Turmalia[Karczma Jadeitowa Łuska] Tych państwa nie obsługujemy

Malownicze miasto położone na środkowym wybrzeżu jadeitów. Słynące z ogromnego Białego Pałacu królowej i nietypowej architektury. W owym mieście budowle malowane są na kolory bardzo jasne, zazwyczaj białe i niebieskie. Wszelki wzory zdobnicze tutaj kojarzyć się mają z przepięknym oceanem. Rzecz jasna znajduje się tutaj ogromny port handlowy.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

        Tak, morze zdecydowanie należało do istnień kapryśnych, czasem nawet bardziej od niejednej rozpuszczonej księżniczki na zamku. Nazwa statku brzmiała jednakże przyjemnie i wcale nie kojarzyła się z czymś złym, wręcz przeciwnie. „Kaprys” przyciągał samym imieniem, wzbudzał ciekawość a wszelkie niepowodzenia wypadały przy tym słowie jakoś weselej. Czarodziej przytaknął więc Ijumarze nie śmiąc w żaden sposób ciągnąć tematu.
        - Cóż, nie trafiłem – odpowiedział lekko na słowa Kelsiera, a chwilę potem wsłuchał się w rozmowę między panią kapitan a jaszczurem.
        - Ach... – westchnął Kvaser zdając sobie sprawę, jak wiele znajomości mogło go ominąć w karczmie, lecz przebywając w jednym miejscu codziennie otoczenie staje się takie mało interesujące… nie wspominając o tym, że kapłan stracił zainteresowanie tym co wokół niego dość szybko.
        Mimo to, nie był z tego powodu niezadowolony. Powędrował wzrokiem gdzieś na pobliską ścianę próbując sobie chociażby przypomnieć wygląd sąsiedniej sali. Był w niej może z… dwa razy? Ostatnie dni uciekły mu naprawdę szybko. Nawet nie pamiętał dokładnie układu oberży! W tym momencie był bliski dostrzeżenia uciekającego mu czasu, niczym sypiący się między palcami piasek, ale myśli rozpłynęły się swawolnie, a jego dusza zaznała obojętności na otaczające go fakty. Słuchał historii o Lwie i podzielił rozbawienie smokołaka cichym parsknięciem. Kvaser wzniósł kufel pijąc zdrowie poszkodowanego tym samym kończąc trunek (życzył mu bardzo dużo zdrowia!).
        Widok Bartoliego nie zaskoczył czarodzieja tak mocno, jak siedzące naprzeciw niego kobiety. Spojrzał na wąsacza dopiero po jego nagłym ryknięciu, jakby nie chciał zdradzić jego towarzystwa. Dla Kvasera był on jednak po prostu kolejnym klientem w lokalu - nie podejrzewał nawet, że jest to znajomy Ijumary. Chociaż, właściwie… Zapewne kapitanowie wielu statków się ze sobą znali, a echo sławnych nazwisk roznosiło się po falach niczym plotki po rynku – czyli bardzo szybko - a Bartoli nie wyglądał na kogoś kto nie miałby z żeglugą nic wspólnego. Bohater wyciągnięty prosto z bajki, z rozpiętą koszulą i tym napomadowanym, idealnie ułożonym wąsem. Wystarczyło tylko na niego spojrzeć, a wiadoma stawała się tonacja głosu mężczyzny – wysoka, głośna, zawsze stawiająca go w centrum uwagi, przy czym wcale nie odrzucał przemądrzałością pozostając jedynie duszą towarzystwa. Ukłon zaś kapitana Persymony był wyćwiczony i Kvaser w myślach pokiwał głową z rozbawionym uznaniem - z pewnością ruch ten ćwiczył przez lata, gdy tak przedstawiał się każdej ładniejszej niewieście. Niemniej jednak, twarz czarodzieja pozostała jakby nie wzruszona. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i przytakiwał kapitanowi, chociaż powoli usta Kvasera łamały się w duszonym śmiechu.
        - Kapitan ma racje – przyznał kapłan, jakby była to oczywista oczywistość. – Zachował się zgodnie z normami dworskiej etykiety, należałoby to docenić – zauważył, po czym wstał ściskając dłoń Wąsa (jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało).
        - Kvaser – przedstawił się z lekkim ukłonem i w tym momencie umknęło uwadze czarodzieja otwarte zdziwienie Callisto czy Ijumary. Już miał ponownie usiąść do stołu, gdy nagle usłyszał zdecydowany, kobiecy głos. Wolno zwrócił się ku jaszczurowi oraz sternikowi. Czarodziej uniósł brwi, początkowo milcząc, ponieważ nie chciał przerwać kobiecie w połowie zdania, ani w połowie przywitania.
        - Panna d’Arquien – odezwał się żywo Kvaser głosem starego znajomego. Clarisse została zmuszona do przeniesienia wzroku z Ijumary na kapłana. Z początku posłała mu ostre spojrzenie, jakby właśnie zepsuł jej prezentację, jednak na twarzy kobiety pojawił się przebłysk zdradzający wątpliwość.
        - Szalony uzdrowiciel wyławiający samotnie dryfujące łódki nad morzem?
        - Już myślałem, że zapomniałaś o tym, jak przyłożyłaś mi sztylet do gardła. Witaj, nie sądziłem, że jeszcze dane będzie się nam spotkać.
        - To był traf jeden na milion, że nie okazałeś się złodziejem, który by mnie nie tylko okradł, ale i zapewne dobił. Nigdy nie sądziłam, że spotkam cię w karczmie… i to u boku Kapitan Nigorie – zaakcentowała sterniczka, a kapłan bez oporu zrozumiał jej intencje. To było zrozumiałe, że zależało jej na zdobyciu posady i to pewnie o wiele bardziej niż jemu samemu na wypłynięciu w długą podróż. Wolała więc wrócić na odpowiedni tok rozmów. Kvaser więc jako dobry znajomy, niemający pojęcia o tym, że jego dobra znajoma jest z zawodu sternikiem, postanowił w pewien sposób wykorzystać tę krótką znajomość z panią kapitan i zaprosić Clarissę do towarzystwa, na wypadek gdyby ktoś zechciałby ją odesłać z kwitkiem.
        - Wybaczcie – zwrócił się do reszty z wpojoną mu grzecznością. – Myślę, że dobrym rozpoczęciem kandydatury będzie wstępna rozmowa. Nie sądzę, aby miał kto co przeciwko, aby sternik d’Arquien się do nas dosiadła – wyszedł z inicjatywą czarodziej nie mając ku temu żadnych wątpliwości patrząc na to, jak załoga Kaprysu do niego dołączyła. Kvaser zwolnił miejsce dla Clarissy, chociaż obok stało kilka krzeseł, i gestem dłoni zaprosił ją do stolika a on sam chwycił kostur, na którym się wsparł. Niezadowolony badyl ukuł go dyskretnie w miejsce, gdzie wspierał się o jego głowicę. Czarodziej nie zdradził się grymasu bólu, przyzwyczajony do takiego zachowania swojego „towarzysza”, który z niemałą rozpaczą w sobie oddalał się od kufla przeznaczonego mu piwa.
         „Nie marudź”, pomyślał karcącą czarodziej, a kostur nastawił ostrzegawczo kolejny kolec.
         „Maruda.”
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Ijumara szybko oderwała się od rozmowy ze smokołakiem, by odpowiedzieć na zadane przez Callisto pytanie.
        - To takie małe rybki, z który robi się guri - zaczęła. - Guri to właśnie te małe rybki fermentowane w całości, podawane z sokiem z cytryny i ostrymi papryczkami. To dosłownie kulinarny hazard, bo albo zjesz i nic ci nie będzie, albo dostaniesz takiego zatrucia, że zwymiotujesz własny żołądek. Nie wiadomo od czego to zależy, a smakują całkiem nieźle, więc wielu ryzykuje. W tym mój głupi sternik - dodała z jadowitym uśmiechem, który obiecywał Lwu śmierć w męczarniach gdy tylko dojdzie do siebie po zwymiotowaniu własnej duszy.

        Callisto chyba doskonale wiedziała co należy zrobić, by mile połechtać ego Bertoliego. Ba, nie tylko jego, ale każdego kapitana statku - wiedzieć, jak nazywa się jego jednostka. To, razem z trzepoczącymi rzęsami i bardzo przyjemnym głosem było w stanie kupić każdego wilka morskiego, budując w nim poczucie sławy i rozpoznawalności. Widać było, że Wąs nie był wyjątkiem - uśmiechnął się z zadowoleniem słysząc słowa dziewczyny i już miał uderzać do niej w konkury, gdy w rozmowę wtrąciła się kapitan Nigorie. Callisto jednak zdecydowała się sabotować jej starania, za co Ijumara obdarzyła ją teatralnym spojrzeniem pełnym wyrzutu.
        - Jesteś mi niezbędna - zagruchała podejrzewając, że nawet jeśli nie to było celem półelfki, to komplement i tak nie zawadzi. Zaraz zresztą temat rozmowy uległ gwałtownej zmianie, a to przez smokołaka, który szedł w ich stronę. I co najciekawsze nie był sam!
        - Ekhm… Tego się nie spodziewałam - mruknęła Nigorie w odpowiedzi na pytanie Callisto. - Motic nic takiego nie mówił.
        ”On to zrobił specjalnie!”, oskarżyła w myślach zmiennokształtnego karczmarza, ale w gruncie rzeczy nie miała do niego o nic żalu. Nie stanowiło dla niej problemu zatrudnianie kobiet na statku, bez względu na stanowisko jakie miały objąć. Była z tych kapitanów, którzy wierzyli, że obecność kobiety na pokładzie przynosi szczęście, a poza tym gdyby kompletowała sobie tylko męską załogę, pachniałoby to hipokryzją na wiele, wiele staj.
        Iju przyjrzała się znajomej Motica. Kobieta zrobiła na niej wrażenie - była piękna i dostojna, przez dumną postawę mogła nosić niezwykle odważny głęboki dekolt bez narażania się na insynuacje o zbyt lekkim prowadzeniu się. Wyglądała jak kapitan a nie bezrobotny sternik, szukający zajęcia po karczmach. Już przez sam swój wygląd kobieta imponowała Nigorie i wzbudzała w niej dość nietypową mieszaninę zazdrości i respektu. No bo z której strony by nie patrzeć, Ijumara nadal była tylko nastolatką i chociaż potrafiła sprawić, by inni darzyli ją szacunkiem, z pewnością nie miała w sobie tyle naturalnej godności co ta nieznajoma. Gdzieś w bardzo odległych zakątkach umysłu pani kapitan rodziła się myśl, czy przypadkiem nie weźmie sobie na pokład rywalki, która może ją wygryźć ze statku. Ot, kobieca irracjonalna zazdrość. Nigorie nie okazała jej jednak otwarcie, a jej mina i spojrzenie wyrażały tylko zainteresowanie. Dziewczyna wstała, gdy Motic i jego towarzyszka byli już wystarczająco blisko. Śniada kobieta przerastała ją o pół głowy.
        - Kapitan Ijumara Nigorie - przedstawiła się jej po oficjalnej prezentacji dokonanej przez smokołaka. Jako iż rozmowa miała dotyczyć pieniędzy, pani kapitan przywitała się z Clarissą uściskiem dłoni, jak podczas robienia interesów. Jej uwadze nie umknęło, że kobieta mówiła do niej na ty - “masz braki w załodze”. Zastanowiło ją czy była to kwestia przeoczenia, czy też celowego umniejszania jej, potencjalnej przyszłej przełożonej. Może nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby nie oficjalny ton, który nie pasował do słów, jednak niestety, Gennaro nauczył ją zwracać uwagę na takie detale, bo czasami pozwalały one ugrać kilka dodatkowych ruenów albo inne korzystne warunki.
        - Znacie się? - Ijumara nie ukrywała zaskoczenia, gdy Kvasar wypowiedział nazwisko kobiety tonem, jakby widział ją nie pierwszy raz. Dała im chwilę, by mogli porozmawiać i wyrazić swoje zaskoczenie, a ona przy okazji dowiedziała się też odrobinę na temat łączącej ich relacji, choć był to zaledwie szkic a nie kompletna historia. Uznała jednak, że tej kwestii będzie dociekać kiedy indziej, gdyż na razie interesowała ją przede wszystkim Clarisse we własnej osobie. Razem z kapłanem zaprosiła ją by usiąść, sama zajęła swoje dawne miejsce.
        - Pani d’Arquien. - Ijumara spojrzała czujnie na kobietę by upewnić się, czy nie zostanie poprawiona na pannę, lecz Clarisse nawet powieka nie drgnęła, może więc Nigorie faktycznie trafiła albo po prostu sterniczka nie przywiązywała do tego specjalnej wagi.
        - Motic wspominał, że ma pani doświadczenie jako sternik - zagaiła pani kapitan. - Chętnie posłucham szczegółów.
        - Pływam od siedmiu lat - zaczęła Clarisse tonem tak pewnym, jakby spodziewała się tego pytania i już miała od dawna ułożoną odpowiedź na nie. - Zaczynałam na jednostce handlowej jako drugi sternik, pływaliśmy głównie wzdłuż Jadeitowego Wybrzeża. Później przeniosłam się na większy okręt pasażerski, nim urządzano już rejsy dalekomorskie.
        - Gdzie najdalej? - dopytywała cierpliwie Ijumara.
        - Arranta, Wyspa Syren.
        ”Dobrze”, uznała Nigorie, choć nie wywołało to w niej jakiegoś niesamowitego entuzjazmu, bo w końcu sama bywała jeszcze dalej, ale rozumiała, że duże jednostki pasażerskie rządzą się nieco innymi prawami - rejs musiał się opłacać, a tak naprawdę wspomniane wyspy stanowiły ostatnie cywilizowane miejsca, do których warto było się wybrać w interesach.
        - A jeśli można wiedzieć, dlaczego nie pływa już pani ze swoją poprzednią załogą? - zapytała Ijumara, poruszając dość drażliwy temat, lecz dla niej, jako przyszłego pracodawcy, niezwykle istotny.
        - Poprzedni kapitan pół roku temu odszedł na emeryturę, a nowy… Był z Araos - dokończyła dobitnym tonem, popartym wymownym spojrzeniem. Kobiety przez sekundę patrzyły sobie w oczy, nim Ijumara pokiwała głową z kwaśnym “Aha”. Dla nich było wszystko jasne, dla reszty pewnie niekoniecznie, lecz żadna z nich nie spieszyła z wyjaśnieniami, że po prostu marynarze stamtąd pochodzący wierzą, że kobieta na pokładzie przynosi pecha. Nietrudno się domyślić, że kapitan Nigorie nigdy nie zapuszczała się w tamte rejony, bo istniało realne ryzyko, że nie wpuszczą jej do portu.
        Ijumara jeszcze przez moment rozmawiała z Clarisse w bardzo profesjonalnym tonie, choć obserwując ją dość łatwo można było dostrzec, że z tej mąki będzie chleb - sterniczka odpowiadała pewnie i fachowo, wyraźnie znała się na rzeczy. Warunki współpracy zaproponowane przez Nigorie okazały się być dla niej satysfakcjonujące - Mara zaoferowała umowę na czas trwania najbliższego rejsu, płatną z dołu, lecz z kilkoma mniejszymi transzami wypłacanymi przed zawinięciem do kolejnych portów, by można było się zabawić. Clarisse nie zostałaby od razu pełnoprawnym sternikiem, lecz pełniłaby funkcję zastępcy Lwa aż do powrotu na kontynent - w przypadku owocnej współpracy miałaby wtedy awansować, dostać podwyżkę i pływać już na równi z Lwem, który oczywiście posadę by zachował. Iju już i tak od dłuższego czasu nosiła się z zamiarem powiększenia załogi.

        W międzyczasie grajkowie zatrudnieni w karczmie skończyli się stroić i uznali, że nie ma co czekać - można już zacząć grać. Zespół był mały, lecz zgrany i sprawdzony, potrafili doskonale wykonywać swoją robotę, przez co już pierwsza zagrana przez nich piosenka sprawiała, że stopy pod stolikami zaczynały tupać do rytmu, a niespokojne serca wyrywały się do tańca. Nie trzeba było długo myśleć nad tym, kto pierwszy skorzysta z nadarzającej się okazji - Ijumara oczywiście się nie liczyła, bo chociaż widać było błysk ekscytacji w jej oczach, ona jeszcze nie skończyła rozmawiać z Clarisse.
        - Callisto - Bartoli natychmiast zwrócił się do rudowłosej dziewczyny. - Uczynisz mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną pierwszy taniec? - zwrócił się do niej słowami, jakby byli na królewskim dworze, obdarowując ją przy tym bardzo czarującym uśmiechem i pocałunkiem w dłoń. Jego zachowanie nie umknęło Clarissie, która uznała, że faktycznie, atmosfera do poważnych rozmów pękła jak bańka mydlana.
        - Kapitan Nigorie - zwróciła się do swojej potencjalnej przełożonej. - Nie chcę zabrzmieć nieuprzejmie, lecz chyba zrobiło się nieco za głośno...
        - Może w takim razie dokończymy tę rozmowę jutro - uznała Ijumara, w mig pojmując co kobieta miała na myśli. - Miło było mi panią poznać, liczę na owocną współpracę.
        - Z wzajemnością - zgodziła się z uśmiechem sterniczka. Obie podały sobie dłonie nad stołem, w ten sposób kończąc pertraktacje, chociaż przecież nie padły żadne poważne deklaracje. Iju nie miała już jednak do tego głowy. Momentalnie wstała ze swojego krzesła, poprawiła spódniczkę i stanęła przed Kelsierem, wyciągając w jego stronę dłoń ubraną w rękawiczkę, jakby ten miał ją pocałować. Gest był jakby odrobinę niecierpliwy.
        - To co z tą moją propozycją? - zapytała z uśmiechem.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Zaśmiała się wesoło widząc teatralną mimikę Ijumary, a słysząc stwierdzenie, że jest jej niezbędna tylko zamruczała pod nosem, krzywiąc nieco uśmiech na nieco powątpiewający. Protestowanie dla samej grzeczności nie leżało jednak w jej naturze, wiec postanowiła w duchu, że poza próbami uwiedzenia pani kapitan spróbuje się przy okazji przydać do czegoś bardziej konstruktywnego.
        Na razie przeniosła spojrzenie na zbliżającego się smokołaka z kobietą, która okazała się sternikiem, o którym wcześniej wspominał Motic. Callisto obrzuciła ją typowo rozpoznawczym spojrzeniem, uznając ostatecznie, że Clarisse chwilowo nie jest dla niej specjalnie interesująca. Ani jako osoba sama w sobie, bo nie miała nawet okazji lepiej jej poznać, ani jako nawet kolejny marynarz na statku. To co miała do ustalenia z Nigorie leżało tylko w ich gestii, a półelfce było nic do tego, jakich ludzi zatrudnia sobie na Kaprysie młodziutka brunetka.
        Kobieta skinieniem przyjęła zaproszenie, dosiadając się do stołu i splatając przed sobą dłonie na blacie poświęciła pełną uwagę Nigorie. Była wyjątkowo pewna siebie, a jednocześnie wyraźnie okazywała szacunek rozmówczyni, wykazując, że zależy jej na pracy na Kaprysie. Jeśli faktycznie Ijumara uzna ją za odpowiednią osobę do tej pracy to w ciągu jednego wieczoru uzupełni komplet załogi. Zakładając oczywiście, że Kvasir skusi się na posadę medyka.
        Callisto w sam przebieg rozmowy się nie wtrącała. Zainteresowało ją nieznacznie tylko porozumiewawcze spojrzenie, jakie posłały sobie panie wspominając o kimś z Araos (gdzie to jest, na los?) i krótki moment bladego rozpoznania między wysoką d’Arquien, a Kvasirem. Poza tym sterniczka obrzuciła ją tylko czujnym spojrzeniem, nim wróciła do rozmowy z interesującą ją osobą.
        Rudowłosa uśmiechnęła się wesoło, odszukując wzrokiem zespół, gdy wybrzmiały pierwsze rytmy skocznej melodii. Nie zdążyła jednak nawet zabujać się do wyłapywanego rytmu, gdy Bartoli zwrócił się do niej z zaproszeniem. Uśmiechnęła się szeroko, po czym żartobliwie opanowała mimikę i skinęła przyzwalająco głową, podejmując odgrywaną szopkę. Gdyby taka para jak Wąs i Calli pojawiła się na jakimkolwiek uroczystym balu, goście padli by na zawał z oburzenia, a ochrona wyleciałaby na zbite pyski za wpuszczenie takich oryginałów na teren. Powygłupiać się jednak zawsze można, a dziewczyny nigdy do tego nie trzeba namawiać.
        - To ja będę zaszczycona – odpowiedziała, opanowując rozbawienie i podając mu dłoń, a mężczyzna wprawnym gestem zawinął wąsa i wyprowadził półelfkę z pomiędzy krzeseł i stołów.
        Już po drodze na parkiet kapitan Złotej Persymony przeszedł w żwawsze tempo, łapiąc Callisto pewniej za dłoń, drugą składając na jej biodrze i w żwawych podskokach wpadając z partnerką na przeznaczone do tańca miejsce. Nie byli pierwsi, ale ich pojawienie się sprawiło, że coraz więcej ludzi zaczynało zbierać się od swoich stolików, ośmielonych coraz większym poruszeniem na deskach.
        Bartoli szybko wyczuł, jak łatwo prowadzi mu się nową znajomą i nie szczędził jej, ani pobocznych gości, którzy odskakiwali ze śmiechem przed pędzącą parą. Płomiennie czerwone włosy fruwały w powietrzu, gdy roześmiana Rashess wirowała, biegała i podskakiwała z mężczyzną do taktu wygrywanej melodii, a stukot obcasów wkomponowywał się idealnie w rytm. Nie trwało długo nim do tego wszystkiego włączyły się jeszcze niskie przyśpiewki Wąsa, który najwyraźniej doskonale znał piosenkę i umiejętnie łączył wykrzykiwanie refrenu z podnoszeniem Callisto za biodra prawie nad swoją głowę.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Chyba nikt nie spodziewał się, że Kvaser i, prawdopodobnie, nowy sternik „Kaprysu” poznali się wcześniej. Z drugiej strony, jego też jeszcze nie znali i na jego temat wiedzieli prawie tyle, co nic. Cóż, Kelsier nie zawsze polegał na swoich przeczuciach, które teraz mówiły mu, że medyk zgodzi się na to, żeby popływać z nimi na statku, służyć pomocą medyczną i tak dalej. Wszystko okaże się jutro. Po rozmowie między Kvasirem i Clarrise, z kobietą zaczęła rozmawiać Ijumara, pytając ją o różne rzeczy związane z pracą sternika. Kotołak i tak słuchał rozmowy, próbując skojarzyć miejsca, o których obie wspominają. Powiedzmy, że w przybliżeniu wiedział, gdzie znajduje się Wyspa Syren, jednak nie miał pojęcia, czym jest Araos i dlaczego nazwa ta wywołała u nich takie reakcje. Będzie musiał znaleźć odpowiedni moment i zapytać Ijumarę o to miejsce, nawiązując przy tym właśnie do rozmowy, która teraz się toczyła.
Ponownie rozejrzał się po karczmie, przy okazji dostrzegając, że grajkowie powoli kończyli dostrajać instrumenty, przez co muzyka powinna zabrzmieć już za chwilę. I właśnie tak się stało, a gdy w karczmie zabrzmiały pierwsze dźwięki muzyki, Bartoli od razu się ożywił, zapraszając Callisto do tańca. Sytuacja ta przypomniała rozmowę, która odbyła się jeszcze na statku, gdy przy posiłku padła propozycja udania się właśnie w to miejsce. Co prawda, stopa pod stołem mimowolnie ruszała się w rytm grany przez zespół, jednak Kelsier od dość dawna nie miał okazji do tańca z kobietą. Prawdę mówiąc, trochę obawiał się tego, że sama Ijumara może mieć wobec niego zbyt duże wymagania, jeśli chodzi o taniec, przy okazji liczył też na to, że przypomni sobie rzeczy z tym związane, których już udało mu się zapomnieć. Taniec był tylko umiejętnością poboczną… czymś mniej ważnym.

Spojrzał dziewczynie prosto w oczy, gdy usłyszał jej pytanie i uśmiechnął się do niej. W spojrzeniu kotołaka nie było widać tego, o czym myślał jeszcze przed chwilą.
         – Nie zapomniałem o niej – odparł, chociaż już sam uśmiech powinien wystarczyć jako potwierdzenie jego słów, a także tego, że z nią zatańczy. Wstał, przy okazji ujmując jej dłoń w swoją i pochylając się, aby musnąć ją ustami, co mogło też wyglądać jak ukłon.
         – Minęło sporo czasu od ostatniego razu, gdy z kimś tańczyłem… Tak tylko uprzedzam – powiedział, gdy już prowadził Ijumarę w stronę miejsca, gdzie tańczyli inni klienci karczmy. Na początku chciał też wspomnieć, że woli wolniejszą muzykę, jednak ostatecznie postanowił zachować to dla siebie. No… może wspomni jej o tym później, chociaż w tej chwili nie był do końca pewien, czy chce to zrobić.
Mimo wszystko, poprowadził dziewczyną na miejsce do tańca w tempie, które było zgrane z tym narzucanym przez muzykę. Zakręcił partnerką, wprawiając ją w dwukrotny obrót i położył dłoń na jej biodrze. Najpierw chciał wyczuć muzykę… i osobę, z którą tańczył. Na szczęście stało się to bardzo szybko, a Kelsier od razu poszerzył ich taniec o więcej obrotów, mniej i bardziej skomplikowanych, a także o podskoki i krótkie biegi, a także podnoszenie partnerki w górę. Szybko wczuł się w rytm i melodię, przy okazji spoglądając czasem na Ijumarę, aby spróbować dostrzec jakieś emocje na jej twarzy. Zdał sobie sprawę, że przypomniał sobie to, czego się nauczył i miał nadzieję, że nie zawiódł oczekiwań partnerki, bo to mogłoby nie wpłynąć dobrze na ich znajomość. Nawet zapomniał o tym, że miał wykorzystać tę okazję do rozejrzenia się po karczmie i gościach… Wrażenie bycia obserwowanym nadal nie dawało mu spokoju, a przez to był przekonany coraz bardziej, że w budynku naprawdę znajdował się ktoś, kto go obserwował i tylko czeka na to, żeby opuścił karczmę. Już najlepsze byłoby to, gdyby zrobił to samotnie. Ha! Kelsier właśnie wpadł na plan, w którym wykorzysta samego siebie jako przynętę. W tym samym czasie jeszcze bardziej przyspieszył tempo ich tańca, gdy muzyka stała się jeszcze szybsza. Zmiennokształtny nie kojarzył tego utworu, jednak coś podpowiadało mu, że był to ostatni refren… i nie mylił się, więc miał zamiar odpowiednio to zakończyć. Przy kolejnym podskoku obie dłonie położył na biodrach partnerki, co robił już wcześniej i Ijumara powinna już wiedzieć, że zaraz znowu podniesie ją w górę - jednak on zrobił coś więcej, co prawda, dziewczyna znalazła się w górze, ale kotołak podrzucił ją przy podnoszeniu. Złapał ją, przez co znowu mogła poczuć męskie dłonie na swych biodrach, ale jeszcze jej nie opuścił. Zamiast tego, zakręcił się wokół własnej osi, a stopy dziewczyny dotknęły podłogi w tym samym momencie, w którym grajkowie zagrali ostatnią nutę.
Kelsier ukłonił się przed nią, co było podziękowaniem za taniec. Najpewniej zrobi to jeszcze, przynajmniej, kilka razy… albo i nie, bo zależało to głównie od tego, czy jej się to podobało, czy może nie.
         – Mogłem zapomnieć kilku rzeczy z nauki tańca… Powinienem wspomnieć, że zawsze wolałem wolniejszą muzykę – powiedział do niej szczerze. Właściwie, był gotowy do przetańczenia kolejnego utworu, jednak, jeśli Ijumara chciała wrócić do ich stolika i chwilę odpocząć, poszedł razem z nią.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

        Kvasera nie opuszczał dobry humor. Cieszył się, że pani kapitan zechciała porozmawiać z Clarisse, bo z pewnością sterniczce przydałaby się fucha na statku i to z osobą tak otwartą oraz tolerancyjną jak Nigorie. Czarodziej nie musiał słyszeć o pracodawcach z Aros by wiedzieć, że kobietom trudniej dostać się na okręt by dołączyć do załogi, gdzie jeszcze dłuższą drogę musiały przebyć by stać jej częścią. Ijumara stanowiła teraz nadzieję dla sterniczki i chociaż nie chciał za bardzo wtrącać się w interesy kobiety to w głębi duszy postanowił ją wspierać w wyznaczonym celu. Wiedział jednak, że d’Arquien jest osobą dumną, pragnącą spełnić ambicje na własnych zasadach – w tym zrobić to całkowicie samodzielnie, bez „załatwiania roboty przez kogoś”. Były to idee o tyle zdrowe, że ostatecznie sama mogła pluć sobie w twarz za dokonane wybory a nie obwiniać kogoś innego.
        Panie nie zdołały dokończyć rozmowy, gdyż po wielu brzdęknięciach oraz próbach rozległa się spójna muzyka. Towarzystwo przy stole szybko rozproszyło się w wesołym tańcu, a Kvaser skorzystał z okazji by nabrać świeżego powietrza w płuca. Nie był osobą, która jako pierwsza wyskakiwała na parkiet. Zresztą czy ktoś kiedykolwiek widział tańczącego w karczmie mnicha? Kapłan nie miał zamiaru łamać tego kanonu ani też zaspokajać wyobraźnie faktycznym obrazem ciekawskich. Zamiast tego sięgnął do swojej torby i wygrzebał z niej związany mocno woreczek, a tuż za nim drewnianą fajkę. Wyglądała kosztownie, gdyż posiadała wyżłobione winorośle wyrastające z wyrzeźbionego drzewa u samego spodu fajki.
        - Panno d’Arquien, zechce pani odetchnąć? – zapytał lekko wskazując drzwi wyjściowe karczmy. Clarisse, nie mając wiele do stracenia, wzruszyła delikatnie ramionami, po czym wstała kierując się z czarodziejem na zewnątrz budynku. Kvasir sięgnął jeszcze swego kostura by czasem lepkie ręce nie zostały nabite na kolce kapryśnego badyla. Lepiej aby sala pozostała w takim stanie, jakim była obecnie.
        Kvaser przepuścił Clarisse przodem, a gdy tylko wyszli na zewnątrz od razu przygarnął jakieś dwa krzesła opuszczone przez poprzednich palaczy. Czarodziej rozpalił fajkę zagadując innego klienta karczmy, ale szybko wrócił z rozpalonym tytoniem i wypuszczając szary dym z ust.
        - A potrafisz robić okrągłe dymki? – spytała nieco zaczepnie Clarisse.
        Kvaser rozsiadł się wygodnie na siedzeniu. Nałożył kostkę na zgięte kolano i rozłożył ramiona niczym szlachcic, który usadowił swe szlachetne pośladki na sztabkach złota.
        - A umiem. – Na potwierdzenie swych słów zaciągnął się dymem, po czym puścił pierwszy krąg o zaskakująco regularnym kształcie (i to bez użycia magii!). Sterniczka nie odpowiedziała, a spojrzała przed siebie łapiąc wzrokiem przechodniów.
        - Tylko nie próbuj robić czegoś za mnie ani tym bardziej za moimi plecami – odezwała się ponownie sterniczka, tym razem całkowicie poważnym tonem.
        - Nikt nie powiedział, że mam taki zamiar – stwierdził, a jego wzrok również spoczął na przemieszczających się mieszkańców Turmalii.
        - Oczywiście…
        - Wiem, że jesteś dumną kobietą.
        - Wiem, że jestem upartym uzdrowicielem o jakże empatycznym sercu.
        - Ach, nie mógłbym ci tego zrobić, a poza tym… wolałbym się nie skazywać na gniew sternika, który być może będzie ze mną na statku. Raczej kiepsko zniósłbym wywalenie za burtę – odpowiedział żartobliwie. – Obiecuję, że nie będę się wtrącał – dodał od niechcenia wznosząc przy tym dłoń ku górze, gdy składał obietnicę.
        - Jesteś dobrym sternikiem, panno d’Arquien.
        - Skądże ta pewność, panie Kvaser?
        - Skoro nie muszę ci pomagać… To chyba coś znaczy. Lepiej mi powiedz, jak się czujesz? – spytał z troską kapłan.
        - Dziękuję, dobrze.
        Zapadła cisza, ale nie przeszkadzała ona ani Kvaserowi, ani Clarisse. Muzyka rozbrzmiewała w tle wypuszczając swoje dźwięki przez otwarte okna. Czarodziej uśmiechnął się sam do siebie, po czym oboje zaczęli rozmawiać o bzdurach, a właściwie to Kvasir zainicjował luźne temat dotyczące muzyki, przechodniów. Ktoś ich zaczepił, kogoś odesłali z kwitkiem. Kapłan nie spieszył się z wypaleniem tytoniu w fajce, lecz też nie nabijał jej zbyt mocno. Będąc bliski wypalenia całej zawartości sternik d’Arquien uznała to za stosowny moment by wrócić na salę i podejść do lady zamówić coś specjalnego na ten wieczór. Czarodziej przytaknął i puścił jeszcze kilka bledszych kręgów dymu. Po „dotlenieniu się” w końcu wstał, a następnie odszedł bardziej na bok budynku by pozbyć się wypalonych resztek z fajki. Nie był tak niewychowany by wyrzucać popiół tuż przed wejściem do karczmy! W woreczku z tytoniem znajdował się czysty skrawek materiału, którym dokładnie wyczyścił wnętrze fajki i już kierował swą rękę na klamkę, gdy pośród tłoku rozmów wychwycił tę jedną, ciekawszą.
        - To teraz powiedz mi, kto dzisiaj ucztuje? – Męski i pewny siebie głos dotarł do uszu Kvasera.
        - Kapitan statku „Perle”, Lidenao Foighanopierlante’a.
        - Foigha… no… Że co?
        - Elfie dyrdymały, te ich pogięte słówka. Poza tym też strasznie skąpy, chyba, że wobec swoich to nie szczędzi kieszeniom.
        - Hm... To nawet nie warto zapamiętywać. Nie będę zaśmiecał pamięci wypierdkami. Kto jeszcze?
        - Renal Fortus, Kapitan statku „Przekąska Krakena”.
        Kvaser usłyszał zduszone parsknięcie śmiechu.
        - Lepiej się nie śmiej, jak myślisz skąd ta nazwa? Gość wymarzył sobie ubić morską bestię więc nazwał tak statek by ją rozjuszyć. Kij, że ona nic z tego naszego języka nie rozumie, ale jakbyś tam trafił to nie tylko stałbyś się przekąską dla potwora, ale obowiązkiem każdego członka załogi jest przepierdolić połowę wypłaty na alkohol w karczmie. Inaczej nie licz na to, że w następnym rejsie pozostaniesz na pokładzie…
        - Aha… Na Prasmoka, co tym piratom chodzi po głowach? Jest dla mnie jakaś nadzieja?
        - Kapitan statku „Persymona”, Ernest Bartoli. Podobno nie taki najgorszy z niego kapitan… Wypłaca pełne stawki.
        - O… - zastanowił się przez chwilę rozmówca. – To brzmi aż za dobrze. To tylko plotka czy prawda?
        - A co ja? Jego majtek jestem? – parsknął drugi. – Ja tylko wiem kto tu przebywa. Balować baluje, niejedną owinął wokół palca, ale raczej swoich nie wykiwa.
        - Jak wygląda? Może do niego się dostanę…
        - Rozpoznasz go.
        - Ale j…
        - Uwierz mi. Rozpoznasz.
        - Uhm… - Po raz kolejny zapadła krótka cisza, a pewny siebie mężczyzna wypuścił wolno powietrze z ust. – Tylko oni? – spytał z nikłą nadzieją w głosie.
        - Jeszcze kapitan statku „Kaprys”, Ijumara Nigorie.
        - Ijumara? To kobiece imię…
        - Ano kobiece.
        - Wariatka co nabija mężczyzn na pal wraz ze zgrają innych, równie pomysłowych dziewek?
        - Nie, nie… żadne z takich. U niej mogłoby być ci wygodnie, to młoda pani kapitan z duszą wolnego, morskiego wilka. Wypływają chyba jutro… A poza tym ładna ona.
        - Yhym…
        - Podobno szuka takich jak ty.
        - No żesz! Idealnie! – zaśmiał się szczęśliwie. – Nie ma na co czekać! – szeptał podekscytowany. – Tylko do końca wypalę i zaraz ruszam.
        - Oho… Nie bądź taki do przodu. Już ją widzieli, jak rozmawia z tym co w szmatach chodzi po ulicy.
        Kvaser wyczuł w powietrzu malujący się na twarzy kpiący uśmiech dociekliwego rozmówcy.
        - Myślisz, że wejdziesz i padnie ci do stóp? – zaśmiał się informator.
        - Nie wiesz, że to kobietom trzeba podobno padać do stóp i je całować?
        - O proszę, nowa filozofia życia.
        - Dobrze, że płacę ci tylko za informację, a nie za wykonywanie zadań. Muszę dostać się na jej statek…
        - Aż jestem ciekaw w jaki sposób chcesz to zrobić…
        - Nie tylko tobie płacę za usługi. Wybije z interesu tego kapłana w klapkach.
        Czarodzieja mocno kusiło by spróbować podglądnąć któż to kryje się za ścianą. Usłyszał jednak jak mężczyzna odbija się od muru i prostuje kości. Kapłan pozostawił więc po sobie jedynie kołyszące się drzwiczki, a jego postać utonęła gdzieś w tłumie. Za niedługo miał spotkać swojego rywala i był bardzo ciekaw kto nim faktycznie był. Czekał i czekał, lecz w drzwiach wciąż nikt nowy się nie pojawił…
        W drzwiach nikt się nie pojawiał więc Kvaser postanowił wrócić do stolika. Wzruszył ramionami i postanowił puścić usłyszaną rozmowę mimo uszu dzieląc ją dodatkowo przez sto.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Serce pani kapitan biło szybko i wesoło, jakby dostosowywało się do granej przez zespół piosenki. Ten wieczór zaczął się tak dobrze! W Łusce przesiadywało samo doskonałe towarzystwo, z Bartolim na czele oczywiście, w jednej chwili znalazł się kandydat na nowego medyka pokładowego, a zaraz potem sterniczka! No i jeszcze ten ekscytujący incydent z Callisto jeszcze na statku… Wszystko szło jak po maśle, a teraz przyszedł czas na naprawdę dobrą zabawę. Ijumara już od dawna nie mogła się doczekać tańców w jakiejś portowej karczmie - w Rubidii nie miała za bardzo czasu nawet przejść się między kramami, a wcześniej była na morzu kilka tygodni, już naprawdę brakowało jej “lądowych” rozrywek. Nie, by na pokładzie nie praktykowano tańców przy dźwiękach gitary, ale to było coś zupełnie innego - chociażby przez ograniczoną przestrzeń i nieustanne bujanie parkietu. No i towarzystwo - zupełnie nie to samo.
        Całe to podekscytowanie widoczne było w spojrzeniu panny Nigorie, gdy z taką niecierpliwością stała przed Kelsierem i na swój pokrętny sposób prosiła go do tańca. Przez moment miała obawy, czy kotołak nie spróbuje się wykręcić i narobi jej wstydu - nie chciała wyjść na taką, co się narzuca. Wystarczył jednak ten jego czarujący uśmiech połączony z patrzeniem głęboko w oczy, by Ijumarę ogarnęło błogie uczucie szczęścia. Jednak następnego ruchu kotołaka się nie spodziewała - gdy ten wstawał, ucałował ją w dłoń. Chyba zupełnie nie był świadomy tego, jak bardzo ten gest działał na dziewczynę i jak wiele wysiłku ją kosztowało, by ustać na swoich pięknych, lecz bardzo wymagających szpilkach. Prawie zemdlała! Dzień wcześniej była na niego jeszcze trochę obrażona za to jak ją zignorował w kajucie, ale teraz już o tym zapomniała i Kelsier wrócił na swoją pozycję księcia z bajki… albo raczej szlachetnego złoczyńcy z powieści awanturniczej dla dziewcząt, to zdecydowanie lepiej mu pasowało.
        Pani kapitan dała się poprowadzić Kelsierowi na parkiet, drepcząc za nim z wdziękiem na złotych obcasikach. Była święcie przekonana, że zazdroszczą jej wszystkie kobiety w barze, a jemu wszyscy mężczyźni - tak ekscytowała ją myśl o tańczeniu z Kelsierem, że uśmiechała się od ucha do ucha. Jego wcześniejszą uwagę na temat długiej przerwy w praktykowaniu tańca zignorowała, głęboko przekonana, że na pewno sobie umniejszał. Ona też nie była doskonałą tancerką - tyle, co zdarzało jej się potańczyć w karczmach, nigdy nie miała żadnego nauczyciela, była samoukiem, lecz po prostu sprawiało jej to przyjemność. No i łatwo się ją prowadziło, o czym zmiennokształtny mężczyzna wkrótce miał się przekonać.
        Już w biegu dołączyli do grupy obecnej na parkiecie. Oczywiście prym wśród tancerzy wiódł Bertoli z Callisto. Wąs zawsze taki był - dusza towarzystwa, świetny tancerz i domorosły śpiewak z operowym zacięciem. A z rudą półelfką idealnie się zgrywali - ona była równie dynamiczna co on, na dodatek tak wdzięcznie wyglądała w tańcu… Ijumara poczuła wręcz lekką zazdrość, która jednak zaraz przeszła, gdy z Kelsierem zaczęła tańczyć. Początek był bardzo przyjemny, lecz nie zachwycał - kotołak poruszał się dość zachowawczo i pani kapitan zaczęła wierzyć w jego słowa o długiej tanecznej abstynencji. Lecz im dalej, tym robiło się ciekawiej, a rumieńce na policzkach Iju stawały się coraz intensywniejsze, a jej uśmiech coraz szerszy. Było cudownie! Pani kapitan szybko zgrała się z białowłosym partnerem i ten mógł z nią robić co chciał. A wbrew swoim zastrzeżeniom tańczył dobrze i z fantazją. Nieważna skąd czerpał inspirację do nowych kroków, czy po prostu kiedyś już z kimś tak tańczył, czy też subtelnie podglądał inne pary obecnie bawiące się w Łusce (w tym przede wszystkim szalonego Bartoliego). Ijumara uśmiechała się od ucha do ucha, a czasami nawet śmiała, więc jej partner nie powinien mieć najmniejszego problemu by domyślić się, jak dobrze sobie radził.
        Przy kolejnym podnoszeniu panna Nigorie domyślała się, co ją czeka, gdyż Kelsier już parokrotnie wcześniej podrywał ją z ziemi. Zupełnie nie była jednak przygotowana na dodatkową atrakcję, jaka została dla niej przewidziana. Pisnęła głośno, gdy nagle kotołak ją puścił, w kulminacyjnym momencie podnoszenia… A raczej nie puścił, tylko podrzucił wyżej! Jedyne co mogła zrobić w tym momencie pani kapitan, to bezradnie pomachać nogami mając nadzieję, że nikogo nie kopnie w głowę. Całe szczęście chwilkę później Kelsier ją złapał, a Iju, z której nagle zszedł cały stres, głośno się roześmiała i przy obrocie rozłożyła ręce, jakby udawała szybującego w powietrzu ptaka. Gdy już została odstawiona na ziemię, z entuzjazmem zaklaskała w dłonie, ciesząc się z tego co przed chwilą przeżyła i jednocześnie wyrażając uznanie dla grajków, którzy im akompaniowali. Dopiero po chwili zorientowała się jak pięknym ukłonem podziękował jej Kelsier i natychmiast odpowiedziała w podobnym toniem - dygnęła, krzyżując nogi i lekko rozkładając ręce na boki. Gdyby nosiła długą dworską suknię, trzymałaby jej brzegi w palcach by się nie pobrudziła, ale przy swojej króciutkiej spódniczce mogłaby tylko pokazać coś, czego nie chciałaby pokazywać.
        - Dziękuję! - zawołała rzucając się kotołakowi na szyję i całując go w policzek, delikatnie, by nie zostawić na nim śladu szminki. Zaraz szybko się odsunęła. Była uśmiechnięta od ucha do ucha, a jej oczy lśniły.
        - Do wolniejszej też zatańczymy! - zarządziła natychmiast z radością. - Było wspaniale, świetnie tańczysz!

        Ijumara była zbyt zaaferowana by zdać sobie sprawę z tego jak niestosownie się zachowała, lecz jej entuzjazm nie umknął uwadze Bartoliego. Wąsacz szczerze się roześmiał, bo radość panny Nigorie była na swój sposób świeża i urocza. On gdy zespół skończył grać pocałował swoją partnerkę w dłoń i posłał jej czarujący uśmiech.
        - Ten wieczór nie mógł zacząć się dla mnie lepiej, nasz wspólny taniec będę wspominał z przyjemnością, piękna Callisto - zapewnił ją. - Ale oczywiście liczę na to, że jeszcze spotkamy się na parkiecie - zastrzegł po chwili. Dopiero po tych słowach zwrócił uwagę na Kelsiera i Ijumarę.
        - Proszę - mruknął z uznaniem. - Niedaleko pada jabłko od jabłoni, jak to się mówi, wdała się dziewczyna w Gennaro.
        Ernest dobrze znał i ojca i córkę: wiekowo plasował się idealnie między nimi i gdy ona przyszła na świat, on był dwudziestokilkuletnim młodzieńcem. Tak naprawdę gdyby Iju nie była wpadką na starość, tylko dzieckiem urodzonym wedle wszelkich norm rasy ludzkiej, byłaby rówieśnicą Bartoliego… Jednak dzięki temu kapitan “Złotej Persymony” mógł z czystym sumieniem mówić o obojgu, bo zdążył ich doskonale poznać. Tajemnicą było dla niego co prawda dlaczego Gennaro tak pilnował swojej córki, ale zakładał, że nie chciał, by była taka jak on - jak widać nie wyszło. Ijumara w jego oczach miałą wdzięk i czar, które zapewnią jej taką samą pozycję, co pierwszemu kapitanowi Kaprysu. Ba, mogła go wręcz przewyższyć, bo już przychodząc na świat była owiana stosowną legendą.
        Znający wbrew pozorom umiar kapitan Bartoli odprowadził Callisto na brzeg parkietu i tam się z nią pożegnał, po czym ruszył do kolejnej grupy swoich znajomych.

        Mara również umiała zachować zdrowy rozsądek mimo ekscytacji, która wręcz z niej emanowała - na razie dała spokój Kelsierowi i pozwoliła się odprowadzić do stolika, idąc z nim dumnie pod rękę, jakby upolowała najlepszą partię w karczmie. Nie! W całym mieście! Jak niewiele potrzeba było pani kapitan do szczęścia - aż strach pomyśleć co by się stało, gdyby kotołak zrobił coś jeszcze bardziej romantycznego i spontanicznego…
        - Och, Kvasir! - zawołała z radością kapłana w klapkach, gdy tylko dojrzała go przy stoliku. Zaraz do niego podbiegła i złapała go za rękę, nie bawiąc się już w takie proszenie jak zmiennokształtnego towarzysza.
        - Zatańcz ze mną! - niby poprosiła, lecz nie dała mężczyźnie szansy na odmowę. Muzyka już grała, więc nie było czasu by się ociągać! Zaciągnęła więc praktycznie przemocą biednego Kvasera na parkiet, a tam już w zależności od jego chęci współpracy prowadziła albo dawała się prowadzić. Nie pozwoliła mu czmychnąć wcześniej niż przed końcem utworu. Kapłan miał jednak szczęście i w końcu nadszedł ratunek, którego nikt by się nie spodziewał.
        - Odbijamy! - zawołał gdzieś z boku głos mężczyzny, którego Kvaser miał nie tak dawno okazję podsłuchiwać i akurat w momencie, gdy ręce tańczących na moment się rozłączyły, on zgrabnie wskoczył na jego miejsce. Nigorie była bardzo zaskoczona tym nagłym zwrotem akcji, lecz nie zamierzała robić scen - przecież nic aż tak strasznego się nie stało, a zostawionego samego sobie kapłana przeprosi później… Ten tu całkiem nieźle tańczył.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Callisto zawsze lubiła tańczyć, po swojemu oczywiście, nie na dworskich parkietach, ale przecież tam i tak nikt by jej nie zaprosił. A wirowanie na deskach karczm, kamiennych murkach fontann czy nawet po miękkim mchu w lesie, gdzie tylko Thor spoglądał na nią z politowaniem, sprawiało jej czystą przyjemność. Dziewczyny nigdy więc dwa razy do tańca nie trzeba było prosić, a tym razem trafiła jeszcze na godnego sobie partnera.
        Z Bartolim na parkiecie mogli wyglądać jak starzy znajomi, którzy wypili już dzisiaj o jeden kieliszek za dużo. Niskie przyśpiewki mężczyzny mieszały się z dźwięcznym śmiechem półelfki, która była już tak rozbawiona, że dosłownie śmiała się w głos, gdy tylko cudem chyba omijali w podskokach kolejnych tańczących, nie powodując żadnych zderzeń. Wniosek miała jeden – Wąs chociaż totalnie narwany, tancerzem był doskonałym, a po licznych podnoszeniach i obrotach tak sprawnych, że ledwo dotykała palcami ziemi doszła do wniosku, że kapitan poradziłby sobie w tańcu nawet z partnerką, która na parkiecie nigdy nogi nie postawiła.
        Gdy muzyka ucichła, Callisto zatrzymała się, wciąż trzymając Bartoliego za rękę, a ten ucałował ją w dłoń, tylko poszerzając uśmiech dziewczyny. Nadmierna kurtuazja zawsze ją bawiła, a chociaż nigdy tak do końca jej nie rozumiała, teraz nawet przez myśl jej nie przeszło, by z tego żartować.
        - Cała przyjemność po mojej stronie, naprawdę – odparła szczerze i zdobyła się nawet na okraszone cichym śmiechem dygnięcie. – Spotkamy się na pewno – dodała i razem z mężczyzna zwróciła się w stronę Ijumary i Kelsiera. W przeciwieństwie do Wąsa nie skomentowała nadmiernie okazywanej radości pani kapitan, chyba nieco lepiej zdając sobie sprawę z jej przyczyny. Uśmiechnęła się tylko wesoło do znajomych, po czym zeszła z Bartolim z parkietu, jeszcze raz dziękując mu za taniec. Nie wróciła jednak do stolika, tylko skierowała się do wyjścia z karczmy.

        - Wymykasz się z imprezy? – usłyszała, gdy tylko wyszła na zewnątrz i szukając źródła głosu przeniosła spojrzenie na siedzącego tam smokołaka, który wcześniej powitał ich w Łusce. Rashess rzuciła mu żartobliwie karcące spojrzenie.
        - Zapomniałam czegoś ze statku, nie umknęłabym przecież ukradkiem Ijumarze – odparła, i dopiero wtedy mężczyzna zaśmiał się cicho, kiwając głową.
        - Wzbudzanie gniewu tej dziewczyny jest ryzykowne – dodał niskim głosem, po czym krótko otaksował sztylet przy jej pasie i fragment drugiego, przypasanego do uda. – Będziesz szukać kłopotów? – zapytał czujnie, profesjonalnie interesując się tym, czy może to w jakiś sposób wpłynąć na spokój panujący w Łusce.
        - Tylko takich, z którymi sobie poradzę – zapewniła półelfka.
        - Uważaj na siebie, po zmroku w porcie nie jest kolorowo. – Ostrzeżenie było już powiedziane poważnym tonem. Calli tylko uśmiechnęła się pod nosem, ale wyprostowała się, udając posłuszny salut, czym rozbawiła bramkarza, i ruszyła szybkim krokiem w stronę Kaprysu.

        Na statku zostało tylko kilka osób do pilnowania, bo nikt kto mógł się urwać na przepustkę z niej nie zrezygnował. Rashess dotarła więc do swojej kajuty przez nikogo nie niepokojona, tłumacząc jednemu z marynarzy tylko to samo, co smokołakowi przy Łusce, że czegoś zapomniała. Kajuty Nigorie na szczęście nikt już nie pilnował, bo byłoby już trudniej wytłumaczyć, jaki ma interes w ryciu po sypialni kapitana. Wpadła tam zresztą tylko na chwilę. Zignorowała rozrzucone na podłodze ubrania (będzie pretekst, by wrócić tu z Nigorie po imprezie) i sięgnęła tylko po swoją torbę, którą przerzuciła przez ramię i ruszyła z powrotem do portu.
        Przeklętą wilczą łapę miała przy sobie zaledwie niecały miesiąc, ale i tak już doprowadzała ją do szału, każąc majstrować z nożem przy skórze o wiele częściej, niż dziewczyna uważała to za wygodne. Miała zamiar więc pozbyć się diabelstwa raz na zawsze, bo jak się okazało wielokrotnie – nie dało się go po prostu wyrzucić, ktoś musiał od niej wziąć łapę z własnej woli. Raz prawie jej się udało taką sytuację sprowokować, ale wtedy przeszkodziła jej straż miejska. Tutaj, o tej porze, raczej nikt nie będzie jej przeszkadzał w małej szopce. Odpowiednio to rozegra i będzie po kłopocie.
        Wbrew pozorom wcale nie tak łatwo jest wpaść w tarapaty, a przynajmniej nie, gdy umyślnie się ich szuka. Callisto przezornie podciągnęła wyżej sztylet na udzie, by nie był tak widoczny, a ten z pasa przepięła też na drugą nogę, chowając go pod halkami. Przecież nikt do cholery nie zaatakuje uzbrojonego człowieka, nawet jeśli to tylko niska, „pijana” dziewczyna. W kajucie odłożyła wszystkie cenniejsze rzeczy, w torbie zostawiając tylko kilka pierdół i gwóźdź programu. Ściskając ją teraz kurczowo przechadzała się lekko chwiejnym krokiem parę ulic od Łuski, by faktycznie nie ściągnąć tam zamieszania. Tym razem na szczęście długo nie musiała szukać. Weszła właśnie w jedno z ciemniejszych przejść między magazynami, gdy usłyszała za sobą głosy. Szli za nią już kawałek i teraz odważyli się pokazać.
        - Witam, zgubiła się panienka? – pozornie uprzejmy głos rozległ się za jej plecami i dziewczyna odwróciła się nagle, jakby dopiero zdała sobie sprawę z tego, że nie jest sama.
        Było ich trzech. Może nie tragicznie, ale wolałaby dwóch. No nic, trzeba będzie sobie poradzić. Tyle dobrego, że dwóch wysokich i barczystych, jeden normalnej postury, czyli szefunio i dwa bezmózgi. Rudowłosa przestąpiła z nogi na nogę, robiąc pijacki krok w bok, i rozejrzała się ostentacyjnie, tuląc do siebie torbę.
        - Chyba… - westchnęła, zwracając spojrzenie na mężczyzn. – Jestem ze znajomymi w Jadej… Jada… no tam w Łusce. – Machnęła dłonią w zupełnie innym kierunku. – Chciałam się przejść i ten, coś za daleko poszłam – zaczęła chichotać, obserwując spod przymrużonych powiek, jak mężczyźni się zbliżają.
        Słyszała jak podśmiewają się pod nosem, wielce z siebie zadowoleni. Torba została jej wyrwana z ręki z odpowiednio silnym protestem z jej strony, by sprawiać wrażenie, jakby chciała ją zatrzymać, ale nie dała rady. Mocna ręka brodatego bezmózga przytrzymała ją za ramię przy ścianie, podczas gdy zawartość bagażu wysypywana była na ziemię przez łysego bezmózga. Szefuńcio stał wsparty o ścianę kawałek dalej i tylko się przyglądał. Wilcza łapa wypadła cicho na bruk, zwracając na siebie uwagę mężczyzny, a złodziejka szarpnęła się w uchwycie, sięgając rękami do swojej własności.
        - Łapa! Zostaw! To moje! – piszczała, szarpiąc się bezskutecznie z mężczyzną, który przytrzymywał ją przy ścianie jedną ręką, jakby była dzieckiem. Udało jej się jednak zwrócić uwagę wszystkich na zaczarowany przedmiot, który już po chwili szefuńcio oglądał z ostrożnym zainteresowaniem.
        - Co to jest? – odezwał się w końcu przenosząc na dziewczynę czujne spojrzenie. Ta najpierw zacisnęła usta, a brodacz potrząsnął nią lekko i na powrót wbił w mur, wypychając jej powietrze z płuc.
        - Wilcza łapa – powiedziała cicho, a mężczyzna podszedł do niej bliżej.
        - Tyle widzę kretynko, ale czuję, że jest magiczna, czemu służy? – wysyczał, a Calli potrząsnęła głową, aż loki przykryły jej twarz. Kolejne uderzenie w ścianę już ją nieco zirytowało, ale prawdopodobnie będzie musiała znieść dzisiaj więcej. Podniosła odpowiednio przestraszone spojrzenie.
        - Jest moja, nie możesz mi jej zabrać, weź sobie wszystko inne, ale zostaw Łapę – prosiła cichutko, obserwując poszerzający się uśmiech mężczyzny. Wyglądał tak zwyczajnie, że w mieście nie zwróciłaby na niego uwagę. Nawet z oczu mu źle nie patrzyło, wyglądał jakby wyszedł po sprawunki, a nie groził bezbronnej (mniej więcej) dziewczynie.
        - W torbie nie ma już nic ciekawego – prychnął rozbawiony i przekrzywił lekko głowę. – Ale kto wie, może jeszcze sobie coś weźmiemy – mruknął, przesuwając palcami po jej ramieniu. - Chyba że będziesz grzeczną dziewczynką i powiesz mi, co to jest?
        Szlag. No dobra, koniec żartów, chyba wystarczająco się zainteresował. Mogła długo udawać i wiele znieść, ale jak poczuje łapę pod spódniczką to się skończy dzień dziecka, wyrżnie całą trójkę i tyle z misternego planu. Pokiwała więc głową, pociągnęła nosem i zerknęła nieśmiało na mężczyznę.
        - Jest magiczna – zaczęła z przejęciem. – Chroni posiadacza przed wszystkimi chorobami naturalnymi i atakami magicznymi. Ale ma skutek uboczny! Powoduje, że włosy szybciej rosną!
        Szefuńcio przesunął wzrokiem po gładkiej skórze dziewczyny i na moment zawiesił go na bujnych, płomiennie czerwonych lokach, nim uśmiechnął się pod nosem.
        - Ta, to nie problem – zamruczał z zadowoleniem, pakując łapę z powrotem do torby, którą przewiesił sobie przez pierś. Rashess znów zaczęła szarpać się w stalowym uchwycie wielkiej łapy.
        - Zostaw! Nie możesz! To moje! To jest kradzież! – wrzeszczała, ku wyraźnemu rozbawieniu całej trójki, jak również swoim własnym, chociaż głęboko ukrytym. Jednak gdy znów wydarła się za odchodzącym mężczyzną, poczuła jak wielka pięść wbija jej się w żołądek, momentalnie pozbawiając tchu i głosu.

        Thor podniósł czujnie łeb, odruchowo oblizując pysk z pozostałości po krwi rozbójnika. Nasłuchiwał chwilę, ale nie usłyszał nic poza odgłosami lasu. Mimo to wstał, drobiąc kółko w miejscu i pochylając łeb, próbował sięgnąć w stronę przyjaciółki.
        - Kelpie?
        Warknął, niezadowolony z braku odpowiedzi. Był za daleko, żeby się z nią porozumieć, ale czuł, że coś jest nie tak.
        - Kelpie! – spróbował raz jeszcze, ale znów odpowiedziała mu tylko cisza.
        Wahał się co zrobić tylko przez chwilę, gdy znów tknęło go to samo złe przeczucie, które wybudziło go z drzemki. Warknął niezadowolony i ruszył biegiem przez las, w stronę portu. Głupi szczeniak! Na pewno znowu się w coś wpakowała.

        Drugi raz dostała już na odlew w twarz. Oblizała pękniętą wargę z krwi, ciesząc się w duchu, że nie wybił jej zęba i łypnęła wrogo na mężczyznę, tracąc nieco na wyglądzie damy w opresji.
        - Dotknij mnie jeszcze raz, a… - warknęła ostrzegawczo, ale nie udało jej się skończyć, gdy kolejny cios trafił ją w brzuch. Zacisnęła dłonie, przełykając przekleństwo i z trudem łapiąc oddech znów się wyprostowała. Spokojnie mogła sięgnąć po sztylet i wbić go debilowi w udo, ale nie po to znosiła ten cały cyrk, żeby to teraz spieprzyć.
        - Nie rób mi krzywdy, proszę – powiedziała więc cicho, bardzo starając się nie mordować gnojka spojrzeniem. Ten uśmiechnął się obleśnie i złapał w palce pukiel jej włosów, bawiąc się nim.

        - Kelpie!
        - Thor! Nie zbliżaj się!
        - Co? Zaraz będę, trzymaj się!

        - Nie! – krzyknęła na głos, zapominając się, ale też zwracając na siebie uwagę pozostałych. Brodaty tępak puścił jej włosy i odsunął twarz, zerkając na szefa, jakby prosił o przyzwolenie, nie no żałosne. Wróciła do mentalnej rozmowy z przyjacielem.
        - Thor nie wtrącaj się, wiem co robię.
        - Właśnie słyszę szczeniaku, wiedziałem, że nie wolno zostawiać cię samej.
        - Zamknij się i słuchaj głupi basiorze! Pokażesz tu swój pysk i cały mój plan szlag trafi, błagam cię, poczekaj za rogiem! Zaraz sobie pójdą, obiecuję.
        - …
        - Thor!
        - Dobrze no.
        - Dziękuję.
        - Masz minutę.
        - No cholera jasna… -
jęknęła i przeniosła uwagę na to, co działo się obok niej.

        Dyskusji między mężczyznami nie można było nazwać ożywioną, ale wyczuła mały konflikt, gdy szefuńcio kazał swoim pachołkom zbierać dupy w troki i oddalił się z już-nie-jej wilczą łapą. Tak się cieszyła, że nie powstrzymała radosnego uśmiechu na twarzy, a gdy brodacz na nią spojrzał, uznał, że kpi z niego, że nie pozwolono mu wziąć dziewki siłą. Na pożegnanie przywalił jej jeszcze raz w żołądek na tyle mocno, że gdy puścił jej ramię, dziewczyna osunęła się po ścianie na ziemię. Callisto jeszcze chwilę się powstrzymywała, ale gdy trzy sylwetki zniknęły jej z oczu, zaczęła się śmiać tak bardzo, że łzy popłynęły jej po policzkach. Widząc nadchodzącą z przeciwnej strony wielką sylwetkę wilka starała się opanować, ale nie zdążyła, więc Thor i tak przyłapał ją rozbawioną. Górował teraz nad nią całym cielskiem, pochylając wielki łeb tak nisko, że prawie dotknął ją nosem. Żółte ślepia płonęły wściekłością.
        - Jesteś z siebie dumna? – warknął w jej głowie, a Calli powoli zaczęła poważnieć, a gdy się odezwała, głos miała już łagodny.
        - Przepraszam Thor – powiedziała pokornie, sięgając dłonią do wielkiego pyska, nie cofając jej nawet gdy basior ostrzegawczo kłapnął szczękami i obnażył kły. Wbrew tym protestom przytuliła wielki łeb i oparła o niego czoło. – Odprowadzisz mnie kawałek? Trochę dostałam jednak…

        Robił jej uwagi całą drogę, a ona przezornie milczała, wspierając się tylko na wilczej łopatce i pokonując w ten sposób kilka ulic w drodze do Łuski. Kto by pomyślał, że od ciosów w brzuch może rozboleć głowa? Pokornie jednak znosiła wilcze reprymendy, a basior nie przebierał w słowach, wyzywając ją tak wymyślnie, że kilka razy niemal parsknęła śmiechem, powstrzymując się w ostatniej chwili. Taka reakcja była wysoce niewskazana. Próbowała go też namówić, by zostawił ją kawałek dalej i nie pokazywał się przed karczmą, ale to było jak gadanie do ściany. Mimo że szła już normalnie, niemal nie odczuwając skutków pobicia, wilk towarzyszył jej pod same drzwi, zrywając tym samym na nogi siedzącego przed knajpą smokołaka. Zmiennokształtny przez chwilę wbijał czujne spojrzenie w potężnego wilkora, nim w końcu pokręcił głową i podszedł do dziewczyny. Thor warknął ostrzegawczo, ale Calli syknęła na niego krótko i Giarr pod intensywnym spojrzeniem żółtych ślepi mógł objąć dziewczynę w pasie pozornie niedbałym i poufałym gestem, ale tak naprawdę pomagając w poruszaniu się. Miał facet jaja, trzeba mu oddać.
        - Tak sobie radzisz z kłopotami? – prychnął rozbawiony, prowadząc ją do środka i kierując się w stronę baru. Callisto tylko wyszczerzyła białe ząbki w uśmiechu.
        - Wszystko poszło idealnie – stwierdziła w pełni zadowolona, chociaż lżejsza o torbę z częścią swojego dobytku. Smokołak tylko pokręcił głową, rechocząc pod nosem i zamówił jej drinka. Podwójnego.
        - Wariatka.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Na początku nie chciał od razu przechodzić do czegoś bardziej skomplikowanego i szybszego w wykonaniu, chciał mieć pewność, że przypomniał sobie wszystko to, co wiedział na temat tańca. Naprawdę wolał wolniejszą muzykę, jednak nie chciał zawieść Ijumary, więc gdy taneczny „wstęp” dobiegł końca, od razu zaczął tańczyć szybciej, dodając do tego obroty, podnoszenia partnerki, a także inne i podobne rzeczy, które powinny pasować do tempa narzucanego przez grupę grajków. Pani Kapitan szybko się z nim zgrała. Dodatkowo kotołak wiedział po jej reakcjach, że cała sekwencja jej się podoba. Nie spodziewała się tego, co zrobi na sam koniec. Raczej nie mogła tego przewidzieć, ku uciesze samego Kelsiera, który obserwował i słuchał jej reakcji na podrzucenie, chwilowe latanie w miejscu, a później złapanie. Co prawda, na początku zareagowała tak, jakby była przestraszona, jednak później zaśmiała się i to pozbawiło zmiennokształtnego wątpliwości. Naprawdę, przez krótką chwilę zastanawiał się, czy dobrze zrobił, że zakończył ich taniec w taki sposób. Później już o tym nie myślał i wiedział, że był to dobry wybór.
         – Przyjemność po mojej stronie – odparł, uśmiechając się do dziewczyny.
         – Trzymam cię za słowo i… dziękuję – dodał, gdy usłyszał kolejne słowa wypowiedziane przez Iju.
Później oboje udali się do stolika. On sam nie był w ogóle zmęczony i nie musiał odpoczywać, jednak nie miał nic przeciwko przesiedzenia jednego utworu, wypicia trochę więcej alkoholu i, może, będzie mógł ponownie rozejrzeć się po karczmie, chociaż tym razem siedząc przy stoliku. Może tym razem uda mu się zobaczyć więcej, skoro większość klientów albo czekała na dźwięki nowej muzyki, albo szła w stronę miejsca przeznaczonego do tańca.
Kotołak spojrzał w stronę Kvasira, którego Ijumara teraz wyciągała do tańca. Zaśmiał się cicho i krótko. Chciał nawet życzyć mu powodzenia, jednak nie zdążył tego zrobić.

Kelsier wpadł na pewien pomysł, wykorzystując przy tym to, że nie był aktualnie niczym zajęty, a przy ich stoliku siedział wyłącznie on. Wstał i skierował się w stronę wyjścia, a jeśli ktoś by go zaczepił… po prostu powie, że chce zaczerpnąć nocnego powietrza. Tak naprawdę chciał sprawdzić, czy ktoś wyjdzie za nim. Może udzielała mu się jakaś dziwna paranoja związana z latami działalności jako zabójca na zlecenie, jednak odkąd usiedli przy stoliku, zaczął mieć wrażenie, że ktoś go obserwuje i tylko czeka na odpowiednią okazję, żeby zbliżyć się i… no właśnie. I co? Powiedzieć coś? Zrobić coś? Poprosić o coś? Możliwości było naprawdę sporo. Kotołak zauważył też, że Callisto zniknęła gdzieś krótko po tym, jak przestała tańczyć z Wąsem, jednak nie przejął się tym zbytnio, bo wątpił w to, żeby nagle postanowiła uciec i pójść swoją drogą.
Wyszedł na zewnątrz, udając, że udaje się na spacer po najbliższej okolicy, nie oddalając się przy tym od samej Jadeitowej Łuski. Ukradkiem obejrzał się za siebie i zobaczył, że trzech mężczyzn idzie w tę samą stronę, co on. Nie mógł od razu powiedzieć, że go śledzą, bo nie miał na to żadnych dowodów. W dodatku, zachowywali się tak, jakby go nie śledzili, jednak to mogła być oznaką, że ma do czynienia z zawodowcami. Szedł dalej, jednak jego wyostrzony słuch wyłapał zbliżające się kroki, a po chwili kotołak mógł poczuć na ramieniu dotknięcie, które sprawiło, że odwrócił się, zachowując przy tym spokój.
         – Wiemy, kim jesteś – powiedział do niego osobnik, który go dotknął. Był wzrostu Kelsiera, jednak był szczupły, a przez to słabszy od zmiennokształtnego, jeśli chodzi o siłę fizyczną. Po jego lewej stał niższy mężczyzna, jednak wyglądał na naprawdę silnego, a po prawej jeszcze inny, który był z postury podobny do pierwszego. Wszyscy ubrani byli w normalne stroje, w które ubierają się mężczyźni udający się do karczmy – nie budzili żadnych podejrzeń i mogli wtopić się w tłum, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Ten, który się odezwał, kiwnął głową do przodu, a dwójka stojąca po jego bokach ruszyła się i teraz stanęła po prawej i lewej kotołaka. Dzięki temu zamknęli go w trójkącie. Dość ciasnym trójkącie.
         – Mamy dla ciebie propozycję. Naprawdę dobrą propozycję – znów odezwał się ten sam człowiek. Kelsier powstrzymał się przed westchnięciem, które powiedziałoby im, że nie jest to pierwszy raz, gdy znajduje się w takiej sytuacji. W każdym razie, był już gotowy do ewentualnej walki, bo najpewniej właśnie tak skończy się ta rozmowa.
         – Należymy do pewniej organizacji, która nie lubi mieć konkurencji, a Zjednoczeni z Cieniem są dla nas właśnie kimś takim… Widzisz, proponujemy ci dołączenie do nas i zdradzenie twojej grupy. Powiedziałbyś nam o ich członkach, kryjówkach i głównej siedzibie, a także o tym, jak się ich pozbyć, a my zapewnimy ci bardzo ważne miejsce w naszej organizacji, a także nagrodę, którą nie będą wyłącznie rueny – osobnik ten wypowiedział te słowa z uśmiechem handlarza, który wciska nieświadomemu klientowi coś, co nie jest warte tyle, ile sobie za to żąda i podnosi cenę przedmiotu przez wychwalanie go. Dali mu chwilę na zastanowienie się nad ofertą i decyzją. Nawet nie nalegali na to, żeby się pospieszył.
         – Nie – odpowiedział krótko kotołak, uśmiechając się do mężczyzny.
         – Domyślasz się, że mamy rozkazy cię zabić, jeśli się na to nie zgodzisz? - zapytał mężczyzna, możliwe, że nieco zaskoczony odmową białowłosego.
         – Wykończę was pierwszy – odparł tonem, który nie zdradzał żadnych emocji. Ta trójka chyba w ogóle nie zwróciła uwagi na to, że Kelsier wprowadził ich w zacienioną uliczkę, w której może wykorzystać specjalną zdolność jego grupy. Usłyszał, jak sięgają po broń ukrytą pod ubraniami, przymknął oczy i zniknął, stając się jednością z cieniami.

         – Gdzie on jest!? - zapytał mięśniak, którego dłonie zdobiły już ciężkie kastety. Ich „przywódca” rozejrzał się wokół, na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, a warknął coś niezrozumiałego.
         – Wprowadził nas w ciemną uliczkę. Ciemną. Zacienioną. Uliczkę! Zaplanował to, bo wiedział, że za nim idziemy! - powiedział podniesionym głosem. Teraz cała trójka miała wściekłość wymalowaną na twarzy, bo właśnie domyślili się, że nie mają szans na zabicie kogoś, kto jest cieniem.
Pojawił się tuż za plecami mięśniaka, którego od razu podciął. Ten wywrócił się, chociaż nie stracił przytomności. Cóż… walka zaczęła się właśnie w tej chwili. Pozostała dwójka miała ze sobą sztylety. Kelsier nie chciał sięgać po swój oręż, więc postanowił, że odbierze broń jednemu z nich i wykorzysta ją do zabicia ich wszystkich. Doskoczył do tego, z którym wcześniej rozmawiał i wyprowadził kopnięcie prosto w jego dłoń, tym samym pozbawiając go broni. Sztylet wylądował na ziemi, a kotołak doskoczył do niego od razu, przechwytując go i unikając cięcia wyprowadzonego przez drugiego. Od razu przeszedł do kontrataku, celując ostrzem broni prosto w brzuch przeciwnika, jednak ten odskoczył w bok, a sztylet tylko drasnął jego ciało. Kelsier odwrócił się i kopnął w nogi mięśniaka, który próbował się podnieść. Cios kotołaka sprawił, że znowu wylądował na ziemi. Białowłosy zaatakował serią szybkich cięć, które skierowane były w stronę przeciwnika ze sztyletem. Pierwsze trafiło, drugie i trzecie także, jednak dwa ostatnie przecięły powietrze. Chudy mężczyzna złapał się za brzuch, a przez jego palce zaczęła przeciekać krew, kapiąc i barwiąc ziemię na szkarłatną czerwień. Kelsier doskoczył do niego i dobił go – najpierw spróbował wbić ostrze w klatkę piersiową człowieka, jednak ten obronił się… chociaż nie zrobił tego, gdy ostrze przecięło jego gardło. Padł na ziemię, krwawiąc, aby umrzeć krótką chwilę później. Mięśniak zdążył się podnieść i nawet wstać, a później szybko przemieścić się za plecy kotołaka, aby złapać go i uniemożliwić ruch. „Przywódca” od razu do niego doskoczył, wybił mu broń z dłoni i uderzył kilkukrotnie pięścią, głównie celując w brzuch. Zmiennokształtny zakaszlał, jednak nie wypluł krwi, co było dobrym znakiem, chociaż ciosy i tak go trochę osłabiły. Przyszedł czas na kolejną sztuczkę – uderzył łokciami w żebra mięśniaka i sprawił, że ten, na bardzo krótką chwilę, puścił go. Białowłosy wykorzystał to, żeby użyć magii i przenieść się za plecy szczupłego przeciwnika. Od razu uderzył pięścią w dolną część kręgosłupa, a później sięgnął wyżej, do jego szyi i głowy. Chwycił przeciwnika za włosy i przekręcił w bok, łamiąc mu kark. Od razu skoczył i sięgnął po sztylet, jednak poczuł nogę na boku. Kopnięcie odrzuciło go w tył, lecz miał tyle szczęścia, że udało mu się chwycić sztylet. Przełożył go z jednej ręki do drugiej i zmienił nieco chwyt, aby wyprowadzić czyste i szybkie pchnięcie. Mięśniak ruszył w jego stronę, co przypomniało trochę taran pchany ze znaczną prędkością w stronę wrót. Kelsier stał spokojnie i czekał na przeciwnika. Zszedł mu z drogi i odwrócił się, wbijając ostrze broni w jego plecy. Wiedział, że sięgnęło serca, bo umięśnione ciało znieruchomiało nagle i padło na ziemię.

Kotołak wyszedł z tej walki żywy, a jego obrażenia skończyły się tylko na bolącym brzuchu i obitych żebrach, co i tak powinno wyleczyć się dość szybko. Kelsier miał zdolność regeneracji urazów i czuł, że magia z tym związana zaczęła działać w jego organizmie. Sprawdził, gdzie ziemia zostawiła swe ślady na jego ubraniu i później pozbył się ich dokładnie – nie mógł pozwolić na to, żeby jego strój był brudny, w końcu musiał się dobrze prezentować. Ruszył w drogę powrotną do Łuski. Później, gdy już dotarł do budynku, wszedł do środka i skierował się do ich stolika. Zajął przy nim swoje miejsce, nalał sobie alkoholu i wypił go za jednym razem.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

Kvaser nie był świadkiem wymagającego i bardzo reprezentacyjnego tańca Kelsiera oraz Ijumary, widać jednak było po pani kapitan niesamowite zadowolenie i szczęście. Rozpierała ją energia, której chciała dać upust w postaci kolejnego tańca, który padł… na niego – kapłana.
Czarodziej nie ukrył swego zdziwienia, które było porównywalne do wielkości Ocean Jadeitów. Oczywiście, że nie przywykł do tańca! Nie, aby nigdy nie tańczył, jego treningi w świątyniach mogły nawet przypominać jego płynniejszą i subtelniejszą wersję, ale co innego trzymać w dłoni kij a co innego obejmować kobietę w pasie!
Nie zdążył nawet przełknąć śliny, a co dopiero odpowiedzieć, gdy nagle znalazł się na parkiecie z dziewczyną pełną nadziei na niesamowite przeżycie. Gdyby umiał się przerazić to zapewne by to teraz zrobił. Bardzo głęboko wątpił w swoje umiejętności i na całe szczęście nie widział niesamowitych ruchów kotołaka, bo zapewne od razu skreśliłby się z listy szansy stania się chociażby marnym tancerzem. Dobrze, że nie uważał siebie za ostateczną kalekę i wolał nie cofać się do czasów, gdy faktycznie dużo tańczył, a było to jeszcze przed kapłaństwem (czyli dawno… ale to bardzo, baaardzo dawno temu). W czasie swojej posługi nie wypadało mu się w ten sposób zachowywać. Zdał sobie jednak sprawę, że jedyne, co go może teraz uratować to faktycznie muzyka.
Nie miał czasu przejmować się, jak komicznie będzie wyglądać w drewnianych klapkach i luźnych spodniach podczas tańca, gdy próbował w ogóle wczuć się w wygrywaną melodię. O zgrozo, może trzeba było jednak powiedzieć o tym, że jest się kapłanem, że nie tańczy, że mu nie wypada i że właściwie to piwo też winien odstawić? Teraz było już za późno na takie deklaracje. Mimo ogólnych i wewnętrznych wątpliwości wcale nie miał zamiaru obciążać swojej partnerki takimi problemami. Tę krótką sprzeczkę pełną nieścisłości w swojej głowie przygasił uśmiechem, co z pewnością mogło uspokoić Ijumarę.
Cóż mógł zrobić w takiej sytuacji? Nagle jego myśli zalała doskonale znana mu fala opanowania. To, co przed chwilą mógł nazwać uczuciami przerodziło się w nieznośną obojętność i tylko muzyka wskazywała mu kierunek działania. Jego palce zacisnęły się na dłoniach młodej dziewczyny i jej pierwsze inicjujące ruchy przejął Kvaser, gdy nagle obrócił panią kapitan dwukrotnie i wstrzymał kolejny obrót lekkim pociągnięciem, tak by zastukała zdecydowanie obcasami o parkiet stając naprzeciw niemu. Wzruszył ramionami, niczym Prasmokowi ducha winny facet, a już po chwili posłał jej wyzywające spojrzenie. Ich dłonie na nowo się splotły, wiedział, że swój opanowany taniec, w łagodnie płynących melodiach odbijających się echem po świątyni, musi dostosować do skocznej muzyki. Nie był tak gwałtowny i wyzywający jak Kelsier. Każdy dostrzegłby, nie o tyle sztywność, lecz zdecydowaną łagodność w jego prowadzeniu. Nie opierał się w żaden sposób, ale też nie pozwalał przejąć inicjatywy Nigorie. W pewnym momencie ich rytmiczny przytup zakończył się obrotem obojga partnerów, ale ich dłonie nie wróciły do siebie ponownie. Minęła zaledwie pierwsza zwrotka, gdy Kvaser stracił partnerkę do tańca, a ostatnie, co widział, to kosmyki blond włosów oraz nieco zdezorientowany wzrok pani kapitan, który szybko skupił się na nie nikim innym, jak na Danku Blahosie.
- Hah! Wspaniale tańczysz! – przyznał mężczyzna radośnie się uśmiechając i był to uśmiech, który z pewnością rozwiał pierwsze, niezbyt dobre wrażenie.
Jego wspomniany niegdyś spory, garbaty i krzywy nos przysłonił szereg lśniących bielą zębów otoczonych jasnymi, męskimi i raczej cienkimi wargami, chociaż ta dolna była zdecydowanie pełniejsza. Miał kanciaste rysy twarzy, żuchwę zauważalnie bardzo nisko osadzoną, co dodawało mu męskości przy jasnych włosach związanych w krótki kucyk. Brwi grube i wyraźnie, ciemniejsze od włosów na głowie, ale wciąż mieszczących się w określeniu blond. Oczy wąskie, ale przykuwały uwagę przez tęczówki o nietypowym szarym odcieniu. Na głowie Blahos miał fikuśny kolorowy kapelusz, w żółto-czerwone pasy, przy którym ozdobnie dyndało zabarwione piórko. Był wesoły, pełen energii i jego barwna, jak kapelusz, osobowość odbijała się pozytywną energią po wszystkich tańczących. Niezbyt urodziwa twarz Blahosa rozpłynęła się gdzieś w przestrzeni. Wszelkie braki szybko przykrywał ruchami, gestykulacją, a w szczególności magnetycznym głosem, niskim, męskim, zawadiackim. Tupał z przyjemnością, bardzo energicznie, a i pozwolił sobie na kilka śmielszych bądź bardziej zabawnych ruchów. Doskonale wyczuwał Ijumarę, w odpowiednich momentach ją obracał, nie bał się jej objąć w biodrze, ale i też nie przekraczał zasad przyzwoitości. Na pewien moment pozwolił tańczyć dziewczynie w wyznaczonym przez nich małym kręgu, by jak prawdziwa kobieta mogła zaprezentować swoje niesamowite ruchy, a on klaskał i nawoływał tłum do klaskania. Jednak obserwatorzy mogli mu tylko pozazdrościć i zaznaczył to obejmując ponownie dłonie brunetki, by w spójnych obrotach móc zawojować na parkiecie. Trzymał ją mocno i zdecydowanie, jakby nie chciał stracić swej partnerki gdzieś po drodze, ale ona śmiało nad nim nadążała, co wyraźnie przypadło mu do gustu.
W tym czasie Kvasir nie miał zamiaru ani powodu do robienia scen, chociaż szybko zaczął żałować, że nie ostrzegł kogoś przed tym marnym uzdrowicielem. Niestety, w Turmalii nie był on znany a na statek chciał dostać się dla oczywistych powodów – ratowania własnego tyłka nim wszystko wyjdzie na jaw. Problem jednak powstał i kapłan szybko zrozumiał, że nie tak łatwo jest splamić opinię takiego mówcy z wysoką charyzmą. Istniało większe prawdopodobieństwo, że Kvaser odejdzie obojętnie opuszczając grupę, ale w tym przypadku znalazł kilka powodów, dla których zdanie miał zgoła odmienne.
Pierwszym z nich był fakt, że wątpił by ów uzdrowiciel był zdolny ocalić kogoś na statku w razie choroby czy poważnej rany. Prędzej zrobiłby to z przypadku, a wszelkie choroby przeciągał aż do momentu pojawienia się na lądzie, by móc czmychnąć.
Po drugie – obiecał swemu przyjacielowi, że przeżyje przygodę, a Ijumara wydawała się przywoływać całą gamę niesamowitych przeżyć.
Po trzecie – szkoda by mu było pozostawić panią kapitan z kimś tak niekonsekwentnym, bo tak jak na lądzie można posłać po medyka z sąsiedniej wioski, tak na morzu zdanym jest się tylko na zdolności jaka posiada załoga.
Czy może jednak Kvaser się mylił?
Dziwnym trafem gość nie przypadł mu całkowicie do gustu, ale nie mógł w głos krytykować drugiego uzdrowiciela. Zastanawiał się czy opinia na temat Blahosa była spowodowana zagrożeniem odebrania mu fuchy czy też miał rację, bo patrząc na śmiałą twarz Daneka zaczął mieć wątpliwości.
„Niemożliwe, nawet samo gapienie się na niego sprawia, że chce mu się we wszystko wierzyć” syknął, po czym rozejrzał się po tawernie. Ich stolik wciąż był pusty. Callisto i Kelsier gdzieś zniknęli, pozostał tylko przechylony na stoliku kostur sączący swymi kolcami (w bardzo dyskretny sposób) rozlany alkohol. Postanowił nie martwić się o kijek, a sam podszedł do baru dołączając się do Clarissy, którą właśnie zaczepiał nieco bardziej już upojony klient. Szybko odgonili go poważnymi rozmowami, które rozwiały się w mig, gdy znów zostali sami.
- Cóż, kapitan Nigorie ma bardzo zacnego partnera do tańca – przyznała sterniczka spoglądając ledwie kątem oka, jak dwójka pochłania krokami deski karczmy.
- O tak, do tańca i do różańca – mruknął zatapiając nos w szklance.
Kobieta spojrzała na niego pytająco, nieco nieprzyzwyczajona do takiego zachowania Kvasera – czyli mruczącego coś pod nosem. Nigdy nie łamiący zasad etykiety czarodziej teraz pozwolił sobie na odrobinę nietaktowności, ale mimo to Clarisse miała problem z określeniem jego odczuć. Nie potrafiła stwierdzić czy faktycznie mu coś przeszkadza, bo zaraz zainteresował się jakimś nieznanym mu trunkiem na półce i zagaił ją rozmowami. Butelka została zdjęta smoczą dłonią i wędrowała właśnie w stronę szklanki, z której upić łyka miała pewna rudowłosa półelfka.
- Callisto! – stwierdził, zapytał – trudno powiedzieć, ale gestem dłoni zaprosił sterniczkę by dołączyli do towarzystwa dziewczyny.
- Taki tłum się tu zrobił, że trudno było odnaleźć ciebie oraz Kel…siera… - powiedział dostrzegając nagle kotołaka w zasięgu stolika. – Mam wrażenie, że coś mnie ominęło…
„I to dwukrotnie…”, dodał w myślach przypominając sobie, że Blahos skradł mu Ijumarę na parkiecie i teraz chyba tańczyli już do trzeciej piosenki.
- Tak mocno zagryzłaś sobie wargę? - spytał czarodziej.
Muzyka gwałtownym akcentem dosłownie urwała się i wszyscy, jak jeden mąż, tupnęli w podłogę. Tłum był rozbawiony pojedynczymi osobami, które nie załapały tych ostatnich nut i jeszcze omyłkowo się kręciły. Blahos spojrzał z uznaniem na panią kapitan, po czym skłonił się nisko wystawiając prawą nogę do przodu i nieznacznie unosząc proste ręce na lewą stronę, zupełnie jakby był co najmniej na wizycie u królowej.
- Dziękuję za to niesamowite przeżycie – powiedział prostując się. – Pozwolicie, że odprowadzę panią kapitan do stolika – zaproponował delikatnie kładąc dłoń na plecach Nigorie i przepuszczając ją przodem tak, jak na dżentelmena przystało.
- Proszę wybaczyć to nagłe porwanie w tańcu, lecz nie mogłem się powstrzymać przed taką okazją – wyznał wolno, chociaż zdecydowanie po to by czasem brunetka nie rozmyśliła się, co do jego własnej gościnności. – Pięknie tańczycie, a dziś jest jeden z tych dni, gdy wolno mi pozwolić sobie na odrobinę zabawy. Nie przedstawiłem się – zauważył, ale zaraz szybko zechciał naprawić swój błąd. Stanął przed Ijumarą i ujął dłonią jej palce, po czym wzniósł, by móc je ucałować.
- Danek Blahos – spojrzał zagadkowo na dziewczynę, po czym ponownie wyprostował się i na krótko zawiesił wzrok na pannie Nigorie. – Ach tak, proszę prowadzić! – upomniał się śmiejąc z własnej nieuwagi.
- Dzisiaj w towarzystwie? – spytał szukając osób przy stoliku, do którego podążali.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Ijumara w przypływie ekscytacji nie zwróciła zupełnie uwagi na wyraz twarzy Kvasera, którego właśnie wlekła na parkiet. Nie zapierał się rękami i nogami, nawet nie odezwał się słowem, uznała więc, że nie ma nic przeciwko tańczeniu - może po prostu był trochę nieśmiały i dlatego sam nie zapraszał panien na parkiet, trzeba było więc go ośmielić, by mógł miło spędzić ten wieczór w Jadeitowej Łusce. A jeśli chodzi o niewygodne do tańczenia buty, w tym pani kapitan nie upatrywała żadnego problemu - fakt, może nie trzymały się kostki i należało pilnować by się nie zsunęły, ale ona nie z takimi rzeczami sobie radziła, wystarczyło chociażby spojrzeć na obcasy, w których występowała tego wieczoru i już przetańczyła w nich jeden całkiem skomplikowany taniec. A to dopiero początek! Kvaser miał więc pecha (czy też może szczęście?) trafić na taką wyjątkowo energiczną osobę, która przyczepiła się do niego na samym początku tego wieczora, a kto wie, może przyjdzie mu spędzić z nią i jej towarzyszami kolejnych kilka tygodni - wszystko zależało od tego czy zdecyduje się jednak następnego dnia przyjść na Kaprys… I czy ktoś go nie ubiegnie.
        Nigorie szybko wyczuła, że Kvaser reprezentował sobą inny styl niż Kelsier - mniej szalony, bardziej płynny i trochę przez to zbliżony do eleganckich tańców z bali, na które kobiety musiały zakładać spódnice do kostek, a mężczyźni zapinać guziki w koszulach aż pod szyję. Ale to nie było akurat nic złego, w gruncie rzeczy nawet to do niego pasowało - może i nie wyglądał na arystokratę, ale miał w sobie pewną wrodzoną godność, jakby był kimś znacznie lepszym, niż wskazywały na to pozory. Może nawet był jakimś królewskim bękartem? Iju bardzo się ta myśl podobała, nie spodziewała się jednak, że tak naprawdę z Kvaserem łączyło ją bardzo podobne mieszane pochodzenie.
        W tańcu jednak takie rzeczy się nie liczyły. Najważniejszy był charakter znajdujący swoje odzwierciedlenie w ruchach i kapłan w ten sposób pokazał pani kapitan, że byle czego się nie boi, potrafi podjąć wyzwanie i improwizować w razie potrzeby. Podobało jej się to i było prawie pewne, że sama chętnie dotańczyłaby z nim ten kawałek do końca, a potem mu szczerze podziękowała bez przedwczesnego uciekania, lecz ktoś im w tym przeszkodził.
        Nigorie w pierwszej chwili ledwie zerknęła na swojego nowego partnera, po czym nad jego ramieniem posłała przepraszające spojrzenie kapłanowi, który został sam na parkiecie. Cóż, w takich miejscach tego typu psikusy były normą, nie można było chyba mieć do nikogo pretensji… Ale i tak postanowiła go przeprosić, później, gdy już tak piosenka się skończy.
        Głos nowego partnera szybko przywołał Ijumarę, by poświęciła mu należytą uwagę. Podniosła na niego wzrok, a jego miłe słowa sprawiły, że się uśmiechnęła. Przyjrzała się jego twarzy, jednocześnie trochę przystojnej - przez mocną, męską szczękę - i trochę szpetnej - przez ten nos jak klamka do zamtuza. Jego czapka była zaś przejawem totalnego braku gustu, ale było to jedynie prywatne zdanie Ijumary, które zresztą nie miało wpływu na jej ogólną ocenę tancerza. Jego charyzma i wewnętrzny urok od razu podziałał na niezwykle podatną na tego typu bodźce panią kapitan - poddała się bez żadnych pretensji i oporu temu jak ją prowadził w tańcu. A tancerzem był naprawdę dobrym - energicznym i pewnym siebie. Ijumara śmiała się z uciechy, gdy lekkimi i bardzo naturalnymi ruchami zachęcał ją do piruetów i nowych figur, których jeszcze tego wieczoru nie wykonywała. Gdy zaś puścił ją i zachęcił do popisu solo, Nigorie nawet chwilę się nie zastanawiała nad tym co powinna zrobić. Z zadowoleniem tańczyła wśród klaszczącego tłumu, swobodnie jakby nikt jej nie widział. Młodzi mężczyźni wodzili za nią spojrzeniami, a w ich głowach zaczynała kiełkować myśl, czy nie dałoby się odbić tej tancereczki jej partnerowi. Blahos jednak był czujny, bo ten taniec nie był dla niego jedynie zwykłą rozrywką, chwilową przyjemnością, a furtką do nowego życia z dala od tego miasta, w którym powoli grunt zaczynał palić mu się pod nogami… By więc nie zmarnować swojej szansy w odpowiednij chwili ponownie złapał Ijumarę za ręce i ruszył z nią w tany.
        Zespół nie skończył granej piosenki tak jak to czynił do tej pory - przez doprowadzenie do całkowitej ciszy - lecz praktycznie płynnie przeszedł do następnego utworu. Nigorie subtelnie spróbowała oswobodzić się z objęć Danka, lecz on udawał, że tych subtelności nie widzi i wykorzystał sprzyjające okoliczności, by wymóc na niej jeszcze jeden taniec. Gdy jednak pani kapitan obróciła wzrok w stronę stolika zajętego przez jej znajomych… spostrzegła, że nikogo tam nie ma. Rozejrzała się pośpiesznie po sali, nie dostrzegła jednak nikogo. To ją trochę zaniepokoiło i przez kolejny utwór zamiast patrzeć na czarującego ją Blahosa, rozglądała się w poszukiwaniu towarzyszy, z którymi przyszła. W dali dostrzegła śnieżną biel koszuli Clarissy, która może jeszcze nie należała do załogi, ale chociaż była znajoma, obok niej zaś siedział Kvaser, który również był “prawie swój”. Callisto i Kelsiera nie dało się dostrzec, co niby nie było takie znów niemożliwe w tak tłocznej karczmie, ale z drugiej strony płomiennorude włosy dziewczyny i srebrzysta czupryna kotołaka rzucały się w oczy. To znaczyło, że oboje wyszli… A Ijumarze z tego powodu zrobiło się dość nieswojo - jakby zwiali przed nią po cichu, wykorzystując moment gdy akurat była zajęta czym innym.
        - Hm, za szybko? - upewnił się Danek, gdy pani kapitan zdarzyło się zmylić krok.
        - Och, nie, nie - odpowiedziała mu szybko, ponownie skupiając się na tańcu. Gdzieś tam z tyłu głowy cały czas jednak miała pytanie co stało się z Kelsierem i Callisto.

        Danko zatroszczył się, by przez następne dwie piosenki myśli pani kapitan były zajęte tylko nim, co przynosiło całkiem pozytywny efekt: widać było, jak po pewnym czasie odzyskała humor i znacznie bardziej angażowała się w ich wspólny taniec. Nawet zaczęła się śmiać. To działało tylko i wyłącznie na jego korzyść - idealnie. Teraz musiał tylko odpowiednio ją poczarować w drodze do stolika, a co najlepsze, Ijumara łykała wszystkie miłe słowa jak młody pelikan. Na przykład to, że poznał, że była kapitanem! Aż jej oczy zaświeciły gdy się tak do niej zwrócił - była rozpoznawalna! A jej przypadkowy partner w tańcu okazał się prezentować sobą prawdziwie dworskie maniery.
        - Ijumara Nigorie - przedstawiła mu się, zupełnie podświadomie wyciągając do niego dłoń jak do ucałowania… I on to naprawdę zrobił! Iju przez moment chciała rzucić jakimś lekkim komentarzem, że skoro poznał w niej kapitana, to pewnie nie musiała się przedstawiać, ale przełknęła te słowa. Danek był miły i owszem, Iju miała do niego słabość jak do każdego komplemenciarza, ale nie był tak urodziwy jak Kelsier (czy Callisto) by dać mu się całkowicie omotać - musiał się starać trochę bardziej niż przeciętny przystojniak… Ale szło mu póki co nieźle.
        - Jesteście marynarzem, panie Blahos? - zapytała go słodkim głosem, gdy wspomniał o tym, jakoby ten wieczór był jednym z niewielu jego chwil wolności. - Czy może żołnierzem na przepustce? - dopytywała. Przychodziło jej jeszcze kilka opcji do głowy, ale nie wyciągała ich już, dając mężczyźnie odpowiedzieć samemu.
        - Hm… - Nigorie przez moment zastanawiała się nad odpowiedzią na jego kurtuazyjne pytanie o towarzystwo. Teraz już nie była wcale pewna, czy nie została w karczmie, skoro reszta po cichu się ulotniła. Nie mogła jednak powiedzieć, że przyszła sama, bo raz, że wyszłaby na sztywniaczkę, a dwa: nie mogła tego powiedzieć obcemu mężczyźnie, kto wie co przyszłoby mu do głowy?!
        - Moja załoga również tutaj baluje - powiedziała zgodnie z prawdą. - I kilku znajomych…
        Jakby tylko czekając na to by potwierdzić jej wersję, obok Iju przeszedł kapitan Bartoli wraz ze swoją prawą ręką - mężczyzną zwanym Oczkiem przez dwubarwne tęczówki. Obaj unieśli ręce na powitanie, jakby uchylali przed kapitan Kaprysu kapelusza, a ona odpowiedziała im uśmiechem i skinieniem głowy.
        W drodze do stolika Ijumara dostrzegła siedzącego przy nim Kelsiera - wyglądał na trochę strutego, dosłownie na jej oczach jednym haustem opróżnił szklaneczkę z drinkiem. Panią kapitan bardzo intrygowało gdzie też się w międzyczasie podziewał i skąd brał się jego kiepski humor, ale może nie powinna pytać - skoro wcześniej ulotnił się bez żadnego uprzedzenia, to najwyraźniej nie ufał jej na tyle, by dzielić się takimi drobiazgami.
        Wkrótce znalazła się również Callisto - ją Mara dostrzegła akurat w momencie, gdy w objęciach Giarra zmierzała w stronę baru. Pani kapitan aż skrzywiła lekko usta w niezadowoleniu. No tak, czegóż się spodziewała? Rudej oczy świeciły się na tego konkretnego ze smoczych braci od kiedy tylko go zobaczyła - powiedziała, że wcześniej nigdy nie widziała smokołaka-hybrydy, ale może ten błysk w oku miał również inne podłoże? Bracia Tauthr byli przystojni w kategoriach swojej rasy, a poza tym mieli gadane. Pewnie gdy zniknęła, poszła do niego pod drzwi karczmy, dlatego nie było jej widać. Może Ijumara zbyt wiele sobie wyobrażała po tym pikantnym incydencie w swojej kajucie…
        - Przynieś mi do stolika szare rubidijskie - zwróciła się do mijającego ją kelnera, gdy już była przy samym stoliku i zaraz miała usiąść. Westchnęła i powachlowała się dłonią, lekko rozchylając przy tym usta błogo nieświadoma tego jak patrzyli na nią w tym momencie mężczyźni.
        - Ależ jestem zmęczona, potrzebuję przerwy - usprawiedliwiła się. Gdy chciała usiąść, Danek od razu znalazł się przy niej i jak prawdziwy dżentelmen odsunął jej krzesło, ukradkiem zerkając na Kelsiera jakby oceniał łączące go z panią kapitan relacje i który z nich miał większe szanse. Gdyby znał lepiej gust Nigorie, rachunek byłby znacznie prostszy, lecz niekoniecznie dla niego korzystny.
        - Można się dosiąść? - upewnił się, o zgodę prosząc jednocześnie dziewczynę i kotołaka, chociaż tak naprawdę jego zdanie niespecjalnie go obchodziło. Nigorie jednak śmiało udzieliła mu zgody.
        - To jest Kelsier, mój towarzysz - przedstawiła mu przy okazji srebrnowłosego. - Kelsier, przedstawiam ci Daneka Blahosa… Dobrze to odmieniłam, panie Blahos? - upewniła się, jakby specjalnie świergoląc w tym momencie swoim zmiennym akcentem człowieka, który nie miał jednego domu.
        W międzyczasie kelner przyniósł Nigorie kieliszek jej ulubionego wina, a że wiedział że była to jedna z tych lepszych klientek, z pietyzmem nalał trunku do kieliszka dopiero przy niej.
        - Panowie? - Ijumara upewniła się jeszcze czy któryś z jej towarzyszy również nie ma ochoty na kieliszek wina. Gdy już jednak kelner odszedł, Ijumara przysunęła się jeszcze odrobinę do stolika, przypadkiem (a może jednak umyślnie), trącając Kelsiera pod stołem kolanem. Kontakt był jednak krótki i nie poparty żadnym wymownym spojrzeniem, więc może był to zwykły przypadek.
        - Zdaje mi się czy masz jakąś kwaśną minę? - zapytała go cicho, trzymając kieliszek przy ustach, po czym dopiero upiła łyk wina. Kotołak mógł jej odpowiedzieć albo nie, w tym tkwiła cała subtelność zasłaniania ust naczyniem. Trochę żałowała w tym momencie, że zaprosiła do stolika Blahosa, ale z drugiej strony był on bardzo czarującym mężczyzną, z którym może warto było nawiązać znajomość.
        Tymczasem muzycy zakończyli serię dziarskich utworów idealnych do tańca i urządzili małą przerwę - na scenie zostały tylko dwie dziewczyny, jednak z lutnią, druga zaś z gołymi rękami, wspierająca swoją koleżankę wokalem. Tych utworów akurat przyjemniej słuchało się siedząc przy stoliku i sącząc wino, przez co większość osób wróciła na swoje miejsca. Na sali zrobiło się tłoczno.

        W tej części karczmy za barem stał akurat zatrudniony pracownik a nie ktoś z rodziny smokołaków. Był to mężczyzna o drapieżnej twarzy, której ostry nos i lekko skośne oczy przywodziły na myśl sokoła. Ruchy jego rąk hipnotyzowały, gdy z gracją nalewał kolejne drinki, czasami jakby od niechcenia robiąc efektowny młynek butelką albo podrzucając szklanki i łapiąc je na moment przed upadkiem. Z Giarrem dogadał się bez słów, wystarczyło że smokołak spojrzał wymownie na prowadzoną Callisto i podniósł dłoń z wyprostowanymi dwoma palcami. Barman szybko sporządził dla niej drinka z dwóch różnych rodzajów alkoholu, soku z cytrusów i przypraw - napój miał pomarańczowy kolor i był dość pikantny lecz jednocześnie słodki. Gdyby nie profesjonalna małomówność (to nie był wszak zaciszny bar gdzie idzie się po to, by wyspowiadać się barmanowi) pewnie stawiając kieliszek przed półelfką powiedziałby, że jest słodko-ostry jak ona. Ot, wyświechtany komplement, który dla niego nic by nie znaczył. Nie odważyłby się za to powiedzieć czegoś takiego przyszłej sterniczce Kaprysu - widział, że nie była to kobieta łasa na komplementy, zdołał ją już zresztą poznać, tak samo jak rozmawiającego z nią kapłana.
        - Nie stoisz dzisiaj na bramce? - zwrócił się za to do smokołaka, jakby był na wystarczająco mocnej pozycji w karczmie, by upominać syna szefa.
        - Stoję - przyznał Giarr bez cienia skruchy. - Odprowadzałem tylko panią.
        Smokołak z ociąganiem wrócił na swoje stanowisko. Był święcie przekonany, że ta chwila nieuwagi nikomu nie zaszkodziła, bo o tej porze już mało kto dochodził do Łuski, która była praktycznie nabita po brzegi. Mylił się jednak, bo pod jego nieobecność do środka weszła pewna grupa szukająca bardzo konkretnej osoby.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Callisto zajęła miejsce przy barze, opierając na ladzie łokcie, i schowana za dłońmi zerknęła kątem oka na Giarra.
        - Dzięki – szepnęła, ale nie wiedziała, czy ją usłyszał, czy domyślił się znaczenia słowa po ruchu jej warg, które zaraz też przykryła palcem wskazującym, z uśmiechem prosząc w ten sposób o zachowanie tajemnicy. Smokołak skinął głową i puścił jeszcze tylko do dziewczyny dyskretne oko, nim machnął do znajomego za barem i oddalił się na swój posterunek wolnym raczej krokiem.
        Na barmana nie zwracała uwagi, dopóki nie postawiono przed nią drinka, na którego widok uniosła brwi przyjemnie zaskoczona. Fikuśny! Małomówność mężczyzny z kolei pewnie przeszłaby niezauważona, gdyby nie głuchy pomruk w odpowiedzi na jej odruchowe podziękowanie, zamiast zwykłego „proszę” lub chociaż standardowego klepnięcia w ladę baru. Zielone oczy podążyły z zaciekawieniem za chmurnym osobnikiem, a pełne usta półelfki odsłoniły zęby w bezkarnym uśmiechu. Jejku, jak ona lubiła takich gburów! Wyglądali jak wiecznie nadąsane małe dzieci i aż korciło, by sprawdzić, jak nisko te grube brwi zjadą w niezadowoleniu. Calli widząc takie złowrogie łypanie czuła nieodpartą potrzebę, by przetestować cierpliwość mruków, wcale nie oczekując wywołania uśmiechu w nagrodę (gdyby się uśmiechali nie byliby gburami), ale właśnie utraty cierpliwości i warknięcia przez zęby, że ma spadać. Uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie pewnego znajomego wrednego drakona i już miała pochylać się przez ladę, by zagrać na nerwach barmanowi, gdy dobiegł ją znajomy głos i półelfka odwróciła się z drinkiem w ręku w stronę Kvasera i Clarissy.
        - Rzeczywiście, trochę tłoczno – zaśmiała się i upiła nieco z drinka, a chociaż okazał się przepyszny i już na pewno nie ostatni dziś, Calli skrzywiła się lekko, gdy kwaśny płyn wdał się w ranne usta. Akurat w tym samym momencie skaleczenie dostrzegł ich potencjalny nowy uzdrowiciel, dziewczyna jednak nawet na chwilę się nie zmieszała, oblizując tylko usta z lekkim wzruszeniem ramion.
        - Niezdara ze mnie – zamruczała i chyba tylko głupiec nabrałby się na tą wymówkę, bo dziewczyna nawet nie starała się brzmieć wiarygodnie. W międzyczasie złapała w tłumie widok na Nigorie i zsunęła się ostrożnie ze stołka, wskazując znajomym panią kapitan.
        - Chodźmy się znów zebrać – zaproponowała i nachyliła jeszcze tylko przez bar. – Proszę podawać to cudo do odwołania. – Popukała paznokciem w szkło i uśmiechem skomentowała krótkie potaknięcie mężczyzny, który zanotował też miejsce, do którego miały być podawane drinki. Callisto nie krzywiła się już przy każdym ruchu, ale jeszcze ostrożnie zsunęła się ze stołka i ruszyła z medykiem i sterniczką z powrotem w stronę wspólnego stolika.
        Po drodze zatrzymała się tylko na moment, by przepuścić przechodzącą grupę mężczyzn, którzy najwyraźniej dopiero przybyli, bo w płaszczach jeszcze rozglądali się po karczmie. Poczekała chwilę aż przejdą, sącząc drinka przez bambusową słomkę i marszcząc tylko delikatnie brwi, gdy jej spojrzenie przepłynęło po, wystających spod wierzchniego odzienia, mieczach. Ona niby też była uzbrojona, ale nieco wygodniej, paradowanie po karczmie z mieczem było chyba średnio komfortowe. Nie była to jednak jej sprawa, więc gdy grupa przeszła, półelfka ruszyła dalej do stolika, z uśmiechem zachodząc siedzącą do niej tyłem Ijumarę.
        Stając za Nigorie uśmiechnęła się do Kelsiera i zerknęła krótko na obcego faceta przy stoliku, ale nie odezwała się jeszcze, nachylając tylko do koleżanki i obejmując ją od tyłu splotła dłonie, w tym jedną z drinkiem, na szyi dziewczyny. Zupełnie nieświadoma była licznych zderzeń mężczyzn za nią, gdy ci zatrzymywali się niekontrolowanie, widząc wypięty tyłek, okryty zdecydowanie zbyt długą, jak na ich gust, spódnicą.
        - Dobrze się bawisz? – zamruczała jej do ucha i musnęła lekko wargami policzek. Dla osób postronnych wyglądało to tylko jak zwykłe dziewczęce czułości, co Callisto bezczelnie wykorzystywała, sprawdzając zachowanie Ijumary. Nad jej ramieniem uchwyciła jednak uporczywe spojrzenie faceta z piórkiem w kapeluszu, który strzelał wzorkiem od jednej dziewczyny do drugiej, więc wyprostowała się w końcu i usiadła na swoim miejscu, łapiąc jeszcze tylko spojrzenie brunetki i puszczając do niej oko.
        - Callisto – przedstawiła się nieznajomemu, podając mu dłoń.

        Thor podniósł łeb widząc, że ktoś wychodzi z karczmy, ale był to tylko ten smokołak, który siedział tu wcześniej. Basior złożył więc ponownie łeb na łapach, łypiąc tylko na mężczyznę żółtymi ślepiami. Leżał za murkiem przy wejściu do Jadeitowej Łuski, jednak jego wielkie cielsko stanowiło większą barykadę niż bariera z cegieł, więc przychodzący goście musieli omijać go szerokim łukiem, jeśli chcieli wejść do środka. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że wielki wilk nie odstraszał części klientów, na co Giarr skrzywił się nieco, ale co miał zrobić? Ta knajpa była dla niego domem, ale dzisiejszy utarg zdecydowanie nie był dla niego aż tak ważny, by próbował przepchnąć wilkopodobną bestię gdzieś dalej. Nietrudno było się domyślić, że chowaniec czeka na tą ognistowłosą dziewczynę i nie ruszy się bez niej nigdzie. Bramkarzowi nie pozostawało więc nic innego, jak rozsiąść się na swoim miejscu i ewentualnie pomóc przejść tym bardziej strachliwym koło czarnego potwora.
        - Działo się coś? – zagaił z nudów, zerkając na wilka, który tylko sapnął przez nos, rozumiejąc kierowane do niego słowa, wiedząc jednak, że jego odpowiedzi odebrałaby tylko Kelpie.
        - Tak, weszła banda oprychów, z którymi możesz mieć problem. Ale to nie byli ci, którzy skrzywdzili Kelpie, więc miałem to w dupie.
        - Co z ciebie za bestia w ogóle?
        - A z ciebie? Masz łuski na pysku.
        - Ale fajna babeczka z tego rudzielca.
        - Uważaj…
        - Pewnie odgryzłbyś mi głowę, jakbym czegoś spróbował?
        - Plułbym twoimi łuskami szybciej niż elfy z łuków szyją.
        - Charakterna.
        - Moja.
        - No nic, zobaczymy, jak się wieczór potoczy.
        - Żeby się twój łeb po bruku nie potoczył, jaszczurze – warknął jeszcze do siebie wilk i widząc, że zmiennokształtnemu odechciało się pogaduszek, ułożył się znów wygodniej, czekając na szczeniaka.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Nie przeszkadzało mu to, że w tej chwili siedział przy stoliku tylko on. Tak naprawdę jakoś nie miał ochoty na rozmowę, bo wolał poświęcić ten czas na przemyślenia i poukładanie myśli. Cóż, alkohol może mu w tym pomógł, a może nie… kotołakowi wydawało się, że w ogóle nie poczuł, jak wypił całą jego szklankę za jednym razem. Może było to złudne wrażenie, a może nie, w każdym razie nie czuł się jak osoba, która wypiła za dużo albo która powoli zbliżała się do tej granicy. Dlatego też Kelsier cieszył się wyłącznie własnym towarzystwem, uspokajał myśli po tym, co spotkało go na zewnątrz karczmy i pił alkohol. Początki jego i organizacji, w której pracuje, nie były najlepsze, bo został wręcz zmuszony, żeby przystąpić do Zjednoczonych z Cieniem. Z czasem ich relacje poprawiły się, chociaż później, gdy zmiennokształtny ukończył już trening i mógł wykonywać zlecenia samodzielnie, wielu członków grupy miało co do niego mieszane uczucia. Powodem tego było to, że miał nieco większą swobodę niż zdecydowana większość z nich. Można powiedzieć, że sam sobie na to zapracował i nie dostał tego za darmo, więc ich zachowanie nie było mądre, jednak oni nie do końca to zrozumieli. Dzięki temu przyczynili się do tego, iż Kelsier dostał wolną rękę co do tego, kiedy ma odwiedzać główną siedzibę albo pomniejsze, w których może przejrzeć zlecenia, dozbroić się i tak dalej.
Tymczasem dzisiaj spotkało go coś, co nie zdarzało się często. Białowłosy miał szansę odpłacenia przywódcy za to, do czego zmusił go, gdy był młodym kotołakiem, ale on nie zrobił tego. Miał teraz zupełnie nowe życie, które powstało dzięki wieloletnim treningom, kilku wyrzeczeniom i wysiłkowi, ale opłaciło się, bo przecież jest dobry w tym, co robi i nie narzeka na pustą sakiewkę.

Pogrążony w myślach, nawet nie zauważył, gdy do stolika dosiadła się Ijumara, a razem z nią mężczyzna, którego on widział tu pierwszy raz. Najwidoczniej dziewczyna musiała go znać albo zapoznać dopiero dzisiaj. Szare oczy z kocimi źrenicami skierowały się w stronę nieznajomego, który przyprowadził kapitan do stolika. Kelsier nie przyglądał mu się w podobny sposób, co ten mężczyzna jemu – kotołak oceniał go pod względem tego, jak niebezpieczny może się okazać, czy ma jakąś broń, nawet ukrytą, a także, ostatecznie, jakie ma zamiary względem Ijumary i, może, pozostałych.
Zmiennokształtny wzruszył lekko ramionami, gdy nieznajomy zapytał, czy może się dosiąść. Było mu to obojętne, to samo można też było powiedzieć o znaczeniu jego odpowiedzi. Właściwie to dobrze, że nie zwracał na niego tak dużej uwagi.
         – Miło poznać – odpowiedział krótko kotołak i wyciągnął dłoń w stronę Daneka, aby po chwili uścisnąć dłoń mężczyzny. Nie przesadził z siłą, jednak Danek mógł się w ten sposób dowiedzieć, że Kelsier na pewno nie był słaby, jeśli chodzi o siłę fizyczną.
         – Wystarczy mi to, co już mamy na stoliku – odpowiedział dziewczynie, po chwili nalewając sobie trunku. Tym razem upił tylko trochę, a nie całość za jednym razem, co robił już wcześniej.
Pytanie ze strony Ijumary sprawiło, że chciał coś odpowiedzieć od razu, jednak spojrzał na nową osobę przy stoliku i powstrzymał się, dając tym samym do zrozumienia, że nie ufa Danekowi.
         – Może później ci o tym powiem – odparł zamiast tego, co mógłby powiedzieć, gdyby siedział tu wyłącznie z panią kapitan. To nie było tak, że próbował wymigać się od odpowiedzi. Naprawdę zamierzał wspomnieć jej o tym, co stało się niedaleko karczmy, ale zrobi to później. Może gdy będą tańczyć ten wolny taniec, który dziewczyna mu obiecała.

Spojrzał w stronę grupy mężczyzn, którzy weszli do karczmy, a także w stronę Callisto, którą zauważył dopiero teraz, gdy odchodziła od baru i kierowała się w ich stronę. Na chwilę wsłuchał się w piękny, dziewczęcy wokal, który rozbrzmiał na sali. Przez to gdy ponownie spojrzał w stronę rudowłosej, mogło mu się wydawać, że ta magicznie przeniosła się spod lady, aż do miejsca za krzesłem Ijumary, gdzie stała aktualnie. Wiedział, że nie było to prawdą i dziewczyna zwyczajnie tu podeszła, jednak uśmiechnął się lekko do siebie, gdy pomyślał, że na pewno znalazłby kogoś, kto uwierzyłby w magiczną wersję tych wydarzeń.
Co prawda mieli przed sobą jeszcze dużą część nocy, jednak kotołak stracił nieco początkowego zapału i entuzjazmu, a przez to zaczął myśleć o tym, że nie byłoby złym wyjściem przejście się po mieście, co byłoby zakończone udaniem się na statek, prosto do kajuty czy coś, wcześniej tłumacząc się czymś głupim i łatwym do wymyślenia na poczekaniu, co mogłyby być związane z tym, co dziś robił lub jadł. Postarał się szybko odgonić te myśli, co, na szczęście, mu się udało. Jako nagrodę wypił kolejny łyk alkoholu, jednak tym razem udało mu się opróżnić szklankę.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

        - Och, marynarzem. – Blahos machnął swobodnie dłonią na pierwsze podejrzenia pani kapitan. – Ani marynarzem, ani żołnierzem – powiedział, i choć uważnie spoglądał na Ijumarę, to także starał się objąć wszystkich wokół swoim wzrokiem. Mogłoby się to nawet rzucić w oczy, ale wszelkie wątpliwości brunetki (o ile takie się pojawiły), bądź jej dziwne podejrzenia od razu łamał, gdy tylko kierował ku niej twarzy z szerokim uśmiechem poświęcając dziewczynie całą uwagę. Patrzył na nią radośnie, choć wąskie oczy wzmacniały efekt skupienia się wyłącznie na swojej towarzyszce, by czasem nie poczuła się ignorowana.
        - Choć przyznam, że chciałbym zasmakować morskiego życia – wyznał wypinając dumnie klatkę piersiową. – Krótkie rejsy nie są mi obce, lecz to co wiąże się z nieokiełznanym morzem widać dopiero daleko od lądu! Nietrudno jest przepłynąć z Rapsodii do Turmalii, ale gdyby sięgnąć czegoś dalej… - nie dokończył, lecz każdy mógł dopisać sobie własne słowa do tego zdania. Głos miał krnąbrny i bardzo melodyjny, był pełen entuzjazmu i tylko na moment zapadła cisza.
        Danek od razu dostrzegł kłaniającego się Wąsa oraz jego towarzysza, lecz twarz blondyna wciąż pozostawała nieugięcie przyjemna dla każdego. Do wszystkich serdecznie się uśmiechał oraz mijał z wrodzoną grzecznością przedzierając się wraz z dziewczyną przez tłum w sposób płynny. Nikt nie chciał stanąć tej dwójce na drodze.

        Tymczasem Kvaser z pobłażliwością przyjął słowa Callisto, która rzucała słodkimi kłamstwami i nawet przy czarodzieju uszło jej to na sucho. Kapłan tylko pokręcił głową i uśmiechnął się nieznacznie. Półelfka zaproponowała powrót do stolika, ale Kvaser średnio przyjął nowe towarzystwo. Nie widać tego było po wyrazie jego twarzy, ale w głębi serca miał ochotę szybko zlikwidować rywala ze stanowiska medyka na „Kaprysie”. Na barmana nie zwrócił większej uwagi, nie była to bowiem jego pierwsza wizyta w „Łusce”, ale zdecydowanie bardziej zaintrygowała go wkraczająca grupa. Giarr korzystając z okazji zapoznania się z Callisto pozwolił też owej grupie wejść do oberży, chociaż… Tajemnicze towarzystwo w karczmach też nie było nowością. „Łuska” była omijana takich klientów szerokim łukiem, jednak czasem los zarządził inaczej. Mimo wszystko Kvaser nie oceniał pochopnie sytuacji, a przynajmniej nie miał zamiaru rozpoczynać potyczki. Zwrócenie uwagi komukolwiek z mieczem kończy się zazwyczaj niezbyt przyjazną rozróbą, a najwidoczniej nikt nie miał ochoty w tym tłumie zagradzać im drogę.

        Blahos był zdziwiony faktem, że Kelsier zechciał przywitać go uciśnięciem dłoni. Rzucając pierwszą ocenę o kotołaku stwierdził, że ubiór może i ma bardzo dostojny, ale na rozmownego gościa to on nie wyglądał. Ani na sympatycznego, ani wychowanego, ani tym bardziej takiego, który uścisnąłby bogatą dłoń uczonego. Danek postanowił zignorować wszelkie uwagi względem towarzysza pani kapitan i skupić się tylko na niej. W zasadzie stwierdził, że małomówność mężczyzny wpływa na jego korzyść i miał zamiar to wykorzystać na każdy możliwy sposób. Gdyby zdobył zaufanie Nigorie to z pewnością nie straci tak łatwo głowy z rąk tego gościa obok.
        - Mnie również bardzo miło poznać! – odparł z entuzjazmem ściskając dłoń zmiennokształtnego.
        - Hah! Co kraj to obyczaj – szybko odpowiedział brunetce. – Musze jednakże przyznać, że mimo akcentu poprawnie odmieniłaś moje nazwisko, panno Nigorie.
        Blondyn z wyraźną aprobatą przyjął kieliszek wina i postanowił oddać krótką chwilę dla Ijumary oraz Kelsiera, który okazał się ponownie małomówny – nawet jeżeli tylko w towarzystwie Blahosa, ten nie miał zamiaru rezygnować z okazji. Gdy kotołak nie poczęstował szczegółową odpowiedzią panią kapitan tłumacząc się, że wyjaśni jej wszystko później, Blahos parsknął jedynie w myślach pozostając jednak w rzeczywistości trzecią osobą w tle rozmowy.
         „Może później ci o tym opowiem” - te słowa brzmiały dla Danka bardzo znajomo. Kluczowe słowo „może”, na którego mocy nigdy nie nadchodziły wyjaśnienia. W tym momencie przekonał sam siebie, że Kelsier był chyba osobą nie tylko małomówną, ale także naciągaczem. Sam Blahos często korzystał z tej regułki więc jego myślenie było nieco mniej oczywiste niż mogłoby się wydawać.
        - Pierwszy toast piję się za ocean, nieprawdaż? – wtrącił się Danek, gdyż jeszcze nie poczęstował się winem, a między dwójką zapadła cisza. – Wznoszę toast za ocean, by był łaskaw dla każdej duszy i pozwolił przepłynąć przez jego kres w podziwie. – Po tych słowach Blahos wzniósł kieliszek, a następnie upił łyk. Gdy opuszczał szkło, jego oczom ukazała się rudowłosa dziewczyna, ubrana równie gustownie co pani kapitan i chociaż musiał przyznać, że była ładna, to nie mógł tracić z oczu Ijumary.
        Kobieta powiedziała kilka słodkich słów do ucha Nigorie i na moment Blahos zmarszczył brwi. Trwało to według niego zdecydowanie za długo, ale nie miał zamiaru wtrącać się w te kobiece czułości.
        - Miło mi poznać – przyznał, gdy półelfka postanowiła się przedstawić. Blahos wstał a wyciągniętą ku niemu dłoń ujął i ucałował trzymając się zasad etykiety. Mimo że wykonał ten sam gest ponownie, to wobec Ijumary wydawał się być zupełnie inny – jakby mężczyzna był nią zaintrygowany, a zarazem popadał w zachwyt. Wobec Callisto Blahos postanowił być początkowo po prostu grzeczny. Miał już zamiar usiąść na krześle, gdy nagle, ku jakże wielkiemu zaskoczeniu, dostrzegł czarodzieja.
        - Panie Kvaser! – wzniósł głos Blahos, ale nie słychać było w nim niezadowolenia. Wręcz przeciwnie, wydawał się być rad takiego towarzystwa.
        - Panie Blahos… - odpowiedział mniej entuzjastycznie Kvaser.
        - Nie spodziewałbym się, że znasz moje nazwisko – rzucił blondyn wskazując szczególną uwagę na brak nazwiska w przypadku czarodzieja.
        - Nietrudno było go nie słyszeć… - mruknął nieco ironicznie pod nosem kapłan, ale Danek zdawał się to ignorować. – To Panna Clarisse d’Arquien – przedstawił Kvaser sterniczkę, która z mniejszą chęcią przyjęła pocałunek w dłoń. Blahos nie tracił jednak dobrego humoru i ponownie wszyscy dosiedli się do stolika.
        - Panie Blahos, niecodzienne spotykać mości w karczmie – zauważył kapłan.
        - Ach, wiecie jak to jest. – Blahos wsparł się o oparcie krzesła. – Tyle chorych wokół, czasem i lekarzowi należy się odpoczynek. – Danek zerknął po całym towarzystwie, ale ostatecznie jego wzrok spoczął na Ijumarze. – Nie odpowiedziałem na pytanie. Nie jestem ani marynarzem, ani żołnierzem, lecz, jak już wiadomo, lekarzem z wykształcenia – powiedział całkiem swobodnie.
         „Ten papier od uczelni to możesz sobie do wychodka zabrać, pewnie tyle jest wart”, pomyślał złośliwie kapłan, po czym sięgnął szklanki i nalał sobie odrobinę rumu, by napić się łyczka dla uspokojenia nerwów.
        - Nie widziałem cię, drogi wędrowcze, od kilku dni w mieście – wtrącił nagle Blahos.
        Kapłan przerzucił nieco zdezorientowany wzrok na domniemanego lekarza. Patologiczne życie bez emocji w świecie utrudniało mu ocenę zamiarów Daneka.
        - Lekarzom należy się odpoczynek – odpowiedział Kvaser.
        - Tak, lekarzom… - zamyślił się Blahos.
        - Wędrownym uzdrowicielom również… - zniżył głos czarodziej dostrzegając rozegranie Blahosa, który miał zamiar naświetlić luki w papierach Kvasera i przedstawić jako gorsze wyjście z sytuacji.
        - Więc to część twej załogi, panno Nigorie? – zmienił temat Blahos.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Danek robił na Ijumarze ogromne wrażenie - każde dziecko oceanu słuchało pięknych opisów morskich podróży z taką samą przyjemnością, jaką słuchałoby komplementów kierowanych pod własnym adresem. Blondyn choć był typowym szczurem lądowym, doskonale wiedział czego się spodziewać po rejsach… No, może poza chorobą morską, zimnem, wilgocią i zepsutym jedzeniem. Ale tę romantyczną i piękną część opisał bardzo dobrze, wywołując w ten sposób szczery uśmiech na twarzy pani kapitan. Tym chętniej zaprosiła go więc do stolika i zamierzała poznać z resztą grupy, nawet jeśli miałaby się okazać wyjątkowo nieliczna i nieskora do rozmów.
        Ijumary nie można było nazwać cwaną, ale głupia również nie była - chociaż mężczyźni łatwo mącili jej w głowie, potrafiła dostrzec pewne subtelne sygnały, które jej posyłali. Tak też było w przypadku Kelsiera. Normalnie pewnie by się obraziła za odpowiedź w stylu “może kiedyś…”, bo zawsze odbierała ją jako bardzo eleganckie “spadaj” - za dużo było w niej ogólników, by móc traktować ją jako wiążącą. Tym razem jednak zorientowała się, co było przyczyną takiego zbywania jej - dostrzegła to wymowne spojrzenie, jakim kotołak uraczył Daneka. To wywołało jednak całą lawinę domysłów. Kelsierowi nie spodobał się jej nowy znajomy przez to, że już go znał i wiedział, że znajomość z nim to nic dobrego czy też może przeszkadzał mu sam fakt, że ona przyszła z obcym mężczyzną? Albo po prostu bał się o swoją skórę i nie chciał zapoznawać się ze zbyt wieloma osobami, wszak miał swoje za uszami… Jeszcze wiele opcji przemknęło jej przez myśl, lecz w końcu uznała, że chyba nie ma co snuć bezcelowych domysłów - w końcu i tak teraz nie otrzymałaby żadnej odpowiedzi. A poza tym Danek był naprawdę czarujący, co złego było w tym, że spędzą z nim chwilę czasu? Tylko ten jeden wieczór nikogo z pewnością nie zabije.
        - Doskonale znasz morskie zwyczaje, panie Blahos - zauważyła z ukontentowaniem Nigorie, wznosząc razem z nim toast za ocean. Tego wieczoru już go co prawda piła, ale lepiej było wypić za pomyślność dwa razy niż wcale. Na dodatek mężczyzna wykazał się inwencją, którą Ijumara bardzo ceniła - tak, zdecydowanie z każdym kolejnym słowem podobał jej się jeszcze bardziej…
        Nigorie usiadła obrócona tyłem do baru, przy którym siedziała Callisto i jej nowo poznani znajomi - nie wybrała tego miejsca specjalnie, raczej przypadkiem bądź zupełnie podświadomie. Przez to jednak nie widziała, gdy ktokolwiek zbliżał się do niej z tamtej strony. Nie rozglądała się - to była Łuska, miejsce doskonale jej znane, które uważała za bezpieczne, bo w końcu pracowali tu nie lada ochroniarze. Pilnowanie pleców stanowiłoby przejaw ostrej paranoi, a co więcej w tak tłocznym pomieszczeniu mogłoby okazać się niemożliwe do zrealizowania. Pani kapitan nie zwróciła więc zupełnie uwagi na to, że ktoś się do niej zbliżył, umknęły jej ewentualne spojrzenia Kelsiera i Daneka rzucane nad jej ramieniem, bo ci mogli po prostu zwracać uwagę na przypadkowych przechodzących gości. Przez to jednak drgnęła, gdy nagle ktoś ją objął, jej oczy rozszerzyły się, a ona zamarła w połowie oddechu. Chwilę później jednak się rozluźniła - poznała te dłonie w rękawiczkach, czerwone kosmyki włosów, które mignęły jej na granicy pola widzenia i delikatny zapach, prawie niemożliwy do uchwycenia. Rozpoznała Callisto i momentalnie się nadąsała, bo przypomniał jej się widok rudej w objęciach Giarra. ”Za wiele sobie wyobrażałam”, zdążyła wyrzucić sobie w myślach nim ruda zaczęła się do niej przymilać. Pocałunek w policzek był miły, kapitan Nigorie nadal fascynował dotyk tak miękkich warg, zupełnie innych niż męskie. Nie, by doświadczała go pierwszy raz - z wieloma kobietami witała się już pocałunkiem w policzek, a liczne “ciocie”, które Gennaro przyprowadzał na pokład, również uwielbiały całować małą dziewczynkę na dzień dobry, ale no właśnie, były to gesty z gruntu niewinne, odmienne od tego, co prezentowała Callisto, a co być może umykało uwadze zebranych wokół stolika mężczyzn.
        - Całkiem nieźle - odpowiedziała rudej na wyszeptane do ucha pytanie. - Poznajcie… - zaczęła, lecz Callisto i Danek obsłużyli się sami w wymianie grzeczności.
        Nigorie starała się wysławiać w neutralnym tonie, nie pokazując tego, że była odrobinę obrażona - może za wiele sobie wyobrażała po tym małym incydencie w kajucie. Ludzie byli wszak tacy różni, na przykład Kelsier najpierw ją spławił, potem zaś zrobił się znacznie milszy, teraz zaś burczał na nią z niewiadomych przyczyn. Callisto zaś cały czas była słodka jak malina, ale najwyraźniej zachowywała się tak do większości poznanych osób.
        - Nie zachęcam do mieszania, ale gdybyś miała ochotę na szare rubidijskie, to częstuj się - zaproponowałą rudej Ijumara, pokazując jej butelkę ze swoim ulubionym winem. Wcześniej chciała ją od razu poczęstować, ale skoro miała już drinka, nalewanie jej nowego kieliszka wyglądałoby jak żenujące nadskakiwanie albo próba rywalizacji z tym, kto jej tego drinka postawił. A kto to zrobił Nigorie mogła się domyślić…
        Później zaś Mara z wielkim zainteresowaniem przyglądała się wymianie zdań między Kvaserem i Blahosem, usta otwierając na kształt małej litery “O”. W jednej chwili dowiedziała się tylu niesamowitych rzeczy! Na przykład tego, że obaj się znali - tego by się nigdy nie spodziewała, z miejsca uderzyłą ją myśl, że małomówny uzdrowiciel musiał mieć bardzo rozległe kontakty, skoro i Clarissa była jego znają, i Danek… Poza tym nie umknęło jej, jak panowie sobie dogryzali i co więcej, że jej poznany w tańcu znajomy okazał się lekarzem.
        - Och! - wyrwało jej się w końcu, gdy Blahos zwrócił się bezpośrednio do niej. - Tak… Poniekąd. To znaczy część z nich - wyjaśniła, z początku ewidentnie nie potrafiąc odnaleźć odpowiednich słów. - Z Kelsierem i Callisto płyniemy z Rubidii i udajemy się razem w dalszy rejs, są jednak moimi pasażerami. A pan Kvaser i panna d’Arquien chcą się zaciągnąć na pokład mojego statku… Mamym małe braki w załodze, a czeka nas bardzo daleka droga. Panie Blahos, przyznam, że nasz wspólny taniec poczytuję za wyjątkowo szczęśliwe zrządzenie losu, gdyż właśnie poszukuję medyka do załogi. Może miałby pan ochotę przedstawić swoją kandydaturę? - zachęciła. - Pływam dla Kompanii i bardzo dobrze płacimy załodze - dodała jeszcze. Bardzo cieszyła ją myśl, że mogłaby mieć na pokładzie wykwalifikowanego medyka po odpowiednich studiach i to tak zakochanego w oceanie, bo taki zestaw cech nie zdarzał się często. Kvasera jeszcze jednak nie skreślała, bo również robił na niej ciekawe wrażenie. Był małomówny i sprawiał wrażenie tajemniczego, a to, że był nazywany wędrownym uzdrowicielem jeszcze go nie przekreślało. Gdyby jednak przycisnąć Ijumarę, przyznałaby, że w tym momencie wolałaby zatrudnić Blahosa - wykształcony, czarujący, robił na niej lepsze wrażenie od cichego kapłana.
        Piękne śpiewy dobiegające ze sceny dobiegły końca - noc była zbyt młoda i zbyt piękna, by pozwolić gościom gnić na stołkach. Muzycy wrócili więc na swój podest i bez żadnej rozgrzewki zaczęli grać. Skoczną melodię na trzy zaintonował najpierw jeden grajek, a zaraz po nim reszta podjęła. Zespół dał parom czas na wyjście na parkiet grając odpowiednio długą przygrywkę. Słysząc zachęcające tony Nigorie zastukałą stopą w deski podłogi i widać było, jak w jej oczach pojawiły się iskierki - pani kapitan wpadła na pomysł.
        - Chodźmy tańczyć! - zawołała i złapała za rękę swojego nowego partnera. Partnerkę. Callisto. A niech dziewczyna wie, że córka Gennaro nie jest wcale niewinną dzierlatką i też potrafi się wykazać!

        Dziewczęta biegnące na parkiet minął kapitan Bartoli zmierzający do stolika. zajmowanego przez aktualnych i potencjalnych pasażerów Kaprysu. W ręce dzierżył kufel piwa zwieńczony gęstą, kuszącą pianą, która o mały włos nie sfrunęła na podłogę, gdy Wąs ledwo zapanował nad rozdygotanym naczyniem.
        - A to ci dopiero - skomentował z wielkim ukontentowaniem, odprowadzając Ijumarę i Callisto kawałek wzrokiem, po czym podjął swoją wędrówkę do stolika.
        - Krew nie woda - oświadczył. - A gdy na lądzie jest się krótko, trzeba wycisnąć z takiej wizyty ile się da. Dobrze się bawicie? - zapytał uprzejmie, dosiadając się na jedno ze zwolnionych krzeseł.
        - Panowie, zdrowie pań - zaintonował, wznosząc swój kufel. Magicznym sposobem wypił kilka solidnych łyków swojego piwa i nie zabrudził sobie przy tym wąsów, gdy jednak odjął naczynie od ust, podkręcił na palcu to dzieło sztuki balwierskiej, jakby wymagało poprawienia.
        - Siedzicie tu, za pozwoleniem, jak smętne dupy - zauważył bez cienia żalu w głosie. - Doprawdy, tyle czasu jest w towarzystwie panna d'Arquien i żadne z was się nią nie zajmuje? Ach, dzisiejsza młodzież - zwrócił się z ubolewaniem do sterniczki. - Zupełnie nie wie jak postępować z kobietami... Panno d'Arquine, zna panna może...
        Wąs przysunął się do Clarisse by zabawiać ją rozmową, jakby właśnie oświadczał "patrzcie, smarki, jak to robią doświadczeni mężczyźni".

        Iju wyjątkowo nie dopadła żadna refleksja na temat tego jaką głupotę właśnie robiła - pewnie wpadła na parkiet, objęła Callisto jedną ręką w talii, drugą cały czas trzymając ją za dłoń i zaczęła prowadzić. Nie była tak wspaniałym partnerem jak Bartoli czy Kelsier, którzy dzięki krzepie własnych ramion byli w stanie wykonywać wiele niezwykłych figur, ale jak na swoje siły radziła sobie dobrze. Patrząc swojej partnerce w oczy nie dostrzegała innych spojrzeń wpatrzonych w tę osobliwą parkę...
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Callisto skinieniem głowy i lekkim uśmiechem, w którym ślad pobłażliwości mieszał się z rozbawieniem, odpowiedziała na kurtuazyjny gest, nie komentując faktu, że mężczyzna poczuł się w konieczności ucałować jej dłoń, a jednak nie przedstawił się. Zostawiła to jednak, siadając wygodnie na swoim miejscu, zakładając nogę na nogę i znad swojego drinka obserwując Ijumarę. Na propozycję poczęstowania się wina podziękowała niemo, woląc pozostać przy swoim drinku. Był uczciwie mocny i nieprawdopodobnie smaczny.
        W głowie jej się nie mieściło, jak ta dziewczyna owijała sobie wokół palca każdego wokół siebie, wzbudzając albo szacunek, albo sympatię, albo zupełne zauroczenie. Nie było chyba jednak osoby, która odważyłaby się sprzeciwić losowi i obdarzyć młodziutką kapitan jakąkolwiek negatywną emocją. Ona sama dała sobie zawrócić w głowie uroczej brunetce, która kusiła ją swoją delikatnością i skrytą pod zalotnymi uśmiechami niewinnością.
        Co prawda teraz Ijumara z jakiegoś powodu zdawała się naburmuszona i chociaż odnosiła się do półelfki z właściwą sobie grzecznością, właśnie ta kurtuazyjność wzbudziła podejrzenia płomiennowłosej. Gdzie się podziała ta beztroska trajkotka, hm? Rashess przechyliła lekko głowę, przyglądając się Nigorie, ale ta była teraz rozproszona tyloma różnymi bodźcami, że nie sposób było odczytać nic więcej z jej twarzy poza chaotycznymi reakcjami. Chyba tylko z tego powodu Callisto przeniosła swoją uwagę na Blahosa i Kvasera, z których aż biła wzajemna niechęć. Półelfka znała się na medycynie na tyle, by wiedzieć jak zabić, zranić lub opatrzeć mniejsze rany, nie podejmowałaby się więc nawet próby oceny kompetencji obu mężczyzn.
        Na pierwszy rzut oka mogła powiedzieć tylko tyle, że różnili się od siebie jak tylko mogli wyglądem i sposobem bycia, a po tym ciężko było ocenić ich umiejętności. Jedyne, co znała z doświadczenia to to, że zazwyczaj ci, którzy najwięcej o sobie kłapali jadaczką, najmniej mieli do zaoferowania. Poza tym Kvaser zdawał się zainteresowany pracą na okręcie i wiedziony ciekawością, natomiast Blahos, jakkolwiek miał na imię, zdawał się tylko odhaczać punkty na liście rzeczy koniecznych do wykonania, by dostać się na pokład. Może była zbyt podejrzliwa, ale życie nauczyło ją, by nie ufać ludziom, którzy pojawiają się dokładnie wówczas, gdy człowiek jest w potrzebie, z zupełnie przypadkowo gotowym rozwiązaniem ich problemów. Jak na gust Callisto, Blahosowi po prostu za bardzo zależało, a to nigdy nie był dobry znak.
        Ale to nie była jej sprawa. Nie jej statek, nie jej załoga, nie jej problem. Nigorie może i była młodziutka, i w niektórych momentach dawały o sobie znać braki w doświadczeniu, ale nie była głupia. I nie była sama. Rashess nie miała w zwyczaju wtrącać nosa w nieswoje sprawy, ale poproszona o pomoc nie odmówi. Więc jeśli później zaczną się jakieś kłopoty, z jednym lub drugim panem, rozwiązanie ich nie powinno stanowić problemu dla załogi, a w razie czego najwyżej Thor dostanie drugi obiad.
        Callisto zatonęła na moment w tych rozmyślaniach, tocząc spojrzeniem po karczmie, tęskniąc za swoim wilkiem i dopijając drinka, gdy Ijumara zerwała się ze swojego miejsca. Ruda uśmiechnęła się wesoło, gdyż do niej również przemawiała skoczna melodia, ale sama do tańca się nie rwała, a i przez obcego mężczyznę poproszona mogłaby się zastanawiać, czy jej obite żebra znoszą takie akrobacje, jakie zaserwował jej ostatnio Wąs.
        Jakież jednak było jej zdziwienie, gdy Nigorie to ją złapała za dłoń, podrywając z krzesła. Wyraźnie zaskoczona Rashess otworzyła szerzej oczy i zdążyła jedynie odstawić szkło na blat ławy, nim brunetka wyciągnęła ją na parkiet. Po drodze minęły zaskoczonego Bartoliego, któremu ruda zdążyła tylko posłać całusa w powietrzu nim i jego straciły z oczu, a Calli poczuła na biodrze dłoń Ijumary. Dopiero teraz złapała spojrzenie brunetki i rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu.
        - Panno Nigorie! – zamruczała jednocześnie karcąco i z uznaniem w głosie, po czym ze śmiechem pomknęła prowadzona przez panią kapitan.
        Z racji skromnej budowy obu dziewcząt, w grę nie wchodziły żadne podnoszenia, a poza tym półelfka wciąż borykała się z obitym tułowiem, poprzestała więc na pędzeniu z Ijumarą w podskokach po parkiecie i okazjonalnych obrotach. Równie zapatrzona na swoją partnerkę nawet nie zauważyła, w jakie zdumienie, o raczej pozytywnym charakterze, wprawiają postronnych obserwatorów, a niektórzy przechodzący przez karczmę wręcz zatrzymywali się, by popatrzeć na dwie dziewczyny. Rashess początkowo skrzywiła się kilka razy, gdy ukłuło ją w boku, ale z czasem obicia się rozgrzały, a dziewczyna stwierdziła, że trochę ruchu jej nie zaszkodzi, przynajmniej jutro rano nie będzie taka zdrętwiała od siniaków.
        Chociaż korciło ją trochę, by pociągnąć Nigorie w ruch zgodnie z własnym uznaniem, nie przejmowała prowadzenia, wyraźnie oddając tu władzę dziewczynie, aż nie wyczuje, że ona sama będzie chciała zmiany. Z jednej strony robiła to dla Ijumary, która wszak sama wyszła z inicjatywą, z drugiej dla siebie – by zobaczyć na jak długo brunetce starczy odwagi. Z wesołym uśmiechem dawała się prowadzić w tany, dwie spódnice wirowały jak szalone, a stukot obcasów zlewał się z rytmem wygrywanym przez zespół. Callisto o istniejącej publiczności przypomniała sobie dopiero, gdy usłyszała dodatkowy takt wygrywany przez klaszczące dłonie. Dopiero wtedy oderwała oczy od brunetki, by ponad jej ramieniem potoczyć spojrzeniem po ustawionych w kręgu gościach karczmy, wybijających im dłońmi dodatkowy rytm do tańca. Niewiele par poza nimi zostało na parkiecie i najwyraźniej, chcąc nie chcąc, Ijumara uczyniła z nich centrum uwagi na tą chwilę.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Może powinien ująć to trochę inaczej niż tak, jak to zrobił. Naprawdę miał zamiar powiedzieć Ijumarze o tym zdarzeniu, które sprawiło, że wrócił do karczmy z innym humorem. Może po prostu powinien jej powiedzieć, żeby poczekała na ten wolny taniec, a w jego trakcie dowie się tego, o co go zapytała… Nawet, jeśli okaże się, że sam Kelsier nie będzie chciał powiedzieć jej o wszystkim i, może, niektóre rzeczy zachowa wyłącznie dla siebie. Cóż, teraz pozostało mu wierzyć w to, że Ijumara nie zrozumiała go aż tak źle, jak mu się wydawało. Głównym powodem, dla którego kotołak nie chciał jej o tym mówić właśnie teraz, był nowy osobnik, który przysiadł się do ich stolika. Zmiennokształtny nie ufał mu, ale to akurat mógł powiedzieć o każdej osobie, którą poznał dosłownie przed chwilą. Wcześniejsze spojrzenia i ocena Blahosa pod względem tego, jakie mógłby sprawiać zagrożenia dla całej grupy, a także dla jej pojedynczych członków, także wynikała z problemów związanych z obdarzaniem zaufaniem kogoś, kogo się nie zna. Z drugiej strony, w profesji Kelsiera taka cecha charakteru nie jest czymś złym, bo dzięki niej można uniknąć nieprzyjemnych sytuacji.

Później do grupki siedzącej przy stoliku dołączyła Callisto, a także Kvaser i Clarisse d’Arquien. Okazało się, że kapłan znał Blahosa, dlatego też między tą dwójką dość szybko rozpoczęła się rozmowa, której, chyba wszyscy, zaczęli się przysłuchiwać. Można było z niej wydobyć kilka informacji, jeśli oczywiście słuchało się dialogu między tymi dwoma. Kelsier słuchał i dowiedział się, że Blahos wręcz chwalił się przed nim tym, że jest lekarzem i nawet ma na to potwierdzenie w postaci papierka, którymi im zresztą pokazał. Dla kotołaka ten kawałek pergaminu miał naprawdę małe znaczenie, bo uważał on, że o tym, jak ktoś dobry jest w tym, co robi, świadczą jego umiejętności, a nie papier. On sam był dobrym i skutecznym skrytobójcą, a przecież nie miał potwierdzonego tego na piśmie, żeby móc się tym przechwalać w karczmach. Kusiło go nawet, żeby wypowiedzieć swoje myśli i trochę zdenerwować Blahosa, jednak powstrzymał się przed tym. W sumie sam nie wiedział, dlaczego to zrobił.
W każdym razie, oderwał od tego myśli, gdy Ijumara zaprosiła Callisto do tańca, a rudowłosa zgodziła się na to. To było ciekawe, obserwować je idące na parkiet, a później zaczynające tańczyć. Ciekawe, a także przyjemne, dlatego też Kelsier odwrócił się i przez chwilę przyglądał się tej nietypowej parze tancerek. Nie trwało to długo, bo dołączył do nich nie kto inny, jak kapitan Bartoli.
         – Zdrowie pań – odparł kotołak, podnosząc szkło w geście toastu i wypił resztę alkoholu, która się w nim znajdowała. Później sięgnął po butelkę i uzupełnił naczynie, chociaż nie wypił od razu zawartości. Może padnie jeszcze jakiś toast. Kotołak znowu zerknął w stronę Ijumary i Callisto, które tańczyły ze sobą, chociaż obserwacja ich stawała się coraz trudniejsza ze względu na tłum, który zbierał się wokół dziewczyn. Wrócił wzrokiem do Bartoliego, który odezwał się ponownie.
         – To może pokażesz nam, jak zajmuje się kobietami stary i doświadczony wilk morski? - zapytał zmiennokształtny, chociaż kapitan już i tak zaczął rozmawiać z Clarisse, więc Kelsier nawet nie był pewien, czy mężczyzna go usłyszał i zwrócił uwagę na słowa, które padły w jego stronę. Zresztą, on sam tak naprawdę nie był młody, a to, że nie wyglądał na kogoś takiego, zawdzięczał głównie wyglądowi, który odmładzał go o dobrych kilka lat… albo nawet więcej. Zerknął tylko na chwilę w stronę miejsca przeznaczonego do tańca, bo usłyszał zmianę w muzyce – przez chwilę rytm był wybijany przez stopy i dłonie osób zgromadzonych w jednym miejscu, a Kelsier doskonale wiedział, kogo zdecydowali się otoczyć i zachęcić do dalszego tańca, mimo że utwór już się skończył.
Odwrócił się z powrotem w stronę stolika i reszty grupy, a później sięgnął po swoją szklankę, aby napić się z niej. W tym czasie muzycy przygotowywali się do zagrania kolejnego utworu, a goście karczmy ponownie zebrali się w pary lub niewielkie grupki, tym samym „uwalniając” Ijumarę i Callisto z kręgu, którym je otoczyli. Kotołak w tym czasie rozejrzał się po karczmie. Znowu. Jednak tym razem chciał odnaleźć grupkę nieznajomych, którzy wcześniej weszli do karczmy, mając przy pasach, może nawet aż za dobrze widoczne, miecze. Ich pochwy wystawały poza płaszcze tylko częściowo, jednak nie trzeba znać się na orężu, aby domyślić się, jaką to broń nieśli ze sobą. Ciekawe, czy mieli jakieś konkretne zamiary, czy może tylko przyszli się napić i się pośmiać… Nie wyglądali na kolejną grupę zabójców, którzy chcieliby werbować, bo gdyby nimi byli, na pewno nie nosiliby broni na widoku. On sam doskonale o tym wiedział, w końcu sam był zabójcą.
Zablokowany

Wróć do „Turmalia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości