Na wpół świadoma, przez tę burzę emocji, tego co się wokół dzieje, nie zgłaszała żadnych sprzeciwów podczas, gdy zaczął zrzucać z siebie zbędny balast. Nieco bardziej oprzytomniała po odgłosie upadającego na ziemię żelastwa, a następnie dotyk czegoś zimnego w jej dłoni, którą Barbarossa dał jej zacisnąć na przedmiocie. Elfka nie musiała być w pełni przytomna by zrozumieć ten przekaz i gdy tylko przyłożył ostrze w jej dłoni do swojej szyi, ona ostrożnie, ale sprawie obróciła rękojeść w palcach by nie ostrze, a głowica miała kontakt z jego skórą, co też miała nadzieję było dla niego klarowną odpowiedzią na ten jego test.
- Kotu by nie przeszkadzały, za to może byłby bardziej uroczy. Jeszcze nigdy nie widziałam kota z rogami - zachichotała krótko, ponieważ zaraz zniewolił jej usta swoimi. Wyciągnęła jedną dłoń ku górze, aby pogładzić go delikatnie po policzku, podczas gdy drugą wciąż błądziła i badała nierówności stalowych mięśni pod skórą na jego torsie.
Czuła się jak w niebie, co słychać było w jej mruczącym oddechu i staraniach niepozostania bierną w słanych z jego strony pieszczotach. Odchyliła nieznacznie na bok swoją głowę, po tym jak jego usta zaczęły schodzić niżej z jej ust, ale zaraz zadrżała z lekką obawą, jakby właśnie teraz jej umysł przesłał reszcie ciała silniejszy sygnał alarmu. W tym wszystkim w ogóle zapomniała o jego wampirzej naturze i tym, że z łatwością mógłby pozbawić ją życia zatapiając swoje kły w szyi, na której widniała pamiątka po jej pierwszej minucie na Nautiliusie zostawiona przez minotaura i jego ostry tasak. Spojrzała z nutą niepokoju w oczach na Barbarossę, po czym przymknęła oczy, jako kolejny sygnał dla niego, że mu się dobrowolnie oddaje, nawet świadoma niebezpiecznych konsekwencji.
Ta błoga chwila, w której zawierzyłaby mu nawet swoje życie, niestety została roztrzaskana na miliard kawałków, jak porcelana rzucona o ścianę, przez pojawienie się, a zwłaszcza odezwanie się zjawy. Samo pojawienie się, nie miałoby dla Kiraie żadnego znaczenia, ponieważ nie byłaby świadoma jej obecności, inaczej jednak było obecnie, gdyż Tamika sama zakomunikowała o swoim jestestwie. Była zdenerwowana na... w sumie wszystko i jednocześnie nic. Oczywiście na nieumarłą z wiadomych powodów, na samą siebie, że dała się w to wszystko wciągnąć i straciła czujność i na Barbarossę bo to była jego wina. To on się na nią rzucił i przyszpilił do trumny, nie miała możliwości ucieczki. Jednakże mimo wszystko wbiła w niego z wdzięcznością swój wzrok i choć nic nie powiedział, zrozumiała przekaz i bez ociągania się doprowadziła swój gorset do normalności i poprawiła resztę pogniecionego ubrania.
Jej wzburzenie, wstyd i namiętność poprzedniej chwili wypaliły swoje ślady na twarzy dziewczyny, która całkowicie oddała piratowi inicjatywę w konfrontacji z Tamiką. Kiraie się nic nie odzywała i starała opanować emocję, a w szczególności rumiany odcień na swojej twarzy, wspierając się na ramieniu kapitana, by nie obalić się na ziemię na miękkich nogach. Gdy usłyszała o zakładzie, westchnęła tylko bezsilnie, mogła się tego spodziewać.
- Nic nie szkodzi. Może kiedy indziej, albo raczej gdzie indziej. - Odpowiedziała zjawie, dając jasno do zrozumienia, że jeśli znów do czegoś takiego by doszło to na pewno byłoby to jak najdalej od wyspy, by nieumarła nie mogła ich niezapowiedzianie nawiedzić tak, jak teraz. Przy czym mówiąc to, elfka uśmiechnęła się do przyjaciółki ciepło, jakby nigdy nic, ale wewnętrznie miała dziką ochotę zasztyletować Tamikę. I ona żałowała, że "strażniczka" całej wyspy jest niematerialna. Ale cóż począć?
Nie miała żadnych wątpliwości, że przezroczysta kobieta zniknęła tak szybko i bez większego sprzeciwu tylko dla tego, by jak najszybciej podzielić się szczęśliwą nowiną z pozostałymi mieszkańcami rezydencji, albo może nawet połową wyspy. Kiraie miała ochotę utopić się ze wstydu, co też było dobrze widoczne w jej postawie po zniknięciu intruza.
Westchnęła smętnie, nie bardzo wierząc w to, że jeszcze kiedyś takie coś miedzy nią, a Barbarossą się powtórzy. Wciąż bardziej sądziła, że była to chwila szaleństwa i słabości ze strony ich obojga. Choć może tak byłoby lepiej? W końcu i tak za kilka dni, albo może nawet jutro jej już tu nie będzie. Cały czas na to czekała i mimo wewnętrznego rozdarcia, silniejsze oddziaływanie miał smutek. Podniosła z ziemi jego pas z bronią i podeszła mu ją podać.
- Panie ka... - zaczęła chcąc przeprosić za to co się stało i opuścić jego pokój, ale... Znów ją zaskoczył. Nie była pewna czy się pomyliła w swoich osądach co do nich, czy Barbarossa dobrze sobie zdawał sprawę z jej obaw i po prostu się bawił jej uczuciami. Miała mętlik w głowie, ponieważ to co robił, to jak ją teraz całował wydawało się być prawdziwie szczere.
Tym razem szok szybciej ustąpił niż poprzednio, ale za to znów zareagowała zakłopotaniem i lekko wystraszyła się nagłego pukania do drzwi. Spojrzała na właściciela tego pokoju i starając się opanować, osuszyła niemal na raz swój kieliszek z winem, po czym zapatrzyła się w puste denko naczynia oblizując sobie usta z cierpko-słodkiego, winnego posmaku. Kiedy jednak do środka wsypała się grupka pięknych kobiet, Kiraie odstawiła cicho kieliszek na blacie, obok naczynia wampira i chciała wyjść, nie zamierzając im przeszkadzać. Przystanęła jednak kilka kroków od Barbarossy zaskoczona, że to jej kobiety potrzebowały. Zaraz też im się dokładniej przyjrzała i szybko skojarzyła, że musiały być syrenami ze stawu, do którego Barbarossa odradzał, a nawet zabronił jej się zbliżać. Sama nie wiedziała co odpowiedzieć na prośbę kobiet. Szczerze powiedziawszy chciała bez większego namysłu zgodzić się im pomóc, ale kiedy tylko zrozumiała, ze są z syreniego oczka wodnego, zastanawiała się czy nie lepiej byłoby odmówić. Z jedną i drugą decyzją wstrzymała się i spojrzała na wampira.
- Miło mi panie poznać. Kiraie Awerker - Dygnęła im i się przestawiła jak nakazywała etykieta, ale przez to jeszcze bardziej nie wiedząc co ma począć. - Z chęcią bym pomogła z uprzątnięciem stawu pań, ale... Pan kapitan... Zabronił mi się - mówiła z niepewnością i skruchą w głosie, spuszczając do tego głowę - ...tam zbliżać.
- Kapitanie! To pułapka! - krzyknął z przerażeniem Menurka, zwinnie pokonując całą drogę z bocianiego gniazda na główny pokład, zeskakując po ramionach masztów. - Trzy leońskie brygi blokują nam dalszy kurs, a do tego zbliżają się do nas piraci. Nie mamy szans! - Relacjonował z przejęciem młodzieniec, będąc niemal bliskim płaczu.
Rion, krzywiąc się z bólu, wyjął sobie z nogi dosyć pokaźnych rozmiarów drzazgę i opatrzył od niechcenia ranę, po czym odwrócił do młodego swoje na wpół zabandażowane lico i się podniósł wspierając na stole zawalonym obecnie nie mapami i taktycznymi planami, a narzędziami medyka, którego zaraz odesłał do reszty swoich kamratów.
- Uspokój się chłopcze i opowiedz mi dokładnie co widziałeś. - Powiedział ze stoickim spokojem, ale jednocześnie podbudowującą stanowczością godną prawdziwego przywódcy.
- Płyniemy prosto na barykadę brygów, jeden został ostrzelany przez Hawanę, od burty pruje w ich stronę także Kormoran, a Nautilius...
- Nautilius?! - wzburzył się były admirał i nie zważając na swoje obrażenia po z trudem wygranej bitwie przeciwko dwóm pierwszym brygom, trzasnął z gniewem pięścią w stół tak, że pospadały z blatu nożyce i przedmioty potrzebne do zszywania obszerniejszych ran. Zaraz jednak się skrzywił i oparł o tenże mebel, oddychając głęboko, aby opanować nerwy. - Barbarossa ty podstępny szczurze, mogłem się tego po tobie spodziewać. - Warknął z niezadowoleniem, w ogóle nie zwracając uwagi na to, że Menurka wspomniał o ataku na leońskie brygi przez dwa pierwsze pirackie okręty.
- Panie kapitanie... - młodzieniec starał się dokończyć swoją relację, ale Rion już go nie słuchał. Zdawało się, że usłyszał to co chciał i postanowił działać, mimo poważnych uszkodzeń Wyzwolenia po obu stronach, jak i w samym sercu - stracili dziesięciu cholernie dobrych ludzi, w tym najlepszego przyjaciela admirała i pierwszego oficera na tym okręcie, a połowa z tych co została była ranna w różnym stopniu, tylko dlatego, że osłaniali i wspierali słabszych, bądź mniej doświadczonych jeszcze marynarzy. Na przykład na admirała spadł kawałek masztu, kiedy odepchnął nastoletniego obserwatora, to wtedy w nogę wbiła mu się ta drzazga, a kość w udzie pękła. Chłopak z bocianiego gniazda nie mógł się więc dziwić zapałowi i żądzy krwi w oczach swojego kapitana.
- Menurka za ster i kurs na Nautiliusa, przeklęty krwiopijca zapłaci mi za tę zniewagę i porwanie mojej Kiraie! - warknął nieznoszącym sprzeciwu tonem, chłopak nie miał większego wyboru i rzucił się w stronę steru, aby wykonać rozkaz. - Horner zbierz wszystkich, którzy są w stanie dalej walczyć, pozostałych rannych pod pokład razem z medykami, czterech ludzi do ochrony. Część uwija się tu na górze i szykuje do rozlewu krwi, mają mi wycisnąć ile tylko mogą z Wyzwolenia, reszta do ładowni i szykować armaty! - rozkazał, tryton ze złamaną ręką, zasalutował dumnie drugą - zdrową i przystąpił do przekazywania oraz wykonywania polecenia wydanego przez kapitana.
Sam Rion, wspierając się na jednej ze swoich mieczy w pochwie, jak na lasce, pokuśtykał na dziób, na jedno ze skrzydeł wyrzeźbionego tam feniksa z otwartym dziobem i wyciągniętymi szponami w kierunku obecnych wrogów. Drugie skrzydło oraz połowa dziobu drewnianego galionu niestety nie przetrwały poprzedniego starcia, ale nie miało to już najmniejszego znaczenia skoro znajdował się między młotem a kowadłem. Wiedział, że już nigdy nie ujrzy swojej małej córeczki, a nawet stałego lądu. Umrze tu na środku oceanu wraz ze swoim statkiem i załogą, nie pierwszy i nie ostatni okręt posłany na dno przez okrutnych piratów i niszczycielskiego Nautiliusa, z którym Wyzwolenie w takim stanie nie mogło się już mierzyć.
- Choćby nie miało samo Piekło pochłonąć, dopilnuję byś poszedł tam razem ze mną parszywy łajdaku. - Mruknął pod nosem wpatrując się w zwiększający się na horyzoncie kształt, aż za dobrze znanego mu i znienawidzonego całym sercem statku, swojego najgorszego wroga. Z jego kierunku zaraz też zaczął lecieć w stronę elfa jakiś kolorowy kształt, a zaraz ptak przysiadł na pozostałości głowy galionu i z przejęciem zaczął skrzeczeć.
- Jak to minotaur dowodzi tamtym okrętem? - rzucił z oszołomieniem w odpowiedzi na raport Silvy. Kolorowy feniks przekazał mu to co dokładnie widział, ale zaraz odbił się od podłoża i wzbił w powietrze, obiecując, że raz jeszcze to dokładnie sprawdzi. - To pułapka, on tam jest... Wiem, że tam jest, czuję to w kościach, to ten głupi ptak zaczął ślepnąć na starość. - Mamrotał z gniewem pod nosem nie dając wiary relacji pierzastego towarzysza, wolał posądzić go o niesubordynację lub zdradę, niż uwierzyć w to, że na Nautiliusie nie ma Barbarossy.
- Być w pełni gotowości do walki, ale nie atakować bez mojego rozkazu! - krzyknął do swoich, zamierzając nie zaczynać jako pierwszym, ale także pozostawać ciągle czujnym. To było najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji, choć wątpił w to by najgorszy z piratów zasłyszał o kłopotach Riona z państwem Leonii i postanowił mu wspaniałomyślnie oraz łaskawie pomóc. Prędzej uwierzyłby w to, że ogromny jak góra smok jest bezbronnym, maciupkim chochlikiem, a przynajmniej za takiego by się uważał. Albo że dzień jest tak naprawdę nocom, wampiry ludźmi, a ludzie nieumarłymi. To było bez sensu i nielogiczne, nie wierzył w coś takiego ze strony swojego rywala i znienawidzonego przeciwnika, który porwał mu córkę.
Silva machał ile sił w skrzydłach, lecąc pod wiatr, ale nie zamierzał rezygnować, chciał jak najlepiej zadowolić swojego pana. Przysiadł zmęczony, na niskiej, poprzecznej belce masztu i uważnie się przyjrzał wszystkiemu i wszystkim znajdującym się na głównym pokładzie. Później postanowił sprawdzić czy okno w kapitańskiej kajucie jest otwarte i przez nie zajrzeć do środka, ale nie tylko było zamknięte, ale również zasłonięte zasłoną. Ptaszysko nie miało innego wyjścia jak poczekać na dogodny moment i zerknąć do środka pomieszczenia dowódcy piratów. Starał się być ostrożny, ale miał tylko jedną parę oczu i instynkt, wróg niestety znacznie więcej.