Jadeitowe Wybrzeże ⇒ [Jezioro Aghar] Powrót do domu.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
- Kontakt:
Winka uśmiechnęła się krzywo słysząc wywody Nimlos na temat swojego imienia. Zdecydowanie nie chciała rozmawiać na ten temat. Bez względu na to z jak wielkim optymizmem, radością i nadzieją rodzice oczekiwali jej przyjścia na świat, obecnie córka kojarzyła się im jedynie z słabością i rozczarowaniem.
- Nie miałam pojęcia że ktokolwiek zabiera w podróż takie rzeczy. Większość przybywających do Turmalii to brudasy i niechluje, których miesiącami przepocona koszula niemal wtapia się w skórę, a rój much nad głową, podwaja populację tych owadów w mieście. Bo wiesz zamiast kolejnego zestawu bielizny wolą wziąć jeszcze jedną siekierkę, linę czy coś takiego. – Zauważyła skryba. Uwadze bibliotekarki nie unikało również to iż nowo poznana dziewczyna nie tylko dbała o siebie ale była też niezwykle piękna. Trudy podróży, a także męcząca ją choroba, w żaden sposób nie odbiły się na sylwetce Nimlos, a nawet podkreśliły kobiece kształty. Większość arystokratek swoją figurę osiągało dzięki głodówce, natomiast jasnowłosa uzyskała ten sam efekt hartując swoje mięśnie. Nimlos spokojnie mogłaby uchodzić za ozdobę niejednego pałacu.
Z wyjaśnień jakie dziewczyna udzieliła Wince, ta ostatnie zrozumiała iż najprawdopodobniej Nimlos i mężczyzna niedawno wyruszyli z Turmalii. Być może właśnie z tego powodu wynikała niechęć powrotu wojownika do miasta.
- Powinniśmy zgłosić w mieście istnienie tej kreatury grasującej po okolicznych lasach, Jestem pewna że władza coś z tym zrobi. W końcu to ich obowiązek. – Zasugerowała skryba, mając nadzieję że Nimlos poprze ją w kwestii odciągnięcia mężczyzny od wymierzania sprawiedliwości na własną rękę. – Oczywiście wasze zeznania byłyby tu bardzo pomocne. Jeśli nie chcecie wciągać się w wir administracyjnych zawiłości, to wystarczy jeśli ja je spiszę, a wy poświadczycie. – Dodała bibliotekarka. Po tym jak ostatnio zgłosiła grasującą pod miastem armię umarlaków, miała świadomość, że następne tego typu rewelacje nie przysporzą jej popularności.
- Daleko podróżujecie? Mam nadzieję że przeze mnie nie nadłożycie zbytnio drogi. No i że będę mogła w jakiś sposób się odwdzięczyć, na przykład znajdując kogoś kto rozwiąże twoje problemy z snem. – Tłumaczyła się Winka.
- Nie miałam pojęcia że ktokolwiek zabiera w podróż takie rzeczy. Większość przybywających do Turmalii to brudasy i niechluje, których miesiącami przepocona koszula niemal wtapia się w skórę, a rój much nad głową, podwaja populację tych owadów w mieście. Bo wiesz zamiast kolejnego zestawu bielizny wolą wziąć jeszcze jedną siekierkę, linę czy coś takiego. – Zauważyła skryba. Uwadze bibliotekarki nie unikało również to iż nowo poznana dziewczyna nie tylko dbała o siebie ale była też niezwykle piękna. Trudy podróży, a także męcząca ją choroba, w żaden sposób nie odbiły się na sylwetce Nimlos, a nawet podkreśliły kobiece kształty. Większość arystokratek swoją figurę osiągało dzięki głodówce, natomiast jasnowłosa uzyskała ten sam efekt hartując swoje mięśnie. Nimlos spokojnie mogłaby uchodzić za ozdobę niejednego pałacu.
Z wyjaśnień jakie dziewczyna udzieliła Wince, ta ostatnie zrozumiała iż najprawdopodobniej Nimlos i mężczyzna niedawno wyruszyli z Turmalii. Być może właśnie z tego powodu wynikała niechęć powrotu wojownika do miasta.
- Powinniśmy zgłosić w mieście istnienie tej kreatury grasującej po okolicznych lasach, Jestem pewna że władza coś z tym zrobi. W końcu to ich obowiązek. – Zasugerowała skryba, mając nadzieję że Nimlos poprze ją w kwestii odciągnięcia mężczyzny od wymierzania sprawiedliwości na własną rękę. – Oczywiście wasze zeznania byłyby tu bardzo pomocne. Jeśli nie chcecie wciągać się w wir administracyjnych zawiłości, to wystarczy jeśli ja je spiszę, a wy poświadczycie. – Dodała bibliotekarka. Po tym jak ostatnio zgłosiła grasującą pod miastem armię umarlaków, miała świadomość, że następne tego typu rewelacje nie przysporzą jej popularności.
- Daleko podróżujecie? Mam nadzieję że przeze mnie nie nadłożycie zbytnio drogi. No i że będę mogła w jakiś sposób się odwdzięczyć, na przykład znajdując kogoś kto rozwiąże twoje problemy z snem. – Tłumaczyła się Winka.
Przywdziała na siebie spodnie, które mogły zakryć brzydką ranę, buty nadal się nadawały do użytku, więc od razu je wsunęła na nogi. Było to masywne i skórzane obuwie. Na pewno nie należało do tanich. Zwiewną bluzkę Nimlos zacisnęła gorsetem wiązanym z przodu. Zwinnie przeciągała sznurówki między oczkami, widać było, że jest w tym fachu ponadprzeciętnie dobra. Jakby robiła to od dziecka.
- Nie pochodzę z Turmalii. Nawet tam nigdy nie miałam okazji być. Wychowywałam się po trochu w Leoni, po trochu na południe od Danae, w letniej rezydencji. Nudne życie, wolałam podróżować. Ale oczywiście jako typowa kobieta muszę mieć pod ręką parę ciuchów- zaśmiała się głośno, zawiązując kokardkę na dole gorsetu.
- Zgłosimy, jeśli Angvenowi nie uda się go zabić. A właściwie spalić. Skoro to coś się regeneruje, to może to coś w rodzaju hydry. Paskudna sprawa. Mam nadzieje, że nie ma tego paskudztwa więcej.- pokręciła głową Nimlos. Uważała, że sprawę lepiej załatwić na miejscu, żeby później bestia nie uprzykrzała im wędrówki do Turmalii. Miasto jest daleko stąd a niebezpieczeństwa czają się na każdym kroku. Grupa ludzi na pewno przykuje uwagę. Chociaż jeśli będą podróżować Nim, Angven i Winka to mają w swoich szeregach dwóch zdolnych do walki i przewodnika, bez którego teraz ciężko się będzie poruszać. Skryba zna zapewne lokalne traktaty, szlaki handlowe, dzięki którym łatwo będzie się dostać do jednego z większych miast Jadeitowego Wybrzeża.
Pytanie które zadała Winka dotyczące celu podróży, zdało się być nieco niepoprawne dla Nimlos. Tyczyło się nie tylko jej, ale i Angvena.
- Ja chciałam się dostać do Leonii. A Angven nie wiem, przecież spotkaliśmy się przy jeziorze, jak cię ratował. Winko, byłaś kiedyś w Leonii? -zapytała Nimlos- Kocham to miasto. Jest tam ciepło, niezależnie od pory roku. Powietrze jest przesiąknięte zapachem morza a ludzie są uprzejmi i zdają się nigdzie nie śpieszyć. Niedaleko Portu Zachodniego mieliśmy dom. To były piękne chwile- rozmarzyła się Nimlos. Ale zaraz nikły uśmieszek starł się jej z twarzy i zaczęła się pakować. Stare ciuchy włożyła do torby. Wzięła pas, do którego przymocowany był krótki miecz i zapięła go sobie tuż nad biodrami, sztylety schowała w bucie. Podniosła koc, jaki okrywał jej konia i zabezpieczał zwierze, przed otarciami przez siodło. Tam zaś skryty był łuk i kołczan. Broń przewiesiła przez ramię a kołczan dopięła do paska. Wyjęła jedną strzałę, która różniła się od reszty. Dziewczyna ją powąchała z uśmiechem na twarzy i odłożyła na miejsce.
- No, to jestem gotowa do drogi!
- Nie pochodzę z Turmalii. Nawet tam nigdy nie miałam okazji być. Wychowywałam się po trochu w Leoni, po trochu na południe od Danae, w letniej rezydencji. Nudne życie, wolałam podróżować. Ale oczywiście jako typowa kobieta muszę mieć pod ręką parę ciuchów- zaśmiała się głośno, zawiązując kokardkę na dole gorsetu.
- Zgłosimy, jeśli Angvenowi nie uda się go zabić. A właściwie spalić. Skoro to coś się regeneruje, to może to coś w rodzaju hydry. Paskudna sprawa. Mam nadzieje, że nie ma tego paskudztwa więcej.- pokręciła głową Nimlos. Uważała, że sprawę lepiej załatwić na miejscu, żeby później bestia nie uprzykrzała im wędrówki do Turmalii. Miasto jest daleko stąd a niebezpieczeństwa czają się na każdym kroku. Grupa ludzi na pewno przykuje uwagę. Chociaż jeśli będą podróżować Nim, Angven i Winka to mają w swoich szeregach dwóch zdolnych do walki i przewodnika, bez którego teraz ciężko się będzie poruszać. Skryba zna zapewne lokalne traktaty, szlaki handlowe, dzięki którym łatwo będzie się dostać do jednego z większych miast Jadeitowego Wybrzeża.
Pytanie które zadała Winka dotyczące celu podróży, zdało się być nieco niepoprawne dla Nimlos. Tyczyło się nie tylko jej, ale i Angvena.
- Ja chciałam się dostać do Leonii. A Angven nie wiem, przecież spotkaliśmy się przy jeziorze, jak cię ratował. Winko, byłaś kiedyś w Leonii? -zapytała Nimlos- Kocham to miasto. Jest tam ciepło, niezależnie od pory roku. Powietrze jest przesiąknięte zapachem morza a ludzie są uprzejmi i zdają się nigdzie nie śpieszyć. Niedaleko Portu Zachodniego mieliśmy dom. To były piękne chwile- rozmarzyła się Nimlos. Ale zaraz nikły uśmieszek starł się jej z twarzy i zaczęła się pakować. Stare ciuchy włożyła do torby. Wzięła pas, do którego przymocowany był krótki miecz i zapięła go sobie tuż nad biodrami, sztylety schowała w bucie. Podniosła koc, jaki okrywał jej konia i zabezpieczał zwierze, przed otarciami przez siodło. Tam zaś skryty był łuk i kołczan. Broń przewiesiła przez ramię a kołczan dopięła do paska. Wyjęła jedną strzałę, która różniła się od reszty. Dziewczyna ją powąchała z uśmiechem na twarzy i odłożyła na miejsce.
- No, to jestem gotowa do drogi!
- Angven
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 113
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Łowca , Mag , Kapłan
- Kontakt:
- Świta, pora rozpocząć łowy. - Stwierdził wojownik i zaczął się szykować do opuszczenia obozowiska, zabrał dobytek. Wziął żagiew, jako że ogień był wielką przewagą w tej walce i ruszył w gęstwinę. Nim jednak przekroczył ścianę zarośli, powiedział: - Jeśli mi się uda, to jeszcze tu wrócę. - Rzuciwszy tę uwagę, już więcej nie oglądał się za siebie.
Noc przemijała. Gryzonie i inne drobne stworzonka wracały do swoich norek. Choć nie było analogi w rozmiarze, budowie, czy też zwyczajach, to tajemnicze monstrum musiało też zmierzać do leża. Fakt, że omijało ognisko na znaczny dystans, sugerował, że Słońce będzie skutecznie odstraszać stworzenie. Tak czy inaczej, teraz potrzebne było odszukanie legowiska potwora. W umyśle Angven szukał czegokolwiek co mu może w tym pomóc. Szybko wpadł na to, że energia życiowa tych istot jest mocno specyficzna. Dotarłszy na miejsce gdzie niby-zabił bestię, kucnął i zbadał ziemię. Mroczna posoka już dawno wsiąknęła i zostawiła plugawe piętno no krajobrazie. Nie był to materiał, który nadawał się do badań alchemicznych.
Wojownik przystąpił do próby. Zamknął oczy i zaczął recytować inkantacje w plugawym języku. Zaklęcie dość skomplikowane, a bardzo użyteczne. Bo tak jak śmierć prześladuje wszystko co żyje, tak ujarzmiając jej moc można uzyskać wejrzenie samej śmierci. Angven otworzył oczy, które teraz były całe czarne i dawały wrażenie chłodnej pustki. Uśmiechnął się. Cały krajobraz zszarzał, z nielicznymi wyjątkami. Widział emanacje wszystkich zwierząt w okolicy i tak jak one malowały się w jego oczach na odcienie czerwieni, tak wielka plama pozostawiona przez monstrum lśniła fioletem. Teoria okazała się trafna. Energia tych potworów wyróżniała się na tle normalnej.
Przeszedł się chwile i w końcu namierzył dwa pulsujące, fiołkowe punkty na horyzoncie. "Łowca staje się ofiarą..." Przemierzał gąszcz lasu, a jego krew gotowała się z ekscytacji. Całą swoją uwagę poświęcał obmyśleniu taktyki na te istoty. Miał przewagę w postaci światła dnia, lecz one miały przewagę liczebną. Mimo opanowania i zawodowego podejścia, Angven aż płoną do bitki. Może to w ramach odwetu, może to z czystego szału, ale czuł, że musi zabić te stworzenia. Droga miedzy drzewami przez to wszystko dłużyła mu się niemiłosiernie.
W końcu opuścił puszczę i wbiegł na mały cmentarzyk. Dawno już zapomniany, zaczynał porastać pomniejszymi drzewami, które nieśmiało zajmowały miejsce miedzy kurhanami. Z tego miejsce kryjówka potwora była widoczna jak na dłoni. Wielka rozkopana nora przy jednym z grobów musiała prowadzić do samego miejsca pochówku i stanowić miejsce życia plugawych istot. Nie było z resztą w tym niczego dziwnego. Energia miejsca odstraszała inne stworzenia, a dla nich była źródłem rodzimej mocy, która je stworzyła. Wojownik spokojnie wszedł na brukowaną, pokrytą mchem alejkę. Położył tobołek przy jednym z nienaruszonych grobów i dobył miecza.
Stanąwszy z trzy metry od zagłębienia, nie miał już wątpliwości, że wewnątrz leżą dwie istoty o tej specyficznej emanacji. Teraz było trzeba wywabić je ze środka. Angven przystąpił do tego co planował. Wbił miecz między kamienie i wyjął końcówkę spirytusu. Wziął go do ust, zbliżył się do dziury, przygotował pochodnię i rozpylił alkohol. W konsekwencji, niemal cyrkowe zionięcie ogniem wdarło się do nory. Odezwały się dwa piski, jeden cienki, słaby, drugi niższy i mocniejszy. Nie czekając na nic Angven odskoczył i chwycił za miecz. Dwa wężowe stwory o wielu łapach wyskoczyły z podziemi, dymiąc się lekko. Turlały się chwile po ziemi, widocznie próbując złagodzić porażenia. Mimo to nie przestawały się dymić. Szybko wojownik zrozumiał, że może to działanie światła. Tłumaczyło to dlaczego tak panicznie bały się każdego rodzaju światła. Większy osobnik pierwszy się opanował i dostrzegł napastnika. Ruszył, cały czas nacierając szponami długości sztyletów. Angven ujarzmił swoją ślepą żądze mordu i skupił się na odpieraniu ataku, który mógł w konsekwencji go zatruć. Cofał się, blokując celniejsze ciosy klingą. Miał przewagę terenu. Mógł walczyć cały czas w świetle dnia, gdy skóra potwora zaczynała się łuszczyc i pękać.
By odwrócić trochę sytuacje w walce, wojownik zdecydował się na niecodzienny manewr. Wbił ostrze miecza w szyję bestii, a następnie opierając się na mieczu, przeskoczył na ogon potwora. Zdezorientowana istota drapała na oślep i wyła z cierpienia, niezdolna by chwycić śmiałka. On zaś z całych sił przekręcił ostrze, dogłębnie rozrywając kark monstrum. Wyjęcie miecza było czystą formalnością. Ciałem wzruszyły drgawki, a tkanka wciąż płonęła na świetle, wydając paskudny fetor. Angven pamiętając jak fascynującą cieczą była krew bestii, odciął szybko ogon potwora i posokę wyciekająca z rany zaczął zbierać do buteleczki po spirytusie.
Dopiero gdy pełna, zakorkowana butelka zawędrowała do jego bagażu, uświadomił sobie jak głupio postąpił. Całkowicie zignorował istnienie drugiego osobnika. Na całe szczęście ten musiał uciec w cień, psychicznie niezdolny do walki w słońcu. Ta sytuacja, pasowała wojownikowi do zachowania matki i dziecka. Każda rodzicielka jest gotowa bronić młode własną piersią, by zapewnić mu przeżycie. Ta przypłaciła to życiem. Podszedł do zwłok i zaczął jedyną magiczną mantrę jaką znał: zaklęcie kremacji. Po dziesięciu minutach, ciało całkowicie obróciło się w popiół.
- No. Teraz starczy znaleźć malucha. - Szepnął pod nosem, zabierając tobołek i wypatrując fioletowej smugi w lesie. Otarł spocone czoło rękawem. Mimo że walka szybko się zakończyła, to nie była łatwa. Wymagała cierpliwości i dokładności, bo każde draśnięcie mogło skończyć się śmiertelnym zagrożeniem.
Noc przemijała. Gryzonie i inne drobne stworzonka wracały do swoich norek. Choć nie było analogi w rozmiarze, budowie, czy też zwyczajach, to tajemnicze monstrum musiało też zmierzać do leża. Fakt, że omijało ognisko na znaczny dystans, sugerował, że Słońce będzie skutecznie odstraszać stworzenie. Tak czy inaczej, teraz potrzebne było odszukanie legowiska potwora. W umyśle Angven szukał czegokolwiek co mu może w tym pomóc. Szybko wpadł na to, że energia życiowa tych istot jest mocno specyficzna. Dotarłszy na miejsce gdzie niby-zabił bestię, kucnął i zbadał ziemię. Mroczna posoka już dawno wsiąknęła i zostawiła plugawe piętno no krajobrazie. Nie był to materiał, który nadawał się do badań alchemicznych.
Wojownik przystąpił do próby. Zamknął oczy i zaczął recytować inkantacje w plugawym języku. Zaklęcie dość skomplikowane, a bardzo użyteczne. Bo tak jak śmierć prześladuje wszystko co żyje, tak ujarzmiając jej moc można uzyskać wejrzenie samej śmierci. Angven otworzył oczy, które teraz były całe czarne i dawały wrażenie chłodnej pustki. Uśmiechnął się. Cały krajobraz zszarzał, z nielicznymi wyjątkami. Widział emanacje wszystkich zwierząt w okolicy i tak jak one malowały się w jego oczach na odcienie czerwieni, tak wielka plama pozostawiona przez monstrum lśniła fioletem. Teoria okazała się trafna. Energia tych potworów wyróżniała się na tle normalnej.
Przeszedł się chwile i w końcu namierzył dwa pulsujące, fiołkowe punkty na horyzoncie. "Łowca staje się ofiarą..." Przemierzał gąszcz lasu, a jego krew gotowała się z ekscytacji. Całą swoją uwagę poświęcał obmyśleniu taktyki na te istoty. Miał przewagę w postaci światła dnia, lecz one miały przewagę liczebną. Mimo opanowania i zawodowego podejścia, Angven aż płoną do bitki. Może to w ramach odwetu, może to z czystego szału, ale czuł, że musi zabić te stworzenia. Droga miedzy drzewami przez to wszystko dłużyła mu się niemiłosiernie.
W końcu opuścił puszczę i wbiegł na mały cmentarzyk. Dawno już zapomniany, zaczynał porastać pomniejszymi drzewami, które nieśmiało zajmowały miejsce miedzy kurhanami. Z tego miejsce kryjówka potwora była widoczna jak na dłoni. Wielka rozkopana nora przy jednym z grobów musiała prowadzić do samego miejsca pochówku i stanowić miejsce życia plugawych istot. Nie było z resztą w tym niczego dziwnego. Energia miejsca odstraszała inne stworzenia, a dla nich była źródłem rodzimej mocy, która je stworzyła. Wojownik spokojnie wszedł na brukowaną, pokrytą mchem alejkę. Położył tobołek przy jednym z nienaruszonych grobów i dobył miecza.
Stanąwszy z trzy metry od zagłębienia, nie miał już wątpliwości, że wewnątrz leżą dwie istoty o tej specyficznej emanacji. Teraz było trzeba wywabić je ze środka. Angven przystąpił do tego co planował. Wbił miecz między kamienie i wyjął końcówkę spirytusu. Wziął go do ust, zbliżył się do dziury, przygotował pochodnię i rozpylił alkohol. W konsekwencji, niemal cyrkowe zionięcie ogniem wdarło się do nory. Odezwały się dwa piski, jeden cienki, słaby, drugi niższy i mocniejszy. Nie czekając na nic Angven odskoczył i chwycił za miecz. Dwa wężowe stwory o wielu łapach wyskoczyły z podziemi, dymiąc się lekko. Turlały się chwile po ziemi, widocznie próbując złagodzić porażenia. Mimo to nie przestawały się dymić. Szybko wojownik zrozumiał, że może to działanie światła. Tłumaczyło to dlaczego tak panicznie bały się każdego rodzaju światła. Większy osobnik pierwszy się opanował i dostrzegł napastnika. Ruszył, cały czas nacierając szponami długości sztyletów. Angven ujarzmił swoją ślepą żądze mordu i skupił się na odpieraniu ataku, który mógł w konsekwencji go zatruć. Cofał się, blokując celniejsze ciosy klingą. Miał przewagę terenu. Mógł walczyć cały czas w świetle dnia, gdy skóra potwora zaczynała się łuszczyc i pękać.
By odwrócić trochę sytuacje w walce, wojownik zdecydował się na niecodzienny manewr. Wbił ostrze miecza w szyję bestii, a następnie opierając się na mieczu, przeskoczył na ogon potwora. Zdezorientowana istota drapała na oślep i wyła z cierpienia, niezdolna by chwycić śmiałka. On zaś z całych sił przekręcił ostrze, dogłębnie rozrywając kark monstrum. Wyjęcie miecza było czystą formalnością. Ciałem wzruszyły drgawki, a tkanka wciąż płonęła na świetle, wydając paskudny fetor. Angven pamiętając jak fascynującą cieczą była krew bestii, odciął szybko ogon potwora i posokę wyciekająca z rany zaczął zbierać do buteleczki po spirytusie.
Dopiero gdy pełna, zakorkowana butelka zawędrowała do jego bagażu, uświadomił sobie jak głupio postąpił. Całkowicie zignorował istnienie drugiego osobnika. Na całe szczęście ten musiał uciec w cień, psychicznie niezdolny do walki w słońcu. Ta sytuacja, pasowała wojownikowi do zachowania matki i dziecka. Każda rodzicielka jest gotowa bronić młode własną piersią, by zapewnić mu przeżycie. Ta przypłaciła to życiem. Podszedł do zwłok i zaczął jedyną magiczną mantrę jaką znał: zaklęcie kremacji. Po dziesięciu minutach, ciało całkowicie obróciło się w popiół.
- No. Teraz starczy znaleźć malucha. - Szepnął pod nosem, zabierając tobołek i wypatrując fioletowej smugi w lesie. Otarł spocone czoło rękawem. Mimo że walka szybko się zakończyła, to nie była łatwa. Wymagała cierpliwości i dokładności, bo każde draśnięcie mogło skończyć się śmiertelnym zagrożeniem.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
- Kontakt:
Nieobecność Angvena dłużyła się Wince niemiłosiernie. Gdyby nie wydumane polowanie na które uparł się wojownik, dawno już byliby w drodze do Turmalii. Bibliotekarka przebierała nogami, niecierpliwie wypatrując powrotu mężczyzny. Obawiała się tego, że Nimlos może zechcieć go szukać, a wtedy skrybie nie pozostanie nic innego, jak towarzyszyć jej w tych zamiarach. Z drugiej strony namawianie podróżniczki by pozostawić wojownika samemu sobie i wyruszyć bez niego, wydawało się Wince niezbyt uczciwe. Jej niedawny wybawca mógł gdzieś tam leżeć ranny ciepiąc straszliwe męki.
„Proszę cię, wracaj szybko” – Błagała w myślach skryba, intensywnie wpatrując się w miejsce w którym zniknął mężczyzna, tak jakby siła umysłu mogła zmaterializować jego powrót.
- Nigdy nie byłam. Szczerze mówiąc podróżuję niezwykle rzadko i zawsze wbrew sobie. O ile to możliwe staram się nie opuszczać swojego mieszkania lub przynajmniej Turmalii. – Wyjaśniła bibliotekarka. – Gdyby wszyscy podróżowali to nie istniałyby miejsca do których wędrowcy mogliby zmierzać. To że jestem tu teraz również jest wynikiem działania niezrozumiałych dla mnie sił. Byłam w domu zajęta rozwiązywaniem zupełnie innego problemu, gdy tajemnicza czarna otchłań wyssała mnie z pomieszczenia i wrzuciła do tej wody. I uprzedzając twoje kolejne pytanie, nie wiem gdzie dokładnie jesteśmy ani jak wrócić do miasta. – Wytłumaczyła Winka. Wprawdzie skryba godzinami studiowała mapy okolicznych terenów ale żeby obecnie móc skorzystać z tej wiedzy, jak również z swojej doskonałej pamięci, Winka potrzebowała jakiegokolwiek punktu odniesienia by określić swoją pozycję. Sama informacja od wojownika, że znajdują się nad jeziorem Aghar, była mało precyzyjna i w niczym nie pomagała.
Bliskość jeziora dodatkowo komplikowała sprawę jeśli brać pod uwagę miejscowe legendy, raporty spisywane przez miejskie patrole, czy też zgłoszenia rybaków z okolicznych wiosek.
- Nie chciałabym popędzać ale chyba nie powinnyśmy pozostawać tak długo w pobliżu wody. Zwłaszcza o poranku. Jeśli to faktycznie jest jezioro o którym wspominał nasz towarzysz, to cieszy się ono złą sławą. – Uświadomiwszy sobie zagrożenie, Winka zaczęła nerwowo rozglądać się po otaczających ich drzewach. – W bibliotece mam cały katalog notatek o dziwnych zdarzeniach związanych z wodami Agharu. Mówią one o nietypowej różowej mgle przemieszczającej się pod wiatr, tajemniczych głosach, zaginionych osobach i ludziach którym nagle zmąciło umysły, a którzy nie wiedzieć czemu dobrowolnie weszli do wody tylko po to … ojej przepraszam. – Skryba zasłoniła usta dłonią, przerywając w pół zdaniach. Podejrzewała że opowieści o topielcach były ostatnią rzeczą jakiej Nimlos chciała usłyszeć.
„Proszę cię, wracaj szybko” – Błagała w myślach skryba, intensywnie wpatrując się w miejsce w którym zniknął mężczyzna, tak jakby siła umysłu mogła zmaterializować jego powrót.
- Nigdy nie byłam. Szczerze mówiąc podróżuję niezwykle rzadko i zawsze wbrew sobie. O ile to możliwe staram się nie opuszczać swojego mieszkania lub przynajmniej Turmalii. – Wyjaśniła bibliotekarka. – Gdyby wszyscy podróżowali to nie istniałyby miejsca do których wędrowcy mogliby zmierzać. To że jestem tu teraz również jest wynikiem działania niezrozumiałych dla mnie sił. Byłam w domu zajęta rozwiązywaniem zupełnie innego problemu, gdy tajemnicza czarna otchłań wyssała mnie z pomieszczenia i wrzuciła do tej wody. I uprzedzając twoje kolejne pytanie, nie wiem gdzie dokładnie jesteśmy ani jak wrócić do miasta. – Wytłumaczyła Winka. Wprawdzie skryba godzinami studiowała mapy okolicznych terenów ale żeby obecnie móc skorzystać z tej wiedzy, jak również z swojej doskonałej pamięci, Winka potrzebowała jakiegokolwiek punktu odniesienia by określić swoją pozycję. Sama informacja od wojownika, że znajdują się nad jeziorem Aghar, była mało precyzyjna i w niczym nie pomagała.
Bliskość jeziora dodatkowo komplikowała sprawę jeśli brać pod uwagę miejscowe legendy, raporty spisywane przez miejskie patrole, czy też zgłoszenia rybaków z okolicznych wiosek.
- Nie chciałabym popędzać ale chyba nie powinnyśmy pozostawać tak długo w pobliżu wody. Zwłaszcza o poranku. Jeśli to faktycznie jest jezioro o którym wspominał nasz towarzysz, to cieszy się ono złą sławą. – Uświadomiwszy sobie zagrożenie, Winka zaczęła nerwowo rozglądać się po otaczających ich drzewach. – W bibliotece mam cały katalog notatek o dziwnych zdarzeniach związanych z wodami Agharu. Mówią one o nietypowej różowej mgle przemieszczającej się pod wiatr, tajemniczych głosach, zaginionych osobach i ludziach którym nagle zmąciło umysły, a którzy nie wiedzieć czemu dobrowolnie weszli do wody tylko po to … ojej przepraszam. – Skryba zasłoniła usta dłonią, przerywając w pół zdaniach. Podejrzewała że opowieści o topielcach były ostatnią rzeczą jakiej Nimlos chciała usłyszeć.
Nimlos obserwowała reakcje Winki z zainteresowaniem. Z dziewczyny można było czytać jak z otwartej księgi. Kręciła się w miejscu i obserwowała krzaki, za którymi zniknął Angven. Skryba chyba na prawdę musiała się źle czuć poza swoim domem. Z resztą nie wyglądała na fankę natury. Biała jak śnieg cera i rude, nie wypłowiałe od słońca włosy, wyraźnie na to wskazywały. Tanya aż złapała za kosmyk swoich włosów, by sprawdzić w jakim one są stanie. Po upalnym lecie na zachód od gór Dasso, nie było to niczym dziwnym dla wędrowniczki, że są pełne jasnych refleksów. Słońce często daje się we znaki nawet w Szepczącym Lesie, nie mówiąc o Równienie Theryjskiej, przez którą trzeba przejść, kierując się do Leonii.
- Czy to, że nie lubisz podróżować, czy tam panicznie się tego boisz, ma jakąś historię za sobą? - zapytała z zaciekawieniem. Bo jej lęki miały za sobą długie historie. Jednak zwykle z nimi walczyła. Może poza jedną- bała się śmierci i chyba tylko to trzymało ją przy życiu cały ten czas. Wiedziała, że kiedyś przyjdzie jej umrzeć, bo urodziła się jako człowiek i to jest następstwem narodzin. Lecz teraz trzyma się kurczowo życia- ma jeszcze tyle miejsc do odwiedzenia i tyle do zrobienia! Może kiedyś wyjdzie za mąż i osiądzie w jakimś małym domku. Ciężko jej było to sobie nawet wyobrazić, zwłaszcza, że jest kim jest. Nawet będąc dzieckiem o tym nie myślała. Przecież wuj traktował ją jak chłopaka i tak też ją szkolił. Dziwnie to przyznać, ale w szermierce przewyższała swojego brata, który raczej wolał się zaczytywać w książki niż walczyć.
Kiedy WInka zaczęła mówić o incydentach nad wodami Aghar, kącik ust Nimlos uniósł się ku górze, jednak gdy tylko dziewczyna wspomniała o ludziach, którzy się topili we wodzie, jej uśmiech się starł.
- Nie szkodzi. Może to tu utopiła się tamta dziewczyna, którą spotykam we śnie. I nie musisz mnie przepraszać, chyba jako jedyna wymyśliłaś rozwiązanie tej... chorej sytuacji, która mnie tak długo męczy. Powinnam ci podziękować- Uśmiechnęła się lekko do dziewczyny. Po krótkiej chwili w milczeniu, dodała: - Może powinnyśmy poszukać Angvena? ANGVEN!- Krzyknęła. Zrobiła to świadomie, bowiem dzikie zwierzęta uciekłyby od krzyków człowieka. Ludzie niekoniecznie, jednak nie sądziła, żeby tak daleko od jakiegokolwiek traktatu mieliby się przewijać jacyś ludzie poza nimi.
- Czy to, że nie lubisz podróżować, czy tam panicznie się tego boisz, ma jakąś historię za sobą? - zapytała z zaciekawieniem. Bo jej lęki miały za sobą długie historie. Jednak zwykle z nimi walczyła. Może poza jedną- bała się śmierci i chyba tylko to trzymało ją przy życiu cały ten czas. Wiedziała, że kiedyś przyjdzie jej umrzeć, bo urodziła się jako człowiek i to jest następstwem narodzin. Lecz teraz trzyma się kurczowo życia- ma jeszcze tyle miejsc do odwiedzenia i tyle do zrobienia! Może kiedyś wyjdzie za mąż i osiądzie w jakimś małym domku. Ciężko jej było to sobie nawet wyobrazić, zwłaszcza, że jest kim jest. Nawet będąc dzieckiem o tym nie myślała. Przecież wuj traktował ją jak chłopaka i tak też ją szkolił. Dziwnie to przyznać, ale w szermierce przewyższała swojego brata, który raczej wolał się zaczytywać w książki niż walczyć.
Kiedy WInka zaczęła mówić o incydentach nad wodami Aghar, kącik ust Nimlos uniósł się ku górze, jednak gdy tylko dziewczyna wspomniała o ludziach, którzy się topili we wodzie, jej uśmiech się starł.
- Nie szkodzi. Może to tu utopiła się tamta dziewczyna, którą spotykam we śnie. I nie musisz mnie przepraszać, chyba jako jedyna wymyśliłaś rozwiązanie tej... chorej sytuacji, która mnie tak długo męczy. Powinnam ci podziękować- Uśmiechnęła się lekko do dziewczyny. Po krótkiej chwili w milczeniu, dodała: - Może powinnyśmy poszukać Angvena? ANGVEN!- Krzyknęła. Zrobiła to świadomie, bowiem dzikie zwierzęta uciekłyby od krzyków człowieka. Ludzie niekoniecznie, jednak nie sądziła, żeby tak daleko od jakiegokolwiek traktatu mieliby się przewijać jacyś ludzie poza nimi.
- Angven
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 113
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Łowca , Mag , Kapłan
- Kontakt:
Znalazłszy w puszczy przejaw uciekającej istoty, Angven rzucił się w pościg. Szaleńczo wręcz biegnąć za tropem, był wypełniony determinacją. Kolczaste gąszcze malin i jeżyn nie stanowiły żadnej przeszkody dla niego. Przecinał dzicz, nie licząc się z zadrapaniami i niczym innym niż swój cel. Młode monstrum w swoistej panice kluczyło po okolicy i prawdopodobnie nie było świadome pogoni. Mężczyźnie taki stan rzeczy odpowiadał, bo z każdą chwilą dystans malał.
Gdy jednak zbliżył się wystarczająco blisko by dostrzec wyraźniej sylwetkę bestii, ona zwinni wdrapała się na drzewo. Angven stanął pod konarem rozłożystego dębu i nie mógł zaprzeczyć, że znajdował się w patowej sytuacji. Potwór nie mógł wędrować wyżej po drzewie ze względu na słońce, a wojownik nie miał szans walczyć na gałęziach. Mężczyzna stał z głową zadartą do góry i dyszał miarowo, a gad skrzętne chował się w gąszczu rozgałęzień. W takich momentach podróżnik zawsze żałował, że nie posiada kuszy. Nic mu nie zostało jak tylko czekać. Splunął i kopnął kamień z gniewu. I ten prosty gest zrodził pomysł. Teraz zauważył, że ktoś rozbił tu kiedyś ognisko i na ziemi leżał starannie przygotowany okręg z kamieni. Wojownik mając czas zaczął podnosić kawałki skalne i ciskać je w potwora. Angven nie miał zamiaru ustąpić, a tak chociaż jakoś zabijał czas. Każde syknięcie dowodziło celnego trafienia, co cieszyło go.
Ta radosna zabawa rozproszyła uwagę wojownika. Młode stworzenie zaś tylko na to czekało. Momentalnie skoczyło i powaliło mężczyznę, gdy ten podnosił kolejny kamień. Obezwładnionemu wojownikowi w głowie świtało tylko jedno, przypalenie podbrzusza bestii za pomocą magii. Dotknął skóry, wymówił słowa i zamiast wielkiego płomienia, z palców wystrzeliło tylko kilka iskier. "Cholera" było jedynym czym zdążył skwitować tę sromotną porażkę, a silne szpony rozorały już mu ramie. Po krzyku bólu, kolejnym odruchem było chwycenie za nóż i cios w bebechy. Przy tej próbie sił Angvenowi się udało. Odepchnął zwierza i podniósł się na klęczki. Zdrową ręką chwycił miecz i wykonał toporny zamach, by kupić sobie trochę miejsca.
Monstrum odskoczyło triumfując, kręcąc ogonem i łbem. Nawet nóż w brzuchu nie przeszkadzał mu w tej radości. Wojownik zaś rzucił okiem na ramie. Było źle. Krwotok, potencjalne zatrucie. Teraz nie mógł już walczyć na czas. Zebrawszy się na wszystkie siły, ruszył do maniakalnego ataku. Ciął na oślep i nie czekał na reakcje. Istota zaś tylko lawirowała i wręcz szydziła z jego ciosów. W końcu jedno drapnięcie i druga ręka Angvena spotkała się z ostrymi szponami. Wojownik jednak był już zdeterminowany, co należało zrobić. Chwycił za pozostawiony nóż i rozpruł stwora.
Posoka skąpała całego mężczyznę. Bestia legła martwa, a Angven stał i się śmiał. Rany w kontakcie z plugawą krwią piekły niczym traktowane żywym ogniem i zasklepiały się niczym przypalane. To był chyba jedyny powód dla którego wojownik się nie wykrwawił. Szaleńczy rechot zaś wynikał z poczucia spełnienia. Niezależnie jakim kosztem to ostatecznie osiągnął swój cel. Teraz stał i opadał z całej tej manii.
Gdy zdrowy rozsądek chodź trochę powrócił, wojownik przypomniał sobie o swoim "cudownym leku". Wychylił szybko resztę sprawdzonej już mieszanki i ruszył do kolejnego rozsądnego działania - spopielenia zwłok. Po dziesięciu minutach, mężczyzna czuł się jak po paru głębszych. Mając pewność, że stwór nie wstanie na nowo, ruszył do obozowiska. Szedł ciągnąc za sobą swój miecz. Teraz ostrze było stanowczo za ciężkie by je podnieść, czy też schować.
W końcu Angven dotarł w okolice ogniska. Stanął oparty o pień i próbował łapać powietrze. Pokryty ciemną krwią, o zlepionych włosach wyglądał niczym zjawa z innego wymiaru. "Uroku" dodawały mu czerniejące oczy, które jeszcze pewien czas po zaklęciu nie mogły odzyskać normalnego wyglądu. Wyglądał niczym rasowe widmo wyjęte z dawnych bajań.
Gdy jednak zbliżył się wystarczająco blisko by dostrzec wyraźniej sylwetkę bestii, ona zwinni wdrapała się na drzewo. Angven stanął pod konarem rozłożystego dębu i nie mógł zaprzeczyć, że znajdował się w patowej sytuacji. Potwór nie mógł wędrować wyżej po drzewie ze względu na słońce, a wojownik nie miał szans walczyć na gałęziach. Mężczyzna stał z głową zadartą do góry i dyszał miarowo, a gad skrzętne chował się w gąszczu rozgałęzień. W takich momentach podróżnik zawsze żałował, że nie posiada kuszy. Nic mu nie zostało jak tylko czekać. Splunął i kopnął kamień z gniewu. I ten prosty gest zrodził pomysł. Teraz zauważył, że ktoś rozbił tu kiedyś ognisko i na ziemi leżał starannie przygotowany okręg z kamieni. Wojownik mając czas zaczął podnosić kawałki skalne i ciskać je w potwora. Angven nie miał zamiaru ustąpić, a tak chociaż jakoś zabijał czas. Każde syknięcie dowodziło celnego trafienia, co cieszyło go.
Ta radosna zabawa rozproszyła uwagę wojownika. Młode stworzenie zaś tylko na to czekało. Momentalnie skoczyło i powaliło mężczyznę, gdy ten podnosił kolejny kamień. Obezwładnionemu wojownikowi w głowie świtało tylko jedno, przypalenie podbrzusza bestii za pomocą magii. Dotknął skóry, wymówił słowa i zamiast wielkiego płomienia, z palców wystrzeliło tylko kilka iskier. "Cholera" było jedynym czym zdążył skwitować tę sromotną porażkę, a silne szpony rozorały już mu ramie. Po krzyku bólu, kolejnym odruchem było chwycenie za nóż i cios w bebechy. Przy tej próbie sił Angvenowi się udało. Odepchnął zwierza i podniósł się na klęczki. Zdrową ręką chwycił miecz i wykonał toporny zamach, by kupić sobie trochę miejsca.
Monstrum odskoczyło triumfując, kręcąc ogonem i łbem. Nawet nóż w brzuchu nie przeszkadzał mu w tej radości. Wojownik zaś rzucił okiem na ramie. Było źle. Krwotok, potencjalne zatrucie. Teraz nie mógł już walczyć na czas. Zebrawszy się na wszystkie siły, ruszył do maniakalnego ataku. Ciął na oślep i nie czekał na reakcje. Istota zaś tylko lawirowała i wręcz szydziła z jego ciosów. W końcu jedno drapnięcie i druga ręka Angvena spotkała się z ostrymi szponami. Wojownik jednak był już zdeterminowany, co należało zrobić. Chwycił za pozostawiony nóż i rozpruł stwora.
Posoka skąpała całego mężczyznę. Bestia legła martwa, a Angven stał i się śmiał. Rany w kontakcie z plugawą krwią piekły niczym traktowane żywym ogniem i zasklepiały się niczym przypalane. To był chyba jedyny powód dla którego wojownik się nie wykrwawił. Szaleńczy rechot zaś wynikał z poczucia spełnienia. Niezależnie jakim kosztem to ostatecznie osiągnął swój cel. Teraz stał i opadał z całej tej manii.
Gdy zdrowy rozsądek chodź trochę powrócił, wojownik przypomniał sobie o swoim "cudownym leku". Wychylił szybko resztę sprawdzonej już mieszanki i ruszył do kolejnego rozsądnego działania - spopielenia zwłok. Po dziesięciu minutach, mężczyzna czuł się jak po paru głębszych. Mając pewność, że stwór nie wstanie na nowo, ruszył do obozowiska. Szedł ciągnąc za sobą swój miecz. Teraz ostrze było stanowczo za ciężkie by je podnieść, czy też schować.
W końcu Angven dotarł w okolice ogniska. Stanął oparty o pień i próbował łapać powietrze. Pokryty ciemną krwią, o zlepionych włosach wyglądał niczym zjawa z innego wymiaru. "Uroku" dodawały mu czerniejące oczy, które jeszcze pewien czas po zaklęciu nie mogły odzyskać normalnego wyglądu. Wyglądał niczym rasowe widmo wyjęte z dawnych bajań.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
- Kontakt:
- Podejrzewam że moja niechęć do wielkich podróży wynika z traumatycznych przeżyć z czasów dzieciństwa. Od dziecka pisane mi było zrealizować ambicję swoich rodziców. Zostać podróżniczką, odkrywającą i podbijającą nowe światy. - Wyjaśniła Winka. - Trenowano mnie w tym celu, a przy tym nikt się nie zastanawiał czy rzeczywiście mam w tym kierunku jakiekolwiek predyspozycję. W końcu jeśli ojciec może, to dlaczego jego potomkini miała by być gorsza. Nie wiem czy traktować to jako powód do dumy ale mi udało się postawić na swoim. Chorowałam tak długo i ciężko, że nie pozostawiłam rodzicom wyboru – stracić córkę lub odpuścić nieco w trwaniu w swoim uporze. W każdym razie dzięki temu mogę obecnie spełniać się w działalności którą sama sobie wybrałam. Oczywiście tak do końca to mi nie odpuścili. Moi rodzice cały czas twierdzą że to czemu mała Winka nie była w stanie sprostać, być może nieco starsza Winka osiągnie bez trudu. Tyle że ta starsza jest dużo sprytniejsza i wie jak unikać powołania do chwalebnych czynów.
Skrybie nie podobało się to jak łatwo Nimlos zbyła jej informację o tajemniczych zjawiskach zachodzących nad jeziorem. Być może ta nutka ignorancji wynikała z pewności siebie jasnowłosej, w każdym razie bibliotekarki taka postawa w żaden sposób nie uspokajała. Winka nie znała innego sposobu radzenia sobie z tajemnicza magią, niż ucieczka przed nią. Niestety Angven nie wracał i nic nie wskazywało na to by polowanie wojownika miało zakończyć się szybko.
- Myślisz że powinnyśmy iść go poszukać? - Zapytała bibliotekarka gdy Nimlos zaczęła nawoływać towarzysza. Propozycja skryby wynikała nie tyle z troski o los mężczyzny, co z obawy że podróżniczka mogłaby wpaść na pomysł by udać się na ratunek Angvenowi samotnie. Winka bała się zostać samej w tym miejscu. Prawdopodobnie rzuciłaby się do ucieczki ledwo tylko Nimlos zniknęłaby za drzewami. - Nigdy tego nie zrozumiem. Czuwał nad tobą całą noc. Praktycznie nie zmrużył oka. Włożył tyle wysiłku by uleczyć twoją ranę, choć osobiście nadal mam wiele wątpliwości co do skuteczności tej kuracji, a potem ot tak znika bez słowa. – Książkowe metody radzenia sobie z jadowitymi ukąszeniami sugerowały zupełnie coś innego niż działania podjęte przez wojownika. O ile to możliwe toksynę należało usunąć na przykład poprzez kontrolowany odpływ krwi z miejsca ugryzienia, ewentualnie wyssać, lub obłożyć ziołami neutralizującymi trucizny. Angven nie zrobił żadnej z tych rzeczy ale o dziwo zdołał jakoś pomóc. Magia? Porządna magia raczej nie zostawiła by takiej blizny. Bibliotekarka nie chciała mówić tego głośno, ale rana NImlos w żaden sposób nie wyglądała na zdrową. Być może uda jej się namówić dziewczynę by w mieście obejrzał ją prawdziwy medyk.
Skryba wzruszyła ramionami, szukając w myślach stosownego określenia jakim dałoby się opisać postępowanie Angvena. Czegoś pomiędzy ignorancją a odpowiedzialnością. Jednocześnie Winka uzbroiła się w gruby konar. Szanse na to iż coś nim zwojuje były niewielkie ale przynajmniej sama skryba czuła się dzięki temu trochę bezpieczniej.
Skrybie nie podobało się to jak łatwo Nimlos zbyła jej informację o tajemniczych zjawiskach zachodzących nad jeziorem. Być może ta nutka ignorancji wynikała z pewności siebie jasnowłosej, w każdym razie bibliotekarki taka postawa w żaden sposób nie uspokajała. Winka nie znała innego sposobu radzenia sobie z tajemnicza magią, niż ucieczka przed nią. Niestety Angven nie wracał i nic nie wskazywało na to by polowanie wojownika miało zakończyć się szybko.
- Myślisz że powinnyśmy iść go poszukać? - Zapytała bibliotekarka gdy Nimlos zaczęła nawoływać towarzysza. Propozycja skryby wynikała nie tyle z troski o los mężczyzny, co z obawy że podróżniczka mogłaby wpaść na pomysł by udać się na ratunek Angvenowi samotnie. Winka bała się zostać samej w tym miejscu. Prawdopodobnie rzuciłaby się do ucieczki ledwo tylko Nimlos zniknęłaby za drzewami. - Nigdy tego nie zrozumiem. Czuwał nad tobą całą noc. Praktycznie nie zmrużył oka. Włożył tyle wysiłku by uleczyć twoją ranę, choć osobiście nadal mam wiele wątpliwości co do skuteczności tej kuracji, a potem ot tak znika bez słowa. – Książkowe metody radzenia sobie z jadowitymi ukąszeniami sugerowały zupełnie coś innego niż działania podjęte przez wojownika. O ile to możliwe toksynę należało usunąć na przykład poprzez kontrolowany odpływ krwi z miejsca ugryzienia, ewentualnie wyssać, lub obłożyć ziołami neutralizującymi trucizny. Angven nie zrobił żadnej z tych rzeczy ale o dziwo zdołał jakoś pomóc. Magia? Porządna magia raczej nie zostawiła by takiej blizny. Bibliotekarka nie chciała mówić tego głośno, ale rana NImlos w żaden sposób nie wyglądała na zdrową. Być może uda jej się namówić dziewczynę by w mieście obejrzał ją prawdziwy medyk.
Skryba wzruszyła ramionami, szukając w myślach stosownego określenia jakim dałoby się opisać postępowanie Angvena. Czegoś pomiędzy ignorancją a odpowiedzialnością. Jednocześnie Winka uzbroiła się w gruby konar. Szanse na to iż coś nim zwojuje były niewielkie ale przynajmniej sama skryba czuła się dzięki temu trochę bezpieczniej.
- Ja mam same miłe wspomnienia z dzieciństwa. Poza odejściem rodziców, nie mogę na nic narzekać. Więc szczerze współczuje- odpowiedziała Wince i sama zaczęła się zastanawiać jakim rodzicem ona by była. Na pewno nie wychowałaby paniątka, który nie umie się sam obronić. Mężczyzna, to musi być mężczyzna. Musi umieć walczyć i zadbać nie tylko o siebie, ale i o innych. Niekoniecznie o rodzinę. Zaś córka... Tu chwilę podumała. Zastanawiała się, co by było, gdyby urodziła się taka zadziora jak ona. Zawsze chętna do nauki łucznictwa i szermierki. Na pewno nie zabroniłaby jej tego. Jednak gdyby córka okazała się jej przeciwieństwem? Cóż.. do niczego nie wolno zmuszać. Choć samoobrony z pewnością by jej nauczyła. Dzisiejszy świat jest taki, że nie wolno nikomu zaufać, nawet sobie w wielu przypadkach.
- Myślę, że powinnyśmy go poszukać. Jest już całkiem widno, więc nie powinno nam nic poważniejszego grozić. Choć, pewnie nie będę grzeszyć sprawnością z tą nogą. - Nimlos wysunęła ją do przodu i "sprezentowała" ją z każdej strony.
- Czemu zniknął? To podróżnik, nic go nie trzyma, ani ja, ani ty, ani żadne inne miejsce na ziemi. Krąży często bezcelowo. Sama mam taki okres. Choć często ciągnie mnie do Danae. Ale zwiedziłabym też drugą stronę gór Dasso. Tam jest inny świat.- na ostatnie zdanie się roześmiała- No chodźmy Winkeriano, mogę ci tak mówić? Czy preferujesz Winkę?- Zapytała dziewczyny ruszając w kierunku gdzie zniknął Angven. Obejrzała się przez ramię za dziewczyną.
Ściągnęła łuk z ramienia i wyciągnęła jedną ze strzał z kołczanu, nałożyła na cięciwę i w taki oto sposób przemierzała las. W głowie nuciła melodie jakich nauczyła się w Danae. To jej pomagało zachować skupienie, co niektórym mogło się wydawać dziwne.
- ANGVEN!-Krzyknęła głośno dziewczyna, a obróciwszy głowę zobaczyła wojownika opartego o pień, próbującego złapać powietrze. Gdyby go pierwszy raz zobaczyła, chyba bez zastanowienia pociągnęłaby za cięciwę i wypuściłaby strzałę.
- Na bogów, CO SIĘ STAŁO?! - Tanya upuściła łuk i podbiegła do Angvena, próbując pomóc mu utrzymać się na nogach. Przełożyła jego rękę ponad swoimi ramionami i spróbowała przejąć część jego ciężaru ciała na siebie. Od razu odczuła różnicę wagową między swoją a jego tuszą.
- Winka, zgarnij broń! I z powrotem do ogniska!
- Myślę, że powinnyśmy go poszukać. Jest już całkiem widno, więc nie powinno nam nic poważniejszego grozić. Choć, pewnie nie będę grzeszyć sprawnością z tą nogą. - Nimlos wysunęła ją do przodu i "sprezentowała" ją z każdej strony.
- Czemu zniknął? To podróżnik, nic go nie trzyma, ani ja, ani ty, ani żadne inne miejsce na ziemi. Krąży często bezcelowo. Sama mam taki okres. Choć często ciągnie mnie do Danae. Ale zwiedziłabym też drugą stronę gór Dasso. Tam jest inny świat.- na ostatnie zdanie się roześmiała- No chodźmy Winkeriano, mogę ci tak mówić? Czy preferujesz Winkę?- Zapytała dziewczyny ruszając w kierunku gdzie zniknął Angven. Obejrzała się przez ramię za dziewczyną.
Ściągnęła łuk z ramienia i wyciągnęła jedną ze strzał z kołczanu, nałożyła na cięciwę i w taki oto sposób przemierzała las. W głowie nuciła melodie jakich nauczyła się w Danae. To jej pomagało zachować skupienie, co niektórym mogło się wydawać dziwne.
- ANGVEN!-Krzyknęła głośno dziewczyna, a obróciwszy głowę zobaczyła wojownika opartego o pień, próbującego złapać powietrze. Gdyby go pierwszy raz zobaczyła, chyba bez zastanowienia pociągnęłaby za cięciwę i wypuściłaby strzałę.
- Na bogów, CO SIĘ STAŁO?! - Tanya upuściła łuk i podbiegła do Angvena, próbując pomóc mu utrzymać się na nogach. Przełożyła jego rękę ponad swoimi ramionami i spróbowała przejąć część jego ciężaru ciała na siebie. Od razu odczuła różnicę wagową między swoją a jego tuszą.
- Winka, zgarnij broń! I z powrotem do ogniska!
- Angven
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 113
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Łowca , Mag , Kapłan
- Kontakt:
- Zabiłem je... - Ledwo słyszalnie odpowiedział wojownik. Zapewne gdyby nie to, że Nimlos była tak blisko, to jego słowa mogły z łatwością zostać uznane na szelest liści, czy po prostu niezrozumiały dźwięk. Opadł niemal w całości ciężarem ciała na podróżniczkę. W tym też czasie antidotum zaczęło mieszać mu zmysły i wprowadzać zamęt w umyśle. Jego krok był splątany, niepewny, a całe ciało zaczynały przechodzić drgawki. Bezwładne wręcz stopy zaczepiały o każdy wystający korzeń dodatkowo utrudniając normalny chód. Wraz z całym osłabnięciem ciała, po paru ruchach w stronę obozowiska, z dłoni Angvena wysunęła się rękojeść. Miecz upadł z głuchym uderzeniem o ściółkę leśną. Stalowe ostrze nosiło jeszcze ślady walki z plugawymi poczwarami. Grudki schnącej posoki czerniły się na srebrzystym metalu.
Idąc wojownik coraz bardziej odpływał i zaczynał bełkotać nie do końca składnie. Sytuacji nie poprawiał stłumiony głos, który często się załamywał, a nawet milkł całkowicie. W słowach można było doszukać się licznych przeprosin i tłumaczeń, niczym dziecka które rozbiło wazon. Adrenalina i maniakalna wola przeżycia zaczynały opadać, a umysł Angvena zaczął zapadać w swoisty letarg.
Między jawą a snem, obraz otaczającej rzeczywistości łatwo ulega wykrzywieniom. Drzewa niedostrzegalnie ruszały się. Cienie chichotały, dostrzeżone uskakując za konary i krzewy. Nieboskłon stawał się wielkim pobojowiskiem, gdzie kłębiące się bataliony cumulusów niestrudzenie nacierały na niedostrzegalny punkt poza horyzontem.
Gdy dotarli do ogniska, żołądek wojownika wydał z siebie żałosne burczenie. Nie dało się ukryć, że zbliża się już doba bez nawet kawałka chleba, a za to spędzona na bieganiu, cięciu i krwawieniu. Angven dał się ułożyć Nimlos bez żadnego sprzeciwu, chociaż swoją drogą i tak teraz nie był w stanie awanturować się o cokolwiek.
Idąc wojownik coraz bardziej odpływał i zaczynał bełkotać nie do końca składnie. Sytuacji nie poprawiał stłumiony głos, który często się załamywał, a nawet milkł całkowicie. W słowach można było doszukać się licznych przeprosin i tłumaczeń, niczym dziecka które rozbiło wazon. Adrenalina i maniakalna wola przeżycia zaczynały opadać, a umysł Angvena zaczął zapadać w swoisty letarg.
Między jawą a snem, obraz otaczającej rzeczywistości łatwo ulega wykrzywieniom. Drzewa niedostrzegalnie ruszały się. Cienie chichotały, dostrzeżone uskakując za konary i krzewy. Nieboskłon stawał się wielkim pobojowiskiem, gdzie kłębiące się bataliony cumulusów niestrudzenie nacierały na niedostrzegalny punkt poza horyzontem.
Gdy dotarli do ogniska, żołądek wojownika wydał z siebie żałosne burczenie. Nie dało się ukryć, że zbliża się już doba bez nawet kawałka chleba, a za to spędzona na bieganiu, cięciu i krwawieniu. Angven dał się ułożyć Nimlos bez żadnego sprzeciwu, chociaż swoją drogą i tak teraz nie był w stanie awanturować się o cokolwiek.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
- Kontakt:
Winka niechętnie podążała za Nimlos, uważnie pilnując pleców podróżniczki. Nie miała skrupułów by w sytuacjach zagrożenia puszczać innych przodem. Była zresztą przyzwyczajona do tego iż zwykle wyznaczano jej taką właśnie pozycję. Miała nadzieję że dziewczyna jest dobrym strzelcem, a jej samej nie przyjdzie wybierać miedzy ucieczką a włączeniem się do walki. Skryba żałowała że one obie nie zabrały z sobą wierzchowca jasnowłosej. Pozostawienie konia na polanie oznaczało że będzie trzeba po niego wrócić, czyli kolejną stratę czasu który mogłyby wykorzystać maszerując w stronę Turmalii.
- Możesz mi mówić Winkeriana, Winka, Nilly lub po prostu skrybo. Byle nie panienko Eloyd, bo to ostatnie pozostaje zarezerwowane. – Zdążyła wyjaśnić bibliotekarka gdy wojowniczka zauważyła rannego Angvena. Choć w tym przypadku bardziej odpowiednim byłoby słowo „konającego”.
Skryba była przerażona i zła jednocześnie. Gdyby nie szok wywołany przez całą sytuację, Winka gotowa była nakrzyczeć na mężczyznę, zarzucając go oskarżeniami iż przez głupie i nieodpowiedzialne zachowanie, naraża wszystkich na niebezpieczeństwo. Liczba osób którym należało udzielić niezbędnej pomocy dramatycznie szybko rosła, coraz bardziej spychając bibliotekarkę do roli tej która winna ratować swoich wybawców.
„I po co ci o było?” – zastanawiała się Winka, analizując jednocześnie jak powinna wykonać zlecone jej przez Nimlos zadanie zebrania broni. Miecz Angvena był dla niej zdecydowanie za ciężki. Nawet leżąc bezładnie na ziemi, wyglądał groźnie. Cały był pokryty krwią lub czymś co najpewniej miało za krew uchodzić, a co na ciele skryba wywoływało dreszcze. Bibliotekarka mogła go co najwyżej ciągnąc po ziemi, pamiętając przy tym by zabrać z sobą łuk i strzały dziewczyny.
Nawet dźwigając masywnego mężczyznę, Nimlos poruszała się szybciej od Winki, cały czas zwiększając dzielący je dystans. Skryba musiała krzycząc jeśli w ogóle chciała zostać zrozumiana.
- Jakiego ogniska? Przecież w obozie nie ma nic poza stertą popiołu! – Dziwiła się bibliotekarka. Może i nie znała się na podróżowaniu ale wiedziała że nie zostawia się w lesie niedogaszonego paleniska. Nim jeszcze wyruszyła za Nimlos starannie przysypała ziemią to co zostało i ich nocnego stosu. – Błagam powiedz że zamierzasz zapakować tego olbrzyma na koński grzbiet i natychmiast wyruszyć. – Dyszała Winka. – Ja… gotowa jestem całą drogę recytować „Czyny niegodne” mnichów z Szklistej Góry, bylebyśmy tylko wyruszyły.
- Możesz mi mówić Winkeriana, Winka, Nilly lub po prostu skrybo. Byle nie panienko Eloyd, bo to ostatnie pozostaje zarezerwowane. – Zdążyła wyjaśnić bibliotekarka gdy wojowniczka zauważyła rannego Angvena. Choć w tym przypadku bardziej odpowiednim byłoby słowo „konającego”.
Skryba była przerażona i zła jednocześnie. Gdyby nie szok wywołany przez całą sytuację, Winka gotowa była nakrzyczeć na mężczyznę, zarzucając go oskarżeniami iż przez głupie i nieodpowiedzialne zachowanie, naraża wszystkich na niebezpieczeństwo. Liczba osób którym należało udzielić niezbędnej pomocy dramatycznie szybko rosła, coraz bardziej spychając bibliotekarkę do roli tej która winna ratować swoich wybawców.
„I po co ci o było?” – zastanawiała się Winka, analizując jednocześnie jak powinna wykonać zlecone jej przez Nimlos zadanie zebrania broni. Miecz Angvena był dla niej zdecydowanie za ciężki. Nawet leżąc bezładnie na ziemi, wyglądał groźnie. Cały był pokryty krwią lub czymś co najpewniej miało za krew uchodzić, a co na ciele skryba wywoływało dreszcze. Bibliotekarka mogła go co najwyżej ciągnąc po ziemi, pamiętając przy tym by zabrać z sobą łuk i strzały dziewczyny.
Nawet dźwigając masywnego mężczyznę, Nimlos poruszała się szybciej od Winki, cały czas zwiększając dzielący je dystans. Skryba musiała krzycząc jeśli w ogóle chciała zostać zrozumiana.
- Jakiego ogniska? Przecież w obozie nie ma nic poza stertą popiołu! – Dziwiła się bibliotekarka. Może i nie znała się na podróżowaniu ale wiedziała że nie zostawia się w lesie niedogaszonego paleniska. Nim jeszcze wyruszyła za Nimlos starannie przysypała ziemią to co zostało i ich nocnego stosu. – Błagam powiedz że zamierzasz zapakować tego olbrzyma na koński grzbiet i natychmiast wyruszyć. – Dyszała Winka. – Ja… gotowa jestem całą drogę recytować „Czyny niegodne” mnichów z Szklistej Góry, bylebyśmy tylko wyruszyły.
Jej ramiona po dłuższym marszu piekły od ciężaru, jakim było ciało Angvena. Był zdolny tylko do automatycznego przerabiania nogami, tam gdzie prowadziła go Nimlos. Słyszała za sobą Winkę, która ledwo nadążała, choć Tanya chciała jak najszybciej dostać do obozowiska. Nie mogła czekać na skrybę. Dziwne było to dla niej, że mimo iż znała tę dwójkę krótko, to czuła się za nich w jakiś sposób odpowiedzialna.
- Winko, nie zostawaj w tyle. A koń... Nie mogę go posadzić w takim stanie na Gracyę. Przecież go nie udźwignę! Nie jestem siłaczką!- mówiła lekko zasapana.
Gdy minęli krzewy, przed nimi pojawiła się polanka. Wypalone ognisko lekko się dymiło spomiędzy piasku, jakim potraktowała go Winka. Nimlos podeszła niedaleko paleniska. Zsunęła rękę Angvena znad swojej głowy i podtrzymując go odłożyła go na ziemię. Gracya na widok swojej właścicielki zarżała i zaczęła przerabiać nogami i stukać nimi wyraźnie o piach.
Tanya położyła mężczyznę na boku, twarzą do ogniska i zaczęła go przeszukiwać. Szybko znalazła miejsce ukąszenia, a majaki i bezsensowne gadanie Angvena, tylko utwierdziło ją o tym, że pod warstwą krwi, która pokrywała jego ciało, widzi ślady zębów.
Manierka, z której sama piła ów lek, który przygotował wojownik, była przytwierdzona do pasa. Szybko ją odpięła i przyłożyła do ucha jednocześnie nią ruszając. Była pusta. Ja całości nie wypiłam... pomyślała, co dało jej od razu do myślenia. Widocznie reszta albo została wypita przez Angvena albo się wylała. Jeśli to pierwsze, to bardzo dobrze, jeśli drugie... to już dużo gorzej. Nimlos nie miała pojęcia o tworzeniu jakichkolwiek receptur, leków ani innych eliksirów, które dają wszelakie efekty- od leczniczych po zabójcze.
Dotknęła jego czoła, które już wydawało się płonąć
- Winko, zrób mu jakikolwiek okład. Wyjazd do miasta się opóźni. Przykro mi. - powiedziała do skryby po czym wstała od wojownika. Nie widziała sensu w rozpalaniu ogniska. Zaczynało się robić coraz cieplej, nocne mgły nad jeziorem ustały a las zaczął tętnić życiem. Spojrzała na Angvena i wiedziała jedno. Teraz to on pozna co to znaczy płonąć żywcem.
- Winko, nie zostawaj w tyle. A koń... Nie mogę go posadzić w takim stanie na Gracyę. Przecież go nie udźwignę! Nie jestem siłaczką!- mówiła lekko zasapana.
Gdy minęli krzewy, przed nimi pojawiła się polanka. Wypalone ognisko lekko się dymiło spomiędzy piasku, jakim potraktowała go Winka. Nimlos podeszła niedaleko paleniska. Zsunęła rękę Angvena znad swojej głowy i podtrzymując go odłożyła go na ziemię. Gracya na widok swojej właścicielki zarżała i zaczęła przerabiać nogami i stukać nimi wyraźnie o piach.
Tanya położyła mężczyznę na boku, twarzą do ogniska i zaczęła go przeszukiwać. Szybko znalazła miejsce ukąszenia, a majaki i bezsensowne gadanie Angvena, tylko utwierdziło ją o tym, że pod warstwą krwi, która pokrywała jego ciało, widzi ślady zębów.
Manierka, z której sama piła ów lek, który przygotował wojownik, była przytwierdzona do pasa. Szybko ją odpięła i przyłożyła do ucha jednocześnie nią ruszając. Była pusta. Ja całości nie wypiłam... pomyślała, co dało jej od razu do myślenia. Widocznie reszta albo została wypita przez Angvena albo się wylała. Jeśli to pierwsze, to bardzo dobrze, jeśli drugie... to już dużo gorzej. Nimlos nie miała pojęcia o tworzeniu jakichkolwiek receptur, leków ani innych eliksirów, które dają wszelakie efekty- od leczniczych po zabójcze.
Dotknęła jego czoła, które już wydawało się płonąć
- Winko, zrób mu jakikolwiek okład. Wyjazd do miasta się opóźni. Przykro mi. - powiedziała do skryby po czym wstała od wojownika. Nie widziała sensu w rozpalaniu ogniska. Zaczynało się robić coraz cieplej, nocne mgły nad jeziorem ustały a las zaczął tętnić życiem. Spojrzała na Angvena i wiedziała jedno. Teraz to on pozna co to znaczy płonąć żywcem.
- Angven
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 113
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Łowca , Mag , Kapłan
- Kontakt:
Rzeczywistość otaczająca Angvena rozpływając się, nabierała nowych kształtów. Leżąc mamrotał, wtuliwszy głowę w ramię niczym rasowy pacjent zakładu psychiatrycznego. Pokruszona poczytalność wojownika zaczynała się wyrywać z ram nieugiętej świadomości. Ostatkiem własnej woli mężczyzna zamknął oczy, byleby oszczędzić sobie coraz bardziej nienaturalnych wizji. Szybko jednak okazało się, że inne zmysły nie ulegają tak łatwo odcięciu.
Uszy Angvena posłyszały dość charakterystyczny szyderczy śmiech. Znał go, nienawidził go i ostatecznie uciszył go parę ładnych lat temu. Zmartwychwstanie tego dźwięku było najokrutniejszą torturą. Angven zaczął nerwowo się rozglądać. W jego oczach malował się istny obłęd zmieszany z czystą paniką. Momentalnie przystawił dłonie do ust i zaczął obgryzać brudne od posoki paznokcie, a same ręce trzęsły się niczym trzymane w lodowatej wodzie. Cały czas przeszukiwał cienie, szukał sylwetki, a ta ironicznie tanecznym krokiem uskakiwała mu, chowając się dalej. Każdemu takiemu przejściu towarzyszyła kolejna salwa chichotu. Z czasem usłyszał inny śmiech, kobiecy, też znajomy. I do zabawy dołączyła też damska sylwetka. Kształty nabierając szczegółów wymijały się i znikały za konarami, stając się jedynie złowieszczymi mgnieniami.
Wtedy też zaczął czuć jakby pieczenie. Odwróciło to jego uwagę i spojrzał dookoła. Trawa jawiła mu się językami ognia. Widział i czuł jak płomienie otulają jego ciało. Zaczął krzyczeć i rzucać kończynami niczym konający koń na pobojowisku - niezdolny by powstać, a zbyt żywy by opaść w ostatni sen. Wtem też nieświadomie złowił wzrokiem dwie postaci.
Nie. Nie były nimi Winka i Nimlos. Towarzyszki podróży już dawno zniknęły w postrzeganiu Angvena i stały się niewyraźną mgłą. Teraz wyraźni byli jego kaci. On i ona. Konkurent i ukochana. Dawne ofiary przybyły odebrać dług. Oddech wojownika stał się szybki i płytki. Kulił się na ziemi trawiony gorączką. Oni zaś stali, on obejmując dziewczynę ramieniem. Patrzyli tak, jak i on wtedy patrzył, wtedy gdy szlachcic stawał na stosie.
- Nie. Nie. Nie. NIIIEEE! - Krzyczał wniebogłosy Angven roniąc rzęsiste łzy. - Wy nie żyjecie. Ja was ZABIŁEM! To ja byłem waszym mordercą. I wcale tego nie żałuję. Musieliście umrzeć! - Wrzeszczał zdzierając sobie gardło do krwi. Strugi łez lały się po pokrytych kurzem policzkach. - Wracajcie do krain umarłych. Ja wciąż Zyję! - Odpowiedziała mu aż nadnaturalna cisza, budująca napięcie przed właściwymi słowami.
- Już niedługo... - odparło dziewczę głosem miękkim niczym morska bryza, zaś wyimaginowane płomienie zaczęły rosnąć.
Uszy Angvena posłyszały dość charakterystyczny szyderczy śmiech. Znał go, nienawidził go i ostatecznie uciszył go parę ładnych lat temu. Zmartwychwstanie tego dźwięku było najokrutniejszą torturą. Angven zaczął nerwowo się rozglądać. W jego oczach malował się istny obłęd zmieszany z czystą paniką. Momentalnie przystawił dłonie do ust i zaczął obgryzać brudne od posoki paznokcie, a same ręce trzęsły się niczym trzymane w lodowatej wodzie. Cały czas przeszukiwał cienie, szukał sylwetki, a ta ironicznie tanecznym krokiem uskakiwała mu, chowając się dalej. Każdemu takiemu przejściu towarzyszyła kolejna salwa chichotu. Z czasem usłyszał inny śmiech, kobiecy, też znajomy. I do zabawy dołączyła też damska sylwetka. Kształty nabierając szczegółów wymijały się i znikały za konarami, stając się jedynie złowieszczymi mgnieniami.
Wtedy też zaczął czuć jakby pieczenie. Odwróciło to jego uwagę i spojrzał dookoła. Trawa jawiła mu się językami ognia. Widział i czuł jak płomienie otulają jego ciało. Zaczął krzyczeć i rzucać kończynami niczym konający koń na pobojowisku - niezdolny by powstać, a zbyt żywy by opaść w ostatni sen. Wtem też nieświadomie złowił wzrokiem dwie postaci.
Nie. Nie były nimi Winka i Nimlos. Towarzyszki podróży już dawno zniknęły w postrzeganiu Angvena i stały się niewyraźną mgłą. Teraz wyraźni byli jego kaci. On i ona. Konkurent i ukochana. Dawne ofiary przybyły odebrać dług. Oddech wojownika stał się szybki i płytki. Kulił się na ziemi trawiony gorączką. Oni zaś stali, on obejmując dziewczynę ramieniem. Patrzyli tak, jak i on wtedy patrzył, wtedy gdy szlachcic stawał na stosie.
- Nie. Nie. Nie. NIIIEEE! - Krzyczał wniebogłosy Angven roniąc rzęsiste łzy. - Wy nie żyjecie. Ja was ZABIŁEM! To ja byłem waszym mordercą. I wcale tego nie żałuję. Musieliście umrzeć! - Wrzeszczał zdzierając sobie gardło do krwi. Strugi łez lały się po pokrytych kurzem policzkach. - Wracajcie do krain umarłych. Ja wciąż Zyję! - Odpowiedziała mu aż nadnaturalna cisza, budująca napięcie przed właściwymi słowami.
- Już niedługo... - odparło dziewczę głosem miękkim niczym morska bryza, zaś wyimaginowane płomienie zaczęły rosnąć.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
- Kontakt:
Winka bez słowa sprzeciwu wykonywała polecenia Nimlos. Jako typowy mieszczuch nie czuła się upoważniona do kwestionowania metod jasnowłosej. W końcu to ona i Angven byli podróżnikami, co oznaczało że musieli umieć sobie radzić w podobnych sytuacjach. Bibliotekarka przekonywała siebie, że sztuka przetrwania w samotności to nie tylko zdobywanie posiłków i umiejętność zapewnienie sobie bezpiecznego schronienia. Nimlos musiała znać podstawy medycyny, odkazić ranę czy założyć prowizoryczny opatrunek. Fakt iż dwoje z towarzyszy skryby, było w stanie dożyć swojego wieku, spędzając większość czasu na łonie natury, napawał optymizmem dając podstawy by wierzyć że dziewczyna będzie wiedziała co robić.
Z drugiej strony widząc jak łatwo obaj wojownicy popadali w tarapaty, bibliotekarka zaczęła podejrzewać że to iż Angven i Nimlos wciąż trzymali się na nogach to zwykły przypadek. Mężczyzna znosił ukąszenie jeszcze gorzej niż jasnowłosa. Dostał gorączki, zaczął majaczyć, wić się i rzucać na wszystkie strony. Tymczasem żadne z podejmowanych przez nie działań, nie miało szans by chociaż trochę ulżyć mu w mękach. Jeśli cały czas będą opierały się na zasadzie „dajmy choremu pocierpieć i niech sam zwalczy zarazę”, wkrótce jedyną rzeczą jaką będą mogły uczynić dla Angvena, będzie wykopanie olbrzymiego dołu.
Siłując się z własnymi wątpliwościami, skryba cały czas rozglądała się za czymś co mogło posłużyć jako rzekomy okład. Najchętniej obłożyłaby Angvena kijem po głowie za bezmyślne narażanie się na niebezpieczeństwo. Wykorzystanie wody z jeziora nie wchodziło w grę. Wince brakowało odwagi by raz jeszcze cofnąć się nad brzeg. Na szczęście było tuż po świecie, co z kolei oznaczało mnóstwo rosy i wilgoci na okolicznych liściach. Winka zebrała ich jak najwięcej, po czym poświęcając oba rękawy jednej z sukien, wykonała prowizoryczne opatrunki na czoło i ranę Angvena. Bała się że mający zwidy mężczyzna może rzucić się na nią w amoku, dlatego też z założeniem bandażu poczekała na pomoc Nimlos.
- A co myślisz o wykonaniu noszy i zabraniu go stąd? – Zapytała bibliotekarka gdy oba okłady znalazły się na swoim miejscu. Nie chciała po raz kolejny narzucać się z tematem wyruszenia do Turmalii, dlatego też gotowa była odpuścić widząc pierwszy mars gniewu na czole podróżniczki.
Teoretycznie bibliotekarka posiadała wszelka wiedzę by wykonać nawet najbardziej skomplikowaną operację. Książki opisywały wszystko, a nawet jeśli samej Wince trzęsły się dłonie, to Nimlos wyglądała na kogoś o wystarczająco pewnej ręce, by przy odpowiednich wskazówkach poprowadzić precyzyjne cięcie. Mimo wszystko skryba wolałaby aby do tego nie doszło. Wciąż miała nadzieję ze oto jasnowłosa wyciągnie z swoich tobołków jakąś tajemniczą maść leczącą wszystko.
„Coś takiego to chyba typowy element wyposażenia podróżników” – zastanawiała się Winka.
Z drugiej strony widząc jak łatwo obaj wojownicy popadali w tarapaty, bibliotekarka zaczęła podejrzewać że to iż Angven i Nimlos wciąż trzymali się na nogach to zwykły przypadek. Mężczyzna znosił ukąszenie jeszcze gorzej niż jasnowłosa. Dostał gorączki, zaczął majaczyć, wić się i rzucać na wszystkie strony. Tymczasem żadne z podejmowanych przez nie działań, nie miało szans by chociaż trochę ulżyć mu w mękach. Jeśli cały czas będą opierały się na zasadzie „dajmy choremu pocierpieć i niech sam zwalczy zarazę”, wkrótce jedyną rzeczą jaką będą mogły uczynić dla Angvena, będzie wykopanie olbrzymiego dołu.
Siłując się z własnymi wątpliwościami, skryba cały czas rozglądała się za czymś co mogło posłużyć jako rzekomy okład. Najchętniej obłożyłaby Angvena kijem po głowie za bezmyślne narażanie się na niebezpieczeństwo. Wykorzystanie wody z jeziora nie wchodziło w grę. Wince brakowało odwagi by raz jeszcze cofnąć się nad brzeg. Na szczęście było tuż po świecie, co z kolei oznaczało mnóstwo rosy i wilgoci na okolicznych liściach. Winka zebrała ich jak najwięcej, po czym poświęcając oba rękawy jednej z sukien, wykonała prowizoryczne opatrunki na czoło i ranę Angvena. Bała się że mający zwidy mężczyzna może rzucić się na nią w amoku, dlatego też z założeniem bandażu poczekała na pomoc Nimlos.
- A co myślisz o wykonaniu noszy i zabraniu go stąd? – Zapytała bibliotekarka gdy oba okłady znalazły się na swoim miejscu. Nie chciała po raz kolejny narzucać się z tematem wyruszenia do Turmalii, dlatego też gotowa była odpuścić widząc pierwszy mars gniewu na czole podróżniczki.
Teoretycznie bibliotekarka posiadała wszelka wiedzę by wykonać nawet najbardziej skomplikowaną operację. Książki opisywały wszystko, a nawet jeśli samej Wince trzęsły się dłonie, to Nimlos wyglądała na kogoś o wystarczająco pewnej ręce, by przy odpowiednich wskazówkach poprowadzić precyzyjne cięcie. Mimo wszystko skryba wolałaby aby do tego nie doszło. Wciąż miała nadzieję ze oto jasnowłosa wyciągnie z swoich tobołków jakąś tajemniczą maść leczącą wszystko.
„Coś takiego to chyba typowy element wyposażenia podróżników” – zastanawiała się Winka.
Gdy Angven mamrotał pod nosem nie widziała w tym nic dziwnego. Po prostu usiadła przy nim na łydkach, a sama była wyprostowana. Swoje dworskie maniery były teraz wyraźniejsze. Miecz i kołczan jakie miała przypięte, oparły się o ziemię, jedno z jednej, drugie z drugiej strony. Pukle włosów Nimlos pod wpływem porannej wilgoci zaczęły się mocno falować. Patrzyła na mężczyznę z wyrozumiałością, jeśli można tak to nazwać.
Winka podała jej zwilżony materiał uklękła nad głową Angvena i położyła go na rozgrzanym i spoconym czole mężczyzny. Gdy tylko to zrobiła, on zaczął krzyczeć i wić się po trawie. Początkowo cofnęła się od wojownika, ale miotanie rękoma i nogami nie wróży nic dobrego. W ciszy, zagryzając mocno zęby przycisnęła jego wijące się kończyny górne do ziemi. Dolnych nie starała się unieruchomić, trzeba było wybrać mniejsze zło.
Zaraz po tym, gdy Winka wspomniała o noszach Nimlos przewróciła oczami. Dziewczyna była dla niej już zbyt natarczywa z tematem powrotu do Turmalii. Branie Angvena w takim stanie gdziekolwiek, było tak abstrakcyjnym pomysłem, że jakby nie zaistniała wokół nich sytuacja, to Nimlos by się chyba roześmiała.
-Winko... Proszę cię. Zostawmy ten temat na nieco późniejszy czas. Może jak Angven zaśnie.- westchnęła na koniec i zajęła się powstrzymywaniem gwałtownych ruchów mężczyzny. Mięśnie się jej trzęsły po pewnym czasie, ale i wojownik osłabł. Gdy jego ruchy stały się mniej zamaszyste, puściła go i obróciła materiał na jego czole.
- Jak długo ja trwałam w takim stanie?- Zapytała, bo właśnie zdała sobie sprawę, że całe zajście było tylko snem. Tylko świadomość tego, że śni wyłącznie o tonięciu, utwierdziła ją w tym, że to było wspomnienie, a nie mara.
Winka podała jej zwilżony materiał uklękła nad głową Angvena i położyła go na rozgrzanym i spoconym czole mężczyzny. Gdy tylko to zrobiła, on zaczął krzyczeć i wić się po trawie. Początkowo cofnęła się od wojownika, ale miotanie rękoma i nogami nie wróży nic dobrego. W ciszy, zagryzając mocno zęby przycisnęła jego wijące się kończyny górne do ziemi. Dolnych nie starała się unieruchomić, trzeba było wybrać mniejsze zło.
Zaraz po tym, gdy Winka wspomniała o noszach Nimlos przewróciła oczami. Dziewczyna była dla niej już zbyt natarczywa z tematem powrotu do Turmalii. Branie Angvena w takim stanie gdziekolwiek, było tak abstrakcyjnym pomysłem, że jakby nie zaistniała wokół nich sytuacja, to Nimlos by się chyba roześmiała.
-Winko... Proszę cię. Zostawmy ten temat na nieco późniejszy czas. Może jak Angven zaśnie.- westchnęła na koniec i zajęła się powstrzymywaniem gwałtownych ruchów mężczyzny. Mięśnie się jej trzęsły po pewnym czasie, ale i wojownik osłabł. Gdy jego ruchy stały się mniej zamaszyste, puściła go i obróciła materiał na jego czole.
- Jak długo ja trwałam w takim stanie?- Zapytała, bo właśnie zdała sobie sprawę, że całe zajście było tylko snem. Tylko świadomość tego, że śni wyłącznie o tonięciu, utwierdziła ją w tym, że to było wspomnienie, a nie mara.
- Angven
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 113
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Łowca , Mag , Kapłan
- Kontakt:
Niekończąca się scena egzekucji wciąż dręczyła świadomość wojownika. Nie mogąc uciec, cierpiący umysł zaczął szukać jakiegokolwiek rozwiązania sytuacji. Pierwsze przyszły myśli samobójcze. Słodkie wizje były niewykonalne, jako że ciało było niemal sparaliżowane. Wtedy jakiś głos odezwał się z cienia i przebił się przez ścianę szyderczego śmiechu. "Czemu by ich po prostu nie zabić? Przecież byłbyś w stanie... słowa już znasz..." Wraz z tym podszeptem ciało wojownika nabrało sił. Angven przestał się rzucać i miotać. Leżał na plecach w bezdechu. Co bystrzejsze oko mogło zaobserwować, że żyły na całym ciele wojownika nabrały ciemniejszej barwy i mogłoby się zdawać, że wypełnia je ta sama posoka co tamte bestie.
Nagle podróżnik podniósł ręce i zaczął nimi zamaszyście gestykulować, a na końcach palców zaczynała iskrzyć się czerń. Wraz z tymi ruchami, z ust zaczęły płynąć plugawe słowa. Stare zaklęcie używane przez nekromantów było recytowane przez leżącego mężczyznę. Mimo wielu niedokładności, moc przesycająca jad, jak i antidotum, zaczynała potęgować wyładowanie magiczne. Chwilę potem inkantacja został dokończona, a promień czystej energii śmierci uderzył w jedno z okolicznych drzew. Ponad to, ciało wojownika zaczęło wydzielać grobowe zimno, a naczynia krwionośne zaczęły pulsować i tracić swój złowieszczy kolor. Jeśli zaś chodzi o nieszczęsną brzozę, to ugodzona czarem zaczęła czernieć, po czym tracić liście.
Wizja rozmyła się, a rzeczywistość na nowo stała przed oczami wojownika. Precyzyjnie trafione postaci zniknęły, zabierając ze sobą całun iluzji. Czerpiąc moc do zaklęcia ze swojej trucizny, Angven spowodował, że ta "wypaliła" się, a jej negatywny wpływ minął. Antidotum nie krążyło jednak w krwiobiegu wystarczająco długo by w jakikolwiek sposób spowodować regenerację tkanek. Wielkim pozytywem było, że Angven znów był w pełni świadomy siebie.
Podniósł się na ręce do pozycji siedzącej. Dłoń jednak wciąż słaba poślizgnęła się i mężczyzna upadł. Szybko jednak wstał ponownie i podtrzymywał się na obu rękach. Był wyczerpany i czuł ogień przelewający się w jego ciele, ale żył i to było najważniejsze. Obejrzał się na Nimlos i Winkę. Posłał im coś, co można było nazwać wymęczonym uśmiechem. Otworzył usta by coś powiedzieć, jakoś się przywitać, ale nie wiedział jak się do tego zabrać. W końcu też dostrzegł obumierające drzewo, które dotąd stało przed nim niedostrzeżone. Szybko sympatyczny uśmiech został zastąpiony przez strapiony wyraz twarzy. Wciąż nie był pewny co zrobił, ale wiedział, że nie jest najlepiej.
Nagle podróżnik podniósł ręce i zaczął nimi zamaszyście gestykulować, a na końcach palców zaczynała iskrzyć się czerń. Wraz z tymi ruchami, z ust zaczęły płynąć plugawe słowa. Stare zaklęcie używane przez nekromantów było recytowane przez leżącego mężczyznę. Mimo wielu niedokładności, moc przesycająca jad, jak i antidotum, zaczynała potęgować wyładowanie magiczne. Chwilę potem inkantacja został dokończona, a promień czystej energii śmierci uderzył w jedno z okolicznych drzew. Ponad to, ciało wojownika zaczęło wydzielać grobowe zimno, a naczynia krwionośne zaczęły pulsować i tracić swój złowieszczy kolor. Jeśli zaś chodzi o nieszczęsną brzozę, to ugodzona czarem zaczęła czernieć, po czym tracić liście.
Wizja rozmyła się, a rzeczywistość na nowo stała przed oczami wojownika. Precyzyjnie trafione postaci zniknęły, zabierając ze sobą całun iluzji. Czerpiąc moc do zaklęcia ze swojej trucizny, Angven spowodował, że ta "wypaliła" się, a jej negatywny wpływ minął. Antidotum nie krążyło jednak w krwiobiegu wystarczająco długo by w jakikolwiek sposób spowodować regenerację tkanek. Wielkim pozytywem było, że Angven znów był w pełni świadomy siebie.
Podniósł się na ręce do pozycji siedzącej. Dłoń jednak wciąż słaba poślizgnęła się i mężczyzna upadł. Szybko jednak wstał ponownie i podtrzymywał się na obu rękach. Był wyczerpany i czuł ogień przelewający się w jego ciele, ale żył i to było najważniejsze. Obejrzał się na Nimlos i Winkę. Posłał im coś, co można było nazwać wymęczonym uśmiechem. Otworzył usta by coś powiedzieć, jakoś się przywitać, ale nie wiedział jak się do tego zabrać. W końcu też dostrzegł obumierające drzewo, które dotąd stało przed nim niedostrzeżone. Szybko sympatyczny uśmiech został zastąpiony przez strapiony wyraz twarzy. Wciąż nie był pewny co zrobił, ale wiedział, że nie jest najlepiej.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 125
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
- Kontakt:
Próby ratowania wojownika kojarzyły się skrybie z staraniami napisania książki przez kogoś mającego do dyspozycji tylko kawał węgla i skrawek kory. Z oczywistych względów ich zabiegi nie mogły się udać. Z równie czytelnych powodów zarówno Nimlos jak i Winka nie zamierały zrezygnować z zrobienia tego, co jest w ich mocy by chociaż trochę ulżyć w cierpieniu mężczyzny, a tym samym uspokoić własne sumienie.
- Nie mam pojęcia. – Szczerze odpowiedziała bibliotekarka na pytanie zadane przez podróżniczkę. – Było późno i chyba wszystkim nam zdarzyło się trochę zdrzemnąć. W każdym razie ty nie przechodziłaś tej choroby w taki sposób. – Dodała wskazując wzrokiem na ciskającego się na ziemi Angvena. Zdaniem Winki te dwie przypadłości łączyły jedynie miejsce i czas. Objawy zachowań Nimlos i mężczyzny były skrajnie różne. Ona opadała z sił, a Angven wyglądał jakby pokłady zawartej w nim energii były nieskończone. Dziewczyna zdawała się żywcem płonąć, gdy tymczasem wojownik niemal zamarzał. Uznanie tego za tą samą chorobę było sporą nadinterpretacją.
Wizja powrotu do Turmalii oddalała się coraz bardziej, a w chwili w której skryba uświadomiła sobie że chyba nie może spotkać jej tu nic gorszego, Angven jakby ożył, tylko po to by zebrawszy siły magiczne zaatakować obie ratowniczki. Winka nie miała pojęcia na ile świadomy był wojownik i czy w ogóle kontrolował swoje poczynania, liczyło się tylko to że zarówno Winka jak i Nimlos cudem uniknęły spalenia przez magiczną energię.
Bibliotekarka instynktownie odskoczyła, cofając się pod najbliższe drzewo. Była przerażona, obawiając się tego co mogło stać się z umysłem mężczyzny. W jednej chwili zmieniła swoje postrzeganie Angvena z tego który może ją uratować, na osobnika który stanowi największe zagrożenie. Nawet wówczas gdy wyraz twarzy Angvena sugerował iż ten odzyskał zdolność racjonalnej oceny sytuacji , Winka cały czas robiła kilka kroków w tył.
Była gotowa natychmiast rzucić się do ucieczki i najpewniej dawno już zniknęłaby wśród zarośli gdyby nie strach plączący jej nogi.
- Nie mam pojęcia. – Szczerze odpowiedziała bibliotekarka na pytanie zadane przez podróżniczkę. – Było późno i chyba wszystkim nam zdarzyło się trochę zdrzemnąć. W każdym razie ty nie przechodziłaś tej choroby w taki sposób. – Dodała wskazując wzrokiem na ciskającego się na ziemi Angvena. Zdaniem Winki te dwie przypadłości łączyły jedynie miejsce i czas. Objawy zachowań Nimlos i mężczyzny były skrajnie różne. Ona opadała z sił, a Angven wyglądał jakby pokłady zawartej w nim energii były nieskończone. Dziewczyna zdawała się żywcem płonąć, gdy tymczasem wojownik niemal zamarzał. Uznanie tego za tą samą chorobę było sporą nadinterpretacją.
Wizja powrotu do Turmalii oddalała się coraz bardziej, a w chwili w której skryba uświadomiła sobie że chyba nie może spotkać jej tu nic gorszego, Angven jakby ożył, tylko po to by zebrawszy siły magiczne zaatakować obie ratowniczki. Winka nie miała pojęcia na ile świadomy był wojownik i czy w ogóle kontrolował swoje poczynania, liczyło się tylko to że zarówno Winka jak i Nimlos cudem uniknęły spalenia przez magiczną energię.
Bibliotekarka instynktownie odskoczyła, cofając się pod najbliższe drzewo. Była przerażona, obawiając się tego co mogło stać się z umysłem mężczyzny. W jednej chwili zmieniła swoje postrzeganie Angvena z tego który może ją uratować, na osobnika który stanowi największe zagrożenie. Nawet wówczas gdy wyraz twarzy Angvena sugerował iż ten odzyskał zdolność racjonalnej oceny sytuacji , Winka cały czas robiła kilka kroków w tył.
Była gotowa natychmiast rzucić się do ucieczki i najpewniej dawno już zniknęłaby wśród zarośli gdyby nie strach plączący jej nogi.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości