Ocean Jadeitów[Na morzu] Okręt rumem kołysany

Gdzie okiem sięgnąć turkusowa woda plącze się i zlewa z błękitnym niebem. Fale i wiatr szumią w tonie oceanu, na którego dnie znajdują się wręcz nieskończone pokłady jadeitu. Dom syren i trytonów, który skrywa skarby, zatopionych pirackich statków. Delfiny wyskakujące nad wodę. Ryby mieniące się wszystkimi kolorami tęczy. I księżyc, który każdego dnia odbija się w tafli jadeitowych luster.
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

- Ajaj, kapitanie! - bąknął poeta, podnosząc butlę czystej wody, kiedy tylko Jespin przekroczył próg. Potem z powrotem przytulił szkło do piersi i spod wpół przymkniętych powiek obserwował sobie dalej świat, zwłaszcza że nagle zaczęło się coś dziać. Trochę żywiej przypomniał sobie to, co wczoraj tak gładko wyrzucił z pamięci, skoro tylko zaczęła się balanga - wszak wczoraj nawet zmartwił się nieco, co tak jego kapitańską mość poruszyło, że jak dwunastu gniewnych w jednej osobie poleciał zamknąć się w swojej kajucie. Teraz była pierwsza od tego czasu okazja, by się człekowi przyjrzeć i na pierwszy rzut oka znać było, że chociaż nie brał udziału w powszechnej zabawie, to tak czy inaczej nie spał dobrze. O ile w ogóle spał! Medykiem to on nie był, ale znał się nieco Lasota na wszelkich przypadłościach. Takie cienie pod oczami i blada twarzyczka oznaczać mogły tylko zupełnie tragiczną noc. Bard uśmiechnął się jakoś mało elegancko i zaraz wychylił nieco do przodu, by odstawić bezpiecznie butelkę. Dokładnie w tej samej chwili kapitan wyraźnie stracił zainteresowanie jedzeniem i w geście niemal tak gorączkowym, jak jego obecny wygląd, wyciągnął coś zza pazuchy - coś, co okazało się być byle świstkiem papieru, no dobrze, wymalowanym w jakieś bajeczne plamy.
- List od damy serca? - strzeli mało trafnie Lasota, otwierając w końcu oczy na tyle, na ile pozwalał mu mało delikatny ból głowy, i dopiero kiedy narobiło się jeszcze więcej zamieszania, skupił się jak należy. Wbił wzrok w ten jednak-nie-tylko-papierek, wstał nawet, żeby spojrzeć na to nad ramieniem kapitana i sam mógłby odczytać wypisany na mapie tekścik - gdyby tylko posiadł umiejętność czytania. Zamiast tego ucieszył się, że zostało to wypowiedziane na głos.
- Co to, poezja? - ożywił się nieco. - Zupełnie bez sensu, żeby umieszczać poezję na jakimś kawalątku mapy, dobry rym prędzej zasługuje, by go wyryć w kamiennej płycie, niż na coś takiego! Co to zresztą jest… „Gdzie płyną łzy”, tak kapitan mówi? To przecież nie może być całość, mam ja rację? Pewnikiem nie całość, tak się nie spisuje poezji, ktoś tu miał bardzo nikłe pojęcie o czymkolwiek… Podświetli lepiej kapitan resztę, może więcej tam tego siedzi.
Gdyby był w lepszym stanie, zaraz mógłby paść początek prawdziwego wywodu na temat: co to jest w ogóle rym i jak używać rytmu, coby się samemu nie zaplątać, ale na całe szczęście umilkł i zaraz przyczaił się tylko znowu za Jespinem, nie chcąc niczego przegapić. W końcu rozumiał, a więc to to musiało zajmować tego biedaka przez całą noc, kto inny chodziłby z takim świstkiem przy piersi! Może to była część łupu, ale nagle zamiast pociechy przyniosła tylko problem.
Poeta odsunął się leniwie i niemal z nonszalancją opadł z powrotem na krzesło, poprawiając mankiety. Na jego twarzy znowu wykwitł jakiś trudny do rozszyfrowania uśmieszek.
- Szczególna sprawa, co?
Awatar użytkownika
Jespin
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Jespin »

Korzystając z rady barda, Jespin jeszcze raz prześwietlił dziwny napis na mapie. Tym razem przysunął ognisty język świeczki tak blisko pergaminu, że ten od spodu zaczął czernieć. Jednakże poświęcenie estetyki (już i tak niezbyt ładnego świstka), przyniosło efekty. Na całej mapie pojawiła się wskazówka napisana wierszem, który kapitan przeczytał na głos.

Gdzie płyną łzy zrodzone z cierpienia?
Czy dusze zmarłych wędrują do piekła?
Nad zatoką nieba znajdą odkupienie...
Mając coś na sumieniu, łatwo im nie będzie...
Pomoże ci tylko, to co masz w głowie...
~Król Cień


-No to teraz na pewno wiem więcej...
-Szczególna sprawa, co? - Zadał chyba ironiczne pytanie Lasota.
Aby rozdmuchać wszystkie kłęby pytań jakie teraz zapewne sobie zadawał, Jespin wszystko mu po kolei wyjaśnił. Kiedy i w jakich okolicznościach znalazł mapę, co MOŻE zawierać, jakie sny przeżył, i co go teraz dręczy. Dopiero kiedy powiedział ostatnie słowo, zrozumiał że wygadał cały swój sekret, więc trochę spanikował. Rozejrzał się dookoła, aby zobaczyć czy nikt poza nim i bardem nie znajduje się w pomieszczeniu, po czym wyjął nienabity pistolet (kto musi o tym wiedzieć?), i przyłożył go tak mocno do brzucha Lasoty, że ten aż wypuścił powietrze z ust, po czym kapitan powiedział.
-Słuchaj no... Obiecuję ci, że jeżeli komuś wygadasz to co tu się zaszło, to mogę ci zagwarantować, że zobaczysz swoje śniadanie poza brzuchem. - Jednak rozmowę pirata przerwał dźwięk dochodzący z drugiego końca jadalni.
-Już nic nie musi mówić. - Oznajmiła Catrina wychodząc z zaciemnionego kąta, w którym cały czas się ukrywała. Podeszła zgrabnym krokiem do obu mężczyzn, po czym dodała. -Wszystko słyszałam...
Pirat w tym momencie przestał celować w Lasotę (o ile można nazwać bezpośrednie przyłożenie broni do ciała - celowaniem), dając mu w końcu chwilę spoczynku i zmienił swoją potencjalną ofiarę na kobietę.
-Na nic ci ta wiedza, jak zaraz zejdziesz z tego świata... - Zaczął blefować.
-Czyżby? - Odpowiedziała, dyskretnie przykładając malutką igłę w stronę ciała kapitana. -To cudeńko nasączone jest tak silną trucizną, że człowiek w ciągu chwili, ginie w potwornych męczarniach... Więc teraz się grzecznie pytam, co teraz zamierzacie zrobić?
-Ty...
-Piratko? Dziękuję, a teraz streszczaj się...
Wzrok kapitana teraz spoglądał na artystę. Jednoznacznie Jespin jakby to nie zabrzmiało - potrzebował pomocy.
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

        Gdyby nie fakt, że zaraz po odczytaniu wierszydełka Jespin zabrał głos, Lasota niewątpliwie nie umiałby powstrzymać języka za zębami i sam znowu zacząłby żywo gadać. Bo jeśli nie o tym, jak same wersy zostały złożone, to na pewno o ich głębokim sensie znaczeniowym, o nieprzypadkowych metaforach i całej reszcie, z której połowę zdecydowanie umiał zauważyć tylko on. Całe szczęście! Za bardzo skupiony na kierowanych do niego słowach po prostu elegancko się zamknął i sam nie zauważył nawet, kiedy wczuł się w opowieść i zrobił wyjątkowo durną minę. Bo czyż nie brzmiało to wyjątkowo? Oto kapitan trafił na ślad jakiejś szczególnej zagadki - mapa przedstawiająca tak nieznane krainy, że to aż męczy, a do tego z dołączoną zagadką, czyli nie tak zupełnie bez serca. Jest nadzieja na zrozumienie, o co tutaj dokładnie chodzi. A chodzić musiało o coś wielkiego, to na pewno. Skarby do odkrycia, egzotyczne miejsca, dziwy nad dziwami, może bestie do pokonania albo labirynty do przejścia. Oh, pieśń nad pieśniami musiałaby powstać, gdyby chcieć to wszystko odpowiednio opisać, gdyby chcieć ubrać w słowa i zamknąć w rytmie, a najlepiej było zacząć już teraz, żeby przypadkiem niczego ważnego nie pominąć!
        Żeby przypadkiem nie zaschło mu w gardle, pociągnął Lasota raz jeszcze z gąsiorka z wodą i natychmiast poderwał się z krzesła.
        - Panie...! - zachwycił się… ale było to wszystko, na co mógł sobie teraz pozwolić, bo groźba działała o wiele silniej, niż wszelki zachwyt. Bez zastanowienia pokiwał szybko głową, pobudzając do dzikiego drżenia uczepione beretu pióro. A gdy już gotów był wycofać się i pokornie zapewnić słowem, że nic zbędnego nie wydostanie się z jego ust w tej kwestii, dotarł do nich trzeci głos. I bard zadrżał bardziej nawet, niż gdy pistolet przyłożony był do jego brzucha, zrozumiał bowiem, że o ile on sam był człowiekiem godnym zaufania (cóż!), to ta kobieta - jedyna kobieta na statku i jedyna poza kapitanem, która nie bawiła się wczoraj razem z załogą - stanowiła prawdziwe niebezpieczeństwo. Dobrze, że samemu kapitanowi właśnie nie trzeba było o tym przypominać.
        Ale cała sytuacja przybrała zdecydowanie obrót, którego poeta się nie spodziewał. Cóż z tego, że tamta była uzbrojona w jakieś podstępne sztuczki (trucizna zresztą, broń kobiet i dusz niemężnych!) skoro Jespin miał nabity pistolet! Miał wszakże - czy nie?
        I dobrze, jak też pomyślał sobie Lasota, że przynajmniej on sam miał łeb na karku i serce przepełnione odwagą. No i że kac, ów kac po wczorajszych zabawach, zmusił go do przyjścia tutaj i wyciągnięcia tej butli - bo oto w niej upatrzył teraz sobie nienajgorszą broń!
        - Tyy… podła jędzo! - ryknął teatralnie, ale to, co zrobił później, przypominało raczej scenę z najciemniejszej karczemnej bijatyki, niźli z desek teatru. Podniósł szklane naczynie nad głowę, zamachnął się i używając tej mocy, której los dodaje nieraz człowiekowi w trudnych sytuacjach, cisnął butlą prosto w Catrinę. Trwało to chwilę dosłownie: szkło z rozbitego naczynia poleciało we wszystkie strony, tocząc się po podłodze… i to dlatego tylko, że pocisk nie trafił wcale w kobietę, która w porę zrobiła bardzo zwinny unik, ale centralnie w twardą ścianę.
        Catrina prychnęła, podrywając się wraz ze swoją burzą włosów.
        - Ha! - krzyknęła. I dało się poznać, że szykuje zaraz po tym jakieś naprawdę solidne określenie na wojowniczego barda, co to jednak miało być za słowo, tego już się nie dowiedzieli. Lasota miał bowiem nie tylko butlę pod ręką i skoro pierwszy pocisk nie trafił, to wyłożył kolejny. Metalowy talerz, z którego jeszcze niedawno jadł Jespin, bardzo nieładnie rozciął skórą na czole kobiety jeszcze zanim ta zdołała odgarnąć włosy z twarzy, i całkowicie skutecznie ją ogłuszył.
        Kiedy padła, nastało kilka bardzo długich chwil milczenia.
        Bard popatrzył na kapitana, kapitan na bard. Potem odwrotnie. I znowu.
        A potem Lasota znowu wpadł na pomysł i wrzasnął, jak przypalany gorącym żelazem.
        - Tragedia, tragedia, poślizgnęła się na mokrej podłodze i uderzyła głową o stół! - biadolił wyjątkowo przekonująco, wpadając w pewien histeryczny bieg dookoła kambuza. W końcu chwycił nawet Jespina za poły płaszcza i potrząsnął nim z przerażeniem. - Kapitanie, panie złoty, ja nic nie mogłem zrobić, jak wszedłem to już tu leżała taka, bogowie zlitujcie się!
        - Nad nami się zlitujcie! - krzyknął gniewnie jakiś marynarz, który jako pierwszy wpadł do kambuza. - Co tu się… na krakena! Catrina!
Awatar użytkownika
Jespin
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Jespin »

Wszystko by się skończyło dobrze, gdyby nie nieszczęsny marynarz. Gwoździem do trumny był fakt, iż tym marynarzem był Patrick - jeden z braci kobiety. Z początku był zszokowany, nie wiedział co powiedzieć, zamarł jak kostka lodu. Jednak kiedy wszystkie procesy myślowe wróciły do normy, przeanalizował wszystkie okoliczności: potłuczone szkło, częściowo zachlapane krwią naczynia, i wisienka na torcie - dwójka mężczyzn sterczących nad ciałem nawet atrakcyjnej kobiety.
-Wy... - I gdy już miał się rzucić na potencjalnych oprawców, Jespin i Lasota zaczęli kontynuować wymyśloną szopkę. Talent artystyczny barda w końcu przydał się na statku. Lasota tak grał przekonująco, że nawet kapitan (gdyby nie był świadkiem wypadku), uwierzyłby w jego wersję wydarzeń. Natomiast sam pirat, aby nie zepsuć przykrywki, mówił tylko od czasu do czasu pojedyncze zdania, z których i tak nic nie dało się zrozumieć. Jednakże takie zaangażowanie wystarczyło, Patrick dał się wrobić. Jak to się mówi - ryba złapała haczyk...
-No.. No to tak nie stójcie do cholery, pomóżcie mi! - Oznajmił bardzo miękkim głosem chłopak.
-Podejdź do niej, sprawdź co jej jest! - Odpowiedział Jespin.
-Ale ja się na tym nie znam! - Odparł jeszcze bardziej miękkim głosem.
-A myślisz, że ja się znam? Idź do niej, znasz ją bardziej! - Odrzekł wręcz wojskowym rozkazem kapitan, zamiatając przy tym wszystkie dalsze wytłumaczenia Patricka. Ten nie miał wyboru, podszedł i uklęknął przed nieprzytomnym ciałem siostry, po czym zaczął nią trząść, w nadziei na to, że się wybudzi. Niestety (a może "stety"), tak się nie stało.
-To na nic... O boże, moja siostra zginęła! - Patrick zaczął jęczeć i płakać, narażając na przyjście kolejnych załogantów, Jespin nie mógł na to pozwolić.
-Nie poddawaj się do cholery! - I gdy to powiedział, upewnił się czy chłopak jest w stu procentach skupiony na siostrze, zaraz potem wyjął niedawno schowany pistolet z kabury, trzymając go za lufę - tak aby rączka zaczęła służyć jako pałka, czy też maczuga.
-Próbuj cały czas! - Dodał jeszcze stojąc centralnie nad Patrickiem. Poczekał na odpowiedni moment i z całym impetem walnął go w tylną część głowy. Chłopak nie miał szans - od razu stracił przytomność, upadając idealnie obok ciała Catriny.
Jespin jeszcze przez chwilę sprawdził, czy się szybko nie obudzi, po czym odetchnął z ulgą.
-Ostra jazda co? - Zaśmiał się do barda, po czym dodał. -Musimy ich gdzieś schować i modlić się, aby zapomnieli dzisiejszy dzień... Dopiero potem pomyślimy o mapie...
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

        Że to była chyba najgorsza szopka, jaką Lasota odegrał od bardzo dawna, to on sam doskonale wiedział. Sprawa była gorsza, niż się zdawało - skoro ta panna była siostrą przybyłego marynarza, to nagle z jednego kłopotu wyrastał drugi. Kłamstwo kłamstwem, ale oszukiwanie w sprawach dotyczących najbliższej rodziny to prawdziwa niegodziwość, tak przynajmniej mówiło zwykle prawo ulicy. No, pewnych ulic. I o ile sprawianie wcześniej pozorów nieszczęśliwego wypadku było jeszcze w porządku, tak wciskanie biedakowi, że jego siostrunia po prostu potknęła się (czy bogowie sami wiedzą co zrobiła, ostatecznej wersji nawet sam poeta nie był pewien) i wyzionęła przez to ducha, to wydawało się już być przesadą. I przez kilka sekund zwątpił - naprawdę zwątpił!
        Ale potem sprawę rozwiązał kapitan.
        Lasota stał tylko i wgapiał się w nieprzytomnych przez kilka chwil, dopóki nie dotarło do niego, że faktycznie się dzieje i nie ma ucieczki. Zamrugał gwałtownie wytrzeszczonymi oczyma, otworzył usta, zamknął je z powrotem… a wreszcie jedynie wzruszył ramionami.
        - Gdzieś schować! - powtórzył z mrocznym rozbawieniem. - Gdyby mi kto opowiedział, to bym chyba nie uwierzył… Na duchy poezji miłosnej! Pan znasz ten okręt, kapitanie, to mi lepiej pomóż…
        Podczas dźwigania obojga Lasota dostatecznie uspokoił się w kwestii, której nie był dotąd pewien, a więc czy Catrina aby nadal żyła. Otóż żyła, całe szczęście! To by dopiero był problem, gdyby po śmierci postanowiła nawiedzać go i mścić się tak długo, aż sam nie wyzionie ducha, a może nawet dłużej, bo w zaświatach. Albo jeszcze gorzej - gdyby pomyślała opętać statek, to by dopiero mieli marynarze zabawę, a sam kapitan na pewno łatwo by mu tego nie zapomniał! A że to wszystko było jakieś mroczne i niepokojące, to jednocześnie niosło za sobą sporą dozę inspiracji i jeszcze przed tym, zanim oboje złożono w oddzielnych kojach - całkiem, jakby im się to tylko przyśniło! - liczył już pod nosem jakieś sylaby, nieposkładane jeszcze, nieistniejące, ale dla niego całkiem już wyraźne. A kiedy było po wszystkim, oznajmił tylko, że musi się znowu napić, bo adrenalina sięgnęła aż zbyt wysokiego poziomu. Na moment odciągnął jeszcze tylko kapitana na bok.
        - Oczywiście nie musicie się, panie złoty, martwić - zarzekł się, zerkając przez ramię, jakby wszędzie czyhali szpiedzy. - A jeśli o ten wierszyk się rozchodzi, to służę pomocą, jak tylko będę umiał! W nocy może, czy coś… chętnie pomogę. Tyle chociaż mogę zrobić za to, żeście mnie ostatecznie nie zarżnęli… Ah, no i tak. Ile jeszcze czasu, nim planujecie cumować w jakimś porcie? Nie, żeby mi się spieszyło, powiadam, ale co przygoda jednak, to przygoda. Możesz sobie, kapitanie mój najmilszy, wyobrazić jak tęskno mi do łóżka, które nie chybocze się na falach…
Awatar użytkownika
Jespin
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Jespin »

-Za lądem stęskniony? - Zapytał kapitan. -No cóż... I tak musimy spieniężyć lazuryt na złoto, więc jeżeli teraz zmienimy kurs, to w jeden dzień zdążymy bodajże zacumować do portów Leoni... Prawdę mówiąc polubiłem cię, masz predyspozycje na prawdziwego pirata, ale jeśli jest taka twoja wola, to co mogę zrobić... No nic.. - Zaraz potem podszedł do leżącej na koi Catriny, wygładził ręką jej włosy, po czym przyłożył zimny kawałek metalu (w tym przypadku klingę miecza) do jej rany na czole.
-A właściwie po co zatajam tą mapę? - Zadał sobie pytanie, jednak widząc mały tatuaż na szyi kobiety, przedstawiający trupią czaszkę, sam sobie odpowiedział na nie. -No tak... Zaufanie pirata... - I zamilkł.
Jeszcze trochę pokrążył wokół skrzyń z rzeczami osobistymi kamratów, a po chwili poszedł w stronę wyjścia. Stojąc przy framudze powiedział za pleców, do barda. -A noc mi odpowiada. Przyjdź do mojej kajuty, kiedy zaświeci pierwsza gwiazda na niebie. Tylko zapukaj! To statek, a nie burdel... Trochę kultury! - Ostatnie słowa, (związane z kulturą) powiedział już bardziej w formie żartu.
Gdy wyszedł już na pokład, udał się na ster. Wszedł po ozdobionych schodach na mostek statku, tam stał tylko Hugo pilnujący, aby nikt nieupoważniony nie zmienił kursu, (jak widać dobrze sobie radził). I zwolnił go z obowiązku.
-No już tak tutaj nie stój, zrób sobie przerwę, zasłużyłeś... - Powiedział Jespin
-Oczywiście. - Odpowiedział, z jego brzucha wydobywało się głębokie burczenie. - Chyba naprawdę zasłużyłem na tą przerwę...
-Na zdrowie. A teraz sio, nie lubię gdy ktoś stoi obok mnie, kiedy steruję statkiem. - I na rozkaz kapitana, Hugo ulotnił się ze stanowiska tak szybko, jak tylko się dało. Kapitan był sam. Wyjął lunetę z torby, po czym wyjrzał przez nią na horyzont. Na jego oko, odległość od lądu wynosiła około trzech smoków, więc na pełnych żaglach, statek mógł się znaleźć w porcie w ciągu jednego dnia, czyli tak jak przypuszczał kapitan.
Bez zbędnego ociągania zmienił kurs i rozstawił żagle. W niedalekiej oddali okręt musiał wyglądać epicko - Długi na sześćdziesiąt metrów, szeroki na piętnaście, żagle stojące w pięknej, bezdennej czerni. Do tego bursztynowo-pomarańczowe niebo. Malarze byliby oszołomieni polem do popisu. Jeszcze przez krótką chwilę kapitan pozostał przy sterze, podziwiał swoje wieloletnie dzieło.
***

-Rany... Moja głowa, co się stało. - Powiedział do siebie Patrick. Wreszcie się obudził, na szczęście niczego nie pamiętał. Wstał z koi i już miał wyjść z pomieszczenia, gdy zobaczył leżącą siostrę.
-Ty też? Co się stało...
***

Był już wieczór i powoli zaczynała się noc. Kapitan zniecierpliwiony czekał na Lasotę. Na tę okazję przygotował specjalny, kilkuletni, wytrawny rum. I nawet przebrał się inaczej: zamiast zielonej, wybrał czarną kurtkę; zdjął brudną chustę z twarzy i wybrał elegancką (jeżeli można to tak nazwać) przepaskę na oko. Niby wyglądał nadal jak pirat, ale jednak jak elegancki pirat, (coś w stylu - Śmietnik chciał być ładny, więc założył kokardę. Teraz był śmietnikiem z kokardą).
Usiadł na swoje miejsce i z niecierpliwością czekał na wizytę barda.
-Kiedy on do jasnej cholery przyj... - I gdy już miał dokończyć zdanie, jego słowa zagłuszyło stukanie do drzwi.
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

        - Ja… piratem! - parsknął w pierwszej chwili Lasota, ale im dłużej o tym myślał, tym bardziej zaczęło mu się wydawać, że to wcale nie taki znowu absurdalny pomysł. Zamyślił się na tyle, że nawet nie zwrócił na dobre uwagi, kiedy właściwie kapitan opuścił już kajutę i sam, nie śpiesząc się wiele, wyszedł dopiero później na pokład. Jego myśli natomiast wcale nie zwalniały, wręcz przeciwnie, wpadły właśnie w tę odnogę rwącej rzeki umysłu barda, która nosi dumne imię Poezji i z której nie tak już łatwo się wydostać. Miłe to ostatecznie było wyobrażenie. On - piratem! Wystarczyło popatrzeć, jak pięknie bawią się takie dzieci oceanów, którzy ograniczenia ustalają sobie sami, chadzają spać kiedy im się chce i nawet ze świtem nie muszą wstawać; którzy cały czas kołysani są przez fale, a z tymi muszą mieć jakąś tajemną ugodę lub po prostu rozumieją je na tyle dobrze, by nie dać się nigdy ich bezlitosnej sile. Gdy mają ochotę, biorą sobie to, czego chcą - i nikt nigdy nie śmieje się z nich, a raczej drży na widok czarnej bandery, bo piraci to zawsze siła wielu. To barbarzyństwo, może trochę i tak…
        A gdzie tak naprawdę po drodze barbarzyństwu i poezji, jakżeby to w ogóle pogodzić? Oparł się poeta o balustradę wieńczącą sterburtę i zapatrzył w dal, gdzie promienie zachodzącego słońca kładły się pomarańczowymi łuskami na atramencie wody. Ładne to było życie, ale żeby tak zaraz w tej gromadzie… Nigdy go żadna gromada nie chciała na dłuższą metę, nie był typem zwierza stadnego! Ah, żeby dało się to wszystko jakoś pogodzić. Poezja, tak jest. Poezja umiała godzić. Trzeba było tylko ułożyć to wszystko w elegancką całość, a potem powinno już być łatwo, legenda przyjęta w pieśni zawsze się przyjmie! O legendy nikt nie pytał, tak jest. Rządziły się swoimi prawami i to było do uszanowania.
        Tego wieczora dało się więc słyszeć jakieś melodie, poprawiane i poprawiane bez końca, dobiegające od dziobu okrętu. Przygrywkę na flecie goniła zaraz część śpiewana - ta urywała się, by zostać powtórzona z nieco zmienionymi słowami, a potem następowało kilka niemiłych słów pod adresem lutni, której się akurat nie ma pod ręką, a z którą o niebo lepiej komponuje się pieśni, jakby nie patrzeć!
        I tak - aż nowa pieśń nie była w zupełności gotowa.

        Potem, zdaje się, nastąpiła w życiu Lasoty mała drzemka. Kiedy wreszcie się obudził, było już trochę po umówionym czasie, działać więc musiał bardzo szybko. Ale nie, nie poleciał bezpośrednio do kajuty kapitana - najpierw wpadł do kambuza, potrącił jakiegoś marynarza, rzucił bardzo szybkie przeprosiny (wiedziałem już bowiem, czym może skończyć się piracki gniew) i wreszcie zabrał to, na czym mu tak zależało. Pod drzwi najważniejszej na okręcie kajuty przybywał z kręgiem sera, kiścią winogron i bochnem czarnego chleba, nie miał bowiem za bardzo możliwości dokonania lepszego wyboru. Jednym łokciem zapukał, jak przykazano, a drugim pchał zaraz drzwi, by dostać się do środka.
        - Kapitan wybaczy! - usprawiedliwił się od progu. - Ale gdy nie najem się solidnie, nie mogę porządnie myśleć, a w nocy to już tym bardziej…
        Zaraz jednak zatrzymał się; wbił wzrok najpierw w stojącą na sekretarzyku flaszkę, potem w strój kapitana, a potem znowu we flaszkę. Niewykluczone, że bez namysłu zwilżył wargi.
        - Ale widzę, że nie tylko ja zdążyłem się przygotować! - ucieszył się, szczerze zadowolony, i już zaraz czuł się jak u siebie. Przyniesiony prowiant rozłożył gdzie tylko znalazł miejsce, a zaraz potem sam mościł się na pierwszym z brzegu fotelu, który dodatkowo przysunął sobie z nieboskim zgrzytem. Poprawił jeszcze coś przy pasie, żeby mu nie przeszkadzało (zdaje się, że jakieś buteleczki z trudną do określenia zawartością) i już było mu dobrze.
        - Gotowy do pracy - zameldował.
Awatar użytkownika
Jespin
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Jespin »

Bez zbędnego wstępu, obaj mężczyźni wzięli się do roboty. Jeszcze tylko przed ponownym przeczytaniem tekstu, kapitan musiał zwilżyć sobie (i przy okazji Lasocie) gardło. Wyjął lekko zardzewiały korkociąg z dna starej szufladki pod biurkiem, po czym wbił go w korek od flaszki rumu. Gdy go wyszarpał, cudowny zapach orzecha i dębu rozprzestrzenił się po całej kajucie. Nie mogąc się powstrzymać, od razu nalał do swojego kieliszka alkohol, zapełniając lampkę aż po brzegi. Gdy już to zrobił, nalał (w trochę skromniejszej, ale nadal dużej ilości) bursztynowy trunek do drugiego kieliszka i podał go bardowi. A butelka, nadal wydawała się nietknięta...
Kapitan wziął porządny łyk, po czym próbując udawać mówcę wygłaszającego nowe opodatkowanie na zamku, przeczytał na głos od początku do końca cały wiersz zawarty na mapie. Jeszcze przebywając w kajucie zauważył on, że "świeży" ma problemy z czytaniem. Więc duchu był szczęśliwy, gdyż obalał mit związany z niskim wykształceniem wszystkich bandytów.
-Dusze do piekła.. Łzy, zatoka nieba.. Nie wiem co poeci w tym widzą. - Powiedział do siebie na głos. Jednak po dosyć długich monologach i wykładach barda analizujących KAŻDE znaczenie słowa krok po kroku (a trwało to co najmniej godzinę), pirat w końcu załapał przynajmniej jakiś pierwiastek znaczeniowy wszystkich słów.
I gdy już wydawało się, że spotkanie miało się zakończyć. Impreza dopiero miała się rozkręcić.
-No to może zostaniesz? Zobacz ile jeszcze jedzenia i rumu zostało... Na statku nic się nie marnuje.. - Powiedział i gdy zaakcentował słowa "nic się nie marnuje", kopnął prawą nogę od stołu ukazując przy tym mechaniczną skrytkę, zamontowaną pod blatem. We wnętrzu skrytki umieszczone były kolejne flaszki alkoholu: rum, grog, trochę wódki i spirytus. Znając towarzyską duszę artysty, kapitan był pewien, że facet ulegnie (nawet gdyby, to zmusiłby go siłą).

***

Przez cały dzień Patrick czuwał nad swoją siostrą, czekał aż się wybudzi. Około północy kobieta ocknęła się z krótkiej śpiączki.
-Matko, moja głowa... - Zamruczała
-Podobnie powiedziałem. - Zaśmiał się Patrick, po czym dodał. -Pamiętasz coś?
-Co pamiętam? Kim jesteś.. Kim ja jestem? - Odparła
-Bogowie... - Zajęczał.
-Spokojnie... Tylko żartowałam, ale na serio nie pamiętam nic sprzed nocnego świętowania.
-Ja tak samo. Dziwne.
-Tylko ja nie piłam...
-Może w głowę dostałaś... - Po czym wskazał jej bliznę jej czole. Ona natomiast, nie mogąc nigdzie znaleźć lustra, lub innego przyrządu, w którym mogłaby się przyjrzeć. Dotknęła świeżej rany i poczuła pieczenie.
-Może. - Dodała. -No nic... Idźmy spać, chyba już jest późno. Jutro spytamy kapitana co zaszło.
-Jak sobie chcesz... I nie strasz mnie na przyszłość! Myślałem, że naprawdę straciłaś pamięć.
Catrina tylko się zaśmiała, dała mu buziaka w policzek i poszła spać. Patrick jeszcze chwilę na nią popatrzył i wrócił na swój hamak. Po raz pierwszy od kilku dni, miał spokojny sen.

***

Była już szósta rano, słońce wychodziło na horyzont, a porty Leonii widać było już z odległości jednego smoka. Podczas małego spotkania, mężczyźni opróżnili cały alkohol znajdujący się w kajucie. Jespin na szczęście nie wiedział co to kac. Ominął barda spoczywającego na jego luksusowym (jak na statek) łóżku i wyszedł na pokład. Przypomniał sobie co zaszło podczas tego feralnego wieczoru: odszyfrowana zagadka, mała libacja, kilka sekretów rodzinnych, oraz mniej i bardziej głupie zabawy typu - kto rzuci nóż bliżej głowy drugiego, zabawa mieczami i strzelanie z kuszy do wody, przez okno... oszklone...
Ospały kapitan wdrapał się na mostek i oparł się o najbliższy reling. Przeciągnął się, ziewnął i... Stracił równowagę, wpadając przy tym do wody.
-Pomocy! - Wydarł się, tak głośno jak tylko się dało.
Z sekundy na sekundę, coraz bardziej znikał pod powierzchnię wody. Jeszcze nigdy nie był tak blisko śmierci jak teraz...
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

        Jedno z przysłów, które Lasota poznał kiedyś w przydrożnej tawernie, a które szczególnie przypadło mu do gustu, brzmiało: co dzieje się nocą, to pod jej osłoną zostaje, na światło dzienne wychodzić mogą tylko skutki. I z tymi właśnie skutkami przyszło poecie zmierzyć się nad ranem, przybrały one zresztą przez te kilka godzin snu postać smoka - olbrzymiego, ziejącego ogniem o zapachu wódki i plującego jadem cuchnącym bimbrem, smoka o tysiącu głów, z których każda odzywała się przy próbie wykonania jakiegoś innego ruchu. A samo serce tej bezlitosnej bestii biło pod czaszką ofiary. Rytmiczne, miarowe „łup-łup-łup”, jak gdyby pół kroku dalej stał najęty bębniarz pozbawiony słuchu i tłukł, psia jego mać, w ten swój przeklęty bęben.
        Lasota otworzył oczy, bardzo powoli i z wyraźnym trudem. Zaraz zresztą serdecznie tego pożałował, to ciepło bowiem, które nawet nieźle działało na jego obolałą głowę, okazało się być śmiertelnie rażącymi po oczach promieniami słońca. Zajęczał żałośnie (odkrył jak suche ma gardło) i przewalił się na drugi bok. Dla niego samego brzmiało to mniej więcej tak, jakby na gwałt zasypała go lawina ostrych kamieni. Od kamieni najlepiej uciekać - ale w tym stanie bard potrafił jedynie przewalić się na bok i solidnie spaść z łóżka, co zresztą, zaraz uczynił.
        - Dobra, dobra podłogo - zachrypiał przy tym, licząc na zmiłowanie. Zmiłowania nie było, tym razem podłoga nie rozumiała, ale raniła. Przez poetycki zwykle umysł przemknęła litania złożona z samych obelg pod nieokreślonym zgoła adresem, aż wreszcie ten największy wrak na pokładzie zdołał się dźwignąć, stanąć, odnaleźć buty i pas i wreszcie wyglądać prawie tak, jak by przystawało. Udało mu się znaleźć lustro w kąciku, przejrzał się więc uważnie - choć doprawdy nie było teraz czego podziwiać. Obmył nieco twarz wodą z miednicy i wtedy też przypomniał sobie znowu, jak piekielnie chce mu się pić.
        Obejrzał starannie zalaną słońcem kajutę. Puste butelki, kielich pachnące trunkami, misy po jedzeniu… ale ani kropli wody. Po długim, bardzo długim wahaniu wrócił więc Lasota do miednicy, rozejrzał się konspiracyjnie, jakby ktoś obcy miał się tu nagle pojawić… i korzystając z okazji wziął szybki łyk. Tak na dobry start, zanim dobrze do kambuza!
        Ale dokładnie w momencie, kiedy jeszcze się nachylał, ktoś na zewnątrz wrzasnął. Poeta podskoczył, głowę przeszyła mu jedna fala bólu (kac), zaraz potem druga (uderzenie czołem w ścianę), poderwał się wreszcie z pełnym gniewu okrzykiem o tych chędożonych piratach… i dopiero wtedy troszkę oprzytomniał. Bo i po co ktoś miałby tu się wydzierać? Chyba tylko na alarm!
        Udało mu się więc wreszcie opanować i zaraz wypadł na zewnątrz, w to pełne słońce zresztą. Syknął, przesłonił oczy i gdy minął go jakiś przebiegający marynarz, zrozumiał wreszcie powagę sytuacji. Ktoś tam wypadł za burtę!
        - A ge-dzie jest kapitan? - zapytał, nie powstrzymawszy czknięcia w trakcie, ale nikt nie zamierzał mu chyba odpowiedzieć. Zamiast tego odwiązywano już łódkę i przekrzykiwano się nawzajem, chociaż znać było, że bez jednego dominującego głosu załoga trochę się jednak gubi. Wreszcie i Lasota zdołał wyjrzeć za burtę, a gdy ujrzał to, co powinien był, przeszedł go zimny dreszcz.
        - Ra… ratować kapitana! - zawołał zgoła bez potrzeby, bo łódź już opuszczano. Nie myślał wiele, tylko wskoczył do niej zaraz jako trzeci z ekipy ratunkowej, nawet jeśli spotkał się przez to ze spojrzeniami jasno sugerującymi, gdzie by sobie mógł teraz swoją wolę pomocy zachować. Chciał być dzielny. I kiedy dopływano już do tonącego Jespina, jako pierwszy wyciągnął rękę, żeby ten mógł się chwycić. Nigdy nie powinno zostawiać się w potrzebie kogoś, kto potrafi wyciągać kolejne flaszeczki jak z rękawa.
Awatar użytkownika
Jespin
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Jespin »

Nadzieja, że kapitanowi uda się wybrnąć z całego wypadku bez świadków, zamarła wraz z alarmem ogłoszonym na statku. W tamtej chwili nie wiedział on, co jest gorsze - potencjalna śmierć poprzez utopienie, czy wstyd przed całą kompanią. Sekundy zamieniały się w minuty, a te w godziny. Blade ciało pirata, coraz bardziej zanikało pod taflą zimnej, morskiej wody. Historia Jespina zakończyłaby się w tym rozdziale, gdyby nie ręka (dla pirata wręcz "boska ręka") Lasoty, która wyłowiła go na pokład szalupy.
Już bezpieczny i otulony w ręcznik kapitan zamarł jak kostka lodu, po prostu nic nie wydusił z siebie prócz jednego zdania zaraz po wyłowieniu: -T.. To nie moja wina, za dużo metalu mam na sobie! - Jednak i tak było trudno uwierzyć w jego słowa. Cały powrót na statek przebiegł w absolutnej ciszy i atmosferze dezorientacji. Wciągnięcie szalupy na pokład zajęło chwilę, teoretycznie wszystko powinno wrócić do porządku, a każdy się rozejść i zapomnieć o sytuacji, jednak w tym przypadku tak się nie stało. Na całym statku rozeszła się plotka, że PIRAT nie potrafi pływać.

-Trochę to ironiczne... - Odezwał się do Lasoty Hugo. -Uratowałeś gościa, który niedawno sam ci takiej pomocy udzielił. Dług spłacony... - Po czym odszedł w stronę masztu, który dwa dni temu więził barda związanymi linami głową w dół. -Jeszcze musisz tylko przyczepić go do masztu! - Dodał podniesionym głosem z racji odległości, jaka dzieliła go od artysty. Jednak kiedy zdążył ugryźć się w język, było na to już za późno. Z frontowego wyjścia kajuty pod mostkiem wyszedł kapitan, trzaskając przy tym drzwiami tak mocno, że jedna z desek na zawiasie po prostu pękła.
-Śmieszne. Szlag normalnie boki zrywać! Patrzcie! To ten typ co pływać nie potrafi! Tak, nie potrafię pływać. I co? Zrobiłem w życiu więcej rzeczy niż wy wszyscy razem wzięci! Więc jeżeli zamierzacie o tym porozmawiać, to nie szeptem po kątach, tylko zapraszam do mnie! - Złość kapitana była usprawiedliwiona. Jeżeli pozwoliłby sobie na takie pogłoski, to prędzej czy później straciłby respekt przed poddanymi, co by skutkowało potencjalnym buntem. Gdy lekko ochłonął, rozejrzał się dookoła i udał się na ster. Gdy minął Lasotę, spojrzał się na niego i kiwną głową na znak podziękowania za uratowanie życia. Trudno zrozumieć, dlaczego kapitan darzy barda tak dużą sympatią, być może to przez jego tajemniczość...

Minęła godzina od całego zdarzenia, statek powoli zbliżał się do portów Leoni. Na ostatnich dwudziestu sznurach, kapitan wydał rozkaz przebrania się w "miarę niepodejrzane stroje", oraz zabranie na dół całej broni z pokładu. Szary kruk na chwilę obecną stał się statkiem handlowym z Rubidii transportującym owoce cytrusowe po całym jadeitowym wybrzeżu. Gdy statek przybrał już takową formę, ostatnim rozkazem (przynajmniej dla Lasoty) było udawanie zwyczajnego, cywilnego marynarza.
W powietrzu było już czuć zgiełk portowego miasta...
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

        Atmosfera na pokładzie była napięta nawet i bez tego, co jeden z marynarzy powiedział po wszystkim do Lasoty: że niby ironia! On sam nie widział przy tym zresztą niczego zabawnego i poważny był jak nigdy, potrafił więc tylko skinąć na to głową. Tu nie było na razie nic ciekawszego do roboty. Wyleczył się może z ciężkiej głowy - pamiątki po ubiegłej nocy - ale teraz w pewien sposób zaciążyło mu serce. Może dobrym pomysłem było skryć się choć na kilka chwil pod pokładem, nie sterczeć tak pod gołym niebem, kiedy nastroje zdawały się napięte. Tak. Należało się napić, o, czegokolwiek. Bo im dłużej o tym myśleć, tym gorsze wnioski same się człowiekowi nasuwały!
        A więc po pierwsze, najgorsze: w dramatycznie negatywnym świetle stawiał kapitana okrętu fakt, że jako pan mórz i oceanów winien umieć je okiełznać jeszcze przed śniadaniem albo chociaż na podwieczorek. Jeśli woda miała go tak łatwo pokonywać, to jak on miałby walczyć z nią! Jak uchronić swoją załogę przed morderczymi falami! Raz jeszcze niefortunnie wypadłby za burtę, podczas ataku chociażby, i proszę bardzo, statek bez kapitana. Kto widział statek bez kapitana! I o ile porównanie tej sytuacji do metafory ptaka z lękiem wysokości wydawało się boleśnie wręcz trafne, o tyle Lasota sam nie miałby serca się o nią teraz pokusić.
        Fala gniewu Jespina dotarła do niego, kiedy już-już miał schodzić pod pokład. Zatrzymał się, zacisnął zęby i naraz dotarło do niego przedziwne uczucie. Strach? Niezupełnie - bardziej bał się wtedy, kiedy przywiązywali go do masztu i nastawali na jego życie. Cóż to mogło być teraz? Trawiące nerwy, docierające do serca samym końcem trującego szpikulca. Ach, no tak. To nadal był strach, ale o zupełnie nowej twarzy. Strach nie przed kapitanem - ale o niego.
        Najbliższa godzina upłynęła bardowi pod pokładem właśnie. Siedział gdzieś w kambuzie, nie bardzo zważając na to, co działo się dookoła, i jeśli akurat czegoś nie jadł, przez większość czasu dął niemrawo w swój flet. Tę część statku napełniała więc cicha melodia: zbudowana na długich dźwiękach, czasami wzbogacona jakimś drżącym trelem. W końcu jednak i tak poeta położył się na stole, wbił wzrok w strop i chwilę gapił się w ciszy na ten fragment desek tam w górze, który bardzo przypominał mu twarz. Może ta deska była kiedyś duchem lasu, dopóki nie przerobiono jej na składową okrętu.
        - Wiesz co, deseczko - rzekł nawet po jakimś czasie takiego gapienia się. Zacmokał. - Zamarzyła mi się mowa motywacyjna.

        W pięć minut później był z powrotem na pokładzie. Trafiwszy akurat na kapitana, podszedł do niego szybko. Pióro skaczące żywo przy jego czerwonym berecie zdawało się samo w sobie sugerować, że zaraz nastąpi coś niepokojącego.
        - Kapitanie, na słówko! - poprosił, nie zważając na zerkających na niego piratów. Równie bezpardonowo chwycił potem Jespina za rękaw i zaciągnął go prawie zupełnie na bok, do samej balustrady przy sterburcie. Tu odetchnął głęboko, zapatrzył się w horyzont i kiedy już naprawdę zdawało się, że w tym wszystkim chodziło tylko o podziwianie widoczków, odezwał się nagle na tyle głośno, by słyszał go tylko zainteresowany.
        - Miałem kiedyś znajomego szewca, kapitanie, przypomniał mi się dzisiaj. Rzecz w tym, że to był zupełnie beznadziejny szewc. Tak, był zupełnie beznadziejny, nie potrafił równo zszyć dwóch kawałków skóry, ucięli mu za to zresztą głowę, gdy poszło o jakieś buty dla hrabiny… czegoś tam. W każdym razie! Ten szewc powiedział mi kiedyś tak: „Lasota, ty głąbie, grać może i grasz ładnie, ale ryj masz taki, jakby kto robił zakłady, ile razy można ci nań rozbić beczkę, nim nie poleje się krew”. Tak powiedział! Sugerował przy tym liczbę sześćdziesięciu trzech beczek. Nie wiem czemu. W każdym razie, kiedy już chciałem odparować mu za tę obelgę, bo ja obelg nie przepuszczam, chwycił mnie za fraki - (tu sam Lasota chwycił tak samo kapitana za przód płaszcza) - i rzekł mi więcej. O tak mi rzekł: „Masz krzywą mordę, tak, ale to, co powiedziałem najpierw, to się liczy. Umiesz grać i będziesz grał na cesarskich dworach albo nie jestem najlepszym szewcem w okolicy”. I wiesz co, drogi kapitanie? Mówił prawdę. Twój okręt to może nie cesarski dwór, ale tak się tu czułem, z tego przede wszystkim względu, że twoje cesarstwo ma doskonałego przywódcę! I weźmiesz, tak między nami, weźmiesz w karby tę swoją załogę, i nie dasz sobie w twarz wypominać twego Malutkiego Wodnego Problemu. Tak jest? Tak jest! Ja mam krzywą mordę, a gram jak anioł, tak mówią, to wy, mój kapitanie, możecie podbić siedem światów nawet mimo tej drobnej ułomności! A kiedyś…
        Tu zniżył głos jeszcze bardziej i w dodatku rozejrzał się konspiracyjnie. Jego oblicze przybrało nagle dosyć poważny wyraz.
        - Kiedy - rzekł znowu - jakbyście byli w okolicy, to na pewno na siebie trafimy. Znam ja parę rwących rzek na odludziu, nauczyłbym cię, kapitanie, pływać. Nauczyłbym, i nikomu o tym ani słowa! Ani słowa, przysięgam!
Awatar użytkownika
Jespin
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Jespin »

Propozycja barda nieważne jak niemożliwa (oczywiście dla kapitana), wydawała się jednak bardzo kusząca. On sam przez moment pomyślał jak to by było, gdyby nauczył się pływać.
-Może kiedyś... Ale jeśli cię kiedyś znów zobaczę, to przypomnę ci twoje słowa. - Powiedział. I gdy już miał coś jeszcze dodać, rozmowę przerwał niespodziewanie Hugo.
-Kapitanie mamy problem...
-Jaki znów problem?
-Patrol do nas płynie. - Po czym wskazał palcem na mały (wielkości kutra) statek z herbem Leoni, zmierzający w kierunku piratów.
-Cholera rzeczywiście. - Powiedział cicho pod nosem. -Dobra tak łatwo im się nie damy, Laska idziesz ze mną pod pokład. Ty Hugo natomiast zostajesz z resztą na powietrzu i dopilnuj, abyście wyglądali na "porządnych" marynarzy. - I gdy to powiedział, zabrał ze sobą barda do środka statku i kiedy zjawili się już na miejscu (dokładnie to w magazynie, gdzie przechowywany był lazuryt) objaśnił cały swój plan.
-Słuchaj, musimy ukryć cały ten towar. Idź do kuchni i zabierz tyle beczek z owocami, rybami i innymi dosyć dużymi kawałami jedzenia, aby zakryć te błyskotki. Jeżeli strażnicy zobaczą ten Lazuryt to obiecuję ci, że jeszcze jutro będziemy dyndać na sznurze. Aha jeżeli straż będzie cię o coś pytać, to jesteś młokosem który pomaga wujkowi i uczy się pod jego opieką... - Po czym zagonił artystę do roboty.
Jednak kilka minut później Jespin nie mógł ustać w miejscu i poszedł pomóc Lasocie. Kuchnię od magazynu dzieliły tylko dwa małe zakręty, więc transport beczek ubiegł dosyć szybko. Dla pirata Kuchnia przybrała kształt opustoszałej, jakby stado krasnoludów przez nią przeszło i urządziło sobie ucztę (a na prawdę, wychowany na północy kapitan często widywał ten widok). Jednak praca się opłaciła, bo efektem były dwa tuziny beczek wszelkiego rodzaju jedzenia.
-Dobrze... Bardzo dobrze... Teraz trzeba to rozsypać po kamieniach... - Oznajmił, po czym przewrócił jedną z beczek kopnięciem, wyrzucając z niej kilkadziesiąt kilogramów ryb. I tym samym przykrywając mały kawałek łupu. Praca szła dosyć szybko, jednak w połowie jej wykonywania zjawił się kolejny raz Hugo, oczywiście ponownie ze złą wiadomością.
-Kapitanie.. Patrol już jest na pokładzie, pytają... O rozmowę z kapitanem...
-Cholera... - przeklął. -No to tam idź, kapitanie Hugo. I przytrzymaj ich tam jak najdłużej...
-Tak jest! - I wyszedł na pokład, w roli kapitana.
-Musimy się sprężać. - Powiedział kapitan do barda, po czym dodał pod nosem. - Ciężkie czasy nastały.

***

-No to gdzie ten kapitan? - Zapytał jeden z trzech żołnierzy patrolujących morze należące do Leoni.
-Już zaraz będzie, spokojnie. - Odparła spokojnym głosem Catrina. W środku jednak była cała w nerwach (zresztą jak pozostała kompania).
-Oby.. Bo będziemy musieli sami tam wkroczyć. - Dodał.
-Niech się pan nie martwi kolega już po niego poszedł. - I gdy to powiedziała, na pokład wyszedł Hugo.
-Już jestem! - Krzyknął. Strażnicy nie mogli się połapać przez chwilę.
-Zaraz. -Powiedział jeden z nich. -Był pan tu od początku, poszedł pan po kapitana, a teraz pan jest niby tym kapitanem?
-Tak. - Odpowiedział z kamienną twarzą. Cała ta scena musiała wyglądać niemożliwie głupio.
-No bo nasz kapitan, jest lekko szalony... - Dodała od siebie Catrina.
-Ach tak? No dobra kapitanie..
-George. Kapitan George we własnej osobie. - zbluzgał.
-Kapitanie George, mamy do kapitana parę pytań...

***

-Szybciej to ładuj. - Powiedział kapitan (ten prawdziwy) do barda. Prawie cały łup został zakryty przez dziwną mieszankę rybio-owocową. Została jeszcze ostatnia beczka, jednak czasu było coraz mniej. Jespin i Lasota razem we dwójkę wciągnęli beczkę na sam koniec kopca lazurytu (w miejsce, gdzie była ostatnia niebieska plama) i rozrzucili zawartość (konkretnie kapustę kiszoną) na całą powierzchnię skarbu.
-Dobra to już chyba wszystko... - Westchnął pirat. I gdy już wydawało się, że dostanie, choć chwilę spokoju, jego głos przeszkodziła rozmowa strażników i Huga dobiegająca ze schodów.
-Nie naprawdę, nie chcemy oglądać kolejnych pana węzłów.
-To, chociaż zobaczcie moją małpę, potrafi robić sztuczki!
-Naprawdę, chcemy już zejść pod ten cholerny po... - I gdy już zdenerwowany strażnik miał dokończyć swoje zdanie, jego słowa przerwał okropny smród ryb zmieszany z zapachami owoców i warzyw. Zaraz potem ujrzał parę mężczyzn i górkę niechlujnie rzuconego jedzenia.
-Co... I wy tym chcecie handlować? - Zapytał ironicznie jeden ze strażników.
-Dobra powiedzcie mi co tu się do diabła dzieje! - Wydarł się dowódca oddziału. Sprawa zaczęła nabierać tempa. Los awanturników wisiał w powietrzu.
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

        Czy przekręcanie imienia wielkiego poety było etyczne, czy nie, o tym sam ów zamierzał porozmawiać z kapitanem później, sprawy nabrały bowiem niebezpiecznego tempa. Patrol - błahostka! Dopóki nie jest się przemytnikiem. A jak tak o tym dłużej Lasota pomyślał, to wyszło mu, że jednak to na statku przemytników właśnie od jakiegoś czasu płynie. Ci ludzie potrafili zresztą zmieniać twarze w sposób zadziwiający. Na początku zwykli piraci, ba, chciałoby się rzec, że zwykła sobie załoga. Potem - nagle rabusie i przemytnicy, a w dodatku bogacze. Teraz z kolei znowu załoga, grzeczna nawet - kto by pomyślał, że w wolnych chwilach każdy jeden z nich śnił pewnie o widowiskowych rzeziach, gwałtach i przerabianiu portowych chat na okręty. Nadzwyczajne były te zmiany.
        Myślałby może o tym Lasota trochę dłużej, gdyby nie zaciągnięto go od razu do roboty. Pobiegł za kapitanem, ale przez to, że zabrał się do posłusznego zakrywania kosztowności jedzeniem, nie miał jak zamienić swojego pstrokatego przyodziewku na coś mniej rzucającego się w oczy, tak jak czyniła to reszta załogi. Cały okręt przeszedł transformację - poza poetą właśnie. I chociaż mamrotał jeszcze w międzyczasie, że to absurd jakiś, by tak porządna organizacja łupieżczo-rabująca nie miała jakichś solidnych skrytek na kosztowności w swojej pływającej siedzibie, to nie chciał się więcej narzucać. To nie miało prawa się udać. W niejednej jarmarcznej sztuce teatralnej widział już lepsze sztuczki i przebrania, niż to, co uskuteczniało się tutaj, pod pokładem, ale nie mówił tego kapitanowi. Jespin i wpadł w zbyt wielki pośpiech, by tego pewnie słuchać. Klęska wisiała jednak nad okrętem niczym ostrze miecza nad karkiem Damukuksa z legendy śpiewanej przez dworskich minstreli.
        - O bogowie, o bogowie - mamrotał coraz szybciej i coraz bardziej nerwowo bard, ale nie było czasu. Oto na drewnianych stopniach prowadzących na pokład już rozlegały się kroki podbitych butów, ledwo ostatnia cuchnąca rybka przykryła jakiś niedopatrzony odblask, niebieski jak przepastne tonie morza. Widok to musiał być, doprawdy, niecodzienny. Oto dwóch dżentelmenów stało nad takim istnym wysypiskiem, zdałoby się, a załoga, z tego co dało się wyczytać z oblicz tych, którzy zeszli już na dół, nakręciła jakiejś wyjątkowo gęstej śmietany tam na górze. I między nimi szedł już człowiek o surowej twarzy możliwej do przypisania tylko urzędnikowi miejskiemu albo celnikowi, wodził wzrokiem po wszystkim po kolei, dopatrując się niedogodności wedle maniery wykształconej zapewne przez całe życie. W końcu zaś patrzył to na Jespina, to na Lasotę, a po minie jego znać było, że nie zamierza dalej pozwolić, by robiono sobie z niego żarty.
        - Handlować - powtórzył bard. Wymówił to jedno słowo cicho, ale w nastałym niepokoju okręt zrobił się tak cichy, że każdą zgłoskę doskonale dało się usłyszeć. I oto gdzieś w tej ciemnej, ciemnej sytuacji zapaliło się dla niego światło. Ach, było wyjście!
        Poderwał nagle głowę dumnie do góry.
        - Handlować?! - rzekł jeszcze raz; ale tym razem huknął to jedno słowo dumnie, z wyrzutem, prosto w twarz człowieka, który musiał dowodzić grupie patrolujących strażników. - Pytacie, mój panie, o takie bzdury, nie dowiedziawszy się najpierw, z kim macie do czynienia? Gdyby ci prostaczkowie chcieli tym towarem handlować, to musieliby mieć na to najpierw moją zgodę, a tak się składa, że ja zgody nie wyraziłem! O, proszę bardzo.
        Tu schylił się, poderwał jakąś leżącą luźno rybkę i potrząsnął nią oskarżycielsko.
        - Śmierdzi!
        - Jak to… ryba - odpowiedział jeszcze bardziej skonfundowany dowódca. Widać było, że szykował się na kolejny gniewny wybuch, ale w tej samej chwili rybka uderzyła w jego napierśnik i z chlupotem spadła na drewnianą podłogę. Lasota tupnął nogą.
        - LASOTA - zawołał, przyciskając pięść do piersi - siódmy de Velle Lolo, hrabia Valladonu, poeta, śpiewak, mistrz nad mistrzami, drogi człowieku, OTO z kim masz do czynienia, a teraz słuchaj mnie, słuchaj uważnie, bo śpieszę ci z wyjaśnieniem, a do powtarzania się podchodzę podobnie, co do warzyw bulwiastych. Nie lubię warzyw bulwiastych.
        Załoganci patrzyli już jeden przez drugiego, trudno powiedzieć czy bardziej zszokowani, czy zażenowani. Przedstawienie, które urządzał Lasota, mogło być szyte nićmi równie grubymi, co kamuflaż kapitana, ale w jakiś pokręcony sposób działało. Wszyscy członkowie patrolu patrzyli teraz tylko na niego, kapitan zerknął z ukosa na stojącego najbliżej towarzysza, jakby szukał wsparcia; najwidoczniej nie słyszał nigdy o żadnym hrabim Valladońskim, ale nie chciał wyjść na ignoranta. Lasota tymczasem bawił się dalej - i teraz tyko gratulował sobie, że nie miał czasu na zmianę odzienia.
        - My, jako ludzie interesu, rozumiemy się, prawda, drogi panie? A więc proszę sobie wystawić, co następuje: jestem na tym statku niezupełnie z mojej woli, brudno tu, cuchnie i nie ma z kim podyskutować o polityce, żeby dojść do słusznych wniosków, do jakichkolwiek słusznych wniosków. Porzuciłem swą piękną kochankę i nakazałem jej czekać, tu bowiem, w Leonii, znajdę sznur pereł, którym pragnę ją obdarować. Pragnę niezwłocznie! Stąd też wsiadłem na pierwszy statek, jaki cumował w porcie, ten statek. I co tu mam? Bandę idiotów, drogi panie, wystarczy spojrzeć na tego kapitana. Dwie dusze w jednym ciele, co najmniej! Diabelska sprawka! Dziś rankiem ryby cuchnęły mi za bardzo, żartem rzekłem więc, że lepiej będzie rozrzucić je po podłodze, niźli sprzedawać - i proszę, co ta banda kretynów, z tym tu stojącym obok mnie na czele, uczyniła! Rozrzucili wszystko! Mogę ja się im naprzykrzać, ale proszę wierzyć, drogi panie, jeśli jesteś pan człowiekiem prawa, to nic tym włóczęgom nie uczynisz. Wszyscy oni mają nie po kolei w głowach.
        Jeśli dowódca zdębiał już wcześniej, to teraz tylko się to pogłębiło. Stał i patrzył to na rozrzucone jedzenie, jak gdyby widział podobny fenomen po raz pierwszy w życiu, to na samego Lasotę stojącego nadal w wielkopańskiej pozie, to na załogę wreszcie, gdy okręcił się powoli na pięcie.
        A potem, po bardzo, bardzo długiej chwili ciszy - gdy zdawało się już, że to wszystko szlag jasny trafi i nie będzie ratunku - człowiek ten parsknął nagle rubasznym śmiechem i klepnął domniemanego hrabiego w pierś.
        - Cyrk tu macie, mości hrabio! - zawołał - a wyście jego wodzirejem! Wysiadajcie sobie w mieście, a ci niech płyną dalej… Byleście nie robili podobnych sztuk i u nas!
        - Nigdy w życiu, dobry panie, przybywam tylko po perły dla mej wybranej…!
        - Perły, wielki świecie, jak to opowiem gubernatorowi…
        Dowódca śmiał się dalej, ale odchodził już, a za nim szli i inni członkowie patrolu, o gębach tak ogłupiałych, że łatwo byłoby ich pomylić z kamiennymi gargulcami. Wrócili na pokład, pożegnali fałszywego kapitana, a wreszcie opuścili okręt w ogóle. A tu nadal, nadal trwała absolutna, pełna niedowierzania cisza.
        Lasota chrząknął.
        - No… - rzekł wyjątkowo spokojnie. Poprawił beret. - Wygląda na to, że wszystkim wam uratowałem zadki, mości piraci.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Początkowo nawet umysł wielkiego artysty spotykał się z wątpliwościami odnośnie sukcesu dla potoku kłamstewek, jakimi uraczył on leońskich strażników, jednak im więcej ich wypływało, tym łatwiej, co sam sprytnie zauważył, zmieniały się one w twardą i bezdyskusyjną prawdę. Nie możliwym byłoby złożenie podobnych wyjaśnień, gdyby choć część z nich nie znalazła potwierdzenie w otoczeniu, tłumaczył sobie Lasota, przybierając jak najszlachetniejszą postawę, by żołnierze uwierzyli w jego hrabiowski tytuł. Cały czas kątem oka obserwował dodatkowo pirackich towarzyszy, z których część, jakby instynktownie, zaczęła dopasowywać się do sytuacji. Chwilę później przed leończykami stał tłumek tępo wpatrujących się w nich mężczyzn, lekko zezujących i bełkoczących o sprawach, które nie miały żadnego istotnego znaczenia, a które w rzeczywistości odwracały ich uwagę od stosu jedzenia, walającego się po niższym pokładzie. W końcu jednak rozsądek, a przynajmniej jego nadwątlone resztki zdołały przekonać sierżanta co do słuszności tego zatrzymania, po czym on i jego ludzie z gracją opuścili piracki okręt.
- Ufff - rozległo się za plecami Lasoty, kiedy tylko statek z Leonii zdołał oddalić się na bezpieczną odległość, to jest taką, że ucichły wszelkie śmiechy i nie śmieszne żarty na temat cyrku i pewnego hrabiego, co szuka pereł dla ukochanej. Następnie wszyscy, jak jeden mąż skoczyli ku kuchni, gdzie kapitan Jespin rozpychał się już łokciami wśród dorszy i gruszek w poszukiwaniu cennych klejnotów. Te wielkości zaciśniętej pięści lub dużych winogron znajdował niemal od razu przygniecione resztkami tego, co kiedyś chyba było melonem. Inne, podobne do oczu musiał wyławiać z rybich trzewi, poważnie się zastanawiając jak w ogóle mogło do tego dojść. Żeby on, kapitan, świetny marynarz i szermierz musiał walczyć z miecznikiem o lazuryt i do tego jeszcze przegrywał. W całym tym zamieszaniu nie dostrzegł, że jedynym, który w żaden sposób nie pomagał był Lasota, hrabia z Valladonu, znany na całą łuskę bard, śpiewak i artysta, siedzący wygodnie na jednej z beczek i komponujący nową balladę.

Kilka akordów później przejadła się ona jednak już wszystkim marynarzom na okręcie Jespina, który to zawitał do Rubidii jeszcze przed południem, co by wszyscy zdążyli na porządny obiad w jednej z nadbrzeżnych karczm. Tam, po uprzednim wyśmianiu zakończonych przygód nastąpiła krótka chwila pożegnania, podsycona radosnym brzdęknięciem sakiewki. Lasota, który na równi z muzyką i kobietami cenił sobie dostatek uprzejmie podziękował kapitanowi, po czym każdy ruszył w swoją stronę. Jeden wrócił na ocean, a drugi... ledwie dotarłszy do drzwi został "porwany" przez kolegę po fachu pana hrabiego, który to słyszał jego brzdąkanie jeszcze na rei. Młodzik ten, chcąc zabłysnąć w przyszłości w świecie sztuki nie omieszkał zmarnować podobnej szansy i niemal padając na kolana, wybłagał u mistrza kilka lekcji w zamian za pomoc w dotarciu do Doliny Dębów na coroczny zjazd największych minstreli po tej stronie gór.

Ciąg Dalszy - Lasota
Zablokowany

Wróć do „Ocean Jadeitów”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości