy - jej drżący szept urwał się, gdy, nie mogąc już wytrzymać napięcia, ponownie Go pocałowała. W głowie jej wirowało. Emocje przejęły władzę nad jej ciałem. Powoli się ośmielała, całowała Go coraz namiętniej, wkładając w to wszystkie swoje uczucia. W pewnej chwili odważyła się nawet na nieśmiałe wsuniecie języka do Jego ust. Nie było dla niej świata poza Nim; widziała tylko Jego, dotykała tylko Jego, czuła zapach Jego wspaniałych, platynowo-srebrnych włosów, smak jego ust, dźwięk szybko wciąganego powietrza. To było to, co chciała robić na zawsze, do czego została stworzona: do całowania Go. W jej głowie była tylko jedna myśl, jego imię. Nic więcej się nie liczyło.
Milczała. Słowa były tu zbędne. Uśmiechnęła się radosnym, specjalnym uśmiechem przeznaczonym jedynie dla Niego. Na taki uśmiech trzeba zasłużyć; był pierwszym i ostatnim, któremu się to udało. Nie musiała odpowiadać; czuła dokładnie to samo. Tyle tylko, że ona nie potrafiłaby ubrać tego w tak piękne słowa. Wpatrzona w Ukochanego, nawet nie zauważyła magicznego pierścienia, którym się posłużył. Nie przestraszyła się; wiedziała, że przy nim jest bezpieczna. Jednakże nie miała nic przeciwko jego delikatnym pocałunkom i czułym szeptom, wywołującym u niej gęsią skórkę i miłe dreszcze. Tak, zdecydowanie nie miała nic przeciwko.
Pokój, w którym się znaleźli, wyglądał bardzo przytulnie. Nie olśniewał przepychem królewskich komnat ani nie wyglądał jak uboga klitka, w sam raz odpowiedni na odpoczynek Pary. Wspaniałe obrazy na ścianach kilka tygodnie temu na pewno przyciągnęłyby jej uwagę, ale mając u boku żywe arcydzieło ani myślała zajmować się jakimiś bezwartościowymi, jak dla niej, przedmiotami. Ogromne łoże w kształcie litery U wydało jej się bardziej interesujące. Uśmiechnęła się - Ba! nawet zarumieniła! - zastanawiając się, skąd u niej takie myśli. Może to przez tę niezwykłą atmosferę stworzoną przez zapachowe świece, czy tak naprawdę przez Jego obecność? Oczywiście doskonale ją rozumiał. Nie musiała się pytać, gdzie są - usłużnie jej to wytłumaczył. Czując dotyk jego dłoni na swoim policzku aż zadrżała. Patrząc na jego usta, spijała z nich każde słowo jednocześnie marząc o tym, by znów go pocałować... Prawie nie zauważyła, gdy znów podniósł ją do góry. Mogła teraz bez przeszkód patrzeć w jego piękne, piwne oczy.
- I ja. Ja też cię kocham, Galanothie z Północy - jej drżący szept urwał się, gdy, nie mogąc już wytrzymać napięcia, ponownie Go pocałowała. W głowie jej wirowało. Emocje przejęły władzę nad jej ciałem. Powoli się ośmielała, całowała Go coraz namiętniej, wkładając w to wszystkie swoje uczucia. W pewnej chwili odważyła się nawet na nieśmiałe wsuniecie języka do Jego ust. Nie było dla niej świata poza Nim; widziała tylko Jego, dotykała tylko Jego, czuła zapach Jego wspaniałych, platynowo-srebrnych włosów, smak jego ust, dźwięk szybko wciąganego powietrza. To było to, co chciała robić na zawsze, do czego została stworzona: do całowania Go. W jej głowie była tylko jedna myśl, jego imię. Nic więcej się nie liczyło.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Przez moment poczuł się jak gość w obcym królestwie. Nie spodziewał się po prostu, że Aphrael nazwie go tak, jak nazywają go obcy mu ludzie; jak przez krążące pogłoski wyrobi sobie przydomek godny niebieskiej krwi krążącej w żyłach. Galanothowi wydawało się, że już dawno stracił kontakt z uprzywilejowanymi pozycjami, zaszczytami, honorami królewskimi; że czasy arystokratycznego życia zakończyły się z ukończeniem szkoły, z pierwszą prawdziwą wojną... z pierwszą blizną na torsie. Mile się rozczarował.
Dla Aphrael chciał być każdym. Już teraz pragnął mianować ją swoją małżonką, dać część Arcto jako należną zapłatę, sprawić, by Czarodziejka jako jedna z pierwszych Pradawnych stworzyła z nim zalążek rodziny bohaterów. Ich ród stałby się wzorem, ideą cnoty, dobroci, sprawiedliwości... Pomysły w głowie Elfa brzmiały doskonale i bez żadnej skazy. Thelas wierzył wszystko w to, czego pragnął. Zakochał się w Aphrael od pierwszego wejrzenia i przez cały ten czas nie pozwolił, aby choć jedna szansa zdrady wpłynęła na jego losy. Nie uciekł od odpowiedzialności za uczucia, był wierny do końca nawet wtedy, nad Czerwonym Jeziorem, kiedy Aphrael wzbraniała się przed pocałunkiem... i wygrała. Wtedy go nie chciała, nie dziwił się nawet. Być może nie była jeszcze gotowa na prawdziwe zwierzenia. Być może nie była także pewna swoich uczuć i własnego serca. Być może właśnie walka o Kal Idrion otworzyła oczy zakochanym...? Galanoth nie miał żadnych wątpliwości, że natrafił na kogoś bezcennego dla swego serca. Zażyła więź łącząca go z Aphrael nie potrafiłaby chyba wytrzymać próby czasu. Owszem, kochał ją nad życie, wielbił jak prastare bóstwo, lecz zdecydowanie nie mógłby porzucić Jej na pastwę samotności. To było niewykonalne dla niego.
Pierwsze zadanie, którego nigdy się nie podejmie... bo przegra.
Kolejny pocałunek przyniósł ze sobą falę namiętności. Elf mocno objął Czarodziejkę, przywarł ponownie ustami do jej warg delikatnie wysuwając język. Niesamowite, jak bardzo porażający w swej mocy potrafi być romantyczny pocałunek w iskrach rozgwieżdżonego nieba. W dodatku ten zapach... nie, to na pewno nie świece. Aromat azalii, rododendronów i róż wdychał za każdym razem, gdy nurkował w gęstych włosach Aphrael. Pachniała wiosną, życiodajnym odrodzeniem. Skóra natomiast miękka i gładka jak letnia trawa... uginała się pod naciskiem palców śmiałka. Nie mógł się więc powstrzymać przed kolejnym ruchem.
W którejś z sekund stracił pancerz. Ciężka zbroja runęła na podłogę, tuż pod starą szafą. Ale kiedy to zrobił...? Ani On, ani Pradawna, nie mogli odpowiedzieć. Kompletnie uleciało im to z pamięci. Może nawet i lepiej...?
Położył Aphrael na środku łóżka. Przecinała je idealnie w połowie, przypominała mały kwiatek wetknięty na środku gładkiej poduszki uginającej się pod ciężarem roślinki. Dlatego Galanoth obchodził się z nim bez żadnej brutalności.
Zdjął buty Czarodziejki. Bez najmniejszego zachwiania dłoni, stresu, zsunął prawą i lewą cholewkę, ułożył je tuż obok łóżka. Klęcząc przed nią niczym pokorny sługa, spojrzał prosto w oczy Aphrael przybliżając usta do stóp kobiety. Elf począł całować je skrapliwie, włosami spadającymi długimi kaskadami gładził jedwabną skórę ukochanej. W jego ruchach dało się wyczuć... pewność? Wiedzę? Dziwną aurę doświadczenia? Coś, co wskazywało o znajomości Ars Armandi.
Ale... Galanoth nie odzywał się. Uwagę skoncentrował na dotykaniu boskiego ciała Aphrael. Myślał tylko o niej. Chciał, by było tak zawsze, wiecznie.
Dłońmi posuwał wzdłuż smukłych nóg. Masował łydki, kolana, zalążki ud osłanianych przez spiętrzony materiał podniesionej nieco do góry sukni. Pocałunkami brnął powoli do góry. Tworzył swoistego rodzaju ścieżkę. Kolejny krok postawiony wargami na prawej nodze Aphrael spowodował uśmiech na twarzy Elfa. Dotarł już do kolana.
- A gdy księżyc zalśni na łunie mroku, firany gwiazd opadną na okna, przybliży się kochanek do swojej kochanki... i splotą się razem do końca swych dni. - rzekł szeptem, podsuwając tors w stronę leżącej Aphrael. Ramionami oparł się po obydwu stronach barków Czarodziejki, przykrywał ją całą, pozwolił włosom opaść i osłonić twarzyczkę Pradawnej przed światem zewnętrznym. Mężczyzna uśmiechnął się błogo.
- Jesteś taka piękna...
Dla Aphrael chciał być każdym. Już teraz pragnął mianować ją swoją małżonką, dać część Arcto jako należną zapłatę, sprawić, by Czarodziejka jako jedna z pierwszych Pradawnych stworzyła z nim zalążek rodziny bohaterów. Ich ród stałby się wzorem, ideą cnoty, dobroci, sprawiedliwości... Pomysły w głowie Elfa brzmiały doskonale i bez żadnej skazy. Thelas wierzył wszystko w to, czego pragnął. Zakochał się w Aphrael od pierwszego wejrzenia i przez cały ten czas nie pozwolił, aby choć jedna szansa zdrady wpłynęła na jego losy. Nie uciekł od odpowiedzialności za uczucia, był wierny do końca nawet wtedy, nad Czerwonym Jeziorem, kiedy Aphrael wzbraniała się przed pocałunkiem... i wygrała. Wtedy go nie chciała, nie dziwił się nawet. Być może nie była jeszcze gotowa na prawdziwe zwierzenia. Być może nie była także pewna swoich uczuć i własnego serca. Być może właśnie walka o Kal Idrion otworzyła oczy zakochanym...? Galanoth nie miał żadnych wątpliwości, że natrafił na kogoś bezcennego dla swego serca. Zażyła więź łącząca go z Aphrael nie potrafiłaby chyba wytrzymać próby czasu. Owszem, kochał ją nad życie, wielbił jak prastare bóstwo, lecz zdecydowanie nie mógłby porzucić Jej na pastwę samotności. To było niewykonalne dla niego.
Pierwsze zadanie, którego nigdy się nie podejmie... bo przegra.
Kolejny pocałunek przyniósł ze sobą falę namiętności. Elf mocno objął Czarodziejkę, przywarł ponownie ustami do jej warg delikatnie wysuwając język. Niesamowite, jak bardzo porażający w swej mocy potrafi być romantyczny pocałunek w iskrach rozgwieżdżonego nieba. W dodatku ten zapach... nie, to na pewno nie świece. Aromat azalii, rododendronów i róż wdychał za każdym razem, gdy nurkował w gęstych włosach Aphrael. Pachniała wiosną, życiodajnym odrodzeniem. Skóra natomiast miękka i gładka jak letnia trawa... uginała się pod naciskiem palców śmiałka. Nie mógł się więc powstrzymać przed kolejnym ruchem.
W którejś z sekund stracił pancerz. Ciężka zbroja runęła na podłogę, tuż pod starą szafą. Ale kiedy to zrobił...? Ani On, ani Pradawna, nie mogli odpowiedzieć. Kompletnie uleciało im to z pamięci. Może nawet i lepiej...?
Położył Aphrael na środku łóżka. Przecinała je idealnie w połowie, przypominała mały kwiatek wetknięty na środku gładkiej poduszki uginającej się pod ciężarem roślinki. Dlatego Galanoth obchodził się z nim bez żadnej brutalności.
Zdjął buty Czarodziejki. Bez najmniejszego zachwiania dłoni, stresu, zsunął prawą i lewą cholewkę, ułożył je tuż obok łóżka. Klęcząc przed nią niczym pokorny sługa, spojrzał prosto w oczy Aphrael przybliżając usta do stóp kobiety. Elf począł całować je skrapliwie, włosami spadającymi długimi kaskadami gładził jedwabną skórę ukochanej. W jego ruchach dało się wyczuć... pewność? Wiedzę? Dziwną aurę doświadczenia? Coś, co wskazywało o znajomości Ars Armandi.
Ale... Galanoth nie odzywał się. Uwagę skoncentrował na dotykaniu boskiego ciała Aphrael. Myślał tylko o niej. Chciał, by było tak zawsze, wiecznie.
Dłońmi posuwał wzdłuż smukłych nóg. Masował łydki, kolana, zalążki ud osłanianych przez spiętrzony materiał podniesionej nieco do góry sukni. Pocałunkami brnął powoli do góry. Tworzył swoistego rodzaju ścieżkę. Kolejny krok postawiony wargami na prawej nodze Aphrael spowodował uśmiech na twarzy Elfa. Dotarł już do kolana.
- A gdy księżyc zalśni na łunie mroku, firany gwiazd opadną na okna, przybliży się kochanek do swojej kochanki... i splotą się razem do końca swych dni. - rzekł szeptem, podsuwając tors w stronę leżącej Aphrael. Ramionami oparł się po obydwu stronach barków Czarodziejki, przykrywał ją całą, pozwolił włosom opaść i osłonić twarzyczkę Pradawnej przed światem zewnętrznym. Mężczyzna uśmiechnął się błogo.
- Jesteś taka piękna...
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Nigdy nie czuła się tak idealnie szczęśliwa, jak w tej chwili. Cały świat ze swymi smutkami i cierpieniem dla niej nie istniał. Liczyło się tylko to, że miała przy sobie Jego, osobę, dla której wiedziała, że warto żyć. Nigdy jej nie zawiódł. Miał okazję i powód, by sięgnąć po Różyczkę - aż za dobrze pamiętała to przerażające uczucie, kiedy jej samowolne ciało zaczęło wyciągać miecz z pochwy z zamiarem usunięcia Galanotha. Swoje przerażenie i rozpaczliwe myśli, kiedy ledwo udało jej się to powstrzymać. Nie zrobił tego. Był jej życiem, uświadomił jej jego wartość. Nikt nigdy nie zrobił dla niej więcej, nie śniła, by mogła spotkać kogoś tak gotowego do poświęceń, tak cierpliwego i wyrozumiałego. Wtedy, nad Jeziorem... Zawiodła go. Odmówiła. Stanęło między nimi - fałszywe? - proroctwo, widzenie, o którym nawet nie miał pojęcia. Dla Niego było to tak, jak gdyby odrzucała go przez to, że... Jakże straszna wydała jej się ta opcja. Czy mógł sobie pomyśleć, że go nie kocha? Nie... Nie! Nie mógł sobie tak pomyśleć, prawda? Prawda?!
Jego pocałunki upewniły ją, że chyba jednak nie. Stawały się coraz bardziej namiętne. Odważne. Wplątała swoje palce w kosmyki jego długich, wspaniałych włosów. Zamknęła oczy, zacisnęła powieki, by móc w pełni upajać się jego smakiem, zapachem i dotykiem. Aż nagle... wszystko to jej odebrał. Położył ją na łóżku. Pewnymi ruchami ściągnął jej buty, lekko podciągnął spódnicę. Swymi pocałunkami i delikatnym dotykiem dłoni wyznaczył ścieżkę na jej łydkach i odrobinę wyżej, tuż pod fałdami spódnicy. Czuła, z jaką wprawą to robił. Głowę wypełniły jej gorzkie rozmyślania, ile innych kobiet usłyszało do niego słowa przysięgi wierności, lojalności, miłości i ile o tym marzyło. Szybko odsunęła te myśli - wątpienie było najgorszą rzeczą, jaką mogła zrobić. Szczególnie, kiedy sama ukazała mu swoje uczucia. Kiedy się od niego uzależniła, kiedy stał się dla niej niezbędny jak powietrze. Wszystko, co robił, wywoływało u niej dreszczyk przyjemności i pożądania, ale równocześnie nie wyobrażała sobie gorszej tortury - chciała mieć go znów przy sobie, widzieć jego głębokie oczy, słyszeć przyspieszony oddech, czuć jego zapach. Nie karał jej długo, po chwili ułożył się nad nią. Nie widziała nic poza nim i bardzo jej to odpowiadało. Końcówki platynowych włosów mile łaskotały jej skórę. Uśmiech rozjaśnił mu twarz.
Podniosła drżącą rękę i przesunęła palcami po jego policzku, ledwie muskając skórę. Gest ten był tak pełen czułości, troski... Galanoth był dla niej bezcennym skarbem. Nie zasłużyła sobie na oddanie, które widziała w jego oczach. Własne czyny ciążyły jej jak kamień na sercu, uniemożliwiając czerpanie prawdziwej radości z tego, co się działo. Ktoś kiedyś powiedział: "Nie będziesz naprawdę szczęśliwy, dopóki nie wybaczysz sobie wszystkich swoim błędów". Ona jeszcze nie była na to gotowa.
Jednak zdecydowanie była gotowa na to, co się działo. Ponownie wplotła palce w jego włosy i przyciągnęła jego głowę bliżej, by móc znów pocałować go z nową namiętnością. Wyrzuciła z głowy wszelkie zbędne myśli. Teraz liczył się tylko On.
Jego pocałunki upewniły ją, że chyba jednak nie. Stawały się coraz bardziej namiętne. Odważne. Wplątała swoje palce w kosmyki jego długich, wspaniałych włosów. Zamknęła oczy, zacisnęła powieki, by móc w pełni upajać się jego smakiem, zapachem i dotykiem. Aż nagle... wszystko to jej odebrał. Położył ją na łóżku. Pewnymi ruchami ściągnął jej buty, lekko podciągnął spódnicę. Swymi pocałunkami i delikatnym dotykiem dłoni wyznaczył ścieżkę na jej łydkach i odrobinę wyżej, tuż pod fałdami spódnicy. Czuła, z jaką wprawą to robił. Głowę wypełniły jej gorzkie rozmyślania, ile innych kobiet usłyszało do niego słowa przysięgi wierności, lojalności, miłości i ile o tym marzyło. Szybko odsunęła te myśli - wątpienie było najgorszą rzeczą, jaką mogła zrobić. Szczególnie, kiedy sama ukazała mu swoje uczucia. Kiedy się od niego uzależniła, kiedy stał się dla niej niezbędny jak powietrze. Wszystko, co robił, wywoływało u niej dreszczyk przyjemności i pożądania, ale równocześnie nie wyobrażała sobie gorszej tortury - chciała mieć go znów przy sobie, widzieć jego głębokie oczy, słyszeć przyspieszony oddech, czuć jego zapach. Nie karał jej długo, po chwili ułożył się nad nią. Nie widziała nic poza nim i bardzo jej to odpowiadało. Końcówki platynowych włosów mile łaskotały jej skórę. Uśmiech rozjaśnił mu twarz.
Podniosła drżącą rękę i przesunęła palcami po jego policzku, ledwie muskając skórę. Gest ten był tak pełen czułości, troski... Galanoth był dla niej bezcennym skarbem. Nie zasłużyła sobie na oddanie, które widziała w jego oczach. Własne czyny ciążyły jej jak kamień na sercu, uniemożliwiając czerpanie prawdziwej radości z tego, co się działo. Ktoś kiedyś powiedział: "Nie będziesz naprawdę szczęśliwy, dopóki nie wybaczysz sobie wszystkich swoim błędów". Ona jeszcze nie była na to gotowa.
Jednak zdecydowanie była gotowa na to, co się działo. Ponownie wplotła palce w jego włosy i przyciągnęła jego głowę bliżej, by móc znów pocałować go z nową namiętnością. Wyrzuciła z głowy wszelkie zbędne myśli. Teraz liczył się tylko On.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Ich malutki świat zamknął się w czterech ścianach skromnego pokoju. Odgłosy glorii, gromkie krzyki i hałaśliwe pląsy odbijały się w szybach drewnianego domku. Świętowanie zwycięstwa pod Kal Idrion wcale nie interesowało parę. Woleli być tuż przy sobie, razem... skupieni na rzeczach, które mogą robić tylko i wyłącznie przy sobie. Osoby trzecie nie wchodziły w rachubę.
Galanoth wpatrywał się w głębokie jak wszechświat oczy Aphrael. Pozwalał włosom opadać i ją łaskotać, uśmiechnął się potulnie czując jak mała ciepła dłoń kobiety dotyka go po policzku i kancie podbródka. Czy można chcieć od życia czegoś więcej, niźli towarzystwa kogoś, kogo się kocha? Elf powoli spuścił głowę w dół, zaznaczając pełne usta kochanki soczystym pocałunkiem. Namiętnie całował ją wzdłuż szyi, prawym ramieniem zgarnął na stronę włosy, które okrywały obojczyki, czy dekolt. Rycerz zachowywał się spokojnie i nader grzecznie. Choć praktycznie się nie odzywał ani też nie pokazywał po sobie siły, w jego ruchach wyraźnie dało się dostrzec pewność siebie i determinację. Galanoth wiedział, czego chciał, a raczej: kogo pragnął tu i teraz. To prawda, za sobą miał wiele romansów... lecz jak można porównać to, co czuje do Aphrael z przelotną jak wiatr nocą, płytkim uśmiechem i zadowoleniem wynikającym wyłącznie z fizycznej przyjemności? Elf był wtedy młody i głupi, zachowywał się jak panicz na królewskim dworze. Wiele upłynęło lat, on sam też zmienił się nie do poznania. Może jednak podobieństwo do Servena nie było aż takie małe...?
Pełnymi gracji ruchami rozwiązał supełki od sukni Aphrael. Sznureczki puszczały opadając kolejno w dół wraz z kolejnymi centymetrami dobrze okrojonego materiału. Niebieska suknia zsuwała się co raz niżej i niżej odsłaniając nagie ciało Czarodziejki. Elf siedział tuż za nią. W dłoniach trzymał liche barki Aphrael, masował ją jednocześnie całując wzdłuż kręgosłupa ujawniającego się pod materiałem zdejmowanej sukni. Wraz z ustami szły dłonie, pomagały kobiecie pozbyć się zbędnego odzienia. Kiedy w końcu suknia opadła na podłogę, kiedy tylko Galanoth wziął w ramiona swój bezcenny skarb... nie wytrzymał. Połączył się z Aphrael, spletli się razem ciałami. Ramionami oplótł ją tuż nad podbrzuszem, aby palcami móc naciskać na pieszczone łono. Wdychając gęste, falowane blond włosy Pradawnej, unosił się z nią w górę i w dół, energicznie... lecz z pasją. Nadal siedział tuż za nią, pozwalał aby opierała się na jego torsie i udach; aby mogła mieć pewność, że jest tuż za nią... że jest bezpieczne nawet tutaj, podczas oddawania swojej miłości i przelewania jej na gamę cichych jęków, szybszego bicia serca... ulotnych spojrzeń znikających pod czarnymi jak noc rzęsami.
Galanothowi wystarczyła jedna ręka, by nadal podtrzymywać drobną dla niego Aphrael. Lewą dłonią powędrował wzdłuż klatki piersiowej kobiety, nie przerywał pocałunków ani czułych słówek wyszeptywanych do ucha. Magiczne chwile para spędzała tylko ze sobą... trwali w swoim małym światku. Nic się nie zapowiadało, aby miało być inaczej.
Ponownie ją przykrył. Leżał tuż nad nią, chronił przed zimnem... dziwne, obydwoje byli cali gorący. Patrzyli sobie w oczy, ściskali razem dłonie splatając dobrze im znane koszyczki. Spełniali się we wspólnej miłości korzystając z tego, co dali sobie tej długiej nocy - czas, uczucie, przyjemność. Co najważniejsze - dali siebie.
Elf nie przerywał. Poczuwał się do obowiązku najszlachetniejszego na świecie - sprawić, aby Ukochana była szczęśliwa z tego, co robili. Galanoth uśmiechał się do Aphrael, całował ją subtelnie, to drapieżnie. Przypominał sobie wszystko, co przeżył wraz z Czarodziejką.
Galanoth wpatrywał się w głębokie jak wszechświat oczy Aphrael. Pozwalał włosom opadać i ją łaskotać, uśmiechnął się potulnie czując jak mała ciepła dłoń kobiety dotyka go po policzku i kancie podbródka. Czy można chcieć od życia czegoś więcej, niźli towarzystwa kogoś, kogo się kocha? Elf powoli spuścił głowę w dół, zaznaczając pełne usta kochanki soczystym pocałunkiem. Namiętnie całował ją wzdłuż szyi, prawym ramieniem zgarnął na stronę włosy, które okrywały obojczyki, czy dekolt. Rycerz zachowywał się spokojnie i nader grzecznie. Choć praktycznie się nie odzywał ani też nie pokazywał po sobie siły, w jego ruchach wyraźnie dało się dostrzec pewność siebie i determinację. Galanoth wiedział, czego chciał, a raczej: kogo pragnął tu i teraz. To prawda, za sobą miał wiele romansów... lecz jak można porównać to, co czuje do Aphrael z przelotną jak wiatr nocą, płytkim uśmiechem i zadowoleniem wynikającym wyłącznie z fizycznej przyjemności? Elf był wtedy młody i głupi, zachowywał się jak panicz na królewskim dworze. Wiele upłynęło lat, on sam też zmienił się nie do poznania. Może jednak podobieństwo do Servena nie było aż takie małe...?
Pełnymi gracji ruchami rozwiązał supełki od sukni Aphrael. Sznureczki puszczały opadając kolejno w dół wraz z kolejnymi centymetrami dobrze okrojonego materiału. Niebieska suknia zsuwała się co raz niżej i niżej odsłaniając nagie ciało Czarodziejki. Elf siedział tuż za nią. W dłoniach trzymał liche barki Aphrael, masował ją jednocześnie całując wzdłuż kręgosłupa ujawniającego się pod materiałem zdejmowanej sukni. Wraz z ustami szły dłonie, pomagały kobiecie pozbyć się zbędnego odzienia. Kiedy w końcu suknia opadła na podłogę, kiedy tylko Galanoth wziął w ramiona swój bezcenny skarb... nie wytrzymał. Połączył się z Aphrael, spletli się razem ciałami. Ramionami oplótł ją tuż nad podbrzuszem, aby palcami móc naciskać na pieszczone łono. Wdychając gęste, falowane blond włosy Pradawnej, unosił się z nią w górę i w dół, energicznie... lecz z pasją. Nadal siedział tuż za nią, pozwalał aby opierała się na jego torsie i udach; aby mogła mieć pewność, że jest tuż za nią... że jest bezpieczne nawet tutaj, podczas oddawania swojej miłości i przelewania jej na gamę cichych jęków, szybszego bicia serca... ulotnych spojrzeń znikających pod czarnymi jak noc rzęsami.
Galanothowi wystarczyła jedna ręka, by nadal podtrzymywać drobną dla niego Aphrael. Lewą dłonią powędrował wzdłuż klatki piersiowej kobiety, nie przerywał pocałunków ani czułych słówek wyszeptywanych do ucha. Magiczne chwile para spędzała tylko ze sobą... trwali w swoim małym światku. Nic się nie zapowiadało, aby miało być inaczej.
Ponownie ją przykrył. Leżał tuż nad nią, chronił przed zimnem... dziwne, obydwoje byli cali gorący. Patrzyli sobie w oczy, ściskali razem dłonie splatając dobrze im znane koszyczki. Spełniali się we wspólnej miłości korzystając z tego, co dali sobie tej długiej nocy - czas, uczucie, przyjemność. Co najważniejsze - dali siebie.
Elf nie przerywał. Poczuwał się do obowiązku najszlachetniejszego na świecie - sprawić, aby Ukochana była szczęśliwa z tego, co robili. Galanoth uśmiechał się do Aphrael, całował ją subtelnie, to drapieżnie. Przypominał sobie wszystko, co przeżył wraz z Czarodziejką.
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Galanoth znalazł się teraz za nią. Czuła, jak delikatnymi, acz zdecydowanym ruchami rozwiązuje supełki jej sukni. Jego usta łagodnie naznaczały jej szyję, barki, później coraz niżej wzdłuż linii kręgosłupa. Przeszedł ją rozkoszny dreszcz sprawiając, że jęknęła i wygięła plecy w łuk. Jej głowa wylądowała na ramieniu Elfa w chwili, gdy oplótł ramionami jej podbrzusze. Byli idealnie zgrani, wyczuwali potrzeby i zamiary drugiej strony. Jakby byli jedną duszą podzieloną miedzy dwie osoby, która wreszcie tworzyła prawdziwą całość. Czuła jego przyspieszony oddech na swojej nagiej skórze. Jego pocałunki i szeptane czułe słówka tylko pobudzały jej pożądanie. Jedyną rzeczą, która jej w tej chwili przeszkadzała, były spodnie, a przynajmniej tak myślała. Okazało się jednak, że zgubił jej już dawno temu... wszystko przyjdzie czas.
Nieoczekiwanie znów znalazła się pod nim. Oboje dyszeli, Czarodziejka zauważyła, że jej skórę pokrywa cienka warstewka potu. Ruchy Czarodziejki były niezgrabne w porównaniu z ruchami Elfa, ale nie miała jego doświadczenia. Nie wyobrażała sobie, że mógłby ją wyśmiać czy czynić jakiekolwiek uwagi - to było dla niej całkiem nowe, musiała się jeszcze wiele nauczyć. A Aphrael była osobą uwielbiającą zdobywanie wiedzy.
Działa półprzytomnie, cały czas składała gorące pocałunki na ustach i szyi Galanotha. Z jej ust popłynęły niekontrolowane jęki i czułe szepty wypowiadane wprost do jego ucha, od czasu do czasu delikatnie przygryzanego lub obdarowywanego całusami.Wolną ręką błądziła bo jego nagim torsie. Wyprężyła swoje ciało w łuk, żeby poczuć dotyk jego skóry na swoim brzuchu i piersiach. Przejechała ręką na plecy Elfa, przycisnęła go mocniej do siebie.
- Kocham... cię... - wyszeptała po raz nie wiadomo który, zdjęta uczuciem i przepełniona pożądaniem.
Nieoczekiwanie znów znalazła się pod nim. Oboje dyszeli, Czarodziejka zauważyła, że jej skórę pokrywa cienka warstewka potu. Ruchy Czarodziejki były niezgrabne w porównaniu z ruchami Elfa, ale nie miała jego doświadczenia. Nie wyobrażała sobie, że mógłby ją wyśmiać czy czynić jakiekolwiek uwagi - to było dla niej całkiem nowe, musiała się jeszcze wiele nauczyć. A Aphrael była osobą uwielbiającą zdobywanie wiedzy.
Działa półprzytomnie, cały czas składała gorące pocałunki na ustach i szyi Galanotha. Z jej ust popłynęły niekontrolowane jęki i czułe szepty wypowiadane wprost do jego ucha, od czasu do czasu delikatnie przygryzanego lub obdarowywanego całusami.Wolną ręką błądziła bo jego nagim torsie. Wyprężyła swoje ciało w łuk, żeby poczuć dotyk jego skóry na swoim brzuchu i piersiach. Przejechała ręką na plecy Elfa, przycisnęła go mocniej do siebie.
- Kocham... cię... - wyszeptała po raz nie wiadomo który, zdjęta uczuciem i przepełniona pożądaniem.
Ostatnio edytowane przez Aphrael 12 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Nie było już takiej potrzeby. Białe majtaski Rycerza leżały tuż obok sukni i bielizny Aphrael. Wszystko ułożone nierówno dookoła łóżko wyglądało jak sterty pozostałości po ludziach; ślady przechodzącego przez środek sypialni huraganu. Taki był oto skutek temperamentów kochanków. Skoncentrowani na sobie i własnych przyjemnościach wcale nie uważali na rzeczach w pokoju. O mało co nie przewrócili jednej ze świec sterczących nad łóżkiem, krzesło stojące przy szafie mogło się przewrócić raz dwa i zrzucić część ułożonych na biurku ksiąg prosto na podłogę. Para mogła wywrócić cztery kąty do góry nogami, lecz powstrzymali się przed tym. Całą energię i werwę przelali na miłość.
Łóżko chybotało się z boku na bok. Podstarzałe sprężynki utrzymujące mebel w ryzach przesuwały się od lewej do prawej, z prawej do lewej i tak w kółko. Wcale nie piszczały. Pracowity Krasnolud wcześniej musiał zadbać o wszelkie wygody własnoręcznie wyrąbanego z drzew domu. Skąd jednak wziął meble? Wszystkie te jego wynalazki, piece, młoty... Łóżko mogło co najwyżej poddawać się ciężarowi Galanotha i Aphrael. Aksamitna pościel marszczyła się przez nacisk stóp i dłoni kochanków, ich uporczywie trzymane ciasno ciała unosiły się w górę i w dół. Tkwiły na samym środku łóżka, błyszczały przez łunę księżycową wpadającą przez małe przerwy w purpurowych firanach. Krople potu spływały po nich nierównolegle. Małe cząsteczki zbierały się na plecach, nogach, podbrzuszu. Ciężkie oddechy unosiły się ku górze, szyje kochających się wyciągały do góry, sylwetki prostowały, by móc znów opaść równolegle do siebie. Galanoth pokrywał Aphrael cały czas, nie opuszczał jej, jak to kiedyś szczerze obiecał w ślubach. Pozwalał jej powstawać raz po raz, wysuwać się na przód, by znów powrócić w jego objęcia i przytulać do torsu. Przyciskał kobietę do siebie, ustami chwytał za piersi, by móc je pieścić wargami i językiem. Ciche westchnięcia rozkoszy roznosiły się po opustoszałym domu Grizza. Nikt im nie przeszkadzał w spełnianiu się. Dla nich huk wiwatów i toastów... nie istniał.
Byli tylko sami. Patrzyli sobie cały czas w oczy, dotykali po nagich ciałach. Ich sylwetki odbijane półcieniem po ścianie z obrazami przypominały jednolitą istotę, jeden byt. Przeważała wyższa część, która obejmowała ciasno drugą, o wiele od niej mniejszą. Obydwa elementy ocierały się o siebie, wydawały stłumione jęki świadczące o zbliżającym się końcu. Mijały powolne minuty, i choć ani Aphrael ani Galanoth czasu nie liczyli, zdawali sobie sprawę, że są już wystarczająco długo czasu w samotni. Nikt z nich jednak nie chciał zatrzymywać się w miejscu. Czas jest jak rzeka - wiecznie płynie. Każda przyczyna ma swój skutek, każdy skutek tworzy przyczynę... Miłość uprawiana przez Czarodziejkę i Elfa nie chciała mieć końca.
- Aphrael... - powtarzał Jej imię, również będąc przepełniony pożądaniem i namiętnością. Wzmógł zatem pocałunki, dotyk błądzących dłoni. Stał się drapieżniejszy w ruchach... bardziej nieobliczalny, zważając przy tym na wieczne pieszczenie ukochanej.
- Kocham cię. Przekroczmy razem próg siódmych niebios. Złap mnie za rękę...
Łóżko chybotało się z boku na bok. Podstarzałe sprężynki utrzymujące mebel w ryzach przesuwały się od lewej do prawej, z prawej do lewej i tak w kółko. Wcale nie piszczały. Pracowity Krasnolud wcześniej musiał zadbać o wszelkie wygody własnoręcznie wyrąbanego z drzew domu. Skąd jednak wziął meble? Wszystkie te jego wynalazki, piece, młoty... Łóżko mogło co najwyżej poddawać się ciężarowi Galanotha i Aphrael. Aksamitna pościel marszczyła się przez nacisk stóp i dłoni kochanków, ich uporczywie trzymane ciasno ciała unosiły się w górę i w dół. Tkwiły na samym środku łóżka, błyszczały przez łunę księżycową wpadającą przez małe przerwy w purpurowych firanach. Krople potu spływały po nich nierównolegle. Małe cząsteczki zbierały się na plecach, nogach, podbrzuszu. Ciężkie oddechy unosiły się ku górze, szyje kochających się wyciągały do góry, sylwetki prostowały, by móc znów opaść równolegle do siebie. Galanoth pokrywał Aphrael cały czas, nie opuszczał jej, jak to kiedyś szczerze obiecał w ślubach. Pozwalał jej powstawać raz po raz, wysuwać się na przód, by znów powrócić w jego objęcia i przytulać do torsu. Przyciskał kobietę do siebie, ustami chwytał za piersi, by móc je pieścić wargami i językiem. Ciche westchnięcia rozkoszy roznosiły się po opustoszałym domu Grizza. Nikt im nie przeszkadzał w spełnianiu się. Dla nich huk wiwatów i toastów... nie istniał.
Byli tylko sami. Patrzyli sobie cały czas w oczy, dotykali po nagich ciałach. Ich sylwetki odbijane półcieniem po ścianie z obrazami przypominały jednolitą istotę, jeden byt. Przeważała wyższa część, która obejmowała ciasno drugą, o wiele od niej mniejszą. Obydwa elementy ocierały się o siebie, wydawały stłumione jęki świadczące o zbliżającym się końcu. Mijały powolne minuty, i choć ani Aphrael ani Galanoth czasu nie liczyli, zdawali sobie sprawę, że są już wystarczająco długo czasu w samotni. Nikt z nich jednak nie chciał zatrzymywać się w miejscu. Czas jest jak rzeka - wiecznie płynie. Każda przyczyna ma swój skutek, każdy skutek tworzy przyczynę... Miłość uprawiana przez Czarodziejkę i Elfa nie chciała mieć końca.
- Aphrael... - powtarzał Jej imię, również będąc przepełniony pożądaniem i namiętnością. Wzmógł zatem pocałunki, dotyk błądzących dłoni. Stał się drapieżniejszy w ruchach... bardziej nieobliczalny, zważając przy tym na wieczne pieszczenie ukochanej.
- Kocham cię. Przekroczmy razem próg siódmych niebios. Złap mnie za rękę...
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Jego ruchy były drapieżne, wręcz dzikie, ale równocześnie jakby delikatne i przede wszystkim dostarczały jej niebywałej przyjemności, jakiej nie zaznała jeszcze nigdy w życiu. I nie było to przyjemność jedynie fizyczna, najbardziej magiczne w tej chwili było to, że właśnie On dawał jej tę rozkosz. Wyrażała uczucie, które ją przepełniało, na wszelkie dostępne jej sposoby: nieprzerwanym potokiem czułych słów i jęków wydobywających się z jej ust, namiętne pocałunki składane na jego rozgrzanej skórze czy dotykiem jej dłoni nieustannie wodzącej po jego plecach, torsie, szyi. Zachwycało ją każde spojrzenie w jego bezdenne, piwne oczy, każdy dotyk jego ust, którym ją obdarował. Oszałamiało, że to właśnie jej dane było okazać swe człowieczeństwo przed kimś tak wspaniałym, kimś odwzajemniającym to gorące uczucie, które wychodziło daleko poza ramy zwykłego, prostego słowa "miłość". To było coś więcej, coś, czego żadne słowa nie były w stanie opisać. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie doświadczyła. Zresztą, przez ostatnie 24 godziny działy się same dziwne, niepowtarzalne rzeczy. Niektóre były spełnieniami najgorszych koszmarów, ale inne... Inne najskrytszych, najśmielszych marzeń, o których istnieniu sama nie zdawała sobie sprawy. I pomyśleć, że mogłaby już tego doświadczyć... Gdyby w odpowiednim momencie uwierzyła sercu, a nie rozumowi. Szkoda, naprawdę, szkoda.
Splotła swoje palce z jego w ciasny koszyczek. Była gotowa zrobić wszystko, czego by od niej zażądał, jeśli to uczyniłoby go szczęśliwszym. Spojrzała na niego pożądliwym, acz przepełnionym miłością wzrokiem. Czuła dreszczyk podniecenia. Dyszała głęboko, nie zdając sobie do tej pory sprawy z tego, z jakim trudem oddycha w miłosnym uniesieniu. Za każdym razem wciągała w płuca jego zapach, delektując się nim i zapamiętując. Utrzymywała go w płucach tak długo, jak tylko mogła i niechętnie wydychała. To było doznania, których nigdy nie chciała zapomnieć, które dawały jej niebywałą rozkosz. Jeszcze nic, nigdy... Ach, ile razy to powtarzała w ciągu ostatnich godzin! Powinna wreszcie przestać tyle myśleć i dać się porwać uczuciom. Hm, nie było to przecież takie trudne, prawda?
Nie, nie było.
Splotła swoje palce z jego w ciasny koszyczek. Była gotowa zrobić wszystko, czego by od niej zażądał, jeśli to uczyniłoby go szczęśliwszym. Spojrzała na niego pożądliwym, acz przepełnionym miłością wzrokiem. Czuła dreszczyk podniecenia. Dyszała głęboko, nie zdając sobie do tej pory sprawy z tego, z jakim trudem oddycha w miłosnym uniesieniu. Za każdym razem wciągała w płuca jego zapach, delektując się nim i zapamiętując. Utrzymywała go w płucach tak długo, jak tylko mogła i niechętnie wydychała. To było doznania, których nigdy nie chciała zapomnieć, które dawały jej niebywałą rozkosz. Jeszcze nic, nigdy... Ach, ile razy to powtarzała w ciągu ostatnich godzin! Powinna wreszcie przestać tyle myśleć i dać się porwać uczuciom. Hm, nie było to przecież takie trudne, prawda?
Nie, nie było.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Zrobili wszystko, razem. Pierś przy piersi, dłoń w dłoni, tuż obok siebie oglądali szczyty ludzkich możliwości. Wpatrzeni w oszklone okna pokoju przypatrywali się wspólnie gwiazdom i księżycowi, powolnym chmurom ciągnącym się z zachodu na wschód. Utopijna noc spijana na łożu właśnie się kończyła... coś świetlistego i błyszczącego przecięło niebiosa na pół. Pocisk wędrował co raz wyżej i wyżej w górę, rozprysł się na milion mniejszych świecidełek wpierw wybuchając ze świstem. Pokaz fajerwerków zagłuszył ostatnie jęki kochającej się pary.
Galanoth złapał za piersi Aphrael, schował je w ramionach przyciskając kobietę tuż pod siebie. Wznosząc się i opadając na poduszkach wzlatywali na wyżyny własnej wytrzymałości. Rycerz prowadził w tym namiętnym tańcu, niczym przewodnik zagłębiał Czarodziejkę w meandrach pełnej uniesień chwili rozkoszy. Ciasny splot dłoni pozwolił mu utrzymywać partnerkę tuż przy sobie. Czekał na nią, zwalniał... to przyspieszał ponownie, by móc zrównać się mocą z potęgą buzującą gdzieś w podbrzuszu spragnionej miłości Pradawnej. Jej długie blond włosy podskakiwały, przeplatały z platynową bielą Galanotha. Splot ich ciał wydawał się być już chwiejny, jakby niemożliwy do kontrolowania i utrzymania w równowadze. Wieża kochanków, budowana od początku ich miłości, runęła dwiema basztami w dół. Elf uchwycił w ramionach drobną postać, utrzymał na dłużej, by Aphrael mogła poczuć się bezpiecznie. Ich wspaniały finał, szczyt osiągnięty wspólnymi siłami, odchodził wraz z szybszym biciem serca, gorącym oddechem niszczącym kropelki potu na gołej skórze... Wszystko wracało do normy. Powoli. Zauważalnie.
Galanoth spojrzał w oczy ukochanej, jedną dłonią obejmował ją w pasie, drugą natomiast gładził po szyi, karku i gęstwinach włosów. Upragnione chwile spędzane z Aphrael poczytywał sobie jako wieczność. Nieubłagalna kołotanina mijającego czasu czyniła z tych "chwilek" skarb, naprawdę bezcenny i trudny do zdobycia. Thelas uśmiechnął się kącikami warg pozwalając Aphrael ułożyć się na jego torsie, brzuchu. Opoka z ramion i części kołdry narzuconej na plecy kobiety z pewnością uchronią ją przed chłodem zwycięskiej nocy.
- Jestem tylko Elfem... a zwiedziłem wszelkie zakamarki wszechświata.
Galanoth złapał za piersi Aphrael, schował je w ramionach przyciskając kobietę tuż pod siebie. Wznosząc się i opadając na poduszkach wzlatywali na wyżyny własnej wytrzymałości. Rycerz prowadził w tym namiętnym tańcu, niczym przewodnik zagłębiał Czarodziejkę w meandrach pełnej uniesień chwili rozkoszy. Ciasny splot dłoni pozwolił mu utrzymywać partnerkę tuż przy sobie. Czekał na nią, zwalniał... to przyspieszał ponownie, by móc zrównać się mocą z potęgą buzującą gdzieś w podbrzuszu spragnionej miłości Pradawnej. Jej długie blond włosy podskakiwały, przeplatały z platynową bielą Galanotha. Splot ich ciał wydawał się być już chwiejny, jakby niemożliwy do kontrolowania i utrzymania w równowadze. Wieża kochanków, budowana od początku ich miłości, runęła dwiema basztami w dół. Elf uchwycił w ramionach drobną postać, utrzymał na dłużej, by Aphrael mogła poczuć się bezpiecznie. Ich wspaniały finał, szczyt osiągnięty wspólnymi siłami, odchodził wraz z szybszym biciem serca, gorącym oddechem niszczącym kropelki potu na gołej skórze... Wszystko wracało do normy. Powoli. Zauważalnie.
Galanoth spojrzał w oczy ukochanej, jedną dłonią obejmował ją w pasie, drugą natomiast gładził po szyi, karku i gęstwinach włosów. Upragnione chwile spędzane z Aphrael poczytywał sobie jako wieczność. Nieubłagalna kołotanina mijającego czasu czyniła z tych "chwilek" skarb, naprawdę bezcenny i trudny do zdobycia. Thelas uśmiechnął się kącikami warg pozwalając Aphrael ułożyć się na jego torsie, brzuchu. Opoka z ramion i części kołdry narzuconej na plecy kobiety z pewnością uchronią ją przed chłodem zwycięskiej nocy.
- Jestem tylko Elfem... a zwiedziłem wszelkie zakamarki wszechświata.
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Upojna noc dobiegała końca. Oboje byli już u kresu sił. Starali się jednak wykorzystać każdą chwilę, która im pozostała. Koniec zbliżał się zauważalnie, nieubłaganie nadchodził. Niebo nad ich głowami przeciął świetlisty pocisk. Fajerwerk rozprysł się an mniejsze części. Piękniejszego finału sobie nie mogła wymarzyć.
Po raz ostatni ich ciała znów splotły się w pełnym namiętności uniesieniu. Ręce jej drżały, chociaż bardzo starała się opanować zmęczone mięśnie. Raz po raz unosiła się, prowadzona przez Elfa. Czasem zwalniał, pozwalał jej złapać oddech. innym razem wykorzystywała wszystkie swoje siły, by za nim nadążyć. ale nie było to dla niej problemem, raczej czystą przyjemnością. I jego ciało chyba zaczęło powoli odmawiać posłuszeństwa. Parę ogromnie wyczerpała walka, wykorzystali wszystkie swoje siły. Zbyt szybko nadszedł ostateczny koniec stosunku. Chwila finału był aż nazbyt zauważalna. Z niejakim smutkiem, a jednak szczęśliwa ułożyła się na brzuchu i torsie Galanotha, odwracając głowę tak, by móc patrzeć na twarz Ukochanego. Omiotła wzrokiem zmierzwione włosy, piwne oczy i pełne usta, których dotyk tak często czuła na swojej skórze tego wieczoru, który sprawił jej taką niewyobrażalną rozkosz. Uśmiechnęła się specjalnym uśmiechem, przeznaczonym jedynie dla niego.
- Jestem tylko Czarodziejką... a właśnie kochałam się z wielkim Obrońcą Galanothem, księciem Północy - powiedziała ochrypłym od jęków głosem.
Jej oddech powoli się uspokoił. Gdyby nie miękka kołdra, którą była przykryta i ramiona Elfa na pewno zaczęłaby marznąć, ale tak czuła się bezpieczna. Z głowy uleciały jej wszystkie myśli, liczyła się jedynie ta chwila, jedynie Jego towarzystwo. Czuła się tak szczęśliwa jak jeszcze chyba nigdy w całym swoim długim życiu. Któż liczyła, ile wieków przeciekło jej przez palce? Nawet sama nie potrafiła określić tego zbyt dokładnie. Pomyśleć, że potrzebowała tyle czasu by poznać to wspaniałe uczucie - miłość, podczas gdy zwykli ludzie doświadczali go jeszcze w szczenięcych latach, po przeżyciu zaledwie kilkunastu wiosen? Cóż za ironia.
Po raz ostatni ich ciała znów splotły się w pełnym namiętności uniesieniu. Ręce jej drżały, chociaż bardzo starała się opanować zmęczone mięśnie. Raz po raz unosiła się, prowadzona przez Elfa. Czasem zwalniał, pozwalał jej złapać oddech. innym razem wykorzystywała wszystkie swoje siły, by za nim nadążyć. ale nie było to dla niej problemem, raczej czystą przyjemnością. I jego ciało chyba zaczęło powoli odmawiać posłuszeństwa. Parę ogromnie wyczerpała walka, wykorzystali wszystkie swoje siły. Zbyt szybko nadszedł ostateczny koniec stosunku. Chwila finału był aż nazbyt zauważalna. Z niejakim smutkiem, a jednak szczęśliwa ułożyła się na brzuchu i torsie Galanotha, odwracając głowę tak, by móc patrzeć na twarz Ukochanego. Omiotła wzrokiem zmierzwione włosy, piwne oczy i pełne usta, których dotyk tak często czuła na swojej skórze tego wieczoru, który sprawił jej taką niewyobrażalną rozkosz. Uśmiechnęła się specjalnym uśmiechem, przeznaczonym jedynie dla niego.
- Jestem tylko Czarodziejką... a właśnie kochałam się z wielkim Obrońcą Galanothem, księciem Północy - powiedziała ochrypłym od jęków głosem.
Jej oddech powoli się uspokoił. Gdyby nie miękka kołdra, którą była przykryta i ramiona Elfa na pewno zaczęłaby marznąć, ale tak czuła się bezpieczna. Z głowy uleciały jej wszystkie myśli, liczyła się jedynie ta chwila, jedynie Jego towarzystwo. Czuła się tak szczęśliwa jak jeszcze chyba nigdy w całym swoim długim życiu. Któż liczyła, ile wieków przeciekło jej przez palce? Nawet sama nie potrafiła określić tego zbyt dokładnie. Pomyśleć, że potrzebowała tyle czasu by poznać to wspaniałe uczucie - miłość, podczas gdy zwykli ludzie doświadczali go jeszcze w szczenięcych latach, po przeżyciu zaledwie kilkunastu wiosen? Cóż za ironia.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Czy ktokolwiek patrzył na zegary? Czy na którejś ze ścian Mistrz Zegarmistrzów bił w dzwony licząc kolejny ruch wskazówek? Czas wydawał się być dla kochanków nieosiągalny. Cieszyli się sobą, póki tylko mogli. Korzystali z siebie, póki noc nie przeszła jeszcze w dzień. Kochali się długo i namiętnie wystarczająco, by poznać wzajemnie ciała, pieszczoty... mapę własnych upodobań. Stworzyli legendę-klucz, której użyją następnym razem... kiedy tylko ich ciała znów się spotkają tuż obok, nago.
Galanoth patrzył z zadowoleniem na układające się w fale włosy kobiety. Ujmował je w kosmyki, delikatnie gładził palcami, to całował czule wraz z twarzyczką Aphrael. Dokładał wszelkich starań, aby Czarodziejka mogła zasnąć jak najbardziej szczęśliwa i spełniona. Ich miłość wypełniona przyjemnością i zadowoleniem huczała w powietrzu. Mimo ciszy przerywanej tłumionym szmerem z oddali Kal Idrion, mimo gwaru i wybuchających na niebie pozostałości po kolejnym nowatorskim wynalazku Krasnoludów, Elf czuł się, jakby leżał w łóżku przez wiele bezgłośnych stuleci. Thelas patrzył na swój obiekt uczuć spod lekko przymrużonych oczu, wydawał się być zamyślony; stanowczo skupiał się i koncentrował tylko na Niej. Aphrael. Wyszeptał mile jej imię, by dalej rzec:
- Och, proszę... tylko nie stawiaj mnie na pozycji samca-zdobywcy. Jeszcze trochę, i pomyślę, że jesteś ze mną tylko dla sławy. - zażartował, wsuwając obydwie dłonie pod kołdrę.
- Obrońca Galanoth, Rycerz sprawiedliwości, wielki stróż harmonii... Lodowe ostrze Arcto... Książę Północy... Mów, jak sobie tylko zechcesz, ale błagam... nie jestem już księciem. Zrezygnowałem już z tego.
Ręce Thelasa ulokowały się na pośladkach ukochanej. Powolnymi ruchami masowały tenże rejon, podnosiły gładką skórę i delikatnie przygniatały, muskały, skubały. Galanoth nie miał jeszcze dosyć potulnych pieszczot tak przed zamknięciem oczu.
- To było dawno temu i jakoś... nie lubię o tym rozpowiadać. - zaczął wyjaśniać, czując się za to odpowiedzialny - W świetle miejscowego prawa musiałem zastąpić namiestnika mojego rodzimego miasta, na dodatek: swoją matkę. Ach, tak się akurat stało, że było to tuż po pierwszej bitwie, w której wziąłem udział. Zasłynąłem z męstwa, odwagi... waleczności. Tylko sobie wyobraź: młody, piękny, ambitny... z arystokratycznego rodu. Doskonały produkt na zarządcę, prawdaż?
Elf uśmiechnął się krzywo, jakby ironicznie.
- Wszystko wskazywało na to, że zastąpię miejsce mej kochanej matki. Tak bardzo chciałem jej dobra i szczęścia, że prawie zapomniałem o własnym; prawie zapomniałem o historii mojego niemowlęctwa. Jestem pierwszym synem Łuny z Północy i Galanotha. Jestem Galanoth II, syn Czarodziejki o lodowych włosach i Rycerza z Pustkowi. Nadano mi imię po kimś, kto zginął w obronie własnego narodu, rodziny... przyjaciół, bliskich... obcych. Nie mogłem więc usiąść na tronie namiestnikowskim i oczekiwać, że wszystko będzie dobrze. Wyruszyłem zatem w podróż... resztę historii już znasz. Czas Szkoły Odrodzonego Liścia już dawno minął; ciągnę za sobą tylko i wyłącznie bagaż Runicznego Przymierza. Sama widziałaś... Serven, on jest teraz materiałem na kogoś, kto ma władzę. Przez koleje losy z czwartego stał się pierwszy. I to nie tylko przeze mnie... Cóż, ludzie nadal widzą we mnie księcia, który ma władzę. A ja jestem zwyczajnym banitą z własnej woli. Włóczę się dla dobra Alaranii. Nie dla mnie zaszczyty królewskie.
Ponownie się uśmiechnął, szerzej i lepiej.
- Ale to chyba nie pora, bym opowiadał ci o swoim bogatym życiu rodzinnym, zwłaszcza teraz, kochanie...
Narrator dałby sobie głowę urwać, że ostatnie słowo wypowiedział z wyciekającym z ust miodem.
- Chyba, że masz jakieś pytania. Może jednak zaciekawiłem cię tym...?
Galanoth patrzył z zadowoleniem na układające się w fale włosy kobiety. Ujmował je w kosmyki, delikatnie gładził palcami, to całował czule wraz z twarzyczką Aphrael. Dokładał wszelkich starań, aby Czarodziejka mogła zasnąć jak najbardziej szczęśliwa i spełniona. Ich miłość wypełniona przyjemnością i zadowoleniem huczała w powietrzu. Mimo ciszy przerywanej tłumionym szmerem z oddali Kal Idrion, mimo gwaru i wybuchających na niebie pozostałości po kolejnym nowatorskim wynalazku Krasnoludów, Elf czuł się, jakby leżał w łóżku przez wiele bezgłośnych stuleci. Thelas patrzył na swój obiekt uczuć spod lekko przymrużonych oczu, wydawał się być zamyślony; stanowczo skupiał się i koncentrował tylko na Niej. Aphrael. Wyszeptał mile jej imię, by dalej rzec:
- Och, proszę... tylko nie stawiaj mnie na pozycji samca-zdobywcy. Jeszcze trochę, i pomyślę, że jesteś ze mną tylko dla sławy. - zażartował, wsuwając obydwie dłonie pod kołdrę.
- Obrońca Galanoth, Rycerz sprawiedliwości, wielki stróż harmonii... Lodowe ostrze Arcto... Książę Północy... Mów, jak sobie tylko zechcesz, ale błagam... nie jestem już księciem. Zrezygnowałem już z tego.
Ręce Thelasa ulokowały się na pośladkach ukochanej. Powolnymi ruchami masowały tenże rejon, podnosiły gładką skórę i delikatnie przygniatały, muskały, skubały. Galanoth nie miał jeszcze dosyć potulnych pieszczot tak przed zamknięciem oczu.
- To było dawno temu i jakoś... nie lubię o tym rozpowiadać. - zaczął wyjaśniać, czując się za to odpowiedzialny - W świetle miejscowego prawa musiałem zastąpić namiestnika mojego rodzimego miasta, na dodatek: swoją matkę. Ach, tak się akurat stało, że było to tuż po pierwszej bitwie, w której wziąłem udział. Zasłynąłem z męstwa, odwagi... waleczności. Tylko sobie wyobraź: młody, piękny, ambitny... z arystokratycznego rodu. Doskonały produkt na zarządcę, prawdaż?
Elf uśmiechnął się krzywo, jakby ironicznie.
- Wszystko wskazywało na to, że zastąpię miejsce mej kochanej matki. Tak bardzo chciałem jej dobra i szczęścia, że prawie zapomniałem o własnym; prawie zapomniałem o historii mojego niemowlęctwa. Jestem pierwszym synem Łuny z Północy i Galanotha. Jestem Galanoth II, syn Czarodziejki o lodowych włosach i Rycerza z Pustkowi. Nadano mi imię po kimś, kto zginął w obronie własnego narodu, rodziny... przyjaciół, bliskich... obcych. Nie mogłem więc usiąść na tronie namiestnikowskim i oczekiwać, że wszystko będzie dobrze. Wyruszyłem zatem w podróż... resztę historii już znasz. Czas Szkoły Odrodzonego Liścia już dawno minął; ciągnę za sobą tylko i wyłącznie bagaż Runicznego Przymierza. Sama widziałaś... Serven, on jest teraz materiałem na kogoś, kto ma władzę. Przez koleje losy z czwartego stał się pierwszy. I to nie tylko przeze mnie... Cóż, ludzie nadal widzą we mnie księcia, który ma władzę. A ja jestem zwyczajnym banitą z własnej woli. Włóczę się dla dobra Alaranii. Nie dla mnie zaszczyty królewskie.
Ponownie się uśmiechnął, szerzej i lepiej.
- Ale to chyba nie pora, bym opowiadał ci o swoim bogatym życiu rodzinnym, zwłaszcza teraz, kochanie...
Narrator dałby sobie głowę urwać, że ostatnie słowo wypowiedział z wyciekającym z ust miodem.
- Chyba, że masz jakieś pytania. Może jednak zaciekawiłem cię tym...?
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Spijała z jego ust każde słowo, delektując się jego aksamitnym głosem. W gruncie rzeczy nic o nim nie wiedziała. Teraz miała okazję poznać go lepiej i nie zamierzała jej zmarnować. Poza tym, sposób, w jaki opowiadał o swojej przeszłości sam czynił ją bardzo interesującą i wywoływał uśmiech na jej twarzy. Słuchała więc uważnie, starając się nie uronić ani jednego słowa. Rzadko spotykała ludzi z dalekiej Północy, miło było słuchać o tamtych nieznanych terenach. A historia młodości Galanotha była dość nietypowa. Nawet nie wiedziała, że był tak doniosłą postacią. Chociaż był banitą, dalej należał do arystokratycznego rodu. Nie mógł zmienić więzów krwi, choćby nawet chciał. Nie mógł się wyrzec swojej przeszłości.
Serce szybciej jej zabiło. Udowodnił jej swoją miłość, ale i tak słowo "kochanie" usłyszane z jego ust sprawiło, że jej policzki pokryły się delikatnym rumieńcem i poczuła się jakby odrobinę bardziej szczęśliwa. O ile to było w ogóle możliwe. Jeszcze nigdy nie było jej tak dobrze jak tej nocy. Czuła się całkowicie bezpieczna, jak nigdy. Zawsze było ryzyko - a nuż ktoś podkradnie się w nocy i poderżnie jej gardło? Choć raz nie było mowy o jakimkolwiek zagrożeniu. To było nowe... i wspaniałe. Nawet nie wiedziała, jak bardzo przeszkadzała jej ta samotność. Teraz nigdy już nie będzie samotna, nawet jeśli nie będzie obok niej Galanotha. Zawsze będzie w jej sercu.
- Nie, mów dalej... Opowiedz mi o sobie - uśmiechnęła się zachęcająco. Palcami prawej ręki wodziła po jego torsie, muskając nagą skórę. Chciała nacieszyć się tym dotykiem tak długo, jak to będzie możliwe - dopóki nie zaśnie.
Serce szybciej jej zabiło. Udowodnił jej swoją miłość, ale i tak słowo "kochanie" usłyszane z jego ust sprawiło, że jej policzki pokryły się delikatnym rumieńcem i poczuła się jakby odrobinę bardziej szczęśliwa. O ile to było w ogóle możliwe. Jeszcze nigdy nie było jej tak dobrze jak tej nocy. Czuła się całkowicie bezpieczna, jak nigdy. Zawsze było ryzyko - a nuż ktoś podkradnie się w nocy i poderżnie jej gardło? Choć raz nie było mowy o jakimkolwiek zagrożeniu. To było nowe... i wspaniałe. Nawet nie wiedziała, jak bardzo przeszkadzała jej ta samotność. Teraz nigdy już nie będzie samotna, nawet jeśli nie będzie obok niej Galanotha. Zawsze będzie w jej sercu.
- Nie, mów dalej... Opowiedz mi o sobie - uśmiechnęła się zachęcająco. Palcami prawej ręki wodziła po jego torsie, muskając nagą skórę. Chciała nacieszyć się tym dotykiem tak długo, jak to będzie możliwe - dopóki nie zaśnie.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
- Galanoth
- Zsyłający Sny
- Posty: 328
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Lodowy Elf
- Profesje:
- Kontakt:
Zamruczał potulnie. Dłoń Aphrael działała jak balsam na zmęczone ciało. Kojący dotyk kobiety uspokajał rycerza, powodował na jego twarzy uśmiech, a w oczach zadowolenie. Galanoth popatrzył z góry na drobną sylwetkę Czarodziejki, prawym ramieniem złapał ją za biodra by móc przysunąć mocniej i bliżej do siebie tym samym. Piersi ukochanej otarły się o tors, wilgotne łono zetknęło się z jego podbrzuszem. Przyjemny dreszczyk przebiegł od karku Elfa aż po plecy. Mężczyzna uśmiechnął się nonszalancko lewą dłonią mierzwiąc długie blond włosy Aphrael. Zaczynał tuż od czubka głowy, schodził do pasa naciskając przy tym na miękką skórę pleców Pradawnej.
- Jak już wiesz... jestem pierwszym dzieckiem Łuny, czwartym jest Serven.
Poszerzył uśmiech, jakby nie wierząc w to, że Aphrael walczyła z nim u boku. Galanoth mało kiedy słyszał równie wiele pochlebstw, co o własnej wybrance. Prawdę mówiąc o nikim tak wiele.
- Zatem pewnie zastanawiasz się co z pozostałą dwójką. Otóż... hm, być może to jakieś fatum wiszące nad moją dobrotliwą matką, może czysty zbieg kolein losu, lecz każdy kolejny kochanek umierał tuż po zapłodnieniu jej... nie wcześniej, nie później. Za trzecią ciążą, kiedy tylko Henekton IV spadł z góry podczas przeprawy przez lodowce, od razu było wiadomo komu dać większą część jego spadku. Mamie, rzecz jasna. Sęk w tym, że chociaż każde dziecko z innego jest ojca, to kochamy się jak ze wspólnego korzenia...
Zamyślił się na moment, zamruczał ponownie, lecz głośniej.
- Drugim dzieckiem Łuny jest Bellana, młodsza ode mnie o 10 lat. Okazało się, że jej ojcem był mój nauczyciel od sztuk wojennych. Po nim to odziedziczyła umiejętności we władaniu włócznią. Jest niesamowita, podziwiam ją. Nikt tak jak ona nie potrafi ciskać włócznią. Należy do Gwardii Królewskiej. Nosi taką piękną, idealnie wystylizowaną zbroję... niebieska.
Galanoth zaprzestał masażu głowy, by spocząć ręką na piersiach Aphrael. Ujął je pod dłońmi, dokładnie okrył by móc dotykać i pieścić. Wydawało się, że jak kotek i on znalazł zabawkę przyciągającą uwagę. Ba, uśmiechał się potulnie!
- Moim drugim bratem natomiast jest Vencius, zakonnik. On jest wariatem, powiem ci szczerze, Aphrael. Od dzieciństwa kierował się ku strefie duchowej i osiągnięciu nirwany. Podróżował po Alaranii zbierając zioła i rośliny, wykonywał egzorcyzmy, przybijał heretyków na pale... Potem odnalazł się w służbie kościelnej jako mnich. Vencius to harda głowa, czysty i święty... Jego ojciec również duchowny. Święcił grób ojca Bellany. Rok po jego śmierci Łuna znów musiała rodzić...
Ponownie się uśmiechnął, nie wiadomo w sumie dlaczego. Powodów było wiele.
- Słyszałem pogłoski, że mamusia znów jest z kimś... Że tym razem jakiś Czarodziej... Mag... Akolita. Nie wiem dokładnie.
Galanoth zamilkł ponownie. Biust Aphrael ucałował ze smakiem; soczyste cmoknięcia podziałały na niego jak afrodyzjak.
- Mmmmm... hm... Czy jest jakieś miejsce, do którego musisz się wybrać? Ja z chęcią odwiedziłbym zakon Runicznego Przymierza.
Poprawił się na łóżku tak, by plecami opierać się o wysoką taflę drewna i poduszek. Dzięki temu Aphrael leżała niżej, dogodnie ułożona na jego brzuchu, nogach i ramionach.
- Ich siedziba znajduje się w Łzach Rapsodii, w twierdzy ulokowanej nad wodospadem pięknie nazwanym "Nobila".
W jednej chwili Elf pociągnął do góry kobietę. Szybkim i bezbolesnym ruchem uniósł ją do góry, ulokował na kroczu. Dłonie oparł o wilgotne od nasienia uda Aphrael, przycisnął je mocno do swych nóg chcąc, aby jak najmocniej się go uczepiła. W wzroku Galanotha obudził się pierwotny żar, tak dość dobrze widoczny kilkanaście minut temu. Myśli Galanotha nasuwały tylko jeden temat.
- Ostatnio myślałem o tym, czego dokonaliśmy... i kim tak naprawdę jesteśmy.
Wieczysty szept, spokojny melodyjny głos Elfa zaczął nową myśl.
- Być może źle zrobiłem odstępując od zakonu. Alarania nie jest taka bezpieczna, jak kiedyś. Siły zła gromadzą się... budzą w miejscach pełnych śmierci... A my, kochanie... A my wiecznie ścigamy Nieumarłych. Piętno jednego z nich odczuwam ciągle na sobie...Ty również.
Zapatrzył się w prawą pierś i okrągłą runę, pozostałość po Drakoliszu.
- Serven powiedział mi, że Zakon organizuje egzamin na Paladyna. Tylko nieliczni mogą nim zostać. Jeśli tylko zgodziłabyś się wyprawić ze mną do Łez...być może z tobą przy boku, jako sekundnika w teście, udałoby mi się zyskać wystarczająco wiele siły i mocy. Nie wiem tylko, czy dopuściliby ciebie, Czarodziejkę.
Nie odpowiedziała. Zasnęła. Tak, była bardzo zmęczona i powieki ciężko jej się zamykały. Wyglądała wtedy niewinnie i słodko. Galanoth nie miał ochoty budzić specjalnie Aphrael. Przykrył dokładnie nagą Czarodziejkę, otulił ją poduszkami wpuszczając jeszcze przez okno małego niebieskiego skrzata. Szynszyla kobiety ułożyła się w jej nogach, za to Elf mógł wyjść na chwilę z domu, by przejść się po uśpionym obozie.
Wszystko bowiem zamilkło, świętowanie zwycięstwa już dawno się skończyło. Biorące w tym udział istoty poszły spać, bądź po prostu zasnęły z wyczerpania, natłoku alkoholu. Pierwsze ciała pijaków Galanoth spotkał tuż u progu domu Grizza. Półnaga kokietka przytulała w pośladki łysego niziołka, całkiem ładnego i młodego. Im dalej zapuszczał się Elf w obozie, tym więcej podobnych widoków mógł dostrzec, chociażby śpiącego dziadka-najemnika zwisającego z drzewa nieopodal lasu, podpaloną beczułkę piwa wetkniętą w środek ogniska przy namiotach Felarianinów... Kiedy dotarł do małego lasku, od razu poczuł się lepiej. Wędrując w stronę małego stawu, rozmyślał.
Sporo się dzisiaj wydarzyło... Od początku czułem, że ożywienie się Kal Idrion nie jest niczym dobrym. Mimo wszystko wyszło zupełnie inaczej. Grizz i Serven na pewno zadbają o powstanie nekropolis z łap Śmierci. Kto wie, może mój braciszek stworzy tutaj oddział Zakonu... Właśnie, ach... Ciekawe, czy udałoby mi się przejść egzamin. Mój ojciec chciał być Paladynem i został nim od razu. Za pierwszym razem. Dlatego zmarł. Poświęcił swój blask życia w zamian za wielu.
Galanoth rozebrał się ze zwykłych szat rycerskich, miecz trzymał nadal przy sobie przywiązany sznurem i założony tym samym za plecy. Skoro był już nago, zanurzył się powoli do pasa w ciepłej od atmosfery wodzie. Wspaniale kąpać się w promieniach księżyca. Zwłaszcza po tym, co uprzednio się wydarzyło...
- Jak już wiesz... jestem pierwszym dzieckiem Łuny, czwartym jest Serven.
Poszerzył uśmiech, jakby nie wierząc w to, że Aphrael walczyła z nim u boku. Galanoth mało kiedy słyszał równie wiele pochlebstw, co o własnej wybrance. Prawdę mówiąc o nikim tak wiele.
- Zatem pewnie zastanawiasz się co z pozostałą dwójką. Otóż... hm, być może to jakieś fatum wiszące nad moją dobrotliwą matką, może czysty zbieg kolein losu, lecz każdy kolejny kochanek umierał tuż po zapłodnieniu jej... nie wcześniej, nie później. Za trzecią ciążą, kiedy tylko Henekton IV spadł z góry podczas przeprawy przez lodowce, od razu było wiadomo komu dać większą część jego spadku. Mamie, rzecz jasna. Sęk w tym, że chociaż każde dziecko z innego jest ojca, to kochamy się jak ze wspólnego korzenia...
Zamyślił się na moment, zamruczał ponownie, lecz głośniej.
- Drugim dzieckiem Łuny jest Bellana, młodsza ode mnie o 10 lat. Okazało się, że jej ojcem był mój nauczyciel od sztuk wojennych. Po nim to odziedziczyła umiejętności we władaniu włócznią. Jest niesamowita, podziwiam ją. Nikt tak jak ona nie potrafi ciskać włócznią. Należy do Gwardii Królewskiej. Nosi taką piękną, idealnie wystylizowaną zbroję... niebieska.
Galanoth zaprzestał masażu głowy, by spocząć ręką na piersiach Aphrael. Ujął je pod dłońmi, dokładnie okrył by móc dotykać i pieścić. Wydawało się, że jak kotek i on znalazł zabawkę przyciągającą uwagę. Ba, uśmiechał się potulnie!
- Moim drugim bratem natomiast jest Vencius, zakonnik. On jest wariatem, powiem ci szczerze, Aphrael. Od dzieciństwa kierował się ku strefie duchowej i osiągnięciu nirwany. Podróżował po Alaranii zbierając zioła i rośliny, wykonywał egzorcyzmy, przybijał heretyków na pale... Potem odnalazł się w służbie kościelnej jako mnich. Vencius to harda głowa, czysty i święty... Jego ojciec również duchowny. Święcił grób ojca Bellany. Rok po jego śmierci Łuna znów musiała rodzić...
Ponownie się uśmiechnął, nie wiadomo w sumie dlaczego. Powodów było wiele.
- Słyszałem pogłoski, że mamusia znów jest z kimś... Że tym razem jakiś Czarodziej... Mag... Akolita. Nie wiem dokładnie.
Galanoth zamilkł ponownie. Biust Aphrael ucałował ze smakiem; soczyste cmoknięcia podziałały na niego jak afrodyzjak.
- Mmmmm... hm... Czy jest jakieś miejsce, do którego musisz się wybrać? Ja z chęcią odwiedziłbym zakon Runicznego Przymierza.
Poprawił się na łóżku tak, by plecami opierać się o wysoką taflę drewna i poduszek. Dzięki temu Aphrael leżała niżej, dogodnie ułożona na jego brzuchu, nogach i ramionach.
- Ich siedziba znajduje się w Łzach Rapsodii, w twierdzy ulokowanej nad wodospadem pięknie nazwanym "Nobila".
W jednej chwili Elf pociągnął do góry kobietę. Szybkim i bezbolesnym ruchem uniósł ją do góry, ulokował na kroczu. Dłonie oparł o wilgotne od nasienia uda Aphrael, przycisnął je mocno do swych nóg chcąc, aby jak najmocniej się go uczepiła. W wzroku Galanotha obudził się pierwotny żar, tak dość dobrze widoczny kilkanaście minut temu. Myśli Galanotha nasuwały tylko jeden temat.
- Ostatnio myślałem o tym, czego dokonaliśmy... i kim tak naprawdę jesteśmy.
Wieczysty szept, spokojny melodyjny głos Elfa zaczął nową myśl.
- Być może źle zrobiłem odstępując od zakonu. Alarania nie jest taka bezpieczna, jak kiedyś. Siły zła gromadzą się... budzą w miejscach pełnych śmierci... A my, kochanie... A my wiecznie ścigamy Nieumarłych. Piętno jednego z nich odczuwam ciągle na sobie...Ty również.
Zapatrzył się w prawą pierś i okrągłą runę, pozostałość po Drakoliszu.
- Serven powiedział mi, że Zakon organizuje egzamin na Paladyna. Tylko nieliczni mogą nim zostać. Jeśli tylko zgodziłabyś się wyprawić ze mną do Łez...być może z tobą przy boku, jako sekundnika w teście, udałoby mi się zyskać wystarczająco wiele siły i mocy. Nie wiem tylko, czy dopuściliby ciebie, Czarodziejkę.
Nie odpowiedziała. Zasnęła. Tak, była bardzo zmęczona i powieki ciężko jej się zamykały. Wyglądała wtedy niewinnie i słodko. Galanoth nie miał ochoty budzić specjalnie Aphrael. Przykrył dokładnie nagą Czarodziejkę, otulił ją poduszkami wpuszczając jeszcze przez okno małego niebieskiego skrzata. Szynszyla kobiety ułożyła się w jej nogach, za to Elf mógł wyjść na chwilę z domu, by przejść się po uśpionym obozie.
Wszystko bowiem zamilkło, świętowanie zwycięstwa już dawno się skończyło. Biorące w tym udział istoty poszły spać, bądź po prostu zasnęły z wyczerpania, natłoku alkoholu. Pierwsze ciała pijaków Galanoth spotkał tuż u progu domu Grizza. Półnaga kokietka przytulała w pośladki łysego niziołka, całkiem ładnego i młodego. Im dalej zapuszczał się Elf w obozie, tym więcej podobnych widoków mógł dostrzec, chociażby śpiącego dziadka-najemnika zwisającego z drzewa nieopodal lasu, podpaloną beczułkę piwa wetkniętą w środek ogniska przy namiotach Felarianinów... Kiedy dotarł do małego lasku, od razu poczuł się lepiej. Wędrując w stronę małego stawu, rozmyślał.
Sporo się dzisiaj wydarzyło... Od początku czułem, że ożywienie się Kal Idrion nie jest niczym dobrym. Mimo wszystko wyszło zupełnie inaczej. Grizz i Serven na pewno zadbają o powstanie nekropolis z łap Śmierci. Kto wie, może mój braciszek stworzy tutaj oddział Zakonu... Właśnie, ach... Ciekawe, czy udałoby mi się przejść egzamin. Mój ojciec chciał być Paladynem i został nim od razu. Za pierwszym razem. Dlatego zmarł. Poświęcił swój blask życia w zamian za wielu.
Galanoth rozebrał się ze zwykłych szat rycerskich, miecz trzymał nadal przy sobie przywiązany sznurem i założony tym samym za plecy. Skoro był już nago, zanurzył się powoli do pasa w ciepłej od atmosfery wodzie. Wspaniale kąpać się w promieniach księżyca. Zwłaszcza po tym, co uprzednio się wydarzyło...
- Aphrael
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Widocznie spodobały mu się jej czułe, delikatne pieszczoty. Mocno przycisną do siebie, ale nie uniemożliwiło jej to kontynuowania zabawy. Jej długie, smukłe palce znaczyły tylko sobie znane szlaki na torsie Elfa. Ułożyła głowę na policzku na piersi Galanotha i patrzyła na niego, kiedy mówił. Ta chwila była dla niej idealna. Myślała o tym, jak pozornie małe rzeczy mogą wpłynąć na życie człowieka, zmienić jego postrzeganie otaczającego go świata. Uśmiechała się, bo wiedziała, że nigdy już nie będzie tą samą Aphrael, którą była przed spotkaniem Elfa. Odmienił ją już na zawsze - zdecydowanie na lepsze.
Słuchała z zaciekawieniem, prawdziwą fascynacją. Znała go jako osobę, jak dobrą duszę, jej orędownika, Obrońcę. Nie wiedziała nic o jego przeszłości, a bardzo chciała poznać historię Galanotha - pomogłaby jej jeszcze bardziej rozumieć jego decyzje, to, kim był i to, w co wierzył. Poza tym, będąc jedynaczką, chętnie słuchała opowieści o jego braciach i siostrze. Zawsze marzyła o tym, by mieć kilkoro rodzeństwa, osób jej bliskich. Jak dotąd za najważniejszą w jej życiu osobę uważała swego mentora Sagorna. Teraz to się zmieniło, ale nauczyciel zawsze będzie zajmował szczególne miejsce w jej sercu, które u innych zajmowali rodzice. Przeżyła pod jego opieką ponad sto lat, był dla niej dziadkiem, którego nigdy nie miała. Nauczył ją większości rzeczy, które umiała. Bez niego byłaby nikim. I z własnej winy musiała go opuścić. Jak dotąd był to chyba najmroczniejszy dzień jej życia, dzień rozstania.
Powoli, ale zauważalnie, zaczęła się robić senna. Mięśnie bolały ją po ciężkim dniu, który przeżyła, oczy się zamykały... Siłą woli pozostawały przytomna, by nie przerwać tej pięknej chwili.
Ledwo zauważała jego pieszczoty, chociaż sprawiały jej wielką przyjemność, koncentrując się na jego słowach. Właśnie zaczęła się zastanawiać, czy ma coś do roboty - i tak była gotowa rzucić wszystko, by z nim pojechać - kiedy podsunął się do pozycji prawie siedzącej i podciągnął ją w górę. Ułożyła głowę na jego ramieniu i mocno doń przylgnęła. Słuchała, mgliście uświadamiając sobie, że musi podjąć decyzję, ale nie zdążyła się namyślić. Odpłynęła w świat sennych marzeń niedorównującym temu, co przeżyła tej nocy. Po raz pierwszy w życiu zasnęła z uśmiechem na ustach, szczęśliwa.
Słuchała z zaciekawieniem, prawdziwą fascynacją. Znała go jako osobę, jak dobrą duszę, jej orędownika, Obrońcę. Nie wiedziała nic o jego przeszłości, a bardzo chciała poznać historię Galanotha - pomogłaby jej jeszcze bardziej rozumieć jego decyzje, to, kim był i to, w co wierzył. Poza tym, będąc jedynaczką, chętnie słuchała opowieści o jego braciach i siostrze. Zawsze marzyła o tym, by mieć kilkoro rodzeństwa, osób jej bliskich. Jak dotąd za najważniejszą w jej życiu osobę uważała swego mentora Sagorna. Teraz to się zmieniło, ale nauczyciel zawsze będzie zajmował szczególne miejsce w jej sercu, które u innych zajmowali rodzice. Przeżyła pod jego opieką ponad sto lat, był dla niej dziadkiem, którego nigdy nie miała. Nauczył ją większości rzeczy, które umiała. Bez niego byłaby nikim. I z własnej winy musiała go opuścić. Jak dotąd był to chyba najmroczniejszy dzień jej życia, dzień rozstania.
Powoli, ale zauważalnie, zaczęła się robić senna. Mięśnie bolały ją po ciężkim dniu, który przeżyła, oczy się zamykały... Siłą woli pozostawały przytomna, by nie przerwać tej pięknej chwili.
Ledwo zauważała jego pieszczoty, chociaż sprawiały jej wielką przyjemność, koncentrując się na jego słowach. Właśnie zaczęła się zastanawiać, czy ma coś do roboty - i tak była gotowa rzucić wszystko, by z nim pojechać - kiedy podsunął się do pozycji prawie siedzącej i podciągnął ją w górę. Ułożyła głowę na jego ramieniu i mocno doń przylgnęła. Słuchała, mgliście uświadamiając sobie, że musi podjąć decyzję, ale nie zdążyła się namyślić. Odpłynęła w świat sennych marzeń niedorównującym temu, co przeżyła tej nocy. Po raz pierwszy w życiu zasnęła z uśmiechem na ustach, szczęśliwa.
"Piękne rzeczy wypracować można dzięki długiej i uciążliwej nauce, złe natomiast owocują same bez trudu." Demokryt z Abdery
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości