Jadeitowe Wybrzeże ⇒ Niesieni na falach...
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Gniew jaki wówczas gotował krew w żyłach elfki całkowicie nią zawładnął i Kiraie choćby przez myśl nie przeszło by i tym razem mu wybaczyć. Rozumiała, że jest więźniem na jego włościach, rozumiała, że on nie może sobie pozwolić na zbytnie spoufalanie się z jeńcem, gdyż mogłoby to zaważyć na jego autorytecie, ale przecież ona nic nie zrobiła! Pierwszy raz odkąd została porwana postanowiła być otwarcie miła dla wampira, a ten nie wiadomo czemu potraktował ją tak okropnie! Oczy ją paliły kiedy przygotowywała sobie kąpiel, jednakże nie miała najmniejszego zamiaru płakać z powodu takiego drania. Już i tak stanowczo za dużo wylała łez w ostatnim czasie. A skoro Barbarossa okazał się być takim chamem, dlaczego niby miałaby się przejmować jego zdaniem, albo tym co miał do powiedzenia? Może i na razie nie miała zbyt dużych możliwości, aby mu się odpłacić za tę zniewagę, ale, póki może swobodnie chodzić po całej posesji, będzie robiła wszystko tak jak ona chce i kiedy chce, o!
Planowana długa kąpiel, okazała się być krótsza niż elfka zakładała. Może na zewnątrz nie było zimno i nie było potrzeby ogrzewać pokoi przez rozpalenie w kominku, ale woda i tak stanowczo za szybko wystygła. Niemniej jednak nieco pomogła dziewczynie uspokoić zszargane nerwy, a przede wszystkim się odświeżyć. Będąc jeszcze zanurzoną po samą brodę, Kiraie spojrzała ze smutkiem na ubranie, które miała tego dnia na sobie. Przez myśl jej przeszło pytanie w czym będzie zmuszona spać skoro to odzienie wypadałoby wyprać, jednakże wnioski do jakich doszła niezbyt jej się spodobały i zadrżała z niesmakiem. "Na pewno nie wybiegnę teraz w samym ręczniku i nie zacznę go wołać ze skargą, że nie mam się w co przebrać. Po moim trupie!" Pomyślała ze wzbierającą złością, jednakże zaraz coś ją tknęło i zaczęła się z przerażeniem rozglądać po skromnej i raczej przez nikogo od dawna nie używanej łaźni. "Czemu wcześniej się nie domyśliłam! Ten krwiopijczy perwers się doigra, zapłaci mi za to wszystko!" Podsumowała z niezadowoleniem kiedy okazało się, że komnata w ogóle nie była przygotowana do goszczenia w niej kogokolwiek. Dziewczyna westchnęła ze zmęczeniem i irytacją, bo co innego mogła zrobić? Nie będzie przecież sobie zdzierać gardła to po pierwsze, po drugie nawet jeśli ktoś by ją usłyszał, przecież nie będzie naga mówiła komuś jaki jest powód jej wołania. Chociaż co jeśli Kiraie wyjdzie z balii i wtedy postanowi ją odwiedzić tamta zjawa? Albo co gorsza Barbarossa w całej swojej odrażającej okazałości, jako chmura czarnego dymu? Przecież wampiry umiały się zmieniać w dym i zwierzęta, prawda? Tak było w starych legendach.
Nie chcąc się przeziębić przez spędzenie nocy w zimnej wodzie, elfka nie miała innego wyboru jak wyjść z wody i nieco ogrzać łaźnię by ona i wyprane ubrania mogły szybciej wyschnąć. Nie czuła się komfortowo i cała drżała z niższej temperatury otoczenia, ale musiała to wytrzymać. Po tym co ją dzisiaj spotkało w rezydencji przywódcy piratów Jadeitowego Oceanu, aż się bała na jaki genialny pomysł kochany wampir wpadnie jutro by bezwzględnie pozbawić ją resztek godności. Owszem podczas siedzenia w balii zastanawiała się przez krótki moment czy z sobą nie skończyć, ale to nie miałoby najmniejszego sensu, nie po to spędziła tyle dni na statku by zaraz po zejściu na ląd od dłuższego czasu pozbawić się życia. Poza tym wtedy jej ojciec nie potrzebnie narażałby siebie i swoich ludzi na niebezpieczeństwo, albo konsekwencje związane z niesubordynacją. Tak, samobójstwo w obecnej sytuacji nie polepszyłoby jej wcale, ale zamiast tego pogorszyłoby ją i to diametralnie.
Umęczona córka admirała wyszła z łaźni jak tylko ona i jej odzienie wyschło, od razu zmierzając w stronę łoża. Słysząc skrzypiące zawiasy od drzwi, za którymi dziewczyna zniknęła, oraz jej kroki, ptak przebudził się i czujnie skierował wzrok na nadchodzącą elfkę. Po chwili z zaciekawieniem (i dalszą nieufnością w oczach) przechylił lekko na bok swoją głowę w niemym pytaniu widząc jak dziewczyna koszmarnie wygląda, przez uzewnętrznione zmęczenie i kiepskie samopoczucie.
- Nawet nie pytaj. Myśl tylko o tym by jak najszybciej wyzdrowieć, przynajmniej ty będziesz miał okazję do rychłej ucieczki. - Mruknęła z całkowitą rezygnacją w głosie nim walnęła się na miękki materac i ukryła pół twarzy w puchowych poduchach. Zakaszlała krótko przez małą, acz drażniącą drogi oddechowe ilość kurzu i zamknęła oczy oddając się szybo i bez namysłu w objęcia snu.
Kiraie byłaby ostatnią osobą na całym wszechświecie, która by kogoś skrzywdziła z własnej woli, nie przepadała za widokiem krwi, a przede wszystkim była bardzo wrażliwa na ból, od którego wolała uciekać i unikać bez względu na to co się działo dokoła niej, choćby ktoś miał potrzebować jej pomocy. Jednakże sen, który miała tej nocy i w którym mogła się zrewanżować wampirowi na różne, niezbyt przyjemne sposoby, wcale nie był koszmarem, a nawet sprawił, że miała o wiele lepszy humor następnego dnia. Wiedziała, że nigdy nie uczyniłaby czegoś takiego nikomu, a zwłaszcza najgorszemu wrogowi, jednakże z jakiegoś powodu ten sen ją rozluźnił i uszczęśliwił.
Wstała wraz z pierwszymi promieniami słońca, przeciągnęła się z uśmiechem i spojrzała na śpiącego jeszcze "feniksa", który wcisnął swoją głowę pod zdrowe skrzydło. Nie zamierzała go budzić, tak samo jak nikogo z całego zamczyska, dlatego przystąpiła wpierw do porannej toalety towarzysząc tym samym słońcu w jego wspinaczce na nieboskłon. Gdy przywróciła swój wygląd - włosy i odzienie - do porządku, podeszła do zasłoniętych, dużych okien i drzwi prowadzących na niższy balkon. Rozsunęła zasłony i wpuściła do pokoju podmuch świeżego, rześkiego powietrza. Z wesołym grymasem wyszła na zewnątrz i zaraz się zasępiła widząc tragiczny stan w jakim znajdował się ogród. Dla podkreślenia nastroju jej żołądek jęknął żałośnie, choć z innego powodu. Elfka przez moment kąpała się w porannych promieniach dumając przez moment i ustalając sobie plan na ten dzień, który niewątpliwie spędzi do zmierzchu w ogrodzie. W sumie nie był to tak straszny pomysł, bo jeśliby jej się poszczęściło to mogłaby przez cały dzień nie wiedzieć Barbarossy, poza tym nie nudziłaby się i robiła to co lubi. Brzuch znów wydał z siebie przeciągły dźwięk, jakby na zatwierdzenie tego przedsięwzięcia. Kiraie spojrzała w głąb pokoju i zatrzymała wzrok na zabarykadowanym od wewnątrz ciężkich drzwi z czarnego bzu prowadzących na korytarz, jednakże z beztroską i dziecięcą radością, zaraz przeskoczyła barierkę balkonu i zwinnie pokonała drogę w dół by stanąć bezpiecznie w wysokiej trawie zaniedbanego ogrodu po wykonaniu kilku bardziej bądź mniej widowiskowych akrobacji, które nie raz pomogły jej się wydostać z domu bez wiedzy ojca i konieczności używania głównych drzwi do wyjścia. Za każdym razem świetnie się przy tym bawiła i niezmiernie dużo sprawiało jej to przyjemności.
Nie zrobiło to jednak wrażenia na kiszkach, które zaczęły grać marsza, przypominając dziewczynie o podstawach niezbędnych istotom do przeżycia. Elfka ani na moment o tym nie zapomniała i nie miała najmniejszego zamiaru zabierać się do pracy o pustym żołądku. Wsłuchując się w życie tętniące w ogrodzie ruszyła przed siebie, niby na przechadzkę, jednakże nogi i instynkt szybko przywiodły ją do dziko rosnącego krzewu z owocami. Napełniając sobie brzuch słodko-kwaśnymi owocami wielkości jabłek o kształcie truskawek, wodziła wzrokiem po niemal całym terenie zielonym i rozmyślała jak i, z której strony zacząć pracę. Za każdym jednak razem, zatrzymywała się na omszałej fontannie, a w głowie niechcianym echem rozbrzmiewała prośba kapitana, aby to od niej zacząć porządki. Tak bardzo chciała mu się sprzeciwić i opanować rośliny przy syreniej sadzawce na przykład, albo przyciąć bluszcz pod swoim oknem, jednakże nie mogła złamać swojej własnej obietnicy. Jęknęła z niezadowoleniem i niechęcią, po czym z pomocą przemiłej zjawy odnalazła niewielką drewnianą szopę, bądź składzik, z której wzięła potrzebne narzędzia, wiadro oraz o dziwo jakąś czystą szmatę i poszła do fontanny, zbierając po drodze całe łodygi, albo same liście jakiś paskudnych i całkowicie niechcianych chwastów. Te w rzeczywistości okazały się niezwykle przydatne w obecnej sytuacji. Sok z grubych, twardych i mięsistych liści, o ząbkowanej, ostrej krawędzi działał niezwykle zabójczo na wodne rośliny w tym glony i zielony osad jaki potrafią stworzyć, a w połączeniu z dwiema startymi łodygami, powodował całkowite oczyszczenie się wody przez wyparowanie mikroorganizmów, przywrócenie jej krystaliczność i uzdatnienie do picia bez ryzyka zachorowania na coś.
Po oczyszczeniu i napiciu się tej deszczówki, zaczęła sprzątać dno wyrzucając z pogniłe liście i inne śmieci. Dopiero po tym przystąpiła do skrupulatnego szorowania kruka i całej reszty fontanny. Róże poprzycinała, skropiła świeżą, czystą wodą i uwolniła od napierających na nie traw i chwastów, a nie słysząc ich innych skarg, miała nadzieję, że pięknie odżyją. Zjawa, Tamika, choć nie miała możliwości fizycznej pomocy elfce, była niezwykle miłym towarzystwem i przewodnikiem po nieznanym terenie, kiedy Kiraie potrzebowała jeszcze czegoś do swoich porządków. Niekiedy musiała też się poradzić samego otoczenia i wsłuchać się w wiatr, niosący szept traw i roślin wskazujących położenie, tych z których mogłaby skorzystać w swojej pracy. Po skończeniu fontanny, przeniosła się na inne posągi i ozdoby niebędące roślinami.
Planowana długa kąpiel, okazała się być krótsza niż elfka zakładała. Może na zewnątrz nie było zimno i nie było potrzeby ogrzewać pokoi przez rozpalenie w kominku, ale woda i tak stanowczo za szybko wystygła. Niemniej jednak nieco pomogła dziewczynie uspokoić zszargane nerwy, a przede wszystkim się odświeżyć. Będąc jeszcze zanurzoną po samą brodę, Kiraie spojrzała ze smutkiem na ubranie, które miała tego dnia na sobie. Przez myśl jej przeszło pytanie w czym będzie zmuszona spać skoro to odzienie wypadałoby wyprać, jednakże wnioski do jakich doszła niezbyt jej się spodobały i zadrżała z niesmakiem. "Na pewno nie wybiegnę teraz w samym ręczniku i nie zacznę go wołać ze skargą, że nie mam się w co przebrać. Po moim trupie!" Pomyślała ze wzbierającą złością, jednakże zaraz coś ją tknęło i zaczęła się z przerażeniem rozglądać po skromnej i raczej przez nikogo od dawna nie używanej łaźni. "Czemu wcześniej się nie domyśliłam! Ten krwiopijczy perwers się doigra, zapłaci mi za to wszystko!" Podsumowała z niezadowoleniem kiedy okazało się, że komnata w ogóle nie była przygotowana do goszczenia w niej kogokolwiek. Dziewczyna westchnęła ze zmęczeniem i irytacją, bo co innego mogła zrobić? Nie będzie przecież sobie zdzierać gardła to po pierwsze, po drugie nawet jeśli ktoś by ją usłyszał, przecież nie będzie naga mówiła komuś jaki jest powód jej wołania. Chociaż co jeśli Kiraie wyjdzie z balii i wtedy postanowi ją odwiedzić tamta zjawa? Albo co gorsza Barbarossa w całej swojej odrażającej okazałości, jako chmura czarnego dymu? Przecież wampiry umiały się zmieniać w dym i zwierzęta, prawda? Tak było w starych legendach.
Nie chcąc się przeziębić przez spędzenie nocy w zimnej wodzie, elfka nie miała innego wyboru jak wyjść z wody i nieco ogrzać łaźnię by ona i wyprane ubrania mogły szybciej wyschnąć. Nie czuła się komfortowo i cała drżała z niższej temperatury otoczenia, ale musiała to wytrzymać. Po tym co ją dzisiaj spotkało w rezydencji przywódcy piratów Jadeitowego Oceanu, aż się bała na jaki genialny pomysł kochany wampir wpadnie jutro by bezwzględnie pozbawić ją resztek godności. Owszem podczas siedzenia w balii zastanawiała się przez krótki moment czy z sobą nie skończyć, ale to nie miałoby najmniejszego sensu, nie po to spędziła tyle dni na statku by zaraz po zejściu na ląd od dłuższego czasu pozbawić się życia. Poza tym wtedy jej ojciec nie potrzebnie narażałby siebie i swoich ludzi na niebezpieczeństwo, albo konsekwencje związane z niesubordynacją. Tak, samobójstwo w obecnej sytuacji nie polepszyłoby jej wcale, ale zamiast tego pogorszyłoby ją i to diametralnie.
Umęczona córka admirała wyszła z łaźni jak tylko ona i jej odzienie wyschło, od razu zmierzając w stronę łoża. Słysząc skrzypiące zawiasy od drzwi, za którymi dziewczyna zniknęła, oraz jej kroki, ptak przebudził się i czujnie skierował wzrok na nadchodzącą elfkę. Po chwili z zaciekawieniem (i dalszą nieufnością w oczach) przechylił lekko na bok swoją głowę w niemym pytaniu widząc jak dziewczyna koszmarnie wygląda, przez uzewnętrznione zmęczenie i kiepskie samopoczucie.
- Nawet nie pytaj. Myśl tylko o tym by jak najszybciej wyzdrowieć, przynajmniej ty będziesz miał okazję do rychłej ucieczki. - Mruknęła z całkowitą rezygnacją w głosie nim walnęła się na miękki materac i ukryła pół twarzy w puchowych poduchach. Zakaszlała krótko przez małą, acz drażniącą drogi oddechowe ilość kurzu i zamknęła oczy oddając się szybo i bez namysłu w objęcia snu.
Kiraie byłaby ostatnią osobą na całym wszechświecie, która by kogoś skrzywdziła z własnej woli, nie przepadała za widokiem krwi, a przede wszystkim była bardzo wrażliwa na ból, od którego wolała uciekać i unikać bez względu na to co się działo dokoła niej, choćby ktoś miał potrzebować jej pomocy. Jednakże sen, który miała tej nocy i w którym mogła się zrewanżować wampirowi na różne, niezbyt przyjemne sposoby, wcale nie był koszmarem, a nawet sprawił, że miała o wiele lepszy humor następnego dnia. Wiedziała, że nigdy nie uczyniłaby czegoś takiego nikomu, a zwłaszcza najgorszemu wrogowi, jednakże z jakiegoś powodu ten sen ją rozluźnił i uszczęśliwił.
Wstała wraz z pierwszymi promieniami słońca, przeciągnęła się z uśmiechem i spojrzała na śpiącego jeszcze "feniksa", który wcisnął swoją głowę pod zdrowe skrzydło. Nie zamierzała go budzić, tak samo jak nikogo z całego zamczyska, dlatego przystąpiła wpierw do porannej toalety towarzysząc tym samym słońcu w jego wspinaczce na nieboskłon. Gdy przywróciła swój wygląd - włosy i odzienie - do porządku, podeszła do zasłoniętych, dużych okien i drzwi prowadzących na niższy balkon. Rozsunęła zasłony i wpuściła do pokoju podmuch świeżego, rześkiego powietrza. Z wesołym grymasem wyszła na zewnątrz i zaraz się zasępiła widząc tragiczny stan w jakim znajdował się ogród. Dla podkreślenia nastroju jej żołądek jęknął żałośnie, choć z innego powodu. Elfka przez moment kąpała się w porannych promieniach dumając przez moment i ustalając sobie plan na ten dzień, który niewątpliwie spędzi do zmierzchu w ogrodzie. W sumie nie był to tak straszny pomysł, bo jeśliby jej się poszczęściło to mogłaby przez cały dzień nie wiedzieć Barbarossy, poza tym nie nudziłaby się i robiła to co lubi. Brzuch znów wydał z siebie przeciągły dźwięk, jakby na zatwierdzenie tego przedsięwzięcia. Kiraie spojrzała w głąb pokoju i zatrzymała wzrok na zabarykadowanym od wewnątrz ciężkich drzwi z czarnego bzu prowadzących na korytarz, jednakże z beztroską i dziecięcą radością, zaraz przeskoczyła barierkę balkonu i zwinnie pokonała drogę w dół by stanąć bezpiecznie w wysokiej trawie zaniedbanego ogrodu po wykonaniu kilku bardziej bądź mniej widowiskowych akrobacji, które nie raz pomogły jej się wydostać z domu bez wiedzy ojca i konieczności używania głównych drzwi do wyjścia. Za każdym razem świetnie się przy tym bawiła i niezmiernie dużo sprawiało jej to przyjemności.
Nie zrobiło to jednak wrażenia na kiszkach, które zaczęły grać marsza, przypominając dziewczynie o podstawach niezbędnych istotom do przeżycia. Elfka ani na moment o tym nie zapomniała i nie miała najmniejszego zamiaru zabierać się do pracy o pustym żołądku. Wsłuchując się w życie tętniące w ogrodzie ruszyła przed siebie, niby na przechadzkę, jednakże nogi i instynkt szybko przywiodły ją do dziko rosnącego krzewu z owocami. Napełniając sobie brzuch słodko-kwaśnymi owocami wielkości jabłek o kształcie truskawek, wodziła wzrokiem po niemal całym terenie zielonym i rozmyślała jak i, z której strony zacząć pracę. Za każdym jednak razem, zatrzymywała się na omszałej fontannie, a w głowie niechcianym echem rozbrzmiewała prośba kapitana, aby to od niej zacząć porządki. Tak bardzo chciała mu się sprzeciwić i opanować rośliny przy syreniej sadzawce na przykład, albo przyciąć bluszcz pod swoim oknem, jednakże nie mogła złamać swojej własnej obietnicy. Jęknęła z niezadowoleniem i niechęcią, po czym z pomocą przemiłej zjawy odnalazła niewielką drewnianą szopę, bądź składzik, z której wzięła potrzebne narzędzia, wiadro oraz o dziwo jakąś czystą szmatę i poszła do fontanny, zbierając po drodze całe łodygi, albo same liście jakiś paskudnych i całkowicie niechcianych chwastów. Te w rzeczywistości okazały się niezwykle przydatne w obecnej sytuacji. Sok z grubych, twardych i mięsistych liści, o ząbkowanej, ostrej krawędzi działał niezwykle zabójczo na wodne rośliny w tym glony i zielony osad jaki potrafią stworzyć, a w połączeniu z dwiema startymi łodygami, powodował całkowite oczyszczenie się wody przez wyparowanie mikroorganizmów, przywrócenie jej krystaliczność i uzdatnienie do picia bez ryzyka zachorowania na coś.
Po oczyszczeniu i napiciu się tej deszczówki, zaczęła sprzątać dno wyrzucając z pogniłe liście i inne śmieci. Dopiero po tym przystąpiła do skrupulatnego szorowania kruka i całej reszty fontanny. Róże poprzycinała, skropiła świeżą, czystą wodą i uwolniła od napierających na nie traw i chwastów, a nie słysząc ich innych skarg, miała nadzieję, że pięknie odżyją. Zjawa, Tamika, choć nie miała możliwości fizycznej pomocy elfce, była niezwykle miłym towarzystwem i przewodnikiem po nieznanym terenie, kiedy Kiraie potrzebowała jeszcze czegoś do swoich porządków. Niekiedy musiała też się poradzić samego otoczenia i wsłuchać się w wiatr, niosący szept traw i roślin wskazujących położenie, tych z których mogłaby skorzystać w swojej pracy. Po skończeniu fontanny, przeniosła się na inne posągi i ozdoby niebędące roślinami.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Kiedy trupioblady mężczyzna wyłaniał się z trumny, walczący z ciężkimi zasłonami księżyc ogłaszał dopiero nadejście północy. Jego ścięta sierpowato tarcza zawisła nad dworkiem, oblewając jego iglice i ciemne dachówki srebrzystą poświatą. Wymarzona pora na spacer, mruknął do siebie wampir, wdziewając spodnie, buty i zapinając na biodrach skórzany pas. Resztki snu przegnał krótkim ziewnięciem i kieliszkiem czerwonego wina wymieszanego z krwią, które wyjął z szafki stojącej obok trumny. Dźwięk wyrywanego zębami korka rozbrzmiał echem po pokoju, uwalniając jednocześnie słodycz porzeczek, cynamonu i goryczkę ludzkiej posoki.
- Twoje zdrowie, kapitanie - powiedział do samego siebie w mroku, przechylając naczynie i przytykając je do bladych ust. Następnie odstawił wszystko na swoje miejsce i dziarskim krokiem wyszedł na balkon, pozwalając morskiej bryzie uderzyć w jego pierś z całej mocy. Nocny chłód był jak kubeł zimnej wody, zmuszał do trzeźwiejszego myślenia i spojrzenia na otaczający świat.
Barbarossa przymknął oczy i wziął głęboki wdech, napawając się tym przywilejem śmiertelników, a gdy je ponownie otworzył jego wzrok zatrzymał się na czarnych niczym noc oknach w sypialni elfki. Nie wiedział czemu w nie spojrzał, ani co chciał w nich ujrzeć. Może jakiś płomyk świecy, może powiew zasłon. Cokolwiek. Stał tak przez dłuższą chwilę, dopóki nie przypomniał sobie, że istnieje coś takiego jak północ i że nie wszyscy na dworze są wampirami, prowadzącymi najaktywniejszy tryb życia o tej porze.
- Pięćset z górą lat na karku, a ty wciąż zachowujesz się jak dziecko - rozległo się za jego plecami, a następnie czarnowłosa majordomuska wskoczyła na balustradę obok niego, podtrzymując materiał sukni, by ta nie przeszkadzała w spacerze na jej krawędzi. - Choć raczej powinnam rzec, że jesteś chamem, prostakiem, ostatnim draniem i...
- Tamika ci powiedziała? - wszedł jej w słowo, ukrywając dłonie w głębokich kieszeniach i przenosząc wzrok na bladą jak kreda twarz dhampirku.
- Taka afera nie mogła obejść się bez plotek, ale nie martw się, wiedzą o niej jedynie te osoby, które wiedzieć powinny. Ja, Tamika oraz wasza dwójka. Nikt inny nie pojawi się na tej scenie. No chyba, że postanowisz stanąć na głównym rynku i wykrzyczeć w niebo, że masz wielką ochotę znieważyć swojego gościa honorowego. Swoją drogą, powinnam zapytać, co u niej słychać i przeprosić za zostawienie jej pod tym fortem, ale nie spodziewałam się, że tak szybko wrócicie. Zwykle rabujecie do pełnej ładowni.
- Tym razem zrobiliśmy wyjątek...
- I to nie dla byle kogo, ale dla jedynej córki admirała Awerkera - dokończyła Raven z nutką gniewu w głosie, który zaraz zniknął pod maską wymuszonego uśmiechu. - Byłabym skończoną idiotką, gdybym jej nie poznała. Umiem jednak i wiem, w przeciwieństwie do niektórych, jak powinnam się zachowywać. Jej ojciec spalił mojego żywcem, skazując nieśmiertelną duszę na wieczną tułaczkę. Wiele bym dała, żeby znów usłyszeć jego zakazy i nakazy. Nie zamierzam jednak przekładać nad to swojego profesjonalizmu. To, co się stało to przeszłość i już. Prawa do zemsty zrzekłam się wraz z żałobą po nim i wuju Karsie. Obiecaj mi jednak, że ciebie nie stracę. Jesteś dla mnie równie ważny, co oni.
- Obiecuję - powiedział Caster, szczerze, a następnie wrócił się po kapelusz i pożegnawszy się z majordomuską, zeskoczył z balkonu wprost na uschnięty żywopłot. Zbrązowiałe gałęzie zmieniły się w proch pod jego stopami, a wysoka trawa zatarła wszelkie ślady obranych przez niego kierunków.
Tę noc Barbarossa spędził po za murami pałacu, odwiedzając w pierwszej kolejności miasto, potem fort, domy innych kapitanów, a na koniec samotny klif na tyłach swojej posesji, gdzie mógł w spokoju zebrać myśli, oczekując świtu. Wszędzie, gdzie się pojawił, witano go z otwartymi ramionami i kuflem zimnego piwa z rumem, na dobre rozpoczęcie wieczoru. Piraci i najemnicy z różnych stron bawili się bez przerwy już którąś noc, trwoniąc dobra, które zrabowano lub samemu wytworzono na wyspie, a które nie uszły na sprzedaż do Alaranii. Tawerny nie śmiały zamykać swoich drzwi, tak więc karczmarze pracowali na trzy lub cztery zmiany, nadzorując, by niczego gościom nie zabrakło. Piwo lało się z beczek, muzyka huczała w czaszce, a kurtyzany wydawały się chętniejsze niż kiedykolwiek. Mimo to, dobry humor na twarzy Barbarossy pozostawał wymuszony, a nie naturalny, jak to zawsze miał w zwyczaju. Jego myśli wciąż krążyły wokół płowowłosej ślicznotki, która zapewne właśnie śniła o kotle pełnym smoły i nim samym, zanurzonym tam po czubek głowy. Niestety kapitan nie umiał obecnie inaczej. Dziewczyna zdominowała jego myśli, była obecna w twarzy każdej z mijanych kobiet, zmieniając jego spojrzenie na nie. Już nie widział w nich zabawek na jeden wieczór, a harde charakterem babki o sile, brakującej niektórym mężczyznom.
Z taką wizją Barbarossa powrócił do domu przed świtem, szerokim łukiem omijając pokój elfki, by jej nie zbudzić i nie psuć pozostałych myśli o sobie, jakie kłębiły się w jej głowę. Dzień zapowiadał się słoneczny i piękny, toteż pirat odetchnął z ulgą, gdy tylko przekręcił kluczyk w zamku mosiężnych skrzydeł. Przypadkowe spotkanie Kiraie na korytarzu mógł od razu wykluczyć i nie brać ich pod uwagę. Jasne było, że żywiołowa panna nie zechce zmarnować tych kilku dni na siedzenie w mroku domostwa, zwłaszcza, że sama postanowiła pomóc jego ogrodowi znów stać się pięknym. Caster myślał przez chwilę, czy jej nie pomóc, ale po głębszym zastanowieniu doszedł do wniosku, że na ogrodnictwie zna się równie słabo, co na alchemii.
Około południa jego ciekawość jednak zwyciężyła i chętny zobaczyć sukces, bądź porażkę elfki, kapitan Nautiliusa pofatygował się na zewnątrz, pamiętając o kapeluszu, płaszczu i koszuli, chroniącej go przed słońcem, a także mocniejszym trunku w postaci krwi na wzmocnienie. Pierwsze kroki skierował w stronę fontanny i jej miedzianego kruka, który błyszczał jakby dopiero co wyjęto go z kuźniczego pieca. Z monumentu pod nim zniknęły wszelkie mchy, woda znów była przejrzysta, jak szkło, a okalające fontannę krzaki róż odzyskały dawny kolor. Barbarossa przyjrzał się całości z uśmiechem, a następnie zanurzył dłonie w zimnej wodzie i otarł nimi twarz. Wyszło na to, iż nie spał, a rzeźba przed nim znów wygląda, jak z czasów świetności dworu. I nie tylko on podzielał to zdanie.
- Jeszcze trochę i te posągi same obróciłyby się w proch - skomentowała Tamika, przesuwając dłonią po chwastach i bluszczach, owijających postumenty. Choć nie mogła ich bezpośrednio dotknąć, to swoją obecnością sprawiała, że rośliny te obumierały w kilka sekund i łatwiej je było oderwać. - Po śmierci wcześniejszego gospodarza ogród bardzo szybko nam zarósł i nawet magia nie była w stanie tu zadziałać. Tobie się to udało w kilka godzin i to przy pomocy prostych narzędzi. Ciekawe tylko na jak długo.
- Jestem pod sporym wrażeniem - skomentował nieumarły, wyłaniając się spomiędzy drzew i opierając metalową kończynę na postumencie, na którym stał satyr w pełnej zbroi i łukiem. - Naprawdę. Nigdy nie sądziłem, że ktoś jest w stanie zapanować nad tymi chwastami. Prędzej wypaliłbym ziemię do cna i posadził wszystko od nowa, ale jak widzę, oddanie tego w twoje ręce było zdecydowanie lepszym pomysłem. Dziękuję - to ostatnie starał się wypowiedzieć, spoglądając Kiraie w oczy, lecz widząc, że elfka unika jego wzroku, po prostu zrezygnował.
- Twoje zdrowie, kapitanie - powiedział do samego siebie w mroku, przechylając naczynie i przytykając je do bladych ust. Następnie odstawił wszystko na swoje miejsce i dziarskim krokiem wyszedł na balkon, pozwalając morskiej bryzie uderzyć w jego pierś z całej mocy. Nocny chłód był jak kubeł zimnej wody, zmuszał do trzeźwiejszego myślenia i spojrzenia na otaczający świat.
Barbarossa przymknął oczy i wziął głęboki wdech, napawając się tym przywilejem śmiertelników, a gdy je ponownie otworzył jego wzrok zatrzymał się na czarnych niczym noc oknach w sypialni elfki. Nie wiedział czemu w nie spojrzał, ani co chciał w nich ujrzeć. Może jakiś płomyk świecy, może powiew zasłon. Cokolwiek. Stał tak przez dłuższą chwilę, dopóki nie przypomniał sobie, że istnieje coś takiego jak północ i że nie wszyscy na dworze są wampirami, prowadzącymi najaktywniejszy tryb życia o tej porze.
- Pięćset z górą lat na karku, a ty wciąż zachowujesz się jak dziecko - rozległo się za jego plecami, a następnie czarnowłosa majordomuska wskoczyła na balustradę obok niego, podtrzymując materiał sukni, by ta nie przeszkadzała w spacerze na jej krawędzi. - Choć raczej powinnam rzec, że jesteś chamem, prostakiem, ostatnim draniem i...
- Tamika ci powiedziała? - wszedł jej w słowo, ukrywając dłonie w głębokich kieszeniach i przenosząc wzrok na bladą jak kreda twarz dhampirku.
- Taka afera nie mogła obejść się bez plotek, ale nie martw się, wiedzą o niej jedynie te osoby, które wiedzieć powinny. Ja, Tamika oraz wasza dwójka. Nikt inny nie pojawi się na tej scenie. No chyba, że postanowisz stanąć na głównym rynku i wykrzyczeć w niebo, że masz wielką ochotę znieważyć swojego gościa honorowego. Swoją drogą, powinnam zapytać, co u niej słychać i przeprosić za zostawienie jej pod tym fortem, ale nie spodziewałam się, że tak szybko wrócicie. Zwykle rabujecie do pełnej ładowni.
- Tym razem zrobiliśmy wyjątek...
- I to nie dla byle kogo, ale dla jedynej córki admirała Awerkera - dokończyła Raven z nutką gniewu w głosie, który zaraz zniknął pod maską wymuszonego uśmiechu. - Byłabym skończoną idiotką, gdybym jej nie poznała. Umiem jednak i wiem, w przeciwieństwie do niektórych, jak powinnam się zachowywać. Jej ojciec spalił mojego żywcem, skazując nieśmiertelną duszę na wieczną tułaczkę. Wiele bym dała, żeby znów usłyszeć jego zakazy i nakazy. Nie zamierzam jednak przekładać nad to swojego profesjonalizmu. To, co się stało to przeszłość i już. Prawa do zemsty zrzekłam się wraz z żałobą po nim i wuju Karsie. Obiecaj mi jednak, że ciebie nie stracę. Jesteś dla mnie równie ważny, co oni.
- Obiecuję - powiedział Caster, szczerze, a następnie wrócił się po kapelusz i pożegnawszy się z majordomuską, zeskoczył z balkonu wprost na uschnięty żywopłot. Zbrązowiałe gałęzie zmieniły się w proch pod jego stopami, a wysoka trawa zatarła wszelkie ślady obranych przez niego kierunków.
Tę noc Barbarossa spędził po za murami pałacu, odwiedzając w pierwszej kolejności miasto, potem fort, domy innych kapitanów, a na koniec samotny klif na tyłach swojej posesji, gdzie mógł w spokoju zebrać myśli, oczekując świtu. Wszędzie, gdzie się pojawił, witano go z otwartymi ramionami i kuflem zimnego piwa z rumem, na dobre rozpoczęcie wieczoru. Piraci i najemnicy z różnych stron bawili się bez przerwy już którąś noc, trwoniąc dobra, które zrabowano lub samemu wytworzono na wyspie, a które nie uszły na sprzedaż do Alaranii. Tawerny nie śmiały zamykać swoich drzwi, tak więc karczmarze pracowali na trzy lub cztery zmiany, nadzorując, by niczego gościom nie zabrakło. Piwo lało się z beczek, muzyka huczała w czaszce, a kurtyzany wydawały się chętniejsze niż kiedykolwiek. Mimo to, dobry humor na twarzy Barbarossy pozostawał wymuszony, a nie naturalny, jak to zawsze miał w zwyczaju. Jego myśli wciąż krążyły wokół płowowłosej ślicznotki, która zapewne właśnie śniła o kotle pełnym smoły i nim samym, zanurzonym tam po czubek głowy. Niestety kapitan nie umiał obecnie inaczej. Dziewczyna zdominowała jego myśli, była obecna w twarzy każdej z mijanych kobiet, zmieniając jego spojrzenie na nie. Już nie widział w nich zabawek na jeden wieczór, a harde charakterem babki o sile, brakującej niektórym mężczyznom.
Z taką wizją Barbarossa powrócił do domu przed świtem, szerokim łukiem omijając pokój elfki, by jej nie zbudzić i nie psuć pozostałych myśli o sobie, jakie kłębiły się w jej głowę. Dzień zapowiadał się słoneczny i piękny, toteż pirat odetchnął z ulgą, gdy tylko przekręcił kluczyk w zamku mosiężnych skrzydeł. Przypadkowe spotkanie Kiraie na korytarzu mógł od razu wykluczyć i nie brać ich pod uwagę. Jasne było, że żywiołowa panna nie zechce zmarnować tych kilku dni na siedzenie w mroku domostwa, zwłaszcza, że sama postanowiła pomóc jego ogrodowi znów stać się pięknym. Caster myślał przez chwilę, czy jej nie pomóc, ale po głębszym zastanowieniu doszedł do wniosku, że na ogrodnictwie zna się równie słabo, co na alchemii.
Około południa jego ciekawość jednak zwyciężyła i chętny zobaczyć sukces, bądź porażkę elfki, kapitan Nautiliusa pofatygował się na zewnątrz, pamiętając o kapeluszu, płaszczu i koszuli, chroniącej go przed słońcem, a także mocniejszym trunku w postaci krwi na wzmocnienie. Pierwsze kroki skierował w stronę fontanny i jej miedzianego kruka, który błyszczał jakby dopiero co wyjęto go z kuźniczego pieca. Z monumentu pod nim zniknęły wszelkie mchy, woda znów była przejrzysta, jak szkło, a okalające fontannę krzaki róż odzyskały dawny kolor. Barbarossa przyjrzał się całości z uśmiechem, a następnie zanurzył dłonie w zimnej wodzie i otarł nimi twarz. Wyszło na to, iż nie spał, a rzeźba przed nim znów wygląda, jak z czasów świetności dworu. I nie tylko on podzielał to zdanie.
- Jeszcze trochę i te posągi same obróciłyby się w proch - skomentowała Tamika, przesuwając dłonią po chwastach i bluszczach, owijających postumenty. Choć nie mogła ich bezpośrednio dotknąć, to swoją obecnością sprawiała, że rośliny te obumierały w kilka sekund i łatwiej je było oderwać. - Po śmierci wcześniejszego gospodarza ogród bardzo szybko nam zarósł i nawet magia nie była w stanie tu zadziałać. Tobie się to udało w kilka godzin i to przy pomocy prostych narzędzi. Ciekawe tylko na jak długo.
- Jestem pod sporym wrażeniem - skomentował nieumarły, wyłaniając się spomiędzy drzew i opierając metalową kończynę na postumencie, na którym stał satyr w pełnej zbroi i łukiem. - Naprawdę. Nigdy nie sądziłem, że ktoś jest w stanie zapanować nad tymi chwastami. Prędzej wypaliłbym ziemię do cna i posadził wszystko od nowa, ale jak widzę, oddanie tego w twoje ręce było zdecydowanie lepszym pomysłem. Dziękuję - to ostatnie starał się wypowiedzieć, spoglądając Kiraie w oczy, lecz widząc, że elfka unika jego wzroku, po prostu zrezygnował.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Na pierwszy rzut oka, przez pole wciąż wysokiej trawy i wyrastających chwastów, mogłoby się wydawać, że Kiraie od samego rana nie poczyniła żadnych postępów, choć pracowała mimo grzejącego słońca i niemal bez żadnych przerw, jednakże bijące po oczach stalowe figury jak i te kamienne wyglądające jakby dopiero urzeźbione, mówiły całą prawdę o pracy i staranności jaką elfka poświęciła w tym czasie. Oczywiście miała jeszcze masę roboty, jednakże dzięki dziko rosnącym chwastom i innym pasożytniczym oraz niechcianym roślino rosnącym beztrosko w ogrodzie, mogła naturalnymi sposobami oczyścić posągi i wody, by można je było znów bez zagrożenia zdrowia pić. W tym też czasie, który umilała sobie rozmową ze zjawą, której większa, bądź mniejsza pomoc okazała się nieoceniona, zdążyła się z nią zaprzyjaźnić. Od samego rana Kiraie nie podejmowała nawet żadnych aluzji na temat osoby swojego gospodarza, a tym bardziej rozmowy przez nią toczone omijały wampira szerokim łukiem. Była Tamice bardzo wdzięczna, że ta także na siłę nie starała się rozpoczynać takiej dyskusji.
- Aż tak źle nie było - odpowiedziała z uśmiechem przeźroczystej kobiecie i zaraz posprzątała postument z uśmierconych przez nią chwastów. - Właśnie, jeśli mogę spytać, dlaczego nikt się przez ten czas nie zajmował ogrodem? Ja rozumiem zajmowanie się... innymi sprawami i brak czasu przez to, ale rośliny w przeciwieństwie do zwierząt nie potrzebują tyle troski i uwagi, wystarczy je choćby raz na tydzień skontrolować, ewentualnie przyciąć schnące gałązki i wyplenić chwasty. - Zrobiła sobie przerwę i otarła wierzchem dłoni w rękawicy, czoło, na którym został ziemisty ślad. Bardzo się cieszyła, że postanowiła zacząć od monumentów i fontann, ponieważ mogła się od czasu do czasu schładzać czystą już wodą, ponieważ choćby i miała się przegrzać, albo odwodnić to nie zdejmie sznurowanego gorsety, który jako jedyny zakrywał jej wdzięki powyżej pasa. Gdzieś przed dwoma godzinami zdjęła przydużą, przerobioną przez siebie koszulę, którą otrzymała na przebranie w ciągu pierwszych dni na statu.
- To już wszystkie rzeźby, prawda? W takim razie wypadałoby się zająć chociaż w małej części tą przeklętą trawą. Będzie mi potrzebny sierp. Wiem, że kosą byłoby szybciej, ale wątpię bym dała radę ją unieść nawet, jeśli jakaś by się znalazła w tej starej szopie, a tym bardziej nikt nie dałby tak niebezpiecznego narzędzia wrogowi. - Uśmiechnęła się z lekkim smutkiem i przeciągnęła się, rozprostowując zesztywniałe mięśnie. Choć mogła przebywać wśród roślin, przy pracy i na świeżym powietrzu, ani na moment nie zapomniała o tym, że jest tylko więźniem i do tego córką najgorszego wroga pewnie wszystkich mieszkańców tej wyspy.
Mimo tych nieco przykrych myśli i świadomości sytuacji w jakiej się znajdowała, nie traciła pogody ducha jaka towarzyszyła jej od samego rana i rozpromieniała jej twarz szczęśliwym uśmiechem, sugerującym, że oto właśnie elfka jest w swoim żywiole i robi to co naprawdę kocha - opieka i pielęgnacja ogrodu oraz roślin w nim żyjących. To pozytywne samopoczucie szybko ją opuściło, jak burzowe chmury, które nagle i nie wiadomo skąd wzeszły na niebo przesłaniając sobą w mgnieniu oka słońce. Oczywiście zmiana stanu Kiraie nie miała żadnego związku z nagłym przypomnieniem sobie czegoś przykrego, czy zwykłym atakiem melancholii spowodowanej tęsknotą za domem, ale głosem wampira, którego dźwięk pojawił się w akompaniamencie szepczącego wiatru.
Zacisnęła pięści, a w jednej z nich nożyce do gałązek i odetchnęła głęboko, po czym odwróciła się w jego stronę. Nie mogła po prostu zostać odwrócona do niego plecami, a tym bardziej po prostu go zignorować i udać się do szopy, aby odnieść niepotrzebne już narzędzia i wziąć sierp oraz grabie do przycięcia i posprzątania trawy. To by było zwyczajnie niekulturalne, a ona - w przeciwieństwie do niego - umiała się zachować z manierami.
- Dzień dobry, panie kapitanie - przywitała się z twarzą ściągniętą w obojętnym grymasie, zmuszając się do, w miarę, spokojnego tonu. - Dziękuję za pochwałę odnośnie mojej pracy, jednakże proszę o wybaczenie, ale jak widać mam jej jeszcze sporo, więc do widzenia. - Rzuciła, unosząc na moment na niego spojrzenie, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła przez ogród. Tyle razy już zaglądała do tego ogrodowego składzika, że mogła już tam dotrzeć bez pomocy zjawy.
Widmowa kobieta zastąpiła jej jednak drogę i pokręciła głową ze zmęczeniem i irytacją, prawie jak matka, która już ma po wyżej uszu ciągłych awantur swoich dziatek. Nie rozpoczęła jednak reprymendą, ani pouczeniem, a jej ton był raczej łagodny i cierpliwy.
- Zapomniałaś zabrać ze sobą wiader z resztą rzeczy i kosza, w który zbierałaś chwasty. Wiem, że trochę tak niegrzecznie tylko wytykać błędy, ale skoro idziesz do stodoły to wygodniej byłoby ci od razu zabrać wszystko, zaoszczędzisz na czasie. - Powiedziała i spojrzała ponad ramieniem elfki w stronę pozostawionego w tyle krwiopijcy, przy którym w trawie stały zostawione przybory.
Kiraie zaraz powędrowała za jej wzrokiem i poczerwieniała na twarzy ze złości, kiedy uświadomiła sobie, że miałaby znowu się zbliżyć do tego osobnika, choćby tylko po to by wziąć zapomniane przedmioty i odłożyć je od razu na miejsce.
- Do kosza będę wyrywać chwasty, niektóre mogą się jeszcze kiedyś przydać... - "...może do uwarzenia trucizny zabijającej wampiry samym swoim zapachem", pomyślała. - A te wiadra odniosę później... Przy następnej okazji. - Nie wiedziała jaką wymyślić wymówkę by nie musieć wracać w pobliże kapitana.
- Eh, kochana... - westchnęła zjawa, widząc cały problem, ale miała już na niego lekarstwo, na co się uśmiechnęła pogodnie. - Obchodzi cię ten mężczyzna? - zaczęła strategicznie.
- Oczywiście, że nie!!!! - Niemal wykrzyknęła oburzona dziewczyna o płowych włosach. Takiej reakcji się spodziewała Tamika i była z siebie bardzo dumna.
- To co się będziesz przejmować obecnością drania? Jeśli teraz zostawisz tam te rzeczy to będą ci one przeszkadzały podczas koszenia, a tak będzie porządek i będzie ci wygodnie, zaoszczędzisz też czas zamiast ganiać w tę i z powrotem do szopy. - Rzuciła i jeszcze bardziej się rozpromieniła, kiedy Kiraie przyznała jej rację i z dumnie uniesioną głową i obojętnością w pistacjowych oczach podeszła by odstawić narzędzia na miejsce. O dziwo tym razem łatwiej jej było nawet nie uraczyć gospodarza spojrzeniem.
- Nie sądziłam nigdy, że mógłbyś się wysługiwać innymi jak niewolnikami - szepnęła do kapitana zjawa, kiedy elfka ledwo dając sobie radę, zanosiła rzeczy do szopy. - Tym bardziej kobietami. Myślałam, że chociaż w stosunku do nich umiesz się zachować jak prawdziwy arystokrata, bez znaczenia czy to inna szlachcianka czy zwykła sprzątaczka. - Mruknęła chcąc go sprowokować do działania. Sądziła, że jeśli ona nie pomoże zakopać wojennego kołka między tą dwójką, to albo któremuś stanie się krzywda, albo spali się cały dom od ich gniewu, jak nie wyspa. Morał był jeden - albo się pogodzą, albo będzie nieszczęście, o którym Tamika miała świadomość. - Chociaż może faktycznie jest coś logicznego w twoim działaniu? - Zamyśliła się, oczywiście miało to na celu tylko podpuszczenie go, ewentualnie lekkie nadepnięcie na odcisk, coby miał motywację do podjęcia prawidłowego działania. - Nie dość, że zatrudniając kobiety miałbyś tanią siłę roboczą, to jeszcze mogłyby ci usługiwać nawet lepiej niż mężczyźni i to jedynie za ciepły kąt do spania oraz miskę zimnych pomyj dziennie. Zwracam honor nie doceniałam cię, ty szczwany lisie. - Cały czas udawała, że myśli, iż Kiraie to tylko początek jego kobiecej służby w zamczysku, które mogłoby się przeobrazić w harem.
- Aż tak źle nie było - odpowiedziała z uśmiechem przeźroczystej kobiecie i zaraz posprzątała postument z uśmierconych przez nią chwastów. - Właśnie, jeśli mogę spytać, dlaczego nikt się przez ten czas nie zajmował ogrodem? Ja rozumiem zajmowanie się... innymi sprawami i brak czasu przez to, ale rośliny w przeciwieństwie do zwierząt nie potrzebują tyle troski i uwagi, wystarczy je choćby raz na tydzień skontrolować, ewentualnie przyciąć schnące gałązki i wyplenić chwasty. - Zrobiła sobie przerwę i otarła wierzchem dłoni w rękawicy, czoło, na którym został ziemisty ślad. Bardzo się cieszyła, że postanowiła zacząć od monumentów i fontann, ponieważ mogła się od czasu do czasu schładzać czystą już wodą, ponieważ choćby i miała się przegrzać, albo odwodnić to nie zdejmie sznurowanego gorsety, który jako jedyny zakrywał jej wdzięki powyżej pasa. Gdzieś przed dwoma godzinami zdjęła przydużą, przerobioną przez siebie koszulę, którą otrzymała na przebranie w ciągu pierwszych dni na statu.
- To już wszystkie rzeźby, prawda? W takim razie wypadałoby się zająć chociaż w małej części tą przeklętą trawą. Będzie mi potrzebny sierp. Wiem, że kosą byłoby szybciej, ale wątpię bym dała radę ją unieść nawet, jeśli jakaś by się znalazła w tej starej szopie, a tym bardziej nikt nie dałby tak niebezpiecznego narzędzia wrogowi. - Uśmiechnęła się z lekkim smutkiem i przeciągnęła się, rozprostowując zesztywniałe mięśnie. Choć mogła przebywać wśród roślin, przy pracy i na świeżym powietrzu, ani na moment nie zapomniała o tym, że jest tylko więźniem i do tego córką najgorszego wroga pewnie wszystkich mieszkańców tej wyspy.
Mimo tych nieco przykrych myśli i świadomości sytuacji w jakiej się znajdowała, nie traciła pogody ducha jaka towarzyszyła jej od samego rana i rozpromieniała jej twarz szczęśliwym uśmiechem, sugerującym, że oto właśnie elfka jest w swoim żywiole i robi to co naprawdę kocha - opieka i pielęgnacja ogrodu oraz roślin w nim żyjących. To pozytywne samopoczucie szybko ją opuściło, jak burzowe chmury, które nagle i nie wiadomo skąd wzeszły na niebo przesłaniając sobą w mgnieniu oka słońce. Oczywiście zmiana stanu Kiraie nie miała żadnego związku z nagłym przypomnieniem sobie czegoś przykrego, czy zwykłym atakiem melancholii spowodowanej tęsknotą za domem, ale głosem wampira, którego dźwięk pojawił się w akompaniamencie szepczącego wiatru.
Zacisnęła pięści, a w jednej z nich nożyce do gałązek i odetchnęła głęboko, po czym odwróciła się w jego stronę. Nie mogła po prostu zostać odwrócona do niego plecami, a tym bardziej po prostu go zignorować i udać się do szopy, aby odnieść niepotrzebne już narzędzia i wziąć sierp oraz grabie do przycięcia i posprzątania trawy. To by było zwyczajnie niekulturalne, a ona - w przeciwieństwie do niego - umiała się zachować z manierami.
- Dzień dobry, panie kapitanie - przywitała się z twarzą ściągniętą w obojętnym grymasie, zmuszając się do, w miarę, spokojnego tonu. - Dziękuję za pochwałę odnośnie mojej pracy, jednakże proszę o wybaczenie, ale jak widać mam jej jeszcze sporo, więc do widzenia. - Rzuciła, unosząc na moment na niego spojrzenie, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła przez ogród. Tyle razy już zaglądała do tego ogrodowego składzika, że mogła już tam dotrzeć bez pomocy zjawy.
Widmowa kobieta zastąpiła jej jednak drogę i pokręciła głową ze zmęczeniem i irytacją, prawie jak matka, która już ma po wyżej uszu ciągłych awantur swoich dziatek. Nie rozpoczęła jednak reprymendą, ani pouczeniem, a jej ton był raczej łagodny i cierpliwy.
- Zapomniałaś zabrać ze sobą wiader z resztą rzeczy i kosza, w który zbierałaś chwasty. Wiem, że trochę tak niegrzecznie tylko wytykać błędy, ale skoro idziesz do stodoły to wygodniej byłoby ci od razu zabrać wszystko, zaoszczędzisz na czasie. - Powiedziała i spojrzała ponad ramieniem elfki w stronę pozostawionego w tyle krwiopijcy, przy którym w trawie stały zostawione przybory.
Kiraie zaraz powędrowała za jej wzrokiem i poczerwieniała na twarzy ze złości, kiedy uświadomiła sobie, że miałaby znowu się zbliżyć do tego osobnika, choćby tylko po to by wziąć zapomniane przedmioty i odłożyć je od razu na miejsce.
- Do kosza będę wyrywać chwasty, niektóre mogą się jeszcze kiedyś przydać... - "...może do uwarzenia trucizny zabijającej wampiry samym swoim zapachem", pomyślała. - A te wiadra odniosę później... Przy następnej okazji. - Nie wiedziała jaką wymyślić wymówkę by nie musieć wracać w pobliże kapitana.
- Eh, kochana... - westchnęła zjawa, widząc cały problem, ale miała już na niego lekarstwo, na co się uśmiechnęła pogodnie. - Obchodzi cię ten mężczyzna? - zaczęła strategicznie.
- Oczywiście, że nie!!!! - Niemal wykrzyknęła oburzona dziewczyna o płowych włosach. Takiej reakcji się spodziewała Tamika i była z siebie bardzo dumna.
- To co się będziesz przejmować obecnością drania? Jeśli teraz zostawisz tam te rzeczy to będą ci one przeszkadzały podczas koszenia, a tak będzie porządek i będzie ci wygodnie, zaoszczędzisz też czas zamiast ganiać w tę i z powrotem do szopy. - Rzuciła i jeszcze bardziej się rozpromieniła, kiedy Kiraie przyznała jej rację i z dumnie uniesioną głową i obojętnością w pistacjowych oczach podeszła by odstawić narzędzia na miejsce. O dziwo tym razem łatwiej jej było nawet nie uraczyć gospodarza spojrzeniem.
- Nie sądziłam nigdy, że mógłbyś się wysługiwać innymi jak niewolnikami - szepnęła do kapitana zjawa, kiedy elfka ledwo dając sobie radę, zanosiła rzeczy do szopy. - Tym bardziej kobietami. Myślałam, że chociaż w stosunku do nich umiesz się zachować jak prawdziwy arystokrata, bez znaczenia czy to inna szlachcianka czy zwykła sprzątaczka. - Mruknęła chcąc go sprowokować do działania. Sądziła, że jeśli ona nie pomoże zakopać wojennego kołka między tą dwójką, to albo któremuś stanie się krzywda, albo spali się cały dom od ich gniewu, jak nie wyspa. Morał był jeden - albo się pogodzą, albo będzie nieszczęście, o którym Tamika miała świadomość. - Chociaż może faktycznie jest coś logicznego w twoim działaniu? - Zamyśliła się, oczywiście miało to na celu tylko podpuszczenie go, ewentualnie lekkie nadepnięcie na odcisk, coby miał motywację do podjęcia prawidłowego działania. - Nie dość, że zatrudniając kobiety miałbyś tanią siłę roboczą, to jeszcze mogłyby ci usługiwać nawet lepiej niż mężczyźni i to jedynie za ciepły kąt do spania oraz miskę zimnych pomyj dziennie. Zwracam honor nie doceniałam cię, ty szczwany lisie. - Cały czas udawała, że myśli, iż Kiraie to tylko początek jego kobiecej służby w zamczysku, które mogłoby się przeobrazić w harem.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
- Bo po śmierci kapitana wyspa była opuszczona na dziesięć długich lat - odpowiedziała Tamika, pomagając przy kolejnym posągu, uśmiercając aurą korzenie złośliwego chwasta. - Gdy prawda wyszła na jaw, wszyscy odpłynęli, zabierając cały swój dobytek. Obawiano się obłudy. Na pełną dekadę zostałam tu sama jak palec, a z moją przypadłością, co mogłam zrobić? Wszystko leci mi przez palce. Najgorsze w byciu zjawą jest to, że drugi raz nie można umrzeć, a przynajmniej jest to bardzo ciężkie. Pan Kars nie do końca przewidział efekt swojego eksperymentu i zamiast przywrócić życie całemu ciału, przywrócił je tylko mojej duszy. Po upływie tych lat, które ciągnęły się jak całe epoki, kapitan Barbarossa odbudował sławę wyspy i bractwo, ale na ogród zabrakło sił. Las upomniał się o swoje, a po za tym - głos Tamiki przeszedł do konspiracyjnego szeptu - widziałaś ty kiedyś pirata-ogrodnika? Bo ja nie. To marynarze, najemnicy, kupcy, rzemieślnicy, gdzie im do pielenia chwastów. A zwłaszcza krasnoludom. Kasino i jego kuzyni to gruboskórni siepacze, którzy dobrze gotują, Jokar to psychopata, który o dziwo najpierw myśli, potem działa, a Adewall to siłacz, który żyje sobie w stodole obok stajni na tyłach dworu i całe dnie śpi lub pracuje w porcie. Jedynie Rafael, Raven i jej przyjaciółki są tu na poziomie. Zawsze można na nich liczyć. No i, rzecz jasna, na gospodarzu. O ile właśnie w danej chwili nie jest kotem.
W głosie Tamiki można było doszukać się sporej dawki ironii, a jednocześnie szacunku, jakim darzyła mieszkające w posiadłości osobistości. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu byli to jej sąsiedzi i przyjaciele, od których zawsze mogła oczekiwać wsparcia, a po za tym była na nich skazana. Przynajmniej na czas trwania wieczności.
Przyglądający się temu wszystkiemu wampir starał się nie komentować i dać obu panią czas na dokończenie rozmów, zanim on sam podjąłby decyzję do tego, aby się włączyć. Nie chciał wyjść na większego chama, niż był nim w rzeczywistości. Nie w oczach elfki, której los coraz bardziej zaczął go obchodzić. Gdy dziewczyna oschle go przywitała, poczuł się jak ostatni wyrzutek społeczeństwa, który przez jedną życiową pomyłkę miałby już nigdy do niego nie wrócić. Nie dał jednak tego po sobie poznać, wszystkie emocje utrzymał na wodzy, a chłodnym i obojętnym spojrzeniem objął postać swojego gościa i blado się uśmiechnął.
- Nie ma za co - odpowiedział, chowając dłonie za plecami, by pokazać jej swoją bezbronność. Niby miał u boku szablę, ale nie robił nic żeby po nią sięgnąć, gdyby pistacjowooka zdecydowała się na pchnięcie go nożycami. Wiedział, że w gruncie rzeczy zasłużył sobie na to. - Szczerze to cieszę się, że mnie o to poprosiłaś. Nie wiem, jak miałbym się zachować, gdybyś obrażona postanowiła spędzić te kilka dni zamknięta w pokoju. Nie jestem zwolennikiem więzienia swoich gości pod kluczem i ciągłą strażą. To nie Leonia, gdzie można powiesić kogoś tylko za to, że walczy dla idei, a lochy potrafią przepełnić się w kilka godzin. - Barbarossa mówił tu o piractwie, którym parał się od kilkuset lat i odnosił na tym polu wielkie sukcesy. Choć to, co robił było złe, to przynajmniej miał swój honor i wiedział, jak postępować w danej sytuacji. Wyjątek stanowiła ta, rozgrywająca się właśnie w ogrodzie.
- Oczywiście. Nie będę cię zatrzymywał. Chciałem tylko zapytać, czy nie zechciałabyś zjeść ze mną kolacji dziś wieczorem? Chciałbym porozmawiać w cztery oczy, wyjaśnić to i owo. Oczywiście zrozumiem, jeśli odmówisz - dodał, starając się spojrzeć gdzieś ponad elfką, by nie wzbudzać w niej dodatkowych niechęci do samego siebie. - Czemu byś miała jadać razem z piratem, który okazał się większym łotrem w każdym tego słowa znaczeniu. Nie mniej byłbym zaszczycony, gdybyś zjawiła się w jadalni po wschodzie księżyca.
- Kiraie nie jest niewolnicą - wyjaśnił zjawie, gdy zostali sami wśród wysokich traw. Tamika podrygiwała wraz z wiatrem, podczas gdy Barbarossa stał sztywno i obserwował, jak piękna dziewczyna znika za drzewami. - Jest moim gościem. Poprosiła mnie o możliwość zaopiekowania się ogrodem, więc się zgodziłem. Taki akt dobrej woli.
- Czy może raczej serca? - zapytała Tamika, podstępnie się uśmiechając. - Widzę, że między wami iskrzy, choć na siłę walczycie z prawdą. Ty zaczynasz robić z siebie drania, a ona zamyka się wśród złudzeń, jakich nabrała gdy na siłę starałeś się okazać dobry. Efekt sam mogłeś teraz obserwować. Jest na ciebie zła i spogląda obojętnie. Czemu mężczyznom tak ciężko idzie gadanie o uczuciach?
- Bo już raz się na to zdobyłem i przez miesiąc nie wyszedłem z kociej formy - odparł gniewnie, odwracając się na pięcie i idąc w kierunku dworu. Chciał pobyć sam, przynajmniej do wieczora, a potem spić się krwią bardziej niż kiedykolwiek, jeśli okaże się, że wszystko czego się teraz dotknął obróci się w proch.
Tymczasem Tamika uznała, że ma zielone światło do załagodzenia sporu między wampirem, a elfką. Musiała tylko rozegrać to tak, by posiadłość nie stanęła w ogniu ich gniewu.
- Chyba mu teraz nie odmówisz, co? - zapytała, podlatując pod same drzwi szopy, w których właśnie stała Kiraie z sierpem w ręku. - Kochana, rzuć ten sierp i idź się szykować - mówiła podniecona, gestykulując przezroczystymi dłońmi. - Raven pożyczy ci suknię, przecież nie pójdziesz w tym. Widzę, że nasz kapitan cię obchodzi, nie próbuj zaprzeczać, a skoro to on pierwszy wyciągnął dłoń, jak możesz ją odtrącić? Gorzej, niż wtedy, gdy Vivien tutaj mieszkała raczej nie będzie - zjawa niemal natychmiast zamilkła i spuściła głowę ze wstydu, informując podświadomie, że poruszyła temat, który nie powinien być odkopywany.
W głosie Tamiki można było doszukać się sporej dawki ironii, a jednocześnie szacunku, jakim darzyła mieszkające w posiadłości osobistości. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu byli to jej sąsiedzi i przyjaciele, od których zawsze mogła oczekiwać wsparcia, a po za tym była na nich skazana. Przynajmniej na czas trwania wieczności.
Przyglądający się temu wszystkiemu wampir starał się nie komentować i dać obu panią czas na dokończenie rozmów, zanim on sam podjąłby decyzję do tego, aby się włączyć. Nie chciał wyjść na większego chama, niż był nim w rzeczywistości. Nie w oczach elfki, której los coraz bardziej zaczął go obchodzić. Gdy dziewczyna oschle go przywitała, poczuł się jak ostatni wyrzutek społeczeństwa, który przez jedną życiową pomyłkę miałby już nigdy do niego nie wrócić. Nie dał jednak tego po sobie poznać, wszystkie emocje utrzymał na wodzy, a chłodnym i obojętnym spojrzeniem objął postać swojego gościa i blado się uśmiechnął.
- Nie ma za co - odpowiedział, chowając dłonie za plecami, by pokazać jej swoją bezbronność. Niby miał u boku szablę, ale nie robił nic żeby po nią sięgnąć, gdyby pistacjowooka zdecydowała się na pchnięcie go nożycami. Wiedział, że w gruncie rzeczy zasłużył sobie na to. - Szczerze to cieszę się, że mnie o to poprosiłaś. Nie wiem, jak miałbym się zachować, gdybyś obrażona postanowiła spędzić te kilka dni zamknięta w pokoju. Nie jestem zwolennikiem więzienia swoich gości pod kluczem i ciągłą strażą. To nie Leonia, gdzie można powiesić kogoś tylko za to, że walczy dla idei, a lochy potrafią przepełnić się w kilka godzin. - Barbarossa mówił tu o piractwie, którym parał się od kilkuset lat i odnosił na tym polu wielkie sukcesy. Choć to, co robił było złe, to przynajmniej miał swój honor i wiedział, jak postępować w danej sytuacji. Wyjątek stanowiła ta, rozgrywająca się właśnie w ogrodzie.
- Oczywiście. Nie będę cię zatrzymywał. Chciałem tylko zapytać, czy nie zechciałabyś zjeść ze mną kolacji dziś wieczorem? Chciałbym porozmawiać w cztery oczy, wyjaśnić to i owo. Oczywiście zrozumiem, jeśli odmówisz - dodał, starając się spojrzeć gdzieś ponad elfką, by nie wzbudzać w niej dodatkowych niechęci do samego siebie. - Czemu byś miała jadać razem z piratem, który okazał się większym łotrem w każdym tego słowa znaczeniu. Nie mniej byłbym zaszczycony, gdybyś zjawiła się w jadalni po wschodzie księżyca.
- Kiraie nie jest niewolnicą - wyjaśnił zjawie, gdy zostali sami wśród wysokich traw. Tamika podrygiwała wraz z wiatrem, podczas gdy Barbarossa stał sztywno i obserwował, jak piękna dziewczyna znika za drzewami. - Jest moim gościem. Poprosiła mnie o możliwość zaopiekowania się ogrodem, więc się zgodziłem. Taki akt dobrej woli.
- Czy może raczej serca? - zapytała Tamika, podstępnie się uśmiechając. - Widzę, że między wami iskrzy, choć na siłę walczycie z prawdą. Ty zaczynasz robić z siebie drania, a ona zamyka się wśród złudzeń, jakich nabrała gdy na siłę starałeś się okazać dobry. Efekt sam mogłeś teraz obserwować. Jest na ciebie zła i spogląda obojętnie. Czemu mężczyznom tak ciężko idzie gadanie o uczuciach?
- Bo już raz się na to zdobyłem i przez miesiąc nie wyszedłem z kociej formy - odparł gniewnie, odwracając się na pięcie i idąc w kierunku dworu. Chciał pobyć sam, przynajmniej do wieczora, a potem spić się krwią bardziej niż kiedykolwiek, jeśli okaże się, że wszystko czego się teraz dotknął obróci się w proch.
Tymczasem Tamika uznała, że ma zielone światło do załagodzenia sporu między wampirem, a elfką. Musiała tylko rozegrać to tak, by posiadłość nie stanęła w ogniu ich gniewu.
- Chyba mu teraz nie odmówisz, co? - zapytała, podlatując pod same drzwi szopy, w których właśnie stała Kiraie z sierpem w ręku. - Kochana, rzuć ten sierp i idź się szykować - mówiła podniecona, gestykulując przezroczystymi dłońmi. - Raven pożyczy ci suknię, przecież nie pójdziesz w tym. Widzę, że nasz kapitan cię obchodzi, nie próbuj zaprzeczać, a skoro to on pierwszy wyciągnął dłoń, jak możesz ją odtrącić? Gorzej, niż wtedy, gdy Vivien tutaj mieszkała raczej nie będzie - zjawa niemal natychmiast zamilkła i spuściła głowę ze wstydu, informując podświadomie, że poruszyła temat, który nie powinien być odkopywany.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Choć podejrzewała taki powód zaniedbania ogrodu, wysłuchała zjawy z zainteresowaniem i skupieniem na tyle, na ile mogła jednocześnie dalej pracować i nie skaleczyć się przez przypadek nożycami, przy przycinaniu kwiatów oraz krzewów. Kilka razy też jej twarz wykrzywiła się w niemym zdziwieniu, lecz nie przerywała towarzyszce w jej wypowiedzi, nawet jeśli nie rozumiała, dlaczego przez śmierć jednego człowieka "umarła" także ta widmowa wyspa, o której wszyscy wrogowie wiedzą, ale nikt nie ma pojęcia gdzie się znajduje. W parze z tą myślą przyszło Kiraie do głowy pytanie, które od kilku dni tkwiło w jej głowie, jednakże podświadomość nie pozwalała mu się uzewnętrznić. Dziwnym dla elfki był fakt, że oto właśnie stąpała po legendarnym azylu piratów Jadeitowego Oceanu, a mimo to zostanie wypuszczona do domu cała i zdrowa, a przede wszystkim dalej oddychająca. No, przynajmniej taką miała nadzieję. Dotarło też do niej, że w ogóle nie umie pojąć motywów i zachowania Barbarossy. Kiedy przyłapała się na tym myśleniu o swoim porywaczu, od razu się w duchu skarciła i mentalnie pokręciła głową wyrzucając z niej postać tego mężczyzny.
- Nie umiem sobie wyobrazić dziesięciu lat samotności. Ja bym chyba oszalała w tym czasie na swoim miejscu, i... Wiem, że to może się wydać egoistyczne z mojej strony za co przepraszam, ale cieszę się, że możesz być na tym świecie chociaż w niematerialnej formie. Gdyby nie to nigdy bym cię nie spotkała. - Uśmiechnęła się pogodnie do przeźroczystej kobiety. Nie minęło może zbyt wiele czasu od ich znajomości, a już bardzo polubiła Tamikę. Mogłaby nawet uznać, że się zaprzyjaźniły, gdyby miała pewność, iż towarzyszka nie jest dla niej taka miła i serdeczna tylko przez rozkaz właściciela posiadłości. W sumie Kiraie nie miała tej pewności do żadnej osoby poznanej od chwili porwania. Szybko jednak opuściły ją te ponure insynuacje i roześmiała się zdrowo rozbawiona uwagą nieumarłej o piratach-ogrodnikach.
- Masz rację, śmiech wywołuje samo wyobrażanie sobie takiego połączenia, a co dopiero gdyby ktoś faktycznie się tym parał. Jednakże dziwi mnie, że pan Kasino i jego krewniacy nie interesują się tym, choćby z ich zamiłowanie oraz talent do gotowania. Przecież niektóre z tych roślin, nawet pozornie zwykłych chwastów może przydać się jako przyprawy, lub do wydobycia prawdziwego smaku i aromatu jakiś potraw. - Powiedziała, wyrzucając niektóre chwasty niedbale do wiadra, które służyło jej za kubeł na niechciane rośliny, a inne choć wyrywała, chowała je do szerokiego, wiklinowego koszyka, który udało jej się znaleźć wśród rupieci znajdujących się w szopie. Te drugie nawet wystawiła na pokaz by zjawa mogła się im przyjrzeć. - Z pokrzyw można zrobić bardzo dobrą zupę, herbatę, albo dodać jako przyprawę nadającą świeżości do różnych potraw. Dodatkowym atutem jest to, że są bardzo zdrowe. - Wyjaśniła na potwierdzenie swoich wcześniejszych słów z dumą prawdziwego znawcy.
- Szczerze ci powiem, że jako kot, kapitan wydaje się być dużo bardziej uroczy, no i oczywiście jest milszy. - Teraz to elfka zniżyła się do konspiracyjnego szeptu, po którym zachichotała z rozbawieniem. Przy Tamice czuła się bardzo swobodnie, jak przy dobrej przyjaciółce, jak nie najlepszej.
Dobry humor jej minął kiedy wyłonił się z cienia krwiopijca, nie rzuciła się na niego ani z nożycami zaciskanymi w dłoni, ani z oskarżeniami i wyrzutami. Nie było też w niej pozytywnych emocji, a te negatywne skutecznie postanowiła stłumić przywdziewając na twarz maskę powagi i obojętności, oraz czysto zawodowych zachowań. Wszak była jedynie więźniem, który miał służyć zaspokojeniu jakiś szalonych żądzy tego mężczyzny, który był tak miły jej to wyjawić dnia poprzedniego. Nie miała powodów by się z nim spoufalać, czy chociaż udawać bycie miłą. Miała świadomość, że może jej takie zachowanie przysporzyć tragicznych w skutkach kłopotów, ale to, że wciąż żyła coś oznaczało, więc póki co mogła sobie pozwolić chociaż na ten przywilej.
- Nie jestem dzieckiem żeby się obrażać na cały świat - rzuciła, niechętnie podejmując z nim tę krótką dyskusję. Może nie znała się na wojaczce, schowane za plecami ręce i odsłonięta postawa sugerująca bierność i brak jakichkolwiek bojowych zamiarów, nie została przez nią niezauważona. Bardzo ją świerzbiło, by zrobić większy użytek z rdzewiejących nożyc, nawet jeśli wampirowi nie zrobiłoby to większej krzywdy. Powstrzymała się jednak przed tym. Po pierwsze nie była pewna, czy byłaby w stanie zrobić coś takiego, a po drugie nie okazałaby się lepsza w swoim postępowaniu od niego.
Po tych słowach ciała już wrócić do przerwanej pracy, jednakże i w tym Barbarossa postanowił jej przeszkodzić. Odetchnęła głęboko, zamknąwszy uprzednio oczy, aby nie pozwolić irytacji i złości się uzewnętrznić, a następnie odwróciła się i spojrzała na niego, kiedy składał jej swoje zaproszenie. Zagotowało się w niej, choć skutecznie to ukryła, w głowie natomiast kłębiło się od bardziej zmyślnych wyzwisk nie szczędząc również tych wulgarnych. Miała też silną ochotę wyśmiać go i wyskrobać mu nożycami na twarzy jednoznaczną odpowiedź na jego zaproszenie, może nawet z wypowiedzianym na głos poleceniem gdzie mógłby sobie wsadzić swoją inwitację. Z tego wszystkiego także zrezygnowała, aby nie okazać się gorszą od swojego gospodarza.
- Słuszna uwaga, a teraz przepraszam, ale muszę wracać do pracy. - Uśmiechnęła się do niego wymuszenie i jadowicie, pozostawiając jego propozycję bez odpowiedzi. "Bezczelny krwiopijca," pomyślała idąc do rozpadającego się składzika, a to połączenie słów było najłagodniejszym ze wszystkich jakie odbijały się echem w jej głowie szukając sposobu na wydostanie się z niej ustami. Nie miała najmniejszej ochoty się zgodzić na wspólną kolację, a już w szczególności na "rozmowę w cztery oczy", zwłaszcza po planach jakie wyjawił wobec niej zeszłego wieczoru. Miała dziką nadzieję na to, że podczas tej wieczerzy spożytej w samotności, udławiłby się jakimś irracjonalnie małym kawałkiem, albo utopił się w łyku krwi pociągniętym z pucharu.
Dopiero po zniknięciu z pola widzenia kapitanowi pozwoliła sobie na upust swojej złości, którą przelała na okoliczne chaszcze, a następnie na rupiecie walające się w szopie, przy okazji jak szukała sierpa do skoszenia trawy.
- Przeszło mi to przez myśl - odparła zjawie, na tyle zła, że nie ominęła jej a jedynie przeszła przez nią zaczynając nowe zadanie od okolicy drewnianego śmietnika, którym był ten składzik. Nie chciała jej w ogóle słuchać, skoro Tamika zamierzała ją nakłaniać do uczestnictwa we wspólnej kolacji, jednakże chcieć nie znaczy móc, a faktem było, że zjawia miała trochę racji. Nie mogła odmówić panu tych włości, to wbrew etykiecie, a nawet podchodzące pod jawną zniewagę i brak szacunku. - To moje jedyne ubranie jakie tu mam i nie narzekam, bo jest całkiem wygodne. - Mruknęła starając się przedstawić dobre strony, zmodyfikowanej przez nią krawiecko za dużej koszuli i spodni jakie otrzymała na statu w akcie jakże wielkiej dobroci serca porywacza. - W przeciwieństwie do niego umiem się zachować tak jak nakazują zasady dobrego wychowania, choć przez większość życia mieszkałam w leśnej chatce. Spotkam się z nim, ale nie mam najmniejszego zamiaru się stroić. Po pierwsze nie jest tego wart, tak samo jak mojego zainteresowania, po drugie to tylko zwykła kolacja. - Odparła mając nadzieję, że postawiła sprawę wystarczająco jasno. Jej rysy złagodniały kiedy widmowa kobieta zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo i Kiraie się do niej uśmiechnęła pokrzepiająco, zapewniając tym niemym sposobem, że nie będzie wnikała w temat Vivien. Poza tym to porwanie i przebywanie wśród piratów nauczyło ją bardzo dobrze by nie wścibiać nosa w nie swoje sprawy. Oj, chyba do końca swojego - długiego? - życia będzie miała nauczkę.
- Nie umiem sobie wyobrazić dziesięciu lat samotności. Ja bym chyba oszalała w tym czasie na swoim miejscu, i... Wiem, że to może się wydać egoistyczne z mojej strony za co przepraszam, ale cieszę się, że możesz być na tym świecie chociaż w niematerialnej formie. Gdyby nie to nigdy bym cię nie spotkała. - Uśmiechnęła się pogodnie do przeźroczystej kobiety. Nie minęło może zbyt wiele czasu od ich znajomości, a już bardzo polubiła Tamikę. Mogłaby nawet uznać, że się zaprzyjaźniły, gdyby miała pewność, iż towarzyszka nie jest dla niej taka miła i serdeczna tylko przez rozkaz właściciela posiadłości. W sumie Kiraie nie miała tej pewności do żadnej osoby poznanej od chwili porwania. Szybko jednak opuściły ją te ponure insynuacje i roześmiała się zdrowo rozbawiona uwagą nieumarłej o piratach-ogrodnikach.
- Masz rację, śmiech wywołuje samo wyobrażanie sobie takiego połączenia, a co dopiero gdyby ktoś faktycznie się tym parał. Jednakże dziwi mnie, że pan Kasino i jego krewniacy nie interesują się tym, choćby z ich zamiłowanie oraz talent do gotowania. Przecież niektóre z tych roślin, nawet pozornie zwykłych chwastów może przydać się jako przyprawy, lub do wydobycia prawdziwego smaku i aromatu jakiś potraw. - Powiedziała, wyrzucając niektóre chwasty niedbale do wiadra, które służyło jej za kubeł na niechciane rośliny, a inne choć wyrywała, chowała je do szerokiego, wiklinowego koszyka, który udało jej się znaleźć wśród rupieci znajdujących się w szopie. Te drugie nawet wystawiła na pokaz by zjawa mogła się im przyjrzeć. - Z pokrzyw można zrobić bardzo dobrą zupę, herbatę, albo dodać jako przyprawę nadającą świeżości do różnych potraw. Dodatkowym atutem jest to, że są bardzo zdrowe. - Wyjaśniła na potwierdzenie swoich wcześniejszych słów z dumą prawdziwego znawcy.
- Szczerze ci powiem, że jako kot, kapitan wydaje się być dużo bardziej uroczy, no i oczywiście jest milszy. - Teraz to elfka zniżyła się do konspiracyjnego szeptu, po którym zachichotała z rozbawieniem. Przy Tamice czuła się bardzo swobodnie, jak przy dobrej przyjaciółce, jak nie najlepszej.
Dobry humor jej minął kiedy wyłonił się z cienia krwiopijca, nie rzuciła się na niego ani z nożycami zaciskanymi w dłoni, ani z oskarżeniami i wyrzutami. Nie było też w niej pozytywnych emocji, a te negatywne skutecznie postanowiła stłumić przywdziewając na twarz maskę powagi i obojętności, oraz czysto zawodowych zachowań. Wszak była jedynie więźniem, który miał służyć zaspokojeniu jakiś szalonych żądzy tego mężczyzny, który był tak miły jej to wyjawić dnia poprzedniego. Nie miała powodów by się z nim spoufalać, czy chociaż udawać bycie miłą. Miała świadomość, że może jej takie zachowanie przysporzyć tragicznych w skutkach kłopotów, ale to, że wciąż żyła coś oznaczało, więc póki co mogła sobie pozwolić chociaż na ten przywilej.
- Nie jestem dzieckiem żeby się obrażać na cały świat - rzuciła, niechętnie podejmując z nim tę krótką dyskusję. Może nie znała się na wojaczce, schowane za plecami ręce i odsłonięta postawa sugerująca bierność i brak jakichkolwiek bojowych zamiarów, nie została przez nią niezauważona. Bardzo ją świerzbiło, by zrobić większy użytek z rdzewiejących nożyc, nawet jeśli wampirowi nie zrobiłoby to większej krzywdy. Powstrzymała się jednak przed tym. Po pierwsze nie była pewna, czy byłaby w stanie zrobić coś takiego, a po drugie nie okazałaby się lepsza w swoim postępowaniu od niego.
Po tych słowach ciała już wrócić do przerwanej pracy, jednakże i w tym Barbarossa postanowił jej przeszkodzić. Odetchnęła głęboko, zamknąwszy uprzednio oczy, aby nie pozwolić irytacji i złości się uzewnętrznić, a następnie odwróciła się i spojrzała na niego, kiedy składał jej swoje zaproszenie. Zagotowało się w niej, choć skutecznie to ukryła, w głowie natomiast kłębiło się od bardziej zmyślnych wyzwisk nie szczędząc również tych wulgarnych. Miała też silną ochotę wyśmiać go i wyskrobać mu nożycami na twarzy jednoznaczną odpowiedź na jego zaproszenie, może nawet z wypowiedzianym na głos poleceniem gdzie mógłby sobie wsadzić swoją inwitację. Z tego wszystkiego także zrezygnowała, aby nie okazać się gorszą od swojego gospodarza.
- Słuszna uwaga, a teraz przepraszam, ale muszę wracać do pracy. - Uśmiechnęła się do niego wymuszenie i jadowicie, pozostawiając jego propozycję bez odpowiedzi. "Bezczelny krwiopijca," pomyślała idąc do rozpadającego się składzika, a to połączenie słów było najłagodniejszym ze wszystkich jakie odbijały się echem w jej głowie szukając sposobu na wydostanie się z niej ustami. Nie miała najmniejszej ochoty się zgodzić na wspólną kolację, a już w szczególności na "rozmowę w cztery oczy", zwłaszcza po planach jakie wyjawił wobec niej zeszłego wieczoru. Miała dziką nadzieję na to, że podczas tej wieczerzy spożytej w samotności, udławiłby się jakimś irracjonalnie małym kawałkiem, albo utopił się w łyku krwi pociągniętym z pucharu.
Dopiero po zniknięciu z pola widzenia kapitanowi pozwoliła sobie na upust swojej złości, którą przelała na okoliczne chaszcze, a następnie na rupiecie walające się w szopie, przy okazji jak szukała sierpa do skoszenia trawy.
- Przeszło mi to przez myśl - odparła zjawie, na tyle zła, że nie ominęła jej a jedynie przeszła przez nią zaczynając nowe zadanie od okolicy drewnianego śmietnika, którym był ten składzik. Nie chciała jej w ogóle słuchać, skoro Tamika zamierzała ją nakłaniać do uczestnictwa we wspólnej kolacji, jednakże chcieć nie znaczy móc, a faktem było, że zjawia miała trochę racji. Nie mogła odmówić panu tych włości, to wbrew etykiecie, a nawet podchodzące pod jawną zniewagę i brak szacunku. - To moje jedyne ubranie jakie tu mam i nie narzekam, bo jest całkiem wygodne. - Mruknęła starając się przedstawić dobre strony, zmodyfikowanej przez nią krawiecko za dużej koszuli i spodni jakie otrzymała na statu w akcie jakże wielkiej dobroci serca porywacza. - W przeciwieństwie do niego umiem się zachować tak jak nakazują zasady dobrego wychowania, choć przez większość życia mieszkałam w leśnej chatce. Spotkam się z nim, ale nie mam najmniejszego zamiaru się stroić. Po pierwsze nie jest tego wart, tak samo jak mojego zainteresowania, po drugie to tylko zwykła kolacja. - Odparła mając nadzieję, że postawiła sprawę wystarczająco jasno. Jej rysy złagodniały kiedy widmowa kobieta zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo i Kiraie się do niej uśmiechnęła pokrzepiająco, zapewniając tym niemym sposobem, że nie będzie wnikała w temat Vivien. Poza tym to porwanie i przebywanie wśród piratów nauczyło ją bardzo dobrze by nie wścibiać nosa w nie swoje sprawy. Oj, chyba do końca swojego - długiego? - życia będzie miała nauczkę.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
- Dziesięć lat samej w pustej posiadłości nie było wcale taką torturą, jaką się może wydawać - wyjaśniła zjawa, przyjacielsko się uśmiechając. - Przynajmniej kiedy okazało się, że nie jestem związana klątwą z tym dworem. Mogłam chodzić po całej wyspie, zaglądać do miasta, spacerować po lesie i górach. Czułam się po trochu jak strażniczka tych wszystkich sekretów, które tu zakopano. Czasami przeganiałam też ciekawskich, to jest szmuglerów i marynarzy, którzy trafiali tutaj przez przypadek. Miałam z tego naprawdę spory ubaw. Aż pewnego dnia zobaczyłam, jak do portu zawija Nautilius. Byłam szczęśliwa, że w końcu będę miała towarzystwo. Tak samo jestem szczęśliwa teraz, gdy ty tutaj jesteś
Słowa Tamiki były szczere i pełne radości, widać po niej było, że nie jest jedną z tych zjaw, które lamentują nad swoim losem, lecz w pełni go zaakceptowała i stara się iść do przodu. Niestety nie wiedziała ona jeszcze, że Kiraie jest tu tylko na chwilę, że za pięć dni wróci do ojca do Leonii. Barbarossa nie miał zamiaru jej tu trzymać całą wieczność, zwłaszcza teraz, gdy sam wszystko zepsuł, więc musiał dogadać się z Awerkerem. Jego córka za tymczasowy pokój pomiędzy nimi. Oczywiście wiedział, że nie w mocy admirała jest zawieranie takich umów, ale mógł chociaż spróbować. Zawsze w chwili porażki mógłby spalić kilka leońskich statków i wszyscy wróciliby do żmudnej codzienności.
- Oj, kochana - westchnęła Tamika, kiedy elfka wypowiedziała się na temat kolacji z wampirem, a następnie pokręciła głową z karcącym wyrazem twarzy. - Przed chwilą powiedziałaś, że Caster, jako kot jest nawet uroczy, a teraz mówisz, że nic a nic się nim nie interesujesz. Zdecyduj się w końcu. Widzę, że nie jest ci obojętny, bo zaczęłaś unikać jego wzroku. Wniosek? Wcześniej patrzyłaś mu w oczy, więc na sto procent rozpłynęłaś się w tym spojrzeniu. Nasz kapitan, nie ukrywajmy, jest przystojny. Naprawdę chcesz to tak ciągnąć? To tylko zwykła kolacja, twierdzisz, a ja ci mówię, że skoro poprosił o rozmowę w cztery oczy, to nawet ja mam zakaz podsłuchiwania. Zapomnij więc, że pójdziesz tam w tym - wskazała na wygodne ubranie elfki. - Zaraz lecę do Raven i przygotujemy cię na ten wieczór.
Tamika mówiła z ogromnym zaangażowaniem i podnieceniem, dając pełny upust optymizmowi. Widać było, że nie odpuści i zrobi wszystko, by doprowadzić Kiraie i Barbarossę do konfrontacji, nawet jeśli miałaby opętać ich ciała, o czym w gruncie rzeczy pomyślała. Każdy miał prawo popełniać błędy. Jedni większe, drudzy mniejsze, ale to czy w ogóle postanowimy je naprawić świadczyło o wielkości człowieka.
Aż do zachodu słońca Barbarossa nigdzie się nie pokazywał. Spędził ten czas w swojej komnacie, najpierw na długiej kąpieli, a potem na drzemce w trumnie, by wszystko sobie jeszcze raz przemyśleć. Za kilka godzin miał zejść do jadalni i zasiąść przy jednym stole z Kiraie, o ile ta postanowi przyjść. Na razie wampir założył, że przyjdzie. Nie wiedział od czego zacząć. Zwykłe "przepraszam" nie było najlepszym pomysłem. Swoimi słowami naprawdę ją zranił i chciał to naprawić, ale prawda była taka, że elfka była drugą kobietą, przy której nie mógł pozostać w pełni sobą. Beztroskim i aroganckim piratem. Jej obecność sprawiała, że chciał się zmienić. Chociaż w minimalnym stopniu.
Tymczasem Tamika, nie chcąc słuchać jakichkolwiek protestów, sprowadziła do ogrodu majordomuskę i wszystko jej wyjaśniła, nie pomijając najważniejszych szczegółów, które dodatkowo podkolorowała.
- Potrzebujemy sukni na wieczorną kolację. Najlepiej coś jasnego, ale nie krzykliwego - mówiła, latając od jednej kobiety do drugiej i uśmiechając się szeroko. - I bez dziwactw. Nie za skromny dekolt, długie rękawy, proste szycie.
- Tamika, a może pozwolisz jej wybrać? - skarciła ją dhampirka, widząc, że pomysł z suknią na kolację z kapitanem to nie jest coś, w co elfka chce się pakować. Z jej miny można było wyczytać, że najchętniej w ogóle by na nią nie poszła, a jedynie uraczyła się skromnym posiłkiem i zamknęła w pokoju.
Słowa Tamiki były szczere i pełne radości, widać po niej było, że nie jest jedną z tych zjaw, które lamentują nad swoim losem, lecz w pełni go zaakceptowała i stara się iść do przodu. Niestety nie wiedziała ona jeszcze, że Kiraie jest tu tylko na chwilę, że za pięć dni wróci do ojca do Leonii. Barbarossa nie miał zamiaru jej tu trzymać całą wieczność, zwłaszcza teraz, gdy sam wszystko zepsuł, więc musiał dogadać się z Awerkerem. Jego córka za tymczasowy pokój pomiędzy nimi. Oczywiście wiedział, że nie w mocy admirała jest zawieranie takich umów, ale mógł chociaż spróbować. Zawsze w chwili porażki mógłby spalić kilka leońskich statków i wszyscy wróciliby do żmudnej codzienności.
- Oj, kochana - westchnęła Tamika, kiedy elfka wypowiedziała się na temat kolacji z wampirem, a następnie pokręciła głową z karcącym wyrazem twarzy. - Przed chwilą powiedziałaś, że Caster, jako kot jest nawet uroczy, a teraz mówisz, że nic a nic się nim nie interesujesz. Zdecyduj się w końcu. Widzę, że nie jest ci obojętny, bo zaczęłaś unikać jego wzroku. Wniosek? Wcześniej patrzyłaś mu w oczy, więc na sto procent rozpłynęłaś się w tym spojrzeniu. Nasz kapitan, nie ukrywajmy, jest przystojny. Naprawdę chcesz to tak ciągnąć? To tylko zwykła kolacja, twierdzisz, a ja ci mówię, że skoro poprosił o rozmowę w cztery oczy, to nawet ja mam zakaz podsłuchiwania. Zapomnij więc, że pójdziesz tam w tym - wskazała na wygodne ubranie elfki. - Zaraz lecę do Raven i przygotujemy cię na ten wieczór.
Tamika mówiła z ogromnym zaangażowaniem i podnieceniem, dając pełny upust optymizmowi. Widać było, że nie odpuści i zrobi wszystko, by doprowadzić Kiraie i Barbarossę do konfrontacji, nawet jeśli miałaby opętać ich ciała, o czym w gruncie rzeczy pomyślała. Każdy miał prawo popełniać błędy. Jedni większe, drudzy mniejsze, ale to czy w ogóle postanowimy je naprawić świadczyło o wielkości człowieka.
Aż do zachodu słońca Barbarossa nigdzie się nie pokazywał. Spędził ten czas w swojej komnacie, najpierw na długiej kąpieli, a potem na drzemce w trumnie, by wszystko sobie jeszcze raz przemyśleć. Za kilka godzin miał zejść do jadalni i zasiąść przy jednym stole z Kiraie, o ile ta postanowi przyjść. Na razie wampir założył, że przyjdzie. Nie wiedział od czego zacząć. Zwykłe "przepraszam" nie było najlepszym pomysłem. Swoimi słowami naprawdę ją zranił i chciał to naprawić, ale prawda była taka, że elfka była drugą kobietą, przy której nie mógł pozostać w pełni sobą. Beztroskim i aroganckim piratem. Jej obecność sprawiała, że chciał się zmienić. Chociaż w minimalnym stopniu.
Tymczasem Tamika, nie chcąc słuchać jakichkolwiek protestów, sprowadziła do ogrodu majordomuskę i wszystko jej wyjaśniła, nie pomijając najważniejszych szczegółów, które dodatkowo podkolorowała.
- Potrzebujemy sukni na wieczorną kolację. Najlepiej coś jasnego, ale nie krzykliwego - mówiła, latając od jednej kobiety do drugiej i uśmiechając się szeroko. - I bez dziwactw. Nie za skromny dekolt, długie rękawy, proste szycie.
- Tamika, a może pozwolisz jej wybrać? - skarciła ją dhampirka, widząc, że pomysł z suknią na kolację z kapitanem to nie jest coś, w co elfka chce się pakować. Z jej miny można było wyczytać, że najchętniej w ogóle by na nią nie poszła, a jedynie uraczyła się skromnym posiłkiem i zamknęła w pokoju.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Lekko się uśmiechnęła na ostatnie słowa towarzyszki, ale jej twarz przykrył cień smutku. Elfka również bardzo cieszyła się ze spotkania zjawy, mimo że wcześniej musiała swoje przecierpieć, by do tego dotrwać i zrobiło jej się przykro kiedy usłyszała entuzjazm i wielką radość w głosie Tamiki, ale sama miała świadomość, że ich znajomość nie będzie zbyt długa. Czuła silną potrzebę poinformowania przyjaciółki o tym, ale jakoś gula smutku w gardle nie bardzo jej na to pozwalała. Miała świadomość tego, że w ten sposób robi jej tylko puste nadzieje i ją oszukuje ukrywając ten fakt, ale naprawdę nie mogła się przemóc.
Następny potok słów ze strony widmowej kobiety, Kiraie podsumowała jedynie ciężkim westchnieniem pełnym zmęczenia. Nie chciała się kłócić z nią na ten temat, ale nie miała też siły dalej jej się przeciwstawiać, dlatego dla świętego spokoju postanowiła, że pójdzie na tą kolację. Wciąż była do tego niechętna, ale może po prostu za bardzo wszystko przeżywa i się stawia, może wcale nie będzie tak źle. Poza tym było widać, że Tamika ma jakiś interes do tego by ta dwójka się pogodziła, inaczej tak bardzo by nie naciskała i nie miałaby takiego entuzjazmu w tej sprawie. Kiraie miała tylko nadzieję, że nie pakuje się do samej Piekielnej Czeluści swoją uległością.
Nim zdążyła postawić sprawę jasno, że nie będzie się specjalnie dla jakiegoś gbura stroić i pójdzie tam tylko z czystej grzeczności i własnej łaskawości, widmowa poświata wyparowała i elfka została sama jak palec w ogrodzie. Znów westchnęła i póki jeszcze miała czas oraz chwilę wolności, postanowiła jeszcze przez chwilę popracować. W tym czasie przyszedł też do niej tęczowy feniks, którego wcześniej postanowiła opatrzyć i z ciekawością się przyglądał jej poczynaniom, tym samym towarzysząc dziewczynie. Kilka razy też przez ogród przewinął się ktoś z barbarossowej służby proponując długouchej chwilę odpoczynku na przekąszenie czegoś lub napicie się. Niektórzy bardzo wyraźnie ukrywali niechęć do "nieproszonego" gościa, inni albo dobrze się kryli z prawdziwymi odczuciami co do elfki, albo naprawdę byli do niej przyjaźnie nastawieni. Tego Kiraie nie wiedziała i choć tych pierwszych stwierdziła, że nigdy nie polubi, obu grupom odpowiadała klasycznymi grzecznościami i obietnicami, iż zaraz na moment odpocznie jak tylko skończy obecną czynność, na przykład podcinanie suchych lub chorych gałązek krzewom.
Kiedy obie kobiety do niej przybyły, płowowłosa siedziała przy dokładnie wyczyszczonej fontannie z krukiem i zajadała się kawałkami placka, którym dzieliła się z siedzącym jej na kolanach, kolorowym ptakiem. Główna część ogrodu towarzysząca gościom w drodze do drewnianych drzwi domu, była w większej mierze uprzątnięta i przywrócona do schludnej "normalności". Została jeszcze jedynie długa trawa do ścięcia, ale na to już dziewczyna nie miała siły, ani czasu. Faktem jednak było, że przed ich przybyciem udało jej się odnieść na miejsce narzędzia jakimi się posługiwała i wyrzucić nieco niepotrzebnych lub zniszczonych gratów ze schowka. Za radą służących pojawiających się i znikających w miejscu jej pracy wiedziała co może bez żadnych obaw wyrzucić, a co po prostu umieścić w innym miejscu by nikomu nie przeszkadzało.
Nie przerywała Raven i Tamice w ich konwersacji, ale w którymś momencie nie mogła już wytrzymać i po prostu wybuchnęła śmiechem, rozbawiona ciągłym, podnieconym trajkotaniem zjawy i widokiem poirytowanej miny dhampirki, która wyglądała jakby zastanawiała się za jakie grzechy musi przez to przechodzić i kiedy te męczarnie się skończą.
- Na początek jeśli mi pozwolicie chciałabym się umyć. - Odpowiedziała jak już się opanowała i uśmiechnęła przyjaźnie do obu, ignorując chłodny dystans kierowany do niej ze strony tej bardziej cielesnej nieumarłej. - Co do sukni wybór pozostawiam wam, albo raczej Tamice, bo ona się najbardziej do tego pali. - Znów zachichotała z rozbawieniem widząc, że widmo jeszcze nie do końca ochłonęło. - Byłabym jednak wdzięczna za coś skromnego. - I to była jej jedyna wskazówka odnośnie tego w co mogłaby się ewentualnie przywdziać.
Po tym pogłaskała pierzastego i ostrożnie ułożyła go obok siebie by mogła wstać. Ptak nie zamierzał wracać do środka, wiec pozwoliła mu zostać przy fontannie i zająć się resztą jaka została z placka jabłkowego. Kiraie razem z towarzyszkami udała się w stronę rezydencji, jednak nie wróciła do swojego pokoju tak, jak się powinno - przez drzwi, tylko skierowała się pod balkon od swojej alkowy i wspięła się po winorośli.
- Wczorajszej nocy zaryglowałam drzwi do mojego pokoju, by się zabezpieczyć przed niezapowiedzianymi odwiedzinami przez kapitana. - Wyjaśniła nieumarłym młódkom zanim zadały pytanie.
Chwilę po tym zniknęła za oszklonymi drzwiami, zasunęła szczelnie ciężkie zasłony i odryglowała drzwi, jedynie zostawiając je zamknięte na klucz. Powędrowała do łaźni i wyszorowała się starannie, a następnie uprała i powiesiła swoje odzienie. Została tylko w samej bieliźnie i gorsecie. Mimo to i tak okryła się znalezioną w szafie peleryną i czekała na przybycie kobiet. W Tamice znów wezbrał ten tajfun entuzjazmu i Kiraie bardzo się cieszyła, że przyjaciółka jest niematerialna i nie będzie mogła jej fizycznie przygotowywać do kolacji. Cieszyła się też, że Raven odnosi się do niej z taką rezerwą i nie zamierza pomagać bezpośrednio przy ubieraniu się długouchej, choć później i tak postanowiła zabrać się za poprawianie materiału prostej, zwiewnej sukni do kolan w kolorze młodych, wiosennych liści, a po tym doprowadzić do porządku fryzurę gościa, któremu zaplotła kilka cienkich warkoczyków z przodu po prawej stronie płowej czupryny.
Po prawie dwóch godzinach przygotowań, nie licząc długiej i relaksującej kąpieli. Długoucha dziewczyna zbierała w sobie odwagę i pewność siebie, a chowała do sakwy upór i dumę, by z neutralnym nastawieniem pójść i uczestniczyć w kolacji z Barbarossą. Obie kobiety spisały się na medal. Raven w umodelowaniu elfki, a Tamika w rozładowaniu napięcia i poprawieniu jej samopoczucia. Teraz stały po lewej i prawej płowowłosej przed drzwiami do jadalni, w której mieli być sami, ale coś jej podpowiadało, że wejścia i okna i tak będą obwarowane przez ciekawskich podsłuchiwaczy. Można by powiedzieć, że za moment wejdzie do paszczy lwa i będzie tam zupełnie sama, ale nie było już czasu na odwrót. Nieco otuchy dodawał jej odgłos głośnego skrzeczenia pierzastego, który właśnie ganiał z radością po ogrodzie za jaszczurkami i myszami. Odetchnęła głęboko i podziękowała dziewczynom, a następnie postąpiła o krok i naparła na drzwi.
Pomieszczenie wypełniał zapach świeżych potraw różnego rodzaju, nie tylko ryb i owoców morza oraz woń świec i spalanego wosku. To właśnie one stanowiły jedyne światło w pomieszczeniu z którym żegnały się ostatnie promienie słońca, jednakże tworzyły ciepłą i raczej swobodną atmosferę. Nie jakiś podniosły klimat uzyskany przez płomienie odbijające się w kryształowych kloszach bogatych kandelabrów wiszących pod wysokim sklepieniem sali. To było pierwsze na co zwróciła uwagę po zamknięciu za sobą drzwi, przytulny i skromny wystrój oraz atak ze strony tysiąca różnych zapachów, gdyż dania wyłożone były po całej długości stołu. Dopiero po kilku krokach dostrzegła siedzącego u jego szczytu kapitana, na którego spiętej twarzy świece rzucały jeszcze bardziej ponure cienie. Czuła że serce zaczyna jej w piersi trzepotać jak przerażony, zaplątany w sidła ptak i przełknęła cicho ślinę, jednakże szybko się opanowała przypominając sobie o tym, że wampir nie zrobi jej krzywdy i również o gniewie jaki nie do końca się z niej jeszcze ulotnił. Będąc już przy stole dygnęła dostojnie jak wypadało osobie wysokiej rangi.
- Dobry wieczór, panie kapitanie. - Przywitała się spokojnie, ale bez emocji i starając się nie patrzeć mu w oczy usadowiła się na miejscu, gdzie dostrzegła przygotowaną dla niej zastawę.
Następny potok słów ze strony widmowej kobiety, Kiraie podsumowała jedynie ciężkim westchnieniem pełnym zmęczenia. Nie chciała się kłócić z nią na ten temat, ale nie miała też siły dalej jej się przeciwstawiać, dlatego dla świętego spokoju postanowiła, że pójdzie na tą kolację. Wciąż była do tego niechętna, ale może po prostu za bardzo wszystko przeżywa i się stawia, może wcale nie będzie tak źle. Poza tym było widać, że Tamika ma jakiś interes do tego by ta dwójka się pogodziła, inaczej tak bardzo by nie naciskała i nie miałaby takiego entuzjazmu w tej sprawie. Kiraie miała tylko nadzieję, że nie pakuje się do samej Piekielnej Czeluści swoją uległością.
Nim zdążyła postawić sprawę jasno, że nie będzie się specjalnie dla jakiegoś gbura stroić i pójdzie tam tylko z czystej grzeczności i własnej łaskawości, widmowa poświata wyparowała i elfka została sama jak palec w ogrodzie. Znów westchnęła i póki jeszcze miała czas oraz chwilę wolności, postanowiła jeszcze przez chwilę popracować. W tym czasie przyszedł też do niej tęczowy feniks, którego wcześniej postanowiła opatrzyć i z ciekawością się przyglądał jej poczynaniom, tym samym towarzysząc dziewczynie. Kilka razy też przez ogród przewinął się ktoś z barbarossowej służby proponując długouchej chwilę odpoczynku na przekąszenie czegoś lub napicie się. Niektórzy bardzo wyraźnie ukrywali niechęć do "nieproszonego" gościa, inni albo dobrze się kryli z prawdziwymi odczuciami co do elfki, albo naprawdę byli do niej przyjaźnie nastawieni. Tego Kiraie nie wiedziała i choć tych pierwszych stwierdziła, że nigdy nie polubi, obu grupom odpowiadała klasycznymi grzecznościami i obietnicami, iż zaraz na moment odpocznie jak tylko skończy obecną czynność, na przykład podcinanie suchych lub chorych gałązek krzewom.
Kiedy obie kobiety do niej przybyły, płowowłosa siedziała przy dokładnie wyczyszczonej fontannie z krukiem i zajadała się kawałkami placka, którym dzieliła się z siedzącym jej na kolanach, kolorowym ptakiem. Główna część ogrodu towarzysząca gościom w drodze do drewnianych drzwi domu, była w większej mierze uprzątnięta i przywrócona do schludnej "normalności". Została jeszcze jedynie długa trawa do ścięcia, ale na to już dziewczyna nie miała siły, ani czasu. Faktem jednak było, że przed ich przybyciem udało jej się odnieść na miejsce narzędzia jakimi się posługiwała i wyrzucić nieco niepotrzebnych lub zniszczonych gratów ze schowka. Za radą służących pojawiających się i znikających w miejscu jej pracy wiedziała co może bez żadnych obaw wyrzucić, a co po prostu umieścić w innym miejscu by nikomu nie przeszkadzało.
Nie przerywała Raven i Tamice w ich konwersacji, ale w którymś momencie nie mogła już wytrzymać i po prostu wybuchnęła śmiechem, rozbawiona ciągłym, podnieconym trajkotaniem zjawy i widokiem poirytowanej miny dhampirki, która wyglądała jakby zastanawiała się za jakie grzechy musi przez to przechodzić i kiedy te męczarnie się skończą.
- Na początek jeśli mi pozwolicie chciałabym się umyć. - Odpowiedziała jak już się opanowała i uśmiechnęła przyjaźnie do obu, ignorując chłodny dystans kierowany do niej ze strony tej bardziej cielesnej nieumarłej. - Co do sukni wybór pozostawiam wam, albo raczej Tamice, bo ona się najbardziej do tego pali. - Znów zachichotała z rozbawieniem widząc, że widmo jeszcze nie do końca ochłonęło. - Byłabym jednak wdzięczna za coś skromnego. - I to była jej jedyna wskazówka odnośnie tego w co mogłaby się ewentualnie przywdziać.
Po tym pogłaskała pierzastego i ostrożnie ułożyła go obok siebie by mogła wstać. Ptak nie zamierzał wracać do środka, wiec pozwoliła mu zostać przy fontannie i zająć się resztą jaka została z placka jabłkowego. Kiraie razem z towarzyszkami udała się w stronę rezydencji, jednak nie wróciła do swojego pokoju tak, jak się powinno - przez drzwi, tylko skierowała się pod balkon od swojej alkowy i wspięła się po winorośli.
- Wczorajszej nocy zaryglowałam drzwi do mojego pokoju, by się zabezpieczyć przed niezapowiedzianymi odwiedzinami przez kapitana. - Wyjaśniła nieumarłym młódkom zanim zadały pytanie.
Chwilę po tym zniknęła za oszklonymi drzwiami, zasunęła szczelnie ciężkie zasłony i odryglowała drzwi, jedynie zostawiając je zamknięte na klucz. Powędrowała do łaźni i wyszorowała się starannie, a następnie uprała i powiesiła swoje odzienie. Została tylko w samej bieliźnie i gorsecie. Mimo to i tak okryła się znalezioną w szafie peleryną i czekała na przybycie kobiet. W Tamice znów wezbrał ten tajfun entuzjazmu i Kiraie bardzo się cieszyła, że przyjaciółka jest niematerialna i nie będzie mogła jej fizycznie przygotowywać do kolacji. Cieszyła się też, że Raven odnosi się do niej z taką rezerwą i nie zamierza pomagać bezpośrednio przy ubieraniu się długouchej, choć później i tak postanowiła zabrać się za poprawianie materiału prostej, zwiewnej sukni do kolan w kolorze młodych, wiosennych liści, a po tym doprowadzić do porządku fryzurę gościa, któremu zaplotła kilka cienkich warkoczyków z przodu po prawej stronie płowej czupryny.
Po prawie dwóch godzinach przygotowań, nie licząc długiej i relaksującej kąpieli. Długoucha dziewczyna zbierała w sobie odwagę i pewność siebie, a chowała do sakwy upór i dumę, by z neutralnym nastawieniem pójść i uczestniczyć w kolacji z Barbarossą. Obie kobiety spisały się na medal. Raven w umodelowaniu elfki, a Tamika w rozładowaniu napięcia i poprawieniu jej samopoczucia. Teraz stały po lewej i prawej płowowłosej przed drzwiami do jadalni, w której mieli być sami, ale coś jej podpowiadało, że wejścia i okna i tak będą obwarowane przez ciekawskich podsłuchiwaczy. Można by powiedzieć, że za moment wejdzie do paszczy lwa i będzie tam zupełnie sama, ale nie było już czasu na odwrót. Nieco otuchy dodawał jej odgłos głośnego skrzeczenia pierzastego, który właśnie ganiał z radością po ogrodzie za jaszczurkami i myszami. Odetchnęła głęboko i podziękowała dziewczynom, a następnie postąpiła o krok i naparła na drzwi.
Pomieszczenie wypełniał zapach świeżych potraw różnego rodzaju, nie tylko ryb i owoców morza oraz woń świec i spalanego wosku. To właśnie one stanowiły jedyne światło w pomieszczeniu z którym żegnały się ostatnie promienie słońca, jednakże tworzyły ciepłą i raczej swobodną atmosferę. Nie jakiś podniosły klimat uzyskany przez płomienie odbijające się w kryształowych kloszach bogatych kandelabrów wiszących pod wysokim sklepieniem sali. To było pierwsze na co zwróciła uwagę po zamknięciu za sobą drzwi, przytulny i skromny wystrój oraz atak ze strony tysiąca różnych zapachów, gdyż dania wyłożone były po całej długości stołu. Dopiero po kilku krokach dostrzegła siedzącego u jego szczytu kapitana, na którego spiętej twarzy świece rzucały jeszcze bardziej ponure cienie. Czuła że serce zaczyna jej w piersi trzepotać jak przerażony, zaplątany w sidła ptak i przełknęła cicho ślinę, jednakże szybko się opanowała przypominając sobie o tym, że wampir nie zrobi jej krzywdy i również o gniewie jaki nie do końca się z niej jeszcze ulotnił. Będąc już przy stole dygnęła dostojnie jak wypadało osobie wysokiej rangi.
- Dobry wieczór, panie kapitanie. - Przywitała się spokojnie, ale bez emocji i starając się nie patrzeć mu w oczy usadowiła się na miejscu, gdzie dostrzegła przygotowaną dla niej zastawę.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Caster powrócił do żywych na godzinę przed zachodem słońca, kiedy to właśnie ta ognista kula, znikająca wśród koron wysokich drzew, przypomniała mu o wieczornej kolacji z elfką. Opuszczając swoją bezpieczną trumnę, wampir udał się najpierw do łaźni, gdzie wziął szybką i odświeżającą kąpiel, poświęcając stosunkowo najwięcej czasu na włosy i twarz, by zmyć z niej oznaki zmęczenia. Było rzeczą niewyobrażalną, by ktoś taki, jak on odczuwał coś podobnego. Jedną z wad ludzkiej rasy było to, że z wiekiem stawali się słabsi i krusi, podlegli siłom rządzącym tym światem. W przeciwieństwie do nich, wampiry nigdy nie mogły nawet pomarzyć o odczuciu śmiertelnego znużenia, wywołanego ulatującym życiem. A w tej właśnie chwili Barbarossa czuł się, jak jeden z upadających królów, ni to udający się na spoczynek, to gotowy dzierżyć w dłoni miecz. Pięćset z górą lat na karku najwyraźniej robiło już swoje, choć w dniach lepszego samopoczucia wampir zawsze odczuwał siłę potrzebną do przenoszenia gór. Poczuł ją ponownie, kiedy jego ciało obeschło z wody, a on sam stanął przed lustrem, wpatrzony w swoje odbicie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uleciały z niego wszelkie zmartwienia i troski, twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, a w oczach zapłonęła młodość ciała i duszy. By nadać jej odpowiednią formę, Caster wdział na siebie aksamitnie czarne spodnie oraz buty z wysoką cholewą, świeżo wypraną, białą koszulę wiązaną na torsie z szerokimi rękawami i mankietami, kapitański płaszcz będący połączeniem matowej, poszarzałej czerni i srebrnych nici oraz swój ulubiony kapelusz z ogromnym piórem. Odmówił sobie wkładania rękawiczek, w ostatniej chwili składając je na dnie szuflady. Ich obecność tylko by przeszkadzała, przypominając mu o częściowym kalectwie, jak i tym, że byłyby wystarczającym dowodem na to, iż nieumarły dalej żyje przeszłością, zamiast czerpać radość z teraźniejszości. Spoglądając na siebie ostatni raz w zwierciadle, wampir uśmiechnął się ponuro i z całych sił nacisnął mosiężną klamkę.
Jadalnię zastał na wpół pustą, jedyną żywą w niej istotą był krasnolud Kasino, który obwiązany poplamionym fartuchem, chodził wokół stołu, odpowiednio go przygotowując. Stosy jego potraw pachniały setkami przypraw, tworzącymi pod sklepieniem gęstą zawiesinę wszystkich możliwych zapachów. Kaczka z jabłkami i cynamonem uśmiechała się do marynowanych krewetek i ogromnych sumów, które zarumienione na złocisty kolor, zalegały na słonych, morskich pomidorach. Były tu także gotowane i smażone ziemniaki z cebulą, nadziewany marchwią indyk oraz steki z rekina obtoczone białym winem i tymiankiem. Nie zabrakło także czegoś słodkiego, a mianowicie czarnych i czerwonych lukrecji ułożonych laskami w kwieciste wzory oraz wyjątkowa szarlotka, przy tworzeniu której wszystkie jabłka zastąpiono gruszkami.
- Wino białe, czerwone, czarne, krew? - zapytał nord, nie odrywając oczu od małego wózka na kółkach, spod którego wyciągnął i postawił na stole cztery ciemnozielone butelki, odpowiednio podpisane na etykietach.
- Białe - odpowiedział mu gospodarz, gestem nakazując zabranie reszty trunków. - I wodę do rozcieńczania. Dzisiaj nie będę pił krwi.
- O proszę! Znalazł się szlachcic od siedmiu boleści! - mruknął krasnolud z uśmiechem łobuza na okrągłej, brodatej twarzy, a następnie spojrzał na kapitana z lekko zakłopotaną miną. - Czy jesteś pewien tej kolacji? Znaczy, rozumiem, jeśli wpadła ci w oko, ale pamiętaj, że to córka człowieka, który może w tej właśnie chwili sam skręca pętlę na twoją szyję.
- Mhmmm - westchnął pirat i popatrzył na majaczący za oknem horyzont. - Tamika nie umie trzymać języka za zębami.
- To ci nowość! Nie udawaj, że jesteś zaskoczony. Z resztą nie tylko jej się wymknęło.
- Raven też?
Kasino pokiwałł potwierdzająco.
- Cały dwór wie, że jesz z nią kolację i to na twoją własną prośbę. Nie chcę wyjść na gbura, ale pakujesz się w coś, czego sam nie rozumiesz. Obraziłeś ją, stało się, ale ty próbujesz na siłę to naprawić. I coś mi mówi, że będzie tylko gorzej. Wspomnisz moje słowa.
Gdy krasnolud skończył przygotowywanie stołu, Caster pomógł mu zebrać manatki i odprowadził go do drzwi, zbierając po drodze całą gamę uwag i opinii od swojego bosmana.
- Tylko tego nie zepsuj - upomniał go na zakończenie, poklepując się po przywiązanym do pasa woreczku z pieniędzmi. - Adewall postawił dziesięć złotych gryfów na to, że dziewczyna wybiegnie z jadalni z płaczem. Ja piętnaście, że wszystko będzie dobrze. Koniec końców wierzę w ciebie. Nawet Jokar obstawiał.
- Jokar?
- A no! Też się zdziwiłem. Pięć gryfów na to, że wszyscy zawiśniemy na szafocie przed końcem miesiąca.
Te słowa najbardziej uderzyły w jego podświadomość, gdyż dotyczyły spraw, o których nie miał ochoty teraz rozmyślać. Prawdą było, że Awerker tylko czeka na sposobność zgładzenia piractwa raz na zawsze, a co mogłoby być lepszym powodem od wizji tego, że jego córka została porwana i wykorzystana przez jego wrogów. Choćby i nawet oskarżenia te były fałszywe. Tak naprawdę Barbarossa zamierzał rozegrać to pokojowo, korzystając z honoru wszystkich zainteresowanych sprawą. Wypuściłby Kiraie, choćby i dzień po tym, jak trafiła na okręt, ale skąd miałby pewność, że to zakończy sprawę. Nie miał jej. Nie miał pewności, że gdy on puści dziewczynę, jej ojciec zaniecha pościgu, by ujrzeć jego ciało dyndające na szubienicy lub, tak jak ciało kapitana Xeratha, palące się żywcem na stosie. A mimo to zatrzymał dziewczynę, zabrał i uwięził na wyspie, odliczając dni do spotkania z jej ojcem w sprawie paktowania. Dni, których liczba zmniejszy się zaraz do pięciu. I co dalej? Czy Barbarossa naprawdę wierzy, że jeśli wypuści Kiraie, ta nie powie admirałowi leońskiej floty o tej wyspie? Chciałby mieć pewność, ale nic nie może mu jej dać.
Nieoczekiwanie ciszę przerwało skrzypienie zawiasów, po którym w mdłym świetle świec do jadalni weszła Kiraie Awerker w zwiewnej, skromnej sukni w barwach wiosennych liści. Wyglądała w niej wyjątkowo pięknie, poruszała się z gracją i wyuczoną dworską prezencją, tak, że wampirowi trudno było oderwać od niej wzrok. Gdyby tylko mógł, pewnie cały by się czerwienił. Na jej pozdrowienie odpowiedział ukłonem, a potem wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie, oznaczone srebrną zastawą.
- Cieszę się, że przyszłaś - odpowiedział, wstając by nalać jej wina, a przy okazji odsunąć ciężką kotarę, przez którą zaczynało wpływać światło księżyca. - Nawet jeśli zgodziłaś się z czystej grzeczności i dobrych manier. Powiedz, czy czegoś ci brakuje? Mimo wszystko jestem tu gospodarzem i bardzo chętnie posłucham twoich uwag.
Jadalnię zastał na wpół pustą, jedyną żywą w niej istotą był krasnolud Kasino, który obwiązany poplamionym fartuchem, chodził wokół stołu, odpowiednio go przygotowując. Stosy jego potraw pachniały setkami przypraw, tworzącymi pod sklepieniem gęstą zawiesinę wszystkich możliwych zapachów. Kaczka z jabłkami i cynamonem uśmiechała się do marynowanych krewetek i ogromnych sumów, które zarumienione na złocisty kolor, zalegały na słonych, morskich pomidorach. Były tu także gotowane i smażone ziemniaki z cebulą, nadziewany marchwią indyk oraz steki z rekina obtoczone białym winem i tymiankiem. Nie zabrakło także czegoś słodkiego, a mianowicie czarnych i czerwonych lukrecji ułożonych laskami w kwieciste wzory oraz wyjątkowa szarlotka, przy tworzeniu której wszystkie jabłka zastąpiono gruszkami.
- Wino białe, czerwone, czarne, krew? - zapytał nord, nie odrywając oczu od małego wózka na kółkach, spod którego wyciągnął i postawił na stole cztery ciemnozielone butelki, odpowiednio podpisane na etykietach.
- Białe - odpowiedział mu gospodarz, gestem nakazując zabranie reszty trunków. - I wodę do rozcieńczania. Dzisiaj nie będę pił krwi.
- O proszę! Znalazł się szlachcic od siedmiu boleści! - mruknął krasnolud z uśmiechem łobuza na okrągłej, brodatej twarzy, a następnie spojrzał na kapitana z lekko zakłopotaną miną. - Czy jesteś pewien tej kolacji? Znaczy, rozumiem, jeśli wpadła ci w oko, ale pamiętaj, że to córka człowieka, który może w tej właśnie chwili sam skręca pętlę na twoją szyję.
- Mhmmm - westchnął pirat i popatrzył na majaczący za oknem horyzont. - Tamika nie umie trzymać języka za zębami.
- To ci nowość! Nie udawaj, że jesteś zaskoczony. Z resztą nie tylko jej się wymknęło.
- Raven też?
Kasino pokiwałł potwierdzająco.
- Cały dwór wie, że jesz z nią kolację i to na twoją własną prośbę. Nie chcę wyjść na gbura, ale pakujesz się w coś, czego sam nie rozumiesz. Obraziłeś ją, stało się, ale ty próbujesz na siłę to naprawić. I coś mi mówi, że będzie tylko gorzej. Wspomnisz moje słowa.
Gdy krasnolud skończył przygotowywanie stołu, Caster pomógł mu zebrać manatki i odprowadził go do drzwi, zbierając po drodze całą gamę uwag i opinii od swojego bosmana.
- Tylko tego nie zepsuj - upomniał go na zakończenie, poklepując się po przywiązanym do pasa woreczku z pieniędzmi. - Adewall postawił dziesięć złotych gryfów na to, że dziewczyna wybiegnie z jadalni z płaczem. Ja piętnaście, że wszystko będzie dobrze. Koniec końców wierzę w ciebie. Nawet Jokar obstawiał.
- Jokar?
- A no! Też się zdziwiłem. Pięć gryfów na to, że wszyscy zawiśniemy na szafocie przed końcem miesiąca.
Te słowa najbardziej uderzyły w jego podświadomość, gdyż dotyczyły spraw, o których nie miał ochoty teraz rozmyślać. Prawdą było, że Awerker tylko czeka na sposobność zgładzenia piractwa raz na zawsze, a co mogłoby być lepszym powodem od wizji tego, że jego córka została porwana i wykorzystana przez jego wrogów. Choćby i nawet oskarżenia te były fałszywe. Tak naprawdę Barbarossa zamierzał rozegrać to pokojowo, korzystając z honoru wszystkich zainteresowanych sprawą. Wypuściłby Kiraie, choćby i dzień po tym, jak trafiła na okręt, ale skąd miałby pewność, że to zakończy sprawę. Nie miał jej. Nie miał pewności, że gdy on puści dziewczynę, jej ojciec zaniecha pościgu, by ujrzeć jego ciało dyndające na szubienicy lub, tak jak ciało kapitana Xeratha, palące się żywcem na stosie. A mimo to zatrzymał dziewczynę, zabrał i uwięził na wyspie, odliczając dni do spotkania z jej ojcem w sprawie paktowania. Dni, których liczba zmniejszy się zaraz do pięciu. I co dalej? Czy Barbarossa naprawdę wierzy, że jeśli wypuści Kiraie, ta nie powie admirałowi leońskiej floty o tej wyspie? Chciałby mieć pewność, ale nic nie może mu jej dać.
Nieoczekiwanie ciszę przerwało skrzypienie zawiasów, po którym w mdłym świetle świec do jadalni weszła Kiraie Awerker w zwiewnej, skromnej sukni w barwach wiosennych liści. Wyglądała w niej wyjątkowo pięknie, poruszała się z gracją i wyuczoną dworską prezencją, tak, że wampirowi trudno było oderwać od niej wzrok. Gdyby tylko mógł, pewnie cały by się czerwienił. Na jej pozdrowienie odpowiedział ukłonem, a potem wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie, oznaczone srebrną zastawą.
- Cieszę się, że przyszłaś - odpowiedział, wstając by nalać jej wina, a przy okazji odsunąć ciężką kotarę, przez którą zaczynało wpływać światło księżyca. - Nawet jeśli zgodziłaś się z czystej grzeczności i dobrych manier. Powiedz, czy czegoś ci brakuje? Mimo wszystko jestem tu gospodarzem i bardzo chętnie posłucham twoich uwag.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Przez cały czas, odkąd ją tylko zaprosił na wspólną kolację, Kiraie była zdystansowana i nie miała najmniejszej ochoty się na to godzić. Faktem było, że powód stanowiła jej zraniona duma oraz złośliwość, podszyta dodatkowo niemałą nadzieją na to, iż po przez odmowę nie tylko go upokorzy, ale również sprawi mu niemałą przykrość, może nawet choć minimalny ból. Bardzo tego pragnęła i te myśli wypełniały jej głowę bez ustanku, kiedy jeszcze pracowała w ogrodzie. Wtedy jednak jej gniew mimo woli słabł, ale nie zwracała na to uwagi i z całych sił udawała przed samą sobą, że jest inaczej, że życzy mu jak najgorzej. Niestety rzeczywistość była inna, a dotarło to do niej w trakcie przygotowań do wieczerzy. W tym czasie nie było w niej już ani grama złości, co najwyżej obojętność i chęć zdystansowania się, jednakże również była podekscytowana nadchodzącym wieczorem. Nie bardzo zastanawiała się jak kolacja będzie przebiegać, nie miała żadnych podstępów w planie, by w akcie odwetu poczuł się przez to tak jak ona poprzedniej nocy, gdy powiedział jej to co powiedział. Wciąż jego słowa roznosiły się echem po jej głowie, ale z jakiegoś powodu coraz bardziej cichły. Nie miała żadnych wątpliwości jednak co do tego, że owy posiłek miał na celu załagodzić całą sytuację, może nawet wymusić wybaczenie na elfce. Owszem, nie raz chodziła jej po głowie, że może to być jedynie podstęp mający na celu zabicie jej czujności i odejście do jego alkowy, by mógł zrobić to co tak ją wcześniej zdenerwowało, powód tego dlaczego ją porwał i chronił przed swoimi ludźmi. Chciała wierzyć, że chodzi o to pierwsze - o próbę przeproszenia dziewczyny - jednakże nie była tego w stu procentach pewna. Prawdą jednak było, że na ucieczkę się już niewątpliwie spóźniła.
Odegnała ze swojej głowy ostatnie mroczne wizje i domysły prawdziwego znaczenia tej wieczerzy i przed wejściem odetchnęła głęboko kilka razy, przywdziewając na twarz maskę obojętności i wyniosłości, nie przesadzała z tym jednak, gdyż nie była panią na swoim dworze, a jedynie więźniem, nazbyt blisko spokrewnionym z najgorszym wrogiem piratów mieszkających na tym oceanie.
Po wejściu do środka doskonale czułą na sobie jego wzrok, jednakże nie uraczyła go bezpośrednim spojrzeniem, przyglądając mu się jedynie kątem oka przy podziwianiu wystroju komnaty. Po wstępnych grzecznościach zajęła wskazane miejsce i nim usiadła, poprawiła swoją suknię sprawdzając przy tym dyskretnie czy sztylet, który ukryła pod suknią kiedy dziewczyny nie widziały, znajduje się na swoim miejscu. Ostrze miało być jej zabezpieczeniem, gdyby celem kolacji okazało się to, czego najbardziej się obawiała. Podziękowała cichym mruknięciem i skinieniem głowy za nalane wino i upiła nieznacznie, chcąc zwilżyć sobie jedynie delikatnie usta i gardło, kiedy on wracał na swoje miejsce. Uśmiechnęła się lekko z wymuszoną skromnością i ciepłem.
- Wybacz panie, ale jako twój więzień nie powinnam się na nic skarżyć. - Odparła lekko, tonem człowieka pogodzonego ze swoim obecnym statusem i nie zamierzała jakoś specjalnie wychodzić poza te ramy. Poza tym i tak to nie miało najmniejszego znaczenia. Po co zapewniać jej większych wygód skoro za kilka dni jej i tak już tu nie będzie. Myśl o tym stawała się dla niej coraz bardziej przygnębiającą, a wieczór zorganizowany przez wampira, prawdopodobnie miał wywołać inne emocje, dlatego też Kiraie zebrała całą swoją wolę i zamknęła kwestię rychłego powrotu do ojca za wysokim i grubym murem w jej umyśle.
- Jedynie, jeśli wolno, poprosiłabym, aby ktoś jutro zostawił mi w ogrodzie osełkę, albo naostrzył sierp ze schowka na tyłach domostwa. Łatwiej i szybciej będzie mi wtedy doprowadzić trawę do porządku. - Powiedziała po chwili siedząc książkowo na krześle naprzeciw niego. Nie nakładała nic sobie na talerz, gdyż uznała, że to nie przystoi, tym bardziej jeśli podjęli się rozmowy.
- Przepraszam za to co powiem, ale nie musisz się tak starać o moje dobre samopoczucie, panie. Doceniam pańską hojność i dobroduszność, ale ta kolacja nie powinna mieć miejsca. Tym bardziej, że jestem pańskim jeńcem. Gdyby pańscy służący nie byli tak lojalni już zaczęliby się z tego powodu burzyć, jest to tylko kwestią czasu, ponieważ na razie przymykają na to oko i wierzą, że jest to tylko jednorazowym kaprysem... - chciała pociągnąć tę myśl dalej, wyjawiając mu swoje spostrzeżenia na temat tej wieczerzy i obawy z tym związane, jednakże nie byłoby to najlepszym pomysłem i wolała odpowiednio zaintonować ostatnią część by dać jasno do zrozumienia, że nie będzie żadnego rozwinięcia. Zacisnęła drżące na jej kolanach dłonie w pięści i zmusiła się do wbicia wzroku w srebrną tarczę księżyca odbijającą się w części w jej winie.
Przez całą swoją rozmowę patrzyła na niego, gdyż tego wymagały dobre maniery i ta chwilowa ucieczka była dla niej dużym psychicznym wytchnieniem. Nie wiedziała czemu jej dłonie tak się trzęsły, nie było to powodem strachu, ani też wzburzonych emocji, czuła się normalnie nawet jeśli odnosiła się do niego z dystansem i sporą ilością rezerwy. Uznała te zjawisko za skutek zmęczenia i przepracowania, w końcu w niektórych przypadkach musiała użyć naprawdę dużo siły i dlatego jej ręce były teraz takie słabe, że nerwy pod skórą lekko dygotały. Z tego też powodu wolała się ograniczyć z podnoszeniem czegokolwiek w obawie, że mogłaby przez przypadek coś upuścić i potłuc.
- Panie kapitanie - zaczęła - proszę zapomnieć o tym co się wczoraj stało. Nie będę żywić żadnej urazy. - Dodała po chwili milczenia mając nadzieję, że to jest celem kolacji i po ostatecznym "rozmówieniu" się, mogła już wracać do swojej komnaty. Nie bardzo wiedziała co ma mówić, dlatego chciała cały posiłek jak najszybciej skończyć i położyć się, aby odpocząć. Może przed całkowitym zaśnięciem zapytałaby Raven czy by nie przyniosła jej kawałka chleba i jabłka, aby co nieco zjeść dla uciszenia żołądka. Poza tym musiała mieć siły by następnego dnia znów ruszyć do ogrodu i pracować. Sprawiało jej to przyjemność, ale było też niezwykle męczące, a jedzone od czasu do czasu owoce z krzaków jakie tam rosły, albo przynoszonych placków nie mogły przecież dostarczyć odpowiedniej ilości energii.
Odegnała ze swojej głowy ostatnie mroczne wizje i domysły prawdziwego znaczenia tej wieczerzy i przed wejściem odetchnęła głęboko kilka razy, przywdziewając na twarz maskę obojętności i wyniosłości, nie przesadzała z tym jednak, gdyż nie była panią na swoim dworze, a jedynie więźniem, nazbyt blisko spokrewnionym z najgorszym wrogiem piratów mieszkających na tym oceanie.
Po wejściu do środka doskonale czułą na sobie jego wzrok, jednakże nie uraczyła go bezpośrednim spojrzeniem, przyglądając mu się jedynie kątem oka przy podziwianiu wystroju komnaty. Po wstępnych grzecznościach zajęła wskazane miejsce i nim usiadła, poprawiła swoją suknię sprawdzając przy tym dyskretnie czy sztylet, który ukryła pod suknią kiedy dziewczyny nie widziały, znajduje się na swoim miejscu. Ostrze miało być jej zabezpieczeniem, gdyby celem kolacji okazało się to, czego najbardziej się obawiała. Podziękowała cichym mruknięciem i skinieniem głowy za nalane wino i upiła nieznacznie, chcąc zwilżyć sobie jedynie delikatnie usta i gardło, kiedy on wracał na swoje miejsce. Uśmiechnęła się lekko z wymuszoną skromnością i ciepłem.
- Wybacz panie, ale jako twój więzień nie powinnam się na nic skarżyć. - Odparła lekko, tonem człowieka pogodzonego ze swoim obecnym statusem i nie zamierzała jakoś specjalnie wychodzić poza te ramy. Poza tym i tak to nie miało najmniejszego znaczenia. Po co zapewniać jej większych wygód skoro za kilka dni jej i tak już tu nie będzie. Myśl o tym stawała się dla niej coraz bardziej przygnębiającą, a wieczór zorganizowany przez wampira, prawdopodobnie miał wywołać inne emocje, dlatego też Kiraie zebrała całą swoją wolę i zamknęła kwestię rychłego powrotu do ojca za wysokim i grubym murem w jej umyśle.
- Jedynie, jeśli wolno, poprosiłabym, aby ktoś jutro zostawił mi w ogrodzie osełkę, albo naostrzył sierp ze schowka na tyłach domostwa. Łatwiej i szybciej będzie mi wtedy doprowadzić trawę do porządku. - Powiedziała po chwili siedząc książkowo na krześle naprzeciw niego. Nie nakładała nic sobie na talerz, gdyż uznała, że to nie przystoi, tym bardziej jeśli podjęli się rozmowy.
- Przepraszam za to co powiem, ale nie musisz się tak starać o moje dobre samopoczucie, panie. Doceniam pańską hojność i dobroduszność, ale ta kolacja nie powinna mieć miejsca. Tym bardziej, że jestem pańskim jeńcem. Gdyby pańscy służący nie byli tak lojalni już zaczęliby się z tego powodu burzyć, jest to tylko kwestią czasu, ponieważ na razie przymykają na to oko i wierzą, że jest to tylko jednorazowym kaprysem... - chciała pociągnąć tę myśl dalej, wyjawiając mu swoje spostrzeżenia na temat tej wieczerzy i obawy z tym związane, jednakże nie byłoby to najlepszym pomysłem i wolała odpowiednio zaintonować ostatnią część by dać jasno do zrozumienia, że nie będzie żadnego rozwinięcia. Zacisnęła drżące na jej kolanach dłonie w pięści i zmusiła się do wbicia wzroku w srebrną tarczę księżyca odbijającą się w części w jej winie.
Przez całą swoją rozmowę patrzyła na niego, gdyż tego wymagały dobre maniery i ta chwilowa ucieczka była dla niej dużym psychicznym wytchnieniem. Nie wiedziała czemu jej dłonie tak się trzęsły, nie było to powodem strachu, ani też wzburzonych emocji, czuła się normalnie nawet jeśli odnosiła się do niego z dystansem i sporą ilością rezerwy. Uznała te zjawisko za skutek zmęczenia i przepracowania, w końcu w niektórych przypadkach musiała użyć naprawdę dużo siły i dlatego jej ręce były teraz takie słabe, że nerwy pod skórą lekko dygotały. Z tego też powodu wolała się ograniczyć z podnoszeniem czegokolwiek w obawie, że mogłaby przez przypadek coś upuścić i potłuc.
- Panie kapitanie - zaczęła - proszę zapomnieć o tym co się wczoraj stało. Nie będę żywić żadnej urazy. - Dodała po chwili milczenia mając nadzieję, że to jest celem kolacji i po ostatecznym "rozmówieniu" się, mogła już wracać do swojej komnaty. Nie bardzo wiedziała co ma mówić, dlatego chciała cały posiłek jak najszybciej skończyć i położyć się, aby odpocząć. Może przed całkowitym zaśnięciem zapytałaby Raven czy by nie przyniosła jej kawałka chleba i jabłka, aby co nieco zjeść dla uciszenia żołądka. Poza tym musiała mieć siły by następnego dnia znów ruszyć do ogrodu i pracować. Sprawiało jej to przyjemność, ale było też niezwykle męczące, a jedzone od czasu do czasu owoce z krzaków jakie tam rosły, albo przynoszonych placków nie mogły przecież dostarczyć odpowiedniej ilości energii.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Jej chłodne powitanie przyjął, czym sam się zaskoczył, z wielką ulgą człowieka, który właśnie dowiedział się o tym, że jego nogi nie trzeba będzie ucinać i za miesiąc znów będzie mógł tańczyć do upadłego w alarańskich zamtuzach. Koniec końców wampir nie wiedział, jakby miał zareagować gdyby Kiraie milczała lub posyłała mu pełne nienawiści spojrzenia. A tak przynajmniej wiedział na czym stoi i przy jednym stole będą mogli porozmawiać. Mniej lub bardziej szczerze, ale zawsze. Po nalaniu wina do jej kieliszka i wpuszczeniu do jadalni księżycowej poświaty, Caster zajął się sprawą podania posiłku. Wszystko, czego dziewczyna sama nie mogła sięgnąć, on przysuwał bliżej i raczył ją manierami kelnera, w milczeniu pozwalając sobie nałożyć jej to na talerz. Uważał jednak, by za bardzo się nie zbliżyć, gdyż zastawa elfki wykonana była z prawdziwego srebra, jego z pospolitego i wypolerowanego żelaza. Nieuciętą dłoń trzymał zatem nieco z tyłu, a gdy sam mógł w końcu zasiąść do posiłku, uraczył się jedynie winem i kaczką w jabłkach.
- Więc się nie skarż - odpowiedział jej spokojnie, zwilżając sine wargi białym winem. - Pytam, czy czegoś ci przypadkiem nie brakuje. Przez nasze rychłe przybycie nie zdążyłem zapoznać się ze wszystkim, toteż wnioskuję, że czegoś może ci brakować. Ubrań, towarzystwa, książek. Chcę też podkreślić, że więźniem byłaś na okręcie, tutaj jesteś gościem i chcąc lub nie, będę cię tak traktował. Dlatego nie mów mi, proszę, jakim mam być gospodarzem, bo staram się być najlepszym. Moją służbą się nie przejmuj, to nie są szepczący za plecami intryganci. Raven i jej przyjaciółki pracują tu z własnej woli, często jadam z nimi śniadania lub późne kolacje. Kasino i jego kuzyni także tu zaglądają, choć ostatnio ich nie widuję. Chyba coś knują, jak to krasnoludy. Dopóki jednak są lojalni to mają tu wolną rękę. Ich zdanie co do tego, jak to ujęłaś... kaprysu, to też nie twoja sprawa. To, że poprosiłem o wolną jadalnię na ten wieczór, by zjeść z tobą kolację zostało przez nich zaakceptowane. To wszystko. To nie Leonia, tutaj nawet służący ma więcej do powiedzenia niż kapitan zacumowanych w porcie okrętów.
- O narzędzia się nie martw - zapewnił ją z uśmiechem, dokładając sobie krewetek i smażonych ziemniaków. - Dostaniesz dobrze naostrzoną kosę. Ale pojutrze. Jest to spowodowane tym, że chcę abyś odpoczęła. Nie zrozum mnie źle, to co zrobiłaś z moim ogrodem... brak mi słów, ale nie chcę byś tu pracowała na siłę. Szanuję twoją determinację i upór, ale źle bym się czuł, gdybyś miała harować całe dnie dla zabicia czasu. Gdy wzejdzie słońce zostanie tylko pięć dni do mojego wypłynięcia na pertraktacje z twoim ojcem. Spędź je tak, jak to uważasz za słuszne, ale nie na pracy. Chyba, że cię nie przekonałem i z samego rana znów postanowisz pracować. Pogodzę się.
- Ty może i nie chowasz, ale dla mnie to sprawa tej części honoru, którą jeszcze posiadam. Jestem świadomy tego, że słowo przepraszam to zdecydowanie za mało w obecnej sytuacji, dlatego jeśli mogę, chcę spełnić jedno twoje życzenie. Jako zadośćuczynienie słownej krzywdzie, jakiej się dopuściłem na tobie. Co ty na to? - zapytał, licząc na trwałe pogodzenie się z elfką. W tej sytuacji gotowy był na wiele, a po głębszym zastanowieniu to właśnie takie rozwiązanie przyszło mu do głowy jako pierwsze. Jednocześnie zastanawiał się nad tym, co też Kiraie postanowi. Z życzeniami trzeba postępować ostrożnie, a ich spełnienie nie zawsze przyniesie szczęście. W tym jednym Barbarossa był absolutnie pewien. Skrycie liczył jednak na to, że dziewczyna zamknie ten temat i nigdy do niego nie wrócą.
- Więc się nie skarż - odpowiedział jej spokojnie, zwilżając sine wargi białym winem. - Pytam, czy czegoś ci przypadkiem nie brakuje. Przez nasze rychłe przybycie nie zdążyłem zapoznać się ze wszystkim, toteż wnioskuję, że czegoś może ci brakować. Ubrań, towarzystwa, książek. Chcę też podkreślić, że więźniem byłaś na okręcie, tutaj jesteś gościem i chcąc lub nie, będę cię tak traktował. Dlatego nie mów mi, proszę, jakim mam być gospodarzem, bo staram się być najlepszym. Moją służbą się nie przejmuj, to nie są szepczący za plecami intryganci. Raven i jej przyjaciółki pracują tu z własnej woli, często jadam z nimi śniadania lub późne kolacje. Kasino i jego kuzyni także tu zaglądają, choć ostatnio ich nie widuję. Chyba coś knują, jak to krasnoludy. Dopóki jednak są lojalni to mają tu wolną rękę. Ich zdanie co do tego, jak to ujęłaś... kaprysu, to też nie twoja sprawa. To, że poprosiłem o wolną jadalnię na ten wieczór, by zjeść z tobą kolację zostało przez nich zaakceptowane. To wszystko. To nie Leonia, tutaj nawet służący ma więcej do powiedzenia niż kapitan zacumowanych w porcie okrętów.
- O narzędzia się nie martw - zapewnił ją z uśmiechem, dokładając sobie krewetek i smażonych ziemniaków. - Dostaniesz dobrze naostrzoną kosę. Ale pojutrze. Jest to spowodowane tym, że chcę abyś odpoczęła. Nie zrozum mnie źle, to co zrobiłaś z moim ogrodem... brak mi słów, ale nie chcę byś tu pracowała na siłę. Szanuję twoją determinację i upór, ale źle bym się czuł, gdybyś miała harować całe dnie dla zabicia czasu. Gdy wzejdzie słońce zostanie tylko pięć dni do mojego wypłynięcia na pertraktacje z twoim ojcem. Spędź je tak, jak to uważasz za słuszne, ale nie na pracy. Chyba, że cię nie przekonałem i z samego rana znów postanowisz pracować. Pogodzę się.
- Ty może i nie chowasz, ale dla mnie to sprawa tej części honoru, którą jeszcze posiadam. Jestem świadomy tego, że słowo przepraszam to zdecydowanie za mało w obecnej sytuacji, dlatego jeśli mogę, chcę spełnić jedno twoje życzenie. Jako zadośćuczynienie słownej krzywdzie, jakiej się dopuściłem na tobie. Co ty na to? - zapytał, licząc na trwałe pogodzenie się z elfką. W tej sytuacji gotowy był na wiele, a po głębszym zastanowieniu to właśnie takie rozwiązanie przyszło mu do głowy jako pierwsze. Jednocześnie zastanawiał się nad tym, co też Kiraie postanowi. Z życzeniami trzeba postępować ostrożnie, a ich spełnienie nie zawsze przyniesie szczęście. W tym jednym Barbarossa był absolutnie pewien. Skrycie liczył jednak na to, że dziewczyna zamknie ten temat i nigdy do niego nie wrócą.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Ciężko jej się było rozluźnić podczas tej kolacji i nie wiedziała czy powodem było towarzystwo Barbarossy, czy może chodziło o coś innego. Niemniej jednak nie czuła się zbyt komfortowo, choć atmosfera i cały wystrój były bardzo przytulne. Po chwili dotarło do niej, że przecież zawsze się tak czuła w trakcie trwania jakiś "uroczystych" przyjęć. I o ile jej ojciec wydawał się zachowywać swobodnie w takich momentach, ona miała z tym ogromne problemy, bo choć nie jedną taką wieczerzę miała już za sobą, wciąż nie była do tego przyzwyczajona i wolała skromny posiłek w zaciszu swoich czterech ścian, niż jakieś wymyślne przyjęcia. Oczywiście w tym przypadku wampir starał się okazać jak najlepszym gospodarzem, a w szczególności chciał zapewne zbudować odpowiednie warunki, które mogłaby zrobić na elfce dobre wrażenie, przez co łatwiej byłoby kapitanowi zakopać topór wojenny miedzy nimi.
Ściskało ją nieprzyjemnie w żołądku przez ukrywane zakłopotanie całą sytuacją oraz bijącymi się w niej, sprzecznymi uczuciami. Z tego powodu podziękowała za nalane wino, ale uprzejmie odmówiła podawanych przez niego dań. Nałożyła sobie trochę sałatki z owoców morza i również poczęstowała się kawałkiem kaczki w jabłkach, dopiero kiedy zauważyła, że jej gospodarz zamierza coś zjeść w przerwach miedzy rozmową. Kiedy mówił jadła bez pośpiechu, jakby na siłę w siebie wmuszała tych kilka kęsów. Nie skończyła jednak tego co miała na talerzu i uznała w myślach, że już całkowicie nie ma apetytu, po słowach kapitana będących odpowiedzią na jej złośliwą uwagę. Teraz strasznie żałowała, że pozwoliła językowi mielić odnośnie jego gospodarzenia i buntów ze strony jego załogi, którą miała czelność podejrzewać o wcześniejszą, czy późniejszą nielojalność.
- Przepraszam, panie. To było nietaktowne z mojej strony. - Wydukała cicho pod nosem, jej spuszczony ze wstydu wzrok wbity był w kawałki mięsa z krewetek wystających tu i ówdzie spod postrzępionych listków sałaty i innych warzyw z sałatki.
Przez swoje głupie słowa, zaczęła się zastanawiać czy to co mówił zeszłego dnia nie było czasem prawdą odnośnie jej, a elfka tak naprawdę nie zdenerwowała się przez jego bezczelny ton, tylko przez to, że mógł trafić w jej czuły punkt. Oczywiście powodem jej gniewu było wtedy to pierwsze, tym bardziej, że ją obraził poprzedniego wieczoru, ale w obecnej sytuacji Kiraie straciła całą pewność siebie i pozwoliła sobie na sporą dawkę samokrytyki. Nie było sensu się kłócić, a tym bardziej gniewać na siebie nawzajem, bo tylko zachowywali się jak dzieci. Postanowiła dać mu kolejną szansę i zacząć wszystko od nowa. Wiedziała, że już któryś raz z kolei tak zamierza w jego przypadku, ale... Tamika miała rację, elfce naprawdę zależy, mniej lub bardziej, na tym nieprzewidywalnym piracie.
- Dobrze, panie kapitanie. - Nieco podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się blado. Dzisiejszego dnia wcale nie zrobiła za wiele, jedynie wyczyściła posągi i fontanny oraz wypielęgnowała odpowiednio ozdobne krzewy, wciąż jednak ogród był w opłakanym stanie, przede wszystkim winna temu była wysoka trawa, której chciała się pozbyć jak najszybciej. Było to jednak nie osiągalne przez jego niemą prośbę, aby następnego ranka spędziła czas na odpoczynku, a nie na pracy w ogrodzie, która była dla niej samą przyjemnością z tym, że męczącą. Przez jego słowa, teraz zastanawiała się co niby innego miałaby robić przez cały jutrzejszy dzień, oprócz siedzenia i nudzenia się. Miała nadzieję, że pierwsze promienie słońca pomogą jej rozwikłać tę zagwozdkę i jeden raz bez robienia niczego konkretnego wytrzyma od świtu do zmierzchu. Przez moment miała silną ochotę go przeprosić, jeśli jej całodzienna praca w jakimś sensie go uraziła, na szczęście w porę ugryzła się w język, gdyż mogłoby to być opacznie przez niego zrozumiane i byłby później jeszcze większy problem.
Uśmiechnęła się nieco pewniej patrząc na wampira przyjaźnie i otworzyła usta, aby poprosić by aż tak nie przesadzał i naprawdę nie ma żadnego problemu, było minęło. Nie dostała tej możliwości, ponieważ ciągnął swoja wypowiedź dalej i zaczął mówić o jej życzeniu w ramach rekompensaty, na co Kiraie wybałuszyła na niego swoje pistacjowe oczy w niemałym zdumieniu. Nie wiedziała co od tym myśleć i znów chciała podjąć się próby wypowiedzenia tej pierwszej myśli, która przyszła jej do głowy. Chwila nie minęła, a przez umysł elfki przemknęło podejrzenie czy nieumarły sobie czasem po prostu nie żartuje dla rozładowania napięcia i rozluźnienia atmosfery, a w tym wypadku wypadałoby, aby ona się zaśmiała, ale nie była co do tego przekonana. Pogrążyła się w głębokim zamyśleniu upijając przed tym skromny łyk wina ze swojego kieliszka. Pierwszym życzeniem, jakie przyszło jej do głowy była prośba o uwolnienie, ale po krótszym zastanowieniu przecież za kilka dni będzie wolna i wróci z ojcem do Leonii. Szybko je odrzuciła i zastanowiła się nad poproszeniem wampira o to by przestali zabijać leońskich żołnierzy, albo ogólnie niewinnych marynarzy i parać się rabunkiem, jednakże to tak samo jakby kazać im przestać być piratami, a w kwestii morskich stróżów porządku i bezpieczeństwa równie dobrze mogłaby poprosić, aby Barbarossa wraz ze swoją załogą potulnie poszli na szafot. Poza tym, tak przynajmniej chciała myśleć, oni zabijają w samoobronie. Westchnęła ciężko pogrążona w rozmyślaniach odnośnie tego życzenia, musiała coś szybko wymyślić, najlepiej nic pochopnego i raczej rozsądnego, gdyż przedłużająca się cisza zapewne powoli zaczynała już kłuć w uszy. Ożywiła się nagle i chciała powiedzieć, że chciałaby, aby wampir był szczęśliwy i przestał oszukiwać sam siebie, ale przypomniała sobie co mu to uniemożliwia...
- Chciałabym, abyś nie musiał się przejmować swoimi niechcianymi przemianami, panie kapitanie. By mógł pan je kontrolować - powiedziała niepewnie, ale po krótkim namyśle stwierdziła, że nie mogłaby sobie życzyć czegoś lepszego. I tak wiedziała, że nic czego by sobie zażyczyła, nie spełniłoby się. Znów wbiła wzrok w swój talerz lekko się rumieniąc i obwiniając się, że to powiedziała, przecież mogła siedzieć cicho, albo zignorować to i podjąć inny temat. Naprawdę powinna zacząć pracować nad sobą, by więcej nie palnąć czegoś takiego i później się wstydzić. Upiła kolejny łyk wina i kamuflując zakłopotanie zabrała się żywo za kończenie tego co miała na swoim talerzu.
Ściskało ją nieprzyjemnie w żołądku przez ukrywane zakłopotanie całą sytuacją oraz bijącymi się w niej, sprzecznymi uczuciami. Z tego powodu podziękowała za nalane wino, ale uprzejmie odmówiła podawanych przez niego dań. Nałożyła sobie trochę sałatki z owoców morza i również poczęstowała się kawałkiem kaczki w jabłkach, dopiero kiedy zauważyła, że jej gospodarz zamierza coś zjeść w przerwach miedzy rozmową. Kiedy mówił jadła bez pośpiechu, jakby na siłę w siebie wmuszała tych kilka kęsów. Nie skończyła jednak tego co miała na talerzu i uznała w myślach, że już całkowicie nie ma apetytu, po słowach kapitana będących odpowiedzią na jej złośliwą uwagę. Teraz strasznie żałowała, że pozwoliła językowi mielić odnośnie jego gospodarzenia i buntów ze strony jego załogi, którą miała czelność podejrzewać o wcześniejszą, czy późniejszą nielojalność.
- Przepraszam, panie. To było nietaktowne z mojej strony. - Wydukała cicho pod nosem, jej spuszczony ze wstydu wzrok wbity był w kawałki mięsa z krewetek wystających tu i ówdzie spod postrzępionych listków sałaty i innych warzyw z sałatki.
Przez swoje głupie słowa, zaczęła się zastanawiać czy to co mówił zeszłego dnia nie było czasem prawdą odnośnie jej, a elfka tak naprawdę nie zdenerwowała się przez jego bezczelny ton, tylko przez to, że mógł trafić w jej czuły punkt. Oczywiście powodem jej gniewu było wtedy to pierwsze, tym bardziej, że ją obraził poprzedniego wieczoru, ale w obecnej sytuacji Kiraie straciła całą pewność siebie i pozwoliła sobie na sporą dawkę samokrytyki. Nie było sensu się kłócić, a tym bardziej gniewać na siebie nawzajem, bo tylko zachowywali się jak dzieci. Postanowiła dać mu kolejną szansę i zacząć wszystko od nowa. Wiedziała, że już któryś raz z kolei tak zamierza w jego przypadku, ale... Tamika miała rację, elfce naprawdę zależy, mniej lub bardziej, na tym nieprzewidywalnym piracie.
- Dobrze, panie kapitanie. - Nieco podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się blado. Dzisiejszego dnia wcale nie zrobiła za wiele, jedynie wyczyściła posągi i fontanny oraz wypielęgnowała odpowiednio ozdobne krzewy, wciąż jednak ogród był w opłakanym stanie, przede wszystkim winna temu była wysoka trawa, której chciała się pozbyć jak najszybciej. Było to jednak nie osiągalne przez jego niemą prośbę, aby następnego ranka spędziła czas na odpoczynku, a nie na pracy w ogrodzie, która była dla niej samą przyjemnością z tym, że męczącą. Przez jego słowa, teraz zastanawiała się co niby innego miałaby robić przez cały jutrzejszy dzień, oprócz siedzenia i nudzenia się. Miała nadzieję, że pierwsze promienie słońca pomogą jej rozwikłać tę zagwozdkę i jeden raz bez robienia niczego konkretnego wytrzyma od świtu do zmierzchu. Przez moment miała silną ochotę go przeprosić, jeśli jej całodzienna praca w jakimś sensie go uraziła, na szczęście w porę ugryzła się w język, gdyż mogłoby to być opacznie przez niego zrozumiane i byłby później jeszcze większy problem.
Uśmiechnęła się nieco pewniej patrząc na wampira przyjaźnie i otworzyła usta, aby poprosić by aż tak nie przesadzał i naprawdę nie ma żadnego problemu, było minęło. Nie dostała tej możliwości, ponieważ ciągnął swoja wypowiedź dalej i zaczął mówić o jej życzeniu w ramach rekompensaty, na co Kiraie wybałuszyła na niego swoje pistacjowe oczy w niemałym zdumieniu. Nie wiedziała co od tym myśleć i znów chciała podjąć się próby wypowiedzenia tej pierwszej myśli, która przyszła jej do głowy. Chwila nie minęła, a przez umysł elfki przemknęło podejrzenie czy nieumarły sobie czasem po prostu nie żartuje dla rozładowania napięcia i rozluźnienia atmosfery, a w tym wypadku wypadałoby, aby ona się zaśmiała, ale nie była co do tego przekonana. Pogrążyła się w głębokim zamyśleniu upijając przed tym skromny łyk wina ze swojego kieliszka. Pierwszym życzeniem, jakie przyszło jej do głowy była prośba o uwolnienie, ale po krótszym zastanowieniu przecież za kilka dni będzie wolna i wróci z ojcem do Leonii. Szybko je odrzuciła i zastanowiła się nad poproszeniem wampira o to by przestali zabijać leońskich żołnierzy, albo ogólnie niewinnych marynarzy i parać się rabunkiem, jednakże to tak samo jakby kazać im przestać być piratami, a w kwestii morskich stróżów porządku i bezpieczeństwa równie dobrze mogłaby poprosić, aby Barbarossa wraz ze swoją załogą potulnie poszli na szafot. Poza tym, tak przynajmniej chciała myśleć, oni zabijają w samoobronie. Westchnęła ciężko pogrążona w rozmyślaniach odnośnie tego życzenia, musiała coś szybko wymyślić, najlepiej nic pochopnego i raczej rozsądnego, gdyż przedłużająca się cisza zapewne powoli zaczynała już kłuć w uszy. Ożywiła się nagle i chciała powiedzieć, że chciałaby, aby wampir był szczęśliwy i przestał oszukiwać sam siebie, ale przypomniała sobie co mu to uniemożliwia...
- Chciałabym, abyś nie musiał się przejmować swoimi niechcianymi przemianami, panie kapitanie. By mógł pan je kontrolować - powiedziała niepewnie, ale po krótkim namyśle stwierdziła, że nie mogłaby sobie życzyć czegoś lepszego. I tak wiedziała, że nic czego by sobie zażyczyła, nie spełniłoby się. Znów wbiła wzrok w swój talerz lekko się rumieniąc i obwiniając się, że to powiedziała, przecież mogła siedzieć cicho, albo zignorować to i podjąć inny temat. Naprawdę powinna zacząć pracować nad sobą, by więcej nie palnąć czegoś takiego i później się wstydzić. Upiła kolejny łyk wina i kamuflując zakłopotanie zabrała się żywo za kończenie tego co miała na swoim talerzu.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Gdy atmosfera nieco ostygła, robiąc miejsce ogólnemu rozluźnieniu, wampirowi z miejsca powrócił apetyt. Jego talerz napełniał się po same brzegi za każdym razem, kiedy znikały poprzednie porcje, a po gospodarzu nie widać było nawet cienia przejedzenia. Głównie dlatego, że Barbarossa jadł dla czystej przyjemności i możliwości poznania nowych doznań smakowych. Czystość jego krwi zapewniała mu ochronę przed jadłem śmiertelnych, pozwalając spożywać jednocześnie krew i ociekające tłuszczem steki. Oba posiłki dostarczały mu bardzo podobnych i potrzebnych do przeżycia składników, z tą różnicą, że na samych stekach nie przeżyłby nawet dwóch dni. Krew była dla kogoś takiego, jak Barbarossa najwyższym priorytetem. Z tego powodu wampir często upuszczał jej swoim wrogom i przelewał ją do butelek po winie, odpowiednio wcześniej przygotowanych przez Rafaela, by płyn w środku nie zaczął krzepnąć. Tym sposobem miał ją cały czas pod ręką i nie musiał się obawiać o jej niedobór. Bywały jednak momenty, kiedy kapitan Nautiliusa odmawiał sobie posoki na rzecz bogatego, ludzkiego posiłku, przyrządzanego przez okrętowego kuchmistrza. A jeść lubił dużo, jeśli tylko dopisywał mu apetyt, co siedząca naprzeciwko elfka mogła właśnie zauważyć.
- W tych okolicznościach chyba możemy dać sobie spokój z taktem - powiedział, uśmiechając się szeroko znad rekinich steków, a nawet pozwalając sobie na stłumiony przez rękaw płaszcza śmiech, który przyjemnie zawibrował wśród naściennych ozdób. - Zaledwie wczoraj podniosłaś na mnie rękę, łamiąc dworską etykietę i dając się ponieść emocjom. Nie jesteś więc "zniszczona" pałacowym światopoglądem, iż dama zawsze ma pozostać damą i nadstawiać drugi policzek niezależnie od okoliczności. Ja, wyobraź sobie, też nie zachowuję się jak szlachcic, którym powinienem być ze względu na urodzenie. Może więc przejdziemy na Ty i zapomnimy na moment o tej sztywnej etykiecie, co ty na to? - zapytał zupełnie szczerze, przyglądając się nerwowym ruchom i spojrzeniu dziewczyny, która zdawała się być sparaliżowana obecną sytuacją.
Fakt, iż gospodarz mógł postąpić w rozmowie nieco za ostro, każąc jej odpocząć, uczepił się jego podświadomości i nie chciał puścić, ale Barbarossa postanowił to zignorować. Koniec końców miał dobre intencje i sporo racji, nie potrzebne mu były zatem wyrzuty sumienia. Porwanie Kiraie to był błąd, skoro jednak życie toczyło się dalej, należało unikać kolejnych. A jednym z nich byłoby dopuszczenie by do uszu jego największego wroga dotarła wiadomość o tym, że jego córka dobrowolnie opiekowała się ogrodem swojego porywacza, jadała z nim kolacje, a nawet posyłała mu pełen ciepła uśmiech, gdy ten był kotem. W końcu Caster nie chciał dla dziewczyny źle, czuł się za nią w pewnym stopniu odpowiedzialny i zamierzał osobiście w jej sprawie wszystkiego dopilnować. Choćby miał wyjść na skończonego kretyna w oczach własnej załogi.
Kiedy usłyszał życzenie dziewczyny, Barbarossa opadł na oparcie fotela i splótł dłonie na piersi, wpatrując się w nią uważnie. Szczerze mówiąc, nie spodziewał się takiego obrotu spraw, choć nie wykluczał, że prośba będzie łatwa do spełnienia. Jednakże to, o co prosiła Kiraie leżało daleko po za strefą jego możliwości. Przemiana w czarnego kota była jego przekleństwem ilekroć dał się ponieść negatywnym emocjom swojej duszy. Gniew, strach, a nawet wstyd sprawiały, że jego ciało ulegało metamorfozie, wystawiając go bezbronnego na cały świat. Z tego też powodu Barbarossa nauczył się maskować emocje i stawać się obojętnym na wszelkie sprawy uczuciowe, które mogłyby rozpętać w jego wnętrzu piekło. W żywocie pirata tylko tego mu brakowało. Wewnętrznego rozdarcia. Mimo to, kapitan uśmiechnął się pokrzepiająco do dziewczyny i dolał sobie wina, które zabłyszczało w świetle księżyca, gdy wampir uniósł kieliszek do góry.
- To miłe - zaczął, szukając odpowiednich słów, które mogłyby zastąpić standardowe "dziękuję, ale radzę sobie z tym". W rzeczywistości Caster i Rafael robili wszystko, by poznać drugą naturę wampira, ale wszelkie badania okazywały się bezowocne w walce z dyktaturą serca. - Ale obawiam się, że będzie to wyjątkowo trudne do spełnienia. Moja kocia forma żyje niezależnie ode mnie, nie potrafię przyzwać jej od tak, a jedynie uwolnić silnymi emocjami. Po przemianie kieruje mną zwierzęcy instynkt przeciętnego dachowca, słyszę i rozumiem co piąte słowo, miauczenie i mruczenie to moje formy komunikacji. Ciężko tego nie rozpamiętywać - dodał na koniec, przechylając kieliszek, by opróżnić go jednym haustem.
Następnie kapitan złożył swoją zastawę i odsunął na bok puste półmiski, by służbie łatwiej było je sprzątnąć. Widząc, że Kiraie czyni podobnie, szybko zapanował nad sytuacją wokół stołu, a na koniec uprzejmym gestem wskazał dziewczynie wyjście.
- Noc jeszcze młoda, ale nie będę cię dłużej zatrzymywać. Dziękuję za dotrzymanie mi dzisiaj towarzystwa - powiedział, odprowadzając ją korytarzem do podnóża schodów.
- W tych okolicznościach chyba możemy dać sobie spokój z taktem - powiedział, uśmiechając się szeroko znad rekinich steków, a nawet pozwalając sobie na stłumiony przez rękaw płaszcza śmiech, który przyjemnie zawibrował wśród naściennych ozdób. - Zaledwie wczoraj podniosłaś na mnie rękę, łamiąc dworską etykietę i dając się ponieść emocjom. Nie jesteś więc "zniszczona" pałacowym światopoglądem, iż dama zawsze ma pozostać damą i nadstawiać drugi policzek niezależnie od okoliczności. Ja, wyobraź sobie, też nie zachowuję się jak szlachcic, którym powinienem być ze względu na urodzenie. Może więc przejdziemy na Ty i zapomnimy na moment o tej sztywnej etykiecie, co ty na to? - zapytał zupełnie szczerze, przyglądając się nerwowym ruchom i spojrzeniu dziewczyny, która zdawała się być sparaliżowana obecną sytuacją.
Fakt, iż gospodarz mógł postąpić w rozmowie nieco za ostro, każąc jej odpocząć, uczepił się jego podświadomości i nie chciał puścić, ale Barbarossa postanowił to zignorować. Koniec końców miał dobre intencje i sporo racji, nie potrzebne mu były zatem wyrzuty sumienia. Porwanie Kiraie to był błąd, skoro jednak życie toczyło się dalej, należało unikać kolejnych. A jednym z nich byłoby dopuszczenie by do uszu jego największego wroga dotarła wiadomość o tym, że jego córka dobrowolnie opiekowała się ogrodem swojego porywacza, jadała z nim kolacje, a nawet posyłała mu pełen ciepła uśmiech, gdy ten był kotem. W końcu Caster nie chciał dla dziewczyny źle, czuł się za nią w pewnym stopniu odpowiedzialny i zamierzał osobiście w jej sprawie wszystkiego dopilnować. Choćby miał wyjść na skończonego kretyna w oczach własnej załogi.
Kiedy usłyszał życzenie dziewczyny, Barbarossa opadł na oparcie fotela i splótł dłonie na piersi, wpatrując się w nią uważnie. Szczerze mówiąc, nie spodziewał się takiego obrotu spraw, choć nie wykluczał, że prośba będzie łatwa do spełnienia. Jednakże to, o co prosiła Kiraie leżało daleko po za strefą jego możliwości. Przemiana w czarnego kota była jego przekleństwem ilekroć dał się ponieść negatywnym emocjom swojej duszy. Gniew, strach, a nawet wstyd sprawiały, że jego ciało ulegało metamorfozie, wystawiając go bezbronnego na cały świat. Z tego też powodu Barbarossa nauczył się maskować emocje i stawać się obojętnym na wszelkie sprawy uczuciowe, które mogłyby rozpętać w jego wnętrzu piekło. W żywocie pirata tylko tego mu brakowało. Wewnętrznego rozdarcia. Mimo to, kapitan uśmiechnął się pokrzepiająco do dziewczyny i dolał sobie wina, które zabłyszczało w świetle księżyca, gdy wampir uniósł kieliszek do góry.
- To miłe - zaczął, szukając odpowiednich słów, które mogłyby zastąpić standardowe "dziękuję, ale radzę sobie z tym". W rzeczywistości Caster i Rafael robili wszystko, by poznać drugą naturę wampira, ale wszelkie badania okazywały się bezowocne w walce z dyktaturą serca. - Ale obawiam się, że będzie to wyjątkowo trudne do spełnienia. Moja kocia forma żyje niezależnie ode mnie, nie potrafię przyzwać jej od tak, a jedynie uwolnić silnymi emocjami. Po przemianie kieruje mną zwierzęcy instynkt przeciętnego dachowca, słyszę i rozumiem co piąte słowo, miauczenie i mruczenie to moje formy komunikacji. Ciężko tego nie rozpamiętywać - dodał na koniec, przechylając kieliszek, by opróżnić go jednym haustem.
Następnie kapitan złożył swoją zastawę i odsunął na bok puste półmiski, by służbie łatwiej było je sprzątnąć. Widząc, że Kiraie czyni podobnie, szybko zapanował nad sytuacją wokół stołu, a na koniec uprzejmym gestem wskazał dziewczynie wyjście.
- Noc jeszcze młoda, ale nie będę cię dłużej zatrzymywać. Dziękuję za dotrzymanie mi dzisiaj towarzystwa - powiedział, odprowadzając ją korytarzem do podnóża schodów.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Gdyby właśnie nie była świadkiem ochoczego pochłaniania przez wampira dań parujących na stole, w życiu by nie pomyślała, że obecna sytuacja była dla niego równie krępująca i stresująca, co dla niej. Z tego powodu była w pierwszej kolejności bardzo zaskoczona, ale po krótkiej chwili już z wesołym rozbawionym uśmiechem przyglądała się jego poczynaniom, zastanawiając się ile tak naprawdę prawdy znajduje się w starych legendach o wampirach i zasłyszanych plotkach na temat tego danego mężczyzny, który potrafił się chwilami zachować bardziej po ludzku niż niektórzy mieszkańcy Leonii z jakimi miała mniejszą bądź większą styczność jeszcze nie tak dawno temu. W tym niedługim czasie spędzonej na refleksji zdążyła także postawić osobę Barbarossy obok swojego ojca i przyrównać tych oboje do siebie pod względem charakteru i umiejętności. Po szybkim porównaniu doszła do wniosku, że wampir był dużo łagodniejszy i bardziej przyjazny do otoczenia wokół siebie, niż Rion, ale po głębszym zastanowieniu walka sam na sam między tymi dwoma mogłaby się dla nieumarłego skończyć dużo gorzej w przeciwieństwie do elfa, który bez mrugnięcia okiem mógłby posunąć się do brudnych sztuczek tylko po to by ostatecznie pozbyć się swojego najgorszego wroga i reszty podwładnych mu pasożytów dla ogólnego bezpieczeństwa państw położonych nad Oceanem Jadeitów. Powodem tego było oczywiście ślepe oddanie koronie i nie chodziło przy tym już wcale o przywileje i dobra materialne jakie bez trudu uzyskiwał dzięki tej chorobliwej lojalności, nie zauważając nawet niecnych zagrywek ze strony rządzących. Przez to Kiraie nie przepadała za przebywaniem na dworskich balach i z rezerwą odnosiła się do poleceń ze strony ojca, nawet jeśli bardzo mocno go kochała. Miała szczerą nadzieję, że któregoś pięknego dnia admirał przejrzy na oczy i odwróci się tyłem do władyków, a po tym będą mogli wrócić do swojej leśnej chaty w Szepczącym Lesie.
- Na swoją obronę dodam, że nie musiałabym tego robić gdyby tylko pan odpowiednio zważał na słowa - upomniała go, nie rzucając mu otwarcie w twarz, że sam był sobie winien, przy czym wcale nie mówiła tego z urazą czy złośliwością. Ze stonowanym rozbawieniem po prostu przedstawiła jak to wyglądało z jej strony i nim wznowiła swój posiłek, przeprosiła go szczerze za wymierzonego plaskacza, nie tracąc przy tym dobrego humoru i rozluźnienia. - Zgadzam się z pana pomysłem o porzuceniu etykiety w granicach zdrowego rozsądku oczywiście, ale przy pańskich podwładnych lepiej będzie jeśli powrócimy do zachowania taktu. - Odparła spokojnie podnosząc na niego wzrok przy popijaniu winem łososiowego, panierowanego dzwonka. Niby pirat, ale czuła że mogłaby otwarcie z nim porozmawiać o wszystkim, nawet o tematach, których nigdy by nie poruszyła w rozmowie z dobrymi przyjaciółmi, których w prawdzie nigdy nie miała za wiele, ponieważ ich leśny dom rzadko był odwiedzany przez ludzi i im podobne rasy, a w Leonii dla zachowania dyskrecji swoich wymknięć z domu nie miała zbytniej możliwości i czasu na zawiązywanie silniejszych przyjaźni. Po porwaniu przez piratów dość szybko udało jej się nawiązać nić porozumienia z Rafaelem, nie mówiąc też o samym kapitanie (wykluczając oczywiście momenty ich kłótni), a na wyspie pełnej nieprzyjaciół zaprzyjaźniła się ze zjawą, jak również z majordomuską. Doskonale czuła podczas przygotowań do tej kolacji, że dystans okazywany do niej przez Raven stopniowo się zmniejsza, z czego elfka bardzo się cieszyła, choć za kilka dni już tu nigdy nie wróci.
- Łatwe do spełnienia, czy też nie, sam pan się podjął spełnienia jednego mojego życzenia - uśmiechnęła się do niego przyjaźnie z lekkim podstępem podszytym dużą dozą rozbawienia. Ten los również sam sobie zgotował, skoro tak lekko wyskoczył do niej z wypełnianiem jej życzenia. - Doskonale rozumiem "mechanizm" występowania pańskich przemian, kapitanie, ale słowo się rzekło, a pan nie wygląda na osobę łamiącą swoje słowa. - Dodała ciepłym, łagodnym tonem nadal się do niego uśmiechając przyjaźnie aby nie traktował jej "życzenia" jako pułapki, albo bezmyślnego rzucenia czegokolwiek byleby się odczepił. Jej życzenie było z góry dokładnie przemyślane i wypowiedziane po to by zmusić wampira do głębszej refleksji nad tym.
Dojadła jeszcze pozostały na jej talerzu kawałek rybiego dzwonka i również złożyła zastawę widząc, że kolacja dobiegła końca. Żałowała, że tak szybko to nastąpiło tym bardziej kiedy atmosfera zaczynała się robić jeszcze bardziej luźna i przyjazna, ale potrzebowała odpoczynku, a poza tym zapewne sam kapitan chciał sobie w spokoju przemyśleć parę spraw jakie wynikły podczas tej wieczerzy. Po tym odstąpiła od stołu w tym czasie co on i bez sprzeciwu dała się odprowadzić do schodów.
- Również dziękuję za miły wieczór i szczerze życzę powodzenia w wypełnianiu mojego życzenia, kapitanie. - Odparła łagodnie z delikatnym dygnięciem, po raz pierwszy nie zwracając się do niego z uprzednim wypowiedzeniem słowa "pan". Może i pozwoliła sobie na zbyt wielkie spoufalanie się, ale w tej chwili czuła, że tak będzie najlepiej. Przez chwilę jeszcze stała przy jego boku wpatrując się z nieznacznym zamyśleniem w jego oczy, aż w końcu skłoniła mu głową, raz jeszcze się po kobiecemu skłoniła delikatnie i życząc dobrej nocy udała się do swojego pokoju.
W pomieszczeniu od razu przebrała się w swoje poprzednie ubrania, które przed wyjściem wyprała i do tej pory wyschły, ułożyła starannie suknię od Raven, aby się nie zniszczyła ani pogniotła i posyłając Tamice zmęczone spojrzenie mówiące więcej niż tysiąc słów, położyła się spać. Zjawa bez problemu uszanowała jej wolę choć ciekawość niemal zżerała ją od niematerialnego środka i postanowiła poszukać szczęścia u innego uczestnika wieczerzy, który mógłby zaspokoić kłębiące się niej pytania. Bez dalszej zwłoki postanowiła odwiedzić głowę całej pirackiej bandy urzędującej na tych wodach.
- I jak tam się kolacja udała, Caster? Kiraie była tak wymęczona, że od razu poszła spać, ale wydawała się radosna i zrelaksowana kiedy zobaczyłam ją przebierającą się do spania. - Zagadnęła kapitana nie wiele sobie robiąc z uszanowania jego prywatności, uznając, że jej ciekawość jest dużo ważniejsza, poza tym nie tylko ona oczekiwała świeżych informacji do jeszcze bardziej gorących plotek jakie w niedługim czasie mogłyby oblecieć cały zamek, ale pozostać tylko i wyłącznie w jego murach.
- Na swoją obronę dodam, że nie musiałabym tego robić gdyby tylko pan odpowiednio zważał na słowa - upomniała go, nie rzucając mu otwarcie w twarz, że sam był sobie winien, przy czym wcale nie mówiła tego z urazą czy złośliwością. Ze stonowanym rozbawieniem po prostu przedstawiła jak to wyglądało z jej strony i nim wznowiła swój posiłek, przeprosiła go szczerze za wymierzonego plaskacza, nie tracąc przy tym dobrego humoru i rozluźnienia. - Zgadzam się z pana pomysłem o porzuceniu etykiety w granicach zdrowego rozsądku oczywiście, ale przy pańskich podwładnych lepiej będzie jeśli powrócimy do zachowania taktu. - Odparła spokojnie podnosząc na niego wzrok przy popijaniu winem łososiowego, panierowanego dzwonka. Niby pirat, ale czuła że mogłaby otwarcie z nim porozmawiać o wszystkim, nawet o tematach, których nigdy by nie poruszyła w rozmowie z dobrymi przyjaciółmi, których w prawdzie nigdy nie miała za wiele, ponieważ ich leśny dom rzadko był odwiedzany przez ludzi i im podobne rasy, a w Leonii dla zachowania dyskrecji swoich wymknięć z domu nie miała zbytniej możliwości i czasu na zawiązywanie silniejszych przyjaźni. Po porwaniu przez piratów dość szybko udało jej się nawiązać nić porozumienia z Rafaelem, nie mówiąc też o samym kapitanie (wykluczając oczywiście momenty ich kłótni), a na wyspie pełnej nieprzyjaciół zaprzyjaźniła się ze zjawą, jak również z majordomuską. Doskonale czuła podczas przygotowań do tej kolacji, że dystans okazywany do niej przez Raven stopniowo się zmniejsza, z czego elfka bardzo się cieszyła, choć za kilka dni już tu nigdy nie wróci.
- Łatwe do spełnienia, czy też nie, sam pan się podjął spełnienia jednego mojego życzenia - uśmiechnęła się do niego przyjaźnie z lekkim podstępem podszytym dużą dozą rozbawienia. Ten los również sam sobie zgotował, skoro tak lekko wyskoczył do niej z wypełnianiem jej życzenia. - Doskonale rozumiem "mechanizm" występowania pańskich przemian, kapitanie, ale słowo się rzekło, a pan nie wygląda na osobę łamiącą swoje słowa. - Dodała ciepłym, łagodnym tonem nadal się do niego uśmiechając przyjaźnie aby nie traktował jej "życzenia" jako pułapki, albo bezmyślnego rzucenia czegokolwiek byleby się odczepił. Jej życzenie było z góry dokładnie przemyślane i wypowiedziane po to by zmusić wampira do głębszej refleksji nad tym.
Dojadła jeszcze pozostały na jej talerzu kawałek rybiego dzwonka i również złożyła zastawę widząc, że kolacja dobiegła końca. Żałowała, że tak szybko to nastąpiło tym bardziej kiedy atmosfera zaczynała się robić jeszcze bardziej luźna i przyjazna, ale potrzebowała odpoczynku, a poza tym zapewne sam kapitan chciał sobie w spokoju przemyśleć parę spraw jakie wynikły podczas tej wieczerzy. Po tym odstąpiła od stołu w tym czasie co on i bez sprzeciwu dała się odprowadzić do schodów.
- Również dziękuję za miły wieczór i szczerze życzę powodzenia w wypełnianiu mojego życzenia, kapitanie. - Odparła łagodnie z delikatnym dygnięciem, po raz pierwszy nie zwracając się do niego z uprzednim wypowiedzeniem słowa "pan". Może i pozwoliła sobie na zbyt wielkie spoufalanie się, ale w tej chwili czuła, że tak będzie najlepiej. Przez chwilę jeszcze stała przy jego boku wpatrując się z nieznacznym zamyśleniem w jego oczy, aż w końcu skłoniła mu głową, raz jeszcze się po kobiecemu skłoniła delikatnie i życząc dobrej nocy udała się do swojego pokoju.
W pomieszczeniu od razu przebrała się w swoje poprzednie ubrania, które przed wyjściem wyprała i do tej pory wyschły, ułożyła starannie suknię od Raven, aby się nie zniszczyła ani pogniotła i posyłając Tamice zmęczone spojrzenie mówiące więcej niż tysiąc słów, położyła się spać. Zjawa bez problemu uszanowała jej wolę choć ciekawość niemal zżerała ją od niematerialnego środka i postanowiła poszukać szczęścia u innego uczestnika wieczerzy, który mógłby zaspokoić kłębiące się niej pytania. Bez dalszej zwłoki postanowiła odwiedzić głowę całej pirackiej bandy urzędującej na tych wodach.
- I jak tam się kolacja udała, Caster? Kiraie była tak wymęczona, że od razu poszła spać, ale wydawała się radosna i zrelaksowana kiedy zobaczyłam ją przebierającą się do spania. - Zagadnęła kapitana nie wiele sobie robiąc z uszanowania jego prywatności, uznając, że jej ciekawość jest dużo ważniejsza, poza tym nie tylko ona oczekiwała świeżych informacji do jeszcze bardziej gorących plotek jakie w niedługim czasie mogłyby oblecieć cały zamek, ale pozostać tylko i wyłącznie w jego murach.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
- Kolacja była udana - odpowiedział Barbarossa Tamice, kiedy ta bez skrępowania, a tym bardziej pukania lub wyraźnego znaku, pokonała jego drzwi, wdzierając się do środka. Nie chciał podsuwać zjawie nowych tematów do plotek, choć był pewien, że następnego dnia wieczna mieszkanka posiadłości zaopatrzy się w teczkę teorii i własnych wątków, które przedstawi innym.
- Przynajmniej tego nie udało mi się zepsuć, jeśli do tego chciałaś nawiązać. A reszta to już nie powinna cię interesować. Nie musisz wiedzieć o wszystkim, co się dzieje w tych murach.
- Wiem, ale plotki to największa przyjemność, jaką sobie daję w tym nieśmiertelnym życiu - powiedziała Tamika, przepływając z jednego końca pokoju na drugi, falując błękitną suknią. - Po za tym sam dajesz mi powody do takiego zachowania.
- Niby jak?
- Od dwudziestu lat nie sprowadziłeś tu żadnej kobiety, zamknąłeś serce na tę sferę, z której lubiłeś korzystać. I teraz nagle pojawia się Kiraie, która porusza twoim niebijącym sercem, a ty zaczynasz się bać.
- Nie boję się - odpowiedział wampir, odwieszając na kołek swój płaszcz i kapelusz, a koszulę na oparcie krzesła. Słowa zjawy nie przeszły jednak obok niego obojętnie i pirat sam zaczął się zastanawiać nad całą tą sytuacją.
Może Tamika miała trochę racji mówiąc, że jego serce zostało poruszone, może nie tyle miłością i szczęściem, ale właśnie strachem i niepewnością, wynikającą z poznania elfki.
- A jeśli tak, to podaj mi jeden powód, dlaczego się boję. Chciałbym wiedzieć, czym uargumentujesz swoją myśl.
- Boisz się powrotu Vivien. - To były jedyne słowa, jakie wypowiedziała zjawa nim kapitan się przemienił.
Wywołana przez niewiadomy czynnik, nastąpiła ona dość gwałtownie, lecz jednocześnie cicho i bezboleśnie. Wsłuchany w słowa przyjaciółki Caster po prostu, tak jak przed nią stał w skórzanych spodniach, zaczął się kurczyć i obrastać sierścią, aż w końcu znów stał się czarnym kotem o żółtych ślepiach.
- Prawda boli i napawa strachem, a one wywołują przemianę - stwierdziła smętnie zjawa, patrząc jak kapitan przebiera puchatymi łapkami w drodze do trumny, lecz zaraz w jej prześwitującej głowie zrodziła się myśl. Wyjątkowo paskudna i z ogromną szansą, że wszystko nią zepsuje, ale świeczka była warta zachodu. W końcu chodziło w niej o jej kapitana i nową przyjaciółkę, którą miała niedługo stracić.
"Co to, to nie", pomyślała Tamika, podlatując do Castera i wchodząc w jego bezbronne, kocie ciało.
Nie była to pierwsza tego typu próba. Za każdym razem kiedy Barbarossa wypływał, widmowa kobieta zakradała się do pokojów Rafaela Hose i Karsa Salamandry, gdzie czytała książki zdobiące ich biblioteczki. Z jednej z nich, traktującej o zjawach, które badał kapitan-nekromanta, dowiedziała się, że może przejąć kontrolę nie tylko nad człowiekiem. Do tej pory ćwiczyła jednak na szczurach i bezpańskich psach, których wola to prymitywny instynkt. Teraz miała do czynienia z kotem, w którym siedział zarówno Barbarossa, zwierzęcy instynkt i ona sama.
Na szczęście zdominowanie obu myśli nie było ciężkie, wampir wyglądał na nieobecnego w tym stanie, więc Tamika bez trudu pokierowała kotem.
Niestety w opętaniu nie mogła przechodzić przez ściany, więc swój plan zrealizowała parapetami, pamiętając, że okna w pokojach celów są otwarte. Od razu zabrała się do pracy.
Gdyby ktoś tego wieczora był w ogrodzie, z pewnością zdziwiłby się na widok czarnego kota oświetlonego księżycową łuną, skaczącego po gzymsach i parapetach, coraz bardziej zbliżając się do okna w pokoju Kiraie. Szalony pomysł Tamiki miał być milowym krokiem między tą dwójką, o ile Caster nie postanowi wrócić do swojej postaci przed wschodem słońca. Kotem musiał pozostać przynajmniej do tego czasu, by zjawa zdążyła wrócić, aby wszystkiego nie zepsuć.
Po godzinnym wysiłku, w końcu Tamika nie do końca jeszcze panowała nad opętywaniem zwierząt, kot dotarł do okna w sypialni elfki i szybkim skokiem znalazł się w środku, miaucząc zaraz po wylądowaniu. Jego łapki bezszelestnie pokonały dzielącą go od łóżka odległość i wskoczyły na nie.
Rola Tamiki została spełniona, toteż zjawa czym prędzej opuściła ciało kapitana i przyjrzała się tej scenie z boku.
Czarny kot, odpowiednio wcześniej ukierunkowany jej myślą, podszedł do śpiącej elfki i powąchał jej nos oraz policzek. Stwierdzając, że śpi, wdrapał się na jej pierś i zwinął w kłębek, mrucząc z zadowolenia. Przyglądająca się temu zjawa była przeszczęśliwa, jej plan zaszedł nawet dalej niż sama zamierzała. Pozostało tylko naprowadzić Kiraie. W tym celu widmo podpłynęło do krawędzi łóżka, nachyliło się nad dziewczyną, uniosło jej drobną dłoń i złożyło na ciele zwierzaka, którego mruczenie nieoczekiwanie stało się głośniejsze.
W następnej chwili Tamiki już w pokoju nie było, ulotniła się niczym mgła zostawiając parę samych sobie na tę noc. Musiała jednak pamiętać, by wrócić przed wschodem słońca i zabrać kapitana do trumny, bo jeszcze gotów będzie wyssać z dziewczyny krew.
- Przynajmniej tego nie udało mi się zepsuć, jeśli do tego chciałaś nawiązać. A reszta to już nie powinna cię interesować. Nie musisz wiedzieć o wszystkim, co się dzieje w tych murach.
- Wiem, ale plotki to największa przyjemność, jaką sobie daję w tym nieśmiertelnym życiu - powiedziała Tamika, przepływając z jednego końca pokoju na drugi, falując błękitną suknią. - Po za tym sam dajesz mi powody do takiego zachowania.
- Niby jak?
- Od dwudziestu lat nie sprowadziłeś tu żadnej kobiety, zamknąłeś serce na tę sferę, z której lubiłeś korzystać. I teraz nagle pojawia się Kiraie, która porusza twoim niebijącym sercem, a ty zaczynasz się bać.
- Nie boję się - odpowiedział wampir, odwieszając na kołek swój płaszcz i kapelusz, a koszulę na oparcie krzesła. Słowa zjawy nie przeszły jednak obok niego obojętnie i pirat sam zaczął się zastanawiać nad całą tą sytuacją.
Może Tamika miała trochę racji mówiąc, że jego serce zostało poruszone, może nie tyle miłością i szczęściem, ale właśnie strachem i niepewnością, wynikającą z poznania elfki.
- A jeśli tak, to podaj mi jeden powód, dlaczego się boję. Chciałbym wiedzieć, czym uargumentujesz swoją myśl.
- Boisz się powrotu Vivien. - To były jedyne słowa, jakie wypowiedziała zjawa nim kapitan się przemienił.
Wywołana przez niewiadomy czynnik, nastąpiła ona dość gwałtownie, lecz jednocześnie cicho i bezboleśnie. Wsłuchany w słowa przyjaciółki Caster po prostu, tak jak przed nią stał w skórzanych spodniach, zaczął się kurczyć i obrastać sierścią, aż w końcu znów stał się czarnym kotem o żółtych ślepiach.
- Prawda boli i napawa strachem, a one wywołują przemianę - stwierdziła smętnie zjawa, patrząc jak kapitan przebiera puchatymi łapkami w drodze do trumny, lecz zaraz w jej prześwitującej głowie zrodziła się myśl. Wyjątkowo paskudna i z ogromną szansą, że wszystko nią zepsuje, ale świeczka była warta zachodu. W końcu chodziło w niej o jej kapitana i nową przyjaciółkę, którą miała niedługo stracić.
"Co to, to nie", pomyślała Tamika, podlatując do Castera i wchodząc w jego bezbronne, kocie ciało.
Nie była to pierwsza tego typu próba. Za każdym razem kiedy Barbarossa wypływał, widmowa kobieta zakradała się do pokojów Rafaela Hose i Karsa Salamandry, gdzie czytała książki zdobiące ich biblioteczki. Z jednej z nich, traktującej o zjawach, które badał kapitan-nekromanta, dowiedziała się, że może przejąć kontrolę nie tylko nad człowiekiem. Do tej pory ćwiczyła jednak na szczurach i bezpańskich psach, których wola to prymitywny instynkt. Teraz miała do czynienia z kotem, w którym siedział zarówno Barbarossa, zwierzęcy instynkt i ona sama.
Na szczęście zdominowanie obu myśli nie było ciężkie, wampir wyglądał na nieobecnego w tym stanie, więc Tamika bez trudu pokierowała kotem.
Niestety w opętaniu nie mogła przechodzić przez ściany, więc swój plan zrealizowała parapetami, pamiętając, że okna w pokojach celów są otwarte. Od razu zabrała się do pracy.
Gdyby ktoś tego wieczora był w ogrodzie, z pewnością zdziwiłby się na widok czarnego kota oświetlonego księżycową łuną, skaczącego po gzymsach i parapetach, coraz bardziej zbliżając się do okna w pokoju Kiraie. Szalony pomysł Tamiki miał być milowym krokiem między tą dwójką, o ile Caster nie postanowi wrócić do swojej postaci przed wschodem słońca. Kotem musiał pozostać przynajmniej do tego czasu, by zjawa zdążyła wrócić, aby wszystkiego nie zepsuć.
Po godzinnym wysiłku, w końcu Tamika nie do końca jeszcze panowała nad opętywaniem zwierząt, kot dotarł do okna w sypialni elfki i szybkim skokiem znalazł się w środku, miaucząc zaraz po wylądowaniu. Jego łapki bezszelestnie pokonały dzielącą go od łóżka odległość i wskoczyły na nie.
Rola Tamiki została spełniona, toteż zjawa czym prędzej opuściła ciało kapitana i przyjrzała się tej scenie z boku.
Czarny kot, odpowiednio wcześniej ukierunkowany jej myślą, podszedł do śpiącej elfki i powąchał jej nos oraz policzek. Stwierdzając, że śpi, wdrapał się na jej pierś i zwinął w kłębek, mrucząc z zadowolenia. Przyglądająca się temu zjawa była przeszczęśliwa, jej plan zaszedł nawet dalej niż sama zamierzała. Pozostało tylko naprowadzić Kiraie. W tym celu widmo podpłynęło do krawędzi łóżka, nachyliło się nad dziewczyną, uniosło jej drobną dłoń i złożyło na ciele zwierzaka, którego mruczenie nieoczekiwanie stało się głośniejsze.
W następnej chwili Tamiki już w pokoju nie było, ulotniła się niczym mgła zostawiając parę samych sobie na tę noc. Musiała jednak pamiętać, by wrócić przed wschodem słońca i zabrać kapitana do trumny, bo jeszcze gotów będzie wyssać z dziewczyny krew.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Przez zmęczenie jakie zaczynało dawać o sobie znać już podczas kolacji, Kiraie nie musiała za długo czekać aż zaśnie jak dziecko. Powodem tego jej stanu absolutnie nie była sama wieczerza, która co najwyżej ją lekko stresowała. Winowajcą była oczywiście praca w ogrodzie, sprawiająca dziewczynie tyle przyjemności, że tej ciężko było robić sobie porządniejsze przerwy na posiłek i zregenerowanie sił. W końcu miała co robić i tak bardzo jak była wcześniej zła na Barbarossę, tak samo pragnęła wydobyć z ogrodu jego dawne piękno, nie mówiąc już o tym, że choć przez chwilę mogła zapomnieć o znalezieniu się w obcym i nieprzyjaznym miejscu pełnym równie obcych i nieprzyjaznych mieszkańców. Wątpiła by wampirzy kapitan mógł uczynić jej większą radość, niż właśnie przyzwolenie jej na pielęgnację terenu wokół rezydencji i była mu z tego powodu ogromnie wdzięczna, dlatego niemałym rozczarowaniem było dla niej kiedy podczas kolacji poprosił by następnego dnia w ogóle nie zabierała się za ogrodnictwo, ale on był tu gospodarzem i musiała uszanować jego wolę.
Przewracała się niespokojnie z boku na bok przez sen, śniąc właśnie o ogrodzie i prośbie nieumarłego, która zmieniła się w tym przypadku w zakaz, co było dla niej nie do pojęcia. Biedna dziewczyna błąkała się po zajmowanym przez nią pokoju i korytarzu niczym zjawa, nie mogąc sobie znaleźć żadnego konkretnego zajęcia, które byłoby dla niej przyjemne, a jak na złość okazało się, że całe zamczysko opustoszało. Nie musiała przeszukiwać wszystkich komnat, bo z jakiegoś powodu wiedziała, że jest tu sama. Nawet Tamika gdzieś wyparowała. Elfka postanowiła wrócić do swojej sypialni i po prostu położyć się spać, ale nagle znikąd pojawił się przed nią kapitan, od którego się odbiła i upadła, ponieważ nie zdążyła się zatrzymać jak się pojawi. Na jej twarz opadły drobinki kurzu i pajęczyn. Nie wiedziała czy sprawcą był wiatr, czy przeniosły się z Barbarossy, który okazał się być w tej samej chwili jedną z kilku pordzewiałych zbrój stojących pod ścianą w holu. Przez drażniące łaskotanie skóry na nosie i policzkach, zmarszczyła się potrząsając głową energicznie, a po chwili pomagając sobie dłonią, którą pozbyła się z głowy pajęczyn. Oczywiście w rzeczywistości takie wrażenie wywołane zostało przez kocie futerko na pyszczku i wąsy.
Chciała wstać, ale nie mogła się ruszyć, a na klatce poczuła jakiś ciężar, który właśnie jej to uniemożliwiał. Pragnęła krzyczeć, wzywać pomocy, jednakże głos wiązł jej w gardle i bez znaczenia jak bardzo się wysilała, nie była w stanie wydusić z siebie choćby szeptu. Nim się zorientowała co się dzieje, o jej dłonie zaczęły się ocierać i łasić jakieś włochate, odrażające potwory, jakby kocie głowy bez reszty ciała z niewielkimi łapkami wychodzącymi z miejsca gdzie powinna znajdować się szyja, nie mówiąc już o tym, że przypominały żyły i tętnice. Zaraz po chwili stworki zaczęły się po niej wspinać, aż całkowicie nie schowały pod sobą jej ciała.
Zaniepokojona dziewczyna otworzyła szeroko oczy budząc się z koszmaru, drżąc i dysząc nierówno. Poczuła pod palcami jakiś włochaty kształt i pisnęła głośno przerażona, podrywając się gwałtownie do pół siadu ze łzami w oczach, zrzucając przez to ze swojej piersi śpiącego na niej kota. Jej oczy nie musiały się długo przyzwyczajać przez z wolna wschodzące słońce i kiedy dostrzegła, że to nie potwory z jej snu, wybuchła płaczem przepraszając zwierzaka za swoje zachowanie. Zaczęła go głaskać i uspokajać (choć sama była strzępkiem nerwów), a gdy był już spokojniejszy przytuliła go ostrożnie do siebie, jakby w ten sposób chciała sama się opanować. Nie pomyślała o tym, że jedynym kotem w całej rezydencji bywał jedynie wampirzy kapitan, ale wciąż była na wpół nieświadoma przez koszmar jaki ją nawiedził i chwila musiała minąć nim obudził się jej mózg.
Wtedy też dużo spokojniejsza oderwała od siebie kota, domyślając się, że to prawdopodobnie Barbarossa i spojrzała na niego surowo, po czym westchnęła ciężko z rezygnacją, tłumiącą jej gniew. Nie miała powodów by się złościć na dachowca, tym bardziej, ze nic nie zrobił tylko przyszedł do jednego z pokoi w SWOIM zamku - miał do tego absolutne prawo jako właściciel tych włości - i zwyczajnie poszedł spać.
- Nie mam pojęcia co pana do mnie przywiodło i jakim cudem pan się tu znalazł, ale chyba lepiej będzie jak zaniosę pana do pańskiej sypialni. Jeszcze ktoś pomyśli, że pana skrzywdziłam, albo porwałam. - Znowu westchnęła i zsunęła się z łóżka. Wsunęła na stopy płaskie, skórzane buty z wysoką cholewą i wzięła zwierzaka na ręce, kierując się w stronę zamkniętych drzwi od pokoju, w który zajmowała do dnia, gdy jej ojciec i Barbarossa zaczną z sobą paktować.
Przewracała się niespokojnie z boku na bok przez sen, śniąc właśnie o ogrodzie i prośbie nieumarłego, która zmieniła się w tym przypadku w zakaz, co było dla niej nie do pojęcia. Biedna dziewczyna błąkała się po zajmowanym przez nią pokoju i korytarzu niczym zjawa, nie mogąc sobie znaleźć żadnego konkretnego zajęcia, które byłoby dla niej przyjemne, a jak na złość okazało się, że całe zamczysko opustoszało. Nie musiała przeszukiwać wszystkich komnat, bo z jakiegoś powodu wiedziała, że jest tu sama. Nawet Tamika gdzieś wyparowała. Elfka postanowiła wrócić do swojej sypialni i po prostu położyć się spać, ale nagle znikąd pojawił się przed nią kapitan, od którego się odbiła i upadła, ponieważ nie zdążyła się zatrzymać jak się pojawi. Na jej twarz opadły drobinki kurzu i pajęczyn. Nie wiedziała czy sprawcą był wiatr, czy przeniosły się z Barbarossy, który okazał się być w tej samej chwili jedną z kilku pordzewiałych zbrój stojących pod ścianą w holu. Przez drażniące łaskotanie skóry na nosie i policzkach, zmarszczyła się potrząsając głową energicznie, a po chwili pomagając sobie dłonią, którą pozbyła się z głowy pajęczyn. Oczywiście w rzeczywistości takie wrażenie wywołane zostało przez kocie futerko na pyszczku i wąsy.
Chciała wstać, ale nie mogła się ruszyć, a na klatce poczuła jakiś ciężar, który właśnie jej to uniemożliwiał. Pragnęła krzyczeć, wzywać pomocy, jednakże głos wiązł jej w gardle i bez znaczenia jak bardzo się wysilała, nie była w stanie wydusić z siebie choćby szeptu. Nim się zorientowała co się dzieje, o jej dłonie zaczęły się ocierać i łasić jakieś włochate, odrażające potwory, jakby kocie głowy bez reszty ciała z niewielkimi łapkami wychodzącymi z miejsca gdzie powinna znajdować się szyja, nie mówiąc już o tym, że przypominały żyły i tętnice. Zaraz po chwili stworki zaczęły się po niej wspinać, aż całkowicie nie schowały pod sobą jej ciała.
Zaniepokojona dziewczyna otworzyła szeroko oczy budząc się z koszmaru, drżąc i dysząc nierówno. Poczuła pod palcami jakiś włochaty kształt i pisnęła głośno przerażona, podrywając się gwałtownie do pół siadu ze łzami w oczach, zrzucając przez to ze swojej piersi śpiącego na niej kota. Jej oczy nie musiały się długo przyzwyczajać przez z wolna wschodzące słońce i kiedy dostrzegła, że to nie potwory z jej snu, wybuchła płaczem przepraszając zwierzaka za swoje zachowanie. Zaczęła go głaskać i uspokajać (choć sama była strzępkiem nerwów), a gdy był już spokojniejszy przytuliła go ostrożnie do siebie, jakby w ten sposób chciała sama się opanować. Nie pomyślała o tym, że jedynym kotem w całej rezydencji bywał jedynie wampirzy kapitan, ale wciąż była na wpół nieświadoma przez koszmar jaki ją nawiedził i chwila musiała minąć nim obudził się jej mózg.
Wtedy też dużo spokojniejsza oderwała od siebie kota, domyślając się, że to prawdopodobnie Barbarossa i spojrzała na niego surowo, po czym westchnęła ciężko z rezygnacją, tłumiącą jej gniew. Nie miała powodów by się złościć na dachowca, tym bardziej, ze nic nie zrobił tylko przyszedł do jednego z pokoi w SWOIM zamku - miał do tego absolutne prawo jako właściciel tych włości - i zwyczajnie poszedł spać.
- Nie mam pojęcia co pana do mnie przywiodło i jakim cudem pan się tu znalazł, ale chyba lepiej będzie jak zaniosę pana do pańskiej sypialni. Jeszcze ktoś pomyśli, że pana skrzywdziłam, albo porwałam. - Znowu westchnęła i zsunęła się z łóżka. Wsunęła na stopy płaskie, skórzane buty z wysoką cholewą i wzięła zwierzaka na ręce, kierując się w stronę zamkniętych drzwi od pokoju, w który zajmowała do dnia, gdy jej ojciec i Barbarossa zaczną z sobą paktować.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Jednym z plusów bycia zjawą jest umiejętność szybkiego zapadania się pod ziemię i przenikania ścian, jako środek do zapobiegania uczestnictwa w przesłuchaniu. Szczególnie w takim, w którym padają niewygodne pytania typu: Co ten kot robił w moim łóżku? Właśnie taki tok myśli odczytała Tamika z twarzy elfki, gdy ta stanęła w progu z czarnym kocurem na rękach. I za żadne skarby nie chciała z nią na ten temat rozmawiać. Głównie dlatego, iż sama nie przewidziała takiego obrotu spraw. Jej plan, mający na celu załagodzić spór pomiędzy kapitanem, a jego gościem zdawał się być pozbawiony wszelkich wad - kolacja przy świecach, wspólna noc (mniej lub bardziej dla nich świadoma), zakończona krótkim "miau", po którym Barbarossa miał wrócić do swojej komnaty, a do tego zupełny brak osób trzecich na tej małej, chybotliwej scenie. A tu proszę, wystarczył jeden klocek, by całe domino porażki ruszyło, strącając na koniec kulę, której zadaniem było zmiażdżyć widmową kobietę. Krótko mówiąc, wszystkie obawy Tamiki postanowiły się na nią uwziąć i ziścić się w najmniej odpowiednim momencie. A ona mogła się temu jedynie przyglądać.
Takim to oto sposobem - gdy Kiraie odnosiła czarnego kota na piętro, drogę u szczytu schodów zagrodził jej tryton o ponurej, zeszpeconej blizną twarzy. W słabym świetle niedopalonych świec przypominał świeżo wygrzebane z ziemi zwłoki. Oczy miał podkrążone, a wzrok dziwnie nieobecny, utkwiony w rękojeści trzymanego w palcach noża. Jego ciało ociekało wodą, a ubranie, na które składał się pocięty kaftan i spodnie, upstrzone były wodorostami, pomiędzy którymi błyszczały stalowe rękojeści. Był boso, a odciski jego stóp były doskonale widoczne na całej długości korytarza. Podobnie jak świeże dziury w ścianach, powstałe prawdopodobnie podczas oczekiwania na kapitana. Nie mniej zaskoczony tym spotkaniem, co dziewczyna, Jokar przyjrzał jej się uważnie, a następnie wyciągnął zieloną, zaoraną odciskami dłoń, wyjął z jej rąk czarnego kota i uniósł go na wysokość oczu. Milcząc, patrzył, jak elfka próbuje coś powiedzieć, ale strach utkwił jej w gardle.
- Jokar... - rozległo się i w korytarzu stanęła także Raven, w samą porę zawiadomiona przez Tamikę, by zapobiec jakiemuś nieszczęściu. W przeciwieństwie jednak do reszty, dhampirka miała na sobie jedynie czarną koszulę nocną, sięgającą kolan, a włosy rozrzucone w nieładzie po całej twarzy.
- Ktoś mi wyjaśni, co się tutaj dzieje? - zapytała lodowato, zerkając z ukosa na lewitującą za plecami zjawę. - Dlaczego Caster jest kotem? I co tu robi Jokar?
- To może ja... - zaczęła Tamika, lecz w tej samej chwili siwa mgła otoczyła jedynego zwierzaka w tej grupie, powodując u niego diametralne zmiany. Zniknął ogon, łapom wyrosły długie palce, futro wypadło bądź zniknęło, a twarz odzyskała przystojne rysy. Na całe szczęście powrót wampira odbył się w ten sam sposób, co jego przemiana, to jest tak, że wampir miał na sobie spodnie. Tylko spodnie. Bosy i rozkojarzony, popatrzył po zebranych, a następnie roześmiał się serdecznie i machnął na wszystko ręką. Wraz z Barbarossą wrócił jego humor i beztroskie podejście do życia.
- To może jeszcze raz - zaproponowała Raven, pokazując, że jako majordomuska doskonale panuje nad sytuacją. - Co tu się wyrabia? Caster słońce już wstało, więc napij się czegoś i wracaj do trumny. Tamika ty na pewno wiesz, co zaszło. Widzę to w twoich oczach. A ty, Jokar wytłumacz się z tych dziur. - Ostatnie słowa, skierowane bezpośrednio do trytona miały w sobie nutę wrogości, głęboko skrywanej, ale jednak. Po ich wydźwięku nie dało się nie zauważyć, iż dhampirka nie specjalnie przepada za psychopatycznym bosmanem, a podłoże tego konfliktu jest bardziej zawiłe osobiście.
- Ja do kapitana - powiedział szeptem, milczący do tej pory tryton i wyjął z kieszeni złożony kilkakrotnie pergamin, podając mu go, po czym zszedł na dół i tak nagle jak się pojawił, tak zniknął.
- Czy tylko mnie on przeraża? - rzuciła mimochodem Tamika, szukając potwierdzenia w oczach Kiraie. Zaraz jednak jej ciekawość zwyciężyła wszelkie opory i nachyliwszy się Casterowi przez ramię, kobieta odczytała na głos krótką wiadomość.
- Tęczowy kanarek u bram. Co to znaczy?
- To, że jakiś leoński statek zawita zaraz do portu - odpowiedział Barbarossa, w dwóch krokach wbiegając do pokoju, by po sekundzie opuścić go z szablą w ręku.
Takim to oto sposobem - gdy Kiraie odnosiła czarnego kota na piętro, drogę u szczytu schodów zagrodził jej tryton o ponurej, zeszpeconej blizną twarzy. W słabym świetle niedopalonych świec przypominał świeżo wygrzebane z ziemi zwłoki. Oczy miał podkrążone, a wzrok dziwnie nieobecny, utkwiony w rękojeści trzymanego w palcach noża. Jego ciało ociekało wodą, a ubranie, na które składał się pocięty kaftan i spodnie, upstrzone były wodorostami, pomiędzy którymi błyszczały stalowe rękojeści. Był boso, a odciski jego stóp były doskonale widoczne na całej długości korytarza. Podobnie jak świeże dziury w ścianach, powstałe prawdopodobnie podczas oczekiwania na kapitana. Nie mniej zaskoczony tym spotkaniem, co dziewczyna, Jokar przyjrzał jej się uważnie, a następnie wyciągnął zieloną, zaoraną odciskami dłoń, wyjął z jej rąk czarnego kota i uniósł go na wysokość oczu. Milcząc, patrzył, jak elfka próbuje coś powiedzieć, ale strach utkwił jej w gardle.
- Jokar... - rozległo się i w korytarzu stanęła także Raven, w samą porę zawiadomiona przez Tamikę, by zapobiec jakiemuś nieszczęściu. W przeciwieństwie jednak do reszty, dhampirka miała na sobie jedynie czarną koszulę nocną, sięgającą kolan, a włosy rozrzucone w nieładzie po całej twarzy.
- Ktoś mi wyjaśni, co się tutaj dzieje? - zapytała lodowato, zerkając z ukosa na lewitującą za plecami zjawę. - Dlaczego Caster jest kotem? I co tu robi Jokar?
- To może ja... - zaczęła Tamika, lecz w tej samej chwili siwa mgła otoczyła jedynego zwierzaka w tej grupie, powodując u niego diametralne zmiany. Zniknął ogon, łapom wyrosły długie palce, futro wypadło bądź zniknęło, a twarz odzyskała przystojne rysy. Na całe szczęście powrót wampira odbył się w ten sam sposób, co jego przemiana, to jest tak, że wampir miał na sobie spodnie. Tylko spodnie. Bosy i rozkojarzony, popatrzył po zebranych, a następnie roześmiał się serdecznie i machnął na wszystko ręką. Wraz z Barbarossą wrócił jego humor i beztroskie podejście do życia.
- To może jeszcze raz - zaproponowała Raven, pokazując, że jako majordomuska doskonale panuje nad sytuacją. - Co tu się wyrabia? Caster słońce już wstało, więc napij się czegoś i wracaj do trumny. Tamika ty na pewno wiesz, co zaszło. Widzę to w twoich oczach. A ty, Jokar wytłumacz się z tych dziur. - Ostatnie słowa, skierowane bezpośrednio do trytona miały w sobie nutę wrogości, głęboko skrywanej, ale jednak. Po ich wydźwięku nie dało się nie zauważyć, iż dhampirka nie specjalnie przepada za psychopatycznym bosmanem, a podłoże tego konfliktu jest bardziej zawiłe osobiście.
- Ja do kapitana - powiedział szeptem, milczący do tej pory tryton i wyjął z kieszeni złożony kilkakrotnie pergamin, podając mu go, po czym zszedł na dół i tak nagle jak się pojawił, tak zniknął.
- Czy tylko mnie on przeraża? - rzuciła mimochodem Tamika, szukając potwierdzenia w oczach Kiraie. Zaraz jednak jej ciekawość zwyciężyła wszelkie opory i nachyliwszy się Casterowi przez ramię, kobieta odczytała na głos krótką wiadomość.
- Tęczowy kanarek u bram. Co to znaczy?
- To, że jakiś leoński statek zawita zaraz do portu - odpowiedział Barbarossa, w dwóch krokach wbiegając do pokoju, by po sekundzie opuścić go z szablą w ręku.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości