Mroczne Doliny[Na trakcie] Witamy w Alaranii

Tajemnicza kraina, nad którą od wieków zalega mrok. Słońce świeci tu niezwykle rzadko. Nie ma tu tętniących życiem wiosek, jedynie jedno, warowne miasto ostało się w tej czeluści mroku, a i o nim nie można powiedzieć, pełne życia...
Zablokowany
Awatar użytkownika
Rogvir
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje: Najemnik , Wojownik , Łowca
Kontakt:

[Na trakcie] Witamy w Alaranii

Post autor: Rogvir »

        Alarania. Rogvir słyszał historie o tej krainie, jednak sam był tutaj po raz pierwszy. Droga do Północnej Bramy była długa i zadziwiająco spokojna. Według tego, co opowiadał Ślepiec, wędrówka ta miała być najeżona wieloma niebezpieczeństwami, począwszy od dzikich zwierząt, na grupach bandyckich kończąc. Zamiast tego, mężczyzna spotkał jeno płochliwego wilczka. Po przekroczeniu Bramy...w zasadzie nie wiedział co czuć. Nie oczekiwał jakiegoś szoku, jednak był nieco zawiedziony. Alarania, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wyglądała dość zwyczajnie. Z pewnością była bardziej zielona i zdecydowanie cieplejsza od Gór, ale wciąż zwyczajna. “Nic to, trzeba ruszać”. Według podań Ślepca, najlepszym, a zarazem najbliższym tropem są Doliny Umarłych. Sama nazwa wskazywała czego tam się spodziewać, a Rogvir bądź co bądź szukał demona. Cel ustalony, zatem wyruszył w drogę.
        Maszerował już dobre 4 godziny, po drodze mijając jeden nieduży powóz, prawdopodobnie kupiecki. Chciał nawet zapytać o drogę, ale na sam widok ponad dwumetrowego barbarzyńcy woźnica smagnął konia lejcami i tyle go było widać. Wychodzi na to, że będzie musiał się zdać na własną intuicję. “Może jako niedźwiedź wyłapałbym jakiś trop?" Tylko właściwie trop czego? Kogo? Nie chciał tego przed sobą przyznawać, ale szedł na ślepo. Równie dobrze Olaf mógł już nie żyć, a w Dolinie czekał na niego dół wypełniony kolcami. Koniec końców był to jednak jedyny “trop”, jaki posiadał i jego postanowił się trzymać.
        Kiedy przekroczył Bramę Północną, słońce wisiało prosto nad jego głową. Teraz, po kilku godzinach marszu, chowało się już za horyzontem, rzucając ognistą poświatę na połacie zieleni. “Dobry czas na odpoczynek." Wszedł nieco głębiej między drzewa, żeby nie osiadać na środku traktu. Pokręcił się trochę po okolicy w poszukiwaniu suchych gałęzi i już po chwili ognień wesoło trzaskał przed nim. Siedział całkiem daleko, nie potrzebował ciepła, tylko światła. Mimo wyczulonego węchu i słuchu wciąż wolał coś widzieć.
        Siedział tak, wpatrując się w skaczące języki ognia i rozmyślał. Głównie o bracie, ale również o swoim ojcu, czy o najmłodszym z rodzeństwa. Logicznym było jak najszybsze wyruszenie za Olafem, mimo to czuł się trochę źle z tym, jak szybko ich opuścił. Zdjął z siebie lnianą koszulę i upchnął ją w skórzanej torbie. "Co za miejsce, nie do życia. Co najmniej plus siedemset. I to w nocy." Wyciągnął nogi przed siebie i położył się na trawie. Na piersi spoczywał Olafowy medalion. Dziwna runa niewiadomego pochodzenia, zawieszona na rzemyku. Mężczyzna ujął ją w palce i obrócił parę razy. "Bracie...jeszcze wychylimy razem kufel piwa, gwarantuję ci to."
        Było już dawno po północy i Rogvir chrapał niczym tartak. Nagle jego uszu dobiegło coś jakby szept. Ale...czy na pewno uszu? Zerwał się zdezorientowany. Nie...to jakby odezwało się...w jego głowie?
Ostatnio edytowane przez Rogvir 3 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
A'mel
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Mag , Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: A'mel »

        Podróż, wieloletnia, bezowocna podróż. Wielu zapewne by się już dawno poddało lub nie starczyło by im życia na to co robił A'mel, lecz czymże było kilka wieków dla długowiecznego elfa? Jeno mgnieniem, krótką chwilą, drobnostką. Przebył setki mil i widział dziesiątki wiosek, miast i państw, w żadnej jednak nie znalazł tego, czego szukał. Żaden mag nie potrafił mu pomóc, żaden nie potrafił naprawić szkód, jakich doznały jego organy. Czasem miał wrażenie, że ten, którego od tylu lat szukał, jeszcze się nawet nie narodził. Być może nie narodzi się nawet nigdy. Myśl ta nie spędzała mu jednak snu z powiek, amulet sprawiał się dobrze, nie odczuwał bólu, ni dyskomfortu. Jednakże był kaleką, a kalectwo to było słabością, która drażniła go, jak zadra pod paznokciem, jak kamyk w bucie, jak kropla lodowatej wody spływająca po karku. Dało się z nią żyć, ale świadomość jej istnienia, była niczym skaza na pięknym obrazie, który co dzień wystawiany był na jego widok.

        Wszystko to jednak było jego winą, potęga, której pragnął, doprowadziła go do tego stanu, a właściwie metody, jakimi się posługiwał. Teraz był mądrzejszy, bardziej cierpliwy i zdyscyplinowany. Z żelazną konsekwencją, co kilka dekad odwiedzał miasta i miejsca, w których mógł znaleźć swojego, szumnie nazywając, zbawcę. Odwiedzał uzdrowicieli i rozprawiał z nimi. Wielu z tych, których poznał, dawno już pożegnało się ze światem i odeszło do swych bogów. A może to bóstwa mogły mu pomóc? Słyszał co prawda o licznych cudach i ozdrowieniach wśród wyznawców Najwyższego, nigdy jednak nie widział ich na własne oczy, nawet Matka dbała o swoje dzieci, ale zapewne jedynie najgorliwsi wyznawcy mogli liczyć na takie łaski.
        - Matko... - mruknął pod nosem mijając wielkie, sędziwe drzewo, możliwe, że niemalże dorównujące mu wiekiem - "Pomożesz mi? Nie? Tak myślałem."

        Często zdarzało mu się rozmawiać z Matką Naturą, niejednokrotnie rozmowy te, zawsze jednak jednostronne i bez odpowiedzi, wchodziły w sarkastyczny, czy sardoniczny ton. Nie żeby nie szanował Natury, wierzył, że to właśnie ona ukarała go za jego pychę, ale że też i ona uratowała go od śmierci. Był jej wdzięczny, ale domyślał się, że zniszczone płuca, miały mu stale przypominać o jego głupocie i arogancji. Ponadto to, że nigdy później nie dostrzegł wokół siebie żadnej iście boskiej interwencji lub czegoś, co można by Im przypisać, sprawiało, że czasem wątpił w to, żeby bóstwa jakoś specjalnie interesowały się maluczkimi. Albo nim samym.

        Przystanął nagle na trakcie i rozejrzał się w około z lekka zdezorientowany. O ile się nie pomylił, powinien być na drodze do Maurii. Jeśli jednak na ostatnich rozdrożach źle skręcił, czekają go do przebycia jeszcze Mgliste Bagna, lasy i bogowie wiedzą co jeszcze. Okręcił się kilka razy w miejscu i spróbował określić gdzie się znajduje, w czym z wolna zachodzące słońce wcale mu nie pomagało. Przeklął plugawie i skarcił się w myślach, za wybranie zwykłej ścieżki. Gdyby poleciał, już dawno zapewne byłby na miejscu. Westchnął ciężko wypowiadając kilka zaklęć, za pomocą których stworzył kulę światła, która oświetlała mu drogę i ruszył naprzód, postanawiając znaleźć jakąś jaskinię lub inne wygodne miejsce by przeczekać noc. Zmrok nie był mu straszny, a dzikie zwierzęta czy potencjalnych rabusiów zawsze mógł zwęglić bądź zmienić w wysuszone kupki kości i pomarszczonej skóry, ale jakoś nie miał na to szczególnej ochoty.
Ostatnio edytowane przez A'mel 3 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Rogvir
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje: Najemnik , Wojownik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Rogvir »

        Nie...musiało mu się zdawać. Na pewno. "To przez zmęczenie." Przetarł twarz rękoma i westchnął. Ogień już dawno zgasł i teraz siedział w zupełnych ciemnościach, otoczony starymi drzewami i z całą pewnością liczną zwierzyną. Niektóre się nawet odzywały. Resztę nocy spędził, wpatrując się w gęste korony drzew, wyłapując gdzieniegdzie czerń nieba przyozdobioną pojedynczymi gwiazdami.
        Swój marsz kontynuował wraz z pierwszymi promieniami słońca. Na powrót wyszedł na główny trakt i parł naprzód, licząc na to, że gdzieś dojdzie. "Mapa by się przydała. Albo chociaż jakiś kierunek konkretny." Jak na zawołanie, za plecami mężczyzny rozległ się delikatny stukot końskich kopyt, który z czasem narastał. Rogvir przystanął i zaczął machać woźnicy. Powóz zatrzymał się, a z siedziska nachylił się starszy jegomość.
- Uszanowanko, jak mogę pomóc? - woźnica wyszczerzył zęby (przynajmniej te, które jeszcze posiadał).
- Witaj, muszę dostać się do Doliny Umarłych. Nie jestem stąd, kierunku nie znam.
- Ohoho, Dolina Umarłych? Mało kto się tam zapuszcza. Ale chłop żeś pan wielki to i pewno radzić sobie umiesz. Zupełnie przypadkiem jadę w tamtym kierunku. Wskakuj do góry.
- Tak...tak po prostu? - Rogvir zdziwił się otwartością starca.
- A co to jakoś komplikować trzeba?
Wojownik rzucił torbę na wóz i zajął miejsce tuż za woźnicą.
- Nie boisz się obcych na podwóz brać?
- A czego mam się bać? Ja ino prosty człowiek jest. Skarbów żadnych nie mam, kosztowności też nie. Sól wiozę i pieprz i trochę innych przypraw. Jak się jaki bandyta na to połasi, to proszę jego bardzo. Bronić własnym życiem nie będę, byle tylko mnie puścili.
- No tak...
        Chwilę jechali w milczeniu, aż starzec znowu zagaił Rogvira.
- Jeśli pytać mogę, to czemu tak pilno do tej przeklętej Doliny jest ci?
- Ja...szukam kogoś - chwile wahał się przy odpowiedzi, jednak koniec końców ją z siebie wydusił. - Brata. Nawet nie wiem, czy tam jest.
- Ojojoj...kiepska sprawa. Nic dobrego w Dolinie się nie dzieje. Nazwa zobowiązuje. Warto też w mieście popytać, jeśli w tych rejonach był, to musiał tam zajrzeć.
- W jakim mieście?
- Ma-ma..Maria..Maruja...Mauria! O! Paskudne miejsce. Byłem tam raz, dawno temu, i wciąż mam ciarki jak o tym pomyślę.
- No, przynajmniej mam kolejny trop.
        Rozmowa znowu ucichła i teraz posuwali się powoli naprzód, każdy pogrążony we własnych myślach. Rogvir bawił się runą brata, wciąż zastanawiając się nad tym, co usłyszał w nocy. Czy to rzeczywiście kwestia zmęczenia? A może i jego dopadł jakiś demon? Może ten sam co Olafa? "Nie, to bez sensu. Chyba bym coś poczuł?" Z zadumy wyrwało go zatrzymanie się wozu.
- No, panie wielkoludzie, tutaj musimy się rozstać. Ja odbijam w lewo, ty zaś musisz iść naprzód. W tym miejscu las jest chyba najrzadszy, to i przebić się będzie łatwo. Drugą opcją jest podejście jeszcze kawałek, do Mglistych Bagien. Co prawda ominiesz las, ale bogowie jedni wiedzą, co tam strasznego czyha. Tak czy siak, komu w drogę temu no! Powodzenia wielkoludzie! Machnął ręką, smagnął konia lejcami i poturlał się w swoją stronę. "Las, albo bagna." Las brzmiał trochę bardziej przekonująco.
        Woźnica miał rację. Drzewa rosły tu oddalone od siebie, jakby izolowały się od reszty. Nawet krzaków było tu mało. Rogvir z łatwością parł naprzód, co jakiś czas tylko posiłkując się nożem. Mimo wszystko, cel jego podróży wciąż pozostawał daleko z przodu. Albo na lewo? Prawo? "Cholera jasna!" Zgubił się...chyba. Ale przecież szedł w linii prostej. Ani razu nie skręcił. "Coś tu jest nie tak..." Spojrzał w górę, chcąc wspomóc się słońcem, jednak korony drzew skutecznie blokowały jakiekolwiek promienie.
- Dziwne - powiedział sam do siebie. - Drzewa rosną z dala od siebie, a korony niemal się przeplatają.
        Mało tego, patrząc w kierunku, z którego przyszedł, również nie widział żadnego źródła światła. Las nagle zaczęła spowijać ciemność. I słowo "nagle" nie jest tu wyolbrzymieniem; wszelkie światło zaczęło po prostu znikać. Od jego wymarszu mogły minąć niespełna 3 - 4 godziny, więc z całą pewnością nie nastała noc. Przekornie dobył toporka, poprawił torbę na ramieniu i powoli ruszył przed siebie. Stopy stawiał ostrożnie, starając się nikogo nie zaalarmować.
        "Kogo ty chcesz alarmować, durniu? Ciemność? Duchy?        ."
        Wytężył wzrok. Widział najdalej na długość ręki. Co więcej, las zaczął gęstnieć. Zupełnie jakby drzewa postanowiły się w tym momencie do siebie zbliżyć. Zacisnął rękę na toporku, w drugą pochwycił nóż. Tarcza w takim miejscu byłaby nieporęczna. Kiedy rozstawał się z woźnicą, ptaki wesoło świergotały nad ich głowami, teraz jednak panowała głucha cisza. Tak pusta, że Rogvir słyszał dudnienie własnego serca. Słyszał krew szumiącą w jego głowie. Stawało się to nieznośne. Szum narastał z każdą sekundą. Wtem, ktoś złapał go za ramię. Rogvir obrócił się gwałtownie, unosząc topór nad głową. Patrzył jednak w pustkę.
- Co jest kur... - nie dokończył, gdyż znowu poczuł czyiś dotyk. Tym razem nie patrząc, po prostu machnął ostrzem po okręgu. Toporek przeciął powietrze, niemal ciągnąc mężczyznę za sobą.
- Pokaż się! Ha?! Pokaż się, tchórzu! - warczał niczym wściekła bestia, którą bądź co bądź był. - No dawaj!
        Skupiając wzrok, zdawało mu się, że coś widzi. Czy to tylko omamy? Krzaki za nim zaszeleściły. Wojownik stanął w pozycji bojowej, gotowy do natarcia.
Awatar użytkownika
A'mel
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Mag , Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: A'mel »

        Płytka, położona nieopodal drogi grota, uprzednio oczyszczona ogniem z kilku wilków, stała się dla A'mela ostoją na chłodną noc. Mroczne Doliny słynęły z wielu niebezpieczeństw, ożywieńcy, duchy, zjawy i inne, niechcące się przyzwoicie rozstać ze światem plugastwo. Na szczęście najniebezpieczniejsi nieumarli czaili się na bagnach lub w głębi puszczy. Przy trakcie można było natknąć się co najwyżej na dzikie zwierzęta i z rzadka jakieś słabe duszyczki, bardziej irytujące niż niebezpieczne. Opuszczając jaskinie, zdjął z wejścia do niej proste zaklęcia zabezpieczająco-zapalające, które strzegły go w nocnych godzinach i obierając kierunek, ruszył przed siebie, zastanawiając się, jak daleko od Maurii się znajduje.

        Po godzinie raźnego marszu natrafił na rozwidlenie. Przystając, spojrzał na nie niepewnie. Jedna z odnóg traktu, dosyć zaniedbana i widocznie rzadko używana, odbijała ostro w prawo, druga zaś, w wcale nie lepszym stanie, prowadziła delikatnie w lewo, niknąc między drzewami. Nie pamiętał takich dróg, brak jakiegokolwiek znaku również nie pomagał i ostatecznie utwierdził go w przekonaniu, że się zgubił.
        - Słowo daję, ostatni raz przemieszczam się, jak niemagiczny plebs... - sarknął biorąc się pod boki. Mógł wykorzystać swą magię i wzlecieć odpowiednio wysoko, dzięki czemu szybko by się odnalazł, lecz wrodzona upartość mu nie pozwoliła. Skoro postanowił dojść do Maurii na własnych nogach, to dojdzie do Maurii bez używania magii. Wzdychając zrezygnowanie obrał kierunek na lewo i zagłębił się między drzewa, które szybko zamknęły się nad jego głową, odcinając go od widoku nieba i słonecznego światła. W Mrocznych Dolinach światło zwykle zachowywało się dziwnie, w wielu miejscach nawet go brakowało, lecz teraz zanikło stanowczo zbyt prędko. Śpiesznie wycofał się o kilka kroków, na co mrok zdawał się tylko od tego zgęstnieć. Nawet bez silnie wyczulonego zmysłu magicznego, zauważył, że działa tu magia. Momentalnie wypowiedział kilka zaklęć, które rozświetliły teren wokół niego i sprawiły, że jego dłonie i oczy rozjarzyły się od kłębiącej się w nich energii. Wystarczył jeden jego delikatny ruch, by wywołać tajfun, który wyrwał by z korzeniami najbliższe drzewa, i następny, by zmienić je w popiół. Nie uczynił ich jednak. Po dłuższej chwili napiętego oczekiwania rozluźnił się i rozproszył magię, pozostawiając jedynie światło, które pozwalało mu zobaczyć co się dzieje w okolicy. "Gdyby ktoś chciał mnie zaatakować, już by to zrobił." Domyślił się, że zaciemnienie to, najprawdopodobniej było iluzją, mającą oszukać jego zmysły. Doceniał możliwości, jakie dawała Dziedzina Pustki, lecz jeśli mag posługujący się nią, potrafił zrobić tylko tyle, to nie był dla niego żadnym zagrożeniem.

        Nagle, pomimo ciemności otaczającej go nieprzerwanym kordonem, olśniło go. Choć nigdy nie zagłębiał się w arkana magii śmierci, czy ducha, wiedział, jak zjawy rozpoznać. Poniekąd. Wiedział, że istoty niematerialne złożone są z czystej magii, którą bez problemu wyczuwał, równie dobrze mógł natknąć się na maie, bądź upiora, ale w Mrocznych Dolinach najpewniejsze były właśnie duchy. Zamknął oczy i skupił się, próbując zlokalizować źródło z którego wypływała magia tworząca mrok. Wiedząc gdzie znajduje się przeciwnik, nieważne, czy żywy, czy martwy, łatwiej byłoby mu przełamać jego zaklęcie i odnaleźć wyjście z lasu.
Ostatnio edytowane przez A'mel 3 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Rogvir
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje: Najemnik , Wojownik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Rogvir »

        Z krzaków wyleciało...coś. Jakby czarny dym. Wystrzelił w stronę Rogvir, powalając wielkoluda na ziemię i zaraz zniknął. Mężczyzna dźwignął się na nogi i rozejrzał nerwowo. Jak walczyć z czymś, czego nie widać?
- Wyłaź, psi dziadu!
        Czarny dym znowu go trzepnął, tym razem od tyłu. Wojownik wylądował na twarzy, klnąc przy tym siarczyście. Wśród głuchej ciszy rozległ się nagle warkot. Powoli zbliżał się do Rogvira, chociaż jego źródła nigdzie nie było widać. Wojownik podniósł się z ziemi, szykując się na kolejny atak. Tuż przed jego oczami zmaterializowała się bestia. Wyglądała jak na wpół zjedzony wilk. Na cielsku miała liczne dziury, z których wystawały kości i resztki wnętrzności.
- Aleś ty paskudny - mruknął do siebie wojownik. Nie miał zamiaru czekać na ruch bestii. Sam skoczył naprzód, tnąc toporem z góry na dół. Ostrze przecięło ciało "wilka" jak powietrze. Dosłownie. Topór nie napotkał żadnego oporu, a bestia po prostu się rozpłynęła. - Co to ma być?!
        Zwierz pojawił się na powrót, wciąż jednak nie atakował. Rogvir z kolei natarcie swoje ponowił. Z identycznym skutkiem. Tym razem więc postanowił zaczekać, zobaczyć co bestyja zrobi. Wilczur toczył pianę z pyska, warcząc basowo. Stał w pozycji bojowej, gotowy do skoku, który nie nadchodził. Do uszu Rogvira dobiegł jeszcze jeden dźwięk. Dźwięk metalu, ocierającego się o metal. Powoli odwrócił głowę w stronę ów dźwięku, ale to co zobaczył przerosło jego wyobrażenia. Oto w jego stronę powoli, acz sukcesywnie zbliżał się nieduży oddział trupów. "Na bogi...co tu się dzieje...". Sześć brudnych, poobdzieranych ze skóry istot kroczyło doń, dzierżąc miecze i topory. Z oczodołów zionęła im nieprzenikniona czerń, szczęki zwisały bezwiednie, niektóre wręcz odpadały. Rogvir stał teraz pomiędzy czarcim pomiotem wilczym, a bandą truposzów i w głowie miał tylko jedną myśl.
- Kto pierwszy?! - wydarł się na całe gardło i wściekle rzucił na kroczące ku niemu zombie. Te na szczęście nie znikały po zetknięciu z ostrzem. Na nieszczęście za to wydawały się być nieśmiertelne. Po każdym powaleniu wstawały na powrót, pozbywając się ewentualnie fragmentu ciała. Toporek Nordyjczyka raz za razem ciął i miażdżył, a mimo to przeciwników nie brakowało. Jeden z umarlaków zdołał sięgnąć mężczyznę swym mieczem, zostawiając paskudne rozcięcie na ręce. Rogvir żałował teraz, że biegał po lesie w samych portkach.
        Potyczka trwała już dłuższą chwilę i co ciekawe, czynny udział w niej brali jedynie Rogvir i banda truposzy. Wilczur ponownie rozpłynął się we mgle, ucichło również jego warczenie. Wojownik z uporem maniaka kładł po kolei przeciwników na ziemi, a ci z jeszcze większym uporem z niej wstawali. "Cholera, tak nic nie wskóram." Ostatni raz zamachnął się toporkiem, oddzielając głowę maszkary od reszty. Chociaż ta potoczyła się gdzieś w głąb lasu, samo ciało wciąż parło do przodu, zupełnie jakby wiedziało, gdzie atakować. "Czas zmienić taktykę." Zgarnął porzuconą torbę i rzucił się biegiem przed siebie. W zasadzie nie miał żadnego planu, miał jedynie nadzieję, że truposze nie potrafią biegać i zostawi je w tyle. Cóż...nadzieja nadzieją, a umarlaki tymczasem puściły się pędem za wojownikiem.
- Nosz psia wasza pier...he? - kawałek przed sobą zobaczył mdłe światełko. - Lepsze to niż nic.
Ruszył w jego stronę, wciąż słysząc za sobą szczęk metalu i gardłowe pomruki ścigających go trupów. Już blisko. Ostatni krok. W kompletnym mroku i gęstwinie drzew i krzaków nie zauważył wstającego korzenia i runął jak długi wprost pod źródło światła. Zwinnie jednak przekoziołkował i zaraz stał na nogach, trzymając toporek w gotowości. To co zobaczył zdziwiło go chyba bardziej od widoku truposzy. Oto przed nim stał odziany w płaszcz elf, a tuż nad nim unosiła się kula ów światła. Chociaż w pierwszej chwili Rogvir chciał zaatakować nowo napotkanego jegomościa, tak powstrzymał się w ostatniej chwili. Nie wyglądał na kolejnego umarlaka, chociaż za piękny też nie był. Nie było jednak czasu na rozmyślania, gdyż zaraz za wojownikiem na polankę wpadło sześć rozjuszonych zombie.
Awatar użytkownika
A'mel
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Mag , Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: A'mel »

        Powoli i skrupulatnie rozplatał węzły iluzji, szukając jej źródła, pasma, dzięki któremu mógłby dojść do maga, który ją tworzył. Było to o tyle trudne, że niezbyt rozeznawał się w magii Kręgu Bytu, dużo bardziej subtelniejszej niż żywioły, którymi się posługiwał. By rozpracować zaklęcia z tej Dziedziny, musiał sięgnąć do głębokich pokładów swej wiedzy, zarówno teoretycznej i praktycznej, by zająć się czysto magicznym podkładem czaru, a nie samą iluzją właśnie. Każde zaklęcie bowiem kształtowało się właśnie z pierwotnej energii, którą wykwalifikowany mag potrafił odpowiednio formować wedle swej woli i umiejętności. A'mel nie chciał bezpośrednio przełamać ułudy, wystarczyło mu tylko wychwycenie silniejszego śladu, od którego wypływał cały ten mrok, by potem posłać w jego stronę kilka ognistych podmuchów. Mało jest istot zdolnych podtrzymywać swe zaklęcie, jednocześnie płonąc. Poza magami żywiołów, rzecz jasna.

        Nagle poczuł coś dziwnego. Silniejsze kłębowisko magii, głęboko między drzewami, ale zdecydowanie nie źródło, którego szukał. Skupił się jednak na nim chcąc sprawdzić czym jest i skrzywił się mimowolnie, gdy poczuł zbliżającą się do niego w szybkim tempie emanacje.
        - Nieumarli... - mruknął pod nosem, wykonując szybki gest dłonią i zbierając energię. Krzyk umierających oraz smród gnijącego mięsa, które jakoby wychwycił swym magicznym zmysłem, jednoznacznie wskazywały na to, co zmierza w jego kierunku. Otworzył oczy i przygotował się do walki.

        Spodziewał się wielu rzeczy, szkieletów, podniesionych magią śmierci zwłok ludzi, naturian, a nawet zwierząt. Wielki, jak niedźwiedź mężczyzna, który wpierw wyrżnął, jak długi o korzeń, a następnie przeturlał się zgrabnie niczym młoda leśna elfka, był jednakże daleko poza jego przypuszczeniami. Do tego stopnia, że na krótki moment go zamurowało. Nie zareagował nawet wtedy, gdy wielkolud z dzikim wyrazem twarzy wykonał ruch, jakby chciał go zaatakować. Nie było jednak chwili, by zastanawiać się nad jego postępowaniem, bowiem tuż za nim, na polanie pojawiło się kilka trupów. Osobnik nie wyglądał na nekromantę i umykał jak zając przed pogonią. Szybka dedukcja i fakty, na którą składały się zachowanie mężczyzny, jego broń i porąbane częściowo zwłoki sprawiły, że A'mel podjął jedyną decyzję, jaką mógł w tej chwili podjąć. Błyskawicznie rzucił zaklęcie, wykorzystując swą mistrzowską wiedzę i umiejętności w panowaniu nad magią wiatru. Najbliższy, pozbawiony głowy ożywieniec, znalazł się w sferze wielokrotnie zwiększonego ciśnienia, które gwałtownie miażdżąc jego plugawe ciało we wtórze ohydnego mlaśnięcia i trzasku łamanych na kawałki kości, zmieniło je w poskręcaną, bezkształtną, niezdolną do poruszania się kupę skóry, trzewi i gnatów.
        - Po nogach! - zdążył tylko krzyknąć, momentalnie składając usta do kolejnego czaru. Liczył na inteligencje nieznajomego. Miał nadzieję, że ten, pomimo sytuacji zrozumie, że konwencjonalna walka z ożywionymi truchłami nigdy nie przynosi efektów. Najlepiej było je unieruchomić, czy rozerwać na niegroźne kawałki, co właśnie zamierzał zrobić z kolejnym z nich.
Ostatnio edytowane przez A'mel 3 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Rogvir
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje: Najemnik , Wojownik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Rogvir »

        Rogvir miewał już do czynienia z magią, widział ją również w walce. Jednak sposób, w jaki Elf rozprawił się z jednym z umarlaków, wywarł na wojowniku spore wrażenie. Nie miał za dużo czasu na podziwianie - czarodziej coś doń krzyknął i powrócił do swych inkantacji.
- Co...no przecież! - Rogvir zdenerwował się na siebie, za swoją własną głupotę. Po co walczyć z truchłem, skoro można je unieruchomić?
        Mając teraz pomoc, mógł na spokojnie zająć się przeciwnikami. Pierwszy z brzegu zamachnął się, niemal na ślepo, swoim mieczem, próbując ciąć Rogvira z góry. Wojownik błyskawicznie zablokował atak tarczą i potężnym kopniakiem posłał trupa niecały sążeń do tyłu i na ziemię. Doskoczył zaraz do niego i z całej siły spuścił toporek tuż pod kolanem leżącego umarlaka. Noga z łatwością oddzieliła się od reszty gnijącego ciała. Drugą potraktował podobnie i teraz zombie wierzgało wściekle, pozbawione możliwości powstania.
- I tu właśnie leż, paskudo! - warknął Rogvir, przenosząc swoją uwagę na kolejnego przeciwnika. Ten z jakiegoś powodu nacierał bez żadnej broni, próbując chyba zadrapać Nordyjczyka na śmierć. Wojak uderzył go okuciem tarczy w skroń (co w sumie dało taką samą reakcję, jakby uderzył go w czoło). Truposz poleciał na ubitą glebę, żeby po chwili skończyć jak towarzysz - z odrąbanymi nogami.
        Wystarczyła chwila nieuwagi, żeby jeden z nieumarłych skoczył Rogvirowi na plecy. Wgryzł się boleśnie w bark mężczyzny. Ten złapał gryzonia za czachę i wściekle cisnął nim o ziemię.
- Ty kurwisynu! - Spuścił z łoskotem tarczę na jego głowę, która rozłupała się jak łupina orzecha. Zaraz poprawił toporkiem po nogach, unieszkodliwiając kolejnego przeciwnika. - Naprawdę mogłem nie zdejmować koszuli...
        Zdawało się, że walka dobiega końca. Z agresywnej hordy nie został już żaden zdolny do poruszania się nieumarły.
- Psia mać, co to miało być? - spytał trochę siebie, a trochę elfa. - Jak żyję, nie widziałem czegoś takiego na oczy...
Zaraz jednak powrócił do rzeczy ważniejszych i odwrócił się do "towarzysza"
- No dobra, jedna sprawa z głowy, teraz kolejna. Kim jesteś i co tu robisz?
Awatar użytkownika
A'mel
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Mag , Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: A'mel »

        Zbędną okazała się chęć użycia przez A'mela kolejnego, destrukcyjnego zaklęcia. Barbarzyńca, po zrozumieniu, jaki sposób jest najefektywniejszy przeciwko zreanimowanym zwłokom, poradził sobie nadzwyczaj dobrze. Ostrze jego broni siekało i miażdżyło przegniłą tkankę, oddzielając kończyny od ożywionych zezwłoków. Nawet jeśli któreś ze ścierw postanowiłoby się w tym stanie czołgać, to i tak wystarczyłoby je tylko dobić, rąbiąc na kawałki. Lub obciąć tylko górne kończyny, pozostawiając wesoło wierzgające kadłubki. "Matko... cóżże za myśli przychodzą mi do głowy na widok ożywieńców. Ohyda. Chociaż, jakby otworzyć cyrk w Maurii..."

        Rozpraszając swe niedokończone zaklęcie pogrążył się na sekundę w myślach w Mauryjskim Cyrku Trupów, gdzie trupa aktorska, to dosłownie "trupa". Na sekundę za dużo, przez swój brak czujności pozwolił, by jedno z plugastw rzuciło się na plecy mężczyzny i zatopiło swe brudne zęby w jego ciele. Olbrzym niemalże natychmiastowo sobie poradził, lecz elf oczyma wyobraźni już widział babrzącą się, niegojącą ranę i poważne zakażenie. Nie wiadomo bowiem, jakie zarazy i choroby mógł przenosić na swych zżółciałych zębiszczach nieumarły.

        Westchnął, głęboko wsuwając dłonie w kieszenie płaszcza, spoglądając jednocześnie na niezgrabnie poruszające się, kalekie już istoty. Ciekawiło go, kto dał im to pseudożycie. Na pewno nie maurianie, oni dbali o swoje, jak to szumnie nazywali, siły militarne. Zapewne jakiś dziki nekromanta, lich lub inna paskuda, na której terenie nieopatrznie się znaleźli. Znaczyło to, że znajdował się dalej od Maurii, niż się spodziewał, co wcale nie napawało go optymizmem. Tym bardziej, że mrok, których ich otaczał, wcale nie słabł, więc zapewne coś niedługo nimi się zainteresuje. Powinni stąd, jak najprędzej odejść.

        Pytanie mężczyzny wyrwało go z rozmyślań.
        - Nieumarli, ożywieńcy, perwersyjne zabawki nekromantów, nazwać to to, można na różne sposoby - odpowiedział, zadzierając lekko głowę do góry, by spojrzeć w oczy wojownika. - A jestem, kim jestem. Elfim magiem, który zgubił się w lesie. Uprzedzając kpiny, nie każdy elf zna lasy, jak własną kieszeń - przedstawił się w odrobinę pokrętny sposób, uśmiechając się przy tym cynicznie.
        - Trzeba oczyścić twoją ranę, takie ugryzienie kończy się paskudnie. I trzeba się stąd, czym prędzej oddalić. Nie wiadomo ile jeszcze niespodzianek czeka w głębokim lesie - mówiąc to wyjął dłoń z kieszeni i uniósł ją nad głowę, po czym zatoczył nadgarstkiem kilka szerokich kół, poruszając przy tym płynnie palcami. Kula światła rozdzieliła się na kilka mniejszych, lecz równie mocno jaśniejących, a te powędrowały między drzewa, zatrzymując się w pewnej odległości od rozmawiających, co dało im więcej poglądu na otaczający ich teren.

        Ciemniejący tuż za granicą blasku mrok zdawał się wyczekiwać.
Ostatnio edytowane przez A'mel 3 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Rogvir
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje: Najemnik , Wojownik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Rogvir »

        Starał się zachować kamienną twarz, ale ugryzienie piekło jak diabli. Chcąc nie chcąc, zgodził się z elfem - również i w drugiej kwestii.
- Muszę się dostać do Doliny Umarłych, ale jak widać, nieco się zgubiłem - sapnął wojownik, starając się rozruszać bark. "Psia mać jak to szczypie!" - Powoli zaczynam się zastanawiać, czy to w ogóle był dobry pomysł.
        Jako że żaden z nich nie bardzo wiedział, w którą stronę się kierować, po prostu ruszyli przed siebie z nadzieją, że prędzej czy później wyjdą z tego lasu. Albo, chociaż z ciemności. Najrozsądniejszym wyjściem byłoby iść do miasta, chociaż Rogvir nawet nie wiedział co to za miasto, ani gdzie się znajduje. W trakcie marszu chwilę o tym myślał, starając się nie skupiać na wciąż palącym śladzie po ugryzieniu. "W mieście na pewno byłby ktoś, kto by mnie pozszywał". Mimo wszystko nie chciał tak łatwo rezygnować z jedynego na razie tropu. Tropu...ha! Trop był niczym więcej jak zwykłym strzałem Ślepca. Równie dobrze Olaf mógł być po drugiej stronie kontynentu, albo już dawno nie żyć. Rogvir jednak uparł się, że go odnajdzie i sprowadzi do domu - żywego lub martwego. Wciąż tylko nie wiedział, co zrobi z demonem.
        Przeszli już spory kawałek, mimo to mrok nie odpuszczał. Wręcz przeciwnie, jakby się nasilał. Świetliste kule rozjaśniały nieco teren przed nimi, ale nawet one zdawały się powoli ginąć w bezkresnej czerni. Las pozostawał nienaturalnie cichy, do tego stopnia, że każdy krok brzmiał jak solidne tupnięcie. Nawet zwyczajny wydech wydawał się być o wiele głośniejszy niż w rzeczywistości. Rogvir wyczuwał w powietrzu wiele mieszających się zapachów, żadnego nie potrafiąc zidentyfikować. Z jakiegoś powodu strasznie go to drażniło. Być może niedźwiedzia krew stawała się silniejsza, a instynkty drapieżnika brały górę nad tymi ludzkimi. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął cicho powarkiwać, obnażając kły. Nagle jeden z zapachów stał się wyraźniejszy, wręcz wdzierał się siłą w jego nozdrza, powodując odruch wymiotny.
- Co to za smród... - Z niesmakiem wypluł ślinę, próbując jakoś się go pozbyć. - Te truposze cuchnęły, ale to już przesada!
Odór stawał się coraz intensywniejszy, penetrował zmysły mężczyzny do tego stopnia, że temu kręciło się w głowie. Po lesie poniósł się najpierw cichy, a potem dużo głośniejszy rechot.
- Hahahahahahahahaha! Hihihihihihihihi! - echem odbijał się od drzew. - Głupcy! Nigdy stąd nie wyjdziecie! Nigdy! Wasze truchła staną się częścią mojej armii!
- Kto to powiedział!? Pokaż się tchórzu! - wojownik warczał wściekle, rozglądając się nerwowo. Nikogo nie widział. Byli sami. - Słyszałeś to, Elfie? Czy mi już kompletnie odbija?
W istocie Elf musiał usłyszeć ów głos, gdyż nie był on wytworem wyobraźni Rogvira. Ten na chwilę ucichł, żeby zaraz na powrót zanieść się śmiechem. Tym razem przy akompaniamencie trzasku pękających gałęzi. Z gęstwiny lasu wyłoniła się zakapturzona postać. Powłóczyła powoli nogami, ciągnąc za sobą żeliwne łańcuchy. Spod kaptura wydobywała się fioletowa poświata, która z każdą chwilą stawała się coraz ostrzejsza. Postać stanęła kilka kroków od dwójki podróżnych i odrzuciła swój płaszcz. Oto mieli przed sobą kolejną zabawkę nekromanty. Był to obrzydliwie zdeformowany na twarzy mężczyzna, a raczej to, co z niego zostało. O ile sama twarz pozostała w większości nienaruszona (ciężko było to stwierdzić przez narośla), tak w miejscu klatki piersiowej czy brzucha straszyły brudne, nadłamane kości. Z oczu i ust trupa sączyło się ów fioletowe światło, niczym zła moc, wypełniająca naczynie. I tym w istocie było.
- Zabij... - głos zaszeleścił pomiędzy liśćmi i ucichł.
        Nieumarły zakreślił ręką w powietrzu i niewidzialna moc wystrzeliła w stronę Rogvira, ciskając nim o pobliskie drzewo. Ten sam gest wykonał w stronę Elfa.
Awatar użytkownika
A'mel
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Mag , Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: A'mel »

        Elf przytaknął tylko w milczeniu i z braku lepszego pomysłu ruszył za mężczyzną zagłębiającym się między drzewa. Rzadko się gubił, co prawda tym razem przyczyniła się do tego magia, ale podejrzewał, że znalazł się po prostu w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Nieumarli zapewne byli związani z mrokiem, który ich otaczał. Nieumarli gonili też wielkiego, jak góra mężczyznę. Jeśli barbarzyńca zadarł z jakąś ciemną, nieczystą siłą, nie będzie się do tego mieszać i jeśli trzeba, opuści go równie niespodziewanie, jak się spotkali.

        Nie wiedział ile czasu już szli, zresztą Alarański czas był pojęciem względnym, więc zasadniej byłoby stwierdzić, że nie miał pojęcia, jak długą drogę przebyli. Drzewa rozpływające się w mroku zdawały się przepływać obok nich i czasem zlewać w jednolitą, niepokojącą całość. Niknęły w niej nawet jego świetliste sfery, być może przez to, że zbliżali się do jądra owej ciemności lub przez to, że nie burzył niczym ciszy i na spokojnie analizował aurę mężczyzny, nie zaprzątając sobie głowy podtrzymywaniem światła. Dzięki swym zdolnościom potwierdził tylko to, co domniemał po samym wyglądzie barbarzyńcy. Emanowała z niej siła, bardziej jednak fizyczna, niż mentalna, wojownicze żelazo zmieszane z cyną, wyglądającą jak ruchome, plemienne tatuaże. I zapach sierści, nie jednak delikatnej, a bardziej... dzikiej. "Czyżby zmiennokształtny mieszaniec? A może zwykły łowca, jakich wielu wśród nordyjczyków?" Zapytał sam siebie w myślach, próbując rozpoznać po aurze rasę towarzysza drogi. To, że pochodził z północy, było oczywiste, trudniej było jednak w tych warunkach wywnioskować, czy był nordyjczykiem czystej krwi.

        Rozmyślania maga przerwało zachowanie norda i nieprzyjemny zapach. Przyjął bojową postawę i zaklęciem na ustach począł się rozglądać. Zignorował też zadane pytanie, skupiając uwagę na tym, co zmierzało do nich spomiędzy drzew. Jeszcze tego nie widział, lecz czuł bijącą od tego magię, dużo silniejszą, niż w przypadku wcześniejszych, napotkanych zwłok. To, co jednak wyszło im naprzeciw, zaskoczyło go. Kolejny nieumarły, lecz znacznie groźniejszy, mroczna magia, która go wypełniała, była jawnie widoczna.

        Gest jaki wykonał trup, był A'melowi nieznany, ale jego siła była bardzo potężna. Z łatwością cisnęła barbarzyńcą o drzewo. Gdy tylko spostrzegł, że identyczny kierowany jest w jego stronę, błyskawicznie rzucił się w bok, przyśpieszając swe ruchy magią wiatru. Stanowił mniejszy cel, niż rosły wojownik, był też od niego szybszy i zręczniejszy, co wywnioskował już wtedy, gdy tamten dał się zaskoczyć i ugryźć jednemu z trupów.

        Nie bacząc na to, co stanie się z nordem, umknął między drzewa i gnany wichrem, lawirując między pniami oddalił się najdalej, jak mógł, z zamiarem powrotu na trakt. To nie była jego walka, ani jego sprawa. Zresztą wojownik powinien sobie bez problemu poradzić. Nie wyglądało na to, że rozgryziony bark sprawiał mu jakiś większy dyskomfort, a poprzednią grupą ożywieńców zajął się też głównie on. Przypuszczał także, że od uderzenia bardziej ucierpiało drzewo, niż sam mężczyzna, w końcu nordyjczycy znani byli ze swej siły i wytrzymałości.

Ciąg dalszy: A'mel
Zablokowany

Wróć do „Mroczne Doliny”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 11 gości