Rubidia[Przystań portowa] Perfumy i jedwab

Miasto słynące głównie z ogromnego portu handlu dalekomorskieg. To tutejsze stocznie bujdą statki handlowe dla całego wybrzeża. Miasto rybaków i hodowli wszelkiego rodzaju stworzeń morskich.
Awatar użytkownika
Skierra
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wilkołak, niegdyś ludzki kapłan
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skierra »

Skierra właściwie czuł ból. Rzeczywisty, rozchodzący się z głowy po całym ciele, nieokreślony i nieustępujący. Nie do końca potrafił powiedzieć, skąd on się wziął. Wiedział tylko tyle, że to wszystko było zasługą Wilka, który za wszelką cenę chciał zepchnąć go jak najdalej, na drugi plan. Nie wiedział jednak skąd posiadł umiejętność przekazywania mu rzeczywistego, czy też raczej wymyślonego bólu. Kapłan nie mógł jednak zaprzeczyć że to niemalże fizyczne uderzenie mocno nim zachwiało i bardzo niewiele brakło by to Wilk przejął stery. Skierra w zasadzie trzymał się już tylko ostatkiem sił, a i tak wiedział że cała sprawa już jest stracona. Czuł nieswoje myśli i uczucia, które zaczynały zapełniać jego umysł w dramatycznie szybkim tempie. Nie był w stanie nic z tego zatrzymać. Czuł się zupełnie bezsilny, niczym ostatni żołnierz zabarykadowany w bastionie, broniący się przed wielotysięczną armią. Zdawał sobie też sprawę z tego, że to porównanie wcale nie było aż tak dalekie od prawdy. Skierra znacznie osłabł na duchu od kiedy musiał nieustannie walczyć z Wilkiem o przetrwanie swojego człowieczeństwa. Jego oponent natomiast zdawał się jedynie rosnąć w siłę kiedy karmił się jego trudem i cierpieniem. Skierra mógł próbować, ale nie pozostało mu już zupełnie nic. Wilk szykował się już do kolejnego natarcia, którym bez żadnych wątpliwości uzyskałby kontrolę. A to bez wątpienia oznaczało przemianę.
Skierra widział wyraźnie ciemne, nieprzyjemne myśli, które zalewały jego umysł. Jego własne myśli. Nie, nie mogły przecież należeć do niego. To były myśli Wilka. Widział jak bardzo były silne w porównaniu z tymi, które należały do niego. Nawet pragnienia Wilka zdawały się górować nad jego własnymi, a Skierra nie wyobrażał sobie by ktokolwiek mógł mieć potężniejszą dedykację w życiu niż on do czynienia dobra. Wilk jednak miał o wiele prostsze, bardziej prymitywne pragnienie, które swoim gigantycznym rozmiarem zaczęło zapełniać cały jego umysł. Pragnienie wolności.
Skierra zostawał już zepchnięty w tył swego umysłu, z trudem jedynie przychodziło mu rozpoznawanie bodźców pochodzących z jego własnych zmysłów. Zdołał jednak rozpoznać, że do jego ciała zbliżała się Melouria. Nie poznał jednak tego po wyglądzie, nie, cały obraz jaki widział był okropnie rozmyty. Zbliżała się tylko jedna osoba, więc to musiała być ona. Nie słyszał żadnych dźwięków, wszystkie odgłosy towarzyszące ruchowi gdzieś wsiąkły, nie pozostawiając po sobie niczego. Nie było także zapachu, który może mógłby czuć. Nie pozostało mu nic oprócz zamazanej, niemalże nierozpoznawalnej sylwetki. Poczuł jak zbiera się w nim wszechogarniający gniew, kiedy patrzył w tamtą stronę. Gniew jednak nie był skierowany na Wilka, lecz Melourię. "To nie moja wściekłość" - zdołał jeszcze pomyśleć Skierra, zanim i ta myśl gdzieś zaginęła pod natłokiem niewypowiedzianego, bezpodstawnego gniewu.

Poczuł dotyk. Nie pamiętał, nie potrafił powiedzieć czyj. Ale nie potrzebował, żeby wiedzieć że mu się to nie spodobało. Minęła chwila nim zorientował się że przed nim stoi jakaś dziewczyna. Miała na sobie jakieś błyszczące w słońcu rzeczy, których nazw nie potrafił wygrzebać z pamięci. Wydał z siebie warknięcie, wyraźnie sugerując jej że nie jest wcale zadowolony z tego co właśnie robiła. Jej dłoń jednak się nie cofnęła, wędrując wyżej aż do jego włosów, gdzie dopiero się zatrzymała. W ogóle mu się to nie spodobało. Miał już cofnąć się i siłą odsunąć jej dłoń, kiedy poczuł jej obecność.
Pojawiła się jakby znienacka, bez żadnego wcześniejszego ostrzeżenia. Wtargnęła siłą do jego umysłu, wsiąkając całkiem głęboko. Jej esencja była dziwna... Nie wiedział co powinien o niej myśleć. Była ciemna, choć nie czarna, elastyczna, chociaż twarda. W pierwszej chwili miał swoiste wrażenie, że poczuł dym i siarkę, choć momentalnie znikło, pozostawiając po sobie niemalże niewidoczny cień. Nie potrafił powiedzieć co dokładnie to oznaczało. Nie wiedział jednak czy chciał ją tu wpuścić. Przecież właśnie był zajęty uzyskiwaniem pełnej kontroli nad swoim umysłem, a ona jeszcze musiała się tu wtrącać! Zupełnie mu się to nie podobało. Już chciał zacząć budować mentalną barierę i odgrodzić się od niej, kiedy nagle, zupełnie niespodziewanie sobie przypomniał. Tak, przecież już spotkał się z jej myślami. Pamiętał teraz jak go dotknęła, tam, na plaży. To było przyjemne uczucie, relaksujące. Wtedy nie poczuł agresji z jej strony. A więc czy teraz powinien się tego spodziewać? Chyba nie. Powoli, ostrożnie aby nie zostać znów czymś zaskoczonym, sięgnął do jej esencji z zamiarem wybadania o co właściwie chodzi w tym wszystkim. Poczuł jak ona też sięgnęła do niego, dotyk kontaktu został nawiązany, powodując dziwne, nieznane mu uczucie. Nie było ono przyjemne, ale do tych złych też nie należało. Było to tak jakby swędzenie w miejscu, o istnieniu którego nawet nie wiedział.
Na chwilę zwrócił uwagę na ten nędzny fragment ludzkiej duszy, który lewitował gdzieś z tyłu umysłu, próbując wciąż pozbierać się po jego ataku, niewątpliwie po to by wkrótce uderzyć z nadzieją na odzyskanie władzy. Bez większego wysiłku był w stanie go zatrzymać, zanim zdążyłby poczynić jakieś szkody. Wciąż chyba jednak był świadomy swojego otoczenia i otaczających go emocji. Nie można mu chyba było pokazać, o czym niby miała być ta rozmowa, dlatego też wpadł na genialny pomysł. Wprawdzie wykorzystał sporo swojej energii aby go zrealizować, jednak udało mu się osłonić tę część najważniejszą. Tę, w której przeprowadzali razem rozmowę, on i byt z zewnątrz. Jeżeli dotknęła go bez agresji, znaczyło to że zależało jej na Nim, a nie tym który zwijał się tam dalej. Lepiej było też nie pokazywać mu nic z zewnątrz, tym bardziej wtedy kiedy dochodziło do ich kontaktu. Mógłby to potem jakoś wykorzystać, a on tego ani trochę nie chciał. Liczyło się tylko to by zachować przewagę nad tym słabszym, by mieć kontrolę, uzyskać wolność! Tylko to było ważne, nic poza tym.
To, co zechciała mu wyjawić było odrobinę skomplikowane i w normalny sposób zajęłoby chwilę nim zdołałby pojąć o co właściwie chodzi. Teraz jednak poczuł komunikat pochodzący z jej esencji całym sobą, widział jak wypełnia jego myśli... I zrozumiał. Pierwsze wrażenie go nie omyliło, rzeczywiście chodziło jej o niego. Chciała pomóc mu uzyskać wolność, przynieść zdolność kontroli. Nie wymagała od niego dużo. Miał jedynie zaczekać jeszcze trochę, na odpowiedni moment. Musiał jednak pozwolić tamtemu wrócić za ster na ten czas, jakby pozwalając się zrehabilitować. Ta część jej planu akurat nie przypadła mu do gustu. Wolałby gdyby uwolniła go od razu. Widać potrzebowała jeszcze tamtego na jakiś czas... To nie było przecież zbyt skomplikowane. Ustąpić mu na chwilę, zebrać swoje siły i zaczekać na dobry moment. Wprawdzie teraz miał już przewagę i to znaczną, jednakże nie potrafił pozbyć się swojej drugiej części. Nie dlatego że coś do niej czuł, po prostu nie umiał się go pozbyć raz a dobrze. Mógł jedynie utrzymywać nad nim przewagę. Jednak jeżeli ona mogłaby mu w tym pomóc, to chyba warto byłoby spróbować...

Ocknął się w jakiejś niezbyt wygodnej pozycji, półsiedząc bokiem na ziemi. Przed nim była Melouria, dalej wyglądająca tak jak zapamiętał, z wyraźnie zatroskanym wyrazem twarzy. Jedną rękę miała gdzieś przy jego skroni, jednak już ją odejmowała, co sygnalizowało że zdążyła już skończyć to co robiła przed chwilą. Używała magii? Skierra nie potrafił stwierdzić. Nie umiał w żaden sposób tego rozpoznać, choć wydawało mu się że właśnie tak było. Przez chwilę jeszcze z tego powodu czuł niesmak jednak uczucie szybko znikło wraz z tym jak powoli wracała mu pamięć wcześniejszych wydarzeń.
- Boże... Zjawiłaś się w samą porę. - wysapał Skierra, unosząc prawą dłoń do twarzy. Nadal jednak wyglądała całkiem ludzko, nie wydawała się zbytnio zmieniona. Może i włosy wyglądały na bardziej siwe, czy też szare, a paznokcie odrobinę sczerniały, jednak poza tym wszystko było normalne. Skierra dotknął swojej twarzy, chcąc wyczuć czy tam nastąpiły jakieś zmiany. Prócz zwyczajnego zarostu jednak nie czuł się jakby zmieniło się coś jeszcze. Rysy twarzy chyba były takie jak powinny, nic nie wystawało w dziwny sposób, po czym wnioskował że Wilk nie zdążył do końca zapanować nad jego ciałem... Melouria zdążyła idealnie w porę.
- Dziękuję ci... Ja... chciałbym żebyś mnie tego nauczyła. Nie mam wprawdzie wiele by móc dać ci w zamian, lecz konieczne potrzebuję byś pokazała mi jak to się robi. - Powiedział Skierra, finalnie czując że jest to dobry moment by o to poprosić. Teraz, kiedy Wilk znów go zaatakował, wiedział że musiał coś przedsięwziąć by zapobiec podobnej sytuacji. Nie potrafił sobie pozwolić na bierność, a liczył także na to że i Melouria zda sobie sprawę z powagi obecnej sytuacji i zdecyduje się odrobinę z tym pośpieszyć. Odpowiedziała mu jednak jedynie tyle żeby powiedział jej kiedy znów będzie tracił kontrolę. Najwidoczniej powstrzymanie Wilka nie stanowiło dla niej aż tak dużego problemu jak można było przypuszczać, a ponadto nie chciała się za bardzo spieszyć. No tak, był przecież jeszcze ten potwór... Nim też chciała się jakoś tam zająć. Chyba to też musiał wziąć pod uwagę... Zdawało się też to on był dla niej w tym momencie istotniejszy. Skierrę odrobinę to zabolało, jednak po krótkim zastanowieniu musiał przyznać jej rację. On, jako iż dało się łatwo zatrzymać jego drapieżne zapędy, stanowił mniejsze zagrożenie niż chłopak który był niebezpieczny z własnego wyboru.
Rzeczywiście chyba trafił w sedno ze swoimi przewidywaniami. Melouria gdy tylko trochę się od niego odsunęła zaraz przeniosła całą swą uwagę na wciąż częściowo zakrytego suknią mężczyznę. Przez chwilę nic nie mówiła, najwyraźniej nad czymś się zastanawiając. Ach, przecież ona dopiero teraz zauważyła że on znowu jest człowiekiem! To chyba trochę zmieniało ich obecną sytuację. Skierra pozwolił jej przez chwilę pomyśleć, nie przeszkadzając. W końcu to od niej zależała decyzja co właściwie chcieli z nim zrobić. Jemu osobiście było zupełnie wszystko jedno, byle tylko jakoś dotrwać do tej części w której zacznie go uczyć tego dziwnego zaklęcia ułatwiającego utrzymanie się na powierzchni własnego umysłu.
Melouria w pewnym momencie oświadczyła że ma jakiś pomysł. Wyjaśniła mu pokrótce że zamierza podać tamtego za jednego z rozbitków tonącego statku, którego zagarnęli z plaży. Było to jednak wszystko co miała mu do powiedzenia, nie było żadnych dodatkowych szczegółów ani nic z tych rzeczy. I w sumie chyba nie było mu ich trzeba. Skierra domyślił się, że postanowiła jednak zabrać stwora do miasta, teraz kiedy już wyglądał jakby normalnie. Może tam będzie jej łatwiej się nim zająć, może szybciej, a może po prostu wygodniej? Tak czy siak, planowała go tam zaciągnąć i prawdopodobnie powinien jej w tym pomóc, jeżeli miał potem oczekiwać jej wdzięczności.
Dziewczyna wtedy przyklęknęła nad chłopakiem okrytym materiałem chłopakiem, po czym z pozoru bez powodu zaczęła drzeć suknię. W pierwszej chwili pomyślał, że była to jej reakcja na jakieś zdarzenie, jednak po chwili doszedł do wniosku że to nie o to chodziło. Od ostatniej rzeczy która, jak sobie wyobrażał, mogłaby doprowadzić ją do takiego stanu minęła więcej niż minuta. Nie powinna tak po prostu nagle wybuchnąć z emocjami. Dlatego też Skierra przyjrzał się dokładniej i zauważył, że darcie tkaniny miało jakiś głębszy cel. Powoli okazywało się, że rozerwane kształty rzeczywiście zaczynały coś przypominać. Skierra, korzystając z okazji i chwili w której nic nie próbowało przejąć nad nim kontroli, postanowił rozwiązać nadgarstki stwora i odzyskać swój pas. Wpierw zmuszony był go trochę bardziej odsłonić, jednakże udało mu się z tym uwinąć na tyle szybko by zachować względną prywatność tego... stworzenia. Chwilkę potem obrócił się tyłem i zaczął powoli wkładać pas z powrotem do spodni. Zrobił to między innymi dlatego, że nie chciał patrzeć na nagiego człowieka dłużej niż to było absolutnie konieczne. A także dlatego że naprawdę chciałby mieć pewność że nagle nie zlecą mu spodnie. Nie spieszył się jednak szczególnie, dając Melouri czas na dokończenie tworzenia tego za co się zabrała. Tak długo jak nie chciała jego pomocy, nie widział potrzeby żeby znów się obracać. Przypuszczał też że okazałby się pewnie nieszczególnie pomocny przy robieniu prowizorycznej przepaski.
I rzeczywiście minęła chwila, nim znów usłyszał głos czarodziejki. Zdążył przez chwilę nawet poprzyglądać się okolicy, zanim znowu otrzymał od niej polecenie. Poczuł się trochę głupio, zdając sobie nagle sprawę z tego że technicznie był teraz zupełnie uzależniony od niej i jej decyzji, ironicznie zupełnie niczym pies na smyczy. Nie lubił być ograniczany w ten sposób, ale wiedział że jest to absolutnie konieczne by mógł w ogóle myśleć o swojej przyszłości. Nadal miał bowiem wrażenie, że jeżeli tylko raz, jeden jedyny zatraci się w swojej przemianie, może już nigdy nie wrócić taki jaki był. O ile w ogóle wróci. Nie było bowiem wątpliwości że jeżeli tylko zgubi gdzieś Melourię, właśnie taki koniec go czekał.
Z tymi ponurymi myślami ponownie chwycił ramię stwora, choć tym razem już było ono ludzkie, co znacznie ułatwiało sprawę. Teraz mógł spokojnie zarzucić je sobie na kark i w ten sposób w zasadzie samodzielnie go nieść, bez obaw o to że zaraz rozszarpią go jego szpony. Dalej trochę obawiał się że tamten może znów przemienić się w trakcie podróży, wciąż bowiem nie bardzo wiedział na czym to właściwie polega, lecz w tej kwestii ufał swoim zmysłom, które powinny na czas zorientować się o zagrożeniu. Zaczekał jeszcze chwilę na Melourię aż chwyci stwora po drugiej stronie, lecz mimo to nadal wziął na siebie większą część ciężaru. Mimo wszystko przecież należało się jej jakoś odwdzięczyć za ratunek, a poza tym sam widział jak bardzo była zmęczona po poprzednim odcinku trasy.

Cała droga zleciała mu tak szybko że prawie nawet jej nie zauważył. Pamiętał dobrze moment jak wyruszyli, lecz poza tym całe to noszenie zdawało mu się jakieś zdecydowanie zbyt szybkie. Pamiętał wprawdzie tempo z jakim się przemieszczali, rytm kroków i wszystko pozostałe, a jednak coś wydawało się nie na miejscu. Może to jakieś zaklęcie Melourii, mające ułatwić mu zadanie? Chyba będzie się musiał jej o to później spytać. Wolałby żeby wpierw konsultowała z nim takie rzeczy. A może to było po prostu takie wrażenie? Nie potrafił dokładnie stwierdzić.
Na chwilę zatrzymali się kiedy byli już przy bramie. No, nie do końca z własnych intencji, gdyż trochę wkładu w tę decyzję mieli miejscowi strażnicy, lecz sęk w tym że stanęli. Skierrze nie za bardzo podobała się ta sytuacja. Nadal miał przerażająco silne wrażenie że są tu nie na miejscu, pomimo tego że mieli całkiem sensowne wytłumaczenie na targanie nieprzytomnego i półnagiego faceta. Kiedy się tam zbliżyli, serce Skierry przyspieszyło ze zdenerwowania. Nie lubił ukrywać faktów, tym bardziej jeżeli mogło to zaowocować niezbyt przyjemnymi skutkami. I pomimo tego że do prób ukrywania wilczej natury się przyzwyczaił, to co robił teraz było czymś zupełnie nowym i wydawało mu się naprawdę nie w porządku. Przemycanie potwora do miasta... No dwóch w sumie, jeśliby liczyć razem z nim.
Na szczęście, a kto wie czy nawet nie na odwrót, wytłumaczenie Melourii okazało się być idealne. Ludzie w bramie natychmiast pozwolili im przejść, a następnie zaczęli wyznaczać tych którzy mieli się udać do eskortowania rozbitków. Nie zwrócili większej uwagi na prowizoryczny ubiór chłopaka, który prawdopodobnie nie powinien być odziany w pozostałości sukni, no bo przecież skąd mieliby ją wytrzasnąć na środku plaży? Nikt z nich zdawał się nie zauważać tego, że jego paznokcie były trochę nienaturalnie czarne. Może nie byli zbyt bystrzy, albo spostrzegawczy? Mimo tego Skierra chciał bardzo mocno schować je z widoku, tak na wszelki wypadek. Melouria, nie tracąc czasu, zaraz pociągnęła stworem do przodu, nie wykazując zainteresowania w zostawaniu tu ani chwili dłużej. W sumie to nawet miała słuszność i Skierra zaraz podążył za nią.
Reszta drogi była w zasadzie niczym się nie wyróżniająca. Nikt ich nie zatrzymywał i nikt nie przeszkadzał. Wprawdzie wszyscy bez wyjątku się gapili, no ale w sumie czego innego można się było spodziewać? Trzeba go było już w całą suknię przystroić, wtedy przynajmniej wyglądałoby na to że to tak miało wyglądać, czymkolwiek by nie było to co robili. Skierra słyszał kiedyś o człowieku, który robił bardzo dziwne i zupełnie niewytłumaczalne rzeczy na oczach publiki, a potem nazywał się artystą. Wprawdzie Skierra by tych wyczynów sztuką nie nazwał, no ale... Od biedy by uszło.
W pewnym momencie zatrzymali się przed jakimś sporym budynkiem, którego przeznaczenia Skierra w pierwszej chwili się nie zorientował. Dopiero kiedy do jego nozdrzy dotarł intensywny zapach z wewnątrz, zorientował się że ma do czynienia z instytucją zajmującą się zakwaterowaniem i zaopatrzaniem w żywność i napoje osoby goszczące w mieście, lub te którym pieniędzy nie szkoda. Czarodziejka przysunęła chłopaka do ściany budynku, opierając go o nią plecami po czym na chwilę znikła gdzieś z boku, pozostawiając Skierrę samego. Kapłan musiał wciąż go przytrzymywać, gdyż w innym wypadku tamten zwyczajnie by się przewrócił. W sumie... gdyby mu tak na to przypadkiem pozwolić... Nie zdążył jednak dokończyć tej myśli, gdyż Melouria zjawiła się z powrotem. Tym razem jednak czarodziejka nie miała już na sobie twardej, metalowej zbroi. Miała na sobie zieloną suknię przyozdobioną w jakieś roślinne wzory, oraz okrywający plecy płaszcz. Teraz już zdecydowanie bardziej przypominała tą dziewczynę którą widział jeszcze zanim przywołała na siebie ten dziwaczny, magiczny strój. Szczerze powiedziawszy wolał ją widzieć w taki sposób, tamten ubiór wydawał mu się być jakiś strasznie sztywny i nieprzyjemny. Wiedział że do przebrania się użyła magii, postanowił tego jednak nie komentować, pomimo że cisnęło mu się na język parę słów na ten temat.
Melouria ponownie pomogła mu podnieść stwora, którego ciężar i tym razem w większości wziął na siebie. Potem popchnęła drzwi wejściowe i weszli do środka gospody. Skierra nie zdążył się nawet przyjrzeć pomieszczeniu, zdołał jedynie zobaczyć parę zdziwionych twarzy ludzi wewnątrz, nim nie znaleźli się już w jednym z pokoi. A dokładniej apartamentów, ponieważ za drzwiami przez które weszli pokoje były aż trzy. Mieszkanie wyglądało jakby było przeznaczone na cztery osoby, co wnioskował po dwóch dużych łożach ustawionych w pokojach bocznych. W środkowym natomiast, mniej więcej w centrum stała sofa, z której był piękny widok na całkiem ładny kominek, który teraz wprawdzie nie był rozpalony. W całym mieszkaniu zdawało się być dość chłodno, choć zdecydowanie cieplej niż na dworze.
- Co to za miejsce? Mieszkacie tutaj? - Zapytał Skierra, kiedy czarodziejka zajmowała się zamykaniem drzwi. Nie był pewien dlaczego, ale chciał nawiązać między nimi jakąś rozmowę. Nie bardzo wiedział jak powinien postępować w sytuacji takiej jak ta, ale wydawało mu się że to było dobrym pomysłem.
Samodzielnie zabrał się za przeniesienie chłopaka do jednego z bocznych pokoi. Nie sądził, by Melouria była na siłach żeby jeszcze mu pomagać, a poza tym jaki byłby sens pozostawiania go na podłodze, skoro ledwie parę kroków dalej stało łóżko? Wprawdzie miał z tym odrobinę większy problem z powodu braku równowagi, lecz nie okazało się to aż tak trudne jak spodziewałby się tego na początku. Zrzucił chłopaka na materac, kładąc go mniej więcej po ludzku, po czym wrócił do środkowego pokoju, który bez większych trudności można by w sumie nazwać salonem. Melouria siedziała przy oknie, wpatrując się w coś w oddali. Skierra milczał przez chwilę, nie chcąc jej tak szybko przerywać. Wykorzystał ten czas żeby zastanowić się nad tym co powinien teraz powiedzieć żeby nie wypaść nietaktownie. W końcu to przecież była czarodziejka, czyż nie?
- W takim razie co teraz? - zapytał Skierra, mimowolnie kierując wzrok za okno, próbując wypatrzeć to, czemu ona się przyglądała.
Awatar użytkownika
Sarpedon
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sarpedon »

        Sarpedon otworzył oczy i głęboko wciągnął powietrze; dopiero po chwili się zorientował, że brak wody jest stanem jak najbardziej pożądanym. Pomimo tego, że na lądzie przebywał już od kilku tygodni, to wciąż nie potrafił się przywyknąć do wstawania – suszyło go w gardle, a skórę przeszywała fala dreszczy, zupełnie jakby miał gorączkę. Nogi drżały przez dobrą chwilę, gdy nerwy przyzwyczajały się do dwóch kończyn. Uniósł dłoń i dotknął czoła – rozpalone, choć to akurat było najmniejszym problemem; wbił palce w skórę, czując tępy ból rozchodzący się wewnątrz człowieczej czaszki; przewrócił się na bok, a dłoń zniżyła się do ust, gdy powstrzymywał odruch wymiotny. Żołądek po chwili się uspokoił, choć tryton mógł czuć smak na wpół strawionego królika w ustach, który teraz nie jawił się już tak atrakcyjnie. Dopiero wtedy umysł przejaśnił mu się na tyle, że był w stanie zaprząc myśli w sprawy dotyczące czegoś innego niźli marnego stanu jego własnego ciała; opanowawszy sytuację wewnętrzną, mężczyzna mógł się skupić na zewnętrznej – rozejrzał się, ze zdziwieniem przyglądając się pomieszczeniu, w którym się znajdował.
        Przypominało pokój, który wynajmował w karczmie, choć był znacznie większych rozmiarów, co było zadziwiająco uspokajające. Podobnie jak miękki, kojący dotyk prześcieradła na jego nagiej skórze. Sarpedon zacisnął na nim palce, podwijając nogi i pozwalając głowie opaść na pachnący świeżością materiał; na chwilę przymknął oczy, ciesząc się błogą chwilą, zapomniany przez świat, istniejący tylko dla łoża... ”Elfka...” Jego dłoń skurczył drapieżny instynkt, gdy wróciły do niego wspomnienia z ostatnich chwil przed spotkaniem z czernią; dzikim wzrokiem po raz kolejny obrzucił teren wokół, ale nie dostrzegając nigdzie niedawnego przeciwnika, zaczął się uspokajać. Po chwili jego przyspieszony oddech powrócił do normy, a on sam podniósł się do pozycji półleżącej, próbując zrozumieć, co się właściwie stało. Stęknął. Jego dłoń po raz kolejny powędrowała do obolałej głowy, a twarz wykrzywiła się w wyrazie bólu. ”Uderzyłem w kamień? Od tego naprawdę może tak łeb boleć? Argh, głupia, słaba, ludzka czaszka.”
        Wtedy to dosłyszał. Jego źrenice się zwęziły, gdy do jego uszu dotarły dźwięki rozmowy; nawet pomimo faktu, że nie słyszał tak dobrze jak człowiek, zdołał rozpoznać w jednym z głosów ten należący do jego niedoszłej ofiary. To wzbudziło w nim wielki niepokój. Kim była ta druga osoba, której nie był w stanie rozpoznać? Strażnikiem miejskim? Mężczyzną, który się na niego rzucił? A może kimś zupełnie innym? Sarpedon podniósł się jeszcze bardziej, rozglądając za drogą ucieczki. Jego wzrok przykuło okno, jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że nie potrafi się wspinać, więc nie skończyłoby się to dla niego najlepiej; byłby w stanie zranić sam siebie, byle się stąd wydostać, ale nie wiedział, z jakiej wysokości może upaść, aby nie była to rana śmiertelna. Przeniósł wzrok na drzwi, kalkulując. Mógłby otoczyć się iluzją ciszy, zniszczyć zamek, wyjść, kryjąc się za magicznym kamuflażem i czmychnąć, ale wszystko skończyłoby się marnie, jeżeli kobieta lub mężczyzna jej towarzyszący wyczuli ślady magii. No i nie był pewien, czy zdoła coś takiego zrobić z tym przeklętym bólem głowy.
        Uniósł dłoń raz jeszcze, pocierając skroń, ale wtedy coś dostrzegł. Powoli upuścił rękę i przyjrzał się nadgarstkom; dostrzegł na nich ledwo widoczne ślady, jednak niemożliwe do błędnego zinterpretowania – był związany. A mimo to w tej chwili posiadał pełnię ruchów... Opuścił dłonie, a jego wzrok przeskoczył do prowizorycznej przepaski. Drapieżny umysł na chwilę się zatrzymał, próbując odnaleźć wyjaśnienie tego, co właśnie ujrzał; powinien być teraz skrępowany, kompletnie unieszkodliwiony, oddany woli tych, którzy go pokonali. Tak się jednak nie stało... Sarpedon nie potrafił tego wytłumaczyć; nie zdawał sobie sprawy, że podczas bycia nieprzytomnym przemienił się i że to widok potwora narodził pomysł związania go.
        Tryton usiadł na łóżku, pochylając się i rozmyślając nad obecną sytuacją; znajdował się w leżu tej, z której starał się wycisnąć informację, którą z obawy przed bycia zaatakowanym zaatakował. Bycie trofeum w jaskini drugiego drapieżnika zdecydowanie nie było czymś, co mogło mu się podobać. A jednak było jakoś... inaczej. Uniósł wzrok i dostrzegł, że przez okno widać morze; wstał i powolnym krokiem do niego podszedł, opierając się na ościeżnicy i spoglądając na niespokojną toń. Czuł, jak wzywa go do siebie; obietnica wolności, pokarmu; królestwo, w którym to on był tym, który decydował o życiu i śmierci. A mimo wszystko... czuł też do niego wstręt. Zacisnął mocniej pięść, uświadamiając sobie, że wszystko, czego pragnie, znajduje się na tym suchym świecie; świecie wciąż mu nieznanym oraz w którym zdecydowanie nie znajduje się na szczycie łańcucha pokarmowego. ”Jeszcze...” Jakaś nowa iskra rozpaliła się w jego skołatanym sercu. Przez setki lat nikt nie był w stanie go pokonać w jego domenie, lecz tutaj... Wystarczyła kobieta i jeden mężczyzna... czy to naprawdę on zatapiał te wszystkie statki, czy to naprawdę on... Poczuł się upokorzony. Poczuł się słaby. Poczuł i żądzę zmiany tego stanu. Potrzebował... uczyć się. Potrzebował... stawać się silniejszy. Spojrzał na widoczny przez okno statek. W morzu byłby w stanie zatopić go i wybić każdego, kto się na nim znajdował. A tutaj... każdy z marynarzy potrafiłby go pokonać. Ta myśl wywołała u niego wściekłość. Odsunął się od okna z wielkim postanowieniem, ale wtedy...
        Jego mięśnie się naprężyły, gdy kątem oka dostrzegł ludzką sylwetkę; oczy rozszerzyły się, kiedy zorientował się, że białe włosy bez wątpienia muszą należeć do niego. Powolnym, cichym krokiem zbliżył się do mebla, którego możliwe przeznaczenie wymykało się jego pojęciu; nie obchodziło go to jednak – cała uwaga skupiona była jedynie postać, spoglądająca teraz na niego w gniewie. Sarpedon przekrzywił głowę i uniósł brwi. Swoje odbicie widział dotąd jedynie na wodnej tafli; zniekształcone, nie tak ostre jak to tutaj. Wyciągnął dłoń i dotknął gładkiej powierzchni lustra. Zbliżył się jeszcze bardziej, przyciskając czoło do tafli; dwoje drapieżnych, przerażających oczu przypatrywało mu się z mieszaniną powagi oraz wściekłości, wywołując nieznany mu jeszcze strach w duszy. Odsunął się gwałtownie.
        ”Wyglądam tak... ludzko. Ja... hmm. Całe życie napędzał mnie głód, tak bardzo podstawowe ze wszystkich pragnień. Głód dał mi tę formę, głód dał mi to ciało, głód dał mi te drapieżne zmysły. Ale teraz... głód prowadzi mnie w miejsca takie jak to. Czy... czy drapieżnik może stać się ofiarą? W nie swoim terenie z pewnością. Pożarłem jednak tysiące i wiem, na czym polega człowieczeństwo. Żądza. Tak bardzo podobna i odmienna od tego głodu. Oni są tutaj drapieżnikami... Czy aby dopaść tych, którymi chcę się rozkoszować, aby ugasić swój głód i na lądzie, muszę stać się jak jeden z nich? Nie... więcej niż jeden z nich.”
        W pomieszczeniu zrobiło się wyjątkowo ciemno; powietrze zaczęło migać ciemnobłękitnymi barwami, układającymi się w zmysłowe fale – zupełnie, jakby morze postanowiło wziąć ten pokój na swoją własność. Sarpedon powoli zaczął oddalać się od lustra, wpatrując się wciąż prosto w swoje oczy. Po jego dwóch stronach zmaterializowała się dwójka; po lewej elfka, wisząca do góry nogami, trzymana przez manipulowane przez niego macki – morze było jego potęgą, lecz jakże niepewną. Wystarczyło oddalić się o kilkadziesiąt metrów, a stawał się bezbronny niczym marynarze, których oddawał oceanowi. Po prawej zmaterializowała się sylwetka mężczyzny, który go zaatakował; tryton posiadał doskonały wzrok, jednak wszystko działo się tak szybko, że teraz posiadał ledwo zarysowane rysy twarzy.
        ”Tak po prostu... pojawić się i zaatakować... drapieżnik... zabijałem większych i silniejszych od niego. A mimo to... na piasku... na lądzie... Tak bardzo bezbronny.... nie powinien wytrzymać minuty, a...” Dłoń Sarpedona weszła w klatkę piersiową iluzji, która natychmiast się rozwiała. Zbliżył się do kolejnej; kobiety, która poznała wszystkie jego sekrety. Jego dłoń dotknęła delikatnie jej twarzy. ”Widziała wszystko. A na pewno sporą tego część. Wiedziała, z kim ma do czynienia. A mimo to... wkroczyła prosto tam, gdzie chciałem ją widzieć. Dlaczego? Czy uważała się za drapieżnika? Nie... znała wszystkie moje myśli, wiedziała, na co mnie stać. I jeszcze to teraz...” Rozejrzał się po przytulnym pomieszczeniu, które zdecydowanie nie przypomniało celi, do jakiej spodziewał się trafić. ”Może... może jej intencje rzeczywiście są czyste... jednak... nie powinna zaglądać tam, gdzie zajrzała. Zna mnie na wylot. Ja o niej nie wiem nic. Właściwie... gdyby szepnęła słowo odpowiedniej osobie, nie mógłbym tutaj zagrzać miejsca. Ani nigdzie na wybrzeżu... byłbym uwięziony – w morzu lub w oddali od niego. To... to... w porządku. Zagrajmy w tę jej grę. Nauczmy się zasad, a potem sami w nią wygrajmy. Chcę tylko wiedzieć, jaka jest stawka.”
        Iluzja rozpłynęła się; w fikcyjnym skrawku morza obecnym w pokoju zaczął pływać rekin. Sarpedon wyminął go, czując pot spływający po czole – podtrzymywanie tak rozległej iluzji, kiedy czuł takie otępienie w głowie, było czymś naprawdę wymagającym; chciał jednak tego. Wysiłek sprawiał, że myśli płynniej przelatywały przez jego rozdartą na pół głowę. Podszedł jeszcze raz do toaletki, po czym powoli zdjął lustro i położył na ziemi. Usiadł przed nim po turecku, pośrodku pokoju, spoglądając w odbijający się w nim widok – zupełnie normalnego pomieszczenia. Lustro błysnęło, a morze przeniosło się do jego wnętrza. Po chwili ponownie wydostało się na zewnątrz. I tak na zmianę. Oddech trytona powoli zaczynał dostosowywać się do kolejnych rytmów – stawał się powolny i ciężki, jego serce także zaczynało zwalniać. Po podłodze przesuwały się maleńkie krople wody, powoli formując niewielki krąg wokół lustra oraz siedzącego nad nim mężczyzny, który zamknął oczy. Stał się nieobecnym dla świata; jego umysł zaczął wędrować w głębi jego mrocznych wspomnień oraz odruchów własnego ciała. Naturianin myślał – przemyśliwał wszystko głęboko. Gdyby ktoś wszedł do pokoju, zdecydowanie by tego nie dosłyszał. Był teraz całkowicie bezbronny.
Awatar użytkownika
Melouria
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Melouria »

Melouria miała przed oczami statek handlowy z aksamitnymi materiałami z dalekiej Grranandli. Elfy, które je wytwarzają, szczycą się iście legendarną doskonałością w swoim fachu. Ceny też mieli legendarne, ale Melouria była gotowa wydać fortunę za choćby jedną suknię z błyszczącymi frazami, od której nie dałoby się oderwać oczu. Teraz ona miała dylemat, bo statek odpływał jutrzejszego ranka i jeśli miałaby coś kupić, to jeszcze dzisiaj, ale miała na głowie dwóch zmiennokształtnych. Sama była ciekawa ich mocy i tego, jak się rozwinie ta interesująca znajomość. Nie zmieniła wyrazu twarzy, nawet kiedy pomiędzy nią, a smugę światła wtrąciła się sylwetka kapłana i bezczelnie tam została. To zmusiło ją do otrząśnięcia się z komfortowego letargu, w który często popadała. Zamrugała kilkukrotnie i odepchnęła się do tyłu, aż zetknęła się plecami z oparciem krzesła. Była zmęczona fizycznie, ale psychicznie mogła sobie pozwolić na więcej. Rysy jej twarzy złagodniały, a oczy nad zarumienionymi od chłodnego wiatru policzkami spoczęły na drzwiach, za którymi leżał nieprzytomny tryton. Według niej, jak tylko chłopak się zbudzi, dojdzie tu do krwawej walki, w niczym niepodobnej do tej na plaży. Chociaż na wspomnienie tamtej bójki nie ukrywała rozbawienia. Podsumowując, musiała znaleźć sposób, żeby oboje się do siebie zbliżyli. Naturalnie chodziło o koleżeńską znajomość.
Z kolei dalsza zwłoka mogłaby być odebrana przez kapłana jako spławianie, a tego wolała uniknąć. Źle by to wyglądało. Zwróciła więc z powrotem swoje łagodne spojrzenie na kapłana. W duszy korciło ją, żeby zapytać, czy ma pojęcie, kogo prosi o pomoc duchowy. Jakby nie patrzeć była to sytuacja idealna dla każdej pokusy. Takie "trofeum" mogłoby jej przynieść sławę w jej środowisku i (być może) nadałoby jej imieniu odpowiedni szacunek. Próżność pokus nie odpowiadała jednak Melouri. Dopóki nie skosztowała zakazanego owocu.
- Teraz... - westchnęła ciężko. - Powinnam cię wypytać o twoją przeszłość, ale już się co nieco o niej dowiedziałam, a reszta nie bardzo mnie interesuje. Przejdźmy więc dalej i zacznijmy od najważniejszego — zrobiła krótką przerwę, żeby się skupił. - Jesteś bestią, przełknij to. Im bardziej się tego wypierasz, tym będzie ci ciężej nad tym zapanować. To po pierwsze. A po drugie, to z czym walczysz, to ty. Nie ma w tobie jakiegoś pasożyta albo potwora. Więc posłuchaj mnie uważnie. — Znowu pochyliła się nad stołem, zbliżając twarz do jego twarzy. W oczach elfki tliły się dwa małe światełka. Mogłaby przysiąc, że widzi go na wskroś. Jego przestrach po tym, co teraz usłyszał, wstręt do siebie, niepewność, zmieszanie. I w końcu złość skierowaną na nią. Czyżby kapłanek spodziewał się cudownego antidotum?
- Jesteś wilkiem i człowiekiem jednocześnie. Musisz być jednym i drugim i pozwolić, aby zawładnęły tobą instynkty zwierzęce. Jesteś tym słabszy w ich kontrolowaniu, im bardziej się od nich odcinasz. Przejmij je. Na siebie. Daj się im ponieść od czasu do czasu, a wtedy zobaczysz, ile dobrego możesz zdziałać.
Specjalnie użyła słowa "dobrego", znając kapłana, ta opcja bardziej przypadnie mu do gustu. Przyznać musiała, że to byłaby dla niego najlepsza motywacja do działania. Taki "dobry wilkołak"... sama w to nie wierzyła. Gdyby usłyszałaby to od jakiegoś bajarza, to by się nieźle uśmiała. Miałaby ubaw przez kilka tygodni. Teraz musiała utrzymywać powagę i brzmieć przekonująco. Skierra był dość zdesperowany, aby jej w to uwierzyć. Wilk w nim drzemiący oderwał się od niego tylko dlatego, że ten pierwszy go nie zaakceptował. Może byli jeszcze wobec siebie zbyt obcy. To by wszystko tłumaczyło.
Ledwo dosłyszalny odgłos zza drzwi pokoju z Sarpedonem przypomniał jej, że mają mało czasu. Miała nadzieję, że Skierra tego nie usłyszał, a nawet jeśli, to nie pobiegnie od razu do niego. Wstała z krzesła i przeszła do drugiego pokoju mówiąc po drodze, żeby nie tracić czasu. - Mam dla ciebie ważne zadanie. Możesz to potraktować jako wyzwanie — mówiła dalej z pokoju, z którego po chwili wyszła, niosąc coś w ręce. Podeszłą do Skierry i wzięła w rękę jego dłoń. Miała ciepłe, bardzo delikatne dłonie. Położyła mu do jego garści kilka Ruenów.
- Kup na targu jakieś ubrania dla tego chłopaka. Nie chcę, żeby ganiał z gołymi pośladkami po porcie — uśmiechnęła się przymile. - Masz trochę czasu, żeby to przemyśleć, a ja sprawdzę, jak się czuje nasz gość.
Po tych słowach puściła jego ręce i podeszła do drzwi, za którymi znajdował się bardzo groźny „gość". Odwróciła się do Skierry i zaczekała, aż mężczyzna wyjdzie. Miała dziwne wrażenie, że to dobre posunięcie. Kiwnęła mu głową, kiedy na nią patrzył na znak, że wie co robi, ale tak naprawdę nie była tego pewna. Niczego nigdy nie była pewna. Jak dotąd miała szczęście, ale kiedyś będzie miała pecha i wtedy marnie skończy. Na razie o tym nie myślała. Kiedy Skierra wyszedł, wzięła głęboki oddech i nacisnęła klamkę, następnie delikatnie pchnęła drzwi do środka. Poczuła chłodny powiew wiatru na policzkach. Złapała ręką za skrzydło drzwi i wsunęła głowę przez szczelinę. To, co ujrzała, prawie ścięło ją z nóg. Niepostrzeżenie weszła do środka i minęła krąg krążących kropel wody, w którego środku siedzieli dwaj trytoni. Fantastyczny i groźny widok zapierał dech w piersi, ale starała się zachowywać zdrowy umysł. Młodzieniec coś robił. Widziała w jego lustrze jego odbicie i to ją właśnie najbardziej dziwiło. Nurtujące pytanie: „kim chce być?” pojawiło się w jej głowie. Nie miała bladego pojęcia, dlaczego o tym pomyślała. Usiadła na łóżku i nie przerywała mu, przypatrując się mu z ciekawością.
Awatar użytkownika
Skierra
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wilkołak, niegdyś ludzki kapłan
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skierra »

Z jakiegoś powodu Skierra odniósł nagłe wrażenie że coś zrobił nie tak, że zapomniał o czymś dość istotnym. Zupełnie tak jakby zachował się właśnie strasznie nietaktownie, zupełnie zapominając o zasadach powszechnej kultury. Zdał sobie wtedy sprawę z tego że poczuł się tak nie bez powodu, gdyż na twarzy Melouri pojawił się taki grymas jakby patrzyła na barbarzyńcę. Skierra po prawdzie był niemal pewny tego, że nie zrobił nic nieprawidłowo, co mogłoby się jej nie spodobać. Nie było przecież opcji, by w tych pięciu słowach mógł jakoś urazić czarodziejkę, prawda? Jedynym, co przychodziło mu na myśl, co mogłoby wywołać taki efekt, była bardzo prosta konstrukcja zdania. Chociaż z drugiej strony, czy po kimś w jego stanie można by się spodziewać jakiejś elokwencji? Na to właśnie wyglądało. Skierra zapamiętał sobie by w jej obecności próbować tworzyć raczej bardziej inteligentne i złożone zdania.
Melouria jednak po niezbyt długiej chwili przestała patrzeć na niego w ten sposób, jakby zdając sobie sprawę z tego że zauwaźył jej zniesmaczenie, tym samym nie chcąc wypaść źle w jego oczach. Ta refleksja akurat była dla niego zaskakująca, jak do tej pory był prawie pewien że czarodziejce raczej nie zależało na jego opinii na jej temat, a tymczasem rzeczywistość zdawała się prezentować zupełnie inaczej. To by znaczyło że jednak chyba też zależało jej na nim, przynajmniej w pewnym sensie. Melouria w tym czasie odsunęła się od okna i osunęła plecami na oparcie. Jej wzrok na chwilę powędrował na zamknięte drzwi pokoju, za którymi spoczywał nieprzytomny chłopak. Zaraz jednak spojrzała z powrotem na niego, najwyraźniej nie chcąc aby wypadło to w pewien sposób niezręcznie.
Wtedy dziewczyna uraczyła go tak długim, rozciągniętym i przepełnionym niepewnością „teraz”, z jakim Skierra miał do czynienia chyba tylko raz w życiu z ust własnej matki. Wyraz ten, pomimo że wypowiedziany przed chwilą i przez niego, teraz zabrzmiał wielokrotnie straszniej. Nie było bowiem najmniejszych wątpliwości, że to co miało się za chwilę wydarzyć ma bardzo dużo zmienić. Ba, kto wie czy nie miało zmienić wszystkiego? Dopiero po chwili usłyszał kolejne słowa z jej ust. Powiedziała mu, że powinna się wpierw o nim czegoś dowiedzieć, lecz jednak tego nie zrobi, ponieważ wiedziała już dość a reszta nie była dla niej istotna. Skierra jednak ani trochę nie przypominał sobie, by opowiadał jej coś o swoim życiu. Ich krótka znajomość zdecydowanie nie obejmowała jeszcze jakiejś szerszej wymiany myśli czy poglądów w postaci rozmowy. Skąd ona więc mogłaby znać go na tyle dobrze na ile trzeba? Czyżby po jego zachowaniu aż tak wiele dało się wywnioskować? Nie, niemożliwe że aż tak bardzo się z tym zdradzał! Przecież ukrywał swoją klątwę i robił to najlepiej jak potrafił. Niemożliwe by Melouria przeczytała go niczym otwartą księgę... Zaraz... Czytać, to przecież o to chodziło! Oczywiście musiała użyć magii żeby to zrobić, nie widział innej opcji. Prawdopodobnie też wiele się nie pomylił.
Następne słowa Melourii nieomal zwaliły go z nóg i poczuł jak robi mu się słabo. W płucach nagłe, bez wyraźnego powodu zabrakło powietrza, a w głowie zakręciło mu się tak, że niemalże zgubił świadomość tego, gdzie jest góra a gdzie dół. Nadal jednak w żadnym stopniu nie oddawało to tego, co poczuł w środku kiedy tylko dotarło do niego znaczenie tych słów. Uderzyło go to bowiem niczym bicze. Każde kolejne słowo zdawało się być dla niego nie lekarstwem, a solą na rozpalone rany. To nieprawda! Nie był bestią i nigdy nią nie będzie! To przecież nie on, tylko ktoś zupełnie inny sterował nim gdy tylko tracił panowanie nad ciałem, co niestety zdarzało mu się coraz częściej. Nie potrafił zrozumieć w jaki sposób przyjęcie Wilka do siebie i pozwolenie mu na działanie mogłoby przynieść cokolwiek dobrego. I w żaden sposób nie potrafił zrozumieć w jaki sposób niby miałby być z nim jedną i tą samą osobą, o ile Wilka dało się w ogóle tak nazwać. On przecież był dziki i nieobliczalny, był jego zupełnym przeciwieństwem! To nie mogło tak być...
- Nie... – wychrypiał Skierra, a jego głos mimo jego woli samoistnie się załamał i zabrzmiał tak słabo, że ledwo dało się go usłyszeć. W następnych słowach usilnie starał się w jakiś sposób znów zabrzmieć normalnie, lecz jego własny głos zdawał się za nic go nie słuchać. – To... nieprawda... niemożliwe... On jest... inny... To nie ja...
Melouria jednak zdawała się nie zwrócić większej uwagi na to, co próbował jej przekazać. Przeciwnie wręcz, Skierra odniósł wrażenie że to jedynie utwierdziło ją w jej przekonaniach, zamiast zasiać jakiekolwiek wątpliwości. Odchyliła się do przodu, rękami podpierając się na stole pomiędzy nimi. Wydawało mu się przez chwilę że w jej oczach dostrzegł dwie, małe iskierki, które zdawały się mówić że za nic nie odpuści swojej opinii na ten temat. Zaraz też zaczęła znowu mówić wprost do niego, tak jakby to ona wiedziała lepiej od niego to, kto w nim mieszka. Mówiła tak, jakby tak naprawdę on żył sam ze sobą, jako jeden byt który mógłby działać sam ze sobą. Skierra jednak dobrze wiedział, że było inaczej, że nie było nawet mowy o próbie zjednania sobie Wilka. To po prostu nie było możliwe.
Wtedy właśnie cała rozmowa się skończyła, zupełnie niczym ucięta nożem. Melouria jakby nagle straciła nim prawie całe zainteresowanie, jakby uznała że tyle już miało mu wystarczyć. Czy zrobiła to dlatego, że ledwie stał na nogach, czy ponieważ miała pewność że uwierzył już w jej słowa, to była kwestia sporna. Zaraz jednak zdała się wyglądać tak, jakby cała ta rozmowa nigdy między nimi nie zaszła. Wstała nagłe od stołu, po czym podeszła do niego i jak gdyby nigdy nic poprosiła by wyszedł na miasto i zakupił jakieś ubrania dla jej gościa. Wyglądała przy tym zupełnie poważnie, jakby pokazując mu tym że mówi serio. Z jakiegoś powodu Skierra był w stanie jej w to uwierzyć.
Powoli, jakby nieobecnym krokiem skierował się w stronę wyjścia. Właściwie to sam nie wiedział dlaczego to robił. Melouria miała w sobie takie coś, które sprawiało że tak jakby bez powodu chciał wykonać to polecenie. Może była to jednak w większości zasługa tego co mu powiedziała? Zdecydowanie musiał przemyśleć jej słowa, nawet jeżeli w najmniejszym stopniu się z nimi nie zgadzał. A przecież jaka byłaby ku temu lepsza okazja niż nieśpieszny spacer po ulicach miasta?
Skierra powolnym ruchem otworzył drzwi, po czym przekroczył próg. Domknął je potem za sobą, a następnie ruszył w stronę schodów. Nie zdołał jednak zrobić więcej niż cztery kroki nim jego głowa eksplodowała potężnym bólem, który pojawił się zupełnie znikąd. Kapłan zachwiał się na nogach i musiał oprzeć się o ścianę żeby nie upaść. Jednocześnie wolną ręką chwycił się za głowę, w bardzo naturalnym odruchu, który jednak w żaden sposób nie okazał się być pomocny. Minęła krótka chwila nim zorientował się co się dzieje, jednak już wtedy okazało się to być zbyt późno, by zdążył temu w jakikolwiek sposób przeciwdziałać.

Wyglądało na to że się pomylił. Jak to się stało, wciąż nie wiedział ani nie potrafił powiedzieć. Wydawało mu się że dotyk umysłu jest w stanie przekazać wszystko i nie może przekazać czegoś fałszywego. A jednak tak właśnie się wydarzyło. Musiał zapamiętać to na przyszłość, aby był to już ostatni raz, kiedy ktoś zdołał go w ten sposób oszukać. Dziewczynie tak naprawdę wcale nie chodziło o niego. Z jakiegoś powodu za nic miała daną mu obietnicę. Miała go przecież uwolnić i wyzwolić! Natomiast to co zrobiła, wyglądało mu jedynie na to, że usiłowała go osłabić, zdusić i skrępować! To on miał mieć pełnię wolności, i jeżeli będzie trzeba to zamierzał o nią walczyć!
Odwrócił się na pięcie i skierował w stronę drzwi, które jego ciało ledwie przed chwilą przeszło w drugą stronę. Dotknął lekko ich drewnianej powierzchni, nie śpiesząc się zbytnio. Chciał najpierw zastanowić się jak to rozegrać, zanim wskoczy do środka. Przeciwko sobie miał czarodziejkę, lub nawet jeszcze gorzej. Nie znał wszystkich jej możliwości i nie wiedział co postanowi zrobić. Może powinien przemienić się tu i teraz, zanim jeszcze wszystko się zacznie? Ale z drugiej strony jednak wciąż przydałaby mu się aby raz a dobrze rozwiązać jego problem. A to raczej się nie stanie, jeżeli nie przypomni jej o ich wspólnej umowie. A mimo wszystko do tego potrzebował ludzkiego głosu, gdyż wątpił by zrozumiała wilcze warknięcie. No nic, musiał to zrobić w ten sposób.
Otworzył drzwi do apartamentu, po czym bez najmniejszych już skrupułów wpadł do środka. Jedno krótkie spojrzenie na pokój wystarczyło, by zorientował się że dziewczyny już w nim nie było. Zaraz, mówiła przecież że zajmie się stworem... Musiała więc być w drugim pokoju. Nie zdążył nawet wytrącić pędu z wejścia nim nie otworzył kolejnych drzwi i niemalże wbiegł do środka.
Pokój był inny niż zapamiętał to sobie z tego co zobaczył kiedy był tu ostatnio. Wprawdzie wtedy to nie on patrzył, lecz wciąż pamiętał to dobrze. Łóżko, parę mebli, lustro, okno i stwór pozostawiony na materacu. Teraz główną i szczególnie dostrzegalną różnicą był fakt, że stwór już nie leżał nieprzytomny, ale siedział i to nie na łóżku, ale na podłodze. W kwestii nieprzytomności jednak chyba niewiele uległo zmianie. Wokół niego jednak działa się jakaś dziwna, niezrozumiała dla niego rzecz. W lustrze które teraz leżało przed nim na podłodze pływało sobie morze, które okazjonalnie wychodziło zeń na zewnątrz i zapełniały pokój, jednak z wyjątkiem wodnego kręgu dookoła niego nic nie wydawało się stawać mokre z tego powodu. Zdawało się że go nie zauważył. Melouria natomiast siedziała na łóżku, do tej pory przyglądając się poczynaniom stwora, teraz jednak jej wzrok spoczął na nim.
- Mieliśmy umowę! – warknął do dziewczyny, wyraźnie prezentując jej swoje niezadowolenie. Jednocześnie zaczął się do niej zbliżać, obchodząc stwora dookoła. Teraz tak naprawdę chodziło mu jedynie o nią, a tamten mógłby sobie spokojnie być w tym swoim transie czy czymś tam. Zależało mu na pełnym odzyskaniu wolności, a to dało się zrobić tylko w jeden sposób. – Miałaś pomóc mi się go pozbyć i co zrobiłaś? Nic! Jedynie co to próbujesz mu pomagać! To niby nazywasz układem?! – Wydarł się, za nic już mając sobie jakąkolwiek skrytość. Chciał, żeby wiedziała, żeby poczuła to co on. Obiecała mu to, więc musiała mu to zagwarantować. I nie miał już zamiaru czekać na to ani chwili dłużej.
Awatar użytkownika
Sarpedon
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sarpedon »

        Wbrew temu, co mogło się wydawać, Sarpedon nie utracił całkowicie kontaktu z otaczającym go światem – owszem, skupił się na swoim wnętrzu w stopniu o wiele większym, niż zrobił to kiedykolwiek wcześniej, jednak zważywszy na fakt, że na drodze ku zostania mnichem znajdował się na samym początku - a kto nawet wie, czy nie jeszcze dalej – nie był w stanie oddać się na tyle głębokiej medytacji, by móc uciszyć swoje drapieżne zmysły oraz wszystko, co się z nimi związało. Kiedy więc usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, w pierwszym odruchu chciał poderwać się na nogi, obrócić się oraz cofnąć, stając twarzą w twarz z osobą, która się do niego zbliżała. Powstrzymał się jednak od tego, powtarzając sobie samemu, że nawet gdyby chciano go zabić, to można było to zrobić znacznie, znacznie wcześniej. No i pozostawianie go w taki sposób w pokoju, bez straży, zdecydowanie nie świadczyło o złych zamiarach. Takie powstrzymanie wewnętrznego, często absurdalnego mechanizmu „walcz lub uciekaj” przyszło mu niełatwo – jedyne, co zatrzymywało jego wewnętrzne zwierzę w klatce umysłu, była świadomość, że w istocie nie musi się obawiać o własne życie. Posługiwanie się taką świadomością, rzeczą tak bardzo ludzką, nie przychodziło mu najłatwiej. Czuł dyskomfort i natychmiastową potrzebę, aby to zmienić – to mówiło mu serce. Jednak rozum odpowiadał, że owo uczucie jest złudne.
        Uniósł wzrok, dopiero gdy obok niego przemknął cień – oczy podążały za kobiecą sylwetką, która minęła go, po czym usiadła przed nim, na łóżku; czuł przenikliwe spojrzenie, które sprawiało, że od razu czuł się jak zwierzyna, a co za tym szło, wielką potrzebę by udowodnić, że wcale taką nie jest, lecz po raz kolejny rozum podpowiadał, że nie o to w tym wszystkim chodzi. Sarpedon odetchnął kilka razy, po czym jego źrenice skierowały się w górę, jego spojrzenie spotkało z kobiecym. Przypatrywał się jej tęczówką z zamyśleniem. Wcześniej, gdy na nią spoglądał, widział jedynie nową, nieznaną istotę oraz zagrożenie, teraz jednak przypatrywał się jej oczom i dostrzegał w nich dużo więcej, niż mu się wcześniej zdawało, że te zawierają. Odnosił wrażenie, że przekazują setki niemych wiadomości w ciągu jednej chwili, niemożliwe do dokładnego odczytania, a jednak zawsze pewne, tak mało znaczące, a tak bardzo niepozwalające się od nich oderwać i pomyśleć o czymkolwiek innym.
        W końcu jednak tryton spuścił wzrok, spoglądając ponownie w lustro; wśród drapieżników nawet mrugnięcie było oznaką słabości i sprawiało, że walka stawała się znacznie, znacznie cięższa. Tutaj jednak... po części właśnie w ten sposób to odczytywał, jednak te spoiwa ludzkich relacji pochłoniętych wraz z mózgami tysięcy ludzi mówiły mu, że w tym kryje się coś więcej. Coś jak najbardziej zwykłego, a zarazem cudownego. Szacunek? Jako drapieżcy było mu obce to stwierdzenie. Nie mógł powiedzieć, żeby teraz czuł coś podobnego w stosunku do kobiety. Ale odczuwał coś... pomiędzy. Potrzebę? Nigdy w życiu nie potrzebował niczego ani nikogo – zawsze polegał tylko na sobie oraz tym, co trafiło mu pod rękę. Teraz jednak... ”Ten umysł zbudowany jest z maleńkich kawałeczków tysięcy, którzy przekazywali swoją wiedzę tak, jak morze obmywa morski brzeg – powoli, stopniowo, dziesiątkami, nawet setkami lat. Jeżeli jednak przekazać znacznie większą część umysłu... Ile może mnie nauczyć o suchym świecie? Ile tych ziaren może sypnąć w jednej rozmowie?”
        Wciąż wpatrując się w swoje odbicie, otworzył usta, by coś powiedzieć – sam nie wiedział, co konkretnie, ale czuł, że słowa same będą z niego wypływały. Jednak wtedy... zacisnął zęby, gdy do pokoju wszedł mężczyzna. Ze wzrokiem wciąż utkwionym w lustrze wyczuwał w nim drapieżnika – czuł tę zwierzęcą wściekłość, gdy mijał go; tryton zacisnął dłonie w pięści, powstrzymując się od zareagowania. Był z nią. Rzucił się, aby ją ratować. Czy nie miał większych praw do...
        Jego głowa uniosła się, a źrenice rozszerzyły, gdy usłyszał krzyk. Spoglądał ze złością na plecy krzyczącego – nawet jego bardziej ludzka część mówiła mu, że w tym właśnie objawia się groźba, zwierzęce reguły siły. To nie były krzyki trwogi, które wydawali marynarze, gdy spotykali się z nim twarzą w twarz. To było coś wprost przeciwnego. A do tego te słowa... ”Umowa? Umowa... Czyli nie jest jej przyjacielem ani nawet kompanem, ani nawet kimś, kto patrzyłby na nią przyjacielsko? „Ocalił” jej życie i teraz chce czegoś w zamian? To bardzo... ludzkie. Pomóc? Pomoc... pomagać...” Sarpedon zdał sobie sprawę, że nigdy właściwie na własnej skórze nie odczuł tego zjawiska. Może raz, ale wtedy był nieprzytomny i zszokowany... teeraz jednak... mężczyzna, który zdecydowanie nie był do niego przyjaźnie nastawiony, twierdził, że kobieta tylko i wyłącznie pomaga właśnie jemu. ”Dlaczego miałaby to robić?” Jego oczy zabłyszczały, a lustro pękło na kawałki – magia iluzji, tak bardzo bliska magii destrukcji, straszliwie łatwo potrafiła przeistaczać się z jednego w drugie. Sarpedon wstał, po czym ruszył w stronę mężczyzny, a krąg wody podążał razem z nim, sunąc po podłodze. Tryton stanął pomiędzy agresorem, a kobietą, spoglądając w jego oczy pełne prawdziwej wściekłości – naturianin pozwolił teraz zapanować nad sobą instynktom, które na widok takiego spojrzenia działały jednoznacznie; wyszczerzył zęby, zmarszczył brwi, przywołując na twarz gniew drapieżnika spotykającego drapieżnika, prawdziwy, nie udawany, tak bardzo potrzebny, gdy mierzą się dwaj przeciwnicy, jeszcze przed fizyczną walką.
        - Przestań i przeproś – warknął, a kiedy tylko jego niski głos rozniósł się w powietrzu, krąg wody pod jego stopami błyskawicznie rozbił się na cztery części, mknąc w górę i formując wokół głowy Sarpedona cztery ostrza wody skupionej do tego stopnia, że mogła bez problemu ciąć ciało. Sama jednak groźba tego, że sztylety te za chwilę pomkną w stronę wilkołaka, jeżeli ten dokona nieprzemyślany ruch, były tylko wstępem do tego, co chciał przeciwnikowi uświadomić tryton. Miało mu to pokazać, jak sprawnie jest w stanie kontrolować żywioł wody – jak jest w stanie rozpędzić go do prędkości będącej dla oka tylko mgnieniem i jak szybko jest w stanie z tej prędkości go zatrzymać. Uświadomić mężczyznę to, z czym się to wiąże, miały dopiero jego następne słowa. - Wiesz, czym jesteś, prawda? Wodą. Czuję ją w całym twoim ciele, buzującą, budującą wszystko, fundament dla twojej egzystencji. Tylko czeka, aby po nią sięgnąć i wyrwać. Jeszcze nigdy nie zabiłem nikogo przez rozerwanie jego żył na strzępy, ale zdecydowanie będzie to ciekawe. Więc rozważ, czy nie lepiej zamknąć tę paszczę i grzecznie przeprosić.
Awatar użytkownika
Melouria
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Melouria »

Zadanie, które powierzyła kapłanowi, wcale nie było takie trywialne i mające na celu danie mu zajęcia. Fakt, że Melouria miała w głowie swój plan, którym nie chciała się z nikim dzielić. Taka już była i taka jej uroda. Czasami łapała się na tym, że nie robiła sobie planu awaryjnego. Taki jaki przydałby się teraz, kiedy do pokoju dosłownie z hukiem wbiegł Skierra, w momencie który określiłaby w tej chwili najgorszym z możliwych. Akurat wtedy, kiedy zyskała odrobinę zaufania ze strony trytona. Cały spokój ducha, który osiągnął medytując na podłodze prysł jak szklana bańka bestialsko rzucona o ścianę. Równie dobrze sama mogła rozbić głowę o tą skałę.
Ale jak wyjść z twarzą z tej niezręcznej sytuacji? Wyglądała na zmieszaną i zagubioną, bo w istocie tak teraz się czuła. Nie spodziewała się po Skierze takiego buntu. Ale już nazwanie jej oszustką, było lekką przesadą, którą potraktowała pobłażliwym uśmiechem. Umowy nie złamała, po prostu nie zabrała się jeszcze za jej wykonanie. Ale co mogła poradzić, jak warunki nie pozwalały?
Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć w swojej obronie, albo chociaż w jego... bo w istocie Skierra nie miał pojęcia do czyjego pokoju teraz wszedł i w jak fatalnym momencie. Melouria bezlitośnie pozostawiła go teraz samego na pastwę Sarpedona, który mógł go tu rozszarpać i zjeść jeśli miał na to ochotę.
Jednak reakcja trytona była inna niż się spodziewała. Ten oczywiście przybrał postawę, którą można było odebrać jako... obronną, ale nie skierowanej w obronie własnej, tylko... jej. To sprawiło, że musiała wyglądać na mocno zaskoczoną. Pierwszy raz w życiu kotkolwiek stanął w jej obronie i w sposób tak subtelny jak grożenie śmiercią, domagał się przeprosin dla niej.
Teraz tak naprawdę powinna czekać na decyzję Skierry i sprawdzić, czy Sarpedon nie kłamał. Skierra był mądrym człowiekiem i Melouria nie miała wątpliwości, że podejmie właściwą decyzję, czyli taką, która ocali mu życie. Ale nawet jeśli naprawdę chciała tych przeprosin, musiała mieć na uwadze konflikt dwóch bestii, które stały za blisko siebie w za małym pokoju. Obawiając się, że rozpętanie tu bitwy mogło znacząco uszkodzić lokal w którym się znajdowali, postanowiła zadziałać i trochę ostudzić emocje samców.
Wstała z łóżka na którym zajmowała miejsce i podeszła do Sarpedona od lewej strony, chciała, żeby ją widział. Żeby nie czuł się zagrożony z jej strony.
- On mi pomógł cię tu przywlec. Nie musiał, a jednak pomógł mi cię uratować - oznajmiła przechodząc dalej, do Skierry, którego złapała za ramię, żeby zwrócić na siebie uwagę. O tak. Popatrz na mnie. Weszła mu do głowy i przeczytała myśli, które się tam kłębiły. Wyczuwała obecność tego drugiego, ale nie czuła zagrożenia z jego strony. Wilk czekał cierpliwie.
- Prawda? - zapatrzyła się w jego oczy jak zawodowa hipnotyzerka. Po prostu chciała wiedzieć co teraz czuje i jakie ma szanse, żeby ich ze sobą pogodzić.
Odwróciła się potem do białowłosego. On też musiał czuć mętlik w głowie. Zakładała, że też nigdy nikt nie stanął po jego stronie, a co dopiero uratował go znając jego prawdziwą naturę... i makabryczną historię, którą sam tworzył przez wiele lat. To musiał być szok dla niego. Skąd to wiedziała? Wszak jeszcze żyli.
Awatar użytkownika
Skierra
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wilkołak, niegdyś ludzki kapłan
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skierra »

Kiedy Skierra wpadł do pokoju, ani trochę nie myślał o tym aby ukryć lub przynajmniej zamaskować swoją obecność. Oczywiście, ta decyzja nie obeszła się bez echa. W sumie to nawet dosłownie, gdyż w pomieszczeniu rozległ się dźwięk pękającego szkła, które potem z brzękiem potoczyło się po podłodze. Wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientować się że stwór go zauważył i właśnie wstał z podłogi, najwyraźniej po drodze z jakiegoś powodu lub za sprawą czystego przypadku rozbijając lustro, które na tejże właśnie leżało. Wodny krąg, który do tej pory otaczał tamtego ruszył za nim, cały czas zgrabnie go otaczając gdzieś do wysokości kostek. Szczerze powiedziawszy, to nie miał pojęcia do czego było mu potrzebne coś takiego, wydawało się że to zjawisko nie miało żadnej konkretnej przyczyny by zaistnieć. Warknął cicho, raczej sam do siebie. Do tej pory nie wiedział, że stwór potrafi używać magii. Nie podobało mu się to że musiał zmierzyć się z dwoma magikami jednocześnie, ale teraz już nie miał innego wyjścia. A już na pewno nie zamierzał przyznać, nawet sam przed sobą, że zaalarmowane stwora było błędem.
Pomimo tego, że starał się raczej obejść tamtego dookoła by stanąć centralnie przed Melourią, nim jeszcze zdołał to osiągnąć stwór stanął tuż przed nim, wyraźnie prezentując swoją wyższość z pomocą niesamowicie aroganckiego zachowania i samej postawy. Potem, zupełnie jakby to on miał nad nim znaczną przewagę, rozkazał mu odwołać swoje słowa i przeprosić. Przeprosić? A niby za co?! On akurat mówił prawdę i tylko prawdę, a to czego żądał bez żadnych wątpliwości mu się należało! Melouria złożyła mu obietnicę, a on spełnił wszystkie jej warunki. Był pewien, że na pewno o niczym nie zapomniał. Teraz była jej kolej, by wywiązała się ze swojej części umowy i na dobre uwolniła go od jego ciemiężyciela. Stwór jednak zdawał się nie rozumieć słowa układ i dalej stał mu na drodze, prezentując mu ostrą, wręcz drapieżną postawę. Jednocześnie w tym samym czasie okazało się, że wodny krąg dookoła stwora miał jednak jakieś zastosowanie. Woda nagle podzieliła się na cztery części i wyskoczyła w powietrze, nagle układając się na kształt czterech lewitujących ostrzy, które zaraz śmignęły w powietrzu, przystając gdzieś w pobliżu głowy stwora. Wyglądały trochę jak prawdziwe, ale co do tego akurat miał wątpliwości. Widział przecież jak mężczyzna zapełnił pokój nieistniejącą wodą. Nie byłby zdziwiony gdyby ta sztuczka również nie była oszustwem. Mimo to na wszelki wypadek postanowił na nie uważać, gdyż prędkość z jaką się poruszały naprawdę była imponująca.
- Schowaj te wykałaczki i nie wtrącaj się w nieswoje sprawy! – warknął w jego stronę, podczas gdy gdzieś w połowie zdania barwa jego głosu znacząco się obniżyła. Gdyby nie to, że zupełnie przypadkowo zabrzmiało to razem naprawdę potężnie, prawdopodobnie skarciłby się w myślach za takie uchybienie. Teraz jednak naprawdę potrzebował zbudować sobie dobry wizerunek i coś takiego nawet mu odpowiadało. – Mam pełne prawo by wymagać od niej by dopełniła swoją obietnicę i nic tobie do tego!
Stwór nie wyglądał jednak niestety tak, jakby dostatecznie mu tym pokazem zaimponował, by usunął mu się z drogi. Zauważył jednak w jego oczach pewną iskrę zaskoczenia. Nie przypuszczał, że gdy odstawi pokaż magii jego oponent wciąż nie będzie chciał odpuścić mu pola. Zdawało mu się że jest raczej kimś zwyczajnym, kimś słabym. Oj, mylił się. Skierra znał dobrze swoje możliwości i wiedział, że jeśli tylko zdoła doprowadzić do starcia na bliski dystans to stwór nie miał z nim dużych szans i nawet ta jego magią, czymkolwiek by ona nie była, niewiele zdołałaby mu pomóc. Jeszcze nie słyszał o magu, zdolnym przetrwać rozszarpanie na malutkie kawałeczki i jeszcze zabić bestię, która do tego doprowadziła. Szczerze też wątpił, by dziś miał do czynienia z takim przypadkiem.
Gdy Skierra usłyszał słowa morskiego potwora, nagle wydał z siebie dziwny, charczący odgłos, zupełnie tak jakby się krztusił. Dźwięk powtórzył się jeszcze parę razy z niewielkimi przerwami, tylko po to by wkrótce okazało się, że wilkołak tak naprawdę się śmiał. I to nie w taki miły, przyjemny sposób. Nawet pomijając to, jak dziwnie to zabrzmiało, bez problemu dało się w tym usłyszeć szaleńczy, desperacki wydźwięk. Groźba stwora, która kogokolwiek innego sparaliżowała by strachem i spowodowała natychmiastową uległość, jego zdołała jedynie rozbawić. Tamten nie rozumiał jego sytuacji. Nie wiedział kim on jest, ani na czym mu zależało najbardziej na świecie. Skierra bowiem pragnął wolności. Jedynie wolności. Jego druga część była w stanie więzić go przez całe dekady, nigdy nie zdejmując zeń łańcuchów. Nigdy nie potrafił ich całkiem zerwać, nigdy nie posmakował prawdziwej wolności... A tą właśnie obiecała mu Melouria. Nawet gdyby teraz odpuścił i odszedł, w poszukiwaniu kogoś kto mógłby zdjąć jego kajdany, to nigdy by go nie znalazł. Nie do końca rozumiał ludzki świat, ale wiedział, że znalezienie kogoś takiego nie jest wcale łatwe. A do tego czasu, jego mentalny adwersarz zdążyłby podnieść się z kolan i powalić go na powrót pod ciężarem łańcuchów. Nie zamierzał znowu na to pozwolić, cokolwiek by się nie stało. Już nigdy nie zamierzał poddać się czyjejkolwiek niewoli. Nawet śmierć byłaby dla niego w pewnym sensie wyzwoleniem. Znaczyłoby to bowiem tyle, że umarł wolny i taki właśnie już by pozostał. Dlatego też nie zamierzał cofnąć się w żadnym wypadku. Nawet pod groźbą rozerwania od środka przez niewidzialną, magiczną siłę. Cokolwiek by to nie było, nie odpuści dopóki nie zyska upragnionej od zawsze wolności.
- Rozerwać? Mnie?! – warknął Skierra, po czym zarechotał swoim dziwnym, nieludzkim charkotem. Dobór słów wydał mu się niesamowicie zabawny, gdyż właśnie taki los zaplanował dla stwora jeżeli ten nadal będzie stał mu na drodze do wolności. – Ty chyba nie wiesz na kogo się porywasz rybko! – warknął już grubym basem wilkołak, rozstawiając palce. Dopiero teraz dało się zauważyć, że są one pokryte naprawdę sporą warstwą włosia i zakończone hakowatymi, czarnymi szponami. Wilk dobrze wiedział o tym fakcie i celowo dopiero teraz pozwolił im zobaczyć co się z nim dzieje. Kiedy zobaczył reakcje w mimice twarzy pozostałej dwójki uśmiechnął się krzywo, w taki sposób który sugerował że działo się coś dobrego dla niego, lecz nikogo innego w jego otoczeniu. Chciał tym jeszcze bardziej podkreślić strach, który miał ich zdjąć przed jego potężną formą.
- Jesteś straszliwym głupcem. Idiotą! Mówisz, że w każdej chwili możesz mnie zabić. Czemu tego nie robisz? Teraz, zrób to! No dalej! – Zakrzyknął Skierra w stronę morskiego stwora, próbując go sprowokować. Chciał żeby drgnął, by ukazał swą słabość. Strach, w połączeniu ze świetną okazją na ocalenie. Jakże cudowna mieszanka. Wystarczyłby jeden błąd, a szpony Skierry znalazłyby się na gardzieli stwora i zakosztowały czerwonej posoki. Zresztą, pytanie jakie zadał wcale nie było pozbawione sensu. Skoro niby posiadał taką moc, czemu jej nie użył? – Ja ci powiem dlaczego! Z tego samego powodu co wtedy gdy staraliśmy się na plaży! Nie potrafisz tego zrobić! A jeśli nawet, to jesteś głupcem i tchórzem, a to jest nawet jeszcze gorsze!
Tymczasem Skierra czuł, jak móc przemiany rozlewa się po jego ciele. Ach, cudowne uczucie. Krótki, lecz niesamowicie silny ból towarzyszący zmianie kształtu. Sprawiał że czuł się bardziej żywy, bardziej prawdziwy. A siła, która z tego płynęła, zaczynała wypełniać jego mięśnie, które przybierały na rozmiarze, jednocześnie okrywając się futrzaną pokrywą. Wkrótce napięcie pod jego i tak ciasną koszulą urosło do tego stopnia, że guziki jeden po drugim zaczynały odstrzeliwać od ubrania, podczas gdy rękawy same w sobie popękały w szwach. Zmiany zaczęły zachodzić najpóźniej w okolicach głowy. Uszy zaczęły znacząco się wydłużać, po czym przybrały ostrzejszy, bardziej trójkątny kształt. Nos również się wydłużył, tylko że naprzód, wraz z całą jego szczęką. Nie wysunął się jednak aż tak bardzo, jak można by się tego spodziewać, a przynajmniej na razie. Oprócz tego gęsta, szara sierść zaczęła pokrywać także znaczną część jego odsłoniętej skóry, nie pozostawiając prawie żadnych niedociągnięć. Wszystko to działo się jeszcze wtedy kiedy mówił, co sprawiało że sam proces wydawał się jeszcze bardziej straszny. Mimo wszystko odczuwanie bólu przemiany tak silnego niczym łamanie kości i jednoczesne wygrażanie się morskiemu stworowi, okazało się być całkiem imponujące, a przynajmniej w jego opinii.
Pomimo że ani morski stwór, ani lewitujące ostrza nie zdawały się mieć zamiar ustąpić nawet pomimo tego co właśnie się stało, to Melouria chyba nie wytrzymała atmosfery tak gęstej, że aż można by ją ciąć nożem. Z początku wprawdzie Skierra nie zauważył dokładnie emocji, jakie pokazywała swoją mimiką, jednak gdy tylko wstała z łóżka natychmiast przeniósł część swojej uwagi na nią, na wypadek gdyby miała w planach użyć magii przeciwko niemu. Zaraz jednak zorientował się, że nie powinien się tego obawiać z jej strony. Wyglądała na zdezorientowaną, nie do końca świadomą tego co się dzieje. Zdawało się że niemalże całkowita utrata kontroli nad sytuacją zupełnie wybiła ją z rytmu. Dopiero po chwili znów się ruszyła, kładąc swoją dłoń na ramieniu stwora. Jej słowa natychmiast zdradziły jej intencje. Chciała załagodzić sytuację, nie dopuścić do walki pomiędzy nimi, zupełnie tak jakby chciała chronić jednego z nich. Skierra nawet nie próbował łudzić się że chodzi tu o niego. Musiało jej zależeć na stworze. Był dla niej kimś istotnym...
Kiedy Melouria podeszła do niego, Skierra poczuł dotyk jej dłoni na swoim ciele. Wiedział co się zaraz wydarzy, a jednak kontakt myślowy znów zdołał go zaskoczyć. Czuł że domagała się jego uwagi, jego spojrzenia... Ale on wiedział że za tym było coś więcej. Nie pozwolił jej bez żadnych przeszkód zajrzeć do swojego umysłu. Zatrzymał ją na mentalnej barierze i nie przepuścił już dalej.
- To bez znaczenia. – wycharczał wilkołak, wlepiając w nią swoje lekko już żółte ślepia. – Daj mi to, co obiecałaś! – rozkazał, wskazując ją pazurem. Już nawet nie starał się brzmieć groźnie, jego głos sam już brzmiał wyjątkowo potężnie. – Uwolnij mnie, a wtedy was zostawię. Zrób to, musisz! Uwolnij mnie od niego!
Awatar użytkownika
Sarpedon
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sarpedon »

        Sarpedon nie mógł dostrzec reakcji kobiety, stojąc do niej odwrócony plecami; może gdyby tak było, ujrzałby, że nie tylko on spotyka się z nieznanym jeszcze jak dotąd zjawiskiem – chęcią pomocy drugiej osobie. Rzecz jasna tylko wtedy, gdyby był dostatecznie domyślny – może ujrzenie cząstki samego siebie w drugiej osobie, i to cząstki tak świeżej, że wolałby skryć ją na uboczu, obawiając się ujrzenia przez świat ewentualnego błędu, sprawiłoby, iż tryton poczułby się nieco pewniej oraz raźniej w tak nowej dla niego sytuacji, ale zbyt był skupiony na obserwacji przeciwnika. Przeciwnika, który pomimo ludzkiej skóry, krył w sobie coś, czego obecność wywoływało w Sarpedonie zarówno niepokój, jak i ekscytację.
        Zupełnie inaczej działał na niego jednak zupełnie nieznany mu mężczyzna – szamotanina na plaży bardziej pomaga w zdobyciu piasku w miejscach, o których wolało się nawet nie myśleć, niźli nowych znajomości. Tryton oczekiwał od niego, że się zmiarkuje – rzecz jasna nie spodziewał się, że spełni jego żądanie; znał ludzi na tyle dobrze, że wiedział, jak butni potrafią być. Zwłaszcza gdy mają poczucie, że siła stoi po ich stronie. A w każdym calu mowy ciała jego przeciwnika dało się to dostrzec; pewną drapieżność zawartą w ludzkich kształtach. Jego zachowanie zaś... Sarpedon odnalazł kolejny powód, dla którego warto kochać morze – cisza. Co prawda stworzenia żyjące pod taflą oceanu także potrafiły być głośne, jednak mało które potrafiło być tak bardzo gadatliwe. A ludzie, których pożerał, z reguły albo wrzeszczeli wniebogłosy, albo oddawali się czemuś znacznie cichszemu... błaganiu o litość bądź modlitwom do boga, który nigdy nie odpowiadał. Tutaj zaś...
        Tryton musiał powstrzymać parsknięcie, gdy usłyszał o „prawach”. Wiedział ze wspomnień pożartych przez niego ludzi, na czym polegały obietnice – słowne zapewnienia, potęga, która działała tylko i wyłącznie wtedy, gdy miało się do czynienia z uczciwą istotą. Zaufanie pomagało budować społeczeństwo i w tym obietnice mogły być cenione. Jednak Sarpedon nie pamiętał nawet, kiedy naprawdę przejmowałby się czymkolwiek takim, jak konsekwencje życia w grupie. Dla niego istniało tylko jedno prawo – prawo silniejszego; pożeraj lub bądź pożartym. A w tej chwili zdecydowanie nie znajdował się na przegranej pozycji.
        Szybko się przekonał, że może być jeszcze coś gorszego od gadaniny mężczyzny – jego rechot; Sarpedon skrzywił się, a jego irytacja sięgnęła najwyższych granic, gdy jego przeciwnik zaczął się po prostu śmiać – nabrał natychmiastową ochotę, aby po prostu zabić go na miejscu. I nie chodziło teraz ani o kobietę krytą za jego plecami, ani o żadne inne kwestie. Chodziło o zwykły, zwierzęcy odruch, odrazę do drugiej istoty. W chwilach, gdy nieznajomy zaczął na niego warczeć, wciąż się przy tym zanosząc tym wbijającym się w trytonie uszy śmiechem, pojawiła się przed jego oczami wizja; mógł bez problemu wypełnić usta i gardło człowieka wodą, sprawiając, że ten zacząłby się krztusić – żadnym wyzwaniem nie byłoby podtrzymanie takiego stanu nawet do chwili, gdy ten wyzionie ducha. Jednak teraz nie był pewien, czy chciałby zabić napastnika, czy tylko chwilę poddusić, pokazując mu, gdzie jest jego miejsce. A przy okazji uspokoić nieco. Te obrazy jednak rozwiało sprzed jego oczu coś, co działo się naprawdę; ręka człowieka... czy aby na pewno?
        Tryton pochylił nieco głowę, a światło, które teraz musiało przejść przez jedną z zawieszonych w powietrzu włóczni utkanych z wody, zaczęło rzucać na jego twarz charakterystyczne, morskie cienie, wydłużając jego twarz oraz nadając jej charakter podobny do tego, gdy przebywał w swojej drugiej formie. Obserwował szpony z zaciekawieniem i nie mógł powstrzymać warg, które poczęły się unosić. Jego drapieżna strona mówiła mu, by posłał w przód wszystkie włócznie, przebijając serce, żołądek, czaszkę oraz szyję, jednak jego bardziej ludzka część... była ciekawa. Podobnie jak wtedy, gdy Sarpedon odczytał aurę kobiety i odkrył, że ta nie jest człowiekiem. Czy wyszło mu to na dobre? Trudno jeszcze było powiedzieć. Czyżby po raz kolejny miała go zaprowadzić do bardzo, ale to bardzo kłopotliwej sytuacji?
        Uśmiech jednak znikł z ust trytona, gdy ten uniósł ponownie wzrok, a cienie tańczące na jego twarzy zniknęły; Sapredon zmarszczył brwi, ponownie niezwykle zirytowany słowami mężczyzny. ”Bo nie chcę”, odpowiedział sobie w myślach, ale ani myślał na głos, bo byłaby to po prostu głupota. Nie chciał robić czegoś, co zraziłoby do niego kobietę siedzącą za jego plecami; widocznie dotychczasowe czyny tego nie zrobiły – co było zdumiewające – ale tak czy siak... oprócz tego był zainteresowany tym, co mogą mu dać żywi, a nie tylko umarli. Ale napastnik potrafił sprawiać, że tryton poważnie się nad tym zastanawiał.
        Przemianę człowieka... a właściwe wilkołaka, Sarpedon przyjął ze zdziwieniem, choć pewnie nie tak wielkim, jak oczekiwał tego sam zmiennokształtny; bestia nie była w stanie tak łatwo przestraszyć bestię, zwłaszcza iż tryton już wcześniej miał poważne powody do podejrzeń (dłoń z pazurami raczej nie była popularna pośród ludzi). Ale kiedy syn oceanu zmierzył wzrokiem nową formę napastnika, zrobił coś, czego sam się nie spodziewał. Oblizał się. I nie było to dyskretne liźnięcie warg – jego język przejechał po całej ich powierzchni, gdy zorientował się, co tak naprawdę przed nim stoi. Jego włócznie zadrżały, kiedy głód się pojawił – ten chciałby pchnąć je jak najszybciej w przód, po czym dopaść do umierającego wilkołaka i zacząć pożerać jego ciało po kawałku. Jednak Sarpedon, choć był bestią, to nie pozwalał temu sobą zawładnąć. Przynajmniej dopóki nie był doprawdy głodny...
        Zanim jednak zdołał cokolwiek zrobić, wtrąciła się kobieta... Dojrzał ją kątem oka i ze zdziwieniem wysłuchał słów. ”Pomógł? Po tym, jak się na mnie rzucił? A teraz obrzucił tym wszystkim? Hmm, krył się za tym interes. Ta umowa... tylko na niej mu zależy, co? Dogadał się z nią i pewnie nie miał wyjścia... marna to pomoc. Ale...” Tak, zdecydowanie Sarpedon był teraz zmieszany; przygotowany był do walki, ale tylko i wyłącznie w obronie kobiety – chciał coś pokazać, zyskać w jej oczach, teraz jednak... Podeszła do wilkołaka, a nawet go dotknęła, zupełnie się go nie bojąc... czyż teraz, aby zaatakować napastnika, nie musiałby zranić i jej? Zmrużył oczy, starając się pokonać gniew płynący ze wszystkich obelg, którymi zdążył go obrzucić mężczyzna, jak i głód, który pojawił się na widok jego prawdziwej postaci. Ze zdziwieniem odkrył, że zaciska pięści; rozluźnił je, jednocześnie sprawiając, że wodne włócznie wiszące w powietrzu utraciły swoja spójność, a każda spłynęła na podłogę niczym ciesz wylana z wiadra.
        Był to gest ustąpienia, który w świecie drapieżników oznaczał jedno – porażkę. Jednak teraz... Sarpedon – o dziwo dla niego samego – odrzucił od siebie myśl o porażce i cofnął się o krok, wyraźnie pokazując napastnikowi, że nie ma zamiaru walczyć. Co prawda wciąż mógł bez problemu kontrolować wodę w jego organizmie, ale tej broni nie mógł odrzucić na bok – musiałby pozbawić się świadomości, a to zdecydowanie nie miał zamiaru czynić. Wpatrywał się jednak z nieufnością w mężczyznę, który mimo wszystkiego wciąż nie potrafił zachować spokoju. ”Mam nadzieję, że da mu to, czego chcę, i nie będę musiał więcej go oglądać na oczy.”
Awatar użytkownika
Melouria
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Melouria »

Och Panie Ciemności. Chociaż Melouria nie przepadała za nim, ani też nigdy nie odnosiła się do jego imienia, to teraz to imię samo cisło się jej na usta. A jak nie na usta, to przynajmniej wynurzało się z mętliku zaplątanych myśli. Słyszała, że samo przywołanie tego imienia może być odebrane jako swego rodzaju zaproszenie i niepostrzeżenie można zwalić na siebie całą górę nieszczęść. Melouria wolała by tego uniknąć, nawet jeśli ze względu na swoją funkcję w tej pokręconej hierarchii, nic złego by jej ninie groziło. Dlatego ograniczyła się tylko do westchnięcia wypełnionego frustracją, przemieszaną z gniewem. Zwykle była cierpliwą Pokusą, ale ta cała atmosfera w jej apartamencie zaczęła niekontrolowanie gęstnieć.
Szczególnie irytujący wydał się jej odgłos, którego właściwie nie mogła przypisać do żadnego ze znanych jej dźwięków. Śmiech, który opisała by jako tarcie piły o drewno, był nie tylko irytujący, przez swoje dość, niecodzienne brzmienie, ale także przez (i przede wszystkim przez) zarozumiałość wilkołaka. Jego ogólny wygląd po częściowej przemianie, był groteskowy, ale Melouria patrzyła na niego z innego punktu widzenia. Naoglądała się już różnych mutacji i deformacji, ale Skierra był okazem, którego nie potrafiła sklasyfikować jako potwór, bo to tak jakby inna kategoria. Kategoria bestii, do której poczuła słabość
Jednakże upartość Skierry mogła wytłumaczyć jego zagubieniem i w tej materii była mu w stanie pomóc, jednakże nie spodobało się jej bezczelne prowokowanie Sarpedona w którego obronie zamierzała stanąć. Chociaż nie miała wątpliwości, że tryton byłby w stanie "uszkodzić" jej wilczka, to zrobiłaby to chociażby dla zasady.
Spokojnie dotknęła odsłoniętej piersi, pofalowanej od mięśni pod skórą pokrytą gęstą sierścią, chcąc go jakoś uspokoić i skupić uwagę wilkołaka tylko na sobie. Gdy to osiągnęła, wyczuła przy okazji jedność jaką udało mu się osiągnąć z bestią. Ona to zauważyła, ale Skierra, przez swoją zawziętość, pozostawał dalej ślepy.
- To czego ode mnie chcesz już masz - odwróciła delikatnie głowę w kierunku Sarpedona. Nie chciałaby zginąć od jego wodnych ostrzy. Ku jej zdumieniu, tryton ustąpił i rozproszył czar. Uznała to za dobry znak i odroczenie wyroku, który wisiał nad nimi od chwili pierwszego spotkania z niezrównoważonym psychicznie trytonem-ludojadem. Chociaż o tym pamiętała, wolała o tym nie myśleć. Nie dlatego, że było jej żal ofiar zjedzonych przez wiecznie głodnego chłopaka, ale z czysto egoistycznych pobudek, gdyż nie chciała zostać jego kolejnym posiłkiem.
Nie przestawała gładzenia pofalowanej sierści wilkołaka mówiąc dalej.
- Jesteś wolny. Klatka w której tkwisz jest cały czas otwarta.
Łapała z nim kontakt mentalny i nienachalnie muskała jego myśli wybierając te najświeższe wspomnienie. Jedność, zgoda, kiedy bez cienia protestu człowiek i wilk zjednoczyli się przeciwko elfce i chłopakowi.
Oczy Melourii jak zwykle rozjaśniały wewnętrznym ogniem. Budził się w niej instynkt Pokusy, który zaczął sterować jej dłonią, która podążała coraz niżej po brzuchu potężnej postury hybrydy. Zatraciła się w tej bliskości, ale zanim się pamiętała trzymała już dłoń na jego napiętym pasku od spodni. Skarciła się w myślach, kiedy to odkryła i natychmiast wycofała się z jego umysłu i jednocześnie opuściła dłoń.
Niezręczna sytuacja, której na dodatek dodała pikanterii obecność Sarpedona, który na to wszystko patrzył. Co prawda zauważyła wcześniej w jego umyśle totalny brak zainteresowania tego typu sprawami, ale fakt, że po raz pierwszy miała widownię trochę ją speszył.
Ale Melouria była świetną aktorką i szybko ustaliła w głowie nowy plan. Wracając tematem do paska u spodni Skierry sprytnie to rozegrała.
- Jak mniemam nie oddasz temu tam swoich spodni, więc widzę tu dwa rozwiązania: doprowadzisz się do porządku i kupisz jemu ubranie - rzuciła okiem na jego rozerwaną koszulę. - i sobie też. Albo ja pójdę i zostawię was tu samych.
Kącik ust elfki uniósł się w triumfalnym znikomym uśmiechu. Nie zamierzała się nad nikim roztkliwiać, a szczególnie nad rozwścieczonym wilkołakiem. Już wcześniej uświadomiła go, że w hierarchii stoi z nim na równi, jeśli nie wyżej i to ona będzie alfą w ich relacjach. Wilk potrzebował takiego ustalenia zasad, bo prawa watahy miał w genach, czy był tylko w połowie wilkiem, czy w całości.
Wzrok Melourii utkwiły w pożółkłych gałkach ocznych Skierry oczekując od niego właściwej decyzji.
Awatar użytkownika
Skierra
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wilkołak, niegdyś ludzki kapłan
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skierra »

Morski stwór z początku zdawał sobie nic nie robić z jego słów. Przynajmniej tak długo, dopóki nie zaczął wyzywać go od tchórzy, rechocząc wrednie. Dopiero teraz dało się wyraźnie zobaczyć jego reakcję. Gniew, wściekłość i determinacja, które do tej pory dość skutecznie ukrywał pod maską swojej twarzy, teraz wypisały się na nim jak na dłoni. Skierra widział to w każdym jego ruchu, w każdym napiętym do granic możliwości mięśniu, a nawet w magicznych ostrzach, które zadrgały, wibrując złowieszczo. Widać było że niemalże przekroczył już granicę swojej własnej kontroli. Nie potrafił na dłużej utrzymać swoich uczuć w tajemnicy. A to znaczyło tylko, że dawał Skierrzę przewagę, pokazując mu jak na tacy gdzie, a raczej kiedy najlepiej uderzyć.
- Chcesz mojej krwi? Chodź! Chodź i weź ją sobie! – Warknął jeszcze raz wilkołak, nie dając mu nawet chwili czasu by tamten zdołał uspokoić swój gniew. Nie mógł mu pozwolić by to zrobił, gdyż zaślepiony wściekłością nie byłby w stanie walczyć tak skutecznie, jak mógłby to zrobić z chłodnym umysłem. Dlatego też Skierra ponownie go sprowokował, licząc na to że tamten wreszcie nie wytrzyma. W każdej chwili gotów był uskoczyć od pierwszej szarży jaką pewnie stwór mógł przypuścić, oglądając uważnie jego reakcję a także ruch ostrzy. Atak rozwścieczonego drapieżnika zawsze był zaskakująco szybki i silny, choć bardzo rzadko precyzyjny. Nie byłby zdziwiony gdyby tak było i tym razem. Wystarczyłoby jedynie uskoczyć na bok, a potem z dewastującą siłą przygnieść stwora do ziemi.
Spodziewany atak jednak nie nastąpił. A przynajmniej jeszcze nie, gdyż wtedy nie było jeszcze do końca jasne dlaczego jak do tej pory na podłogę nie polała się czyjąś krew. Stwór, przynajmniej jak do tej pory wydawał się w każdym calu pragnąć rozerwać go na kawałki. Teraz, kiedy Melouria podeszła do wilkołaka jednocześnie usiłując ułagodzić sytuację, w zasadzie niewiele się zmieniło. Dalej wydawał się być na niego wściekły i negatywnie doń nastawiony. Przez chwilę morski potwór jeszcze tak stał, z zaciśniętymi pięściami. Widać było po nim że bił się z myślami. Gdyby tylko nie fakt, że Skierra właśnie miał otrzymać to, czego się tak domagał, byłby to idealny moment by zatopić w stworze swoje szpony. Gdyby tylko nie to... Dawno już nie czuł silnego zapachu krwi i brakowało mu tego. Jednak Melouria wyraźnie była nieusatysfakcjonowana jego wrogością wobec stwora. Uzyskanie wolności natomiast było o wiele ważniejsze niż jakiekolwiek inne pragnienie. Jeżeli jedno kolidowało z drugim, był w stanie odpuścić sobie to mniej ważne, skupić się tylko na potrzebie nadrzędnej. Nawet jeżeli znaczyło to że nie zasmakuje krwi tej ryby.
Potwór tymczasem najwyraźniej zdał się dojść do podobnego wniosku co on sam. Widząc reakcję Melourii przemyślał raz jeszcze sytuację w jakiej się znalazł. Magiczne sztylety, do tej pory wyglądające na niebezpieczną broń, teraz dosłownie rozpłynęły się w powietrzu, natychmiastowo tracąc swój kształt i zderzając się z podłogą, a w ostateczności formując coś w rodzaju grudy u stóp stwora. Wbrew pozorom nie wyglądało to jednak wcale tak, jakby porzucił swoje mordercze zamiary. Wciąż zaciśnięte pięści sugerowały że wciąż uważał wilkołaka są swojego wroga, z którym do walki stanąłby przy pierwszej lepszej okazji. Melouria jednak miała na niego zaskakująco duży wpływ, skoro udało jej się osiągnąć coś takiego. Naprawdę musieli być sobie bliscy.

Obecność dziewczyny w jego głowie gwałtownie wzrosła, kiedy nieomal wykrzyczał swoje żądania. Skierra z uwagą przyglądał się jej poczynaniom, czekając na to aż podejmie ona jakąś akcję. Spodziewał się że zaatakuje część jego umysłu, tą w której leżał liżący rany kapłan, by raz a dobrze go unicestwić. Oczekiwał że może użyje jakiegoś zaklęcia, lub czegoś podobnego, co mogłoby wywołać taki lub podobny efekt. Żałował, że nie potrafił w żadnym stopniu zrobić czegoś takiego samodzielnie. Dla niego pozbycie się tamtej części było niemożliwe. Melouria jednak nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego rozejrzała się po jego umyśle, w dodatku dość powierzchownie, a chwilę potem się wycofała, w ostateczności nie osiągając chyba zupełnie niczego. Skierra przez chwilę miał jeszcze nadzieję że był to zwiad, lecz jej następne słowa pokazały mu że jest w błędzie. W pierwszej chwili zabrzmiało to dla niego jak jakiś cyrk, jak idiotyczne wygłupy. Najpierw pomacała go po piersi, jakby coś robiła, a potem, nie osiągnąwszy zupełnie nic stwierdziła że jest wolny. Czyżby uważała go za idiotę? Przecież dalej, z tyłu swojej głowy czuł drugą, niechcianą obecność. Kapłan dalej tam był i pomimo tego, że teraz był tak słaby, to w pewnym sensie budził jego strach. Nie mógł wprawdzie skrzywdzić go bardziej niż więżąc go, lecz samą myśl o takiej perspektywie nieomal wywołała u niego dreszcze. Melouria natomiast zdawała się robić wszystko, byle tylko mu w tym pomóc, byle mógł wydostać się na zewnątrz. Oj nie, jeżeli tak było... Z gardła Skierry wydobył się groźny warkot. Na razie jeszcze nie odważyłby się tego zrobić, lecz gdyby tylko zyskał pewność, że dziewczyna tak naprawdę wcale nie trzymała z nim, to nie ręczył za siebie. Wtedy nie byłoby już nic, co mogłoby powstrzymać rozlew krwi.
Dziewczyna w tym czasie zjechała swoją dłonią niżej, coraz niżej po jego piersi, jakby z jakiegoś powodu chciała pogładzić go po sierści na brzuchu. Nie bardzo mu się to podobało, ale jako iż tak nietypowe działanie jeszcze nie było przez niego interpretowane jako zagrożenie, nie zareagował na nie agresją. Nie bardzo rozumiał w tym jej cel, ani co to właściwie miałoby oznaczać. Jej dłoń natomiast zjechała jeszcze niżej, aż do jego pasa u spodni, który, nawiasem mówiąc, teraz już nie trzymał się najlepiej. Wytrzymał jakoś jego częściową przemianę, jednak czy teraz można było mu zaufać w pewnych sytuacjach, było raczej wątpliwe. Jednak to właśnie na nim, mniej więcej przy klamrze, jej palce się zatrzymały. Mniej więcej jednocześnie co ona sama, Skierra zorientował się co się świeci. Przecież to było jasne co Melouria właśnie chciała zrobić! Nie pozostawiało żadnych wątpliwości że właśnie przymierzała się do tego, by pomóc mu w pozbawieniu się pozostałej na nim reszty ubioru. Warknął na nią cicho, choć tylko dla zasady. Tak naprawdę bowiem to nawet mu to nie przeszkadzało. Przeciwnie wręcz, bardzo chętnie przystały na coś takiego, szczególnie że wyglądała ona tak atrakcyjnie. Z tym że w tym momencie zorientował się że coś było z nią nie tak... Bardzo nie tak. I nawet nie chodziło mu o to, że chyba miała fetysz do połowicznie przemienionych i nie do końca atrakcyjnych wilkołaków. Coś, wspomnienie, mówiło mu że ona nie jest taka za jaką się podaje. Skierra sięgnął głęboko do swojej pamięci, starając się odkryć o co dokładnie mu chodziło. Pamiętał te kilka razy, kiedy wyczuł jej obecność w swojej głowie, kiedy przez chwilę miał wrażenie że coś jest nie tak. Lekka, zanikająca woń siarki... zdolność do zmiany wyglądu... a teraz jeszcze to dziwne zachowanie. Dopiero kiedy zaczął myśleć o tych wszystkich czynnikach, jeszcze ze wspomnień kapłana wypłynęło coś, co natychmiast zmieniło to, jak patrzył zarówno na Melourię, jak i całą sytuację. Wspomnienie zapisu w jednej z ksiąg, które tamten kiedyś czytał. Pamiętał że dzieło nie było wybitne, ale zawierało pewien bardzo wiarygodny opis istoty piekielnej. Teraz, kiedy nad tym myślał, to wszystko zgadzałoby się niemalże idealnie. Jedyne, co mógłoby zakwestionować tę tezę, to jej zachowanie wobec morskiego potwora. To wprawdzie nigdzie tam opisane nie było, lecz domyślał się że piekielni też mogli różnić się między sobą. Dlatego też był pewien, że miał rację.
- Klatka nie jest otwarta. – warknął Skierra, używając identycznego sformułowania co Melouria po części dlatego że brzmiało to dobrze, a po części dlatego że nie chciało mu się wymyślać innego zaprzeczenia. Głównie jednak chciał być pewien że zwrócił tym jej uwagę. Musiał jej parę rzeczy zakomunikować. Nawet jednak pomimo swojego niedawnego odkrycia nie zamierzał odpuścić sobie swojego pierwotnego celu. To że była piekielną w niczym mu nie przeszkadzało, przeciwnie wręcz, to tylko ułatwiało mu przekonanie jej do zabicia kapłana w jego łbie. Musiał jej to tylko wyraźnie przekazać. – Czego ty nie widzisz? Czy może naprawdę uważasz mnie za takiego durnia, że nie zauważę że nie zrobiłaś z nim zupełnie nic? On dalej tam jest! Pokonany i słaby, ale wciąż żywy! Wiem że kiedyś on wróci i zdoła mnie pokonać, a wtedy uwięzi mnie na kolejne dekady! A kto wie czy nie zdoła tego zrobić na zawsze! Miałaś się go pozbyć, uwolnić mnie od niego! Co się stało? Nie widziałaś go? A może tak naprawdę to z nim trzymasz, a nie że mną? Nawet pomimo tego że doskonale wiesz kim on jest i co by zrobił, gdyby dowiedział się kim jesteś ty! Oboje wiemy co się wtedy stanie. To tego właśnie chcesz? Żeby on przeżył? Wiem kim jesteś i nie uwierzę ci, jeżeli powiesz mi że chcesz go ocalić. Chodź! Chodź tu i patrz! – nakazał wilkołak, chwytając ją za ramię. Chwyt nie był mocny, ani nie miał być przejawem agresji, a raczej z góry przemyślanym działaniem. Przyciągnął Melourię do siebie i przyłożył jej rękę tam gdzie położyła ją ona sama przed chwilą kiedy na moment złączyli się umysłami. Musiał jej pokazać i wszystko wytłumaczyć. To była jego przepustka do wolności... szkoda tylko że prawdopodobnie była już jego ostatniąa. Nie bardzo mógł liczyć na to, że trafi mu się kolejna. Dlatego musiał być ostrożny, żeby przypadkiem jej nie zaprzepaścić. – Patrz! Czytaj! – polecił jeszcze raz Skierra, nie zamierzając odpuścić.
Minęła chwila, zanim rzeczywiście zdołał poczuć naciągnięcie jej obecności. Znów przez króciuteńką chwilę poczuł coś co przypominało lekki, słabo wyczuwalny zapach siarki, który zaraz rozwiał się w nicość. To wrażenie tylko potwierdziło jego teorię. Miał rację i nie było ku temu żadnych wątpliwości. Wprawdzie wątpił, by był w stanie ukryć przed nią te myśli, jednak przecież ledwie przed chwilą powiedział jej wprost że wie kim naprawdę jest. To, czy przeczyta to z jego umysłu czy nie, nie miało dlań żadnego znaczenia. Ważne było jedynie to, co zamierzał jej pokazać. Tak samo jak w rzeczywistości nakazał jej by podążyła za nim, żeby patrzyła. Pozwolił jej zobaczyć swoje wspomnienia od czasów dzieciństwa. Ale były to JEGO wspomnienia, nie kapłana. Pozwolił jej zobaczyć, i poczuć wszystko to co czuł on, kiedy przez dekady spychany był przez tamtego coraz dalej i głębiej, zakuty w mentalne kajdany. Pozwolił jej się poczuć tak jak on wtedy. Było to prawie tak jakby nicość wtargnęła do twojego umysłu, powoli zjadając po troszeczku z każdej strony, z każdym mijającym momentem pozbawiając go odrobiny samego siebie. Wtedy, kiedy ugryzł ich wilkołak, zostało mu już najwyżej kilka lat istnienia. Dalej nie zostałoby z niego już nic. Ugryzienie bestii jednak okazało się dlań błogosławieństwem. Kapłan nie potrafił w żaden sposób zapanować nad swoimi nowymi zdolnościami, całkowicie opanował go strach. To pozwoliło mu zerwać kajdany, zaznajomić się z bestią, której kapłan tak się bał, by w końcu stać się nią w zupełności. Tylko dzięki tej klątwie wciąż mógł powiedzieć, że był sobą. Kapłan jednakże nie był słabym człowiekiem. Ostatnio udawało mu się coraz lepiej zapoznawać ze swymi zdolnościami, a przez to także malał jego strach. A to znaczyło, że wkrótce znów będzie od niego silniejszy, a to oznaczałoby dla niego definitywny koniec.
I wreszcie, na samym końcu zaprowadził ją do niego. Specjalnie pozwolił wtedy popatrzeć jej na niego, zresztą z wzajemnością. Kapłan był jednak niemalże nieprzytomny, nawet fakt że coś się stało jakby do niego nie dotarł i nie wywołał żadnej absolutnie reakcji. Nie trzeba było być ekspertem, by zobaczyć jak bardzo jest słaby. Na razie nie był w stanie zrobić niczego. I nawet jeżeliby zorientował się kto do niego przybył, pewnie uznałby że to Melouria znów przybyła mu na pomoc. Jednakże tak nie było tym razem. Teraz piekielna była tutaj z innego powodu.
„Tutaj jest” – przekazał jej Skierra, komentując niewielką, odseparowaną od wszystkiego świadomość, wyglądającą niczym malutka, połyskująca kulka. – „To jego masz zlikwidować. Zrobiłbym to sam, gdybym tylko potrafił, ale nie znam magii, która mogłaby to zrobić. Dlatego proszę cię o to, byś zrobiła to ty. To moja ostatnia szansa na to, by na zawsze odzyskać wolność. Możesz z nim zrobić co tylko chcesz, nie zależy mi ani trochę na tym co z nim będzie, bylebyś tylko zabrała go ode mnie na zawsze. Dobrze wiesz, że z nas dwóch to na mnie bardziej ci zależy. Zrób to teraz, póki jeszcze jest słaby. Po prostu to zrób.” – Skierra, mówiąc do niej, nawet nie spostrzegł kiedy wraz ze swymi słowami zaczął przekazywać jej swoją desperację. Nawet nie wiedział jak bardzo źle to mogła odczuć. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że jeżeli mu odmówi, będzie próbował ją do tego zmusić. Niezależnie od tego, co by go z tego powodu czekało, znalazłby sposób w jaki mógłby to osiągnąć i zrobiłby to bez chwili wahania, nawet jeżeli oznaczałoby to jego własną śmierć. Odczucie to wręcz przesiąknęło cały jego komunikat i nawet gdyby Melouria nie zwracała jakiejś szczególnej uwagi, to raczej bez większych problemów by to zauważyła. Lecz co ona zrobiłaby w tej sytuacji?
Awatar użytkownika
Sarpedon
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sarpedon »

        Sarpedon, widząc, co zaczyna się dziać, mruknął niezadowolony; motywy stojące za zachowaniem wilkołaka nieszczególnie go obchodziły, a on sam postrzegał w nim jedynie stratę czasu. Życie w grupie zdecydowanie nie było czymś, co zdarzyło mu się ostatnimi czasy, także nie był kompletnie przyzwyczajony do tego rodzaju zachowań – aby powstrzymywać się od działania dla kogoś innego, choć dla ludzi przychodziło to dosyć naturalnie i nawet się nad tym nie zastanawiali; gdy Sarpedon czegoś chciał, po prostu do tego dążył. Bezruch nie leżał w jego naturze. Teraz zaś...
        Teraz zaś pozostawało mu przypatrywać się temu, co się dzieje pomiędzy kobietą, która zdecydowanie elfką nie jest, a mężczyzną, który bez cienia wątpliwości nie zalicza się do ludzi; Sarpedon nie miał wątpliwości, że jeżeli ci potrafiliby przybierać taką formę, bez wątpienia wiedziałby coś o tym ze wspomnień pożartych marynarzy. Tryton założył ręce na piersi i przechylił głowę, ze zdziwieniem przyglądając się poczynaniom nie-elfki. Jego ludzka część zdecydowanie odczuwała pożądanie oraz typowo męskie odczucia, dlatego sposób, w jaki dotykała wilkołaka... potrafił poznać, że nie jest to coś, czym obdarza się zwykłych znajomych; a gdy dłoń kobiety zeszła na pasek... Doświadczył czegoś, co nie zdarzyło mu się już od jakiegoś czasu – sprawiło to, że spojrzał na niby-elfkę w nieco inny sposób, mrużąc przy tym nieco oczy. Jednak szybko się okazało, że jest to jedyna ciekawa rzecz, gdyż jej słowa nie wywołały zbytnich skutków. Wzrok Sarpedona skierował się na uchylone drzwi; jako, iż ta dwójka nie wyglądała na taką, która szybko dojdzie do porozumienia, tryton ruszył w stronę wyjścia, jednak omijając włochaty problem szerokim łukiem i idąc na tyle spokojnie – nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem – że jedynie największy paranoik mógł uznać, że ma wobec kogokolwiek złe zamiary.
        Położył dłoń na drewnianej powierzchni i pchnął lekko, wchodząc w półcień rzucany przez całkiem porządnie wykonaną konstrukcję – jedynie jego oczy lekko połyskiwały, gdy dyskretnie rozglądał się po pomieszczeniu, oceniając je na wpół zwierzęco, na wpół ludzko; nie zdołał jednak zbyt skutecznie tego zrobić, gdyż jego uwagę niemal od razu przyciągnęło coś, co zwraca uwagę niemal każdego stworzenia – ruch. W pokoju był człowiek, dokładniej kobieta, odziana w dosyć prostą i niezbyt wykwintną suknię, bardziej nadającą się do karczm niż na bal. Klęczała przy jednym z łóżek oraz coś z nim robiła; jej plecy zasłaniały dłonie oraz twarz, więc Sarpedon nie był w stanie dojrzeć, co konkretnie. Jego dłoń mocniej zacisnęła się na drzwiach, jego paznokcie niemal wbiły się w ich drewno, gdy otaksował ją spojrzeniem; miał całkiem dobry widok na jej przysłonięte suknią pośladki, które wyglądały apetycznie. Dosłownie. Kobiece mięso zawsze było znacznie bardziej delikatne, a fakt, że na statkach można było znaleźć na lekarstwo przedstawicielek płci pięknych, sprawiał, że szybko stały się dla posyłającego okręty na dno morza drapieżnika prawdziwym rarytasem. Teraz, choć nie odczuwał prawdziwego głodu, ślina sama naleciała mu do ust.
        Popchał mocniej drzwi, które zaskrzypiały, gdy tryton przekroczył próg, a na jego niemal całkiem nagie ciało padły promienie słońca, nieprzesłonięte niczym poza okiennym szkłem. Kobieta drgnęła i szybko się obróciła, zabierając dłonie spod materaca oraz błyskawicznie stając na równe nogi; ruch był na tyle szybki, że Sarpedon przez chwilę poczuł instynktowną chęć, aby zaatakować – nagła akcja mogła być zarówno atakiem drapieżnika, jak i próbą ucieczki. Jednak kiedy nieznajoma tylko się w niego wpatrywała ze zdziwieniem, prędko porzucił ten zamiar. Miała jasne włosy zaplecione w dwa warkocze, błękitne oczy oraz gładkie lico, na którym szybko zaczęły pojawiać się rumieńce, gdy jej wzrok skierował się na ciało tryton – twarz szybko powędrowała w bok, a jej dłonie splotły się ze sobą.
        - Kim jesteś? - spytał dosyć sucho tryton, jednocześnie stopą trącając drzwi, aby je przymknąć i ukryć przed oczami kobiety ewentualne sceny, których nie powinna zobaczyć.
        - Ja... pracuję tutaj. Z tego pokoju dochodziły krzyki i, emmm... pomyślałam, że sprawdzę. - Wzrok kobiety uniósł się, gdy Sarpedon przeniósł własny na łóżko stojące za nią, przy którym szperała. - Jesteś tym rozbitkiem, prawda?
        ”Rozbitkiem?” Tryton nie wiedział do końca, o co smakowicie wyglądającej dziewczynie chodzi, ale zaczął kojarzyć fakty. Musiał się jakoś tutaj znaleźć, a kobieta musiała jakoś wyjaśnić fakt, że jest praktycznie nagi. ”Ale rozbitek? I właśnie, co za tutaj? Jakiś zajazd? Gospoda? Chyba to drugie – ta tutaj wygląda na taką, co śmiało mogłaby nosić piwo. Rozbitek... dobre sobie...” Dla kogoś innego może wejście w tak nietypową dla siebie rolę mogłoby być zabawne, ale Sarpedon właśnie się czuł tak, jakby poniżono go do roli ofiary – w dodatku własnej! Nie mogło być w tym zdecydowanie nic, co sprawiłoby mu przyjemność, choć – ku ironio – jego ludzka część składała się z elementów zabranych właśnie żeglarzom, więc teoretycznie te aspekty nie powinny być mu tak obce. A jednak były...
        - Tak – odpowiedział, ponownie przenosząc wzrok na kobietę i przyłapując ją na przyglądaniu mu się, choć w jej wzroku nie mógł odnaleźć podobnej rodzaju ciekawości, co w przypadku nie-elfki; tutaj kobieta autentycznie była zaciekawiona jego osobą, a fakt, iż znajdował się w tym stanie, tylko był niesprzyjającą okolicznością.
        Na tyle, że kobieta ponownie szybko odwróciła wzrok, a na jej twarz powróciła czerwień. Szybko jednak odzyskała fason, widocznie przypominając sobie, co właściwie tu robi.
        - Właśnie, emm... co do tych krzyków... Wolelibyśmy, aby panował tu spokój, przynajmniej za dnia... No i brzmiały groźnie, coś się stało?
        Sarpedon poczuł chęć, aby po prostu otworzyć drzwi oraz pokazać kobiecie wilkołaka; rozwiązałoby to naprawę wiele problemów, gdyż był pewien, że ta zaraz poleciałaby o pomoc – a w starciu z całym miastem raczej nikt nie miał szans. Jednak niby-elfka brzmiała tak, jakby zależało jej, aby mężczyźnie nie robić krzywdę – na tyle, aby wejść pomiędzy niego, a wodne ostrza. Tryton nie chciał jeszcze tak szybko z nią kończyć – jej mięso raczej się szybko nie zepsuje, ale jej samej wolał nie zrazić do siebie – gdyż był wciąż zbyt zainteresowany jej osobą. No i chciał coś sprawdzić.
        - Przyniosła mnie dwójka ludzi... Kobieta i mężczyzna. Chyba mają nierozwiązane sprawy. Ale mi się raczej zdaje, że po prostu chcą pójść do łóżka... ludzie są dziwni.
        Jasnowłosa zasłoniła twarz, chichocząc cicho, ale z wyraźnym zawstydzeniem. ”Skąd tu się wzięła taka cnotliwa dusza?” Wtedy nagle do głowy Sapredona wpadł całkiem dobry – jego zdaniem – pomysł. Skoro i tak mężczyzna nie załatwi mu ubrań – tryton nie był pewien, czy by je przyjął – postanowił sam zająć się tą kwestią. Jemu samemu golizna nie przeszkadzała – w tym aspekcie jego drapieżcza część zbyt dominowała nad ludzką – ale jego naturą jako łowcy było kamuflowanie się. A bez ubrań będzie rzucał się w oczy jak mało kto.
        - Możesz kupić mi ubrania? - zapytał. - Oczywiście zapłacę za nie.
        Miał co prawda na myśli, że niby-elfka zapłaci, ale nie było czasu i potrzeby wyjaśniać. Jasnowłosa spojrzała na niego ze zrozumieniem i energicznie pokiwała głową, ciesząc się, że pojawił się taki temat, bardzo dla niej wygodny. Teraz mogła bez skrępowania opuścić pokój, co pośpiesznie uczyniła ze słowami „wrócę za kwadrans”.
        Sarpedon odetchnął; podszedł do okna i oparł się o futrynę, zaciskając mocno szczękę. Z jakiegoś powodu chęć konsumpcji tej dziewoi była u niego zaskakująco silna – musiał naprawdę się powstrzymywać od rzucenia się na nią. Wiedział jednak, że sytuacja zrobiłaby się bardzo nieciekawa. Jeszcze pewnie będzie miał okazję i to może w bardziej dyskretnym miejscu. Przez chwilę głęboko oddychał, uspokajając się, po czym ruszył ku pokojowi, w którym znajdowała się dwójka „gołąbeczków”, uchylając drzwi i ponownie stając w ich cieniu, tym razem jednak przyglądając się drugiemu pomieszczeniu.
Awatar użytkownika
Melouria
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Melouria »

Jedynego czego pragnęła Melouria, to pozostać anonimową. Nikt nie mógł dowiedzieć się o jej prawdziwej naturze. Nikt. Pilnowała tego, jakby od tego zależało jej życie. Bo właśnie tak było. To nie jej wina, kim była. Nie zgłaszała się na ochotnika w jakimś chorym naborze. Narodziła się z grzechu, taka już była i chociaż w pewnym sensie jej rola - można by rzec - była pożyteczna, to nie miało to większego znaczenia. Była zmęczona tym ukrywaniem się, udawaniem kogoś innego.
Czasami miała ochotę zrzucić kamuflaż i krzyknąć: "Hej! Jestem Pokusą. No i co z tego?". Wielu Niebian tak zrobiło i co dostało w zamian? Honorowe obywatelstwa, pałace, posągi, pieśni. Życie było niesprawiedliwe. W szczególności dla młodej Piekielnej, ale nie na tyle, żeby machnęła na to wszystko ręką i wróciła do domu, by pastwić się nad upadłymi duszami. Uważała, że każdy ma wybór kim chce być i gdzie chce skończyć. Nikogo nigdy do niczego nie zmuszała. Nawet była przekonana, że świat trwa w równowadze i harmonii. Tak harmonii. Bo chociaż od niepamiętnych czasów trwa niewidzialna wojna między światami, to w jakimś stopniu nikt tak naprawdę nie chce jej wygrać.
Aktualnie Melouria czuła się jak na wojnie, w której traci przewagę. Szczególnie mocno to poczuła, kiedy Skierra chwycił ją swoją masywną łapą za ramię i przyciągnął ją do siebie. To ją wystraszyło nie na żarty. Wyczuwała jego zamiar zanim cokolwiek powiedział i cokolwiek zrobił. Widziała jego myśli jaśniej niż sobie wyobrażał.
Zobaczyła kątem oka jak Sarpedon wymija ich i jak gdyby nigdy nic wychodzi z pokoju. Nie poczuła się z tego powodu lepiej. Obydwoje byli dla niej groźni. Jeśli nie wrogami. Tak już miała, że nie miała zaufania do praktycznie nikogo, dlatego z góry traktowała wszystkich jak potencjalnych wrogów. Taka już była jej natura, którą nie łatwo zmienić.
Zetknięcie z umysłem wilkołaka było fascynująco nieprzyjemne. Nikt nigdy ją do tego nie zmuszał, a Skierra dosłownie ją wciągnął do swojej pokręconej jaźni. Sama świadomość tego, że nie była tam z własnej woli wywołała u niej wściekłość, co miały zasygnalizować spłaszczone usta i ściągnięte brwi zmieniające jej dotychczas łagodne rysy twarzy, w groźne, takie jakie widuje się u wyjątkowo rozwścieczonych mrocznych elfów. Nawet jej skóra pociemniała przybierając barwę raczej siną. Jeśli wilkołak miałby pojęcie jak mogła zmielić mu umysł rozzłoszczona Melouria, to zapewne postępowałby bardziej rozważnie - o ile potrafił. W pewnym stopniu jego nieokrzesanie było normalne, ale Melouria nie była jeszcze do tego przyzwyczajona. Korzystając z chwili, kiedy Sarpedon zniknął z apartamentu mogłaby całkowicie obezwładnić włochatą bestię i zrobić z nią co zechce. Ale właśnie przyczyna z której zostali sami martwiła ją najbardziej. Sarpedon wyszedł. Jej łuskowata zdobycz mogła w tej chwili uciekać do morza. I to wszystko przez wilkołaka, który zaciągnął ją do smętnej osobowości kapłana, wciśniętej w najciemniejszy zakątek umysłu.
Z jednej strony czułaby wielką dumę spełniając życzenie Skierry, ale z drugiej... jak miała to uczynić? Oczy Pokusy uniosły się ku górze sięgając dwóch wilczych ślepi. Wilczych, a jednak w połowie ludzkich. Wycofała się już z jego umysłu, jakby zupełnie ignorując jego próby powstrzymania jej przed ucieczką. Mogłaby go sparaliżować, a nawet wprowadzić w śpiączkę, gdyby spróbował ją zaatakować w jakiś fizyczny sposób. Jeśli jej na to pozwolił - wyswobodziła ramię z jego uchwytu, a jak nie pozwolił, to mu w tym "pomogła" wpływając na jego zachowanie poprzez myśli. Wątpiła jednak, czy nadal chciał ją gościć w swym umyśle.
- Oszalałeś - podsumowała ten jego stan. "Szaleństwo" wydawało się jej najtrafniejszym określeniem jego stanu. - Jak go zabiję, jak dalej będziesz funkcjonował? Będziesz paradował sobie po mieście o... o tak po prostu? - zapytała wskazując niedbałym ruchem dłoni na jego ogromną, wpół wilczą postać. - Co osiągniesz? Będziesz biegał po lasach? Snuł żywot pustelnika w jakimś nędznym szałasie pośrodku gór? Nie jesteś, wilczku, nieśmiertelny. Wyjrzyj za okno i przypatrz się. Myślisz, że ludzie akceptują nas w tej formie?
- Znaczy, ciebie zaakceptują - poprawiła szybko. - Jak tylko usłyszą o tobie, to będą się ścigać o to, kto pierwszy odrąbie ci ten uszaty łeb. I myślisz, że jeśli jakimś cudem uciekniesz z miasta, to dadzą ci spokój? - popatrzyła na niego drwiną. - Głupi jesteś. Powinieneś się cieszyć, że masz w sobie kogoś, kto jest w stanie uchronić twój zad przed posiekaniem na plasterki.
Popatrzyła na drzwi, które znowu się otwierają. Nie spodziewała się, że zobaczy w nich Sarpedona, a jednak jego przybycie wywołało u niej małą ulgę. Czego nie okazała, bo przy okazji ponownego kontaktu z wilkołakiem poczuła u niego coś bardzo słabego wymierzonego wprost w jej relacje z Sarpedonem. Powitała go więc z kamienną miną, odprowadzając wzrokiem pod ścianę, którą podparł plecami.
Powróciła spojrzeniem do wilkołaka postanawiając zrobić coś, co mu się spodoba. Ale niekoniecznie jej się to spodoba.
- Ale chcesz go zabić, więc dobrze. Tylko nie w tym miejscu - powstrzymała Skierrę przed kolejną lawiną oskarżeń uniesieniem ręki i zgięciem palców pozostawiając jedynie wskazujący wyprostowany ku górze. - I bez świadków. Ja nie będę ryzykowała tutaj. Jeśli jesteś w stanie stąd wyjść nie rzucając się w oczy, to zrobię to, ale za miastem.
Jej pomysł był szalony. Wiązał się z ogromnym niebezpieczeństwem i jeśli się uda, to nie wróci do Rubidii już taka sama. I na pewno wróci już sama. Bez sierściucha.
Awatar użytkownika
Skierra
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wilkołak, niegdyś ludzki kapłan
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skierra »

Była jedna rzecz, o której wcześniej za bardzo nie pomyślał. W zasadzie nawet nie była to rzecz, a sprawa, możliwe zachowanie, które powinien był wcześniej wziąć pod uwagę. Nie miał przecież żadnej pewności, do jakiego stopnia mógł zaufać Melourii. Nie znał jej przecież zbyt dobrze i nie wiedział w jaki sposób na jej zachowanie wpłynie pokazanie jej tego jak bardzo jest zdesperowany. Przecież nawet gdyby nie była piekielną to mogłaby bez najmniejszych problemów wykorzystać to przeciwko niemu. Co stało na przeszkodzie by zaczęła go szantażować do robienia różnych dziwnych, niepotrzebnych, lub korzystnych dla siebie rzeczy? Wystarczyło zagrozić mu że nie pomoże mu pozbyć się drugiej osobowości i gotowe. W takiej sytuacji miałby jedynie dwie opcje: posłuchać się jej i liczyć na to, że w końcu będzie miała dość, lub zmusić ją siłą do tego by przestała. Nie miałby niestety żadnej gwarancji że którykolwiek z tych sposobów cokolwiek by osiągnął. Jako piekielną pewnie miała w zanadrzu jakiś sposób by go zabić. Z drugiej jednak strony, gdyby musiał wybierać to wolałby tą drugą opcję, by oszczędzić sobie wstydu.
Czuł jawną niechęć, która dochodziła go przez kontakt myślowy. Melourii wyraźnie nie spodobał się fakt, że rozkazał jej spojrzeć do swojego umysłu jeszcze raz. Wrażenia wizualne, które choć w tym momencie nie były dlań najważniejszym odczuciem tylko to potwierdzały. Widział gniew odmalowany na jej twarzy. Mimo to jednak zdecydowała się posłuchać go ten jeden raz i zrobiła co jej nakazał. Skierra zapamiętał sobie, że następnym razem kiedy będzie tego od niej wymagał, to postaraj się nie ciągnąć jej na siłę. Najwyraźniej piekielnej to się bardzo nie spodobało i przynajmniej dopóki nie pozbawi go jego problemu, musiał zachować wobec niej w miarę pozytywne relacje by osiągnąć to co chciał. Dalej najpewniej nie obchodziłoby go to już za bardzo, ale i tak raczej zostawiłby ją w spokoju. Teraz jednak musiał się trochę wysilić i jeszcze trochę postarać.
Dziewczyna wyrwała swoją rękę z jego uścisku, choć w sumie już nie za bardzo ją przed tym powstrzymywał. W sumie przekazał jej już wszystko, co na ten moment musiał. Wszystko co było potrzebne, by zrozumiała w jakiej jest sytuacji. Nie musiał już utrzymywać kontaktu w ten sposób, co nawet mu odpowiadało. Zdecydowanie bardziej odpowiadała mu zwykła mowa. Piekielna natomiast chyba podzielała jego zdanie, choć chyba jedynie w jego przypadku. Sprawiała wrażenie że ani trochę nie podobało jej się jak blisko niego się znajdowała. Wciąż chyba była wzburzona.
- Może. Może oszalałem. – potwierdził jej przypuszczenia Skierra, lecz zabrzmiało to tak jakby rzeczywiście się nad tym zastanawiał. Może i nawet rzeczywiście tak było. – To jak będę żył później, to już moja sprawa. Może będę miał problemy, ale przynajmniej będą one moje własne. Ale nie jestem głupi. Wszystkiego można się nauczyć i jak będę chciał, to mogę mieszkać nawet tutaj! Nie zapominaj że to ja mam kontrolę i nikt, kto nie powinien, się o mnie nie dowie. Ale i tak to wolność jest najważniejsza. Wolałbym żyć na zewnątrz sam, niż tutaj z nim we łbie.
Wtedy otworzyły się drzwi i do środka wszedł Stwór. Szczerze powiedziawszy to nawet nie zauważył kiedy on wyszedł, jednak niewątpliwie było to spowodowane ostatnimi wymianami myśli, które straszliwie go rozpraszały. Wymknął się na zewnątrz żeby zrobić... no właśnie, co? Skierra nie bardzo wiedział jakie mógłby mieć w tym interesy. Nie słyszał co działo się w sąsiednim pokoju, z tego samego powodu co wcześniej nie zauważył wyjścia mężczyzny. Może tak naprawdę nic się nie stało? A może poszedł po kogoś, żeby donieść mu o czymś, co się ostatnio działo? Wilkołak nie bardzo miał zaufanie do tej sytuacji, jednak postanowił nie zadawać mu pytań. Wynikałaby z tego tylko kłótnia, a tą rozgniewałaby Melourię, co mogłoby wpłynąć na jej decyzję. Zadecydował po prostu być ostrożnym i nieustannie zwracać uwagę na dochodzące z zewnątrz dźwięki, tak na wszelki wypadek.
Melouria skrzywiła się na chwilę z pewną niechęcią. Wyglądało na to że nie spodobało jej się coś... czego niekoniecznie potrafił zidentyfikować. Nie miał pojęcia o co jej chodziło. Czy było to wejście stwora, czy jakaś nietypowa reakcja z jego strony (czy on naprawdę przed chwilą zrobił coś nie tak? I weź tu rozmawiaj z kobietą...), nie potrafił stwierdzić. Dopiero po chwili dziwny grymas piekielnej został mu wyjaśniony w jej słowach. Ich treść natychmiast wywołała u niego nagły zastrzyk radości, gdyż już znalazł się bardzo blisko swojego celu, jednak powstrzymał się przed ciągnącym mu się do gardła zwierzęcym okrzykiem. Tylko tego brakowało żeby ściągnął tu pół dzielnicy.
- Czemu nie tutaj? Co jest tu nie tak, że tego nie zrobisz? – zapytał z nutą irytacji jeszcze zanim dziewczyna zdążyła unieść palec w górę w przeczącym geście. Wyraźnie widać było że nie podobał jej się ten pomysł, jakikolwiek by nie był ku temu powód. Skierra przez chwilę miał jeszcze ochotę by negocjować warunki dalej, jednak zanim się na to zdecydował, zdążył się zorientować że nie byłoby to tego warte. Lepiej już było przystać na te warunki niż ryzykować. – No dobra. Niech ci będzie. Bez świadków.
Spojrzał na krótką chwilę w stronę piekielnej, chcąc wyczytać na jej twarzy jakieś emocje. Jedynymi jakie zdołał zauważyć były gniew i zniechęcenie. Nie widział żeby jej na tym zależało. Nie widziała zbyt wielu powodów by to zrobić, oprócz tego że nareszcie miałaby go z głowy. W tej kwestii wiele się nie myliła, o ile wszystko pójdzie jak powinno. Skierra był gotów odpuścić sobie jej towarzystwie w pierwszym momencie w którym już będzie wolny. Nie wiedział jednak czy mógł jej zaufać w zupełności. Po drodze mogła znajdować się na niego jakąś pułapka. To tłumaczyłoby zniknięcie i pojawienie się stwora, oraz to że niby przypadkiem Melouria dopiero potem zgodziła się to zrobić. Wymagała też od niego by znów się przemienił, tym razem w człowieka. Niby miało to sens i było koniecznym zabiegiem by wyjść na zewnątrz, co rozumiał nawet on sam, ale jednocześnie było dobrą okazją by go pochwycić w jakiś sposób. Czy mógł jej ufać na tyle by to zrobić? Chyba nie miał wyboru.
Powrotna przemiana nigdy nie była dla niego szczególnie przyjemna. Wprawdzie ona także przynosiła ze sobą znajomy, krótki ból łamanych kości, jednak brakowało jej tego, co zyskiwał w poprzedniej. Zamiast dosłownego rośnięcia w siłę, którego ceną było krótkie cierpienie, czuł jak jego ciało robi się słabsze i mniej zwinne. Napęczniałe mięśnie opadały trochę i wątniały w oczach. Nie znosił tej części przemiany. Zawsze czuł się przy niej taki odsłonięty, taki bezbronny. Zmieniające kształt kości były w tym momencie niezwykle kruche i łatwe do uszkodzenia. Szczególnie mocno odczuwał to przy szczęce, której wydłużony kształt zaczynał cofać się do wewnątrz. Przez chwilę czuł jeszcze, jak jego przydługi język zupełnie nie mieści mu się w malejącej szczęce, jednak i ten wkrótce zmalał do tego stopnia, że dało się już normalnie oddychać. Zniekształcony nos przez chwilę też nie dawał mu dość dobrej możliwości oddychania, jednak wrażenie to znikło równie nagle co się pojawiło. Uszy bestii zmalały trochę, a ich kształt zaczął przybierać bardziej okrągły, „normalny” – chciałoby się rzec. Na sam koniec gęste, szare futro zaczęło wsiąkać w jego ciało, na każdym porze skóry pozostawiając nieprzyjemne dreszcze. Ostatecznie jednak jego wilcze atrybuty wreszcie przestały być widoczne aż tak bardzo. Wciąż dało się dostrzec drapieżne rysy na twarzy, których nie sposób szukać u człowieka, choć i tak nie rzucały się tak bardzo w oczy. To, że coś jest z nim nie tak można było jeszcze łatwo ocenić po uszkodzeniach jakie były widoczne w jego ubiorze. O ile pozbawienie koszuli większości guzików nie budziłoby tak wielkiej sensacji, to rękawy z rozległymi pęknięciami wzdłuż, czy rozerwane od wewnątrz na udach nogawki już mogły przyciągać niezdrowe spojrzenia. Skierra jednak nie miał innego ubioru i to co miał chyba musiało mu wystarczyć.
- Gotowe. – Sapnął Skierra, tym razem już wyższym głosem. Teraz dało się zauważyć że jego struny głosowe też uległy przemianie, gdyż różnicą pomiędzy jego obecnym głosem a poprzednim mimo wszystko była całkiem spora. – Jeszcze coś zanim wyjdziemy? – spytał rzeczowo, marząc po prostu o tym, żeby już wyruszyć. To było wszystkim czego teraz pragnął i potrzebował. A był już ledwie parę kroków od celu! „Ruszyć... byle tylko ruszyć...” – nieustannie kołatało mu w myślach.
Awatar użytkownika
Sarpedon
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sarpedon »

        Sarpedon stał w drzwiach, spoglądając na scenę przed jego oczami, gotów zareagować, gdyby jednak sprawy poszły nie po myśli kobiety; co prawda jeszcze niedawno zostawił ją sam na sam z wilkołakiem ogarniętym wściekłością i najwidoczniej szaleństwem, ale to było na jej własne życzenie – już sama pomoc jej była dla niego czymś nietypowym, a udzielanie jej wbrew kobiecie... czymś praktycznie abstrakcyjnym. Mimo tego nie chciał, aby mężczyzna cokolwiek jej zrobił, dlatego jego umysł sięgnął ku niemu, będąc w gotowości, aby zareagować na gwałtowniejszy ruch. Ten jednak nie nastąpił i wyglądało na to, że doszło do porozumienia, przez co Sarpedon nawet się ucieszył. Irytowała go już ta cała sytuacja, niczym kadłub statku oddzielający go od jego ofiar. A teraz wyglądało na to, że zaniknie... Chociaż wcześniej... Melouria wyjaśniła mu, że wychodzą na jakiś czas. Tryton spojrzał na nią nieodgadnionym spojrzeniem, ale zgodził się, przepuszczając dwójkę. Nie obawiał się, że znikną – szczerze, to oni mieli jak największe prawo podejrzewać, że on to zrobi. Jednak tryton zamierzał tutaj poczekać, a potem zobaczyć, co kobieta ma do zaoferowania. Miał nadzieję, że mężczyzny wtedy już nie będzie w pobliżu...
        Na korytarzu Skierra oraz Melouria minęli się z pracowniczką karczmy, która już wcześniej odwiedziła ich pokój; niosła przed sobą porządnie złożone ubrania. Gdy zauważyła pokusę, jakby na chwilę się stropiła i przyspieszyła kroku, mijając pośpiesznie ich dwójkę i rzucając im tylko nieco zmieszany uśmiech. Chwilę później zapukała do pokoju, z którego wyszli, a gdy tryton otworzył jej drzwi, wkroczyła jej do środka i uśmiechnęła się nieco nieśmiało do Sarpedona, podając mu ubrania.
        - Dziękuję, wliczycie je pewnie w koszta przy późniejszej zapłacie? - spytał Sarpedon, który nie miał przy sobie obecnie pieniędzy Melouri, a nie chciał także grzebać w jej rzeczach – dosyć mało sympatyczna rzecz; zdołał już za to nieco poznać, jak funkcjonuje to wszystko w karczmach.
        - Och, oczywiście – odpowiedziała pośpiesznie kobieta, która stała na swoim miejscu, przyglądając mu się z lekkim zmieszaniem. - Ja... muszę jeszcze tutaj coś zrobić. Zazwyczaj o tej porze prowadzimy ogólne porządki, a właściwie takie swoiste rozpoznanie do nich, a jako, iż panienka już stąd wyszła... mógłbyś... no wiesz...
        Sugestywne spojrzenie na drzwi sprawiły, że kawałki układanki połączyły się w głowie Sarpedona, który to udał się do jednego z pokoi – tego, w którym już wcześniej gościł, przymykając drzwi oraz pozwalając uśmiechającej się dziewczynie zająć się swoimi obowiązkami, gdy on sam przystąpił do przebierania się. Po pierwsze ściągnął z siebie prowizoryczną, dosyć niewygodną opaskę, a na jej miejsce założył strój z prawdziwego zdarzenia – nie było to co prawda nic wyjątkowego; skórzane spodnie, biała, dosyć wygodna koszula, tak charakterystyczna dla marynarzy, oraz para butów, w których żaden szanujący się kupiec by się nie pokazał, ale które zdecydowanie spełniały swoje zadanie. W tym stroju zdecydowanie tryton mógłby pozwolić sobie na znacznie więcej – jak chociażby zejście na dół, do sali głównej i rozejrzenie się za czymś – może nawet jakimś posiłkiem, skoro miał trzymać w ryzy swoją drugą stronę i nie rzucić się na kobietę o tak nęcącym zapachu...
        Uchylił ponownie drzwi, powracając do głównego pomieszczenia małego mieszkania Melourii. Zauważył, że jasnowłosa kobieta wciąż tu jest, teraz jednak stała przy oknie oraz wpatrywała się w dal, z wyraźnym zdenerwowaniem ściskając własne palce. Lekko drgnęła, gdy usłyszała kroki Sarpedona, po czym odwróciła się w jego stronę i spojrzała na niego z uśmiechem oraz wyraźnym wahaniem.
        - Może to pytanie wykracza poza moje obowiązki, ale... Czy znasz tych ludzi, którzy cię tutaj przynieśli...? W sensie, znasz ich dobrze?
        - Nie – odpowiedział Sarpedon, po części zgodnie z prawdą; mógł oczywiście skłamać, jednak było to zgodne z przedstawioną przez niego wersją wydarzeń, a i zaintrygowało go to pytanie i bardzo był ciekaw, co się za nim kryło. - Dlaczego pytasz?
        - Bo... - Wahanie na twarzy dziewczyny przybrało wartość krytyczną, ale po chwili w jej spojrzeniu błysnęło zdecydowanie. - Bo obawiam się, że możesz znajdować się w niebezpieczeństwie.

        Brwi Sarpedona uniosły się do góry. Kobieta zdecydowanie okazywała się znacznie bardziej interesująca, niż to wcześniej zakładał; podejrzewał, że straszliwie się myliła, nie podejrzewając nawet, w jakim zagrożeniu sama się znajduje. Ale teraz postanowił kontynuować tę grę, zaciekawiony, jakie to rzeczy może powiedzieć dalej...
        - Tak? A dlaczegóż to?
        - Ta kobieta... - Wahanie po raz kolejny odbiło się na twarzy kobiety, ale tym razem tylko na chwilę. - Jest pokusą!
        - Kim jest? - Sarpedon zmarszczył brwi; już wcześniej zdawał sobie sprawy z nietypowej natury Melourii, jednak to słowo kompletnie nic mu nie mówiło – widząc dezorientację na twarzy jasnowłosej, zdecydował, że musi się jakoś wyjaśnić. - Jestem z bardzo odległych stron...
        - Ach, no tak, gdzie ja mam łeb! Widać przecież od razu po tych włosach. Pewnie jakoś inaczej je nazywanie. - Kobieta przez chwilę się zastanawiała. - Jest z istotą z Piekła... wymiaru, do którego trafiają dusze grzeszników. Jest złym stworzenie, ogarniętym wiecznym pożądaniem oraz wysysającym siły witalne podczas... no, wiesz, podczas... stosunku... Kontakty z nimi są bardzo niebezpieczne, a dla śmiertelników zawsze kończą się źle.
        - Skąd to wiesz? - spytał tryton, przetrawiając zdobyte informacje.
        - Mogę to wyczuć – powiedziała, czym wywołała zaciekawione spojrzenie Sarpedona. - Bo widzisz... jestem anielicą.
        - Aniołem? Takim ze skrzydłami? - To już akurat była informacja, która znajdowała się w umyśle trytona; co prawda bardzo mgliście, jednak dostateczna ilość marynarzy wierzyła w te niezwykłe istoty, aby zapisały się w jego wspomnieniach – jednak nie było na ich temat zbyt wiele informacji.
        - Tak! - Kobieta wyraźnie ucieszyła się, że znaleźli jakiś język porozumienia. - Jesteśmy przeciwieństwem piekielnych istot, walczymy za dobro, ład, bezpieczeństwo...
        - Nigdy żadnego z was nie widziałem... Mogłabyś pokazać mi skrzydła...?
        - Och... myślę, że nie będzie z tym żadnego problemu...
        Dziewczyna przymknęła oczy, a po chwili nad jej plecami pojawił się blask, który uformował się w parę śnieżnobiałych, dosyć zgrabnych skrzydeł; Sarpedon przyglądał się im z fascynacją, a także poczuciem, że narasta w jego wnętrzu głód – wkroczył teraz w świat Aur, ale ze zdziwieniem odkrył, że tutaj anielica nie wyróżniała się niczym szczególnym, co go mocno zdezorientowało; nie był świadom możliwości zatajenia owej.
        - Wiesz.. - Anielica spuściła wzrok i zarumieniła się lekko. - To tak naprawdę moja pierwsza misja... od razu samodzielna... Pan musi mnie uważać za bardzo odpowiednią do tego osobę... doceniam to, ale i obawiam się, aby go nie zawieść. Nie wiedziałam do końca, jak się za to zabrać, miałam wątpliwości, czy mogę ci zaufać, ale... nie chciałam, aby coś ci się stało.
        - Spokojnie – powiedział Sarpedon kładąc dłoń na jej ramieniu. - Pomogę ci.
Awatar użytkownika
Melouria
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Melouria »

Melouria z rosnącym zainteresowaniem oglądała przemianę wilkołaka w człowieka. W duchu podziękowała za swoje moce, które oszczędzały jej tego bólu jaki prawdopodobnie przeżywał Skierra i który tylko mogła sobie wyobrazić. Ten widok nie tylko ją fascynował, ale też sama istota tego procesu dała jej mocno do myślenia. I prawdopodobnie tylko ona zauważyła coś bardzo istotnego, czego głupi wilczur nie dostrzegał, a miał to przed ślepiami.
Swoje odkrycie przemilczała, ale przemilczeć jego ubioru już się nie dało. Wręcz się załamała. Dotykając ręką skroni pokręciła z rezygnacją głową na lewo i prawo.
- Wy dwoje macie poważny problem ze swoimi ubraniami - westchnęła ciężko nie mogąc patrzeć na sprutą koszulę i spodnie biedaka. Nic jednak nie była w stanie tu wskórać. Gdyby była w swojej pracowni w trymiga uszyłaby mu nowe, całkiem niezłe wdzianko, którego nie powstydziłby się nawet bogaty mieszczanin. I mimo, że tworzy tylko damskie kreacje, męska galanteria nie stanowiłaby dla niej żadnego wyzwania. Cóż rzec więcej... Była po prostu niezrównaną krawcową i jej marka była znana w połowie Aralanii - tej bogatszej połowie.
Słysząc dość ordynarnym tonem wypowiedziane pytanie Skierry spuściła ostre brwi. Podobało się jej to jak mocno pragnął jej pomocy i w jak wiele sposobów mogłaby go wystawić do wiatru. Ta władza kusiła mocą ziszczania strasznych marzeń. Aż szkoda by jej było dać mu to czego żąda i pozwolić mu odejść. Przez drogę do miejsca odludnego, bezpiecznego, ukrytego z dala od ciekawskich oczu, przemyśli jeszcze raz sprawę czy może nie warto dać mu tylko odrobinę tego, czego pragnie, ale nie ucinać łańcucha zależności. Uzależnić jego... usługi od swojej woli. Wytrasować go, stopniowo coraz ciaśniej zaciskając obrożę i skracając smycz.
Wizja ta tak bardzo przypadła jej do gustu, że zapomniała całkowicie o swojej roli w pierwszym rozdaniu w tej grze, której zasady tak zadziwiająco prosto udało się jej skleić.

Powiedziawszy o jej wyjściu z Skierrą Sarpedonowi minęła się z Trytonem obrzucając go ciekawskim spojrzeniem. Nie chciała go zostawiać samego po tych ciężkich przeżyciach. Chociaż był już duży i dojrzały i miał doświadczenie w przebywaniu między ludźmi, wiedziała, że jego dość oryginalne hobby trudno okiełznać i może teraz straci jedyną okazję żeby go odpowiednio nakierować. Wszak życie to nie tylko jedzenie.
Przechodząc przez miasto Melouria wybierała rzadziej uczęszczane uliczki. Jej wygląd mocno odbiegał od Skierry. Ona była dostojną elfką, w pięknej ciemnobrązowej sukni z wyhaftowanymi srebrnymi nićmi gałązkami bluszczu łączącymi się i splatającymi na brzuchu i pnącymi się do gorsetu turkusowo-granatowego trzymającego się na dwóch ramiączkach. Długie, ciemne włosy, idealnie proste, powiewały na lekkim wietrze za jej prostymi plecami. Upięte srebrnymi wsuwkami dwa warkoczyki po lewej i prawej stronie chowały się za uszami i ginęły pod kołderką zadbanych włosów. Skierra... cóż... Przynajmniej nikt nie wziąłby go za żebraka. Był na to stanowczo zbyt dobrze odżywiony i nie miał zaniedbanego zarostu. Ci którzy ich mijali oglądali tą parę z wybałuszonymi oczami. Dumna, piękna elfka zadająca się z jakimś obdartusem - to naprawdę rzadki widok.
Melouria, zwykle uważająca na to z kim się zadaje i jak wygląda, całkowicie zignorowała tą fatalną kompozycję. Prawdę mówiąc, pragnęła jak najszybciej wydostać się z miasta i wyprowadzić ich na bezludzie, gdzieś głęboko w lesie i tam spotkać się ze swoim przeznaczeniem - ku nieszczęściu Skierry.
Kiedy mijali bramy miasta słońce przetaczało się już na drugą połowę nieba. Bił z niego skwar iście nie do wytrzymania. Dla kogoś takiego jak Melouria nie miało to większego znaczenia, a na skórze elfki nie pojawiła się nawet kropla potu mimo nadanego ich marszowi, bardzo żwawego tempa. Pokusa chciała odejść jak najdalej od miasta. Wręcz stracić go z oczu, a gęste lasy w których mogli zaznać trochę prywatności znajdowały się daleko na Północy. Chociaż mieli go w zasięgu wzroku na zachodzie, Melouria nie skręcała tam wybierając dalszy marsz.
Niezależnie od nacisków i powtarzających się pytań ze strony wilkołaka, Melouria nie dała się namówić do wejścia do Lasu Driad. Wolała trzymać się obrzeży buszu i wybrać leśną małą wysepkę sąsiadującą z ciemnym borem zamieszkałym i rządzonym przez Driady.
Pokusa zatrzymała się i obróciła w stronę Skierry. Słońce za ich plecami zdążyło już zajść za horyzont, a niebo przybrało krwisto-czerwony odcień, rzadki nawet jak na tą porę roku. Na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdki, chaotycznie porozsiewane po całym nieboskłonie.
- Jesteś tego pewien? - zapytała podchodząc do mężczyzny. Czuła zapach jego skóry, rozgrzanej od słońca i krwi mocno pulsującej w żyłach. Pierwszy raz wywabiła samca w innym zamiarze niż poderżnięcia mu gardła. To ją ekscytowało, a jednocześnie trochę przerażało. Nie nauczono jej jak być uwodzicielską. Umiała odgrywać tylko małe dziewczynki, kruche, bezbronne sieroty. Nikt nigdy nie dał jej powodu do wabienia mężczyzn w tym "celu".
A jednak starała się go nie spłoszyć, bo mu nie wyjawiła jak dotąd co będzie musiał zrobić, żeby dostać to czego pragnie najbardziej w życiu. Na chwilę, będzie musiał zapragnąć czegoś innego dużo mocniej. Właściwie Melouria była na tyle świetną aktorką, że w skórze powabnej elfki wyglądała bardzo zachęcająco. Sęk w tym, że alter ego Skierry mogło mieć odmienne gusta. Dlatego zachowywała ostrożność. Jej długie, jasne palce znowu zetknęły się z jego skórą, lecz w tym wypadku z nieowłosioną. Wspięły się po jego piersi na klatce piersiowej i zakręciły za kark obejmując go i tam zatrzymując swą wędrówkę. Oczy Melourii świeciły jak dwa płomyczki, choć nie miały już czego odbijać, bo słońce już zaszło, a gwiazd było jeszcze zbyt mało.
- Miałeś kiedyś kobietę? - zapytała wtrącając swój głos w chór cykających w trawie świerszczy.
Awatar użytkownika
Skierra
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wilkołak, niegdyś ludzki kapłan
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Skierra »

Melouria miała rację, mówiąc że miał problemy z ubraniami. Tak naprawdę jednak zgadzał się z tym twierdzeniem jedynie w innym jego znaczeniu. Skierra miał problem z noszeniem ubrań, a posiadanie na sobie jakichś tkanin uważał za raczej durny proceder, do którego generalnie trzeba się było stosować, no bo tak. Zawsze ubrania wydawały mu się niewygodne i krępujące ruchy, a przy tym jeszcze generalnie brzydkie. Nie widział jeszcze żadnej części garderoby, która naprawdę spodobałaby mu się przez sam wygląd. Ponadto jak na złość wszyscy wokół wymagali tego żeby jakieś nosić, nawet Melouria, której piekielna natura powinna podpowiadać jej co innego. Jeżeli miał wpasować się pomiędzy ludzi, musiał respektować te niewygłaszane przez nikogo zasady, bo inaczej szybko zostałby odkryty. A skoro już o tym mowa, to musiał zrobić to dobrze, by podeprzeć argument którym rzucił piekielnej jeszcze chwilę temu, by pokazać jaki jest samodzielny. Co do tego oczywiście nie było wątpliwości, ale udowodnić że ma się rację jest zdecydowanie całkiem istotną rzeczą, nawet jeżeli Melouria nie miałaby okazji się o tym dowiedzieć z różnych powodów.
To że się z nią nie do końca zgadzał, nie zmieniało faktu że część jego ubrania była w ruinie. Szczególnie irytujące były rękawy, które rozerwane w wielu miejscach zwisały już praktycznie od barków w formie która wręcz przypominała poszarpane frędzle, odbijające się mu o ramiona przy każdym ich ruchu. Mówiąc już o beznadziejnym stanie ubioru, warto byłoby wspomnieć jeszcze nogawki u spodni, ale rozległe rozdarcia od wewnątrz nie przeszkadzało mu nawet w części tak bardzo jak zwisające resztki rękawów. Niezależnie od tego czy było to intencją Melourii czy nie, zaczął chwytać i odrywać niepotrzebne mu fragmenty koszuli. Szło mu to nawet zgrabnie, gdyż zaledwie chwilę później zabierał się już za drugi z rękawów. Zmasakrowane fragmenty materiału zwyczajnie rzucił na podłogę, zakładając z góry że nikogo to w zasadzie nie obchodzi.
- Chodźmy już. – mruknął Skierra, kiedy tylko uporał się z koszulą. Nie można było wprawdzie powiedzieć, że wyglądał o wiele lepiej, ale w tym momencie przynajmniej nie dało się stwierdzić jaki naprawdę był powód z jakiego pozbył się rękawów. W zasadzie to chyba nawet przypominał sobie że widział kilku tutejszych którzy nosili podobne łachy. Chyba byli to marynarze, ale nie był tego pewien. Tak naprawdę nie wiedział szczególnie wiele o tym mieście. W każdym razie nie na tyle, by móc się określić w tej kwestii. Tak czy owak, przypominał z ubioru miejscowych i to w sumie było najważniejsze, nawet jeżeli nie było ich tu za dużo, a i tak się od nich trochę odróżniał. Zawsze mógł być wzięty po prostu za zwyczajny ewenement, nic czym ktokolwiek powinien się przejmować.
W końcu udało im się jakimś cudem opuścić tamten pokój, zostawiając za sobą również i apartament. Kiedy mieli schodzić po schodach, nieomal wpadli na jakąś młodą dziewczynę, która niosła ze sobą złożone ubrania. Skierra wprawdzie miał pewność że przenoszone przez nią łachy nie miały z nim nic wspólnego, ale mimo to spojrzał na nie ciekawym wzrokiem. Jeżeli miał się zaadaptować, to musiał się dowiedzieć wielu rzeczy o tym miejscu, a ostatnia reakcja piekielnej sugerowała, że ubrania stoją na miejscu priorytetowym. W sumie pewnie miała rację, bo pomimo tego jak długo z nią przebywał, jeszcze do niedawna nie zorientował się kim jest. Musiało to więc mieć ze sobą jako taki związek.
Kiedy wyszli na zewnątrz, Melouria od razu zaczęła iść w jakąś stronę. Skierra, nie mając zbyt wiele opcji podążył za nią, pozwalając jej się prowadzić ulicami miasta. W zasadzie musiał pozwolić się prowadzić, gdyż samodzielnie wydostanie się na zewnątrz zajęłoby mu trochę czasu. Żeby to zrobić musiałby pewnie przyjrzeć się głębiej nie do końca swoim wspomnieniom, a nienawidził tego robić. Każde wspomnienie bowiem zawiera że sobą związaną z nim cząstkę myśli posiadacza, jakąś ważną informację lub inne tego typu rzeczy. Gdy przyglądał się tym wspomnieniom to dosłownie czuł, jak druga osobowość w nim staje się silniejsza, mimo tego jak próbował temu zapobiegać. To po prostu działo się samo z siebie, bo tor myśli nieodwracalnie przypominał ten należący do kapłana. Z tego też powodu, prawie nigdy tego nie robił jeżeli nie było to absolutnie konieczne. Nawet jeżeli wspomnienia zawierały cenne informacje, to nie bardzo mógł do nich sięgnąć, bez narażania się na kolejne walki z osobowością kapłana. Dlatego też musiał się go jak najszybciej pozbyć. Liczył na to, że wtedy będzie mógł oglądać wszystkie swoje wspomnienia bez żadnych konsekwencji.
Kiedy tak szli naprzód, zauważył że mijani przez nich ludzie jakby się na nich gapili. Nie bardzo potrafił powiedzieć skąd miał takie wrażenie, jednak mógłby przysiąc że zwracali na siebie więcej uwagi niż ktokolwiek inny dookoła. No prawie, gdyż na swojej drodze napotkali raz kogoś, kto znacząco ich przebijał w zwracaniu uwagi. Nieustannie krzyczał jakieś dziwne, niezrozumiałe wyrazy, kiedy przebiegał jakąś boczną uliczką. Skierra tak naprawdę widział go tylko przez chwilę, jednak bez najmniejszych wątpliwości zdążył stwierdzić że to jakiś szaleniec. Przez jakiś czas po tym jakby większość ludzi przestała się nimi interesować, lecz nie trwało to zbyt długo. Już wkrótce znów przyciągali oczy wszystkich dookoła, czasami nawet aż za bardzo.
- Hej! Ty tam! – zawołał ktoś z podejrzanie ciemnej alejki, obok której akurat przechodzili. Skierra spojrzał w tamtą stronę i zobaczył kryjącego się w najciemniejszym punkcie jaki dało się tam znaleźć mężczyznę, który najwyraźniej uważał że z ulicy jest zupełnie niewidoczny. Wilkołak jednak miał naprawdę dobry wzrok i bez problemu zobaczył jego ciemny płaszcz, lekko ruszający się na wietrze.
- Czego?! – warknął w jego stronę, a w jego głosie dało się słyszeć nie tylko gniew, ale także i coś dziwnego i nieludzkiego. W każdym razie jednak, na dźwięk jego słów, tajemniczy idiota w kącie drgnął lekko, znieruchomiał i potem nie odpowiedział już zupełnie nic, nagle tracąc cały animusz. Skierra prychnął, trochę poirytowany jego zachowaniem, a trochę zawiedziony że nie miał czasu żeby choć na chwilę zawitać w tej alejce i pokazać mu co o nim myśli. Zaraz jednak przyśpieszył kroku, żeby dogonić oddalającą się od niego Melourię.
Kiedy ponownie minęli bramy, tym razem jednak już bez większych problemów, nagle zorientował się że jest trochę ciepło. Było to z jego strony jakże niesamowicie spostrzegawcze stwierdzenie, jednak do tej pory nie miał okazji by stać w pełnym słońcu. I prawdę mówiąc gdyby nie ten fakt, to pewnie nawet by tego nie zauważył. Zwykle wcale nie przeszkadzały mu skrajne temperatury, czy to wysokie czy niskie. Rzecz jasna w tej postaci trochę gorzej znosił mróz, a w drugiej ciepło, ale i tak zauważył, że radził sobie z tym lepiej niż otaczająca go większość istot innych gatunków. Przez chwilę przez głowę przemknęło mu pytanie, jak sobie z tym ciepłem radziła Melouria, lecz zaraz przypomniał sobie o jej piekielnym pochodzeniu.
- Czy tutaj się nada? – spytał, kiedy wreszcie przechodzili obok jakiegoś lasu. Tak naprawdę nie wiedział za bardzo, czego tak właściwie szukali, domyślał się jedynie że chodziło o jakąś dzicz. Tak więc, kiedy takową mijali, uznał za słuszne by się o to zapytać. W odpowiedzi wprawdzie otrzymał jedynie stanowcze „Nie”, które naprawdę wiele mu mówiło. Przez chwilę próbował jakoś wypytać się dlaczego to miejsce się nie nadaje, lecz w efekcie otrzymał jedynie drugie słowo dodane do pierwszego, czyli dokładnie: „Bo nie”. Nie było nawet o czym dyskutować. Zmuszony sytuacją, Skierra podążył dalej za Melourią, nie wiedząc właściwie gdzie go prowadziła. Wiedział wprawdzie po co, lecz wciąż nie miał pojęcia jak, co również mu się nie podobało.
Zmierzchało już, a na niebie roztoczyła się rozległa, czerwona łuna, kiedy wreszcie Melouria się zatrzymała. W pobliżu znajdowało się coś na kształt niewielkiego zagajnika, którego drzewa stykały się niemal ze sobą, jakby z obawy przed zimnem, pomimo tego jaka panowała teraz temperatura. Poza tym w sumie nie było tu wiele, jeśli nie liczyć trochę bardziej oddalonego od nich lasu. Wokół nich nie było ani jednej żywej duszy, która mogłaby im w jakiś sposób przeszkodzić. Jedynie gdzieniegdzie na gałęziach siedziały ptaki, a z dość daleka przyglądały się niedawno spłoszone gryzonie. Wyglądało na to, że byli na miejscu.
- A niby dlaczego miałbym nie być pewien? Sama pewnie dobrze wiesz, że być od kogoś zależnym do tego stopnia jest udręką. Nie wiem jak to jest u ciebie, ale z pewnością też komuś podlegasz, czyż nie? Nawet jeśli, to zdajesz sobie sprawę co mnie czeka, jeżeli mnie tak zostawisz. Skończę się ja i zostanie tylko on, z wszystkimi moimi wspomnieniami. Będzie wiedział kim jesteś i możesz mi wierzyć, że twój sekret nie pozostanie już tajemnicą. Może i nie znajdzie cię osobiście, ale z pewnością przekona dość ludzi by cię schwytać. Nie wiem na ile pomogłyby ci twoje zdolności kamuflażu, ale mówię ci, lepiej jest mieć pewność, że nic o tobie nikomu nie wygada. Tu chodzi nie tylko o mnie, ale i o ciebie, dobrze wiesz że w jego obecności nie jesteś bezpieczna. Ja nie mam powodu żeby próbować cię skrzywdzić, w przeciwieństwie do niego. – skończył swój wywód Skierra, nagle zdając sobie sprawę że całe to gadanie było zupełnie nie na miejscu. Ona pewnie doskonale o tym wiedziała i nie potrzebowała by jej o tym przypominał. – Wiesz co, może lepiej zapomnij że coś mówiłem. Wybacz. – dopowiedział, trochę wbrew woli zmuszając się by dodać na samym końcu ostatnie słowo, jednak jakoś udało mu się to zrobić.
Po chwili poczuł jak jej palce stykają się z jego piersią, po czym zaczynają wędrować w górę, gdzie zatrzymały się dopiero na jego karku. Nie bardzo wiedział co miałoby to oznaczać, nie przypominał sobie bowiem żeby widział gdzieś indziej wśród ludzi podobne zachowania. Wydawało mu się że to tylko ona robi coś takiego, czymkolwiek by to nie było. Gdyby jednak się go zapytać, to na pewno nie powiedziałby że ma coś przeciwko. Tak naprawdę to nawet mu się spodobało.
Patrzył akurat w niebo na horyzoncie, przyglądając się pojawiającym na nim świetlistym punktom. Zdawało mu się że z każdą chwilą pojawia się jakaś nowa, niewielka gwiazda, która potem świeci coraz jaśniej i jaśniej, a obok niej wciąż pojawiają się nowe. Nie miał wprawdzie pojęcia jak, ani dlaczego tak się dzieje, jednak zjawisko zdecydowanie było przyjemne dla oka. Właśnie wtedy z chwilowego zamyślenia wyrwał go głos Melourii. Minęła chwila nim oczyścił myśli na tyle, by zorientować się co tak naprawdę miała na myśli.
- Tak. – powiedział od razu, bez większego zastanowienia, jednak po chwili zorientował się że nie była to prawda, a w każdym razie nie do końca. – Nie. Trochę. Znaliśmy się przez kilkanaście księżyców. Była taka jak ja... Dokładnie taka jak ja. Chociaż ona nie myślała tak samo o mnie. Gdybym tylko wtedy był sam, wtedy... wszystko potoczyłoby się inaczej. Gdyby nie ten głupi cieć w mojej głowie, to wtedy naprawdę byłaby moja. Dalej mógłbym być częścią ich stada. Teraz... już porzuciłem nadzieję że kiedyś ją znajdę. I tak nigdy nie uwierzy w to, że się zmieniłem.
Zablokowany

Wróć do „Rubidia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości