Równiny Theryjskie[Wioska przy rzece]

Spokojna równina zamieszkana głównie przez pokojowo nastawione elfy i ludzi. To właśnie na niej znajduje się słynne Jezioro Czarodziejek i zamek, w którym się spotykają. Na równinie położone jest również osławione królestwo Nandan- Theru. To harmonijna kraina rzek, jezior i lasów.
Awatar użytkownika
Gelarum
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 80
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smoczyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gelarum »

Poprzednie wydarzenia w Meanos: http://granica-pbf.pl/viewtopic.php?f=2 ... 136#p56136

Latanie na smoczym grzbiecie okazało się nie być ani proste, ani przyjemne. Może dlatego, że przez cały czas leżała przyciskając się do starszego smoka, aby nie spaść gdzieś po drodze. Niegdysiejsza wizja tej czynności, obrazująca jak bardzo to przyjemne rozwiała się niemal w jednej chwili, zastąpiona tępą, powtarzającą się myślą "Nie spaść". Melancholia tego szybko ogarnęła jej zmęczony umysł i jeszcze nad pustynią usnęła.

Obudziło ją poranne słońce prześwitujące przez obłoczki płynące powoli i niespiesznie po niebie. Zamiast na grzbiecie czarnego smoka, była teraz w łapie, co sugerowało na postój gdzieś po drodze, albo parę zręcznych smoczych ruchów. Z niemałym zaskoczeniem zauważyła, że już nie znajduje się ponad piaskami pustyni, a góry, które były wtedy daleko przed nimi teraz były tylko mglistymi kształtami majaczącymi w tyle. Miała ochotę spytać się go, czy leciał przez całą noc, ale huk wywołany uderzeniami skrzydeł smoka skutecznie wszystko zagłuszał.

Chwilę potem smok zaczął kołować, coraz bardziej zmniejszając wysokość. Zamierzał chyba wylądować na pustej równinie w pobliżu rzeki. Gelarum zauważyła w niedalekiej odległości wioskę, a w innym miejscu jakieś obozowisko. "Może uda mi się zdobyć jakieś informacje?" pomyślała. Lądowanie było przerażającym przeżyciem, z uwagi na to, że smok szybował rozpędzony w stronę ziemi z nią w łapie, która chyba nie była w tym czasie bezpiecznym miejscem. W ostatniej chwili smok wykonał nieokreślony manewr, a ona dziwnym sposobem bez choćby zadrapania znalazła się na ziemi, a sam smok łagodnie osiadł na trawiastej równinie.

- Możesz iść się rozejrzeć, ale uważaj na siebie. Jakbyś potrzebowała pomocy, to wołaj. - Mruknął smok basowo zwijając się w kłębek w taki sposób, że wyglądał jak duża pokryta łuskami skała. - Ja się prześpię.
Smoczyca bardzo chętnie wybrała się w drogę do wioski, bo bardzo zależało jej na tym czego mogła się tam dowiedzieć, a po tak długim czasie spędzonym w powietrzu musiała rozprostować kości. Szła tak poprzez wysokie trawy przez jakiś czas, minąwszy lasek i idąc wzdłuż rzeki aż w końcu dospacerowała do osady.

Zamiast jednak wybierających się do pracy rolników w te i we wte biegali faceci z bronią. Ze strzech unosił się gryzący dym a w powietrzu czuć było zapach krwi. Kuszący zapach krwi, wymieszanej z przerażeniem i strachem. W pewnej chwili przyłapała samą siebie na tym, że myślała o przyłączeniu się do ogólnego zamętu, że pragnęła poczuć zapach czerwonej posoki.

- A ty dokąd? - usłyszała męski, chrapliwy głos. Ktoś złapał jaj rękę i wykręcił wniemożliwiając ucieczkę. - Nie chcesz się z nami zabawić? To nieładnie odchodzić bez pożegnania.
- Nie chcę się z wami bawić! - sama myśl o tym, że może mieć dziecko będące połowicznie smokiem napawała ją obrzydzeniem. To dziecko miałoby wtedy zniszczone życie i opinię potwora. - Puśćcie mnie, bo... - No właśnie, bo co? Nie było żadnego bo, ponieważ Frinegal właśnie zasnął i nie powinien budzić się jeszcze parę godzin. Natomiast ona bardzo nie chciała się przemieniać z obawy, że znów straci kontrolę nad sobą, co zakończy się tym, co ostatnio zdarzyło się w pustynnej jaskini. Chcąc, nie chcąc została pociągnięta w stronę wioski.
Ostatnio edytowane przez Gelarum 8 lat temu, edytowano łącznie 2 razy.
Awatar użytkownika
Merilah
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Merilah »

Krążyła po równinach przez półtorej godziny. Raz czy dwa Merilah udało się znaleźć ślady, które mógł pozostawić Woodren lub jeden z ścigających go żołnierzy, jednak bardzo szybko się one urywały. W końcu, gdy głód zaczął stale dawać o sobie znać, a dziewczyna miała wrażenie, że widzi pagórek znajdujący się tuż obok niej po raz trzeci, zawróciła i skierowała się w stronę wioski. Chciała tam jak najszybciej dotrzeć, dlatego utrzymywała szybkie, jednolite tempo.
Nadal martwiła się o swojego brata. Dziewczyna miała nadzieję, że udało mu się wrócić i czeka na nią wraz z Riordianem w pobliżu osady. Intuicja podpowiadała jej, że Woodrenowi nic się nie stało, jednak ciągle nie wiedziała, gdzie ten się znajduje. W tej chwili jej największym pragnieniem było odnalezienie go i ruszenie w dalszą drogę, do Rubidii. Miała serdecznie dość tej okolicy.
Nagle Merilah usłyszała dochodzący jakby z oddali, coraz głośniejszy dźwięk. Chwilę później niebo przysłoniło coś wielkiego. Przerażona Elia stanęła dęba, a dziewczyna skupiła się na tym, aby utrzymać się w siodle, dlatego nie udało jej się dokładnie przyjrzeć tej rzeczy. Dopiero po chwili, uspokajając wystraszoną klacz Merilah podniosła głowę i spojrzała w niebo.
- "Smok? Tutaj? Przecież to niemożliwe!"
Kiedy tylko Elia się uspokoiła, dziewczyna przyspieszyła. Po chwili jej oczom ukazały się dymy, które prawdopodobnie miały swoje źródło gdzieś niedaleko. Natychmiast skojarzyły się jej one ze smokiem oraz z osadą, która powinna być właśnie tam.
Kiedy zobaczyła wieś już w całości, przekonała się, że to nie smok był przyczyną ognia pochłaniającego kolejne chaty. Po całej osadzie biegali bandyci, którzy gwałcili i mordowali jej mieszkańców. Merilah przez chwilę stała zamurowana, próbując wymyślić jak pomóc osadnikom. Ujrzała ich sporą grupę tuż za wioską, co chwilę dochodzili do niej kolejni ludzie. Popędziła Elię i ruszyła w tamtym kierunku.
Na miejscu okazało się, że byli to wieśniacy, którzy próbowali się nawzajem obronić. Na razie bandyci się nimi nie interesowali lub w szale po prostu nie zauważali, jednak to była tylko kwestia czasu. Merilah zsiadła z konia i natychmiast ktoś ją szarpnął za ramię.
- Pani, proszę, pomóżcie! Wszystkie żywe ludzie z wioski wybiegły, tak jak tamten z długimi włosami mówił. Pewno i zaraz on się pokaże i wszyscy z nim uciekną! Tylko moja mała córka tam została, wyciągnijcie ją, błagam! - zawodziła trzymająca rękaw Merilah kobieta.
- Dobrze, pójdę po nią - nie zastanawiając się odpowiedziała dziewczyna. - Postaram się wyprowadzić każdego, kogo znajdę. Przypilnujcie mi konia i rzeczy! - Merilah zrzuciła z pleców lutnię i wręczyła ją jednej z kobiet. Kilka z nich pokiwało głową i stanęły tuż obok Elii, jakby na znak potwierdzenia.
Merilah pobiegła w stronę płonących budynków. Już za pierwszą chatą znalazła dwie małe dziewczynki, które głośno płakały. Młoda kobieta natychmiast do nich podbiegła i chwyciła je za ręce. Wybiegła wraz z nimi kawałek za domy, a następnie wskazała im gdzie stoją pozostali wieśniacy. Upewniła się, że dziewczynki ruszyły w dobrą stronę i wróciła do wioski.
Drogę jej przeciął jeden z bandytów. Nie zwrócił jednak na nią uwagi, ciągnął ze sobą jakąś kobietę. Była blondynką, z daleka przypominała elfkę. Merilah nie pamiętała, żeby widziała kogoś takiego w osadzie poprzedniego dnia, jednak ruszyła jej na pomoc. Korzystając z okazji, iż mężczyzna na nią nie patrzy, wyciągnęła sztylet i podbiegła do niego. Cięła w ramię, przez co bandyta puścił kobietę, a następnie w brzuch i kopnęła go, zanim się zdążył obejrzeć. Upadł, więc Merilah szybko pomogła elfce wstać.
- Biegnij w tamtą stronę, będą tam stali wieśniacy - rzuciła szybko i pobiegła dalej w głąb osady.
Zaglądała za każdą chatę, jednak nie spotkała już żadnego innego człowieka oprócz paru bandytów, którym udało się jej umknąć. Dym robił się coraz gęstszy, dlatego postanowiła, że wróci do wieśniaków. Wtedy jej oczom ukazał się chłopczyk, który pomógł jej poprzedniego dnia. Merilah zaczęła machać i wołać do niego.
- Hej, mały! Uciekaj stąd!
Chłopczyk jednak nadał stał w miejscu. Merilah miała wrażenie, że coś pokazuje i uśmiecha się. Chciała do niego podbiec, ale nagle ktoś mocno ją chwycił.
- Nie tak szybko! Zostaniesz z nami! - dwóch mężczyzn wybuchnęło gromkim śmiechem.
Zaczęli ją ciągnąć w kierunku centrum osady. Z oczu Merilah zaczęły płynąć łzy. Zarówno z powodu dymu, jak i świadomości bezsilności. Nie była w stanie się wyrwać. Jedyne co jej pozostało to czekać na rozwój wydarzeń i liczyć na cud. Nagle miała wrażenie, że gdzieś niedaleko mignęła jej sylwetka brata lub innego mężczyzny. Niewiele myśląc zaczęła wołać o pomoc.
- Woodren! - wrzasnęła, jednak drugi mężczyzna bardzo szybko ją uciszył. Uderzył ją w twarz na tyle mocno, że zobaczyła gwiazdy przed oczami.
- Krzyczeć to ty będziesz jak cię z chłopakami weźmiemy! - obaj mężczyźni ponownie zaczęli się śmiać.
Awatar użytkownika
Woodren
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Woodren »

Trzeci uskok był wyjątkowo bolesny, ponieważ Woodren uderzył barkiem w kamień.
Młody wojownik po raz kolejny uniknął ciosu olbrzymiego topora Słodziaka. Najbardziej denerwował go fakt, że nie miał pomysłu, jak rozwiązać swój problem. Jego oponent dosiadał konia i miał dłuższą broń, ponadto był cholernie szybki, więc nie było mowy o rzuceniu się na niego.
Zagwozdka sama się rozwiązała. Gdy jeden z dowódców bandytów po raz kolejny szarżował, Leon nagle stanął na tylnych nogach, a jeździec nie utrzymał równowagi i spadł z hukiem na ziemię. Konia przeraził widok przelatującego smoka.
Woodren był zdumiony, przez całe życie myślał, że smoki nie istnieją, że to tylko istoty które wymyślono, aby bajkowi rycerze mieli przed kim ratować piękne królewny. Otrząsnął się, bardzo chętnie zająłby się rozmyślaniem nad tymi wielkimi istotami, ale miał pojedynek do wygrania.
Młody mężczyzna wyjął miecz, jego przeciwnik zrobił to samo. Bandyta trzymał w rękach dwuręczne ostrze. Pierwszy etap walki wyglądał, jakby nie chcieli się zranić, zadawali kilka ciosów i wycofywali się. Każdy chciał poznać słabości przeciwnika. Dopiero po pięciu minutach doszło do prawdziwej próby sił.
Woodren zaczął, wykonał szybką serię cięć zakończoną spektakularnym i niezwykle silnym atakiem z pół obrotu. Na początkującym szermierzu ta zagrywka mogła wywołać nie lada zdziwienie, ale Słodziak był bardzo silny i świetnie znał się na walce, więc odbił cios i przystąpił do kontrataku. Goldswern miał krótsze ostrze, więc starał się wykonywać uniki przy każdej możliwej okazji. Jego oponent wyglądał jakby mógł nosić konie na karku, a machał swoim dwuręcznym mieczem, jakby ten nic nie ważył.
Przez jakiś czas każdy atakował seriami, jedna żadna ze stron nie mogła pokonać obrony drugiej. W końcu nastąpił przełom.
Słodziak zakręcił bronią i chciał użyć całej swojej siły do cięcia, gdy nagle pod jego nogami pojawiły się kamienie. Osiłek stracił równowagę, robiąc krok naprzód. Woodren wykorzystał sytuację i kopnął go w środek klatki piersiowej. Bandyta runął w tył i wleciał do starej szopy, która była za nim. Młody wojownik zauważył, że konstrukcja wyglądała, jakby mogła się zawalić w każdej chwili. Nie zamierzał ryzykować, próbując dobić wroga, zamiast tego zniszczył spróchniałą belę, która podtrzymywała dach. Cały strop zawalił się na leżącego Słodziaka.
Woodren otrzepał kurtkę i rozejrzał się po polu bitwy, już zamierzał wracać do najemników, gry usłyszał za sobą dźwięk podnoszonego gruzu. Bandyta wyczołgał się spod zrujnowanego budynku i stanął kołysząc się.
- Ale jesteś twardy - mruknął Godswern.
Bandzior wyjął drugi miecz, ten był półtoraroczny, więc tym razem byli równi pod względem długości oręża. Brat Merilah był pewien, że szybko zakończy walkę, ale umięśniony dowódca bandy był niezwykle wytrzymały, odbijał każde cięcie.
Po chwili Woodrenowi udało się kopnąć Słodziaka w kolano, przestępca musiał kucnąć, wtedy długowłosy mężczyzna rozbroił przeciwnika. Okazało się, że bandyta kontrolował sytuację. Gdy tylko miecz Goldswerna opadł poniżej linii kolan, rzezimieszek złapał czarnowłosego za ręce i obrócił nim tak, że ostrze wylądowało na ziemi.
Słodziak przewrócił swojego przeciwnika i stanął nad nim w rozkroku. Nogami przytrzymywał wroga tak, aby ten nie mógł uciec. Mięśniak wyjął swój ostatni miecz i powiedział:
- Czas się pożegnać.
Stal niechybnie zmierzała w stronę ciała Woodrena, ale ten nie zamierzał się poddać. Kiedyś też znalazł się w takiej sytuacji, wiedział co robić. Podniósł ręce, dzięki temu mógł nimi ruszać na boki, następnie całą swoją siłą rozepchnął nogi bandziora. Słodziak stracił równowagę, a młody mężczyzna uciekł z uścisku i stanął za plecami swojego oponenta. Zabrał jeden ze sztyletów przestępcy i wbił mu w tył szyi.
Bandyta uklęknął i po chwili runął na glebę. Nie poruszył się już ani raz.
Woodren podniósł swój miecz i chciał ruszyć w stronę najemników, gdy usłyszał krzyk:
- Woodren!
Wiedział, że to była Merilah. Pobiegł najszybciej jak mógł w stronę jej głosu, po drodze spotkał bandziora, który chciał go załatwić. Goldswern nie przejął się tym. Zakończył jego życie kilkoma cięciami i pobiegł dalej, wtedy nic go nie obchodziło.
Dotarł do niewielkiego placu i zobaczył dwóch bandziorów. Nosili jego siostrę, w końcu położyli ją na wyrzuconym sianie. Byli niezwykle uradowani.
Pobiegł tam z okrzykiem. Dwójka ludzi spojrzała na niego i dobyli swojej broni. Jednak oni nigdy wcześniej nie walczyli, a ich przeciwnik był dobrzy wyszkolony. Pierwszy z wrogów padł z przeciętą szyją, drugi stracił rękę i skończył z mieczem w bebechach.
Woodren przyklęknął obok nieprzytomnej Merilah i próbował ją ocucić lekkimi policzkami.
Awatar użytkownika
Riordian
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Riordian »

        Czuł się bezradny i bezużyteczny, obserwując starcie Woodrena z mięśniakiem. Wiedział, ze nie jest w stanie mu pomóc, w końcu nie był wojownikiem tylko czarodziejem. W dodatku nie znającym magii, która mogłaby być użyteczna w walce. No prócz leczenia, ale to też nie byłoby użyteczne w takim starciu. Oczywiście podświadomie kibicował długowłosemu. Podczas tej walki dojrzał też na niebie przemykający ogromny kształt, należący do smoka. Zdał sobie z tego sprawę niemalże od razu. Smoki wydzielały tak mocną aurę, że tylko kompletny nowicjusz mógłby jej nie zauważyć - a to i tak nie zawsze. Ale zainteresowało go coś innego i o wiele bardziej. To nie był jeden smok. Jednak szybko stracił zainteresowanie tym tematem, bo bandyta w końcu znalazł się na ziemi po zadaniu ostatecznego ciosu przez koniokrada - podczas tego ciosu Riordian odwrócił wzrok - uśmiechnął się i rozejrzał. Usłyszał znajomy głos, należący do siostry mężczyzny.         Wołała brata.
        Wiele nie myślał, podążył za Woodrenem, który znowuż podążył za głosem siostry. Riordian był niewiele za nim, więc widział jak rozprawił się z dwójką wojowników, którzy próbowali stanąć mu na drodze. Szybko sobie dał z nimi radę. W następnej chwili dopadł do nieprzytomnej Merilah i przyklęknął przy niej, próbując ją ocucić lekkimi policzkami. Riordian stanął i rozejrzał się. Widział po Merilah, że nic jej nie było, tylko straciła przytomność. Natomiast Riordian czuł zbliżającą się mocną aurę - smoczą aurę. Szybko odszukał wzrokiem kobietę, albo raczej - ku jego zdziwieniu - młodą elfkę. Ciągnął ją jakiś mężczyzna. Było widać wyraźnie, że wcale jej się ta perspektywa udania tutaj razem z mężczyzną nie podobała. Zwłaszcza, że to był członek tego pięknego "orszaku" bandytów.
        - Woodren! - Riordian zbliżył się do niego i poklepał go po ramieniu.
        - Idź jej pomóż - Wskazał mu palcem młodą elfkę, albo raczej smoczycę. - Ja się zajmę Merilah, co jak co, ale zajmować się rannymi to ja umiem, nic jej nie będzie, a tamta potrzebuje pomocy. - Powiedział, przyklękając obok nieprzytomnej dziewczyny. Trzymał w jednej ręce nadal swój kostur, który wbił teraz lekko w ziemię. Położył na czole siostry Woodrena dłoń, praktycznie od razu ją ocucając lepiej, niźli oblać kubłem zimnej wody - bo efekt był taki sam, tylko nie było tej nieprzyjemnej części związanej z oblewaniem wody.
Awatar użytkownika
Gelarum
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 80
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smoczyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gelarum »

Bandyta zaciągnął ją między zabudowania. Mimo, że wiła się jak piskorz to nie udało jej się wyślizgnąć z uścisku. Próbowała różnorakich kopnięć i zwodów, ale żadna z prób nie zmieniła jej obecnej sytuacji. Brunet trzymał jej rękę wykręconą za plecami, tak, że każde poruszenie przynosiło ból.

Nagle, jakby z nikąd pojawiła się kobieta, która za sztyletem w dłoni cięła jej oprawcę w ramię, a następnie w brzuch, uwalniając rozbryzgi krwi. Pomogła jej wstać, pokazała stronę w którą powinna się udać i pobiegła gdzieś. Ona natomiast została w miejscu, wdychając kuszący zapach krwi i dymu. Odczucia te były tak silne, że kręciło jej się w głowie, a ciało domagało się przemiany. Mimo to za nic nie chciała pozwolić, by zawładnęła nią ta druga Gelarum, ta głodna i niemająca sumienia bestia. Gdyby się przemieniła, straciłaby panowanie nad instynktem, który kazałby palić i niszczyć, niszczyć i palić. Nawet nie chciała myśleć, co mogłoby się wtedy stać tylu niewinnym osobom.

- No proszę, ładnie go urządziłaś. - usłyszała za sobą władczy głos. W tym samym momencie ktoś zasłonił jej usta dłonią i wykręcił obie ręce. - Głównie dzięki tobie zorientowałem się, że ponieśliśmy duże straty, więc postanowiłem zmienić strategię. - Kontynuował, podczas gdy pierwsza część zdania była skierowana do niej, a druga do osoby postronnej. Następne zdanie upewniło ją tylko, że ktoś jeszcze tu jest. - Zwołaj wszystkich. Nie obchodzi mnie, co robili, mają tutaj być.
- Sprawdź, czy nie ma broni. Powinna coś przy sobie mieć. - powiedział ktoś inny. - Bardzo chętnie ci pomogę - dodał i zahihotał. Jakieś dłonie, począwszy od cholew butów, poprzez miejsca intymne, zakończywszy na głowie obmacały ją w poszukiwaniu oręża. Wtedy myślała, że to najgorsza chwila w jej życiu. Ale najgorsze dopiero miało nadejść.

Zewsząd zaczęli schodzić się bandyci i zebrawszy się na placu uformowali szyk obronny. Do odpierania ataków pozostawiono przynajmniej piętnastu, reszta zaś zaciągnęła ją w miarę wygodne miejsce na sianie i szykowała się na bliskie spotkanie
Awatar użytkownika
Merilah
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Merilah »

Uderzenie było na tyle silne, że Merilah straciła przytomność. Obudziło ją dopiero jakieś silne uczucie, jakby jej ciało przeszyły tysiące iskier. Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą twarz Riordiana. Czarodziej zabrał dłoń, która do tej pory leżała na czole Merilah i wstał, czekając jakby na reakcję kobiety.
- Dziękuję - powiedziała do czarodzieja i lekko się uśmiechnęła.
Dziewczyna rozejrzała się. Znajdowała się niedaleko miejsca w którym złapali ją ci bandyci. Zorientowała się, że leży na sianie. Do głowy przyszła jej myśl, że ewentualny ratunek ze strony mężczyzny, którego wcześniej widziała, lub Riordiana mógł przyjść za późno. Szybko wstała i sprawdziła, czy nic jej nie jest, jednak oprócz obitej kości policzkowej i szczęki po lewej stronie wszystko było w porządku. Dopiero wtedy zauważyła leżące obok siana zwłoki bandytów. Jeden miał poważnie poderżnięte gardło, drugi stracił rękę, a z jego brzucha na zewnątrz oprócz krwi wypłynęła część wnętrzności. Merilah z trudem powstrzymała odruch wymiotny i odwróciła się. Walczyła ze swoim żołądkiem, jednak pomimo tego w głębi duszy ucieszyła się. W wiosce najprawdopodobniej nie było żadnego wojownika, więc takie rany mógł po sobie pozostawić tylko Woodren. A to znaczyło, że nic mu nie jest i znajduje się gdzieś w pobliżu.
- Wynośmy się stąd. Dym się robi coraz gęstszy, prędzej się udusimy niż komuś jeszcze pomożemy - powiedziała do Riordiana kiedy udało jej się dojść do siebie.
Ruszyła przed siebie, próbując przypomnieć sobie jak najkrótszą drogę prowadzącą do ludzi zebranych za wioską. Cały czas zasłaniała twarz ręką, jednak nie przynosiło to dużego efektu. Dym drapał gardło i płuca dziewczyny, przez co zaczynała kaszleć coraz mocniej. Kilka razy miała wrażenie, że zgubiła się wśród zgliszczy chat, jednak po jakimś czasie minęła ostatnie zabudowania i mogła dostrzec grupę wieśniaków stojących kawałek dalej. Obejrzała się i sprawdziła, czy Riordian idzie za nią, a następnie przyspieszyła.
Merilah odetchnęła świeżym powietrzem dopiero obok mieszkańców osady. Moment później podbiegło do niej większość kobiet znajdujących się na polanie. Dwie dziękowały za uratowanie córek, pozostałe podziwiały ją za odwagę i pokazywały, jak uważnie pilnowały jej konia i pozostałego dobytku. Kiedy w końcu odeszły, aby zając się swoimi sprawami, Merilah rozejrzała się po grupie. Pozostałe kobiety płakały, niektóre siedziały skulone. Dzieci trzymały się matczynych spódnic, kilkoro z nich stało samotnie i wyło głośniej niż załzawione niewiasty. Mężczyźni stali zamurowani, kurczowo trzymając prymitywną broń, która mieli w rękach. Sporo osób było rannych.
Dziewczyna chodziła pomiędzy ludźmi pocieszając ich. Zapewniała, że to wszystko niedługo się skończy, a wszystkim rannym pomoże czarodziej. W końcu wyczerpana Merilah usiadła z boku i wpatrywała się w dymy unoszące się nad wioską. Miała też nadzieję, że za moment dołączy do nich Woodren, którego ciągle nie było widać.
-"Proszę, niech to wszystko się już skończy" - pomyślała i oparła głowę na kolanach.
Awatar użytkownika
Woodren
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Woodren »

Woodren zostawił Merilah w rękach Riordiana. Wiedział, że czarodziej jest godny zaufania, więc nie miał oporów. Wyjął miecz i złapał go w prawej ręce. W lewej trzymał sztylet, który zabrał jednemu z martwych bandytów. Spojrzał w stronę, w którą miał się udać. Młoda elfka została rzucona na ziemię, przy niej stało czterech bandytów w tym herszt. Pozostała piętnastka utworzyła okrąg obronny. Woodrena ucieszył fakt, że siły bandy zostały mocno uszczuplone. Młody mężczyzna wiedział, że musiał uratować kobietę. Podbiegł w stronę wrogów.
Na spotkanie wyszło mu trzech bandziorów, reszta patrzyła w ich stronę. Czarnowłosy zaklął, wiedział, że walka trzech na jednego to niemal pewna śmierć, ale nie było odwrotu, nie zamierzał zostawić elfki. Gdy znalazł się dość blisko bandytów jego problem został rozwiązany.
Grupa złożona z najemników i szóstki chłopów uzbrojonych w widły oraz siekiery zaatakowała rzezimieszków, którzy patrzyli na Woodrena. Młody wojownik odskoczył i pobiegł w stronę kobiety. Na drodze stanął mu Kosa.
Herszt był uzbrojony w dokładnie taki sam sposób, zwykłe ubranie, miecz trzymamy w prawicy i sztylet w lewicy. Bandyta wygłosił krótką, ale przemyślaną obelgę i rzucił się do walki.
Cięcie, blok, unik, parada, cięcie, blok i tak dalej. Ich walka była bardzo wyrównana. Nikt nie zdobył zdecydowanej przewagi, nikt nie był bliski porażki. Woodren był zdziwiony zdolnościami herszta, zdecydowanie nie wyglądał na dobrego szermierza.
Po pięciu minutach walki Kosa gwałtownie odskoczył i wykrzyczał prostą, ale ogólnie zrozumiałą komendę:
- Spierdalamy!
Banda nie potrzebowała dodatkowej zachęty, pozostała przy życiu siódemka rzezimieszków pobiegła do koni, które czekały między domostwami. Woodren pobiegł za nimi, wiedział, że elfce nic już nie groziło. Nie miał czasu szukać Leona, ale bandziory mieli o jednego konia za dużo. Młody wojownik dosiadł wierzchowca i pojechał za nimi. Dzieliło go od grupy niewiele ponad dwadzieścia metrów. Był w cwale, już ich doganiał, gdy usłyszał dziwny syk, nie przejął się nim. Po chwilę usłyszał kolejny szelest, tym razem strzała trafiła konia, zabijając go na miejscu. Czarnowłosemu udało się odskoczyć, upadł, wywrócił się i sturlał z niewielkiej górki.
Woodren wstał po kilku minutach, otrzepał kurtkę i popatrzył w stronę uciekinierów. Zaklął, gdy uświadomił sobie, że bandyci mijali linię horyzontu.
Młody mężczyzna wrócił truchtem do wioski. Zatrzymał się przy wejściu i oniemiał. Wcześniej był zajęty walką, więc nie zwrócił uwagi na krajobraz. Zabił kilku ludzi wcześniej, więc widok trupów nie był mu bardzo obcy, ale to co zobaczył było czymś innym. Pełno ciał, niektóre w częściach, część nadpalona. Chłopi z poderżniętymi gardłami, kobiety które zgwałcono, a potem zaszlachtowano. Woodren nie wytrzymał, opuścił głowę i zwymiotował.
Gdy śniadanie opuszczało go przez przełyk, poczuł, że ktoś podtrzymuje mu włosy.
- Rzygasz jak kot - rozpoznał głos kapitana - pierwszy raz widzisz pobojowisko, prawda?
- Coś w tym jest - mruknął młody mężczyzna, gdy wyrzucił z siebie wszystko.
- Jeszcze ze trzy bitwy i ci przejdzie, no ogarnij się. Musimy tu trochę posprzątać, potem pomyślimy jak dopaść bandytów.
- Co? Pomożecie mi? - Woodren nie krył zdziwienia, myślał, że najemnicy w najlepszym wypadku odjadą. - Przecież dostaliście na mnie zlecenie, czyżbyś zapomniał?
- Oczywiście, że nie zapomniałem. Ale moja umowa przestaje być ważna w chwili, w której zleceniodawca gryzie piach, a moja nagroda jest w rękach bandziorów, którzy przed chwilą najechali na wioskę. Poza tym jestem pewien, że za tamtą bandę też nam zapłacą i to całkiem nieźle.
- To wszystko zmienia, rad jestem z waszej pomocy. - Woodren wyprostował się i spojrzał na najemnika. - Ale gdy będziemy tu sprzątać, to Kosa i jego ludzie odjadą.
- Nie odjadą, wysłałem za nimi jednego z moich, świetny tropiciel. To jak koniokradzie, ogarniemy wioskę?
- Nie musisz mówić na mnie per koniokrad. Jestem Woodren i tak, ogarniemy wioskę, a następnie ruszamy po zemstę, słodką zemstę.
- Miło mi, na mnie wołają Feance.
Już zamierzali odejść w stronę zabudowań, gdy długowłosy mężczyzna zatrzymał najemnika.
- Ej, Feance.
- Tak?
- Mógłbyś nie mówić nikomu, że przed chwilą rzygałem? Wolę uchodzić za twardego, szczególnie w oczach mojej siostry.
Kapitan uśmiechnął się i odpowiedział:
- Przecież nie rzygałeś.
Awatar użytkownika
Riordian
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Riordian »

        Kiedy Merilah otworzyła oczy, Riordian cofnął rękę i wstał, czekając na jej reakcję. Usłyszał krótkie "dziękuję" i odwzajemnił delikatnie jej uśmiech. Dopiero teraz rozejrzał się po pobojowisku. Tak jak w przypadku dziewczyny niemalże od razu pojawił się u niego odruch wymiotny. Jednak czarodziej uniósł dłoń do ust i zamknął oczy. Z trudem powstrzymał ten odruch i zignorował ciche szepty, które zaczął słyszeć ze wszystkich stron.
        - Tak, chodźmy - Rzucił krótko do kobiety i ruszył za nią, zasłaniając twarz dłonią, co przynosiło dość znikome efekty, ale przynajmniej tyle to dawało. Przez całą drogę mężczyzna kasłał, ale skrupulatnie podążał za prowadzącą go siostrą Woodrena. W końcu minęli ostatnie zabudowania i Merilah obejrzała się na niego, po czym przyspieszyła. Riordian co prawda też trochę wtedy przyspieszył, jednak został też odrobinę w tyle.
        W końcu jednak dotarli do mieszkańców osady na polanie. Większość podbiegło do Merilah, wygłaszając wiele komplementów na jej temat i pokazując jak pilnowały jej dobytku. Później Merilah zaczęła chodzić pomiędzy ludźmi, pocieszając ich. To był dla Riordiana smutny widok - dzieci trzymające się spódnic swoich rodzicielek, wiele stojących samotnie i głośno wyjących. Czarodziej bardzo dobrze wiedział co było tego powodem. Było wielu rannych.
        - Wszyscy ranni niech do mnie podejdą, pomogę wam. - Powiedział to głośno i złapał mocno swój kostur, po czym zajął się wieśniakami. Podchodzili do niego z różnymi ranami - odniesionymi w walce, albo z takimi, które nabyli podczas ucieczki.
Kapłan nawet się nie zastanawiał, po prostu pomagał wszystkim, którym mógł. Oczywiście podchodził też do tych, którzy podejść nie mogli, bo byli zbyt poszkodowani, albo niemalże umierający. Komu mógł - temu pomógł. Zresztą, nadal im pomagał. Minęło trochę czasu i już nie podszedł do niego nikt inny.
        Pradawny zbliżył się do Merilah, która usiadła z boku. Podparł się na swoim kosturze i spojrzał na nią. Domyślał się co ją trapiło - w końcu nie wrócił jeszcze Woodren.
        - Nic mu nie będzie, umie o siebie zadbać. Lada chwila wróci tutaj cały i zdrowy. Podziękuj mu. Uratował Cię. - Pokiwał głową i uśmiechnął się do niej delikatnie. Zlustrował ją spojrzeniem i delikatnie przyklęknął.
        - Powinnaś powiedzieć wcześniej, że jesteś ranna. - Rzucił i delikatnie przyłożył dłoń do jej lewego policzka. Wysłał delikatną wiązkę magii i rana praktycznie w mgnieniu oka przestała boleć. - Zregeneruje się o wiele szybciej - powiedział cicho i wstał, rozejrzał się. Szepty, które usłyszał wcześniej uderzyły w niego ze zdwojoną siłą. Syknął i zachwiał się delikatnie, ale podparł się na kosturze i utrzymał równowagę. Zamknął oczy i uniósł dłoń do czoła. Na takim pobojowisku, a nawet blisko niego jest wzmożony ruch dusz poległych, a to było niekoniecznie przyjemnym uczuciem dla kogoś noszącego Amulet Szeptów, który poniekąd wyczulał na sferę ducha.
Awatar użytkownika
Gelarum
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 80
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smoczyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gelarum »

- Zostawcie mnie, zbiry! - krzyczała na nich leżąc na ziemi. - Zostawcie! Zobaczycie, co będzie jak on się dowie!
- On, że ten tam? - odparł chłodno jeden z nich - Myślę, że on już wie. A według mnie, wiele przeciwko nam nie zdziała.
- Nie on! - wrzasnęła. - Kiedy on się dowie...
- Możemy zadbać o to, by się nie dowiedział. - powiedział i z szelmowskim uśmiechem wyciągnął sztylet. - A teraz zawrzyj jadaczkę. Zrozumiano?
- T...tak. - odpowiedziała wpatrując się w grożące jej ostrze.

Nagle spomiędzy zabudowań wypadł uzbrojony oddział, który z bojowym okrzykiem wbił się w formację obronną. Nad nią pozostał tylko jeden bandyta z obnażonym mieczem, pozostali natomiast ruszyli w bój. Mężczyzna, korzystając najwyraźniej z nieobecności szefa niepokojąco się zbliżył. W powietrzu rozniósł się zapach świeżej krwi, wylanej w boju, który na nią działał wręcz otumaniająco.
- Przestań się zbliżać! I tak ledwo się już powstrzymuję! - krzyknęła na niego.
- Od czego? - warknął tępo i zbliżył się do niej jeszcze bardziej.
- Bo nie chcę wam nic zrobić! - krzyknęła, aby przebić się przez szczęk stali. - Nie chcę waszej... - zatrzymała się i warknęła groźniej - Ja... chcę. Chcę waszej krwi!
Czuła w swoim ciele buzującą adrenalinę i coś jeszcze. Właśnie to coś kazało jej działać. Trzepnęła otwartą dłonią w twarz pochylonego ku niej bandyty, a potem odturlała się od niego w bok. Tamten już zamierzał się, by ją uderzyć, jednak komenda wodza powstrzymała go w miejscu. Zbójcy pobiegli w stronę koni, natomiast wojacy pobiegli w ich stronę. Chwilę potem została na opustoszałym placu pośród zgliszcz i trupów całkiem sama.

"Uczta wron", pomyślała. W powietrzu aż roiło się od tych małych ptaków, które oskubywały trupy z mięsa. Wrony nie zwracały na nią najmniejszej uwagi, zajmując się tylko swoim posiłkiem.
Smoczyca zajęta była rozmyślaniem, głównie nad tym, co ją naszło, że zaatakowała mężczyznę. Doszła do wniosku, że bardzo zbliżyła się wtedy do granicy przemiany. Normalnie nigdy nie odważyłaby się kogoś uderzyć, a już tym bardziej, gdy ten ktoś był uzbrojony. Przed kontratakiem uratowało ją zwykłe szczęście, na które nie zawsze można liczyć.
Gelarum wstała i przechodząc obok domostw w ruinie rozmyślała o krwi. Krwi, o której powiedziała, że pragnie. Czy na pewno pragnęła krwi i śmierci? Naprawdę była zła? Co się z nią stało?

Po wyjściu z terenu zabudowanego, zauważyła oddalone kawałek od niej zgrupowanie. Osoby w tej grupie były przeważnie prostymi chłopami, więc byli to pewnie ocaleli mieszkańcy osady. Smoczyca skierowała się w tamtą stronę, mając nadzieję, że pomoc innym w ich problemach, pomoże jej zapomnieć o swoich.
Awatar użytkownika
Merilah
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Merilah »

Merilah wpatrywała się w osadę i zastanawiała się, co powinna zrobić. Woodren nadal nie wracał, zapewne ciągle przebywał w obrębie wioski. Nadal mogło być tam niebezpiecznie, więc nie było mowy o szukaniu go na własną rękę. Musiała zaczekać, aż sam przyjdzie. Ale co potem? Co z osadą i jej mieszkańcami? Spróbują im pomóc, czy po prostu udadzą się w dalszą drogę? I czy nadal będą ich gonili zbrojni, którzy podążają za nimi od samej Leonii?
Po chwili usłyszała Riordiana, który do tej pory leczył rannych, a teraz postanowił do niej podejść. Czarodziej poruszał się w charakterystyczny sposób, dlatego nie musiała odwracać głowy, aby sprawdzić kto nadchodzi. Przerwał jej rozmyślania, próbując ją pocieszyć.
- Tak myślałam - uśmiechnęła się sama do siebie, słysząc, że to jej brat przybył wtedy z pomocą. - Wiem, że da sobie radę, w takich sytuacjach radzi sobie dużo lepiej niż ja. Ale i tak dopóki go nie zobaczę całego i zdrowego, będę się o niego martwić - powiedziała, nadal patrząc na wioskę.
- Oni bardziej potrzebowali twojej pomocy - skinęła głową w stronę wieśniaków. - Mnie tylko raz uderzyli, samo się szybko zagoi i przestanie boleć.
Riordian jednak już przyłożył dłoń do jej policzka i po chwili poczuła na nim przyjemne ciepło. Ból natychmiast ustał. Merilah pomasowała okolice szczęki i podziękowała czarodziejowi. Ten po chwili syknął i zachwiał się, jakby go coś mocno zabolało.
- Hej, ty też potrzebujesz odpoczynku. Wyleczyłeś mnóstwo ludzi. Nie wiem, jak działa magia na kogoś kto ją używa, ale to pewnie musi być męczące - powiedziała z nieukrywanym niepokojem. - Siadaj.
Merilah znów spojrzała na wioskę. Dymy nie były już tak gęste i powoli znikały. Po chwili dziewczyna zauważyła jakiś ludzi wyjeżdżających z drugiego końca osady i jadących w głąb równin. Zmrużyła oczy, próbując zidentyfikować jeźdźców.
- Zobacz - zwróciła się do czarodzieja, wskazując na mężczyzn. - To chyba ci bandyci, ale nie jestem pewna. Wydaje mi się, że to może być koniec najazdu, ale jeszcze nie wracałabym tam. Część mogła zostać.
Młoda kobieta spojrzała na grupę ludzi stojących opodal. Nie widzieli jeźdźców, jednak mężczyźni zaczęli się kłócić, czy powinni pójść do osady, czy zostać tu na miejscu. Merilah starała się nie zwracać na nich uwagi i dalej wypatrywać brata, jednak z czasem do głośnej dyskusji dołączyli wszyscy wieśniacy, łącznie z kobietami i dziećmi. W końcu, kiedy dziewczyna usłyszała, że dwóch mężczyzn wręcz skacze sobie do gardeł, wstała i podeszła do nich.
- Przestańcie! - krzyknęła z całej siły. Wszyscy zamilkli. - Zaraz sami się pozabijacie, nie będzie wam potrzebna pomoc bandytów.
- Takaś mądra? - rosły, brodaty mężczyzna wystąpił na przód. - Z tego co słyszałem, to ty dwie noce temu przyjechałaś z tym drugim i to o was następnego dnia ci uzbrojeni pytali! Pewno to przez was te nieszczęścia!
- Zawrzyj mordę, stary durniu i nie czepiaj się panny! - równie wysoki chłop wszedł do dyskusji. - Nie widziałeś, jak przed chwilą tam w ogień wbiegła? Dzieciaka mi uratowała! Przeca jakby to była jej wina, to by nie biegła i nie ratowała - spora część kobiet zaczęła potwierdzać jego słowa.
- Odszczekaj to! - natychmiast odpowiedział brodaty. - Ludzie, słuchajta mnie! Mówię wam, to diablica być musi! Ona za tym stoi!
- Ano! I jeszcze naszego czarodzieja, co to przyjechał wcześniej, omotała! - zawtórował mu czyjś głos.
- Faikar, a ryj ci obić? - mężczyzna, który przedtem bronił Merilah podszedł do brodacza.
- A spróbuj!
- Cisza! - ponownie krzyknęła Merilah. - Nie czas teraz na szukanie winnych. Musimy wrócić do wioski. Niech kilku mężczyzn zostanie z kobietami, cała reszta wraca tam ze mną. Sprawdzimy, czy jest bezpiecznie, zabierzemy, to co zostało i może się przydać i wracamy.
Większość chłopów pokiwała głowami, ale brodacz skrzyżował ręce i stanął tuż przed Merilah.
- A ty nam tam po co? Jeszcze co zrobisz.
- Idę, bo gdzieś tam jest mój brat i chcę wam pomóc - wycedziła przez zęby Merilah, spoglądając w oczy mężczyźnie. - Jasne?
Chłop jakby odpuścił, ale nadal bacznie obserwował dziewczynę. Po chwili mężczyźni podzielili się na tych, którzy zostają i tych, którzy będą towarzyszyć Merilah. Byli gotowi do wymarszu.
- Riordianie, możesz zostać, jeśli nadal nie czujesz się na siłach - zwróciła się do stojącego obok czarodzieja. - Wybór należy do ciebie.
Minutę później ruszyła z chłopami w stronę wioski. Kątem oka dostrzegła w oddali kobietę, która kierowała się w stronę grupy pozostałej na polanie. Sposób w jaki się poruszała, zdradzał, że nie była ona człowiekiem.
-"To pewnie ta elfka, której pomogłam. Pozostałe kobiety pewnie się nią zajmą" - pomyślała Merilah.
Wraz z grupą mężczyzn szybko dotarła do pierwszych zgliszczy. W wiosce nie było prawie nikogo. Nie przeszli kilkudziesięciu kroków, kiedy jeden z chłopów rzucił się do przodu, krzycząc imię jakiejś kobiety. Pochylił się nad leżącym nieopodal ciałem i zaczął zawodzić. Merilah i reszta mężczyzn poszła dalej, starając się nie patrzeć na zrozpaczonego kompana. W końcu dotarli do centrum wioski. Widok był okropny. Wszędzie leżały trupy, które powoli obsiadały wrony. Niektóre były zwęglone od ognia, który objął znaczną część domów. Merilah walczyła sama ze sobą, aby się nie rozpłakać albo zwymiotować. Chłopom szło gorzej. Słyszała, jak kilku zaczęło pozbywać się zawartości żołądków, a inni, podobnie jak pozostawiony chłop, rzuciło się do ciał zmarłych bliskich. Dziewczyna stała na środku placu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Trzęsły jej się dłonie.
Nagle zobaczyła nadchodzącą drugą grupę ludzi. Byli uzbrojeni. Merilah zaczęła bać się, że mogą to być pozostali bandyci. Po chwili jednak, kiedy się zbliżyli, ujrzała wśród nich tak dobrze znaną sobie twarz. Nagle zupełnie przestała myśleć i zaczęła biec. Wbiegła pomiędzy mężczyzn i uścisnęła brata.
- Dziękuję - szepnęła, kurczowo się go trzymając. Wybuchnęła płaczem.
Awatar użytkownika
Woodren
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Woodren »

Woodren, najemnicy i pomagający im chłopi weszli do wioski. Widok był równie obrzydliwy jak poprzednio, ale młody wojownik nie miał już czym wymiotować. Gdy byli na placu niedaleko gospody, zobaczyli idącą grupę ocalałych.
Rodzice płakali nad ciałami zabitych dzieci, kobiety zanosiły się szlochem, mężczyźni wygrażali bandytom. Wszyscy wiedzieli, że były to puste słowa. Chłopi nie mogli zemścić się na bandytach.
- "Ale ja mogę" - pomyślał Woodren.
Wypatrywał swojej siostry, nie musiał jej długo szukać. Merilah przybiegła i uścisnęła go. Chłopak przytulił ją mocniej.
- Świetnie sobie poradziłaś - powiedział cicho.
Feance spojrzał na panujący w wiosce chaos, zareagował.
- Macie tu jakiegoś starszego? Albo sołtysa.
- Ja jestem sołtysem - powiedział chuderlawy chłop w brudnoczerwonym stroju. - Maciej, dobry panie, mi mówią.
- Świetnie. Ogarnij ludzi, jest tu dużo do zrobienia. Trzeba zająć się rannymi, pochować zwłoki, zrobić coś z pozostałymi przy życiu bandytami - zaczął mówić najemnik.
- Bandytami to my się zajmiem! Ograbim tych skur... tych nicponi i powiesim! Będziemy mieć i zemstę, i te... no... repanacje - wciął się w zdanie sołtys.
- Reparacje - poprawił go żołnierz.
- Co takiego mówicie?
- Nieważne, rozdaj zadania ludziom.
Maciej wykrzykiwał do zebranego tłumu, w tym czasie Woodren puścił siostrę.
- Mam do ciebie prośbę. Mogłabyś zająć się dziećmi? Nie powinny tego oglądać, a jestem pewien, że znasz jakieś opowiadania, które je zaintere...
Przerwał mu krzyk chłopów.
Zawalił się jeden z budynków, trzech ludzi zostało rannych. Wszyscy rzucili się do pomocy. Woodren wraz z jednym z najemników wyjęli mężczyznę ze zmiażdżoną nogą. Młody mężczyzna powoli przyzwyczajał się do takich widoków. Niestety tylko powoli, ale na szczęście nie miał czym wymiotować.
Po skończonej robocie Woodren rozejrzał się. Część wieśniaków zajmowała się kopaniem grobów. Wojownika podziwiał ich upór. Zamiast wykopać grupową mogiłę dla wszystkich zabitych, chłopi postanowili pochować każdego osobno, zgodnie z tradycją. Inni mieszkańcy zaczęli zbierać drewno na duże ognisko, którym zamierzali skremować bandytów. Znowu tradycja, nie chcieli grzebać napastników obok swoich zmarłych bliskich. Woodrena trochę to dziwiło.
- "Martwi to martwi. Co za różnica gdzie leżą?"
Reszta wieśniaków naprawiała budynki i wynosiła ciała, Goldswern stwierdził, że pomoże właśnie tej grupie.
Wszedł do pobliskiej szopy i zaklął, gdy zobaczył wnętrze. Na sianie leżały zwłoki dziewczyny, którą uratował. Młoda kobieta, która pożegnała go buziakiem, leżała martwa tuż przed nim. Była położona twarzą do ziemi, miała rozdartą suknię i siekierę wbitą w plecy. Woodren zaklął. Wielokrotnie.
- Dopadnę was i zamorduję. Wszystkich - powiedział nie wiadomo do kogo.
Podszedł do ciała i wyniósł je na zewnątrz. Położył starannie na placu, na którym leżały zwłoki innych wieśniaków.
Młody wojownik zauważył, że nikt już nie płacze. Wszyscy byli zajęci pracą.
- "Ciekawe, czy są przyzwyczajeni do śmierci, ponieważ dopada ich wiele chorób, czy lata pracy przy pługu sprawiły, że mogą myśleć tylko o jednej rzeczy na raz?"
Woodren popatrzył w drugą stronę. Zauważył elfkę, którą uratował wspólnie z najemnikami i chłopami. Właśnie przestała wynosić gruzy i usiadła na zydlu żeby na chwilę odsapnąć.
Młody wojownik zaczepił idącego obok wieśniaka.
- Kim jest ta dziewczyna? - spytał, wskazując na elfkę.
- Nie wiem panie, w życiu żem jej nie widział.
- "Ciekawe. Zjawiła się akurat w chwili ataku" - pomyślał Goldswern. - "Ciekawe, czy wie coś o smoku? W końcu elfy i smoki trzymają się razem. Przynajmniej tak było w bajkach."
Woodren podszedł do miejsca, w którym siedziała dziewczyna. Po drodze wziął dwa wiadra, jedno puste i jedno wypełnione świeżą wodą ze studni. Schował też dwa kubki do kieszeni.
Ustawił puste wiadro do góry dnem naprzeciwko elfki, a wypełnione położył między nimi. Usiadł na swoim siedzisku i podał jej jeden z kubków.
- Łatwo się zapomina o takich drobiazgach jak picie, gdy dookoła jest tyle pracy - powiedział, uśmiechając się. - Nie zrobili ci niczego poważnego? - Nachylił się i nalał sobie wody.
Awatar użytkownika
Riordian
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Riordian »

        - Rozumiem, to naturalne, że martwimy się o swoich bliskich. Wszyscy to robią. - Uśmiechnął się delikatnie, tyle lat podróżowania i pomagania ludziom i innym istotom mu to bardzo dobrze pokazało. Ludzie niejednokrotnie ofiarowali się, że zrobią wszystko jeżeli czarodziej uleczyłby kogoś dla nich ważnego. On? Zawsze zapewniał, że niczego nie chce i robi to, bo to jego obowiązek. Taak, traktował to jako obowiązek. No i za coś przyjemnego. Można przecież połączyć potrzebne z pożytecznym. On, o ile mógł, pomagał innym, nabywał doświadczenie w tej dziedzinie, doskonalił swoją wiedzę w tym zakresie. I najważniejsze - zawsze odmawiał jakiejkolwiek nagrodzie za to co robił. Wiedział, że nie raz to co mu oferowano za pomoc to był prawie cały majątek dla tych ludzi. W końcu pomagał nawet tym najbiedniejszym - a Ci nie mieli wiele do zaofiarowania, jednak to robili.
        Posłusznie usiadł obok niej i pomasował się delikatnie po czole.
        - To nie to. Tu jest po prostu za dużo śmierci. - Powiedział, nie wiedząc nawet, że to niekoniecznie musiał być jasny powód jego zawrotów głowy dla Merilah, bo nie wiedziała przecież, że był wyczulony na świat duchowy.
        Podążył wzrokiem tam gdzie mu wskazała. Faktycznie dopatrzył się tam grupy jakichś jeźdźców. - Masz rację - przytaknął jej tylko i zamilkł. Już w następnej chwili dziewczyna wstała, ruszając do mężczyzn, którzy skakali sobie do gardeł. Riordian niewiele myśląc wstał i ruszył za nią, żeby ewentualnie jakoś pomóc. Na szczęście nie było to potrzebne. W końcu wszystko się uspokoiło. Czarodziej odwrócił się w stronę siostry Woodrena, kiedy skierowała ku niemu swoje kolejne słowa.
        - Idę, nic mi nie jest. - Machnął ręką. Faktycznie, nic mu nie było, mógł spokojnie iść. W następnej chwili już maszerowali w kierunku wioski, dopatrzył się elfki, o pomoc której poprosił Woodrena. Szli praktycznie teraz przez największe pobojowisko, zamknął oczy, starając się nie zwracać uwagi na otaczające ich dusze. Jakoś zdał sobie sprawę z tego, że nagle Merilah wybiegła do przodu. Do... brata. Uśmiechnął się lekko, po chwili cała grupa też do nich dotarła. Przez chwilę przysłuchiwał się rozmowie Macieja z jednym z najemników.
        Kiedy zawalił się jeden z budynków, trójka ludzi została rannych. Riordian od razu zaofiarował się do pomocy, najciężej było z mężczyzną, który miał zmiażdżoną nogę, w końcu tak naprawdę nie medyk nie mógł szybko wyleczyć tej rany, bo to było coś poważniejszego, jednak nie pierwszy raz miał do czynienia z takim przypadkiem, więc dał sobie radę. Przyszło do niego jeszcze kilka osób potrzebujących mniejszej lub większej pomocy - której oczywiście udzielił.
Awatar użytkownika
Gelarum
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 80
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smoczyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gelarum »

- Dziękuję bardzo. - Odpowiedziała i chwyciwszy za naczynie zaczęła pić. Do tej pory nie czuła pragnienia, mimo iż jak sobie zdała sprawę nie piła od przyjazdu do Meanos. Niesamowite jak bardzo różne niespodziewanie wydarzenia mogą wpłynąć na organizm. Po wyżłopaniu wszystkiego zaczerpnęła wody z wiadra które przyniósł nieznajomy i piłą dalej.
Był on ubrany jak wojownik, z mieczem i sztyletem u pasa. Miał bardzo długie włosy, co mogło świadczyć o długim czasie spędzonym w podróży. Co trochę doń nie pasowało, nie nosił on żadnej zbroi, mimo, że był przygotowany do jakiejś walki pod każdym innym względem.

- Nie, nic mi nie jest. Oni niczego mi nie zrobili. Tylko... - zwolniła, niepewna czy może mu się zwierzyć. Chociaż, nawet gdyby coś się stało, zawsze miała po swej stronie Frinegala. Cały świat w ostatnich dniach walił się jej na głowę, więc co zmieni jedna informacja więcej? - bałam się, że... że to ja im coś zrobię. Zresztą nie tylko im. Byłam taka wściekła... - przerwała, zobaczywszy zaskoczenie na jego twarzy. Oczywiście, no bo kto by się spodziewał, że taką chuderlawa dziewczyna jak ona, mogłaby być groźna? - Teraz już mi przeszło. - powiedziała, by go uspokoić. - Teraz tylko... czuję się tak, jak nie powinnam. Czuję pokusę, bym zrobiła coś czego się brzydzę. Ja jednocześnie tego pragnę i nie chcę. I nie wiem, co powinnam z tym zrobić...

Jej uwagę przyciągnął mężczyzna w kapturze, podpierający się drewnianym kosturem. Przechadzając się, uzdrawiał i pomagał potrzebującym tego osobom. "Może to druid?" pomyślała. Jednak, kimkolwiek by on nie był, musiała zamienić z nim kilka zdań.
- Kto to jest? - zapytała wojownika. - Znasz go?



Mimo iż położył się zaledwie do krótkiej drzemki miał niespokojne sny. Poruszał się po mieście stojącym w płomieniach, wyraźnie czegoś szukając. Zaglądał pod płonące bale, przywracał kamienne ściany. Wokół uciekali ludzie, starając schronić się przed płomieniami lub smokiem, który jednak całkowicie ich ignorował. Szedł ulicą, coraz bardziej przyspieszając kroku. Miał wrażenie, że zaraz zdaży się coś niedobrego, coś, czego nie chciałby oglądać.
W powietzu wyczuł znany sobie zapach. Po ustaleniu kierunku rzucił się w tamtą stronę, waląc po drodze jakiś budynek. Wypadł na plac egzekucyjny. Na środku, pomiędzy ogólnym chaosem stał pal nietknięty nawet przez ogień. Na palu wisiało wbite weń martwe ciało Elise.

Firnegal otworzył oczy, wstrząśnięty snem. Rozejrzał się wokół, próbując dostrzec swoją córkę. Dopiero po chwili przypomniał sobie, iż pozwolił jej się wybrać do wioski. Tknięty przeczuciem wyskoczył w powietrze i począł szybować w stronę, w którą udała się Gelarum.
Awatar użytkownika
Merilah
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Merilah »

Merilah, nadal trzymając brata, starała się uspokoić. W końcu Woodren ją puścił. Dziewczyna otarła oczy i kiwając głową wysłuchała jego prośby. Przerwał mu krzyk mieszkańców wioski oraz donośny huk walącego się budynku. Merilah odruchowo cofnęła się i krzyknęła, a jej brat pobiegł pomóc rannym.
Kobieta przez chwilę patrzyła na Woodrena, a następnie rozejrzała się po wiosce. Wśród zgliszczy budynków chodzili wszyscy pozostali przy życiu osadnicy, włącznie z tymi, którzy początkowo mieli pozostać poza wioską. Merilah była pewna, że musieli wyruszyć zaraz za nią, nie czekając na powrót pierwszej grupy. Pomiędzy chłopami dostrzegła również uzbrojonych mężczyzn, którym towarzyszył przed chwilą Woodren. Zorientowała się, że byli to ci sami zbrojni, którzy gonili ich praktycznie od samej Leonii. Dlaczego pomagali wieśniakom i sprawiali wrażenie zaprzyjaźnionych z Woodrenem? Postanowiła, że kiedy wszystko się choć na chwilę uspokoi zapyta o to brata.
Rozmyślania przerwało jej dziecko, które przez przypadek na nią wpadło. Dziewczynka zderzyła się z jej nogą i upadła na ziemię. Zaczęła głośno szlochać, dlatego Merilah kucnęła i przytuliła ją. Mała nie mogła mieć więcej niż trzy lata. Kiedy się uspokoiła, kobieta wzięła ją na ręce.
- Widziałaś mamę? - zapytała cicho dziewczynka.
- Twoja mama pewnie pomaga innym - skłamała Merilah. Bardzo prawdopodobne było, że dziecko nie ujrzy swojej matki już nigdy. - Znajdziemy ją później, co? Teraz poszukamy innych dzieci i wszyscy razem poczekamy na rodziców. Pomożesz mi? - Merilah starała się uśmiechnąć.
Dziewczynka pokiwała głową, a następnie ją odwróciła i zawołała kogoś. Merilah obróciła się w tamtą stronę i po chwili zobaczyła chłopca niewiele starszego od małej oraz jego dwie siostry. Byli do siebie tak podobni, że kobieta nie miała wątpliwości, iż są rodziną. Dzieci szybko podbiegły do Merilah.
- Tutaj jesteś! - powiedziała najstarsza. - Przepraszamy panią, już ją zabieramy.
- Wiesz, gdzie są rodzice? - wtrącił chłopiec.
- Na pewno są gdzieś w wiosce, znajdą was, albo my ich później poszukamy. Pewnie pomagają innym. Chcecie mi w tym czasie pomóc?
Chciałabym, żeby wszystkie dzieci do nas dołączyły, a potem razem poczekamy na rodziców. Co wy na to?
Dzieci zgodziły się i po chwili razem z Merilah ruszyły w głąb wioski. Kobieta zapewniała każde napotkane samotne dziecko, że znajdą jego rodzinę, kiedy w osadzie będzie bezpiecznie. Niektóre natychmiast podążały za Merilah, inne trzeba było długo przekonywać. Część dzieci kręciła się wokół rodziców zajmujących się sprzątaniem wioski po ataku, starając się pomóc. Zazwyczaj jednak tylko przeszkadzały, dlatego dorośli zgadzali się na to, aby ich synowie i córki towarzyszyły Merilah, jednocześnie obiecując, że po nie wrócą. Po drodze kobieta spotkała także dwójkę malców, którzy stali bezradnie przy ciałach rodziców. Z tymi było najgorzej. Jedno, po długich namowach zgodziło się odejść od ciała. Cały czas płakało, jednak posłusznie podążało za grupą. Drugie Merilah musiała wziąć siłą, bo nie chciało zostawić martwego ojca.
Po jakimś czasie dziewczynie udało się zebrać praktycznie wszystkie dzieci z wioski. Dwóch najstarszych chłopców niosło wiadra z wodą, tak jak poleciła im Merilah. Mogli mieć po dwanaście lat, nie więcej. Najmłodszą dziewczynkę kobieta niosła na rękach. Cały czas się w nią wtulała. Pozostałe dzieci szły tuż za dziewczyną. Niektóre płakały, jednak zdecydowana większość była zupełnie cicho.
Merilah wyprowadziła grupę za zabudowania, wybierając drogę, z której wszystkie ciała zostały już zabrane. Poczekała, aż wszystkie dzieci usiądą na trawie i razem z chłopcami, którzy nieśli wiadra, zaczęła je roznosić i dawać dzieciom napić się wody. Podchodziła do każdego, dawała się napić i pocieszała. Niektóre miały drobne zadrapania, na które się skarżyły, ale Merilah zaraz odpowiadała, że pomoże im z tym później czarodziej.
Kiedy już każde dziecko dostało wodę, Merilah łapczywie wypiła pozostałe resztki. Odstawiła wiadra, odwracając jedno i siadając na nim. Spojrzała na dzieci. Było ich co najmniej dwadzieścia. Prawie wszystkie spoglądały na nią z nadzieją w oczach. Kobieta zaczęła myśleć, co może zrobić, aby choć na chwilę zapomniały o tym, co się wydarzyło.
- Hej, umiesz na niej grać? - zapytała jedna z dziewczynek, wskazując palcem na Merilah.
Młoda kobieta dopiero po chwili domyśliła się, że chodzi jej o lutnię. Zupełnie o niej zapomniała.
- Jasne - uśmiechnęła się do dzieci. - Znacie "Elfa z Szepczącego Lasu" albo "Sen smoka"?
Dzieci pokiwały głowami. Merilah usiadła wygodniej, nastroiła lutnię i zaczęła grać. Po kilku wersach dołączyły do niej głosy kilku chłopców i dziewczynek. Refren śpiewali już wszyscy, a na paru twarzach było widać uśmiech.
Awatar użytkownika
Woodren
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Woodren »

Woodren wsłuchał się w słowa elfki. Zdziwił się, gdy usłyszał o tym, że dziewczyna chciała skrzywdzić bandytów i bała się swojej siły. Zdecydowanie nie wyglądała na kogoś, kto byłby w stanie wyrządzić jakąkolwiek szkodę rosłym zbirom w otwartej walce. Szybko opanował swoją mimikę, gdy doszło do niego, że zrobił strasznie głupi wyraz twarzy. Dziewczyna zmieniła wątek, pytając o Rordiana.
Młody wojownik zastanawiał się, czy może jej opowiedzieć o mężczyźnie, którego zna krótko. Po chwili rozważań stwierdził, że czarodziej i tak nie kryje tożsamości.
- To Rordian, uzdrowiciel. Nie uwierzysz, ale ten człowiek łazi po wioskach i leczy wszystkich. I to za darmo.
Woodren wypił cały kubek wody duszkiem, walka wywoływała ogromne pragnienie.
- Ooo... Wybacz moje maniery - powiedział niemal dworsko. - Mam na imię Woodren.
Elfka również się przedstawiła. W tej samej chwili podszedł do nich kapitan najemników. Żołnierz stanął przed Gelarum.
- Witam panią, obawiam się, że muszę porwać twojego towarzysza.
Woodren wstał, uśmiechnął się do nowo poznanej dziewczyny i obiecał rychły powrót. Podszedł do najemnika.
- Co się dzieje?
- Kiedy ty raczyłeś ciężko pracować - Feance nie ukrywał zdenerwowania - ja zająłem się czymś pożytecznym. Pożyczyłem kilku pozostałych przy życiu bandziorów i rozgrzałem żelazo.
- Czego się dowiedziałeś? - Woodrena w ogóle nie ruszył fakt, że bandyci byli torturowani.
- "Oko za oko, ząb za ząb" - pomyślał.
- To miała być ostatnia akcja tej bandy - zaczął mówić żołnierz. - Wcześniej zrabowali sporą ilość złota, brakowała im jedzenia, które mieli zdobyć plądrując tę wioskę. Pomimo tego, że ich przegoniliśmy, plan się powiódł. Skurwysyny wyniosły mnóstwo jedzenia. Potem grupa miała dojść do Rozstajów Leśnika i podzielić się łupami. Właśnie tam się udasz, to trzy dni drogi stąd na północny-zachód.
- Co? Nie idziesz ze mną? - odpowiedział zdziwiony Woodren.
- Nie mogę, wzywają mnie obowiązki. Muszę złożyć raport w Leonii, ale nie martw się. Bandyci mają spory łup, a moi znajomi nie przepuszczą takiej okazji. Zbiorę ludzi i ruszymy twoim śla...
Wypowiedź przerwało mu przybycie zdyszanego wieśniaka.
- Panowie! Dobrzy panowie! Ratujcie! - Rolnik nerwowo dyszał.
- Uspokój się i powiedz o co chodzi - powiedział mu najemnik.
- Smok! Najprawdziwszy smok! Leci do nas! Czarny jak smoła! Wielki jak kilka sadyb razem wziętych! Jak żem go zobaczył, to mało się w kalesony nie zesra...
- Podaruj sobie dalszy opis. Jak daleko jest bestia?
- Wi...wii.wiiidać ją! - Chłop pokazał palcem czarny punkt na niebie, a potem uciekł.

- Woodrenie. Przyda mi się twoja pomoc - rzekł Feance.
- Gotowy.
- Musimy zająć czymś smoka, żeby wieśniacy mieli czas na ucieczkę. Nie mam pojęcia co. Trzeba improwizować.
Woodren podbiegł do Gelarum.
- Powtarzam się, ale zapewne mi nie uwierzysz. Właśnie leci tu wielki, czarny smok. Mogłabyś przekonać ludzi, żeby się schowali?
Młody wojownik udawał pewnego siebie, jak tylko mógł, ale w rzeczywistości strach niemal go paraliżował.
-"Jak walczyć z takim cholerstwem?"
Goldswern odwrócił się od elfki, nie czekając na odpowiedź. Pobiegł za Fenancem na spotkanie ze smokiem.
Awatar użytkownika
Gelarum
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 80
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smoczyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gelarum »

Lekki wietrzyk, zazwyczaj kojący i uspokajający, tym razem był denerwujący i irytujący. Kiedy zależało mu na czasie, akurat musiało wiać w przeciwną stronę. Leciał tak szybko, jak to było możliwe, by nie rąbnąć w ziemię.

Ten sen... To było coś jak przestroga. Pamiętał doskonale, jak zdażyło się to naprawdę. Pamiętał, że poleciała tam, jak zwykle. Czas okropnie się dłużył, a ona nie wracała dłużej niż zazwyczaj. Okropnie się wtedy zamartwiał i gdy przybył na miejsce zastał tylko zgliszcza i jej martwe ciało pośrodku.
Coś, nie potrafił wytłumaczyć co, kazało mu do tego wrócić. Tak jak wtedy martwił się o Elise, tak teraz zamartwiał się o Gelarum. Przecież tyle mogło się jej stać. Ktoś mógł ją skrzywdzić, zranić, a nawet zabić. Nie wybaczyłby sobie tego. Już po raz drugi złamał złożoną jej obietnicę. Pozwolił jej tam iść całkiem samej i bezbronnej. Zostawił ją, zbyt zmęczony by nie zgodzić się na to, co zaproponowała. Jak mógł znowu popełnić ten sam błąd?

W powietrzu pojawił się zapach. Dym. "Nie." pomyślał "Nie, nie nie. Tylko nie to. Wszystko, tylko nie to." Poczuł się jakby rozgrzana do czerwoności galareta spłynęła mu do gardła. Dokładnie tak samo się czuł, gdy doleciał do Karishenu. Nie mógł jej stracić. Była jego największym skarbem, jego nadzieją na lepsze życie. Gdyby ją stracił, a na dodatek w ten sam sposób co Elise, to... Zaczął już rozważać różne metody na samobójstwo. Nie mógłby tego dłużej znieść.
Zobaczył nadpalone budynki. Nie było zabudowań, które pozostałyby nietknięte przez płomienie. Gdzieniegdzie jeszcze się paliło. "Gelarum!". Nie był w stanie myśleć. Znów, rozgrywał się ten sam koszmar, w dodatku z nową rolą główną.
Na powitanie z nim stanęło kilku uzbrojonych mężczyzn. Zupełnie ich zignorował i zaczął bezmyślnie rozgarniać gruzy budynków w jej poszukiwaniu. Nigdzie, pod żadną belką, pod żadną deską, czy czymkolwiek innym nie kryła się już znajoma mu sylwetka.
- Nie!!! - ryknął i pośpiesznie rozgarniając gruzy skierował się w stronę placu głównego, gdzie najbardziej bał się spoglądać, oczami wyobraźni widząc, co go czeka.



- Uzdrowiciel... - powtórzyła nieobecnym tonem, tak, jakby to słowo było wyjątkowo ciekawe. Pomyślała o Kainie, i o tym, że mógłby go uzdrowić. Tak, musiała odnaleźć tego uzdrowiciela. Nawet jeśliby nie potrafił go wyleczyć, powinien wiedzieć gdzie znaleźć kogoś, kto potrafi.
Riordian zniknął gdzieś, tak że z ich pozycji nie było go widać. Zastanawiała się, czy by nie pobiec go poszukać i powiedzieć jaki ma problem. Ale zanim zdążyła zdecydować, Woodren przedstawił się, zachowując etykietę, co było zupełnie zbędne.
Zaraz potem, bardziej do Woodrena niż do niej przybył kolejny uzbrojony mężczyzna. Oboje mówili przyciszonym tonem, zapewne po to by nic nie usłyszała, jednak nie musiała się nawet przysuwać. Każde wypowiedziane przez nich słowo dotarło do niej aż za dobrze. Więc to nie był pierwszy raz jak bandyci na kogoś napadli. Mieli złoto, a teraz mieli również jedzenie. Było to chyba tylko dla ich zysku, chociaż nie miała pewności, czy nie wykorzystają tych zasobów w innych celach. Potem zajęli się planowaniem, jakby ich dogonić. Już zdążyła uznać, że może iść szukać Riordiana, gdy podbiegł do nich zdyszany mężczyzna z wioski.
"Smok? Czarny smok? Przecież znam czarnego smoka. I on teraz drzemie sobie na polanie parę staj stąd. Więc co on robi tutaj?" Na to pytanie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Firnegal powinien przespać się jeszcze parę godzin zanim się obudzi, by dojść do pełni sił przed dalszą podróżą. Więc co robił tutaj?
Ale potem przypomniał jej się cel ich podróży. Mieli znaleźc kogoś, kto zna się na odtrutkach i będzie mógł pomóc. A być może nawet mieli kogoś takiego pod ręką? Musiała odszukać Riordiana zanim wyruszą dalej.
Wstała i niemalże potykając się o własne nogi ruszyła szybkim truchtem pomiędzy budynkami licząc na łut szczęścia. Jednak mimo gorączkowych poszukiwań uzdrowiciel gdzieś wsiąkł. Nigdzie nie mogła dostrzec tego charakterystycznego kostura, wraz z jego właścicielem. Po prostu go tu nie było. Może...

Poszukiwania przerwał jej rozdzierający uszy ryk Firnegala. Coś było w nim nie tak, kryła się w nim jakaś rozpacz, jakby właśnie stracił coś, na czym najbardziej mu zależało...
Ona. To od początku chodziło o nią. Od kiedy tylko dowiedział się kim jest, chciał za wszelką cenę ją obronić. Nie wątpiła, że dla jej bezpieczeństwa wyrzekłby się snu na znacznie dłużej. A on pozwolił mi tu iść i pewnie się za to wini...
- On myśli, że ja to zrobiłam. - wyszeptała z niedowierzaniem. - I że coś mi się stało.
Zawróciła i pobiegła do miejsca, z którego usłyszała ryk, modląc się by do tego czasu nie zrobił nikomu krzywdy.
Zablokowany

Wróć do „Równiny Theryjskie”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości