Turmalia[Karczma Jadeitowa Łuska] Tych państwa nie obsługujemy

Malownicze miasto położone na środkowym wybrzeżu jadeitów. Słynące z ogromnego Białego Pałacu królowej i nietypowej architektury. W owym mieście budowle malowane są na kolory bardzo jasne, zazwyczaj białe i niebieskie. Wszelki wzory zdobnicze tutaj kojarzyć się mają z przepięknym oceanem. Rzecz jasna znajduje się tutaj ogromny port handlowy.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

[Karczma Jadeitowa Łuska] Tych państwa nie obsługujemy

Post autor: Ijumara »

        Iju przed wpłynięciem do portu zagoniła swoich pasażerów do kajut, przepraszając ich za tę chwilową niedogodność, zaraz jednak tłumacząc im, że to dla wygody ogółu, bo co chwilę ktoś by ich popychał na pokładzie, bo w trakcie przybijania do nabrzeża nie było czasu na grzeczne mijanie się. Później zaś pani kapitan sama stanęła za sterem i tak samo jak w Rubidii, wprowadziła statek do portu. Sprawnie poruszała tak wielką jednostką w ciasnocie między innymi przycumowanymi jednostkami, bezbłędnie prowadząc Kaprys do przeznaczonej im keji. Już z daleka widziała czekający na nich komitet powitalny, który wyglądał niezwykle ubogo. Wiedziała, co to znaczy: celnik zamarudził i dopiero przybędzie. Tym to się nigdy nie spieszyło, chyba iż życiowym celem było uprzykrzać życie kapitanom, których goniły terminy. Szkoda, że jeszcze żaden król nie wymyślił, by urzędnicy odpowiadali za swoją opieszałość…
        Kaprys w końcu uderzył o odbojniki przy nabrzeżu i zaraz większość marynarzy rzuciła się do cumowania. Chociaż dla postronnej osoby mogło to wyglądać chaotycznie, wszystko chodziło jak dobrze naoliwiony mechanizm, każdy wiedział gdzie ma iść i co robić, nikt się z nikim nie zderzał. Iju już nie wydawała rozkazów, tym zajęli się jej zastępcy, a ona z dokumentami podeszła do miejsca, gdzie wkrótce miał zostać wysunięty trap.
        - Co, nie ma urzędnika? - zawołała do strażników portowych. Jeden z nich z głupawym uśmiechem bezradnie rozłożył ramiona, odpowiedział jednak jego kolega.
        - Zaraz przyjdzie! - zapewnił. - Nie spodziewaliśmy się was tak wcześnie.
        - Mieliśmy dobry wiatr - wyjaśniła Ijumara. Ze strażnikami portowymi niskiego szczebla lubiła sobie czasami podyskutować, gdyż ci nie byli takimi flądrami jak ich wyżsi rangą koledzy. Można było usłyszeć od nich jakieś ciekawe plotki, dowiedzieć się co lubi dany urzędnik i jak go udobruchać, by szybciej i łatwiej przebiegła odprawa… Warto było mieć wśród nich przyjaciół i jedyny problem polegał na tym, że niestety bardzo szybko zmieniali się ludzie na tych stanowiskach.
        - Pani kapitan. - Do Ijumary podeszła Tatiana, wykorzystując moment, gdy Nigorie akurat nie była przez moment niczym zajęta. - Nasz medyk jednak nie nadaje się do pracy na morzu, teraz to on potrzebuje pomocy bardziej niż ktokolwiek z załogi…
        - Rozumiem - przyznała natychmiast Iju. - W sumie trochę mnie to nie dziwi, widziałam go w końcu wczoraj... Czyli szukamy kogoś nowego. A, no i jeszcze potrzebujemy kogoś na zastępstwo za Lwa, bo on się nadal nie pozbierał. Wiem, że znalezienie dobrego sternika w przeciągu jednego dnia jest trudne, ale potrzebujemy naprawdę kogokolwiek, bym nie stała przy kole cały czas ja na zmianę z Rossem.
        - Dobrze - zgodziła się natychmiast Tatiana i już nie zawracała głowy swojej pani kapitan, bo właśnie dziarskim krokiem zmierzał w ich stronę spóźniony urzędnik. Całe szczęście Ijumara znała tego człowieka i wiedziała już, że wszystko przebiegnie bez większych zakłóceń.

        Wszelka biurokracja związana z przewozem towarów zajęła Ijumarze czas do wieczora, chociaż cały czas wszystko przebiegało wręcz wzorcowo - po prostu Turmalia miała chyba jedne z najbardziej skomplikowanych procedur celnych, które wymagały strasznie dużo zachodu zarówno ze strony celników, jak i kapitanów. Nigorie uprzedziła więc swoich pasażerów, że będą mieli chwilę dla siebie, gdyż im było wolno zejść na ląd w każdej chwili - najważniejsze, by wrócili tuż przed zmrokiem, by mogli razem pójść do Jadeitowej Łuski. Na dodatek Callisto musiała zjawić się jeszcze wcześniej, bo Iju bardzo chciała się z nią poprzebierać. Gdy tylko więc nadszedł odpowiedni moment, pani kapitan prawie wypchnęła celnika na ląd i podkasując sukienkę wbiegła z powrotem na pokład.
        - Callisto! - zawołała rudą dziewczynę. - Callisto, chodź, szykujemy się na wyjście!
        - Gdzie idziecie? - podłapał natychmiast Ross.
        - Do Łuski! - odpowiedziała Iju, bo nie było sensu kryć tych informacji przed bosmanem.
        - Ej, my też! - odrzekł jednak Stranova, co trochę zaskoczyło Ijumarę, która już ciągnęła Callisto do swojej kajuty.
        - Wy to znaczy kto? - dopytywała.
        - Chłopaki…
        - A, dobra, to wy i tak będziecie non stop przy barze - uznała lekkim tonem pani kapitan, po czym już zniknęła we wnętrzu statku razem z Callisto. Zabrała ją do swojej kajuty, gdzie piętrzyły się stosy ubrań, biżuterii, butów i innych dodatków, w tym chyba nawet kompletna zbroja, gdyby tak pozbierać wszystkie porozrzucane tu i ówdzie fragmenty. Ijumara doskonale wiedziała gdzie co leży, więc zaraz posadziła swoją koleżankę na zasłanym łóżku i zaczęła wygrzebyć rzeczy dla niej.
        - W tym byłoby ci ładnie… - westchnęła, pokazując szeleszczącą suknię z czerwonych cekinków z bardzo odważnym dekoltem, dostrzegła jednak coś w spojrzeniu Callisto, co kazało jej się wycofać z tego pomysłu. - Nie, za strojna, prawda? No to może to?
        Iju wyciągnęła z szafy pół tuzina gorsetów, a spomiędzy nich dwa: jeden był czarny, malowany w czerwone i białe róże, a drugi gładki, ciemnoczerwony, wykończony przy brzegach subtelną falbanką.
        - Który? - dopytywała. - I do tego mam taką czarną spódniczkę…
        Ijumara przerzuciła całe stosy ubrań, ale udało jej się stworzyć kreację i dla Callisto i dla siebie. Rudowłosa elfka była ubrania dość klasycznie, w bordowy gorset, czarną asymetryczną spódniczkę, kabaretki i buty na obcasie, wszystko w ciemnych, pasujących do siebie barwach - tak, Nigorie potrafiła skomponować coś takiego. W swoim przypadku jednak zaszalała, choć ogólne założenia był podobne: gorset ze spódniczką i buty na obcasie. Jej gorset był jednak kobaltowy, wyszywany złotą nicią i perłami w muszle, kwiaty i egzotyczne ryby o długich ogonach. Spod czarnej spódniczki błyskał koronkowy brzeg białej jak śnieg halki, która była tak obfita, że nawet przy długim kroku nie dało się zajrzeć Iju pod spódnicę. Do tego czarne kozaki na złotych obcasach przypominających galiony Kaprysu i oczywiście biżuteria. Iju pozostawiła sobie podobne upięcie, jak nosiła cały dzień: kok z kilkoma luźno puszczonymi pasmami, lecz szpilki od Callisto zamieniła na grzebyki ze złotymi różami i srebrnymi kwiatami lotosu o niebieskich środkach. W jej uszach zawisły długie złote kolczyki, a dłonie okryła króciutkimi rękawiczkami z niebieskiego aksamitu, które nawet nie sięgały nadgarstków. Podczas tych przebieranek Ijumara nawet pokusiła się o zmianę kolczyka w pępku, którym oczywiście musiała się przy okazji pochwalić.
        - Calli, pomóż mi wybrać - zwróciła się do dziewczyny stojąc przed nią w samej bieliźnie i przykładając do brzucha na zmianę kolczyk ze złotą kotwicą i drugi srebrny, w kształcie muszli z perłą w środku. - Ten czy ten? A w ogóle spodziewałaś się, że będę miała przekłuty pępek? - zagadnęła zawadiacko. - Ja wiem, że go pewnie nikt przez cały wieczór nie zobaczy, ale kto wie, prawda? Może akurat będę miała szczęście? A nie… - westchnęła, robiąc nadąsaną minę. - Jak mam mieć szczęście, skoro tam będzie Ross? Ech… Ten z perłą, prawda? - podjęła poprzedni temat.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Callisto i Thor po sycącym śniadaniu nie mieli okazji nawet przejść się po pokładzie, gdyż zaraz zagoniono ich do kajuty, by nie plątali się pod nogami, gdzie nudzili się jak mopsy.
        - Nie rozumiem w jaki sposób mielibyśmy im przeszkadzać – mruknął niezadowolony basior, rozśmieszając tym półelfkę i na przekomarzaniach z nią spędzając pozostały do przybicia do portu czas. Obojgu udzieliło się jednak podekscytowanie związane z zamieszaniem wśród marynarzy, a odkąd poczuli lekki wstrząs towarzyszący uderzeniu o odbojniki, niemalże czatowali pod swoimi drzwiami, aż w końcu jeden z marynarzy przyszedł by zaprosić ich na pokład i ląd. Basior wybiegł takim pędem, że potrącał mijanych ludzi, którzy okręcali się wokół własnej osi, usiłując utrzymać równowagę i zimną krew w towarzystwie galopującej z szałem w oczach bestii. Wilk wyczuł ląd.
        Callisto początkowo dotrzymywała mu kroku, biegnąc już w pełnym uzbrojeniu i z torbą na ramieniu, które to rzeczy spoczywały wcześniej w kajucie. Jednak przy samym zejściu ze statku zatrzymała ją Ijumara, a na jej słowa Rashess momentalnie zawróciła z uśmiechem na ustach. Thor zorientował się w braku towarzyszki już na pomoście, gdzie rozglądał się zaskoczony, budząc absolutny postrach wśród celników. Ci, nawet jeśli mieli do kapitan Kaprysu jeszcze jakieś pytania, zawinęli się momentalnie na widok potężnego czworonoga, który krążąc przy trapie wyglądał, jakby bronił tam wstępu. W końcu jednak dostrzegł rudowłosą przy burcie, wciąż na statku, i przechylił łeb w zdziwieniu.

        - A ty gdzie? – parsknął od razu w jej głowie, w rzeczywistości przebierając w miejscu wielkimi łapami.
        - Zostanę jeszcze chwilę na statku, Ijumara coś chciała – odparła zupełnie niezobowiązująco, jednak wilk już dawno rozpoznał jej nastrój.
        - Mhm, tylko nie narozrabiaj, bo mogę być za daleko, żeby cię ratować – stwierdził, na co dziewczyna westchnęła teatralnie.
        - Idź się przejść, Thor.
        - Co mnie to w sumie obchodzi, najwyżej nas ze statku wykopią i więcej nie wpuszczą, ja narzekać nie będę –
mruczał, odbiegając już, więc jego głos słabiej do niej docierał.
        - Co tam mamroczesz basiorze? – zawołała za nim, a on zatrzymał się i odwrócił na moment, zerkając na nią przez bark.
        - Zupełnie nic. Baw się dobrze Kelpie.
        - Och, będę z pewnością –
zachichotała w myślach.
        - W razie czego krzycz.
        Posłała mu całusa przez burtę, patrząc jeszcze chwilę jak odbiega truchtem, a ludzie w porcie rozstępują się przed nim w popłochu, nierzadko z krzykiem na ustach. Jej wilczek kochany. Chciała odprowadzić go spojrzeniem najdłużej jak będzie mogła, ale zaraz poczuła jak Ijumara łapie ją za dłoń i ciągnie do swojej kajuty. Nie protestowała.

        Gdy mijały w korytarzu Kelsiera, pomachała mu tylko i wytknęła język z wesołym uśmiechem. Zaraz jednak obie zniknęły za drzwiami kajuty i Callisto z wyraźną ciekawością i rozbawieniem rozejrzała się po lokum, które dosłownie całe zawalone było ubraniami i biżuterią. W istocie, Ijumara już teraz miała na sobie więcej ubrań niż półelfka kiedykolwiek w swoim posiadaniu, ale i tak zaskoczył ją ogrom i różnorodność materiałów. "Czy to jest napierśnik?"- zamyśliła się na moment, obserwując błyszczący kawałek blachy pod ścianą, gdy znów pociągnięto ją za dłoń. Zupełnie chyba nieświadoma swoich poczynań Nigorie posadziła koleżankę na łóżku i chaotycznie zaczęła zrzucać z siebie ubrania. Callisto oparła się więc plecami o ścianę, podkurczając jedną nogę i obserwowała wypięty tyłek zanurzonej w szafie dziewczyny z leniwym uśmiechem, charakterystycznym dla drapanego za uchem kota. Latających gorsetów i spódnic nie zaszczyciła nawet spojrzeniem, ale na widok czerwonej, świecącej się jak… no mocno błyszczącej się sukienki, uniosła wysoko brwi, niemo pokazując co o tym sądzi. I trwałaby w tym błogim lenistwie, dopóki hasająca wciąż w samej bieliźnie Ijumara nie kazała jej czegoś wybrać, podając właściwie kilka gotowych rozwiązań. Rudowłosa wstała w końcu z westchnieniem i zerknęła na stroje, unosząc lekko brwi w uznaniu.
        - Wszystko wygląda świetnie – odparła szczerze, przekładając przez chwilę na pokaz ubrania, po czym złapała ciemnoczerwony gorset i czarną spódnicę, odkładając je na bok, jako te wybrane. Bez żadnego skrępowania zdjęła spodnie i bluzkę, rzucając je gdzieś na ziemię, przy czym jej wdzięków nie skrywał żaden biustonosz ani halka, sterczały więc sobie wesoło, gdy w samych majtkach odwróciła się w stronę koleżanki, która prosiła ją o pomoc. Podobnie tatuaż na jej boku był widoczny teraz w pełnej krasie, pnąc się delikatnymi symbolami od biodra aż po żebra, zaraz jednak założyła na siebie gorset, zapinając go sprawnie na haftki z przodu. Uśmiechnęła się słysząc zawadiacki ton Ijumary i zerknęła najpierw na nią, a później na dwie ozdoby.
        - Z perłą chyba ładniejszy – przyznała, przyglądając się, jak brunetka zapina kolczyk, a gdy ta skończyła, półelfka odwróciła się do niej plecami, podając w wyciągniętych dłoniach tasiemki od luźnego wciąż w talii gorsetu.
        - Mogłabyś? – zapytała przez ramię, prosząc o związanie i odgarnęła rude włosy na bok i do przodu, by nie wadziły. Na dłoniach wciąż miała swoje wytarte rękawiczki bez palców i nie zamierzała ich ściągać również dzisiaj. Nie przywiązywała aż tak wielkiej uwagi do odpowiedniego komponowania się strojów, więc uznała, że nie rzucają się aż tak w oczy, by musiała się tym przejmować.
        – Bardzo mnie tym zaskoczyłaś. Widać, że lubisz ozdoby, ale nie spodziewałam się ich też w tym miejscu – przyznała w odpowiedzi i uśmiechnęła się pod nosem, po czym odwróciła się, gdy tylko poczuła, że wiązanie zakończone. Chciała złapać ją już teraz, jednak Nigorie uciekła do swoich szat, zanurzając się w nich po raz kolejny i wciągając na siebie gorset, spódnicę, buty i biżuterię. Callisto więc również się w tym czasie ubrała, ze zdziwieniem zauważając, jak krótka z przodu jest jej spódniczka sięgając ledwie do połowy uda, a dopiero tył sięgał kolan. Również tutaj jednak bogactwo halek, czarnych tym razem, uniemożliwiało podglądanie kobiecych wdzięków nawet przy swobodnych ruchach. Ładnie też komponowały się z falbanką od gorsetu, a kabaretki tylko dodawały całemu strojowi charakteru. Panna Nigorie była równie dobrą stylistką, co kapitanem.
        - Sama przekłuwałaś sobie pępek, czy byłaś z tym u kogoś? – zapytała z ciekawości, związując teraz tasiemkami gorset Ijumary. Sama nie miała przebitych nawet uszu, było to zbyt niepraktyczne, co nie znaczy że nie podobały jej się błyszczące kolczyki i nie zastanawiała się czasem nad tym krokiem.
        Skończyła wiązanie małą kokardką, ale tym razem jednak nie pozwoliła dziewczynie już odejść, tylko okręciła ją i złapała za rękę, przyciągając do siebie wolno, ale tak blisko, że prawie stykały się nosami. Uśmiechnęła się nieznacznie widząc, że dzięki obcasom są już niemal podobnego wzrostu i delikatnym ruchem położyła dłonie na biodrach koleżanki, nie chcąc jej przedwcześnie spłoszyć.
        - Pięknie wyglądasz, jak zawsze zresztą. Ale nie uciekaj jeszcze, chcę ci tylko coś pokazać – powiedziała cicho i musnęła dłonią jeden z loków, który wymknął się z misternego upięcia i położył na twarzy Ijumary. Nie cofnęła jednak zaraz ręki tylko przesunęła ją po szyi dziewczyny na jej kark i delikatnie przyciągnęła ją do siebie. Pocałowała panią kapitan w usta. Wszystko robiła na tyle wolno, żeby zauważyć, gdyby Nigorie chciała się wycofać, ale też dość pewnie, by przekonać ją, aby tego nie robiła. Dopiero po tym krótkim, ale z pewnością nie niewinnym, całusie puściła dziewczynę i cofnęła się o krok.
        - Teraz możemy iść. Chyba, że chcesz zostać… - powiedziała, pokazując ząbki w szerokim uśmiechu, wyraźnie zadowolona.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Zszedł z pokładu Kaprysu, gdy dobili już do portu. Wpadł na pomysł, że powinien kupić sobie jakiś nowy i ładniejszy strój, skoro to, co Ijumara powiedziała o tańcu, naprawdę było propozycją. Miał zamiar ją przyjąć, zwłaszcza, że umiał tańczyć. Nie był jakimś mistrzem czy coś, jednak wydawało mu się, że umiejętności te posiada na dość zadowalającym poziomie. Właściwie, już nawet nie pamiętał, po co i dlaczego postanowił zaznajomić się z tańcem, jednak teraz nie żałował, że to zrobił. Cóż… może zdecydował się na to właśnie dla tego typu informacji. Swoją drogą, udając się do miasta, nie zabrał ze sobą wszystko ze statku, bo i tak będzie musiał tam wrócić. Oczywiście, miał zamiar zabrać do karczmy sztylety, dlatego postanowił sobie, że jego strój musi zawierać miejsce na ich ukrycie. Jeszcze nie wiedział, co na siebie założy, jednak tym będzie martwił się później – najpierw chciał wybrać się do innej części miasta. Tam spotka się ze swoją informatorką i znajomą. Dziewczyna miała na imię Teia i także należała do rasy kotołaków. Z tego co pamiętał Kelsier, była nawet w podobnym wieku co on. W każdym razie, dość dawno z nią rozmawiał, więc na wstępie pewnie mu to wypomni.

Karczma znajdowała się praktycznie na drugim końcu miasta, w dzielnicy, do której nie zapuszczają się zwykli mieszczanie, a straż musi patrolować te dzielnice w zwiększonej liczbie. Zmiennokształtnemu nie przeszkadzało to, w końcu sam częściowo należał do przestępczego półświatka. Nie musiał obawiać się, że zostanie napadnięty… znaczy, najpewniej obroniłby się, gdyby tak się stało, jednak istniała też możliwość, że zostałby rozpoznany i potencjalni rabusie zrezygnowaliby z napadu, ceniąc swe życie bardziej niż to, co mogliby zyskać, jeśli jakimś cudem wygraliby to starcie.
Kelsier wszedł do karczmy i rozejrzał się wokół. Co prawda nie umawiał się na spotkanie z Teią, jednak jeśli nie zmieniła nawyków, o tej porze powinna być właśnie w tym miejscu. Była. Kotołak od razu ją rozpoznał dzięki jej włosom, które były wręcz płomiennorude. Podszedł do stolika, przy którym siedziała i uśmiechnął się lekko, gdy obdarzyła go spojrzeniem.
         – Jakoś ostatnio nie bywałem w pobliżu miasta, dlatego minęło trochę czasu od naszego ostatniego spotkania – powiedział, siadając na krześle stojącym naprzeciw kotołaczki.
         – No dobrze, powiedzmy, że się nie gniewam – odpowiedziała mu po chwili. Kelsiera zaskoczyło to trochę, jednak nie dał po sobie tego poznać. Znał Teię i jej charakter, dlatego bardziej spodziewał się otwartej złości właśnie ze względu długiego czasu między ich ostatnim spotkaniem a tym, które odbywało się teraz. Chociaż… wystarczyło mu, że spojrzał w jej oczy i od razu zauważył to, czego nie dało się usłyszeć w słowach kobiety.
         – Na pewno nie spotkałeś się ze mną bez powodu, prawda? - zapytał go po chwili, w której oboje milczeli. Kelsier zastanawiał się nad tym jak zacząć rozmowę, żeby nie wyszło, że robi dokładnie to, o co go przed chwilą zapytała. Nie był pewien, co przez ten czas robiła Teia, jednak najpewniej myślała nad tym, które pytanie zadać mu jako pierwsze.
         – Chciałbym temu zaprzeczyć, jednak nie mogę… Poza tym nie mam za dużo czasu – odpowiedział zgodnie z prawdą. Kotołaczka nie dopytywała go o co chodzi i za to ją szanował, chociaż przez chwilę wydawało mu się, iż będzie chciała namówić go na to, żeby został trochę dłużej. Co prawda kiedyś ich znajomość była czymś więcej niż zwykłą relacją między informatorem a kimś, kto płaci takiej osobie za informacje… jednak była to już przeszłość. Oboje doskonale to wiedzieli, ale Kelsier miał czasami wrażenie, że Teia próbuje wrócić do tego, co łączyło ich kiedyś.
         – Jak wygląda sytuacja w Rubidii? - zapytał, niby bez przykładania większej wagi do pytania. Tak naprawdę to jedno pytanie było sumą mniejszych, w których znajdowały się takie, jak: „Czy strażnicy dalej szukają zabójcy?”, „Czy w ogóle wszczęli śledztwo w tej sprawie?”, „Czy może okazało się, że byli jacyś świadkowie, o których on sam nie wiedział?” i jeszcze inne.
         – Cóż, szukali sprawcy morderstwa, mieli nawet kilku podejrzanych, jednak ostatecznie spełzło to na niczym i skończyli poszukiwania… Następnym razem uważaj, gdzie zabijasz – odpowiedziała, przedtem zastanawiając się krótką chwilę.
         – Tak, wiem. Tylko, że ten przechodzień pojawił się znienacka, nawet nie zdążyłem zareagować – odparł, nawet nie nawiązując do tego, że kotołaczka wiedziała, iż chodzi o niego i to właśnie on był tym zabójcą. Znali się już jakiś czas, więc bez problemu domyśliła się, że nie pytałby o to, jeśli nie brałby w tym udziału.
         – A co u ciebie? - zapytał kotołak, na początku zastanawiając się, czy na pewno chce o to zapytać.
         – O, nagle cię to obchodzi? - odpowiedziała mu z wyrzutem.
         – Nie pytałbym, gdybym mnie to nie obchodziło – odparł po chwili, a przez jego twarz przebiegł uśmieszek. Teia milczała przez chwilę, cały czas mu się przypatrując. Później westchnęła i zaczęła mówić.
         – Niewiele się zmieniło od naszego ostatniego spotkania. Dalej handluję informacjami, ale podszkoliłam się trochę w walce, jednak pewnie nadal wiele brakuje mi do twojego poziomu. Wiesz, trochę awansowałam, bo mam teraz kilku ludzi od zbierania informacji. Niby nadal sama też to robię, ale tak jest szybciej i dzięki temu więcej zarabiam. – Na sam koniec uśmiechnęła się lekko.
         – To… dobrze. Cieszę się, że sobie radzisz – odpowiedział kotołak, na jego twarzy znowu pojawił się uśmiech, który został tam na trochę dłużej.
         – Ech, muszę już iść, bo mam coraz mniej czasu. Miło było cię spotkać i chwilę porozmawiać… Obiecuję, że tym razem do naszego ponownego spotkania dojdzie szybciej – oświadczył, wstając od stolika. Teia wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, jednak ostatecznie postanowiła to przemilczeć. Nie mając już nic do powiedzenia, Kelsier skierował się do wyjścia, cały czas czując wzrok kotołaczki na sobie. Mógł odhaczyć jeden punkt z listy i przejść do następnego.

W Turmalii znał tylko jeden sklep, którego właścicielowi ufał w kwestii ubioru, więc skierował się właśnie tam. Nie zajęło mu to wiele czasu, bo poruszał się dość szybko, a sam budynek nie był za bardzo oddalony od dzielnicy, w której spotkał się z Teią. Kotołak otworzył drzwi i wszedł do środka. Podszedł do niego mężczyzna o włosach w kolorze ciemnego brązu, w których było już widać pierwsze oznaki starości w postaci siwych pasm. Był niemalże wzrostu Kelsiera, jednak jego ciało było szczuplejsze i mniej umięśnione. Twarz miał gładko ogoloną, a na klienta patrzył oczami w kolorze jasnej zieleni.
         – Dzień dobry Kelsier, jak mogę ci pomóc? - zapytał, przybierając wyuczony uśmiech, który miał zachęcić potencjalnego klienta do współpracy.
         – Muszę skompletować strój, który będzie ładniejszy i… bardziej wyjściowy od tego, co mam na sobie – odpowiedział. Już w trakcie drogi myślał trochę nad wyżej wspomnianym strojem i pomyślał, że ciemne odcienie będą do niego dość dobrze pasować, a także kontrastować z jego skórą i włosami, co też może być pozytywnie odebrane.
         – Zdejmę z ciebie miary, bo widzę, że trochę się zmieniłem od ostatniej wizyty w moim sklepie. Wiesz, co masz zrobić – odpowiedział mu, przy okazji prowadząc go w stronę dużego lustra. Zmiennokształtny rozebrał się do samej bielizny. Nic nie robił sobie z tego, że Arthur zobaczy jego ogon, gdyż nie byłby to pierwszy raz. Zebranie potrzebnych miar zajęło mu mniej czasu, niż na początku przypuszczał Kelsier.
         – Myślę, że będę miał coś odpowiedniego dla ciebie – oświadczył i zniknął na zapleczu. Kotołak ubrał się w tym czasie i podszedł do lady, opierając się o nią łokciem ręki, którą posłużył się do podparcia brody. Czekał dość długą chwilę, jednak był pewien, że się nie zawiedzie.
         – Proszę. Myślę, że będzie pasować – odezwał się Arthur, kładąc na ladzie następujący strój: czarne, skórzane spodnie, białą, luźną koszulę z długimi rękawami, a także cienką, skórzaną, rozpinaną, czarną kamizelkę ze złotymi wstawkami przy guzikach, kołnierzyku i końcach rękawów. Na tym wszystkim leżał czarny, skórzany pas. Obok nich postawił wysokie buty, które były bardziej eleganckie od tych, w których Kelsier chodził na co dzień, jednak także były czarne, żeby nie odstawać kolorystycznie od reszty.
         – W kamizelce masz też miejsca na ukrycie swoich noży. Nawet, gdy będzie rozpięta, naprawdę trudno będzie je zauważyć – wyjaśnił mężczyzna, a Kelsier uśmiechnął się, gdy ponownie skierował wzrok na Arthura. On także to zrobił, bo właśnie dowiedział się, że trafił w dziesiątkę, a kotołak naprawdę polubił ten strój.
         – Normalnie policzyłbym ci jakieś osiemset ruenów za całość, ale się znamy, więc… sześćset i masz nowe ubrania – powiedział po chwili Arthur, w trakcie zastanawiając się krótką nad tym, o ile może obniżyć standardową cenę. Kelsier od razu wyciągnął sakiewkę z torby i zaczął w niej grzebać, aby po niedługiej chwili wyciągnąć z jej wnętrza złotego gryfa i cztery srebrne orły.
         – Proszę i dziękuję. Wiedziałem, że się nie zawiodę – zapewnił kotołak i zabrał ubrania, które właśnie teraz stały się jego własnością. Na początku chciał przebrać się w nie od razu, jednak później zdecydował się na to, że szybko przemieści się na statek i zmieni strój w kajucie.

Kelsier szedł teraz jeszcze szybciej. Znał trasę od sklepu do portu i Kaprysu, możliwe, że nawet taką, która pozwoli mu tam dotrzeć w miarę szybko. Gdy był już bliżej statku musiał też uważać na to, żeby nie spotkać Callisto i Ijumary. Cóż, wpadł na pomysł, że zrobi im niespodziankę tym swoim nowym wdziankiem. Tak będzie lepiej, bo przy pierwszym wrażeniu zobaczy, co sądzą na temat tego stroju. To, że jemu przypadł do gustu, nie oznaczało, że innym także się spodoba. Zmiennokształtny szybko dostał się na statek i odnalazł drogą do swojej kajuty. Wpadł tam, zamknął drzwi i od razu zaczął się przebierać. Rozebrał się do bielizny, zrzucając z siebie normalny strój, który leżał teraz na łóżku. W skrzyni zostawił torbę podróżną, przedtem wyciągając stamtąd sakiewkę z pieniędzmi, a także zostawił tam swój zwyczajny ubiór. Założył nowe spodnie i buty, a później górną część ubioru, czyli koszulę i czarną kamizelkę. Ta druga faktycznie miała ukryte miejsca na noże, a także małą kieszonkę na sakiewkę. Kelsier przejechał dłońmi po kamizelce, upewniając się, że nie ma żadnych wybrzuszeń, które jasno wskazywałyby, iż ukrywa coś pod spodem. Dopiero teraz podwinął rękawy koszuli na wysokość, mniej więcej, łokci, odsłaniając umięśnione przedramiona. Sprawdził jeszcze czy podwinięty materiał jest równy w przypadku lewej i prawej ręki. Dopiero teraz wyszedł z kajuty i skierował się do kajuty kapitańskiej. Zastukał w drzwi dość głośno, chciał być usłyszany.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

        Dotarł do miasta znacznie wcześniej niż „Kaprys” próbując wdrążyć się w to, co niegdyś czynił. Czyli naciąganiem… znaczy, nawracaniem zagubionych dusz. Starał się przypomnieć sobie wszelkie zachowania z tamtejszych lat, gdy podróżował. Wówczas żyło mu się o wiele łatwiej. Teraz, gdy empatia była dla niego nieznośnie trudna do zaprezentowania miał wrażenie, że trudno zdobyć mu się na cokolwiek. Jednak pozostała w nim chęć przetrwania, której kurczowo się trzymał. Obojętność nie sięgnęła tej sfery i czarodziej zdał sobie sprawę, że właściwie to jedyne popychadło, które sprawia, że w ogóle podejmuje próby pomocy komuś. Kapłan, któremu obojętny jest cały świat, czyż nie brzmi to nietaktownie? Niegdyś zbudował dobrze znaną markę pod własnym imieniem i gdyby wrócił z głośnym hukiem to z pewnością zostałby zapisany w księgach historycznych, lecz wypruty emocjonalnie nie był do tego zdolny. Wolał więc nie robić wielkich scen, gdy nie był pewien własnego zachowania. Trudno było zresztą je określić, nie potrafił znaleźć słów na to jak się czuł i jaki właściwie był. Brakowało mu słów chociaż w swoim życiu przeczytał niejedną bibliotekę. Widząc kiepskie próby nawrócenia niewiernych skupił się na bardziej fizycznych czynnościach, jakie był w stanie zrobić. Posiadał ogrom wiedzy więc omijał tematy duchowości i filozofii, a zajmował się tematyką chociażby medyczną. I tak też trafił do jednego ze szlachciców, który miał córkę średniej urody z niemałym posagiem. Mężczyzna ten chciał wydać ją za mąż na zbliżającym się balu, ale dziewczyna sprzeciwiała się wielce z powodu wstydliwej dolegliwości znajdującej się na jej stopach. Szklane pantofelki nigdy nie miały zostać założone z powodu widocznych ran oraz białych skupiskach pogrubionej skóry. Ratibor van Walbor zainteresował się Kvaserem, gdy kapłan zajmował się jego kuzynką z gorączką popołogową. Położnica ostatecznie wyszła cała i zdrowa, chociaż przed nią było jeszcze wiele tygodniu odpoczynku. Po tak sprawnych działaniach Ratibor zagadał do czarodzieja prosząc go o pomoc. Bal już niedługo, a córka nie chce pokazywać stóp!
        Kvaser siedział doglądając stóp panny Aleny. Mimo ciemności z powodu wieczora kapłan nie potrzebował wiele światła by stwierdzić jednoznaczną diagnozę.
        - To kurzajki – powiedział delikatnie opuszczając nogę dziewczyny.
        - Kurzajki? Co za wstyd! – zapiszczała Alena.
        - Niemożliwe. Przecież medyk światowy przedstawiający się imieniem wielkim Danek Blahos spod Gór Dasso przychodził tu wielokrotnie i mówił o świerzbie.
        Czarodziej uniósł brew, jakby chciał wyrazić zdziwienie usłyszanymi bzdurami. Zdjął rękawiczki wrzucając je do miski z odpadami, jakie miały pojawić się podczas diagnozowania, jakby co najmniej miał wykonać rekonstrukcję stopy.
        - Świerzb swędzi i występują suche płatki na skórze, a panienka się nie drapała. Nie widać śladów paznokci. Zgrubienia były nierozsądnie wycinane bez odpowiedniego odkażania więc kurzajki rozsiały się po całej części podeszwowej.
        Ratibor stał ze splecionymi rękoma na klatce piersiowej i Kvaser zrozumiał, że szlachcic poczuł się urażony.
        - Nie zarzucam kłamstwa panu, lecz domniemanemu medykowi, który najwidoczniej nie miał skrupułów wobec panienki Aleny. Proszę pokażcie to „cudowne lekarstwo na wszystko, co możliwe”.
        Nieco ugłaskany mężczyzna zgodził się pokazać specyfik, a nawet po kilku rozsądnych argumentach oddać. Kvaser, aby pokazać swoje racje musiał powołać się na wyleczenie położnicy nie wspominając głośno, że tamta kobieta walczyła o życia, a Alena jedynie o wygląd.
        Turmalia była doliną nadmorską. O jaskółcze ziele było wyjątkowo tutaj trudno, ale na całe szczęście odnalazł jedną handlarkę, która raz w tygodniu przywoziła potrzebne rośliny na życzenie klienta. Za dodatkową opłatą także była w stanie przywieźć świeże jaskółcze ziele. Kvaser wzdychał ciężko. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu tak by zagadał kobietę, że zapewne zrobiłaby to za darmo. Kapłan przecież leczy i pomaga, a teraz ledwo ugrał specjalną zniżkę. Co on wtedy takiego robił, że tak mu się udawało?
        Przechadzając się po mieście nawet spotkał gościa podającego się za światowego medyka, Danek Blahos. Kvaser z niemałą ciekawością oglądał toczące się przedstawienie.
        - Mam więc uwierzyć panie, że ta mikstura odejmie mi lat? – spytała kobieta, która niepewnie oglądała małą buteleczkę obwiązaną ozdobną wstążką.
        - Oczywiście waśmości! Wszak powiadam, to wyciąg z jadu węża „Candoia”! Trochę poszczypie, ale to będzie efekt cofania się zmarszczek. Będzie pani wyglądać jak szesnastolatka! A i niewiele trzeba nadganiać – puścił oczko do szlachcianki, która zachichotała dziewczęco.
        Kilka kobiet wokół wciąż miało wątpliwości co do produktu sprzedawanego przez „uzdrowiciela”. Każda przepychała się jakimś argumentem, wywoływały sensację wśród przechodniów więc tłum był coraz gęstszy.
        - Dobrze, dobrze! Proszę się nie denerwować! – powiedział głośno Blahos. – Nie jestem naciągaczem! Nie chcemy się tutaj przeco nawzajem obrażać, prawda? Sprzedam pani tenże eliksir w mniejszej buteleczce, o, proszę zobaczyć. Również w cenie niższej, jako że pani tak chętnie mnie wysłuchała. Miło mieć poparcie wśród niezwykle szanownych ludzi. Powiem więcej! Zniżę cenę także dla innych pań, które teraz zdecydują się na zakup! Wasi mężowie będą zachwyceni, gdy następnego dnia rano wstaniecie rześkie i piękne! A po miesiącu? Nie rozpoznam nikogo na ulicy, haha! – zaśmiał się wesoło, po czym pocałował wybraną klientkę w dłoń. Słuchaczki podstawione pod murem szybkiego wyboru od razu poczęły wyciągać ręce a komplementom nie było końca.
        Kvaser pokręcił głową wywracając oczami. Blahos miał urok osobisty oraz przystojną twarz. Wciskanie spragnionym młodzieńczości kobietom eliksiru młodości nie było więc trudne. Albo to jego ckliwe słowa sprawiały, że stawał się tak dostojny, bo nos miał garbaty, spory i krzywy. Jednak pod płachtą pięknych wypowiedzi jego brzydota gdzieś ginęła i pierwsze odpychające wrażenie przemieniało się w niesamowite przeżycie spotkania kogoś tak wyjątkowego. „Przecież Candoia nie jest nawet jadowita” pomyślał pobłażliwie czarodziej, ale nie czuł się zobowiązany do interwencji. Sam przecież kłamał, a poza tym będzie miał więcej pacjentów (oraz pełnych kieszeni), gdy takie naiwne panie dostaną uczulenia na składnik tego magicznego środka odmładzającego. Interes kręcić się musi.
        Jeszcze tego samego dnia kapłan odebrał jaskółcze ziele i o nieprzyzwoicie późnej porze przybył do Ratibora. Roślina musiała być jak najświeższa, aby sok z przełamanej łodygi działał skutecznie. Szlachcic był w takiej desperacji, że obojętnie podchodził do pory odwiedzin Kvasera. Od razu kazał przejść czarodziejowi do salonu, gdzie później przyprowadził córkę. Kapłan pokazał krok po kroku jak należy postępować, najpierw zmiękczyć skórę w ciepłej wodzie z mydłem a dopiero później zastosować ziele. Mimo objaśnień i tak był ściągany do posiadłości niemalże codziennie by proces przebiegł jak najsprawniej. W końcu niedługo wielki bal, a Alena musiała mieć szklane buciki! Ratibor był niezwykle zszokowany, jak szybko pozbył się problemu.
        - Niech no tylko spotkam tego łajdaka! Nogi z dupy powyrywam! Albo najpierw wszystkie palce, dopiero później nogi! – chodził klnąc pod nosem, gdy został sam w pokoju z czarodziejem. Mężczyzna właśnie spakował do torby na jedno ramię wszystkie ostatnie szpargały, jakie ze sobą przywlókł. Poczuł się nieco dziwnie, gdy Ratibor objął go i dziękował, jakby uratował życie jego córki.
        - Wydam Alenę za mąż! Będzie najpiękniejsza na balu! – wzruszył się wciąż ściskając kapłana.
        Kvaser poklepał szlachcica z wymuszonym szczęściem po plecach. Czekał tylko aż ten się odklei.
        - Cóż… Na mnie już pora. – Skinął głową czarodziej.
        - Gdybym mógł się jakoś odwdzięczyć! Czymś więcej niż tylko pieniędzmi! – wzdychał Ratibor.
        Czarodziej ściągnął delikatnie brwi. To aż prosiło się o jakąś reakcję. Reakcję, która miała go gdzieś ponieść dalej… Kapłan położył dłoń na ramieniu szlachcica w geście wsparcia.
        - Powiedzcie mi coś o Turmalii.
        Ratibor nabrał poważniejszego wyrazu. Nie wypadało wprost mówić o mniej kolorowych zakątkach miasta, ale szlachcic doskonale zrozumiał aluzję. Opowiedział kapłanowi o kilku miejscach i ludziach, a także zapewnił, że jeżeli Alena zdobędzie narzeczonego na balu to z wdzięczności odpowie mu na każde zadane pytanie możliwie tyle ile wie. Ratibor zaproponował kilka karczm w okolicy. Jedną szczególnie gorąco polecał! „Jadeitowa Łuska”.
        - Wspomnij karczmarzowi, żeś ode mnie jest to i zniżki na pewno dostaniesz! – mówił szlachcic aż z przesadną radością.
        Tak też się stało. Kvaser zatrzymał się w Jadeitowej Łusce, ale nie wspominał nikomu o znajomości między nim a Ratiborem. Nie przyszedł bowiem tutaj odpoczywać, a „szukać przygody”. I chociaż z początku nawet odczuł zalążek „podekscytowania” tak z czasem zapał zgasł. Mieszkał w karczmie już kolejny tydzień wciąż dorabiając na medycynie, ale gdy tylko przekraczał próg Jadeitowej Łuski od razu gasł. Od trzech dni nie wychodził. Jedynie dbał o sprawy higieniczne, ale gdy zszedł tego wieczora na dół wyglądał, jakby zapuścił się w pokoju na co najmniej miesiąc. Co z tego, że był czysty skoro włosy miał rozproszone na wszystkie możliwe strony, a jego ubiór na pewno nie należał do eleganckich. Ot, zwykła ciemna koszulka z krótkim rękawkiem oraz nieznacznie głębszym wycięciem pod szyją. Spodnie cienkie i luźnie, zawiązywane na sznurek oraz oczywiście getta, którymi sobie klapał o stopę. Przetarł dłonią policzki. Na szczęście zarost nie był wielce widoczny. Delikatnie kuł, ale nie zmartwił się tym faktem. Lubił mieć całkowicie gładkie poliki, bo wyglądał młodziej a i ludzie bardziej się przed nim otwierali. Wobec mędrców-brodaczy odczuwa się szacunek, ale nie odczuwa się empatii, a Kvaser chciał obserwować emocje. Przeczesał włosy dłonią by nadać im odrobinę ładu. Wyciągnął się delikatnie. Poczuł się lepiej, jakiś bardziej rześki… Właściwie dopiero się rozbudził. Zjadł pełną michę gulaszu i miał nadzieję, że kufel zimnego piwa trochę go ożywi. Kącik ust czarodzieja delikatnie się uniósł. Musiał wyglądać odrobinę dziwnie. Siedział przy stoliku z dwoma kuflami piwa, z czego jeden należał do kogoś zupełnie innego.
        - Tylko nie marudź, że za zimne – mruknął odwracając twarz w stronę stojącego obok kostura. Badyl tylko delikatnie zacisnął jedną z łodyg na znak, że słucha czarodzieja i gdyby faktycznie patyk nie był patykiem a człowiekiem to kapłan byłby święcie przekonany, że z pewnością spojrzałby na trunek z zadowoleniem.
        - Dziwnie jest gadać do kija… - dodał cicho Kvaser, który wsparł łokcie o stolik spoglądając gdzieś przed siebie.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Iju tak jakby nie do końca dostrzegała, że uwaga jej koleżanki jest skupiona na zupełnie czym innym niż dobór strojów - ją samą pochłaniało to bez reszty, bo uwielbiała się stroić i była przekonana, że każda dziewczyna to lubi, choć w mniejszym lub większym stopniu. Szczęściem w nieszczęściu było to, że Callisto nie podzielała zainteresowań pani kapitan - w przeciwnym razie nie skończyłyby aż do rana, przeglądając imponującą kolekcję ubrań zgromadzonych przez pannę Nigorie. Rudowłosa przyjęła jednak strategię ugodową, przez co udało się w miarę szybko zakończyć przebieranki, których wynik był niezwykle owocny dla obu stron.
        Gdy już stroje były skompletowane i dziewczyny zaczęły je na siebie ubierać, Iju nagle straciła cały dotychczasowy rozpęd i przystanęła, przyglądając się zdejmującej ubrania Calli. Co prawda sama biegała od dłuższego czasu w samej bieliźnie, no ale właśnie - w bieliźnie, która zasłaniała wszystko co konieczne, a pasażerka Kaprysu paradowała przed nią w samych majtkach... Nigorie nie odwróciła jednak wzroku - patrzyła przez moment na Callisto jak urzeczona. Dziewczyna miała piękną figurę, z czego jakoś wcześniej Iju zupełnie nie zdawała sobie sprawy. I ten tatuaż... Prowadził wzrok dokładnie tam gdzie trzeba.
        Callisto założyła na siebie gorset i zapięła go chyba nawet nie zwracając uwagi na to jak gapiła się na nią przez moment pani kapitan. Spojrzenie może jej umknęło, ale już na pewno nie przedmiot rozmowy, bo od razu pomogła Ijumarze wybrać odpowiedni kolczyk.
        - Mamy świetny gust - uznała Nigorie odkładając wyeliminowaną błyskotkę. Na moment skupiła się na wymianie biżuterii, poprawiając muszlę tak by ładnie układała się w pępku. Przekłucie w przypadku córki Gennaro szło od góry, Iju sama o tym zadecydowała uznając oczywiście, że do tego typu dziurki są o wiele ładniejsze kolczyki, no i skóra się tak nie napina pod wpływem obciążenia.
        - Hm? - Mara obróciła się w stronę Callisto już na ślepo kończąc dokręcanie zapięcia, które trzymało muszlę w miejscu. W mig zorientowała się o co chodzi. - O, jasne! Mów jak będzie dobrze ciasno - podpowiedziała. Ona sama nie zaciągała zbyt mocno gorsetów, bo raz, że sama nie miała takich możliwości i siły, a dwa, musiała mieć też możliwość nabrania tchu, bo często zdarzało jej się biegać, wspinać czy po prostu bardzo głośno krzyczeć, a do tego wskazane było dysponowanie jak największą pojemnością płuc. Na takie wielkie wyjście jak się im szykowało można było jednak nieco poszaleć, więc to tylko od Callisto zależało jak mocno zechce się ścisnąć, by wodzić na pokuszenie mężczyzn… i kobiety. Ale w tym momencie pani kapitan jeszcze tego nie wiedziała.
        - Czemu? - Ijumara była trochę zaskoczona komentarzem koleżanki na temat swojego kolczyka. Nachyliła się do niej i oparła na moment brodę na jej ramieniu. - Wiesz jak to ładnie wygląda na opalonej skórze? Wystarczy tylko nie przytyć - dodała z rozbrajającą szczerością nie przejmując się zupełnie tym, że mówi jak typowa nastolatka. Dokończyła wiązanie gorsetu Callisto wieńcząc je bardzo wymyślnym węzełkiem a nie jakąś prozaiczną kokardką. Z zadowoleniem oświadczyła “gotowe” i zabrała się za własne ubrania. Nie zakładała żadnych rajtuzów pod spódniczkę - miała jędrną, opaloną skórę, którą aż grzech było czymkolwiek zakrywać. Ramiona również pozostawiła odsłonięte ciesząc się w duchu, że Ross pewnie już poszedł, bo w życiu nie pozwoliłby jej zejść z pokładu w takich ubraniach - biadoliłby jak stara baba, że kapitan Jadeitów, córka sławnego Gennaro Nigorie i przede wszystkim dobrze wychowana panna NIE MOŻE pokazywać się między ludźmi taka… rozebrana! Ale jak to się mówi: czego oczy nie widzą tego sercu nie żal, więc bosman będzie obgryzał paznokcie z rozpaczy dopiero gdy już będzie za późno na wszelką reakcję.
        - Nie no, jasne, że u kogoś - odpowiedziała Callisto układając sobie biust w objęciach gorsetu, by odpowiednio się prezentował. - Jak się robi samemu to z reguł wyjdzie krzywo. Przekłuwał mnie taki jeden gość tutaj w Turmalii, świetnie mu wyszło, prosto i nic się nie paprało przy gojeniu. Ponoć też nieźle tatuuje… Mogłabym cię prosić o oddanie przysługi? - upewniła się, pokazując Callisto własne plecy. - Wiesz, twarzy nie chciałam sobie przekłuwać, bo to jednak później przeszkadza przy malowaniu się… Aj!
        Okrzyk jaki wydała z siebie pani kapitan gdy ruda za mocno i za szybko zaciągnęła jej tasiemki przy gorsecie brzmiał bardzo niezwykle i pewnie niejeden młodzian by się zarumienił słysząc tak spektakularny jęk dobiegający z sypialni młodej dziewczyny.
        - Jest dobrze, tak zostaw - zapewniła mimo wszystko Ijumara już się w duchu ciesząc jak zmysłową będzie miała teraz talię. - Dziękuję - odetchnęła, gdy wiązanie dobiegło końca. Wyprostowała się, odruchowo powiodła dłońmi po materiale jakby chciała go wygładzić, tak naprawdę jednak podziwiała figurę, jaką zyskała dzięki gorsetowi. Zaraz się obróciła chcąc jeszcze przypudrować sobie na koniec policzki przed wyjściem, lecz o dziwo Callisto nadal stała jej na drodze i najwyraźniej nie zamierzała odpuścić. Atmosfera w jednej chwili się zagęściła, a Iju wyglądała na co najmniej zdezorientowaną. Mimo to nie uciekała ani nie wyrywała się - nie czuła strachu, raczej pewien specyficzny dreszczyk emocji, który nie pozwalał jej ruszyć się z miejsca, co najwyżej wodzić oczami za dłońmi płomiennowłosej dziewczyny. Zatrzepotała odruchowo rzęsami, gdy Callisto dotknęła jej twarzy, później zaś patrzyła jej w oczy z pytaniem “Co robisz?”, takim samym, jakie zadaje się przyjacielowi, który planuje jakiś wybryk i nie chce podzielić się szczegółami. A później wszystko wydarzyło się tak szybko… Nigorie nie stawiała żadnego oporu, pozwoliła się przyciągnąć i pocałować. Z początku bierna, po chwili się zaangażowała. Mimo czujności całej załogi w kwestii pilnowania wianka pani kapitan, ta umiała się całować - w końcu tak lgnęła do mężczyzn, że o okazję do treningu nie było trudno. Tylko no właśnie: do mężczyzn. Z kobietą Ijumara całowała się po raz pierwszy w życiu… I o dziwo bardzo jej się to podobało. Callisto miała miękkie wargi, małe usta, a w każdym razie mniejsze niż faceci… Tak, to było zdecydowanie przyjemne uczucie. Ale jednocześnie takie dziwne, zupełnie zaskakujące. Nigorie miała tak wielki mętlik w głowie, że aż poczuła jak świat zaczyna wirować wokół niej. Nie, by nie była świadoma tego, że kobieta może tak z drugą kobietą, ale po prostu w życiu nie zastanawiała się nad tym, czy ona sama może być jedną ze stron takiego duetu. A tymczasem okazywało się, że może. Chyba. Nie była tego jeszcze do końca pewna. Ale niech to, Calli tak dobrze całowała…
        I nagle atmosfera pękła jak bańka mydlana - ruda półelfka odsunęła się od Nigorie i dopiero wtedy do pani kapitan z całą mocą dotarło to, co właśnie się stało. Jeszcze przez moment miała zamglone, senne spojrzenie, a po chwili już szeroko otworzyła oczy i cofnęła się dosłownie o długość dłoni.
        - Och… Ojej… To… Znaczy ja… - dukała nie potrafiąc zebrać myśli a co dopiero przełożyć je na sensowną odpowiedź. Jej policzki pokrył taki rumieniec, że wszelkie róże i pudry były już zbędne, bo dzięki Calli wyglądała idealnie. Nim jednak niezręczna chwila przedłużyła się poza granice przyzwoitości, do kajuty pani kapitan ktoś zapukał. Iju spojrzała w tamtą stronę, a potem posłała przepraszające spojrzenie Callisto. Cały czas czuła na ustach dotyk jej warg…
        - Och, Kelsier! - ucieszyła się na widok kotołaka, po czym przyjrzała mu się dokładnie od góry do dołu, skrupulatnie oceniając jego wygląd. Jej usta najpierw przybrały kształt litery O, a po chwili rozciągnęły się w uśmiechu. Nieźle to sobie wykombinował, dobrze uszytymi ubraniami podkreślił atuty swojej sylwetki, nawet te podwinięte rękawy działały na jego korzyść, chociaż powyżej łokci mogły być trochę bardziej dopasowane… Ale to detale. Kelsier i tak wyglądał jak bohater romantycznej historii o piratach i zrobił piorunujące wrażenie na pani kapitan.
        - O jak ładnie wyglądasz - pochwaliła ewidentnie zadowolona z oględzin. Zaraz jednak zreflektowała się, że nie może go tak trzymać w progu. Zerknęła na Calli by przekonać się, że ona również jest gotowa i tak naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, by ruszyć do karczmy. ”Niech to… za dużo dobrego w jeden dzień. To będzie najpiękniejszy wieczór mojego życia!”, pomyślała z ekscytacją łapiąc Callisto za dłoń. Drugą ręką złapała Kelsiera.
        - Chodźmy więc! - zarządziła entuzjastycznie. - Ta noc jest nasza!

        Po zejściu na nabrzeże, gdzie było już znacznie więcej miejsca, Nigorie objęła swoich towarzyszy w pasie i tak ruszyła z nimi do “Jadeitowej Łuski”. Teoretycznie to Kelsier powinien iść w środku, prowadząc po swoich bokach dwie piękne kobiety, ale hej!, to Iju była tu kapitanem! Czuła się niezwykle pewnie, humor jej dopisywał - obracała się w doskonałym towarzystwie i co więcej była teraz w miejscu, które doskonale znała. Wiele osób pozdrawiało trójkę osób z Kaprysu, a Ijumara każdemu odpowiadał, czasami zamieniając dwa czy trzy słowa, nawet jednak nie przystawała.
        - Łiii! - ucieszyła się w pewnym momencie. - “Złota Persymona”!
        Nigorie puściła swoje towarzystwo i podbiegła do trapu statku zacumowanego przy nabrzeżu.
        - Wąsu, jesteś tutaj?! - zawołała.
        - Kapitan zszedł z pokładu. Dobry wieczór, kapitan Nigorie! - odpowiedział jej jakiś marynarz.
        - A gdzie poszedł?
        - Do Łuski - padło w odpowiedzi jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Iju wyraźnie ta informacja ucieszyła.
        - Poznacie Wąsa! - poinformowała swoje towarzystwo. - To znaczy: kapitana Bertoliego… - zreflektowała się. - Nie ma w Kompanii drugiego kapitana, który łoi rum z taką klasą jak on! I na dodatek później pływa jakby był trzeźwy jak niemowle.
        Cóż, każdemu imponuje co innego…

        ”Jadeitowa Łuska” była jednym z tych porządnych, znanych zajazdów, gdzie właściciel zostawiał swoim gościom wiele swobody tak długo jak ci płacili i nie zmuszali go do wezwania straży. To ostatnie zdarzało się rzadko, gdyż karczma miała dobrą obsadę własnych ochroniarzy: byli to synowie właściciela w liczbie pół tuzina dorodnych, silnych chłopów, którzy po ojcu odziedziczyli niezłomyn charater, krzepę… i łuski. Bo oczywiście nazwa tego miejsca nie wzięła się znikąd. Właścicielem, główny barmanem i władcą tego małego królestwa był mianowicie Reinard Tauthr, bezskrzydły smokołak, który z jakiegoś powodu nieustannie przebywał w swojej formie hybrydy, budząc respekt samą swoją obecnością. Nazwanie zaś jego karczmy “małym królestwem” było ze wszech miar słuszne chociażby przez same jej rozmiary - składała się ona mianowicie z dwóch dużych sal i kilku mniejszych saloników, trzech pięter i dwóch półpięter, które sprawiały wrażenie dobudowanych w późniejszym okresie. Były tu dziesiątki pokoi do wynajęcia i jakaś setka łóżek w zbiorowych sypialniach, gdzie nocleg był relatywnie tani i przyzwoity. Przy ilościach serwowanego tu jedzenie nie było mowy o tym, by coś mogło być nieświeże, a kucharze gotowali wszystko na co tylko goście mieli ochotę. Piwo i wino serwowano w kilkunastu różnych odmianach i postaciach, a półka z kolorowymi alkoholami stanowiąca centralny punkt knajpy przypominała ołtarz boga dobrej zabawy i rozpusty. Wszędzie grała muzyka, a na parkiecie nieustannie wirowały kolorowo ubrane postacie gości, którzy nigdy nie mieli dość atmosfery panującej w Łusce. Dla wielu marynarzy to miejsce było rajem na lądzie…
        - A co to, bunt na Kaprysie?
        Potężny smokołak zajmujący stołek przy drzwiach spojrzał uważnie na Ijumarę i jej towarzyszy. Kto nie znał braci Tauthr gotów byłby pomyśleć, że zmiennokształtny jest zły, napastliwy albo złośliwy, on jednak właśnie zaczął kulturalną pogawędkę.
        - A spróbowaliby - odpowiedziała mu Nigorie, dumnie wspierając się pod boki. - A czemu w ogóle ci to do głowy przyszło?
        - Bo Ross z ekipą przyszli osobno.
        - Bo kapitan z marynarzami nie chleje, to źle wpływa na morale - pouczyła go zaraz pani kapitan. - Gdzie siedzą?
        - Przy głównym barze.
        - Dzięki, złoty z ciebie chłopak.
        Dysponując tą wiedzą Ijumara wybrała drugą salę dla gości, podobnych rozmiarów co pierwsza, lecz z większym parkietem i mniejszym barem. Pani kapitan pewnie meandrowała między stolikami, tak jak w porcie tak i tu pozdrawiając pojedyncze osoby. W pewnym momencie przechodząc obok samotnie siedzącego obcego mężczyzny przez przypadek musnęła brzegiem spódniczki jego kostur. Był to bardzo delikatny i krótki kontakt, który w normalnych warunkach nawet nie poruszyłby tak okazałej lagi, lecze jeden z kolców zahaczył o halkę pani kapitan i przez to laska spadła, robiąc raban jakby ważyła tonę. Nigorie zaraz zrobiło się głupio.
        - Ojej, przepraszam! - zawołała, już przykucając, by podnieść przewrócony kostur. Wtedy to zwróciła uwagę na stopy mężczyzny, a konkretniej na noszone przez niego drewniaki. Zaraz jej się oczy zaświeciły.
        - Jakie niesamowite buty! - zachwyciła się. Szybko podniosła przewróconą laskę i oddała ją właścicielowi, nie zamierzała jednak tak od razu od niego odejść. - Pierwszy raz w życiu widzę takie buty, skąd je masz? W ogóle skąd jesteś?
        Gdyby ktoś się pytał czy Ijumara ma problem z nawiązywaniem nowych znajomości odpowiedź brzmiała: absolutnie, zdecydowanie nie.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Callisto, jako kobieta raczej elastyczna w podejściu do relacji damsko-męskich lub właśnie damsko-damskich, już nieraz z winy swojego zauroczenia musiała przebijać się przez takie bariery nieświadomości u wybranej partnerki. Nie żeby jej to przeszkadzało, wręcz lubiła, gdy ostatnie co widziała przed zamknięciem powiek to właśnie szeroko otwarte ze zdziwienia oczy dziewczyny, która zupełnie nie spodziewała się takiego obrotu wydarzeń. Poza tym, o ironio, do dziewcząt łatwiej było się zbliżyć, nie czuły takiego skrępowania obecnością osoby tej samej płci nawet w sytuacjach, do których w życiu nie dopuściłyby w obecności mężczyzn, jak na przykład wspólne przebieranie się. Można więc było je głaskać, przytulać i komplementować, a one w ogóle nie zwracały na to uwagi. Prawdopodobnie gdyby była facetem byłoby dla niej irytujące, że jej podchody nie wywołują pożądanych efektów, ale Calli przyzwyczaiła się już, że dziewczyny takie są. Jeśli się lubią, to w ogóle nie przeszkadza im bliskość, a półelfka zazwyczaj da się lubić. Poza tym bawiło ją takie stopniowe oswajanie kogoś ze sobą, by ostatecznie i tak zaskoczyć, i tylko patrzeć, jak w czyjejś głowie kawałki układanki wydarzeń zaczynają łączyć się ze sobą, by ostatecznie odsłonić obrazek, który właśnie miał miejsce.
        To wszystko jednak pozwalało się zbliżyć, ale dalej bywało już różnie. Niektóre kobiety stały jak bela drewna z zaciśniętymi starannie ustami, by nic nie zagroziło ich staropanieństwu, inne pozwalały się pocałować, ale później uciekały pod byle pretekstem i tyle je widziała, a jeszcze inne… Rashess mimo zajętych ust uśmiechnęła się lekko, gdy Ijumara odwzajemniła pocałunek i to tak naturalnie i chętnie. Cicha woda, niech ją licho. Rudowłosa bardzo realistycznie podchodziła do życia i pod uwagę brała zazwyczaj każdy możliwy scenariusz, więc nawet gdyby pani kapitan sprzedałaby jej porządnego liścia to by jej nie zdziwiło. Byłoby szkoda, ale miało prawo się zdarzyć. Ale tak miłego obrotu wydarzeń chyba nawet ona się nie spodziewała. Puszczenie brunetki trochę ją kosztowało, ale nie chciała jej spłoszyć, więc odsunęła się pierwsza. Mimo to nie sposób było zmyć jej zadowolonego uśmiechu z twarzy, zwłaszcza gdy obserwowała, jak zamglone oczy dziewczyny rozszerzają się nagle, a ta cofa się w popłochu. Calli uśmiechnęła się szerzej, gdy Nigorie zaczęła się jąkać.
        - Wybacz, następnym razem cię uprzedzę – zamruczała, wyglądając jak kot, który właśnie zjadł kanarka, gdy nagle rozległo się pukanie do kajuty. Dobrze, że dopiero teraz, bo gdyby nieproszony gość przerwał im zanim na dobre zaczęły, to by mu nie darowała.
        Podczas gdy Ijumara podziwiała nowy strój Kelsiera, Callisto tylko pomachała mu znad jej ramienia i wróciła na chwilę do łóżka, zbierać swoje rzeczy. Nie ubrania oczywiście, te leżały rozrzucone tak jak upadły podczas przebierania. Przeczepiła za to rzemień z pochwą i sztyletem ze spodni na nagie teraz udo, a pas przytrzymujący drugie ostrze wyciągnęła ze szlufek spodni i oplotła się nim w pasie na skos. W życiu nie pójdzie do karczmy nie uzbrojona, zbyt dobrze wiedziała jak kończą się takie portowe popijawy. Gdy wróciła do Nigorie, ta akurat komplementowała wygląd Kelsiera, więc półelfka odruchowo otaksowała go wzrokiem.
        - No faktycznie, nie straszysz. – Uśmiechnęła się i trąciła go zaczepnie biodrem, gdy Iju porwała ich oboje za dłonie.

        Głównym powodem dobrego humoru Callisto jak zawsze była Ijumara. Dopiero po jakimś czasie do rudowłosej dotarło, że przecież pływanie statkiem oznacza, że zejścia na ląd są sporadyczne, a nie wszystkie podróże pewnie tak krótkie jak ta. Nic więc dziwnego, że dziewczyna przywiązana do takiej łajby, nawet ukochanej, tak cieszy się, gdy może ruszyć w innym kierunku i poobracać się wśród innych ludzi. To był też moment, w którym Kelpie zorientowała się, że jakkolwiek krótka przygoda w poszukiwanie skarbu, do którego prowadzi jej mapa, będzie wspaniała i emocjonująca, życie marynarza nie jest dla niej. Gdy to wszystko się skończy zaszyją się z Thorem w lesie na tygodnie, jeśli tylko basior sobie zażyczy. Będzie mu coś winna za wtarganie go na statek.
        Gdy dotarli w końcu do osławionej już „Łuski”, Rashess pierwszy raz od bardzo dawna zapomniała języka w gębie. Podczas gdy Ijumara wymieniała uprzejmości z ochroniarzem, Calli wpatrywała się w niego wielkimi oczami, po czym bez żadnego zastanowienia czy najmniejszego zawahania wyciągnęła rękę w stronę smokołaka i dotknęła go po masywnym, łuskowatym ramieniu.
        - O żesz ty – powiedziała tylko z wyjątkowo dosadnym podziwem w głosie i oczach, spoglądając na mężczyznę, który na zdumione spojrzenie odpowiedział tylko uśmiechem, skrzywionym jednak nieco przez łuskowaty pysk.
        - Dzięki – rzucił, szczerząc ostre jak brzytwa zęby i skinął im głową, gdy znikali we wnętrzu. Ijumara musiała przez moment prowadzić za sobą Callisto, bo ta wciąż oglądała się za ochroniarzem, nim w końcu zbliżyła się do pani kapitan, niemalże pnąc się w jej stronę po wyciągniętej ręce brunetki.
        - Co… Kto to był? – zapytała z przejęciem w głosie. – Miał łuski! – dopowiedziała jeszcze, gdyby przypadkiem ktoś tego nie zauważył, a chociaż rozglądała się po barze, prawdopodobnie niewiele z jego wystroju rejestrowała. – Ale czad…
        Dosłownie wpadła na Ijumarę, która z jakiegoś powodu postanowiła ukucnąć na ziemi. Dopiero później zobaczyła kostur, podziw w oczach Nigorie na widok jakichś absurdalnie dziwacznych i niepraktycznych rzeczy na nogach jakiegoś mężczyzny (butami tego nie nazwie chociażby ją przypalali), a na końcu samego mężczyznę.
        - Cześć, jestem Callisto, to jest Ijumara i Kelsier - przedstawiła siebie i towarzyszy, gdy nagle poczuła dźgnięcie w żebra. Spojrzała na brunetkę, która z dumnie uniesioną głową skorygowała swoim tytułem jej prezentację i Calli poprawiła się ze śmiechem.
        - Przepraszam, jeszcze raz. Ja jestem Callisto, ten przystojny blondas to Kelsier, a ta przepiękna kobieta to kapitan Ijumara Nigorie - powiedziała, wciąż chichocząc. - A ty? – rzuciła, najwyraźniej równie beztroska w zawieraniu znajomości, jak jej koleżanka i zaraz bez pytania zajęła wolne krzesło obok dziwnego człowieka, nachylając się przez niego w stronę Iju.
        - To coś cię tak fascynuje, a nawet nie mrugnęłaś, jak mijałyśmy smokopodobnego faceta na wejściu! Wielkiego smokopodobnego faceta – dorzuciła, opadając znów na swoje oparcie i w odruchu kładąc nogi na stole i odchylając się na tylnych nogach krzesła. Po raz kolejny poczuła dziwny szacunek do kobiet projektujących takie ubrania. Ilość czarnego tiulu wypełniająca jej spódnicę sprawiała, że nawet przy takich beztroskich pozycjach, nie było jej widać niczego, czego nie powinno. Cudnie.
        Calli niewiele trzeba było, by poczuła się jak u siebie, a teraz dodatkowo jakaś uczynna dusza postawiła na stole butelkę rumu, którą Rashess niezwłocznie się zaopiekowała, rozlewając już alkohol do czterech kubków i każdemu podając jego naczynie.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Uśmiechnął się, słysząc reakcję Ijumary na swój widok, a później przyjrzał jej się od góry do dołu, aby na sam koniec wrócić w górę i spojrzeć jej w oczy. Wiedział, że ona także patrzyła na jego nowy strój i w myślach go oceniała. Kotołak od razu dostrzegł, że kolorystycznie wpasował się w to, co ubrały na siebie dziewczyny, chociaż Callisto mógł przyjrzeć się dopiero chwilę później.
         – Dzięki… Będę musiał pochwalić Arthura za dobór tych ubrań – odparł, wspominając o znajomym krawcu. Dobrze jest znać takie osoby i to nie tylko dlatego, że można kupić nowe ubrania za cenę, która była niższa od normalnej.
         – Wy wyglądacie zjawiskowo. Wszyscy mężczyźni w „Jadeitowej Łusce” będą zazdrościć mi takich towarzyszek – odezwał się po chwili, a także uśmiechnął się czarująco. Dość rzadko kiedy na jego ustach pojawiał się właśnie taki konkretny grymas, jednak nie oznaczało to, że kotołak nie potrafi go przywołać, gdy chce to zrobić i wywołać odpowiednią reakcję u osoby, do której kieruje taki uśmiech. Chwilę później on i Callisto zostali złapani za dłonie przez Ijumarę, a ta wyprowadziła ich na zewnątrz. Czas ruszyć do karczmy.

Wydawało mu się, że to on powinien iść w środku, jednak nie dałby sobie uciąć o to ręki, bo mógłby ją stracić, a przez to musiałby skończyć z tym, dzięki czemu zarabiał – w końcu, nie był ekspertem od tego, jak poruszać się w towarzystwie dwóch pięknych kobiet, gdy jest się jedynym mężczyzną w tej grupie. W pewnym momencie Iju oddzieliła się od nich i podbiegła w pobliże jednego ze statków. Kotołak nie miał problemu z usłyszeniem rozmowy, chociaż i tak pozostawiła ona u niego kilka pytań, ale, gdy brunetka już do nich dołączyła, powiedziała coś, co sprawiło, że słowa i pytajniki zniknęły. Poszli dalej, kierując się w stronę karczmy, jednak tym razem, Kelsier sam postarał się o to, żeby iść między towarzyszkami. Nie miał problemu z tym, żeby objąć je w pasie tak, jak wcześniej zrobiła to sama Ijumara.

W końcu dotarli do zajazdu. Pierwsze, co zrobił Kelsier, było uważne przyjrzenie się budynkowi. Chciał wytworzyć cały jego obraz w umyśle, gdy już wejdą do środka i będzie mógł obejrzeć wnętrze. Weszli do środka, a kotołaka zaskoczył nieco widok ochroniarza, który okazał się smokołakiem i było to widać na pierwszy rzut oka. Oczywiście, zmiennokształtny nie pozwolił zaskoczeniu pojawić się na twarzy, więc tylko spojrzał na mężczyznę i przywitał go skinieniem głowy. Przeniósł wzrok dalej, aby móc przyjrzeć się wnętrzu „Jadeitowej Łuski”. Cóż… nie spodziewał się, że budynek będzie aż tak duży, bo nieczęsto spotykało się karczmy, w których można było znaleźć więcej niż jedną salę. Tutaj były dwie i to dość spore.
         – Co ty… nigdy smokołaka nie widziałaś? - zapytał Callisto, gdy już nieco oddalili się od wejścia. Wydawało mu się, że dziewczyna i jej wilk są typami podróżników, a dla niego oznaczało to, że powinni widzieć już sporo rzeczy w trakcie poruszania się po Alaranii. Nawet on, często podróżując z miejsca, w którym wykonywał zlecenie do kolejnego, w którym czekał kolejny cel, mógł spotkać różne osoby, nawet innych zmiennokształtnych.
Kelsier nagle zatrzymał się, jednak nie zdążył złapać rudowłosej, przez co ta wpadła na Ijumarę. Kotołak wychylił się w przód, żeby zobaczyć drewnianą rzecz, którą trąciła Pani Kapitan. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwykły i zdobiony kostur, jednak wystarczyło mieć zmysł magiczny, żeby wyczuć bijącą od niego moc magiczną. Kelsier nie wiedział, jak czytać magiczne aury… właściwie, nawet nie uczył się tego, jak je postrzegać, więc teraz mógł powiedzieć tylko tyle, że drewniana laska ma w sobie jakąś magię.
Zmiennokształtny miał pewne obiekcje przed dosiadaniem się do stolika osoby, której w ogóle nie znali, jednak jego towarzyszki najpewniej nawet nie pomyślały o tym, o czym teraz myślał Kelsier. Callisto przedstawiła ich wszystkich, i to dwa razy, a później obie dosiadły się do nieznajomego. On też to zrobił, siadając obok Ijumary, naprzeciw nieznajomego, a także Callisto, która jako pierwsza zajęła miejsce obok mężczyzny.

Cóż… Kelsier nie należał do osób, które przysiadają się do nieznajomych i zaczynają z taką osobę pogawędkę brzmiącą tak, jakby się znali. Dlatego też kotołak siedział cicho, a po chwili przyłapał się na tym, że zaczął spoglądać na mężczyznę siedzącego obok niego. Patrzył, czy ma on jakąś ukrytą broń, próbował ocenić jego zamiary, jeśli jakiekolwiek miał, a także poddawał ocenie zdolności fizyczne jego ciała i to, jak dobrze może on walczyć. Oczywiście brał też pod uwagę to, że może on posługiwać się magią, jednak dość szybko zrezygnował z tego wszystkiego, bo przecież nie można na każdego patrzeć tak, jakby próbował cię zaatakować. Przeniósł wzrok na Ijumarę i Callisto, które były zdecydowanie przyjemniejszym widokiem, a to, że na nie spoglądał, obie mogły odebrać jako komplement, i to nie tylko odnośnie do ich stroju na dzisiejszy wieczór. Kotołak chwycił kubek z alkoholem, który podsunęła mu elfka i napił się rumu.
         – To… skąd tu przybyłeś? - zapytał w końcu. Już w tym momencie wiedział, że początkową część rozmowy przejmą osóbki siedzące naprzeciw niego, bo one podchodziły do tego wszystkiego zupełnie inaczej. Różnica charakterów, różnica wykonywanej pracy i różnica doświadczeń życiowych. Kelsier miał tylko nadzieję, że później dołączy do rozmowy i ogólnie będzie odzywał się częściej.
Ostatnio edytowane przez Kelsier 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

        Kvaser był przyzwyczajony do tłoku, który narastał o obecnej porze. Hałas mu nie przeszkadzał, a właściwie wszelkie dźwięki stapiały się w jeden natłok bez wyrazu, gdy tak wpatrywał się w złocisty trunek. Nie myślał o rzeczach wielkich, a zwyczajnych. O Pani Hamirgton, której trzeba będzie wyrwać zęba i o tym, że powinien dokupić kilka ziół do apteczki.
        Poczuł za swoimi plecami przechodnia. Ludzkim odruchem było odrobinę się wyprostować bądź też zgarbić, ale czarodziej do garbatych skrytobójców nie należał więc uniósł delikatnie klatkę piersiową cofając łopatki by zwolnić miejsce na przejście. Wówczas niespodziewany łomot, nie o tyle co wzdrygnął kapłanem, ale skutecznie zmusił mężczyznę do przerwania toczących się analiz na temat chorób tutejszego miasta. Spojrzał w bok i delikatnie opuścił głowę odnajdując sprawcę zdarzenia. Młoda dziewczyna z bardzo dbale ułożonymi włosami oraz strojem, który z pewnością zwrócił uwagę niejednego mężczyzny. Zapewne przyszła tu zaznać odrobinę przyjemności w postaci „Niech się dzieje co chce, a zabawa trwa” i chociaż zabrzmiałoby to krytycznie w momencie wypowiedzenia tych słów na głos, to według Kvasera nie było w tym nic złego. Wszak każdy ma prawo do odpoczynku i poczucia wolności. Poza tym, do twarzy jej było w kobaltowym kolorze. I na pewno takie wyjścia były lepsze od przyklejania naciąganego grymasu zadowolenia wśród sztucznych znajomych.
        Czarodziej już wyciągał ręce i miał zamiar wstać by pomóc dziewczynie, gdy nagle usłyszał dość nietypowy komplement. Przeniósł wzrok w dół, jakby chcąc się upewnić, że rzeczywiście ma na sobie geta i to o nich mówi nieznajoma. Zdziwił się odrobinę i mrugnął kilka razy, zaraz jednak pośpiesznie wstał widząc, że towarzystwo wokół niego się powiększa.
        - Dziękuję?... – Uśmiechnął się spoglądając pytająco na dziewczynę.
        W oczy rzuciły mu się jej złote obcasy o bardzo bogatym zdobieniu. Jego drewniaki przy czarnych kozakach kipiały biedą. Uśmiech mężczyzny poszerzył się znacznie - potrafił zdusić w sobie otwarty śmiech, ale nie rozbawienie.
        - Raczej niesamowite kobiety – odparł grzecznościowo, ale też jak najbardziej szczerze.
        Czarodziej bardzo ostrożnie przejął kostur i każdy bystrzejszy obserwator mógł to spokojnie dostrzec (albo chociaż powiedzieć, że coś jest nie tak). Nie chwycił swobodnie kija, a wpierw delikatnie ułożył palce na drewnianej powierzchni i dopiero potem wzmocnił uścisk. Zapewne, gdyby tak szybko nie potoczyły się dalsze wydarzenia, to ostrzegłby nieznajomą przed tym kapryśnym kijkiem, ale z drugiej strony... Rzadko kiedy informował o tym kogokolwiek. Była to nauczka dla ciekawskich, chociaż teraz kostur najwidoczniej z zadowoleniem przyjął młodą pannę… o ile sam nie był sprawcą zamieszania.
        Skinął głową by podziękować dziewczynie.
        - Nic się nie stało – zapewnił, po czym objął wzrokiem całe towarzystwo. Cóż, pasował tu jak chwast w ogrodzie róż.
        - Nazywają mnie Kvaser, w niektórych rejonach, w zależności od akcentu Kvasir. – Ukłonił się najwyraźniej mając w nosie to czy znajduje się na zamku, na ulicy czy też w karczmie. Po prostu w każdych okolicznościach był skłonny z góry okazać szacunek.
        Poczekał aż panie dosiądą się do stolika, jako że właściwie nie miał innego wyboru. To było dosyć nieoczekiwane zachowanie, które Kvaser zawsze cenił. Lubił, gdy ktoś czuł się swobodnie w jego towarzystwie, ale wiadomo… Swoboda to przede wszystkim otwartość, otwartość oznacza możliwość zbudowania zaufania, a idąc tą ścieżką łatwo dopaść emocji.
        Ostatecznie Kvaser usiadł właściwie jako ostatni odstawiając kostur na „jego miejsce”.
        - Pytanie raczej brzmi skąd nie przybyłem – powiedział pogodnie by zaspokoić ciekawość zarówno Ijumary, jak i Kelsira.
        - Nie mam miejsca, w którym się urodziłem ani miejsca, w którym mieszkam – mówił dalej, a w głowie zaświtało mu myśl, że nawet nie kłamie.
        - Jestem ciekawym świata podróżnikiem, który leczy choroby, zaopatruje rany i tak dalej. A buty zwane geta zyskałem przebywając w świątyniach.
        Na stole pojawiła się butelka rumu. Ta noc miała należeć do wyjątkowych, a Kvaser nie miał zamiaru zmieniać tych warunków. Kostur miał nosa ściągając do stolika osoby spragnione odrobiny wrażeń. Czarodziej nie okazywał nikomu z przybyłych jakiejkolwiek oznaki niechęci. Był spokojny, ale nie miał zamiaru nikogo karcić. W końcu był też kapłanem! Empatii niewiele czuł, ale podstawą było się nie wymądrzać, a po prostu słuchać.
        - Zabrakło odpowiedniego przydomka do Callisto. Powinni się wobec ciebie zrewanżować – zauważył.
        - Przystojny blondas Kelsier, przepiękna kobieta pani Kapitan Ijumara Nigorie i po prostu Callisto?
        Czarodziej podrapał się po policzku w krótkim zamyśleniu.
        - Właśnie… Pani kapitan. To ja powinienem się pytać skąd przybyliście – zorientował się kapłan. - A więc skąd przybyliście i co was sprowadza na ląd?
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        - Hm? - Ijumara z początku nie wiedziała o kogo Callisto zapytała, jednak wzmianka o łuskach jednoznacznie naprowadziła ją na właściwy trop. Zaraz się rozpromieniła.
        - Ach, ochroniarz? - upewniła się w retoryczny sposób. - To był... - Zerknęła jeszcze przez ramię by sprawdzić który z braci tego dnia pilnował wejścia. Niestety byli zbyt do siebie podobni i czasami nie zapamiętywała z którym z nich rozmawiała. - Giarr Tauthr, syn właściciela. Ma jeszcze pięciu braci, na pewno się gdzieś tu kręcą - dodała tonem, jakby była to bardzo ważna i cenna informacja. Rozmowa o rodzinie smokołaków sprawiła, że pani kapitan przestała patrzeć przed siebie i to stąd wynikła ta cała heca z przewróconym kosturem i wszystkie tego następstwa.

        Iju z początku nawet się nie zastanawiała nad tym czy chce się przysiąść do nieznajomego czy też nie: swoją reakcję uzależniała od tego czy jegomość da się wciągnąć w rozmowę, czy też każe jej spadać albo też odburknie dwa słowa na odczepnego. Callisto zdecydowała jednak niejako za nią, od razu zajmując miejsce przy stoliku, a Nigorie i Kelsierowi pozostało jedynie pójść w jej ślady. Nie, by Marze to przeszkadzało - nieznajomy mężczyzna w fikuśnych drewniakach sprawiał sympatyczne wrażenie, mówił "przepraszam" i "dziękuję" no i umiał rzucić ładnie wplecionym w rozmowę komplementem, którym od razu zdobył sobie sympatię dziewczyny, chociaż nie zrobił na niej aż takiego wrażenia, jak by mógł - wszystko przez to, że Iju była zaaferowana zbyt wieloma rzeczami na raz, w tym momencie na przykład tym z jaką ostrożnością przejmował od niej kostur. Skąd takie ruchy? Może był jednym z tych, którym wierzenia zabraniały kontaktu cielesnego z niewiernymi? Albo po prostu węszył podstęp w tym zupełnie przypadkowym spotkaniu? Ale nie, raczej nie: w przeciwnym razie szukałby pretekstu by się ulotnić, a nie siedziałby dalej z nimi.
        Nigorie trąciła Callisto łokciem w żebra, gdy tylko usłyszała jak została przedstawiona mężczyźnie w drewniakach. Posłała jej lekko nadąsane spojrzenie, lecz rudowłosa niestety nie od razu pojęła jaką popełniła gafę.
        - Kapitan Ijumara - burknęła, odpowiednio akcentując pierwsze słowo. Nie zawsze przywiązywała takie znaczenie do tytułów, wiele osób mogło zwracać się do niej "Iju" już na bardzo wczesnym etapie znajomości, lecz przy pierwszej prezentacji chciała robić dobre wrażenie. Zwłaszcza gdy przedstawiano ją mężczyźnie. Chociaż może po incydencie w kajucie wkrótce zacznie również przywiązywać wagę do tego by tytułowano ją kapitanem również przy kobietach? To miał pokazać czas.
        - Ognista Callisto - wtrąciła zaraz Nigorie z pasją w głosie, gdy Kvasir domagał się przydomku dla rudowłosej dziewczyny. Biorąc pod uwagę kolor jej włosów wybór mógł wydawać się prozaiczny, lecz dla Iju to słowo miało drugie dno, o którym wiedziały tylko one dwie. Jeśli Callisto miała jakieś wątpliwości i spojrzała na panią kapitan, na pewno zaraz domyśliła się co nią kierowało przy wyborze.
        Uwaga na temat butów i smokołaków szczerze rozbawiła Nigorie i zasiała w niej odrobinę konsternacji.
        - Ale to był Giarr, znam go od dziecka - odpowiedziała jakby naprawdę w kolegowaniu się ze zmiennokształtnym nie było nic dziwnego. Nawet poparła swe słowa trochę lekceważącym ruchem ręki. - A takie buty widzę po raz pierwszy w życiu - dodała z uznaniem, wskazując na temat rozmowy. Naprawdę, gdyby miała kozaki, które łatwiej się zdejmuje, zapytałaby czy nie może przymierzyć tych... geta, jak nazwał je właściciel. Może i były proste i biedne, ale miały bardzo oryginalny kształt i spory potencjał do przeróbek! Gdyby tylko pani kapitan zdobyła parę takich cudeniek dla siebie, zaraz by je przerobiła, przemalowała, ozdobiła i wyglądałaby w nich zjawiskowo!
        - Otwórz rachunek na Nigorie z Jadeitowej Kompanii - zakomunikowała dziewczynie, która przyniosła rum. To była tu częsta praktyka - nawet gdyby zdarzyło się, że cała trójka zaległaby nieprzytomna pod stołami bądź wyszła nie płacąc, Tauthr potrafił wyegzekwować swoją należność od pracodawców niefrasobliwego kapitana, którą to później kompania potrącała mu z wypłat. Iju się to jeszcze nie zdarzyło, lecz znała takich, którzy korzystali z tej możliwości nagminnie, nawet nie biorąc ze sobą gotówki tylko balując na kredyt.

        - Przypłynęliśmy z Rubidii - odpowiedziała chętnie na pytanie o własny cel podróży. - Mój statek to jednostka handlowa, przeładowujemy się w porcie i płyniemy w dalszą drogę, na rejs po wyspach Oceanu Jadeitów. To nasz ostatni przystanek na kontynencie, by uzupełnić towary, zapasy i braki w załodze: akurat przed najdłuższym etapem podróży rozchorował się nam sternik i jeszcze nie mamy medyka na pokładzie - wyjaśniła chętnie, bo nie była to żadna tajemnica, po tonie jej głosu dało się jednak jasno wywnioskować, że braki w obsadzie statku wcale jej nie cieszą, czemu trudno było się dziwić. Kelsier i Callisto mogli przy okazji zauważyć, że Nigorie nie zająknęła się nawet słowem na temat wyprawy na wyspę z kryształowym drzewem - nie chciała, by przypadkiem ta informacja trafiła do jej załogi, a w szczególności do Rossa, co niestety w Łusce mogło się zdarzyć, skoro tyle osób się tu znało...
        - Pierwszy toast za ocean, by nigdy nie pokochał nas za bardzo i pozwolił odejść na ląd - oświadczyła wznosząc swoją szklankę i zaraz wychylając całą jej zawartość. Głęboko wierzyła w marynarski przesąd, który mówił, że pierwsza szklanka na lądzie powinna być wzniesiona za morze, by go nie rozgniewać, co więcej zawsze lubiła dodać coś od siebie, by zapewnić sobie jego przychylność. Do tej pory ta technika się sprawdzała.
        - Więc, Kvasir - zwróciła się do kapłana, wybierając tę wersję jego imienia, która bardziej jej się podobała i była łatwiejsza do wypowiedzenia. - To mówiłeś, że leczysz, opatrujesz rany i tak dalej? Dobry w tym jesteś? - dopytywała i już pewnie każdy na tym etapie wiedział do czego ta rozmowa zmierza.
        - Bo wiesz… Jeśli jesteś dobrym medykiem, masz mocny żołądek i nie zależy ci na tym, by szybko wracać do domu… To na “Kaprysie” nieźle płacimy - zachęcała go do współpracy. - Za dzień stawka wynosi…
        Jak zawsze Nigorie nie powiedziała kwoty na głos tylko palcem nakreśliła ją na blacie przed Kvaserem. Faktycznie było to bardzo godne wynagrodzenie, typowe dla Kompanii, która ceniła sobie długą i owocną współpracę z profesjonalistami, których wedle uznania wybierali kapitanowie. Oczywiście zatrudnienie było weryfikowane na którymś etapie, czasami jednak dopiero po kilku miesiącach… Trudno wszak robić kontrole na otwartym morzu, a dostawy musiały pływać.
        - Nie musisz mi odpowiadać teraz - zastrzegła od razu. - Przemyśl to. Najbliższy rejs może potrwać z pół roku nim wrócimy na kontynent, a nie na wszystkich wyspach można wysiąść... To znaczy: oczywiście wysiąść można, ale ile czasu się tam później pożyje to inna sprawa. W każdym razie gdybyś stwierdził, że marzy ci się przygoda na morzu i zostanie wilkiem morskim, przyjdź jutro do południa do portu i odszukaj "Kaprys", mój statek, a tam już pytaj o mnie, na pewno będę się kręcić gdzieś w okolicy. Tylko wiedz, że na to miejsce na pewno będzie kilka osób, mogę być wybredna - podpuściła go na koniec z cwaniackim uśmieszkiem. - Wiesz, każdy chce pływać pod banderą córki morza.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Na pytanie Kelsiera o to, czy nie widziała wcześniej smokołaka, Callisto przeniosła na niego najbardziej pobłażliwe spojrzenie, jakie posiadała w repertuarze, uśmiechając się jednak wesoło.
        - Jak na to wpadłeś? – zapytała w udawanym zdziwieniu, szczerząc wszystkie ząbki i trącając go lekko ramieniem na znak, że żartuje. – Kiedyś chyba widziałam smoka. Ale wiesz, na niebie, daleko i wysoko, więc mógł być jakiś przerośnięty ptak, byłam na niezłym gazie – parsknęła już wprost śmiechem. – Ale smokołaka nigdy.
        Zerknęła na Ijumarę, która całkiem szczegółowo wyjaśniła jej tajemniczą postać łuskowatego ochroniarza. Na wzmiankę o braciach uśmiech Rashess jeszcze się poszerzył, ukazując teraz niczym niezmącone zadowolenie z życia. "Matko kochana, pięciu braci", westchnęła w duchu. To się łusek naogląda. Powinna częściej zaglądać do portowych miast. Thor nie przepadał za nowościami, ona również lubiła niezmącony niczym spokój lasu, ale czasem kusiło ją by wyjść do ludzi, poznać kogoś nowego, zasmakować nowych rzeczy i wrażeń. Do tej pory unikali takich miejsc ze względu na wilka, który niespecjalnie mógł się odnaleźć w nadmorskich skupiskach miast, ale przecież, jak od czasu do czasu się w takich okolicach zakręcą to krzywda mu się zaraz nie stanie. W końcu to był jej pierwszy dzień w Turmalii, a już poznała smokołaka! I miała zamiar poznać go lepiej. Przez rozmowę, oczywiście.
        Uśmiech nie schodził z twarzy płomiennowłosej dziewczyny, głównie dzięki doborowemu towarzystwu. Zerkała przez stół na Ijumarę i Kelsiera, dochodząc do wniosku, że bardzo cieszy się, że ich poznała, nie tylko dlatego, że kapitan uratowała jej skórę, wpuszczając na pokład statku, gdy tego potrzebowała, a Kocur… cieszył oczy po prostu. Oboje byli ciekawymi ludźmi i Calli była coraz bardziej przekonana, że podróż z nimi po ten cały tajemniczy skarb może być o wiele bardziej satysfakcjonująca niż sam cel wyprawy. Na chwilę obecną część uwagi poświęciła jednak nowo poznanemu mężczyźnie, chociaż nie dało się po niej tego zauważyć na pierwszy rzut oka.
        - Miło cię poznać Kvasir – powiedziała, już z nosem w szklance z rumem, chętnie przyjmując drugą formę wymowy imienia, która brzmiała naturalniej w jej ustach. Na pytanie o własny przydomek wzruszyła lekko ramionami. Ksywki nigdy się jej nie imały, nie znała nikogo wystarczająco dobrze, by mogła sobie jakąkolwiek w czyichś oczach wyrobić. Tylko Thor od zawsze nazywał ją Kelpie. Powiedział, że porusza się cicho jak duch i te słowa, wraz z przydomkiem, to jeden z najlepszych komplementów, jakie kiedykolwiek usłyszała.
        Słowa Ijumary zaskoczyły ją na moment, ale już po chwili Rashess uśmiechnęła się leniwie i puściła do dziewczyny oko. Podobała jej się ta ich słodka, mała tajemnica. Skrótowej opowieści o ich losach słuchała jednym uchem, obserwując jednocześnie pozostałych bywalców lokalu. Nie było jeszcze tak późno i karczma dopiero się zapełniała, już teraz jednak można było wyłapać wzrastający gwar rozmów i coraz częstsze śmiechy, gdy goście przełamali pierwsze lody, poczuli się swobodnie i właśnie zaczynali dobrze bawić. Na niewielki podest w głębi pomieszczenia wchodziła grupa kilku mężczyzn z instrumentami, szykując sobie miejsce, by niedługo umilić gościom wieczór swoją muzyką.
        Callisto wyłapała jednak toast i powróciła spojrzeniem do swoich, trzech już teraz, towarzyszy. Uniosła szklankę i również opróżniła ją jednym haustem, bujając skrzyżowanymi w kostkach stopami. Na kolejne słowa pani kapitan, ruda zaśmiała się wesoło i udała, że zerka na wyciągnięty z gorsetu kieszonkowy zegarek.
        - Nawet kwadrans nie minął, a ty już załogę werbujesz! – zarzuciła jej ze śmiechem, chociaż zerknęła na mężczyznę, ciekawa co odpowie.
        - Ja znam sternika – odezwał się nagle męski głos, a Calli prawie pisnęła z uciechy. Nad Ijumarą stał smokołak, ale nie ochroniarz sprzed wejścia, a pewnie właśnie jeden z jego braci. Zmiennokształtny nachylił się w stronę kapitan, całując ją na powitanie w policzek, po czym odsunął sobie ostatnie wolne krzesło i przysiadł na nim okrakiem, opierając masywne łuskowate ramiona na oparciu.
        - Jest tutaj co wieczór, więc pewnie niedługo przyjdzie, mogę was poznać – dodał, sięgając sobie po butelkę i nalewając do szklanki, z którą przyszedł. – A co się stało z Lwem?
        Calli ściągnęła nogi ze stołu, by oprzeć się o blat na łokciach i złożywszy brodę na wnętrzu jednej z dłoni, przysłuchiwała się rozmowie, jednocześnie zastanawiając się, co porabia Thor.

        Thor właśnie odgryzał komuś głowę.
        Pora może nie była późna, ale w środku lasu, gdzie korony drzew praktycznie przysłaniają blask księżyca i gwiazd, można było z czystym sumieniem powiedzieć, że widzi się na długość ręki. Ludzie oczywiście, zwierzęta nie miały tego problemu, dlatego nieszczęsny rozbójnik zorientował się w sytuacji na tyle późno, że nie zdążył nawet krzyknąć, a już oglądał wilczy pysk od środka. Basior przytrzymał sobie łapą tors mężczyzny, bo cholerna głowa ciężko odchodziła. Trzeba ją było lekko przekręcić, o! Aż chrupnie kręgosłup. Wtedy odchodzi jak gotowane mięso od kości.
        Wilk strzygł nieco uchem, gdy wibrujący wrzask wwiercał mu się w czaszkę. Potrząsnął w końcu zirytowany łbem i kłapnął zakrwawionymi szczękami na młodą dziewczynę, która skulona ze strachu pod drzewem testowała właśnie pojemność swoich płuc. Wrzask urwał się momentalnie, gdy zachłyśnięta wytrzeszczała oczy na gigantycznego czarnego wilka. Była o włos od nieplanowanej utraty majątku, dziewictwa i prawdopodobnie życia, gdy pojawił się ten czworonożny wybawiciel. Pytanie tylko, czy po tym jak pożre człowieka, który ją napadł, zje też ją.
        Thor natomiast merdał wielkim ogonem w pełnym zadowoleniu, a resztki ludzkiego mózgu ściekały mu po brodzie. Nie dosyć, że się naje to jeszcze uratował ludzką samicę. Kelpie się ucieszy, jak jej to opowie.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Pierwszy raz spotkał kogoś, kto nigdy w swoim życiu nie miał, przynajmniej jednego, spotkania ze smokołakiem. Zdawał sobie sprawę, że istnieją takie osoby, jednak Kelsier wyobrażał je sobie jako takich, którzy na pewno nie są podróżnikami, a całe swe życie spędzili w jednym mieście, wiosce lub w konkretnej okolicy, poza której „granicę” się nie ruszali. Jednak, gdyby tak o tym pomyśleć, to nawet zwykły mieszczanin ma większą szansę na spotkanie takiego zmiennokształtnego niż jakiś wieśniak. W końcu, do miasta przybywają różni podróżnicy.
         – No wiesz, twoje słowa, to jak na niego patrzyłaś – odpowiedział, specjalnie siląc się na poważny ton głosu. Kelsier zauważył, że za ladą także stoi smokołak i dopiero teraz zrozumiał, dlaczego karczma nosi nazwę „Jadeitowej Łuski”. Powinien skojarzyć to wcześniej, gdy rozglądał się po budynku krótką chwilę po tym, jak weszli do środka… jednak jego myśli zajęte były czymś innym, a on sam szukał wtedy czegoś innego niż znaczenie nazwy budynku i to, skąd ona się wzięła.

Później dosiedli się do stolika mężczyzny o dwóch imionach, które w rzeczywistości były tym samym, tylko że jedno używane było w niektórych regionach, gdzie to pierwsze, najwidoczniej, akcentowane było inaczej. Teraz kotołak mógł przyznać, że w „Łusce” spotyka się z czymś po raz pierwszy, bo nigdy wcześniej nie natknął się na osobę z takim rodzajem imienia. Właściwie, wcześniej nawet nie przypuszczał, że imię może brzmieć inaczej w zależności od tego, w jakim regionie jest wypowiadane.
Zmiennokształtny usłyszał odpowiedź na swoje pytanie, jednako musiał przyznać, że nie tego się spodziewał. Kvaser odpowiedział dość wymijająco, przynajmniej tak uważał sam Kelsier, bo w końcu nie powiedział im, skąd konkretnie przybywa. W każdym razie, kotołak nie miał zamiaru pytać o to kolejny raz, bo mężczyzna i tak odbił pytanie, a z odpowiedzią wyrwała się Ijumara. Białowłosy wysłuchał jej słów, bo może akurat będzie mógł coś dodać, chociaż wydawało mu się to mało prawdopodobne. Wiedział, że na „Kaprysie” potrzebny jest im medyk, a Kvaser z tego co sam powiedział, kimś takim właśnie był, jednak Kelsier nie miał zamiaru wychodzić z taką propozycją. W końcu to nie on był kapitanem statku – on był tylko pasażerem, a także znajomym pani kapitan. Według niego to właśnie ona powinna rzucić taką propozycją.
Podniósł szklankę, gdy Ijumara wzniosła pierwszy toast i, idąc przykładem jej oraz Callisto, także opróżnił swoje naczynie za jednym razem. Tymczasem propozycja wcielenia nowo poznanego mężczyzny do załogi padła szybciej, niż na początku przypuszczał kotołak. Wiedział, że to usłyszy, bo już wcześniej się tego domyślał, ale spodziewał się, że stanie się to… za jakiś czas. Może po tym, jak sobie trochę pogadają i poznają się nieco lepiej. Mimo wszystko, Kelsier zaczął obserwować Kvasera, ciekaw jego reakcji i tego, co odpowie.

Po chwili, przy ich stoliku pojawił się smokołak i na pewno nie był to ten, którego spotkali przy drzwiach. Kotołak wyłapał reakcję Callisto na widok zmiennokształtnego i nikt nie mógł mieć zastrzeżeń co do tego, że była ona pozytywna. On sam przez chwilę przyglądał się smokołakowi, jednak zrobił to chwilę po tym, gdy ten dosiadł się do ich stolika i napełnił alkoholem szklankę, którą przyniósł. Podejrzewał, że Ijumara zgodzi się na jego propozycję, jednak i tak zerknął na nią, w oczekiwaniu na jej odpowiedź.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

        Kvaser spojrzał po kobietach, gdy Ijumara określiła swoją towarzyszkę „Ognistą Callisto”. Na chwilę wstrzymał spojrzenie na półelfce by wydobyć przydomek z cech charakteru rudowłosej podróżniczki. Niedaleko trzeba było szukać, by dostrzec chociażby figlarne oczy przesycone chęcią przeżycia przygody i chociaż czarodziej znał całkowicie inne znaczenie dla tego przydomku, to według niego pasowało idealnie. Z pewnością Callisto nie należała do nieśmiałych dziewcząt chodzących w sukienkach, które boją się byle owada (a jeszcze nie wiedział, że u jej boku przechadza się przerośnięty wilk).
        - Pasuje – stwierdził przytakując z uśmiechem pani kapitan, która nie kryła się z litrami wina mającymi przelać się tej nocy. Kapłan następnie z uwagą słuchał wypowiedzi brunetki, a jego brwi zmarszczyły się delikatnie dając znać, że rozumie co to znaczy „braki w załodze”. Chociaż sam czarodziej zawsze był samotnikiem, a w podróże wybierał się jako „dodatek”, to wiedział z czym może wiązać się niepełna drużyna. Gdyby tego nie wiedział to by nie zarabiał jako medyk, taką więc oczywistą wiedzę warto było mieć – gdzie szukać i do kogo podbić by trochę pożyć w jakimś luksusie. Kvasir cicho westchnął tęskniąc za gorącą kąpielą w bali, jaka zawsze mu przysługiwała, gdy jeszcze nie sprzeciwił się swojej grupie religijnej. To były piękne, relaksujące czasy pełne niewiedzy na temat innych światów.
        - Zdrowie – odpowiedział wznosząc kufel piwa. Na rum jeszcze był czas, a jakoś nie przywykł do pochłaniania wszystkiego, co mu się podsunie pod nos. Dobre maniery trzymały go całe życie, podobne jak stosy przeczytanych filozofii, gdzie między innymi umiar miał być złotym środkiem… Obecnie tym złotym środkiem było jasne, jęczmienne piwo.
        Gdy Nigorie zwróciła się do czarodzieja, on od razu spojrzał na nią uważnie, chociaż z wrodzoną dla niego nadmierną lekkością.
        - Tak? – spytał przyjemnie czekając na zadane mu pytania.
        - Hm… - Kvasir udał zastanowienie drapiąc się delikatnie po kłującym zaroście. – Wiem gdzie jest głowa a gdzie serce, to wystarczy – zażartował jakże już przejedzonym tekstem wśród medyków. Często tak odpowiadali lekarze uczeni na najlepszych uniwersytetach, jakby to pytanie miało im odebrać kompetencje. Tylko w ustach takich laików bez papieru a z wiedzą, jakim przykładowo był sam Kvaser, słowa te brzmiały bardziej humorystycznie.
        Kapłan wstrzymał nieco zbyt długo rozbawiony wyraz twarzy. Czuł w kościach jak kostur niemalże pochyla się ku stołowi by wcisnąć chociażby jeden kolec w kufel z alkoholem, ale w rzeczywistości opierał się o stół nie jarząc choćby odblaskiem świec.
        Mężczyzna delikatnie odchylił się by w pozycji z prostymi plecami śledzić wyrysowaną na stole liczbę. Rzucił Ijumarze nonszalanckie spojrzenie, po czym pochylił się nisko, żeby wyszeptać pani kapitan:
        - W takim razie będę się musiał poważnie zastanowić, panno Nigorie – odparł, a gdy ponownie prostował sylwetkę nie odrywał spojrzenia od Ijumary, a kontynuował. – Kaprys? Chyba będę się bał wysiąść na jakąkolwiek wyspę z tak nieprzewidywalną nazwą statku –zaśmiał się upijając kolejny łyk piwa.
        Atmosfera panowała bardzo przyjemna i nawet sam Kvaser nie spodziewał się, że zechce zostać na dłużej w salach karczmy zamiast zaszyć się w pokoju. Wówczas do stołu dosiadł się kolejny rozmówca, z którym znał się na tyle na ile człowiek pomieszkujący karczmę od dłuższego czasu.
        - Witaj – powitał przyjaźnie smokołaka, który chyba pierwszy raz widział kapłana z kimś innym przy stole niż… cierpiącym na jakąś dolegliwość. Czarodziej nie lubił witać w karczmie pacjentów, nie było to odpowiednie miejsce na leczenie, ale pogłoski rozpowiadane wśród chorych prowadziły do „Łuski”. Wówczas nikogo nie zapraszał do swojego pokoju, a z empatią obejmował ramię sugerując zmianę otoczenia.
        - Oho, nie trzeba było nawet kilku kufli by uzupełnić braki – powiedział podtrzymując słowa Callisto.
        - Jest tutaj co wieczór? – zdziwił się Kvaser i w tym momencie naprawdę się zastanowił próbując odszukać w pamięci często spotykane w karczmie osoby. Nikogo sobie takiego nie przypominał prócz siebie.
        Nagle zdał sobie sprawę, że w ich towarzystwie jest dosyć nietypowa jednostka jak na pirata ze statku, a był nim zmiennokształtny bez łuski, lecz z futrem. Czarodziej skupił wzrok na Kelsirze, który chyba badał go od momentu zetknięcia, ale Kvasir swoje zwątpienie szybko przykrył uniesionym kącikiem ust i wsparł głowę na wskazującym palcu.
        - Tego się nie spodziewałem, ktoś taki na statku… gdzie wokół tylko woda, woda… i jeszcze więcej wody i gdzie raz na jakiś czas trafia się wyspa, na którą można przedostać się poprzez zanurzenie w wodzie? – zaczepił kotołaka stereotypowym strachem kotowatych przed wodą.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Ijumara lekko wydęła usta w udawanym naburmuszeniu, gdy Callisto wypomniała jej, że nawet w karczmie przede wszystkim myśli o szybkim uzupełnieniu braków w załodze. Wiedziała, że ruda nie mówi poważnie, bo w końcu cała trójka była świadoma tego jak niedługo mieli zabawić w Turmalii, a niestety do tego czasu obsada Kaprysu musiała być kompletna. Nie, by bez medyka czy dodatkowego sternika nie daliby rady pływać dalej, lecz na pewno komfort i jakość rejsu mogłyby się znacznie obniżyć, co w tak długiej podróży jak ta ich czekająca mogło być niezwykle uciążliwe. A skoro akurat natknęli się na medyka... Nigorie nie zamierzała zatrudnić go w ciemno, bo jak sama wspomniała, chętnych na jego miejsce było z pewnością sporo, więc z pewnością jeszcze czekał go sprawdzian umiejętności, ale to później, najlepiej następnego dnia, gdy takich jak on stanie przy burcie Kaprysu jakieś pół tuzina. Teraz była pora rozmów i zabawy!
        - Hej! - Ijumara klepnęła w ramię kapłana za to co powiedział o jej statku. - My jesteśmy porządną jednostką, z rodzinnymi tradycjami! Prawo morza nade wszystko, my nie zostawiamy rozbitków, a tym bardziej członków załogi - oświadczyła z dumą, lecz nadal wesołym a nie zarozumiałym tonem. Widać było, że pani kapitan była naprawdę dumna ze swojego statku i załogi.
        - A Kaprys to przez to, że morze jest kapryśne - dodała jeszcze.

        Ijumara podskoczyła lekko w miejscu, słysząc za plecami znajomy głos. Uśmiechając się szeroko zerknęła do góry, by dostrzec wpatrzone w siebie seledynowe oczy kolejnego smokołaka i zaraz po tym poczuć jego suche, pokryte drobną łuską dłonie spoczywające na jej ramionach.
        - Ahoj - przywitała się z nim radośnie, wyciągając lekko szyję, by cmoknąć uszminkowanymi ustami powietrze tuż obok jego pyska. Tak jak przypuszczała Callisto, był to najstarszy z braci Giarra, Motic, który miał przejąć biznes po ojcu i już powoli wczuwał się w rolę gospodarza jednej z najlepszych karczm w Turmalii. Często przechadzał się po lokalu i rozmawiał ze znajomymi bywalcami, których liczba przyprawiała o zawrót głowy. Mówiło się, że Motic pamięta każdą osobę, z którą zamienił chociaż jedno słowo, a grono jego znajomych sięgało od żebraków po książęta. Nic więc dziwnego, że to właśnie z jego ust padła propozycja rozwiązania jednej z trosk kapitan Nigorie. Iju aż się oczy zaświecił, gdy smokołak wspomniał o jakimś sterniku szukającym pracy. Coś takiego nie trafia się często, mieli prawdziwe szczęście.
        - Z reguły siedzi w drugiej sali - wyjaśnił Motic, gdy Kvaser żywo zainteresował się wspomnianym sternikiem.
        - Poważnie? - zapytała w tym momencie Ijumara, aż wiercąc się w miejscu z przejęcia. - A jesteś pewien, że ma odpowiednie kompetencje? Czeka nas teraz rejs dalekomorski, nie mogę wziąć na statek byle kogo...
        - Według mnie brzmi wiarygodnie, ale to najlepiej byś sama oceniła - stwierdził Motic już wiedząc, że będzie musiał spełnić swoją propozycję i zaaranżować to spotkanie. Nie stanowiło to dla niego żadnego problemu, bo akurat Nigorie mógł i chętnie wyświadczał takie drobne przysługi - dobrze znał jej ojca jak i ją, wiedział, że ta przyjaźń miała ogromny potencjał, warto było w nią inwestować. Nim jednak dojdzie do spotkania, miało minąć jeszcze trochę czasu, który można było spędzić na pogawędkach.
        - To co się stało z Lwem? - dopytywał, gdyż przejęta Ijumara najwyraźniej nie dosłyszała pytania. Nim jednak padła odpowiedź, dziewczyna lekko skrzywiła usta z wyraźnym niezadowoleniem.
        - W Rubidii najadł się tsinów i do tej pory po tym choruje - burknęła nadal lekko obrażona na niefrasobliwego sternika. Jej odpowiedź wywołała jednak szczery, choć może trochę upiorny, gardłowy śmiech smokołaka, który i jej poprawił humor.
        - No to wypijmy zdrowie tego pechowca - zaproponował Motic, nalewając sobie rumu. Dla niego wypicie toastu z każdym zagadniętym gościem nie stanowiło wielkiego problemu, bo dzięki niezwykle wydajnej przemianie materii alkohol był dla niego równie niegroźny co woda.
        - Za zdrowie Lwa - zgodziła się chętnie Nigorie, wznosząc swoją szklankę. - Niech głupota boli go jak najmocniej, by wyciągnął z tego jakieś wnioski.
        Motic zarechotał do wnętrza swojej szklanki nim wychylił jej zawartość jednym potężnym haustem. Pani kapitan tym razem upiła tylko łyk rumu, by nie sponiewierać się zbyt szybko, bo takie okazje do zabawy często jej się nie zdarzały, a noc jeszcze taka młoda! Dla smokołaka był to jednak moment wypełniania jego gospodarskich obowiązków, przez co nie mógł on dłużej zabawić z córką Gennaro i jej znajomymi, nawet jeśli bardzo tego chciał. Po odstawieniu szklanki na stół odetchnął i wstał.
        - Będziesz pamiętał o moim sterniku? - zapytała go Iju nawet przez moment nie myśląc by zatrzymywać Motica, bo z góry znała wynik swoich pertraktacji.
        - Będę, będę. A swoją drogą, Nigorie, wiesz, że w naszych skromnych progach gości też załoga Złotej Persymony?
        - Wiem, widziałam ich w porcie! - zapewniła z ekscytacją Ijumara. - Jak zobaczysz Bartoliego, to go tutaj zawołasz?
        - Dobrze - zgodził się bez problemu Motic, nim na jego twarzy pojawił się pewien cwaniaczki uśmiech. - Chociaż on cię pewnie zaraz sam…
        - NIGORIE! - ryknął nagle jakiś męski głos zza pleców Motica, a był to baryton tak donośny, że aż nawet postawny smokołak się wzdrygnął. Jego cichego “o wilku mowa” można było się tylko domyślać, gdyż zagłuszył go radosny śmiech, a zaraz potem do stolika dopchał się właściciel urzekającego barytonu.
        - Bartoli! - ucieszyła się zaraz Nigorie.
        Ten kto pamiętał jak Ijumara nazywała kapitana Wąsem, teraz mógł w pełni zrozumieć skąd wziął się ten przydomek. Barczysty mężczyzna stojący przed nimi z postury przypominał cyrkowego zapaśnika ubranego na modłę romantycznego pirata z rozchełstaną koszulą i dużą ilością złotej biżuterii na szyi oraz rękach. Uwagę jednak już po chwili zwracały jego wąsy: sumiaste, podkręcone, natarte pomadą tak, że przypominały dzieło sztuki a nie jakiś tam zarost, jaki nosiła większość mężczyzn. Bartoli dla lepszego efektu jeszcze co pewien czas podkręcał go na palcu, a gest ten urzekał zaskakujące rzesze niewiast. W tym również Ijumarę, dla której kapitan Złotej Persymony wyjątkowo nie był obiektem westchnień, a wzorem do naśladowania. Wiódł barwne życie pełne przygód i romansów, chociaż nie zboczył na drogę bezprawia i zawsze trzymał fason, chociaż może Gennaro Nigorie nie podzielałby w tej kwestii zdania córki.
        - Witaj, ślicznotko. - Bartoli pochylił się do Ijumary i pocałował ją w wierzch dłoni, co zawsze przyprawiało ją o drżenie kolan.
        - Dobry wieczór, kapitanie - odpowiedziała mu z zadowoleniem. Nie zdołała zająć się prezentacją, gdyż Wąs sam zaraz zauważył, że dziewczyna nie przyszła ze swoją typową obsadą.
        - Och, kogóż to widzę, nowe twarze w towarzystwie najładniejszej morskiej wilczycy na całym Oceanie Jadeitów - zauważył z zadowoleniem. - Państwo pozwolą, kapitan Ernest Bartoli - przedstawił się, czemu towarzyszył głęboki, dworski ukłon. Gdy zaś wąsacz zaczął się z niego prostować, jego spojrzenie spoczęło na Callisto i zaraz widać było w nich błysk zadowolenia.
        - No nie wierzę - oświadczył szczerze zaskoczony. - W chwili, gdy byłem przekonany, że nie spotka mnie dzisiejszego wieczoru przyjemniejszy widok niż twarzyczka naszej drogiej kapitan Nigorie, ty, pani, stajesz mi przed oczami… Zdradź mi swe imię, piękna - poprosił, dosiadając się do Callisto i ujmując ją za dłoń. Festyniarski podryw o dziwo bardzo mu pasował i nie wyglądał aż tak śmiesznie, jak można było się spodziewać. Niemniej mężczyźni z pewnością mieli ubaw, a Iju poczuła, że musi interweniować. Zaraz złapała swoją pasażerkę za łokieć w zaborczym geście.
        - Ona płynie ze mną, nawet nie próbuj mi jej porwać - burknęła.
        - Ależ kapitan Nigorie, skąd te zarzuty? Chciałem tylko poznać twoich przyjaciół, a należy prezentację zaczynać od dam, prawda? - Bertoli wykonał zgrabny unik i już po chwili swą uwagę przeniósł na Kelsiera i Kvasera, podając im rękę na powitanie i jeszcze raz się przedstawiając. Z zainteresowaniem przyjrzał się obu z nich, kotołaka pochwalił nawet za doskonałe ubranie, a prezencję kapłana przemilczał, widać było jednak, że nie traktuje go z góry: lata przygód nauczyły go nie oceniać nikogo tylko na podstawie wyglądu.
        W karczmie narastał coraz to większy gwar, nigdzie nie było już wolnego stolika, co najwyżej pojedyncze krzesełka tu i ówdzie by się znalazły. Kelnerki i kelnerzy uwijali się z zamówieniami jak w ukropie, a zespół skończył się ustawiać i stroić i zaraz miały zacząć się tańce. Tymczasem Motic wśród tej barwnej zbieraniny ludzi znalazł obiecanego Nigorie sternika i czym prędzej zaczął przepychać się między gośćmi, by ich sobie przedstawić.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Calli uśmiechnęła się lekko słysząc, skąd wzięła się nazwa statku. Nie zastanawiała się nad nią wcześniej, jakoś podświadomie sugerując się samym znaczeniem słowa i faktem, że to mógł naprawdę być po prostu kaprys. Samej Ijumary kapryśną by nie nazwała, bo w odniesieniu do dziewczyny słowo mogłoby wypaść nieco nieprzyjemnie, ale jej się podobało i mimowolnie łączyła kapitan z jej statkiem i jego nazwą w piękną całość.
        Wciąż trzymając brodę na dłoni, śledziła spojrzeniem wymianę zdań między smokołakiem (nie, nie przyzwyczai się do tego przez co najmniej kilka drinków), a Nigorie, podłapując niektóre tematy.
        - Co to są tsiny? – zapytała tytułem wtrącenia, podczas gdy jedna z krążących po sali dziewcząt przyniosła na ich stół misę z orzeszkami, rodzynkami i migdałami, do zagryzania.
        Chętnie wypiła zdrowie sternika, chyba nieco bardziej współczując mu dolegliwości niż Ijumara i zmiennokształtny. Rozumiała jednak jej sytuację jako szefowej, więc tylko uśmiechała się pod nosem, widząc uroczo zmarszczone w grymasie niezadowolenia brwi dziewczyny.
        Na głośny okrzyk nawet Calli poderwała głowę z dłoni i odnalazła spojrzeniem winowajcę. Wykrzyczane barytonem nazwisko brzmiało tak silnie, że równie dobrze mógłby to być okrzyk powitania, jak i groźba rychłego rozliczenia się z porachunków. Ujrzawszy jednak szeroki uśmiech zbliżającego się jegomościa oraz wyraźnie entuzjastyczną reakcję Ijumary rozluźniła się wyraźnie, pozwalając sobie na lekkie rozbawienie, gdy uważniej przyjrzała się przybyłemu. Rashess stwierdziła, że gdyby za dziecka czytała jakieś bajki, to kaptan Bartoli byłby idealnym obrazkowym piratem. Sumiasty wąs, rozpięta do połowy koszula ukazująca taką ilość biżuterii, której nie powstydziłaby się niejedna szlachcianka i niezwykle intensywny sposób bycia. I chociaż półelfka zazwyczaj dość sceptycznie podchodziła do nadmiaru komplementów w jednej wypowiedzi, to u zamaszystego bruneta było to wyjątkowo urzekające. Nie sposób było takiego człowieka zbyć byle wymówką, a prędzej przepić z nim całą noc, słuchając opowieści o jego przygodach. Z pewnością niezwykle wyolbrzymionych w niebezpieczeństwach i zasługach, ale wciąż pasjonujących. Jednym słowem nowy gość przy stole z miejsca wzbudzał sympatię. Toteż gdy mężczyzna dosiadł się do niej z wyjątkowo barwnym powitaniem, rudowłosa nie dała się długo namawiać, tylko roześmiała się życzliwie i z właściwą sobie swobodą podjęła się roli.
        - Callisto – odparła słodko, trzepocząc rzęsami i pochyliła się w stronę Bartoliego. – Czy to ty jesteś kapitanem Złotej Persymony? – zapytała na wdechu, łącząc szybko poznane wcześniej informacje. Nagle jednak ktoś capnął ją za łokieć i filuterne spojrzenie półelfki popłynęło w stronę Ijumary, do której uśmiechnęła się nieco mniej niewinnie.
        - Nie oddałabyś mnie? Przecież ja bardziej przeszkadzam niż pomagam – stwierdziła i zaśmiała się już normalnie, sięgając po butelkę i napełniając rumem puste szklanki, w tym swoją. Gdy upijała alkoholu, spostrzegła nad szkłem zbliżających się do ich stołu znajomego smokołaka z piękną kobietą u boku. Callisto przechyliła lekko głowę i szturchnęła łokciem Ijumarę.
        - Jakie są szanse, że ten sternik od Smoka jest kobietą? – zapytała wolno i wskazała brodą idącą w ich stronę parę.
        Smokołak może i był wysoki, ale jego towarzyszka dorównywała mu wzrostem bez problemów, mimo że obcasy jej butów miały zaledwie dwa palce wysokości. Smukła sylwetka, prężny krok i uniesiona wysoko broda dodawały jej wyniosłości, ale też nie potrafiły zabić wrażenia, że kobieta wygląda jak drapieżny kot. Długie, kruczoczarne włosy opadały naturalnymi falami na biały materiał koszuli z długimi rękawami, która tylko podkreślała ciemny kolor skóry kobiety. Długa spódnica bez rozcięć byłaby skromna, gdyby nie kontrast z głębokim dekoltem bluzki, kończącym się dopiero na wysokości mostka, gdzie materiał znikał pod ciasnym gorsetem. Sterniczka może nie była w typie Callisto, ale bez wątpienia była piękną kobietą. Na jej twarzy próżno było jednak szukać uśmiechu, mimo że ze smokołakiem rozmawiała dość swobodnie. W końcu zbliżyli się do stolika.
        - Ijumaro, to jest Clarisse d’Arquien, sternik, o którym ci mówiłem – przedstawił kobietę smokołak, a po szerokim uśmiechu na jego pysku łatwo było się domyślić, iż celowo zostawił płeć kobiety, jako niespodziankę dla znajomej.
        - Kapitan Nigorie, bardzo mi miło. Motic wspominał, że masz braki w załodze. Chętnie zgłoszę swoją kandydaturę na stanowisko sternika na takim statku jak Kaprys – powiedziała, podając Ijumarze dłoń na powitanie, a w jej głosie wyraźnie odbił się szacunek dla jednostki i jej kapitana.
        Mówiła z ciekawym akcentem, a Rashess zdziwiła się nieco tym jak dostojnie się wypowiadała. Gdyby nie ten strój i lokal to prędzej wzięłaby kobietę za szlachciankę spod koronkowej parasolki niż marynarza. Ijumara może i stroiła się niczym rajski ptak, ale Calli poznała już ją od tej morskiej strony i wiedziała, że gdyby kogoś pokusiło o ocenianie dziewczyny tylko po fantazyjnych upięciach to mógłby się mocno przeliczyć. Po Clarissie jednak też było widać, że nie da sobie w kaszę dmuchać. Szczupłe dłonie były wyraźnie chropowate od ciężkiej pracy, postawa pewna siebie, a z oczu biła stal, którą zazwyczaj można było zobaczyć u wojownika, nie kobiety koło trzydziestki. Jednym słowem – twarda babka.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Odpowiedź Kvasera nie była jednoznaczna, jednak często bywało tak, że jeśli ktoś mówił, że zastanowi się nad czymś, później zgadzał się na to. Kotołakowi wydawało się, że ta sytuacja będzie podobna i, ostatecznie, medyk wypłynie z nimi na pokładzie Kaprysu. Z drugiej strony, były to tylko spekulacje, więc nie można mówić tu o pewności co do jednego, czyli tego, co wydawało się Kelsierowi lub drugiego, co byłoby przeciwieństwem. Nie miał zamiaru dłużej zastanawiać się nad tym, bo i tak dopiero jutro dowie się, czy miał rację, czy może nie. Poza tym, poczuł na sobie jego wzrok, więc spojrzenie szarych oczu o kocich źrenicach znów zmierzyło się z piwnymi oczami osoby siedzącej naprzeciw.
Kotołak wzruszył ramionami, gdy usłyszał słowa Kvasera. Nie przepadał za plotkami na temat swojej rasy, jednak sam nie był ich przykładem – jeśli ktoś chciał zaprzeczyć czemuś takiemu i znał Kelsiera, zawsze mógłby podać jego jako przykład.
         – Akurat trafiłeś na osobę, która jest zaprzeczeniem takich stereotypów – odparł, a przez jego oblicze przebiegł uśmiech. Nawet sam ton głosu zmiennokształtnego wskazywał na to, że nie przejął się tym, co powiedział czarodziej. Nic nie wskazywało tej drobnej niechęci Kelsiera do osób, które mówią takie rzeczy.

Przysłuchiwał się rozmowie między smokołakiem a Ijumarą. Dziewczyna miała dziś szczęście, bo już niedługo będzie miała zastępstwo dla chorego sternika, a jutro najpewniej znajdzie się ktoś, kto będzie służył im pomocą medyczną. Kelsier także podniósł szklankę w toaście za zdrowie Lwa, mimo że prawie w ogóle go nie znał. Po chwili odwrócił głowę w stronę głośnego ryku, aby przyjrzeć się osobie, z której ust on wypłynął. Najpierw jego uwagę przykuł wąs mężczyzny, od którego najpewniej wzięło się to, że nazywano go właśnie „Wąsem”. Szczerze mówiąc, Kelsier spodziewał się kogoś nieco starszego i na pewno nie tak barczystego. Bartoli wyglądał na osobę silną fizycznie, a jego wygląd od razu przywodził na myśl kapitana pirackiej załogi. Jedyne, do czego mógłby się przyczepić sam kotołak, to złota biżuteria, której Wąs, według niego oczywiście, miał na sobie trochę za dużo.
Oczywiście sam kapitan Bartoli najpierw zwrócił uwagę na Callisto, gdy już przywitał się z Ijumarą. Kotołak nie dziwił mu się, bo dziewczyna prezentowała się w swoim stroju naprawdę dobrze. Później, gdy do jego uszu dobiegły słowa Wąsa, zaśmiał się lekko i cicho, mimo że coś takiego na pewno wypadłoby gorzej, gdyby wypowiadał to ktoś inny.
         – Kelsier Lafrid – przedstawił się, w tym samym czasie uścisnął też wyciągniętą rękę kapitana. Podziękował mu też za pochwałę ubrania, uśmiechając się przy tym lekko.

Teraz wzrok kotołaka przeniósł się na smokołaka, który wcześniej siedział przy ich stoliku, a także kobietę, która szła obok niego. Kelsier patrzył na nią, a nie gapił się, co pewnie robiła większość mężczyzn, obok których przechodziła. Jego oczy przybrały nawet nieco badawczy wyraz, co wskazywało, że zmiennokształtny analizuje to, co udało mu się dostrzec w jej postawie, wyrazie twarzy, ubraniu, a także sposobie, w który się poruszała. Była wysoka, smukła i pewna siebie. Biały materiał koszuli ciekawie kontrastował z ciemnym odcieniem skóry i czernią włosów… W głowie Kelsiera pojawiło się jeszcze kilka zdań, które opisywały kobietę. Jej wygląd można było podsumować jednym słowem. Poszukiwanie broni, bo na pewno czymś walczyła, pozostawił sobie na później, gdy smokołak podejdzie z nią bliżej ich stolika, bo tłum nie pomagał mu w obserwacji. Muzycy już niemalże skończyli przygotowania, więc część osób na pewno czekała tylko na to, aż zaczną grać, żeby mogli wtedy wyciągnąć do tańca towarzyszkę lub kobietę, którą poznali w karczmie.
Oczywiście, zaskoczyło go to, że sternik okazał się kobietą, zresztą na pewno nie tylko jego. Cały czas myślał, że będzie to mężczyzna, a, gdy przemyślenia zderzyły się z rzeczywistością… zrozumiał, że smokołak specjalnie nie wyjawił płci osoby, o której mówił wcześniej. Dopił resztę alkoholu, który został w jego szklance, jednak nie odezwał się słowem. Aktualnie nie musiał tego robić, a rozmowa, którą teraz zaczęła Clarisse d’Arquien, nie wymagała udziały nikogo więcej poza Ijumarą.

Kelsier szybko rozejrzał się po karczmie, bo przypomniał sobie, że wcześniej widział kogoś podobnego do pewnej osoby, z którą znajomość na pewno nie zakończyła się pomyślnie. Tak naprawdę, mężczyzna ten powiedział, że zabije go przy następnej okazji, a Kelsier tylko zdenerwował go swoimi ostatnimi słowami, w których powiedział wprost, że może spróbować, jednak i tak mu się to nie uda. Szybka obserwacja osób zgromadzonych w karczmie nie przyniosła żadnego efektu, jednak dla kotołaka nie było to nic pewnego… Dlatego też powiedział sobie, że musi zachować ostrożność - może w pewnym momencie nawet wyjść z budynku w pojedynkę i przejść się po okolicy, żeby sprawdzić, czy nikt za nim nie wyszedł.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

        Tak, morze zdecydowanie należało do istnień kapryśnych, czasem nawet bardziej od niejednej rozpuszczonej księżniczki na zamku. Nazwa statku brzmiała jednakże przyjemnie i wcale nie kojarzyła się z czymś złym, wręcz przeciwnie. „Kaprys” przyciągał samym imieniem, wzbudzał ciekawość a wszelkie niepowodzenia wypadały przy tym słowie jakoś weselej. Czarodziej przytaknął więc Ijumarze nie śmiąc w żaden sposób ciągnąć tematu.
        - Cóż, nie trafiłem – odpowiedział lekko na słowa Kelsiera, a chwilę potem wsłuchał się w rozmowę między panią kapitan a jaszczurem.
        - Ach... – westchnął Kvaser zdając sobie sprawę, jak wiele znajomości mogło go ominąć w karczmie, lecz przebywając w jednym miejscu codziennie otoczenie staje się takie mało interesujące… nie wspominając o tym, że kapłan stracił zainteresowanie tym co wokół niego dość szybko.
        Mimo to, nie był z tego powodu niezadowolony. Powędrował wzrokiem gdzieś na pobliską ścianę próbując sobie chociażby przypomnieć wygląd sąsiedniej sali. Był w niej może z… dwa razy? Ostatnie dni uciekły mu naprawdę szybko. Nawet nie pamiętał dokładnie układu oberży! W tym momencie był bliski dostrzeżenia uciekającego mu czasu, niczym sypiący się między palcami piasek, ale myśli rozpłynęły się swawolnie, a jego dusza zaznała obojętności na otaczające go fakty. Słuchał historii o Lwie i podzielił rozbawienie smokołaka cichym parsknięciem. Kvaser wzniósł kufel pijąc zdrowie poszkodowanego tym samym kończąc trunek (życzył mu bardzo dużo zdrowia!).
        Widok Bartoliego nie zaskoczył czarodzieja tak mocno, jak siedzące naprzeciw niego kobiety. Spojrzał na wąsacza dopiero po jego nagłym ryknięciu, jakby nie chciał zdradzić jego towarzystwa. Dla Kvasera był on jednak po prostu kolejnym klientem w lokalu - nie podejrzewał nawet, że jest to znajomy Ijumary. Chociaż, właściwie… Zapewne kapitanowie wielu statków się ze sobą znali, a echo sławnych nazwisk roznosiło się po falach niczym plotki po rynku – czyli bardzo szybko - a Bartoli nie wyglądał na kogoś kto nie miałby z żeglugą nic wspólnego. Bohater wyciągnięty prosto z bajki, z rozpiętą koszulą i tym napomadowanym, idealnie ułożonym wąsem. Wystarczyło tylko na niego spojrzeć, a wiadoma stawała się tonacja głosu mężczyzny – wysoka, głośna, zawsze stawiająca go w centrum uwagi, przy czym wcale nie odrzucał przemądrzałością pozostając jedynie duszą towarzystwa. Ukłon zaś kapitana Persymony był wyćwiczony i Kvaser w myślach pokiwał głową z rozbawionym uznaniem - z pewnością ruch ten ćwiczył przez lata, gdy tak przedstawiał się każdej ładniejszej niewieście. Niemniej jednak, twarz czarodzieja pozostała jakby nie wzruszona. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i przytakiwał kapitanowi, chociaż powoli usta Kvasera łamały się w duszonym śmiechu.
        - Kapitan ma racje – przyznał kapłan, jakby była to oczywista oczywistość. – Zachował się zgodnie z normami dworskiej etykiety, należałoby to docenić – zauważył, po czym wstał ściskając dłoń Wąsa (jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało).
        - Kvaser – przedstawił się z lekkim ukłonem i w tym momencie umknęło uwadze czarodzieja otwarte zdziwienie Callisto czy Ijumary. Już miał ponownie usiąść do stołu, gdy nagle usłyszał zdecydowany, kobiecy głos. Wolno zwrócił się ku jaszczurowi oraz sternikowi. Czarodziej uniósł brwi, początkowo milcząc, ponieważ nie chciał przerwać kobiecie w połowie zdania, ani w połowie przywitania.
        - Panna d’Arquien – odezwał się żywo Kvaser głosem starego znajomego. Clarisse została zmuszona do przeniesienia wzroku z Ijumary na kapłana. Z początku posłała mu ostre spojrzenie, jakby właśnie zepsuł jej prezentację, jednak na twarzy kobiety pojawił się przebłysk zdradzający wątpliwość.
        - Szalony uzdrowiciel wyławiający samotnie dryfujące łódki nad morzem?
        - Już myślałem, że zapomniałaś o tym, jak przyłożyłaś mi sztylet do gardła. Witaj, nie sądziłem, że jeszcze dane będzie się nam spotkać.
        - To był traf jeden na milion, że nie okazałeś się złodziejem, który by mnie nie tylko okradł, ale i zapewne dobił. Nigdy nie sądziłam, że spotkam cię w karczmie… i to u boku Kapitan Nigorie – zaakcentowała sterniczka, a kapłan bez oporu zrozumiał jej intencje. To było zrozumiałe, że zależało jej na zdobyciu posady i to pewnie o wiele bardziej niż jemu samemu na wypłynięciu w długą podróż. Wolała więc wrócić na odpowiedni tok rozmów. Kvaser więc jako dobry znajomy, niemający pojęcia o tym, że jego dobra znajoma jest z zawodu sternikiem, postanowił w pewien sposób wykorzystać tę krótką znajomość z panią kapitan i zaprosić Clarissę do towarzystwa, na wypadek gdyby ktoś zechciałby ją odesłać z kwitkiem.
        - Wybaczcie – zwrócił się do reszty z wpojoną mu grzecznością. – Myślę, że dobrym rozpoczęciem kandydatury będzie wstępna rozmowa. Nie sądzę, aby miał kto co przeciwko, aby sternik d’Arquien się do nas dosiadła – wyszedł z inicjatywą czarodziej nie mając ku temu żadnych wątpliwości patrząc na to, jak załoga Kaprysu do niego dołączyła. Kvaser zwolnił miejsce dla Clarissy, chociaż obok stało kilka krzeseł, i gestem dłoni zaprosił ją do stolika a on sam chwycił kostur, na którym się wsparł. Niezadowolony badyl ukuł go dyskretnie w miejsce, gdzie wspierał się o jego głowicę. Czarodziej nie zdradził się grymasu bólu, przyzwyczajony do takiego zachowania swojego „towarzysza”, który z niemałą rozpaczą w sobie oddalał się od kufla przeznaczonego mu piwa.
         „Nie marudź”, pomyślał karcącą czarodziej, a kostur nastawił ostrzegawczo kolejny kolec.
         „Maruda.”
Zablokowany

Wróć do „Turmalia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości