Turmalia[Karczma Jadeitowa Łuska] Tych państwa nie obsługujemy

Malownicze miasto położone na środkowym wybrzeżu jadeitów. Słynące z ogromnego Białego Pałacu królowej i nietypowej architektury. W owym mieście budowle malowane są na kolory bardzo jasne, zazwyczaj białe i niebieskie. Wszelki wzory zdobnicze tutaj kojarzyć się mają z przepięknym oceanem. Rzecz jasna znajduje się tutaj ogromny port handlowy.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Może powinien ująć to trochę inaczej niż tak, jak to zrobił. Naprawdę miał zamiar powiedzieć Ijumarze o tym zdarzeniu, które sprawiło, że wrócił do karczmy z innym humorem. Może po prostu powinien jej powiedzieć, żeby poczekała na ten wolny taniec, a w jego trakcie dowie się tego, o co go zapytała… Nawet, jeśli okaże się, że sam Kelsier nie będzie chciał powiedzieć jej o wszystkim i, może, niektóre rzeczy zachowa wyłącznie dla siebie. Cóż, teraz pozostało mu wierzyć w to, że Ijumara nie zrozumiała go aż tak źle, jak mu się wydawało. Głównym powodem, dla którego kotołak nie chciał jej o tym mówić właśnie teraz, był nowy osobnik, który przysiadł się do ich stolika. Zmiennokształtny nie ufał mu, ale to akurat mógł powiedzieć o każdej osobie, którą poznał dosłownie przed chwilą. Wcześniejsze spojrzenia i ocena Blahosa pod względem tego, jakie mógłby sprawiać zagrożenia dla całej grupy, a także dla jej pojedynczych członków, także wynikała z problemów związanych z obdarzaniem zaufaniem kogoś, kogo się nie zna. Z drugiej strony, w profesji Kelsiera taka cecha charakteru nie jest czymś złym, bo dzięki niej można uniknąć nieprzyjemnych sytuacji.

Później do grupki siedzącej przy stoliku dołączyła Callisto, a także Kvaser i Clarisse d’Arquien. Okazało się, że kapłan znał Blahosa, dlatego też między tą dwójką dość szybko rozpoczęła się rozmowa, której, chyba wszyscy, zaczęli się przysłuchiwać. Można było z niej wydobyć kilka informacji, jeśli oczywiście słuchało się dialogu między tymi dwoma. Kelsier słuchał i dowiedział się, że Blahos wręcz chwalił się przed nim tym, że jest lekarzem i nawet ma na to potwierdzenie w postaci papierka, którymi im zresztą pokazał. Dla kotołaka ten kawałek pergaminu miał naprawdę małe znaczenie, bo uważał on, że o tym, jak ktoś dobry jest w tym, co robi, świadczą jego umiejętności, a nie papier. On sam był dobrym i skutecznym skrytobójcą, a przecież nie miał potwierdzonego tego na piśmie, żeby móc się tym przechwalać w karczmach. Kusiło go nawet, żeby wypowiedzieć swoje myśli i trochę zdenerwować Blahosa, jednak powstrzymał się przed tym. W sumie sam nie wiedział, dlaczego to zrobił.
W każdym razie, oderwał od tego myśli, gdy Ijumara zaprosiła Callisto do tańca, a rudowłosa zgodziła się na to. To było ciekawe, obserwować je idące na parkiet, a później zaczynające tańczyć. Ciekawe, a także przyjemne, dlatego też Kelsier odwrócił się i przez chwilę przyglądał się tej nietypowej parze tancerek. Nie trwało to długo, bo dołączył do nich nie kto inny, jak kapitan Bartoli.
         – Zdrowie pań – odparł kotołak, podnosząc szkło w geście toastu i wypił resztę alkoholu, która się w nim znajdowała. Później sięgnął po butelkę i uzupełnił naczynie, chociaż nie wypił od razu zawartości. Może padnie jeszcze jakiś toast. Kotołak znowu zerknął w stronę Ijumary i Callisto, które tańczyły ze sobą, chociaż obserwacja ich stawała się coraz trudniejsza ze względu na tłum, który zbierał się wokół dziewczyn. Wrócił wzrokiem do Bartoliego, który odezwał się ponownie.
         – To może pokażesz nam, jak zajmuje się kobietami stary i doświadczony wilk morski? - zapytał zmiennokształtny, chociaż kapitan już i tak zaczął rozmawiać z Clarisse, więc Kelsier nawet nie był pewien, czy mężczyzna go usłyszał i zwrócił uwagę na słowa, które padły w jego stronę. Zresztą, on sam tak naprawdę nie był młody, a to, że nie wyglądał na kogoś takiego, zawdzięczał głównie wyglądowi, który odmładzał go o dobrych kilka lat… albo nawet więcej. Zerknął tylko na chwilę w stronę miejsca przeznaczonego do tańca, bo usłyszał zmianę w muzyce – przez chwilę rytm był wybijany przez stopy i dłonie osób zgromadzonych w jednym miejscu, a Kelsier doskonale wiedział, kogo zdecydowali się otoczyć i zachęcić do dalszego tańca, mimo że utwór już się skończył.
Odwrócił się z powrotem w stronę stolika i reszty grupy, a później sięgnął po swoją szklankę, aby napić się z niej. W tym czasie muzycy przygotowywali się do zagrania kolejnego utworu, a goście karczmy ponownie zebrali się w pary lub niewielkie grupki, tym samym „uwalniając” Ijumarę i Callisto z kręgu, którym je otoczyli. Kotołak w tym czasie rozejrzał się po karczmie. Znowu. Jednak tym razem chciał odnaleźć grupkę nieznajomych, którzy wcześniej weszli do karczmy, mając przy pasach, może nawet aż za dobrze widoczne, miecze. Ich pochwy wystawały poza płaszcze tylko częściowo, jednak nie trzeba znać się na orężu, aby domyślić się, jaką to broń nieśli ze sobą. Ciekawe, czy mieli jakieś konkretne zamiary, czy może tylko przyszli się napić i się pośmiać… Nie wyglądali na kolejną grupę zabójców, którzy chcieliby werbować, bo gdyby nimi byli, na pewno nie nosiliby broni na widoku. On sam doskonale o tym wiedział, w końcu sam był zabójcą.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

        Danek czuł na sobie wzrok pani kapitan, która to obserwowała krótką wymianę zdań między dwojgiem mężczyzn. Kontrola nad sytuacją to coś, co bardzo lubił ów lekarz z papierkiem. Kvaser był z natury tak spokojny, że w odczuciu Blahosa aż bierny, i omijając już dyskusję na temat ile prawdy kryje się w tej teorii, postanowił wycisnąć wszystkie soki byleby tylko dostać się na pokład statku. Kvaser czekał cierpliwie na ruch lekarza i Blahosowi było to bardzo na rękę. Nieważne czy dopiero badał podłoże i obserwował, jak daleko Danek chce się posunąć w swych zagrywkach. Lekarz miał zamiar skończyć to szybciej… Dużo szybciej przed reakcją zwrotną kapłana.
        - Doprawdy? – zdziwił się Blahos kołysząc trunkiem w kieliszku. – Toż to niesamowite! Hah! – ucieszył się lekarz. – Zabrzmi to z pewnością tandetnie, lecz spadłaś mi z nieba! Wypłynąć, gdzieś daleko… Z dala od tych tłumów na rynku, z dala od lądu, a przemierzać oceany i morza… Dołączyć do takiej załogi? To byłoby coś! Oczywiście, z chęcią przedstawię swoją kandydaturę – dokończył prostując dumnie sylwetkę.
        Blahos po krótce zaprezentował swoje kwalifikacje. Zwięźle opowiedział o swoich studiach w Kryształowych Królestwie oraz o wielu wykładach jakie przedstawiał w Fargoth czy Demarze, a także wspomniał o posłudze jako nadworny lekarz na jednym z dworów w Menaos. Jednak zawsze (co bardzo mocno zresztą podkreślił) najbardziej ciągnęło go do nadmorskich królestw. Interesował go odmienny klimat, lecznicze działanie bryzy morskiej, a i też sprowadził tu kilku swoich pacjentów by mogli zaczerpnąć tego powietrza. Jego doświadczenie skończyło się na miłości do słonych wód i tak też właśnie znalazł się tutaj, w Turmalii.
        Kvaser nie zdradzał swojej irytacji, a wszelkie spojrzenia jakie Danek przemierzał po słuchaczach, kapłan przyjmował skinieniem głowy świadczące o tym, że słucha, ale z drugiej strony nie ewidentnie pokazującym, że uznaje i podziwia. Był bardzo neutralny, co akurat szło mu doskonale. Lekarz mówił bardzo krótko i zwięźle, zmieścił najważniejsze punkty w swoim życiu w zaledwie kilku zdaniach by nie przeładować Ijumary informacjami. Mówił o tym, co najważniejsze, a mimo to kapłan i tak miał potwornie dosyć rywala (może między innymi dlatego, że był jego RYWALEM).
        - Bawcie się, bawcie! – zachęcał Blahos, gdy dziewczęta ruszyły na parkiet. To mu wystarczyło, nakarmić Ijumarę istotnymi ciekawostkami na jego temat, aby nawet podczas tańca miała wątpliwości co do wyboru. Jeżeli pani kapitan zamierzała zadać mu jeszcze kilka pytań to był chętny odpowiedzieć na nie po tańcu.
        Po chwili przy stoliku pojawił się Wąs, którego Danek przyjął oczywiście z wielką radością. Wszak był to kapitan statku!... Czyż nie tak? Ale nie, Danek Blahos już postanowił. To do panny Nogorie musi dołączyć. Musi pokazać wszelaką determinację i nie grać na dwa fronty. Jeszcze urazi piękna panią kapitan, że zastanawia się nad inną załogą. Wydawało mu się, że ona lubiła taką wierność i uwielbienie, a Wąs… Wąs uwielbiał samego siebie i ładne babki, a Blahos nie był ani Wąsem, ani ładna babką więc lepiej było postawić wszystko na jedną kartę.
        I szczęście mu sprzyjało. Clarisse wydawała się sztywna jak kłoda. Danek nawet chwilę myślał czy aby nie poprosić damy do tańca, ale wydawała się nie lubować w takich rozrywkach. Postanowił zostać przy zdrowym dystansie, niech kapitan Persymony czuje się władcą tego stolika, chociaż Blahos nie pozostawał milczkiem. Swój urok rzucał na każdego, nieważne czy kobieta czy mężczyzna, nikt nie odmówiłby mu przyjaznej (choć brzydkiej) buźki, której nie można nie zaufać. I fakt, że został w towarzystwie a nie rwał się do tańca okazała się być łupem szczęście.
        Dziewczęta bawiły się i tańczyły. Tłum najwidoczniej bardzo polubił tę parę, bo Callisto wraz z Ijumarą miały swoje pięć minut w blasku chwały w postaci kółka i oklasków. Zabrzmiały ostatnie skrzypce, a tuż za plecami lekarza właśnie przechadzała się jedna z klientek lokalu, która niosła ze sobą trunek. Już na pierwszy rzut oka widać było, że należała do podróżniczek chcących odpocząć. Spodnie, krótki płaszczyk, ciasna bluzka z długimi rękawami oraz rękawiczki, w połączeniu z brązowymi włosami oraz piwem w ręku -
wiadome stawało się, że nie należała raczej do dam dworu. Biedaczka potknęła się i niefortunnie nie tylko wylała trunek, ale także chwyciła się opierającego o ścianę kostura.
        Badyl nie okazał litości. Kilka ostrych, szpiczastych kolców zraniło kobietę. Kvaser momentalnie zerwał się z krzesła, ale to Blahos, nie tylko ominął rozlanego piwa na swym kolorowym ubraniu, lecz również szybciej zdołał objąć nieznajomą. Od razu podpytał kobietę o samopoczucie, lecz ta zerkała na kostur, który upadł na ziemię oraz na zakrwawione dłonie.
        - Spokojnie, zajmę się tym. Jestem lekarzem – powiedział łagodnie i przyjaźnie Blahos, a u boku brunetki pojawił się Kvaser.
        - Proszę wybaczyć… - podjął się czarodziej, jednak nie skończył swojej wypowiedzi.
        - Ty! Nie zbliżaj się do mnie oszuście! – wrzasnęła, a kapłan spojrzał na nieznajomą zdezorientowanym wzrokiem.
        - Słucham?
        - To tyś mnie tak oszpecił! Przeklęty, a tak ci zaufałam! – Kvaser poczuł na sobie wzrok wielu ciekawskich oczu. – Mówili o tobie tak dobrze, a coś mi zrobił! Powinnam odrąbać ci łeb! – I wówczas kobieta odkryła swoją szyję oraz kawałek obojczyka, choć paskudna blizna ciągnęła się jeszcze dalej. Nie była tylko długa, ale i rozległa i faktycznie prezentowała się nieestetycznie. Kapłan patrzył na brunetkę wielkimi oczami. Miał pięćset lat na karku, ale nie przypominał sobie jej ani trochę.
        - Ja…
        - Nieważne – wtrącił się Danek. – Nie zwracaj na niego uwagi, teraz ważne by wyleczyć twoje dłonie…
        - Chcesz zobaczyć więcej własnych szkód? – wysyczała do Kvasera. – To przez twoje marne domniemania i przypuszczenia stałam się… taka. Miałam zostać damą dworu, a włóczę się jak… jak ty, wielki cyrulik od siedmiu boleści. I te plamy… - brunetka odsłoniła nadgarstki, które były pełne czerwonych plam. – Te wszystkie twoje środki… i eksperymenty, o niczym nie powiedziałeś! Zrobiłeś sobie ze mnie królika doświadczalnego... - syknęła.
        - Proszę, uspokój się – Danek ponownie wtrącił się w słowo kobiecie. – Później urwiesz mu łeb. Karczmarzu, czy mogę poprosić o pokój?
        - Weźcie mój. Tam są bandaże…
        - I te wszystkie świństwa?! – warknęła kobieta.
        - Wezmę pokój i tylko użyczę bandaży oraz igieł, jeżeli trzeba będzie zszywać.
        Danek pokierował się w stronę pokoi, a Kvaser spojrzał na zaplamiony krwią kostur. Dla reszty wydawało się, jakby odstające kilka kolców zawsze wyrastało akurat z tych niefortunnych miejsc, ale czarodziej wiedział, że ten kapryśny patyk ma swoje humory oraz (co ważniejsze) przeczucie.
        Ujął ostrożnie kostur w dłonie i kierując się do pokoju tylko spytał Giarra:
        - Będziecie konfiskować?
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Ijumarę zupełnie poniosło. Była zdeterminowa, by zaskoczyć Callisto i udowodnić jej, że to ona zasługiwała na zainteresowanie, a nie jakiś ochroniarz z karczmy! Fakt, że był postawny, miał przyjemny głos i w ogóle, ale ona była kapitanem statku! Zresztą, przecież wcześniej wszystko tak dobrze szło… Należało do tego wrócić! Dlatego też Nigorie z taką werwą ruszyła do tańca. Patrzyła Callisto w oczy i się uśmiechała, nogi niosły ją same.

        - Ej, chodźcie, ponoć jakieś ślicznotki dokazują na parkiecie.
        - Gdzie, w której sali? - zainteresowała się grupa marynarzy z Kaprysu, którzy do tej pory oddawali się przyjemnemu pijaństwu w całkowicie męski gronie.
        - Obok, chodźcie nim się ta piosenka skończy, bo są naprawdę urocze - nęcił ich znajomy z Kompanii.
        - A znasz te dziewczyny? - upewnił się jeszcze Ross dopijając swoje piwo i wstając od baru.
        - Nie - odpowiedział mu z prostotą ten, który zapraszał. - Wiem tyle, że to żadne tancerki tylko jakieś koleżaneczki - dodał, wykonując sugestywny ruch brwiami. Kilku marynarzy z Kaprysu zarechotało i tym chętniej ruszyli pooglądać ten mały pokaz, błogo nieświadomi kogo przyjdzie im zobaczyć.

        Iju powoli traciła odwagę, ale się nie poddawała. Jej pewność siebie podkopało trochę to jak Callisto się krzywiła od czasu do czasu - co robiła nie tak? Nie szarpała jej i nie nadeptywała na stopy, zdawało się, że dobrze się ze sobą zgrywały i o dziwo panna Nigorie całkiem nieźle prowadziła jak na kobietę, ale jednak coś było nie tak. Kapitan Kaprysu pojęłaby wszystko, gdyby była świadoma cięgów, jakie zebrała jej rudowłosa partnerka, ale bez tego mogła tylko tworzyć kolejne czarne, nieprawdziwe scenariusze. Trochę ją to wybiło z rytmu, ale się nie poddawała. Nie mogła stchórzyć w takim momencie! To jednak nie był główny powód jej niepewności. Gorzej zrobiło się, gdy Callisto spojrzała nad jej ramieniem tak wymownie, że i ona się rozejrzała… I wtedy zobaczyła tych wszystkich ludzi! Tego nie było w planie, nie chciała robić takiego zbiegowiska. Ale niech to, czego innego się spodziewała? Dwie ładne dziewczyny tańczące ze sobą w parze aż prosiły się o widownię. W oczach Nigorie pojawiło się błaganie o ratunek - niech Callisto przez moment prowadzi, a najlepiej niech ją przytrzyma, bo zaraz się pod ziemię zapadnie z tego wstydu! Oczywiście poza tym spojrzeniem niczego nie dała po sobie poznać - tańczyła dalej i prowadziła w parze, jakby nigdy nic, pewnie żaden z widzów nie widział jej zawahania a uroczy rumieniec zrzucił na karb tego, że się dziewczyna zgrzała.
        Gdy w karczmie słychać już było tylko oklaski i potupywanie zgromadzonych wokół tańczących dziewczyn gapiów, Nigorie odsunęła się od Callisto i zakręciła nią kilka zgrabnych piruetów, po których sama również zaczęła się kręcić, wsparta pod boki i wywijając przy tym nogami jak rudowłose tancerki z zielonych wysp. Ktoś w tłumie zagwizdał, gdy Iju po raz kolejny porwała Callisto w ramiona. Razem pokręciły się jeszcze chwilę po parkiecie, nim zatrzymały się na sygnał dany przez grajków. Wszyscy klaskali - zespół parce tancerek, one muzykom, a cała reszta i jednym i drugim. Kilku mężczym po raz kolejny zagwizdało, podniosły się okrzyki zachęcające do dalszej zabawy w większym lub mniejszym gronie. Ijumara poczuła się nieco pewniej, z uśmiechem dygnęła przed Callisto, po czym złapała ją za rękę by razem zejść na parkiet, lecz gdy była już na samym jego skraju, drogę zastąpiła jej posępna, czarna góra…
        - Ross? - Ijumara była odrobinę zaskoczona, gdy zobaczyła przed sobą swojego bosmana. Nie był to jednak jej ojciec (choć za takiego się chyba uważał), tylko podwładny, więc nie skuliła się widząc jego niezadowoloną minę. Dumnie wsparta pod boki patrzyła na niego fizycznie z dołu, a psychologicznie z góry. Tłumu mogła się bać, ale jego ani trochę!
        - Ijumaro - zwrócił się do niej Stranova tonem niezadowolonego rodzica. Łypnął krótko w stronę Callisto, jakby sugerując jej by sobie poszła, ale nie naciskał, miał poważniejsze zmartwienia. - Co to ma znaczyć? Jak ty wyglądasz? Krótszej spódniczki nie miałaś w szafie?
        - Hola! - przerwała mu Nigorie. - Nawet nie próbuj urządzać mi połajanki. Nie robię nic złego!
        - Ijumaro, damie tak nie wypada! - gorączkował się Ross, po tonie głosu dało się jednak poznać, że już schodził do defensywy.
        - Wypadać, to mogą zęby…!
        - Jakiś problem?
        Do rozmowy wtrącił się nieznajomy mężczyzna, jeden z tych, którzy weszli do karczmy z bronią. Przystojny czterdziestolatek o szerokiej szczęce i wyraźnie zarysowanych, ciemnych brwiach, dobrze ostrzyżony i uczesany, choć jego płaszcz zdawał się być już trochę znoszony. Stanął między Rossem a Ijumarą wyraźnie gotowy bronić damy w opresji. Nonszalanckim gestem odchylił połę płaszcza, strasząc noszonym przy boku mieczem.
        - Co? Nie! - odpowiedziała natychmiast Nigorie, trochę zbijając mężczyznę z tropu. - To tylko dyskusja, nic się nie dzieje. Ręka by mu w powietrzu uschła gdyby spróbował ją na mnie podnieść - oświadczyła butnie patrząc na Stranovę z wyzwaniem w oczach i lekko nadymając przy tym policzki. Bosman nie skapitulował tak łatwo, bo stawką w tej grze była nieposzlakowana opinia całego rodu Nigorie ze szczególnym uwzględnieniem jego najmłodszej latorośli, Kaprysu i jego własna!
        - Ijumaro, nie możesz tak się zachowywać - naciskał. - To nie przystoi, by dziewczyna z dziewczyną…
        - Co, co? - napadła go pani kapitan, przyciągając do siebie Callisto za trzymaną cały czas dłoń. - Co zrobiłyśmy niby zdrożnego, hm? Jestem dorosła i doskonale wiem, kiedy należy zachować umiar, a to nie jest żaden królewski bal!
        Wcześniejszy obrońca Ijumary parsknął, obracając jednak kulturalnie głowę.
        - Ty wiesz, co sobie ludzie pomyślą? - drążył Ross tonem starej dewoty i wtedy nieznajomy już otwarcie się roześmiał.
        - Że to otwarte i wesołe dziewczyny - wtrącił się.
        - Ty się pan nie wtrącaj - odpyskował mu Stranova.
        - Ross, jestem twoim kapitanem, nie ośmieszaj mnie przy ludziach! - nie wytrzymała w końcu Ijumara i nawet by nadać wagi swoim słowom gniewnie tupnęła. - Idź mi sprzed oczu, bo będę mściwa!
        - Dobrze, dobrze… pani kapitan - skapitulował ostatecznie bosman, po czym wycofał się i odszedł do marynarzy, którzy przyglądali się tej kłótni z daleka, obstawiając jej zakończenie. Nigorie mogła postawić wszelkie posiadane pieniądze i dołożyć własną cnotę na to, że po powrocie do kolegów Stranova został srogo wyśmiany. Przy niej i Callisto został jednak mężczyzna, który wcześniej chciał brać je w obronę.
        - Pięknie razem wyglądałyście - pochwalił, jakby wypowiadał się za ogół. - Czy pozwolicie? - zapytał, kłaniając się przed Ijumarą i Callisto jak prawdziwy lord, nie w przerysowanym stylu Bertoliego, lecz tak po prostu, jakby robił to od urodzenia, a wcześniej jego ojciec, ojciec jego ojca… I tak dalej. Jak arystokrata, choć sponiewierany nieco przez los. Gdy zaś się prostował, wyciągnął do dziewczyn obie dłonie, w jego oczach widoczna zaś była zniewalająca pewność siebie.

        Grupa uzbrojonych mężczyzn rozpierzchła się w dość naturalny sposób po karczmie - dwóch poszło obserwować tańczące na parkiecie dziewczyny, jeden spotkał kogoś znajomego i się z nim zagadał, reszta zaś poszła zamówić sobie piwo. Choć wcześniej zdawało się, że kogoś szukali, teraz wyglądali już raczej jakby po prostu przyszli się zrelaksować po ciężkim dniu pracy. Ze stolika zajmowanego przez znajomych pani kapitan nie było słychać ich rozmów z barmanem, lecz zdawało się, że było między nimi jakieś spięcie, które jednak szybko zostało zażegnane - zostali obsłużeni jak cała reszta gości.
        Gdy zaś nieznajoma kobieta zrobiła Kvaserowi dziką scenę, prawie wszystkie stoliki wokół obróciły się, by obserwować to widowisko. Kilka osób podeszło, w tym mężczyźni z mieczami i jeśli ktoś ich obserwował mógł zauważyć, że ci szturchali się i wymieniali ciche uwagi między sobą. Odeszli, gdy Blahos razem z ranną dziewczyną udali się do pokoi gościnnych, tak po prostu, jakby nie było tam już nic interesującego.
        Giarr zaś przyglądał się temu wszystkiemu z kwaśną miną, a gdy kapłan zwrócił się bezpośrednio do niego, skrzywił się.
        - Nie, to tylko badyl… Kvaser, co ty nawyrabiałeś? Nie znałem cię od tej strony.
        W międzyczasie przy stoliku pojawili się uzbrojeni nieznajomi, nie wyglądali jednak, jakby mieli wrogie zamiary. Nie dosiedli się też, tylko stanęli obok i zagadali.
        - Ej, powiedzcie, znacie tych dwóch gości? - upewnił się jeden z nich mało kulturalnie, lecz nie napastliwie, wskazując ruchem głowy kapłana i medyka. Miał szczupłą twarz cwaniaka z lekko pociągłymi oczami, a kształt jego uszu świadczył o tym, że do jego ludzkiego rodu wmieszał się kiedyś pewien elf.
        Nikt nie zauważył, że jednego z nich brakuje. On wykorzystał to, że cała karczma była zajęta czym innym i gdy nikt nie patrzył, wspiął się na górę, ewidentnie śledząc Blahosa. Albo prowadzoną przez niego dziewczynę. Za sprytną wymówkę do pojawiania się w części dla gości służyła mu butelka wina i dwa kieliszki, które niby chował za plecami, ale tak, że i tak większość je widziała.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Gdyby nie to niemożliwe kłucie w żebrach, Callisto bawiłaby się o wiele lepiej. Też ją podkusiło, żeby akurat w trakcie imprezy iść pozbyć się tej łapy. Nie mogła już znieść parszywego artefaktu, ale wytrzymała z nim te kilka tygodni to już mogła wytrzymać jeszcze parę godzin. Ale nie, wyczuła okazję i jak zwykle zadziałała nim pomyślała. I chociaż kilka siniaków to mała cena za pozbycie się złośliwego podarku, teraz okazało się, że Ijumara jest bardziej spostrzegawcza niż mogłoby się wydawać. To, albo Rashess dawno po tyłku nie dostała i teraz te kilka obitych żeber wywołują u niej większe grymasy bólu niż myślała.
        Mimo to uśmiechnęła się z satysfakcją, widząc jak Nigorie powoli traci tą pewność siebie, z którą porwała ją od ławy. Nie by bawiło ją peszenie się brunetki… no właściwie może trochę tak, ale nie ze złośliwości, a ze zwykłej przyjemności przyglądania się dziewczynie nieco wytrąconej ze swojej zwykłej równowagi. Dlatego teraz Callisto uśmiechała się wesoło, widząc jak odwaga opuszcza młodziutką panią kapitan, która spoglądała na nią niepewnie, a później już jawnie zaniepokojona potoczyła wzrokiem po otaczającym je wianuszku gości. Półelfka jednak naprawdę nie chciała, by Ijumara bawiła się źle, więc szybko przygarnęła ją do siebie, przytulając na moment podczas obrotu.
        - Nie przejmuj się, wszystko w porządku – powiedziała wesoło do jej ucha i znów oddaliła się w tańcu, puszczając do dziewczyny oczko.
        Później odtańczyła utwór do końca, powirowała grzecznie w piruetach z radosnym śmiechem na ustach i kończąc z przytupem również oklaskami nagrodziła muzyków, nie spuszczając jednak oczu z kapitan Kaprysu, której głównie dedykowała aplauz. Za taniec. Za odwagę. Za ładne nogi. I za rumieńce. Czyżby jednak była młodsza niż wyglądała?
        Callisto odwzajemniła uśmiech i dygnięcie, po czym z zadowoleniem splotła palce z dłonią dziewczyny, pozwalając ściągnąć się z parkietu, gdy niemal od razu wpadły na Rossa. Bosman łypał na nie z niezadowoleniem i chociaż Ijumarze zgarniało się przepełnione troską spojrzenie, Rashess oberwała czystą groźbą kryjącą się w czarnych oczach, na co oczywiście odpowiedziała rozciągając usta w szerokim uśmiechu odsłaniającym zęby. Niema sugestia marynarza, by oddaliła się, pozwalając im porozmawiać w spokoju, spotkała się z niewzruszonym spokojem rudej, która jeszcze bezczelnie oparła głowę na ramieniu Nigorie, gdy ta próbowała trzymać fason przed samozwańczym opiekunem. Calli nie chciała robić jej kłopotów, ale też nie zwykła do mówienia jej co ma robić, a już na pewno nie miała zamiaru zostawiać Ijumary na pożarcie tej przerośniętej niańce.
        Zachichotała cicho, słysząc o wypadaniu zębów, a później podniosła głowę, gdy odezwał się obcy głos w towarzystwie. Sytuacja coraz bardziej wymykała się spod kontroli, gdy spod płaszcza przybyłego wychynęła rękojeść miecza, a złodziejce niemal błysnęły oczy na myśl o rozróbie. Konflikt jednak wygasł tak szybko, jak się zrodził i Nigorie powróciła do rugania Rossa ku niezmiennemu rozbawieniu półelfki, zwłaszcza gdy przyciągnięto ją za dłoń bliżej. Pokusiłaby się nawet o rozdrażnienie bosmana jeszcze bardziej, ale akurat wtedy Ijumara stwierdziła, że nic zdrożnego nie robią, więc głupio było zachowaniem przeczyć jej słowom. Dopiero gdy Stranova oddalił się z podkulonym ogonem, Callisto przeniosła większą uwagę na ciemnowłosego przybysza. Przystojny. Co tu się ostatnio działo do diabła, pokusy ze wszystkich stron, czy po prostu ona za długo w lesie siedziała i zapomniała, jak ludzie wyglądają? Najważniejsze jednak, że sympatyczny i nienachalny, więc w odpowiedni na jego dworski ukłon dygnęła bez kpiny i spojrzała na Ijumarę.
        - Dziękujemy. I chyba pozwolimy, hm? – zamruczała z uśmiechem do swojej partnerki, po czym ujęła podaną jej dłoń.
        - Callisto – przedstawiła się i wskazała koleżankę. – Kapitan Ijumara Nigorie – dokonała pełniejszej prezentacji, by nie popełnić po raz kolejny błędu. Jej żebra były wystarczająco obite i kuksaniec łokciem od brunetki byłby niewskazany.
        - Aleh Lanti – przedstawił się w końcu brunet, całując obie dłonie. Dopiero teraz ujawnił się jego obcy akcent. Najwyraźniej wystarczająco długo przebywał na kontynencie, by mówić niemalże jak rodowity Alarańczyk, jednak w przypadku własnego miana, znajomego i pochodzącego ewidentnie spoza granic, mężczyzna zaczynał zaciągać śpiewnie, czym wywołał lekki uśmiech u Rashess.
        Obaw, co do tego, czy mężczyzna sobie z nimi dwiema poradzi, nie wyrażała na głos, i okazało się, że słusznie, bo radził sobie świetnie. Niezmiennie skoczna melodia nosiła całą trójkę po parkiecie, a wirujące rude i czarne włosy po raz kolejny przyciągały uwagę, tym razem już jednak nie tak nachalną. Wcześniej przybysz nonszalanckim gestem odpiął klamrę płaszcza i odrzucił go razem z mieczem jednemu z obserwujących parkiet towarzyszy, by nie krępowany przez własny oręż poprowadzić dwie upolowane damy. I tak jak nie raz jeden mężczyzna nie umiał odpowiednio poprowadzić w tańcu partnerki, sprawiając, że ta nudziła się lub wręcz opuszczała przedwcześnie parkiet, Aleh nie tylko okazał się dobrym tancerzem, co wręcz wymagającym, nawet mając dwie partnerki.
        Dziewczęta więc znów wirowały, podskakiwały, tupały, a raz nawet wpadły razem w ramiona Lantiego, który zaraz z uśmiechem odwinął je z powrotem na wyciągnięcie rąk. Wtedy Callisto dostrzegła zamieszanie, w którym udział brał niestety znajomy medyk i zmarszczyła delikatnie brwi. Nie tracąc rytmu wskazała Ijumarze spojrzeniem dyskutujących Kvasera z jakąś obcą kobietą, która rabanu robiła niczym przekupka na targu. Obserwacja sytuacji zajęła Rashess kilka chwil, podczas których wciąż bezbłędnie omijała w tańcu przeszkody i tylko jej rozproszone spojrzenie zdradzało podzielność uwagi. W momencie jednak, w którym wydawało się, że sytuacja zostaje zażegnana, Aleh najwyraźniej postanowił przywrócić obie panie do teraźniejszości i po kolejnym obrocie, nim w pełni odnalazły grunt pod nogami, ruszył z nimi biegiem z parkietu, prosto między stoły. Problem polegał na tym, że pomiędzy meblami było miejsce tylko dla jednej osoby, a puste ławy po bokach okazały się aż nazbyt sugestywne.
        Rashess spojrzała na mężczyznę zaskoczona, ale opcje były tylko dwie. Wyrwać się teraz lub kontynuować taniec na drewnianych siedziskach. A że Calli rzadko trzeba było do wygłupów namawiać, zaśmiała się tylko wesoło i zgrabnie wskoczyła na ławę, przebiegając po niej ze stukotem obcasów, prowadzona wciąż przez mężczyznę. Z zadowoleniem stwierdziła, że Ijumara również nie dała wytrącić się z równowagi i podjęła wyzwanie, pędząc na tych swoich zabójczych szpileczkach po drewnianej desce po drugiej stronie. Gdy jeden mebel się skończył, zaczął się następny i tym razem Lanti dołączył do swoich partnerek, wskakując na kolejny stolik.
        I za to Callisto kochała portowe knajpy. Nikt się nie awanturował (no, w każdym razie nie o to), nikt nie zrywał z oburzeniem. Wesołej przebieżce po stołach towarzyszyły tylko śmiechy i pełne zachęty okrzyki, podczas gdy siedzący przy ławach co najwyżej zabierali kufle spod pędzących w podskokach obcasów. Aleh zatrzymał się w końcu gwałtownie, ściągając dziewczyny za ręce do siebie i wymuszając przeskok na wspólny stolik, gdzie razem z muzyką zakończył taniec, przyciągając obie panie do siebie. Rashess zderzyła się ramieniem z Ijumarą i parsknęła wesołym śmiechem, gdy objęte wpadły w ramiona Lantiego. Łapiąc oddech i zarzucając czerwonymi włosami oparła głowę o ramię mężczyzny, chichocząc niepohamowanie.
        - Iju, uwielbiam cię – zawołała do brunetki przez wrzawę i ku ogólnej radości przechyliła się do niej i cmoknęła dziewczynę w policzek.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Kotołak przyglądał się przedstawieniu, które odbywało się nieopodal, i nie chodziło tu o tańczącą parę kobiet, które znał, bo te zostały już tak otoczone przez tłum, że musiałby wstać, aby dobrze je widzieć – Kelsier patrzył teraz na scenę, w której udział brała bliżej niezidentyfikowana kobieta o brązowych włosach, Kvaser, a także Blahos. Miał dziwne przeczucie, że to wszystko zostało ustawione przez lekarza „z papierem” po to, żeby Kvaser wypadł w złym świetle. Już od początku było widać, że obaj mężczyźni się nie lubili, więc Blahos mógł obmyślić to wcześniej i zapłacić kobiecie za to, żeby odegrała swoją rolę. Dlatego też zmiennokształtny przyglądał się temu z dystansem, a w jego oczach można by było nawet dostrzec, że uważa sytuację za podejrzaną. Zdziwiło go też trochę to, że dłonie dziewczyny były pokryte krwią, a wydawało mu się, że nie stało jej się nic, co spowodowałoby właśnie to. W każdym razie… rozmowa, która rozpoczęła się między tamtą trójką także była dość ciekawa. Plamy na nadgarstkach wyglądały na prawdziwe, jednak nie musiało to oznaczać, że odpowiadała za nie osoba, która była o to oskarżana. Zdawał sobie sprawę, że jego przeczucie nie jest bezbłędne, jeśli chodzi o ocenę różnych sytuacji, dlatego też nie brał za coś pewnego to, że ta sytuacja nie była przypadkowa.
Podszedł do kapłana i smokołaka, gdy lekarz i brązowowłosa udali się na górę. Może, gdyby jeszcze przez jakiś czas spoglądał w stronę schodów, zauważyłby podejrzanego jegomościa, który także poszedł tam, gdzie znajdowały się pokoje gościnne.
         – Hmm… Jaka jest szansa na to, że niechęć Blahosa do twojej osoby mogłaby sprawić, że cała sytuacja jest czymś, co sobie zaplanował, a nie przypadkiem? - zapytał kapłana. Mimo że mogłoby wydawać się, że pytanie to skierował tylko do niego, to i tak spojrzał jeszcze na smokołaka, chcąc też usłyszeć, co on sądzi na ten temat.
         – Po prostu należy rozważyć wszystkie możliwości… Może Blahos chciał, żeby takie wydarzenie w miejscu publicznym sprawiło, że ludzie zaczęliby patrzeć na ciebie nieprzychylnym okiem – dopowiedział. Dla niektórych mogłoby to brzmieć jak próba wytłumaczenia się, jednak Kelsier po prostu powiedział to, co mógł stwierdzić na podstawie krótkiej obserwacji relacji pomiędzy mężczyznami. Szybko można było stwierdzić, że obaj nie przepadali za sobą. Wiedział też, że nie był jedynym gapiem, bo tamta dziewczyna podniosła głos tak, że w jej stronę spojrzeli wszyscy, którzy mogli ją usłyszeć. Niektórzy nawet podeszli, bo może akurat siedzieli za daleko, żeby móc to obserwować ze stolika, a ciekawiło ich też to, cóż takiego się stało. Tyle dobrze, że tłum ten rozszedł się w momencie, w którym nie było już nic do oglądania.

Wyostrzony słuch kotołaka wyłapał pytanie zadane niemalże tuż obok. Odwrócił się w stronę stolika i zobaczył nieznajomego mężczyznę, który na pewno należał do grupy osobników, która zjawiła się w karczmie nie tak dawno. Kelsier przypomniał sobie, że jego uwagę zwróciły miecze, które częściowo wystawały spod ich płaszczy.
         – Ci goście też są podejrzani – powiedział cicho i dyskretnym skinieniem głowy wskazał na mężczyznę stojącego przy ich stoliku. Uszy zmiennokształtnego, co prawda, wyłapały jego głos i pytanie, jednak przez odgłosy karczmy i ludzi zajmujących stoliki nie wiedział, jak ono brzmiało. Natomiast widział, jak odzywa się do tych, którzy zostali przy stoliku, przy którym siedzieli oni.
         – Pojawili się tak… jakoś nagle. Nie wiem, czy jest to celowe, czy może przypadkowe, jednak każdy nosi przy pasie miecz, który praktycznie cały czas jest widoczny, nawet jeśli aktualnie widać wyłącznie rękojeść albo inny, nawet niewielki, fragment broni – dopowiedział, nadal mówiąc tak, żeby tylko Kvaser i Giarr go słyszeli. Nie miał zamiaru wspominać, że jego ubranie zostało specjalnie uszyte tak, żeby mógł ukryć w nim broń i sięgnąć po nią, gdyby sytuacja tego wymagała. Wiedział, że nie byłoby to możliwe, gdyby nie znał osoby odpowiedzialnej za strój, który miał teraz na sobie. Poza tym… akurat dzisiaj miał zamiar sięgać po ostrza dopiero wtedy, gdy będzie pewien, że nie poradzi sobie, jeśli będzie używał wyłącznie walki wręcz. Ogólnie zakładał, że nie stanie się nic, co będzie wymagało interwencji jego sztyletów. Z drugiej strony, już miał za sobą sytuację, której było dość blisko do tego, żeby zaczął używać czegoś, co ma ostrza… i truciznę także. Nikomu o tym nie mówił i, właściwie, nie był pewien, czy chce o tym z kimś porozmawiać. Tak, wcześniej powiedział Ijumarze, że powie jej o tym później, jednak teraz zaczął zastanawiać się, jak ubrać to w takie słowa, żeby nie zdradzić za wiele.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

        Kvaser zdecydowanie od bardzo dawno nie przeżył nocy podobnej do tej. Owszem, wracając do karczmy czasem wypił z kimś kufel piwa czy kieliszek wina, porozmawiał, ale nigdy nie zostawał zbyt długo, a przy narastającej atmosferze grozy albo wychodził zapalić fajkę, albo wracał do pokoju przygotować się na następny dzień, po raz kolejny uzupełniając zioła i układając inne medyczne wyroby. Tym razem było inaczej. Nie mógł tak po prostu odpuścić i wycofać się z zamieszania. Może nie był po brzegi wypełniony dobrocią, ale chyba wreszcie obrał sobie jakiś cel – zrobić wszystko by Blahos nie dostał się na statek kapitan Nigorie. Był to dobry uczynek nie tylko względem załogi „Kaprysu”, ale także dla samego Blahosa, którego odciągnie od wyrzucenia za burtę. Danek był jednak bardzo przebiegły i kto wie, może by zamącił w głowie całej załodze i postawiłby na swoim?
        Do czarodzieja doszło kolejne zmartwienie. Grupa, która niedawno, co wkroczyła do karczmy z mieczami, rozproszyła się po sali. To było gorsze niż kiedy siedzieli razem w kupie, bo pradawny nie mógł ich w żaden sposób kontrolować. Jeden z nich zresztą właśnie wesoło tańcował z Ijumarą i Callisto, kolejni dosiedli się do jego stolika, inni stanęli przy barze. Kvaserowi ewidentnie chciały opaść ręce, bo nie wiedział czy zająć się Blahosem oraz dziwną, podejrzana wspólniczką czy też może mieć baczne oko na tego, który podbijał parkiet. Najmniej martwił się o stolik, bo Wąs wydawał się być tak absorbującą towarzysko istotą, że z pewnością ochroni Clarrisę, która zresztą nie była zbyt rozmowna.
        - Ja też nie wiedziałem – odparł Giarrowi czarodziej wyraźnie starając się zorientować w każdej zaistniałej w karczmie sytuacji.
        Wówczas obok pojawił się kotołak. Z tego miejsca mieli dobry wgląd na każdy wyznaczony punkt potrzebujący szczególnej uwagi więc kapłan szybko doszedł do wniosku, że pomocna będzie obecność i zapewne umiejętności zmiennokształtnego... kimkolwiek z zawodu był.
Tak się niestety stało, że komentarz najemnika usłyszał jeden z klientów oberży, który od razu postanowił stanąć w obronie wielkiego lekarza.
        - Panicz Blahos to uczciwy człowiek! - krzyknął unosząc piwo dla wzmocnienia swoich słów.
        - Gdybyś wiedział czego dokonał! Ojeju, jakżem się źle czuł! A panicz Blahos przyszedł i pstryk! Po złym czuciu! A me sąsiadkę to nawet z tej no... aminy wyleczył.
        - Anginy... - poprawił Kvaser.
        - No przecież mówię! I taki eliksir, taki z ziół dał pannie Delafo, żeby gorączkę popołogową zbić.
        Tego już Kvaser nie zniósł. Okej, rozumiał – na kłamstwie da się zarobić i choćby miał wyjść na hipokrytę zrobi wszystko, by Blahos nie dostał tej posady... nawet jeżeli i sam czarodziej miałby jej nie dostać!
        - Ależ panie, cóż pan gada! - odpowiedział rozbawiony czarodziej.
        - Ploty słyszę, że niby zaplanował to wszystko, a nie, że przypadek! Panna cię tu nieźle zrugała hah! A teraz rozpowiadać macie, że to kłamstwo? Że stoi za tym szanowny Danek Blahos?
        Czarodziej zaśmiał się w głos, a klient spojrzał nieco zdezorientowany na uzdrowiciela.
        - Tak, zaplanował. Zaplanował, że tu przyjdzie, bo mówił, że nie przyjdzie a przyszedł. Nie o panienkę się tu rozchodzi. Panienka to wszak przypadek i mój spór, prawda?
        - A ta niechęć? Coście mówili o niechęci i że zemsta - spytał podejrzliwe jegomość.
        - Bośmy zgrzyt mieli, dlatego przyjść tu nie chciał. Kłótnia o głupoty – tłumaczył z niebywałą lekkością Kvaser.
        - Ej, ej! Ja żem słyszał, jak ten tutaj powiada, że panicz Blahos zniesławić ino pana miał!
        Kapłan cmoknął kilka razy machając głową, jakby zaszło wielkie nieporozumienie.
        - Zaszło wielkie nieporozumienie - powiedział już znacznie poważniej kapłan, po czym objął gościa wokół ramienia i pochylając się do niego kontynuował. - Pokłóciliśmy się tak, że o zniesławienie było łatwo. „Jadeitowa Łuska” to karczma niezwykle znana, a przyjść panicz Blahos nie chciał, bo ten zgrzyt pamiętał. A tu proszę! Nieplanowanie się zjawił, a niech pan na mnie spojrzy, w klapkach i w spodniach przewiązywanych sznurem, tak go witam! No na zgodę, kieliszeczka się napijemy, albo i na zdrowie, bo to jeden nie zaszkodzi, prawda?
        Ostatni argument wybitnie przemówił do wzburzonego klienta. Od razu się uspokoił i ów gość odszedł, a promienna twarz Kvasera zelżała. Przynajmniej jednego wścibskiego się pozbył. Co miał jednak odpowiedzieć Kelsierowi? Kapłan nauczony doświadczeniem wolał nie przytakiwać na niepotwierdzone prawdy. Jeżeli teraz by przyznał rację kompanowi Ijumary, to równie dobrze mógł odstawić dobrze rozegraną rozgrywkę na bok. Szczególnie, że temu wszystkiemu przyglądał się Giarr. Wiedział, że same słowa nie wystarczą na Blahosa. Nogami i rękoma zaprzeć się może ta ranna brunetka, że nie kłamie i kto na polu tej bitwy poniesie porażkę? Oczywiście, że Kvaser, bowiem sławniejsza od sławy jest zniesławienie.
        - Cóż, panie Kelsier. Mogę tylko rzec, że zaszło nieporozumienie. Leczę wyłącznie ziołami, a rany zszywam igłą oraz nicią chirurgiczną. Nie praktykuję cudawianek z pogodami ani magicznymi eliksirami. Wolę sprawdzone „babcine” i mniej babcine metody. Uczyłem się wszak w świątyni, a nie u wiedźm – odparł wyraźnie rozbawiony sytuacją czarodziej.
        - Giarr, wybacz za to zamieszanie, ale sam chyba mało z niego rozumiem – zwrócił się do jaszczura by załagodzić sytuację. - Niech pan Blahos o nią zadba, zaniosę mu igły i wrócę by się nie naprzykrzać – dodał pokojowo kapłan.
        Kvasir jeszcze na chwilę spoglądał na tłum w karczmie. Uważnie słuchał uwag Kelsira. Pradawny zastanawiał się czy może nie o to właśnie poszła wcześniejsza sprzeczka przy barze – między klientami z bronią a pracownikami karczmy.
        Giarr coś mruknął w odpowiedzi, dziewczęta właśnie wskoczyły na stół i to był chyba dobry moment na to by załatwić sprawę z Blahosem. Im więcej hałasu, tym mniej krzyku.
        - Nie ujmując tu nikomu, ale połowę tej karczmy wypełniają podejrzane typy. Tam siedzi łysy opryszek z blizną na pół twarzy, a tam kobieta oblizująca niepokojąco nóż po zjedzonym kawałku udźca.
        Mimo emocjonalnego wypatroszenia czarodziej miał odrobinę intuicji do przejmowania pałeczki w rozmowie w odpowiednim momencie. Nie chciał bagatelizować sprawy z dziwnymi gośćmi lokalu, ale też nie dali mu powodu do tego by stał i się na nich gapił, bo to wręcz prosiło się o obicie mordy. Poza tym, Kvaser miał w towarzystwie Kelsiera, który był czujny na takie sytuację więc mógł na chwilę odejść. Kapłan odchylił się do tyłu prostując kark i rzucił do kotołaka:
        - Miej na nich oko, a ja zaraz przyjdę – szepnął tak, by usłyszał go tylko zmiennokształtny.
        Kvasir poprawił koszulkę i otrzepał ręce, po czym skierował się do Giarra, choć w ostatnim momencie ugryzł się by nie zabrzmieć ironicznie.
        - Idę zanieść panu Blahosowi igły do zszycia rany.
        W kącie pozostawił swój kostur, a zrobił to nie bez powodu, choć wyglądało jakby kapłan o nim całkowicie zapomniał. Wszak to tylko badyl! Badyl, którzy doprowadzał czarodzieja do szału, ale przynajmniej na coś się przydawał w takich momentach i był bardzo nieuczestniczącym w zdarzeniach obserwatorem (prócz tego jednego incydentu!).

        Kvaser skierował się w stronę pokoi gościnnych, ale nim zaszedł do swojego wynajętego pokoiku... postanowił zdjąć drewniaki i podkraść się do Blahosa oraz nieznajomej. Czarodziej nadstawił uszu i słuchał... słuchał i słuchał, ale właściwie niczego się nie dowiedział. Oboje gawędzili o mało istotnym sprawach, które wcześniej poprzedzone były omówieniem ran oraz dolegliwości. W oczekiwaniu na igły Blahos starał się najwidoczniej uspokoić ranną, przez co kapłan nagle zwątpił w samego siebie.
        „Nie daj się w to wciągnąć!”, potrząsnął głową pradawny, a gdy uniósł wzrok dojrzał w tym towarzystwie kogoś jeszcze. Jednego z mężczyzn z uzbrojonej szajki, który teraz uzbrojony był po pachy... w kieliszki i wino.
        Oboje na siebie spojrzeli i podejrzany przez Kvasera typ chciał już rozegrać akcję „Ach, ojej! Znalazłem się tu tylko przypadkiem”, ale uzdrowiciel wstrzymał go ruchem dłoni. Postanowił wykorzystać niezapowiedzianego obserwatora i jako tako, w miarę zrozumiałe, dał mu znać aby jeszcze chwilę poczekał.
        Czarodziej skierował się do swojego pokoju, zakładając już geta, żeby Blahos usłyszał jego kroki. Przyniósł lekarzowi wymagany sprzęt medyczny oraz kilka dodatków, jak bandaże czy spirytus do oczyszczenia rany. Kobieta zdawała się chcieć zniszczyć pradawnego samym wzrokiem. Nic się nie odzywała, a kapłan zdołał przyjrzeć się nieznajomej.
        Miała ludzkie uszy oraz kilka zdradzających wiek zmarszczek. Była człowiekiem. Kobietą w wieku ponad trzydziestu lat, bliżej czterdziestu, a on ostatnie siedemdziesiąt przesiedział u Jevona. Ktoś go tu chce ewidentnie wycyckać z interesu. Ktoś siedzący tuż obok niego, z blond lśniącą czupryną.
        Kvaser jednak nie miał w planach się zdradzać. Sam wyglądał na około trzydziestoletniego mężczyznę więc nie mógł nagle wypalić, że jest czarodziejem mającym ponad pół wieku. Poza tym, największą siłą jest wiedza.
        - Jak się czujecie? - spytał Kvaser podając Blahosowi bandaże.
        - To cię akurat nie powinno obchodzić. Strach używać twojego sprzętu... Panie Blahos, czy ono na pewno nie jest zaczarowane?
        - Spokojnie. Przecież wszystko będzie się dziać na oczach jego i moich. Masz tu tylu świadków, że jeżeli jest prawdą, co mówisz Zoel, od razu wyciągną konsekwencje.
        - Nie będę się naprzykrzał. Przyniosłem tylko to, co potrzebne i odejdę.
        Blahos podniósł oczy na kapłana. Ich spojrzenia na chwilę się ścięły. Wzrok Kvasira był nadzwyczaj spokojny. Danek miał wrażenie, że jego rywal jest zbyt pewny siebie w tak nerwowej sytuacji. Jasne i badawcze oczy doktora zaraz wypełniły się radością.
        - Nie chcesz się czegoś nauczyć? - zaśmiał się żartobliwie Blahos.
        - Nie chcę narobić więcej szkód, panie Blahos. Pozwolicie...
        Lekarz przytaknął puszczając wolno Kvasera, który wyszedł z pokoju gościnnego pozostawiając ciekawskiego obserwatora samemu sobie. Kapłan nawet nie spojrzał w stronę "podejrzanego gościa" z kieliszkami. Na rękę mu było mieć świadka od wszystkiego. Gdy Kvaser wrócił na salę, Blahos spojrzał na Zoel i mruknął.
        - Tylko mi zaufaj.
        A ona odpowiedziała mu skwaszoną miną.

        Siedząca ze skrzyżowanymi rękoma Clarisse, ze stoickim spokojem spoglądała na tańczące dziewczęta. Wąs bardzo intensywnie prowadził rozmowę (a może w większości monolog) przy stoliku, ale wyraźnie nie przeszkadzało to sterniczce. Odpowiadała na tyle, by Wąs poczuł się słuchany i zobowiązany do kontynuowania dialogu. Wnet na pustym krzesełku pojawił się kolejny mężczyzna. A niech to. Clarisse miała dzisiaj branie, a nic nie robiła albo stanowiła jakieś dobre centrum informacji.
        Kobieta powoli spojrzała na mężczyznę nie ukrywając perfidnego wzroku, który zbadał i na pewno zapamiętał jego twarz.
        - Zależy. Co chcielibyście wiedzieć? - odparła, jak zawsze pewnym siebie głosem Clarisse. - Dwoje lekarzy. Jeden po świetnych szkołach, drugi po świątyni – wzruszyła ramionami sterniczka zdradzając nieszkodliwe informacje.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Jak wiele tego typu rzeczy, tak i wpływ Callisto na dobre maniery panny Nigorie można było oceniać w dwojaki sposób. Dla Stranovy był on zdecydowanie zgubny, lecz Iju była przeszczęśliwa mogąc spędzać z nią czas - doskonale się bawiły, a na dodatek ognistowłosa towarzyszka dodawała jej odwagi w momentach, gdy zaczynało jej tego gwałtownie brakować. Jak na przykład wtedy, gdy zorientowała się ile osób na nie patrzy. Zupełnie nie przemyślała tego posunięcia! Chciała udowodnić Calisto, że to ona jest warta jej uwagi a nie jakiś tam smokołak, ale że zaraz wszyscy się tym zainteresują, to już jej umknęło na etapie planowania. Jak dobrze, że rudowłosa ją wsparła - w tym momencie jak i później, gdy kłóciła się z Rossem. Chociaż akurat przed swoim wielkim bosmanem potrafiła się obronić - mimo swej postury i niejednej wygranej bójki w karczmie Stranova stawał się dziwnie miękki w kontaktach ze swoją panią kapitan i łatwo było go zakrzyczeć. Nie byłaby nawet potrzebna interwencja tego nieznajomego, poradziłaby sobie sama, tylko z mentalnym wsparciem Callisto.
        A skoro już mowa o nieznajomym, to ten szybko zyskał imię - Aleh Lanti, jakże ładnie. I jak ładnie umiał się zachować! Pani kapitan dygnęła w odpowiedzi na jego ukłon i zaraz zerknęła na półelfkę, która również na nią patrzyła. Uśmiechnęła się do niej, a w jej oczach widać było iskierki szczęścia.
        - No tak, skoro tak ładnie prosi… - odparła niby nonszalancko, ale wystarczyło na nią spojrzeć, by odczytać z mowy jej ciała “tak, tak! Koniecznie, chodźmy!”. No i jeszcze Callisto tak ładnie ją przedstawiła, nazywając ją kapitanem, co cieszyło każdego, kto miał swój własny statek.
        - Wystarczy Ijumara - powiedziała jednak Alehowi, bo przecież tytuły tytułami, ale skoro mieli się ze sobą dobrze bawić, nie mogli sobie “panować” ani “kapitanować”.
        Na tym jednak rozmowy się zakończyły i w końcu cała trójka poszła w tany. Chociaż ich trio znowu było na tyle egzotyczne by przyciągać spojrzenia, nikt nie tworzył już kółeczek i nie klaskał - odprowadzano ich jedynie spojrzeniami, w których widać było czasami zgorszenie, czasami zazdrość, a czasami rozbawienie. Wielu panów chciałoby pewnie być na miejscu Aleha, kobiety zaś miały wypieki na twarzy na myśl o tego typu drobnej przygodzie… Chociaż akurat w Jadeitowej Łusce bywalczynie nie takie rzeczy już przerabiały.
        Ijumara zaś po raz kolejny mogła się zapomnieć w tańcu i nie myśleć o tym jak patrzyli na nią inni. Zdarzało się, że wybuchała głośnym, radosnym śmiechem, tak typowym dla nastoletniej dziewczyny w doskonałym nastroju. Zawsze gdy w tym momencie spoglądała na Aleha, ten uśmiechał się do niej szeroko z ogromną pewnością siebie… I to sprawiało, że spłoniona szybko odwracała wzrok, z reguły na Callisto, która wyglądała po prostu ślicznie tak wirując z wdziękiem i cieszyła oczy jak mało kto. Podczas jednej z takiej wymiany spojrzeń półelfka dyskretnie zwróciła uwagę Ijumary na to, co działo się poza parkietem. Pani kapitan nie zwracała na to do tej pory, bo za dobrze się bawiła, teraz jednak gdy nadarzyła się okazja, obróciła na moment wzrok we wskazanym kierunku, akurat by zobaczyć sam kulminacyjny moment kłótni między nieznajomą kobietą i Kvaserem, między którymi rolę mediatora pełnił Blahos. Z jednej strony ją to zaciekawiło, a z drugiej zaniepokoiło, bo przecież jeden z nich miał wkrótce dołączyć do jej załogi, a skoro już teraz była świadkiem takich incydentów, to może powinna przemyśleć czy na pewno medyk w klapkach był dobrym kandydatem? Ileż by dała, aby tam podejść i dowiedzieć się co konkretnie zaszło i czego dotyczyła kłótnia… Alehowi jednak najwyraźniej nie podobało się to, że obie jego partnerki nagle straciły nim zainteresowanie i sprawił, że znowu wróciły myślami na parkiet - Ijumara pisnęła, gdy podczas brutalnego powrotu do rzeczywistości prawie straciła równowagę, ale zaraz ją odzyskała, bo w końcu dzięki całemu życiu spędzonemu na morzu przewrócenie jej było prawie niemożliwe. Nim jednak porządnie rozeznała się w sytuacji, Lanti nagle postanowił zgotować im niespodziankę i biegiem ruszył w stronę sali… Nigorie wyglądała na zaskoczoną, ale nie wahała się ani chwili: nie mogła przecież stchórzyć, to by zepsuło jej wizerunek. Gdy więc było już za późno na zmianę zdania, Ijumara ponownie zapiszczała jakby wylano na nią kubeł zimnej wody i z gracją wskoczyła na ławę. Ktoś siedzący po drugiej stronie wydał z siebie okrzyk zachwytu, kto inny zaś zagwizdał zaczepnie. Pani kapitan zaś pędziła przed siebie bez zastanowienia, bo gdyby tylko zaczęła analizować swoje ruchy, zaraz zachwiałaby się na tych swoich szpilkach i mogłoby to się skończyć dla niej nieszczęściem. Wiedziała co prawda, że dla prawdziwego wilka morskiego brak nogi czy utykanie to nie grzech, ale ona była kobietą, nie mogła sobie na to pozwolić!
        I w końcu piosenka się skończyła. Lanti był już przy swoich partnerka na stole i zatrzymał je, łapiąc obie w pewne, męskie objęcia. Ijumara odetchnęła, kładąc wolną dłoń na dekolcie, po czym spojrzała na Callisto i Aleha i zachichotała.
        - Ja ciebie bardziej! - odpowiedziała dziewczynie, gdy ta zapewniła ją o swoim uwielbieniu. Z czułościami nie pozostała dłużna, zaraz przytrzymała ognistowłosą by ta jej nie uciekła i dała jej bardzo delikatnego całusa w usta. Lanti zaś stał tuż obok i gapił się na nie z cwaniackim uśmieszkiem zadowolenie przyklejonym do ust, jakby wygrał właśnie złoty los na loterii.

        W tym samym czasie na progu sali stało dwóch marynarzy z Kaprysu, którzy wracali do swojej grupy po tym, jak wyszli na dwór zapalić. Nawet by nie zajrzeli do drugiego pomieszczenia, gdyby nie dotarł do ich uszu naprawdę znajomy pisk ich pani kapitan… A potem zagapili się na nią i jej rudą koleżankę tak bardzo, że stali i patrzyli aż do końca utworu.
        - Łał… - mruknął jeden z nich, młody jeszcze i głupi. Jego towarzysz odchrząknął.
        - Dobrze, że Ross tego nie widział - zauważył. I w tym akurat momencie dziewczyny zaczęły dawać sobie buziaki na oczach wszystkich.
        - Oj bardzo dobrze, że tego nie widział! - poprawił się marynarz.

        Tymczasem stolik towarzystwa Ijumary znowu gwałtownie opustoszał i został przy nim jedynie Wąs i Clarisse. To był kiepski moment na zadawanie pytań, lecz mężczyzna o szczurzej twarzy i tak spróbował… I niestety nie uzyskał specjalnie rozbudowanej odpowiedzi. Nie należał jednak do osób, które łatwo się poddawały.
        - No tak… - mruknął. - To akurat nie było trudno zgadnąć…
        Nieznajomy jeszcze chwilę próbował ciągnąć towarzystwo za język: pytał co stało się tej kobiecie, kto był winny i skąd pewność, że mówiła prawdę albo że Kvaser był niewinny. Nie uzyskał jednak specjalnie satysfakcjonujących odpowiedzi i gdy tylko dotarło do niego, że nic nie wskóra, szybko się wycofał. Gdy wrócił do swoich kumpli, dało się usłyszeć krótki komentarz “to nie oni”.

        Giarr zaś kręcił tylko głową w niedowierzaniu, jakby coś się w nim zacięło i nie mógł przestać. Najpierw kapłan, którego zdawało się, że zdążył już całkiem dobrze poznać, został posądzony o błąd w sztuce, potem z rozbrajającą szczerością powiedział, że zaszło nieporozumienie, ale w gruncie rzeczy nie ma pojęcia o co chodzi, a na koniec jeszcze ta rozmowa na temat Lantiego i jego towarzyszy…
        - Wiem, wiem… - przyznał Giarr. - Ale na tych to nic nie poradzę - oświadczył, spoglądając na Aleha, który z Iju i Callisto tańczył na stole. Teoretycznie w Łusce krzywo patrzyło się na uzbrojonych gości, którzy na dodatek przychodzili tak licznie, ale tych akurat wszyscy tu znali, co nie znaczyło wcale, że ich lubili. Giarr na ten przykład za nimi nie przepadał, co innego jednak niektórzy barmani. Nawet ta kłótnia sprzed chwili była raczej bardzo osobliwą przyjacielską przekomarzanką niż faktyczną awanturą, gdyż czego by nie mówić o ludziach Lantiego, za wszystko co zamawiali, płacili bardzo godnie, a jeśli dostali coś ekstra, to i taka była zapłata.

        Nikt tak naprawdę nie wiedział, że katastrofa od samego początku wisiała w powietrzu. Czysty przypadek sprawił, że dwie kłopotliwe grupy bawiły się w dwóch różnych częściach sali, chociaż przyszły prawie jedna po drugiej. Szczęście nie mogło jednak trwać wiecznie, co więcej, i tak wyglądało na to, że los był wyjątkowo łaskawy, zważywszy, że noc nie była już taka młoda i jeśli się nie zamarudziło, był czas dobrze się zabawić nim… No właśnie.
        W progu sali, gdzie bawiła się Iju i jej towarzysze, stanął jak wryty mężczyzna o śniadej cerze, pełnych wargach i szerokich nozdrzach mieszkańca gorącej pustyni. Jego wzrok utkwiony był w stojącej na stole trójce - Alehu, Callisto i kapitan Nigorie. Z początku wyglądał na zaskoczonego, a chwilę później na złego. Jego towarzysze zerkali między nim a futryną by sprawdzić, co też tak rozeźliło ich kumpla i widać było pewien złowrogi błysk w ich oczach.
        - LANTI! - ryknął nagle ciemnoskóry mężczyzna, przykuwając uwagę wezwanego, do tej pory skupioną na towarzyszących mu dziewczynach.
        - Kurw… - zaklął szpetnie Aleh. Panowie najwyraźniej bardzo dobrze się znali.
        Ta krótka wymiana zdań była jak magiczne zaklęcie. Wszyscy ludzie Lantiego w mgnieniu oka dobyli swojej broni i rzucili się w stronę wdzierającej się na salę grupy ciemnoskórego draba. Wystawiony na widelcu Aleh nie zdążył nawet dobyć miecza, gdy w jego stronę poleciał rzucony gdzieś z dołu nóż. Mężczyzna wiele się nie zastanawiając odepchnął od siebie obie dziewczyny, by przypadkiem nie oberwały, po czym sam ledwo odskoczył. Pozostawanie na blacie byłoby wyjątkowo nierozsądne, dlatego Lanti zeskoczył i wmieszał się w tłum, gdzie już bójka trwała w najlepsze. Zawsze tak było. Jedni sympatyzowali z drugimi, każdy miał tu jakiegoś kolegę, każdy bronił się gdy został zaatakowany albo chociaż szturchnięty, niektórzy szukali guza dla czystego sportu…
        A w tym wszystkim były też takie gwiazdki jak Ijumara. Jej na walce nie zależało, nie w tych butach. Bić się zresztą nie umiała, znała kilka szermierczych ruchów i to tyle. Gdy więc Lanti zepchnął ją ze stołu - miała pecha, że tuż za nią blat gwałtownie się kończył - z krzykiem spadła między ludzi i jedyne co mogła zrobić, to odsłonić się przed ciosami, które jednak nie nadeszły. Gdy ośmieliła się spojrzeć, dostrzegła jakiegoś zaskoczonego mężczyznę, na którym wylądowała. W pośpiechu pozbierała się z niego i rozejrzała szukając jakiejś znajomej twarzy, lecz jak na złość nikogo nie dostrzegła. Nie była to pierwsza taka sytuacja w jej życiu, więc wiedziona doświadczeniem zaczęła przedzierać się w stronę baru, bo tam zawsze był ktoś, za kim mogła się schować. Ledwo jednak uszła kilka kroków w tym chaosie walki “wszyscy przeciwko wszystkim”, ktoś złapał ją od tyłu za włosy. Nigorie krzyknęła boleśnie, a chwilę później jeszcze głośniej wrzasnął lekkomyślny napastnik, gdy pani kapitan w odruchu samoobrony wbiła mu szpilkę w stopę. Chwilę później Iju była już daleko.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Rudowłosa półelfka nie stąpała po tym świecie aż tak długo, ale miała chyba szczęście (lub pecha), bo poznała wyjątkowo wiele różnorodnych osób, zarówno pod względem rasowym, jak i osobowościowym. Nie zawsze ta inność była dobra, nie raz przechylając się bardziej na stronę, gdzie inni użyliby określeń „niebezpieczny”, „groźny”, czy „dziwny”, jednak Calli ceniła sobie wszelką odmienność i łatwo dawała się pociągnąć takim nieszablonowym indywiduom.
        Ijumara zaś, o dziwo, nie była wcale oryginalna. I to nie w złym sensie, a obiektywnie. Była człowiekiem, młodą dziewczyną, której sposób bycia nie odbiegał bardzo od zachowania jej rówieśniczek i właściwie jedynie stanowisko, które pełniła – samodzielnego kapitana statku – wyróżniało ją spośród innych. Ale właśnie te drobne detale, pozornie niewielkie zmiany w reakcjach i zachowaniu, które odróżniały ją od innych jej podobnych panien, sprawiały, że cała postać młodej Nigorie była absolutnie urzekająca.
        Na komplementy rumieniła się, jak każda dziewczyna, ale zaraz też wydymała karminowe usta domagając się większej uwagi, lub właśnie buntując przeciwko ocenianiu jej po wyglądzie, gdy w grę wchodziła jej profesja, jako kapitana, co tak podkreślała. Była uparta i butna, jak nastolatka, ale w tak ujmujący sposób, że nawet tupanie butem na obcasie wywoływało jedynie uśmiech na twarzy „ruganej” w ten sposób osoby, lub respekt, gdy do kompletu otrzymywało się wściekłe iskry sypane szczodrze z oczu. Widać było ogrom jej zdolności, jeśli chodzi o ocean i żeglowanie, i Nigorie tą wiedzą chętnie się przechwalała, nieraz pewnie jawnie wyolbrzymiając, ale i to znów było raczej interesujące i urzekające, przydając jej sympatii, niźli odstręczające czy będące przejawem arogancji. Z obu stron ratowało ją bowiem doświadczenie i młodość, wzajemnie się równoważąc i broniąc, odpierając niemalże każdą ludzką nieprzychylność. Dziewczyna była naturalnie piękna, a i tak skupiała ogromną uwagę na swoim wyglądzie, jednak nie można było określić jej próżną. Mimo to stroje i fryzury brunetki nie były tylko ładne, ale wręcz oszałamiały (nawet, nie pojmującą w ogóle idei mody, Rashess!), jakby stanowiąc odrębny byt, wciąż jednak pozostając satysfakcjonująco praktycznymi.
        Gdyby więc Callisto miała powiedzieć, co aż tak bardzo jej się w Ijumarze podoba, pewnie kilka razy otworzyłaby i zamknęła usta, ostatecznie jedynie wzruszając ramionami z uśmiechem i zwyczajnie wskazała na dziewczynę dłonią, jakby to miało wyjaśnić, dlaczego nie może oderwać od niej wzroku.
        No właśnie, pobudka Ruda, całują!

        Półelfka zaśmiała się wesoło, gdy jej towarzyszka nie pozwoliła tak szybko umknąć i tylko uniesionymi brwiami wyraziła swoje zaskoczenie na tego publicznego całusa. Nie chciała jednak speszyć Nigorie, wiec tylko przytuliła jej policzek dłonią, nie przedłużając czułości i zwyczajnie pozwoliła się cmoknąć; oczywiście ku ogólnej radości oraz tej szczególnej, obejmującego je wciąż Aleha, któremu dała delikatnego kuksańca łokciem w bok, by nie myślał, że coś mu się z tych wyznań skapnie.
        Zabawna i beztroska atmosfera szybko jednak stężała, gdy do uszu wszystkich dobiegł okrzyk, którego ton był do bólu jednoznaczny – kłopoty. Wyczulona na świsty pocisków Callisto odwinęła się w stronę napastnika, słysząc lecący nóż, ale nic więcej nie zdążyła zrobić. Lanti bohatersko odepchnął od siebie obie dziewczęta, by przypadkiem nie dostały przeznaczonego dla niego ciosu, lecz pechowo odrzucił je od siebie na przeciwne strony ławy, gdzie zamieszanie trwało już w najlepsze. To niesamowite, jak szybko mężczyźni potrafią się zmobilizować do bitki, wystarczy im jeden bodziec, a tych było aż kilkanaście – towarzysze czarnoskórego ruszyli w tłum z takim zapamiętaniem, że gdy elfka i kapitan lądowały w tłumie, ten zwarł się już w mniej lub bardziej czystej walce.
        Szczęście w nieszczęściu, że nie runęła boleśnie tyłkiem na ziemię, a wpadła na jakiegoś typka, który na szczęście w pierwszym odruchu złapał lecącą na niego dziewczynę, zamiast wbijać jej coś ostrego w brzuch.
        - Dziękuję! – rzuciła krótko, przekrzykując wrzawę i stanęła na własne nogi, a jej bohater tylko skinął głową i wrócił do walki, zamachując się na kogoś taboretem.
        Callisto rozejrzała się szybko, poszukując odruchowo swoich towarzyszy, a mając pewne priorytety, najpierw spojrzała na drugą stronę stołu, szukając Ijumary, wiedząc, że Kelsier na pewno sobie poradzi. I chociaż wolałaby nie być w skórze tego, któremu będzie się zdawało, że pani kapitan jest łatwym łupem to wiedziała, że właśnie na taki wygląda, więc zwyczajnie poczuła się w obowiązku pomóc jej w miarę swoich możliwości. Nie przejmując się więc już niczym, wskoczyła na ławę, a później stół, sprawnie zbiegając po jego drugiej strony i lądując na ziemi już na własnych nogach. Uchyliła się przed zamachem jednego z walczących - nieskierowanego nawet na nią, tylko niestety stanęła na linii ciosu - i przemknęła pod ramieniem mężczyzny, dobiegając do koleżanki akurat, gdy ta najpierw krzyknęła z bólu, a później wbiła ostrą szpilkę w stopę swojego oprawcy.
        Rashess nie mogła powstrzymać parsknięcia śmiechem, gdy później musiała wręcz dziewczynę dogonić, gdy ta pędziła w stronę wyjścia. Ruda również się do bitki nie paliła, swoje już dzisiaj dostała, a nie była też po żadnej stronie, więc obrywali tylko ci, którzy postanowili zatrzymać ją, lub Ijumarę, a taki oryginał właśnie się trafił, wbiegając między dziewczyny i łapiąc kapitan za ramię, szarpnął ją w swoją stronę.
        - Hej! – zawołała nadbiegająca z tyłu Calli i gwizdnęła donośnie, a zaskoczony mężczyzna obrócił się w jej stronę, wciąż zaciskając dłoń na ramieniu Nigorie. Puścił ją jednak w tym samym momencie, gdy niepozorna czerwonowłosa dziewczyna zamachnęła się i sprzedała mu perfekcyjny prawy sierpowy prosto w szczękę. Cios był za słaby na nokaut, jednak wciąż doskonały, posyłając mężczyznę na bok, ale dziewczyna zaklęła pod nosem, potrząsając obolałą dłonią. Ależ miał twardy pysk!
        - W nogi! – zachichotała, wymijając zataczającego się marynarza i złapała Marę za rękę, ciągnąc ją znów w stronę w wyjścia.
        Szybko wydostały się z tłumu, który z jakiegoś powodu zaczął się nagle rozstępować, a im bliżej wyjścia były, tym głośniejsze stawały się krzyki, coraz mniej przypominając odgłosy zwykłej bijatyki.
        - O cholera… - westchnęła półelfka w biegu, przyspieszając i ciągnąc za sobą Ijumarę. Wiedziała co się stało i musiała zdążyć, nim…
        - KELPIE!
        - Szlag by to – mruknęła, wypadając w końcu w prześwit, powstały pomiędzy wejściem do karczmy, a półkolem utworzonym z gwałtownie uciekających w głąb pomieszczenia ludzi.
        Na samym środku, niczym na scenie, stał bowiem Thor w swojej najgroźniejszej krasie. Wielkie cielsko niemal przysłaniało światło drzwi, a zjeżona niemal do pionu sierść tylko wspomagała ten efekt, gdy wilk łypał na wszystkich dzikim spojrzeniem żółtych ślepi, wspierając się na rozstawionych szeroko masywnych łapach. Uszy przytulone były do karku, wysunięty i pochylony nisko pysk rozwarty w gardłowym warkocie, wyszczerzone kły lśniły w blasku lamp oliwnych rozstawionych w karczmie, a w ślinie, która skapywała na deski można byłoby utopić kocię. W końcu wściekłe spojrzenie spoczęło na półelfce, a ta odruchowo schowała za siebie Ijumarę. Thor nigdy nie zaatakowałby kogoś jej bliskiego, ale Nigorie dopiero poznali, a wilk w amoku niespecjalnie się rozdrabnia.
        - Thor… - zaczęła ostrożnie, zbliżając się o krok do wilka.
        - CZY TY MUSISZ ZAWSZE PAKOWAĆ SIĘ W KŁOPOTY!?
        - Nie warcz na mnie! – odpyskowała odruchowo, zapominając na moment, że ma wilka uspokoić, a nie tylko wkurzyć jeszcze bardziej, a ten właśnie uderzył znów we wściekły warkot. Szybko złagodziła głos, przemawiając jednocześnie na głos i mentalnie. – To nie moja wina. To ktoś inny się bije.
        - Tu wszyscy się biją.
        - Tak to jest już w knajpach. Spokojnie Thor, wyjdźmy na zewnątrz, straszysz ludzi.
        - I dobrze.
        - Niedobrze, bo później znów będziemy musieli uciekać, tak?
        - To uciekniemy – burknął groźnie, ale sierść na jego grzbiecie zaczęła układać się powoli, a długi jęzor oblizał pysk z piany.
        Wilk powoli się prostował, chociaż nadal stanowił zagrożenie i właśnie to dostrzegł zbliżający się do nich Giarr. Spojrzał najpierw pytająco na Callisto, ale jego dłoń spoczywała na rękojeści miecza, który znalazł się nagle u jego pasa. Dziewczyna zmarszczyła brwi i pokręciła przecząco głową, wyciągając dłoń w jego stronę, by powstrzymać go gestem. Thor tylko dla niej był łagodny, na swój sposób oczywiście; każdego innego w tej chwili gotów był rozszarpać z przerażającą łatwością, nie bacząc na konsekwencje ani zdanie Kelpie, której bronił, czy tego chciała czy nie. Zwłaszcza, że już wcześniej zdenerwowała go tą akcją z łapą.
        - Thor, wychodzimy – zakomenderowała, a basior warknął jeszcze raz i odsunął się.
        - Ty przodem, szczeniaku.
        Calli skinęła głową i objęła mocno Ijumarę w pasie, prowadząc ją w stronę wyjścia, pod czujnym spojrzeniem wilka. Widać jego uwielbienie do ładnie pachnącej dziewczyny nieco zmalało, gdy ta stała się jednym z powodów, dla których jego szczeniak znów znalazł się w zagrożeniu. A przynajmniej tak rozumował wilk. Dopiero gdy dziewczęta znalazły się poza karczmą, basior wyprostował się i niedbałym truchtem wybiegł za nimi, mijając je po drodze i kierując się już w stronę statku. Przynajmniej o to nie musieli się kłócić.
        - Wszystko w porządku? – zapytała, puszczając Nigorie i odgarniając jej kosmyki z twarzy spojrzała na nią poważniej niż zwykle. Zaraz też obejrzała się na wejście, gdzie Giarr wrócił do przywracania porządku. Czekała jeszcze aż pojawi się Kelsier i może Clarisse, Kvasir i Blahos, skoro chcieli dołączyć do załogi.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Sytuacja w karczmie zmieniła się naprawdę szybko — w jednej chwili grała muzyka, ludzie tańczyli i klaskali w jej rytm, a Callisto i Ijumara biegały po stołach razem z mężczyzną, którego poznały przed chwilą… a w drugiej zaczęła się bijatyka. Gdyby później komuś o tym opowiedzieć, to uśmiech na pewno zagościłby na ustach każdego, kto usłyszałby, że jej przyczyną był stół. Tak, chodziło o długi mebel, przy którym najwidoczniej ucztowali mężczyźni, którzy nie przepadali za osobą tańczącą z dziewczynami. Kelsier, po skończonej rozmowie z Kvaserem i Giarrem, znowu skierował się w stronę ich stolika. Jednak nie posiedział tam zbyt długo, bo rosnące zamieszanie sprawiło, że kotołak postanowił wycofać się na zewnątrz. Nie miał zamiaru brać w tym udziału, bo nawet nie wiedział, o co tak właściwie poszło – owszem, jeśli ktoś zablokuje mu drogę albo jasno będzie chciał go uderzyć, to obroni się i odda, najpewniej wyłączając z bójki osobę, która zdecyduje się go zaatakować. Na razie jednak na to się nie zanosiło. Wstał, rozglądając się za Ijumarą i Callisto. Nigdzie ich nie widział, jednak wydawało mu się, że gdzieś w tłumie mignęły mu rude włosy półelfki. Na początku pomyślał nawet o tym, żeby przepchnąć się do miejsca, w którym ostatnio je widział, jednak później przypomniał sobie, że Callisto na pewno poradzi sobie z dotarciem do wyjścia i był też pewien, że nie zostawi Ijumary samej.

         – Wiem, że wyglądasz na osobę, która poradzi sobie sama w takiej sytuacji, ale… Proponuję, żebyśmy wspólnie udali się w stronę wyjścia – powiedział, spoglądając w stronę Clarisse d’Arquien. Kobieta patrzyła na niego przez krótką chwilę, a później kiwnęła głową i wstała.
Zmiennokształtny szedł z przodu, oczywiście. W razie czego przyjmie na siebie impet pięści, ciała lub jakiegoś mebla. Wiedział, że w takich karczemnych bijatykach w ruch idą też krzesła i ich części, a także kufle, dzbanki, talerze, sztućce i inne rzeczy, które można wykorzystać. Białowłosy nie miał zamiaru sięgać po sztylety – sytuacja w ogóle tego nie wymagała. Istniała możliwość, że ktoś w końcu sięgnie po jakąś ukrytą broń i zacznie się robić poważniej, jednak Kelsier liczył na to, że oni wtedy będą już na zewnątrz. Gdy myślał „oni”, nie miał na myśli wyłącznie siebie i kobiety, która podąża tuż za nim – chodziło też o Ijumarę, Callisto i, może, Kvasera. Tego ostatniego nie znał za dobrze i także mu nie ufał, jednak z dwojga złego już lepiej, żeby to on pełnił funkcję medyka na „Kaprysie”.
         – Wcześniej obrażałeś panicza Blahosa! - Kotołak nagle usłyszał głos dobiegający gdzieś z przodu. Rozpoznał go, ale nie spodziewał się, że ten człowiek będzie chciał udowodnić dobre imię Blahosa poprzez zaatakowanie osoby, która go wcześniej obraziła – można powiedzieć tylko tyle, że alkohol, aktualny klimat i złość zrobiły swoje. Mężczyzna ten miał nawet w dłoni pusty kufel, który przygotował już nawet do uderzenia. Kelsier złapał jego nadgarstek, zanim kufel dosięgnął jego ciała i wykręcił go – sprawiło to, że mężczyzna upuścił „broń”.
         – Dalej chcesz walczyć czy sobie odpuścisz? - zapytał go kotołak, patrząc mu prosto w oczy. Przeciwnik chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę, że osoba stojąca przed nim, na pewno nie jest człowiekiem. Zauważył kocie oczy zmiennokształtnego, przy okazji kręcąc głową, co miało być odpowiedzią przeczącą. Białowłosy puścił jego nadgarstek, jednak mężczyzna – nie czując już zagrożenia – chyba zebrał w sobie odwagę i zamachnął się, uderzając kota w szczękę. Ten westchnął tylko i wyprowadził błyskawiczny cios prosto w klatkę piersiową przeciwnika. Pięść trafiła, a ten zatoczył się w tył i zaczął kaszleć, a także oddychać trochę ciężej. Kelsier ruszył do przodu, spychając ze swej drogi mężczyznę, który wylądował gdzieś po prawej. Możliwe, że uderzył w krzesło, ławę lub stół.
         – Dajesz im szansę na wyjście z tego bez szwanku, a oni i tak nie potrafią tego wykorzystać, bo wolą sobie coś udowodnić – odezwał się, nawet na krótką chwilę odwrócił się w stronę Clarisse, żeby miała pewność, że mówił do niej, a nie wyłącznie do siebie.
Zdarzyły się jeszcze dwie sytuacje, w których mogłoby dojść do walki między Kelsierem a jednym z gości w karczmie, jednak tutaj wystarczyło zwykłe odepchnięcie. Szczerze mówiąc… nie spodziewał się, że pójdzie tak łatwo i trochę dziwne było też to, że nikt nie próbował zaczepiać panny d’Arquien.

W końcu oboje wyszli na zewnątrz, a Kel od razu rozejrzał się wokół, szukając znajomo wyglądających osób. Tym razem udało mu się dostrzec Callisto i Ijumarę, w których stronę od razu poszedł. Widział, że nie byli w komplecie, więc nie mogli ruszać od razu do portu.
         – Dobrze, że udało wam się wydostać… Nic wam nie jest? - zapytał, spoglądając na brunetkę i rudowłosą. Na pierwszy rzut oka, nie wyglądało jakby ucierpiały w trakcie tego, co dzieje się teraz w karczmie, jednak to nie musiało oznaczać, że właśnie tak jest. Po chwili, czekając też na odpowiedź, poruszył dolną szczęką w prawo, a później w lewo. Teraz, gdy już znalazł się przed budynku i było spokojniej, poczuł lekki ból w miejscu, w które wcześniej uderzył go tamten mężczyzna. Na pewno nie jest to nic poważnego, jednak jakiś ślad może się tymczasowo pojawić... W każdym razie, sprawca i tak skończył gorzej niż osoba, którą uderzył.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

        Kvaser opuścił Blahosa pozostawiając tajemniczego obserwatora i pokładając w nim odrobinę zaufania w przypadku, gdyby doszło do kolejnych zniesławiających plotek. Czarodziej na chwilę wrócił się do pokoju przejrzeć kufer z ziołami, chciał rozeznać się w swoich zapasach. Podróż statkiem nie oferowała przecież żadnych dodatkowych zapasów, a lepiej być gotowym i dmuchać na zimne. Spokój i przyjemny gwar rozmów pijących podróżników przy dobrej muzyce, przerwał niesamowity hałas. Kapłan wstał, po czym zaraz pośpiesznie udał się do głównej sali. Opuścił korytarz, ale musiał cofnąć się o krok, gdy kufel rozlewającego się w powietrzu piwa świsnął mu tuż przed oczami. Szkło rozbiło się na kawałki, a kapłan stał otumaniony. Mrugnął kilka razy, jakby jeszcze nie pojmował, co się przed chwilą stało. Ostrożnie spojrzał w bok a tam... Istny burdel.
        Wystarczyło kilka minut a w karczmie rozpętał się chaos. Biedni pracownicy „Łuski” musieli szybko zapanować nad sytuacją, aby ponieść możliwie jak najmniej szkód. Tylko w jaki sposób, gdy na stół wskakuje osiłek uderzający pięściami o klatę, a później zrywa koszulę rzucając nią niczym szmatą w gościa stojącego naprzeciw niemu, a który nie da sobie w kaszę dmuchać? Z każdą kolejną minutą było coraz gorzej, nawet gorset jakiejś panny przeleciał w powietrzu.
        Czarodziej najbardziej w tym wszystkim martwił się o panią kapitan oraz jej towarzyszy. Próbował odnaleźć którąkolwiek znajomą twarz, ale w tłumie targających się za włosy „wojowników” i wzburzonych kobiet trudno było się odnaleźć. To, co ostatecznie przykuło uwagę pradawnego to kostur w obcych rękach. Kvasir zagryzł wargę - to mogło wywołać więcej szkód w i tak już zaburzonej o nim opinii niż podstępy Blahosa!
        Nie pozostało więc nic innego, jak odzyskać broń.
        Kvaser czuł się, jakby postradał myśli wchodząc w rozszalały tłum i w zaskakujący sposób nawet łatwo ominął wszelkie przeszkody docierając do klienta oberży, który wymachiwał kijem obalając to kolejnych przeciwników. Kapłan chwycił kostur, a mężczyzna dzierżący go morderczo spojrzał w odpowiedzi.
        - Prawo własności nadal funkcjonuje, więc lepiej mi go oddaj – powiedział nieprzyjemnie czarodziej.
        Uczestnik toczącej się imprezy wyglądał wpierw na zezłoszczonego, ale przyglądając się chwilę uzdrowicielowi ostatecznie parsknął śmiechem.
        - Wybacz, ale ten kijek służy mi obecnie do obicia mordy takich cweli, jak ty! - charknął gość, po czym zamierzył się zamachem na kapłana, który spodziewając się takiej reakcji uniknął ciosu.
        - Doprawdy nie chcę się z waćpanem kłócić. Chcę wyłącznie odzyskać kostur.
        - Ani mi się śni! - odparł mężczyzna, a gdy Kvaser zgiął się by uniknąć kolejnego ciosu okazał się oberwał ktoś inny. Napastnik aż poczerwieniał na twarzy. - Przez ciebie skasowałem swojego kumpla! Agr, ty gnido!
        Kapłan spojrzał za siebie aby dojrzeć nieprzytomnego ów znajomego z krwią na twarzy.
        - Ojć. - Wykrzywił usta kapłan.
        Kvaser nie miał w rękach nic by chociaż spróbować wybić broń z rąk podpitego mężczyzny. Jeszcze pierwsze kilka razów oberwania kijem zdołał uniknąć, ale było za ciasno na ciągle ucieczki i uniki. Na siłowanie się z rosłym samcem pod wpływem dodatkowych bodźców również nie liczył. W pewnym momencie faktycznie kapłanowi zabrakło miejsca - poczuł za sobą okrągły stół więc nie miał miejsca na większe manewry.
        - I gdzie teraz uciekniesz szczupaku? Ha ha!
        Kapłan przechylił się w tył i aż poczuł pot na czole, gdy kostur z kolcami prawie go sięgnął. Czarodziej musiał myśleć szybko i praktycznie, ale jedyne, co mu pozostawało, to mebel za jego plecami. Wskoczył więc na stół i ugiął kolana przybierając niską pozycję.
        - No i co mi teraz zrobisz? - zakpił napastnik, który zbliżył się do ofiary i unosząc wysoko kij miał zamiar dokończyć żywota uzdrowiciela. Kvaser jednak posunął się do tyłu, na samą krawędź mebla, po czym skoczył w odpowiednim momencie by podważyć blat i znokautować przeciwnika. Zęby zadźwięczały biedakowi w głowie, ale wciąż stał. Sam Kvaser zresztą niemalże wyrżnął się na twarz, ale te lata spędzone w świątyni zdały teraz egzamin. Udało mu się utrzymać w jednym kawałku upadając na nogi i ręce. Kapłan obejrzał się dookoła i podbiegł do stołu, przy którym leżał już nieprzytomny i zapity klient, a obok niego stygła gorąca micha gulaszu. Czarodziej chwycił miskę, a następnie wylał całą parząca zawartość na uparcie kłócącego się z nim gościa, który zawył i puścił kostur by zetrzeć posiłek z twarzy. Jęczał i krzyczał, a także wymachiwał rękoma, aż w końcu ktoś inny go dobił silnym ciosem, bo przecież ten rzucał się z pięściami. Kvaser w międzyczasie chwycił badyla i próbował przedostać się dalej, z dala od bijatyki. Nagle zauważył spięte brązowe włosy. Wyciągnął rękę by chwycić kobietę za ramię i zwrócić ku sobie:
        - Panno Nigorie? - spytał.
        - Ajaj! Zostaw mnie!
        - Moja kobietę zaczepiasz, zwyrolu jeden?
        Kapłan westchnął w myślach gotowy do kolejnej potyczki, ale na szczęście ktoś uderzył jegomościa w plecy wzbudzając nowe zainteresowanie swoją osobą, dzięki czemu Kvasir stał się mało atrakcyjny.
        Ktoś inny został dźgnięty, Kvaser podbiegł i zerwał koszulkę z nieprzytomnego obok by zatamować krwawienie. Jedna z kobiet próbując wydostać się z tłumu upadła i kolano jej spuchło więc kapłan namoczył skrawek zerwanej nogawki w zimnym piwie by stworzyć prowizoryczny okład. Komuś przewiązał ramię, aby zatamować krwawienie. Popchnął mężczyznę, aby ten nie oberwał. Innego wyciągnął z centrum potyczki by go nie zadeptali. Kvaser ciężko westchnął przecierając czoło, ale gdy spojrzał na wcześniej zajmowany przez panią kapitan stolik zrozumiał, że załoga już dawno ulotniła się z karczmy i chociaż bardzo chciał zrobić to samo, to jednak nie miał na tyle sumienia by to zrobić. Gdy wszystko się uspokoi będzie mógł pomóc rannym...a przy okazji dorobić się kolejnych miedzianych kruków. Stojąc tak pośród rozszalałego tłumu usłyszał znajomy głos.
        - Ależ panie, ja nie miałem nic złego na myśli! Toż to chodziło mi o innych stojących tu towarzyszy, spójrzcie jaki burdel robią! Ale nie pan! Hehe... - próbował bronić się Blahos.
        Zdenerwowany napastnik jednak nie miał zamiaru dać za wygraną. Wymierzył cios, lecz lekarz odsunął w panice głowę i zamiast niego dostała krnąbrna kobieta.
        - Oż ty! Będziesz prosił o żarło, gdy wrócisz z połowów! Placuszki mam piec, tak? Ja ci zaraz pokaże, co to znaczy wierność małżeńska! - wrzeszczała baba, która chwyciła kufel i rozbiła go o głowę męża.
        - Kochanie ja nie chciałem! - jojczał hardy wojownik.
        - Ja ci dam „nie chciałem”. Tylko żeś czekał na taką okazję!
        Danek skulił się i nie odrywając wzroku od pary posuwał się naprzód. Drogę ucieczki przerwał mu jednak kolejny obiekt. Blahos podniósł głowę i wyprostował się radośnie, gdy ujrzał Kvasera.
        - Jak dobrze! Wyjdźmy stąd razem zanim ubiją nas jak bydło! - syknął Danek.
        - Panie Blahos - zwrócił się czarodziej do lekarza, który spojrzał na niego wzrokiem mówiącym, że nie ma czasu teraz na wymianę uprzejmości. Chciał się stąd jak najszybciej wydostać!
        - Tak? - spytał zniecierpliwiony.
        - Proszę wybaczyć.... - poinformował kapłan, po czym z całej siły i mocno zaciśniętej pięści uderzył Blahos prosto w twarz. Lekarz padł nieprzytomny niczym ubita kapciem mucha. To był perfekcyjnie sprzedany cios.
        - ...ale nie pozwolę by taka larwa dostała się na pokład „Kaprysu” – mruknął Kvasir.
        Czarodziej spojrzał na drzwi wejściowe karczmy. Kapitan Nigorie ma wypłynąć z samego rana. Zdąży ze wszystkim... i z szyciem czyjegoś nosa, i z przybyciem do portu.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Iju można było śmiało porównać do kanarka w klatce z wściekłymi kotami, które może były zajęte głównie sobą, ale zawsze trafił się jakiś, który zamiast bić się z równymi sobie wolał ofiarę, która mu nie odda. Pani kapitan miała w tej sytuacji z reguły to szczęście, że nigdy nie chodziła do karczm sama i zawsze znalazł się ktoś, kto rzuciłby jej się na ratunek. Teraz jednak została rozdzielona ze swoją grupą i jakoś musiała radzić sobie sama, bo szukać pomocy się bała - to przedłużyłoby jej obecność w karczmie i zwiększyło szansę na oberwanie. O właśnie… Ledwo wyrwała się jednemu damskiemu bokserowi, zaraz znalazł się kolejny zainteresowany. Złapał panią kapitan za ramię i wykręcił je tak mocno, że aż krzyknęła. Chwilę później usłyszała jednak “hej!” zawołane głosem, który był jej znajomy, a potem gwizdnięcie. I jakby było to jakieś magiczne zaklęcie, napastnik nagle puścił panią kapitan, która odwróciła się zaskoczona, akurat w doskonałym momencie, by dostrzec zastygłą w pozycji po zadanym ciosie Callisto. Ignorując zgiełk i niebezpieczeństwo Ijumara spojrzała na czerwonowłosą wybawczynię błyszczącymi z zachwytu oczami.
        - To było niesamowi… Aj! - nie dokończyła, gdy półelfka z chichotem złapała ją za rękę i zarządziła odwrót. Obecność Callisto sprawiła, że Nigorie poczuła się pewniej i również zdarzyło jej się zachichotać, gdy razem przedzierały się do wyjścia. Teraz nawet chwilkę się rozglądała, szukając wzrokiem innych znajomych osób. W oko wpadł jej na przykład Wąs, który jak to Wąs, nie potrafił niczego robić inaczej niż z teatralnym rozmachem i na pokaz. Gdy kapitan Kaprysu dojrzała go wśród tłumu, akurat wskakiwał na stół, zamaszystym kopniakiem spychając swoich przeciwników na ziemię i śmiejąc się w głos.
        Nikogo więcej Iju nie zauważyła - nie miała czasu, bo coś zaczęło się dziać przed nimi i Callisto pociągnęła ją za sobą, zmuszając do szybszego biegu, jakby coś przeczuwała. I przeczucie jej nie myliło.
        - Thor?! - zawołała zaskoczona pani kapitan. W innych okolicznościach pewnie ucieszyłby ją widok wielkiego wilkora, lecz w tym momencie wyglądał on tak groźnie, że gdy półelfka zagarnęła Iju za siebie, ta nie śmiała oponować. Wystraszyła się, czy silna osobowość towarzysza Calli nie zdominuje teraz sytuacji i zaraz nie zrobi się jeszcze bardziej niewesoło, lecz najwyraźniej ta dwójka potrafiła się doskonale dogadać nawet w takiej sytuacji i po żywiołowych pertraktacjach (jak stanowczo zabrzmiało to “nie warcz na mnie!”) w końcu wilkor ustąpił. Iju i tak zerkała na niego z niepokojem, bo nadal wyglądał groźnie, ale objęcia Callisto dawały jej poczucie bezpieczeństwa. A gdy już udało im się opuścić karczmę, pani kapitan uspokoiła się prawie momentalnie, choć gdy się jej bacznie przyglądało, można było jeszcze dostrzec jak drżą jej kolana. Ale to na pewno przez zbyt wysokie obcasy, alkohol i nocny chłód, bo przecież że nie ze strachu, wilki morskie się nie boją…
        - W porządku - odpowiedziała Callisto z czułym uśmiechem. - A tobie nic się nie stało? Dziękuję, że mi pomogłaś - zapewniła po chwili, przytulając swoją bohaterkę.

        - Widziałeś Nigorie?!
        Nie było tak, że w momencie rozpętania bójki przez dwa wojujące ze sobą gangi cała załoga Kaprysu jednomyślnie rzuciła się na pomoc swojej pani kapitan. Tak naprawdę każdy zrobił to, co mu w tym momencie najbardziej odpowiadało. Część marynarzy brała w bójce czynny udział, bo w końcu po to chodzi się do portowych karczm, prawda? Powrót na pokład bez siniaków świadczy o nieudanym wieczorze, takie było ich motto. Inni nie chcieli oberwać i zwiali, a z całej reszty raptem dwóch zainteresowało się losem ich młodziutkiej pani kapitan, która przecież wiadomo, że sama sobie nie poradzi - inni uznali, że przyszła do Łuski z kolegami, więc to oni powinni zatroszczyć się o jej bezpieczeństwo, im nic do tego.
        - Właśnie wyszła! - odpowiedział Rossowi jego pomocnik w poszukiwaniach. - Jest już na zewnątrz, z tą rudą ślicznotką!
        - To zmywamy się i my!
        Stranova nie był tchórzem - w jego przypadku wystarczył jeden cios pięścią, by posłać delikwenta do krainy wiecznych łowów, przy czym sam był w stanie wytrzymać znacznie więcej, ale do opuszczenia Łuski pchała go przede wszystkim troska o Ijumarę. Poczuł ulgę na wieść, że dziewczyny były bezpieczne, ale jednak wolał ich pilnować. Najwyraźniej jeszcze nie do końca wiedział, jakim ziółkiem była nowa koleżanka jego oczka w głowie i że akurat z nią pani kapitan nie zginie.

        Chwilę po dziewczynach karczmę opuścił jednak nie Ross, a Kelsier, prowadząc ze sobą Clarissę. Iju dostrzegła ich od razu - biała czupryna kotołaka rzucała się jednak w oczy. Chociaż również była zdania, że sterniczka byłaby w stanie poradzić sobie sama, uznała zachowanie Kelsiera za niezwykle szarmanckie i bardzo jej się ono spodobało. Gdzieś z tyłu jej głowy pojawiło się jednak pytanie, czy tych dwoje przypadkiem nie miało się ku sobie… Ot, typowa ciekawość nastolatki.
        - Jesteśmy całe - zapewniła, wychodząc im naprzeciw. - A wam nic nie jest? - zapytała. Jej uwadze nie umknęło to jak Kelsier poruszył szczęką, jakby sprawdzał czy jeszcze jest w stanie to zrobić.
        - Oberwałeś? - upewniła się z przejęciem. - Bardzo boli? Nie widać, jeśli cię to pocieszy, może nie zrobi się z tego siniak - oceniła, bo już niejedną obitą twarz widziała.
        - Kapitanie! - zawołał nagle ktoś od drzwi. - Wszędzie cię szukaliśmy!
        - Nic mi nie jest! - zapewniła Nigorie, machając do Stranovy i drugiego marynarza, którzy właśnie wyszli z Łuski. - Gdzie reszta? - upewniła się.
        - Doskonale się bawią - oświadczył Ross. - Ale lepiej się zmywać, bo ten diabelski młyn nie zamierza zwolnić!
        - Masz rację - wyjątkowo Ijumara mu przytaknęła. - Chodźmy na Kaprys. Niech to, co za pech! - zirytowała się tupiąc nogą. - Schodzę na ląd raz na kilka tygodni i jakiś małpiszon psuje mi zabawę! Ygh!
        Niezadowolona pani kapitan dmuchnęła w górę, zdmuchując sobie z twarzy luźny kosmyk włosów, po czym ruszyła w stronę portu. Nie szła z nikim pod rękę, by nie drażnić Rossa, bo teraz na słowne przepychanki nie miała już ochoty. Nim jednak na dobre się rozpędziła, gwałtownie stanęła w miejscu i obróciła się w stronę Clarisse.
        - Pani d’Arquien - zwróciła się do niej. - Wydaje mi się, że nie ma sensu bawić się w formalności. Jeśli nadal jest pani zainteresowana posadą sternika, zapraszam z nami na pokład Kaprysu - powiedziała, zapraszającym gestem wskazując miejsce, gdzie zacumowany był statek, po czym jeszcze zaprezentowała jej Rossa. - Od razu możecie się poznać, Ross, to nasza nowa sterniczka, Clarisse d’Arquine, pani d’Arquine, to Ross Stranova, pierwszy bosman i moja prawa ręka.
        Tylko ślepiec nie zauważyłby jakim wzrokiem czarnoskóry marynarz spojrzał na nową członkinię załogi - jakby patrzył na największe dzieło boskiego stworzenia. Był lekko zaskoczony i jednocześnie zachwycony, szybko jednak pozbierał myśli, które być może zaczęły mu uciekać w nieprzyzwoitym kierunku i przywitał się z kobietą jak należy. Od tej pory twardo trzymał gardę profesjonalizmu.
        - No to teraz idziemy - uznała Ijumara, podejmując przerwany marsz.

        Na pokładzie Kaprysu Nigorie nie wpadła na pomysł zabawy w ekskluzywnym gronie wybrańców, zamiast tego zabrała Clarisse do kajuty kapitańskiej, by tam omówić z nią szczegóły kontraktu - jak sama stwierdziła, dzięki temu będzie można zanieść papiery z samego rana do siedziby Jadeitów i mieć szybko z głowy biurokrację, tak by nie opóźniać wypłynięcia. Na pokładzie nadal brakowało co prawda medyka, ale Iju była dobrej myśli: może akurat ktoś, z kim rozmawiała ona albo któryś z jej zastępców rano się zgłosi. A jak nie, to przecież i bez medyka sobie czasem radzili. Jednak wolałaby uniknąć wypływania bez takiego wsparcia, zważywszy co planowała zrobić…
        Rozmowa z Clarisse była dość krótka i treściwa, obie kobiety znały swoje prawa i obowiązki, więc dogadanie szczegółów kontraktu było formalnością - ich pierwsza umowa obejmowała trzy miesiące, w trakcie których d’Arquine miała odbyć na Kaprysie co najmniej dwa rejsy, by się sprawdzić, zapłatę zaś miała otrzymywać na koniec każdej dostawy, tak jak większość załogi. Gdy to było już ustalone, obie kobiety opuściły kajutę kapitańską, Ijumara jednak zamiast udać się od razu do swojej kabiny, wyszła na pokład, by tam jeszcze chwilę posiedzieć i poplanować. Rozpuściła włosy i pozbyła się większości ozdób, które o tej porze nocy już jej trochę przeszkadzały. Umościła się na zwoju lin i tak siedziała patrząc na gwiazdy, aż nie poczuła ogarniającego ją zmęczenia - wtedy w końcu udała się na spoczynek.

        Następnego dnia rano złapanie Ijumary było niemożliwe - zerwała się skoro świt, nawet nie zjadła śniadania ze swoimi pasażerami, tylko zostawiła im liścik z przeprosinami i tłumaczeniem, że musi zająć się biurokracją w biurze Kompanii, a jeśli nie zajmie sobie kolejki przed świtem, to nie wypłynie o czasie. Podpisała się “Buziaki, Iju”.
        Wróciła sporo przed południem, zadowolona, bo wszystko poszło po jej myśli. Miała jeszcze spory zapas czasu, a pod jej nieobecność Ross dopilnował załadunku i przygotowania do rejsu. Wszystko szło po jej myśli, do pełni szczęścia brakowało jedynie medyka…
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Calli odprowadziła wilka zaniepokojonym spojrzeniem, po chwili wracając uwagą do Ijumary. Uśmiechnęła się uspokajająco, przytulając dziewczynę.
        - Naprawdę nie ma za co, najważniejsze że jesteś cała. Mi też nic nie jest.
        Spojrzała w stronę zbliżającego się Kelsiera i Clarisse, oglądając ich uważnie, czy bardzo ucierpieli. Tylko u Kocura było widać, że chyba dostał w szczenę, ale ogólnie byli cali.
        - Żyjemy – uśmiechnęła się w odpowiedzi i machnęła ręką, ewidentnie bagatelizując wydarzenie. Wcześniej oberwała bardziej niż w tej karczemnej rozróbie, więc zmęczona i obolała, chciała się już zwyczajnie zdrzemnąć.
        Po chwili dołączyli do nich pozostali członkowie załogi, w tym ewidentnie za nią nieprzepadający czarnoskóry bosman. Nim jednak zdążyła uznać, że naprawdę nie ma już dzisiaj siły na przepychanki i walkę na spojrzenia z tym człowiekiem, ten został przedstawiony Clarissie i cała jego poza posypała się jak domek z kart. Bezbronny, jak każdy zauroczony mężczyzna, wpatrywał się przez moment bez słowa w nową sterniczkę, ku jej najczystszej obojętności, graniczącej wręcz ze zwykłą nieświadomością. Rozbawiona Rashess tylko pokręciła głową i szybszym krokiem dogoniła Thora, kierując się z nim w stronę statku.


        Znalazła hamak. Właściwie znalazła Lucana, który załatwił jej hamak, rozwieszając go w najbardziej osłoniętym od wiatru miejscu na pokładzie. Tam półelfka przyniosła sobie koc z kajuty i już po chwili ze śmiechem zatonęła w szorstkim materiale, bujającym się przyjemnie na okazjonalnie poruszającym się statku. Nie zniosłaby chyba kolejnej nocy w klaustrofobicznym pomieszczeniu pod pokładem. Przez chwilę siedziała w towarzystwie marynarza, rozmawiając z nim o wydarzeniach w Łusce, o Clarisse d’Arquien, z którą podobno Ijumara zawarła już umowę, o morskim życiu i innych pierdołach wchodzących ludziom do głowy, gdy jest już późno, cicho i przez moment niczym nie trzeba się martwić.
        Później mężczyzna wrócił do swoich obowiązków, a Kelpie przewróciła się w hamaku, rozciągając się na nim z leniwym pomrukiem. Dopiero po chwili zmarszczyła delikatnie brwi i wyciągnęła rękę na zewnątrz, poszukując Thora. Szczupłe palce wplotły się w gęstą sierść na grzbiecie, który uniósł się i opadł w ciężkim westchnięciu, które niemal od razu powtórzyła Callisto. Nie byli w stanie mieć przed sobą tajemnic i teraz elfka zmarszczyła brwi widząc, że wilkor źle się tutaj czuje.
        - Thor… jeśli chcesz, możemy jeszcze dzisiaj zejść ze statku…
        - Przecież nie chcesz.
        - Ale ty chcesz.
        - No to mamy ten… jakiś pas… jak to się mówi?
        - Impas.
        - No właśnie, to.
        - Mówię poważnie Thor. Wiem, że to nie jest twoje środowisko, nie chcę, żebyś źle się czuł.
        - Przyzwyczajam się.
        - Jesteś pewien?
        - Tak, nie jest źle. Smaczne te mewy.
        - Dziękuję.
        - Mhm. To dla tej ładnej Iju zostajemy, tak?
        - Wiesz… właśnie nie do końca.
        - To dlaczego? Przez ten papier? Myślisz, że co tam jest?
        - Nie wiem, ale mam dziwne przeczucie.
        - Nie lubię przeczuć.
        - Wiem, ja też nie. Ale to jest dobre. Myślę, że czeka nas wyjątkowa przygoda.
        - Mhm. No dobra, mała. Najwyżej uciekniemy.
        - Jak zawsze.
        - Dobranoc szczeniaku.
        - Dobranoc Thor.

        - Kelpie?
        - Tak?
        - Myślisz, że ja też bym się zmieścił do tego wiszącego legowiska?
        - Zdecydowanie nie.



        Obudziły ją w miarę spokojne i rutynowe okrzyki marynarzy, ale też jeden mokry nos, pakujący jej się do ucha.
        - Wstaję, wstaję! – jęknęła, próbując odepchnąć od siebie natrętny pysk, więc basior jeszcze parsknął śmiechem na odchodne i odbiegł lekkim truchtem, by zacząć dzień od siania zamętu na pokładzie.
        Calli westchnęła, przecierając dłońmi twarz i przeciągając się w hamaku, po czym z niemałym trudem wydostała się z materiałowego kokonu, znów wyciągając ręce nad głowę. Tutaj będzie spała, postanowione – czuła się jak nowo narodzona! Opłukała lekko twarz, szyję i ręce w beczułce, którą pokazał jej wczoraj Lucan, po czym przeszła się po pokładzie, w poszukiwaniu pozostałych członków swojej załogi, czyli przerośniętego wilka, przerośniętego kocura i jednej ślicznotki. Znalazła tylko tego pierwszego, beztrosko zwiedzającego pokład, a później wpadła już na Tatianę, która powiedziała, że Ijumara wyszła coś załatwić w porcie i wróci później, a Callisto i Kelsier mają spokojnie zjeść śniadanie w kajucie pani kapitan. Rashess zupełnie nie protestowała, chętnie zbiegając po schodkach pod pokład i kierując się do znajomej kabiny, gdzie jak ostatnim razem, czekał suto zastawiony stół. Tam zaś, pomiędzy jedzeniem i napojami, sterczał niewielki, złożony na pół skrawek pergaminu, a w nim zapisane słowa od pani kapitan. Calli uśmiechnęła się pod nosem i odstawiła liścik na miejsce, częstując się winogronem.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Kelsier odczuwał lekki ból w szczęce w drodze powrotnej na statek, gdy już w grupie zebrali się wszyscy ci, na których czekali… jednak nie był on dokuczliwy i nie sprawiał, że kotołak musiałby krzywić się z bólu przy każdym ruchem tą częścią ciała. Wcześniej zapewnił też Ijumarę, że to nic takiego i wychodził już z gorszych ran, więc nie musi się tym przejmować.
Na podleczenie urazu wystarczy mu czas, który poświęci na sen w swojej kajucie. Rytuał, któremu został poddany, gdy wstępował do Zjednoczonych z Cieniem, zapewniał mu nieco przyspieszoną regenerację wszelakich urazów, więc zmiennokształtny na pewno pozbędzie się bólu w szczęce w trakcie snu… a, no i także tych obić, których nabawił się, gdy walczył z mężczyznami próbującymi zwerbować go do swojej organizacji i wydobyć z niego sekrety tej grupy, do której należy aktualnie. Właściwie, większość drogi powrotnej szedł w milczeniu i odezwał się dopiero, gdy już byli na statku – zrobił to wyłącznie po to, żeby życzyć każdemu dobrej nocy, a później udał się do kajuty przeznaczonej właśnie dla niego. Dopiero wtedy poczuł, że właściwie to jest zmęczony, więc sprawnie rozebrał się i położył sztylety w pobliżu – tak, żeby mieć je w zasięgu ręki, jeśli sytuacja będzie tego wymagać. Co prawda nie przypuszczał, żeby ktoś chciał wkraść się do tego pomieszczenia, aby spróbować go okraść lub zabić, jednak… wolał być gotowy na wszystko, nawet jeżeli dany scenariusz ma naprawdę niskie prawdopodobieństwo na to, żeby się spełnić.

Te kilka godzin snu minęły mu, raczej, spokojnie. Nie budził się w trakcie, jednak gdy już usiadł na łóżku, stwierdził, że się wyspał i pomyślał o tym, że właściwie to nie pamięta, co mu się śniło… przeszło go dziwne uczucie, coś jakby połączenie strachu i tego, co czuje się, gdy pierwszy raz widzi się czyjeś ciało – w dodatku poczuł też zimny dreszcz, który przebiegł mu po plecach. Z jednej strony uznał, że może to i dobrze, że nie pamięta tego snu, ale z drugiej… naprawdę ciekawiło go, jaki musiał on być, żeby sama myśl o próbie przypomnienia go sobie wywoływała u niego taką reakcję.
W końcu wstał i zaczął się ubierać. Już w swoje zwyczajne ubrania, a później skierował się do kajut kapitańskich. Właśnie tam, o czym dowiedział się chwilę po tym, jak wyszedł z kajuty, czekało na niego śniadanie. Od razu zauważył Callisto, która już zajęła swoje miejsce przy stole i teraz zajadała się winogronami.
         – Dzień dobry – przywitał się z nią i podszedł bliżej stołu. Dopiero teraz zauważył liścik, najpewniej od Ijumary, więc podniósł go i przeczytał. Kiwnął tylko głową, gdy już skończył i odłożył list tam, gdzie leżał on wcześniej.
         – Myślisz, że z którym medykiem stąd wypłyniemy? - zapytał rudowłosej, przy okazji siadając przy stole i przyglądając się potrawom, którymi był zastawiony. Doskonale wiedział, że był głodny, jednak wydawało mu się, że i tak nie udałoby mu się spróbować tego wszystkiego – mógł zjeść całkiem sporo, jednak wątpił w to, żeby wcisnął w siebie te wszystkie potrawy.
         – Osobiście wolałbym, żeby Ijumara wybrała Kvasera. Ten drugi, Blahos, może i ma ten swój papierek i tak dalej, jednak ten typek od początku mi się nie spodobał i przeczucie podpowiada mi, że lepiej będzie zostawić go w mieście - odparł, nakładając sobie zwykłą, usmażoną rybę. Po chwili pokropił ją cytryną, której kawałki znajdowały się na tym samym talerzu.
         – Myślisz, że naprawdę znajdziemy wyspę i skarb w miejscu, które wskazuje mapa? - zapytał po chwili. Nawet obdarzył dziewczynę krótkim spojrzeniem. Jeśli o niego chodziło… chyba wyglądało to podobnie, jak z tym snem, który zajął go wcześniej – z jednej strony naprawdę chciał wiedzieć i zobaczyć na własne oczy, czy rzeczywiście mapa jest prawdziwa, a z drugiej… coś podpowiadało mu, że może tak nie być i cała wyprawa może okazać się stratą czasu i zasobów.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

        Noc była dla Kvasera naprawdę długa. Potyczki w karczmie wydawały się nie mieć końca, gdy się uspokajało zaraz znalazł się jakiś zapalnik w postaci nienasyconego walką jegomościa, który sprzedał cios przypadkowemu mężczyźnie. Na brak pracy Kvaser nie mógł więc narzekać, choć z drugiej strony nie lubił chodzić niewyspany dnia kolejnego z powodu bezsensownego obtłuczenia sobie nawzajem ryja. Cóż, interes się kręci, praca nie wybiera momentu.
        Gdy wreszcie nastał prawdziwy spokój, Kvasir mógł spokojnie zająć się swoimi pacjentami. Blahos nie wstawał, na całe szczęście, więc czarodziej tym bardziej mógł sobie pozwolić na dorobienie się kilku miedzianych kruków, choć większość i tak dostanie dnia następnego. Jednak pradawny miał nieco inne plany niż chodzenie po domach i ściąganie długów. Chciał zdążyć na wypłynięcie statku.
Siedział tak i rozmyślał nad podjętą decyzją zszywając ranę, a gdy Danek choćby cichuteńko jęknął to zaraz został uciszany przez Kvasera mocniejszym walnięciem w łeb.
        Było już bardzo późno, a ci co nieco otrzeźwieli zaczęli wstawać i snuć się jak nieumarli do wyjścia, w stronę swego domu z bólem tak ogromnym, że kolejne piwo by im nie pomogło. I w tym właśnie oto momencie, gdy strach chodzić samemu po ulicach wielkiego królestwa, w drzwiach pojawił się Ratibor von Walbor.
Kvaser przetarł oczy. Był tak zmęczony, że miał omamy? Bez przesady! Trochę wypił, wiele się napracował, ale nie palił żadnego niepokojącego ziela.
        - Paniczu Kvaser! - krzyknął arystokrata, a czarodziej chwycił się za głowę. Chyba od tego odoru piwska aż sam dostał kaca.
Pradawny wstał chcąc przywitać niespodziewanego gościa.
        - Panie Walbor, coście tu robicie o tej porze? Oszaleliście? Noc już za pasem, niedługo słońce zacznie na nas spoglądać – odparł Kvaser mrużąc oczy ze zmęczenia.
        - Och tak! Ale co tu się stało! Mówiłem, córkę na bal posłać chciałem to posłałem, i wiecie co? Hajtać się będzie, haha!
Ratibor zaśmiał się głośno i wtedy dopiero Kvaser poczuł, że i ów wysoko postawiony mężczyzna także sobie tej nocy golnął.
        - Gratulacje. Macie rację, jest co świętować. Nigdy nie wątpiłem w panienkę Alenę, w jej urodę i postawę. Cieszę się niezmiernie – powiedział przyjaźnie Kvaser, który chciał odejść by zająć się swymi obowiązkami, lecz jego rozmówca uwiesił się na jego ramieniu i krzyknął:
        - Piwo! Dwa! Od tego zaczniemy, co nie?
        - Przyszedłeś się tu doprawić? - spytał złośliwie czarodziej.
        - O, nie, nie! Znaczy nie tylko! Wieści chciałem rozgłosić, moja córeczka na ślubnym kobiercu! I to z nie byle kim! Z samym synem rodu Fahor Geruar!
        - Ooo – przyznał Kvaser, choć nie miał pojęcia o kim mówi arystokrata. - Wybaczcie mi proszę, ale mam tu pacjentów...
        - Ach, ty to taki porządny jesteś! Ale nie, nie, nie wykreślajcie z listy tego drugiego piwa. Jeszcze tyle nocy przed nami... - rozmarzył się Ratibor.
        - Tak, to prawda... - mruknął czarodziej.
        Walbor obrócił ku sobie kapłana i potrząsnął nim delikatnie z radości, po czym mocno wyściskał. Tak mocno, że czarodziejowi zabrakło tchu.
        - Bracie mój!
        „Jej, kiedy to awansowałem na brata”?
        - Jesteście zaproszeni na ślub! To wszystko dzięki tobie!
        - Aj, aj. Nie ujmuj swojej córce, wszak jest to...
        - Ale wyście dodali jej pewności siebie i wyleczyli!
        - Dziękuję.
        - Daty jeszcze nie ustaliliśmy... aczkolwiek to kwestia czasu, haha! Pozwól mi, wypiję łyka!
        - Nie jestem pewien czy będę mógł się zjawić... - zagaił ostrożnie Kvaser.
        - Coście? Nie odmawiajcie mi! - Ratibor chwycił kapłana za koszulę patrząc na niego z rozpaczą.
        - Wybaczcie, lecz to nie byle kaprys, panie Walbor. Czas tu miałem wyliczony, już dawno czekałem by ruszyć dalej i akurat nadarzyła się okazja. Skoro świt wypływa cudny statek, mam okazję zabrać się z załogą. Trochę grosza wpadnie... Sami rozumiecie, mnie to na rękę.
        - Rozumiem... Nie tylu ludzi w złocie pływa, co ja – szepnął w zamyśleniu arystokrata. - Panie Kvaser – Ratibor przewiesił się po raz kolejny przez ramię czarodzieja. - Gdybym mógł coś dla pana zrobić... żeby choć w małym stopniu spłacić dług wdzięczności.
        - Och, myślę, że mógłby pan coś dla mnie zrobić...



        Było już dawno rano. To wystarczyło by poczuć odrobinę stresu, a nawet zacząć się naprawdę spieszyć. Mewy skrzeczały nad głowami obudzonych, a delikatne przeciąganie czasu z wypłynięciem powoli dążyło do wyzbycia się całkowitej nadziei na pojawienie się któregoś z medyków. Wszystko było już gotowe. Papiery pozałatwiane, bagaż załadowany, czas odmierzony i tylko głupie oraz luźne rozmowy pozwalały trochę leniwie wziąć się za wypłynięcie. Załoga czekała na znak. Ijumara stawiała ostatnie kroki na trapie. Miała właśnie wkroczyć na dumne deski „Kaprysu”, a przejście między lądem a łajbą złożone, gdy za jej plecami rozległ się całkiem znajomy głos oraz skrzypienie kół.
        - Ahoj, pani kapitan – zasalutował luźno Kvaser zwracając na siebie uwagę załogi. Rozejrzał się dookoła, niby to szukając wzrokiem Blahosa.
        - Jest tam jeszcze miejsce dla medyka z wiedzą, ale bez papierów? Oraz czterech skrzyń... - Czarodziej klepnął powóz, z którego wypadła skrzynia, przy ostatniej odrobinie szczęścia nie roztrzaskując się.
        - Mogłeś to zrobić nieco łagodniej... - mruknął kapłan, a spod kotary wyłonił się rozczochrany i roztargniony Ratibor.
        - Stary, kurna, na samą myśl o tym jak buja się statek chce mi się rzygać... - wybełkotał Walbor.
        - Tylko nie mów tego głośniej – uśmiechnął się Kvaser. Chciał nawet poklepać arystokratę po plecach w ramach podziękowań, ale zrezygnował, gdy Ratibor czknął. - Dzięki - powiedział krótko, choć szczerze Kvasir.
        - A więc... - zwrócił się do Ijumary kapłan. - Trochę niewyjściowo wyglądam – przyznał czarodziej przeczesując dłonią zarost. - Ale te zapasy starczą na kilka dobrych miesięcy. Ładnie się przygotowałem, pacjentów miałem całą noc, raczej wszyscy żyją. Brakuje mi tylko statku i znakomitej załogi. – Kapłan zbliżył się do trapu i uśmiechnął nieco zawadiacko.
        - Jeżeli oferta wciąż ważna to z miłą chęcią na nią przystanę.

Ciąg dalszy: Callisto, Ijumara, Kelsier, Kvasir i Thor
Zablokowany

Wróć do „Turmalia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości