RubidiaEviva l'arte!

Miasto słynące głównie z ogromnego portu handlu dalekomorskieg. To tutejsze stocznie bujdą statki handlowe dla całego wybrzeża. Miasto rybaków i hodowli wszelkiego rodzaju stworzeń morskich.
Awatar użytkownika
Rufouse
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Arystokrata , Mag , Kolekcjoner
Kontakt:

Eviva l'arte!

Post autor: Rufouse »

        O tej porze roku Rubidia mieniła się intensywną, ognistą czerwienią liści dorodnych klonów i buków, przeplatana gdzieniegdzie bordowymi krzewami perukowca i dzikim winem, wijącym się po ścianach zgrabnych, białych budynków. Górny pierścień miasta uchodził za oszałamiająco piękny, choć niektórym wydałby się kiczowaty, wręcz przerośnięty przepychem. Ale nie dla młodzieńca, cieszącego się otaczającym go kiczem. Poprzedniego wieczoru, zaraz po przybyciu do miasta, od razu udał się do najbardziej prestiżowego zajazdu w mieście, podziwiając po drodze jakże przyjemną dla oka architekturę. Rubidia wyglądała niezwykle uroczo, oświetlona stylowymi latarniami i lampionami, udekorowana w całości girlandami i ścianami wielobarwnych, egzotycznych roślin. Miasto żyło, bez względu na porę dnia czy roku, a to stanowiło dla Rufouse'a wystarczającą motywację, by zwiedzić je od malowniczego portu, przez wszystkie pierścienie, po zapierający dech w piersi pałac królewski. Czarodziej lubił przepych i przesadę, a wybrzeże Oceanu Jadeitów aż od nich kipiało, zatem nie mógł oprzeć się natrętnej pokusie. Zaraz po dotarciu do zajazdu odświeżył się, włożył nową jedwabną koszulę, przyozdobił szyję żabocikiem ze szmaragdem i pognał w miasto, nie patrząc za siebie. Niemal natychmiast natrafił na iście intrygującą tawernę o jakże urokliwej nazwie "Lisek Chytrusek", którą zanotował sobie w pamięci z dopiskiem "priorytet".
        Tej nocy nie dane mu było zasnąć. Nie dane mu było nawet wrócić do zajazdu. Nie wbrew jego woli, ależ skąd. Tak wiele działo się po zmierzchu, że czarodziej nie mógłby sobie wybaczyć, gdyby nie skorzystał z trwających w mieście atrakcji. Stopień performatywności Rubidii wykraczał poza skalę, i to jeszcze nocą, kiedy porządni obywatele powinni spać i nie przejmować się życiem społecznym. Tu jednak sytuacja wyglądała inaczej. Tu życie społeczne dopiero po zmroku nabierało barw. A Rufouse chętnie z tych barw korzystał. To miasto nie zasypiało. Może nad ranem, by odpocząć choć kapkę od hulanek, by zaraz znów, z nową energią, ruszyć w tan. Czarodziej zaś ani w nocy, ani za dnia nie zaznał snu. Nie zamierzał tracić cennego czasu na tak prozaiczne, codzienne sprawy.
        Ranek był przyjemnie ciepły, a letnia bryza wiejąca od strony oceanu dawała miłe orzeźwienie. Zewsząd dało się słyszeć skrzek mew i szum fal rozbijających się o fundamenty pałacu. Dzielnica portowa rządziła się swoimi zasadami - w tej części miasta życie toczyło się w innym tempie, szybszym, bardziej dynamicznym, lecz nie można było powiedzieć, że towarzyszył temu chaos. Do wszelkich działań podchodzono z nadzwyczajną precyzją, co bardzo spodobało się Rufouse'owi, który właśnie przez tę dzielnicę przechodził wolnym, wdzięcznym krokiem. Tu estetyka schodziła na drugi plan. Postawiono na pragmatyczność i logistykę, aby wszystko miało swoje miejsce i nie zostało przypadkiem zdewastowane. Zaimponowało to czarodziejowi - mimo że preferował rozwiązania mniej praktyczne, a bardziej urodziwe, tak w porcie Rubidii urzekła go dokładność, z jaką został on urządzony.
        Zatrzymał się, by przepuścić szkutników, niosących kilka długich desek, po czym z gracją ruszył przed siebie, w stronę zapamiętanej poprzedniego wieczoru tawerny. Co takiego zwróciło uwagę czarodzieja na ten konkretny przybytek? Pergola. Zdecydowanie jedna z piękniejszych, jakie dotąd widział. Biała, rzucająca cień na główne wejście w kształcie szerokiego łuku, skrywająca pod sobą kilka prostych stolików, okraszona intensywną czerwienią dzikiego wina, czarująco wijącego się na całej jej długości. Rufouse nie był w stanie się temu oprzeć. A co najlepsze - stamtąd był najcudowniejszy widok na ocean. Promienie słońca przedostawały się między liśćmi winobluszczu, rozświetlając wnętrze pergoli na różowo. Czarodziej zatrzymał się w stosownej odległości, uniósłszy przedramię na wysokość piersi. W chwilę później wylądował na nim czarny kruk, trzepocząc głośno skrzydłami.
        - Ledwie zaświtało, a ty już raczysz myśleć o alkoholu? - zapytało ptaszysko, błyskając czerwonymi oczyma.
        Rufouse uśmiechnął się przekornie.
        - Degustacja win jest sztuką, przyjacielu - odparł melodyjnie. - Zresztą, picie na umór jest prostackie, zatem jest to ostatnia rzecz, jaką kiedykolwiek przyjdzie mi wykonać świadomie.
        - Ciekawe, co jest przedostatnie... - mruknął do siebie Kal'tae, uciekając wzrokiem przed spojrzeniem czarodzieja.
        On zaś udał, że nic nie słyszał, po czym dziarsko postąpił ku tawernie, by zasiąść wygodnie pod malowniczą pergolą i oddać się rozkoszy smakowania wybornego wina.
Ostatnio edytowane przez Rufouse 4 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        W pracy Momo bywało różnie - nigdzie nie był zatrudniony na stałe, by wiedzieć gdzie i jak długo spędzi czas. Czasami bywało tak, że nocami polewał piwo w różnych tawernach, innym razem zaś obsługiwał gości w innych lokalach za dnia. Oczywiście bywały też prace w magazynach, przy załadunkach, czasami jakieś drobne fuchy innego typu. W “Lisku Chytrusku” pojawiał się jednak najczęściej i zawsze rano, pracował do południowej przerwy, czasami ewentualnie przychodząc drugi raz pod wieczór. To była rodzinna tawerna, gdzie matka i najstarszy syn gotowali posiłki, młodsze rodzeństwo obsługiwało, a ojciec zajmował się dostawami, naprawami i nadzorowaniem wszystkiego. Interes hulał jednak aż miło, więc czasami - szczególnie w okresie lata i jesieni, gdy ruch na morzu był większy - potrzebna była dodatkowa, “obca” para rąk do pracy. Wtedy na ratunek przychodził Momo. Pierwszy raz pojawił się w “Lisku” przez przypadek - akurat przechodził i usłyszał, że szukają kogoś do pomocy. Kelnerem był niezłym, a jego urok osobisty działał bardzo dobrze zarówno na pracodawców, jak i klientów, zagrzał więc tu miejsce na dłużej.
        Ten dzień był kolejnym, który tryton spędzał w znajomej rodzinnej tawernie. Wstał skoro świt - nie miał z tym problemu, o ile nie był do tego zmuszany przez zbyt długi czas. Wykąpał się, by przez cały dzień móc swobodnie chodzić po lądzie - nadal miał lekko wilgotne włosy, przez co były jeszcze mocniej poskręcane niż zwykle, a jego skóra miała bardzo ładny, zdrowy wygląd. Eksponował ją, choć nie umyślnie - założył po prostu koszulkę bez rękawów i spodnie sięgające połowy łydki. Wielkiego wyboru tak naprawdę nie miał, więc nikt w tawernie nie podejrzewał go o popisywanie się… Większe niż zwykle warto nadmienić, bo przecież on robił wrażenie samą swoją obecnością. Przyciągał tym czasami klientów, więc nie można było go za to ganić - pieniądz to pieniądz.
        Tego dnia nie było jednak za bardzo kogo czarować - Momo i córka właścicieli, Nulani, mieli do obsługi raptem pięć stolików, przy których siedziały góra trzy osoby. Łatwizna. Tym bardziej, że i jadłospis w tym miejscu nie był specjalnie rozbudowany. W “Lisku Chytrusku” panowała polityka, w myśl której kucharze gotowali góra cztery dania i sprzedawali to aż się skończyło, dopiero później nastawiając nowe. Dzięki temu jedzenie było świeże i tanie, bo nie trzeba było go ani przechowywać, ani nie było dużych strat.

        Pojawienie się nowego gościa ściągnęło na niego oczy większości gości i całej załogi karczmy - wyjrzeli nawet ci, którzy siedzieli w kuchni. Rzadko trafiał do nich ktoś tak nietuzinkowy, niepasujący do tego miejsca - niczym rajski ptak w kurniku. To nie był wyszukany lokal, do którego ściągali tacy bogacze (bo że jegomość był zamożny widać było aż za dobrze).
        - Ja go biorę - oświadczył cicho Momo, już sięgając po tacę i zmierzając w stronę płomiennowłosego mężczyzny. Druga kelnerka próbowała protestować, ale nie miała szans: za bardzo się zagapiła i nie doceniła tego jak zdecydowany potrafił być tryton, gdy ktoś zwrócił jego uwagę. A ten jegomość aż prosił się o to, by się nim zainteresować. Już na pierwszy rzut oka bogaty, zadbany, pewny siebie. Momo idąc w jego stronę dostrzegał coraz to nowe szczegóły świadczące na jego korzyść. Na przykład to jak świetnie uszyta była jego koszula - leżała perfekcyjnie i nie była pognieciona ani znoszona. Arystokratyczna, blada cera, zadbane włosy o nietuzinkowym kolorze. Na pewno nie był tutejszy, pewnie podróżny. To dobrze, na takich można nieźle zarobić. Jednorazowo, ale co tam. Byle dobrze się sprzedać.
        - Witam w “Lisku Chytrusku” - zagaił tryton, gdy już podszedł do stolika nietuzinkowego gościa. Postawił przed nim szklankę z wodą aromatyzowaną słodką miętą, którą serwowano jako poczęstunek od domu i pustą już tacę zrobioną z nierównej deski obitej kawałkiem obrusu w biało-niebieską kratkę oparł o biodro.
        - Dzisiaj polecamy pieczone na ogniu krewetki ze świeżą czosnkowo-ziołową bułeczką, zapiekankę z małżami oraz klarowny bulion z ryb morskich podawany z kawałkiem pieczonej makreli - wyrecytował Momo z profesjonalnym, ale jednocześnie bardzo miłym uśmiechem. Zaraz jednak uśmiechnął się zupełnie inaczej, bardziej… sugestywnie. - A na orzeźwienie może wino? Mamy doskonałe białe z beczki oraz tegoroczne szare, oba z lokalnych małych winnic. A jeśli to za wcześnie, można wino wymieszać ze świeżym sokiem pomarańczowym - dodał, tym razem uśmiechając się troszkę niewinnie. Ileż można zasugerować samą mimiką.
Awatar użytkownika
Rufouse
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Arystokrata , Mag , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Rufouse »

        Ci, którzy znali czarodzieja, doskonale zdawali sobie sprawę z jego... niecodziennych zainteresowań. Rufouse bowiem prowadził tak gęsty i żywy tryb życia, że trudno by mu było nie spotkać na swojej drodze ekscentrycznych, a zarazem szalenie intrygujących osobistości. Grono zaufanych znajomych liczyło sobie co najmniej pół tysiąca i nie przestawało rosnąć. Wielu z jego dobrych przyjaciół żartobliwie nazywało owo grono "kolekcją", której czarodziej strzegł niczym smok stosu złota. Nikomu nie dawał odejść bez pożegnania i ze wszystkimi utrzymywał świetny kontakt listowny. Mimo że drogi większości z tych osobistości nie miały się w najbliższej przyszłości przeciąć z drogą Rufouse'a, on preferował podtrzymywać te znajomości. Nigdy nie wiadomo, czyja pomoc będzie nagle potrzebna, nieprawdaż? Najciekawsze okazywało się to, że jego relacje z innymi nie były wymuszone ani zakrapiane gratyfikacjami. Bo któż nie chciałby mieć w swoim towarzystwie kogoś tak wspaniałego jak pan Gar'tai we własnej osobie? Poza tym, czarodziej brzydził się łapówkami - znał wiele innych skutecznych sposobów na to, by kogoś do siebie przekonać. Bardzo często wystarczał jedynie urok osobisty, czemu nie można się było dziwić. Wystarczyło tylko rzucić na panicza ukradkowe spojrzenie.
        Rufouse nie spoufalał się z ekstremalnymi przestępcami, nie interesował się osobami nijakimi, szarymi, bez gustu i manier. Bez życia. Jego kolekcja mieściła w sobie najbardziej egzotyczne persony, najbardziej utalentowanych mistrzów sztuk wszelakich, od artystycznych, po bojowe i rzemieślnicze. Znał i szanował podróżników, wykładowców, karczmarzy i wieszczów, kurtyzany, cyrkowców, rycerzy oraz smoki. Było ich tak wiele, że sam czarodziej nieraz miał niemały problem w zapamiętaniu kto był kim. Ale od czego miał swoje notesy? Był lubiany, szanowany i podziwiany w takim samym stopniu, w jakim on sam lubił, szanował i podziwiał. I nie posiadał się z radości, gdy mógł poczuć zaszczyt poznania nowej, ciekawej osoby.
        Zaszczyt ten spłynął na niego niczym błogosławieństwo i oświecenie, gdy usłyszał nad sobą niski głos o mocnym akcencie. Był to głos niezwykle oryginalny, jak na tę część świata. Podniósł wzrok znad tomiku poezji i zamarł. Ujrzał przed sobą bowiem cud natury o skórze w kolorze ciemnej kawy z odrobiną mleka. O włosach przypominających najczystsze tropikalne wody Alaranii, o oczach mieniących się najszczerszym złotem. A uśmiech... Odbierający dech w piersi. Rufouse musiał głębiej odetchnąć, by się nie zapowietrzyć. Choć tak piorunujące wrażenie wywarł na nim niby-niepozorny kelner, jego ciało pozostało w równowadze z psychiką. Mimikę miał opanowaną, nie zdradzał sobą niemal niczego. Uniósł kącik ust, poprawił mankiety koszuli, przeczesał dłonią miękkie włosy. I spojrzał kelnerowi prosto w oczy.
        - Wino będzie jak najbardziej na miejscu. - Oparł łokieć na blacie stolika, delikatnie operując samym nadgarstkiem. - Oba rodzaje. Na spróbowanie. Poproszę. I krewetki. Od dawna nie jadłem właściwie przyrządzonych, w Leonii nie raczyli poinformować kuchmistrza, że należy je odpowiednio długo smażyć, aby nie były surowe.
        Oczy zabłysły mu tajemniczo, gdy pod pergolę wkradły się kolejne promienie słońca. Teraz oczy czarodzieja lśniły słabym odcieniem różu, a jego twarz poznaczona była cieniami rzucanymi przez winobluszcz. To dodało mu kolorów. Wyprostował się, nachylił nieco i zwrócił raz jeszcze do intrygującego młodzieńca:
        - Prosiłbym jeszcze o osobną szklankę soku pomarańczowego. Z chęcią wypróbuję pańską radę.
        Odchylił się w skromnym krześle, założył nogę na nogę i splótł zgrabne dłonie na brzuchu. Kal'tae zaskrzeczał z krzesła naprzeciwko, a Rufouse zganiał go złowrogim spojrzeniem. Przeszkadzać w tak fascynującym momencie? Maie powinien był już dawno pojąć, że gdy Rufouse czegoś chce... zawsze to dostaje.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Słodka naiwności. Momo nie spodziewał się jak duże zrobił wrażenie na nietypowym gościu - nie odczytał z jego twarzy zainteresowania większego, niż każdym innym kelnerem. No dobrze, może troszkę większe, jakby był urodziwą kelnerką, ale nic poza tym. Byłby jednak z pewnością pod wrażeniem, gdyby usłyszał te wszystkie porównania i metafory pod swoim adresem. I tym bardziej starał się temu bogaczowi przypodobać, by być może coś na tym zyskać.
        ”Ależ on ma rzęsy”, myślał Momo, gdy patrzył jak jego gość mruga raz za razem. Połowa kobiet zabiłaby by mieć takie spojrzenie bez czernideł, zalotek i zabiegów. Tryton jednak nie zazdrościł, bo sam miał bardzo korzystną oprawę oczu, po prostu dostrzegł w wyglądzie mężczyzny coś, czego nie można było tak po prostu pominąć. Tak samo jak jego ruchów. Niech to, ależ wysokie sfery musiał on reprezentować - to wszystko widać było w jego gestach! Skąd ktoś taki wziął się w “Lisku”? Przecież to nie był lokal dla osób na takim poziomie. Nie by Momo śmiał na to narzekać.
        Pod wpływem spojrzenia arystokraty (tryton już zdołał go wpasować w wysokie kręgi elit) uśmiech kelnera nieznacznie się poszerzył, jakby cieszyła go sama jego zainteresowanie i to, że zaszczycił go uwagą. Zadowolony był również z zamówienia: jak na jedną osobę prezentowało się naprawdę godnie i zapewniało godziwy zarobek. I… jednocześnie sporo możliwości by jeszcze się przed bogaczem popisać. Ale te karty zamierzał odsłaniać miarowo, na razie niczego nie zdradzając.
        - W naszej tawernie serwujemy najświeższe i najlepsze krewetki - zapewnił. - To doskonały wybór, nie zawiedzie się pan - oświadczył, kłaniając się lekko. Już miał udać się do kuchni, został jednak wstrzymany kolejną uwagą: powiększeniem zamówienia.
        - Naturalnie - zapewnił i wtedy już faktycznie poszedł do kuchni, gdzie przedyktował wszystko, co bogacz zamówił, a że przygotowania wymagał jedynie sok i krewetki, on mógł zająć się resztą. Szybko zaczął kompletować na tacy zestaw do zaserwowania dwóch rodzajów wina.
        - Po co ci to wszystko? - upewniła się lekko zdezorientowana Nulani, patrząc na wszystkie szkła, które zbierał tryton.
        - Dla większego napiwków - odpowiedział z robrajającą szczerością Momo. - Zobaczysz jak go zaczaruję.
        - Nie wątpię - mruknęła kelnerka. Nadal miała do niego trochę żal, że zgarnął jej takiego klienta sprzed nosa.
        - Spokojnie, podzielę się przecież z tobą - zapewnił tryton, głaszcząc dziewczynę po policzku, a ona prychęła, niby obrażona, ale uśmiechając się, bo nie potrafiła się na niego długo gniewać. Odprowadziła go wzrokiem, gdy szedł ze swoją tacą w stronę rudowłosego mężczyzny.

        Momo już z daleka uchwycił wzrok arystokraty i uśmiechnął się do niego. Tacę niósł wysoko, bo to robiło większe wrażenie niż trzymanie jej przed sobą, gdy jednak dotarł do stolika płynnym wzrokiem ją opuścił i zdjął pierwszy kieliszek.
        - Białe półwytrawne z beczki - oświadczył, stawiając przed gościem szkło, w którym lekko falował napój o barwie miąższu winogron, z którego go zrobiono. - To zeszłoroczny zbiór, jest lekkie zarówno jeśli chodzi o fakturę jak i o moc, więc świetnie nadaje się na tak wczesną porę i na zaostrzenie apetytu przed lekkim posiłkiem. A to szare rubidijskie, tegoroczne - oświadczył, w międzyczasie odstawiając tacę na bok i teraz prezentując gościowi w odpowiedni sposób butelkę. To był początek popisów, gdyż Momo planował bawić się w cały ten rytuał nalewania wina, o ile tylko jego klient tę grę podejmie. Wszak jak to mówią do tańca trzeba dwojga.
        Tryton odkorkował więc z wprawą trunek i przekazał rudowłosemu mężczyźnie korek do powąchania. Cały czas trzymając w odpowiedni sposób butelkę nalał niewielką ilość do jednego kieliszka i po tym jak sam przeprowadził szybką degustację (ledwo zwilżył wargi, bo nie wypadało by wziął pełen łyk), podał wino również gościowi. Na początek odrobinę na samo dno, by sam mógł się przekonać czy spełnia ono jego wymagania.
        - I jak, może być? - zapytał, gotowy by dopełnić mu szkło. Cały czas uśmiechnięty, opanowany. Wiedział co robi, w końcu sam niejednokrotnie był gospodarzem takiego spotkania i niezliczoną ilość razy był też gościem. Niby było to lata temu, ale nie zapomniał jak to się odbywa. No chyba, że przez ostatnie lata coś się zmieniło, ale uważał, że i tak pokaże się z dobrej strony, bo czy ktoś spodziewał się w portowej tawernie kelnera, który potrafiłby przeprowadzić skróconą, ale mimo wszystko prawdziwą degustację wina?
Awatar użytkownika
Rufouse
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Arystokrata , Mag , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Rufouse »

        Podziękował pięknie kelnerowi za obsługę i rozsiadł się nieco wygodniej na krześle w oczekiwaniu na zamówienie. Słyszał wiele dobrego o tutejszych winach, zatem był niezwykle kontent z faktu, że w końcu przypadł mu zaszczyt spróbowania takowego. Ze względu na ciepły klimat, Rubidia szczyciła się jedną z najlepszych odmian winogron po tej stronie kontynentu, choć jak dotąd czarodziejowi najbardziej smakowało czerwone wino z Arrantalis. Wyspy miały to do siebie, że stawiały przede wszystkim na jakość, a nie ilość, a zważając na brak odpowiednio dużej powierzchni, którą można by przeznaczyć na większą uprawę winorośli, dokładano do produkcji wszelkich starań wraz z sercem i duszą, by przynajmniej raz do roku wyspiarze mogli pochwalić się swoim niewiarygodnym wyrobem.
        Rufouse w tematyce kulinarnej uchodził za tradycjonalistę, i choć uwielbiał smakować się w egzotycznych daniach, na co dzień preferował proste, zwyczajne posiłki z odrobiną obcego akcentu. Lecz jeśli jego kuchmistrz miał dostatecznie dobry humor, zaszczycał panicza bardziej luksusowymi propozycjami, najczęściej bez wiedzy tego pierwszego. Czarodziej bardzo lubił niespodzianki, nie narzekał więc na inicjatywę i inwencję twórczą kucharza, a wręcz szczerze je doceniał. Tak też było i tym razem.
        Niewątpliwie miał do czynienia z profesjonalistą. Ów kelner jednakowoż wykazywał niemały entuzjazm, obsługując Rufouse'a. Nie powinno to nikogo przecież dziwić, wszak czarodziej wszędzie, dokądkolwiek pojechał, wzbudzał zainteresowanie, lecz to był ten rodzaj entuzjazmu, który zaintrygował również samego panicza. Wyczytał te sygnały dzięki skrupulatnym obserwacjom mowy ciała i mimiki przystojnego kelnera - gdyby ktoś raczył odmówić urody temu mężczyźnie, czarodziej nie wahałby się przed nazwaniem kogoś takiego chamem bez gustu. Rufouse bowiem cenił sobie oryginalność bardziej od szczerości, i w swojej kolekcji posiadał wyłącznie istoty godne uwagi. A ten kelner zdecydowanie uwagę panicza do siebie przyciągnął.
        Kal'tae nastroszył czarne pióra, otrzepał się i podreptał nóżkami na oparciu krzesła.
        - Jak długo zamierzasz poddawać się tej degustacji? - zapytał, zerkając ku wejściu do tawerny.
        - Ile będzie trzeba - odparł enigmatycznie, przyglądając się zadbanym paznokciom.
        - Mógłbyś sprecyzować? Nie przybyliśmy tu jedynie po to...
        - Doskonale wiem, po co tu jesteśmy, Wiktorze, dziękuję, że raczyłeś mi o tym przypomnieć - urwał stanowczo, wyrafinowanie, nie podnosząc głosu.
        Kruk nie miał nic więcej do powiedzenia, głównie przez to, że powrócił do nich przystojny kelner. Czarodziej łypnął nań kątem oka, zgiął długie palce i odsunął się, by zrobić miejsce. I został bardzo pozytywnie zaskoczony. Rytuał degustacji wina odprawiano w najznamienitszych restauracjach na świecie, więc nie spodziewał się tego po portowej tawernie. A tu, proszę, jak pozory mogą mylić. W oczach czarodzieja zaiskrzył się podziw, gdy przejmował od młodzieńca kieliszek. Upił dosłownie malutki łyczek, nie spuszczając drapieżnego wzroku z kelnera. Posmakował wina, wyczuł kilka ciekawych nut, po czym oddał szkło do dopełnienia.
        - Wyborne - rzekł z delikatnym uśmiechem. - Wyrazy uznania. Byłbym niezmiernie wdzięczny za dodatkową butelkę, aby nie wyjeżdżać stąd z pustymi rękami.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Momo był pewien, że robi wrażenie - wiedział to już wtedy, gdy szedł z tacą z winem do stolika bogatego klienta. Po prostu widział coś w tym spojrzeniu, którym był cały czas zaszczycony - czy szedł do kuchni, czy z niej wracał, czy stał przy stoliku, on nieustannie na niego patrzył! I dobrze, niech patrzy - znaczy, że widzi coś miłego. A to oznaczało lepsze zamówienia i lepsze napiwki. Co za pazerna bestia z tego trytona… Choć może nie do końca, bo tak naprawdę nawet gdyby nie dostał nic ponad uiszczenie rachunku, warto było się starać dla tego podziwu.
        Tryton przekazał arystokracie kieliszek trzymany za stopkę, skłaniając się lekko, by ten nie musiał za wysoko podnosić ręki, bo to nieelegancko i źle świadczy o profesjonalizmie kelnera. Wyprostował się i z butelką w pogotowiu czekał na werdykt gościa. Zwrócił uwagę na to, że ten ani na moment nie przerwał kontaktu wzrokowego, nawet gdy pił. To było takie… Odrobinę być może nieprzyzwoite. Prowokujące? Niemniej Momo wytrzymał to spojrzenie bez większego dyskomfortu, nawet uśmiechając się lekko. ”Gapi się na mnie jak kot na spyrkę”, pomyślał tylko sobie. Zaraz też poprawił się, że nie na spyrkę, a na rybkę…
        - Miło mi to słyszeć - zapewnił lekko, jakby nie pracował w tawernie a w winnicy, z której to wino pochodziło. Profesjonalnym gestem dopełnił arystokracie kieliszek. Gdy już było dość, w charakterystyczny sposób podkręcił butelkę. Nie potrzebował serwetki, by zetrzeć ostatnią kroplę wina z szyjki, bo umiał ją podebrać, by spłynęła po wewnętrznej stronie. Być może profesjonalny kelner, który obsługiwał w lepszych lokalach bardziej wyrafinowanych gości zarzuciłby mu, że jego gest był zbyt zamaszysty i gwałtowny, ale on uważał, że liczy się efekt. I tak z pewnością zaskoczył swojego cennego gościa.
        - Zakorkowaną butelkę dla pana przyniosę po posiłku, aby wino nie stało za długo w ciepłym, na słońcu - wyjaśnił z uśmiechem, zabierając tę już otwartą, z której będzie później ewentualnie dolewał. Zabrał również korkociąg i całą resztę tych niepotrzebnych rzeczy, po czym skinął gościowi lekko głową i oddalił się w stronę kuchni.

        - I co, ożeni się z tobą?
        - Co to za pytanie? - parsknął Momo, odstawiając kieliszki.
        - Tak się przed nim popisywałeś, jakby to była najpiękniejsza panna w mieście - droczyła się dalej Nulani, którą po początkowym oburzeniu zachowanie trytona zaczęła po prostu bawić. Momo nie odpowiedział na jej zaczepkę, bo przecież doskonale wiedziała, że on to robi dla napiwków. Zamiast tego potargał jej włosy, ona jednak umknęła spod jego ręki.
        - Skąd ty to w ogóle umiesz?
        - Od przyjaciół - odparł enigmatycznie Momo. Nie opowiadał nigdy skąd konkretnie pochodzi i w jakich kręgach kiedyś się obracał, ale Nulani wiedziała, że zawsze lubił wpraszać się w lepsze towarzystwo. Tak jak teraz.

        Momo nie zostawił swojego najważniejszego klienta na długo samego. Dzięki temu, że teraz nie było prawie żadnego ruchu, tryton mógł się skupić na nim, drugiej kelnerce powierzając pozostałe stoliki. Całe dwa, więc pięknego kelnera nie tknęły wyrzuty sumienia i z uśmiechem mógł podejść do tego wyjątkowego gościa z nową zastawioną po brzegi tacą.
        - Proszę, świeże krewetki z wypiekaną przez nas bułką czosnkową - wyjaśnił, stawiając przed arystokratą aż pięć naczyń. Jednym - największym i stojącym najbliżej ognistowłosego mężczyzny - była gliniana forma, w której jeszcze skwierczały niedawno zdjęte z ognia, pieczone w całości skorupiaki. Drugim był talerzyk z bułeczką w kształcie ślimaka, którego zwoje posmarowano czosnkowo-ziołowym masłem. Trzeci element zastawy stanowiła mała miseczka z sosem do maczania krewetek, wykonanym z ziół, ostrej papryczki, soku z cytryny i oliwy. Ostatnie dwa elementy wyglądały najbardziej nietypowo, gdyż był to pusty talerz oraz miseczka z wodą.
        - To na pancerzyki, to do mycia rąk - wyjaśnił Momo. Widać było, że nieustannie zerkał na swojego gościa i chyba coś chodziło mu po głowie… W końcu więc z uśmiechem odezwał się, opierając tacę o biodro.
        - Czy mam pokazać jak obiera się takie krewetki? - upewnił się.
Awatar użytkownika
Rufouse
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Arystokrata , Mag , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Rufouse »

        Nie uśmiechnął się, gdy kelner odchodził, lecz widać było na jego twarzy szacunek i ukontentowanie. Ktoś, kto nie znał Rufouse'a, pomyślałby sobie, że jest co najmniej bucem. Czarodziej zaś był ostatnią osobą, którą można by podejrzewać o tak niegodne zachowanie wobec innej istoty. Kultura osobista była dla niego tak ważna jak samo oddychanie, a bez niej na świecie zapanowałaby anarchia i nic by z tego świata nie zostało. I z pewnością nie skakano by dookoła niego i nie obchodzono by się z nim jak ze zgniłym jajkiem, a to już zdecydowanie rozczarowałoby czarodzieja, nawet jeszcze bardziej, niż koniec świata. Niekiedy uchodził za wizjonera, idealistę, chcącego zjednać sobie wszystkie możliwe byty, kiedy tak naprawdę kierował się powszechnie znaną zasadą: "Nie rób innemu, co tobie niemiłe". Uważał jednakże, że ta formułka powinna towarzyszyć o wiele większej liczbie istot, pomimo jej pospolitości.
        Zakręcił winem w kieliszku, od którego odbijał się blask porannego słońca, upił kolejny łyk, celebrując wyjątkowość trunku, po czym popił wodą z miętą dla wzmocnienia smaku. Osobiście nigdy nie wierzył pogłoskom i sam preferował sprawdzić wiarygodność źródeł, lecz tym razem okazały się one nad wyraz trafne. Co więcej, istniała możliwość, że od teraz rubidijskie wino miało szansę okazać się jego ulubionym. Musiał tylko zrobić bardziej obszerne rozeznanie. I tu pojawił się dylemat moralny, gdyż nie z koneserskiej ciekawości przybył do Rubidii, a w interesach, i to niebagatelnych. Jako że miał skontaktować się z dawnym przyjacielem, naszła go wcześniej myśl, że on oprowadziłby Rufouse'a po okolicznych winnicach... Teraz zaś nieprzyzwoicie kusiła wizja bycia oprowadzonym przez tutejszego, niezwykłego kelnera. Czarodziej zmrużył drapieżnie oczy, łypiąc w stronę głównego wejścia. Uniósł tajemniczo kącik ust.
        - Oho - odezwał się Kal'tae, pochylając łeb. - Znam tę minę... Ty coś planujesz, nieprawdaż?
Rufouse przeniósł na kruka spojrzenie. Upił kolejny łyk.
        - Planowanie to sztuka, którą niewielu może się poszczycić, a ja, nie chwaląc się, zdołałem opanować ją do perfekcji, zatem nie zamierzam trwonić czasu na bezsensowne rozmyślania.
        - Mogłem się spodziewać - żachnęło się ptaszysko z wyrzutem.
        Czarodziej spiorunował ptaszysko groźnym spojrzeniem, a za kiwnięciem palca zmierzwił mu piórka, które od jakiegoś czasu pieczołowicie czyścił. Kal'tae zaskrzeczał donośnie w oburzeniu, zatrzepotał wściekle szerokimi skrzydłami i wyleciał z tarasu, by usiąść w spokoju na szczycie pergoli. Rufouse odetchnął głębiej i ponownie zwilżył wargi w lśniącym srebrem wykwintnym trunku. Niedużo później zaś zjawił się ponownie boski kelner, od którego czarodziejowi trudno było odwrócić wzrok. Patrzył nań jak na smakowity kąsek, który miał być jedynie wstępem do wybornego zestawu dań głównych. Ów kelner wchodził w skład ich wszystkich. Czarodziej doskonale wiedział, czego chce, i nie zamierzał udawać pruderyjnego podlotka. Znał siebie i swoje możliwości. Chyba że by go ładnie o to poprosić...
        Odsunął się wraz z krzesłem, by mężczyzna nie krępował się stanąć nieco bliżej swojego klienta. Skrzętnie przyglądał się temu, co kelner wykładał na stolik, ale nie słuchał go zbyt uważnie - przysłuchiwał się jedynie brzmieniu jego przyjemnego głosu. Rufouse był na tyle obyty z restauracyjnymi konwenansami, że nie czuł potrzeby przechodzić przez instrukcję obsługi tego wszystkiego na nowo. Odznaczał się jednakże podzielnością uwagi, zatem mógł jednocześnie nie słuchać i myśleć o niebieskich migdałach, a i tak wiedział, o czym ktoś inny do niego mówił. Bardzo spodobała mu się w kelnerze jedna szczególna cecha, mianowicie opieranie tacy o biodro, co dodawało mężczyźnie wyraźnego animuszu. A Rufouse lubił pewnych siebie mężczyzn.
        Uniósł kącik ust, usłyszawszy pytanie.
        - Prosiłbym - odparł zmysłowo, acz nie na tyle, by dało się wychwycić w jego głosie niezaprzeczalny podtekst. Był pewien, że to będzie najbardziej pociągające obieranie krewetek w całej historii tego zajęcia.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Niech to, ten wzrok się po prostu czuło. Momo był pewien, że gdyby na jego miejscu była jedna z pozostałych kelnerek – na przykład urocza, ale nieśmiała Emi – szybko odstawiłaby zamówienie, unikając kontaktu wzrokowego, po czym uciekłaby na zaplecze i prosiła kogokolwiek innego, by przejął ten stolik. A tryton takich problemów nie miał, co więcej, nawet jakby podejmował tę grę i zachowywał się tak samo pewnie jak do tej pory. Gdy arystokratyczny gość odsunął się lekko, by zrobić mu więcej miejsca, podziękował z uśmiechem. Na moment skupił się na rozstawianiu talerzy, aby zrobić to z klasą, a nie rąbnąć półmiskami o stół i – na siedem mórz! – by nie wylać niczego ani na blat, ani tym bardziej na ubranie gościa. Nic by mu się nie stało, gdyż danie nie było gorące, ale za zniszczoną kamizelkę Momo nie wypłaciłby się pewnie przez najbliższy rok a może i dłużej. Nie o to chodziło, chciał wszak jak najlepiej na tym jegomościu zarobić – zarówno w monetach jak i sympatii – stąd też wziął się pomysł, by pomóc mu z tymi krewetkami. Rzucił swoją propozycję i została ona przyjęta z zadowoleniem kota, który co prawda już zjadł swoją mysz, ale dopchnie jeszcze deserem, czemu nie. Trytonowi taka uwaga odpowiadała. Lubił wiedzieć, że był w oczach innych atrakcyjny, nawet jeśli sam nie był zainteresowany.
        - Pozwoli pan – usprawiedliwił się z przepraszającym uśmiechem, gdy odsuwał sobie jedno z wolnych krzeseł obok rudowłosego arystokraty. Usiadł i przysunął się do stołu, wierzchem dłoni przytrzymując warkocz, który akurat zsunął mu się z ramienia i mało by brakowało, a wpadły do półmisków. Posłał gościowi kolejny przepraszający uśmiech, ale nie uniżony, raczej taki, który mówił, że wie, iż zostanie mu wybaczone, ale bycie miłym to jego druga natura. Bez żadnych przydługich wstępów od razu sięgnął po jedną z krewetek, łapiąc ją w dwa palce za ogonek, prawie jakby spodziewał się, że ożyje i go ugryzie. Oparł łokcie na blacie by było mu wygodniej.
        - Są oczyszczone, więc najgorsze za nami – zauważył z cieniem zadowolenia. – Najlepiej jest zacząć od usunięcia odnóży…
        Momo mówiąc wykonywał kolejne czynności. Widać było w jego gestach swobodę osoby, która z owocami morza miała już lata praktyki. Nikt nie musiał wiedzieć, że był trytonem, wystarczyło uświadomić sobie, że to chłopak pracujący w nadmorskiej tawernie – takie jedzenie to dla niego normalka. Zresztą robił wrażenie, jakby ten mały instruktaż sprawiał mu przyjemność. Wprawnym, ale wolnym i dokładnym ruchem, by gość mógł się dobrze przyjrzeć, pozbył się nóżek trzymanej w palcach krewetki. Później poprawił chwyt i złapał za głowę.
        - Wystarczy lekko wygiąć, urwie się tam, gdzie zaczyna się mięso… - wyjaśnił i wykonał odpowiedni ruch. Tak jak powiedział, głowa odeszła bez większego problemu. Odłożył ją na bok i znowu trochę inaczej chwycił skorupiaka – wzdłuż, kciuki układając obok siebie.
        - A jeśli można wiedzieć, na długo pan zawitał do miasta? - zagaił rozmowę, bo zdejmowanie pancerzyka trwało troszkę dłużej, a on chętnie by się z tym rudym arystokratą zapoznał. - Zgaduję, że w interesach? Czy może jednak dla przyjemności? - podsunął, nie oczekując jednak jakiś bardzo precyzyjnych odpowiedzi, bo wiadomo, nie każdy lubił dzielić się historią swojego życia z przypadkowo poznaną osobą. Ale przynajmniej nie zaległa między nimi cisza.
        W końcu tryton zdjął pancerzyk i w jego ręce pozostało samo mięso krewetki z praktycznym uchwytem w postaci pozostawionego ogona. Momo chwycił za niego i zamoczył krewetkę w sosie.
        - Proszę, smacznego – odezwał się do arystokraty, podając mu skorupiaka gotowego do zjedzenia. Trzymał go odrobinę wyżej, tak by to on pobrudził sobie dłonie, a nie arystokrata, jednak przez to ich dłonie musiały się zetknąć w dość poufałym geście. Momo to nie przeszkadzało… A zdawało się, że jego gościowi również.
        - Mogę jeszcze czymś służyć? - zapytał nim sam podjął decyzję czy wstać, czy może jeszcze zagaić jakąś rozmowę.
Awatar użytkownika
Rufouse
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Arystokrata , Mag , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Rufouse »

        Kiedy przystojny kelner opuścił taras, Rufouse wykorzystał tę chwilę, aby poprawić bladość swojej porcelanowej, nieskazitelnej cery. Z burgundowej portmonetki przywiązanej do skórzanego paska wyjął, wsadziwszy uprzednio rękę po łokieć, nieduże pudełeczko z pudrem. Szybko i z wprawą arystokratki w średnim wieku poradził sobie z wygładzaniem już dostatecznie wygładzonej twarzy w akompaniamencie oburzonych skrzeków Kal'tae. Czarodziej ponownie zmierzwił mu starannie ułożone piórka, dając do zrozumienia, że jego komentarze obchodzą go tyle, co zeszłoroczny śnieg...
        Kelner wrócił, a czarodziej był już na ten powrót w pełni gotów. Ognistorude włosy idealnie ułożone, drapieżne spojrzenie, lekki ruch nadgarstka, noga na nodze - klasa i ekstrawagancja na najwyższym poziomie. Posłał mężczyźnie uśmiech, by nie czuł się niepewnie w jego obecności. Ach, cóż to była za piękna osoba! Rufouse nadal nie był w stanie wyjść z podziwu, że Matka Natura potrafi takie cuda tworzyć. To zdecydowanie był szczęśliwy dzień dla rudowłosego. Lecz, gdy kelner usiadł obok niego, czarodziej zaciągnął się niezauważalnie zapachem, jaki wokół siebie roztaczała ta zachwycająca istota. To skłoniło go do sięgnięcia nieco głębiej. Wyostrzył zmysł magiczny na tyle, by móc dostrzec aurę młodzieńca - skromną, trudną do dostrzeżenia, niemal ukrytą, acz pachnącą wyśmienicie i kusząco, tak bardzo, że Rufouse przez chwilę nawet nie słuchał tego, co mówił do niego właściciel tej aury. Utonął w mnogości jej hipnotyzujących woni i aromatów, został nimi wręcz odurzony na ułamek sekundy do tego stopnia, że mocniej zacisnął dłoń na poręczy krzesła. Odetchnął głębiej, zamrugał kilkakrotnie, pozbywając się zamglenia sprzed oczu. Głos kelnera dochodził do niego jakby zza grubego szkła, choć słowa potrafił rozróżnić. Przeczesał dłonią perfekcyjnie ułożone włosy, aby pozbyć się nieprzyjemnych odczuć. Ach, cóż za imponująca aura! Po tym duszącym zapachu perfum, owionął go rześki powiew morskiej bryzy, bynajmniej pochodzący od oceanu.
        Wtem kelner zadał pytanie. Czarodziej wygładził przód kamizelki, co było jego naturalnym odruchem w czasie rozmów, po czym chwycił kieliszek z winem.
        - Bardzo prawdopodobne, że na długo - odparł kokieteryjnie i upił łyk srebra. - Co do celu mojego pobytu tutaj, to trochę tego i trochę tego. Interesy, lecz łączę przyjemne z pożytecznym. Mam tutaj bowiem się spotkać ze starym znajomym, który przy okazji oprowadzi mnie po okolicy, jakże wspaniałej zresztą. Bywałem w Rubidii, ale tylko przejazdem, wielka szkoda, nie wiedziałem wówczas, ile tracę.
        Nagły błysk w oku zdradził nieco jego zamiary, choć mało kto byłby w stanie to dostrzec. Czarodziej dopił, co miał w lśniącym kieliszku, po czym odstawił szkło, a jego ramię niebezpiecznie zbliżyło się do ramienia młodzieńca. Nie dał jednak żądzy za wygraną. A jako że nie zwykł ukrywać swoich myśli względem innych, po skończeniu rytuału obierania krewetek spojrzał kelnerowi w oczy.
        - Nie spotkałem dotąd trytona o tak bajecznym kolorze włosów. Mam kilkoro znajomych, parających się tworzeniem odczynników barwiących, lecz nigdy nie widziałem, by ktokolwiek miał tak zachwycający odcień, nawet syreny. Proszę wybaczyć mi tę śmiałość, nie mogłem dłużej ukrywać tego podziwu.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Słodka naiwności. Momo prezentował gościowi sposób obierania krewetek nawet nie wiedząc, że ten niespecjalnie się na tym skupia, uwagę poświęcając raczej kelnerowi niż jego pokazowi. Może to i lepiej, bo dzięki temu wypadł naturalnie - nie krępował się ani nie popisywał. Oczywiście w jego przypadku o wiele bardziej prawdopodobne było to drugie, bo Momo rzadko odczuwał skrępowanie. Nie lubił tylko milczeć, więc zagaił szybko rozmowę. Trafił z tematem - trudno się dziwić, skoro był on raczej uniwersalny i bezpieczny, pozwalał zarówno się rozgadać jak i zbyć go dwoma, trzema słowami, w zależności od chęci. Arystokrata jednak się rozgadał, a kelner poświęcił mu tyle uwagi, ile tylko mógł, jakby słuchał czegoś niezwykle ciekawego. Miło go zdziwiło, że jego gość planował zostać w mieście na dłużej i co więcej, miał czas na przyjemności. Z tego co do tej pory zaobserwował, ludzie jego pokroju z reguły się gdzieś spieszyli - byli zajęci interesami albo obowiązkami towarzyskimi, musieli odwiedzić rodzinę, przyjaciół, znajomych… Rudowłosy mężczyzna sprawiał jednak wrażenie pana swojego czasu. Cóż za luksus - paradoksalnie im wyższą miało się pozycję, tym mniejszą miało się władzę nad planem swojego dnia, było po prostu za dużo zobowiązań. Ciekawy jegomość - był aż tak ważny czy tak beztroski?
        - Nic straconego - zauważył z przyjemnością kelner. - Dobrze, że teraz może pan to nadrobić. Sam mieszkam tu już kilka lat, gdyby interesowały pana jakieś konkretne miejsca, szczególności te bardziej rozrywkowe, a pański znajomy akurat nie miał czasu to również chętnie służę pomocą - zapewnił z rozbrajającym uśmiechem.
        - Choć gdyby zależało panu na innych atrakcjach, być może również mógłbym pomóc - dodał swobodnie. Co mogło się pod tymi słowami kryć? Chyba wszystko. Od spacerów po dzikich plażach po relaks pod wpływem jego specyfików. Zależy czym wyrazi zainteresowanie ten intrygujący jegomość.
        Momo lekko skinął głową i uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia i uznania - jego gość wiedział, że jest trytonem. Ciekawe po czym poznał? Kelner może i by zapytał, ale jak można skupiać się na takich drobiazgach, gdy dostaje się tego typu komplementy? Tryton z uśmiechem przeciągnął dłonią po swoim warkoczu i uniósł odrobinę jego kitkę, jakby sam nie do końca pamiętał kolor swoich włosów.
        - Dziękuję - odparł, uśmiechając się z wdzięcznością. - To ich naturalny kolor, nie farbuję ich. Może zawdzięczam go temu, że jestem ze wschodniej Alaranii. Wydaje mi się, że tam moi pobratymcy są… po prostu bardziej kolorowi. Ale pańskie włosy również przyciągają wzrok - zauważył szczerze. - W tym ostrym słońcu południa wyglądają jak żywy ogień. W połączeniu z tak jasną cerą pewnie nie może się pan opędzić od wielbicielek - skomentował z uśmiechem. W jego słowach nie kryło się nic podchwytliwego, ot, zwykły komplement. Można go było jednak pociągnąć dalej, by przedłużyć rozmowę.
        - Tam skąd pan pochodzi często zdarzają się osoby o tak płomiennych włosach? - zagaił tryton w nadziei, że może dowie się gdzie jest to “tam”. Sięgnął przy okazji po butelkę. - Jeszcze wina? - upewnił się. Nie można było tak rozmawiać przy pustym szkle, to raz, że źle świadczyło o gościnności, a dwa: nie generowało żadnych zysków, a przecież nie po to kelner czarował gościa, by na nim nie zarobić. Niestety, jakkolwiek ten arystokratyczny rudzielec nie wydawał się interesujący, interesy to interesy.
Awatar użytkownika
Rufouse
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Arystokrata , Mag , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Rufouse »

        Ach, cóż to był za pokrzepiający serca poranek! Ledwie się obudził i przygotował, a tu taka miła niespodzianka go spotkała. Nieziemsko przystojny tryton o magicznie turkusowych włosach i skórze w odcieniu kawy z mlekiem! Lepiej nie mógł sobie tego wymyślić! Rufouse skrzętnie ukrywał swoje pożądanie wymieszane z głębokim podziwem, acz było to dla niego niezmiernie trudne w obliczu takiego cudu natury. Potrafił nad sobą panować, nie był już niedorosłym podlotkiem, by myśleć o niebieskich migdałach. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wszelkie relacje interpersonalne opierały się na podstawowym zaufaniu i szczątkowej niewiedzy. Zamierzał więc zastosować tę zasadę wobec przystojnego pana kelnera, choć najchętniej zrzuciłby wszystko z tego stolika i...
        Jego fantazje przerwane zostały przez słowa trytona, jakże pożądane przez czarodzieja. Ziarno zostało zasiane. Uniósł kącik ust.
        - Doceniam chęci - powiedział melodyjnie. - Z pewnością będę o tym pamiętał.
        Nie miał zamiaru zdradzać jak bardzo chciał, by wizja bycia oprowadzanym przez trytona się spełniła. A chciał tego niewyobrażalnie bardzo. Musiał jednakże zachować dystans - to byłoby nieprofesjonalne, by tak po prostu zgodzić się na propozycję kelnera. Wszak miał jeszcze do dyspozycji swojego znajomego. Nie, nie. Trzeba było jeszcze poczekać. Tylko że z ust kelnera padły kolejne propozycje... „Inne atrakcje?”. Ton na to nie wskazywał, lecz Rufouse dopatrywał się w wypowiedzi mężczyzny podtekstu... lub innej kokieterii. A może to tak dla zmylenia? Dla przypodobania się? Jeśli tak, to wychodziło mu to znakomicie. Chapeau bas, przystojniaku, pomyślał, ponownie upijając łyk wina. Nie odpowiedział. Uśmiechnął się jedynie wymijająco, by nie dawać jednoznacznych sygnałów. Co za dużo, to nie zdrowo.
        Kelner za to chętnie przyjmował komplementy. Och, bardzo dobrze. Rufouse uwielbiał obrzucać słodkościami piękne istoty, nie tylko po to, by urosnąć w ich oczach. Ukryty cel skradnięcia ich do swojej kolekcji wymagał niezbędnych środków, a półśrodki niczego nie dawały, co najwyżej niejasne i zagmatwane relacje. Jedyne, czego czarodziej bardziej nie znosił od braku stylu, to niepewność i nieufność w jakimkolwiek związku. Nawet nie chodziło o związek romantyczny. Koleżeński, przyjacielski, zawodowy... Wszystkie rodzaje związków wymagają podstawowych potrzeb, a pewność jest jedną z tych najważniejszych. Przypatrzył się trytonowi i temu, jak zareagował. Rufouse był z siebie dumny i z ogromną przyjemnością przyglądał się najdrobniejszym gestom kelnera. Dopił resztkę wina, nie spuszczając z mężczyzny wzroku. Z chęcią wsłuchał się w dźwięczny, niski ton głosu, aż mu się mruczeć zachciało.
        - Żaden alchemik nie otrzyma takiego efektu ani w pracowni, ani poza nią - skwitował, przypatrując się warkoczowi trytona. - Z tym się trzeba urodzić. Naturalne piękno zawsze mnie fascynowało. Poza tym lubię, gdy inni są świadomi swojej urody. Błyszczą wtedy o wiele jaśniej - dodał zawoalowanie, podkreślając estetykę wypowiedzi eleganckim gestem dłoni.
        Słońce wędrowało po niebie coraz wyżej, wkradając się coraz śmielej pod pergolę, na której szczycie siedział Kal'tae, bacznie obserwujący zaistniałą sytuację. Rufouse przeczesał palcami włosy i bez wahania odpowiedział na pytanie kelnera.
        - W Danae jeszcze nie zdarzyło mi się zobaczyć kogoś o takich włosach, choć mam wielu ognistorudych znajomych rozsianych po całej Alarani. - Skinął przy okazji głową, podstawiając kelnerowi kieliszek. Zastanowił się. - Jeżeli dobre znajome można uznać za wielbicielki, to owszem, miewam takowe - dodał z całkiem skromnym uśmiechem. - Ale nie sądzę, by panu brakowało adoratorek. Już na same włosy niejedna by się skusiła.
        Kal'tae zaskrzeczał donośnie, zlatując z powrotem na oparcie krzesła. Zatrzepotał groźnie skrzydłami, będąc wyraźnie zazdrosny o trytona. Rufouse po raz trzeci zmierzwił mu pióra, tym razem bardziej stanowczym gestem dłoni.
        - Uspokój się, prowadzę konwersację. To nieeleganckie, tak przeszkadzać. Proszę mu wybaczyć - zwrócił się do kelnera. - Jest przewrażliwiony.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Czego by nie gadać, ten rudowłosy jegomość był bardzo tajemniczy i jeszcze bardziej intrygujący. Zamiast odpowiadać wprost, tajemniczo się uśmiechał, cwaniak. Momo taką odpowiedź traktował z reguły jako uprzejmą odmowę, w tym przypadku miał jednak wątpliwości czy to na pewno o to chodzi. Zaczął też snuć coraz więcej domysłów co do tego z kim tak naprawdę miał do czynienia. Jakaś część jego ostrzegała, że ten człowiek to nic dobrego, że jest równie czarujący co Alorin Pero… Ale przecież tylko rozmawiali póki co, prawda? Może trochę pochopnie złożył swoją propozycję spędzenia razem czasu poza pracą, ale też na szczęście nie powiedział co tak naprawdę byłby w stanie zaoferować temu tajemniczemu nieznajomemu… Zobaczy jak rozwinie się sytuacja.
        Co miał jednak poradzić na to, że trudno było się oprzeć tym wszystkim pięknym słowom, które arystokrata wypowiadał zmysłowym, wibrującym głosem? Zawsze był łasy na komplementy, a te, które padały teraz, wyjątkowo do niego trafiały. Były tak ładne, celne i kuszące… Że tryton wręcz musiał zmusić się do zmiany tematu, by nie utonąć w tym lukrze. Gdyby tak ten rudzielec był kobietą, Momo już dawno zaprosiłby go na randkę z zamiarem zakończenia jej u siebie w mieszkaniu…
        - Cóż… Gdybym udawał, że jestem przeciętny, wyszedłbym na hipokrytę - zauważył bezczelnie szczerze tryton, na wzmiankę o byciu świadomym swojej urody. Może nie uważał się za przystojnego, bo to oczywiście kwestia gustu, ale na pewno oryginalnego.
        Danae. Momo był chyba troszkę rozczarowany tą odpowiedzią - spodziewał się, że ma do czynienia z wędrowcem zza Oceanu albo gdzieś z dalszych krain alarańskich. Danae zaś znał, słyszał o nim, miał do czynienia z tamtejszymi mieszkańcami. Niezwykły gość nagle stracił na egzotyczności, choć tylko odrobinę. A tryton szybko przykrył swój drobny zawód uśmiechem. Zabrał się za nalewanie wina do pustego kieliszka gościa, dając rudemu mężczyźnie czas na przemyślenie odpowiedzi. A gdy ta już padła, nie ukrywał niedowierzania.
        - Doprawdy? - upewnił się. - Ja jestem tylko skromnym kelnerem, ale pan, za pozwoleniem, wygląda co najmniej na jakiegoś lorda. Pewnie dziewczęta po prostu nie mają śmiałości, by okazywać swój zachwyt bardziej otwarcie - podsunął tryton, elegancko podnosząc butelkę wina, aby nie uronić ani kropli. Zakorkował ją i odstawił, samemu na powrót siadając. Wtedy na scenę wydarzeń wkroczył pupil gościa.
        - Hej, nie zjem twojego pana, spokojnie - odezwał się pogodnym, łagodnym głosem do kruka, który miał z nim taki straszny problem. Wyciągnął do niego rękę jak do psa, z którym chciał się zapoznać… No bo jak w sumie inaczej przywitać się z ptakiem? Nie znał się na tym zupełnie, nigdy nie miał do czynienia z tego typu pupilem. Dziwne, bo w Rubidii hodowanie papug ozdobnych dla towarzystwa było na porządku dziennym. Może to kwestia tego, że jego znajomi byli zbyt biedni, by pozwolić sobie na tego typu luksus.
        - Dobry z ciebie ptaszek, że tak dbasz o swojego pana, tak? - kontynuował Momo, nieświadomy, że ma do czynienia tak naprawdę z przemienionym maie, który mógłby poczuć się oburzony takim traktowaniem jak zwierzę. Oby nie dziabnął…
        - Jak się wabi? - zagaił tryton. - Och, i przy okazji. Jestem Momo, do pana usług - przedstawił się, przykładając dłoń do piersi i lekko skłaniając się przed rudowłosym, nie przerywając jednak kontaktu wzrokowego. Taka elegancja połączona z bezczelną pewnością siebie.
Awatar użytkownika
Rufouse
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Arystokrata , Mag , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Rufouse »

        Mmmm, zamruczał w myślach, błyskając tajemniczo złotymi ślepiami. Tryton był nadzwyczaj pewny siebie i miał wysoką samoocenę. Bardzo dobrze, właśnie takie osobistości Rufouse lubił najbardziej. Niedorosłe podlotki były zwyczajnie nudne, nie warte większej uwagi. Czarodziej żył już na tyle długo, że zwyczajnymi zjawiskami nie raczył się przejmować, tak jak zwyczajnymi personami. On szukał w życiu ekscytacji, nowych doświadczeń, z dnia na dzień poznawał niespodziewane cuda tego świata, by nie popaść w marazm i beznadzieję. A ten nadzwyczaj ekscentryczny kelner miał szansę sprawić, że Rufouse poczuje, iż żyje pełnią życia. Nie zamierzał się zdradzać ze swoimi zamiarami tak szybko, bo jeszcze by trytona spłoszył, a tego zdecydowanie nie pożądał. Nie, nie. Skubał z całości po kawałeczku, dyskretnie i powoli. Jak z gotowaniem żaby: wrzuć żabę do wrzątku, to od razu ucieknie, ale jeśli wrzucisz ją do zimnej wody i będziesz podgrzewać powoli, to się nie zorientuje, kiedy zostanie ugotowana.
        Uśmiechnął się wymijająco, gdy kelner napomknął o nieśmiałych dziewczętach, zbyt nieśmiałych, by zagaić do onieśmielającego arystokraty. Cóż, niewiele się mylił. Margines błędu był taki, że Rufouse zwyczajnie nie zwracał uwagi na płeć piękną w kontekście przymilania się. Kobiety uważał za arcydzieło szyte na miarę przez Naturę i zachwycał się nimi bez podtekstów seksualnych. Co innego mężczyźni... Z lekko uniesionym kącikiem ust chwycił za napełniony kieliszek, by zaraz zwilżyć usta.
        - Najwyraźniej źle odbieram sygnały - droczył się, błyskając złotymi ślepiami. - Pan zaś skromnością nie grzeszy, proszę mi tu oczu nie mydlić. - Mrugnął do kelnera kokieteryjnie, biorąc kolejny łyk wina.
        Ptaszysko raczyło narobić rabanu, a z zazdrości poprzewracało naczynia, na co czarodziej zareagował od razu, gestem dłoni ratując wszystkie dania przed spotkaniem z ziemią. Z pomocą telekinezy postawił wszystko pieczołowicie na swoje miejsce i natychmiast przeprosił za zachowanie pierzastego towarzysza. Kal'tae zignorował próby zaprzyjaźnienia się ze strony kelnera, dumnie odwrócił głowę i nie zamierzał mieć z mężczyzną nic do czynienia.
        - Wiktor - odpowiedział Rufouse, siadając wygodniej. - Jest strasznie... humorzasty. Mało kogo toleruje, nawet ze mną niekiedy ma problem. - Posłał trytonowi ładny uśmiech, gdy usłyszał jego imię. „Momo”, bardzo oryginalnie, choć prosto. Wyciągnął ku niemu zadbaną, gładką dłoń. - Również przy okazji: Rufouse Gar'tai Serath.
        Nie wywyższał się, jak to miał w tradycji. Nadal był wyrafinowanie elegancki, ale nie można mu było zarzucić pyszności. Zdecydowanie targała nim ekscytacja, choć skrzętnie ukrywał ją pod wyuczoną maską arystokraty z dobrymi manierami.
        - Powiedz mi, Momo, jeśli to nie tajemnica: skąd u trytona pomysł, by pracować w przybrzeżnej tawernie? - zagaił miło, dopijając resztę wina. - Nie zrozum mnie źle, dziękuję wszelkim wyższym siołom za to, że akurat tutaj cię zastałem. Jestem po prostu wścibski. - Uśmiechnął się łobuzersko.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Bycie miłym i trochę przygłupim często pomagało zjednywać sobie ludzi - stawali się otwarci, mówili więcej. Tak jak teraz, gdy Momo błogo nieświadomy nie zauważał zainteresowania, jakie wzbudził w swoim rozmówcy - zupełnie innego niż ta zwykła ciekawość drugiej osoby. Tryton uśmiechał się i zagadywał, wpadając coraz głębiej w sieć. Nie by zdarzyło mu się to pierwszy raz w życiu.

        Gdy ptak rudowłosego łopotaniem skrzydeł zaczął robić zamieszanie przy stole, a talerze i półmiski zaczęły się niebezpiecznie chwiać, Momo w pierwszej chwili instynktownie złapał za butelkę wina, jako tę najbardziej chybotliwą, po czym odsunął nogą swoje krzesło i szybko się schylił, wychodząc na spotkanie zmierzającej ku ziemi zastawie… Lecz jego ręka trafiła w próżnię. Dostrzegł momentalnie, że naczynia zawisły w powietrzu, a później wróciły na swoje miejsce. Podniósł wzrok na swojego rozmówcę, a w jego oczach widać było niekłamany podziw. Mag! Ależ Momo miał szczęście, że trafił akurat na maga. Nadal patrząc na niego z zachwytem, wrócił na swoje miejsce. Kiwnął głową i mruknął, że nic się nie stało, odstawiając przy tym butelkę na blat. Spróbował wrócić do dawnego toku rozmowy, lecz kruk nie był zainteresowany zaczepkami z jego strony. Nie to co rudowłosy czarodziej.
        - Och, cóż, kruki to ponoć mędrcy wśród ptaków - usprawiedliwił zachowanie Wiktora, rozkładając przy tym ręce na znak, że się nie gniewa, a nawet rozumie jego humorki. Zaraz jednak w jego oczach pojawił się błysk zaskoczenia, ale takiego bardzo miłego zaskoczenia. Jego gość wyciągnął do niego rękę jak na powitanie i przedstawił się! To był bardzo dobry znak, a tryton poczuł się niezwykle połechtany tym, że poznał jego imię bez specjalnego dopraszania się. Z uśmiechem uścisnął podaną dłoń, podnosząc się przy tym lekko z krzesła.
        - Bardzo mi miło - zapewnił. Jego uścisk był wyważony, ani nie łamał palców, ani nie był jak zdechła ryba. Nie chciałby wszak uszkodzić tych smukłych palców. Ten Rufouse miał dłonie prawdziwego arystokraty: miękkie, gładkie, zgrabne, ale też nie ściskał się jak panienka. Miał styl.
        Gdy Momo już usiadł z powrotem, lekko zarzucił głową, jakby poprawiał w ten sposób sobie włosy. Z uprzejmą uwagą ponownie skupił wzrok na magu. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, jakby jego pytanie było świetnym pretekstem do opowiedzenia jakiejś zabawnej anegdotki. Zaraz jednak skromnie wzruszył ramionami.
        - Praca jak praca - oświadczył z lekkością. - A ja mimo że jestem trytonem, to lubię ląd. Lubię ludzi, których można tu spotkać, są bardzo różnorodni i ciekawi - oświadczył, wymownie patrząc Rufouse’owi w oczy. - Za pozwoleniem, takich na przykład jak pan. W głębinach nie spotkałbym takiego stylowego maga… A że padło akurat na tawernę… - Machnął lekko ręką. - Pracuję również w porcie, magazynach i czasami na budowach albo w innych lokalach. Za coś żyć trzeba, a ja nie chcę pracy, która będzie mnie ograniczać albo narzucać jakąś rutynę. Nie zawsze chce mi się rano wstać, nie zawsze mam ochotę się męczyć. Za to zawsze lubię poznawać nowych ludzi. Uwielbiam to - zapewnił szczerze, swoją deklarację pieczętując szerokim uśmiechem.
        - Momo…
        Kelner obrócił wzrok na swoją koleżankę z pracy, która wezwała go po imieniu. Dojrzał w jej oczach, że to pierwsze ostrzeżenie.
        - Wszystko w porządku? - zapytała dziewczyna, zwracając się do klienta. - Słyszałam jakiś rumor… Momo, skocz proszę po szczotkę i posprzątaj - upomniała trytona, kiwając ręką pod stolik, gdzie leżały jakieś okruchy, które spadły podczas incydentu z zazdrosnym Wiktorem.
Awatar użytkownika
Rufouse
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Arystokrata , Mag , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Rufouse »

        No, to trafił mu się apetyczny kąsek! Czarodziej nie zwykł nawiązywać kontaktu z istotami niższych szczebli hierarchii społecznej, choć posiadał w swojej kolekcji osoby warte zainteresowania właśnie pomimo ich pozycji. Taką osobą był Momo — z pozoru prosty pracownik zwykłej, przeciętnej tawerny, niemający znaczenia dla kogoś, kto nie jest koneserem takich osobistości, a jednak... A jednak posiadał w sobie tak wiele egzotycznych, przyciągających, wręcz hipnotyzujących nut, że nie szło mu się oprzeć. Rufouse nie oponował, gdy jego ekscytacja postanowiła wzrosnąć nieco na sile. Wygłodniałym wzrokiem pożerał, połykał w całości każdy, najdrobniejszy gest kelnera, nie potrafiąc się nim nasycić. Ach, cóż to była za tortura! Jedyne, co go mogło pocieszyć, to myśl, że to jeszcze nie koniec ich znajomości.
        Uśmiechnął się, usłyszawszy o różnorodnych ludziach. Nie okazał jednak, że słowa trytona połechtały jego ego. Zgrabnie przemilczał komplement.
        — Zgadza się, niektórzy zasługują na więcej, niż inni im dają — odparł enigmatycznie, błyskając złotymi ślepiami. Trzeba przyznać, że piłeczkę odbił sprawnie, jak na doświadczonego kolekcjonera i erudytę przystało. — Różnorodność fascynuje mnie już od dawna. Sama świadomość, że jest to pojęcie względne, już wprawia mnie w euforię. Bo widzisz, różnorodność nierzadko jest tak samo nudna jak przeciętność. Dlatego cieszy mnie, że dodałeś również „ciekawi”. Różnorodność nie czyni ludzi ciekawymi, niestety. Nie można na to patrzeć przez pryzmat ogółu. Warto zatem przyjrzeć się każdemu z osobna. Wtedy robi się ciekawie. — Mrugnął doń zawadiacko, kończąc niespodziewany wykład.
        Niedoszły wypadek z naczyniami Rufouse skwitował lekkim uniesieniem kącika ust i powabnym zerknięciem na trytona. Zaraz jednak spoważniał, przyuważywszy ładną, choć z wyglądu zapracowaną kobietę, wyczekującą w drzwiach. Spojrzeniem wyraźnie karciła swobodne zachowanie kelnera wobec klienta. Czarodziej uniósł dłoń i posłał jej uśmiech, dając do zrozumienia, że nie ma się o co martwić.
        — Proszę się nie trudzić, to tylko okruszki.
        I skinieniem palca uprzątnął wszelkie pozostałości spod stolika, choć ledwie je było widać. Otrzepał dłonie, jak po ciężkiej pracy, i wstał z krzesła. Poprawił kamizelę, wystawił ramię, na które po chwili zleciał Wiktor, po czym wyjął z portmonetki kilka złotych monet i położył je na stole. Kruk w międzyczasie przetuptał na jego bark.
        — Wyśmienite dania, a wino: magnifique — zachwalił, subtelnie gestykulując. — Szczerze dziękuję za obsługę. Obawiam się, że pora na mnie. Obowiązki wzywają. Życzę miłego dnia.
        Ukłonił się ładnie, po czym obrócił i opuścił teren tawerny.
        Butelki specjalnie dla niego przygotowanej przez Momo zapomniał naumyślnie. Choć nie potrzebował, miał dodatkowy powód, by wrócić.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Jak tu nie wierzyć w to, że ten człowiek ma rzesze wielbicielek, skoro tak gładko przyjmuje komplementy? Nawet mu powieka nie drgnęła, gdy Momo starał się być dla niego miły. Jakby wręcz bawiły go te starania i na nie zezwalał, czekając, aż coś go zainteresuje. Być może po to zaczął tę trochę semantyczną dyskusję o różnorodności, ale jego tok rozumowania był tak zawiły, że tryton nie mógł zareagować inaczej, jak tylko uśmiechem. No bo co miał odpowiedzieć? To nie były ani okoliczności ani pora, by być przygotowanym na takie dyskusje. Dlatego być może dobrze się stało, że ta kelnerka się wtrąciła… Niestety Momo nie miał za wiele do dyskusji z nią - jeśli nie chciał podpaść właścicielom za zaniedbywanie pozostałych gości (albo po prostu spoufalanie się z tym konkretnym), musiał szybko zareagować zgodnie z ich wolą. Nie chciał wszak stracić tej pracy ani powodować zgrzytów… Ale niech to, szkoda! Ten pan Serath był tym typem człowieka, z którym tryton dawno nie miał styczności, a który wprost ubóstwiał. Bogaty, z klasą, wyraźnie z wyższych sfer, do których to naturianin sam długi czas należał, a teraz… Mógł ich tylko podziwiać z daleka. Nie można było więc mieć do niego pretensji, że gdy ktoś taki znalazł się w jego zasięgu, on chciał z nim spędzić czas. To było po prostu naturalne. Niemniej…
        - Przepraszam, niestety muszę wracać do pracy - usprawiedliwił się z wyraźnym żalem, gdy wstawał od stołu.
        Zaraz po nim jednak ognistowłosy arystokrata sam wstał od stołu, wcześniej po raz kolejny popisując się swoimi czarami. Niech to, musiał być chyba bardzo potężny, skoro takie marnotrawstwo sił na codzienne czynności nie stanowiło dla niego problemu. Tryton był bardzo pod wrażeniem, tak samo jak kelnerka, która go zganiła.
        - Momo, weź to zgarnij - nie odpuściła mu jednak. Niech to!
        - Proszę o wybaczenie - mruknął z przepraszającym uśmiechem chłopak i szybko poszedł na zaplecze po zmiotkę i szufelkę. Nie był jednak dość szybko, bo gdy wrócił, Rufouse’a już ni było.
        - Wyszedł? - zapytał drugą kelnerkę, nie kryjąc zawodu.
        - Tak… - Usłyszał w odpowiedzi, a zanim dotarł do niego dalszy ciąg zdania, co innego zwróciło jego uwagę.
        - Niech to, zapomniał butelki! - zreflektował się. Złapał wino w garść i wybiegł przed karczmę, by go jeszcze może przypadkiem dogonić, lecz było za późno: pan Serath rozpłynął się w tłumie. A z jego włosami na pewno nie było to takie łatwe, więc musiał skręcić albo odejść już dość daleko. Czyli przepadło. Zawiedziony tryton wrócił do karczmy i odstawił butelkę na ladę przy kuchni.
        - Lepiej zobacz jaki napiwek ci zostawił - próbowała go pocieszyć kelnerka, która już sprzątała stół. Momo spojrzał na trzymane przez nią na wyciągniętej ręce monety i aż wybałuszył oczy.
        - A…
        - No dokładnie. - Dziewczyna odgadła jego myśli. To było więcej niż niektórzy zarabiali w miesiąc. Tryton wziął monety do ręki, choć był przekonany, że nie może ich przyjąć. Po prostu nie: istniała różnica między szczodrym napiwkiem, a… tym. Być może ten mag się pomylił? Miał sięgnąć po srebrne monety, a wyciągnął złote i tego nie zauważył? Choć kusiło, by za to poszaleć, Momo miał opory. Schował zapłatę do kieszeni, ale nie z zamiarem przepuszczenia ich jak najszybciej (choć przez moment marzył o tym, na co mógłby sobie dzięki temu pozwolić), a po prostu po to, by je przechować. Może za parę godzin ten niezwykły gość wróci, by wyjaśnić nieporozumienie. Bo przecież nawet szczodrość ma swoje granice, prawda?

        A jednak rudowłosy mag nie zjawił się w tawernie aż do końca zmiany trytona. Momo nawet trochę przeciągnął obsługiwanie ostatnich gości, nadal się łudząc, ale w końcu musiał iść - wszak każdy ma jakieś granice wytrzymałości. Poprosił właścicieli, aby tę nietypową zapłatę (o której oczywiście wiedzieli już wcześniej) odłożyli gdzieś na bok i przetrzymali do następnego dnia, a jeśli rudy czarodziej się nie zjawi, to wtedy się to jakoś podzieli. Po tych ustaleniach Momo już poszedł, choć gdy szedł przez miasto, rozglądał się, jakby liczył, że jeszcze trafi na Rufouse’a gdzieś przypadkiem. Doszedł jednak do plaży i ani razu wśród tłumu nie dojrzał ognistych włosów swojego nietypowego gościa. Trochę niezadowolony z takiego obrotu spraw przeszedł w końcu do swoich codziennych spraw - wszak nie poszedł na plażę za miastem tylko przez to, że nogi go tu poniosły. Musiał się trochę wymoczyć, by nie osłabnąć. Gdy więc odszedł od zabudowań na stosowną odległość, rozebrał się a potem wszedł do wody, by popływać w swej naturalnej postaci.

        - I co, przyszedł?
        - Mnie również miło cię widzieć, Momo.
        Tryton zapytał o rudego maga nim w ogóle się przywitał. Dowiedział się jednak, że ten się nie pojawił aż do zamknięcia, co trzeba przyznać, trochę go zaskoczyło. Zaczął już jednak godzić się z tym, że tamto to był faktycznie napiwek, a pan Serath już drugi raz do skromnej tawerny nie zajrzy - pewnie takie szastanie pieniędzmi nie było dla niego niczym niezwykłym. Trochę szkoda. Momo nie miał jednak czasu się nad tym roztkliwiać, bo robota czekała, a z rana to do jego obowiązków należało zestawienie stołków z blatów i pomoc we wszelkich siłowych zadaniach, było więc co robić.
        Dzień zapowiadał się całkowicie typowo, może wręcz nudno, a tryton sprawiał wrażenie, jakby o incydencie z poprzedniego dnia zapomniał. Jednak wystarczyło, że wśród tłumu przechodniów przed tawerną zamajaczyła mu znajoma ognista czupryna, by od razu przestawiły się jego priorytety na ten dzień. Nawet nie zastanawiając się nad tym co robi, odłożył pustą tacę na mijany stolik i przeskoczył przez barierkę odgradzającą miejsce dla gości od ulicy. Zagrodził drogę znajomemu magowi, patrząc na niego błyszczącymi z ekscytacji oczami.
        - Dzień dobry! - przywitał się z uśmiechem. - Miło pana ponownie widzieć. W tym całym zamieszaniu wczoraj zapomniałem zupełnie o tej butelce wina dla pana. Może wejdzie pan na chwilę? Proponuję lampkę na koszt tawerny, chciałbym się zrehabilitować za to zamieszanie - wyjaśnił lekko skruszonym, ale też dziwnie zadowolonym tonem. W końcu cieszył się na to ponowne spotkanie.
        - Ach, hej! - zawołał, gdy nagle wielki czarny cień zatrzepotał nad nim skrzydłami i zmierzwił mu włosy. - Ciebie też miło widzieć, Wiktorze - zwrócił się do kruka, który delikatnie wylądował na ramieniu swojego pana i spojrzał na trytona z wyzwaniem w wyjątkowo mądrych oczach.
Zablokowany

Wróć do „Rubidia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości