Ocean Jadeitów[Ocean] Wiem co robię!

Gdzie okiem sięgnąć turkusowa woda plącze się i zlewa z błękitnym niebem. Fale i wiatr szumią w tonie oceanu, na którego dnie znajdują się wręcz nieskończone pokłady jadeitu. Dom syren i trytonów, który skrywa skarby, zatopionych pirackich statków. Delfiny wyskakujące nad wodę. Ryby mieniące się wszystkimi kolorami tęczy. I księżyc, który każdego dnia odbija się w tafli jadeitowych luster.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Ijumara stała przy swoim biurku z bardzo pewnym wyrazem twarzy - była twardą panią kapitan… ale kolana mimo wszystko jej drżały. Cały czas obawiała się, że jej oficerowie jednak zmienią zdanie i uznają, że należy naprostować wyznaczony przez nią kurs. Czujnie się im przyglądała i nasłuchiwała. Zaniepokoiła się, gdy Tatiana zwolniła przy drzwiach, ale ona zrobiła to tylko dlatego, że idący przed nią Ross zatrzymał się by z kimś porozmawiać - najwyraźniej pod jej kajutą zrobiło się ciasno. Ijumara aż lekko wyciągnęła szyję, by zerknąć z kim to tam rozmawiał bosman i z ulgą dostrzegła obok jego ramienia płomiennorudy kosmyk włosów, usłyszała też znajomy głos - Callisto. Wszyscy przyszli ją wesprzeć! Chyba, bo nie słyszała dokładnie co działo się na zewnątrz. Jednego była jednak pewna - obecność Kvasera była dla niej nieocenioną pomocą. Musiała mu za to podziękować i zrobiła to jak to ona - w absolutnie spontaniczny, trochę uroczy i na pewno nieprzemyślany sposób. Pocałowałaby go chyba, gdyby nie miała umalowanych ust (tak, ubrać i uczesać się nie zdążyła, ale wyszminkować owszem…). Ale może to i lepiej, bo przyszły wstyd będzie mniejszy - a ten miał bez wątpienia wkrótce nadejść.
        W końcu Kvasir również ją objął i to było bardzo miłe uczucie - nie miał tak mocarnych ramion jak Kelsier, ale i tak był męskie i silne, a przy tym troszeczkę czułe. Iju było bardzo przyjemnie i aż umościła się wygodniej w jego objęciach, na moment zapominając się gdzie jest i kto jest wokół. Do rzeczywistości przywrócił ją wesoły głos Callisto, która weszła do kajuty.
        - Och! - mruknęła z zaskoczeniem, odsuwając się od medyka, prawie nie okazując paniki. Nic złego nie robili, tylko się przytulali, a przy tym medyk bardzo sobie zasłużył na odrobinę czułości w podzięce za wsparcie, więc… Nie było o czym mówić. Chyba.
        - A wy wszystko słyszeliście? - zapytała, szczelniej opatulając się płaszczem, bo teraz była już bardzo świadoma tego, że stała przed bardzo ważnymi dla siebie osobami w samej bieliźnie i płaszczu, który na dodatek nie wszystko zasłaniał, bo przecież nie sięgał ziemi - nogi miała gołe.
        - Ojej… - Ijumara odetchnęła, teatralnie ocierając pot z czoła. - Ale było, Ross teraz do najbliższego portu będzie na mnie warczał…
        Pani kapitan przechodząc obok leżącego na dywaniku wilkora pogłaskała go z czułością po głowie, po czym już bez żadnych przeszkadzajek dotarła do fotela stojącego za biurkiem i ciężko na niego opadła. W międzyczasie podniesiony został temat wybranki jej bosmana. Iju zachichotała.
        - No jasne, że ona mu się podoba, ale to przecież nie jego liga - zauważyła. - No co wy, ona ma taką klasę, jest poważna i taka wyniosła jak jakaś hrabianka… A widzieliście Rossa? Ona go pewnie nawet nie zauważa, w kategoriach mężczyzny oczywiście… - Ijumara stanowczo pokręciła głową, po czym zaraz odgarnęła palcami kosmyk włosów, który przykleił się do jej szminki.
        - Zaraz pójdę sprawdzić kurs - wyjaśniła. - I wtedy się okaże, czy trzeba będzie Rossa ugłaskać, czy zawiniemy na tę wyspę przed wieczorem i nie będzie miał nic do gadania. A teraz wybaczcie, muszę się przebrać. To zajmie chwilkę.
        Ijumara wstała od biurka i już zmierzała do swojej kajuty, gdy nagle zrobiła gwałtowny zwrot w miejscu i szybkim krokiem dotarła do Kvasira. Bardzo pewnym ruchem wyjęła mu z rąk książki, których użył jako rekwizytów przy swojej przemowie.
        - Ja je schowam - oświadczyła. - Jest jedno miejsce na całym statku, gdzie Ross nie odważy się grzebać nawet pod groźbą śmierci i jest to moja szafa!
        Z jakiegoś powodu ta świadomość napawała panią kapitan dumą, a jednocześnie wielu mężczyzn doskonale rozumiało obawy Stranovy - każdy by ich nabrał, widząc to morze cekinów, atłasów, koronek, blaszek, fiszbinów, falbanek… i jeszcze setek innych mniej lub bardziej kobiecych elementów odzieży. Niektórzy żartowali nawet, że w szafie panny Nigorie musiało istnieć jakieś przejście do innego wymiaru, bo niemożliwością było zmieścić tak wiele rzeczy w tak niewielkim meblu - a jej się to jakimś cudem udawało.
        Pewnie ku zaskoczeniu co niektórych Ijumara naprawdę zabawiła u siebie w kajucie ledwie chwilkę - można by podejrzewać, że już dawno zaplanowała sobie kreację na ten dzień… Albo że założyła na chybił trafił co znalazła, bo miała na sobie białą sukienkę, męską kurtkę ze skóry i niskie trepy zasznurowane na kolorowe tasiemki. Wyglądała w tym jednak zaskakująco dobrze… może to jakaś magia?
        - Schowane - oświadczyła, zarzucając włosami. Chwilę stała, ewidentnie zastanawiając się czy poruszyć jakiś temat, ale w końcu się przemogła. - A wy tak z tym Rossem to serio? - upewniła się. Dla niej wizja swatania bosmana była nieprawdopodobna, bo w ogóle nie była w stanie postrzegać go w takich kategoriach, chociaż przecież widziała go w damskich towarzystwie za każdym razem, gdy zawijali do portu.
        - Ale brońcie bogowie mi to nie przeszkadza! - zastrzegła natychmiast. - Może wtedy przestałby się mnie czepiać… - burknęła jeszcze pod nosem jak rasowa nastolatka narzekająca na rodzica czy opiekuna.
        - Kapitan Nigorie? - dało się słyszeć zza zamkniętych drzwi wołanie, któremu towarzyszyło pukanie. Głos był męski, ale dość młody.
        - Ygh… wejść!
        Do kajuty kapitańskiej natychmiast wszedł wezwany marynarz. Był to elf o bujnej grzywie nastroszonych blond włosów, ogorzały, z oczami obwiedzionymi czernidłem, ubrany jednak dość skromnie.
        - Chciałem ustalić dalszy kurs… - wyjaśnił, nim skłonił się gościom Ijumary i uniósł rękę w powitalnym geście w kierunku medyka. Kvaser mógł go kojarzyć, gdyż stawiał tego elfa na nogi gdy tylko trafił na pokład: biedak zatruł się pewnym daniem z fermentowanych rybek i przez kilka dni cierpiał katusze, nie nadając się w ogóle do pracy.
        - Yhm. Chodź. - Ijumara kiwnęła na niego ręką i zaprowadziła go do rozwiniętej na stole mapy Oceanu Jadeitów. Tam wskazała mu trasę palcem, z grubsza określając aktualne położenie, które on od razu potwierdził, podając odpowiednie szerokości. Dogadali się bez dodatkowych komentarzy, po czym elf wyszedł, w progu mrucząc jakieś ogólne pożegnanie.
        - Jeden normalny - odetchnęła Ijumara. - No, to jak Lew nawiguje to na pewno dotrzemy na miejsce! - ucieszyła się i nawet z tej radości klasnęła w dłonie. - A… wiecie jak sobie radzi Clarissa? Nie chcieli jej tam zjeść jak schodziliście pod pokład? - zatroskała się przez moment.
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Półelfka zaśmiała się pod nosem, najwyraźniej zadowolona ze speszenia, które wprowadziła między Ijumarą i Kvasirem, chociaż było to tylko z zupełnie niewinnej, lekkiej złośliwości i zadziornego charakteru dziewczyny. Obojga darzyła sympatią, więc takie okazjonalne zaczepki powinno się traktować z przymrużeniem oka.
        - Nie wszystko, ale załapaliśmy ogólny kontekst. - Calli podciągnęła się na blat stołu, siadając na nim ze zwieszonymi nogami i szczerząc wciąż ząbki w uśmiechu. W najmniejszym stopniu nie wyglądała na poczuwającą się do winy za podsłuchiwanie. Na podsumowanie różnic pomiędzy Clarissą i Rossem prychnęła jawnie. – A tam, klasa. Hrabinka nie hrabinka, jak jej się facet spodoba to nawet niewyjściowy pysk nie ma znaczenia.
        - Uwielbiam te twoje życiowe mądrości, Kelpie.
        - Morda w kubeł.

        - Pewnie jeszcze Rossa nie zauważa, a ten zanim sam się zorientuje, że coś mu się po czaszce, powiedzmy z grzeczności, kołacze, to też trochę minie. Ale nie ma co skreślać, zobaczymy co wyjdzie, los jest złośliwy. – Uśmiechnęła się łagodniej. – Swatka ze mnie beznadziejna. Do tego raczej jakaś doza subtelności jest potrzebna, a wybaczcie, ja jestem z tych co parkę raczej na klucz w kajucie zamknie i jak do rana się nie dogadają to już trudno.
        Gdy Ijumara zniknęła się przebrać, Rashess ostatni raz odprowadziła jej łydki spojrzeniem i sięgnęła sobie po jabłko leżące w misie na stole. Podciągnęła nogi na blat i skrzyżowała je przed sobą, a przygryzając owoc zębami uwolniła dłonie i sięgnęła po jedną z książek porzuconych przez panią kapitan. Zdążyła jednak przewrócić raptem kilka stron, z ciekawością szukając słów, które by już rozpoznała, i podgryźć nieco jabłko, gdy Nigorie wróciła w nowej kreacji. Może ona przemyca stroje, stąd to całe ich multum na statku? To byłby ciekawy zwrot akcji.
        Na pytanie czy o swataniu Rossa i Clarissy mówią poważnie półelfka tylko wzruszyła ramionami, wciąż chrupiąc jabłko, a już po chwili przeniosła pytające spojrzenie na drzwi, do których ktoś znów pukał. Ruch jak w Meot na wsi. W milczeniu obserwowała szybką wymianę zdań, później odprowadzając kudłatego elfa spojrzeniem i zaraz wracając nim do Ijumary, oblizując usta. Uśmiechnęła się kątem ust na jej wątpliwości.
        - Przepraszam, widziałaś tę kobietę przy sterze? Pierwszego chętnego do wyproszenia jej stamtąd zabiłaby spojrzeniem, drugiemu pewnie przywaliła, a trzeciego przytrzymałaby obcasem przy deskach, żeby nie wadził. Poradzi sobie, o to się nie martw. Jest po naszej stronie. Wygląda więc na to, że stanęło na twoim. Wiesz mniej więcej, kiedy powinniśmy być na miejscu? – zapytała i rzuciła ogryzek w stronę Thora, który tylko uniósł lekko łeb i w wyjątkowym milczeniu dosłownie pochłonął resztkę jabłka.
        Wilki oczywiście nie miały w zwyczaju żywić się owocami i ten basior nie był wyjątkiem. Był też jednak o wiele, wiele większy od standardowego przedstawiciela swojego gatunku, przez co czasami było mu naprawdę wszystko jedno, co ląduje w jego żołądku. A Calli nie miała co zrobić z ogryzkiem.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Kotołak wzruszył lekko ramionami, gdy Ijumara zapytała, czy on i Callisto słyszeli całą rozmowę. Zupełnie, jakby chciał powiedzieć, że „jakoś tak wyszło”. Może nawet odezwałby się, jednak postanowił zostać wyłącznie przy tym geście. Zresztą, zawsze mógł też powiedzieć, że rozmawiali na tyle głośno, że nie trzeba było mieć ponadprzeciętnego słuchu, aby ich słyszeć. Później i tak zmienili temat, tylko że tym razem zmiennokształtny wtrącił się do rozmowy.
         – Ja tam mam nawet wrażenie, że ona nie jest nawet w mojej lidze… Swatać kogoś z kimś innym też nie mam zamiaru, nie umiem tego robić – odparł. Oba zdania były prawdą, chociaż to pierwsze mógł podpowiedzieć mu wewnętrzny głos, który z kolei sprawił, że Kelsier przez jakiś czas miał zbyt niską samoocenę. Na szczęście, im dłużej żył, tym rzadziej takie uczucia się pojawiały, a jemu przez to wydawało się, że za jakiś czas zniknął już całkowicie. To oznaczyłoby też, że zaczął widzieć siebie takiego, jakim jest naprawdę – nie miałby zbyt wysokiego mniemania o sobie, ale jednocześnie nie miałby też momentów, w których oceniał się zbyt nisko.
         – Uczyli mnie zabijania, a nie dawania ludziom nowych życiowych możliwości – dopowiedział, chociaż może trochę ciszej niż mówił normalnie. Mimo tego, że mogłoby wydawać się, iż nie był pewien, czy na pewno chciał powiedzieć to na głos… to i tak przez jego twarz przebiegł uśmieszek.
On także odprowadził Ijumarę wzrokiem, gdy ta poszła się przebrać. Później przeniósł też na nią swoje oczy i przez krótką chwilę przyglądał się jej, gdy dołączyła do nich ponownie – tym razem w nowym stroju, który naprawdę zakładała tak długo, jak wcześniej powiedziała. Zdziwiło go to trochę, ale postanowił o tym nie myśleć i też nie zaczynać tego tematu.

Chciał coś odpowiedzieć. Może. Tylko, że do drzwi kajuty kapitańskiej ktoś zapukał i później wszedł do środka, gdy Ijumara wydała mu taki rozkaz. To też nie zajęło wiele czasu, dlatego też po krótkiej wymianie zdań między tamtą dwójką, mężczyzna opuścił ich, a oni mogli wrócić do tego, o czym rozmawiali wcześniej… albo zacząć nowy temat, jednak szybko okazało się, że tak się nie stanie i wrócili do tematu Clarissy.
         – Wydaje mi się, że niektórzy członkowie twojej załogi nawet się jej trochę boją – odparł, a uśmieszek znów pojawił się na jego twarzy, chociaż kotołak mówił dość poważnie. Zawsze mogło być tak, że czują do niej po prostu szacunek, bo przecież patrząc na Clarissę, od razu można dostrzec, że jest kobietą, która potrafi o siebie zadbać. A gdyby zdarzyło się, że ktoś zaatakowałby statek, ona na pewno także brałaby udział w jego obronie i walczyła z napastnikami, zamiast chować się gdzieś pod pokładem i unikać starcia z wrogiem. Właściwie, on sam zaczął zastanawiać się, jak takie zdarzenie mogłoby przebiegać i jak czułby się, biorąc w tym udział. Na pewno musiałby starać się utrzymywać równowagę, zwłaszcza w trakcie walki, bo inaczej mógłby upaść i dać przeciwnikowi szansę na zranienie albo nawet zabicie go. Nie to, żeby chciał, aby coś takiego ich spotkało, bo na pewno wiązałoby się to z jakimiś uszkodzeniami statku, a tego na pewno by nikomu nie życzył. Naprawa tych uszkodzeń wiązałby się z wydłużoną podróżą lub nawet powrotem do najbliższego portu, a także ze stratami finansowymi.
         – Zresztą, zawsze może wyjść na pokład i sprawdzić, jak sobie radzi – zaproponował. Była to też tak jakby wymówka, aby wyjść na świeże powietrze i nie siedzieć w czterech ścianach. Na zewnątrz też mogą porozmawiać, nawet o sprawach, o których wiedzą tylko ci zgromadzeni w tym pomieszczeniu. Mogą mu też odmówić, a on nie będzie miał im tego za złe, może wtedy opuści ich na chwilę, żeby się przewietrzyć i wróci później.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

        Nietrudno było przypasować Kvasera do pewnej kategorii mężczyzn – dobrze wychowany, grzeczny, opanowany. Nie w jego stylu było spoglądać na odkryte nogi pani kapitan z zawadiackim uśmiechem, którym zaciągnąłby niejedną niewiastę do łóżka, a być może nawet z taką przylepioną miną byłoby mu do twarzy. Starał się pohamować wszelkie pierwotne zapędy i nie szło mu najgorzej, trochę z dystansem podchodził do takich sytuacji, miał w końcu ponad pięćset lat na karku i niejedno widział, a jednak czasem wciąż kusiło. Propozycja losu by pozwolić sobie na „medyczne oględziny” była jak zawsze pociągająca, ale Ijumara była jego szefową, młodą szefową... i był to zapewne atut, ale też i wada. Mógł być dla niej pra, pra, pra, pra... i jeszcze kilkadziesiąt razy pra - dziadkiem. Takich właśnie argumentów trzymał się czarodziej, musiał znaleźć sobie kilka „przeciw”, choć złośliwi pewnie określili by go mianem „prawiczka”. Takie słowa nigdy go nie ruszały, bo wystarczyło, że odpowiedział „jestem kapłanem” i nagle świat wokół się zmieniał. Kapłanami żądze nie kierowały. Tak więc zgrabne nogi pani kapitan nie były trudne do zignorowania, ale lepiący się do jej ust kosmyk włosów już nie mógł mu umknąć.
        Medyk zacisnął lekko wargi dopiero teraz rozumiejąc, jak bogata w takie niuanse była jego szefowa. Zarzucane na plecy włosy, sukienki, niewinne i często nieświadome gesty, jak te zlepione błyszczykiem usta. Była okrutnie pociągająca, czy też tego chciała czy nie, po prostu emanowała kobiecością. Jeszcze nie tak w pełni dojrzałą, ale przez to jeszcze bardziej kuszącą. Jak... świeży owoc pomarańczy – barwna, intensywna w zapachu, słodka, świeżo zerwana stanowiła niemalże płynne złoto w dłoniach.
        - Według mnie sercowe problemy dotyczą jedynie zaburzenia jego rytmu oraz przepływu krwi przez żyły i tętnice – odpowiedział pół żartem, pół serio medyk. - Niestety moje wyczucie w sprawach wyższej sfery duchowej a mieszczącej się w ramach miłości jest mi co najmniej odległa. Jestem praktyczny, czasem bujam w obłokach, ale żeby kogoś zeswatać... - zastanowił się kapłan. - Nie... - po chwili dodał machając głową odrobinę rozbawiony tematem, jaki nasunął się w kajucie.
        - Aczkolwiek nie da się nie dostrzec różnicy kulturowej między panną Clarrise, a panem Stranova, choć nie takie historie pisał czas więc cóż... Jeżeli mają się ku sobie to w końcu do siebie dotrą – stwierdził wzruszając obojętnie ramionami.
        - Wybaczcie, ale ja tu tylko zszywam – zakończył żartobliwie, po czym za wszelką cenę nie odprowadzał pani kapitan wzrokiem. To było naprawdę trudne!
        Lecz ta nagle znalazła się u jego boku wsuwając dłonie pod cytowane przez czarodzieja księgi. Mężczyzna spojrzał na nią nieco zaskoczony, ale jeszcze bardziej skupiony na jej ustach. Potem zaśmiał się na rzucony pomysł kryjówki, która jak najbardziej miała uzasadnienie.
        Pradawny pozwolił sobie na chwilę wytchnienia, gdy panna Nigorie udała się do swej kajuty. Widok fal był uspokajający. Trudno było nawet pomyśleć, że te spokojne fałdy na wodzie pochłonęły niejeden statek. Czy słusznie postąpił popierając Ijumarę i to kłamstwem? Nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Nie był kimś kto żałuje, nie czuł zresztą żalu. Czasem tylko zastanawiał się, jak bardzo jest zaślepiony przez własną klątwę. Złoty środek – nie dać się zwieść zazdrości albo miłości, ale też nie być obojętnym na świat. Ile razy już złamał zasady tej filozofii?
        Do towarzystwa niespodziewanie szybko wróciła Ijumara. Kvasir uśmiechnął się pod nosem podziwiając zapas ubrań jaki ze sobą zawsze miała, ale każdy wydawał na coś pieniądze. Jej załoganci na alkohol i zabawy, Iju na alkohol, zabawy i sukienki.
        Kvasir oczywiście jak zawsze uprzejmym, lekkim skinieniem głowy przywitał wkraczającego do pomieszczenia załoganta.
        - Myślę, że świetnie daje radę – odpowiedział jako ostatni nieco nieobecnym głosem i jeszcze raz jego spojrzenie powędrowało na morskie fale, ale tym razem nie odczuł spokoju.
        Od razu dało się zauważyć, że na twarzy czarodzieja wymalował się niepokój, a jego nikłe i blade źrenice momentalnie się poszerzyły. Przerzucił spojrzenie na Kelsiera - był kotem, one mają wrodzoną intuicję do zagrożenia i wyrażają ją choćby machnięciem ogona.
        - Pani kapitan... - rzucił nietypowym dla siebie tonem kapłan – czyli bardzo zaniepokojonym i nie czekając na resztę wyszedł jako pierwszy z kajuty kierując się na pokład.
        Kvaser wpadł na górę niczym rozjuszony kocur. Wszyscy zachowywali się normalnie, jeszcze przez chwilę, bo zaraz można było dostrzec jak woda pod statkiem ciemnieje. Jakaś siła uderzyła w dziób Kaprysa, na tyle mocno by taki morski gagatek jak Kvasir upadł i uderzył głową o deski. Przetarł twarz, pisk w uszach niemalże wysadził mu łeb od środka, poczuł jak męska dłoń zacisnęła się na jego nadgarstku. Czarodziej ocknął się przyjmując pomocną dłoń. Marynarz chciał go niemalże zrzucić ze schodów, a potem zamknąć w jakiejś kajucie, by uchronić medyka przed niebezpieczeństwem, ale kapłan wyrwał się z uścisku i zaledwie dwoma krokami zbliżył się do burty. Gdy jeszcze leżał, widział wybrzuszenia malujące się poza granicą belek. Pradawny dobrze wycelował, bo to co zrobił było w jego przypadku bardzo spontaniczne i nieplanowane. Kvaser utrzymał równowagę, gdy długa macka wyłoniła się z wody zarzucając po raz kolejny statkiem.
        - Exterius! - krzyknął wykonując prosty gest palcami, a następnie wypychając niewidzialną siłę przed siebie jedną ręką. Nastąpiło coś prostego, ale niesamowitego. Zgromadzona energia, niewidoczna dla oczu, ale odczuwana po wzburzonych falach, niczym murowana ściana zatoczyła się naprzeciw macki, która wiotko opadła na morską taflę.
        - Nie patrz się tak, każ rozwinąć wszystkie żagle! - krzyknął kapłan krótko spoglądając na skonsternowanych załogantów. - Cholera, to jest kraken, nie czas na wyjaśnienia – rzucił na odczepne czarodziej, a statek znów został poruszony od dołu.
Balansowanie na kołyszącej się łajbie było co najmniej trudne, ale pod wpływem adrenaliny takie rzeczy stawały się nagle błahostkami. Kvaser jeszcze kilka razy użył podobnych zaklęć by odepchnąć macki, ale te szczuplejsze i po kryjomu wsuwające się na pokład musiały zostać albo odcięte, albo zranione, choć przy okazji naruszały stan statku. Kapłan musiał logicznie myśleć w tym chaosie. No tak, wyspa! Muszą brnąć na przód, dostać się na wyspę i przy odrobinie szczęścia wpłynąć między wysokie skały, gdzie bestia się nie przedostanie.
        Kolejna macka wyrwała się z głębin morza. Mocno już zdenerwowany pradawny tym razem się nie patyczkował, bez większego namysłu cienką linią czystej energii przeciął mackę, ale zaraz pożałował gdy maź chlusnęła na pokład. On tym by się niewiele przejął, przetarł niedbale twarz, ale bardziej martwił się o żagle. Macka jednak została skutecznie przepędzona, tylko potwór wkurzył się jeszcze bardziej. Kvaser znowu musiał pomyśleć. Kolejne zaklęcie, przemieniające maź w wodę na żaglach, jakoś nie miał głowy do żadnego innego pomysłu.
        - Dlaczego jeszcze nikt ich nie rozwinął?! - wzburzył się kapłan. - Nigorie, postaram się pchnąć statek!
        „Jakkolwiek to nie brzmi...”, pomyślał skołowany Kvaser. Po drżeniu desek odczuć można było jak kraken owija się wokół Kaprysu, co dodatkowo wzburzało panikę na pokładzie statku. Czarodziej wypuścił powietrze ustami. No nic, jeżeli nie tak...
Kapłan niepewnie spojrzał na kostur walający się gdzieś po statku. Zalała go fala gorąca, połyskujący w kosturze kamień wydawał się go wołać. To nie był dobry pomysł... To był bardzo zły pomysł, ale Kvaser wiedział, że sam nie da rady. Kosztowałoby go to zbyt dużo energii. Kontrolowanie z odległości kilku punktów naraz miało swoje plusy, problem był taki, że kraken znajdował się tuż pod nimi, oni mieli jeszcze kawałek do wyspy i musiał to wszystko wytrzymać.
        Pradawny zatoczył się do kija, który gwałtownie chwycił. Syknął czując, jak kolce wpijają mu się w wierzch skóry, ale był na tyle zirytowany by tym razem nie pozwolić sobie na kaprysy magicznego przedmiotu. Mocniej zacisnął pięść na kosturze dziurawiąc dłoń do krwi, która ściekła mu po przedramieniu.
        „Wreszcie!”, usłyszał chełpliwy głos w głowie i czarodziej odruchowo rozejrzał się po statku. W zielonym krysztale pojawiła się cienka, czarna linia przypominająca źrenicę i nakreślająca kształt smoczego oka.
        „Nie mam czasu gadać”, odpowiedział, choć nie był pewien czy ta myśl gdziekolwiek dotrze, ale chyba faktycznie kij go posłuchał. Korzenie i kolce zaczęły się wydłużać i niczym pasożyty wrastać w przedramię czarodzieja. Kurewsko go to bolało, czuł jak wbijały się w jego żyły, przedzierały przez skórę, ale wraz z tym uczuciem towarzyszył mu nagły wzrost siły. Takiej, której już od dawna nie pamiętał. Wygórowana satysfakcja, bezbłędna wiara we własne możliwości, najbardziej skrajne i absurdalne pomysły nagle stały się logiczne. „Nie!”, wzburzył się pradawny zagryzając wargę. Wstał chwiejąc się. Krew kapała na deski, jego ręka stała się dziurawa i przypominała wygryziony przez myszy ser, ale to co chyba najbardziej było zaskakujące to wyraz jego twarzy, na której malowała się wściekłość, i oczy zyskujące blask oraz dawną barwę intensywnej zieleni. Teraz nie przypominał ślepca, jego tęczówki niemalże jarzyły się w blasku słońca.
        Kapłan ponownie zbliżył się do burty. Wyszeptał słowa w pradawnej mowie, a jego dłoń lekko spoczęła w powietrzu wykonując gest chwytu. W palcach czarodzieja pojawiła się błękitna smuga. Kvaser lekko poruszył ręką, jakby w zwolnionym tempie rzucił mieczem, a tuż po tym geście niebieska smuga przemieniła się w cienką powierzchnie, odrobinę przypominająca szkło, która z impetem wbiła się w morskie fale i przecięła na swej drodze paskudną mackę. Wypływająca z odciętego członu maź pomalowała taflę wody na zielono. Kvaser upewnij się, że nie wyżre ona statku, a potem, całkiem spokojnym krokiem skierował się na tył Kaprysu. Wydawało się, że urządza sobie spokojny spacerek, ale tak naprawdę starał się zachować jasny umysł, okiełznać te energią buchającą w jego ciele i miał wrażenie, że jakikolwiek gwałtowny ruch sprawi, że zatraci się w tym szaleństwie. Czuł wściekłość, żądze mordu, rozpoławiania jakiegokolwiek ciała na pół, spoglądania na sączącą się krew, jakby miał już tylko jeden cel w życiu. To było... to było niesamowite. Przepełnione emocjami, jeszcze nie całym wachlarzem uczuć, ale bijące serce w jego klatce piersiowej nagle zyskało sens.
        Statek nabrał prędkości. Kvaser z najdokładniejszą precyzją pomagał w tej ewakuacji odpychając "Kaprysa" od fal, bo trącenie żagli z tak nieokiełznaną magią w sobie wiązało się z ryzykiem porwania ich. Stał i czekał, czekał aż potwór wyłoni pysk by mógł idealnie wycelować w jego środek. Byli bliżej wyspy. Jeszcze zdąży go zabić - tak pocięty i nie taki młody kraken nie chciał odpuścić. Kvaser zdążył mniej więcej ocenić wiek bestii, bo macki nie były lśniące i barwne, a bardziej matowe i blade. Rzucił spojrzenie za siebie i mruknął niezadowolony, gdy na tle ich trasy dostrzegł wystające z morskiej toni, ostre skały.
        - Szlag...
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Temat swatania Clarissy i Stranovy tak jak niespodziewanie się zaczął, tak i niespodziewanie się zakończył. Ijumara miała chyba jakąś nadzieję na to, że jej towarzysze bardziej zaangażują się w tego typu intrygi i ploteczki, ale wszyscy - pod różnymi pretekstami - się wycofali. No cóż, trudno. Może będzie musiała sama coś zrobić… No bo im dłużej o tym myślała, tym bardziej wydawało jej się, że to mogłoby mieć sens. Clarissa mogłaby odmienić Rossa i zrobić z mamuśki (mamuśki, nie tatuśka!) prawdziwego mężczyznę, a za to czarnoskóry załogant w oczach Ijumary był całkiem niezłym kandydatem na partnera, bo był troskliwy, silny i miły. Pytanie, czy oni by się ze sobą zgodzili… Ale jeśli nie spróbują, to się nie dowiedzą! Dlatego mimo braku zaangażowania reszty, Ijumara powoli utwierdzała się w przekonaniu, że musi coś spróbować z tym zrobić…
        Pomysł jednak cechował typowy nastoletni entuzjazm, który szybko zgasł, gdy tylko pojawił się nowy problem, który zajął jej myśli - nadal musiała wszak panować nad kursem i załogą. Pośmiała się więc z uwag Kvasira, porozmawiała z Lwem, który chciał ustalić dalszy kurs, po czym zerknęła jeszcze na mapę, by upewnić się, że wszystko jest w porządku i przy okazji odpowiedzieć na pytanie Callisto.
        - No przed zmierzchem - mruknęła. - Wczesnym popołudniem bym powiedziała, ale nie wiem jak wygląda woda w tych okolicach… - wyjaśniła, palcem wodząc po niewielkim fragmencie morza między stanowiącą ich cel wyspą a miejsce, gdzie mniej więcej się znajdowali.
        - No bo wiecie, według legend te wody są na pewno nieprzyjazne, ale co to dokładnie znaczy to już wersje są różne… Słucham? - odpowiedziała, natychmiast przerywając swoją paplaninę, gdy Kvasir zwrócił na siebie jej uwagę, on jednak nic nie powiedział tylko wstał i wyszedł z kajuty.
        - Co? - rzuciła zaskoczona pani kapitan. - Kvasir, o co chodzi?! Czekaj! - zawołała, ale na razie za nim nie goniła. To był jej załogant, powinien zachować trochę kultury rozmawiając z nią, a nie tak zagaić i wyjść! On jednak był zupełnie innego zdania, a to odrobinkę zirytowało Ijumarę. Parsknęła i tupnęła.
        - No co za maniery… - burknęła pod nosem, idąc w stronę w pokładu, by najpierw zrugać pokładowego medyka za takie odnoszenie się do niej, a potem zająć się rozstawianiem po kątach reszty załogi, która pewnie teraz latała tam na górze jak ćmy w latarni, nie dowierzając w to, że mają faktycznie utrzymać ten kurs. Gdzieś z tyłu jej głowy kołatała się myśl, że być może Kvaser miał jakiś ukryty cel w tego typu zachowaniu, bo w tonie jego głosu było coś nietypowego i bardzo niepokojącego, ale przecież dodanie “coś tu nie gra” nie kosztowałoby go aż tyle czasu ani energii, mógłby to nawet rzucić przez ramię wybiegając, a nie zostawić ją tak bez słowa wyjaśnień, by musiała go ścigać. Dżentelmen od siedmiu boleści!
        Nagłe i bardzo gwałtowne kołysanie statkiem nie przewróciło Ijumary - nie było na świecie takiej fali, która wyrwałaby jej deski spod nóg, może jedynie poza taką, która obróciłaby do góry dnem cały statek. Tym razem jednak jedynie rozłożyła szerzej ręce dla zachowania równowagi i szła dalej. Akurat zdążyła by zobaczyć, jak Kvasir gramoli się z pokładu z pomocą jednego z marynarzy, który od razu poczuł się, by takiego niedoświadczonego szczura lądowego wysłać do kajuty, by nie przeszkadzał i nie zrobił sobie większej krzywdy. Przeszkodziła mu w tym sama Nigorie, przepychając się obok nich, by w końcu móc się rozejrzeć i dowiedzieć w czym rzecz.
        - Pani kapitan…! - zawołał ktoś, ręką wskazując idące prosto na nich potężne wybrzuszenie na powierzchni morza.
        - Widzę! - zawołała jednocześnie Ijumara. - Wszyscy trzymać się czegoś!
        Ona sama, choć stała na samym środku pokładu, nie zgrywała chojraka i w te pędy pobiegła do masztu i przylgnęła do niego jak mała małpka do pleców matki. Zobaczyła jednak, jak jej niepozorny pokładowy medyk poradził sobie z macką, która wystrzeliła spod powierzchni wody.
        - Oooo, Kvasir! - zapiszczała z entuzjazmem, bo magia zawsze sprawiała, że jej oczy świeciły. Nie wiedziała, że zatrudniła na swoim statku maga! Oj gdyby wiedziała, chyba nie odstępowałaby kapłana w klapkach na krok…

        - To jest dozenshlag, szczurze lądowy! - zawołał jakiś przebiegający akurat załogant z wyraźną dezaprobatą z powodu niewiedzy Kvasira. “Dozenshlag” to określenie marynarzy z Saorais na potwora morskiego znanego bardziej jako dwunastomackownica. Najwyraźniej bestia miała prześladować Ijumarę przez całą tę wyprawę… Ona jednak o tym w tym momencie nawet przez moment nie myślała.
        - Wszystkie żagle na maszt! - zawołała na całe gardło, a w tego typu okrzykach miała taką wprawę, że słyszeli ją wszyscy od rufy aż po dziób. Mimo to jej polecenie było przekazywane dalej z ust do ust, a prace sprawnie delegowane. Tak to działało: Kvaser mógł się do woli drzeć i może część osób nawet by go posłuchała, ale to krzyk Ijumary sprawiał, że każdy nagle wiedział co robić - jak szkolone psy. A raczej wilki morskie.
        - Na mój znak ostro na sterburtę! - wołała dalej Ijumara, pędząc przez pokład jak burza koronek i loków, przy akompaniamencie łomotu ciężkich buciorów, przy których powiewały kolorowe tasiemki. Wpadła na wysoką rufę przeskakując po kilka stopni na raz i dopadła koła sterowego, nie wyrwała go jednak Lwu z ręki tylko stanęła po jego lewej stronie. Clarissa, która jeszcze nie zdążyła za daleko odejść, ustawiła się po prawej.
        - Ostro na sterburtę! - ryknęła panna Nigorie i wtedy cała trójka przy sterze szarpnęła kołem w odpowiednim kierunku, a statek aż jęknął, gdy nagle mocno przechyliło go na bok. Niektórzy - oczywiście ci mniej doświadczeni - marynarze nie utrzymali się w tym momencie na nogach, ale musieli się szybko pozbierać, bo przy takiej ucieczce nie było czasu na użalanie się nad sobą. Tym bardziej, że potwór macek miał sporo, a na pokładzie osób do ich odcinania było tak naprawdę niewiele - w końcu była to głównie jednostka handlowa.
        Ijumara usłyszała słowa Kvasera, jakoby miał pchnąć statek, ale nie skupiła się wcale na znaczeniu tej deklaracji - miała pełne ręce roboty. Na całe gardło wykrzykiwała kolejne rozkazy, współgrając wbrew pozorom z zaleceniami jej medyka, ale to tylko przez zbieżność interesów. Lecz mimo zaangażowania w dowodzenie, dojrzała to co stało się z ręką Kvasera. Pisnęła, ale nie zapytała nawet czy coś mu się stało, bo on zdawał się w ogóle na to nie zważać. Był jednak jakiś taki… odmieniony. Ruszał się inaczej, patrzył, nie był już taki łagodny jak do tej pory. Było to tym lepiej widoczne, im bliżej był Nigorie, bo zmierzając na rufę okrętu musiał się z nią minąć. Pani kapitan przez moment odprowadzała go wzrokiem, w którym widać było mieszankę niepokoju i fascynacji. Później musiała wrócić do swojego zajęcia. Czuła, jak zaklęcia medyka pchnęły ich statek w przód i bardzo mu tej umiejętności zazdrościła - to było to, co chciała opanować lata temu z pomocą magii wiatru, ale nie udało jej się, bo była samoukiem. Skoro jednak miała przy sobie Kvasera…
        - Wybierać liny, szybciej!
        Tyle w kwestii marzeń - robota czekała!
        - Wolniej! - zawołała, dopadając burty. - Wolniej, bo się rozbijemy, ściągać żagle! Manuel, szybko, sprawdzaj głębokość!
        Kaprys wpłynął na nieprzyjazne wody nie wiadomo kiedy i teraz zagrożeniem nie był już wcale dogorywający za nimi potwór morski, a ostre skały, które mogły rozerwać kadłub jednostki na drzazgi. Za sterem na ten moment stanął najbardziej doświadczony sternik - Lew. Clarissa może i była dobra, ale jednak za słabo znała jeszcze Kaprys, by móc jej powierzyć ster w takich warunkach. Mimo to mogła pracować razem z elfem o bujnej fryzurze, pomagając mu w najgorszych momentach, bo wiadomo, że dwie głowy to nie jedna.
        Ijumara w tym czasie już pędziła na główny pokład, lecz nim tam dotarła, złapała jeszcze Kvasera i przyciągnęła go do siebie za ramię.
        - To było niesamowite! - oświadczyła konspiracyjnym szeptem, a jej oczy błyszczały jak gwiazdy w bezksiężycową noc, gdy na niego patrzyła. - Musimy później porozmawiać!
        I tą obietnicą późniejszego spotkania - nie, nie schadzki, choć może pani kapitan mogła robić wrażenie, jakby to właśnie o schadzkę chodziło - Nigorie zakończyła wymianę zdań z kapłanem. Biegiem poleciała dalej.
        - Nie możemy zawrócić! - zawołała, gdy zebrała zewsząd wszystkie meldunki i sama skontrolowała okoliczne wody. Skały wyrastały z niej gęsto i nie było mowy o zawróceniu czymś tak dużym i tak mało zwrotnym. Musieli płynąć tak, jak kierował ich wąski ciek odrobinę głębszej wody. Nigorie była cała nerwowa - mieli głębokie zanurzenie, bo wieźli całą ładownię towaru i co chwilę słychać było jęk kadłuba, który szurał o piach, tak tu było płytko.
        Na pokładzie nastała martwa cisza.
        Nikomu nie przyszło do głowy, by podejrzewać jakikolwiek podstęp, nawet Rossowi i Tatianie, którzy wiedzieli, że Iju coś wcześniej kombinowała. Ucieczka przed morskim potworem nie była jednak czymś, co mogłaby zaplanować, a to, że kierunek został wybrany tak a nie inaczej… Mieli cholernego pecha. Niemniej wszyscy zgodnie pracowali nad tym, by się stąd wydostać, a wśród ciszy słychać było jedynie podawaną od czasu do czasu głębokość.
        Wkrótce nad wodą zaczęła unosić się mgła - to tyle w kwestii tego jak jeszcze los mógłby im dokopać i utrudnić wydostanie się z tarapatów. Widoczność była fatalna, sięgała ledwie dziesięciu, może piętnastu sążni w przód. W tych warunkach nawet tak doświadczeni nawigatorzy jak Clarissa i Lew zaczęli się pocić z nerwów i byli bliscy porzucenia pomysłu dalszego przedzierania się między skałami. Nikt jednak nie rzucił pomysłu, by się zatrzymać - wszyscy podświadomie czuli, że ta mgła nigdy nie opadnie.
        I nagle, gdy już wielu było gotowych się poddać, w powietrzu zaczął nieść się jakiś głos - dziwne, wysokie zawodzenie.
        - Syreny! - zaczęli szeptać z niepokojem niektórzy załoganci.
        - Nie - przerwała im natychmiast Ijumara. - To nie syreny, to inny dźwięk… Wiem! Wszyscy pozostać na miejscach, nie gadać, nie ruszać się jeśli nie rozkażę! Wszyscy mają się mnie bezwzględnie słuchać, bo będę wywalała za burtę!
        I to powiedziawszy Ijumara pobiegła na dziób, gdzie zrzuciła ze stóp swoje trepy, aby nie hałasować i zaczęła krążyć od jednej burty do drugiej. Nasłuchiwała.
        - Na bakburtę, lekko! - zakomenderowała. Później kazała wyprostować. Słyszała jak dźwięk odbijał się między skałami, jak prowadził ich przez jedyny słuszny korytarz w tym śmiercionośnym labiryncie. To nie był śpiew syren, a świst wiatru - bardzo sugestywny, ale niegroźny, a co więcej wręcz zbawienny zważywszy, że nasłuchując go mogli się stąd wydostać… Choć wielu mogłoby w to wątpić, bo skały wokół stawały się coraz wyższe i co więcej znajdowały się coraz bliżej burt. To będzie prawdziwy cud, jeśli dadzą radę tędy przepłynąć… Pesymiście nie wiedzieli jednak jeszcze, że to nie koniec kłopotów, bo gdy korytarze zaczęły się z wolna poszerzać, a “syreni śpiew” cichnąć, nagle dało się słyszeć dziwny chrobot i klekotanie.
        - Uwaga! - krzyknął ktoś nagle, bo na burtę nagle zaczął wspinać się potwór. Oślizgłe, humanoidalne stworzenie, ni to ryba, ni to nieumarły. Miało błonę między palcami i ostre pazury, a do tego groźnie wyglądającą płetwę grzbietową, która zaczynała się tuż nad czołem i ciągnęła aż do umięśnionego ogona. W jego ustach bez warg widoczne były ostre niczym igły zęby.
        Potwór nie był jednak sam - przyprowadził kolegów. I chyba cała grupa była bardzo głodna…
Awatar użytkownika
Callisto
Czarny Kot
Posty: 399
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/administrator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Callisto »

        Calli skinęła w milczeniu głową, jednocześnie obliczając w myślach czas, który przyjdzie jej jeszcze spędzić na statku – parę godzin. Na początku podróży była podekscytowana i pocieszała Thora, który tęsknił za stałym lądem od kiedy tylko postawił jedną łapę na statku. Teraz sama nie była pewna, czy nie ucałuje piasku plaży, gdy tylko dotrą na miejsce. Dawno za niczym tak nie tęskniła, jak za zapachem sosen.
        Rozmyślania przerwał jej wybiegający Kvasir. Podniosła czujnie głowę, spoglądając na ściągniętą przejęciem twarz mężczyzny i momentalnie ruszyła za nim, puszczając mimo uszu tupanie Ijumary. Nieco szybciej zorientowała się, że coś jest nie tak i nie tylko ona. Wilkor zerwał się na równi z kapłanem i teraz oboje wbiegali po schodach na podkład, gdy statek szarpnął. Rashess miała całkiem niezłe wyczucie równowagi, dzięki czemu mogła swobodnie chodzić po bandzie podczas zwykłego kołysania się statku na wodzie. Jednak to co teraz miało miejsce, dla nienawykłej do morskich podróży leśnej elfki przypominało jedno z silniejszych trzęsień ziemi. Upadła boleśnie na stopnie, sycząc pod nosem na obite biodro, podczas gdy basior z warkotem przylgnął do desek pokładu, kładąc po sobie uszy i dla największego miłośnika zwierząt nie wyglądając teraz na minimalnie przyjaznego. Ze zjeżonym futrem, przytulonymi do karku uszami i nieprawdopodobnie ludzką wściekłością w żółtych ślepiach wyglądał jak bohater czyjegoś najgorszego koszmaru, nawet przesuwając się po pokładzie na ugiętych łapach. Teraz nawet jeśli kiedykolwiek wpadłby jej do głowy głupia myśl, by wejść chociażby na łódkę, nie wątpiła, że Thor bez skrupułów i delikatności wybije jej ten pomysł z głowy. Jednak w tym momencie wilkor trzymał się blisko ścian, połową cielska kryjąc pod schodami prowadzącymi na mostek, a częściowo wystając na pokład, by mieć oko na Callisto. W jej obronie gotów byłby wskoczyć w morską toń.
        Półelfka jednak pozbierała się w końcu, wybiegając na pokład i przez moment stojąc zszokowana w miejscu, podczas gdy wokół niej biegali marynarze, pędząc do wyznaczonego im zajęcia. Rudowłosa zaś wpatrywała się w wystającą z morza, wielgachną mackę, która przypominałaby to dziwo z jej talerza podczas pierwszego posiłku, gdyby nie to, że rozmiarami bliżej było jej do masztu na statku.
        - O żesz ty w mordę… - sapnęła, wciąż nie ruszając się z miejsca i to nawet nie z szoku, co z bezradności. Co ona mogła? Nawet nie próbowała popisywać się szyciem z łuku w mackę. Chociaż widziała coś takiego pierwszy raz w życiu, wiedziała że jej strzały na nic się tu nie zdadzą, nie na tą część ciała przynajmniej. Może gdyby znalazła delikatniejszą część ciała bestii…
        Myśli rozproszyły się nagle, gdy dziewczyna dostrzegła ich medyka, stojącego na wprost macki, układającego dłonie dziwacznie przed sobą, a później… Kolejne przekleństwo wydarło się z gardła Callisto, gdy ręka mężczyzny przemieniła się w coś… czy połączyła…? A cholera by to wszystko! Co tu się wyprawia?!
        Drgnęła dopiero na kolejny okrzyk Kvasira, próbującego pogonić marynarzy. Żagle. Spojrzała w górę, dostrzegając jednego z podwładnych Ijumary, szarpiącego się z linami i wzywającego kogoś po imieniu; nikt się jednak nie pojawiał. Dopiero wtedy półelfka jakby zaskoczyła i jej stopy po raz pierwszy oderwały się od podkładu, od momentu zobaczenia morskiej bestii.
         - Kelpie, co ty wyprawiasz? Wracaj tu natychmiast szczeniaku!
        Thor wrzeszczał w jej głowie, na głos wydając z siebie tylko mrożące krew w żyłach powarkiwania, podczas gdy jego rudowłosa podopieczna biegła w stronę siatki prowadzącej na bocianie gniazdo. Lina byłaby szybsza, gdyby nie gwałtowne bujania łajby, które mogły teraz rzucić nią o maszt z taką siłą, że spadłaby z powrotem na deski, zamiast pomóc, co miała w planach. Zwinnie wbiegła po siatce, jakby były to solidne stopnie, nie trzęsąca się plątanina lin, po czym z belki na belkę dotarła do marynarza.
        - Co mam robić? – wydarła się, przekrzykując harmider. Mężczyzna zaś nawet nie zastanawiał się nad jej obecnością tylko wskazał omasztowanie nad nimi. Nie było czasu ani na „poradzę sobie sam”, ani na tłumaczenie szczurowi lądowemu nazw i czynności.
        - Rób to samo co ja, szybko!
        Marynarz szarpał się z własnym zwojem, który pod wpływem silnego wiatru zbijał się coraz bardziej, protestując przeciwko wysiłkom marynarza. Callisto zaś wspinała się pod maszcie z podanym jej zwojem liny, za wszelką cenę starając się nie spaść i nie rozbić sobie głowy. To byłoby rozczarowujące zakończenie tej wyprawy. Nie licząc jednak kilku obsunięć przy szarpnięciach statku, dotarła do swojego miejsca i zabrała się do wiązania sznura, ciągle spoglądając w dół, by zaczepiać linę w odpowiednich miejscach. Mając ją niemalże w gotowości, spojrzała na marynarza, który stał już gotów pod nią. Później wykonał jakiś dziwny ruch ręką, prawdopodobnie stanowiący sygnał i… skoczył! Skoczył w dół z liną, a Callisto… oczywiście zrobiła to samo.
        - Whoa!
        Z rozbijającymi się w swojej głowie przekleństwami Thora, obiecującymi jej śmierć w męczarniach jeśli coś jej się stanie, półelfka leciała w dół, trzymając się tylko kurczowo liny i bardzo starając się nie wylądować w oceanie, gdzie na jej gust leciała. Nagle jednak te wszystkie plątania na omasztowaniu zaczęły mieć sens. Lina szarpnęła, a Callisto obsunęła się kawałek na sznurze, trąc z hałasem po nim rękawiczkami. W końcu jednak zacisnęła dłonie jeszcze mocniej i poleciała w bok, z powrotem w stronę pokładu, równo z rozwijającym się żaglem i dźwiękiem szarpanej konstrukcji. Nie miała pojęcia co zrobiła, ale cieszyła się, że zadziałało. Marynarz wylądował z lekkim poślizgiem prosto na deskach pokładu, podczas gdy półelfka zaliczyła lekki upadek z przewrotem i dopiero wtedy wylądowała na dwóch nogach.
        - Dałaś radę, szczurze. – Marynarz mimo lekko obraźliwego określania uśmiechał się do niej z uznaniem, dodatkowo rozbawiony, widząc czysty zachwyt na twarzy półelfki. Nie było jednak czasu na pogaduchy, gdy kapitan wykrzyknęła kolejny rozkaz.
        - Co to do cholery jest sterburta? – wykrzyknęła Callisto, przekonana, że ma się gdzieś udać, ale marynarz tylko złapał ją za ramię i przyciągnął do masztu.
        - Trzymaj się! – krzyknął, samemu łapiąc się jedynie jednej z wielu napiętych lin, ale nauczona doświadczeniem Kelpie objęła maszt ramionami, przylegając do niego ciasno. Thor ją zabije.
        Statek szarpnął i mimo kurczowego objęcia, dziewczyna niemal poleciała na bok. Kolejne rozkazy Ijumary rozbiły się echem po pokładzie i słysząc o żaglach Callisto spojrzała pytająco na marynarza obok niej, ale ten tylko wzbijał wściekły wzrok w kogoś za nią.
        - Gdzieś ty był do cholery!?
        Obróciła się i zobaczyła nadbiegającego w ich stronę chłopaka z rozbitą głową. Mimo krwi lejącej się po połowie jego twarzy, wyglądał na skruszonego i winnego, a na znak kolegi szybko zaczął ściągać z nim żagle. Tym razem ewidentnie wystarczyło ciągnąć za odpowiednie liny. Szło im wolniej, ale kryzys był chyba zażegnany i półelfka domyśliła się, że wcześniejsza akcja była zwyczajnie przyspieszonym trybem. Cóż, całkiem ciekawie.
        - Nie ciekawie, tylko samobójczo! Czy ty nigdy rozsądku nie nabierzesz?!
        - Hej! Nie krzycz na mnie, pomagałam! Leć po mój łuk i kołczan!
        - W co chcesz strzelać, w mgłę?!
        - NATYCHMIAST!

        Opadła zmęczona na ścianę, obok wejścia pod pokład i otarła skroplone od potu czoło. Nie podobała jej się ta mgła. Wiedziała, jak powinna wyglądać naturalna i ta zdecydowanie taka nie była, nawet biorąc pod uwagę możliwe różnice, wynikające z tego, że znajdowali się na oceanie, nie w lesie. Thor wrócił z jej bronią i chociaż kołczan zarzuciła standardowo na plecy, odbijając się od ściany i stając w lekkim rozkroku, łuk pozostał już w jej dłoniach, gdy Kelpie rozglądała się nerwowo wokół. Dla innych posępne wrażenie mógł potęgować rozlegający się wśród nieznanego dźwięku nie-syren niski warkot basiora, któremu wyjątkowo nie przypadło do gustu poczucie zagrożenia, którego źródła nie mógł zlokalizować.
        Oboje z Kelpie powoli rozchodzili się po pokładzie, szukając potencjalnego niebezpieczeństwa, gdy padł newralgiczny okrzyk „uwaga!”. Jako że Callisto nie widziała nic wokół siebie, odwróciła się na pięcie płynnie niczym tancerka, gdyby nie wyprostowana przed nią ręka trzymająca łuk, którego cięciwę naciągała do granic możliwości druga, palcami sięgając niemalże ucha elfki. Przed nią zaś malowało się jedno z najbrzydszych stworzeń, jakie miała nieprzyjemność widzieć. Nie zastanawiała się jednak długo nad pochodzeniem brzydala, tylko bez mrugnięcia okiem posłała strzałę prosto między jego oczy. Siła ciosu wyrzuciła potwora na kilka kroków od burty, nim ciche pluśnięcie poinformowało ich o tym, że jednego mają z głowy. Kolejna strzała spoczywała już zaś na cięciwie, gdy Callisto usłyszała szarpany warkot, zamiast jednostajnego buczenia, do którego była przyzwyczajona. Odwróciła się akurat by zobaczyć Thora, który urywał rękę kolejnej bestii. Ta jednak niespecjalnie się tym przejęła, próbując zamachnąć drugą łapą na basiora, jednocześnie pochylając w jego stronę z obnażonymi kłami. Powstrzymała go strzała prosto w serce, jednak nie dlatego, że go zabiła, a jedynie odrzuciła o krok do tyłu. Potwór spojrzał na sterczące z jego klatki drzewce, po czym podniósł spojrzenie wzdłuż niego, prosto na zaskoczoną półelfkę, robiąc krok w jej stronę.
        - Szlag – mruknęła dziewczyna, nakładając na cięciwę kolejną strzałę, ale potwór zdążył zrobić zaledwie krok w jej stronę, nim wściekły wilkor powalił go na ziemię i z nieprzyjemnym cmoknięciem obślizgłej skóry, odgryzł mu głowę, wypluwając ją zaraz obok.
        - Obrzydliwe.
        - Oni nie żyją… chyba. A przynajmniej śmierdzą trupem.
        - Trzeba walić w głowę?
        - Najwyraźniej.
Awatar użytkownika
Kelsier
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Kelsier »

Kotołak ruszył za kapłanem – przeczucie podpowiadało mu, że powinien to zrobić i że na górze może przydać się pomoc jego i ostrzy. Dlatego też nie ruszył za mężczyzną od razu na pokład, a zahaczył jeszcze o swoją kajutę, z której zabrał parę sztyletów, już w biegu przytwierdzając je do pasa. Cały czas starał się utrzymywać równowagę i, chociaż posiadał niezwykły zmysł równowagi, to nie miał doświadczenie w utrzymywaniu jej na statku, dlatego też to wszystko było trudniejsze, niż mu się na początku wydawało. Dopiero teraz ruszył na górę, szybko rozglądając się, aby ocenić sytuację i także poszukać pozostałych… A później? Później pojawiły się macki.
Kelsier domyślał się, do jakiego stworzenia mogą należeć te części ciała i do dzisiaj wydawało mu się, że Dwunastomackownica jest tylko legendarnym potworem, o którym opowiadają sobie marynarze i także straszną nim siebie nawzajem. Teraz przed sobą i pewnie pod statkiem miał dość wiarygodny dowód na to, że potwór jest jak najbardziej prawdziwy i, co więcej, stanowi realne zagrożenie dla statku i jego załogi. Stworzenie chciało zatopić Kaprys, jednak oni na pewno nie zamierzali mu na to pozwolić. Kotołak dobył obu sztyletów, tym razem nie pokrywając żadnego z nich trucizną i zajął się obcinaniem macek. Potwór odczuwał ból, co dało się zobaczyć po przecięciu jego macek na dwie – jedna część zostawała na pokładzie, a druga od razu chowała się w wodzie. Później będzie trzeba pozbyć się tych martwych części ciała morskiego stworzenia, jednak teraz mieli inne zmartwienia.
Kelsier szybko spojrzał w stronę Kvasera, widząc, że on także w tym wszystkim odgrywa jakąś rolę i stara się pomóc. On też to robił, chociaż zestaw jego umiejętności przydawał się głównie do pozbywania się macek i chronienia statku przed zniszczeniem przez nie. Poczuł też, jak Kaprys zaczyna poruszać się szybciej, chociaż początkowe i nagłe „szarpnięcie” nim sprawiło, że znów musiał starać się o to, żeby nie stracić równowagi.

Cielsko potwora morskiego zderzyło się ze skałami, co mogli usłyszeć wszyscy pod postacią głośnego huknięcia. Macki także zaczęły znikać z pokładu, i to nawet te, które jeszcze nie zostały zranione. Dwunastomackownica zrezygnowała z Kaprysu, gdy okazało się, że jest zbyt duża, żeby przecisnąć się między skałami i dalej podążać za swą ofiarą, ponawiając próby wciągnięcia jego i załogi w morskie głębiny.
Tylko że teraz mieli inny problem – oczywiście oprócz skał, na których może rozbić się statek. On na samym początku też myślał, że są to syreny i chciał nawet zatkać sobie uszy, żeby nie słyszeć ich zawodzenia i nie pozwolić na to, żeby przejęły nad nim kontrolę. Posłuchał rozkazu Ijumary i zatrzymał się, stając w bezruchu w miejscu, w którym nie tak dawno walczył z mackami. Jedynie kocie oczy Kelsiera czujnie przyglądały się otoczeniu, jakby czekając na jakąś zmianę, która sprawiłaby, że mógłby poruszać się znowu. Nad całą załogą wisiało napięcie, a jedynymi dźwiękami, które słyszał, było to dziwne zawodzenie i cichy odgłos stóp Ijumary uderzających o pokład, gdy dziewczyna przemieszczała się po statku.
Ostrzegający krzyk od razu przyciągnął wzrok zmiennokształtnego – dzięki temu mógł ujrzeć morskie stworzenie, które dostało się właśnie na statek. To też był morski potwór, jednak ten był mniejszy, a budowa jego ciała przypomniała człowieczą. Dzięki szybkiej ocenie sytuacji i zagrożenia, kotołak domyślił się, że potwór ten walczy przy pomocy pazurów, zębów i prawdopodobnie także ogona. W jego mniemaniu, nie wyglądał na coś, co mogłoby stanowić poważne zagrożenie i będzie trudne do zabicia. Problemem jednak było to, że na pokładzie Kaprysu zaczęło pojawiać się ich coraz więcej.
         - Czym one są? - powiedział do siebie. Pierwszy raz widział takie stworzenia, wcześniej nawet nigdy nie słysząc o tym, że mogą istnieć.

Ruszył w stronę zagrożenia. Sytuacja była dla niego dość dobra, bo tutaj mógł naprawdę się przydać – walka była tym, w czym był dobry, chociaż niekoniecznie był wojownikiem. Odepchnął jakiegoś marynarza na bok, widząc jak jedno ze stworzeń próbuje go zaatakować i od razu ciął je po klatce piersiowej – nie zrobiło to żadnego wrażenia na potworze, z rany którego zaczęła wypływać jakaś zielonkawa maź, na pierwszy rzut oka wydająca się gęstsza od krwi. Kelsier poprawił cięcie, chociaż tym razem celował wyżej, oddzielając głowę ryboludzia od reszty ciała. To go zabiło, a kotołak na krótką chwilę spojrzał na bok, gdzie Thor i Callisto także walczyli z napastnikami… których para nagle rzuciła się na niego, a on zmuszony był do jak najszybszego odskoku w tył. Zrobił to, cudem unikając ostrym pazurów, które mogłyby zostawić naprawdę paskudne rany na jego brzuchu, gdyby trafiły. Przez chwilę rozważał nawet, czy aktywować „Skupienie”, jednak uznał, że może nie warto wykorzystywać go w takiej sytuacji i kontratakował.
Pozwolił, żeby walka go pochłonęła, dlatego też zwracał uwagę wyłącznie na naprawdę bliskie otoczenie, chcąc ograniczyć niepotrzebne bodźce. Prześliznął się pod łapą potwora i uciął mu ją, chociaż tamten w ogóle się tym nie przejął, odwracając się błyskawicznie, przy okazji atakując drugą ręką. Wyglądało to tak, jakby ich przeciwnicy w ogóle nie odczuwali bólu. Przerzucił sztylet w dłoni, zmieniając też jego chwyt i wbił jego ostrze prosto w tył głowy tego, któremu przed chwilą uciął rękę. Znów odskoczył, wyciągając też broń z głowy zabitego przeciwnika. Teraz też unikał ataku, chociaż tym razem ogon tamtego mógłby się owinąć wokół jego nogi i wywrócić go, jeśli nie skoczyłby do tyłu. Kelsier błyskawicznie zaatakował od razu po tym, ponownie zmieniając sposób, w jaki trzymał jeden ze sztyletów i wbił go w czaszkę potwora – tym razem od dołu, aby ostrze od szczęki przeszło prosto do mózgu. Wyszarpał broń, a ciało padło na deski pokładu. Niekoniecznie było trzeba ucinać im głowy – wystarczyło uszkodzić je w sposób, który zabiłby żywą istotę, gdyby się z nią walczyło. Dlatego też trwałe i fizyczne uszkodzenie mózgu wystarczyło, aby pozbyć się przeciwnika.
Teraz, gdy ta krótka walka dobiegła końca, przestał tak skupiać się na najbliższym otoczeniu i rozejrzał się po statku, znowu oceniając sytuację. Blisko niego dwójka marynarzy próbowała walczyć z pojedynczym osobnikiem, jednak wyglądało to, jakby rozpaczliwie starali się przed nim bronić, przez to w ogóle nie atakując napastnika. Kelsier podbiegł do nich i jednym cięciem pozbył się ich problemu, także dzieląc potwora na dwie części – na głowę i resztę ciała.
         - Nie ma za co... Najlepiej od razu atakujcie ich głowy - odparł, chociaż teraz niezbyt miał czas na pogawędki.
Zabił też drugiego, który przypałętał się w trakcie, chociaż z tym walczył trochę dłużej. Najpierw kotołak niemalże uciął mu rękę, która teraz wisiała jedynie na skrawku skóry – celował w szyję, jednak stwór uniknął tego ataku. Dopiero drugie cięcie sprawiło, że nieżywe ciało i odcięta głowa uderzyły w deski, chociaż ta druga potoczyła się jeszcze kilka kroków. Zmiennokształtny znów rozejrzał się, szukając kolejnego celu lub osoby, której może pomóc.
Awatar użytkownika
Kvaser
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Kapłan , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kvaser »

        Kvaser był zbyt mocno skoncentrowany na magii by wyłapać wszelkie pochwały albo podziw. Póki nie wyszli z tego cało nie myślał nawet o tym, by przyjąć jakiekolwiek podziękowania. Dobrym czarodziejem jest się wtedy, gdy w słusznym celu wykorzystuje się zaklęcia, ale przede wszystkim skutecznie się je rzuca. To była domena wielu pradawnych, a gdy ktoś nadużywa swoich zdolności do złych uczynków, pozostaje tylko bycie skutecznym by odwrócić omen. Mogło więc się wydawać, że Kvasir niezbyt przejął się słowami Ijumary ani też nie wyłapał spojrzenia Callisto, ale miał w tamtej chwili ważniejsze sprawy na głowie. Ocalić załogę i Kaprys.
Stojąc i słysząc uderzenie potwora o skały Kvaser wciąż miał nadzieję na zabicie dwunastomackownicy, która ku jego zawiedzeniu nie pojawiła się. Wpatrywał się w burzliwe wody. Na statku zapadła cisza, ale czarodziej już od jakiegoś czasu milczał. Jedynie bijące, całkowicie żywe serce, biło głośno w jego klatce piersiowej.
        „Przestań tyle się zastanawiać”, pradawny skarcił się w myślach zaciskając dłonie i bijąc się delikatnie czubem kostura w czoło. Gdy uniósł głowę, dostrzegł gęstą mgłę. Objęła ona boki statku, ale także i zagościła na pokładzie swoim obrazem dopełniając poczucie niepewności i nieprzewidywalności. Mogli czuć się o tyle bezpiecznie, że wciąż widzieli siebie nawzajem i tylko okolica zwodziła myśli na nieodpowiedni tor. Ta cisza była jednak niebezpieczna dla maga, który pierwszy raz, od niemalże trzystu lat, zderzył się z własnymi uczuciami. Przypomniała mu się całkiem inna sytuacja, owiana milczenie, które przerywały dźwięki struny...

To był ciepły dzień. Słońce przekradało się przez okna otulając ludzkie ciało przyjemnym ciepłem. Siedział przy stole z wyciągniętymi na drugim krześle nogami i czytał przesłane do niego nowinki polityczne, jakimi często raczył się wśród znajomych magów. Kvaser nie chciał wypaść źle przed innymi pradawnymi, szczególnie, że wciąż liczył na to, że kiedyś uda mu się dotrzeć na wielkie zebranie czarodziejów. Zostanie jednym z wybranych, mimo że jest pół człowiekiem. Pragnął udowodnić, że jest jednym z tych, którzy na to zasługują. Jego czary były skuteczne, wykorzystywane do czynienia dobra a nie zła... Tylko teraz odstawiał własne marzenia na bok widząc między kartkami kosmyk jasnych włosów. W tamtym momencie uznał, że w życiu ma kogoś zdecydowanie ważniejszego od tych wszystkich czarodziejów. Kvaser uśmiechnął się pod nosem i znowu, na dłuższa chwilę, utknął w kartkach. Czuł jej zdenerwowanie, gdy szarpała się ze strunami małej harfy, ale taka sytuacja miała często miejsce w ich wspólnym życiu. Nigdy jednak nie oferował pomocy. Po kilka razach grożenia pazurami i wyklinania go za kwestionowanie jej umiejętności – zrezygnował.
        - A może... napijemy się herbaty?

        Kvaser mrugnął wracając do rzeczywistości. Kobiecy głos był tak realny, jakby stała naprzeciw niego, ale jej nie było. Już dawno.
Czego w tamtym momencie nie zauważył? Czy rzeczywiście denerwowała się jak zawsze? A może ta nuta nerwowości w głosie zdradziła jej zamiary? Zastanawiał się czy też był aż takim idiotą by czegoś nie dostrzec, czy też może miał prawo nie zauważyć co też chodzi jej po głowie. Gdyby cofnął się w czasie z pewnością wyłapałby niuanse jakimi zdradzała się tamtego dnia, gdy... mu to wszystko odebrano.
Poczuł się okropnie. Przecież ją kochał, a teraz szczerze nienawidził. Gdyby nie ona nigdy by nie dostał takim obuchem emocji po łbie, nie zagłuszałyby jego rozsądku, a obecnie odnosił wrażenie, że gubi się w tych obcych dla niego korytarzach.
        A może po prostu już nie pamięta, jak to tak naprawdę było?
        Kvaser stał na tyłach zgromadzonej załogi. Nie należał do osób, które ustawiają się w pierwszym rzędzie, chyba że jest taka konieczność albo potrzeba. Teraz pilnował statku obejmując go wzrokiem, a przynajmniej starał się, bo wciąż dokarmiany uczuciami tracił koncentrację na właściwym zadaniu. Dopiero okrzyk sprawił, że czarodziej drgnął, a jego spojrzenie od razu utkwiło w okolicach, w których znajdowała się Callisto. Półelfka jako pierwsza wymierzyła strzał w stronę potwora. Przedziwne, morskie stworzenie wypadło za burtę, lecz to nie był koniec ich problemu.
        Na pokładzie zapanowała wrzawa. Kvasir wiedział, że większość załogi niewiele ma wspólnego z walką, jako że Kaprys to statek handlowy a nie bojowy. Niemniej jednak wszyscy chwycili za broń, by bronić okrętu, ale także chronić życie własne oraz innych. Czarodziej również dołączył, choć gorzej radził sobie z walką w tłumie. Łatwo było wymierzyć magiczny cios, gdy na drodze nie stoi żaden śmiertelnik, ale walka w samym centrum z użyciem magii? Kvaser nie czuł się mentalnie na siłach na taki pojedynek, ale tu nie było miejsca na niedobór i wątpliwości. Trzymał się na uboczu i jak wiszące pacynki kolejno starał się odstrzelić przeciwników magicznym pociskiem. To pewnie z tego powodu miał pełen widok na osoby znajdujące się przy sterze. Może zwykły fart, a może intuicja, lub jedno i drugie kazały mu spojrzeć w tamtą stronę.
        - KAPITANIE!
        Wrzasnął czarodziej i podbiegając ile sił w nogach chwycił Ijumarę niemalże powalając ją na deski. Utrzymał ją jednak na tyle, by ani nie upadła, ani w nic nie uderzyła, a potwór za ich plecami zatoczył się na krzywych nogach gubiąc swój cel. Lew wraz z Clarisse zdołali uchylić się od ataku, koło nie zatoczyło się w żadnym kierunku, gdyż dwoje sterników szybko doskoczyło do niego by utrzymać kierunek. Kvaser głośno wypuścił powietrze i z lękiem spojrzał na kostur, który swoim kolcem naruszył ciągłość skóry policzka brunetki. Pradawny mocno obejmował panią kapitan, ale już po chwili ją puścił - nie gwałtownie, jak zwykły burak, tylko delikatnie, jakby odstawiał szklaną figurkę na wysoką półkę. Jeszcze szybko rzucił na nią spojrzenie upewniając się czy jest aby cała, a ten głupi kolec nie zranił jej zbyt mocno. Z pewnością nie zostawiłby Nigorie bez przeprosin, ale teraz ważniejsze było jej życie niż kultura. Szybkim ruchem wymierzył cios w brzuch. Potwór zgiął się w połowie a dopiero potem pradawny rozciął jego łeb wymierzając zabójcze zaklęcie ku górze. Niewielki pocisk tak, by nie poruszył sufitu, ale w kierunku nie wymierzonym w załogę. Kvaser rozejrzał się po statku. Kapitan nie mogła opuścić tego miejsca, ale pozostanie w nim również nie było rozsądne – przynajmniej bez osłony. Brak pomocy załodze także nie wchodziło w grę.
        - Pozbędę się ciebie - syknął z zaciekłością, po czym nigdy w tak szybki sposób nie pozbył się choćby strzały wbitej w jego nogę.
        Czarodziej chwycił kostur wolną ręką i zaciskając zęby w jednej, i w krótkiej spontanicznej decyzji, dosłownie wyrwał kostur z ręki. Czarodziej zawył boleśnie. To kurewsko bolało, chyba jeszcze bardziej niż gdy korzenie powoli wpijały się w jego ciało. Wraz z cholernym bólem miał wrażenie, że wyrwał przy okazji własne serce. Krew chlusnęła na deski, żyły na opętanej niegdyś pnączem ręce wydęły się jeszcze bardziej. Łzy pociekły mu po twarzy, ale one zmieszały się z potem, który został starty przedramieniem. Mimo tego piekła, jakie przeżył wewnątrz, pradawny nie padł na kolana. Adrenalina wciąż w nim buzowała, a płetwiastych potworów jakoś nie ubywało.
        - Proszę zostać na miejscu! - nakazał Ijumarze oraz sternikom szybko podając powód w postaci cząsteczek energii, które otoczyły ich perlistą tarczą. Kvaser utrzymywał barierę pulsacjami, co oznaczało, że w pewnych momentach słabła, ale nie na tyle by ją przebić a jedynie naruszyć. Mając jednak pod ciągłą kontrolą barierę wciąż otrzymywał zwrotne sygnały czy ktoś próbuje się do trójki dobić, a gdy tak było to pozbywał się przeciwnika... lub ktoś inny ciachał potwora, to już mniejsza o to. Palec co jakiś czas mu drgnął, co było jedynym elementem zdradzającym jego technikę, a mniej okiełznaną i karmiona falami bólu ręką zabijał wkradające się na statek potwory. Raz nawet udało mi się w jednym rzędzie wymieść takich dziesięciu, ale to wyraźnie go osłabiło. Na chwilę stracił wyraźny obraz w oczach, bariera straciła stabilność. Musiał zacząć oszczędzać energię, ale na szczęście koniec był wystarczająco blisko. Kvaser opadł na kolana nabierając wdechu, gdy zapanowała - tym razem – błoga cisza. Przeczesał włosy dłonią i już po chwili zorientował się, że wykonał te czynność opętaną ręką. Poranioną, zakrwawioną, pełną otworów przypominających przyssawki. Zacisnął na niej ludzką dłoń. Pulsacja i ból wciąż mu towarzyszyły, ale odczuł ogromną ulgę w kwestii emocjonalnej. Nie aby mu wszystko przeszło, ale przestało dolewać kolejnych dawek przemyśleń. To było na ten moment wystarczające.
        - Pójdę... po leki – rzucił wstając i choć jego sylwetka zachwiała się, to szybko złapał równowagę. Na jakąkolwiek oferowaną pomoc albo zakaz reagował tylko uniesioną ręką, która zablokować miała takie działania. Musiał... po prostu musiał zejść do swojej prowizorycznej kajuty.
        Kvaser pomasował palcami nasadę nosa. „Przekleństwo”, pomyślał schodząc po schodkach, ale już po chwili chyba miał jedynie pustkę w głowie. Tylko w sercu mu wrzało od tego wszystkiego, co dotarło do niego po trzystu latach. Nie tak wyobrażał sobie pierwsze spotkanie z emocjami. Myślał raczej o wzniosłej chwili, w której będzie umiał posklejać uczucia w jedną całość. Już po jakimś czasie zapomniał co to jest wybaczanie, nie rozumiał urazy, nie czuł wściekłości, a jedynie wieczny spokój. To mu właśnie jeszcze z pewnością zostało po tych trzystu latach, tylko gdy to się ulotni to czym zostanie? Naczyniem bez środka, pustą skorupą.
        Obecnie zagłuszał hasła „wybaczyć”, „pogodzić się” czy „zrozumieć”. Chciał tylko zejść do siebie, wziąć leki, z magazynu zabrać kilka składników i opatrzyć rany – nie własne, a załogi. Gdy zszedł z ostatniego schodka nie zdążył nawet krzyknąć. Płetwiasta morda pojawiła się tuż przed jego twarzą, a łuskowate łapska z impetem uderzyły nim o ścianę. Kvaser otworzył zdziwiony oczy i w pierwszym odruchu chciał wyrwać ręce, w końcu nimi głównie operował, ale najpierw musiał uchylić się przed chapnięciem i utratą nosa. Gdy zwrócił głowę w kierunku płetwiastego, chluśnięcie rozbrzmiało po korytarzu, a maziowata krew prysnęła na czarodzieja. Pradawny zaciskając powieki mlasnął, po omacku odpychając łuskowego i martwego przeciwnika na bok, następnie kierując wzrok na górę.
        - Dziękuję... Celny strzał, pani Rashess – uznał, a tuż za jej ramieniem pojawił się Ross.
        - Trzeba będzie przeszukać cały dolny pokład – dodał kierując się w głąb statku, ale zatrzymał go męski głos.
        - Zaczekaj! - wyraźnie naciskał Ross.
        - Panie Stranova, proszę chronić panią kapitan. Czary czarami, ale bez nich nie umiałbym tak wyśmienicie walczyć jak pan. Mówię to z pełną szczerością i uznaniem. Jednak teraz potrzebuję dostać się do medykamentów. Obiecuję nie zatopić statku, dla pocieszenia wyjawię, że władam magią struktury więc w razie czego załatam dziury – uśmiechnął się czarodziej. - Callisto, pozwolisz? - spytał zachęcając ją gestem dłoni do zejścia na dół. - Przyda się także Kelsier. Pani Rashess z pewnością doskonale widzi w ciemnościach, a pan Kelsier jest kotem. To mówi samo za siebie. Jeżeli jest ktoś jeszcze odpowiedni według pana albo pani kapitan to przyjmę pomoc.
Awatar użytkownika
Ijumara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 65
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Żeglarz
Kontakt:

Post autor: Ijumara »

        Okazało się, że przygody wcale nie są takie przyjemne, jak to przedstawiali w książkach, a w każdym razie nie dla nastoletnich dziewczyn, bo być może dla dojrzałych mężczyzn wszystko było łatwiejsze. Tymczasem Ijumara uwijała się na statku jak w ukropie i ledwo nadążała z wydawaniem poleceń - gorzej niż w trakcie sztormu, bo gdy w grę wchodziły typowe czynności związane z żeglugą, załoga z reguły wiedziała co robić i trzeba było tylko koordynować ich działania. Tu - w labiryncie ostrych jak brzytwy skał, gdzie każdy zły manewr mógł być tym ostatnim, a gęsta mgła i obezwładniający niepokój w niczym nie pomagały - nagle wszyscy polegali na swojej pani kapitan bardziej niż dotychczas. Tym bardziej, że ona sama nie migała się od swoich obowiązków i dzielnie wszystkimi dowodziła, choć sama momentami się zastanawiała jakim cudem jej się to udawało. Momentami polecenia same wydobywały się z jej ust, podczas gdy ręce dawały już kolejne sygnały tym, którzy stali dalej. Kto ją w tym momencie widział i pływał dość długo na Kaprysie, od razu poznałby w ruchach dziewczyny styl dowodzenia jej ojca. Ross od razu dostrzegł to podobieństwo i zalała go z tego powodu fala dumy, która jednak zaraz się cofnęła, bo to nie był moment na roztkliwianie się nad własnymi wspomnieniami.
        Z rozkazami Nigorie nikt nie śmiał dyskutować i nikt nie pytał na czym polegał jej pomysł - jakimś sposobem wszyscy wiedzieli, że trzeba zaufać tej młodej dziewczynie, by wyjść cało z tak nerwowej sytuacji.
        Tymczasem Lew i Clarissa pospołu panowali nad sterem, poruszając nim z elegancją i precyzją, której nie powstydziłby się żaden jubiler. Mieli szczęście, gdyż Kaprys był jednostką stosunkowo niewielką, mieli więc z pewnością więcej miejsca niż przepływające tędy setki lat wcześniej Szczęki Zimy… Ale oni o tym nie wiedzieli. Z załogi tylko Ijumara wiedziała jaki był cel ich podróży, reszta zaś myślała, że muszą się po prostu wydostać z opresji, w którą wpędził ich morski potwór.
        Ijumarze wydawało się, że najgorsze za nimi - legendy wspominały tylko o morskim labiryncie, którego przepłynięcie wymagało mistrzowskich umiejętności nawigowania i niezwykle zgranej załogi. Płynęli więc między skałami i powoli, sążeń po sążniu, byli coraz bliżej mety. Nigorie - na podstawie legend - spodziewała się, że to już koniec, zaraz będą mogli zacumować i odetchnąć, bo śpiew syren powoli cichł. Było to pewne utrudnienie, bo przez to coraz trudniej było jej wskazywać odpowiedni kierunek, ale perspektywa końca tego labiryntu dodawała jej otuchy i pozwalała się nie poddać. Ijumara już sobie obiecywała co zrobi, gdy to się wszystko skończy. Że zarządzi cumowanie, załoga zostanie opatrzona, a statek obejrzany pod kątem zniszczeń, a ona pójdzie porozmawiać ze swoimi znajomymi, bo widziała jak sobie radzili z tym potworem i bardzo chciała pokazać im jak bardzo ich podziwia…
        To nie był jednak jeszcze koniec, a miłe plany Nigorie musiały jeszcze poczekać na realizację. Ijumara aż krzyknęła jak typowa dama w opresji, gdy dotarło do niej to ostrzegawcze “uwaga!” i zobaczyła wtaczającego się na pokład stwora.
        - Kapitanie! - zawołał ją momentalnie Lew, w którego głosie również słychać było nerwowość, ale dzielnie trzymał koło sterowe. Choć nie powiedział już nic więcej, przekaz był jasny: Nigorie była mu potrzebna, musiała zostać na stanowisku, bo on nie wiedział gdzie płynąć. Iju zdawała sobie z tego sprawę, musiała tylko opanować strach i skupić się na nasłuchiwaniu udawanego syreniego śpiewu… A to było coraz trudniejsze w tym całym rejwachu i zgiełku walki. Mimo to pani kapitan jakimś cudem była zdolna, by odciąć się od tych bodźców i nadal nawigować. Nie byłaby z pewnością taka spokojna, gdyby nie zauważyła jak dobrze jej pasażerowie radzą sobie z potworami na pokładzie. Gdyby nie oni… Nie byłoby już kim dowodzić. Marynarze potrafili się bić jedynie w karczmach, a takie stworzenia to była już zupełnie inna liga, inny styl - z nimi nie mieli większych szans. Część nawet nie próbowała udawać, że się stara - pochowali się w jakieś zakamarki niczym króliki do swoich nor w nadziei, że wkrótce niebezpieczeństwo minie i będą mogli wyjść. To miało swoje plusy, bo nie przeszkadzali przynajmniej tym, którzy potrafili się bić… Ale to i tak niewielka pociecha, bo potyczka była trudna, bardzo trudna, przynajmniej z perspektywy takiego laika jak Ijumara, chociaż ta co chwilę kątem oka widziała, że jej pasażerowie radzili sobie niesamowicie, zupełnie jakby tańczyli i co więcej, chyba żadne z nich nie było ranne!
        - KAPITANIE!
        Ijumara pisnęła, gdy usłyszała okrzyk Kvasira i już po chwili medyk do niej dopadł i razem z nią się pochylił, by uniknąć ciosu bestii, która zaszła dziewczyną od tyłu. Nigorie podniosła na niego wzrok, w którym strach mieszał się z ogromnym podziwem. To był zdecydowanie czarny koń ten wyprawy - zatrudnił się na statek jako zwykły medyk, a tymczasem okazało się, że był niezwykle dobrze wykształcony, świetnie się bił… I BYŁ MAGIEM! To powodowało największy zachwyt Nigorie. Zawsze lgnęła do magów w nadziei, że czegoś się od nich nauczy, ale to wiązałoby się z pozostaniem na lądzie, na co pozwolić sobie nigdy nie mogła. Teraz… Mag był na jej statku, był czlonkiem jej załogi. I co więcej był taki niesamowity! Iju jakimś magicznym sposobem nie wiązała zdolności Kvasira z kosturem, który wbił się w jego ramię, na razie nie była zdolna kojarzyć takie fakty.
        - Dziękuję… - wydukała chwilę przed tym jak medyk ją puścił. Mógł wtedy dostrzec wpatrzone w siebie wielkie, pełne podziwu oczy pani kapitan, która była tak przejęta tym co działo się wokół, że nawet nie poczuła zadrapania na swoim policzku.
        Nie było jednak czasu na zachwyty, bo bestie nie czekały, a statek też się nie zatrzymywał. Dlatego też Ijumara i Kvasir rozbiegli się do swoich zajęć, choć pani kapitan zatrzymała się gwałtownie, gdy nagle przed jej twarzą rozciągnęła się magiczna osłona stworzona przez medyka, którego postukiwanie klapkami w biegu dało się słyszeć nawet w najdalszym zakątku statku.

        Chroniona przez zaklęcia medyka Nigorie wraz ze swoimi sternikami mogła spokojnie zająć się przeprowadzeniem statku przez te piekielne skały. Faktycznie nie zostało tego wiele. Wkrótce tajemniczy śpiew syren ucichł, a wokół zrobiło się szerzej, skały nie pochylały się już nad pokładem, w ogóle ich nie było widać. Wokół panowała mleczna biel, a z odgłosów otoczenia pozostał jedynie chlupot uderzający o burty niewielkich fal. Ucichły nawet odgłosy walki, która dobiegła końca. Marynarze - nadal zaniepokojeni niedawnymi wydarzeniami - w milczeniu chodzili po pokładzie sprawdzając czy wszyscy są cali, czy nikogo nie brakuje, a ci odważniejsi wyrzucali za burtę ciała ryboludzi.
        - Poradzicie sobie sami? - zapytała Ijumara widząc, że mgła już się powoli rozrzedza. Swoje pytanie kierowała oczywiście do Lwa i Clarissy.
        - Aye! - zgodził się elf, a jego zmienniczka skinęła potwierdzająco głową. Nigorie zostawiła ich więc za sterem, a sama poszła zająć się resztą załogi. Nie uszła jednak daleko, ledwo dotarła do schodów, gdy usłyszała zamieszanie przy zejściu na dolne pokłady.
        - Co się dzieje?! - zapytała natychmiast, przechylając się przez barierkę.
        - Te potwory zalęgły się pod pokładem! - odpowiedział momentalnie Ross. Nigorie jęknęła z niezadowoleniem, lecz nim wydała jakiekolwiek polecenie, Kvaser zgłosił się na ochotnika by sprawdzić statek w poszukiwaniu innych niespodzianek.
        - Idźcie - zgodziła się ijumara. - I weźcie ze sobą… Malu, chodź tu! - zawołała jednego z marynarzy. - Weźcie go ze sobą, dobrze zna statek i dobrze się bije.
        Rzeczony Malu był mężczyzną zdrowo po czterdziestce, ze zniszczoną słońcem twarzą i nierównymi zębami, ale nie było jeszcze z nim tak źle, by straszyć nim dzieci - po prostu na jego twarzy odbijały się lata pływania pod różnymi banderami.
        - Kvasir, gdy skończycie zajmij się rannymi - zarządziła jeszcze Nigorie, nim trójka spiskowców zniknęła pod pokładem, a gdy to już się stało, sama zajęła się wydawaniem rozkazów, bo mimo końca walki było co robić.
        - Jak żagle? Liny? Kadłub cały? - dopytywała gdy trafiała na swoim marynarzy, a jeśli nie uzyskiwała odpowiedzi, kazała to natychmiast sprawdzić. Jednocześnie zarządziła przegląd załogi i wyposażenia by upewnić się czy nikogo nie brakowało, kto był ranny (tym kazała zebrać się w jednym miejscu, by ułatwić pracę medykowi) oraz czy nie było problemów z wyposażeniem.

        Po paru minutach wiadome było już wszystko. Dobra wiadomość była taka, że nikt nie zginął ani nawet nie był ciężko ranny - kilku marynarzy miało rany kąsane, większość jednak tylko zadrapania, humory więc trochę się poprawiły. Ze złych wieści: podczas walki zniszczeniu uległo sporo beczek z wodą pitną, a na dodatek ryboludzie uszkodzili kadłub Kaprysu, gdy się po nim wspinali. Zniszczenia nie były duże, ale wymagały natychmiastowej naprawy, aby nie kusić losu, by wystarczyła trochę gorsza pogoda w późniejszym etapie podróży, by dosłownie rozerwało statek. Całe szczęście nim załoga zaczęła narzekać i morale już zupełnie padło, Nigorie coś dojrzała wśród rozrzedzającej się mgły.
        - Lucan, na gniazdo! - zawołała. - Tatiana, lunetę…! Nie, nie trzeba - zreflektowała się nagle i nabrawszy głęboko oddechu zakrzyknęła. - LĄD!
        Bo w istocie dopłynęli do lądu. Nigorie w pierwszej chwili dostrzegła jedynie dziwny zarys czegoś, co wyglądało jak ogromny topór. Zaraz pojęła, że to symbol miejsca, gdzie cumowali piraci i wtedy ogarnął ją dreszcz ekscytacji, który nie osłabł nawet w chwili, gdy zorientowała się, że to tylko dziwna formacja skalna, a nie broń giganta.
        - Cumujemy! - zawołała. Wtedy na pokładzie nastąpiło zamieszanie, ale jedno z tych dobrych, znanych, dlatego marynarze chętnie wzięli się za wykonywanie swoich obowiązków.
        Po kwadransie Kaprys już stał na kotwicy, a co lepsze, całkiem niedaleko jego burty rysował się wyraźnie ląd. Od cichej, kamienistej plaży biło chłodem. Tu jeszcze nie leżał śnieg, lecz na drzewach i skałach w oddali widać było białe czapy i wiszące nad nimi ciężkie, szare chmury.

        - Callisto, Kelsier!
        Zajęta wydawaniem rozkazów dopiero teraz miała okazję zamienić dwa słowa ze swoimi pasażerami. Podbiegła do nich, otulając się szczelniej kurtką. Na jej policzkach wystąpiły wyraźne rumieńce, włosy miała w nieładzie, a jej oczy błyszczały.
        - Byliście niesamowici! - zapewniła tłumiąc swój pełen entuzjazmu głos do szeptu. - Gdyby nie wy to byłoby naprawdę krucho… Dziękuję wam! - dodała, po czym oparła się kolejno na ramieniu półelfki i kotołaka i ucałowała ich w policzki. Później nawet Thor zasłużył sobie na buziaka w czoło.
        - Jak sytuacja pod pokładem? - zapytała. - Kaprys jest uszkodzony Nie jest bardzo źle, ale musimy to naprawić, konieczny jest więc dłuższy postój - wyjaśniła im takim tonem, że od razu mogli usłyszeć, że taki obrót spraw wyjątkowo jej pasował. - Mam jeszcze tu kupę roboty… Ale jeśli macie ochotę, możecie już się szykować do zejścia na ląd. Moim marynarze już przygotowują łódkę, bo musimy znaleźć gdzieś słodką wodę, mamy mocno uszczuplone zapasy… - Nigorie nie powstrzymała zatroskanego westchnienia. - Dołączę do was gdy tylko skończę tutaj. I nie zapomnijcie... sami wiecie o czym - zastrzegła, nim wróciła do załogantów.

        - Och, Kvasir! - zawołała medyka, gdy tylko go dojrzała. Medyk zdążył już opatrzyć sobie rękę i zająć się najgorszymi przypadkami, Ijumara więc bez skrupułów porwała go w bardziej ustronne miejsce.
        - Ty jesteś magiem! - pisnęła cicho z dziewczęcą ekscytacją. - Dlaczego nic nie mówiłeś? To co zrobiłeś… To było niesamowite! Te zaklęcia, ta siła, boskie! Dziękuję, bez ciebie byśmy tam zginęli! - zapewniła, po czym rzuciła mu się na szyję, odwodząc w bardzo kobiecy sposób stopę do tyłu.
        - Kvasir, mogłabym mieć do ciebie prośbę? - zapytała nagle, nadal wisząc mu na szyi. - Mógłbyś…
        - Kapitan Nigorie! Kapitanie! - rozległo się nagle wołanie, które było tak napastliwe, że Ijumara nie mogła go zignorować. Westchnęła jednak z rezygnacją, puściła medyka i spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem, trzepocząc rzęsami.
        - Wrócimy do tego - zapewniła. - Iiii! Jesteś niesamowity! - powtórzyła jeszcze raz z ekscytacją, nim pobiegła do tego naglącego przypadku.

        Załoga Kaprysu pod wodzą swojej młodej pani kapitan działała wbrew pozorom całkiem sprawnie. Już po kilku minutach grupa marynarzy spuściła się z burt na linach, by reperować kadłub, a niewielka grupa udała się szalupą na brzeg, by tam zacząć szukać jakiegoś źródła wody pitnej. Z nimi mogli zabrać się Callisto i Kelsier, lecz łódka kursowała między lądem a statkiem jeszcze kilka razy, nie było więc pośpiechu. Nigorie póki co nie mogła do nich dołączyć, lecz gdy już wybierali się w drogę poprosiła ich, by się rozejrzeli za "wiadomo czym", na razie jednak słowem się nie zająknęła, że sama również zejdzie na ląd, by nikt przypadkiem tego za wcześnie nie usłyszał. Zamierzała dołączyć do grupy spiskowców jako ostatnia, gdy już uda jej się zapanować nad tym chaosem, porozdzielać wszystkim zadania i obowiązek pilnowania postępu nad pracami zrzuci na swoich zastępców. No i oczywiście się przebierze!

Ciąg dalszy: Wszyscy
Zablokowany

Wróć do „Ocean Jadeitów”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości