Równiny Theryjskie[Wioska przy rzece]

Spokojna równina zamieszkana głównie przez pokojowo nastawione elfy i ludzi. To właśnie na niej znajduje się słynne Jezioro Czarodziejek i zamek, w którym się spotykają. Na równinie położone jest również osławione królestwo Nandan- Theru. To harmonijna kraina rzek, jezior i lasów.
Awatar użytkownika
Woodren
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Woodren »

-No i mamy kolejny problem.
Woodren spojrzał na drzwi tawerny.
-"Kilka minut i się przebiją."
Goldswern popatrzył na swoich towarzyszy i zaczął mówić.
- Mamy mało czasu, ale trzeba to wszystko przemyśleć. Znokautowałem jednego, co oznacza, że ... - przestał mówić i zaczął zbierać myśli.

Nic nie mówiąc, podszedł do swojego, białego luzaka. Szybko i niestarannie przeszukiwał juki znajdujące się pod i obok siodła. W końcu znalazł to, czego szukał. Podbiegł do swojej siostry i kapłana.
- W tawernie jest czterech najemników. Jeden z nich leży pozbawiony przytomności, co daje nam trzech sprawnych wojaków. Ale nigdy nie zostawia się rannego towarzysza broni na pastwę losu. Oznacza to, że tylko dwóch będzie chciało nas dopaść. Odciągnę ich.

Drzwi gospody były już niemal wyważone. Woodren rzucił znaleziony pod siodłem mieszek ze złotem kapłanowi.
- Riordianie, zapłacisz gospodarzowi, w środku jest rekompensata za straty i zachęta do trzymania języka za zębami. - Przeniósł wzrok na swoją siostrę. - Merilah, będziesz musiała zająć się jednym z najemników. Robiłaś już trudniejsze rzeczy, wierzę, że dasz radę. - Czarnowłosy wojownik złapał strzemiona jednego z białych koni. - Musimy schować je tak, żeby został Leon i dwa wierzchowce najemników. Wy też się schowajcie, wyjdźcie, gdy żołnierze pojadą za mną. Pojeżdżę trochę z nimi, będę na was czekał w południe, w miejscu w którym wczoraj po raz pierwszy się spotkaliśmy.

Z ukrywaniem zwierząt uwinęli się w niecałe pięć minut. Gdy towarzysze znaleźli kryjówkę się w stajni, Woodren stanął na plecu przed tawerną. Obok niego odpoczywał przygotowany do jazdy Leon, czarny rumak wyglądał jakby cieszył go fakt, że czeka go kilkugodzinna zabawa w kotka i myszkę z najemnikami. Przed balustradą był dwa przywiązane do słupa konie żołnierzy. Goldswern miarowo oddychał, starał się stłumić emocje, zawsze był spięty przed walką. Zaczął odliczać, aby zabić czas. Gdy dotarł do dziesiątej liczby, usłyszał głośny trzask - deski przytrzymujące drzwi zostały złamane. Chwilę później z gospody wybiegło dwóch wojaków. Woodren zaklął, udając zaskoczonego i wsiadł na wierzchowca. Wyruszył. Przed opuszczeniem wioski spojrzał za siebie. Zgodnie z tym co przewidział, poszukiwacze koniokrada ruszyli za nim.

Brat Merilah popatrzył przed siebie i skierował Leona na północ.
Awatar użytkownika
Riordian
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Riordian »

        - Nie chcę wiedzieć skąd mój amulet znalazł się w Waszych rzeczach. Ale ważne, że go odzyskałem. Nie zmienia to jednak faktu, że został tam jeszcze mój płaszcz i amulet. - Tak, nie chciał wiedzieć skąd ten amulet się tam znalazł. W przypadki nie wierzył, w końcu w naturze nic nie dzieje się z przypadku, chociaż jak dobrze wiedział, ludzkie działania często naruszały równowagę. A tego ciężko zrobić nie było. W każdym razie, kostur i płaszcz zostały w karczmie. A był do nich bardzo przywiązany. No i sam kostur był mu dość potrzebny. Co prawda nie potrzebował jego pomocy, by leczyć ludzi, tak naprawdę to bez tego z powodzeniem używał magii życia. Jednakże sam kostur był tak zaklęty i posiadał odpowiednią moc, co zapewniało Riordianowi to, że magia życia w jego przypadku stawała się główną domeną nad którą panował. Kostur ten też zapewniał mu to, że był jednym z najznamienitszych magów parających się tą dziedziną. W końcu wiedzę i umiejętności posiadał. Sama moc, której mag potrzebuje do czarowania też była w jego posiadaniu w stopniu spokojnie wystarczającym. Typowy czarodziej. Jednak jak widać Riordianowi to nie wystarczyło i skrupulatnie wykorzystał możliwość posiadania tego kostura, by zmaksymalizować swoją moc w tym zakresie.
        Myślenie nad planem odzyskania jego rzeczy pozostawił Woodrenowi oraz Merilah. Chociaż jak się okazało, Merilah w tej kwestii znowuż pozwoliła decydować swojemu bratu. Wysłuchał jego planu i kiedy rzucił w jego kierunku mieszek ze złotem, z trudem go złapał. Riordian zdecydowanie nie był kimś kto poruszał się szybko, niee, nigdy nie przykładał do tego większej wagi. Magia, wiedza. To było to, na co mag stawiał.
        W końcu doczekali się momentu, w której najemnicy wyważyli drzwi karczmy, wyskoczyło dwóch - tak jak podejrzewał to Woodren. Riordian obserwował jak wojownicy ruszyli za nim w pogoń. Riordian tylko zmrużył oczy i odprowadził ich wzrokiem.
        - To chyba nasza kolej. - Rzucił i rozejrzał się. - Ja pójdę po moje rzeczy, Ty się zajmiesz tym wojownikiem, jeżeli dobrze zrozumiałem. Jak możesz, nie zabijaj go. No to chodźmy. Śmierć nie jest tu potrzebna. - Jak powiedział tak też zrobił, razem z Merilah ruszyli ku wejściu. Taak, głównemu. Tak czy siak, mieli swoje "zadania", które mieli wypełnić, na swój sposób oczywiście. Weszli do środka i czarodziej ufając umiejętnościom dziewczyny - tak jak i jej brat - udał się prosto do swojego pokoju, z którego bez problemu zabrał kostur i płaszcz - który na siebie nałożył. Schodząc, na schodach spotkał się z karczmarzem. Wyciągnął mieszek i mu go wręczył.
        - To za problemy, które wyrządziliśmy. Wyruszamy w dalszą podróż, nie powinieneś mieć już żadnych problemów. Niech zdrowie i harmonia Ci sprzyjają. - Wykonał jakiś dziwny znak dłonią i wszedł ku głównemu pomieszczeniu karczmy, w którym spodziewał się zobaczyć pokonanego wojownika i Merilah. A Crusty... przy okazji wylądował na jego ramieniu. "Wiesz co, same problemy z wami są. Żebym ja wam musiał pomagać... eh, będziecie musieli mi to wynagrodzić. Wszyscy." Na twarz Riordiana wypełzł delikatny uśmiech.
        - Jasne. - Mruknął tylko pod nosem.
Awatar użytkownika
Merilah
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Merilah »

- Hej, nie zabrałam twojego amuletu! - wzburzyła się Merilah. - Po prostu czułam, że może tam być. Pewnie mały uznał, że się nam przyda, więc włożył go razem z resztą rzeczy.
Merilah potrafiła kraść i kłamać, ale nigdy nie zabrała czegoś przyjacielowi. A za takiego zaczęła uważać Riordiana, po tym, kiedy im pomógł.
Pokiwała głową, słysząc plan Woodrena. Pomogła ukryć konie, a następnie razem z Riordianem schowała się obok nich. Zajęła taką pozycję, aby cały czas mogła kątem oka widzieć, co dzieje się przed tawerną. Po chwili, tak jak mówił jej brat, z wnętrza wybiegło dwóch żołnierzy, którzy ruszyli za Woodrenem. Merilah odczekała jeszcze chwilę i ruszyła wraz z magiem w stronę wejścia do karczmy.
Dziewczyna zastanawiała się, w jaki sposób powinna obezwładnić żołnierza, który pozostał przy pozbawionym przytomności towarzyszu. Nie chciała go zabijać. Nie tylko przez wzgląd na prośbę Riordiana, po prostu sama źle się czuła odbierając komuś życie i zawsze uciekała się do tego tylko w ostateczności. Na szczęście zbrojny stał tyłem do niej, co znacznie ułatwiało sprawę.
- Idź na górę, tylko postaraj się to zrobić najciszej jak potrafisz, jasne? - zwróciła się do Riordiana.
Sekundę później bezszelestnie podbiegła do żołnierza. Nie czekając zarzuciła ręce na szyję mężczyzny i korzystając z tego, że był od niej wyższy, zawisła na niej odcinając dopływ powietrza do głowy. Po krótkiej chwili podduszony mężczyzna stracił przytomność, dlatego dziewczyna go puściła i pozwoliła, żeby bezwładne ciało spadło na ziemię.
- Spokojnie, jeszcze żyje - rzuciła w stronę przerażonego karczmarza. W międzyczasie Riordian zszedł na dół - Musimy się pospieszyć, on nie będzie długo tak leżał.
Merilah poczekała aż czarodziej zapłaci właścicielowi karczmy, a następnie wraz z towarzyszem wyszła z budynku. Wyprowadziła konie i wsiadła na Elię.
- Nie zostaje nam już nic innego jak wrócić nad rzekę i czekać.
Awatar użytkownika
Woodren
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Woodren »

Leon gnał przed siebie. Woodren od godziny uciekał przed najemnikami. Kilka razy ukrywał się w lesie, lecz jego oprawcy byli profesjonalistami. Goldswern właśnie mijał zielony pagórek, dobrze go zapamiętał, widywali się tego dnia wiele razy. Koniokrad spojrzał za siebie, dwójka wojowników była niecałe dziesięć metrów od niego. Młodzieniec gorączkowo się rozglądał, w okolicy nie widział żadnego miejsca w którym otoczenie przydałoby się w walce.
-"Nie pokonam tej dwójki na otwartym terenie. Są zbyt dobrzy".

Jechał cały czas do przodu, odległość od ścigających nie ulegała zmianie. Woodren schylił się w siodle. Był zmęczony i bolały go wszystkie mięśnie. Czarnowłosy jeździec gwałtownie skręcił w prawo. Zrobił już wiele takich manewrów, miał nadzieję, że zmyli wrogów, lub znajdzie w końcu dobre miejsce do pokonania napastników. Był pewien, że wygra. Nieraz w życiu walczył i nauczył się, że pewność siebie oraz optymizm mogą przechylić szalę zwycięstwa.

Gnał tak przez niecałe dziesięć minut, aż zobaczył to, czego szukał - trzy skały wysokie na dziesięć metrów, na każdą można był bez problemu wejść przy pomocy wyrytych schodów. Woodren opracował plan, zamierzał przywiązać Leona do drzewa rosnącego za głazami i szybko zacząć się wspinać. Wyliczył, że ma na wszystko trzydzieści sekund. Dojechał na miejsce, sprawił, że koń nie ucieknie i wszedł na schody. Biegł po nich jak szalony, w połowie drogi spojrzał za siebie. Najemnicy także wchodzili na skałę.

Goldswern dotarł na szczyt i na chwilę się zatrzymał, ponieważ widok był oszałamiający. Widział kilka lasów i wielkie równiny. W oddali dostrzegł rzekę, która wyznaczała dla niego drogę powrotną.
-"Nie jestem tu, aby podziwiać widoki!" - Skarcił się w duchu.
Rozejrzał się po powierzchni na której stał i zaczął myśleć, co powinien zrobić dalej. Górna część skały była całkowicie gładka i pusta. Koniokrad popatrzył na równinę, wychylając głowę za krawędź głazu. Wtedy wpadł na kolejny pomysł. Złapał się rękami i opuścił nogi za skałę, potem złapał się wystających kamieni i wisiał kilka centymetrów poniżej powierzchni szczytu. Po chwili takiego wiszenia poczuł ból w rękach i udach, więc natychmiast pożałował tej decyzji, ale musiał wytrzymać.

Nie minęło kilka sekund, gdy na szczyt weszła para najemników. Nerwowo się rozglądali, a Woodren czekał na ich ruch. Energicznie dyskutowali o tym, co powinni zrobić. W końcu jeden z nich stwierdził, że sprawdzi szczyt pozostałych skał. Głazy były oddalone od siebie o maksymalnie półtora metra, więc przeskoczenie z jednego na drugi nie było problemem. Gdy agresorzy byli rozdzieleni, ich ofiara wyszła z ukrycia. Goldswern rzucił się na pierwszego wojownika, pozbawiając go równowagi. Kilkakrotnie uderzył leżącego człowieka w twarz, wstał, mając pewność, że żołnierz leży pozbawiony przytomności. Ustawił nogi w lekkim rozkroku i dobył miecza prawą ręką. Lewa sięgnęła po długi nóż. Drugi najemnik doskoczył na pierwszy szczyt, po czym wyjął ostrze i tarczę.

Mężczyźni patrzyli na siebie. Żaden nie chciał zacząć pojedynku. Woodren był bardziej zestresowany, nie mógł wytrzymać presji, więc zaatakował pierwszy. Miecze odbijały się, a walczący byli coraz bardziej zmęczeni. Koniokrad wykonywał szybkie, ale dbałe ataki. Napastnik był sprawnym szermierzem, odbijał ataki Goldswerna bez problemu. Walka była bardzo wyrówna, szala zwycięstwa nie przechylała się na żadną ze stron. Brat Merilah wielokrotnie próbował zmienić taktykę, ale jego wróg nie dawał się pokonać. W końcu najemnik przejął inicjatywę, atakował z każdej strony, nie pozwalał czarnowłosemu wojownikowi na żaden ruch. Woodren zauważył, że nie pokona go tradycyjnie, odskoczył i znowu zaczęli się przyglądać. Wtedy zauważył lukę w obronie swojego przeciwnika. Żołnierz stał w zbyt dużym rozkroku, nie była to może wielka wada, ale pozwalała szybko pokonać człowieka. Goldswern skoczył z ostrzem skierowanym szyję agresora. Atakował go bez ustanku, ciął raz za razem. Napastnik był tak zajęty blokowaniem, że nie zauważył lekkiego kopnięcia. Wystarczyło minimalne uderzenie w kostkę, aby najemnik stracił na chwilę równowagę. Dawny mieszkaniec Leonii wykorzystał zachwianie wroga i założył mu chwyt na szyję oraz nogi. Agresor został powalony na plecy.

Woodren popatrzył na dwóch pokonanych wrogów. Był z siebie zadowolony. Schował miecz i nóż do pochew i spróbował się odwrócić w stronę schodów. Przeszkodziło mu uderzenie w potylicę, po którym nastąpiła ciemność.
Awatar użytkownika
Riordian
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Riordian »

        Wyszedł razem z Merilah z karczmy i pozwolił się prowadzić do koni, w końcu to teraz jej zadaniem tak naprawdę było ich poprwadzić nad rzekę, gdzie mieli czekać na Woodrena. Był tylko jeden mały szczegół...
        - Trochę głupio mi to mówić, ale... nie umiem jeździć konno. Nigdy nie miałem takiej potrzeby, nawet wsiąść na konia. Zawsze podróżowałem pieszo, w końcu z moimi możliwościami zmęczenie, czy krzywda nie były mi zbyt groźne. - Taka była prawda, od chodu nie mógł sobie tak naprawdę zrobić jakiejś większej krzywdy, a w krytycznych sytuacjach - znał się wystarczająco na magii i uzdrawianiu, że w krótkiej chwili pozbywał się wszelkich problemów tego pokroju. Tak samo było ze zmęczeniem, co już zademonstrował zarówno dziewczynie, jak i jej bratu. Chociaż czuł się dziwnie z tym, że nie potrafił jeździć konno. Widział już tyle razy jeźdźców, tyle razy towarzyszył jeźdźcom, ale nigdy samemu nie miał okazji znaleźć się w siodle i udać się w ten sposób w drogę. Pieszo było mu wygodniej i tyle, lubił chodzić po prostu. Ale to może wynikało z przyzwyczajenia i z tego, że mu to zawsze wystarczało...
        - Chociaż... - zmrużył na chwilę oczy i podpierając się na swojej lasce - wyrównując przy tym krok, bo w końcu lekko utykał na prawą nogę - zbliżył się do wierzchowca. Rzadko z tego korzystał, ale znał mowę zwierząt i roślin, kolejny dar czarodziei jego pokroju. Zwierzęta mimo wszystko nie są tak naprawdę głupie, tylko to nieporozumienia w "kontaktach" pomiędzy nimi a istotami humanoidalnymi stwarzały swoiste konflikty.
        - Wierzchowcu drogi, nigdy nie jeździłem konno, a teraz potrzebne jest mi, byś poniósł mnie na swoim grzbiecie. Nie jestem jeźdźcem i nie umiem jeździć, więc liczę na to, że będziesz dla mnie teraz zarówno moim wierzchowcem, ale też i moim instruktorem, który mi pomoże i pokaże jak się utrzymać w siodle. - Porozumiał się z wierzchowcem i ten oczywiście bezproblemowo zgodził się na ten "układ". Pokierował go jak miał wsiąść i Riordian, choć powoli i niezdarnie - wdrapał się na jego grzbiet i znalazł się w siodle. Chwycił za lejce, nadal trzymając swój kostur i spróbował się wyprostować. Już wtedy miał na czole delikatne krople potu.
        - Tylko proszę, nie jedźmy za szybko... - Rzucił w kierunku Merilah i rozejrzał się, wiedział gdzie mieli się udać.
        - Tam - Rzucił tylko, wskazując drogę w którą mieli jechać i wierzchowiec powoli ruszył. Riordian siedział w siodle bardzo sztywno ( bo czego innego można było się spodziewać? ) ale jednak w miarę się trzymał. Nie narzucał jakiegoś okropnie mozolnego tempa, jednak mimo wszystko - jechali wolno.
        - Możesz zacząć już swoją opowieść o tym, bo nadal nie wiem o co chodzi... - Powiedział to spokojnym tonem, patrząc się cały czas przed siebie i nie obdarzając dziewczyny nawet spojrzeniem, Crusty siedział dalej na jego ramieniu, patrząc cały czas uważnie na Merilah.
Awatar użytkownika
Merilah
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Merilah »

Siedząc na Elii Merilah spoglądała na Riordiana. Fakt, że Riordian nie potrafił jeździć konno nie ułatwiał sprawy. Musieli się jak najszybciej oddalić od wioski i dotrzeć do umówionego miejsca nad rzeką. W końcu czarodziejowi udało się dosiąść jednego z wierzchowców.
- Spokojnie, postaram się jechać w miarę powoli i trzymać się tuż obok ciebie. Zobaczysz, to nie jest trudne i szybko przywykniesz - uśmiechnęła się, próbując dodać otuchy czarodziejowi.
Merilah po raz ostatni sprawdziła czy pozostałe konie są przywiązane, a następnie powoli ruszyła w stronę rzeki. Jechali dość wolno, dlatego rozluźniła się dopiero kiedy opuścili wioskę. Cały czas obawiała się, że jeden z żołnierzy w karczmie odzyska przytomność i ich zauważy. Chwilę po tym, kiedy przekroczyli ostatnie zabudowania wsi, Riordian poprosił ją o obiecane mu wyjaśnienia.
-"No tak. Jesteśmy mu to winni" - dziewczyna westchnęła i zaczęła opowieść.
- Ja i Woodren pochodzimy z Leonii. Nie poznałam nigdy moich rodziców, zginęli kiedy byłam za mała, żeby cokolwiek kojarzyć i pamiętać. Po ich śmierci zostaliśmy wysłani do miejskiego sierocińca. I pewnie dopiero niedawno byśmy go opuścili, gdyby nie to, że Woodren postanowił okraść główną opiekunkę. A ja, głupia, postanowiłam mu pomóc. Właśnie tak zdobyłam mój naszyjnik - na chwilę przerwała i dotknęła ozdoby na szyi, uśmiechając się do siebie. - Niestety, złapali nas. Dlatego postanowiliśmy uciec z tamtego miejsca. Woodren chciał się zaciągnąć na jeden ze statków, a ja bałam się zostać sama, więc mu towarzyszyłam. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że grupa miejskich bandytów nas zaatakowała. Nie dalibyśmy rady się obronić, ale z pomocą przyszedł nam pewien mężczyzna, który potem zaoferował nam schronienie. Mieszkaliśmy u niego trzy lata. Był dla nas kimś w rodzaju ojca, ale nie zajął się nami bezinteresownie. Zaczął nas uczyć. Woodren szybko opanowywał podstawy szermierki i zaczął się interesować książkami. Ze mną było gorzej. Nie byłam i nadal nie jestem na tyle silna, żeby walczyć, a przy książkach nie potrafię wysiedzieć. Dopiero po dłuższym czasie okazało się, że mam całkiem niezły talent muzyczny i jestem dość zwinna. Co za tym idzie, nasz opiekun postanowił, że nauczy mnie skradania i otwierania zamków. Wszystko to było mu potrzebne, żebym razem z Woodrenem pomagała mu w jego ciemnych interesach. Mój brat zajmował się sprawami, które można było rozwiązać siłą, ja zaś chodziłam na uczty, zabawiając gości i wydobywając informacje od wskazanych osób. Niestety, wszystko co dobre prędzej czy później się kończy. Naszemu opiekunowi coraz gorzej się powodziło, wpadał w długi i chorował. W końcu zmarł, jego cały dobytek został rozdzielony, a my zostaliśmy z niczym. I tak jak już mówiłam, nic nas w Leonii nie trzymało. Dlatego opuściliśmy miasto, a żeby podróżować szybciej ukradliśmy konie. I to jest powód tego wszystkiego, co wydarzyło się w karczmie. Ot, cała historia - Merilah zakończyła opowieść. Opowiedziała wszystko, nie widziała powodu, aby cokolwiek ukrywać przed czarodziejem.
W momencie kiedy skończyła mówić dotarli do wyznaczonego miejsca. Merilah zeskoczyła ze swojej klaczy i zaczekała, aż Riordian zrobi to samo. Następnie przywiązała konie do pobliskiego drzewa i usiadła na kamieniu obok. Obróciła się tak, aby cały czas kątem oka widzieć wszystko od strony wioski.
- "Teraz musimy tylko czekać. Oby Woodren wrócił szybko"
- Teraz twoja kolej - zwróciła się do Riordiana. - Opowiedz coś więcej o sobie.
Awatar użytkownika
Woodren
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Woodren »

Kosa podszedł do miejsca, w którym trzymali więźniów. Wziął do ręki wiadro wypełnione lodowatą wodą i wylał zawartość na jeńców. Powtórzył tę czynność trzy razy.
Woodren natychmiast odzyskał przytomność. Bolała go głowa, ale zmusił się do rozejrzenia się po miejscu, w którym się znajdował. Najpierw zauważył, że Słońce zaczęło zachodzić. Potem doszedł do wniosku, że siedzi w obozie wypełnionym ludźmi. Pełno mężczyzn, uzbrojonych mężczyzn. Wielu z nich czyściło i ostrzyło swoją broń, Goldswern stwierdził, że robili to bardzo nieudolnie. Popatrzył na swoje najbliższe otoczenie. Siedział przy ognisku, obok niego była dwójka najemników z którymi walczył na skale. Kawałek dalej klęczał ubrany w drogie stroje człowiek. Woodrenowi wydało się, że gdzieś go widział.

Brat Merilah spróbował wstać, ale nie mógł ruszyć rękami, był skuty.
- Skończyłeś już podziwiać? - wypowiedział stojący przy ogniu mężczyzna.
Dawny mieszkaniec Leonii chciał odpowiedzieć, ale przeszkodził mu ból.
Porywacz gwizdnął, podeszło trzech innych facetów, każdy z nich miał poplamione spodnie, a zamiast koszul nosili kilka rzemyków, w które powpychali sztylety. Jeden z nich trzymał młodego chłopca. Woodren potrzebował chwili, żeby go rozpoznać. To był ten mały, który przyniósł ich rzeczy, gdy uciekali z gospody.
- Uwaga panowie, czas na ogłoszenie - donośnie powiedział dowódca grupy - nie po to was porywałem, żebyście się zagłodzili. Uwolnię wam ręce, a wy się posilicie, ale ostrzegam, jeśli zrobicie jakikolwiek podejrzany ruch, to ten młody dżentelmen straci głowę. - Mówiąc to podszedł do chłopca. - Rozkuć ich!

Po uwolnieniu Woodren rozmasował obolałe ręce, aby przywrócić w nich krążenie. Niedługo później każdy dostał po misce jakiegoś dziwnego ryżu, pajdę chleba i pół kubka wody do popicia. Posiłek nie miał w sobie nic sycącego, ale Goldswern nie narzekał, nie jadł od śniadania. Więźniowie pochłaniali żywność, a porywacz kontynuował przemowę.
- Moi ludzie nie są zbyt elokwentni, ale w końcu nie za to im płacę. - Wstał i zaczął chodzić dookoła porwanych. - Dlatego lubię porozmawiać z jeńcami, czasami zdarzają się osoby warte męczenia języka.
-"Niemal wszyscy bandyci z tego obozu wyglądają jak oderwani od pługa, ale ich szef to co innego. Używa nietypowych określeń, unika powtórzeń i stosuje zdania złożone. Nie jest to pierwszy lepszy rabuś" - pomyślał Woodren - "Jestem ciekaw, po co nas tu trzymają."
- Możecie się zastanawiać, dlaczego wciąż żyjecie. - Bandyta stanął i wbił spojrzenie w ognisko. - Nie martwcie się tym, niedługo się dowiecie.
- Mnie trzymasz dla okupu - wykrzyknął więzień, którego Goldswern nie rozpoznał. - Jestem bogaty, mój ojciec zapłaci za mój powrót!
- Twój ojciec wielce się ucieszy, gdy wyślemy mu twoją głowę! Wiem kim jesteś Danielu Rose.
Woodren skojarzył nazwisko. Daniel był synem bogatego kupca z Leonii. Jego ojciec dorobił się na handlu drewnem ze stoczniami. Rodzina Rose stała się bogatsza od wielu szlacheckich. Jednak Daniel nie był idealnym synem, często pracował z grupami przestępczymi i gdyby nie koneksje ojca to już dawno by wisiał.
- Zostałeś wydziedziczony, więc ukradłeś dwa konie i uciekłeś. Sam straciłeś te wierzchowce na skutek kradzieży. Tatuś nic za ciebie nie da.
Młodzian zrobił się czerwony na twarzy, widać było, że był bliski płaczu.
- Dużo powiedziałem o was, ale nic o sobie. - Szef porywaczy usiadł przy ogniu. - Mówią na mnie Kosa, możecie stwierdzić, że to głupie przezwisko, zapewne będziecie mieć rację, jednak nikt z tych imbecyli - wskazał swoich siepaczy będących w dalszej części obozu - nie zaprzeczył, więc zostało. Jestem jednym z dwóch dowódców tej o to grupy. Drugim jest Słodziak, ale jego poznacie później.
Więźniowie skończyli jeść, więc zostali na nowo skuci. Wszyscy oprócz Daniela.
- On nie. On dzisiaj występuje - powiedział Porywacz.

Nie dowiedzieli się w czym występuje, ale bandyci zebrali się i zaczęli przygotowania. Przygotowano pole i nakreślono na nim okrąg o średnicy dziesięciu metrów. Kosa podszedł do więźniów.
- Muszę jakoś dbać o rozrywki moich ludzi - rzekł. - Na panienki możemy sobie pozwolić tylko kilka razy w miesiącu, a co faceci lubią oprócz chędożenia? Napierdalanie się! - Podszedł do Rose'a. - Zasady są proste. Więzień walczy z moimi ludźmi na śmierć i życie. Jeżeli wygra dwie bijatyki, to uzyskuje wolność.
Przerażenie znikło z twarzy Daniela. Mężczyzna nieraz pakował się w kłopoty i nieraz kończyło się to mordobiciem. Syn bogacza nauczył się dbać o siebie w walce na pięści.

Niedawny dziedzic kupca wszedł na arenę, stał naprzeciwko jednego z bandytów. Obydwoje byli z nagim torsem. Każdy z nich prezentował umiarkowane umięśnienie. Porywacze robili zakłady i głośno wiwatowali. Daniel zaatakował od razu. Rzucił się na oponenta i przeturlał się z nim przez trzy metry. Wstał i kopnął przeciwnika w głowę. Rose oddalił się nieco i rytmicznie podnosił ręce. Widać było, że z wzajemnością polubił widzów. Przestępcy krzyczeli z radości. Rzezimieszek-gladiator wstał i chciał uderzyć Daniela w tył głowy, ale ten szybko się uchylił i rąbnął przeciwnika w podbrzusze. Następnie poprawił uderzeniem kolanem w twarz. Dziesiątki gardeł wydzierały się z radości przy każdym uderzeniu. Walka trwała jeszcze dziesięć minut. Tłum oszalał ze szczęścia, gdy Rose założył oponentowi dźwignię na nadgarstek po czym załamał mu rękę, kość wystawała z ciała.
- Dobij! Dobij! Dobij!
Syn kupca nie mógł odrzucić nakazu widzów. Podbiegł do rannego bandyty i zaczął go dusić w trójkącie. Utrzymywał żelazny chwyt jeszcze przez chwilę po tym, gdy ciało przestało się ruszać.

Kosa wbiegł na środek areny.
- Nasz dzielny wojownik pokonał Aleksandra! - Przestępcy krzyczeli i wiwatowali, jednak szybko się uspokoili, widząc, że ich szef chce coś powiedzieć. - Pora by zmierzył się z naszym obecnym mistrzem i moim wspólnikiem. Przed państwem Słodziak!
Ów Słodziak był całkowitym przeciwieństwem swojego przezwiska. Wielki mąż, wysoki na ponad dwa metry i posiadający olbrzymie umięśnienie. Woodren uważał, że prezentuje całkiem dobrą formę, ale przy drugim przywódcy bandytów wyglądał jak dziecko.
Tłum wiwatował, a ich ulubieniec nie okazywał żadnych emocji. Stanął naprzeciwko Rose'a.
Daniel natychmiast rzucił się na oponenta, atakował z szybkością geparda. Wydawało się, że wyższy z nich nie miał szans, jednak on nie bronił się przed ciosami, po prostu przyjmował je na ciało. Daniel przestał atakować i spojrzał na niego, będąc bardzo zdziwionym, na chwilę stracił czujność. To był błąd. Pięść Słodziaka wyleciała z olbrzymią prędkością i mocno uderzyła młodego mężczyznę w szczękę. Nogi ugięły się pod chłopakiem, on sam stracił przytomność. Mięśniak uklęknął przy swoim wrogu i zaczął bić go po twarzy. Tłukł tak długo, że głowa zamieniła się w dziwną mieszankę krwi, kości i mózgu.

Woodren z najemnikami siedzieli, nic nie mówiąc. Każdy z nich był przerażony. Walka na pięści ze zwykłym bandytą nie wydawała się takim złym sposobem uzyskania wolności, ale stanięcie naprzeciwko Słodziaka było czymś innym.
Podszedł do nich Kosa.
- Radzę wam wypocząć, jutro czeka nas pracowity dzień. Atakując karawanę Daniela Rose'a, zdobyliśmy sporo pieniędzy, ale wciąż potrzebujemy żywności. Zamierzamy splądrować wioskę, który leży nad rzeką. Słyszałem, że ostatnio tam byliście.
Awatar użytkownika
Riordian
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Riordian »

        Na szczęście Merilah załapała szybko, że skoro nie jest znakomitym jeźdźcem, to powinna trochę zwolnić. Tak też zrobiła, a gdy przekroczyli ostatnie zabudowania wsi i poprosił o wyjaśnienia, które wcześniej mu obiecała. Dostał je od razu. Wsłuchał się w jej opowieść, słuchając oczywiście uważnie. Kiedy skończyła, lustrował ją jeszcze chwilę spojrzeniem, nie wiedząc tak naprawdę, co teraz powinien powiedzieć. Jako osoba dość aspołeczna, nigdy nie potrafił w niektórych momentach powiedzieć czegoś trafnego i tak jak w tamtych momentach, zdobył się na najprostsze rozwiązanie.
- Rozumiem. - Rzucił ostrożnie. Wtedy już dotarli do miejsca w którym mieli czekać na Woodrena. Zszedł niezgrabnie z konia, a chwilę później uniósł wysoko brwi słysząc jej słowa skierowane ku niemu. Merilah przywiązała konie do pobliskiego drzewa i usiadła na kamieniu obok. Obserwował cały czas co robiła i ostatecznie usiadł zaraz obok niej.
        - Ja... urodziłem się w Górach Druidów. - Mag zaczął swoją opowieść. - pozwól, że coś wyjaśnię. Na pewno wiesz, że w naszym świecie są też inne istoty, nie tylko ludzie, są elfy, smoki, anioły, demony i wiele innych. Ja należę do jeszcze innych istot. Jestem kimś podobnym do zwykłego człowieka, ale kimś innym. Jestem Czarodziejem - powiedział, ze swoistą dumą w głosie, nie ukrywając tego nawet - żyję dużo dłużej od ludzi. Od dziecka uczyłem się magii. Z Twojej aury wnioskuję, że nie znasz się na magii, więc nie będę Ci tego tłumaczył, bo to nie jest na jedną rozmowę. Zresztą, nie o tym miałem mówić. Ale muszę jeszcze coś wyjaśnić. Są czarodzieje oraz czarodzieje opiekunowie. Ja należę do tej drugiej kasty. Różnicą jest to, że czarodzieje żyją w odosobnieniu skupiając się na zagłębianiu wiedzy, czytaniu ksiąg i dalszej nauce magii. Opiekunowie, czyli na przykład ja, zajmują się pomocą innym, według mnie przynajmniej. W naszym niepisanym kodeksie jest powiedziane, żebyśmy nigdy nie odmawiali pomocy i nie naruszali zbytnio równowagi. Wracając do mojego opowiadania... żeby zostać opiekunem, trzeba przejść rytuał przejścia, obrzęd podczas którego poświęcone zostaje życie stworzenia. Ja poświęciłem lisa. Po tym rytuale zdobyłem też umiejętność przemiany w to zwierzę. Oczywiście nie chciałem zabijać zwierzęcia, więc znalazlem już umierające, podtrzymałem go przy życiu, ale uśmierzyłem ból i w ten sposób nie skrzywdziłem go, bo tego zrobić nie chciałem. Prócz tego, jestem też strażnikiem. Jego symbolem jest ten amulet - tutaj pokazał amulet który miał na szyi, ten sam, który wcześniej oddała mu właśnie Merilah - to Medalion Szeptów, wyczula on na świat duchów. No i w nim zaklęty znowuż jest duch strażniczy, który krótko mówiąc... jest potwornie stary. Nawet jak dla nas. Przechowuje on wiedzę, której nie powinno się zapisywać, ma własny charakter, i przybiera eteryczną formę zwierzęcia, które zostało złożone w ofierze podczas rytuału przejścia. Tak naprawdę moja historia nie jest jakaś ciekawa. Przeszedłem rytuał przejścia, zostałem strażnikiem i wyruszyłem w świat. W tym czasie przy użyciu magii stworzyłem Crusty'ego. Było to na początku tylko ciało, ale później zakląłem dzięki Medalionowi w jego ciele duszę umierającego. A teraz po prostu wędruję po wioskach i pomagam ludziom i innym. Leczę ich, pomagam ich, uczę ich... to wszystko. - Uśmiechnął się delikatnie do dziewczyny. - I jak powiedziałem, żyję dłużej od ludzi, nie wyglądam na tyle, ale mam ponad trzysta lat, wydawało mi się, że będziesz chciała o to zapytać. - Dodał jeszcze i wstał na chwilę, podpierając się na swoim kosturze.
        - W okolicy czuję jakieś źródło magiczne - zamknął na chwilę oczy. Po paru sekundach odetchnął cicho - Twojego brata nie powinno już tu czasem być? - Zapytał, zmieniając temat.
Awatar użytkownika
Merilah
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Merilah »

Merilah przyglądała się czarodziejowi. Po chwili podciągnęła nogi i oparła głowę na kolanach, siadając wygodniej. Cały czas uważnie słuchała Riordiana, nie przerywając jego opowieści. Z każdym kolejnym zdaniem wypowiedzianym przez maga w głowie dziewczyny rodziło się coraz więcej pytań. Chciała wiedzieć, gdzie znajdują się Góry Druidów, ile miejsc zwiedził Riordian, czym dokładnie jest wspomniana przez niego aura i co jeszcze oprócz leczenia potrafi robić. Postanowiła się również zapytać o wiek czarodzieja, ale ten sam domyślił się, że Merilah będzie tego ciekawa.
Już chciała zadać nurtujące ją pytania Riordianowi, jednak czarodziej zmienił temat pytając się dziewczyny o Woodrena. Merilah spojrzała na słońce.
- Jest trochę po południu. Nie wydaje mi się, żeby miał zaraz wrócić. Pewnie pojawi się za godzinę, może dwie. Tak czy inaczej, na pewno będzie jeszcze przed zachodem słońca. Wątpię, żeby aż tak długo gonił się z tymi żołnierzami - odpowiedziała na pytanie.
- Wracając do twojej opowieści, czym jest ta aura, o której mówiłeś? - Merilah zadała pytanie. Stwierdziła, że czas upłynie im szybciej, jeśli będą rozmawiać. - I czy potrafisz coś jeszcze oprócz leczenia i tworzenia... stworzeń? - spojrzała na chomika, którego czarodziej nazywał Crusty'm.
Powoli upływały kolejne godziny. Przez ten czas Merilah kilkukrotnie podchodziła do koni, sprawdzała, czy są dobrze przywiązane i gładziła Elię po szyi. Próbując zwalczyć znużenie, w pewnym momencie dziewczyna sięgnęła po swoją lutnię. Chwilę poszarpała struny, nie grając żadnej konkretnej melodii. W końcu postanowiła zagrać jedną ze swoich ulubionych piosenek, jednocześnie cicho śpiewając. Kiedy skończyła, jej brata nadal nie było, więc postanowiła zagrać kilka innych.
Z każdą kolejną chwilą Merilah zaczynała się coraz bardziej martwić. Od wielu godzin nikogo nie było widać, a jedynym słyszanym odgłosem był szum rzeki lub dźwięki wydobywające się z lutni. Woodren nadal nie wracał, więc coraz bardziej prawdopodobne stawało się to, że coś mogło mu się stać. Na pewno się nie zgubił, orientował się w terenie dużo lepiej niż Merilah, dlatego dziewczynie do głowy zaczęły przychodzić coraz gorsze scenariusze. W końcu kiedy słońce zaczęło zachodzić, młoda kobieta nie wytrzymała.
- Wracamy! - wstała gwałtownie. - Coś musiało się stać, Woodren już by dawno wrócił. Spróbujemy okrążyć wioskę i pojechać kawałek w kierunku w którym się wcześniej udał, może uda nam się czegoś dowiedzieć. Za długo już tu siedzimy bezczynnie!
Merilah podbiegła do koni, odwiązała je, wsiadła na Elię i zaczekała na Riordiana.
Awatar użytkownika
Woodren
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Woodren »

Woodrena obudziło szarpnięcie ręki. Otworzył oczy i zobaczył klęczącego przed nim chłopca.
- Musi mi pan pomóc - powiedział przytłumionym głosem.
- Co? Jak uciekłeś? - Mężczyzna już całkiem się rozbudził.
- Nie byłem skuty, a mój strażnik zasnął. Ukradłem mu klucz!
- Dobrze, rozkuj mnie, ale postaraj się być cicho.
Gdy chłopak uwalniał Woodrena, jeden z najemników również się obudził.
- Co się dzieje? - spytał.
- Uciekamy - odpowiedział mu Goldswern. - Proponuję tymczasowy pakt pokojowy.
Żołnierz przytaknął. Woodren powiedział chłopcu, żeby rozkuł wojowników. Potem podkradł się do śpiącego bandyty. Poklepał go po ramieniu, rzezimieszek otworzył oczy i po sekundzie dostał powalający cios w szczękę. Młody mężczyzna zabrał mu topór i sztylet, po czym wrócił do swoich towarzyszy. Wojacy byli już gotowi do podróży. Jeden z nich spytał drugiego:
- Kapitanie, jaki mamy plan?
- Mam nadzieję, że kolega koniokrad ma jakiś, w końcu on nas w to wpakował - odpowiedział Kapitan. Woodren zauważył, że to z nim o mało nie przegrał pojedynku na skale.
- Czy to nie oczywiste - zaczął Goldswern - uzbrajamy się, bierzemy nasze konie i jedziemy ostrzec wieśniaków.
- Ktoś wie, gdzie znajdziemy wierzchowce?
- Ja - odezwał się chłopiec.
Pozostała trójka wbiła w niego spojrzenia.
- Niedaleko stąd jest jaskinia, w której trzymają łupy, są tam wasze konie i - przez chwilę powtarzał tylko"i" - i moja siostra. Proszę, pomóżcie mi ją odbić!
Kapitan popatrzył w niebo i powiedział:
- Za niecałą godzinę zacznie świtać, bandyci są jeszcze w rozsypce. Przed atakiem na pewno zjedzą śniadanie, potem będą musieli się zebrać i wyruszyć. Sądzę, że do ataku miną co najmniej trzy godziny. Powinniśmy zdążyć odbić konie i ostrzec chłopów.
Wszyscy przytaknęli i po chwili rozpoczęli ucieczkę. Z całej grupy tylko chłopiec wiedział co nieco o skradaniu, ale każdy starał się jak mógł. Mieli szczęście, bo rabusie nie dbali przesadnie o ochronę obozowiska. Musieli załatwić tylko jednego wartownika, co nie było dla nich problemem, gdyż chłopak odwrócił uwagę nieszczęśnika, który chwilę później dostał obuchem topora w potylicę.

Podróż trwała około półtorej godziny, przez cały czas mieli się na baczności, ale nikt ich nie atakował. Dzieciak okazał się dobrym przewodnikiem, wydawał się szczęśliwy faktem, że jego siostra zostanie odbita. W końcu zatrzymali się na polanie przed wzgórzem, w którym znajdowała się jaskinia. Chłopiec dał znak, że to ta.
Trzech wojowników wyjęło zdobyczny oręż i weszło do skarbca bandytów. Zrobili kilka kroków, gdy do środka wszedł chłopak. Ku ich zaskoczeniu śmiał się. Po kilku sekundach dołączyło do niego dziesięć męskich głosów. Ktoś zapalił palenisko i wnętrze jaskini stało się jasne. Naprzeciwko Woodrena i najemników stali Kosa i dziewięciu innych rzezimieszków. Powietrze przecięły trzy świsty, trzech wojowników zostało trafionych przez małe strzałki. Goldswern poczuł pocisk wbijający się w szyję i padł na kolana. Przywódca bandy podszedł do nich.
- Nie wiem jak to działa, ale tacy jak wy zawsze uciekają. Z każdego, pieprzonego obozu - zaczął mówić - wpadłem więc na pewien pomysł. Dzięki tej cudownej truciźnie pośpicie sobie tutaj przez godzinę po czym wrócicie do mnie, do wioski. - Zaśmiał się. - Mam gwarancję, że do mnie wrócicie, najemnicy nie zostawią swoich towarzyszy broni, a ten tu w długich włosach pojedzie po siostrę. - Obszedł ich i podszedł do chłopca stojącego w wejściu. - Cieszę się, że poznaliście mojego młodszego brata, jest świetnym szpiegiem i nożownikiem. Mój najlepszym wywiadowca, bo kto podejrzewa chłopczyka? - Popatrzył na swoich ludzi. - Panowie, mamy wioskę do splądrowania!
Bandziory wydali z siebie okrzyk radości i opuścili jaskinię, odjechali na koniach. Woodren przed straceniem przytomności został zdenerwowany przez dwie rzeczy. Pierwszą było to, że Kosa dosiadał Leona. Drugą, że jeździł na nim lepiej od Goldswerna.
Awatar użytkownika
Riordian
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Riordian »

        Jak się spodziewał, po jego opowieści w głowie Merilah pojawiły się różne pytania, któe mu zresztą zadała. Zastanowił się przez krótka chwilę, żeby udzielić dobrej odpowiedzi na te już zadane.
        - Aura to... magiczna emancja, którą wydziela każda żywa istota, człowiek, zwierzę, elf, smok... istnieją co prawda sposoby na ukrycie jej, ale mało kto z tego korzysta. W starych księgach napisane jest, że można go wykryć dzięki tak zwanemu szóstemu zmysłowi, który nazywany jest "zmysłem magicznym", jednak pozwala on tylko zarejestrować istnienie takiego czegoś. Jeżeli ktoś posiada ten szósty zmysł, a ja go posiadam, to może się nauczyć, że tak to ujmę, odczytywać tą aurę. A... jeszcze przedmioty. Magiczne lub zaklęte przedmioty też mają aurę, bo mają w sobie magię, ale tego już tak łatwo nie da się zrozumieć, bo się różni od normalnej aury. - Spróbował to wytłumaczyć w miarę zrozumiale, ważąc dokładnie każde słowo. Faktycznie, kiedy rozmawiali to czas leciał szybciej.
        - Co jeszcze potrafię? - Powtórzył jej pytanie i podrapał się po głowie.
        - Mogę... prócz leczenia, magowie specjalizujący się w mojej dziedzinie mogą wskrzeszać zmarłych. Ja co prawda nigdy nie próbowałem, ale z pomocą odpowiednich rytuałów, możliwe, że byłbym w stanie. Jednak tego nie zrobię. Jak mówiłem, dbam o równowagę. A jeżeli ktoś umarł, to wskrzeszenie go zakłóci ten porządek. Mogę też wpływać na umysły innych. Podsuwać im myśli, obrazy... Mogę sprawić, żeby rzeka wróciła do swojego koryta, zakląć broń, żeby nigdy nie tępiała. Mogę odsyłać istoty do ich światów. Demony do otchłani, anioły do Nieba, diabły do piekła... Nieumarłych do krainy śmierci... Czyli wszelkie liche, wampiry, upiory. Mogę tworzyć nowe przedmioty z niczego. - Tutaj uniósł na chwilę dłoń i przed nimi pojawił się kamyk. Wielkości dłoni. Riordian schylił się i podniósł go, podrzucił go delikatnie do góry i podał go Merilah. - Prawdziwy. - Skwitował krótko.
        - No i umiem jeszcze zaklinać przedmioty, ogólnie, Zapewniać im magiczne właściwości. Do tego mogę zapewnić kontakt ze zmarłymi, czysto w teorii mogę też opuścić swoje ciało i odbyć podróż astralną... ale to jest niebezpieczne i nie specjalizuję się w tej dziedzinie magii. - Skończył, pokiwał głową. Po chwili Merilah zaczęła grać na swojej lutni. Zagrała kilka piosenek, jednocześnie cicho śpiewając. A Riordian wsłuchał się, nie odzywając się, w uznaniu dla jej umiejętności i talentu. W końcu jego towarzyszka zdecydowała. Riordian wstał powoli i podparł się delikatnie na swojej lasce.
        - Masz rację. Powinniśmy wrócić. - Westchnął cicho i udał się do konia, którego wcześniej dosiadał i po chwili znalazł się na jego grzbiecie, w siodle.
        Ruszyli powoli.
Awatar użytkownika
Merilah
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Merilah »

Tak samo jak przy opuszczaniu wioski, Merilah i Riordian jechali bardzo wolno. Dziewczyna coraz bardziej martwiła się o losy swojego brata, dlatego powoli zaczynało ją to denerwować. Kiedy w końcu przekroczyli most prowadzący do wsi, miała ochotę zostawić czarodzieja z resztą koni i w pojedynkę ruszyć galopem. Rozum jednak podpowiadał jej, że byłoby to zwyczajnie nierozważne.
Kiedy z daleka było widać pierwsze zabudowania osady, kobieta i mag skręcili na zachód. Razem objechali wioskę i skierowali się na północ, w kierunku w którym przed nimi udał się Woodren. Na szczęście na drodze było widać jeszcze ślady koni, co ucieszyło Merilah. Mogli choć kawałek podążyć za tropem; kto wie, może udałoby im się czegokolwiek dowiedzieć?
Przejechali zaledwie kawałek, gdy nagle Merilah uświadomiła sobie, że robi się coraz ciemniej, a powolne tempo nie ułatwiało sprawy. Dziewczyna zaczęła gorączkowo zastanawiać się, co powinna zrobić. Z jednej strony nie powinna zostawiać Riordiana samego. Jednak strach spowodowany zniknięciem brata coraz bardziej przybierał na sile. Merilah bała się, że Woodren może gdzieś tam leżeć ranny lub, co gorsza, zabity. Dziewczyna praktycznie nigdy nie przebywała długo bez swojego brata, dlatego nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez niego. Stopniowo zaczynała panikować na myśl o samotności, która by ją dosięgła po śmierci brata.
Merilah gwałtownie się zatrzymała. Przez moment oddychała głęboko, aby uspokoić drżenie dłoni oraz rozpędzone myśli. W końcu spojrzała na Riordiana.
- Jedziemy za wolno. W takim tempie nie uda nam się go znaleźć. Nie chcę tego robić, ale będziesz musiał na mnie zaczekać - łamał jej się głos, jednak nie przerywała. - Poszukaj nam w tym czasie miejsca na nocleg, gdzieś w pobliżu, żebym mogła cię znaleźć. Wrócę kiedy nie będę mogła dalej szukać śladów.
Dziewczyna natychmiast ruszyła. Cały czas jechała przed siebie, zatrzymując się tylko, kiedy trop gwałtownie skręcał lub na chwilę się urywał. Skupiła się tylko na tym, aby śledzić ślady pozostawione przez jeźdźców. Merilah przestała zauważać, że robi się coraz ciemniej. W końcu nie była w stanie zauważać żadnych szczegółów. Wściekła, zatrzymała Elię, stanęła na ziemi, krzycząc i przeklinając wszystko, co jej tylko przyszło do głowy.
Uspokoiła się po chwili. Wsiadła z powrotem na konia i rozejrzała się. Zupełnie nie rozpoznawała miejsca, w którym się znajdowała. Spróbowała pojechać kawałek w stronę z której, jak się jej wydawało, przybyła, jednak było zbyt ciemno, żeby pozwolić sobie na galop. Kiedy po dłuższym czasie nadal nie mogła dostrzec czegoś znajomego, zaczęła ją ogarniać panika. Ponownie się rozejrzała. Za jej plecami znajdował się las, dlatego postanowiła skręcić w tamtym kierunku.
- Spokojnie Elia - poklepała klacz po szyi, dodając otuchy raczej sobie samej, niż zwierzęciu. - Zatrzymamy się tam, dobrze?
Zsiadła tuż przy jednym z drzew na obrzeżu lasu i przywiązała Elię. Wzięła stary koc, który miała przymocowany obok juk i usiadła, opierając się o pień.
- "Noc w lesie nie powinna być straszna, prawda?" - głaszcząc klacz zapytała w myślach samą siebie.
Awatar użytkownika
Woodren
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Woodren »

Woodren odzyskał przytomność i zaczął wstawać. Otrzepał kurtkę z piachu i wyjął strzałkę z szyi. Zauważył, że najemnicy już wstali.
- Gotowi na wędrówkę do wioski? Mamy grupę bandytów do pokonania! - powiedział, zachowując optymizm, starał się unikać negatywnych myśli.
- Nie ma zbyt wiele szans, abyśmy dotarli tam przed atakiem - ponuro odpowiedział Kapitan.
- Nieprawda, jeśli się pośpieszymy, to damy radę! - Goldswern cały czas naciskał.
- Nie będziemy tam szybciej niż za dwie godziny, wtedy nie będzie czego zbierać!
Woodren zamilkł, wiedział, że to prawda, ale nie chciał jej przyznać. Nie wierzył, że mogliby nie zdążyć przed atakiem. Musiał być jakiś sposób.
- W każdym razie i tak tam wyruszamy - powiedział Kapitan. - Trzeba się zająć Kosą i jego ludźmi, zaczniemy od tropienia ich.
Wyszli z jaskini na polanę, żołnierze ocenili, że przywódca rzezimieszków ich nie okłamał. Byli nieprzytomni tylko przez godzinę. Ubolewali nad brakiem uzbrojenia, bandziory zabrały im wszystko, a ich rzekomy "skarbiec" był zwykłą, pustą pieczarą. Gdy skręcali w stronę obozu, Woodren wpadł na pomysł, który niezmiernie go uradował.
- Jest szansa, że zdążymy!
- Oświeć mnie, bo ja żadnej nie widzę - odpowiedział młodszy stopniem najemnik.
- Chodzi o rzekę. - Żołnierze popatrzyli na młodego wojownika ze zdziwionymi minami. - To nie jest byle strumyk, ale porządna, głęboka i rwąca rzeka. Aby pokonała ją duża grupa bandziorów, trzeba by było wywołać spore zamieszanie. Wiecie, przejąć most, albo prom. A takie działanie sprawiłoby, że ktoś mógłby ich zauważyć. A w fachu bandyty ważne jest zaskoczenie. Wnioskuję z tego, że nasi porywacze nie przekroczyli rzeki. - Kucnął, wziął do ręki patyk i zaczął rysować. Mówił coraz energiczniej. - Oto nasza osada - powiedział, pokazując na niewielki kwadrat. Narysował obok niego prostą, która jechała dalej w dwie strony - obok niej przepływa dopływ. A my jesteśmy po lewej, czyli na zachód od niego. W trakcie naszej gonitwy nie przekroczyliśmy rzeki, co oznacza, że wciąż jesteśmy na zachód od wody.
- Czyli podążając na wschód, trafimy na rzekę. - Z młodszego stopniem najemnika zaczął bić optymizm.
- A rzeka zaprowadzi nas do wioski - dodał Kapitan.
Po ustaleniu planu ruszyli pewnym krokiem w stronę ustalonego wcześniej kierunku. Podążali tempem podróżnym najemników, kwadrans truchtem, a następnie dziesięć minut marszem i tak w kółko. Dzięki temu nie szarżowali zbytnio i utrzymywali zadowalającą szybkość. Minęło pół godziny, a wojownicy dotarli do rzeki.
W radości związanej z posiadaniem celu zapomnieli, że od wieczora nic nie pili i nie jedli. Cała trójka przyklęknęła przy wodzie i zaczęła pić. Gdy zaspokoili pragnienie wstali, wtedy zauważyli przybysza. Pięćdziesiąt metrów od nich leżała ranna sarna. Na jej nodze była zaciśnięta pułapka na niedźwiedzia. Kapitan podszedł do cierpiącego zwierza i zdjął swój naszyjnik. Okazało się, że ta błyskotka miała ukryty nóż, którym najemnik uwolnił istotę od cierpień.
- Wiem, że mamy mało czasu, ale powinniśmy coś zjeść. Nie zdamy się na wiele, jeśli w walce z bandytami, będziemy osłabieni, lub zemdlejemy.
Woodren niechętnie się zgodził, a drugi żołnierz przyjął sugestię oficera jako rozkaz. Szybko przygotowali małe ognisko, rozpalone krzesiwem (również ukrytym w naszyjniku Kapitana) i upiekli na patykach niezdarnie odkrojone kawałki mięsa sarny.
- Powinniśmy zjeść w drodze - powiedział Goldswern - atak zapewne niedługo się rozpocznie.
Awatar użytkownika
Riordian
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Riordian »

        Merilah musiała się niestety dostosować do jego powolnego tempa. Czarodziej dość szybko zauważył po niej zniecierpliwienie, które objawiało się płytszym oddechem i odrobinę trzęsącymi się dłońmi. Kiedy zauważył po niej, że faktycznie jest zdenerwowana - bo chociaż widział jej zachowanie, zinterpretował je dopiero po dłuższej chwili - to nagle się zatrzymała.
        Zaczekać na nią? Dobre rozwiązanie, zdawał sobie sprawę z tego, że ją spowalniał dość znacząco. Razem mogli podróżować, ale powoli. Sama mogła w takim samym okresie czasu sprawdzić o wiele więcej miejsc. A już nie trzeba było mówić o tym, że rozumiał jej zmartwienia. Westchnął głośno i pokiwał głową.
        - Jasne, jedź, ja znajdę jakieś dobre miejsce wtedy. - Rzucił tylko i chwilkę później już jej nie było. Ruszyła w drogę na swoim wierzchowcu i zniknęła mu z pola widzenia, które powoli się zmniejszyło w związku z tym, że pora robiła się coraz późniejsza, a tak naprawdę, powoli zapadała noc.
        Znalazł jakieś miejsce, w którym swobodnie mógł się ulokować. Było zarówno wygodne jak i dość widoczne, więc nie musiał się martwić, że Merilah go nie znajdzie, jeżeli tylko wróci w okolice miejsca w którym się rozdzielili. Zeskoczył na ziemię i poklepał swojego wierzchowca, poprosił go w zwierzęcej mowie o to, żeby został i nie uciekał.

        Minęło chwilę czasu, a Merilah nie wracała. Riordian, który dotychczas siedział oparty plecami o jedno z nielicznych drzew wstał i rozejrzał się. Chwycił w dłoń swój Kostur i zaczął maszerować po najbliższej okolicy. Powiedział Crusty'emu, żeby został tutaj. Czarodziej bezproblemowo byłby w stanie wrócić do miejsca w którym się zatrzymał. W pewnej chwili usłyszał cudze głosy. Rzucił spojrzenie w tamtym kierunku i dopatrzył się grupki uzbrojonych mężczyzn i jednego chłopca. Chłopca skądś kojarzył. No i jednego mężczyznę, którego już widział. Zmrużył oczy i zlustrował ich wzrokiem.
        - No i co się gapisz? - Usłyszał pytanie z jednego ust. Riordian wysoko uniósł brwi i nic nie odpowiedział, z prostego powodu - nie wiedział co miał powiedzieć, zresztą, od odpowiedzi "uratował" go chłopiec.
        - On był razem w wiosce, z tym w długich włosach i jego siostrą. - Pradawny spojrzał w jego stronę i zamrugał kilka razy, nie wiedząc co się dzieje.
        - Ah... no to witamy w kompanii! - Rzucił jeden z mężczyzn, zbliżając się do niego. Riordian stał, trzymając w dłoni swój kostur i obserwował jak ten się zbliża. Nic nie podejrzewał, bo skąd... przecież ten chłopiec chyba pomagał Merilah i Woodrenowi w karczmie, tak? Po chwili zobaczył, że mężczyzna robi zamach. A w następnej chwili zapanowała ciemność...
Awatar użytkownika
Merilah
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Merilah »

Merilah siedziała okryta kocem i patrzyła na rozciągające się przed nią równiny. Co jakiś czas padało na nie światło księżyca, którego częściowo zasłaniały chmury. Od momentu gdy dziewczyna zgubiła drogę i postanowiła przeczekać noc na obrzeżach lasu minęły jakieś dwie godziny. Przez ten czas udało jej się w miarę uspokoić. Zdawała sobie sprawę, że w tym momencie nie będzie w stanie znaleźć brata. W głębi duszy miała nadzieję, że udało mu się szczęśliwie wrócić do Riordiana i spotka się z nimi rano.
Parę razy próbowała zasnąć, jednak natychmiast budziła się słysząc jakikolwiek głośniejszy szmer lub trzask. Zazwyczaj były to niewielkie zwierzęta jak jeże lub sarny, jednak Merilah nie miała pewności, czy pośród drzew nie mieszkają wilki lub niedźwiedzie, dlatego zwracała uwagę na każdy dźwięk. W takich sytuacjach jak ta, w duchu dziękowała za swój czuły słuch.
- Damy radę Elia, prawda? Jeszcze tylko kilka godzin i wzejdzie słońce, a wtedy w końcu ruszymy - cicho powiedziała Merilah, zwracając się do swojej klaczy. Ta natomiast, jakby rozumiejąc słowa dziewczyny, potrząsnęła łbem.
Merilah uśmiechnęła się do zwierzęcia i ponownie spojrzała na równiny. Usiadła wygodniej i spróbowała zasnąć, starając się ignorować coraz silniejszy głód.
Przez następną część nocy nic się nie działo, ponieważ Merilah obudziła dopiero Elia. Dziewczyna przeciągnęła się i wstała. Była bardziej zmęczona niż wypoczęta, a od opierania się o pień bolały ją plecy. Ponadto znów odezwał się głód. Powoli zaczynało wschodzić słońce, robiło się na tyle widno, że bez problemu można było jechać konno. Merilah szybko zwinęła koc, przytroczyła go do siodła i wsiadła na Elię.
- No, mała, ruszamy. - powiedziała z nieukrywaną radością w głosie.
Merilah wyjechała kawałek poza las i zatrzymała się. Postanowiła, że wróci do tamtego miejsca w którym wczoraj zastała ją noc, rozejrzy się jeszcze za bratem, a jeśli go tam nie będzie - wróci do czarodzieja. Wyznaczyła kierunek i ruszyła.
Awatar użytkownika
Woodren
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Woodren »

- A więc zaczęło się.
Trzech wojowników leżało na pagórku, z którego mieli widok na wioskę. Ze strony osady dochodziły krzyki i odgłosy walki. Bandyci dopiero co zaczęli tak, ale już jeden budynek stał w płomieniach. Woodren przyglądał się widokowi. Zauważył, że rabusie byli podzieleni na trzy grupy. Jedna zajmowała się pustoszeniem, grabieniem, gwałceniem i podpalaniem. Druga wynosiła jedzenie zanosiła je gdzieś poza zasię wzroku mężczyzny. Trzecia grupa zajmowała się dowodzeniem. Czterech bandytów, Kosa, Słodziak i dwóch, których Goldswern nie znał. Każdy siedział na koniu, na razie nie wydawali żadnych rozkazów. Woodren skierował swój wzrok w stronę karczmy. Zauważył, że do balustrady była przywiązana jakaś postać. Potrzebował chwili by poznać osobnika. Był nim Riordian.
- Cholera! Musimy uwolnić tego, który jest przywiązany pod zajazdem - powiedział do towarzyszy.
- Musimy uratować wszystkich wieśniaków - odparł kapitan.
- Ale jego szczególnie! To uzdrowiciel, a jestem pewien, że dzisiaj znajdzie się wielu potrzebujących szybkiej pomocy medycznej.
Najemnik przez chwilę zastanawiał się nad słowami czarnowłosego młodzieńca, po czym rzekł:
- Niech tak będzie, ale najpierw zajdziemy osadę od strony rzeki. Zdejmiemy bandytów stamtąd i zabierzemy im broń. Następnie odbijemy naszych ludzi i ruszymy do centrum. Wtedy uwolnisz medyka i pomożesz nam. Pamiętajcie, że naszym podstawowym celem jest ochrona wieśniaków, a nie zemsta na Kosie. Wyruszamy.
Cała trójka zeszła ze wzgórza i udała się w kierunku wioski. Potrzebowali na to dziesięć minut, ponieważ ukrywali się w krzakach, aby żadem z bandziorów ich nie dostrzegł. Zatrzymali się, ukrywając się przy pierwszych zabudowaniach. Odetchnęli i dołączyli do bitwy.
Woodren podbiegł do bandyty, który stał odwrócony do niego plecami. Przestępca chciał dobić leżącego przed nim chłopa. Nie udało mu się, gdyż młody wojownik kopnął go w tył kolan tak, że ten od razu klęknął. Goldswern uderzył przeciwnika kamieniem w tył głowy. Po całej akcji zabrał miecz pokonanego bandyty. Gdy spojrzał na broń, miał ochotę krzyknąć z radości. To był jego miecz. Jeszcze nie zdążył zardzewieć i wyszczerbić się.
- Dzięki ci panie - powiedział wstający wieśniak.
- Nie ma czasu na podziękowania, znajdź innych i postarajcie się osłonić rannych. Trzymajcie się w kupie, to będą bali się was atakować. Nie zabierajcie dobytku, tylko to co się nada do obrony, kosy, pałki, noże, cokolwiek. Ruszaj!
Woodren odwrócił się i zobaczył uciekającą dziewczynę. Gonił ją bandzior mający dwa topory. Goldswern rzucił się na niego, obaj stracili równowagę i obaj stracili na chwilę uzbrojenie. Młody wojownik zaatakował przestępcę gołymi pięściami. Zadał mu porządny cios w podbrzusze, następnie kopnął go w lewę nogę i uderzył w szczękę lewym sierpowym. Złoczyńca padł bez przytomności na ziemię. Mężczyzna spojrzał na uratowaną przez siebie chłopkę. Była mniej więcej w jego wieku i zaskakiwała swoją urodą.
- Ocaliłeś mi życie! - Powiedziała i pocałowała go w policzek.
- Owszem, dlatego nie zmarnuj tego - odpowiedział jej z uśmiechem. - Poszukaj grupy zbierających się chłopów, ale gdybyś ich nie znalazła to schowaj się i przeczekaj bitwę. A o nagrodzie dla mnie pomówimy, gdy te bandziory uciekną.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i uciekła. Woodren udał się do miejsca, w którym walczyli najemnicy. Zauważył, że tamci nie bawili się w ogłuszanie. Byli cali ubrudzeni posoką bandytów. Goldswern podbiegł do nich, cała trójka stanęła przed tylnym wejściem do gospody. Już chcieli wchodzić, gdy usłyszeli krzyk bólu i zobaczyli rzezimieszka, który wyleciał na zewnątrz razem z drzwiami. Za nim wyszła reszta najemników. Cała czwórka przywitała się, ale mieli mało czasu na uprzejmości. Po chwili podeszła do nich duża grupa atakujących.
- Zmiana planów - odezwał się kapitan. - Koniokradzie, uwolnij uzdrowiciela, a my zajmiemy się nowymi towarzyszami. Ruszaj!
Woodren podniósł swój miecz i udał się pod gospodę. Ku swojemu zdziwieniu, nie dostrzegł Riordiana, a jedynie resztki, jego więzów.
- No witam! - Goldswern usłyszał niski głos za sobą.
Popatrzył tam, zobaczył najbardziej oburzający go widok. Przed nim znajdował się Słodziak dosiadający Leona. Dowódca bandytów był bardzo dobrze uzbrojony. Trzy miecze na plecach, sztylety przymocowane pasami do nóg i wielki topór w ręce. Za ochronę służyła mu skórzana zbroja.
- Ej! To mój koń!
- W takim razie odbierz mi go!
Słodziak zaczął szarżować w stronę młodego wojownika. Woodren wyjął miecz z pochwy.
Zablokowany

Wróć do „Równiny Theryjskie”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości