Równiny Theryjskie ⇒ [Wioska przy rzece]
Merilah, nadal trzymając brata, starała się uspokoić. W końcu Woodren ją puścił. Dziewczyna otarła oczy i kiwając głową wysłuchała jego prośby. Przerwał mu krzyk mieszkańców wioski oraz donośny huk walącego się budynku. Merilah odruchowo cofnęła się i krzyknęła, a jej brat pobiegł pomóc rannym.
Kobieta przez chwilę patrzyła na Woodrena, a następnie rozejrzała się po wiosce. Wśród zgliszczy budynków chodzili wszyscy pozostali przy życiu osadnicy, włącznie z tymi, którzy początkowo mieli pozostać poza wioską. Merilah była pewna, że musieli wyruszyć zaraz za nią, nie czekając na powrót pierwszej grupy. Pomiędzy chłopami dostrzegła również uzbrojonych mężczyzn, którym towarzyszył przed chwilą Woodren. Zorientowała się, że byli to ci sami zbrojni, którzy gonili ich praktycznie od samej Leonii. Dlaczego pomagali wieśniakom i sprawiali wrażenie zaprzyjaźnionych z Woodrenem? Postanowiła, że kiedy wszystko się choć na chwilę uspokoi zapyta o to brata.
Rozmyślania przerwało jej dziecko, które przez przypadek na nią wpadło. Dziewczynka zderzyła się z jej nogą i upadła na ziemię. Zaczęła głośno szlochać, dlatego Merilah kucnęła i przytuliła ją. Mała nie mogła mieć więcej niż trzy lata. Kiedy się uspokoiła, kobieta wzięła ją na ręce.
- Widziałaś mamę? - zapytała cicho dziewczynka.
- Twoja mama pewnie pomaga innym - skłamała Merilah. Bardzo prawdopodobne było, że dziecko nie ujrzy swojej matki już nigdy. - Znajdziemy ją później, co? Teraz poszukamy innych dzieci i wszyscy razem poczekamy na rodziców. Pomożesz mi? - Merilah starała się uśmiechnąć.
Dziewczynka pokiwała głową, a następnie ją odwróciła i zawołała kogoś. Merilah obróciła się w tamtą stronę i po chwili zobaczyła chłopca niewiele starszego od małej oraz jego dwie siostry. Byli do siebie tak podobni, że kobieta nie miała wątpliwości, iż są rodziną. Dzieci szybko podbiegły do Merilah.
- Tutaj jesteś! - powiedziała najstarsza. - Przepraszamy panią, już ją zabieramy.
- Wiesz, gdzie są rodzice? - wtrącił chłopiec.
- Na pewno są gdzieś w wiosce, znajdą was, albo my ich później poszukamy. Pewnie pomagają innym. Chcecie mi w tym czasie pomóc?
Chciałabym, żeby wszystkie dzieci do nas dołączyły, a potem razem poczekamy na rodziców. Co wy na to?
Dzieci zgodziły się i po chwili razem z Merilah ruszyły w głąb wioski. Kobieta zapewniała każde napotkane samotne dziecko, że znajdą jego rodzinę, kiedy w osadzie będzie bezpiecznie. Niektóre natychmiast podążały za Merilah, inne trzeba było długo przekonywać. Część dzieci kręciła się wokół rodziców zajmujących się sprzątaniem wioski po ataku, starając się pomóc. Zazwyczaj jednak tylko przeszkadzały, dlatego dorośli zgadzali się na to, aby ich synowie i córki towarzyszyły Merilah, jednocześnie obiecując, że po nie wrócą. Po drodze kobieta spotkała także dwójkę malców, którzy stali bezradnie przy ciałach rodziców. Z tymi było najgorzej. Jedno, po długich namowach zgodziło się odejść od ciała. Cały czas płakało, jednak posłusznie podążało za grupą. Drugie Merilah musiała wziąć siłą, bo nie chciało zostawić martwego ojca.
Po jakimś czasie dziewczynie udało się zebrać praktycznie wszystkie dzieci z wioski. Dwóch najstarszych chłopców niosło wiadra z wodą, tak jak poleciła im Merilah. Mogli mieć po dwanaście lat, nie więcej. Najmłodszą dziewczynkę kobieta niosła na rękach. Cały czas się w nią wtulała. Pozostałe dzieci szły tuż za dziewczyną. Niektóre płakały, jednak zdecydowana większość była zupełnie cicho.
Merilah wyprowadziła grupę za zabudowania, wybierając drogę, z której wszystkie ciała zostały już zabrane. Poczekała, aż wszystkie dzieci usiądą na trawie i razem z chłopcami, którzy nieśli wiadra, zaczęła je roznosić i dawać dzieciom napić się wody. Podchodziła do każdego, dawała się napić i pocieszała. Niektóre miały drobne zadrapania, na które się skarżyły, ale Merilah zaraz odpowiadała, że pomoże im z tym później czarodziej.
Kiedy już każde dziecko dostało wodę, Merilah łapczywie wypiła pozostałe resztki. Odstawiła wiadra, odwracając jedno i siadając na nim. Spojrzała na dzieci. Było ich co najmniej dwadzieścia. Prawie wszystkie spoglądały na nią z nadzieją w oczach. Kobieta zaczęła myśleć, co może zrobić, aby choć na chwilę zapomniały o tym, co się wydarzyło.
- Hej, umiesz na niej grać? - zapytała jedna z dziewczynek, wskazując palcem na Merilah.
Młoda kobieta dopiero po chwili domyśliła się, że chodzi jej o lutnię. Zupełnie o niej zapomniała.
- Jasne - uśmiechnęła się do dzieci. - Znacie "Elfa z Szepczącego Lasu" albo "Sen smoka"?
Dzieci pokiwały głowami. Merilah usiadła wygodniej, nastroiła lutnię i zaczęła grać. Po kilku wersach dołączyły do niej głosy kilku chłopców i dziewczynek. Refren śpiewali już wszyscy, a na paru twarzach było widać uśmiech.
Kobieta przez chwilę patrzyła na Woodrena, a następnie rozejrzała się po wiosce. Wśród zgliszczy budynków chodzili wszyscy pozostali przy życiu osadnicy, włącznie z tymi, którzy początkowo mieli pozostać poza wioską. Merilah była pewna, że musieli wyruszyć zaraz za nią, nie czekając na powrót pierwszej grupy. Pomiędzy chłopami dostrzegła również uzbrojonych mężczyzn, którym towarzyszył przed chwilą Woodren. Zorientowała się, że byli to ci sami zbrojni, którzy gonili ich praktycznie od samej Leonii. Dlaczego pomagali wieśniakom i sprawiali wrażenie zaprzyjaźnionych z Woodrenem? Postanowiła, że kiedy wszystko się choć na chwilę uspokoi zapyta o to brata.
Rozmyślania przerwało jej dziecko, które przez przypadek na nią wpadło. Dziewczynka zderzyła się z jej nogą i upadła na ziemię. Zaczęła głośno szlochać, dlatego Merilah kucnęła i przytuliła ją. Mała nie mogła mieć więcej niż trzy lata. Kiedy się uspokoiła, kobieta wzięła ją na ręce.
- Widziałaś mamę? - zapytała cicho dziewczynka.
- Twoja mama pewnie pomaga innym - skłamała Merilah. Bardzo prawdopodobne było, że dziecko nie ujrzy swojej matki już nigdy. - Znajdziemy ją później, co? Teraz poszukamy innych dzieci i wszyscy razem poczekamy na rodziców. Pomożesz mi? - Merilah starała się uśmiechnąć.
Dziewczynka pokiwała głową, a następnie ją odwróciła i zawołała kogoś. Merilah obróciła się w tamtą stronę i po chwili zobaczyła chłopca niewiele starszego od małej oraz jego dwie siostry. Byli do siebie tak podobni, że kobieta nie miała wątpliwości, iż są rodziną. Dzieci szybko podbiegły do Merilah.
- Tutaj jesteś! - powiedziała najstarsza. - Przepraszamy panią, już ją zabieramy.
- Wiesz, gdzie są rodzice? - wtrącił chłopiec.
- Na pewno są gdzieś w wiosce, znajdą was, albo my ich później poszukamy. Pewnie pomagają innym. Chcecie mi w tym czasie pomóc?
Chciałabym, żeby wszystkie dzieci do nas dołączyły, a potem razem poczekamy na rodziców. Co wy na to?
Dzieci zgodziły się i po chwili razem z Merilah ruszyły w głąb wioski. Kobieta zapewniała każde napotkane samotne dziecko, że znajdą jego rodzinę, kiedy w osadzie będzie bezpiecznie. Niektóre natychmiast podążały za Merilah, inne trzeba było długo przekonywać. Część dzieci kręciła się wokół rodziców zajmujących się sprzątaniem wioski po ataku, starając się pomóc. Zazwyczaj jednak tylko przeszkadzały, dlatego dorośli zgadzali się na to, aby ich synowie i córki towarzyszyły Merilah, jednocześnie obiecując, że po nie wrócą. Po drodze kobieta spotkała także dwójkę malców, którzy stali bezradnie przy ciałach rodziców. Z tymi było najgorzej. Jedno, po długich namowach zgodziło się odejść od ciała. Cały czas płakało, jednak posłusznie podążało za grupą. Drugie Merilah musiała wziąć siłą, bo nie chciało zostawić martwego ojca.
Po jakimś czasie dziewczynie udało się zebrać praktycznie wszystkie dzieci z wioski. Dwóch najstarszych chłopców niosło wiadra z wodą, tak jak poleciła im Merilah. Mogli mieć po dwanaście lat, nie więcej. Najmłodszą dziewczynkę kobieta niosła na rękach. Cały czas się w nią wtulała. Pozostałe dzieci szły tuż za dziewczyną. Niektóre płakały, jednak zdecydowana większość była zupełnie cicho.
Merilah wyprowadziła grupę za zabudowania, wybierając drogę, z której wszystkie ciała zostały już zabrane. Poczekała, aż wszystkie dzieci usiądą na trawie i razem z chłopcami, którzy nieśli wiadra, zaczęła je roznosić i dawać dzieciom napić się wody. Podchodziła do każdego, dawała się napić i pocieszała. Niektóre miały drobne zadrapania, na które się skarżyły, ale Merilah zaraz odpowiadała, że pomoże im z tym później czarodziej.
Kiedy już każde dziecko dostało wodę, Merilah łapczywie wypiła pozostałe resztki. Odstawiła wiadra, odwracając jedno i siadając na nim. Spojrzała na dzieci. Było ich co najmniej dwadzieścia. Prawie wszystkie spoglądały na nią z nadzieją w oczach. Kobieta zaczęła myśleć, co może zrobić, aby choć na chwilę zapomniały o tym, co się wydarzyło.
- Hej, umiesz na niej grać? - zapytała jedna z dziewczynek, wskazując palcem na Merilah.
Młoda kobieta dopiero po chwili domyśliła się, że chodzi jej o lutnię. Zupełnie o niej zapomniała.
- Jasne - uśmiechnęła się do dzieci. - Znacie "Elfa z Szepczącego Lasu" albo "Sen smoka"?
Dzieci pokiwały głowami. Merilah usiadła wygodniej, nastroiła lutnię i zaczęła grać. Po kilku wersach dołączyły do niej głosy kilku chłopców i dziewczynek. Refren śpiewali już wszyscy, a na paru twarzach było widać uśmiech.
Woodren wsłuchał się w słowa elfki. Zdziwił się, gdy usłyszał o tym, że dziewczyna chciała skrzywdzić bandytów i bała się swojej siły. Zdecydowanie nie wyglądała na kogoś, kto byłby w stanie wyrządzić jakąkolwiek szkodę rosłym zbirom w otwartej walce. Szybko opanował swoją mimikę, gdy doszło do niego, że zrobił strasznie głupi wyraz twarzy. Dziewczyna zmieniła wątek, pytając o Rordiana.
Młody wojownik zastanawiał się, czy może jej opowiedzieć o mężczyźnie, którego zna krótko. Po chwili rozważań stwierdził, że czarodziej i tak nie kryje tożsamości.
- To Rordian, uzdrowiciel. Nie uwierzysz, ale ten człowiek łazi po wioskach i leczy wszystkich. I to za darmo.
Woodren wypił cały kubek wody duszkiem, walka wywoływała ogromne pragnienie.
- Ooo... Wybacz moje maniery - powiedział niemal dworsko. - Mam na imię Woodren.
Elfka również się przedstawiła. W tej samej chwili podszedł do nich kapitan najemników. Żołnierz stanął przed Gelarum.
- Witam panią, obawiam się, że muszę porwać twojego towarzysza.
Woodren wstał, uśmiechnął się do nowo poznanej dziewczyny i obiecał rychły powrót. Podszedł do najemnika.
- Co się dzieje?
- Kiedy ty raczyłeś ciężko pracować - Feance nie ukrywał zdenerwowania - ja zająłem się czymś pożytecznym. Pożyczyłem kilku pozostałych przy życiu bandziorów i rozgrzałem żelazo.
- Czego się dowiedziałeś? - Woodrena w ogóle nie ruszył fakt, że bandyci byli torturowani.
- "Oko za oko, ząb za ząb" - pomyślał.
- To miała być ostatnia akcja tej bandy - zaczął mówić żołnierz. - Wcześniej zrabowali sporą ilość złota, brakowała im jedzenia, które mieli zdobyć plądrując tę wioskę. Pomimo tego, że ich przegoniliśmy, plan się powiódł. Skurwysyny wyniosły mnóstwo jedzenia. Potem grupa miała dojść do Rozstajów Leśnika i podzielić się łupami. Właśnie tam się udasz, to trzy dni drogi stąd na północny-zachód.
- Co? Nie idziesz ze mną? - odpowiedział zdziwiony Woodren.
- Nie mogę, wzywają mnie obowiązki. Muszę złożyć raport w Leonii, ale nie martw się. Bandyci mają spory łup, a moi znajomi nie przepuszczą takiej okazji. Zbiorę ludzi i ruszymy twoim śla...
Wypowiedź przerwało mu przybycie zdyszanego wieśniaka.
- Panowie! Dobrzy panowie! Ratujcie! - Rolnik nerwowo dyszał.
- Uspokój się i powiedz o co chodzi - powiedział mu najemnik.
- Smok! Najprawdziwszy smok! Leci do nas! Czarny jak smoła! Wielki jak kilka sadyb razem wziętych! Jak żem go zobaczył, to mało się w kalesony nie zesra...
- Podaruj sobie dalszy opis. Jak daleko jest bestia?
- Wi...wii.wiiidać ją! - Chłop pokazał palcem czarny punkt na niebie, a potem uciekł.
- Woodrenie. Przyda mi się twoja pomoc - rzekł Feance.
- Gotowy.
- Musimy zająć czymś smoka, żeby wieśniacy mieli czas na ucieczkę. Nie mam pojęcia co. Trzeba improwizować.
Woodren podbiegł do Gelarum.
- Powtarzam się, ale zapewne mi nie uwierzysz. Właśnie leci tu wielki, czarny smok. Mogłabyś przekonać ludzi, żeby się schowali?
Młody wojownik udawał pewnego siebie, jak tylko mógł, ale w rzeczywistości strach niemal go paraliżował.
-"Jak walczyć z takim cholerstwem?"
Goldswern odwrócił się od elfki, nie czekając na odpowiedź. Pobiegł za Fenancem na spotkanie ze smokiem.
Młody wojownik zastanawiał się, czy może jej opowiedzieć o mężczyźnie, którego zna krótko. Po chwili rozważań stwierdził, że czarodziej i tak nie kryje tożsamości.
- To Rordian, uzdrowiciel. Nie uwierzysz, ale ten człowiek łazi po wioskach i leczy wszystkich. I to za darmo.
Woodren wypił cały kubek wody duszkiem, walka wywoływała ogromne pragnienie.
- Ooo... Wybacz moje maniery - powiedział niemal dworsko. - Mam na imię Woodren.
Elfka również się przedstawiła. W tej samej chwili podszedł do nich kapitan najemników. Żołnierz stanął przed Gelarum.
- Witam panią, obawiam się, że muszę porwać twojego towarzysza.
Woodren wstał, uśmiechnął się do nowo poznanej dziewczyny i obiecał rychły powrót. Podszedł do najemnika.
- Co się dzieje?
- Kiedy ty raczyłeś ciężko pracować - Feance nie ukrywał zdenerwowania - ja zająłem się czymś pożytecznym. Pożyczyłem kilku pozostałych przy życiu bandziorów i rozgrzałem żelazo.
- Czego się dowiedziałeś? - Woodrena w ogóle nie ruszył fakt, że bandyci byli torturowani.
- "Oko za oko, ząb za ząb" - pomyślał.
- To miała być ostatnia akcja tej bandy - zaczął mówić żołnierz. - Wcześniej zrabowali sporą ilość złota, brakowała im jedzenia, które mieli zdobyć plądrując tę wioskę. Pomimo tego, że ich przegoniliśmy, plan się powiódł. Skurwysyny wyniosły mnóstwo jedzenia. Potem grupa miała dojść do Rozstajów Leśnika i podzielić się łupami. Właśnie tam się udasz, to trzy dni drogi stąd na północny-zachód.
- Co? Nie idziesz ze mną? - odpowiedział zdziwiony Woodren.
- Nie mogę, wzywają mnie obowiązki. Muszę złożyć raport w Leonii, ale nie martw się. Bandyci mają spory łup, a moi znajomi nie przepuszczą takiej okazji. Zbiorę ludzi i ruszymy twoim śla...
Wypowiedź przerwało mu przybycie zdyszanego wieśniaka.
- Panowie! Dobrzy panowie! Ratujcie! - Rolnik nerwowo dyszał.
- Uspokój się i powiedz o co chodzi - powiedział mu najemnik.
- Smok! Najprawdziwszy smok! Leci do nas! Czarny jak smoła! Wielki jak kilka sadyb razem wziętych! Jak żem go zobaczył, to mało się w kalesony nie zesra...
- Podaruj sobie dalszy opis. Jak daleko jest bestia?
- Wi...wii.wiiidać ją! - Chłop pokazał palcem czarny punkt na niebie, a potem uciekł.
- Woodrenie. Przyda mi się twoja pomoc - rzekł Feance.
- Gotowy.
- Musimy zająć czymś smoka, żeby wieśniacy mieli czas na ucieczkę. Nie mam pojęcia co. Trzeba improwizować.
Woodren podbiegł do Gelarum.
- Powtarzam się, ale zapewne mi nie uwierzysz. Właśnie leci tu wielki, czarny smok. Mogłabyś przekonać ludzi, żeby się schowali?
Młody wojownik udawał pewnego siebie, jak tylko mógł, ale w rzeczywistości strach niemal go paraliżował.
-"Jak walczyć z takim cholerstwem?"
Goldswern odwrócił się od elfki, nie czekając na odpowiedź. Pobiegł za Fenancem na spotkanie ze smokiem.
- Gelarum
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 80
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Smoczyca
- Profesje:
- Kontakt:
Lekki wietrzyk, zazwyczaj kojący i uspokajający, tym razem był denerwujący i irytujący. Kiedy zależało mu na czasie, akurat musiało wiać w przeciwną stronę. Leciał tak szybko, jak to było możliwe, by nie rąbnąć w ziemię.
Ten sen... To było coś jak przestroga. Pamiętał doskonale, jak zdażyło się to naprawdę. Pamiętał, że poleciała tam, jak zwykle. Czas okropnie się dłużył, a ona nie wracała dłużej niż zazwyczaj. Okropnie się wtedy zamartwiał i gdy przybył na miejsce zastał tylko zgliszcza i jej martwe ciało pośrodku.
Coś, nie potrafił wytłumaczyć co, kazało mu do tego wrócić. Tak jak wtedy martwił się o Elise, tak teraz zamartwiał się o Gelarum. Przecież tyle mogło się jej stać. Ktoś mógł ją skrzywdzić, zranić, a nawet zabić. Nie wybaczyłby sobie tego. Już po raz drugi złamał złożoną jej obietnicę. Pozwolił jej tam iść całkiem samej i bezbronnej. Zostawił ją, zbyt zmęczony by nie zgodzić się na to, co zaproponowała. Jak mógł znowu popełnić ten sam błąd?
W powietrzu pojawił się zapach. Dym. "Nie." pomyślał "Nie, nie nie. Tylko nie to. Wszystko, tylko nie to." Poczuł się jakby rozgrzana do czerwoności galareta spłynęła mu do gardła. Dokładnie tak samo się czuł, gdy doleciał do Karishenu. Nie mógł jej stracić. Była jego największym skarbem, jego nadzieją na lepsze życie. Gdyby ją stracił, a na dodatek w ten sam sposób co Elise, to... Zaczął już rozważać różne metody na samobójstwo. Nie mógłby tego dłużej znieść.
Zobaczył nadpalone budynki. Nie było zabudowań, które pozostałyby nietknięte przez płomienie. Gdzieniegdzie jeszcze się paliło. "Gelarum!". Nie był w stanie myśleć. Znów, rozgrywał się ten sam koszmar, w dodatku z nową rolą główną.
Na powitanie z nim stanęło kilku uzbrojonych mężczyzn. Zupełnie ich zignorował i zaczął bezmyślnie rozgarniać gruzy budynków w jej poszukiwaniu. Nigdzie, pod żadną belką, pod żadną deską, czy czymkolwiek innym nie kryła się już znajoma mu sylwetka.
- Nie!!! - ryknął i pośpiesznie rozgarniając gruzy skierował się w stronę placu głównego, gdzie najbardziej bał się spoglądać, oczami wyobraźni widząc, co go czeka.
- Uzdrowiciel... - powtórzyła nieobecnym tonem, tak, jakby to słowo było wyjątkowo ciekawe. Pomyślała o Kainie, i o tym, że mógłby go uzdrowić. Tak, musiała odnaleźć tego uzdrowiciela. Nawet jeśliby nie potrafił go wyleczyć, powinien wiedzieć gdzie znaleźć kogoś, kto potrafi.
Riordian zniknął gdzieś, tak że z ich pozycji nie było go widać. Zastanawiała się, czy by nie pobiec go poszukać i powiedzieć jaki ma problem. Ale zanim zdążyła zdecydować, Woodren przedstawił się, zachowując etykietę, co było zupełnie zbędne.
Zaraz potem, bardziej do Woodrena niż do niej przybył kolejny uzbrojony mężczyzna. Oboje mówili przyciszonym tonem, zapewne po to by nic nie usłyszała, jednak nie musiała się nawet przysuwać. Każde wypowiedziane przez nich słowo dotarło do niej aż za dobrze. Więc to nie był pierwszy raz jak bandyci na kogoś napadli. Mieli złoto, a teraz mieli również jedzenie. Było to chyba tylko dla ich zysku, chociaż nie miała pewności, czy nie wykorzystają tych zasobów w innych celach. Potem zajęli się planowaniem, jakby ich dogonić. Już zdążyła uznać, że może iść szukać Riordiana, gdy podbiegł do nich zdyszany mężczyzna z wioski.
"Smok? Czarny smok? Przecież znam czarnego smoka. I on teraz drzemie sobie na polanie parę staj stąd. Więc co on robi tutaj?" Na to pytanie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Firnegal powinien przespać się jeszcze parę godzin zanim się obudzi, by dojść do pełni sił przed dalszą podróżą. Więc co robił tutaj?
Ale potem przypomniał jej się cel ich podróży. Mieli znaleźc kogoś, kto zna się na odtrutkach i będzie mógł pomóc. A być może nawet mieli kogoś takiego pod ręką? Musiała odszukać Riordiana zanim wyruszą dalej.
Wstała i niemalże potykając się o własne nogi ruszyła szybkim truchtem pomiędzy budynkami licząc na łut szczęścia. Jednak mimo gorączkowych poszukiwań uzdrowiciel gdzieś wsiąkł. Nigdzie nie mogła dostrzec tego charakterystycznego kostura, wraz z jego właścicielem. Po prostu go tu nie było. Może...
Poszukiwania przerwał jej rozdzierający uszy ryk Firnegala. Coś było w nim nie tak, kryła się w nim jakaś rozpacz, jakby właśnie stracił coś, na czym najbardziej mu zależało...
Ona. To od początku chodziło o nią. Od kiedy tylko dowiedział się kim jest, chciał za wszelką cenę ją obronić. Nie wątpiła, że dla jej bezpieczeństwa wyrzekłby się snu na znacznie dłużej. A on pozwolił mi tu iść i pewnie się za to wini...
- On myśli, że ja to zrobiłam. - wyszeptała z niedowierzaniem. - I że coś mi się stało.
Zawróciła i pobiegła do miejsca, z którego usłyszała ryk, modląc się by do tego czasu nie zrobił nikomu krzywdy.
Ten sen... To było coś jak przestroga. Pamiętał doskonale, jak zdażyło się to naprawdę. Pamiętał, że poleciała tam, jak zwykle. Czas okropnie się dłużył, a ona nie wracała dłużej niż zazwyczaj. Okropnie się wtedy zamartwiał i gdy przybył na miejsce zastał tylko zgliszcza i jej martwe ciało pośrodku.
Coś, nie potrafił wytłumaczyć co, kazało mu do tego wrócić. Tak jak wtedy martwił się o Elise, tak teraz zamartwiał się o Gelarum. Przecież tyle mogło się jej stać. Ktoś mógł ją skrzywdzić, zranić, a nawet zabić. Nie wybaczyłby sobie tego. Już po raz drugi złamał złożoną jej obietnicę. Pozwolił jej tam iść całkiem samej i bezbronnej. Zostawił ją, zbyt zmęczony by nie zgodzić się na to, co zaproponowała. Jak mógł znowu popełnić ten sam błąd?
W powietrzu pojawił się zapach. Dym. "Nie." pomyślał "Nie, nie nie. Tylko nie to. Wszystko, tylko nie to." Poczuł się jakby rozgrzana do czerwoności galareta spłynęła mu do gardła. Dokładnie tak samo się czuł, gdy doleciał do Karishenu. Nie mógł jej stracić. Była jego największym skarbem, jego nadzieją na lepsze życie. Gdyby ją stracił, a na dodatek w ten sam sposób co Elise, to... Zaczął już rozważać różne metody na samobójstwo. Nie mógłby tego dłużej znieść.
Zobaczył nadpalone budynki. Nie było zabudowań, które pozostałyby nietknięte przez płomienie. Gdzieniegdzie jeszcze się paliło. "Gelarum!". Nie był w stanie myśleć. Znów, rozgrywał się ten sam koszmar, w dodatku z nową rolą główną.
Na powitanie z nim stanęło kilku uzbrojonych mężczyzn. Zupełnie ich zignorował i zaczął bezmyślnie rozgarniać gruzy budynków w jej poszukiwaniu. Nigdzie, pod żadną belką, pod żadną deską, czy czymkolwiek innym nie kryła się już znajoma mu sylwetka.
- Nie!!! - ryknął i pośpiesznie rozgarniając gruzy skierował się w stronę placu głównego, gdzie najbardziej bał się spoglądać, oczami wyobraźni widząc, co go czeka.
- Uzdrowiciel... - powtórzyła nieobecnym tonem, tak, jakby to słowo było wyjątkowo ciekawe. Pomyślała o Kainie, i o tym, że mógłby go uzdrowić. Tak, musiała odnaleźć tego uzdrowiciela. Nawet jeśliby nie potrafił go wyleczyć, powinien wiedzieć gdzie znaleźć kogoś, kto potrafi.
Riordian zniknął gdzieś, tak że z ich pozycji nie było go widać. Zastanawiała się, czy by nie pobiec go poszukać i powiedzieć jaki ma problem. Ale zanim zdążyła zdecydować, Woodren przedstawił się, zachowując etykietę, co było zupełnie zbędne.
Zaraz potem, bardziej do Woodrena niż do niej przybył kolejny uzbrojony mężczyzna. Oboje mówili przyciszonym tonem, zapewne po to by nic nie usłyszała, jednak nie musiała się nawet przysuwać. Każde wypowiedziane przez nich słowo dotarło do niej aż za dobrze. Więc to nie był pierwszy raz jak bandyci na kogoś napadli. Mieli złoto, a teraz mieli również jedzenie. Było to chyba tylko dla ich zysku, chociaż nie miała pewności, czy nie wykorzystają tych zasobów w innych celach. Potem zajęli się planowaniem, jakby ich dogonić. Już zdążyła uznać, że może iść szukać Riordiana, gdy podbiegł do nich zdyszany mężczyzna z wioski.
"Smok? Czarny smok? Przecież znam czarnego smoka. I on teraz drzemie sobie na polanie parę staj stąd. Więc co on robi tutaj?" Na to pytanie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Firnegal powinien przespać się jeszcze parę godzin zanim się obudzi, by dojść do pełni sił przed dalszą podróżą. Więc co robił tutaj?
Ale potem przypomniał jej się cel ich podróży. Mieli znaleźc kogoś, kto zna się na odtrutkach i będzie mógł pomóc. A być może nawet mieli kogoś takiego pod ręką? Musiała odszukać Riordiana zanim wyruszą dalej.
Wstała i niemalże potykając się o własne nogi ruszyła szybkim truchtem pomiędzy budynkami licząc na łut szczęścia. Jednak mimo gorączkowych poszukiwań uzdrowiciel gdzieś wsiąkł. Nigdzie nie mogła dostrzec tego charakterystycznego kostura, wraz z jego właścicielem. Po prostu go tu nie było. Może...
Poszukiwania przerwał jej rozdzierający uszy ryk Firnegala. Coś było w nim nie tak, kryła się w nim jakaś rozpacz, jakby właśnie stracił coś, na czym najbardziej mu zależało...
Ona. To od początku chodziło o nią. Od kiedy tylko dowiedział się kim jest, chciał za wszelką cenę ją obronić. Nie wątpiła, że dla jej bezpieczeństwa wyrzekłby się snu na znacznie dłużej. A on pozwolił mi tu iść i pewnie się za to wini...
- On myśli, że ja to zrobiłam. - wyszeptała z niedowierzaniem. - I że coś mi się stało.
Zawróciła i pobiegła do miejsca, z którego usłyszała ryk, modląc się by do tego czasu nie zrobił nikomu krzywdy.
Grając spokojną melodię, Merilah śpiewała ułożoną przez siebie balladę. Kilka lat temu, kiedy przeczytała zbiór leońskich legend, postanowiła, że na ich podstawie stworzy własne pieśni. W ten sposób powstała "Księżniczka Ilyria", opowiadająca historię córki księcia, która stawiała niemożliwe do wykonania zadania swoim adoratorom, "Pieśń o starcu i młodzieńcu", gdzie głównym motywem jest przewaga doświadczenia nad odwagą, "Wieczna noc" o zakazanej miłości elfa i kobiety, "Ubogi król", w której pewien władca postanawia sprawdzić, jak wygląda życie żebraka, oraz właśnie wykonywaną "O Bernardzie Wspaniałym", czyli historia rycerza - kłamcy.
"Następnie przybył Bernard do Leonii
By tam o jego czynach usłyszeli postronni
Wtem niebo spowił całkowity mrok
Niewiasta krzyczy: Rycerzu, ratujcie, ..."
- Smok! - krzyknęła jedna z dziewczynek, nieświadomie kończąc wers.
Tak jak w pieśni, nagle zrobiło się ciemno. Wszystkie dzieci zaczęły przeraźliwie krzyczeć. Merilah natychmiast przestała grać i spojrzała w górę. Jej oczom ukazał się lądujący tuż pod wioską smok. Ogromna bestia była kilka razy większa niż domy znajdujące się w osadzie. Czarny potwór zaczął grzebać w zgliszczach, jakby czegoś szukał, tworząc przy tym jeszcze większe pobojowisko.
Merilah sama zaczęła krzyczeć z przerażenia. Już drugi raz tego dnia widziała smoka. Do tej pory znała je z legend i rysunków w książkach. Kiedyś miała nadzieję, że jakiegoś spotka i napisze o nim pieśń, jednak nie spodziewała się, że nastąpi to w takich okolicznościach.
Dzieci, nadal krzycząc i płacząc, zaczęły zbierać się wokół niej. Nie słyszała ich, stała sparaliżowana przez strach, patrząc na bestię, która dokonywała coraz większego zniszczenia w osadzie. W końcu dzieci zaczęły się do niej przytulać i ciągnąć za ręce, co wyrwało ją z letargu. Szybko chwyciła dwójkę najmłodszych dzieci, a reszcie kazała biec za sobą. Pomimo przerażenia, posłuchały się jej i podążały za Merilah.
-"Co tutaj się jeszcze wydarzy!? Prasmok wybudzi się ze swojego snu?"
Dziewczyna rozejrzała się. W zasięgu jej wzroku nie było żądnego miejsca, w którym mogłaby się schować z dziećmi. Wioskę otaczały pola, łąki i rzeka. Żadnych wzgórz, skał, ani lasu. Wiedziała, że gdyby smok postanowił ich zaatakować, nie mieliby żadnych szans. Postanowiła, że oddali się od osady na tyle, na ile pozwolą siły dzieci, a następnie spróbują przeczekać atak.
W końcu zapłakane dzieci zaczęły się potykać i upadać, więc Merilah się zatrzymała. Usiadła i policzyła wszystkich, żeby sprawdzić, czy nikt się nie zgubił lub nie został. Na szczęście byli wszyscy. Dzieci usiadły obok młodej kobiety, tuląc się do niej, płacząc i zawodząc. Merilah pouczyła je, że w razie, gdyby smok leciał w ich stronę, każdy ma biec w inną stronę. Następnie, tak jak reszta, zaczęła wpatrywać się w wioskę, po której nadal grasował smok.
Przez chwilę Merilah zastanawiała się, czy nie powinna wrócić i pomóc ludziom w osadzie, jednak zdawała sobie sprawę, że nie byłaby w stanie nic zrobić. W duchu zaczęła błagać, aby Woodren wyszedł z tego cało. Z poczucia bezradności zaczęła płakać, a jej szloch dołączył do łkania dzieci.
By tam o jego czynach usłyszeli postronni
Wtem niebo spowił całkowity mrok
Niewiasta krzyczy: Rycerzu, ratujcie, ..."
- Smok! - krzyknęła jedna z dziewczynek, nieświadomie kończąc wers.
Tak jak w pieśni, nagle zrobiło się ciemno. Wszystkie dzieci zaczęły przeraźliwie krzyczeć. Merilah natychmiast przestała grać i spojrzała w górę. Jej oczom ukazał się lądujący tuż pod wioską smok. Ogromna bestia była kilka razy większa niż domy znajdujące się w osadzie. Czarny potwór zaczął grzebać w zgliszczach, jakby czegoś szukał, tworząc przy tym jeszcze większe pobojowisko.
Merilah sama zaczęła krzyczeć z przerażenia. Już drugi raz tego dnia widziała smoka. Do tej pory znała je z legend i rysunków w książkach. Kiedyś miała nadzieję, że jakiegoś spotka i napisze o nim pieśń, jednak nie spodziewała się, że nastąpi to w takich okolicznościach.
Dzieci, nadal krzycząc i płacząc, zaczęły zbierać się wokół niej. Nie słyszała ich, stała sparaliżowana przez strach, patrząc na bestię, która dokonywała coraz większego zniszczenia w osadzie. W końcu dzieci zaczęły się do niej przytulać i ciągnąć za ręce, co wyrwało ją z letargu. Szybko chwyciła dwójkę najmłodszych dzieci, a reszcie kazała biec za sobą. Pomimo przerażenia, posłuchały się jej i podążały za Merilah.
-"Co tutaj się jeszcze wydarzy!? Prasmok wybudzi się ze swojego snu?"
Dziewczyna rozejrzała się. W zasięgu jej wzroku nie było żądnego miejsca, w którym mogłaby się schować z dziećmi. Wioskę otaczały pola, łąki i rzeka. Żadnych wzgórz, skał, ani lasu. Wiedziała, że gdyby smok postanowił ich zaatakować, nie mieliby żadnych szans. Postanowiła, że oddali się od osady na tyle, na ile pozwolą siły dzieci, a następnie spróbują przeczekać atak.
W końcu zapłakane dzieci zaczęły się potykać i upadać, więc Merilah się zatrzymała. Usiadła i policzyła wszystkich, żeby sprawdzić, czy nikt się nie zgubił lub nie został. Na szczęście byli wszyscy. Dzieci usiadły obok młodej kobiety, tuląc się do niej, płacząc i zawodząc. Merilah pouczyła je, że w razie, gdyby smok leciał w ich stronę, każdy ma biec w inną stronę. Następnie, tak jak reszta, zaczęła wpatrywać się w wioskę, po której nadal grasował smok.
Przez chwilę Merilah zastanawiała się, czy nie powinna wrócić i pomóc ludziom w osadzie, jednak zdawała sobie sprawę, że nie byłaby w stanie nic zrobić. W duchu zaczęła błagać, aby Woodren wyszedł z tego cało. Z poczucia bezradności zaczęła płakać, a jej szloch dołączył do łkania dzieci.
Przebiegli kilka sążni, gdy smok bezceremonialnie ich minął. Wielka bestia wylądowała na drugim końcu wioski, za nic mając sobie dwóch wojowników.
- Cofamy się! - krzyknął najemnik.
Woodren pokiwał głową i obaj pobiegli w kierunku czarnego smoka. Po drodze mijali uciekających wieśniaków. Młody wojownik rozglądał się, poszukując Merilah. Zauważył, że wycofywała się razem z dziećmi, co bardzo go ucieszyło. Znowu skupił się na bestii, która zaczęła pustoszyć nadpalone domy.
-"Co tutaj się jeszcze wydarzy!? Prasmok wybudzi się ze swojego snu?"
Długowłosy mężczyzna zatrzymał się przed smokiem. Ręce trzęsły mu się ze strachu, ale wiedział, że musiał się opanować. Prawą dłonią wyjął miecz, lewą dzierżył nóż. Zakręcił półtoraręcznym orężem i krzyknął do smoka:
- Ej ty!
- Cicho - powiedział do niego najemnik. - Zostaw go. Na razie nie robi nikomu krzywdy. Po prostu stoimy i obserwujemy.
Smok przeczesywał kolejną chatę. Proste, drewniane łóżko wyleciało w powietrze i spadło dwadzieścia stóp od wojowników. Bestia skończyła z tamtym domem i odwróciła się w stronę kolejnych. Stworzenie zatrzymało twarz patrząc na dwóch mężczyzn. Woodren nie specjalnie wiedział, co powinien zrobić, więc stał bez ruchu z bronią w rękach.
Po chwili dostał lekko łapą. Oczywiście lekko według smoka.
Woodren uznał, że lot był całkiem przyjemny. Dopóki nie uderzył w dach jednego z przetrwałych domów. Miecz i nóż miękko upadły na łóżko. Młody mężczyzna walnął w podłogę niecały metr dalej. Był obolały, ale nie miał żadnych poważnych obrażeń, powoli wstał i rozejrzał się.
Był trochę oszołomiony, więc dość wolno łączył informacje. Najpierw dostrzegł dwa zaniedbane topory, które były używane przez bandytów. Potem zauważył dwie kamizelki, które były używane przez bandytów. Następnie zorientował się, że gapiło się na niego dwóch facetów, którzy właśnie zakładali typowe, chłopskie koszule.
- A ty coś za jeden? - Spytał bandzior, która już kończył ubieranie.
- Na dworze jest smok - powiedział Woodren, który opierając się o łóżko dochodził do siebie.
- Ta jasne - powiedział drugi rzezimieszek, a potem lekko otworzył drzwi i wyjrzał przez nie. - O kurwa! SMOOOK!
Używając swoich toporów, zrobili dziurę w drewnianej ścianie. Dzięki temu uciekli. Woodren schował swoje uzbrojenie do pochew i otworzył drzwi. Wyszedł, rozglądając się.
- Cofamy się! - krzyknął najemnik.
Woodren pokiwał głową i obaj pobiegli w kierunku czarnego smoka. Po drodze mijali uciekających wieśniaków. Młody wojownik rozglądał się, poszukując Merilah. Zauważył, że wycofywała się razem z dziećmi, co bardzo go ucieszyło. Znowu skupił się na bestii, która zaczęła pustoszyć nadpalone domy.
-"Co tutaj się jeszcze wydarzy!? Prasmok wybudzi się ze swojego snu?"
Długowłosy mężczyzna zatrzymał się przed smokiem. Ręce trzęsły mu się ze strachu, ale wiedział, że musiał się opanować. Prawą dłonią wyjął miecz, lewą dzierżył nóż. Zakręcił półtoraręcznym orężem i krzyknął do smoka:
- Ej ty!
- Cicho - powiedział do niego najemnik. - Zostaw go. Na razie nie robi nikomu krzywdy. Po prostu stoimy i obserwujemy.
Smok przeczesywał kolejną chatę. Proste, drewniane łóżko wyleciało w powietrze i spadło dwadzieścia stóp od wojowników. Bestia skończyła z tamtym domem i odwróciła się w stronę kolejnych. Stworzenie zatrzymało twarz patrząc na dwóch mężczyzn. Woodren nie specjalnie wiedział, co powinien zrobić, więc stał bez ruchu z bronią w rękach.
Po chwili dostał lekko łapą. Oczywiście lekko według smoka.
Woodren uznał, że lot był całkiem przyjemny. Dopóki nie uderzył w dach jednego z przetrwałych domów. Miecz i nóż miękko upadły na łóżko. Młody mężczyzna walnął w podłogę niecały metr dalej. Był obolały, ale nie miał żadnych poważnych obrażeń, powoli wstał i rozejrzał się.
Był trochę oszołomiony, więc dość wolno łączył informacje. Najpierw dostrzegł dwa zaniedbane topory, które były używane przez bandytów. Potem zauważył dwie kamizelki, które były używane przez bandytów. Następnie zorientował się, że gapiło się na niego dwóch facetów, którzy właśnie zakładali typowe, chłopskie koszule.
- A ty coś za jeden? - Spytał bandzior, która już kończył ubieranie.
- Na dworze jest smok - powiedział Woodren, który opierając się o łóżko dochodził do siebie.
- Ta jasne - powiedział drugi rzezimieszek, a potem lekko otworzył drzwi i wyjrzał przez nie. - O kurwa! SMOOOK!
Używając swoich toporów, zrobili dziurę w drewnianej ścianie. Dzięki temu uciekli. Woodren schował swoje uzbrojenie do pochew i otworzył drzwi. Wyszedł, rozglądając się.
- Gelarum
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 80
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Smoczyca
- Profesje:
- Kontakt:
Starała się biec najszybciej jak potrafiła, ale nie szło jej zbyt dobrze omijanie przebiegających ludzi pojawiających się to tu to tam. Naprawdę nie chciała, by stała się im krzywda, a jeśli zaraz nie pokaże się smokowi pewnie już nic go przed tym nie powstrzyma.
Ponad całą wioską unosił się olbrzymi, łuskowaty stwór. Siejący zniszczenie, może nawet śmierć. Musiała go przed tym powstrzymać, choćby i za ogromną cenę. Ale, ten potwór był taki jak ona. I niszczył tylko dlatego, że się o nią bał. Nie była pewna, czy może go winić, bo przecież chodziło tu o nią. Gdyby tylko się tu nie zatrzymywali, to ona posłusznie zostałaby przy nim, czekając aż wypocznie. Smok nie musiałby się o nią martwić i coś takiego by się nie wydarzyło. Ale gdyby też wioska nie została wcześniej zmasakrowana...
Tuż nad jej głową ściama budynku rozpadła się z hukiem, omal jej nie przygniatając. Pobiegła dalej, nie zważając na fakt, że w jej płaszczu pojawiła się spora dziura, pasująca do plam z błota i kurzu. Gdy biegła, miała wrażenie że zobaczyła w bocznej uliczce leżącego uzdrowiciela.
Wybiegła tuż przy łapie zdenerwowanego smoka. Chciała zwrócić na siebie jego uwagę, kazać mu przestać. Wtedy dopadły ją wątpliwości. Co jeśli niszczy tylko by niszczyć? Co jeśli wcale go nie obchodzi jej zdanie? Co jeśli nawet jej nie zauważy? Nie wiedziała, czy sobie poradzi, mimo że z obiektywnego punktu widzenia nie jest to nic trudnego. Chciała już dać za wygraną i uciec, ale przed oczami stanęły jej przerażone twarze mieszkańców.
- Przestań! W tej chwili! Nie widzisz co tu się dzieje?! Natychmiast przestań!
Żaden dom. Żadne miejsce. Nigdzie jej nie było. Przeszukiwał dom za domem, uliczkę za uliczką. Nigdzie jej nie było. "Nie, nie, nie! To się nie może tak skończyć! Nie może!"
Na drodze stanęło mu dwoje mężczyzn. Trzymając broń, chyba gotowali się do ataku. W pierwszej chwili zignorował ich, ale później po prostu odsunął ich ze swojej drogi. Potem trafił na jakiegoś zakapturzonego mężczyznę, który chyba czegoś próbował. Nie znosił czarodziei. Nienawidził ich, bo mieli czelność pozbawić go rodziny. Zdzielił go w łeb ogonem, tak że poleciał w jakąś uliczkę.
Wypadł na główny plac. Tutaj walało się najwięfej ciał. Budynki dookoła były już całkiem zniszczone, nie ocalało prawie nic. Zaczął oglądać ciała, chcąc wiedzieć, gdzie jest jego Gelarum. I wtedy usłyszał krzyk, każący mu przestać.
Tuż obok jego prawej łapy stała drobna dziewczyna w podniszczonym płaszczu o blond włosach. Uniosła głowę i kazała mu natychmiast zaprzestać. Gelarum.
W jednej chwili przemienił się i podbiegł do niej. Złapał ją za rękę, poczuł fakturę jej skóry.
- Gelarum... - prawie krzyknał ze szczęścia. Złapał ją w objęcia i przytulił. - Nic ci się nie stało? Powiedz proszę, że nic ci nie jest. Proszę, powiedz, że nic się nie stało! - wykrzyczał ostatnie zdanie, nie będąc za bardzo w stanie przebierać w słowach. Był tak szczęśliwy, że znalazł ją całą i zdrową. Że znowu była tu razem z nim. Czuł chyba jeszcze większe szczęście i ulgę niż wtedy, gdy pierwszy raz ją zobaczył. Nie był w stanie powiedzieć jej, jak bardzo się o nią bał. Nie był w stanie opowiedzieć jej, co się teraz w nim kotłuje. Po prostu przytulił ją mocniej i poczuł, jak odwzajemnia uścisk.
Ponad całą wioską unosił się olbrzymi, łuskowaty stwór. Siejący zniszczenie, może nawet śmierć. Musiała go przed tym powstrzymać, choćby i za ogromną cenę. Ale, ten potwór był taki jak ona. I niszczył tylko dlatego, że się o nią bał. Nie była pewna, czy może go winić, bo przecież chodziło tu o nią. Gdyby tylko się tu nie zatrzymywali, to ona posłusznie zostałaby przy nim, czekając aż wypocznie. Smok nie musiałby się o nią martwić i coś takiego by się nie wydarzyło. Ale gdyby też wioska nie została wcześniej zmasakrowana...
Tuż nad jej głową ściama budynku rozpadła się z hukiem, omal jej nie przygniatając. Pobiegła dalej, nie zważając na fakt, że w jej płaszczu pojawiła się spora dziura, pasująca do plam z błota i kurzu. Gdy biegła, miała wrażenie że zobaczyła w bocznej uliczce leżącego uzdrowiciela.
Wybiegła tuż przy łapie zdenerwowanego smoka. Chciała zwrócić na siebie jego uwagę, kazać mu przestać. Wtedy dopadły ją wątpliwości. Co jeśli niszczy tylko by niszczyć? Co jeśli wcale go nie obchodzi jej zdanie? Co jeśli nawet jej nie zauważy? Nie wiedziała, czy sobie poradzi, mimo że z obiektywnego punktu widzenia nie jest to nic trudnego. Chciała już dać za wygraną i uciec, ale przed oczami stanęły jej przerażone twarze mieszkańców.
- Przestań! W tej chwili! Nie widzisz co tu się dzieje?! Natychmiast przestań!
Żaden dom. Żadne miejsce. Nigdzie jej nie było. Przeszukiwał dom za domem, uliczkę za uliczką. Nigdzie jej nie było. "Nie, nie, nie! To się nie może tak skończyć! Nie może!"
Na drodze stanęło mu dwoje mężczyzn. Trzymając broń, chyba gotowali się do ataku. W pierwszej chwili zignorował ich, ale później po prostu odsunął ich ze swojej drogi. Potem trafił na jakiegoś zakapturzonego mężczyznę, który chyba czegoś próbował. Nie znosił czarodziei. Nienawidził ich, bo mieli czelność pozbawić go rodziny. Zdzielił go w łeb ogonem, tak że poleciał w jakąś uliczkę.
Wypadł na główny plac. Tutaj walało się najwięfej ciał. Budynki dookoła były już całkiem zniszczone, nie ocalało prawie nic. Zaczął oglądać ciała, chcąc wiedzieć, gdzie jest jego Gelarum. I wtedy usłyszał krzyk, każący mu przestać.
Tuż obok jego prawej łapy stała drobna dziewczyna w podniszczonym płaszczu o blond włosach. Uniosła głowę i kazała mu natychmiast zaprzestać. Gelarum.
W jednej chwili przemienił się i podbiegł do niej. Złapał ją za rękę, poczuł fakturę jej skóry.
- Gelarum... - prawie krzyknał ze szczęścia. Złapał ją w objęcia i przytulił. - Nic ci się nie stało? Powiedz proszę, że nic ci nie jest. Proszę, powiedz, że nic się nie stało! - wykrzyczał ostatnie zdanie, nie będąc za bardzo w stanie przebierać w słowach. Był tak szczęśliwy, że znalazł ją całą i zdrową. Że znowu była tu razem z nim. Czuł chyba jeszcze większe szczęście i ulgę niż wtedy, gdy pierwszy raz ją zobaczył. Nie był w stanie powiedzieć jej, jak bardzo się o nią bał. Nie był w stanie opowiedzieć jej, co się teraz w nim kotłuje. Po prostu przytulił ją mocniej i poczuł, jak odwzajemnia uścisk.
Merilah na chwilę oderwała wzrok od wioski i spojrzała na dzieci. Kilkanaście brudnych twarzyczek tępo wpatrywało się w smoka niszczącego domy. Na ich policzkach wyraźnie było widać spływające po kurzu i sadzy łzy, co sprawiało, że wyglądali jeszcze bardziej żałośnie. Wszyscy siedzieli blisko siebie, najmłodsi przytulali się do swojej opiekunki lub kładli głowy na jej nogach. Merilah starała się dodać im otuchy, delikatnie i powolnie głaszcząc je po głowach.
-"Pewnie wyglądam niewiele lepiej od nich" - pomyślała młoda kobieta, ponownie kierując wzrok na osadę.
W końcu martwa cisza została przerwana przez jedną z dziewczynek opierających się o Merilah.
- Co... my... teraz... zro... bi... my? - zapytała, cały czas głośno pociągając nosem.
Merilah przez dłuższy moment zastanawiała się nad odpowiedzią. Nie miała pojęcia, co powinna była zrobić. Uciekać? Przeczekać, patrząc na smoka siejącego zniszczenie? Wrócić do wioski? To, że przebywała razem z dużą gromadą dzieci tylko utrudniało sytuację.
- Poczekamy i zobaczymy, co dalej - powiedziała, starając się nie załamać głosu. Nie chciała pokazywać, że czuje się prawie tak samo zagubiona i zrozpaczona jak oni.
Dziewczynka kiwnęła głową i wszyscy powrócili do przyglądania się smokowi. W pewnym momencie bestia machnęła łapą, po czym jakiś człowiek wzbił się w powietrze i upadł kilkadziesiąt metrów dalej. Dziewczynki zaczęły piszczeć, a Merilah krzyknęła. Do tej pory nie było widać aż tak wyraźnie, że smok krzywdzi ludzi. Po chwili w powietrze wzbił się kolejny człowiek, co tylko spotęgowało histerię dzieci.
- "Proszę. Błagam. Niech to nie będą oni" - pomyślała, mając w głowie obraz Woodrena i Riordiana.
Nagle, jakby za sprawą jakiejś magii, smok zniknął. Merilah zamrugała kilkukrotnie, myśląc, że coś się jej przywidziało, jednak bestia rzeczywiście rozpłynęła się w powietrzu. Dzieci zaczęły przecierać oczy.
- Nie ma smoka...? Nie ma smoka! Widzicie?! - zaczął krzyczeć jeden z chłopców. - Zabili go! Zniknął!
Dzieci zaczęły się cieszyć, jednak Merilah coś nie pasowało. Jeśli ludziom z wioski udałoby się zabić gada, ten na pewno by ot tak nie wyparował. Co się z nim stało? Był tylko jeden sposób by to sprawdzić. Musiała wrócić do osady.
- Wracamy? - zapytał inny, starszy chłopiec, kiedy Merilah wstała.
- Wy nie. Idę sama
- O nie! - zakrzyknęły wszystkie dzieci.
- Zostań z nami, proszę! - zaczęła krzyczeć dziewczynka, ciągnąc Merilah za koszulę.
- Albo pozwól nam iść ze sobą! - zawtórował najstarszy z całej gromady.
- Nie. Zostajecie tutaj. Wrócę po was i pójdziemy razem jeśli będzie bezpiecznie.
- Idziemy z tobą! - kłócił się.
- Nie będę się powtarzać.
- Daj nam chociaż poczekać pod wioską, dobrze?
Merilah pokręciła głową, ale nie miała ochoty na dalszą kłótnię. Po za tym, miała przeczucie, że w tym wypadku dzieci jej nie posłuchają.
- Dobrze.
Szybko pokonała drogę dzielącą ją od wioski. Co jakiś czas spoglądała za siebie, żeby sprawdzić, czy wszystkie dzieci są blisko pozostałych. Zostawiła je tuż przy pierwszy budynkach, przykazując, żeby się nigdzie z stamtąd nie ruszały i weszła na główną drogę.
Przeszła kawałek, aż jej oczom ukazały się dwie ściskające postacie, wokół których stali pozostali ludzie. Po chwili udało jej się rozpoznać, że to elfka, którą widziała wcześniej, przytula jakiegoś mężczyznę. Merilah podeszła bliżej.
- Co się tutaj właściwie stało? - zapytała wszystkich zebranych, w szczególności kierując pytanie do elfki.
-"Pewnie wyglądam niewiele lepiej od nich" - pomyślała młoda kobieta, ponownie kierując wzrok na osadę.
W końcu martwa cisza została przerwana przez jedną z dziewczynek opierających się o Merilah.
- Co... my... teraz... zro... bi... my? - zapytała, cały czas głośno pociągając nosem.
Merilah przez dłuższy moment zastanawiała się nad odpowiedzią. Nie miała pojęcia, co powinna była zrobić. Uciekać? Przeczekać, patrząc na smoka siejącego zniszczenie? Wrócić do wioski? To, że przebywała razem z dużą gromadą dzieci tylko utrudniało sytuację.
- Poczekamy i zobaczymy, co dalej - powiedziała, starając się nie załamać głosu. Nie chciała pokazywać, że czuje się prawie tak samo zagubiona i zrozpaczona jak oni.
Dziewczynka kiwnęła głową i wszyscy powrócili do przyglądania się smokowi. W pewnym momencie bestia machnęła łapą, po czym jakiś człowiek wzbił się w powietrze i upadł kilkadziesiąt metrów dalej. Dziewczynki zaczęły piszczeć, a Merilah krzyknęła. Do tej pory nie było widać aż tak wyraźnie, że smok krzywdzi ludzi. Po chwili w powietrze wzbił się kolejny człowiek, co tylko spotęgowało histerię dzieci.
- "Proszę. Błagam. Niech to nie będą oni" - pomyślała, mając w głowie obraz Woodrena i Riordiana.
Nagle, jakby za sprawą jakiejś magii, smok zniknął. Merilah zamrugała kilkukrotnie, myśląc, że coś się jej przywidziało, jednak bestia rzeczywiście rozpłynęła się w powietrzu. Dzieci zaczęły przecierać oczy.
- Nie ma smoka...? Nie ma smoka! Widzicie?! - zaczął krzyczeć jeden z chłopców. - Zabili go! Zniknął!
Dzieci zaczęły się cieszyć, jednak Merilah coś nie pasowało. Jeśli ludziom z wioski udałoby się zabić gada, ten na pewno by ot tak nie wyparował. Co się z nim stało? Był tylko jeden sposób by to sprawdzić. Musiała wrócić do osady.
- Wracamy? - zapytał inny, starszy chłopiec, kiedy Merilah wstała.
- Wy nie. Idę sama
- O nie! - zakrzyknęły wszystkie dzieci.
- Zostań z nami, proszę! - zaczęła krzyczeć dziewczynka, ciągnąc Merilah za koszulę.
- Albo pozwól nam iść ze sobą! - zawtórował najstarszy z całej gromady.
- Nie. Zostajecie tutaj. Wrócę po was i pójdziemy razem jeśli będzie bezpiecznie.
- Idziemy z tobą! - kłócił się.
- Nie będę się powtarzać.
- Daj nam chociaż poczekać pod wioską, dobrze?
Merilah pokręciła głową, ale nie miała ochoty na dalszą kłótnię. Po za tym, miała przeczucie, że w tym wypadku dzieci jej nie posłuchają.
- Dobrze.
Szybko pokonała drogę dzielącą ją od wioski. Co jakiś czas spoglądała za siebie, żeby sprawdzić, czy wszystkie dzieci są blisko pozostałych. Zostawiła je tuż przy pierwszy budynkach, przykazując, żeby się nigdzie z stamtąd nie ruszały i weszła na główną drogę.
Przeszła kawałek, aż jej oczom ukazały się dwie ściskające postacie, wokół których stali pozostali ludzie. Po chwili udało jej się rozpoznać, że to elfka, którą widziała wcześniej, przytula jakiegoś mężczyznę. Merilah podeszła bliżej.
- Co się tutaj właściwie stało? - zapytała wszystkich zebranych, w szczególności kierując pytanie do elfki.
Woodren opuścił dom, w którym się znajdował. Złapał się za głowę, która lekko go bolała, tak właściwie to bolało go wszystko, był nieźle poobijany. Z każdym kolejnym krokiem coraz kreatywniej nazywał bandytów i smoki.
Maszerując, rozglądał się. Wieśniacy, którzy wcześniej rzucili wszystko i uciekli do pobliskiego lasu, powoli wracali zbitą grupą. Przy nadpalonej karczmie dwóch najemników opatrywało rękę Feance'a. Kapitan miał zranioną kończynę, ale poza tym wyglądał na zdrowego. Przeklinał równie często i gęsto co Woodren.
Młodego wojownika zainteresowała coś innego. Ma belkach obok zrujnowanej chłopskiej chaty leżał nieprzytomny Riordian.
Woodren podbiegł do leżącego przyjaciela, starając przypomnieć sobie całą swoją wiedzę na temat pierwszej pomocy, nie było tego wiele. Przyklęknął obok uzdrowiciela.
- Dobra, najpierw trzeba sprawdzić czy żyje. A żyje. Na pewno - powiedział do siebie.
Młody wojownik nachylił się nad kapłanem i czekał. Po chwili usłyszał i poczuł na policzku oddech Riordiana. Ten fakt bardzo go ucieszył.
- Tak, co teraz? - mruknął. - Dobrze by było wiedzieć, gdzie jest rana.
Woodren obejrzał leżącego przed nim przyjaciela. Czarodziej nie miał żadnych dużych zranień na swoim przodzie. Długowłosy obrócił uzdrowiciela tak, że ten zaczął leżeć brzuchem do ziemi. Po chwili znalazł ranę.
- Będzie niezły guz, ale do wesela się zagoi - powiedział, nie zastanawiając się nad tym, że pocieszanie nieprzytomnej osoby nie ma zbyt wiele sensu.
Woodren spojrzał za siebie i zobaczył idących wieśniaków.
- "Będą pytania. I to trudne, lepiej się wycofać." - pomyślał. - "Znam trasę, nie ma na co czekać."
Młody wojownik podniósł Riordana i zarzucił go na plecy. Uzdrowiciel był lekki, ale Woodren był znacznie osłabiony. Szedł wolno, aż w dotarł do polany, na której pasło się sześć koni w tym Leon i Elia. Wszystkie były osiodłane, cztery z nich należały wcześniej do bandytów.
Woodren położył uzdrowiciela na jednym z wierzchowców i podbiegł do Gelarum. Obok elfki stali Merilah i facet który jeszcze kilka minut wcześniej był smokiem.
- Pominę pytania w stylu: Co tu się kurwa dzieje?! I przejdę do meritum - powiedział do tamtej trójki - Idzie w naszą stronę duża grupa wieśniaków. Są zdenerwowani, żeby nie powiedzieć wkurwieni, bo ktoś zdemolował im część chat. - Mówiąc to zdanie, wpatrywał się w mężczyznę. - Jeśli nie zamierzasz ich spalić, to lepiej stąd uciekajcie.- Woodren zastanawiał się, czy mówienie w taki sposób do gościa który może go zabić głośniejszym beknięciem, jest mądre.
Młody wojownik spojrzał na swoją siostrę.
- My też musimy stąd iść, Riordan jest ranny, trzeba się nim zająć. Jeśli jesteś gotowa, to chodź ze mną, konie czekają.
Maszerując, rozglądał się. Wieśniacy, którzy wcześniej rzucili wszystko i uciekli do pobliskiego lasu, powoli wracali zbitą grupą. Przy nadpalonej karczmie dwóch najemników opatrywało rękę Feance'a. Kapitan miał zranioną kończynę, ale poza tym wyglądał na zdrowego. Przeklinał równie często i gęsto co Woodren.
Młodego wojownika zainteresowała coś innego. Ma belkach obok zrujnowanej chłopskiej chaty leżał nieprzytomny Riordian.
Woodren podbiegł do leżącego przyjaciela, starając przypomnieć sobie całą swoją wiedzę na temat pierwszej pomocy, nie było tego wiele. Przyklęknął obok uzdrowiciela.
- Dobra, najpierw trzeba sprawdzić czy żyje. A żyje. Na pewno - powiedział do siebie.
Młody wojownik nachylił się nad kapłanem i czekał. Po chwili usłyszał i poczuł na policzku oddech Riordiana. Ten fakt bardzo go ucieszył.
- Tak, co teraz? - mruknął. - Dobrze by było wiedzieć, gdzie jest rana.
Woodren obejrzał leżącego przed nim przyjaciela. Czarodziej nie miał żadnych dużych zranień na swoim przodzie. Długowłosy obrócił uzdrowiciela tak, że ten zaczął leżeć brzuchem do ziemi. Po chwili znalazł ranę.
- Będzie niezły guz, ale do wesela się zagoi - powiedział, nie zastanawiając się nad tym, że pocieszanie nieprzytomnej osoby nie ma zbyt wiele sensu.
Woodren spojrzał za siebie i zobaczył idących wieśniaków.
- "Będą pytania. I to trudne, lepiej się wycofać." - pomyślał. - "Znam trasę, nie ma na co czekać."
Młody wojownik podniósł Riordana i zarzucił go na plecy. Uzdrowiciel był lekki, ale Woodren był znacznie osłabiony. Szedł wolno, aż w dotarł do polany, na której pasło się sześć koni w tym Leon i Elia. Wszystkie były osiodłane, cztery z nich należały wcześniej do bandytów.
Woodren położył uzdrowiciela na jednym z wierzchowców i podbiegł do Gelarum. Obok elfki stali Merilah i facet który jeszcze kilka minut wcześniej był smokiem.
- Pominę pytania w stylu: Co tu się kurwa dzieje?! I przejdę do meritum - powiedział do tamtej trójki - Idzie w naszą stronę duża grupa wieśniaków. Są zdenerwowani, żeby nie powiedzieć wkurwieni, bo ktoś zdemolował im część chat. - Mówiąc to zdanie, wpatrywał się w mężczyznę. - Jeśli nie zamierzasz ich spalić, to lepiej stąd uciekajcie.- Woodren zastanawiał się, czy mówienie w taki sposób do gościa który może go zabić głośniejszym beknięciem, jest mądre.
Młody wojownik spojrzał na swoją siostrę.
- My też musimy stąd iść, Riordan jest ranny, trzeba się nim zająć. Jeśli jesteś gotowa, to chodź ze mną, konie czekają.
- Gelarum
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 80
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Smoczyca
- Profesje:
- Kontakt:
Smok stanął w miejscu, przerywając sianie strachu i zniszczenia. Przechylił łeb i spojrzał prosto na nią. Przynajmniej pozbyła się obaw związanych z przeoczeniem jej. Ale nie potrafiła odgadnąć, o co chodziło smokowi, gdy wpatrywał się w nią swoimi ogromnymi, pionowymi źrenicami. Nie wiedziała co o tym myśleć, kiedy nagle smok znikł.
Nawet jej wyczulone na ruch oczy, które potrafiły wychwycić każdą zmianę, czy ruch w otoczeniu tym razem nie wychwyciły momentu, w którym Firnegal zmienił się w elfa. W jednej chwili był smok, a w następnej wysoki, długowłosy brunet. Włosy smoka sięgały pleców, z których część związana była kawałkiem przyzwoicie wyglądającego materiału, a pozostałe wisiały luźno, układając się tak jak miały ochotę. Twarz Firnegala nie była tak piękna jak u innych elfów, skóra była dobrze zaznajomiona ze słońcem, a kawałek jednego z jego szpiczastych uszu był chyba odcięty. Miał oczy dziwnego koloru, bo zamiast normalnej zieleni, czy błękitu jego tęczówki miały kolor bursztynowy, zupełnie tak jak w jego normalnej formie.
Pod ciężkim, grubym i lekko rzucającym się w oczy bladożółtym płaszczem dostrzegła fragment łuskowej zbroii, co sugerowało, że nie lubi rozstawać się z łuskami ani na chwilę. U ładnie przyozdobionego pasa wisiała pochwa na miecz, sądząc po rozmiarach, przynajmniej półtoraręczny. Spodnie smoka niczym się nie wyróżniały, ale jego buty... po prostu ich nie było. Firnegal chodził boso i najwyraźniej wcale mu to nie przeszkadzało.
- Gelarum! - usłyszała, jak elf ją woła. Potem, mężczyzna podbiegł do niej i przytulił. Zbroja pod płaszczem była nieprzyjemnie twarda, ale nie dokuczała za bardzo. Młoda smoczyca również otuliła go ramionami. Trwali tak w tej pozycji kilka minut, a w tym czasie smok z troski zapytał, czy nic się jej nie stało, na co zbywająco odpowiedziała klasyczne: "nie, nic mi nie jest".
Zanim jednak zdążyli nacieszyć się swoją obecnością, pojawiły się pytania, typu "co się stało?". W pytających rozpoznała Woodrena, który wcześniej rozmawiał z nią przy kubku wody, oraz dziewczynę, która pomogła jej wcześniej z jej oprawcą. Ciekawe, czy mieli ze sobą coś wspólnego.
Kiedy Firnegal dalej nie kwapił się do odpowiedzi, zorientowała się, że sama nie wie co się właściwie stało. Może nawet właśnie ściskała bezwzględnego mordercę.
Cofnęła się, ale nie w sposób by smok mógł poczuć się urażony. Zrobiła przy tym niewinną minę, tak by nic nie podejrzewał.
- Właśnie, Firnegalu, powiedz co się właściwie stało. - zapytała lekko natarczywie. Chciała wiedzieć o co w tym chodzi i chciała to wiedzieć teraz.
-Zaraz, Riordan jest ranny? - przypomniała sobie uzdrowiciela. Spojrzała z lekkim wyrzutem na starszego smoka. - Mogę spróbować mu pomóc, troszeczkę się na tym znam.
Trwali w tej pozycji przez jakiś czas, sam nawet nie potrafił stwierdzić jak długo. Czerpał ogromną przyjemność z bliskości Gelarum i czas nie miał dlań znaczenia. Mógł tak trwać i trwać, tak długo jak ona będzie tu stać z nim.
- Co się stało? - usłyszał głos jakiejś dziewczyny, która przyszła na plac. Nie miał zamiaru odpowiadać, bo przecież jego sprawy ani trochę jej nie dotyczyły i nie powinny jej obchodzić.
Jednak Gelarum cofnęła się od niego, na co zareagował z ledwo dostrzegalnym niesmakiem, oraz podchwyciła wątek bo również chciała wiedzieć, co się wydarzyło. Wahał się przez jakiś czas, ale później uznał, że te informacje nikomu nie zaszkodzą.
- Opowiem wszystko, ale dopiero kiedy będziesz bezpieczna. - obiecał, nawiązując do wypowiedzi uzbrojonego mężczyzny. Grupka wieśniaków dla niego nie była żadnym wyzwaniem, ale Gelarum... Mogli przecież dowiedzieć się, że tylko ona się dla niego liczy. Mogli ją porwać, a potem szantażować go. Nie chciał, by jego mała smoczyca była w niebezpieczeństwie, dlatego chciał uchronić ją przed każdym, który mógłby jej zagrażać.
- Wybierzmy się w bezpieczne miejsce, proszę.
Nawet jej wyczulone na ruch oczy, które potrafiły wychwycić każdą zmianę, czy ruch w otoczeniu tym razem nie wychwyciły momentu, w którym Firnegal zmienił się w elfa. W jednej chwili był smok, a w następnej wysoki, długowłosy brunet. Włosy smoka sięgały pleców, z których część związana była kawałkiem przyzwoicie wyglądającego materiału, a pozostałe wisiały luźno, układając się tak jak miały ochotę. Twarz Firnegala nie była tak piękna jak u innych elfów, skóra była dobrze zaznajomiona ze słońcem, a kawałek jednego z jego szpiczastych uszu był chyba odcięty. Miał oczy dziwnego koloru, bo zamiast normalnej zieleni, czy błękitu jego tęczówki miały kolor bursztynowy, zupełnie tak jak w jego normalnej formie.
Pod ciężkim, grubym i lekko rzucającym się w oczy bladożółtym płaszczem dostrzegła fragment łuskowej zbroii, co sugerowało, że nie lubi rozstawać się z łuskami ani na chwilę. U ładnie przyozdobionego pasa wisiała pochwa na miecz, sądząc po rozmiarach, przynajmniej półtoraręczny. Spodnie smoka niczym się nie wyróżniały, ale jego buty... po prostu ich nie było. Firnegal chodził boso i najwyraźniej wcale mu to nie przeszkadzało.
- Gelarum! - usłyszała, jak elf ją woła. Potem, mężczyzna podbiegł do niej i przytulił. Zbroja pod płaszczem była nieprzyjemnie twarda, ale nie dokuczała za bardzo. Młoda smoczyca również otuliła go ramionami. Trwali tak w tej pozycji kilka minut, a w tym czasie smok z troski zapytał, czy nic się jej nie stało, na co zbywająco odpowiedziała klasyczne: "nie, nic mi nie jest".
Zanim jednak zdążyli nacieszyć się swoją obecnością, pojawiły się pytania, typu "co się stało?". W pytających rozpoznała Woodrena, który wcześniej rozmawiał z nią przy kubku wody, oraz dziewczynę, która pomogła jej wcześniej z jej oprawcą. Ciekawe, czy mieli ze sobą coś wspólnego.
Kiedy Firnegal dalej nie kwapił się do odpowiedzi, zorientowała się, że sama nie wie co się właściwie stało. Może nawet właśnie ściskała bezwzględnego mordercę.
Cofnęła się, ale nie w sposób by smok mógł poczuć się urażony. Zrobiła przy tym niewinną minę, tak by nic nie podejrzewał.
- Właśnie, Firnegalu, powiedz co się właściwie stało. - zapytała lekko natarczywie. Chciała wiedzieć o co w tym chodzi i chciała to wiedzieć teraz.
-Zaraz, Riordan jest ranny? - przypomniała sobie uzdrowiciela. Spojrzała z lekkim wyrzutem na starszego smoka. - Mogę spróbować mu pomóc, troszeczkę się na tym znam.
Trwali w tej pozycji przez jakiś czas, sam nawet nie potrafił stwierdzić jak długo. Czerpał ogromną przyjemność z bliskości Gelarum i czas nie miał dlań znaczenia. Mógł tak trwać i trwać, tak długo jak ona będzie tu stać z nim.
- Co się stało? - usłyszał głos jakiejś dziewczyny, która przyszła na plac. Nie miał zamiaru odpowiadać, bo przecież jego sprawy ani trochę jej nie dotyczyły i nie powinny jej obchodzić.
Jednak Gelarum cofnęła się od niego, na co zareagował z ledwo dostrzegalnym niesmakiem, oraz podchwyciła wątek bo również chciała wiedzieć, co się wydarzyło. Wahał się przez jakiś czas, ale później uznał, że te informacje nikomu nie zaszkodzą.
- Opowiem wszystko, ale dopiero kiedy będziesz bezpieczna. - obiecał, nawiązując do wypowiedzi uzbrojonego mężczyzny. Grupka wieśniaków dla niego nie była żadnym wyzwaniem, ale Gelarum... Mogli przecież dowiedzieć się, że tylko ona się dla niego liczy. Mogli ją porwać, a potem szantażować go. Nie chciał, by jego mała smoczyca była w niebezpieczeństwie, dlatego chciał uchronić ją przed każdym, który mógłby jej zagrażać.
- Wybierzmy się w bezpieczne miejsce, proszę.
Merilah jeszcze przez chwilę przyglądała się dziewczynie i elfowi, czekając na odpowiedź. Widok przytulających się ludzi był co najmniej dziwny, zważając na fakt, że jeszcze kilka minut temu był tutaj smok. Merilah powstrzymała się od skomentowania tej sytuacji i postanowiła, że poczeka na odpowiedź. W końcu młoda elfka puściła czarnowłosego i zapytała go o to samo.
-"Zaraz, ona też nie wie, co się stało? O co tu w ogóle chodzi?!" - pomyślała Merilah, nie kryjąc zdziwienia na twarzy.
W tym samym momencie pojawił się Woodren, któremu na szczęście nic poważnego się nie stało. Szybko do nich podszedł. Już z daleka było widać, że jest zły.
- Pominę pytania w stylu: Co tu się kurwa dzieje?! I przejdę do meritum - powiedział. - Idzie w naszą stronę duża grupa wieśniaków. Są zdenerwowani, żeby nie powiedzieć wkurwieni, bo ktoś zdemolował im część chat - mówiąc to zdanie, wpatrywał się w mężczyznę. - Jeśli nie zamierzasz ich spalić, to lepiej stąd uciekajcie.
-"Spalić...? Czyli to ten elf był smokiem!" - Merilah spojrzała na niego.
Następnie Woodren zwrócił się do niej przekazując informację o stanie Riordiana i przypominając, że powinni już jechać. Z jednej strony dziewczyna ucieszyła się, że w końcu będą mogli opuścić tę felerną wioskę. Z drugiej, gdyby teraz odjechali, wyglądałoby to jak ucieczka i przyznanie się do czegoś, czego nie są winni. Po za tym, Riordian najprawdopodobniej nie nadawał się do podróży.
- Nie mogę jeszcze stąd wyjechać - pokręciła głową. - Tym ludziom należą się jakieś wyjaśnienia. Chociaż tyle powinniśmy dla nich zrobić. Stracili wszystko, co mieli. Nie musimy mówić im całej prawdy, można przecież wymyślić jakieś kłamstwo, na pewno uwierzą. Ponadto Riordian chyba nie nadaje się do jazdy konno, prawda? Nawet jeśli byś pomogła, nie wydaje mi się, że nagle odzyskałby pełnię sił - spojrzała na elfkę, która wcześniej zaoferowała pomoc i ponownie wróciła wzrokiem do brata. - No i nie mogę tak po prostu zostawić dzieci. Starsze bez problemu dadzą radę trafić do swoich rodzin, ale co z najmłodszymi? Wolałabym się upewnić, że każde z nich będzie bezpieczne.
Merilah miała nadzieję, że chociaż będzie mogła pójść i pokazać maluchom, gdzie są ich rodzice, ale patrząc na minę Woodrena wiedziała, że jej argumenty wcale go nie przekonały i nadal będzie się upierał przy jak najszybszym opuszczeniu wioski. Westchnęła.
- Dobrze, mogę jechać. Rozumiem, że idziecie z nami? - spojrzała na elfy stojące obok nich.
-"Zaraz, ona też nie wie, co się stało? O co tu w ogóle chodzi?!" - pomyślała Merilah, nie kryjąc zdziwienia na twarzy.
W tym samym momencie pojawił się Woodren, któremu na szczęście nic poważnego się nie stało. Szybko do nich podszedł. Już z daleka było widać, że jest zły.
- Pominę pytania w stylu: Co tu się kurwa dzieje?! I przejdę do meritum - powiedział. - Idzie w naszą stronę duża grupa wieśniaków. Są zdenerwowani, żeby nie powiedzieć wkurwieni, bo ktoś zdemolował im część chat - mówiąc to zdanie, wpatrywał się w mężczyznę. - Jeśli nie zamierzasz ich spalić, to lepiej stąd uciekajcie.
-"Spalić...? Czyli to ten elf był smokiem!" - Merilah spojrzała na niego.
Następnie Woodren zwrócił się do niej przekazując informację o stanie Riordiana i przypominając, że powinni już jechać. Z jednej strony dziewczyna ucieszyła się, że w końcu będą mogli opuścić tę felerną wioskę. Z drugiej, gdyby teraz odjechali, wyglądałoby to jak ucieczka i przyznanie się do czegoś, czego nie są winni. Po za tym, Riordian najprawdopodobniej nie nadawał się do podróży.
- Nie mogę jeszcze stąd wyjechać - pokręciła głową. - Tym ludziom należą się jakieś wyjaśnienia. Chociaż tyle powinniśmy dla nich zrobić. Stracili wszystko, co mieli. Nie musimy mówić im całej prawdy, można przecież wymyślić jakieś kłamstwo, na pewno uwierzą. Ponadto Riordian chyba nie nadaje się do jazdy konno, prawda? Nawet jeśli byś pomogła, nie wydaje mi się, że nagle odzyskałby pełnię sił - spojrzała na elfkę, która wcześniej zaoferowała pomoc i ponownie wróciła wzrokiem do brata. - No i nie mogę tak po prostu zostawić dzieci. Starsze bez problemu dadzą radę trafić do swoich rodzin, ale co z najmłodszymi? Wolałabym się upewnić, że każde z nich będzie bezpieczne.
Merilah miała nadzieję, że chociaż będzie mogła pójść i pokazać maluchom, gdzie są ich rodzice, ale patrząc na minę Woodrena wiedziała, że jej argumenty wcale go nie przekonały i nadal będzie się upierał przy jak najszybszym opuszczeniu wioski. Westchnęła.
- Dobrze, mogę jechać. Rozumiem, że idziecie z nami? - spojrzała na elfy stojące obok nich.
Wieśniacy zajęli się zgliszczami. Woodren odetchnął, mieli kilka dodatkowych minut przed konfrontacją z rozwścieczonymi chłopami, uzbrojonymi w łopaty i siekiery.
Woodrena uznał pomysł, aby Gelarum i jej znajomy smok jechali z nimi, za najdurniejszy na świecie. Jednak młody wojownik nie miał pewności, co do stanu zdrowia Riordiana, a tylko elfka była w stanie pomóc uzdrowicielowi. Poza tym Woodren wolał trzymać smoka przy sobie, nie chciał, aby wieśniacy zostali spaleni.
Młody mężczyzna podszedł do Gelarum i jej znajomego.
- Wyjedziemy razem z wioski, po jakimś czasie zatrzymamy się, wtedy pomożecie Riordianowi - powiedział do nich.
Całą czwórką opuścili plac i udali się do koni. Woodren ułożył uzdrowiciela tak, że ten leżał, opierając brzuch na koniu, a reszta jego ciała zwisała po obu stronach wierzchowca. Nie była to wygodna pozycja, ale musiała wystarczyć.
Wyjechali z osady, biorąc sześć koni. Gelarum i smok mieli po jednym, Merilah jechała na Elii i prowadziła obok siebie luzaka na przyszły dobytek, Woodrena wiózł Leon, a młody wojownik trzymał obok siebie wierzchowca, na którym leżał Riordian.
Utrzymywali wolne tempo, aby ograniczyć wstrząśnięcia uzdrowicielem.
Jechali wzdłuż rzeki. Celem jazdy było miejsce, w którym kilka godzin wcześniej Woodren z najemnikami piekli sarnę. Po całej akcji w wiosce wydarzenia z poranka wydawały się dla Woodrena odległe o co najmniej kilka dni. Podjechał do siostry.
- Gdy się zatrzymamy, Gelarum i jej kolega smok uzdrowią Riordiana. Wtedy będziemy musieli się z nimi rozstać. Nie zamierzam podróżować ze smokiem, który prawie mnie zabił.
Woodren spojrzał na elfkę i smoka. Zastanawiał się, czy jasnowłosa dziewczyna również była wielkim gadem. Nie chciał w to uwierzyć, ale nie mógł też tego wykluczyć.
- Nie wiem też, jak zareaguje Riordian. Wczoraj powiedział mi, że jego życie polega na łażeniu od wioski do wioski i pomaganiu rannym oraz chorym wieśniakom. Jakby nie spojrzeć, właśnie zabraliśmy go z miejsca, gdzie miał sporo do zrobienia. Mam nadzieję, że jakoś mu to wytłumaczymy.
Woodren popatrzył na rzekę i wydeptaną drogę, którą jechali. Obliczył, że czekała ich jakaś godzina jazdy.
Woodrena uznał pomysł, aby Gelarum i jej znajomy smok jechali z nimi, za najdurniejszy na świecie. Jednak młody wojownik nie miał pewności, co do stanu zdrowia Riordiana, a tylko elfka była w stanie pomóc uzdrowicielowi. Poza tym Woodren wolał trzymać smoka przy sobie, nie chciał, aby wieśniacy zostali spaleni.
Młody mężczyzna podszedł do Gelarum i jej znajomego.
- Wyjedziemy razem z wioski, po jakimś czasie zatrzymamy się, wtedy pomożecie Riordianowi - powiedział do nich.
Całą czwórką opuścili plac i udali się do koni. Woodren ułożył uzdrowiciela tak, że ten leżał, opierając brzuch na koniu, a reszta jego ciała zwisała po obu stronach wierzchowca. Nie była to wygodna pozycja, ale musiała wystarczyć.
Wyjechali z osady, biorąc sześć koni. Gelarum i smok mieli po jednym, Merilah jechała na Elii i prowadziła obok siebie luzaka na przyszły dobytek, Woodrena wiózł Leon, a młody wojownik trzymał obok siebie wierzchowca, na którym leżał Riordian.
Utrzymywali wolne tempo, aby ograniczyć wstrząśnięcia uzdrowicielem.
Jechali wzdłuż rzeki. Celem jazdy było miejsce, w którym kilka godzin wcześniej Woodren z najemnikami piekli sarnę. Po całej akcji w wiosce wydarzenia z poranka wydawały się dla Woodrena odległe o co najmniej kilka dni. Podjechał do siostry.
- Gdy się zatrzymamy, Gelarum i jej kolega smok uzdrowią Riordiana. Wtedy będziemy musieli się z nimi rozstać. Nie zamierzam podróżować ze smokiem, który prawie mnie zabił.
Woodren spojrzał na elfkę i smoka. Zastanawiał się, czy jasnowłosa dziewczyna również była wielkim gadem. Nie chciał w to uwierzyć, ale nie mógł też tego wykluczyć.
- Nie wiem też, jak zareaguje Riordian. Wczoraj powiedział mi, że jego życie polega na łażeniu od wioski do wioski i pomaganiu rannym oraz chorym wieśniakom. Jakby nie spojrzeć, właśnie zabraliśmy go z miejsca, gdzie miał sporo do zrobienia. Mam nadzieję, że jakoś mu to wytłumaczymy.
Woodren popatrzył na rzekę i wydeptaną drogę, którą jechali. Obliczył, że czekała ich jakaś godzina jazdy.
- Gelarum
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 80
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Smoczyca
- Profesje:
- Kontakt:
- Bezpieczne miejsce? O co ci chodzi z tym całym bezpieczeństwem? - powiedziała, już lekko zdenerwowana faktem iż tak bardzo się o nią troszczy. Martwić się, to jedno, ale mieć obsesję, to drugie. Cały czas chciano jej zapewniać bezpieczeństwo, i oto jak się to kończyło. - Chcę, byś mi opowiedział, tu i teraz.
- Ani nie tu, ani nie teraz. - oświadczył stanowczo. - Nie będę cię narażać, rozbijemy obóz w jakimś przyjaznym miejscu i wtedy wszystko wytłumaczę.
- Wolałabym jednak tu i teraz. - oświadczyła. Tym razem na twarzy Firnegala, niepokrytej już łuskami, można było dostrzec lekkie zirytowanie, chociaż jego słowa w żaden sposób tego nie okazywały.
Dwójka ludzi, kobieta i mężczyzna, najwyraźniej podróżowali razem, ponieważ rozprawiali o czasie wyjazdu. Dziewczyna upierała się, by zostać trochę i pomóc jeszcze mieszkańcom zabudowań, a jej towarzysz chciał opuścić to miejsce jak najszybciej.
- Fakt, nie powinniśmy ich zostawiać bez niczego. - podtrzymała postawę dziewczyny. - Ci ludzie stracili cały dobytek, dach nad głową i swoich najbliższych. Oni nie przeżyją, jeżeli ich tak zostawimy.
Firnegal skrzywił się na jej słowa, tak jakby powiedziała coś niesmacznego. Zupełnie tak, jakby los tych dziesiątek osób, które przeżyły wogóle go nie interesował. Nie była pewna, czy oznaczało to, że był po prostu bezduszny, czy... No właśnie. Przecież, z jakiego innego powodu mógłby się skrzywić?
- Dlaczego ciebie to nic nie obchodzi? Przecież ci ludzie są tacy jak ja! Nie możesz ich tak zostawić! - powiedziała, szarpiąc go za rękaw, choć nie przynosiło to żadnego skutku. - Jak ty nie chcesz im pomóc, to ja to zrobię! - zagroziła.
- Wcale nie mówiłem, że nie chcę pomóc. - usłyszała, choć ani trochę nie uwierzyła. "Tak, jasne." pomyślała. - Po prostu, trochę mi szkoda.
Po tych słowach wyjął małą sakiewkę i upuścił na ziemię. Doskonale usłyszała cichy brzdęk, jaki mogły wydać tylko kamienie szlachetne. Było ich co najmniej siedem, sądząc po odgłosie. Teraz zrozumiała, dlaczego się skrzywił. Teraz jej samej ciężko było powstrzymać się od pochylenia i wzięcia woreczka. Z największym trudem odwróciła się i odeszła razem ze smokiem za dwójką ludzi. Przynajmniej była pewna, że nikomu tutaj nie grozi głód.
Kiedy doszli do koni straciła posiadane przez siebie resztki wigoru. Ani trochę nie umiała jeździć, a te zwierzęta po prostu się jej bały, tak jakby wyczuwały kim, a raczej czym jest. Tym razem nie było inaczej, a jeden nawet wierzgnął, czując się zagrożony, przypominając jej tym samym, jak bardzo jest groźna i niebezpieczna dla otoczenia. Gdyby tylko mogła, oddałaby swoje dotychczasowe życie, by żyć szczęśliwie jako elfka z resztą swojej rodziny. Ba, nawet za ludzkie życie by się zamieniła. Wszystko, byle nie to.
Podstawy jazdy konnej znała tylko z widzenia i mniej więcej wiedziała jak powinna usiąść, ale co się działo dalej pozostawało dla niej zagadką. Ujeżdżanie zwierzęcia mogło się okazać trudniejsze, niż znalezienie jednego konkretnego zdania w całej bibliotece.
- A, tak właściwie to jak się jeździ? - zapytała.
"Konie? Naprawdę, mam jechać na czymś, co mogłoby być przekąską?" pomyślał, niezbyt uradowany z tego pomysłu. Co prawda, potrafił jeździć, co wynikało z faktu iż miał mnóstwo czasu na naukę wszystkiego. Zdobycie takiej ilości różnych umiejętności, jaką on posiadał było w wielu sytuacjach bardzo przydatne, ale koni po prostu nie znosił. Jedyne konie jakie tolerował, to lekko przypalone.
Zdecydował się jednak dalej iść na ustępstwa, bo wiedział iż sporo dotychczas namieszał. Wolał jednak się przystosować do sytuacji, niż znowu denerwować smoczycę. Osobiście nie widział nic specjalnie złego w dręczeniu ludzi, ale chyba dla niej będzie musiał zmienić nie tylko wygląd, ale i charakter.
- Pomogę ci wsiąść. - oświadczył, po czym pokazał smoczycy w jaki sposób powinno się wsiadać na konia. Oczywiście każde zwierzę panikowało, gdy tylko zobaczyło zbliżające się smoki, co znacznie utrudniało pomoc Gelarum. Ostatecznie, dosiadł tego samego konia, co ona, a ten który miał być przeznaczony dla niego został po prostu przywiązany do drugiego.
- A nie uważasz, że nie ma w tym twojej winy? - odpowiedział na pytanie mężczyzny. - Celowałeś tym szpikulcem prosto we mnie, więc cię zneutralizowałem. Naprawdę, nie mam nic do ciebie, ale na początek znajomości lepiej jest się przywitać, niż dobywać miecza. - oświadczył.
- Czy nie mógłbyś opowiedzieć co się stało teraz? - Zapytała zza jego pleców, obejmująca go Gelarum. Jej dociekliwość była naprawdę irytująca, ale dla niego było to jak mała rysa, na najpiękniejszym diamencie.
- Eeee... Wolałbym to opowiedzieć, gdy spokojnie usiądziemy.
- A czemu nie teraz? - dociekała smoczyca.
Eeee... Ponieważ lepiej, żeby czarodziej - powiedział to z lekkim gniewem, bo wciąż uważał każdego czarodzieja za gnidę, który szuka tylko własnych korzyści. - też wszystko usłyszał, jesteśmy... Jestem mu winny wyjaśnienia.
- Acha. - odpowiedziała Gelarum. Żeden ze smoków przez resztę drogi nie próbował nawiązywać rozmowy.
- Ani nie tu, ani nie teraz. - oświadczył stanowczo. - Nie będę cię narażać, rozbijemy obóz w jakimś przyjaznym miejscu i wtedy wszystko wytłumaczę.
- Wolałabym jednak tu i teraz. - oświadczyła. Tym razem na twarzy Firnegala, niepokrytej już łuskami, można było dostrzec lekkie zirytowanie, chociaż jego słowa w żaden sposób tego nie okazywały.
Dwójka ludzi, kobieta i mężczyzna, najwyraźniej podróżowali razem, ponieważ rozprawiali o czasie wyjazdu. Dziewczyna upierała się, by zostać trochę i pomóc jeszcze mieszkańcom zabudowań, a jej towarzysz chciał opuścić to miejsce jak najszybciej.
- Fakt, nie powinniśmy ich zostawiać bez niczego. - podtrzymała postawę dziewczyny. - Ci ludzie stracili cały dobytek, dach nad głową i swoich najbliższych. Oni nie przeżyją, jeżeli ich tak zostawimy.
Firnegal skrzywił się na jej słowa, tak jakby powiedziała coś niesmacznego. Zupełnie tak, jakby los tych dziesiątek osób, które przeżyły wogóle go nie interesował. Nie była pewna, czy oznaczało to, że był po prostu bezduszny, czy... No właśnie. Przecież, z jakiego innego powodu mógłby się skrzywić?
- Dlaczego ciebie to nic nie obchodzi? Przecież ci ludzie są tacy jak ja! Nie możesz ich tak zostawić! - powiedziała, szarpiąc go za rękaw, choć nie przynosiło to żadnego skutku. - Jak ty nie chcesz im pomóc, to ja to zrobię! - zagroziła.
- Wcale nie mówiłem, że nie chcę pomóc. - usłyszała, choć ani trochę nie uwierzyła. "Tak, jasne." pomyślała. - Po prostu, trochę mi szkoda.
Po tych słowach wyjął małą sakiewkę i upuścił na ziemię. Doskonale usłyszała cichy brzdęk, jaki mogły wydać tylko kamienie szlachetne. Było ich co najmniej siedem, sądząc po odgłosie. Teraz zrozumiała, dlaczego się skrzywił. Teraz jej samej ciężko było powstrzymać się od pochylenia i wzięcia woreczka. Z największym trudem odwróciła się i odeszła razem ze smokiem za dwójką ludzi. Przynajmniej była pewna, że nikomu tutaj nie grozi głód.
Kiedy doszli do koni straciła posiadane przez siebie resztki wigoru. Ani trochę nie umiała jeździć, a te zwierzęta po prostu się jej bały, tak jakby wyczuwały kim, a raczej czym jest. Tym razem nie było inaczej, a jeden nawet wierzgnął, czując się zagrożony, przypominając jej tym samym, jak bardzo jest groźna i niebezpieczna dla otoczenia. Gdyby tylko mogła, oddałaby swoje dotychczasowe życie, by żyć szczęśliwie jako elfka z resztą swojej rodziny. Ba, nawet za ludzkie życie by się zamieniła. Wszystko, byle nie to.
Podstawy jazdy konnej znała tylko z widzenia i mniej więcej wiedziała jak powinna usiąść, ale co się działo dalej pozostawało dla niej zagadką. Ujeżdżanie zwierzęcia mogło się okazać trudniejsze, niż znalezienie jednego konkretnego zdania w całej bibliotece.
- A, tak właściwie to jak się jeździ? - zapytała.
"Konie? Naprawdę, mam jechać na czymś, co mogłoby być przekąską?" pomyślał, niezbyt uradowany z tego pomysłu. Co prawda, potrafił jeździć, co wynikało z faktu iż miał mnóstwo czasu na naukę wszystkiego. Zdobycie takiej ilości różnych umiejętności, jaką on posiadał było w wielu sytuacjach bardzo przydatne, ale koni po prostu nie znosił. Jedyne konie jakie tolerował, to lekko przypalone.
Zdecydował się jednak dalej iść na ustępstwa, bo wiedział iż sporo dotychczas namieszał. Wolał jednak się przystosować do sytuacji, niż znowu denerwować smoczycę. Osobiście nie widział nic specjalnie złego w dręczeniu ludzi, ale chyba dla niej będzie musiał zmienić nie tylko wygląd, ale i charakter.
- Pomogę ci wsiąść. - oświadczył, po czym pokazał smoczycy w jaki sposób powinno się wsiadać na konia. Oczywiście każde zwierzę panikowało, gdy tylko zobaczyło zbliżające się smoki, co znacznie utrudniało pomoc Gelarum. Ostatecznie, dosiadł tego samego konia, co ona, a ten który miał być przeznaczony dla niego został po prostu przywiązany do drugiego.
- A nie uważasz, że nie ma w tym twojej winy? - odpowiedział na pytanie mężczyzny. - Celowałeś tym szpikulcem prosto we mnie, więc cię zneutralizowałem. Naprawdę, nie mam nic do ciebie, ale na początek znajomości lepiej jest się przywitać, niż dobywać miecza. - oświadczył.
- Czy nie mógłbyś opowiedzieć co się stało teraz? - Zapytała zza jego pleców, obejmująca go Gelarum. Jej dociekliwość była naprawdę irytująca, ale dla niego było to jak mała rysa, na najpiękniejszym diamencie.
- Eeee... Wolałbym to opowiedzieć, gdy spokojnie usiądziemy.
- A czemu nie teraz? - dociekała smoczyca.
Eeee... Ponieważ lepiej, żeby czarodziej - powiedział to z lekkim gniewem, bo wciąż uważał każdego czarodzieja za gnidę, który szuka tylko własnych korzyści. - też wszystko usłyszał, jesteśmy... Jestem mu winny wyjaśnienia.
- Acha. - odpowiedziała Gelarum. Żeden ze smoków przez resztę drogi nie próbował nawiązywać rozmowy.
Merilah ruszyła za bratem. Szybko pokonali drogę dzielącą ich od koni. Dziewczyna uśmiechnęła się, widząc swoją karą klacz. Następnie spojrzała na Riordiana, przewieszonego przez siodło. Nie wyglądał dobrze.
- "Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało. Jeśli ta elfka mu nie pomoże, będziemy mieli naprawdę duży problem. W pobliżu raczej nie ma żadnych profesjonalnych medyków..." - pomyślała, przyglądając się czarodziejowi.
Kobieta wsiadła na Elię i poklepała ją po szyi, uśmiechając się do siebie. Merilah odwróciła głowę, aby zobaczyć, czy jej towarzysze są również gotowi. Woodren siedział już na Leonie, w przeciwieństwie do elfów, które jeszcze przez chwilę stały obok wierzchowców. Widać było, że konie denerwują się ich obecnością. Merilah spodziewała się, że będą tak reagować w pobliżu elfa, który niedawno był smokiem. Sama się go obawiała, więc zupełnie nie dziwiła się zwierzętom. Jednak zaskoczył ją fakt, iż konie reagowały tak samo na jego towarzyszkę.
- "Ona też nie jest na pewno zwykłą elfką. Czy to możliwe, żeby była taka sama jak on?" - zadała sobie pytanie w myślach, obserwując, jak blondynka niezgrabnie wsiada na konia.
W końcu ruszyli. Woodren jechał na przodzie, prowadząc pozostałych. Utrzymywali wolne tempo, głownie ze względu na nieprzytomnego czarodzieja. Cały czas trzymali się wydeptanej drogi, która wiła się wzdłuż rzeki. Dookoła nich nie było praktycznie nic, jeźdźców otaczały bezkresne równiny.
Po jakimś czasie Woodren zwolnił i zrównał się z Merilah. Miał obawy dotyczące dalszego podróżowania w towarzystwie smoka. Dziewczyna przyznała mu rację, kiwając głową. Do ich rozmowy wtrącił się elf, który następnie zaczął rozmawiać ze swoją towarzyszką.
Merilah obejrzała się, aby sprawdzić, czy smok i blondynka nie zwracają na nich uwagi i odwróciła się do brata.
- Spokojnie, Riordian uleczył większość ludzi jeszcze przed przybyciem smoka, a wydaje mi się, że od tamtego momentu nikt poważnie nie ucierpiał. Powinien zrozumieć.
Merilah spojrzała przed siebie, na chwilę przerywając. Następnie, wróciła do rozmowy.
- Wytłumacz mi kilka rzeczy. Dokąd my tak właściwie teraz jedziemy? Dalej do Rubidii, czy masz w planach jakiś inny cel? Szczerze mówiąc, po tym wszystkim co tam się stało powinniśmy przez jakiś czas odpocząć. Za dużo złego w za krótkim czasie... - powoli pokręciła głową, starając się odpędzić wspomnienia pobojowiska po ataku bandytów.
- A po za tym, co z tymi, którzy nas gonili? - zapytała po chwili. - Tak po prostu sobie odpuścili? Wątpię. Coś cię z nimi połączyło, kiedy cię nie było. Widziałam, jak przez jakiś czas trzymałeś się blisko ich dowódcy. I tu się rodzi kolejne pytanie. Dlaczego zniknąłeś i co się wtedy z tobą działo? Naprawdę nieźle się o ciebie martwiłam, a nawet zaczęłam się spodziewać najgorszego...
Czekając na odpowiedź brata, Merilah odwróciła głowę i spojrzała na równiny.
- Jeszcze miesiąc temu mieliśmy dom i wszystko pod dostatkiem. Przez te kilka dni tyle się wydarzyło, że ledwo to pamiętam, a przecież pamięć mam świetną, sam wiesz. Dziwne uczucie... - Merilah uśmiechnęła się smutno.
- "Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało. Jeśli ta elfka mu nie pomoże, będziemy mieli naprawdę duży problem. W pobliżu raczej nie ma żadnych profesjonalnych medyków..." - pomyślała, przyglądając się czarodziejowi.
Kobieta wsiadła na Elię i poklepała ją po szyi, uśmiechając się do siebie. Merilah odwróciła głowę, aby zobaczyć, czy jej towarzysze są również gotowi. Woodren siedział już na Leonie, w przeciwieństwie do elfów, które jeszcze przez chwilę stały obok wierzchowców. Widać było, że konie denerwują się ich obecnością. Merilah spodziewała się, że będą tak reagować w pobliżu elfa, który niedawno był smokiem. Sama się go obawiała, więc zupełnie nie dziwiła się zwierzętom. Jednak zaskoczył ją fakt, iż konie reagowały tak samo na jego towarzyszkę.
- "Ona też nie jest na pewno zwykłą elfką. Czy to możliwe, żeby była taka sama jak on?" - zadała sobie pytanie w myślach, obserwując, jak blondynka niezgrabnie wsiada na konia.
W końcu ruszyli. Woodren jechał na przodzie, prowadząc pozostałych. Utrzymywali wolne tempo, głownie ze względu na nieprzytomnego czarodzieja. Cały czas trzymali się wydeptanej drogi, która wiła się wzdłuż rzeki. Dookoła nich nie było praktycznie nic, jeźdźców otaczały bezkresne równiny.
Po jakimś czasie Woodren zwolnił i zrównał się z Merilah. Miał obawy dotyczące dalszego podróżowania w towarzystwie smoka. Dziewczyna przyznała mu rację, kiwając głową. Do ich rozmowy wtrącił się elf, który następnie zaczął rozmawiać ze swoją towarzyszką.
Merilah obejrzała się, aby sprawdzić, czy smok i blondynka nie zwracają na nich uwagi i odwróciła się do brata.
- Spokojnie, Riordian uleczył większość ludzi jeszcze przed przybyciem smoka, a wydaje mi się, że od tamtego momentu nikt poważnie nie ucierpiał. Powinien zrozumieć.
Merilah spojrzała przed siebie, na chwilę przerywając. Następnie, wróciła do rozmowy.
- Wytłumacz mi kilka rzeczy. Dokąd my tak właściwie teraz jedziemy? Dalej do Rubidii, czy masz w planach jakiś inny cel? Szczerze mówiąc, po tym wszystkim co tam się stało powinniśmy przez jakiś czas odpocząć. Za dużo złego w za krótkim czasie... - powoli pokręciła głową, starając się odpędzić wspomnienia pobojowiska po ataku bandytów.
- A po za tym, co z tymi, którzy nas gonili? - zapytała po chwili. - Tak po prostu sobie odpuścili? Wątpię. Coś cię z nimi połączyło, kiedy cię nie było. Widziałam, jak przez jakiś czas trzymałeś się blisko ich dowódcy. I tu się rodzi kolejne pytanie. Dlaczego zniknąłeś i co się wtedy z tobą działo? Naprawdę nieźle się o ciebie martwiłam, a nawet zaczęłam się spodziewać najgorszego...
Czekając na odpowiedź brata, Merilah odwróciła głowę i spojrzała na równiny.
- Jeszcze miesiąc temu mieliśmy dom i wszystko pod dostatkiem. Przez te kilka dni tyle się wydarzyło, że ledwo to pamiętam, a przecież pamięć mam świetną, sam wiesz. Dziwne uczucie... - Merilah uśmiechnęła się smutno.
- "Jak jej to powiedzieć?" - pomyślał Woodren.
Młody wojownik zastanowił się. Miał już plany, ale był niemal pewien, że nie spodobają się jego siostrze. Stwierdził, że jak najdłuższe odwlekanie oświadczenia to najlepszy pomysł.
Woodren przypatrzył się błyszczącej w słońcu tafli wody. Miał wielką chęć, aby rzucić wszystko i popływać w ciągnącej się przez równiny rzece.
- "Obowiązki wzywają. Nienawidzę obowiązków."
Młody mężczyzną popatrzył na trakt. Wciąż mieli sporo drogi do pokonania.
- Gdy wyjechałem z gospody w stronę gór, goniło mnie dwóch najemników. Przez długi czas bawiliśmy się w Kotka i myszkę, jeżdżąc po równinach.
Przerwał na chwilę, aby napić się wody z prowizorycznego bukłaku ukradzionego z wyposażenia jednego z koni, które zabrali z wioski. Woodren czuł się słabo, ale był w stanie jechać.
- "Po prostu jestem zmęczony dzisiejszą walką." - Gdy wypowiadał w myślach to zdanie, nie wiedział, jak bardzo był daleko od prawdy.
- Stoczyliśmy walkę w lesie, która zakończyła się tak, że zostaliśmy ogłuszeni przez bandytów - wrócił do odpowiedzi. - Obudziłem się dopiero wieczorem, gdy bandziory...
Przerwał mu nagły atak suchego kaszlu. Woodren, aż zgiął się w siodle i prawie wypuścił konia, który wiózł Riordiana. Młody wojownik skończył pokasływać po kilku sekundach.
- "Nawdychałem się dzisiaj dużo pyłu."
Długowłosy mężczyzna przyłożył bukłak do ust i opróżnił go.
- Wracając do tematu - powiedział. - Obudzili nas dopiero wieczorem. Dzięki temu mogliśmy zjeść kolację i obejrzeć walkę na arenie. - Woodren wolał ominąć tę część, w której on sam miał stanąć na ringu.
- Udało nam się uciec dzisiaj niedługo przed świtem. Pomógł nam ten młody chłopak, który wczoraj pomógł ci wynieść nasze rzeczy z gospody.
Młody wojownik poczuł, że oczy mu się zamykały. Udało mu się odgonić senność, dzięki energicznemu kręceniu głową. Rozprostował ręce.
- Tak w ogóle to ten dzieciak okazał się szpiegiem. Mały gówniarz zbierał informacje w terenie i grzecznie meldował się hersztowi bandytów.
Woodren ledwo trzymał lejce. Wykorzystywał resztki siły woli do walki z sobą. Jego ciało domagało się natychmiastowego odpoczynku, długowłosy nie zamierzał ulec.
- "Muszę być twardy, szczególnie teraz" - pomyślał.
Woodren stwierdził, że nadszedł czas na przedstawienie swojego planu.
- Pytałaś się o to, co będzie dalej - powiedział do siostry. - Jeżeli chodzi o odpoczynek i Rubidię, to dotyczy to nas tylko w połowie. Znaczy się, ty zostaniesz z Riordianem, a potem odjedziesz do Rubidii.
Woodren na chwilę popatrzył na trakt. Po kilku sekundach spojrzał w oczy siostry.
- Ja zamierzam dopaść tych bandytów.
Młody wojownik zastanowił się. Miał już plany, ale był niemal pewien, że nie spodobają się jego siostrze. Stwierdził, że jak najdłuższe odwlekanie oświadczenia to najlepszy pomysł.
Woodren przypatrzył się błyszczącej w słońcu tafli wody. Miał wielką chęć, aby rzucić wszystko i popływać w ciągnącej się przez równiny rzece.
- "Obowiązki wzywają. Nienawidzę obowiązków."
Młody mężczyzną popatrzył na trakt. Wciąż mieli sporo drogi do pokonania.
- Gdy wyjechałem z gospody w stronę gór, goniło mnie dwóch najemników. Przez długi czas bawiliśmy się w Kotka i myszkę, jeżdżąc po równinach.
Przerwał na chwilę, aby napić się wody z prowizorycznego bukłaku ukradzionego z wyposażenia jednego z koni, które zabrali z wioski. Woodren czuł się słabo, ale był w stanie jechać.
- "Po prostu jestem zmęczony dzisiejszą walką." - Gdy wypowiadał w myślach to zdanie, nie wiedział, jak bardzo był daleko od prawdy.
- Stoczyliśmy walkę w lesie, która zakończyła się tak, że zostaliśmy ogłuszeni przez bandytów - wrócił do odpowiedzi. - Obudziłem się dopiero wieczorem, gdy bandziory...
Przerwał mu nagły atak suchego kaszlu. Woodren, aż zgiął się w siodle i prawie wypuścił konia, który wiózł Riordiana. Młody wojownik skończył pokasływać po kilku sekundach.
- "Nawdychałem się dzisiaj dużo pyłu."
Długowłosy mężczyzna przyłożył bukłak do ust i opróżnił go.
- Wracając do tematu - powiedział. - Obudzili nas dopiero wieczorem. Dzięki temu mogliśmy zjeść kolację i obejrzeć walkę na arenie. - Woodren wolał ominąć tę część, w której on sam miał stanąć na ringu.
- Udało nam się uciec dzisiaj niedługo przed świtem. Pomógł nam ten młody chłopak, który wczoraj pomógł ci wynieść nasze rzeczy z gospody.
Młody wojownik poczuł, że oczy mu się zamykały. Udało mu się odgonić senność, dzięki energicznemu kręceniu głową. Rozprostował ręce.
- Tak w ogóle to ten dzieciak okazał się szpiegiem. Mały gówniarz zbierał informacje w terenie i grzecznie meldował się hersztowi bandytów.
Woodren ledwo trzymał lejce. Wykorzystywał resztki siły woli do walki z sobą. Jego ciało domagało się natychmiastowego odpoczynku, długowłosy nie zamierzał ulec.
- "Muszę być twardy, szczególnie teraz" - pomyślał.
Woodren stwierdził, że nadszedł czas na przedstawienie swojego planu.
- Pytałaś się o to, co będzie dalej - powiedział do siostry. - Jeżeli chodzi o odpoczynek i Rubidię, to dotyczy to nas tylko w połowie. Znaczy się, ty zostaniesz z Riordianem, a potem odjedziesz do Rubidii.
Woodren na chwilę popatrzył na trakt. Po kilku sekundach spojrzał w oczy siostry.
- Ja zamierzam dopaść tych bandytów.
- Gelarum
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 80
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Smoczyca
- Profesje:
- Kontakt:
Odpowiedź dalej była odwlekana przez Firnegala, ale musiała przyznać, że jego argument był słuszny. Wszystkim należały się wyjaśnienia, a nie było sensu by się powtarzać. Dlatego też siedziała na zwierzęciu jak na szpilkach, nie mogąc się doczekać kiedy wreszcie się zatrzymają. Zresztą, nikt nie wyglądał na szczególnie zadowolonego z sytuacji, smoki z powodu koni, a ludzie z powodu smoków. Woodren rozmawiał cicho z dziewczyną, najwyraźniej starając się, by nie doszło to do smoczych uszu, ale nawet jeśliby nie chciała, to i tak doskonale wiedziała co mówią. Niewiele zrozumiała z opowieści, a związek z zaistniałą sytuacją dostrzegła dopiero gdy padły słowa takie jak wczoraj, czy bandyci.
Woodren chyba nie najlepiej znosił podróż. Najpierw rozkaszlał się okropnie, a potem spostrzegła, że stara się jakby odgonić senność, kręcąc energicznie głową. Obawiała się, że Firnegal mógł coś mu zrobić, a oboje nie chcieli się do tego przyznać. Woodren ledwo siedział na koniu, a wyglądał jakby miał zaraz spasć. Nie była pewna, czy po prostu wcześniej był chory, czy smok tak go poturbował, ale najlepiej byłoby, gdyby zatrzymać się na odpoczynek. Mężczyzna mógłby zregenerować siły, a ona mogłaby w tym czasie pomóc Riordianowi. Kiedy obaj odzyskaliby siły, mogłaby przycisnąć smoka by wytłumaczył co się właściwie stało. Potem pewnie rozeszliby się wszyscy, każdy w swoją stronę.
- Myślę, że taki dystans już nam wystarczy. - oznajmiła, ponieważ uważała, że informowanie o złym stanie wojownika mogłoby zmartwić dziewczynę, a jego samego zdenerwiwać. - Najłatwiej jest uzdrowić kogoś zaraz po zadaniu ran, czy obrażeń. - skłamała, by nikt nie znalazł lepszego powodu by jechać dalej. Wolała się zatrzymać w tej chwili, by jak najszybciej zająć się poszkodowanym i nie znosić więcej podejrzliwych spojrzeń.
Smok zatrzymał konia, bezwzględnie zastosowawszy się do jej propozycji, zupełnie tak jakby miała nad nim jakąś władzę. Nie bardzo podobało jej się, że zachowuje się właśnie tak, jakby była jakąś wielką księżną. Miała mu to powiedzieć, lecz przypomniała sobie, że smok doskonale zna jej myśli, oraz wie teraz, że wolałaby żeby pomiędzy nimi było jak w normalnej rodzinie.
Oboje zsiedli z konia, przy czym ona dość nieporadnie, co zaowocowało niezbyt przyjemnym zderzeniem z ziemią. Firnegal od razu niemal znalazł się tuż obok i pomógł jej wstać.
- dziękuję. - powiedziała smokowi, na co ten uśmiechnął się do niej.
Po niedługim czasie wszyscy, z wyjątkiem Firnegala, siedzieli już na trawie, niespokojnie spoglądając na ciężko oddychającego Riordana, który leżał tuż przy niej na brzuchu. Ona przyszykowawszy kilka łatwych do znalezienia wszędzie liści odpowiednich do prowizorycznego bandażowania ran, zaczęła zastanawiać się, czy nie uszkodził sobie czegoś, oprócz skóry, na której była okropna bruzda. Nie była pewna, czy do końca sobie poradzi i czy na jego ciele nie zostanie blizna. W końcu, zdecydowała się po prostu magicznie przyspieszyć proces leczenia naturalnego, zamiast swobodnej nim manipulacji, ponieważ bała się, że może mieć uszkodzone kości, czego nie była w stanie sprawdzić. Gdyby po prostu zaleczyła ranę, złamanie mogłoby pozostać, jeśli takowe rzeczywiście tam było.
Westchnęła cicho i wyciągnęła przed siebie ręce aby się skupić. Niektórzy magowie potrafili rzucać zaklęcia nawet nie patrząc na ich cel, ale ona musiała dotknąć chorego, by mogła pomóc mu się uleczyć. Tak naprawdę to czarodziej leczył się sam, a ona tylko przyspieszała ten proces.
Energia uciekała z niej dużo szybciej niż się tego spodziewała. Jej palce wibrowały mocą, która leciała wprost do czarodzieja. Po pół minuty, zdążyli zaobserwować jak rana powoli zasklepia się, aż w końcu całkowicie zniknęła. Ale Riordian, czerpał z niej energię dalej, mimo iż chyba już jej nie potrzebował. Zaczęła się obawiać iż braknie jej energii, gdy nagle strumień przerwał się, jakby ktoś zakręcił kurek. Czarodziej powoli otworzył oczy.
Odetchnęła z ulgą i połoźyła się na trawie. Patrząc w niebo jeszcze mogła dostrzec tańczący w powietrzu dym. Miała ochotę choć na chwilę zapomnieć o tym wszystkim i w końcu poczuć się normalnie, tak jak gdyby nigdy nie opuściła swojej biblioteki, będącej teraz tak daleko. Chciała już przekręcić klucz w kieszeni jej spodni w zamku, poczuć ten przyjemny zapach starych ksiąg. Iść na targ, oglądać drogie towary. Tak jakby nic nigdy się nie wydarzyło.
Woodren chyba nie najlepiej znosił podróż. Najpierw rozkaszlał się okropnie, a potem spostrzegła, że stara się jakby odgonić senność, kręcąc energicznie głową. Obawiała się, że Firnegal mógł coś mu zrobić, a oboje nie chcieli się do tego przyznać. Woodren ledwo siedział na koniu, a wyglądał jakby miał zaraz spasć. Nie była pewna, czy po prostu wcześniej był chory, czy smok tak go poturbował, ale najlepiej byłoby, gdyby zatrzymać się na odpoczynek. Mężczyzna mógłby zregenerować siły, a ona mogłaby w tym czasie pomóc Riordianowi. Kiedy obaj odzyskaliby siły, mogłaby przycisnąć smoka by wytłumaczył co się właściwie stało. Potem pewnie rozeszliby się wszyscy, każdy w swoją stronę.
- Myślę, że taki dystans już nam wystarczy. - oznajmiła, ponieważ uważała, że informowanie o złym stanie wojownika mogłoby zmartwić dziewczynę, a jego samego zdenerwiwać. - Najłatwiej jest uzdrowić kogoś zaraz po zadaniu ran, czy obrażeń. - skłamała, by nikt nie znalazł lepszego powodu by jechać dalej. Wolała się zatrzymać w tej chwili, by jak najszybciej zająć się poszkodowanym i nie znosić więcej podejrzliwych spojrzeń.
Smok zatrzymał konia, bezwzględnie zastosowawszy się do jej propozycji, zupełnie tak jakby miała nad nim jakąś władzę. Nie bardzo podobało jej się, że zachowuje się właśnie tak, jakby była jakąś wielką księżną. Miała mu to powiedzieć, lecz przypomniała sobie, że smok doskonale zna jej myśli, oraz wie teraz, że wolałaby żeby pomiędzy nimi było jak w normalnej rodzinie.
Oboje zsiedli z konia, przy czym ona dość nieporadnie, co zaowocowało niezbyt przyjemnym zderzeniem z ziemią. Firnegal od razu niemal znalazł się tuż obok i pomógł jej wstać.
- dziękuję. - powiedziała smokowi, na co ten uśmiechnął się do niej.
Po niedługim czasie wszyscy, z wyjątkiem Firnegala, siedzieli już na trawie, niespokojnie spoglądając na ciężko oddychającego Riordana, który leżał tuż przy niej na brzuchu. Ona przyszykowawszy kilka łatwych do znalezienia wszędzie liści odpowiednich do prowizorycznego bandażowania ran, zaczęła zastanawiać się, czy nie uszkodził sobie czegoś, oprócz skóry, na której była okropna bruzda. Nie była pewna, czy do końca sobie poradzi i czy na jego ciele nie zostanie blizna. W końcu, zdecydowała się po prostu magicznie przyspieszyć proces leczenia naturalnego, zamiast swobodnej nim manipulacji, ponieważ bała się, że może mieć uszkodzone kości, czego nie była w stanie sprawdzić. Gdyby po prostu zaleczyła ranę, złamanie mogłoby pozostać, jeśli takowe rzeczywiście tam było.
Westchnęła cicho i wyciągnęła przed siebie ręce aby się skupić. Niektórzy magowie potrafili rzucać zaklęcia nawet nie patrząc na ich cel, ale ona musiała dotknąć chorego, by mogła pomóc mu się uleczyć. Tak naprawdę to czarodziej leczył się sam, a ona tylko przyspieszała ten proces.
Energia uciekała z niej dużo szybciej niż się tego spodziewała. Jej palce wibrowały mocą, która leciała wprost do czarodzieja. Po pół minuty, zdążyli zaobserwować jak rana powoli zasklepia się, aż w końcu całkowicie zniknęła. Ale Riordian, czerpał z niej energię dalej, mimo iż chyba już jej nie potrzebował. Zaczęła się obawiać iż braknie jej energii, gdy nagle strumień przerwał się, jakby ktoś zakręcił kurek. Czarodziej powoli otworzył oczy.
Odetchnęła z ulgą i połoźyła się na trawie. Patrząc w niebo jeszcze mogła dostrzec tańczący w powietrzu dym. Miała ochotę choć na chwilę zapomnieć o tym wszystkim i w końcu poczuć się normalnie, tak jak gdyby nigdy nie opuściła swojej biblioteki, będącej teraz tak daleko. Chciała już przekręcić klucz w kieszeni jej spodni w zamku, poczuć ten przyjemny zapach starych ksiąg. Iść na targ, oglądać drogie towary. Tak jakby nic nigdy się nie wydarzyło.
- Riordian
- Szukający drogi
- Posty: 34
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje: Wędrowiec , Uzdrowiciel
- Kontakt:
To wszystko działo się tak szybko... tak niespodziewanie... tak gwałtownie. Biedny Riordian naprawdę nie wiedział ile czasu minęło od zaatakowania wioski przez bandytów, którzy poniekąd stworzyli ogromne zagrożenie wszystkim jej mieszkańcom. Ale byli tutaj na szczęście wojownicy, którzy mogli ich tu uratować. Gdyby nie oni, pewnie rozpętałoby się tu jedno wielkie, krwiste piekło. Zwykła rzeź. W końcu jak chłopi mieliby się obronić przed bandytami? Jasne, widły, kosy, sierpy czy co oni jeszcze tam mogą mieć. Ale nadal nie umieją walczyć. A bandyci? Nie mieliby skrupułów. Zabijaliby, rabowaliby i dalej zabijali. Większe umiejętności, chociaż wielu z nich tak naprawdę nie znało się na szermierce, co nawet Riordian widział. Ale to było wcześniej...
Później? Później pojawił się smok. Nie mieli wiele czasu do odpoczynku. Wszystko pogrążyło się w chaosie, co godziło naturę czarodzieja, który na swój sposób był wrogiem chaosu. W końcu dbał o porządek. Był kapłanem równowagi... porządku. Dlatego też dziwiło go to wszystko, co się dziś działo. Powodem tego było to, że po prostu mało realistycznym było nagłe skupienie się tylu nieszczęść w jednym miejscu. Bardzo rzadko coś takiego się zdarzało, a on podczas swojego całkiem niekrótkiego życia był świadkiem czegoś takiego... pierwszy raz. Tak. Ale nie ma się co temu dziwić, tak naprawdę. A sam Riordian co postanowił w tej sytuacji zrobić? Spróbować zatrzymać smoka. Dobrze wiedział, że smoki są rozumnymi istotami. Zdecydowanie mądrzejszymi od ludzi. Elfów, czy nawet czarodziejów, oj taak. Wiedzą przewyższać mogły wszystkie pozostałe rasy. Jeżeli tylko się postarały i robiły coś w tym kierunku. Umożliwiało im to naprawdę długie życie. A ten smok... wyglądał na starszego. Jednakże...
Próba rozmowy spełzła na niczym. Riordian stanął i uniósł kostur do góry.
- Smoku! - Zawołał. Jeżeli czarodziej liczył na uspokojenie sytuacji - a liczył - to grubo się przejechał na tej wizji. Smok nawet nie uraczył go dłuższym spojrzeniem. Nawet nie dał mu czasu, by mógł cokolwiek zrobić. Riordian nawet nie zdążył się dobrze ruszyć a zobaczył tylko ruch ogona smoka. W następnej chwili... już nie widział nic. Kompletnie nic. Po tym uderzeniu, najzwyczajniej stracił przytomność. Odleciał kilka metrów, uderzył bokiem o ścianę jakiegoś budynku i wylądował nieprzytomny na ziemi. A jego kostur... wylądował gdzieś indziej. Czy to ważne? I tak na nic by mu się nie zdał. Z powstałej rany popłynęła strużka krwi, a on... pogrążył się w ciemności.
Powoli otworzył oczy... poczuł ucisk w klatce piersiowej i nagle szarpnął się do przodu, przechodząc do siadu. Zaczerpnął powietrza, jakby się dusił, co prawdą oczywiscie nie było... Rozejrzał się. Wokół siebie ujrzał cztery twarze wbijające w niego spojrzenie... opornie przyszło mu przypisanie do nich jakichkolwiek imion. Woodren. Długowłosy. Merilah, urodziwa siostra Woodrena o długich ciemnych włosach... Elfka... imię nieznane... Ale była. Była w wiosce. I elf... kto to był? Nie widział go wcześniej. Gdzie oni w ogóle byli... nie mówił nic jeszcze... jakby zapomniał jak się mówi. Nie są w wiosce. Są gdzieś indziej. Uniósł wzrok do nieba. Nagle sięgnął dłonią pod koszulę, sprawdzając czy Medalion jest na miejscu. Wyciągnął go spod płaszcza i odetchnął głęboko.
- C-c-co się sta...ło? - Zapytał cicho przerywanym głosem. Przełknął głośno ślinę.
- I gdzie my jesteśmy? - Drugie dość ważne pytanie. Aktualnie miał ogromny mętlik w głowie. Musiał to sobie wszystko poukładać w myślach... liczył na ich pomoc w tym oczywiście.
Później? Później pojawił się smok. Nie mieli wiele czasu do odpoczynku. Wszystko pogrążyło się w chaosie, co godziło naturę czarodzieja, który na swój sposób był wrogiem chaosu. W końcu dbał o porządek. Był kapłanem równowagi... porządku. Dlatego też dziwiło go to wszystko, co się dziś działo. Powodem tego było to, że po prostu mało realistycznym było nagłe skupienie się tylu nieszczęść w jednym miejscu. Bardzo rzadko coś takiego się zdarzało, a on podczas swojego całkiem niekrótkiego życia był świadkiem czegoś takiego... pierwszy raz. Tak. Ale nie ma się co temu dziwić, tak naprawdę. A sam Riordian co postanowił w tej sytuacji zrobić? Spróbować zatrzymać smoka. Dobrze wiedział, że smoki są rozumnymi istotami. Zdecydowanie mądrzejszymi od ludzi. Elfów, czy nawet czarodziejów, oj taak. Wiedzą przewyższać mogły wszystkie pozostałe rasy. Jeżeli tylko się postarały i robiły coś w tym kierunku. Umożliwiało im to naprawdę długie życie. A ten smok... wyglądał na starszego. Jednakże...
Próba rozmowy spełzła na niczym. Riordian stanął i uniósł kostur do góry.
- Smoku! - Zawołał. Jeżeli czarodziej liczył na uspokojenie sytuacji - a liczył - to grubo się przejechał na tej wizji. Smok nawet nie uraczył go dłuższym spojrzeniem. Nawet nie dał mu czasu, by mógł cokolwiek zrobić. Riordian nawet nie zdążył się dobrze ruszyć a zobaczył tylko ruch ogona smoka. W następnej chwili... już nie widział nic. Kompletnie nic. Po tym uderzeniu, najzwyczajniej stracił przytomność. Odleciał kilka metrów, uderzył bokiem o ścianę jakiegoś budynku i wylądował nieprzytomny na ziemi. A jego kostur... wylądował gdzieś indziej. Czy to ważne? I tak na nic by mu się nie zdał. Z powstałej rany popłynęła strużka krwi, a on... pogrążył się w ciemności.
Powoli otworzył oczy... poczuł ucisk w klatce piersiowej i nagle szarpnął się do przodu, przechodząc do siadu. Zaczerpnął powietrza, jakby się dusił, co prawdą oczywiscie nie było... Rozejrzał się. Wokół siebie ujrzał cztery twarze wbijające w niego spojrzenie... opornie przyszło mu przypisanie do nich jakichkolwiek imion. Woodren. Długowłosy. Merilah, urodziwa siostra Woodrena o długich ciemnych włosach... Elfka... imię nieznane... Ale była. Była w wiosce. I elf... kto to był? Nie widział go wcześniej. Gdzie oni w ogóle byli... nie mówił nic jeszcze... jakby zapomniał jak się mówi. Nie są w wiosce. Są gdzieś indziej. Uniósł wzrok do nieba. Nagle sięgnął dłonią pod koszulę, sprawdzając czy Medalion jest na miejscu. Wyciągnął go spod płaszcza i odetchnął głęboko.
- C-c-co się sta...ło? - Zapytał cicho przerywanym głosem. Przełknął głośno ślinę.
- I gdzie my jesteśmy? - Drugie dość ważne pytanie. Aktualnie miał ogromny mętlik w głowie. Musiał to sobie wszystko poukładać w myślach... liczył na ich pomoc w tym oczywiście.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości