Turmalia[Turmalia i okolice] Tak blisko

Malownicze miasto położone na środkowym wybrzeżu jadeitów. Słynące z ogromnego Białego Pałacu królowej i nietypowej architektury. W owym mieście budowle malowane są na kolory bardzo jasne, zazwyczaj białe i niebieskie. Wszelki wzory zdobnicze tutaj kojarzyć się mają z przepięknym oceanem. Rzecz jasna znajduje się tutaj ogromny port handlowy.
Awatar użytkownika
Falkon
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 145
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Pirat
Kontakt:

Post autor: Falkon »

        — Cudów nas spotkało już za dużo, na kolejny bym nie liczył — wymamrotał Falkon. Był już nieco senny i czuł jak powieki same mu się zamykają.
        Podczas gry przypomniała mu się oferta starego karczmarza. Teraz już nie potrzebował od niego informacji, więc mógł dopaść Gabara i zgarnąć cały łup dla siebie. Jedyną wadą tego pomysłu był fakt, że mógłby się już więcej nie pokazywać w okolicy Dwunastomackownicy. "W sumie i tak nie lubiłem tej speluny" — pomyślał, drapiąc się po policzku. Kilkudniowy zarost zaczynał go już nieco irytować. "Dopaść Gabara..." — dumał, rzucając kolejne karty. Alestar okazał się o wiele lepszym graczem niż mogłoby się wydawać. "Dopaść Gabara..."

        Zardzewiały zgrzyt postawił całą trójkę w stan gotowości. Ledwo tląca się świeczka wydała ostatnie tchnienie pod butem Teusa. Skryli się w półmroku i obserwowali drzwi przez szpary między skrzyniami. Przeciągłe skrzypnięcie zawiasów zdawało się trwać wieczność.
        — Na pewno wszystko jest, dopilnowaliśmy tego.
        Było ich dwóch. Pierwszy, uzbrojony po zęby, robił prawdopodobnie za straż przyboczną kogoś wysoko postawionego. Ubrany był w porządny, lekki pancerz, który właśnie nerwowo poprawiał, starając się wydobyć ze swojego głosu jak najwięcej wiarygodności.
        Drugi natomiast, wąsaty, pulchny mężczyzna po czterdziestce, nosił bogato zdobioną szatę i nieco zabawną, tkaną złotem czapeczkę, która sama była pewnie warta więcej niż cały rynsztunek strażnika. Albo i cały jego dom, wraz z rodziną.
        — Wolę się upewnić. Powinno być osiem skrzyń. Raz, dwa... osiem. W porządku. Broń się zgadza.
        To był on. Nie było wątpliwości.
        — Aha, czyli nasz król rybnego biznesu handluje miecznikami — wyszeptał Falkon mrużąc oczy. — A gdzie trzymasz swój największy połów, gruba rybo?
        — Żywy towar zabezpieczony tak jak prosiłem? — zapytał Gabar, jakby czytając w myślach chłopaka. Oparł swoje upierścienione dłonie o biodra. Teus drgnął gwałtownie, ale dał za wygraną, powstrzymany przez Alestara.
        — Tak, będą cicho i spokojnie. Mamy oko na wejście.
        — W porządku. Rano chcę ich odwiedzić, jak już nie będzie zamieszania. A teraz bierz tamtą skrzynkę, nasi goście się niecierpliwią.
        Strażnik z niezadowoleniem wybełkotał coś pod nosem, ale posłusznie wziął wskazaną skrzynkę i wyszedł za handlarzem. Gdy trzasnęły drzwi emocje nieco opadły. Jedynie na twarzy Teusa malowało się napięcie, dobrze widoczne nawet w słabym, rozdygotanym świetle lamp ładowni.
        — Przynajmniej broni nam nie braknie — zaśmiał się Falkon, chociaż wiedział, że nic w tym zabawnego.
        "Cztery tysiące ruenów..." — przypomniał sobie słowa karczmarza. "Coś czuję, że tyle to on wydaje na jeden obiad." Rzucił ostatnią kartę. Alestar uczynił to samo.
        — Dobra, udało ci się. Trzymaj. I tak nie pamiętam nawet skąd to mam. — Sięgnął po leżącą pod kartami książkę i z kwaśną miną oddał ją Alestarowi.
Awatar użytkownika
Alestar
Szukający Snów
Posty: 173
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Łowca
Kontakt:

Post autor: Alestar »

        — Właśnie jeden cud nas odwiedził. I mamy też tutaj tych pieprzonych kultystów. Zawsze może się zdarzyć kolejny. Pamiętam więcej cudów, które nas spotkały niż naszych dobrych planów. — W tych słowach Alestar podsumował ostatnie wypowiedzi. Przynajmniej tak one brzmiały w jego głowie, przez alkoholowe upojenie kusznika mogły brzmieć całkowicie inaczej. Jednego trzydziestolatek mógł być pewien, propozycja by to on pierwszy stał na warcie, na pewno doszła do uszu towarzyszy, bo bardzo dobrze było słychać ich pijackie chrapanie.

        Trzymanie warty w takim stanie było ogromnym wyzwaniem. Alkohol krążył w żyłach łowcy potwory, a grypa całkiem niedawno się skończyła dzięki leczniczym ziołom, dochodziło też cholerne zmęczenie. Gdy chodzenie z kąta już nie wystarczyło, gdy już obejrzał wszystkie butelki ze skrzyni, gdy każdy wbity gwóźdź został policzony, potomek Zenemara postanowił zainteresować się świeżo zdobytym notatnikiem. Przekartkowanie stron przyniosło tylko ziejącą z nich pustkę. Palec już był na pierwszej stronie, gdy ujrzał, że jest tam tekst, który właśnie zanikał: “Poszukiwacz nie zatrzymując…”. Zaraz po zniknięciu słów brunet myślał, że to tylko pijackie przewidzenia. Po chwili na miejscu poprzednich słów pojawiły się nowe:

        "Płacząca syrena sunąc przekroczyła kolejny grzbiet. Źli ludzie, którzy chcieli dla poszukiwaczy dobrze byli wraz z nią. Słońce w zenicie, syrena dotarła, rozległ się metalu śpiew.”

        Alestar przetarł kilka razy oczy i mając już pewność, że tekst w notatniku to nie alkoholowe omamy, próbował rozszyfrować co mogą znaczyć zapisane w nim słowa. Niestety nie doszedł do żadnego konkretnego wniosku. Schował więc tajemniczy notes do sakwy i obudził Falkona, by teraz on przejął wartę.

        Po spokojnym śnie, został zerwany na równe nogi przez Teusa z samego świtu. Wśród porannej pobudki dało się usłyszeć słowa, że muszą mieć plan, że muszą w końcu działać. I była to prawda, tylko czy ktokolwiek z przyjaciół wiedział co teraz robić?
Awatar użytkownika
Teus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 141
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik
Kontakt:

Post autor: Teus »

        - No panowie, czas porozmawiać o naszym planie działania! – Teus obudził śpiących towarzyszy i podał każdemu bukłak wody. – Ja wcale nie żartuję, naprawdę musimy coś wymyślić – dodał widząc twarze kompanów. – Nie mamy za wiele czasu, wcale nie uśmiecha mi się opuszczać kontynent, zdążyłem się już do niego przywiązać.

        Po kilku niezrozumiałych pomrukach Falkona i Alestara, Tousend postanowił odłożyć planowanie na później. Drużyna powoli wracała do gotowości bojowej, staczając przy tym tytaniczny bój z jednym z ich największych wrogów – kacem. Szum w głowie nie ustawał, jednak morskie powietrze skutecznie pomagało go zwalczać. Po sytym posiłku i wyrwaniu Falkonowi z rąk kolejnej butelki wina, nadszedł czas na przegląd ekwipunku. Cała drużyna zajęła się przygotowywaniem broni do użytku, nie spiesząc się z tym nadto, bo i tak wiedzieli, że w trakcie dnia nie przytrafi im się żadna okazja do działania.

        Gdy wszystko wydawało się być już gotowe, a kac zdawał się przemijać, Teus postanowił wrócić do tematu planu.
        - W dzień nic nie wskóramy, będą mieli nas jak na dłoni, gdy będziemy próbowali dostać się gdzieś z ładowni. Musimy poczekać do nocy, a wtedy moglibyśmy odszukać niewolników i zyskać sprzymierzeńców w walce. Pod osłoną nocy moglibyśmy zaatakować niczego nie spodziewających się najemników i przejąć kontrolę nad statkiem! - Nagle rozległ się dzwon alarmowy statku, a ktoś zakrzyknął: „Atakują!”.
        - Jeszcze nie! – odparł Teus. – Zaraz, zaraz…

        Coś z ogromną siłą huknęło o burtę statku, a cała kompania wylądowała na deskach. Natychmiast chwycili za broń i stanęli przed drzwiami prowadzącymi na pokład.
        - No panowie, nastąpiła drobna zmiana planów.
Awatar użytkownika
Falkon
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 145
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Pirat
Kontakt:

Post autor: Falkon »

        Solidna szabla, którą Falkon zdążył wygrzebać z jednej z niedomkniętych skrzyń, zawisła w powietrzu, gotowa na zadanie niespodziewanego ciosu każdemu, kto spróbowałby ledwie uchylić drzwi ładowni. "Szkoda, że nie mam swoich ślicznotek" pomyślał, zerkając na mgliste płomienie lamp, odbijające się w niezbyt dokładnie wypolerowanej stali.
        Wiedział co się stało. Wiedział, choć z początku oszołomienie spowodowane nagłym zderzeniem z twardymi deskami skutecznie utrudniało mu ocenę sytuacji.
        Piraci.

        Na pokładzie zawrzało. Brzęknęła stal, rozległy się zdesperowane wrzaski najemników, przerywane dzikimi okrzykami i najwymyślniejszymi przekleństwami rzucanymi przez najeźdźców. Blisko drzwi do ładowni coś gruchnęło, a ohydny dźwięk łamanych kości zagłuszył wybuch triumfalnego, szaleńczego śmiechu.
        — Prędzej czy później tu wejdą, a wtedy nie mamy... — słowa Falkona przerwało głuche uderzenie w drzwi, które żałosnym zgrzytnięciem zakomunikowały, że kolejnego takiego uderzenia nie przetrwają.
        I nie przetrwały. Cała trójka błyskawicznie odskoczyła od wejścia, gdy razem z drzwiami wleciał przez nie przysadzisty najemnik, ostatnim tchem wyrzucając z siebie niewybredną wiązankę. Falkon próbował dojrzeć co dzieje się na zewnątrz, jednak oślepiające światło dnia wybiło mu to z głowy. W pobliżu rozległo się kilka wrogich warknięć, dało się usłyszeć niewyraźne, krótkie polecenia kogoś z załogi. Po krótkiej wymianie ciosów walka przeniosła się nieco dalej. Chłopak otarł z czoła pot i przyczesał dłonią niesforny kosmyk włosów, który z uporem próbował wydłubać mu oko. Zerknął na oniemiałych towarzyszy.
        — Nie wiem jak wy, ale ja wolę zginąć w boju, zamiast czekać na śmierć w potrzasku.
        Nie musiał ich przekonywać. W ułamku sekundy wszyscy trzej znaleźli się na pokładzie, gotowi dołączyć do walki. Powietrze było ciężkie, zagęszczone mlecznobiałą mgłą, która ograniczała widoczność do tego stopnia, że opierając się o jedną burtę trudno byłoby dostrzec przeciwległą. Nie dziwiło więc, że nikt nie wypatrzył zagrożenia w porę.
        Po kilku chwilach, gdy zdążyli się już przyzwyczaić do kłującej w oczy jasności, dostrzegli majaczący gdzieś wśród mlecznej zawiesiny okręt piracki i jego załogę, próbującą przebić się do kajuty kapitana.
        — Cholera, dużo ich — rzucił Falkon do towarzyszy, którzy zdążyli się już rozdzielić.
        Pierwsi przeciwnicy pojawili się nie wiadomo skąd, osaczając Alestara i trzymając na dystans Teusa. Falkon dopadł jednego, serwując mu solidnego kopniaka, jednak ten jak gdyby nigdy nic odbił się od burty i rąbnął w chłopaka całym ciałem, prawie zwalając go z nóg. Szybko wyprowadził cios, później kolejny. Skołowany Falkon z trudem parował, czując, że każde kolejne uderzenie jest szybsze, precyzyjniejsze. Było tak źle, że jakaś cząstka jego zdesperowanego rozsądku postanowiła podjąć beznadziejną próbę uratowania mu skóry.
        — Zaczekaj! Jesteśmy po tej samej stronie! — Wydyszał, próbując jednocześnie kontratakować, nadaremnie. — Pomożemy wam dobrać się — zrobił niezgrabny unik i prawie poślizgnął się na mokrej szmacie służącej pewnie do mycia pokładu — dobrać do tych pieprzonych handlarzy!
        Kolejny cios, kolejna rozpaczliwa próba uniku.
        — Falkon? — wycharczał nagle pirat, wyprowadzając kolejne uderzenie, przed którym chłopaka uratował chyba tylko cud.
        — Grim? — Chłopak wytrzeszczył oczy i ciął z boku, korzystając z chwilowej dezorientacji przeciwnika. — To ty? Na Prasmoka...
        Klinga jego szabli ześlizgnęła się ze złowrogim zgrzytem po wysłużonym ostrzu pirata.
        — Ty żyjesz, cholerny gnoju? — Kolejny cios zmusił Falkona do cofnięcia się.
        — Sam się dziwię — wydyszał chłopak, odzyskując równowagę i już nieco pewniej blokując kolejne dwa uderzenia.
        — A niech mnie, głowę bym dał — tym razem pirat prawie stracił równowagę, gdy Falkon zręcznie zaatakował jego lewy bok — że cię rekiny zeżarły!
        — Też się cieszę, że cię widzę, stary wilku morski! — Kolejne cięcie prawie pozbawiło przeciwnika głowy. — Po cholerę walczymy?
        Odpowiedzią na pytanie był mocarny cios zza głowy. Falkonowi ugięły się kolana po przyjęciu go płazem szabli. Cud, że nie pękła.
        — Bo to abordaż — wychrypiał pirat, schylając głowę przed kolejnym, zamaszystym cięciem złodziejaszka. — Co ty, do diabła, robisz na tym statku?
        — Można powiedzieć, że to samo co ty — stęknął, posyłając kolejnego kopniaka przeciwnikowi. — Tylko bardziej dyskretnie.
        Pirat potknął się i upadł na plecy, zasłaniając się klingą. Falkon podał mu dłoń i uśmiechnął się zawadiacko. Obaj dyszeli ciężko po wyczerpującej walce.
        — Tamci są ze mną! — Wskazał Grimowi na Teusa i Alestara, dzielnie broniących się przed napastnikami. — Jest tu reszta chłopaków? — zapytał, gdy już ramię w ramię biegli do zdezorientowanych towarzyszy, którzy, choć przestali walczyć, nadal trzymali broń uniesioną w gotowości.
        — Ze starej załogi tylko ja się ostałem, niestety. Chłopy, to mój druh, Falkon, może wam kiedyś o nim wspominałem.
        Na zapoznania nie było jednak czasu, właśnie zmierzała ku nim grupka uzbrojonych po zęby najemników. Walka toczyła się nadal, jeszcze zacieklejsza niż wcześniej, powoli rozprzestrzeniała się na cały pokład.
        — Rąbać ich! — wrzasnął Grim, a jego towarzysze zawtórowali mu, rycząc wściekle i siarczyście bluzgając. Odepchnęli Teusa, ominęli Alestara i ochoczo rzucili się na najemników.
Awatar użytkownika
Alestar
Szukający Snów
Posty: 173
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Łowca
Kontakt:

Post autor: Alestar »

        Czegoś takiego, nie można było się spodziewać. Bo, kto spodziewał się piratów w samo południe na pełnym morzu. Na pewno nie handlarze niewolników, którzy uciekali w popłochu czy to do ładowni, do kapitańskiej kajuty, czy gdziekolwiek, byle nie być w zasięgu atakujących. Piraci byli pomocą dla trójki towarzyszy i przeszkodą, bo nie omieszkali atakować Falkona. Grubi handlarze chowali się za najemnikami, pokład spowijała gęsta mgła, wszędzie było słychać krzyk i chrzęst metalu. Nie był to czas na podziwianie widoków, trzeba było walczyć z napastnikami. Na szczęście Alestar, oprócz siebie do skrzyni, w której był przenoszony, zapakował też i miecz oraz wierną kuszę wraz z bełtami. Zresztą przez te graty, było wtedy tam aż tak mało miejsca.

        Łowca potworów odbił piracką szablę na prawy bok i chciał zdzielić oponenta z kopniaka. Ten jednak uskoczył i wykorzystując dezorientację, bił płazem miecza w bok. Zenemar wyprowadzał kolejne cięcia, pirat, a to parował, a to unikał ciosów lub sam trzydziestolatek musiał uważać na świszczące wśród mgły strzały. Wielkolud odnalazł w obronie adwersarza lukę i pchał miecz w stronę jego klatki piersiowej. Cud uratował go od śmierci, a konkretnie miecz innego pirata, który zbił ostrze bruneta ku dołowi. W tym samym momencie dało się słyszeć krzyk Falkona i walka między piratami a towarzyszami złodziejaszka ustała. Kolejnym niewiarygodnym zbiegiem okoliczności okazało się, że były pirat ma wśród korsarzy jednego znajomego. Tyle wystarczyło, by teraz ramię w ramię być gotowymi na atak najemników.

        Piraci pierwsi rzucili się do boju, co pozwoliło kusznikowi przeładować swoją broń i wystrzelić. Bełt śmignął w mgłę, a martwe ciało padające na zimne deski pokładu lekko rozwiało tę śnieżnobiałą mętność. Strzelec miał szczęście, przecież była to słaba broń przy takiej pogodzie. Martwe ciało należało do kultysty, łatwo było to rozpoznać przez czarne szaty i dziwną maskę na twarzy. Widok ten natychmiast wyrwał Alestara z rozmyślań nad swoją głupotą. Na jego logikę oznaczało to też, że będzie miał tu okazję do zemsty za śmierć rodziny. Kusza trafiła na plecy, miecz znów był w gotowości i był wycelowany w najemnika, który o mało nie skrócił bajarza o włosy wraz z głową. Widok nacierającego dwumetrowego mężczyzny musiał przestraszyć najmitę, gdyż jego ostrze nie dosięgło celu. Łowca potworów widząc, że jego przyjaciel już sobie poradzi z oponentem, ruszył w kierunku kolejnego przeciwnika.

        Tym była kobieta, można było to poznać tylko po zaokrągleniu szaty na klatce piersiowej, gdyż twarz krótko ściętej rudowłosej była ukryta za maską. Kultystka wymachiwała z szaleńczą prędkością sztyletem w stronę Zenemara. Ten miał wiele trudności w omijaniu zabójczych ciosów i kilka z nich odbiło się od pancerza. W końcu była okazja do zadania ciosu i miecz uderzył rudzielca po plecach, trzydziestolatek jednak nie zauważył w amoku walki, że bije płazem miecza. Kobieta nie była dłużna i odwróciła się, zadając cios po nogach bruneta. W tym samym momencie jej ciało zostało przebite piracką szablą.

        Wielkolud skinieniem głowy podziękował i rozejrzał się po pokładzie w poszukiwaniu kolejnego celu. Wśród wielu piratów, najemników, kultystów i handlarzy zobaczył blondyna. Nie był to jednak przeciętny blondyn, wzrok Alestara wszędzie rozpoznałby tę twarz, twarz Jevana. Zenemar liczył, że może tu on być, nie sądził jednak, że tak szybko przypuszczenia się sprawdzą. Szczególnie że najprawdopodobniej musiała być tu Vivienne, która oplotła przywódcę kultystów wokół palca. Łowca potworów z chęcią zemsty, która rozpalała jego ciała, kierował się prosto w stronę blondyna, czy to odbijając wrogie ostrze, czy unikając cięć broni. Nic nie mogło go zatrzymać, nawet to, że wróg czmychnął w jedną z nadbudówek na pokładzie. Kusznik nie zastanawiał i udał się za wrogiem. Tuż za drzwiami, które momentalnie się zamknęły, łowca ujrzał półelfkę o brązowym włosach. Vivienne mierzyła mieczem prosto w szyję ostatniego żyjącego Zenemara.
Awatar użytkownika
Teus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 141
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik
Kontakt:

Post autor: Teus »

        Trzynasty był już na wyciągnięcie ręki, Tousend natychmiast po wyjściu z ładowni rzucił się w jego stronę. Na jego drodze stanął jeden z piratów, który natychmiast naparł na niego barkiem i wyprowadził cięcie od lewego uda. Napastnik miał na głowie czerwoną bandanę, nosił skórzaną kurtę i wymachiwał szerokim kordelasem, który prawie skrócił Teusa o głowę. Tousend wygiął się w tył unikając ciosu i trzasnął przeciwnika otwartą ręką w gardło. Kopniak wymierzony w prawe kolano rzucił pirata na deski, a ten próbując utrzymać równowagę, wbił swój kordelas w pokład.

        Kolejny z bandytów rzucił się na Teusa i kręcąc wściekłe młynki, spychał go w głąb walczących. Tousend uznał, że to najwyższa pora i… wyciągnął miecz. Cofając się uderzył o kogoś plecami. Szybkie spojrzenie przez ramię pozwoliło przyjrzeć się najemnikowi z bliska. Brązowe oczy, chusta zakrywająca twarz i roztargane włosy… oraz stalowa blaszka pełniąca funkcję oznaczenia jego oddziału, medalion, na którym widniała liczba „13”. Najemnik, nawet walcząc z piratami, starał się nie spalić przykrywki i machał mieczem w stylu godnym najemnego trepa.

        Piraci nacierali na nich ze wszystkich stron, a dwaj wojownicy ramię w ramię (czy raczej plecy w plecy) wciąż stawiali im opór. Zsynchronizowali się niczym jeden sprawny mechanizm, który z żelazną determinacją spychał napastników w głąb okrętu. Najemnik na pierwszy rzut oka wyprowadzał klasyczne cięcia, pchnięcia i ciosy, jednak wytrawny szermierz dostrzegłby w tym o wiele większą skuteczność i dyscyplinę, niż to co mógłby zaprezentować sobą pośredni najemnik.

        Piraci słysząc komendę Falkona i jego szczęśliwym trafem nagle rozpoznanego towarzysza, przestali atakować wojowników. Polecenie dotyczyło jednak tylko jednego z nich, co z drugim? Tousend szybko rozwiał ich wątpliwości.

        Szeroko zatoczone cięcie na pierwszy rzut oka miało ściąć stojącego przy Teusie pirata. Zamiast zagłębić się w jego szyi, miecz gładko zamarkował uderzenie i pofrunął wprost pod żebra stojącego za Tousendem najemnika, który był wtedy zajęty odbijaniem ciosu innego napastnika. Uderzenie musiało wręcz rozchlastać biodro niczego niespodziewającego się przeciwnika.

        Trzynasty w czasie krótszym niż mrugnięcie oka, wyciągnął lewą ręką znajdujący się na udzie sztylet i zbił nim uderzenie Teusa. Cała otoczka poczciwego najemnika zniknęła, gdy dywersant z nienaturalną prędkością przyklęknął, cisnął wyjętym sztyletem wprost w krtań atakującego go wcześniej pirata i wykorzystując nabrany impet odbił się prawą nogą od pokładu, od razu wykonując pchnięcie w stronę Teusa. Ostrze ześlizgnęło się po klindze Tousenda w akompaniamencie iskier.
        - Dlaczego to robisz Jedenasty!? Czyś ty oszalał?! – Trzynastka gniewnie marszcząc oczy, wyrzucił w stronę Teusa słowa z prędkością wyprowadzonego wcześniej pchnięcia.
        - Skończ tą szopkę, od początku doskonale wiem na czym polega wasza gra. – Zaraz za słowami, w stronę adresata poleciało również ostrze Teusa, które wycelowane w gardło, chciało wyłącznie śmierci najemnika. Cała nienawiść, którą przez cały ten czas od wyruszenia z domu Teus zamykał na solidną, stalową kłódkę, teraz zaczęła przebijać się na zewnątrz. – Wysłaliście mnie z zadaniem, którego wykonanie miało zakończyć się moją śmiercią z waszych rąk. Sprzedaliście mnie za sakwę srebra! – Najemnik odskoczył przed nadchodzącym cięciem, które na dwa palce wbiło się w maszt statku i wyleciał wraz z falą drzazg.
        - Jak sobie życzysz, Jedenasty. – Najemnik wyciągnął z zakrwawionych zwłok pirata swój sztylet i nabierając rozpędu, rzucił się na Teusa.

        Piraci stojący w pobliżu patrzyli otępiali na starcie dwóch tytanów, którzy wyprowadzali uderzenia, jakich oni nie byli nawet w stanie sobie wyobrazić. Uderzenia wypluwały w powietrze iskry, które były niczym w porównaniu z gniewem jaki ogarniał Teusa. Walczący wymieniali błyskawiczne uderzenia, z których żadne nie mogło dotrzeć do celu. Wtem Tousend wydał z siebie wściekły ryk i ciął z taką siłą, że ostrze sztyletu, którym zasłaniał się Trzynasty, zostało rozcięte, a klinga Teusa rozorała skórzaną kurtę i skórę wroga. Przeciwnik odskoczył w tył i podparł się o burtę. Mimo dotkliwej rany, stanął twardo na nogach i przygotował się do kolejnego starcia.
        - Starzec miał cię za jednego z najlepszych, nie mylił się – rzekł nagle wojownik. – Kazał nam zachować niezwykłą ostrożność i atakować wyłącznie w grupie.
        - I miał racje.

        Starli się znowu, a ich walka przyniosła kolejne fale iskier mieszających się z drzazgami pokładu. Piraci coraz bardziej zdezorientowani odsuwali się tylko, gdy walczący zbliżali się do nich na niebezpieczną odległość. Żaden z nich nie chciałby znaleźć się wewnątrz tego huraganu stali.

        Na pokład chlapnęła krew z rozciętego ramienia Teusa. W jej odbiciu zobaczył stróżkę czerwieni spływającą na mury twierdzy Fargoth, wprost z dłoni młodego chłopaczka, próbującego udowodnić coś innym, a w rzeczywistości udawadniającego coś samemu sobie. Widział tłum gapiów stojących dwa pręty pod nim. Chłopaczek wspiął się w końcu na sam szczyt murów, czym wpisał się w zbiór legend i opowieści całego miasta. Na samym szczycie czekał na niego starzec okryty szarą szatą. Starzec który dał mu nowe życie, a teraz tak bezpardonowo próbuje mu je odebrać za pośrednictwem innych.

        Obaj walczący stali naprzeciw siebie pokryci krwią. Najemnik zdawał się padać z sił, Teus natomiast wciąż był napędzany spalającą go od wewnątrz nienawiścią. Rzucił się do ostatniej szarży. Cięcie mieczem wbiło ostrze przeciwnika w pokład, uderzenie łokciem w twarz wytrąciło go z równowagi, a kolejne trafienie stalą rozcięło mu rękę, która wypuściła z dłoni trzymaną broń.
        - Przecież jesteśmy rodziną! – W ostatnim akcie desperacji Trzynasty krzyknął do Teusa.
        - Pokazaliście, że sakwa złota jest dla was ważniejsza niż to. – Tousend wyprowadził ostatnie uderzenie, które trafiło jednak w próżnię. Trzynasty w ostatnim momencie wygiął się w tył, po czym chwycił się burty i przerzucił się na drugą stronę, wpadając wprost w objęcia morza.

        Wściekły Teus wyrwał jednemu z piratów trzymany przez niego łuk i kołczan, po czym doskoczył do burty i opierając się o nią nogą, zaczął szyć z broni w miejsce, gdzie wcześniej wylądował Trzynasty. Po wrogu zaginął jednak wszelki ślad… z wyjątkiem jednego – medalionu wiszącego na rozciętym łańcuszku. Tousend schylił się po niego i wcisnął w jedną z kieszeń kurty. „Czas to zakończyć.” - Rzucił łuk zszokowanemu piratowi i ruszył w stronę kajuty kapitańskiej.
Awatar użytkownika
Alestar
Szukający Snów
Posty: 173
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Łowca
Kontakt:

Post autor: Alestar »

        Jevan: blond włosy szaleniec i kultysta z dużą ilością tatuaży na rękach oraz Vivienne, półelfia brunetka, to właśnie oni stali naprzeciw Alestarowi. Kobieta, która wykonała wyrok śmierci na rodzinie Zenemara i mężczyzna, który porządnie zdążył już napsuć krwi łowcy potworów. Spotkanie, do którego w końcu musiało dojść. Cała trójka była w korytarzu pod pokładem statku, który sądząc po zapachu, najprawdopodobniej prowadził do kuchni. Ostrze należące do bladolicej prawie ocierało się o szyję trzydziestolatka. Blondyn trzymał dystans za plecami brązowowłosej. Sytuacja na pewno nie była na korzyść wielkoluda przepełnionego żądzą zemsty.

        Kusznik czuł napięcie swoich mięśni i buzującą w żyłach krew. Miecz był mocno trzymany, będąc skierowany w dół, przez prawą rękę, a kusza zwisała na plecach wraz z bełtami. Myśli bruneta to mieszanka radości, że w końcu odnalazł tych bandytów; złości, przez którą pragnęło się wbić stal we wrogów; zastanowienia, dlaczego oni wraz ze swoimi kultystami są na tym statku, czy zdenerwowania, że dał się zwabić w pułapkę. Przywódca kultystów musiał jakoś magicznie wyczuć Alestara i przyciągnąć jego uwagę. Złowieszcza para mogła tu być z chęcią kupna niewolników, by później wykorzystać ich do jakiś mrocznych rytuałów. Z pewnością istniały inne możliwości obecności bandytów. Nie liczyły się powody, a to, że są tutaj. Zenemar zapomniał, że jest na statku, nie myślał o Lydii czy o swoich towarzyszach, nie myślał o niczym poza swoją zemstą.

        Ciszę przerwał Jevan:
        — Ostatni Zenemar przybył. Tak bardzo chcesz dołączyć do swojej rodzinki? I przyprowadziłeś tutaj Martwego. Jak ty się o mnie martwisz. — Muskularny blondyn jak zawsze brzmiał i mówił dość dziwnie.
        — Ukochany, zabić go? — Vivienne udając miłość do kultysty, mogła doskonale nim manipulować.
        — Nie. Jako pierworodnego, ale i ostatniego z rodziny można go wykorzystać w pewnym rytuale zamiast dziewicy. Choć pewnie i dziewicą jest. — Przywódca kultystów mówiąc to, wciągnął powietrze nosem, przy okazji coś szepcząc. Jego tatuaże delikatnie zajaśniały, po czym znów przemówił. — I nie czuje jego aury. Ha, czyli jest magicznie naładowany. Chodź tu do mnie.
        — Milczcie! — Trzydziestoletni mężczyzna nie mógł znieść już tego dziwnego gadania bandytów.

        Krzyk oraz dziwne słowa blondyna musiały rozkojarzyć półelfkę, bo na chwilę nie patrzyła prosto w oczy wielkoluda. Ta chwila wystarczyła, by ten i odsunął się od jej miecza i zbił złowrogie ostrze na bok. Kusznik wykonał kolejne cięcie od dołu, a kobieta z dość dużą siłą jak na niewiastę sparowało cios. Jevan wycofywał się w głąb korytarza, przy okazji machając dziwnie rękami i mówiąc niezrozumiałe sentencje — przygotowywał się do rzucenia zaklęcia. Między zabójczynią rodziny bruneta a nim samym dokonywała się kolejna wymiana ciosów. Walczący przemieszczali się w głąb korytarza. Przy uderzaniu ostrza o ostrze strzelały iskry, bądź dzierżące je osoby uchylały się tuż przed ciosem. Alestar nagle poczuł, że jego nogi są niczym ze stali. Ledwo mógł wykonać choć krok w przód. Musiał to być efekt rzuconego przez kultystę zaklęcia. Na twarzy blondyna było widać ekstazę, jakby przeżywał orgazm z racji udanego czaru. Mimo tego, że Zenemar padł na kolana, to nie poddawał się w walce i dzielnie parował ciosy wymierzone w jego osobę. Walka trwała już w kuchni, na stołach leżało rozbite mięso, w kotle nad ogniem wrzała jakaś zupa. Narzędzia do pracy były porozrzucane to tu, to tam, co oznaczało, że obsługa w pośpiechu udała się do innych korytarzy i pomieszczeń pod pokładem statku.

        Vivienne zdzieliła kopniakiem łowcę potworów, a ten osłabiony zaklęciem przewrócił się na deski. W czasie upadku trzydziestolatek błyskawicznie chwycił brunetkę za nogę i pociągnął ją ku sobie. Mężczyzna padł na lewy bok, a półelfka o jasnej cerze leżała naprzeciwko jego. To wystarczyło, by Jevan przestał się skupiać na zaklęciu i ruszył w kierunku leżących. Wielkolud powoli odzyskiwał pełnię sił w dolnych kończynach i możliwie najszybciej stanął na równe nogi. Z niezrozumiałych dla kusznika powodów, przywódca kultystów zamiast dobić leżącego wroga, pomógł swojej „ukochanej” wstać. Gdy całe ciało bruneta było w pełni sprawne, ten ciął mieczem w kierunku złowieszczej pary. Tym razem cios został sparowany przez ostrze blondyna, a Vivienne dźgnęła Alestara w podbrzusze. Ten poczuł ciepło krwi wypływające z jego trzewi, jednak musiał zapomnieć o bólu i cierpieniu.

        W czasie, gdy Zenemar trzymał się jedną ręką za bok, to kultysta ciągnął „swoją” kobietę za sobą, by opuścić to miejsce. Wróg nie docenił jednak twardości i zawziętości swojego przeciwnika. Trzydziestolatek mimo upływu krwi zamachnął się mieczem od góry, ostrze ściągane grawitacją w dół zostawiło krwawy ślad na plecach półelfki. Ta momentalnie zwinęła się z bólu i upadła na ziemię. Blondyn będąc w szoku, nagle stał się całkowicie nieporadny i schował się przerażony w kącie. Łowca potworów pchnięciem dokończył dzieła, a martwe ciało brunetki leżało na środku kuchni. Dokonana zemsta dała kusznikowi siłę i ten nie czuł bólu a zimny spokój.

        Będąc w takim stanie, wyciągnął, jak się okazało zapłakanego kultystę z kąta. Był to widok wręcz przedziwny, muskularny mężczyzna będący na co dzień szefem innych podobnych jemu — płakał. A przecież był to żal za kobietą, która tylko udawała miłość, by móc go manipulować. Taka zapłakana twarz Jevana znalazła się we wrzącej zupie. Ręce i nogi wytatuowanego mężczyzny zaczęły wierzgać. Czym dłużej ta chwila trwała, tym większy spokój odczuwał wielkolud. Zawsze się bał, że zemsta nie da mu ukojenia, a dała mu to. Dała nawet dziwnego rodzaju radość, z tego, że jego wróg jest teraz mocno trzymany, a konwulsje zaczynają ustępować. Ktoś z zewnątrz wziąłby go pewnie za psychopatę, brunet był jednak przekonany, że na taki los ci bandyci zasługują. Wiedział też, że ciemności w głębi jego serca przeciwstawiało się towarzystwo jego przyjaciół. Falkon i Teus nie pozwalali Alestarowi psychicznie upaść. Zenemar puścił martwe ciało kultysty i kolejny trup przyozdobił podłogę.

        Gdzieś w głębi kuchennych szafek było trochę czystej tkaniny, która teraz służyła łowcy za bandaż, a kusznik skierował się z powrotem na schody, wychodząc na pokład.
Awatar użytkownika
Falkon
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 145
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Pirat
Kontakt:

Post autor: Falkon »

        Tymczasem na pokładzie bitwa znów toczyła się w najlepsze, choć jeszcze przed momentem kilku piratów oraz Falkon stali jak wryci, wpatrując się w szaleńczą walkę Teusa z jednym z najemników. Nie rozumieli z tego nic. Falkon zaczął snuć jakieś domysły, ale na razie postanowił zostawić wszelkie przemyślenia dla siebie. Wiedział tylko, że Teus znów coś ukrywa. Ukrywał przez cały czas. Zrozumiał, że nie jest to człowiek godny zaufania. A przecież są tu tak naprawdę przez niego...
        "Lydia", przypomniał sobie. Lydia i inni niewolnicy. Może on i Alestar nie znaleźli się tu przez przypadek, może nie poznali samotnego, tajemniczego podróżnika bez powodu? Może wszystkie te trudy, które wspólnie przeszli i które, bądź co bądź, zbudowały między nimi niewątpliwie mocną więź przyjaźni, nie były daremne? Może właśnie tak chciał los? Sam Teus nie dałby sobie rady, to jest pewne. Nie zdołałby dostać się na statek, ba, nie dotarłby nawet do tego cholernego miasta.
        Ale z drugiej strony dlaczego mają grać takich bohaterów? Dlaczego mają ratować siostrę poznanego zaledwie kilkanaście dni temu człowieka? Każdego dnia ginie wielu ludzi, wielu trafia w niewolę. Takie czasy. Przecież nie uratują całego świata...
        Przypomniał sobie o Liois i jej rodzicach.

        — Cholera! Co to? — krzyknął jeden z piratów.
        Rozmyślanie było teraz dość idiotycznym pomysłem. Nie wiadomo skąd na pokładzie pojawili się kultyści. Tajemnicze maski, które zakrywały ich twarze, błyskały złowrogo w promieniach bladego słońca, które z trudem przebijało się przez rzednącą już nieco mgłę. Piraci nie spotkali wcześniej podobnych im przeciwników.
        — Grim! — ryknął ostrzegawczo Falkon w stronę starego druha. Ten zdążył w ostatnim momencie uchylić głowę przed lecącą z zawrotną prędkością bladofioletową kulą magicznej energii, która po chwili gruchnęła z oszałamiającą mocą w maszt, niemalże roztrzaskując go na drzazgi.
        — Co to do cholery jest, młody? — Grim wytrzeszczył oczy, rozcierając z grymasem bólu policzek, który najwidoczniej nie do końca zdołał uniknąć magicznego ciosu.
        — Nasi starzy przyjaciele, spotkaliśmy ich jeszcze za górami.
        Falkon postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Zacisnął mocniej palce na rękojeści szabli, w drugą dłoń dobył sztylet, którego runy żarzyły się jasno i iskrzyły. Kątem oka dostrzegł Teusa, który przebija się do kajuty kapitana. Ruszył w jego stronę, po drodze unikając ciosów dwóch kultystów. Skupiali się głównie na nim. Wiedział czemu.
        — Chcesz to? — warknął, błyskając groźnie oczami i mierząc sztyletem w jednego z magów. — Proszę bardzo! — Szczęśliwym zbiegiem okoliczności jeden z najemników wleciał właśnie z impetem w nic nie spodziewającego się kultystę, nabijając go na runiczne ostrze Falkona.
        Rozległ się przeraźliwy wrzask, sztylet rozbłysnął, a przebity nim nekromanta rozpłynął się w powietrzu niczym dym. Nie umknęło to uwadze jego towarzyszy, a także najemnikom. Falkon ruszył w stronę kajuty, a spora większość przeciwników podążyła za nim, wściekle wymachując wszelkim orężem, który dzierżyli w dłoniach. Rozległy się krzyki piratów, już nie tak zawadiackie i ochocze jak wcześniej. Falkon wiedział, że wielu zginie.
        — Teus! — wrzasnął, próbując przebić się przez szereg najemników, którzy oddzielali go od wejścia do kajuty. Dostrzegł brodatego towarzysza, który właśnie zarżnął ostatniego człowieka blokującego mu drogę. Nie słyszał Falkona. Albo nie chciał słyszeć. — Teus, ty skur...
        Bolesny cios w lewy policzek o mało nie powalił go na ziemię. Pociemniało mu przed oczami. Na szczęście któryś pirat zainterweniował, dając chłopakowi chwilę czasu na ucieczkę. Odskoczył jak najdalej, a po chwili zajrzał do pierwszego lepszego wejścia, jakie napotkał. Poczuł przyjemny zapach mięsa, ryb i gotowanych jarzyn. Chociaż w tle majaczyły jakieś nieprzyjemne, nienaturalne dla żeglarskiego pożywienia nuty. Nim jednak zdążył wejść, ktoś wbiegł na skrzypiące schodki i wystrzelił na pokład, prawie go wywracając.
        — Alestar, co... Wszystko w porządku? Cholera, mocno krwawisz.
        Chwilę konsternacji przerwały niewyraźne okrzyki piratów, w tym Grima, skierowane w ich kierunku. W ich kierunku skierowane były również końce różdżek i magicznych kosturów kultystów.
Awatar użytkownika
Teus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 141
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik
Kontakt:

Post autor: Teus »

        Czas płynął niczym kisiel zsuwający się po ściance dzbanka, za nic nie chcący w końcu spłynąć do kubka. Teus schodził po drewnianych schodach wprost do kajuty kapitańskiej. Czuł jak buzuje w nim adrenalina, jego ciało pokryła gęsia skórka, a sam cały czas dygotał.

        Niedaleko drewnianych drzwi klęczał odziany w łachmany mężczyzna, którego sam wzrok zdradzał lata poniżania i udręki. Niewolnik trzęsąc się ze strachu odsunął się z drogi Tousenda, nie chcąc stać się kolejną ofiarą toczącej się bitwy. Teus patrząc na niego kolejny raz przypomniał sobie czemu robi to wszystko, czemu bierze udział w tym tragicznym wyścigu, którego punkty kontrolne wyznacza sama śmierć.

        Patrząc na udręczonego mężczyznę, przypomniał sobie coś jeszcze. Przypomniał sobie o czwórce dzieci, które okutane w łachmany bardziej przypominające zużyte worki niż najprostsze odzienie, szperały na ulicach dzielnicy biedoty w poszukiwania czegoś do jedzenia. Odpadki, niedojedzone owoce, szczury… Zostały do tego zmuszony przez dumę ich ojca oraz jego żelazne pojęcie honoru.

        Na ścianie korytarza zawieszona była podkowa, która przybita otworem skierowanym w górę, miała łapać i przechowywać dla jej właściciela szczęście. Ojciec Teusa również wyrabiał takie swojego czasu. Nienawidził tego. Kuł podkowy z tego, co jego dzieci zdołały ukraść bądź znaleźć, jednak jego produkty zachwycały wykonaniem mimo tak podłych materiałów. Fach ojca nie przynosił jednak wybawienia z nędzy, wręcz przeciwnie był jej powodem. Wyborny zbrojmistrz postawił się niewłaściwym osobom. Twardo rządzący twierdzą Fargoth dbali o swych poddanych jednak nie znosili nawet słowa sprzeciwu. Mistrz fachu nie zgodził się na kucie broni dla zabójców wynajmowanych przez arystokrację. Czy był naiwny? A może był jednym z niewielu ludzi, którzy bardziej cenili swe zasady od złotych monet? Było to bez znaczenia, przez swój sprzeciw został brutalnie zrzucony ze stanowiska, a podłą intrygą wepchnięty wraz z rodziną w najgorsze piekło – podmiejskie slumsy.

        Wokół drzwi ulokowane było kilka drewnianych skrzyń, które natychmiast przywołały wspomnienia pierwszej pracy Teusa. Zresztą wróciły one do niego natychmiast podczas próby przedostania się na statek. Pamiętał jeszcze pracę tragarza u handlarza, którego w czasach dzieciństwa utożsamiał z samym diabłem. Pamiętał też, co robił on jego siostrze – Lydii.

        Nie wiedział ile już stoi przed drzwiami. Jego dłoń dotknęła klamki, a następnie całe jego ciało zastygło w oczekiwaniu na to, co zaraz się stanie. Po tak długiej podróży, po takiej ilości przelanego potu i krwi, nie był w stanie teraz otworzyć tych drzwi, które prowadziły go wręcz do samego piekła. Po minutach trwających wieczność usłyszał głos.
        - Wejdź. Wiem że tam stoisz. – Znajomy, kobiecy głos, pełen niekrytego żalu, zawołał do niego przez drewniane wrota. Otworzył więc drzwi i wszedł do kajuty.

        Wyglądała prawie taka samo, jak ostatnim razem gdy ją widział, wliczając w to nawet setki snów, w których w końcu ją spotykał. Wiedział jednak, że teraz to najprawdziwsza jawa, choć łatwiej byłoby porównać to z koszmarem. Teraz jednak wyglądała na mocno zmęczoną, pełną goryczy osobę, z której zdążył uciec już cały strach, a została jedynie posępna akceptacja nadchodzącego losu. Patrzyła na niego swymi brązowymi oczami, które lekko przysłonięte przydługą grzywką, wyrażały oznaki żelaznej determinacji. Była brunetką, tak jak prawie wszyscy w rodzinie Tousendów. Wzrostem dorównywała bratu, zdecydowanie jednak przewyższała go wdziękiem i urodą, która to wciąż przebijała się mimo prostego, skórzanego płaszcza z kapturem oraz twarzy częściowo zasłoniętej szalem. Długie włosy miała spięte w prosty kok, dzięki czemu nic nie ograniczało jej mobilności. Za nią znajdowało się solidne, drewniane biurko, na którym rozłożona była sterta listów, ksiąg i dzienników – narzędzi jej pracy. W końcu szanujący się handlarz musi mieć wszystko udokumentowane na papierze.
        - Witaj siostrzyczko – odezwał się Teus.
        - Witaj braciszku – odparła Lydia. – Starałam się jak mogłam, ale wiem, że jeśli już się na coś uprzesz, to nic cię nie zatrzyma. Dużo za mnie płacą? – Kobieta uśmiechnęła się smutno.
        - Za mało. – Tousend odwzajemnił uśmiech. – Nie przeciągajmy tego.
        - Masz rację bracie – odparła Lydia. I wtedy wszystko się zaczęło.

        Nigdy nie ćwiczyła szermierki, stroniła od przemocy, woląc wszystko rozwiązywać na drodze dyplomacji, co zresztą wychodziło jej niesamowicie dobrze. Na przykład wtedy, gdy poniesiony gniewem Teus rzucił się w końcu z pięściami na Traka – zatrudniającego ich kupca. Kolejny raz ta obleśna gnida dobierała się z łapami do jego siostry. Tousend dostał wtedy srogie manto z rąk jego ochrony – tępych mięśniaków, ślepo wykonujących polecenia kupca. Tak długo szukali płatnego zajęcia, a teraz wszystko mógł trafić szlag. I tak właśnie skończyłoby się to, gdyby nie Lydia. Porozmawiała z kupcem, który pozwolił Teusowi i jego bratu pozostać w pracy. Ich siostra natomiast nie pracowała już razem z nimi, znikając razem z handlarzem.

        Nigdy nie ćwiczyła szermierki. Teus tym bardziej był zaskoczony jej błyskawicznym sztychem, który zakamuflowała rzuconym w brata dzbankiem. Jej szpada zadawała błyskawiczne ciosy, które za każdym razem były o włos od kontaktu z ciałem Tousenda.

        Teus został wyparty z kajuty, ciągle broniąc się przed nadciągającym huraganem ciosów. Lydia nie próżnowała, ona również była uparta tak jak on. Cholernie uparta. Poświęciła mnóstwo czasu by przygotować się do tego starcia. Minęli przerażonego mężczyznę, który natychmiast postanowił skryć się w pustej kajucie.

        Jej twarz nie wyrażała wściekłości, rysowała się na niej wyłącznie determinacja. Widział już ten wyraz twarzy nie raz. Miała taką minę za każdym razem, gdy wracała do domu od Traka o wiele później niż jej bracia-tragarze. Za każdym razem była posiniaczona nie tylko w widocznych na pierwszy rzut oka miejscach, co też starała się skrzętnie ukrywać. Ich matka wraz z ich najmłodszą siostrą zalewały się łzami, ojciec, wściekły przez bezsilność, swój gniew wlewał w młot i kowadło, a Teus wraz z bratem każdej nocy planowali zabójstwo handlarza, do którego miało nigdy nie dojść. Tylko ona potrafiła się wtedy uśmiechać, cały czas powtarzać, że „będzie dobrze”. Wtedy właśnie ich los zaczął się zmieniać. Dziewczyna zaczęła przynosić do domu coś więcej niż suchy chleb. Z każdym tygodniem przynosiła więcej monet, które wykarmiały jej rodzinę.

        Kopniak wypchnął Teusa na zewnątrz. Poczuł na twarzy spadające krople deszczu, które zaczęły mieszać się z zalewającą pokład krwią. Oboje nie zauważali innych walczących, tak jakby na statku pozostali tylko oni. Tousend nie zadał nawet jednego ciosu, cały czas zbijał jedynie wściekłą nawałnicę siostry. Nie potrafił jej skrzywdzić. Kolejny cios smagnął go po ramieniu, a jego krew ochlapała twarz dziewczyny.

        Widział jak cała we krwi wchodzi nocą do ich lepianki. Miała nadzieję, że zastanie wszystkich śpiących, jednak jej bracia, mimo przybyłych lat, wciąż nie spali, planując podnoszące ich na duchu morderstwo. Jak się okazała, to nie oni mieli być wykonawcami planu.

        Lydia stała się prawą ręką Traka. Potulnie lojalna, wyuczyła się od niego wszelkich znanych mu technik kupieckiego rzemiosła. Dowiedziała się też o jego prawdziwym interesie – handlu niewolnikami. Wykazując się niesamowitym sprytem, omotała sobie wokół palca jego wraz z jego biznesem. Gdy go zabijała, jego straż nawet nie drgnęła - doskonale wiedzieli co się dzieje. Potem wszystko błyskawicznie ruszyło naprzód. Nowe kontakty, kontrahenci. Początkowo handlowała wyłącznie przestępcami i zbirami, których wyłapywała na trakcie. Jej rodzina wydostała się ze slumsów, które zostały zresztą niedługo po tym usunięte. W tym również maczała palce. Ich rodzina odzyskała dawny dom, ojciec warsztat, a najstarszy brat Teusa dostał się do straży. Wszystko gnało ku lepszej przyszłości.

        Kilka kolejnych ciosów przyszpiliło Tousenda do masztu. Sprawny unik spowodował wbicie się szpady w drewno, a Teus odskoczył w bok. Miał doskonałą okazję do ataku. Nie skorzystał. Lydia wyrwała broń i rzuciła się na niego. Walczyła z niesamowitą siłą i energią, dokładnie tak, jak się tego po niej spodziewał.

        Wyższe sfery szybko się o niej dowiedziały. Tajemnym sposobem usunęła ekskomunikę nałożoną na ojca, a ten mógł znowu oddać się swej pasji, pomnażając również majątek rodziny. Brat Teusa piął się po szczeblach kariery, on sam jednak nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Lydia, choć była o rok młodsza, dokonała już tylu rzeczy, on jednak wciąż czuł się niepotrzebny. Kochał ją nad życie, jednak trochę zazdrościł jej dokonań, sam również chciał zrobić dla swej rodziny coś wielkiego. Wszystko zmieniło się od pamiętnej wspinaczki na mury twierdzy. Na górze czekał na niego starzec, który miał dać mu nowe życie. Pod wpływem własnych umiejętności oraz kontaktów Lydii, Teus dostał się do jednostki specjalnej, która według wszelkich źródeł nigdy nie istniała. Uczył się walczyć w cieniu, jak i w samym środku bitwy. Wraz ze swymi nowymi braćmi dokonywał rzeczy niemożliwych. Traktował ich jak rodzinę. Wszystko jednak zmieniło się, gdy prowadzony ciekawością postanowił dowiedzieć się, co stoi za niesamowitymi sukcesami swej ukochanej siostry.

        Prawda okazała się być przerażająca. Teus dostał się do gabinetu Lydii i odnalazł jej dokumenty. Rozszyfrował dokumenty, które zresztą były zabezpieczone szyfrem wymyślonym wraz z siostrą w czasach dzieciństwa. Dowiedział się o jej prawdziwym źródle dochodu, o tym, że cały dobrobyt jego rodziny zbudowany był na barkach zakutych w kajdany, udręczonych ludzi. Bo sprzedaż przestępców była tylko początkiem. Arystokracja, a nawet sami mieszczanie potrzebowali czasem różnych osobistości na własność. Często mieli też… dosyć określone wymagania. Starcy, dziewczęta, chłopcy… Brat Teusa, który stał się w końcu kapitanem straży, był na tropie handlu ludźmi. Lydia z bólem opisała w swym dzienniku potrzebę pozbycia się starszego brata w imieniu dobra całej rodziny. Tousend o mało nie wpadł w szpony szaleństwa. Przecież to była jego siostrzyczka…

        Uciekł niezauważony, jednak straż dostrzegła samo włamanie. Przez doznany szok zostawił również otwarte księgi. Jeden z najwyższych arystokratów, zresztą ten sam, który skazał Tousendów na tak potworną banicję, miał w posiadłości Lydii swoich ludzi. On również był stałym klientem kobiety, w księgach rachunkowych było wiele informacji na temat kupionych przez niego dzieci. Dowiedział się o wycieku niesamowicie obciążających go informacji. Wpadł w furię.

        Lydia była jednak tego świadoma. Błyskawicznie ukartowała własne porwanie i udała się w podróż na południe. Jej życie było już skończone. Arystokrata miał również kontakty w jednostce Teusa. Tak wyszkoleni zabójcy byli w cenie. Dowiedział się również o wiedzy samego Tousenda i postanowił się go pozbyć. Nakazał starcowi wysłać za Lydią jego ludzi i przywlec ją do niego żywcem. Chciał osobiście zedrzeć z niej skórę. Teus natomiast, jako jej brat posiadający o niej największą wiedzę, miał ją wytropić i pochwycić. Zaraz po tym miał również zostać zabity na miejscu, jako człowiek posiadający niewygodne informacje. Został sprzedany przez własnych braci, którzy osobiście mieli wykonać na nim wyrok. Wiedział o tym już od samego początku, gdy tylko otrzymał zadanie.

        Siostra Teusa walczyła z wielką wprawą. Musiał ćwiczyć już w Fargoth, co resztą nie dziwi, gdyż ludzie w jej fachu muszą mieć się na baczności. Markowała ciosy, wykonywała podręcznikowe flinty i pchnięcia. Tousend wciąż unikał kolejnych ciosów, a wokół utworzył się krąg gapiów, którzy zaprzestający walki przyglądali się niezrozumiałemu dla nich spektaklowi. Lydia walczyła z wprawą godną szermierza. Jednak to nic nie znaczyło wobec umiejętności Teusa. Unikał ciosów, gdyż nie potrafił zaatakować własnej siostry. Otrzymywał obrażenia ponieważ tonął w obrazach z przeszłości. To jednak nie mogło trwać wiecznie, wiedział że musi w końcu to zrobić i będzie to słuszne.

        Wyłapując trajektorię kolejnego pchnięcia zadziałał mechanicznie. Zamknął oczy, a jego ciało samoistnie zbiło uderzenie za pomocą ostrza, uderzyło łokciem dłoń Lydii i obróciło miecz w drugą stronę. Błyskawiczne pchnięcie zagłębiło czub klingi w ciele kobiety. Z zamkniętych oczu popłynęły łzy.

        Stali tak przez chwilę patrząc się na siebie. Lydia była świadoma tego jak zakończy się ich walka, wiedziała kim był jej brat. Gdy zaczęła zsuwać się na ziemię, Teus przyklęknął, trzymając ją na rękach. Wokół zapanowała cisza, przerywana jedynie przez nasilający się deszcz.
        - Ale przecież oni mnie… żywcem… tortury… czemu? – Lydia wpatrywała się w brata swymi przeszklonymi oczami.
        - Nie mogłem pozwolić żebyś wpadła w ich ręce. Nie mogłem pozwolić żebyś cierpiała. – Łzy rodzeństwa mieszały się wraz z kroplami deszczu, tak jakby samo niebo użalało się nad ich tragedią.
        - Ja… dziękuję, braciszku. – Mówiąc to, położyła zakrwawioną dłoń na policzku Teusa. – Chciałam dla nas dobrze, chciałam zbudować nam lepszą przyszłość…
        - Wiem – odparł Tousend – Jednak to zaszło za daleko. – Próbując nadać swej twarzy surowości, Teus jednocześnie gładził siostrę po jej roztarganych włosach.
        - Wiem – odrzekła Lydia. – Przepraszam.

        Powoli i ociężale jej twarz zsunęła się z ramienia Teusa, wtulając się w jego ciało. Jej dłoń, ostatni raz sunąc po jego policzku, opadła bezwładnie na jego bark. Tousend zaczął nucić jej kołysankę, którą usypiał ją w dzieciństwie po każdym dniu pracy u Traka, gdy cała we łzach kładła się spać. Nie przestał jej tulić.

        Czas zdawał się stanąć w miejscu. Wszyscy dookoła zdawali się być zahipnotyzowani tym co właśnie ujrzeli. Nikt nie ośmielił się podejść do Teusa. Wszystko powoli ruszyło naprzód wraz z pojawieniem się Falkona i Alestara. Tousend podniósł w ich stronę swą zalaną łzami twarz.
        - Zanim mnie zabijecie, pozwólcie mi ją pochować i powiedzieć wam całą prawdę – rzekł Teus. – Bo na nią zasługujecie jak nikt inny.

        Wśród fal i deszczu, samotna szalupa oddalała się od miejsca morskiej bitwy. Siedział w niej człowiek, który cały we krwi, nie zważając na własne rany, wciąż wiosłował. Z jego pleców wystawała ułamana strzała, której nie był w stanie całkowicie usunąć. Cały czas wzrok jego skierowany był w stronę atakowanego przez piratów statku.
        - Do zobaczenia bracie, jeszcze się spotkamy.
Awatar użytkownika
Alestar
Szukający Snów
Posty: 173
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Łowca
Kontakt:

Post autor: Alestar »

        Może i przed oczami Alestara byli kultyści gotowi do ataku. Może i porzucili magiczną dezintegrację towarzyszy przez słowa o zabitym Jevanie i Vivienne, a może przez pojedynek, który właśnie trwał na pokładzie. W tym czasie, jak za mgłą, gdzieś za kroplami w deszczu rozpoczynał się chaos walki między kultystami bez dowódcy a piratami. Zenemara jednak nie interesowało tło, największy chaos był w umyśle i jego uczuciach. Wzrok widział walczącego Teusa, a jego przeciwniczką była kobieta, przez którą cała podróż trójki przyjaciół się zaczęła. Bez problemu w brunetce można było rozpoznać Lydię Tousend — siostrę łucznika. „Co to miało znaczyć, dlaczego oni ze sobą walczyli? Przecież ona miała być tutaj uwięziona.” Brzęk stali pozostałych walczących mieszał się z okrzykami. Powolny pochód pełen myśli między walczącymi przerywany był przez krzyk kultystów, że nowym dowódca będzie jakiś Henrik. „Przecież wszystkie dni podróży prowadziły nas tutaj. Czy on jest otumaniony? Dlaczego ona wygląda, jakby wcale nie była zaskoczona.” Burzę rozmyślań przerwały tym razem okrzyki piratów:

         — Za nasz statek, za „Płaczącą Syrenę”!

        Łowca potworów skądś znał tę nazwę, dalej jednak szedł w stronę brodatego przyjaciela, wyciszając się od walki. „On nas okłamał, wiedział o tym wszystkim? Tylko o czym, kim naprawdę jest Lydia? Przecież większość kłopotów była przez niego. Przecież to wszystko jest bez sensu.” Kolejne kroki zbliżające do walczącego rodzeństwa, a w tle handlarz niewolników błagający o litość, najemnicy, którzy już dawno nie walczyli, poddający się kultyści, a nawet świstające strzały tuż obok głowy wielkoluda. „Zaciągnął nas tutaj by zabić własną siostrę. Nie miałem nigdy brata, ale co tak bardzo może poróżnić rodzeństwo? Od Nowej Aerii, przez Ekradon, Szepczący Las, aż tutaj. Walczyłem i zabijałem dla niego. Zaufałem mu, chciałem ratunku dla jego siostry. Po co to wszystko?”

        Chaos wokół powoli ustawał, szala zwycięstwa przechylała się na rzecz piratów. „Nowa Aeria — a czy tam nie dowiedziałem się o szumowinach z bandy Czarnego Wilka? Czy to nie w Smoczej Przełęczy zabiłem Harvika oraz poznałem całą prawdę? A Diana w Ekradonie? A to, że na tym statku, na którym jestem przez Teusa, dokonałem swej zemsty? To on dał mi na to szansę” Deszcz padał na głowę kusznika, fale rozbijały się o statek, tłum gapiów wpatrywał się w pojedynek. „Statek, fale… Zaraz, zaraz… jesteśmy na morzu.” Trzydziestolatek niczym przestraszony przerzucił wzrokiem między jedną burtą a drugą, jakby upewniając się, że to, co go otacza to bezkres wody. Dramatyczny pojedynek musiał chwilę poczekać. Gwałtownie rzucił się w kierunku burty, mocno się niej trzymając i zaczął wymiotować. Z tyłu usłyszał jakiś głos:

         — Za dużo krwi?
A odpowiedzią wymiotującego było:
         — Nie kurna. Pierwszy raz na morzu jestem.

        Po całym incydencie znów skierował się w stronę Tousendów, a ujrzał martwą kobietę w rękach mężczyzny, mającego w oczach wielki żal. Czy to był w końcu czas na prawdę?
Awatar użytkownika
Falkon
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 145
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Pirat
Kontakt:

Post autor: Falkon »

        Wszyscy milczeli. Piekło, które przed chwilą rozpętało się na statku, ucichło w mgnieniu oka. Słychać było tylko deszcz, bębniący miarowo w deski pokładu, jeszcze przed godziną czyste, wypucowane na błysk, teraz pokryte krwią i niezliczoną ilością ciał.
        Nie mógł nie rozpoznać tej twarzy. Portret, który miał okazję widzieć zaledwie kilka chwil, wrył mu się w pamięć wystarczająco mocno. Stał się celem podróży na południe, powodem wszelakich niebezpieczeństw napotkanych po drodze oraz przyczyną wszystkich niepowodzeń i ran otrzymanych w trakcie tej wyczerpującej, nieprzewidywalnej i niezwykle ryzykownej wyprawy. Stał się powodem, dla którego dwójka wędrowców, nie mogących znaleźć sobie miejsca na świecie, postanowiła dołączyć do tajemniczego wojownika z Fargoth i razem z nim podjąć się tej zabójczej misji. Albo wręcz dla niego. Dla jego siostry Lydii, której istnienie i los znane im były tylko z opowieści i starego, pomietego portretu. Dla kobiety, której nie było dane im poznać, ani nawet zobaczyć na własne oczy. Dla pięknej dziewczyny z obrazka, dla której Falkon byłby gotów przejść tę drogę jeszcze raz, a może i dwa. Zrozumiał to gdy ją wreszcie ujrzał. Martwą.
        Milczał. Nie patrzył na Teusa, który stał się nagle postacią mniej istotną niż leżący nieopodal kultysta, w którego trzewiach grzebał właśnie jakiś padlinożerny ptak, otrzepując co chwilę pierzasty łeb i wybierając co lepsze kawałki. Nie spojrzał nawet na Alestara, który nadal stał gdzieś za nim, niedaleko, tak, że gdyby się skupił usłyszałby pewnie wśród szumu fal i stukotu kropel wzmagającego się deszczu jego niespokojny oddech. Nie rozejrzał się nawet po pokładzie, na którym zostali już prawie sami piraci, wlokący po mokrych deskach niedobitych najemników i kultystów, zdzierając po drodze łachy z trupów i przegrzebując ich kieszenie. Nie zwracał uwagi na skrępowanego, szlochającego Gabara, o którego bogato zdobione odzienie biło się kilku piratów. Nie spojrzał też na Grima, który wypowiedział w jego kierunku kilka krótkich, niezrozumiałych zdań, trzymając się na dystans od całej sytuacji, której nie rozumiał tak samo jak wszyscy inni.
        Patrzył wciąż na jej twarz, z której deszcz uparcie próbował zmyć ślady krwi i łez. Patrzył i zadawał sobie w głowie jedno pytanie...
        Dlaczego?

        Zanim zrobił pierwszy, bardzo powolny, ociężały krok, dobył sztyletu. Runy były martwe, nie żarzyły się i nie błyszczały. Rozległ się pierwszy grzmot, niebo przeszyła błyskawica, roztrzaskując się gdzieś daleko o wzburzoną powierzchnię morza. Krople deszczu stawały się coraz wieksze, strużki zimnej wody spływały mu z czoła i zalewały oczy. Zrobił drugi krok. Nie chciał wyjaśnień. Nie chciał znać prawdy. Przypomniał sobie każdą z chwil, w których przeklinał się, że wyruszył w tę podróż, każdy moment, w którym poddawał wątpliwości szczerość Teusa. Nadal patrzył na nieruchomą twarz, zastygłą w niezrozumiałym, tajemniczym grymasie łączącym w sobie niewypowiedziany żal i błogi spokój. Dopiero gdy zrobił kolejny krok, zaciskając mocno dłoń na rękojeści, powoli, ociągając się, uniósł głowę. Nie napotkał wzroku Teusa, którego twarz, skryta pod zlepionymi krwią i deszczem kosmykami włosów, wyglądała jak twarz kamiennego posągu. Zatrzymał się. Czekał.
Awatar użytkownika
Teus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 141
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik
Kontakt:

Post autor: Teus »

        Wstał z kolan cały czas trzymając Lydię na rękach. Ruszył w stronę burty. Piraci byli nie lada zdziwieni, wszyscy jednak jak jeden mąż ustępowali Tousendowi z drogi. Widzieli w jego oczach ból i cierpienie wywołane utratą osoby, którą szczerze kochał.

        Nikt nie zadawał pytań. Teus poprosił załogę o wykorzystanie jednej z szalup statku Lydii. Nie odmówili. Ułożył ciało siostry na drewnianych deskach, przykrył ją swym zniszczonym płaszczem i przeklinał się w duchu, że może wystawić jej jedynie tak lichy pochówek. Wyjął z kieszeni swój medalion z wyrytą liczbą jedenaście, symbol przeklętego oddziału, i położył go obok kobiety. Ucałował jej czoło, a w pocałunku tym zawarł całą miłość jaką darzył swą siostrę, miłość, która nie została przerwana nawet przez okrutną prawdę o Lydii.

        Oblał całą szalupę oliwą, po czym chwycił za linę i zaczął opuszczać łódź w morskie objęcia. Obok niego stanęła zakapturzona, odziana na czarno postać, która z pochyloną głową patrzyła na kobietę udającą się w ostatnią podróż. Mimo, że nie widać było twarzy przybysza, Teusa czuł bijący od niego smutek. Gdy szalupa uderzyła o taflę wody, stojący obok pirat podał Tousendowi łuk. Brodacz dziękując kiwną mu głową i zapalił jeden z przygotowanych pocisków. Długo wstrzymywał się z oddaniem strzału, tak jakby miał nadzieję, że Lydia zaraz podniesie się z desek i pomacha mu na pożegnanie. W końcu niebo przecięła ognista smuga, która podpaliła niewielką drewnianą łupinkę pozostawioną na pastwę oceanu.

        Teus spojrzał prosto w oczy Falkonowi i Alestarowi. To nie był czas na długie wstępy, zaczął od razu.
        - Mój ojciec jest zbrojmistrzem, w rodzinnych stronach uchodzi za prawdziwego artystę. Gdy byłem małym szkrabem, podpadł jednemu z arystokratów. Nie chciał wykuwać broni dla nowo utworzonej grupy zabójców, w zamian za co został pozbawiony honorów i wrzucony w najgorsze czeluście miejskich slumsów. Wszyscy próbowaliśmy wiązać koniec z koniec, robiliśmy co mogliśmy, by jakoś przeżyć kolejny dzień, ja, mój ojciec, moja matka, brat i dwie siostry. Kradliśmy, grzebaliśmy w śmietnikach… Przez zrujnowaną reputację nikt nie chciał składać zamówień u taty. – Teus odwrócił wzrok od towarzyszy i spojrzał na oddalającą się smużkę dymu uchodzącą z płonącej łodzi.

        - Znaleźliśmy w końcu robotę u pewnego handlarza, Traka. Wrzeszczał, bił nas i dobierał się do Lydii. Pewnego razu nie wytrzymałem i rzuciłem się na niego z łapami. Jego ochrona złoiła mi skórę, a handlarz kazał spieprzać. Lydia go wtedy udobruchała. Zaczęła znikać z nim gdy my targaliśmy jego skrzynie. Wracała później od nas i ukrywała przed nami swoje siniaki. Nie pragnąłem wtedy niczego bardziej niż śmierci tego śmiecia. Lata mijały, dorastaliśmy, a Lydia krok po kroku zdobywała zaufanie Traka. Została jego prawą ręką i została wdrążona we wszystkie jego interesy. Stał się w końcu dla niej zbędny. Pewnej nocy wróciła do domu, czy raczej naszej lepianki, cała we krwi. Zrobiła to, o czym ja marzyłem całymi nocami. Przejęła interes handlarza, a fortuna znowu uśmiechnęła się do nas. – Towarzysze Teusa cały czas wpatrywali się w niego, wyłapując każde słowo. Zasłużyli na to, musieli dowiedzieć się całej prawdy.

        - Odkupiła nasz stary dom i warsztat ojca, pieniędzmi oczyściła jego reputację. Mój brat dostał się do straży, gdzie zaczął piąć się w górę po kolejne stopnie i odznaczenia. Młodsza siostra dostała się na uczelnię. Ja, po wspinaczce na wielki mur twierdzy, zostałem dostrzeżony przez Starca, który zwerbował mnie do jednostki wojskowej, oficjalnie nieistniejącej. Zostałem przeszkolony do wykonywania zadań specjalnych, swych towarzyszy zacząłem traktować jak drugą rodzinę. Robiłem wtedy na rozkaz wiele złych rzeczy. – Strzelec opuścił głowę i przez chwilę wpatrywał się we własne buty.

        - Pewnego dnia postanowiłem złożyć wizytę siostrze w jej rezydencji. Wdrapałem się przez okno do jej gabinetu, ale jej tam nie zastałem. Prowadzony ciekawością zajrzałem do jej notatek. Bo w końcu jak była w stanie tak szybko odnieść ten niesamowity sukces? No i dowiedziałem się. To co widzieliśmy u Traka było tylko przykrywką. W rzeczywistości sukinsyn handlował ludźmi. Wciągnął w to również Lydię. Początkowo handlowała bandytami, zbirami z traktów, ludźmi, którzy uczynili wiele zła, a nie miał kto po nich płakać. Ale potem… Potem byli wyłapywani na traktach podróżnicy, wieśniacy mieszkający na granicach, bezdomni, sieroty… Przeczytałem też o jej klientach. Arystokraci potrzebujący wrażeń, zainteresowani kupnem dorodnych dziewczynek i chłopców. Wtedy przeczytałem też jej notatkę o moim bracie. Został kapitanem straży, w pełni oddał się swej funkcji. Trafił na jej trop, był coraz bliżej poznania prawdy. Moja siostra postanowiła więc się go pozbyć, choć jak napisała, robiła to z „niewysłowionym bólem i żalem”. Uciekłem z jej domu, lecz nie usunąłem wszystkich śladów swojej obecności. O włamaniu dowiedziała się wtyka jednego z arystokratów, klienta Lydii, zresztą tego samego, który wcześniej zrujnował nam życie, a teraz postanowił pozbyć się niewygodnych świadków. Najął mój oddział do pochwycenia jej żywcem, po to by mógł poddać ją torturom i przejąć od niej interes. Lydia, kartując własne porwanie, uciekła na południe. Arystokrata skrycie zapłacił też moim towarzyszom z oddziału za to by się mnie pozbyć. Postanowili wykorzystać mnie jako przynętę, psa który poprowadzi ich prosto do celu tylko po to, żeby zabić go zaraz po wykonaniu zadania. Szybko zorientowałem się jaka jest stawka tej gry.

        - Moja siostra popełniła straszliwą zbrodnie. Cała przyszłość mojej rodziny została zbudowana na barkach zakutych w kajdany nieszczęśników, którzy stracili wszystko po to, by rodzina Tousendów mogła odzyskać dawną chwałę. Tego nie można wybaczyć. Kochałem jednak moją siostrę, wiem, że robiła to dla nas. Dlatego nie mogłem pozwolić by wpadła w ręce wrogów, to byłem jej winny. – Teus spojrzał przyjaciołom prosto w oczy.

        - Gdy się pojawiliście, myślałem, że to będzie krótka znajomość. Pomożemy sobie i rozejdziemy się na następnym skrzyżowaniu, dlatego też nic wam nie powiedziałem. Gdybym wyjawił wam tą tajemnicę, śledzący mnie ludzie natychmiast by was zabili, a nie chciałem mieć na rękach krwi przypadkowych ludzi. Wy jednak nie odeszliście, staliście ze mną ramię w ramę w najgorszych momentach. Zostaliście moimi druhami, przyjaciółmi jakich kompletnie się nie spodziewałem. Wtedy też nie wyjawiłem wam prawdy, ale powód tego się zmienił. Nie chciałem by przez moją tragedię spotkała was śmierć, która odebrałaby mi najlepszych towarzyszy jakich poznałem w swym życiu, mimo że znamy się tak krótko. Teraz jednak wszystko uległo zmianie. Oni już wiedzą. A wam należy się cała prawda. Zaciągnąłem u was potężny dług, którego mogę nigdy nie spłacić. Żebyśmy mieli jednak jasność, nie biorę was pod włos. Jestem świadom, że za takie kłamstwo należy się śmierć. Jeśli postanowicie mnie ukarać, będę szczęśliwy mogąc zginąć z waszej ręki – spojrzał na stojących przed nim mężczyzn w oczekiwaniu na wyrok.
Awatar użytkownika
Alestar
Szukający Snów
Posty: 173
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Łowca
Kontakt:

Post autor: Alestar »

        Alestar stał jak zamurowany i gdy odbywał się prowizoryczny pogrzeb i słuchając tłumaczeń Teusa. Jedynym ruchem, jaki wykonał, było symboliczne zablokowanie wyciągniętą ręką Falkona przed popełnieniem czegoś złego w emocjach. Blokada zdawała się niepotrzebna, gdyż dało się wyczytać zawahanie z postawy złodziejaszka. Przyjaciele Teusa słuchali jego tłumaczeń, a było ono długie i szczere.

        „Czasami najwięksi bandyci to nie ci pochowani po lasach, a ci w wielkich pałacach tak łatwo skazujący ludzi na biedę czy śmierć. Tyle razy wolałem skupić się na potworze, jakby zapominając, ile potworności jest w ludziach… Kolejny potwór: Trak, tak naprawdę groźniejszy od każdego bazyliszka czy wywerny, które spotkałem. Niewyżyty, bogaty kupiec wykorzystujący biednych. Jak by dało się coś jeszcze z nich uzyskać… Teus, byłeś młody i głupi. Dlaczego nie zauważył, że to wtedy Twoja siostra upadła? Zrobiła to może i by was chronić, ale oddała mu się, a potem zabiła, będąc tak naprawdę dzieckiem, oj towarzyszu… Dała tak wiele, więc Teus zrobił wszystko by to uhonorować. A ta jednostka tłumaczy te jego akrobacje, która nie raz uratowały mi życie… Prawda go zabiła, tak jak to niestety bywa. Ratowanie rodziny przez jeden zły uczynek to jedno, ale handel ludźmi to co innego. Potwór Trak zrobił z jego siostry kolejnego potwora. Nieświadomie stała się tym, kogo zabiła, jak życie bywa przewrotne. I wtedy wpadł w wielkie bagno... Musiał wiedzieć jak to się skończy. Nie chciał dać tego wrogom, chciał, by miała dobrą śmierć. Mimo całego zła wciąż ją kochał... Krótka znajomość. W sumie czy ja oczekiwałem czegoś takiego? Przed nimi poznałem Berniego i skończyło się to więzieniem na parę dni. A teraz jestem na statku, na cholernym kawałku drewna na wielkiej wodzie. Zemściłem się, dusze rodziców są spokojne. A to wszystko, bo zastrzeliłem wilka z kuszy i nie atakowałem „dzikusa” z brodą, jakim dla mnie wtedy był Teus. Gadać o wyroku śmierci, mu jednak nie pozwolę!” - Tak dużo myśli w tak krótkim czasie już dawno nie zaprzątało głowy kusznika. Zaraz po skończonym monologu Tousenda, Zenemar krzyknął do towarzysza:

        — Przestań! Za dużo krwi już dziś było. — Łowca potworów po uświadomieniu sobie, że jeszcze bardziej zwróciło to uwagę wszystkich wokół na trzyosobową kampanię, ściszył głos do normalnego tonu.

        — Nie pomyślałeś, że wiedząc o tym, bylibyśmy murem za Tobą, że chronilibyśmy się nawzajem. Kto jak nie Ty pomógł mi pod dębem w Smoczej Przełęczy? Kto, wiedząc, że moja droga to dążenie do zemsty, nie odwrócił się i użyczył swego miecza i łuku, by mi pomóc? Tak znów to byłeś Ty. Zająłbym się każdym, byś i Ty mógł zrobić to, co trzeba było. Dobrze, że się o nas martwiłeś, ale widziałeś, że każdy z nas umie sobie poradzić. I bez szkolenia w specjalnej jednostce dokonałem tego, czego dokonałem. Pamiętasz, takie imiona jak Harvik, Jevan czy Vivienne? Winni śmierci mojej rodziny. I przez to, że wybrałem drogę z Tobą, Harvika już nie ma na tym łez padole. Zaskoczę Cię jednak bardziej, bo kultysta i ta jego kobieta krwawo przystrajają podłogę kuchni okrętowej tego właśnie statku. Podążałem za Tobą, chcąc ratować Twoją siostrę, podążałbym i by ukoić Twoje sumienie, tak jak dziś uczyniłeś. Bez Ciebie dusze moich rodziców i moja nigdy nie zaznałyby spokoju. — Z początkiem wypowiedzi głos był dość spokojny, ale stawał się bardziej nerwowy z każdym zdaniem i każdym akcentowanym zaimkiem dotyczącym Teusa.
        — Ogarnij się! — Z tymi słowami Tousend musiał przywitać się z odświeżającym klaśnięciem ręką w twarz.

        Gdy zapadła już cisza między trójką kompanów, ktoś należący zapewne do pirackiej załogi powiedział:
        — Szczury lądowe wszystko już powiedziały? To, kto wyjaśni nam, kim jesteście, co tu robicie i czemu mielibyśmy was nie związać jak całą resztę?
        Świadomość trzydziestolatka przypomniała sobie, że przecież nie są sami na statku. Piraci, którzy w sumie im pomogli mało wiedzą. Brunet z nadzieją w oczach spojrzał w stronę Falkona, licząc, że jako były pirat dogada się z innymi podobnymi sobie.
Awatar użytkownika
Falkon
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 145
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Pirat
Kontakt:

Post autor: Falkon »

        Monolog Teusa albo nie zrobił absolutnie żadnego wrażenia na złodziejaszku, albo on nie dawał tego po sobie poznać. Emocje za bardzo w nim jeszcze buzowały, żeby mógł spokojnie przemyśleć i zrozumieć to, co zostało przed chwilą powiedziane. Nie słuchał już odpowiedzi Alestara, odwrócił się na pięcie, odepchnął stanowczo dwóch piratów, którzy blokowali mu drogę. Nie zareagowali.
        Zszedł pod pokład. Obrzucił zimnym spojrzeniem trupa, który leżał obok wyłamanych drzwi. Przewróciwszy kilka pustych skrzynek sięgnął wreszcie do jednej z niezwykle cenną zawartością. Wziął dwie butelki.

        Czas płynął wolno. Zaczął go nawet lekko zastanawiać fakt, że nikt jeszcze po niego nie przyszedł. Nie wiedział co dzieje się na pokładzie, słyszał jedynie niewyraźne, ożywione rozmowy piratów. Najwyraźniej przedstawienie się skończyło, a Teus z Alestarem, jeśli jeszcze rozmawiali, to robili to w bardziej ustronnym miejscu.
        Pociągnął kolejny łyk, otarł usta wilgotnym rękawem koszuli. Splunął głośno, dostrzegłszy kątem oka Grima, wchodzącego dyskretnie do ładowni.
        — No, przyjacielu, muszę przyznać, że takiego obrotu spraw się nie spodziewałem — zaczął pirat. — Najpierw pojawiasz się ty, po latach, na statku, który właśnie łupimy, później jacyś chędożeni czarodzieje, a potem...
        — Daruj sobie, Grim. Nie mam ochoty na takie rozmowy.
        Pirat westchnął, usiadł ciężko obok Falkona na zmurszałych deskach. Chłopak podał mu jedną butelkę. Napili się obaj.
        — Chłopcy się niecierpliwią, boję się, że zaraz mogą wszcząć jakąś burdę — podjął po dłuższej chwili milczenia Grim. — Ci twoi druhowie wyraźnie ich denerwują.
        — Co planujesz? — zapytał beznamiętnie chłopak.
        Pirat westchnął, odchrząknął.
        — Pojmaliśmy paru najemników, handlarzy. Chłopcy będą mieli zabawę. No i znaleźliśmy grupę ludzi w drugiej ładowni. Niewolników. Poza tym dużo żarcia, broń... tu widzę też jest sporo. Niestety niewiele wartościowych rzeczy i pieniędzy, ale to nic. — Przełknął dwa solidne łyki, czekając na reakcję Falkona. Nie doczekał się. — Bierzemy wszystko, rzecz jasna. A ty, przyjacielu, możesz ruszyć z nami. Byłoby jak dawniej. Byliśmy zgraną załogą, teraz też tak może być. No i mam wobec ciebie dług, pamiętasz? Poza tym zwyczajnie chciałbym żebyś ze mną żeglował, dobrze sobie radzisz na morzu, a i w mieczu się wyrobiłeś.
        Pirat uśmiechnął się, wspominając pojedynek na pokładzie. Falkon natomiast siedział bez emocji, popijając co chwilę z butelki. Czuł złość, czuł się oszukany. Dopiero zaczęły dochodzić do niego słowa Teusa. Nie był pewien czy może w nie wierzyć. Po tym wszystkim nie był już niczego pewny.
        Był wściekły na Teusa, że ten nie potrafił powiedzieć prawdy o celu ich podróży. Wtedy wszystko byłoby prostsze, przynajmniej tak mu się wydawało. Zarówno on jak i Alestar byliby wtedy w stanie przygotować się na to wszystko. Albo zrezygnować.
        — A tamci dwaj, no cóż. Jakoś sobie poradzą, tak myślę. Woda się uspokoi, odpłyną szalupą do wybrzeża. Chyba, że chłopcy wcześniej...
        — Nie — przerwał mu szorstko Falkon. — Nie. Tamci dwaj tu zostają. Tak samo jak niewolnicy. Ja też tu zostaję. — Spojrzał piratowi prosto w oczy. — Wybacz Grim, morze już mnie nie pociąga. Pirackie życie również.
        Spojrzał na zakrwawionego trupa, którego właśnie przeskakiwało dwóch chudych piratów, wynosząc ostrożnie skrzynię z bronią i pośpiewując sprośne szanty.
        — Falkon, ale... — Grim był wyraźnie zaskoczony. — Przecież... Cholera. Chłopcy...
        — Ja wiem — wtrącił stanowczo chłopak — że chłopcom się to nie spodoba. Ale mam to gdzieś. Ty tu dowodzisz. A oni powinni cię słuchać.
        Zaskoczenie Grima powoli zamieniało się w złość i zniecierpliwienie. Falkon spojrzał mu znów głęboko w oczy.
        — Jeszcze chwilę temu walczyliśmy ramię w ramię, Grim. Jak za dawnych czasów. I przez wzgląd na dawne czasy proszę cię, spełnij moją prośbę. Wspomniałeś, że byłeś mi coś winien. Zadbaj o to, żebyśmy mogli w spokoju odpłynąć. Ja, moi towarzysze i niewolnicy. My w swoją stronę, wy w swoją. — Odwrócił się na pięcie, pomaszerował w stronę wyjścia. Zatrzymał się po chwili. — Ah, jeszcze jedno. Handlarz Gabar. On też zostaje. Sporo wie i sporo ma na sumieniu. Zasłużył na inną karę niż pobicie przez twoich chłopców i zeżarcie przez morskie kreatury.

        Po jakichś dwóch godzinach piraci uporali się z przeładowywaniem dóbr na swój statek. Nie obyło się bez kilku bójek i nerwowych sprzeczek. Piraci zdawali się być bardzo poirytowani decyzjami Grima, więc wyładowywali swoją złość na sobie nawzajem. Czasem tylko zgodnie pomrukiwali, spluwali i kręcili głowami, zerkając na któregoś z trójki towarzyszy. Teus siedział samotnie przy burcie i patrzył w dal, nie zwracając na to wszystko uwagi. Alestar natomiast gdzieś zniknął, pewnie pod pokładem.
        Niebo przejaśniło się nieco, deszcz ustał, między chmurami dawało się dostrzec blade promienie popołudniowego słońca. Zapowiadał się spokojny, pogodny wieczór.
        Grim zaprowadził Falkona do ukrytej ładowni, której wejście było sprytnie zakamuflowane skrzyniami i workami niedaleko kuchni pokładowej. Niewolnicy byli jeszcze nieco odurzeni środkami, które podawali im najemni strażnicy, ale powoli wracali do siebie. Falkon wyjaśnił im spokojnie co się stało i obiecał, że bezpiecznie dopłyną do wybrzeża. Dowiedział się również, że znajduje się wśród nich kilku morskich rybaków, którzy znają się nieco na żegludze.

        Falkon i Grim wyszli na pokład. Przywitała ich grupka piratów. W pobliżu pojawił się również Alestar, Teus obserwował wszystko z bezpiecznej odległości.
        — Gotowe, kapitanie. Można odpływać.
        — To na co czekacie? Na pokład! — Grim poczekał aż piraci się oddalą, po czym zwrócił się do Falkona. — Trochę się na tobie zawiodłem, młody. Ale rób jak uważasz, pewnie masz swoje powody. Obyśmy się już nigdy nie zobaczyli, ty parszywy szczurze lądowy.
        Podali sobie dłonie, po chwili serdecznie się u ścisnęli, śmiejąc się cicho.
        — Żegnaj, Grim. Pomyślnych wiatrów — powiedział Falkon z uśmiechem. — I... dzięki. — Dodał, gdy pirat już odchodził.

        Z pirackiego statku rozległo się kilka siarczystych przekleństw, które zdawały się być poleceniami dla załogi. Stawianiu żagli towarzyszyły dzikie okrzyki i śmiechy, przerywane brzęknięciami butelek z wyśmienitym czerwonym winem, zrabowanym ze statku. Po chwili Płacząca Syrena rozbrzmiała głośnym śpiewem i ociężale ruszyła w stronę zachodzącego powoli słońca, jednostajnie tnąc spokojną taflę wody.
        — Masz — mruknął Falkon, wręczając Teusowi pół butli wina. — Przed nami długa noc.
Awatar użytkownika
Teus
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 141
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik
Kontakt:

Post autor: Teus »

        Tousend kiwnął tylko głową odbierając butelkę od Falkona. Pociągnął potężny łyk wina. Musiał teraz przeczekać burzę, choć przyznał, że spodziewał się sztormu. Suma summarum szczęśliwie nie skończyło się to jego śmiercią, choć Teus czuł teraz tak wielką pustkę, że Żniwiarz mógłby przynieść mu tylko ukojenie.
        - Przesadzasz.
        - Daj mi spokój – odparł Teus do komentującego jego uczuciowe rozterki Kosiarza. – Nie mam ochoty na moralne dyskusje. – Nie miał nawet ochoty kryć się ze swymi zwidami przed dziwnie spoglądającymi na niego kompanami.
        - Posłuchaj Teusie, chodzi o to…
        - Nie zrozumiałeś mnie za pierwszym razem? – Mocno rozsierdzony już Tousend spojrzał gniewnie na odzianą w czerń postać.
        - Zamknij się do jasnej cholery! Nie zauważyłeś, że właśnie pierwszy raz od czasu utworzenia tego pieprzonego świata, sama Śmierć próbuje pocieszyć śmiertelnika?! – Żniwiarz wrzasnął tak głośno, że wydawali się go słyszeć nawet Alestar z Falkonem. Zaskoczony wybuchem Teus z szeroko otwartymi oczami, opuścił potulnie głowę.
        - Tak już lepiej. Słuchaj no. Wiem co straciłeś. Wiem co wszyscy straciliście. Gdyby jednak każdy z was poddał się zaraz po utracie ukochanej osoby, do tej pory nie miałbym już kogo zabierać z tego świata – rzekła poważnie Śmierć, która próbowała nadać swemu tonowi troskliwej nuty. Wyszło umiarkowanie.
        - No, teraz to mnie pocieszyłeś – odparł z kamienną twarzą Teus. – Ale skoro sama Śmierć ma na uwadze moje zdrowie psychiczne, to postaram się jednak jakoś pozbierać do kupy. – Po tych słowach Tousend chciał poklepać Żniwiarza po ramieniu, jednak jego dłoń trafiła w próżnię. Żniwiarz ostentacyjnie strzepał z ramienia nieudaną próbę Teusa i wydał z siebie dźwięk, który w normalnym przypadku mógłby uchodzić za chichot.

        Teus zbliżył się do opartych o burtę kompanów i razem spędzili kilka chwil w milczeniu, spoglądając na ogromną morską przestrzeń. Tousend w końcu przełamał ciszę.
        - Cieszę się, że zostawiliście jednak moją głowę na jej miejscu. – Wypowiedź miała służyć rozładowaniu napięcia, jednak kompani spojrzeli tylko na niego z ukosa. – Tak że ten… Wracamy do Turmalii? Dobrym pomysłem byłoby zabranie naszych wierzchowców zanim naliczą nam odsetki za postój, równe wczasom nad Jeziorem Czarodziejek.
Awatar użytkownika
Alestar
Szukający Snów
Posty: 173
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Łowca
Kontakt:

Post autor: Alestar »

        Organizm Alestara zdążył trochę przywyknąć do morskich warunków i nie miał ochoty wymiotować z każdą kolejną falą. Jego myśl zaś zaprzątały dwie sprawy: Teus i statek. Łowca potworów skarcił siebie za mimo wszystko impulsywne zachowanie w kierunku Tousenda, który przecież dopiero co stracił siostrę. Drugą sprawą była „Płacząca Syrena”, czyli piracki okręt, który znikł za horyzontem. W czasie dokonania zemsty i obserwowania walki rodzeństwa, nazwa okrętu nie zwracała należytej uwagi. Teraz jednak rozpalała wyobraźnie, bo właśnie ta nazwa pojawiła się w tym dziwnym notesie, który teraz na powrót był pusty. Zenemar z pamięci wygrzebał jeszcze słowa o słońcu w zenicie i metalicznym śpiewie, które również pasowały do niedawnych wydarzeń. Z racji niezwykłości tej sytuacji kusznik schował w niewielką torbę pióro do pisania i atrament schowany w zmyślnych zamykanych pudełkach — wszystko znalezione pod pokładem. Mając chwilę spokoju, należało zobaczyć jaki efekt będzie miała próba pisania w dziwnym notesie. To musiało jednak poczekać, bo dużo dziwniejszym wydarzeniem była rozmowa Teusa z powietrzem, a przynajmniej tak oczy bruneta to odbierały.

        — Głowa może i na miejscu, ale umysł ci uleciał, skoro z powietrzem się kłócisz. — Trzydziestolatek wprawdzie spojrzał na towarzysza z ukosa, ale nie mógł nie skomentować dziwnego zachowania towarzysza.
        — Mój Zefir… zdecydowanie wolę być w siodle niż na morzu. I może nie teraz, ale wytłumacz czemu, widzisz coś, co nazywasz Śmiercią. A najważniejsze czy przez te wszystkie skomplikowane konotacje, oddziały specjalne możemy mieć w Turmalii kłopoty? — Wielkolud kontynuował rozmowę skierowaną do łucznika.

        W oczekiwaniu na odpowiedź Alestar liczył, że Falkon jakoś dogada się z Tousendem. Złodziejaszek zwykle mający dużo do powiedzenia wydobywał z siebie pojedyncze zdania, które jeszcze bardziej pogłębiały wrażenie wyjątkowej małomówności bajarza. Zenemar był wdzięczny długowłosemu przyjacielowi za dogadanie się z piratami i naprawdę przyzwoite warunki ugody. Jego bogate znajomości i niesamowite wręcz spotkanie pozwoliło nie tylko przeżyć, ale i wracać ze wszystkim, co było potrzebne w podróży. Łowca potworów chcąc jakoś przerwać małomówność Falkona, podszedł do niego.

        — Nie możesz tego trzymać w sobie. Powiedz mu, nakrzycz, zrób cokolwiek by oczyścić umysł. Wino tylko przysłoni twe myślą mętną mgłą. On zrozumie i mimo wszystko zasługuje na bycie naszym przyjacielem. — Słowa kusznika miały doprowadzić do prawdziwej zgody między złodziejaszkiem a łucznikiem.
Teraz pozostawało czekać na odpowiedzi towarzyszy i starać się dzielnie znosić trudy morskiej podróży.
Zablokowany

Wróć do „Turmalia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości