LeoniaLek na troski.

Bardzo duże miasto portowe, mające aż trzy porty, w tym dwa handlowe, a jeden z którego odpływają jedynie statki pasażerskie. Znane z bardzo rozwiniętej technologi produkcji statków i łodzi, o raz hodowli rzadkich roślin nadmorskich.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Lawina niewyjaśnionych zdarzeń zdawała się przybierać na sile, a Bluen coraz trudniej było z nią walczyć. Anielica nie przywykła do działania pod presją spoglądających jej na ręce klientów. Nie dość że sama nie potrafiła zapanować nad sytuacją, to jeszcze potęgowała nastrój histerii, nie będąc w stanie ukryć tego faktu przed otaczającymi ja ludźmi. Mimiką swoich gestów Bluen była równie prawdomówna co w słowach. Podejrzewała że spanikowana właścicielka lokalu wkrótce będzie kolejnym elementem dokładającym się do panującego chaosu.
A było się czym przejmować. Malwir wyglądał jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Stres paraliżował mu mięśnie, chociaż uzdrowicielce trudno było wskazać przyczynę która mogłaby u żołnierza wywołać tak ekstremalne emocje. Co dziwniejsze kapitan straży powołał się na Gerwę od której wcześniej twardo się odcinał. Do tej pory uzdrowicielka podejrzewała że najgorsze co może ich spotkać to epidemia spowodowana wybrykiem jakiegoś dzieciaka, co to wrzuci skradziony specyfik do studni lub rozleje go w nieodpowiednim miejscu ale prawdziwym problemem okazali się być klienci Gerwy, nagle odstawieni od leków. Malwir wyglądał właśnie na taki przypadek. Co gorsza biorąc pod uwagę specyfikę działań zmarłej zielarki, leczone przez nią osoby to nie były typowe zaburzenia medyczne.
Jakby tego wszystkiego było mało, elfka wyciągnęła z torby cały arsenał leków należących niegdyś do Gewry, niemal siłą wciskając je Bluen. Rzut oka na etykiety znajdujące się na butelkach, pozwolił anielicy ocenić iż ma do czynienia z wywarami stanowiącymi najgłębsze tajemnice ich wytwórczyni. Bluen nie rozumiała nic z symboli opisujących leki. Stosując własny system kodowania mikstur, Gewra zapewniła sobie monopol na klientów pokroju Malwira, skazując jednocześnie kapitana na straszliwe męki.
- Nie powinnaś tego mieć. – Zdziwiła się Bluen. Jeśli założyć to co dla większości parających się medycyną było oczywiste, Irelia właśnie awansowała na sam szczyt listy podejrzanych o zabójstwo Gewry. – To… to… nie mam pojęcia czym są te specyfiki, a bez zapisków zielarki prawdopodobnie nikt nie będzie w stanie określić ich przeznaczenia.
Teoretycznie Bluen dysponowało mocą pozwalającą wyrwać niemal każdego z okowów śmierci, jednak w praktyce anielica pilnowała się bardzo by nie naruszać naturalnego porządku rzeczy. Konieczność przestrzegania określonych prawideł, sprawiała iż jako uzdrowicielka Bluen uchodziła co najwyżej za przeciętną, a ludzie z poważnymi schorzeniami, nie znajdywali tu nic poza słowami otuchy. Zresztą medycyna wcale nie była głównym zajęciem anielicy. Sama „Kropla rosy” narodziła się jako efekt stereotypowego rozumienia przez mieszkańców tego co starała się robić Bluen. Jakkolwiek nie tłumaczyła by swoich intencji, ostatecznie jej rozmówcy i tak sprowadzali wszystko do „a więc jesteś uzdrowicielką”.
Anielica zaczęła nerwowo rozglądać się po swoich pólkach, szukając wśród ocalałych medykamentów czegoś co mogło pomóc Malwirowi. Jakichkolwiek środków uspokajających. Także dla siebie.
-Ja… chyba nie mogę mu pomóc. Zajmuję się raczej diagnozowaniem i zwalczaniem chorób dręczących całe społeczeństwa, a nie poszczególne jednostki. – Wyjaśniła Bluen, choć z góry zakładała że i tak nie zostanie zrozumiana. – Ale to co tu mamy to efekt działania bardzo silnego stresu. Wyniesienie Malwira na świeże powietrze na pewno mu nie zaszkodzi. Podanie czegoś na uspokojenie też powinno pomóc. Tyle że w tym stanie niczego nie połknie, a na zapachowe zioła, robi za płytkie wdechy. Ale może…
Bluen podniosła tułów Malwira do pozycji siedzącej, gestem każąc niebieskowłosemu przytrzymać koszule kapitana. Następnie rozdarła szaty mężczyzny, szybko poszukała na barkach pacjenta odpowiedni punkt, po czym z wszystkich sił nacisnęła na zablokowane nerwy. Gwardzista instynktownie wygiął ramiona do tyłu. Mimo białych opuszków na kciukach, anielica nie była w stanie wywrzeć nacisku mogącego przynieść pożądany efekt.
- Trzymaj w tym miejscu, dopóki nie poczujesz że robi się gorące. - Poprosiła kolejnego z gości, który wszedł zaraz za łuskowatym. - Albo do chwili w której ktoś z was wpadnie na lepszy pomysł. – Podsumowała uzdrowicielka.
Ostatnio edytowane przez Bluen 7 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Irelia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Irelia »

Co jak co ale elfka nie spodziewała się tego, że zostanie posądzona o zabójstwo Gerwy. Niby niewinny się nie tłumaczy, ale Irelia nie miała wyboru.
-Spokojnie, nic Gerwie nie zrobiłam nie jestem zabójcą. Sądząc po oparach unoszący się w jej chacie to najprawdopodobniej czymś się zatruła. W życiu bym jej nie zabiła mieszkałam u niej parę dobrych lat i po prostu wiem gdzie trzyma różne specyfiki. Chociaż większość z nich z tego co wiem mocno uzależnia i pewnie coś takiego przytrafiło się kapitanowi- elfa mówiła dość szybko i chaotycznie, ale jej wypowiedź w przeciwieństwie do anielicy wydawała się być wiarygodna.
"Czemu nie umiem rozmawiać z miksturami"- przemknęło Irelii przez myśl.
-W tym momencie do chaty wyleciała wróżka elfki, która po raz kolejny okazała się być niezastąpiona.
-Widziałam jak Grewa sprzedaje te mikstury i wiem, którą podawała kapitanowi- to mówiąc poleciała do leżących na ziemi specyfików przyglądała się im i wybrała jeden, który jej zdaniem zazywał kapitan- ale nie jestem pewna czy to pomoże i nie wiem z czego jest to zrobione.
-Ja rozpoznaję tylko kilka- powiedziała cicho elfka- Gerwa nie lubiła jak się przyglądam jej pracy. Ale ta jest chyba na jakieś problemy z sercem- wskazała na mały, okrągły flakonik z lekko zieloną cieczą - a ta chyba na bezsenność- pokazała na gęstą niebieską ciesz w dużym sześciennym pojemniku.
-Nie wiesz na co cierpiał kapitan? - zapytała anielicę.
Dalej miała nadzieję ,że Bluen całkiem jej nie znienawidzi za ponoszenia się w jej izbie, ale jej nadzieja z każdą chwilą topniała.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Squamea uśmiechnął się, gdy zobaczył jak chłopak zaczyna się śmiać. Nie przeszkadzało mu specjalnie, że pewnie po części śmieje się i z niego. Co do tego to było mu raczej wszystko jedno.
- Nie przepraszaj, nie masz za co. Ale nigdy, przenigdy nie mów mu, że jest zabawny, bo zaraz coś wymyśli. - powiedział uzdrowiciel nowoprzybyłemu. Rygiel chyba się nadąsał, bo przestał szarpać go za włosy. - Ten chochlik jest zdolny do wszystkiego...

Wszyscy aktualni goście "Kropli rosy", nie wyłączając samej właścicielki, przystanęli lub przykucnęli blisko kapitana straży. Wyglądał źle, a nawet bardzo źle. Twarz powoli zaczynała mu sinieć. Squamea nie był pewien, dlaczego reakcja organizmu nastąpiła tak nagle, raczej niewiele specyfików w stanie lotnym jest w stanie tak bardzo, oraz tak szybko zaszkodzić. Poza tym, wszystkie są mieszankami wysoko trującymi, toteż nie zaliczają się do leków. Oprócz tego, nikomu, z wyjątkiem kapitana, nic się nie działo, więc odrzucił możliwość by były to gazy w powietrzu. Musiała to być reakcja alergiczna, lub coś podobnego.

Nowo przybyły chłopak zaczął pokazywać poszkodowanemu leki, które elfka przyniosła chyba od tamtej martwej zielarki, o której już dzisiaj usłyszał. Nie do końca wiedział, jaki to ma związek z całą sprawą, ale domyślał się, że kapitan jest jej dawnym klientem. Było jednak chyba dość mało prawdopodobnym, by był w stanie choć odpowiedzieć, co powinien wziąć. Squamea uznał, że jeżeli strażnik przeżyje, to wypyta go o tę sytuację. Jeżeli takich osób było więcej, musiał wiedzieć, co zrobić.

Uzdrowicielka w pewnym momencie zaczęła mówić, że nie jest w stanie mu pomóc. Twierdziła, że nie jest to coś, czym się zwykle zajmuje. To wytłumaczenie nie bardzo mu leżało. To że zajmowała się diagnozowaniem wcale nie tłumaczyło jej z braku choćby prób udzielenia pomocy. Uzdrowicielka zaraz potem oznajmiła, że to co się dzieje z kapitanem to efekt stresu. Squamea nie sądził, by tylko o to chodziło. Możliwe, że to było jednym z powodów, ale na pewno nie jedynym.
Właścicielka zakładu rozdarła koszulę kapitana, po czym powiedziała, by przytrzymał go w obecnej pozycji. Uzdrowiciel był rad z tej racji, że nareszcie może do czegoś się przyda, a przy okazji nie urazi właścicielki. Wykonał jej polecenie, podczas gdy dziewczyna zaczęła mocno uciskać jakiś punkt na klatce piersiowej kapitana. Potem, powiedziała nowoprzybyłemu, aby wyręczył ją w tym, gdyż nie miała dość sił.

- Ja mam pomysł. - oznajmił powoli. - Mogę sprawić, by na jakiś czas był w stanie przyjąć leki, oraz przestał się stresować. Tylko zanim efekt miałby się skończyć, musicie mu podać coś na uspokojenie. W innym razie byłoby gorzej, dużo gorzej niż teraz. Ale ktoś musiałby go przytrzymać, jedną ręką nie dam rady. Kapitan przestanie czuć ból, lecz nie wyzdrowieje ot tak. Trzeba będzie go leczyć normalnie.

Squamea tylko spojrzał na dziwne specyfiki Gerwy. Czymkolwiek one nie były, najpewniej mocno uzależniały. Nie wiedział do czego służą, lecz tego raczej wolałby nie wiedzieć. Zresztą, to nie od niego zależało, co mu podadzą. On miał się skupić na jednym: tymczasowo pozbawić kapitana wszystkich uczuć, dzięki czemu uspokoi się i przyjmie leki.
Uzdrowiciel jednak jeszcze czekał, na przyzwolenie od właścicielki. Był co prawda przyzwyczajony, by zajmować się tego typu akcjami, lecz zwykle to on przejmował dowodzenie. Tym razem jednak pozostawił to uzdrowicielce, która powinna dać sobie z tym radę. Spojrzał na nią wyczekująco. W tym momencie przypomniał sobie o tym, by zaciągnąć się ponownie zapachem ziół. Wolną ręką podstawił woreczek pod nos i mocno się wciągnął powietrze.
Awatar użytkownika
Nocturn
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półkrwi Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nocturn »

        Miał się nie mieszać, a teraz co? Obcy mu mężczyzna, jeszcze nie tak dawno można by powiedzieć okaz zdrowia, niemalże dogorywa w jego ramionach. To nie był dobry dzień. Być może Blythe również powinien był uważać ze swoim narzekaniem na nudę, bo i los zdawał się spełniać jego życzenia w dość pokraczny sposób, serwując mu iście chaotyczną mieszankę. Najgorsze było jednak to, że mężczyzna wydawał się na tyle spanikowanym, iż wszelkie próby dotarcia do niego spełzły na niczym. Gdyby udało mu się go wystarczająco opanować, być może rozpoznałby któryś z leków, co znacznie ułatwiłoby im sprawę, zwłaszcza jeśli wbrew pozorom duszności okazałyby się objawem czegoś poważniejszego. Wystarczyłoby mu choć wskazanie palcem odpowiedniej fiolki. Blythe wolał rozważyć wszelkie możliwości, skoro nie znał tego człowieka. Niestety gwardzista próbował tylko nieudolnie łapać powietrze, zaciskając dłonie tak mocno, że znajdujące się na nich żyły znacznie się uwydatniły, a twarz zdawała się sinieć w zastraszającym tempie. Kompletnie stracili z nim więc kontakt. Otuchy nie dodawało lekkie drżenie rąk uzdrowicielki, która najwyraźniej była mocno zestresowana zaistniałą sytuacją. Potem gdy się odezwała, było tylko gorzej. Blythe przyjrzał się jej uważniej, zastanawiając się nad tym, co powiedziała.
        „Całe społeczeństwa, a nie poszczególne jednostki, hę?”, pomyślał kpiąco. Czy była kolejną wizjonerką, mającą przed oczami jakiś nieosiągalny cel, czy po prostu próbowała tłumaczyć tak swą nieudolność w obecnej sytuacji? Nie zamierzał jednak wchodzić teraz w żadną dyskusję. Choć, zważywszy na specyfikę, miejsce może i było na to odpowiednie, z pewnością jednak nie można było powiedzieć tego samego o czasie.

        Mimo tego wszystkiego kobieta, ku jego uciesze, nie wycofała się ze swoich obowiązków. Pomógł jej nieco przy uniesieniu mężczyzny do pozycji siedzącej, przekazując pałeczkę niebieskowłosemu przy utrzymaniu w niej kapitana. Przyglądał się dokładnie czynnościom, które wykonała, gdy tylko ten rozdarł materiał.
        „Sprytne”, przeszło mu przez myśl w chwili, gdy przytknęła kciuki do punktów na barkach mężczyzny. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest to jedynie chwilowe rozwiązanie, toteż ciągle rozważał coraz to nowe możliwości. Bez zbędnego gadania, czy niepewności wykonał jej polecenie, stając za kapitanem. Jego kciuki zbielały podobnie do tych uzdrowicielki, ale pomimo tego śmiało można było powiedzieć, że nie zamierzał odpuszczać nacisku, wkładając w niego jeszcze nieco więcej siły. W międzyczasie w pomieszczeniu pojawiła się kolejna niezwykła istotka. Blythe nie był w stanie wyłapać dokładnej wypowiedzi wróżki, gdyż ta pozostawała w ciągłym ruchu, co zważywszy na jej rozmiary, nie ułatwiało przyjrzenia się maleńkim ustom. Cichy głosik stworzenia tylko czasem przebijał się przez charczenie duszącego się gwardzisty, pozwalając na to, by Blythe doszedł do ogólnych wniosków, iż wie ona coś o danych lekach. Skupił się więc bardziej na wypowiedziach elfki, z których pierwsza wcale go nie pocieszyła. Zmrużył oczy, spoglądając na fiolkę z zieloną cieczą, która miała działać na serce. Sam używał niezwykle trujących roślin i wiedział, że choć zabójcze, to w odpowiednich dawkach mogą także posłużyć za całkiem skuteczny lek. Niewielu jednak uzdrowicieli sięgało po takie specyfiki uznając je za bądź co bądź, niepewne. Czy to dla pacjenta, czy dla przyszłej kariery, na której mogły skutecznie położyć cień. Wielu z tych, którzy niewprawnie się nimi posługiwali, kończyło jako ofiary zatrucia, a sam kontakt z tymi specyfikami sprawiał, że za daną osobą podążały niepochlebne opinie truciciela. Pozostawało jedynie pytanie, czy owa Gerwa faktycznie należała do grupy tych niekompetentnych ludzi, którzy afiszowali się umiejętnościami wyssanymi z palca? Jedyną wiedzą, jaką Blythe posiadał były jednak tylko plotki, zasłyszane między innymi od uzdrowiciela, który za tą kobietą ewidentnie nie przepadał. Nie można więc było na nich polegać. Istniało jednak proste rozwiązanie, które mogło im pomóc w ustaleniu, czy specyfiki faktycznie mogą być trujące, ale Blythe, choć ciekaw był ich składu, nie zamierzał wychylać się z tłumu ze swoją znajomością trucizn, póki nie było to niezbędne.

        – Uważam, że powinniśmy spróbować, jeśli ma mu to pomóc, cokolwiek zamierzasz – powiedział, spoglądając na mężczyznę, gdy ten zaproponował swoje rozwiązanie. Co prawda zastanawiało go, w jaki sposób zamierza to uczynić, ale jeśli miało przynieść pożądany przez nich efekt, to warto było zaryzykować. - Niedługo będę musiał puścić, a dodatkowy ból z pewnością go nie uspokoi... – dodał, mając na myśli nacisk, jaki wywierał na nerwy gwardzisty. – Miejmy nadzieje, że to faktycznie tylko efekt paniki. – Zerknął w stronę właścicielki „Kropli rosy”, jak gdyby chciał ponowić pytanie elfki, a później z powrotem na niebieskowłosego. Uniósł nieznacznie brew, widząc, jak ten przystawia sobie pod nos woreczek, ale nic więcej już nie powiedział.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Bluen zmagała się z nieustanną presją. Odniosła wrażenie ze cała trójka zgromadzonych w „Kropli Rosy” patrzy na nią wyczekująco, mając nadzieję że anielica coś zrobi, podejmie jakąś decyzję, czy w jakikolwiek sposób popchnie akcję do przodu. Ów stres wcale nie ułatwiał uzdrowicielce działania. Paradoksalnie każdy z gości wydawał się mieć lepsze od niej predyspozycję by pomóc cierpiącemu Malwirowi. Elfka przyznała że kilka lat mieszkała wraz z Gewrą, więc siła rzeczy musiała się czegoś nauczyć od starej zielarki, a znając metodyką działań tamtej, Irelia powinna wiedzieć więcej o chorobie Malwira niż ktokolwiek w mieście. Z drugiej strony niebieskowłosy otwarcie mówił o swoich umiejętnościach, a sądząc po tym jak drobny mężczyzna poradził sobie z uciskaniem nerwów kapitana, jemu również medycyna nie była obca.
Jakby tego było mało do grona oczekujących na decyzję Bluen dołączyła jeszcze wróżka. Anielica miała ochotę krzyczeć, że sama jest przerażona i nie ma pojęcia co zrobić. Zamiast tego odebrała od Irelii trzymane przez nią leki i odstawiła je na półkę.
- Kapitan nigdy nie chorował. Odkąd pamiętam zawsze był okazem zdrowia. – Odpowiedziała gospodyni „Kropli Rosy” - Poza tym to nic nie da. Jeśli nie znamy dawki jaką powinien przyjąć Malwir, raczej mu nie pomożemy a istnieje spore prawdopodobieństwo że tylko mu zaszkodzimy. Musi istnieć jakaś księga. Zapiski Gewry. Coś na czym przechowywała informację o swoich klientach, lekach jakie im aplikowała, ich składzie, dawkach i częstotliwościach podawania. Żaden uzdrowiciel opiekujący się dużą liczbą potrzebujących, nie jest w stanie spamiętać wszystkich tych rzeczy. Być może pamiętnik Gewry ocalał z rąk włamywaczy. Dla prostego, nie umiejącego czytać złodzieja, miedziana klamka od szafy ma większą wartość niż jakakolwiek księga, co oznacza ze wciąż może się ona znajdować w domu nieboszczki.
Bluen sama była przerażona tym co mówiła. Miała pomagać społeczeństwu, a tymczasem otwarcie namawiała cześć mieszkańców Leonii by włamać się do cudzego mieszkania i dokonać kradzieży. Co więcej narażała tym samym wszystkich tu zebranych na niebezpieczeństwo. Gewra nie miała spadkobierców. Nie przekazała też swojego domostwa nikomu, co oznacza ze jej warsztat z urzędu przechodził na rzecz miasta. W takich przypadkach władza robi co może by niemal natychmiast zabezpieczyć swoje włości. Być może chata Gewry była w tej chwili jednym z najlepiej szczerzonym miejsc w mieście, a już prawie na pewno żołnierze przeszukiwali tam każdą deskę by znaleźć to co mogło stanowić jakąkolwiek wartość.
- Ale ja nie mam pojęcia jak się do niej dostać. – Anielica niemal z ulgą przyznała że przynajmniej w tej kwestii będą musieli znaleźć innego przywódcę. – Jeśli twój zabieg panie Squamea jest w stanie sprawić by Malwir udzielił nam kilka informacji, to proszę bardzo, zrób to. Chociaż wątpię by kapitan znał skład zażywanych przez siebie specyfików ale może sam opis choroby pozwoli nam dobrać inne lekarstwo. W przeciwnym razie nie obejdzie się bez notatek Gewry. Zaznaczam jednak że jak będzie po wszystkim, odłożymy rzeczy Gewry na swoje miejsce.
Bluen zastanawiała się czy nie dałoby się zaistniałego problemu rozwiązać oficjalnie. Być może jeśli zgłosi komuś chorobę Malwira i konieczność skorzystania z chatki Gewry, uzyska tym samym stosowną zgodę. Kiedyś tam ale raczej nie nastąpi to szybko. Prędzej Gildia Uzdrowicieli sama przejmie sprawę, co ostatecznie też nie byłoby najgorszym rozwiązaniem. Być może ona sama ściągnie tym samym na siebie liczne podejrzenia jednak przy tylu świadkach istniała szansa że wspólnie wybronią się z oskarżeń o to że „niezniszczalny kapitan” zapadł nagle na tajemniczą chorobę. Kluczową sprawa był jednak czas, a tego Malwir zdawał się nie mieć za dużo.
- Oczywiście możemy zrobić jeszcze inaczej. – Uzdrowicielka nagle uświadomiła sobie to, o co podejrzewała wcześniej Łuskowatego. Ostatecznie dla dobra sprawy należało schować własne uprzedzenia. - Jeśli ktokolwiek z was ma znajomości w Gildii,najprawdopodobniej teraz jest najwyższa pora by z nich skorzystać.
Awatar użytkownika
Irelia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Irelia »

"Hmm zapiski Gerwy..."zastanowiła się elfka. Jednak w tym momencie nie mogła sobie nic przypomnieć. Umiała działać w stresie, ale tylko wtedy gdy chodziło o jej życie z resztą wtedy sprawa była prosta bo zazwyczaj wymagała tylko umiejętności posługiwania się bronią. A teraz co miała zrobić Irelia nigdy nie była uzdrowicielką mimo, iż tego żałowała to wydawało jej się,zresztą podobnie jak Bluen, że każdy w izbie miał większe predyspozycje do pomocy kapitanowi. Przecież wyrzyscy w tym pokoju mieli od niej większe doświadczenie w lecznictwie i byli od niej starsi, a to zwiększało szanse na to, że spotkali się już kiedyś z taką sytuacją. Elfka natomiast była zielarką, a to nie to samo.
Postanowiła jednak myśleć trzeźwo. Nauczyła się już tego, że nie należy okazywać niepewności jeśli chce się być branym na poważnie.
-Gerwa nigdy nie pozwalała mi się przypatrywać jak "leczy" pacjentów. Zawsze twierdziła, że jestem za młoda. Ale pamiętam, że kapitan do niej przychodził. Widziałam go kilka razy- tu zrobiła przerwę i jesz ze raz zastanowiła się nad zapiskami. Teraz kiedy już część tego co miała do powiedzenia powiedziała znacznie łatwiej było jej się skupić na następnych rzeczach nie bojąc się o to, że zapomni poprzednich
- Hmm co do jakiejś księgi to pamiętam,że miała jakąś. Tylko jest jeden problem. Gerwa nigdy nie rozstawała się z tą księgą. Leżałą ona nawet na ostoliku nocnym kiedy ona spała więc jej zapiski pewnie były w pomieszczeniu, w którym się zatruła i ablo zostały skradzione, albo znajdują się przy zwłokach- elfce nie uśmiechała się ta wizja, ale była ona lepsza niż szukanie ksiągi u każedgo w mieście, a może nawet poza jego granicami. W końcu nie wiadomo kto mógł sobie ją przywłaszczyć. Tylko po co komuś księga z zapiskami starej uzdrowicielki?
Bluen miała rację, jeśli pragnęliśmy dostać księgę najlepiej było skożystać z pomocy gildii uzdrowicieli. Irelia ni do końca orientowała się w tym czym dokładne zajmuje się instytucja, ale nazwa mocno to sugerowała.
-Niestety nie pochodzę z tąd, na codzień nie jestem też uzdrowicielką więc nic wspólniego z gildią nie mam- popatrzyła po wszystkich zebranych w pomieszczeniu- lae może ktoś inny ma znajomości?
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

- To będzie ten sam typ zaklęcia, co wtedy gdy uspokoiłem tę sytuację. Tylko teraz będzie silne i skoncentrowane na kapitanie. Wprowadzę go w coś w rodzaju transu, w którym nie będzie czuł bólu, ani w ogóle żadnych uczuć. Będzie można się z nim porozumieć, możliwe nawet że łatwiej niż zwykle. Wystarczy podać sensowny argument, a poda odpowiedź na wszystko, czego nie przysięgał komuś że nie powie. Spróbujcie wyciągnąć od niego, czy przypadkiem czegoś nie wie. A, nie zapominajcie, że cokolwiek by się nie działo, nie przerywajcie mojego transu. Nie będziecie mogli się ze mną skontaktować, ale to nieistotne. Utrzymam to zaklęcie może z pół godziny, zresztą i tak nie sądzę by miał wiele więcej... - mruknął Squamea, spoglądając na słabego kapitana. Wydawało mu się, że wytłumaczył wszystko w należycie dobry sposób, ale nie chciał zostawiać jakichkolwiek wątpliwości. Wystarczyło, żeby przypadkiem ktoś go mocniej szturchnął, a zaklęcie pryśnie jak bańka mydlana, o ile nie uda mu się go utrzymać. - I podajcie mu leki, wszystkie jakie dalibyście bez zaklęcia. Przeciwbólowe i antystresowe na końcu, pod koniec czaru. Zorientujecie się kiedy. To dość ważne, bo jeśli dacie wcześniej możecie spotkać się z bardzo gwałtowną reakcją jego organizmu.

Squamea westchnął. Co prawda nie robił czegoś takiego po raz pierwszy i trochę dawał sobie radę, ale pół godziny to naprawdę niewiele. Możliwe, że kapitan nic nie wiedział, a wtedy dotrzeć do książki, o ile jeszcze jest na swoim miejscu, pozostanie jedyną nadzieją na pomoc żołnierzowi. A to może okazać się wcale niełatwe, gdyż obiektu mogą już chronić strażnicy. Dawało to naprawdę niewielkie szanse na zrobienie czegokolwiek.
- Mógłbym pójść, ale jestem potrzebny tutaj. Podczas działania zaklęcia otumaniającego odejmie się czynnik stresu i bólu, przez co da sobie radę dłużej wytrzymać. Nie wiem, czy cokolwiek to nam pomoże, ale może te parę minut coś zmieni. - powiedział uzdrowiciel. Naprawdę zależało mu, żeby cokolwiek pomóc kapitanowi, choć chyba nie zanosiło się na to, by miał komukolwiek zapłacić. W sumie źle by to wyglądało, bo jeżeli tutaj padnie, to mogą mieć spore problemy. Nie zależało mu na kłopotach, a na pewno na takowe się zanosiło, gdy działy się rzeczy tego pokroju.
- Rygiel!? Musisz pomóc. Leć na zewnątrz i znajdź budynek, w którym mieszkała zielarka Gerwa. Sprawdź, czy ktokolwiek go pilnuje. Jeśli nie, to wracaj, a jeżeli tak, to zostań tam, a gdy ktoś z nas tam przyjdzie, zajmij czymś strażników. Zrób co chcesz, byle skutecznie. - powiedział do chochlika, choć nawet nie wiedział, gdzie on aktualnie przebywa. Rygiel zmaterializował się skądś w chwilę później, po czym zaczął mruczeć coś cicho pod nosem.
- To ważne, ruszaj się! - pogonił go Squamea. Chochlik tymczasem chyba na złość zaczął lecieć wręcz zbyt wolno, tak że prawie w ogóle się nie przemieszczał. Jednak szybko mu się to znudziło i poleciał w zwykłym tempie w stronę zamkniętego okna. Doleciał do szyby, a potem zupełnie bez powodu przeleciał przez nią tak, jakby w ogóle nie istniała. Potem zniknął gdzieś dalej, znikając im z oczu. Uzdrowiciel wiedział, że chochlik spokojnie poradzi sobie ze swoim zadaniem, najprawdopodobniej nawet szybciej niż ktokolwiek się tego spodziewał.
- Kto pójdzie? - spytał, po czym jego wzrok powędrował po zebranych. Zatrzymał spojrzenie, gdy dotarł do młodego chłopaka. Zapewne był w stanie szybko się wślizgnąć do środka i z powrotem. Squamea nie wiedział, czy będzie chciał to zrobić, ale w tej kwestii pozwolił już zadecydować reszcie. Gdy usłyszał o gildii uzdrowicieli, pokręcił głową, zaprzeczając temu jako dobremu pomysłowi. Za dużo czasu by to zajęło. - To nie jest dobry pomysł. Nikt z nas chyba do gildii nie należy, za dużo czasu to zajmie.

Squamea nadal podtrzymując kapitana przesunął się za jego plecy. Ułożył się tak, że plecy żołnierza oparł o swoje nogi, usiadł, a ręce dzięki temu miał wolne. Squamea ponownie zaciągnął się zapachem ziół na swojej piersi. Wyciągnął ręce do przodu, tak, by niemal opierały się o głowę żołnierza. - Zaczynamy... - mruknął, po czym zaczął nucić pojedynczą, długą nutę, która nieustannie się powtarzała. W jego dłoniach pojawiły się małe, niebieskie iskierki, sygnalizujące o dużej sile zaklęcia. W tym momencie stracił kontakt z rzeczywistością.
Awatar użytkownika
Nocturn
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półkrwi Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nocturn »

        Wyjaśniając działanie zaklęcia, Squamea wysunął się na przód listy osób, w których pobliżu trzeba było zachować szczególną czujność. Całe szczęście wydawało się, iż nie należy do tych, którzy nadużywają swoich zdolności, choć Blythe mógł się mylić. Tak naprawdę minęło niewiele czasu, odkąd znalazł się w izbie, a przecież ciągle czymś go obecnie zaskakiwano. Zerknął na kapitana, nawet trochę mu współczując. Sam należał do tej grupy ludzi, która posiada wiele sekretów i nie wyobrażał sobie, by ktoś potraktował w ten sposób jego własną osobę. Jednakże skóra, którą przyciskał kciukami, zaczynała nabierać ciepła, a więc zdecydowanie kończył im się czas na pogawędki. Nie zamierzał więc protestować przed rozwiązaniem, które dla wszystkich wydawało się tym najkorzystniejszym.

        Zamrugał kilka razy, kiedy z ust uzdrowicielki padła propozycja tymczasowego zaopiekowania się księgą Gerwy. Tego się właściwie nie spodziewał. Oczywiście informacja o tym, iż gwardzista do tej pory cieszył się wybitnym zdrowiem, rzucała dość pokaźny cień na całą tę sytuację, tylko utwierdzając go w przekonaniu, iż nie mogą sobie pozwolić na to, by mężczyzna pożegnał się z tym światem, a przynajmniej nie w jego obecności. Sprawa księgi jednak zainteresowała go znacznie bardziej. Sam posiadał pokaźny zbiór papierowych stron, poprzetykanych zasuszonymi ziołami, zarysowanych niezbyt pięknymi ich podobiznami i okraszonych dużo ładniejszym od tych rysunków pismem. Tak też wiedział, że jedno spojrzenie na zapiski Gerwy, ich szczegółowość, rozwiałoby zapewne wszelkie wątpliwości co do jej umiejętności. Jednak tak naprawdę jaki truciciel nie pokusiłby się o podejrzenie kilku receptur potencjalnej konkurencji? Blythe zdecydowanie nie zamierzał przegapić takiej okazji. Cóż, to prawda, że gra mogła okazać się nie wartą świeczki, ale z drugiej strony, gdyby się teraz wycofał, nigdy nie wybaczyłby sobie zmarnowanej szansy na zdobycie nowej wiedzy z tego zakresu.

        - Nie sądzę – wtrącił zaraz po tym, jak elfka wspomniała o zwyczajach Gerwy. - To znaczy, mógłbym się założyć, że nie znajdziemy jej przy zwłokach. Jeśli któreś z was wie, kto odnalazł ciało, to ta informacja mogłaby pomóc. - Dodał, właściwie już zakładając, że zgłosi się na ochotnika. - Nie chce nikogo oczerniać, ale to zwykle właśnie znalazca ma okazję do podwędzenia najbardziej wartościowych rzeczy... a biorąc pod uwagę tego tu, zdaje się, że część jej klientów potrafiła czytać. - Westchnął cicho, spoglądając na elfkę. Właściwie skoro sama przyznała się do relacji łączących ją z Gerwą, być może mógłby ją jakoś wykorzystać. O ile oczywiście ludzie w okolicy kojarzyli dziewczynę na tyle, by zaliczyć ją do kręgu bliskich zmarłej uzdrowicielki. Wtedy byłoby łatwiej, może nawet całkiem legalnie, dostać się do przybytku.

        Blythe chciał powstrzymać łuskowatego, gdy ten zawołał swego towarzysza i nakazał mu sprawdzić dom Gerwy. Nie dlatego, że uznał to za zły pomysł. Bardziej martwił się faktem, iż stworzonko mogłoby zwrócić na siebie zbyt dużo uwagi, a w Leonii nie brakowało kolekcjonerów egzotycznych gatunków. Ba, w ogóle czarny rynek miał się całkiem dobrze, z czego, jak mniemał, jego nowi towarzysze chyba nie zdawali sobie sprawy. Był jednak uziemiony przy kapitanie, a i nie znalazł dobrej okazji, by mu przerwać. Później zresztą, widząc umiejętności, jakimi się owa istotka wykazała, uznał, że z pewnością sobie poradzi. Jeśli „Glut” potrafił tak po prostu przejść przez zamknięte okno, to z pewnością łatwo byłoby mu się wywinąć z potencjalnych kłopotów. Zaraz po tym poczuł na sobie wyczekujące spojrzenia, a więc ponownie obrócił głowę do reszty.
        - Ej, ej – rzucił, jakby się dąsając, w stronę łuskowatego. - Czy ja wyglądam na złodzieja? - W zasadzie chciał trochę rozładować napięcie, ale jak zwykle chyba nie bardzo mu to wyszło. Sytuacja wydawała mu się o tyle wygodna, że skoro do tej pory sam się nie zgłosił, to w razie problemów mógłby powiedzieć, że został przez nich namówiony do włamania. Jakoś by się wykaraskał tak czy inaczej. - Dobrze, dobrze, postaram się, skoro nalegacie – przerwał na chwilę, skupiając się na elfce i uśmiechając się przemiło. - Ale ty idziesz ze mną. Wybaczcie, ale do miasta zawitałem o świcie i kompletnie nie wiem, gdzie ta wasza Gerwa zamieszkiwała, więc ktoś musi mnie tam zaprowadzić.

        Z ogromną radością uwolnił swoje zbielałe od nacisku kciuki, całkowicie przekazując pieczę nad kapitanem łuskowatemu. Uniósł lekko drżące dłonie i kilkakrotnie nimi pomachał, jakby to miało pomóc w przywróceniu ich sprawności. Był pewny, że gdyby ktoś kazałby mu teraz rzucić sztyletem w konkretny cel, skończyłoby się to raczej marnie. Z tego też powodu, chociaż bardzo chciał, to nawet nie próbował sięgać po fiolki z lekarstwami martwej uzdrowicielki, być może niepokojąc się na zapas, że mogłyby wylecieć z niepewnego uchwytu. Właścicielka „Kropli rosy” miała już z pewnością dość rozbitych specyfików jak na jeden dzień.
        - Właściwie mam pewną sugestię – powiedział do niej, rozmasowując sobie dłonie. - Zgadzam się, że nie ma czasu na bieganie z nim po mieście, ale jeśli nie wrócimy szybko, albo mu się pogorszy, powinniście udać się do kogoś z gildii. Przed wejściem powinien stać mężczyzna, jeśli sypnę mu monetą, myślę, że pomoże wam w razie czego z przeniesieniem. Najbliżej stąd jest chyba warsztat staruszka Uvo. Łysy, chudy, trochę pomarszczony... no i wiecznie śmierdzi balsamami, ale to nie takie ważne. Mam nadzieję, że wiesz, o kim mówię? - przerwał na chwilę, zerkając na poczynania łuskowatego, który zajmował się kapitanem, a później z powrotem na nią. - Jeśli tam traficie, powiedzcie, że przysłał was Blythe, a później, że tym tu zajmowała się Gerwa. Dokładnie w tej kolejności – nakazał im stanowczo. Słysząc, kto ich do niego skierował, Uvo z pewnością przyjąłby tę dwójkę chętniej. Wzmianka o Gerwie miała jedynie zaostrzyć jego apetyt, gdyż jak sądził Blythe, staruszek nie przegapiłby okazji do udowodnienia wyższości swoich umiejętności nad tymi zmarłej uzdrowicielki, za którą nie przepadał. Poza tym, jak znał Uvo, jeśli kapitan zemrze w jego włościach, z radością będzie on chciał zrzucić winę na nieodpowiednią opiekę Gerwy, by jeszcze bardziej oczernić jej imię. To było całkiem niezłe rozwiązanie problemu i jeśli tylko wszystko poszłoby według planu, który Blythe ułożył sobie w głowie, mogliby zrzucić z siebie odpowiedzialność za stan gwardzisty. Wciąż jednak pozostawało sporo niewiadomych, które mogły wszystko pokrzyżować.

        Kiedy plan działania wydawał się już ustalony, Blythe ruchem głowy pokazał elfce drzwi, jak gdyby chciał powiedzieć „idziemy”. Ruszył przodem, ale zatrzymał się tuż przed nimi, coś sobie przypomniawszy. Odwrócił się lekko w stronę uzdrowicielki.
        - Tylko pod żadnym pozorem nie mówicie mu, że nazwałem go staruszkiem i powiedziałem, że śmierdzi – zaznaczył, jakby nie było to oczywiste. - I najlepiej nie wspominaj o swojej pracowni, wymyślcie jakąś bajeczkę, żeby was z miejsca nie wyrzucił – dodał. Kapitanem pewnie chętnie by się zajął, ale dwójka obcych wcale nie musiała mu się się spodobać. Samo pytanie uzdrowicielki świadczyło już o tym, że z gildią nie ma nic wspólnego, a to wróżyło problemy. Pozostawało jedynie mieć nadzieje, że w razie czego Uvo nie skojarzy kobiety. - Możecie mu trochę przysłodzić, zapewne się nie pogniewa.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Gdy tylko uświadomiła sobie że zostanie z problemem sama, Bluen chciała zaprotestować i raz jeszcze poddać pod dyskusję pomysł ewentualnej terapii jakiej miał zostać poddany Malwir. Niestety dla anielicy było już na to za późno. Młodzieniec zwący się Blythe oraz elfka opuścili „Kroplę Rosy” udając się do warsztatu Gewry. Pół godziny jakie dał im niebieskowłosy, było czasem w którym z ledwością dało się pokonać dystans dzielący oba warsztaty, nie wspominając o zaplanowaniu jakiejkolwiek misji, czy drodze powrotnej. Uzdrowicielka pomyślała ironicznie że sugestia podrzucenia konającego kapitana do starego Uvo nie była taka zła. Medyk i tak jej nie znosił, jak zresztą każdy nalężący do Gildii, więc dodatkowy niezbyt uprzejmy gest, nie powinien znacząco wpłynąć na ich wzajemne relację.
Niestety łuskowaty wprawił się w trans, zanim Bluen zadała choć jedno z dręczących ją pytań. Anielica nie miała pojęcia w jaki sposób ma rozmówić się z Malwirem. Wolałaby wiedzieć cos więcej o technicznych aspektach metody stosowanej przez dziwnego gościa, a nade wszystko potrzebowała chwili by jakoś poukładać sobie listę pytań które powinna zadać pacjentowi. Tymczasem Squamea pogrążony był w głębokiej medytacji, a sam żołnierz wyglądał jakby spał z otwartymi oczyma. Wprawdzie mięśnie kapitana wyraźnie się rozluźniły, a skóra nabrała zdrowego koloru, jednak z twarzy kapitana trudno było domyślić się tego iż ma on obecnie jakikolwiek kontakt z rzeczywistością.
Bluen kilkakrotnie pomachał przed oczyma Malwira, sprawdzając czy ten zareaguje na obecność uzdrowicielki. Noc to nie dało.
- Panie kapitanie, proszę mi powiedzieć czy cierpi pan na jakąkolwiek chorobę i czy Gewra udziela panu porad medycznych. – Spróbowała anielica, ale jej pytanie pozostało bez odpowiedzi. – Może rozpoznaje pan którykolwiek z tych specyfików? – Nie poddawała się Bluen, podsuwając Malwirowi pod nos medykamenty przyniesione przez Irelię. – Cokolwiek?
Na twarzy kapitana nie drgnął ani jeden z mięśni, a uzdrowicielka zaczynała żałować że Łuskowaty nie wspominał nic o tym jak go obudzić na wypadek gdyby jego zabiegi nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Przerwanie zaklęcia poprzez potrząśnięcie medytującego za ramię, raczej nie wchodziło w grę. Magia Łuskowatego musiała być potężna. Bluen czuła dreszcze gdy tylko zbliżyła swoją dłoń do Malwira. Zdecydowała się wstać i wyjść na zewnątrz by poszukać mężczyzny o którym wspominał Blythe. Skoro pierwotny plan nic nie dał, najwyższa pora by spróbować skorzystać z pomocy Uva. Być może samo oddzielenie kapitana od niebieskowłosego, zakończy zaklęcie i pomoże przerwać trans w jakim pogrążony był Squamea.
- Nie, przestań! Nie dam rady! – Nieoczekiwanie przemówił strażnik, szarpiąc się gwałtownie jakby próbował wyrwać się z koszmaru. – To mnie trawi! Pożera od środka! Nie mogę się dłużej bronić! Okropieństwo! Musze z tym skończyć.
- Panie kapitanie, proszę tu na mnie spojrzeć. Słyszy mnie pan? Potrzebuję informacji. Mogę panu pomóc – zapewniła Bluen, a silny ból w piersiach wymusił na anielicy bardziej szczerą odpowiedź – mogę spróbować pana wyleczyć. Proszę mi tylko powiedzieć co takiego podawała panu Gewra?
- Nie powinna go tworzyć. To, … to wbrew wszystkiemu. Złamała zasady, których nikomu nie wolno kwestionować. Kazali mi czekać na zewnątrz i słuchać potwornych jęków, a potem te oczy … przerażające, oskarżycielskie, wbijające się w umysł. – Dalej bredził swój monolog kapitan. Bluen z całą pewnością była przekonana że nie tak powinno wyglądać zaklęcie Łuskowatego. Malwir nie odpowiadał na żadne z jej pytań, cały czas snując własny monolog. Jego źrenice wyglądały jak przykryte gęstą mgłą, przez którą próbował rozglądać się po pomieszczeniu.
- Nie mogę spać, a wiedząc że sen nadejdzie, nie jestem też w stanie żyć za dnia. – Kontynuował żołnierz.
- Proszę się opanować! Bredzi pan od rzeczy. Odpowiedź mi! – Bluen podniosła głos, nie wiedząc kiedy samej użyła zaklęcia. Charyzma dana niebianom, mogła zmusić do posłuszeństwa każdego człowieka, jednak wykorzystywanie tego typu zaklęć było ostatecznością z której prawie zawsze należało się później tłumaczyć. Powyższa moc nie działała jednak ani na piekielnych ani na opętanych.
- Ta elfka, nie powinna tu przychodzić. – Spokojnie odpowiedział Malwir. – W ogóle nie powinna wracać do miasta. Oni… oni nie zdołali wyszarpać sekretu Gewry, więc teraz spróbują wydostać go od jej uczennicy. Ale to już nie będzie moje brzemię. Sama wysłałaś ją w pułapkę. - Kapitan chwycił za nóź z wyraźnym zamiarem targnięcia się na własne życie.
Bluen skoczyła do niego, usiłując przeszkodzić Malwirowi lecz ten z łatwością odepchnął ja w stronę łuskowatego. Uzdrowicielka upadła wprost na miejsce gdzie siedział Squamea.
- Ocknij się wreszcie! Musisz go powstrzymać! – Zwróciła się do niebiskowłosego.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Dnia, którego zginęła Gerwa zdarzyło się bardzo wiele. Spotkanie czwórki nieludzi jak się okazało nie było jedynym, które miało na celu zdobycie księgi uzdrowicielki. Gdzieś po drugiej stronie miasta, parę godzin wcześniej rozeszli się inni, lecz oni mieli wyznaczony cel, a przy tym nie posiadali żadnych skrupułów, gotowi nawet by zabić.

Nikt nie pracuje za darmo. Ludzie ci wynajęci zostali przez kilku innych, którym zależało na księdze, a przede wszystkim na zawartych w niej przepisach. Czy należeli do gildii uzdrowicieli? Nie wiadomo. Tak czy owak, najemnicy gdy weszli do warsztatu jeszcze przed miejską strażą i nie znaleźli księgi, usłyszeli z pewnego źródła, że dawna uczennica Gerwy jest w mieście. Szybko wyśledzili dziewczynę, a potem sprytnie wykorzystali kapitana, tak by elfka sama do nich przyszła. Mieli nadzieję, że ona będzie wiedzieć, gdzie jest księga. Zaszyli się w warsztacie, a gdy na miejsce przybyli strażnicy, po krótkiej walce ogłuszyli wszystkich i związali. Następnie najemnicy czekali na pojawienie się elfki.

Tymczasem Irelia i Blythe wyszli właśnie z "Kropli rosy", kierując się ku warsztatowi Gerwy. Elfka prowadziła, pokazując towarzyszowi drogę. Miała jednak dziwne wrażenie, że coś jest nie tak, jak powinno, które nasilało się coraz bardziej w miarę jak zbliżali się do celu. Gdy znaleźli się na ostatnim zakręcie przystanęła na chwilę, nie mogąc pozbyć się tego dziwnego odczucia.
- To tam, zaraz za zakrętem. - oświadczyła, wskazując palcem kierunek. - Ja... Ja chyba mam jeszcze inny pomysł, ale wiem, że sobie poradzisz. Tylko... uważaj na siebie.

Uczucie to było na tyle silne, że Irelia uznała, iż może lepiej, aby dowiedziała się jaka jest jego przyczyna. Nie miała innego pomysłu, ale obawiała się, że jeżeli zacznie nagle mówić o przeczuciach, to Blythe nie weźmie jej na poważnie. Zaraz potem odwróciła się i pobiegła gdzieś pomiędzy budynki Leonii, zmierzając ku mieszkaniu swojego dawnego przyjaciela.
Blythe, zanim zdążył się zorientować, to Iirelii już tam nie było. Uznał, że może i racja, bo skoro elfka miała pomysł, to lepiej żeby i ona spróbowała swoich możliwości. Co prawda, znaczyło to, że on idzie do warsztatu samotnie, ale zdawał sobie sprawę, że jest w stanie sobie poradzić ze swoim zadaniem. Irelia przecież nie była mu aż tak bardzo potrzebna.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Leonia oglądana z góry wyglądała... inaczej. Mruknął coś niezrozumiale nawet dla samego siebie. Wcale mu się nie chciało tam lecieć. W zasadzie to robił to tylko dlatego, że wąż mówił, że to ważne, a miał w zwyczaju potem jakoś go nagradzać, oraz dlatego, że dostał przyzwolenie na czary bez żadnych ograniczeń. Miał szczerą nadzieję, że chociaż będzie zabawnie...
Rygiel trafił na miejsce bardzo szybko. Wystarczyło latać głównymi drogami, oglądając szyldy. Chochlik mógłby się założyć, że gdyby człowiek znający drogę do tego warsztatu biegł tutaj najszybciej jak umiał, to znalazłby się tu dopiero parę minut po nim.
Rozejrzał się dookoła. Miejsce wyglądało na całkiem opuszczone, z tym że ktoś powiesił na ścianie znak na krzywo wbitym gwoździu, głoszący iż jest to własność miasta. Drogą akurat nie szedł nikt, toteż Rygiel skorzystał z okazji i podleciał bliżej. Przysiadł na chwilę na tabliczce, po czym wykonał krótki gest, a wokół zawirowała magia chaosu, która otoczyła zarówno linę, na której wisiała informacja, oraz gwóźdź w ścianie. Gdy mgiełka zniknęła, Rygiel parsknął ze śmiechu, widząc, że zamieniły się w zrobione z cukru. Chochlik ani chwili się nie zastanawiał, tylko zaczął w bardzo szybkim tempie pochłaniać stworzony przez siebie posiłek. Tabliczka wkrótce zaczęła się bujać, po czym spadła na ziemię, ale Rygiel, już wiszący w powietrzu, przestał się nią interesować.
Obleciał budynek dookoła zaglądając w okna, również te znajdujące się na górze. Książki wprawdzie nie zobaczył, ale w jednym z okien dostrzegł coś aż nader interesującego. Zatrzymał się i przysiadł na parapecie, po czym zaczął przyglądać. W środku, w kącie siedzieli czterej strażnicy. Ale zdecydowanie nie wyglądali tak, jakby on się mógł tego spodziewać. Wszyscy spali jak po grubym piciu, byli związani, a na dodatek byli bez zbroi i oręża, a Rygiel rozpoznał że to straż tylko po tym, że mieli na sobie ubranie z naszytym herbem Leonii.
Rygiel ponownie rzucił zaklęcie z magii chaosu, tym razem na siebie, po czym wzleciał w powietrze i poleciał w stronę szyby. Nie hamował, a w momencie w którym miałby poczuć zderzenie nie poczuł niczego, tylko chłód szkła i znalazł się w środku. Podleciał do strażników, starając się ocenić, w jakim stopniu są przytomni. Po paru minutach musiał już stwierdzić, że nie obudzą się przynajmniej do późnego wieczora.

Ciekawiło go bardzo, kto ich tak urządził. Wszyscy byli mocno obici i potłuczeni. Rygiel mógłby się założyć, że zostali przez kogoś znokautowani. Powoli zleciał na dół nad schodami, szukając osoby lub osób, które mogły dokonać czegoś takiego. Miejsce było już całkiem opustoszałe i wyglądało na jakieś pobojowisko.
Wtem Rygiel spostrzegł ludzi ukrywających się w cieniu. Było ich może pięciu. Chochlik jeszcze nie został zauważony, toteż póki co się nie pokazywał. Przysiadł na jakiejś zrujnowanej szafie i wpatrywał się w tych ludzi, którzy najwyraźniej na kogoś czekali, ale z bronią w ręku. Rygiel również uznał, że może się okazać przydatnym odwrócenie ich uwagi, gdy ktoś się pojawi, bo prawdopodobnie będzie to ktoś z przyjaciół węża. W przednich łapach chochlika pojawiły się dwie różnokolorowe kule energii, zrobione dzięki magii chaosu. Chciał poczekać z rzuceniem ich w stronę przeciwników aż ktoś się pojawi, bo najprawdopodobniej nie mogły uczynić one żadnej krzywdy. Najlepsze było to, że nie miał pojęcia co one będą robić... Przynajmniej będzie zabawnie!

*******************************

Znajdował się w nicości. Takiej dosłownej. Wokół nie widział i nie czuł niczego. Nie czuł swojego ciała. Była tylko ciemność. Oraz przekonanie, że powinien utrzymywać zaklęcie. Trzymał więc. Nie czuł wysiłku, mógł to robić tak długo, dopóki nie czuł zmęczenia. Wiedział, że powoli zaklęcie osłabnie, a on będzie zmuszony je przerwać.

Nagle z nicości przyszło uderzenie. Nie wiedział, czym poczuł, skoro nie miał ciała, lecz to nie miało znaczenia. Zaklęcie pękło, przestając powstrzymywać ból kapitana. Squamea rąbnął o ziemię, zupełnie oszołomiony i nieprzygotowany do niczego. Tymczasem właśnie ktoś go zaatakował. Nie miał czasu do namysłu, ale wiedział, że nie może pozostać bierny wobec nieznanego zagrożenia. Wciąż nie odzyskał w pełni zmysłów, a szczególnie wzroku. Podjął decyzję.
To co zrobił, nie trwało więcej jak półtorej sekundy. Dość krótko, by uzdrowicielka nie zauważyła procesu. Najpierw nastąpił głośny trzask, po którym spodnie mężczyzny rozleciały się w kupę już do niczego nie nadających się szmat. Koszula niebieskowłosego wytrzymała, lecz teraz wyglądała na przykrótką. Po chwili, w wyniku dość nieprzyjemnego do oglądania procesu, na miejscu w którym był uzdrowiciel, znalazł się eugon. Squamea wciąż był trochę oszołomiony, ale teraz już był w stanie dostrzec co się dzieje dookoła niego.
Widział Bluen, która z przerażeniem w oczach próbowała wstać tuż obok niego. Widział Malvira, który wyglądał, jakby już całkiem odzyskał siły i wykorzystywał je właśnie po to, aby dokonać samobójstwa jakimś krzywym sztyletem. Słyszał głos uzdrowicielki, krzyczącej do niego, aby go powstrzymał. Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać.
Rzucił się naprzód, pomagając sobie ogonem, po czym z ogromną prędkością wybił kapitanowi sztylet z ręki, przypadkowo zrzucając sobie broń na pokryty łuskami ogon. Skrzywił się lekko, ale sztylet na szczęście nie wbił się, tylko odbił od jego naturalnego pancerza. Squamea złapał kapitana, po czym wykorzystując swój ogon owinął go i całkowicie unieruchomił, uniemożliwiając rzucanie się oraz kolejne próby samobójcze.
Spojrzał po dwóch obecnych w sali osobach, nie zobaczywszy nic więcej prócz strachu. Mógł się tego spodziewać. Czuł, że mógł temu zapobiec, ale nie był do końca pewny, w jaki sposób.
- Co ssssię ssstało? - wypowiedział, trochę gubiąc się przy wymowie. Zdarzyło mu się to nie po raz pierwszy, musiał przyzwyczaić się do nowej formy. Zwrócił swoją twarz do uzdrowicielki. - Cośśś ci srobił? Nic ci nie jessst?
Miał pewne problemy ze zrozumieniem zaistniałej sytuacji. Nie bardzo rozumiał co się wydarzyło, ale domyślał się, że zaklęcie nie podziałało tak jak powinno. To było nieostrożne i nierozważne z jego strony, ale z drugiej strony, do tej pory za każdym razem mu się udawało. Musiał usłyszeć, co ma do powiedzenia Bluen.
- Mówił cośśś? Cokolwiek? - zapytał, lekko rozluźniając uścisk, aby przypadkiem nie zadusić kapitana.
Awatar użytkownika
Nocturn
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półkrwi Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nocturn »

        Blythe dostosowywał swoje tempo do kroków Irelii, nie mając pojęcia, dokąd zaprowadzą one jego postać. Fakt, iż nie wiedział, gdzie zmierzają, nieco go irytował, ale tego po sobie nie pokazywał, co jakiś czas obdarzając ją przemiłym uśmiechem. Gdyby tylko znane mu było położenie domu Gerwy, zapewne przebyłby tę drogę w dwa razy szybszym tempie, korzystając ze swoich umiejętności, ale teraz musiał się dostosować do swojej towarzyszki. Ta z kolei wydawała mu się trochę rozkojarzona, co chwilę się rozglądając. Nie spodobało mu się to zachowanie, bo albo dziewczyna miała jakąś paranoje, albo... faktycznie miała się czym martwić. Jeśli zaś była to ta druga opcja, to spacerowanie z nią po mieście oznaczało, że Blythe właśnie wpakował się w kłopoty. Inaczej, wlazł głębiej w bagno, które rozpoczęło się już u drzwi „Kropli rosy”. Postanowił w końcu rozjaśnić sprawę, ale wtedy Irelia zatrzymała się, nagle wskazując palcem ciekawą posiadłość. Jedynie zmrużył oczy i uniósł brew, patrząc na nią, gdy próbowała się tłumaczyć. Nie pytał o nic, nie obchodziło go czy z nim pójdzie, a nie zamierzał jej zachęcać. Jej nieobecność była mu jak najbardziej na rękę. Cokolwiek teraz zrobi, nie mając ze sobą jej wścibskich oczu, ujdzie mu przecież na sucho.
        - Rób, jak uważasz – odpowiedział obojętnie, przenosząc wzrok z budynku z powrotem na nią. Chciał przynajmniej, bo Irelia zdaje się, była całkiem niezła w znikaniu, bądź też ucieczce jak kto woli. Nigdzie już jej nie było widać. Wzruszył ramionami, kierując się w stronę domu uzdrowicielki.

        Gdyby Irelia wciąż mu towarzyszyła, obydwoje zapewne spróbowaliby wejść drzwiami frontowymi. Jeśli dom byłby pilnowany przez strażników, porozmawialiby z nimi i wtedy, całkiem zwyczajnie sytuacja rozwiązałaby się sama. Znaleźliby się w środku normalnie lub Blythe załatwiłby sprawę w bardziej niekonwencjonalny sposób. Teraz jednak, gdy elfki nie było w pobliżu, zamierzał działać po swojemu. Obszedł miejsce raz, zapoznając się jako tako z jego budową i zauważając parę istotnych faktów, które go zaniepokoiły. Pierwszym z nich był brak jakiejkolwiek oznaki, że miejsce to jest w jakiś sposób pilnowane, co samo w sobie było niczym otwarte zaproszenie do środka. Tylko że takie inwitacje mają to do siebie, że zwykle kończą się raczej niemiło. Co prawda, gdzieś po drodze mignęła mu niewielka tabliczka, która wskazywała na fakt, że istotnie w środku powinien znaleźć przedstawicieli Leonii. Nie wiedział, w jaki sposób odpadła, ale takie pozbycie się jej pasowało do tego, co założył. Miał zbyt wiele doświadczenia, żeby nie wyczuć, iż coś jest nie tak. Dziękował losowi, że elfka sobie poszła, bo i w razie czego, gdyby spełnił się ten najgorszy scenariusz, nie musiał się hamować w żaden sposób.

        Upewniając się, że nie jest obserwowany, oddalił się na tyły domku Gerwy i podchodząc do jednego z zacienionych okien, zajrzał do środka. Izdebka musiała służyć kobiecie do przygotowywania posiłków, czy innych temu podobnych czynności. Widać było, że została całkiem solidnie przeszukana, co tylko pogłębiło zmarszczki między brwiami, zaglądającej do środka postaci. Blythe nie miał problemu z wejściem do środka. Wystarczyło parę wypracowanych ruchów, by okno zamieniło się dla niego w drzwi. Poruszał się najciszej, jak tylko umiał i gdy znalazł się w środku, dokładniej przyjrzał się zastanemu pobojowisku. Jasnym było, że nic w nim nie znajdzie. Mógł jedynie jeszcze rozejrzeć się za jakimiś skrytkami, ale priorytetem było upewnienie się, że nikt go nie zaskoczy. Zastanowił się przy okazji, co też podziało się z towarzyszem niebieskowłosego. Ciekawe, czy wciąż się gdzieś tu kręcił? Blythe miał co do tego mieszane odczucia, nie bardzo wiedział, jak podejść do stworzenia, które wydawało się trochę nieprzewidywalne. Z jednej z wąskich skórzanych torebeczek, które wisiały przy jego pasie, wyjął drobną fiolkę z płynem. Była to jedna z dwóch, które zawsze nosił przy sobie i której zwykł używać w sytuacjach, które mogły zakończyć się niechcianą walką. Znajdował się w niej niezwykle silny środek usypiający, którego działanie Blythe miał okazję poznać na sobie wiele lat temu. Specjalność jego mentora powaliłaby każdego człowieka, co do tego nie miał wątpliwości. Otworzył fiolkę, zatykając ją kciukiem i zlał się z cieniem, który oblegał niewielki korytarz za drzwiami. Miał zamiar podejść każdą z potencjalnych przeszkód od tyłu i uśpić, toteż gdy odkrył komitet powitalny, stojący przy drzwiach, sprawy nieco się pokomplikowały. Mógł rzucić fiolką między nich, ale opary utrzymywałyby się zbyt długo i istniało ryzyko, że sam zostanie ich ofiarą. Nie mógł sobie na to pozwolić, zważywszy na to, że nie sprawdził jeszcze piętra, na którym mogło znaleźć się więcej problematycznych osób.

        Finalnie wyłonił się z cienia za jedną z niczego niespodziewających się postaci, przytykając jej od tyłu fiolkę pod sam nos. Mężczyzna niemalże natychmiast runął na podłogę, dezorientując pozostałą czwórkę. Blythe skorzystał z tego i natychmiast skoczył, ku następnej najbliżej stojącej osobie, która ledwo się odwróciła, a jej twarz została nieznacznie skroplona płynem z fiolki i zaraz zaczęła się słaniać. Blythe wiedząc, że ten jegomość niedługo również uśnie i zapewne już wszystko rozmazuje mu się przed oczami, odstąpił od niego, skupiając się na pozostałych trzech. W tym samym czasie w ich kierunku poleciały dwie magiczne kule, których żaden z nich się nie spodziewał. Jedna uderzyła pierwszego z opryszków w twarz, sprawiając, że ta porosła włosiem tak gęstym, iż miał on teraz zapewne poważne problemy z oceną sytuacji, gdyż najzwyczajniej w świecie wymachiwał ręką z ostrzem na oślep, a drugą próbował ogarnąć ciągle powiększającą się górę futra na głowie. Blythe nie miał czasu sprawdzić, co stało się z tym drugim, poczęstowanym magiczną energią, bo trzecia z postaci, rosły mężczyzna, rzucił się w jego stronę, zamachując się niebezpiecznie trzymaną przez siebie bronią. Łut szczęścia pozwolił młodemu najemnikowi odskoczyć w ostatniej chwili, dobywając sztyletu. Czekał tak, z fiolką w jednej dłoni i ostrzem w drugiej, zastanawiając się, co też osobnik stojący naprzeciw wymyśli, wiedząc jednocześnie, że jeśli chodzi o siłę, to jego przeciwnik ma znaczną przewagę.

        Teraz gdy ich wzrok się spotkał, Blythe mógł lepiej przyjrzeć się twarzy mężczyzny. Jego oczy rozszerzyły się niezauważalnie, zdradzając zaskoczenie. Jeśli wcześniej myślał, że ledwie musnął jakieś bagno, to teraz wiedział już, że cała czwórka gości „Kropli rosy” tapla się w fekaliach po same uszy, prawdopodobnie dzięki Irelii. Zwłaszcza biorąc pod uwagę nietypowe zachowanie elfki, którym popisała się w czasie drogi do domku Gerwy. Oprych, a właściwie najemnik, który przed nim teraz stał, nie mógł jednak skojarzyć młodej postaci. Blythe spotkał go tylko raz, parę lat temu, mając na sobie swoją maskę. Dzięki temu jednak wiedział, iż Ściana, jak go określano, pracował dla jednego z radnych Leonii, po cichu wykonując dlań brudną robotę. Warto wspomnieć, że tamtego wieczoru, kiedy się poznali, spaprał swoje zadanie i zostało ono przekazane Nocturnowi, a więc z pewnością nie darzył kroczącego wśród cieni sympatią. Całe szczęście nie miał świadomości, że właśnie przed nim stoi. Blythe nie miał pojęcia, jaki teraz był rozkład władzy w mieście, czy tamten radny wciąż żyje i czy mężczyzna ciągle pracuje dla niego, czy może znalazł sobie innego pracodawcę. Nie zdziwiłby się, gdyby to ostatnie okazało się prawdą, w końcu Ściana został odrzucony, a w świecie intryg, jakim były te wyższe sfery, zdrady były na porządku dziennym. Blythe wiedział o tym zbyt dobrze, sam będąc pozostałością po jednym z takich nieudanych działań. W każdym razie, rozpoznanie rozkładu sił w mieście pozostawił sobie na bardzo późny wieczór, który teraz zdawał mu się niebezpiecznie odległy. Stojący przed nim teraz Ściana szykował się do kolejnego ciosu. Blythe natomiast analizował, w jaki sposób może z tego wybrnąć i nie wydawało mu się, by mógł pozostawić mężczyznę przy życiu. Nie, gdy ten zdążył zobaczyć już jego twarz. Musiał wycelować raz, a celnie, bo drugiej szansy z pewnością nie dostanie...
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

        Bluen nie zdążała podnieść się z podłogi gdy usłyszała krzyk przerażonego Malwira. Były to dźwięki autentycznej grozy, jak u kogoś kto stanął oko w oko z swoim najgorszym koszmarem. Strach i związany z nim stres, wydawały się ostatnimi rzeczami jakich potrzebował obecnie kapitan straży. Uzdrowicielka była przekonana że serce mężczyzny może nie wytrzymać takiego obciążenia, a jeśli nawet jakimś cudem Malwir zdoła przeżyć, to nadmiar grozy całkowicie pomiesza mu zmysły.
        Anielica spojrzała w kierunku gwardzisty, z wrażenia niemal tracąc oddech. Między nią a Malwirem znajdowała się obślizgła bestia. Kolejna krzyżówka węża z człowiekiem demolująca jej warsztat. Tym razem monstrum było znacznie większe od osobnika przez którego Bluen niemal zburzyła „Kroplę Rosy”. Anielica miała awersję do wszystkiego co obślizgłe i łuskowate, a działając w panice zwykła wyrządzać więcej szkód sobie, niż stworzeniom z którymi walczyła.
        Wykorzystując przewrócony stół jako prowizoryczne schronienie, uzbrojona w złamany kij od szczotki, Bluen ostrożnie wyjrzała zza swojej barykady, w kierunku niebezpiecznego stworzenia. Cały czas napominała siebie o robieniu wdechów, jakby obawiając się że przez nadmiar stresu może zapomnieć o tej czynności.
        Po ostatnim ataku, Bluen zdążyła dowiedzieć się co nieco o istotach zwanych eugonami. Wiedziała że były dość rzadkie, choć akurat w jej domu występowały nadzwyczaj pospolicie, a do tego niesłychanie niebezpiecznie. Gdyby dać wiarę choćby połowie czynów które im zarzucano, cała Leonia znalazłaby się w niebezpieczeństwie. Anielica niemal natychmiast pożałowała że swoją wiedze czerpała tylko z ludzkich książek, utwierdzając się w przekonaniu że następnym razem zasięgnie informacji wracając do domu.
        Wpatrując się uważnie w zielonowłosego stwora, który jeszcze niedawno wydawał się sympatycznym młodzieńcem, Bluen zastanawiała się intensywnie dlaczego ona sama nie mogła wykorzystać przeciw niemy tej samej broni. Powinna rozwinąć skrzydła, zmaterializować zbroję, pęknięty kawał drewna zamienić w sztylet bądź łuk, a nade wszystko wykorzystać przeciw wężowi niekończące się pokłady magicznej mocy. Jedynym wyjaśnieniem faktu dlaczego uzdrowicielka nie mogła urzeczywistnić swoich zapędów, było to iż eugon nie wykazywał wobec niej złych zamiarów. Teoretycznie bestia robiła dokładnie to czego Bluen od niego żądała, chociaż każdy nerw na ciele anielicy, był innego zdania.
        Malwir nagle umilkł. Zginął lub stracił przytomność, a w panującej wokół ciszy gospodyni była wreszcie w stanie usłyszeć syczenie węża. Bluen nie miała świadomości że to coś w ogóle jest w stanie się z nią komunikować. Najchętniej kazałaby mu się wynosić, grożąc przy tym śmiercią, jednak nie potrafiła wypowiadać deklaracji co do których wiedziała iż nie będzie w stanie ich zrealizować.
        - Nie mogę z tobą rozmawiać! Boję się ciebie! – Stwierdzała zgodnie z prawdą anielica, ukryta za kuchennymi meblami.

        Rumor jaki panował wewnątrz „Kropli Rosy”, dał się słyszeć niemal na połowę miasta, przyciągając w kierunku warsztatu coraz to więcej ciekawskich. Początkowo przerażeni mieszkańcy pochowali się po kątach, jednak w miarę jaki ich liczba rosła, a przy tym rosła również ilość posiadanych przez nich tarcz, wideł i toporów, dzielni mieszkańcy Leonii coraz bardziej utwierdzali się w przekonaniu że powinni dać opór bestii. Potrzebowali tylko impulsu by z krzykiem na ustach, wpaść do środka i przepędzić okrutnego demona.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Rygiel czekał. A tymczasem nie działo się zupełnie nic. Wszystko wyglądało dla niego niczym ogarnięte dziwną czasową anomalią, która z niewiadomych przyczyn spowodowała nagłe zatrzymanie wszystkiego dookoła niego. Piątka ukrytych najemników wyglądała tak, jakby czekanie w ogóle im nie przeszkadzało i stali w całkowitym bezruchu niczym posągi. No prawie, jeden od czasu do czasu nasłuchiwał co dzieje się na zewnątrz, ale najwyraźniej nikt się z niczym nie spieszył, bo drzwi wejściowe cały czas pozostawały zamknięte. Rygiel z braku lepszego zajęcia korzystał z tego, że nikt go nie widzi i przyglądał się wojownikom. Wszyscy byli ubrani na czarno, no bo przecież jakżeby inaczej. Mieli broń dobrej jakości, która, jak mu się zdawało, sprzedana w dobrym miejscu byłaby naprawdę dużo warta. Ale ta bezczynność go dobijała. "Jak zaraz coś się nie zacznie dziać, to sam się nimi zajmę." Pomyślał chochlik.

Był już przygotowany, żeby spełnić swoje zamierzenie, gdy nagle coś się wydarzyło. Jeden ze zbirów padł, niczym uderzony, po czym Rygiel dostrzegł jak cień obok niego porusza się i znika, a zaraz potem atakuje drugiego. Większej zachęty chochlikowi nie było trzeba. Jedną kulę, o intensywnie brązowym kolorze połyskującym złotem rzucił naprzód, prosto w twarz jednego z nich, po czym wzlatując do góry rzucił drugą kulą w innego. Pierwsza z kul trafiła niesamowicie wręcz celnie i spowodowała u delikwenta nagły porost włosów, uniemożliwiających skuteczną walkę. Rygiel zachichotał, łapiąc się za brzuch, po czym spojrzał w stronę drugiego, licząc na jeszcze większą dawkę śmiechu. Druga kula również leciała prosto do celu i była już stopę od najemnika, gdy nagle po prostu znikła. Rygiel niemal momentalnie przestał chichotać. Bardzo nie lubił kiedy psuło mu się zabawę. A ten najemnik widocznie właśnie ośmielił się to zrobić. Rygiel nie zastanawiał się i nie czekał. No bo przecież po co i na co? Momentalnie zaczął obrzucać go kolejnymi kulami z magii chaosu. Jednak większa dawka energii została przyblokowana poprzez ledwie parę identycznych gestów mężczyzny. Tym razem chochlik miał już go naprawdę dość i bez zastanowienia rzucił się w jego stronę, parokrotnie wymijając zaskakująco celne uderzenia miecza. Rygiel celowo wpadł mu na twarz, przyczepiając się doń niczym rzep, a następnie atakując potężną dawką energii chaosu. Zaraz potem musiał odskoczyć przed lecącą w jego stronę pięścią. Zobaczył jednak całkiem wyraźny efekt - zarówno na oczach najemnika, jak i na twarzy nagle zaczęły rosnąć łuski.
- Dobrze ci tak! - zapiszczał chochlik, na co mężczyzna warknął jakieś przekleństwo i zaczął się odczarowywać. Jednak zajmowało mu to dużo czasu, więc Rygiel wpadł na jeszcze lepszy pomysł.
Pamiętał, jak zaglądał przez okno od frontu i widział pomieszczenie nad nimi. Pamiętał, że było mocno spustoszone, ale stała tam jeszcze szafa. Ta właśnie szafa stała teraz dokładnie nad czarującym wojownikiem.
Rygiel uniknął trzech przypadkowych machnięć miecza oślepionego włosami najemnika, po czym rzucił w niego jeszcze jedną magiczną kulę. Ot tak, dla nadrobienia zaległości. Potem wzleciał wyżej, tuż pod sufit. Wyciągnął przednie łapy do góry, dotykając desek. I wtedy zaczął czarować. W miejscu, gdzie dotknął drewna, zamieniało się ono w wodę. Rygiel zaczął lecieć wkoło, niszcząc coraz większą ilość sufitu. Nawet nie doleciał do końca, kreśląc wodną linię, gdy deski sufitu zaczęły spadać. Czarownik zdążył już pozbyć się łusek, ale Jego zaklęcia tym razem nie zdziałały niczego. Zamieniły jedynie wodę z powrotem we fragmenty desek. Które i tak spadły potem na niego razem z wcale niemało ważącą szafą. Rygiel zaczął się głośno śmiać, bardzo zadowolony. Zaraz potem odwrócił się, spodziewając się trochę więcej zabawy.

*******************************

W sumie mógł się tego spodziewać. Tak, w zasadzie to powinien był zachować w stosunku do przemian przy ludziach trochę więcej ostrożności. Teraz najprawdopodobniej będzie miał spory problem. Bluen zareagowała dokładnie tak, jak się tego spodziewał, czyli złapała za pierwszą rzecz w jej pobliżu i ukryła się za stołem. Malvir natomiast, jako że nie miał innej możliwości ucieczki, zaczął krzyczeć, po czym jakiś czas później zwyczajnie zemdlał. Dobre i to, przynajmniej jeszcze żył. W sumie to chyba nawet bardzo dobrze, bo po krótkim zastanowieniu to chyba mogło mu wyjść na dobre. Im dłużej pozostanie zemdlony, tym lepiej dla niego. Po pierwsze, będzie mu łatwiej wmówić, że tylko mu się przywidziało. Po drugie, zemdlony organizm nie będzie się domagał kolejnej porcji narkotyku. Będzie więcej czasu na przygotowanie sposobu leczenia. Ewentualnie będzie można też łatwo podrzucić go do kogoś innego, twierdząc że został zaatakowany przez nieznane monstrum. A oprócz tego, po prostu przestał się drzeć.
Miało to jednak i złe strony. W szczególności zaś dla uzdrowiciela. Dzikie wrzaski rychło ściągnęły pod drzwi ciekawskich. Squamea podejrzewał, że ludzie na zewnątrz nie są skorzy do rozmów, a już tym bardziej do słuchania wyjaśnień że wszystko jest w porządku. Pewnie zaraz wpadną tu z widłami i siekierami, zamierzając ubić gada. A dla niego, nie była to najprzyjemniejsza perspektywa. Nie zamierzał się bić. Nie był potworem, za jakiego zapewne go brano. Zamierzał zaszyć się gdzieś i przeczekać aż wszystko się uspokoi. Na razie jednak musiał coś ustalić z Bluen, korzystając z tego, że do środka jeszcze nikt nie wpadł.
Miękko odłożył kapitana na podłogę, pozwalając mu zsunąć się z ogona. Sam natomiast szybko podpełzł do swojej torby, po czym zaczął w niej grzebać. Zdusił przekleństwo gdy nie znalazł tego czego szukał. Spojrzał na spanikowaną uzdrowicielkę, która dopiero co oświadczyła, że nic nie rozumie. Musiał ją jakoś nakłonić do współpracy.
Podniósł woreczek z ziołami na szyi i przysunął sobie pod nos. Tylko demonstracyjnie, ale i tak się zaciągnął, nie mógł się powstrzymać. Zaraz potem zacisnął worek sznurkiem, tak aby nic nie wypadło i zdjął go. Potem rzucił go w stronę uzdrowicielki, wskazując na Malvira. Zioła w środku działały jak średniej siły narkotyk, który idealnie nadawałby się do tego, żeby lekko wspomóc organizm kapitana. Squamea wiedział, że jeżeli nie dostanie dużej dawki, a jedynie tyle, żeby nie popaść w skrajną depresję, to po jakimś czasie wydobrzeje. Potem po prostu skinął głową, ale to na pożegnanie, po czym szybko wypełzł na zaplecze.
Eugon rozejrzał się po pomieszczeniu. Wbrew temu, co mógłby przypuszczać, był to jedynie magazyn, z którego nie było żadnego wyjścia w postaci drzwi na zewnątrz. Było jednak okno, pojedyncze i szklane. Squamea nie zastanawiał się zbyt długo, musiał jak najszybciej zniknąć gdzieś tak, żeby nikt go nie znalazł. To miejsce odpadało, bo zostanie przetrząśnięte od góry do dołu. Uchylił lekko okno, ale tak, żeby mógł potem je łatwo domknąć. Miał szczęście, że jest otwierane. Łuskowaty zdjął z siebie koszulę i skoncentrował na zmianie postaci. Nie potrzebował ubrań, zresztą, zamierzał tu jeszcze wrócić. Wtedy kiedy się już uspokoi. Nie minęła chwila, a w jego miejscu wił się już zwyczajny wąż, który potrząsnąwszy głową wyciągnął się i wypełzł przez na wpół otwarte okno, po czym zamknął je końcem ogona. Potem gad odpełzł, słysząc z zostawianego za sobą budynku okrzyki i rumor. Wiedział, że daleko go szukać nie będą. Parokrotnie wysunął rozdwojony język, dzięki czemu szybko zdołał znaleźć dla siebie jakąś ciepłą dziurę, która nadawała się w sam raz do zmieszczenia jego grubego cielska. Wiedział, że zanim znów się pokaże, musi upłynąć sporo czasu. Dlatego zwinął się wygodnie i przymknął ślepia, gdzieś w zapadniętej, przez nikogo nie używanej dziurze w daleko położonej ruinie starego domu. I czekał.
Awatar użytkownika
Nocturn
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półkrwi Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nocturn »

        Chwila, w której Blythe mierzył przeciwnika wzrokiem, przedłużała się nadmiernie. Obydwoje jak widać, próbowali odgadnąć, co też za ruch wykona ten drugi i żadne z nich nie zamierzało pozwolić sobie na błąd. Postawny mężczyzna wykazywał się cierpliwością, oczekując na moment, w którym młokos stojący naprzeciwko niego popełni jakąś gafę, rozproszy się i ochoczo przyjmie cios. Blythe widział w jego postawie nadzwyczajną pewność siebie, musiał być przekonany, że góruje nad nim doświadczeniem i że łatwo mu pójdzie z kimś jego pokroju. I w żadnym wypadku nie zamierzał wyprowadzać go z tych nie do końca właściwych przekonań. Natomiast bardzo chciał obrócić je przeciwko mężczyźnie. Zwłaszcza że nietypowy przyjaciel niebieskowłosego wkroczył do gry i zaczął robić spore zamieszanie. Z początku Blythe zignorował niewielkie błyski energii za plecami, uznając, że to sprawka „Gluta”. Kiedy jednak doszło do niego, że Ściana nie wydaje się nimi zaskoczony, odskoczył od niego, zwiększając dystans na tyle, by móc zorientować się w sytuacji, a żeby zdążyć zareagować na jakikolwiek atak ze strony przeciwnika. Głośno przeklął, widząc, że jeden z najemników okazał się magiem. Ściana uśmiechnął się jedynie kpiąco, jakby chciał powiedzieć, że drobna postać nie ma szansy na ucieczkę. Blythe jednak przejmował się bardziej tym, czym też ta mała magiczna bitewka się zakończy. Choć sam korzystał z magicznych zdolności, nie przepadał za magami i magią w ogóle. Używał swych umiejętności, bo były wygodne, jednak nigdy nie chciał zawierzać im całkowicie swojego losu, wiedząc, że niosą ze sobą również spore ryzyko. Teraz również wolał ich nie nadużywać, by przeciwnik nie zaczął kojarzyć faktów. Ten za to, najwyraźniej przekonany, że zyskał właśnie przewagę, doskoczył do niego i zamachnąwszy się ciężko, wytrącił sztylet z drobnej dłoni. Zmarszczył się jednak, gdy nie dostrzegł na młodej twarzy zaskoczenia i dopiero wtedy zrozumiał, że Blythe specjalnie podprowadził go w stronę walczącego z chochlikiem maga. Kiedy mężczyzna spojrzał w górę, było już za późno. Rygiel przeleciał tuż nad nimi, sprawiając, że kilka kropel wody zrosiło wysokie czoło Ściany. Za nim ten się zorientował, na jego karku wylądował kawałek drewna z opadającego powoli sufitu. Blythe oczywiście nie chciał skończyć podobnie, toteż dzięki swojej magii szybko ewakuował się na tę bezpieczniejszą stronę pomieszczenia, do której stworzenie nie zdążyło jeszcze dolecieć. Kiedy szafa opadła z hukiem, całe pomieszczenie zalała fala kurzu, który zbierał się tu już od jakiegoś czasu. Blythe odkaszlnął, przecierając oczy i z niedowierzaniem spoglądając na zniszczenia, jakie dokonały się za sprawą „Gluta”. Ściana leżał nieprzytomnie na ziemi, mag jęczał jeszcze przez chwilę z bólu, bo najpewniej połamało mu parę kości, ale zaraz zamilkł. Jedynie owłosiona kula futra próbowała podnieść się z ziemi, na której znalazła się zapewne dzięki pociskowi magicznej energii, którym oberwała wcześniej. Blythe postanowił zakończyć robotę i szybko podszedł do ostatniego przytomnego najemnika, podkładając mu swoją fiolkę pod nos. Zaraz po tym znalazł się przy magu i zapobiegawczo zrobił to samo.
        - Nie patrz tak na mnie – rzucił w stronę najwyraźniej rozczarowanego brakiem dalszej rozrywki Rygla. - Mam dość spadających na głowę sklepień jak na jeden dzień. - Zerknął w stronę maga i reszty najemników. - Oni tym bardziej.

        Blythe machnął ręką na Rygla, pokazując, by malec zajął się sobą, a on w tym czasie począł rozglądać się za wytrąconym wcześniej sztyletem. Bądź co bądź był przywiązany do swoich rzeczy, a i nie chciał też pozostawiać tu po sobie zbyt wielu oznak swojej obecności.
        - Jak ci się nudzi, to możesz przy nich pomyszkować, może znajdziesz coś ciekawego, na przykład księgę, której szukamy – stwierdził, nawet nie patrząc na to, czy Rygiel usłucha jego niezbyt delikatnej sugestii. Szczerze wątpił, by ją mieli skoro tu na kogoś, zapewne Irelię, czekali. Istniała jednak szansa na to, że stworzonko znajdzie coś interesującego.

        Minęła dłuższa chwila, nim Blythe odnalazł swoje ostrze i umieścił je z powrotem przy pasie. Zastanawiało go, na czym dokładnie najemnikom zależało, czego pragnęła osoba, która ich wynajęła. A zależeć musiało jej bardzo, nie łatwo bowiem znaleźć maga, jeszcze trudniej namówić na współprace za krocie. Tak naprawdę najprościej byłoby związać tych ludzi, poczekać aż się obudzą i z nimi grzecznie porozmawiać. Popytać o to i o tamto. Nie było jednak mowy o tym, by mogli sobie pozwolić na przeprowadzenie małego wywiadu ze Ścianą. Było tylko kwestią czasu, by zaraz nie pojawił się tu jakiś patrol strażników, zwabiony hałasem. Blythe był przekonany, że skoro nawet on usłyszał ten huk, to tym bardziej musiał roznieść się on po najbliższej okolicy. Podszedł więc do leżącego na podłodze Ściany i zastanowił się przez chwilę, czy by go jednak nie dobić, tak ażeby mieć pewność, że sam będzie bezpieczny. Problem tych rozważań rozwiązał się sam, gdy ktoś zaczął siłować się z klamką. Nie było czasu na zacieranie śladów, toteż Blythe po prostu wylał na twarz najemnika całą zawartość swojej fiolki. Być może nie umrze od tego, ale pośpi sobie całkiem dobrze. Tak z dzień, dwa, a jak Blythe będzie miał szczęście, to może nawet dłużej. Ot, sen to zdrowie przecież.

        - Spadamy – mruknął do Rygla i nie czekając na niego, ruszył w stronę, z której przyszedł, chcąc ulotnić się z domu Gerwy najszybciej, jak tylko mógł. Oknem oczywiście. Nie martwił się o towarzysza niebieskowłosego, teraz wiedział już, że faktycznie nie ma ku temu powodów. Ktokolwiek właśnie wszedł do środka, kiedy oni się ulotnili, zapewne pomyślał, że stare domostwo nie wytrzymało. Jeśli nie, to najpewniej zrzucą całą winę na jedynego obecnego tam maga, czyniąc z niego kozła ofiarnego. Dzięki Ryglowi całe to zajście może przejść jako nieszczęśliwy wypadek, na co Blythe liczył. Nie był jednak świadomy, że na górze znajdowali się jeszcze związani strażnicy, a więc nazajutrz może być o tym głośniej, niż zakładał.

        Poruszał się zacienionymi uliczkami, skracając sobie drogę do warsztatu, ale uważając, by nikt go przy tym nie nakrył. Trasa, która wcześniej niemiłosiernie dłużyła mu się w towarzystwie elfki, była teraz całkiem znośna. Ostatni odcinek postanowił przebiec, chcąc wyglądać na bardziej zmęczonego, a jednocześnie pokazać, jak bardzo się spieszył, by dotrzeć na czas. Tak też, kiedy dotarł na miejsce, dyszał lekko, a włosy miał zmierzwione od biegu. Stan udawanego zmęczenia szybko mu jednak przeszedł, gdy zobaczył zebrany pod „Kroplą rosy” tłum.
        - Co na Prasmoka... - wymamrotał, patrząc z niedowierzaniem na ludzi, którzy wykrzykiwali niepojęte dla niego słowa. Coś o jakimś przerażającym potworze. Cokolwiek wydarzyło się podczas jego nieobecności, musiało być to coś... dużego. Przebicie się przez tłum rozwścieczonych mieszczan z pewnością nie będzie należało do najłatwiejszych zadań, ani do najprzyjemniejszych. Blythe westchnął głośno zrezygnowany, przyglądając się zaogniającej się atmosferze. Rozglądając się po okolicy, pomyślał, że właśnie teraz przydałby się „Glut” i te jego magiczne sztuczki, tak dla odwrócenia uwagi... Z drugiej strony Blythe czuł, że będzie żałować, iż w ogóle ta myśl o skorzystaniu z pomocy nieprzewidywalnego stworzonka przyszła mu do głowy.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Bluen jak zaklęta wpatrywała się w miejsce w którym zniknął łuskowaty. Nie mogła przestać myśleć o wężowym stworze. Jego obecność w „Kropli rosy” całkowicie zburzyła spokój i pewność siebie uzdrowicielki. W głowie anielicy zrodziły się dziesiątki wątpliwości, podejrzeń i najróżniejszych teorii na temat pojawiania się eugona w Leonii, a natura Bluen nie dopuszczała do istnienia pytań na które ona nie znała odpowiedzi.
Dotychczasowe badania pozwoliły uzdrowicielce stwierdzić że ludzie nie tolerują wśród siebie odmieńców. Zwykle reagują na nich niechętnie, pogardliwie lub agresywnie, a źródłem takiego zachowania najczęściej bywa zazdrość na to że owe stworzenie w jakiś sposób może okazać się lepsze od człowieka. Zresztą zmiennokształtni wydają się być doskonale o tym poinformowani i zwykle trzymają się z dala od ludzkich siedzib. Nawet te z nich które swoim wyglądem powinny budzić raczej sympatię niż strach. Natomiast stworzenie takie jak Eugon, w ogóle powinno unikać miast. W Leonii jego los był podobny do losów pająka, na widok którego kobieta krzyczy z przerażenia, a następnie miażdży go swoim ciężkim obcesem.
Cokolwiek sprowadziło tutaj zielonowłosego, musiało być dla niego niezwykle ważne. Sam pobyt łuskowatego w mieście stanowił nie lada niebezpieczeństwo, a decyzja o ujawnieniu swojej prawdziwej natury w praktyce oznaczała samobójstwo. Anielica była zdeterminowana aby wyjaśnić tą zagadkę, a nade wszystko dowiedzieć się dlaczego każda wężowa istota w mieście ciągnie właśnie do „Kropli rosy”.
Tymczasem złapała się na tym że trzyma w górze uniesioną dłoń tak jakby machała stworowi na pożegnanie. Bluen natychmiast cofnęła rękę. Nie zdążyła zrobić nic więcej nim pierwsi bohaterowie wtargnęli do wnętrza warsztatu. W rzeczywistości można by powiedzieć że wręcz do niego wpadli, jako że żaden z nich nie zadał sobie trudu by skorzystać z klamki, a drzwi wejściowe zostały z hukiem wyrzucone z futryny.
-Tam jest! Widzę go! Za mną! Uciekł tędy! Nie dajcie mu zniknąć! – Krzyczeli jeden przez drugiego. Gromada łowców przebiegła przez pokój za nic mając protesty gospodyni, czy chociażby fakt iż część z nich stratowała lezącego na ziemi Malwira.
- Co to ma znaczyć? Poszaleliście ludzie? Rujnujecie mi chatę! – Bluen przekrzykiwała gromadę ludzi która urządziła sobie polowanie.
- Zamknij się wiedźmo! Dobrze wiem że spiskujesz wraz z tym potworem! Nic ci to jednak nie da. Spłoniesz za to na stosie! – Zagroził jeden z nowo przybyłych, w którym anielica rozpoznała Hagrona, jednego z wysoko postawionych członków gildii uzdrowicieli. W odróżnieniu od tłumu skupionego przede wszystkim na poszukiwaniu łuskowatego, Hagron koncentrował się na tym by wykorzystać okazję do pognębienia działalności Bluen. – Łapy precz od kapitana! Od tej pory to Gildia przejmuje ten przypadek. Niniejszym zakazuje ci prowadzenia jakichkolwiek praktyk medycznych. – Zagroził uzdrowiciel a dwójka jego pomocników chwyciła ciało Malwira z zamiarem wyniesienie go na zewnątrz.
- Twoja Gildia nie ma uprawnień by wydawać takie decyzję. – Krótko oznajmiła uzdrowicielka.
- Czy więc zaprzeczysz że współpracujesz z potworem? – Podstępnie zapytał Hagron, starając się by słyszało go jak najwięcej ludzi. Anielica wiedziała że nie była w stanie w tej sprawie skłamać.
- Był tutaj ale ja nie miałam żadnego wpływu na to co zrobił. Zresztą nikomu nie wyrządził krzywdy. – Odpowiedziała.
- To przyznanie się! Brać ją!
- Jeśli się na mnie targniesz zrobię ci krzywdę… - Bluen usiłowała ostrzec człowieka ale było już za późno. Na krótko zdążyła tylko dostrzec dłoń mężczyzny z wymierzonym w siebie sztyletem. Zadziałała instynktownie. Wyprzedziła atak, chwyciła napastnika za nadgarstek i za pomocą magii uwolniła jego sumienie.
Większość niegodziwców funkcjonuje głównie dlatego że potrafią zagłuszyć w sobie poczucie winy i odpowiedzialności za uczynione zbrodnie. Jednak gdy ta naturalna bariera zostanie usunięta, świadomość latami czynionego zła, sprawia ból przed którym zwykły człowiek nie jest w stanie się obronić. Hagron zawył z bólu i upadł na ziemię. Bluen mogła korzystać z tej mocy tylko w obronie własnej. Pozostałych, niechcianych gości była w stanie co najwyżej uraczyć złowrogim spojrzeniem. Nie miała zresztą czasu by pojedynczo szarpać się z każdym z napastników. Wiedziała że gdy tylko przekonają się iż w „Kropli rosy” nie ma węża, pójdą szukać go gdzieś indziej. Jej rolą natomiast było znalezienie go jako pierwszej.
– Zajmijcie się kapitanem Malwirem i swoim mistrzem. – Powiedziała w stronę zdezorientowanych pomocników Hagrona. – Jeśli nie macie lepszego pomysłu, tu są zioła które mogą mu pomóc. Tymczasem ja idę zapolować na węża. – Zakończyła Bluen, wkładając na siebie lekką skórzaną zbroję, ekwipunek bojowy i maskujący całość długi niebieski płaszcz.
Na zewnątrz pierwszą osoba na która wpadła anielica był młodzieniec wysłany przez nią do warsztatu Gewry.
- Ty. Wiedziałeś o wszystkim, prawda? Nie uwierzę że to przypadek. A może również cały pokryty jesteś łuskami? Pokazuj! – Oskarżała Bluen, usiłując jednocześnie ściągnąć z chłopaka odzienie by zdemaskować jego tożsamość. Od prawdy dzieliła ją jednak cała masa spinek, zamków i wiązań, a przebicie się przez nie wymagało znacznie więcej czasu niż otrząśnięcie się z szoku w jaki wprawiła młodzieńca.
Zablokowany

Wróć do „Leonia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości