LeoniaLek na troski.

Bardzo duże miasto portowe, mające aż trzy porty, w tym dwa handlowe, a jeden z którego odpływają jedynie statki pasażerskie. Znane z bardzo rozwiniętej technologi produkcji statków i łodzi, o raz hodowli rzadkich roślin nadmorskich.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Lek na troski.

Post autor: Bluen »

Bluen raz jeszcze przyjrzała się swojej pacjentce. Dziewczynka siedziała wyprostowana, ufnym wzrokiem wpatrując się w otoczenie i badającą ją uzdrowicielkę. W odróżnieniu od innych dzieciaków młodej Rith ani trochę nie przeszkadzała atmosfera panująca w „Kropli Rosy”, ani sam fakt iż ktoś miałby sprawdzać jej stan zdrowia. Od czasu do czasu dziewczynka spoglądała w kierunku medykamentów i rekwizytów znajdujących się na półkach, z miną świadczącą o tym iż doskonale rozpoznaje przeznaczenia większości z nich. Być może ta pewność siebie wynikła a z prostej przyczyny - Rith nic nie dolegało, czego nie można było powiedzieć o jej matce. Kobieta cały czas zaglądała Bluen przez ramię z przerażaniem snując opowieści o tym co ją spotkało. Właśnie dzięki takim, nieustanie paplającym klientom, anielica nie musiała opuszczać swojego warsztatu by doskonale orientować się w sytuacji miasta.
- Pani Standin, ja tu naprawdę nie widzę żadnych niepokojących objawów. Córce nic nie jest. – Bluen starała się mówić spokojnie, tak by dotrzeć do roztrzęsionego umysłu kobiety. „Histeria, urojenia, panika i nadmierna opiekuńczość. Jeśli ktokolwiek tu powinien się leczyć to właśnie ty.” - Pomyślała anielica.
- To straszne. Tyle razy mówiłam dzieciakom by tam nie chodzić. – Biadoliła pani Standin – Tłumaczyłam że to niebezpieczna kobieta. Podstępna wiedźma i trucicielka w jednym, ale oczywiście to ziółko nie chciała mnie słuchać.
- Kupi pani ode mnie szczury? – Nieoczekiwanie zapytała Rith.
-Co?
- Stara Gerwa brała każda ilość. Płaciła ruenę za parę, a jak były większe to czasem nawet za sztukę. Mnóstwo dzieciaków je nosiło. Albo żaby, węże albo króliki. – Pochwaliła się dziewczynka.
- Żadnych żab. – Szybko zaprotestowała anielica. – Poza tym jak widzisz ja nie prowadzę badań nad zwierzętami. – Wspomniana przez małą kobieta oficjalnie zajmowała się tym samym co Bluen, bardzo chętnie przechwalając się tym iż usiłuje wynaleźć antidotum na wszelkiej maści trucizny. Gewra była najlepszym przykładem tego że nie ważne jest to co się robi lecz to jak potrafi się sprzedać własną pracę. W rzeczywistości zielarka produkowała więcej wszelkiego rodzaju toksyn niż jakakolwiek jadowita istota na świecie. Co gorsza jej działalność była aprobowana przez władze, a przedstawiciele bogatych rodów stanowili znaczną część klienteli Gerwy. Przynajmniej do czasy gdy stara kobietę znaleziono martwą. Sądząc po nienaturalnym zabarwieniu skóry, powyginanych kończynach i opuchniętej twarzy, trucicielka sama padła ofiara swojego interesu. Sprawa była co najmniej dziwna, gdyż nikt przy zdrowych zmysłach nie podejrzewałby że Gewra może próbować własnych specyfików.
Ale nie to było najgorsze. Jak wyjaśniała Rith, mnóstwo dzieciaków w okolicy zaangażowało się w tą działalność. I to właśnie rówieśnicy małej Standin jako pierwsi odkryli że ich wspólniczka wyzionęła ducha. Oczywiście ich zdaniem ktoś kto płaci za szczury musi być bogaty, a skoro jest martwy to owe bogactwo do niczego nie jest mu już potrzebne. Młoda Rith i reszta jej podobnych najpierw splądrowała cały warsztat Gerwy, wynosząc z niego to co sami uznali za cenne, a że taka okazja nie zdarza się biednym dzieciakom zbyt często, wkrótce w sklepie rzekomej uzdrowicielki nie zostały nawet półki.
- Wyobraź to sobie. Mamy miasto pełne bachorów biegających z śmiertelnymi wywarami i wszystkimi tymi jadowitymi bestiami które ta stara wariatka trzymała w klatkach. Wszyscy przez to zginiemy. – Pani Standin oczyma wyobraźni widziała najstraszliwsze możliwe scenariusze.
- Rith powiedz mi co zrobiliście z asortymentem pani Gerwy? – Usiłowała dopytać Bluen.
- Nie wiem o czym pani mówi. – Odpowiedziała dziewczynka, zdecydowanie nazbyt dojrzała jak na swój wiek.
- Śledczy będą cię o to wypytywać. – Ostrzegła Bluen. Anielica uznała że nie ma sensu wspominać o tym iż specyfiki Gerwy mogą być niebezpieczne. Na pewno nie nie ma sensu mówić o tym komuś kto zarobkowo trudni się łapaniem szczurów czy węży.
- A może nie. – Tajemniczo odpowiedziała Rith. – Możemy już iść mamo?
- Posłuchaj paskudo, jeśli masz pieniądze, rozkazuję ci natychmiast podzielić się nimi ze mną. – Zdenerwowała się pani Standin ciągnąc za sobą córkę.
Uzdrowicielka zastanawiała się przez chwile czy bardziej nie znosi dzieciaków czy tez ich matek. Sama miała dziś znacznie poważniejszy problem, a brzmiał on „kolacja z kapitanem Malwirem”. Rzekomo przyjacielska przysługa za która teraz przyjdzie jej zrobić z siebie pośmiewisko. Być może wybuch epidemii wcale nie był najgorszą alternatywą. Przynajmniej nie musiała zastanawiać się co tez będzie przedmiotem dyskusji.
Awatar użytkownika
Irelia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Irelia »

Ostatnimi czasy Irelia znowu dużo podróżowała. To tu zabawiła tydzień, to tam było jakieś zlecenie. Wreszcie dorobiła się paru groszy i postanowiła gdzieś się na dłużej zatrzymać. Tak się złożyło, że padło na Leonię. Kiedy była dzieckiem mieszkała tu jakiś czas u pewnej staruszki wiec stwierdziła, że dobrym pomysłem byłoby ją odwiedzić. Tylko zaraz jak ona miła na imię... Gerwa? Minęło już dobre parę lat od ostatniego spotkania.
Kiedy przeszła przez bramę prowadząca do miasta od razu usłyszała, że zmarła jakaś kobieta.
"Nie tylko nie to"- pomyślała z rozpaczą.
Szybko pobiegła do domu Gerwy. Kiedy przekroczyła próg zobaczyła tylko kilka poprzewracanych słoików i dwa szczury biegające w popłochu po podłodze.
"Czyli to jednak prawda"- przemknęło jej przez myśl- "pewnie w końcu zatruła się tymi swoimi miksturami. Tyle razy jej mówiłam, żeby przestała się tym zajmować ale ona wiedziała swoje."
Nagle Irelię oświeciło. Wiedziała, że staruszka stworzyła parę naprawdę dobrych antidotum ale wszystkie schowała no i wiedziała gdzie trzyma pieniądze, a z tym ostatnim no nie oszukujmy się elfka zawsze miała problem. Szybko wbiegła na piętro po czym skierowała się do pokoju Gerwy. Odsunęła jedną z desek i wyjęła mała skrzyneczkę, w której to znajdowały się cztery filoki z antidotum i 100 ruenów. Przetarła oczy ze zdziwienia. To przecież drugie tyle co miała przy sobie. Postanowiła zabrać ją ze sobą. Już miała wychodzić kiedy jej wzrok padł na pokuj, w którym mieszkała.Po chwili wahania weszła do niego. Tutaj też już wszystko wynieśli. Jednak większość osób nie miała pojęcia co tak naprawdę kryje się w tym pokoju. Elfka szybko wspięła się na dach po czym przeszła nim do najbliższego drzewa. Tam w dziupli znalazła dokładnie to czego szukała. Wszystkie wywary które kiedykolwiek udało jej się zakupić lub zrobić. Sama nie wiedziała dlaczego je zostawiła. Może dlatego, że nie chciało jej się ich dźwigać, albo może dlatego, że miała nadzieję, że wróci.Tak czy inaczej nie miała co z nimi zrobić, a jedyną sensowną rzeczą było ich sprzedanie. Sama może znała się na tym z czego są zrobione, umiała określić ich działanie ale nie była w stanie powiedzieć ile były warte. Jedyną osobą, która przyszła jej do głowy i która może by je wyceniła a przy jeszcze większym szczęściu i może coś kupiła była Bluen. Pamiętała uzdrowicielkę była u niej raz no może góra dwa razy kiedy to albo rozwaliła sobie kolano albo nieudolnie uczyła się władać sztyletem w wieku kilkunastu lat. Jednak już podczas tych paru wizyt Bluen udało się rozbudzić w Ireli zamiłowanie do lecznictwa. Owszem może i nie była w tym specem jednak zawsze podziwiała takie osoby jak Bluen.
Nie zwlekając ani chwili dłużej udała się do uzdrowicielki.
Ostatnio edytowane przez Irelia 8 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Już od ponad miesiąca niemal nieustannie był w drodze. W okolicach wybrzeża Jadeitów nie brakowało wiosek o niewielkich rozmiarach, w których ludzie nie mieli żadnego uzdrowiciela, czy zielarza. Właśnie z tego powodu (oraz przez spore braki w sakiewce) zawitał w te okolice. Podróżując od wioski do wioski zajmował się sprzedażą wykonywanych przez niego leków i maści. W jednej ze wsi był też potrzebny do nastawienia nogi jakiemuś pechowemu drwalowi. W trakcie tej podróży wykorzystał już bardzo dużą ilość swoich zapasów, a jego torba wydawała się nadzwyczaj lekka. Na szczęście, już nie z powodu sakiewki, w której aż zabrakło miejsca na monety. Squamea zadecydował udać się do Leoni, najbliżej położonego miasta, by tam uzupełnić zapas rzadziej spotykanych w tych okolicach ziół. Miasto było dość duże, a przynajmniej na tyle, by nie musiał się obawiać że tego towaru zabraknie.

Był już w odległości około dwóch i pół godziny drogi od wejścia, gdy było już wyraźnie widać kształty miasta. Nie spieszył się zbytnio, na czasie mu nie zależało. W końcu do zmierzchu było jeszcze bardzo dużo czasu. Uzdrowiciel zadecydował zrobić sobie krótką przerwę w drodze. Usiadł na ziemi i wyciągnął z torby kilka moreli, z których jedną włożył do ust.
- Nie wytrzymam! - usłyszał nagle cienki głos, który chichotał zupełnie tak, jakby jego właściciel się dusił. Spojrzał w tamtą stronę, by zobaczyć jak dżdżownica nagle robi się dziwnie płaska, po czym sama z siebie zwija się w rulon, zupełnie niczym pergamin. Tuż obok leżał Rygiel, który za każdym razem gdy spojrzał na swe dzieło, dostawał ataku śmiechu. Aż dziwne, że chochlik był w stanie śmiać się z niczego przez dwadzieścia cztery godziny na dobę i do tej pory nie dostał jeszcze ataku serca. Chyba kiedyś będzie musiał znaleźć jakąś książkę, która wyjaśni mu to dziwne zjawisko. Chwycił chochlika tak, by mu nie uciekł i wsadził go do torby. Rygiel jednak najwyraźniej nic sobie z tego nie robił, bo dalej wybuchał spazmami cienkiego chichotu. Ale w jednej rzeczy Squamea musiał się z chochlikiem zgodzić - zwój z robaka naprawdę wyglądał zabawnie.
- Masz, zatkaj się. - mruknął, podsadzając Ryglowi pod nos soczystą morelę. Miał nadzieję, że owoc większy od samego stworka wystarczy mu na resztę podróży, a on nie będzie musiał znosić na przykład liści płonących w dół, na dodatek sypiących śniegiem. Słowem - po Ryglu można się było spodziewać absolutnie wszystkiego.

Dwie i pół godziny później, a przynajmniej tak wnioskował z położenia słońca, znalazł się przed bramą. Już tutaj czuł intensywny zapach miasta, ryb, oraz ludzi. Podniósł woreczek wiszący mu na szyi i głęboko zaciągnął się zapachem. Zioła w środku działają niczym narkotyki - uzależniają i otumaniają. Natomiast w jego przypadku zapach ten pozwalał mu na oczyszczenie umysłu, oraz normalne myślenie w towarzystwie. Wolał zażyć dużą dawkę jeszcze zanim wejdzie do środka. Po namyśle wziął jeszcze dwa głębokie zaciągnięcia. Następnie poszedł spokojnym krokiem do uzbrojonych wartowników przy bramie.
Po dokonaniu przez strażników krótkich oględzin jego dobytku, oraz już nie tak krótkim wyjaśnianiu, że nóż jest potrzebny do produkcji leków, został ostatecznie wpuszczony do środka, ku niezadowoleniu jednego z żołnierzy. Zdawało się jednak, że ich praca nie ma większego sensu, bo w Leoni na pewno każdy miał jakiś nóż, a pewnie całkiem sporo obywateli nawet nosiło go przy sobie.
- Przepraszam, gdzie w tym mieście mieszka zielarz, albo uzdrowiciel? - zapytał pierwszą napotkaną kobietę. Ta wpierw przyjrzała się mu, jakby próbując ustalić co z nim nie tak, lecz po chwili wskazała mu kierunek, oraz objaśniła drogę. Przez całą rozmowę Squamea starał się nie patrzeć na kobietę. Potem szybkim krokiem ruszył we wskazanym kierunku.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

W sprawach prywatnych przyjęć organizowanych w kręgach arystokracji, Bluen nie miała żadnego doświadczenia. Jednej rzeczy której już zdążyła się nauczyć to fakt że powiedzenie komuś „możesz na mnie liczyć”, wcale nie jest tylko zwrotem grzecznościowym. W przypadku Malwira owo zdanie było specyficzną zachętą do tego by egzekwować coś co sam żołnierz uznał za dług. Kapitan straży od razu oznajmił czego chce w zamian. Im dłużej uzdrowiciela zastanawiała się nad tą sprawą, tym bardziej wydawała się ona tajemnicza. Najpierw anielica popadała w tarapaty, potem zjawiał się Malwir rozwiązując problem, by ostatecznie żądać czegoś w ramach rewanżu. W każdym razie Bluen zamierzała zrobić wszystko by jakoś wykręcić się z tego obowiązku. Nie chciała uchodzić za kogoś kto nie dotrzymuje zobowiązań, lecz w tym konkretnym przypadku była przekonana iż swoją obecnością tylko zaszkodzi kapitanowi. Z własną niemocą w kwestii okłamywania kogokolwiek, musiałaby powiedzieć prawdę o tym co myśli na temat żołnierza, a to z kolei na pewno nie pomoże mu w awansie. Zresztą kto w ogóle liczyłby się z jej zdaniem?
„Być może jestem zbyt ufna” – pomyślała Bulen – „albo zbyt podejrzliwa, natomiast on z całą pewnością jest nad wyraz natrętny.” Kapitan Malwir przybył do „Kropli rosy” znacznie przed czasem, z zamiarem dokładnego poinstruowania anielicy jak ta powinna zachować się w czasie czekającego ich przyjęcia. Przez ostatni kwadrans żołnierz mówił tylko o tym, a Bluen z całych sił usiłowała zmienić temat, rozpaczliwie wypatrując jakiegoś klienta z bardzo poważnym stanie, dzięki któremu w ramach obowiązku, mogłaby wywinąć się z niezręcznej sytuacji.
- Myślałam że będziesz zajęty sprawą Gerwy. – Spytała Bluen.
- Cho? Nie. Ochszewiście że nie. – Odparł żołnierz nie przerywając podjadania ciasta które uzdrowicielka trzymała dla gości. Zwykle tego rodzaju drobne przekąski starczały jej na tydzień, ale Malwir zdecydował się pochłonąć wszystkie łakocie w ciągu kilku minut. – Sprawie ucięto łeb. Stara była świrnięta i sama się wykończyła. Koniec pieśni.
Oczywiście takie rozumowanie pozwalało straży pozbyć się problemu, a z inteligentnej zielarki robiło wariatkę.
- A dzieciaki?
- Nikt nie wzniósł oskarżenia o kradzież więc tej kwestii również nie ma.
- A co z gildią uzdrowicieli? – Nie dawała za wygraną Bluen. – Z pewnością zaniepokoi ich fakt że nikt nie chce zainteresować się zgonem członka ich organizacji. – Gildia wspomniana przez anielicę zrzeszała większość uzdrowicieli w Leonii, chociaż akurat sama Bluen nie chciała do niej należeć.
- Phhy, zwolniło im się jedno miejsce które z łatwością kimś obsadzą. Oczywiście ty nie musisz się niczym przejmować. Przynajmniej do czasu póki ja tu jestem. – Dumnie oświadczył Malwir – wracając do tematu …
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Uzdrowicielka odetchnęła z ulgą. Ignorując gniewne spojrzenie żołnierza, postanowiła wpuścić gościa. „Oby tylko nie była to następna matka z zdrowym dzieciakiem” – prosiła Bluen.
Awatar użytkownika
Irelia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Irelia »

Przed drzwiami Irelia ściągnęła kaptur. Owszem lubiła w nim chodzić, ale stwierdziła, że nie jest to dobry pomysł straszyć potencjalnego klienta i nie żałowała tego, gdyż w środku zauważyła kolejną osobę. Spostrzegła też, że owa osoba nie była zadowolona z jej przyjścia. „Pewnie pacjent”- pomyślała.
-To ja może przyjdę później- wybąkała- nie będę ci przeszkadzać.

Fakt faktem, że nie była zadowolona z tego iż musi czekać miała nadzieję szybko pozbyć się wywarów i mieć to już za sobą, ale sama doskonale wiedziała, że pacjent jest najważniejszy. Na co dzień nie trudniła się jako uzdrowicielka. Była bardziej zielarką .Jednak od czasu do czasu potrafiła kogoś wyleczyć. Wiele razy zastanawiała się nad pójściem bardziej w stronę uzdrawiania jednak nigdy nie miała ku temu okazji.

W tej samej chwili jej okropna tchórzofretka wyślizgnęła się z torby i pognała do wnętrz budynku.
-Wracaj tu ty mały brzydalu- zawołała za zwierzęciem jednak to usiadło koło ciasta, które miała uzdrowicielka i ani myślało się stamtąd ruszyć. „Czemu ja jeszcze trzymam tego potwora”- pomyślała ze zgrozą- „ani ona ładna ani pożyteczna, a cały czas z nią problemy i karmić trzeba”. Wiele razy próbowała się jej pozbyć jednak za każdym razem kończyło się to powrotem bestii.

-Strasznie za nią przepraszam, już ją stąd zabieram- jak powiedziała tak też zrobiła. Podeszła do stworka, wzięła go na ręce i władowała do torby. Jednak zwierzę nie miało najmniejszej ochoty się poddawać i kiedy tylko elfka zamknęła torbę wyskoczyło i tym razem porwało w ząbki kawałek ciasta po czym czmychnęło pod jedną z półek.

-Ja naprawdę przepraszam, wezmę tego potworka i już mnie tu nie ma- Irelia popatrzyła na mężczyznę. Nie był on zadowolony z jej obecności i miała wrażenie, że z trudem się hamuje aby jej czegoś nie zrobić. Wiedziała, że w jego oczach pewnie jest już najgorszym złem i, że na sto procent nic od niej nie kupi. Następnie spojrzała na Bluen.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

- Najpierw w prawo, kawałek prosto i w lewo... - powtarzał pod nosem udzielone mu instrukcje. Nie były zbyt skomplikowane, powinien trafić w dobre miejsce. Jeżeli nie - cóż, można zapytać jeszcze raz, tylko kogoś innego. Na pewno kiedyś znajdzie drogę. Do tego czasu miał zamiar jeszcze przyjrzeć się architekturze, jeżeliby miał błądzić po mieście. Na szczęście udało mu się trafić bezbłędnie, co można było łatwo poznać po wyglądzie budynku.
Stał teraz przed drzwiami całkiem przyzwoicie wyglądającego zakładu. Nad eleganckimi, przynajmniej w porównaniu z wieloma innymi w mieście drzwiami widniał szyld z napisem "Kropla rosy". Pierwszy raz zawitał do Leonii, lecz miał wrażenie iż taki szyld kiedyś już dane mu było oglądać.
Poprawił włosy, by nie wyglądały całkiem jak sterta siana, ponieważ podczas drogi wiatr robił z nimi co chciał. Koszulę, którą zakupił stosunkowo niedawno, podczas dnia targowego, zapiął po ostatni guzik, by nie wyglądała tak niechlujnie. Potem poprawił sobie torbę na ramieniu i już chciał zapukać by wejść, lecz przypomniał sobie o ziołach. Podsunął zawieszony na szyi woreczek pod nos i wziął kilka głębokich wdechów. Miał szczęście, że sobie przypomniał. Ostatecznie zapukał do drzwi, po czym wszedł do środka zakładu.

Wewnątrz były już trzy osoby, z czego jedna stała za ladą. Najpewniej właścicielka. Oprócz niej, był tam jakiś żołnierz, który nie bardzo wyglądał na zadowolonego, możliwe że z powodu jego przybycia, chociaż kto ich tam wie. Kawałek dalej stała jeszcze jakaś dziewczyna - elfka, która trzymała w dłoniach jakieś futrzaste zwierzę, przypominające chyba wydrę, albo coś podobnego.
Squamea zachowując znane sobie formy kultury panujące w tych okolicach, wchodząc pochylił lekko głowę w stronę zgromadzonych, okazując szacunek. Na okolicznych wsiach taki zwyczaj widywał dosyć często, nawet nieoficjalnie. Jako iż najwyraźniej nikt teraz nie był zainteresowany handlem, lub zajęty rozmową z uzdrowicielką (albo zielarką, lecz to trudno było stwierdzić na pierwszy rzut oka), Squamea podszedł do lady.
- Dzień dobry wszystkim. - przywitał się w typowy dla siebie sposób, po czym spojrzał ukradkiem w stronę elfki. Zwrócił się potem do właścicielki zakładu. - Jeśli można... Chciałbym zakupić spory zapas ziół, oraz trochę specyfików. Jestem wędrownym uzdrowicielem i w trakcie podróży znacznie skurczyły się moje zapasy. Mógłbym zobaczyć co ma pani na sprzedaż? - zapytał kulturalnie, po czym uchylił torbę, by wyciągnąć pieniądze które gotów był wydać. zauważyć, że Rygiel drzemie sobie w środku, lecz po moreli którą tam wrzucił, nie pozostało ani śladu. Zastanawiało go, jakim sposobem chochlik pochłonął owoc niewiele od niego mniejszy, ale na szczęście zdążył się już przyzwyczaić do tego, iż Rygiel w ogóle jest dość... nietypowy.
Awatar użytkownika
Nocturn
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półkrwi Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nocturn »

        Niedługo po wykonaniu zlecenia w rodzinnych stronach Blythe ruszył Rubinowym Szlakiem w stronę Jadeitowego Wybrzeża. Długa podróż przerywana była postojami w pomniejszych wioskach i miastach, które znajdowały się na jego drodze. W międzyczasie dostał nawet kilka mniejszych zleceń, ale żadne z nich nie było na tyle ciekawym, by wytrącić go z rutyny. Z tego też powodu, znudzony, wymyślał dla swojego towarzysza podróży co raz to nowe przezwiska. Svart w odpowiedzi jedynie spoglądał na niego, przeżuwając trawę na poboczu, w taki sposób, jak gdyby ostatecznie stwierdził, że jednak osły są mądrzejsze od tych dziwacznych, dwunożnych istot, do których zaliczał się jego właściciel.

        W czasie krótkiego postoju spojrzenie kruczowłosego wodziło po rysujących się w oddali rysach miasta. Leonia. Był w tym miejscu już kilkakrotnie wraz ze swoim mentorem. Obydwoje doceniali bogactwo towarów, jakie można było tu znaleźć. Egzotyczne dobra, które Blythe widywał wśród handlarzy, czasem sprawiały, że miał ochotę wsiąść na jeden ze statków i wyruszyć w stronę tych dalekich, ale niesamowicie interesujących krain. Zresztą tu zawsze się coś działo, a mnogość możliwości sprawiała tylko, że chciał on dotrzeć do bram miasta jak najszybciej. Tak też, kiedy Svart w końcu łaskawie wykazał chęć, by ruszyć z miejsca, Blythe nie czekał.

        Ostatnim razem, kiedy przekraczał te mury, towarzyszył mu Khazhak. Teraz jednak wiedział, że będzie musiał odnaleźć się w mieście sam, a to oznaczało też, że trzeba będzie odnowić znajomości, które udało mu się tam zawrzeć jeszcze przed śmiercią mentora. Postanowił więc, że jeszcze tego wieczoru odwiedzi odpowiednią klientele, pozostawiając krótkie liściki, w których to oznajmi, że Nocturn zawitał do miasta, a także zostawi informacje o tym, w jaki sposób można się z nim skontaktować. Liczył na to, że wydarzy się coś ciekawego, ale wiedział też doskonale, iż może się okazać, że żadne z domniemanych zleceń nie będzie warte zachodu najemnika.

        Zbliżając się do bram, już z daleka zauważył budzących się powoli do życia wartowników. Nie chcąc narażać swojego osła na przegrzanie, unikał długich marszy w czasie gdy temperatury były najwyższe. W taki też sposób jeszcze nad ranem znalazł się przed dwójką mężczyzn, którzy najwyraźniej nie byli zbyt zadowoleni z pracowicie zapowiadającego się dnia. Kiedy załatwił już z nimi sprawy, udał się w stronę karczmy, której właściciel miał u niego i jego mentora niewielki dług wdzięczności a, jako że ci nierzadko solidnie wynagradzali mu swój pobyt, zawsze witał ich z otwartymi ramionami. Zdziwił się jednak, gdy zobaczył podrostka jedynie z osłem, bez starszego mężczyzny i powozu. Blythe wytłumaczył, co stało się z opiekunem, nieco jednak naginając prawdę, a później ze smutnym wyrazem twarzy słuchał składanych mu przez karczmarza kondolencji, ciesząc się z darmowego posiłku.

        Gdy miał już Svarta z głowy, a rzeczy wylądowały w zabezpieczonym przez niego dodatkowo pomieszczeniu, zostawiwszy tam skórzaną kamizelkę, w której było mu za gorąco, wyruszył do jednego z tutejszych, znajomych uzdrowicieli, z którym Khazhak często dyskutował o różnorakich medykamentach. Tam też, jak zresztą się spodziewał, uzyskał swoiste sprawozdanie na temat tego, co dzieje się w mieście. Oczywiście gęsto poprzeplatane mniej istotnymi plotkami. Usłyszał zatem także kilka zdań o niesławnej trucicielce. Miał wrażenie, że chyba kojarzył jej imię. Uznał, że skoro zajmowała się truciznami, to zapewne jego mentor prowadził z nią jakieś interesy. Miał w końcu sporo znajomości, a nie wszystkimi dzielił się ze swoim uczniem. Jednak sam Blythe z pewnością kobiety tej nie znał, a skoro już nie oddychała i nie dało się z nią porozmawiać, to informacje na jej temat wydawały mu się poniekąd nieistotne. Jeśli ludzie usilnie mówili o kimś w ten sposób, to albo był to człowiek święty, albo gadali, co im ślina na język przyniesie, a że nie był z tą sprawą bezpośrednio powiązany, szybko przestał zaprzątać sobie nią głowę. Mężczyzna, u którego zawitał, zaproponował mu nawet, by został w mieście, bo przecież tu miałby wygody, których z pewnością nie doświadczał podczas samotnych podróży szlakami. Blythe jednak grzecznie odmówił i mając już to, po co przyszedł, szybko się ulotnił. Staruszek może i posiadał sporą wiedzę, ale jego lizusostwo bywało niezmiernie irytujące. Stanowczo wolał więc ośle towarzystwo upartego Svarta.

        Zielone oczy wyłapywały co ciekawsze towary oraz rozmowy miejscowych, kiedy przechadzał się uliczkami Leonii. Ostatecznie pochwycił on wymianę zdań dwóch plotkujących między sobą kobiet o jakimś niebieskowłosym mężczyźnie i zagaił, wyraźnie zaintrygowany. Nigdy nie widział ów koloru na czyjejś głowie i zainteresowało go, w jaki sposób został on uzyskany. Do głowy nie przyszło mu nawet, iż mógł być naturalny, a zamiast tego roiło się w niej już od pomysłów na składniki, z których być może mógłby uzyskać takowe cudo, a później... Później mógłby na nim dodatkowo zarobić. Zdecydował rozejrzeć się za osobnikiem z nietypową czupryną. Ochoczo ruszył więc za instrukcjami kobiety, mając nadzieje, że znajdzie jegomościa w miejscu, które wskazała. Nie minęło zbyt wiele czasu, nim Blythe znalazł się zaledwie parę kroków od „Kropli rosy”, zupełnie nie spodziewając się nieco chaotycznej sytuacji, rozgrywającej się w siedzibie uzdrowicielki.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Nadzieja Bluen na pozbycie się towarzystwa Malwira szybko przepadła. Elfka stojąca w progu warsztatu z całą pewnością nie wyglądała na pilny przypadek, którym uzdrowicielka mogłaby się wytłumaczyć przed kapitanem straży. Anielica była przekonana iż kojarzy swojego gościa, jednak przy takiej ilości klientów trudno jej było zapamiętać imiona wszystkich, którzy kiedykolwiek odwiedzili „Kroplę rosy”. Zwłaszcza jeśli brać pod uwagę dość stresującą sytuację w jakiej aktualnie znalazła się Bluen. W każdym razie anielica nie zamierzała się poddawać. Istniał jeszcze cień szansy że elfka przybyła tutaj by zaprowadzić uzdrowicielkę do kogoś bardziej cierpiącego.
- Yyy… wejdź, oczywiście… jeśli czegoś ci potrzeba to chętnie zobaczę czy mogłabym pomóc. – Wydukała wreszcie gospodyni, na widok dziewczyny. Elfka wyglądała jakby wahała się czy rzeczywiście powinna skorzystać z zaproszenia, za to jej zwierzątko nie miało w tej sprawie żadnych oporów. Małe stworzonko od razu wdarło się do środku czując się tu jak u siebie, a Bluen i jej nowy gość natychmiast podjęły nieudolne starania w kwestii ujarzmienia urwisa. Anielica uważała że trzymanie jakichkolwiek zwierząt, zwłaszcza tak energicznych i skorych do psot, w miejscu takim jak „Kropla rosy” było niebezpieczne. Stworzonko łatwo mogło coś przewrócić lub zbić, albo co gorsza skosztować substancji która okaże się dla niego katastrofalna w skutkach.
Niestety tchórzofretka okazała się zbyt szybka zarówno dla uzdrowicielki jak i Irelii, a na domiar złego rzucając się na ciastka naraziła się również kapitanowi straży. Malwir zareagował z złością i wstrętem jakby miał przeciw sobie śmiertelnego wroga. Usiłując pochwycić ciastkowego rywala, sam wywoływał więcej szkód niż małe zwierzątko, przewracając wszystko co stało na drodze między nim a futrzakiem. Instynktownie wyczuwając zagrożenie, tchórzofretka gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, boleśnie zadrapała dłoń mężczyzny, aż Malwir krzyknął z złości. Żołnierz chwycił po nóź, teraz już zupełnie nie kryjąc się z zamiarami tego co pragnie uczynić z zwierzakiem.
- Zapłacisz mi za to bydlaku! Targnięcie się na przedstawiciela władzy karne jest śmiercią! – Krzyknął mężczyzna obalając regał za którym schowała się tchórzofretka.
- Kapitanie, proszę się opanować! – Prosiła Bluen przekonana iż za chwilę zupełnie zdemolują jej warsztat, jednak wraz z dobrymi manierami wyparował również rozsądek żołnierza.
Dla uzdrowicielki nie była to nowa sytuacja. Kobieta, mieszkająca sama, prowadząca interes który awanturniczej części społeczeństwa kojarzył się głównie z łatwym zarobkiem i alkoholami, musiała umieć radzić sobie w chwilach gdy trzeba było wyprosić niechcianego gościa. Bluen zwykła w takich sytuacjach posługiwać się magią, jednak w dbałości o zachowanie pozorów, równie cennym rekwizytem okazywał się pokaźna pałka. Porywczemu intruzowi który na drugi dzień obudził się z guzem na głowie, łatwiej było zrozumieć co zaszło w czasie jego niefortunnej przygody. Między innymi do tego przydawał się Malwir. Dzięki pomocy kapitana, Bluen nie musiała tłumaczyć się z wywleczonych przed „kroplę rosy” nieprzytomnych osobników. Uzdrowicielka nie spodziewała się jednak że kiedykolwiek będzie zmuszona wynosić samego stróża prawa.
Wewnątrz pomieszczenia zapanował zupełny chaos. Malwir demolował co się dało, Irelia goniła tchórzofretkę, anielica usiłowała powalić kapitana, wymachując maczugą na oślep, a na to wszystko do środka wszedł kolejny przybysz, racząc zebranych przemową której i tak nikt nie miał czasu słuchać. Bluen nie miała pojęcia jak długo nieznajomy tu jest i czego chce. Była zbyta zaaferowana całą sytuacją by zwrócić uwagę na kolejnego gościa, za to impulsywny kapitan wpadł na niego z złością.
- Wynocha stad śmieciu! Nie widzisz że zamknięte!
Awatar użytkownika
Irelia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Irelia »

Irelia nie miała zamiaru wchodzić. Stwierdziła, że nie będzie przeszkadzać. Jednak jej zwierzątko nie miało żadnych wątpliwości czy skorzystać z zaproszenia Bluen. Wbiegło do środka i pochwyciło w ząbki kawałek ciasta. Kapitan wyraźnie się zdenerwował i wyciągnął nóż targnąc się na życie tchórzofretki. Owszem może Irelia jej nie znosiła jednak już zdążyła się do niej przywiązać.I żal jej było zwierzaka. Odruchowo chwyciła za sztylet, który udało jej się przemycić do miasta gotowa w razie potrzeby bronić stwora. W sumie to co jej mogło grozić? Bycie poszukiwaną? Wygnanie z miasta? O kapitana się nie bała, nie wyglądał na kogoś przed kim nie zdołała by uciec. Szybko się jednak opanowała i schowała broń mając nadzieję, że kapitan jej nie zauważył. Pobiegła za swoim zwierzakiem. Niby tchórzofretka była szybka ale zawsze wcześniej czy później wracała do właścicielki. Jednak tym razem biegali w kółko i nie mogli jej złapać. Nagle do elfki dotarło czemu zwierzę ucieka "Ona się po prostu boi"- pomyślała.
-Spokój- krzyknęła pokładając niepostrzeżenie nogę kapitałowi, który cały czas biegał i robił hałas. Ten przewrócił się i rozciął sobie jedną brew swoim własnym nożem. Jednak chyba nie zauważył przez kogo się przewrócił i całą winę zrzucił na zwierzaka, które w miarę jak sytuacja się uspakajała zbliżała się w stronę Irelii. Elfka chwyciła tchórzofretkę i schowała do torby. Tym razem zwierzę nie wyskoczyło z niej.
Dopiero teraz Irelia rozglądnęła się po "Kropli rosy". Straty nie były wielkie. Kilka rozbitych fiołek i mikstur wydanych na podłogę. No i kapitan mruczący oszczerstwa pod adresem tchórzofretki i próbujący zahamować niewielki krwotok znad brwi.
-Ja to posprzątam i odkupię wszystko co zostało zniszczone powiedziała mając nadzieję, że nie rozbiła zbyt drogich specyfików.
Ostatnio edytowane przez Tilia 8 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Powód: uwaga: "tchórzofretka" :)
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Sytuacja w "Kropli rosy" prezentowała się względnie spokojnie jeszcze kiedy wchodził. Jednak zaraz po tym, w pomieszczeniu zapanował chaos. Squamea z początku nie zwrócił nań najmniejszej uwagi, gdyż powodem całego zamieszania było małe, futrzaste stworzonko. Gryzoń wyskoczył z rąk elfki i z zapałem godnym największego łasucha rzucił się na ciastka leżące na blacie. Wpierw smakołyki zostały lekko staranowane, a zaraz potem postrącane przez zwierzę. Zaraz potem strażnik, jak i elfka zaczęli gonić futrzaka, choć z wyraźnie różnymi zamiarami. Zwierzę przestraszyło się i zaczęło biegać po całym zakładzie jak oszalałe. Zarówno gryzoń jak i strażnik poprzewracali sporo rzeczy, a część ze szklanych butelek potłukła się, wylewając na podłogę różnokolorowe substancje. Sprawa pogorszyła się jeszcze bardziej, gdy mężczyzna sięgnął po nóż, a właścicielka zakładu wyciągnęła drewnianą pałkę.
Zaczynało to wyglądać naprawdę nieciekawie. Zanosiło się chyba na prawdziwą bójkę. A on naprawdę nie miał ochoty potem opatrzać ran po nożu. Jako iż nie miał specjalnego wyboru, musiał zainterweniować. W końcu zawsze lepsze to, niż potem oglądać pobojowisko.
Squamea odrzucił torbę na ziemię, uznając, że nie będzie mu teraz potrzebna. Kątem oka dostrzegł, jak oszołomiony Rygiel stara się wypełznąć z torby. Spojrzał w stronę, gdzie było najgoręcej, to znaczy tam, gdzie aktualnie znajdował się psotny zwierzak. Uzdrowicielka machała na oślep maczugą, co wyglądało komicznie, zważywszy na to, że prawie w ogóle nie trafiała. Mimo to wydawało się, że jest po jego stronie, to znaczy, że również chce zaprowadzić porządek. Całe szczęście, nożownik chyba jeszcze nikomu niczego nie obciął.
Squamea podszedł do przodu, zachowując jednak w miarę bezpieczny dystans. Uznał, że najlepiej będzie uspokoić całe towarzystwo.
- Spokój! - krzyknął, a przez pomieszczenie przetoczyła się fala energii, niewyczuwalna dla nikogo, kto nie znał się na magii. Bardzo silny impuls energii uderzył w każdą istotę w pomieszczeniu. Magia emocji w rzeczywistości była bardzo przydatnym narzędziem. W tym wypadku sprawił, że każda z osób, zaczęła odczuwać silne zniesmaczenie przemocą, tak silne, że nawet sam kapitan straży poczuł się głupio.
Energia ta zadziałała zaraz po tym, gdy elfka podłożyła strażnikowi nogę i gdy ten przewrócił się i rozciął sobie brew. Poza tym zdawało się, że wszystko już powoli się kończyło.
- Natychmiast przestańcie! - warknął dla pewności. Po pomieszczeniu przeszła kolejna fala energii, tym razem słabsza, lecz uzdrowiciel był pewien że to wystarczy.
Przyjrzał się poczynionym stratom i uczestniczącym w walce osobom. Najbardziej ucierpiał kapitan, który oprócz rozcięcia sobie brwi pokaleczył się jeszcze o rozbite na ziemi szkło. Poza tym, nie widać było przynajmniej na pierwszy rzut oka żadnych otwartych ran.

Uzdrowiciel pospieszył do torby i wyciągnął z niej kilka wilgotnych, nieususzonych liści. Zauważył, że chochlik gdzieś zniknął, jednak tym nie miał czasu się teraz zajmować. Podszedł do poszkodowanego, lecz gdy próbował zająć się jego raną, strażnik odepchnął go, mamrocząc jakieś przekleństwo.
- Natrzyj tym rany. Szybciej się zagoją, może nawet nie pozostawi śladów. - oświadczył, podając kapitanowi przyniesione liście. Strażnik jednak odtrącił jego rękę, ponownie klnąc. Squamea zrozumiał, że nie jest przez niego mile widziany. No trudno, nie chciał pomocy to nie. Nie było większego sensu, by go co do tego przekonywać. Odłożył liście z powrotem do torby.

W pewnym momencie spostrzegł, gdzie ukrył się chochlik. Rygiel siedział na podłodze, obracając w dłoniach kawałek rozbitej butelki. Uzdrowiciel wiedział, co się zaraz stanie.
- Rygiel! - warknął, lecz było już za późno. Kawałek szkła eksplodował na miliony mniejszych, które posypały się na ziemię. W chwilę potem szklana warstwa rozpłynęła się w powietrzu, jakby w ogóle jej tutaj nie było. Co dokładnie chochlik zrobił, tego nie wiedział. Rygiel wybuchnął swoim piskliwym śmiechem.
Jeżeliby się nad tym zastanowić, to w sumie chochlik zaczął im pomagać w sprzątaniu. Cały ten bałagan wypadało przecież posprzątać, a szkło walające się po podłodze skutecznie utrudniało sprawę. Pokaleczone stopy są w końcu dość bolesne.
- Rygiel? Umiesz to powtórzyć? - zapytał go. W odpowiedzi kolejny kawałek szkła rozpadł się, a potem dosłownie wyparował. Squamea zazwyczaj nie był zadowolony ze zmieniania przez chochlika podstawowych praw fizyki, lecz tym razem całkiem mu się to spodobało. Postanowił pozostawić Rygla samemu sobie, który zajął się dalszym wysadzaniem bałaganu w powietrze.
- Może nawet nie będzie trzeba sprzątać... - mruknął.

- Wybaczcie, że się nie przedstawiłem. Na imię mi Squamea. - oświadczył. Potem popatrzył po obu kobietach i westchnął. - W całym tym bałaganie zupełnie o tym zapomniałem.
Awatar użytkownika
Nocturn
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półkrwi Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nocturn »

        Przystanął na chwilę przed „Kroplą rosy”, przyglądając się drzwiom w ciszy. Musiał przyznać, że kompletnie nie kojarzył szyldu. Khazhak pokazał mu kilka miejsc, w których zawsze mógł uzupełnić brakujące specyfiki, zioła, czy dostać, niedostępne w żadnym innym miejscu Alaranii, rośliny. Niestety, zawsze było to „po drodze”. Mentor nigdy nie miał czasu na zwiedzanie, chadzając w specyficzne miejsca, w całkiem konkretnych celach. Blythe siłą rzeczy musiał podążać za nim, gdyż jego opiekun nigdy nie przyjmował odmowy. Odkrywanie uroków miasta, które znał od bardziej „biznesowej” strony, było więc dla niego czymś całkiem nowym i, musiał przyznać, był ciekaw tego, co znajduje się za drzwiami. Jednocześnie nie oczekiwał od owego przybytku zbyt wiele.

        Uchylając nieznacznie drzwi, pochylił lekko głowę w powitalnym geście. Nie zdążył jednak przekroczyć progu, a jego oczy już ujrzały niezwykle absurdalną sytuację. Blythe na szybko zarejestrował kilka przekleństw, wymachującą pałką kobietę, bałagan i mężczyznę biegającego z nożem. Gdzieś zamajaczyła także postać skruszonej elfki, a do jego uszu dotarł stłumiony „rozkaz” jegomościa o niebieskich włosach. Stanowczo powątpiewał, by kolejne krzyki pomogły w zaistniałej sytuacji, ale skoro w całym tym zamieszaniu nikt nie zdawał się zwracać uwagi na lekko uchylone drzwi, z powrotem je zamknął.

        Ponownie stojąc przed siedzibą uzdrowicielki, potarł palcami nasadę nosa i westchnął ciężko. Ponieważ znajdował się na zewnątrz, nie poczuł skutków magicznej sztuczki, która właśnie działała cuda za drzwiami. Zresztą na niewiele by się w jego przypadku zdała, gdyż Blythe, tak czy inaczej, pozostawał oazą spokoju, a i wolał rozwiązywać problemy raczej dyskusją, aniżeli poprzez pięści. Jednak jakąkolwiek nienaturalną próbę wpływania na jego umysł, uznałby zapewne za pewien rodzaj ciosu w plecy, a to nie rzutowałoby pozytywnie na przyszłe relacje. Szczęśliwie nieświadomy owego zajścia, rozważał, czy powinien był wkraczać do środka. Obecność niebieskiej czupryny była niezbitym dowodem na to, że faktycznie znalazł się tam, gdzie znaleźć się powinien. Ubiór jegomościa biegającego z niebezpiecznym ostrzem wskazywał jednak na możliwe dalsze problemy. Ostatecznie Blythe energicznie otworzył drzwi przybytku na oścież, uznając, iż w razie komplikacji po prostu się ulotni. Leonia nie była przecież małym miasteczkiem, w którym wszyscy się znali, a więc łatwo było unikać niepożądanych spotkań.

        Jego prawa brew uniosła się nieznacznie w zdziwieniu. Był nawet gotów na to, by pomóc opanować sytuacje, ale zastał w pomieszczeniu jedynie dziwaczną stagnację. Widocznie nie było mu dziś przeznaczone zostać bohaterem „Kropli rosy”. Zielone spojrzenie spotkało się z tym kapitana straży, który swoją drogą wyglądał tak, jak gdyby sam nie do końca wiedział, co właściwie właśnie tu zaszło. Po twarzy spływała mu stróżka krwi, a zmarszczki pogłębiły się w niezadowoleniu. Blythe jednak zignorował jego nieuprzejme warknięcie, opierając się o otwarte drzwi.
        – Spokojnie – zaczął z lekkim uśmiechem, machając ręką w taki sposób, jakby chciał poinformować kapitana, by ten dał mu spokój i zaraz wskazał palcem na mężczyznę z niebieskimi włosami. – Ja tylko do niego.

        Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, gdy dostrzegł krzątające się po podłodze stworzenie. Mogło się wydawać, że poświęcił jego fascynującym wyczynom całą swoją uwagę, ale co jakiś czas zerkał na zgromadzone w pomieszczeniu osoby, uznając je za nieco... nieobliczalne. Wciąż także pilnował, by drzwi pozostały otwarte, wpuszczając do środka świeże powietrze. Już wcześniej poczuł woń rozlanych specyfików, a sam doskonale wiedział, że nadmierne wdychanie takowych oparów, zwłaszcza gdy nie było się do nich przyzwyczajonym, mogło mieć nieprzyjemne implikacje. Poza tym warto było pozostawić sobie jakąś „drogę ucieczki”, tak na wszelki wypadek, gdyby w izbie znów zrobiło się niebezpiecznie.
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Bluen odetchnęła głęboko. Potrzebowała chwili wytchnienia by zmierzyć się z zaistniałą sytuacją. Przede wszystkim uzdrowicielka uznała że powinna rozsądniej formułować swoje prośby, gdyż nazbyt łatwo pragnienia anielicy obracały się przeciwko niej. Ledwo zdążyła pomyśleć że nie miała by nic przeciwko większej ilości pracy, a momentalnie „kropla rosy” wypełniła się ludźmi, zwierzętami i innymi tajemniczymi stworzeniami, pochodzenia których uzdrowicielka nie była do końca pewna. Wyczuwalny w izbie krótki impuls energii, sprawił iż przez chwile Bluen zaczęła wątpić czy przypadkiem sama nie jest odpowiedzialna za wszystko. Raczej mało prawdopodobnym był fakt iż anielica nie kontrolowałaby swoich mocy, ale z drugiej strony efekt wywołany przez magię utożsamiał się dokładnie z tym co sama Bluen chciała osiągnąć.
Chowając za plecy trzymaną w ręku pałkę, gospodyni dyskretnie odłożyła broń, chcąc uniknąć kłopotliwych spojrzeń. Z zainteresowaniem przejrzała się zebranym, szukając tego który jest odpowiedzialnym za opanowanie narastającego zewsząd chaosu. Elfkę i Malwira raczej mogła wykluczyć. Podobnie zresztą gapiów którzy zwabieni hałasem nagle poczuli potrzebę zajrzenia do wnętrza warsztatu uzdrowicielki. Pozostawał zatem niebieskowłosy. Wbrew temu co można było przypuszczać, Bluen nie czuła wcale wdzięczności względem nieznajomego. Co więcej jej postawa zdradzała bardziej oznaki niechęci. Przypuszczała że jej nowy gość, przedstawiający się jako Squamea przybył tu z polecenia Gildii Uzdrowicieli, co dla samej anielicy oznaczało kłopoty. Mężczyzna od razu zaczął dominować w pomieszczeniu, podporządkowując sobie działania znajdujących się w nim osób. Natomiast samą próbę udzielania pomocy kapitanowi straży w izbie innej uzdrowicielki, bez jej wyraźnej zgody, Bluen traktowała niczym przejaw bezczelności. Podobnie zresztą jak zapał wszystkich do sprzątania w jej izbie.
Najbardziej z tego wszystkiego dziwiło ją zachowanie Malwira. Kapitan straży jak do tej pory uchodził za ikonę opanowania i rozsądku, a fakt iż zacznie szaleć z względu na tak błahą rzecz jaką jest kilka ciastek, wydawał jej się zupełnie nieprawdopodobnym. Uzdrowicielka pamiętała jak często sam Malwir sam powtarzał jak ważna w jego pracy jest odporność na stres.
- Proszę to zostawić. Nic się nie stało. – Zaczęła tłumaczyć Bluen, a na jej twarzy od razu pojawił się grymas bólu. Dla niepotrafiącej kłamać dziewczyny, nawet tak błahe stwierdzenie wiązało się z udręką.. – Znaczy się nie stało się nic czego nie byłabym w stanie naprawić sama. – Natychmiast poprawiła się uzdrowicielka. Zdecydowanie nie chciała by ktokolwiek inny grzebał w jej osobistych rzeczach. Anielica chwyciła za miotłę dając pozostałym znak iż powinni odsunąć się z dala od leżących na ziemi przedmiotów. Wprawdzie sama awantura trwała ledwie kilka sekund, jednak straty nią wywołane kosztować będą kilka tygodni ciężkiej pracy. Bluen większość mikstur przygotowywała sama, z względu na skromne fundusze, ograniczając zakupy do niezbędnego minimum. Samo szkło będzie kosztowało ją majątek.
- Masz bardzo energicznego zwierzaka. – Uzdrowicielka zwróciła się do elfki mając nadzieję że ton jej głosu brzmi żartobliwie. - Niestety nie mogę dać ci przepisu nie te smakołyki jako że sama dostałam je w podziękowania za okazaną pomoc. Ale możesz zapytać o nie panią Fris. Przypuszczam jednak że to nie z jego powodu do mnie przyszłaś. Prawda?
Bluen celowo nie odzywała się do niebieskowłosego. Przyszedł tu jago drugi więc mógł poczekać. Zwłaszcza jeśli należał do Gildii Uzdrowicieli. Dyskretnie tylko spojrzała w jego kierunku by od razu stwierdzić ze coś jest nie tak. Zresztą nie dotyczyło to samego Łuskowatego a kapitana Malwira, który leżał na podłodze z siną twarzą, jakby właśnie się dusił.
- Ja… potrzebuję….. Gerwa….. leki. – Wycharczał gwardzista.
Awatar użytkownika
Irelia
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Irelia »

Irelia doskonale wyczuła impuls energii jednak był za mocny aby się mu postawić. Nawet jeśli znała jakieś podstawy magii to wraz ze śmiercią jej matki nie miała nikogo kto by ją uczył. Sama coś tam próbowała, ale wszystko kończyło się na opanowaniu magii życia i to na średnio zaawansowanym poziomie. Z magią emocji miała jeszcze większe problemy- znała tylko podstawy.
Na początku chciała pomóc kapitanowi jednak stwierdziła, że po pierwsze jest on wściekły za zjedzenie ciasta, a Irelia była pośrednim sprawcą tej sytuacji, a po drugie zdawała sobie sprawę, że jest to izba uzdrowicielki i pomoc poszkodowanemu byłaby objawem bezczelności toteż bardzo się zdziwiła kiedy niebieskowłosy przybysz rzucił się do pomagania. "Co za odwaga ciekawe co na to uzdrowicielka w końcu to jej izba"- pomyślała.
-To ja może przynajmniej zapłacę za szkło- zaoferowała. To mówiąc otworzyła sakiewkę i wyjęła z niej równowartość mniej-więcej 50 szklanych fiolek. Czuła się winna tej sytuacji i nie chciała, ale na uzdrowicielkę przypadły całe koszty.
-Tak, właściwie to przyszłam tu zorientować się w cenach specyfików produkowanych przez...- nagle urwała gdyż jej wzrok zawisła na leżącym na ziemi kapitanie. Była cały siny. Dusił się.
- On się dusi - powiedziała do uzdrowicielki. Wtedy Kapitan wycharczał coś o Gerwie i lekach.
- Umiesz mu pomóc? - dość głupie pytanie w stronę Anielicy, ale w tym momencie elfka o tym nie myślała. Była przekonana, że to przez to, że się przewrócił. Wtedy uświadomiła sobie, że zabrała leki od Gerwy, a kapitan ewidentnie ich potrzebował. Nie myśląc długo otworzyła torbę i wyjęła wszystkie mikstury jakie tam miała po czym oddzieliła tek, które znalazła u Gerwy. Tylko, która miała mu pomóc? Nie wiedziała tego.
- To są jakieś leki, które znalazłam u Gerwy. Zawsze je chowała więc chyba są cenne, ale nie wiem której użyć. - miała nadzieję, że Bluen nie będzie urażona tym, że na środku izby wyjęła mikstury teoretycznie nieznanego pochodzenia, ale elfka nie miała ochoty mieć kapitana na sumieniu więc zrobiłaby wszystko by uniknąć jego zgonu.
Awatar użytkownika
Squamea
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Squamea »

Zaraz potem, gdy się przedstawił, zorientował się, że coś jest nie tak, jak według niego być powinno. Mianowicie właścicielka zakładu patrzyła nań niezbyt przychylnym okiem, chociaż nie do końca zdawał sobie sprawę dlaczego. W końcu, przecież to on opanował sytuację, która mogła się dość nieprzyjemnie zakończyć. Działanie zaklęcia przeminęło już ładną chwilę temu. Może chodziło jej o chochlika, który sprzątał za pomocą tworzenia miniaturowych eksplozji? To było dość prawdopodobne, bo Rygiel niezależnie od tego co robił, niemal zawsze był niezwykle irytujący. Choć z drugiej strony... Skoro rzeczywiście sprzątał, to nie widział powodu, by się na niego gniewać. Toteż powód również musiał być inny. Może tu chodziło o jego włosy? Squamea nie wiedział, dlaczego miałby to być powód do takiego nieprzyjaznego spojrzenia. Zazwyczaj kolor włosów mało komu przeszkadzał, gdyż niemal nikogo nie obchodziło to, dlaczego jest niebieski. Nawet jeśli zdarzały się od tego wyjątki, to było to dość rzadkie zjawisko, w dodatku występujące niemal jedynie wśród mężczyzn.
Dopiero po chwili zdołał zorientować się, co zrobił nie tak. Rzeczywiście mógłby to być powód do nieprzyjaznego zachowania. W końcu, gdy uspokoił zgromadzenie, poszedł po zioła z zamiarem pomocy mężczyźnie. Właściwie to mogło zostać przez właścicielkę źle odebrane, gdyż znajdowali się teraz przecież na terenie jej zakładu. Coś jak odebranie klienta, tylko... w sposób bardziej radykalny. Tyle że przecież strażnik nie przyjął jego pomocy. Squamea postanowił spróbować naprawić ten błąd.
- Ach... Wybacz. - Zwrócił się do uzdrowicielki. - Dopiero co przybyłem do Leonii, nie wiedziałem, że istnieją tu jakieś niepisane zasady...

Uwagę uzdrowiciela zwrócił głos kogoś, kto dopiero co wszedł do środka. Był to mężczyzna, a raczej chłopak dopiero wchodzący w wiek dorosłości. Miał długie, czarne włosy, oraz intensywnie zielone oczy. Wyglądał, jakby był zainteresowany jego osobą, co również oznajmił kapitanowi straży, leżącemu wciąż na podłodze. Squamea podszedł kawałek w jego stronę, po czym zapytał:
- Tak? W jakiej... - powiedział, ale nie zdążył dokończyć. Rygiel, najwidoczniej wywęszywszy okazję do ciekawej zabawy, wleciał uzdrowicielowi we włosy i pociągnął za nie. Zachichotał głośno, po czym zapytał nowoprzybyłego piskliwym głosem:
- Czego chcesz od Szczurojada? - po powiedzeniu tego, wybuchł śmiechem.
- Zamknij się, Glucie. - mruknął Squamea. - Idź wymądrzać się gdzie indziej.
Spróbował pochwycić chochlika, lecz za każdym razem ten jakoś mu się wymykał, nieustannie chichocząc i powtarzając w kółko: "Szczurojad!" Squamea ostatecznie zrezygnował i zaczął ignorować Rygla.
- O co chodzi? - Zapytał przybysza, który wydawał się być co najmniej zaskoczony dziwnymi poczynaniami chochlika, który nadal nie zostawił w spokoju niebieskich włosów uzdrowiciela. - Zignoruj go, on jest tylko denerwujący.

W tym momencie usłyszał dziwne charczenie, a potem komentarz: "on się dusi". Nie do końca był zorientowany, co znowu się wydarzyło, ale wyglądało to tak jakby strażnik się czymś zakrztusił, bo miał całą siną twarz i ledwo oddychał. Obie kobiety podbiegły już do niego i zaczęły rozkładać wokół jakieś leki. Co dokładnie przy nim robiły - nie miał pojęcia, ale wydawało mu się, że dają sobie radę. Mimo to podszedł bliżej, w razie czego gotów zasugerować jakiś sposób, by pomóc awanturnikowi.
Zakładając, że strażnik rzeczywiście się nie zakrztusił (raczej nie miałby czym, chyba że próbowałby jeść szkło z podłogi, które leżało tam jeszcze w niewielkich ilościach), musiało mu zaszkodzić coś innego. Jako że jeszcze niedawno był całkowicie zdrowy, to problem najwyraźniej znajdował się tu.
- Może lepiej wynieść go na dwór. Te rozlane specyfiki mogły mu zaszkodzić. - zasugerował, ale niczego nie zrobił, pamiętając o tym, by nie wyręczać właścicielki zakładu w jej pracy. Był gotów, pomóc we wszystkim, na co uzdrowicielka mu zezwoli, po to by zaskarbić sobie jej sympatię.
Awatar użytkownika
Nocturn
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Półkrwi Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nocturn »

        Zostawiając drzwi otwarte, miał nadzieje na to, że wkrótce do środka zaczną zaglądać spragnieni nowych plotek mieszkańcy. Nie myślał co prawda o długofalowych skutkach, jakie przyniosą opowieści gawiedzi, ale w końcu miejsce to nie należało do niego. Najważniejsze było, by pod presją spojrzeń z zewnątrz, osoby zebrane w izbie nie powróciły do swoich wcześniejszych wyczynów. Oczywiście mogło się okazać, że postacie te mają zebrany tłum głęboko gdzieś, ale Blythe wierzył, że kimkolwiek by nie był, właściciel przybytku z pewnością chciał zachować twarz i, analizując interakcje zebranych, szybko doszedł do tego, kim owa osoba jest. Nie uszła uwadze, jawna dla jego oczu, niechęć kobiety względem niebieskowłosego. Wyglądało to trochę tak, jakby była na niego za coś obrażona. Być może w jakiś sposób odpowiadał za cały ten bałagan? A może po prostu się znali i kobieta za nim nie przepadała? A może cała ta dziwaczna sytuacja wynikała z jakiejś sprzeczki kochanków? Cóż, Blythe nie znał nikogo z zebranych, nie mógł więc na razie wyciągnąć konkretnych wniosków, ale z ciekawością obserwował rozwój sytuacji.

        Musiał także przyznać, że kobieta nie była zbyt przekonująca, gdy z miotłą w dłoniach próbowała odzyskać kontrolę nad swoim przybytkiem. Domyślił się jednak, że po prostu nie chce, by ktoś dotykał jej rzeczy. Sam przecież nie pozwalał nikomu ruszać swoich. Uważał, że nawet pozorny chaos mógł być dla kogoś porządkiem, którego nie należy naruszać. Nie zamierzał więc niepotrzebnie się wysilać, skoro nikt go o pomoc nie poprosił. Nie chciał też zbytnio wtrącać się w nie swoje sprawy. Do tej pory sprawdzało się to wyśmienicie. Dzięki temu nie miał też problemów z dostaniem się do miasta, nawet jeśli posiadał przy sobie widoczną broń. Dzięki umowie Khazhaka z mężczyzną, u którego był wcześniej i który należał do Leońskiej Gildii Uzdrowicieli, miał w mieście kogoś, kto by za niego poręczył. Wystarczyło jedynie trzymać się kilku zasad, jak choćby nie prowadzić leczniczej działalności bez zgody zrzeszenia, a i wymieniać się czy handlować medykamentami tylko z jego przedstawicielami. W ten sposób zgrupowanie na niczym nie traciło. Poza tym Blythe wraz z mentorem nie sprawiali nigdy problemów w mieście, co pozytywnie wpływało na tę czysto biznesową relacje. Prawdą jednak było, iż obydwoje czasem łamali owe zasady, jeśli tylko byli pewni, że nie zostaną na tym nakryci. Gdyby się nad tym zastanowić, to zapewne właśnie z powyższych powodów Khazhak nigdy nie przyprowadził swojego ucznia do „Kropli rosy”. Blythe jednak miał teraz o wiele ciekawsze rzeczy do roboty, niż zagłębianie się w sprawy dotyczące jego mentora i gildii, z której wewnętrznymi interesami i tak nic wspólnego nie miał...

        Gdy tylko zauważył, że niebieskowłosy zmierza w jego stronę, skupił na mężczyźnie całą swoją uwagę. Wciąż z uśmiechem, jakby nazbyt uparcie, wpatrywał się w jego twarz. Zależało mu na tym, by wyłapać każde słowo jegomościa, gdyby tylko go niedosłyszał. Ten jednak nie zdążył nawet dobrze rozpocząć myśli, gdyż stworzenie, które wcześniej zabawiało się kawałkami szkła na podłodze, zaczęło figlarnie ciągnąć go za włosy. Blythe faktycznie był zaskoczony widokiem, który ów parka mu zaserwowała. Nie był jednak pewny, czy bardziej dziwiło go, iż ta istotka o bliżej niesprecyzowanym pochodzeniu mówi, czy to, że nawet brwi mężczyzny były niebieskie. W końcu, gdy ten ostatni skończył mówić, jakby pokonany przez swojego towarzysza, Blythe parsknął perlistym śmiechem. Zaraz jednak subtelnie zakrył dłonią usta, jak gdyby się reflektując.
        – Przepraszam – zaczął nienaturalnie wysoko jak na przedstawiciela męskiej braci. O ile dzięki takiej, a nie innej, aparycji łatwo było udawać podrostka, o tyle, by utrzymać maskę, jaką był „Blythe”, trzeba było umiejętnie modulować głosem. Mężczyzna nie powinien był przecież mówić jak kobieta. Szybkie odchrząknięcie sprawiło więc, że brzmiał już nieco niżej. – Uważam, że jest całkiem zabawny.

        Niestety zabawność tej sytuacji natychmiastowo gdzieś uleciała, gdy rozmówca odwrócił się, pozwalając na to, by Blythe zobaczył zsiniałego kapitana straży, leżącego na ziemi i błagającego o leki. Uśmiech spełzł z jego twarzy, ustępując miejsca powadze. Zaklął pod nosem, odwracając się w stronę gapiów zaglądających do wnętrza przybytku z ulicy. W obecnej chwili byli zupełnie zbędni. Blythe wyszedł na zewnątrz i chwycił pierwszego lepszego z nich za ramię, wyjmując z jednej z torebek przy pasie dwa srebrne orły. Wcisnął mu je w dłoń, zapewniając, że jeśli upilnuje, by nikt nie wchodził do „Kropli rosy” przez najbliższy czas, da mu później drugie tyle. Nie czekał na odpowiedź, bo w końcu niecodziennie można było zarobić sto ruenów w tak łatwy sposób i był pewien, że mężczyzna skorzysta z tej sytuacji. To czy wykorzysta je w celu lepszym niż upicie się, w którejś z pobliskich karczm, nie należało już do jego zmartwień.

        Wchodząc z powrotem do środka miał pewność, że jeśli nie pozostała dwójka, to chociaż właścicielka przybytku będzie próbowała pomóc leżącemu na podłodze gwardziście. Podszedł pośpiesznie bliżej, patrząc na elfkę, która właśnie kończyła rozdzielać leki, a później przyklęknął przy próbującym złapać oddech mężczyźnie. Sugestia niebieskowłosego mogła być poprawna; Blythe jednak obawiał się, że za duszności odpowiada coś innego, a w żadnym wypadku nie chciał sobie pozwolić na bagatelizowanie symptomów, które mogły wskazywać na wiele przypadłości.
        – Niech pan zachowa spokój – Jeśli stresował się całym zajściem, to stanowczo nie dawał po sobie tego poznać. – Proszę spróbować odzyskać kontrolę nad oddechem – Nie chciał też, by mężczyzna spanikował, gdyż mogło to pogorszyć znacząco jego stan, a przecież sam mógł im udzielić cennych wskazówek. Pomógł mu unieść się nieco, tak by gwardzista bez problemu widział rozłożone przez elfkę lekarstwa. – Rozpoznaje pan którekolwiek? – spytał z nadzieją.

        Niezbyt obchodziła go w tej chwili jakakolwiek etykieta, od której jego zdaniem ważniejszy był stan pacjenta. Gdyby uzdrowicielka miała mu za złe jego obecne panoszenie się, był gotów później wysłuchać jej narzekań i przyjąć konsekwencje. Nie miał przy sobie jednak swoich specyfików, a i doskonale wiedział, że skoro miejsce to należy do niej, to właśnie ona będzie tu działać najefektywniej. Zwrócił się więc w jej stronę.
        – Mów co mamy robić – powiedział oszczędnie, uwzględniając przy tym pozostałą dwójkę i zaraz po tym dotarło do niego, że słyszał już dziś imię twórczyni rozłożonych przed nimi medykamentów. Spoważniał jakby bardziej, marszcząc brwi i spoglądając na elfkę z pewną dozą wahania. – Wiesz z czego mogą być zrobione te leki?
Bluen
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Bluen »

Lawina niewyjaśnionych zdarzeń zdawała się przybierać na sile, a Bluen coraz trudniej było z nią walczyć. Anielica nie przywykła do działania pod presją spoglądających jej na ręce klientów. Nie dość że sama nie potrafiła zapanować nad sytuacją, to jeszcze potęgowała nastrój histerii, nie będąc w stanie ukryć tego faktu przed otaczającymi ja ludźmi. Mimiką swoich gestów Bluen była równie prawdomówna co w słowach. Podejrzewała że spanikowana właścicielka lokalu wkrótce będzie kolejnym elementem dokładającym się do panującego chaosu.
A było się czym przejmować. Malwir wyglądał jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Stres paraliżował mu mięśnie, chociaż uzdrowicielce trudno było wskazać przyczynę która mogłaby u żołnierza wywołać tak ekstremalne emocje. Co dziwniejsze kapitan straży powołał się na Gerwę od której wcześniej twardo się odcinał. Do tej pory uzdrowicielka podejrzewała że najgorsze co może ich spotkać to epidemia spowodowana wybrykiem jakiegoś dzieciaka, co to wrzuci skradziony specyfik do studni lub rozleje go w nieodpowiednim miejscu ale prawdziwym problemem okazali się być klienci Gerwy, nagle odstawieni od leków. Malwir wyglądał właśnie na taki przypadek. Co gorsza biorąc pod uwagę specyfikę działań zmarłej zielarki, leczone przez nią osoby to nie były typowe zaburzenia medyczne.
Jakby tego wszystkiego było mało, elfka wyciągnęła z torby cały arsenał leków należących niegdyś do Gewry, niemal siłą wciskając je Bluen. Rzut oka na etykiety znajdujące się na butelkach, pozwolił anielicy ocenić iż ma do czynienia z wywarami stanowiącymi najgłębsze tajemnice ich wytwórczyni. Bluen nie rozumiała nic z symboli opisujących leki. Stosując własny system kodowania mikstur, Gewra zapewniła sobie monopol na klientów pokroju Malwira, skazując jednocześnie kapitana na straszliwe męki.
- Nie powinnaś tego mieć. – Zdziwiła się Bluen. Jeśli założyć to co dla większości parających się medycyną było oczywiste, Irelia właśnie awansowała na sam szczyt listy podejrzanych o zabójstwo Gewry. – To… to… nie mam pojęcia czym są te specyfiki, a bez zapisków zielarki prawdopodobnie nikt nie będzie w stanie określić ich przeznaczenia.
Teoretycznie Bluen dysponowało mocą pozwalającą wyrwać niemal każdego z okowów śmierci, jednak w praktyce anielica pilnowała się bardzo by nie naruszać naturalnego porządku rzeczy. Konieczność przestrzegania określonych prawideł, sprawiała iż jako uzdrowicielka Bluen uchodziła co najwyżej za przeciętną, a ludzie z poważnymi schorzeniami, nie znajdywali tu nic poza słowami otuchy. Zresztą medycyna wcale nie była głównym zajęciem anielicy. Sama „Kropla rosy” narodziła się jako efekt stereotypowego rozumienia przez mieszkańców tego co starała się robić Bluen. Jakkolwiek nie tłumaczyła by swoich intencji, ostatecznie jej rozmówcy i tak sprowadzali wszystko do „a więc jesteś uzdrowicielką”.
Anielica zaczęła nerwowo rozglądać się po swoich pólkach, szukając wśród ocalałych medykamentów czegoś co mogło pomóc Malwirowi. Jakichkolwiek środków uspokajających. Także dla siebie.
-Ja… chyba nie mogę mu pomóc. Zajmuję się raczej diagnozowaniem i zwalczaniem chorób dręczących całe społeczeństwa, a nie poszczególne jednostki. – Wyjaśniła Bluen, choć z góry zakładała że i tak nie zostanie zrozumiana. – Ale to co tu mamy to efekt działania bardzo silnego stresu. Wyniesienie Malwira na świeże powietrze na pewno mu nie zaszkodzi. Podanie czegoś na uspokojenie też powinno pomóc. Tyle że w tym stanie niczego nie połknie, a na zapachowe zioła, robi za płytkie wdechy. Ale może…
Bluen podniosła tułów Malwira do pozycji siedzącej, gestem każąc niebieskowłosemu przytrzymać koszule kapitana. Następnie rozdarła szaty mężczyzny, szybko poszukała na barkach pacjenta odpowiedni punkt, po czym z wszystkich sił nacisnęła na zablokowane nerwy. Gwardzista instynktownie wygiął ramiona do tyłu. Mimo białych opuszków na kciukach, anielica nie była w stanie wywrzeć nacisku mogącego przynieść pożądany efekt.
- Trzymaj w tym miejscu, dopóki nie poczujesz że robi się gorące. - Poprosiła kolejnego z gości, który wszedł zaraz za łuskowatym. - Albo do chwili w której ktoś z was wpadnie na lepszy pomysł. – Podsumowała uzdrowicielka.
Ostatnio edytowane przez Bluen 7 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Zablokowany

Wróć do „Leonia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość