Jadeitowe Wybrzeże ⇒ Niesieni na falach...
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
W czasie gdy Jokar zamykał elfa w nieużywanej od lat celi w podziemiach posiadłości, Adewall i Kasino musztrowali na okręt każdego, kto się nawinął. Rozkazy wampira były jasne: podjąć walkę z leończykami i przyprowadzić mu admirała Awerkera całego i zdrowego. W tym celu załogę Nautiliusa należało uzupełnić dodatkowymi siłami w postaci najemników, którzy od kilku tygodni siedzą bezczynnie w karczmach, popijając i szukając zwady. Teraz nadarzała się okazja do rozprostowania kości i upuszczenia komuś krwi, a tym samym zaprezentowania swoich umiejętności w nadziei na otrzymanie stałego żołdu z części łupów i własnej pryczy wśród najgorszych piratów na oceanie. Hawana i Kormoran, dwie fregaty sojusznicze również kompletowały swoje miejsca. Ich kapitanowie, Draco Barsi i Luca Sevill wiele lat temu udowodnili swoją lojalność wobec Bractwa, odbijając wielu jego członków z wysp sojuszu, na których budowano więzienia. Wykazali się przy tym nie małym sprytem i zawziętością i choć na lądzie unikali się jak ognia, na morzu musieli się tolerować. Teraz mieli popłynąć burta w burtę z Nautiliusem i sprowadzić największego Łowcę Piratów do ich azylu. Prawdziwa ironia losu.
- Kapitanie Borsobi - głos, który wcisnął się pomiędzy kolejne smagnięcia batem należał do Dracona Barsi, dowódcy Hawany, odzianego w czarną, pikowaną kurtkę, szerokie spodnie w biało-niebieskie pasy i buty do jazdy konnej z wysokimi cholewami. Na głowie nosił czerwoną bandanę z doszytym żółtym mleczem na skroni, a za sznurem opasującym biodra miał zatknięty rapier.
- Czego?! - ryknął minotaur, odwracając się w stronę mężczyzny, ledwo sięgającego mu włochatej piersi.
- Hawana melduje gotowość.
- A Kormoran?
- Też. Czekamy tylko na rozkazy - odpowiedział mu drugi kapitan, ubrany z kolei w brązowy, marynarski płaszcz rozpięty po całej długości i spodnie z czarnego zamszu, których nogawki znikały w skórzanych kozakach na niskim obcasie. Na głowie nosił prosty, trójgraniasty kapelusz z czerwoną kokardą. W przeciwieństwie do Dracona, Luca Sevill chodził nieuzbrojony, jeśli nie liczyć złotych kastetów z kolcami na prawym i lewym nadgarstku, w czasie spoczynku udających zwykłe bransolety.
- Wypływamy! - zawołał Adewall, machnąwszy ręką do nadbiegającego krasnoluda, który prowadził za sobą kolumnę złożoną z dwunastu pobratymców uzbrojonych w nadziaki i puklerze oraz uginających się pod płytowymi zbrojami. Mimo to w biegu dorównywali zawodowym sprinterom. Przynajmniej na tym krótkim dystansie, dzielącym ich od trapu.
- Czekajcie na nas! - zawołały zgodnym chórem wszystkie krasnoludy, wbiegając po drewnianej kładce, trzęsąc brodami.
Zaraz po nich trap został wciągnięty, podobnie zresztą jak kotwica i setka par wioseł uderzyła o spienioną wodę, wyprowadzając Nautiliusa z portu. To samo czynił Kormoran, a zaraz po nim Hawana, słynąca z tego, że na swoim dziobie miała zamontowaną balistę: całkiem sprawną i zabójczo celną. Następnie wszystkie trzy jednostki rozwinęły żagle i ustawiając się w klin, obrały kurs.
Tymczasem Jokar i Barbarossa kończyli płomienną debatę na temat elfa i tego, co należy z nim zrobić. Zdaniem trytona wampir powinien oddać go w jego ręce i przestać zawracać sobie nim głowę. Wszelki problem zniknie w przeciągu godziny i wszyscy będą mogli powrócić do żmudnej codzienności. Kapitan miał jednak inne plany co do nieproszonego gościa, toteż kiedy go już przyprowadzono i osadzono, odprawił bosmana i polecił mu, aby dołączył do Adewalla i Kasina, zanim ci znikną za horyzontem.
- Pilnujcie go aż do przybycia admirała - polecił dwóm żołnierzom z oddziału Oliviera, po czym udał się do swoich komnat, by przemyśleć całą sprawę.
Jeśli król Leonii dowie się, że jego brygi zatonęły, a Awerker przeżył, to oskarży go o współpracę z piratami i wyśle kolejne jednostki, by zmyć plamy tej "zdrady". Oznaczało to otwartą wojnę z Bractwem, której wynik jest już dawno przesądzony. Ośmiu przeciwko setkom, nawet kapitan Xerath nie był takim szaleńcem, by porywać się na coś takiego. Z drugiej jednak strony rysował się cień nadziei. Jeśli Rion zgodzi się za córkę zdradzić taktyki leońskiej floty, zupełnie jak Rafael, którego kilkadziesiąt lat temu pozyskali z okrętu Turmalii, Barbarossa i inni mieliby czas na odwlekanie nieuniknionego, aż nie zebraliby dostatecznie wielkiej siły na ostateczne starcie. Ale przecież człowiek honoru, jakim był Awerker nigdy nie zgodzi się na coś takiego. To absurdalne.
Myśli te zaprowadziły Barbarossę do jego prywatnych komnat, gdzie zasłoniwszy okna czarnymi zasłonami, wampir starał się zregenerować nadwątlone siły. W tym celu odkorkował kolejną butelkę posoki i wszedł z nią do nagrzanej balii, w której zanurzył się po samą brodę. Chciał odciąć się bez reszty od świata, w którym żył, na ułamek chwili znaleźć się na bezludnej wyspie. Tylko on, butelka rumu i... Kiraie?
Jej obecność wyczuł podświadomie, będąc pod wpływem krwi, która buzowała mu właśnie pod skórą. Powoli otworzył oczy wyszedł z wody, zawiązując na biodrach szorstki ręcznik. Następnie upewnił się, że okna ma zasłonięte i podszedł do drzwi, lekko je uchylając.
Widok elfki sprawił, że wampir uśmiechnął się mimo woli, lecz w następnej chwili skupił całą uwagę na jej oczach.
- W czym mogę służyć?
- Kapitanie Borsobi - głos, który wcisnął się pomiędzy kolejne smagnięcia batem należał do Dracona Barsi, dowódcy Hawany, odzianego w czarną, pikowaną kurtkę, szerokie spodnie w biało-niebieskie pasy i buty do jazdy konnej z wysokimi cholewami. Na głowie nosił czerwoną bandanę z doszytym żółtym mleczem na skroni, a za sznurem opasującym biodra miał zatknięty rapier.
- Czego?! - ryknął minotaur, odwracając się w stronę mężczyzny, ledwo sięgającego mu włochatej piersi.
- Hawana melduje gotowość.
- A Kormoran?
- Też. Czekamy tylko na rozkazy - odpowiedział mu drugi kapitan, ubrany z kolei w brązowy, marynarski płaszcz rozpięty po całej długości i spodnie z czarnego zamszu, których nogawki znikały w skórzanych kozakach na niskim obcasie. Na głowie nosił prosty, trójgraniasty kapelusz z czerwoną kokardą. W przeciwieństwie do Dracona, Luca Sevill chodził nieuzbrojony, jeśli nie liczyć złotych kastetów z kolcami na prawym i lewym nadgarstku, w czasie spoczynku udających zwykłe bransolety.
- Wypływamy! - zawołał Adewall, machnąwszy ręką do nadbiegającego krasnoluda, który prowadził za sobą kolumnę złożoną z dwunastu pobratymców uzbrojonych w nadziaki i puklerze oraz uginających się pod płytowymi zbrojami. Mimo to w biegu dorównywali zawodowym sprinterom. Przynajmniej na tym krótkim dystansie, dzielącym ich od trapu.
- Czekajcie na nas! - zawołały zgodnym chórem wszystkie krasnoludy, wbiegając po drewnianej kładce, trzęsąc brodami.
Zaraz po nich trap został wciągnięty, podobnie zresztą jak kotwica i setka par wioseł uderzyła o spienioną wodę, wyprowadzając Nautiliusa z portu. To samo czynił Kormoran, a zaraz po nim Hawana, słynąca z tego, że na swoim dziobie miała zamontowaną balistę: całkiem sprawną i zabójczo celną. Następnie wszystkie trzy jednostki rozwinęły żagle i ustawiając się w klin, obrały kurs.
Tymczasem Jokar i Barbarossa kończyli płomienną debatę na temat elfa i tego, co należy z nim zrobić. Zdaniem trytona wampir powinien oddać go w jego ręce i przestać zawracać sobie nim głowę. Wszelki problem zniknie w przeciągu godziny i wszyscy będą mogli powrócić do żmudnej codzienności. Kapitan miał jednak inne plany co do nieproszonego gościa, toteż kiedy go już przyprowadzono i osadzono, odprawił bosmana i polecił mu, aby dołączył do Adewalla i Kasina, zanim ci znikną za horyzontem.
- Pilnujcie go aż do przybycia admirała - polecił dwóm żołnierzom z oddziału Oliviera, po czym udał się do swoich komnat, by przemyśleć całą sprawę.
Jeśli król Leonii dowie się, że jego brygi zatonęły, a Awerker przeżył, to oskarży go o współpracę z piratami i wyśle kolejne jednostki, by zmyć plamy tej "zdrady". Oznaczało to otwartą wojnę z Bractwem, której wynik jest już dawno przesądzony. Ośmiu przeciwko setkom, nawet kapitan Xerath nie był takim szaleńcem, by porywać się na coś takiego. Z drugiej jednak strony rysował się cień nadziei. Jeśli Rion zgodzi się za córkę zdradzić taktyki leońskiej floty, zupełnie jak Rafael, którego kilkadziesiąt lat temu pozyskali z okrętu Turmalii, Barbarossa i inni mieliby czas na odwlekanie nieuniknionego, aż nie zebraliby dostatecznie wielkiej siły na ostateczne starcie. Ale przecież człowiek honoru, jakim był Awerker nigdy nie zgodzi się na coś takiego. To absurdalne.
Myśli te zaprowadziły Barbarossę do jego prywatnych komnat, gdzie zasłoniwszy okna czarnymi zasłonami, wampir starał się zregenerować nadwątlone siły. W tym celu odkorkował kolejną butelkę posoki i wszedł z nią do nagrzanej balii, w której zanurzył się po samą brodę. Chciał odciąć się bez reszty od świata, w którym żył, na ułamek chwili znaleźć się na bezludnej wyspie. Tylko on, butelka rumu i... Kiraie?
Jej obecność wyczuł podświadomie, będąc pod wpływem krwi, która buzowała mu właśnie pod skórą. Powoli otworzył oczy wyszedł z wody, zawiązując na biodrach szorstki ręcznik. Następnie upewnił się, że okna ma zasłonięte i podszedł do drzwi, lekko je uchylając.
Widok elfki sprawił, że wampir uśmiechnął się mimo woli, lecz w następnej chwili skupił całą uwagę na jej oczach.
- W czym mogę służyć?
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Przez całą drogę z zajmowanej przez siebie komnaty do tej należącej do Barbarossy, Kiraie zastanawiała się po co w ogóle do niego idzie i co miałaby mu powiedzieć, o co zapytać. W jej głowie była odbijająca się echem pustka, ale czuła jakiś silny przymus, który właśnie prowadził ją w tamtą stronę. Kiedy była na miejscu i właśnie zamierzała zapukać, zawahała się. Wiedziała, że powinna siedzieć teraz w pokoju ze względu na własne bezpieczeństwo, gdyż przez informacje zasłyszane od morskiego elfa oraz sama jego obecność sprowadziły prawdziwy chaos na to spokojne, niewyróżniające się niczym szczególnym miasto. Gdyby coś jej się stało w tym całym zamieszaniu, nikt by zapewne tego nie zauważył przez zajmowanie się ważniejszymi sprawami w tej chwili, jak na przykład sprowadzenie najgorszego pogromcy piratów na tych wodach do ich małego azylu i ostatniej, prawdziwie bezpiecznej przystani. Prawdopodobnie Barbarossa teraz jest zajęty przygotowaniami do szybszych pertraktacji i jak najlepszego ugoszczenia admirała na swoich włościach, by jemu nic się nie stało podczas tego pobytu i żadnemu z mieszkańców wyspy, dlatego właśnie nie powinna teraz zawracać kapitanowi głowy. Jednakże...
- Przepraszam, że... panu przeszkodziłam, kapitanie... - powiedziała speszona, po tym jak wampir odpowiedział na jej pukanie do drzwi i wyjrzał przez nie lekko uchylone. Od razu na jej twarzy wykwitł soczysty rumieniec, gdy dostrzegła, że, pomijając ręcznik, jest kompletnie nagi, a jego skóra ocieka wodą. Nie tak go sobie wyobrażała w obecnej chwili, ale w duchu się ucieszyła, iż jedyne co mu przerwała to kąpiel, a nie jakieś ważne debaty z innymi kapitanami, czy własne rozmyślania przy doradztwie najlepszych towarzyszy. Zawstydzona odwróciła się do niego plecami z szacunku, by go nie krępować. - Wrócę później, skoro jest pan teraz zajęty. - Dodała pośpiesznie, chcąc odejść i dać mu chwilę dla siebie, choćby na dokończenie kąpieli i ubranie się.
***
- Admirale, te brygi... Nie damy rady im uciec... - powiedział z przestrachem młody chłopak, którego była to pierwsza morska wyprawa. Kiedy rozpoczynał swoje szkolenie w leońskich koszarach, nigdy by nie pomyślał, że będzie ścigany przez okręty o rodzimych barwach. Sytuacja w jakiej znalazła się załoga Wyzwolenia z żołnierzami, którzy za Awerkerem poszli by bez zastanowienia w ogień, oddziaływała na młokosa tak mocno również przez jego wiek i widocznie niezaprawienie jeszcze w walce. I choć Rion myślał wciąż tylko o uratowaniu swojej córki, nie mógł obojętnie się przyglądać jak jego najbliższa załoga cierpi, zaszczuci jak zwierzęta przez króla, któremu przysięgali bezwarunkową wierność.
Elf nic nie odpowiedział Menurce i tylko mocniej ścisnął w dłoni ster patrząc kątem oka na uwijającej się w pocie czoła załodze na głównym pokładzie. Młodzieniec z niepokojem przełknął ślinę, ale zaraz zaczął się stopniowo uspokajać, kiedy poczuł stanowczą dłoń na swoim ramieniu.
- Przejmij na moment ster synu i trzymaj obecny kurs. - Poklepał go lekko kilka razy i stanął przy drewnianej balustradce nadbudówki, pod której deskami znajdowała się jego prywatna kajuta. - Konfrontacja z naszymi leońskimi towarzyszami jest nieunikniona, a przez to każda osoba na tym pokładzie, która weźmie w niej udział zostanie okrzyknięta przez króla zdrajcą i skazana na śmierć. - Krzyknął do swoich ludzi, którzy w tej chwili przestali biegać po pokładzie, jak zapracowane mówki, wszyscy zwróceni byli w stronę admirała i słuchali go z największą uwagą. - Jest jeszcze jednak czas byście mogli się z tego wycofać, w końcu żaden z was nie został zmuszony moim rozkazem do uczestniczenia w tym szaleństwie. Wiem, że już to mówiłem, ale powtarzać to będę cały czas aż nie dopadnie nas śmierć, albo nie przetrwamy tej burz - to jest droga w jedną stronę i to do samego piekła. Nie mówię tu wcale o piratach, z których zakrwawionych łap pragnę odzyskać córkę, ale mam na myśli właśnie naszego miłościwego króla, do którego nie będzie nam dane po tym wszystkim wrócić, chyba że pod katowskie ostrze. Macie jeszcze możliwość odwrotu...
- Skończ w końcu pieprzyć Rion! - zakrzyknął z tłumu masywnej budowy mężczyzna o kasztanowej brodzie i włosach, z zawiązaną na głowie bandaną, której jedna cześć zakrywała skutecznie prawą połowę jego twarzy, choć na krawędziach wydostawały się spod niej fragmenty paskudnych blizn. Uśmiechał się z drwiącą pewnością siebie, ale to wcale nie znaczyło, że nie miał szacunku do admirała i swojego najlepszego przyjaciela. - Odkąd wypłynęliśmy mówisz to samo, słowo w słowo, po raz piąty, a przynajmniej po czwartym straciłem rachubę, a żaden z nas, jak tu stoimy, nawet nie zerknął w stronę szalup. Może i jesteś szalony i zaślepiony miłością do córki, ale my jesteśmy równie szaleni przez lojalność do ciebie, bo to właśnie ty podniosłeś nas z dna i dałeś możliwość godnego życia, jedynie za cenę posłuszeństwa wobec jakiegoś tchórzliwego pozera, który myśli jedynie co zrobić by nowo powiększony skarbiec znów pękał w szwach. Nikt z nas się nigdzie nie wybiera, bo ta stara łajba to nasz jedyny, prawdziwy dom i miłość, a w obronie tego i w dobrej sprawie, warto umrzeć! - Dokończył i uniósł swoją szablę do góry, a cała reszta powtórzyła jego czyn z głośnym okrzykiem.
- Przyjaciele, macie jeszcze mo...
- Woda musiała zatkać ci uszy, admirale. Nikt się nigdzie nie wybiera! - Powtórzył dumnym tonem i ignorując dowódcę odwrócił się w stronę kompanów. - Co tak stoicie? Do roboty panienki! - Zaśmiał się głośno, a na powrót uspokojeni i zmotywowani leończycy z Wyzwolenia wrócili do przerwanej pracy z równą dumą i uśmiechem na twarzy, jakby pewność siebie oficera Graina im się udzieliła.
Admirał uśmiechnął się pod nosem i z niedowierzaniem pokręcił głową i odwrócił się do Menurki stojącego przy sterze. Ten zasalutował również podbudowany i odstępując obecne miejsce Rionowi, udał się by zająć swoje na bocianim gnieździe.
- Powinienem się niepokoić, że moją załogą jest banda szaleńców godząca się na tą samobójczą misję, ale z drugiej strony sam nie dałbym rady prowadzić Wyzwoleniem, gdyby wszyscy normalni postanowili mnie opuścić. - Szepnął do siebie z uśmiechem i zakręcił kołem steru tak, że okręt zaczął gwałtownie zawracać. Sam na całą piątkę nie miałby szans, ale waga brygów, jakość ich żagli i choćby sam kształt kadłuba przechylały szalę zwycięstwa na zadowalającą dla Awerkera stronę. Z tego co mówił Menurka w niewielkim odstępie od siebie są tylko dwa, pozostałe trzy wystarczający dla Wyzwolenia czas za nimi.
- Szykować się do ataku! - zawołał zatrzymując koło i sunąc prosto na ścigających, ignorując lądowanie tęczowego ptaka, który siadł mu właśnie na ramieniu i zaskrzeczał informująco. - Długo cię nie było, Silva. Później powiesz co znalazłeś.
- Przepraszam, że... panu przeszkodziłam, kapitanie... - powiedziała speszona, po tym jak wampir odpowiedział na jej pukanie do drzwi i wyjrzał przez nie lekko uchylone. Od razu na jej twarzy wykwitł soczysty rumieniec, gdy dostrzegła, że, pomijając ręcznik, jest kompletnie nagi, a jego skóra ocieka wodą. Nie tak go sobie wyobrażała w obecnej chwili, ale w duchu się ucieszyła, iż jedyne co mu przerwała to kąpiel, a nie jakieś ważne debaty z innymi kapitanami, czy własne rozmyślania przy doradztwie najlepszych towarzyszy. Zawstydzona odwróciła się do niego plecami z szacunku, by go nie krępować. - Wrócę później, skoro jest pan teraz zajęty. - Dodała pośpiesznie, chcąc odejść i dać mu chwilę dla siebie, choćby na dokończenie kąpieli i ubranie się.
- Admirale, te brygi... Nie damy rady im uciec... - powiedział z przestrachem młody chłopak, którego była to pierwsza morska wyprawa. Kiedy rozpoczynał swoje szkolenie w leońskich koszarach, nigdy by nie pomyślał, że będzie ścigany przez okręty o rodzimych barwach. Sytuacja w jakiej znalazła się załoga Wyzwolenia z żołnierzami, którzy za Awerkerem poszli by bez zastanowienia w ogień, oddziaływała na młokosa tak mocno również przez jego wiek i widocznie niezaprawienie jeszcze w walce. I choć Rion myślał wciąż tylko o uratowaniu swojej córki, nie mógł obojętnie się przyglądać jak jego najbliższa załoga cierpi, zaszczuci jak zwierzęta przez króla, któremu przysięgali bezwarunkową wierność.
Elf nic nie odpowiedział Menurce i tylko mocniej ścisnął w dłoni ster patrząc kątem oka na uwijającej się w pocie czoła załodze na głównym pokładzie. Młodzieniec z niepokojem przełknął ślinę, ale zaraz zaczął się stopniowo uspokajać, kiedy poczuł stanowczą dłoń na swoim ramieniu.
- Przejmij na moment ster synu i trzymaj obecny kurs. - Poklepał go lekko kilka razy i stanął przy drewnianej balustradce nadbudówki, pod której deskami znajdowała się jego prywatna kajuta. - Konfrontacja z naszymi leońskimi towarzyszami jest nieunikniona, a przez to każda osoba na tym pokładzie, która weźmie w niej udział zostanie okrzyknięta przez króla zdrajcą i skazana na śmierć. - Krzyknął do swoich ludzi, którzy w tej chwili przestali biegać po pokładzie, jak zapracowane mówki, wszyscy zwróceni byli w stronę admirała i słuchali go z największą uwagą. - Jest jeszcze jednak czas byście mogli się z tego wycofać, w końcu żaden z was nie został zmuszony moim rozkazem do uczestniczenia w tym szaleństwie. Wiem, że już to mówiłem, ale powtarzać to będę cały czas aż nie dopadnie nas śmierć, albo nie przetrwamy tej burz - to jest droga w jedną stronę i to do samego piekła. Nie mówię tu wcale o piratach, z których zakrwawionych łap pragnę odzyskać córkę, ale mam na myśli właśnie naszego miłościwego króla, do którego nie będzie nam dane po tym wszystkim wrócić, chyba że pod katowskie ostrze. Macie jeszcze możliwość odwrotu...
- Skończ w końcu pieprzyć Rion! - zakrzyknął z tłumu masywnej budowy mężczyzna o kasztanowej brodzie i włosach, z zawiązaną na głowie bandaną, której jedna cześć zakrywała skutecznie prawą połowę jego twarzy, choć na krawędziach wydostawały się spod niej fragmenty paskudnych blizn. Uśmiechał się z drwiącą pewnością siebie, ale to wcale nie znaczyło, że nie miał szacunku do admirała i swojego najlepszego przyjaciela. - Odkąd wypłynęliśmy mówisz to samo, słowo w słowo, po raz piąty, a przynajmniej po czwartym straciłem rachubę, a żaden z nas, jak tu stoimy, nawet nie zerknął w stronę szalup. Może i jesteś szalony i zaślepiony miłością do córki, ale my jesteśmy równie szaleni przez lojalność do ciebie, bo to właśnie ty podniosłeś nas z dna i dałeś możliwość godnego życia, jedynie za cenę posłuszeństwa wobec jakiegoś tchórzliwego pozera, który myśli jedynie co zrobić by nowo powiększony skarbiec znów pękał w szwach. Nikt z nas się nigdzie nie wybiera, bo ta stara łajba to nasz jedyny, prawdziwy dom i miłość, a w obronie tego i w dobrej sprawie, warto umrzeć! - Dokończył i uniósł swoją szablę do góry, a cała reszta powtórzyła jego czyn z głośnym okrzykiem.
- Przyjaciele, macie jeszcze mo...
- Woda musiała zatkać ci uszy, admirale. Nikt się nigdzie nie wybiera! - Powtórzył dumnym tonem i ignorując dowódcę odwrócił się w stronę kompanów. - Co tak stoicie? Do roboty panienki! - Zaśmiał się głośno, a na powrót uspokojeni i zmotywowani leończycy z Wyzwolenia wrócili do przerwanej pracy z równą dumą i uśmiechem na twarzy, jakby pewność siebie oficera Graina im się udzieliła.
Admirał uśmiechnął się pod nosem i z niedowierzaniem pokręcił głową i odwrócił się do Menurki stojącego przy sterze. Ten zasalutował również podbudowany i odstępując obecne miejsce Rionowi, udał się by zająć swoje na bocianim gnieździe.
- Powinienem się niepokoić, że moją załogą jest banda szaleńców godząca się na tą samobójczą misję, ale z drugiej strony sam nie dałbym rady prowadzić Wyzwoleniem, gdyby wszyscy normalni postanowili mnie opuścić. - Szepnął do siebie z uśmiechem i zakręcił kołem steru tak, że okręt zaczął gwałtownie zawracać. Sam na całą piątkę nie miałby szans, ale waga brygów, jakość ich żagli i choćby sam kształt kadłuba przechylały szalę zwycięstwa na zadowalającą dla Awerkera stronę. Z tego co mówił Menurka w niewielkim odstępie od siebie są tylko dwa, pozostałe trzy wystarczający dla Wyzwolenia czas za nimi.
- Szykować się do ataku! - zawołał zatrzymując koło i sunąc prosto na ścigających, ignorując lądowanie tęczowego ptaka, który siadł mu właśnie na ramieniu i zaskrzeczał informująco. - Długo cię nie było, Silva. Później powiesz co znalazłeś.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Jej rumieniec i wstydliwe spuszczenie wzroku były dla niego, jak najszczerszy komplement, którego nie dane mu było słyszeć od wielu, wielu lat, a fakt, iż to właśnie Kiraie, córka jego największego wroga, jest tą, która go nieświadomie wychwala od razu poprawił mu humor. Na owalnej twarzy wampira o ostrych rysach wyskoczył szeroki, na wpół arogancki uśmiech, a w niebieskich oczach zaiskrzyło tryumfalnie, gdy pokonywał próg własnego azylu. Dłonią, której jeszcze nie dane mu było stracić, Barbarossa ujął nadgarstek elfki i zdecydowanie, choć nie nachalnie przyciągnął ją do siebie, wprawiając jej ciało w taneczny piruet. Przez chwilę znów przypominali parę tancerzy z postoju na maleńkiej wyspie, z tą różnicą że zamiast wielkiego ogniska i piratów, towarzyszyły im ciemne ściany spowite mrokiem, a ich garderobie daleko było do miana odpowiednich przy tego typu uroczystościach. Mimo to nieumarły nie specjalnie przejął się brakiem ubrań, których znoszony komplet przewiesił na krześle, a nowy i świeży czekał na niego na wieku trumny. Z ręcznikiem wokół bioder czuł się nawet swobodniej, nie czując tego ciężaru odpowiedzialności związanego z kapitańskimi insygniami. Zrzucając je, znów stawał się szlachcicem z lat młodości, awanturnikiem, kobieciarzem i pewnym siebie głupkiem, który gwiżdże na konsekwencje swoich czynów. Taki się właśnie czuł, lecz obecność Kiraie szybko postawiła go do pionu. Ledwie piruet się zakończył, stopy elfki natrafiły na próg, a ona sama zaliczyłaby przepiękny pocałunek z podłogą, od którego uratował ją szeroki i wciąż wilgotny po kąpieli tors pirata. Jego wampirzy refleks pozwolił mu złapać dziewczynę jeszcze w locie, co skończyło się tak, że on stał na rozwartych nogach, z jedną ręką na jej pośladku i drugą wciąż trzymającą nadgarstek, a ona niemal pochylona, dotykała czołem jego piersi w miejscu, gdzie u każdego człowieka powinno być bijące serce.
- Wciąż nie mogę cię rozgryźć - zachichotał, nie wypuszczając jej z objęć, a jedynie zabierając metalową rękę z okolic jej pośladków na plecy. - Najpierw na mój widok bledniesz, niemal mdlejesz. Później nie możesz na mnie patrzeć, nazywasz potworem, w twoich oczach kipi chęć zadźgania mnie nożem. Z czasem ze mną rozmawiasz, uśmiechasz się, to znów się gniewasz i boisz. To pierwsze, co prawda, na moje własne życzenie, no ale przecież przeprosiłem. A teraz rumienisz się jeszcze bardziej niż wtedy, gdy pozwoliłem ci zaopiekować się moim ogrodem i rzucasz mi się na szyję, choć jestem niemal nagi. - Im bliżej końca, tym głos wampira stawał się coraz bardziej rozbawiony, a przy tym cieplejszy, jakby wybaczał jej tę chwilę słabości, do której nawet nie doprowadziła. Widząc, że to skutkuje jedynie jej jeszcze większym zakłopotaniem, kapitan postanowił pójść krok dalej i w pełni wykorzystać sytuację, zanim ochłoną i powrócą do ogólnikowego "panie kapitanie". W końcu na takie niewinne flirty ostatnio ani nie miał czasu, ani odpowiedniego towarzystwa. - Powiedz, co ci się we mnie podoba, a postaram się to zmienić. W końcu nie powiesz mi chyba, że taki prymitywny pirat, jak ja sprawił, że twoja krew cała buzuje.
Barbarossa czuł to aż za dobrze. Słodki, czerwonawy płyn w krwiobiegu elfki wołał go po imieniu, zachęcał do uczty, wręcz nakazywał mu oddanie się pierwotnemu instynktowi. Na całe szczęście Caster był silniejszy niż te wszystkie żądze i pokusy, widok skaleczenia nie sprawi, że rzuci się na ofiarę, by wyssać z niej całą krew. Był na to za szlachetny, choć podrzynanie gardeł oficerom otwarcie dopuszczał, a nawet sam praktykował. Teraz natomiast czuł się jak otępiały. Przyśpieszone serce elfki grało rytm, w którym chciało się tańczyć i gdyby tylko był w odpowiednich butach, nie wahałby się ani przez chwilę. Ale tak mógł jedynie stać i modlić się o to, by ręcznik na jego biodrach wytrzymał i nie doprowadził go do kompromitacji.
- Jeśli czegoś potrzebujesz, nie wahaj się poprosić - wyszeptał jej do ucha, wracając na właściwe tory, które, zanim wydarzył się ten "wypadek", miały doprowadzić Kiraie i Castera do rozmowy w cztery oczy.
- Wciąż nie mogę cię rozgryźć - zachichotał, nie wypuszczając jej z objęć, a jedynie zabierając metalową rękę z okolic jej pośladków na plecy. - Najpierw na mój widok bledniesz, niemal mdlejesz. Później nie możesz na mnie patrzeć, nazywasz potworem, w twoich oczach kipi chęć zadźgania mnie nożem. Z czasem ze mną rozmawiasz, uśmiechasz się, to znów się gniewasz i boisz. To pierwsze, co prawda, na moje własne życzenie, no ale przecież przeprosiłem. A teraz rumienisz się jeszcze bardziej niż wtedy, gdy pozwoliłem ci zaopiekować się moim ogrodem i rzucasz mi się na szyję, choć jestem niemal nagi. - Im bliżej końca, tym głos wampira stawał się coraz bardziej rozbawiony, a przy tym cieplejszy, jakby wybaczał jej tę chwilę słabości, do której nawet nie doprowadziła. Widząc, że to skutkuje jedynie jej jeszcze większym zakłopotaniem, kapitan postanowił pójść krok dalej i w pełni wykorzystać sytuację, zanim ochłoną i powrócą do ogólnikowego "panie kapitanie". W końcu na takie niewinne flirty ostatnio ani nie miał czasu, ani odpowiedniego towarzystwa. - Powiedz, co ci się we mnie podoba, a postaram się to zmienić. W końcu nie powiesz mi chyba, że taki prymitywny pirat, jak ja sprawił, że twoja krew cała buzuje.
Barbarossa czuł to aż za dobrze. Słodki, czerwonawy płyn w krwiobiegu elfki wołał go po imieniu, zachęcał do uczty, wręcz nakazywał mu oddanie się pierwotnemu instynktowi. Na całe szczęście Caster był silniejszy niż te wszystkie żądze i pokusy, widok skaleczenia nie sprawi, że rzuci się na ofiarę, by wyssać z niej całą krew. Był na to za szlachetny, choć podrzynanie gardeł oficerom otwarcie dopuszczał, a nawet sam praktykował. Teraz natomiast czuł się jak otępiały. Przyśpieszone serce elfki grało rytm, w którym chciało się tańczyć i gdyby tylko był w odpowiednich butach, nie wahałby się ani przez chwilę. Ale tak mógł jedynie stać i modlić się o to, by ręcznik na jego biodrach wytrzymał i nie doprowadził go do kompromitacji.
- Jeśli czegoś potrzebujesz, nie wahaj się poprosić - wyszeptał jej do ucha, wracając na właściwe tory, które, zanim wydarzył się ten "wypadek", miały doprowadzić Kiraie i Castera do rozmowy w cztery oczy.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji. Miała przyjść, zapytać czy jej ojcu nic się nie stanie ze strony piratów wampira, czy jest jakiś szacowany czas ich przybycia i czy mogłaby wyjść mu na powitanie kiedy wszyscy wysłani kapitanowie z wyspy, wraz z Rionem wrócą do portu. Jej planem była zwyczajna, niezobowiązująca do niczego, nazbyt formalna rozmowa może przy lampce wina, a po niej rzucenie grzecznego dobranoc i powrót do swojej komnaty by spróbować zasnąć i odpocząć przed przybyciem rodziciela, choć wątpiła by udało jej się przymknąć oczy. A tu proszę, wystarczyła nieodpowiednia garderoba wampira, by całe przedsięwzięcie szlag trafił, powodując, że zawstydzona elfka straciła na swojej pewności i nie bardzo wiedziała co miałaby obecnie począć. Do tego jeszcze kiedy, z szacunkiem dla tej zapewne krępującej Barbarossę sytuacji, postanowiła odejść - została pochwycona za nadgarstek i przyciągnięta do niego w niezgrabnym piruecie.
W ogóle nie brała w obecnej chwili takiego zachowania z jego strony pod uwagę, a przez to jej ciało poddało się bezwładnie sile grawitacji i jego własnej pociągającej długouchą w swoją stronę i jak się można było domyślić, wytrącona z równowagi potknęła się o coś i byłaby skazana na bolesne spotkanie z podłogą, gdyby nie szybka reakcja wampira. Kiedy jej ciało natrafiło na jakąś twardą i mokrą od wody przeszkodę, a ona ostrożnie otworzyła oczy... Doszła do wniosku, że pocałowanie, i prawdopodobne potłuczenie sobie nosa o ziemię, nie było wcale taką złą opcją jaka jej obecnie groziła, ponieważ właśnie się znalazła w tej (chyba) najgorszej z możliwych, jakie mogły jej przyjść do głowy. Oniemiała przez to co się stało, trwała bez ruchu z otwartymi szeroko oczami oraz delikatnie rozdziawionymi ustami w grymasie szoku, oparta dłońmi i biustem o tors swojego porywacza, mającego obecnie czelność naśmiewać się z niej i tej sytuacji, której przecież to on był sprawcą, a nie ona. Wzdrygnęła się lekko kiedy przesunął swoją dłoń na jej plecy, a do niej dotarło, że cały czas trzymał ją w okolicach jej pośladków. Całą jej twarz zalała czerwień ze wstydu, zakłopotania i złości.
"Też jestem zaskoczona, że się do ciebie tak szybko przyzwyczaiłam przyzwyczaiłam", pomyślała w odpowiedzi na jego słowa i kiedy tylko odzyskała władzę w nogach, bez wahania się wyprostowała i uciekła wzrokiem w bok, aby przerwać w końcu tę nieprzyjemną pozycję i sytuację.
- Niektóre elfy potrafią się bardzo szybko dostosować do warunków w jakich przyszło im żyć. - Odpowiedziała jakby nigdy nic i słuchała jego dalszych zarzutów wobec siebie, aż w końcu nie rzucił, że to co zaszło było jej winą. Gwałtownie wróciła do niego wzrokiem i wbiła swoje spojrzenie w jego rozbawione oczy, przywodzące na myśl, spokojny, beztroski ocean, za to w jej pistacjowych skrzyły się miejscami drobne iskierki, jakby listki nadające kolor jej tęczówkom, zajmowały się miejscami delikatnym płomieniem. Na jej twarzy za to pojawiła się mina obrażonego na cały świat dziecka. - Za przeproszeniem, ale to ty mnie na siebie pociągnąłeś, więc jesteś sam sobie winien. Mam taką zasadę, że nie rzucam się na nagich mężczyzn. - Odgryzła się, przez moment w gniewie zapominając przed kim stoi i po prostu traktując go jak równego sobie przyjaciela. - Najbardziej mi się w tobie podoba ten ręcznik, bez wątpienia powinieneś go zmienić. - Dodała z niewinnym uśmieszkiem i ironią w głosie, choć gniew zaczął z niej uciekać, a humor poprawiać. Coraz bardziej się również rozluźniała po tym co zaszło.
- Poczekam, aż się pan ubierze, po tym przejdziemy do rozmowy i powodu, dla którego do pana przyszłam, kapitanie. - Powiedziała już przyjaźnie, ale zachowując należytą etykietę i wyszła przed drzwi, które za sobą zamknęła, zostawiając go samego w pokoju, by mógł się swobodnie przebrać. Niby powinna po prostu przeprosić i sobie pójść, aby wrócił do przerwanej kąpieli, ale skoro już wyszło, jak wyszło, postanowiła zostać i faktycznie z nim omówić niepokojące ją kwestie. Poczekała chwilę na korytarzu dając mu czas do przywdziania spodni i weszła do pomieszczenia, gdy był już gotowy i została ponownie zaproszona.
W ogóle nie brała w obecnej chwili takiego zachowania z jego strony pod uwagę, a przez to jej ciało poddało się bezwładnie sile grawitacji i jego własnej pociągającej długouchą w swoją stronę i jak się można było domyślić, wytrącona z równowagi potknęła się o coś i byłaby skazana na bolesne spotkanie z podłogą, gdyby nie szybka reakcja wampira. Kiedy jej ciało natrafiło na jakąś twardą i mokrą od wody przeszkodę, a ona ostrożnie otworzyła oczy... Doszła do wniosku, że pocałowanie, i prawdopodobne potłuczenie sobie nosa o ziemię, nie było wcale taką złą opcją jaka jej obecnie groziła, ponieważ właśnie się znalazła w tej (chyba) najgorszej z możliwych, jakie mogły jej przyjść do głowy. Oniemiała przez to co się stało, trwała bez ruchu z otwartymi szeroko oczami oraz delikatnie rozdziawionymi ustami w grymasie szoku, oparta dłońmi i biustem o tors swojego porywacza, mającego obecnie czelność naśmiewać się z niej i tej sytuacji, której przecież to on był sprawcą, a nie ona. Wzdrygnęła się lekko kiedy przesunął swoją dłoń na jej plecy, a do niej dotarło, że cały czas trzymał ją w okolicach jej pośladków. Całą jej twarz zalała czerwień ze wstydu, zakłopotania i złości.
"Też jestem zaskoczona, że się do ciebie tak szybko przyzwyczaiłam przyzwyczaiłam", pomyślała w odpowiedzi na jego słowa i kiedy tylko odzyskała władzę w nogach, bez wahania się wyprostowała i uciekła wzrokiem w bok, aby przerwać w końcu tę nieprzyjemną pozycję i sytuację.
- Niektóre elfy potrafią się bardzo szybko dostosować do warunków w jakich przyszło im żyć. - Odpowiedziała jakby nigdy nic i słuchała jego dalszych zarzutów wobec siebie, aż w końcu nie rzucił, że to co zaszło było jej winą. Gwałtownie wróciła do niego wzrokiem i wbiła swoje spojrzenie w jego rozbawione oczy, przywodzące na myśl, spokojny, beztroski ocean, za to w jej pistacjowych skrzyły się miejscami drobne iskierki, jakby listki nadające kolor jej tęczówkom, zajmowały się miejscami delikatnym płomieniem. Na jej twarzy za to pojawiła się mina obrażonego na cały świat dziecka. - Za przeproszeniem, ale to ty mnie na siebie pociągnąłeś, więc jesteś sam sobie winien. Mam taką zasadę, że nie rzucam się na nagich mężczyzn. - Odgryzła się, przez moment w gniewie zapominając przed kim stoi i po prostu traktując go jak równego sobie przyjaciela. - Najbardziej mi się w tobie podoba ten ręcznik, bez wątpienia powinieneś go zmienić. - Dodała z niewinnym uśmieszkiem i ironią w głosie, choć gniew zaczął z niej uciekać, a humor poprawiać. Coraz bardziej się również rozluźniała po tym co zaszło.
- Poczekam, aż się pan ubierze, po tym przejdziemy do rozmowy i powodu, dla którego do pana przyszłam, kapitanie. - Powiedziała już przyjaźnie, ale zachowując należytą etykietę i wyszła przed drzwi, które za sobą zamknęła, zostawiając go samego w pokoju, by mógł się swobodnie przebrać. Niby powinna po prostu przeprosić i sobie pójść, aby wrócił do przerwanej kąpieli, ale skoro już wyszło, jak wyszło, postanowiła zostać i faktycznie z nim omówić niepokojące ją kwestie. Poczekała chwilę na korytarzu dając mu czas do przywdziania spodni i weszła do pomieszczenia, gdy był już gotowy i została ponownie zaproszona.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Smagnięci batem wioślarze wydali z siebie pełen gniewu i żądzy mordu okrzyk, który przestraszyłby samego Władcę Ciemności. Niestety w dwupoziomowym zamknięciu kadłuba krzyk ten mógł dotrzeć jedynie do siedzących obok, przed i za nimi kamratów. Towarzyszyły mu grzmoty wielkich wioseł, uderzających w spieniony ocean w rytm strzelających batów. Wyznaczeni przez Adewalla Borsobiego podkomendni dostali polecenie narzucić jak najszybsze tempo, aby dotrzeć do okrętu zwanego "Wyzwolenie" zanim zrobi to pięć leońskich brygów pod dowództwem ambitnego admirała, zacierającego dłonie z radości, że zajmie miejsce poprzednika. O ile oczywiście zdoła go przyprowadzić żywcem, samemu przy tym nie ginąc. A do tego ostatniego dążyły właśnie trzy pirackie statki: galeon i dwie fregaty, tnące fale w formacji klina. Pierwszy i najszybszy z nich, Nautilius, narzucał tempo pozostałym - Hawanie, której balista dziobowa lśniła w słońcu oraz Kormoranowi, nazywanego Pływającą Twierdzą, ponieważ na szerokim pokładzie, trzech poziomach i obszernej ładowni mogła pomieścić do siedmiuset uzbrojonych po zęby rzezimieszków, nie licząc oczywiście niezbędnej załogi do prowadzenia statku. Tego dnia akurat jednostka ta nie była pełna po brzegi, ale i tak robiła wrażenie. Wszystkie trzy dowodzone były przez ludzi okrutnych i przebiegłych, jak lisy, gotowych podążać za swoimi ideałami wprost do piekła, co raczej niebawem nastąpi.
- Melduj! - zawołał dowodzący Nautiliusem minotaur, spotykając się w kajucie Barbarossy z pozostałymi przywódcami. W końcu okręt flagowy może być tylko jeden i nikt nie powinien mieć w tej kwestii wątpliwości.
- Płyniemy z prędkością stu węzłów - poinformował Barsi, ze swoim żółtym mleczem na czerwonej bandanie. - Wszyscy gotowi, czekamy tylko aż na horyzoncie pojawi się wróg.
- Lub sojusznik - poprawił go Luca, dzwoniąc kastetami na nadgarstkach. - Nie zakładajmy od razu najgorszego. Admirał Awerker to świetny szermierz i kapitan, więc może się okazać, że te brygi już spoczywają na dnie, a on po prostu czeka na nas i popija herbatę.
- W to akurat wątpię - zaśmiał się gardłowo Adewall, nalewając sobie wina w wielki, blaszany kubek, który następnie opróżnił jednym haustem. - Rion nie jest głupcem, on chce tylko odzyskać tę swoją córeczkę, więc nie zaryzykuje śmierci na otwartym morzu. Będzie uciekać i kluczyć, prędzej doprowadzając leończyków do Białej Baszty niż wypowiadając im starcie. Nie mniej my musimy dotrzeć do niego pierwsi i modlić się, by był żywy. Może nie do końca cały, ale żywy. To priorytet naszego kapitana.
- Więc się pośpieszmy. Wiatr smaga nas od zachodu, w tym tempie nigdy tam nie dopłyniemy - wtrącił Kasino, bawiąc się kuszą. W jego głosie słychać było nutę ironii i szyderstwa, co znaczyło, że obmyślił plan, który pomoże im nie stracić wielu ludzi w nadchodzącym starciu. A tak się składało, że Barbarossa bardzo cenił sobie jego plany, toteż Borsobi również chciałby je poznać.
- Nautilius jest tak samo szybki z wiatrem, jak i pod wiatr - kontynuował nord, gestykulując szerokimi dłońmi. - Palmy licho kierunek. Płyńmy na wschód, rozwińmy prędkość do stu trzydziestu węzłów i odbijmy dopiero wtedy, gdy wiatr zmieni się na południowy. Zaoszczędzimy trzy, może cztery godziny. Reszta niech trzyma kurs i zgodnie z planem ruszy na leończyków. Hawana niech trzyma się z tyłu, po zawietrznej i ostrzeliwuje,a Kormoran, no cóż... posłuży za wabik. Jest najwolniejszy i największy, łatwy łup, tak pomyślą te durnie.
- A my wtedy podpłyniemy i uwolnimy Wyzwolenie - dokończył minotaur. - Oczywiście jeśli założymy, że bitwa się rozgrywa.
- Warto się zatem pospieszyć, bo Awerker zabierze wam zaraz całą przyjemność - tym, który się wtrącił był oczywiście Jokar we własnej osobie, ociekający wodą i oblepiony wodorostami. - Wracam ze zwiadu. Wyzwolenie zmieniło kurs i za kilka godzin uderzy w pierwszy bryg. Rozpęta się tam istne piekło...
***
W tym samym czasie Barbarossa zapinał pasek na świeżych spodniach, a wykutą w marmurze pierś chował pod materiałem białej koszuli, którą i tak zapiął tylko do połowy mostka. Buty z cholewą dokładnie wypastował, podobnie też zadbał o broń i kapelusz, doprowadzając je do stanu jak sprzed lat. Na koniec nałożył na siebie płaszcz i uśmiechając się do lustra, ponownie zaprosił do środka elfkę. Teraz stał przed nią ubrany i gotowy do rozmów, choć nie widział argumentów przemawiających za tym, by nie prowadzić tego w ręczniku. No, ale dla kobiety mógł zrobić wyjątek. Zwłaszcza takiej, która chyba już dość wycierpiała z jego powodu.
- Jeszcze raz, do usług - powiedział, kłaniając się nisko i zamiatając piórem kapelusza podłogę. Następnie strzelił korek i przed Kiraie stanął kieliszek z białym winem, rozcieńczonym wodą.
- Chciałaś rozmawiać, więc rozmawiajmy. Pozwól, że zacznę. Kapitan, który nas odwiedził przebywa pod strażą i dołączy do nas na jutrzejsze śniadanie, na które zaprosiłem też twojego ojca. O ile moje zaproszenie dotarło. Chciałbym żebyś i ty nas zaszczyciła swoją obecnością.
- Melduj! - zawołał dowodzący Nautiliusem minotaur, spotykając się w kajucie Barbarossy z pozostałymi przywódcami. W końcu okręt flagowy może być tylko jeden i nikt nie powinien mieć w tej kwestii wątpliwości.
- Płyniemy z prędkością stu węzłów - poinformował Barsi, ze swoim żółtym mleczem na czerwonej bandanie. - Wszyscy gotowi, czekamy tylko aż na horyzoncie pojawi się wróg.
- Lub sojusznik - poprawił go Luca, dzwoniąc kastetami na nadgarstkach. - Nie zakładajmy od razu najgorszego. Admirał Awerker to świetny szermierz i kapitan, więc może się okazać, że te brygi już spoczywają na dnie, a on po prostu czeka na nas i popija herbatę.
- W to akurat wątpię - zaśmiał się gardłowo Adewall, nalewając sobie wina w wielki, blaszany kubek, który następnie opróżnił jednym haustem. - Rion nie jest głupcem, on chce tylko odzyskać tę swoją córeczkę, więc nie zaryzykuje śmierci na otwartym morzu. Będzie uciekać i kluczyć, prędzej doprowadzając leończyków do Białej Baszty niż wypowiadając im starcie. Nie mniej my musimy dotrzeć do niego pierwsi i modlić się, by był żywy. Może nie do końca cały, ale żywy. To priorytet naszego kapitana.
- Więc się pośpieszmy. Wiatr smaga nas od zachodu, w tym tempie nigdy tam nie dopłyniemy - wtrącił Kasino, bawiąc się kuszą. W jego głosie słychać było nutę ironii i szyderstwa, co znaczyło, że obmyślił plan, który pomoże im nie stracić wielu ludzi w nadchodzącym starciu. A tak się składało, że Barbarossa bardzo cenił sobie jego plany, toteż Borsobi również chciałby je poznać.
- Nautilius jest tak samo szybki z wiatrem, jak i pod wiatr - kontynuował nord, gestykulując szerokimi dłońmi. - Palmy licho kierunek. Płyńmy na wschód, rozwińmy prędkość do stu trzydziestu węzłów i odbijmy dopiero wtedy, gdy wiatr zmieni się na południowy. Zaoszczędzimy trzy, może cztery godziny. Reszta niech trzyma kurs i zgodnie z planem ruszy na leończyków. Hawana niech trzyma się z tyłu, po zawietrznej i ostrzeliwuje,a Kormoran, no cóż... posłuży za wabik. Jest najwolniejszy i największy, łatwy łup, tak pomyślą te durnie.
- A my wtedy podpłyniemy i uwolnimy Wyzwolenie - dokończył minotaur. - Oczywiście jeśli założymy, że bitwa się rozgrywa.
- Warto się zatem pospieszyć, bo Awerker zabierze wam zaraz całą przyjemność - tym, który się wtrącił był oczywiście Jokar we własnej osobie, ociekający wodą i oblepiony wodorostami. - Wracam ze zwiadu. Wyzwolenie zmieniło kurs i za kilka godzin uderzy w pierwszy bryg. Rozpęta się tam istne piekło...
W tym samym czasie Barbarossa zapinał pasek na świeżych spodniach, a wykutą w marmurze pierś chował pod materiałem białej koszuli, którą i tak zapiął tylko do połowy mostka. Buty z cholewą dokładnie wypastował, podobnie też zadbał o broń i kapelusz, doprowadzając je do stanu jak sprzed lat. Na koniec nałożył na siebie płaszcz i uśmiechając się do lustra, ponownie zaprosił do środka elfkę. Teraz stał przed nią ubrany i gotowy do rozmów, choć nie widział argumentów przemawiających za tym, by nie prowadzić tego w ręczniku. No, ale dla kobiety mógł zrobić wyjątek. Zwłaszcza takiej, która chyba już dość wycierpiała z jego powodu.
- Jeszcze raz, do usług - powiedział, kłaniając się nisko i zamiatając piórem kapelusza podłogę. Następnie strzelił korek i przed Kiraie stanął kieliszek z białym winem, rozcieńczonym wodą.
- Chciałaś rozmawiać, więc rozmawiajmy. Pozwól, że zacznę. Kapitan, który nas odwiedził przebywa pod strażą i dołączy do nas na jutrzejsze śniadanie, na które zaprosiłem też twojego ojca. O ile moje zaproszenie dotarło. Chciałbym żebyś i ty nas zaszczyciła swoją obecnością.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Uśmiechnęła się pod nosem z zadowoleniem, że Barbarossa postanowił się jednak ubrać do rozmowy z nią. Nie wiedziała dlaczego, ale wydawał się czuć swobodniej stojąc przed elfką w samym ręczniku, niż w swoim "zwyczajnym" odzieniu, w ogóle nie okazywał zażenowania, ani skrępowania zaistniałą sytuacją, wręcz przeciwnie do Kiraie, która zrobiła się niemal czerwona jak burak na twarzy, widząc najgorszego z najgorszych pirata na tych wodach prawie całkowicie nagiego. Po pierwsze nie spodziewała się go takiego ujrzeć, a po drugie już jakiś czas mieszkała w mieście, w śród innych ludzi i to nawet w dość wysokich sferach, w których takie widoki były rzadkością i do tego raczej zarezerwowaną do występowania w zamtuzach (wiadomo jak wiernymi osobami są możniejsi mieszkańcy), bądź w ścianach własnej alkowy po dłuższym zapoznaniu się z wybranką, mającą zostać mu żoną (albo przemyconą postronnie kochanką). Dlatego takie zastanie Barbarossy, nie było zbyt komfortowe dla długouchej, stojącej obecnie pod ścianą obok drzwi do jego pokoju i nucącej cicho jakąś elfią przyśpiewkę zasłyszaną jeszcze na jarmarkach w Danae.
Kiedy usłyszała kroki w pobliżu drzwi, a następnie charakterystyczne kliknięcie po naciśnięciu klamki, zamilkła i odwróciła się w stronę otwierającego się przed nią zapraszająco wejścia do pokoju kapitana, na którego spojrzała po chwili z delikatnym niepokojem i ostrożnością, jakby spodziewała się go ujrzeć znowu w samym ręczniku. Zaraz się jednak rozluźniła i ze skromnym uśmiechem na ustach weszła do środka. Rzuciło jej się w oczy, że może nawet nazbyt przesadnie podszedł do wyglądu swojego stroju, przez co poczuła się głupio, ale nic już nie mogła na to poradzić. Musiała to znieść i następnym razem, kiedy wampir postanowi paradować w samym ręczniku, po prostu ugryźć się w język. Z tego też powodu jej dobry humor nieco przygasł, lecz wciąż trzymała pozory, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Podziękowała za kieliszek, z którego upiła łyk, a następnie trzymała nerwowo w palcach i wpatrywała się w pastelowo żółtą ciecz. Nie była jednak w stanie na niego nie spojrzeć kiedy podjął się rozmowy, a nawet zaczął niemal wyprzedzając jej niezadane pytanie, przez które do niego przyszła. Była zaskoczona tym co właśnie doszło jej uszu i odbijało się echem w głowie elfki. Z której strony nie spojrzeć na słowa wampira, dawały jej jasno do zrozumienia, że ojcu dziewczyny nic się nie stanie i będzie mogła go ujrzeć podczas śniadania, więc będzie mogła mieć na oku i pirackiego kapitana i leońskiego admirała. Nie będą w stanie się pozabijać.
- Na-naprawdę? - nie mogła ukryć, że jego słowa ją zamurowały, ale jednocześnie powodowały przypływ euforii w jej duszy. - Naprawdę nic się mojemu ojcu nie stanie? Naprawdę posłałeś swoich ludzi, kapitanie, tylko po ty by go tu sprowadzili? - dopytywała ciągle jakby chciała się w tym utwierdzić na wszystkich płaszczyznach i pozbawić się jakichkolwiek wątpliwości, że gdzieś jest ukryty nieprzyjemny haczyk.
Podziękowania ugrzęzły w jej gardle, ale docenić należy fakt, że nie zapomniała o trzymanym w dłoniach kieliszku, który odstawiła na blat nim rzuciła się ze łzami szczęścia w oczach na szyję pirata, którego jeszcze nie tak dawno okropnie się bała i uważała za najgorszego bydlaka na świecie.
- Jesteś wspaniały! - Krzyknęła z radością poddając się emocjom i wtulając się w jego pierś. - Ko...Kapitanie - poprawiła się w porę i odstąpiła o krok puszczając go, ocierając jednocześnie łzy z twarzy, która nadal promieniała szczęściem i znów zakwitała rumieńcem, przez to co nieomal jej się wyrwało, a co z czystego rozsądku postanowiła dla siebie zatrzymać i w miarę jak najszybciej zapomnieć. Choćby ze względu na swojego ojca nie powinna zakochiwać się w wampirze, a tym bardziej wyjawiać mu otwarcie swoje uczucia, skoro z zakaz zauroczenia się Barbarossą skończył się jedną, wielką porażką. Chciała mu jednak pokazać jak bardzo jest wdzięczna i postanowiła ten jeden raz po prostu być szczera sama ze sobą, więc zebrała w sobie całą odwagę i pocałowała go delikatnie w pobliżu ust.
- Bardzo panu dziękuję, panie kapitanie. - Odkaszlnęła cicho i cofnęła się o kilka kroków dla uszanowania przestrzeni osobistej ich obojga. Nie wiedziała do końca co ze sobą zrobić, więc upiła jeszcze jeden łyczek z kieliszka i zerknęła w stronę wyjścia, niewątpliwie zamierzając się jak najszybciej ewakuować i zapomnieć (wbrew swoim uczuciom) o tym co tu zaszło, wyczekując z niecierpliwością przybycia Riona w swoim pokoju.
Kiedy usłyszała kroki w pobliżu drzwi, a następnie charakterystyczne kliknięcie po naciśnięciu klamki, zamilkła i odwróciła się w stronę otwierającego się przed nią zapraszająco wejścia do pokoju kapitana, na którego spojrzała po chwili z delikatnym niepokojem i ostrożnością, jakby spodziewała się go ujrzeć znowu w samym ręczniku. Zaraz się jednak rozluźniła i ze skromnym uśmiechem na ustach weszła do środka. Rzuciło jej się w oczy, że może nawet nazbyt przesadnie podszedł do wyglądu swojego stroju, przez co poczuła się głupio, ale nic już nie mogła na to poradzić. Musiała to znieść i następnym razem, kiedy wampir postanowi paradować w samym ręczniku, po prostu ugryźć się w język. Z tego też powodu jej dobry humor nieco przygasł, lecz wciąż trzymała pozory, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Podziękowała za kieliszek, z którego upiła łyk, a następnie trzymała nerwowo w palcach i wpatrywała się w pastelowo żółtą ciecz. Nie była jednak w stanie na niego nie spojrzeć kiedy podjął się rozmowy, a nawet zaczął niemal wyprzedzając jej niezadane pytanie, przez które do niego przyszła. Była zaskoczona tym co właśnie doszło jej uszu i odbijało się echem w głowie elfki. Z której strony nie spojrzeć na słowa wampira, dawały jej jasno do zrozumienia, że ojcu dziewczyny nic się nie stanie i będzie mogła go ujrzeć podczas śniadania, więc będzie mogła mieć na oku i pirackiego kapitana i leońskiego admirała. Nie będą w stanie się pozabijać.
- Na-naprawdę? - nie mogła ukryć, że jego słowa ją zamurowały, ale jednocześnie powodowały przypływ euforii w jej duszy. - Naprawdę nic się mojemu ojcu nie stanie? Naprawdę posłałeś swoich ludzi, kapitanie, tylko po ty by go tu sprowadzili? - dopytywała ciągle jakby chciała się w tym utwierdzić na wszystkich płaszczyznach i pozbawić się jakichkolwiek wątpliwości, że gdzieś jest ukryty nieprzyjemny haczyk.
Podziękowania ugrzęzły w jej gardle, ale docenić należy fakt, że nie zapomniała o trzymanym w dłoniach kieliszku, który odstawiła na blat nim rzuciła się ze łzami szczęścia w oczach na szyję pirata, którego jeszcze nie tak dawno okropnie się bała i uważała za najgorszego bydlaka na świecie.
- Jesteś wspaniały! - Krzyknęła z radością poddając się emocjom i wtulając się w jego pierś. - Ko...Kapitanie - poprawiła się w porę i odstąpiła o krok puszczając go, ocierając jednocześnie łzy z twarzy, która nadal promieniała szczęściem i znów zakwitała rumieńcem, przez to co nieomal jej się wyrwało, a co z czystego rozsądku postanowiła dla siebie zatrzymać i w miarę jak najszybciej zapomnieć. Choćby ze względu na swojego ojca nie powinna zakochiwać się w wampirze, a tym bardziej wyjawiać mu otwarcie swoje uczucia, skoro z zakaz zauroczenia się Barbarossą skończył się jedną, wielką porażką. Chciała mu jednak pokazać jak bardzo jest wdzięczna i postanowiła ten jeden raz po prostu być szczera sama ze sobą, więc zebrała w sobie całą odwagę i pocałowała go delikatnie w pobliżu ust.
- Bardzo panu dziękuję, panie kapitanie. - Odkaszlnęła cicho i cofnęła się o kilka kroków dla uszanowania przestrzeni osobistej ich obojga. Nie wiedziała do końca co ze sobą zrobić, więc upiła jeszcze jeden łyczek z kieliszka i zerknęła w stronę wyjścia, niewątpliwie zamierzając się jak najszybciej ewakuować i zapomnieć (wbrew swoim uczuciom) o tym co tu zaszło, wyczekując z niecierpliwością przybycia Riona w swoim pokoju.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
To, że chciała uciec i zaszyć się w czterech ścianach swojej komnaty, ukrywając przed światem maskę wstydu i zażenowania, Barbarossa odczytał niemal natychmiast, jakby Kiraie była wielką, otwartą księgą. Jego zdolność czytania w myślach zadziałała podświadomie, nie kierowana żadnym rozkazem, jakby los sam chciał, by wampir usłyszał niewypowiadane przez elfkę słowa. W jej głowie natknął się na istną burzę emocji, szalejący ocean strachu smagamy błyskawicami poczucia winy, zauroczenia postacią pirata, obawami o życie własne i ojca. Ale było też tam oko cyklonu - mała wysepka niedotknięta żadną niszczycielską siłą, gdzie wiatry uczyć ustają. To właśnie tam Barbarossa dostrzegł piękną, półprzezroczystą istotę, patrzącą na niego pustymi oczodołami, w których świeciły gwiazdy. Postać uśmiechała się pogodnie i ciepło, oślepiając swoim blaskiem i wdziękiem. I właśnie wtedy Postrach Jadeitów zrozumiał, że nie zajrzał w myśli Kiraie, ale swoje własne - to on był szalejącym oceanem odbierającym życia, niszczycielem porządku i samozwańczym panem wszystkich wód, którego dosięgło najsilniejsze uczucie ze wszystkich. No... a przynajmniej jego naprawdę duży kawałek.
Fakt, iż Barbarossa domyślał się, jak dziewczyna zareaguje na dobre wiadomości jakoś nie uchronił go przed szokiem, gdy to wszystko runęło do przodu niczym kostki domina. Ledwo serce uderzyło trzy razy, Kiraie wybuchnęła nieograniczoną dozą radości, którą przebiła wszelkie zahamowania, rzucając się kapitanowi na szyję. Czując w ten sposób ciepło i zapach jej ciała, Caster nie zrobił nic, żeby wpłynąć niekorzystnie na tą chwilę. Nie cofnął się, nie skarcił, nie krzyknął. Po prostu tam stał, wysłuchując słów podzięki, z rękoma uczepionymi smukłych pleców kobiety, jakby była kruchym płatkiem.
A kiedy go pocałowała, zamarł do reszty, ze wzrokiem utkwionym w jej oczach. Pierwszy raz od dłuższego czasu odczuwał niepokój związany z silniejszymi uczuciami. Momentalnie wróciło do niego wspomnienie dawnej, pierwszej miłości, tej prawdziwie szczerej i głębokiej, która zostawiła po sobie naprawdę brzydką bliznę. Właśnie wtedy kotem pozostał na okrągły miesiąc, walcząc z depresją, która wielu popchnęłaby do samobójstwa. Ale nie jego, bo choć był wtedy młody i głupi, to z całego serca pragnął żyć. Niemniej, nie chcąc, by ten ból powrócił Barbarossa ograniczył swoje emocje do minimum, tak samo ich prezentowanie światu, jak i okazywanie innym. Miał nadzieję, że zapomni i będzie żyć dalej, ale Kiraie wszystko zepsuła. Obudziła w nim na nowo pragnienia i lęki i to w zaledwie tych kilku dni, kiedy to z uprowadzonej stała się gościem w jego włościach. Więc może powinien spróbować? Kuć żelazo póki gorące, a serce nie do końca zimne, jak głaz. W końcu co miał do stracenia?
By uniemożliwić elfce ucieczkę, wampir postąpił ku niej zdecydowany krok i tak jak wtedy, gdy był w samym ręczniku, objął ją i posłał na swoją pierś, z tą różnicą jednak, że teraz wszystko było zamierzone. Nawet pocałunek. Nie dając jej chwili na protest, Barbarossa pochylił się i przytknął swoje blade usta do ust Kiraie, zamykając je w namiętnym i czułym pocałunku. Zdumiał go brak jakiegokolwiek oporu, może to przez zaskoczenie, może jego siłę, a może to, że kobieta czuła to samo, ale nie mógł i nie chciał przestać. Odnajdując dłońmi jej pośladki, wampir uniósł drobniejszą od siebie postać, a ze złapaniem oddechu zaczekał, aż jej nogi bezpiecznie otulą się wokół jego bioder. Dopiero wtedy oderwał się od jej ust i z urzekającym uśmiechem łobuza, nachylił do ucha.
- Nie taki diabeł straszny, jak go malują, prawda? - wyszeptał czule, cytując jej własne słowa i stawiając pierwsze kroki w stronę trumny, aż plecy elfki oparły się o jej wieko. - Jeśli mam przestać, powiedz, a przestanę - dodał szeptem, otwierając miejsce spoczynku i na miękkim jedwabiu składając Kiraie. Następnie sam znalazł się nad nią, wsparty na umięśnionych ramionach, lecz nie zamykał wieka.
"Wybacz też, że nie mam normalnego łóżka", przekazał jej w myślach.
Fakt, iż Barbarossa domyślał się, jak dziewczyna zareaguje na dobre wiadomości jakoś nie uchronił go przed szokiem, gdy to wszystko runęło do przodu niczym kostki domina. Ledwo serce uderzyło trzy razy, Kiraie wybuchnęła nieograniczoną dozą radości, którą przebiła wszelkie zahamowania, rzucając się kapitanowi na szyję. Czując w ten sposób ciepło i zapach jej ciała, Caster nie zrobił nic, żeby wpłynąć niekorzystnie na tą chwilę. Nie cofnął się, nie skarcił, nie krzyknął. Po prostu tam stał, wysłuchując słów podzięki, z rękoma uczepionymi smukłych pleców kobiety, jakby była kruchym płatkiem.
A kiedy go pocałowała, zamarł do reszty, ze wzrokiem utkwionym w jej oczach. Pierwszy raz od dłuższego czasu odczuwał niepokój związany z silniejszymi uczuciami. Momentalnie wróciło do niego wspomnienie dawnej, pierwszej miłości, tej prawdziwie szczerej i głębokiej, która zostawiła po sobie naprawdę brzydką bliznę. Właśnie wtedy kotem pozostał na okrągły miesiąc, walcząc z depresją, która wielu popchnęłaby do samobójstwa. Ale nie jego, bo choć był wtedy młody i głupi, to z całego serca pragnął żyć. Niemniej, nie chcąc, by ten ból powrócił Barbarossa ograniczył swoje emocje do minimum, tak samo ich prezentowanie światu, jak i okazywanie innym. Miał nadzieję, że zapomni i będzie żyć dalej, ale Kiraie wszystko zepsuła. Obudziła w nim na nowo pragnienia i lęki i to w zaledwie tych kilku dni, kiedy to z uprowadzonej stała się gościem w jego włościach. Więc może powinien spróbować? Kuć żelazo póki gorące, a serce nie do końca zimne, jak głaz. W końcu co miał do stracenia?
By uniemożliwić elfce ucieczkę, wampir postąpił ku niej zdecydowany krok i tak jak wtedy, gdy był w samym ręczniku, objął ją i posłał na swoją pierś, z tą różnicą jednak, że teraz wszystko było zamierzone. Nawet pocałunek. Nie dając jej chwili na protest, Barbarossa pochylił się i przytknął swoje blade usta do ust Kiraie, zamykając je w namiętnym i czułym pocałunku. Zdumiał go brak jakiegokolwiek oporu, może to przez zaskoczenie, może jego siłę, a może to, że kobieta czuła to samo, ale nie mógł i nie chciał przestać. Odnajdując dłońmi jej pośladki, wampir uniósł drobniejszą od siebie postać, a ze złapaniem oddechu zaczekał, aż jej nogi bezpiecznie otulą się wokół jego bioder. Dopiero wtedy oderwał się od jej ust i z urzekającym uśmiechem łobuza, nachylił do ucha.
- Nie taki diabeł straszny, jak go malują, prawda? - wyszeptał czule, cytując jej własne słowa i stawiając pierwsze kroki w stronę trumny, aż plecy elfki oparły się o jej wieko. - Jeśli mam przestać, powiedz, a przestanę - dodał szeptem, otwierając miejsce spoczynku i na miękkim jedwabiu składając Kiraie. Następnie sam znalazł się nad nią, wsparty na umięśnionych ramionach, lecz nie zamykał wieka.
"Wybacz też, że nie mam normalnego łóżka", przekazał jej w myślach.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Wszystko było jednym, wielkim szaleństwem. Niewyjaśnionym zaćmieniem umysłu. Czarną magią jakiegoś niezbyt zabawnego żartownisia... A przynajmniej tak chciała tłumaczyć irracjonalność obecnej sytuacji. Im bardziej opanowywała swoją ogromną radość, tym większe zaskoczenie zastępowało jego miejsce. Nie była w stanie logicznie wytłumaczyć, dlaczego w tak dziecinny sposób dała emocjom przejąć nad sobą kontrolę i w efekcie tego zareagowała tak, a nie inaczej. Nie rozumiała co w nią wstąpiło. Chciała mieć jakąś wymówkę i nie przyznawać się tak otwarcie do tego co nakazywało jej serce, wolała iść rozsądnie przez życie mając za przewodnika swój rozum, ale najwidoczniej w tej chwili silniejsze prawo do głosu miało stanowczo to pierwsze.
Kiedy uświadomiła sobie ten drobny "wypadek", który właśnie się zdarzył i zmusił ją do emocjonalnego ataku na osobę kapitana, starała się zdystansować i udawać, że nic takiego nigdy nie miało miejsca, albo było to niezamierzoną chwilą słabości, co wyraźnie odbiło swój miraż na obecnie zakłopotanej twarzy dziewczyny. Nie mówiąc już o tym, że była wewnętrznie rozdarta między tym co rzeczywiście czuła, a pozorami jakie chciała sprawiać. Wszystkie jej starania i tak były już bez znaczenia, oszukiwała się, nie mówiąc już o pogrążaniu samej siebie udawaniem, że nic się nie stało i usilnymi próbami powrotu do formalnego tony w stosunku do niego. Tym bardziej obróciło się to w perzynę, gdy tym razem to kapitan postanowił ją "zaatakować". Nie miała żadnych złudzeń co do tego, że doznała właśnie uczucia deja vu, przede wszystkim ze względu na to, iż przed chwilą praktycznie Barbarossa zrobił to samo. Jedynie jego strój się różnił i miejsce, w którym napaści owej dokonał, a ona była jeszcze bardziej oszołomiona niż wtedy. Choć za pierwszym razem nazwałaby to raczej oburzeniem, ale to szczegół.
Przez ułamek sekundy w jej głowie pojawiło się kilka wyjaśnień tego co zaszło przez szok jakiego doznała. W pierwszej kolejności starała się sobie wmówić, że to tylko jeden z dziwacznych i stanowczo nieprzyzwoitych snów jakie kiedykolwiek miała i o którym powinna jak najszybciej zapomnieć, drugie to podejrzenia o rewanż ze strony pirata, albo jakiś jego pokrętny sposób na zapewnienie sobie rozrywki - w to, że się tylko z nią bawi, albo za coś mści, było dla niej najbardziej prawdopodobnym. Na samym końcu natomiast pojawiło się proste i tłumaczące wszystko podejrzenie o szaleństwie któregoś z nich. Ale, szczerze powiedziawszy, kto by się w takiej chwili zastanawiał nad przyczynami takiego zachowania, podczas gdy osoba, którą obecnie serce pokochało stara się właśnie roztopić cię pocałunkiem? To nie mógł być sen, ani podła forma zabawy. Prawdziwą więc stawała się diagnoza o nie do końca normalnym umyśle, jednakże chyba wszyscy stają się niespełna rozumu w takiej chwili z kimś w kim jest się zauroczonym.
Faktycznie z początku Kiraie przez szok nie była w stanie jakkolwiek zareagować na pocałunek ze strony wampira, choć miała wielką ochotę go od siebie odepchnąć (co ułatwiały jej dłonie oparte na jego twardej klatce piersiowej), zaraz jednak się mu poddała czując własną bezsilność. Nie z powodu jego przewagi w sile i wielkości postury, ale przez zmęczenie ciągłym zmaganiem się z własnymi uczuciami. Cała twarz ją paliła ze wstydu i rozgorączkowania, jednakże jego bliskość, a obecnie jego przyjemne chłodne usta uwodzące ją w magiczny sposób, oddziaływały na nią niemal tak silnie jak narkotyk i tak samo uzależniając. Przewiesiła ręce przez jego ramiona, z trudem tłumiąc zadowolone pomruki rozbrzmiewające z jej strony, a kiedy chwycił ją za pośladki, zareagowała (sama się sobie dziwiąc) niemal instynktownie oplatając go nogami w pasie. W ogóle nie czuła chłodu jego skóry tak charakterystycznego dla krwiopijców, albo nie miało to w tej chwili żadnego znaczenia dla jej podświadomości. Nie wiedziała. Chciała jedynie by ten moment nigdy się nie kończył, pragnęła już ciągle czuć przy sobie jego obecność. Dość zabawnym paradoksem było, że kilka dni temu, nawet podczas ich wspólnego tańca na wyspie miała przy nim poczucie bezpieczeństwa, mimo że był jej porywaczem, ale jakby się nad tym zastanowić niemal od samego początku nie pozwolił jej traktować jak więźnia, co najwyżej zakładnika, lecz to również nie do końca.
Zaśmiała się cicho z rozbawieniem, kiedy postanowił wypomnieć elfce jej własne słowa.
- Cały czas się zastanawiam kto ci spiłował rogi, kapitanie - mruknęła w odwecie i choć użyła jego stopnia, wyzbyła się z tonu resztek oficjalności jakie do tej pory w niej tkwiły podczas rozmów z nim. Wciąż nie była pewna jak powinna się do niego zwracać, a tak przynajmniej było najbezpieczniej. Dla nich obojga. - Nie zmieniaj się tylko w kiciusia bo to by było dziwne. - Zachichotała drocząc się z nim, choć miała świadomość, że była na przegranej pozycji. O dziwo nie czuła się nieswojo leżąc w miękkiej i może stanowczo zbyt wygodnej trumnie, ale zapewne tym również jej umysł się obecnie nie przejmował.
Gdy odezwał się do niej w myślach... Oniemiała. Pierwszy raz miała styczność z takim sposobem porozumiewania się i zaraz w jej oczach pojawił się błysk zaciekawienia, a nawet wyjątkowo silne pragnienie dokładnego poznania tego zjawiska. Była tym bardzo zachwycona.
- To takie...Awww.... - Rozległ się rozanielony, kobiecy głos za plecami kapitana, przez którego nie była w stanie dostrzec postaci za nim, choć nie musiała się domyślać by wiedzieć kto ich podglądał. Sam jednak fakt, że Tamika ich obecnie widziała, wystarczył, aby Kiraie opuścił błogi nastrój, a ona sama zastygła w bezruchu, jak sparaliżowana. - Nie przeszkadzajcie sobie. Udawajcie, że mnie tu nie ma. Argh... Aż żałuję, że nie mam materialnego ciała, dzięki wam mogłabym jakoś kreatywnie wydać pieniądze wygrane z zakładu. - Jęknęła udręczonym głosem, po czym zamilkła, podekscytowana oczekując co czego te niewinne igraszki jej przyjaciół mogły doprowadzić. Naprawdę wierzyła, że o niej zapomną i dalej będą kontynuowali to co już zaczęli, a zwłaszcza to do czego w końcu Caster się przemógł od niepamiętnych dla niej czasów.
Kiedy uświadomiła sobie ten drobny "wypadek", który właśnie się zdarzył i zmusił ją do emocjonalnego ataku na osobę kapitana, starała się zdystansować i udawać, że nic takiego nigdy nie miało miejsca, albo było to niezamierzoną chwilą słabości, co wyraźnie odbiło swój miraż na obecnie zakłopotanej twarzy dziewczyny. Nie mówiąc już o tym, że była wewnętrznie rozdarta między tym co rzeczywiście czuła, a pozorami jakie chciała sprawiać. Wszystkie jej starania i tak były już bez znaczenia, oszukiwała się, nie mówiąc już o pogrążaniu samej siebie udawaniem, że nic się nie stało i usilnymi próbami powrotu do formalnego tony w stosunku do niego. Tym bardziej obróciło się to w perzynę, gdy tym razem to kapitan postanowił ją "zaatakować". Nie miała żadnych złudzeń co do tego, że doznała właśnie uczucia deja vu, przede wszystkim ze względu na to, iż przed chwilą praktycznie Barbarossa zrobił to samo. Jedynie jego strój się różnił i miejsce, w którym napaści owej dokonał, a ona była jeszcze bardziej oszołomiona niż wtedy. Choć za pierwszym razem nazwałaby to raczej oburzeniem, ale to szczegół.
Przez ułamek sekundy w jej głowie pojawiło się kilka wyjaśnień tego co zaszło przez szok jakiego doznała. W pierwszej kolejności starała się sobie wmówić, że to tylko jeden z dziwacznych i stanowczo nieprzyzwoitych snów jakie kiedykolwiek miała i o którym powinna jak najszybciej zapomnieć, drugie to podejrzenia o rewanż ze strony pirata, albo jakiś jego pokrętny sposób na zapewnienie sobie rozrywki - w to, że się tylko z nią bawi, albo za coś mści, było dla niej najbardziej prawdopodobnym. Na samym końcu natomiast pojawiło się proste i tłumaczące wszystko podejrzenie o szaleństwie któregoś z nich. Ale, szczerze powiedziawszy, kto by się w takiej chwili zastanawiał nad przyczynami takiego zachowania, podczas gdy osoba, którą obecnie serce pokochało stara się właśnie roztopić cię pocałunkiem? To nie mógł być sen, ani podła forma zabawy. Prawdziwą więc stawała się diagnoza o nie do końca normalnym umyśle, jednakże chyba wszyscy stają się niespełna rozumu w takiej chwili z kimś w kim jest się zauroczonym.
Faktycznie z początku Kiraie przez szok nie była w stanie jakkolwiek zareagować na pocałunek ze strony wampira, choć miała wielką ochotę go od siebie odepchnąć (co ułatwiały jej dłonie oparte na jego twardej klatce piersiowej), zaraz jednak się mu poddała czując własną bezsilność. Nie z powodu jego przewagi w sile i wielkości postury, ale przez zmęczenie ciągłym zmaganiem się z własnymi uczuciami. Cała twarz ją paliła ze wstydu i rozgorączkowania, jednakże jego bliskość, a obecnie jego przyjemne chłodne usta uwodzące ją w magiczny sposób, oddziaływały na nią niemal tak silnie jak narkotyk i tak samo uzależniając. Przewiesiła ręce przez jego ramiona, z trudem tłumiąc zadowolone pomruki rozbrzmiewające z jej strony, a kiedy chwycił ją za pośladki, zareagowała (sama się sobie dziwiąc) niemal instynktownie oplatając go nogami w pasie. W ogóle nie czuła chłodu jego skóry tak charakterystycznego dla krwiopijców, albo nie miało to w tej chwili żadnego znaczenia dla jej podświadomości. Nie wiedziała. Chciała jedynie by ten moment nigdy się nie kończył, pragnęła już ciągle czuć przy sobie jego obecność. Dość zabawnym paradoksem było, że kilka dni temu, nawet podczas ich wspólnego tańca na wyspie miała przy nim poczucie bezpieczeństwa, mimo że był jej porywaczem, ale jakby się nad tym zastanowić niemal od samego początku nie pozwolił jej traktować jak więźnia, co najwyżej zakładnika, lecz to również nie do końca.
Zaśmiała się cicho z rozbawieniem, kiedy postanowił wypomnieć elfce jej własne słowa.
- Cały czas się zastanawiam kto ci spiłował rogi, kapitanie - mruknęła w odwecie i choć użyła jego stopnia, wyzbyła się z tonu resztek oficjalności jakie do tej pory w niej tkwiły podczas rozmów z nim. Wciąż nie była pewna jak powinna się do niego zwracać, a tak przynajmniej było najbezpieczniej. Dla nich obojga. - Nie zmieniaj się tylko w kiciusia bo to by było dziwne. - Zachichotała drocząc się z nim, choć miała świadomość, że była na przegranej pozycji. O dziwo nie czuła się nieswojo leżąc w miękkiej i może stanowczo zbyt wygodnej trumnie, ale zapewne tym również jej umysł się obecnie nie przejmował.
Gdy odezwał się do niej w myślach... Oniemiała. Pierwszy raz miała styczność z takim sposobem porozumiewania się i zaraz w jej oczach pojawił się błysk zaciekawienia, a nawet wyjątkowo silne pragnienie dokładnego poznania tego zjawiska. Była tym bardzo zachwycona.
- To takie...Awww.... - Rozległ się rozanielony, kobiecy głos za plecami kapitana, przez którego nie była w stanie dostrzec postaci za nim, choć nie musiała się domyślać by wiedzieć kto ich podglądał. Sam jednak fakt, że Tamika ich obecnie widziała, wystarczył, aby Kiraie opuścił błogi nastrój, a ona sama zastygła w bezruchu, jak sparaliżowana. - Nie przeszkadzajcie sobie. Udawajcie, że mnie tu nie ma. Argh... Aż żałuję, że nie mam materialnego ciała, dzięki wam mogłabym jakoś kreatywnie wydać pieniądze wygrane z zakładu. - Jęknęła udręczonym głosem, po czym zamilkła, podekscytowana oczekując co czego te niewinne igraszki jej przyjaciół mogły doprowadzić. Naprawdę wierzyła, że o niej zapomną i dalej będą kontynuowali to co już zaczęli, a zwłaszcza to do czego w końcu Caster się przemógł od niepamiętnych dla niej czasów.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Wszystko działo się tak szybko - jeszcze do niedawna Kiraie była gotowa zasztyletować go, jak dzikiego wieprza, a teraz, gdy palce wampira napotkały ukryty za paskiem nóż i wyciągnęły go, nie omieszkując przy tym mocniej złapać za krągłości dziewczyny, ona poddawała się jego woli niczym bezbronny kociak. Ona, córka Riona Awerkera, admirała leońskiej floty, który poprzysiągł zgładzić wszystkich piratów na wszystkich oceanach. Jego szlachetna, oczami prawych ludzi, misja pchała go czasem w odmęty szaleństwa, które ciągnęły za sobą wielu godziwych marynarzy. Nie było tajemnicą, że to stąd Kiraie zaczerpnęła nienawiści do ludzi pokroju Barbarossy i Jokara, ale czyżby w końcu zaczęła słuchać serca, będącego najwierniejszym doradcą i zarazem największym zdrajcą? Musiał to sprawdzić, przekonać się na własnej skórze, że oto córka jego największego wroga leży teraz pod nim, gotowa oddać mu swoje ciało i że robi to z własnej, nieprzymuszonej woli. Najpierw sam pozbawił się uzbrojenia - pas z szablą ze stali i srebra odpiął i rzucił na podłogę z rozmachem aż zadzwoniło w przyjemnej tonacji, jakby specjalnie dobranej do zaistniałej sytuacji. Dodatkowo zdjął też kapelusz i powiesił go na skraju trumiennego wieka, a koszulę rozwiązał po całości, odsłaniając pełnię swojej muskulatury. Następnie, nie przestając całować elfki, wampir wsunął jej do ręki broń i pokierował nią tak, by zimne ostrze zaskrobało o miękkie gardło. Dopiero wtedy podniósł wzrok na jej pistacjowe oczy i zamarł z triumfem na ustach i w spojrzeniu, czując słabnący uścisk na rękojeści.
- Rogów nigdy nie miałem i wolałbym ich nie mieć. Przeszkadzałyby w noszeniu kapelusza i układaniu włosów - odpowiedział rozbawiony, odrzucając na bok i to ostrze, po czym wznowił pocałunek z jeszcze większą namiętnością. Kierując się ku szyi i ramionom dziewczyny, Barbarossa bardzo powoli sięgnął palcami do haftek i zapinek jej gorsetu i zwolnił trzy pierwsze, uwalniając Kiraie od krępującego ścisku. Sam też odczuł nutę swobody, kiedy elfka pozbawiała go płaszcza, a smukłymi i miękkimi palcami badała mięśnie pod napiętą skórą.
- Bez obaw. Nie nawykłem do przemian przy tego typu przyjemnościach - dodał pół żartem, pamiętając o złośliwościach przemiany, która następuje przy wybuchu silniejszych emocji. Wszystko jednak wskazywało na to, że obejdzie się bez straconego dnia jako czarny kocur, choć spędzając go na rękach elfki, kto by tu mówił o dniu straconym. Zachwycając się ciałem i uległością dziewczyny, pirat zapomniał na moment o ostrożności i w pierwszej chwili w ogóle nie przejął się dodatkową obecnością w swojej komnacie. Poczuł ją dopiero, gdy sięgnął do koszuli w celu jej zdjęcia, ale zimny dreszcz, który przeszedł mu po karku, skutecznie go powstrzymał. A później rozbrzmiały słowa kobiety, wibrujące ciekawością i głodne wrażeń, mogące należeć do nikogo innego, jak tylko plotkującej zjawy. W końcu tylko ona z całej posiadłości rujnowała czyjąś prywatność, bez uprzedniego zapukania do drzwi bądź ostrzeżenia.
- Ja również żałuję, że nie masz materialnego ciała - odpowiedział Caster Tamice, pozostając jeszcze kilka minut w trumnie, aby Kiraie mogła na spokojnie otrząsnąć się z szoku i dopiąć gorset, który na dobrą sprawę, gdyby nie powściągliwość wampira, dawno by już niczego nie zakrywał. - Ludzi z ciałem łatwiej wyrzucić za drzwi - dokończył z cieniem złośliwości, wstając i pomagając elfce opuścić trumnę, gdyż Kiraie będąc jeszcze w szoku, słaniała się lekko na miękkich nogach.
- Nie... ughh... co wy robicie? - zapytała zjawa, bardzo przejęta całym zajściem. - Mówiłam żebyście nie zwracali na mnie uwagi. Mnie tu nie ma - dodała, robiąc się o połowę bardziej przezroczysta. - Widzicie? Chociaż nie ważne... zakład już wygrałam.
- Jaki zakład? O czym ty mówisz? - zainteresował się kapitan, dopinając koszulę i wdziewając płaszcz. Na jego twarzy malowała się irytacja, szczególnie blada mając na uwadze, że był martwy, co mocno kontrastowało ze wstydliwą czerwienią na twarzy admiralskiej córki.
- No jak to o czym? - zachichotała eteryczna sylwetka. - O Tym! Ty i ona macie się ku sobie, to widać. Pozostawało tylko odpowiedzieć na pytanie, kiedy przestaniecie się oszukiwać. Raven...
- Raven? - przerwał jej mężczyzna, próbując uśmiechnąć się do elfki.
- No tak... cholera, wygadałam się. Tak czy inaczej zakład wygrałam ja. Zrobiłeś, kapitanie, pierwszy krok przed przybyciem admirała Awerkera. Raven obstawiała, że odważysz się na to dopiero po całym zajściu i że będzie już za późno na podobne wyznania.
- Chyba będę musiał rozmówić się z wami na osobności - zaczął pirat, robiąc gwałtowny krok w stronę zjawy, która cofnęła się mimowolnie i wyciągnęła przed siebie ręce w obronnym geście. - Masz szczęście, że Rafael nie praktykuje nekromancji, bo już dawno kazałbym mu odesłać cię do twojej mogiły.
- Mam szczęście - przyznała Tamika, nie specjalnie przejmując się niemą groźbą kapitana, po czym swobodnie przeleciała przez jego sylwetkę i zatrzymała się przed elfką z przepraszającym spojrzeniem. - Wybacz, że popsułam wam taki moment. Mam nadzieję, że to nic między wami nie zmieni i że dokończycie to kiedy indziej. - Jej bezpośredniość, łamanie tematów tabu i wtykanie martwego nosa w nie swoje sprawy były godne podziwu i potępienia. Przez te wszystkie lata Tamika zebrała dostatecznie dużą wiedzę o mieszkańcach rezydencji, że gdyby tylko umiała utrzymać w palcach pióro, napisałaby dziesięć książek o każdym. Nawet o milczącym i niebezpiecznym trytonie.
- Jeszcze raz przepraszam.
Po tych słowach postać Tamiki zaczęła zniżać się ku podłodze, aż pozostała jedynie głowa taksująca wampira i elfkę wścibskim spojrzeniem. Po chwili jednak i ona zniknęła, zostawiając Castera i Kiraie samych ze swoimi uczuciami. Pirat, dla którego nie było to żadną nowością, rozlał po kieliszkach wino i wręczył jeden z nich elfce.
- Naprawdę aż tak to widać, że zmierzamy ku sobie? - zapytał, trochę jakby bez przekonania, obejmując Kiraie w talii i dosładzając wypite przez nią wino przedłużonym pocałunkiem.
Zaraz jednak i ten moment został im przerwany, kiedy do drzwi zapukano aż ośmiokrotnie z krótszymi odstępami, co znaczyło, że liczba gości przekracza trójkę. I rzeczywiście, ledwie Barbarossa uchylił drzwi, do środka z uniżonym ukłonem, weszły cztery niskie blondynki, ubrane w skąpe spódnice i prześwitujące bluzki. Były boso i wszędzie, gdzie stanęły, zostawiały mokre ślady stóp.
- Przepraszamy za najście - powiedziała pierwsza z nich w imieniu grupy, bawiąc się kosmykiem mokrych włosów, w które zaplotła białe muszle. - Ale chciałyśmy zapytać, czy Kiraie nie pomogłaby nam z odświeżeniem stawu. Gałęzie naszej wierzby powoli toną w wodzie, a chwasty dokuczają liliom.
- To już pytanie nie do mnie. - Barbarossa jednym przechyleniem kieliszka opróżnił jego zawartość, po czym uśmiechnął się do dziewczyny i wskazał jej kolejne postacie. - Pozwól, moja droga, że przedstawię ci Molly, Emme, Irrę i Serinę, żony Jokara.
***
Kiedy słońce stanęło w zenicie, trzy maszty, niczym trzy iglice największych pałaców wzniosły się ponad linią horyzontu i przemknęły całą długość oceanu, napierając na skotłowane okręty z trzech różnych kierunków znanego świata. Uczepiony bocianiego gniazda elf, gdyby nie strach, który sparaliżował mu oczy, na pewno dostrzegłby je w porę, trzy szerokie, czarne żagle i na pewno w porę ostrzegłby brygi, które swoją obecnością blokowały okręt zwany "Wyzwolenie".
- Piraci! - krzyknął ktoś od dziobu, w tej samej chwili, kiedy zaostrzony pal z hukiem wbił się w kadłub, dziurawiąc go poniżej linii zanurzenia. Strzał piękny, choć w rzeczywistości niecelny, bowiem celowano w stojących na burcie marynarzy, ale i tak nie miało to wielkiego znaczenia. Zaraz posłano drugi pocisk, który bez najmniejszego oporu rozerwał ciało nieuważnego majtka i przebił pokład, druzgocząc podstawę masztu. Nabierający wodę bryg zakołysał się na falach i osiadł nieznacznie, a jego załoga rzuciła się do abordażu na inne jednostki, w celu ratowania skóry.
Jednocześnie ze wschodu toczył się z wolna Kormoran, którego obite stalą boki rzucały długie, świetlne refleksy na spienione fale. Jego załoga ochoczo podśpiewywała w rytm wioseł, złorzecząc leończykom, którzy dopiero teraz, po straceniu jednej jednostki, przygotowywali się do kontrataku.
- Rogów nigdy nie miałem i wolałbym ich nie mieć. Przeszkadzałyby w noszeniu kapelusza i układaniu włosów - odpowiedział rozbawiony, odrzucając na bok i to ostrze, po czym wznowił pocałunek z jeszcze większą namiętnością. Kierując się ku szyi i ramionom dziewczyny, Barbarossa bardzo powoli sięgnął palcami do haftek i zapinek jej gorsetu i zwolnił trzy pierwsze, uwalniając Kiraie od krępującego ścisku. Sam też odczuł nutę swobody, kiedy elfka pozbawiała go płaszcza, a smukłymi i miękkimi palcami badała mięśnie pod napiętą skórą.
- Bez obaw. Nie nawykłem do przemian przy tego typu przyjemnościach - dodał pół żartem, pamiętając o złośliwościach przemiany, która następuje przy wybuchu silniejszych emocji. Wszystko jednak wskazywało na to, że obejdzie się bez straconego dnia jako czarny kocur, choć spędzając go na rękach elfki, kto by tu mówił o dniu straconym. Zachwycając się ciałem i uległością dziewczyny, pirat zapomniał na moment o ostrożności i w pierwszej chwili w ogóle nie przejął się dodatkową obecnością w swojej komnacie. Poczuł ją dopiero, gdy sięgnął do koszuli w celu jej zdjęcia, ale zimny dreszcz, który przeszedł mu po karku, skutecznie go powstrzymał. A później rozbrzmiały słowa kobiety, wibrujące ciekawością i głodne wrażeń, mogące należeć do nikogo innego, jak tylko plotkującej zjawy. W końcu tylko ona z całej posiadłości rujnowała czyjąś prywatność, bez uprzedniego zapukania do drzwi bądź ostrzeżenia.
- Ja również żałuję, że nie masz materialnego ciała - odpowiedział Caster Tamice, pozostając jeszcze kilka minut w trumnie, aby Kiraie mogła na spokojnie otrząsnąć się z szoku i dopiąć gorset, który na dobrą sprawę, gdyby nie powściągliwość wampira, dawno by już niczego nie zakrywał. - Ludzi z ciałem łatwiej wyrzucić za drzwi - dokończył z cieniem złośliwości, wstając i pomagając elfce opuścić trumnę, gdyż Kiraie będąc jeszcze w szoku, słaniała się lekko na miękkich nogach.
- Nie... ughh... co wy robicie? - zapytała zjawa, bardzo przejęta całym zajściem. - Mówiłam żebyście nie zwracali na mnie uwagi. Mnie tu nie ma - dodała, robiąc się o połowę bardziej przezroczysta. - Widzicie? Chociaż nie ważne... zakład już wygrałam.
- Jaki zakład? O czym ty mówisz? - zainteresował się kapitan, dopinając koszulę i wdziewając płaszcz. Na jego twarzy malowała się irytacja, szczególnie blada mając na uwadze, że był martwy, co mocno kontrastowało ze wstydliwą czerwienią na twarzy admiralskiej córki.
- No jak to o czym? - zachichotała eteryczna sylwetka. - O Tym! Ty i ona macie się ku sobie, to widać. Pozostawało tylko odpowiedzieć na pytanie, kiedy przestaniecie się oszukiwać. Raven...
- Raven? - przerwał jej mężczyzna, próbując uśmiechnąć się do elfki.
- No tak... cholera, wygadałam się. Tak czy inaczej zakład wygrałam ja. Zrobiłeś, kapitanie, pierwszy krok przed przybyciem admirała Awerkera. Raven obstawiała, że odważysz się na to dopiero po całym zajściu i że będzie już za późno na podobne wyznania.
- Chyba będę musiał rozmówić się z wami na osobności - zaczął pirat, robiąc gwałtowny krok w stronę zjawy, która cofnęła się mimowolnie i wyciągnęła przed siebie ręce w obronnym geście. - Masz szczęście, że Rafael nie praktykuje nekromancji, bo już dawno kazałbym mu odesłać cię do twojej mogiły.
- Mam szczęście - przyznała Tamika, nie specjalnie przejmując się niemą groźbą kapitana, po czym swobodnie przeleciała przez jego sylwetkę i zatrzymała się przed elfką z przepraszającym spojrzeniem. - Wybacz, że popsułam wam taki moment. Mam nadzieję, że to nic między wami nie zmieni i że dokończycie to kiedy indziej. - Jej bezpośredniość, łamanie tematów tabu i wtykanie martwego nosa w nie swoje sprawy były godne podziwu i potępienia. Przez te wszystkie lata Tamika zebrała dostatecznie dużą wiedzę o mieszkańcach rezydencji, że gdyby tylko umiała utrzymać w palcach pióro, napisałaby dziesięć książek o każdym. Nawet o milczącym i niebezpiecznym trytonie.
- Jeszcze raz przepraszam.
Po tych słowach postać Tamiki zaczęła zniżać się ku podłodze, aż pozostała jedynie głowa taksująca wampira i elfkę wścibskim spojrzeniem. Po chwili jednak i ona zniknęła, zostawiając Castera i Kiraie samych ze swoimi uczuciami. Pirat, dla którego nie było to żadną nowością, rozlał po kieliszkach wino i wręczył jeden z nich elfce.
- Naprawdę aż tak to widać, że zmierzamy ku sobie? - zapytał, trochę jakby bez przekonania, obejmując Kiraie w talii i dosładzając wypite przez nią wino przedłużonym pocałunkiem.
Zaraz jednak i ten moment został im przerwany, kiedy do drzwi zapukano aż ośmiokrotnie z krótszymi odstępami, co znaczyło, że liczba gości przekracza trójkę. I rzeczywiście, ledwie Barbarossa uchylił drzwi, do środka z uniżonym ukłonem, weszły cztery niskie blondynki, ubrane w skąpe spódnice i prześwitujące bluzki. Były boso i wszędzie, gdzie stanęły, zostawiały mokre ślady stóp.
- Przepraszamy za najście - powiedziała pierwsza z nich w imieniu grupy, bawiąc się kosmykiem mokrych włosów, w które zaplotła białe muszle. - Ale chciałyśmy zapytać, czy Kiraie nie pomogłaby nam z odświeżeniem stawu. Gałęzie naszej wierzby powoli toną w wodzie, a chwasty dokuczają liliom.
- To już pytanie nie do mnie. - Barbarossa jednym przechyleniem kieliszka opróżnił jego zawartość, po czym uśmiechnął się do dziewczyny i wskazał jej kolejne postacie. - Pozwól, moja droga, że przedstawię ci Molly, Emme, Irrę i Serinę, żony Jokara.
Kiedy słońce stanęło w zenicie, trzy maszty, niczym trzy iglice największych pałaców wzniosły się ponad linią horyzontu i przemknęły całą długość oceanu, napierając na skotłowane okręty z trzech różnych kierunków znanego świata. Uczepiony bocianiego gniazda elf, gdyby nie strach, który sparaliżował mu oczy, na pewno dostrzegłby je w porę, trzy szerokie, czarne żagle i na pewno w porę ostrzegłby brygi, które swoją obecnością blokowały okręt zwany "Wyzwolenie".
- Piraci! - krzyknął ktoś od dziobu, w tej samej chwili, kiedy zaostrzony pal z hukiem wbił się w kadłub, dziurawiąc go poniżej linii zanurzenia. Strzał piękny, choć w rzeczywistości niecelny, bowiem celowano w stojących na burcie marynarzy, ale i tak nie miało to wielkiego znaczenia. Zaraz posłano drugi pocisk, który bez najmniejszego oporu rozerwał ciało nieuważnego majtka i przebił pokład, druzgocząc podstawę masztu. Nabierający wodę bryg zakołysał się na falach i osiadł nieznacznie, a jego załoga rzuciła się do abordażu na inne jednostki, w celu ratowania skóry.
Jednocześnie ze wschodu toczył się z wolna Kormoran, którego obite stalą boki rzucały długie, świetlne refleksy na spienione fale. Jego załoga ochoczo podśpiewywała w rytm wioseł, złorzecząc leończykom, którzy dopiero teraz, po straceniu jednej jednostki, przygotowywali się do kontrataku.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Gdyby w tym momencie ktoś jej powiedział, że jej ojciec nie żyje, a wszystko co kochała na świecie przestało istnieć, w ogóle nie zwróciłaby na to uwagi zbyt zaabsorbowana mężczyzną trzymającym ją w swoich silnych objęciach i łączącym z nią swoje usta w przyprawiającym ją o przyjemne dreszcze pocałunku. Uwielbiała czasem przed snem marzyć o swoim księciu z bajki, w dodatku takim, którego zaakceptowałby jej ojciec, ale nie była w stanie zainteresować się żadnym z walczących o jej względy kawalerów, a już w szczególności tych wybranych przez Riona. Zawsze byli albo przystojni, albo bogaci, albo obie te cechy jednocześnie, jednakże dla niej wygląd, a tym bardziej władza i majątek, nie miały najmniejszego znaczenia, ponieważ ona nade wszystko ceniła sobie wolność, nie tylko dosłowną. W odniesieniu do Barbarossy było zupełnie inaczej. Nienawidziła go i to strasznie, a chciała go nienawidzić jeszcze mocniej, ale wtedy zaczęło kiełkować w niej uczucie do jego osoby. Nie umiała tego wyjaśnić i chciała jedynie wierzyć, że jeśli się teraz podda temu mężczyźnie i własnemu sercu to nie będzie tego w przyszłości żałować. Ze wszystkich sił pragnęła by to szaleństwo nie skończyło się dla niej złamanym sercem.
Na wpół świadoma, przez tę burzę emocji, tego co się wokół dzieje, nie zgłaszała żadnych sprzeciwów podczas, gdy zaczął zrzucać z siebie zbędny balast. Nieco bardziej oprzytomniała po odgłosie upadającego na ziemię żelastwa, a następnie dotyk czegoś zimnego w jej dłoni, którą Barbarossa dał jej zacisnąć na przedmiocie. Elfka nie musiała być w pełni przytomna by zrozumieć ten przekaz i gdy tylko przyłożył ostrze w jej dłoni do swojej szyi, ona ostrożnie, ale sprawie obróciła rękojeść w palcach by nie ostrze, a głowica miała kontakt z jego skórą, co też miała nadzieję było dla niego klarowną odpowiedzią na ten jego test.
- Kotu by nie przeszkadzały, za to może byłby bardziej uroczy. Jeszcze nigdy nie widziałam kota z rogami - zachichotała krótko, ponieważ zaraz zniewolił jej usta swoimi. Wyciągnęła jedną dłoń ku górze, aby pogładzić go delikatnie po policzku, podczas gdy drugą wciąż błądziła i badała nierówności stalowych mięśni pod skórą na jego torsie.
Czuła się jak w niebie, co słychać było w jej mruczącym oddechu i staraniach niepozostania bierną w słanych z jego strony pieszczotach. Odchyliła nieznacznie na bok swoją głowę, po tym jak jego usta zaczęły schodzić niżej z jej ust, ale zaraz zadrżała z lekką obawą, jakby właśnie teraz jej umysł przesłał reszcie ciała silniejszy sygnał alarmu. W tym wszystkim w ogóle zapomniała o jego wampirzej naturze i tym, że z łatwością mógłby pozbawić ją życia zatapiając swoje kły w szyi, na której widniała pamiątka po jej pierwszej minucie na Nautiliusie zostawiona przez minotaura i jego ostry tasak. Spojrzała z nutą niepokoju w oczach na Barbarossę, po czym przymknęła oczy, jako kolejny sygnał dla niego, że mu się dobrowolnie oddaje, nawet świadoma niebezpiecznych konsekwencji.
Ta błoga chwila, w której zawierzyłaby mu nawet swoje życie, niestety została roztrzaskana na miliard kawałków, jak porcelana rzucona o ścianę, przez pojawienie się, a zwłaszcza odezwanie się zjawy. Samo pojawienie się, nie miałoby dla Kiraie żadnego znaczenia, ponieważ nie byłaby świadoma jej obecności, inaczej jednak było obecnie, gdyż Tamika sama zakomunikowała o swoim jestestwie. Była zdenerwowana na... w sumie wszystko i jednocześnie nic. Oczywiście na nieumarłą z wiadomych powodów, na samą siebie, że dała się w to wszystko wciągnąć i straciła czujność i na Barbarossę bo to była jego wina. To on się na nią rzucił i przyszpilił do trumny, nie miała możliwości ucieczki. Jednakże mimo wszystko wbiła w niego z wdzięcznością swój wzrok i choć nic nie powiedział, zrozumiała przekaz i bez ociągania się doprowadziła swój gorset do normalności i poprawiła resztę pogniecionego ubrania.
Jej wzburzenie, wstyd i namiętność poprzedniej chwili wypaliły swoje ślady na twarzy dziewczyny, która całkowicie oddała piratowi inicjatywę w konfrontacji z Tamiką. Kiraie się nic nie odzywała i starała opanować emocję, a w szczególności rumiany odcień na swojej twarzy, wspierając się na ramieniu kapitana, by nie obalić się na ziemię na miękkich nogach. Gdy usłyszała o zakładzie, westchnęła tylko bezsilnie, mogła się tego spodziewać.
- Nic nie szkodzi. Może kiedy indziej, albo raczej gdzie indziej. - Odpowiedziała zjawie, dając jasno do zrozumienia, że jeśli znów do czegoś takiego by doszło to na pewno byłoby to jak najdalej od wyspy, by nieumarła nie mogła ich niezapowiedzianie nawiedzić tak, jak teraz. Przy czym mówiąc to, elfka uśmiechnęła się do przyjaciółki ciepło, jakby nigdy nic, ale wewnętrznie miała dziką ochotę zasztyletować Tamikę. I ona żałowała, że "strażniczka" całej wyspy jest niematerialna. Ale cóż począć?
Nie miała żadnych wątpliwości, że przezroczysta kobieta zniknęła tak szybko i bez większego sprzeciwu tylko dla tego, by jak najszybciej podzielić się szczęśliwą nowiną z pozostałymi mieszkańcami rezydencji, albo może nawet połową wyspy. Kiraie miała ochotę utopić się ze wstydu, co też było dobrze widoczne w jej postawie po zniknięciu intruza.
Westchnęła smętnie, nie bardzo wierząc w to, że jeszcze kiedyś takie coś miedzy nią, a Barbarossą się powtórzy. Wciąż bardziej sądziła, że była to chwila szaleństwa i słabości ze strony ich obojga. Choć może tak byłoby lepiej? W końcu i tak za kilka dni, albo może nawet jutro jej już tu nie będzie. Cały czas na to czekała i mimo wewnętrznego rozdarcia, silniejsze oddziaływanie miał smutek. Podniosła z ziemi jego pas z bronią i podeszła mu ją podać.
- Panie ka... - zaczęła chcąc przeprosić za to co się stało i opuścić jego pokój, ale... Znów ją zaskoczył. Nie była pewna czy się pomyliła w swoich osądach co do nich, czy Barbarossa dobrze sobie zdawał sprawę z jej obaw i po prostu się bawił jej uczuciami. Miała mętlik w głowie, ponieważ to co robił, to jak ją teraz całował wydawało się być prawdziwie szczere.
Tym razem szok szybciej ustąpił niż poprzednio, ale za to znów zareagowała zakłopotaniem i lekko wystraszyła się nagłego pukania do drzwi. Spojrzała na właściciela tego pokoju i starając się opanować, osuszyła niemal na raz swój kieliszek z winem, po czym zapatrzyła się w puste denko naczynia oblizując sobie usta z cierpko-słodkiego, winnego posmaku. Kiedy jednak do środka wsypała się grupka pięknych kobiet, Kiraie odstawiła cicho kieliszek na blacie, obok naczynia wampira i chciała wyjść, nie zamierzając im przeszkadzać. Przystanęła jednak kilka kroków od Barbarossy zaskoczona, że to jej kobiety potrzebowały. Zaraz też im się dokładniej przyjrzała i szybko skojarzyła, że musiały być syrenami ze stawu, do którego Barbarossa odradzał, a nawet zabronił jej się zbliżać. Sama nie wiedziała co odpowiedzieć na prośbę kobiet. Szczerze powiedziawszy chciała bez większego namysłu zgodzić się im pomóc, ale kiedy tylko zrozumiała, ze są z syreniego oczka wodnego, zastanawiała się czy nie lepiej byłoby odmówić. Z jedną i drugą decyzją wstrzymała się i spojrzała na wampira.
- Miło mi panie poznać. Kiraie Awerker - Dygnęła im i się przestawiła jak nakazywała etykieta, ale przez to jeszcze bardziej nie wiedząc co ma począć. - Z chęcią bym pomogła z uprzątnięciem stawu pań, ale... Pan kapitan... Zabronił mi się - mówiła z niepewnością i skruchą w głosie, spuszczając do tego głowę - ...tam zbliżać.
***
- Kapitanie! To pułapka! - krzyknął z przerażeniem Menurka, zwinnie pokonując całą drogę z bocianiego gniazda na główny pokład, zeskakując po ramionach masztów. - Trzy leońskie brygi blokują nam dalszy kurs, a do tego zbliżają się do nas piraci. Nie mamy szans! - Relacjonował z przejęciem młodzieniec, będąc niemal bliskim płaczu.
Rion, krzywiąc się z bólu, wyjął sobie z nogi dosyć pokaźnych rozmiarów drzazgę i opatrzył od niechcenia ranę, po czym odwrócił do młodego swoje na wpół zabandażowane lico i się podniósł wspierając na stole zawalonym obecnie nie mapami i taktycznymi planami, a narzędziami medyka, którego zaraz odesłał do reszty swoich kamratów.
- Uspokój się chłopcze i opowiedz mi dokładnie co widziałeś. - Powiedział ze stoickim spokojem, ale jednocześnie podbudowującą stanowczością godną prawdziwego przywódcy.
- Płyniemy prosto na barykadę brygów, jeden został ostrzelany przez Hawanę, od burty pruje w ich stronę także Kormoran, a Nautilius...
- Nautilius?! - wzburzył się były admirał i nie zważając na swoje obrażenia po z trudem wygranej bitwie przeciwko dwóm pierwszym brygom, trzasnął z gniewem pięścią w stół tak, że pospadały z blatu nożyce i przedmioty potrzebne do zszywania obszerniejszych ran. Zaraz jednak się skrzywił i oparł o tenże mebel, oddychając głęboko, aby opanować nerwy. - Barbarossa ty podstępny szczurze, mogłem się tego po tobie spodziewać. - Warknął z niezadowoleniem, w ogóle nie zwracając uwagi na to, że Menurka wspomniał o ataku na leońskie brygi przez dwa pierwsze pirackie okręty.
- Panie kapitanie... - młodzieniec starał się dokończyć swoją relację, ale Rion już go nie słuchał. Zdawało się, że usłyszał to co chciał i postanowił działać, mimo poważnych uszkodzeń Wyzwolenia po obu stronach, jak i w samym sercu - stracili dziesięciu cholernie dobrych ludzi, w tym najlepszego przyjaciela admirała i pierwszego oficera na tym okręcie, a połowa z tych co została była ranna w różnym stopniu, tylko dlatego, że osłaniali i wspierali słabszych, bądź mniej doświadczonych jeszcze marynarzy. Na przykład na admirała spadł kawałek masztu, kiedy odepchnął nastoletniego obserwatora, to wtedy w nogę wbiła mu się ta drzazga, a kość w udzie pękła. Chłopak z bocianiego gniazda nie mógł się więc dziwić zapałowi i żądzy krwi w oczach swojego kapitana.
- Menurka za ster i kurs na Nautiliusa, przeklęty krwiopijca zapłaci mi za tę zniewagę i porwanie mojej Kiraie! - warknął nieznoszącym sprzeciwu tonem, chłopak nie miał większego wyboru i rzucił się w stronę steru, aby wykonać rozkaz. - Horner zbierz wszystkich, którzy są w stanie dalej walczyć, pozostałych rannych pod pokład razem z medykami, czterech ludzi do ochrony. Część uwija się tu na górze i szykuje do rozlewu krwi, mają mi wycisnąć ile tylko mogą z Wyzwolenia, reszta do ładowni i szykować armaty! - rozkazał, tryton ze złamaną ręką, zasalutował dumnie drugą - zdrową i przystąpił do przekazywania oraz wykonywania polecenia wydanego przez kapitana.
Sam Rion, wspierając się na jednej ze swoich mieczy w pochwie, jak na lasce, pokuśtykał na dziób, na jedno ze skrzydeł wyrzeźbionego tam feniksa z otwartym dziobem i wyciągniętymi szponami w kierunku obecnych wrogów. Drugie skrzydło oraz połowa dziobu drewnianego galionu niestety nie przetrwały poprzedniego starcia, ale nie miało to już najmniejszego znaczenia skoro znajdował się między młotem a kowadłem. Wiedział, że już nigdy nie ujrzy swojej małej córeczki, a nawet stałego lądu. Umrze tu na środku oceanu wraz ze swoim statkiem i załogą, nie pierwszy i nie ostatni okręt posłany na dno przez okrutnych piratów i niszczycielskiego Nautiliusa, z którym Wyzwolenie w takim stanie nie mogło się już mierzyć.
- Choćby nie miało samo Piekło pochłonąć, dopilnuję byś poszedł tam razem ze mną parszywy łajdaku. - Mruknął pod nosem wpatrując się w zwiększający się na horyzoncie kształt, aż za dobrze znanego mu i znienawidzonego całym sercem statku, swojego najgorszego wroga. Z jego kierunku zaraz też zaczął lecieć w stronę elfa jakiś kolorowy kształt, a zaraz ptak przysiadł na pozostałości głowy galionu i z przejęciem zaczął skrzeczeć.
- Jak to minotaur dowodzi tamtym okrętem? - rzucił z oszołomieniem w odpowiedzi na raport Silvy. Kolorowy feniks przekazał mu to co dokładnie widział, ale zaraz odbił się od podłoża i wzbił w powietrze, obiecując, że raz jeszcze to dokładnie sprawdzi. - To pułapka, on tam jest... Wiem, że tam jest, czuję to w kościach, to ten głupi ptak zaczął ślepnąć na starość. - Mamrotał z gniewem pod nosem nie dając wiary relacji pierzastego towarzysza, wolał posądzić go o niesubordynację lub zdradę, niż uwierzyć w to, że na Nautiliusie nie ma Barbarossy.
- Być w pełni gotowości do walki, ale nie atakować bez mojego rozkazu! - krzyknął do swoich, zamierzając nie zaczynać jako pierwszym, ale także pozostawać ciągle czujnym. To było najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji, choć wątpił w to by najgorszy z piratów zasłyszał o kłopotach Riona z państwem Leonii i postanowił mu wspaniałomyślnie oraz łaskawie pomóc. Prędzej uwierzyłby w to, że ogromny jak góra smok jest bezbronnym, maciupkim chochlikiem, a przynajmniej za takiego by się uważał. Albo że dzień jest tak naprawdę nocom, wampiry ludźmi, a ludzie nieumarłymi. To było bez sensu i nielogiczne, nie wierzył w coś takiego ze strony swojego rywala i znienawidzonego przeciwnika, który porwał mu córkę.
Silva machał ile sił w skrzydłach, lecąc pod wiatr, ale nie zamierzał rezygnować, chciał jak najlepiej zadowolić swojego pana. Przysiadł zmęczony, na niskiej, poprzecznej belce masztu i uważnie się przyjrzał wszystkiemu i wszystkim znajdującym się na głównym pokładzie. Później postanowił sprawdzić czy okno w kapitańskiej kajucie jest otwarte i przez nie zajrzeć do środka, ale nie tylko było zamknięte, ale również zasłonięte zasłoną. Ptaszysko nie miało innego wyjścia jak poczekać na dogodny moment i zerknąć do środka pomieszczenia dowódcy piratów. Starał się być ostrożny, ale miał tylko jedną parę oczu i instynkt, wróg niestety znacznie więcej.
Na wpół świadoma, przez tę burzę emocji, tego co się wokół dzieje, nie zgłaszała żadnych sprzeciwów podczas, gdy zaczął zrzucać z siebie zbędny balast. Nieco bardziej oprzytomniała po odgłosie upadającego na ziemię żelastwa, a następnie dotyk czegoś zimnego w jej dłoni, którą Barbarossa dał jej zacisnąć na przedmiocie. Elfka nie musiała być w pełni przytomna by zrozumieć ten przekaz i gdy tylko przyłożył ostrze w jej dłoni do swojej szyi, ona ostrożnie, ale sprawie obróciła rękojeść w palcach by nie ostrze, a głowica miała kontakt z jego skórą, co też miała nadzieję było dla niego klarowną odpowiedzią na ten jego test.
- Kotu by nie przeszkadzały, za to może byłby bardziej uroczy. Jeszcze nigdy nie widziałam kota z rogami - zachichotała krótko, ponieważ zaraz zniewolił jej usta swoimi. Wyciągnęła jedną dłoń ku górze, aby pogładzić go delikatnie po policzku, podczas gdy drugą wciąż błądziła i badała nierówności stalowych mięśni pod skórą na jego torsie.
Czuła się jak w niebie, co słychać było w jej mruczącym oddechu i staraniach niepozostania bierną w słanych z jego strony pieszczotach. Odchyliła nieznacznie na bok swoją głowę, po tym jak jego usta zaczęły schodzić niżej z jej ust, ale zaraz zadrżała z lekką obawą, jakby właśnie teraz jej umysł przesłał reszcie ciała silniejszy sygnał alarmu. W tym wszystkim w ogóle zapomniała o jego wampirzej naturze i tym, że z łatwością mógłby pozbawić ją życia zatapiając swoje kły w szyi, na której widniała pamiątka po jej pierwszej minucie na Nautiliusie zostawiona przez minotaura i jego ostry tasak. Spojrzała z nutą niepokoju w oczach na Barbarossę, po czym przymknęła oczy, jako kolejny sygnał dla niego, że mu się dobrowolnie oddaje, nawet świadoma niebezpiecznych konsekwencji.
Ta błoga chwila, w której zawierzyłaby mu nawet swoje życie, niestety została roztrzaskana na miliard kawałków, jak porcelana rzucona o ścianę, przez pojawienie się, a zwłaszcza odezwanie się zjawy. Samo pojawienie się, nie miałoby dla Kiraie żadnego znaczenia, ponieważ nie byłaby świadoma jej obecności, inaczej jednak było obecnie, gdyż Tamika sama zakomunikowała o swoim jestestwie. Była zdenerwowana na... w sumie wszystko i jednocześnie nic. Oczywiście na nieumarłą z wiadomych powodów, na samą siebie, że dała się w to wszystko wciągnąć i straciła czujność i na Barbarossę bo to była jego wina. To on się na nią rzucił i przyszpilił do trumny, nie miała możliwości ucieczki. Jednakże mimo wszystko wbiła w niego z wdzięcznością swój wzrok i choć nic nie powiedział, zrozumiała przekaz i bez ociągania się doprowadziła swój gorset do normalności i poprawiła resztę pogniecionego ubrania.
Jej wzburzenie, wstyd i namiętność poprzedniej chwili wypaliły swoje ślady na twarzy dziewczyny, która całkowicie oddała piratowi inicjatywę w konfrontacji z Tamiką. Kiraie się nic nie odzywała i starała opanować emocję, a w szczególności rumiany odcień na swojej twarzy, wspierając się na ramieniu kapitana, by nie obalić się na ziemię na miękkich nogach. Gdy usłyszała o zakładzie, westchnęła tylko bezsilnie, mogła się tego spodziewać.
- Nic nie szkodzi. Może kiedy indziej, albo raczej gdzie indziej. - Odpowiedziała zjawie, dając jasno do zrozumienia, że jeśli znów do czegoś takiego by doszło to na pewno byłoby to jak najdalej od wyspy, by nieumarła nie mogła ich niezapowiedzianie nawiedzić tak, jak teraz. Przy czym mówiąc to, elfka uśmiechnęła się do przyjaciółki ciepło, jakby nigdy nic, ale wewnętrznie miała dziką ochotę zasztyletować Tamikę. I ona żałowała, że "strażniczka" całej wyspy jest niematerialna. Ale cóż począć?
Nie miała żadnych wątpliwości, że przezroczysta kobieta zniknęła tak szybko i bez większego sprzeciwu tylko dla tego, by jak najszybciej podzielić się szczęśliwą nowiną z pozostałymi mieszkańcami rezydencji, albo może nawet połową wyspy. Kiraie miała ochotę utopić się ze wstydu, co też było dobrze widoczne w jej postawie po zniknięciu intruza.
Westchnęła smętnie, nie bardzo wierząc w to, że jeszcze kiedyś takie coś miedzy nią, a Barbarossą się powtórzy. Wciąż bardziej sądziła, że była to chwila szaleństwa i słabości ze strony ich obojga. Choć może tak byłoby lepiej? W końcu i tak za kilka dni, albo może nawet jutro jej już tu nie będzie. Cały czas na to czekała i mimo wewnętrznego rozdarcia, silniejsze oddziaływanie miał smutek. Podniosła z ziemi jego pas z bronią i podeszła mu ją podać.
- Panie ka... - zaczęła chcąc przeprosić za to co się stało i opuścić jego pokój, ale... Znów ją zaskoczył. Nie była pewna czy się pomyliła w swoich osądach co do nich, czy Barbarossa dobrze sobie zdawał sprawę z jej obaw i po prostu się bawił jej uczuciami. Miała mętlik w głowie, ponieważ to co robił, to jak ją teraz całował wydawało się być prawdziwie szczere.
Tym razem szok szybciej ustąpił niż poprzednio, ale za to znów zareagowała zakłopotaniem i lekko wystraszyła się nagłego pukania do drzwi. Spojrzała na właściciela tego pokoju i starając się opanować, osuszyła niemal na raz swój kieliszek z winem, po czym zapatrzyła się w puste denko naczynia oblizując sobie usta z cierpko-słodkiego, winnego posmaku. Kiedy jednak do środka wsypała się grupka pięknych kobiet, Kiraie odstawiła cicho kieliszek na blacie, obok naczynia wampira i chciała wyjść, nie zamierzając im przeszkadzać. Przystanęła jednak kilka kroków od Barbarossy zaskoczona, że to jej kobiety potrzebowały. Zaraz też im się dokładniej przyjrzała i szybko skojarzyła, że musiały być syrenami ze stawu, do którego Barbarossa odradzał, a nawet zabronił jej się zbliżać. Sama nie wiedziała co odpowiedzieć na prośbę kobiet. Szczerze powiedziawszy chciała bez większego namysłu zgodzić się im pomóc, ale kiedy tylko zrozumiała, ze są z syreniego oczka wodnego, zastanawiała się czy nie lepiej byłoby odmówić. Z jedną i drugą decyzją wstrzymała się i spojrzała na wampira.
- Miło mi panie poznać. Kiraie Awerker - Dygnęła im i się przestawiła jak nakazywała etykieta, ale przez to jeszcze bardziej nie wiedząc co ma począć. - Z chęcią bym pomogła z uprzątnięciem stawu pań, ale... Pan kapitan... Zabronił mi się - mówiła z niepewnością i skruchą w głosie, spuszczając do tego głowę - ...tam zbliżać.
- Kapitanie! To pułapka! - krzyknął z przerażeniem Menurka, zwinnie pokonując całą drogę z bocianiego gniazda na główny pokład, zeskakując po ramionach masztów. - Trzy leońskie brygi blokują nam dalszy kurs, a do tego zbliżają się do nas piraci. Nie mamy szans! - Relacjonował z przejęciem młodzieniec, będąc niemal bliskim płaczu.
Rion, krzywiąc się z bólu, wyjął sobie z nogi dosyć pokaźnych rozmiarów drzazgę i opatrzył od niechcenia ranę, po czym odwrócił do młodego swoje na wpół zabandażowane lico i się podniósł wspierając na stole zawalonym obecnie nie mapami i taktycznymi planami, a narzędziami medyka, którego zaraz odesłał do reszty swoich kamratów.
- Uspokój się chłopcze i opowiedz mi dokładnie co widziałeś. - Powiedział ze stoickim spokojem, ale jednocześnie podbudowującą stanowczością godną prawdziwego przywódcy.
- Płyniemy prosto na barykadę brygów, jeden został ostrzelany przez Hawanę, od burty pruje w ich stronę także Kormoran, a Nautilius...
- Nautilius?! - wzburzył się były admirał i nie zważając na swoje obrażenia po z trudem wygranej bitwie przeciwko dwóm pierwszym brygom, trzasnął z gniewem pięścią w stół tak, że pospadały z blatu nożyce i przedmioty potrzebne do zszywania obszerniejszych ran. Zaraz jednak się skrzywił i oparł o tenże mebel, oddychając głęboko, aby opanować nerwy. - Barbarossa ty podstępny szczurze, mogłem się tego po tobie spodziewać. - Warknął z niezadowoleniem, w ogóle nie zwracając uwagi na to, że Menurka wspomniał o ataku na leońskie brygi przez dwa pierwsze pirackie okręty.
- Panie kapitanie... - młodzieniec starał się dokończyć swoją relację, ale Rion już go nie słuchał. Zdawało się, że usłyszał to co chciał i postanowił działać, mimo poważnych uszkodzeń Wyzwolenia po obu stronach, jak i w samym sercu - stracili dziesięciu cholernie dobrych ludzi, w tym najlepszego przyjaciela admirała i pierwszego oficera na tym okręcie, a połowa z tych co została była ranna w różnym stopniu, tylko dlatego, że osłaniali i wspierali słabszych, bądź mniej doświadczonych jeszcze marynarzy. Na przykład na admirała spadł kawałek masztu, kiedy odepchnął nastoletniego obserwatora, to wtedy w nogę wbiła mu się ta drzazga, a kość w udzie pękła. Chłopak z bocianiego gniazda nie mógł się więc dziwić zapałowi i żądzy krwi w oczach swojego kapitana.
- Menurka za ster i kurs na Nautiliusa, przeklęty krwiopijca zapłaci mi za tę zniewagę i porwanie mojej Kiraie! - warknął nieznoszącym sprzeciwu tonem, chłopak nie miał większego wyboru i rzucił się w stronę steru, aby wykonać rozkaz. - Horner zbierz wszystkich, którzy są w stanie dalej walczyć, pozostałych rannych pod pokład razem z medykami, czterech ludzi do ochrony. Część uwija się tu na górze i szykuje do rozlewu krwi, mają mi wycisnąć ile tylko mogą z Wyzwolenia, reszta do ładowni i szykować armaty! - rozkazał, tryton ze złamaną ręką, zasalutował dumnie drugą - zdrową i przystąpił do przekazywania oraz wykonywania polecenia wydanego przez kapitana.
Sam Rion, wspierając się na jednej ze swoich mieczy w pochwie, jak na lasce, pokuśtykał na dziób, na jedno ze skrzydeł wyrzeźbionego tam feniksa z otwartym dziobem i wyciągniętymi szponami w kierunku obecnych wrogów. Drugie skrzydło oraz połowa dziobu drewnianego galionu niestety nie przetrwały poprzedniego starcia, ale nie miało to już najmniejszego znaczenia skoro znajdował się między młotem a kowadłem. Wiedział, że już nigdy nie ujrzy swojej małej córeczki, a nawet stałego lądu. Umrze tu na środku oceanu wraz ze swoim statkiem i załogą, nie pierwszy i nie ostatni okręt posłany na dno przez okrutnych piratów i niszczycielskiego Nautiliusa, z którym Wyzwolenie w takim stanie nie mogło się już mierzyć.
- Choćby nie miało samo Piekło pochłonąć, dopilnuję byś poszedł tam razem ze mną parszywy łajdaku. - Mruknął pod nosem wpatrując się w zwiększający się na horyzoncie kształt, aż za dobrze znanego mu i znienawidzonego całym sercem statku, swojego najgorszego wroga. Z jego kierunku zaraz też zaczął lecieć w stronę elfa jakiś kolorowy kształt, a zaraz ptak przysiadł na pozostałości głowy galionu i z przejęciem zaczął skrzeczeć.
- Jak to minotaur dowodzi tamtym okrętem? - rzucił z oszołomieniem w odpowiedzi na raport Silvy. Kolorowy feniks przekazał mu to co dokładnie widział, ale zaraz odbił się od podłoża i wzbił w powietrze, obiecując, że raz jeszcze to dokładnie sprawdzi. - To pułapka, on tam jest... Wiem, że tam jest, czuję to w kościach, to ten głupi ptak zaczął ślepnąć na starość. - Mamrotał z gniewem pod nosem nie dając wiary relacji pierzastego towarzysza, wolał posądzić go o niesubordynację lub zdradę, niż uwierzyć w to, że na Nautiliusie nie ma Barbarossy.
- Być w pełni gotowości do walki, ale nie atakować bez mojego rozkazu! - krzyknął do swoich, zamierzając nie zaczynać jako pierwszym, ale także pozostawać ciągle czujnym. To było najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji, choć wątpił w to by najgorszy z piratów zasłyszał o kłopotach Riona z państwem Leonii i postanowił mu wspaniałomyślnie oraz łaskawie pomóc. Prędzej uwierzyłby w to, że ogromny jak góra smok jest bezbronnym, maciupkim chochlikiem, a przynajmniej za takiego by się uważał. Albo że dzień jest tak naprawdę nocom, wampiry ludźmi, a ludzie nieumarłymi. To było bez sensu i nielogiczne, nie wierzył w coś takiego ze strony swojego rywala i znienawidzonego przeciwnika, który porwał mu córkę.
Silva machał ile sił w skrzydłach, lecąc pod wiatr, ale nie zamierzał rezygnować, chciał jak najlepiej zadowolić swojego pana. Przysiadł zmęczony, na niskiej, poprzecznej belce masztu i uważnie się przyjrzał wszystkiemu i wszystkim znajdującym się na głównym pokładzie. Później postanowił sprawdzić czy okno w kapitańskiej kajucie jest otwarte i przez nie zajrzeć do środka, ale nie tylko było zamknięte, ale również zasłonięte zasłoną. Ptaszysko nie miało innego wyjścia jak poczekać na dogodny moment i zerknąć do środka pomieszczenia dowódcy piratów. Starał się być ostrożny, ale miał tylko jedną parę oczu i instynkt, wróg niestety znacznie więcej.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Dopiero po zniknięciu Tamiki, która najpewniej zdążyła już poinformować o incydencie całą posiadłość i przyjściu syren, do Barbarossy zaczęły docierać pierwsze sygnały zdrowego rozsądku, które wcześniej tak lekceważąco zignorował, oddając władzę nad sobą wiecznie młodej duszy awanturnika. Przygoda z Kiraie, czy też raczej jej namiastka, uświadomiła go, jak bardzo był naiwny względem tej relacji. Czyżby naprawdę wierzył, że córka jego największego wroga, porwana i zamknięta na wyspie pełnej łotrów od tak odda mu swoje ciało? Nie, w tym musiała istnieć jakaś intryga lub podstęp, na którego trop wpadł dopiero teraz, obserwując rumiane policzki najpiękniejszej ze wszystkich porwanych przez niego kobiet. A mimo to im bardziej o tym myślał, tym mniej przekonywała go wersja knowań. W końcu, nie oszukujmy się, Kiraie nie była pierwszą kobietą w jego życiu, lecz z całą pewnością jedyną, która poddała się jego woli w stu procentach. Innymi kierowała ślepa, nieodwzajemniona miłość, strach, chęć przygody i przekonanie, że los w końcu się dla nich odmieni. Niektóre mocno się zawiodły, marzenia innych spełniały się z nieoczekiwaną nawiązką. I nagle po tym wszystkim pojawiła się Kiraie, pałająca do pirata tą samą nienawiścią, co strachem i miłością, że sama już nie wiedziała czego chce, a dodatkowo, ciągnęła w tę otchłań kapitana, który sam również znajdował się w podobnej sytuacji. Zawieszony pomiędzy "Tak" i "Nie", Barbarossa nie był pewien czy jeszcze kiedyś byłby w stanie zaufać jakiejkolwiek kobiecie. Do czasu, aż jego usta nie spotkały w półmroku ust dziewczyny o zniewalająco pistacjowych oczach i słodkich jak maliny wargach, wykrzykującą mu w twarz tym brakiem oporu jednocześnie gniew i uwielbienie. Może rzeczywiście powinien ponownie otworzyć swoje serce. W końcu najgorsza w krwiopijczym żywocie była wieczna samotność.
Obserwując naprzemiennie postaci syren i zakłopotanej elfki, Barbarossa powrócił do rzeczywistości, gestem nakazał naturiankom się rozgościć i każdą poczęstował szklanką wody, wymieniając z nimi krótkie pozdrowienie skromnym ucałowaniem policzków. Następnie przystanął nieco z boku, tak, aby w centrum konwersacji znalazła się córka admirała. W końcu to do niej przychodzono w interesie.
- Wiemy o tym, bo same stworzyłyśmy ten zakaz - wytłumaczyła pierwsza z syren, Molly, co można było wywnioskować po wygrawerowanej na muszelce w jej włosach literze "M", wokół której zaplecione było "J". Inne syreny posiadały podobną ozdóbkę, każda ze swoim inicjałem i pierwszą literą z imienia ich męża, którego haniebne czyny powoli przestawały mieścić się na listach gończych. - Ale chciałybyśmy zrobić dla ciebie wyjątek. Widziałyśmy, jak zadbałaś o ogród i pomyślałyśmy, że poprosimy o pomoc ze stawem. W końcu leśnej elfce niewiele brakuje do naturianki. Obie nasze rasy kochają przyrodę, prawda? - jej głos był ciepły i przyjazny, a oczy nie zdradzały żadnych złych intencji, co było dziwne zważywszy na to, że syrena była po uszy zakochana w okrutniku bez serca. Identyczne postawy prezentowały pozostałe dwie kobiety, choć każda z nich tak samo była gotowa bronić dobrego imienia ukochanego. Oczywiście jeśli jakieś posiadał.
- Choć zrozumiemy jeśli odmówisz - odezwała się trzecia, Serina, tonem dalekim od grzecznego, a bardziej przypominający pretensjonalny, za co spotkała się z karcącym spojrzeniem kapitana. Widać było, że nie wszystkie dziewczyny były chętne do tej współpracy, ale głosowanie i demokracja zrobiły swoje.
- Seri, przestań być wredna - upomniała ją Irra, bawiąc się naszyjnikiem z bursztynów. - Tak nie zjednasz w sobie ludzi.
"Coś o tym wiem", powiedział do siebie kapitan, przyglądając się zgrai, co jakiś czas przypominając o swojej obecności westchnieniem. Kiedy naturianki opuściły jego komnatę, chcąc zaczekać na decyzję Kiraie przy wejściu do ich domu, wampir sprzątnął po gościach i usiadł na wieku trumny, zamykając ją skoro jego plan na miłe spędzenie chwili, czy też raczej słabość, został zniweczony.
- Jeśli chcesz im pomóc, nie będę cię zatrzymywać - powiedział po chwili, dostrzegając jej wahanie. - Przy stawie nic złego cię nie spotka. Wiem, że lubisz prace w ogrodzie.
Obserwując naprzemiennie postaci syren i zakłopotanej elfki, Barbarossa powrócił do rzeczywistości, gestem nakazał naturiankom się rozgościć i każdą poczęstował szklanką wody, wymieniając z nimi krótkie pozdrowienie skromnym ucałowaniem policzków. Następnie przystanął nieco z boku, tak, aby w centrum konwersacji znalazła się córka admirała. W końcu to do niej przychodzono w interesie.
- Wiemy o tym, bo same stworzyłyśmy ten zakaz - wytłumaczyła pierwsza z syren, Molly, co można było wywnioskować po wygrawerowanej na muszelce w jej włosach literze "M", wokół której zaplecione było "J". Inne syreny posiadały podobną ozdóbkę, każda ze swoim inicjałem i pierwszą literą z imienia ich męża, którego haniebne czyny powoli przestawały mieścić się na listach gończych. - Ale chciałybyśmy zrobić dla ciebie wyjątek. Widziałyśmy, jak zadbałaś o ogród i pomyślałyśmy, że poprosimy o pomoc ze stawem. W końcu leśnej elfce niewiele brakuje do naturianki. Obie nasze rasy kochają przyrodę, prawda? - jej głos był ciepły i przyjazny, a oczy nie zdradzały żadnych złych intencji, co było dziwne zważywszy na to, że syrena była po uszy zakochana w okrutniku bez serca. Identyczne postawy prezentowały pozostałe dwie kobiety, choć każda z nich tak samo była gotowa bronić dobrego imienia ukochanego. Oczywiście jeśli jakieś posiadał.
- Choć zrozumiemy jeśli odmówisz - odezwała się trzecia, Serina, tonem dalekim od grzecznego, a bardziej przypominający pretensjonalny, za co spotkała się z karcącym spojrzeniem kapitana. Widać było, że nie wszystkie dziewczyny były chętne do tej współpracy, ale głosowanie i demokracja zrobiły swoje.
- Seri, przestań być wredna - upomniała ją Irra, bawiąc się naszyjnikiem z bursztynów. - Tak nie zjednasz w sobie ludzi.
"Coś o tym wiem", powiedział do siebie kapitan, przyglądając się zgrai, co jakiś czas przypominając o swojej obecności westchnieniem. Kiedy naturianki opuściły jego komnatę, chcąc zaczekać na decyzję Kiraie przy wejściu do ich domu, wampir sprzątnął po gościach i usiadł na wieku trumny, zamykając ją skoro jego plan na miłe spędzenie chwili, czy też raczej słabość, został zniweczony.
- Jeśli chcesz im pomóc, nie będę cię zatrzymywać - powiedział po chwili, dostrzegając jej wahanie. - Przy stawie nic złego cię nie spotka. Wiem, że lubisz prace w ogrodzie.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Choć w głębi duszy bardzo się cieszyła na możliwość bliższego przyjrzenia się i tak już przepięknemu stawowi syren, nie mogła od tak porzucić Barbarossy i jakby nigdy nic pójść do ogrodu wraz z naturiankami. Tak, brakowało jej konkretnego zajęcia, któremu mogła by się poświęcić przez cały dzień, tak, byłoby dla niej przyjemnością ponowne spędzenie czasu na pielęgnacji ogrodu i nie w jej naturze było odmawiać komuś pomocy, tym bardziej, że taka osoba (w tym przypadku więcej niż jedna) sama się do niej przyszła z taką prośbą. Jednakże ponad tym wszystkim stał nieumarły kapitan i sytuacja między nim a nią jaka miała w tym pokoju miejsce, nawet jeśli nie raz odprawiała z kwitkiem interesujących się nią mężczyzn, nie była w stanie zrobić czegoś takiego wampirowi, a w szczególności nie temu.
Zdziwieniem więc nie powinno dla nikogo z obecnych być jej wahanie. Od momentu poznania celu wizyty syren, Kiraie pozostawała obecna w rozmowie, ale tylko ciałem, gdyż jej umysł zajęty był rozważaniem każdej możliwości jaka przyszła jej do głowy na odpowiednie rozwiązanie tej sprawy. I po dłuższej chwili milczenia, w końcu podniosła na nie wzrok z zapałem w oczach. Niestety nieco się z tym spóźniła, ponieważ kobiety właśnie wychodziły, ale elfka niezbyt się tym przejęła, mając już dobrze przemyślane jak powinna postąpić, aby wilki były syte, ale biedna owieczka cała.
Podchodząc do drzwi, by je za syrenami zamknąć, rzuciła przez korytarz w ich stronę, że zaraz przyjdzie i będą to mogły sobie ustalić, po czym pomogła kapitanowi z uprzątnięciem pokoju, skupiając się w szczególności na mokrych śladach na podłodze. Gdy skończyła, chciała mu wyjaśnić na jaki wpadła pomysł, ale to co zobaczyła, niemal rozdarło jej serce. Nie wiedziała czy dobrze rozumiała jego zachowanie, ale Barbarossa siedzący na trumnie wydawał jej się przygnębiony i rozczarowany po tych dwóch odwiedzinach, choć pojawienie się Tamiki nie powinna nazywać odwiedzinami, a zwyczajnym wścibianiem nosa w miejsca gdzie wyczuł jakąś interesującą sensację. Taki widok kapitana wcale nie powodował radości, lecz Kiraie się delikatnie uśmiechnęła, po przełknięciu z obawą śliny i zbliżyła się do niego. Zatrzymała się dopiero w momencie gdy ich ciała się niemal ze sobą stykały. Swoją prawą dłoń położyła na jego utraconej, a drugą ujęła ostrożnie, z niepewnością, jego policzek, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Panie kapitanie - zaczęła oficjalnie łagodnym tonem z delikatnym uśmiechem, chciała go jakoś pocieszyć - ledwo wybiło południe i co najmniej pół dnia jeszcze przed nami. Pomogę syrenom i wrócę do pana przed zachodem słońca. - Powiedziała kojącym głosem i znajdując w sobie odwagę, pochyliła się do niego, aby musnąć swoimi ustami jego w krótkim pocałunku.
- Chyba, że mam zostać? - pogładziła go wolno po zimnej skórze na policzku i cofnęła się o krok, aby w spokoju zaczekać na jego odpowiedź. Miała nadzieję, że pirat nie będzie na nią zły za jej chęć uczciwego powiadomienia syren o swoich zamiarach względem pomocy im ze stawem, chociaż mogła przez to w stosunku do niego wyjść na nazbyt nachalną, ale chciała dobrze i dla niego i dla naturianek.
Zdziwieniem więc nie powinno dla nikogo z obecnych być jej wahanie. Od momentu poznania celu wizyty syren, Kiraie pozostawała obecna w rozmowie, ale tylko ciałem, gdyż jej umysł zajęty był rozważaniem każdej możliwości jaka przyszła jej do głowy na odpowiednie rozwiązanie tej sprawy. I po dłuższej chwili milczenia, w końcu podniosła na nie wzrok z zapałem w oczach. Niestety nieco się z tym spóźniła, ponieważ kobiety właśnie wychodziły, ale elfka niezbyt się tym przejęła, mając już dobrze przemyślane jak powinna postąpić, aby wilki były syte, ale biedna owieczka cała.
Podchodząc do drzwi, by je za syrenami zamknąć, rzuciła przez korytarz w ich stronę, że zaraz przyjdzie i będą to mogły sobie ustalić, po czym pomogła kapitanowi z uprzątnięciem pokoju, skupiając się w szczególności na mokrych śladach na podłodze. Gdy skończyła, chciała mu wyjaśnić na jaki wpadła pomysł, ale to co zobaczyła, niemal rozdarło jej serce. Nie wiedziała czy dobrze rozumiała jego zachowanie, ale Barbarossa siedzący na trumnie wydawał jej się przygnębiony i rozczarowany po tych dwóch odwiedzinach, choć pojawienie się Tamiki nie powinna nazywać odwiedzinami, a zwyczajnym wścibianiem nosa w miejsca gdzie wyczuł jakąś interesującą sensację. Taki widok kapitana wcale nie powodował radości, lecz Kiraie się delikatnie uśmiechnęła, po przełknięciu z obawą śliny i zbliżyła się do niego. Zatrzymała się dopiero w momencie gdy ich ciała się niemal ze sobą stykały. Swoją prawą dłoń położyła na jego utraconej, a drugą ujęła ostrożnie, z niepewnością, jego policzek, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Panie kapitanie - zaczęła oficjalnie łagodnym tonem z delikatnym uśmiechem, chciała go jakoś pocieszyć - ledwo wybiło południe i co najmniej pół dnia jeszcze przed nami. Pomogę syrenom i wrócę do pana przed zachodem słońca. - Powiedziała kojącym głosem i znajdując w sobie odwagę, pochyliła się do niego, aby musnąć swoimi ustami jego w krótkim pocałunku.
- Chyba, że mam zostać? - pogładziła go wolno po zimnej skórze na policzku i cofnęła się o krok, aby w spokoju zaczekać na jego odpowiedź. Miała nadzieję, że pirat nie będzie na nią zły za jej chęć uczciwego powiadomienia syren o swoich zamiarach względem pomocy im ze stawem, chociaż mogła przez to w stosunku do niego wyjść na nazbyt nachalną, ale chciała dobrze i dla niego i dla naturianek.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Kiedy go pocałowała, nie mógł pozostać obojętny i nieczuły - choć bardzo pragnął zniknąć w czeluściach trumny i zapomnieć o... tym wszystkim, to jednak skoro mleko się rozlało ktoś musiał to posprzątać - dlatego odpowiedział tym samym, zatapiając zdrową rękę w jej płowych, pachnących wiosną włosach, a w tę metaliczną ujmując delikatny podbródek. Jednocześnie starał się przedłużyć pocałunek na tyle, na ile pozwalała mu chwila, wkładając w niego całą, niewypompowaną przez ostatnie lata namiętność, ale w końcu i ta chwila wytchnienia dobiegła kresu, pozostawiając kapitana z uczuciem niedosytu. Patrząc głęboko w pistacjowe oczy elfki, Barbarossa zastanawiał się nad tym, co powinien uczynić: zwrócić ją ojcu, a tym samym pozwolić jej opuścić wyspę, czy zatrzymać przy sobie, łamiąc przy tym dane słowo o bezpiecznym powrocie kobiety do domu. Z zadumy wyrwał go jej słodki głosik, a podnosząc wzrok, wampir dostrzegł, iż jego utracona dłoń wciąż pieści podbródek niewiasty, przesuwając kciukiem po jej skórze i dolnej wardze. Zaskoczyła go jego własna postawa wobec dziewczyny, która jeszcze do niedawna miała status przetrzymywanego wbrew własnej woli gościa.
- Nie, nie musisz zostawać z mojego powodu - odpowiedział, uśmiechając się tak ciepło, jak tylko było to możliwe w wykonaniu kogoś, kogo nerwy wydawały się żywe i martwe zarazem, a następnie, gdy Kiraie odsunęła się na bezpieczną odległość, ruszył ku niej i objął ją w pasie. - Idź pomóc dziewczynom i nie przejmuj się mną.
"W końcu mamy jeszcze pół dnia, jak sama to ujęłaś i mnóstwo innych miejsc, w których możemy dokończyć to, co zaczęliśmy... bez obecności wścibskich oczu Tamiki", dodał pozwalając sobie na akt czytania i przekazywania myśli, przesuwając bez skrępowania metalowymi palcami po boku i udzie kobiety.
- Wróć jednak na kolację - zamruczał do jej ucha, lekko je przygryzając i całując, a w jego słowach jakby zanikły wszelkie tonacje prośby, ustępując miejsca poleceniu. I to też takiemu, nie wypowiadanemu w złych intencjach. Po tym wszystkim kapitan Nautiliusa odprowadził Kiraie do drzwi, a nawet dalej, do samego ogrodu i marmurowej fontanny, w której woda nigdy nie była tak czysta i wskazał jej udeptaną ścieżkę do syreniego stawu, którego charakterystycznym punktem była imponujących rozmiarów wierzba.
- Gdybyś mnie szukała, będę w mieście załatwiać pewne sprawy - poinformował elfkę, siląc się na jeszcze jeden, ostatni i młodzieńczy wybryk, nie by rozzłościć kobietę, lecz by zabić w niej resztki obaw i wahań względem tego, co powinna zrobić w zaistniałej sytuacji. A tym, co zrobił było przyciągnięcie do siebie Kiraie, trzymając ją za pośladek jedną ręką, by drugą wsunąć jej za pasek sztylet.
- To tak na wszelki wypadek - szepnął i skierował swoje kroki ku głównej bramie.
Tak się złożyło, że i w podobnym kierunku zmierzała właśnie majordomuska, która rzuciwszy miły uśmiech pozdrowienia mijanej elfce, dogoniła Barbarossę, zanim wiatr zatrzasnął za nim skrzydło bramy. Była ubrana w czarną, sięgającą ziemi suknię ze skromnym rozdarciem na boku, parę lakierowanych pantofelek oraz długie rękawiczki z miękkiej skóry. Na głowie oczywiście berecik z woalką z czarnej koronki, całkowicie chroniący twarz przed śmiercionośnym słońcem. W towarzystwie odzianego w bogato krojony płaszcz wampira prezentowała się niczym niższej klasy służąca. Nie miałaby żadnych problemów, by zniknąć w większym tłumie, w końcu kto by się przejmował kimś, kto z daleka przypomina pogrążoną w żałobie matronę. Nikt tym bardziej nie uwierzyłby jej na słowo, gdyby Raven postanowiła oznajmić wszem i wobec, że kiedyś była jedną z kochanek Barbarossy.
- Gdy byłam młodsza zawsze mnie przerażały - zainicjowała rozmowę, mijając dwa wielkie gargulce, które niczym strażnicy zajmowali zakurzone piedestały po obu stronach piaszczystej ścieżki. - Te ich martwe spojrzenia, rogi i ostre jak brzytwa kły. Pamiętam, jak jeden miał wartę pod moim oknem, a ja przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka w lęku, że mnie porwie i zje.
- Miałaś wtedy dwadzieścia dwa lata i myślałaś, że to synowie Salamandry - przypomniał przez śmiech Barbarossa, zerkając przez ramię na pamiątki z przeszłości, które niegdyś potrafiły latać wysoko niczym smoki, walczyć, jak demony i kłamać, jak zwykli ludzie. Teraz jednak były to tylko smętne posągi obrastające mchem i kurzem. - Sporo się zmieniło przez te wszystkie lata, prawda?
- Okropnie sporo i zarazem nic - odpowiedziała Raven, uśmiechając się pogodnie do wampira, którego umysł zdawało się coś trapić. - Ty, na przykład niewiele. Wciąż jesteś tym samym awanturnikiem i piratem, który pięćset lat temu zaczął zabijać z powodu braku kilku złotych monet w kieszeni. Różnica polega na tym, że nie jesteś już tak samo zachłanny, jak kiedyś. Zacząłeś zabijać dla idei, jak...
- Tylko nie porównuj mnie do fanatyków - wtrącił lekko urażony, lecz zaraz westchnął z rezygnacją i spojrzał na przyjaciółkę z ukosa.
- Chciałam powiedzieć, jak romantyk - dokończyła dhampirka.
Barbarossa wiedział, że to przedstawienie miało na celu zmuszenie go do otworzenia się i nie tłamszeniu w sobie emocji, ale z jakiegoś powodu szło mu to wyjątkowo opornie. I akurat od dnia, w którym poznał Kiraie. To zaskakujące jaki wpływ miała na niego jedna kobieta.
- Ile przegrałaś? - zapytał znienacka, wyciągając z kieszeni złotą monetę i po parokrotnym obruceniu jej w palcach, cisnął nią daleko w las, aż stała się matowo lśniącym punkcikiem na tle zielonych mchów.
- Dwadzieścia złotych gryfów - oznajmiła Raven bez cienia skruchy i żalu w głosie, jakby zakład o rozkwitający między Casterem, a Kiraie romans był czymś zupełnie naturalnym i długo przez wszystkich oczekiwanym. - Wiesz, po tych wszystkich latach nie sądziłam, że jeszcze kiedyś którąś umiłujesz, a tym bardziej, że zaciągniesz ją do trumny po ledwie dwóch tygodniach znajomości. Zwykle zdobywałeś kobiety z czasem, w końcu nie było szanas, by któraś ci nie uległa, a teraz sam wyszedłeś z inicjatywą. Aż tak bardzo stałeś się niecierpliwy i głodny fajerwerków?
To pytanie, podobne do tysiąca fioletowych ogni, które rozbłysły nad Maurią w dniu wyboru Ariszi Velmeron na jedną z panujących, eksplodowało wampirowi pod czaszką, wywołując nieprzyjemny ścisk w skroniach. W całym tym zamieszaniu, nie zwrócił nawet uwagi na to, że chęć spędzenia z Kiraie upojnej nocy, mogła być jedynie młodzieńczą zachcianką, bądź kaprysem starszego serca. Zakładając oczywiście na co może ucierpieć wampir w wieku niespełna sześciuset lat, bo kryzysem wieku średniego nie można było tego nazwać, choćby się nie wiem jak chciało. Z całą pewnością jednak nie była to chęć na podjęcie niebezpiecznej gry z uczuciami elfki. Głównie dlatego, że uczucia Barbarossy były podobne, choć znacznie gorzej ukazywane.
- To chyba naturalne, że nie chcę zostać sam - odpowiedział wymijająco. - W końcu ty też znalazłaś sobie kogoś po tym wszystkim, co przeszłaś.
- Tak, ale to co innego. Ja chciałam się ponownie zakochać, ciebie należało do tego zmusić. W końcu ile można łajdaczyć się po karczmach i zamtuzach? I owszem, Vivien okazała się błędem, ale to nie znaczy, że z Kiraie będzie identycznie. A nóż... możesz się mile rozczarować. O ile zechcesz w to brnąć.
- A myślisz, że powinienem?
- Możliwe. W końcu między wami iskrzy.
- Jakbym słyszał Tamikę i ten jej uszczypliwy głosik, nagłaśniający każdą plotkę wielkości pszczoły do rozmiarów słonia. Czy to tak ciężko zrozumieć, że nie potrzebuję swatki, ani sercowego doradcy?
Raven nie odpowiedziała, a jedynie ucałowała przyjaciela w policzek i na najbliższym rozwidleniu odbiła w stronę fortu. Miała tam do załatwienia kilka ważnych spraw, głównie porozmawiać na poważnie ze swoim narzeczonym, ale też i podpytać o stan i zapotrzebowanie lokalnego sztabu szpitalnego, którego protektorem był Rafael Hose, obecnie nie wychylający nosa ze swojej komnaty, zajęty pracą nad czymś ważnym i unikatowym. Przynajmniej w jego subiektywnej ocenie.
Barbarossa tym czasem zniknął w uliczkach miasteczka, starając się nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Oczywiście, gdy ktoś go zaczepił bądź pozdrowił, odpowiadał tym samym, lecz tak to szedł przed siebie, szukając dobrze sobie znanych drzwi w kolorze indygo, za którymi skrywała się pracownia Horacego, niziołka uwolnionego z jednego ze statków, który trafił na galerę tylko dlatego, że odmówił wykonania szat dla ważnej osobistości z Valladonu, uchodzącej powszechnie za rasistę i przeciwnika wszelkich ras odbiegających od ludzkiej. W swojej hipokryzji potrafił jednak docenić pracę prawdziwych mistrzów, a Horacy, który był jednym z lepszych krawców na wyspie, właśnie za takiego uchodził. Ze szpuli nici, dwóch igieł i płachty materiału był w stanie wyczarować niemal wszystko.
- Kogo widzą moje oczy! - zawołała ubrana w brązową kamizelkę istota, wzrostem przypominająca dwunastoletniego chłopca. Horacy, nawet jak na niziołka prezentował się dość dostojnie: był ciut wyższy niż pobratymcy i dwakroć tęższy, co ukrywał pod szytym na miarę ubiorem. Grube stopy wciskał w drewniane trzewiki, na nogach nosił spodnie w czerwoną kratkę, a wokół szyi zawiązywał zieloną chustkę z frędzelkami, każdy osobno zakończony dzwoneczkiem. To tak, aby nikt go przez przypadek nie zdeptał podczas odbierania zamówień z portu, gdzie kręci się sporo wielkoludów, jak to raczył mawiać. Na widok wchodzącego do jego przybytku wampira, niziołek przerwał segregowanie guzików, zeskoczył z drabiny i czym prędzej uściskał bladą dłoń kapitana.
- Miło cię widzieć, Horacy - zaczął Barbarossa, rozglądając się po warsztacie. - Widzę, że roboty ci nie brakuje.
Wszędzie dookoła stały drewniane manekiny ubrane w męskie kaftany i kurtki oraz w kobiece suknie, spódnice i gorsety. Dodatkowo piętrzyły się tu stosy materiału, podłoga usiana była pogubionymi guzikami, a góra naprawionych butów z metkami klientów tworzyła w rogu coś na kształt własnej cywilizacji.
- A no - przyznał niziołek, wydłubując zza ucha igłę i wtykając ją sobie w rękaw. - Sprzątam, kończę zamówienia i ogólnie staram się nie denerwować. Ten twój lekarz stwierdził u mnie nadciśnienie i zabronił mi je podnosić. Już nawet na swojego kota nie mogę krzyknąć, gdy ufajda mi futrem parę ulubionych łapci. No, ale życie to nie ubranie, ma się tylko jedno.
- I ja w sprawię ubrania przychodzę - powiedział wampir, siadając w szerokim fotelu, jedynym meblu, który był zdatny w tym chaosie do tego typu akcji. - Widzisz, potrzebuję sukni. Najlepiej zielonej... albo nie... pistacjowej.
- Nic więcej nie mów, kapitanie - przerwał mu niziołek, tupiąc trzewikami po skrzypiącej podłodze. - Nie jesteś pierwszym, który chce zrobić prezent kobiecie. Wiedz jednak, że pistacjowy kolor jest bardzo rzadki, więc i sukni nie ma w tym odcieniu za wiele.
- Nie próbuj ze mną tych sztuczek z finansami. Pokryję wszystko z nawiązką - zaśmiał się wampir, rzucając niziołkowi na blat mieszek pełen złotych monet. - Interesuje mnie tylko rezultat.
Po usłyszeniu tych słów Horacy, samozwańczy mistrz krawiectwa na Wyspie Czaszek, stanął przed Barbarossą trzymając w dłoniach suknię inną, niż wampir do tej pory widywał. Materiał był jednolity i pozbawiony jakichkolwiek szwów, a przynajmniej były one doskonale ukryte. Tasiemka wokół szyi, cieńsza niż najmniejszy palec utrzymywała sięgającą ziemi opończę, ciaśniej opasującą w talii i luźniej wszędzie indziej. Z prawej i lewej strony mieściły się kuse rozcięcia, sięgające znacząco powyżej trzech czwartych uda. Suknia nie miała pleców i kończyła się tuż nad pośladkami, a jej front zdobił koronkowy haft, układający się w motyw rozgałęzionego dębu, zakrywającego biust. Całość w żywym kolorze świeżych pistacji - robota prawdziwego mistrza.
- Jest piękna.
- Zgaduję, że Ona piękniejsza - wtrącił niziołek, nawlekając górną część sukni na trójkątny, drewniany wieszak, by nie pognieść koronki i całość składając w obszernym, papierowym pudełku.
Teraz Barbarossie pozostało jedynie wrócić niezauważonym do rezydencji (co nie będzie trudne, skoro Kiraie i syreny zajęte będą stawem) i podrzucić elfce prezent, dodając krótki liścik, który już za pamięci nakleił na pudełku. Jego treść pozostawała jednak krótka i treściwa, iście po piracku.
Dziś wieczorem przyćmisz wszystkie gwiazdy.
***
W kotle spienionych fal pięć okrętów zażarcie ścierało się ze sobą nawzajem, próbując utorować sobie drogę do zwycięstwa. W tym celu należało raz na zawsze unieruchomić "Wyzwolenie", a jego załogę pojmać bądź wybić do nogi, co jak spojrzeć po ich zaciekłości i oślim uporze, bardziej zmierzało ku opcji numer dwa. Burty okrętów lśniły od krwi, a na ich pokładach zalegały pokiereszowane ciała rannych i zabitych, układających się w wizualne przedstawienie chaosu i śmierci. Uszczuplone o jedną jednostkę brygi z całych sił próbowały zejść z linii ognia, pozostając jednocześnie w centrum działań wojennych podjętych przeciwko okrzykniętych banitami rodakom. Niestety ku ich zgubie, załoga Hawany miała prawie dwustuletnie doświadczenie ze strzelania z balisty, a jej członkowie potrafili wystrzelić dwa pociski w ciągu minuty, przy czym drugi strzał zawsze był tym najgorszym z powodu masy naniesionych poprawek. Odległość i wiatr nie stanowiły dla nich wielkiego problemu.
W tym samym czasie na scenę wkraczał Kormoran i jego uzbrojona po zęby banda, gotowa rzucić się w największy wir. Dwa z czterech leońskich okrętów postanowiły wyjść mu naprzeciw, ale manewr okazał się fatalny w skutkach. Ledwo brygi odłączyły się i zebrały w szyku, Kormoran wpłynął pomiędzy nie, robiąc sobie miejsce taranem, a jego załoga skoczyła do dwóch abordaży jednocześnie, wykrzykując modlitwy ku chwale śmierci. W pierwszej linii rzucali się berserkowie napędzani furią i gniewem. Uzbrojeni w dwa topory i okrągłe tarcze na plecach, nieśli śmierć poprzez impet, taranując chyboczących się na nogach leończyków. Za nimi dumnie wkraczali najemnicy, głównie szermierze i włócznicy, którzy stawali do indywidualnych starć. Ostatnią grupą byli łucznicy i oszczepnicy, dobiegający do burt i osłaniający wszystkich z wyższego poziomu. Ich zadaniem było zdejmowanie samotnych strzelców na poprzecznych belkach masztu oraz trzymających się z tyłu oficerów, bez których padał cały system dowodzenia. Ze wszystkich pirackich okrętów tylko Pływająca Twierdza nie uciekała się do prowadzenia rzezi, a w toczonych przez nią walkach dostrzec można było zachowanie typowe dla bitew lądowych z taktyką, sztabem i innymi bzdetami. Mimo to należało zauważyć, że byli w tym nad wyraz skuteczni.
Pojawienie się Kormorana i Hawany kompletnie załamało szyk leończyków, dając Wyzwoleniu czas na opuszczenie kotła i przegrupowaniu swoich sił. Niestety dwa okręty wciąż siedziały mu na ogonie, ujadając jak dzikie psy, do czasu aż fale nie przyniosły ze sobą Nautiliusa. Okręt Barbarossy, choć rozmiarami dalekimi od monitorów, wyglądał imponująco w południowym słońcu.
- Jak się nie pośpieszymy, ominie nas cała zabawa - mruknął Kasino, kładąc grube palce na stylisku topora.
- Spokojnie, przyjacielu - powiedział minotaur. - Zaraz zakosztujemy ich krwi.
Jakby na potwierdzenie jego słów, przez fale zaczął się przedzierać ku nim okręt admirała Awerkera. Wyzwolenie z postrzępionymi żaglami, podziurawionym kadłubem i ułamanym galionem nie wyglądał już tak strasznie, jak dawniej. Duma Leońskiej floty została w końcu pobita i to, o ironio, nie przez piratów.
Dalej, za okrętem Riona, zamajaczyły brygi, które licząc na chwilowy, tak zwany sytuacyjny sojusz z piratami, chcieli zamknąć Wyzwolenie w niszczycielskie kleszcze i posłać go na dno. Niestety Adewall miał na to nieco inny plan. Widząc, że Wyzwolenie płynie na kursie kolizyjnym z Nautiliusem, kwatermistrz zakręcił gwałtownie sterem i wykonał ostry manewr, po którym obie jednostki zrównały się burta w burtę.
- Pozdrowienia od kapitana Barbarossy! - zawołał minotaur do stojącego na mostku admirała, po czym biorąc rozpęd, przeskoczył dzielącą ich przepaść nad falami, ciężko lądując na pokładzie Wyzwolenia.
- Cieszę się ze spotkania - powiedział rogacz, uśmiechając się do marynarzy, którzy zdjęci strachem nie wiedzieli, czy powinni zaatakować tę górę mięsa uzbrojoną w berdysz. - Dostąpiłem zaszczytu dostarczenia pana, admirale na pakty z Barbarossą na Wyspie Czaszek, które odbędą się jutro rano w towarzystwie pańskiej córki. Jeśli więc zależy panu na życiu swoich ludzi i jej, niech pańska załoga rzuci broń i bierze się do wioseł. Nasi posprzątają ten bałagan. - Wskazał na Nautiliusa, który mijając okręt Riona, staranował pierwszy z brygów, rzucając ku niemu całą swoją siłę.
- Mogę? - zapytał kwatermistrz, wskazując na ster.
- Nie, nie musisz zostawać z mojego powodu - odpowiedział, uśmiechając się tak ciepło, jak tylko było to możliwe w wykonaniu kogoś, kogo nerwy wydawały się żywe i martwe zarazem, a następnie, gdy Kiraie odsunęła się na bezpieczną odległość, ruszył ku niej i objął ją w pasie. - Idź pomóc dziewczynom i nie przejmuj się mną.
"W końcu mamy jeszcze pół dnia, jak sama to ujęłaś i mnóstwo innych miejsc, w których możemy dokończyć to, co zaczęliśmy... bez obecności wścibskich oczu Tamiki", dodał pozwalając sobie na akt czytania i przekazywania myśli, przesuwając bez skrępowania metalowymi palcami po boku i udzie kobiety.
- Wróć jednak na kolację - zamruczał do jej ucha, lekko je przygryzając i całując, a w jego słowach jakby zanikły wszelkie tonacje prośby, ustępując miejsca poleceniu. I to też takiemu, nie wypowiadanemu w złych intencjach. Po tym wszystkim kapitan Nautiliusa odprowadził Kiraie do drzwi, a nawet dalej, do samego ogrodu i marmurowej fontanny, w której woda nigdy nie była tak czysta i wskazał jej udeptaną ścieżkę do syreniego stawu, którego charakterystycznym punktem była imponujących rozmiarów wierzba.
- Gdybyś mnie szukała, będę w mieście załatwiać pewne sprawy - poinformował elfkę, siląc się na jeszcze jeden, ostatni i młodzieńczy wybryk, nie by rozzłościć kobietę, lecz by zabić w niej resztki obaw i wahań względem tego, co powinna zrobić w zaistniałej sytuacji. A tym, co zrobił było przyciągnięcie do siebie Kiraie, trzymając ją za pośladek jedną ręką, by drugą wsunąć jej za pasek sztylet.
- To tak na wszelki wypadek - szepnął i skierował swoje kroki ku głównej bramie.
Tak się złożyło, że i w podobnym kierunku zmierzała właśnie majordomuska, która rzuciwszy miły uśmiech pozdrowienia mijanej elfce, dogoniła Barbarossę, zanim wiatr zatrzasnął za nim skrzydło bramy. Była ubrana w czarną, sięgającą ziemi suknię ze skromnym rozdarciem na boku, parę lakierowanych pantofelek oraz długie rękawiczki z miękkiej skóry. Na głowie oczywiście berecik z woalką z czarnej koronki, całkowicie chroniący twarz przed śmiercionośnym słońcem. W towarzystwie odzianego w bogato krojony płaszcz wampira prezentowała się niczym niższej klasy służąca. Nie miałaby żadnych problemów, by zniknąć w większym tłumie, w końcu kto by się przejmował kimś, kto z daleka przypomina pogrążoną w żałobie matronę. Nikt tym bardziej nie uwierzyłby jej na słowo, gdyby Raven postanowiła oznajmić wszem i wobec, że kiedyś była jedną z kochanek Barbarossy.
- Gdy byłam młodsza zawsze mnie przerażały - zainicjowała rozmowę, mijając dwa wielkie gargulce, które niczym strażnicy zajmowali zakurzone piedestały po obu stronach piaszczystej ścieżki. - Te ich martwe spojrzenia, rogi i ostre jak brzytwa kły. Pamiętam, jak jeden miał wartę pod moim oknem, a ja przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka w lęku, że mnie porwie i zje.
- Miałaś wtedy dwadzieścia dwa lata i myślałaś, że to synowie Salamandry - przypomniał przez śmiech Barbarossa, zerkając przez ramię na pamiątki z przeszłości, które niegdyś potrafiły latać wysoko niczym smoki, walczyć, jak demony i kłamać, jak zwykli ludzie. Teraz jednak były to tylko smętne posągi obrastające mchem i kurzem. - Sporo się zmieniło przez te wszystkie lata, prawda?
- Okropnie sporo i zarazem nic - odpowiedziała Raven, uśmiechając się pogodnie do wampira, którego umysł zdawało się coś trapić. - Ty, na przykład niewiele. Wciąż jesteś tym samym awanturnikiem i piratem, który pięćset lat temu zaczął zabijać z powodu braku kilku złotych monet w kieszeni. Różnica polega na tym, że nie jesteś już tak samo zachłanny, jak kiedyś. Zacząłeś zabijać dla idei, jak...
- Tylko nie porównuj mnie do fanatyków - wtrącił lekko urażony, lecz zaraz westchnął z rezygnacją i spojrzał na przyjaciółkę z ukosa.
- Chciałam powiedzieć, jak romantyk - dokończyła dhampirka.
Barbarossa wiedział, że to przedstawienie miało na celu zmuszenie go do otworzenia się i nie tłamszeniu w sobie emocji, ale z jakiegoś powodu szło mu to wyjątkowo opornie. I akurat od dnia, w którym poznał Kiraie. To zaskakujące jaki wpływ miała na niego jedna kobieta.
- Ile przegrałaś? - zapytał znienacka, wyciągając z kieszeni złotą monetę i po parokrotnym obruceniu jej w palcach, cisnął nią daleko w las, aż stała się matowo lśniącym punkcikiem na tle zielonych mchów.
- Dwadzieścia złotych gryfów - oznajmiła Raven bez cienia skruchy i żalu w głosie, jakby zakład o rozkwitający między Casterem, a Kiraie romans był czymś zupełnie naturalnym i długo przez wszystkich oczekiwanym. - Wiesz, po tych wszystkich latach nie sądziłam, że jeszcze kiedyś którąś umiłujesz, a tym bardziej, że zaciągniesz ją do trumny po ledwie dwóch tygodniach znajomości. Zwykle zdobywałeś kobiety z czasem, w końcu nie było szanas, by któraś ci nie uległa, a teraz sam wyszedłeś z inicjatywą. Aż tak bardzo stałeś się niecierpliwy i głodny fajerwerków?
To pytanie, podobne do tysiąca fioletowych ogni, które rozbłysły nad Maurią w dniu wyboru Ariszi Velmeron na jedną z panujących, eksplodowało wampirowi pod czaszką, wywołując nieprzyjemny ścisk w skroniach. W całym tym zamieszaniu, nie zwrócił nawet uwagi na to, że chęć spędzenia z Kiraie upojnej nocy, mogła być jedynie młodzieńczą zachcianką, bądź kaprysem starszego serca. Zakładając oczywiście na co może ucierpieć wampir w wieku niespełna sześciuset lat, bo kryzysem wieku średniego nie można było tego nazwać, choćby się nie wiem jak chciało. Z całą pewnością jednak nie była to chęć na podjęcie niebezpiecznej gry z uczuciami elfki. Głównie dlatego, że uczucia Barbarossy były podobne, choć znacznie gorzej ukazywane.
- To chyba naturalne, że nie chcę zostać sam - odpowiedział wymijająco. - W końcu ty też znalazłaś sobie kogoś po tym wszystkim, co przeszłaś.
- Tak, ale to co innego. Ja chciałam się ponownie zakochać, ciebie należało do tego zmusić. W końcu ile można łajdaczyć się po karczmach i zamtuzach? I owszem, Vivien okazała się błędem, ale to nie znaczy, że z Kiraie będzie identycznie. A nóż... możesz się mile rozczarować. O ile zechcesz w to brnąć.
- A myślisz, że powinienem?
- Możliwe. W końcu między wami iskrzy.
- Jakbym słyszał Tamikę i ten jej uszczypliwy głosik, nagłaśniający każdą plotkę wielkości pszczoły do rozmiarów słonia. Czy to tak ciężko zrozumieć, że nie potrzebuję swatki, ani sercowego doradcy?
Raven nie odpowiedziała, a jedynie ucałowała przyjaciela w policzek i na najbliższym rozwidleniu odbiła w stronę fortu. Miała tam do załatwienia kilka ważnych spraw, głównie porozmawiać na poważnie ze swoim narzeczonym, ale też i podpytać o stan i zapotrzebowanie lokalnego sztabu szpitalnego, którego protektorem był Rafael Hose, obecnie nie wychylający nosa ze swojej komnaty, zajęty pracą nad czymś ważnym i unikatowym. Przynajmniej w jego subiektywnej ocenie.
Barbarossa tym czasem zniknął w uliczkach miasteczka, starając się nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Oczywiście, gdy ktoś go zaczepił bądź pozdrowił, odpowiadał tym samym, lecz tak to szedł przed siebie, szukając dobrze sobie znanych drzwi w kolorze indygo, za którymi skrywała się pracownia Horacego, niziołka uwolnionego z jednego ze statków, który trafił na galerę tylko dlatego, że odmówił wykonania szat dla ważnej osobistości z Valladonu, uchodzącej powszechnie za rasistę i przeciwnika wszelkich ras odbiegających od ludzkiej. W swojej hipokryzji potrafił jednak docenić pracę prawdziwych mistrzów, a Horacy, który był jednym z lepszych krawców na wyspie, właśnie za takiego uchodził. Ze szpuli nici, dwóch igieł i płachty materiału był w stanie wyczarować niemal wszystko.
- Kogo widzą moje oczy! - zawołała ubrana w brązową kamizelkę istota, wzrostem przypominająca dwunastoletniego chłopca. Horacy, nawet jak na niziołka prezentował się dość dostojnie: był ciut wyższy niż pobratymcy i dwakroć tęższy, co ukrywał pod szytym na miarę ubiorem. Grube stopy wciskał w drewniane trzewiki, na nogach nosił spodnie w czerwoną kratkę, a wokół szyi zawiązywał zieloną chustkę z frędzelkami, każdy osobno zakończony dzwoneczkiem. To tak, aby nikt go przez przypadek nie zdeptał podczas odbierania zamówień z portu, gdzie kręci się sporo wielkoludów, jak to raczył mawiać. Na widok wchodzącego do jego przybytku wampira, niziołek przerwał segregowanie guzików, zeskoczył z drabiny i czym prędzej uściskał bladą dłoń kapitana.
- Miło cię widzieć, Horacy - zaczął Barbarossa, rozglądając się po warsztacie. - Widzę, że roboty ci nie brakuje.
Wszędzie dookoła stały drewniane manekiny ubrane w męskie kaftany i kurtki oraz w kobiece suknie, spódnice i gorsety. Dodatkowo piętrzyły się tu stosy materiału, podłoga usiana była pogubionymi guzikami, a góra naprawionych butów z metkami klientów tworzyła w rogu coś na kształt własnej cywilizacji.
- A no - przyznał niziołek, wydłubując zza ucha igłę i wtykając ją sobie w rękaw. - Sprzątam, kończę zamówienia i ogólnie staram się nie denerwować. Ten twój lekarz stwierdził u mnie nadciśnienie i zabronił mi je podnosić. Już nawet na swojego kota nie mogę krzyknąć, gdy ufajda mi futrem parę ulubionych łapci. No, ale życie to nie ubranie, ma się tylko jedno.
- I ja w sprawię ubrania przychodzę - powiedział wampir, siadając w szerokim fotelu, jedynym meblu, który był zdatny w tym chaosie do tego typu akcji. - Widzisz, potrzebuję sukni. Najlepiej zielonej... albo nie... pistacjowej.
- Nic więcej nie mów, kapitanie - przerwał mu niziołek, tupiąc trzewikami po skrzypiącej podłodze. - Nie jesteś pierwszym, który chce zrobić prezent kobiecie. Wiedz jednak, że pistacjowy kolor jest bardzo rzadki, więc i sukni nie ma w tym odcieniu za wiele.
- Nie próbuj ze mną tych sztuczek z finansami. Pokryję wszystko z nawiązką - zaśmiał się wampir, rzucając niziołkowi na blat mieszek pełen złotych monet. - Interesuje mnie tylko rezultat.
Po usłyszeniu tych słów Horacy, samozwańczy mistrz krawiectwa na Wyspie Czaszek, stanął przed Barbarossą trzymając w dłoniach suknię inną, niż wampir do tej pory widywał. Materiał był jednolity i pozbawiony jakichkolwiek szwów, a przynajmniej były one doskonale ukryte. Tasiemka wokół szyi, cieńsza niż najmniejszy palec utrzymywała sięgającą ziemi opończę, ciaśniej opasującą w talii i luźniej wszędzie indziej. Z prawej i lewej strony mieściły się kuse rozcięcia, sięgające znacząco powyżej trzech czwartych uda. Suknia nie miała pleców i kończyła się tuż nad pośladkami, a jej front zdobił koronkowy haft, układający się w motyw rozgałęzionego dębu, zakrywającego biust. Całość w żywym kolorze świeżych pistacji - robota prawdziwego mistrza.
- Jest piękna.
- Zgaduję, że Ona piękniejsza - wtrącił niziołek, nawlekając górną część sukni na trójkątny, drewniany wieszak, by nie pognieść koronki i całość składając w obszernym, papierowym pudełku.
Teraz Barbarossie pozostało jedynie wrócić niezauważonym do rezydencji (co nie będzie trudne, skoro Kiraie i syreny zajęte będą stawem) i podrzucić elfce prezent, dodając krótki liścik, który już za pamięci nakleił na pudełku. Jego treść pozostawała jednak krótka i treściwa, iście po piracku.
Dziś wieczorem przyćmisz wszystkie gwiazdy.
W kotle spienionych fal pięć okrętów zażarcie ścierało się ze sobą nawzajem, próbując utorować sobie drogę do zwycięstwa. W tym celu należało raz na zawsze unieruchomić "Wyzwolenie", a jego załogę pojmać bądź wybić do nogi, co jak spojrzeć po ich zaciekłości i oślim uporze, bardziej zmierzało ku opcji numer dwa. Burty okrętów lśniły od krwi, a na ich pokładach zalegały pokiereszowane ciała rannych i zabitych, układających się w wizualne przedstawienie chaosu i śmierci. Uszczuplone o jedną jednostkę brygi z całych sił próbowały zejść z linii ognia, pozostając jednocześnie w centrum działań wojennych podjętych przeciwko okrzykniętych banitami rodakom. Niestety ku ich zgubie, załoga Hawany miała prawie dwustuletnie doświadczenie ze strzelania z balisty, a jej członkowie potrafili wystrzelić dwa pociski w ciągu minuty, przy czym drugi strzał zawsze był tym najgorszym z powodu masy naniesionych poprawek. Odległość i wiatr nie stanowiły dla nich wielkiego problemu.
W tym samym czasie na scenę wkraczał Kormoran i jego uzbrojona po zęby banda, gotowa rzucić się w największy wir. Dwa z czterech leońskich okrętów postanowiły wyjść mu naprzeciw, ale manewr okazał się fatalny w skutkach. Ledwo brygi odłączyły się i zebrały w szyku, Kormoran wpłynął pomiędzy nie, robiąc sobie miejsce taranem, a jego załoga skoczyła do dwóch abordaży jednocześnie, wykrzykując modlitwy ku chwale śmierci. W pierwszej linii rzucali się berserkowie napędzani furią i gniewem. Uzbrojeni w dwa topory i okrągłe tarcze na plecach, nieśli śmierć poprzez impet, taranując chyboczących się na nogach leończyków. Za nimi dumnie wkraczali najemnicy, głównie szermierze i włócznicy, którzy stawali do indywidualnych starć. Ostatnią grupą byli łucznicy i oszczepnicy, dobiegający do burt i osłaniający wszystkich z wyższego poziomu. Ich zadaniem było zdejmowanie samotnych strzelców na poprzecznych belkach masztu oraz trzymających się z tyłu oficerów, bez których padał cały system dowodzenia. Ze wszystkich pirackich okrętów tylko Pływająca Twierdza nie uciekała się do prowadzenia rzezi, a w toczonych przez nią walkach dostrzec można było zachowanie typowe dla bitew lądowych z taktyką, sztabem i innymi bzdetami. Mimo to należało zauważyć, że byli w tym nad wyraz skuteczni.
Pojawienie się Kormorana i Hawany kompletnie załamało szyk leończyków, dając Wyzwoleniu czas na opuszczenie kotła i przegrupowaniu swoich sił. Niestety dwa okręty wciąż siedziały mu na ogonie, ujadając jak dzikie psy, do czasu aż fale nie przyniosły ze sobą Nautiliusa. Okręt Barbarossy, choć rozmiarami dalekimi od monitorów, wyglądał imponująco w południowym słońcu.
- Jak się nie pośpieszymy, ominie nas cała zabawa - mruknął Kasino, kładąc grube palce na stylisku topora.
- Spokojnie, przyjacielu - powiedział minotaur. - Zaraz zakosztujemy ich krwi.
Jakby na potwierdzenie jego słów, przez fale zaczął się przedzierać ku nim okręt admirała Awerkera. Wyzwolenie z postrzępionymi żaglami, podziurawionym kadłubem i ułamanym galionem nie wyglądał już tak strasznie, jak dawniej. Duma Leońskiej floty została w końcu pobita i to, o ironio, nie przez piratów.
Dalej, za okrętem Riona, zamajaczyły brygi, które licząc na chwilowy, tak zwany sytuacyjny sojusz z piratami, chcieli zamknąć Wyzwolenie w niszczycielskie kleszcze i posłać go na dno. Niestety Adewall miał na to nieco inny plan. Widząc, że Wyzwolenie płynie na kursie kolizyjnym z Nautiliusem, kwatermistrz zakręcił gwałtownie sterem i wykonał ostry manewr, po którym obie jednostki zrównały się burta w burtę.
- Pozdrowienia od kapitana Barbarossy! - zawołał minotaur do stojącego na mostku admirała, po czym biorąc rozpęd, przeskoczył dzielącą ich przepaść nad falami, ciężko lądując na pokładzie Wyzwolenia.
- Cieszę się ze spotkania - powiedział rogacz, uśmiechając się do marynarzy, którzy zdjęci strachem nie wiedzieli, czy powinni zaatakować tę górę mięsa uzbrojoną w berdysz. - Dostąpiłem zaszczytu dostarczenia pana, admirale na pakty z Barbarossą na Wyspie Czaszek, które odbędą się jutro rano w towarzystwie pańskiej córki. Jeśli więc zależy panu na życiu swoich ludzi i jej, niech pańska załoga rzuci broń i bierze się do wioseł. Nasi posprzątają ten bałagan. - Wskazał na Nautiliusa, który mijając okręt Riona, staranował pierwszy z brygów, rzucając ku niemu całą swoją siłę.
- Mogę? - zapytał kwatermistrz, wskazując na ster.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Cała sytuacja z Barbarossą jaka spotkała ją w jego komnacie była niczym z bajki, albo jakiegoś nierealnego snu. Kiraie nie wierzyła, że kiedykolwiek mogłoby jej się przydarzyć coś takiego, co częściej spotykane było w książkach niż prawdziwym życiu, a jednak. Wciąż miała pewne obawy co do tego czy nie jest to właśnie sen, albo jakiś niezbyt zabawny żart ze strony pirata, ale po usłyszeniu jego mentalnej wiadomości wyzbyła się wszelkich podejrzeń. Nie wspominając o tym, że na jej policzkach znów wykwitł ognisty kwiat rumieńców. Ze szczęśliwym uśmiechem się do niego wtuliła, przez co można się było zastanawiać, czy była taka radosna przez obecność wampir, który otworzył dla niej, z wzajemnością, swoje serce, czy ucieszyła ją tak możliwość ponownego spędzenia czasu na pracy w ogrodzie. Co prawda jeszcze do niedawna powodem byłoby to drugie, ale w obecnej sytuacji po prostu odwzajemniała swoje uczucia do kapitana.
- Wrócę. - Obiecała cicho, jakby z trudem przychodziło jej wydobywanie z siebie słów, a przez jej ciało przemknął delikatny dreszcz na tę jego pieszczotę i dała się odprowadzić do ogrodu, choć wyraźnie było, że cały jej zapał do pracy został zastąpiony czymś zupełnie innym, co miało związek z postacią Barbarossy i co jakiś czas było widać na twarzy elfki skromne niezadowolenie, przez to, że będzie musiała się z nim na ten krótki czas rozdzielić. Cieszyła się w duchu, że dzięki temu ogród będzie jeszcze piękniejszy i może uda jej się zyskać przyjaźń syren.
Pod piękną fontanną wyglądającą jak serce całego ogrodu, Kiraie znów zadrżała przez zaborcze przyciągnięcie jej do siebie przez Barbarossę, na którego spojrzała z mieszaniną oburzenia i zauroczenia w oczach. Zaraz jednak spoważniała, czując wsuwany za pasek spodni sztylet.
- Czyżby jeden z Jadeitowych Diabłów, a nawet ostatni z całego trio, obawiał się zachowania żon swojego bosmana w stosunku do swojego więźnia? - zapytała zaczepnie, wspinając się na palcach by ucałować go krótko na tę chwilową rozłąkę. - Będę na siebie uważać. - Zapewniła i udała się wskazaną przez niego dróżką, powstrzymując w sobie chęć odwrócenia się za nim.
Kiedy dotarła do celu, od razu zaczęła przepraszać kobiety za zwłokę, a nawet powtórzyła to kilka razy w ciągu pracy i najbliższej godziny. Z początku nie czuła się zbyt pewnie w ich towarzystwie, bez ochrony kapitana, ale po niedługim czasie umilanym babskimi pogaduszkami, jej dystans stosunkowo się zmniejszył. Wciąż się obawiała jednej z syren, tej niezbyt przekonanej do osoby elfki, ale mając trzy inne po swojej stronie, było to o wiele łatwiejsze do zniesienia.
Kiraie dość szybko uporała się i upiększyła z okolicą wokół stawu, ale do uporządkowania został jeszcze on sam, będący głównym celem prośby syren, które choć we czwórkę starały się jak mogły, nie miały chyba zbyt dużej wiedzy na temat roślin, przynajmniej tych lądowych i elfka po prostu była zmuszona do zanurzenia się, aby lepiej móc radzić naturiankom. W kilku przypadkach Kiraie posłużyła się mową roślin, na przykład podpowiedziała liliom jak radzić sobie z chwastami, a także poprosiła wierzbę, aby albo trochę się wyprostowała przez co zwisające gałęzie nie dotykały wody, albo by przechyliła się z nimi na inną stronę. W większości jednak posiłkowała się tradycyjnym porządkowaniem i dbaniem o zdrowy i piękny wzrost ozdobnych roślin. Tyle ile również mogła, pomogła syrenom z oczyszczeniem dna oczka z nadmiaru wodorostów i przegniłych liści, które przywiały z okolicy, ale wiadomo, że nie mogła zbyt długo w tym uczestniczyć przez brak przyzwyczajenia do nurkowania i zbyt mało pojemne płuca.
Gdy wszystko było skończone, elfka leżała wykończona na trawie niedaleko syreniego stawu i suszyła się w promieniach słońca. Nie mogła przecież wejść do zamku w ociekających wodą spodniach i gorsecie (przed wejściem do wody ściągnęła koszulę i buty). Ta chwila spokoju nie trwała jednak długo przez powoli przymierzające się ku zachodowi słońce, a ona przecież musiała jeszcze się przebrać w coś suchego i przede wszystkim umyć włosy, w które pozaplątywały się fragmenty roślin kiedy nurkowała i ziarenka piasku z dna. Podniosła się więc, przeciągnęła i pomachała raz jeszcze dziękującym jej za pomoc syrenom, po czym starając się unikać czyjegokolwiek wzroku przemknęła przez zamczysko do swojego pokoju. Zaraz po zamknięciu i zakluczeniu za sobą drzwi do komnaty, którą zajmowała, dostrzegła na swoim łóżku coś czego na nim nie zostawiała z rana podczas opuszczania pomieszczenia w celu odniesienia śpiącego smacznie kapitana-kota do jego alkowy. Zaciekawiona podeszła ostrożnie do paczki i przeczytała przyczepioną do niej karteczkę. W pierwszej chwili to krótkie zdanie było dla niej niemałą zagadką, dopóki nie otworzyła pudełka i nie zobaczyła tego co w sobie skrywało. W jej oczach stanęły radosne łzy...
Nim słońce schowało się na dobre ustępując miejsca przepięknemu licu księżyca, Kiraie była już wykąpana i suchutka, a także przyodziana w nieziemsko piękny prezent od Barbarossy, choć czuła nie nieco niepewnie i była zawstydzona, kiedy okazało się, że praktycznie zakrywa tylko te części kobiecego ciała, które stój powinien, przy jednoczesnym ich podkreśleniu. Trochę jej zajęło przełamanie się i wyjście w tym stroju z pokoju, ale w końcu jej się udało, po dość dobitnym wmówieniu sobie, że robi to dla Barbarossy, a całą resztę (jeśli się na kogoś natknie) po prostu będzie ignorować, to nie mogło być trudne.
Odetchnęła z niemałą ulgą kiedy w końcu znalazła się pod kapitańskimi drzwiami (nie wiedziała, gdzie odbędzie się kolacja) i rozejrzała się czujnie po obu stronach korytarza, jak jakiś rabuś przed włamem, czy aby na pewno jest sama i nikt nie zamierza się w pobliżu kręcić i podsłuchiwać, po czym zapukała i wygładziła na sobie suknię upewniając się, że wszystko dobrze wygląda.
***
Wyzwolenie cięło bezwzględnie fale, prując ile sił w postrzępionych żaglach prosto na dziób Nautiliusa. Awerker był jasno przekonany o tym, że "wsparcie" ze strony dwóch pirackich okrętów było tylko cwanym podstępem, doskonale przemyślanym przez tego krwiopijczego diabła, który uprowadził mu córkę, a widok statku Barbarossy podkradającego się do niego tylko utwierdził admirała w tym podejrzeniu. Miał świadomość, że walka z wampirem i jego załogą będzie ostatnią jaką leończyk w swoim życiu przeprowadzi, ale nie zamierzał ginąć z ręki ludzi noszących ten sam mundur co on. Nie zamierzał tym bardziej umierać samotnie. Już dawno poprzysiągł sobie, że Barbarossa zginie z jego ręki, albo oboje wykończą się nawzajem. Ta myśl była równie silna co pragnienie odzyskania jedynego dziecka z łap tego łajdaka, ale przez walkę rozgorzałą na Jadeitowych falach był to stanowczo zbyt odległy cel, aby go osiągnąć, dużo prostszym do zrealizowania było przedziurawienie nieumarłego serca jedną z jednym z jego mieczy, które zawsze mu towarzyszyły, nawet kiedy opuszczał danaeńskie komando.
W osłupienie wprawił go jednak gwałtowny manewr ze strony flagowego okrętu piratów, a tym bardziej moment, w którym obie jednostki zrównały się burtą, ale ze strony przestępców nie doszło do abordażu. No, może pomijając wtargnięcie dupy wołowej na jego Zagładę Piratów. Nie brał jednak tego zachowania ze strony minotaura za przejaw łaskawości i pomocy, ponieważ Awerker miał wręcz chorobliwą obsesję na punkcie Nautiliusa i dowodzącego nim kapitana, a co za tym idzie zapewne oboje wiedzieli o sobie całkiem sporo, zwłaszcza posiadali wiedzę o swoich mocnych jak i słabych stronach. Admirał doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wampir nie potrzebował wysyłać całej swojej załogi na wrogi okręt, a wystarczył jedynie rogaty naturianin, który z przerażającą wprawą potrafił w pojedynkę zmasakrować i zdziesiątkować nieprzyjaciół. Ludzie Riona także o tym wiedzieli, ale w przeciwieństwie do swojego kapitana, nie potrafili nie okazywać strachu.
Rozwścieczony elf dobył miecza i z dumą godną kapitana oraz przywódcy, wycelował sztychem w stronę grubego gardła minotaura.
- Wybacz, że nie podzielam twojej radości, ale widząc takie bydle na swoim statku nikt by się nie cieszył. - Warknął nie kryjąc wrogiego tonu i gotowości do pchnięcia nieproszonego gościa mieczem. - Gdzie twój kapitan, Adewall? - Zapytał ze zniecierpliwieniem, dając jasno do zrozumienia, że nie zamierza tracić czasu w tej sytuacji na minotaura. Zaraz jednak się zawahał, co wszyscy mogli dobrze zauważyć, kiedy doszły jego uszu powody tego spotkania. Było zbyt dużo dowodów na prawdziwość słów rogatego, by Awerker mógł je podważyć i okrzyknąć podstępem oraz kłamstwem. Najbardziej widocznym było oczywiście to, że nie doszło do abordażu i fakt, że naturianin nie zaczął od razu rąbać podległych admirałowi leończyków na Wyzwoleniu.
- Po pierwsze nie będziesz mi rozkazywał na moim statku - burknął z gniewem, w którym pobrzmiewało niewypowiedziane życzenie, aby minotaur oraz cała piracka zaraza rychło zniknęły z powierzchni Łuski i to w najbardziej paskudny do wyobrażenia sobie sposób. Opuścił przy tym swoje ostrze, a następnie schował je z powrotem do pochwy, ale jego stosunek do rogatego się nie zmienił. - Po drugie nie jestem tchórzem, a tym bardziej nie chcę na niego wyjść na oczach swoich ludzi, więc daruj sobie tę ckliwą gadkę o moim i ich dobru.
Ludzie Riona, zapewne bardziej ze strachu, niż z przeświadczenia, że sytuacja została opanowana, postanowili zostawić głównodowodzących samych i wrócić do swoich obowiązków. Horner jako jeden z bystrzejszych kompanów admirała, trafnie interpretował słowa kapitana i przekazał Menurce, aby burta w burtę z Nautiliusem pruć na ścigający go ogon.
- Jeśli choćby koniuszek twojej zapchlonej sierści znajdzie się w okolicy MOJEGO steru, obiecuję, że moi kompani na kolację będą jedli świeżego tatara. - Nie mógł powstrzymać swojego oburzenia, kiedy dotarło do niego pytanie Adewalla.
- Wrócę. - Obiecała cicho, jakby z trudem przychodziło jej wydobywanie z siebie słów, a przez jej ciało przemknął delikatny dreszcz na tę jego pieszczotę i dała się odprowadzić do ogrodu, choć wyraźnie było, że cały jej zapał do pracy został zastąpiony czymś zupełnie innym, co miało związek z postacią Barbarossy i co jakiś czas było widać na twarzy elfki skromne niezadowolenie, przez to, że będzie musiała się z nim na ten krótki czas rozdzielić. Cieszyła się w duchu, że dzięki temu ogród będzie jeszcze piękniejszy i może uda jej się zyskać przyjaźń syren.
Pod piękną fontanną wyglądającą jak serce całego ogrodu, Kiraie znów zadrżała przez zaborcze przyciągnięcie jej do siebie przez Barbarossę, na którego spojrzała z mieszaniną oburzenia i zauroczenia w oczach. Zaraz jednak spoważniała, czując wsuwany za pasek spodni sztylet.
- Czyżby jeden z Jadeitowych Diabłów, a nawet ostatni z całego trio, obawiał się zachowania żon swojego bosmana w stosunku do swojego więźnia? - zapytała zaczepnie, wspinając się na palcach by ucałować go krótko na tę chwilową rozłąkę. - Będę na siebie uważać. - Zapewniła i udała się wskazaną przez niego dróżką, powstrzymując w sobie chęć odwrócenia się za nim.
Kiedy dotarła do celu, od razu zaczęła przepraszać kobiety za zwłokę, a nawet powtórzyła to kilka razy w ciągu pracy i najbliższej godziny. Z początku nie czuła się zbyt pewnie w ich towarzystwie, bez ochrony kapitana, ale po niedługim czasie umilanym babskimi pogaduszkami, jej dystans stosunkowo się zmniejszył. Wciąż się obawiała jednej z syren, tej niezbyt przekonanej do osoby elfki, ale mając trzy inne po swojej stronie, było to o wiele łatwiejsze do zniesienia.
Kiraie dość szybko uporała się i upiększyła z okolicą wokół stawu, ale do uporządkowania został jeszcze on sam, będący głównym celem prośby syren, które choć we czwórkę starały się jak mogły, nie miały chyba zbyt dużej wiedzy na temat roślin, przynajmniej tych lądowych i elfka po prostu była zmuszona do zanurzenia się, aby lepiej móc radzić naturiankom. W kilku przypadkach Kiraie posłużyła się mową roślin, na przykład podpowiedziała liliom jak radzić sobie z chwastami, a także poprosiła wierzbę, aby albo trochę się wyprostowała przez co zwisające gałęzie nie dotykały wody, albo by przechyliła się z nimi na inną stronę. W większości jednak posiłkowała się tradycyjnym porządkowaniem i dbaniem o zdrowy i piękny wzrost ozdobnych roślin. Tyle ile również mogła, pomogła syrenom z oczyszczeniem dna oczka z nadmiaru wodorostów i przegniłych liści, które przywiały z okolicy, ale wiadomo, że nie mogła zbyt długo w tym uczestniczyć przez brak przyzwyczajenia do nurkowania i zbyt mało pojemne płuca.
Gdy wszystko było skończone, elfka leżała wykończona na trawie niedaleko syreniego stawu i suszyła się w promieniach słońca. Nie mogła przecież wejść do zamku w ociekających wodą spodniach i gorsecie (przed wejściem do wody ściągnęła koszulę i buty). Ta chwila spokoju nie trwała jednak długo przez powoli przymierzające się ku zachodowi słońce, a ona przecież musiała jeszcze się przebrać w coś suchego i przede wszystkim umyć włosy, w które pozaplątywały się fragmenty roślin kiedy nurkowała i ziarenka piasku z dna. Podniosła się więc, przeciągnęła i pomachała raz jeszcze dziękującym jej za pomoc syrenom, po czym starając się unikać czyjegokolwiek wzroku przemknęła przez zamczysko do swojego pokoju. Zaraz po zamknięciu i zakluczeniu za sobą drzwi do komnaty, którą zajmowała, dostrzegła na swoim łóżku coś czego na nim nie zostawiała z rana podczas opuszczania pomieszczenia w celu odniesienia śpiącego smacznie kapitana-kota do jego alkowy. Zaciekawiona podeszła ostrożnie do paczki i przeczytała przyczepioną do niej karteczkę. W pierwszej chwili to krótkie zdanie było dla niej niemałą zagadką, dopóki nie otworzyła pudełka i nie zobaczyła tego co w sobie skrywało. W jej oczach stanęły radosne łzy...
Nim słońce schowało się na dobre ustępując miejsca przepięknemu licu księżyca, Kiraie była już wykąpana i suchutka, a także przyodziana w nieziemsko piękny prezent od Barbarossy, choć czuła nie nieco niepewnie i była zawstydzona, kiedy okazało się, że praktycznie zakrywa tylko te części kobiecego ciała, które stój powinien, przy jednoczesnym ich podkreśleniu. Trochę jej zajęło przełamanie się i wyjście w tym stroju z pokoju, ale w końcu jej się udało, po dość dobitnym wmówieniu sobie, że robi to dla Barbarossy, a całą resztę (jeśli się na kogoś natknie) po prostu będzie ignorować, to nie mogło być trudne.
Odetchnęła z niemałą ulgą kiedy w końcu znalazła się pod kapitańskimi drzwiami (nie wiedziała, gdzie odbędzie się kolacja) i rozejrzała się czujnie po obu stronach korytarza, jak jakiś rabuś przed włamem, czy aby na pewno jest sama i nikt nie zamierza się w pobliżu kręcić i podsłuchiwać, po czym zapukała i wygładziła na sobie suknię upewniając się, że wszystko dobrze wygląda.
***
Wyzwolenie cięło bezwzględnie fale, prując ile sił w postrzępionych żaglach prosto na dziób Nautiliusa. Awerker był jasno przekonany o tym, że "wsparcie" ze strony dwóch pirackich okrętów było tylko cwanym podstępem, doskonale przemyślanym przez tego krwiopijczego diabła, który uprowadził mu córkę, a widok statku Barbarossy podkradającego się do niego tylko utwierdził admirała w tym podejrzeniu. Miał świadomość, że walka z wampirem i jego załogą będzie ostatnią jaką leończyk w swoim życiu przeprowadzi, ale nie zamierzał ginąć z ręki ludzi noszących ten sam mundur co on. Nie zamierzał tym bardziej umierać samotnie. Już dawno poprzysiągł sobie, że Barbarossa zginie z jego ręki, albo oboje wykończą się nawzajem. Ta myśl była równie silna co pragnienie odzyskania jedynego dziecka z łap tego łajdaka, ale przez walkę rozgorzałą na Jadeitowych falach był to stanowczo zbyt odległy cel, aby go osiągnąć, dużo prostszym do zrealizowania było przedziurawienie nieumarłego serca jedną z jednym z jego mieczy, które zawsze mu towarzyszyły, nawet kiedy opuszczał danaeńskie komando.
W osłupienie wprawił go jednak gwałtowny manewr ze strony flagowego okrętu piratów, a tym bardziej moment, w którym obie jednostki zrównały się burtą, ale ze strony przestępców nie doszło do abordażu. No, może pomijając wtargnięcie dupy wołowej na jego Zagładę Piratów. Nie brał jednak tego zachowania ze strony minotaura za przejaw łaskawości i pomocy, ponieważ Awerker miał wręcz chorobliwą obsesję na punkcie Nautiliusa i dowodzącego nim kapitana, a co za tym idzie zapewne oboje wiedzieli o sobie całkiem sporo, zwłaszcza posiadali wiedzę o swoich mocnych jak i słabych stronach. Admirał doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wampir nie potrzebował wysyłać całej swojej załogi na wrogi okręt, a wystarczył jedynie rogaty naturianin, który z przerażającą wprawą potrafił w pojedynkę zmasakrować i zdziesiątkować nieprzyjaciół. Ludzie Riona także o tym wiedzieli, ale w przeciwieństwie do swojego kapitana, nie potrafili nie okazywać strachu.
Rozwścieczony elf dobył miecza i z dumą godną kapitana oraz przywódcy, wycelował sztychem w stronę grubego gardła minotaura.
- Wybacz, że nie podzielam twojej radości, ale widząc takie bydle na swoim statku nikt by się nie cieszył. - Warknął nie kryjąc wrogiego tonu i gotowości do pchnięcia nieproszonego gościa mieczem. - Gdzie twój kapitan, Adewall? - Zapytał ze zniecierpliwieniem, dając jasno do zrozumienia, że nie zamierza tracić czasu w tej sytuacji na minotaura. Zaraz jednak się zawahał, co wszyscy mogli dobrze zauważyć, kiedy doszły jego uszu powody tego spotkania. Było zbyt dużo dowodów na prawdziwość słów rogatego, by Awerker mógł je podważyć i okrzyknąć podstępem oraz kłamstwem. Najbardziej widocznym było oczywiście to, że nie doszło do abordażu i fakt, że naturianin nie zaczął od razu rąbać podległych admirałowi leończyków na Wyzwoleniu.
- Po pierwsze nie będziesz mi rozkazywał na moim statku - burknął z gniewem, w którym pobrzmiewało niewypowiedziane życzenie, aby minotaur oraz cała piracka zaraza rychło zniknęły z powierzchni Łuski i to w najbardziej paskudny do wyobrażenia sobie sposób. Opuścił przy tym swoje ostrze, a następnie schował je z powrotem do pochwy, ale jego stosunek do rogatego się nie zmienił. - Po drugie nie jestem tchórzem, a tym bardziej nie chcę na niego wyjść na oczach swoich ludzi, więc daruj sobie tę ckliwą gadkę o moim i ich dobru.
Ludzie Riona, zapewne bardziej ze strachu, niż z przeświadczenia, że sytuacja została opanowana, postanowili zostawić głównodowodzących samych i wrócić do swoich obowiązków. Horner jako jeden z bystrzejszych kompanów admirała, trafnie interpretował słowa kapitana i przekazał Menurce, aby burta w burtę z Nautiliusem pruć na ścigający go ogon.
- Jeśli choćby koniuszek twojej zapchlonej sierści znajdzie się w okolicy MOJEGO steru, obiecuję, że moi kompani na kolację będą jedli świeżego tatara. - Nie mógł powstrzymać swojego oburzenia, kiedy dotarło do niego pytanie Adewalla.
- Barbarossa
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 127
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
- Kontakt:
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów wschód księżyca go niemiło zaskoczył, lecz na szczęście nie zdążył pokrzyżować mu planów. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, łącznie z mankietami jedwabnej koszuli i kamizelki, włożonej przez wampira specjalnie na tę okazję. Po latach noszenia luźnych, zakrwawionych, rozchełstanych koszul i marynarskiego płaszcza, bijący pod pachami strój zdawał się być ciasną, krępującą ruchy przestrzenią typu skrzynka, do której wsadzono go przy użyciu brutalnej siły. No, ale czego się nie robi dla kobiety. Zwłaszcza tak pięknej. Stojąc przed lustrem w swojej komnacie, Barbarossa zastanawiał się, czy to aby na pewno on. W płaskiej, szklanej powierzchni widział wysokiego i przystojnego wampira w czarnej, aksamitnej, zapiętej pod szyją kamizelce z krótkimi, marszczonymi rękawami, kołnierzem i bielą w postaci ozdobnej tasiemki wokół bioder. Pod nią miał białą koszulę, podobną do tych, które nosił na co dzień, lecz o wiele bardziej sztywną, co wymuszało prostą postawę pleców. Jej rogi wsadzone były w ciemne spodnie, nogawki których z kolei znikały w cholewach wysokich butów - jedyny niepasujący tu element. Na kamizelkę jeszcze się zgodził, ale widząc w szafie parę pantofli, od razu cisnął je do kominka, zastępując marynarskim obuwiem z klamerkami, na niskim obcasie i wygodnym podbiciem. Istniały jakieś granice. W końcu stał teraz nieuzbrojony, czując każdy centymetr martwego ciała w dotyku sztywnego, gryzącego materiału.
- Wyglądam, jak straszak - skomentował, zerkając na odbicie Raven, zajmującej jeden z dwóch foteli. - Dlaczego nie mogę założyć płaszcza i szabli? - zapytał, przeczesując palcami postrzępione włosy, jednocześnie krzywiąc się z powodu ograniczonych ruchów tego stroju. Granicą też było to, że nie pozwolił dhampirce zająć się jego włosami, bo to już by była przesada. Dobrze mu było w takich, jakie miał.
- Broń na randce jest zbędna, bo rozumiem, że to właśnie przygotowałeś - odpowiedziała Raven, zarzucając nogę na nogę. W przeciwieństwie do kapitana ubrana była swobodnie w ciemną sukienkę, a włosy splotła w koński ogon.
- Kiraie też przyjdzie bez sztyletu - odezwała się zajmująca drugi fotel Tamika, uśmiechając się konspiracyjnie. - Gdzie niby miałaby go ukryć, za dekoltem? Widziałam sukienkę, którą jej zostawiłeś, jedyne miejsce gdzie mogłaby ukryć w niej broń to za podwiązką. O ile takową założy. W ogóle to Horacy nie miał nic skromniejszego?
- Jak to skromniejszego? - zainteresowała się Raven, zerkając to na naburmuszonego kapitana, to na wścibską zjawę. - Co kazałeś jej założyć? Gorset, pończochy i wysokie szpilki?
- Suknię wieczorową - odpowiedział Barbarossa, na co Tamika wybuchnęła śmiechem.
- Dobrze już milczę - westchnął wampir, który obecnie w żadnym calu nie przypominał tego potwora z Jadeitowego Oceanu. Aż żałował, że sam nie popłynął upuścić komuś krwi. Adewall i Jokar pewnie świetnie się bawili. - Czemu ja was poprosiłem o pomoc? Chciałem tylko wysłuchać opinii.
- I ją dostałeś. Wyglądasz dobrze, nie musisz się o nic martwić.
Nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi, po którym nastąpiła dramatyczna pauza. Raven i Tamika, uśmiechając się do siebie, wiedziały, że to znak na oddalenie się i zostawienie "dorosłych" (jeśli tak można było nazwać ich zachowanie) sam na sam. Jeśli coś miało pójść nie tak to przynajmniej nie z ich winy.
Biorąc głęboki wdech, Barbarossa pokonał odległość sprzed lustra do drzwi i zdecydowanie, maskując tym samym stres, otworzył je na oścież. To, co za nimi ujrzał w pierwszej chwili odebrało mu mowę. Pistacjowej sukience rzeczywiście daleko było do miana wieczorowej: długie rozcięcia po bokach zakrywały jedynie przednią część ciała, wystawiając na świat piękne nogi, a koronka ukrywała przed wzrokiem sam biust, lekką siateczką podkreślając wszystko inne. Nagie pozostawały także ramiona i plecy, którym Caster wyjątkowo długo się przyglądał, kiedy Kiraie mijała go w progu.
- Wyglądasz naprawdę pięknie - stwierdził, gdy dziewczyna stanęła przed nim lekko zawstydzona, ale z jej oczu natychmiast wyczytał ulgę, że znalazła się już w środku, gdzie jedynie on mógł ją podziwiać.
Następnie kapitan podał jej dłoń i poprowadził przez otwarte drzwi, w których dwie minuty wcześniej zniknął czarny kruk, na balkon, gdzie w świetle księżyca i pod osłoną gwiazd stał nakryty białym obrusem stoliczek. Na nim, po za wielkim, złotym świecznikiem stała butelka przedniego wina, dwa kieliszki, porcelanowe talerze, sztućce srebrne i żelazne oraz stalowy klosz, zakrywający misę z jakąś potrawą. Dodatkowo wszędzie walały się płatki róż, a nawet i całe kwiaty, łącząc się w ozdobny łańcuch.
Kolacja przy świecach i księżycu - coś na co porywało się niewielu mężczyzn, a tym bardziej wampirów i jeszcze mniej piratów.
- Zanim zaczniemy - zaczął, a gdy oboje już siedzieli naprzeciwko siebie, zerknął ukradkiem do środka, aby mieć pewność, że nie tylko czarny kruk opuścił jego komnatę, ale też i zjawa, która na ten wieczór dostała absolutny zakaz kręcenia się po tym piętrze. - Chciałbym raz jeszcze przeprosić za wszystko, co cię spotkało podczas niewoli. Zdaję sobie sprawę, że te przelane łzy i ciągły strach to tylko i wyłącznie moja wina, dlatego, oprócz tej sukni i standardowych przeprosin, przyjmij proszę jeszcze to - z głębszej kieszeni kamizelki Barbarossa wyciągnął materiałowe pudełko, w którym spoczywał złoty naszyjnik ze szmaragdem wielkości oczodołu. Zielono opalizujący kamień, największy jaki dotąd udało się pozyskać z morskich grabieży, otoczony był szczerozłotą klamrą i z nią przytwierdzony do łańcuszka, który już sam w sobie szeroki był na dwa palce.
Wstając, Caster pośpiesznie stanął za elfką i odgarniając jej włosy, nałożył biżuterię, nie omieszkując pochylić się, by musnąć ustami jej szyję, a palcami dłoni odkryte plecy tuż przy samym zakończeniu materiału. Uśmiechnął się nawet, kiedy dostrzegł, że pod wpływem ciężaru, klejnot ściąga łańcuszek i cichutko osuwa się ku piersiom kobiety.
- Mam nadzieję, że to zrekompensuje poniesione straty moralne.
Nawet w powieściach wampiry nie były dobre w organizowaniu takich kolacji, obdarowywaniu kobiet prezentami i mówieniu o uczuciach. I właśnie tymi pierwszymi Barbarossa chciał wyrazić swoje zainteresowanie Kiraie, nawet jeśli złoty prezent to wszystko, na co było go stać.
Powracając na swoje miejsce, Barbarossa odsłonił także stalową pokrywę, pod którą ukrywał się bażant. Pieczony ptak spoczywał w głębokiej misie, do połowy zanurzony w ciemnym sosie grzybowym, w którym pływały smażone krewetki. Na nim kończyła się właśnie rozpływać kostka masła, ociekająca jak płynne złoto. Obok, w przegrodach zrobionych z ozdobnych drewienek parowały młode, gotowane ziemniaki oraz nadziewane na wykałaczki koreczki z pomidora, ogórków, oliwek, sera i kaparów. Do dania podane było czerwone wino, jedno z najstarszych jakie spoczywało w kolekcji wampira, wskazujące rokiem produkcji na rok uzyskania niepodległości przez Maurię.
- To prezent od ojca. Miałem wypić kiedy się ożenię, ale piraci się nie żenią - zażartował rozlewając trunek, a następnie wskazując Kiraie bażanta. - Skosztuj i powiedz co myślisz. Jako, że mój kucharz wypłynął, sam porządziłem się w kuchni i przygotowałem to danie... a przynajmniej te koreczki - dodał całkiem szczerze, pamiętając jak raz spalił całą przyrządzaną przez siebie rybę i od tego czasu zaczął unikać miejsca, zwanego kuchnią. Bażanta przygotowała zatem Raven.
- Wyglądam, jak straszak - skomentował, zerkając na odbicie Raven, zajmującej jeden z dwóch foteli. - Dlaczego nie mogę założyć płaszcza i szabli? - zapytał, przeczesując palcami postrzępione włosy, jednocześnie krzywiąc się z powodu ograniczonych ruchów tego stroju. Granicą też było to, że nie pozwolił dhampirce zająć się jego włosami, bo to już by była przesada. Dobrze mu było w takich, jakie miał.
- Broń na randce jest zbędna, bo rozumiem, że to właśnie przygotowałeś - odpowiedziała Raven, zarzucając nogę na nogę. W przeciwieństwie do kapitana ubrana była swobodnie w ciemną sukienkę, a włosy splotła w koński ogon.
- Kiraie też przyjdzie bez sztyletu - odezwała się zajmująca drugi fotel Tamika, uśmiechając się konspiracyjnie. - Gdzie niby miałaby go ukryć, za dekoltem? Widziałam sukienkę, którą jej zostawiłeś, jedyne miejsce gdzie mogłaby ukryć w niej broń to za podwiązką. O ile takową założy. W ogóle to Horacy nie miał nic skromniejszego?
- Jak to skromniejszego? - zainteresowała się Raven, zerkając to na naburmuszonego kapitana, to na wścibską zjawę. - Co kazałeś jej założyć? Gorset, pończochy i wysokie szpilki?
- Suknię wieczorową - odpowiedział Barbarossa, na co Tamika wybuchnęła śmiechem.
- Dobrze już milczę - westchnął wampir, który obecnie w żadnym calu nie przypominał tego potwora z Jadeitowego Oceanu. Aż żałował, że sam nie popłynął upuścić komuś krwi. Adewall i Jokar pewnie świetnie się bawili. - Czemu ja was poprosiłem o pomoc? Chciałem tylko wysłuchać opinii.
- I ją dostałeś. Wyglądasz dobrze, nie musisz się o nic martwić.
Nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi, po którym nastąpiła dramatyczna pauza. Raven i Tamika, uśmiechając się do siebie, wiedziały, że to znak na oddalenie się i zostawienie "dorosłych" (jeśli tak można było nazwać ich zachowanie) sam na sam. Jeśli coś miało pójść nie tak to przynajmniej nie z ich winy.
Biorąc głęboki wdech, Barbarossa pokonał odległość sprzed lustra do drzwi i zdecydowanie, maskując tym samym stres, otworzył je na oścież. To, co za nimi ujrzał w pierwszej chwili odebrało mu mowę. Pistacjowej sukience rzeczywiście daleko było do miana wieczorowej: długie rozcięcia po bokach zakrywały jedynie przednią część ciała, wystawiając na świat piękne nogi, a koronka ukrywała przed wzrokiem sam biust, lekką siateczką podkreślając wszystko inne. Nagie pozostawały także ramiona i plecy, którym Caster wyjątkowo długo się przyglądał, kiedy Kiraie mijała go w progu.
- Wyglądasz naprawdę pięknie - stwierdził, gdy dziewczyna stanęła przed nim lekko zawstydzona, ale z jej oczu natychmiast wyczytał ulgę, że znalazła się już w środku, gdzie jedynie on mógł ją podziwiać.
Następnie kapitan podał jej dłoń i poprowadził przez otwarte drzwi, w których dwie minuty wcześniej zniknął czarny kruk, na balkon, gdzie w świetle księżyca i pod osłoną gwiazd stał nakryty białym obrusem stoliczek. Na nim, po za wielkim, złotym świecznikiem stała butelka przedniego wina, dwa kieliszki, porcelanowe talerze, sztućce srebrne i żelazne oraz stalowy klosz, zakrywający misę z jakąś potrawą. Dodatkowo wszędzie walały się płatki róż, a nawet i całe kwiaty, łącząc się w ozdobny łańcuch.
Kolacja przy świecach i księżycu - coś na co porywało się niewielu mężczyzn, a tym bardziej wampirów i jeszcze mniej piratów.
- Zanim zaczniemy - zaczął, a gdy oboje już siedzieli naprzeciwko siebie, zerknął ukradkiem do środka, aby mieć pewność, że nie tylko czarny kruk opuścił jego komnatę, ale też i zjawa, która na ten wieczór dostała absolutny zakaz kręcenia się po tym piętrze. - Chciałbym raz jeszcze przeprosić za wszystko, co cię spotkało podczas niewoli. Zdaję sobie sprawę, że te przelane łzy i ciągły strach to tylko i wyłącznie moja wina, dlatego, oprócz tej sukni i standardowych przeprosin, przyjmij proszę jeszcze to - z głębszej kieszeni kamizelki Barbarossa wyciągnął materiałowe pudełko, w którym spoczywał złoty naszyjnik ze szmaragdem wielkości oczodołu. Zielono opalizujący kamień, największy jaki dotąd udało się pozyskać z morskich grabieży, otoczony był szczerozłotą klamrą i z nią przytwierdzony do łańcuszka, który już sam w sobie szeroki był na dwa palce.
Wstając, Caster pośpiesznie stanął za elfką i odgarniając jej włosy, nałożył biżuterię, nie omieszkując pochylić się, by musnąć ustami jej szyję, a palcami dłoni odkryte plecy tuż przy samym zakończeniu materiału. Uśmiechnął się nawet, kiedy dostrzegł, że pod wpływem ciężaru, klejnot ściąga łańcuszek i cichutko osuwa się ku piersiom kobiety.
- Mam nadzieję, że to zrekompensuje poniesione straty moralne.
Nawet w powieściach wampiry nie były dobre w organizowaniu takich kolacji, obdarowywaniu kobiet prezentami i mówieniu o uczuciach. I właśnie tymi pierwszymi Barbarossa chciał wyrazić swoje zainteresowanie Kiraie, nawet jeśli złoty prezent to wszystko, na co było go stać.
Powracając na swoje miejsce, Barbarossa odsłonił także stalową pokrywę, pod którą ukrywał się bażant. Pieczony ptak spoczywał w głębokiej misie, do połowy zanurzony w ciemnym sosie grzybowym, w którym pływały smażone krewetki. Na nim kończyła się właśnie rozpływać kostka masła, ociekająca jak płynne złoto. Obok, w przegrodach zrobionych z ozdobnych drewienek parowały młode, gotowane ziemniaki oraz nadziewane na wykałaczki koreczki z pomidora, ogórków, oliwek, sera i kaparów. Do dania podane było czerwone wino, jedno z najstarszych jakie spoczywało w kolekcji wampira, wskazujące rokiem produkcji na rok uzyskania niepodległości przez Maurię.
- To prezent od ojca. Miałem wypić kiedy się ożenię, ale piraci się nie żenią - zażartował rozlewając trunek, a następnie wskazując Kiraie bażanta. - Skosztuj i powiedz co myślisz. Jako, że mój kucharz wypłynął, sam porządziłem się w kuchni i przygotowałem to danie... a przynajmniej te koreczki - dodał całkiem szczerze, pamiętając jak raz spalił całą przyrządzaną przez siebie rybę i od tego czasu zaczął unikać miejsca, zwanego kuchnią. Bażanta przygotowała zatem Raven.
- Kiraie
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 111
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Po kojącej nerwy i oczywiście, odświeżającej kąpieli, podczas zakładania podarowanej przez Barbarossę, przepięknej sukni, przez myśl przeszło elfce przemycenie ze sobą sztyletu, który był jej nieodłącznym towarzyszem w tych trudnych czasach, a mogłaby go schować w wysokiej cholewie swoich skórzanych butów na płaskiej podeszwie (najwygodniejsze obuwie na Łusce), jednakże przyjście bez broni, byłoby swego rodzaju podziękowaniem jej za okazaną dobroć przez tych kilka dni, nie mówiąc już, że okazałaby w ten sposób swoje zaufanie do pirata. Nawet jeśli był jej porywaczem i zagorzałym przeciwnikiem jej ojca.
Wspólna kolacja, choć nie pierwsza jaką do tego czasu odbyli, stresowała ją w równym stopniu co wampira, z tą różnicą, że ona w sukni z miejscami skąpym krojem, miała o wiele więcej swobody, niż on pozapinany sztywno praktycznie pod samą szyję. Odetchnęła głęboko kilka razy nim odważyła się zapukać do drzwi. Z drugiej strony to i tak było obecnie najlepszym wyjściem, nawet jakby spanikowała, ponieważ w kapitańskiej komnacie zobaczy ją tylko on, a stojąc na korytarzu dostępnym do przechadzki wszystkim domownikom, swoich obserwatorów miałaby stanowczo za dużo.
Przełknęła ze zdenerwowania ślinę, gdy drzwi się przed nią otworzyły i choć niegrzecznym było wparowywać tak bez zaproszenia, Kiraie wolała dłużej już nie sterczeć przed wejściem do komnaty. Tym bardziej, że nie wiedziała ile musiałaby czekać na choćby słówko ze strony kapitana, któremu na jej widok dość wyraźnie odjęło mowę. Dopiero kiedy wrota się za nią zamknęły odetchnęła z ulgą i zwróciła należytą ilość uwagi na swojego gospodarza, a ten nie wyglądał na zbyt zachwyconego w tym co miał na sobie założone, aczkolwiek wyglądał oszałamiająco. Dygnęła mu iście dworsko w podzięce za zaproszenie i w wyrazie szacunku.
- Pan również, kapitanie, choć zastanawiam się kto pana aż tak nienawidzi by zmuszać do takiego męczenia się w krępującym ruchy odzieniu. - Zachichotała z rozbawieniem, dostrzegając jego mało zadowoloną minę i pozwoliła sobie podejść do niego, aby rozpiąć kilka guzików pod brodą, przez które sztywny materiał niemal wrzynał mu się w gardło. Po tym udała się w nim w stronę nakrytego stolika, przy którym rozsiadła się wygodnie (acz zgodnie z etykietą, aby nie psuć "uroczystego" nastroju) naprzeciwko swojego gospodarza-porywacza.
Warunki ze strony przyrody również odpowiadały magicznej atmosferze obecnej chwili, na niebie nie było ani jednej chmurki, a gwiazdy jak również sam księżyc, zdawały się skrzyć jak jeszcze nigdy przedtem nawet udało jej się dostrzec pojedynczy, srebrzysty warkocz przecinający niebo. Do tego delikatny ciepły wietrzyk owijał ich oboje słodką wonią nocnych kwiatów, a fale wysyłane przez ocean i liżące piaski plaży nieopodal, grały im łagodną symfonię. Wszystko to zdawało się być cichym prezentem od natury i jej błogosławieństwem dla siedzącej przy świecach pary na balkonie. A może to Rafael kombinował coś przy pogodzie? Było magicznie i cudownie, a przez to były bez znaczenia dla Kiraie źródła tej bajkowej aury. Nie mogła się jednak dłużej rozwodzić nad pięknem przyrody rozciągającej się za ozdobną, ręcznie rzeźbioną balustradą balkonu, ponieważ jej gospodarz zaraz postanowił nie czekać na przedłużającą się, krępującą ciszę. Szczerze mówiąc to co usłyszała z jego słów nieco ją zakłopotało i rozczarowało, nie spodziewała się, że mógłby niszczyć tak wyjątkowy nastrój wspominaniem nieprzyjemnej przeszłości (nawet jeśli napomniał tylko po to by za nią przeprosić). Niemniej jednak Kiraie wysłuchała go uważnie i się łagodnie uśmiechnęła.
- Działał pan w trosce o swoich ludzi, rozumiem to i nie ma o czym mówić. Po co odwracać się w tył i rozpamiętywać dawne krzywdy, skoro ma się jeszcze całe życie przed sobą? - nie wiedziała jak inaczej powiedzieć mu, że już dawno mu wybaczyła i najlepiej jeśli oboje zapomną o nieprzyjemnościach jakie miały miejsce wobec siebie nawzajem ze strony ich obojga.
Pocieszający uśmiech zaraz się jednak zmienił w wyraz głębokiego zaskoczenia kiedy wspomniał, że suknia i jego podarek mają być rekompensatą doznanych krzywd z jego strony, oprócz klasycznych przeprosin. Z początku nie rozumiała co ma na myśli, później jak zobaczyła wyciągnięte przez niego pudełeczko, pomyślała sobie "Czy on czasem właśnie nie chce mi się oś...?!", zaraz jednak uspokoiła się w duchu, choć wciąż była oszołomiona widokiem naszyjnika i chęcią podarowania go jej ze strony wampira. Kompletnie zatkało elfkę, która wpatrzyła się w błyskotkę, a w kącikach oczu wezbrały jej łzy wzruszenia. Nie wypłynęły jednak, znikając po przymrużeniu przez nią oczu podczas dreszczu jaki ją przeszył, gdy kapitan musnął swoimi ustami jej szyję. Jego chłodna ręka sunąca do krawędzi materiału, którego plecy były pozbawione, można powiedzieć, została przez nią całkowicie zignorowana, właśnie na rzecz obawy, czy wampir nie zatopi zaraz swoich śmiercionośnych kłów w jej szyi i nie wypije z niej całego życia "w ramach przeprosin za niewygody przebywania elfki w jego niewoli". Bała się jak diabli, bo w tej krótkiej chwili rozbrzmiały w jej głowie stare legendy i straszne bajki o wampirach, ale mimo tego jej ciało zareagowało inaczej niżby chciała - głowa Kiraie mimo jej woli odchyliła się delikatnie na bok, w przeciwną stronę niż dotykały ją nieumarłe wargi, jakby kusiła go, zapraszała do skosztowania siebie. Kiedy odzyskała władzę nad sobą była na siebie wściekła i zażenowana, co widać było jej czerwieniejącą ze wstydu twarzą. Mając jednak nadzieję, że Barbarossa tego nie zauważy, udawała, że nic się nie stało i zwilżyła gardło łyczkiem wina ze swojego kieliszka. Było cierpkawe i delikatnie kwaśne, zupełne przeciwieństwo delikatnej, słodkawej białej odmiany.
- Jeśli kapitan przestanie do tego wracać, to na pewno. - Uśmiechnęła się pogodnie, kryjąc swoje zakłopotanie i zyskując na nowo zdolność mówienia, zerknęła na wisiorek pochylając lekko głowę. - Jest przepiękny, najmocniej panu dziękuję, kapitanie. - Odpowiedziała szczerze przenosząc spojrzenie na jego osobę, a następnie skupiając się na odkrywanych przez niego potrawach. Pachniały nieziemsko i wątpiła czy jej udałoby się ugotować coś równie dobrego, choć w domowej kuchni to ona w większości rządziła rozdysponowując jedynie pracą między prawowitymi kucharzami i ich pomocom.
- Bał się pan, że mogłoby się zmarnować nie doczekawszy takiego rozdziału w pańskim życiu, kapitanie? - zachichotała skromnie z rozbawieniem, jak powinno podczas usłyszeniu czyjegoś żartu, a tym bardziej osoby wyżej postawionej (przynajmniej w tym wypadku) od niej. - Wielkie szczęście, ale również szkoda. - Mruknęła cicho i po jego zaproszeniu, nałożyła dobie wszystkiego po troszeczkę, tak jak na spróbowanie i tak jak wypadało, aby nie rozwijać tej wypowiedzi, bo wtedy spaliłaby się chyba ze wstydu. Powstrzymała się od ocenienia smaku wina, tym bardziej, że było jej pierwszym czerwonym jakie w życiu piła.
Podniosła znad półmisków i swojego talerza wzrok na kapitana, podczas gdy wypowiadał się na temat przyrządzonego posiłku, z niemałym zaskoczeniem na twarzy. Wydawała się jakby chciała powiedzieć miło zaskoczone "oo..." i rozwinąć konwersację na ten temat, ale zaraz omal nie parsknęła rozbawionym śmiechem, kiedy z całego "rządzenia się po kuchni i przygotowywania całego dania" zrobiło się uszykowanie jedynie koreczków. Nie chcąc rzucać pustej oceny w eter, zaraz chwyciła za jeden z tych przekutych wykałaczką przekąsek i od razu ją spróbowała. Ale cóż by tu pozytywnego rzec, żeby nie urazić wampira i nie przyprawić go o kompleksy, kiedy koreczki są po prostu koreczkami i smakują jak koreczki. Owszem smakowały jej i nawet by połowę zgarnęła do swojej komnaty bo lubiła tę przekąskę. Bardzo długo ważyła każde słowo swojej oceny względem jego talentów...koreczkowych.
- Są naprawdę wyśmienite i jeśli wolno prosić, chciałabym, jeśli zostaną, zabrać kilka do swojej sypialni, aby przekąsić je przed snem. - Powiedziała szczerze, choć trochę głupio się czuła ciągnąc dalej swoją ocenę, a nie kończąc jej po słowie "wyśmienite", ale czasu już nie cofnie, mogła jedynie liczyć teraz na łaskawość swojego gospodarza.
Wspólna kolacja, choć nie pierwsza jaką do tego czasu odbyli, stresowała ją w równym stopniu co wampira, z tą różnicą, że ona w sukni z miejscami skąpym krojem, miała o wiele więcej swobody, niż on pozapinany sztywno praktycznie pod samą szyję. Odetchnęła głęboko kilka razy nim odważyła się zapukać do drzwi. Z drugiej strony to i tak było obecnie najlepszym wyjściem, nawet jakby spanikowała, ponieważ w kapitańskiej komnacie zobaczy ją tylko on, a stojąc na korytarzu dostępnym do przechadzki wszystkim domownikom, swoich obserwatorów miałaby stanowczo za dużo.
Przełknęła ze zdenerwowania ślinę, gdy drzwi się przed nią otworzyły i choć niegrzecznym było wparowywać tak bez zaproszenia, Kiraie wolała dłużej już nie sterczeć przed wejściem do komnaty. Tym bardziej, że nie wiedziała ile musiałaby czekać na choćby słówko ze strony kapitana, któremu na jej widok dość wyraźnie odjęło mowę. Dopiero kiedy wrota się za nią zamknęły odetchnęła z ulgą i zwróciła należytą ilość uwagi na swojego gospodarza, a ten nie wyglądał na zbyt zachwyconego w tym co miał na sobie założone, aczkolwiek wyglądał oszałamiająco. Dygnęła mu iście dworsko w podzięce za zaproszenie i w wyrazie szacunku.
- Pan również, kapitanie, choć zastanawiam się kto pana aż tak nienawidzi by zmuszać do takiego męczenia się w krępującym ruchy odzieniu. - Zachichotała z rozbawieniem, dostrzegając jego mało zadowoloną minę i pozwoliła sobie podejść do niego, aby rozpiąć kilka guzików pod brodą, przez które sztywny materiał niemal wrzynał mu się w gardło. Po tym udała się w nim w stronę nakrytego stolika, przy którym rozsiadła się wygodnie (acz zgodnie z etykietą, aby nie psuć "uroczystego" nastroju) naprzeciwko swojego gospodarza-porywacza.
Warunki ze strony przyrody również odpowiadały magicznej atmosferze obecnej chwili, na niebie nie było ani jednej chmurki, a gwiazdy jak również sam księżyc, zdawały się skrzyć jak jeszcze nigdy przedtem nawet udało jej się dostrzec pojedynczy, srebrzysty warkocz przecinający niebo. Do tego delikatny ciepły wietrzyk owijał ich oboje słodką wonią nocnych kwiatów, a fale wysyłane przez ocean i liżące piaski plaży nieopodal, grały im łagodną symfonię. Wszystko to zdawało się być cichym prezentem od natury i jej błogosławieństwem dla siedzącej przy świecach pary na balkonie. A może to Rafael kombinował coś przy pogodzie? Było magicznie i cudownie, a przez to były bez znaczenia dla Kiraie źródła tej bajkowej aury. Nie mogła się jednak dłużej rozwodzić nad pięknem przyrody rozciągającej się za ozdobną, ręcznie rzeźbioną balustradą balkonu, ponieważ jej gospodarz zaraz postanowił nie czekać na przedłużającą się, krępującą ciszę. Szczerze mówiąc to co usłyszała z jego słów nieco ją zakłopotało i rozczarowało, nie spodziewała się, że mógłby niszczyć tak wyjątkowy nastrój wspominaniem nieprzyjemnej przeszłości (nawet jeśli napomniał tylko po to by za nią przeprosić). Niemniej jednak Kiraie wysłuchała go uważnie i się łagodnie uśmiechnęła.
- Działał pan w trosce o swoich ludzi, rozumiem to i nie ma o czym mówić. Po co odwracać się w tył i rozpamiętywać dawne krzywdy, skoro ma się jeszcze całe życie przed sobą? - nie wiedziała jak inaczej powiedzieć mu, że już dawno mu wybaczyła i najlepiej jeśli oboje zapomną o nieprzyjemnościach jakie miały miejsce wobec siebie nawzajem ze strony ich obojga.
Pocieszający uśmiech zaraz się jednak zmienił w wyraz głębokiego zaskoczenia kiedy wspomniał, że suknia i jego podarek mają być rekompensatą doznanych krzywd z jego strony, oprócz klasycznych przeprosin. Z początku nie rozumiała co ma na myśli, później jak zobaczyła wyciągnięte przez niego pudełeczko, pomyślała sobie "Czy on czasem właśnie nie chce mi się oś...?!", zaraz jednak uspokoiła się w duchu, choć wciąż była oszołomiona widokiem naszyjnika i chęcią podarowania go jej ze strony wampira. Kompletnie zatkało elfkę, która wpatrzyła się w błyskotkę, a w kącikach oczu wezbrały jej łzy wzruszenia. Nie wypłynęły jednak, znikając po przymrużeniu przez nią oczu podczas dreszczu jaki ją przeszył, gdy kapitan musnął swoimi ustami jej szyję. Jego chłodna ręka sunąca do krawędzi materiału, którego plecy były pozbawione, można powiedzieć, została przez nią całkowicie zignorowana, właśnie na rzecz obawy, czy wampir nie zatopi zaraz swoich śmiercionośnych kłów w jej szyi i nie wypije z niej całego życia "w ramach przeprosin za niewygody przebywania elfki w jego niewoli". Bała się jak diabli, bo w tej krótkiej chwili rozbrzmiały w jej głowie stare legendy i straszne bajki o wampirach, ale mimo tego jej ciało zareagowało inaczej niżby chciała - głowa Kiraie mimo jej woli odchyliła się delikatnie na bok, w przeciwną stronę niż dotykały ją nieumarłe wargi, jakby kusiła go, zapraszała do skosztowania siebie. Kiedy odzyskała władzę nad sobą była na siebie wściekła i zażenowana, co widać było jej czerwieniejącą ze wstydu twarzą. Mając jednak nadzieję, że Barbarossa tego nie zauważy, udawała, że nic się nie stało i zwilżyła gardło łyczkiem wina ze swojego kieliszka. Było cierpkawe i delikatnie kwaśne, zupełne przeciwieństwo delikatnej, słodkawej białej odmiany.
- Jeśli kapitan przestanie do tego wracać, to na pewno. - Uśmiechnęła się pogodnie, kryjąc swoje zakłopotanie i zyskując na nowo zdolność mówienia, zerknęła na wisiorek pochylając lekko głowę. - Jest przepiękny, najmocniej panu dziękuję, kapitanie. - Odpowiedziała szczerze przenosząc spojrzenie na jego osobę, a następnie skupiając się na odkrywanych przez niego potrawach. Pachniały nieziemsko i wątpiła czy jej udałoby się ugotować coś równie dobrego, choć w domowej kuchni to ona w większości rządziła rozdysponowując jedynie pracą między prawowitymi kucharzami i ich pomocom.
- Bał się pan, że mogłoby się zmarnować nie doczekawszy takiego rozdziału w pańskim życiu, kapitanie? - zachichotała skromnie z rozbawieniem, jak powinno podczas usłyszeniu czyjegoś żartu, a tym bardziej osoby wyżej postawionej (przynajmniej w tym wypadku) od niej. - Wielkie szczęście, ale również szkoda. - Mruknęła cicho i po jego zaproszeniu, nałożyła dobie wszystkiego po troszeczkę, tak jak na spróbowanie i tak jak wypadało, aby nie rozwijać tej wypowiedzi, bo wtedy spaliłaby się chyba ze wstydu. Powstrzymała się od ocenienia smaku wina, tym bardziej, że było jej pierwszym czerwonym jakie w życiu piła.
Podniosła znad półmisków i swojego talerza wzrok na kapitana, podczas gdy wypowiadał się na temat przyrządzonego posiłku, z niemałym zaskoczeniem na twarzy. Wydawała się jakby chciała powiedzieć miło zaskoczone "oo..." i rozwinąć konwersację na ten temat, ale zaraz omal nie parsknęła rozbawionym śmiechem, kiedy z całego "rządzenia się po kuchni i przygotowywania całego dania" zrobiło się uszykowanie jedynie koreczków. Nie chcąc rzucać pustej oceny w eter, zaraz chwyciła za jeden z tych przekutych wykałaczką przekąsek i od razu ją spróbowała. Ale cóż by tu pozytywnego rzec, żeby nie urazić wampira i nie przyprawić go o kompleksy, kiedy koreczki są po prostu koreczkami i smakują jak koreczki. Owszem smakowały jej i nawet by połowę zgarnęła do swojej komnaty bo lubiła tę przekąskę. Bardzo długo ważyła każde słowo swojej oceny względem jego talentów...koreczkowych.
- Są naprawdę wyśmienite i jeśli wolno prosić, chciałabym, jeśli zostaną, zabrać kilka do swojej sypialni, aby przekąsić je przed snem. - Powiedziała szczerze, choć trochę głupio się czuła ciągnąc dalej swoją ocenę, a nie kończąc jej po słowie "wyśmienite", ale czasu już nie cofnie, mogła jedynie liczyć teraz na łaskawość swojego gospodarza.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości