Kryształowe Królestwo[Kryształowe Królestwo] Gdy zapadnie zmrok

Elfie pałace zbudowane głęboko w ukrytych leśnych polanach. Wieże strażnicze wznoszące się ponad chmurami, gdzieś wśród ostrych skał - to wszystko możesz spotkać tutaj w Kryształowym Królestwie, gdzie zbiegają się szlaki elfich książąt, magów i smoków.
Awatar użytkownika
Habentes
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pradawny - Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Habentes »

- No chyba żartujesz. Może to z jakiegoś innego smoka? Albo dużej jaszczurki...
- Zamknij się, jestem pewien. - Wbijał wzrok w fragment przez dłuższą chwilę. "Zabiję. Zabiję i wypatroszę!" Schował przedmiot łagodnie do torby. W skrytce znajdowała się jeszcze kartka z z wypisanym adresem i godziną.
- Tak pewnie już się czujesz, co? Wyzwanie przyjmuję! - wyszeptał do siebie. Zabrał kartkę i zamknął schowek. Wrócił do przewodnika i kazał mu już go teleportować. W mgnieniu oka pojawili się w pomieszczeniu tuż przed główną salą. Habentes pożegnał się i wyszedł z banku zabierając ze sobą rzeczy. "Miejsce spotkania jest po drodze z karczmą, zostawię tam już rzeczy." Jak pomyślał tak zrobił. Po paru minutach był już w karczmie. Odłożył tam całe niepotrzebne zakupy. Ubrał zbroję i wyszedł do następnego celu.

Stanął na środku zatłoczonej ulicy. Poszukał jakieś wskazówki gdzie iść dalej. Kątem oka zauważył nagle jakąś postać stojącą w uliczce. Gdy skierował się w jej stronę ona zaczęła odchodzić głębiej w cień. Przyspieszył kroku aby jej nie zgubić. Dogonił ją w końcu w jakiejś uliczce.
- Haha, w końcu się spotykamy twarzą w twarz! - Postać zrzuciła z siebie płaszcz, ukazując ogromnego brodacza. Habentes znał go jako Oswald.
- Nie wierzę że mnie wyzwałeś. Tak po prostu. Ty... Nie postarzałeś się nawet o rok.
- Wiesz, kąpiele w smoczej krwi odmładzają! - Zaśmiał się szyderczo.
- Spadaj.
- Walcz lepiej a nie przestraszyć mnie próbujesz! - Oboje wyciągnęli broń. Haben miecz i sztylet, Oswald ogromny miecz dwuręczny. Przeciwnik zaszarżował na niego z przerażającą zwinnością. Haben ledwo uniknął ciosu. Oswald od razu przystąpił do serii szybkich ataków. Haben zablokował wszystkie i przystąpił do kontrataku. Ciął młynkiem mieczem i dźgał sztyletem. Wszystko zostało obronione z morderczą precyzją, przeciwnik nawet się nie zmęczył. Uderzał teraz jeszcze mocniej. Za którymś zablokowanym uderzeniem zamach był na tyle silny żeby wybić sztylet z ręki. Habentes zaklął pod nosem i złapał w dwóch rękach miecz. Zderzali się co sekundę, aż iskrzyła stal. W trakcie jednego zamachu Oswald odsłonił się, co Pradawny od razu wykorzystał. Wbił w niego miecz. Oswald jedynie zaśmiał się i odkopnął wroga. Wciągnął miecz i złamał go gołymi rękami w pół i wyrzucił za siebie resztki.
- Jak ty... - Habentes cofnął się pod ścianę. Bezbronny poszukał jakiejś broni. Dookoła było jednak czysto, nawet starej deski. Zamachnął się i uderzył pięścią w twarz podchodzącego Oswalda. Ten z łatwością złapał jego pięść i ją wykręcił. Haben jęknął z bólu.
- To było za łatwe! Oczekiwałem godnego przeciwnika! Mimo wszystko starałeś się. W zamian zrobię ci jedynie to, co ty teraz mi. - Jednym gładkim ruchem wbił ogromny miecz w brzuch, ból odebrał mu oddech.
- Piękna broń, rani i ciało i duszę. Przyszykowałem ją specjalnie na tą okazję! Masz jakieś ostatnie słowa? - W odpowiedzi Smok splunął na niego krwią. - Tak myślałem. - Wyciągnął miecz i schował do pochwy. - Żegnaj.
Brodacz odszedł spokojnym krokiem na ulicę i zniknął w zgiełku. Habentes upadł na kolana. Próbował się uleczyć, ale był zbyt słaby.
- Nie, nie tak! - jęknął. Upadł na twarz. W ostatnich chwilach doczołgał się do rękojeści złamanego miecza. złapał ją i spróbował się na niej podnieść zakrywając drugą ręką ranę.
- Nie... Mogę... Teraz... Umrzeć...
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Śniło mu się, że jest w Danae, w swojej karczmie i przed zgromadzonym tłumem odśpiewuje swoją nową pieśń. Tłum skandował jego imię, był nienasycony, chciał bisu i jeszcze raz, i jeszcze... Tak, Titivillus zasłużył sobie na sławę i chwałę. Ballada była znakomita, a autor i wykonawca zarazem, był mistrzem w swym fachu. Wszystko jak należy, nareszcie sława, chwała i uznanie. Wreszcie zgromadzony tłum poznał się na prawdziwym artyście!... Dumny Titi wiedział, że spragnionej publiczności nie wolno odmawiać, odśpiewał więc kolejną pieśń, odśpiewał jeszcze jedną, a na koniec wyrecytował cudny poemat. Aż się zmachał z wrażenia.
Niech nikt sobie nie myśli, że chochlik czuł się niedoceniony. O, co to, to nie! Nie należał przecież do istot, które szukają poklasku. On po prostu żył po to by pomagać bliźnim, w miarę swych skromnych możliwości umilając im życie. A jednak w każdym z nas jest odrobina próżności, stąd prawdopodobnie chochlikowy sen. W tym śnie pęczniał więc z dumy i radości, wymyślał wciąż nowe rymy i błyskotliwe dowcipy.
Kiedy zakończył swój oficjalny występ, tłum adoratorów przepychał się by choć chwilę pobyć blisko niego. Ten i ów fundowali mu jedzenie i napitki, by choć w ten sposób odwdzięczyć się za sztukę, jakiej mogli dzięki niemu doświadczyć.
Po chwili na stole, na którym siedział nasz artysta niemal nie było miejsca na niego samego. Zaprosił więc biesiadników by częstowali się specjałami. O przyśnił mu się nawet niedawno poznany lisołak. Ferren mu było? Tak, Ferren Po Prostu. Dziwne nazwisko, ale cóż, zwykle nikt sobie nie wybiera. I on był teraz zachwycony występem, i on chciał się znaleźć bliżej "Mistrza T." Chwalił pieśni, chwalił poematy, ech, a wydawał się taki niewzruszony...
Prawdopodobnie sen o lisołaku był wynikiem jego krótkiego komentarza, którego Titi w twórczym szale nawet nie dosłyszał. Nie zwrócił uwagi na przechodzącego kompana, bo myślał nad kolejnym rymem. Teraz natomiast dotarła do niego pochwała, a jego wybujałe ego dopowiedziało resztę we śnie. Pomyślał więc, że być może jednak źle ocenił tego zwierzołaka. Skoro jest tak wrażliwy na sztukę, nie może być bezdusznym stworzeniem. Podfrunął do niego i poklepał go po ramieniu. Miał to być wyjątkowo przyjazny i poufały gest, na co futrzasty rozpromienił się niezwykle. Ach, to może być piękna przyjaźń.
Niestety praca artysty jest niezwykle wyczerpująca, po radosnej biesiadzie spełniony chochlik uznał, że czas najwyższy udać się na spoczynek. Wdzięczny karczmarz zaproponował mu oddzielną wykwintną komnatę na poddaszu karczmy, którą przyjął z wdzięcznością, udał się więc tamże i w atłasach i jedwabiach ułożył się do snu.

Gdyby ktoś przechodził właśnie korytarzem, mógłby usłyszeć pojedyncze słowa wypowiadane przez głęboko śpiącego chochlika. Mógłby nawet zobaczyć, że stworzonko przewraca się z boku na bok i gestykuluje zawzięcie.
Po chwili znów zapadł w spokojniejszy sen i z jego pyszczka znów zaczęło wydobywać się donośne (jak na chochlika) chrapanie.
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

Tym razem już z łatwością trafił na główną ulicę. W zasadzie to nie sposób było na nią nie natrafić, w przeciwieństwie do co poniektórych miejsc w mieście. Ferren, pewny że nikt go nie gonił, z czystej ciekawości wyciągnął zdobione lusterko, żeby przyjrzeć się nowej zdobyczy. Jak się niestety okazało, nie było wykonane ze złota a jedynie pozłacane, co drastycznie zmniejszało jego wartość. Ale nadal był to misternie wykonany przedmiot, który był całkiem przyjemny dla oka. Lisołak pomyślał, że kiedy już się ustatkuje, to mógłby to lusterko powiesić na ścianie. Zwierciadła większych rozmiarów były często niesamowicie kosztowne, a jeśliby się zastanowić, to lisołak wcale nie potrzebował dużego lustra. Przejrzał się w odbijającej obraz tafli, oceniając swój wygląd. W zasadzie to jego aparycja w ogóle się nie zmieniła, ale cóż w tym dziwnego? W końcu był lisem, a jego sierść prawie zawsze wygląda kropka w kropkę tak samo. Może tylko trochę gorzej było go widać z powodu płaszcza i kaptura...

Nagle, ni z tego, ni z owego obraz pokazywany w lusterku się zmienił. Ferren był pewien, że to magia. W takim razie na ścianie już na pewno tego nie powiesi. Teraz trzeba to jak najszybciej sprzedać i cieszyć się z uzyskanych w ten sposób pieniędzy. Jednak nie schował lusterka od razu, obraz przykuł jego uwagę na tyle mocno, żeby przynajmniej na chwilę przestał przejmować się zawartą w zwierciadełku magią.
Zobaczył tam bowiem swojego ojca. Takiego, jakiego go zapamiętał. Stał przy drzwiach swojego domu, czytając na głos wiadomość którą Ferren mu zostawił. Wtedy lisołak widział go jeszcze i wiedział, że to był najtrudniejszy wybór w jego życiu. Musiał wtedy wybierać pomiędzy ojcem, a swoim własnym ciałem. I do tej pory nie wiedział, czy zrobił dobrze. Może lepiej było poddać się temu dziwnemu pomysłowi i... stać się człowiekiem?
Ferren nie mógł dłużej patrzeć na to, co zobaczył w środku. Szybko schował lusterko, zapamiętując sobie, żeby więcej w nie nie spoglądać. To mogło nie być bezpieczne. A już na pewno nie było przyjemne. Żywe wspomnienie powróciło teraz do lisołaka, sprawiając iż w oku zakręciła mu się łza. Teraz żałował, że kiedykolwiek zostawił swojego ojca. Miał nadzieję, że jakoś daje sobie tam radę i bez niego.
Ferren otarł łzę i szybkim krokiem włączył się do ruchu ulicznego. Zmierzał w stronę jakiegoś sklepu rzemieślniczego, który powinien być gdzieś przy końcu ulicy. Musiał nabyć parę rzeczy, a przede wszystkim jakieś liny. Coś takiego okazywało się potrzebne prawie za każdym razem, kiedy nieproszonym wpadało się gdzieś z wizytą. Był tak zajęty sobą i swoimi myślami, że prawie nie usłyszał szczęku zderzających się ze sobą mieczy. Jednak jego wyostrzony, lisi słuch również i tym razem go nie zawiódł. Nie miał pojęcia, co się tam działo i nie miał właściwie powodu, żeby pójść i to zobaczyć. Może to po prostu okoliczni artyści? W takim jednak wypadku byliby bardziej na głównej ulicy, żeby występ zobaczyło więcej osób. W takim razie to na pewno była jakaś bójka. Widocznie bili się o coś cennego. Właściwie mógł tam pójść, choćby po to żeby ewentualny obiekt sporu nie trafił do nieodpowiedniej kieszeni. W razie czego zawsze mógł uciec, był pewien że wśród miejskich budynków nikt nie zdoła go doścignąć. Ferren pobiegł więc szybko w tamtą stronę, wpadając w plątaninę uliczek.

- Oż w mordę... - warknął lisołak, kiedy zobaczył miejsce w którym stoczyła się walka. Ta bowiem zdążyła się już zakończyć. Wprawdzie, trupów nie było, ale widok i tak był co najmniej nieprzyjemny. Wszystko wokół ubroczone było czerwoną posoką. Natomiast gdzieś na środku tej czerwonej plamy leżał nie kto inny jak Habentes, a w dodatku było widać iż jest ciężko ranny.
Lisołak wprawdzie mógł udać, że niczego nie widział. Takie rzeczy w końcu się zdarzały w miastach, nie było to w zasadzie niczym szczególnym. Następnego dnia straż podejmie śledztwo i jak szczęście dopisze, to znajdą sobie jakiegoś kozła ofiarnego i ukarzą za poczynione przez kogoś innego zbrodnie. Ferren jednak wolałby, żeby czarodziej pozostał przy życiu, w końcu był mu bardzo potrzebny. Bez niego, próba włamania była po prostu niczym innym jak samobójstwem. Poza tym, Habentes mógł już wiedzieć jak dostać się do środka. Te powody wystarczyły lisołakowi, żeby spróbować mu jeszcze pomóc.
- Nie próbuj się stąd ruszać, sprowadzę pomoc. - oświadczył Ferren, po czym zbliżył się trochę do niego. Wyciągnął świeżo zakupione wonne ziele w skórzanym worku, po czym położył je tuż obok rannego. Wiedział, że zapach zioła nawet przez szczelnie zawiązaną skórę będzie mógł mocno wpłynąć na czarodzieja. Zaraz potem Ferren szybko wytłumaczył mu, czym to jest: - Narkotyk, trochę złagodzi ból. Jak nie wytrzymasz, to rozsznuruj, a sam zapach uśpi cię na dobrych parę godzin. Ale nie próbuj jeść, jest okrutnie mocny.

Po tych słowach Ferren odwrócił się, po czym pobiegł z powrotem w stronę ulicy. Musiał szybko znaleźć jakąkolwiek pomoc, co mogło się okazać wcale nie takie łatwe. W końcu robiło się późno, ludzie, tudzież elfy chętni do pomocy rannemu byli skłonni odmawiać jeżeli na ulicach robiło się niebezpiecznie dla nich. Trzeba było mieć nadzieję, że to w miarę spokojne miasto...
Awatar użytkownika
Habentes
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pradawny - Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Habentes »

- Zje...łeś - dosadnie skrytykował Mandilar. Dla niego śmierć nie była taka już straszna. I tak już nie żył. Po śmierci Habentesa według założeń powinien odlecieć do świata ducha. Jako mag ducha odbywał co jakiś czas podróże do zaświatów i wiedział czego się spodziewać. Habentes za to widział o tym jedynie ze słyszenia. Jeszcze nie umarł i w najbliższym czasie nie zamierzał.
Próba podniesienia się skończyła się fiaskiem. Może jeszcze się ruszał, ale to dzięki dostarczanym w hektolitrach adrenalinie, hydrokortyzonie i innym hormonom. Mimo to słabł wraz z uciekającą z organizmu krwią.
Osłabł i znowu upadł twarzą w ziemię. Impakt otrzeźwił go trochę. Przynajmniej na tyle żeby zauważył skonsternowanego lisołaka. "A on skąd się tu wziął?" Wyżej wymieniony podszedł do niego niosąc jakiś pakunek. Woń miał bardzo mocną, oszałamiającą aż. Postawił go obok i wyjaśnił użycie, jak się okazało, "narkotyku". Po zapachu nie poznał rośliny, jedyne z jakich korzystał to najwyżej lecznicze i pobudzające.
- Jasny gwint, pomóż mi wstać lepiej, a nie uciekasz! - krzyknął do lisołaka, a raczej próbował. Jedyny dźwięk jaki udało mu się wydać to ciche jęknięcie. Potrzebował pomocy i to natychmiast. Zanim Ferren kogokolwiek sprowadzi lub coś jeszcze przyniesie, grabarz będzie już identyfikował jego zwłoki.
- Takie to patologiczne, jak łatwo zabić ludzi... Czyż nie? - zagadał Mandilar. W jego duchowych oczach widać było błysk... czegoś. Na pewno nie światła. Nie miał za to pojęcia czy istnieje "światło" takie jakie znamy w duchowym wymiarze. "Co mu znowu odbiło?" Długo nie zaprzątał sobie tym głowy. sięgnął po roślinę w worku i wspomagając się zębami rozwiązał ciasno zaplątany rzemyk. Uderzenie zapachu zbiło go z nóg. Przysłowiowo oczywiście. Wziął go do obu rąk i zaczął wdychać. "Muszę przyznać, mocny produkt. Ciekawe czy ukradł, czy sprzedał." Przestał prawie czuć ból. Ogólnie prawie nic nie czuł. Chciało mu się tylko śmiać, najeść i pójść spać. Otrząsnął się zanim zamknął do końca powieki. "Zaraza, jak teraz zasnę to nigdy się już nie obudzę. Do kitu będzie to wsmarowywanie. Ale jak tego nie użyję to się nie ruszę."
Postanowił zrobić wszystko czego nie powinien był robić. Urwał dwa liście i wziął je do buzi. Smakowały jak... No, liście. Porównał by to do mięty. Nie rozgryzał jeszcze, tylko trzymał na języku. Wzrok zakryła mu czarna mgła. Chciało mu się spać... Tak bardzo spać...
Złapał prawą ręką ułamany w połowie aż zbielały mu palce. Klęknął, zrobił zamach i wbił pseudo-sztylet do rany.
- AAAAAAAAAAAAAHHHH! - ryknął z bólu tak, że na pewno usłyszała go cała ulica. Ból ożywił go i pozwolił mu poruszać się w miarę normalnie, mimo otumanienia wywołanego narkotykiem. Dodatkowo jako-tako zatamował ranę. Wstał oparty o ścianę i rozgryzł liście. Nie czuł już całkowicie nic oprócz rany. Wytaszczył się z uliczki przyciągając na siebie spojrzenia elfów słyszących krzyk. Jakiś próbował do niego podejść. Odepchnął go od siebie stanowczo zbyt mocno. Przewrócił się z jęknięciem.
- Przepraszam! - Rozejrzał się wkoło. Nawet nie zauważył że było już ciemno. Wpadł mu do zamglonej głowy kolejny krok nie umierania. Poszukał zwykłej, drewnianej pochodni. "Zawszone kryształy. Akurat kiedy potrzebuję normalnego ognia..." Tracąc już nadzieję wypatrzył w końcu podchodzącego do niego strażnika trzymającego w dłoni pochodnię. Wyrwał ją z dłoni zamiast odpowiadać na pytania, na przykład czemu z jego piersi wystaje rękojeść. Wyciągnął ją i wbił w pierś płonącą żagiew. Tego było już za wiele dla jego organizmu. Stracił przytomność i upadł jak kamień w wodę.
Ostatnio edytowane przez Tilia 7 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Powód: przekleństwom mówimy stanowcze "nie" :)
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Spał nadal, a że napracował się poprzedniego dnia, mógł tak spać jeszcze całkiem długo. Oczywiście pod warunkiem, że nikt mu nie przeszkodzi. Ale któż chciałby przeszkadzać chochlikowi?
Tym razem przyśnił mu się demon. Demon był potężny, przezroczysty i nie wiedzieć czemu polubił Titivillusa od pierwszego spotkania. Spotkali się przypadkiem w lesie, gdzie byli świadkami krwawej jatki jaką zbójcy zafundowali biednym podróżnym. Pięciu bezwzględnych zbójów napadło trzech wędrownych kuglarzy. Dwóch usiekli od razu, a trzeciego dźgnęli w nogę. Pewnie też by go ubili gdyby nie demon, który akurat ukazał się na polanie. Sama obecność demona wystarczyła by po zbójach nie został nawet smród - ulotnili się i na pewno nie zamierzali wracać. Porzucony przez nich ledwie żywy artysta wył jakby go zarzynano (co właściwie było niemal prawdą), demon zgłupiał chwilowo. W tym stanie zastał ich chochlik, który szukał swoich ostatnich towarzyszy podróży. Właśnie chwilę wcześniej minęli go wrzeszczący zbójcy, pędzący na złamanie karku i złorzeczący jakiejś zjawie.
Titi przytomnie skłonił się grzecznie demonowi. Właściwie najpierw się ukłonił, a potem zastanowił czy to aby bezpieczne. Demon zgłupiał tylko na chwilę, po czym wrzasnął: - Trzeba go ratować! Spirytus jest dobry na wszystko! Wypali ranę i młodzian znów będzie jak nowy! - nie wiadomo skąd wyjął flachę lekarstwa i nie żałując płynu polewał ranę. W międzyczasie wlewał też rannemu do gardła ten sam spirytus, sam także popijał od czasu do czasu. I Titka poczęstował. To był bardzo miły demon. Kiedy obudzili się po dwóch dniach po rannym nie było śladu. Znaczy wyleczył się i odszedł, niewdzięcznik. Nawet nie podziękował.

Chochlik przebudził się z przekonaniem, że koniecznie musi zapamiętać: "Śpirytus jest wspaniałym lekarstwem na wszystko."
Usiadł na krokwi i potarł ślepka. Nie wiedział jeszcze co go obudziło. Sen miał mocny i głęboki, ale słuch doskonały. Czyli pewnie jakieś dziwne odgłosy dotarły do jego wrażliwych uszu. Prawdopodobnie obudziły go odgłosy bójki, które we śnie były napaścią zbójców na podróżnych. A potem ktoś wrzeszczał? Skąd dochodziły te wrzaski? Chyba z ulicy.
Stworzonko przejęte jeszcze swoim snem nie myślało zbyt logicznie. Natychmiast pofrunęło do najbliższego okna, a stamtąd na ulicę. Próbował się zorientować kto wrzeszczy i czy można mu pomóc.
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

Ulice były już niemal opustoszałe. Tu i ówdzie szedł jakiś elf, gdzieś pod latarnią z błyszczącym kryształem drzemał pijak. Ale ulica była niemalże całkowicie pusta. W innych okolicznościach Ferrenowi zdecydowanie by się to podobało, przez wzgląd na swobodę działań i zdecydowanie większą anonimowość. Była to jednak jedna z bardzo niewielu możliwych sytuacji, w których bardziej wolałby jednak w trakcie dnia wpaść w ruchliwy tłum. W głównej mierze dlatego, że w takim w ciągu paru minut zwietrzyłby medyka, który teraz był niesamowicie potrzebny. Habentes nie mógł zbyt długo czekać, był w beznadziejnym stanie. Szczerze, to Ferren wątpił, żeby w ogóle dało się go jeszcze odratować. Nie zamierzał jednak rezygnować z prób, bo czarodziej był mu naprawdę potrzebny, a poza tym, warto byłoby dowiedzieć się, kto na niego napadł. Może ranili go właśnie dlatego, że go odkryli? Całkiem możliwe, że wcale nie był dyskretny przy wykonywaniu swojego zadania.

Lisołak biegł, cały czas węsząc w powietrzu. Starał się uchwycić ten szczególny zapach, którym pachną magicy. Osoby czarujące prawie zawsze wydzielają trochę inny zapach, choć dla ludzi to jest zupełnie niewyczuwalne. Co innego dla lisołaka. Choć trudno powiedzieć, na czym dokładnie polega różnica, to Ferren potrafił odszukać taką osobę. Tyle że w tłumie byłoby mu łatwiej.
Nagle uchwycił tę zapachową nutę gdzieś z jednego z domów. Nie wahając się ani chwili dopadł do drzwi i zaczął do nich kołatać. Miał szczęście, słyszał jak ktoś w środku chodzi, po czym kieruje się ku drzwiom, zapewne po to, żeby je otworzyć. Lisołak naciągnął mocniej kaptur, mając zamiar nie pozwolić na ukazanie swojej twarzy.
- Potrzebna mi pomoc, natychmiast! - oświadczył bez żadnych skrupułów lisołak, kiedy tylko otworzono drzwi. Stanął w nich jakiś starszy z wyglądu mężczyzna, który zdecydowanie nie przypominał z wyglądu klasycznego mieszczanina. Może to przez miasto w którym mieszkał, ale Ferren miał wątpliwości, czy ludzie w tej okolicy często zakładają wyszywane wzorami szaty, trzymają w domu świecące kryształy, czy też zakładają okulary. To ostatnie akurat wydawało mu się wyjątkowo magiczne. - Mój druh jest ciężko ranny, potrzebuje kogoś kto by go uleczył. Może mi pan pomóc?
- Odmieńcom nie udzielam pomocy! - warknął mężczyzna, przybierając na twarz groźny wyraz.
- Ale... on się tam wykrwawi!
- Co mnie obchodzą jakieś zawszone lisołaki! - odparł, cofając się z zamiarem zatrzaśnięcia drzwi. Ferren jednak okazał się szybszy i zablokował je, zanim tamten zdążył do tego doprowadzić. Miał jeszcze jeden argument, ostatni argument. Co z tego, że nie był do końca prawdziwy. Do następnego czarodzieja mogło być daleko, a ten tu wyraźnie wydzielał ten magiczny zapach. Byłby w sam raz, gdyby tylko się zgodził.
- To nie lisołak! To mój twórca, czarodziej jak ty! - powiedział Ferren, czując, że już po zawodach. Jeżeli ten tu, czarodziej, nie lubił pomagać swoim, to nie miał już na co liczyć. Na pewno nie zdążyłby znaleźć kolejnego, a na dodatek go przekonać. Jeżeli więc mężczyzna zatrzaśnie drzwi, mógłby co najwyżej pospieszyć do Habentesa, żeby usłyszeć jego ostatnie słowa, a potem upewnić się, że jego rzeczy nie trafią w nieodpowiednie ręce...
- Czarodziej? No jasne, to dlatego przylazł do mnie w nocy jakiś zawszony lisołak. Warto by mu było przemówić do rozsądku... Dobra, niech ci będzie, co mu jest? - mruknął mężczyzna, chwytając jakąś rzecz, która stała obok niego na półce.
- Został głęboko raniony mieczem, nie umiem mu pomóc. On sobie chyba też nie. - odparł szybko Ferren, z wyrazem ulgi wymalowanym na pysku. Może jeszcze zdążą... Lisołak odsunął się od drzwi, wskazując kierunek. - Chodź, zaprowadzę cię!

ciąg dalszy: Ferren
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Eiden miał dziś bardzo zły dzień. Nie miał ani chwili spokoju od pory obiadu, nawet kiedy już zmierzchało. Nie mógł nawet na porządnie siąść i poczytać, a już o badaniach nawet nie wspominając. Przez cały dzień niemal bez przerwy ktoś wpadał do jego pracowni w jakiejś sprawie, co wyglądało wręcz tak, jakby ktoś robił mu na złość. Fakt, że sam dla siebie zdecydował się zostać uzdrowicielem, gdyż czerpał z leczenia satysfakcję, ale żeby przez cały dzień udzielać porad medycznych i rzucać leczące zaklęcia było już lekką przesadą. Eiden podejrzewał, że to z powodu iż jego konkurencja została czasowo zamknięta na czas trudny do przewidzenia. Dlatego też ostatnio zaskakująco wiele ludzi i elfów zaczęło go odwiedzać.
Czarodziej szykował się już, żeby zamknąć na dzisiaj i oddać się lekturze "Mikstur i alchemii", lub zwyczajnie paść na łóżko, gdy usłyszał, że ktoś dobija się do jego drzwi. Eiden wymamrotał pod nosem coś, co mogło być klątwą w jakimś starodawnym języku, ale ostatecznie podszedł do drzwi i otworzył.
Ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu ujrzał nie elfa, ani nawet nie człowieka. W progu stała abominacja, połączenie lisa i człowieka, z obliczem częściowo skrytym pod kapturem. Lisołak najwyraźniej bardzo się gdzieś spieszył, ponieważ od razu na wejściu wyraził swoje żądanie. Eiden nie tylko jednak był zbyt zniechęcony do pracy, ale też żywił głęboką awersję do takich wynaturzeń. Nie miał zamiaru pomagać komuś takiemu, a już tym bardziej, że ten obdartus pewnie nie ma mu jak zapłacić za fatygę. Eiden miał już zatrzasnąć drzwi, lecz pchlarz zablokował je i próbował mu wyjaśnić, że to jego twórca został ranny i że nie potrafi mu pomóc.
Eiden, usłyszawszy to, musiał się chwilę zastanowić. Ze słów lisołaka wnioskował, że ów czarodziej szybko umrze, jeżeliby mu jakoś nie pomóc. Uzdrowiciel lubił mieć długi u długowiecznych, gdyż kiedy się odwdzięczali, często wynagradzali mu jego pracę z nawiązką. Oprócz tego, Eiden miał ogromną ochotę by przeprowadzić z tamtym rozmowę na temat tworzenia takich abomibacji jak ta, która właśnie stała w progu. Chciał się dowiedzieć, jakie idiotyzmy go do tego popchnęły.
- Prowadź. - powiedział czarodziej do lisa, biorąc szybko ze sobą trochę proszku przeciwbólowego, tak na wszelki wypadek. Ale jeżeli to co powiedział było prawdą, to będzie musiał przenieść rannego do pracowni, gdyż w innym wypadku on również wiele nie zdziała.

Eiden zamknął za nimi drzwi, po czym podążył za lisołakiem. Obaj szli szybkim krokiem, ale jego przewodnik zdawał się być niezadowolony tym tempem i raz po raz przyspieszał trochę, powoli zbliżając się do biegu. Czarodziej został zaprowadzony gdzieś w boczną uliczkę, po czym lisołak zaczął lawirować pomiędzy budynkami, podczas gdy on ledwo za nim nadążał, nawet mimo krótkich przerw na znalezienie dobrej drogi.

- Cholera! - syknął pchlarz, gdy tylko znaleźli się na miejscu. W nozdrza Eidena uderzył potężny, metaliczny zapach krwi, która w dużych ilościach była rozlana na ziemi. - Chyba mu mówiłem, żeby się nie ruszał!
Lis podniósł coś z ziemi, po czym zaczął węszyć. Dla czarodzieja wyglądało to co najmniej dziwnie, lecz już po chwili gdy przewodnik znów ruszył, nawet jemu udało się dostrzec ślady. Szybko podążyli w tamtym kierunku, dzięki czemu udało im się znaleźć miejsce, gdzie był ranny.

- Do jasnej... - powiedział Eiden, gdy tylko zobaczył w jak bardzo złym stanie jest czarodziej. Rana wyglądała zarówno na szeroką, jak i głęboką, oraz wciąż krwawiła. Sam czarodziej był blady jak płótno i już prawie przypominał martwego. Tuż obok stał strażnik, który wyglądał, jakby nie miał pojęcia co zrobić z leżącym.
- Starczy pchlarzu, odejdź już. Poradzę sobie bez ciebie. - warknął Eiden, przy czym kątem oka dostrzegł, że lis rzeczywiście zniknął gdzieś pośród budynków. I bardzo dobrze, tylko by przeszkadzał. Eiden i tak miał już wystarczająco dużo problemów.
Czarodziej wykonał krótki gest, dzięki któremu lekko uniósł ciało w górę. Potem spojrzał na strażnika z gniewem w oczach, gdy dostrzegł, że człowiek niespecjalnie kwapi się do pomocy. Eiden gwizdnął krótko, po czym oznajmił:
- Chodź tu i mi pomóż, a nie będziesz tak stać. Pomożesz go zanieść. - wytłumaczył strażnikowi, po czym ten (nie bez dłuższej chwili ociągania) złapał rannego. Potem oboje zanieśli Habentesa do pracowni Eidana, przy czym właściciel budynku mruknął:
- Czeka mnie dziś długa, bezsenna noc...
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Za oknem coś się działo. Było jakoweś zamieszanie, lecz odgłosy dobiegały z daleka. Titi stwierdził, że mimo wszystko nie musi pomagać każdemu i o każdej porze. Za oknem było ciemno i wcale nie wyglądało na to, by ta ciemność miała szybko minąć. Znaczy jeszcze można spokojnie spać.
Żadne rymy chwilowo nie pchały się do chochlikowej głowy, więc wrócił na krokiew, na której dotychczas było mu całkiem wygodnie i zasnął.

Przebudził się o świcie, kiedy w izbie piętro niżej rozpoczął się ruch. Przeciągnął się, wygładził skrzydełka i poczuł, że ma ochotę na śniadanie. Postanowił odnaleźć Cinnę, która była dlań tak miła wczorajszego wieczoru. Sfrunął więc do głównej izby i przysiadł na brzegu szynkwasu. Znalazł tam niewielki spodek z kawałkiem chleba, sera i kieliszek mleka. Był bardzo wdzięczny dziewczynie za pamięć. Och, jak chochliki lubią mleko!
Rozejrzał się po pomieszczeniu i stwierdził, że nie ma w nim nikogo interesującego. Czyżby wszyscy kupcy jeszcze spali? Jego wczorajszych towarzyszy też nie było nigdzie widać.
Titka ogarnęła gwałtowna tęsknota za "jego" karczmą w Danae. Za znajomymi dźwiękami, dziećmi karczmarza, zapachami przypalonej polewki. Tak, tu było ciekawie, jeszcze nigdy nie dotarł w swych wyprawach tak daleko, ale jednak dom to dom. Postanowił tam wrócić i to jak najszybciej.
Był jeszcze trochę zmęczony, bo przecież nie dalej jak wczoraj przybył tutaj właśnie, ale jak już coś sobie postanowił, zwykle dopinał swego. Zaczął rozmyślać. Nie uśmiechała mu się długa samotna podróż do Danae, a żeby spotkać odpowiedniego towarzysza, musiałby spędzić w tej karczmie dość sporo czasu zapewne. Ale gdyby tak ktoś mógł go przeteleportować...? Albo zanieść?
Chochlik postanowił pomyśleć. A że myślenie wychodziło mu lepiej w samotności, wyfrunął z karczmy i zaczął wznosić się coraz wyżej. Usiadł na brzegu dachu. Nie było stąd widać Danae. Titivillus nie był głupi, wiedział, że miasto jest daleko i mógł tylko wskazać kierunek, w którym powinien frunąć.
Siedział tak i majtał nogami, zaczął nawet trochę się martwić, bo żaden pomysł nie przychodził mu do głowy. Aż do chwili gdy wypatrzył bocianie gniazdo. Tak! Przecież nie tylko chochliki potrafią latać! A takie duże ptaszysko na pewno nie zmęczy się tak szybko jak on! I doleci do samego Danae! To było doskonały pomysł. Titi był z siebie ogromnie dumny i natychmiast przystąpił do działania.
Pofrunął do bociana w gnieździe i spróbował się z nim dogadać. Było to nawet niezbyt trudne. Bocian gdzieś leciał. Czy to na polowanie, czy na wakacje ważne, że zbierał się do drogi. Titi grzecznie się skłonił i wskoczył na bociani grzbiet. Ależ to będzie przygoda!

Bocian rozpostarł skrzydła i nagły powiew wiatru niemal strącił chochlika z jego grzbietu. Ten na szczęście był prawie przygotowany i zsunął się tylko trochę. Teraz umościł się wygodniej i postanowił delektować się podróżą.


Przygód Titivillusa ciąg dalszy
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Eiden miał wrażenie że zadanie, którego właśnie się podjął, było nie tyle niemalże nieosiągalnym celem, a próbą sięgnięcia ręką do nieba. Fakt, miał za sobą niekrótki staż obejmujący uzdrawianie przychodzących do niego ludzi, ale zarówno jego umiejętności jak i potrzeby nie wykraczały poza złamane kończyny. To co miał przed sobą było głęboką, nadpaloną raną otwartą, wyglądającą na pchniętą, która krwawiła i prawdopodobnie przebijała ciało i organy wewnętrze na wylot. Nie zdziwiłby się, gdyby to była rana śmiertelna. Oczywiście brał pod uwagę możliwość, że czarodziej jakoś zabezpieczył swój organizm implementując mu zdolność przyspieszonej regeneracji. Jako iż najwyraźniej brał udział w jakiejś walce, możliwe że przygotował się na taką ewentualność. Z drugiej jednak strony rana ta mogła być wynikiem zwyczajnej napaści, co znacznie zmniejszało szansę na takowe ulepszenie. Eiden tak naprawdę tylko na to mógł liczyć, gdyż jego zdolności magiczne zdecydowanie nie były wystarczające. Mógł mu pomóc, a raczej próbować, lecz niespecjalnie wierzył, żeby to się udało. Dzisiejsza noc miała być po prostu oczekiwaniem na cud.
Nagłe trzaśnięcie drzwiami wyrwało czarodzieja z zamyślenia. Eiden spojrzał za siebie, po czym zaklął. Strażnik, który pomógł mu wcześniej tylko i wyłącznie dlatego że musiał, teraz ulotnił się kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Eiden rozumiał, że nie każdy lubi magów, oraz że może nie chciał się za bardzo mieszać. Ale właśnie teraz zdał sobie sprawę, że tamten mógłby udać się do najbliższego uzdrowiciela po pomoc. On sam nie bardzo mógł teraz zostawić tutaj rannego bez pomocy. Istniała duża szansa, że po powrocie nie miałby już kogo ratować. Czarodziej zaklął jeszcze raz.
Eiden przeszedł do rogu pracowni, po czym otworzył jedną ze stojących w rogu szafek i wyciągnął stamtąd dwa pojemniki z maścią. Kupił je niegdyś od okolicznego alchemika, jako preparaty regenerujące i łagodzące ból. Nie bardzo orientował się, na ile się przydadzą w tej sytuacji, jednakże były one nawet skuteczne również kiedy zastosowane na otwartych ranach. Odłożył je jednak na szafkę zaraz obok pryczy z rannym, uznając że najpierw powinien pomóc mu z użyciem magii.
Inkantacje i okładanie rany trwały przez parę dobrych godzin. Eiden nie był dość doświadczony, żeby zdołać coś osiągnąć w krótszym czasie. Jednak wtedy na twarzy czarodzieja oświetlonej jedynie magiczną kulą na ścianie i energią wypływającą z jego rąk widać było pot i zmęczenie. Eiden zdołał co prawda zasklepić ranę na zewnątrz, przynajmniej od strony klatki piersiowej, lecz był pewien że nie zdołał całkowicie zregenerować uszkodzeń wewnętrznych. Wtedy jednak czuł już, że nie jest w stanie dalej korzystać ze swojej własnej mocy. Sam ledwo stał na nogach. Nie miał już sił, żeby pomóc w jakikolwiek jeszcze sposób. Eiden miał jeszcze nadzieję, że może jednak mu się udało, że czarodziej jakimś sposobem przeżyje. Jednakże to było już jedyne, co mu pozostało. Z tą myślą Eiden wyszedł z pracowni, a następnie skierował swoje kroki ku sypialni.
Kiedy czarodziej obudził się następnego dnia, natychmiast pospieszył do pracowni. Cała ta sprawa niemalże spędziła mu sen z powiek i pomimo zmęczenia z trudem jedynie udało mu się wtedy zasnąć. Teraz jednak w pierwszej chwili, kiedy spojrzał na ranionego czarodzieja, wiedział już, że po wszystkim. Nie było oddechu. Podszedł jednak bliżej, po czym przytknął dwa palce do tętnicy szyjnej. Eiden poczekał przez chwilę, jednakże i tam nie odczuł już niczego. Czarodziej westchnął ciężko, po czym spojrzał na drzwi do pracowni. Teraz trzeba będzie zrobić coś z ciałem. Może nawet wynająć grabarza. "Najlepiej zająć się tym jak najszybciej, zanim zacznie śmierdzieć" pomyślał Eiden, po czym wyszedł z pracowni, nałożył buty na nogi a następnie zarzucił płaszcz. Wychodząc, zauważył że zeszłej nocy zapomniał zamknąć drzwi na klucz. Eiden zaklął cicho pod nosem. Zapowiadało się na kolejny fenomenalny dzień...
Zablokowany

Wróć do „Kryształowe Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość