Strona 1 z 1

[Antykwariat] Życie to nie bajka.

: Sob Mar 28, 2020 2:54 pm
autor: Mimosa
        Mim klęczała na podłodze, ale po chwili nogi rozjechały jej się na boki i dziewczyna klapnęła tyłkiem na deski. Mocno pochylona, głowę obejmowała ciasno ramionami, zawijając się już cała w wielki sweter. Nesbo próbował dostać się do jej twarzy, słysząc ciche jęki, ale błogosławiona nie była nawet na tyle świadoma, by mu to ułatwić. Jeszcze nigdy aż tak nie bolała ją głowa. Zdarzało się, gdy była niewyspana, gdy za dużo płakała, albo była zbyt zapracowana. Lekkie, ale uporczywe ćmienie dawało wtedy znać, że nie jest dobrze i trzeba coś zmienić. To, co czuła teraz, przypominało raczej uderzanie głową w odłamki szkła, które z każdym uderzeniem zagłębiają się bardziej w czaszkę. Mim nawet nie wiedziała, że się nie rusza, zaciskając kurczowo oczy i zęby, walcząc z bólem i oślepiającą światłością w głowie.
        Nagle ustąpiło.
        Najpierw jęk ulgi i głębszy wdech, ale też lekki strach przed nagłym nawrotem bólu. Lilly przestała się trząść i podniosła nieśmiało głowę, spoglądając zza rękawów dookoła. Była w domu. Sama.
        - K…Kerhje? – zawołała cicho łamiącym się głosem, jakby była na skraju płaczu. Odpowiedziała jej cisza.
        Mim pociągnęła nosem i otarła rękawami łzy z twarzy, odgarniając też skołtunione w międzyczasie włosy. Nesbo wskoczył jej na kolana, nim zdołała się podnieść i szatynka zmarszczyła lekko brwi, głaszcząc stęsknionego chowańca.
        - Gdzie są wszyscy? – zapytała, a smoczek cofnął się o krok i rozejrzał, po czym prychnął zaskoczony. Lilly zmarszczyła brwi i spróbowała się podnieść, by doprowadzić się w ogóle do porządku. Potknęła się o leżącą obok księgę i stęknęła, łapiąc zaraz za stopę. Dopiero po chwili zwróciła większą uwagę na tomiszcze. Przykucnęła, otwierając księgę i wertując szybko kartki w poszukiwaniu odpowiedniej strony. Co chwilę pociągała nosem i odgarniała sypiące się włosy z twarzy, nim w końcu znalazła to, czego szukała. A właściwie nie.
        Zaskoczona przejechała dłonią po pustych stronnicach. Ani śladu po ich historii. Ani śladu po plamie od kawy.
        Lilly przewertowała jeszcze kilka kartek w przód i w tył, ale nie było tam ani słowa o Kerhje, tajemniczym chłopaku, Amaroku, przeniesieniu się na plażę… nic.
        Błogosławiona wstała, z trudem podnosząc księgę i z nią w objęciach ruszyła powoli pomiędzy półki.
        - Kerhje? Panie Northug?... Amar? – nawoływała, przy ostatnim imieniu zająknąwszy się. Wypowiedziała je ciszej, zaraz prawie pacając się ręką w czoło. Na jakie gromy wzywa rozbójnika? Bo nawet jego chciałaby zobaczyć, jeśli to miałoby cokolwiek jej wyjaśnić.
        Ostatnie, co pamiętała, to opuszczoną chatkę na plaży i ich czwórkę (z Nesbo – piątkę), czytającą na zmianę fragmenty z księgi, którą miała teraz pod pachą.
        Tommy Welsh. To imię… to jego mieli znaleźć. Co się z nim stało? Co się z nimi stało?
        Mim nagle zatrzymała się, a po chwili zawróciła na pięcie i popędziła w stronę lady. Tam odłożyła ciężką księgę i zaraz położyła się na podłodze, opierając na przedramionach i zaglądając pod pierwszy regał. To tam Kerhje odrzuciła szablę rozbójnika. Co prawda Mim pamiętała, że szabla niby później wróciła do właściciela, ale wciąż trzymała się każdego znajomego elementu, który pomógłby jej wyjaśnić, co tu się do diaska wydarzyło.
        - Nic – mruknęła zniechęcona, opadając policzkiem na podłogę. Pod regałami, oprócz kurzu (a wczoraj odkurzała! Wczoraj?) nie było nic.
        - Nesbo, jaki mamy dzisiaj w ogóle dzień? – zapytała smoczka niepewnie, gdy ten harcował wokół niej beztrosko, najwyraźniej nie mając wcale problemu ze swoimi wspomnieniami. Dopiero na pytanie opiekunki spojrzał na nią uważniej i przechylił łepek. Oni właściwie zawsze mieli z tym problem. W antykwariacie były dwa kalendarze, ale Mim zawsze zapominała o wyrywaniu kartek, więc i tak nie było wiadomo, jaki jest dziś dzień. A że dziewczyna nad swoim sklepem mieszkała, to i w Sandrię miała otwarte.
        Błogosławiona podniosła się w końcu i złapała podskakującego chowańca, odruchowo sadzając go sobie na ramieniu. Podeszła niepewnie do okna i, wychylając się zza framugi, wyjrzała na zewnątrz.
        Śnieg.
        Momentalnie rzuciła się do drzwi, otwierając je na oścież i spoglądając w ciemne jeszcze niebo. Jest tak jak wtedy. Wczoraj? Dzisiaj? Jak tego dnia, gdy pan Northug przyprowadził Kerhje. Tak jak wtedy, śnieg był nienaruszony. Nawet ptaki nie skaziły swoimi pazurkami idealnej poduchy białego puchu. Nagle coś małego i zielonego śmignęło w kącie jej oka, a po chwili zniknęło w teraz już wcale nie nieskalanej, śnieżnej pościeli.
        - Nesbo!

        …Lilly skarciła towarzysza cichym tonem, gdy tylko mała główka ze śniegową czapeczką wyłoniła się z zaspy.
        Wyszczerzone w zwierzęcym uśmiechu kiełki błyszczały wesoło, a puch rozsypywał się na boki, gdy smoczy ogon merdał z zadowoleniem. Mim, chociaż widok uznała za uroczy, nie była jednak taka zachwycona. Ten łobuz łapał przeziębienie szybciej niż ona, a to już wyczyn!
        – Zaraz będziesz chory. Do domu, ale już. – Tupnęła drobną nóżką i zwierzak zamruczał marudnie, w podskokach czyniąc jeszcze więcej zamieszania w śniegu, po czym cały mokry i z sypiącymi się za nim resztkami puchu, wpadł do sklepu.


        Lilly cofnęła się gwałtownie, zatrzaskując drzwi. Oczy miała wielkie z przestrachu.
        To już się wydarzyło.
        Tak, czy nie?
        Och, to wszystko jej wina. Dziadek mówił, że nie należy kusić losu. Mogła nie wyciągać w ogóle tej księgi, nie zadzierać z pętlą czasu, z losem. Głupia!
        Błogosławiona doskoczyła do księgi i szarpnięciem ściągnęła ją z blatu, by później popędzić z nią na zaplecze. Wciąż mokry smoczek został w sklepie, przechylając łepek i nasłuchując kroków na schodach i dźwięków dochodzących z piętra. Nadal nikt go nie wytarł!
        - Już. Schowana! – Lilly wróciła do antykwariatu, niemalże pewna siebie, gdyby nie wystające z rękawów palce, nerwowo skubiące brzegi materiału. Zaraz jednak zajęła dłonie czymś innym, zaplatając na nowo luźny warkocz.
        - Nie będziemy jej już wyciągać. Dziadek mówił, że to tylko w wyjątkowych sytuacjach. A nie, że przyjdzie sobie jakiś zapętlony chłopak i zaraz go trzeba ratować. Ja nie ratuję ludzi! – mamrotała szeptem, momentami podnosząc głos, ale i tak nie sięgając nawet do swojego normalnego tonu. Nesbo kiwał gorliwie łebkiem, przezornie zgadzając się z każdym słowem opiekunki. Jemu też nie podobało się magiczne tomiszcze. Kichnął więc dwa razy, a za trzecim przyciągnął uwagę Mim.
        - Rany, ty jesteś cały mokry! Chodź tutaj, potworze – fuknęła, kierując się na zaplecze po szmatkę. Mały, słodki i puchaty potwór wiernie podążył za nią, mlaszcząc po deskach mokrymi łapkami.
        Lilly zamarła w trakcie wycierania Nesbo, słysząc pukanie do drzwi. Ten chyba tylko na to czekał, bo wyskoczył spomiędzy szmatek i popędził w stronę wejścia. Błogosławiona już go nawet nie nawoływała, tylko podniosła się szybko i ruszyła za nim, po drodze rzucając szmatkę na ziemię, nadeptując na nią i wycierając te kilka ostatnich plamek, które zostawił smoczek. Brudny materiał zwinęła i zostawiła za ladą, by go później wziąć do prania, po czym wolno podeszła do drzwi.
        Przez te ostatnie wydarzenia była zdecydowanie zbyt zestresowana. Zamiast normalnie otworzyć drzwi, to przytuliła najpierw policzek do drewna, nasłuchując. Nic więc dziwnego, że gdy rozległo się kolejne pukanie, prawie dostała zawału. Odskoczyła, przełykając pisk i jęknęła cicho dopiero, gdy wpadła biodrem na ladę. Otworzyła jednak szeroko drzwi, zasłaniając się nimi trochę przed zimnym powietrzem.
        - Tak?

[Antykwariat] Życie to nie bajka.

: Nie Kwi 05, 2020 2:22 pm
autor: Dima
        Nie był tu pierwszy raz, a mimo to nadal zaskakiwała go zaradność i pracowitość południowców. Mimo prowincjonalnego stylu zabudowy i raczej średniego zaludnienia (w porównaniu z wielkimi, leżącymi na równinach stolicami), władzę w nadmorskiej Turmalii sprawował ktoś na tyle odpowiedzialny i przejęty problemami zwykłych mieszkańców, że sprawnie i z widoczną wprawą zajmował się nawet najbardziej prozaicznymi sprawunkami, jak na przykład odśnieżanie. Chociaż biały puch szczelnie pokrywał mieścinę, zalegając dosyć grubą warstwą nie tylko na tych poziomych powierzchniach, ale na tych całkiem stromych również, to jednak wszystkie trakty miejskie były przejezdne. Mało tego, zrobiono to na tyle dokładnie, że przynajmniej te główne ulice miały przeważnie buro szary kolor mokrych, kocich łbów, poprzecinany tylko misterną siatką śniegowych fug. Nic dziwnego zatem, że stukot oficerek o kamienny bruk dał się wyraźnie słyszeć.
        Zwracał uwagę. Wyglansowane, podkute obuwie nie było bowiem elementem wyposażenia, które przysługiwało byle żołdakom. Znać było jasno, że stykając się z ich właścicielem, ma się do czynienia z wyższą szarżą. Tym bardziej dziwiono się więc, widząc noszącego je mężczyznę. Krój munduru ani jego barwy nie były na pewno tutejsze, ani nawet nie przypominały tych noszonych w krajach ościennych. Przybysz musiał pochodzić z daleka, więc tym większą wzbudzał ciekawość w spokojnej okolicy. Co więcej, blondyn mimo obcego wyglądu nie zachowywał się wcale, jakby czegoś szukał. Szedł spokojnie, lekko utykając, ale ciągle równo, widocznie dając do zrozumienia obserwującym go, że służba wojskowa to jego życie i jego fach, a sam cel jego wędrówki przez miasto jest mu wiadomy i jasny.
        Bisnovat nie brał zbytnio do siebie ciekawskich spojrzeń, ani nie przejmował się zamieszaniem, jakie wywoływał. I nie było przy tym w nim nic z wyniosłości. Był pogodny i uśmiechnięty. Nie wywyższał się wcale nad zaczepiające go ubogie dzieciaki, nieraz głaszcząc ich rozwiane czupryny i wręczając jakiego drobniaka, dopóki zasoby monet w kieszeniach mu się nie skończyły. Przepuszczał przodem biednych, umorusanych węglem woźniców, ustępując ich powolnym furmankom z drogi. Nie dlatego, że byli brudni, tylko ze zwykłej uprzejmości, w ogóle nie okazując swoją postawą czy mimiką zniecierpliwienia ani choćby nawet niemego żądania, że powinno być odwrotnie. Grzecznie kłaniał się też każdej matronie, która niespecjalnie kryjąc swoje wścibstwo, wgapiała się świdrującym wzrokiem w idącego Palladyna zza swojego kramu, bądź z wysokości swojego parapetu czy balkonu.
        Piękne, wypastowane na wysoki połysk oficerki wcale nie przysługiwały mu z racji stopnia. Był wszakże tylko sierżantem, do tego młodym szczawiem świeżo po awansie. Ale skoro otrzymał je w prezencie od ojca, a żadne regulaminy wojskowe nie zabraniały mu ich używać, to nosił je dumnie, dbając zawsze o ich nieskazitelny wygląd. Dodawały szyku i powagi. I przystojności. Mimo iż w ludzkim mieście nikt, kto nie czytał au,r nie potrafił po samym uniformie określić niebiańskiego pochodzenia blondyna i jego przynależności do boskich formacji ciężkozbrojnych, to jednak silnie, ale proporcjonalnie zbudowana sylwetka, nienaganna prezencja i pewna siebie mina na gładkiej, wcale nie chłopięcej, ale dojrzałej męskiej twarzy przyciągały wzrok zarówno panien i wdów, jak i mężatek, zupełnie niezależnie od ich wieku. Nie zatrzymywał się jednak nawet zagadany, pozostawiając adoratorki bez żadnej odpowiedzi ze swej strony, zbywając je tylko swoim uśmiechem, skłonieniem głowy, bądź zawadiackim mrugnięciem oka.

        O pewnym antykwariacie w Turmalii dowiedział się od emisariuszy. Jeden z nich nawet gorąco namawiał go na wizytę w tymże sklepiku.
- Zajrzyj koniecznie, gdy będziesz w okolicy. – nagabywał Dymitra z trochę podejrzanym uśmieszkiem. - Może tam znajdziesz coś, czego jeszcze nie zgubiłeś, albo odpowiedzi, których jeszcze nie szukasz.
Iwanowicz zapamiętał nazwę, której tamten kilka razy użył. „Book wie wszystko!” - była zabawna, choć przewrotna. Ten, kto ją wymyślił, na pewno miał subtelne poczucie humoru i umiejętność składania słów tak, by brzmiały, oraz by wyrażały więcej, niż tylko to, co jest napisane. Przekaz nazwy był chyba dość jasny. Chodziło o bogaty księgozbiór, a stwierdzenie „wie wszystko!” na pewno miało oznaczać, że swoimi zasobami sięga przez wszelakie epoki hen daleko w przeszłość. W sumie pasowało do antykwariatu. Zawarta w niej dodatkowo drobna gra słowna miała chyba za zadanie poszerzyć klientelę, i zachęcić do wizyty zarówno zelotów jak i ateuszy. Albo wielką inkwizycję. Niektórzy ludzie bardzo drażliwie reagowali na używanie boga (nawet w zmienionej pisowni) do innych niż kultyczne celów. Wszędzie widzieli bluźnierstwa i tu pewnie też mogliby chcieć się ich dopatrzyć. Gorliwość czasem jednak przeszkadzała w myśleniu. Taka postawa, gdyby tylko nie groziła wybuchami niekontrolowanej agresji, to zwyczajnie bawiłaby Palladyna. Wiedział bowiem dobrze, że Najwyższy nie obrażał się o drobnostki. Był On wszelako dużo bardziej inteligentny niż prosty faryzeusz, który nazbyt wnikliwie analizował spisany, boski przekaz, a wiarę swą powierzał wyłącznie swojemu ograniczonemu rozumowi zamiast budować swą pobożność w równym stopniu także na modlitwie i ufności.
Działalność inkwizytorów na prowincji widocznie jeszcze nie rozwinęła skrzydeł, albo zwyczajnie nie podchodzili oni do swojej misji tak drapieżnie jak koledzy w wielkich metropoliach, skoro lokal funkcjonował w najlepsze nawet pod lekko zaczepnym szyldem.

        Gdy znalazł się w miejscu, gdzie według mapy miała się znajdować poszukiwana placówka, rozejrzał się i od razu ją zlokalizował, nie musiał nawet wcale pytać przechodniów. Co prawda nie zauważył nigdzie jakże charakterystycznej nazwy, ale nie przejął się tym. To na pewno chodziło o to miejsce. Prawdopodobieństwo, że w swoim bezpośrednim sąsiedztwie działają aż dwa antykwariaty było niewielkie. A nazwa, cóż - może to wcale nie była nazwa, a po prostu określenie jakiego używali emisariusze? Może przylgnęło do tego przybytku jakieś często używane zawołanie właściciela sklepiku - jak zakładał Dymitr: krewkiego staruszka, obrażonego na Pana za jakieś dawne nieszczęścia, który od tamtej pory w książkach, a nie w Stwórcy dopatrywał się wszelkiej mądrości? Kto wie. Nie zastanawiał się nad tym długo. Zaraz się pewnie wszystko wyjaśni, a jak nie, to zwyczajnie dopyta.
        Podszedł do zielonych drzwi i delikatnie zapukał. Na widok niewysokiej szatynki, która po dłuższej chwili nieśmiało uchyliła mu drzwi uśmiechnął się perliście jednym z tych swoich oczywiście naturalnych dla pozytywnego faceta, ale i tak precyzyjnie wystudiowanych do robienia wrażenia na kobietach uśmiechów. Ewidentnie niekonwencjonalne zachowanie Palladyna troszkę ją speszyło, może nawet nieco bardziej niż troszkę. No bo kto normalny puka do sklepu? Wykorzystał moment zawahania i przejął inicjatywę.
- Dzień dobry, panienko. – Skłonił lekko głowę. - Czy to antykwariat?
Drewniany szyld z umieszczonymi nań wielką książką i zdobnym napisem jawnie drwił z mężczyzny szyderczym zgrzytem łańcuchów, na których wisiał. Jednak niebianin nie przejmował się złośliwością rzeczy martwych. Znał się na niewiastach i jeśli faktycznie już na początku znajomości się trochę wygłupił, to na pewno w jakimś celu.

[Antykwariat] Życie to nie bajka.

: Nie Kwi 05, 2020 4:12 pm
autor: Mimosa
        Gdyby przybysz trafił do innego sklepu prowadzonego przez zwykłego obywatela, zapewne odpowiedziałoby mu tylko lekko zaskoczone spojrzenie i znaczące zerknięcie nad dyndający nad głową gościa szyld. Bo stoi jak wół, że antykwariat. A ten puka i pyta jeszcze z beztroskim uśmiechem, jakby słońce tylko po to wstało, by uczynić jego dzień piękniejszym.
        Na szczęście, albo i własne nieszczęście, to się jeszcze okaże, Dymitr nie trafił ani do zwykłego sklepu, ani na zwykłą osobę.
        A Lilly była tego ranka naprawdę skołowana. Albo to pukanie ją wytrąciło z równowagi? W każdym razie zachowała się, jakby otwierała drzwi do domu, a nie do sklepu w godzinach pracy. Zło się jednak dokonało, a zza drzwi wyglądała na żołnierza wielka para oczu. Mężczyzna chyba myślał, że to jego się tak zlękła, a nie własnej głupoty (i siniaka na biodrze), bo uśmiechnął się zaraz miło, ale odpowiedziało mu tak samo przestraszone spojrzenie jak wcześniej. Dosłownie się dziewczyna zawiesiła we własnych myślach i oprzytomniała dopiero, gdy przybysz się odezwał.
        - Tak! – wypaliła i cofnęła się, otwierając szerzej drzwi. – Tak, oczywiście. Zapraszam. – Zmitygowała się, jedną ręką przytrzymując drzwi, a drugą obejmując się w pasie, chroniąc przed zimnem. Odczekała, aż mundurowy wejdzie do środka, i zamknęła za nim wejście.
        Deski skrzypnęły gościnnie pod wypolerowanymi butami, a ciepło wnętrza przyjemnie rozleniwiało w tak mroźny poranek. Powietrze było tu dość ciężkie i, jak w każdym tego typu miejscu, smakowało lekko kurzem, ale nie kręciło w nosie, a więc panował tu porządek. Na swój sposób. Stare księgi i meble zawsze wyglądają na nieuporządkowane, chociażby lśniły czystością. Ale akurat Mim nazywała to ich gościnnością. Coś musiało tu przyciągać ludzi, bo raczej nie była to nieśmiała właścicielka.
        Lilly zmierzyła gościa czujnym spojrzeniem, gdy stał odwrócony do niej tyłem, umykając zaraz gdzieś w bok, gdy się odwrócił.
        - Szuka pan czegoś konkretnego? – zagadnęła uprzejmie, butem przesuwając szmatkę pod ladą i nagle zamarła.
        Przybyłego musnęła zmysłem odruchowo, powierzchownie. Nie miała w zwyczaju prześwietlać każdego klienta, ale w zdrowym nawyku sprawdzała intencje. Poza tym była bardziej wyczulona na magię niż by chciała.
        Jednak w momencie, w którym otworzyła się na emanację, a jej zmysły zalał aromat lilii i mirry, nie umiała się wycofać. Tak, jakby zaglądała ukradkiem do pokoju przez szparę w drzwiach, po czym z impetem wpadła do środka. To by zresztą do niej pasowało. Ale nie w tym rzecz. Aura błysnęła w jej umyśle i Mim spanikowała.
        Niebianin. Wojownik. Palladyn.
        Pierwsza myśl – mąż Lavender. Ale przecież jej siostra chyba by ją uprzedziła przed odwiedzinami szwagra? Ale może list jeszcze nie doszedł? Albo sprawdzali ją w sekrecie? Może coś się stało? Powinna zapytać? Ale przecież, na los, jest więcej niż jeden Palladyn na tym świecie, zwłaszcza że jej siostra jest po drugiej stronie Łuski. Musi się uspokoić. Mężczyzna jak każdy inny, a ona zaraz wietrzy podstęp. To, że wcześniej żaden niebianin nie zajrzał do antykwariatu to i tak był tylko łut szczęścia. Oby tylko on nie zorientował się, kim ona jest…
        Lilly odruchowo poprawiła sweter, naciągając go bardziej na ramiona, i zerknęła na blondyna.
        - O rany – westchnęła, ale było za późno na ostrzeżenie.
        Nesbo pięknym skokiem z regału wylądował na głowie żołnierza, mierzwiąc idealnie ułożone włosy i z wesołym piskiem spadając na ramiona mężczyzny.
        - Nesbo! – syknęła błogosławiona zduszonym tonem, a smoczek zamarł i mruknął swoje ciche, zwierzęce wydanie „ups!”, po czym pomknął po mundurze, szczęśliwy nie wiadomo z jakiego powodu.
        Ten zwierzak ją wykończy. Buszowanie po płaszczu Ace’a to jedno, ale on nie może tak skakać na innych klientów! Po pierwsze to niegrzeczne, po drugie niebezpieczne, a po trzecie może naprawdę narobić jej kiedyś kłopotów. Zniszczy komuś ubranie, wystraszy, albo, nie daj losie, drapnie kogoś po twarzy!
        W dwóch krokach znalazła się przy mężczyźnie i capnęła stworka za futerko na karku, akurat, gdy próbował władować się do zdecydowanie za małej dla niego kieszeni od marynarki. Małe łapki i długi ogon z kitą zamajtały w powietrzu, a pyszczek wyszczerzył się w wesołym uśmiechu skierowanym do gościa.
        - Najmocniej pana przepraszam, on się tak zazwyczaj nie spoufala. Mam nadzieję, że pana nie pobrudził – mamrotała dziewczyna, sadzając sobie zwierzaka na ramionach, gdzie ten zaczął z zadowoleniem przeżuwać kawałek jej warkocza. – To się nie powtórzy – dodała tym samym tonem, ale zerkając kątem oka na smoczka, który znieruchomiał pod jej spojrzeniem i powoli wypuścił jej włosy z pyszczka.
        Oczywiście, że go pobrudził. Albo może to tylko woda z mokrych jeszcze łapek? Tak czy siak, ich piękne odciski zdobiły delikatnie materiał munduru. Może nie zauważy. Może wyschną.
        - Jeszcze raz przepraszam… nie usłyszałam… mówił pan, czy mogę w czymś pomóc? – zapytała, trochę by zmienić temat, a trochę dlatego, że naprawdę umknęło jej, czy mężczyzna coś mówił, zanim nastąpił zmasowany atak dzikiego smoka. Byłoby oczywiście łatwiej, gdyby na klienta spojrzała, ale wtedy istniało ryzyko, że dopatrzy się wszystkiego w jej oczach i dziewczyna już w ogóle się pogubi.
        Normalnie trochę bardziej by się przejęła swoim nierozgarnięciem, ale wciąż była skołowana po tym, co się wydarzyło. Wciąż myślała o Kerhje i wciąż nie doszła do siebie po nieprzyjemnej „pobudce”. I przez chwilę zastanawiała się nawet, czy nie wytłumaczyć się z własnego zachowania, ale właściwie i tu się poddała. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to pomoże mężczyźnie znaleźć to, czego szukał i niedługo później go pożegna. Potem tylko trochę powyrzuca sobie własne roztargnienie i z czasem zapomni. Dzień jak co dzień.

[Antykwariat] Życie to nie bajka.

: Czw Kwi 16, 2020 8:46 pm
autor: Dima
        Dziewczyna sprawiała wrażenie nieśmiałej, niedoświadczonej albo niepełnosprytnej. Pierwszym pytaniem, mimo iż było uprzejme i usłużne, to jednak od razu postawiła mężczyźnie tamę: „Nie zbliżaj się! Nie wchodź i nie rozglądaj się po moim królestwie. Zostań przy drzwiach! Ja wszystko podam”. Normalnie, jakby byli w mięsnym, a ona martwiła się o względy sanitarno-epidemiczne.
        Czy szukał czegoś konkretnego? Nie. Wpadł tylko dlatego, bo zaintrygowały go opowieści emisariuszy na temat tego miejsca. Z czystej ciekawości niebianina hobbystycznie interesującego się zagraniczną, egzotyczną dla niego Alaranią. Zastanowił się chwilę i doszedł do wniosku, że w sumie bardzo chętnie by poznał kogoś takiego, kto do antykwariatu wchodzi nie, by szukać inspiracji, pomysłów czy ciekawostek, ale w konkretnym celu, polując na jakąś księgę bądź artefakt. Pasjonat, bo taki poszukiwacz niewątpliwie musiałby się charakteryzować nieprzeciętnym zaangażowaniem w jakąś dziedzinę, zawsze potrafił opowiadać o swoich obsesjach w sposób ciekawy i pełny niedostępnych nigdzie indziej szczegółów. A Dymitr, choć gawędziarz, to jednak z równym zapałem słuchał i gromadził w głowie niesamowite historie z kontynentu.
        Nie osądzał jej jednak. Może zachowanie dziewczyny było uzasadnione? Palladyn nie pracował nigdy w antykwariacie. Może właśnie takich precyzyjnych łowców konkretów widywało się tu zdecydowane częściej, niż takich jak on – zawracających głowę marzycieli bez sprecyzowanego celu.

        Już miał się odezwać, gdy z górnych półek runął mu na głowę niesforny, ociekający wodą i błotem pluszak właścicielki. Poszalał chwilę, wymachując łapami, ogonem i jęzorem, zmierzwił fryzurę, zachlapał mundur, zostawił ślinowe zacieki na twarzy, rękach i popsuł humor – choć to ostatnie to zdecydowanie bardziej swojej pani, niż zaatakowanemu znienacka blondynowi. Ten bowiem ani na chwilę nie przestał się uśmiechać. Gdy więc wreszcie dziewczyna przywołała włochatego rozrabiakę do siebie i do porządku, wojak, niewiele myśląc, pochylił się, szybkimi ruchami ręki wytrząsnął na podłogę wodę ze swej wyczesanej czupryny – po czym, przy użyciu również tylko dłoni, doprowadził ją do poprzedniego stanu. Rękawem obtarł twarz z glutów. Kropelki osiadłe na zapastowanym obuwiu strącił szybkim, machinalnym trzaśnięciem trzewików o siebie. Plamami błota na mundurze nie przejął się wcale. Tylko ktoś, kto nigdy nie służył w wojsku mógł się temu dziwić. Kto jednak odsłużył w kamaszach choćby jeden kontrakt (nie wspominając o żołnierzach zawodowych, którzy na większą część życia związali się ze armią), ten znał dobrze właściwości bawełnianych drelichów, z których uniformy szyto. Reguła: „Jak wyschnie, to albo samo zniknie, albo samo się wykruszy” - miała tylko jeden wyjątek: krew. Ale tu nie zachodził ten przypadek.
        Wyprostował się i ponownie popatrzył na kobiecinę i jej pupila. Nie odezwał się jednak, bo znów go uprzedziła. Seria grzecznych przeprosin nie tylko zwalała całą winę na zwariowanego Nesbo, ale również starała się go jednocześnie usprawiedliwiać. Doprawdy, pocieszny słowotok. Po chwili jednak z ust drobnej szatynki znów padło sakramentalne pytanie: „Czego tu!”, w formie jednak jak najbardziej uprzejmej i eleganckiej. Zapora „Nie właź mi z buciorami między regały, nieznajomy!” podtrzymana. Uff!

        Nie był zwykłym człowiekiem. W miejscach takich jak to bywał bardzo okazjonalnie. Ale i tak odnosił wrażenie, że ten przybytek nieco odstaje od standardów obsługi w innych tego typu sklepach. On tu był klientem, a ona ajentem. To ona miała nominalnie zabiegać o jego uwagę i proponować coś, co może konsumenta zaciekawić. A nie stawiać pytania, na które ciężko było odpowiedzieć niewymijająco. Ale skoro najwyraźniej próbowała się go zwyczajnie pozbyć, nadto zupełnie bez walki oddała mu inicjatywę. To on, jako dżentelmen, przejął od niej ciężar poprowadzenia rozmowy i chociaż trochę spróbował wepchnąć ją w konwenans.
        Po pierwsze: nawiązał do niedawnych, niespodziewanych wypadków.
- Nesbo, co? – zapytał niby to futrzaka. Retorycznie i ze śmiechem, a gestem brody wskazał na swego natręta. – Ładne imię. – Tym razem zwracając się już tylko do właścicielki, pochwalił jej wybór, choć to była tylko kwestia gustu. Skoro jednak mógł jakoś w miły sposób nawiązać rozmowę, to bez wahania w to poszedł. – Jaka to rasa? – Zaciekawił się, bowiem po jelenim porożu, zajęczych uszach, lisiej kitce zamiast ogona i łuskach stworzonko nie kojarzyło mu się z niczym, co dotychczas widział.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Palladyn natychmiast poszedł za ciosem. Spuścił wzrok na swoje dłonie, tak jakby dopiero teraz, pierwszy raz od napaści, zwrócił uwagę na stan swojej powierzchowności.
- Czy mogę prosić o ręcznik?
Zapytał, ale nie precyzował po co. Odpowiedź była chyba oczywista. Chociaż Bisnovat o zmierzwionej fryzurze dawno już zapomniał, tak samo zresztą jak o ślinie zwierzaka usuniętej z własnych policzków wytarciem w rękaw, czy zaświnionym błotem ubraniu. Iwanowiczowi bardziej chodziło o to, by utytłanymi dłońmi nie poniszczyć antykwariuszce jej cennych woluminów – ale tego też nie dopowiedział.
Gdy dziewczyna zmieszała się zaskoczona nie tylko brakiem odpowiedzi, ale za to aż dwoma pytaniami, których najwyraźniej się zupełnie nie spodziewała, Palladyn zadał jej jeszcze trzecie.
- „Ale to tyle” – postanowił. Nie za dużo naraz, żeby jej całkiem nie spłoszyć. Dostrzegłszy zagracony fotel stojący w głębi, wskazał wyściełany mebel i zapytał.
- Czy można spocząć?
Stara bitewna rana na udzie, mimo iż dawno zagojona, ponownie się odezwała i po forsownym marszu rwała jak szlag. A ta wszechobecna wilgoć w zawalonej śniegiem, nadmorskiej miejscowości też na pewno miała swój wpływ.
Musiał usiąść.

[Antykwariat] Życie to nie bajka.

: Sob Kwi 18, 2020 8:06 pm
autor: Mimosa
        Naprawdę mało która wizyta kogoś obcego w jej antykwariacie wiązała się z tyloma wrażeniami. Nesbo obcych obserwował ukradkiem, klucząc między regałami, lub z ich szczytu pilnując uczciwości potencjalnych klientów, gdy pełna ufności niebianka kręciła się gdzieś za ladą, nie naprzykrzając się. Tych stałych bywalców futrzak witał natomiast tak samo radośnie, jak teraz żołnierza, chociaż wciąż mniej zachowawczo. Wobec Palladyna smoczek zachował się, jakby był to jego stary znajomy, jak Ace chociażby. Czy to aura niebianina przemówiła do futrzaka? Jeśli tak, to zupełnie odmiennie od błogosławionej, która czuła się tylko bardziej onieśmielona niż zwykle. A jeszcze takie atrakcje jej ten mały łobuz zapewnił!
        Mundurowy na szczęście, chociaż naprawdę nie wiedziała jakim cudem, zupełnie nie przejął się zmasowanym atakiem błotnego potwora. Włosy przeczesał dłonią, marynarkę otrzepał, butem stuknął i jak gdyby nigdy nic pyta o zwierzaka, z uśmiechem jeszcze. Nie wiedziała, czy się cieszyć, czy uciekać.
        Nesbo takich rozterek nie miał. Słysząc swoje imię z ust mężczyzny, zamruczał z zadowoleniem, wyciągając ufnie łepek do przodu, ale Lilly tyknęła go lekko palcem w nosek w niemym ostrzeżeniu. Tak, to było jej najgroźniejsze wydanie. Zwierzak jednak posłusznie przysiadł znów na zadku, a dziewczyna zerknęła krótko w stronę mężczyzny. Komplement co do imienia przyjęła tylko skinieniem, wciąż niezbyt ośmielona, ale zapytana o rasę już nieco bardziej się zainteresowała, podnosząc wreszcie wzrok.
        Dziwny był to człowiek, naprawdę. Nawet jeśli niebianin. Tych znała tylko ze strony rodziny i o ile Lavender kiedyś była bardziej otwarta i wesoła, teraz zmieniała się raczej w ich matkę, zachowawczą i jakby pozbawioną radości. Przynajmniej tyle zdołała wyciągnąć z ich skąpej korespondencji. Ale może to w stosunku do siostry Lav nie pałała już takim uczuciem? Wracając jednak do jej gościa… na pytania jej nie odpowiedział, więc może nie szukał niczego konkretnego, ale też nie wyrażał za bardzo chęci samodzielnego przejścia się po sklepie. Mógł ją spławić zwykłym „tylko się rozglądam”, a zamiast tego wciągał ją w rozmowę jakby się znali. Czy może raczej z grzeczności?
        Postanowiła się w końcu zrewanżować i opowiedzieć trochę o Nesbo. On zawsze był jej bezpiecznym azylem, a jego historia była akurat ciekawa, nawet jeśli początkowo niezbyt wesoła. Jednak to minimum zainteresowania, jakie się w niej zrodziło, natychmiast zostało zgaszone pytaniem o ręcznik, przypominając dziewczynie o niewłaściwości sytuacji.
        - Oczywiście, już panu podaję.
        Nie zdążyła jednak nawet się odwrócić, gdy padło kolejne pytanie i Lilly powiodła spojrzeniem za wskazaniem mężczyzny.
        - Naturalnie! – odparła i już zmierzała w kierunku fotela. Przykucnęła lekko, wsuwając jedną rękę pod stos woluminów i, obejmując go drugą, podjęła próbę przeniesienia sterty książek na inne miejsce. Skończyło się jak zawsze, czyli część osypała jej się w połowie kroku i dziewczyna opadła tułowiem razem z tomami na pobliski stosik innych dzieł. Chwilę zajęło jej wyplątanie z książek zahaczonych okładkami o sweter, ale w końcu doprowadziła nową wieżyczkę do ładu i wyprostowała się, szybko doprowadzając do porządku.
        - Niech pan spocznie, zaraz przyniosę ręcznik – rzuciła i już jej nie było.
        Zniknęła bezszelestnie za kurtynką i tylko głuche uderzenie dało znać, że na coś wpadła. Nie zatrzymało jej to jednak wcale i dziewczyna szybko obróciła na piętro i z powrotem, wracając z dwoma ręcznikami. Dwoma, ponieważ jednego złapał się Nesbo, którego wzięła dzisiaj jakaś szalona ochota na harce i teraz wisiał uczepiony zębiskami i ogromnie uradowany, gdy Mim niosła go tak w dół. Zostawiła jednak zwierzaka z jego ręcznikiem przed wejściem na sklep, żeby już nie robić kompletnego cyrku z tego miejsca. I tak nie chciała nawet wiedzieć, co musiał sobie pomyśleć jej gość.
        - Proszę – powiedziała, podając mężczyźnie ręcznik, i cofnęła się o krok, niepewna co dalej. Nie chciała nad nim sterczeć, ale głupio jej było wrócić do swoich zajęć, gdy klient (chyba) spodziewał się jakiejś rozmowy. Szybko wróciła myślą do poprzedniego pytania mężczyzny.
        - Co do rasy Nesbo – zaczęła z ulgą, że nie musi sama nic wymyślać – to on jest takim trochę kundelkiem – powiedziała z lekkim uśmiechem. Ludzie tak komentowali nierasowe psy, więc i tutaj mogło to znaleźć zastosowanie. Nawet jeśli niemożliwie spotęgowane.
        – Mój dziadek odratował go po tym, jak straż złapała mężczyznę, który zajmował się nielegalnymi eksperymentami na zwierzętach. Chociaż nie wiem, czy jakiekolwiek są legalne – mruknęła rozpędzona, trochę sama do siebie, marszcząc lekko brwi z niezadowoleniem, nim przypomniało jej się, że jednak z kimś rozmawia.
        - Nie wiem do końca, co… się jakby na niego składa – powiedziała powoli i ostrożnie, trochę nerwowo naciągając znów rękaw na dłoń. – Na pewno jest niegroźny – dodała już pewniej, orientując się, że chyba nie najlepiej reklamuje swojego przyjaciela.
        Trochę uratowało ją wejście kolejnego klienta. Drzwi otworzyły się niespodziewanie, wpuszczając do środka powiew mroźnego powietrza, i zaraz zamknęły się za niewysoką postacią w cienkim, czarnym płaszczyku.
        - Dzień dobry panno Andersen! – zawołała żywo dziewczynka, wycierając szybko buty i podchodząc do błogosławionej, gdy spostrzegła gościa w fotelu. – Ooo, dzień dobry – dodała już nieco poważniej.
        - Witaj Ariano – odpowiedziała z uśmiechem Lilly. Nie spotkała jeszcze bliższej jej usposobieniem osoby niż ta dwunastoletnia dziewczynka. Tak, to nie był komplement dla żadnej z nich. – Skończyłaś już? – zapytała z nieco tylko podkreślonym uznaniem zdumieniem, na co odpowiedziała jej prężąca się nagle dumnie sylwetka.
        - Tak!
        - Hej, a gdzie masz szal? – zapytała Mim zmartwionym głosem na widok odsłoniętej szyi dziewczynki. – Mróz jest okropny, przeziębisz się.
        Ariana tak jak tryskała dumą z pokonania dwóch, grubych lektur, które trzymała w objęciach, tak nagle oklapła zawstydzona, spoglądając jeszcze na siedzącego w fotelu blondyna. Lilly pod pretekstem odebrania od niej ksiąg, odwróciła nieco dziewczynkę, by się nie peszyła.
        - Znowu cię zaczepiają? – zapytała, a Ariana potaknęła niechętnie.
        - Zawiesili go na drzewie, nie mogłam sięgnąć. Może spadnie do jutra – dodała z nadzieją dziecka na tyle przyzwyczajonego do szykan i prześladowania, że cieszyłoby się na odnalezienie w błocie swojej własności.
        Lilly chciałaby mieć siłę i odwagę, by powiedzieć jej, że ma się nie dać, ma się bronić, a jak nie, to ona ją obroni! Ale co ona mogła? Z jej charakterem, rówieśnicy Ariany pewnie i błogosławionej pogoniliby kota. Zresztą, doskonale pamiętała własną szkołę. I to, jak nigdy nie pozbyła się łatki ofiary. Więc robiła co mogła na swój sposób, czyli pozwalała dziewczynce pożyczać i oddawać książki po ich przeczytaniu, chociaż nie była to biblioteka. Wiedziała jednak, że rodzice Ariany nie mają pieniędzy, by kupować jej cokolwiek poza absolutnie niezbędnymi rzeczami, a sama dziewczynka była tak skora do nauki i tak inteligentna, że odmawianie jej źródła wiedzy byłoby przestępstwem.
        - No dobrze, to idź sobie coś wybrać nowego. Te daj, ja je później odłożę – powiedziała, przejmując księgi i, trzymając je w objęciach, odprowadziła dziewczynkę wzrokiem, gdy ta zniknęła między regałami. I tu pojawił się bardziej znajomy charakter Nesbo, który, słysząc gościa, wspiął się na regał i śledził dziewczynkę z góry, w każdej chwili gotów zeskoczyć, gdyby postanowiła obdarzyć go jakąś porcją pieszczot.

[Antykwariat] Życie to nie bajka.

: Nie Kwi 26, 2020 1:14 pm
autor: Dima
        Dymitr chwilę obserwował jej zakłopotanie. Faktycznie wszystkie trzy pytania zadał każde z innej beczki i zamiast jej pomóc, to nieco ją skołował. Nie robił jednak z tego tragedii. W końcu przecież udało się jej zapanować nad przestrzenią, zwierzakiem i tym, co chciała zrobić. Widać było słabe skoordynowanie ruchowe, bo obijała się o meble i co rusz zahaczała swetrem o wieże książek, to jednak ta lekka niezdarność zaprawiona była całkiem suto dziewczęcym wdziękiem, więc miło się patrzyło na jej krzątaninę.
        Usiadł, gdy fotel się zwolnił, a gdy właścicielka zniknęła na zapleczu, rozpiął dwa guziki marynarki i podrapał się po starych bliznach. Może nie było to zachowanie do końca eleganckie, ale jednak musiał coś zrobić, żeby nie oszaleć. Trwało to zaledwie chwilę, a przyniosło ulgę. Poprawił i pozapinał umundurowanie, po czym zabrał się za masaż zdrętwiałej nogi. Rytuał drapania i uciskania doskwierających pamiątek przeszłych batalii wszedł na stałe do jego repertuaru i musiał go raz na jakiś czas powtarzać. Unikał jednak wykonywania go pośród postronnych spojrzeń, a swobodnie czuł się tylko w towarzystwie kolegów z wojska, gdzie każdy przecież miał ślady czarcich zębów bądź pazurów wytrasowane na różnych częściach ciała lub w psychice i każdy wymyślał swoje autorskie sposoby radzenia sobie z ich swędzeniem. Przypadłość, choć denerwująca, była jednak póki co akceptowalna. Ale na całe szczęście nie przydarzyło mu się jeszcze nic, co by go na stałe wykluczało z szyku bojowego.
        Przerwał, gdy usłyszał ponownie jej kroki. Podziękował uprzejmie za podany ręcznik i wytarł dłonie. Powróciła do tematu swojego pupila.
- Kundelek.. – powtórzył za nią. - Ale czego? – dopytał. Nie składało mu się to w całość. Dopiero, gdy powiedziała o eksperymentach na zwierzętach, zrobiło mu się trochę głupio. Ale nie dał po sobie poznać. Pokiwał głową ze zrozumieniem. Dalszej historii wysłuchał w ciszy.
- Na pewno jest niegroźny. – zapewniła na koniec.
Dopiero wtedy parsknął krótkim śmiechem.
- Naprawdę..? – rozbawiony zapytał, tak jakby nie do końca był przekonany, że puchata kulka nie chowa w sobie niecnych zamiarów. Konwersację przerwało im jednak wejście do sklepu nastolatki.

        Przysłuchiwał się przez chwilę ich rozmowie i widział wyraźnie, że zarówno dziewczynka jak i dziewczyna nie mają w sobie siły, by nawet na osobności i z dala od zagrożenia nazwać rzeczy po imieniu. A on ze względu na to, że był tu obcy, to zachował dyskrecję i nie wcinał się ze swoją palladyńską fantazją w ich potulną uległość wobec draństwa. Zamiast tego zamknął na chwilę oczy i skupił się na świeżo poznanej księgarce. Magią umysłu władał całkiem sprawnie, a mimo iż nie był żadnym mistrzem i zajmował się tym raczej hobbystycznie, to jednak, zwłaszcza w stosunku do kobiet, potrafił zaglądać głębiej niż tylko sięga wzrok. A choć nie spotkał jeszcze dwu takich samych niewiast, to jednak poznał pewne schematy myślenia obecne w każdej żeńskiej głowie.
        Nie wgapiał się - w zasadzie tylko zerknął. A i tak od razu zauważył, że sklepikarka z czymś się zmaga. Jej umysł na pierwszy rzut oka przypominał dom, którego wszystkie okna i drzwi oryglowane są skoblami nieśmiałości i obaw, a ze środka coś ewidentnie chciało się wydostać, ale nie mogło. Niebianin nie chciał włazić tam z butami, bo choć wywalenie drzwi z kopa było często najszybszą i najłatwiejszą drogą do otwarcia ich na oścież, to równocześnie zdawał sobie też świetnie sprawę z tego, że zupełnie nie tędy droga, gdy ma się do czynienia z niewiastą. Najdelikatniej jak to możliwe, pomagając sobie tylko lekko magią emocji odblokował tylko tę jedną, zblokowaną zapadkę, która wstrzymywała wymówienie adekwatnego w tej sytuacji: „Nie daj się!”. Jeśli chciała coś takiego powiedzieć dziecku, to Iwanowicz jej w tym pomógł.
        Sam nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której straciłby rezon i jego dziarska postawa byłaby chyba najlepszym poparciem tego typu zaleceń. Ale nie odezwał się. Ostatecznie wybrał tę drugą opcję, że na wstydliwe istoty chyba bardziej działają słowa osoby znajomej niż nawet najszerzej uśmiechniętych, ale jednak obcych. Zachęta do niedawania się będzie dla małej bardziej przekonująca, gdy usłyszy ją od księgarki.
        Otworzył oczy i przyjrzał się małej Arianie. Dorosłej już pomógł, teraz wypadało pomóc też tej młodszej. Podniósł się z fotela, zbliżył i pochylił nad dzieckiem.
- Myślę, że to warto przejrzeć – powiedział spokojnie i podał jej niewielką, białą książeczkę. Nie wiadomo, czy miał ją przy sobie, czy też zauważył leżącą na którejś z półek, zgarnął i wręczył małolacie. Okładka nie mówiła wiele, ale po otwarciu już pierwsza strona wyjaśniała wszystko. Modlitewnik. Wstęp do używania magii dobra - jedynej posługującej się w swej mistyce cichymi pacierzami i zaledwie subtelnymi gestami zawierzenia się Najwyższemu. Bez spektakularnego wymachiwania rękami, wrzaskliwych inkantacji i mnóstwa alchemicznych odczynników. Czerpała przy tym obficie z pokory wobec Stwórcy, a choć ta nie była konieczna do posługiwania się magią niebian, to jednak bardzo wydatnie wzmacniała jej moc. Mimo iż jej efektowność przy rzucaniu zaklęć była totalnie żadna, to skutki działania widać było natychmiast. Pozwalała szybko usuwać zło ze świata – nawet takie słabe, małe i niby niewinne, objawiające się złośliwościami rówieśników w szkole. Skoro nastolatka potrafiła bez słowa znosić zaczepki, to przy drobnej pomocy białej magii będzie też potrafiła się przed nimi obronić.
        Dziewczynka spuściła wzrok i podziękowała cicho. Palladyn nie rzekł nic więcej. Wyprostował się i, zanim jeszcze dzieciak zdążył zniknąć między regałami, mężczyzna głośno rzucił w przestrzeń:
- Jak myślisz, chyba pomożemy Arianie odzyskać jej szalik?
Niebianin kierował swe pytanie do antykwariuszki, choć nie spojrzał na nią, żeby jej nie krępować. Patrzył w głąb lokalu, za oddalającą się małą. Jednak kudłaty potworek buszujący po półkach podwieszonych niemal pod samym sufitem chyba zrozumiał, że przybysz zwracał się też do niego.

[Antykwariat] Życie to nie bajka.

: Nie Maj 03, 2020 7:34 pm
autor: Mimosa
        Tak jak Lilly zaskoczyło niespodziewane parsknięcie śmiechem, tak mimowolnie wywołało sympatyczny uśmiech, gdy do dziewczyny dotarło już, że to nie z niej się śmieją. Odruchy. A Nesbo rzeczywiście wyglądał równie groźnie, co kupa pierza. I nim zdążyła poczuć się niekomfortowo w podejrzanie swobodnym towarzystwie (jej życie pełne jest podobnych paradoksów), drzwi od antykwariatu otworzyły się na krótko, wpuszczając przemarzniętą dziewczynkę.
        Mim rzadko kiedy komuś doradzała, nawet jeśli zdawało jej się, że może znać rozwiązanie problemu lub odpowiedź na dręczące rozmówcę pytanie. Zwyczajnie nie chciała się wtrącać, lub, jak w przypadku Ariany, brać odpowiedzialności za konsekwencje swoich słów. Co jeśli powie dziewczynce, by nie pozwalała się gnębić i stawiła czoła dręczycielom, a ona przez to oberwie? Na razie tylko niegroźnie ją zaczepiają, jak to w szkole bywa wobec słabszych charakterem jednostek. Lilly nie chciała, by przemieniło się to w coś poważniejszego. Było jej szkoda małej, ale pomagała na swój sposób, dostarczając dziewczynce książki, na które ta nigdy nie mogłaby sobie pozwolić.
        Słowo pocieszenia cisnęło się jej jednak na język i błogosławiona otworzyła usta, po chwili zamierając w bezruchu. Ingerencję poczuła dopiero po chwili i niemal ugryzła się przez to w język dosłownie, gdy cichy podszept w głowie nakłaniał do wypowiedzenia słów, które przemknęły jej przez głowę. Ariana niczego nie zauważyła, ale Lilly momentalnie spojrzała w stronę mężczyzny siedzącego na fotelu. Wielkie oczy odnalazły go błyskawicznie, a dziewczyna miała minę, jakby pchano ją do skoczenia z mostu, a nie wsparcia młodszej koleżanki.
        Niepewnym głosem pogoniła Arianę między regały, samej spoglądając wciąż na otwierającego oczy Palladyna. Wtedy niezwłocznie odwróciła wzrok i przełknęła ślinę, próbując przypomnieć sobie, co miała zrobić. Księgi, tak. Odłożyć.
        Była zamyślona, więc tomy wylądowały na razie na ladzie. Nie podobało jej się, że mężczyzna tak łatwo wemknął jej się do głowy. Chociaż też niezupełnie. Umiała stawiać bariery i nie pozwalała się nikomu przez nie przedrzeć, ale teraz miała wrażenie, jakby ktoś kręcił się po jej ogródku. Skonsternowana pukała palcem w okładkę jednej z książek, zastanawiając się, czy powinna mu zwrócić uwagę. Oczywiście, że chciałaby powiedzieć, że nie wolno tak sobie nieproszonym zaglądać ludziom do głowy, ale nie miała odwagi. Poza tym przecież nic złego by się nie stało, nawet jeśliby ustąpiła. „Nie daj się” - niewinne słówka, o których sama myślała, a mające jedynie wesprzeć Arianę. Poza tym niebianin nie mógł mieć złych intencji. Jednak takie naruszenie prywatności i tak nie było w porządku.
        Odwróciła się nagle, słysząc głos, i ukradkiem obserwowała, jak Palladyn przekazuje dziewczynce jakąś książkę. Nie widziała dokładnie, co to takiego, a nie chciała być wścibska. Ariana spojrzała niepewnie na książeczkę, a później na blondyna i podziękowała niepewnie, a po chwili wahania ruszyła znów pomiędzy regały. Białą książeczkę trzymała przy sobie. A Lilly po raz kolejny wytrzeszczyła oczy na nietypowego gościa, który teraz oferował pomoc w odzyskaniu szala. No co za jegomość. Co on tutaj robi?
        Nesbo nie miał kompletnie żadnych pytań i biegł już z piskiem po regałach w stronę niebianina. Tym razem oszczędził im wszystkim nerwów i zeskoczył na podłogę po kolejnych półkach, po czym podbiegł do blondyna, zaczynając łasić się o jego nogi. Mim tylko potarła czoło knykciem. Kompletnie nie panowała nad sytuacją.
        - Co? N-nie, nie musi się pan kłopotać, absolutnie! – odezwała się Ariana, pędząc z powrotem, bogatsza już o kolejną książkę trzymaną w objęciach. Spojrzała na Lilly z niemą prośbą o ratunek w oczach, ale szatynka znowu stała jak wrośnięta w ziemię, co zaczynało się robić krępujące. Otrząsnęła się szybko.
        - Szalik już mamy – powiedziała nagle i zakręciła się koło lady, a Ariana spojrzała na nią zdziwiona. Po chwili tylko spuściła trochę głowę, gdy Mim zarzuciła jej na szyję kremowy szal z grubej wełny i zawinęła lekko, by teraz się jeszcze dziewczyna nie ugotowała.
        - Ależ panno Andersen, nie mogę…
        - Głupstwa, to prezent. Prezentów się nie odrzuca, prawda? – Mim zerknęła krótko na Palladyna, licząc, że ją wesprze, skoro tak bardzo chce pomóc. Ariana też spojrzała na mężczyznę, a później przytuliła w rękach szalik.
        - Jest taki piękny!
        - Ważne, że ciepły. Daj, potrzymam ci je. Chcesz zabrać coś jeszcze? – Lilly przejęła od dziewczynki tomy, a gdy odpowiedzią na jej pytanie było nieśmiałe skinięcie, uśmiechnęła się lekko i pogoniła małą ruchem brody. Ariana zawahała się tylko chwilkę, nim śmignęła znów między regały, tuląc do buzi nowy szal.
        Mim odetchnęła widocznie, reflektując się zaraz, że nie jest sama i spojrzała niepewnie na mężczyznę. Zawahała się na moment, ale w końcu podeszła powoli, biorąc z większej księgi małą, białą książeczkę.
        - Modlitewnik – powiedziała cicho i odłożyła tomik z powrotem. Może i się młodej przyda. – Ale nie z mojej kolekcji – dodała, zerkając ciekawiej na mężczyznę. – Bardzo miło z pana strony.

[Antykwariat] Życie to nie bajka.

: Pią Maj 29, 2020 10:32 pm
autor: Dima
        Uśmiechnął się łagodnie. Wcale nie szyderczo, żeby nie wyglądało, jakby nabijał się z jej obrażalstwa, lecz i tak szeroko i pogodnie. Zwyczajnie ucieszył się, że kolejny raz potwierdziła się jego intuicja w kontaktach z płcią piękną. Zachowanie dziewczyny było jakże typowe. Schemat zachowania spełniony w całej rozciągłości i to nawet nie jako wyjątek potwierdzający regułę, ale właśnie zupełnie zgodnie z regułą: „Gdy chciała - to nie mogła, a gdy mogła - to już nie chciała”. Palladyn nie miał jednak wcale zamiaru jej oceniać. Mimo młodego wieku potrafił dużo zrozumieć, a wiele z tego, czego jeszcze nie rozumiał, przyjmował nie na rozum, a na wiarę, że to zwykłe i normalne zachowanie.
        Tym bardziej nie chciał jej bardziej denerwować. Widział wyraźnie, że jego wejście z magią umysłu na nie swój grunt nie pozostało niezauważone. A chociaż dziewczyna pozostała uprzejma, z natury chyba będąc raczej nieśmiałą osobą, oraz nie chcąc najwyraźniej uchybić normom gościnności, to jednak wycofała się jeszcze bardziej w głąb i już całkiem barykadując się w sobie. Powiało chłodem i to wcale nie w związku z zimą za oknem. Mężczyzna zaczął dobrze, ale teraz z tym czarowaniem zaliczył potknięcie. Postanowił zatem więcej nie stosować swych sztuczek na młodej księgarce.
Swój ciepły uśmiech wykorzystał do załagodzenia całej sytuacji. Nie rzekł jednak ani słowa na swoje usprawiedliwienie. Nie było sensu nic tłumaczyć. Postanowił tylko zmienić temat, a w zasadzie złapał się tego zaczętego przez nią i pociągnął go dalej.
        Gdy tylko wspomniała, że podarowana dziewczynce biała książeczka nie pochodzi z księgarni, Dima potaknął jej uprzejmie.
- Wiem – stwierdził spokojnie. - Wiara w Najwyższego nie ma w sobie nic z antykwaryczności, trudno zatem, żeby jego modlitewniki znajdować w sklepach ze starociami – powiedział trochę zaczepnie, trochę bardziej jednak pojednawczo, poniekąd przyznając się, że to on był poprzednio właścicielem niewielkiego psałterzyka.
        Odwrócił na chwilę wzrok od kobiety i spojrzał w dół na sympatyczną pokrakę łaszącą się do niego w sposób bardzo namolny, gdy swym włochatym ciałkiem, którym wpierw powycierała kurze na rzadko pewnie sprzątanych regałach, teraz uporczywie wszorowywała paprochy w jasne Palladyńskie spodnie. Mężczyzna zdziwił się nieco na to zachowanie, bowiem w swoim mniemaniu dotychczas w sumie zupełnie nie dał tej istocie jakichkolwiek powodów do takiej poufałości, ale nie odpędzał natrętnego zwierzaka. Pozwolił mu na okazywanie jakiejś tam przychylności.
        Bisnovat przykucnął i chwilę poczochrał grzywę natarczywego dziwoląga. Chyba sprawiło to stworzonku jakąś frajdę, bo natychmiast niemal schował w głąb swe pazurki i przetoczył się na grzbiet, wystawiając do pieszczot białe, ale ciągle jeszcze utytłane błotem podwozie. Niebianin mimo to nie cofnął ręki, ale kontynuował głaskanie, czym jeszcze bardziej zaskarbił sobie życzliwość pluszaka i może nawet jakąś jeszcze większą serdeczność.
        Noga doskwierała trochę jakby mniej po rozmasowaniu bolesnej kontuzji, ale i tak zgięta w kuckach dawała o sobie znać bolesnym rwaniem. Palladyn najchętniej wróciłby na fotel, ale nie wykonywał gwałtownych ruchów. Na razie przerwał tylko zabawy z Nesbo i dźwignął się z powrotem do pozycji stojącej. Już nawet podczas wstawania zwolnił kontuzjowaną kończynę, przenosząc cały ciężar ciała na prawą nogę. Nie było to dla niego wielkim problemem, bowiem żołnierska, proporcjonalna muskulatura dawała mu pełną kontrolę nad własnym ciałem i pozwalała nim sterować nawet przy pewnych niedomaganiach którejś z kończyn. Nie zabiegał przy tym wcale o to, by ta ewidentna trudność w poruszaniu się i konieczność oszczędzania jednej z nóg pozostawała niezauważona. To nie było pole bitwy wściekle nienawidzących się armii, ale mała, zakurzona, alarańska księgarnia. W odległości kilku staj nie znajdzie się nikt, kto nawet jeśli zauważy słabość Palladyna, to będzie się starał wykorzystać to przeciwko niemu. A i jemu samemu, jako mężczyźnie, rana odniesiona w boju nie przynosi żadnej hańby, niezależnie od tego, kto na to patrzył.
        Prostując się jednak, nie zachował całkowitego milczenia, ale poruszył kwestię, która go troszkę nurtowała.
- A dlaczego nie chcemy odzyskać szalika małej Ariany? – zapytał ni to potworka, ni to jego właścicielki. – Skoro tylko sobie wisi na jakiejś gałęzi, toż to przecież żadna fatyga go zdjąć – powiedział tak, żeby również mała Ariana go usłyszała.
        Noga żgała nawet mimo zluzowania jej. Blondyn marzył, by ponownie zasiąść w miękkim fotelu i spróbować rozmasować otępiający ból. Ale mimo tych niedogodności zachowywał się tak, jakby był zupełnie gotów do przechadzki po zagubiony element garderoby małej dziewczynki; choćby i nawet już teraz, od razu.

[Antykwariat] Życie to nie bajka.

: Pią Cze 19, 2020 3:32 pm
autor: Mimosa
        Lilly była uległą osóbką i nie wchodziła w dyskusje nawet, jeśli się z kimś nie zgadzała. Zazwyczaj wystarczyło skromne skinienie głową, które tak naprawdę mogło oznaczać wszystko, by rozmówca był ukontentowany postawieniem na swoim. Zdarzało się, że dziewczyna odważyła się wyrazić swoje zdanie, ale w rozmowy o „Najwyższym” się nie wtrącała, zbyt grząski grunt.
        - Antykwariat to nie jest jakieś gorsze miejsce – zauważyła Mim, zanim zdążyła się ugryźć w język. Trudno byłoby się doszukać w jej głosie uszczypliwości, bo domyślała się, że Palladynowi chodziło o wywyższenie swojej religii, a nie ujmowanie jej przybytkowi, ale i tak coś ją nieprzyjemnie tknęło, żeby się odezwać, gdy usłyszała ten niefortunny dobór słownictwa.
        - Mam w asortymencie literaturę każdej religii, modlitewniki również, jeśli będzie pan zainteresowany – dodała już usłużniej, wycofując się w bezpieczne rejony obiektywizmu. Spojrzenie znów zdryfowało w bok, a później w dół, gdy Nesbo pojawił się w zasięgu jej widzenia. Zacisnęła tylko usta, widząc, jak znów łasi się do Palladyna, ale skoro mężczyźnie zdawało się to nie przeszkadzać, to nie było sensu, by próbowała opanować smoczka. Udowodniła już przecież, jak on jej kompletnie nie słucha.
        Uśmiechnęła się lekko, gdy Nesbo w pełni szczęścia wywrócił się na grzbiet i, z wywalonym z radości jęzorkiem, nadstawiał biały brzuszek na głaskanie. Półprzymknięte ślepia odnalazły błogosławioną, jakby zwierzak chciał się upewnić, że Lilly widzi tą nieprawdopodobną sytuację, kiedy ktoś inny niż ona poświęca mu swoją pełną uwagę. Widziała. Równie dobrze jak to, że blondynowi coś dolega. Niezbyt dyskretnie zapatrzyła się na to, jak mężczyzna odciąża jedną nogę, prostując się z wyraźnym trudem, dlatego na pytanie odpowiedziała po chwili wahania, zerkając niepewnie na wojskowego.
        - To nie tak, że nie chcemy – mruknęła, odruchowo podłapując formę wypowiedzi swojego gościa, przez co speszyła się na moment, nim kontynuowała: - ale ma już nowy szalik, to przecież nie trzeba po tamten iść. Może ktoś już go zabrał.
        Pogrążała się w nieudolnych wyjaśnieniach coraz bardziej, głównie dlatego, że tłumaczyła się z twierdzenia, którego wcale nie wyraziła. Bo to nie tak, że nie chciała iść z Arianą po jej szal, tylko wydawało jej się mniej kłopotliwe podarować dziewczynce własny. Lilly i tak ma gdzieś jeszcze jeden, chyba… W każdym razie wycieczka całej czwórki (licząc Nesbo) do miejscowej szkoły była jej zdaniem zupełnie zbędna. Jeszcze tego brakowało, żeby wpadły obie w nowe tarapaty.
        Ariana z kolei stała niepewnie, bo z jednej strony wcale jej się nie uśmiechało wracać do szkoły i być może natknąć się znów na swoich „kolegów” z klasy, ale nie chciała też, by wyszło, że tak łatwo przygarnęła szalik właścicielki antykwariatu. Błogosławiona zerknęła krótko na dziewczynkę i zaraz opuściła wzrok na naręcze książek.
        - Proszę spocząć, zaraz wrócę – powiedziała do Palladyna, kierując się z Arianą do swojej lady. Wykorzystała trochę okazję, by „usadzić” swojego gościa, bo głupio byłoby jej zwrócić mu bezpośrednio uwagę na tą nogę. To byłoby chyba niegrzeczne.
        Odebrała od Ariany książki i, z nie mniejszym niż dziewczynka trudem, przeniosła je na swoją ladę. Całkiem sprawnie owinęła wszystkie tomy sznurkiem, zabezpieczając je razem oraz umożliwiając łatwe niesienie za supeł.
        - Miłej lektury – uśmiechnęła się życzliwie do dziewczynki, która z przejęciem odebrała swoją paczkę. Oczy jej błyszczały.
        - Dziękuję! Odniosę, jak tylko przeczytam. I będę uważać na grzbiety! – zapewniła Ariana i skierowała się do drzwi, zatrzymując na moment przed wyjściem, by spojrzeć na mężczyznę w fotelu. - Panu również dziękuję. Do widzenia!
        - Do widzenia – odpowiedziała jej Lilly i wypuściła dziewczynkę na zewnątrz, otulając się mocniej swetrem, gdy uderzyło w nią zimne powietrze. Odetchnęła lekko, gdy drzwi się znowu zamknęły, ale zaraz przypomniała sobie, że wciąż ma jednego gościa. Potencjalnego klienta może? W każdym razie mężczyzna był już tu tak długo, nie przejawiając żadnego celu, że poczuła się niezręcznie, traktując go jako obcego. Przełamując się, podeszła i wyciągnęła do niego rękę.
        - Lilly Andersen – przedstawiła się cichym głosem. Doskonale pamiętała, że już dwa razy pytała go, czy szuka czegoś konkretnego i to wystarczyło, by teraz milczała niezręcznie. To, że ani razu nie otrzymała odpowiedzi, niewiele zmieniało.

[Antykwariat] Życie to nie bajka.

: Nie Sie 30, 2020 9:12 pm
autor: Dima
        Nie dało się tego odczuć jakoś bardzo wyraźnie. Dima jednak nie był w ciemię bity i, pomimo uprzejmej atmosfery spotkania, podskórnie czuł, że nie jest tu pożądanym gościem. Właścicielka składu książek, choć uśmiechnięta i przemiła, sprawiała na nim wrażenie, że się mężczyzny zwyczajnie obawia i najchętniej wyprosiłaby intruza za drzwi. Nie czyniła tego chyba tylko ze względu na dobre wychowanie bądź też tradycyjną, tutejszą gościnność albo może po prostu swoją ogromną nieśmiałość. Skoro jednak nawet jej puchaty smoczek, którym ewentualnie mogłaby natręta poszczuć, niewiele sobie robił z jej konsternacji, a zachowywał się wobec obcego potulnie i zupełnie niezgodnie z tym, czego oczekiwałoby się od stworów obronnych, dziewczynie nie pozostało nic innego, jak wyczekiwanie, że sytuacja sama się rozwiąże. Bisnovat stwierdził zatem, że w takiej sytuacji niegrzecznie byłoby nadal potęgować u niej niepewność i zakłopotanie swoim pretensjonalnym niezdecydowaniem. Aby jednak nie wyjść na ostatniego gbura „co to nie raczy odpowiadać na postawione mu pytania, tylko ostentacyjnie obrażony opuszcza lokal, trzaskając drzwiami”, Iwanowicz bardzo skwapliwie skorzystał z jej uprzejmej propozycji ponownego zajęcia miejsca na zabytkowym, niegodnym niebiańskiego tyłka fotelu i dalszego wygniatania sobie jego przykurzoną tapicerką idealnego fasonu tych szpanerskich, mundurowych portek z lampasami, odprasowanych do tego stopnia, że o ich idealne kanty można by się nawet skaleczyć.
- „Abstrakcja!” - Początkowo Palladyn sam szybko zdeprecjonował tę myśl, ale ponieważ kłębiła mu się w głowie namolnie, gdy żołnierz powoli kuśtykał w kierunku wnęki z siedziskiem, i, mając nadal w pamięci słabą koordynację ruchową dziewczyny, którą to zjawiskowo wykazała się podczas pokazowej krzątaniny, przyznał w końcu, że coś w tym jest, a scenariusz uszkodzenia się o coś zupełnie niegroźnego wcale nie leży poza zasięgiem umiejętności małej kobietki.
        Usiadł a na jego twarzy odmalowała się wyraźna ulga. Zluzował kolano, dając mu odpocząć, i w milczeniu obserwował, jak panienka Andersen załatwia swoje sprawunki. Skinął lekko głową na pożegnanie małej Arianie, a gdy za dzieckiem zamknęły się drzwi i sklepikarka wlepiła w niego swoje niepewne spojrzenie, przeszedł od razu do rzeczy.
- Interesują mnie atlasy map odległych krain. Szczególnie Asgardu. Czy znajdziesz może w swoich zbiorach coś, co mogłoby mi się przydać?
        Palladyn był posłany przez Najwyższego z misją do ludzi, więc niewiele go interesowały królestwa krasnoludów. Ale nawet jeśli, to w swych podróżach poznał już całe mnóstwo miejsc i osób, u których pytanie o święte lądy Nordów nie byłoby aż tak abstrakcyjne, jak zadawanie ich tu, w południowej Turmalii. Ale Dima wcale nie szukał informacji, ani powodu do dyskusji. Potrzebował tylko byle pretekstu, by wdzięcznie uśmiechnąć się, rzucić zdawkowe „No trudno”, podziękować za gościnę i fatygę, uśmiechnąć się znów, po czym ukłonić i już teraz, bez sprawiania jej przykrości, po prostu wyjść na ulicę i ruszyć dalej przed siebie, gdzie oczy poniosą, nie bałamucąc już więcej tej spokojnej niewieście jej bezpiecznego światopoglądu, wycofanej postawy i osiadłego (żeby nie powiedzieć zasiedziałego) trybu życia.

[Antykwariat] Życie to nie bajka.

: Pon Paź 05, 2020 6:26 pm
autor: Mimosa
        Ten mężczyzna miał być jej końcem. Na tyle różnych sposobów próbowała już dowiedzieć się, czego tutaj szuka, a on wciąż unikał odpowiedzi, rozgaszczając się w jej wnętrzu. Tak, jakby się znali, tylko że wcale tak nie było. A gdy w końcu błogosławiona przełamała się ze swoją nieśmiałością i przedstawiła obcemu blondynowi, ten kompletnie ją zignorował, dopiero teraz podając powód swojej wizyty. Jeszcze zwracał się do niej „na ty”, co zupełnie strąciło Lilly z pantałyku. Teraz nie potrafiła sobie przypomnieć, czy zrobił to pierwszy raz, ale dopiero teraz zwróciła na tę niestosowność uwagę.
        Zarumieniona ze wstydu szatynka cofnęła wyciągniętą wcześniej rękę i zawinęła dłonie w dół swetra, licząc, że ta niezręczna sytuacja nie została zauważona. Poza tym musiała zająć się drugą niedogodnością.
        - Naturalnie, ale… zapewne pan wie, że Asgard to tylko legenda – powiedziała powoli, przestępując z nogi na nogę. – Oczywiście mogę panu pokazać atlasy, jak również zbiory mitów i… momencik, zaraz wszystko przyniosę – dodała szybko, stwierdzając, że skoro już jej klient zdecydował się, co chce zobaczyć, to nie ma sensu opowiadać mu, co ma, tylko to pokazać.
        Jej drobna osóbka zawinęła się więc wokół własnej osi i zniknęła między regałami. Najpierw atlasy.
        Kompletna mapa Łuski stanowiła potężny zwój, który Mim powinna była zabrać na końcu, nie początku swojej wycieczki, ale nigdy nie była dobra z logistyki – działała według zasady od ogółu, do szczegółu. Więc ze zwojem pod pachą zgarnęła jeszcze atlas zawierający mapę centralnej Alaranii (na wszelki wypadek), ale przede wszystkim fragmenty północnej części Łuski. To właśnie tam, według spekulacji niektórych, za Górami Thargorn znajdował się Asgard. Ale zaraz! Przecież miała też osobną mapę tamtego regionu, gdzieś w pozostałych zwojach.
        - Niech to – mruknęła pod nosem i, westchnąwszy krótko, wróciła do swojego klienta. – Proszę, najpierw mapy. Tu jest całej Łuski, o. A tutaj atlasy regionów – tłumaczyła, rozkładając na niewielkim stoliczku kolejne pergaminy. Używała leżących nieopodal książek jako ciężarków, by zwoje się nie zamykały. Pozostałe mapy poskładane były na czworo lub więcej, sporządzone na różnych materiałach, a niektóre nawet na skórze. Schyliła się kilka razy, podnosząc to, co jej spadło, nim w końcu ułożyła przed wojskowym istny tarot.
        - Zaraz wracam – rzuciła i już jej nie było. Rozpadający się warkocz mignął jeszcze za regałem i dopiero tam Andersen zwolniła. Posuwała się teraz wzdłuż biblioteczki, jednym palcem pukając w kolejne grzbiety, i raz na jakiś czas wyciągając któryś z nich na drugą rękę. Poddała się dopiero, gdy stosik sięgał jej brody. Oparła ją wtedy o ostatni wolumin i, tak przytrzymując niestabilną wieżę książek, wróciła do wojskowego.
        - „Legendy Północy” Grindelwalda, „Historia Przodków” Zolla, rozprawa Rooneya „O ewolucji krasnoludów”, „Asgard i Wanaheim” Victora Agira, „Odległe krainy: znane i nieznane” Geoffrey Dunn… – wymieniała Mim nieco niewyraźnie, wciąż zezując w dół na stos i wyciągając z niego odpowiednie tomy, które kładła przed blondynem. Kolejność była ważna!
        - Dalej mam kilka mniej znanych dzieł dotyczących bezpośrednio Asgardu, ale niestety dokumentacja źródeł pozostawia wiele do życzenia…
        Mim troszkę wpadła do własnego świata i zapomniała, że obsługuje klienta, bo zaczęła mamrotać do siebie, co jej się zdarzało. Przypadłość właściwa chyba też wszystkim posiadaczom zwierząt.
        - No a na koniec mam trochę perełek – powiedziała, spoglądając prosto na mężczyznę. Nieśmiałość na moment zniknęła, a błysk w oczach Lilly wynagradzał jej nieco roztrzepane teraz włosy. Aż przysiadła na jakiejś skrzyni obok stoliczka, tuląc do piersi jakieś stare, skórzane oprawy, nad blatem spoglądając na swojego gościa.
        - Czasami udaje mi się zdobyć książki z prywatnych zbiorów, najczęściej niestety wtedy, gdy rodzina sprzedaje własność zmarłego. A tam są nie tylko książki, ale też prywatne dzienniki. I bardzo często stosy takich dzienników dziedziczy się po podróżnikach! No i właśnie mam kilka takich pamiętników… W jednym z nich, zdaje się, właściciel sądził, że dotarł do Asgardu – powiedziała, kładąc na stoliczku ostatnie tomy, a ten, o którym mówiła, pogłaskała czule po okładce.
        Czy sama wierzyła w mistyczną krainę? Jak z wieloma innymi rzeczami – była świadoma tego, jak niewiele wie, więc wolała nie wypowiadać się na tematy, na które nie było jednoznacznych dowodów ani w jedną, ani w drugą stronę. Historię podróżnika czytała jednak z zapartym tchem. Wszystkie przygody, które opisywał, wydawały się takie rzeczywiste, że Mim dostawała gęsiej skórki podczas czytania. Owszem, nietrudno było zauważyć, że wspomniany podróżnik za kołnierz nie wylewał, ale, mimo wszystko, jego relacje były porywające!
        - Pomóc panu znaleźć coś konkretnego? – zapytała ze skrywanym zainteresowaniem. Z jednej strony już podczas poszukiwań źródeł zdążyła się zainteresować planami swojego gościa, ale z drugiej naprawdę nie chciała mu się narzucać. Nie tylko z grzeczności. Był dziwny i regularnie przyprawiał ją o zmieszanie, ale, mimo wszystko, tematyką była zainteresowana.

        Jednak nawet to nie okazało się wystarczającym powodem do przełamania lodów. Palladyn posiedział chwilę nad podanymi mu materiałami i nie zadawał żadnych pytań. Mim spoglądała niepewnie na swojego klienta, postanawiając jednak mu nie przeszkadzać i szybko zniknęła między regałami, by tylko ukradkiem podglądać jego postępy w lekturze. Oczywiście nie marnotrawiła czasu, odkładając na półki zebrane wcześniej książki, które czekały na swoją kolej. Kolejny raz wyłoniła się spomiędzy regałów dopiero słysząc dzwoneczek nad drzwiami. Blondyna nie było. Mim otworzyła buzię ze zdziwienia i przytuliła do siebie woluminy, jakby miały ochronić ją przed niespodzianką.
        - Panie... - zaczęła, ale urwała, przypominając sobie, że mężczyzna jej się nie przedstawił. Szybciutko zakradła się do okna, wyglądając na zewnątrz tak długo, aż nie odnalazła wzrokiem umundurowanej sylwetki, kierującej się niepewnym krokiem dalej chodnikiem.
        - Poszedł - powiedziała zaskoczona, a jej słuchaczem był tylko Nesbo, który pisnął potakująco, zupełnie nie przejmując się odejściem niebianina. Hej, zostawił nagrzany fotel! Stworek skoczył na mebel i zwinął się w kłębuszek, mrucząc niczym zadowolony kot. Mim spojrzała na przyjaciela, na księgi w swoich ramionach i na pozostawione na stole mapy. Och, była tam ta legenda, której nie skończyła czytać! Cóż, moment dobry, jak każdy inny.
        - Posuń się Nesbo - mruknęła, odkładając książki na podłogę i wciskając się pupą na brzeg fotela, gdy zwierzak przesuwał się niechętnie. To jej jednak wystarczyło i Mim zgarbiła się nad nową lekturą, zaciągając rękawy swetra na dłonie i pogrążając się w opowieści.

Ciąg dalszy - Mimosa