Leonia[Miasto i jego okolice] W poszukiwaniu wróża

Bardzo duże miasto portowe, mające aż trzy porty, w tym dwa handlowe, a jeden z którego odpływają jedynie statki pasażerskie. Znane z bardzo rozwiniętej technologi produkcji statków i łodzi, o raz hodowli rzadkich roślin nadmorskich.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

[Miasto i jego okolice] W poszukiwaniu wróża

Post autor: Dérigéntirh »

[Dérigéntirh i Loring lecą w stronę Leonii.]

        Niedługo potem na horyzoncie pojawiły się niewyraźne kontury miasta, aby z każdą chwilą coraz bardziej się zwiększać i wyostrzać. Wkrótce każdy budynek był już dobrze widoczny, bez problemu można było ujrzeć flagę miasta, łopoczącą w oddali, na jednej z wież pałacu królewskiego. Architektura domów była mocno nietypowa, najpewniej melmaro pierwszy raz mogli ujrzeć coś takiego. Jasne cegły zbudowane z cegły, o oknach zasłoniętych tkaniną. W tej części Alaranii panował porządny upał, co Dérigéntirh mocno odczuwał. Może i zimno nie robiło dla niego większej różnicy, ale z ciepłem było inaczej. Lubił je, choć w większych ilościach potrafiło sprawić, że czuł dyskomfort. Podejrzewał, że Loring odziany w zbroję może mieć podobnie. Jak na razie nie było najgorzej, ponieważ znajdowali się wysoko, gdzie było zdecydowanie zimniej, niż na ziemi. Ale gdy wylądują, gorąco uderzy w nich z pełną mocą.
        A jeżeli już o lądowaniu mowa, to Dérigéntirh zaczął się rozglądać za dobrym miejscem do wylądowania. Wokół miasta nie znajdowało się zbyt dużo zieleni, ale smok dostrzegł niewielki las egzotycznych drzew, gdzie z Weihlonderem raczej by się zmieścili. Przesłał swojemu bratu odpowiednią myśl, którą ten przyjął z aprobatą. Skierowali się tam i wylądowali wśród wysokich drzew, skutecznie zasłaniających widok na nich. Pozwolili melmaro zejść z siebie, po czym zdjęli z siebie niewidzialność, a następnie przemienili się w ludzi. Dérigéntirh nie odczuwał w ogóle głodu, w drodze Weihlonder podzielił się z nim resztkami upolowanego zwierza.
        W lesie tropikalnym nie poczynili takich zniszczeń, jak w zwykłym, liściastym, który występował w okolicach Fargoth. Może dlatego, że rosły tam drzewa, które zdecydowanie ich przerastały, a te nie łamały się pod ich najlżejszym dotknięciem. Teraz dwaj bracia stali przed melmaro, rozglądając się za jakąś w miarę łatwą drogą do miasta. Wokół nich znajdowało się mnóstwo krzaków i dziwnych roślin, choć te akurat zaczynały przeszkadzać dopiero w pewnej odległości od nich, ponieważ część z nich została zrównana z ziemią, gdy wylądowali.
- Widzisz coś? - spytał Weihlonder w Smoczej Mowie. - Wolałbym nie musieć przez kolejną godzinę przebijać się przez zarośla.
- Tam chyba jest płytka rzeka – stwierdził we Wspólnej Dérigéntirh, spoglądając na zachód. - Prowadzi w stronę miasta, więc idąc jej nurtem powinniśmy dość znacząco się zbliżyć. Tylko trochę stopy mogą nam przemoknąć, ale to akurat nic takiego.
        Weihlonder skinął głową i ochoczo ruszył w tamtą stronę, chcąc jak najszybciej pozbyć się melmaro, a im szybciej tam dotrą, tym wcześniej się tak stanie. Dérigéntirh razem z ludźmi podążył za nim, czując na skórze ciepło. Jak na razie nie było jeszcze najgorzej, bo w lesie było dużo cienia oraz wilgoci, ale później mogło się to nagle zmienić.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Nie martw się o losy swojego domu.” Pradawny odezwał się uspokajającym głosem. „W tym ostrzu kryje się potężne zło, ale poza nim jestem również ja, a tak długo jak mój byt jest, tak mrok nie wydostanie się na zewnątrz. Może to zrobić tylko przejmując całkowitą kontrolę nad człowiekiem lub inną istotą, ale do tego nie dopuszczę, choćbym w ostateczności miał zabić nosiciela. Jednak nie powinienem w ogóle dopuścić do opuszczenia granic mego domu, nie wiedziałem, że jest to tak nieomylne. Cóż, nie ważne jak ktoś jest silny, nikt nie jest nieomylny. Każdy popełnia błędy, nawet my, istoty starsze od czasu, czyż nie? Pamiętaj, jesteśmy jedynie prochem, a chcąc coś zmienić, możemy poruszyć drobiny, jednak nie naruszymy całości.” Po tych słowach istota wycofała się z obszaru bestii i zamknęła w tylko sobie dostępnym azylu.
Wojownicy skupili się na obserwacji mijanych krajobrazów, teraz mieli porównanie z ich domem. Co prawda królestwo Gotlandczyków było znacznie mniejsze i mniej stabilne od Alaranii – co musieli szczerze przyznać – to jednak według nich wciąż najpiękniejszym miejscem było to militarne państewko.
Kiedy dotarli do lasu, ludzie z łatwością domyślili się, że najprawdopodobniej mieszkają tutaj elfy, gdyż obszar ten był zbyt idealny nawet jak na cudowne twory natury. Gdy dotarli już do miejsca które prawdopodobnie było ich celem – każdemu z melmaro umknęła jego nazwa, w sumie nie byli nawet pewni tego czy ją usłyszeli – wojownicy poczuli drobną zmianę temperatury, zwłaszcza Loring, który mimo iż profesjonalne, to jednak miał na sobie żelastwo. Zabudowania tutaj prezentowały się zupełnie inaczej podług Fargoth, tamto miasto teraz wydało im się ruiną w zestawieniu z tym co się przed nimi roztaczało.
Po wylądowaniu wojownicy rozprostowali kości, jak to zazwyczaj mieli w zwyczaju po dłuższym bezruchu, po czym zebrali się w grupę i zaczekali na to, aż smoki przeobrażą się w ludzi.
- Gorąco tutaj. – Mruknął z niezadowoleniem Loring, dopiero teraz czując zmianę klimatyczną. A co dopiero po wyjściu z lasu, gdy słońce zacznie prażyć z całą mocą…

***

- Stać! Kim jesteście?! – Zamaskowani zatrzymali konie i skierowali głowy w stronę źródła dźwięku. Z bocznej drogi wyjechało im na spotkanie troje konnych. Miecze w pochwach świadczyły o tym, że byli to żołnierze, a charakterystyczne zbroje – strażnicy królestwa.
- Daleko jeszcze do miasta zwącego się Turmalia? – Pogardliwy syk przeciął powietrze, wydobywając się spod maski jednego z jeźdźców. – Czy zmierzam w dobrą stronę?
- Najpierw powiedzcie kim jesteście i co tutaj robicie. – Oświadczyli stanowczo żołdacy, przypatrując się uważnie obcym, a ich wygląd nie napawał otuchą…
- Jesteśmy zwykłymi podróżnymi którzy chcą odwiedzić Turmalię, gdyż podobno bardzo dobrze kwitnie tam handel.
- Jesteście uzbrojonymi obcymi na terenie naszego królestwa, musimy was przeszukać, zejdźcie ze swych wierzchowców!
Przez moment zapanowała cisza, a skryci spojrzeli po sobie, po czym jeden z nich postanowił się odezwać, barwie swego głosu nadając wyjątkowo pogardliwego brzemienia.
- Za dużo wam płacą, czy próbujecie zabłysnąć w swoim gronie? Pytamy ostatni raz, gdzie jest Turmalia i czy w dobrym kierunku zmierzamy? Inaczej wyciągniemy to siłą, akurat tak szczęśliwie się złożyło, że się napatoczyliście.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh spoglądał na melmaro ze współczuciem. Wiedział doskonale, jak bardzo ludziom może przeszkadzać zbyt wysoka temperatura, zresztą on sam także niezbyt ją lubił. Miał nadzieję, że w późniejszym czasie znajdą jakieś rozwiązanie tego problemu.
- Przykro mi - powiedział całkowicie szczerze, zwracając się do Lorigna. - Mogę coś poradzić na chłód, ale na ciepło nie za wiele.
        Nagle usłyszał w swoim umyśle głos pradawnej istoty, która najwyraźniej nie była aż tak na pograniczu jego umysłu, jak mu się zdawało. Może i udało mu się w znaczącym stopniu uspokoić jego umysł, lecz instynkt obawiał się nadal. W końcu sama świadomość tego, że obok ciebie kryje się tak potężne zło przeradzała, nawet pomimo zapewnień, że nie ma możliwości, aby się stamtąd wydostała. Było to tak, jak z przenoszeniem niezwykle niebezpiecznego więźnia. Choć z jednej strony wiedziało się, że nie może ci nic zrobić, całkowicie unieruchomiony, lecz bałeś się go ze względu na to, co zrobił, kim jest. Tak więc odpowiedział prastarej istocie odpowiednią myślą. "<<Wolałbym nie myśleć o takiej możliwości. I choć zapewniasz mnie, że nie mam się czego bać, to z drugiej strony pamiętam, że każdy się myli, nic nie jest wieczne, nawet sen Prasmoka się kiedyś skończy, a z tym nasze światy. Tu nie chodzi o to, że ci nie ufam, lecz o to, że już dawno przekonałem się, że nierzadko występują rzeczy, których nie jest się w stanie przewidzieć.>>"
        Rzeczka powoli stawała się coraz większa i głębsza, aż w końcu woda sięgała im w połowie do kolan. Pomimo to smoki szły naprzód, wiedząc, że jest to o wiele lepsze, niż przedzieranie się przez gęstą dżunglę, pełną egzotycznych i niezwykłych stworzeń. Powoli robiło się coraz cieplej, co było nieomylnym znakiem, że stopniowo zbliżają się do krańca tropikalnego lasu. Coraz mniej też było cienia, który dawał im co jakiś czas chwilowe ochłodzenie.
        Dérigéntirh zlustrował spojrzeniem Weihlondera oraz wszystkich melmaro, po czym odezwał się:
- Pozwólcie, że ze strażą przy wejściu porozmawiam ja. Nie żebym nie doceniał waszych umiejętności, ale odnoszę wrażenie, że z naszej grupy najlepiej się z nimi dogadam. Jak zauważyłem Loring też potrafi dobrze przemawiać, ale raczej straż niezbyt będzie skora mu zaufać po ujrzeniu go w zniszczonej zbroi, wskazującej na niedawno odbytą walkę.
        Zastanawiał się już, jak wytłumaczy ich aktualny stan. On sam prezentował się całkiem nieźle, oprócz kilku niewielkich siniaków, lecz niektórzy z melmaro, a w szczególności Loring, przynosiło na myśl wojowników. Nie mówiąc już o zakutym w zbroję, barczystym Weihlonderze.
        Niedługo potem wydostali się już z lasu, a im oczom ukazały się mury miasta, za którymi widoczne było morze o swym niezwykłym kolorze. Dérigéntirh spojrzał na nie, przez chwilę wpatrując się w promienie zachodzącego słońca, odbijające się na wodzie. Choć wcześniej wydawało mu się, że nie jest jeszcze tak późno, to teraz nie było już wątpliwości, że trafili na wieczór, co niezwykle dobrze się dla nich złożyło. Najwyraźniej powszechne zaburzenia w czasie obecne w całej Alaranii zadziałały, dając im proste rozwiązanie ich problemu. Teraz było jeszcze w miarę gorąco, ale mogło się robić już tylko zimniej. Będą mieli całą noc, aby wymyślić rozwiązanie problemu z przesadnym ciepłem.
        Nieopodal nich znajdował się trakt, na którym znajdowało się kilka wozów oraz całkiem spora liczba ludzi, z jakichś powodów udająca się lub wybywająca z miasta. Smok dostrzegł wielu kupców, składujących swoje towary na niewielkich wozach lub wręcz mułach. Póki co nikt ich nie zauważył, a to dlatego, że byli zbyt zajęci własnymi sprawami. Weihlonder ruszył żwawym krokiem w tamtą stronę, po chwili mieszając się w tłum, a za nim ruszył Dérigéntirh oraz melmaro. Znalezienie wolnego miejsca okazało się niezwykle proste, więc po chwili znaleźli się już wśród ludzi, zmierzających w stronę bramy miasta.
- Bardzo dobrze się złożyło, że jest już tak późno - odezwał się młodszy z braci do melamro. - Przynajmniej nie będzie nam ciepło dokuczać zbytnio, a w dodatku możemy zobaczyć za jakiś czas zachód słońca nad morzem, co zawsze jest niezwykłym przeżyciem.
        Powoli zbliżali się do miasta, stąpając niedaleko siebie. Było to dosyć mozolne, dopóki jeden z ludzi nie popchnął Ura oraz Dérigéntirha na bok, torując sobie miejsce wśród tłumu.
- Z drogi! - krzyczał. - Natychmiast ustąpić mi miejsca, niosę ważną wiadomość dla króla!
        Dérigéntirh przyjrzał mu się uważnie. Nie wyglądał na królewskiego posłańca, bardziej był skłonny powiedzieć, że to jakiś cwaniak, usiłujący szybciej znaleźć się w mieście. Charakteryzował go specyficzny wyraz twarzy, na którym nie malowała się determinacja zaniesienia wiadomości, a coś innego, przypominające raczej zadowolenie.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

- Niepotrzebnie. – Odparł Loring, uśmiechając się do smoka. – To miłe z twojej strony, jednak nie wszystko jest twoją winą, na niektóre rzeczy nic się nie poradzi. Zresztą nie mi jednemu przeszkadza skwar, dam radę.
Wejście do wody każdy przyjął z ulgą, nie dość, iż była przyjemnie chłodna na tle temperatury, to jeszcze można było obmyć twarz lub inne potrzebujące tego części ciała. Z pewnością przedzieranie się przez całą tą egzotyczną faunę kosztowałoby ich wiele zadrapań, wylanego potu oraz wydłużonego czasu przeprawy, a jakby nie patrzeć – czas był teraz ważny.
- W porządku. – Loring z aprobatą przyjął pomysł Dara, pochwałę komentując skinieniem głowy. – Masz rację, wyglądam jak po jakimś pobojowisku. W sumie my wszyscy.
        Kiedy wszyscy wydostali się z lasu, Gotlandczycy przystanęli, szczegółowo chłonąc roztaczający się przed nimi widok. Zaskoczyło ich to, że już zapadał zmierzch, gdyż byli przekonani, że jest środek dnia lub trochę po nim, jednak obecny fakt przynosił głównie plusy, z obniżeniem temperatury na czele. Wojownicy z ciekawością przypatrywali się miastu, jego strukturze, architekturze oraz położeniu, jednak znacznie więcej uwagi przykuło morze, je widzieli po raz pierwszy w życiu, no prawie wszyscy.
- Morze jest piękne. – Odezwał się z uśmiechem Vernary, chłonąc wzrokiem niekończący się ogrom wody.
- Nasze królestwo nie ma morza. – Wyjaśnił w spokoju Loring, również z podziwem przyglądający się nowości. – Nikt z nas nigdy go nie widział, jedynie Urgoth.
- Zgadza się. – Leśny z uśmiechem potaknął głową. – Było to w czasie, kiedy wyruszyłem do jednego z sąsiednich państw z misją. Niezapomniany widok, jednak tutaj jest równie pięknie.
Wkroczenie między dwa pasy ludzi – jeden w stronę miasta i drugi z niego – okazało się łatwą i płynną czynnością, bez zwrócenia na siebie zbędnej uwagi. Po tym rzecz jasna nastąpiło to, co miejsce miało zawsze w takich sytuacjach – mozolny ruch, kroczek po kroczku, jak gdyby cel nigdy nie miał zostać osiągnięty. Wojownicy musieli być cierpliwi, co najprawdopodobniej nie byłoby możliwe, gdyby nie to, że niejednokrotnie cierpliwością musieli wykazywać się podczas różnorakich misji, na przykład wyczekując w ukryciu konwoju wroga. Choć tego typu zadania w większej mierze należały do leśnych, to jednak każdy kiedyś uczestniczył w czymś takim.
- Aghr. – Jęknął Loring, zataczając się. Jego umysł przeszyła potężna igła bólu, mało co nie zwalając wojownika z nóg. Całe szczęście, że trwała mniej niż sekundę, po sobie pozostawiając jedynie kołatające serce i potrzebę kilku głębszych oddechów.
- Hej, uważaj! – Powiedział szybko Urgoth, przytrzymując blondyna i najprawdopodobniej tylko dzięki temu zapobiegając jego upadkowi. – Wszystko w porządku? Może możesz i normalnie funkcjonować, ale jeśli takie coś przytrafi ci się w decydującym momencie walki z Setianem, to…
Dalsze słowa leśnego przerwało nagłe uderzenie w jego bok, o charakterze odpychającym, przez co Gotlandczyk wpadł na jakąś kobietę niosącą w koszu dorodne owoce. Zderzenie, które faktycznie miało miejsce… zakończyło się tym, że i niewiasta i melmaro przewrócili się, a owoce poturlały na wszystkie strony.
- Najbardziej przepraszam, coś mnie… - Urgoth nie dokończył, gdyż wszystko wydarzyło się tak nagle, że nawet nie był pewien, co się stało. W każdym bądź razie od razu pomógł kobiecie wstać i zaczął zbierać owoce z powrotem do kosza, przy tym starając się, by nikt ich nie rozmaślił. Nie było to łatwe, dlatego pozostali melmaro od razu zaczęli mu pomagać, chcąc jak najszybciej się z tym uwinąć. Jedynie Bakvst został na miejscu, obserwując uważnie sprawcę wypadku. Kiedy tylko ten minął go, popychając po drodze następną osobę, leśny złapał mocno jego nadgarstek i wykręcił, obracając człowieka ku sobie.
- Patrz jak leziesz, łachudro! I cóż to za wiadomość, którą niby tak pilnie potrzebujesz przekazać królowi?
Ostatnio edytowane przez Dérigéntirh 9 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Powód: Dziwne błędy przerzutowe, może spowodowane błędem przeglądarki bądź edytora?
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

Dérigéntirh po popchnięciu go przez człowieka zdołał utrzymać równowagę, lecz z Urgothem najwyraźniej tak samo nie było. W końcu nie było mu się co dziwić, z zaskoczenia go pchnięto, a nie miał obok siebie wielkiego Weihlondera, na którym podobne popchnięcie nie robiło żadnego wrażenia. Złoty smok obserwował z wielką aprobatą, jak melmaro skrzętnie zbierają rozrzucone wokół owoce. On sam pewnie też by dołączył, lecz jego uwagę skupił nagły ruch. To kolejny z jego towarzyszy chwycił domniemanego posłańca i obrócił w swoją stronę. Dérigéntirh był bardzo ciekaw, co też ten może odpowiedzieć, choć wydawało mu się, że odpowiedź na to pytanie zna doskonale.
- To nie twoja sprawa. A teraz puść mnie, albo staniesz się wrogiem korony!
        Smok podniósł prawą brew, gdy mężczyzna wyszarpał się z uchwytu przeciwnika i ruszył dalej, nadal torując sobie bezceremonialnie drogę. Może i nie wyglądał na zbyt inteligentnego, ale przyznać trzeba było, że potrafił szybko się oddalić. Tymczasem Dérigéntirh zastanawiał się, dlaczego ludzie mają taką częstotliwość grożenia wobec innych tym, że zostaną nazwani wrogiem korony. Jakby nie można było wyrazić się bardziej... oryginalnie?
        Podczas gdy on się namyślał, inni, otaczający ich ludzie zachęceni przykładem melmaro zaczęli im pomagać w pracy, tak, że już po chwili wszystkie owoce znalazły się w koszu. Niewiasta patrzyła na nich z wdzięcznością oraz z zaskoczeniem, jako, że trudno było znaleźć kogoś, kto tak chętnie rzucił się do pomocy. Gdy wzięła od Urgotha kosz, skłoniła się i powiedziała:
- Dziękuję, panie. Dzięki tobie nie muszę teraz drugi raz odbywać tej samej drogi – następnie zwróciła się do pozostałych. - Dziękuję i wam. Bardzo mnie raduje, że jest jeszcze ktoś, kto tak bezinteresownie pomaga.
        Następnie jeszcze raz się skłoniła i ruszyła przed siebie, najpewniej chcąc nadrobić stracony czas. Dérigéntirh zauważył, że przeciskający się człowiek mocno przerzedził tłum, dzięki czemu mogli teraz iść zdecydowanie szybciej.
- Ruszajmy dalej – powiedział smok do towarzyszy, po czym zrobił to, przemieszczając się pomiędzy kolejnymi ludzkimi masami.
        Niedługo potem zbliżyli się do bramy, przed nimi stał jeszcze tylko jeden z wozów, po brzegi załadowany pakunkami i towarami. Zanim przejdą dalej, musieli poczekać, aż pojazd przejdzie przez kontrolę strażników, którzy teraz zaczęli pośpiesznie sprawdzać jego zawartość. Widać było, że robią to szybko, najwyraźniej bardzo już chcieli zakończyć służbę i udać się na dwudniowy odpoczynek, który rozpoczynał się następnego poranka.
- Wygląda na to, że niedługo zamykają bramy – odezwał się Dérigéntirh, widząc już czerwoną łunę na zachodzie oraz narastający mrok na wschodzie. - Trafiliśmy niemal w idealnym momencie.
        Zrobiło się o wiele chłodniej, więc skwar już nie dokuczał, zwłaszcza komuś, kto miał okazję do niego nieco przywyknąć. Panowała przyjemna, neutralna temperatura, ani nie za niska, ani nie za wysoka.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Na odpowiedź mężczyzny Bakvst parsknął śmiechem i popchnął na odchodne niby-wysłańca, pomagając wyzbierać ostatnie owoce. Gotlandczycy odpowiedzieli jedynie kobiecie uśmiechami, mówiąc, że to żaden problem i życząc jej szczęścia. Wracając do kolejki Urgoth upewnił się czy aby na pewno z Loringiem wszystko w porządku, jednak ten nie wyjawiał żadnych niepokojących objawów, przez co leśny w końcu dał mu spokój. Droga do celu przyspieszyła się odrobinę – paradoksalnie – dzięki przepychającemu się osobnikowi, jednak wciąż wszystko to trwało bardzo długo, na nieszczęście jeszcze musieli poczekać aż straż sprawdzi wóz handlowy.
- Gdzie się teraz tak w ogóle udamy? – Zapytał smoka Loring, przypatrując mu się z uwagą. – Nie wiem co dokładnie zamierzasz, ciekawi mnie to. A co do temperatury to jak widzisz natura sama postanowiła nas wynagrodzić i rozwiązać ten niewygodny problem. Nie wiem jakie u was są noce, jednak z pewnością chłodniejsze od dni, co jest mocno pocieszającą myślą. Kiedy wojownicy wreszcie dotarli do strażników, ci na sam ich widok skinęli komuś głową i prawie natychmiast zjawiło się dodatkowych czterech żołnierzy. Melmaro nie byli zdziwieni, w do czynieniu z taką grupową należało się spodziewać dodatkowych środków ostrożności, wszakże mogli być ludźmi bardzo niebezpiecznymi – czyż nie było tak w rzeczywistości? -, a za wpuszczenie kogoś takiego strażników nie czekałoby nic miłego.
Kontrola rozpoczęła się od podejrzliwych spojrzeń zatrzymujących się na widocznych mieczach i zbroi Loringa. Później żołdacy zaczęli pytać o cel przybycia, jednak jako iż melmaro nie uzgodnili żadnej sensownej wersji – nie wiedząc czy nie ma aby jakichś tematów tabu – nie odzywali się. Poza tym i tak Dar sam zaproponował, że zajmie się przemową i wyjaśnieniami, więc liczyli na to aż się odezwie i wszystko wyjaśni, samemu starając się stać spokojnie i nie robić niczego podejrzliwego.
Warunki pogodowe zaiste były sprzyjające, powoli dawało się wyczuć nadciągając nocny chłód, jakże przyjemnie orzeźwiający skórę, wlewający do płuc świeży oddech. Ludzie nie wiedzieli ile tutaj zabawią, jednak im mniej dnia tutaj przeżyją, tym będzie lepiej, potrzebowali zbierać siły na nieuchronnie zbliżające się starcie, a upał jedynie odbierał, niczego przy okazji nie ofiarowując. No… Niczego co by z chęcią przyjęli.
Loring zamyślony spojrzał na niebo, powoli rozbłyskające się kolorytem najrozmaitszych gwiazd, i puścił zeń przekaz – poruszając bezszelestnie wargami.
- Nie wiem gdzie teraz jesteś, nie wiem co teraz robisz, ale wiedz, że z każdą kolejną chwilą jestem coraz bliżej ciebie. Możesz zaczynać już mnie oczekiwać, gdyż niedługo się spotkamy Setianie.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

Dérigéntirh po usłyszeniu pytania Loringa, zdecydował się natychmiast na nie odpowiedzieć. Tylko przypomniał sobie dokładny adres zamieszkania Ilvera, który ten podał mu w jednym z jego ostatnich listów, jakieś trzy lata temu.
- Wedle tego, z czego się orientuję zamieszkuje piętrową kamienicę, nieopodal północnego portu. Opisał okolice dostatecznie dobrze, abym mógł w nocy odnaleźć ten budynek. Jego styl pisania bywa, niezwykle rozbudowany. Powinniśmy tam przenocować, a następnego dnia zająć się sprawą wróżby. Choć ta może trochę zająć.
        Dérigéntirh chciał mówić dalej, ale w tym momencie przerwał mu Weihlonder, o dziwo odzywający się we Wspólnej Mowie. Najwyraźniej miał coś do przekazania nie tylko swojemu bratu, lecz także piątce ludzi.
- Wędrując, słyszałem coś o turnieju, który miał się tutaj odbyć. Jeżeli dobrze nasłuchiwałem, powinien się rozpocząć jutro. Nie lubię bezczynnie siedzieć w miejscu, co byście powiedzieli o tym?
        Jego młodszy brat już zrozumiał, dlaczego między innymi zgodził się na wyprawę tutaj. Mało było ludzi, którzy mogą mu dorównać, tacy byli prawdziwymi mistrzami w swoim fachu, zazwyczaj pomagającymi sobie nieco za pomocą magii. A Weihlonder niezwykle uwielbiał się chełpić swoją niezwykłą, nawet jak na smoka, siłą.
- To może być ciekawe. O ile na starcie nie znokautujesz wszystkich na kilka tygodni.
        Weihlonder się zaśmiał, chyba pierwszy raz w obecności jakichkolwiek ludzi. Dérigéntirh uniósł wysoko brwi. Jego brat rzeczywiście zaczynał się zmieniać, i to nie na gorsze.
        Gdy wóz wreszcie przejechał i w końcu mogli porozmawiać ze strażnikami, ci postanowili wezwać niewielkie wsparcie. Niemal słychać było zacieranie rąk starszego brata, który taki mały oddział położyłby bez trudu. Dérigéntirh postanowił udawać, że nie zwrócił uwagę na reakcję swojego brata, zajmując się zamiast tego sprawą ich wejścia do miasta.
- Nazywam się Deleger i jestem kupcem, a ci panowie są moją strażą – powiedział Dérigéntirh, odpowiednio zmieniając swój ton oraz mimiką i gestykulację na charakterystyczną dla zdenerwowanego i zniecierpliwionego człowieka. - Zostaliśmy napadnięci przez jakichś rozbójników na tutejszych traktach. Nasz wóz przepadł, a my sami cudem uszliśmy z życiem tylko po to, aby dowiedzieć się o zniszczeniu przez bandę wściekłych krów moich pól na wschodzie, a teraz nawet nie możemy wejść od miasta, gdzie czeka nasza jedyna nadzieja! Więc proszę was, nie zatrzymujcie nas, bo czuję, że w każdej chwili mogę stracić nad sobą panowanie!
        Strażnicy spojrzeli na siebie, niezbyt będąc pewnymi, co mają w takiej sytuacji zrobić. Jednak jedno sugestywne spojrzenie Weihlondera sprawiło, że szybko podjęli decyzję.
- Możecie wejść, nie ma problemu. Tylko się trochę rozgarnijcie, po mieście nie powinni chodzić ludzie ubrani jak jakaś hołota.
        Dérigéntirh skinął w odpowiedzi, po czym dał znak towarzyszom, aby podążyli za nim. W obecnej sytuacji bardziej uwiarygodniło to jego rolę przywódcy grupy. Gdy już znaleźli się wewnątrz obrębów murów, ruszył żwawym krokiem przed siebie, doskonale pamiętając drogę.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

- Turniej, naprawdę? – Pierwszy okazał się odezwać Vernary, odnosząc tym nieznany smokom sukces, bowiem mało było osób które tak chętnie brały udział w czymś takim jak organizowane potyczki jak Gotlandczycy. Pozostali melmaro zmuszeni byli przełknąć gorycz porażki jeśli chodziło o szybką reakcję, jednak to już było nieważne.
- Oczywiście, z chęcią weźmiemy udział. – W głosie Urgotha nie dało się nie usłyszeć tej radości, porównywalnej jedynie z dzieckiem który otrzymał nową, upragnioną zabawkę.
Leśni ochoczo poparli swojego brata, uśmiechając się i rozciągając. Dla nich już trudy podróży zostały zwrócone z nawiązką, przynajmniej jeśli chodziło o wątki poboczne. Wojownicy już dawno nie brali udziału w turniejach, w klanie panował ostatnimi czasy dość napięty okres, przez co nie było czasu za zorganizowanie tego typu rywalizacji, więc tym ochoczej zgadzali się na to.
- Ja nie będę walczył. – Powiedział spokojnie Loring, choć dało się słyszeć w tym nutę niezadowolenia. – Muszę się oszczędzać i zbierać siły, by być w dobrej dyspozycji w starciu z Setianem. Wy też nie walczcie do utraty tchu, wszakże zaoferowaliście się mi pomóc, prawda?
- Nie walczysz…? Jesteś z nas najlepszy. – Wargi Bakvsta wygięły się w grymasie będącym czymś na kształt zawodu, jednak szybko się opamiętał. – Masz rację, rozumiem cię, najważniejszym jest zabicie tego psa.
- Weźmiemy udział, ale nie będziemy dawać z siebie tyle co na turniejach domowych. – Powiedział wolno Ur, ważąc każde słowo. – Jeżeli poczujemy, że do zwycięstwa niezbędne jest krótkotrwałe zebranie się w sobie i mocne wysilenie, zrobimy to, ale jeżeli do zwycięstwa niezbędne będzie danie z siebie wszystkiego, odpuszczamy. Teraz nie chodzi o nasz honor, gdyż tylko my będziemy wiedzieć, że moglibyśmy przykładowo wygrać, gdybyśmy dali całych siebie, jednak musimy posiadać duże rezerwy, by pomóc Loringowi. Bez zgrywania niezwyciężonych, jeżeli mamy przegrać, przegramy, rozumiemy się?
Przez chwilę trwała cisza, jednak po niej każdy leśny krótkim mruknięciem oznajmił, że akceptuje dane warunki.
Podczas rozmowy Dara ze strażą Gotlandczycy natychmiastowo przyjęli odgrywaną przez siebie rolę, ustawiając się tak, że po dwóch leśnych znajdowało się na każdym boku niby-kupca, a Loring i Weihlonder – który akurat już wcześniej tak stał – pełnili funkcję tylniej straży. Smok bardzo rozsądnie to rozegrał, doskonale grając emocje i wybraną przez siebie postać, przez co udało im się wkroczyć do miasta bez większych problemów.
- Wiesz co, Dar? Jedna rzecz mnie ciekawi… - Kiedy strażnicy zniknęli z ich pola widzenia, wojownicy przestali trzymać szyk i rozluźnili się, a Loring podszedł do mniejszego ze smoków. – Jak to się stało, że wpadłeś na nas w Fargoth, tam w tym budynku? Co ty takiego robiłeś?
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

Weihlondera niewątpliwie mocno zadowoliło to, że melmaro okazali się tak chętni do wzięcia udziału w turnieju. Pomimo tego, że wprost uwielbiał przebijać się przez ludzki tłum jak taran przez bramę, to jednak pojedynek z bardziej godnymi przeciwnikami niewątpliwie sprawiłby mu przyjemność. Aczkolwiek gdy Loring oznajmił, że nie będzie walczyć, a inni zadeklarowali, iż nie dadzą z siebie wszystko, wyraźnie spochmurniał. Choć on sam pewnie też nie będzie miał okazji do pokazania całej swojej siły, to im bardziej przeciwnikowi zależało na zwycięstwie, tym zażarciej o to walczył.
        Dérigéntirh natomiast doskonale rozumiał melmaro oraz to, że chcą się oszczędzać. On sam nie był pewien, czy powinien brać udział w turnieju. Nigdy nie był jakimś mistrzem w walce, wolał rozwiązywać problemy za pomocą słów, o ile to było możliwe. Oczywiście zawsze pozostawała też jego smocza postać, z którą nie było co dyskutować, ale taka opcja była... ostateczna.
        Uwagę smoka zwrócił Loring, który zadał dość niespodziewane pytanie, które kompletnie go zaskoczyło. Musiał się przez chwilę zastanowić nad odpowiedzią, bo choć w jego pojmowaniu czasu było to niedawno, to jednak nie zamierzał przekazać tego melmaro w sposób dla nich niezrozumiały.
- Najprościej mówiąc, przechodziłem tamtędy – zaczął. - A jako, iż niezwykle przyciągają mnie wszelkie możliwe tajemnice oraz niejasności, nie mówiąc już mojej wrodzonej ciekawości, zdecydowałem się zajrzeć do środka budynku z wyłamanymi drzwiami. Dalej już wiesz, jak było.
        Tak, ile to rzeczy by się nie wydarzyło, gdyby nie to, że dostrzegł wyważone drzwi. Jednak jeszcze jedna sprawa pozostawała niejasna.
- Masz jakiekolwiek pojęcie o tym, o co tak w ogóle chodziło? Ciągle wszyscy byli zajęci czymś innym, nie było nawet chwili, aby sobie to wyjaśnić.
        To, że zostawił taką sprawę bez rozwiązania jej było zdecydowanie sprzeczne z jego naturą. Ale była to kwestia musu, w końcu naglił ich czas. Nie zamierzał sprzeciwiać się woli prastarej istoty, a podejrzewał, że gdyby zrobił inaczej, szybko nie udałoby im się opuścić tamto miejsce.
        Niedługo potem znaleźli się już dzielnicy, w której znajdowały się w większości tylko kamienice. Dérigéntirh potoczył po nich spojrzeniem, po czym rozpoznał ten właściwy, przyozdobiony całkiem ładnym ogródkiem pełnym kwiatów. Ilever wspomniał, że w kamienicy mieszka też jakaś leśna elfka, która podjęła się tego obowiązku.
        Ruszył w tamtą stronę, prowadząc za sobą melmaro. Zdziwił się trochę, gdy dostrzegł cień obserwujący ich z balkonu jednej z innych domów. Szybko spojrzał w tamtą stronę, lecz ludzka sylwetka zniknęła, zanim udało mu się dostrzec szczegóły. ”Dziwni sąsiedzi, co? O tym też coś napomknąłeś, ale napisałeś też, że są nieszkodliwi. Miejmy taką nadzieję."
        Kiedy wkroczyli do niezwykłego ogrodu, rozległo się głośne szczekanie, po czym z pobliskich krzaków wypadł duży, czarny pies. Potrącił idącego na przedzie Dérigéntirh i wpadł w tłum melmaro, aby po chwili popędzić ulicą szybciej niż jeleń czmychający przed wściekłym tygrysem. Smok wysoko uniósł brwi, ale nie skomentował tego dziwnego incydentu. Podszedł do drzwi i mocno zapukał, mając nadzieję, że mieszkańcy domu jeszcze nie śpią. Wiedział, jak się zachowuje ktoś, kogo obudzono po zapadnięciu w sen.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

- Hm… - Loring podrapał się po czole i zastanowił nad odpowiedzią. Faktycznie, tamten moment był momentem jakże ważnym, gdyby nie to, oni wszyscy by się nie spotkali. Jednak później wydarzyło się to co wydarzyło, a tak dokładniej nagle zaczęły spływać na nich tak rozmaite przygody, że nie było nawet chwili pozwalającej na spokojne przystanięcie i zastanowienie się nad sytuacją. Dlaczego oni wszyscy znaleźli się w tym budynku? Tego nie potrafił powiedzieć, nie wiedział, a co z nim? Teraz już nie był pewien co właściwie skłoniło go do wkroczenia – a tym bardziej wyważenia drzwi – do środka, nie miał pamięci Dara, który z pewnością wszystko zapamiętywał na długie lata, nie ważne jak istotne to było, dla człowieka późniejsze wydarzenia w zupełności przykryły tamte, tak naprawdę nie niezbędne.
- W zasadzie to nie jestem tak naprawdę pewien, już zapomniałem wiele z tamtej chwili, nie jestem np. przekonany dlaczego wyważyłem drzwi, pewnie były zamknięte. – Melmaro zaśmiał się krótko. – O ile dobrze kojarzę, usłyszałem ze środka krzyki, raczej kobiece i chyba męskie, więc stwierdziłem, że może się tam coś dziać złego, może nawet próba gwałtu? Postanowiłem to sprawdzić, to taki zarys tego jak było, nie potrafię powiedzieć na ile prawdziwy, wybacz.
Wojownicy w spokoju podążali za smokiem, który prowadził ich do tylko sobie znanego miejsca. Mimo okazji do wypoczynku, dzień był naprawdę męczący, o dłuższym ostatnim okresie już nie mówiąc. Kiedy Gotlandczycy spali w normalnych łóżkach? Chyba będąc jeszcze w klanie… A przynajmniej leśni, bowiem Loring dłużej od nich przebywał w Alaranii i wystarczyło mu czasu na przeżycie kilku innych przygód. Wizja spędzenie nocy na ciepłym i wygodnym posłaniu sprawiła, że oczy zaczęły kleić im się jeszcze bardziej, a podróż stała się uciążliwa. Oczywiście ludzie dopuszczali możliwości w których nie dostąpią tej przyjemności, bowiem nie mogli liczyć na coś czego pewni nie byli.
Kiedy z krzaków wypadł pies, Gotlandczycy byli zdziwieni nie mniej od smoka, a może nawet bardziej. W ich domu te zwierzęta co prawda występowały, lecz nie miały w zwyczaju latać sobie od tak, bez uwięzi.
- Dziwne, tutaj zawsze tak jest? – Zapytał Pequris, przekrzywiając lekko głowę. – Ciekawe dokąd mu się tak bardzo spieszyło…
Kiedy Dar podszedł do drzwi i zapukał, wojownicy – jak postanowili już wcześniej – stali na uboczu, w spokoju, aczkolwiek z lekką nutą niepewności, wpatrując się w budynek. Postanowili, że nie ma gwarancji iż osoba do której zmierzają będzie zadowolona z przybycia smoka – w dodatku o tak późnej porze -, więc lepiej najpierw pozwolić mu mówić, a dopiero później samemu się pokazać, prawdopodobnie budząc tym samym jeszcze większe niezadowolenie.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

Dérigéntirh może i by się zdziwił, że melmaro nie jest pewien, co się stało tak niedawno, lecz pamiętał, że ludzie inaczej postrzegają upływ czasu. To nie do końca było tak, że smoki są cierpliwsze i mają lepszą pamięć. No dobrze, może i tak jest, ale nie wynika to samo z siebie. Po prostu tak długie życie sprawia, że ich pojmowanie mijającego czasu znacząco różni się od ludzkiego. Niby powinny wieść wolniejszy tryb życia, lecz tak także nie było. W końcu gdy jest się jednym z najszybszych stworzeń na ziemi ciężko zostawać w tyle za ludźmi.
- Cóż, to, co się działo w środku budynku jeszcze ciężej opisać, nawet dla kogoś z moją pamięcią. Dziwię się nadal, dlaczego wszyscy leżeli tam na podłodze albo wśród tych tkanin.
        Gdy Pequris zadał mu swoje pytanie, smok musiał się najpierw zastanowić, czego konkretnego może się do tyczyć, w końcu termin „tak” nie określał jasno, o co takiemu mężczyźnie chodzi.
- Hm, taka sytuacja nie należy do codziennych, muszę to przyznać. I zastanawiające, jaki był to pies. Tutejszy na pewno nie, broniłby swojego terytorium, ale z drugiej strony jakiś ulicznik dużo by tu nie znalazł. Prędzej w którymś z sąsiednich ogrodów, tam widziałem o wiele sprzyjające warunki.
        Chodziło mu w głównie o kilka kotów, które wylegiwały się na parceli jednej z kamienic. Chociaż nie można też było powiedzieć, że nie znajdowały się w okolicy także inne zwierzęta, wszystkie najpewniej stanowiące miłą przekąskę dla psa. A tutaj? Tutaj były tylko rośliny i choć były piękne, to zwierzę najpewniej nie najadłoby się nimi.
        Dostrzegł, ze melmaro stanęli poza zasięgiem wzroku osoby stojącej w drzwiach. ”Hm, cóż, trzeba przyznać, że nasza grupa do niewielkich nie należy. Ciekawe tylko, gdzie Ilever znajdzie dobre miejsca. Chociaż sądzę, że nie powinno być z tym dużo problemu, ponoć mało osób zamieszkuje te kamienice, większa część ludzi mieszka przy portach. Ciekawe, ile może kosztować wynajem kilku mieszkań na, jak na razie, jedną noc.” Weihlonder nie uczynił tak, jak ludzie, nadal stał za plecami swojego starszego brata, zakładając ręce na klatce piersiowej.
        Gdy po dość długim czasie nie było żadnej odpowiedzi, Dérigéntirh zapukał ponownie, tym razem nieco silniej. Teraz już po chwili rozległ się narastający stukot butów, tak charakterystyczny dźwięk dla schodzenia po schodach. Wkrótce drzwi otworzyły się, a w wejściu stanął człowiek w wieku blisko sześćdziesięciu lat z dobrze zadbaną, siwą brodą, ognistym spojrzeniu oraz dość solidnej postawie. Widać było, że pomimo swojego wieku nie ma zamiaru się poddawać. Zlustrował ich przenikliwym spojrzeniem.
- Tak? - spytał łagodnym głosem, akcentując ten wyraz nieco dziwnie.
- Szukamy pana Ilevera Ogernera – powiedział Dérigéntirh, uśmiechając się na dźwięk wypowiedzianych przez siebie słów. Nazwisko Ilevera zawsze było dla niego zmorą.
        Energiczny starzec także się uśmiechnął, widocznie starając się powstrzymać parsknięcie. Widać było, że doskonale zna jasnowidza.
- W sprawach biznesowych? - spytał mężczyzna.
- Można tak powiedzieć – odrzekł smok. - Choć jest to też mój stary przyjaciel, więc będzie także trochę prywatnie.
- Stary przyjaciel? - zdziwił się mężczyzna. - Dziwne, nigdy mi o tobie nie wspominał.
- Nie dziwię mu się. Ciężko o mnie wspomnieć.
- W porządku – zdziwił się nieco mężczyzna. - Tak czy owak, ja nazywam się Kormir.
- Dérigéntirh Bagrintharer Méa-o'shoukan – przedstawił się smok. - A ten tu to Weihlonder Bagrintharer Méa-o'shoukan.
- Nie dziwię się, że trudno o was wspomnieć – zaśmiał się Kormir. - Tak, czy owak, wchodźcie. Ilever mieszka na piątym piętrze, mieszkanie numer dziesięć.
- Świetnie – odrzekł smok, po czym skinął na melmaro, aby weszli, samemu to robiąc.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Melmaro posłusznie ruszyli się z miejsca w którym do tej pory przebywali i weszli za smokami do domu, rozglądając się po tym co budynek w sobie zawierał.

Wszyscy zginą, nie masz się nawet co trudzić. – Pogardliwie zasyczał i rozłożył się wygodnie na pokrytej najwytrawniejszą skórą kanapie. – Czy ty tego naprawdę nie widzisz, Ghergoliuanie? Co się stało z twoim cudownym królestwem? Wielka wojna sprawiła, że ziemia jest skażona, jak za czasów pierwotnych, przypomina jedynie gruzy tego co po sobie zostawiłeś. Minęły setki lat, a oni wciąż nie wrócili do świetności, wciąż się odbudowują. Nawet twoja organizacja, ten cały Gotland… Czyż to nie dzięki niej to królestwo w ogóle istnieje? Czyż to nie Gotlandzka armia powstrzymała najeźdźców? A teraz? Ile oni sobie liczą członków? Stu? Chyba nawet nie. Kogo oni obronią? Miasto? Co najwyżej wieś. To smutne, Gotland jest najbardziej zrujnowanym bytem podług swego pierwowzoru ze wszystkiego co istnieje, a mimo to i tak jest na czele państwa, co prawda z ukrycia, ale jednak… Wystarczy wyeliminować klan, a królestwo będzie na wyciągnięcie ręki, takie bezbronne… Niby państwo militarne, jednak ci prawdziwi wojownicy już dawno przestali istnieć, teraz żyją jedynie w baśniach. Ach, pamiętam trójkę z lasów… To dopiero byli mocarze, samemu roznieśli w pył półtysięczny oddział… Tak, teraz już się tacy nie rodzą…
Zamknął oczy i westchnął, po czym otworzył powieki i spojrzał na drugi byt. – Jesteś okropny… Zamiast zginąć i po prostu odejść, uwięziłeś siebie na wieki. Ile czasu już śledzisz wydarzenia w twoim państwie? Sto tysięcy lat, czy może kilka razy to? Jak dawno temu powstał świat? Już się gubię w rachubie… Ale co mnie obchodzisz, najgorsze jest to, że postanowiłeś zapieczętować ze sobą także i MNIE! Co tutaj jest do roboty? Można jedynie oglądać innych, to jak wszystko się zmienia. Jedynym pocieszającym aspektem jest to, że obserwuję powolny upadek twego dzieła, a przez to swój triumf. Już niedługo twój ukochany dom przepadnie, nastaną nowe rządy, a ja wreszcie się od ciebie oddzielę, powrócę i znów obejmę władzę.
- Doprawdy? – Nie spojrzał na leżącego, jego spojrzenie wciąż skierowane było na horyzont, zajęte obserwacją istnienia, jednak zasłoniętego uciążliwą mgłą. Tak, zdecydowanie musi już wrócić do domu, musi z powrotem mieć przejrzyste widzenie, moc wszechobecnej kontroli, nadzoru swego dzieła. – Mylisz się, moje dzieło przetrwa. Gdyby było tak kruche jak uważasz, rozpadłoby się po pierwszej wojnie. Gotland nie upadnie, nie ma kto go zaatakować, a nawet jeśli, dopilnuje, by otrzymał pomoc. Do walki ruszą smoki, wzbiorą rzeki, obudzę nawet drzewa. Cała kraina stanie murem za klanem, a wiesz dlaczego? Ponieważ jest on opoką, centrum istnienia, matką żyjących i ojcem pracujących. Masz rację, to nie jest to co było kiedyś, jednak ludzie są naprawdę silnymi istotami, nawet teraz potrafią mnie zaskoczyć. Nie poddają się i dążą do celu, wspierają, kształcą, formują w społeczności. Doprawy, niezwykłe to stworzenia… Może i nie ma już żelaznych herosów, jednak to bardzo dobrze. Tamci byli owocami pozostałej w ziemi energii, gdyż nie wszystko udało mi się z nami zabrać. Jeżeli naprawdę po nieskończoności zachciało ci się snuć nadzieje na powrót do ich świata, objęcie władzy i rekonstrukcję królestwa… To jesteś niepoważny, mój drogi. Tak długo jak jesteśmy razem, nic takiego się nie zdarzy, gdyż nie pozwolę ci się ode mnie oddalić, opuścić nasz świat. A razem będziemy już zawsze.
Syk zamienił się w gniewne prychnięcie. – Jesteś głupcem. Ludzie to słabeusze, cienie prawdziwej potęgi. Od zawsze żyłeś w kłamstwie, łudząc się, że dobro jest silniejsze od zła. Jednak ja nie próżnowałem, kiedy ty wpatrywałeś się w swoje plony, lasy, smoki, ludzi, ja zajmowałem się ich wnętrzem, obserwowaniem każdego złego zachowania. Nie wątpię, że to wiesz, jednak nie pozwalasz faktu zaakceptować – dzisiejsza kraina coraz bardziej zaczyna przypominać pierwotną, zło ewoluuje, przybiera coraz mocniejszą postać. Masz swoich poddanych, swoją armię, jednak ja mam swoją, istoty czekające w uśpieniu na to aż dam im znak. Swoją drogą ten cały Loring… Może zrobię z niego wodza? Już raz dał nad sobą zapanować, ale oczywiście ty musiałeś zepsuć całą zabawę… Albo może Setian? Tak, Setian mi się podoba, od samego początku jego istnienia uważnie mu się przyglądałem. Tutaj chyba nawet ty nie będziesz potrafił powiedzieć „Wszystko w porządku”, czyż nie?
Nie nadeszła odpowiedź na konkretne pytanie, jednakże słowa padły.
- Nie możesz mieć swojej armii, zachowuj się poważnie. Gdyby choć jedna kreatura przerośnięta twym złem przebywała na terytorium mego domu, już dawno bym ją wyeliminował. A gergua? Jeżeli to ich masz na myśli… To nie chyba przez kolejne sto tysięcy lat nie znajdę odpowiedzi na pytanie co ci się stało.
Syczący nie odpowiedział, jedynie uśmiechnął się i zamknął oczy. On nie musi wiedzieć wszystkiego. Owszem, wie, ale tylko to co dzieje się w jego domu, w ich wspólnym świecie oraz poza krainami żyjących, pozostaje kimś zwyczajnym, niewiedzącym wszystkiego. Dowie się w swoim czasie, będzie to początek wydarzeniem które sprawią, że przepadnie na zawsze, a on, on powróci do swego domu i zapanuje nad wszystkimi żyjącymi, przywracając do istnienia wszystkie kreatury pierwotnego świata. Powróci i stanie się bogiem.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

Gdy grupa pięciu melmaro znalazła się już w środku, Kormir wysoko podniósł brwi, lecz po chwili się zaśmiał.
- Coś czuję, że Ilever się porządnie zdenerwuje. Z tego, co wiem, niezbyt lubi gości w takiej liczbie.
- Jakoś to będzie – odparł Dérigéntirh, po czym ruszył w stronę schodów, aby dotrzeć na to piąte piętro.
        Schody nie były zbyt strome, jedynie dosyć wąskie, przez co mogli iść tylko po dwóch obok siebie. Wchodzili na kolejne piętra, co nie było rzeczą zbyt męczącą. Gdzieś w połowie jedne z drzwi uchyliły się i wyjrzała zza nich drobna kobieta. Przez chwilę przyglądała się im, nieświadoma, że smok słyszy jej mamrotanie pod nosem.
- Przyłażą tutaj i hałasują, hultaje bez grosza kultury, pfu – szeptała. - Młode to, tyle po nich użytku, gdy męczą kogoś innego.
        Gdy Dérigéntirh spojrzał na nią, drzwi błyskawicznie się zatrzasnęły. ”Będę musiał go o to spytać. Z każdą chwilą czuję się tutaj coraz dziwniej. Wydaje mi się, czy to miejsce niezbyt lubi obcych? A może to po prostu moje paranoje?” Po jakimś czasie dotarli w końcu do tego piątego piętra, na którym na szczęście udało im się wszystkim zmieścić. Dérigéntirh spojrzał po towarzyszach i parsknął. To, co się za chwilę wydarzy mogło być niezwykle zabawne, przynajmniej dla niego. Ilever najpewniej wpadnie we wściekłość, co jednak nie koniecznie musiało im wyjść na dobre.
        Odetchnął, starając uspokoić swoje rozbawienie i zastukał trzy razy w drzwi z umieszczonym na nich numerem dziesięć. Przy okazji zabawne, że wybrał akurat taki pokój. Choć z drugiej strony nikt nie będzie go szukał w takim miejscu. Kilkadziesiąt lat temu razem powstrzymali przywódcę podziemnego półświatka, nazywającego samego siebie Dziesiątym, cokolwiek miałoby to oznaczać. Od tamtego czasu Ilever zwykł się ukrywać. Był pod pewnymi względami, cóż... kompletnym paranoikiem. I jako takiego Dérigéntirh właśnie go lubi – nieco szalonego człowieka, gotowego niemal na wszystko, gdy tylko się go odpowiednio przyciśnie. Chociaż sprawiało to też, że nieraz ciężko było z nim poprowadzić w pełni normalną rozmowę.
        Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, ale smok nie pukał po raz kolejny. Dobrze wiedział, że Ilever nie wyjdzie ot tak, musiał najpierw dowiedzieć się, kim są jego goście. A jako, że był jasnowidzem, nie sprawiało mu to zbyt dużo problemu. Dérigéntirh cicho odliczał sekundy, aż w końcu stało się to, co zdarzyć się musiało. Rozległ się dźwięk, jakby coś szklanego upadło na podłogę, rozbijając się na kawałki, a następnie drewno zaskrzypiało. Drzwi otworzyły się, a w nich stanął mężczyzna w dosyć podeszłym już wieku. Jego szare włosy znajdowały się w nieładzie, nieogolony zarost i podkrążone oczy świadczyły o tym, że w ostatnim czasie nie dbał zbyt o własny wygląd. Ubrany był w lnianą koszulę. Potoczył obłąkańczym spojrzeniem po wszystkich, po czym skupił je na Dérigéntirhu.
- Ty parszywa gadzino! - wykrzyczał. - Nie wiem, co ty robiłeś, ale od trzech dni nie mogę spać przez ten ból głowy. I zanim zaczniesz przepraszać, nie obchodzi mnie to nic!
- Chodzi o to – zaczął Dérigéntirh – że ci panowie mają do ciebie pewną sprawę, a ja...
- Wróćcie rano – warknął Ilever. - I tym razem daj mi spać!
- Jak sobie chcesz – odpowiedział Dérigéntirh, gdy drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Spojrzał na swoich towarzyszy. - Chyba będziemy musieli znaleźć jakąś karczmę, aby spędzić tam noc i nie zamartwiać Ilevera naszymi dalszymi przygodami. Otóż widzicie, nasz losy są dosyć znacząco ze sobą połączone, a jako, że ostatnio sporo się działo, to jego myśli musiały szaleć.
        Powiedziawszy to, zaczął schodzić ze schodów. O ile dobrze pamiętał, gdzieś w pobliżu musiała znajdować się gospoda, w której mogliby przenocować. Niedługo potem wyszli już z kamienicy i ruszyli wzdłuż ulicy, prowadzeni przez Dérigéntirha.
Awatar użytkownika
Loring
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 134
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Loring »

Gotlandczycy postanowili się nie wtrącać między smoka, a tego całego Ilevera, oraz nie odzywać nie będąc proszonymi. Nie czuli się zbyt pewnie, nawet mimo tego, iż Dar cały czas był przy nich. Nie to, że się bali, po prostu byli tutaj obcy i skazani na łaskę – bądź jej brak – osób trzecich, a tego chyba nikt nie cierpiał.
Starali się nie hałasować, próbując uszanować to, że w domu tym mieszka więcej osób, lecz mimo swych usilnych starań i tak jedna z sąsiadek wyjrzała zza drzwi i coś wymamrotała, czego jednak wojownicy nie usłyszeli. Kiedy dotarli już do drzwi najwyraźniej należących do osoby do której przybywali, melmaro odetchnęli, będąc niepewnymi tego co się wydarzy. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że zgodzenie się na pomoc w odnalezieniu Setiana było czymś niezbędnym, jednak byli całkowicie bezradni jeśli chodziło o osiągnięcie celu, zależni od innych. A tutaj nie było czasu na gierki, przecież uciekinier mógł znajdować się na drugim końcu Alaranii, a oni mieli tylko tydzień… A co jeśli odmówi? Czy to będzie koniec? Bo Gotlandczycy mieli wrażenie, że jeśli Ilever odmówi pomocy, będzie to niczym podpisanie wyroku śmierci na Loringa, gdyż ten nie miał zamiaru wracać do domu przed osiągnięciem upragnionego celu.
Kiedy zza drzwi rozległ się dziwny, głośny odgłos, wojownicy drgnęli, pewni, że zaraz cała kamienica zostanie wypełniona gniewnymi złorzeczeniami jej mieszkańców, jednak nic takiego się nie stało. Czyżby byli już przygotowani do możliwości występowania dziwnych zjawisk w mieszkaniu pod numerem dziesięć?
Kiedy oczekiwany osobnik wreszcie się pojawił, na wojownikach zrobił wrażenie takie, że ich wątpliwości znacząco wzrosły. Nie wyglądał na kogoś kto zamierza łatwo pójść na współpracę, a jego charakter i to jak odnosił się do Dara, wcale nie było pocieszeniem. Skoro nie czuje respektu przed smokiem, to przed kim ma czuć? Słowa złotołuskiego przyjęli bez słowa, i tak nie rozumiejąc w pełni o co chodzi z tym połączeniem, jak do niego doszło, dlaczego i na jakich zasadach to działa.
- Myślisz, że się zgodzi? – Zagadał do smoka Loring, kiedy wszyscy opuścili już kamienicę i znaleźli się na świeżym powietrzu, w drodze do jakiejś karczmy. – Na pierwszy rzut oka prezentuje się jako ktoś, kto prędzej zamieni się w zająca niźli spełni prośbę, i to w dodatku taką.
Wojownicy przez pewien czas wędrowali w ciszy, jednak w końcu Urgoth postanowił przełamać ten niezdrowy nastrój i rozpocząć jakiś temat, a pierwszym co przyszło mu do głowy, był turniej. Z racji tego postanowił przemówić do samego Weihlondera, w nadziei, że ten mu odpowie.
- Ten cały turniej o którym mówiłeś, panie… Czy wiadomo dokładniej jak będzie się prezentował? Jakie będą konkurencje, przeciwnicy, zasady, kto będzie stanowił publiczność, czy będzie jakaś nagroda, konkretne wymagania które trzeba spełniać by wziąć w nim udział, cokolwiek?
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

Smok spojrzał z zamyśleniem na Loringa, gdy ten zadał swoje pytanie. Czy im pomoże? Cóż, szansa na to była dosyć duża, zwłaszcza, że Dérigéntirh doskonale wiedział, jak go do tego przekonać.
- Raczej tak – powiedział do melmaro. - Choć wydaje się być człowiekiem nieprzyjaźnie nastawionym, to tak naprawdę jest szaleniec. A szaleńcy zdecydowanie nie robią rzeczy, które można się po nich spodziewać. Cóż, może oprócz zrobienia czegoś niespodziewanego, ale to już nie jest zbyt ścisłe określenie tego. Nie martw się, zmuszę go do tej wróżby, gdybym musiał.
        Jednocześnie zaczął się rozglądać za budynkiem, który odpowiadałby wyglądem karczmie. Chociaż wiedział, że taka się gdzieś tutaj znajduje, to nie miał pojęcia, gdzie konkretnie. Ilever w swoich listach podawał mu tylko ulicę, no i jeszcze kilka potencjalnie nieistotnych informacji, które Dérigéntirh potrafił nałożyć na mapę okolicy. Póki co nie było widać w okolicy żadnej karczmy, lecz smok wiedział, że długo już tak nie pozostanie. Powoli wykluczał następne lokalizacje, w końcu musieli trafić na tę odpowiednią.
        Podczas kiedy on zajmował się nawigacją, jego starszy brat słuchał pytania melmaro. Spojrzał na Dérigéntirha i wypowiedział kilka słów w dźwięcznej Smoczej Mowie. Młodszy brat westchnął, albowiem sam musiał przekazać jego słowa melmaro, a nie lubił, gdy Weihlonder go do tego zmuszał. Zresztą, samo znaczenie jego słów nie było najprzyjemniejsze.
- Mówi, że nie ma najmniejszego pojęcia – wytłumaczył Dérigéntirh. - Usłyszał to, kiedy szukał jakichś informacji o mnie. Najwyraźniej pytany człowiek wyrzucał z siebie wszystko, co tylko miał do powiedzenia.
        Według niego metody Weihlondera bywały zdecydowanie zbyt brutalne. A przecież zorientowanie się, gdzie w okolicy grasuje smok nie wymagało wcale podjęcia takich decyzji, zwłaszcza, gdy było się smokiem. Jednak nie miał zamiaru tego komentować, Weihlonder doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co myśli jego młodszy brat.
        Niedługo potem Dérigéntirh ujrzał budynek, który z całą pewnością był karczmą. Świadczył o tym szyld wiszący nad drzwiami, skoczna muzyka, dobiegająca z wnętra budynku oraz sam jego kształt, który niezbyt pasował do domów mieszkalnych. Oprócz tego miał zaskakująco duże rozmiary. Smok skierował się w jego stronę. Gdy byli już dostatecznie blisko, zdołał odczytać nazwę, napisaną na szyldzie.
- „Pod Tańczącym Behemotem” – przeczytał na głos, wysoko podnosząc brwi. - Tak, to zdecydowanie to miejsce. Ilever wspominał, że nazwa najpewniej mi się spodoba.
        Zastanawiał się, czy melmaro wiedzą, czym jest to stworzenie. W końcu nie mieszkali w Alaranii, a nawet gdyby, to nie każdy zdawał sobie sprawę, czym jest to stworzenia. Może i znajdowały się w kilku przysłowiach, na przykład „zachowywać się jak behemot”, jednak nie zawsze używając przysłowia, znało się jego pochodzenie.
        Tak, czy owak, smok otworzył drzwi karczmy. Ujrzał duże pomieszczenie o drewnianych ścianach i podłodze oraz wysoko podniesionym suficie. Wszędzie porozstawiane były okrągłe stoły, po cztery krzesła przy każdym, których blaty były przyozdobione różnorodnymi malowidłami. Gdzieś po lewej stronie wesoło huczał płomień w kominku dosyć sporych rozmiarów, oświetlając pomieszczenie pomarańczowym, migającym światłem. Stało przy nim kilku bardów, grających żwawą muzykę na swoich instrumentach. Z tyłu znajdowała się lada karczmarza, oddzielająca go z trzech stron. Ten żwawo nalewał kolejne porcje piwa spragnionym gościom. Po prawej stronie były schody, prowadzące najpewniej do pokojów, które widocznie znajdowały się w zupełnie innej części budynku. Widać było, że nie jest to pierwsza lepsza karczma. Dérigéntirh aż uśmiechnął się, widząc wypełniające je tłumy, które teraz bawiły się w najlepsze.
- Proszę, proszę, proszę – powiedział powoli, ale wesoło smok – widocznie trafiliśmy nie do karczmy, lecz prawdziwego pałacu. Może znajdziecie jakieś dwa stoliki, ja tymczasem wynajmę nam pokoje.
        Skierował się w stronę lady, omijając przy tym ludzi, których było tutaj rzeczywiście sporo. W końcu jednak dotarł tam, gdzie chciał. Podszedł do lady i odezwał się do karczmarza, próbując przekrzyczeć bawiący się tłum:
- Poproszę siedem pokoi. Dla mnie i moich towarzyszy.
- To będzie sto dziesięć ruenów.
        Smoka niezbyt zdziwiła wygórowana cena, a nawet trochę zaskoczyło, że było tak tanio. Nie dziwił się, że jest tu tak dużo ludzi, w końcu zazwyczaj takie przybytki dostępne były tylko dla szlachty i innych bogaczy. Wyjął swoją sakiewkę i wyszukał pięć srebrnych orłów, po czym wręczył je dla karczmarza. Dodatkowe dziesięć ruenów były gestem dobrej woli, ten dzień był dostatecznie ciekawy, aby wprowadzić go w dobry nastrój.
- Proszę, oto siedem kluczy, drzwi, które otwierają znajdują się obok siebie. I proszę się nie martwić, mamy grube ściany, hałas jest ledwo słyszalny.
         Dérigéntirh skinął głową, przyjmując klucze do pokoi, po czym obrócił się, wypatrując swoich towarzyszy.
Cecil
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cecil »

Jasnowłosy, na oko młodzieniec średniego wzrostu, wskoczył na stół znajdujący się niedaleko trzaskającego paleniska, stąpając między napitkiem osób przy nim siedzących, którzy (swoją drogą cóż im się dziwić) nie wyglądali z tego powodu na zadowolonych.
Ubrany w jedwabną, błękitną szatę, która, co prawda zasłaniała miejsca intymne, ale i tak odsłaniała zbyt wiele i u niektórych budziła zniesmaczenie, zamierzał wygłosić swój najnowszy wiersz.
Był nim Cecil Oomayah, który przybył świeżo z Grydanii, aby skosztować tutejszego miodu.
Rozwinąwszy kartkę pergaminu, odchrząknął, by jego głos zyskał czystszą barwę:

- Oto mój najnowszy wiersz, noszący nazwę: "Skutki alkoholowego upojenia".
W gościach karczmy „Pod Tańczącym Behemotem”, a raczej groźnie wyglądających mężczyznach, siedzących przy stole, zaczynała budzić się wściekłość.

- Czyście widzieli towarzysze, królowie, giermkowie? Czyście widzieli kiedy purpurowe wróżki? - zaczął donośnie, jakby właśnie czytał poemat, który w przyszłości osiągnie szczyt popularności i będzie wyśpiewywany, przy dźwiękach lutni, przez wielu bardów w całej Alaranii.
Na to się jednak nie zapowiadało. Wierszydło, jak często to u Cecila bywało, było dość kiepskie.
Podburzeni mężczyźni próbowali zgonić go ze stołu, ale co chwila czmychał im na drugą stronę. Wydawał się lekki, jakby był lżejszy od powietrza, podzwaniając monetami, które miał przewiązane przy pasie.

- Jak za sprawą miodu, piwa, grogu wyłażą ze swych dziupli...? - przeczytał drugi wers, na co jeden z siedzących, wyciągnął krótki, mały nóż, który błysnął w świetle kominka.
- Jeszcze jedno słowo, panie, a wylądujesz pan u karczmarza na ruszcie. Przysięgam. Złaź pan ze stołu! - Warknął groźnie jeden z mężczyzn.
- Po co się zaraz tak złościć... - Powiedział Cecil, przy czym zeskoczył z gracją z drewnianego blatu, jednak nie byłby sobą, gdyby nie potknął się przy okazji, upadając spektakularnie na ziemię i jak zwykle, niespecjalnie się przed tym broniąc. Chociaż wydawał się tym faktem nie przejmować. Może zbyt często mu się to zdarzało?
Szybko się pozbierał, otrzepał i wygładził swoją szatę, po czym mruknął sam do siebie ze złością: - No. Miłośników sztuki raczej tu nie znajdę!
Oddalił się po swój kufel pełen miodu, który wcześniej stał na kominku. Wziął także kapelusz, dotąd oparty o ścianę. Srebrzysty dźwięk monet zabrzmiał w pomieszczeniu. Działał on przede wszystkim na smoki. Sprawiał, że widziały w nim przyjaciela, uspokajał ich wzburzone umysły. Czasem żałował, że monety nie działały na podpitych łotrzyków...
Zablokowany

Wróć do „Leonia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości