Jadeitowe Wybrzeże ⇒ Niesieni na falach...
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Ze wszystkich parujących na stole dań, opływających cieniutką warstwą tłuszczu i pachnących wyrazistymi przyprawami, Barbarossa skusił się jedynie na przystawki w postaci kostek smażonej ryby nadziewanych na drobne wykałaczki razem z serem, pomidorem, oliwką i cebulą. Wszystko maczane w delikatnej, winnej marynacie. Była to doskonała zakąska do świeżo otwartej butelki krwi, która wypełniała kryształowy kieliszek wampira za każdym razem, gdy ten go opróżnił. Na inne potrawy mężczyzna uwagi nie zwracał, jako że był tym, kim był, nie musiał zaspokajać głodu jedzeniem śmiertelnych, choć dla zachowania pozorów i towarzystwa tego ranka skusił się właśnie na przystawki. Podczas gdy inni łamali kruche, kacze kości i odrywali od nich mięso bądź wydłubywali ości z filetów, pirat z zainteresowaniem obserwował i przysłuchiwał się leońskiemu, BYŁEMU admirałowi, co jakiś czas przenosząc wzrok na prawo w poszukiwaniu porozumienia z zimnym wzrokiem minotaura. Adewall, za każdym razem, gdy jego spojrzenie padło na przyglądającego mu się wampira, uśmiechał się pod nosem, przytakiwał niezauważalnie głową i powracał do duszonych na parze sumów, nadziewanych grzybami i owocami morza. Jego stanowisko w tej sprawie było identyczne, co kapitana, nie można było mówić o sprzeciwie kwatermistrza, który od kilkuset lat pływa u boku przyjaciela, ale i tak nie zmienia to faktu, iż wampir lubił wysłuchać dodatkowych głosów rozsądku i osądów osób trzecich. Zawsze to dodatkowy punkt widzenia, rozwinięcie jakiejś myśli, która jednemu człowiekowi może się wymknąć. A dobry kapitan zawsze słucha tego, co jego ludzie mają do powiedzenia. Choćby z faktu, że można w ten sposób zażegnać wybuch buntu i ocalić własną głowę.
Kiedy śniadanie w rezydencji na Wyspie Czaszek powoli zmierzało ku środkowej części, zaczęły się pierwsze rozmowy pomiędzy poszczególnymi zaproszonymi, które i tak rozbrzmiewały ciszej, niż zdania padające z ust admirała Awerkera. Barbarossa słuchał go z największą uwagą, próbując rozgryźć talię kart, jakimi gra elf, skoro w przeciągu kilku godzin stracił wszystko, czym mógłby walczyć o swoje. Admiralski tytuł został mu odebrany, przynajmniej słownie, gdyż emblemat cały czas zdobił jego pierś, list do króla przechwycono, okręt zakotwiczono i postawiono pod strażą, córkę zatrzymano w posiadłości, a broń odebrano i złożono w depozycie. Doprawdy, mężczyzna nie miał żadnych atutów, które pozwoliłyby mu na dyktowanie warunków "współpracy", a mimo to próbował on walczyć. Wzbudziło to ogromną sympatię Barbarossy, który czuł do admirała respekt, ale też i dekoncentrowała go jego postawa. On, na jego miejscu, nie próbowałby zgrywać odważniejszego niż był w rzeczywistości, choćby dlatego, że gdyby to Barbarossa siedział na krześle Riona, miałby przed sobą Adewalla, który nie czuł pohamowania przed skręceniem komuś pętli na szyi. Wszelkie bunty ucichłyby raz na zawsze, a na konsekwencje się splunie i przydepcze kopytem. Na całe szczęście to nie Borsobi był tu kapitanem, a ktoś o całe niebo okrutniejszy i jednocześnie bardziej opanowany.
- Z całym dla ciebie szacunkiem, Awerker - powiedział Barbarossa, na bok odstawiając trunek pobrany z tętnic jakiegoś nieszczęśnika, po czym splótł dłonie nad talerzem i pochylił się w stronę leończyka. - Ale żyję i pływam po tych wodach znacznie dłużej niż ty. Widziałem powstanie Leonii na własne oczy. Twój kraj założyli przemytnicy. Wioskę, którą zwali Leonią była ich bazą i największym magazynem, to stamtąd wypływały wszystkie okręty, w tym Diament Pustyni, obecnie Nautilius. Jednak czas przynosi zmiany, które najdotkliwiej dotykają ludzi. W pogoni za bogactwem przemytnicy nieumyślnie przyczynili się do rozrostu wioski, napływu do niej kolonizatorów, którzy mieli podświadomie zamaskować ich działalność. Niestety lud zaczął domagać się czegoś więcej. Powstały fortyfikacje obronne, rozbudowano port, magazyny zmieniono w pierwsze koszary. I nagle ktoś postanowił zagarnąć to do własnej kieszeni, powiedzieć "stop, słuchajcie mnie, a będzie wam lepiej". Pierwsi królowie Leonii to dawni piraci i korsarze, dopiero nowe pokolenia wyprowadziły ten kraj z ciemnoty, za jaką nas uważacie. Więc nie mów mi, że Geor to człowiek honorowy, skoro co trzeci z jego doradców macza dziób w piractwie. Jak myślisz, skąd znam taktyki waszej floty, dnie i miejsca przepływu konwojów z pieniędzmi? Każdego można kupić, mój medyk może to potwierdzić.
Na te słowa Rafael Hose uniósł pytająco brwi, po czym zerknął w stronę Riona Awerkera i ukłonił się nisko, jak arystokracie przystało.
- To nie tajemnica, dlaczego jestem na czarnych listach - odpowiedział, zwracając się bezpośrednio do niego. - Widzisz, admirale, wiele lat temu pływałem pod turmalską banderą jako czarodziej do spraw morza. Moja wiedza o magii wody i praktyka nad nią uczyniły mnie cennym, ponieważ po trzystu latach nauk jestem w stanie zmusić ocean do uległości. Pewnego lata dostaliśmy rozkaz wyprowadzenia w pole pewnego korsarza, Castera Barbarossę, który zaczął być niewygodny sojuszowi Rubidii, Leonii i Turmalii. Niestety podczas starcia zostałem ranny i tak jak wyznałem, byłem i jestem tchórzem. Za życie wyjawiłem wszystkie plany swego króla, taktyki wojenne turmalskiej floty, tajne stocznie oraz nazwiska dostojników, w których należy uderzyć, by zmiażdżyć kraj, z którego pochodzę. Barbarossa w całej swojej okrutności nie pozwolił mi jedynie na zachowanie anonimowości. Z każdego okrętu zostawiał przy życiu jednego, który miał przekazać królowi, że to ja zdradziłem własną ojczyznę. Jestem banitą i dezerterem, to dlatego za moją głowę jest tak wysoka nagroda. Zanim jednak upomniano się o mnie, na jaw wyszły przekręty poprzedniego króla twojego kraju, to, jak uknuł spisek przeciwko tym, którzy ślubowali mu wierność. Mój przyjaciel może i rabuje, ale wciąż ma więcej honoru niż ci, dla których służysz. A ja, no cóż, żyję i żyć zamierzam, nie ważne jakim kosztem i ile nocy nie prześpię z powodu wyrzutów sumienia.
Gdy zamilkł, zamilkli wszyscy, w milczeniu przyglądając się postaciom dwóch kapitanów, taksujących siebie nawzajem ostrym spojrzeniem. Czyn czarodzieja, choć doskonale wszystkim znany, nadal był odbierany jako coś innego i złego, nawet jak na piratów, ale to jakim był człowiekiem na co dzień przesądzało o jego słusznym, zajmowanym przy stole miejscu. Po tym, co usłyszał odnośnie swoich ludzi, Barbarossa dopił to, co zostało w butelce, a następnie skinął głową Olivierowi, który wstał i opuścił jadalnię, zabierając ze sobą jednorękiego elfa.
- Teraz rozmawiamy na osobności - wtrąciła Raven, która postanowiła pokazać się na zebraniu. - Siedzisz admirale przy jednym stole z ludźmi, przed którymi nasz kapitan nie ma żadnych tajemnic. Rozmowa w cztery oczy, czy nie, i tak poznalibyśmy każde słowo, które wypowiesz, więc nie ma potrzeby, abyśmy opuścili ten pokój.
- Spokojnie, moja droga - powiedział wampir. - Draco, Luca nie stójcie tak, zajmijcie miejsca i uwolnijcie tego ptaka.
Zgodnie z oczekiwaniami Barbarossy, tęczowy feniks zaraz po otwarciu drzwiczek nie odleciał, nawet nie rozłożył skrzydeł. Leniwie i od niechcenia opuścił jedynie klatkę i zeskoczył na kolana elfki, tuląc się do niej. To wtedy też Caster po raz pierwszy tego dnia zawiesił wzrok na dłużej na Kiraie.
Kiedy śniadanie w rezydencji na Wyspie Czaszek powoli zmierzało ku środkowej części, zaczęły się pierwsze rozmowy pomiędzy poszczególnymi zaproszonymi, które i tak rozbrzmiewały ciszej, niż zdania padające z ust admirała Awerkera. Barbarossa słuchał go z największą uwagą, próbując rozgryźć talię kart, jakimi gra elf, skoro w przeciągu kilku godzin stracił wszystko, czym mógłby walczyć o swoje. Admiralski tytuł został mu odebrany, przynajmniej słownie, gdyż emblemat cały czas zdobił jego pierś, list do króla przechwycono, okręt zakotwiczono i postawiono pod strażą, córkę zatrzymano w posiadłości, a broń odebrano i złożono w depozycie. Doprawdy, mężczyzna nie miał żadnych atutów, które pozwoliłyby mu na dyktowanie warunków "współpracy", a mimo to próbował on walczyć. Wzbudziło to ogromną sympatię Barbarossy, który czuł do admirała respekt, ale też i dekoncentrowała go jego postawa. On, na jego miejscu, nie próbowałby zgrywać odważniejszego niż był w rzeczywistości, choćby dlatego, że gdyby to Barbarossa siedział na krześle Riona, miałby przed sobą Adewalla, który nie czuł pohamowania przed skręceniem komuś pętli na szyi. Wszelkie bunty ucichłyby raz na zawsze, a na konsekwencje się splunie i przydepcze kopytem. Na całe szczęście to nie Borsobi był tu kapitanem, a ktoś o całe niebo okrutniejszy i jednocześnie bardziej opanowany.
- Z całym dla ciebie szacunkiem, Awerker - powiedział Barbarossa, na bok odstawiając trunek pobrany z tętnic jakiegoś nieszczęśnika, po czym splótł dłonie nad talerzem i pochylił się w stronę leończyka. - Ale żyję i pływam po tych wodach znacznie dłużej niż ty. Widziałem powstanie Leonii na własne oczy. Twój kraj założyli przemytnicy. Wioskę, którą zwali Leonią była ich bazą i największym magazynem, to stamtąd wypływały wszystkie okręty, w tym Diament Pustyni, obecnie Nautilius. Jednak czas przynosi zmiany, które najdotkliwiej dotykają ludzi. W pogoni za bogactwem przemytnicy nieumyślnie przyczynili się do rozrostu wioski, napływu do niej kolonizatorów, którzy mieli podświadomie zamaskować ich działalność. Niestety lud zaczął domagać się czegoś więcej. Powstały fortyfikacje obronne, rozbudowano port, magazyny zmieniono w pierwsze koszary. I nagle ktoś postanowił zagarnąć to do własnej kieszeni, powiedzieć "stop, słuchajcie mnie, a będzie wam lepiej". Pierwsi królowie Leonii to dawni piraci i korsarze, dopiero nowe pokolenia wyprowadziły ten kraj z ciemnoty, za jaką nas uważacie. Więc nie mów mi, że Geor to człowiek honorowy, skoro co trzeci z jego doradców macza dziób w piractwie. Jak myślisz, skąd znam taktyki waszej floty, dnie i miejsca przepływu konwojów z pieniędzmi? Każdego można kupić, mój medyk może to potwierdzić.
Na te słowa Rafael Hose uniósł pytająco brwi, po czym zerknął w stronę Riona Awerkera i ukłonił się nisko, jak arystokracie przystało.
- To nie tajemnica, dlaczego jestem na czarnych listach - odpowiedział, zwracając się bezpośrednio do niego. - Widzisz, admirale, wiele lat temu pływałem pod turmalską banderą jako czarodziej do spraw morza. Moja wiedza o magii wody i praktyka nad nią uczyniły mnie cennym, ponieważ po trzystu latach nauk jestem w stanie zmusić ocean do uległości. Pewnego lata dostaliśmy rozkaz wyprowadzenia w pole pewnego korsarza, Castera Barbarossę, który zaczął być niewygodny sojuszowi Rubidii, Leonii i Turmalii. Niestety podczas starcia zostałem ranny i tak jak wyznałem, byłem i jestem tchórzem. Za życie wyjawiłem wszystkie plany swego króla, taktyki wojenne turmalskiej floty, tajne stocznie oraz nazwiska dostojników, w których należy uderzyć, by zmiażdżyć kraj, z którego pochodzę. Barbarossa w całej swojej okrutności nie pozwolił mi jedynie na zachowanie anonimowości. Z każdego okrętu zostawiał przy życiu jednego, który miał przekazać królowi, że to ja zdradziłem własną ojczyznę. Jestem banitą i dezerterem, to dlatego za moją głowę jest tak wysoka nagroda. Zanim jednak upomniano się o mnie, na jaw wyszły przekręty poprzedniego króla twojego kraju, to, jak uknuł spisek przeciwko tym, którzy ślubowali mu wierność. Mój przyjaciel może i rabuje, ale wciąż ma więcej honoru niż ci, dla których służysz. A ja, no cóż, żyję i żyć zamierzam, nie ważne jakim kosztem i ile nocy nie prześpię z powodu wyrzutów sumienia.
Gdy zamilkł, zamilkli wszyscy, w milczeniu przyglądając się postaciom dwóch kapitanów, taksujących siebie nawzajem ostrym spojrzeniem. Czyn czarodzieja, choć doskonale wszystkim znany, nadal był odbierany jako coś innego i złego, nawet jak na piratów, ale to jakim był człowiekiem na co dzień przesądzało o jego słusznym, zajmowanym przy stole miejscu. Po tym, co usłyszał odnośnie swoich ludzi, Barbarossa dopił to, co zostało w butelce, a następnie skinął głową Olivierowi, który wstał i opuścił jadalnię, zabierając ze sobą jednorękiego elfa.
- Teraz rozmawiamy na osobności - wtrąciła Raven, która postanowiła pokazać się na zebraniu. - Siedzisz admirale przy jednym stole z ludźmi, przed którymi nasz kapitan nie ma żadnych tajemnic. Rozmowa w cztery oczy, czy nie, i tak poznalibyśmy każde słowo, które wypowiesz, więc nie ma potrzeby, abyśmy opuścili ten pokój.
- Spokojnie, moja droga - powiedział wampir. - Draco, Luca nie stójcie tak, zajmijcie miejsca i uwolnijcie tego ptaka.
Zgodnie z oczekiwaniami Barbarossy, tęczowy feniks zaraz po otwarciu drzwiczek nie odleciał, nawet nie rozłożył skrzydeł. Leniwie i od niechcenia opuścił jedynie klatkę i zeskoczył na kolana elfki, tuląc się do niej. To wtedy też Caster po raz pierwszy tego dnia zawiesił wzrok na dłużej na Kiraie.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
- Rozumiem, że możesz nie dostrzegać pewnego paradoksu swoich słów i pozwól Barbarossa, że ci go osobiście przedstawię. Otóż z mojego punktu widzenia, odnosząc się bezpośrednio do twojej historyjki o powstaniu Leoni, robisz obecnie to samo. Budujesz tu drugą Leonie. No cóż, historia lubi się powtarzać. Tak więc idąc za tym ciosem ty również, jako przywódca, zdradzisz swoich podwładnych, tak jak zamierzasz mi wmówić, że mój król tak postąpił. - Z trudem udawało się admirałowi trzymać emocje, a zwłaszcza gniew na wodzy, choć kryształ, w którym miał swoje wino, przyozdobił się delikatnymi ryskami pod zaciskającą się na naczyniu dłonią Riona.
Kieliszek zaraz został podniesiony i opróżniony jednym haustem, a zdenerwowany elf powrócił do kończenia tego, co miał na talerzu. Zabawne, przed chwilą wydawało mu się, że miał dużo mniej jedzenia. A może mu się przez tą sytuację tylko wydawało, albo nie zwrócił uwagi na to kiedy nałożył sobie kolejną porcję.
Kaleki kapitan siedzący obok niego jadł w milczeniu i ze spuszczoną głową, unikając spojrzenia kogokolwiek, aczkolwiek obecnie i tak nikt nie zwracał na niego uwagi, która skupiona przez wszystkich była całkowicie na byłym towarzyszu po jego prawicy.
Rion, mimo że nie okazywał nikomu większego zainteresowania nad konsumowany przez siebie posiłek, słuchał uważnie relacji z życia tego, który na pirata pasował najmniej. Teraz przynajmniej wiedział z pierwszej ręki, dlaczego za Hose jest taka wysoka nagroda i dlaczego Barbarossa nie zabił maga podczas ich pierwszego spotkania, a nawet trzymał pacyfistę przy swoim boku. Leończyk jednak niczym nie skomentował tej wypowiedzi, jedynie westchnął i podniósł na blondyna wzrok. Nie lubił się kłócić, ani powtarzać, a w ciągu ostatnich trzech godzin stanowczo zbyt wiele razy zaprzeczał zdradzie ze strony Geora.
To co się jednak stało po niedługiej chwili wytrąciło kapitana Wyzwolenia z równowagi, a dokładniej fakt, że kolejny z jego planów wziął w łeb, bo dla piratów rozmowa na osobności oznaczała wyprowadzenie jedynie swoich wrogów, osób, do których nie mieli zaufania (jednoręki elf), przy czym została praktycznie i tak cała banda. Powoli zaczynały kończyć mu się pomysły jak najlepiej rozegrać tę partię szachów z szalą zwycięstwa przechyloną na swoją stronę. Niestety z każdą chwilą było na odwrót i jedynie duma nie pozwalała mu się tak przedwcześnie poddać.
- Czyli nasze spotkanie nie było przypadkiem - szepnęła Kiraie gładząc miękkie pióra na szyi tulącego się do niej ptaka, bardziej stwierdzając ze smutkiem fakt niż pytając. Feniks ze wstydem pokiwał lekko głową, którą następnie spuścił ze skruchą i przygnębieniem.
Dziewczynę zakuło w sercu, kiedy dostała potwierdzenie, bo wiedziała co Barbarossa może o niej przez to pomyśleć. Że od samego początku o wszystkim wiedziała, że wszystko było jedynie podłym podstępem jej ojca, że była zdrajczynią. Tak, niewątpliwie tak teraz myślał, a przecież ona nie miała o niczym pojęcia, tamtego dnia pierwszy raz na oczy widziała tego ptaka i była święcie przekonana, że to jeden z tutejszych gatunków fauny. Nie mogła uwierzyć w to jakie zagrywki stosował jej ojciec, aby tylko wygrać i podobnie jak pierzasty, ona również była zawiedziona postępowaniem rodziciela. Tym bardziej, że Silva w akcie skruchy postanowił wyjawić elfce wszystko co widział podczas wykonywania admiralskich rozkazów. Miał ogromną nadzieję, że Kiraie mu przez to wybaczy tamto oszustwo i przynajmniej ona go od siebie nie odtrąci. Nie wiedział, że płowowłosej nawet przez myśl nie przeszedłby jej taki pomysł.
- On tyle dla ciebie zrobił, nie myśląc nawet o własnym życiu bylebyś tylko był z niego zadowolony, a ty się go tak po prostu wyrzekasz - odezwała się głośniej zwracając się do ojca z załamującym się tonem. Nie trzeba było też długo czekać, aż pojawią się w jej oczach pierwsze łzy.
- Kapitan Barbarossa ma rację, uświadamiając ci jakim jesteś głupcem i tyranem, bo inaczej nie da się nazwać twoje zachowania gdy nie masz do wypełniania jakiegoś konkretnego rozkazu i mama o tym wiedziała! - rzuciła w stronę ojca podnosząc się gwałtownie z miejsca i roniąc mocniej łzy, cały czas głaszcząc oraz tuląc do siebie pięknego feniksa.
- A więc to co wtedy powiedział jest prawdą - mruknął pod nosem wpatrując się niewidzącym wzrokiem w swój pusty talerz. Miał na myśli relację jednorękiego kapitana, którego znaleźli dryfującego na beczce po środku oceanu. Również się podniósł ściskając w dłoni srebrny nóż, który podany był wraz z resztą zastawy. - To dlatego nadal żyjesz i do tej pory nie uciekłaś... Jesteś zwykłą dziwką! - warknął dopiero teraz podnosząc na nią wzrok, ale zamiast rzucić się na nią, skierował zwinnie swój atak z obłąkaniem w oczach w stronę tego, którego tak nienawidził.
Kiraie widząc co się święci, zareagowała instynktownie i szarpnęła ojca za dłoń, w której trzymał nóż z zastawy, kalecząc nieumyślnie własną rękę. Silva również nie zamierzał być bierny w tej sytuacji i chwytając się przedramienia mężczyzny, zaczął go dziobać po nadgarstku i pięści, aby tylko puścił broń. Elf nie był w stanie pojąć tego wszystkiego, a jego ciało po chwili się zachwiało, czuł jak traci władzę w nogach, a żołądkiem targnęły silne konwulsje. Spojrzał z furią w stronę wampira, sądząc, że to on go otruł.
- Zapłacisz mi za to... - wychrypiał, nie zauważając nawet, że padła przy nim na kolana przerażona Kiraie nie wiedząc co się dzieje z jej ojcem.
Wszystkim wcześniej najwidoczniej umknął fakt, że na twarzy wyprowadzanego, kalekiego leończyka widniał cień triumfalnego uśmiechu, który był przez niego z trudem tłumiony.
Kieliszek zaraz został podniesiony i opróżniony jednym haustem, a zdenerwowany elf powrócił do kończenia tego, co miał na talerzu. Zabawne, przed chwilą wydawało mu się, że miał dużo mniej jedzenia. A może mu się przez tą sytuację tylko wydawało, albo nie zwrócił uwagi na to kiedy nałożył sobie kolejną porcję.
Kaleki kapitan siedzący obok niego jadł w milczeniu i ze spuszczoną głową, unikając spojrzenia kogokolwiek, aczkolwiek obecnie i tak nikt nie zwracał na niego uwagi, która skupiona przez wszystkich była całkowicie na byłym towarzyszu po jego prawicy.
Rion, mimo że nie okazywał nikomu większego zainteresowania nad konsumowany przez siebie posiłek, słuchał uważnie relacji z życia tego, który na pirata pasował najmniej. Teraz przynajmniej wiedział z pierwszej ręki, dlaczego za Hose jest taka wysoka nagroda i dlaczego Barbarossa nie zabił maga podczas ich pierwszego spotkania, a nawet trzymał pacyfistę przy swoim boku. Leończyk jednak niczym nie skomentował tej wypowiedzi, jedynie westchnął i podniósł na blondyna wzrok. Nie lubił się kłócić, ani powtarzać, a w ciągu ostatnich trzech godzin stanowczo zbyt wiele razy zaprzeczał zdradzie ze strony Geora.
To co się jednak stało po niedługiej chwili wytrąciło kapitana Wyzwolenia z równowagi, a dokładniej fakt, że kolejny z jego planów wziął w łeb, bo dla piratów rozmowa na osobności oznaczała wyprowadzenie jedynie swoich wrogów, osób, do których nie mieli zaufania (jednoręki elf), przy czym została praktycznie i tak cała banda. Powoli zaczynały kończyć mu się pomysły jak najlepiej rozegrać tę partię szachów z szalą zwycięstwa przechyloną na swoją stronę. Niestety z każdą chwilą było na odwrót i jedynie duma nie pozwalała mu się tak przedwcześnie poddać.
- Czyli nasze spotkanie nie było przypadkiem - szepnęła Kiraie gładząc miękkie pióra na szyi tulącego się do niej ptaka, bardziej stwierdzając ze smutkiem fakt niż pytając. Feniks ze wstydem pokiwał lekko głową, którą następnie spuścił ze skruchą i przygnębieniem.
Dziewczynę zakuło w sercu, kiedy dostała potwierdzenie, bo wiedziała co Barbarossa może o niej przez to pomyśleć. Że od samego początku o wszystkim wiedziała, że wszystko było jedynie podłym podstępem jej ojca, że była zdrajczynią. Tak, niewątpliwie tak teraz myślał, a przecież ona nie miała o niczym pojęcia, tamtego dnia pierwszy raz na oczy widziała tego ptaka i była święcie przekonana, że to jeden z tutejszych gatunków fauny. Nie mogła uwierzyć w to jakie zagrywki stosował jej ojciec, aby tylko wygrać i podobnie jak pierzasty, ona również była zawiedziona postępowaniem rodziciela. Tym bardziej, że Silva w akcie skruchy postanowił wyjawić elfce wszystko co widział podczas wykonywania admiralskich rozkazów. Miał ogromną nadzieję, że Kiraie mu przez to wybaczy tamto oszustwo i przynajmniej ona go od siebie nie odtrąci. Nie wiedział, że płowowłosej nawet przez myśl nie przeszedłby jej taki pomysł.
- On tyle dla ciebie zrobił, nie myśląc nawet o własnym życiu bylebyś tylko był z niego zadowolony, a ty się go tak po prostu wyrzekasz - odezwała się głośniej zwracając się do ojca z załamującym się tonem. Nie trzeba było też długo czekać, aż pojawią się w jej oczach pierwsze łzy.
- Kapitan Barbarossa ma rację, uświadamiając ci jakim jesteś głupcem i tyranem, bo inaczej nie da się nazwać twoje zachowania gdy nie masz do wypełniania jakiegoś konkretnego rozkazu i mama o tym wiedziała! - rzuciła w stronę ojca podnosząc się gwałtownie z miejsca i roniąc mocniej łzy, cały czas głaszcząc oraz tuląc do siebie pięknego feniksa.
- A więc to co wtedy powiedział jest prawdą - mruknął pod nosem wpatrując się niewidzącym wzrokiem w swój pusty talerz. Miał na myśli relację jednorękiego kapitana, którego znaleźli dryfującego na beczce po środku oceanu. Również się podniósł ściskając w dłoni srebrny nóż, który podany był wraz z resztą zastawy. - To dlatego nadal żyjesz i do tej pory nie uciekłaś... Jesteś zwykłą dziwką! - warknął dopiero teraz podnosząc na nią wzrok, ale zamiast rzucić się na nią, skierował zwinnie swój atak z obłąkaniem w oczach w stronę tego, którego tak nienawidził.
Kiraie widząc co się święci, zareagowała instynktownie i szarpnęła ojca za dłoń, w której trzymał nóż z zastawy, kalecząc nieumyślnie własną rękę. Silva również nie zamierzał być bierny w tej sytuacji i chwytając się przedramienia mężczyzny, zaczął go dziobać po nadgarstku i pięści, aby tylko puścił broń. Elf nie był w stanie pojąć tego wszystkiego, a jego ciało po chwili się zachwiało, czuł jak traci władzę w nogach, a żołądkiem targnęły silne konwulsje. Spojrzał z furią w stronę wampira, sądząc, że to on go otruł.
- Zapłacisz mi za to... - wychrypiał, nie zauważając nawet, że padła przy nim na kolana przerażona Kiraie nie wiedząc co się dzieje z jej ojcem.
Wszystkim wcześniej najwidoczniej umknął fakt, że na twarzy wyprowadzanego, kalekiego leończyka widniał cień triumfalnego uśmiechu, który był przez niego z trudem tłumiony.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
- Drugą Leonię, powiadasz? - Na młodzieńczej twarzy wampira wykwitł szeroki i szczery uśmiech, który odsłonił jedyny biały kieł i wraz z bladą skórą, nadał całości iście diabelskiego wyglądu. - Może i masz rację, ale tutaj władza nie skupia się w rękach jednego człowieka. Czy też raczej w ręce - zachichotał pirat, uderzając metalowym palcem o brzeg kryształu, który zawibrował w miejscu, pozwalając drobnej kropli krwi paść na biały obrus. - Widzisz, admirale, zarządzanie miastem to żmudne i monotonne zajęcie. Ktoś z moją cierpliwością nie nadaje się na burmistrza, czy kasztelana. Ledwo potrafię zapanować nad tą posiadłością, a i ona, co może dziwić, nie należy w pełni do mnie. Dlatego nad tym wszystkim, co miałeś okazję ujrzeć w drodze tutaj, pieczę sprawuje grono kapitanów, znanych w świecie z różnych błahostek. Nie mogę ci jednak przyznać racji w sprawie zdrady, o jaką mnie teraz posądzasz. Przez lata zebrałem wokół siebie ludzi tak lojalnych, że gdybym teraz zdecydował się pójść na szafot, wielu poszłoby za mną. Bo widzisz, moi mentorzy, niech im ziemia lekką będzie, wychodzili z założenia, że nic tak nie buduje więzi, jak wspólny wróg. W obliczu starcia nawet najróżniejsze charaktery potrafią się zjednoczyć. I tym właśnie w skrócie są pirackie porty. Azylem przed wspólnym wrogiem, gdzie się bratamy i budujemy jedną, wielką rodzinę. A w rodzinie zdrada jest niewybaczalna. Każdy z osobna stara się jak może, aby topór niezgody między nami pozostał głęboko zakopany, więc nie łudź się, czekając dnia, w którym ktoś z nas zdradzi pozostałych.
W przeciwieństwie do Awerkera, Barbarossa przemawiał spokojnie i bez uwalniania negatywnych emocji, co kilka zdań robiąc przerwę na oddech i posmakowanie krwi z butelki obarczonej datą "Demara - 312 r.e.a". Kipiący z elfa gniew w tej sytuacji był dla wampira kompletnie niezrozumiały, w końcu co złego było w tym, że próbował on uświadomić swojemu gościowi pewne prawdy, które jego mały świat postanowił zataić i zamieść pod dywan? Barbarossa chciał jedynie, aby były leoński admirał zrozumiał, że obecnie sam znalazł się na liście osób niewygodnych, które powinny jak najszybciej zniknąć, ponieważ leży to w dobrym interesie państwa, cywili i samego króla. No, ale ten wolał demonstrować swój gniew, biegając wzrokiem po zebranych i szukając okazji do zadania ciosu.
Gdy w końcu mu się to udało, Barbarossa siedział z dłońmi splecionymi nad kryształem i brodą lekko wspartą na przegubach, obserwując otoczenie z przymrużeniem oka. W pierwszej kolejności wydawało mu się, że elf pragnie coś zademonstrować, ale ostrze nagle poszybowało w jego stronę, celując w oko. Na szczęście, czy też raczej nieszczęście, zamach ten udaremniła Kiraie, łapiąc ojca za rękę i trzymany sztuciec, samej odnosząc rany. Mimo to pozbawiony impetu nóż zdążył trafić w protezę, o wiele niżej niż pierwotnie zamierzał trafić Awerker, a następnie odbił się od niej i naciął skórę wzdłuż podbródka. Wszystko zdawało się być ułamkiem jednej sekundy, toteż nikt nie zdążył nawet zareagować i właściwie zadać cios zagrożeniu, które tak blisko uczepiło się nieumarłego. Szybko jednak zaczęto działać po upadku "wojennego pyłu". Dostrzegając niebezpieczeństwo, do przodu wystrzeliła dłoń Jokara, w locie łapiąc nadgarstek leończyka i unieruchamiając go, by ten nie wyrządził dodatkowych szkód. Wtedy też od stołu odsunęli się kapitanowie sojuszniczych jednostek z zamiarem skucia Awerkera, ale wtedy on zatoczył się na krześle i z hukiem zsunął się na podłogę. Ledwo łapiąc oddech, z ust admirała wytoczył się nalot białej piany, oczy uciekły gdzieś w bok, a na czoło wyciekły duże krople potu.
- Trucizna - stwierdził Rafael, który najszybciej z całej gromady znalazł się przy Rionie, białą chustą ocierając mu sine wargi.
- Bez przesady - burknął minotaur, zanurzając w tym czasie łyżkę w pływających w piwie sardynkach. - Kasino to najlepszy kucharz jakiego znam. Raz czy dwa zdarzyło mu się przypalić danie, ale żeby od razu trucizna? - W głosie kwatermistrza nie było słychać współczucia dla łowcy piratów, a on sam nie kwapił się do pomocy, w przeciwieństwie do Draco i Luci, którzy odsuwając na bok zastawę, zrobili miejsce dla otrutego. Mimo to Adewall, podobnie z resztą jak Jokar, Raven i kapitanowie pozostawali po za wszelkimi podejrzeniami jeśli chodzi o podanie ojcu elfki trucizny. Żadne z nich nigdy nie uciekało się do podobnych i brudnych sztuczek. No może po za bosmanem, któremu często przypadał obowiązek prowadzenia przesłuchań, ale nawet on nie odważyłby się użyć tej metody przy stole, bez wcześniejszego rozkazu wampira.
- Raven, zabierz Kiraie do jej komnaty i przypilnuj, by jej nie opuszczała. Tamika idź z nimi - polecił Caster, wstając z miejsca i odprowadzając kobiety wzrokiem aż do zamknięcia drzwi.
Później sam zajął miejsce przy czarodzieju.
- Co z nim?
- Powiedziałbym więcej gdybym wiedział, co mu podano - odpowiedział Rafael, skandując proste zaklęcia z dziedziny magii życia. - Na razie mogę stwierdzić, że krew uciska mu mózg, nerki napuchły jak balon, a wątroba podnosi modły o zakończenie tej kaźni. Po kolei padają również nerwy, spójrz - mag wskazał na oko, które uciekło w bok, odsłaniając czerwone żyły. - To nie wpisuje się w żadne normy.
- Jokar! - zawołał kapitan. - Idź porozmawiać z naszym więźniem. Chcę wiedzieć czy wie coś o tej całej sytuacji. I nie musisz być delikatny.
Po wyjściu trytona, który już w drodze do drzwi nie krył szyderczego uśmiechu, połączonego z rozrywkową zabawą nożem, kapitan Barbarossa pomógł Rafaelowi zmniejszyć ucisk krwi na mózg admirała, wykonując proste nacięcie na jego skroni srebrnym nożem. W całej tej sytuacji wampir zapomniał się jednak i dopiero po zabiegu dostrzegł, że jego dłoń pokryła się syczącymi wściekle pęcherzami, a skóra wokół nich poczerniała i zrogowaciała. Podobnie stało się z brodą. W miejscu gdzie nóż naruszył tkankę powstało paskudne, ropiejące zadrapanie, broczące obficie posoką, która obecnie zasychała już na koszuli i powałach płaszcza.
- Rzucić na to okiem? - zapytał czarodziej, wyciągając dłoń w stronę towarzysza, lecz ten odepchnął ją, zawiązując ciasno rękę kawałkiem wydartym z obrusa, a następnie skinął głową kwatermistrzowi.
- Okręt tego jednorękiego szczura ma zostać rozebrany na części - polecił i łapiąc za ramię minitaura, który szykował się do spełnienia rozkazu, dodał: - Załodze postaw ultimatum. Dwadzieścia lat służby pod banderą Nautiliusa lub sami mogą rzucić się na własne szable. Dla tych, co choćby pomyślą o złapaniu za broń, żadnej litości.
- Aj, aj kapitanie.
Dwie godziny później, jak i przez cały ten czas nim upłynęły, Raven i Tamika starały się pocieszyć płaczącą elfkę, która siedziała na łóżku z podkulonymi nogami, jedną ręką tuląc do siebie tęczowego ptaka, a drugą delikatnie muskając ogromny szafir na naszyjniku, który podarował jej wampir. Zachowanie Awerkera przy stole nie było dla nich zrozumiałe. Wydawałoby się, że admirał, mając przy boku ukochaną córkę, zaprzestanie walki i choć raz zadba o własne i jej bezpieczeństwo. On tymczasem chciał za wszelką cenę wyjść z tego z wysoko podniesioną głową, zabijając nieumarłego kapitana i nie zwracając uwagi na to, że gdyby mu się to udało, on i Kiraie nie zdołaliby nawet opuścić bezpiecznie jadalni.
- Nie martw się na zapas - mówiła na okrągło zjawa, latając od rogu do rogu, przenikając przez półki, świeczniki i inne meble. Na jej półprzezroczystej buzi malował się pokrzepiający uśmiech. - Twojemu ojcu nic nie będzie. Rafael to doskonały lekarz i na pewno znajdzie sposób na uratowanie admirała. W końcu proteza Castera to jego własne dzieło.
- To jej teraz raczej nie pomoże - zauważyła Raven, rozlewając do szklanek wino, by pomóc dziewczynie zapanować nad nerwami, po czym podała jej jedną. - Napij się, wtedy nie będzie tak wewnętrznie boleć. Wiesz, że to co powiedział twój ojciec, to nie prawda. Nie jesteś dziwką, po prostu nie złamałaś danego kapitanowi słowa, a to wielce szlachetna postawa.
I tak jak w przysłowiu "o wilku mowa", tak w akompaniamencie otwieranych drzwi, do pokoju elfki zawitał wampir. Twarz miał pełną zatroskania, ale na swój sposób spokojną, zdradzającą, iż wieści jakie ma do przekazania nie będą tymi złymi, niszczącymi wszystko, co elfka uznawała w tym świecie za piękne. Z jego twarzy, dhampirka od razy wyczytała sygnał, iż najlepiej będzie zostawić ich samych, toteż korzystając z luki w otwartych drzwiach, minęła Barbarossę, przekazując mu w myślach krótki raport o stanie emocjonalnym elfki. Również zjawa postanowiła się ulotnić, znikając w podłodze pokój niżej i dołączając do Raven w salonie, gdzie obie zaczekają na dalszy rozwój wydarzeń.
- Twojemu ojcu nic nie grozi - poinformował Barbarossa dziewczynę, stając obok łóżka, ze spuszczoną głową i wzrokiem utkwionym w zabandażowanej ręce. Chcąc mu pomóc wampir nie zwrócił uwagi na zabójcze srebro, zadziałał impulsywnie, za co teraz przyjdzie mu zapłacić kilkudniowym bólem. - Rafael usuwa z niego resztki trucizny, którą mu podano. Wciąż nie wiem kiedy i jak mogło do tego dojść. Dałem mu to samo słowo, co tobie, że włos mu z głowy nie spadnie, a tymczasem pod moim nosem ktoś próbował go otruć. Na szczęście najgorsze już za nim.
Przyglądając się Kiraie, Caster doskonale widział spływające po policzku łzy, drążące na jej twarzy szerokie bruzdy. Dodatkowo ogarniał go dziwny niepokój, od chwili gdy prawda o obecności ptaka wyszła na jaw, elfka unikała jego wzroku, starała się na niego nie patrzeć i za pewne o nim nie myśleć. Nie wiedział, czy to dlatego, że obwiniała go za ten wypadek, czy może wystraszyła się ojca. Zauważając plastry na dłoni elfki, wampir delikatnie chwycił ją za rękę i pogładził po wierzchu.
- Wtedy w trumnie był taki moment, że chciałem prosić cię o zostanie na wyspie. Teraz, widząc ile cię to kosztuje nie mam złudzeń, że prosiłbym o zbyt wiele. Dlatego kiedy tylko twój ojciec wyzdrowieje, popłyniesz z nim do domu. Do Leonii.
Po tych ostatnich słowach Postrach Jadeitów odwrócił się i ruszył ku drzwiom, przed którymi zamienił się w czarnego kota i zniknął w ciemnościach korytarza.
W przeciwieństwie do Awerkera, Barbarossa przemawiał spokojnie i bez uwalniania negatywnych emocji, co kilka zdań robiąc przerwę na oddech i posmakowanie krwi z butelki obarczonej datą "Demara - 312 r.e.a". Kipiący z elfa gniew w tej sytuacji był dla wampira kompletnie niezrozumiały, w końcu co złego było w tym, że próbował on uświadomić swojemu gościowi pewne prawdy, które jego mały świat postanowił zataić i zamieść pod dywan? Barbarossa chciał jedynie, aby były leoński admirał zrozumiał, że obecnie sam znalazł się na liście osób niewygodnych, które powinny jak najszybciej zniknąć, ponieważ leży to w dobrym interesie państwa, cywili i samego króla. No, ale ten wolał demonstrować swój gniew, biegając wzrokiem po zebranych i szukając okazji do zadania ciosu.
Gdy w końcu mu się to udało, Barbarossa siedział z dłońmi splecionymi nad kryształem i brodą lekko wspartą na przegubach, obserwując otoczenie z przymrużeniem oka. W pierwszej kolejności wydawało mu się, że elf pragnie coś zademonstrować, ale ostrze nagle poszybowało w jego stronę, celując w oko. Na szczęście, czy też raczej nieszczęście, zamach ten udaremniła Kiraie, łapiąc ojca za rękę i trzymany sztuciec, samej odnosząc rany. Mimo to pozbawiony impetu nóż zdążył trafić w protezę, o wiele niżej niż pierwotnie zamierzał trafić Awerker, a następnie odbił się od niej i naciął skórę wzdłuż podbródka. Wszystko zdawało się być ułamkiem jednej sekundy, toteż nikt nie zdążył nawet zareagować i właściwie zadać cios zagrożeniu, które tak blisko uczepiło się nieumarłego. Szybko jednak zaczęto działać po upadku "wojennego pyłu". Dostrzegając niebezpieczeństwo, do przodu wystrzeliła dłoń Jokara, w locie łapiąc nadgarstek leończyka i unieruchamiając go, by ten nie wyrządził dodatkowych szkód. Wtedy też od stołu odsunęli się kapitanowie sojuszniczych jednostek z zamiarem skucia Awerkera, ale wtedy on zatoczył się na krześle i z hukiem zsunął się na podłogę. Ledwo łapiąc oddech, z ust admirała wytoczył się nalot białej piany, oczy uciekły gdzieś w bok, a na czoło wyciekły duże krople potu.
- Trucizna - stwierdził Rafael, który najszybciej z całej gromady znalazł się przy Rionie, białą chustą ocierając mu sine wargi.
- Bez przesady - burknął minotaur, zanurzając w tym czasie łyżkę w pływających w piwie sardynkach. - Kasino to najlepszy kucharz jakiego znam. Raz czy dwa zdarzyło mu się przypalić danie, ale żeby od razu trucizna? - W głosie kwatermistrza nie było słychać współczucia dla łowcy piratów, a on sam nie kwapił się do pomocy, w przeciwieństwie do Draco i Luci, którzy odsuwając na bok zastawę, zrobili miejsce dla otrutego. Mimo to Adewall, podobnie z resztą jak Jokar, Raven i kapitanowie pozostawali po za wszelkimi podejrzeniami jeśli chodzi o podanie ojcu elfki trucizny. Żadne z nich nigdy nie uciekało się do podobnych i brudnych sztuczek. No może po za bosmanem, któremu często przypadał obowiązek prowadzenia przesłuchań, ale nawet on nie odważyłby się użyć tej metody przy stole, bez wcześniejszego rozkazu wampira.
- Raven, zabierz Kiraie do jej komnaty i przypilnuj, by jej nie opuszczała. Tamika idź z nimi - polecił Caster, wstając z miejsca i odprowadzając kobiety wzrokiem aż do zamknięcia drzwi.
Później sam zajął miejsce przy czarodzieju.
- Co z nim?
- Powiedziałbym więcej gdybym wiedział, co mu podano - odpowiedział Rafael, skandując proste zaklęcia z dziedziny magii życia. - Na razie mogę stwierdzić, że krew uciska mu mózg, nerki napuchły jak balon, a wątroba podnosi modły o zakończenie tej kaźni. Po kolei padają również nerwy, spójrz - mag wskazał na oko, które uciekło w bok, odsłaniając czerwone żyły. - To nie wpisuje się w żadne normy.
- Jokar! - zawołał kapitan. - Idź porozmawiać z naszym więźniem. Chcę wiedzieć czy wie coś o tej całej sytuacji. I nie musisz być delikatny.
Po wyjściu trytona, który już w drodze do drzwi nie krył szyderczego uśmiechu, połączonego z rozrywkową zabawą nożem, kapitan Barbarossa pomógł Rafaelowi zmniejszyć ucisk krwi na mózg admirała, wykonując proste nacięcie na jego skroni srebrnym nożem. W całej tej sytuacji wampir zapomniał się jednak i dopiero po zabiegu dostrzegł, że jego dłoń pokryła się syczącymi wściekle pęcherzami, a skóra wokół nich poczerniała i zrogowaciała. Podobnie stało się z brodą. W miejscu gdzie nóż naruszył tkankę powstało paskudne, ropiejące zadrapanie, broczące obficie posoką, która obecnie zasychała już na koszuli i powałach płaszcza.
- Rzucić na to okiem? - zapytał czarodziej, wyciągając dłoń w stronę towarzysza, lecz ten odepchnął ją, zawiązując ciasno rękę kawałkiem wydartym z obrusa, a następnie skinął głową kwatermistrzowi.
- Okręt tego jednorękiego szczura ma zostać rozebrany na części - polecił i łapiąc za ramię minitaura, który szykował się do spełnienia rozkazu, dodał: - Załodze postaw ultimatum. Dwadzieścia lat służby pod banderą Nautiliusa lub sami mogą rzucić się na własne szable. Dla tych, co choćby pomyślą o złapaniu za broń, żadnej litości.
- Aj, aj kapitanie.
Dwie godziny później, jak i przez cały ten czas nim upłynęły, Raven i Tamika starały się pocieszyć płaczącą elfkę, która siedziała na łóżku z podkulonymi nogami, jedną ręką tuląc do siebie tęczowego ptaka, a drugą delikatnie muskając ogromny szafir na naszyjniku, który podarował jej wampir. Zachowanie Awerkera przy stole nie było dla nich zrozumiałe. Wydawałoby się, że admirał, mając przy boku ukochaną córkę, zaprzestanie walki i choć raz zadba o własne i jej bezpieczeństwo. On tymczasem chciał za wszelką cenę wyjść z tego z wysoko podniesioną głową, zabijając nieumarłego kapitana i nie zwracając uwagi na to, że gdyby mu się to udało, on i Kiraie nie zdołaliby nawet opuścić bezpiecznie jadalni.
- Nie martw się na zapas - mówiła na okrągło zjawa, latając od rogu do rogu, przenikając przez półki, świeczniki i inne meble. Na jej półprzezroczystej buzi malował się pokrzepiający uśmiech. - Twojemu ojcu nic nie będzie. Rafael to doskonały lekarz i na pewno znajdzie sposób na uratowanie admirała. W końcu proteza Castera to jego własne dzieło.
- To jej teraz raczej nie pomoże - zauważyła Raven, rozlewając do szklanek wino, by pomóc dziewczynie zapanować nad nerwami, po czym podała jej jedną. - Napij się, wtedy nie będzie tak wewnętrznie boleć. Wiesz, że to co powiedział twój ojciec, to nie prawda. Nie jesteś dziwką, po prostu nie złamałaś danego kapitanowi słowa, a to wielce szlachetna postawa.
I tak jak w przysłowiu "o wilku mowa", tak w akompaniamencie otwieranych drzwi, do pokoju elfki zawitał wampir. Twarz miał pełną zatroskania, ale na swój sposób spokojną, zdradzającą, iż wieści jakie ma do przekazania nie będą tymi złymi, niszczącymi wszystko, co elfka uznawała w tym świecie za piękne. Z jego twarzy, dhampirka od razy wyczytała sygnał, iż najlepiej będzie zostawić ich samych, toteż korzystając z luki w otwartych drzwiach, minęła Barbarossę, przekazując mu w myślach krótki raport o stanie emocjonalnym elfki. Również zjawa postanowiła się ulotnić, znikając w podłodze pokój niżej i dołączając do Raven w salonie, gdzie obie zaczekają na dalszy rozwój wydarzeń.
- Twojemu ojcu nic nie grozi - poinformował Barbarossa dziewczynę, stając obok łóżka, ze spuszczoną głową i wzrokiem utkwionym w zabandażowanej ręce. Chcąc mu pomóc wampir nie zwrócił uwagi na zabójcze srebro, zadziałał impulsywnie, za co teraz przyjdzie mu zapłacić kilkudniowym bólem. - Rafael usuwa z niego resztki trucizny, którą mu podano. Wciąż nie wiem kiedy i jak mogło do tego dojść. Dałem mu to samo słowo, co tobie, że włos mu z głowy nie spadnie, a tymczasem pod moim nosem ktoś próbował go otruć. Na szczęście najgorsze już za nim.
Przyglądając się Kiraie, Caster doskonale widział spływające po policzku łzy, drążące na jej twarzy szerokie bruzdy. Dodatkowo ogarniał go dziwny niepokój, od chwili gdy prawda o obecności ptaka wyszła na jaw, elfka unikała jego wzroku, starała się na niego nie patrzeć i za pewne o nim nie myśleć. Nie wiedział, czy to dlatego, że obwiniała go za ten wypadek, czy może wystraszyła się ojca. Zauważając plastry na dłoni elfki, wampir delikatnie chwycił ją za rękę i pogładził po wierzchu.
- Wtedy w trumnie był taki moment, że chciałem prosić cię o zostanie na wyspie. Teraz, widząc ile cię to kosztuje nie mam złudzeń, że prosiłbym o zbyt wiele. Dlatego kiedy tylko twój ojciec wyzdrowieje, popłyniesz z nim do domu. Do Leonii.
Po tych ostatnich słowach Postrach Jadeitów odwrócił się i ruszył ku drzwiom, przed którymi zamienił się w czarnego kota i zniknął w ciemnościach korytarza.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Zdruzgotana tym wszystkim co się wydarzyło Kiraie nawet nie protestowała, kiedy dziewczyny, a zwłaszcza Raven, zaczęły odciągać ją od ojca i pójść do komnaty elfki, tak jak polecił kapitan. Była obecnie w jeszcze gorszym stanie niż za pierwszym razem, gdy to jednoręki ją tak nazwał i uderzył, aczkolwiek znów mieszały się w niej strach przed utratą ojca i złość na niego za to jak się zachował i jak ją potraktował. Przez to wszystko nawet nie miała pojęcia, że została przez rodziciela zraniona w rękę, którą co rusz starała się ocierać spływające po twarzy łzy, ponieważ drugą tuliła kurczowo Silvę do swojej piersi. Czuła się jak w próżni, nie szła, lecz lewitowała za przyjaciółkami, nie czując własnych nóg i tego, że się przemieszcza. Ich słowa, w ogóle do niej nie docierały, a jak już były zniekształcone, jakby znajdowała się głęboko pod wodą. Nie byłoby błędem powiedzieć, że była obecnie jak żywy trup i nie wyglądała wcale lepiej.
***
Jednoręki po wyprowadzeniu przez Oliviera, zaprowadzony został z powrotem do swojej celi, do której wszedł z oporem, po czym spluwając z pogardą samemu kapitanowi straży w twarz, zajął miejsce na przeżartej przez szczury pryczy. Nie tak sobie wyobrażał to wszystko. Przecież po śniadaniu wszyscy mieli się jakby nigdy nic rozejść w swoje strony, a zamiast tego został tak brutalnie odciągnięty od jedzenia, a dopiero atmosfera zaczynała się rozkręcać. Może dowiedziałby się czegoś, co było by muzyką dla uszu jego króla, ale musieli go stamtąd wyprowadzić, po prostu musieli! Dlaczego życie zawsze musi być dla niego takie niesprawiedliwe?! Westchnął ciężko do własnych myśli, ale gdy usłyszał narastające, szybkie kroki, zadrżał i podniósł się do pozycji siedzącej, aby zobaczyć któż to przybywa mu z wizytą.
- No, na reszcie. Barbarossie w końcu się przypomniało, że gości się tak nie traktuje i mogę już wrócić na swój statek? Ważne sprawy czekają na mnie w Leonii, więc chyżo się uwijaj z tym uwalnianiem - mruknął, święcie przekonany, że Jokar przyszedł, aby go wypuścić. W ogóle nie przyszło kalekiemu elfowi do głowy, że piraci mogli się przejąć jego małym prezentem od serca, skoro mieli wspólnego wroga nazwiskiem Awerker. Choć jednoręki żałował, że nie mógł się zająć jeszcze elfką, ale w sumie durny ptak admirała i jego nieudana próba dostarczenia królowi listu, powinny wystarczyć, aby mała suka skończyła jak jej tatuś. Może nawet gorzej.
- Na co czekasz rybi móżdżku? Otwieraj te chędożone kraty! - zaczął się niepokoić, tym bardziej, że uśmiech jaki miał obecnie Jokar na twarzy, nie należał do najprzyjemniejszych i napawających optymizmem. - Przypominam tylko, że twój pan zapewnił mi bezpieczeństwo, więc nie możesz mi nic zrobić. Wypuść mnie! - Szarpnął za pręty od drzwi do celi.
***
Gdy drzwi od pokoju się za dziewczynami zamknęły, Kiraie zaczęła wracać do żywych, a przynajmniej dać upust kotłującym się w niej emocjom, które wylały się z niej potokiem gorzkich łez. Wiedziała, że w tej chwili zachowuje się samolubnie, praktycznie ignorując towarzystwo przyjaciółek na rzecz skupiania się na własnym bólu, a przez to czuła się jeszcze gorzej i nawet tulenie ptaka jej nie pomagało. Na szczęście każda burza z czasem przechodzi i podobnie było w jej sytuacji, potrzeba było czasu, aby elfka zaczęła się stopniowo uspokajać, wychylając z Raven kolejne szklanki wina, pozwalając dhampirce również w między czasie zająć się ranną dłonią.
- Ja... Nie wiem czy chcę, aby mój ojciec wyzdrowiał... - mruknęła ochryple przez wyczerpanie i alkohol, zaczynający powoli na nią działać. - Po tym co... jaką tam szopkę odegrał, nie wiem czy chcę go w ogóle znać - dodała, gładząc opatrzoną dłonią ptasie pióra.
Cały czas siedziała ze spuszczoną głową i nawet kątem oka nie spojrzała na żadną z towarzyszek. Po chwili na jej spodnie i pierze fenika zaczęły znów skapywać łzy elfki, które starała się jednak opanować, gdy do środka przybył kapitan z najgorszymi, jak się zaraz okazało, wieściami jakie tylko mogła usłyszeć.
- A-ale... kap-tanie... - Przez wzbierającą w niej na nowo rozpacz, słowa grzęzły jej w gardle, a sama Kiraie siedziała bez ruchu zszokowana na łóżku. "Popłyniesz z nim do domu. Do Leonii" rozbrzmiewało co chwila w jej głowie i za każdym razem, kiedy od nowa powtarzały się te słowa, serce płowowłosej roztrzaskiwane było ponownie w drobny mak, znów się regenerowało, aby po chwili po raz kolejny zmienić się w kupkę pyłu.
- To wszystko twoja wina... - szepnęła niemal niesłyszalnie pod nosem, zabierając dłoń gładzącą do tej pory tęczowe pióra. Silva z początku nic nie rozumiał i spojrzał z wyrzutem na dziewczynę, domagając się wznowienia pieszczot, ale czując bijącą od niej zmianę od razu się zaniepokoił. - To twoja i mojego ojca wina... Gdyby nie wy... - starała się składnie i na jednym wdechu wypowiedzieć to co miała na myśli, ale targające nią łkanie jej to stanowczo uniemożliwiało. - To przez was... Nienawidzę was... Wynoście się z mojego życia! - krzyknęła z rozpaczą zrzucając gwałtowanie feniksa ze swoich kolan. Ptak widząc w jakim elfka jest stanie, nawet nie próbował załagodzić jej osądu i z bólem wyleciał przez otwarte okno.
Kiraie nigdy w życiu nie czuła się tak jak teraz, a stanowczo biło to na głowę nawet wszystkie brutalne tortury o jakich słyszała razem wzięte. Nie umiała sobie poradzić z targającymi nią obecnie uczuciami i nie wiedziała co ma zrobić, przez co ucierpiały dwa wazony roztrzaskane o ścianę i poduszka, która wyleciała przez okno za ptakiem, jednakże nie sięgnęła celu. Chwilę też pokręciła się po pokoju wędrując w tę i z powrotem jak tygrys po swojej klatce, aż w reszcie zdecydowała się pójść do Barbarossy, nawet jeśli miałaby go błagać na kolanach, albo wbić mu w serce osinowy kołek z napisem, że go kocha. Co prawda plan był prosty, ale przed jego drzwiami, nie była w stanie w nie zapukać, przez myśl, że może powinna najpierw zajrzeć do ojca. Trochę się naszukała i natrudziła ze znalezieniem, kogoś kto by wiedział, gdzie go przeniesiono, ale i przed pokojem, w którym leżał sytuacja się powtórzyła i Kiraie nie miała ani odwagi, ani chęci się z nim widzieć. Poczuła, że tak naprawdę chce być teraz sama, może tak będzie lepiej.
Z tą myślą opuściła rezydencję Barbarossy, przekazując swoje życzenie samotności Raven i Tamice, które chciały za nią pójść, ale uszanowały prośbę dziewczyny. Elfka przynajmniej wiedziała gdzie chce iść, choć nie docierało do niej po co. Udała do tej części posiadłości, gdzie jeszcze nigdy nie miała okazji być, poszła na klif, gdzie wyrzuciła do oceanu cała swoją frustrację i zerwany przed chwilą przez samą siebie wisior od Barbarossy.
Silva widząc z gałęzi drzewa jej szał i poczynania, z jakiegoś powodu nie mógł pozwolić, aby ten klejnot przepadł w jadeitowych głębinach i nie mając świadomości tego co właśnie robi, zapikował ryzykowanie w stronę szczerzących się na dole klifu skał, o które miał się właśnie roztrzaskać naszyjnik. Nie mając pojęcia, że w tym czasie dziewczyna, również zamierza skończyć z sobą, stając na samej krawędzi i wyciągając zza pasa spodni, niepozorny sztylecik, który Barbarossa jej podarował, a którego sztych wycelowała w swoje gardło...
Po tym wszystkim co przeżyła, nie było ją stać nawet na to. Z mętnym spojrzeniem cofnęła się na bezpieczną odległość i upuściła ostrze na ziemię obok siebie, siadając po chwili na trawie z podciągniętymi pod brodę kolanami poddając się całkowicie, wyjałowiona z życia, co też mogły sygnalizować jej czerwone, zapuchnięte od płaczu oczy i nieprzyjemnie blada, wręcz chorobliwie, skóra. Zamglonymi oczami wpatrywała się tępo w rozciągający się przed nią błękit horyzontu i oceanu zlewające się w jedno. Nie miała już na nic siły, nawet na to, by żałować, że tamtego felernego dnia wybrała się na przejażdżkę plażą i zamiast zawrócić i uciec zaraz po dostrzeżeniu przed sobą nieznanego okrętu, postanowiła nieco się mu przyjrzeć. Jedyną oznaką tego, że nadal żyła tylko tak źle wyglądała przez zaistniałą sytuację, był odgłos co rusz podciąganego nosa.
Jednoręki po wyprowadzeniu przez Oliviera, zaprowadzony został z powrotem do swojej celi, do której wszedł z oporem, po czym spluwając z pogardą samemu kapitanowi straży w twarz, zajął miejsce na przeżartej przez szczury pryczy. Nie tak sobie wyobrażał to wszystko. Przecież po śniadaniu wszyscy mieli się jakby nigdy nic rozejść w swoje strony, a zamiast tego został tak brutalnie odciągnięty od jedzenia, a dopiero atmosfera zaczynała się rozkręcać. Może dowiedziałby się czegoś, co było by muzyką dla uszu jego króla, ale musieli go stamtąd wyprowadzić, po prostu musieli! Dlaczego życie zawsze musi być dla niego takie niesprawiedliwe?! Westchnął ciężko do własnych myśli, ale gdy usłyszał narastające, szybkie kroki, zadrżał i podniósł się do pozycji siedzącej, aby zobaczyć któż to przybywa mu z wizytą.
- No, na reszcie. Barbarossie w końcu się przypomniało, że gości się tak nie traktuje i mogę już wrócić na swój statek? Ważne sprawy czekają na mnie w Leonii, więc chyżo się uwijaj z tym uwalnianiem - mruknął, święcie przekonany, że Jokar przyszedł, aby go wypuścić. W ogóle nie przyszło kalekiemu elfowi do głowy, że piraci mogli się przejąć jego małym prezentem od serca, skoro mieli wspólnego wroga nazwiskiem Awerker. Choć jednoręki żałował, że nie mógł się zająć jeszcze elfką, ale w sumie durny ptak admirała i jego nieudana próba dostarczenia królowi listu, powinny wystarczyć, aby mała suka skończyła jak jej tatuś. Może nawet gorzej.
- Na co czekasz rybi móżdżku? Otwieraj te chędożone kraty! - zaczął się niepokoić, tym bardziej, że uśmiech jaki miał obecnie Jokar na twarzy, nie należał do najprzyjemniejszych i napawających optymizmem. - Przypominam tylko, że twój pan zapewnił mi bezpieczeństwo, więc nie możesz mi nic zrobić. Wypuść mnie! - Szarpnął za pręty od drzwi do celi.
Gdy drzwi od pokoju się za dziewczynami zamknęły, Kiraie zaczęła wracać do żywych, a przynajmniej dać upust kotłującym się w niej emocjom, które wylały się z niej potokiem gorzkich łez. Wiedziała, że w tej chwili zachowuje się samolubnie, praktycznie ignorując towarzystwo przyjaciółek na rzecz skupiania się na własnym bólu, a przez to czuła się jeszcze gorzej i nawet tulenie ptaka jej nie pomagało. Na szczęście każda burza z czasem przechodzi i podobnie było w jej sytuacji, potrzeba było czasu, aby elfka zaczęła się stopniowo uspokajać, wychylając z Raven kolejne szklanki wina, pozwalając dhampirce również w między czasie zająć się ranną dłonią.
- Ja... Nie wiem czy chcę, aby mój ojciec wyzdrowiał... - mruknęła ochryple przez wyczerpanie i alkohol, zaczynający powoli na nią działać. - Po tym co... jaką tam szopkę odegrał, nie wiem czy chcę go w ogóle znać - dodała, gładząc opatrzoną dłonią ptasie pióra.
Cały czas siedziała ze spuszczoną głową i nawet kątem oka nie spojrzała na żadną z towarzyszek. Po chwili na jej spodnie i pierze fenika zaczęły znów skapywać łzy elfki, które starała się jednak opanować, gdy do środka przybył kapitan z najgorszymi, jak się zaraz okazało, wieściami jakie tylko mogła usłyszeć.
- A-ale... kap-tanie... - Przez wzbierającą w niej na nowo rozpacz, słowa grzęzły jej w gardle, a sama Kiraie siedziała bez ruchu zszokowana na łóżku. "Popłyniesz z nim do domu. Do Leonii" rozbrzmiewało co chwila w jej głowie i za każdym razem, kiedy od nowa powtarzały się te słowa, serce płowowłosej roztrzaskiwane było ponownie w drobny mak, znów się regenerowało, aby po chwili po raz kolejny zmienić się w kupkę pyłu.
- To wszystko twoja wina... - szepnęła niemal niesłyszalnie pod nosem, zabierając dłoń gładzącą do tej pory tęczowe pióra. Silva z początku nic nie rozumiał i spojrzał z wyrzutem na dziewczynę, domagając się wznowienia pieszczot, ale czując bijącą od niej zmianę od razu się zaniepokoił. - To twoja i mojego ojca wina... Gdyby nie wy... - starała się składnie i na jednym wdechu wypowiedzieć to co miała na myśli, ale targające nią łkanie jej to stanowczo uniemożliwiało. - To przez was... Nienawidzę was... Wynoście się z mojego życia! - krzyknęła z rozpaczą zrzucając gwałtowanie feniksa ze swoich kolan. Ptak widząc w jakim elfka jest stanie, nawet nie próbował załagodzić jej osądu i z bólem wyleciał przez otwarte okno.
Kiraie nigdy w życiu nie czuła się tak jak teraz, a stanowczo biło to na głowę nawet wszystkie brutalne tortury o jakich słyszała razem wzięte. Nie umiała sobie poradzić z targającymi nią obecnie uczuciami i nie wiedziała co ma zrobić, przez co ucierpiały dwa wazony roztrzaskane o ścianę i poduszka, która wyleciała przez okno za ptakiem, jednakże nie sięgnęła celu. Chwilę też pokręciła się po pokoju wędrując w tę i z powrotem jak tygrys po swojej klatce, aż w reszcie zdecydowała się pójść do Barbarossy, nawet jeśli miałaby go błagać na kolanach, albo wbić mu w serce osinowy kołek z napisem, że go kocha. Co prawda plan był prosty, ale przed jego drzwiami, nie była w stanie w nie zapukać, przez myśl, że może powinna najpierw zajrzeć do ojca. Trochę się naszukała i natrudziła ze znalezieniem, kogoś kto by wiedział, gdzie go przeniesiono, ale i przed pokojem, w którym leżał sytuacja się powtórzyła i Kiraie nie miała ani odwagi, ani chęci się z nim widzieć. Poczuła, że tak naprawdę chce być teraz sama, może tak będzie lepiej.
Z tą myślą opuściła rezydencję Barbarossy, przekazując swoje życzenie samotności Raven i Tamice, które chciały za nią pójść, ale uszanowały prośbę dziewczyny. Elfka przynajmniej wiedziała gdzie chce iść, choć nie docierało do niej po co. Udała do tej części posiadłości, gdzie jeszcze nigdy nie miała okazji być, poszła na klif, gdzie wyrzuciła do oceanu cała swoją frustrację i zerwany przed chwilą przez samą siebie wisior od Barbarossy.
Silva widząc z gałęzi drzewa jej szał i poczynania, z jakiegoś powodu nie mógł pozwolić, aby ten klejnot przepadł w jadeitowych głębinach i nie mając świadomości tego co właśnie robi, zapikował ryzykowanie w stronę szczerzących się na dole klifu skał, o które miał się właśnie roztrzaskać naszyjnik. Nie mając pojęcia, że w tym czasie dziewczyna, również zamierza skończyć z sobą, stając na samej krawędzi i wyciągając zza pasa spodni, niepozorny sztylecik, który Barbarossa jej podarował, a którego sztych wycelowała w swoje gardło...
Po tym wszystkim co przeżyła, nie było ją stać nawet na to. Z mętnym spojrzeniem cofnęła się na bezpieczną odległość i upuściła ostrze na ziemię obok siebie, siadając po chwili na trawie z podciągniętymi pod brodę kolanami poddając się całkowicie, wyjałowiona z życia, co też mogły sygnalizować jej czerwone, zapuchnięte od płaczu oczy i nieprzyjemnie blada, wręcz chorobliwie, skóra. Zamglonymi oczami wpatrywała się tępo w rozciągający się przed nią błękit horyzontu i oceanu zlewające się w jedno. Nie miała już na nic siły, nawet na to, by żałować, że tamtego felernego dnia wybrała się na przejażdżkę plażą i zamiast zawrócić i uciec zaraz po dostrzeżeniu przed sobą nieznanego okrętu, postanowiła nieco się mu przyjrzeć. Jedyną oznaką tego, że nadal żyła tylko tak źle wyglądała przez zaistniałą sytuację, był odgłos co rusz podciąganego nosa.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Spuszczony ze smyczy Jokar nie od razu odwiedził więźnia. Wpierw, jak to zawsze robili kaci, musiał się przygotować: zebrać narzędzia, oczyścić umysł i przypomnieć sobie zasady ludzkiej anatomii, by móc zadać jak najwyższy poziom bólu. W wyciąganiu informacji najważniejsza była cierpliwość, której jemu akurat nie brakowało. A skoro dzień jeszcze się nie zakończył, należało uczynić wszystko, by przedmiotowi tortur dłużył się on niemiłosiernie. Po opuszczeniu jadalni, tryton udał się do jaskiń pod wyspą, gdzie nawet nie spojrzał na czwórkę swoich żon, oczekujących go w łożu, a jedynie sięgnął po skórzany pakunek i tak, jak stał, tak wyszedł, zgarniając jeszcze po drodze blaszane wiadro. Dostał rozkazy, które należało spełnić, a jeśli chodzi o lojalność piratów wobec kapitana, to Jokara nikt nie był w stanie prześcignąć. Nawet Adewall.
Następnie człowiek morza odwiedził pracownię Rafaela, skąd pożyczył ilustrowaną księgę medycyny, a dokładniej tomik chirurgów oraz zajrzał do kuchni, gdzie po krótkiej rozmowie z Kasino, otrzymał od niego jedną butelkę octu, wino, młotek, kilka gwoździ i świeżo upieczoną pajdę maślanego chleba. Dopiero tak obładowany ruszył ku piwnicy, gdzie znajdował się loch z ostatnią, użytkową celą o zardzewiałych kratach. Jednoręki elf już tam na niego czekał, a po jego twarzy dało się odczytać, że nie był w najlepszym humorze. W końcu czemu tu się dziwić: zaatakowany i okaleczony, następnie wyrzucony za burtę i znów pojmany, zamknięty w ciasnej klatce, jednej z wielu, które przerobiono na skarbiec i miejsce do przechowywania wina. Pilnujący więźnia strażnik powoli przysypiał, lecz na widok bosmana nagle ożył i odszedł w milczeniu, pozostawiając w jego ręce klucz.
Jokar nie spodziewał się, że jego nadejście zostanie powitane z takim optymizmem, ale dzięki temu jeszcze bardziej poprawiło to jego i tak już wspaniały humor. Nie okazując tego jednak spod maski obojętności, tryton zignorował słowa elfa i z całym asortymentem wparował do celi, nawet jej nie zamykając.
- Trucizna. - Bardziej stwierdził niż zapytał, ściągając łańcuch, który skuwał jednorękiego tak, że teraz stał on przyklejony plecami do ściany i na wyprostowanych niczym struna nogach. - Nie musisz się śpieszyć z odpowiedzią - dodał, odzywając się więcej niż na co dzień.
Ktoś bowiem, kto nie znał Jokara sprzed lat piractwa, wiedziałby, że ten psychopata sam przeszedł wiele tortur i że kiedyś ktoś podobny do niego teraz, również nie okazywał mu litości. Teraz wszystko mściło się ze stokrotną siłą.
- O czym ty bredzisz?! - wybuchł ze złością elf, strasznie blednąc na widok zawartości pakunku.
W skórzanym rulonie znajdowały się posegregowane względem długości ostrza noże, obcęgi, małe piły, dłuta, brzytwy, stalowe kołki oraz szpikulce do robienia szaszłyków.
- Wypuść mnie! - zaskrzeczał więzień, próbując wyszarpać kajdan ze ściany.
Niestety Jokar nawet go nie słuchał, zbyt zajęty przeglądaniem tomiku dla chirurgów. Dopracowane z najmniejszym szczegółem ilustracje dostarczały mu należytej wiedzy, nawet jeśli opisy pod nimi były jedynie niezrozumiałą siatką znaczków. Taka trochę ironia, Jokar potrafił walczyć jak mało kto, pływać jak rekin i zadawać ból, ale czytać i pisać nie umiał. Nigdy nie znalazł na to czasu.
- Trucina - powtórzył, odkorkowując wino i upijając z niego łyk, który zagryzł maślanie pachnącą bułeczką i podsunął pod nogi elfa blaszane wiadro, do którego zaraz zaczął upuszczać mu krwi, robiąc szpikulcem precyzyjny otwór pomiędzy małym, a przedostatnim palcem u prawej nogi - jednym z najsilniej ukrwionym miejscu w ciele człowieka.
Następnie, nacinając świecę, by użyć jej jako zegara, Jokar usiadł sobie wygodnie na przeżartej przez szczury pryczy i martwym, rybim wzrokiem przyglądał się jeńcowi.
***
W tym samym czasie Adewall obserwował, jak podlegli mu piraci wywlekają z okrętu pojedynczych marynarzy, a następnie sadzają ich przy chybotliwym stole ustawionym w porcie, na którym leżał pergamin oraz pióro z atramentem. Z treści dokumentu wynikało jasno, że podpisujący wyrzeka się zwierzchnictwa korony leońskiej i ślubuje wierność kapitanowi Barbarossie na okres dwudziestu lat lub do utraty życia podczas tejże służby. W następnych podpunktach było również coś o obowiązkach wobec okrętu i załogi, skrócona wersja kodeksu piratów oraz wzmianka o podziale łupów, których podpisujący również się zrzeka na rzecz pięcioletniego okresu próbnego etc, etc. Co, jak co, ale Postrach Jadeitów uwielbiał mieć porządek nawet w takich błahych sprawach, jak werbunek załogi, nawet jeśli organizowanie takich szopek było godne spisania w formie scenariusza i wystawieniu na deskach jakiegoś kabaretu. No bo kto normalny, robiąc interes z piratami, męczy się z czytaniem takiego "cyrografu". Nikt jednak nie negował, a tym bardziej nie śmiał się z zaistniałej sytuacji, choć sam Adewall uśmiechał się pod nosem na widok chojraków, którzy brali w dłonie dokument i na jego oczach go niszczyli.
No cóż z niewolnika nie ma pracownika, jak to mawiają w Rubidii, dlatego też i w tym przypadku nikt nikogo i do niczego nie zmuszał. Każdy kto odmówił podpisania zostawał wywleczony w kajdanach, przywiązywano mu do nóg metalową kulę, a następnie zrzucano z nadbrzeża wprost do oceanu. Co bardziej przystosowanym w tej domenie nacinano również żyły dla zwabienia rekinów, bądź, jak u trytonów, zaklejano skrzela, by nie męczyli się za długo z wydostaniem się z łańcuchów. Obrazy sianego terroru potrafiły złamać każdego, dlatego nim wybiło południe z ponad połowy setki załogantów na stronę Barbarossy przeszło pół tuzina silnych i wytrwałych marynarzy, w całej okazałości byli więźniowie i najemnicy, dla których służba dla Leonii była szansą na wzbogacenie się. Teraz taką okazję dostawali po drugiej stronie medalu, z niezmienioną formą - wystarczyło słuchać rozkazów i nie dać się zabić.
Następnie zebrano wszystkich, którzy zgodzili się zostać piratami i pod nadzorem krasnoludów z portu kazano im odholować okręt jednorękiego do stoczni, gdzie zostanie rozebrany, a części wykorzystane do budowy innych okrętów lub ich łatania po krwawych starciach.
Osobiście Adewall uważał, że wszyscy z załogi elfa powinni zginąć, ale może rzeczywiście po wodach oceanu rozlewa się ostatnio za dużo krwi.
***
- Gdy kapitan Salamandra zwrócił mi życie byłam tak wystraszona, że skoczyłam z tego klifu - odezwała się zjawa, rozwiewając prywatność elfki, której ta sobie wcześniej zażyczyła. Przez te kilka dni Tamika po raz pierwszy poczuła, że ma w niej przyjaciółkę i nie mogła tak po prostu zignorować tego wszystkiego. A tym bardziej pozwolić jej na tak drastyczne poczynania.
- Chciałam z powrotem do grobu, jakkolwiek to teraz brzmi, ale niestety okazało się, że zjawy nie mogą popełnić samobójstwa. Zaczęłam więc cieszyć się ze wszystkiego, co mnie otacza, z każdego kamyka i źdźbła trawy i z czasem polubiłam swoje nowe życie.
Nieumarła powoli zbliżyła się do krawędzi klifu i przysiadła obok dziewczyny, nie przejmując się tym, że trawa wokół niej pokryła się lekkim szronem. Następnie Tamika złożyła brodę na kolanach, a wzrok utkwiła w mętnym horyzoncie.
- Skok w przepaść nie jest rozwiązaniem problemów, tylko powiększeniem ich liczby. Przyniesiesz nim tylko ból swoim najbliższym - kontynuowała, chcąc przekonać elfkę, by ta zrezygnowała z samobójstwa, kiedy to tęczowy feniks położył przed nią naszyjnik z największym szafirem, jakiego Tamika kiedykolwiek widziała. A widziała ich nie mało, zapuszczając się do kapitańskiego skarbca.
- Piękny - powiedziała na błysk promieni słońca w gładkiej powierzchni klejnotu. - To prezent od Barbarossy? Musi mu chyba bardzo zależeć skoro ci go podarował. Wiem, że teraz mówię trochę na jego niekorzyść, ale żadnej kobiecie nie podarował czegoś takiego. Nie sądziłam, że będzie go stać na taki gest. A ty po tym wszystkim zamierzałaś ze sobą skończyć? Przecież widzę, że nasz kapitan nie jest ci obojętny, od samego początku rumienisz się na jego widok. Boisz się, to naturalne, ale spróbuj zrozumieć także i jego. Barbarossa to pirat poszukiwany na całym wybrzeżu i myślisz, że łatwo mu nawiązać jakikolwiek związek? Każdy dzień przy nim może ci przynosić ból, ale skoro to miłość, to może warto zaryzykować, co?
- Kapitan jest u siebie - dodała Tamika, podsuwając elfce myśl co należałoby w tej sytuacji zrobić. - Zapewne leży w trumnie i wlewa w siebie trzecią butelkę rumu, zastanawiając się dlaczego cię w ogóle porwał. Idź do niego i pokaż, że się nie boisz, to wtedy on wykona następny krok. I tak nie masz nic do stracenia.
W głębi serca, o ile gdzieś było, nieumarła wierzyła, że Kiraie postąpi słusznie i nie będzie żałować podjętych decyzji. Miała przed sobą jeszcze spory kawał życia, głupio by było zmarnować je na życiu w nieszczęściu, skoro wszystko, co ją do tej pory radowało miała na wyciągnięcie ręki.
Następnie człowiek morza odwiedził pracownię Rafaela, skąd pożyczył ilustrowaną księgę medycyny, a dokładniej tomik chirurgów oraz zajrzał do kuchni, gdzie po krótkiej rozmowie z Kasino, otrzymał od niego jedną butelkę octu, wino, młotek, kilka gwoździ i świeżo upieczoną pajdę maślanego chleba. Dopiero tak obładowany ruszył ku piwnicy, gdzie znajdował się loch z ostatnią, użytkową celą o zardzewiałych kratach. Jednoręki elf już tam na niego czekał, a po jego twarzy dało się odczytać, że nie był w najlepszym humorze. W końcu czemu tu się dziwić: zaatakowany i okaleczony, następnie wyrzucony za burtę i znów pojmany, zamknięty w ciasnej klatce, jednej z wielu, które przerobiono na skarbiec i miejsce do przechowywania wina. Pilnujący więźnia strażnik powoli przysypiał, lecz na widok bosmana nagle ożył i odszedł w milczeniu, pozostawiając w jego ręce klucz.
Jokar nie spodziewał się, że jego nadejście zostanie powitane z takim optymizmem, ale dzięki temu jeszcze bardziej poprawiło to jego i tak już wspaniały humor. Nie okazując tego jednak spod maski obojętności, tryton zignorował słowa elfa i z całym asortymentem wparował do celi, nawet jej nie zamykając.
- Trucizna. - Bardziej stwierdził niż zapytał, ściągając łańcuch, który skuwał jednorękiego tak, że teraz stał on przyklejony plecami do ściany i na wyprostowanych niczym struna nogach. - Nie musisz się śpieszyć z odpowiedzią - dodał, odzywając się więcej niż na co dzień.
Ktoś bowiem, kto nie znał Jokara sprzed lat piractwa, wiedziałby, że ten psychopata sam przeszedł wiele tortur i że kiedyś ktoś podobny do niego teraz, również nie okazywał mu litości. Teraz wszystko mściło się ze stokrotną siłą.
- O czym ty bredzisz?! - wybuchł ze złością elf, strasznie blednąc na widok zawartości pakunku.
W skórzanym rulonie znajdowały się posegregowane względem długości ostrza noże, obcęgi, małe piły, dłuta, brzytwy, stalowe kołki oraz szpikulce do robienia szaszłyków.
- Wypuść mnie! - zaskrzeczał więzień, próbując wyszarpać kajdan ze ściany.
Niestety Jokar nawet go nie słuchał, zbyt zajęty przeglądaniem tomiku dla chirurgów. Dopracowane z najmniejszym szczegółem ilustracje dostarczały mu należytej wiedzy, nawet jeśli opisy pod nimi były jedynie niezrozumiałą siatką znaczków. Taka trochę ironia, Jokar potrafił walczyć jak mało kto, pływać jak rekin i zadawać ból, ale czytać i pisać nie umiał. Nigdy nie znalazł na to czasu.
- Trucina - powtórzył, odkorkowując wino i upijając z niego łyk, który zagryzł maślanie pachnącą bułeczką i podsunął pod nogi elfa blaszane wiadro, do którego zaraz zaczął upuszczać mu krwi, robiąc szpikulcem precyzyjny otwór pomiędzy małym, a przedostatnim palcem u prawej nogi - jednym z najsilniej ukrwionym miejscu w ciele człowieka.
Następnie, nacinając świecę, by użyć jej jako zegara, Jokar usiadł sobie wygodnie na przeżartej przez szczury pryczy i martwym, rybim wzrokiem przyglądał się jeńcowi.
***
W tym samym czasie Adewall obserwował, jak podlegli mu piraci wywlekają z okrętu pojedynczych marynarzy, a następnie sadzają ich przy chybotliwym stole ustawionym w porcie, na którym leżał pergamin oraz pióro z atramentem. Z treści dokumentu wynikało jasno, że podpisujący wyrzeka się zwierzchnictwa korony leońskiej i ślubuje wierność kapitanowi Barbarossie na okres dwudziestu lat lub do utraty życia podczas tejże służby. W następnych podpunktach było również coś o obowiązkach wobec okrętu i załogi, skrócona wersja kodeksu piratów oraz wzmianka o podziale łupów, których podpisujący również się zrzeka na rzecz pięcioletniego okresu próbnego etc, etc. Co, jak co, ale Postrach Jadeitów uwielbiał mieć porządek nawet w takich błahych sprawach, jak werbunek załogi, nawet jeśli organizowanie takich szopek było godne spisania w formie scenariusza i wystawieniu na deskach jakiegoś kabaretu. No bo kto normalny, robiąc interes z piratami, męczy się z czytaniem takiego "cyrografu". Nikt jednak nie negował, a tym bardziej nie śmiał się z zaistniałej sytuacji, choć sam Adewall uśmiechał się pod nosem na widok chojraków, którzy brali w dłonie dokument i na jego oczach go niszczyli.
No cóż z niewolnika nie ma pracownika, jak to mawiają w Rubidii, dlatego też i w tym przypadku nikt nikogo i do niczego nie zmuszał. Każdy kto odmówił podpisania zostawał wywleczony w kajdanach, przywiązywano mu do nóg metalową kulę, a następnie zrzucano z nadbrzeża wprost do oceanu. Co bardziej przystosowanym w tej domenie nacinano również żyły dla zwabienia rekinów, bądź, jak u trytonów, zaklejano skrzela, by nie męczyli się za długo z wydostaniem się z łańcuchów. Obrazy sianego terroru potrafiły złamać każdego, dlatego nim wybiło południe z ponad połowy setki załogantów na stronę Barbarossy przeszło pół tuzina silnych i wytrwałych marynarzy, w całej okazałości byli więźniowie i najemnicy, dla których służba dla Leonii była szansą na wzbogacenie się. Teraz taką okazję dostawali po drugiej stronie medalu, z niezmienioną formą - wystarczyło słuchać rozkazów i nie dać się zabić.
Następnie zebrano wszystkich, którzy zgodzili się zostać piratami i pod nadzorem krasnoludów z portu kazano im odholować okręt jednorękiego do stoczni, gdzie zostanie rozebrany, a części wykorzystane do budowy innych okrętów lub ich łatania po krwawych starciach.
Osobiście Adewall uważał, że wszyscy z załogi elfa powinni zginąć, ale może rzeczywiście po wodach oceanu rozlewa się ostatnio za dużo krwi.
***
- Gdy kapitan Salamandra zwrócił mi życie byłam tak wystraszona, że skoczyłam z tego klifu - odezwała się zjawa, rozwiewając prywatność elfki, której ta sobie wcześniej zażyczyła. Przez te kilka dni Tamika po raz pierwszy poczuła, że ma w niej przyjaciółkę i nie mogła tak po prostu zignorować tego wszystkiego. A tym bardziej pozwolić jej na tak drastyczne poczynania.
- Chciałam z powrotem do grobu, jakkolwiek to teraz brzmi, ale niestety okazało się, że zjawy nie mogą popełnić samobójstwa. Zaczęłam więc cieszyć się ze wszystkiego, co mnie otacza, z każdego kamyka i źdźbła trawy i z czasem polubiłam swoje nowe życie.
Nieumarła powoli zbliżyła się do krawędzi klifu i przysiadła obok dziewczyny, nie przejmując się tym, że trawa wokół niej pokryła się lekkim szronem. Następnie Tamika złożyła brodę na kolanach, a wzrok utkwiła w mętnym horyzoncie.
- Skok w przepaść nie jest rozwiązaniem problemów, tylko powiększeniem ich liczby. Przyniesiesz nim tylko ból swoim najbliższym - kontynuowała, chcąc przekonać elfkę, by ta zrezygnowała z samobójstwa, kiedy to tęczowy feniks położył przed nią naszyjnik z największym szafirem, jakiego Tamika kiedykolwiek widziała. A widziała ich nie mało, zapuszczając się do kapitańskiego skarbca.
- Piękny - powiedziała na błysk promieni słońca w gładkiej powierzchni klejnotu. - To prezent od Barbarossy? Musi mu chyba bardzo zależeć skoro ci go podarował. Wiem, że teraz mówię trochę na jego niekorzyść, ale żadnej kobiecie nie podarował czegoś takiego. Nie sądziłam, że będzie go stać na taki gest. A ty po tym wszystkim zamierzałaś ze sobą skończyć? Przecież widzę, że nasz kapitan nie jest ci obojętny, od samego początku rumienisz się na jego widok. Boisz się, to naturalne, ale spróbuj zrozumieć także i jego. Barbarossa to pirat poszukiwany na całym wybrzeżu i myślisz, że łatwo mu nawiązać jakikolwiek związek? Każdy dzień przy nim może ci przynosić ból, ale skoro to miłość, to może warto zaryzykować, co?
- Kapitan jest u siebie - dodała Tamika, podsuwając elfce myśl co należałoby w tej sytuacji zrobić. - Zapewne leży w trumnie i wlewa w siebie trzecią butelkę rumu, zastanawiając się dlaczego cię w ogóle porwał. Idź do niego i pokaż, że się nie boisz, to wtedy on wykona następny krok. I tak nie masz nic do stracenia.
W głębi serca, o ile gdzieś było, nieumarła wierzyła, że Kiraie postąpi słusznie i nie będzie żałować podjętych decyzji. Miała przed sobą jeszcze spory kawał życia, głupio by było zmarnować je na życiu w nieszczęściu, skoro wszystko, co ją do tej pory radowało miała na wyciągnięcie ręki.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Od samego początku Jednoręki nie oczekiwał miłego przebiegu spotkania, po tym jak zobaczył idącego w jego stronę Jokara z niemałym zestawem żelastwa przy sobie. Wiedział również, że sadystyczny bosman Barbarossy nie będzie się z nim cackał i od razu zabierze się do tej części swojej pracy, który chyba najbardziej lubi. Elf mógł się domyślić takiego obrotu sytuacji i braku nadziei na to, że kiedykolwiek jeszcze wróci żywy do Leonii i swojego króla. Jednakże nie zamierzał żałować tego co zrobił, a tym bardziej się do tego przyznawać przed tym psychopatą. Owszem, na leońskim rynku z dumą wykrzykiwałby na cały głos, że to on pozbył się drugiego, zaraz po Barbarossy, najgorszego przestępcy i największego zagrożenia dla korony. Tutaj jednak nie miał ku temu ani najlepszych warunków, ani tym bardziej godnej widowni. Co prawda oszczędziłby sobie zapewne męczarni, bo szybciej by go stracono, ale przynajmniej w tych ostatnich chwilach swojego życia nie chciał wyjść na słabeusza i zamierzał iść w zaparte aż do grobu.
- Nie wiem o czym mówisz ty chędożony psychopato. Masz mnie natychmiast stąd wypuścić! - warknął przez zęby i szarpnął się z całej siły wypełniając pomieszczenie brzdękiem łańcuchów odbijającym się echem od ścian. Chciał w ten sposób chociaż trochę odwrócić uwagę od krzywiącej się w bólu twarzy. Całą siłą woli walczył z sobą, aby cały czas wbijać spojrzenie w przyprawiające o dreszcze oczy trytona. Nie chciał nawet na moment spojrzeć na ilość krwi, którą zdołała wypłynąć z tak misternej ranki. Żałosnej nawet chciałoby się rzec.
- Mieliście mnie puścić po tym cholernym śniadaniu i zostawić w spokoju. A podobno, choć jesteście najgorszymi kanaliami na świecie, macie swój honor! Pluję na taki honor, ostatni raz mówię, wypuśćcie mnie! - Miotał się jak ryba w sieci, ale nie był w stanie nic więcej zrobić, jak tylko ujadać niczym wściekły, bezradny pies ograniczany łańcuchem.
***
Horner trzymający obecnie pieczę nad Wyzwoleniem starał się wywiązywać ze swoich nowych obowiązków jako pierwszego oficera, jak najlepiej, jednakże doglądanie rannych, rozeznanie się w poniesionych stratach i przede wszystkim trzymanie na oku obcych marynarzy z odholowanego brygu poważnie nadwątlały jego siły i wcale nie były takie łatwe do zrealizowania jakby się wydawało. Do tego jeszcze wciąż nie było żadnych wieści o admirale, ani nie było widać jego powrotu. To wzmagało niepokój z kamratach, potęgowany przez poczynania piratów oferujących służbę załodze z leońskiego slupa, którym przypłynął jednoręki elf. Bliski popadnięcia w panikę Menurka również nieświadomie pogarszał całą sytuację, jawnie okazując swój strach i słabość. Młokos przez cały czas obawiał się, że po podwładnych tamtego zdrajcy przyjdzie czas na nich. Nie chciał umierać, ale nie mógłby spojrzeć sobie w twarz gdyby zdradził Awerkera i przez zwykłe tchórzostwo przystąpiłby do piratów. W takiej sytuacji najpewniej sam by się zabił, aby ocalić swój honor.
- Hej, podejdź tu Dzieciaku! - zawołał leoński tryton do chłopaka, który najpierw lekko podskoczył w miejscu wystraszony przez nagłe wyrwanie go z własnych myśli, a dopiero po tym przybiegł posłusznie do pierwszego oficera. - Zejdź pod pokład i pomóż medykom, jeśli nie mają dla ciebie żadnej roboty, po prostu siedź tam z rannymi - rozkazał, zaraz jak tylko Menurka przed nim stanął.
- Ale...
- To jest rozkaz! - Horner spojrzał na niego surowo i po chwili nie było żadnych sprzeciwów, a rozkaz został posłusznie spełniony. Tryton odprowadził dzieciaka wzrokiem. Wszyscy na okręcie doskonale wiedzieli, że chłopak jest pupilkiem Awerkera i jeśli kapitan dowie się jak mały został potraktowany, naturianin może mieć nieprzyjemną rozmowę, jednakże morskiego mieszkańca to nie obchodziło. Obecnie elfa nie było na pokładzie i to on w tej chwili dowodził, nie zamierzał nikogo z załogi lepiej traktować tylko przez to, że tak robił admirał. Wszyscy według niego byli równi, oczywiście, nie biorąc pod uwagę stopni marynarskich.
- Adewall! Nie chciałbym ci psuć zabawy, ale z łaski swojej pogoń mojego kapitana żeby szybciej kończył pić herbatkę i wracał w końcu na statek. Jeśli to dla ciebie zbyt trudne zadanie do wykonania, przyślij tu chociaż ze trzech medyków z lekami i opatrunkami, bo na jakieś ludzkie warunki, aby zająć się rannymi z waszej strony nie ma co liczyć! - krzyknął do rogacza świetnie się bawiącego w porcie przy papierologii, choć wątpił by minotaur tak naprawę umiał czytać.
***
Siedząc samotnie na klifie, nie mając już siły na choćby dalsze wypłakiwanie sobie oczu, nawet nie zwróciła uwagi na pojawienie się zjawy. Może po prostu zdążyła przywyknąć do tego, że nigdzie na terenie tej posesji, albo nawet na całej wyspie, nie znajdzie dla siebie miejsca, w którym nie byłaby pozbawiana prywatności, a jej chęć pobycia samej ze sobą została by w końcu uszanowana. Chociaż z drugiej strony zrobiło jej się miło z pojawienia się towarzystwa, a zwłaszcza Tamiki. To był chyba najlepszy znak na to, że udało jej się w na tym nieprzyjaznym terenie nawiązać jakąś przyjaźń, prawdopodobnie nawet odwzajemnioną. Nie podniosła jednak na nią wzroku, przez cały czas wpatrywała się jedynie w horyzont i choć się nie odzywała, słuchała uważnie wypowiedzi nieumarłej.
Po chwili dołączył do nich również Silva, który położył przed elfką, prezent od wampira i zaraz podsunął go również do niej swoim dziobem. Był zmęczony i cały obolały, ponieważ żeby złapać ciśnięty na skały naszyjnik i jednocześnie przeżyć, musiał wykonać naprawdę trudny oraz energochłonny manewr, którego skutki zaczynał właśnie odczuwać. Z jego bystrych oczu biły przeprosiny i ledwo widoczna nadzieja, czy elfka mu wybaczy, że ją szpiegował na początku z rozkazu admirała. Zrozumiałby ją jednak, gdyby dalej utrzymywała, że nie chce go widzieć, a wtedy mógłby już bez wahania odlecieć do Szepczącego Lasu, albo dać się złapać na tej wyspie jakiemuś piratowi i pozwolić na zrobienie z siebie rosołu.
- Tyle że on kazał mi wracać do Leonii, gdy mój ojciec wydobrzeje - odpowiedziała z łamiącym się głosem, jednakże nie wybuchnęła płaczem, a jedynie mocniej objęła i przycisnęła do siebie swoje kolana.
Silva spokojnie usiadł przed dziewczynami i nie przeszkadzał im w rozmowie, zajmując się czyszczeniem piór i pilnowaniem by jakieś chciwe ptaszysko nie zasadziło się na naszyjnik Kiraie. Dziewczyna natomiast po raz pierwszy od pojawienia się tutaj zjawy, spojrzała na nią ze zdziwieniem. Nie spodziewała się tego, co Tamika jej powie o Barbarossie i jego poczynaniach w obecnej chwili. Bardziej sądziła, że będzie się cieszył, iż w końcu pozbędzie się ciernia w boku, którym zdawało jej się, że była i jej upartego ojczulka z całą swoją załogą.
- Masz rację, nie mam nic do stracenia - powtórzyła z tajemniczym błyskiem w oczach, podrywając się na równe nogi przy jednoczesnym podniesieniu z ziemi sztyletu, którym chciała się zabić. - Za to w najgorszym wypadku mogę być gwoździem do jego trumny - dokończyła lekko, jakby jakaś dziwaczna siła i podstępna motywacją ją właśnie opętała. Wsuwając ostrze za pas, spojrzała na wyrzucony przez siebie naszyjnik, a po chwili się po niego schyliła i z powrotem zapięła na szyi. "Nie będziesz mi rozkazywał krwiopijczy dupku, nie wracam do Leonii, nawet jeśli miałabym tu zostać dwa sążnie pod ziemią."
Odetchnęła głęboko i spojrzała hardo na ocean, jakby jemu składała tą niewypowiedzianą obietnicę, a nim odeszła, uśmiechnęła się przyjaźnie do zjawy, którą zaraz uściskała, a przynajmniej udawała tak jak mogła przez niematerialne ciało Tamiki i podrapała lekko Silvę pod brodą.
- Dziękuję, wam obojgu - rzuciła, a po tym z dumą i gracją godną prawdziwego elfa, ruszyła bez pośpiechu w stronę wampirzej rezydencji.
Feniks poderwał się z ziemi, wzbijając w powietrze tumany kurzu spod swoich skrzydeł i poleciał za swoją nową panią, a przede wszystkim przyjaciółką. Nie wleciał jednak z nią do budynku, ale zaczął go okrążać szukając okna od pokoju pirackiego kapitana. Gdy w końcu mu się to udało i przysiadł na kamiennej barierce od balkonu, do pokoju właśnie pukała Kiraie, a po chwili weszła z hardą twarzą. Przez moment przypominała stanowczością i uporem swojego ojca. A po chwili... Zrobiła coś naprawdę głupiego.
Wpatrując się w wampira, otoczonego po bokach ścianami swojej trumny, rzuciła bez mrugnięcia okiem w jego stronę sztyletem, który jej pozwolił zatrzymać. Ostrze jednak go nawet nie drasnęło, a jedynie przebiło butelkę i wraz z potłuczonym szkłem oraz alkoholem upadło na ziemię. Nie było mowy o spudłowaniu ze względu na charakterystyczną dla jej rasy precyzję, którą Kiraie trenowała od maleńkości choć nigdy nie miała żadnej broni w ręce, nawet łuku.
- Zabij mnie, ale ja się stąd nigdzie nie ruszam. Jeśli wyrzucisz mnie za mury swojej posesji, w porządku, znajdę sobie jakąś pracę w porcie, ale na pewno nie wracam do Leonii. - Nie zamierzała owijać w bawełnę, ani zaczynać rozmowy od rozczulania się nad nim przez to ile mężczyzna wypił.
Miała zamiar zrobić to samo co on - wpaść, powiedzieć to co miała do powiedzenia i po prostu wyjść, wrócić do pokoju, który przez tych kilka dni mogła nazywać swoim. Z tą jednak różnicą, że ona nie zamierzała niczego żałować. I właśnie przyszedł czas na trzeci etap, czyli wyjście. Elfka rzuciła jeszcze stanowczym spojrzeniem na krwiopijcę i odwróciła się żeby wyjść, a obserwujący wszystko za oknem Silva kręcił ze zmęczeniem głową. "Przecież nie do końca o to chodziło zjawie, gdy mówiła aby nie okazywać strachu. Eh, samice... Co ma być to będzie..."
- Nie wiem o czym mówisz ty chędożony psychopato. Masz mnie natychmiast stąd wypuścić! - warknął przez zęby i szarpnął się z całej siły wypełniając pomieszczenie brzdękiem łańcuchów odbijającym się echem od ścian. Chciał w ten sposób chociaż trochę odwrócić uwagę od krzywiącej się w bólu twarzy. Całą siłą woli walczył z sobą, aby cały czas wbijać spojrzenie w przyprawiające o dreszcze oczy trytona. Nie chciał nawet na moment spojrzeć na ilość krwi, którą zdołała wypłynąć z tak misternej ranki. Żałosnej nawet chciałoby się rzec.
- Mieliście mnie puścić po tym cholernym śniadaniu i zostawić w spokoju. A podobno, choć jesteście najgorszymi kanaliami na świecie, macie swój honor! Pluję na taki honor, ostatni raz mówię, wypuśćcie mnie! - Miotał się jak ryba w sieci, ale nie był w stanie nic więcej zrobić, jak tylko ujadać niczym wściekły, bezradny pies ograniczany łańcuchem.
***
Horner trzymający obecnie pieczę nad Wyzwoleniem starał się wywiązywać ze swoich nowych obowiązków jako pierwszego oficera, jak najlepiej, jednakże doglądanie rannych, rozeznanie się w poniesionych stratach i przede wszystkim trzymanie na oku obcych marynarzy z odholowanego brygu poważnie nadwątlały jego siły i wcale nie były takie łatwe do zrealizowania jakby się wydawało. Do tego jeszcze wciąż nie było żadnych wieści o admirale, ani nie było widać jego powrotu. To wzmagało niepokój z kamratach, potęgowany przez poczynania piratów oferujących służbę załodze z leońskiego slupa, którym przypłynął jednoręki elf. Bliski popadnięcia w panikę Menurka również nieświadomie pogarszał całą sytuację, jawnie okazując swój strach i słabość. Młokos przez cały czas obawiał się, że po podwładnych tamtego zdrajcy przyjdzie czas na nich. Nie chciał umierać, ale nie mógłby spojrzeć sobie w twarz gdyby zdradził Awerkera i przez zwykłe tchórzostwo przystąpiłby do piratów. W takiej sytuacji najpewniej sam by się zabił, aby ocalić swój honor.
- Hej, podejdź tu Dzieciaku! - zawołał leoński tryton do chłopaka, który najpierw lekko podskoczył w miejscu wystraszony przez nagłe wyrwanie go z własnych myśli, a dopiero po tym przybiegł posłusznie do pierwszego oficera. - Zejdź pod pokład i pomóż medykom, jeśli nie mają dla ciebie żadnej roboty, po prostu siedź tam z rannymi - rozkazał, zaraz jak tylko Menurka przed nim stanął.
- Ale...
- To jest rozkaz! - Horner spojrzał na niego surowo i po chwili nie było żadnych sprzeciwów, a rozkaz został posłusznie spełniony. Tryton odprowadził dzieciaka wzrokiem. Wszyscy na okręcie doskonale wiedzieli, że chłopak jest pupilkiem Awerkera i jeśli kapitan dowie się jak mały został potraktowany, naturianin może mieć nieprzyjemną rozmowę, jednakże morskiego mieszkańca to nie obchodziło. Obecnie elfa nie było na pokładzie i to on w tej chwili dowodził, nie zamierzał nikogo z załogi lepiej traktować tylko przez to, że tak robił admirał. Wszyscy według niego byli równi, oczywiście, nie biorąc pod uwagę stopni marynarskich.
- Adewall! Nie chciałbym ci psuć zabawy, ale z łaski swojej pogoń mojego kapitana żeby szybciej kończył pić herbatkę i wracał w końcu na statek. Jeśli to dla ciebie zbyt trudne zadanie do wykonania, przyślij tu chociaż ze trzech medyków z lekami i opatrunkami, bo na jakieś ludzkie warunki, aby zająć się rannymi z waszej strony nie ma co liczyć! - krzyknął do rogacza świetnie się bawiącego w porcie przy papierologii, choć wątpił by minotaur tak naprawę umiał czytać.
***
Siedząc samotnie na klifie, nie mając już siły na choćby dalsze wypłakiwanie sobie oczu, nawet nie zwróciła uwagi na pojawienie się zjawy. Może po prostu zdążyła przywyknąć do tego, że nigdzie na terenie tej posesji, albo nawet na całej wyspie, nie znajdzie dla siebie miejsca, w którym nie byłaby pozbawiana prywatności, a jej chęć pobycia samej ze sobą została by w końcu uszanowana. Chociaż z drugiej strony zrobiło jej się miło z pojawienia się towarzystwa, a zwłaszcza Tamiki. To był chyba najlepszy znak na to, że udało jej się w na tym nieprzyjaznym terenie nawiązać jakąś przyjaźń, prawdopodobnie nawet odwzajemnioną. Nie podniosła jednak na nią wzroku, przez cały czas wpatrywała się jedynie w horyzont i choć się nie odzywała, słuchała uważnie wypowiedzi nieumarłej.
Po chwili dołączył do nich również Silva, który położył przed elfką, prezent od wampira i zaraz podsunął go również do niej swoim dziobem. Był zmęczony i cały obolały, ponieważ żeby złapać ciśnięty na skały naszyjnik i jednocześnie przeżyć, musiał wykonać naprawdę trudny oraz energochłonny manewr, którego skutki zaczynał właśnie odczuwać. Z jego bystrych oczu biły przeprosiny i ledwo widoczna nadzieja, czy elfka mu wybaczy, że ją szpiegował na początku z rozkazu admirała. Zrozumiałby ją jednak, gdyby dalej utrzymywała, że nie chce go widzieć, a wtedy mógłby już bez wahania odlecieć do Szepczącego Lasu, albo dać się złapać na tej wyspie jakiemuś piratowi i pozwolić na zrobienie z siebie rosołu.
- Tyle że on kazał mi wracać do Leonii, gdy mój ojciec wydobrzeje - odpowiedziała z łamiącym się głosem, jednakże nie wybuchnęła płaczem, a jedynie mocniej objęła i przycisnęła do siebie swoje kolana.
Silva spokojnie usiadł przed dziewczynami i nie przeszkadzał im w rozmowie, zajmując się czyszczeniem piór i pilnowaniem by jakieś chciwe ptaszysko nie zasadziło się na naszyjnik Kiraie. Dziewczyna natomiast po raz pierwszy od pojawienia się tutaj zjawy, spojrzała na nią ze zdziwieniem. Nie spodziewała się tego, co Tamika jej powie o Barbarossie i jego poczynaniach w obecnej chwili. Bardziej sądziła, że będzie się cieszył, iż w końcu pozbędzie się ciernia w boku, którym zdawało jej się, że była i jej upartego ojczulka z całą swoją załogą.
- Masz rację, nie mam nic do stracenia - powtórzyła z tajemniczym błyskiem w oczach, podrywając się na równe nogi przy jednoczesnym podniesieniu z ziemi sztyletu, którym chciała się zabić. - Za to w najgorszym wypadku mogę być gwoździem do jego trumny - dokończyła lekko, jakby jakaś dziwaczna siła i podstępna motywacją ją właśnie opętała. Wsuwając ostrze za pas, spojrzała na wyrzucony przez siebie naszyjnik, a po chwili się po niego schyliła i z powrotem zapięła na szyi. "Nie będziesz mi rozkazywał krwiopijczy dupku, nie wracam do Leonii, nawet jeśli miałabym tu zostać dwa sążnie pod ziemią."
Odetchnęła głęboko i spojrzała hardo na ocean, jakby jemu składała tą niewypowiedzianą obietnicę, a nim odeszła, uśmiechnęła się przyjaźnie do zjawy, którą zaraz uściskała, a przynajmniej udawała tak jak mogła przez niematerialne ciało Tamiki i podrapała lekko Silvę pod brodą.
- Dziękuję, wam obojgu - rzuciła, a po tym z dumą i gracją godną prawdziwego elfa, ruszyła bez pośpiechu w stronę wampirzej rezydencji.
Feniks poderwał się z ziemi, wzbijając w powietrze tumany kurzu spod swoich skrzydeł i poleciał za swoją nową panią, a przede wszystkim przyjaciółką. Nie wleciał jednak z nią do budynku, ale zaczął go okrążać szukając okna od pokoju pirackiego kapitana. Gdy w końcu mu się to udało i przysiadł na kamiennej barierce od balkonu, do pokoju właśnie pukała Kiraie, a po chwili weszła z hardą twarzą. Przez moment przypominała stanowczością i uporem swojego ojca. A po chwili... Zrobiła coś naprawdę głupiego.
Wpatrując się w wampira, otoczonego po bokach ścianami swojej trumny, rzuciła bez mrugnięcia okiem w jego stronę sztyletem, który jej pozwolił zatrzymać. Ostrze jednak go nawet nie drasnęło, a jedynie przebiło butelkę i wraz z potłuczonym szkłem oraz alkoholem upadło na ziemię. Nie było mowy o spudłowaniu ze względu na charakterystyczną dla jej rasy precyzję, którą Kiraie trenowała od maleńkości choć nigdy nie miała żadnej broni w ręce, nawet łuku.
- Zabij mnie, ale ja się stąd nigdzie nie ruszam. Jeśli wyrzucisz mnie za mury swojej posesji, w porządku, znajdę sobie jakąś pracę w porcie, ale na pewno nie wracam do Leonii. - Nie zamierzała owijać w bawełnę, ani zaczynać rozmowy od rozczulania się nad nim przez to ile mężczyzna wypił.
Miała zamiar zrobić to samo co on - wpaść, powiedzieć to co miała do powiedzenia i po prostu wyjść, wrócić do pokoju, który przez tych kilka dni mogła nazywać swoim. Z tą jednak różnicą, że ona nie zamierzała niczego żałować. I właśnie przyszedł czas na trzeci etap, czyli wyjście. Elfka rzuciła jeszcze stanowczym spojrzeniem na krwiopijcę i odwróciła się żeby wyjść, a obserwujący wszystko za oknem Silva kręcił ze zmęczeniem głową. "Przecież nie do końca o to chodziło zjawie, gdy mówiła aby nie okazywać strachu. Eh, samice... Co ma być to będzie..."
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Jokar leniwie przyglądał się, jak krew na dnie wiadra powoli krzepnie, zmieniając się z czerwonego płynu w jeden wielki i czarny strup. Według stojącej na spodku świeczki mijała właśnie pierwsza godzina tortur, podczas której denko blaszanego pojemnika zakryło się całkowicie i nic po za tym, bowiem rana w nodze elfa zdążyła się zasklepić, a upuszczona krew zapewne zregenerować. To jedno zawsze intrygowało trytona, skąd elfy wzięły tę całą regenerację tkanek. Rodziły się z nią i umierały, a w sytuacjach takich, jak ta dodatkowo cierpiały, gdyż obrażenia goiły się na nich jak na psach. Pozostawał im zatem jedynie tępy ból. Przenosząc wzrok na swoje narzędzia, bosman na Nautiliusie powoli sięgnął po żelazny gwóźdź i starannie obejrzał go w palcach. Nie śpieszył się, słowa więźnia ignorował i udawał, że nie słyszy, całą swoją uwagę poświęcając kawałkowi metalu. Kiedy już upewnił się, że to najzwyklejszy w świecie gwóźdź, Jokar polał go winem i podszedł do jednorękiego, demonstrując w uśmiechu białe zęby i pokryte bliznami wargi.
- Wiesz, jak w moich stronach postępuje się ze zdrajcami, gwałcicielami i mordercami? - zapytał szeptem, nie oczekując żadnej odpowiedzi ze strony mężczyzny, a następnie przyłożył ostry koniuszek gwoździa do przegubu jego nadgarstka. Gdy to zrobił, elf miał jedyną w życiu okazję, by zobaczyć, jak na lewej ręce trytona dumnie pulsują trzy zabliźnione dziury po gwoździach. Jedna obok drugiej i każda następna większa od poprzedniej.
Niestety w następnej chwili ciężko opisać, co odczuwał jednoręki elf, gdy w dłoni bosmana błysnął młotek, który uderzył w płaski łeb. Dobrze naostrzony trzpień gładko pokonał barierę skóry oraz kość i z łoskotem utkwił w kamieniu, jednym z tysiąca innych, tworzących ścianę lochu. Uczuciu temu nie towarzyszył jednak żaden wysoki dźwięk, ponieważ kawałek suchej szmatki, wetknięty brutalnie w usta więźnia skutecznie wszystko wyciszył. W końcu na górze życie posiadłości trwało swoim własnym rytmem. Byłoby niegrzecznym przerywać im spokój jakimiś krzykami męki, dobiegającymi spod podłogi.
- Trucizna - powtórzył bez nacisku tryton, wracając na pryczę i zaznaczając kolejną godzinę na świecy, zaczął przeglądać kolorowe obrazki z książki chirurgicznej. - Jak zauważyłeś jestem cierpliwy. Kiedy płomień dotrze do kreski, wyjmę knebel z twoich ust i posłucham, co masz mi do powiedzenia. Jeśli informacje okażą się tego warte, puszczę cię wolno i wrócę do swoich żon. Jeśli nie... spędzimy tu jeszcze kilka nacięć - dodał, pokazując palcem, jak wiele świeczki jeszcze zostało.
- I nie zasłaniaj się naszym honorem - mruknął na zakończenie, nie podnosząc wzroku znad książki. - Bezpieczeństwo, które ci obiecano wygasło w chwili, kiedy postanowiłeś pozbyć się Awerkera. On również przebywa tu w charakterze gościa, a goście są tu nietykalni. Przynajmniej w obrębie murów.
***
Trzy piętra wyżej, w komnacie skąpanej w ciemnościach, jeden wyjątkowo przygnębiony wampir zastanawiał się nad procesem powstawania rumu. Jaka to siła kieruje tym fantastycznym zjawiskiem, że gdy wlejemy do beczki wodę i ekstrakt z trzciny cukrowej i zamkniemy to szczelnie, to po kilkunastu tygodniach otrzymamy ulubiony, wysokoprocentowy trunek piratów. Myśl ta natchnęła nieumarłego, gdy ten, pociągając z butelki zauważył, jak brązowa ciecz przechyla się na boki i migocze w słabym świetle małej lampy. Podobne rozważania ostatni raz złapały go, kiedy leżał przykuty do łóżka, dręczony bólem każdej, nawet najmniejszej kostki po treningu z nieumarłym mentorem. Wtedy to jednak Barbarossa zastanawiał się nad tym, jak to możliwe, że istnieją na świecie istoty tak chude i na wszystkie sposoby martwe, że aż niezwyciężone. Zwłaszcza jeśli chodzi o magię.
Szybko jednak otrząsnął się z tego stanu, kiedy usłyszał skrzyp zawiasów i poczuł na sobie czyjś wzrok. Zaraz też powietrze przeszył cichy świst, po którym butelka z ostatnimi kroplami trunku roztrzaskała się w drobny mak, a ostrze utknęło w ścianie, zaledwie pół metra od wampira. Nie widząc tu jeszcze podobnych scen, Barbarossa powstał i ocenił sytuację, pytająco unosząc brwi, lecz za chwilę cała jego uwaga została poświęcona elfce oraz temu, co miała na szyi. W słabym świetle ogromny szafir błyszczał niczym gwiazda, rzucając lekkie, zielonkawe odbicia na skórę dziewczyny, podkreślając jej urodę. Nie on był jednak w centrum uwagi, a jadowicie zielone i kipiące złością oczy jego właścicielki, po minie której można by wywnioskować, że nie przyszła tu rozmawiać o pogodzie.
Rozluźniony odpowiednio dużą ilością wypitego alkoholu, Barbarossa dźwignął się z trumny i lekko chwiejnym krokiem ruszył za Kiraie. Będąc wampirem, jego ruchy, nawet na rauszu były o wiele płynniejsze niż śmiertelników, tak więc nim elfka zdążyła nacisnąć klamkę, nieumarły złapał ją w tali i obrócił ku sobie, zamykając ją w kleszczach własnych ramion. Kołnierz jego koszuli zdobiły ciężkie krople po rumie, które rozlał, gdy pochłaniał go bez przerwy. Teraz patrzył na dziewczynę wzrokiem pełnym troski, jednocześnie z rozmazaną radością i współczuciem.
- Gdybyś chciała umrzeć, nie przychodziłabyś tutaj - wyszeptał, lekko naciskając na jej szyję, a następnie pochylając się ku ustom, musnął jej wargi własnymi.
- Z resztą nikt już dzisiaj nie umrze. A jeśli myślisz, że moje miasto jest bezpieczniejsze od murów Leonii, to postradałaś zmysły. Zupełnie, jak ja na twoim punkcie.
Barbarossa nie wiedział co robi, nie wszystko w porę do niego docierało, dlatego pierwsze pohamowanie jego działań zaszło w chwili, kiedy dłonie wampira uniosły elfkę, a jej nogi ponownie go oplotły.
- Jeśli tu zostaniesz nie będzie odwrotu - próbował przemówić do rozsądku bardziej sobie niż córce admirała, sięgając do prostych wiązań w jej gorsecie.
- Wiesz, jak w moich stronach postępuje się ze zdrajcami, gwałcicielami i mordercami? - zapytał szeptem, nie oczekując żadnej odpowiedzi ze strony mężczyzny, a następnie przyłożył ostry koniuszek gwoździa do przegubu jego nadgarstka. Gdy to zrobił, elf miał jedyną w życiu okazję, by zobaczyć, jak na lewej ręce trytona dumnie pulsują trzy zabliźnione dziury po gwoździach. Jedna obok drugiej i każda następna większa od poprzedniej.
Niestety w następnej chwili ciężko opisać, co odczuwał jednoręki elf, gdy w dłoni bosmana błysnął młotek, który uderzył w płaski łeb. Dobrze naostrzony trzpień gładko pokonał barierę skóry oraz kość i z łoskotem utkwił w kamieniu, jednym z tysiąca innych, tworzących ścianę lochu. Uczuciu temu nie towarzyszył jednak żaden wysoki dźwięk, ponieważ kawałek suchej szmatki, wetknięty brutalnie w usta więźnia skutecznie wszystko wyciszył. W końcu na górze życie posiadłości trwało swoim własnym rytmem. Byłoby niegrzecznym przerywać im spokój jakimiś krzykami męki, dobiegającymi spod podłogi.
- Trucizna - powtórzył bez nacisku tryton, wracając na pryczę i zaznaczając kolejną godzinę na świecy, zaczął przeglądać kolorowe obrazki z książki chirurgicznej. - Jak zauważyłeś jestem cierpliwy. Kiedy płomień dotrze do kreski, wyjmę knebel z twoich ust i posłucham, co masz mi do powiedzenia. Jeśli informacje okażą się tego warte, puszczę cię wolno i wrócę do swoich żon. Jeśli nie... spędzimy tu jeszcze kilka nacięć - dodał, pokazując palcem, jak wiele świeczki jeszcze zostało.
- I nie zasłaniaj się naszym honorem - mruknął na zakończenie, nie podnosząc wzroku znad książki. - Bezpieczeństwo, które ci obiecano wygasło w chwili, kiedy postanowiłeś pozbyć się Awerkera. On również przebywa tu w charakterze gościa, a goście są tu nietykalni. Przynajmniej w obrębie murów.
***
Trzy piętra wyżej, w komnacie skąpanej w ciemnościach, jeden wyjątkowo przygnębiony wampir zastanawiał się nad procesem powstawania rumu. Jaka to siła kieruje tym fantastycznym zjawiskiem, że gdy wlejemy do beczki wodę i ekstrakt z trzciny cukrowej i zamkniemy to szczelnie, to po kilkunastu tygodniach otrzymamy ulubiony, wysokoprocentowy trunek piratów. Myśl ta natchnęła nieumarłego, gdy ten, pociągając z butelki zauważył, jak brązowa ciecz przechyla się na boki i migocze w słabym świetle małej lampy. Podobne rozważania ostatni raz złapały go, kiedy leżał przykuty do łóżka, dręczony bólem każdej, nawet najmniejszej kostki po treningu z nieumarłym mentorem. Wtedy to jednak Barbarossa zastanawiał się nad tym, jak to możliwe, że istnieją na świecie istoty tak chude i na wszystkie sposoby martwe, że aż niezwyciężone. Zwłaszcza jeśli chodzi o magię.
Szybko jednak otrząsnął się z tego stanu, kiedy usłyszał skrzyp zawiasów i poczuł na sobie czyjś wzrok. Zaraz też powietrze przeszył cichy świst, po którym butelka z ostatnimi kroplami trunku roztrzaskała się w drobny mak, a ostrze utknęło w ścianie, zaledwie pół metra od wampira. Nie widząc tu jeszcze podobnych scen, Barbarossa powstał i ocenił sytuację, pytająco unosząc brwi, lecz za chwilę cała jego uwaga została poświęcona elfce oraz temu, co miała na szyi. W słabym świetle ogromny szafir błyszczał niczym gwiazda, rzucając lekkie, zielonkawe odbicia na skórę dziewczyny, podkreślając jej urodę. Nie on był jednak w centrum uwagi, a jadowicie zielone i kipiące złością oczy jego właścicielki, po minie której można by wywnioskować, że nie przyszła tu rozmawiać o pogodzie.
Rozluźniony odpowiednio dużą ilością wypitego alkoholu, Barbarossa dźwignął się z trumny i lekko chwiejnym krokiem ruszył za Kiraie. Będąc wampirem, jego ruchy, nawet na rauszu były o wiele płynniejsze niż śmiertelników, tak więc nim elfka zdążyła nacisnąć klamkę, nieumarły złapał ją w tali i obrócił ku sobie, zamykając ją w kleszczach własnych ramion. Kołnierz jego koszuli zdobiły ciężkie krople po rumie, które rozlał, gdy pochłaniał go bez przerwy. Teraz patrzył na dziewczynę wzrokiem pełnym troski, jednocześnie z rozmazaną radością i współczuciem.
- Gdybyś chciała umrzeć, nie przychodziłabyś tutaj - wyszeptał, lekko naciskając na jej szyję, a następnie pochylając się ku ustom, musnął jej wargi własnymi.
- Z resztą nikt już dzisiaj nie umrze. A jeśli myślisz, że moje miasto jest bezpieczniejsze od murów Leonii, to postradałaś zmysły. Zupełnie, jak ja na twoim punkcie.
Barbarossa nie wiedział co robi, nie wszystko w porę do niego docierało, dlatego pierwsze pohamowanie jego działań zaszło w chwili, kiedy dłonie wampira uniosły elfkę, a jej nogi ponownie go oplotły.
- Jeśli tu zostaniesz nie będzie odwrotu - próbował przemówić do rozsądku bardziej sobie niż córce admirała, sięgając do prostych wiązań w jej gorsecie.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Jednoręki nie miał wątpliwości, że nie był to nawet początek ani przekąska na start. Tym bardziej, że ból odczuwał tylko z początku, zaraz po przebiciu skóry, po tym robił się tylko słabszy przez uciekającą krew, acz nie stracił jej tyle by okazać tego skutki. Zwłaszcza, że zaraz nieco zregenerował nadwątlone siły. Wiedział, że im dłużej będzie to ciągnął, tym będzie gorzej, ale pójście w zaparte do samego końca było o wiele lepszą perspektywą, niż przyznanie się do tak tchórzowskich i niehonorowych działań, jak podstępne otrucie swojego wroga, po których i tak prawdopodobnie go zabiją, jak nie piraci, to uwięzionego dopadną podwładni Awerkera. Można by uznać to za patową sytuację, ale dla elfa najważniejsza była możliwość dłuższego życia, nawet jeśli miałoby ono być w okropnych mękach.
Jego podejrzenia związane z podjętym przez Jokara stopniem torturowania już po chwili się sprawdziły, gdy tryton sięgnął po cięższy kaliber, a mianowicie zaczął przymierzać gwoździa do nadgarstka Jednorękiego. Mężczyzna się poważnie zaniepokoił, ale nie może złamać swojego postanowienia, znów stchórzyć i wyjawić łuskowatemu sadyście całą prawdę.
Po pomieszczeniu, w którym był zamknięty rozległ się brzęk metalu - młotka i gwoździa, a także pełen cierpienia jęk, zduszony przez szmatę w ustach elfa, wijącego się i targanym potężnymi konwulsjami, gdy wbijany coraz głębiej szpikulec rozrywał mu mięśnie wraz z nerwami i kruszył kości. Takie posunięcie ze strony trytona wywołało, więcej, może nawet oczekiwanych, efektów, gdyż kaleki leończyk drżał na całym ciele i był na granicy nieprzytomności przez niewyobrażalny ból, który zaczął się dreszczem rozlewać po całym jego ciele z taką siłą, że zaraz wywołał również odruch wymiotny, lecz przez zakneblowane usta, nie mógł znaleźć ujścia i przykuty, przybity do ściany elf zaczął się przez tę szmatkę krztusić. Gdy tylko tryton zabrał materiał, zawartość leońskiego żołądka od razu ujrzała światło dzienne.
- Nie wiem nic o żadnej truciźnie - powtórzył, z trudem łapiąc oddech i podnosząc ulegające spojrzenie, pełne fałszywej hardości na naturianina. - To niedorzeczne! Wypuść mnie stąd! - Szarpnął się z gniewem, lecz zaraz tego pożałował, gdyż gwóźdź w jego dłoni, rozharatał ją przy tym jeszcze bardziej.
***
Zaraz po otworzeniu drzwi od kapitańskiego pokoju, w Kiraie uderzył paskudny odór, jeszcze paskudniejszego rarytasu uwielbianego chyba przez wszystkich piratów. Chciała być twarda i stanowcza tak, jak poleciła Tamika, jednakże widząc walające się przy trumnie butelki i zaraz po chwili stan w jakim znalazł się Barbarossa, jej bojowe nastawienie drastycznie spadło, jak również i zapał. Przyszła, powiedziała co miała i chciała odejść, ale pijany udaremnił trzymanie się idealnego planu elfki, którą zatrzymał w momencie, gdy miała odejść.
- A może chciałam się zabić tutaj i uzupełnić twoje zapasy krwi? - wzruszyła ramionami, łagodniejąc, a także rumieniąc się, kiedy do niej podszedł. Nie uciekała, a gdy dotknął jej szyi nawet ulegle odchyliła lekko głowę na bok, lecz zaraz ją wyprostowała i trwała w bezruchu wbijając w niego spojrzenie swoich pistacjowych oczu.
Nie musiał minąć długi moment, gdyż niemal po wypowiedzeniu tego, zorientowała się jak głupio to brzmi i postanowiła dorzucić jeszcze pięć ruenów do tego. Niestety, nie zdołała choćby pisnąć, gdy on postanowił pociągnąć swoją myśl dalej. Koniec tej myśli całkowicie zszokował dziewczynę, która stała jak sparaliżowana i nie wierzyła do końca w to co usłyszała. Chwilę po tym jej ciało zareagowało instynktownie, gdy została przez niego uniesiona, cały czas przez niego obejmowana, więc oplotła go swoimi nogami.
- Jeśli to miała być groźba, to coś ci nie wyszło, bo ja chcę tu zostać i zostanę, czy tego chcesz, czy nie! - odgryzła się hardo, odzyskując waleczność z jaką tu przyszła i rzuciła sztyletem.
Tym razem to ona porwała jego usta do pocałunku, trzymając dłonie na jego klatce piersiowej i palcami delikatnie podążając korytkami między mięśniami na torsie wampira. Była tego pewna jak jeszcze nigdy niczego, zwłaszcza, że gdyby kapitan Nautiliusa miał ją porzucić, to zrobiłby to zapewne pierwszego dnia jak się pojawiła na jego pokładzie. "Ojciec niech wraca jak chce, ale beze mnie!" To właśnie z tą upartą myślą Kiraie postanowiła zainicjować pocałunek, aby skuteczniej przekonać Barbarossę do swoich zamiarów.
- I z tego co widzę, również ty, kapitanie, nie chcesz, abym wracała do miasta, w którym najpewniej mnie wraz z ojcem i jego załogą powieszą. Więc jeśli naprawdę chcesz się mnie pozbyć, proszę droga wolna - mówiąc to odchyliła na bok szyję i odgarniając włosy na drugą stronę.
Jego podejrzenia związane z podjętym przez Jokara stopniem torturowania już po chwili się sprawdziły, gdy tryton sięgnął po cięższy kaliber, a mianowicie zaczął przymierzać gwoździa do nadgarstka Jednorękiego. Mężczyzna się poważnie zaniepokoił, ale nie może złamać swojego postanowienia, znów stchórzyć i wyjawić łuskowatemu sadyście całą prawdę.
Po pomieszczeniu, w którym był zamknięty rozległ się brzęk metalu - młotka i gwoździa, a także pełen cierpienia jęk, zduszony przez szmatę w ustach elfa, wijącego się i targanym potężnymi konwulsjami, gdy wbijany coraz głębiej szpikulec rozrywał mu mięśnie wraz z nerwami i kruszył kości. Takie posunięcie ze strony trytona wywołało, więcej, może nawet oczekiwanych, efektów, gdyż kaleki leończyk drżał na całym ciele i był na granicy nieprzytomności przez niewyobrażalny ból, który zaczął się dreszczem rozlewać po całym jego ciele z taką siłą, że zaraz wywołał również odruch wymiotny, lecz przez zakneblowane usta, nie mógł znaleźć ujścia i przykuty, przybity do ściany elf zaczął się przez tę szmatkę krztusić. Gdy tylko tryton zabrał materiał, zawartość leońskiego żołądka od razu ujrzała światło dzienne.
- Nie wiem nic o żadnej truciźnie - powtórzył, z trudem łapiąc oddech i podnosząc ulegające spojrzenie, pełne fałszywej hardości na naturianina. - To niedorzeczne! Wypuść mnie stąd! - Szarpnął się z gniewem, lecz zaraz tego pożałował, gdyż gwóźdź w jego dłoni, rozharatał ją przy tym jeszcze bardziej.
***
Zaraz po otworzeniu drzwi od kapitańskiego pokoju, w Kiraie uderzył paskudny odór, jeszcze paskudniejszego rarytasu uwielbianego chyba przez wszystkich piratów. Chciała być twarda i stanowcza tak, jak poleciła Tamika, jednakże widząc walające się przy trumnie butelki i zaraz po chwili stan w jakim znalazł się Barbarossa, jej bojowe nastawienie drastycznie spadło, jak również i zapał. Przyszła, powiedziała co miała i chciała odejść, ale pijany udaremnił trzymanie się idealnego planu elfki, którą zatrzymał w momencie, gdy miała odejść.
- A może chciałam się zabić tutaj i uzupełnić twoje zapasy krwi? - wzruszyła ramionami, łagodniejąc, a także rumieniąc się, kiedy do niej podszedł. Nie uciekała, a gdy dotknął jej szyi nawet ulegle odchyliła lekko głowę na bok, lecz zaraz ją wyprostowała i trwała w bezruchu wbijając w niego spojrzenie swoich pistacjowych oczu.
Nie musiał minąć długi moment, gdyż niemal po wypowiedzeniu tego, zorientowała się jak głupio to brzmi i postanowiła dorzucić jeszcze pięć ruenów do tego. Niestety, nie zdołała choćby pisnąć, gdy on postanowił pociągnąć swoją myśl dalej. Koniec tej myśli całkowicie zszokował dziewczynę, która stała jak sparaliżowana i nie wierzyła do końca w to co usłyszała. Chwilę po tym jej ciało zareagowało instynktownie, gdy została przez niego uniesiona, cały czas przez niego obejmowana, więc oplotła go swoimi nogami.
- Jeśli to miała być groźba, to coś ci nie wyszło, bo ja chcę tu zostać i zostanę, czy tego chcesz, czy nie! - odgryzła się hardo, odzyskując waleczność z jaką tu przyszła i rzuciła sztyletem.
Tym razem to ona porwała jego usta do pocałunku, trzymając dłonie na jego klatce piersiowej i palcami delikatnie podążając korytkami między mięśniami na torsie wampira. Była tego pewna jak jeszcze nigdy niczego, zwłaszcza, że gdyby kapitan Nautiliusa miał ją porzucić, to zrobiłby to zapewne pierwszego dnia jak się pojawiła na jego pokładzie. "Ojciec niech wraca jak chce, ale beze mnie!" To właśnie z tą upartą myślą Kiraie postanowiła zainicjować pocałunek, aby skuteczniej przekonać Barbarossę do swoich zamiarów.
- I z tego co widzę, również ty, kapitanie, nie chcesz, abym wracała do miasta, w którym najpewniej mnie wraz z ojcem i jego załogą powieszą. Więc jeśli naprawdę chcesz się mnie pozbyć, proszę droga wolna - mówiąc to odchyliła na bok szyję i odgarniając włosy na drugą stronę.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Gdy płomień trawiący bawełniany knot dotarł do zawiniątka z siarką w jego środkowej części, świeca "wystrzeliła" dwukrotnie, informując o nadejściu południa. Pod murami posiadłości czas płynął wolniej, a przynajmniej takie wrażenie odczuwał tryton, przyglądający się mistrzowsko dokładnym rysunkom, przedstawiającym kolejne etapy przeprowadzania skomplikowanych operacji. Już teraz dostarczały mu one niezbędnej wiedzy z zakresu ludzkiej anatomii, strach pomyśleć co by było, gdyby Jokar naprawdę potrafił czytać. Przykuty i przybity do ściany więzień mógł jedynie obserwować jak jego kat, niczym zahipnotyzowany zombie, z fascynacją analizuje kolejne obrazki, opijając się przy tym winem i bawiąc nożem. Jego sytuacja była beznadziejna i on sam powinien zdać sobie z tego sprawę zanim będzie za późno. Do zachodu słońca, które niepewnie zaglądało przez zakratowane okno, zostało jeszcze sporo czasu, lecz anielska cierpliwość bosmana, jak każda inna, również miała swoje granice. Elf powinien wziąć to pod uwagę, kiedy ponownie zostanie zapytany o wydarzenia przy stole w trakcie śniadania.
- Trucizna - powtórzył spokojnie tryton, nie wiadomo który to już raz, wyjmując knebel z ust więźnia i w ostatniej chwili uskakując przed treścią jego żołądka. - Chcę tylko wiedzieć skąd ją miałeś i jak znalazła się w talerzu Awerkera. Potem odstawię cię do Leonii. Daję ci słowo bosmana, kata i szczęśliwego męża, który pragnie wrócić do swoich żon.
Przysłowiowe rzucenie kości było jedną z cenionych form prowadzenia negocjacji, lecz Jokar nie był jej oddanym zwolennikiem. Każdy rozkaz kapitana wykonywał co do joty, nie zastanawiał się nad niczym innym i wybierał do tego najokrutniejsze metody, nie chcąc tracić cennego czasu. Teraz jednak postanowił spróbować tej ścieżki i jeśli elf naprawdę zgodzi się współpracować, on dotrzyma danego słowa.
Odgłos kroków na schodach nieoczekiwanie odwrócił jego uwagę, a że były to kroki tak ciche jak stąpanie kota, tryton potrzebował chwili by rozeznać się w sytuacji. Zaraz jednak jego usta przybrały kształt czegoś co niewątpliwie było uśmiechem, gdyby nie obecność kilku szpetnych blizn. W świetle pochodni stanęła bowiem Emma, najmłodsza żona bosmana, zaledwie dwudziestotrzyletnia syrenka, ubrana w mocno prześwitującą, białą sukienkę sięgającą połowy ud i cała obwieszona biżuterią z muszelek. Jej jasne blond włosy kaskadą opadały na ramiona i plecy, pozwalając cieniom tańczyć na ich lekko pofalowanej powierzchni, a zielone oczy mierzyły trytona miłosnym spojrzeniem.
- Tęsknimy - oznajmiła głosem łagodnym jak fale oceanu o poranku, a następnie, nie zważając na krew, objęła szyję męża i przycisnęła do jego warg własne. - A przynajmniej ja. Kiedy wrócisz?
- Jak skończę tutaj - westchnął Jokar, odprowadzając Emmę na bok, gdzie pozwolił sobie na nieco większą czułość wobec niej. - Dostałem rozkazy i muszę je wykonać. Ale niebawem wrócę. Przekaż dziewczynom, że je kocham.
- Przekażę - mruknęła syrenka, zerkając jeszcze przez ramię na przykutego do ściany elfa. I choć jej spojrzenie wyrażało współczucie, nic nie powiedziała, a jedynie odwróciła się i pobiegła po schodach bosymi stopami.
- Chciałem oszczędzić jej widoków czarniejszych stron mojej pracy, ale zdałem sobie sprawę, że mając przed nią tajemnice lub przed którąkolwiek z moich żon, mogę zniszczyć ten związek. Ożeniłem się z kobietami, które pokochały mnie za ocean wad i tą szczyptę zalet, których sam nie dostrzegam. I tobie życzę takiej miłości... No, ale na czym myśmy skończyli? - zapytał Jokar, sięgając po almanach chirurgów i pokazując więźniowi rysunki z operacji usunięcia chorej nerki.
- Najpierw cię jednak unieruchomimy, żebyś się nie szarpał. Mam sprawną rękę, ale nie chcę żebyś popełnił jakieś głupstwo - dodał, ściągając mocniej łańcuch i upewniając się, że elf nie jest w stanie nawet wciągnąć brzucha. Następnie obrócił go twarzą do muru i kawałkiem węgla nakreślił na skórze kilka przerywanych linii.
- Trucizna - powiedział ze stoickim spokojem, naciskając nożem na skórę.
***
W czasie gdy Kiraie oddawała pocałunek, Barbarossa pociągnął za ostatnią haftkę i sprawnie zsunął z niej górną część garderoby, by odwiesić ją na hak tuż obok płaszcza, szabli i kapelusza. Sam pozostał w pogniecionej koszuli, pod którą energicznie biegały palce elfki, dokładnie badające strukturę jego mięśni. Każde ich muśnięcie odzywało się przyjemnym mrowieniem w kręgosłupie, na które wampir odpowiadał uśmiechem bądź czułym pocałunkiem, powoli (i ponownie) kierując się z "porwaną niewiastą" w stronę trumny. Jej zerowy opór, a nawet cień zachęty na tle śmiałych, pirackich poczynań spotkał się ze spojrzeniem pełnym triumfu i cielesnego pożądania. Chwila ta, nie ukrywając, musiała kiedyś nadejść, powietrze w posiadłości wręcz kipiało od niewypowiedzianych słów, które były podpaloną ścieżką prochu prowadzącą do składu oliwy. Jednak tym razem nic nie zamierzało zakłócić tego spokoju, wszystkie wścibskie spojrzenia zostały wyproszone, a tkające plotki usta zakneblowane, toteż cisza panująca w komnatach miała tendencje do złośliwego i natarczywego dzwonienia w uszach.
- Masz rację... chcę żebyś została tutaj. Ze mną - oznajmił jej stanowczo, obserwując skórzany pasek powoli opuszczający kolejne szlufki. - Choć wiem, że nie będzie to łatwe, ale jestem gotów zaryzykować. A ty?
Pulsująca w żyłach elfki krew sama w sobie była dla Barbarossy odpowiedzią na zadane pytanie. Jej serce przyśpieszyło i kołatało teraz, jak szalone, wybijając niesłyszalne dla nikogo nuty. Chyba, że było się wampirem o nadnaturalnych zmysłach. Pozwalając Kiraie ściągnąć z siebie koszulę, kapitan zamarł na chwilę ze wzrokiem utkwionym w jej oczach.
- Nikt już dzisiaj nie umrze - powtórzył i zamarł, gdy dziewczyna tak ochoczo zadeklarowała gotowość na śmierć, odsłaniając swoją szyję. Próbując wezwać na lico blady uśmiech, Barbarossa przesunął palcami metalowej protezy wzdłuż tętnicy, aż napotkał zaporę w postaci złotego łańcuszka. Idąc wytyczoną przez niego drogą, mężczyzna dotarł do wielkiego szafiru, próbującego schować się w niewielkiej przestrzeni pomiędzy piersiami elfki.
- Ten klejnot nie oddaje piękna twoich oczu - szepnął, dosłownie wskakując z dziewczyną do trumny i zamykając za sobą ciężkie wieko.
W środku, o dziwo, nie panowały egipskie ciemności, wystarczyło wytężyć nieco wzrok, aby dostrzec kilka okrągłych kryształów opalu, którymi wysadzana była prawa ściana wampirzego łoża. Po zniknięciu światła z zewnątrz każdy kamyk z osobna zaczął emanować białą poświatą, oświetlając wnętrze na tyle, by móc dostrzec to co miało się przed nosem. A w tym momencie Barbarossa miał przed sobą niemal nagą, porwaną przed kilkoma tygodniami i już nie tak wystraszoną córkę admirała Awerkera, patrzącą na niego wzrokiem pozbawionym jakiegokolwiek gniewu.
"Jesteś wyjątkowa", przekazał jej w myślach, przechodząc do najbardziej śmiałych poczynań wobec niej.
- Trucizna - powtórzył spokojnie tryton, nie wiadomo który to już raz, wyjmując knebel z ust więźnia i w ostatniej chwili uskakując przed treścią jego żołądka. - Chcę tylko wiedzieć skąd ją miałeś i jak znalazła się w talerzu Awerkera. Potem odstawię cię do Leonii. Daję ci słowo bosmana, kata i szczęśliwego męża, który pragnie wrócić do swoich żon.
Przysłowiowe rzucenie kości było jedną z cenionych form prowadzenia negocjacji, lecz Jokar nie był jej oddanym zwolennikiem. Każdy rozkaz kapitana wykonywał co do joty, nie zastanawiał się nad niczym innym i wybierał do tego najokrutniejsze metody, nie chcąc tracić cennego czasu. Teraz jednak postanowił spróbować tej ścieżki i jeśli elf naprawdę zgodzi się współpracować, on dotrzyma danego słowa.
Odgłos kroków na schodach nieoczekiwanie odwrócił jego uwagę, a że były to kroki tak ciche jak stąpanie kota, tryton potrzebował chwili by rozeznać się w sytuacji. Zaraz jednak jego usta przybrały kształt czegoś co niewątpliwie było uśmiechem, gdyby nie obecność kilku szpetnych blizn. W świetle pochodni stanęła bowiem Emma, najmłodsza żona bosmana, zaledwie dwudziestotrzyletnia syrenka, ubrana w mocno prześwitującą, białą sukienkę sięgającą połowy ud i cała obwieszona biżuterią z muszelek. Jej jasne blond włosy kaskadą opadały na ramiona i plecy, pozwalając cieniom tańczyć na ich lekko pofalowanej powierzchni, a zielone oczy mierzyły trytona miłosnym spojrzeniem.
- Tęsknimy - oznajmiła głosem łagodnym jak fale oceanu o poranku, a następnie, nie zważając na krew, objęła szyję męża i przycisnęła do jego warg własne. - A przynajmniej ja. Kiedy wrócisz?
- Jak skończę tutaj - westchnął Jokar, odprowadzając Emmę na bok, gdzie pozwolił sobie na nieco większą czułość wobec niej. - Dostałem rozkazy i muszę je wykonać. Ale niebawem wrócę. Przekaż dziewczynom, że je kocham.
- Przekażę - mruknęła syrenka, zerkając jeszcze przez ramię na przykutego do ściany elfa. I choć jej spojrzenie wyrażało współczucie, nic nie powiedziała, a jedynie odwróciła się i pobiegła po schodach bosymi stopami.
- Chciałem oszczędzić jej widoków czarniejszych stron mojej pracy, ale zdałem sobie sprawę, że mając przed nią tajemnice lub przed którąkolwiek z moich żon, mogę zniszczyć ten związek. Ożeniłem się z kobietami, które pokochały mnie za ocean wad i tą szczyptę zalet, których sam nie dostrzegam. I tobie życzę takiej miłości... No, ale na czym myśmy skończyli? - zapytał Jokar, sięgając po almanach chirurgów i pokazując więźniowi rysunki z operacji usunięcia chorej nerki.
- Najpierw cię jednak unieruchomimy, żebyś się nie szarpał. Mam sprawną rękę, ale nie chcę żebyś popełnił jakieś głupstwo - dodał, ściągając mocniej łańcuch i upewniając się, że elf nie jest w stanie nawet wciągnąć brzucha. Następnie obrócił go twarzą do muru i kawałkiem węgla nakreślił na skórze kilka przerywanych linii.
- Trucizna - powiedział ze stoickim spokojem, naciskając nożem na skórę.
***
W czasie gdy Kiraie oddawała pocałunek, Barbarossa pociągnął za ostatnią haftkę i sprawnie zsunął z niej górną część garderoby, by odwiesić ją na hak tuż obok płaszcza, szabli i kapelusza. Sam pozostał w pogniecionej koszuli, pod którą energicznie biegały palce elfki, dokładnie badające strukturę jego mięśni. Każde ich muśnięcie odzywało się przyjemnym mrowieniem w kręgosłupie, na które wampir odpowiadał uśmiechem bądź czułym pocałunkiem, powoli (i ponownie) kierując się z "porwaną niewiastą" w stronę trumny. Jej zerowy opór, a nawet cień zachęty na tle śmiałych, pirackich poczynań spotkał się ze spojrzeniem pełnym triumfu i cielesnego pożądania. Chwila ta, nie ukrywając, musiała kiedyś nadejść, powietrze w posiadłości wręcz kipiało od niewypowiedzianych słów, które były podpaloną ścieżką prochu prowadzącą do składu oliwy. Jednak tym razem nic nie zamierzało zakłócić tego spokoju, wszystkie wścibskie spojrzenia zostały wyproszone, a tkające plotki usta zakneblowane, toteż cisza panująca w komnatach miała tendencje do złośliwego i natarczywego dzwonienia w uszach.
- Masz rację... chcę żebyś została tutaj. Ze mną - oznajmił jej stanowczo, obserwując skórzany pasek powoli opuszczający kolejne szlufki. - Choć wiem, że nie będzie to łatwe, ale jestem gotów zaryzykować. A ty?
Pulsująca w żyłach elfki krew sama w sobie była dla Barbarossy odpowiedzią na zadane pytanie. Jej serce przyśpieszyło i kołatało teraz, jak szalone, wybijając niesłyszalne dla nikogo nuty. Chyba, że było się wampirem o nadnaturalnych zmysłach. Pozwalając Kiraie ściągnąć z siebie koszulę, kapitan zamarł na chwilę ze wzrokiem utkwionym w jej oczach.
- Nikt już dzisiaj nie umrze - powtórzył i zamarł, gdy dziewczyna tak ochoczo zadeklarowała gotowość na śmierć, odsłaniając swoją szyję. Próbując wezwać na lico blady uśmiech, Barbarossa przesunął palcami metalowej protezy wzdłuż tętnicy, aż napotkał zaporę w postaci złotego łańcuszka. Idąc wytyczoną przez niego drogą, mężczyzna dotarł do wielkiego szafiru, próbującego schować się w niewielkiej przestrzeni pomiędzy piersiami elfki.
- Ten klejnot nie oddaje piękna twoich oczu - szepnął, dosłownie wskakując z dziewczyną do trumny i zamykając za sobą ciężkie wieko.
W środku, o dziwo, nie panowały egipskie ciemności, wystarczyło wytężyć nieco wzrok, aby dostrzec kilka okrągłych kryształów opalu, którymi wysadzana była prawa ściana wampirzego łoża. Po zniknięciu światła z zewnątrz każdy kamyk z osobna zaczął emanować białą poświatą, oświetlając wnętrze na tyle, by móc dostrzec to co miało się przed nosem. A w tym momencie Barbarossa miał przed sobą niemal nagą, porwaną przed kilkoma tygodniami i już nie tak wystraszoną córkę admirała Awerkera, patrzącą na niego wzrokiem pozbawionym jakiegokolwiek gniewu.
"Jesteś wyjątkowa", przekazał jej w myślach, przechodząc do najbardziej śmiałych poczynań wobec niej.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Jednoręki był już niemal na granicy przytomności i nie wiedział jakie przekleństwo wciąż nie pozbawiło go świadomości w trakcie trwania tych tortur. Gdyby tylko mógł, zabiłby się w tej chwili, jednakże nie tylko był skrępowany łańcuchami, ale również przybity do ściany jak jakiś motyl w gablocie kolekcjonera. Do tego jeszcze czas zdawał się niemiłosiernie wolno płynąć, a krew jak na złość stosunkowo szybko krzepła dając tym samym więcej możliwości trytonowi na znęcanie się nad ciągle przytomnym leończykiem, który już nawet zapomniał, dlaczego dalej idzie w zaparte odnośnie otrucia Awerkera. "Ah, no tak. By ostać przy życiu", przypomniał sobie patrząc udręczonym, słabym wzrokiem na swojego oprawcę. Opuściła go pewność siebie i nie miał siły, by dalej się odgryzać piratowi, albo chociaż wciąż utrzymywać, że to nie on.
Po tym naturianin znów się do niego zbliżył, ponawiając kwestię trucizny i wyjmując z ust byłego kapitana leońskiego statku knebel, co okazało się ulgą ja nieprzetrawionego jeszcze śniadania, które od jakiegoś czasu podchodziło mu do gardła, lecz jednocześnie było to kolejnym przekleństwem dla osłabionego i obolałego ciała. Gdy konwulsje ustały, człowiek głębin wyszedł z propozycją za udzielenie mu tych kilku odpowiedzi. Kaleki elf ani trochę nie wierzył w zapewnienia Jokara o bezpiecznym odesłaniu go do domu, albo podejrzewając, że ta obietnica nie koniecznie odnosi się do odesłania go żywego. Było zbyt wiele niedomówień, ale cóż to była za różnica jeśli i tak ma zginąć w tych wilgotnych lochach w trakcie okrutnych tortur. Jeśli wyjawi prawdę może szybciej skrócą jego męki. Co do tego również nie miał pewności, lecz nie miał innego wyboru i musiał postawić wszystko na tę jedną kartę.
W chwili gdy otwierał usta, aby udzielić trytonowi żądanych informacji, po schodach zaczął ktoś schodzić, a po kilku uderzeniach serca w pomieszczeniu pojawiła się przepiękna, niemalże półnaga kobieta. W pierwszej chwili pomyślał, że doświadczył właśnie agonalnych halucynacji, albo Najwyższy zesłał anielicę, która miała go wyrwać z tego piekła, niestety rzeczywistość była zupełnie inna, a zawód jaki w tej chwili poczuł wraz z roztrzaskaną wiarą na ratunek były niemal tak samo bolesne, jak gwóźdź przebijający jego dłoń. Również samo oglądanie tej rozczulającej scenki było niewyobrażalną torturą, choć elf nie był w stanie już pojąć z jakiego powodu, przez co postanowił odwrócić od parki swój wzrok. Wtedy też w jego ciele pojawił się nowy przypływ nadziei, aby zaspokoić ciekawość rybiego bosmana i jednocześnie ujść z życiem. Miał genialny plan.
Z jego realizacją poczekał aż młodziutka kobieta ich opuści. Nie był jednak w stanie do niego przystąpić, gdyż Jokar postanowił nie tracić już ani chwili dłużej i pokazał kalece co teraz zamierzał mu zrobić. Leończykowi żółć znów podeszła do gardła, a ciało sparaliżował strach. Nie tak to miało wyglądać, przecież on chciał wszystko powiedzieć, ale widocznie tryton miał inne plany co do tego. W rozpaczliwej walce o życie i próbie wyswobodzenia się z więzów elf zaczął się szarpać i szamotać, jednakże zaraz pozbawiono go tej możliwości przez mocniejsze zaciśnięcie łańcuchów.
- Szczeniak przygarnięty przez Awerkera! - wykrzyczał niemal piskliwym głosem czując jak z niewielkiej ranki od noża na boku zaczyna spływać mu krew. - Od niego mam truciznę. Chciał się pozbyć admirała by zająć jego miejsce na Wyzwoleniu! - Ciągnął dalej swoje kłamstwo, choć nie miał najmniejszej możliwości spotkania się choćby na uderzenie serca z Menurką, a przynajmniej nie na Wyspie Czaszek. - Dał mi ją, kiedy wyłowili mnie z wody z... wiadomością dla Awerkera - dodał po chwili, gdy zorientował się, że jego wcześniejsze słowa są nielogiczne.
- Uwolnij mnie, a przysięgam, że przyprowadzę do ciebie tego zdradzieckiego szczura. - Przełknął z obawą ślinę. Miał nadzieję, że rybka połknie haczyk i resztę swoich sadystycznych fantazji Jokar zaspokoi na bogu ducha winnym chłopcu, podczas gdy elf będzie już z daleka od tego wszystkiego. Co tu się mogło nie udać?
***
Uśmiech jaki wykwitł na jej twarzy, gdy Barbarossa w końcu się przyznał, że nie chciałby, aby Kiraie go opuszczała, roztopiłby niejeden lodowiec, a szczęście jakie poczuła zdawało się być niezmierzone żadną możliwą miarą. Dziewczyna nie była w stanie po czymś takim utrzymać na wodzy swoich emocji i po prostu rzuciła mu się na szyję porywając jego usta w najczulszym pocałunku jaki tylko była w stanie zainicjować przy swoim braku doświadczenia w TYCH relacja damsko-męskich.
- Z tobą zawsze, bylebyś tylko był obok, Caster - wymruczała w odpowiedzi cała w skowronkach i wtuliła się do jego piersi. Za tym mężczyzną była gotowa pójść nawet na szafot i cieszyła się, że teraz to do niej dotarło, a nie w drodze powrotnej do Leonii, gdzieś na środku oceanu, skąd nie mogłaby już do niego wrócić.
- A ktoś umarł? - zapytała z zaskoczeniem i obawą w oczach, czy czasem nie miał na myśli jej ojca. Jak się można domyślić fala emocji i namiętności zaczęła w tej chwili opadać, jednakże nie dane jej było umrzeć, gdyż zaraz zaczęła na nowo wzbierać, gdy ten zimny pirat okazał elfce odrobinę czułości. Co prawda Kiraie zadrżała pod jego dotykiem w okolicach szyi, ale było to spowodowane różnicą temperatur między metalem, a rozgrzanym od uczuć ciałem.
- Za to oddaje dobroć twojego nieumarłego serca i dopilnuję by tak zostało - odparła kładąc dłoń na jego piersi w miejscu, gdzie powinien być ów narząd i nim porwał ją do trumny, musnęła w delikatnym pocałunku jego skórę na klatce piersiowej w tych okolicach, znów się do niego wtulając. Niezrozumiałym, ale też nieistotnym był dla niej fakt, że wampiry powinny być fizycznie zimne, a ona tego zimna ani razu w kontakcie z nim nie odczuwała. No, może pomijając chłód metalowej protezy.
Po tym już całkowicie oddała mu się we władanie jak również własnych emocji i instynktów, przez co nie miało dla niej znaczenia gdzie się znajduje ani w jakim stanie. Może w innych okolicznościach byłaby śmiertelnie przerażona, że zamknięto ją żywcem w trumnie, albo zaintrygowana pomysłowym użyciem kryształów opalu wraz z ich zapierającymi dech w piersi możliwościami rozświetlania mroku, ale obecnie najważniejszy był dla niej tylko wampir, któremu chciała ofiarować wszystko co miała, a zwłaszcza własne serce i życie.
- Nie tak jak ty, kapitanie - udało jej się wyszeptać między pocałunkami i nie przeszkadzała mu w jego poczynaniach oddając mu całą inicjatywę w tej kwestii z braku własnego doświadczenia. Nie leżała jednak jak kłoda i również starała się uczestniczyć w tym tańcu na tyle ile była w stanie. Był jej pierwszym i miała nadzieję jedynym kochankiem, a także partnerem w jej życiu. Chciałaby być przy nim już zawsze.
Po tym naturianin znów się do niego zbliżył, ponawiając kwestię trucizny i wyjmując z ust byłego kapitana leońskiego statku knebel, co okazało się ulgą ja nieprzetrawionego jeszcze śniadania, które od jakiegoś czasu podchodziło mu do gardła, lecz jednocześnie było to kolejnym przekleństwem dla osłabionego i obolałego ciała. Gdy konwulsje ustały, człowiek głębin wyszedł z propozycją za udzielenie mu tych kilku odpowiedzi. Kaleki elf ani trochę nie wierzył w zapewnienia Jokara o bezpiecznym odesłaniu go do domu, albo podejrzewając, że ta obietnica nie koniecznie odnosi się do odesłania go żywego. Było zbyt wiele niedomówień, ale cóż to była za różnica jeśli i tak ma zginąć w tych wilgotnych lochach w trakcie okrutnych tortur. Jeśli wyjawi prawdę może szybciej skrócą jego męki. Co do tego również nie miał pewności, lecz nie miał innego wyboru i musiał postawić wszystko na tę jedną kartę.
W chwili gdy otwierał usta, aby udzielić trytonowi żądanych informacji, po schodach zaczął ktoś schodzić, a po kilku uderzeniach serca w pomieszczeniu pojawiła się przepiękna, niemalże półnaga kobieta. W pierwszej chwili pomyślał, że doświadczył właśnie agonalnych halucynacji, albo Najwyższy zesłał anielicę, która miała go wyrwać z tego piekła, niestety rzeczywistość była zupełnie inna, a zawód jaki w tej chwili poczuł wraz z roztrzaskaną wiarą na ratunek były niemal tak samo bolesne, jak gwóźdź przebijający jego dłoń. Również samo oglądanie tej rozczulającej scenki było niewyobrażalną torturą, choć elf nie był w stanie już pojąć z jakiego powodu, przez co postanowił odwrócić od parki swój wzrok. Wtedy też w jego ciele pojawił się nowy przypływ nadziei, aby zaspokoić ciekawość rybiego bosmana i jednocześnie ujść z życiem. Miał genialny plan.
Z jego realizacją poczekał aż młodziutka kobieta ich opuści. Nie był jednak w stanie do niego przystąpić, gdyż Jokar postanowił nie tracić już ani chwili dłużej i pokazał kalece co teraz zamierzał mu zrobić. Leończykowi żółć znów podeszła do gardła, a ciało sparaliżował strach. Nie tak to miało wyglądać, przecież on chciał wszystko powiedzieć, ale widocznie tryton miał inne plany co do tego. W rozpaczliwej walce o życie i próbie wyswobodzenia się z więzów elf zaczął się szarpać i szamotać, jednakże zaraz pozbawiono go tej możliwości przez mocniejsze zaciśnięcie łańcuchów.
- Szczeniak przygarnięty przez Awerkera! - wykrzyczał niemal piskliwym głosem czując jak z niewielkiej ranki od noża na boku zaczyna spływać mu krew. - Od niego mam truciznę. Chciał się pozbyć admirała by zająć jego miejsce na Wyzwoleniu! - Ciągnął dalej swoje kłamstwo, choć nie miał najmniejszej możliwości spotkania się choćby na uderzenie serca z Menurką, a przynajmniej nie na Wyspie Czaszek. - Dał mi ją, kiedy wyłowili mnie z wody z... wiadomością dla Awerkera - dodał po chwili, gdy zorientował się, że jego wcześniejsze słowa są nielogiczne.
- Uwolnij mnie, a przysięgam, że przyprowadzę do ciebie tego zdradzieckiego szczura. - Przełknął z obawą ślinę. Miał nadzieję, że rybka połknie haczyk i resztę swoich sadystycznych fantazji Jokar zaspokoi na bogu ducha winnym chłopcu, podczas gdy elf będzie już z daleka od tego wszystkiego. Co tu się mogło nie udać?
***
Uśmiech jaki wykwitł na jej twarzy, gdy Barbarossa w końcu się przyznał, że nie chciałby, aby Kiraie go opuszczała, roztopiłby niejeden lodowiec, a szczęście jakie poczuła zdawało się być niezmierzone żadną możliwą miarą. Dziewczyna nie była w stanie po czymś takim utrzymać na wodzy swoich emocji i po prostu rzuciła mu się na szyję porywając jego usta w najczulszym pocałunku jaki tylko była w stanie zainicjować przy swoim braku doświadczenia w TYCH relacja damsko-męskich.
- Z tobą zawsze, bylebyś tylko był obok, Caster - wymruczała w odpowiedzi cała w skowronkach i wtuliła się do jego piersi. Za tym mężczyzną była gotowa pójść nawet na szafot i cieszyła się, że teraz to do niej dotarło, a nie w drodze powrotnej do Leonii, gdzieś na środku oceanu, skąd nie mogłaby już do niego wrócić.
- A ktoś umarł? - zapytała z zaskoczeniem i obawą w oczach, czy czasem nie miał na myśli jej ojca. Jak się można domyślić fala emocji i namiętności zaczęła w tej chwili opadać, jednakże nie dane jej było umrzeć, gdyż zaraz zaczęła na nowo wzbierać, gdy ten zimny pirat okazał elfce odrobinę czułości. Co prawda Kiraie zadrżała pod jego dotykiem w okolicach szyi, ale było to spowodowane różnicą temperatur między metalem, a rozgrzanym od uczuć ciałem.
- Za to oddaje dobroć twojego nieumarłego serca i dopilnuję by tak zostało - odparła kładąc dłoń na jego piersi w miejscu, gdzie powinien być ów narząd i nim porwał ją do trumny, musnęła w delikatnym pocałunku jego skórę na klatce piersiowej w tych okolicach, znów się do niego wtulając. Niezrozumiałym, ale też nieistotnym był dla niej fakt, że wampiry powinny być fizycznie zimne, a ona tego zimna ani razu w kontakcie z nim nie odczuwała. No, może pomijając chłód metalowej protezy.
Po tym już całkowicie oddała mu się we władanie jak również własnych emocji i instynktów, przez co nie miało dla niej znaczenia gdzie się znajduje ani w jakim stanie. Może w innych okolicznościach byłaby śmiertelnie przerażona, że zamknięto ją żywcem w trumnie, albo zaintrygowana pomysłowym użyciem kryształów opalu wraz z ich zapierającymi dech w piersi możliwościami rozświetlania mroku, ale obecnie najważniejszy był dla niej tylko wampir, któremu chciała ofiarować wszystko co miała, a zwłaszcza własne serce i życie.
- Nie tak jak ty, kapitanie - udało jej się wyszeptać między pocałunkami i nie przeszkadzała mu w jego poczynaniach oddając mu całą inicjatywę w tej kwestii z braku własnego doświadczenia. Nie leżała jednak jak kłoda i również starała się uczestniczyć w tym tańcu na tyle ile była w stanie. Był jej pierwszym i miała nadzieję jedynym kochankiem, a także partnerem w jej życiu. Chciałaby być przy nim już zawsze.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Nie trzeba było być wielkim geniuszem żeby odkryć, że Kiraie nie ma bladego pojęcia o TYCH sprawach, wystarczyło spojrzeć jej w oczy, by przekonać się o surowych, ojcowskich zakazach i "krótkiej smyczy" stosowanej przez Awerkera przy wychowywaniu córki. Czy on jej w ogóle pozwalał wychodzić z domu, by mogła zakosztować życia prawdziwej nastolatki, którą mimo wszystko była? Jak długo zamierzał chronić ją przed światem zewnętrznym, tym pięknym jak i brutalnym, w którym piraci to jedynie kropla w morzu okrucieństwa. No ale nie ma tego złego... pod domowym kloszem uroda elfki rozwinęła się niczym najpiękniejszy kwiat i było dla Barbarossy zaszczytem, że to on miał przyzwolenie go zerwać i uczynić swoim kwiatem. Nawet jeśli nie pisane mu będzie nacieszyć się nim długo z powodu wiszącego nad nim widma szafotu lub rychłej śmierci w falach burzliwego oceanu. Dlatego, póki Najwyższy pozwalał, a Książę Ciemności nie upominał się o zbrukaną duszę, wampir zamierzał skorzystać z otrzymanej szansy i choć raz zachować się w życiu, jak na dobrze urodzonego szlachcica przystało.
- Nic już nie mów - szepnął elfce do ucha, na moment przerywając pocałunek, by uwolnić się z krępującej ruchy koszuli oraz spodni i zdecydowanym pchnięciem złączyć się z nią w uniesieniu. Jakiekolwiek słowa były teraz zbędne, informacja o małej czystce przeprowadzonej przez minotaura mogłaby wywołać mieszane odczucia, zwłaszcza, że ci wszyscy marynarze popłynęli szukać Wyspy Czaszek właśnie dla niej. Niestety kapitan musi umieć oceniać ryzyko i własne możliwości, a jednoręki więzień miał tych ambicji zbyt wiele, jak na swoje liche barki. Zatopienie Nautiliusa wraz z całą załogą, zabicie Awerkera, zdobycie tytułu Admirała Leońskiej Floty i poślubienie, pewnie nie za jej zgodą, Kiraie. Nawet Prasmok nie sprostałby temu wszystkiemu. Teraz jednak nie o smoka chodziło, a o dębową trumnę i zamknięte w niej ciała.
Pochłonięci sobą bez pamięci, Caster i Kiraie wkraczali na ścieżkę, z której nie było już powrotu. Ten pierwszy wspaniale odnalazł się w roli życiowego mentora, wprowadzając elfkę w kolejne etapy rozkoszy. Z kolei ona walczyła z nim na swój własny sposób, nie chcąc pozostać daleko w tyle. Myśl, że jest jej pierwszym, wypełniła całą czaszkę wampira, uczepiła się jednego miejsca i natarczywie pulsowała, dodając mu otuchy w coraz śmielszych działaniach. Nie zwracał uwagi na brak należytego miejsca ani na rosnące na plecach pręgi po paznokciach dziewczyny. Cały czas skupiony był na jej oczach i ich pistacjowej głębi, w której tonął tak samo, jak ona rozpływała się pod błękitem jego spojrzenia. Że też chciał odesłać i zapomnieć o takim skarbie, jakim była. Dobrze, że w porę się opamiętał i nie kazał okrętować załogi, by jeszcze raz ją uprowadzić, tyle że tym razem z samego okrętu i sprzed nosa nadopiekuńczego ojca. Za taką zbrodnię Awerker nie przestałby go ścigać aż pod same wrota Piekieł. A może nawet i dalej.
Z dłońmi wspartymi po bokach, by zamykać kochankę w kleszczach, Barbarossa nie odrywał się od jej ust. Badał i smakował każdy ich skrawek, podobnie czynił też z szyją i niższymi partiami jej ciała, a w głowie szumiało mu jedynie jej imię i dzwonił złoty łańcuszek, radośnie podskakujący między nimi. Niestety wszystko kiedyś się kończy, pozostawiając po sobie jedynie miłe i dymiące wspomnienia. Tak było i tym razem, gdy po zażartym starciu i miłym finale, Barbarossa i Kiraie opadli z sił, wtuleni w siebie nawzajem. Pechowym było życie wampira jeśli nie można było zasnąć obok osoby, którą się miłowało, nie mniej chyba żadne z nich nie myślało teraz o zamknięciu oczu. Trzymając Kiraie w ramionach, nieumarły kapitan osunął się na materiał obok niej i okrył swoją koszulą, a następnie sięgnął po klejnot na jej piersi i obrócił go kilkakrotnie w zadumie.
- Wiele się teraz zmieni, prawda? - pytanie zadał w przestrzeń, obserwując jak palce dziewczyny kroczą alejkami wytyczanymi przez jego napięte mięśnie. - Ty nie odpłyniesz, a ja nie wiem czy kolejny abordaż nie będzie moim ostatnim. Chyba nie takiego życia chciał dla ciebie ojciec. Życia u boku pirata i jego bandy, ściganej wszędzie i za wszystkie możliwe zbrodnie.
Jedno w tym wszystkim było pewne - Barbarossa nie zamierzał, a nawet nie brał pod uwagę porzucenia pirackiego fachu. Kochał ocean i ryzyko ponad wszystko inne, a patrząc na jego ostatni trzystuletni życiorys, nie zajmował się niczym innym. On i Adewall siali postrach na morzu, bogacili się na rabunkach i rozpijali majątek w przyjaznych piratom portach, których liczba rosła wprost proporcjonalnie wraz z napadami na jednostki nadbrzeżnych królestw. Alarańscy przestępcy widzieli bowiem, że ktoś ma odwagę zasiąść do stołu z władzą i na dodatek jego karty wcale nie są gorsze. Zwolennicy anarchii i bezprawia, ale przede wszystkim wolności, łączyli się i chętnie wspierali takich graczy, tworząc z nimi miecz i tarczę przeciwko uporządkowanej tyranii. Zatem jakakolwiek propozycja porzucenia tych ideałów powinna być z góry skazywana na śmierć.
- Z drugiej strony jesteś już dorosła i sama dobrze wiesz w co się pakujesz. A przynajmniej taką mam nadzieję - wyszeptał z rozbawieniem, pociągając ją na siebie i chwytając w biodrach, które zakołysały się w bardzo kuszący sposób.
Niestety drugą rundę, która z pewnością przyniosłaby im dodatkowych wrażeń tego dnia, przerwało im pukanie do drzwi, brzmiące tonem sprawy, której nie można odłożyć na później. Barbarossa, którego usta już tańczyły na szyi elfki, zamarł na moment i wolną ręką niechętnie pchnął wieko trumny, wpuszczając do środka prawdziwą lawinę światła. Na szczęście czarne zasłony pozostały na swoim miejscu nie pozwalając promieniom południowego słońca być świadkami wygrzebywania się z trumny dwójki kochanków.
- Chyba powinienem wstawić tu łóżko. Co o tym myślisz? - rzucił z szarmanckim uśmiechem, podchodząc do ubierającej się elfki, którą podszczypał zaczepnie i pomógł w zawiązaniu gorsetu. Zaraz też sam wskoczył we własne ubranie, darując sobie zapinanie jakichkolwiek guzików i podszedł do drzwi, aby wpuścić niszczyciela błogich chwil.
Tym razem okazał się nim Rafael Hose, czarodziej o wielu talentach, który napotkawszy karcący wzrok wampira, przekazał na szybko swoją wiadomość i oddalił się pośpiesznie, przepraszając za najście.
- Twój ojciec się obudził i cię oczekuje. Chciałby z tobą porozmawiać - oznajmił Barbarossa, podchodząc do dziewczyny, by jeszcze na kilka uderzeń serca porwać jej usta w posiadanie.
***
- Widzisz? Trzeba było tak od razu - mruknął tryton, zrzucając elfowi kajdany i w jak najmniej bolesny sposób usuwając gwoździe z ramienia. Następnie, odrzuciwszy na bok narzędzia tortur, Jokar wycofał się pośpiesznie z celi, by zaraz do niej wrócić z balią gorącej wody, ręcznikiem, zestawem opatrunków i czystym odzieniem, co by więzień mógł znów poczuć swobodę życia. Z oczywistych pobudek nie zwrócono mu jedynie broni, którą i tak ledwie by utrzymał w poharatanej ręce. Równie dobrze można by mu ją amputować, zachowując tym samym pionową oś symetrii ciała. No, ale słowo się rzekło. Nadzorując kątem oka poczynania więźnia, Jokar doprowadził do porządku swoje noże i użyte w torturach sprzęty, które następnie schował do skórzanego rulonu, a ten zabezpieczył i wcisnął pod pachę.
- Wpierw odwiedzimy kuchnię - oznajmił głosem, z którym nie powinno się dyskutować. - Zjesz coś porządnego. Straciłeś sporo krwi. Później złożymy wizytę twoim kamratom w porcie i porozmawiamy sobie z ludźmi Awerkera. Waż jednak, że jeśli mnie okłamałeś, litości już nie będzie.
Następnie Jokar zabrał elfa na górę, gdzie Kasino, pełen podejrzliwości do całej sytuacji, przygotował mu godny króla posiłek, jakim był halibut na maśle w otoczeniu krewetek i kolorowych warzyw. Jak można było dostrzec kuchnia krasnoluda niewiele różniła się od tej na okręcie, po za tym, że było w niej dużo więcej miejsca. Tak samo jednak łączyła w sobie część kuchenną i coś co niewątpliwie było warsztatem, czy też raczej skromną kuźnią i pracownią rzemieślnika w jednym. Panował tu również identyczny bałagan, w którym tylko kucharz potrafił się odnaleźć. W końcu kto inny, jak właśnie Kasino trzymał obcęgi i młotki obok łyżek, spore wiadro trocin obok paleniska i zestaw toporów zawieszonych przy murowanym okapie nad piecem. W ogólnym rozgardiaszu brakowało tylko niezdarnego wielkoluda-asystenta, który więcej by bałaganił niż pomagał. Zamiast niego byli jednak kuzyni norda, wpadający co jakiś czas przez wiecznie otwarte drzwi w celu pogawędki, napiciu się piwa i pożyczeniu jakiegoś sprzętu.
- Jak Adewall sobie radzi w porcie? - zagaił tryton, zostawiając więźnia przy małym i zaśmieconym stoliku.
- Niedawno stamtąd wróciłem - odparł Kasino, zniżając głos do szeptu. - Zaprowadził należyty porządek. Teraz pomaga psom z Wyzwolenia załatać rany. Tamci czekają na powrót Awerkera, który chyba dochodzi do siebie. Rafael to w gruncie rzeczy dobry medyk.
- Rozumiem. A co z dziewczyną?
- Nie widziałem jej od śniadania. Barbarossy z resztą też. I to mnie nie cieszy. Miękki nam się kapitan zrobił, oj miękki. Niech uważa bo jeszcze wszyscy skończymy na szafocie. A chciałbym jeszcze trochę pożyć.
- Nic już nie mów - szepnął elfce do ucha, na moment przerywając pocałunek, by uwolnić się z krępującej ruchy koszuli oraz spodni i zdecydowanym pchnięciem złączyć się z nią w uniesieniu. Jakiekolwiek słowa były teraz zbędne, informacja o małej czystce przeprowadzonej przez minotaura mogłaby wywołać mieszane odczucia, zwłaszcza, że ci wszyscy marynarze popłynęli szukać Wyspy Czaszek właśnie dla niej. Niestety kapitan musi umieć oceniać ryzyko i własne możliwości, a jednoręki więzień miał tych ambicji zbyt wiele, jak na swoje liche barki. Zatopienie Nautiliusa wraz z całą załogą, zabicie Awerkera, zdobycie tytułu Admirała Leońskiej Floty i poślubienie, pewnie nie za jej zgodą, Kiraie. Nawet Prasmok nie sprostałby temu wszystkiemu. Teraz jednak nie o smoka chodziło, a o dębową trumnę i zamknięte w niej ciała.
Pochłonięci sobą bez pamięci, Caster i Kiraie wkraczali na ścieżkę, z której nie było już powrotu. Ten pierwszy wspaniale odnalazł się w roli życiowego mentora, wprowadzając elfkę w kolejne etapy rozkoszy. Z kolei ona walczyła z nim na swój własny sposób, nie chcąc pozostać daleko w tyle. Myśl, że jest jej pierwszym, wypełniła całą czaszkę wampira, uczepiła się jednego miejsca i natarczywie pulsowała, dodając mu otuchy w coraz śmielszych działaniach. Nie zwracał uwagi na brak należytego miejsca ani na rosnące na plecach pręgi po paznokciach dziewczyny. Cały czas skupiony był na jej oczach i ich pistacjowej głębi, w której tonął tak samo, jak ona rozpływała się pod błękitem jego spojrzenia. Że też chciał odesłać i zapomnieć o takim skarbie, jakim była. Dobrze, że w porę się opamiętał i nie kazał okrętować załogi, by jeszcze raz ją uprowadzić, tyle że tym razem z samego okrętu i sprzed nosa nadopiekuńczego ojca. Za taką zbrodnię Awerker nie przestałby go ścigać aż pod same wrota Piekieł. A może nawet i dalej.
Z dłońmi wspartymi po bokach, by zamykać kochankę w kleszczach, Barbarossa nie odrywał się od jej ust. Badał i smakował każdy ich skrawek, podobnie czynił też z szyją i niższymi partiami jej ciała, a w głowie szumiało mu jedynie jej imię i dzwonił złoty łańcuszek, radośnie podskakujący między nimi. Niestety wszystko kiedyś się kończy, pozostawiając po sobie jedynie miłe i dymiące wspomnienia. Tak było i tym razem, gdy po zażartym starciu i miłym finale, Barbarossa i Kiraie opadli z sił, wtuleni w siebie nawzajem. Pechowym było życie wampira jeśli nie można było zasnąć obok osoby, którą się miłowało, nie mniej chyba żadne z nich nie myślało teraz o zamknięciu oczu. Trzymając Kiraie w ramionach, nieumarły kapitan osunął się na materiał obok niej i okrył swoją koszulą, a następnie sięgnął po klejnot na jej piersi i obrócił go kilkakrotnie w zadumie.
- Wiele się teraz zmieni, prawda? - pytanie zadał w przestrzeń, obserwując jak palce dziewczyny kroczą alejkami wytyczanymi przez jego napięte mięśnie. - Ty nie odpłyniesz, a ja nie wiem czy kolejny abordaż nie będzie moim ostatnim. Chyba nie takiego życia chciał dla ciebie ojciec. Życia u boku pirata i jego bandy, ściganej wszędzie i za wszystkie możliwe zbrodnie.
Jedno w tym wszystkim było pewne - Barbarossa nie zamierzał, a nawet nie brał pod uwagę porzucenia pirackiego fachu. Kochał ocean i ryzyko ponad wszystko inne, a patrząc na jego ostatni trzystuletni życiorys, nie zajmował się niczym innym. On i Adewall siali postrach na morzu, bogacili się na rabunkach i rozpijali majątek w przyjaznych piratom portach, których liczba rosła wprost proporcjonalnie wraz z napadami na jednostki nadbrzeżnych królestw. Alarańscy przestępcy widzieli bowiem, że ktoś ma odwagę zasiąść do stołu z władzą i na dodatek jego karty wcale nie są gorsze. Zwolennicy anarchii i bezprawia, ale przede wszystkim wolności, łączyli się i chętnie wspierali takich graczy, tworząc z nimi miecz i tarczę przeciwko uporządkowanej tyranii. Zatem jakakolwiek propozycja porzucenia tych ideałów powinna być z góry skazywana na śmierć.
- Z drugiej strony jesteś już dorosła i sama dobrze wiesz w co się pakujesz. A przynajmniej taką mam nadzieję - wyszeptał z rozbawieniem, pociągając ją na siebie i chwytając w biodrach, które zakołysały się w bardzo kuszący sposób.
Niestety drugą rundę, która z pewnością przyniosłaby im dodatkowych wrażeń tego dnia, przerwało im pukanie do drzwi, brzmiące tonem sprawy, której nie można odłożyć na później. Barbarossa, którego usta już tańczyły na szyi elfki, zamarł na moment i wolną ręką niechętnie pchnął wieko trumny, wpuszczając do środka prawdziwą lawinę światła. Na szczęście czarne zasłony pozostały na swoim miejscu nie pozwalając promieniom południowego słońca być świadkami wygrzebywania się z trumny dwójki kochanków.
- Chyba powinienem wstawić tu łóżko. Co o tym myślisz? - rzucił z szarmanckim uśmiechem, podchodząc do ubierającej się elfki, którą podszczypał zaczepnie i pomógł w zawiązaniu gorsetu. Zaraz też sam wskoczył we własne ubranie, darując sobie zapinanie jakichkolwiek guzików i podszedł do drzwi, aby wpuścić niszczyciela błogich chwil.
Tym razem okazał się nim Rafael Hose, czarodziej o wielu talentach, który napotkawszy karcący wzrok wampira, przekazał na szybko swoją wiadomość i oddalił się pośpiesznie, przepraszając za najście.
- Twój ojciec się obudził i cię oczekuje. Chciałby z tobą porozmawiać - oznajmił Barbarossa, podchodząc do dziewczyny, by jeszcze na kilka uderzeń serca porwać jej usta w posiadanie.
***
- Widzisz? Trzeba było tak od razu - mruknął tryton, zrzucając elfowi kajdany i w jak najmniej bolesny sposób usuwając gwoździe z ramienia. Następnie, odrzuciwszy na bok narzędzia tortur, Jokar wycofał się pośpiesznie z celi, by zaraz do niej wrócić z balią gorącej wody, ręcznikiem, zestawem opatrunków i czystym odzieniem, co by więzień mógł znów poczuć swobodę życia. Z oczywistych pobudek nie zwrócono mu jedynie broni, którą i tak ledwie by utrzymał w poharatanej ręce. Równie dobrze można by mu ją amputować, zachowując tym samym pionową oś symetrii ciała. No, ale słowo się rzekło. Nadzorując kątem oka poczynania więźnia, Jokar doprowadził do porządku swoje noże i użyte w torturach sprzęty, które następnie schował do skórzanego rulonu, a ten zabezpieczył i wcisnął pod pachę.
- Wpierw odwiedzimy kuchnię - oznajmił głosem, z którym nie powinno się dyskutować. - Zjesz coś porządnego. Straciłeś sporo krwi. Później złożymy wizytę twoim kamratom w porcie i porozmawiamy sobie z ludźmi Awerkera. Waż jednak, że jeśli mnie okłamałeś, litości już nie będzie.
Następnie Jokar zabrał elfa na górę, gdzie Kasino, pełen podejrzliwości do całej sytuacji, przygotował mu godny króla posiłek, jakim był halibut na maśle w otoczeniu krewetek i kolorowych warzyw. Jak można było dostrzec kuchnia krasnoluda niewiele różniła się od tej na okręcie, po za tym, że było w niej dużo więcej miejsca. Tak samo jednak łączyła w sobie część kuchenną i coś co niewątpliwie było warsztatem, czy też raczej skromną kuźnią i pracownią rzemieślnika w jednym. Panował tu również identyczny bałagan, w którym tylko kucharz potrafił się odnaleźć. W końcu kto inny, jak właśnie Kasino trzymał obcęgi i młotki obok łyżek, spore wiadro trocin obok paleniska i zestaw toporów zawieszonych przy murowanym okapie nad piecem. W ogólnym rozgardiaszu brakowało tylko niezdarnego wielkoluda-asystenta, który więcej by bałaganił niż pomagał. Zamiast niego byli jednak kuzyni norda, wpadający co jakiś czas przez wiecznie otwarte drzwi w celu pogawędki, napiciu się piwa i pożyczeniu jakiegoś sprzętu.
- Jak Adewall sobie radzi w porcie? - zagaił tryton, zostawiając więźnia przy małym i zaśmieconym stoliku.
- Niedawno stamtąd wróciłem - odparł Kasino, zniżając głos do szeptu. - Zaprowadził należyty porządek. Teraz pomaga psom z Wyzwolenia załatać rany. Tamci czekają na powrót Awerkera, który chyba dochodzi do siebie. Rafael to w gruncie rzeczy dobry medyk.
- Rozumiem. A co z dziewczyną?
- Nie widziałem jej od śniadania. Barbarossy z resztą też. I to mnie nie cieszy. Miękki nam się kapitan zrobił, oj miękki. Niech uważa bo jeszcze wszyscy skończymy na szafocie. A chciałbym jeszcze trochę pożyć.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Całkowicie oddała mu się we władanie i szczerze mówiąc nie miała czego żałować. Ten mężczyzna niemal od samego początku zawrócił jej w głowie. Jego obecność i na siłę tłumione uczucia jakie do niego zaczęła żywić z czasem coraz bardziej doprowadzały ją do szaleństwa, które osiągając swój ostateczny próg, o mało co nie doprowadziło jej do odebrania sobie życia. A teraz? Teraz rozpływa się w jego objęciach i nie była w stanie jednoznacznie ustalić czy było to spowodowane niewyobrażalną rozkoszą jaką dostarczał teraz dziewczynie, czy samą jego bliskością, świadomością, że nie jest mu obojętna, nie jest jedną z wielu jakie miał wcześniej, tylko tą jedyną. Nie miało dla niej już znaczenia, że Barbarossa jest jednym z najgorszych piratów, morderców i rabusiów w tej części Alaranii, puściła w niepamięć to, że została porwana i "więził" ją na swoim okręcie wbrew jej woli. Najważniejszym dla niej była ta chwila, a zwłaszcza on goszczący w jej sercu i najpewniej odwzajemniający te uczucia. Wiedziała, że była by w stanie zrobić teraz dla niego absolutnie wszystko, byleby tylko móc wciąż z nim być.
Niezdarnie starała się dotrzymać mu kroku jak tylko była w stanie, kierowała się jego wskazówkami i przede wszystkim własnym instynktem, który obecnie zdawał się nad nią wziąć górę na tej drodze pełnej pierwotnego pożądania i namiętności. Jego słów również usłuchała, ale wyłącznie przez to, że swoimi ustami niemalże zakneblował jej i nie zamierzała się temu sprzeciwiać. Jedynie co jakiś czas uciekała na moment od jego nieziemskich warg, aby zaczerpnąć tchu i móc się do niego wtulić w poszukiwaniu wsparcia, gdy była już niemal u progu szaleństwa. Obraz zawirował przed jej oczami i wybuchł feerią niesamowitych barw w pewnym momencie, a ona czuła się szczęśliwa jak nigdy upajając się słodkim zapachem włosów i skóry tego mężczyzny, gdy w końcu rzeczywistość zaczęła wracać do normy a ogień namiętności przygasać. Była wykończona, ale nie zamierzała narzekać, gdyż było to miłe zmęczenie, którego nie była pewna czy chciała się pozbywać. Pieszczotliwie odgarnęła niesforne kosmyki spadające na te niebezpieczne oczy barwy oceanu, w którym mogłaby bez reszty utonąć, nie mając szans na żaden ratunek, jakby mogły strącać do samej Otchłani, albo nawet Piekielnych Czeluści. Po chwili tez go delikatnie pocałowała w brodę i wtuliła się mocniej, czując się przy tym przestępcy tak irracjonalnie bezpiecznie.
Przyglądając mu się uważnie kiedy leżeli obok siebie, zmartwiła się, kiedy odpłynął gdzieś myślami i nie mogła się powstrzymać przed chęcią dotknięcia go, przywołania z powrotem, gdziekolwiek by teraz nie był. Pogładziła go czule po policzku i wbiła pełen troski, pistacjowy wzrok w jego oczy, przywołując na twarz nieśmiało pokrzepiający uśmiech.
- Nie chcę by się cokolwiek zmieniało - odpowiedziała zaraz stanowczo, choć z jej oczu biła jedynie łagodność i pogoda ducha. - Chcę tylko ciebie. Jeśli kolejny abordaż ma być twoim ostatnim, to chcę aby był również i moim. - Pocałowała go czule w usta. Uporu i zawziętości w swoich przekonaniach jej nie brakowało, ale przecież musiała coś po ojcu odziedziczyć. - Nie jestem pewna czy ojciec w ogóle chciał dla mnie jakiegoś życia. - Westchnęła cicho, lekko się zasępiając. - Pewnie nawet i za trzysta lat dalej by mnie kontrolował i zabraniał opuszczenia murów naszej posiadłości.
- Zakochałam się w kapitanie Nautiliusa, Casterze Barbarossie, Postrachu Jadeitów i najgorszego z najgorszych piratów na tych wodach i chcę żeby tak pozostało. Mam świadomość, że tak pozostanie. To twoje życie i twoja miłość, a ja nie mam ani serca, ani możliwości by cię jej pozbawić, kapitanie. - Znów go pocałowała. Choć nie powiedziała tego głośno, przyznawała mu rację odnośnie nadchodzących zmian, jednakże one najbardziej dotyczyły jej, bo to właśnie życie Kiraie miało się odwrócić o sto osiemdziesiąt stopni. W jego natomiast pojawi się jedynie kilka nieszkodliwych dodatków, takich jak na przykład jej obecność u swego boku. Elfka wiedziała o ryzyku na jakie się naraża, ale nie byłaby w stanie bezczynnie czekać na niego tu w zamku, gdyby znów gdzieś odpłynął i może już by nie wrócił. Nie chciała być też mu kulą u nogi, ale jeśli wciąż zamierzałby kroczyć piracką ścieżką, to ona pragnęła iść w ślad za nim, jeśli nie u jego boku. Już jakiś czas temu to postanowiła i nie przewidywała możliwości rezygnacji.
Gdy znów postanowił przystąpić do ataku, elfka była całkowicie zszokowana i lekko zadrżała, zdezorientowana, w końcu przed chwilą jeszcze trumnę wypełniła iście grobowa i poważna atmosfera (kto by pomyślał?), ale zaraz również się rozluźniła i nieśmiało, rumieniąc się jak burak, zacisnęła lekko uda leżąc na nim okrakiem, jedną dłonią znacząc ścieżki na mięśniach jego tosu, a drugą splatając palce z jego metalową protezą. Zastygła nagle sparaliżowana, gdy rozległo się niepokojące pukanie do drzwi, a jej poliki jeszcze bardziej poczerwieniały ze wstydu. Była przerażona, ze zaraz ktoś wparuje do pokoju, otworzy wieko trumny i zobaczy ich... W takim stanie. Była zażenowana i chciała ukryć się pod łóżkiem, albo kocem jak jakieś małe dziecko.
Słysząc jednak rozbawioną uwagę kapitana i czując bijący od niego spokój (choć bardziej był chyba poirytowany), uspokoiła się i lekko uśmiechnęła, wsuwając na siebie kolejne elementy swojej garderoby.
- Jeśli tylko chcesz, panie kapitanie - odparła szczerze i lekko, czym mogła jednoznacznie uświadomić piratowi, że nawet po tym co się właśnie między nimi stało, raczej ciężko będzie jej się do niego zwracać po imieniu, albo chociaż pomijając grzecznościowe i formalne "panie". Choć z drugiej strony prędzej to pominie, niż wypowie "Caster". A już na pewno, gdy nie będą sami. W podzięce za pomoc przy sznurowaniu gorsetu, dała mu niewinnego buziaka w policzek i usunęła się gdzieś w kąt, poza zasięg widzenia osoby, która pukała do drzwi.
Nie przysłuchiwała się rozmowie mężczyzn, bo było to niegrzeczne, a poza tym to nie był jej interes, choć po tonacji poznała, że zawitał do nich Rafael. Przywracając swoje włosy do porządku przed lustrem w pokoju, uśmiechała się lekko do siebie, walcząc z chęcią przywitania się z pierwszym piratem od Barbarossy, który wzbudził jej sympatię i zyskał przyjaźń od pierwszej chwili jak ze sobą rozmawiali. Dawno go nie widziała i to właśnie stąd wzięła się jej chęć odezwania się do niego, choćby tylko po to by powiedzieć "dzień dobry". Słysząc zaraz zamykane drzwi odwróciła się od gładkiej tafli szkła, z poprawionymi włosami i obserwowała jak kapitan Nautiliusa się do niej zbliża. Cały dobry humor ją nagle opuścił po tym jak wampir przekazał jej o co chodziło, a ona poczuła nieprzyjemną gulę złości i strachu zalegającą jej w gardle. Można powiedzieć, że nawet zrobiło się dziewczynie niedobrze, choć część elfki cały czas się zamartwiała o zdrowie kochanego i jedynego rodzica. Chciała chociaż sprawdzić jak się teraz czuje, zobaczyć czy wszystko z nim w porządku... Ale się bała.
- Pójdziesz ze mną, kapitanie? - spytała zmieszana i zaniepokojona, nawet jego pocałunek nie był teraz w stanie jej uspokoić. Serce miotało jej się w piersi z przerażeniem jak zwierze złapane w siła. Wiedziała, że obecność Barbarossy, gdy ona odwiedzi Riona, jedynie potwierdzi jej obawy, ale przy nim czuła się bezpiecznie i nieco pewniej.
***
Jednoręki był osłabiony i wściekły na siebie, że wcześniej nie wpadł na pomysł obarczenia winą kogoś z załogi Awerkera. Gdyby szybciej przyszło mu to do głowy, cała sprawa obeszła by się bez tego sadystycznego przesłuchania i okropnych tortur, przez które ledwo stał na nogach, a przede wszystkim miałby w pełni sprawną rękę. JEDYNĄ rękę jaka mu została! Nie odezwał się już ani słowem do trytona i nie podniósł na niego spojrzenia. Krzywił się niemiłosiernie, kiedy został "odczepiony" od zimnej ściany i stanął z powrotem na nogach, na twardym gruncie. Jego poranione ramię opadło bezwładnie wzdłuż ciała, ale dalej mógł nią ruszać, przy czym wywoływała ogromny ból. Cały czas też lekko drżała przez uszkodzone nerwy i może nie tylko je.
Doprowadzenie się do porządku i opatrzenie było chyba jeszcze gorsze niż wiszenie, przybitym do tej ściany, jednakże elf nawet przez moment nie zamierzał prosić Jokara o pomoc. Wtedy chyba jego upokorzenie osiągnęło by najwyższy stopień i straciłby resztki godności. W końcu, z trudem, udało mu się umyć, opatrzyć i założyć czyste ubrania, ani przez chwilę nie podnosząc wzroku na naturianina. Zaraz też wzdrygnął się z niepokojem, kiedy usłyszał o odwiedzeniu kuchni, gdzie podejrzewał, że czekają go kolejne męczarnie. Nieco się jednak uspokoił, gdy jego oprawca wyjaśnił cel tej wizyty, a kaleki kapitan powątpiewał by cokolwiek był teraz w stanie przełknąć. Zwłaszcza, że jego drżąca, niczym w chorobie, osłabiona ręka prawdopodobnie będzie miała problemy z utrzymaniem sztućców. Wysłuchał uważnie planu na resztę dnia jaki go czeka i skrzywił się nieprzyjemnie. Nie chciał by jego załoga widziała go w takim stanie, ale najbardziej chyba przerażało go to, co się stanie, gdy jego kłamstwo wyjdzie na jaw. Jest już skończony! Równie dobrze mógłby podciąć sobie nożem gardło podczas tego posiłku. Chociaż... może uda mu się jakoś uciec i znaleźć bezpieczną kryjówkę nim okrutny tryton pozna prawdę, że został oszukany. Elf postanowił trzymać się kurczowo tej myśli, w końcu była jego jedyną nadzieją i kołem ratunkowym.
Ruszył chwiejnie za swoim katem, powłócząc nogami aż dotarli do kuchnio-warsztato-kuźni z domieszką czegoś, czego nie był w stanie zidentyfikować. W skrócie, gdy dotarli do namacalnego Chaosu. Posadzenie się na krześle było dla niego niemałą ulgą, ale pozbawione iskry życia spojrzenie było rozbiegane, omiatając wszystko co się wokół niego znajdowało i działo. Był niespokojny i wiedział, że taki pozostanie, póki nie opuści tej przeklętej wyspy.
Tak jak podejrzewał, uszkodzona ręka w ogóle nie nadawała się do trzymania jakichkolwiek sztućców, choćby przez jej ciągłe drżenie i jednoręki w ogóle nie miał chęci do jedzenia czegokolwiek. Zjadł jedynie kilka warzyw i to "rękoma" nie będąc w stanie uporać się z pancerzykami krewetek, aby wydobyć z nich mięso, ale z drugiej strony z ledwością był w stanie zjeść choćby tą garstkę, którą zjadł. Wiedział, że aby mieć szansę na ucieczkę powinien porządnie napełnić żołądek, co doda mu sił, ale coś mu podpowiadało, że akurat żołądek to zostawił w tamtej celi, gdzieś na ziemi razem z treścią jaką z niego wyrzucał. W ogóle nie słuchał tego co piraci mówili, zbyt skupiony na poszukiwaniu drogi ucieczki. Jedyną były otwarte na oścież drzwi, ale był pewien, że w obecnym stanie prędzej się zabije po drodze przez ten bałagan niż do nich dobiegnie. Wolał na razie czekać na lepszą okazję, w końcu będzie w porcie, a tam aż się roi od takich sprzyjających okazji.
Niezdarnie starała się dotrzymać mu kroku jak tylko była w stanie, kierowała się jego wskazówkami i przede wszystkim własnym instynktem, który obecnie zdawał się nad nią wziąć górę na tej drodze pełnej pierwotnego pożądania i namiętności. Jego słów również usłuchała, ale wyłącznie przez to, że swoimi ustami niemalże zakneblował jej i nie zamierzała się temu sprzeciwiać. Jedynie co jakiś czas uciekała na moment od jego nieziemskich warg, aby zaczerpnąć tchu i móc się do niego wtulić w poszukiwaniu wsparcia, gdy była już niemal u progu szaleństwa. Obraz zawirował przed jej oczami i wybuchł feerią niesamowitych barw w pewnym momencie, a ona czuła się szczęśliwa jak nigdy upajając się słodkim zapachem włosów i skóry tego mężczyzny, gdy w końcu rzeczywistość zaczęła wracać do normy a ogień namiętności przygasać. Była wykończona, ale nie zamierzała narzekać, gdyż było to miłe zmęczenie, którego nie była pewna czy chciała się pozbywać. Pieszczotliwie odgarnęła niesforne kosmyki spadające na te niebezpieczne oczy barwy oceanu, w którym mogłaby bez reszty utonąć, nie mając szans na żaden ratunek, jakby mogły strącać do samej Otchłani, albo nawet Piekielnych Czeluści. Po chwili tez go delikatnie pocałowała w brodę i wtuliła się mocniej, czując się przy tym przestępcy tak irracjonalnie bezpiecznie.
Przyglądając mu się uważnie kiedy leżeli obok siebie, zmartwiła się, kiedy odpłynął gdzieś myślami i nie mogła się powstrzymać przed chęcią dotknięcia go, przywołania z powrotem, gdziekolwiek by teraz nie był. Pogładziła go czule po policzku i wbiła pełen troski, pistacjowy wzrok w jego oczy, przywołując na twarz nieśmiało pokrzepiający uśmiech.
- Nie chcę by się cokolwiek zmieniało - odpowiedziała zaraz stanowczo, choć z jej oczu biła jedynie łagodność i pogoda ducha. - Chcę tylko ciebie. Jeśli kolejny abordaż ma być twoim ostatnim, to chcę aby był również i moim. - Pocałowała go czule w usta. Uporu i zawziętości w swoich przekonaniach jej nie brakowało, ale przecież musiała coś po ojcu odziedziczyć. - Nie jestem pewna czy ojciec w ogóle chciał dla mnie jakiegoś życia. - Westchnęła cicho, lekko się zasępiając. - Pewnie nawet i za trzysta lat dalej by mnie kontrolował i zabraniał opuszczenia murów naszej posiadłości.
- Zakochałam się w kapitanie Nautiliusa, Casterze Barbarossie, Postrachu Jadeitów i najgorszego z najgorszych piratów na tych wodach i chcę żeby tak pozostało. Mam świadomość, że tak pozostanie. To twoje życie i twoja miłość, a ja nie mam ani serca, ani możliwości by cię jej pozbawić, kapitanie. - Znów go pocałowała. Choć nie powiedziała tego głośno, przyznawała mu rację odnośnie nadchodzących zmian, jednakże one najbardziej dotyczyły jej, bo to właśnie życie Kiraie miało się odwrócić o sto osiemdziesiąt stopni. W jego natomiast pojawi się jedynie kilka nieszkodliwych dodatków, takich jak na przykład jej obecność u swego boku. Elfka wiedziała o ryzyku na jakie się naraża, ale nie byłaby w stanie bezczynnie czekać na niego tu w zamku, gdyby znów gdzieś odpłynął i może już by nie wrócił. Nie chciała być też mu kulą u nogi, ale jeśli wciąż zamierzałby kroczyć piracką ścieżką, to ona pragnęła iść w ślad za nim, jeśli nie u jego boku. Już jakiś czas temu to postanowiła i nie przewidywała możliwości rezygnacji.
Gdy znów postanowił przystąpić do ataku, elfka była całkowicie zszokowana i lekko zadrżała, zdezorientowana, w końcu przed chwilą jeszcze trumnę wypełniła iście grobowa i poważna atmosfera (kto by pomyślał?), ale zaraz również się rozluźniła i nieśmiało, rumieniąc się jak burak, zacisnęła lekko uda leżąc na nim okrakiem, jedną dłonią znacząc ścieżki na mięśniach jego tosu, a drugą splatając palce z jego metalową protezą. Zastygła nagle sparaliżowana, gdy rozległo się niepokojące pukanie do drzwi, a jej poliki jeszcze bardziej poczerwieniały ze wstydu. Była przerażona, ze zaraz ktoś wparuje do pokoju, otworzy wieko trumny i zobaczy ich... W takim stanie. Była zażenowana i chciała ukryć się pod łóżkiem, albo kocem jak jakieś małe dziecko.
Słysząc jednak rozbawioną uwagę kapitana i czując bijący od niego spokój (choć bardziej był chyba poirytowany), uspokoiła się i lekko uśmiechnęła, wsuwając na siebie kolejne elementy swojej garderoby.
- Jeśli tylko chcesz, panie kapitanie - odparła szczerze i lekko, czym mogła jednoznacznie uświadomić piratowi, że nawet po tym co się właśnie między nimi stało, raczej ciężko będzie jej się do niego zwracać po imieniu, albo chociaż pomijając grzecznościowe i formalne "panie". Choć z drugiej strony prędzej to pominie, niż wypowie "Caster". A już na pewno, gdy nie będą sami. W podzięce za pomoc przy sznurowaniu gorsetu, dała mu niewinnego buziaka w policzek i usunęła się gdzieś w kąt, poza zasięg widzenia osoby, która pukała do drzwi.
Nie przysłuchiwała się rozmowie mężczyzn, bo było to niegrzeczne, a poza tym to nie był jej interes, choć po tonacji poznała, że zawitał do nich Rafael. Przywracając swoje włosy do porządku przed lustrem w pokoju, uśmiechała się lekko do siebie, walcząc z chęcią przywitania się z pierwszym piratem od Barbarossy, który wzbudził jej sympatię i zyskał przyjaźń od pierwszej chwili jak ze sobą rozmawiali. Dawno go nie widziała i to właśnie stąd wzięła się jej chęć odezwania się do niego, choćby tylko po to by powiedzieć "dzień dobry". Słysząc zaraz zamykane drzwi odwróciła się od gładkiej tafli szkła, z poprawionymi włosami i obserwowała jak kapitan Nautiliusa się do niej zbliża. Cały dobry humor ją nagle opuścił po tym jak wampir przekazał jej o co chodziło, a ona poczuła nieprzyjemną gulę złości i strachu zalegającą jej w gardle. Można powiedzieć, że nawet zrobiło się dziewczynie niedobrze, choć część elfki cały czas się zamartwiała o zdrowie kochanego i jedynego rodzica. Chciała chociaż sprawdzić jak się teraz czuje, zobaczyć czy wszystko z nim w porządku... Ale się bała.
- Pójdziesz ze mną, kapitanie? - spytała zmieszana i zaniepokojona, nawet jego pocałunek nie był teraz w stanie jej uspokoić. Serce miotało jej się w piersi z przerażeniem jak zwierze złapane w siła. Wiedziała, że obecność Barbarossy, gdy ona odwiedzi Riona, jedynie potwierdzi jej obawy, ale przy nim czuła się bezpiecznie i nieco pewniej.
***
Jednoręki był osłabiony i wściekły na siebie, że wcześniej nie wpadł na pomysł obarczenia winą kogoś z załogi Awerkera. Gdyby szybciej przyszło mu to do głowy, cała sprawa obeszła by się bez tego sadystycznego przesłuchania i okropnych tortur, przez które ledwo stał na nogach, a przede wszystkim miałby w pełni sprawną rękę. JEDYNĄ rękę jaka mu została! Nie odezwał się już ani słowem do trytona i nie podniósł na niego spojrzenia. Krzywił się niemiłosiernie, kiedy został "odczepiony" od zimnej ściany i stanął z powrotem na nogach, na twardym gruncie. Jego poranione ramię opadło bezwładnie wzdłuż ciała, ale dalej mógł nią ruszać, przy czym wywoływała ogromny ból. Cały czas też lekko drżała przez uszkodzone nerwy i może nie tylko je.
Doprowadzenie się do porządku i opatrzenie było chyba jeszcze gorsze niż wiszenie, przybitym do tej ściany, jednakże elf nawet przez moment nie zamierzał prosić Jokara o pomoc. Wtedy chyba jego upokorzenie osiągnęło by najwyższy stopień i straciłby resztki godności. W końcu, z trudem, udało mu się umyć, opatrzyć i założyć czyste ubrania, ani przez chwilę nie podnosząc wzroku na naturianina. Zaraz też wzdrygnął się z niepokojem, kiedy usłyszał o odwiedzeniu kuchni, gdzie podejrzewał, że czekają go kolejne męczarnie. Nieco się jednak uspokoił, gdy jego oprawca wyjaśnił cel tej wizyty, a kaleki kapitan powątpiewał by cokolwiek był teraz w stanie przełknąć. Zwłaszcza, że jego drżąca, niczym w chorobie, osłabiona ręka prawdopodobnie będzie miała problemy z utrzymaniem sztućców. Wysłuchał uważnie planu na resztę dnia jaki go czeka i skrzywił się nieprzyjemnie. Nie chciał by jego załoga widziała go w takim stanie, ale najbardziej chyba przerażało go to, co się stanie, gdy jego kłamstwo wyjdzie na jaw. Jest już skończony! Równie dobrze mógłby podciąć sobie nożem gardło podczas tego posiłku. Chociaż... może uda mu się jakoś uciec i znaleźć bezpieczną kryjówkę nim okrutny tryton pozna prawdę, że został oszukany. Elf postanowił trzymać się kurczowo tej myśli, w końcu była jego jedyną nadzieją i kołem ratunkowym.
Ruszył chwiejnie za swoim katem, powłócząc nogami aż dotarli do kuchnio-warsztato-kuźni z domieszką czegoś, czego nie był w stanie zidentyfikować. W skrócie, gdy dotarli do namacalnego Chaosu. Posadzenie się na krześle było dla niego niemałą ulgą, ale pozbawione iskry życia spojrzenie było rozbiegane, omiatając wszystko co się wokół niego znajdowało i działo. Był niespokojny i wiedział, że taki pozostanie, póki nie opuści tej przeklętej wyspy.
Tak jak podejrzewał, uszkodzona ręka w ogóle nie nadawała się do trzymania jakichkolwiek sztućców, choćby przez jej ciągłe drżenie i jednoręki w ogóle nie miał chęci do jedzenia czegokolwiek. Zjadł jedynie kilka warzyw i to "rękoma" nie będąc w stanie uporać się z pancerzykami krewetek, aby wydobyć z nich mięso, ale z drugiej strony z ledwością był w stanie zjeść choćby tą garstkę, którą zjadł. Wiedział, że aby mieć szansę na ucieczkę powinien porządnie napełnić żołądek, co doda mu sił, ale coś mu podpowiadało, że akurat żołądek to zostawił w tamtej celi, gdzieś na ziemi razem z treścią jaką z niego wyrzucał. W ogóle nie słuchał tego co piraci mówili, zbyt skupiony na poszukiwaniu drogi ucieczki. Jedyną były otwarte na oścież drzwi, ale był pewien, że w obecnym stanie prędzej się zabije po drodze przez ten bałagan niż do nich dobiegnie. Wolał na razie czekać na lepszą okazję, w końcu będzie w porcie, a tam aż się roi od takich sprzyjających okazji.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Gdy się ubrała, Barbarossie ciężko się było powstrzymać przed ponownym porwaniem jej w ramiona. Dziewczyna była jak narkotyk, zapach jej włosów i ciepło ciała przyjemnie odurzały, wprowadzając w stan wiecznej ekstazy. Wystarczyło raz spróbować, by się uzależnić i zapomnieć, że istnieje coś takiego jak samokontrola. Uczucie podobne do szaleńczego głodu krwi, tyle że tutaj objawiające się przez chęć, by ponownie posiąść kobiece ciało. Nad tym pierwszym Barbarossa zwyciężył już dawno, nie rzucał się na pierwszą osobę w celu zaspokojenia pragnienia, więc i z drugim nie powinien mieć problemu. Widząc smutki jakim uległa elfka, wampir podszedł do niej i najzwyczajniej w świecie przytulił.
- Sądzę, że jestem ostatnią osobą, którą twój ojciec chciałby teraz oglądać - wyszeptał, odgarniając za szpiczaste ucho nieposłuszny kosmyk, a następnie uśmiechnął się pokrzepiająco i dodał:
- Ale skoro prosisz, to chyba nie mam wyboru. Nie zamierzam się jednak wtrącać w wasze sprawy.
Zachowanie Kiraie w tej kwestii było dla nieumarłego kapitana mocno niezrozumiałe. W końcu informacja o stanie zdrowotnym admirała powinna podnieść ją na duchu, a nie załamać. Gdyby to chodziło o jego ojca lub którąkolwiek z sióstr, wampir rzuciłby wszystko i pognał do nich. Inaczej, gdyby spełniły się najgorsze obawy, nigdy by sobie nie wybaczył. Rodzina była ważna i w głębi serca kapitan wierzył, że między Kiraie, a Rionem dojdzie do porozumienia.
Wciągając na ramiona płaszcz, Barbarossa zaprowadził Kiraie do lecznicy Rafaela, gdzie na szerokim łóżku medycznym leżał właśnie jej ojciec. Od czasu śniadania kolory na jego twarzy znacznie się ożywiły, a oczy wytrąciły resztki zamglenia, przez co znów prezentował się jako władczy i silny mężczyzna, gotowy w każdej chwili ruszyć na pełne morze. Jedyne, co go powstrzymywało to odleżyny i miękkie nogi, w których krążenie nie do końca się ustabilizowało.
Na widok wchodzących, Rafael, który czyścił właśnie zlewki z odczynnikami, skłonił się płytko i czym prędzej podszedł do kapitana, zabierając go na krótką rozmowę w cztery oczy w przeciwległym końcu komnaty, tak aby nie przeszkadzać dziewczynie w rozmowie z ojcem.
- Dochodzi do siebie - stwierdził czarodziej, pokazując garść białego proszku na małym i szklanym talerzyku. - Podano mu mieszankę soli, sproszkowanego tojadu i suszonego muchomora. Wszystkie trzy, jeśli się wie jak, mają taką samą konsystencję i trudno je odróżnić, gdy są wymieszane.
- Wiesz już jak mu to podano? - zapytał wampir, zerkając przez ramię towarzysza na admirała.
- To było w winie, w ziemniakach, w rybie. Z powodu soli, smakowało jak sól, więc nie sposób się połapać. Muchomory nie mają smaku, a suszony tojad przypomina oregano, więc równie dobrze mogłem stwierdzić, że otruto go przyprawą.
- Kogoś podejrzewasz?
- Ja?
- Tak. W końcu tam byłeś i wszystko widziałeś.
- Nie wszystko - odpowiedział nerwowo czarownik, drapiąc się w potylicę. - Ale obaj dobrze wiemy, kto przy stole życzył Awerkerowi śmierci. Ten elf, jeśli to jego sprawka, powinien mieć śladowe ilości trucizny pod paznokciami. A jeśli nie, to oznacza...
- Że truciznę podano w kuchni - dokończył kapitan, próbując przypomnieć sobie szczegóły z rana.
Podejrzewanie Kasina nie było zbyt uczciwym i lojalnym wobec niego posunięciem, ale patrząc na fakty to jedynie krasnolud miał do czynienia z potrawami zanim podano je na stół. Nawet przyjaciółki Raven, służące tego ranka jako kelnerki były poza jakimkolwiek podejrzeniem z powodu relacji jaka wiązała je i dhampirkę. Były jej tak samo oddane, jak Jokar i Adewall byli wampirowi, więc nigdy nie naraziłyby się na gniew kogokolwiek z rezydencji. Nie mniej sprawę należało rozwiązać i to szybko, zanim wydarzy się coś niechcianego.
***
W tym samym czasie w kuchni Jokar i Kasino wymienili się spojrzeniami i podejrzeniami, co jakiś czas kontrolując więźnia pozostawionego samego sobie w kącie pomieszczenia. Krasnolud nie mógł do końca uwierzyć w to, co stało się w jadalni, z kolei tryton myślał i myślał, jak rozwiązać tę sprawę. Za bezmyślnego psychopatę z ostrym nożem mógł uchodzić na oceanie, ale na wyspie wszyscy wiedzieli, że pod zniszczoną bliznami twarzą, kryje się umysł geniusza. I to nie byle jakiego. Jokar, przynajmniej na towarzystwo pirackie, był najlepszym skrytobójcą i katem, jakiego nosiły fale. Sława jego wyczynów sięgała wszystkich nadmorskich miast, a listy gończe miały dopisaną notkę, by pod żadnym pozorem nie przyprowadzać go żywego. Wciąż jednak umieszczona pod nią kwota nie mogła dorównać tej za głowę Barbarossy, ale wystarczyłaby, aby do końca życia leżeć do góry brzuchem. Jokar, który siedział w nie jednym więzieniu, miał dość czasu, by planować, knuć i wymyślać nowe sposoby zabijania. Nie mógł zatem być imbecylem z parciem na rękojeść. Jego okrucieństwo szło w parze z posiadaną wiedzą. Tacy, jak Kasino doskonale o tym wiedzieli, dlatego nord nawet nie próbował zgrywać przy nim głupiego, bo ten zaraz by się połapał i nabrał podejrzeń. A nie ma nic gorszego od podejrzliwego i nieprzewidywalnego szaleńca.
- Dokąd zabierasz naszego gościa? - zapytał trytona, wskazując obcęgami elfa, który kończył już męczarnie, zwane posiłkiem.
- Do portu. Podobno jakiś szczeniak służący pod Awerkerem dał mu truciznę i polecił ją podać.
- Jakiś szczeniak? Ty siebie słyszysz?!
- Słyszę - odparł Jokar, naciskając na szept. - Dlatego idziemy do portu. Barbarossa kazał mi zająć się sprawą i w razie czego zawisną dwa trupy zamiast jednego. Albo i cały okręt.
- Z chęcią to zobaczę - zachichotał nord i machnął ręką więźniowi. - Czas się zbierać, idziemy!
Na miejsce dotarli dość szybko, nie zatrzymywani przez nikogo. Kasino szedł przodem, torując drogę swoim brzuchem i wyzwiskami, za nim więzień i tryton, wypatrujący ponad głowami tłumu wielkiego, rogatego cielska z berdyszem. Choć był środek dnia, miasteczko wydawało się tłoczniejsze niż zazwyczaj. Wszyscy kręcili się po molo i nadbrzeżnej części, przyglądając się porządkom, jakie zaprowadził Adewall. Z tego też powodu atmosfera stawała się coraz gęściejsza i to nie tylko z powodu lejącego się z nieba żaru. Stojące w porcie okręty, przytłaczały swoją wielkością, a w cieniu ich żagli wcale nie było chłodniej, niż by się mogło wydawać. Wszędzie włóczyło się także wojsko, czy też raczej ochotnicze oddziały pod dowództwem Oliviera, tak zwani piraci, pilnujący innych piratów. Pozbawiona wad idea, dzięki której na Wyspie Czaszek panował porządek.
Na widok idących w jego stronę towarzyszy, Adewall ryknął ku nim i gestem zaprosił na pokład Wyzwolenia, gdzie tutejsi majtkowie, zgodnie z obietnicą, pomagali rannym przeciwnikom. Sam kwatermistrz, jako nadzorujący, stał na dziobie w asyście Hornera, prowadząc z nim proste dyskusje.
- Zapraszam, zapraszam. Z czym przychodzicie?
- Z ciekawymi informacjami - odpowiedział Kasino. - Panie, Horner pewnie zasmuci pana fakt, że Rion został otruty. Proszę się jednak nie martwić. Nasz czarodziej uratował mu życie, więc niedługo do was dołączy i odpłyniecie. Chyba, że kapitan zdecyduje inaczej.
Tu krasnolud przerwał i zerknął porozumiewawczo na Adewalla, który z kolei nachylił się ku Hornerowi.
- Może porozmawiamy w kajucie - zaproponował.
- Sądzę, że jestem ostatnią osobą, którą twój ojciec chciałby teraz oglądać - wyszeptał, odgarniając za szpiczaste ucho nieposłuszny kosmyk, a następnie uśmiechnął się pokrzepiająco i dodał:
- Ale skoro prosisz, to chyba nie mam wyboru. Nie zamierzam się jednak wtrącać w wasze sprawy.
Zachowanie Kiraie w tej kwestii było dla nieumarłego kapitana mocno niezrozumiałe. W końcu informacja o stanie zdrowotnym admirała powinna podnieść ją na duchu, a nie załamać. Gdyby to chodziło o jego ojca lub którąkolwiek z sióstr, wampir rzuciłby wszystko i pognał do nich. Inaczej, gdyby spełniły się najgorsze obawy, nigdy by sobie nie wybaczył. Rodzina była ważna i w głębi serca kapitan wierzył, że między Kiraie, a Rionem dojdzie do porozumienia.
Wciągając na ramiona płaszcz, Barbarossa zaprowadził Kiraie do lecznicy Rafaela, gdzie na szerokim łóżku medycznym leżał właśnie jej ojciec. Od czasu śniadania kolory na jego twarzy znacznie się ożywiły, a oczy wytrąciły resztki zamglenia, przez co znów prezentował się jako władczy i silny mężczyzna, gotowy w każdej chwili ruszyć na pełne morze. Jedyne, co go powstrzymywało to odleżyny i miękkie nogi, w których krążenie nie do końca się ustabilizowało.
Na widok wchodzących, Rafael, który czyścił właśnie zlewki z odczynnikami, skłonił się płytko i czym prędzej podszedł do kapitana, zabierając go na krótką rozmowę w cztery oczy w przeciwległym końcu komnaty, tak aby nie przeszkadzać dziewczynie w rozmowie z ojcem.
- Dochodzi do siebie - stwierdził czarodziej, pokazując garść białego proszku na małym i szklanym talerzyku. - Podano mu mieszankę soli, sproszkowanego tojadu i suszonego muchomora. Wszystkie trzy, jeśli się wie jak, mają taką samą konsystencję i trudno je odróżnić, gdy są wymieszane.
- Wiesz już jak mu to podano? - zapytał wampir, zerkając przez ramię towarzysza na admirała.
- To było w winie, w ziemniakach, w rybie. Z powodu soli, smakowało jak sól, więc nie sposób się połapać. Muchomory nie mają smaku, a suszony tojad przypomina oregano, więc równie dobrze mogłem stwierdzić, że otruto go przyprawą.
- Kogoś podejrzewasz?
- Ja?
- Tak. W końcu tam byłeś i wszystko widziałeś.
- Nie wszystko - odpowiedział nerwowo czarownik, drapiąc się w potylicę. - Ale obaj dobrze wiemy, kto przy stole życzył Awerkerowi śmierci. Ten elf, jeśli to jego sprawka, powinien mieć śladowe ilości trucizny pod paznokciami. A jeśli nie, to oznacza...
- Że truciznę podano w kuchni - dokończył kapitan, próbując przypomnieć sobie szczegóły z rana.
Podejrzewanie Kasina nie było zbyt uczciwym i lojalnym wobec niego posunięciem, ale patrząc na fakty to jedynie krasnolud miał do czynienia z potrawami zanim podano je na stół. Nawet przyjaciółki Raven, służące tego ranka jako kelnerki były poza jakimkolwiek podejrzeniem z powodu relacji jaka wiązała je i dhampirkę. Były jej tak samo oddane, jak Jokar i Adewall byli wampirowi, więc nigdy nie naraziłyby się na gniew kogokolwiek z rezydencji. Nie mniej sprawę należało rozwiązać i to szybko, zanim wydarzy się coś niechcianego.
***
W tym samym czasie w kuchni Jokar i Kasino wymienili się spojrzeniami i podejrzeniami, co jakiś czas kontrolując więźnia pozostawionego samego sobie w kącie pomieszczenia. Krasnolud nie mógł do końca uwierzyć w to, co stało się w jadalni, z kolei tryton myślał i myślał, jak rozwiązać tę sprawę. Za bezmyślnego psychopatę z ostrym nożem mógł uchodzić na oceanie, ale na wyspie wszyscy wiedzieli, że pod zniszczoną bliznami twarzą, kryje się umysł geniusza. I to nie byle jakiego. Jokar, przynajmniej na towarzystwo pirackie, był najlepszym skrytobójcą i katem, jakiego nosiły fale. Sława jego wyczynów sięgała wszystkich nadmorskich miast, a listy gończe miały dopisaną notkę, by pod żadnym pozorem nie przyprowadzać go żywego. Wciąż jednak umieszczona pod nią kwota nie mogła dorównać tej za głowę Barbarossy, ale wystarczyłaby, aby do końca życia leżeć do góry brzuchem. Jokar, który siedział w nie jednym więzieniu, miał dość czasu, by planować, knuć i wymyślać nowe sposoby zabijania. Nie mógł zatem być imbecylem z parciem na rękojeść. Jego okrucieństwo szło w parze z posiadaną wiedzą. Tacy, jak Kasino doskonale o tym wiedzieli, dlatego nord nawet nie próbował zgrywać przy nim głupiego, bo ten zaraz by się połapał i nabrał podejrzeń. A nie ma nic gorszego od podejrzliwego i nieprzewidywalnego szaleńca.
- Dokąd zabierasz naszego gościa? - zapytał trytona, wskazując obcęgami elfa, który kończył już męczarnie, zwane posiłkiem.
- Do portu. Podobno jakiś szczeniak służący pod Awerkerem dał mu truciznę i polecił ją podać.
- Jakiś szczeniak? Ty siebie słyszysz?!
- Słyszę - odparł Jokar, naciskając na szept. - Dlatego idziemy do portu. Barbarossa kazał mi zająć się sprawą i w razie czego zawisną dwa trupy zamiast jednego. Albo i cały okręt.
- Z chęcią to zobaczę - zachichotał nord i machnął ręką więźniowi. - Czas się zbierać, idziemy!
Na miejsce dotarli dość szybko, nie zatrzymywani przez nikogo. Kasino szedł przodem, torując drogę swoim brzuchem i wyzwiskami, za nim więzień i tryton, wypatrujący ponad głowami tłumu wielkiego, rogatego cielska z berdyszem. Choć był środek dnia, miasteczko wydawało się tłoczniejsze niż zazwyczaj. Wszyscy kręcili się po molo i nadbrzeżnej części, przyglądając się porządkom, jakie zaprowadził Adewall. Z tego też powodu atmosfera stawała się coraz gęściejsza i to nie tylko z powodu lejącego się z nieba żaru. Stojące w porcie okręty, przytłaczały swoją wielkością, a w cieniu ich żagli wcale nie było chłodniej, niż by się mogło wydawać. Wszędzie włóczyło się także wojsko, czy też raczej ochotnicze oddziały pod dowództwem Oliviera, tak zwani piraci, pilnujący innych piratów. Pozbawiona wad idea, dzięki której na Wyspie Czaszek panował porządek.
Na widok idących w jego stronę towarzyszy, Adewall ryknął ku nim i gestem zaprosił na pokład Wyzwolenia, gdzie tutejsi majtkowie, zgodnie z obietnicą, pomagali rannym przeciwnikom. Sam kwatermistrz, jako nadzorujący, stał na dziobie w asyście Hornera, prowadząc z nim proste dyskusje.
- Zapraszam, zapraszam. Z czym przychodzicie?
- Z ciekawymi informacjami - odpowiedział Kasino. - Panie, Horner pewnie zasmuci pana fakt, że Rion został otruty. Proszę się jednak nie martwić. Nasz czarodziej uratował mu życie, więc niedługo do was dołączy i odpłyniecie. Chyba, że kapitan zdecyduje inaczej.
Tu krasnolud przerwał i zerknął porozumiewawczo na Adewalla, który z kolei nachylił się ku Hornerowi.
- Może porozmawiamy w kajucie - zaproponował.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Słysząc zgodę, choć niechętną, ze strony Barbarossy, Kiraie bardzo się ucieszyła i poczuła się nieco pewniej. W niemej podzięce cmoknęła go niewinnie w usta, uprzednio stając na palcach i się do niego przytuliła. Nie to, że nie martwiła się o ojca, albo była na niego zła, po prostu bała się, że jej nie zrozumie i czy będzie chciała czy nie, i tak zabierze ją z powrotem do Leonii. Wietrzyła również nadchodzącą apokalipsę, gdy tylko elf dowie się o tym co ona właśnie... z jego odwiecznym wrogiem... O jej uczuciach do niego i to odwzajemnionych. To się dobrze nie skończy i właśnie dlatego tak bardzo długouchej zależało na tym by jej partner? Kochanek? Chłopak...? - stał chociaż przy jej boku, alby ją w razie czego ochronić. Co prawda nigdy jej fizycznie nie skrzywdził (choć serce jej pękło kiedy zarządził wieczny areszt domowy i spalenie jej ukochanego ogrodu) jednakże po tym, jak się zachował podczas dzisiejszego śniadania, nie była tego do końca przekonana.
Przed wejściem do lecznicy, zawahała się na moment i kilka razy głęboko odetchnęła nim w końcu zdecydowała się wejść. Od razu zawiesiła wzrok na wracającym do zdrowia, leżącym spokojnie admirale, który mimo to wydawał się niezwykle poirytowany... Albo może zobojętniały? Spojrzała z niepokojem na swojego nieumarłego towarzysza i przełknęła z obawą ślinę, robiąc krok w stronę łóżka, na którym leżał "chory". W tym też momencie Rafael postanowił porwać jej ochronę, a dziewczynę sparaliżował strach. Miała dziką ochotę zadusić blondyna za ten brak wyczucia czasu, ale była to tylko ulotna myśl. Kiraie była przecież dorosła, więc nie mogła zachowywać się jak dziecko. Westchnęła cicho z rezygnacją i przywdziewając na twarz delikatny uśmiech usiadła obok leżącego rodzica.
- Witaj, ojcze - przywitała się nieśmiało. Nawet na nią nie spojrzał, tylko wpatrywał się wrogo w piratów dyskutujących żywo na stronie.
- Popatrz tylko jak potrafią zamydlić oczy osobom trzecim. Udają cały czas, że o niczym nie wiedzą i jedynie grają, starając się dowiedzieć co się stało i znaleźć sprawcę - burknął z pobrzmiewającym w głosie gniewem. Ani przez moment nie zamierzał im wierzyć i tylko doszukiwał się drugiego, mrocznego dna ich zachowania. - Tacy są piraci, podstępni, cwani, kłamliwi...
- ...I niezmiernie kochani - szepnęła pod nosem dziewczyna, przypatrując się wampirowi, do którego się lekko uśmiechnęła.
- Mam nadzieję, że się przesłyszałem moja droga - zawarczał, wbijając wrogie spojrzenie w córkę, ale czując jej strach i skrępowanie przez siedzenie przy nim, Rion westchnął ciężko i spuścił z tonu.
- Ojcze, oni naprawdę są niewinni, no, przynajmniej w kwestii twojego otrucia. Starają się ze wszystkich sił pomóc ci stanąć na nogi i znaleźć winnego, myślisz, że wypruwaliby tak sobie żyły, gdyby to była ich sprawka? Nie otrzymałbyś natychmiastowej pomocy, a nawet jeśli to dobiliby cię jak tylko straciłbyś przytomność... - odpowiedziała stanowczo i nagle przerwała z niepewnością, widząc nieciekawy wyraz twarzy rodzica jak dostrzegła po swoich słowach.
- To znaczy... Oni są naprawdę honorowi i wierz mi, nie posunęliby się do czegoś takiego, aby się ciebie pozbyć. Prędzej pokiereszowaliby cię w otwartej, równej walce... - Znów się przeraziła, bo wydawało się, że Rion był przez jej argumenty jeszcze bardziej niepocieszony i rozgniewany. Skuliła się na krześle, przytłoczona jego spojrzeniem, przez który po chwili niewiadomo czemu się zarumieniła lekko. Najprawdopodobniej powodem był łobuzerski uśmiech na jego twarzy, który robił z niego bardziej jej rówieśnika niż ojca i nagle porwał Kiraie w ramiona.
- Żebyś tylko nigdy w życiu nie poczuła smaku goryczy przez nich - powiedział łagodnie i wypuścił zdezorientowaną dziewczynę ze swoich objęć. - Jesteś zupełnie jak twoja matka, niemal do bólu łatwowierna i dobroduszna. Oby ciebie to nie zgubiło.
- Ojcze, ja...
- Wszystko ze mną w porządku, poproś do mnie Barbarossę i zostawcie nas z Hose samych. - Cały młodzieńczy czar i łagodność zniknęły, zastąpione klasyczną dla niego stanowczością i formalnością.
- Ale... - Była przerażona tą nagłą zmianą i skoro nie miała innej chwili, chciała teraz mu powiedzieć o podjętej przez siebie decyzji na temat zostania na tej wyspie.
- Kiraie, proszę - westchnął ze zmęczeniem i irytacją, nie chciał się kłócić i miał tylko tą jedną prośbę, którą elfka z oporami w końcu postanowiła spełnić.
Poczekała aż Rafael i kapitan skończą rozmawiać, aby zaraz po tym poinformować wampira o prośbie jej ojca i wraz z Rafaelem opuścić na tą chwilę, lecznicę.
***
Jednoręki strasznie się denerwował idąc do portu, nie tylko zagrożenia ze strony załogi Wyzwolenia, która z wielką przyjemnością by go zlinczowała, ale przede wszystkim tego, co go spotka gdy prawda wyjdzie na jaw. Starał się jak mógł o tym nie myśleć i dyskretnie rozglądać za jakąś kryjówką, ale jak na złość było mu to uniemożliwione przez los. Jak nie banda kręcących się, zaciekawionych całą sytuacją piratów, to zaraz patrole "straży. To było frustrujące i elf czuł coraz mocniej zaciskaną pętlę na swoim gardle, wciąż jednak starał się zachować spokój i wierzyć w ocalenie skóry. Miał nadzieję, że wszystko się uda i bezpiecznie będzie mógł wrócić do Leonii. Musi tylko wszystko idealnie rozegrać, a z tym nie powinien mieć problemu.
Załoga Wyzwolenia zamarła i ucichła, gdy tylko po mostku na pokład zaczęli wchodzić piraci, pomiędzy którymi szedł ich zdradziecki kamrat. Elf czuł na sobie pełne wrogości spojrzenia, a do uszu dochodziło paskudne złorzeczenie z ich strony, ale przecież za chwile i tak już będzie w drodze do domu, więc nie specjalnie się tym przejmował. Aczkolwiek nie można powiedzieć, że czuł się chociaż odrobinę konfortowo i bezpiecznie w tym towarzystwie, nawet z ochroną nautiliusowego "Rzeźnika" i krasnoluda.
Z początku Horoner, jak zapewne wszyscy na Wyzwoleniu, miał ochotę dobyć broni i stanąć do walki z panoszącymi się po ich okręcie piratami, zwłaszcza tym rogatym, ale widząc dobrowolną pomoc z ich strony, spuścił z tonu. W końcu obie strony wykonywały tylko rozkazy swoich kapitanów. Ta myśl wystarczyła leońskiemu trytonowi spojrzeć na piracką społeczność z nieco innej perspektywy, a nawet podjąć dialog z minotaurem jak równy z równym, a nie jak z najgorszym na świecie wrogiem, czy też odrażającym, nic nieznaczącym robakiem. Można nawet powiedzieć, ze nawiązali nić wzajemnego porozumienia. Rozmowa jednak jaką do tej pory prowadzili, nagle się skończyła, po przyjściu do nich dwóch piratów z Nautiliusa i jednorękiego elfa. Swoją wrogość i odrazę pierwszy oficer Wyzwolenia dopiero teraz okazał i to nie krasnoludowi oraz krewniakowi, tylko właśnie temu długouchemu zdrajcy.
- Jak ciekawymi? - zapytał leoński tryton, starając się zdusić w sobie gniew i wstyd jakie w nim wzbierały gdy patrzył na jednorękiego. Na odpowiedź nie musiał jednak długo czekać, gdyż nord bez owijania w bawełnę raczył zaspokoić jego ciekawość, choć nie ucieszył się po tym co zostało mu właśnie przekazane. Na szczęście Kasino i z rosnącą w nim złością postanowił od razu sobie poradzić, zapewniając, że sytuacja jest już opanowana. Widać było po nim jaką odczuł ulgę na wieść, że wszystko jest już w porządku.
- Tak - odparł krótko leończyk obecnie trzymający pieczę nad wyzwoleniem i poprowadził "gości" do kapitańskiej kajuty.
- A więc? W czym rzecz? - zapytał zdawkowo stając za kapitańskim stołem i wędrując wzrokiem po wszystkich zgromadzonych, z założonymi na piersi rękami, dającymi znać o jego zniecierpliwieniu i irytacji, choć ta wynikała z obecności znienawidzonego kamrata.
- To wszystko wina tego szczeniaka coście w porcie pogonili, bo wam zapasy podkradał, a którego Awerker postanowił przygarnąć! - odezwał się od razu jednoręki, chcąc jak najszybciej się stąd ulotnić.
- Po pierwsze zważ do kogo i o kim mówisz nędzny szczurze, po drugie nie odzywaj się niepytany - burknął tryton przez zaciśnięte zęby, z trudem przełykając w sobie niechęć do tego osobnika. Nie mniej to co powiedział mogło być niezwykle istotne dla całej sprawy, bo, jak Horoner się domyślał, wizyta ta miała na celu znalezienie sprawcy całego zatrucia. Choć nienawidził i szczerze nie ufał jednorękiemu, nie mógł tak po prostu zbagatelizować jego oskarżeń. Leoński oficer spojrzał na minotaura i skinął mu głową w geście niemych przeprosin, po czym samotnie zniknął za drzwiami od kajuty, do której po niedługiej chwili wrócił z przerażonym chłopakiem, idącym niepewnie za nim.
- O właśnie to on! To on mi to kazał, w sensie otruć Awerkera! To on mi dał w leońskim porcie tojad i kazał targnąć się na życie kapitana! - Od razu zaczął piać elf, wytykając bezczelnie młokosa, który ledwo stał na rozdygotanych nogach, pobladły ze strachu na widok ogromnego minotaura i pirackiego trytona, od którego biło niemal namacalne okrucieństwo. - Przyznaj się szcze...
- Panie Horoner, ja naprawdę... - Menurka chciał się jakoś wybronić, ale nie dostał tej szansy.
- Dość! - warknął gniewnie Horoner, na co i Menurka i Jednoręki się skulili. - Może i nie darzę Menurki taką sympatią jak admirał i wciąż nie pochwalam jego decyzji odnośnie dzieciaka na okręcie, ale wiem, że chłopak tego nie zrobił. Zbyt dużo zawdzięcza kapitanowi Awerkerowi. - Zaczął spokojnie naturiańczyk, nie mając pojęcia, że elf już podłożył głowę pod gilotynę nieświadomie wymieniając jeden ze składników podanej przez siebie trutki. - A ty natomiast łżesz jak pies. Od samego początku tylko kombinowałeś jak się pozbyć admirała i jak najbardziej się dorobić pod jego skrzydłami. Jednakże najważniejsze jest to, że twoje tłumaczenie aż woła o pomstę. Menurka nie miał możliwości cię spotkać w czasie między jego rabunkami a dołączeniem do naszej załogi. W dodatku prosty syn rybaka, mieszkający z dala od miasta nie miałby pieniędzy na trutkę śmiertelną dla elfów, nie mówiąc już o tym, że nie posiada umiejętności pozwalających mu na stworzenie takowej, skoro wodę potrafi przypalić. - Przez jego twarz przemknął cień rozbawienia na myśl o "specjalnych zdolnościach" małolata, którego przyszło im niańczyć.
- To jest jednak moje zdanie, ostateczny werdykt jednak należy do któregoś z panów - kiwnął piratom - albo kapitanom, nie wiem, kto zajmuje się tą sprawą. - Postawił sprawę jasno, jeśli ktoś chciał przelania dziecięcej krwi, proszę bardzo, ale on umywał od tego ręce, choć starał się racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego oskarżenie chłopca nie ma sensu.
Przed wejściem do lecznicy, zawahała się na moment i kilka razy głęboko odetchnęła nim w końcu zdecydowała się wejść. Od razu zawiesiła wzrok na wracającym do zdrowia, leżącym spokojnie admirale, który mimo to wydawał się niezwykle poirytowany... Albo może zobojętniały? Spojrzała z niepokojem na swojego nieumarłego towarzysza i przełknęła z obawą ślinę, robiąc krok w stronę łóżka, na którym leżał "chory". W tym też momencie Rafael postanowił porwać jej ochronę, a dziewczynę sparaliżował strach. Miała dziką ochotę zadusić blondyna za ten brak wyczucia czasu, ale była to tylko ulotna myśl. Kiraie była przecież dorosła, więc nie mogła zachowywać się jak dziecko. Westchnęła cicho z rezygnacją i przywdziewając na twarz delikatny uśmiech usiadła obok leżącego rodzica.
- Witaj, ojcze - przywitała się nieśmiało. Nawet na nią nie spojrzał, tylko wpatrywał się wrogo w piratów dyskutujących żywo na stronie.
- Popatrz tylko jak potrafią zamydlić oczy osobom trzecim. Udają cały czas, że o niczym nie wiedzą i jedynie grają, starając się dowiedzieć co się stało i znaleźć sprawcę - burknął z pobrzmiewającym w głosie gniewem. Ani przez moment nie zamierzał im wierzyć i tylko doszukiwał się drugiego, mrocznego dna ich zachowania. - Tacy są piraci, podstępni, cwani, kłamliwi...
- ...I niezmiernie kochani - szepnęła pod nosem dziewczyna, przypatrując się wampirowi, do którego się lekko uśmiechnęła.
- Mam nadzieję, że się przesłyszałem moja droga - zawarczał, wbijając wrogie spojrzenie w córkę, ale czując jej strach i skrępowanie przez siedzenie przy nim, Rion westchnął ciężko i spuścił z tonu.
- Ojcze, oni naprawdę są niewinni, no, przynajmniej w kwestii twojego otrucia. Starają się ze wszystkich sił pomóc ci stanąć na nogi i znaleźć winnego, myślisz, że wypruwaliby tak sobie żyły, gdyby to była ich sprawka? Nie otrzymałbyś natychmiastowej pomocy, a nawet jeśli to dobiliby cię jak tylko straciłbyś przytomność... - odpowiedziała stanowczo i nagle przerwała z niepewnością, widząc nieciekawy wyraz twarzy rodzica jak dostrzegła po swoich słowach.
- To znaczy... Oni są naprawdę honorowi i wierz mi, nie posunęliby się do czegoś takiego, aby się ciebie pozbyć. Prędzej pokiereszowaliby cię w otwartej, równej walce... - Znów się przeraziła, bo wydawało się, że Rion był przez jej argumenty jeszcze bardziej niepocieszony i rozgniewany. Skuliła się na krześle, przytłoczona jego spojrzeniem, przez który po chwili niewiadomo czemu się zarumieniła lekko. Najprawdopodobniej powodem był łobuzerski uśmiech na jego twarzy, który robił z niego bardziej jej rówieśnika niż ojca i nagle porwał Kiraie w ramiona.
- Żebyś tylko nigdy w życiu nie poczuła smaku goryczy przez nich - powiedział łagodnie i wypuścił zdezorientowaną dziewczynę ze swoich objęć. - Jesteś zupełnie jak twoja matka, niemal do bólu łatwowierna i dobroduszna. Oby ciebie to nie zgubiło.
- Ojcze, ja...
- Wszystko ze mną w porządku, poproś do mnie Barbarossę i zostawcie nas z Hose samych. - Cały młodzieńczy czar i łagodność zniknęły, zastąpione klasyczną dla niego stanowczością i formalnością.
- Ale... - Była przerażona tą nagłą zmianą i skoro nie miała innej chwili, chciała teraz mu powiedzieć o podjętej przez siebie decyzji na temat zostania na tej wyspie.
- Kiraie, proszę - westchnął ze zmęczeniem i irytacją, nie chciał się kłócić i miał tylko tą jedną prośbę, którą elfka z oporami w końcu postanowiła spełnić.
Poczekała aż Rafael i kapitan skończą rozmawiać, aby zaraz po tym poinformować wampira o prośbie jej ojca i wraz z Rafaelem opuścić na tą chwilę, lecznicę.
***
Jednoręki strasznie się denerwował idąc do portu, nie tylko zagrożenia ze strony załogi Wyzwolenia, która z wielką przyjemnością by go zlinczowała, ale przede wszystkim tego, co go spotka gdy prawda wyjdzie na jaw. Starał się jak mógł o tym nie myśleć i dyskretnie rozglądać za jakąś kryjówką, ale jak na złość było mu to uniemożliwione przez los. Jak nie banda kręcących się, zaciekawionych całą sytuacją piratów, to zaraz patrole "straży. To było frustrujące i elf czuł coraz mocniej zaciskaną pętlę na swoim gardle, wciąż jednak starał się zachować spokój i wierzyć w ocalenie skóry. Miał nadzieję, że wszystko się uda i bezpiecznie będzie mógł wrócić do Leonii. Musi tylko wszystko idealnie rozegrać, a z tym nie powinien mieć problemu.
Załoga Wyzwolenia zamarła i ucichła, gdy tylko po mostku na pokład zaczęli wchodzić piraci, pomiędzy którymi szedł ich zdradziecki kamrat. Elf czuł na sobie pełne wrogości spojrzenia, a do uszu dochodziło paskudne złorzeczenie z ich strony, ale przecież za chwile i tak już będzie w drodze do domu, więc nie specjalnie się tym przejmował. Aczkolwiek nie można powiedzieć, że czuł się chociaż odrobinę konfortowo i bezpiecznie w tym towarzystwie, nawet z ochroną nautiliusowego "Rzeźnika" i krasnoluda.
Z początku Horoner, jak zapewne wszyscy na Wyzwoleniu, miał ochotę dobyć broni i stanąć do walki z panoszącymi się po ich okręcie piratami, zwłaszcza tym rogatym, ale widząc dobrowolną pomoc z ich strony, spuścił z tonu. W końcu obie strony wykonywały tylko rozkazy swoich kapitanów. Ta myśl wystarczyła leońskiemu trytonowi spojrzeć na piracką społeczność z nieco innej perspektywy, a nawet podjąć dialog z minotaurem jak równy z równym, a nie jak z najgorszym na świecie wrogiem, czy też odrażającym, nic nieznaczącym robakiem. Można nawet powiedzieć, ze nawiązali nić wzajemnego porozumienia. Rozmowa jednak jaką do tej pory prowadzili, nagle się skończyła, po przyjściu do nich dwóch piratów z Nautiliusa i jednorękiego elfa. Swoją wrogość i odrazę pierwszy oficer Wyzwolenia dopiero teraz okazał i to nie krasnoludowi oraz krewniakowi, tylko właśnie temu długouchemu zdrajcy.
- Jak ciekawymi? - zapytał leoński tryton, starając się zdusić w sobie gniew i wstyd jakie w nim wzbierały gdy patrzył na jednorękiego. Na odpowiedź nie musiał jednak długo czekać, gdyż nord bez owijania w bawełnę raczył zaspokoić jego ciekawość, choć nie ucieszył się po tym co zostało mu właśnie przekazane. Na szczęście Kasino i z rosnącą w nim złością postanowił od razu sobie poradzić, zapewniając, że sytuacja jest już opanowana. Widać było po nim jaką odczuł ulgę na wieść, że wszystko jest już w porządku.
- Tak - odparł krótko leończyk obecnie trzymający pieczę nad wyzwoleniem i poprowadził "gości" do kapitańskiej kajuty.
- A więc? W czym rzecz? - zapytał zdawkowo stając za kapitańskim stołem i wędrując wzrokiem po wszystkich zgromadzonych, z założonymi na piersi rękami, dającymi znać o jego zniecierpliwieniu i irytacji, choć ta wynikała z obecności znienawidzonego kamrata.
- To wszystko wina tego szczeniaka coście w porcie pogonili, bo wam zapasy podkradał, a którego Awerker postanowił przygarnąć! - odezwał się od razu jednoręki, chcąc jak najszybciej się stąd ulotnić.
- Po pierwsze zważ do kogo i o kim mówisz nędzny szczurze, po drugie nie odzywaj się niepytany - burknął tryton przez zaciśnięte zęby, z trudem przełykając w sobie niechęć do tego osobnika. Nie mniej to co powiedział mogło być niezwykle istotne dla całej sprawy, bo, jak Horoner się domyślał, wizyta ta miała na celu znalezienie sprawcy całego zatrucia. Choć nienawidził i szczerze nie ufał jednorękiemu, nie mógł tak po prostu zbagatelizować jego oskarżeń. Leoński oficer spojrzał na minotaura i skinął mu głową w geście niemych przeprosin, po czym samotnie zniknął za drzwiami od kajuty, do której po niedługiej chwili wrócił z przerażonym chłopakiem, idącym niepewnie za nim.
- O właśnie to on! To on mi to kazał, w sensie otruć Awerkera! To on mi dał w leońskim porcie tojad i kazał targnąć się na życie kapitana! - Od razu zaczął piać elf, wytykając bezczelnie młokosa, który ledwo stał na rozdygotanych nogach, pobladły ze strachu na widok ogromnego minotaura i pirackiego trytona, od którego biło niemal namacalne okrucieństwo. - Przyznaj się szcze...
- Panie Horoner, ja naprawdę... - Menurka chciał się jakoś wybronić, ale nie dostał tej szansy.
- Dość! - warknął gniewnie Horoner, na co i Menurka i Jednoręki się skulili. - Może i nie darzę Menurki taką sympatią jak admirał i wciąż nie pochwalam jego decyzji odnośnie dzieciaka na okręcie, ale wiem, że chłopak tego nie zrobił. Zbyt dużo zawdzięcza kapitanowi Awerkerowi. - Zaczął spokojnie naturiańczyk, nie mając pojęcia, że elf już podłożył głowę pod gilotynę nieświadomie wymieniając jeden ze składników podanej przez siebie trutki. - A ty natomiast łżesz jak pies. Od samego początku tylko kombinowałeś jak się pozbyć admirała i jak najbardziej się dorobić pod jego skrzydłami. Jednakże najważniejsze jest to, że twoje tłumaczenie aż woła o pomstę. Menurka nie miał możliwości cię spotkać w czasie między jego rabunkami a dołączeniem do naszej załogi. W dodatku prosty syn rybaka, mieszkający z dala od miasta nie miałby pieniędzy na trutkę śmiertelną dla elfów, nie mówiąc już o tym, że nie posiada umiejętności pozwalających mu na stworzenie takowej, skoro wodę potrafi przypalić. - Przez jego twarz przemknął cień rozbawienia na myśl o "specjalnych zdolnościach" małolata, którego przyszło im niańczyć.
- To jest jednak moje zdanie, ostateczny werdykt jednak należy do któregoś z panów - kiwnął piratom - albo kapitanom, nie wiem, kto zajmuje się tą sprawą. - Postawił sprawę jasno, jeśli ktoś chciał przelania dziecięcej krwi, proszę bardzo, ale on umywał od tego ręce, choć starał się racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego oskarżenie chłopca nie ma sensu.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Podczas gdy Kiraie zajęta była rozmową z ojcem, Barbarossa i Rafael zdążyli raz na zawsze wykreślić ich towarzysza Kasina z grona podejrzanych. Zgodnie doszli do wniosku, że dla krasnoluda użycie trucizny to cios poniżej pasa i nawet on, choć nienawidzący elfów całym sercem, nie życzyłby im takiej śmierci. Podobne wnioski wyciągnęli wobec Raven, która po stracie ojca wyczekiwała powrotu wampira z nadzieją, że przywiezie jej głowę Awerkera, lecz była za dobra na popełnienie morderstwa z zimną krwią. Z resztą już dawno zakończyła żałobę i teraz zajmowała się posiadłością. Poza podejrzeniem znajdowali się także kapitanowie Hawany i Kormorana, będący na usługach Barbarossy dość długo, by przyjąć część jego zachowań. Między innymi to, że kapitan kapitanowi winny jest szacunek, a barwy i idee, dla których walczą są sprawą drugorzędną. Nie mogli więc dopuścić się hańby na pirackim honorze. Za otruciem admirała Awerkera musiał zatem stać elf lub, czego nikt nie mówił głośno, ktoś z jego najbliższego otoczenia, komu nie w smak zrobiły się jego obecne poczynania.
- Wybacz, że poruszam ten temat właśnie teraz, ale co zrobimy, gdy Rion wróci do kraju? - zapytał czarodziej, niepewnie spoglądając na pacjenta, mając w pamięci jego liczne i nierozstrzygnięte zatargi z kapitanem-wampirem. - Poznał w końcu położenie naszej wyspy, w porcie stoi jego okręt, a ponad setka innych przeczesuje ocean. Może właśnie badają miejsce masakry, może król Leonii właśnie w tej chwili wysyła na nas nowych łowców. Nie życzę nikomu śmierci, ale jeśli on wróci do domu, to będzie naszym gwoździem do trumny. Myślisz, że władca nie okaże mu łaski za te kilka współrzędnych, które zmieszczą się na kawałku pergaminu?
- Za dużo tych "może", ale nie sposób odmówić ci racji - odpowiedział kapitan, wyciągając z jednej z szafek zlewkę, a z drugiej alkohol. Po tym, co właśnie usłyszał musiał zastanowić się nad kolejnym ruchem na szachownicy, gdyż tylko jeden nierozważny ruch dzielił go od tego, by osobnik po drugiej stronie stołu powiedział "szach".
Zabicie Awerkera oczywiście nie wchodziło w grę. A przynajmniej nie tutaj, w rezydencji, ani w żadnej części wyspy. To by było jawne podeptanie honoru i kodeksu, który sprawiał, że piraci nie byli jedynie bandą tępych rębajłów. Los pokonanego wroga powinien dopełnić się na oceanie, a nie w pokoju pełnym medykamentów.
Z tego zamyślenia wyrwały wampira kroki dziewczyny i jej późniejsze słowa, przekazujące wolę admirała. Na jej twarzy nie było jednak spokoju, tylko kolejne fale strachu i niezdecydowania. Czyżby mu nie powiedziała o tym, że zostaje? A może nigdy tak naprawdę tego nie planowała? Może wszystko było grą, mającą na celu rozkochać w sobie wampira i umożliwić ojcu powrót do domu wraz ze zwołaniem floty przeciwko jego azylowi dla wyjętych spod prawa? Nie! W to Barbarossa nie chciał wierzyć, nie po tym jak on i Kiraie... to było szczere uczucie, nie podstępne oszustwo. Pierwszy raz od wieku wampir tak mocno kogoś pragnął i nie miał zamiaru rezygnować.
- Zaczekajcie na zewnątrz - rzucił im na odchodne, starając się ukryć własny niepokój, a gdy był już sam na sam z Awerkerem, nalał mu wina i spokojnie zaczekał na to, co ten ma mu do powiedzenia.
Za drzwiami natomiast, Rafael ofiarował elfce swoje ramię i zaprowadził ją do ogrodu na tyłach rezydencji, by tam oboje zaczekali na kapitana. Stała tam sporych rozmiarów altana z szeroką ławą, stolikiem i widokiem na ocean. Obok rosło kilka drzew i krzewów dających miły cień i schronienie ćwierkającym ptakom. Nie było to jednak miejsce odosobnione. Na dziewczynę i czarodzieja czekała już tam Tamika, dla zabawy przenikająca drewniane podpórki i zaglądająca do dziupli z uśmiechem na twarzy. Na widok gości przerwała swoją czynność i zawisła nad nimi, powiewając suknią.
- Ptaszki ćwierkają, że z nami zostajesz - wypaliła zamiast powitania, nadstawiając przedramię jako lądowisko dla tęczowego feniksa, który nie do końca zrozumiał co się stało gdy schował skrzydła i spadł na miękką trawę. - Oj przepraszam, zapomniałam.
- To prawda? Jeśli chcesz, możesz wprowadzić się do mnie. Mam przytulny kącik na poddaszu. I nie przejmuj się, w ogóle mnie nie zauważysz. Jestem wspaniałą współlokatorką - trajkotała dalej, latając w te i wewte niczym niespokojny duch, którym bądź co bądź była.
W ogóle nie przyszło jej na myśl spytać Kiraie o zdanie, co ona o tym wszystkim myśli. No, ale Tamika już taka była.
Rozmowa trójki przerwana została w pewnym momencie przez dodatkową parę skrzydeł. Były to ogromne, kruczoczarne "wachlarze" wyrastające z masywnego tułowia, zakończonego kanciastą głową o płaskiej twarzy z niewielkim dziobem. Ogromne żółte oczy patrzyły na wszystko niczym dwa ogromne świetliki. Jego obecność zafascynowała zjawę, która próbując podlecieć została zbesztana ptasim skrzekiem i gniewnym machaniem skrzydłeł.
- Puchacz Mauriański - ocenił Rafael, podchodząc do ptaka z podniesioną z ziemi dżdżownicą. Na jego widok zwierzę zareagowało podobnie, choć prezent jak najbardziej przyjęło, a po posiłku skłoniło się nisko, odsłaniając skórzane szelki z przywiązanym do nich listem.
- Wiadomość zza oceanu - powiedział czarownik, odwiązując rulon pergaminu. - Dla naszego kapitana. Zapieczętowana jego herbem rodzinnym, od Iriny Barbarossy.
- Kto to? - zainteresowała się Tamika, a jej wścibskie spojrzenie powędrowało ku listowi. - Jego matka, siostra, narzeczona? - ostatnią myśl wypowiedziała nieco zawiedziona, spoglądając na Kiraie z wyrazem smutku. Zjawa domyślała się, że powód zostania elfki na wyspie musi wiązać się z wampirem, ale nie chciała uprzedzać faktów.
- Wybacz, że poruszam ten temat właśnie teraz, ale co zrobimy, gdy Rion wróci do kraju? - zapytał czarodziej, niepewnie spoglądając na pacjenta, mając w pamięci jego liczne i nierozstrzygnięte zatargi z kapitanem-wampirem. - Poznał w końcu położenie naszej wyspy, w porcie stoi jego okręt, a ponad setka innych przeczesuje ocean. Może właśnie badają miejsce masakry, może król Leonii właśnie w tej chwili wysyła na nas nowych łowców. Nie życzę nikomu śmierci, ale jeśli on wróci do domu, to będzie naszym gwoździem do trumny. Myślisz, że władca nie okaże mu łaski za te kilka współrzędnych, które zmieszczą się na kawałku pergaminu?
- Za dużo tych "może", ale nie sposób odmówić ci racji - odpowiedział kapitan, wyciągając z jednej z szafek zlewkę, a z drugiej alkohol. Po tym, co właśnie usłyszał musiał zastanowić się nad kolejnym ruchem na szachownicy, gdyż tylko jeden nierozważny ruch dzielił go od tego, by osobnik po drugiej stronie stołu powiedział "szach".
Zabicie Awerkera oczywiście nie wchodziło w grę. A przynajmniej nie tutaj, w rezydencji, ani w żadnej części wyspy. To by było jawne podeptanie honoru i kodeksu, który sprawiał, że piraci nie byli jedynie bandą tępych rębajłów. Los pokonanego wroga powinien dopełnić się na oceanie, a nie w pokoju pełnym medykamentów.
Z tego zamyślenia wyrwały wampira kroki dziewczyny i jej późniejsze słowa, przekazujące wolę admirała. Na jej twarzy nie było jednak spokoju, tylko kolejne fale strachu i niezdecydowania. Czyżby mu nie powiedziała o tym, że zostaje? A może nigdy tak naprawdę tego nie planowała? Może wszystko było grą, mającą na celu rozkochać w sobie wampira i umożliwić ojcu powrót do domu wraz ze zwołaniem floty przeciwko jego azylowi dla wyjętych spod prawa? Nie! W to Barbarossa nie chciał wierzyć, nie po tym jak on i Kiraie... to było szczere uczucie, nie podstępne oszustwo. Pierwszy raz od wieku wampir tak mocno kogoś pragnął i nie miał zamiaru rezygnować.
- Zaczekajcie na zewnątrz - rzucił im na odchodne, starając się ukryć własny niepokój, a gdy był już sam na sam z Awerkerem, nalał mu wina i spokojnie zaczekał na to, co ten ma mu do powiedzenia.
Za drzwiami natomiast, Rafael ofiarował elfce swoje ramię i zaprowadził ją do ogrodu na tyłach rezydencji, by tam oboje zaczekali na kapitana. Stała tam sporych rozmiarów altana z szeroką ławą, stolikiem i widokiem na ocean. Obok rosło kilka drzew i krzewów dających miły cień i schronienie ćwierkającym ptakom. Nie było to jednak miejsce odosobnione. Na dziewczynę i czarodzieja czekała już tam Tamika, dla zabawy przenikająca drewniane podpórki i zaglądająca do dziupli z uśmiechem na twarzy. Na widok gości przerwała swoją czynność i zawisła nad nimi, powiewając suknią.
- Ptaszki ćwierkają, że z nami zostajesz - wypaliła zamiast powitania, nadstawiając przedramię jako lądowisko dla tęczowego feniksa, który nie do końca zrozumiał co się stało gdy schował skrzydła i spadł na miękką trawę. - Oj przepraszam, zapomniałam.
- To prawda? Jeśli chcesz, możesz wprowadzić się do mnie. Mam przytulny kącik na poddaszu. I nie przejmuj się, w ogóle mnie nie zauważysz. Jestem wspaniałą współlokatorką - trajkotała dalej, latając w te i wewte niczym niespokojny duch, którym bądź co bądź była.
W ogóle nie przyszło jej na myśl spytać Kiraie o zdanie, co ona o tym wszystkim myśli. No, ale Tamika już taka była.
Rozmowa trójki przerwana została w pewnym momencie przez dodatkową parę skrzydeł. Były to ogromne, kruczoczarne "wachlarze" wyrastające z masywnego tułowia, zakończonego kanciastą głową o płaskiej twarzy z niewielkim dziobem. Ogromne żółte oczy patrzyły na wszystko niczym dwa ogromne świetliki. Jego obecność zafascynowała zjawę, która próbując podlecieć została zbesztana ptasim skrzekiem i gniewnym machaniem skrzydłeł.
- Puchacz Mauriański - ocenił Rafael, podchodząc do ptaka z podniesioną z ziemi dżdżownicą. Na jego widok zwierzę zareagowało podobnie, choć prezent jak najbardziej przyjęło, a po posiłku skłoniło się nisko, odsłaniając skórzane szelki z przywiązanym do nich listem.
- Wiadomość zza oceanu - powiedział czarownik, odwiązując rulon pergaminu. - Dla naszego kapitana. Zapieczętowana jego herbem rodzinnym, od Iriny Barbarossy.
- Kto to? - zainteresowała się Tamika, a jej wścibskie spojrzenie powędrowało ku listowi. - Jego matka, siostra, narzeczona? - ostatnią myśl wypowiedziała nieco zawiedziona, spoglądając na Kiraie z wyrazem smutku. Zjawa domyślała się, że powód zostania elfki na wyspie musi wiązać się z wampirem, ale nie chciała uprzedzać faktów.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Aweker wciąż na wpół leżał na łóżku w tej lecznicy tak, jak podczas rozmowy z Kiraie. Miał posępny i zamyślony wyraz twarzy kiedy przyszedł do niego wampir, na którego zwrócił uwagę dopiero po chwili. Musiał intensywnie nad czymś się zastanawiać, gdyż oznaki tego wciąż były widoczne w jego szarych oczach, wpatrujących się uważnie wrogiemu kapitanowi. Dziwić jedynie mogło to, że prócz niechęci oraz wrogości kryło się w nich również wahanie z dobrze widoczną rozterką, jaką teraz admirał niewątpliwie przeżywał.
- Kto by pomyślał, że kiedyś dożyję dnia kiedy zobaczę jak Postrach Jadeitów się waha - zaczął od razu, pomijając zbędne uprzejmości i nawet nie starał się być nawet odrobinę łagodniejszy dla nieumarłego, choć gdyby nie jego szybka reakcja w udzieleniu otrutemu pierwszej pomocy, Rion niewątpliwie by umarł, a przynajmniej tak wynikało z relacji Rafaela, którą leończyk został poczęstowany praktycznie zaraz po swoim wybudzeniu się. - Nie martw się Barbarossa, obaj jesteśmy w tej samej sytuacji. - Zasępił się przez moment, a po chwili westchnął ciężko. Wciąż był pełen obaw do tego co postanowił i do końca nawet w to nie wierzył, że kiedykolwiek byłby zdolny do czegoś takiego, ale... Nie miał większego wyboru. Jak to się mówi, zawsze lepiej wybrać mniejsze zło.
- Dbaj o nią i chroń choćby za cenę własnego... nieżycia, jak przystało na prawdziwego mężczyznę - wydusił z siebie z widocznym trudem. - Jeśli dojdą do mnie wieści, że była przez ciebie nieszczęśliwa, przysięgam ci, że cię dopadnę i zatłukę jak psa - warknął groźnie znów przypominając starego siebie, dumnego i surowego.
- Nie licz też, że cię polubię tylko przez to, że uwiodłeś i omamiłeś moją córkę. Przez to mam jeszcze więcej powodów by cię nienawidzić, ale nie bież sobie tego do serca. Taka już ojcowska rola, by gnębić i upuszczać krwi mężczyźnie, który zabiera jego małą dziewczynkę.
Ponownie zamilkł na dłuższy moment i wydawać by się mogło, że to co teraz zamierzał powiedzieć było dla niego jeszcze trudniejsze do przełknięcia niż ofiarowanie Barbarossie ręki Kiraie i dość oryginalne pobłogosławienie ich związkowi. Elfka nie musiała mówić Rionowi, że nieumarły kapitan zagościł w jej sercu, ponieważ sam się tego domyślił. W końcu był jej ojcem i do tego jeszcze nie ślepym, zwłaszcza, że dziewczyna, która jeszcze jakiś czas temu bała się, a nawet gardziła piratami, których bez wahania oddała by na szafot, teraz starała się ich bronić i udowodnić ojcu, że obie strony konfliktu tak bardzo się od siebie nie różnią. Awerker powoli zaczynał dostrzegać te podobieństwa i może właśnie to zaważyło na podjętej przez niego decyzji, z której nie zamierzał tak łatwo zrezygnować.
- Mam do ciebie tylko jedną prośbę, Barbarossa, za to, że bez problemu przystałem na wasz związek - odezwał się nagle z przyprawiającą o gęsią skórkę surowością oraz stanowczością w głosie. - Pozwól mi i moim ludziom, jeśli tylko takie będzie ich życzenie, tu zostać. - Wbił w niego swoje poważne spojrzenie. Nie wyglądało na to by miał to być tylko kiepski żart. - Tak przecież będziesz mieć pewność, że położenie waszej wyspy wiąż będzie nieznane władzom Jadeitowych Miast, prawda? - Tak jak Kiraie, tak i Rion podjął decyzję o swoim przyszłym losie i nic nie było w stanie jej zmienić.
Dla niego proszenie o to i dostosowanie się do tej społeczności było chyba jeszcze trudniejsze niż wydanie werdyktu w tej sprawie przez wampira. Jak już zostało wcześniej wspomniane, były admirał nie miał większego wyboru. W Leonii był skończony nie tylko jako zdrajca, ale jeszcze renegat, a co za tym idzie cały jego majątek i posiadłość nie są już dla niego dostępne. Zapewne też obok listów gończych z podobizną Barbarossy i jemu podobnych, wiszą już szkice przedstawiające członków załogi Wyzwolenia z kapitanem na czele. I wątpił by król zechciał okazać mu jakąkolwiek łaskę, bo nie był osobą honoru. Dla niego liczyła się tylko rozrywka i pieniądze, a co jest bardziej rozrywkowe niż widok byłego admirała dyndającego w odcieniach szarości na szafocie wraz z jakimiś podrzędnymi rabusiami i oczywiście piratami? Nie był jednak w stanie poprosić o wcielenie go i jego ludzi do pirackich szeregów, choć ciężko mu było z myślą pożegnania się z bezkresem oceanu pod kochanymi żaglami Wyzwolenia wygrywającymi na wietrze przepiękną muzykę. Wiedział, że prosiłby o zbyt wiele, zwłaszcza, że dla wszystkich z wyspy jest czołowym wrogiem publicznym. Z resztą... Nawet nie wiedział czy byłby w stanie wykonywać rozkazy jakiś piratów.
- Jeśli mi nie wierzysz, czemu się nie dziwię, rozbierz Wyzwolenie na części, albo oddaj jednemu ze swoich podwładnych na własność, zostawiając odholowany bryg dla tych z mojej załogi, którzy postanowią podjąć ryzyko udobruchania króla i powrotu do domu - dodał jeszcze, przerywając przedłużającą się ciszę.
***
Po wyjściu z lecznicy, Kiraie skorzystała z podanego przez Rafaela ramienia i pełna obaw poszła wraz z nim. Przebywanie w ogrodzie działało na nią niezwykle uspokajająco, co też od razu można było dostrzec na jej twarzy, z której powoli zaczynało uciekać całe napięcie. Dodatkowo jeszcze bardziej się rozweseliła, gdy zobaczyła lewitującą przyjaciółkę, więc bez większego wahania usadowiła się wygodnie na ławce pod dachem altanki. Nie mogła się jednak długo nacieszyć spokojem ducha, gdyż Tamika postanowiła przypomnieć o swojej wścibskości.
- A skąd w ogóle o tym wiesz? - starała się ukryć irytację i niepokój, do których doszła również nutka złości, gdy zjawa postanowiła wyciąć numer Silvie, na co ptak zaskrzeczał z wyraźnym oburzeniem. Otrzepał się z ziemi i poleciał, aby usiąść na oparciu ławki przy Kiraie. - Myślę, że jeśli będzie taka możliwość to zostanę w komnacie, którą do tej pory zajmowałam - odparła z nieukrywaną nadzieją, że to nieco ugasi entuzjazm nieumarłej.
Nie minęła dłuższa chwila, gdy w zasięgu ich wzroku pojawił się okazały puchacz, który zaraz przed nimi wylądował. Silva nastroszył ostrzegawczo swoje pióra, w każdej chwili gotów do walki z nieznanym osobnikiem, aczkolwiek od razu zrezygnował po pierwszym skrzeku. Patrzył z uznaniem na drugiego ptaka i zdawał się rozumieć powody jego przybycia.
- Piękny jesteś - powiedziała spokojnie z zachwytem Kiraie, wyciągając dłoń w stronę czarnej sowy, aby spróbować ją pogłaskać.
- Irina Barbarossa? - powtórzyła pod nosem ze zdziwieniem. Nie do końca rozumiejąc, a przynajmniej do momentu, gdy Tamika nie postanowiła rozwiać nieco tej tajemnicy. - ...Narzeczona? - spytała równie cicho, zasępiając się i lekko spuszczając głowę, a zaraz ziewnęła teatralnie udając zmęczenie. - Przepraszam was, to był ciężki dzień... Chyba pójdę się położyć - powiedziała pośpiesznie, chcąc odejść w stronę rezydencji i zamknąć się w komnacie, z której jak dotąd korzystała. Może ten list był sygnałem od losu, że nie podjęła dobrej decyzji i powinna jak najszybciej wracać z ojcem do Leonii zapominając jak najszybciej o Barbarossie i całej jego zgrai. Pilnowała cały czas żeby się nie rozpłakać, dopóki nie znajdzie się w bezpiecznym, według siebie, pomieszczeniu.
- Kto by pomyślał, że kiedyś dożyję dnia kiedy zobaczę jak Postrach Jadeitów się waha - zaczął od razu, pomijając zbędne uprzejmości i nawet nie starał się być nawet odrobinę łagodniejszy dla nieumarłego, choć gdyby nie jego szybka reakcja w udzieleniu otrutemu pierwszej pomocy, Rion niewątpliwie by umarł, a przynajmniej tak wynikało z relacji Rafaela, którą leończyk został poczęstowany praktycznie zaraz po swoim wybudzeniu się. - Nie martw się Barbarossa, obaj jesteśmy w tej samej sytuacji. - Zasępił się przez moment, a po chwili westchnął ciężko. Wciąż był pełen obaw do tego co postanowił i do końca nawet w to nie wierzył, że kiedykolwiek byłby zdolny do czegoś takiego, ale... Nie miał większego wyboru. Jak to się mówi, zawsze lepiej wybrać mniejsze zło.
- Dbaj o nią i chroń choćby za cenę własnego... nieżycia, jak przystało na prawdziwego mężczyznę - wydusił z siebie z widocznym trudem. - Jeśli dojdą do mnie wieści, że była przez ciebie nieszczęśliwa, przysięgam ci, że cię dopadnę i zatłukę jak psa - warknął groźnie znów przypominając starego siebie, dumnego i surowego.
- Nie licz też, że cię polubię tylko przez to, że uwiodłeś i omamiłeś moją córkę. Przez to mam jeszcze więcej powodów by cię nienawidzić, ale nie bież sobie tego do serca. Taka już ojcowska rola, by gnębić i upuszczać krwi mężczyźnie, który zabiera jego małą dziewczynkę.
Ponownie zamilkł na dłuższy moment i wydawać by się mogło, że to co teraz zamierzał powiedzieć było dla niego jeszcze trudniejsze do przełknięcia niż ofiarowanie Barbarossie ręki Kiraie i dość oryginalne pobłogosławienie ich związkowi. Elfka nie musiała mówić Rionowi, że nieumarły kapitan zagościł w jej sercu, ponieważ sam się tego domyślił. W końcu był jej ojcem i do tego jeszcze nie ślepym, zwłaszcza, że dziewczyna, która jeszcze jakiś czas temu bała się, a nawet gardziła piratami, których bez wahania oddała by na szafot, teraz starała się ich bronić i udowodnić ojcu, że obie strony konfliktu tak bardzo się od siebie nie różnią. Awerker powoli zaczynał dostrzegać te podobieństwa i może właśnie to zaważyło na podjętej przez niego decyzji, z której nie zamierzał tak łatwo zrezygnować.
- Mam do ciebie tylko jedną prośbę, Barbarossa, za to, że bez problemu przystałem na wasz związek - odezwał się nagle z przyprawiającą o gęsią skórkę surowością oraz stanowczością w głosie. - Pozwól mi i moim ludziom, jeśli tylko takie będzie ich życzenie, tu zostać. - Wbił w niego swoje poważne spojrzenie. Nie wyglądało na to by miał to być tylko kiepski żart. - Tak przecież będziesz mieć pewność, że położenie waszej wyspy wiąż będzie nieznane władzom Jadeitowych Miast, prawda? - Tak jak Kiraie, tak i Rion podjął decyzję o swoim przyszłym losie i nic nie było w stanie jej zmienić.
Dla niego proszenie o to i dostosowanie się do tej społeczności było chyba jeszcze trudniejsze niż wydanie werdyktu w tej sprawie przez wampira. Jak już zostało wcześniej wspomniane, były admirał nie miał większego wyboru. W Leonii był skończony nie tylko jako zdrajca, ale jeszcze renegat, a co za tym idzie cały jego majątek i posiadłość nie są już dla niego dostępne. Zapewne też obok listów gończych z podobizną Barbarossy i jemu podobnych, wiszą już szkice przedstawiające członków załogi Wyzwolenia z kapitanem na czele. I wątpił by król zechciał okazać mu jakąkolwiek łaskę, bo nie był osobą honoru. Dla niego liczyła się tylko rozrywka i pieniądze, a co jest bardziej rozrywkowe niż widok byłego admirała dyndającego w odcieniach szarości na szafocie wraz z jakimiś podrzędnymi rabusiami i oczywiście piratami? Nie był jednak w stanie poprosić o wcielenie go i jego ludzi do pirackich szeregów, choć ciężko mu było z myślą pożegnania się z bezkresem oceanu pod kochanymi żaglami Wyzwolenia wygrywającymi na wietrze przepiękną muzykę. Wiedział, że prosiłby o zbyt wiele, zwłaszcza, że dla wszystkich z wyspy jest czołowym wrogiem publicznym. Z resztą... Nawet nie wiedział czy byłby w stanie wykonywać rozkazy jakiś piratów.
- Jeśli mi nie wierzysz, czemu się nie dziwię, rozbierz Wyzwolenie na części, albo oddaj jednemu ze swoich podwładnych na własność, zostawiając odholowany bryg dla tych z mojej załogi, którzy postanowią podjąć ryzyko udobruchania króla i powrotu do domu - dodał jeszcze, przerywając przedłużającą się ciszę.
***
Po wyjściu z lecznicy, Kiraie skorzystała z podanego przez Rafaela ramienia i pełna obaw poszła wraz z nim. Przebywanie w ogrodzie działało na nią niezwykle uspokajająco, co też od razu można było dostrzec na jej twarzy, z której powoli zaczynało uciekać całe napięcie. Dodatkowo jeszcze bardziej się rozweseliła, gdy zobaczyła lewitującą przyjaciółkę, więc bez większego wahania usadowiła się wygodnie na ławce pod dachem altanki. Nie mogła się jednak długo nacieszyć spokojem ducha, gdyż Tamika postanowiła przypomnieć o swojej wścibskości.
- A skąd w ogóle o tym wiesz? - starała się ukryć irytację i niepokój, do których doszła również nutka złości, gdy zjawa postanowiła wyciąć numer Silvie, na co ptak zaskrzeczał z wyraźnym oburzeniem. Otrzepał się z ziemi i poleciał, aby usiąść na oparciu ławki przy Kiraie. - Myślę, że jeśli będzie taka możliwość to zostanę w komnacie, którą do tej pory zajmowałam - odparła z nieukrywaną nadzieją, że to nieco ugasi entuzjazm nieumarłej.
Nie minęła dłuższa chwila, gdy w zasięgu ich wzroku pojawił się okazały puchacz, który zaraz przed nimi wylądował. Silva nastroszył ostrzegawczo swoje pióra, w każdej chwili gotów do walki z nieznanym osobnikiem, aczkolwiek od razu zrezygnował po pierwszym skrzeku. Patrzył z uznaniem na drugiego ptaka i zdawał się rozumieć powody jego przybycia.
- Piękny jesteś - powiedziała spokojnie z zachwytem Kiraie, wyciągając dłoń w stronę czarnej sowy, aby spróbować ją pogłaskać.
- Irina Barbarossa? - powtórzyła pod nosem ze zdziwieniem. Nie do końca rozumiejąc, a przynajmniej do momentu, gdy Tamika nie postanowiła rozwiać nieco tej tajemnicy. - ...Narzeczona? - spytała równie cicho, zasępiając się i lekko spuszczając głowę, a zaraz ziewnęła teatralnie udając zmęczenie. - Przepraszam was, to był ciężki dzień... Chyba pójdę się położyć - powiedziała pośpiesznie, chcąc odejść w stronę rezydencji i zamknąć się w komnacie, z której jak dotąd korzystała. Może ten list był sygnałem od losu, że nie podjęła dobrej decyzji i powinna jak najszybciej wracać z ojcem do Leonii zapominając jak najszybciej o Barbarossie i całej jego zgrai. Pilnowała cały czas żeby się nie rozpłakać, dopóki nie znajdzie się w bezpiecznym, według siebie, pomieszczeniu.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości