Jadeitowe Wybrzeże[Księżycowa wyspa na Oceanie Jadeitów]Raj na ziemi! Chyba...

Bajkowe wybrzeże Oceanu Jadeitów. Jego nazwa wzięła się od koloru jakim promieniuje. Znajdziesz tu plaże ze złotym piaskiem, palmy i rajskie ogrody. Palące słońce rekompensuje cudowna morska bryza.
Awatar użytkownika
Antar
Szukający drogi
Posty: 47
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

[Księżycowa wyspa na Oceanie Jadeitów]Raj na ziemi! Chyba...

Post autor: Antar »

Antar oczywiści nie zareagował na słowa Krasuli, widział przecież, że nic jej nie jest. Takiej krówce, raczej niewiele zaszkodzi. Wampir nie rozumiał więc jej zbędnego obwieszczenia. Na dalsze jej słowa będące obecnie formą monologu mało zważał. Było jej gorąco? Niech wyjdzie na pokład, a nie się żali. Potem na dodatek nastąpiło wymienianie różnorakich uczuć tak bardzo obcych wampiratowi. Nabrał więcej powietrza niż zwykle i niemo westchnął. Śmierć ze zbyt pozytywnych uczuć? Absurd. Miał dość więc wyszedł na pokład, mijając po drodze irytujące różowe, bazgroły. Potem Alin udający jego…
Nieumarły chętnie przystał więc na propozycję Nestora. Dobrze, że białowłosy nie wiedział na razie, w jakim stanie jest jego kajuta, kto wie, czy nawet taki milczek nie wpadłby w istną furię. W końcu ten statek niejako był dla niego domem.
Tymczasem Alin, gdy spostrzegł upaćkaną krwią, minotaurzyce zamarł. Chciał uciekać, schować się, może nawet wyskoczyć za burtę? Jednakże już dał popis swego nieustraszenia… Teraz nadszedł czas na rehabilitacje, na brawurową obronę kapitana przed krwiożerczym bydłem.

- TY! – wskazał palcem na Krasule i się zawahał. Nie bardzo wiedział co powiedzieć. Kropelki potu spłynęły mu po czole. Zaczął panikować, nie wiedząc jak wybrnąć – Ty… Ty krowia… ty morderczyni! Nie pozwolę ci… em… zjeść kapitana tak jak tego… - uzmysłowił sobie, że właściwie nie wie, kto ucierpiał, więc improwizował – jak… tego kogoś, kogo zjadłaś? W każdym razie drżyj przed potęgą mej szabli! – wyciągnął ją ku górze, ale niefortunnie mu spadła wbijając się w pokład, miał chłopak szczęście, że nie w jego stopę – Chwileczkę… problemy techniczne – nerwowo zachichotał i podniósł broń, po czym już miał się rzucić do ataku, ale znowu szabla zniknęła mu z rąk.

Teraz jednak zabrał mu ją Antar, a nie bezlitosna grawitacja. Spojrzał na niego z lekko uniesioną brwią, na jego twarzy niewyrażającej żadnych uczuć dało się jednak teraz dostrzec niezadowolenie. Broń młodego oddał Nestorowi, a sam podszedł do prawej burty, zapewne by ochłonąć z tych niezwykle intensywnych emocji.

- Zrobiłem coś nie tak? – zapytał z pokorą Alin.
- Młody…chciałeś bronić kapitana przed krową… Naprawdę myślisz, iż nasz kapitan jest tak słaby, że obawia się bydła? Bez obrazy droga Krasulo.

Dopiero teraz pradawny wysłuchał co miała do powiedzenia naturianka. Zamarł. Spojrzał na nią z przerażeniem i wybuchnął.

- ŻE CO?! Jak bardzo ucierpiała? Mam nadzieję, że nie szperałaś w jego rzeczach, bo jeśli nie to raczej nikogo nie zabije…
- Nestorze przestań panikować, to nie przystoi przy damie – powiedział wampir i poszedł do steru, by obrać kurs na malującą się na horyzoncie dziką wyspę.

Była ona całkiem spora i im bliżej byli, tym więcej dzikości ukazywała. Drzewa niebywale wysokie, o niezwykłych kształtach zdradzające egzotyczność tego miejsca. Kształtem z lotu ptaka przypominała księżyc w nowiu. Od strony tej wypukłej części niczym kontur wzdłuż całej wyspy rozciągało się pasmo gór. Natomiast od części wklęsłej tworzyła się pewnego rodzaju zatoka ze znacznie jaśniejszą, lazurową wodą. Na plaży palmy i złoty piach, to miejsce przypominało raj.
Szybko dopłynęli do miejsca, gdzie mogli zakotwiczyć Aquilonem. Z pomocą szalup na ląd najpierw dostał się kapitan, jego gość, Nestor i kilku innych, między innymi Idalfo oraz Alin. Wszyscy z podziwem rozglądali się wokoło.

- Kto wie, może jest tu jakiś ukryty skarb – stwierdził młody pirat.
- Tu? Nie wygląda, jakby ktokolwiek tu kiedykolwiek przypływał… To nieco dziwne – stwierdził niebieskooki brunet.
- Nie ma czasu nad tym myśleć, trzeba znaleźć miejsce do spania, nienasłonecznione, niedługo świta przecież - dodał Nestor.
Awatar użytkownika
Urzaklabina
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Mędrzec , Mag , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Urzaklabina »

        Krasula oparła przechyloną lekko głowę o swoją prawą dłoń, a uśmiech od ucha do ucha gościł na jej poplamionej czernią twarzy, kiedy Alin wykazał się… wszystkim, byle nie tym, co trzeba. Tak okropnie wyszło, że aż słodko. Szczególnie przy kimś tak uroczo niskim, jak on!

- Oh, ty bohaterski piracie, aż zamarłam ze strachu, jak zresztą sam widzisz! - Skomentowała, gdy Antar odszedł na bok po skończeniu tego komicznego przedstawienia. Szybko jednak zmieniła temat, odpowiadając na obawy Nestora. - Spokojnie, zastępco kapitana. Po prostu ta przepyszna, ciągnąca się jak smoła krew, w której jestem upaćkana… cóż… Upaćkałam nią tak ze trzy czwarte jego kajuty. Ale tylko z wierzchu, nic nie szperałam. Byłam zajęta jedzeniem. Przysięgam na swoje imię - Powiedziała, co by nie brali jej słów za kłamstwo bądź sarkazm czy inny, krowi wymysł.

        Od tego momentu Krasula w milczeniu podziwiała rozwój wydarzeń, nadal upaćkana w czarnej brei oczywiście. Wyglądało to dziwnie, kiedy ze spokojem godnym mnicha siedziała w szalupie, w czasie gdy wyglądała jak potwór rodem z Otchłani. Kiedy inni zeszli na suchy ląd i zaczęli omawiać ważne, strategiczne aspekty ich obecności tutaj, minotaurzyca jak gdyby nigdy nic padła płasko na twarz w miejscu, gdzie woda ledwo sięgała do kostek. Wytarzała się w płytkiej wodzie, po czym z gracją godną krowy wstała, dołączając do kapitana i reszty.

- Wybaczcie, musiałam przywrócić się do porządku szybko. - Teraz, zamiast czarnej brei, była cała z wody, a piasek osiadł w jej bujnym futrze. Przynajmniej było widać jej naturalne kolory. - Co do cienia, proponuje obóz w głębi zieleni, która kształtuje się przed nami. Alb znajdziemy miejsce bez krzaków albo wy, w razie potrzeby, moglibyście wyciąć takowe swoimi przyrządami mordu. Przy okazji może wszyscy przekąsilibyśmy coś. Lub kogoś.- Powiedziała, ze szczerym do bólu uśmieszkiem na krowim pyszczku.
Awatar użytkownika
Antar
Szukający drogi
Posty: 47
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Antar »

Spuszczono kotwice oraz szalupy, do których schodzili najpierw najważniejsi. Kapitan więc zszedł pierwszy, za nim Nestor. Oczywiście Krasula była gościem więc i ją poproszono do pierwszej łódki. Było jeszcze trochę miejsca więc zajął je Idalfo i Alin, którego wepchano specjalnie do szalupy z Krasulą. Cała załoga chichotała już za jego plecami z powodu tego pseudo bohaterskiego czynu, którym tak bardzo się upokorzył. Teraz miał głowę zwieszoną w dół i nie śmiał spojrzeć w oczy nikomu, a szczególnie naturiance.
Czarodziej natomiast zdawał się nieco uspokojony słowami Urzaklabiny, ale nie całkowicie. Ktoś to będzie musiał posprzątać, a damie, nawet minotaurzycy, nie wypada kazać sprzątać w gościach. Może to nie była najbardziej kulturalna hołota a statek to nie pałacyk szlachecki, ale pewnych zasad trzeba przestrzegać. Ponadto kapitan nie będzie sprzątał nie swojego bałaganu, od tego ma swych podwładnych, a wśród nich jest także pradawny bez najmniejszej ochoty babrania się w tajemniczej mazi.
Idalfo tymczasem przyglądał się krytycznym wzrokiem Krówce. Wokół mieli masę wody, mogłaby choć odrobinę się umyć, by nie wyglądać jak bestia z dna piekieł czy też pastwiska, jak kto woli. Dopiero przy brzegu raczyła się obmyć z tego dziadostwa. Przyglądał się temu procesowi z zaciekawieniem i uśmiechnął się krzywo, widząc jak ociężale rusza się Krasula.
Kapitan zaś pozostał niewzruszony. Zrobiła, co musiała i nikomu nic do tego. Ponadto większość skrzywiła się nieco zaniepokojona tym „lub kogoś” i nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć. Niestety Alin bohater był zbyt przybity, by móc stawić czoła przeklętej Krowie.
Antar kiwnął głową w stronę Urzy dając wszystkim znak, że aprobuje jej plan, sam by chętnie kogoś wyssał. Przypomniał sobie jednak o fiolce dziwnej krwi, którą otrzymał od…niezidentyfikowanej istoty. Zawahał się nieco przed jej wypiciem, ale niestety zignorował złe przeczucia.
Gdy ostatnia kropla krwi spłynęła prosto do ust nieumarłego, ten rozejrzał się dookoła i na wszystkich dość intensywnie. Widział coś, czego oni nie. Nawet dało się z jego twarzy wyczytać lekkie zdziwienie. Złapał się za głowę, chyba go trochę rozbolała. Nikt jednak nie śmiał spytać, co jest nie tak, a sam kapitan przecież sam tego jawnie nie powie. Nie jest w jego stylu, by narzekać. Choć było ciężko, starał się robić dobrą minę do złej gry.
Wskazał gestem ręki, by ruszyć za nim. Szli przez chaszcze, teren powoli się podwyższał i było pod górkę. Mimo to kapitan nie okazywał zmęczenia, aczkolwiek co niektórzy owszem. Na przykład taki Alin cały się pocił i szedł zmachany, ale starał się z całych sił nie zostać w tyle.
Antar natomiast wyglądał na nieco zirytowanego i rozglądał się nerwowo, miał halucynacje po tej krwi i widział rzeczy… różowe, fioletowe i strasznie przesłodzone. Głównie były to różne nietypowe i obrzydliwie urocze stworki, ale jak tu być czujnym widząc… to. Kapitan przyrzekł sobie nigdy niepić niepewnej krwi.

- Kapitanie… - zaczął niepewnie najmłodszy pirat i gdy tylko spojrzenie pary fiołkowych oczu na nim spoczęło, zaczął kontynuować – Czy… kapitan kiedyś… kogoś miał? – spytał nieśmiało, ale strasznie zaciekawiony i właśnie to mu dodało odwagi. Bo to bardzo intrygujące czy taka kostka lodu może kochać, a przy okazji liczył, że jakoś może poprawi humor, odwiedzie myśli Antara od tego czegoś, co się z nim działo, bo choć nie wyjawił co, to nie wyglądało to najlepiej.

Wampirat popatrzył na Alina bez wyrazu, zamyślił się głęboko. Przynajmniej udawał, od razu przyszła mu na myśl ta dziewczyna, którą przypadkiem zabił. Być może ona mogłaby roztopić jego serce, ale uparcie chciała ochronić brata i weszła mu w drogę, a on nie zdążył cofnąć ostrza. Erika, wciąż pamiętał jej imię. Nie chciał o tym mówić, więc zbył chłopaka milczeniem i poszedł dalej.
Alin chciał się dopytać, ale Nestor go powstrzymał. Nastała nieco męcząca cisza przerywana jedynie odgłosami tutejszych egzotycznych mieszkańców. W oddali natomiast widać było skryte w cieniu góry jeziorko z klimatycznym wodospadem i to właśnie w tamtą stronę ruszyła cała ekipa Aquilonem.
Awatar użytkownika
Urzaklabina
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Mędrzec , Mag , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Urzaklabina »

        Ona się umyła a Antar, wampirzy kapitan, spożył bliżej nieznaną substancję krwio-podobną, a to oznaczało, iż mogli ruszać. Nieświadoma widoków, jakie męczą dowódcę pirackiej jednostki, Krasula trzymała się na samym tyle korowodu, który dzielnie szedł przed siebie, zgodnie z kierunkiem wyznaczonym przez wystawioną rękę odurzonego kapitana. Nie chciała być z przodu, gdyż zdecydowała, iż kilka bardziej interesujących rzeczy niż losowe rozmowy z innymi czeka na jej zainteresowanie.

        Najpierw jednak, nim zajęła się obserwacją otoczenia, zdecydowała, iż na wszelki wypadek zrobi coś, co zapewni im gwarancję powrotu na statek, gdyby sprawy poszły nie po ich myśli. Okoliczne rośliny szybko gęstniały, a wystarczyła chwila rozkojarzenia, by stracić nie tylko orientację, ale i drogę powrotną. Odwróciła się w stronę morza na kilka chwil, po czym donośnie przemówiła.

- Gwiazdozbiorze, dzieciątko moje, jeśli możesz, mam dla ciebie zadanie! - Wypowiedziała, pewna, iż szybko otrzyma odpowiedź. Nic jednak nie stało się przez najbliższą minutę, dlatego też ponowiła swoje wołanie, tym razem w bardziej pewny sposób. Zamuczała, a echo tego dźwięku rozbrzmiało po okolicy dalej, niż słowa w Mowie Wspólnej. Tym razem niemal natychmiast zleciały się błędne ogniki. Tylko niektóre podleciały na bezpośrednie spotkanie z minotaurzycą, pozostałe, jako świetlista kula, unosiły się wysoko nad nimi.

- Zróbcie mi przysługę i znaczcie swoim przepięknym światłem drogę, którą przeszliśmy, dopóty, dopóki nie zmienię zdania, dobrze? A jak zobaczycie coś, co zaciekawi mamusię, to siądźcie na tym i świećcie kolorami tęczy - Rzekła głosem, któremu nie sposób odmówić, szczególnie gdy jest się pseudoświadomym rojem owadów.

        Ku uciesze Naturianki, ogniki grzecznie obsiadły wydeptaną ścieżkę, którą zostawiła za sobą grupa. Siadały także na drzewach i roślinności, które od boków ograniczały drogę. Niektóre zaś, udając żywe żyrandole, siadały w koronach drzew, dając światło z góry. Widząc, iż błędne ogniki zrozumiały i wykonały swoje zadanie doskonale, Urzaklabina zaklaskała z radości, po czym, bez pośpiechu, zaczęła doganiać pozostałych, którzy zaczęli już iść po wzniesieniu, za którego sprawą nie byli wcale tak daleko od Krasuli.

        Idąc utartą przez piratów drogą, minotaurzyca zwracała szczególną uwagę na bujną roślinność, która szczęście nie została ściętą za stanie na drodze morskich przestępców. Podziwiała pnie drzew, muskała liście, a także wyłapywała wzrokiem mniejsze rośliny o egzotycznej formie i pięknych kwiatostanach. Nie umknęły jej też odgłosy zwierząt, zresztą zdołała ujrzeć kilka nocnych stworzeń, które nie zdążyły schować się przed turystami spoza wyspy.

“Rośliny nie są niezwykłe, przynajmniej nie w stopniu, który by mnie zaskoczył. Mogłabym przygotować tu co nieco tego i owego, ale targ w większym mieście zapewniłby większy wybór. Interesujące jest jednak to, że te wszystkie rośliny są tutaj jednocześnie. Ekosystem wydaje się niezwykle bujny, a przy tym nie widać niczego, co by sugerowało, iż to miejsce sprzeczne jest z naturą. Jakbym miała obstawiać, to prawdopodobnie magia w tym miejscu jest ponadprzeciętnie aktywna, dzięki czemu wszelkie istoty i moce tego świata mają łatwiejsze zadanie, jeśli chodzi o opiekowanie się Matką Naturą i jej owocami. Przydałoby się sprawdzić tę teorię.”

        Zachęcona przez własną ciekawość, przyśpieszyła kroku. Nie była pierwszej młodości i spokojnie kwalifikowała się jako krowa pra-pra-pra-pra-pra-babek połowy z obecnych tu piratów, ale mimo tego czuła się jak w kwiecie wieku. Nic więc dziwnego, że ku zdumieniu niejednego, ocierającego pot z czoła wilka morskiego, Krasula prześcignęła niemal całą maszerującą kolumnę, dochodząc z lekką zadyszką do czoła tej eskapady, gdzie znajdował się Antar i ferajna.

        Dotarła w momencie, gdy Antar patrzył prosto przed siebie, a zawiedziony Alin był powstrzymywany od dalszego mówienia przez Nestora. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że ciekawość młodego znowu wdała się kapitanowi we znaki. Wiedziała, że dzieci tak już mają, ale wiedziała też, że Antar nie musiał tego tolerować, a szkoda by było, gdyby najmłodszy pirat w końcu nacisnął kapitanowi na odcisk o jeden raz za dużo. Dlatego też zdecydowała, że przy najbliższej okazji ściągnie na siebie uwagę Alina tak bardzo, jak tylko zdoła.

        Długo na ów okazję nie musiała czekać. Przed nimi, z każdym krokiem, rosło miejsce, które było ich tymczasowym celem. Góra, a w jej wkrótce mającym się ujawnić cieniu - drobny zbiornik wodny, otoczony wystarczającą ilością przestrzeni, aby bez trudu rozbić tymczasowy obóz, w którym urządzić dałoby się i całodniowy postój.

“Jak to mówią, czas upiec dwa krowie schaby na jednym ogniu. Przy odrobinie szczęścia cały, słoneczny dzień zleci na zabawianiu Alina. Byłaby to miła odmiana od dorosłego towarzystwa i okazja, by poczuć się choć trochę jak za dawnych, dawnych lat.”

        Trzymała się jeszcze przez jakiś czas za Antarem. Gdy jednak byli jedynie kilkadziesiąt kroków od wody, a gdy zarazem skończyło się wzniesienie, naturianka wystrzeliła naprzód. Z beztroskim uśmiechem na krowiej twarzy zaczęła hopsać niczym malutka minotaurzyca, którą kiedyś była. Nie mogła się oprzeć, by w ten sposób rozluźnić atmosferę i swoje myśli. Oczywiście, gdy dotarła na miejsce, była już porządnie zmęczona swoimi wyczynami, ale warto było, co było widać, kiedy z gracją bydła sapała, a mimo tego z jej mordki nie dawał się zetrzeć krowi uśmiech.

        W końcu zdecydowała, iż czas zrobić to, co zaplanowała. Usiadła kilka kroków od wody, w miejscu, gdzie uznała, iż trawa jest najbujniejsza, a co za tym idzie, także najwygodniejsza. Następnie wpadła w zamyślenie, a tylko na chwilę. Szybko sięgnęła prawą dłonią w swoje włosy, próbując wyłonić wplątany w nie przedmiot, na którego przechowanie nie miała zbyt wiele alternatywnych opcji. W międzyczasie ogniki, których część zdołała zaznaczyć całą ścieżkę, dołączyły do Krasuli. Rozsiadły się wszędzie, gdzie miały pewność, że nie będą przeszkadzać. Były zmęczone lotem nad wodą przez tak długi czas, nic więc dziwnego, że stały się potulne i leniwe na chwilę obecną, a najsłabsze próby odganiania ich będą skuteczne.

- Alin, kochaniutki, pozwolisz do mnie na dłuższy moment? Mam dla ciebie bardzo ważne zadanie i uważam, że ty się do tego najlepiej nadasz! - Rzuciła w stronę młodzieńca, gdy tylko poczuła między palcami metaliczny materiał. Z lekkim trudem, ale zdołała wyłowić Wahadełko Rytualisty spod oceanu białych kosmyków. Poprawiła włosy drugą ręką, a tą pierwszą ściskała wciąż metaliczny przedmiot. Oczy, wcześniej na prędko skierowane w stronę dzieciaka, powędrowały na Nestora. - Zastępco Kapitana, gdy będziesz miał chwilę, to ciebie też poproszę, abyś do mnie dołączył. Nie teraz jednak, a za jakiś czas. Najlepiej, jeśli podejdziesz, kiedy będziesz miał chwilę wolną od swoich obowiązków. Mam sprawę, ale jest ona raczej nikłej ważności, przynajmniej póki co.
Awatar użytkownika
Mel
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Mel »

Melika unosiła się w powietrzu, co jakiś czas wpadając w pierzastą chmurę. Śmiała się do rozpuku, patrząc jak krople deszczu opadają znienacka na stworzenia w dole. Zakręciła piruet i zanurkowała. Widok, który się przed nią roztoczył, zaparłby jej dech w piersiach, gdyby była ubrana w cielesną powłokę. Ocean Jadeitów mienił się spokojnym błękitem, a światło księżyca odbijało się w nim szeroką wstęgą.
Dźwięk, który ją wołał, dobiegał od strony wielkiej wody, tam, gdzie najciemniejsza noc powoli mieszała się ze świtem. Skoncentrowała się mocno na pędzie i ze świstem poleciała przed siebie. W dole zamajaczył cień, nieruchomy kontur pośród fal. Przybliżając się do niego odkryła, że jest to kawałek lądu, który jakimś magicznym trafem nie zapadł się w wodnej otchłani.
Dziwny, wibrujący dźwięk został przytłumiony przez muzykę, jaką tworzyli budzący się do życia i nocni mieszkańcy wyspy. Zafascynowana maie chłonęła każdy odgłos, podlatując coraz bliżej i odwracając się na wszystkie strony, by dojrzeć każdą nową istotę i roślinę. Łapała niektóre dźwięki w powietrzu, podziwiając ich niezwykłość i barwę, po czym wypuszczała je, by ciepły, południowy wiatr zabrał je ze sobą w dalszą podróż.
Z głębi wyspy, przesłonięta przez wielką górę, biła niesamowita aura. To stamtąd pochodził wibrujący dźwięk i dziwny, lepki posmak magii! To miejsce musiało być naprawdę potężne - tak silnego śpiewu magii Melika nie słyszała jeszcze nigdy.
Zahipnotyzowana niczym ćma, powoli ciągnęła do niewidzialnego płomienia. Nagle jednak jej uwagę pochwyciło coś innego.
Pomiędzy cichym, szeleszczącym głosem drzew, a skrzekliwą kłótnią ptaków rozbrzmiały nowe, zaskakujące dźwięki. Była to wspólna mowa, której nauczył jej staruszek w górach. A to musiało oznaczać, że gdzieś tam byli inni ludzie! Zaintrygowana, natychmiast zapomniała o dziwnym odgłosie i skupiła się na poszukiwaniach.
Jej wzrok przykuły dziesiątki maleńkich gwiazd, które z jakiegoś powodu pojawiły się między drzewami. Migotały delikatnie, układając się w szlak i powoli poruszając do przodu. Część z nich zbijała się w przepiękne girlandy. Zachwycony duszek zaśmiał się głośno. Magia ludzi była taka piękna!
Powoli zbliżyła się do wielkiego jeziora, które wydawało się być końcem świetlistego szlaku. Kaskada wody wpadała do niego nieprzerwanym strumieniem, a jej ciągłe szeptanie wywołało u dziewczynki poczucie bezpieczeństwa. Złoty pyłek opadł na ziemię i uformował się w małe, fioletowe ciałko.
Melika już chciała podejść bliżej i przyjrzeć się światełkom, kiedy zza wzgórza w szalonym pędzie wypadło dziwne stworzenie. Miało bardzo człowieczą posturę i zdecydowanie było ładniejsze od przygarbionego staruszka, jakiego znała z gór. Jednak słodki zapach ziół i owoców, a także rogi i biała sierść, sprawiły, że dziewczynka straciła pewność, czy jest to człowiek czy zwierzę. Przez chwilę obserwowała je zafascynowana, z szeroko otwartą buzią.
Istota zaczęła pląsać beztrosko, niczym mały cielak. Maie zasłoniła dłonią usta i zachichotała cicho. Już polubiła to radosne, wielkie coś.
Kiedy nieznajoma się zmęczyła, usiadła na brzegu wody. Dopiero teraz mała była w stanie oderwać od niej wzrok - okazało się, że polanę wypełniła w tym czasie grupa ludzi. Wielkie, srebrne oczy obserwowały ich z ciekawością. Wydawało się, że najważniejszym z nich jest poważny, bardzo blady mężczyzna o białych włosach. Inni co i rusz podchodzili do niego, pytając o różne rzeczy. Chociaż Melika pojmowała melodię ich mowy, nie rozumiała wielu słów, które wypowiadali.
Zastanawiała się, czy mężczyzna jest tak wiekowy jak jej opiekun z gór. Wydawał się stary i młody jednocześnie, co wprawiło ją w niemałą konsternację. Nie pojmowała jeszcze do końca idei wieku, a ten egzemplarz przeczył wszystkiemu czego się nauczyła. Wokół mężczyzny migotała jednak srebrno-złota aura, która bardzo przypadła do gustu małej podglądaczce. Ktoś o tak pięknych kolorach na pewno nie mógł być zły!
W pierwszym odruchu dziewczynka chciała wyjść i się przywitać, jednak coś mówiło jej, że to nie najlepszy moment. Nigdy dotąd nie doświadczyła tego uczucia. Być może pozostawienie za sobą opiekuńczego staruszka trąciło nutę nieśmiałości w jej sercu, z której istnienia nawet nie zdawała sobie sprawy. Nucąc cicho pod nosem, przywołała do siebie małą małpkę o bardzo długim ogonie, która z zadowoleniem usadowiła się w jej ramionach. Teraz było jej dużo odważniej! Tuląc ją do swojej drobnej piersi, Melika ruszyła powoli przed siebie, pozostając nadal w cieniu drzew. Tylko poruszające się ogromne liście zdradzały, że ktoś skradał się między nimi. Purpurowe światło dnia powoli zaczęło się przebijać nad szczytem góry. Cicho zbliżyła się do rozbijanego naprędce obozowiska.
Coś - być może obecność bladego człowieka, który w jakiś sposób wydawał się inny niż reszta, przestraszyło małpkę. Zaskrzeczała głośno i wyrwała się z ramion dziewczynki, a ta, tracąc równowagę, wypadła z krzaków i zahaczyła o stojący w pobliżu przedmiot. Złośliwa rzecz zdzieliła ją w głowę i spadła na ziemię z ogłuszającym hukiem, który dzwonił metalicznym echem w powietrzu. Maie zobaczyła mroczki przed oczami i złapała się obiema rękami za głowę.
- Niech ten dźwięk przestanie! Proszę! - zawołała, zwijając się w kłębek. Nieznośny hałas wbił się w jej umysł, a jego echo kaleczyło delikatne uszy. Czy wszystko zepsuła? Czy przez jej niezdarność nowe, ciekawe istoty uciekną teraz jak jelenie, spłoszone odgłosami burzy?
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

Co mogło zmącić spokój kotki wypoczywającej na magicznej wyspie, oddalonej od wszelkich cywilizacji i wolnej od gotowych do wojowania o dziką ziemię armii? Najpewniej sama magia. Bo z egzotyką Kana jeszcze jakoś sobie radziła. Potrafiła nie dać się pożreć ogromnym roślinom, lubiła podejrzane, niebieskie banany i umiała łowić czterookie ryby, o ile te nie stawały się przezroczyste i nie znikały jej nagle z oczu.
Właśnie piekła jedną z takich wielookich Barramundi nad niewielkim ogniskiem. Sama rybka nie była ogromna, ale kotce spokojnie wystarczyła na wczesne śniadanie. Ta z resztą nie mogła narzekać - dziwiła się, że dotarła tutaj w jednym kawałku i zamierzała się tym nacieszyć.
Kaprys i Dzika spały nieopodal i choć okolica była co najmniej niepewna, to przebywająca tu od poprzedniego poranka kotka zdążyła przyzwyczaić się w większej części do jej zapachów i dźwięków i kolorów. Oczywiście nadal były to rzeczy nowe i jej nieznane, fascynujące i budzące niepokój, a także dające okazję do rozruszania ręki tak przy polowaniu jak i robieniu szkiców tego, co udało się zaobserwować morskowłosej kici. Ta póki co nie rozszalała się jednak na dobre - zajęta była aktywnym odpoczywaniem i zbieraniem myśli po ponad tygodniowym transie w jaki została złapana. Długa historia. Najlepsze było to, że choć ona i jej skrzydlate towarzyszki poruszały się bez udziału woli to wszystko co robiły było całkiem zgodne z logiką. Podążając tu (właściwie co to za miejsce to 'tu'?) robiły przerwy, jadły (Kanie udało się nawet kupić jakiś ciekawski chlebek!) i omijały niebezpieczne tereny, tak jak robiłyby to normalnie. Chyba tylko nie spały, bo i tak ich umysły były wyłączone i cały czas śniły na jawie.
W końcu zaś - na szczęście nie doprowadzając się do wycieńczenia absolutnego - dotarły tu. To niewiadome 'tu'.

Kana wybudziła się z tajemniczej hipnozy siedząc na grzbiecie Dzikiej. Rozciągającą się pod nimi wyspę kształtem przypominającą księżycowy rogalik (była głodka kiedy to zobaczyła) oświetlał poranny blask, nadając górom drapieżnego charakteru i ostrości ich rysom, a całości - aury nieprawdopodobieństwa i rześkiego spokoju. Kotka wylądowała właściwie jedynie dlatego, bo nie widziała ku temu przeciwwskazań, a i inne fragmenty lądu były najpewniej dosyć daleko. Sama wyspa z początku nie wydała jej się jakoś bardzo pociągająca, ale nie wiedziała czy pegazicom wystarczy sił aby lecieć dalej. Zatrzymały się więc na plaży, rozpościerającej się na płaskiej części 'księżyca', lecz kotka postanowiła się dość szybko stamtąd ewakuować w obawie przed trytonami (żadnych nie widziała, ale miała już awersję do tajemniczych wysp i ogoniastych mężczyzn, wolała więc nie ryzykować). Tak też udały się w głąb niezwykłego lądu, by dotrzeć nad niewielkie jezioro skryte w cieniu jednej z wyższych gór. Tam Kana rozpakowała się (znaczy zsiadła z Dzikiej i zdjęła juki z Kaprys) i zaczęła myśleć o tym co dalej.

Teraz, skryta głębiej w zaroślach, także o tym myślała. Jakoś. Minimalnie. W sumie to nawet było jej tu całkiem dobrze i nie chciała nadużywać głowy. Nic szczególnego jej nie napadło, żadni magowie się nie pokazali. Po transie nie było śladu, tak samo jak po smokach - żyć nie umierać! Co prawda wszystko dookoła było raczej nieprzewidywalne, ale po tym co ostatnio kotkę spotkało... to w sumie czuła się jak na wakacjach!
Rozłożyła się wygodnie, czekając aż rybie mięsko nabierze odpowiednich cech pieczeni i nasłuchiwała. Odgłosy poranka - ach, jakie hałaśliwe i rozkoszne! Darcie się ptactwa i małpiatek, trzepoty skrzydeł i zwiastujące kłopoty (albo posiłek) szuranie wszędobylskich węży, tapirów czy innego dziwacznego zwierza. Choć nie wychowywała się w rejonach o takiej faunie i florze, to czuła się tu już właściwie jak u siebie. No, może jak nowy mieszkaniec wioski, który zanim zbuduje sobie dom mieszka w szałasie, daleko od sołtysa, ale na jedno wychodziło. Ważne, że chwilowo pozbyła się wszelkich problemów i większości trosk, a to czy coś jej tutaj nie pożre czy nie otruje to już inna sprawa i tym nie zamierzała się martwić.
Właśnie zaczęła posiłek, kiedy do jej uszu dobiegły echa rozmowy i odgłosy nieporadnego przedzierania się pomiędzy bujnością zieleni, a w końcu także i kroki.
,,Towarzystwo?" zdziwiła się nieco. Co prawda nie miała pewności, że na wysepce nikt nie mieszka - nie przeszła jej przecież wzdłuż i wszerz, tylko nieznacznie rozglądała się dookoła idąc jedną, dość prostą drogą. Chociaż drogą, którą wytyczyła sama, a nie która była już wydeptana. Tak więc to nic nie znaczyło - mogli się tu jeszcze czaić tubylcy używający podstępnych, magicznych sztuczek. A może to byli obcy? Przybysze, którzy (tak jak ona) znaleźli się na Księżycu przypadkiem? A może coś pomiędzy? Przybylce? Musiała to sprawdzić!
Ale najpierw ryba.

Skończywszy oblizywać pace Kana udała się na zaplanowane zwiady, nie budząc jednakże swoich kopytnych kompanek. I tak nie umiałaby im przekazać konkretnie dokąd idzie, a najspokojniejsze były nie wtedy kiedy mówiła im, że może zaraz wróci, tylko kiedy mogły drzemać w spokoju. W razie czego zbudzi je krzykiem. Wolała jednak, by nie zarżały przypadkiem zdradzając swoją obecność. Niby pegazy zazwyczaj żyły wolno - ale mało kto odróżniłby ich głosy od tych końskich, a wierzchowiec jednoznacznie kojarzył się z jeźdźcem. Lepiej więc, by trwały w uważnej ciszy. Tak ona jak i one.

Znalazła w końcu strategiczne miejsce i przyczaiła się uważając, by niczym się nie zdradzić. Kocie oczy czujnie obserwowały napływającą nad wodny zbiorniczek gromadę przebijając się przez jaśniejący mrok nocy, oświetlany dodatkowo przez upiorne, magiczne światełka. Mag. Świetnie! Kanie aż zjeżyła się sierść wzdłuż kręgosłupa. Nie przepadała za magami, czarodziejami, zaklęciami i innym tego typu ustrojstwem. Nie rozumiała takich rzeczy, a więc od dzieciństwa kształtowała się w niej nieufność wobec takich zjawisk. Nie cieszyło jej także to, że ekipa wyraźnie postanowiła się tu zatrzymać i odpocząć. Nie żeby nie uważała tego miejsca za dobry wybór - sama po prostu zdążyła napełnić wodą tylko jedną menażkę. A teraz zagradzają jej dostęp do źródła!
Jednak było coś na co zareagowała całkiem pozytywnie - ubiór kompanii, gesty i słowa jej członków sugerowały, że jednak nie są oni tutejszymi popaprańcami, którzy zniewolą ją i poddadzą egzorcyzmom gdy tylko ją zobaczą. Chociaż w sumie nie było takiej gwarancji - oznaczało to jednak, że nie mają nad nią przewagi pod względem znajomości terenu, a także, że nie wlazła im przez przypadek do domu. Lepiej za to było nie wspominać o ich liczebności oraz - być może - umiejętnościach.
Kicia skupiła wzrok na zwalistej postaci, do której najbardziej lgnęły przeklęte kulki - minotaurzyca! Jej widok zdziwił Kanę o tyle, że reszta załogi (jak wnioskowała na zdrowy rozum) nie przypominała ani naturian, ani zmiennokształtnych. Rogata postać wyróżniała się więc znacznie, ale na kocicy robiła raczej dobre wrażenie - w końcu obie były zwierzakopodobnymi istotami. To jakoś łączyło.
A przynajmniej Kana miała do takich osób mało bojowe nastawienie. Była raczej ciekawa i liczyła na to, że w razie czego uda jej się z minotaurzycą dogadać. W razie czego, bo na razie nie zamierzała w ogóle się wychylać. Było ich tu za dużo i jeszcze świecili jakimś upiornymi ognikami.
Zaraz po 'kulkach' i obfitej we wszystko, tylko nie w ubranie kobiecie-krowie, uwagę kotołaczki przyciągnął młody chłopaczek. Lubiła niewinne i młode duszyczki, a młodzieniec wyglądał na bardzo potulnego i nieco wystraszonego. Jednak poza wszystkim - miał kolorowe włosy! Nie zabarwione po ludzku, ale takie nienaturalne, zupełnie jak ona - czyżby on też miał kiedyś bliższe spotkanie z morskimi mężczyznami od siedmiu boleści? Aż machnęła ogonem, podekscytowana. Tak, ten osobnik zdecydowanie przypadł jej do gustu. Był taki niegroźny! Całkiem lubiła niegroźne towarzystwo. Po chcącym ją zjeść smoku byłaby to miła odmiana. Ale nadal - nie wyskoczy z ukrycia tylko po to by porozmawiać z rogatą i poganiać się z niedorostkiem. Gdyby byli sami to jak najbardziej. W obecnej sytuacji mogła tylko cichutko mruknąć i obserwować dalej.

W końcu też jej spojrzenie padło na dowódcę ekipy. Z daleka widać było, że białowłosa postać jest tutaj najważniejsza - nosił się jak bogacz, stąpał jak arystokrata, patrzył na wszystko chłodno i w każdej chwili gotowy był wydać następne komendy. Kicię zaciekawiło to, że mimo braku futra jest kolorystycznie podobny do niej i pani Krówki - blady, śnieżny wręcz i zdecydowanie nie ludzki. Dzięki włosom, stojącemu, fikuśnemu kołnierzowi i imponującemu wzrostowi łatwo było wyłapać go z tłumu. Całkiem przydatne kiedy prowadzi się za sobą ludzi. Nie wzbudził jednak zaufania Kany. Może gdyby był... mniej ważny. Jako przywódca prezentował się dosyć groźnie, choć buźkę miał delikatną niczym babka. Wyglądał jednak na takiego, co bez mrugnięcia okiem każe kogoś związać i porzucić w lesie na mrowisku jeżeli mu podpadnie - i weź tu teraz ryzykuj!
Dziewczyna westchnęła bezgłośnie. Czyli jednak wpakowała się w kłopoty. Chociaż... od kiedy było to dla niej coś złego?
Cwany uśmieszek wykwitł na jej pyszczku, a ona sama wycofała się nieco, by przejść kawałek dalej. Na szczęście jej uwadze nie umknęła fioletowa istotka, która zaraz też narobiła hałasu wbiegając do obozowiska. Po jej słowach kocica nie umiała wywnioskować czy jest ona częścią ekipy (Jakimś dziwnym stworkiem? Dzieckiem jednego z mężczyzn?) czy zwyczajnie chciała się przywitać z obcymi. Z uwagą jednak obserwowała co stanie się dalej. Mogło jej to pomóc podjąć dalsze działania i pokazać na ile marynarze są niebezpieczni. Jeżeli podróżują z taką małą dziewczynką to może nie jest z nimi tak źle... z drugiej strony jeśli nie znają małej, mogą zaprezentować co robią z nieznajomymi na jej przykładzie. Hmm... to nie brzmiało dobrze.

W sumie Kana była gotowa interweniować jeśli chcieliby coś zrobić małej. Wpaść tam, chwycić ją i zwiać to kilka sekund. Potem na pegazy i w nogi. Mogłoby się udać. Wolała jednak nie być zmuszona do tak brawurowych działań na rzecz nieznajomego, fioletowego dziecka. Bo choć teoretycznie starała się nie oceniać po wyglądzie, to on często dużo mówił o jego właścicielu, a cechy, które prezentowała sobą dziewczynka trąciły kocicy magią. Równie dobrze młoda mogła być groźniejsza niż ci tutaj - zgromadzeni wokoło - morscy chłopcy.
Awatar użytkownika
Morengvarg
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Morengvarg »

"Powietrze" - była to pierwsza myśl jaka wogóle przyszła mu do głowy. Odruchowo niemalże wziął więc w płuca wielki jego haust, a dopiero potem zauważył że takowego wcale mu nie brakowało. Potrząsnął mocno łbem, żeby pozbyć się dziwacznego odrętwienia, które go ogarniało. Uczucie ustąpiło po chwili, jakby z powrotem zwracając mu zdolność myślenia. Dopiero wtedy Gvarg zorientował się, że nie znajdowali się tam, gdzie byli w jego ostatnim przebłysku pamięci. Gruba, rdzawoczerwona warstwa chmur, oświetlona pod ostrym kątem przez wschodzące powoli słońce, mknęła właśnie pod jego szeroko rozpiętymi i mocno napiętymi skrzydłami. Zdawało się że jakby z własnej woli poruszały się w górę oraz w dół, co musiało być sprawką Morena. W oddali na horyzoncie widać było rozjaśniający się właśnie światłem słonecznym kawałek nieba, a także fragment... morza? Gvarg potrząsnął lekko łbem w niedowierzaniu. To przecież musiało być jakieś jezioro, byli przecież ponad samym środkiem lądu... Prawda? Smok, niewiele się nad tym zastanawiając, przeciągnął na swoją stronę kontrolę nad obydwoma skrzydłami i bez żadnych skrupułów zapikował w wilgotną warstwę chmur. Nie czuł się w obowiązku by wyjaśniać bratu dlaczego to zrobił, ani dlaczego to on kontroluje skrzydła. Gvarg mimo wszystko ucieszył się że brat nie próbował mu w tym przeszkodzić. I bardzo dobrze, ponieważ w innym wypadku Gvarg musiałby mu wyjaśnić parę rzeczy... Chociaż Moren wiedział w sumie przecież, że sam, bez jego pomocy nie potrafił dobrze latać. Ta myśl nagle uświadomiła Gvargowi, że musiało się stać coś wyjątkowego... Coś czego właściwie nie pamiętał. Tylko co?
Po krótkiej chwili hydrosmok wyłonił się z warstwy chmur od jej spodniej strony, tej przez którą właśnie przeleciał. Wtedy, gdy Gvarg się rozejrzał, z jego paszczy wydobył się cichy, lecz mimo to wyraźnie zirytowany odgłos. Pod nimi znajdowała się niemalże niczym nie przerywana tafla wody, nieskończenie rozciągnięta w każdą możliwą stronę od horyzontu po horyzont. Wszędzie pod nimi fale, uderzające siebie nawzajem i zderzające w nieskończonej bitwie pozbawionej końca, początku i sensu. Wszędzie była tylko niebieska, nieskończona otchłań. Nie było żadnego miejsca, w którym mógłby dać swoim skrzydłom odrobinę wypoczynku. Nic, tylko woda. Gvarg już miał zaryczeć z irytacji, kiedy jego oczom, niemalże na granicy widoczności zamajaczył jakiśtam ląd, statek, czy cokolwiek innego. Ważny jednak był fakt że unosiło się to na wodzie. Istotne było bowiem, że skrzydła odrobinę już ciążyły, a znalezienie miejsca w którym spokojnie mógłby się wydrzeć na Morena za wrzucenie go w stan śpiączki było dlań teraz bardzo wysokim priorytetem. Kiedy już o tym pomyślał, odwrócił z gniewem łeb w lewo, jedynie po to żeby rozgniewać się bardziej na widok brata. Kiedy jednak go zobaczył, patrzącego się gdzieś w nieokreślone miejsce w przestrzeni, coś w nim pękło i stwierdził że potencjalne lądowanie jeszcze chwilę poczeka.
- Moren! Ty idioto! Ssso ty do ssstu ssspierdolonych durniów ze mną sssrobiłeś?! I gdzie ty nasss na prasssmoka wyciągnąłeś?! - ryknął na brata, pozwalając sobie wyżyć na nim cały swój gniew. To wszystko na pewno była jego wina, więc ani trochę nie czuł się z tym źle. Przeciwnie wręcz, odniósł wrażenie że to teraz on wreszcie będzie mógł Morenowi porządnie nagadać, że tym razem już się nie wykręci i teraz to on, Gvarg, będzie miał okazję wyjść na tego mądrzejszego. I jeżeli Moren chciałby się tłumaczyć poszukiwaniami jakiegoś czegośtam, co zapewne sobie tylko wymyślił, zresztą zupełnie tak jak to było ostatnim razem, to zrobi mu taki wykład że mu skrzydła ze zmęczenia odpadną.
Zamiast jednak odpowiedzi z paszczy Morena, Gvarg doczekał się... właściwie niczego. Zupełnie żadnej reakcji, tak jakby niczego nigdy nie powiedział. Jego brat dalej ślepo wgapiał się w horyzont i nawet nie spróbował spojrzeć w jego stronę! Czy on naprawdę próbował go ignorować?! O nie, na coś takiego Gvarg nie zamierzał mu pozwolić, nie chciał dać mu zająć niejako dominującej pozycji. To on przecież miał tę większą, silniejszą połowę ciała i dlatego to on powinien być tym ważniejszym, a nie odwrotnie!
- Moren! - warknął ostro Gvarg, rozwierając szpony prawej łapy a następnie bez zastanowienia siekając nimi w lewą stronę, z nadzieją na trafienie szyi brata. Pazury dosięgnęły celu, jednak przez niewygodny kąt po prostu ześlizgnęły się po twardych łuskach. - Nie będziesss mnie ot tak ignorować! - zaryczał po czym z dużym impetem rąbnął głową w łeb Morena. Zaraz potem wycofał się, jedynie po to by przygotować się do kolejnego natarcia mającego podkreślić jego słowa. Teraz był już naprawdę rozwścieczony. - Nie possswolę ci mnie tak traktować!

Morena obudziło wściekłe wycie. Chwilę zajęło mu zorientowanie się, że pochodziło ono z dwóch źródeł, a nie z jednego jak w pierwszym momencie przypuszczał. Obydwa dźwięki z furią przeplatały się ze sobą, tworząc istną kakofonię. Pierwszy dźwięk niewątpliwie należał do wiatru, do sporego pędu powietrza spowodowanego ekspresowym przemieszczaniem w dół, które bynajmniej nie wydawało mu się kontrolowane. Przed oczami przez chwilę mignęła mu wielka, niebieska plama gdzieś w dole. Zaraz po tym nastąpiło zderzenie czołowe z drugim źródłem hałasu, jakim był jego własny brat.
Uderzenie normalnie pewnie zwaliłoby go z nóg, choć tym razem się tak nie wydarzyło, prawdopodobnie dlatego że i tak nie dotykały one teraz ziemi. Ból jednak poczuł jak najbardziej realny i rzeczywisty, kiedy wstrząs zdał mu się połamać wnętrze czaszki. Moren jednak zdołał jakoś pomyśleć o tym, że ból w tych okolicach jest zwykle potężniejszy niż gdziekolwiek indziej, więc istniała szansa że nic takiego się nie wydarzyło. A nawet jeśli, to zdawał sobie sprawę z tego że przecież i tak po krótkim czasie wszystko by się zrosło, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Moren w innej sytuacji zapewne jedynie zdenerwowałby się na brata, ale nic szczególnego w związku z tym by nie zrobił. Teraz jednak adrenalina pulsowała w jego żyłach, a zaskoczenie tą całą sytuacją tylko pogarszało tę całą sprawę. Moren wiedział wprawdzie że powinien zrobić coś w związku z ich obecnym, niefortunnym torem lotu, lecz pod wpływem stresu nagle całkowicie zapomniał o tym, że sam mógłby poruszać ich skrzydłami. Zamiast tego próbował na szybko wykombinować sposób by zmusić Gvarga do zmiany kursu. Zanim jednak zdążył wymyślić coś takiego, co przy okazji miałoby szanse powodzenia, usłyszał wściekły ryk brata i zobaczył nadchodzący w jego stronę atak.
W tym momencie w Morenie zapalił się prymitywny instynkt obronny. Nim jeszcze zdążył chociażby pomyśleć, uniósł przednią łapę pomiędzy nimi dwoma, nadstawiając szpony. Gvarg nie zdążył powstrzymać swojej szalonej szarży, tak więc zderzył się pyskiem ze swoją własną kończyną. Syknął głośno, niewątpliwie wyrażając swoje niezadowolenie. Zamiast jednak się opanować, tak jak Moren miał nadzieję że się stanie, uniósł łapę po swojej stronie i zamachnął się. Moren pośpiesznie usunął mu się z drogi, wyginając szyję w pałąk. Jednocześnie jednak skupił swoją wolę na używanej przez brata kończynie i wykorzystując swoje własne wpływy w tej części ich ciała zmusił ją do zatrzymania w bezruchu.
- Gvarg, opanuj się! - warknął Moren, szybko zerkając w dół. To, co wcześniej z daleka było ledwie rozległą plamą błękitu, teraz było wyraźnie kotłującym się morzem. Wpadnięcie tam zdecydowanie nie było dobrą perspektywą. Moren wprawdzie umiał pływać, ale nie miał pojęcia czy Gvarg będzie kooperować, co mogłoby być dla nich bardzo poważnym zagrożeniem, jako iż ani smoki, ani hydry nie potrafiły oddychać pod wodą, o połączeniu obydwu już nie wspominając. - Zmień kurs! Wpadniemy do morza!

Gvarg nadal był wściekły na brata. Wciąż nie potrafił zrozumieć jego grubiańskiego zachowania wobec niego. Nie miał pojęcia co się stało i zwyczajnie chciał się tego dowiedzieć. Moren natomiast jak ostatni cham postanowił się do niego nie odzywać. Przecież coś takiego było po prostu durne. Dopiero kiedy go zaatakował ten zdał się zaprezentować jakąś reakcję na jego istnienie. Za drugim razem Moren nawet zdołał zatrzymać jego cios, przy okazji jednym z pazurów u łapy przedzierając się przez łuskowy pancerz, tworząc bolesną szramę na jego nosie. Gvarg zasyczał wściekle, po czym przygotował się do potężnego odwetu w ten sam, bardzo bolesny sposób, celując w łeb Morena. Tamten jednak zdołał zauważyć jego plany (nie żeby się z nimi specjalnie ukrywał), przy czym nagle Gvarg poczuł że traci panowanie nad swoją łapą. Nagle jego wola by uderzyć Morena okazała się na tyle słaba, że jego brat zdołał wyhamować niemal cały jego impet. Gvarg warknął wściekle, nie zwracając szczególnej uwagi na to co mówił jego brat. Zamiast uspokoić się, w jego łbie uformował się już kolejny plan ataku. Skupił się mocno na swojej intencji i zanim Moren zdążył zareagować, przejął kontrolę nad jego łapą. Wiedział że ma niewiele czasu zanim znów nie zostanie przez niego spowolniony, toteż niemal natychmiast szybkim ruchem chlasnął szponami po szyi Morena, z której polała się szkarłatna ciecz. Jego brat zasyczał z bólu, który na tyle mocno odwrócił jego uwagę, że Gvarg na powrót odzyskał władzę w swojej łapie. Ryknął zwycięsko, manifestując swoją dominację.
Coś jednak było nie do końca w porządku, choć raczej nie miało to większego związku z Morenem. Gvargowi zajęło chwilę, nim przypomniał sobie o tym że jego brat coś mówił. Może informował go wtedy o tym, co teraz on podświadomie zauważył? Nie zamierzał jednak zadawać mu o to żadnego pytania. Nie, to by mu dało poczucie, że jest mu potrzebny, że Gvarg nie pokonał go do reszty. Smok miał swoją dumę i takie pytanie byłoby zdecydowanie poniżej jego godności. Postanowił sam do tego dojść, nawet nie zastanawiając się co Moren miał na ten temat do powiedzenia.
Wtem nagle zorientował się, że nie lecą jakoś szczególnie optymalnym torem. W zasadzie to trudno było to właściwie nazwać lotem, biorąc pod uwagę to pod jakim kątem się przemieszczali. Morskie fale nieustannie zbliżały się do nich ze sporą prędkością, zupełnie tak jakby próbowały ich dosięgnąć i pochłonąć. Gvarg zareagował na to dość szybko. Niemal natychmiast poprawił ułożenie skrzydeł, czym wyhamował spadanie, a potem zaczął równomiernie nimi wymachiwać. W efekcie tych działań zawiśli na chwilę może z siedemdziesiąt stóp nad powierzchnią wody. Gvarg spojrzał w dół, na rozszalałe bałwany piany morskiej, które nieustannie były w ruchu. Było w tym widoku coś intrygującego, hipnotyzującego...
Nagle zdało mu się że widzi kształt. Wpierw była to po prostu ciemna, niemalże czarna plama pomiędzy morskimi głębinami. Zaraz potem jednak plama czerni urosła do monstrualnych rozmiarów, jednocześnie jakby unosząc się w górę. Gvarg odruchowo zamachał mocniej skrzydłami, chcąc oddalić się od dziwacznego zjawiska. Okazało się jednak że czerń pod wodą jednak nie miała w intencji żadnej interakcji z braćmi. Prawdopodobnie nawet ich nie dostrzegła. Zamiast tego poruszała się na boki, jednocześnie sunąc uparcie do przodu i tym samym powoli znikając z oczu pozostających w jednym miejscu smoków.
- Łał... - syknął Moren, nadal z lekko zbolałym głosem, przyciskając swoją łapę do nowiutkiego zadrapania. Najwyraźniej chciał zatamować krwawienie jeszcze zanim wszystko zacznie się goić. - nie sądziłem że kiedykolwiek takiego zobaczę... Myślałem że są o wiele rzadsze.
- Nie interesssuj się czarnymi plamami w morzu! Wytłumacz mi wressszcie co ty mi sssrobiłeś! - wysapał Gvarg, spoglądając na niego z poczuciem wyższości oraz wyjątkowo pewnym siebie wyrazem pyska. Musiał wiedzieć co się stało, nie chciał pozwolić na to żeby podobny incydent w najbliższym czasie, czy też wogóle miał się powtórzyć. Chciał wiedzieć jak zatrzymać Morena przed ponownym użyciem jego nowej, idiotycznej zdolności, czymkolwiek by ona nie była.
- Ja?! - zapytał głośno Moren, przekrzykując ryk fal i szum wiatru, a w jego głosie chyba zabrzmiała nuta gniewu. Gvarg nie był tego do końca pewny, ale odniósł wrażenie że udało mu się wkurzyć Morena. Właściwie to nawet się z tego ucieszył, bo prawdę mówiąc coś takiego nie udawało mu się zbyt często. Jedno słowo jednak nie było w stanie dać mu takiej pewności, dlatego postanowił kontynuować pytanie. Poza tym, dalej chciał się dowiedzieć co do jasnej cholery tutaj robili.
- A kto inny? - Warknął Gvarg, po czym wyciągnął łapę przed siebie i pokazał szponem na szyję brata. - Gadaj co sssrobiłeś, że jesteśśśmy tutaj! Czego chcessssz tym rasssem co? Mów!
- Nic nie zrobiłem Gvarg, zapewniam cię. Sam nie mam pojęcia gdzie właściwie jesteśmy. Nie mam też żadnej wiedzy o tym, co nas tu sprowadziło bracie. - powiedział Moren, czym dosłownie jeszcze bardziej go zdenerwował. Nie znosił kiedy on się tak do niego odzywał. Wiedział że to prawda i nie dało się temu w żaden sposób zaprzeczyć, ale i tak nie znosił kiedy Moren tak do niego mówił. "Bracie" - przecież to aż śmieszne! Nie mieli ze sobą praktycznie nic wspólnego! No, za wyjątkiem tułowia. Powstrzymał się jednak od pokazywania swoich uczuć wprost, ze względu na fakt iż Moren wydawał się tym razem rzeczywiście odpowiadać na jego pytania, o ile oczywiście nie kłamał.
- Daj mi trochę czasu żeby pomyśleć. - zasugerował Moren - Może wpadnę na to co właściwie się stało. Tymczasem... Nie chciałbyś przypadkiem czegoś zjeść? Umieram z głodu.
Co jak co, ale z jedzeniem Moren akurat się nie mylił - Gvarg bardzo chętnie by coś zjadł. Z tym zresztą jego brat na pewno go nie okłamał. Oboje mieli tylko jeden żołądek, co skutkowało w tym że zawsze byli głodni praktycznie jednocześnie. Co do zastanawiania się... Gvarg mógłby dać Morenowi czas. Niech się zastanawia, byle mu tylko potem zgodnie z prawdą powiedział o co właściwie w tym wszystkim chodziło. Gvarg nie znosił kiedy nie wiedział tak istotnych rzeczy, a Moren mu o tym nie mówił. Tylko co właściwie miał na myśli kiedy mówił o przekąsce? Byli przecież na samym środku morza! Czyżby chciał łowić ryby?
Dopiero wtedy Gvarg przypomniał sobie o tym, że gdzieś tutaj w okolicy widział spory kształt ponad wodą, coś na tyle dużego że na pewno by ich utrzymało. Jeżeli była to wyspa, to prawdopodobnie było tam jedzenie. Jeśli jednak to był statek, to wtedy na pewno będą mogli się porządnie najeść. Kwestia urzędujących na nim ludzi była natomiast raczej... drugo, czy nawet trzeciorzędna. Gvarg nie obawiał się ludzi. Żadnych ludzi, jeżeli chodzi o ścisłość. Niemalże zawsze jednak ludzie bali się ich. Dlatego też przypuszczał, że takowi bardzo chętnie podzielą się z nimi zapasami, jeżeli się ich odpowiednio poprosi.
Rozejrzał się uważnie dookoła, lecz pomimo największych wysiłków nigdzie nie potrafił zlokalizować tamtego miejsca. Przypominał sobie jednak, że znajdowało się to jakoś odrobinę na prawo od wschodzącego słońca. Prawdopodobnie zwyczajnie znajdowali się teraz zbyt nisko żeby mógł zobaczyć unoszący się nad wodą kształt. Gvarg zamachał mocniej skrzydłami i z widocznym doświadczeniem ustawił skrzydła oraz lotki na grzbiecie w taki sposób, ażeby silny wiatr miał jak najmniejszy wpływ na ich ciało. Wznoszenie się w górę było sporo mozolniejsze niż ich wcześniejsze opadanie, co teraz dość mocno irytowało Gvarga. Nie lubił latać tak bardzo pod wiatr, ale szczerze wątpił by był w stanie znaleźć tu jakieś prądy wznoszące, więc musiał polegać jedynie na swych skrzydłach. Mruknął coś pod nosem z niezadowoleniem, ale nie przerywał pracy. Moren natomiast postanowił zrobić mu przysługę i nie przeszkadzał w żaden sposób, co zdecydowanie mu odpowiadało. Rozmowy z nim przeważnie tylko go irytowały.
W pewnym momencie Gvarg dostrzegł wyłaniający się gdzieś na horyzoncie ciemny, nieruchomy kształt, mniej więcej tam gdzie spodziewał się go zobaczyć. Teraz jednak bardziej się na nim skupił niż ostatnim razem, dzięki czemu doszedł do wniosku że jednak mieli tu do czynienia z wyspą. Kształt był zbyt nieregularny na statek, a poza tym nie wyglądał on jakby reagował w jakiś sposób na wściekłe ruchy morskich fal, które z tej wysokości wyglądały niczym przesuwające się w losowych kierunkach masy ludzi. Ponownie zmienił ustawienie skrzydeł i pozwolił im ślizgać się na powiewach południowego wiatru, powoli zbliżając się do wyspy.
Dalsza część podróży odbyła się bez żadnych przeszkód czy niespodzianek. Moren od czasu do czasu mruknął coś do siebie, ale nie wydawało mu się żeby miało to jakiś związek z nim samym, dlatego też na to nie reagował. Poza tym jednak nie działo się właściwie nic szczególnego... No przynajmniej do momentu kiedy zbliżyli się na tyle, żeby zobaczyć coś więcej.
- Statek. - oświadczył nagle Moren, wskazując łapą w dół. Rzeczywiście, gdy Gvarg przyjrzał się majaczącemu w dole sierpowatemu kształtowi wyspy, spostrzegł przy jednym z jej brzegów kołyszący się na falach środek transportu. Pływał tak sobie, zakotwiczony na płyciźnie, a na jego powierzchni migotało kilka wątłych świateł. Wyglądało na to, że jakaś część załogi zeszła na ląd, ponieważ niedaleko na brzegu spoczywało kilka ustawionych obok siebie łodzi wiosłowych. Gvarg mruknął, teraz jednak z pewnym zadowoleniem. Tym razem nie musieli nawet szukać posiłku, mieli dziś sporo szczęścia. Gvarg zaczął powoli zlatywać w dół, starając się robić jak najmniej hałasu, żeby zachować element zaskoczenia.

Moren przypatrywał się dostrzeżonemu statkowi z uwagą. W przeciwieństwie do brata nie był aż taki zadowolony. Coś mu tutaj nie pasowało, coś było nie w porządku. Normalnie bez żadnych skrupułów pomógłby bratu napaść tą łajbę, jednak miał przeczucie że nie jest to dobry pomysł. Przecież dopiero co z niewyjaśnionych powodów obudzili się pośrodku niczego, i w pierwszym miejscu jakie znaleźli pływał sobie statek, na którym najwyraźniej nie było połowy załogi. Mógł się mylić i byłby to zwyczajny zbieg okoliczności, ale w tej chwili jakoś nie ufał swojemu szczęściu. Wyciągnął łapę do przodu, po czym z pomocą gestu rozciągnął dookoła nich iluzoryczną osłonę, która z zewnątrz przybierała kolory otoczenia, zupełnie ich ukrywając. Na dodatek poświęcił jeszcze troszkę energii, żeby upewnić się że nie będzie przepuszczać dźwięków na zewnątrz.
- Gvarg, zaczekaj. - powiedział Moren, starając się brzmieć przekonująco. - Coś tu śmierdzi i mam wrażenie że to nie jest najlepszy pomysł. Mogę się mylić, ale myślę że ten statek miał nas tu zwabić.
- Że jak? - zapytał Gvarg, z wyrazem pyska wyraźnie świadczącym o tym że Moren ma coś nie tak z głową.
- Rusz no wreszcie tym łbem! - warknął Moren, nie pozwalając mu dokończyć, niemalże pewien, że wyśmieje jego poprzednie słowa. - Pojawiamy się na środku niczego, żadnych ludzi czy cywilizacji, jedna jedyna wyspa i na niej niemalże niechroniony statek. Naprawdę uważasz że to przypadek? Zapewniam cię że to nie jest dobry pomysł, przynajmniej dopóki się nie upewnimy że nikt na nas tu nie czeka.
Gvarg warknął coś z niezadowoleniem, wyraźnie pokazując mu, że mimo wszystko wolałby zaryzykować. Nie zaoponował jednak, co świadczyło że Moren zdołał jakoś przemówić mu do rozsądku. Gvarg przyspieszył odrobinę ruch skrzydeł, pozwalając im zawisnąć w powietrzu.
- W takim rasssie co proponujesssz? Masz jakiśśś lepssszy pomysssł?
- Rozejrzyjmy się... Szukaj czegoś co przyciągnęłoby twoją uwagę. Czegokolwiek... dziwnego, nie na miejscu. Czegoś czego nie powinno tu być. - oświadczył Moren, lustrując wzrokiem statek. Wydawał się on być raczej bojowy niż kupiecki, co wnioskował po jego specyficznej budowie i kształcie. Po jego pokładzie przechadzało się paru ludzi, ale to akurat wydawało mu się całkiem normalne. Reszta zapewne siedziała w swoich kajutach, albo robiła coś pod pokładem. Moren nie za bardzo wiedział, co mogliby robić marynarze w czasie wolnym, ale przypuszczał że mogli grać w karty, albo pić. Mógł się jednak mylić, ponieważ w tej ocenie kierował się stereotypami na temat ludzi i niczym innym.
- Czegośśś takiego jak to? - usłyszał Moren głos z prawej strony. Podążył tam wzrokiem, który po chwili przekierowany został przez łapę Gvarga, wskazującą na jakieś miejsce na wyspie. Moren spojrzał mniej więcej w tamtym kierunku, zastanawiając się co też właściwie jego brat zdołał tam wypatrzeć. Samemu zdołał dostrzec tam jedynie niewielkie, pobłyskujące w mroku światełka, które zgromadziły się blisko siebie. Kiedy jednak przyjrzał się trochę bliżej, dostrzegł że błyszczące światła prowadzą w puszczę niczym droga, gdzieś w bliżej nieokreślonym kierunku, co zdecydowanie nie wyglądało na dzieło natury. Przed tą dziwaczną ścieżką można było dostrzec ślady, pozostawione zapewne niedawno przez ludzi którzy tędy przeszli. Nie było oczywiście gwarancji że te światełka nie były tam już wcześniej, przed ludźmi, jednak zdawało mu się, że jednak były one tutaj za ich zasługą. Tylko po co? Żeby oznaczyć drogę? Moren nie bardzo potrafił wymyślić inne wytłumaczenie, przynajmniej póki co. Na razie nie miał pojęcia, jaki związek mogło to wszystko mieć z nimi. Odpowiedzi jednak zdawały się na nich czekać. Były gdzieś na drugim końcu tegoż świetlistego łańcucha.
- Gvarg? - mruknął Moren do brata, poruszając lekko barkami. Ten jednak w pierwszej chwili nie pojął jego komunikatu i spojrzał na niego pytającym wzrokiem. Moren nadal miał wrażenie, że tamten zaraz wybuchnie na niego gniewem, mimo iż niespecjalnie miał ku temu jakieś konkretne powody. Nie zamierzał go denerwować, teraz miał na głowie bardzo istotne sprawy do wyjaśnienia, a rozwścieczony Gvarg zdecydowanie nie zaliczał się do osób wyjątkowo subtelnych. - Na razie zostaw statek, w razie czego tu zawrócimy. Dowiedzmy się teraz lepiej dokąd to prowadzi, a potem pomyślimy co dalej. - oświadczył Moren, wskazując Gvargowi na ścieżkę małych, błyszczących gwiazdek.
Brat mruknął coś pod nosem, wyraźnie zawiedziony koniecznością przynajmniej tymczasowego pozostawienia statku w nienaruszonym stanie, lecz poza tym jakoś szczególnie nie oponował. Moren poczuł jak Gvarg manipuluje skrzydłami, dostosowując je na potrzeby ich lotu. Tutaj wiatr był wyraźnie słabszy, toteż nawet Moren czuł że dużo przyjemniej się leci. Smok postanowił wykorzystać posiadany czas, żeby znacząco poprawić otaczającą ich iluzję. Nie mógł pozwolić, żeby czyiś zbłąkany wzrok dostrzegł chociażby najmniejszy cień ich sylwetki, lub zdołał dosłyszeć szum powietrza pod ich skrzydłami. Otoczył tą iluzję taką pieszczotliwością, że równie dobrze mogliby przemaszerować w biały dzień przed całą armią i jeżeli w takowej nie znajdował się pełnokrwisty smok, lub czarodziej obeznany świetnie z dziedziną iluzji, nie istniała nawet szansa żeby ktokolwiek ich dostrzegł. Nawet ich aura powinna być potężnie wytłumiona przez tę barierę, chociaż tutaj Moren nie mógł już polegać na swojej opinii, lecz na efektach jakie potrafiły zdziałać jego iluzje na doświadczonych ludziach zdolnych je czytać. Niby wydawałoby się to niebyt wiele, lecz już nieraz udało im się zaskoczyć w ten sposób kogoś takiego. Smok chciał zwyczajnie być jak najbardziej pewien tego, że jeżeli ktokolwiek na nich czekał, to spotka go niemiła niespodzianka.
Na samym końcu świetlistej drogi był ludzki obóz. Spora grupa osób postanowiła zatrzymać się nad brzegiem niedużego jeziora. Wyglądało na to, że dopiero co tutaj przybyli, lub był to zwyczajny postój, ponieważ nie zdążyli się jakoś szczególnie rozłożyć. Nie ulegało wątpliwości że jest to załoga tamtego statku, ta sama która zeszła na ląd. Znaczna większość, jeżeli nie wszyscy zdawali się ignorować magiczne światełka, które tutaj zdawały się być jeszcze bardziej rozplenione niż na tej niewielkiej dróżce przez las. Świetliki natomiast latały dookoła, szczególnie interesując się... Kimś. Szczerze powiedziawszy to Moren nie bardzo wiedział w jaki sposób opisać tę... Nietypową osobistość. Wydawała się ona być najmniej zżyta z resztą grupy, ponieważ skakała sobie beztrosko, oddalona od nich o całkiem niemały dystans. Marynarze z kolei również jakoś nie kwapili się do przesadnego zbliżania do niej, czemu zresztą Moren wogóle się nie dziwił. Była to bowiem kobieta... chociaż w większości krowa. Dosłownie. I to w zasadzie powinno wystarczyć, aby idealnie podsumować ten niecodzienny widok.
- Co to? - mruknął Gvarg, odruchowo obniżając ton głosu. Łapą wskazał na Krowę, przy czym na pysku wymalował mu się zaciekawiony wyraz. To właśnie zaciekawienie trochę zaniepokoiło Morena, ale bynajmniej nie z tego powodu, że było jakoś nie w stylu jego brata. Wręcz przeciwnie właściwie, było to dokładnie to czego by się po nim spodziewał. Zmusił się jednak, żeby mu tego nie wytknąć i tym samym nie zdenerwować.
- Właściwie to chyba to co widzisz. - odpowiedział Moren. - W sumie sam nie jestem pewien.
- Moren... Czy mossszemy ich napaść? - zapytał Gvarg nagle, zupełnie tak jakby od razu sklasyfikował ludzki obóz za wrogów. Moren potrząsnął energicznie łbem, próbując otrząsnąć się z tej myśli, jednakże Gvarg technicznie mógł mieć rację. Znaczna większość z nich była uzbrojona, przy czym nie wyglądali na pierwszych lepszych marynarzy. Po budowie ich ciał widać było, że to grupa wojowników, z niewielkimi jedynie wyjątkami. Poza tym Moren zdawał sobie sprawę z tego że wciąż mieli z paroma osobami ostro na pieńku, co zdecydowanie mogło skutkować taką właśnie sytuacją. Już nie wspominając o tym że Krowa obwieszona światełkami niczym świąteczna choinka bardzo przypominała wabik.
- Nie. Jeszcze nie. Najpierw chciałbym się przyjrzeć i upewnić, czy oni mają z tym coś wspólnego. Mógłbyś może wylądować? Nie zaszkodziłoby trochę odpocząć. - oświadczył Moren, wskazując bratu wyglądające całkiem przyzwoicie miejsce w którym mogliby w końcu zetknąć się z ziemią. Gvarg nic już więcej nie powiedział, nie mruknął już nawet, tylko od razu skierował się we wskazane miejsce. Najwyraźniej chciał jak najszybciej mieć to wszystko z głowy. Poza tym, trochę odpoczynku dla skrzydeł było im teraz bardzo, bardzo potrzebne.
Moren łeb miał obrócony w stronę obozu, uważnie analizując wszystkie ciekawe fakty jakie tylko mógł tam dostrzec. Niespecjalnie zwracał więc wtedy uwagę na inne rzeczy które działy się dookoła niego. Bardziej zainteresował go wysoki, dumny mężczyzna o bladej cerze i potężnej budowie, który sprawiał wrażenie głównodowodzącego. W grupie było wprawdzie paru innych, postawnych ludzi, ale żaden z nich z miejsca nie uderzał aż tak potężnym wrażeniem. Nie było właściwie szczególnie dużych wątpliwości w tej kwestii. Zdecydowanie pełnił tam rolę kapitana, co z kolei znaczyło że zapewne coś niecoś wiedział. Moren był więc niemalże pewien, że osobnik ten mógłby o paru rzeczach mu opowiedzieć...
- Moren! - niemalże krzyknął Gvarg, którego głos tak zaskoczył Morena że aż się wzdrygnął. Tym razem to on sam niemalże zapomniał, że chroni ich dźwiękoodporna bariera i miał już ochotę go uciszyć, kiedy przypomniał sobie o swojej własnej iluzji. Dopiero wtedy zdołał lekko ochłonąć i skinął głową na brata, jakby mówiąc mu by kontynuował.
- Patsssz w dół! Widzisssz? - zasyczał Gvarg, wskazując łapą gdzieś na pograniczu lasu i otwartej przestrzeni. Wydawał się być jednocześnie zaskoczony i trochę wściekły. Moren posłusznie więc spojrzał we wskazanym przez niego kierunku, spodziewając się czegoś wielkiego, co mogłoby rzeczywiście zainteresować jego brata. W pierwszej chwili nic szczególnego nie zobaczył. Zwyczajna zieleń, ciemna bariera lasu, lekko wysoka trawa, generalnie nic szczególnego. Chwilę wpatrywał się w miejsce, które mu wskazano, lecz nie potrafił zauważyć co przyciągnęło uwagę Gvarga, który obecnie nawet zawisł w powietrzu, jakby na coś czekając. Moren już chciał odwracać się do niego z pytaniem, czego właściwie miał szukać, kiedy nagle w dole poruszyło się coś białego. Było dobrze ukryte właśnie na krawędzi drzew, niemalże się nie ruszając. Stworzenie przypominało tym czatującego drapieżnika, obserwującego swe ofiary. Kiedy jednak Moren przesunął głowę trochę w bok, zobaczył że w gruncie rzeczy nie było to zwierzęciem. No, niekoniecznie w całości. Była to raczej jedna z tych zmiennokształtnych istot. Wygląd tej osoby chyba jednak był mu znany... Morenowi zajęło chwilę, żeby dojść do korzeni tego wrażenia. Nie potrafił jednak skojarzyć skąd... Nagle jednak przypomniał sobie wydarzenia, które doprowadziły ich aż tutaj. Przypomniał sobie ich pomarańczowo - brązowego rywala oraz kotkę, z którą próbował się porozumieć. Co prawda utracił wszelkie wspomnienia odnośnie tego, jak właściwie się tutaj znalazł, lecz dobrze pamiętał co działo się przedtem. I nie było żadnych wątpliwości co do tego, czy to była ona. W lekkim świetle dało się zobaczyć kolor jej włosów, który identyczny był z tym, który zapamiętał. Kotołaczka i smok... teraz to wszystko zaczęło nagle nabierać sensu. Marynarze na otwartym polu byli przynętą na nich, tak jak Moren wcześniej przypuszczał. Tutaj była kotołaczka, ukryta i chcąca obserwować wszystko to co się wydarzy. Natomiast gdzieś w pobliżu musiał więc czaić się wielki, pomarańczowo - brązowy smok, czekający tylko na rozpoczęcie drugiej rundy ich wcześniejszej walki. To nie było dobrze dla nich. Ale bez najmniejszych wątpliwości to kotołaczka pociągała za sznurki i to właśnie ona ich tu sprowadziła. Z tym że jeszcze nikt nie wiedział o ich przybyciu...
- Wyląduj obok niej, ale nie za blisko. - polecił Moren Gvargowi. W tym samym czasie dostosował nieco otaczającą ich iluzję, żeby ciasno oplatała całe ich ciało i nie odsuwała się od nich zbyt daleko. Nie mógł pozwolić, by przedwcześnie zorientowała się o ich obecności. - Jak zdejmę obraz, postaraj się wyglądać... przekonująco.
Lądowanie było gładkie i bez najmniejszej wpadki. Nie złamał się ani jeden krzaczek, czy gałązka. Głośny szum skrzydeł został całkiem stłumiony już w środku iluzorycznej domeny. Powiew powietrza jaki Gvarg wywołał mógł natomiast być wzięty za kaprys wiatru. Nie było zbyt wielkich szans żeby się zorientowała zanim będzie za późno. Moren natomiast chciał jeszcze bardziej obniżyć te szanse, w dodatku w jak najszybszy sposób. Nastąpiło kilka konsekwentnych kroków, których tąpnięcia niemalże się nie rozległy. Moren wyciągnął szyję ponad czatującą kotołaczką, po czym ogon przesunął w taki sposób, by jego zakończona potężną maczugą część blokowała jej potencjalną drogę ucieczki, tak na wszelki wypadek gdyby czegoś próbowała. Wtedy, kiedy już wszystko było tak przygotowane, rozciągnął iluzję dalej, po czym pozwolił kotołaczce znaleźć się w jej środku i rzeczywiście widzieć obydwu braci.
- Witam ponownie. - oświadczył Moren całkowicie spokojnie, mimo że na jego pysku wykwitł niepokojący uśmiech, w którym zaprezentował część ze swoich zębów. - Długo minęło, odkąd ostatnim razem mieliśmy okazję porozmawiać. Nie obawiaj się. Nic ci nie grozi... tak długo jak będziesz z nami współpracować. - to mówiąc Moren wyszczerzył się jeszcze szerzej, podczas gdy Gvarg warknął coś niezbyt przekonująco w nieokreślonym kierunku i bez większego celu. Z jakiegoś powodu się nie starał, chociaż na tą chwilę Moren nie miał zbyt wiele czasu żeby się zastanowić dlaczego. Postanowił więc zwyczajnie kontynuować. - Nie próbuj się kłopotać, tutaj nikt nie może nas ani zobaczyć, ani usłyszeć. Twoi... Ekhm...przyjaciele nie przyjdą ci z pomocą. - to mówiąc, zerknął na wędrowną grupę prze jeziorze, lecz w zasadzie nie było potrzeby żeby się w tym upewniać, ponieważ rzeczywiście nikt nie szedł teraz w ich stronę.
- Układ jest taki: Wytłumaczysz nam teraz, co się tu dzieje i dlaczego próbujesz nas złapać w tę swoją pułapkę. Potem powiesz w jaki sposób byłaś wtedy w stanie nas kontrolować, żebyśmy znaleźli się aż tutaj, gdziekolwiek by to nie było. Po trzecie, gdzie jest ten brązowołuski? Czy jego też tu sprowadziłaś? I najważniejsze, jaki masz w tym wszystkim cel? Co ty właściwie chcesz osiągnąć? - ostatnie zdanie Moren niemalże wykrzyczał. Zależało mu na odpowiedziach, oj i to zależało bardzo. Niemalże się w tym wszystkim zapomniał i naprawdę poważnie jej zagroził. Na razie zastosował jednak jedynie luźną sugestię, do której warto byłoby się dostosować. Moren wziął głęboki wdech, żeby trochę się uspokoić. Nie mógł sobie pozwolić żeby aż tak się denerwować przed... Kim? Nagle zdał sobie sprawę z tego że właściwie to wcale nie znali jej imienia. Jeszcze nigdy się im nie przedstawiła. Moren, korzystając więc z sytuacji dodał jeszcze: - Przy okazji mogłabyś się przedstawić, bo jak mniemam nie jesteśmy jeszcze ze sobą na: "ty".
Awatar użytkownika
Antar
Szukający drogi
Posty: 47
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Antar »

Antar nie zwracał zbytnio uwagi, co porabia minotaurzyca, kogoś tam wołała. Dopiero gdy zamuczała, spojrzał w jej stronę, niezbyt zadowolony z takiego hałasu wywołanego naprawdę głośnym muczeniem. To było bardzo nierozsądne tak głupio się zdradzić na obcym i nieznanym terenie. Cóż poradzić, może ciało miała ludzkie, ale głowę już krowią. Dobrze, że przynajmniej te świetliki już ich nie obsiadywały, to było uciążliwe. I zamieniało ich piracką bandę w jakichś cyrkowców, a tego wampir nie miał zamiaru znosić.
Wciąż męczyły go dziwne zwidy i przewidzenia, ale zaczęły już nieco blednąć, przez co kapitan mógł się bardziej skupić na twardym stąpaniu po ziemi. Nie spodziewal się jednak tak nagłego i energetycznego przyśpieszenia ze strony Krasuli, zwłaszcza że gdy patrzył na swych podwładnych, miał ogromne wrażenie, że chyba musiała im podkraść trochę sił, bo niby jak mogła sobie teraz tak wesoło hopsać mimo męczącego marszu i stale podwyższającej się temperatury? Nieumarły nie chciał nawet myśleć co będzie za dnia. Postanowił więc nieco zaingerować w tutejszy klimat, jednorazowy szok termiczny dla tutejszej fauny i flory chyba nie będzie taki groźny, aczkolwiek mało go to obchodziło. Tak samo, jak to, że Alin nie otrzymał odpowiedzi, nie powinien wtykać nosa w nie swoje sprawy.
Dlatego, gdy tylko dotarli do jeziorka, kapitan zajął się drobnym hokus-pokus. Na niebie pojawiła się grupka szarawych chmurek, a już po chwili można było zobaczyć jak zaczyna z nich spadać biały puch, potocznie nazywany śniegiem. Krwiopijca nieznacznie odetchnął, choć taki miły chłodek był mu bardzo potrzebny.

- Śnieg! – krzyknął zachwycony Alin, jakby w życiu go nie widział, a może faktycznie? Albo przynajmniej bardzo dawno. Dlatego tez zajęty łapanie płatków na język zareagował dopiero po chwili na zawołanie naturianki – Tak? – spytał zaciekawiony, ale wciąż rozproszony nietypową pogodą – Co to? – spytał, bo Krasuli udało się przyciągnąć jego uwagę wahadełkiem.

Nestor tymczasem był zajęty brudną robotą, czyli rzucaniem rozporządzeniem w sprawie tego, co kto robi i poprawianiem tego, co ktoś spartaczył.
Tymczasem Antar usłyszawszy skrzek, skierował wzrok na miejsce skąd dochodził. Zwierzę bez wątpienia, ale się wystraszyło, czego? To było dobre pytanie. Nagle z krzaków wyleciała małpka, ale oczywiście musiała trafić we wbitą w ziemię broń, czyja ona w ogóle była? Antara trochę to zirytowało, ktoś się tu obija, w jego załodze! Niedoczekanie.
Kapitan zdecydowanym krokiem ruszył w stronę rzekomego zagrożenia, wziąwszy uprzednio miecz w swą dłoń, gotowy do ataku. Zamaszyście odsłonił krzaki i momentalnie skierował błękitne ostrze ku szyi nieznajomej. Uniósł nieco brwi, lekko mówiąc, nie tego się spodziewał. Dziewczynka, drobna dziewczynka trochę fioletowa i z rogami, ale to nadal dzieciak… Jakby Alin już nie wystarczał.

- Kim jesteś? – spytał oschle i chłodno jak to miał w zwyczaju.

Młody pirat, widząc zamieszanie opuścił minotaurzyce i przybiegł jak najszybciej. On już lepiej wyrazil swoje emocje i zaskoczenie na widok maie.

- OOO! Cześć! Rety! Jesteś fioletowa! I masz rogi… whoaaa… ej, ogon też masz? Jak się nazywasz? – nie mógł się powstrzymać od zadawania pytań, dziewczynka i to tak jakby w jego wieku! Nie posiadał się ze szczęścia, ale i ciekawość w nim buzowała niczym wulkan sekundy od erupcji.

Wampirat widząc to, odłożył miecz i poszedł zobaczyć jak radzi sobie reszta, a chłopak jak chce, to niech nawiązuje nowe przyjaźnie.
Awatar użytkownika
Urzaklabina
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Mędrzec , Mag , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Urzaklabina »

        Urzaklabina płonęła od środka zapałem, który miał siłę słońca, jeśli nie kilku. Z wahadełkiem, którego pajęczą nić oplotła wokół swojej dłoni, czuła, że zdobyła uwagę młodocianego pirata. Bardzo lubiła mówić o magii, ale wiedziała, że lubią o niej słuchać jedynie zapaleni magowie oraz wszelaka alarańska młodzież. A to, co Krasula chciała zrobić, było wręcz idealne na ciekawą lekcję o magii, podczas której ona będzie mogła się wygadać, a Alin będzie miał okazję zapoznać się z tym i owym, nie przeszkadzając przy tym kapitanowi, któremu instynkt ojcowski zamarzł, o ile ten w ogóle istniał.

        Nim jednak choćby pomyślała o otworzeniu ust, stało się coś, co najwyraźniej było ciekawsze od tego, co miała do zaoferowania taka stara krowa jak ona. Naturianka aż, z grymasem niezadowolenia na twarzy, opuściła rękę, w której trzymała wahadełko, co by powstać na swoje własne nogi. Nie ruszyła się jednak z miejsca - wstała jedynie po to, by przyjrzeć się istocie, która skradła uwagę Alina, a która to ledwo, ale jednak znajdowała się w zasięgu wzroku mleko-dajki. Fioletowa, rogata dziecina najwyraźniej przyciągała Alina swoją unikatowością, a zarazem wyglądała na tyle niegroźnie, że została zignorowana przez Antara po chwili.

“Skoro Antar utracił wszelkie zainteresowanie, to raczej nie obrazi się, jeśli postaram się nawiązać kontakt z tą tajemniczą istotką.”

- Alin, ładnie to tak, zostawiać mnie samą, jak jakieś bydło na pastwisku? Jak dorośniesz i będziesz miał wybrankę swego serca, to ją także tak potraktujesz? - rzuciła głośno w stronę młodzieńca, wiedząc, że taki dobór słów powinien do niego dotrzeć. - Pomóż tej małej, kolorowej istocie wstać, jak na meżczyznę przystało, a potem przyjdź mi tu, ale już! Nie będę sama sobie opowiadać o tym, co zaraz będę robić, to by było nudne, nie wspominając o tym, że jeszcze nie oszalałam. A jak uda ci się przyprowadzić także nieznajomą, co bym mogła się przywitać z nią należycie, to w ogóle byłoby świetnie!

        Oczywiście nie musiała wszystkiego przekazać przez Alina. Mogła podejść i mogła się pierwsza przywitać. Nie miała jednak pewności, gdzie kończy się łaskawość Antara. Bądź co bądź, była gościem kapitana, nawet jeśli byli poza statkiem. Musiała się upewnić, że przynajmniej nie ma żadnych zastrzeżeń wobec tego, co zamierza robić, dlatego też postanowiła wszystko wykrzyczeć.

        Błędne ogniki wyczuły tymczasem nową ofiarę, która… Jeszcze nie została poirytowana przez te świetliste stworzonka. Gwiazdozbiór bowiem miał to do siebie, że niemal zawsze, gdy spotykał nieznaną dotąd istotę, odsiadywał ją do granic możliwości, zaznaczając ją przy tym swoim zapachem. Takie przywitanie, pozwalające zapamiętać, kogo się zna, a kogo nie.

        Z tego też powodu, kolejne ogniki wznosiły się w powietrze, kierując się wprost na nowo przybyłą, to znaczy na Mel. Jej drobne ciało szybko zostało pokryte przez błędne ogniki, które delikatnie niczym poranna rosa osiadły na jej ciele. Chwile poświeciły, chwile pobrzęczały, jednak wkrótce zostawiły ją w spokoju, odlatując i nie pozostawiając po sobie nic, nie licząc traumatycznych wspomnień.
Awatar użytkownika
Mel
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Mel »

        Kiedy tylko dźwięk zrzuconego żelastwa się uspokoił, malutka maie natychmiast o nim zapomniała. Przed czubkiem swojego nosa zobaczyła długie, błękitne narzędzie, o ładnej, fioletowej rękojeści. Trzymał je białowłosy mężczyzna, ten sam, którego wygląd wprawił ją wcześniej w taką konsternację.
- Ojej, jakie ładne to coś. To… miacz, tak? Twój miacz coś do mnie mówi! I jest smutny… - powiedziała, wsłuchując się w szept lodowej klingi.
Na pytanie nieznajomego odpowiedziała po prostu:
- Jestem Melika.
Widząc, że mężczyzna odchodzi, wzruszyła ramionami. Najwidoczniej nie był zainteresowany tym, jak ma na imię. A może po prostu miał pilniejsze sprawy do załatwienia? Staruszek z gór zawsze powtarzał, że są sprawy nie cierpiące zwłok i strasznie się przy tym spieszył. Choć nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego sprawy miałyby w ogóle interesować się zwłokami, ta pewnie właśnie taka była.
        Zaintrygowana obserwowała otaczających ją ludzi. Jej głowa obracała się na wszystkie strony. Nie wiedziała na co patrzeć! Z nieba, które w magiczny sposób pokryło się chmurami, zaczęły padać śliczne, białe drobinki, przykrywając ziemię i liście tropikalnych roślin. Wystawiła język, łapiąc na niego płatki śniegu i zaśmiała się głośno. Był zimny! Słyszała szelest śnieżynek, które wirowały lekko w powietrzu. Nigdy nie widziała niczego tak magicznego!
        Sadząc duże susy (które natychmiast zaalarmowały jej fioletowe uszy) podbiegł do niej sympatyczny, młody chłopak i natychmiast zasypał ją pytaniami.
- OOO! Cześć! Rety! Jesteś fioletowa! I masz rogi… whoaaa… ej, ogon też masz? Jak się nazywasz?
Maie zaśmiała się głośno i stając na palcach, poczochrała jego błękitną czuprynę.
- Ojej, masz niebieskie włosy! Ale super!
- Nie, ogona nie mam. Chociaż to byłoby nawet zabawne! Nazywam się Melika, a ty?
Uśmiechnięta od ucha do ucha, bardzo szybko poczuła się wśród piratów jak u siebie. Zrobiła krok by zapoznać się z resztą towarzystwa, kiedy zawołała ich krasula, hybryda, która wcześniej tak rozbawiła dziewczynkę. Miała miły głos, który nadawałby się idealnie zarówno do mówienia jak i do muczenia.
Mała ruszyła w jej stronę z nowo poznanym przyjacielem, a śliczne światełka, które wcześniej podziwiała z ukrycia, obsiadły ją całą, od czubka rogów po same stopy. Ich dotyk był delikatny i lekko łaskotał. Słyszała jak bzyczą cichutko, podekscytowane nowym towarzystwem. Poruszyła ostrożnie ręką, a widząc, że nie uciekają, okręciła się wokół własnej osi. Oślepiona światłem trafiła oczywiście na korzeń i runęła jak długa na ziemię. Na szczęście świetliki zdążyły uciec zanim przygniotła je swoich mizernym, ale jednak ważącym parę kilo ciałkiem.
        Niezrażona wstała, otrzepała się i posłusznie ruszyła w stronę kobiety-krowy. Kiedy znaleźli się koło niej pomachała ręką i przedstawiła się
- Witaj, jestem Melika. A ty? Jesteś krową czy człowiekiem? Ładnie pachniesz - dodała, czując ponownie słodki zapach owoców i ziół.
        W tym momencie jej uszu dobiegł znowu niski, wibrujący dźwięk nawołującej ją magii. Odwróciła głowę i spojrzała w stronę góry, za którą powoli wstawało słońce. To stamtąd przyzywał ją dziwny, niepokojący zew.
- Przyszliście tu żeby posłuchać magii? Tam, za tą górą. Woła mnie. Wołała mnie aż od chatki staruszka z gór.
Dla małego duszka wszystko było oczywiste, więc nawet przez myśl jej nie przeszło, że tylko ona słyszy muzykę magii. Założyła, że wszyscy wiedzą kim jest staruszek z gór, tak samo jak znają odgłos magii. Z resztą nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby go opisać. Do tego istniało zbyt mało słów w każdym znanym jej języku.
        Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, jej uwaga ponownie została rozproszona. Zauważyła bowiem cebrzyk, porzucony beztrosko na ziemi. Sięgnęła po niego i zaczęła wystukiwać na nim szybki, energiczny rytm. Uśmiechnięta od ucha do ucha kiwała się na boki, próbując uchwycić rytm otaczającego ją obozu. Krzątający się ludzie, ich głosy i śmiechy tworzyły piękną melodię, którą bardzo chciałaby powtórzyć. Gdyby tylko te chude rączki nie były aż tak niedoskonałe!
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

Czyli jednak piraci jej nie znali! Tej fioletowej, co wypadła z krzaków!
Kicia słyszała niemal każde wypowiedziane przez kompanię słowo łatwo więc zorientowała się w sytuacji. Poza tym… gest ,,kapitana” był w miarę jednoznaczny. Rogata mikruska go zaskoczyła i to na tyle, że aż wyciągnął broń. W sumie rozsądnie, ale jak typowo. Widać, że gość był z tych co mają spokojną twarz i wewnętrzną nerwicę. Wszyscy wojownicy i faceci mieli nerwicę. Poza tymi, którzy nie mieli. Taka była prawda.
Białowłosy jednak szybko stracił zainteresowanie nieznajomą dziewczynką - widać miał co do roboty. Za to kaniaste oczy zsunęły się z niego i śledziły ją i młodego chłopaczka jeszcze przez chwilę. Dzieciaki… fajnie by było do nich podejść. Kotka lubiła beztroskie zabawy, a ta dwójka wyglądała na całkiem niewinną i rozrywkową. Teraz jednak musiały podejść do minotaurzycy, która najwidoczniej robiła tu za opiekunkę.

Kana zastanowiła się chwilę - małą zwyczajnie zignorowali. Może nie wyglądała groźnie, ale nadal mogła być magiem. Oni jednak nie wyglądali na zaniepokojonych jej obecnością. Albo byli głupi i dawali się zwieść albo doświadczeni i wiedzieli, że nic im nie grozi. W obu przypadkach powinni podobnie zareagować na nią samą… prawda?
Była co prawda od dziewczynki starsza i zdecydowanie wyższa, ale chyba biała kotka nie wyglądała bardziej podejrzanie niż zabarwione na lawendowo stworzonko? Chociaż… w przeciwieństwie do niej miała pasiaste zakolanówki - niektórzy chyba ich nie popierali.

Zdecydowanie nie spieszyło jej się do opuszczenia kryjówki - tym bardziej, że jej uwadze nie umknął spadający z nieba, a pasujący do tej wyspy jak sól do oka śnieg. Najwyraźniej jadalny, bo młodzież nie darowała sobie zakosztowania go i nadal żyła. Kotka jednak ofuchałaby go z jawną niechęcią, bo - krótko mówiąc - takie anomalie jak zlodowaciałe kropelki w tropikach musiały powstawać za sprawą magii, a jej Kana postanowiła nie ufać pod żadną postacią. NIGDY. Do czasu aż zmieni zdanie.

Przyczajona zaczynała powoli odzyskiwać spokój ducha - niech chłopcy się rozłożą, ona jeszcze trochę popatrzy (może w zasięgu jej wzroku pojawi się coś ładnego), a potem wycofa się… i kto wie, może będzie obserwować ich dalej? Na pewno będzie musiała mieć ich na oku i stale zachowywać czujność, bo przy takiej ilości ludu zawsze ktoś mógł ją zajść od tyłu.
Ciesząc się z przewagi odetchnęła i rozpogodziła się całkowicie.

Na to było niestety jeszcze trochę za wcześnie - jak zwykle myśląc, że jest przygotowana na wszystko nie była gotowa na nic. I tak, mimo wzięcia pod uwagę podobnego scenariusza - została osaczona. Osaczona przez jedno dwugłowe ciało, ale to w sumie na jedno wychodziło.

Serce kotki na chwilę zamarło kiedy zobaczyła znajomy pysk - to TEN! To ON! Oni…
Przez chwilę zastanawiała się czy omdlenie to dobre wyjście, ale było za mało w jej stylu aby się na nie pokusiła. Zamiast tego poczuła wyraźny przepływ adrenaliny i własną wolę, która kazała jej się skupić i ze wszystkich sił walczyć o przetrwanie.
Stanęła pewnie na nogach próbując przez szum i pulsowanie w uszach usłyszeć wszystkie smocze słowa, chociaż oszołomiona była potwornie nagłym spotkaniem ze złowrogimi siłami.
Z tego co pamiętała… dwugłowy i ten drugi, zdziczały (którego nawiasem mówiąc próbowała okraść, ale nic nie miał) wdali się w konflikt. Dziki nie reagował na słowa, a fioletowy i ona próbowali się z nim porozumieć. Nawet chyba zaczynało się udawać… dzięki jej pierwszorzędnej, kociej interwencji. Fioletowy próbował rozmawiać także z nią, ale niezbyt im to wyszło… on posługiwał się czarami, więc była mu niechętna (chociaż może bardziej zdezorientowana), a brązowołuski z zapałem go atakował. Rozstali się nie dowiedziawszy się o sobie praktycznie niczego - teraz zaś niewiedza zdążyła najwyraźniej obrosnąć w niechęć i podejrzliwość, która swoje ujście znajdowała w coraz bardziej agresywnym tonie… Mor… Mohe… jakoś miał na imię, ale musiała przyznać, że wypadło jej ono z głowy.
Grunt, że chodziło o smoka.

Jego słowa początkowo nie miały dla niej żadnego sensu. Zadawał pytania, na które nie mogła znać odpowiedzi. Albo raczej - odpowiedzi jakieś by znalazła, ale na pewno by go one nie usatysfakcjonowały. Bo najwidoczniej mocno wierzył w swoją wybujałą teorię. Powiedzenie teraz ,,nie mam z tym nic wspólnego” byłoby jak tańczenie w czerwonej sukience przed bykiem. Z dwiema głowami. To było ponad siły nawet takiego zawadiaki jak ona.
Z natury była dosyć szczera i odpowiadała szybko, nie wiele nad zdaniami się zastanawiając. Tym razem na szczęście szok zamknął jej usta, więc nie zdradziła się ze swoimi odczuciami czy przemyśleniami mówiąc: ,,Zgłupiałeś kompletnie!? Bredzisz! Czyli jednak te czterookie ryby by trujące… współczuję ci, ale z halucynacjami musisz udać się do specjalisty”. Nie. Patrzyła jedynie zaskoczona i wylękniona w iskrzące się ślepia. Nie za bardzo miała także odwagę chociażby zerknąć na drugą głowę, która prychnęła sobie gdzieś obok.
To wszystko dało jej wspaniałe kilka dodatkowych sekund do namysłu.

Jej położenie było raczej średnie. Gad górujący nad nią siłą, masą i liczbą ust wyraźnie chciał, by rozwiała jego wątpliwości, których rozwiać nie potrafiła. A skoro tak, to wkurzony mógł… w sumie miał bardzo wiele możliwości pozbycia się jej. Wszystko zależało jedynie od jego wyobraźni! I dostępnych środków. Wspaniale!
Czyli w sumie nie miała tak wiele do stracenia…. Sytuacja z kolei była na tyle absurdalna, że aż zbierało jej się na paniczny śmiech. Jednak jeżeli już ma dyskutować z potworem balansując na granicy upieczenia i nadziania na kolce to chociaż zrobi to z klasą!

Wyprostowała się więc i złożyła ręce za plecami. Napuszonym ogonem zaczęła lekko poruszać, aby wrócił on do swojego poprzedniego ‘wyciszonego’ stanu i gibnęła się parę razy na nogach przesuwając ciężar ciała to na pięty, to ku palcom.
- Mów mi Pani Kosmosu! - Oświadczyła z całkowitą pewnością, uśmiechając się z lekka figlarnie i z pełnym zadowoleniem. Szalenie podobała jej się ta nazwa. Dlaczego nie wpadła na to wcześniej!? Powinna była wiedzieć, że od zawsze chciała być właśnie Panią Kosmosu! Co prawda ,,Kana Trisk” w jej mniemaniu znaczyło to samo, ale jednak postronni mogli tego tak nie odczuwać. No cóż… trudno. Teraz było za późno żeby żałować.
- Bo masz rację, ze mną nie jest tak łatwo być na ,,Ty”. - Kontynuowała chwaląc jego domyślność, choć w sumie na ,,ty” była zwykle z każdym kto się tak do niej zwracał.
- Za szybko zadajesz pytania. Teraz daj mi czas na odpowiedź! - Powiedziała rozkazująco unosząc wskazujący palec ku bestii. ,,I na pożycie…” dodała w myślach już zdecydowanie mniej hardym tonem.
- Ale najpierw… jestem zdumiona, że tak szybko to rozgryzłeś! - Przyznała. - Troszeczkę nie jest to tak jak mówisz, ale masz sporo racji. - Pokiwała głową aprobująco i okręciła się w miejscu, bynajmniej nie próbując zwiać.
- To oznacza dla mnie tylko jedno - NADAJESZ SIĘ! - Krzyknęła z zapałem kiedy znowu stanęła przodem do jego pyska.
- Bo widzisz, podróżuję z Niewidzialną Armią Szczuroważek na moich Anielskich Rumakach Zniszczenia, by odnajdywać wyjątkowe osoby i uformować z nich drużynę mogącą zdobyć wszechpotężny skarb - Latającą Paprotkę! Nazwa co nieco kopnięta, przyznaję, ale wierz mi - warto to mieć! - Jej oczy zalśniły jakby opowiadała o prawdziwym skarbie, a że do tych miała niezwykłą słabość, łatwo się wczuła w swoją własną opowieść.
- Zaczynając od naszego pierwszego spotkania: moje szczuroważki zaprowadziły mnie do jaskinii brązowołuskiego, jak go nazwałeś, bo był on kiedyś jednym z naszych kompanów. Niestety jakiś czas temu dopadł go Zły Czarodziej Czapeczka i odebrał mu rozum! I umiejętność mowy… Nie umiałam nijak do niego dotrzeć, sam z resztą widziałeś. Właściwie to muszę ci nawet podziękować za ratunek… chyba, ale nieważne. Tak czy inaczej Henry (bo tak się kiedyś nazywał nasz brązowy smok) atakując mnie zerwał nasz Pakt Wieczystej Przyjaźni (nie uważasz za dziwne, że można zerwać ‘Wieczystą’ przyjaźń? Chyba będę musiała zmienić nazwę) tym samym skazując siebie na los samotnika. Ale postanowiłam mu pomóc, bo wiem, że jest w tarapatach (tak, jestem zbyt wspaniałomyślna). Co ciebie bardziej zainteresuje - Zły Czarodziej Czapeczka musiał tutaj urządzić swoją bazę - to on przejął kontrolę nad Henrym, a także (ha ha) nad tobą. Ale nie, współczuję ci i rozumiem, naprawdę! Sama jestem nie w mniejszych kłopotach. Moi kompani - wskazała ręką na nieznajomą jej bandę piratów - także zostali złapani. I to w coś gorszego niż ty! Kiedy tu przybyliśmy Czapeczka zaklął ich tak by mnie - ich Pani - nie rozpoznali! Ty mnie nie znasz, więc na ciebie… was zaklęcie nie zadziałało. Jednak oni… Mieliśmy ratować Henry’ego, ale nagle zostałam sama. Nie zdążyłam się jeszcze zorientować w pełni, ale chyba myślą, że przyszli tu po coś zupełnie innego niż w rzeczywistości. Widzisz tego wysokiego? Tego z dziwacznym kołnierzem? To był mój najlepszy pomocnik! A teraz uważa, że jest jedynym kapitanem i przez to prowadzi załogę na pewną śmierć! Chyba. Bo szczerze mówiąc nie wiem co Czapeczka planuje. Ale jeżeli wpadną w jego ręce to właśnie taki los ich spotka! Nie mogę tego tak zostawić! Obserwowałam ich żeby zobaczyć, czy może… czy uda mi się ich odciągnąć od niebezpieczeństwa. - Popatrzyła na grupkę z zatroskaniem (serio się martwiła. Musiała zaraz kończyć opowieść).
- Ale nie zdążyłam jeszcze niczego zaplanować. Jednakże… zjawiłeś się ty! - Uśmiechnęła się do niego rozpromieniona, zupełnie wbrew temu co naprawdę czuła. - Jesteś jedyną istotą poza mną (i tą małą fioletową dziewuszką, o tą tam), która jest wolna od zaklęcia Czapeczki! Ja - dodała w gwoli wyjaśnienia - jestem Panią Kosmosu, więc mnie nie mógł złapać… jednakże sama mogę sobie nie poradzić z ocaleniem moich przyjaciół. - Przyznała pokornie - Wybacz, że zostałeś w to wpakowany, z mojej winy i przez nieuwagę… Czapeczka musiał pomyśleć, że jesteś moim nowym kompanem. - Jęknęła jakby faktycznie było jej przykro.
- Ale wiesz! - Dodała z przypływem energii - To jest myśl! Jesteś naprawdę bystry, duży i… no, wyjątkowy. Wy obaj. Z waszą pomocą… - Zatrzymała się - Chociaż nie, wybaczcie. Teraz macie jeszcze szansę uciec. Nie chcę żeby kolejnym osobom stało się… to. - Znów wskazała na rozkładających obóz piratów. - Zapomnicie własnych imion i przeszłości… tego kim jesteście i ku czemu dążycie… nie, lepiej uciekajcie póki możecie. Jestem Panią Kosmosu, więc sobie poradzę! - Uśmiechnęła się pewnie, ale zaraz na jej twarzy pojawiła się lekka gorycz. Opuściła powoli głowę i przestała machać ogonem.
Potem jeszcze raz zerknęła w stronę obozu.
- Czas się kończy…
Jednak postanowiła darować sobie melodramaty i zakończyć optymistycznie:
- No cóż. Ja i moje Niewidzialne Szczuroważki damy sobie radę. One są co prawda malutkie, ale nie znacie jeszcze moich możliwości! - Wyprężyła się dumnie uderzając otwartą dłonią w pierś. - Może nie lubię magii, ale to wszystko przez takich jak Czapeczka. Was nie będę tu trzymać, choć… kusi mnie by zaangażować was w tę niebezpieczną misję. W końcu magia i walka to wasze domeny, nie? - Zapytała z szelmowskim uśmiechem prawdziwej kotki.
Awatar użytkownika
Morengvarg
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Morengvarg »

Gvarg zobaczył strach na jej pyszczku. W zasadzie nie wiedział nawet w jaki sposób wogóle zdołał rozpoznać to uczucie, skoro w porównaniu z nim była aż tak niewielka... Przecież on niemalże nie widział jej twarzy! Może to już było instynktowne, że wyczuwał strach swoich wrogów? To byłaby niesamowicie przydatna umiejętność, zważywszy na fakt że ułatwiałaby odkrycie ich słabości. Gvarg wyobraził sobie jak wyczuwa strach jakiegoś innego smoka, który akurat stanął mu na drodze, a następnie domyśla się jego słabego punktu. A potem uderza! Wizja była bardzo przyjemna. Gvarg od zawsze marzył o tym by pokonać innego smoka w prawdziwej walce. Nigdy jeszcze wprawdzie takowego nie spotkał, jednak liczył na to że wkrótce mu się to uda. Wtedy nareszcie będzie mógł uznać się za prawdziwego smoka, dorosłego i w pełni samowystarczalnego. Moren wprawdzie niszczył mu tę wizję samą swoją obecnością, jednak liczył na to że zdoła go przekonać by mógł walczyć sam, w prawdziwej walce. Jaka szkoda że nie mógł jakoś się od niego oddzielić... Znaczy mógłby, ale trochę by się bał ryzykować próby przeżycia aż tak silnego krwotoku. Możliwe że miałby szanse nawet i na to, ale Moren zawczasu przestrzegł go przed tym, ponieważ na pewno nieodwracalnie uszkodziłby układ nerwów, czy jakoś tak i byłby tak wkurzony że nie mógłby się normalnie ruszać. Jakoś trudno mu było to sobie wyobrazić, ale Gvarg nie miał pewności czy tak nie było naprawdę, więc nie bardzo chciał ryzykować. Poza tym Moren czasem okazywał się przydatny, można go było od czasu do czasu wykorzystać. Ciekawe czy jego brat jeszcze czasami myślał o tym jak się go pozbyć? Pamiętał jeszcze jak kiedyś opowiadał mu jakieś niestworzone rzeczy o tym jak trudno byłoby ich rozdzielić, przy okazji bardzo dużo rzeczy jedynie przypuszczał. Odpuścił już sobie, czy dalej się o to starał? Gvarg naprawdę nie potrafił tego określić.
Jego uwagę nagle przykuło dziwne zjawisko. Znaczy, dla niego nie było aż takie szczególnie niezwykłe, ponieważ nieraz już widywał opady śniegu. Niespotykany natomiast był fakt, że padało tutaj, gdzie zupełnie by się tego nie spodziewał. Śnieg przecież padał w górach i wtedy kiedy było zimno, natomiast tutaj brakowało i jednego i drugiego. No znaczy się góry były, ale nie po tej stronie. Może to po prostu przywiało jakoś stamtąd? Trudno mu było stwierdzić, ale kiedy przyjrzał się chmurze, zauważył że jest stosunkowo nieduża, a przy okazji wisi jakoś dziwnie nisko. Aż taki zbieg okoliczności raczej nie był możliwy... Gvarg co nieco znał się na chmurach i wiedział że to się raczej nie zdarza. Czyli zostawało jedno rozwiązanie zagadki - magia. Kto jednak postanowił jej użyć? I w jakim celu? Obrócił łeb i spojrzał w dół, na ich więźnia. Poza tym że była półkotem nie wyglądała szczególnie magicznie. Nie robiła też żadnych znaków ani nic szczególnie podejrzanego nie szeptała. To mimo wszystko nadal mogła być ona, ale z drugiej strony po co był jej śnieg? Przecież jej stąd nie wyciągnie, prawda? No właśnie. Dlatego też jego podejrzenia padły raczej na członków obozu nad jeziorem, głównie dlatego że było ich tam wcale niemało i nietrudno byłoby ukryć się wśród nich jakiemuś czarodziejowi. Ale dlaczego akurat śnieg? To odrobinę przekraczało jego możliwości zrozumienia. Moren jednak na pewno wiedział, toteż wystarczyło poczekać aż zacznie się mądrzyć na ten temat i pokazywać jaki to on jest inteligentny. Właściwie to wolałby nawet już nie wiedzieć, niż słuchać co on ma do powiedzenia. Zdecydowanie miał już dość brata. Zastanawiało go jedynie to, jakim sposobem właściwie tak długo z nim wytrzymał... A tak, racja, przecież pewnie by umarł gdyby nie próbował. Warknął głośno zirytowany, po czym wypluł z siebie soczystą wiązankę w ojczystej mowie. Miał tego zupełnie po dziurki w nosie.
Kiedy usłyszał dobiegający go z dołu głos, obrócił łeb i ponownie skupił swoją uwagę na ich więźniarce. Nadal była widocznie przestraszona, chociaż nie dało się zaprzeczyć że starała się to ukryć. Jednakże przed nim te nerwowe, zdecydowanie zbyt szybkie ruchy oraz słowa które więzły jej w gardle mówiły same za siebie. Gvarg opuścił łeb nieco niżej, tak żeby wysokością odpowiadał mniej więcej głowie półkotki, przesuwając go powoli za jej plecy, niejako otaczając ją ponownie. Nie bardzo zrozumiał o co chodziło w jej pierwszych słowach. To było chyba coś do Morena, ponieważ to w jego stronę teraz patrzyła? Nie potrafił stwierdzić. Kiedy jednak zażądała czasu, to wtedy Gvarg załapał doskonale. Warknął ostro, choć nieszczególnie głośno, sygnalizując swoje niezadowolenie. Nie podobało mu się że oczekiwała czasu. Kiedy ona mówiła, on musiał dalej tu być i jej słuchać, przynajmniej tak długo jak i Moren to robił. Po co właściwie mieli słuchać jej wyjaśnień? Przecież nawet on rozumiał, że to ona zastawiła tutaj na nich pułapkę. Nie możnaby było się jej po prostu pozbyć? Jedno kłapnięcie szczęk i po problemie. Gvarg wysunął lekko język pomiędzy zębami, niejako smakując powietrze w jej pobliżu. Zapach nieszczególnie mu się spodobał, ale przecież chyba nie powinien narzekać...

Fakt że zaczął padać śnieg był chyba najbardziej oczywistym wyznacznikiem tego, że coś było nie tak jak powinno. Nie ulegało wątpliwości że to zjawisko magiczne, zważywszy na temperaturę panującą w tym mikroklimacie jakim była ta wyspa. Tym bardziej że prószyło jedynie tutaj, na bardzo niewielkim obszarze. Moren wytężył swój zmysł magiczny, starając się wychwycić jakieś inne anomalie oprócz tego zjawiska, lub przynajmniej zarejestrować ogólny kierunek gdzie mógł znajdować się czarodziej który to zrobił, jednakże jedyną rzeczą jaką zdołał wyczuć był fakt że powstanie śniegu rzeczywiście miało swoje źródło w czyjejś magii. Jednakże wydawało się że użyteczności w jakimkolwiek celu opad posiadał tyle co nic. No, chyba że zaraz miało sypnąć na nich solidną pokrywą śniegową, która teoretycznie zdradziłaby ich pozycję. Na szczęście Moren nie miał z tym aż tak wielkiego problemu. Uniósł odrobinę lewą łapę i wykonał niezbyt skomplikowany gest, którym przekierował trochę energii do swojej iluzji aby zmodyfikować ją również i pod tym względem. Co jak co, ale kiedy tutaj lecieli nie przewidział opadów śniegu. Wydawało się że ich przeciwnicy mieli naprawdę dobre strategie mające na celu wychwycenie ich. Nawet te latające w przypadkowych miejscach ogniki zdawały się być tam tylko i wyłącznie po to, by w razie czego przyczepić się do nich by zdradzać ich pozycję. To wszystko było naprawde przemyślane. Musiał przyznać że kotołaczce sprytu nie brakowało. Jedyną rzeczą, jakiej nie przewidziała, było to że nie chwycą przynęty od razu, a przy okazji zupełnie przypadkowo znajdą ją przyczajoną w krzakach.
Kotołaczka nie wydawała się szczególnie usatysfakcjonowana swoim położeniem. W sumie nie było jej się co dziwić, mało kto czułby się komfortowo na przesłuchaniu u dwugłowego smoka. W jej ruchach widać było strach, lecz Moren nie zamierzał podjąć jakichkolwiek działań w tej kwestii. Dobrze że się bała. Będzie mu łatwiej wyciągnąć z niej potrzebne informacje.
- Ekhm... - odchrząknął znacząco, co mogłoby nie wydawać się zbyt profesjonalne gdyby nie należał do szlachetnej smoczej rasy. Dźwięk ten w jego wypadku jednak zabrzmiał naprawdę groźnie i sygnalizował, że nie zamierza długo czekać na odpowiedź. W razie gdyby to nie wystarczyło, posiadał trochę bardziej sugestywne metody wyrażenia swojego zniecierpliwienia. Nie miał pewności jak bardzo kotka będzie skłonna do mówienia, ale miał czas i środki by trochę zabawić się jej kosztem i wreszcie się czegoś dowiedzieć, czyli właściwie było to połączenie przyjemnego z pożytecznym.
Zniecierpliwione chrząknięcie jednak zdało się osiągnąć zamierzony efekt i otworzyło usta zmiennokształtnej. Zaczęła od tego, na czym on skończył, czyli tytułu, który pobłażliwie mówiąc był dość nienormalny. Nigdy nie słyszał ani nie czytał o miejscowości zwanej Kosmosem, jednak był prawie pewny że nie znajduje się ona na kontynencie Alaranijskim. Nie był wcale taki najgorszy z geografii i nigdy w życiu nie natknął się na taką nazwę. Dlatego też tytuł ów wydawał mu się zdecydowanie nie na miejscu. Kotołaczka była stanowczo zbyt młoda by mogła podróżować spoza kontynentu. Oczywiście o ile plotki o lądach poza nim wogóle mogły zostać uznane za prawdziwe, a nie jako głupie i niemądre bajania. Z tego też powodu postanowił nie respektować tej nazwy. Nie powiedział jednak nic na ten temat i pozwolił kotce kontynuować, wydał z siebie jedynie zamyślone mruknięcie.
Kiedy zmiennokształtna wyraziła swoje niezadowolenie jego szybko zadawanymi pytaniami, spojrzał na nią z góry, starając się u niej wywołać wrażenie że raczej się z tym nie zgadzał. No a przy okazji podkreślił kto ma przewagę w obecnej sytuacji. Gvarg jednakże na jej słowa zareagował dość agresywnie, zaraz kiedy tylko zaczęła stawiać żądania. Przesunął wtedy łeb za jej plecy i warknął, w zdecydowanie groźny sposób, możliwe że instynktownie wyczuwając jego własny gniew. Moren zobaczył jeszcze jak jego brat wysuwa swój jęzor, możliwe że nieświadomie naśladując zwyczaje węży, czy też w tym konkretnym wypadku hydr, które bądź co bądź były z nimi sporo spokrewnione. W innym wypadku bowiem najprawdopodobniej łeb mieliby tylko jeden. Ciekawe w sumie do kogo by on należał...
- Gvarg. - powiedział stanowczo Moren, spoglądając na brata znacząco. Tamten od razu zorientował się o co mu chodziło, jednak nie wyglądał na zadowolonego. Przeciwnie wręcz, ponownie wysunął jęzor i zasyczał, tym razem w jego kierunku. Na dokładkę uraczył go spojrzeniem tak jadowitym, że Moren ucieszył się że nie są w żadnym stopniu spokrewnieni z bazyliszkiem. Smok jednak nie odpowiedział nic na tę prowokację. Z Gvargiem będzie miał jeszcze okazję porozmawiać.
- Kontynuuj. - mruknął Moren, z powrotem kierując swą uwagę w stronę zmiennokształtnej, która w tym momencie zdała mu się bardziej skołowana niż powinna.
Dziewczyna wtedy z jakiegoś powodu powiedziała że w wielu rzeczach miał rację i się nie pomylił, jednak nie wszystko było tak jak mu się wydawało, powiedziawszy to nawet z pewnym entuzjazmem, zupełnie jakby się z tego cieszyła. Ciekawe że taka reakcja na ten konkretny rozwój wydarzeń była wogóle możliwa. Zaraz jednak wykrzyknęła radosne "Nadajesz się!", które szczerze powiedziawszy zaskoczyło go bardziej niż pomarańczowołuski smok gdy po raz pierwszy się spotkali. Obrócił lekko łeb z zainteresowaniem, czekając na ciąg dalszy. Kotołaczka wzięła głęboki wdech, po czym wyrzuciła z siebie ciąg niemalże bezsensownych wyrazów, który najwyraźniej miał reprezentować historię. Szczuroważki, koniki zagłady, a potem jeszcze zapewne szczerozłota (choć o tym akurat nie wspomniała) Latająca Paprotka. Zabrzmiało to dla niego tak irracjonalnie że nabrał ochoty popukać się w łeb. Dla pewności jednak wytężył jeszcze raz zmysł magiczny, tym razem w poszukiwaniu niedostrzegalnych nigdzie szczuroważek, czy chociaż magicznych koników. Gdyby miały być niewidzialne, zgodnie z jej słowami, najprawdopodobniej wciąż byłyby widoczne na polu magicznym. Pod iluzją natomiast ukryte nie były, ponieważ nie istniała na świecie iluzja, której on, Moren, nie potrafiłby przejrzeć. Jednak poszukiwanie jakichkolwiek śladów tychże magicznych istot zakończyło się oczywiście wielkim fiaskiem, ponieważ coś takiego oczywiście nie istniało. No, może w anielskie rumaki byłby jeszcze w stanie uwierzyć, ponieważ skądś coś kojarzył o tych istotach, jednakże te drugie na pewno nie zostały nigdy poddane egzystencji. A już bez żadnych wątpliwości można było stwierdzić, że nie było tu nic takiego. Jedynym, co chociaż trochę mogłoby odpowiadać temuż opisowi były latające nad obozem światełka, jednak one były zdecydowanie zbyt skupione na krowiej hybrydzie by mieć jakikolwiek związek z kotołaczką. Poza tym to były tylko ogniki, dość zwyczajne w dodatku.
Dalej historia stawała się jeszcze bardziej nieprawdopodobna i trudna do ogarnięcia. Pomimo że technicznie raczej prosta, uwierzenie w nią stawało się coraz bardziej niemożliwe. Nazwy dalej były brane jakby z powietrza. Czarodziej Czapeczka brzmiał co najmniej śmiesznie, ale Moren musiał przyznać że on akurat był najbardziej prawdopodobną częścią całego tego chaosu. Jego ulubionym fragmentem od razu został smok o imieniu Henry. O niebiosa, przecież wszyscy chyba wiedzą że Henry to imię ludzkie, ewentualnie nordyckie. Kiedy to usłyszał aż zachciało mu się śmiać, czego jednak ostatecznie nie zrobił. Kotka udawała naćpaną? Całkiem prawdopodobne, chociaż zdecydowanie powinna popracować trochę nad mową ciała, ponieważ nie wyglądała jakby miała znaczące, czy jakiekolwiek właściwie problemy z poruszaniem się. Szalona? Na pewno nie, przecież już wcześniej ją spotkał i wtedy zachowywała się mniej więcej tak jak możnaby się spodziewać po energicznej kotołaczce zaskoczonej przez dwa smoki. Teraz jednak wyraźnie łgała mu w żywe oczy. Nie potrafił za bardzo tego wytłumaczyć. Moren nawet nie próbował rejestrować dalszej historii, ponieważ był całkowicie pewien że z niej nie dowie się już niczego. Wykorzystał czas, który ona wypełniła bezsensowną opowieścią na ochłonięcie z emocji. Starał się zrozumieć, co tak naprawdę kotłowało się w umyśle kotołaczki, by wygadywała takie bzdury. I wtedy doszedł do jednego, prostego wniosku. Ona po prostu nic nie wiedziała. Zupełnie nic. To dlatego próbowała wcisnąć mu historyjkę z tyłka wziętą, ponieważ się ich bała. Przeraziła się pewnie do tego stopnia że nie zdziwiłby się gdyby tu zemdlała. Z jakiegoś powodu jednak to nie nastąpiło, a ona rzuciła się ku jedynej widocznej dla niej desce ratunku, czyli gadaniu od rzeczy w nadziei, że postanowią ją puścić wolno. Ale co martwiło go najbardziej, było to że najprawdopodobniej trafili na ślepy trop, który w żaden sposób nie mógł zaprowadzić ich do wytłumaczenia ich obecności w tym miejscu. Chyba że... ona też trafiła tu w ten sam sposób co smoki. Po prostu natrafiła na ścieżkę ze światełek trochę wcześniej, przyczaiła się przyglądając tym ludziom i nagle znikąd pojawili się oni, zamykając ją w sytuacji bez wyjścia. Ale to nie znaczyło, że nie wiedziała czegoś co mogło się okazać istotne... Z tym że musiał do tego podejść trochę inaczej.
- Wybacz że ci przerywam tą jakże wciągającą historię, lecz chciałbym parę rzeczy wyklarować, żeby była jasność. - oświadczył Moren, zniżając lekko pysk tak żeby znalazł się bliżej wysokości jej głowy. Oprócz tego słowa dobierał starannie i swobodnie, próbując przynajmniej trochę zanegować poprzednio wykreowaną atmosferę wrogości. Zabieg ten był konieczny, ponieważ bez tego trudniej byłoby rzeczywiście osiągnąć to co zamierzał. - Popracuj jeszcze trochę nad aktorstwem, ponieważ szczerze powiedziawszy idzie ci dość średnio. Ja rozumiem że tu nie ma warunków i tak dalej, ale wiesz, jak już się za coś bierzesz to przydaje się być w tym dobrym. Co do historii to też szału nie ma, ale nie było strasznie. Nawet się coś kleiło, w przeciwieństwie do imion. Matko, Henry... Jak dobrze że czarodzieje nie są na czasie z popularnymi imionami bo chyba bym się powiesił, o ile miałbym na czym. Z Czapeczką i Paprotką też się popisałaś. Mam też nadzieję że rozumiesz, ale nie lubię kiedy ktoś gada do mnie takie głupoty. - Moren zrobił krótką przerwę na wzięcie głębszego oddechu. W tym czasie uniósł lewą łapę i trochę opierając się na brzuchu i tej drugiej, wyciągnął ją razem z pazurem w stronę kotołaczki. Obrócił nią lekko, jakby od niechcenia.
- Słuchaj, zgaduję że w zasadzie nie jesteś jakoś szczególnie powiązana z tą pułapką, o ile można tamto wogóle tak nazwać, ponieważ poddaję to już w wątpliwość. - mruknął, po czym kiwnął łbem w stronę obozu, nie pozostawiając żadnych wątpliwości co do tego co właściwie miał na myśli. - Jedyne co to przypatrywałaś się im przez jakiś czas... Ile tu już jesteś, parę godzin? Obudziłaś się tutaj jakby nie wiedząc skąd i dlaczego się tu wzięłaś. - raczej stwierdził niż zapytał gad. Wziął kolejny większy oddech, dając jej chwilę na przetrawienie informacji. Odjął od niej swój szpon i położył łapę z powrotem na ziemi. Przez chwilę nawet naszła go myśl by ruszyć ogon z miejsca i przesunąć go tak, by zrobić kotce miejsce na potencjalny odwrót gdyby tego zapragnęła. To pomogłoby mu ukazać swój pozytywny wizerunek, jednak po chwili zrezygnował z tego pomysłu. Już przez chwilę zdążył poznać zmiennokształtną i wiedział, że jest dość nieprzewidywalna. Najpierw musiał jej pokazać że raczej jej nie skrzywdzą, o ile będzie chciała współpracować.
- Moja propozycja jest taka - opowiesz mi dokładnie i ze szczegółami wszystkie dziwne rzeczy jakie towarzyszyły twojemu pojawieniu się tutaj. Chcę wiedzieć o wszystkim. Tym razem bez historyjek, potrafię wyczuć kiedy ktoś mówi prawdę a kiedy nie. Ktoś lub coś nas tu ściągnął i mogę się założyć że zrobił to nie bez powodu. Co oznacza że prawdopodobnie jesteśmy mu do czegoś potrzebni. Chcę ustalić kto to jest i dlaczego to zrobił. Nie zabijemy cię, ponieważ ten typ też cię tu chciał, a założenie że po prostu trafił również i ciebie przez przypadek byłoby odrobinę... przesadzone. Ale proponuję byś pomogła mi... - tutaj zatrzymał się, widząc jadowicie błyszczące ślepia Gvarga. - pomogła nam ustalić kto miał dość tupetu, żeby ściągać nas tutaj przez pół świata i jeszcze nie przywitać z należytymi honorami. A jeżeli tylko nam jakoś podpadnie, to zakończymy jego żywot i złupimy wszystko co przy sobie miał.
Gvarg, po usłyszeniu jego ostatnich słów mruknął, tym razem jednak z aprobatą. Morena w sumie to nie zdziwiło. Sam miał ochotę sprać tego, który go tu ściągnął w środku poszukiwań artefaktu. Gvargowi wprawdzie nie zależało na tym aż tak bardzo jak jemu, jednak nie znosił być manipulowanym, a tajemniczy osobnik wydawał się gustować w tego typu sprawach. Potrafił więc bezproblemowo zrozumieć, dlaczego i jemu spodobał się ten pomysł. Poza tym istniała szansa że posiada on jakieś skarby, możliwe że zdobyliby coś ciekawego lub przydatnego.
- A i przy okazji, jeżeli aż tak bardzo nie chcesz zdradzać swego imienia to będę ci mówił po prostu... hmm... Jennifer, czy też może nawet Jen. - stwierdził Moren po krótkim zastanowieniu. Nie sądził, by zrobiło to jakąś różnicę, ale zdecydowanie bardziej wolałby, żeby osoba z którą prowadził dialog posiadała jakieś znane przez niego imię. Nie wiedział, czy ona uważała podobnie, ale dziwnie się czuł kiedy kotołaczka znała jego imię, lecz bez wzajemności.
Awatar użytkownika
Antar
Szukający drogi
Posty: 47
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Antar »

Antar nim całkiem odszedł rzucił spojrzeniem na młodą maie raz jeszcze, gdy tylko wspomniała odgłosie pochodzącym z miecza. Nie spodziewał się, że ktokolwiek prócz niego może dosłyszeć ten szept.

- Miecz – poprawił dziewczynę, maskując i tak ledwo widoczne zaskoczenie, po czym wrócił do swoich spraw.

Dziewczynce natomiast dotrzymać towarzystwa postanowił Alin.

- Dziękuję – wydusił z siebie, gdy fioletowa rozczochrała jego czuprynę, a jego policzki oblał go rumieniec — Melika, jakie ładne imię. Ja jestem Alin – odpowiedział drżącym głosem aczkolwiek z przyjaznym uśmiechem na ustach.

Tymczasem głos Krasuli był niczym grom z jasnego nieba. Alin zachwycony i zaciekawiony fioletową dziewczynką całkiem zapomniał o całym świecie i w tym Urzaklabinie. Ta postanowiła przypomnieć się i to z przytupem, że aż chłopaka oblał rumieniec.
Obrócił się ostrożnie i przyodział nerwowy uśmiech, próbując robić dobrą minę do złej gry. Nic jednak nie odpowiedział i natychmiast zabrał się do rzeczy. Podał maie dłoń i wciągnął ją ponownie na nogi.

- Chodź ze mną – powiedział z nieco zawstydzonym wyrazem twarzy, wciąż nie puścił ręki dziewczyny, aż do czasu, gdy dotarli do Krasuli, dopiero wtedy to zrobił.

To właśnie w tym momencie świetliki postanowiły obsiąść młodą naturiankę, co wywołało chichot u Alina i średnio wychodziło mu jego ukrywanie.
Nagle naturianka upadła, a chłopak natychmiast pomógł jej wstać.

- Nic ci nie jest Meliko? – upewnił się, a jego wzrok zmierzył maie od stóp do głów, czy aby na pewno wszystko w porządku – Posłuchać magii? To magia wydaje dźwięki?- zdziwił się Alin – I o jakim staruszku mowa?

Tymczasem reszta załogi rozłożyła się już porządnie, a zmachany Nestor, zmęczony krzyczeniem, poganianiem i wytykaniem błędów innych, składał raport kapitanowi.

- Ogólnie wszystko już jest gotowe, poszłoby szybciej, gdyby Alin też pomógł, a nie na flirty mu się zebrało, ja rozumiem, że młody, ale już swoje ma przecież i… - wampir uniósł prawą dłoń, nakazując czarodziejowi milczenie.

Śnieg zaczął padać mocniej, a temperatura obniżała się wręcz nienaturalnie dla tej egzotycznej wyspy. Nagrzaną ziemię w końcu schłodziły pierwsze śnieżynki, przez co następne mogły już stworzyć cienki, biały dywanik.
Wampirat oddalił się nieco od reszty, paradoksalnie przybliżając się do skrytych nieznajomych w zaroślach osłoniętych magiczną osłoną. Miał wrażenie, że nie jest sam, jednakże po ponownym sprawdzeniu uznał to za pomyłkę. Wyciągnął ze swej kieszeni mapę. Jednak jeden fragment wyglądał niebywale świeżo. Nieumarły natychmiast wsadził dłoń do kieszeni i wydobył fiolkę z eliksirem. No tak. Odrobinka wylała się na mapę, ale zamiast ją zamoczy i zniszczyć to dodała kawałek?
Białowłosy wywnioskował więc, iż wylanie całej zawartości na niekompletny papierek może dać dobry skutek. Tak też było, miał teraz dokładną, niezniszczoną, a wręczodnowiona mapę prowadzącą do skarbu na tej wyspie. Jednakże nastąpił drobny problem. Ktoś ubzdurał sobie, aby ukryć skarb na szczycie góry, zamiast gdzieś w jaskini, czy pod ziemią.
Niestety świt był już bardzo blisko, więc szykowała się nocna wyprawa. Kapitan postanowił więc ponownie zaszczycić resztę swą obecnością. Wręczył mapę Nestorowi, a sam zabrał się do drobnej przebudowy swojego namiotu, a konkretnie to go zamroził, równocześnie czyniąc niezwykle stabilnym.

- Będziemy musieli wspinać się na szczyt tych gór…? – pradawny znał odpowiedź, ale pragnął wierzyć, iż może jednak się myli. Wszystkie marzenia legły w gruzach wraz ze skinięciem głową Antara – To ja… poszukam Idalfo, on kiedyś chodził po górach, myślę, że bez problemu wszystkich wtajemniczy i…

- Nie wezmę wszystkich na szczyt Nestorze, tylko kilkoro. Uprzedzając twoje pytanie. Nie, nie upiecze ci się wchodzenie na górę.
Czarodziej chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w sumie już wszystko wiedział. Westchnął więc tylko i poszedł szukać Idalfa, aby prosić o cenne wskazówki.

Kapitan zaś zawczasu wszedł do namiotu i wyjąwszy miecz z pochwy zaczął się mu przyglądać. Wysłuchiwał ostatnich szeptów odchodzących wraz z nocą, której miejsce powoli zajmował dzień. Ostatnio przez tak wiele czasu ignorował ten delikatny i smutny głosik, którego słów nigdy nie mógł rozszyfrować, a teraz ta mała dziewczynka to usłyszała i wspomnienia ożyły. Wampir położył się, nie chciał spać. Chciał pozostać sam ze swoimi myślami o przeszłości, owianej lekko mgłą tajemnicy oraz o przyszłości, która nie malowała się jakoś bardzo odmiennie od teraźniejszości.
Awatar użytkownika
Urzaklabina
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Mędrzec , Mag , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Urzaklabina »

-Miło mi cię poznać. Póki co mów mi Krasula, dobrze? A co do tego, kim jestem, to… jestem bardziej krową niż człowiekiem, młoda istotko. Niektórzy nazywają to połączenie minotaurami. Czyli jeśli chcesz, możesz mnie uznawać za minotaura. Ale jak dla mnie, to mogłabym być nazywana krówką, zawsze mi to okreslenie pasowało! - Odpowiedziała radośnie do fioletowej, gdy tylko ta podeszła. - Dziękuje za komplement. Często mam doczynienia z naturą, a moje futro lubi przetrzymywać zapachy z otoczenia, dlatego roztaczam tą woń.

        Urzaklabina po tych słowach rozejrzała się uważnie. Przez chwilę patrzyła w bezruchu, jak z każdą sekundą cień przesuwa się bardzo, ale to bardzo powoli. Po minucie stwierdziła, że miejsce, w którym stoi, powinno być zacienione, a co za tym idzie, bezpieczne dla niej, przez długi czas. Dlatego też powróciła do dwóch młodych rozmówców.

- Posłuchać magii powiadasz?

        Spytała ciekawsko Krasula, nie powiedziała jednak więcej, ponieważ mała naturianka zaczęła wygrywać rytm na porzuconym na ziemi przez piratów przedmiocie. Krasula się uśmiechnęła, w międzyczasie przeczesując swoją wiedzę o istotach, jakie są na tym świecie. Melika wydawała się tak wyczulona na magię, że był to dla niej po prostu inny aspekt świata, podobny do choćby kolorów czy kształtów. Maie? To było możliwe, ale Urzaklabina dawno nie spotkała tych istot, nie wspominając o choćby odświeżeniu swojej wiedzy o nich. To radosne stworzonko mogło być równie dobrze czymś innym, o czym pani krowa zapomniała, bądź nigdy nie wiedziała.

        W czasie gdy rytm wciąż był wybijany przez fioletowoskórą, Krasula cichutko wyjaśniła młodemu piratowi, co Mel mogła mieć na myśli.

- Niektóre istoty postrzegają magię inaczej niż my. Z tego, co rozumiem, dla nich magia jest tak oczywista, jak dla nas to, że krowy robią “muuu!” - Powiedziała radośnie do Alina. - W sumie, to dla tego ciebie i ją zawołałam. Bo chciałam wam pokazać magię… Tak jakby.

        Po tych słowach uniosła przed siebie dłoń, w której palce wpleciona była nić, na której zawieszone było zaczarowane wahadełko. Po chwili bezruchu zaczęło ono drżeć. Nie jednak w sposób, który sugerowałby ruch ręki naturianki czy podmuch wiatru. Drżało ono w chaotyczny sposób, jednak sama prędkość drżenia była dosyć powolna.

- Cóż, droga Meliko, niekoniecznie przybyliśmy słuchać magii, jednak być może z niej skorzystamy. I potwierdza się to, co powiedziałaś, odnośnie umiejscowienia magii. Magia w dokładnie tym miejscu jest niezbyt silna i dosyć niejednorodna, lepiej prawdopodobnie będzie tuż u źródła. Można by tu odprawić ewentualnie rytuał, ale preferuje robić to tam, gdzie magia emanuje najmocniej, gdyż zazwyczaj tam jest najbardziej stabilna. No, ale różnie bywa. - Gadała bardziej do siebie, niż do fioletowoskórej, im dłużej mówiła.

        Śnieg, za sprawą magii Antara, rozpadał się na dobre. Krasula wystawiła na chwilę język, żeby złapać na niego spadające płatki. A gdy to się udało, aż uśmiechnęła się radośniej. Dzięki temu, że posiadała futro, niestraszne jej było zimno, przynajmniej na razie. Poza tym jej ubrania także dawały odrobinę ciepła, więc nie czuła, póki co, dyskomfortu związanego z temperaturą. A propo ciepła i zimna, Krasula uznała, że trzeba przekazać wieści wampirowi.

- Kapitanie Antarze, jeśli możesz i chcesz, przyjdź do mnie! Mam dobre wieści odnośnie do czarów, które omawialiśmy jeszcze podczas pobytu na statku! I jeśli można, prosiłabym, żebyś podszedł wraz ze swoim zastępcą! - Krzyknęła na cały głos, ponieważ za nic nie chciała się stąd ruszać. Wahadełko w jej dłoni nie lubiło ruchu podczas używania, a krowie nie chciało się go ani chować, ani nie szanować. Z tego też powodu jej słowa dotarły także do ukrytej dwójki - badź trójki, zależy, jak się liczy. Oby tylko nie zrozumieli źle słów, którym brakowało kontekstu.
Awatar użytkownika
Mel
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Mel »

        Melika wybijała żywiołowy rytm na cebrzyku, rozglądając się z zainteresowaniem dookoła. Patrzyła na ludzi rozstawiających namioty i rozmawiających między sobą. Wiele rzeczy nie miało dla niej sensu, jak na przykład ostrzenie mieczy czy oglądanie map. Nigdy jeszcze nie miała do czynienia z mapami. Przez chwilę rozważała czy nie podejść do jednej z nich żeby sprawdzić, co to właściwie jest, ale jej suchy, szeleszczący dźwięk szybko stracił zainteresowanie dziewczynki. Zyskała je natomiast śnieżna zawierucha, która nabierała na sile. Mała podziwiała białe płatki, szalejące w coraz szybszym tańcu, chociaż powtarzające się ukłucia zimna na skórze powoli zaczęły ją irytować. Porzuciła tymczasowy instrument i objęła się ramionami, szukając miejsca, w którym mogłaby się schować. Zawieja zaczęła wpadać jej do oczu i nosa. To nie było przyjemne!
        Zastrzygła czubkami fioletowych uszu, słysząc donośne słowa Krasuli. Czy ktoś znowu mówił coś o magii? Zanim jednak zdążyła o to zapytać, kolejny dźwięk odwrócił jej uwagę. Był to obiecujący szept formującej się burzy, wysoko ponad niebem Księżycowej wyspy. Musiała to zobaczyć! Nie zdając sobie sprawy z tego, jak chaotycznie się zachowuje, okręciła się na pięcie, podbiegła do Alina i stając wysoko na palcach ucałowała go w policzek. Tak okazywał jej sympatię staruszek z gór, więc chciała zrobić to samo, żeby niebieskowłosy chłopak wiedział, że jest fajny. Otworzyła medalik i szybkim ruchem ręki wyciągnęła z niego odgłos, który złapała w czasie swojego ostatniego lotu i trzymała na specjalną okazję
- Proszę, to odgłos śpiewu białego feniksa ze szczytu Gór Dasso. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Piękny, czysty dźwięk rozbrzmiał w powietrzu, wibrując przez kilka chwil niczym kryształ. Brzmiała w nim dumna i siła potężnego ptaka szybującego nad swoim domem, doniosłość i powaga prawdziwego króla gór. Był w niej jednak również smutek długowiecznego losu i tęsknota do utraconej przed laty miłości.
        Tymczasem Melika, podskakując jak mała dziewczynka, oddaliła się na parę kroków od obozu i rozmyła się w cieniu drzew na kształt przyjemnego, lecz zbyt szybko kończącego się snu. Nie odeszła bez słowa pożegnania bo uważała, że tak będzie lepiej. Po prostu nawet przez chwilę nie przyszło jej do głowy, że pożegnania są do czegokolwiek potrzebne. Przecież mogła odnaleźć nowych przyjaciół w dowolnej chwili, po głosie albo śmiechu unoszącym się na wietrze. Myśl, że zrani lub zaniepokoi kogoś odchodząc w ten sposób nie zagościła w rogatej główce. Pomachała towarzyszom i uniosła się w górę, zamieniając w złoty pyłek, który natychmiast porwał wiatr. Radosne echo jej śmiechu uniosło się nad koronami drzew, opuszczając tajemniczą wyspę.
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

        - A mnie ,,Czapeczka” i ,,Paprotka” bardzo się podobały. - Oznajmiła uparcie, choć jakby do siebie, kiedy smok oceniał poziom jej aktorstwa oraz samą opowieść wraz z użytymi nazwami. Recenzent się znalazł! On sam nie byłby wiele lepszy, chociażby dlatego, że nie panował nawet nad swoją drugą głową. Gdyby mieli odstawić jakąś improwizację była pewna, że pierwsze co by zrobili, to chcieli skręcić w przeciwne strony i albo się tymi łbami stuknęli albo szarpnęliby szyjami jak kundle na smyczy i efekt byłby niewiele lepszy. A ona? W biegu wymyśliła calutką fabułę, rozluźniła się jak tylko pozwalała na to sytuacja, manipulowała głosem, uraczyła ich finezyjnymi ruchami ciała… tak, tak, niezaprzeczalnie była wspaniała. Dużo lepsza niż oni mogliby być, choć niestety to absolutnie nie czyniło jej od nich silniejszą. Ciekawe z resztą jak by się czuli, gdyby jakiś zmutowany gigant zaczął im grozić i opowiadać brednie w których nie było ani ,,Czapeczek” ani ,,Paprotek”, za to jakieś obrzydliwe zaklęcia i niedopowiedzenia jak z powieści trzeciej kategorii. Jej podejście do sprawy było dużo lepsze! Prostsze, przejrzyste i z charakterem!
Chociaż z lekka rozeźlona, słuchała smoka dalej, uważając, by przypadkiem nie wpaść do paszczy tego drugiego, czającego się z tyłu. Nie lubiła, bardzo nie lubiła mieć czegoś za plecami, zwłaszcza kiedy to coś było tym czymś, co znajdowało się za nią w tej chwili. Ale co można było poradzić?
- A ja ,,poddaję w wątpliwość”, że masz kompetencje, by nie doceniać mojej wyobraźni! - Mruknęła w końcu, nie mogąc się powstrzymać, a parodiując przy okazji jego wypowiedź. Jak ona nie znosiła mądraluchów! Najpierw stawiają cię w niezręcznej sytuacji, zmuszają do wzmożonego wysiłku okupionego stresem i gubieniem sierści, a następnie mówią ,,ech, średnie”. Gadzia bezczelność!
- Gdybyś mnie najpierw posłuchał, a dopiero potem zmuszał do bajeczek nie opowiadałabym ich (nawet jeżeli są świetne!). - Uświadomiła mu, krzyżując ręce na piersi. - A skoro potrafisz tak celnie wyczuć kiedy ktoś mówi prawdę, a kiedy nie, nie powinno stanowić dla ciebie problemu robienie tego bez grożenia mi. - Prychnęła pokazując, że absolutnie nie wierzy w jego intuicję. Był zagubionym dziwadłem wyżywającym się na mniejszych od siebie, a potem bawiącym się w łaskawego pana. Ego już dawno musiało mu się poprzekręcać od tego, że przewyższał masą większość rozumnych ras. Aż szkoda, że Henry go wtedy nie załatwił! Byłoby o jednego magicznego psychola mniej.
Mimo takich myśli kolejne i kolejne słowa smoka nabierały dla niej coraz więcej sensu i znaczenia. Przestała się aż tak negatywnie nastawiać, choć w pierwszej chwili miała zwyczajnie oznajmić, że absolutnie nie chce mieć z tą sprawą nic wspólnego. Co ich tu ściągnęło, to ściągnęło, ale zostawiło, więc koniec historii. Jeżeli nie był to Czarodziej Czapeczka nie chciało jej się bawić w pościgi czy poszukiwania. Jednak słowa o ewentualnym złupieniu jakich kosztowności (tak przynajmniej je sobie wyobraziła) zmieniły jej nastawienie. Trochę za sprawą użytego wcześniej słowa ,,pomoc”. Taka pozycja odpowiadała jej o wiele bardziej.
- Nie uważasz, że wyolbrzymiasz? - Zapytała mimo wszystko. Skoro już postanowił grać tego ,,mniej złego złego” to chciała być z nim przynajmniej szczera. - Już raz się na tym przejechałeś. Wmówiłeś sobie, że zastawiłam na was jakąś pułapkę, którą ,,poddałeś w wątpliwość” i w sumie nic ci to nie dało, bo guzik prawda. Takie anomalie jak ta, która nas tu przywiodła też na pewno się zdarzają. To świat pełen magii, spodziewasz się czegoś normalnego? - Prychnęła, bardziej na ową magię niż na smoka, bo na magię co prawda prychać było bezsensownie, ale na gada zwyczajnie głupio. Ona zaś była (podobno) mądrym kotem. - Czy to nie jest już lekka przesada? Znaczy… nie znam się, może faktycznie cięgle was coś prześladuje, ale nie wolicie po prostu machnąć na to łapą? Jesteście duzi, co wam niby zrobią? - Spojrzała wymownie na obu i wzruszyła ramionami. - Ja też trafiłam tu bez mojej wiedzy, ale spokojnie sobie wylądowałam i byłam… poza tymi tam nie widziałam tutaj niczego niepokojącego. Mooooże trzyodwłokowe pająki były dziwnym widokiem, ale poza tym… czemu po prostu się nie zrelaksować? - Zapytała z rozbrajającą niefrasobliwością i mimowolnie uśmiechnęła się do własnych wyobrażeń. Wylegiwanie się na słońcu albo podkradanie się do tamtej pirackiej gromadki… to by były wakacje!
- A, chwila! Chciałeś szczegóły! - Nagle sobie przypomniała i od razu wróciła do samego początku. - Więc tak… kiedyśmy się ostatnio spotkali to o ile pamiętam w środku awantury Henry nagle odleciał. Wy zaraz zrobiliście to samo. Udaliście się w innych kierunkach (znaczy wy i Henry, a nie wy wy, bo tak chyba nie możecie. Z resztą wyglądałoby to makabrycznie). Myślałam, że będę mieć spokój, więc pozbierałam swoje rzeczy, pegazice i wróciłam pod wieczór do obozowiska. I wtedy chyba złapało mnie to samo co was, bo zaczęłam lecieć z niewiadomych powodów w nieznanym mi kierunku, choć miałam ochotę się położyć… pamiętam w sumie całą podróż. Pamiętam nawet, że parę razy z kimś po drodze rozmawiałam, ale to nie byłam ja… znaczy, byłam ja, ale nie panowałam nad tym co robię? Jakoś tak. Jak sobie to przypominam to mam wrażenie, że jakaś część mojego umysłu oddzielała się od reszty i patrzyłam na swoje ciało tak jakby z boku. Nie, to brzmi źle. Moimi oczyma, ale pod innym kątem niż fizyczna ja? Nie, jeszcze gorzej. Tak czy inaczej wiem co robiłam, ale nie wiem dlaczego. Na moje koniki też to działało (i jeśli będę chciała to staną się Anielskimi Rumakami Zniszczenia!), bo nie musiałam nimi w zasadzie kierować. Ocknęłyśmy się nad tą wyspą. Wylądowałam, bo czemu nie i znalazłyśmy sobie miejscówkę, którą teraz zajęli nam ci tam. - Wskazała ręką swoich niedoszłych pirackich towarzyszy. - Oni zjawili się nieco po nas. Potem przyleźliście wy. - ,,Zaczęliście odstawiać szopkę i straszyć mnie, bo wyglądam jak Pani Kosmosu, ale teraz nie chcecie tego przyznać.” - Koniec historii! A! I polecam wam tutejsze niebieskie banany. Są pycha! - Dodała oblizując się mimowolnie. Może jeśli opchają się owocami nie będą mieli ochoty na nią?
Już myślała, że będzie spokojnie, kiedy dwugłów okazał się bardziej bezczelny niż ustawa przewidziała. Jennifer! ,,Czy też może nawet Jen!” Oooo, o nie! Na pewno nie! Zdecydowane, stanowcze nie!
- Mowy nie ma! - Zaoponowała gubiąc w kipiącym oburzeniu resztki strachu. - Jeżeli będziecie mówili do mnie ,,Jen”, to ja do was ,,Bolek i Lolek”! - Huknęła zaciskając pięści. Jej imię musiało być… JEJ imieniem. Musiało być ładne, chwytliwe i najlepiej czteroliterowe. ,,Pani Kosmosu” stanowiło szanowny wyjątek. Ale to co wymyślił gadzin było nie do przyjęcia. Cios prosto w poczucie kociej estetyki!
Miała wykłócać się dalej kiedy usłyszała, że w pobliżu coś nieznacznie szura. Możliwe, że smok także był tego świadomy, ale i tak uniosła dłoń w geście ,,a teraz się zamknijmy i popatrzmy na to co mam do pokazania“, po czym odwróciła się w stronę zjawiska.
Zjawiskiem był jej niedoszły najlepszy pomocnik, obecnie najpewniej kapitan. Z bliska wydawał się jeszcze wyższy, choć do smoka nieco mu brakowało (na szczęście!). Nadrabiał lśniącymi włosami, cerą księcia i mapą, na której widok serce Kany zabiło zdecydowanie mocniej. Nie miała zbyt dobrej pozycji do obserwacji, ale rozpoznawszy przedmiot z miejsca zapałała do niego gorącym afektem. Już teraz wiedziała, była pewna, że to nie przypadek ją tu sprowadził. To przeznaczenie! Musiała, tak bardzo chciała dostać się bliżej niej… a podobno nie była romantyczką. Ha! Jak to miłość potrafi zaskoczyć.
Niestety pomocnik odszedł zabierając ze sobą mroczny przedmiot pożądania i swój fikuśny kołnierzyk. Kotka zaś przypomniała sobie, że teraz jest uzależniona od Bolkololka i nie może zakraść się do obozu i szperać w nim kiedy tylko jej się spodoba. Noż co za pech!
Na początku miała szczerą nadzieję, że hybryda nie zauważy mapy albo przynajmniej nie zwróci na nią uwagi. Teraz jednak pomyślała, że na współpracy z nimi więcej zyska niż straci, postanowiła więc zaryzykować:
- Wiecie co… pomijając fakt, że jestem Panią Kosmosu i mogę się o to miano kłócić nawet z wami, zabójcze głowy, co powiecie na to, żeby dla odmiany zapytać tych tam, czy czegoś nie wiedzą? Wyglądają na zorganizowaną wycieczkę!
Zablokowany

Wróć do „Jadeitowe Wybrzeże”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości