Jadeitowe WybrzeżeNiesieni na falach...

Bajkowe wybrzeże Oceanu Jadeitów. Jego nazwa wzięła się od koloru jakim promieniuje. Znajdziesz tu plaże ze złotym piaskiem, palmy i rajskie ogrody. Palące słońce rekompensuje cudowna morska bryza.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Niesieni na falach...

Post autor: Barbarossa »

Ledwie purpurowa łuna na wschodzie przegnała mrok nocy, pierwsze promienie czerwonego słońca dotknęły złoconej iglicy, znajdującej się na samym szczycie grotmasztu pędzącego z wiatrem "Nautiliusa". Zanurzony do połowy taran ciął spienione fale, jakby były białymi wstążkami, otwierając sobie drogę do błękitnej laguny, ukrytej przed wszystkimi za ścianą ostrych i poszarpanych skał. Woda w tym miejscu zataczała się po nieregularnych łukach, wiatr tworzył własne prądy, a stojące twardo kamienie powstrzymywały ich bieg, ściągając na siebie wszystko, co te ze sobą pociągnęły. Tym sposobem wyrzucona za burtę beczka dokonała żywota, roztrzaskana o ostrą krawędź głazu. Minotaur Adewall, pomysłodawca i wykonawca rzutu zagwizdał pod nosem i pokręcił przecząco głową, ruchem ręki nakazując rzucenie kotwicy. Wiedział, że pchanie się pomiędzy skały to samobójstwo i że nawet najwięksi żeglarze wymiękali, widząc drogę do Cmentarnej Laguny, naznaczoną wrakami okrętów i nabitych na kamienne kolce śmiałków, którzy próbowali. Szalejący tu żywioł nie dał im się jednak oszukać, a on nie zamierzał wystawiać swoich umiejętności na test i dlatego zatrzymał okręt u bram zdradzieckich wirów, oczekując nadejścia zmroku. Tylko jeden człowiek miał dość odwagi, by tam wpłynąć. Problem w tym, że właśnie ucinał sobie drzemkę w dębowej trumnie.

- I jak to wygląda? - zapytał marynarz w białej koszuli i workowatych spodniach, których nogawki wyglądały, jakby pogryzły je głodne wilki, kiedy podbite podkowami racice kwatermistrza zadzwoniły na schodach prowadzących na mostek. Ten jednak zbył pytanie niedbałym gestem i sięgnął do jednej z otwartych beczek, wyciągając stamtąd pęk wysuszonych liści tytoniu, które zaczął po chwili żuć, a raczej rozcierać na płaskich zębach. Łysy majtek przy sterze oraz skryty w cieniu zadaszenia wysoki, milczący blondyn popatrzyli na minotaura badawczo, po czym jak na komendę, utkwili wzrok w podłodze, wiedząc, iż za patrzenie mu prosto w oczy można zarobić batem po plecach.
- Niech trytony zdobędą plażę i ją oczyszczą - powiedział po dłuższej chwili, gładząc kozią bródkę. - Nie możemy pozwolić sobie na świadków. Jeśli admirał Awerker dowie się o naszej obecności, będziemy mieli na głowie całą wojenną flotę Leonii, o łowcach nie wspominając.
- Może obudzić kapitana? - zaproponował sternik, kiedy minotaur umówionymi gestami porozumiewał się z przywódcą brygady desantowej. Zaraz po tym tuzin zielonkawoskórych mężczyzn o zaciętym wyrazie twarzy i rządzą mordu w oczach w jednym rytmie serca chwyciło w zęby zakrzywione noże i wyskoczyło za burtę, oddając swoje ciała morzu.
- Nie ma takiej potrzeby - przemówił kwatermistrz, kiedy ucichł ostatni plusk. - Rozkazy dał nam jasne, więc nie będziemy ich zmieniać. Co najwyżej modyfikować.
Milczący do tej pory blondyn uśmiechnął się w kącikach ust i podszedł do minotaura, zadzierając głowę do góry, by spojrzeć mu w oczy.

- Mam złe przeczucia - wypowiedział szeptem i wskazał na majaczące ponad linią drzew wieże Leonii, błyszczące w słońcu wszystkimi kolorami tęczy. Choć od miejskich murów dzieliło ich piętnaście minut końskiego galopu, to miejsce wydawało się odległe o kilkadziesiąt mil. I nie przywodziło na myśl miłych wspomnień.
- To czemu się uśmiechasz? - zapytał Adewall, wypuszczając z chrap obłok pary i sięgając po kolejną porcję tytoniu.
- Bo coś mi mówi, że wpadniemy w kłopoty po uszy - odpowiedział blondyn i oboje, razem z kwatermistrzem, wybuchnęli gardłowym, lekko stłumionym śmiechem.
Jeśli chodziło o trudności to nie było na "Nautiliusie" człowieka, który ich nie lubił. Począwszy od zwykłego pomywacza, a kończąc na kapitanie - wszyscy kochali ryzyko i igraszki ze śmiercią. Nie można było zatem wyobrazić sobie lepszej reakcji na zagrożenie niż szczery śmiech, który udzielił się także innym marynarzom, którzy przypadkiem byli świadkami rozmowy między dwójką przyjaciół.

Do zachodu słońca czas minął im nieubłaganie szybko. Marynarze pracowali przy takielunku, czyścili pokład i gaworzyli ze sobą, pogrywając w kości. Raz po raz zabawę przerywały wrzaski i wyzwiska pokonanych, po czym wszyscy milkli, słysząc świst batu. Adewall uwielbiał nadzorować z jego pomocą, ale używał go tylko gdy było to konieczne. W przeciwnym wypadku tylko nim groził. Tym czasem Rafael, blond-włosy czarownik, zamknął się w swojej kajucie, by przygotować kontrakty dla nowych członków załogi, w czym skutecznie przeszkadzał mu okrętowy kowal, Kasino, uderzający w swoje kowadło raz za razem, by naprostować blachy po ostatniej bitwie. Ta praca pochłonęła go do reszty, że nawet nie zauważył jak słońce chowa się za horyzontem, ponownie wyciągając na niebo krwisto-pomarańczową łunę. Tego momentu oczekiwali wszyscy.

Drzwi do kapitańskiej kajuty otworzyły się z cichym jękiem, ukazując w progu wysokiego, lekko opalonego na twarzy mężczyznę w czarnym płaszczu i wysokich butach na obcasie. Jego błękitne oczy patrzyły bez emocji przed siebie, a cień na ustach zdradzał uśmiech. Kiedy stawiał pierwsze kroki na deskach pokładu, marynarze pochylali głowy z szacunkiem, a następnie w ciszy wracali na swoje stanowiska. Dobrze wiedzieli, co ich czeka - bitwa z siłami strzegącymi zatoki.
- Panie Kapitanie... - żeglarz trzymający ster skłonił się mężczyźnie, którego głowę zdobił trójgraniasty kapelusz z puchatym piórem i oddał mu we władanie koło.
Ukryte w białych rękawiczkach dłonie pewnie chwyciły za trzonki i wykonały kilka obrotów, poruszając mechanizmem.
- Kotwica w górę! - zaryczał minotaur, odczytując sygnały dawane przez swojego dowódcę. - Żagiel na połowę i trzy czwarte, zwolnić cugle i niech nas sam bóg wiatru niesie.
- Ahoj! - zawołali chórem marynarze, kiedy rufa "Nautiliusa" zniknęła między skałami...
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

Wraz z pierwszymi promieniami słońca wpadającymi przez duże okna z widokiem na port i morze, do przestronnego alkierza z pięknym, lisciastym ornamentem w miejscu gdzie ściany spotykały się z sufitem, przybyły dwie młode służki. Jedna z nich od razu skierowała się do rzeźbionych z drewna dębowego drzwi prowadzących do garderoby, aby przygotować strój dla córki swojego pracodawcy, druga ruszyła w stronę łoża okrytego z każdej strony błękitnymi fałdami zasłonek spadających z baldachimu, mając za zadanie obudzić panią na śniadanie. Rozsunęła materiał z jednej strony, nabierając powietrza tylko po to, aby zaraz je wypuścić w głośnym poirytowanym westchnięciu widząc zaścielone starannie, puste posłanie. Nie była jednak zdziwiona, już nie pierwszy raz ta, której służyły budziła się przed wszystkimi i wymykała się ze swojego pokoju, a nawet domu.
- Zastanawiam się, dlaczego nadal przychodzimy tu, żeby ją obudzić i ubrać, kiedy w rzeczywistości już dawno jest Najwyższy wie gdzie. - Powiedziała podchodząc do okien, by je lekko otworzyć i przewietrzyć pokój.
- Za to nam płacą, ale jestem pewna, że gdybyśmy tylko z nią i Haroldem porozmawiały, nie musiałybyśmy już bezsensownie przychodzić każdego ranka do jej pokoju - odpowiedziała jej z uśmiechem druga i wyszły.

        Poszukiwana przez nie dziewczyna przebywała tym czasem na tyłach posesji w niezwykle urodziwym ogrodzie, w którym to zajmowała się wyrywaniem chwastów i zbieraniem dojrzałych owoców, aby podać je do śniadania. Nie przejmowała się burczeniem własnego brzucha i wciąż sennym ziewaniem od czasu do czasu. Może i pora nie była odpowiednia dla jej pracy, tym bardziej o pustym żołądku, ale potrzebowała chwili dla siebie, z dala od całego zamieszania jakie panowało od kilku dni w jej domu. Choć mieszkała już tu pięćdziesiąt lat, wciąż ciężko jej było się przyzwyczaić do miastowego stylu życia. A pamiętając cudowne lata spędzone wraz z matką, będąc zewsząd otoczoną gęstą puszczą Szepczącego Lasu, jedynym miejscem, w którym mogła się w małym stopniu poczuć jak w swoim dawnym domu, był właśnie ogród, tak bujny, że nie widać było drewnianego płotku, oddzielającego go od stajen i zagrody dla ich koni.

        Musiała przyznać, że jej wiecznie nieobecny ojciec postarał się, aby młoda elfka dobrze się czuła w nowym miejscu, nawet jeśli komfort ten był ograniczony zakazem opuszczania terenu ich posesji, który skrupulatnie łamała, gdy tylko nadarzyła się odpowiednia okazja. Pieląc swój własny kawałek świata liczyła w głowie ile to już minęło dni, odkąd jej kochany ojciec wyruszył ponownie wgłąb Ocenu Jadeitów wraz z podległą sobie częścią floty leońskiej, mając za cel pozbycie się najgorszej, według niego i króla, zarazy panoszącej się na oceanie i zagrażającej niewinnym mieszkańcom wybrzeża, a także interesom miasta. Mowa tu oczywiście o piratach. I choć admirał znakomicie wypełniał swój cel, wciąż jeden przeklęty kapitan wraz z załogą spędzał mu sen z powiek. Elfka jakoś nie mogła dać wiary opowieściom własnego ojca i plotkom krążącym po mieście o najgorszej bandzie wodnych rozbójników, jakich świat widział, składającej się z najgorszych kanalii i obfitującą w różnorodność rasową. Z tym ostatnim zastanawiała się, czy to czasem nie jest plusem tej załogi, tym bardziej, że nie raz zdarzyło jej się spotkać z rasistowskimi zachowaniami.

        Z zamyślenia wyrwał ją ponowy warkot wydany przez jej własne trzewia. Westchnęła i spojrzała z uśmiechem w niebo, po czym zdejmując z dłoni brudne od ziemi rękawice, wstała i z koszem pełnym owoców weszła do domu, a następnie ruszyła w stronę kuchni.

        - Gdzie wyście były tak długo? Śniadanie zaraz będzie. - Odezwała się do obu służek płowowłosa elfka z uśmiechem na twarzy pomagając w kuchni z przygotowaniem posiłku.
        - To właśnie my powinnyśmy o to panienkę zapytać...! Nieważne - mruknęła z rezygnacją i także wzięła się do pracy. - Oczywiście panienka pamięta, że już niedługo ma się odbyć bal w naszym dworze, na którym zjawi się dużo ważnych osobistości, a przede wszystkim kawalerowie, którzy będą się ubiegać o twoją rękę.
        - O ile któryś zyska uznanie admirała - wtrąciła się druga i zachichotała, na co ta bardziej poważna rzuciła jej karcące spojrzenie.
        - Ależ oczywiście, bo ja i tak nie mam tu nic do gadania - Kiraie przewróciła oczami i poszła z talerzami do jadalni. Kiedy nie było w domu admirała, zawsze jadała posiłki wraz z całą służbą pracującą u nich. Nie lubiła być sama. Nie miała w Leoni, żadnych przyjaciół oprócz osób przebywających we dworku, a ojciec nie pozwolił trzymać w domu żadnego zwierzaka. Wiedziała, że to wszystko dla jej dobra po tym jak jej mama zmarła, ale nie była szczęśliwa z tego trzymania pod kloszem. Kochała admirała, ale uważała, że stanowczo ze wszystkim przesadza, najbardziej z nadopiekuńczością.

        Podczas śniadania jak zwykle była upominana, że nie trzyma się łokci na blacie stołu, że nie je się tak szybko, bo można się udławić i nie są to żadne wyścigi, a najważniejsze - nie odchodzi się od stołu dopóki wszyscy nie zjedzą. Już dawno znała te zasady, ale stosowała się do nich tylko kiedy był obecny pan domu, albo sytuacja tego wymagała, na przykład podczas bali, czy ważnych dla Riona, jej ojca, obiadów połączonych z rozmowami i obradami. Podczas obecnego posiłku, również gawędziła z towarzyszącymi jej. Nie mogła jednak mówić im wszystkiego, aby nie wydali dziewczyny ojcu, ale za to była wdzięczna, że służący są lepiej poinformowani niż ona, na temat powrotów admirała do posiadłości, a który wieczorem miał właśnie się pojawić. Z jednej strony cieszyła się bardzo, że znów będzie mogła zobaczyć swojego rodzica, ale z drugiej nie uśmiechało jej się jak mało czasu miała, aby nacieszyć się wolnością i spędzeniem kilku chwil poza domem.
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

Cmentarna Laguna, pomimo złej sławy, jaką zbudowali jej nieudacznicy za sterami swoich okrętów, była bardzo pięknym i urokliwym miejscem, zarówno ze strony morza, jak i lądu. Otoczona od południa i wschodu gęstym lasem znikała w cieniu prażącego słońca za dnia, przynosząc ukojenie, a nocą, gdy tarcza księżyca rzucała srebrzystą poświatę, pokryte kamykami nabrzeże błyszczało niczym diamenty, sprawiając, że było to ulubione miejsce schadzek młodzieży i artystów poszukujących weny. Od północy naturalną barierą laguny był ocean, najeżony ostrymi skałami i zdradzieckimi prądami, ciągnącymi okręty na zgubę. Zachodnią stronę stanowił zaś wysoki, obdrapany klif o stromym zboczu i zielonej czapie na samym szczycie. Sprawne oko marynarza bez trudu dostrzegłoby, iż jest to osuwający się las, który z każdym rokiem znika, jak tylko fragmenty klifu odłączą się, by z hukiem spaść w pieniące się poniżej odmęty. Niedostępność i piękno tego miejsca sprawiło, że każdy chciał się tu znaleźć, choć na chwilę, by odetchnąć i zebrać myśli. Niestety nie tylko zakochane pary i amatorzy sztuki wiedzieli o tym miejscu. Każdy szanujący się pirat został kiedyś porzucony w tym małym raju, a jego zadaniem było zbudowanie tratwy i powrót na swój okręt przez śmiercionośne wiry. Jeśli mu się udawało, zyskiwał szacunek wśród kompanów i mógł tytułować się pełnoprawnym piratem. Kapitana Castera również nie ominął ten egzamin, dlatego doskonale widział on o położeniu tego niewieściego portu o krystalicznie czystej wodzie i przejrzystym dnie. Kiedy przyszedł czas na uzupełnienie zapasów, Cmentarna Laguna była idealnym miejscem, by ukryć statek przed wzrokiem zwiadowców.

- Nikt nas nie widział - poinformował kwatermistrza jeden z trytonów, gdy tylko czarne jak smoła kopyta minotaura dotknęły wilgotnego piasku. Mierzący niespełna dwa sążnie wzrostu kolos podrapał się po grubym karku i pytającym wzrokiem popatrzył ponad głową naturianina na dwa świeżo usypane pagórki na granicy plaży i lasu.
- To rybacy - wyjaśnił drugi z rybołuskich, czyszcząc sztylet z zakrzepłej krwi. - Jeden zszedł na zawał, gdy tylko nas zobaczył, a drugiego musiałem uciszyć, bo stawiał opór i próbował uciec.
- Tanie wymówki - skomentował blondyn w błękitnych szatach, dołączając do kompana na plaży, której połowa tonęła w cieniu drzew, a połowa skrzyła się w świetle gwiazd pod księżycem w pełni.
Zaraz jednak jego wzrok padł na osunięty trap, po którym, jak woda na blacie stołu, wylewali się na brzeg strudzeni rejsem marynarze. Mimo zmęczenia nie wyglądało na to, że śpieszy im się na spoczynek. Podzieleni według ras, zaczęli rozbijać obozowiska, otaczając zacumowanego "Nautiliusa" szerokim półkolem. W razie kłopotów każdy obóz miał za zadanie bronić swego odcinka, nie dopuszczając wroga na pokład. Strata domu oznaczała definitywny koniec walk i utratę wolności, a galeon był przecież ich jedynym domem.
- Czy naprawdę trzeba zabijać niewinnych? - kontynuował blondyn, na co Adeawall i stojący najbliżej tryton przewrócili oczami i zaśmiali się gardłowo.
- Masz szczęście, że Jokar i jego nożownicy są po naszej stronie, bo jako pacyfista długo byś nie pożył - zaśmiał się ponownie kwatermistrz, po czym klepnął towarzysza w ramię i wykonując zwrot, ruszył na mostek porozmawiać z kapitanem.

Adewall Borsobi, kwatermistrz na "Nautiliusie" zastał swojego szefa i najlepszego przyjaciela w takiej samej pozie, w jakiej zostawił go na początku jego obłąkańczej walki z labiryntem ostrych skał. Kapitan dalej stał przy sterze, pewnie trzymając jego trzony i spoglądając beznamiętnym wzrokiem w stronę wyrastającej ponad drzewami latarnię morską miasta Leonii. Jego twarz pokrywała maska z księżycowego światła, wygładzona w każdym calu jakby była warstwą opalenizny. Kiedy jednak skrzypiąca deska w podłodze zdradziła obecność kogoś jeszcze, oko mężczyzny znacznie drgnęło, a usta wykrzywił szczery uśmiech kogoś, kto uwielbiał się uśmiechać.
- Z relacji rybaków, niech im ziemia lekką będzie - zaczął minotaur, udając jakikolwiek szacunek dla zmarłych - wiemy, że admirał Awerker niedawno powrócił do miasta. Jego ostatnia wyprawa przeciw piratom nie zakończyła się dobrze. Podczas sztormu stracił jeden bryg i jego całą załogę...
- Kogoś złapał? - przerwał mu kapitan.
- Nie - odpowiedział Adeawall. - Płynął tropem pewnego brygu, który zatopiliśmy na Wschodnich Prądach, ale sztorm mu przerwał. Swoją drogą, kiedy myśmy go w ogóle posłali na dno?
- Tydzień temu, ale nie ma się czemu dziwić. Siedzieliśmy na środku szlaku i prędzej czy później ktoś znalazłby jakieś ślady. Najważniejsze, że Awerker nie wie, że tu jesteśmy.

Po tych słowach Caster Barbarossa, kapitan pirackiego galeonu sięgnął do skrzyni i wyciągnął z niej kryształową karafkę pełną ciemnoczerwonej cieczy. Bez skrępowania wyciągnął z niej korek i podał kwatermistrzowi, uśmiechając się dwuznacznie. Ten jednak popatrzył na towarzysza badawczo.
- Spokojnie - zapewnił go przyjaznym tonem. - To wino, wiesz, że krew piję tylko za dnia.
Następnie obaj, w lepszym już humorze, dołączyli do swoich ludzi, którzy skończyli rozbijać swoje obozy. Przechadzając się między nimi kapitan i kwatermistrz omawiali plany na najbliższe dni, popijając wino, rum oraz racząc rozmową członków załogi. Dobre stosunki z każdym z nich były priorytetem, by zachować stanowisko. Pracą mogli zająć się rano.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Nim ktokolwiek z zajętej sprzątaniem po posiłku służby się zorientował, elfka opuściła całe towarzystwo i wybyła prędko wybyła z dworku. Nie mogła sobie pozwolić na to by ktoś próbował ją zatrzymać, albo przypominać po raz enty, że dziś wraca jej ojciec, dlatego też nie powinna ryzykować opuszczając teren bezpiecznej posesji będącej jej małym pozbawionym zagrożeń, luksusowym więzieniem. Nie wiedziała jednak, że akurat tego dnia służący jakby przeczuwali wiszące w powietrzu kłopoty i słusznie prosiliby młódkę o pozostanie w domu.

        Przed wyjściem na moment zatrzymała się w stajni, gdzie to ze swojego ukrytego w stogu siana kufra wyciągnęła niewyróżniającą się niczym szczególnym, długą, brunatną pelerynę z kapturem. Bułana klaczka stojąca w boksie przyglądała się podejrzliwie poczynaniom swojej pani i przyjaciółki, a kiedy elfka założyła na siebie ukrywane przed wszystkimi okrycie, zarżała z niepokojem i uderzyła przednim kopytem o drzwiczki swojego "pokoju" chcąc zwrócić na siebie uwagę, przy czym potrząsała na boki energicznie swoim łbem nie zgadzając się z tym co Kiraie zamierzała zrobić.
        - Jesteś przewrażliwiona, przecież wiesz, że nic mi nie będzie - powiedziała łagodnie do zwierzęcia obejmując czule pysk swojego wierzchowca i głaszcząc jednocześnie po chrapach, w które zaraz ucałowała. - Może uda mi się namówić tatę byśmy później udali się razem na przejażdżkę, Silva równie długo co ty nie wychodził poza mury dworku. Będzie dobrze - zapewniła i się odwróciła, aby odejść, ale równie uparta co swoja właścicielka, klaczka nie zamierzała tak łatwo odpuścić i wyciągając łeb poza granice swojego boksu złapała dziewczynę zębami za kaptur i pociągnęła w swoją stronę. Prychnęła gniewnie rozwiewając płowe włosy uciekinierki.
        - Ej! Tak nie można puść mnie, a przyniosę ci coś dobrego - zaczęła się wyrywać i ciągnąc za trzymany przez konia materiał. - Wiem, że przez to ciągłe siedzenie w jedynym miejscu najlepiej w ogóle byś nie wychodziła ze stajni, ale to dlatego, że od małego krążyłaś między boksem, a padokiem, okazyjnie jakimś pastwiskiem. Ja od małego mogłam biegać po lesie uważając by zbytnio się nie oddalić od domu, dlatego nie mogę ciągle być w jednym miejscu nie jestem rośliną! Puszczaj! - krzyknęła ciągnąc z całej siły, a nawet zapierając się nogami o drzwiczki boksu.

        Inteligentna bułana z łobuzerskim błyskiem w ciemnych oczach puściła z obojętnością i znudzeniem kaptur, po czym z rosnącym rozbawieniem patrzyła jak elfka ląduje w sianie. Tak się dzieje jak dwie siły ciągną coś w dwie przeciwne sobie strony i nagle jedna z nich maleje. W stajni rozbrzmiało echem pełne śmiechu rżenie koni, niektóre nie mogły się powstrzymać i nawet uderzały kopytami o podłoże, a jeden pociągowy młodzik przewrócił się na bok. Kiraie z wyrzutem i złością spojrzała na swoją przyjaciółkę, która równie hardo patrzyła na nią, nie śmiejąc się jako jedyna, po czym odwróciła się do elfki zadem i ignorując wszystko inne dokoła zajęła się przeżuwaniem siana.
        - To sobie idź jak tak bardzo chcesz - prychnęła cicho.
        - Ha ha... Bardzo śmieszne - przewróciła oczami na reakcję innych wierzchowców i wstała z ziemi otrzepując się z siana. - A ty żebyś wiedziała, że sobie pójdę i nie myśl sobie, że przyniosę ci coś z miasta. - Burknęła równie obrażona, rzuciła wrogie spojrzenie wciąż śmiejącym się zwierzętom i wyszła unikając natknięcia się na dziedzińcu któregoś z służących, a następnie szybko przeszła przez bramę i zniknęła za kamiennym murem otaczającym posesję.

        Nie wiedziała co dzisiaj wszystkim odbiło, miała dziwne wrażenie, że wiedzą więcej niż ona, ale z drugiej strony oni zawsze byli lepiej informowani. Nie zastanawiała się nad tym długo, zarzuciła na głowę kaptur, z którego wysypało się jeszcze kilka źdźbeł siana, na co westchnęła gniewnie i ruszyła w tłum miasta. Miała swoje powody, aby opuścić tego dnia dom. Nie chodziło jedynie o to, że ostatni (przez najbliższe kilka dni) raz chciała nacieszyć się swoją swobodą i wolnością. Przede wszystkim chciała kupić kilka przypraw (nie pozwalano jej hodować żadnych ziół, bo mogła się otruć) i ryb oraz warzyw sprowadzonych z Szepczącego Lasu. Chciała ugotować ojcu jego ulubione danie z czasów jak jeszcze mieszkali razem z mamą na ich rodzimych terenach. Zastanawiała się nad kupnem jeszcze dodatkowo danaeńskiego wermutu, ale nigdzie nie widziała tego wina. Kiedy przechodziła obok stoiska z ziołami pochodzącymi w większości z Szepczącego Lasu, strasznie ją korciło, aby kilka kupić i spróbować w tajemnicy zasadzić u siebie w ogrodzie i w tajemnicy uprawiać, ale wolała nie ryzykować, nawet jeśli jej ojciec mało się znał na roślinach, mimo że był elfem. Odkąd pamiętała parał się bardziej wojaczką niż spokojnym, rodzinnym stylem życia.

        Zakupy składników do obiadu niezwykle poprawiły jej humor, a fakt, że nikt jej nie poznał i nie zaczepiał, w szczególności łasi na majątek jej ojca kawalerowie, cieszył ją jeszcze bardziej. Z uśmiechem zapłaciła elfiemu sprzedawcy ryb i powoli kierowała się w stronę domu, kiedy została potrącona przez bandę mężczyzn noszących mundury leońskiej floty, co skończyło się upadkiem na tyłek, idącej w pośpiechu dziewczyny.
        - Oj, pszybrarzam cie źlidżnodgo, dej ręge bomoge ci wzdać - pochylił się nad nią jeden z nich wyciągając w jej stronę dłoń. Śmierdział alkoholem równie paskudnie co inni, a jego ton brzmiał podstępnie. Wiedziała, że nie skończy się tylko na pomocy jej w podniesieniu się z ziemi.
        - Dziękuję, poradzę sobie, nie przeszkadzajcie sobie szanowni panowie - odparła wstając i pośpiesznie zbierając do koszyka kupione składniki na obiad. - Miło było poznać... - rzuciła nie zdradzając strachu, który nieprzyjemnie zaciskał pętlę na jej gardle. Po chwili się jednak przekonała, że to nie tylko przerażenie, ponieważ tamten wielce pomocny mężczyzna złapał ją za kaptur peleryny i pociągnął w swoją stronę podobnie jak zrobiła to wcześniej jej klaczka, Terra.
        - Alesz poszegaj, baniengo, dzo tag szypko usiekarz? Mosze byś doszymała nam dowaszywystwa? - spytał obejmując ją i zamykając w żelaznym uścisku.
        - Kiraie...?! - usłyszała niepokojąco znajomy głos.

        W tym momencie jej strach osiągnął maksimum, kiedy spomiędzy tej bandy zwykłych żołnierzy wyszedł jej tata ubrany w robiący wrażenie i budzący respekt admiralski mundur. Niewiele myśląc ugryzła tego, który ją trzymał, a kiedy rozluźnił uścisk kopnęła go prosto w klejnoty rodowe. Miała nadzieję, że była dostatecznie szybka i uda jej się wrócić do domu, gdzie mogłaby pomyśleć nad wymówką dopóki jej ojciec nie pozbiera jęczącego, wijącego się z bólu i przeklinającego ją na... w sumie wszystko, wojaka. Niestety, admirał był dużo szybszy i zastąpił jej drogę tak, że elfka wpadła na jego pierś, oglądając się na moment za siebie czy nikt więcej nie chce jej łapać za materiał peleryny.

        - Witaj tatusiu... - odezwała się drżącym głosem i przełknęła z obawą ślinę, podnosząc na niego wzrok. Jego pełne surowości i nagany spojrzenie znaczyło więcej niż tysiąc słów - miała przerąbane. Skuliła się lekko i zawiesiła głowę jak dziecko, które wiedziało, że nabroiło.
        - Nie waż się ruszyć stąd nawet na krok - warknął i ją wyminął podchodząc do tego, który trzymając się za krocze właśnie się podniósł. Dzięki alkoholowi nie wiele do niego docierało z obecnej sytuacji, więc wciąż się paskudnie wygrażał młódce. Jego towarzysze jednak mieli więcej rozumu i gdy tylko admirał zaczął iść w ich stronę, wszyscy zniknęli prędko za drzwiami karczmy. "Gdyby byli psami pewnie skamleli by głośniej niż gwar, który tu panuje", pomyślała i choć poczucie humoru jej się trzymało, nie było dziewczynie wcale do śmiechu. Lekko się odwróciła i zobaczyła kątem oka jak jej ojciec sprzedaje swojemu podwładnemu, który jeszcze przed chwilą chciał ją zaciągnąć siłą do jakiegoś zaułka i brutalnie wykorzystać, mocnego, nokautującego lewego sierpowego. To właśnie była cała tajemnica sukcesu w armii jej ojca. Potrafił się równie sprawie posługiwać prawą, jak i lewą ręką co wiele razy wykorzystywał zapewne w boju, zwodząc i oszukując przeciwnika, by w odpowiednim momencie skorzystać z pomocy drugiej dłoni.
        - Zabierzcie go do koszar i nie myślcie, że kara was też ominie - rzucił gniewnie do podwładnych skrytych w karczmie i wrócił do córki. - A ty się najlepiej nawet nie odzywaj - burknął z dużym zawodem w głosie, przez który Kiraie poczuła się jeszcze gorzej i powlokła się u boku tego budzącego postrach wśród piratów na bezkresnych wodach, elfa. Przytulała do siebie koszyk ze swoimi zakupami, ale wątpiła by jej prezent powitalny dla Riona wypalił.
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

Słońce pokonało już jedną czwartą swojej drogi na nieboskłonie, kiedy w obozie piratów zawrzało, jak w ulu. Pojedyncze okręgi budziły się jak na komendę, zwijały manatki i szykowały okręt do opuszczenia laguny. Powracający z Leonii zwiad zakomunikował gotowość miejskich flot do działań zbrojnych oraz potwierdził powrót admirała Awerkera do stolicy księstwa, co dodatkowo komplikowało sprawę. Cmentarna Laguna leżała w naturalnym zębie, wgryzającym się w ląd, więc wystarczyła jedna przeszkoda, by "Nautilius" utknął między młotem, a kowadłem, a raczej między ostrymi skałami, a największym łowcą piratów, jakiego nosiły fale. Razem z Jokarem i jego nożownikami, powrócił także wóz pełen zaopatrzenia, które miało posłużyć załodze w podróży do samej Wyspy Czaszek, będącej ich azylem, z dala od długich rąk ich wrogów. Adewall osobiście zadbał o jego załadunek i zabezpieczenie, podczas gdy Rafael i Kasino nadzorowali prace na pokładzie i ponad nim. W pierwszej kwestii chodziło o ogólny porządek i ład, wyczyszczenie broni, podłóg oraz skrzyń ze wszystkiego co zbędne. W drugiej - sprawdzenie żagli i upewnienie się o stanie lin, przed ich zwolnieniem. Co prawda "Nautilius" nigdy jeszcze nie doznał poważniejszych uszkodzeń, ale lepiej było dmuchać na zimne.

- Ruszać się! - zawołał w pewnym momencie kwatermistrz, smagając batem pustkę nad głowami pochylonych majtków. Widać było, że zaczyna mu się nudzić, gdyż jako sumienny w obowiązkach szaleniec, uwinął się ze swoją częścią i zaczął nadzorować innych. - Kasino! Kiedy możemy odbijać?
- Lada chwila! - odpowiedział mu głębokim basem okrągły na brzuchu krasnolud w białym, poplamionym fartuchu, który właśnie pomagał kamratom wnieść beczki z zapasem słodkiej wody na pokład. - Czekamy na jeszcze jeden wóz. Kapitan chce, by nie zabrakło nam niczego.
Jakby na potwierdzenie jego słów spomiędzy drzew wyłonił się drewniany, podłużny powóz, zaprzęgnięty w konia i obładowany płóciennymi worami. Jego woźnica bez słowa skinął głową minotaurowi, a następnie gwizdnął w palce i razem z innymi zaczął rozładowywać skradziony powóz, by następnie porzucić go na brzegu.

Na przepięknej plaży, w miejscu spotkań kochanków i artystów wrzało. Marynarze krzyczeli jeden przez drugiego, pakując najpotrzebniejsze rzeczy i kotłowali się drewnianym trapem na pokład galeonu, ciesząc się z powrotu do domu. Jedynie Jokar i jego ludzie, jedenastu pozbawionych skrupułów nożowników, wyczuwało w powietrzu zły omem, który zawisł nad ich kompanami. "Będą kłopoty", powtarzali sobie w myślach, rozpraszając się po okolicznym lesie, by do ostatniej minuty kryć statek przed oczami niechcianych świadków.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Droga pełna milczenia i ciężkiej aury ze strony rozgniewanego ojca minęła zaskakująco szybko, wbrew temu, iż w normalnie w takiej atmosferze raczej się niemiłosiernie dłuży. Elfka się bardzo bała konsekwencji jakie ją czekają za złamanie zakazu nadopiekuńczego rodzica, nie zamierzała jednak z pokorą i spuszczoną ze skruchą głową przegrać tej bitwy. Była dorosła, a przede wszystkim była żywą istotą i jak każda żywa istota miała prawa do życia i wolności, a to ostatnie admirał jej bez zawahania odbierał odkąd stracili kobietę którą oboje w różny sposób kochali. On - jak żonę, ona - jak matkę. Kiedy przeszli przez bramę dworku Kiraie usłyszała pouczające rżenie swojego wierzchowca, który razem z innymi akurat wyprowadzony został na padok. Dziewczyna spojrzała na nią przelotnie ze smutkiem, a po tym weszła u boku ojca po schodach, aby zaraz zniknąć we wnętrzu pięknego i dużego jak dla niej domu.

        W holu zebrani już byli służący i z przestrachem zabrali się natychmiast do swojej pracy. Jedna chudziutka dziewczyna pomogła swojemu panu zdjąć jego wojskowy płaszcz z charakterystycznymi odznaczeniami i krojem pokazującymi z daleka rangę elfa. Druga młodsza o trzy lata od córki właściciela posesji, uczyniła to samo i zabrała od płowowłosej jej pelerynę, po czym obie oddaliły się, by powiesić okrycia w odpowiednim dla nich miejscy. Szambelan dworku Awerkera, Harold, już stał przy admirale zdając mu szczegółowy raport z tego co działo się we dworze podczas nieobecności pana domu. Co jakiś czas skamlał cicho i przepraszająco, że nie dopilnował młodej elfki, aby zaraz po chwili przysięgać na Najwyższego, że nic nie wiedział o wymknięciu się młódki. Później znów zaczął o tym, że musiał zwolnić kilku służących, ale znalazł na ich miejsce nowych i lepszych. Zamilkł i się skulił z niepokojem dopiero kiedy długouchy mężczyzna machnął na niego ręką. Starszy służący z widoczną ulgą przyjął swoje oddelegowanie i pogonił dwie starsze kobiety, aby zaparzyły panu herbaty i uszykowały mu coś na ząb. Wszyscy od samego początku wiedzieli, że admirał wrócił dzień wcześniej niż się zapowiedział, dlatego jeszcze bardziej usiłowali zatrzymać Kiraie w domu, gdyby się ukradkiem nie wymknęła. Niektórzy nawet nie dziwili się złemu humorowi właściciela, gdyż słyszeli na mieście plotki o tym, że podążył on już dawno zwietrzałym tropem piratów, a sztorm brutalnie przeszkodził w jego obławie posyłając na dno jeden z okrętów floty, którą dowodził, wraz z całą załogą zatopionego przez żywioł brygu.

        Gdyby Kiraie wiedziała o tym, nawet palca nie wyciągałaby poza bramę posesji, nikt jednak nie raczył jej o tym poinformować jedynie odradzano jej wychodzenia. Przełknęła z obawą ślinę kiedy admirał na nią spojrzał znacząco i udał się do swojego gabinetu. Doskonale zrozumiała przekaz, choć nie powiedział ani słowa, a po jej plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Westchnęła chcąc zebrać w sobie odwagę, aby udać się za nim i dorzucić swoje pięć ruenów, skoro i tak już miała poważne kłopoty mogła przynajmniej wyrzucić ojcu w twarz to co się w niej od dawna dusiło, nie bojąc się tego, że ogień jeszcze bardziej wzrośnie po dolaniu tej oliwy.

        - Dlaczego ty jesteś taka nieposłuszna? - zaczął podniosłym surowym tonem kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły. Doskonale wiedział, że służący grupą przylgnęli do drzwi zaciekawieni całej sytuacji nasłuchując co z tego wyniknie, ale nie będzie zabraniał ludziom odrobiny rozrywki. - To że ci czegoś zakazuję jest wynikiem wyłącznie tego, że się o ciebie martwię, tak ciężko to zrozumieć? - przez cały czas stał tyłem do córki stojącej ze spuszczoną głową i rękoma schowanymi za plecami. Mimo że patrzył na ogród, o który tak się troszczyła przez cały czas, widział także odbicie swojego wyrośniętego już dziecięcia w szybie. - Rozumiem, że możesz się buntować przez to, że mama umarła, ale nie pozwolę byś przez głupotę skończyła tak jak ona. Z drugiej strony gdyby Suala od samego początku nie pozwalała by ci na wszystko...
        - Byłabym tak posłuszna jak twoi obleśni podwładni! - burknęła hardo z napływającymi od emocji łzami do jej oczu.
        Na to admirał z wrogością się to niej odwrócił.
        - Ci obleśni podwładni mają więcej rozumu w głowie od ciebie! Nie narażają się bezmyślnie na niebezpieczeństwo, jak ty i twoja matka!
        - Ona była wspaniałą kobietą, żałuję, że ty nie jesteś taki jak ona! - zaszlochała.
        - Ja dbam o to co kocham i robię wszystko by było bezpieczne - stosunkowo spokojny ton głosu powoli coraz bardziej wzbierał od gniewu.
        - Zamykając w czterech ścianach jak jakiegoś więźnia! I nie mów, że to dla mojego dobra, bo dla ciebie liczy się tylko ta twoja banda zapijaczonych bezmózgów, nie mających w sobie ani grama silnej woli by ci się sprzeciwić i pomyśleć samemu za siebie, a nie czekać na choćby najbardziej błahy i bezsensowny rozkaz! Jesteś potworem nie ojcem, wolałabym, żebyś zamiast mamy to ty umarł, bo ona przynajmniej...!
        Urwała, ponieważ jednocześnie jej głowa lekko odwróciła się w bok a policzek zapulsował palącym bólem. Zaniemówiła podnosząc pełne łez oczy na stojącego przed nią z gniewem mężczyznę, którego już nawet nie poznawała. Jego wyraz złagodniał kiedy zrozumiał co zrobił i szczerze tego żałował, ale z jakiegoś powodu czuł, że nie powinien przepraszać. Odwrócił się na pięcie i wrócił do okna.
        - Od dziś drzwi do twojego pokoju będą pilnowali służący, dopóki nie zyskam pozwolenia na zatrudnienie tu w roli strażników kogoś z koszar. Posiłki będą ci przynoszone bezpośrednio do pokoju. Z czasem też zamienię twoją garderobę na łaźnię... - Zamyślił się przez moment. - To był naprawdę piękny ogród. Szkoda, że będę musiał go spalić, aby wybudować na jego miejscu skrzydło mieszkalne dla zatrudnionych strażników...

        Nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Nie wiedziała jakim trzeba być tyranem, aby pozbawić własne dziecko wszystkiego co kocha i odebrać mu jednocześnie wolność. To było dla niej za wiele. Zacisnęła pięści i zdusiła w sobie szloch, choć łzy wciąż spadały na drewnianą podłogę. Chciała wykrzyczeć całemu światu, żeby ten obcy jej mężczyzna zdechł i albo sama do tego doprowadzić, albo skorzystać z czyjejś pomocy, ale jedyne co w tej chwili wyrwało się z jej gardła to:
        - Nienawidzę cię!

        I wybiegła zapłakana z gabinetu z takim impetem, że dwuskrzydłowe drzwi wytrąciły podsłuchujących służących z równowagi i poprzewracało ich po bokach. W pierwszej chwili chciała zamknąć się w swoim pokoju i zalać poduszę łzami, ale zaraz wydało jej się to głupim i irracjonalnym rozwiązaniem skoro jej alkowa miała zmienić się rychło w jej więzienie. Puściła się biegiem przez hol i wykorzystując moment, że stajenny właśnie wychodził z koszem marchewek dla koni mieszkających we dworku, wbiegła na niego i niewiele myśląc pognała w stronę padoku. Przeskoczyła przez ogrodzenie i płosząc swoją gwałtownością resztę konie wskoczyła na Terę. Bułana stanęła zaskoczona dęba rżąc dziko i zaraz przeskoczyła płot od wybiegu popędzana przez właścicielkę i pognała w stronę bramy zamykanej w pośpiechu przez dwóch służących. Nie udało im się w porę odciąć zrozpaczonej drogi ucieczki i zaraz zapłakana elfka pogalopowała przed siebie.

        Rion bezzwłocznie kazał osiodłać swojego konia, aby ruszyć w pościg za córką. Była całym jego skarbem i wolał już znieść zakaz opuszczania przez nią domu, niż żyć ze świadomością, że przez swoją surowość może ją na zawsze stracić.

        Klaczka gnała przed siebie sapiąc dziko, nie wiedząc nawet gdzie biegną dopóki twarda i pewna ziemia nie ustąpiła terenom grząskiego i nierównego piasku lizanego przez fale. Kiraie nieco się już uspokoiła, ale wciąż nie zamierzała wracać do domu. Trzymając klacz za czarną grzywę pilnowała jedynie, aby ta nie zawróciła nagle. Podciągając co chwila nosem i ocierając przegubem dłoni łzy upajała się widokiem lasu i oceanu, które były vis a vis siebie. Nagle w dali dostrzegła jakiś okręt i niewyraźne sylwetki uwijające się jak mrówki. Zaciekawiona zsiadła z konia i nakazując wierzchowcowi ciszę i pozostanie w miejscu zaczęła się zakradać od strony wydm i lasu w stronę statku. Nigdy nie widziała aby cumowano gdzieś indziej, niż w porcie, więc myślała, że coś się złego przytrafiło marynarzom. Z drugiej strony mogli być to piraci, ale wizja tego, że załoga nieznanego okrętu mogła potrzebować czyjejś pomocy była silniejsza niż strach przed niebezpieczeństwem.

        Znalazła się już niezwykle blisko całego zamieszania zerkając na to co się dzieje zza drzewa. Stąd doskonale widziała jak okazały był statek i jak podle wyglądali marynarze. Gdy w końcu dostrzegła minotaura nadzorującego pracę innych przełknęła z obawą ślinę i szybko pożałowała, że w podążając za ciekawością zbliżyła się do tej pirackiej zgrai. Po samej obecności rogacza uświadomiła sobie, że właśnie obserwowała załogę spod ciemnej gwiazdy pływającej na Nautiliusie, którego kapitanem był okrutny potwór Caster Barbarossa. To ich od ładnych lat ściga jej ojciec i o to oni są obecnie chyba największym postrachem tutejszych wód, może nawet na równi w morskimi bestiami zamieszkującymi Jadeitowy Ocean. Niestety na ucieczkę było już za późno...
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

- A kogo my tu mamy? - pytanie padło tak cicho, że trudno je było odróżnić od zwykłego, konspiracyjnego szeptu, jakim posługiwało się dziewięćdziesiąt procent członków dworskich świt, rozmawiających na osobności za plecami władcy. Zaraz po nim, w kierunku przyczajonej za krzewami elfki wystrzeliła para ciemnozielonych rąk, których właściciel zdawał się zlewać z korą drzewa, stojącego tuż obok. Napastnik mierzył jakiś ponad sążeń wzrostu, był zbitej i prężnej postury, choć lekko wystające żebra zdradzały oznaki wiecznego niedożywienia. Jednak nie szkielet najbardziej rzucał się w oczy, a skóra do niego przylegająca. Ta, zamiast kremowa lub opalona była oliwkowa i chropowata, jakby zakonserwowana w morskiej soli. Twarz ubranego w brązowe spodnie i czarne mokasyny pirata ukryta była w cieniu, ale nie trzeba było filozofa, by odgadnąć, że wykrzywia ją parszywy uśmiech.
- Co tu robisz ptaszyno? - zapytał szeptem zielony mężczyzna, obracając się z trzymaną w uścisku elfką i przygniatając ją plecami do pnia wielkiego dębu. Teraz, kiedy stanął w świetle, dziewczyna mogła uważniej mu się przyjrzeć. Twarz miał podłużną i zniekształconą kilkoma bliznami na prawym policzku, jakby ktoś go wielokrotnie pociął nożem, a szmaragdowe oczy błyszczały z diabelską przebiegłością i pewnością siebie. Oprócz tego widniał tu lekko spłaszczony nos, zacięty podbródek i odstające uszy, naderwane przy końcówkach przez tajemnicze szczęki.
- Kim jesteś? - Oszpecony ponownie otworzył usta i już sięgał po sztylet, kiedy z boku usłyszał rżenie i stukanie kopytami.
- To chyba jej własność - powiedział wyłaniający się zza zakrętu wydeptanej, leśnej ścieżki drugi pirat, niemal identycznie ubrany, lecz różniący się od Oszpeconego budową ciała. Za nim, w odległości kilku metrów wyłonili się kolejni, aż ich liczba wokół zniewolonej elfki stanęła na tuzinie. Dwunastu zielonoskórych trytonów, wprawionych i nieugiętych nożowników na Nautiliusie. Jeden z nich trzymał na prowizorycznej uździe pozbawioną właściciela klacz, podczas gdy pozostali zamykali dziewczynie drogę ucieczki.
- Piękny koń - pochwalił Oszpecony, a następnie rzucił dziewczyną w tłum swoich kamratów, którzy skrępowali jej ręce, nogi i osadzili w miejscu. - Szkoda by było gdyby ktoś poderżnął mu gardło, prawda?

- Jokar! Coś ty znowu przytargał?! - zawołał od niechcenia Adewall Borsobi, kiedy kordon dwunastu trytonów, samotna klacz i związana elfka stanął przed głównym trapem prowadzącym na pokład. Inni piraci kończyli właśnie swoje prace przy załadunku i z dziecięcą ciekawością w oczach, przemieszaną z głupimi uśmieszkami, zaczęli przyglądać się ładnej więźniarce o płowych włosach, trzymanej przez jednego z nożowników, niczym pies na smyczy.
- Znalazłem ją w tym lasku - odpowiedział nazwany Jokarem oszpecony tryton, po czym wskazał kwatermistrzowi dziewczynę.
Minotaur, w przeciwieństwie do innych, powstrzymywał się od komentarzy i nachylił się ku elfce, buchając jej w twarz parą z czarnych chrap.
- Boisz się? - zapytał troskliwym głosem, a następnie dał znak, by wszyscy powrócili do swoich spraw. Rozkaz został wykonany niechętnie i z pomrukami, ale nikt nie śmiał sprzeciwiać się istocie, która obedrze ze skóry i poleje rany octem, śmiejąc się do rozpuku z jakiegoś błahego powodu.
- Nie wiem kim jesteś ani czego tu szukasz, ale opuszczanie domu nie było dziś twoim najlepszym pomysłem. Nikt ci nie mówił, jak bardzo niebezpieczny jest świat? Chcesz skończyć jak ci dwaj? - Minotaur wskazał grubym palcem na dwa kopce, pod którymi spoczywali rybacy, a następnie skinął głową na trytona i jego bandytów.

Jokar momentalnie pochwycił rozkaz i pchnął dziewczynę na pokład, prowadząc ją do głównego masztu, pod którym kazano jej usiąść, jednocześnie przykuwając do niego żelaznymi kajdanami. Okrąg wokół niej zamknął się w mgnieniu oka, a przybrał on ścianę męskich twarzy o łobuzerskich uśmiechach i rozbieganym wzroku, błądzącym po zgrabnym ciele dziewczyny. Wśród nich dominowały lica czarnowłosych nemorianów, elfów, krasnoludów i różnych gatunkowych mieszańców. Wszyscy wręcz pożerali ją wzrokiem, zapominając tymczasowo o swoich obowiązkach, o których przypomniał im smagający bat.
- No już, rozejść się! - zawołał Adewall, dając jednoznaczne sygnały. - Każdy będzie miał szansę poznać naszego gościa, ale dopiero jak znajdziemy się na pełnym morzu. Ostatnie czego nam trzeba to to, by ktoś usłyszał jej krzyk.
Na te słowa załoga wybuchnęła rubasznym śmiechem i czym prędzej zabrała się za ostatnie poprawki przed odbiciem od brzegu.
- Twoja kobyłka również z nami popłynie, żebyś nie była samotna - dodał z rozbawieniem minotaur, przerzucając bat z lewej ręki do prawej i by pochwalić się swoimi umiejętnościami, strzelił nim w stronę elfki, sprawiając, że zakończony metalową kulką pas zatrzymał się na kilka centymetrów od jej nosa, nie robiąc jej krzywdy.

- Kapitan na pokładzie! - rozległ się nagle głos sternika, kiedy drzwi od kajuty otworzyły się z cichym trzaskiem. Choć słońce sygnalizowało już południe, rozkładany przez majtków żagiel osłonił cieniem szeroki pas pokładu, w którym stanął wysoki mężczyzna w ciemnym płaszczu i pierzastym kapeluszu oraz z szablą u pasa i insygniami na prawym barku. Chłodnym spojrzeniem przesunął on po załodze i sylwetce swojego okrętu, po czym podszedł do kwatermistrza i wyrwał mu z rąk narzędzie stresujące jego ludzi.
- Więcej manier, przyjacielu - powiedział spokojnym głosem, przenosząc wzrok na skutą kajdanami elfkę. - Kim jesteś i co robisz na moim okręcie?
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Słyszała szydzące z jej lekkomyślności skrzeczenie mew, ale nigdy nie brała niczyich ostrzeżeń na poważnie, nie wyciągając żadnej lekcji z dzisiejszego dnia. Musiała na własne oczy przyjrzeć się zamieszaniu i zobaczyć kim byli jego sprawcy. Gdy uświadomiła sobie, że to najprawdziwsi w świecie piraci, do tego bezczelnie rabujący leońskie towary niemal spod nosa jej ojca, miała zamiar uciec z tą jak najdalej i natychmiast poinformować Riona o tym, że zmora z jego koszmarów cumuje właśnie w lagunie nieopodal miasta. Plan był świetny, bez dwóch zdań niestety wykonanie kiepskie, gdyż nie dostała nawet szansy do zrealizowania go.

        Zadrżała kiedy w powietrzu rozbrzmiały czyjeś słowa. Nie zdążyła w żaden sposób zareagować gdyż zaraz została złapana, przez paskudnego stwora, który dopiero po chwili okazał się być oszpeconym trytonem. Choć w życiu żadnego nie widziała na oczy, a jedynie wiedziała o ich istnieniu z książek, była pewna, że ten tu jest chyba najgorszym możliwym przedstawicielem swojej rasy. Strach ją z początku całkowicie sparaliżował i odebrał mowę, ale wyrwała się z tego stanu kiedy została przyparta do drzewa. Jęknęła z bólu i zaczęła się szarpać, nie chcąc umrzeć z ręki takiego potwora.
        - Łapy przy sobie obślizgła flądro - warknęła groźnie chcąc udawać silniejszą niż była w rzeczywistości. Starała też się zdusić w sobie wszelkie oznaki tego, że się boi, ale to akurat było najtrudniejsze do zrealizowania. Miała jedynie nadzieję, że jej tata zaraz się zjawi i pozbędzie się tych przebrzydłych piratów, prosiła w duchu, aby jak najszybciej się zjawił. Zaraz jednak dotarło do niej, że nie jest to możliwe, gdyż Rion pewnie nawet nie wie gdzie ją wywiało.

        Chciała zgrywać twardą do ostatniej chwili, a tym bardziej nie odpowiadać na żadne pytania tych przestępców. Mimo tego, że drżała ze strachu patrzyła Oszpeconemu hardo w oczy, dopóki nie usłyszała odgłosu kopyt. Z początku przeszło jej przez myśl, iż to minotaur się do nich zbliża i niebawem umrze. Ale zaraz odwróciła głowę w tamtą stronę, gdy tylko usłyszała znajome, pełne przerażenia rżenie.
        - Tera! - krzyknęła zaniepokojona elfka w stronę swojej klaczki, która rżała cały czas i się wyrywała, ale nie miała żadnych szans kiedy zjawiło się więcej tych łuskowatych ludzi, a tym bardziej się uspokoiła po usłyszeniu tego, że mogłaby zaraz zginąć.

        Kiraie krzyknęła głośno kiedy została rzucona jak wór ziemniaków w stronę podobnych do Oszpeconego i poczuła na sobie dotyk ich zimnych, szorstkich dłoni, które z zaskakującą wprawą ją związali.
        - Nie ośmielisz się - syknęła przez zaciśnięte zęby ze złami w oczach, patrzących na niego z groźbą. - Tylko ją tknij...

        Nie dane jej jednak było dokończyć gdyż zaraz została poderwana do góry i zaniesiona przed oblicze rogatej bestyji. Musiała przyznać plotki nigdy nie będą w stanie przedstawić rzeczywistości takiej jaką była naprawdę. Był dużo mniejszy niż w opowieściach, ale za to straszniejszy. Jedyne co musiała przyznać to, że jego zapach był faktycznie powalający. Powstrzymała mdłości kiedy uderzył w nią odór mokrej od słonej wody krowy i znów się szarpnęła, nie chcąc kończyć swojego żywota po serii bolesnych tortur ze strony tego okrutnika. Starała się na niego cały czas nie patrzeć, aby nie sprowokować tego ćwierćmózgiego, według zasłyszanych historii i wiedzy z książek, stwora. Z tego co już zdążyła zauważyć, nie mógł on być takim tępakiem za jakiego go wzięła skoro inni, bardziej podobni ludziom czuli przed nim respekt i robili bez piśnięcia wszystko co rozkazał. Nawet jeśli bardziej przekonujący okazywał się jego bat.

        Znieruchomiała kiedy się do niej odezwał i choć bardzo tego nie chciała, musiała spojrzeć na tego potwora. Już nawet nie przejmowała się tym, że buchnięcie w twarz powietrzem z nozdrzy byka potargało jej włosy i nie należało do najświeższych. Przełknęła z obawą ślinę.
        - N-nie b-b-boję się - wyjąkała nie mogąc zapanować nad strachem, wbrew temu co mówiła. Nie odpowiedziała już nic więcej, jedynie powędrowała wzrokiem we wskazane przez minotaura miejsce. Spodziewała się najgorszego, ale i widok zakopanych już ciał wycisnął jej łzy z oczu. Jeszcze nigdy w życiu tak nie pragnęła wrócić do taty i zamknąć się we własnym, bezpiecznym pokoju jak właśnie teraz, kiedy nie miała takiej możliwości. Dużo prawdy jest w stwierdzeniu, że dostrzegamy coś kiedy to stracimy.

        Znów nim się zorientowała została szarpnięta w górę i pociągnięta na pokład statku po pochyłym kawałku zbitych desek. Niedobrze jej się robiło czując na sobie pełen pożądania wzrok chyba wszystkich członków tej zgrai i podciągając kolana pod swoją brodę niemal przytuliła się do grubego słupa, do którego przed chwilą ją przykuto. Po słowach minotaura zastanowiła się przez moment dlaczego w ogóle nie wołała nikogo o pomoc. Fakt była daleko od miasta, ale skoro kiedyś mieszkali tu rybacy, niech im ziemia lekką będzie, to może zdarzy się, że ktoś się w okolicy zjawi. Bez zastanowienia zaczęła zdzierać sobie gardło wołając o pomoc, czyniąc wbrew temu czego chciał uniknąć rogacz.

        Klacz także zaczęła rżeć jak obdzierana ze skóry i wierzgać na wszystkie strony. Spanikowanej bułance udało się przez przypadek jednego z piratów za sobą kopnąć, a innego uderzyła łbem. Zaraz jednak złapała zębami wodze trzymane przez jeszcze innego po czym je gwałtownie wyszarpnęła i uciekła z zacumowanego statku przeskakując w panice burtę. Słychać było stłumione sapnięcie kiedy wylądowała na twardej mieliźnie, ale szybko się pozbierała i pognała ile sił w kopytach w stronę miasta. Kiraie nie mogła w to uwierzyć, że jej jedyna przyjaciółka zostawiła ją wśród tych odrażających typów bez najmniejszego zawahania, to zraniło elfkę równie mocno, co oświadczenie jej ojca o całkowitym ubezwłasnowolnieniu długouchej i zniszczeniu jej ukochanego ogrodu.

        Myślała, że już gorzej nie będzie kiedy jęzor bata strzelił niemal przy jej uchu, uleciała z niej w tej chwili reszta pewności siebie i udawanej odwagi. Spojrzała z przerażeniem na wykonawcę tego ruchu, a po chwili się bardziej skuliła chowając twarz w kolanach obejmowanych przez ramiona i zaniosła się płaczem. Nie wiedziała dlaczego, ale przez głos, który właśnie usłyszała poczuła się spokojniejsza. Podniosła zapłakane oczy na nową postać, której stała się obiektem obserwacji. W przeciwieństwie do całej reszty był niezwykle przystojny, aż jej serce zabiło mocniej, ale wzięła to za oznakę strachu, ponieważ otóż to stanął właśnie przed nią sławetny Caster Barbarossa, którego pewnie nie jeden ochrzcił mianem króla piratów, albo panem tutejszych wód. Znów wezbrała w niej nieustępliwość i ośli upór odziedziczone po ojcu.
        - Wypuśćcie mnie, a obiecuję, że nic nie powiem mojemu ojcu - powstrzymała drżenie głosu, choć robiła dłuższe przerwy na oddech między słowami, aby się nie zająknąć przez łkanie.

        - Kiraie! - rozległo się w dali, gdzie pojawiła się rozmywająca z racji dużej odległości postać admirała pędzącego w ich stronę na potężnym gniadym ogierze. Jego wzrok to skierowany był w stronę lasu to na ocean i plażę, to ponownie na ścianę drzew. Nie wiedział jeszcze gdzie jest jego córka, oprócz tego, że gdzieś w okolicy dzięki towarzyszącej mu klaczy. Z daleka też wcale nie rozpoznawał zacumowanego okrętu.
        - Tatusiu, tutaj! - krzyknęła nie mogąc się powstrzymać. Miała nadzieję, że zdąży ją uratować, choć nie wzięła pod uwagę tego, że on sam nie da rady pokonać całej tej załogi.
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

Wrzaski i szarpanina, którymi elfka zaszczyciła swoich porywaczy nie zrobiły na nich zbyt dużego wrażenia. Nie była ona pierwszą, porywaną przez nich osobą, dlatego Jokar i jego nożownicy w kompletnej ciszy powrócili na statek, co jakiś czas porozumiewając się ze sobą za pomocą parszywych uśmieszków. Zgodnie z kodeksem los więźnia należał do osoby, która go schwytała, co oznaczało dla dziewczyny zamknięcie pod kluczem w jednej kajucie razem z przywódcą trytonów, który do delikatnych nie należał. Morski mężczyzna przez dłuższy czas zastanawiał się, co z nią zrobić, póki do sytuacji nie wtrącił się kwatermistrz, a kilka minut później sam kapitan. Zostawiwszy ją zatem przykutą do masztu, Jokar i jego ludzie zeszli pod pokład z wyraźnym niezadowoleniem na twarzach, iż nie będą mogli poznać bliżej urodziwej niewiasty, a następnie zamknęli się w jednym z mniejszych magazynów, gdzie oddali się hazardowi, oczekując rozkazów. Na okręcie nie było bardziej antyspołecznych piratów niż oni, lecz póki byli posłuszni kapitanowi, nikt im nie raczył przeszkadzać. W szczególności Jokarowi, o którym mówiono, że potrafi zabić na trzydzieści różnych sposobów, wykorzystując do tego jedynie swój sztylet. Oszpecony tryton cieszył się więc na Nautiliusie sporym szacunkiem i uznaniem, choć w ostatecznym rozrachunku przegrywał on nawet z uległym i pacyfistycznym czarodziejem, Rafaelem, który zmienił strony konfliktu, gdy tylko zrozumiał, że może stracić życie. No ale nie trytonowi było to oceniać.

W czasie, kiedy kwatermistrz z rezygnacją w oczach wracał do swoich obowiązków, kapitan pirackiego galeonu mógł uważniej przyjrzeć się nowej twarzy. Na pierwszy rzut oka widać było, że elfka do brzydkich nie należy: niska i szczupła, lecz nie wychudzona, z jasną cerą i długimi, płowymi włosami, zaczesanymi za ucho. Obcisłe spodnie i biała bluzka ciasno przylegały do drobniutkiego ciała, podkreślając jej kształty, widok których powoli odbierał rozum skotłowanym dookoła marynarzom. Na ich wywieszone jęzory i pożądanie malujące się w oczach Barbarossa nawet nie zwrócił uwagi. Cały czas próbował nawiązać kontakt wzrokowy z pojmaną, a gdy w końcu mu się to udało, uśmiechnął się lekko w kącikach ust i pogładził ją po policzku dłonią w białej rękawiczce. Nawet przez nią czuł, jak dziewczyna trzęsie się z obawy o własne życie.
- Strach to wspaniałe uczucie, prawda? - zagaił, choć nie oczekiwał od dziewczyny żadnej odpowiedzi. - Serce szybciej bije, ręce się trzęsą, a nogi mdleją... jednak to nic w porównaniu z tym dreszczem emocji, który sprawia, że cały twój kark obejmuje przyjemne mrowienie, a każdy ruch zdaje się przyśpieszony, jakbyś właśnie dostała nowego zastrzyku energii od tajemniczej mocy. Niestety nie wszyscy potrafią to docenić, a jeszcze mniej jest osób, które wiedzą, że istnieje też druga strona medalu. Jeśli strachu jest za mało, obojętnieje, a jeśli za dużo, przeobraża się w nienawiść lub szaleństwo, które rozumiem aż za dobrze. Ważne, by bać się nie mniej i nie więcej do odpowiedniej sytuacji, a ty, póki co, nie masz powodów, by odczuwać strach. Zatem jakie emocje tobą targają? - zapytał, unosząc lekko jej podbródek i zapatrując się w odsłonięty kawałek szyi. Dla przeciętnego krasnoluda lub demona, jakich było tu pełno, elfka nie wyróżniała się niczym spośród wielu innych i ocenialiby ją tylko na podstawie wyglądu. Dla nich była przedmiotem, ale nie dla wampira, który z jednej kropli krwi może wyczytać wiele. Wystarczyło skaleczenie i skupienie woli, by stojąca przed nieumarłym istota stała się otwartą księgą.

Kiedy dziewczyna odezwała się w towarzystwie kapitana po raz pierwszy, a jej słowa bez ogródek wskazywały na chęć pertraktacji, piraci wybuchnęli gromkim śmiechem i pokiwali z niedowierzaniem głowami, rozchodząc się każdy w swoją stronę. Widać po nich było, że zagrożenie ze strony bezbronnej ślicznotki biorą za wymysły tracącej rozum wariatki.
- A kim jest twój ojciec? - zapytał nonszalancko Caster Barbarossa, kapitan budzącego postrach Nautiliusa, odsłaniając w uśmiechu szereg białych zębów i jeden kieł, dłuższy od pozostałych, zachodzący z lekka na dolną wargę. - Chyba jeszcze nie do końca rozumiesz, gdzie trafiłaś... wiesz kim jestem?
To pytanie padło na wiatr, kiedy szum lasu przeciął gardłowy krzyk tajemniczego mężczyzny, a zaraz po nim krzyk kobiety i rżenie koni. Jak smagnięci batem, piraci skoczyli ku prawej burcie, wytężając wzrok, lecz nic, po za ścianą drzew nie widzieli. Dopiero po minucie, kiedy ucichło echo, wśród piasków laguny dostrzegli postacie trzech jeźdźców, pędzących w ich stronę na złamanie karku na wielkich, umięśnionych ogierach. W ruch poszły szable i noże, ktoś krzyknął zachęcająco w stronę kamratów, którzy natychmiast odpowiedzieli śmiechem, wznosząc do ramion nabite kusze. Byli gotowi pozbyć się trójki szaleńców, lecz czekali na ostateczny rozkaz kapitana, który nie ruszył się nawet o centymetr, cały czas obserwując zachowanie pojmanej elfki.

- Caster... - zaczął wysoki blondyn w błękitnych szatach, przedzierając się przez tłum piratów z wyraźnie zakłopotaną miną, a kiedy spojrzał na dziewczynę, zbladł jeszcze bardziej i wskazał na nią palcem. - To córka admirała Awerkera.
- Domyśliłem się - przyznał kapitan, kątem oka dostrzegając stającego za plecami kwatermistrza oraz okrętowego kucharza, brzuchatego i łysego krasnoluda z długą, rudą brodą i młotem kowalskim w prawej ręce. Obaj z minotaurem i czarodziejem nie wyglądali na zadowolonych z tego spotkania. - Ten głos poznam wszędzie, choćby i na samym dnie Piekła, dokąd go zabiorę, gdy przyjdzie na to czas. Trzymaj ją - polecił minotaurowi, który wyswobodził elfkę i przytrzymując, poszedł z nią na mostek, gdzie przystawił jej tasak rzeźnicki do gardła i wystawił na widok nadjeżdżających.
- Krzyknij, a ręka mi się obsunie - wyszeptał jej do ucha przez włochate chrapy, rozdmuchując jej płowe włosy i stuknął groźnie kopytem.
- Kiraie! - ponowił krzyk admirał, widząc córkę, lecz zaraz zamilkł gdy obok ucha śmignął rzucony oszczep. Półtorametrowy kij z żelaznym grotem ze chrzęstem utkwił w piersi jadącego za mężczyzną rycerza, dosłownie zrzucając go z siodła i wywołując panikę w jego wierzchowcu. Zwierzę targnęło łbem, stanęło dęba i zawróciło, tratując po drodze ciało swojego pana. Dzwoniące o napierśnik kopyta okazały się miłe dla ucha piratów, po których ogier zniknął w lesie.
Drugi rycerz okazał większe połacie rozumu i wyforsował do przodu, osłaniając admirała własną piersią. Za to poświęcenie nagrodziła go kusza, przebijając oczodół jednym ze swoich pocisków.
- Jeszcze jeden krok... - zagroził Adewall, widząc jak kopyta ogiera hamują na wilgotnym piasku, a siedzący w siodle człowiek staje w strzemionach. Ostrze tasaka niebezpiecznie nacisnęło na szyję elfki.

Admirał, jak wymagało tego jego stanowisko, prezentował się w sposób nienaganny i dworski, pierś wypięta dumnie do przodu, błyszczący od polerowania mundur i regulaminowe insygnia na obu barkach. Twarz zacięta w bezemocjonalnym grymasie, choć drgająca warga zdradzała, że walczy z chęcią rzucenia się na potwory, które trzymały jego największy skarb.
- Pan Rion Gerardus Awerker - rozległo się nagle z tłumu, który rozstąpił się, przepuszczając swojego kapitana. Ten skłonił się teatralnie największemu wrogowi i wskazał na obiekt jego obecnego zainteresowania. - Jak dobrze widzieć znajomą twarz. Mam nadzieję, że cieszy się pan z tej wizyty tak samo jak, a może nawet bardziej. Nie chcę się wtrącać, ale wychowanie córki i gonienie nas przez pół świata to chyba trudne zadanie, prawda?
Barbarossa mówił z całą gamą pewności siebie, wiedząc, że admirał jest tu sam, pozbawiony jakichkolwiek szans na wygraną i zmuszony okazywać spokój oraz uległość, by nie wyciągać ciała córki z dna.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Sytuacja z każdą chwilą robiła się coraz gorsza, a ona nie miała bladozielonego pojęcia jak mogłaby ocalić skórę i uciec do domku. Nie wiedziała jak się bronić, a tym bardziej walczyć bo nigdy się tego nie uczyła. Mieszkając w lesie, gdzie mogła dogadać się ze zwierzętami, albo uspokoić te rozwścieczone i oddalić się w bezpieczne miejsce, nie miała potrzeby, aby trenować wymachiwanie mieczem. Po tym przenieśli się do miasta i dużego dworku, którego miała zakaz opuszczania, gdzie tym bardziej umiejętność walki była zbędna. Chociaż z drugiej strony właśnie żałowała braku w podstawach samoobrony. Cały czas się szamotała nawet jeśli to nic nie dawało i jedynie traciła niepotrzebnie siły. Nie chciała sprzedać tanio skóry.

        Myślała, że jej porywacze byli paskudni, ale po dotarciu na okręt i ujrzeniu z bliska potwornego rogacza zrozumiałą, że się sporo pomyliła. Obecnie najgorszą istotą na świecie jaką miała okazję ujrzeć był właśnie minotaur. Domyślała się, że pewnie to dzięki niemu piracki okręt budzący postrach na ocenia zawdzięcza swoją nie-sławę. Miała w tej chwili jednak ważniejsze sprawy, niż myślenie o tym przez co Nautilius jest pływającą grozą. Kuląc się i szlochając pod masztem traciła wszelką nadzieję na długie i szczęśliwe życie i choć bardzo tego nie chciała, zaczęła się zastanawiać co ją czeka, chociaż się domyślała po odrażającym błysku w oczach i parszywym uśmiechu otaczających ją, niewyżytych piratów. Bardzo się bała, ale nie wiedziała dlaczego się nieco uspokoiła gdy tylko napotkała spojrzenie wpatrującego się w nią kapitana tak innego od reszty, że aż ją to dziwiło. Choć zapewne musiał się jakoś przyzwoicie reprezentować w przeciwieństwie do reszty, skoro był dowódcą tej bandy pełnej przestępców i kanalii. Zadrżała czując na policzku delikatny, acz szorstki dotyk jego dłoni odzianych w rękawiczki. Zarumieniła się lekko ku własnemu zaskoczeniu i szybko odwróciła wzrok, znów chowając twarz, opierając się czołem o podciągnięte do piersi kolana.

        Nie odpowiedziała mu nic, gdyż to i tak nic by nie zmieniło, a jedynie mogłaby się wystawić na pośmiewisko. Nie zgadzała się jednak z teorią mężczyzny o tym, że strach jest wspaniały. Nie lubiła się bać i zrobiłaby wszystko żeby nie czuć strachu. Gdyby posłuchała dzisiaj służących nie znalazłaby się w tej sytuacji. Skupiła się jednak na łagodnym tonie kapitana statku, miał taki głos, że aż chciałoby się go słuchać całymi godzinami. Znów przez moment zapomniała o swoich kłopotach zastanawiając się czy Barbarossa umie śpiewać, według niej byłby w tym świetny. Wracając jednak do rzeczywistości, nie do końca rozumiała o co chodzi swojemu rozmówcy i dlatego też i tym razem postanowiła milczeć, odpowiadając jedynie cichym łkaniem.

        Nie mogła jednak nie odzywać się w nieskończoność i kiedy przyszedł jej do głowy pomysł z dogadaniem się z dowódcą tych nikczemników, od razu postanowiła skorzystać ze swojej okazji na ocalenie życia. Starając się wyglądać godnie jak jej ojciec i opanowując na moment płacz, otworzyła usta by mu odpowiedzieć. Zwątpiła jednak. "A co jeśli zabiją mnie bez chwili zwłoki kiedy tylko dowiedzą się, że ich najgorszy wróg jest moim ojcem?" Wystarczyła jedna myśl aby dziewczyna zaczęła się zastanawiać nad jakimś kłamstwem na ten temat, ale zaraz zadano jej kolejne pytanie. Z niepokojem i wrogością miała im potwierdzić, że słyszała plotki o postrachu oceanu Nautiliusie i zdawała sobie sprawę, że to właśnie jego załoga czaiła się na nią z obleśnym pożądaniem w oczach, jak stado hien, które po długim okresie głodu w końcu natrafiła na świeżutką padlinę. Może jej plan o dogadaniu się z nimi by się udał gdyby na horyzoncie nie pojawił się jej ojciec.

        Znów wezbrała w niej nadzieja, która została błyskawicznie roztrzaskana w drobny mak. Kiedy została rozwiązana i podniesiona z podłogi myślała, że zaraz ją wypuszczą. Radość zaczęła powoli gościć na jej twarzy, choć spowodowane to było przede wszystkim widokiem kochanego rodzica. Zastąpiona jednak natychmiast została kolejną falą strachu i to jeszcze większego, niż do tej pory kiedy poczuła zimną stal na swoim gardle. Łzy ciekły jej z oczu jak rzeka, a krzyk uwiązł jej w gardle. Nawet gdyby minotaur jej nie "ostrzegł" i tak nie byłaby w stanie w tej chwili czegokolwiek z siebie wydusić. Pierwszy raz jej życie wisiało na włosku, pierwszy raz jej grożono. Przez to nawet już nie przeszkadzał dziewczynie zapach rogacza i to, że znów rozdmuchał jej włosy.
        - Tato... - wyszlochała cicho, a zaraz zdusiła w sobie pisk i zamknęła mocno oczy gdy pierwszy z rycerzy został brutalnie, w jej mniemaniu, zabity.

        Otworzyła je ponownie po usłyszeniu kolejnych słów byka, jakąś chwilę po tym jak szum oceanu zabrał ze sobą krótkie sapnięcie drugiego, któremu bełt przebił oko i prawdopodobnie mózg, czego na szczęście nie było dane zobaczyć wrażliwej elfce. Z przerażeniem spojrzała na ojca będącego tak blisko okrętu, że Kiraie w mgnieniu oka mogła się znaleźć w jego żelaznych, ochronnych ramionach, ale ani ona nie mogła się ruszyć, ani on podejść. Tym bardziej jeszcze zastygła w bezruchu kiedy ostrze mocniej naparło na jej skórę, lekko ją przy tym kalecząc, tak że krew jedynie napłynęła do skaleczonego naskórka, ale nie pociekła w dół. Teraz nawet nie drżała, bojąc się, że przez to jedynie jej szyja została by pocięta jak plasterki mięsa gotowe do zjedzenia z chlebem. Znów mocno zamknęła oczy jakby przez to miała uniknąć tragicznego końca.

        Admirał zacisnął pięści zdając sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji się znajdował. Już nawet nie chodziło o to, że gdyby ruszył się choć o krok, cała załoga by się na niego rzuciła, a Leonia w jednej chwili straciłaby jednego z lepszych admirałów swojej floty. W końcu podniósł na ukochaną i jedyną córkę przepraszające spojrzenie zmuszony do tego by wycofać konia.
        - Dopadnę cię Barbarossa - warknął i z niechęcią zawrócił w stronę miasta, zgarnąć jak najszybciej swoich żołnierzy i wypłynąć na głębokie wody. Był zawzięty i zdeterminowany, co było widać w jego oczach. Piraci musieli liczyć się z tym, że admirał nie wróci do portu dopóki nie odzyska córki, nawet jeśli miało to się skończyć sprzeciwieniem się rozkazom króla przed niedopuszczalną samowolkę.

        Dziewczyna nie mogła uwierzyć w pierwszej chwili widząc jak jej ojciec się oddala, ale z drugiej strony doskonale go rozumiała. W pojedynkę nic by nie zdziałał nawet jeśli zmobilizowanie swoich podwładnych i przyszykowanie okrętu do wypłynięcia, da czas tym bandytom na opuszczenie laguny i zniknięcie gdzieś na oceanie, z czego niewątpliwie skorzystają, ale nie miał innego wyjścia. Drugą kwestią była możliwość tego, że jeśli uda mu się w końcu dopaść Nautiliusa, nie miał pewności czy odzyskałby córkę, choćby martwą, jednakże musiał spróbować ją uratować, inaczej nigdy by sobie nie wybaczył, a poza tym duma mu nie pozwalała pozwalała zrezygnować z tej obławy.

        Załamana, przerażona i zmęczona spuściła głowę gotowa zrobić wszystko by przeżyć, nawet jeśli miałoby to skończyć się oddaniem swojego ciała i cnoty tej parszywej bandzie. Stała cicho i spokojnie przed trzymającym ją minotaurem, odwrócona do niego plecami. Nie spojrzała też na kapitana z zamiarem ponownego błagania go o wypuszczenie jej. Zadbany i przystojny wampir z tego co zauważyła, stał się w jednej chwili tą samą kanalią co reszta jego załogi. Myślała wcześniej, że on jest inny, że ma jakieś serce, ale właśnie dostrzegła, iż się sporo przeliczyła w tej kwestii.
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

- Liczę na to! - zawołał kapitan za oddalającym się w szaleńczym tempie admirałem, któremu nie raz obiecywał bolesną śmierć (i vice versa), jeśli ich drogi ponownie się zetkną. Niestety każde ich dotychczasowe starcie kończyło się remisem lub patem, kiedy to jeden w żaden sposób nie mógł uzyskać przewagi nad drugim. Ostatnim razem Nautilius i Wyzwolenie uderzyły o siebie burtami podczas sztormu na Oceanie Jadeitów i tylko morski wir uratował obie jednostki przed nieuniknioną śmiercią. Od tamtej pory Awerker i Barbarossa toczyli wojnę, w którą mieszało się coraz więcej marynarzy. I to nie tylko z sojuszu morskiego. Wieść, że istnieje człowiek gotowy walczyć z leońskim łowcą piratów rozeszła się razem ze spienionymi falami i obecni korsarze wychodzili ze swoich kryjówek, wypowiadając otwarte bitwy prawu i wspierając działania Nautiliusa wszelkimi możliwymi sposobami. Do najbardziej szkodliwych przybrzeżnym miastom zaliczały się karawany z zaopatrzeniem zagrabione Turmalli lub Rubidii i transportowanie ich na legendarną Wyspę Czaszek, ukrytą we mgle i uważaną za azyl dla wyjętych spod prawa. Wielu kapitanów oddałoby prawą rękę, nogę i oko za współrzędne położenia wyspy, znane tylko wybranym, których Caster Barbarossa sam powołał do życia, czyniąc z nich wolnych piratów, lecz podlegających mu wampirzym prawem przeistoczenia. Była ich jednak prawdziwa garstka.

Kiedy postać admirała Riona stała się tylko niemiłym wspomnieniem, po którym pozostały ślady końskich kopyt na piasku i dwa trupy, kapitan Barbarossa chwycił za koło i obrócił je aż zatrzeszczało, ryjąc łopatą steru po kamiennym dnie laguny. W ruch poszła kotwica, jej żelazny łańcuch zadzwonił o burtę, a gdy ciężka haczykowata głownia padła na deski, rozwinięto żagle i puszczono je luzem, pozwalając wiatrom zagościć w nich na dobre. Wtedy to drewniany potwór jęknął jakby smagany tysiącem batów i przedarł się przez pierwsze fale, rozpadające się pod nim jak domki z kart.
- Awerker wyśle za nami całą flotę - skomentował Rafael Hose, czarodziej, stając obok minotaura i niewiasty, przez którą czekają ich kłopoty stulecia. Porwali kobietę, za którą, według plotek, nawet sam król gotów byłby w przyszłości ryzykować życiem swoich żołnierzy, gdyż miała ona zostać żoną jednego z jego krewnych, lecz wybuchowy temperament elfki i jej notoryczne ucieczki uniemożliwiały przedstawienie jakichkolwiek faworytów do jej ręki. - Uciec jednemu okrętowi to pikuś, jak znam naszego kwatermistrza zatopiłby go bez mrugnięcia powieką, ale Leonia dysponuje setką fregat i brygów, nie licząc wsparcia ze strony Turmalii i Rubidii, którym również zalazłeś za skórę, kapitanie...
- Dlatego wyrzućmy tę dziewkę za burtę i tyle będzie z naszych problemów - wtrącił się Adewall, zwalniając nacisk ostrza na szyję elfki, zwracając jej pełną zdolność oddychania, które obejmowało niemal połowę jej szlochów. - Zresztą to nie pierwsza, którą zdarzyło się nam porwać.
- Zgadzam się z nim - do rozmowy dołączył krasnolud, podtrzymując się balustrady, kiedy zakręty i nagłe zwroty rzucały Nautiliusem jak szmacianą lalką. Reszta załogi podobnie reagowała, dbając, by nic nie wypadło za burtę. - Admirał to twardy zawodnik, ale może odpuści, kiedy zwrócimy mu jego największy skarb - dodał, uśmiechając się do elfki. - W końcu za ładna to ona nie jest, to raz. A dwa, kobieta na pokładzie zawsze przynosi pecha.

- Kurs na Wyspę Czaszek - rozkazał w końcu wampir, przerywając swoim arystokratycznym głosem ciszę, jaka nastąpiła, gdy Nautilius znalazł się na otwartych wodach i z każdą minutą zaczął oddalać się od jadeitowych plaż leońskiego wybrzeża. Żagle łopotały radośnie nad jego głową, łapiąc północne wiatry, a pokład ponownie wypełniły gwary rozmów i dźwięki okrętowego życia: turlały się beczki, szurały szczotki i dudniły buty pracujących majtków, nadzorowanych i szkolonych przez starsze grono.
- Awerker nie odpuści nam aż do samych bram Piekła - powiedział po chwili, patrząc po kolei w oczy swoich kamratów. - Ceni honor i sprawiedliwość do tego samego stopnia co my piracki kodeks i dlatego nie zamierzam pierwszy odpuścić w tej walce. Nie jest to jednak człowiek głupi i nie zaatakuje pierwszy w obawie, że zrobimy coś złego jego córce, prawda? - pytanie zwrócone było do elfki, ale Barbarossa nawet na nią nie spojrzał. Swoją uwagę poświęcił oddalającym się wieżom Leonii, spod których za kilka minut wypłynie niszczycielska siła, zwana Wyzwolenie, największy okręt bojowy tego wieku, z kapitanem gotowym położyć wszystko na jedną kartę, by uratować swoje dziecko.

Caster Barbarossa jakby dopiero teraz przypomniał sobie o obecności Kiraie, gestem nakazał minotaurowi ją puścić, a następnie wskazał, by poszła za nim.
- Zapraszam do mojej kajuty - powiedział chłodno, po czym odczekał chwilę, by dziewczyna mogła zebrać myśli. - Chyba, że wolisz towarzystwo moich ludzi, lecz nie zagwarantuję ci wtedy należytego bezpieczeństwa.
Następnie Barbarossa skierował swoje kroki do środka, zostawiając otwarte drzwi, gdyby córka admirała zdecydowała się mu towarzyszyć. Wciąż co prawda miała na rękach kajdanki, ale nikt nie przykładał jej już noża do gardła, a w chwili gdy załoga usłyszała o zaproszeniu kapitana, przestali na nią zerkać, jak gdyby stała się jego ważnym gościem, któremu nic nie może się stać, bo polecą głowy.

Kajuta kapitana wyglądała jak każda inna, była ciemna i prosta, ze ścianami z ciemnego dębu oraz trzema, wielkimi oknami, zasłoniętymi obecnie przez grube, czarne zasłony. Źródłem światła były tu trzy duże lampy, rozmieszczone kolejno na ogromnym, okrągłym stole, pod sufitem nad wejściem i w rogu, gdzie stała wiekowa szafa, której półki uginały się pod ciężarem zakurzonych ksiąg. Zapach wina mieszał się tu z zapachem drewna i żywicy, a także pergaminu, z którego wykonana była mapa zajmująca cały stół. Oprócz niego i szafy do mebli należała szeroka komoda, łoże z baldachimem, stojak na płaszcz i broń, cztery krzesła wokół stołu i solidna dębowa trumna, obita aksamitem i ukryta w cieniu, na stałe przybita do podłogi za pomocą długich gwoździ. Nie tracąc czasu na zbędne słowa kapitan piratów podszedł do komody i wyciągnął z niej dwa kieliszki, razem z kryształowymi karafkami. W jednej przelewało się wino białe, w drugiej - czerwone, a przynajmniej na to wskazywały okoliczności. W rzeczywistości wypełniająca naczynie ciecz była gęściejsza i ciemniejsza niż tradycyjne wina, ale kto by na to zwracał uwagę. Dla gościa było wino białe, co kapitan podkreślił, odchodząc ze swoim kieliszkiem i osobną karafką na drugi koniec stołu, gdzie usiadł i zapatrzył się na wiszący naprzeciwko łóżka obraz trzech mężczyzn w pirackich płaszczach i kapeluszach.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Choć widok oddalającego się od niej ojca, który pozostawił ją na tę chwilę na pastwę typów spod ciemnej gwiazdy, był traumatyczny i nie napawał optymizmem, a nawet dawał kolejne powody do płaczu, załamania nerwowego oraz powolnego pojawienia się myśli samobójczych, elfka wiedziała, że obecnie nie było innego wyjścia jak tylko się oddalić aby zebrać całą podlegającą sobie armię, ale dać tym samym czas na ucieczkę porywaczom. Wierzyła, że admirał po nią wróci i oboje będą mogli cali i zdrowi wrócić do domu, który w obecnej sytuacji wydawał się nieporównywalnie przyjemniejszym więzieniem niż to, w którym się obecnie znalazła. Złotą klatką, chciałoby się rzec. Mimo że nie zamienili z sobą praktycznie słowa, każde z nich otrzymało zadanie do wykonania. Celem Riona było jak najszybsze wyruszenie z miasta bez znaczenia czy dostałby zgodę króla, czy nie, nie było w sumie czasu na umawianie się na prywatną audiencję u króla, przedstawianie całej sytuacji, wypełnienie całej papierologii, a następnie odczekanie stosownego okresu mającego rozpatrzyć wniosek pozytywnie i zezwolić w końcu na wypłynięcie, bądź kategorycznie zabronić admirałowi ingerencji. Awerker nie mógł na to pozwolić liczyła się każda sekunda, dlatego bez wiedzy króla szykował się do pościgu. Kiraie w przeciwieństwie do ojca miała dużo trudniejsze zadanie, musiała przeżyć na pirackim okręcie tak długo, aż ojciec nie przybędzie jej uratować z częścią leońskiej floty. Musiała też pozostać przy zdrowych zmysłach, ponieważ, według niej, szaleństwo było dużo gorsze od śmierci.

        Przełknęła ślinę i zaczęła pracować nad swoim oddechem kiedy trzymający ją minotaur poluźnił uścisk. Wciąż nie mogła cieszyć się minimalnym komfortem sytuacji, ale w sumie nikt by pewnie nie mógł wiedząc, że w każdej chwili może skończyć niższy o głowę i proporcjonalnie mniej rozmowny. Nabrała mocno powietrza choć wciąż nią targały od czasu do czasu konwulsje spowodowane niedawnym rozpaczliwym płaczem, po czym bardzo powoli je wypuściła z siebie, nie ruszając się ani na moment z miejsca. Mogłoby to być źle zrozumiane przez byka z tasakiem i rychło skończyłaby jako pokarm dla rybek. Postanowiła się w pierwszej kolejności przede wszystkim uspokoić i bez mamrotania robić wszystko co by jej rozkazali. Musiałą kupić ojcu jak najwięcej czasu.

        Przysłuchując się rozmowie mężczyzn (skoro wciąż rogaty ją pilnował) przesunęła pobieżnie wzrokiem po blondynie i krasnoludzie, choć ten pierwszy bardziej przykuł jej uwagę. Wydawał jej się inteligentniejszy oraz o wiele bardziej rozgarnięty niż co najmniej połowa obecnej tu załogi, a do tego wyczuwała, że ma łagodniejszy charakter. Zupełnie nie rozumiała co ktoś taki robił z własnej woli wśród bandy przestępców, jednakże szybko straciła zainteresowanie jego osobą po usłyszeniu słów minotaura. W jej oczach zamigotały jasne iskierki świadczące o tym, że właśnie coś ciekawego przyszło jej do głowy. Pomysł z wyrzuceniem za burtę niezwykle jej się spodobał. Nie byli jeszcze daleko od brzegu, więc gdyby się postarała, nawet ze skutymi dłońmi, może udałoby jej się wrócić na stały ląd, albo dryfować na falach aż jakaś kupiecka czy rybacka łajba by jej nie znalazła. Jednakże co pomysł to lepszy i choć wcześniej przesunęła po brodatym grubasku jedynie przelotnym spojrzeniem, teraz cała uwaga młódki była skupiona właśnie na nim. Nie miała prawa do własnego zdania w tej kwestii, ale za pomysł o oddaniu jej bezpiecznie admirałowi, od razu polubiła krasnoluda. No przynajmniej na moment, dopóki nie wyskoczył ze swoją krytyczną oceną względem jej urody, za którą powstrzymała się przed rzuceniem na niego i jedynie sprzedała mu wrogie spojrzenie.

        Gdyby nie zaistniałe okoliczności, zapewne cieszyłaby się przepięknym widokiem bezkresnego oceanu i rześkim powietrzem, o ile nie samym rejsem, jednakże zgraja zapijaczonych, okrutnych, zboczonych, niewyżytych łajdaków, z których część pewnie wyznawała teorię, że warstwa brudu jak dojrzeje to sama odpadnie, nie należała do najlepszego towarzystwa, z którym elfka chciała by dzielić chociażby powietrze na jednej mordze, a co dopiero niemal się o nich obijać. Słuchając tego co kapitan mówił do spierających się o los dziewczyny mężczyzn, ona kiwała tylko lekko głową z rozpierającą ją dumą, że ma tak wspaniałego ojca, który był prawym człowiekiem w przeciwieństwie do tych, przy których przyszło jej spędzić najbliższy czas. Na twarzy zakwitło jej jednak chwilowe zaskoczenie w momencie gdy powiedział o pirackim kodeksie, na co zdusiła w sobie chęć parsknięcia śmiechem. Nie mogła uwierzyć w to, że piraci mieli jakieś swoje zasady. A nawet jeśli to wątpiła by były przestrzegane, skoro mieli problemy z dostosowaniem się do zwykłego prawa, jednak dla własnego bezpieczeństwa wolała zatrzymać tę uwagę dla siebie. Na pytanie nieumarłego znów jej oczy się zaskrzyły i mentalnie pacnęła się w czoło zła na siebie, że wcześniej nie przyszło jej to do głowy, iż więcej zyskają na tym jak Kiraie będzie żyła, mając tym samym admirała w garści i zapewniając sobie praktycznie nietykalność. W tej jednej chwili resztki strachu z niej wyparowały, jakby w ogóle nigdy nie było jej poprzedniego wybuchu paniki, wniosła się w niej jednocześnie pewność siebie, jaką się odznaczała we własnym domu i spacerując ulicami miasta, wiedząc, że w razie kłopotów zawsze ktoś stanie po jej stronie. Nawet się lekko uśmiechnęła pod nosem.

        Zdając sobie sprawę ze swojej nietykalności była gotowa wtrącać swoje zdanie, a nawet się kłócić. Gdy została wypuszczona przez rogacza spojrzała na niego ze wstrętem i wrogością, a po tym otworzyła usta z dumnie uniesioną głową, aby odmówić zaproszenia wampira, dodając jeszcze małe co nieco o tym, że prędzej umrze i kilka niemiłych słów na jego temat, ale zrezygnowała z tego po jego ostatnich słowach. Spojrzała z ponownym niepokojem po wszystkich kanaliach, zapewne jedynie na to czekających i bez dłuższego zastanowienia podreptała pośpiesznie za "gospodarzem".

        Po wejściu do jego kajuty musiała chwilę odczekać, aż jej naświetlony wzrok się przyzwyczai do tego półmroku. Gdyby nie dostrzegła kawałka trumny, nie widziała by w tym pomieszczeniu nic szczególnego, co odróżniało by je od innych takich, ale musiała przyznać, że było nawet przytulnie. Nawet jeśli miała świadomość swojej nietykalności, jakoś nie umiała udawać przesadnie pewnej siebie i pokazywać tego wszystkim dokoła, co było dostrzegalne w jej postaci kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi. Elfka ze skrępowaniem i niepewnością usiadła na jednym z krzeseł przy stole i uważnie rozglądała się po kajucie, zaraz jednak jej wzrok zatrzymał się na osobie kapitana stojącego przy komodzie. Podczas gdy był zajęty wyciąganiem karafek i kieliszków, ona wykorzystała moment i uniosła ręce, aby palcami jednej dłoni przesunąć ze smutkiem po skaleczeniu na swojej szyi. Nie było możliwości by po czymś takim została jej blizna, ale sama obecność ranki i tego, że mogła tak łatwo stracić życie, działały na nią przygnębiająco.

        - Po co ci łóżko skoro masz trumnę... kapitanie? - spytała z ciekawością, gdyż jedno z drugim się wykluczało w jej rozumowaniu. Jego tytuł na końcu pytania dodała cichszym głosem, jakby od niechcenia, choć wciąż nie była pewna czy chciała wypowiedzieć to słowo, czy po prostu je pominąć. Odprowadziła go wzrokiem i przypatrywała się uważnie kiedy zajmował miejsce naprzeciwko niej. Nie wiedziała po co ją tu poprosił, a wątpiła by chodziło o zwykłe odizolowanie elfki od stada hien. Najmniej przejmowała się w obecnej chwili tym, że była sam na sam z wampirem, tym bardziej, iż miała naruszoną skórę na szyi. - Na zdrowie - nie mogła się powstrzymać przed szczerym życzeniem mu tego. Nie było to wcale spowodowane sympatią, ani tym podobnym. Po prostu mówiła tak z przyzwyczajenia widząc, że ktoś będzie pił. Ona sama jednak nie podeszła żeby sobie nalać z pozostawionej jej karafki i cieszyć się kulturalną rozmową przy kieliszku wina z obcym, śmiercionośnym mężczyzną, który najpewniej złamałby jej kark nim by mrugnęła czy wzięła kolejny zwykły oddech.
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

- W trumnie lepiej mi się myśli - odpowiedział, nie spuszczając wzroku z obrazu, na którym widniała jego skromna osoba w towarzystwie dwóch mentorów i pierwszych piratów tego świata, kapitana Xeratha (po lewej) i Karsa Salamandry (po prawej). On natomiast znajdował się pośrodku, uśmiechnięty niczym dziecko, które dostaje pochwałę od rodzica. I tak też było w rzeczywistości. Wyskrobana na dole ramy data pokrywała się z okresem kwitnącej kariery Barbarossy jako pirata i przystąpieniu Nautiliusa do Bractwa. Osobami wprowadzającymi była ta dwójka, wyjętych spod prawa łotrów, którzy samym swoim imieniem budzili postrach. Warto dodać do tego potencjalną nieśmiertelność, wszak Xerath był lichem, istotą nie znającą pojęcia śmierci, a Karso należał do wyjątkowo zdolnej grupy czarowników, parających się nekromancją i magią życia, oszukujących śmierć i rozmawiających z nią jak równy z równym.
- Po za tym spodobały mi się ludzkie legendy, jakoby ja i mnie podobni śpimy w nich za dnia - dodał, uśmiechając się do siebie i wznosząc kieliszek, odpowiadając tym samym na grzeczność, jaką zrobiła mu elfka. - To piękne bajania, nie mające dużego oparcia w rzeczywistości, ale nawet w nich jest ukryte ziarenko prawdy.
Następnie kapitan galeonu powstał z miejsca, by odwiesić płaszcz oraz kapelusz na stojak, po czym to samo zrobił z szablą, pokazując się dziewczynie nieuzbrojonym w słabym świetle stojącej na stole lampy. Ubrany jedynie w białą koszulę, długie spodnie i buty z wysoką cholewą, wampir podszedł do córki admirała i własnoręcznie nalał jej białego wina z kryształowej karafki. Jego błękitne oczy bez problemu odszukały wzrok elfki i błysnęły przyjaźnie, by lekko podnieść na duchu jej trzęsącą się ze strachu duszyczkę.
- Nie zaczęliśmy naszej znajomości najlepiej, prawda? - zagaił, powoli wracając na swoje miejsce. - Wybacz, ale jako kapitan nie mogę okazywać zbyt wielu emocji przed załogą, bo pomyślą, że mięknę, a nie ma nic gorszego niż pirat z miękkim sercem. Nie miej też za złe mojemu kwatermistrzowi. Adewall to surowy typ, ale własne życie bym mu powierzył, co nie raz już zrobiłem...
- A więc - powrócił tematem do początku, unosząc swój kieliszek. - Pragnę cię powitać na Nautiliusie, najszybszym okręcie po tej stronie znanego nam świata. Jako więzień i jednocześnie mój gość spędzisz tu trochę czasu, gdyż wypuszczenie cię na wolność nie gwarantuje mi bezpieczeństwa, które chcę zagwarantować swoim ludziom. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Ja nazywam się Caster Barbarossa, a ty, Kiraie Awerker czuj się tu jak u siebie, z pewnymi ograniczeniami oczywiście.

Po zakończeniu swojego przedstawienia, mężczyzna przechylił kieliszek i duszkiem go osuszył, pozwalając czerwonemu płynowi pozostawić wyraźną smugę. Większość win była mocno rozcieńczona i o takich właściwościach mogła jedynie pomarzyć, dlatego jeśli dziewczyna miała dobry wzrok i choć minimalną wiedzę, od razu rozpoznałaby w tym ludzką krew. Barbarossie to nie przeszkadzało, zawsze raczył gości winem białym, uniemożliwiając zajście pomyłki, gdyż jako wampir unikał innych napojów. Raz, nie za bardzo mu smakowały, dwa, krew była łatwiejsza do zdobycia. Wystarczył abordaż na wybraną jednostkę i uczulenie swoich ludzi na to, by ogłuszali, a nie zabijali przyszłych dawców. Gdy było po wszystkim, puszczano ich wolno i kazano opowiedzieć każdemu napotkanemu żeglarzowi o tym, co ich spotkało, by budować legendę o kapitanie potrzebującym krwi, by zaspokoić głód. Oczywiście było w tym też sporo łgarstwa.

- Nigdy nie przypuszczałem, że Rion ma córkę - przyznał Caster, poprawiając czarne włosy, leniwie opadające na czoło. - Jak ci na imię? Kiraie, dobrze zapamiętałem? Ładne, muszę przyznać, lecz mało istotne w twoim obecnym położeniu. Twój ojciec na pewno jest już na naszym tropie, jego okręt Wyzwolenie, pragnie naszej krwi i nie zwinie żagli dopóki jej nie zasmakuje. Ciekawi mnie też, co ci opowiadano na mój temat. Barbarossa to demom w ludzkiej skórze, wilk który skacze do gardeł niewinnym, czy też bezduszny potwór bez twarzy i ludzkich odruchów. Powiedz, nie bój się. Czuję twój strach, lecz jest on nie wskazany w tym momencie. Przecież dostałaś moje słowo i jako mój gość nie grozi ci nic złego. Klnę się na kodeks.
Prawa ręka Barbarossa pomknęła na pierś, a głowa skłoniła się lekko do przodu, wykonując skromny ukłon w stronę dziewczyny. Nawet jeśli miała poznać wszystkie cechy swojego gospodarza, ten nie zamierzał pokazywać się jako bezduszne monstrum, a człowiek z duszą, wrażliwy i surowy. Po tym zapewne mało znaczącym geście w oczach elfki, wampir przyłożył palce do ust i cicho zagwizdał, dając tym samym umówiony wcześniej sygnał.
Drzwi do jego kajuty otworzyły i zamknęły się w czasie dwóch uderzeń serca, wpuszczając do środka krasnoluda Kasino, niosącego dużą, srebrną tacę z pokrywą. Bez słowa komentarza, za to z grymasem niezadowolenia i srogim spojrzeniem w stronę elfki, kucharz zostawił naczynie na stole i wycofał się po własnych śladach, nie spuszczając oczu z kapitana, któremu przekazywał uznania szacunku.
- Musisz mu wybaczyć - rzekł Barbarossa gdy zostali sami. - Ma sporą dywersję do twojej rasy, ledwo toleruje nawet elfy wśród załogi, a mam ich tu kilku. Zajmują się głównie olinowaniem, gdyż mają doskonały zmysł równowagi. Podczas sztormu tylko oni mają dość odwagi by wejść po maszcie na samą górę.

Następnie mężczyzna uniósł pokrywę, odsłaniając przed elfką pokrojonego w plastry, młodego rekina, uwędzonego z ziołami i czosnkiem, podanego z jabłkami, gruszkami i śliwkami. Danie intensywnie parowało, znak, że dopiero je przyrządzono, roznosząc boski zapach po kajucie.
- Specjalność Kasina - wyjaśnił wampir, stawiając przed gościem talerzyk, nóż i widelec. - Jeśli obiecasz nie rzucić się na mnie, zdejmę ci kajdanki, dobrze? - zapytał, wyjmując zza koszuli zawieszony na szyi kluczyk do bransoletek, które nosiła elfka.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Odpowiedź wampira na temat posłania nie była dla niej wystarczająca. Może dla tego, że sama wymyśliła powody wyjaśniające obecność obu miejsc do spania w jego kajucie, która przez same zasłony w oknach i baldachimie łózka, wystarczyłyby do zapewnienia spokojnego snu pozbawionego niebezpiecznych dla nieumarłego, promieni słońca. Nawet jeśli faktycznie lepiej mu się dumało w ciasnej skrzyni zwykle zakopywanej głęboko pod ziemią, wydawała się ona elfce mało komfortowym miejscem do dłuższego spędzania czasu. Tu też na plan w jej wyobrażeniu pojawiało się łóżko, na które mógł się legnąć jak kłoda umęczony ciężkim dniem. Nie wiedziała na temat wampirów praktycznie nic oprócz tego, że żywią się wyłącznie krwią, są raz zabitymi ludźmi, który nie mogą już umrzeć ze starości i są potwornie groźne, dlatego resztę cech jego rasy porównała z ludzką, czyli to, że się męczy i potrzebuje snu. Dzięki temu obecność łóżka stojącego w jego kajucie była dla Kiraie całkowicie zrozumiała. Poza tym, i ta myśl najbardziej niepokoiła dziewczynę, kapitan był przystojnym mężczyzną, a oddawanie się uciechom cielesnym (bo nie mogła tego wykluczyć) w trumnie nie należało by do najwygodniejszych. Lekko się zarumieniła wbrew sobie i szybko powędrowała śladem jego spojrzenia. Cieszyła się z ograniczonego oświetlenia w tym pomieszczeniu i skupiła się na obrazie przedstawiającego go i dwóch innych mężczyzn. Jeden z nich był szczególny przez swoją kościaną postać, przez co domyśliła się. że musi to być równie nie-sławny co Barbarossa pirat, Xerath, o którym słyszała jak była jeszcze dzieckiem i choć mieszkała w Szepczącym Lesie. Ten drugi obok młodego wampira był dla dziewczyny nieznany. Jedyne co udało jej się zrozumieć to, że oboje musieli być bardzo ważni dla najgorszego wroga jej ojca, a biorąc pod uwagę, że lich był piratem, a ten obcy także ubrany był w korsarski strój, domyśliła się, iż musieli to być opiekunowie, poprzedni kapitanowie, albo nauczyciele jej gospodarza, który na obrazie wyglądał niezwykle uroczo z dziecięcym, pełnym dumy uśmiechu na twarzy, przez którego i elfka się lekko uśmiechnęła.

        Po chwili przeniosła wzrok na mężczyznę siedzącego naprzeciwko i skupiła się na tym co mówił, na temat swojej rasy w odniesieniu do ludowych opowieści.
        - Takie, że słońce jest dla was niebezpieczne? - było to bardziej stwierdzeniem niż pytaniem, mającym być rozwinięciem jego wypowiedzi. Innego ziarenka prawdy nie doszukała się w stereotypie o spaniu w trumnach za dnia. Nie była głupia dlatego łatwo było jej wyciągać informacje z otoczenia chociażby przez zwykłą obserwację i łączenie z sobą faktów. Ale biorąc pod uwagę fakt, że kajuta była szczelnie zabezpieczona przed dostaniem się światła słonecznego do środka, wciąż ciężko jej było pojąć czemu wampir nie zrezygnował z posiadania w swoim pokoju wyłożonej aksamitem skrzyni, w której grzebano ludzi. Nie był to jednak najprzyjemniejszy temat do rozmowy, tym bardziej, że skrzynia ta kojarzyła się Kiraie jedynie ze śmiercią. Na całe szczęście kwestia zmiany tematu zapoczątkowana została przez goszczącego ją krwiopijcę.

        Z dala od reszty jego parszywej załogi czuła się bezpieczniejsza i pewniejsza, ale wciąż nie mogła powstrzymać niepokoju jaki wzbudzał w niej ten mężczyzna. Jego zbliżenie się do niej i nalanie jej wina, choć sama z tego zrezygnowała, wyrwało ją z kolejnego dedukcyjnego zamyślenia i zmusiło do skupienia na nim wzroku, czego szybko pożałowała kiedy natknęła się na jego przepięknie błyszczące oczy kolorem przywodzące jej na myśl bezkresne wody, w których mogłaby utonąć, byle by móc się w nie tylko wpatrywać jak zahipnotyzowana. Choć patrzył na nią przyjaźnie, spięła się i spuściła spojrzenie zatrzymując je na postawionym przed nią kieliszkiem z białym winem, wyraźnie zakłopotana. Wysłuchała go w milczeniu i tym razem analizując dokładnie jego słowa i unikając natknięcia się na jego wzrok. Była skołowana przez jego spokojny i szczery ton, przez który nie wiedziała czy pirat naprawdę zawsze jest łagodniejszy, gdy nie jest otoczony swoimi kamratami. Nie ufała mu, bo to co mówił teraz było dla niej podejrzane, biorąc pod uwagę to jak zachowywał się na zewnątrz kajuty, choć z drugiej strony rozumiała tego typu zabiegi, tak podobne to tych, które nie raz zauważała u swojego ojca. Rion z dala od jakichkolwiek ludzi, będący jedynie z elfką zachowywał się jak prawdziwy, kochający i wspaniały ojciec, który gotów jest przenosić góry, tylko po to by jego malutka córeczka była szczęśliwa i miała wszystko czego chciała. Jednakże gdy ma świadomość tego, że chociażby za drzwiami ktoś stoi, od razu zmienia się w wyjałowionego z emocji, surowego i rozsądnego dowódcę, który zanim coś postanowi, przemyśli to co najmniej dziesięć razy. Myśląc o kochanym rodzicu, dziewczynie na powrót zrobiło się smutno, a oczy ją zapiekły od nadpływających łez, którym nie pozwoliła wypłynąć.

        Dostrzegając, że kapitan unosi kieliszek, uczyniła kulturalnie to samo, a po jego przedstawieniu się kiwnęła lekko głową. Dygnęłaby, gdyż tego wymaga etykieta w takich przypadkach, ale ze skutymi dłońmi nie mogła odpowiednio wykonać tego rodzaju pokłonu, więc nie ruszyła się z miejsca.
        - Miło mi cię poznać kapitanie... - mruknęła pod nosem, jakby naprawdę nie chciała tego mówić, ale zrobiła to przez grzeczność. Nie wiedziała też po części co miałaby odpowiedzieć. Że jest zaszczycona jego gościną? Że przebywanie na tak wspaniałym okręcie to dla niej przyjemność? Wszystko co jej przyszło do głowy zalatywało szyderstwem i łgarstwem na staję, a przez uznanie tego jaki jest dla niej miły, wolała milczeć niż mu z grzeczności zełgać.

        To co wraz ze statkiem na falach oceanu kołysało się w kieliszku wampira, ciekawiło ją już od samego początku jak tylko ujrzała czerwony płyn w karafce, którą z sobą zabrał odchodząc od komody. Nawet gdyby nie wiedziała, że kapitan żywi się krwią i tak nie wzięła by cieczy w kryształowej buteleczce za dziwnego gatunku, czerwone wino. Na kołyszącym się okręcie było to najłatwiej zauważalne przez gęstość przede wszystkim i wolno spływający ze ścianek "osad". Widząc jak unosi kieliszek do ust i zaczyna pić, odwróciła wzrok głupio się czując przez gapienie się na niego gdy opróżniał naczynie, a dodatkowo jej żołądek wywrócił fikołka przyprawiając ją o mdłości. Nie było to miłe i jeszcze przez dłuższy czas po tym starała się na niego wcale nie patrzeć. Choć ją bardzo korciło, nie zapytała się też skąd on pozyskuje dla siebie krew, pytanie o to wydało jej się nie na miejscu. Ona sama przez cały czas nawet nie upiła łyka ze swojego kieliszka.

        - Nazywam się Kiraie Suala Awerker - powiedziała z dumą przenosząc spojrzenie swoich pistacjowych oczu na gospodarza, a raczej nieznacznie ponad jego, aby sprawiać wrażenie, że patrzy na jego twarz. Zaraz jednak jej własna mimika stężała w surowym i wrogim grymasie, jakby właśnie przypomniała sobie gdzie się znajduje i przed kim siedzi. W rzeczywistości było to spowodowane jego komplementem, po którym stwierdził, że i tak nie jest to ważne. - Wystarczy, że uważają cię za okrutnego diabła - wzruszyła ramionami patrząc na niego hardo. Zła za to co ją tak uraziło, nie miała zamiaru wchodzić z nim w jakiekolwiek dyskusje. Dla podkreślenia swojego buntu chciała rzucić mu swoje zdanie na temat tego śmiesznego, według niej, kodeksu, ale ugryzła się w język.

        Całkowicie zignorowała jego przysięgnę wykonaną za pomocą mowy ciała. Nie miała pojęcia dlaczego chciał uchodzić w jej oczach za miłego i dobrego człowieka, ale wciąż uraza była silniejsza, przez co jej nieufność się jeszcze bardziej zwiększyła, przestała wszystko starannie analizować i po prostu z góry wietrzyła jakiś podstęp. Miała szczerą nadzieję, że jej tata szybko ich dogoni i tak przemodeluje tę śliczną buźkę wampira, że Kiraie już nigdy więcej go nie zobaczy, a ocean będzie wolny od tego pirata i całej jego załogi.

        Słysząc nagłe gwizdnięcie, którego w ogóle się nie spodziewała, lekko się wzdrygnęła na krześle, a po tym obserwowała wchodzącego do środka krasnoluda ze srebrną tacą z przykrytą w środku potrawą. Odwzajemniła brodaczowi pełne niechęci spojrzenie, doskonale pamiętając gdy określi ją jako mało urodziwą. Po jego wyjściu trochę wrogości z niej wyparowało i nieco się rozluźniła na krześle. Nie odpowiedziała nic kiedy kapitan postarał się usprawiedliwić zachowanie krasnoluda. Wolała milczeć niż powiedzieć coś czego by pożałowała.

        Po odkryciu potrawy i poczuciu niecodziennego, ale bardzo apetycznego zapachu Kiraie musiała w duchu pochwalić grubaska w uznaniu jego umiejętności kulinarnych. Na widok równie smakowicie wyglądającego jedzenia, aż jej ślinka ciekła, choć w przenośni i na propozycję wampira pokiwała głową wyciągając w jego stronę swoje skute dłonie. Gdy kajdanki nie zaciskały się już boleśnie na jej rękach, pierwszym co zrobiła było rozmasowanie zaczerwienionych śladów na nadgarstkach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego jak mocno miała zaciśnięte żelazne "bransoletki". Poczuła się jednak nieswojo kiedy kapitan znalazł się tak blisko niej, przez co się spięła i odwróciła głowę w przeciwną stronę, nie ruszając się z miejsca i zaciskając jedynie pięści na swoich udach.
        - Nie jestem głodna - rzuciła bez emocji, czując jak zaraz w sprzeciwie wibruje nieprzyjemnie jej żołądek, na szczęście z jej brzucha nie wydobył się żaden dźwięk. Wolała umrzeć z głodu niż zostać otruta, a nie wierzyła w to, że krasnolud z przyjemnością i radością na twarzy przygotowałby dla niej bezpieczny oraz smaczny posiłek, nie dodając niczego od siebie. Było to tak samo prawdziwe, jak to, że woda jest sucha. Była na terenie wroga, dla którego i ona była wrogiem, więc zagrożenia musiała spodziewać się w każdej chwili i z każdej strony.
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

Choć w kajucie Barbarossy światło kłaniało się cieniom, wzrok wampira doskonale podążał za detalami, których przeciętny człowiek, z racji wrodzonych wad, w ogóle by nie dostrzegł. Należały do nich między innymi uśmiech i delikatny rumieniec na twarzy elfki, na który każdy poeta znalazłby tysiąc wychwalających go przymiotników, a który sam kapitan ocenił w swoim zakresie słów jako piękny. W tej kwestii gotowy był sprzeczać się z każdym, kto twierdził inaczej, włączając w to krasnoluda, Kasina, gardzącego rasą elfów tylko z sobie znanego powodu. Siedząca przed nim dziewczyna prezentowała iście nieziemską urodę, podkreśloną łagodnymi rysami i hardością w pistacjowym spojrzeniu, okolonym płowym welonem długich włosów. Niska i drobna, lecz pewna siebie ze sprężystym krokiem i gracją, zachowaną mimo krępujących ją, do niedawna, kajdanek. Uroda klasyczna dla elfek i zgodna z naturą, nieskalana przesadnym makijażem i trądzikiem. Słowem, kapitan Nautiliusa miał przed sobą młodą damę wchodzącą w okres kobiecości, a która nie wyszła jeszcze w pełni z okresu dojrzewania i młodzieńczych buntów przeciwko wszystkim, kto myślał inaczej niż ona. Kapitan Caster westchnął do samego siebie w duchu, śledząc sylwetkę postaci naprzeciwko, zatrzymując się chwilę na jej oczach, ustach i delikatnie zarysowanych pod koszulą piersiach. Te krótkie momenty pozwoliły mu podjąć wniosek, że ma do czynienia ze skarbem z dworskich bali, pożądanym przez wielu arystokratycznie urodzonych mężczyzn. Admirał Awerker prezentował tylko ich determinację w odbiciu kobiety, choć sam miał ku temu najbardziej osobisty powód. Kiraie była jego córką. Następnie Barbarossa podążył za jej wzrokiem, zatrzymując się na obrazie anonimowego malarza i westchnął do najpiękniejszych wspomnień.

On, Xerath i Salamandra, trzej muszkieterowie niespokojnych wód przeciwko światu, który okazał się brutalniejszy, niż na ogół zakładano. Za każdym zakrętem czekał ich zawód, niepewność i zdradziecki cios w plecy, a mimo to nie było w nich ani grama strachu, byli młodzi i gotowi podjąć wszelkie ryzyko, nie mając nic do stracenia poza własnym życiem i szacunkiem do samego siebie. Wszystkie swoje zachowania tłumaczyli kodeksem, słownym prawem piratów, nie spisanym i nie zaakceptowanym, a po prostu istniejącym na mocy samej profesji. Każdy, kto chciał zaistnieć musiał przestrzegać tych zasad, a w przypadku ich łamania nie było miejsca na miłosierdzie. Wtedy Castetowi przypomniała się druga strona medalu.
- Twój ojciec ich zabił - wyjaśnił Barbarossa z nutą smutku, wskazując na małe, czarne krzyżyki, domalowane nad prawym okiem każdego z dwójki wyjętych spod prawa łotrów. - Karsa powiesił na drzewie, odmawiając mu sprawiedliwego procesu i zmuszając go do oglądania, jak jego okręt idzie na dno trawiony przez ogień kilka staj od leońskiego portu. Nie ma gorszego upokorzenia niż nie pójść na dno z własnymi ludźmi. Awerker związał wszystkich, kazał zwodować okręt i podłożyć ogień w ładowni.
- Kapitana Xeratha spalił natomiast żywcem, kiedy okazało się, że pętla na szyi go łaskocze, a sam więzień ma skłonności do żartów i plucia na leońskie barwy. Do dziś pamiętam jego ostatnie słowa, które brzmiały "po mnie przyjdą następni". Zdążył jednak sam zatopić swój okręt, ukrywając go przed światem. Ten człowiek był pierwszym piratem na świecie, starszym niż niejedno państwo, a swoją sławę zawdzięcza zdobyciu trytońskiego brygu kutrem rybackim, pierwszym aktem piractwa w historii.
- Mówię ci to dlatego - podsumował kapitan, spoglądając na elfkę z ukosa. - Ponieważ w porównaniu do tej dwójki i twojego ojca, ja jestem aniołem, zesłanym tu przez samego Najwyższego. Możesz mi wierzyć lub nie, ale wciąż żyją piraci, a tym bardziej marynarze z załogi Wyzwolenia, którzy dokładnie pamiętają wydarzenia sprzed czterdziestu i więcej lat.

Później powrócił temat ludowych bajań, od których wampir zdecydował się posiadać trumnę w swojej kajucie. Na uwagę Kiraie, kapitan uśmiechnął się szeroko, podszedł do czarnej zasłony i zdecydowanym ruchem odsłonił fragment dużego okna, przez które niczym fala na brzeg, wlały się promienie słońca, oblewając sylwetki rozmawiających i rzucając za nimi długie cienie. Tarcza płomiennej gwiazdy opuściła już horyzont i teraz przesuwała się powoli w górę, znacząc swoją obecność na smaganych wiatrem karkach pracujących wyżej marynarzy. Barbarossa stał pośrodku całej fali, jego koszula i czarne włosy aż błyszczały w świetle, rzucając kilka dłuższych refleksów dookoła.
- Słońce nie zabija od razu - powiedział spokojnie, przeczesując palcami włosy i napawając się widokiem czystego horyzontu. Póki co żaden okręt ich nie ścigał. Nie wiadomo jeszcze było, za jaki omen powinno się to uważać. Zły, czy dobry. - Zaczeka aż nie będę w stanie się przed nim obronić - dodał natychmiast, gdy kotara wróciła na swoje miejsce, zatapiając kajutę w ponownym mroku. Następnie Caster zdjął rękawiczkę z prawej dłoni i oparł ją na leżących na stole mapach, nachylając się lekko w stronę Kiraie. Sterta pergaminów zaszeleściła pod dotykiem świeżej skóry, podczas gdy lewa ręka powędrowała do kryształowej karafki i ujęła ją pewnie.

- Wiesz, że nie musisz zgrywać takiej hardej niż jesteś w rzeczywistości, prawda? - zapytał nagle, komentując fragment, w którym poznał co o nim myślą ludzie, jedynie uśmiechem. - Czuję i widzę, że się boisz, to zupełnie naturalne. Nie próbuj zatem wmawiać sobie, że jest inaczej. Wiem, co teraz czujesz, a przynajmniej potrafię się tego domyśleć. Otoczona piratami, z dala od domu i kochającego ojca, który płynie, sam nie wiedząc dokąd i po co. Jak myślisz, czy Rion Gerardus Awerker ma dość siły, by równać się ze mną? Człowiekiem, który całe życie spędził na statku i zna tajemnice morza? Tak się składa, że w wojnie między nami twoja rola jest drugorzędna i przepraszam, że mówię to w ten sposób. Po prostu twoje życie daje mi gwarancję bezpieczeństwa, które chcę zapewnić swoim ludziom, a dla admirała jesteś jednym z celów w drodze do spełnienia własnych marzeń. Jeśli cię odnajdzie, odnajdzie i mnie, a wtedy dojdzie do skrzyżowania szabel między nami. I tylko jeden wyjdzie z tego starcia żywy. Z całego serca nie chcę, by był to on. Dlatego pomożesz mi zrobić wszystko, by zadowolić wszystkie strony tego konfliktu.
Wszystkie te słowa do Kiraie Barbarossa kierował ciepłym i przyjaznym tonem, jakby chciał załagodzić bolesną prawdę, której tak inteligentna kobieta powinna się domyślać. Nie chciał, by brała go za bezdusznego diabła i potwora, a raczej, by widziała w nim człowieka, który stara się dbać o coś więcej niż własny tyłek. Caster miał pod sobą załogę i przyjaciół, a także całą masę piratów i służbę, mieszkającą w jego zamku na Wyspie Czaszek. Gdyby Awerker odnalazł ją i otoczył, wielu trafiłoby na szafot lub, jak było w przypadku Xeratha, na stos.

- Nie bój się - uspokoił elfkę, wskazując ruchem brwi na pokrojonego i uwędzonego rekina. - To nie trucizna. Mój kucharz wie, że jesteś nietykalna, więc prędzej uciąłby sobie rękę niż podał ci śmierć na talerzu. W końcu to mój człowiek, oddany i lojalny jak pies, więc ma on obowiązek chronić cię przed niebezpieczeństwem w równym stopniu co ja. A ja nie uciekam się do trucizn. Jestem tradycjonalistą w tym temacie, jeśli mogę tak to ująć. Nie mniej nie chciałbym, żeby mój gość chodził głodny.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Tylko ślepy by nie dostrzegł, że ci dwaj mężczyźni z obrazu byli bardzo ważni dla wampira. Może uratowali mu życie za młodu, może przygarnęli zabłąkaną, niewinną owieczkę, może byli pierwszymi przyjaciółmi. Nie wiedziała tego, nie wiedziała wielu rzeczy na temat jej gospodarza, ale była pewna co do jednego. Choć kapitan dobrze to ukrywał, czuł gorycz z powodu straty tych dwóch, a jej ojcu przypisał zaszczyt zabicia ich. Nie było jej wcale smutno z tego powodu. Piraci byli największymi łotrami jacy tylko mogli istnieć na ziemi i zapewne byli czarcimi pomiotami wyrzuconymi z Otchłani za rozboje jakich się tam dopuścili. Tak przynajmniej wszyscy w jej otoczeniu twierdzili, a ona po ujrzeniu tej bandy na własne oczy i zasmakowaniu próbki ich charakteru oraz zachowania wobec obcych, nie miała powodów, by nie wierzyć w plotki o okrutnych potworach, którym w głowach jedynie mord i złoto, dziewki i alkohol. Nawet jeśli Barbarossa prezentował się inaczej, stał na czele tej bandy, a to wystarczyło by mogła wrzucić go do jednego wora razem z załogą. Była dumna z ojca, że udało mu się uwolnić świat od przynajmniej dwóch szatańskich kapitanów z całego trio, co też okazała zadowolonym uśmiechem.

        Mina jej jednak zrzedła, usta się lekko otworzyły, a oczy jeszcze bardziej rozszerzyły patrząc na swojego rozmówcę z niedowierzaniem co też do niej mówi. Nie wierzyła, że jej kochany ojciec o iście rycerskim charakterze mógłby posunąć się do takiego okrucieństwa, tym bardziej, że nigdy nie słyszała o czymś takim, ani od niego, ani od służy, ani od nikogo na mieście. Dlatego też nie miała żadnych skrupułów, by uznać słowa kapitana za kłamstwa, mające na celu wybielenie go, aby nie uważała go za potwora. Wciąż nie pojmowała czemu tak mu zależało, by elfka miała o nim inne zdanie.
        - Kłamiesz... - rzuciła hardo bez namysłu, w jej oczach jednak widoczny był niepokój i zwątpienie. - Mój ojciec nigdy by się nie dopuścił czegoś tak potwornego, nawet jeśli karał takie potwory jakimi są piraci. - Nie mogła utrzymać języka za zębami.

        Z przymrużonymi podejrzliwie oczami, obserwowała poczynania mężczyzny, który postanowił zademonstrować wpływ słońca na jego ciało. Cicho syknęła kiedy fala światła została wpuszczona do pogrążonego w półmroku pomieszczenia, ale kiedy tylko wzrok się przyzwyczaił, wróciła wzrokiem do krwiopijcy przyglądając mu się uważnie. Jej serce mocniej zabiło za co była na siebie zła, ale nie mogła nad tym zapanować doskonale wiedząc o tym, że Kapitan prezentował się nieziemsko w tej łunie, na co otwarcie by się zgodziła, gdyby ktoś wcześniej rzucił taką ocenę. Włosy mu lśniły jak krucze pióra, a na białej koszuli mogła dostrzec zarys torsu wyrzeźbionego z niezwykłą dbałością o szczegółu, którego mięśnie były skryte pod białym materiałem. Nie mogła oderwać wzroku, mimo że ten piekielnie przystojny osobnik był jej porywaczem i była zdana na jego łaskę.

        Śledziła każdy jego ruch, ale dopiero po drugich słowach wypowiedzianych przez niego zdębiała i się mocno zamyśliła, zastanawiając się nad tym czy powinna oba fragmenty rozumieć jako całość, czy nie. A jeśli tak to kiedy miałby nastąpić ten moment, w którym Barbarossa nie miałby możliwości się obronić przed słońcem? Drugie zdanie byłoby dla niej zrozumiałe, gdyby obie części piły do czegoś innego, wtedy mogłaby bez zastanowienia uznać, że wampir ma na myśli jej ojca, ale wtedy pojawiało się pytanie: co było tym ziarnkiem prawdy w ludowych historiach o tego rodzaju nieumarłych? Jedna wielka zagadka pojawiła się w jej umyśle, a ona nie miała odwagi zadać żadnego z tych pytań w obawie, że zostanie wyśmiana, dlatego postanowiła przemilczeć obie kwestie, co było u niej sprawdzonym odruchem obronnym. "Jeśli coś nie zostało wypowiedziane, nie zostanie obrócone przeciwko tobie," pomyślała wyciągając ten wniosek na podstawie swoich doświadczeń i obserwacji.

        Znów na moment została pozbawiona wzroku, kiedy zasłona okna wróciła na miejsce i jedyne światło w pomieszczeniu pochodziło od lamp. Moment jej chwilowej ślepoty wystarczył by nie dostrzegła jak nieumarły zdejmuje swoją rękawiczkę. Kiedy jej oczy na nowo się przyzwyczaiły do obecnego natężenia światła, dostrzegła opaloną dłoń opierającą się na stole, pozbawioną białej rękawiczki, co ją zaciekawiło, ale powstrzymała się od zadania dziecinnego pytania. Widząc jednak, że znów chce sobie nalać do kieliszka gęstego napoju, skupiła wzrok na szeleszczących pod jego dłonią, mapach.

        - Mój ojciec na pewno po mnie przybędzie i prędzej czy później pośle twój okręt wraz z tobą i załogą w diabły. - Powiedziała bez zastanowienia z bezmyślną wiarą w swoje słowa. Fakt, bała się, ale nie mogła się do tego przyznać, a tym bardziej przestać udawać, że jest inaczej. Wiedziała, że zgrywanie przed nim twardej osoby było bezcelowe skoro czytał z niej jak z otwartej księgi, ale jakoś nie mogła szczerze tego pokazać po sobie. - I co po tym? Rzucisz mnie swoim kamratom, jak kawał mięsa wygłodniałym wilkom? - uśmiechnęła się ponuro, ale widać było, że wizja ta ją przeraża, czego nawet już nie ukrywała. Rozumiała, że chodzi tu o spokój i bezpieczeństwo okrętu oraz wszystkich jego "mieszkańców".
        - Czy masz zamiar, kapitanie, mnie tu więzić w nieskończoność aż któreś z was w końcu nie umrze, albo mój ojciec nie zrezygnuje z obławy na was? - spytała podnosząc na niego swoje oczy, które się zaszkliły. Była świadoma tego, że już nigdy mogła nie wrócić. Z jednego więzienia do drugiego, miała okropnego pecha. - Jeśli tak pozwól mi się chociaż z nim pożegnać. - Po chwili spuściła głowę by nie widział spływających wolno z jej oczu łez. Zaraz jednak przyszedł jej do głowy genialny pomysł mogący być szansą na ucieczkę z tej klatki. - Albo możecie pertraktować... - rzuciła, prędko ocierając łzy i patrząc na niego ze skrywaną nadzieją swojej wolności. To co nim kierowało było naprawdę szlachetne i dobrze o nim świadczyło, ale Kiraie nie zamierzała uczestniczyć w jego planie zapewnienia najgorszej bandzie piratów na Jadeitowym Oceanie, a może nawet i w całej Alaranii.

        - Tradycjonalista? - spytała bardziej siebie niż jego, na co wskazywało jej zamyślenie kiedy rozmasowywała sobie dłonie po tym jak ją uwolnił. - No tak preferujesz przegryzanie cudzych tętnic - burknęła z wyrzutem. Była na niego zła za... W sumie za wszystko, co tak naprawdę okazywało się być niczym, ale potrzebowała tego. Potrzebowała wyładować na czymś swoją frustrację, która wezbrała w niej przez długo utrzymujący się strach i stres. Nałożyła sobie jeden plaster rekiniego mięsa, które zaraz zaczęła dziobać bez przekonania. Nie miała apetytu i wątpiła w to, by szybko jej się poprawiło, bez względu na to jak bardzo Barbarossa by się starał, nie zmieniało to faktu, że była na łasce piratów, którzy ją porwali dla swoich celów. Normalnie cieszyłaby się, że jest w centrum uwagi i bawiłoby ją zachowanie mężczyzn walczących o jej względy, ale w tej sytuacji czuła się nic nie warta, była niczym więcej jak tylko kartą przetargową i wabikiem na jej ojca.

        Bardzo ją to bolało i w końcu nie mogła już dłużej udawać, że wszystko jest dobrze. Przełknęła naprawdę niewielki kawałek jaki sobie odkroiła i odłożyła widelec. Krasnolud faktycznie był świetnym kucharzem, a potrawa byłą przepyszna, ale nie miało to w tej chwili i tak znaczenia. Elfka znów spuściła głowę tak, że włosy zasłoniły jej twarz i znów zaczęła ronić łzy. Chyba jeszcze nigdy nie czuła się taka bezradna i opuszczona jak właśnie teraz. Chciała poprosić kapitana, aby opuścił ją na moment, ale podejrzewała, że nie uczyni tego w obawie, że jego bilet do nietykalności mógłby coś sobie zrobić, albo zwiać. Ona szczerze mówią w tej chwili nawet o tym nie myślała. Pragnęła jedynie znaleźć się w domu, przy ojcu i poczuć się bezpieczna oraz jak człowiek, a nie nic nie znaczący przedmiot, który można łatwo przehandlować.
Zablokowany

Wróć do „Jadeitowe Wybrzeże”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości