Mauria ⇒ [Mauria i okolice] Pragnienie
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
W mitrowej piwnicy Drugi umierał z nudów, co prawda był z Mitrą, ale nie zwracał na niego większej uwagi, a jego słowa przelatywały przez niego jak woda przez palce. Nic go to nie interesowało czy nekromantę coś bolało, czy miał coś złamane, czy nie podać mu chusteczki na katarek. Po prostu zapewnił Aldarenowi, że zostanie z niebianinem, więc został, ale nie zamierzał przez to zacząć pałać do niego miłością. Szczególnie, że swoje przeżył i to w czasach, gdy tych obu w sumie jeszcze nawet w zamyśle nie było, a panowały wtedy cudowne wieki dla nieumarłych, czarnoksiężników, nekromantów. Dla dość sporego grona tych ostatnich zdarzyło mu się pracować, więc wiedział jakie z nich podstępne kanalie. Jak inaczej nazwać osobę, która najpierw płodzi dziecko, a po tym poświęca je w jakiś spaczonych rytuałach. Co prawda on sam nie był święty, bo zdarzało mu się poważnie zmasakrować małe twarzyczki, gdy miał ochraniać targu przed złodziejaszkami i kieszonkowcami, ale to nie zmieniało faktu.
Po niedługim czasie skierował jednak gładkie, drewniane lico bez twarzy w stronę blondyna wydającego rozkazy mniejszemu demonowi, a następnie obserwował małą pokrakę, która żałośnie mu się podporządkowywała, a przecież nie był nawet nowicjuszem demonologii. Owszem rozumiał przychylność zaskarbioną przekupstwem, ale postępowanie tego małego coraz mniej przypominało to sprzed tych tysięcy lat, gdy upiór jeszcze był dychającym, cieszącym się życiem mężczyzną.
- "Nie interesuj się, nekromanto" - burknął intonując to ostatnie z takim jadem w głosie, że najbardziej jadowite stworzenie na Łusce w mgnieniu oka by zdechło. - "I czyż nie mówiłem żebyś siedział cicho?" - upomniał wrogo, przyjmując pewną siebie postawę i zakładając ręce na piersi.
Nie było wątpliwości, że gdyby opętał coś co mogłoby wyrażać emocje, czy mogło robić mimiki twarzy, najpewniej patrzyłby własnie na blondyna z pogardą i wyższością. Nie miał obowiązku z nim rozmawiać i szczerze nie zamierzał, jeszcze błogosławionemu przyjdzie do głowy jak wypędzić demona, czy zabezpieczyć Aldarena przed jego wpływem. Albo co gorsza namówi wampira by ten jako bardziej obeznany w dziedzinie demonologii, sam się pozbył nieproszonego gościa. Poza tym nie miał najmniejszej ochoty na podjęcie jakiejkolwiek dyskusji z nekromantą.
Przyglądał się od niechcenia poczynaniom poszkodowanego właściciela tego domostwa i kręcącemu się w tę i z powrotem demonowi, który ślepo wykonywał każdą zachciankę niebianina. Na oświadczenie Mitry chciał wprost odpowiedzieć, że mało go to obchodzi i niech sobie idzie choćby do Prasmoka jeśli taka jego zachcianka, lecz zaraz nekromanta dodał swoją kąśliwą uwagę. Atmosfera wokół niego nieco zgęstniała i nie potrzebował twarzy, by pokazać światu, że się wnerwił.
- "Zważaj do kogo mówisz nekromanto, jesteś zbyt słaby by się zregenerować magią, a założę się, że Aldaren nie zwróci uwagi czy przybyło ci kilka złamań i siniaków" - zagroził bez najmniejszego skrępowania, po czym odłożył naszyjnik we wskazanym miejscu i poszedł za Mitrą na parter.
Gdy się tam znalazł, zaraz porzucił drewniane "ciało", które osunęło się bezwładnie po ścianie w kącie pomieszczenia i upiór z powrotem rozwalił się na sofie jako cień otoczony gęstym dymem. Przy tym na wszelkie sposoby uniemożliwiał złośliwie Żabonowi usadowienie się na tej kanapie.
Ulewny deszcz, przez który po niedługim czasie zaczęło mu się lepić ubranie do ciała, był niezwykle kojący i odprężający. Pod jego wpływem Aldarenowi udało się dość szybko opanować mdłości i instynkt krwiopijcy, nakazujący mu cały czas, gdy był w piwnicy, by złapał osłabionego, bezbronnego niebianina i wbił kły głęboko w jego tętnicę. Na szczęście miał to już za sobą i jego myśli nie były ukierunkowane na te jedne tory. Przeanalizował po raz wtóry to co się stało w pracowni Mitry i do głosu zaczęła dochodzić troska o jego stan. Skrzypek czuł się już lepiej, mógł wrócić do salonu i służyć pomocą nekromancie jeśli by tego potrzebował oraz chciał, lub po prostu dotrzymać mu towarzystwa, może wyjaśnić to co zaszło, ewentualnie jeszcze wcześniejszą rozmowę, która do tego doprowadziła. Postanowił jednak jeszcze chwilę poddać się warunkom atmosferycznym. Nie było mu jednak dane spotkać się z Mitrą dopiero w środku, gdyż ten, prawdopodobnie zniecierpliwiony nieobecnością wampira, a ten stracił poczucie czasu, wyszedł do niego na zewnątrz.
- Aż tak słodki nie jestem, żeby byle mżawka była w stanie mi zaszkodzić - odparł z rozbawieniem zerkając ciepłymi, lazurowymi oczami w stronę przyjaciela i zaraz przymknął oczy unosząc twarz ku niebu, by dać ulewie łatwiejszą możliwość zbombardowania jego skóry, lecz zaraz znów spojrzał na blondyna z delikatnym zakłopotaniem. - Nie powinieneś za nic przepraszać... W przeciwieństwie do mnie - mruknął przenosząc na moment wzrok na przestrzeń przed sobą.
- Wybacz, że nie byłem w stanie ci pomóc w twojej pracowni i praktycznie bez słowa zostawiłem cię z Drugim. - Westchnął i spuścił głowę ze skruchą. Chciał również przeprosić za to, że jest wampirem i ta "kapka" krwi wywołała u niego taką reakcję, jednakże ostatnio dość często takie dodatki jedynie jeszcze bardziej pogarszały i komplikowały sytuację, więc zostawił tę drobinkę nadgorliwości wyłącznie dla siebie.
- Oh, oczywiście! Wybacz... - Wstał na równe nogi, jakby właśnie ziemia zaczęła go parzyć, albo usiadł na czymś ostrym, a jego zażenowanie jedynie przybrało na sile. Jak on mógł tak po prostu wyjść i siedzieć sobie na dworze, gdy jego przyjaciel był ranny i omal nie stracił życia. Odetchnął głęboko nie pozwalając złości na samego siebie dojść do głosu i ruszył z niebianinem z powrotem do jego domu.
- Wiesz... Nie musiałeś wychodzić przeze mnie na tę ulewę. Nie wyglądasz najlepiej i nie wątpię, że brakuje ci sił. Mógłbyś po drodze stracić przytomność i coś sobie zrobić... - zaczął jak jakiś dorosły karcący swoje dziecko za lekkomyślność, lecz w porę zdołał ugryźć się w język nim przybrało to formę prawdziwego kazania. Nekromanta był przecież dorosły, mógł doskonale samemu zadbać o siebie, a takie wytyki mogły zostać jedynie uznane za lekceważące lub złośliwe. - Dziękuję... - powiedział szczerze i przytrzymując drzwi od domu, przepuścił rannego gospodarza przodem.
Drugi od razu zniknął jak tylko mężczyźnie przestąpili próg domu i na nowo zagnieździł się w umyśle skrzypka. Aldaren z przyzwyczajenia najpierw poszedł umyć ręce. Obejrzał ze skupieniem dłoń blondyna i delikatnie obadał kciukiem opuchnięte miejsce by wiedzieć jaki dokładnie jest problem. Nie to żeby nie wierzył słowom błogosławionego, po prostu stare przyzwyczajeni nie chciały zostawić skrzypka, choć ten od dłuższego czasu nie zajmował się już medycyną.
- Może nalać ci odrobiny koniaku nim nastawię ci dłoń? - zaproponował z troską. Co prawda on jedynie za ludzkiego życia miał kilka połamanych, czy pękniętych żeber, ale pomagał w wiejskiej lecznicy, więc wiedział, że byle złamanie może nieść ze sobą niewyobrażalny, czasem nawet odbierający przytomność, czy powodujący mdłości ból, dlatego wolał się upewnić czy Mitra nie chciałby go w jakiś sposób złagodzić.
- Mogę również ci ją po wszystkim opatrzyć i odpowiednio usztywnić, a także zrobić okład liści z Mroźnej Berwali... jeśli masz kilka listów na stanie i jeśli chcesz, żebym cię opatrzył - dodał z delikatnym zakłopotaniem uciekając wzrokiem w bok.
- "Przestań się w końcu z nim ciaćkać! Przecież powiedział, że ty masz jedynie nastawić, a on się już resztą zajmie SAM!" - warknął drugi rozsiadając się wygodnie w umyśle krwiopijcy, a przecież było jeszcze przed chwilą tak miło, gdy Aldaren nie czuł w swojej głowie upiora.
- Wiem, że zapewne nie będziesz zadowolony tym co powiem, ale wydaje mi się, że nie powinieneś już dzisiaj otwierać grymuaru a jedynie wypoczywać i regenerować na niego swoje siły - powiedział z troską.
Po niedługim czasie skierował jednak gładkie, drewniane lico bez twarzy w stronę blondyna wydającego rozkazy mniejszemu demonowi, a następnie obserwował małą pokrakę, która żałośnie mu się podporządkowywała, a przecież nie był nawet nowicjuszem demonologii. Owszem rozumiał przychylność zaskarbioną przekupstwem, ale postępowanie tego małego coraz mniej przypominało to sprzed tych tysięcy lat, gdy upiór jeszcze był dychającym, cieszącym się życiem mężczyzną.
- "Nie interesuj się, nekromanto" - burknął intonując to ostatnie z takim jadem w głosie, że najbardziej jadowite stworzenie na Łusce w mgnieniu oka by zdechło. - "I czyż nie mówiłem żebyś siedział cicho?" - upomniał wrogo, przyjmując pewną siebie postawę i zakładając ręce na piersi.
Nie było wątpliwości, że gdyby opętał coś co mogłoby wyrażać emocje, czy mogło robić mimiki twarzy, najpewniej patrzyłby własnie na blondyna z pogardą i wyższością. Nie miał obowiązku z nim rozmawiać i szczerze nie zamierzał, jeszcze błogosławionemu przyjdzie do głowy jak wypędzić demona, czy zabezpieczyć Aldarena przed jego wpływem. Albo co gorsza namówi wampira by ten jako bardziej obeznany w dziedzinie demonologii, sam się pozbył nieproszonego gościa. Poza tym nie miał najmniejszej ochoty na podjęcie jakiejkolwiek dyskusji z nekromantą.
Przyglądał się od niechcenia poczynaniom poszkodowanego właściciela tego domostwa i kręcącemu się w tę i z powrotem demonowi, który ślepo wykonywał każdą zachciankę niebianina. Na oświadczenie Mitry chciał wprost odpowiedzieć, że mało go to obchodzi i niech sobie idzie choćby do Prasmoka jeśli taka jego zachcianka, lecz zaraz nekromanta dodał swoją kąśliwą uwagę. Atmosfera wokół niego nieco zgęstniała i nie potrzebował twarzy, by pokazać światu, że się wnerwił.
- "Zważaj do kogo mówisz nekromanto, jesteś zbyt słaby by się zregenerować magią, a założę się, że Aldaren nie zwróci uwagi czy przybyło ci kilka złamań i siniaków" - zagroził bez najmniejszego skrępowania, po czym odłożył naszyjnik we wskazanym miejscu i poszedł za Mitrą na parter.
Gdy się tam znalazł, zaraz porzucił drewniane "ciało", które osunęło się bezwładnie po ścianie w kącie pomieszczenia i upiór z powrotem rozwalił się na sofie jako cień otoczony gęstym dymem. Przy tym na wszelkie sposoby uniemożliwiał złośliwie Żabonowi usadowienie się na tej kanapie.
Ulewny deszcz, przez który po niedługim czasie zaczęło mu się lepić ubranie do ciała, był niezwykle kojący i odprężający. Pod jego wpływem Aldarenowi udało się dość szybko opanować mdłości i instynkt krwiopijcy, nakazujący mu cały czas, gdy był w piwnicy, by złapał osłabionego, bezbronnego niebianina i wbił kły głęboko w jego tętnicę. Na szczęście miał to już za sobą i jego myśli nie były ukierunkowane na te jedne tory. Przeanalizował po raz wtóry to co się stało w pracowni Mitry i do głosu zaczęła dochodzić troska o jego stan. Skrzypek czuł się już lepiej, mógł wrócić do salonu i służyć pomocą nekromancie jeśli by tego potrzebował oraz chciał, lub po prostu dotrzymać mu towarzystwa, może wyjaśnić to co zaszło, ewentualnie jeszcze wcześniejszą rozmowę, która do tego doprowadziła. Postanowił jednak jeszcze chwilę poddać się warunkom atmosferycznym. Nie było mu jednak dane spotkać się z Mitrą dopiero w środku, gdyż ten, prawdopodobnie zniecierpliwiony nieobecnością wampira, a ten stracił poczucie czasu, wyszedł do niego na zewnątrz.
- Aż tak słodki nie jestem, żeby byle mżawka była w stanie mi zaszkodzić - odparł z rozbawieniem zerkając ciepłymi, lazurowymi oczami w stronę przyjaciela i zaraz przymknął oczy unosząc twarz ku niebu, by dać ulewie łatwiejszą możliwość zbombardowania jego skóry, lecz zaraz znów spojrzał na blondyna z delikatnym zakłopotaniem. - Nie powinieneś za nic przepraszać... W przeciwieństwie do mnie - mruknął przenosząc na moment wzrok na przestrzeń przed sobą.
- Wybacz, że nie byłem w stanie ci pomóc w twojej pracowni i praktycznie bez słowa zostawiłem cię z Drugim. - Westchnął i spuścił głowę ze skruchą. Chciał również przeprosić za to, że jest wampirem i ta "kapka" krwi wywołała u niego taką reakcję, jednakże ostatnio dość często takie dodatki jedynie jeszcze bardziej pogarszały i komplikowały sytuację, więc zostawił tę drobinkę nadgorliwości wyłącznie dla siebie.
- Oh, oczywiście! Wybacz... - Wstał na równe nogi, jakby właśnie ziemia zaczęła go parzyć, albo usiadł na czymś ostrym, a jego zażenowanie jedynie przybrało na sile. Jak on mógł tak po prostu wyjść i siedzieć sobie na dworze, gdy jego przyjaciel był ranny i omal nie stracił życia. Odetchnął głęboko nie pozwalając złości na samego siebie dojść do głosu i ruszył z niebianinem z powrotem do jego domu.
- Wiesz... Nie musiałeś wychodzić przeze mnie na tę ulewę. Nie wyglądasz najlepiej i nie wątpię, że brakuje ci sił. Mógłbyś po drodze stracić przytomność i coś sobie zrobić... - zaczął jak jakiś dorosły karcący swoje dziecko za lekkomyślność, lecz w porę zdołał ugryźć się w język nim przybrało to formę prawdziwego kazania. Nekromanta był przecież dorosły, mógł doskonale samemu zadbać o siebie, a takie wytyki mogły zostać jedynie uznane za lekceważące lub złośliwe. - Dziękuję... - powiedział szczerze i przytrzymując drzwi od domu, przepuścił rannego gospodarza przodem.
Drugi od razu zniknął jak tylko mężczyźnie przestąpili próg domu i na nowo zagnieździł się w umyśle skrzypka. Aldaren z przyzwyczajenia najpierw poszedł umyć ręce. Obejrzał ze skupieniem dłoń blondyna i delikatnie obadał kciukiem opuchnięte miejsce by wiedzieć jaki dokładnie jest problem. Nie to żeby nie wierzył słowom błogosławionego, po prostu stare przyzwyczajeni nie chciały zostawić skrzypka, choć ten od dłuższego czasu nie zajmował się już medycyną.
- Może nalać ci odrobiny koniaku nim nastawię ci dłoń? - zaproponował z troską. Co prawda on jedynie za ludzkiego życia miał kilka połamanych, czy pękniętych żeber, ale pomagał w wiejskiej lecznicy, więc wiedział, że byle złamanie może nieść ze sobą niewyobrażalny, czasem nawet odbierający przytomność, czy powodujący mdłości ból, dlatego wolał się upewnić czy Mitra nie chciałby go w jakiś sposób złagodzić.
- Mogę również ci ją po wszystkim opatrzyć i odpowiednio usztywnić, a także zrobić okład liści z Mroźnej Berwali... jeśli masz kilka listów na stanie i jeśli chcesz, żebym cię opatrzył - dodał z delikatnym zakłopotaniem uciekając wzrokiem w bok.
- "Przestań się w końcu z nim ciaćkać! Przecież powiedział, że ty masz jedynie nastawić, a on się już resztą zajmie SAM!" - warknął drugi rozsiadając się wygodnie w umyśle krwiopijcy, a przecież było jeszcze przed chwilą tak miło, gdy Aldaren nie czuł w swojej głowie upiora.
- Wiem, że zapewne nie będziesz zadowolony tym co powiem, ale wydaje mi się, że nie powinieneś już dzisiaj otwierać grymuaru a jedynie wypoczywać i regenerować na niego swoje siły - powiedział z troską.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Jak to mówią - krowa, która dużo muczy, mało mleka daje. Mitra rzadko przejmował się słownymi groźbami, zwłaszcza gdy mimo wszystko jego polecenie zostało przy tym wykonane. Owszem, ten upiór, który opętał jego kukłę, był potężny, ale każdego można zranić. Może później się zastanowi jak pozbyć się tego pomiotu. Na razie chciał przede wszystkim rozmówić się z Aldarenem, ale żeby to miało sens, w pierwszej kolejności musiał zająć się ranami, wśród których również miał swoje priorytety. Siniaki na żebrach i inne ślady po uderzeniach i duszeniu musiały poczekać, bo nie była to przerwana tkanka wymagająca szycia. Z najgorszą raną - tą kłutą - już sobie poradził, więc drugie w kolejności było złamanie, a kolejne najwyżej gardło, bo to go najbardziej bolało. Już w tym momencie przeczuwał, że czeka go cała noc wylizywania ran. Co za marnotrawstwo czasu…
Mitra zachłysnął się własnymi słowami, gdy usłyszał niespodziewaną ripostę Aldarena. I jeszcze to spojrzenie jego lazurowobłękitnych oczu… Co miał mu odpowiedzieć? Że jednak jest słodki i ma nie dyskutować tylko włazić do środka czy wcale nie? Ale to prawie tak jakby pozwolił mu tu zostać, a to nie było jego celem. Jak w ogóle mógłby powiedzieć mężczyźnie, że jest słodki? Nawet jeśli by tak uważał, to przecież to pewnie raczej obelga niż komplement… Skrępowany własnymi myślami nekromanta w końcu obrócił głowę, lecz wampir tego pewnie nie widział, bo z ukontentowaniem wystawiał twarz na krople deszczu.
- Domyśliłem się co tobą kierowało, nie chowam urazy – zapewnił skrzypka, gdy to on w ramach rewanżu zaczął go przepraszać. Niemniej może będą musieli o tym porozmawiać, bo widok czerwonych oczu Aldarena był dla Mitry niepokojący. Chciałby poznać przyczynę tej upiornej zmiany jego wyglądu… Ale to dopiero, gdy poskładają mu rękę i sam wyzna swoje grzechy.
- Niepotrzebna troska. Ale dzięki – dodał, gdy wampir zaczął wypominać mu, że nie powinien wychodzić. Spuścił wzrok, powoli kierując się już do swojego domu. Miał szczęście, że mieszkał w raczej spokojnej i mało uczęszczanej części miasta, bo zdarzyło mu się wyjść bez maski – całe szczęście nikt go nie widział poza skrzypkiem oczywiście.
- Jestem słaby, to fakt, ale raczej już nie omdleję. Wziąłem kilka eliksirów na przyspieszenie regeneracji i wzmocnienie. A po za tym również potrzebowałem świeżego powietrza – dodał w ramach usprawiedliwienia. Odchrząknął, bo gardło nadal go bolało po tamtym duszeniu. – Dzięki – mruknął jeszcze, gdy Aldaren przytrzymał przed nim drzwi. Był mu za to wdzięczny, bo nie chciał nadwyrężać rannych dłoni. Wszedł i kawałek za progiem poczekał na wampira.
- W kuchni jest lepszy stół, chodźmy tam – zasugerował, bo faktycznie nad kawową ławą w salonie obaj musieliby się pochylać albo cały czas pracować w powietrzu, co mogłoby zrobić się uciążliwe. Oczywiście Mitra miał również stół sekcyjny, który byłby najlepszy do wszelkich medycznych zabiegów, ten jednak znajdował się w aktualnie intensywnie sprzątanej piwnicy, musieli więc zadowolić się dostępnymi środkami.
Mitra gapił się na swoją spuchniętą rękę i dłonie Aldarena, które badały go z prawdziwą troską i wprawą. Nie mógł się nadziwić jak to możliwe, że mimo iż był w pełni świadomy tego, że ktoś go dotykał, nie potrafił się zdenerwować. Gdyby to był ktokolwiek inny, nie pozwoliłby nawet na tego typu obdukcję, a jednak skrzypek z jakiegoś powodu nie wywoływał u niego skrępowania. Czy to przez to, że przekroczyli już znacznie dalej postawioną granicę? W końcu Aldaren go objął. Nie skończyło się to dla nich dobrze, ale mimo wszystko się zdarzyło i Aresterra jakoś się wtedy przełamał. Zachodził więc w głowę czy to możliwe, aby wyplenił z siebie wstręt przed dotykiem, zaraz jednak sam uznał, że to niemożliwe. Wampir był po prostu wyjątkiem.
- Nie, lepiej nie – mruknął nekromanta, wracając myślami na ziemię. – Straciłem przez ostatnie dwa dni tyle krwi, że nawet taka odrobina zwali mnie z nóg. Wytrzymam, spokojnie. Mogę krzyczeć, ale nie zemdleję.
Mitra mówił bardzo spokojnym, jakby sennym głosem. Wspierał brodę na nadgarstku drugiej ręki, aby nie urazić sobie rany po nożu. Gdy teraz zaczął liczyć sam był zaskoczony ile krwi stracił od początku swojej znajomości z Aldarenem. Najpierw ukąszony, potem sam sobie porządnie krwi upuścił okaleczając się, a teraz ta szarpanina z Krazenfirami. Nawet on doszedł w tym momencie do wniosku, że jednak powinien trochę się oszczędzać.
- Hm… Jeśli masz jakiś pomysł na zniwelowanie obrzęku to taki okład na pewno się nada - przystał na propozycję dodatkowej pomocy ze strony skrzypka. - Więcej raczej nie będzie potrzebne… Czujesz odłamki? – upewnił się, bo Aldaren nadal dotykał miejsca złamania. - Chcę to zrobić tak: ja teraz naciągnę rękę, a ty trzymaj mnie za palce i umieść odłamki na miejscu. Trzymaj jak najdłużej, postaram się od razu scalić kość czarami, liczę, że uda mi się to za pierwszym razem. Jeśli się uda, żadne dodatkowe usztywnienie nie będzie potrzebne, tylko odpoczynek. Wtedy będziemy mogli pogadać - dodał, cały czas mając na względzie, że obiecał skrzypkowi opowiedzieć co dokładnie zaszło w piwnicy.
Na ostatnią uwagę wampira Mitra zareagował dramatycznym westchnieniem.
- Już odpuść takie uwagi - zganił go, ale bez przekonania. Sapnął przez nos. - Przepraszam. Nie będę go dziś otwierał, obiecuję. Ledwo na nogach stoję, zresztą… Później ci opowiem - uciął, bo gdyby teraz przyznał, że przed otwarciem grymuaru chce sprawić jego twórcom męczarnie godne Pana Piekieł, musiałby już opowiedzieć wszystko o swoich kontaktach z Krazenfirami, a tym chciał się zająć później, leżąc w salonie i grzejąc sobie stopy przed kominkiem. Pomysł ten wydał mu się nagle tak bardzo kuszący, że zaraz wezwał jednego ze swoich sług i kazał mu rozpalić ogień na palenisku w salonie. Wszystko odbyło się jednak bez słów, jedynie za pośrednictwem wymownych spojrzeń, jakby niebianin kazał kukle wynosić się z kuchni.
- Zaczynamy? - zwrócił się po tym do Aldarena. Odetchnął raz głęboko, po czym tak jak mówił, naciągnął rękę, by kość była idealnie prosto. Bolało. Cholernie bolało. Aresterra zgodnie z zapowiedzią krzyknął z bólu, lecz nie odpuścił. Nadal trzymając rękę napiętą przytrzymał ją jeszcze w nadgarstku drugą dłonią i skupił się na tym, by czarami scalić kość. Był bardzo zaskoczony, że szło mu tak sprawnie, bo złożone przez wampira odłamki bez większego wysiłku łączyły się z resztą i nim opadł z sił było po wszystkim. Wtedy rozluźnił się i opadł na blat ciężko dysząc.
- Cała - sapnął, na próbę poruszając wszystkimi stawami w złamanej ręce. Jeszcze chwilę tak leżał dochodząc do siebie, po czym wstał.
- Chodźmy do salonu - zarządził.
Zagracona biblioteka wyglądała znacznie lepiej oświetlona ciepłym światłem trzaskającego na kominku ognia. Zrobiło się w niej cieplej, przytulniej, atmosfera sprzyjała ukojeniu nerwów. Mitra położył się na dwuosobowej kanapie stojącej przodem do paleniska, stulone dłonie złożył na poduszce obok swojej twarzy, a nogi podkulił. Sprawiał wrażenie jakby zaraz miał zasnąć, bo oddychał bardzo regularnie, lecz wzrok miał przytomny. Zbierał myśli.
- To nie ja chciałem cię zabić - wyznał cicho. - To… Krazenfirowie. Nie mówiłem ci o tym, ale ukazywali mi się już w kryptach. Ignorowałem ich, to tylko duchy. Byli słabi, mogli jedynie na krótko mi się ukazać, gdy miałem przy sobie ich medaliony. Później zaczęli do mnie przemawiać… Próbowali mnie nastawić przeciwko tobie. Nienawidzą cię, bo jesteś synem Fausta, więc musisz być według nich taki jak on. Chcieli bym cię zabił. Wiele mi za to obiecywali. Przede wszystkim otwarcie grymuaru bez żadnych utrudnień, jakby to była zwykła księga. Pomoc w nauce ich sztuk. Ale odmawiałem, cały czas, za każdym razem. Nie mógłbym cię zdradzić, bez względu… Jesteś mi zbyt drogi… Rozumiesz? - zapytał Mitra, bo sam nie potrafił nazwać swoich emocji. - Byłem po prostu pewny, że oni mogą tylko gadać, bo ewidentnie nie mieli wpływu na świat materialny. Nawet gdy miałem oba ich wisiory na sobie, bo przecież nosiłem je w drodze do miasta. Ja ich po prostu ignorowałem, bo myślałem, że nic nie są w stanie zrobić… Może nawet wtedy w piwnicy nie daliby rady mnie opętać, ale straciłem czujność gdy mnie objąłeś, zapomniałem się tak bardzo i przez moment byłem chyba dość słaby, by im się udało… A gdy już raz złapali to trudno było się ich pozbyć, dlatego raz to oni władali moim ciałem a raz ja, dlatego to tak dziwnie wyglądało. Ale tego pewnie już się domyśliłeś, bo w końcu sam wpadłeś by zdjąć ze mnie ten naszyjnik… Ale Aldaren, dlaczego nie odsunąłeś się, gdy prosiłem? - zapytał nagle z żalem, nie patrząc już w ogień, a na wampira. - Dlaczego nie uciekłeś, gdy ci kazałem? Mogłem zrobić ci krzywdę. Mogłem… cię zabić - dokończył cicho, jakby razem z tym wyznaniem zeszła z niego cała energia. Chciał powiedzieć więcej, planował jeszcze ciągnąć te tłumaczenia, ale nie miał na to siły. Stać go było jeszcze tylko na jedno ciche zdanie.
- Przepraszam, że do tego doprowadziłem i nic ci wcześniej nie powiedziałem...
Mitra zachłysnął się własnymi słowami, gdy usłyszał niespodziewaną ripostę Aldarena. I jeszcze to spojrzenie jego lazurowobłękitnych oczu… Co miał mu odpowiedzieć? Że jednak jest słodki i ma nie dyskutować tylko włazić do środka czy wcale nie? Ale to prawie tak jakby pozwolił mu tu zostać, a to nie było jego celem. Jak w ogóle mógłby powiedzieć mężczyźnie, że jest słodki? Nawet jeśli by tak uważał, to przecież to pewnie raczej obelga niż komplement… Skrępowany własnymi myślami nekromanta w końcu obrócił głowę, lecz wampir tego pewnie nie widział, bo z ukontentowaniem wystawiał twarz na krople deszczu.
- Domyśliłem się co tobą kierowało, nie chowam urazy – zapewnił skrzypka, gdy to on w ramach rewanżu zaczął go przepraszać. Niemniej może będą musieli o tym porozmawiać, bo widok czerwonych oczu Aldarena był dla Mitry niepokojący. Chciałby poznać przyczynę tej upiornej zmiany jego wyglądu… Ale to dopiero, gdy poskładają mu rękę i sam wyzna swoje grzechy.
- Niepotrzebna troska. Ale dzięki – dodał, gdy wampir zaczął wypominać mu, że nie powinien wychodzić. Spuścił wzrok, powoli kierując się już do swojego domu. Miał szczęście, że mieszkał w raczej spokojnej i mało uczęszczanej części miasta, bo zdarzyło mu się wyjść bez maski – całe szczęście nikt go nie widział poza skrzypkiem oczywiście.
- Jestem słaby, to fakt, ale raczej już nie omdleję. Wziąłem kilka eliksirów na przyspieszenie regeneracji i wzmocnienie. A po za tym również potrzebowałem świeżego powietrza – dodał w ramach usprawiedliwienia. Odchrząknął, bo gardło nadal go bolało po tamtym duszeniu. – Dzięki – mruknął jeszcze, gdy Aldaren przytrzymał przed nim drzwi. Był mu za to wdzięczny, bo nie chciał nadwyrężać rannych dłoni. Wszedł i kawałek za progiem poczekał na wampira.
- W kuchni jest lepszy stół, chodźmy tam – zasugerował, bo faktycznie nad kawową ławą w salonie obaj musieliby się pochylać albo cały czas pracować w powietrzu, co mogłoby zrobić się uciążliwe. Oczywiście Mitra miał również stół sekcyjny, który byłby najlepszy do wszelkich medycznych zabiegów, ten jednak znajdował się w aktualnie intensywnie sprzątanej piwnicy, musieli więc zadowolić się dostępnymi środkami.
Mitra gapił się na swoją spuchniętą rękę i dłonie Aldarena, które badały go z prawdziwą troską i wprawą. Nie mógł się nadziwić jak to możliwe, że mimo iż był w pełni świadomy tego, że ktoś go dotykał, nie potrafił się zdenerwować. Gdyby to był ktokolwiek inny, nie pozwoliłby nawet na tego typu obdukcję, a jednak skrzypek z jakiegoś powodu nie wywoływał u niego skrępowania. Czy to przez to, że przekroczyli już znacznie dalej postawioną granicę? W końcu Aldaren go objął. Nie skończyło się to dla nich dobrze, ale mimo wszystko się zdarzyło i Aresterra jakoś się wtedy przełamał. Zachodził więc w głowę czy to możliwe, aby wyplenił z siebie wstręt przed dotykiem, zaraz jednak sam uznał, że to niemożliwe. Wampir był po prostu wyjątkiem.
- Nie, lepiej nie – mruknął nekromanta, wracając myślami na ziemię. – Straciłem przez ostatnie dwa dni tyle krwi, że nawet taka odrobina zwali mnie z nóg. Wytrzymam, spokojnie. Mogę krzyczeć, ale nie zemdleję.
Mitra mówił bardzo spokojnym, jakby sennym głosem. Wspierał brodę na nadgarstku drugiej ręki, aby nie urazić sobie rany po nożu. Gdy teraz zaczął liczyć sam był zaskoczony ile krwi stracił od początku swojej znajomości z Aldarenem. Najpierw ukąszony, potem sam sobie porządnie krwi upuścił okaleczając się, a teraz ta szarpanina z Krazenfirami. Nawet on doszedł w tym momencie do wniosku, że jednak powinien trochę się oszczędzać.
- Hm… Jeśli masz jakiś pomysł na zniwelowanie obrzęku to taki okład na pewno się nada - przystał na propozycję dodatkowej pomocy ze strony skrzypka. - Więcej raczej nie będzie potrzebne… Czujesz odłamki? – upewnił się, bo Aldaren nadal dotykał miejsca złamania. - Chcę to zrobić tak: ja teraz naciągnę rękę, a ty trzymaj mnie za palce i umieść odłamki na miejscu. Trzymaj jak najdłużej, postaram się od razu scalić kość czarami, liczę, że uda mi się to za pierwszym razem. Jeśli się uda, żadne dodatkowe usztywnienie nie będzie potrzebne, tylko odpoczynek. Wtedy będziemy mogli pogadać - dodał, cały czas mając na względzie, że obiecał skrzypkowi opowiedzieć co dokładnie zaszło w piwnicy.
Na ostatnią uwagę wampira Mitra zareagował dramatycznym westchnieniem.
- Już odpuść takie uwagi - zganił go, ale bez przekonania. Sapnął przez nos. - Przepraszam. Nie będę go dziś otwierał, obiecuję. Ledwo na nogach stoję, zresztą… Później ci opowiem - uciął, bo gdyby teraz przyznał, że przed otwarciem grymuaru chce sprawić jego twórcom męczarnie godne Pana Piekieł, musiałby już opowiedzieć wszystko o swoich kontaktach z Krazenfirami, a tym chciał się zająć później, leżąc w salonie i grzejąc sobie stopy przed kominkiem. Pomysł ten wydał mu się nagle tak bardzo kuszący, że zaraz wezwał jednego ze swoich sług i kazał mu rozpalić ogień na palenisku w salonie. Wszystko odbyło się jednak bez słów, jedynie za pośrednictwem wymownych spojrzeń, jakby niebianin kazał kukle wynosić się z kuchni.
- Zaczynamy? - zwrócił się po tym do Aldarena. Odetchnął raz głęboko, po czym tak jak mówił, naciągnął rękę, by kość była idealnie prosto. Bolało. Cholernie bolało. Aresterra zgodnie z zapowiedzią krzyknął z bólu, lecz nie odpuścił. Nadal trzymając rękę napiętą przytrzymał ją jeszcze w nadgarstku drugą dłonią i skupił się na tym, by czarami scalić kość. Był bardzo zaskoczony, że szło mu tak sprawnie, bo złożone przez wampira odłamki bez większego wysiłku łączyły się z resztą i nim opadł z sił było po wszystkim. Wtedy rozluźnił się i opadł na blat ciężko dysząc.
- Cała - sapnął, na próbę poruszając wszystkimi stawami w złamanej ręce. Jeszcze chwilę tak leżał dochodząc do siebie, po czym wstał.
- Chodźmy do salonu - zarządził.
Zagracona biblioteka wyglądała znacznie lepiej oświetlona ciepłym światłem trzaskającego na kominku ognia. Zrobiło się w niej cieplej, przytulniej, atmosfera sprzyjała ukojeniu nerwów. Mitra położył się na dwuosobowej kanapie stojącej przodem do paleniska, stulone dłonie złożył na poduszce obok swojej twarzy, a nogi podkulił. Sprawiał wrażenie jakby zaraz miał zasnąć, bo oddychał bardzo regularnie, lecz wzrok miał przytomny. Zbierał myśli.
- To nie ja chciałem cię zabić - wyznał cicho. - To… Krazenfirowie. Nie mówiłem ci o tym, ale ukazywali mi się już w kryptach. Ignorowałem ich, to tylko duchy. Byli słabi, mogli jedynie na krótko mi się ukazać, gdy miałem przy sobie ich medaliony. Później zaczęli do mnie przemawiać… Próbowali mnie nastawić przeciwko tobie. Nienawidzą cię, bo jesteś synem Fausta, więc musisz być według nich taki jak on. Chcieli bym cię zabił. Wiele mi za to obiecywali. Przede wszystkim otwarcie grymuaru bez żadnych utrudnień, jakby to była zwykła księga. Pomoc w nauce ich sztuk. Ale odmawiałem, cały czas, za każdym razem. Nie mógłbym cię zdradzić, bez względu… Jesteś mi zbyt drogi… Rozumiesz? - zapytał Mitra, bo sam nie potrafił nazwać swoich emocji. - Byłem po prostu pewny, że oni mogą tylko gadać, bo ewidentnie nie mieli wpływu na świat materialny. Nawet gdy miałem oba ich wisiory na sobie, bo przecież nosiłem je w drodze do miasta. Ja ich po prostu ignorowałem, bo myślałem, że nic nie są w stanie zrobić… Może nawet wtedy w piwnicy nie daliby rady mnie opętać, ale straciłem czujność gdy mnie objąłeś, zapomniałem się tak bardzo i przez moment byłem chyba dość słaby, by im się udało… A gdy już raz złapali to trudno było się ich pozbyć, dlatego raz to oni władali moim ciałem a raz ja, dlatego to tak dziwnie wyglądało. Ale tego pewnie już się domyśliłeś, bo w końcu sam wpadłeś by zdjąć ze mnie ten naszyjnik… Ale Aldaren, dlaczego nie odsunąłeś się, gdy prosiłem? - zapytał nagle z żalem, nie patrząc już w ogień, a na wampira. - Dlaczego nie uciekłeś, gdy ci kazałem? Mogłem zrobić ci krzywdę. Mogłem… cię zabić - dokończył cicho, jakby razem z tym wyznaniem zeszła z niego cała energia. Chciał powiedzieć więcej, planował jeszcze ciągnąć te tłumaczenia, ale nie miał na to siły. Stać go było jeszcze tylko na jedno ciche zdanie.
- Przepraszam, że do tego doprowadziłem i nic ci wcześniej nie powiedziałem...
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
Wyjście nekromanty do niego w taką ulewę było bardzo miłe, a jego argument przeciwko takiemu moknięciu na deszczu niezwykle zabawne zważywszy na fakt, że takie choroby jak przeziębienie, grypa czy zapalenie płuc się zupełnie nieszkodliwe i niemożliwe do złapania przez nieumarłego. Również sam dobór słów wywoływał u wampira rozbawienie za każdym razem jak o nim pomyślał, więc nie mógł odpuścić sobie riposty jaką zaraz wypowiedział. Miało to rozluźnić atmosferę i nieco rozweselić blondyna, bo zdawał się być czymś przytłoczony. Cóż, wywołało to niezamierzony efekt w postaci zakłopotania Mitry i wzięcia słów krwiopijcy aż nazbyt dosłownie, w końcu były jedynie niewinnym żartem, ale oboje uciekli spojrzeniami, a może nawet i myślą gdzieś indziej niż ich rozmówca, przynajmniej Aldaren, przez co nie zauważył jakie zamieszanie wywołał tą "niewinną" ripostą. Ta na szczęście nie długo wisiała w powietrzu i pamięci blondwłosego mężczyzny, gdyż były ważniejsze sprawy, które nie cierpiały zwłoki. A te powstrzymały skrzypka, przynajmniej na tę chwilę, o rozmyślaniu na temat tego co nim kierowało czy to w kryptach, gdy dopuścił się napaści na Mitrę, czy to teraz w piwnicach, gdy zdołał się w porę powstrzymać, nie bez pomocy Drugiego, i ostatecznie skończył pod domem nekromanty nasiąkając wodą i pozwalając się biczować wietrznym podmuchom.
- Eliksiry regenerujące? - zapytał z zaciekawieniem w oczach i delikatnym zdumieniem, ale zaraz uśmiechnął się sympatycznie i wstał z ziemi otrzepując siedzenie z ziemi i ewentualnych paprochów.
- Chciałbym się przyjrzeć ich składowi i zobaczyć jak się je robi jeśli pozwolisz i chwila będzie bardziej sprzyjająca - oświadczył, już całkiem grzebiąc w odmętach zapomnienia swoje myśli sprzed chwili nim pojawił się nekromanta, a nawet te towarzyszące lazurowookiemu, gdy go przepraszał.
Poszedł do domu wraz z przyjacielem i nim zdążył zamknąć za nimi drzwi, został poinformowany o tym gdzie przeprowadzony zostanie zabieg. W pełni rozumiał decyzję Mitry odnośnie tego, gdyż sprawa była niezwykle delikatna i wymagała precyzji. Ława w salonie była stanowczo za niska, chyba że usiedliby na podłodze, ale już samo nastawianie złamania jest mało komfortowe, a co dopiero siedzenie przy tym na kolanach na twardej ziemi. "Wiszenie" w powietrzu, czy pochylanie się w stronę blatu również były mało wygodne, a pewniej się odpowiednio zajmuje takimi obrażeniami, gdy ma się pewne podłoże, choćby by przytrzymać dłoń Mitry, gdyby jednak nie wytrzymał, albo z jakiegoś innego powodu chciałby ją zabrać, na przykład przez swoją hafefobię. Bez słowa więc udał się z nim od razu do kuchni, gdzie przystąpił do oględzin uszkodzonej dłoni nekromanty, przy czym zaproponował mu by nieco się znieczulił.
- Rozumiem - odparł machinalnie skupiony na dokładnym przebadaniu złamania. Starał się być przy tym wyjątkowo delikatny i ostrożny, by nie sprawiać mu niepotrzebnego bólu, lecz musiał dokładnie znaleźć i określić ile było odłamków kości. Nagle jednak podniósł zaskoczone spojrzenie na Mitrę, jakby dopiero teraz dotarło do niego to co powiedział. - Zaraz... Jak to przez ostatnie dwa dni? Przecież ugryzłem cię przedwczoraj. Co prawda wczorajszy dzień niewątpliwie należał do męczących, ale mimo wszystko odpocząłeś, a twój organizm powinien w tym czasie uzupełnić niedobór krwi.
Patrzył na niego cały czas z niezrozumieniem rysującym się na twarzy i zaraz się zamyślił, o cóż też mogło niebianinowi chodzić. Co prawda mogło mu chodzić o to, że naciął sobie skórę w kryptach, by sprawdzić czy dalej ma sparaliżowaną rękę, podczas gdy Aldarem rozglądał się po kryptach na wyższych piętrach czy nie czai się na nich żadne zagrożenie. Wtedy jednak wydawało się wampirowi, że błogosławiony dość szybko zaleczył swoją ranę i nie miała prawa ona poważnie krwawić, przez co bardziej określiłby ją jako nieszkodliwe skaleczenie. Wątpił więc, by to Mitra miał na myśli, sugerując, że ostatnio dość sporo krwi stracił. Czyżby coś mu się przytrafiło jak wczoraj Aldaren opuścił jego domostwo? Ale kiedy z nim rozmawiał nie wyczuwał niczyjej obecności, nawet gdy wychodził, po drodze nie minął go nikt zmierzający do domu błogosławionego. Nie było też żadnych śladów napaści, gdy przybył dzisiaj z rana. A może już wtedy został opętany i to co stało się dziś miało miejsce już wczoraj? Ale czy nie wyczułby wtedy choćby odrobiny woni krwi? Chyba że faktycznie przytrafiło mu się to w jego pokoju, albo ogólnie gdzieś na górze. Otworzył usta by o to zapytać, lecz dotarło do niego, że nie jest to najlepsza chwila, szczególnie, że Mitra wydawał się być raczej zdrowy, choć oczywiście osłabiony. Postanowił o to zapytać, gdy już zajmą się dłonią blondyna i jego przyjaciel nieco wypocznie, by nabrać sił.
- W porządku, gdy skończymy wyślę demona do zamczyska po tę roślinę na okład, aby zeszła ci opuchlizna, albo sam się pofatyguję, byś w spokoju wypoczął - powiedział raz jeszcze sprawdzając położenie i ilość odłamków pod skórą, a gdy usłyszał pytanie niebianina pokiwał głową. Był też gotów poinformować go ile ich znalazł, choć nie miało to większego znaczenia, jednakże błogosławiony zaraz postanowił wyjawić mu swój plan działania.
Aldaren westchnął ciężko. Nie miał nic do wtrącenia, bo wydawało mu się, że dla nekromanty liczyło się jedynie osiągnięcie zamierzonego efektu przy małej ilości czasu temu poświęconemu, przez co można by go zaoszczędzić na coś "ważniejszego", w tym wypadku taka wydawała się rozmowa. Wampir nie podzielał takich praktyk, gdyż w tym wszystkim blondyn najwyraźniej nie przykładał dostatecznej uwagi samemu sobie i własnemu zdrowiu, lecz cóż nieumarły mógł na to poradzić? Zostałby prawdopodobnie zbyty, albo nowa kłótnia wyrosłaby między nimi. Mitra nie należał do głupich, nie brakowało mu też rozsądku i był dorosły, był świadom swoich poczynań i ich konsekwencji, a takie lekceważenie swojego zdrowia i przyspieszanie wszystkiego mogło być fatalne w skutkach. Zniecierpliwiony w końcu zadał wampirowi pytanie, a ten nie miał innego wyboru jak tylko się zgodzić i kiwnąć głową, a następnie odpowiednio złapać dłoń niebianina i ją naciągnąć, a swoją drugą przytrzymać odłamki w odpowiednich miejscach i poczekać aż jego przyjaciel skończy scalać kość. Jego krzyk rozdzierał wampirowi serce, tym bardziej, że on sam również do niego doprowadził, w końcu trzymał dłoń Mitry. To była istna katorga, ale nie mógł w trakcie odpuścić i się poddać, robił to dla dobra przyjaciela, a czy z magią czy bez, i tak nastawienie i włożenie kawałków kości na ich miejsce było konieczne do poprawnego wyleczenia tego obrażenia. Na szczęście wszystko dość sprawnie przebiegło i Aldaren mógł w końcu puścić nekromantę, na którego patrzył przepraszającym spojrzeniem. Odetchnął głęboko by wyrzucić z siebie całe napięcie, a gdy usłyszał decyzję o przeniesieniu się do salonu udał się w ślad za gospodarzem.
Tam zajął swoje miejsce w fotelu i kątem oka obserwował ze zmartwieniem niebianina, by się upewnić, że tego zaraz nie opuszczą siły, albo nie zaatakuje go nagły przypływ bólu odbierającego przytomność. Szybko jednak przestał mu się tak przypatrywać, gdyż w pozycji w jakiej się położył wyglądał tak niewinnie i bezbronnie, że zaraz wampira ogarnęła jakaś dziwna, acz niezwykle przyjemna fala ciepła. Najbardziej go jednak zaniepokoiło to, że pod nią ukrywała się jego krwiożercza natura, która właśnie postanowiła się zacząć przebudzać. Skupił się by nie stracić nad sobą kontroli i nie dopuścić instynktu do głosu.
- "Jesteś odrażający. Faust zrobił z ciebie prawdziwego dewianta" - prychnął z obrzydzeniem Drugi, lecz to co powiedział nie miało dla Aldarena większego znaczenia. Zbył go skromnym acz treściwym "Milcz!" i skupił się na wyznaniu Mitry, gdyż ten zaraz zaczął mówić.
Słuchał przyjaciela z należytą uwagą, gdyż wydawało mu się, że dla niebianina było to niezwykle ważne. Do tego nawet słowem podczas podroży z krypt do miasta nie wspomniał, że jest nawiedzany przez duchy właścicieli medalionów i książki. Jego zaciekawienie jednak szybko obróciło się w gorycz, gdy usłyszał, iż miałby być taki sam jak Faust tylko i wyłącznie przez to, że był przez niego wychowywany.
- "Nie mogę się zgodzić, ale i też nie zaprzeczę." - Drugi pokiwał ze zrozumieniem głową w umyśle Aldarena.
On natomiast czuł się obecnie jakby dostał kopa w sam żołądek. Co prawda wiedział, że nie Mitra tak o nim myśli tylko nieżyjący bliźniacy, ale jakby nie patrzeć sam fakt takiej opinii o nim się dla niego liczył. Czuł się paskudnie, choć kolejne informacje poważnie go zaskoczyły. Nie dość, że sam niebianinowi proponował by ten go zabił, to jeszcze nekromanta mógł otrzymać za to tak wielką "zapłatę" od duchów, a mimo wszystko blondyn tego nie zrobił. To było dla nieumarłego najbardziej zaskakujące, gdyż przez cały czas myślał, był całkowicie przekonany o tym, że póki co otworzenie księgi było dla jego przyjaciela najważniejsze w życiu. Zaraz też dowiedział się, jak bardzo się mylił w swoim myśleniu. To było naprawdę miłe.
- Rozumiem, spokojnie - odparł i serdecznie się uśmiechnął do niebianina.
Co prawda znów mógł opacznie go zrozumieć przez to, że blondyn miał poważne trudności w poprawnym określaniu i nazywaniu swoich uczuć, ale skrzypek nie chciał by ten przerywał swoją wypowiedź czy żeby zrobiło mu się przykro, gdyby Aldaren postanowił milczeć. Poza tym chciał jednocześnie uspokoić błogosławionego i okazać mu swoje wsparcie, gdyż jego wypowiedź zaczęła się stawać coraz bardziej dynamiczną i przypominającą raczej pełne desperacji zeznanie i przekonywanie o swojej niewinności w sądzie ze świadomością, że strażnicy już i tak zaciskają pętlę na jego szyi, a przecież lazurowooki nie zamierzał go za nic potępiać czy oskarżać. Dla niego to co się stało było już jedynie mało znaczącą przeszłością, którą nekromanta nie powinien się zadręczać, a jedynie odpoczywać. Niestety. To czego zaraz się dowiedział dotknęło go do żywego, w ogóle nie sądził, że to co się stało w piwnicy było tylko i wyłącznie jego winą.
- Przepraszam... - powiedział cicho pod nosem. Spuścił głowę i już w ogóle nie patrzył na Mitrę, niczym zbity pies, który wiedział, że postąpił źle i teraz udzielana mu była reprymenda.
Gdyby tylko wiedział, że doprowadzi do takiego zamieszania, jak tylko zejdzie tam do piwnicy... Gdyby się nie pojawił Mitra nie zostałby opętany, nie zostałby ranny. Gdyby tylko wampir postąpił jak prawdziwy, zdrowy mężczyzna, nic by się nie stało. Co prawda mógłby na zawsze stracić tak wspaniałego przyjaciela, ale ten wtedy nie zostałby ranny. Nie rozumiał czemu niesie ze sobą jedynie kłopoty i nieszczęście, ale najwidoczniej świat chciał mu jasno dać do zrozumienia, że wampir jest jedynie chodzącą udręką dla całego swojego otoczenia. Przecież wszystko co do tej pory się zdarzyło, klarownie sugerowało, że nie powinien zbliżać się do niebianina na odległość stai, a i to pewnie byłoby za mało. Drugi miał rację, był jedynie zepsutym do szpiku kości dewiantem i degeneratem zaburzającym wszechobecną harmonie. Mimo pochłaniającego go przygnębienia, zdołały dotrzeć do niego kolejne słowa wypowiedziane przez gospodarza. Pokręcił w odpowiedzi na nie głową.
- To Drugi mi powiedział, że jesteś opętany i bym zdjął ci naszyjnik - powiedział całkowicie szczerze, bo jakiż sens miałoby obecnie ukrywanie prawdy i przyjmowanie zasług jakie mu się nie należały.
Gdyby nie Drugi, zapewne dalej ochraniałby Mitrę przed opętanymi przedmiotami, nie wiedząc, że są przez niego kontrolowane, by powstrzymać siebie przed zabiciem wampira, a do tego by prędzej czy później doszło, w końcu znajdowałby się na wyciągnięcie ręki. Słysząc pierwsze pytanie jakie padło w jego stronę, podniósł na nekromantę swoje żałujące tego co się stało oblicze wraz ze zmętniałymi oczami.
- Wybacz mi... Moim błędem było to, że w ogóle się zbliżyłem... Gdybym tylko wiedział, że tak o się skończy... - Prychnął na samego siebie ze wstydem i złością, znów spuszczając głowę. - Wciąż mnie trzymałeś, mimo tego, że kazałeś mi się odsunąć... - Przeczesał nerwowo palcami swoje włosy zgarniając je do tyłu. - Myślałem, że tego... - Pokręcił głową i westchnął ciężko. Był jedynie chodzącym zagrożeniem dla wszystkich tych, którzy byli dla niego ważni, dla wszystkich, którzy dla niego coś znaczyli, których kochał. Czyżby to była jakaś klątwa Gregeviusa? Kara za oszukiwanie, nawet nieświadomie, jego paktów? - Nie, tylko ja tego potrzebowałem... - odpowiedział szczerze, choć może chciał się jedynie jeszcze bardziej potępić za wszystko co spotkało z jego winy Mitrę. Poza tym, naprawdę wątpił by i nekromanta potrzebował takiego gestu jak bycie przez kogoś objętym i przytulonym. Jedynie traktował jako wymówkę, prawdopodobieństwo, że i blondyn mógł potrzebować tego typu pocieszenia, wychodziło na to, że wampir chciał jedynie zatuszować tym swój własny egoizm. Gdy to do niego dotarło miał wrażenie, jakby był największym i najgorszym ze wszystkich egoistów chodzących po świecie, który byli, są i będą jeszcze długo po nieumarłym.
- Jestem pewien, że tak byłoby lepiej... - mruknął cicho, nie mając odwagi wypowiedzieć tego na głos, gdy Mitra zadał swoje drugie pytanie. Nie chciał wypowiadać tej uwagi otwarcie, gdyż wiedział, jak się skończyło ostatnie oświadczenie skrzypka o tym, że nie ceni wystarczająco swojego żywota i jedyne czego pragnie to śmierci, bo cóż światu i innym po nim? - Widziałem, że coś jest nie tak. Miałeś kłopoty, nie mogłem cię tak po prostu zostawić, tym bardziej, że nie wiedziałem co się dzieje - odpowiedział sztywno, choć znów zgodnie z prawdą.
Słysząc zaraz przeprosiny z ust przyjaciela po prostu nie wytrzymał. Zacisnął pięści i podniósł się gwałtownie wbijając płomienne spojrzenie w gospodarza. W jego lazurowych oczach szalała okrutna burza, której gwałtowność urzeczywistniła się w postaci zbierających się w kącikach łez.
- Do diabła! Przestań mnie w końcu przepraszać, bo to nie ty ponosisz w tym wszystkim winę! - uniósł się ze stanowczością i surowością w głosie, tak rzadko u niego spotykanymi, o niemalże mitycznym istnieniu, bo przecież praktycznie cały czas przemawiał przez niego spokój i łagodne usposobienie. - Nic by się nie stało gdybym nie zszedł wtedy na dół, gdybym nie kierował się jedynie swoim egoizmem, gdybym nie zdradził ci swoich zamiarów po otwarciu grymuaru! - warknął.
Całe napięcie i gniew jakie się w nim kumulowały nie mogły znaleźć żadnego ujścia, ale Aldaren zaraz podszedł do jednej ze ścian domu i uderzył w nią, by tylko nie zrobić przez przypadek krzywdy Mitrze. Tym bardziej, że uderzenie było tak silne, iż powstało wgniecenie i posypały się drobinki nie tylko tynku, ale i głównego budulca domostwa.
- Szlag! - ryknął przykładając czoło do chłodnej powierzchni.
Cały drżał i zaraz też zaczął ronić łzy. Szał jaki pochłonął Aldarena, sprawił, że Drugi został wypchnięty z jego ciała, a może sam się ewakuował, by przez ten amok przez przypadek nie spłonąć. Obecnie stał jako czarny, widoczny dla obu mężczyzn cień obok fotela i wpatrywał się w dygoczące plecy swojego nosiciela.
- "Przestań wariować i napij się krwi. Straszysz swojego kocha...Aaaaagh!" - Drugi nagle zajął się płomieniami, w których zaczął się wić z bólu, starać się przed nim uciec, ugasić go, nawet jeśli tylko dla niego był niebezpieczny i coś mu robił, ponieważ podłoga czy ława nie zaczęły się palić, a pod stopami upiora nie było nawet sadzy.
- Milcz! - warknął na demona, od którego umęczonego krzyku zaczynała mu pękać głowa.
- Nie ty ponosisz w tym wszystkim winę! - zwrócił się do Mitry, lecz jego zapał i złość zaczynały słabnąć, podobnie jak ogień trawiący zanikającą postać upiora. - Więc przestań w końcu do diabła przepraszać! Proszę... - mruknął spuszczając głowę. - Dlaczego obwiniasz się za coś czego nie zrobiłeś?! Przecież to wszystko przeze mnie... - bełkotał coraz bardziej zagubiony we własnej goryczy.
Drugi znów się pojawił, leżąc na ziemi w tym samym miejscu, ale tym razem się nie palił i wyglądał jakby z trudem i bólem próbował wstać, z jego postawy można też było wyczytać, że się poważnie bał demonologa, który był w stanie w taki sposób połączyć swoje dwie, zupełnie różne dziedziny magii i przy tym nie wyrządzić żadnych fizycznych szkód otoczeniu.
- Eliksiry regenerujące? - zapytał z zaciekawieniem w oczach i delikatnym zdumieniem, ale zaraz uśmiechnął się sympatycznie i wstał z ziemi otrzepując siedzenie z ziemi i ewentualnych paprochów.
- Chciałbym się przyjrzeć ich składowi i zobaczyć jak się je robi jeśli pozwolisz i chwila będzie bardziej sprzyjająca - oświadczył, już całkiem grzebiąc w odmętach zapomnienia swoje myśli sprzed chwili nim pojawił się nekromanta, a nawet te towarzyszące lazurowookiemu, gdy go przepraszał.
Poszedł do domu wraz z przyjacielem i nim zdążył zamknąć za nimi drzwi, został poinformowany o tym gdzie przeprowadzony zostanie zabieg. W pełni rozumiał decyzję Mitry odnośnie tego, gdyż sprawa była niezwykle delikatna i wymagała precyzji. Ława w salonie była stanowczo za niska, chyba że usiedliby na podłodze, ale już samo nastawianie złamania jest mało komfortowe, a co dopiero siedzenie przy tym na kolanach na twardej ziemi. "Wiszenie" w powietrzu, czy pochylanie się w stronę blatu również były mało wygodne, a pewniej się odpowiednio zajmuje takimi obrażeniami, gdy ma się pewne podłoże, choćby by przytrzymać dłoń Mitry, gdyby jednak nie wytrzymał, albo z jakiegoś innego powodu chciałby ją zabrać, na przykład przez swoją hafefobię. Bez słowa więc udał się z nim od razu do kuchni, gdzie przystąpił do oględzin uszkodzonej dłoni nekromanty, przy czym zaproponował mu by nieco się znieczulił.
- Rozumiem - odparł machinalnie skupiony na dokładnym przebadaniu złamania. Starał się być przy tym wyjątkowo delikatny i ostrożny, by nie sprawiać mu niepotrzebnego bólu, lecz musiał dokładnie znaleźć i określić ile było odłamków kości. Nagle jednak podniósł zaskoczone spojrzenie na Mitrę, jakby dopiero teraz dotarło do niego to co powiedział. - Zaraz... Jak to przez ostatnie dwa dni? Przecież ugryzłem cię przedwczoraj. Co prawda wczorajszy dzień niewątpliwie należał do męczących, ale mimo wszystko odpocząłeś, a twój organizm powinien w tym czasie uzupełnić niedobór krwi.
Patrzył na niego cały czas z niezrozumieniem rysującym się na twarzy i zaraz się zamyślił, o cóż też mogło niebianinowi chodzić. Co prawda mogło mu chodzić o to, że naciął sobie skórę w kryptach, by sprawdzić czy dalej ma sparaliżowaną rękę, podczas gdy Aldarem rozglądał się po kryptach na wyższych piętrach czy nie czai się na nich żadne zagrożenie. Wtedy jednak wydawało się wampirowi, że błogosławiony dość szybko zaleczył swoją ranę i nie miała prawa ona poważnie krwawić, przez co bardziej określiłby ją jako nieszkodliwe skaleczenie. Wątpił więc, by to Mitra miał na myśli, sugerując, że ostatnio dość sporo krwi stracił. Czyżby coś mu się przytrafiło jak wczoraj Aldaren opuścił jego domostwo? Ale kiedy z nim rozmawiał nie wyczuwał niczyjej obecności, nawet gdy wychodził, po drodze nie minął go nikt zmierzający do domu błogosławionego. Nie było też żadnych śladów napaści, gdy przybył dzisiaj z rana. A może już wtedy został opętany i to co stało się dziś miało miejsce już wczoraj? Ale czy nie wyczułby wtedy choćby odrobiny woni krwi? Chyba że faktycznie przytrafiło mu się to w jego pokoju, albo ogólnie gdzieś na górze. Otworzył usta by o to zapytać, lecz dotarło do niego, że nie jest to najlepsza chwila, szczególnie, że Mitra wydawał się być raczej zdrowy, choć oczywiście osłabiony. Postanowił o to zapytać, gdy już zajmą się dłonią blondyna i jego przyjaciel nieco wypocznie, by nabrać sił.
- W porządku, gdy skończymy wyślę demona do zamczyska po tę roślinę na okład, aby zeszła ci opuchlizna, albo sam się pofatyguję, byś w spokoju wypoczął - powiedział raz jeszcze sprawdzając położenie i ilość odłamków pod skórą, a gdy usłyszał pytanie niebianina pokiwał głową. Był też gotów poinformować go ile ich znalazł, choć nie miało to większego znaczenia, jednakże błogosławiony zaraz postanowił wyjawić mu swój plan działania.
Aldaren westchnął ciężko. Nie miał nic do wtrącenia, bo wydawało mu się, że dla nekromanty liczyło się jedynie osiągnięcie zamierzonego efektu przy małej ilości czasu temu poświęconemu, przez co można by go zaoszczędzić na coś "ważniejszego", w tym wypadku taka wydawała się rozmowa. Wampir nie podzielał takich praktyk, gdyż w tym wszystkim blondyn najwyraźniej nie przykładał dostatecznej uwagi samemu sobie i własnemu zdrowiu, lecz cóż nieumarły mógł na to poradzić? Zostałby prawdopodobnie zbyty, albo nowa kłótnia wyrosłaby między nimi. Mitra nie należał do głupich, nie brakowało mu też rozsądku i był dorosły, był świadom swoich poczynań i ich konsekwencji, a takie lekceważenie swojego zdrowia i przyspieszanie wszystkiego mogło być fatalne w skutkach. Zniecierpliwiony w końcu zadał wampirowi pytanie, a ten nie miał innego wyboru jak tylko się zgodzić i kiwnąć głową, a następnie odpowiednio złapać dłoń niebianina i ją naciągnąć, a swoją drugą przytrzymać odłamki w odpowiednich miejscach i poczekać aż jego przyjaciel skończy scalać kość. Jego krzyk rozdzierał wampirowi serce, tym bardziej, że on sam również do niego doprowadził, w końcu trzymał dłoń Mitry. To była istna katorga, ale nie mógł w trakcie odpuścić i się poddać, robił to dla dobra przyjaciela, a czy z magią czy bez, i tak nastawienie i włożenie kawałków kości na ich miejsce było konieczne do poprawnego wyleczenia tego obrażenia. Na szczęście wszystko dość sprawnie przebiegło i Aldaren mógł w końcu puścić nekromantę, na którego patrzył przepraszającym spojrzeniem. Odetchnął głęboko by wyrzucić z siebie całe napięcie, a gdy usłyszał decyzję o przeniesieniu się do salonu udał się w ślad za gospodarzem.
Tam zajął swoje miejsce w fotelu i kątem oka obserwował ze zmartwieniem niebianina, by się upewnić, że tego zaraz nie opuszczą siły, albo nie zaatakuje go nagły przypływ bólu odbierającego przytomność. Szybko jednak przestał mu się tak przypatrywać, gdyż w pozycji w jakiej się położył wyglądał tak niewinnie i bezbronnie, że zaraz wampira ogarnęła jakaś dziwna, acz niezwykle przyjemna fala ciepła. Najbardziej go jednak zaniepokoiło to, że pod nią ukrywała się jego krwiożercza natura, która właśnie postanowiła się zacząć przebudzać. Skupił się by nie stracić nad sobą kontroli i nie dopuścić instynktu do głosu.
- "Jesteś odrażający. Faust zrobił z ciebie prawdziwego dewianta" - prychnął z obrzydzeniem Drugi, lecz to co powiedział nie miało dla Aldarena większego znaczenia. Zbył go skromnym acz treściwym "Milcz!" i skupił się na wyznaniu Mitry, gdyż ten zaraz zaczął mówić.
Słuchał przyjaciela z należytą uwagą, gdyż wydawało mu się, że dla niebianina było to niezwykle ważne. Do tego nawet słowem podczas podroży z krypt do miasta nie wspomniał, że jest nawiedzany przez duchy właścicieli medalionów i książki. Jego zaciekawienie jednak szybko obróciło się w gorycz, gdy usłyszał, iż miałby być taki sam jak Faust tylko i wyłącznie przez to, że był przez niego wychowywany.
- "Nie mogę się zgodzić, ale i też nie zaprzeczę." - Drugi pokiwał ze zrozumieniem głową w umyśle Aldarena.
On natomiast czuł się obecnie jakby dostał kopa w sam żołądek. Co prawda wiedział, że nie Mitra tak o nim myśli tylko nieżyjący bliźniacy, ale jakby nie patrzeć sam fakt takiej opinii o nim się dla niego liczył. Czuł się paskudnie, choć kolejne informacje poważnie go zaskoczyły. Nie dość, że sam niebianinowi proponował by ten go zabił, to jeszcze nekromanta mógł otrzymać za to tak wielką "zapłatę" od duchów, a mimo wszystko blondyn tego nie zrobił. To było dla nieumarłego najbardziej zaskakujące, gdyż przez cały czas myślał, był całkowicie przekonany o tym, że póki co otworzenie księgi było dla jego przyjaciela najważniejsze w życiu. Zaraz też dowiedział się, jak bardzo się mylił w swoim myśleniu. To było naprawdę miłe.
- Rozumiem, spokojnie - odparł i serdecznie się uśmiechnął do niebianina.
Co prawda znów mógł opacznie go zrozumieć przez to, że blondyn miał poważne trudności w poprawnym określaniu i nazywaniu swoich uczuć, ale skrzypek nie chciał by ten przerywał swoją wypowiedź czy żeby zrobiło mu się przykro, gdyby Aldaren postanowił milczeć. Poza tym chciał jednocześnie uspokoić błogosławionego i okazać mu swoje wsparcie, gdyż jego wypowiedź zaczęła się stawać coraz bardziej dynamiczną i przypominającą raczej pełne desperacji zeznanie i przekonywanie o swojej niewinności w sądzie ze świadomością, że strażnicy już i tak zaciskają pętlę na jego szyi, a przecież lazurowooki nie zamierzał go za nic potępiać czy oskarżać. Dla niego to co się stało było już jedynie mało znaczącą przeszłością, którą nekromanta nie powinien się zadręczać, a jedynie odpoczywać. Niestety. To czego zaraz się dowiedział dotknęło go do żywego, w ogóle nie sądził, że to co się stało w piwnicy było tylko i wyłącznie jego winą.
- Przepraszam... - powiedział cicho pod nosem. Spuścił głowę i już w ogóle nie patrzył na Mitrę, niczym zbity pies, który wiedział, że postąpił źle i teraz udzielana mu była reprymenda.
Gdyby tylko wiedział, że doprowadzi do takiego zamieszania, jak tylko zejdzie tam do piwnicy... Gdyby się nie pojawił Mitra nie zostałby opętany, nie zostałby ranny. Gdyby tylko wampir postąpił jak prawdziwy, zdrowy mężczyzna, nic by się nie stało. Co prawda mógłby na zawsze stracić tak wspaniałego przyjaciela, ale ten wtedy nie zostałby ranny. Nie rozumiał czemu niesie ze sobą jedynie kłopoty i nieszczęście, ale najwidoczniej świat chciał mu jasno dać do zrozumienia, że wampir jest jedynie chodzącą udręką dla całego swojego otoczenia. Przecież wszystko co do tej pory się zdarzyło, klarownie sugerowało, że nie powinien zbliżać się do niebianina na odległość stai, a i to pewnie byłoby za mało. Drugi miał rację, był jedynie zepsutym do szpiku kości dewiantem i degeneratem zaburzającym wszechobecną harmonie. Mimo pochłaniającego go przygnębienia, zdołały dotrzeć do niego kolejne słowa wypowiedziane przez gospodarza. Pokręcił w odpowiedzi na nie głową.
- To Drugi mi powiedział, że jesteś opętany i bym zdjął ci naszyjnik - powiedział całkowicie szczerze, bo jakiż sens miałoby obecnie ukrywanie prawdy i przyjmowanie zasług jakie mu się nie należały.
Gdyby nie Drugi, zapewne dalej ochraniałby Mitrę przed opętanymi przedmiotami, nie wiedząc, że są przez niego kontrolowane, by powstrzymać siebie przed zabiciem wampira, a do tego by prędzej czy później doszło, w końcu znajdowałby się na wyciągnięcie ręki. Słysząc pierwsze pytanie jakie padło w jego stronę, podniósł na nekromantę swoje żałujące tego co się stało oblicze wraz ze zmętniałymi oczami.
- Wybacz mi... Moim błędem było to, że w ogóle się zbliżyłem... Gdybym tylko wiedział, że tak o się skończy... - Prychnął na samego siebie ze wstydem i złością, znów spuszczając głowę. - Wciąż mnie trzymałeś, mimo tego, że kazałeś mi się odsunąć... - Przeczesał nerwowo palcami swoje włosy zgarniając je do tyłu. - Myślałem, że tego... - Pokręcił głową i westchnął ciężko. Był jedynie chodzącym zagrożeniem dla wszystkich tych, którzy byli dla niego ważni, dla wszystkich, którzy dla niego coś znaczyli, których kochał. Czyżby to była jakaś klątwa Gregeviusa? Kara za oszukiwanie, nawet nieświadomie, jego paktów? - Nie, tylko ja tego potrzebowałem... - odpowiedział szczerze, choć może chciał się jedynie jeszcze bardziej potępić za wszystko co spotkało z jego winy Mitrę. Poza tym, naprawdę wątpił by i nekromanta potrzebował takiego gestu jak bycie przez kogoś objętym i przytulonym. Jedynie traktował jako wymówkę, prawdopodobieństwo, że i blondyn mógł potrzebować tego typu pocieszenia, wychodziło na to, że wampir chciał jedynie zatuszować tym swój własny egoizm. Gdy to do niego dotarło miał wrażenie, jakby był największym i najgorszym ze wszystkich egoistów chodzących po świecie, który byli, są i będą jeszcze długo po nieumarłym.
- Jestem pewien, że tak byłoby lepiej... - mruknął cicho, nie mając odwagi wypowiedzieć tego na głos, gdy Mitra zadał swoje drugie pytanie. Nie chciał wypowiadać tej uwagi otwarcie, gdyż wiedział, jak się skończyło ostatnie oświadczenie skrzypka o tym, że nie ceni wystarczająco swojego żywota i jedyne czego pragnie to śmierci, bo cóż światu i innym po nim? - Widziałem, że coś jest nie tak. Miałeś kłopoty, nie mogłem cię tak po prostu zostawić, tym bardziej, że nie wiedziałem co się dzieje - odpowiedział sztywno, choć znów zgodnie z prawdą.
Słysząc zaraz przeprosiny z ust przyjaciela po prostu nie wytrzymał. Zacisnął pięści i podniósł się gwałtownie wbijając płomienne spojrzenie w gospodarza. W jego lazurowych oczach szalała okrutna burza, której gwałtowność urzeczywistniła się w postaci zbierających się w kącikach łez.
- Do diabła! Przestań mnie w końcu przepraszać, bo to nie ty ponosisz w tym wszystkim winę! - uniósł się ze stanowczością i surowością w głosie, tak rzadko u niego spotykanymi, o niemalże mitycznym istnieniu, bo przecież praktycznie cały czas przemawiał przez niego spokój i łagodne usposobienie. - Nic by się nie stało gdybym nie zszedł wtedy na dół, gdybym nie kierował się jedynie swoim egoizmem, gdybym nie zdradził ci swoich zamiarów po otwarciu grymuaru! - warknął.
Całe napięcie i gniew jakie się w nim kumulowały nie mogły znaleźć żadnego ujścia, ale Aldaren zaraz podszedł do jednej ze ścian domu i uderzył w nią, by tylko nie zrobić przez przypadek krzywdy Mitrze. Tym bardziej, że uderzenie było tak silne, iż powstało wgniecenie i posypały się drobinki nie tylko tynku, ale i głównego budulca domostwa.
- Szlag! - ryknął przykładając czoło do chłodnej powierzchni.
Cały drżał i zaraz też zaczął ronić łzy. Szał jaki pochłonął Aldarena, sprawił, że Drugi został wypchnięty z jego ciała, a może sam się ewakuował, by przez ten amok przez przypadek nie spłonąć. Obecnie stał jako czarny, widoczny dla obu mężczyzn cień obok fotela i wpatrywał się w dygoczące plecy swojego nosiciela.
- "Przestań wariować i napij się krwi. Straszysz swojego kocha...Aaaaagh!" - Drugi nagle zajął się płomieniami, w których zaczął się wić z bólu, starać się przed nim uciec, ugasić go, nawet jeśli tylko dla niego był niebezpieczny i coś mu robił, ponieważ podłoga czy ława nie zaczęły się palić, a pod stopami upiora nie było nawet sadzy.
- Milcz! - warknął na demona, od którego umęczonego krzyku zaczynała mu pękać głowa.
- Nie ty ponosisz w tym wszystkim winę! - zwrócił się do Mitry, lecz jego zapał i złość zaczynały słabnąć, podobnie jak ogień trawiący zanikającą postać upiora. - Więc przestań w końcu do diabła przepraszać! Proszę... - mruknął spuszczając głowę. - Dlaczego obwiniasz się za coś czego nie zrobiłeś?! Przecież to wszystko przeze mnie... - bełkotał coraz bardziej zagubiony we własnej goryczy.
Drugi znów się pojawił, leżąc na ziemi w tym samym miejscu, ale tym razem się nie palił i wyglądał jakby z trudem i bólem próbował wstać, z jego postawy można też było wyczytać, że się poważnie bał demonologa, który był w stanie w taki sposób połączyć swoje dwie, zupełnie różne dziedziny magii i przy tym nie wyrządzić żadnych fizycznych szkód otoczeniu.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
- Oczywiście, kiedy tylko będziesz miał ochotę – przystał na prośbę poznania składu i sposobu przyrządzania eliksirów, które zażył nie tak dawno. Istniał jednak pewien mały szkopuł… - Tylko nie wszystkie są mojej roboty. Część kupuję, bo mają zbyt skomplikowany skład. Sam sobie przyrządzam przede wszystkim eliksir regenerujący siły magiczne, by leczyć się czarami – to prostsza droga, lepiej mi znana. Wypiłem jednak prawie wszystko co miałem, więc będę musiał uzupełnić zapas, będziesz mógł mi przy tym towarzyszyć… I pomóc, gdybyś oczywiście miał ochotę trochę pobawić się alchemią. Może tobie też się takie eliksiry przydadzą - zasugerował, bo gdyby Aldaren był zainteresowany, nekromanta nie miałby większego problemu z tym, by podzielić się swoimi zbiorami.
- O… - Mitra wyglądał na naprawdę zaskoczonego, gdy podczas obdukcji jego rany poruszony został temat alkoholu, jego anemii i problemu z rachubą czasu. – Faktycznie… Wybacz, straciłem rachubę dni. Przedwczoraj mówisz?
Aresterra nie powiedział nic więcej, nie usprawiedliwiał się – miał taką minę jakby sam zastanawiał się jakim cudem było to możliwe. To nie do końca była gra, ale bardzo wygodne wytłumaczenie już owszem – faktycznie gdzieś zgubił się w liczeniu i wydawało mu się, że wydarzenia szybciej następowały po sobie. Nie dało się jednak ukryć, że po tym jak się wyspał, zjadł i tak dalej, powinien być w znacznie lepszej formie… Gdyby przez noc nie pociął sobie nogi niczym niewprawny rzeźnik. Lecz może kiedyś przyjdzie pora i na takie wyznanie: powiedzenie Aldarenowi, że tak bardzo nienawidzi swojego ciała, a ból daje mu takie ukojenie i spokój, że tnie się już od jakiś trzydziestu lat. Tym samym skrzypek stałby się pierwszą osobą, która by się o tym dowiedziała… A w każdym razie jawnie weszłaby w posiadanie takiej wiedzy. Mitra nie mógł wszak wykluczyć, że ktoś mógł wcześniej dostrzec krew na jego ubraniu albo jak chowa się gdzieś z nożem. Szczególnie prawdopodobne było to w posiadłości lady Danabelle, gdzie błogosławiony żył jak w złotej klatce, w której niby niczego mu nie brakowało, ale nie mógł odejść i był pod nieustanną obserwacją. A gdy tylko odkryto jego talenty i zalety, pilnowano go tym skrzętniej. Być może gdyby okaleczał się mniej wprawnie i nie leczył ran zaraz po akcie, ktoś by się tym wcześniej zainteresował… Nie było jednak co gdybać. Panował nad tym, nikomu nie szkodził, przynosiło mu to ulgę, więc nikt nie powinien mieć pretensji. ”Lecz Aldaren pewnie by się przejął… Może więc lepiej mu o tym nie mówić, a przynajmniej jak najdłużej zachować to w tajemnicy”, uznał nekromanta i była to jego ostatnia myśl krążąca wokół samookaleczania się, bo wkrótce zmienili temat rozmowy i trzeba było wrócić myślami na ziemię.
- Nie… Wolałbym, byś został - wyznał mu, gdy skrzypek zaoferował się, że mógłby pójść do dworu po zioła na okład. - Chciałbym z tobą porozmawiać.
No a potem nastawianie. Nieprzyjemne, ale skuteczne. Na dodatek na tyle absorbujące, że Aresterra nie zwrócił uwagi na to jak przejęty całym zabiegiem był wampir. Spodziewał się raczej, że on to dobrze zniesie, no bo przecież był świadomy, że to dla dobra błogosławionego, czyż nie? Nastawianie zawsze bolało. A Aldaren był świetnym pomocnikiem.
- Heh… - sapnął Mitra w drodze do salonu, jeszcze próbując zginać nastawioną rękę. - Wiesz, chwyt masz bardzo pewny, bardzo dobrze ci poszło - zapewnił z nutą uznania.
Mitra był pewny, że dobrze mu poszło. Że wyraził się jasno, konkretnie, że Aldaren go zrozumiał i że będzie dobrze. Wampir zapewnił wszak, że go zrozumiał, gdy padło takie pytanie. Coś tam trochę się krzywił, lecz może to tylko światło z kominka rzucało na jego twarz takie dziwne cienie. Aresterra zupełnie nie spodziewał się, że jednym zdaniem wszystko zniszczył, że wampir trochę źle go zrozumiał i bardzo przejął się swoją wersją wydarzeń. Mruknął pod nosem przeprosiny, co trochę zakłóciło pewność siebie nekromanty, ale ten nie zamierzał przerwać historii przed końcem. Już niewiele zostało.
- Hmpf, detal - mruknął, gdy Aldaren próbował wyjaśnić, że to nie był jego pomysł ze zdjęciem naszyjnika. Skrzypek nie wierzył w siebie, ale nekromanta wierzył w niego i był przekonany, że również w końcu by się domyślił, a początkowy paraliż myślowy wynikał z bardzo osobistego podejścia do problemu.
- Trzymałem? - Mitra sprawiał wrażenie zaskoczonego. - Och… Pewnie to już był moment gdy straciłem panowanie… - usprawiedliwił się, choć wcale mu się ta wizja nie podobała. Tak niewiele brakowało, by stracił Aldarena przez własną głupotę i upór… Ale to nadal nie była tak najgorsza część tych wyjaśnień: ta miała dopiero nadejść wraz z falą goryczy, która w końcu przerwała w Aldarenie jakąś granicę.
Mitra przestraszył się reakcją Aldarena. Spodziewał się gniewu, spodziewał się żalu, wyrzutów, urazy, ale nigdy nie przypuszczałby, że będą one tak gwałtowne. To spojrzenie, te zaciśnięte pięści, napięta sylwetka gdy wstawał – Aresterra widząc to odruchowo osłonił głowę przedramionami. Był pewny, że oberwie. No bo co innego mogły zwiastować te ruchy? Zawiódł jego zaufanie, a skutki tego mogły być opłakane, był tego świadomy, ale po prostu w najśmielszych snach nie przewidziałby takiej reakcji skrzypka. Przecież on zawsze był taki łagodny, czuły, wręcz uległy… Nagle obudziła się w nim bestia. I co więcej nie miała ona czerwonych oczu, bo te nadal pozostawały niebieskie… I to było jeszcze bardziej przerażające.
- Al! – próbował przywołać go do porządku, gdy zaczął w irracjonalny sposób obwiniać się o wszystko co złe między nimi. – Co ty bredzisz?!
Nekromanta usiadł na kanapie, na razie jeszcze nie wstając, bo obawiał się, że to mogłoby doprowadzić do rękoczynów.
- Al, Aldaren! - zawołał go po raz kolejny, gdy zobaczył jak wampir obraca się z podniesioną do ciosu pięścią. Podskoczył wręcz, gdy ten uderzył w ścianę.
- Rozum ci odjęło?! - krzyknął i nie chodziło mu wcale o to, że spod jego ręki posypał się gruz i trzeba będzie łatać dziurę. Martwił się o to, że wampir mógł zrobić sobie krzywdę. Owszem, miał szybszą regenerację niż normalni śmiertelnicy, ale to nie sprawiało, że nie mogło go nic boleć. A tymczasem zrobił sobie coś tak głupiego, nieodpowiedzialnego… Z żalu, ze strachu, ze złości. Aresterra nie przypuszczał, że tyle złych emocji się w nim kotłowało. I że to on się do wielu z nich przyczynił. Bolało go serce, gdy słuchał tych wyznań, cały się wręcz gotował. Bez mrugania przyglądał się Aldarenowi, który po wybuchu gniewu zaczął się załamywać. Popłynęły łzy…
Mitra wstał i zdecydowanym krokiem zbliżył się do Aldarena. W jego oczach błyszczała determinacja, która dla wielu byłaby zwiastunem tego, że niebianin zamierza wybić wampira ze stuporu. Dosłownie. Bo jeszcze poprzedniego dnia, ba, nawet jeszcze kilka godzin temu, właśnie to by zrobił – uderzył skrzypka z takim rozmachem w twarz, że kto wie, może nawet wybiłby mu jakiś ząb albo złamał nos. Tak byłoby kiedyś. Lecz tym razem Aresterra nawet o tym nie pomyślał. Gdy już zbliżył się do Aldarena - czego ten być może nie spostrzegł w porę przez to jak zwieszał głowę – nie uderzył go, lecz objął. Nieporadnie, widać było, że nie miał w tym zbyt wielkiej praktyki, bo przypadkiem zablokował skrzypkowi jedną rękę, dociskając ją do jego tułowia, ale na pewno niewymuszenie, zupełnie szczerze. Przytulił skrzypka i oparł policzek o jego ramię.
- Dlaczego mówisz „przeze mnie” skoro to „dzięki tobie”? – zapytał go prawie szeptem. – Bo to dzięki tobie przez moment poczułem się tak bezpiecznie, że zapomniałem o wszystkim innym.
Mitra odchylił się odrobinę, by móc spojrzeć na Aldarena. Nie uśmiechnął się do niego – chyba po prostu nie potrafił się uśmiechać – ale wyraz jego twarzy był łagodny, jakby zapewniał, że wszystko w porządku, że nic się nie stało, już jest dobrze.
- Nie będę cię już przepraszał - obiecał. - Ale ty mnie też nie powinieneś, bo nie mam do ciebie o nic żalu. Bo niczego mi nie zrobiłeś. Bo troszczysz się o mnie cały czas, pomagasz, przynosisz wszystko czego potrzebuję, dotrzymujesz mi towarzystwa. Jesteś dla mnie naprawdę bardzo ważny i ufam ci bardziej niż komukolwiek w swoim życiu. Tylko tobie pozwoliłem się objąć… - zaczął niepewnie swoje wyznanie, lecz gdy dojrzał spływającą po policzku wampira grubą łzę, przerwał na moment, by dotknąć jego twarzy i zetrzeć ją kciukiem. - I tylko przy tobie poczułem, że to nie musi być złe. Bo gdy mnie objąłeś poczułem się tak spokojnie, bezpiecznie... Nigdy wcześniej tego nie doświadczyłem. Naprawdę nigdy...
I w pewnym momencie wzrok Mitry zsunął się z jego oczu i utknął na ustach. Błogosławiony poczuł specyficzny, wbrew pozorom dość przyjemny dreszcz przeszywający jego ciało. Czuł to już wcześniej - gdy Aldaren spojrzał na niego z tym krzywym uśmieszkiem na ustach, wtedy czuł to samo. Niech to… Tak bardzo zapragnął go pocałować. Nawet nie zastanawiał się nad tym jak dziwne było to pragnienie, jak bardzo mu nie pasujące, po prostu... To było takie głupie, nielogiczne, ale tak trudno było się temu oprzeć. W ułamek sekundy stoczył zaciekłą walkę z własnymi myślami, pragnieniami. Bo może to wcale nie będzie przyjemne dla żadnego z nich. Może to nie było wcale jego pragnienie. Może tym razem Aldaren w złości uderzy jego a nie ścianę. On miał żonę, miał dziecko - był hetero. A w tej chwili pragnął go mężczyzna. Lecz czy to było prawdziwe pragnienie? Mitra był przekonany, że nie może czegoś takiego czuć. A jednak. Chyba. Może. Podniósł wzrok na jego oczy. I zaraz potem znowu uciekł spojrzeniem na wargi. Teraz albo nigdy?
A jednak odsunął się. Nie mógł tego zrobić Aldarenowi. Nie mógł odkryć przed nim swoich plugawych żądzy, bo co wtedy by sobie pomyślał, jak by się poczuł? Mitra chciał dla niego jak najlepiej więc postanowił, że musi ukryć to, co tak niepokojąco zaczęło budzić się w jego wnętrzu. Liczył, że być może to przejdzie.
- Pokaż tę rękę - poprosił łagodnym głosem, sięgając po dłoń Aldarena, którą ten przydzwonił z całej siły w ścianę. Jeśli nie pogruchotał sobie przy takiej sile kości to to będzie cud.
- O… - Mitra wyglądał na naprawdę zaskoczonego, gdy podczas obdukcji jego rany poruszony został temat alkoholu, jego anemii i problemu z rachubą czasu. – Faktycznie… Wybacz, straciłem rachubę dni. Przedwczoraj mówisz?
Aresterra nie powiedział nic więcej, nie usprawiedliwiał się – miał taką minę jakby sam zastanawiał się jakim cudem było to możliwe. To nie do końca była gra, ale bardzo wygodne wytłumaczenie już owszem – faktycznie gdzieś zgubił się w liczeniu i wydawało mu się, że wydarzenia szybciej następowały po sobie. Nie dało się jednak ukryć, że po tym jak się wyspał, zjadł i tak dalej, powinien być w znacznie lepszej formie… Gdyby przez noc nie pociął sobie nogi niczym niewprawny rzeźnik. Lecz może kiedyś przyjdzie pora i na takie wyznanie: powiedzenie Aldarenowi, że tak bardzo nienawidzi swojego ciała, a ból daje mu takie ukojenie i spokój, że tnie się już od jakiś trzydziestu lat. Tym samym skrzypek stałby się pierwszą osobą, która by się o tym dowiedziała… A w każdym razie jawnie weszłaby w posiadanie takiej wiedzy. Mitra nie mógł wszak wykluczyć, że ktoś mógł wcześniej dostrzec krew na jego ubraniu albo jak chowa się gdzieś z nożem. Szczególnie prawdopodobne było to w posiadłości lady Danabelle, gdzie błogosławiony żył jak w złotej klatce, w której niby niczego mu nie brakowało, ale nie mógł odejść i był pod nieustanną obserwacją. A gdy tylko odkryto jego talenty i zalety, pilnowano go tym skrzętniej. Być może gdyby okaleczał się mniej wprawnie i nie leczył ran zaraz po akcie, ktoś by się tym wcześniej zainteresował… Nie było jednak co gdybać. Panował nad tym, nikomu nie szkodził, przynosiło mu to ulgę, więc nikt nie powinien mieć pretensji. ”Lecz Aldaren pewnie by się przejął… Może więc lepiej mu o tym nie mówić, a przynajmniej jak najdłużej zachować to w tajemnicy”, uznał nekromanta i była to jego ostatnia myśl krążąca wokół samookaleczania się, bo wkrótce zmienili temat rozmowy i trzeba było wrócić myślami na ziemię.
- Nie… Wolałbym, byś został - wyznał mu, gdy skrzypek zaoferował się, że mógłby pójść do dworu po zioła na okład. - Chciałbym z tobą porozmawiać.
No a potem nastawianie. Nieprzyjemne, ale skuteczne. Na dodatek na tyle absorbujące, że Aresterra nie zwrócił uwagi na to jak przejęty całym zabiegiem był wampir. Spodziewał się raczej, że on to dobrze zniesie, no bo przecież był świadomy, że to dla dobra błogosławionego, czyż nie? Nastawianie zawsze bolało. A Aldaren był świetnym pomocnikiem.
- Heh… - sapnął Mitra w drodze do salonu, jeszcze próbując zginać nastawioną rękę. - Wiesz, chwyt masz bardzo pewny, bardzo dobrze ci poszło - zapewnił z nutą uznania.
Mitra był pewny, że dobrze mu poszło. Że wyraził się jasno, konkretnie, że Aldaren go zrozumiał i że będzie dobrze. Wampir zapewnił wszak, że go zrozumiał, gdy padło takie pytanie. Coś tam trochę się krzywił, lecz może to tylko światło z kominka rzucało na jego twarz takie dziwne cienie. Aresterra zupełnie nie spodziewał się, że jednym zdaniem wszystko zniszczył, że wampir trochę źle go zrozumiał i bardzo przejął się swoją wersją wydarzeń. Mruknął pod nosem przeprosiny, co trochę zakłóciło pewność siebie nekromanty, ale ten nie zamierzał przerwać historii przed końcem. Już niewiele zostało.
- Hmpf, detal - mruknął, gdy Aldaren próbował wyjaśnić, że to nie był jego pomysł ze zdjęciem naszyjnika. Skrzypek nie wierzył w siebie, ale nekromanta wierzył w niego i był przekonany, że również w końcu by się domyślił, a początkowy paraliż myślowy wynikał z bardzo osobistego podejścia do problemu.
- Trzymałem? - Mitra sprawiał wrażenie zaskoczonego. - Och… Pewnie to już był moment gdy straciłem panowanie… - usprawiedliwił się, choć wcale mu się ta wizja nie podobała. Tak niewiele brakowało, by stracił Aldarena przez własną głupotę i upór… Ale to nadal nie była tak najgorsza część tych wyjaśnień: ta miała dopiero nadejść wraz z falą goryczy, która w końcu przerwała w Aldarenie jakąś granicę.
Mitra przestraszył się reakcją Aldarena. Spodziewał się gniewu, spodziewał się żalu, wyrzutów, urazy, ale nigdy nie przypuszczałby, że będą one tak gwałtowne. To spojrzenie, te zaciśnięte pięści, napięta sylwetka gdy wstawał – Aresterra widząc to odruchowo osłonił głowę przedramionami. Był pewny, że oberwie. No bo co innego mogły zwiastować te ruchy? Zawiódł jego zaufanie, a skutki tego mogły być opłakane, był tego świadomy, ale po prostu w najśmielszych snach nie przewidziałby takiej reakcji skrzypka. Przecież on zawsze był taki łagodny, czuły, wręcz uległy… Nagle obudziła się w nim bestia. I co więcej nie miała ona czerwonych oczu, bo te nadal pozostawały niebieskie… I to było jeszcze bardziej przerażające.
- Al! – próbował przywołać go do porządku, gdy zaczął w irracjonalny sposób obwiniać się o wszystko co złe między nimi. – Co ty bredzisz?!
Nekromanta usiadł na kanapie, na razie jeszcze nie wstając, bo obawiał się, że to mogłoby doprowadzić do rękoczynów.
- Al, Aldaren! - zawołał go po raz kolejny, gdy zobaczył jak wampir obraca się z podniesioną do ciosu pięścią. Podskoczył wręcz, gdy ten uderzył w ścianę.
- Rozum ci odjęło?! - krzyknął i nie chodziło mu wcale o to, że spod jego ręki posypał się gruz i trzeba będzie łatać dziurę. Martwił się o to, że wampir mógł zrobić sobie krzywdę. Owszem, miał szybszą regenerację niż normalni śmiertelnicy, ale to nie sprawiało, że nie mogło go nic boleć. A tymczasem zrobił sobie coś tak głupiego, nieodpowiedzialnego… Z żalu, ze strachu, ze złości. Aresterra nie przypuszczał, że tyle złych emocji się w nim kotłowało. I że to on się do wielu z nich przyczynił. Bolało go serce, gdy słuchał tych wyznań, cały się wręcz gotował. Bez mrugania przyglądał się Aldarenowi, który po wybuchu gniewu zaczął się załamywać. Popłynęły łzy…
Mitra wstał i zdecydowanym krokiem zbliżył się do Aldarena. W jego oczach błyszczała determinacja, która dla wielu byłaby zwiastunem tego, że niebianin zamierza wybić wampira ze stuporu. Dosłownie. Bo jeszcze poprzedniego dnia, ba, nawet jeszcze kilka godzin temu, właśnie to by zrobił – uderzył skrzypka z takim rozmachem w twarz, że kto wie, może nawet wybiłby mu jakiś ząb albo złamał nos. Tak byłoby kiedyś. Lecz tym razem Aresterra nawet o tym nie pomyślał. Gdy już zbliżył się do Aldarena - czego ten być może nie spostrzegł w porę przez to jak zwieszał głowę – nie uderzył go, lecz objął. Nieporadnie, widać było, że nie miał w tym zbyt wielkiej praktyki, bo przypadkiem zablokował skrzypkowi jedną rękę, dociskając ją do jego tułowia, ale na pewno niewymuszenie, zupełnie szczerze. Przytulił skrzypka i oparł policzek o jego ramię.
- Dlaczego mówisz „przeze mnie” skoro to „dzięki tobie”? – zapytał go prawie szeptem. – Bo to dzięki tobie przez moment poczułem się tak bezpiecznie, że zapomniałem o wszystkim innym.
Mitra odchylił się odrobinę, by móc spojrzeć na Aldarena. Nie uśmiechnął się do niego – chyba po prostu nie potrafił się uśmiechać – ale wyraz jego twarzy był łagodny, jakby zapewniał, że wszystko w porządku, że nic się nie stało, już jest dobrze.
- Nie będę cię już przepraszał - obiecał. - Ale ty mnie też nie powinieneś, bo nie mam do ciebie o nic żalu. Bo niczego mi nie zrobiłeś. Bo troszczysz się o mnie cały czas, pomagasz, przynosisz wszystko czego potrzebuję, dotrzymujesz mi towarzystwa. Jesteś dla mnie naprawdę bardzo ważny i ufam ci bardziej niż komukolwiek w swoim życiu. Tylko tobie pozwoliłem się objąć… - zaczął niepewnie swoje wyznanie, lecz gdy dojrzał spływającą po policzku wampira grubą łzę, przerwał na moment, by dotknąć jego twarzy i zetrzeć ją kciukiem. - I tylko przy tobie poczułem, że to nie musi być złe. Bo gdy mnie objąłeś poczułem się tak spokojnie, bezpiecznie... Nigdy wcześniej tego nie doświadczyłem. Naprawdę nigdy...
I w pewnym momencie wzrok Mitry zsunął się z jego oczu i utknął na ustach. Błogosławiony poczuł specyficzny, wbrew pozorom dość przyjemny dreszcz przeszywający jego ciało. Czuł to już wcześniej - gdy Aldaren spojrzał na niego z tym krzywym uśmieszkiem na ustach, wtedy czuł to samo. Niech to… Tak bardzo zapragnął go pocałować. Nawet nie zastanawiał się nad tym jak dziwne było to pragnienie, jak bardzo mu nie pasujące, po prostu... To było takie głupie, nielogiczne, ale tak trudno było się temu oprzeć. W ułamek sekundy stoczył zaciekłą walkę z własnymi myślami, pragnieniami. Bo może to wcale nie będzie przyjemne dla żadnego z nich. Może to nie było wcale jego pragnienie. Może tym razem Aldaren w złości uderzy jego a nie ścianę. On miał żonę, miał dziecko - był hetero. A w tej chwili pragnął go mężczyzna. Lecz czy to było prawdziwe pragnienie? Mitra był przekonany, że nie może czegoś takiego czuć. A jednak. Chyba. Może. Podniósł wzrok na jego oczy. I zaraz potem znowu uciekł spojrzeniem na wargi. Teraz albo nigdy?
A jednak odsunął się. Nie mógł tego zrobić Aldarenowi. Nie mógł odkryć przed nim swoich plugawych żądzy, bo co wtedy by sobie pomyślał, jak by się poczuł? Mitra chciał dla niego jak najlepiej więc postanowił, że musi ukryć to, co tak niepokojąco zaczęło budzić się w jego wnętrzu. Liczył, że być może to przejdzie.
- Pokaż tę rękę - poprosił łagodnym głosem, sięgając po dłoń Aldarena, którą ten przydzwonił z całej siły w ścianę. Jeśli nie pogruchotał sobie przy takiej sile kości to to będzie cud.
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
- Rozumiem. Nigdy nie kupowałem potrzebnych mi mikstur czy leków, bo zdarzało mi się w wolnych chwilach narobić ich na zapas. Do tego ostatnimi czasy dość długo byłem poza domem, a później nie było chwili by móc poświęcić się alchemii - powiedział zaraz zaczynając się zastanawiać nad tym kiedy to ostatni raz siedział w swojej pracowni alchemicznej, czy na szybkiego w warunkach polowych tworzył jakieś napary czy maści lecznicze. - Wiesz, jestem starej daty i ciekawi mnie czy niektóre znane mi receptury pozostały niezmienne, czy dalej się opierają na tych samych głównych składnikach. Tych prawie pięć wieków temu sporym problemem była dla alchemika czy lekarza dostępność niektórych roślin, albo trzeba było je samemu znaleźć na drugim końcu łuski, albo wyjechać kilkanaście nieraz smoków od swojej pracowni. Wszystkie mikstury i medykamenty lecznicze i wspomagające regenerację tkanek miały w sobie kilka kropel wampirzej krwi, bo w tych okolicach najłatwiej dostępna, mikstury wzmacniające, czy wspomagające wojska opierały się na krwi demonów, piekielnych, te najdroższe potrafiły mieć w sobie mączkę z łuski smoka. Ciekawi mnie czy dalej jest to praktykowane, w co szczerze wątpię w dzisiejszej, bardziej cywilizowanej rzeczywistości - wyjaśnił, a po tym na niego spojrzał i się uśmiechnął sympatycznie.
- To będzie dla mnie czystą przyjemnością móc podpatrzeć twoją pracę i ci pomóc. - Nie było żadnych wątpliwości co do tego, że Aldaren na pewno skorzysta z zaproszenia Mitry do wspólnego pokręcenia się po alchemicznej pracowni.
W sumie... biorąc pod uwagę to jak wiele składników było dostępnych i to w śmiesznie niskich cenach na obecnym rynku, albo jak wiele jest mikstur o tym samym działaniu, choć ich skład drastycznie się różni od tego sprzed pięciuset lat, może udałoby się skrzypkowi stworzyć coś na swoje "dolegliwości" związane z pragnieniem krwi. Może dałoby radę stworzyć jakiś substytut, który nie wymagałby ani kropli krwi jakiejkolwiek żyjącej istoty, który tak samo niwelowałby głód jak bezpośrednie posilenie się z drugiej osoby. Albo lepiej! Coś co wyciszyłoby, lub całkiem zablokowało to pragnienie i zmusiłoby organizm do pobierania siły choćby ze zwykłych posiłków. To była myśl i będzie się musiał nad nią poważnie zastanowić w wolnym czasie, a później wszystko na sobie wypróbować. Dzięki temu nie dość, że miał jakiś cel, to jeszcze znalazł motywację by na nowo zagłębić się w tajniki alchemii. To był genialny pomysł, o którym wolał przyjaciela nie informować, bo jeszcze by się przestraszył go i chciał unikać, a tego skrzypek nie chciał.
- Spokojnie, wybacz, że przypomniałem o tym... Ostatnio wiele się wydarzyło, więc rozumiem, że mógł ci gdzieś jeden dzień uciec - uspokoił go zaraz i sam siebie z resztą też.
Zakończył przy tym ten temat, bo po co drążyć i rozpamiętywać nieprzyjemną przeszłość, skoro wszystko się wyjaśniło? Nie zorientował się przy tym, że i wczoraj faktycznie zasoby krwi płynącej w niebianinie zostały uszczuplone. Co prawda wyglądał słabo i jakby rzeczywiście bardziej anemicznie niż powinien, jednakże Aldaren sobie to tłumaczył tym, że silny stres również może doprowadzić człowieka do takiego stanu, a tego błogosławionemu w ostatnich dniach nie brakowało. Poza tym gdyby coś było nie w porządku najpewniej powiedziałby o tym wampirowi, prawda? Nie miał więc podstaw by cokolwiek podejrzewać i nie wierzyć przyjacielowi, tym bardziej w myśl, że blondyn mógłby się okaleczać dla odprężenia się i pozbycia napięcia.
- W porządku, zostanę nawet tak długo jak nie będzie ci przeszkadzać moja osoba. Jeśli chcesz mogę dziś u ciebie zostać i czuwać gdyby coś miało być w nocy nie tak - odparł łagodnie, a po tym skupił się na odpowiednim nastawieniu ręki nekromanty.
Nie raz zdarzało mu się nastawiać kość w lecznicy przy jednej z wiosek pod Maurią i za każdym razem krzyk rannego był trudny do zniesienia przez wampira, lecz ten wiedział, że nie ma innego wyjścia, z czasem zdołał się do tego przyzwyczaić, choć ten krzyk śnił mu się później po nocach i był jak wbijana szpilka w samo jego serce. Niemniej jednak było to łatwiej znieść w przypadku obcych, albo gdy tylko czuwał przy swoich znajomych, a zabiegiem zajmował się jego nauczyciel, nigdy nie robił tego osobiście osobom, z którymi łączyły go więzi koleżeńskie, czy nawet przyjaźń. Teraz w przypadku Mitry to był pierwszy raz, gdy nastawiał dłoń przyjacielowi i dlatego właśnie były to dla niego prawdziwe męczarnie, bo to on sprawiał swojemu przyjacielowi ból, a nie ktoś inny. To skrzypek był w tym przypadku tym złym. Na szczęście wszystko dość sprawnie poszło i szybko się skończyło.
- A co? Wątpiłeś, że tak sprawnie pójdzie? - zapytał zadziornie, zerkając na niego z lekkim uśmieszkiem dla rozluźnienia sytuacji, a przynajmniej w jego przypadku dla rozluźnienia się.
W między czasie, nim przenieśli się do salonu, Aldaren przywołał takiego demona jak ten, który w Thulle miał strzec Mitry podczas zwiadu wampira, i dał mu jasne instrukcje odnośnie jego zadania wraz ze wskazówkami jak roślina wygląda i gdzie przywołaniec może ją znaleźć. Gdy mieszkaniec Otchłani opuścił dom, skrzypek przeszedł za nekromantą do salonu.
Jak się później okazało, trochę śmiechu się przydało, gdyż po niedługiej chwili nastał ten niezbyt przyjemny dla Mitry moment, w którym to miał Aldarenowi wszystko wyjaśnić. Dla wampira też nie była to najszczęśliwsza chwila w całym jego życiu. Prawdopodobnie znów źle zrozumiał, bo jedyne co nekromanta wyznał to, że się rozkojarzył po tym jak skrzypek go objął i przez to dał duchom Krazenfirów łatwiej opętać blondyna. Nie powiedział otwarcie, że to co zaszło było winą nieumarłego, nie powiedział też, że sobie w przyszłości czegoś takiego nie życzy, nie był też wcale zły, że krwiopijca się do niego zbliżył, dotknął i objął. Niebianin nie dał mu najmniejszej oznaki na to, że ma do Aldarena jakiekolwiek pretensje za to, że ten go przytulił, a mimo wszystko lazurowooki przeinaczył całą wersję wydarzeń na swoją niekorzyść. Nie przez swoją niską samoocenę, po prostu przeanalizował tak całą reakcję łańcuchową: zdenerwowanie Mitry i jego zejście do piwnicy - z winy wampira, opętanie blondyna po tym jak skrzypek go przytulił - z winy wampira, a co za tym idzie kolejne wydarzenia i to, że Mitra został ranny - także z winy wampira. Dlatego czara goryczy Aldarena się przelała, a cienka granica między stoickim spokojem i wyrozumiałością a amokiem została przerwana, gdy tylko błogosławiony przeprosił. Według krwiopijcy przepraszał za nie swoje grzechy i to było dla niego jak srebrny kołek prosto w serce.
Od samego początku swojego wybuchu nie chciał skrzywdzić Mitry, nie mógłby nawet, gdyż nekromanta nie był niczemu winien, prędzej wampir własnoręcznie samego siebie rozerwałby na strzępy, dlatego wyładowanie się na ścianie wydawało się być najrozsądniejszym i najmniej krwawym sposobem na ukojenie swojej goryczy i jednoczesne ukaranie się za to co się stało. W całym tym gniewie kompletnie zapomniał, gdzie jest i że nie jest wcale sam, był tak zaślepiony, że nie docierały do niego żadne słowa Mitry. Nie było jednak wcale lepiej gdy złość przygasła, gdyż po niej po prostu się załamał. Już wcześniej uważał siebie za najgorsze zło na całym Prasmoku, ale teraz sądził, że jest jeszcze gorzej.
Z pomocą jednak przybył mu Mitra i ku wielkiemu zdziwieniu, przytulił wampira. Co prawda skrzypek został niebyt komfortowo uwięziony, a konkretniej jego ręka między ich ciałami, ale nie był w stanie poczuć tego dyskomfortu przez szok jaki w nim wywołał gest nekromanty. Błogosławiony nie musiał go wcale bić by się opanować, gdyż ta nagła bliskość była dla niego jak policzek, albo kubeł zimnej wody ściągający na ziemię i wymuszający powrót własnej świadomości. Rozgoryczony skrzypek zaczął się uspokajać, tym bardziej po jego zaskakujących słowach, łagodnej reprymendzie. "Dzięki mnie?" - odbijało się echem w jego umyśle i zaczął sobie uświadamiać, że znów po prostu źle zrozumiał błogosławionego. Co prawda było w jego wypowiedziach dość sporo niedopowiedzeń rodzących właśnie błędny przekaz komunikatu, lecz i tu wina leżała po stronie wampira, bo zamiast się dopytać i wyjaśnić na spokojnie, działał tak impulsywnie, w ogóle nie panował nad własnymi emocjami.
Słuchał uważnie tego co mówił i się wyraźnie uspokajał, choć wciąż ciężko mu było powstrzymać łzy uciekające mu z oczu przez istną burzę emocji, z której jeszcze przed chwilą nie był w stanie się skryć, nie mówiąc już o ujarzmieniu jej. W prawdzie milczał, ale to dlatego, że nie chciał Mitrze przerywać, tym bardziej, że z jego strony padało tak wiele miłych i szczerych słów, patrzył mu głęboko w oczy, nieco niepewnie. Niemalże panicznie bał się samotności, odrzucenia i tego, że ktoś mógłby go znienawidzić. W całym swoim życiu, jak i również tym już jako nieumarły, starał się robić wszystko by uszczęśliwiać innych, by mieć choć cień nadziei, że nie pozostanie zupełnie sam z pochodnią w dłoni pośród dopalających się zgliszczy wszystkiego co kochał. Przymknął oczy i odetchnął głęboko, może nieco smutno gdy nekromanta dotknął jego twarzy by zetrzeć spływającą łzę.
- Naprawdę czujesz się przy mnie bezpiecznie? - spytał z nadzieją w głosie. Przyłożył do niej swoją dłoń jakby chciał sprawdzić, czy to nie jest aby sen.
Czuł dziwną siłę przyciągającą ich obu ku sobie i jakieś wahanie emanujące od Mitry. Korciło go by wedrzeć się do jego umysłu i zobaczyć co mu nie daje spokoju, nie mógł jednak tego zrobić blondynowi. Zawiódłby go jedynie i straciłby jego zaufanie, a naprawdę zależało mu na przyjaźni nekromanty, przede wszystkim ze względu na niego. Chciał mu pokazać, że świat nie jest taki zły, że niebianin nie jest wcale zły czy zepsuty. Chciał mu pomóc odnaleźć radość życia, której złotowłosy mężczyzna być może nigdy nie doświadczył. Przez moment miał wrażenie jakby Mitra się czaił by go pocałować, co było pewnym zaskoczeniem dla Aldarena, czego nie pokazał po sobie, ale nie była to wcale nieprzyjemna wizja. Gdyby to od wampira zależało, mógłby trzymać w objęciach niebianina przez całe milenium, a nawet więcej, nie mógł go jednak do niczego zmusić, czy samemu wyjść z inicjatywą by pokazać mu że wszystko jest w porządku i błogosławiony nie ma się czego bać. Byłoby to jednak stanowczo za szybko, znali się zaledwie kilka dni to raz, a dwa choć skóra jest nieskazitelna i nie oszpecona choćby jedną blizną, jego psychika była zapewne cała w paskudnych ranach i bruzdach, których nie sposób będzie zaleczyć. Potrzeba będzie masę czasu i cierpliwości, ale jeśli tylko jest cień szansy, że samą swoją bliskością mógłby uszczęśliwić nekromantę, nie istniały dla niego żadne przeszkody, zrobi wszystko co tylko będzie konieczne by osiągnąć cel. Nie zakładał jednak, że to wszystko skończy się w wymarzony dla wampira sposób, że mogli by razem dzielić przyszłość, aż do ostatniego tchnienia, jeśli się okaże po drodze, że serce Mitry pragnie choć w drobnym stopniu kogoś innego, skrzypek nie zamierzał go zatrzymywać, byleby tylko ten był szczęśliwy.
- Jesteś ostatnim człowiekiem na świecie, o którym pomyślałbym, że może mieć jakiś związek z aniołami. One nie dorastają ci nawet do pięt, wierz mi - powiedział rozchmurzając się i otarł twarz z resztek oraz zasychających łez.
Co prawda znał jedynie Gregeviusa, ale w porównaniu do Mitry tamtemu bliżej było do demona czy piekielnego, skupionego jedynie na własnych obowiązkach, nie przejmującego się niczym ponad to. Kto by pomyślał, że tym, który wyleczy skrzypka z zauroczenia bezwzględnym niebianinem, będzie inny niebianin i to chyba najniższego możliwego sortu, gdyż błogosławieni mogli być uważani przez innych niebian za zwykłych mieszańców, jak na przykład spora część wampirów pomiatała i pogardzała dhampirami. Dla Aldarena jednak Mitra był najlepszą istotą na całej Łusce i nikt nie mógł się z nim równać.
- Dziękuję ci i prze...praszam... Dziękuję, Mitro - uśmiechnął się do niego z niemałą wdzięcznością i skinął głową, sądząc, że położenie mu dłoni na ramieniu, czy uściśnięcie raz jeszcze, mogłoby być dla nekromanty już odrobinę za dużo jak na jeden dzień. - Obiecuję, że do rana nie zostanie po dziurze najmniejszy ślad - zapewnił, po czym z lekkim ociąganiem dał błogosławionemu swoją potłuczoną dłoń.
Odwrócił spojrzenie i z zakłopotaniem podrapał się po karku. Kości praktycznie do połowy śródręcza były pogruchotane, skóra na kostkach niemal zdarta do nagiej kości, a do tego powbijane w nią były drobinki elementów ściany. Co jakiś czas poważny grymas bólu wykrzywiał twarz skrzypka, lecz ten cały czas starał się to wytrzymać, aż ręka sama się nie zregeneruje, co nastąpiło zaraz po uderzeniu, jednakże o dziwo wolniej niż powinno u normalnego wampira, nie mówiąc już o tych potężniejszych, z głównych rodów jak na przykład właśnie Aldaren.
- Ona się zaraz zregeneruje, nie martw się - powiedział spokojnie, ale nie zabrał Mitrze swojej dłoni, gdyby chciał się zrewanżować dłoń za dłoń, również nie mógłby się temu sprzeciwić, jeśli tylko sprawi to niebianinowi przyjemność.
- To będzie dla mnie czystą przyjemnością móc podpatrzeć twoją pracę i ci pomóc. - Nie było żadnych wątpliwości co do tego, że Aldaren na pewno skorzysta z zaproszenia Mitry do wspólnego pokręcenia się po alchemicznej pracowni.
W sumie... biorąc pod uwagę to jak wiele składników było dostępnych i to w śmiesznie niskich cenach na obecnym rynku, albo jak wiele jest mikstur o tym samym działaniu, choć ich skład drastycznie się różni od tego sprzed pięciuset lat, może udałoby się skrzypkowi stworzyć coś na swoje "dolegliwości" związane z pragnieniem krwi. Może dałoby radę stworzyć jakiś substytut, który nie wymagałby ani kropli krwi jakiejkolwiek żyjącej istoty, który tak samo niwelowałby głód jak bezpośrednie posilenie się z drugiej osoby. Albo lepiej! Coś co wyciszyłoby, lub całkiem zablokowało to pragnienie i zmusiłoby organizm do pobierania siły choćby ze zwykłych posiłków. To była myśl i będzie się musiał nad nią poważnie zastanowić w wolnym czasie, a później wszystko na sobie wypróbować. Dzięki temu nie dość, że miał jakiś cel, to jeszcze znalazł motywację by na nowo zagłębić się w tajniki alchemii. To był genialny pomysł, o którym wolał przyjaciela nie informować, bo jeszcze by się przestraszył go i chciał unikać, a tego skrzypek nie chciał.
- Spokojnie, wybacz, że przypomniałem o tym... Ostatnio wiele się wydarzyło, więc rozumiem, że mógł ci gdzieś jeden dzień uciec - uspokoił go zaraz i sam siebie z resztą też.
Zakończył przy tym ten temat, bo po co drążyć i rozpamiętywać nieprzyjemną przeszłość, skoro wszystko się wyjaśniło? Nie zorientował się przy tym, że i wczoraj faktycznie zasoby krwi płynącej w niebianinie zostały uszczuplone. Co prawda wyglądał słabo i jakby rzeczywiście bardziej anemicznie niż powinien, jednakże Aldaren sobie to tłumaczył tym, że silny stres również może doprowadzić człowieka do takiego stanu, a tego błogosławionemu w ostatnich dniach nie brakowało. Poza tym gdyby coś było nie w porządku najpewniej powiedziałby o tym wampirowi, prawda? Nie miał więc podstaw by cokolwiek podejrzewać i nie wierzyć przyjacielowi, tym bardziej w myśl, że blondyn mógłby się okaleczać dla odprężenia się i pozbycia napięcia.
- W porządku, zostanę nawet tak długo jak nie będzie ci przeszkadzać moja osoba. Jeśli chcesz mogę dziś u ciebie zostać i czuwać gdyby coś miało być w nocy nie tak - odparł łagodnie, a po tym skupił się na odpowiednim nastawieniu ręki nekromanty.
Nie raz zdarzało mu się nastawiać kość w lecznicy przy jednej z wiosek pod Maurią i za każdym razem krzyk rannego był trudny do zniesienia przez wampira, lecz ten wiedział, że nie ma innego wyjścia, z czasem zdołał się do tego przyzwyczaić, choć ten krzyk śnił mu się później po nocach i był jak wbijana szpilka w samo jego serce. Niemniej jednak było to łatwiej znieść w przypadku obcych, albo gdy tylko czuwał przy swoich znajomych, a zabiegiem zajmował się jego nauczyciel, nigdy nie robił tego osobiście osobom, z którymi łączyły go więzi koleżeńskie, czy nawet przyjaźń. Teraz w przypadku Mitry to był pierwszy raz, gdy nastawiał dłoń przyjacielowi i dlatego właśnie były to dla niego prawdziwe męczarnie, bo to on sprawiał swojemu przyjacielowi ból, a nie ktoś inny. To skrzypek był w tym przypadku tym złym. Na szczęście wszystko dość sprawnie poszło i szybko się skończyło.
- A co? Wątpiłeś, że tak sprawnie pójdzie? - zapytał zadziornie, zerkając na niego z lekkim uśmieszkiem dla rozluźnienia sytuacji, a przynajmniej w jego przypadku dla rozluźnienia się.
W między czasie, nim przenieśli się do salonu, Aldaren przywołał takiego demona jak ten, który w Thulle miał strzec Mitry podczas zwiadu wampira, i dał mu jasne instrukcje odnośnie jego zadania wraz ze wskazówkami jak roślina wygląda i gdzie przywołaniec może ją znaleźć. Gdy mieszkaniec Otchłani opuścił dom, skrzypek przeszedł za nekromantą do salonu.
Jak się później okazało, trochę śmiechu się przydało, gdyż po niedługiej chwili nastał ten niezbyt przyjemny dla Mitry moment, w którym to miał Aldarenowi wszystko wyjaśnić. Dla wampira też nie była to najszczęśliwsza chwila w całym jego życiu. Prawdopodobnie znów źle zrozumiał, bo jedyne co nekromanta wyznał to, że się rozkojarzył po tym jak skrzypek go objął i przez to dał duchom Krazenfirów łatwiej opętać blondyna. Nie powiedział otwarcie, że to co zaszło było winą nieumarłego, nie powiedział też, że sobie w przyszłości czegoś takiego nie życzy, nie był też wcale zły, że krwiopijca się do niego zbliżył, dotknął i objął. Niebianin nie dał mu najmniejszej oznaki na to, że ma do Aldarena jakiekolwiek pretensje za to, że ten go przytulił, a mimo wszystko lazurowooki przeinaczył całą wersję wydarzeń na swoją niekorzyść. Nie przez swoją niską samoocenę, po prostu przeanalizował tak całą reakcję łańcuchową: zdenerwowanie Mitry i jego zejście do piwnicy - z winy wampira, opętanie blondyna po tym jak skrzypek go przytulił - z winy wampira, a co za tym idzie kolejne wydarzenia i to, że Mitra został ranny - także z winy wampira. Dlatego czara goryczy Aldarena się przelała, a cienka granica między stoickim spokojem i wyrozumiałością a amokiem została przerwana, gdy tylko błogosławiony przeprosił. Według krwiopijcy przepraszał za nie swoje grzechy i to było dla niego jak srebrny kołek prosto w serce.
Od samego początku swojego wybuchu nie chciał skrzywdzić Mitry, nie mógłby nawet, gdyż nekromanta nie był niczemu winien, prędzej wampir własnoręcznie samego siebie rozerwałby na strzępy, dlatego wyładowanie się na ścianie wydawało się być najrozsądniejszym i najmniej krwawym sposobem na ukojenie swojej goryczy i jednoczesne ukaranie się za to co się stało. W całym tym gniewie kompletnie zapomniał, gdzie jest i że nie jest wcale sam, był tak zaślepiony, że nie docierały do niego żadne słowa Mitry. Nie było jednak wcale lepiej gdy złość przygasła, gdyż po niej po prostu się załamał. Już wcześniej uważał siebie za najgorsze zło na całym Prasmoku, ale teraz sądził, że jest jeszcze gorzej.
Z pomocą jednak przybył mu Mitra i ku wielkiemu zdziwieniu, przytulił wampira. Co prawda skrzypek został niebyt komfortowo uwięziony, a konkretniej jego ręka między ich ciałami, ale nie był w stanie poczuć tego dyskomfortu przez szok jaki w nim wywołał gest nekromanty. Błogosławiony nie musiał go wcale bić by się opanować, gdyż ta nagła bliskość była dla niego jak policzek, albo kubeł zimnej wody ściągający na ziemię i wymuszający powrót własnej świadomości. Rozgoryczony skrzypek zaczął się uspokajać, tym bardziej po jego zaskakujących słowach, łagodnej reprymendzie. "Dzięki mnie?" - odbijało się echem w jego umyśle i zaczął sobie uświadamiać, że znów po prostu źle zrozumiał błogosławionego. Co prawda było w jego wypowiedziach dość sporo niedopowiedzeń rodzących właśnie błędny przekaz komunikatu, lecz i tu wina leżała po stronie wampira, bo zamiast się dopytać i wyjaśnić na spokojnie, działał tak impulsywnie, w ogóle nie panował nad własnymi emocjami.
Słuchał uważnie tego co mówił i się wyraźnie uspokajał, choć wciąż ciężko mu było powstrzymać łzy uciekające mu z oczu przez istną burzę emocji, z której jeszcze przed chwilą nie był w stanie się skryć, nie mówiąc już o ujarzmieniu jej. W prawdzie milczał, ale to dlatego, że nie chciał Mitrze przerywać, tym bardziej, że z jego strony padało tak wiele miłych i szczerych słów, patrzył mu głęboko w oczy, nieco niepewnie. Niemalże panicznie bał się samotności, odrzucenia i tego, że ktoś mógłby go znienawidzić. W całym swoim życiu, jak i również tym już jako nieumarły, starał się robić wszystko by uszczęśliwiać innych, by mieć choć cień nadziei, że nie pozostanie zupełnie sam z pochodnią w dłoni pośród dopalających się zgliszczy wszystkiego co kochał. Przymknął oczy i odetchnął głęboko, może nieco smutno gdy nekromanta dotknął jego twarzy by zetrzeć spływającą łzę.
- Naprawdę czujesz się przy mnie bezpiecznie? - spytał z nadzieją w głosie. Przyłożył do niej swoją dłoń jakby chciał sprawdzić, czy to nie jest aby sen.
Czuł dziwną siłę przyciągającą ich obu ku sobie i jakieś wahanie emanujące od Mitry. Korciło go by wedrzeć się do jego umysłu i zobaczyć co mu nie daje spokoju, nie mógł jednak tego zrobić blondynowi. Zawiódłby go jedynie i straciłby jego zaufanie, a naprawdę zależało mu na przyjaźni nekromanty, przede wszystkim ze względu na niego. Chciał mu pokazać, że świat nie jest taki zły, że niebianin nie jest wcale zły czy zepsuty. Chciał mu pomóc odnaleźć radość życia, której złotowłosy mężczyzna być może nigdy nie doświadczył. Przez moment miał wrażenie jakby Mitra się czaił by go pocałować, co było pewnym zaskoczeniem dla Aldarena, czego nie pokazał po sobie, ale nie była to wcale nieprzyjemna wizja. Gdyby to od wampira zależało, mógłby trzymać w objęciach niebianina przez całe milenium, a nawet więcej, nie mógł go jednak do niczego zmusić, czy samemu wyjść z inicjatywą by pokazać mu że wszystko jest w porządku i błogosławiony nie ma się czego bać. Byłoby to jednak stanowczo za szybko, znali się zaledwie kilka dni to raz, a dwa choć skóra jest nieskazitelna i nie oszpecona choćby jedną blizną, jego psychika była zapewne cała w paskudnych ranach i bruzdach, których nie sposób będzie zaleczyć. Potrzeba będzie masę czasu i cierpliwości, ale jeśli tylko jest cień szansy, że samą swoją bliskością mógłby uszczęśliwić nekromantę, nie istniały dla niego żadne przeszkody, zrobi wszystko co tylko będzie konieczne by osiągnąć cel. Nie zakładał jednak, że to wszystko skończy się w wymarzony dla wampira sposób, że mogli by razem dzielić przyszłość, aż do ostatniego tchnienia, jeśli się okaże po drodze, że serce Mitry pragnie choć w drobnym stopniu kogoś innego, skrzypek nie zamierzał go zatrzymywać, byleby tylko ten był szczęśliwy.
- Jesteś ostatnim człowiekiem na świecie, o którym pomyślałbym, że może mieć jakiś związek z aniołami. One nie dorastają ci nawet do pięt, wierz mi - powiedział rozchmurzając się i otarł twarz z resztek oraz zasychających łez.
Co prawda znał jedynie Gregeviusa, ale w porównaniu do Mitry tamtemu bliżej było do demona czy piekielnego, skupionego jedynie na własnych obowiązkach, nie przejmującego się niczym ponad to. Kto by pomyślał, że tym, który wyleczy skrzypka z zauroczenia bezwzględnym niebianinem, będzie inny niebianin i to chyba najniższego możliwego sortu, gdyż błogosławieni mogli być uważani przez innych niebian za zwykłych mieszańców, jak na przykład spora część wampirów pomiatała i pogardzała dhampirami. Dla Aldarena jednak Mitra był najlepszą istotą na całej Łusce i nikt nie mógł się z nim równać.
- Dziękuję ci i prze...praszam... Dziękuję, Mitro - uśmiechnął się do niego z niemałą wdzięcznością i skinął głową, sądząc, że położenie mu dłoni na ramieniu, czy uściśnięcie raz jeszcze, mogłoby być dla nekromanty już odrobinę za dużo jak na jeden dzień. - Obiecuję, że do rana nie zostanie po dziurze najmniejszy ślad - zapewnił, po czym z lekkim ociąganiem dał błogosławionemu swoją potłuczoną dłoń.
Odwrócił spojrzenie i z zakłopotaniem podrapał się po karku. Kości praktycznie do połowy śródręcza były pogruchotane, skóra na kostkach niemal zdarta do nagiej kości, a do tego powbijane w nią były drobinki elementów ściany. Co jakiś czas poważny grymas bólu wykrzywiał twarz skrzypka, lecz ten cały czas starał się to wytrzymać, aż ręka sama się nie zregeneruje, co nastąpiło zaraz po uderzeniu, jednakże o dziwo wolniej niż powinno u normalnego wampira, nie mówiąc już o tych potężniejszych, z głównych rodów jak na przykład właśnie Aldaren.
- Ona się zaraz zregeneruje, nie martw się - powiedział spokojnie, ale nie zabrał Mitrze swojej dłoni, gdyby chciał się zrewanżować dłoń za dłoń, również nie mógłby się temu sprzeciwić, jeśli tylko sprawi to niebianinowi przyjemność.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Mitra lekko kiwał głową, gdy Aldaren wspominał o swoich doświadczeniach z warzeniem mikstur. Wbrew pozorom bardzo dużo się dzięki niej dowiedział… Na przykład dotarło do niego, że skrzypek był od niego jakieś dziesięć, może nawet jedenaście razy starszy, a tymczasem wyglądali, jakby dzieliło ich góra pięć lat. Uroki nieśmiertelnych ras. Na nekromancie zrobiło to wrażenie, ale tylko chwilowe. Dotarło do niego przy tym, że może się zdarzyć tak, że on zdąży się zestarzeć i umrzeć, a Aldaren może nadal wyglądać jak w dniu, w którym się poznali. To już nie była taka przyjemna refleksja, ale że nie dało się temu nijak zaradzić, Mitra nie zawracał sobie tym głowy. Szybko skupił więc myśli na tych ciekawostkach, które dotyczyły alchemii z dawnych lat. Jego uwagę przykuł jeden szczegół: wzmianka o krwi wampirów… Spojrzał czujnie na Aldarena. Pamiętał, że dostał od niego eliksir regenerujący. Ciekawe, czy on również był stworzony na jej bazie. A jeśli tak, to czyją krew wypił błogosławiony? Skrzypka? Może jego mistrza? Albo po prostu kogoś zupełnie obcego… Wolał chyba nie wiedzieć.
Również w kuchni Mitra mówił niewiele, skupiony tylko na tematach związanych z wyleczeniem jego ręki. Chciał to po prostu mieć za sobą, bo gdy będzie dochodził do siebie, czasu na rozmowy będzie dość. Dlatego pominął milczeniem propozycję, że Aldaren może zostać nie tylko w czasie, gdy jego demon uda się do posiadłości po zioła, ale również dłużej, jeśli takie będzie życzenie nekromanty. Jedynym znakiem tego, że niebianin to w ogóle usłyszał, było jego zdawkowe kiwnięcie głową - przyjął do informacji, podziękował. Na odpowiedź należało poczekać. Tak samo jak na resztę mniej ważnych kwestii, które mieli do omówienia. Albo tych nawet bardzo poważnych, ale tego Mitra w tym momencie nie wiedział…
- W ciebie nie wątpiłem ani chwili - odparł gdy już było po wszystkim a Aldaren zaczął go zaczepiać, dopasowując się do stylu wypowiedzi wampira. O dziwo nie brzmiało to tak sztucznie jak się spodziewał, ale też przekonujący był tylko umiarkowanie. Cóż, nie miał doświadczenia w takich wymianach zdań. A teraz na dodatek nie miał do tego głowy, bo myślami był już gdzieś dalej.
I w końcu nadeszła burza - rozpętała się gwałtownie, była wyniszczająca, ale chyba już przeszła. Aldaren chyba już się powoli uspokajał - był roztrzęsiony, ale nie szalał, chyba docierały do niego słowa nekromanty i jego zapewnienia, że źle zrozumiał całą sytuację. Upewnił się, czy to co Mitra mówił o bezpieczeństwie na pewno było prawdą. Błogosławiony miał na to tylko jedną odpowiedź.
- Naprawdę - odparł natychmiast, ale spokojnym tonem, bez nadmiernego entuzjazmu, który mógłby zabrzmieć nieszczerze. - Nie zwykłem kłamać w takich kwestiach - dodał, precyzyjnie dobierając słowa, bo jednak zdarzało mu się kłamać, lecz tylko wtedy, gdy miał mieć z tego zysk. W tym przypadku by mu się to nie opłacało: może i udobruchałby Aldarena, ale jednocześnie sam musiałby się później męczyć z sytuacjami, które nie były dla niego miłe, bo przyznałby, że nie ma nic przeciwko objęciom wampira. Całe szczęście taka była rzeczywistość i nie musiał się specjalnie starać by wymyślić jakąś przekonującą bajeczkę. Niemniej takie wyznanie też nie było dla niego najłatwiejsze - nie przywykł do mówienia o swoich uczuciach. Jednocześnie bał się, że jeśli nazwie to co czuje, zaraz wszystko trafi szlag. Że gdy wyzna Aldarenowi jak się przy nim czuje, ten pozwoli sobie na zbyt wiele albo zrozumie go w jakiś sposób opacznie i się wycofa. I jedno i drugie by go nie zadowoliło. Żałował, że nie był bardziej otwarty, by móc powiedzieć wampirowi tak wprost o wszystkim, by ich relacja mogła budować się szybciej, a nie jak zamek na bagnach, którego fundamenty wiecznie zapadają się w mokradle.
Aldaren zdawało się, że nie dostrzegł tej chwili jego wahania, bo nie zdradził się ani słowem, ani gestem. To sprawiło nekromancie ulgę, bo głupio byłoby mu mówić o czymś, z czym sam jeszcze nie był pogodzony. Pewnie długo trawiłyby go wyrzuty sumienia, spekulacje i domysły, gdyby nie nagły komplement jaki powiedział mu skrzypek. Aż spojrzał na niego z zaskoczeniem, po czym odwrócił wzrok.
- Dziękuję - mruknął cicho. Dotknął wierzchem dłoni policzków, bo był pewny, że dostanie od tego rumieńców, jednak najwyraźniej nadal pozostawał blady jak do tej pory.
- Zabawne… - uznał na głos. - Tak cieszy mnie coś, co dla innych być może byłoby obelgą. W końcu anioły to taka chodząca doskonałość… Dziękuję, że dzielisz ze mną moje przekonanie - dodał i w końcu podniósł wzrok na Aldarena. Wrócił do tematu jego dłoni i wyciągnął rękę, by jej dotknąć. Zawahał się przez krótką chwilę widząc jej stan i od tego momentu postępował nieco ostrożniej, by nie pogłębić jej obrażeń.
- Ale ją załatwiłeś - mruknął jakby trochę z podziwem, ale jednocześnie żalem. - Pewnie boli? Hm… - zamyślił się na moment, wyciągając spomiędzy kości fragment tynku, który mógł zarosnąć świeżą tkanką i zostać w ciele skrzypka już na zawsze.
- Co…? Ach, nie przejmuj się - odparł trochę lekceważąco machnąwszy na rzeczona dziurę w ścianie. - Nie była nośna, więc może poczekać. Może to mnie zmotywuje by wyremontować tę ruderę.
Fakt, od śmierci Sarazila posiadłość nie przeszła żadnych większych zmian. Mitra zaadaptował sobie tylko kolejne pomieszczenia na swój użytek, poprzenosił meble, połączył kilka pokoi by mieć większą pracownię i to było wszystko. Dawno nikt nie wymieniał tu tapet ani nie szlifował podłóg. Te ostatnie były co prawda regularnie zamiatane i myte, ale woskowane jedynie od święta, gdy Aresterra sam sobie przypomniał by wydać takie polecenie, nie wyglądały więc specjalnie reprezentacyjnie. Taka nora pasowała jednak nie tylko do stereotypów na temat nekromantów, ale również do upodobań tego konkretnego przedstawiciela tego fachu.
- Zregeneruje może i owszem, ale trzeba ją oczyścić, by ci gruz w stawach nie gruchotał - skwitował stan obrażeń wampira. - Usiądź, wyjmę ci to…
Aresterra wskazał Aldarenowi kanapę, na której chwilę wcześniej się wylegiwał, a sam poszedł do biurka, którego prawie nie było widać spod sterty ksiąg i papierzysk. Otworzył jedną z szuflad, która była chyba równie zagracona co blat, a po chwili przetrząsania jej zawartości wyjął pęsetę o zakrzywionych końcach, taką, jakiej używali chirurdzy. Patrząc na wątpliwy porządek panujący w tym pomieszczeniu można było nabrać obaw, czy dłubanie czymś, co tu leżało, w ranie jest aby na pewno dobrym pomysłem, lecz Mitra nie był taki niefrasobliwy, by zaczynać bez przygotowania. Ze swojego barku zabrał jedna ze szklanek do drinków i nalał do niej szczodrze przeźroczystego płynu z jednej z butelek. Podniósł wzrok na Aldarena, wrzucając pęsetę do szklanki niczym słomkę.
- To spirytus - wyjaśnił. - Trochę przy okazji odkazi ranę.
Aresterra uznał, że nie potrzeba więcej wyjaśnień. Usiadł obok wampira, w milczeniu wyciągnął do niego rękę, aby przytrzymać go za dłoń, po czym zaczął wyciągać spomiędzy zmiażdżonych tkanek fragmenty tynku, zaprawy i cegieł.
- Strasznie to wygląda - ocenił szeptem, skupiony przede wszystkim na zabiegu. - Gdybyś był człowiekiem i to byłby lazaret pewnie kazaliby ci ją po prostu uciąć… Musiałeś być naprawdę wściekły - zauważył, wrzucając do szklanki ze spirytusem jeden z większych okruchów i płucząc w nim ząbki pęsety. - Boli, piecze? Wytrzymaj jeszcze chwilę… Spokojnie, zagoi się.
Mitra był bardzo skupiony i spokojny. Jego nawiązanie do lazaretu okazało się o wiele bardziej trafione, niż sam się spodziewał, bo gdyby ktoś, kto go znał te prawie czterdzieści lat temu zobaczyłby go teraz, mógłby stwierdzić, że niewiele się zmienił. Dojrzał, owszem, bo gdy wzięto go do niewoli jeszcze rósł, ale wyraz jego twarzy się nie zmienił, tak samo ten spokój, którym emanował, gdy skupiał się na swojej pracy. Nic dziwnego, że lubiano, gdy to on zajmował się rannymi, bo naprawdę można było nabrać przekonania, że wszystko będzie dobrze.
- Kim jest ten upiór, z którym mnie na dole zostawiłeś? - zapytał nadal tym samym spokojnym, troszeczkę nieobecnym tonem. - Nazywasz go Drugim? Nie był specjalnie rozmowny, gdy chciałem go o coś zapytać… I chyba, cóż, nie przepadacie za sobą? To z nim rozmawiam, gdy masz czerwone oczy? - upewnił się, na dosłownie moment podnosząc wzrok na Aldarena. Czy specjalnie pytał teraz, by skrzypek nie miał możliwości ucieczki i musiał w końcu wyłożyć karty na stół? Pewnie po części tak.
- Proponowałeś, że możesz zostać u mnie na noc - zauważył, przeskakując na temat, który wcześniej nie został dokończony. - Chciałbym, byś został.
Nie dodał na jak długo - na tę jedną noc, może na kilka, może jak długo on sam zechce. To był skomplikowany moment dla nich obojga, każdy z nich musiał poukładać sobie życie. Aldaren został jedynym spadkobiercą Fausta, miał całą posiadłość, którą musiał się zająć. Może jednak zechce tam wrócić. Mitra zaś przywykł do samotności. Obecność skrzypka w jego życiu była oczywiście całkiem przyjemna, ale pytanie na jak długo - czy na przykład za tydzień sam osobiście go nie wyrzuci, bo nie zniesie dłużej obcych kroków na korytarzu…
Również w kuchni Mitra mówił niewiele, skupiony tylko na tematach związanych z wyleczeniem jego ręki. Chciał to po prostu mieć za sobą, bo gdy będzie dochodził do siebie, czasu na rozmowy będzie dość. Dlatego pominął milczeniem propozycję, że Aldaren może zostać nie tylko w czasie, gdy jego demon uda się do posiadłości po zioła, ale również dłużej, jeśli takie będzie życzenie nekromanty. Jedynym znakiem tego, że niebianin to w ogóle usłyszał, było jego zdawkowe kiwnięcie głową - przyjął do informacji, podziękował. Na odpowiedź należało poczekać. Tak samo jak na resztę mniej ważnych kwestii, które mieli do omówienia. Albo tych nawet bardzo poważnych, ale tego Mitra w tym momencie nie wiedział…
- W ciebie nie wątpiłem ani chwili - odparł gdy już było po wszystkim a Aldaren zaczął go zaczepiać, dopasowując się do stylu wypowiedzi wampira. O dziwo nie brzmiało to tak sztucznie jak się spodziewał, ale też przekonujący był tylko umiarkowanie. Cóż, nie miał doświadczenia w takich wymianach zdań. A teraz na dodatek nie miał do tego głowy, bo myślami był już gdzieś dalej.
I w końcu nadeszła burza - rozpętała się gwałtownie, była wyniszczająca, ale chyba już przeszła. Aldaren chyba już się powoli uspokajał - był roztrzęsiony, ale nie szalał, chyba docierały do niego słowa nekromanty i jego zapewnienia, że źle zrozumiał całą sytuację. Upewnił się, czy to co Mitra mówił o bezpieczeństwie na pewno było prawdą. Błogosławiony miał na to tylko jedną odpowiedź.
- Naprawdę - odparł natychmiast, ale spokojnym tonem, bez nadmiernego entuzjazmu, który mógłby zabrzmieć nieszczerze. - Nie zwykłem kłamać w takich kwestiach - dodał, precyzyjnie dobierając słowa, bo jednak zdarzało mu się kłamać, lecz tylko wtedy, gdy miał mieć z tego zysk. W tym przypadku by mu się to nie opłacało: może i udobruchałby Aldarena, ale jednocześnie sam musiałby się później męczyć z sytuacjami, które nie były dla niego miłe, bo przyznałby, że nie ma nic przeciwko objęciom wampira. Całe szczęście taka była rzeczywistość i nie musiał się specjalnie starać by wymyślić jakąś przekonującą bajeczkę. Niemniej takie wyznanie też nie było dla niego najłatwiejsze - nie przywykł do mówienia o swoich uczuciach. Jednocześnie bał się, że jeśli nazwie to co czuje, zaraz wszystko trafi szlag. Że gdy wyzna Aldarenowi jak się przy nim czuje, ten pozwoli sobie na zbyt wiele albo zrozumie go w jakiś sposób opacznie i się wycofa. I jedno i drugie by go nie zadowoliło. Żałował, że nie był bardziej otwarty, by móc powiedzieć wampirowi tak wprost o wszystkim, by ich relacja mogła budować się szybciej, a nie jak zamek na bagnach, którego fundamenty wiecznie zapadają się w mokradle.
Aldaren zdawało się, że nie dostrzegł tej chwili jego wahania, bo nie zdradził się ani słowem, ani gestem. To sprawiło nekromancie ulgę, bo głupio byłoby mu mówić o czymś, z czym sam jeszcze nie był pogodzony. Pewnie długo trawiłyby go wyrzuty sumienia, spekulacje i domysły, gdyby nie nagły komplement jaki powiedział mu skrzypek. Aż spojrzał na niego z zaskoczeniem, po czym odwrócił wzrok.
- Dziękuję - mruknął cicho. Dotknął wierzchem dłoni policzków, bo był pewny, że dostanie od tego rumieńców, jednak najwyraźniej nadal pozostawał blady jak do tej pory.
- Zabawne… - uznał na głos. - Tak cieszy mnie coś, co dla innych być może byłoby obelgą. W końcu anioły to taka chodząca doskonałość… Dziękuję, że dzielisz ze mną moje przekonanie - dodał i w końcu podniósł wzrok na Aldarena. Wrócił do tematu jego dłoni i wyciągnął rękę, by jej dotknąć. Zawahał się przez krótką chwilę widząc jej stan i od tego momentu postępował nieco ostrożniej, by nie pogłębić jej obrażeń.
- Ale ją załatwiłeś - mruknął jakby trochę z podziwem, ale jednocześnie żalem. - Pewnie boli? Hm… - zamyślił się na moment, wyciągając spomiędzy kości fragment tynku, który mógł zarosnąć świeżą tkanką i zostać w ciele skrzypka już na zawsze.
- Co…? Ach, nie przejmuj się - odparł trochę lekceważąco machnąwszy na rzeczona dziurę w ścianie. - Nie była nośna, więc może poczekać. Może to mnie zmotywuje by wyremontować tę ruderę.
Fakt, od śmierci Sarazila posiadłość nie przeszła żadnych większych zmian. Mitra zaadaptował sobie tylko kolejne pomieszczenia na swój użytek, poprzenosił meble, połączył kilka pokoi by mieć większą pracownię i to było wszystko. Dawno nikt nie wymieniał tu tapet ani nie szlifował podłóg. Te ostatnie były co prawda regularnie zamiatane i myte, ale woskowane jedynie od święta, gdy Aresterra sam sobie przypomniał by wydać takie polecenie, nie wyglądały więc specjalnie reprezentacyjnie. Taka nora pasowała jednak nie tylko do stereotypów na temat nekromantów, ale również do upodobań tego konkretnego przedstawiciela tego fachu.
- Zregeneruje może i owszem, ale trzeba ją oczyścić, by ci gruz w stawach nie gruchotał - skwitował stan obrażeń wampira. - Usiądź, wyjmę ci to…
Aresterra wskazał Aldarenowi kanapę, na której chwilę wcześniej się wylegiwał, a sam poszedł do biurka, którego prawie nie było widać spod sterty ksiąg i papierzysk. Otworzył jedną z szuflad, która była chyba równie zagracona co blat, a po chwili przetrząsania jej zawartości wyjął pęsetę o zakrzywionych końcach, taką, jakiej używali chirurdzy. Patrząc na wątpliwy porządek panujący w tym pomieszczeniu można było nabrać obaw, czy dłubanie czymś, co tu leżało, w ranie jest aby na pewno dobrym pomysłem, lecz Mitra nie był taki niefrasobliwy, by zaczynać bez przygotowania. Ze swojego barku zabrał jedna ze szklanek do drinków i nalał do niej szczodrze przeźroczystego płynu z jednej z butelek. Podniósł wzrok na Aldarena, wrzucając pęsetę do szklanki niczym słomkę.
- To spirytus - wyjaśnił. - Trochę przy okazji odkazi ranę.
Aresterra uznał, że nie potrzeba więcej wyjaśnień. Usiadł obok wampira, w milczeniu wyciągnął do niego rękę, aby przytrzymać go za dłoń, po czym zaczął wyciągać spomiędzy zmiażdżonych tkanek fragmenty tynku, zaprawy i cegieł.
- Strasznie to wygląda - ocenił szeptem, skupiony przede wszystkim na zabiegu. - Gdybyś był człowiekiem i to byłby lazaret pewnie kazaliby ci ją po prostu uciąć… Musiałeś być naprawdę wściekły - zauważył, wrzucając do szklanki ze spirytusem jeden z większych okruchów i płucząc w nim ząbki pęsety. - Boli, piecze? Wytrzymaj jeszcze chwilę… Spokojnie, zagoi się.
Mitra był bardzo skupiony i spokojny. Jego nawiązanie do lazaretu okazało się o wiele bardziej trafione, niż sam się spodziewał, bo gdyby ktoś, kto go znał te prawie czterdzieści lat temu zobaczyłby go teraz, mógłby stwierdzić, że niewiele się zmienił. Dojrzał, owszem, bo gdy wzięto go do niewoli jeszcze rósł, ale wyraz jego twarzy się nie zmienił, tak samo ten spokój, którym emanował, gdy skupiał się na swojej pracy. Nic dziwnego, że lubiano, gdy to on zajmował się rannymi, bo naprawdę można było nabrać przekonania, że wszystko będzie dobrze.
- Kim jest ten upiór, z którym mnie na dole zostawiłeś? - zapytał nadal tym samym spokojnym, troszeczkę nieobecnym tonem. - Nazywasz go Drugim? Nie był specjalnie rozmowny, gdy chciałem go o coś zapytać… I chyba, cóż, nie przepadacie za sobą? To z nim rozmawiam, gdy masz czerwone oczy? - upewnił się, na dosłownie moment podnosząc wzrok na Aldarena. Czy specjalnie pytał teraz, by skrzypek nie miał możliwości ucieczki i musiał w końcu wyłożyć karty na stół? Pewnie po części tak.
- Proponowałeś, że możesz zostać u mnie na noc - zauważył, przeskakując na temat, który wcześniej nie został dokończony. - Chciałbym, byś został.
Nie dodał na jak długo - na tę jedną noc, może na kilka, może jak długo on sam zechce. To był skomplikowany moment dla nich obojga, każdy z nich musiał poukładać sobie życie. Aldaren został jedynym spadkobiercą Fausta, miał całą posiadłość, którą musiał się zająć. Może jednak zechce tam wrócić. Mitra zaś przywykł do samotności. Obecność skrzypka w jego życiu była oczywiście całkiem przyjemna, ale pytanie na jak długo - czy na przykład za tydzień sam osobiście go nie wyrzuci, bo nie zniesie dłużej obcych kroków na korytarzu…
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
Sytuacja w domu Mitry zaczynała się powoli uspokajać i stabilizować, podobnie jak emocje wampira, które doprowadziły do jego wybuchu. Nie często tracił kontrolę nad sobą, znaczy nad własnymi uczuciami, gdyż przez Drugiego niejednokrotnie władza skrzypka została zepchnięta na dalsze tory, a za sterami zasiadał upiór. Niemniej jednak do takich momentów jak ten z przed chwili dochodziło niezwykle rzadko. Przynajmniej na ogół. Ostatni okres nie należał do najlepszych w całym nie-życiu Aldarena i jego psychika poważnie na tym ucierpiała. Niemal ślepe zauroczenie pewnym niebiańskim Żniwiarzem, współudział w zabójstwie głowy rodu Mossów, przez to wrogość ze strony pobratymców, że zdradził swoją rasę, dziwna choroba atakująca wampiry, pojawienie się Drugiego, pogorszenie stosunków z Faustem, podróż do Thulle, zabicie Fausta, nienawiść ze strony tych, którzy zostali przez Fausta przemienieni. A to wszystko w przeciągu niespełna dwóch, może trzech miesięcy, nie powinno więc dziwić, że skrzypek nie był pod względem psychicznym w najlepszej formie, a fizyczna od ostatnich dni również zaczęła podupadać. Już przecież miał spowolnioną regenerację.
- Wiesz, może nie powinienem wydawać otwarcie takich osądów, bo jak wspominałem, dopóki ciebie nie spotkałem znałem tylko jednego niebianina, a on... no cóż, nie należał do najprzyjemniejszych osób na świecie i miał wyjątkowo trudny charakter, lubił wszystko mieszać - westchnął ciężko z pewną nutą nostalgii. A jednak nie tak łatwo było mu się całkowicie odciąć od tego co czuł do Żniwiarza, był jednak pewien, że za jakiś czas już całkiem wyzbędzie się oznak zauroczenia jego osobą. Nie było innej możliwości, gdyż za każdym razem gdy go spotykał, miało to wyniszczające wampira skutki, choć ten mimo wszystko lgnął do niego jak ćma do ognia. Nie było wątpliwości, że gdyby dalej był w niego ślepo zapatrzony, najpewniej by ostatecznie spłonął i zakończył swój żywot. To nie była zdrowa przyszłość.
- Jeśli jednak nie przeszkadza ci, że w swojej opinii opieram się tylko na tym jednym przykładzie, pozwól, że raz jeszcze powtórzę. Nie jesteś taki sam jak on, tamten, choć to anioł, nie dorasta ci nawet do pięt. Jak na anioła, potrafił nieść ze sobą niewyobrażalną ilość chaosu i zniszczenia, a ty jedynie chcesz żyć w spokoju nikomu nie wadząc i najlepiej stroniąc od wszystkich. Biorąc to pod uwagę, mogę z czystym sumieniem wywnioskować, że w przeciwieństwie do niego to ty masz dobre i szlachetne serce - powiedział ze szczerym, przyjaznym uśmiechem na twarzy. Nawet jeśli po chwili nie było mu już tak do śmiechu, gdy Mitra postanowił się odwdzięczyć i zająć dłonią skrzypka, jednakże cień poprzedniego grymasu dalej się rysował między kolejnymi pełnymi bólu skrzywieniami.
- Boli? Jak cholera... - odparł z rozbawieniem i zacisnął zęby spinając się niemiło, kiedy nekromanta wyciągał kawałek ściany ze stłuczonej dłoni. Teraz kiedy wszystko się wyjaśniło, a ich znajomość była na dobrej drodze, Aldaren odzyskał dobry humor i nie ukrywał nadziei na to, że takie sytuacje, takie nieporozumienia już nigdy nie będą miały miejsca.
- Jeśli będziesz potrzebował przy remoncie pomocy... - zaproponował choć nie dokończył, jasno dając do zrozumienia, że wampir, jego środki i znajomości są do usług niebianina, wystarczy tylko poprosić, gdyż nie zamierzał się z niczym narzucać.
Nie mógł, bo jedynie skończyłoby się to złością Mitry i zaprzepaszczeniem tego co udało im się powoli budować, nie mógł na nic naciskać. Błogosławiony był przyzwyczajony i lubił samotność, był niezależny i samowystarczalny, inaczej nie stroniłby tak od wszelkiego towarzystwa, a z relacjami międzyludzkimi ograniczałby się wyłącznie do minimum i najpotrzebniejszych formalności. Może i Aldaren obchodził się z nim jak z jajkiem, ale miał doskonałą świadomość tego, że jednym małym błędem, zbyt szybkim i gwałtownym krokiem na przód może skończyć pod lodem, a Mitra zapewne "uciekłby" w popłochu jak dzikie zwierze, nie byłoby już drugiej szansy na spotkanie go i odbudowanie zaufania. Skrzypek liczył się z tym, dlatego postanowił się nie spieszyć i podchodzić do niego w indywidualny sposób, nie tak jak do wszystkich innych swoich znajomych - energicznie i beztrosko, jakby ciągle miał tych osiemnaście-dwadzieścia lat, gdy życie dopiero się zaczyna.
- W sumie masz rację... - mruknął zerkając na swoją dłoń, której regenerująca się tkanka była co chwilę podrażniana i na nowo raniona, przez powbijane odłamki gruzu. - Byłbym wdzięczny za twoją pomoc - dodał z uśmiechem, może za bardzo akcentując "twoją", ale chciał by nekromanta nieco się rozluźnił i może rozweselił. Zaraz też spełnił jego prośbę i usiadł na kanapie.
Z uwagą obserwował jak Mitra odchodzi w stronę zawalonego księgami biurka i spędza przy nim chwilę by ostatecznie, po zabraniu z barku szklanki i nalania do niej spirytusu, wrócił do krwiopijcy i usiadł obok niego. Uśmiechnął się delikatnie rozbawiony jego poinformowaniem, że naczynie wypełnia spirytus, ale nie powiedział nic w rodzaju, że się domyśli; wie, bo przecież sam był medykiem' czy po prostu wyczuł charakterystyczny zapach w powietrzu, którego nie da się pomylić z niczym innym. To było niezwykle miłe ze strony Mitry, że uważał wampira za zwykłego człowieka, może nawet pacjenta niezaznajomionego ze szlachetnym fachem jakim była medycyna. Gdy Aldaren nie ruszał dłonią, czuł jedynie znośny dyskomfort spowodowany drażniącymi go odłamkami tynku tkance, która nie mogła się zregenerować, za to krzywił się, spinał czy nawet zdarzało mu się syknąć czy prychnąć z bólu dopiero gdy jego dłoń opuszczały kolejne ciała obce.
- Gdybym był człowiekiem najpewniej już bym nie żył albo nigdy byśmy się nie poznali - zauważył z wyjątkowo dobrym humorem jak na takie oświadczenie, w którym nie było ani grama złośliwości, a może ciutkę za dużo rozbawienia. I choć dalej bolało jak diabli, zawsze lepiej było się śmiać niż płakać. - Poza tym nie zrobiłbym ci dziury w ścianie i pewnie dałbym się rozsadzić emocjom byleby tylko nie uszkodzić żadnej ręki by móc dalej grać na skrzypcach. Niemniej cieszę się, że nie jestem człowiekiem, bo dzięki temu nasze drogi się przecięły - dodał szczerze i obserwował pracę błogosławionego. W pewnym momencie się poważnie zamyślił, a gdy się rozluźnił postanowił zażartować z teatralnym smutkiem na twarzy:
- Szkoda tylko, że biedna ściana przy tym ucierpiała, choć nie pozostała, zadziorna, dłużna i mnie ugryzła. - Zaśmiał się wesoło i starał się już nie przeszkadzać przyjacielowi. To co robił, mimo nieznośnego bólu było naprawdę miłe, a samo obserwowanie jak był przy tym skupiony sprawiało wampirowi przyjemność. Mógłby jego pracę obserwować w nieskończoność, choćby i jako cień Mitry... Cień Mitry... Jakże mu zazdrościł. Uśmiechnął się rozbawiony do własnych myśli.
- Szczerze? Nie mam pojęcia - powiedział od razu bez większego namysłu i zaraz nieco spochmurniał wiedząc, że nie takiej odpowiedzi Mitra oczekiwał i że nie będzie z niej zadowolony. - Mówię na niego Drugi, bo nigdy się nie przedstawił. Z początku myślałem, że to po prostu ja sam, wiesz pod wpływem ciężkich doświadczeń i ekstremalnej, może nawet traumatycznej sytuacji moja świadomość mogłaby wytworzyć alter ego by łatwiej sobie poradzić, ale to jedynie była jego sztuczka by przed wcześnie nie uświadomić mi, że zostałem opętany, bym nie mógł go wysłać z powrotem do Otchłani. Z dnia na dzień ja się czułem coraz gorzej, wierz mi ostatnich kilka miesięcy nie było dla mnie zbyt przyjemnych, on starał się jakoś "pomagać" bym utrzymał się przy życiu, a w niektórych momentach walczył o moje za mnie. Przyzwyczaiłem się do niego, on się zakorzenił i tak już zostało - zaczął opowiadać Mitrze jak to wygląda i choć niewiele, według Aldarena, mogło to pomóc, miał nadzieję, że choć w minimalnym stopniu usatysfakcjonuje nekromantę. - On... ma dość trudny charakter... Potrafi się rozgadać, ale nie wtedy gdy go o coś pytam, wtedy najczęściej słyszę "Nie twój interes" - powiedział starając się udawać zdarty wypitym alkoholem, twardy, nie znoszący sprzeciwu i pozbawiony jakiegokolwiek sumienia głos Upiora, na co ten wypełnił w niezadowoleniu umysł wampira obiecującą mord i zemstę na krwiopijcy, aurą. Aldaren zamyślił się i podrapał po karku zdrową ręką, by nie przerywać pracy blondyna.
- Według niego nekromanci to największe zło tego świata, szczególne zagrożenie dla nieumarłych zwłaszcza wampirów, a ja nawet nie mogę się wampirem nazywać, bo jestem jedynie mięczakiem i żarciem dla psów, który traci zmysły gdy wyczuje choć kroplę, krwi, a zbliżenie się do niej czy zaspokojenie głodu od razu go odrzuca i wywołuje mdłości. Faktycznie mam niewielki problem ze swoim pragnieniem w obu przypadkach, lecz mimo to co Drugi o mnie sądzi i jaki jest, naprawdę potrafi pomóc. Ostatniej nocy na przykład uchronił mnie przed zlinczowaniem ze strony przemienionych Fausta. - Nie miał chwili zawahania gdy o tym wspominał postanowił był z Mitrą po prostu szczery, bo to przez niedopowiedzenia ostatnio ich relacja nie miała się najlepiej. - Gdy mam czerwone oczy nie zawsze to oznacza, że Drugi przejął kontrolę, gdyż nim się pojawił zmieniały kolor za każdym razem gdy wyczułem, albo spożywałem krew. Ostatnim razem, przed naszą wyprawą, stale miałem czerwone, bo nie byłem w humorze, a Faust, Zabor i Drugi jedynie potęgowali moją frustrację. Jednakże tak, za każdym razem gdy on przejmie nade mną kontrolę, zmienią mi się oczy... W kryptach to on mną władał, gdy cię ugryzłem, wierz mi, że starałem się jak tylko mogłem by go powstrzymać. Prze... To to już się więcej nie powtórzy, przysięgam ci na moją głowę - odpowiedział energicznie nie spuszczając spojrzenia z oczu przyjaciela i nie tracąc uśmiechu. Czuł się silniejszy, nie był już tak załamany i zmęczony życiem, więc bez trudu było mu zablokować swój umysł, by Drugi niczego nie zmajstrował.
- Chciałby całkiem wyrzucić moją świadomość i przejąć całkowitą kontrolę nad moim ciałem, przejąć je na własność, ale wątpię by to się dobrze skończyło dla najbliższej okolicy, do czego nigdy nie dopuszczę - zapewnił z rzadką u siebie pewnością siebie.
- Dziękuję ci. Jeśli Krazenfirowie znów coś wymyślą, albo twój stan się pogorszy, będę mógł natychmiast odpowiednio zareagować. Nie chciałbym by coś ci się stało przyjacielu - odparł z ciepłym uśmiechem i spojrzał w stronę otwierających się drzwi, w których stanął właśnie demon ze skórzanym rulonem jak od zwoju i kolejną przesyłką, acz o połowę mniejszą niż paczka z książkami dla Mitry.
- Wiesz, może nie powinienem wydawać otwarcie takich osądów, bo jak wspominałem, dopóki ciebie nie spotkałem znałem tylko jednego niebianina, a on... no cóż, nie należał do najprzyjemniejszych osób na świecie i miał wyjątkowo trudny charakter, lubił wszystko mieszać - westchnął ciężko z pewną nutą nostalgii. A jednak nie tak łatwo było mu się całkowicie odciąć od tego co czuł do Żniwiarza, był jednak pewien, że za jakiś czas już całkiem wyzbędzie się oznak zauroczenia jego osobą. Nie było innej możliwości, gdyż za każdym razem gdy go spotykał, miało to wyniszczające wampira skutki, choć ten mimo wszystko lgnął do niego jak ćma do ognia. Nie było wątpliwości, że gdyby dalej był w niego ślepo zapatrzony, najpewniej by ostatecznie spłonął i zakończył swój żywot. To nie była zdrowa przyszłość.
- Jeśli jednak nie przeszkadza ci, że w swojej opinii opieram się tylko na tym jednym przykładzie, pozwól, że raz jeszcze powtórzę. Nie jesteś taki sam jak on, tamten, choć to anioł, nie dorasta ci nawet do pięt. Jak na anioła, potrafił nieść ze sobą niewyobrażalną ilość chaosu i zniszczenia, a ty jedynie chcesz żyć w spokoju nikomu nie wadząc i najlepiej stroniąc od wszystkich. Biorąc to pod uwagę, mogę z czystym sumieniem wywnioskować, że w przeciwieństwie do niego to ty masz dobre i szlachetne serce - powiedział ze szczerym, przyjaznym uśmiechem na twarzy. Nawet jeśli po chwili nie było mu już tak do śmiechu, gdy Mitra postanowił się odwdzięczyć i zająć dłonią skrzypka, jednakże cień poprzedniego grymasu dalej się rysował między kolejnymi pełnymi bólu skrzywieniami.
- Boli? Jak cholera... - odparł z rozbawieniem i zacisnął zęby spinając się niemiło, kiedy nekromanta wyciągał kawałek ściany ze stłuczonej dłoni. Teraz kiedy wszystko się wyjaśniło, a ich znajomość była na dobrej drodze, Aldaren odzyskał dobry humor i nie ukrywał nadziei na to, że takie sytuacje, takie nieporozumienia już nigdy nie będą miały miejsca.
- Jeśli będziesz potrzebował przy remoncie pomocy... - zaproponował choć nie dokończył, jasno dając do zrozumienia, że wampir, jego środki i znajomości są do usług niebianina, wystarczy tylko poprosić, gdyż nie zamierzał się z niczym narzucać.
Nie mógł, bo jedynie skończyłoby się to złością Mitry i zaprzepaszczeniem tego co udało im się powoli budować, nie mógł na nic naciskać. Błogosławiony był przyzwyczajony i lubił samotność, był niezależny i samowystarczalny, inaczej nie stroniłby tak od wszelkiego towarzystwa, a z relacjami międzyludzkimi ograniczałby się wyłącznie do minimum i najpotrzebniejszych formalności. Może i Aldaren obchodził się z nim jak z jajkiem, ale miał doskonałą świadomość tego, że jednym małym błędem, zbyt szybkim i gwałtownym krokiem na przód może skończyć pod lodem, a Mitra zapewne "uciekłby" w popłochu jak dzikie zwierze, nie byłoby już drugiej szansy na spotkanie go i odbudowanie zaufania. Skrzypek liczył się z tym, dlatego postanowił się nie spieszyć i podchodzić do niego w indywidualny sposób, nie tak jak do wszystkich innych swoich znajomych - energicznie i beztrosko, jakby ciągle miał tych osiemnaście-dwadzieścia lat, gdy życie dopiero się zaczyna.
- W sumie masz rację... - mruknął zerkając na swoją dłoń, której regenerująca się tkanka była co chwilę podrażniana i na nowo raniona, przez powbijane odłamki gruzu. - Byłbym wdzięczny za twoją pomoc - dodał z uśmiechem, może za bardzo akcentując "twoją", ale chciał by nekromanta nieco się rozluźnił i może rozweselił. Zaraz też spełnił jego prośbę i usiadł na kanapie.
Z uwagą obserwował jak Mitra odchodzi w stronę zawalonego księgami biurka i spędza przy nim chwilę by ostatecznie, po zabraniu z barku szklanki i nalania do niej spirytusu, wrócił do krwiopijcy i usiadł obok niego. Uśmiechnął się delikatnie rozbawiony jego poinformowaniem, że naczynie wypełnia spirytus, ale nie powiedział nic w rodzaju, że się domyśli; wie, bo przecież sam był medykiem' czy po prostu wyczuł charakterystyczny zapach w powietrzu, którego nie da się pomylić z niczym innym. To było niezwykle miłe ze strony Mitry, że uważał wampira za zwykłego człowieka, może nawet pacjenta niezaznajomionego ze szlachetnym fachem jakim była medycyna. Gdy Aldaren nie ruszał dłonią, czuł jedynie znośny dyskomfort spowodowany drażniącymi go odłamkami tynku tkance, która nie mogła się zregenerować, za to krzywił się, spinał czy nawet zdarzało mu się syknąć czy prychnąć z bólu dopiero gdy jego dłoń opuszczały kolejne ciała obce.
- Gdybym był człowiekiem najpewniej już bym nie żył albo nigdy byśmy się nie poznali - zauważył z wyjątkowo dobrym humorem jak na takie oświadczenie, w którym nie było ani grama złośliwości, a może ciutkę za dużo rozbawienia. I choć dalej bolało jak diabli, zawsze lepiej było się śmiać niż płakać. - Poza tym nie zrobiłbym ci dziury w ścianie i pewnie dałbym się rozsadzić emocjom byleby tylko nie uszkodzić żadnej ręki by móc dalej grać na skrzypcach. Niemniej cieszę się, że nie jestem człowiekiem, bo dzięki temu nasze drogi się przecięły - dodał szczerze i obserwował pracę błogosławionego. W pewnym momencie się poważnie zamyślił, a gdy się rozluźnił postanowił zażartować z teatralnym smutkiem na twarzy:
- Szkoda tylko, że biedna ściana przy tym ucierpiała, choć nie pozostała, zadziorna, dłużna i mnie ugryzła. - Zaśmiał się wesoło i starał się już nie przeszkadzać przyjacielowi. To co robił, mimo nieznośnego bólu było naprawdę miłe, a samo obserwowanie jak był przy tym skupiony sprawiało wampirowi przyjemność. Mógłby jego pracę obserwować w nieskończoność, choćby i jako cień Mitry... Cień Mitry... Jakże mu zazdrościł. Uśmiechnął się rozbawiony do własnych myśli.
- Szczerze? Nie mam pojęcia - powiedział od razu bez większego namysłu i zaraz nieco spochmurniał wiedząc, że nie takiej odpowiedzi Mitra oczekiwał i że nie będzie z niej zadowolony. - Mówię na niego Drugi, bo nigdy się nie przedstawił. Z początku myślałem, że to po prostu ja sam, wiesz pod wpływem ciężkich doświadczeń i ekstremalnej, może nawet traumatycznej sytuacji moja świadomość mogłaby wytworzyć alter ego by łatwiej sobie poradzić, ale to jedynie była jego sztuczka by przed wcześnie nie uświadomić mi, że zostałem opętany, bym nie mógł go wysłać z powrotem do Otchłani. Z dnia na dzień ja się czułem coraz gorzej, wierz mi ostatnich kilka miesięcy nie było dla mnie zbyt przyjemnych, on starał się jakoś "pomagać" bym utrzymał się przy życiu, a w niektórych momentach walczył o moje za mnie. Przyzwyczaiłem się do niego, on się zakorzenił i tak już zostało - zaczął opowiadać Mitrze jak to wygląda i choć niewiele, według Aldarena, mogło to pomóc, miał nadzieję, że choć w minimalnym stopniu usatysfakcjonuje nekromantę. - On... ma dość trudny charakter... Potrafi się rozgadać, ale nie wtedy gdy go o coś pytam, wtedy najczęściej słyszę "Nie twój interes" - powiedział starając się udawać zdarty wypitym alkoholem, twardy, nie znoszący sprzeciwu i pozbawiony jakiegokolwiek sumienia głos Upiora, na co ten wypełnił w niezadowoleniu umysł wampira obiecującą mord i zemstę na krwiopijcy, aurą. Aldaren zamyślił się i podrapał po karku zdrową ręką, by nie przerywać pracy blondyna.
- Według niego nekromanci to największe zło tego świata, szczególne zagrożenie dla nieumarłych zwłaszcza wampirów, a ja nawet nie mogę się wampirem nazywać, bo jestem jedynie mięczakiem i żarciem dla psów, który traci zmysły gdy wyczuje choć kroplę, krwi, a zbliżenie się do niej czy zaspokojenie głodu od razu go odrzuca i wywołuje mdłości. Faktycznie mam niewielki problem ze swoim pragnieniem w obu przypadkach, lecz mimo to co Drugi o mnie sądzi i jaki jest, naprawdę potrafi pomóc. Ostatniej nocy na przykład uchronił mnie przed zlinczowaniem ze strony przemienionych Fausta. - Nie miał chwili zawahania gdy o tym wspominał postanowił był z Mitrą po prostu szczery, bo to przez niedopowiedzenia ostatnio ich relacja nie miała się najlepiej. - Gdy mam czerwone oczy nie zawsze to oznacza, że Drugi przejął kontrolę, gdyż nim się pojawił zmieniały kolor za każdym razem gdy wyczułem, albo spożywałem krew. Ostatnim razem, przed naszą wyprawą, stale miałem czerwone, bo nie byłem w humorze, a Faust, Zabor i Drugi jedynie potęgowali moją frustrację. Jednakże tak, za każdym razem gdy on przejmie nade mną kontrolę, zmienią mi się oczy... W kryptach to on mną władał, gdy cię ugryzłem, wierz mi, że starałem się jak tylko mogłem by go powstrzymać. Prze... To to już się więcej nie powtórzy, przysięgam ci na moją głowę - odpowiedział energicznie nie spuszczając spojrzenia z oczu przyjaciela i nie tracąc uśmiechu. Czuł się silniejszy, nie był już tak załamany i zmęczony życiem, więc bez trudu było mu zablokować swój umysł, by Drugi niczego nie zmajstrował.
- Chciałby całkiem wyrzucić moją świadomość i przejąć całkowitą kontrolę nad moim ciałem, przejąć je na własność, ale wątpię by to się dobrze skończyło dla najbliższej okolicy, do czego nigdy nie dopuszczę - zapewnił z rzadką u siebie pewnością siebie.
- Dziękuję ci. Jeśli Krazenfirowie znów coś wymyślą, albo twój stan się pogorszy, będę mógł natychmiast odpowiednio zareagować. Nie chciałbym by coś ci się stało przyjacielu - odparł z ciepłym uśmiechem i spojrzał w stronę otwierających się drzwi, w których stanął właśnie demon ze skórzanym rulonem jak od zwoju i kolejną przesyłką, acz o połowę mniejszą niż paczka z książkami dla Mitry.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Mitra sprawiał wrażenie zainteresowanego, jakby po raz pierwszy usłyszał od Aldarena, że znał jakiegoś anioła, chociaż ten wyznał mu to już w kryptach. Wcześniej jednak to nie wywołało w nim żadnej refleksji, a teraz… Zastanawiał się co to mogła być za relacja, jak się zaczęła i czy nadal trwała. Nim jednak zadał jakieś pytanie parsknął i pokręcił głową.
- Pięknie mnie podsumowałeś - oświadczył jakby miał do niego pretensje. - Ale w gruncie rzeczy trafnie - dodał, już pogodniejszym tonem, co wcale nie znaczyło, że się cieszył. On po prostu nigdy się nie cieszył, żarty też mu kiepsko szły, więc w sumie nie było co się przejmować. Tym bardziej, że zaraz podjął temat.
- Znając jednego anioła poznałeś ich więcej, niż ja przez całe swoje życie - zauważył. - Tym bardziej jestem trochę zaskoczony tym co mówisz… Myślałem, że to tacy jak ja, mieszańcy, są gorsi i dlatego jestem… Cóż, taki. Ale zniszczenie, chaos... To dość zaskakujące… Ale może dzięki temu przeżyłeś tę znajomość? Zdawało mi się, że prawdziwy anioł gdyby spotkał mnie albo ciebie zaraz skróciły nas o głowę. Jak go poznałeś? - zapytał nagle. - Tu, w Maurii?
Któż by przypuszczał, że Mitra pyta tak naprawdę o osobę, którą miał już okazję poznać? I gdyby wiedział o kogo chodzi, być może przyznałby rację ocenie Aldarena. Nie wiedział jednak, że ten wyniosły czarnoksiężnik z ogarniętej zarazą wioski był aniołem śmierci - wyczuwał jego potęgę, lecz jej przyczyny upatrywał w czym innym, a nie w niebiańskim pochodzeniu. A gdyby jeszcze dowiedział się, że przez krótki moment byli w jednym miejscu we trójkę… To dopiero ironia losu.
- Wytrzymasz - ocenił, gdy Aldaren lekkim tonem przyznał, że go boli. Mógł trochę wampira pożałować i zapewnić go, że będzie delikatny i wkrótce przestanie boleć, ale skoro skrzypek traktował to z takim rozbawieniem, to nie było co się pieścić. Sam wkrótce poczuje ulgę.
- Jasne, dziękuję - odparł na propozycję pomocy ze wspomnianym remontem, by to zawieszone przez Aldarena zdanie nie stało się krępujące. Powoli jednak zaczynał się przekonywać, że jednak sam siebie okłamywał, że będzie miał ochotę coś z tym zrobić. Pewnie następnego dnia przestanie zauważać tę dziurę albo zasłoni ją jakimś obrazem albo mapą… Ale to temat na jutro, teraz pora opatrzyć tę rękę.
Czy Aldaren zwrócił uwagę na to, o ile wolniej zaczął pracować Mitra, gdy on sobie tak beztrosko żartował na temat tego jak by to było, gdyby nie został przemieniony? Nie podobało mu się to - zaczęło do niego docierać w jak wielkiej frustracji był skrzypek, że zdecydował się na coś takiego. ”Przeklęty hipokryto”, zbeształ samego siebie, ”On połamał sobie dłoń nie potrafiąc poradzić sobie z własnymi emocjami. Zrobił to RAZ. A ty ile razy się ciąłeś? Jak wczoraj wyglądała twoja noga, hm? Gdybyś nie potrafił wyleczyć magią swoich ran, nie miałbyś już ani jednego fragmentu czystej skóry na rękach tylko same blizny, więc nie myśl nawet o prawieniu mu morałów”. Niebianin zwiesił głowę pod ciężarem swoich własnych myśli.
- To byłaby straszna strata - zauważył mimo wszystko na wieść, że Aldaren nie mógłby grać. Oczywiście szczerze, bo lubił jego muzykę. Nawet teraz momentalnie przypomniała mu się jego muzyka grana w krypcie i jakoś trochę poprawił mu się humor.
- Ugryzła i straciła na tobie zęby - podłapał żart, z namaszczeniem wrzucając kolejny okruch tynku do szklanki tak, aby zadzwonił o dno dla podkreślenia jego słów.
Aldaren słusznie ocenił, że Mitra nie będzie zadowolony jego wstępną odpowiedzią na temat Drugiego - błogosławiony dał temu wyraz kręcąc z niedowierzaniem głową, ale nie odezwał się przy tym słowem, pozwalając wampirowi wybronić się ze swojej niewiedzy. Choć zajmował się raną, czasami przerywał pracę i zerkał znad dłoni wampira na jego oblicze, patrząc na niego między sprężynkami swoich złotych loków, które opadły mu na czoło.
- Cha, w sumie mnie też się nie przedstawił, a pytałem - zauważył na tyle cicho, by nie przerywać Aldarenowi toku jego wypowiedzi. Interesowała go historia tej dziwnej znajomości, nawet bardziej niż tej znajomości z aniołem, o której jego przyjaciel wspominał wcześniej. Lekko pokiwał głową, choć można było pomylić ten ruch z potrząsaniem włosami, by nie wpadały do oczu. Drugi był sprytny, skoro dał radę przekonać wampira, że jest jego alter ego, a nekromanta tego nie negował, bo najwyraźniej nie było to takie całkowite pasożytowanie na skrzypku. Niemniej trochę uwierała go myśl, że Aldaren mógłby na tym wiele stracić, bo upiór był jednak potężny i choć pomagał, mógł też w pewnym momencie upomnieć się o zapłatę za tę pomoc… Oby skrzypek był na to gotowy.
Kolejne uwagi Aldarena - te o głodzie krwi i z ledwością unikniętym linczu - sprawiły, że Mitra przerwał swoje zabiegi i już całkowicie skupił się na nim i jego przemowie. Patrzył mu w oczy bardzo poważnym wzrokiem, a drgający blask bijący od kominka rozmywał wszelkie inne emocje, które mogły być w nim widoczne. Lekko otworzył usta, jakby chciał się odezwać, ale zaraz zamknął je z powrotem. Westchnął, wracając do swojej pracy.
- To wiele wyjaśnia - oświadczył nadal tym trochę nieobecnym głosem, dłubiąc wampirowi w ranie. - Przyznam, że trochę mi ulżyło, że to nie ty osobiście mnie ukąsiłeś w krypcie… Ale nie uważasz, że ta wiedza należała mi się wcześniej? - zapytał nagle ostrym tonem, patrząc Aldarenowi w oczy. Odłożył pęsetę do szklanki i wyciągnął z przyniesionej w międzyczasie przez manekina torby gotowe kompresy - jeden z nich zmoczył świeżą dawką spirytusu i delikatnie dotykał nim rany.
- Spokojnie, już kończę. Wiem, że to nieprzyjemnie - oświadczył, ale już przytomniejszym tonem niż do tej pory i zaraz wrócił do meritum ich rozmowy. - Bardzo ciężkie są twoje problemy z łaknieniem? Jest sposób, by coś na nie zaradzić? Powiem szczerze, zacząłem przypuszczać, że coś może być na rzeczy… Reagowałeś gwałtowniej na zapachy niż inne wampiry, które miałem okazję poznać. Jak na przykład wtedy w kryptach. Wiesz, gdybyś poczuł głód krwi, wbrew pozorom mam jej trochę w domu… Ale jest zwierzęca - zastrzegł. - Jagnięca. Trzymam ją do rytuałów, bo innej nie potrzebuję na ten moment. Tak jak ty wykorzystujesz swoją krew do mikstur, tak ja czasami korzystam ze swojej - dodał, dobitnie podkreślając to, że Aldaren nie ma się w razie czego o co oburzać, bo obaj mieli równo za uszami. Westchnął zaraz i wrócił do zabiegu. Drgnął jednak gwałtownie, gdy usłyszał, że drzwi do jego domu się otwierają i ktoś wchodzi do środka. Odetchnął widząc w progu demona z pakunkami.
- Na wszystkich bogów, Aldaren, mogłeś uprzedzić, że przyzwałeś sobie sługę z rzeczami z posiadłości - zganił wampira dla formalności, uspokajając skołatane serce. - Wiesz, zauważyłeś już, że jestem odludkiem, te drzwi rzadko są otwierane, więc… nie zaskakuj mnie tak więcej - parsknął ponownie. - Niech twój minion odłoży to sobie gdzieś, bądź już kończę…
- Pięknie mnie podsumowałeś - oświadczył jakby miał do niego pretensje. - Ale w gruncie rzeczy trafnie - dodał, już pogodniejszym tonem, co wcale nie znaczyło, że się cieszył. On po prostu nigdy się nie cieszył, żarty też mu kiepsko szły, więc w sumie nie było co się przejmować. Tym bardziej, że zaraz podjął temat.
- Znając jednego anioła poznałeś ich więcej, niż ja przez całe swoje życie - zauważył. - Tym bardziej jestem trochę zaskoczony tym co mówisz… Myślałem, że to tacy jak ja, mieszańcy, są gorsi i dlatego jestem… Cóż, taki. Ale zniszczenie, chaos... To dość zaskakujące… Ale może dzięki temu przeżyłeś tę znajomość? Zdawało mi się, że prawdziwy anioł gdyby spotkał mnie albo ciebie zaraz skróciły nas o głowę. Jak go poznałeś? - zapytał nagle. - Tu, w Maurii?
Któż by przypuszczał, że Mitra pyta tak naprawdę o osobę, którą miał już okazję poznać? I gdyby wiedział o kogo chodzi, być może przyznałby rację ocenie Aldarena. Nie wiedział jednak, że ten wyniosły czarnoksiężnik z ogarniętej zarazą wioski był aniołem śmierci - wyczuwał jego potęgę, lecz jej przyczyny upatrywał w czym innym, a nie w niebiańskim pochodzeniu. A gdyby jeszcze dowiedział się, że przez krótki moment byli w jednym miejscu we trójkę… To dopiero ironia losu.
- Wytrzymasz - ocenił, gdy Aldaren lekkim tonem przyznał, że go boli. Mógł trochę wampira pożałować i zapewnić go, że będzie delikatny i wkrótce przestanie boleć, ale skoro skrzypek traktował to z takim rozbawieniem, to nie było co się pieścić. Sam wkrótce poczuje ulgę.
- Jasne, dziękuję - odparł na propozycję pomocy ze wspomnianym remontem, by to zawieszone przez Aldarena zdanie nie stało się krępujące. Powoli jednak zaczynał się przekonywać, że jednak sam siebie okłamywał, że będzie miał ochotę coś z tym zrobić. Pewnie następnego dnia przestanie zauważać tę dziurę albo zasłoni ją jakimś obrazem albo mapą… Ale to temat na jutro, teraz pora opatrzyć tę rękę.
Czy Aldaren zwrócił uwagę na to, o ile wolniej zaczął pracować Mitra, gdy on sobie tak beztrosko żartował na temat tego jak by to było, gdyby nie został przemieniony? Nie podobało mu się to - zaczęło do niego docierać w jak wielkiej frustracji był skrzypek, że zdecydował się na coś takiego. ”Przeklęty hipokryto”, zbeształ samego siebie, ”On połamał sobie dłoń nie potrafiąc poradzić sobie z własnymi emocjami. Zrobił to RAZ. A ty ile razy się ciąłeś? Jak wczoraj wyglądała twoja noga, hm? Gdybyś nie potrafił wyleczyć magią swoich ran, nie miałbyś już ani jednego fragmentu czystej skóry na rękach tylko same blizny, więc nie myśl nawet o prawieniu mu morałów”. Niebianin zwiesił głowę pod ciężarem swoich własnych myśli.
- To byłaby straszna strata - zauważył mimo wszystko na wieść, że Aldaren nie mógłby grać. Oczywiście szczerze, bo lubił jego muzykę. Nawet teraz momentalnie przypomniała mu się jego muzyka grana w krypcie i jakoś trochę poprawił mu się humor.
- Ugryzła i straciła na tobie zęby - podłapał żart, z namaszczeniem wrzucając kolejny okruch tynku do szklanki tak, aby zadzwonił o dno dla podkreślenia jego słów.
Aldaren słusznie ocenił, że Mitra nie będzie zadowolony jego wstępną odpowiedzią na temat Drugiego - błogosławiony dał temu wyraz kręcąc z niedowierzaniem głową, ale nie odezwał się przy tym słowem, pozwalając wampirowi wybronić się ze swojej niewiedzy. Choć zajmował się raną, czasami przerywał pracę i zerkał znad dłoni wampira na jego oblicze, patrząc na niego między sprężynkami swoich złotych loków, które opadły mu na czoło.
- Cha, w sumie mnie też się nie przedstawił, a pytałem - zauważył na tyle cicho, by nie przerywać Aldarenowi toku jego wypowiedzi. Interesowała go historia tej dziwnej znajomości, nawet bardziej niż tej znajomości z aniołem, o której jego przyjaciel wspominał wcześniej. Lekko pokiwał głową, choć można było pomylić ten ruch z potrząsaniem włosami, by nie wpadały do oczu. Drugi był sprytny, skoro dał radę przekonać wampira, że jest jego alter ego, a nekromanta tego nie negował, bo najwyraźniej nie było to takie całkowite pasożytowanie na skrzypku. Niemniej trochę uwierała go myśl, że Aldaren mógłby na tym wiele stracić, bo upiór był jednak potężny i choć pomagał, mógł też w pewnym momencie upomnieć się o zapłatę za tę pomoc… Oby skrzypek był na to gotowy.
Kolejne uwagi Aldarena - te o głodzie krwi i z ledwością unikniętym linczu - sprawiły, że Mitra przerwał swoje zabiegi i już całkowicie skupił się na nim i jego przemowie. Patrzył mu w oczy bardzo poważnym wzrokiem, a drgający blask bijący od kominka rozmywał wszelkie inne emocje, które mogły być w nim widoczne. Lekko otworzył usta, jakby chciał się odezwać, ale zaraz zamknął je z powrotem. Westchnął, wracając do swojej pracy.
- To wiele wyjaśnia - oświadczył nadal tym trochę nieobecnym głosem, dłubiąc wampirowi w ranie. - Przyznam, że trochę mi ulżyło, że to nie ty osobiście mnie ukąsiłeś w krypcie… Ale nie uważasz, że ta wiedza należała mi się wcześniej? - zapytał nagle ostrym tonem, patrząc Aldarenowi w oczy. Odłożył pęsetę do szklanki i wyciągnął z przyniesionej w międzyczasie przez manekina torby gotowe kompresy - jeden z nich zmoczył świeżą dawką spirytusu i delikatnie dotykał nim rany.
- Spokojnie, już kończę. Wiem, że to nieprzyjemnie - oświadczył, ale już przytomniejszym tonem niż do tej pory i zaraz wrócił do meritum ich rozmowy. - Bardzo ciężkie są twoje problemy z łaknieniem? Jest sposób, by coś na nie zaradzić? Powiem szczerze, zacząłem przypuszczać, że coś może być na rzeczy… Reagowałeś gwałtowniej na zapachy niż inne wampiry, które miałem okazję poznać. Jak na przykład wtedy w kryptach. Wiesz, gdybyś poczuł głód krwi, wbrew pozorom mam jej trochę w domu… Ale jest zwierzęca - zastrzegł. - Jagnięca. Trzymam ją do rytuałów, bo innej nie potrzebuję na ten moment. Tak jak ty wykorzystujesz swoją krew do mikstur, tak ja czasami korzystam ze swojej - dodał, dobitnie podkreślając to, że Aldaren nie ma się w razie czego o co oburzać, bo obaj mieli równo za uszami. Westchnął zaraz i wrócił do zabiegu. Drgnął jednak gwałtownie, gdy usłyszał, że drzwi do jego domu się otwierają i ktoś wchodzi do środka. Odetchnął widząc w progu demona z pakunkami.
- Na wszystkich bogów, Aldaren, mogłeś uprzedzić, że przyzwałeś sobie sługę z rzeczami z posiadłości - zganił wampira dla formalności, uspokajając skołatane serce. - Wiesz, zauważyłeś już, że jestem odludkiem, te drzwi rzadko są otwierane, więc… nie zaskakuj mnie tak więcej - parsknął ponownie. - Niech twój minion odłoży to sobie gdzieś, bądź już kończę…
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
- Hmm... Nigdy się nad tym nie zastanawiałem - odparł w pierwszej kolejności na wieść o tym, że gdyby Gregevius był zwykłym niebianinem Aldaren, jak też inne wampiry i najpewniej również Mitra nie nacieszyli by się zbyt długo życiem w pierwszych sekundach spotkania. A mimo to obaj żyli, choć skrzypek nie miał pojęcia, że i nekromancie przyszło spotkać Żniwiarza. Jednakże może w słowach błogosławionego było sporo prawdy, w końcu wampirowi przyszło tylko jednego w życiu anioła poznać. Nie zamierzał jednak na to narzekać. Czarnoskrzydły niebianin choć zawładnął sercem nieumarłego, nadal go przerażał, a po tym jak zakończyło się ich ostatnie spotkanie... - W życiu jeszcze nie widziałem większego służbisty od niego i pewnie przez to nie chciał obedrzeć mnie ze skóry, acz nie miał pozytywnej opinii o nieumarłych, którzy "oszukali przeznaczenie i wyrwali się z zimnych objęć Śmierci, jego objęć." - Pokręcił głową i westchnął nieco poirytowany, jakby zmęczony znajomością z aniołem.
- Pojawił się na balu, na którym grałem na skrzypcach. Elfi gospodarz wynajął sporą grupę Pogromców, którzy mieli zabić wszystkich gości, bez znaczenia czy to ludzie, wampiry, elfy czy ktoś przemieniający wodę w wino czy zmieniający wszystko w złoto przez samo dotknięcie dłoni. Mieli zginąć wszyscy z wyjątkiem Pogromców i gospodarzy rzecz jasna. Gregevius, bo tak się nazywał ten Żniwiarz, zaproponował mi zawarcie z nim paktu - w zamian za zabicie Iretnasa oraz pomoc w odnalezieniu pewnego nekromanty, miał mi oraz gościom zapewnić ochronę. Nie zabiłem gospodarza - powiedział wbijając pełne żałości spojrzenie w blondyna, chciał by mu uwierzył, bo taka też była prawda. Zaraz też Aldaren spuścił głowę. - Nie zdążyłem, ktoś inny mnie uprzedził, ale to i tak nic nie zmieniło. Gościom nic się nie stało, Pogromcy, którzy ostali się przy życiu uciekli, podobnie jak morderca ze swoją partnerką, a mnie czekała podróż do matecznika przy boku tego wywołującego gęsią skórkę niebianina by odnaleźć jakiegoś nekromantę... - Skrzywił się niemiło i to wcale nie przez ból, gdy kawałki ściany wyjmowane były z poranionej dłoni.
- Popełnił ogromny błąd, gdy byliśmy już u celu, samemu z Zaborem idąc odwiedzić nekromantę, a mnie zostawiając z przygarniętym przez Gregeviusa chłopcem... Nie chciałem zrobić mu krzywdy... - zaczął załamującym się głosem, nie podnosząc już w ogóle wzroku na Mitrę. - Nie chciałem zsyłać na niego klątwy, którą ja jestem obarczony... ale straciłem kontrolę, a jak on przestał się ruszać przeraziłem się, że go zabiłem. Nie chciałem tego, spanikowałem i postanowiłem go zmienić w wampira. - Przełknął gorycz w głosie by nie dać się zawładnąć rozpaczy i goryczy. - Był moim pierwszym przemienionym, który przeżył przemianę i jedynym. Byłem jeszcze bardziej przerażony, bo myślałem, że nie będę w stanie go kontrolować i on kogoś skrzywdzi przez głód krwi... więc wyrwałem mu kły dla bezpieczeństwa, choć sobie samemu nie miałem odwagi tego zrobić... - Znów pokręcił głową i chwilę milczał by się uspokoić i pozbierać myśli.
- On wrócił Fausta z grobu, przez niego jeszcze do niedawna byłem uważany zdrajcą wampirzego społeczeństwa, bo nie dość, że miałem mu pomóc z drugim "celem" to jeszcze musiałem przy tym współpracować z Łowcami wampirów. Nie wiem kto zabił starego Mossa, nie byłem to ja, bo... jedyne co pamiętam to to, że jego dłoń na wylot przeszła przez mój brzuch, a po tym obudziłem się w kryptach pod zamkiem Fausta - westchnął ciężko. Co prawda wiedział, że pewnie zanudził na śmierć zbędnymi szczegółami, nie mającymi nic wspólnego z pytaniem Mitry, ale skrzypkowi nie trudno przychodziło rozgadywanie się, a i tak wydawało mu się, że wspomniał o bolesnych, ale najważniejszych szczegółach, które nekromancie jeszcze bardziej mogą udowodnić to, że nie takim wcale aniołem był ten anioł.
- A mimo wszytko zawładnął mym sercem... przynajmniej do momentu, gdy ostatnim razem się ulotnił, kiedy ja nieprzytomny regenerowałem rany w krypcie - dodał bardzo cicho, jakby miał być za to potępiony i zaraz przez blondyna spalony na stosie. Poza tym niejednokrotnie spotkał się z wrogością, czy szyderstwem ze strony znajomych, którzy nie popierali tego, że Aldaren mógłby z równą siłą zakochać się w kobiecie, jak i mężczyźnie, choć od ostatniego czasu dużo szybciej i łatwiej przychodziło mu zadurzenie się właśnie w płci tej samej. Stąd się wzięła jego niepewność w tej chwili, zakładał, że i Mitra zaraz go wyśmieje i zlinczuje, dlatego starał się nie podnosić na niego wzroku.
Rozgadał się i owszem, ale później przez dłuższy moment jakby dla równowagi starał się milczeć i kiwać jedynie głową, lub mówić niewiele, ograniczając przy tym oznaki odczuwanego bólu, jakby to miało stanowić jakiś zapalnik. Ze zwykłej grzeczności oraz odpowiedzialności za zniszczenie mienia - ściany, nekromanty wyszedł z propozycją, że mógłby pomóc mu przy remoncie. Tematy przeskakiwały i co chwila się zmieniały, co pomogło wampirowi przełamać odczuwane zakłopotanie i coraz bardziej się rozluźnić co zaowocowało jego żartobliwym humorem.
- Oczywiście! W końcu byle ściana nie będzie pluła mi w twarz - zaśmiał się z rozbawieniem, dzięki któremu nie poczuł jak kolejny kawałek opuścił jego dłoń. Tym bardziej, że miło było usłyszeć jak Mitra starał się dotrzymać mu kroku w jego kiepskich dowcipach i może nawet nieco wisielczym poczuciu humoru.
Znów nie było zbyt wiele do śmiechu, gdyż ponownie podjęte zostały dość ciężkie tematy, nie mniej Aldaren czuł, że nie może ich zbyć byle wzruszeniem ramion i choćby odpowiedziami, może wynagrodzić Mitrze wszystkie nieprzyjemności i kłopoty, jakie skrzypek na niego zesłał swoim zachowaniem czy po prostu towarzystwem. Słysząc jednak jego wyrzut, zastanowił się czy faktycznie istniało by na tej i wszystkich innych Łuskach coś co mogłoby nekromancie odpłacić wszelkie krzywdy. Niestety nic wampirowi nie przychodziło do głowy, a zamiast tego spuścił jedynie ponownie głowę jak zbity pies.
- Wiem, że powinienem wcześniej cię ostrzec przed Drugim, albo kazać ci się ukryć gdy wiedziałem, że on chce żebym cię ukąsił... Wątpię jednak byś mi wtedy uwierzył. Kilka razy próbowałem, ale... nie piliśmy sobie z dzióbków od samego początku wyprawy, uznałem więc, że nie ma sensu zadręczać cię swoimi problemami. A po fakcie po pierwsze nie było czasu przez demona Fausta, na marginesie dziękuję ci, że zostawiłeś ze mną tamtych ożywieńców inaczej wątpię byśmy mogli teraz ze sobą rozmawiać... Po drugie... nie chciałeś mnie słuchać, więc w bajeczkę, że to nie ja, że to Drugi cię ukąsił, na pewno nie chciałbyś dać wiary, tym bardziej po prawdopodobnym pytaniu "Kim jest Drugi?", na które ja nie mógłbym ci odpowiedzieć w zadowalający cię sposób - mruknął pesymistycznie, choć w sumie nie dziwiłby się takiemu obrotowi spraw.
Poza tym czy wieść o tym, że skrzypek jest opętany i nie zbyt nad tym panuje nie skazałaby czasem ich przyszłej znajomości na niepowodzenie? Bo gdyby on miał polegać na kimś niestabilnym emocjonalnie i to jeszcze z demonem w swoim umyśle, na pewno starałby się jak najszybciej zakończyć misję i uciekać jak najdalej od takiego osobnika. Ale... To już była przyszłość, na temat której pozostało co najwyżej gdybanie.
Doszło do odkażania ran po całym zabiegu i Aldaren nie wiedział czy nie dużo przyjemniejsze od tego było dłubanie mu w ranach pęsetą i wyjmowanie kawałków ściany. Co prawda przecieranie ran kompresem zmoczonym w spirytusie było dużo szybsze i nie aż tak absorbujące, jednakże chyba faktycznie dużo boleśniejsze, bo pieczenie utrzymywało się jeszcze dłuższą chwilę po tym, jak już do danej rany ów kompres przykładany już nie był. Wzdrygnął się na samym początku, skrzywił się i zacisnął zęby, pokiereszowana dłoń lekko się cofnęła jakby chciał ją zabrać, zmusił się jednak do pozostawienia jej w miejscu. Musiał inaczej, jako tradycyjny, staroświecki medyk wyszedłby na hipokrytę, gdyby innych katował odkażaniem, a samemu przed tym uciekał, argumentując tym, że jako nieumarłemu choroby, trucizny, zakażenia i inne, są całkowicie dla niego nieszkodliwe. Poza tym mógłby całymi dniami słuchać kojącego, uspokajającego tonu Mitry. Nie było żadnych wątpliwości, nekromanta był prawdziwym aniołem we właściwym znaczeniu tego określenia, a nie okrutnym aniołem zemsty i karcącej sprawiedliwości, chaosu, destrukcji i zagłady, takim jak Gregevius, który fizycznie był prawdziwym aniołem, ale mentalnie bliżej mu chyba było do piekielnego czy demonów. Pytanie błogosławionego wyrwało skrzypka z tych rozmyślań.
- Cóż... ciężkie to myślę za mało powiedziane... - odpowiedział z niepocieszającym wyrazem twarzy, który pasowałby grabarzowi na cmentarzu podczas ceremonii pogrzebowych. Nie był to dla niego najprzyjemniejszy temat, tak jak opowiadanie o relacji, która łączyła Aldarena i Fausta po tym jak skrzypek został przemieniony. - To, że jestem od niej uzależniony też jest za mało powiedziane i nie oddaje całej istoty problemu, gdyż każdy wampir jest od krwi uzależniony. Ja bym to porównał do ludzkiego, ciężkiego uzależnienia od alkoholu, czy tych najgorszych narkotyków. Dla Fausta nigdy to nie było problemem, a wręcz przyjemnością, że praktycznie co godzinę potrafiłem do niego przychodzić z zapytaniem czy nie mógłbym skosztować jego krwi... Nie pozwalał mi pić innej póki żył. Gdy go zabrakło i byłem w Maurii z początku odwiedzałem banki krwi i specjalne magazyny, ale w tydzień potrafiłem pół roczny zapas wypić, przez co nałożono na mnie limit. Wtedy z pomocą przyszły mi wampirze karczmy i zamtuzy, gdzie krew praktycznie leje się strumieniami dla spragnionych i odpowiednio bogatych klientów. Problem pojawił się poza Dolinami, wtedy zacząłem dopiero bardziej szanować każdą kropę, by nie krzywdzić niewinnych, żywiąc się jedynie bandytami łasymi na moją sakwę, a kończącymi swoje żywoty przez moją samoobronę. Kilka razy zdarzyło mi się zapomnieć upuścić krwi z jednego do swojej menzurki - wyjął z wewnętrznej kieszeni wspomniane, zaczarowane naczynie, obecnie puste i czyste. - Wtedy w najbliższym państwie starałem się zdobyć ze szpitala jeden worek z krwią i uzupełnić piersiówkę, albo specjalnie koczowałem pod murami, kusząc licho i czekając aż ktoś mnie nie napadnie.
W jego tonie nie było ani grama dumy, że był zmuszony do takiego postępowania, była to jednak konieczna ostateczność, by mieć pewność, że faktycznie nikomu niewinnemu nic nie zrobi.
- Przed spożywaniem krwi zacząłem się wzbraniać już jakiś czas temu i faktycznie długie miesiące, choć słabłem w oczach, potrafiłem się bez niej obejść. Momenty, w których musiałem się napis napawały mnie obrzydzeniem, ale nie miałem już wtedy wyboru by przeżyć, niejednokrotnie siłą mi ją wlewano do gardła. A od momentu gdy cię ugryzłem sam jej zapach przyprawia mnie o mdłości, nie obraź się, tym bardziej, że nie tylko twoja powodowała, że żołądek z całą zawartością podchodził mi do gardła. - Nie wiadomo który to już raz głośno westchnął ze wstydem, zmęczeniem, złością i żałością w tonie. - Zastanawiałem się nad stworzeniem jakiegoś substytutu, może mieszaniu kilku kropel swojej krwi z dużą ilością wody z odpowiednimi ziołami i magicznymi proszkami, które nadałoby temu wywarowi składników z jakich składa się prawdziwa krew. Jednakże najważniejszy obecnie jesteś ty, twoje zdrowie, pomoc z otworzeniem grymuaru, naprawienie ci ściany. Po tym muszę spotkać się z Ariszią w jednej sprawie. Jest jeszcze kwestia tego Zarela, podwładnych Fausta, przejęcie jego obowiązków jako głowy rodu i zajęcie się zamkiem... Dopiero po tym wszystkim może znajdę czas na sprawdzenie czy w ogóle możliwym jest stworzenie czegoś na moje... Dolegliwości... By je zminimalizować, całkiem wyciszyć, uśpić, bądź w jakiś sposób tak zmanipulować, może poddać jakiejś mutacji, by pobierać składniki odżywcze nie z krwi, a normalnego, ludzkiego pożywienia - wyjaśnił, choć nie było słychać w jego głodzie nawet cienia nadziei na to, że mogłoby mu się udać stworzyć coś co zniwelowałoby jego uzależnienie, głód krwi oraz mdłości na sam jej zapach.
- Zwierzęca to jedynie placebo. Do tego paskudne w smaku placebo nie mające dla mnie żadnych wartości odżywczych. Nie mniej dziękuję, że starałeś się pomóc - uśmiechnął się serdecznie, a kwestii używania swojej krwi do mikstur czy rytuałów przez Mitrę nie skomentował. Nie miało to sensu, tym bardziej, że tak jak nekromanta powiedział - Aldaren również tak robił, więc on sam musiałby przestać najpierw stosować takie praktyki, by zakazać tego blondynowi. Z drugiej strony jest to mniej inwazyjny sposób bo upuszczając niewielką ilosć swojej posoki, nie wyrządza się krzywdy innym, a jedynie samemu sobie i łatwiej trzymać się ustalonych przez siebie granic.
- W-wybacz! - Zląkł się widząc niezadowolenie Mitry i w sumie mu się nie dziwił. Aldaren był gościem, a rozpanoszył się jakby mieszkał tu od lat, poza tym... - Nie podejrzewałem, że tak szybko wróci i jak opuszczaliśmy kuchnię, myślałem że zwróciłeś na niego uwagę... Naprawdę wybacz! Więcej się to już nie powtórzy! - zapewniał z paniką jakby został przyłapany na kradzieży czy nawet morderstwie.
Zerknął na demona, który ledwo przekroczył próg i zamknął za sobą drzwi i już zniknął, a pakunek wraz z rulonem spadły niedbale na ziemię. Wampir spanikował i za bardzo skupił się na odesłaniu jabłka niezgody, by myśl o tym, żeby rozkazać mu odłożenie na ziemi gdzieś z boku rzeczy była wystarczająco silna... No cóż... Zawiniętej w rulon roślinie nie powinno się nic stać, co do paczki nie miał pewności, bo ta była dla niego niespodzianką, a huk jakiego narobiła upadając na podłogę, mógł znów zdenerwować Mitrę... Może lepiej, żeby skrzypek nie zostawał na noc i zaraz po obłożeniu opuchlizny nekromanty, się stąd jak najszybciej ulotnił...
- Pojawił się na balu, na którym grałem na skrzypcach. Elfi gospodarz wynajął sporą grupę Pogromców, którzy mieli zabić wszystkich gości, bez znaczenia czy to ludzie, wampiry, elfy czy ktoś przemieniający wodę w wino czy zmieniający wszystko w złoto przez samo dotknięcie dłoni. Mieli zginąć wszyscy z wyjątkiem Pogromców i gospodarzy rzecz jasna. Gregevius, bo tak się nazywał ten Żniwiarz, zaproponował mi zawarcie z nim paktu - w zamian za zabicie Iretnasa oraz pomoc w odnalezieniu pewnego nekromanty, miał mi oraz gościom zapewnić ochronę. Nie zabiłem gospodarza - powiedział wbijając pełne żałości spojrzenie w blondyna, chciał by mu uwierzył, bo taka też była prawda. Zaraz też Aldaren spuścił głowę. - Nie zdążyłem, ktoś inny mnie uprzedził, ale to i tak nic nie zmieniło. Gościom nic się nie stało, Pogromcy, którzy ostali się przy życiu uciekli, podobnie jak morderca ze swoją partnerką, a mnie czekała podróż do matecznika przy boku tego wywołującego gęsią skórkę niebianina by odnaleźć jakiegoś nekromantę... - Skrzywił się niemiło i to wcale nie przez ból, gdy kawałki ściany wyjmowane były z poranionej dłoni.
- Popełnił ogromny błąd, gdy byliśmy już u celu, samemu z Zaborem idąc odwiedzić nekromantę, a mnie zostawiając z przygarniętym przez Gregeviusa chłopcem... Nie chciałem zrobić mu krzywdy... - zaczął załamującym się głosem, nie podnosząc już w ogóle wzroku na Mitrę. - Nie chciałem zsyłać na niego klątwy, którą ja jestem obarczony... ale straciłem kontrolę, a jak on przestał się ruszać przeraziłem się, że go zabiłem. Nie chciałem tego, spanikowałem i postanowiłem go zmienić w wampira. - Przełknął gorycz w głosie by nie dać się zawładnąć rozpaczy i goryczy. - Był moim pierwszym przemienionym, który przeżył przemianę i jedynym. Byłem jeszcze bardziej przerażony, bo myślałem, że nie będę w stanie go kontrolować i on kogoś skrzywdzi przez głód krwi... więc wyrwałem mu kły dla bezpieczeństwa, choć sobie samemu nie miałem odwagi tego zrobić... - Znów pokręcił głową i chwilę milczał by się uspokoić i pozbierać myśli.
- On wrócił Fausta z grobu, przez niego jeszcze do niedawna byłem uważany zdrajcą wampirzego społeczeństwa, bo nie dość, że miałem mu pomóc z drugim "celem" to jeszcze musiałem przy tym współpracować z Łowcami wampirów. Nie wiem kto zabił starego Mossa, nie byłem to ja, bo... jedyne co pamiętam to to, że jego dłoń na wylot przeszła przez mój brzuch, a po tym obudziłem się w kryptach pod zamkiem Fausta - westchnął ciężko. Co prawda wiedział, że pewnie zanudził na śmierć zbędnymi szczegółami, nie mającymi nic wspólnego z pytaniem Mitry, ale skrzypkowi nie trudno przychodziło rozgadywanie się, a i tak wydawało mu się, że wspomniał o bolesnych, ale najważniejszych szczegółach, które nekromancie jeszcze bardziej mogą udowodnić to, że nie takim wcale aniołem był ten anioł.
- A mimo wszytko zawładnął mym sercem... przynajmniej do momentu, gdy ostatnim razem się ulotnił, kiedy ja nieprzytomny regenerowałem rany w krypcie - dodał bardzo cicho, jakby miał być za to potępiony i zaraz przez blondyna spalony na stosie. Poza tym niejednokrotnie spotkał się z wrogością, czy szyderstwem ze strony znajomych, którzy nie popierali tego, że Aldaren mógłby z równą siłą zakochać się w kobiecie, jak i mężczyźnie, choć od ostatniego czasu dużo szybciej i łatwiej przychodziło mu zadurzenie się właśnie w płci tej samej. Stąd się wzięła jego niepewność w tej chwili, zakładał, że i Mitra zaraz go wyśmieje i zlinczuje, dlatego starał się nie podnosić na niego wzroku.
Rozgadał się i owszem, ale później przez dłuższy moment jakby dla równowagi starał się milczeć i kiwać jedynie głową, lub mówić niewiele, ograniczając przy tym oznaki odczuwanego bólu, jakby to miało stanowić jakiś zapalnik. Ze zwykłej grzeczności oraz odpowiedzialności za zniszczenie mienia - ściany, nekromanty wyszedł z propozycją, że mógłby pomóc mu przy remoncie. Tematy przeskakiwały i co chwila się zmieniały, co pomogło wampirowi przełamać odczuwane zakłopotanie i coraz bardziej się rozluźnić co zaowocowało jego żartobliwym humorem.
- Oczywiście! W końcu byle ściana nie będzie pluła mi w twarz - zaśmiał się z rozbawieniem, dzięki któremu nie poczuł jak kolejny kawałek opuścił jego dłoń. Tym bardziej, że miło było usłyszeć jak Mitra starał się dotrzymać mu kroku w jego kiepskich dowcipach i może nawet nieco wisielczym poczuciu humoru.
Znów nie było zbyt wiele do śmiechu, gdyż ponownie podjęte zostały dość ciężkie tematy, nie mniej Aldaren czuł, że nie może ich zbyć byle wzruszeniem ramion i choćby odpowiedziami, może wynagrodzić Mitrze wszystkie nieprzyjemności i kłopoty, jakie skrzypek na niego zesłał swoim zachowaniem czy po prostu towarzystwem. Słysząc jednak jego wyrzut, zastanowił się czy faktycznie istniało by na tej i wszystkich innych Łuskach coś co mogłoby nekromancie odpłacić wszelkie krzywdy. Niestety nic wampirowi nie przychodziło do głowy, a zamiast tego spuścił jedynie ponownie głowę jak zbity pies.
- Wiem, że powinienem wcześniej cię ostrzec przed Drugim, albo kazać ci się ukryć gdy wiedziałem, że on chce żebym cię ukąsił... Wątpię jednak byś mi wtedy uwierzył. Kilka razy próbowałem, ale... nie piliśmy sobie z dzióbków od samego początku wyprawy, uznałem więc, że nie ma sensu zadręczać cię swoimi problemami. A po fakcie po pierwsze nie było czasu przez demona Fausta, na marginesie dziękuję ci, że zostawiłeś ze mną tamtych ożywieńców inaczej wątpię byśmy mogli teraz ze sobą rozmawiać... Po drugie... nie chciałeś mnie słuchać, więc w bajeczkę, że to nie ja, że to Drugi cię ukąsił, na pewno nie chciałbyś dać wiary, tym bardziej po prawdopodobnym pytaniu "Kim jest Drugi?", na które ja nie mógłbym ci odpowiedzieć w zadowalający cię sposób - mruknął pesymistycznie, choć w sumie nie dziwiłby się takiemu obrotowi spraw.
Poza tym czy wieść o tym, że skrzypek jest opętany i nie zbyt nad tym panuje nie skazałaby czasem ich przyszłej znajomości na niepowodzenie? Bo gdyby on miał polegać na kimś niestabilnym emocjonalnie i to jeszcze z demonem w swoim umyśle, na pewno starałby się jak najszybciej zakończyć misję i uciekać jak najdalej od takiego osobnika. Ale... To już była przyszłość, na temat której pozostało co najwyżej gdybanie.
Doszło do odkażania ran po całym zabiegu i Aldaren nie wiedział czy nie dużo przyjemniejsze od tego było dłubanie mu w ranach pęsetą i wyjmowanie kawałków ściany. Co prawda przecieranie ran kompresem zmoczonym w spirytusie było dużo szybsze i nie aż tak absorbujące, jednakże chyba faktycznie dużo boleśniejsze, bo pieczenie utrzymywało się jeszcze dłuższą chwilę po tym, jak już do danej rany ów kompres przykładany już nie był. Wzdrygnął się na samym początku, skrzywił się i zacisnął zęby, pokiereszowana dłoń lekko się cofnęła jakby chciał ją zabrać, zmusił się jednak do pozostawienia jej w miejscu. Musiał inaczej, jako tradycyjny, staroświecki medyk wyszedłby na hipokrytę, gdyby innych katował odkażaniem, a samemu przed tym uciekał, argumentując tym, że jako nieumarłemu choroby, trucizny, zakażenia i inne, są całkowicie dla niego nieszkodliwe. Poza tym mógłby całymi dniami słuchać kojącego, uspokajającego tonu Mitry. Nie było żadnych wątpliwości, nekromanta był prawdziwym aniołem we właściwym znaczeniu tego określenia, a nie okrutnym aniołem zemsty i karcącej sprawiedliwości, chaosu, destrukcji i zagłady, takim jak Gregevius, który fizycznie był prawdziwym aniołem, ale mentalnie bliżej mu chyba było do piekielnego czy demonów. Pytanie błogosławionego wyrwało skrzypka z tych rozmyślań.
- Cóż... ciężkie to myślę za mało powiedziane... - odpowiedział z niepocieszającym wyrazem twarzy, który pasowałby grabarzowi na cmentarzu podczas ceremonii pogrzebowych. Nie był to dla niego najprzyjemniejszy temat, tak jak opowiadanie o relacji, która łączyła Aldarena i Fausta po tym jak skrzypek został przemieniony. - To, że jestem od niej uzależniony też jest za mało powiedziane i nie oddaje całej istoty problemu, gdyż każdy wampir jest od krwi uzależniony. Ja bym to porównał do ludzkiego, ciężkiego uzależnienia od alkoholu, czy tych najgorszych narkotyków. Dla Fausta nigdy to nie było problemem, a wręcz przyjemnością, że praktycznie co godzinę potrafiłem do niego przychodzić z zapytaniem czy nie mógłbym skosztować jego krwi... Nie pozwalał mi pić innej póki żył. Gdy go zabrakło i byłem w Maurii z początku odwiedzałem banki krwi i specjalne magazyny, ale w tydzień potrafiłem pół roczny zapas wypić, przez co nałożono na mnie limit. Wtedy z pomocą przyszły mi wampirze karczmy i zamtuzy, gdzie krew praktycznie leje się strumieniami dla spragnionych i odpowiednio bogatych klientów. Problem pojawił się poza Dolinami, wtedy zacząłem dopiero bardziej szanować każdą kropę, by nie krzywdzić niewinnych, żywiąc się jedynie bandytami łasymi na moją sakwę, a kończącymi swoje żywoty przez moją samoobronę. Kilka razy zdarzyło mi się zapomnieć upuścić krwi z jednego do swojej menzurki - wyjął z wewnętrznej kieszeni wspomniane, zaczarowane naczynie, obecnie puste i czyste. - Wtedy w najbliższym państwie starałem się zdobyć ze szpitala jeden worek z krwią i uzupełnić piersiówkę, albo specjalnie koczowałem pod murami, kusząc licho i czekając aż ktoś mnie nie napadnie.
W jego tonie nie było ani grama dumy, że był zmuszony do takiego postępowania, była to jednak konieczna ostateczność, by mieć pewność, że faktycznie nikomu niewinnemu nic nie zrobi.
- Przed spożywaniem krwi zacząłem się wzbraniać już jakiś czas temu i faktycznie długie miesiące, choć słabłem w oczach, potrafiłem się bez niej obejść. Momenty, w których musiałem się napis napawały mnie obrzydzeniem, ale nie miałem już wtedy wyboru by przeżyć, niejednokrotnie siłą mi ją wlewano do gardła. A od momentu gdy cię ugryzłem sam jej zapach przyprawia mnie o mdłości, nie obraź się, tym bardziej, że nie tylko twoja powodowała, że żołądek z całą zawartością podchodził mi do gardła. - Nie wiadomo który to już raz głośno westchnął ze wstydem, zmęczeniem, złością i żałością w tonie. - Zastanawiałem się nad stworzeniem jakiegoś substytutu, może mieszaniu kilku kropel swojej krwi z dużą ilością wody z odpowiednimi ziołami i magicznymi proszkami, które nadałoby temu wywarowi składników z jakich składa się prawdziwa krew. Jednakże najważniejszy obecnie jesteś ty, twoje zdrowie, pomoc z otworzeniem grymuaru, naprawienie ci ściany. Po tym muszę spotkać się z Ariszią w jednej sprawie. Jest jeszcze kwestia tego Zarela, podwładnych Fausta, przejęcie jego obowiązków jako głowy rodu i zajęcie się zamkiem... Dopiero po tym wszystkim może znajdę czas na sprawdzenie czy w ogóle możliwym jest stworzenie czegoś na moje... Dolegliwości... By je zminimalizować, całkiem wyciszyć, uśpić, bądź w jakiś sposób tak zmanipulować, może poddać jakiejś mutacji, by pobierać składniki odżywcze nie z krwi, a normalnego, ludzkiego pożywienia - wyjaśnił, choć nie było słychać w jego głodzie nawet cienia nadziei na to, że mogłoby mu się udać stworzyć coś co zniwelowałoby jego uzależnienie, głód krwi oraz mdłości na sam jej zapach.
- Zwierzęca to jedynie placebo. Do tego paskudne w smaku placebo nie mające dla mnie żadnych wartości odżywczych. Nie mniej dziękuję, że starałeś się pomóc - uśmiechnął się serdecznie, a kwestii używania swojej krwi do mikstur czy rytuałów przez Mitrę nie skomentował. Nie miało to sensu, tym bardziej, że tak jak nekromanta powiedział - Aldaren również tak robił, więc on sam musiałby przestać najpierw stosować takie praktyki, by zakazać tego blondynowi. Z drugiej strony jest to mniej inwazyjny sposób bo upuszczając niewielką ilosć swojej posoki, nie wyrządza się krzywdy innym, a jedynie samemu sobie i łatwiej trzymać się ustalonych przez siebie granic.
- W-wybacz! - Zląkł się widząc niezadowolenie Mitry i w sumie mu się nie dziwił. Aldaren był gościem, a rozpanoszył się jakby mieszkał tu od lat, poza tym... - Nie podejrzewałem, że tak szybko wróci i jak opuszczaliśmy kuchnię, myślałem że zwróciłeś na niego uwagę... Naprawdę wybacz! Więcej się to już nie powtórzy! - zapewniał z paniką jakby został przyłapany na kradzieży czy nawet morderstwie.
Zerknął na demona, który ledwo przekroczył próg i zamknął za sobą drzwi i już zniknął, a pakunek wraz z rulonem spadły niedbale na ziemię. Wampir spanikował i za bardzo skupił się na odesłaniu jabłka niezgody, by myśl o tym, żeby rozkazać mu odłożenie na ziemi gdzieś z boku rzeczy była wystarczająco silna... No cóż... Zawiniętej w rulon roślinie nie powinno się nic stać, co do paczki nie miał pewności, bo ta była dla niego niespodzianką, a huk jakiego narobiła upadając na podłogę, mógł znów zdenerwować Mitrę... Może lepiej, żeby skrzypek nie zostawał na noc i zaraz po obłożeniu opuchlizny nekromanty, się stąd jak najszybciej ulotnił...
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Mitra nie patrzył na wampira. Naprawdę ciekawiła go historii znajomości Aldarena i tamtego anioła, dlatego z uwagą słuchał, choć sprawiał wrażenie nieobecnego. Jasnym znakiem jego zainteresowania było to, że uniósł brew na wieść o balu - tego się nie spodziewał. Nie wiedział co prawda jaka wersja byłaby bardziej prawdopodobna, ale na pewno nie to, że spotkali się na balu. To było takie… jak w powieści dla kobiet. Oczywiście do pewnego czasu, dopóki nie padły słowa o niedoszłym zbiorowym mordzie, paktach i innych mało przyjemnych rzeczach. Aresterra jednak nie był tym oburzony, raczej tym bardziej zainteresowany. Od razu wyczuł, że Aldaren chciał od niego jakiegoś potwierdzenia, gdy tak gwałtownie oświadczył, że nie zabił gospodarza tamtego przyjęcia. Być może zawiódł się, że nekromanta nie odpowiedział z równym przekonaniem, że mu wierzy i nie ma czego się obawiać. Musiało mu wystarczyć posłane znad rannej ręki spojrzenie i pojedyncze, pełne powagi skinienie głową. Tak, Mitra mu wierzył - zdawało mu się, że zdążył już poznać skrzypka na tyle, by mieć pewność, że on nikogo by nie zabił, a w każdym razie nie jeśli nie był do tego zmuszony. Był na to zbyt wrażliwy i empatyczny.
Później Aresterra również milczał. Skulił ramiona i wyciągał okruchy gruzu z rannej dłoni wampira, nie odzywając się słowem. Nie to, by nie miał pytań, ba!, miał setki pytań, komentarzy, uwag i spostrzeżeń, ale… Czuł się tym przytłoczony. Nie spodziewał się, że usłyszy takie obszerne i bolesne wyznanie, że znajomość z tamtym aniołem była taka znacząca i jednocześnie tak burzliwa. Myślał, że być może to jakaś zamierzchła przeszłość, może nawet z czasów, gdy Aldaren był jeszcze człowiekiem. Tymczasem jednak do Mitry dotarło, że rozgrzebał bardzo świeżą ranę. Nie spodziewał się, że związana z tym będzie historia pierwszego wampira, jakiego powołał do życia jego przyjaciel i że będzie to historia tak traumatyczna, bolesna. Może Aresterra by ją nawet skomentował, może wręcz spróbowałby pocieszyć skrzypka mówiąc mu, że nie zrobił nic złego albo, że w którymś momencie uczynił słusznie… Milczał jednak i nie podnosił wzroku na Aldarena, zresztą tak samo jak on nie patrzył na niego. Kogo było mu szkoda? Tamtego chłopaka czy skrzypka? To była gorzka historia bez szczęśliwego zakończenia dla żadnej ze stron, bo jeden z nich po krótkim nieżyciu faktycznie swój żywot skończył, a drugi żył z poczuciem wielokrotnej porażki. Pewnie mniej by przeżywał, gdyby nie udało mu się przemienić chłopca albo gdyby w ogóle nie wpadł na taki pomysł. Nic dziwnego, że był cały czas taki roztrzęsiony.
Ale to nadal nie był koniec złych wiadomości. Mitra nagle zaczął kojarzyć różne historie i plotki, które zdarzało mu się słyszeć. Nie interesowały go co prawda krążące wśród mieszkańców Maurii pogłoski i wcale ich nie nasłuchiwał, ale były takie sensacje, które docierały do niego mimo wszystko. Tak było na przykład z Mossem, ale jakoś aż do tej pory Aresterra nie wiedział, że to właśnie Aldaren był bohaterem tamtej historii - ot, jakiś wampir, czy miało to znaczenie jaki? Ależ dostał w kość w tak krótkim czasie, tyle pomówień, tak zła sława.
A jednak była jeszcze jedna uwaga, która zupełnie zamknęła usta nekromancie. Ta o sercu. Najpierw był w szoku, że Aldaren powiedział tak o mężczyźnie - był święcie przekonany, że skrzypek był heteroseksualny, że miał żonę, dziecko i na pewno szalone powodzenie u kobiet, bo był przystojny, wysoki i pięknie grał na skrzypcach, a wszyscy kochali artystów. A on… O tamtym aniele… Przez moment Aresterra myślał, że być może znowu poniosła go fantazja, ale nie, przecież “zawładnięcie sercem” można zrozumieć tylko w jeden sposób.
I przez moment Mitra pomyślał jeszcze dobitnie, że skrzypek jest zakochany, nawet jeśli to nieszczęśliwa miłość.
Cisza nastała w tym momencie między nimi była ciężka i zimna. Obaj byli tak żałośni…
Po pewnym czasie atmosfera się nieco poprawiła, jakby ogień trzaskający w kominku ją rozmroził. Zaczęły się inne tematy rozmów, ale gdzieś tam z tyłu głowy Mitra nadal słyszał kolejne wyznanie skrzypka. Ten chłopak miał serce na dłoni, o wszystkim mówił i nie trzeba było go ciągnąć za język, by sam z siebie opowiedział coś o sobie. Wiele przeżył, ale to go nie zepsuło, choć na pewno nie przeszło też bez echa. Zapłacił swoją cenę za błędy, które popełnił.
- Masz rację - westchnął nekromanta, gdy już byli po rozmowie na temat Drugiego, ataku w kryptach i tego kiedy prawda powinna wyjść na jaw. Jego argumenty były słuszne, faktycznie ani nie zabrzmiałby wiarygodnie, ani nie polepszył swojej sytuacji wspominając o jakimś tworze, którego nie było widać i który nie miał w tamtym momencie nazwy. Fakt, Mitra by mu nie uwierzył, a może wręcz uznałby go za idiotę, który próbuje go oszukać jakąś prostacką bajką. Mógłby się wściec i wcale by im to nie pomogło poprawić swoich relacji. Przypomniał sobie jednak późniejsze chwile, gdy Aldaren zachowywał się nie tak, jak on tego po nim oczekiwał. Albo to jak został nazwany przekąską… Chociaż w sumie ciekawe, który to powiedział. Być może skrzypek, bo - jak słusznie wampir zauważył - nie byli sobie z początku przychylni i może takie z lekka obelżywe określenie mogłoby być jego autorstwa. Co za paranoja…
Podziękowania zaś nekromanta zupełnie zbył. To była przeszłość, nie było o czym mówić. A zresztą, czy Aldaren musiał wiedzieć, co go motywowało? Mitra sam nie był w tym momencie pewny, czy wziął pod uwagę skrzypka w swoim planie, a jeśli go uwzględnił to czy z powodu jakiejś nikłej sympatii czy być może potraktował go tylko jako kolejny trybik mechanizmu, który miał go uchronić przed konfrontacją z demonem, przeciw któremu nie miał specjalnych szans. Lepiej nie wnikać i nie psuć tego, co udało im się z takim trudem zbudować.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę, już prawie kończę.
Mitra czując, że skrzypek próbuje mu wyrwać odkażaną dłoń - nawet jeśli robił to podświadomie - uchwycił go znacznie pewniej, bliżej nadgarstka, by nie mógł się wyrwać. Trochę przyspieszył swoje prace, by go nie męczyć, bo nie znajdował w tym przyjemności. Sam zresztą był wykończony i już myślał czasami o tym, jak pójdzie do siebie i się położy. Głównie jednak skupiał się na utrzymaniu konwersacji z wampirem, bo temat znowu zrobił się ciężki, choć przy tym ciekawy. Zaburzenia łaknienia zdarzały się dość często u ludzi, lecz u wampira Mitra spotykał się z tym po raz pierwszy. Przez to nie wiedział jak do tego podejść i czy Aldarenowi można pomóc, zadawał dużo pytań. Odpowiedzi jednak… Nie podobały mu się. Słuchał cierpliwie, ale na koniec westchnął i podniósł na Aldarena pochmurne spojrzenie.
- Dlaczego stawiasz wszystko i wszystkich przed sobą? - zapytał, znowu opuszczając wzrok na dezynfekowaną ranę. - Nawet remont tej nieszczęsnej ściany, no wiesz? Rozumiem, że już długo się z tym męczysz i wydaje ci się, że jeszcze trochę wytrzymasz… Ale nawet życie dla innych ma swoje granice.
Mitra odłożył na bok kompres, którym teraz pracował i sięgnął po kolejny, ostrożnie zwilżając go spirytusem tak, aby nie kapało.
- Musisz pić krew - oświadczył. - Nie w takich kosmicznych ilościach, o jakich wcześniej mówiłeś, ale taka jest twoja rasa, nie możesz zamienić jej na ludzkie jedzenie. Lecz jeśli chcesz spróbować z tym eliksirem… Mogę ci z tym pomóc. Może to pozwoli ci łatwiej wytrzymać między kolejnymi dawkami normalnej krwi. Moim zdaniem nie powinieneś z niej całkowicie rezygnować.
Zadziwiające, że mówił to ktoś, kto tak naprawdę mógłby znajdować się w wampirzym jadłospisie. Mitra jednak rozumiał, że na świecie istnieli drapieżnicy i istniały ofiary - taka była naturalna kolej rzeczy i uważał, że nie należy tego zmieniać. Że Aldaren nie powinien sobie wyrywać kłów - ani mentalnie, ani fizycznie. Chciał go zapewnić o swojej chęci pomocy, ale przerwało im pojawienie się demona i gwałtowna reakcja nekromanty. Tego jednak, że skrzypek tak strasznie zacznie przepraszać, nekromanta się nie spodziewał. Zmusił się, by dokończyć opatrywanie ręki Aldarena.
- Skończone, już nie będę cię męczył - zapewnił, odkładając na bok zaróżowiony kompres i delikatnie odkładając również rękę skrzypka. Westchnął, po czym podniósł na niego wzrok. Chwilę milczał, mrugając, bo włosy wpadły mu do oczy, po chwili jednak odgarnął je z czoła i zaczął mówić.
- Nie przepraszaj mnie za każdym razem tak jakbyś mi ojca harmonijką zabił - oświadczył, choć w duchu uznał, że takie porównanie było w jego przypadku chybione, bo sam chętnie by swojego rodziciela w ten sposób zatłukł.
- Aldaren, mówię serio. Przepraszasz mnie na każdym kroku. Wiem, że mam męczący sposób bycia i irytuję się o wiele rzeczy, ale… Aż tak? - zapytał. - Co jest we mnie takiego, że zamiast powiedzieć “przepraszam” i przejść do kolejnego tematu prawie padłeś przede mną na kolana? Tak, przyznam, że nie zwróciłem na niego wcześniej uwagi, bo byłem skupiony na czym innym i jego wejście mnie wystraszyło, ale nie aż tak…
Mitra machnął ręką na stojącego nieopodal manekina, a ten podszedł i zabrał ze stolika szklankę ze spirytusem wraz z wrzuconymi do niej kompresami i pęsetą, a w drugą rękę wziął torbę z opatrunkami, po czym wyniósł wszystko z salonu.
- Nie chcesz sprawdzić, czy niczego ci nie połamał? - Aresterra zwrócił się do wampira, wskazując na rzucone prawie za progiem pakunki. - Swoją drogą… Kazałeś przynieść sobie pół laboratorium by zrobić ten okład? - upewnił się, patrząc na pokaźne paczki. Spodziewał się pakunku wielkości przeciętnej książki, bo chyba wiadomo, że jeśli były potrzebne jakieś narzędzia, to on na pewno miał, wystarczyły składniki.
Później Aresterra również milczał. Skulił ramiona i wyciągał okruchy gruzu z rannej dłoni wampira, nie odzywając się słowem. Nie to, by nie miał pytań, ba!, miał setki pytań, komentarzy, uwag i spostrzeżeń, ale… Czuł się tym przytłoczony. Nie spodziewał się, że usłyszy takie obszerne i bolesne wyznanie, że znajomość z tamtym aniołem była taka znacząca i jednocześnie tak burzliwa. Myślał, że być może to jakaś zamierzchła przeszłość, może nawet z czasów, gdy Aldaren był jeszcze człowiekiem. Tymczasem jednak do Mitry dotarło, że rozgrzebał bardzo świeżą ranę. Nie spodziewał się, że związana z tym będzie historia pierwszego wampira, jakiego powołał do życia jego przyjaciel i że będzie to historia tak traumatyczna, bolesna. Może Aresterra by ją nawet skomentował, może wręcz spróbowałby pocieszyć skrzypka mówiąc mu, że nie zrobił nic złego albo, że w którymś momencie uczynił słusznie… Milczał jednak i nie podnosił wzroku na Aldarena, zresztą tak samo jak on nie patrzył na niego. Kogo było mu szkoda? Tamtego chłopaka czy skrzypka? To była gorzka historia bez szczęśliwego zakończenia dla żadnej ze stron, bo jeden z nich po krótkim nieżyciu faktycznie swój żywot skończył, a drugi żył z poczuciem wielokrotnej porażki. Pewnie mniej by przeżywał, gdyby nie udało mu się przemienić chłopca albo gdyby w ogóle nie wpadł na taki pomysł. Nic dziwnego, że był cały czas taki roztrzęsiony.
Ale to nadal nie był koniec złych wiadomości. Mitra nagle zaczął kojarzyć różne historie i plotki, które zdarzało mu się słyszeć. Nie interesowały go co prawda krążące wśród mieszkańców Maurii pogłoski i wcale ich nie nasłuchiwał, ale były takie sensacje, które docierały do niego mimo wszystko. Tak było na przykład z Mossem, ale jakoś aż do tej pory Aresterra nie wiedział, że to właśnie Aldaren był bohaterem tamtej historii - ot, jakiś wampir, czy miało to znaczenie jaki? Ależ dostał w kość w tak krótkim czasie, tyle pomówień, tak zła sława.
A jednak była jeszcze jedna uwaga, która zupełnie zamknęła usta nekromancie. Ta o sercu. Najpierw był w szoku, że Aldaren powiedział tak o mężczyźnie - był święcie przekonany, że skrzypek był heteroseksualny, że miał żonę, dziecko i na pewno szalone powodzenie u kobiet, bo był przystojny, wysoki i pięknie grał na skrzypcach, a wszyscy kochali artystów. A on… O tamtym aniele… Przez moment Aresterra myślał, że być może znowu poniosła go fantazja, ale nie, przecież “zawładnięcie sercem” można zrozumieć tylko w jeden sposób.
I przez moment Mitra pomyślał jeszcze dobitnie, że skrzypek jest zakochany, nawet jeśli to nieszczęśliwa miłość.
Cisza nastała w tym momencie między nimi była ciężka i zimna. Obaj byli tak żałośni…
Po pewnym czasie atmosfera się nieco poprawiła, jakby ogień trzaskający w kominku ją rozmroził. Zaczęły się inne tematy rozmów, ale gdzieś tam z tyłu głowy Mitra nadal słyszał kolejne wyznanie skrzypka. Ten chłopak miał serce na dłoni, o wszystkim mówił i nie trzeba było go ciągnąć za język, by sam z siebie opowiedział coś o sobie. Wiele przeżył, ale to go nie zepsuło, choć na pewno nie przeszło też bez echa. Zapłacił swoją cenę za błędy, które popełnił.
- Masz rację - westchnął nekromanta, gdy już byli po rozmowie na temat Drugiego, ataku w kryptach i tego kiedy prawda powinna wyjść na jaw. Jego argumenty były słuszne, faktycznie ani nie zabrzmiałby wiarygodnie, ani nie polepszył swojej sytuacji wspominając o jakimś tworze, którego nie było widać i który nie miał w tamtym momencie nazwy. Fakt, Mitra by mu nie uwierzył, a może wręcz uznałby go za idiotę, który próbuje go oszukać jakąś prostacką bajką. Mógłby się wściec i wcale by im to nie pomogło poprawić swoich relacji. Przypomniał sobie jednak późniejsze chwile, gdy Aldaren zachowywał się nie tak, jak on tego po nim oczekiwał. Albo to jak został nazwany przekąską… Chociaż w sumie ciekawe, który to powiedział. Być może skrzypek, bo - jak słusznie wampir zauważył - nie byli sobie z początku przychylni i może takie z lekka obelżywe określenie mogłoby być jego autorstwa. Co za paranoja…
Podziękowania zaś nekromanta zupełnie zbył. To była przeszłość, nie było o czym mówić. A zresztą, czy Aldaren musiał wiedzieć, co go motywowało? Mitra sam nie był w tym momencie pewny, czy wziął pod uwagę skrzypka w swoim planie, a jeśli go uwzględnił to czy z powodu jakiejś nikłej sympatii czy być może potraktował go tylko jako kolejny trybik mechanizmu, który miał go uchronić przed konfrontacją z demonem, przeciw któremu nie miał specjalnych szans. Lepiej nie wnikać i nie psuć tego, co udało im się z takim trudem zbudować.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę, już prawie kończę.
Mitra czując, że skrzypek próbuje mu wyrwać odkażaną dłoń - nawet jeśli robił to podświadomie - uchwycił go znacznie pewniej, bliżej nadgarstka, by nie mógł się wyrwać. Trochę przyspieszył swoje prace, by go nie męczyć, bo nie znajdował w tym przyjemności. Sam zresztą był wykończony i już myślał czasami o tym, jak pójdzie do siebie i się położy. Głównie jednak skupiał się na utrzymaniu konwersacji z wampirem, bo temat znowu zrobił się ciężki, choć przy tym ciekawy. Zaburzenia łaknienia zdarzały się dość często u ludzi, lecz u wampira Mitra spotykał się z tym po raz pierwszy. Przez to nie wiedział jak do tego podejść i czy Aldarenowi można pomóc, zadawał dużo pytań. Odpowiedzi jednak… Nie podobały mu się. Słuchał cierpliwie, ale na koniec westchnął i podniósł na Aldarena pochmurne spojrzenie.
- Dlaczego stawiasz wszystko i wszystkich przed sobą? - zapytał, znowu opuszczając wzrok na dezynfekowaną ranę. - Nawet remont tej nieszczęsnej ściany, no wiesz? Rozumiem, że już długo się z tym męczysz i wydaje ci się, że jeszcze trochę wytrzymasz… Ale nawet życie dla innych ma swoje granice.
Mitra odłożył na bok kompres, którym teraz pracował i sięgnął po kolejny, ostrożnie zwilżając go spirytusem tak, aby nie kapało.
- Musisz pić krew - oświadczył. - Nie w takich kosmicznych ilościach, o jakich wcześniej mówiłeś, ale taka jest twoja rasa, nie możesz zamienić jej na ludzkie jedzenie. Lecz jeśli chcesz spróbować z tym eliksirem… Mogę ci z tym pomóc. Może to pozwoli ci łatwiej wytrzymać między kolejnymi dawkami normalnej krwi. Moim zdaniem nie powinieneś z niej całkowicie rezygnować.
Zadziwiające, że mówił to ktoś, kto tak naprawdę mógłby znajdować się w wampirzym jadłospisie. Mitra jednak rozumiał, że na świecie istnieli drapieżnicy i istniały ofiary - taka była naturalna kolej rzeczy i uważał, że nie należy tego zmieniać. Że Aldaren nie powinien sobie wyrywać kłów - ani mentalnie, ani fizycznie. Chciał go zapewnić o swojej chęci pomocy, ale przerwało im pojawienie się demona i gwałtowna reakcja nekromanty. Tego jednak, że skrzypek tak strasznie zacznie przepraszać, nekromanta się nie spodziewał. Zmusił się, by dokończyć opatrywanie ręki Aldarena.
- Skończone, już nie będę cię męczył - zapewnił, odkładając na bok zaróżowiony kompres i delikatnie odkładając również rękę skrzypka. Westchnął, po czym podniósł na niego wzrok. Chwilę milczał, mrugając, bo włosy wpadły mu do oczy, po chwili jednak odgarnął je z czoła i zaczął mówić.
- Nie przepraszaj mnie za każdym razem tak jakbyś mi ojca harmonijką zabił - oświadczył, choć w duchu uznał, że takie porównanie było w jego przypadku chybione, bo sam chętnie by swojego rodziciela w ten sposób zatłukł.
- Aldaren, mówię serio. Przepraszasz mnie na każdym kroku. Wiem, że mam męczący sposób bycia i irytuję się o wiele rzeczy, ale… Aż tak? - zapytał. - Co jest we mnie takiego, że zamiast powiedzieć “przepraszam” i przejść do kolejnego tematu prawie padłeś przede mną na kolana? Tak, przyznam, że nie zwróciłem na niego wcześniej uwagi, bo byłem skupiony na czym innym i jego wejście mnie wystraszyło, ale nie aż tak…
Mitra machnął ręką na stojącego nieopodal manekina, a ten podszedł i zabrał ze stolika szklankę ze spirytusem wraz z wrzuconymi do niej kompresami i pęsetą, a w drugą rękę wziął torbę z opatrunkami, po czym wyniósł wszystko z salonu.
- Nie chcesz sprawdzić, czy niczego ci nie połamał? - Aresterra zwrócił się do wampira, wskazując na rzucone prawie za progiem pakunki. - Swoją drogą… Kazałeś przynieść sobie pół laboratorium by zrobić ten okład? - upewnił się, patrząc na pokaźne paczki. Spodziewał się pakunku wielkości przeciętnej książki, bo chyba wiadomo, że jeśli były potrzebne jakieś narzędzia, to on na pewno miał, wystarczyły składniki.
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
Się rozgadał, ale może to i dobrze, może dzięki temu ich znajomość stanie się nieco mniej burzliwa, a wampirowi łatwiej będzie się całkiem wyleczyć z tej chorej miłości do Żniwiarza, skoro wszystko z siebie wyrzucił i otwarcie przyznał, szczególnie przed samym sobą, że faktycznie darzył skrzydlatego silnym uczuciem. Szczerze? Już teraz czuł się nieco lepiej i było mu lżej na wątrobie, nic go nie uwierało w boku. Wiadomo, że spowiedź i sama świadomość nie są wystarczające, bo dużą rolę odgrywa również w takiej kuracji czas, ale nie było wątpliwości, że teraz powinno być lepiej. Może szybko uda mu się pozbierać i napotka na swej drodze osobę, z którą w końcu jego historia miłosna nie okaże się dramatem. Westchnął ciężko i w tym samym momencie jak o tym pomyślał zerknął na milczącego przed sobą nekromantę. Szybko jednak zawiesił spojrzenie znów na swojej dłoni. Zdawało mu się czy Mitra wyglądał na zszokowanego tym co wampir powiedział. A może na zdezorientowanego, albo zniesmaczonego? Może był zdziwiony tym, że Aldaren brał udział w zabiciu starego Mossa? Zrobiło się nieprzyjemnie, a blondyn nadal milczał.
- "Pogrzeb mu w głowie, albo zmuś do gadania, przecież to dla ciebie nie problem" - zaproponował Drugi, który zaczął powoli dochodzić do siebie po tym co go spotkało. W ogóle się nie spodziewał, że skrzypek będzie zdolny do połączenia z sobą dziedzin magi by zranić widmowego demona. Zyskał tym nieco więcej respektu ze strony Drugiego, tym bardziej, że upiór teraz postanowił się bardziej pilnować bo to co zaprezentował Aldaren, nawet w najmniejszym stopniu nie było mu na rękę.
Skrzypek nie posłuchał go, jak zwykle z resztą i nawet dobrze zrobił jak się okazało, bo zaraz atmosfera zaczęła się ocieplać wraz ze zmianą tematu. Niemałą było to ulgą dla krwiopijcy, gdyż już się bał, że faktycznie stracił w oczach błogosławionego, albo go rozgniewał. Wątpliwości co do tego drugiego nie było, gdy niebianin zarzucił lazurowookiemu, że informacja o Drugim i o tym, że to nie wampir go ukąsił należała mu się dużo wcześniej. I w tym przypadku skrzypek miał szczęście, ponieważ argumenty jakie wysunął na swoją obronę były aż nazbyt trafne i blondyn bez chwili zwłoki przyznał mu rację. Owszem nie musiał się z nim zgadzać, bo te były aż nazbyt prawdopodobne, wszak Aldaren nie urodził się wczoraj i miał masę przeróżnych doświadczeń oraz przeżytych osobiście historii, a przez swoją otwartość, towarzyskość i przyjazne usposobienie był w stanie poznać ludzi i ich zachowania w określonych sytuacjach niemal tak dobrze jak jakiś psycholog.
Aldaren znów mówił i mówił, ale gdy skończył spojrzenie Mitry nie napawało go optymizmem. Nie do końca jednak rozumiał co powiedział źle, a przez to patrząc przyjacielowi w oczy, przekrzywił lekko głowę. Słuchając jednak wypowiedzi blondyna, co tak naprawdę mu się nie podobało w monologu krwiopijcy, ten uśmiechnął się ciepło i wyrozumiale do towarzysza.
- Tak jest dobrze, naprawdę nie masz się czym martwić - odparł łagodnie nie spuszczając z niego wzroku. - Nie chodzi o to czy jestem przyzwyczajony już do swojej dolegliwości czy stawiam naprawę ściany przed sprawy bezpośrednio związane ze mną. Nie nazwałbym też tego ułożeniem rzeczy od najważniejszych do ważniejszych i mniej ważnych. Tu chodzi jedynie o zwykłą organizację i czas. Jak już wspomniałem, twoje zdrowie jest dla mnie najważniejsze, w końcu jesteś moim przyjacielem, a ze względu na twoje niebiańskie pochodzenie jestem pewien, że jest to kwestia maksymalnie dwóch dni, może trzech byś wrócił do formy. Grymuar to zadanie, bez którego w ogóle byśmy się nie spotkali a co dopiero poznali, pomijam, że rytuał najpewniej zamknie się w ciągu jednej nocy. Ściana jest moją winą i czy nośna czy nie, jestem zobowiązany do jej naprawienia jako że to ja dokonałem tej szkody, o koszty naprawy się nie martw w pełni je pokryję - mówił z uśmiechem, ale w jego głosie pobrzmiewała wyuczona powaga niezbędna we wszystkich sprawach formalnych.
- Rozmowa z Ariszią to kilka godzin, może dwie, może krócej. Idąc do niej mogę popytać starszych mieszkańców czy nie wiedzą nic o Zarelu, więc tu mamy dwie pieczenie na jednym ogniu. Podwładnych Fausta wolałbym unikać i wątpię by to było takie proste, choć ataki z ich strony powinny nieco ustąpić, o ile nie całkowicie, gdy już formalnie stanę się głową rodu, a zmiana tytułu również jest jedynie kwestią kilku godzin i stanięcia przed obliczem wampirzej władczyni. Chodzi mi o to, że praca nad "lekarstwem" dla mnie nie zamknie się ani w kilku godzinach ani w kilku dniach czy też tygodniach. To zajmie dłuższą ilość czasu, którego nie jestem nawet w stanie oszacować, bo nikt nigdy czegoś takiego nie próbował stworzyć, było to całkiem zbędne. Wierz mi, że gdybym był chory albo borykałbym się z choćby złamaniem nogi, to najpierw bym się w pełni wykurował nim zacząłbym działać. Skoro jednak choroby mi nie groźne, a złamania regenerują się w przeciągu kilku minut, że tak powiem mam więcej czasu dla innych - odparł z uśmiechem, przy czym mówił całkowicie szczerze.
Nie można więc mu było zarzucić, że w ogóle o siebie nie dba czy jego osoba nie ma dla niego większego znaczenia tak samo jak życie. Co prawda jeszcze godzinę temu tak było, ale teraz po tym wszystkim póki co odłożył planowanie zakończenia swojego żywota. Nie mógł zostawić Mitry samego na tym łez padole, tym bardziej, że jak dobrze zrozumiał wampir był jedynym "żyjącym" przyjacielem nekromanty.
- Wiem, że uciekanie przed żywieniem się krwią jest wbrew naturze mojej rasy, ale wierz mi od tych kilku dni sam jej zapach przyprawia mnie o mdłości. Nie jestem nawet pewien czy faktycznie krew jest nam niezbędna do życia. Niektórzy ze Starszych mogą nawet przez kilka miesięcy nie pić krwi. Nie chce mi się też wierzyć, że to nasza klątwa, jedna z części zapłaty jaką Morgoth musiał zapłacić nekromancie, który go stworzył. To tylko stara legenda, bardzo stara. Czasy się zmieniły i jestem pewien, że tak jak ludzie, również wampiry nieco wyewoluowały bardziej przystosowując się do obecnych czasów. Może więc faktycznie istnieje szansa, że nie będę musiał się już nigdy żywić krwią - powiedział z niemałym zapałem i determinacją w głosie. Póki była nadzieja chciał się jej kurczowo trzymać, jak tonący brzytwy, choć ta go rani, osłabia i zwabia do niego wygłodniałe rekiny. Liczył się tylko cel, a jeśli był choć cień szansy na jego osiągnięcie nie należało tracić wiary.
- Byłbym niezmiernie zaszczycony gdybyś zechciał mi pomóc, przyjacielu. - Spuścił nieco z tonu, uradowany propozycją Mitry i tym, że sam zaproponował swoją pomoc.
- "Wiesz czemu ci nie dobrze od krwi? Bo mentalnie jej pragniesz, twoja natura tego pragnie, ale fizycznie, choć nieświadomie się przed tym wzbraniasz, to dlatego zwracasz to co wypiłeś. Przypomnij sobie! Kiedy opróżniałeś Fausta jakoś nie byłeś po tym chory" - burknął Drugi, a jego słowa miały w sobie nieco sensu, choć Aldaren nie chciał się do tego przyznać. To naprawdę było takie łatwe?
Pojawienie się demona zaowocowało nową sprzeczką, a przeprosiny wampira jedynie dolały oliwy do ognia. Skrzypek miał wrażenie, że blondyn jedynie się wstrzymuje przed prawdziwym wybuchnięciem i użyciem mocniejszych słów, co najpewniej zaraz by nastąpiło gdyby postanowił przeprosić za swoje przepraszanie. Powstrzymał się jednak przed tym, odetchnął głęboko by przywrócić sobie spokój i zaraz z rozbawieniem wyszczerzył zęby z psotnym błyskiem w oczach.
- Ty się irytujesz, a ja jestem irytujący, pięknie się uzupełniamy - zaśmiał się krótko i przyglądając się swojej dłoni kilka razy ją rozluźnił i zacisnął. Rany się z wolna regenerowały, może nie natychmiast, ale do rana powinien zostać po nich znikomy ślad, o ile w ogóle jakiś.
- Obiecuję, że już więcej nie będę jeśli nie będzie takiej potrzeby. I dziękuję za pomoc z dłonią. Rozumiem tą dezynfekcją musiałeś się zrewanżować za nastawienie, czyż nie? - znów lekko się zaśmiał.
Po niedługim czasie, jak manekin odchodził, Aldaren wstał i nieco się przeciągnął by wziąć znajomy pakunek i sprawdzić drugi nieznany. Akurat jak Mitra się do niego odezwał.
- Nie miał co połamać, przynajmniej tak mi się wydaje i nie patrz tak na mnie kazałem mu tylko iść po to - mówiąc to podszedł do zostawionych rzeczy i podniósł niewielki rulon. - To natomiast - trącił większą paczkę butem - jest nadprogramowe, choć faktycznie brzmiało szkłem jakby faktycznie przyniósł część naczyń z laboratorium i fiolek. - Westchnął i sprawdził co jest w paczce.
Nie była nigdzie podpisana, w środku nie było żadnych karteczek, pergaminów, liścików ani dopisków. Za to same karafki i butelki. Wyciągnął dwie losowe, na pozór takie same wskazujące na wino przez szkło, w którym się znajdowały.
- Albo mamy urządzić bar, albo ktoś robi z nas alkoholików - powiedział żartobliwie i odkorkował jedno, po czym powąchał korek.
- Wino - stwierdził i postąpił podobnie z drugim, ale wtedy jego oczy zalśniły czerwienią, a krwiopijca się skrzywił niemiło. - Nie wino... - burknął próbując się uspokoić. Czyli ta paczka była dedykowana do nich obu bo i dla Mitry i dla Aldarena było w niej coś nie coś. Była też butelka zwykłego spirytusu, dwa koniaki, jakaś krasnoludzka woda ognista. Na zmianę z winem i zabutelkowaną krwią Fausta. To było niepokojące. Westchnął i odłożył paczkę na bok, z zawiniątkiem wracając do nekromanty, gdy już się lepiej poczuł.
Nie siadał już jednak na kanapie, kucnął przed nim i rozwinął rulon, w którym zwinięta była niczym bandaż przysuszona roślina wyglądająca jak glony czy dość długie liście mlecza.
- Pozwolisz? - zapytał łagodnie patrząc Mitrze w oczy i wziął ostrożnie jego opuchniętą dłoń, wokół której zaczął owijać suche, zbrązowiałe liście. - A teraz zachowaj spokój i mi zaufaj - dodał, po czym skupił się i jego dłoń zajęła się ogniem.
Przesunął ostrożnie palcami po roślinnym opatrunku, tak by nie poparzyć nie osłoniętych części ręki towarzysza. Nie powinien czuć bólu co najwyżej duże ciepło tam gdzie miał odkrytą skórę. Płomień zniknął, a Mroźna Berwali się oblodziła, pokryła się szadzią, chłodząc opuchnięty nadgarstek Mitry.
- Gotowe - uśmiechnął się wesoło i wstał wrzucając skórę, w którą roślina była zawinięta do kartonu z alkoholem i krwią. - Teraz zostaje ci jedynie odpoczynek. Nie martw się nie odejdę. Obiecałem, że zostanę, to zostanę. Będę miał oko na twój dobytek. Ah i niczego nie dotknę bez twojej wiedzy, ani też nie naruszę w żadnym stopniu twojej wszechobecnej harmonii. - Podniósł do góry ręce w obronnym geście i zaśmiał się pogodnie.
Wyglądało na to, że wszystko miałoby już być w porządku. Na potwierdzenie swoich słów, że nie będzie nic dotykał i nie będzie się nigdzie pałętał, usiadł w fotelu i wyjął otrzymane skrzypce. Pogładził je dłonią i znów przekuł się drzazgą, ale tym razem instrument w ogóle się nie zmieni, a jedynie pojawiły się brakujące, czerwone żyłki strun.
- "Pogrzeb mu w głowie, albo zmuś do gadania, przecież to dla ciebie nie problem" - zaproponował Drugi, który zaczął powoli dochodzić do siebie po tym co go spotkało. W ogóle się nie spodziewał, że skrzypek będzie zdolny do połączenia z sobą dziedzin magi by zranić widmowego demona. Zyskał tym nieco więcej respektu ze strony Drugiego, tym bardziej, że upiór teraz postanowił się bardziej pilnować bo to co zaprezentował Aldaren, nawet w najmniejszym stopniu nie było mu na rękę.
Skrzypek nie posłuchał go, jak zwykle z resztą i nawet dobrze zrobił jak się okazało, bo zaraz atmosfera zaczęła się ocieplać wraz ze zmianą tematu. Niemałą było to ulgą dla krwiopijcy, gdyż już się bał, że faktycznie stracił w oczach błogosławionego, albo go rozgniewał. Wątpliwości co do tego drugiego nie było, gdy niebianin zarzucił lazurowookiemu, że informacja o Drugim i o tym, że to nie wampir go ukąsił należała mu się dużo wcześniej. I w tym przypadku skrzypek miał szczęście, ponieważ argumenty jakie wysunął na swoją obronę były aż nazbyt trafne i blondyn bez chwili zwłoki przyznał mu rację. Owszem nie musiał się z nim zgadzać, bo te były aż nazbyt prawdopodobne, wszak Aldaren nie urodził się wczoraj i miał masę przeróżnych doświadczeń oraz przeżytych osobiście historii, a przez swoją otwartość, towarzyskość i przyjazne usposobienie był w stanie poznać ludzi i ich zachowania w określonych sytuacjach niemal tak dobrze jak jakiś psycholog.
Aldaren znów mówił i mówił, ale gdy skończył spojrzenie Mitry nie napawało go optymizmem. Nie do końca jednak rozumiał co powiedział źle, a przez to patrząc przyjacielowi w oczy, przekrzywił lekko głowę. Słuchając jednak wypowiedzi blondyna, co tak naprawdę mu się nie podobało w monologu krwiopijcy, ten uśmiechnął się ciepło i wyrozumiale do towarzysza.
- Tak jest dobrze, naprawdę nie masz się czym martwić - odparł łagodnie nie spuszczając z niego wzroku. - Nie chodzi o to czy jestem przyzwyczajony już do swojej dolegliwości czy stawiam naprawę ściany przed sprawy bezpośrednio związane ze mną. Nie nazwałbym też tego ułożeniem rzeczy od najważniejszych do ważniejszych i mniej ważnych. Tu chodzi jedynie o zwykłą organizację i czas. Jak już wspomniałem, twoje zdrowie jest dla mnie najważniejsze, w końcu jesteś moim przyjacielem, a ze względu na twoje niebiańskie pochodzenie jestem pewien, że jest to kwestia maksymalnie dwóch dni, może trzech byś wrócił do formy. Grymuar to zadanie, bez którego w ogóle byśmy się nie spotkali a co dopiero poznali, pomijam, że rytuał najpewniej zamknie się w ciągu jednej nocy. Ściana jest moją winą i czy nośna czy nie, jestem zobowiązany do jej naprawienia jako że to ja dokonałem tej szkody, o koszty naprawy się nie martw w pełni je pokryję - mówił z uśmiechem, ale w jego głosie pobrzmiewała wyuczona powaga niezbędna we wszystkich sprawach formalnych.
- Rozmowa z Ariszią to kilka godzin, może dwie, może krócej. Idąc do niej mogę popytać starszych mieszkańców czy nie wiedzą nic o Zarelu, więc tu mamy dwie pieczenie na jednym ogniu. Podwładnych Fausta wolałbym unikać i wątpię by to było takie proste, choć ataki z ich strony powinny nieco ustąpić, o ile nie całkowicie, gdy już formalnie stanę się głową rodu, a zmiana tytułu również jest jedynie kwestią kilku godzin i stanięcia przed obliczem wampirzej władczyni. Chodzi mi o to, że praca nad "lekarstwem" dla mnie nie zamknie się ani w kilku godzinach ani w kilku dniach czy też tygodniach. To zajmie dłuższą ilość czasu, którego nie jestem nawet w stanie oszacować, bo nikt nigdy czegoś takiego nie próbował stworzyć, było to całkiem zbędne. Wierz mi, że gdybym był chory albo borykałbym się z choćby złamaniem nogi, to najpierw bym się w pełni wykurował nim zacząłbym działać. Skoro jednak choroby mi nie groźne, a złamania regenerują się w przeciągu kilku minut, że tak powiem mam więcej czasu dla innych - odparł z uśmiechem, przy czym mówił całkowicie szczerze.
Nie można więc mu było zarzucić, że w ogóle o siebie nie dba czy jego osoba nie ma dla niego większego znaczenia tak samo jak życie. Co prawda jeszcze godzinę temu tak było, ale teraz po tym wszystkim póki co odłożył planowanie zakończenia swojego żywota. Nie mógł zostawić Mitry samego na tym łez padole, tym bardziej, że jak dobrze zrozumiał wampir był jedynym "żyjącym" przyjacielem nekromanty.
- Wiem, że uciekanie przed żywieniem się krwią jest wbrew naturze mojej rasy, ale wierz mi od tych kilku dni sam jej zapach przyprawia mnie o mdłości. Nie jestem nawet pewien czy faktycznie krew jest nam niezbędna do życia. Niektórzy ze Starszych mogą nawet przez kilka miesięcy nie pić krwi. Nie chce mi się też wierzyć, że to nasza klątwa, jedna z części zapłaty jaką Morgoth musiał zapłacić nekromancie, który go stworzył. To tylko stara legenda, bardzo stara. Czasy się zmieniły i jestem pewien, że tak jak ludzie, również wampiry nieco wyewoluowały bardziej przystosowując się do obecnych czasów. Może więc faktycznie istnieje szansa, że nie będę musiał się już nigdy żywić krwią - powiedział z niemałym zapałem i determinacją w głosie. Póki była nadzieja chciał się jej kurczowo trzymać, jak tonący brzytwy, choć ta go rani, osłabia i zwabia do niego wygłodniałe rekiny. Liczył się tylko cel, a jeśli był choć cień szansy na jego osiągnięcie nie należało tracić wiary.
- Byłbym niezmiernie zaszczycony gdybyś zechciał mi pomóc, przyjacielu. - Spuścił nieco z tonu, uradowany propozycją Mitry i tym, że sam zaproponował swoją pomoc.
- "Wiesz czemu ci nie dobrze od krwi? Bo mentalnie jej pragniesz, twoja natura tego pragnie, ale fizycznie, choć nieświadomie się przed tym wzbraniasz, to dlatego zwracasz to co wypiłeś. Przypomnij sobie! Kiedy opróżniałeś Fausta jakoś nie byłeś po tym chory" - burknął Drugi, a jego słowa miały w sobie nieco sensu, choć Aldaren nie chciał się do tego przyznać. To naprawdę było takie łatwe?
Pojawienie się demona zaowocowało nową sprzeczką, a przeprosiny wampira jedynie dolały oliwy do ognia. Skrzypek miał wrażenie, że blondyn jedynie się wstrzymuje przed prawdziwym wybuchnięciem i użyciem mocniejszych słów, co najpewniej zaraz by nastąpiło gdyby postanowił przeprosić za swoje przepraszanie. Powstrzymał się jednak przed tym, odetchnął głęboko by przywrócić sobie spokój i zaraz z rozbawieniem wyszczerzył zęby z psotnym błyskiem w oczach.
- Ty się irytujesz, a ja jestem irytujący, pięknie się uzupełniamy - zaśmiał się krótko i przyglądając się swojej dłoni kilka razy ją rozluźnił i zacisnął. Rany się z wolna regenerowały, może nie natychmiast, ale do rana powinien zostać po nich znikomy ślad, o ile w ogóle jakiś.
- Obiecuję, że już więcej nie będę jeśli nie będzie takiej potrzeby. I dziękuję za pomoc z dłonią. Rozumiem tą dezynfekcją musiałeś się zrewanżować za nastawienie, czyż nie? - znów lekko się zaśmiał.
Po niedługim czasie, jak manekin odchodził, Aldaren wstał i nieco się przeciągnął by wziąć znajomy pakunek i sprawdzić drugi nieznany. Akurat jak Mitra się do niego odezwał.
- Nie miał co połamać, przynajmniej tak mi się wydaje i nie patrz tak na mnie kazałem mu tylko iść po to - mówiąc to podszedł do zostawionych rzeczy i podniósł niewielki rulon. - To natomiast - trącił większą paczkę butem - jest nadprogramowe, choć faktycznie brzmiało szkłem jakby faktycznie przyniósł część naczyń z laboratorium i fiolek. - Westchnął i sprawdził co jest w paczce.
Nie była nigdzie podpisana, w środku nie było żadnych karteczek, pergaminów, liścików ani dopisków. Za to same karafki i butelki. Wyciągnął dwie losowe, na pozór takie same wskazujące na wino przez szkło, w którym się znajdowały.
- Albo mamy urządzić bar, albo ktoś robi z nas alkoholików - powiedział żartobliwie i odkorkował jedno, po czym powąchał korek.
- Wino - stwierdził i postąpił podobnie z drugim, ale wtedy jego oczy zalśniły czerwienią, a krwiopijca się skrzywił niemiło. - Nie wino... - burknął próbując się uspokoić. Czyli ta paczka była dedykowana do nich obu bo i dla Mitry i dla Aldarena było w niej coś nie coś. Była też butelka zwykłego spirytusu, dwa koniaki, jakaś krasnoludzka woda ognista. Na zmianę z winem i zabutelkowaną krwią Fausta. To było niepokojące. Westchnął i odłożył paczkę na bok, z zawiniątkiem wracając do nekromanty, gdy już się lepiej poczuł.
Nie siadał już jednak na kanapie, kucnął przed nim i rozwinął rulon, w którym zwinięta była niczym bandaż przysuszona roślina wyglądająca jak glony czy dość długie liście mlecza.
- Pozwolisz? - zapytał łagodnie patrząc Mitrze w oczy i wziął ostrożnie jego opuchniętą dłoń, wokół której zaczął owijać suche, zbrązowiałe liście. - A teraz zachowaj spokój i mi zaufaj - dodał, po czym skupił się i jego dłoń zajęła się ogniem.
Przesunął ostrożnie palcami po roślinnym opatrunku, tak by nie poparzyć nie osłoniętych części ręki towarzysza. Nie powinien czuć bólu co najwyżej duże ciepło tam gdzie miał odkrytą skórę. Płomień zniknął, a Mroźna Berwali się oblodziła, pokryła się szadzią, chłodząc opuchnięty nadgarstek Mitry.
- Gotowe - uśmiechnął się wesoło i wstał wrzucając skórę, w którą roślina była zawinięta do kartonu z alkoholem i krwią. - Teraz zostaje ci jedynie odpoczynek. Nie martw się nie odejdę. Obiecałem, że zostanę, to zostanę. Będę miał oko na twój dobytek. Ah i niczego nie dotknę bez twojej wiedzy, ani też nie naruszę w żadnym stopniu twojej wszechobecnej harmonii. - Podniósł do góry ręce w obronnym geście i zaśmiał się pogodnie.
Wyglądało na to, że wszystko miałoby już być w porządku. Na potwierdzenie swoich słów, że nie będzie nic dotykał i nie będzie się nigdzie pałętał, usiadł w fotelu i wyjął otrzymane skrzypce. Pogładził je dłonią i znów przekuł się drzazgą, ale tym razem instrument w ogóle się nie zmieni, a jedynie pojawiły się brakujące, czerwone żyłki strun.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Mitra sapnął jakby się dąsał, lekko wykrzywił wargi, ale nie odezwał się słowem - może faktycznie Aldaren miał rację i po prostu najpierw brał się za to, co zajmie mu najmniej czasu… Nie podzielał jednak jego optymizmu w kwestii spotkania z Ariszią - nie wierzył, że to kwestia dwóch godzin, a prędzej całego dnia spędzonego na czekaniu na audiencję. Królowa wampirów nie była osobą, która tylko czeka na to, aby porozmawiać sobie o czymś z pierwszym lepszym poddanym, na pewno miała niewiele czasu i dużo na głowie, ale chyba nie było sensu mówić o tym skrzypkowi. Pewnie o tym wiedział, a jak nie, niech życie zweryfikuje jego poglądy. Mitra nie miał sił ciskać się o takie drobiazgi. Zrobiło mu się jednak miło, gdy Aldaren mu podziękował… i nazwał go przyjacielem. Było w tym słowie coś szczerego.
- Nie jestem taki małostkowy by mścić się za ból, który sprowadziłeś na mnie na moje własne życzenie… i po to, by było mi lepiej - zauważył, nie potrafiąc dopasować się do żartu wampira.
Mitra spiął się na wieść, że Aldaren nie prosił o tę większą paczkę przyniesioną przez demona - znowu jakaś tajemnicza przesyłka od tego Zarela? To by pasowało, lecz wcale nie sprawiało, że nekromanta był spokojniejszy. Wcale mu się to nie podobało i w pierwszym odruchu chciał kazać Aldarenowi, by wyrzucił tę skrzynię jak najdalej, on jednak zabrał się już za otwieranie paczki. W błogosławionym zwyciężyła ciekawość i zerknął na to, co wyciągał skrzypek. Skrzywił się jakby był sceptyczny w kwestii butelek.
- Nie piłbym tego - oświadczył zdecydowanie. - Poza tym nie lubię wina - dodał, bo faktycznie pił je tylko gdy musiał, przedkładając nad ten najpopularniejszy z trunków coś zdecydowanie mocniejszego. Koniak albo ta krasnoludzka brandy - to już coś innego, na to mógłby się skusić. Ale za nic w świecie nie zaufałby tej przesyłce.
Mitra bez sprzeciwu podał Aldarenowi dłoń wierzchem do góry, miękko, w pełni oddając się w jego ręce w kwestii opatrunku. Widać było jednak, że ręka mu drżała, pewnie po równo ze zmęczenia i zdenerwowania. Starał się zachowywać normalnie, chciał okazać skrzypkowi zaufanie, ale cholera, to nie było takie łatwe, gdy najpierw zbudowało się wokół siebie mur z braku zaufania i obrzydzenia do samego siebie. Już i tak tego dnia wykrzesał z siebie więcej niż przez ostatnie trzydzieści lat - pozwolił Aldarenowi się objąć i później sam też to zrobił, trzymał go za rękę przy opatrunku i cały czas poruszał się bez maski. To naprawdę był limit tego ile był w stanie walczyć ze swoją fobią.
- Ufam, ale zrób to szybko - poprosił, obracając wzrok. Łatwiej było mu to znieść, gdy nie patrzył. Mimo wszystko z ciekawości zerkał co też wampir wymyślił, bo nie znał tej rośliny, którą stosował. Lekko, naprawdę lekko, wzdrygnął się, gdy dostrzegł ogień na dłoni Aldarena i tak blisko swojej własnej skóry. Jednak ciepło - nawet to bardzo intensywne - było przyjemne i rozluźniające, a następujący po tym chłód kojący. Nekromanta pozwolił sobie nawet by odetchnąć nieco głębiej z ulgi.
- Dziękuję - odpowiedział wampirowi, gdy ten zapewnił go, że skończył. Na próbę poruszył dłonią, podnosząc wzrok na Aldarena. Skrzypek rozwiał te wątpliwości, których Mitra jeszcze nie wyraził na głos: naprawdę podejrzewał, że on wyjdzie, gdy tylko zamknie oczy. Skoro jednak obiecał, mógł go chociaż trzymać za słowo i jakby co dać mu w pysk za złamanie obietnicy...
- Czuj się jak u siebie - poprawił jednak Aldarena, gdy ten obiecał, że niczego nie będzie ruszał. - Tylko nie sprzątaj mi ksiąg - zastrzegł. - Zaczekaj - poprosił go jeszcze, gdy zorientował się, że skrzypek chce spędzić całą noc w tym fotelu w salonie. Przez krótki moment zagapił się na jego nietypowy instrument, na którym tworzyły się struny. Ten widok wywołał w nim uczucie niepokoju, jakby to nie miały być tylko niewinne struny... Ale może to była tylko jego paranoja i przemęczenie.
- Chodź ze mną - poprosił, wstając z kanapy. - Nie każę ci przecież spędzić całej nocy na tym fotelu. Chodź - ponaglił skrzypka.
Aresterra bez dodatkowego tłumaczenia zaprowadził Aldarena na schody. Wprowadził go na piętro, gdzie znajdowała się jego własna sypialnia, ale się tam nie zatrzymał. Zamiast tego wprowadził go jeszcze wyżej, na piętro o identycznym układzie pomieszczeń jak to poprzednie. Tam otworzył pierwsze drzwi po lewej.
- Kazałem go specjalnie dla ciebie wysprzątać. Jest cały do twojej dyspozycji, jeśli będziesz czegoś jeszcze potrzebował, daj znać - zaproponował, wpuszczając skrzypka do środka.
Trafili do przestronnego narożnego pokoju, w którym znajdowała się wnęka w miejscu, gdzie z zewnątrz widoczna była wieżyczka - ośmiokątna, przeszklona, wymarzone miejsce do czytania albo malowania. Zresztą kiedyś chyba było do tego wykorzystywane, gdyż stał tu nie tylko sporych rozmiarów fotel, ale również pulpit idealny do rysowania, na którym leżała drewniana skrzynka i kilka teczek różnych rozmiarów. Poza tym w pokoju było spore łóżko, kanapa z fotelem (bliźniakiem tego stojącego w wykuszu), regał na książki, szafa, komoda, jakieś kufry. W kominku trzaskał niewielki ogień ogrzewając wnętrze i malując je całe na pomarańczowo, choć tam gdzie nie sięgał blask płomieni widać było, że wnętrze było utrzymane raczej w odcieniach niebieskiego i szarości, z ciemną podłogą i boazerią.
- Stamtąd ładnie widać miasto, jeśli lubisz takie widoki - zasugerował Mitra patrząc wymownie w stronę wykuszu. Wiedział co mówi, bo kiedyś to był jego pokój i w tamtym fotelu potrafił spędzać całe dnie i noce.
- Rozgość się - zasugerował skrzypkowi. - Ja… Wybacz, ale idę spać, nie mam już na nic siły… Dobranoc - dodał cicho, obracając się do drzwi, po czym wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi.
Aresterra faktycznie udał się od razu do siebie. Wydawało mu się, że będzie miał problem z zaśnięciem, że będzie całą noc bił się z myślami, bo przecież miał o czym myśleć, lecz ledwo przyłożył głowę do poduszki, od razu zapadł w sen i nie obudził się nawet wtedy, gdy do jego pokoju zakradł się Żabon i zwinął się w kulkę na drugiej połowie łóżka niebianina.
Mitra nie przespał całej nocy. Tak naprawdę jego sen zakończył się po jakiś dwóch godzinach, gdy obudził go nieznośny ból lewej ręki – tej, która została przebita nożem. Syknął i spojrzał na nią – nawet w panującym w pomieszczeniu półmroku mógł dostrzec ciemnie żyły odznaczające się na jasnej skórze. Dotknął jednej z nich – nie bolała, a to znaczyło, że nie doznał zakażenia tylko jego organizm był przemęczony regeneracją wymuszoną przy pomocy magii. Zdarzało mu się to już wcześniej, lecz nie znał innego sposobu radzenia sobie z tą przypadłością jak przeczekanie albo ewentualne zajęcie się objawami – łyknięcie jakiś prochów, które zagłuszą ból. Spróbował pierwszej metody i dłuższą chwilę leżał w łóżku bez ruchu, przytulając bolącą rękę do piersi i miarowo, głęboko oddychając. Nie pomogło. Spróbował zmusić się do snu, ale nie udało mu się. Usiadł więc i spuścił stopy na podłogę. W pokoju było chłodno – założył na siebie dodatkową bluzę i cicho, by nie zaalarmować przebywającego piętro wyżej Aldarena, zszedł na parter. Nie potrzebował światła, by poruszać się po własnym domu, jedynie wodził dłonią po ścianie, by nie stracić poczucia przestrzeni. Udał się do kuchni, gdzie już musiał skorzystać z jakiejś lampki, aby znaleźć pudełko z lekami, które gdzieś tu było, ale w tym bałaganie nie znalazłby go po omacku. Przy świecy było łatwiej – zaraz wpadła mu w oko odpowiednia skrzynka. Wyciągnął z niej dwa papierowe zawiniątka trochę większe od paznokcia kciuka. Ich zawartość wsypał sobie do ust i popił tym, co tylko miał pod ręką. Na co dzień wystarczyłaby mu pojedyncza dawka, teraz jednak ból był silny, a jemu zależało na szybki działaniu. Mimo wszystko musiał chwilę odczekać, lecz zamiast wrócić do łóżka i już próbować zasnąć, udał się do salonu, zabierając ze sobą świecę – skoro i tak już nie spał, chciał coś sprawdzić.
Nekromancja pociągała go już gdy trafił do domu lady Danabelle, a u mistrza Sarazila jedynie rozkwitła. Nigdy jednak nie pociągał go spirytualizm i gdy teraz o tym myślał nie był nawet pewny, czy ten, po którym przejął nazwisko wykazywał jakieś ciągoty w tym kierunku. Na pewno interesował się demonami, ale czy duchami… To właśnie chciał sprawdzić Mitra. Chodził więc wzdłuż regałów, przystając w tych miejscach gdzie nie był pewny, co się znajduje. Do walających się wszędzie stosów ksiąg nawet nie zaglądał – wszystkie były jego dziełem i zawierały tylko te tytuły, które kiedyś go interesowały, a był pewny, że nigdy wcześniej nie czytał o duchach. Teraz jednak potrzebował czegoś takiego.
Już krótkie poszukiwania przyniosły całkiem dobre rezultaty – w ręce Mitry trafiło kilka ksiąg o obiecujących tytułach. Zebrał je więc i poszedł do biurka, by tam sprawdzić co kryła ich zawartość. Było mu o tyle łatwiej, że ręka przestała już boleć i mógł z niej trochę korzystać, nawet jeśli tylko do odwracania kartek. W sumie powinien w tym momencie pójść spać, ale uznał, że tylko zerknie do swoich znalezisk – to zajmie chwilę. Zaczął więc przeglądać księgi – trochę bezmyślnie, bo chciał się tylko z grubsza zorientować co zawierają, by odsiać ciekawe tytuły od tych bezużytecznych. Dużo jednak przy tym myślał o tym, co wydarzyło się przez ostatnie trzy dni w jego życiu. Mocno się pomieszało. I co więcej wcale nie przez grymuar, bo w jego posiadanie wszedł już o wiele wcześniej, ale przez to, że zwrócił się po pomoc do Fausta. I w jego życiu pojawił się Aldaren. To lazurowooki skrzypek był przyczyną większości jego niepokojów. Już dawno nie doświadczył z nikim tak intensywnej relacji, choć oczywiście dla większości osób byłaby ona ledwie przeciętna. Nawet z mistrzem Sarazilem potrafili unikać się całymi dniami, a gdy przebywali w jednym pomieszczeniu, bez skrupułów milczeli. Z Aldarenem dużo rozmawiali, skrzypek wiele mu o sobie opowiadał, choć i tak miał przed nim jeszcze wiele tajemnic… Tak samo jak on. Starał się przełamywać, ale teraz czuł jak bardzo to było męczące i frustrujące. Nie potrafił być normalny. Pozwolił się objąć skrzypkowi wtedy w piwnicy i czuł się nawet przyjemnie, lecz gdy zrobił to drugi raz czuł jakby ten gest wysysał z niego wszelkie siły. Sama interakcja nawet w postaci zwykłej rozmowy sprawiała, że był wykończony, a przez to poirytowany. Lecz mimo to w jakiś zupełnie idiotyczny sposób dążył do niej. Mógł już dawno wykopać Aldarena ze swojego życia, zatrzasnąć mu drzwi przed nosem gdy tylko wrócili do Maurii – spełnił wszak swoje zadanie. A jednak tego nie zrobił i co więcej nadal tego nie chciał. Jego towarzystwo wydawało mu się w pewien sposób miłe i chciał je zachować mimo ceny, jaką już za nie zapłacił i być może jeszcze przyjdzie mu zapłacić.
Płynnie rozmyślania nekromanty przeszły na temat Krazenfirów i związanych z nimi artefaktów – Czarnej Księgi i naszyjnika, który miał ją otworzyć. Nie przyznał tego przed wampirem, ale był w kropce. Oczywiście szalenie chciał otworzyć w końcu ten przeklęty grymuar i móc zacząć go zgłębiać, pragnął tego już od bardzo dawna, ale teraz nie miał już pomysłu jak się za to zabrać. Musiał skorzystać z amuletu, to nie podlegało dyskusji, lecz nie zamierzał go w ogóle dotykać tak długo, jak długo związani byli z nim Krazenfirowie. Nie bał się ich, bo wiedział, że tym razem już nie dałby się opętać, ale gdyby ich zobaczysz to chyba by go trafił szlag. Był tak wściekły, gdy tylko sobie przypominał co zrobili jemu i co chcieli zrobić Aldarenowi... Chciał ich cierpienia i pokazania im, że zadarli z nieodpowiednią osobą. Dlatego teraz wertował te księgi...
Okazało się jednak, że to szło mu dramatycznie opornie. Niedługo po tym jak usiadł do biurka środki przeciwbólowe zaczęły działać i ból dłoni mu odpuścił. Był zmęczony, w domu było cicho, pokój rozświetlała tylko pojedyncza świeczka na jego biurku, a on czuł, że przez to wszystko coraz trudniej było mu utrzymać powieki. Uparcie jednak wertował kolejne tomy aż w końcu jego ciało się zbuntowało - nawet się nie spostrzegł, gdy po prostu tak jak siedział, złożył głowę na przedramieniu i zasnął, nie zdmuchnąwszy nawet świeczki.
- Nie jestem taki małostkowy by mścić się za ból, który sprowadziłeś na mnie na moje własne życzenie… i po to, by było mi lepiej - zauważył, nie potrafiąc dopasować się do żartu wampira.
Mitra spiął się na wieść, że Aldaren nie prosił o tę większą paczkę przyniesioną przez demona - znowu jakaś tajemnicza przesyłka od tego Zarela? To by pasowało, lecz wcale nie sprawiało, że nekromanta był spokojniejszy. Wcale mu się to nie podobało i w pierwszym odruchu chciał kazać Aldarenowi, by wyrzucił tę skrzynię jak najdalej, on jednak zabrał się już za otwieranie paczki. W błogosławionym zwyciężyła ciekawość i zerknął na to, co wyciągał skrzypek. Skrzywił się jakby był sceptyczny w kwestii butelek.
- Nie piłbym tego - oświadczył zdecydowanie. - Poza tym nie lubię wina - dodał, bo faktycznie pił je tylko gdy musiał, przedkładając nad ten najpopularniejszy z trunków coś zdecydowanie mocniejszego. Koniak albo ta krasnoludzka brandy - to już coś innego, na to mógłby się skusić. Ale za nic w świecie nie zaufałby tej przesyłce.
Mitra bez sprzeciwu podał Aldarenowi dłoń wierzchem do góry, miękko, w pełni oddając się w jego ręce w kwestii opatrunku. Widać było jednak, że ręka mu drżała, pewnie po równo ze zmęczenia i zdenerwowania. Starał się zachowywać normalnie, chciał okazać skrzypkowi zaufanie, ale cholera, to nie było takie łatwe, gdy najpierw zbudowało się wokół siebie mur z braku zaufania i obrzydzenia do samego siebie. Już i tak tego dnia wykrzesał z siebie więcej niż przez ostatnie trzydzieści lat - pozwolił Aldarenowi się objąć i później sam też to zrobił, trzymał go za rękę przy opatrunku i cały czas poruszał się bez maski. To naprawdę był limit tego ile był w stanie walczyć ze swoją fobią.
- Ufam, ale zrób to szybko - poprosił, obracając wzrok. Łatwiej było mu to znieść, gdy nie patrzył. Mimo wszystko z ciekawości zerkał co też wampir wymyślił, bo nie znał tej rośliny, którą stosował. Lekko, naprawdę lekko, wzdrygnął się, gdy dostrzegł ogień na dłoni Aldarena i tak blisko swojej własnej skóry. Jednak ciepło - nawet to bardzo intensywne - było przyjemne i rozluźniające, a następujący po tym chłód kojący. Nekromanta pozwolił sobie nawet by odetchnąć nieco głębiej z ulgi.
- Dziękuję - odpowiedział wampirowi, gdy ten zapewnił go, że skończył. Na próbę poruszył dłonią, podnosząc wzrok na Aldarena. Skrzypek rozwiał te wątpliwości, których Mitra jeszcze nie wyraził na głos: naprawdę podejrzewał, że on wyjdzie, gdy tylko zamknie oczy. Skoro jednak obiecał, mógł go chociaż trzymać za słowo i jakby co dać mu w pysk za złamanie obietnicy...
- Czuj się jak u siebie - poprawił jednak Aldarena, gdy ten obiecał, że niczego nie będzie ruszał. - Tylko nie sprzątaj mi ksiąg - zastrzegł. - Zaczekaj - poprosił go jeszcze, gdy zorientował się, że skrzypek chce spędzić całą noc w tym fotelu w salonie. Przez krótki moment zagapił się na jego nietypowy instrument, na którym tworzyły się struny. Ten widok wywołał w nim uczucie niepokoju, jakby to nie miały być tylko niewinne struny... Ale może to była tylko jego paranoja i przemęczenie.
- Chodź ze mną - poprosił, wstając z kanapy. - Nie każę ci przecież spędzić całej nocy na tym fotelu. Chodź - ponaglił skrzypka.
Aresterra bez dodatkowego tłumaczenia zaprowadził Aldarena na schody. Wprowadził go na piętro, gdzie znajdowała się jego własna sypialnia, ale się tam nie zatrzymał. Zamiast tego wprowadził go jeszcze wyżej, na piętro o identycznym układzie pomieszczeń jak to poprzednie. Tam otworzył pierwsze drzwi po lewej.
- Kazałem go specjalnie dla ciebie wysprzątać. Jest cały do twojej dyspozycji, jeśli będziesz czegoś jeszcze potrzebował, daj znać - zaproponował, wpuszczając skrzypka do środka.
Trafili do przestronnego narożnego pokoju, w którym znajdowała się wnęka w miejscu, gdzie z zewnątrz widoczna była wieżyczka - ośmiokątna, przeszklona, wymarzone miejsce do czytania albo malowania. Zresztą kiedyś chyba było do tego wykorzystywane, gdyż stał tu nie tylko sporych rozmiarów fotel, ale również pulpit idealny do rysowania, na którym leżała drewniana skrzynka i kilka teczek różnych rozmiarów. Poza tym w pokoju było spore łóżko, kanapa z fotelem (bliźniakiem tego stojącego w wykuszu), regał na książki, szafa, komoda, jakieś kufry. W kominku trzaskał niewielki ogień ogrzewając wnętrze i malując je całe na pomarańczowo, choć tam gdzie nie sięgał blask płomieni widać było, że wnętrze było utrzymane raczej w odcieniach niebieskiego i szarości, z ciemną podłogą i boazerią.
- Stamtąd ładnie widać miasto, jeśli lubisz takie widoki - zasugerował Mitra patrząc wymownie w stronę wykuszu. Wiedział co mówi, bo kiedyś to był jego pokój i w tamtym fotelu potrafił spędzać całe dnie i noce.
- Rozgość się - zasugerował skrzypkowi. - Ja… Wybacz, ale idę spać, nie mam już na nic siły… Dobranoc - dodał cicho, obracając się do drzwi, po czym wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi.
Aresterra faktycznie udał się od razu do siebie. Wydawało mu się, że będzie miał problem z zaśnięciem, że będzie całą noc bił się z myślami, bo przecież miał o czym myśleć, lecz ledwo przyłożył głowę do poduszki, od razu zapadł w sen i nie obudził się nawet wtedy, gdy do jego pokoju zakradł się Żabon i zwinął się w kulkę na drugiej połowie łóżka niebianina.
Mitra nie przespał całej nocy. Tak naprawdę jego sen zakończył się po jakiś dwóch godzinach, gdy obudził go nieznośny ból lewej ręki – tej, która została przebita nożem. Syknął i spojrzał na nią – nawet w panującym w pomieszczeniu półmroku mógł dostrzec ciemnie żyły odznaczające się na jasnej skórze. Dotknął jednej z nich – nie bolała, a to znaczyło, że nie doznał zakażenia tylko jego organizm był przemęczony regeneracją wymuszoną przy pomocy magii. Zdarzało mu się to już wcześniej, lecz nie znał innego sposobu radzenia sobie z tą przypadłością jak przeczekanie albo ewentualne zajęcie się objawami – łyknięcie jakiś prochów, które zagłuszą ból. Spróbował pierwszej metody i dłuższą chwilę leżał w łóżku bez ruchu, przytulając bolącą rękę do piersi i miarowo, głęboko oddychając. Nie pomogło. Spróbował zmusić się do snu, ale nie udało mu się. Usiadł więc i spuścił stopy na podłogę. W pokoju było chłodno – założył na siebie dodatkową bluzę i cicho, by nie zaalarmować przebywającego piętro wyżej Aldarena, zszedł na parter. Nie potrzebował światła, by poruszać się po własnym domu, jedynie wodził dłonią po ścianie, by nie stracić poczucia przestrzeni. Udał się do kuchni, gdzie już musiał skorzystać z jakiejś lampki, aby znaleźć pudełko z lekami, które gdzieś tu było, ale w tym bałaganie nie znalazłby go po omacku. Przy świecy było łatwiej – zaraz wpadła mu w oko odpowiednia skrzynka. Wyciągnął z niej dwa papierowe zawiniątka trochę większe od paznokcia kciuka. Ich zawartość wsypał sobie do ust i popił tym, co tylko miał pod ręką. Na co dzień wystarczyłaby mu pojedyncza dawka, teraz jednak ból był silny, a jemu zależało na szybki działaniu. Mimo wszystko musiał chwilę odczekać, lecz zamiast wrócić do łóżka i już próbować zasnąć, udał się do salonu, zabierając ze sobą świecę – skoro i tak już nie spał, chciał coś sprawdzić.
Nekromancja pociągała go już gdy trafił do domu lady Danabelle, a u mistrza Sarazila jedynie rozkwitła. Nigdy jednak nie pociągał go spirytualizm i gdy teraz o tym myślał nie był nawet pewny, czy ten, po którym przejął nazwisko wykazywał jakieś ciągoty w tym kierunku. Na pewno interesował się demonami, ale czy duchami… To właśnie chciał sprawdzić Mitra. Chodził więc wzdłuż regałów, przystając w tych miejscach gdzie nie był pewny, co się znajduje. Do walających się wszędzie stosów ksiąg nawet nie zaglądał – wszystkie były jego dziełem i zawierały tylko te tytuły, które kiedyś go interesowały, a był pewny, że nigdy wcześniej nie czytał o duchach. Teraz jednak potrzebował czegoś takiego.
Już krótkie poszukiwania przyniosły całkiem dobre rezultaty – w ręce Mitry trafiło kilka ksiąg o obiecujących tytułach. Zebrał je więc i poszedł do biurka, by tam sprawdzić co kryła ich zawartość. Było mu o tyle łatwiej, że ręka przestała już boleć i mógł z niej trochę korzystać, nawet jeśli tylko do odwracania kartek. W sumie powinien w tym momencie pójść spać, ale uznał, że tylko zerknie do swoich znalezisk – to zajmie chwilę. Zaczął więc przeglądać księgi – trochę bezmyślnie, bo chciał się tylko z grubsza zorientować co zawierają, by odsiać ciekawe tytuły od tych bezużytecznych. Dużo jednak przy tym myślał o tym, co wydarzyło się przez ostatnie trzy dni w jego życiu. Mocno się pomieszało. I co więcej wcale nie przez grymuar, bo w jego posiadanie wszedł już o wiele wcześniej, ale przez to, że zwrócił się po pomoc do Fausta. I w jego życiu pojawił się Aldaren. To lazurowooki skrzypek był przyczyną większości jego niepokojów. Już dawno nie doświadczył z nikim tak intensywnej relacji, choć oczywiście dla większości osób byłaby ona ledwie przeciętna. Nawet z mistrzem Sarazilem potrafili unikać się całymi dniami, a gdy przebywali w jednym pomieszczeniu, bez skrupułów milczeli. Z Aldarenem dużo rozmawiali, skrzypek wiele mu o sobie opowiadał, choć i tak miał przed nim jeszcze wiele tajemnic… Tak samo jak on. Starał się przełamywać, ale teraz czuł jak bardzo to było męczące i frustrujące. Nie potrafił być normalny. Pozwolił się objąć skrzypkowi wtedy w piwnicy i czuł się nawet przyjemnie, lecz gdy zrobił to drugi raz czuł jakby ten gest wysysał z niego wszelkie siły. Sama interakcja nawet w postaci zwykłej rozmowy sprawiała, że był wykończony, a przez to poirytowany. Lecz mimo to w jakiś zupełnie idiotyczny sposób dążył do niej. Mógł już dawno wykopać Aldarena ze swojego życia, zatrzasnąć mu drzwi przed nosem gdy tylko wrócili do Maurii – spełnił wszak swoje zadanie. A jednak tego nie zrobił i co więcej nadal tego nie chciał. Jego towarzystwo wydawało mu się w pewien sposób miłe i chciał je zachować mimo ceny, jaką już za nie zapłacił i być może jeszcze przyjdzie mu zapłacić.
Płynnie rozmyślania nekromanty przeszły na temat Krazenfirów i związanych z nimi artefaktów – Czarnej Księgi i naszyjnika, który miał ją otworzyć. Nie przyznał tego przed wampirem, ale był w kropce. Oczywiście szalenie chciał otworzyć w końcu ten przeklęty grymuar i móc zacząć go zgłębiać, pragnął tego już od bardzo dawna, ale teraz nie miał już pomysłu jak się za to zabrać. Musiał skorzystać z amuletu, to nie podlegało dyskusji, lecz nie zamierzał go w ogóle dotykać tak długo, jak długo związani byli z nim Krazenfirowie. Nie bał się ich, bo wiedział, że tym razem już nie dałby się opętać, ale gdyby ich zobaczysz to chyba by go trafił szlag. Był tak wściekły, gdy tylko sobie przypominał co zrobili jemu i co chcieli zrobić Aldarenowi... Chciał ich cierpienia i pokazania im, że zadarli z nieodpowiednią osobą. Dlatego teraz wertował te księgi...
Okazało się jednak, że to szło mu dramatycznie opornie. Niedługo po tym jak usiadł do biurka środki przeciwbólowe zaczęły działać i ból dłoni mu odpuścił. Był zmęczony, w domu było cicho, pokój rozświetlała tylko pojedyncza świeczka na jego biurku, a on czuł, że przez to wszystko coraz trudniej było mu utrzymać powieki. Uparcie jednak wertował kolejne tomy aż w końcu jego ciało się zbuntowało - nawet się nie spostrzegł, gdy po prostu tak jak siedział, złożył głowę na przedramieniu i zasnął, nie zdmuchnąwszy nawet świeczki.
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
- Dziękuję najmocniej Mitro - skłonił mu się z uśmiechem i niemałą wdzięcznością, a słysząc jego zastrzeżenie, wyrwało mu się krótkie rozbawione prychniecie. Wyprostował się i nie tracąc dobrego humoru spojrzał na niego. - Nie martw się, niczego nie tknę. Nie w mojej naturze jest panoszenie się po cudzym domu gdy właściciel śpi - odparł wesoło i usadowił się w fotelu, by zaraz poświęcić uwagę swoim skrzypcom.
- Hmm? - Prośba Mitry wyrwała go z kontemplacji nad istotą tego instrumentu i spojrzał zaskoczony na towarzysza. Czyżby chodziło o to, by skrzypek powstrzymał się od grania i dał mu w spokoju pospać? A może jednak się rozmyślił, gdy zobaczył jak ten się bez skrępowania rozsiada w JEGO fotelu? Czy wampir nie popełnił właśnie jakiegoś ogromnego faux pas?
- Hmm, w porządku - odparł pełen podejrzeń o cóż to może chodzić.
Wstał i odwrócił się by schować instrument, lecz wtedy, wraz z ponagleniem Mitra wyjaśnił o co mu tak naprawdę chodziło. To sprawiło, że odebrało Aldarenowi mowę. Nie był nawet w stanie wyjaśnić, że jest to niepotrzebna gościna, gdyż wampiry nie potrzebują snu, gdyż swoją siłę i energię czerpią wyłącznie z krwi. Co prawda Aldarenowi dość często zdarzało się ze zmęczenia prędzej usnąć niż sięgnąć po lampkę ludzkiej posoki, ale nie zmieniało to faktu, że sen nie był nieumarłym tak samo potrzebny jak innym rasom.
Osłupiały poszedł za nekromantą, by ten się nie denerwował, przy czy nie zabrał z dołu swoich rzeczy pod wpływem jego ponagleń. Po prostu wypadło mu to z głowy, ale to jedynie rzeczy, nic straconego, po prostu przyniesie je sobie jak już blondyn osiągnie swój cel - zaprowadzi skrzypka do jego tymczasowego pokoju. Dochodząc do piętra był pewny, że gdzieś tam zostaną mu użyczone cztery ściany do odpoczynku, lecz gdy poszli jeszcze wyżej, w nieumarłym obudziły się mieszane uczucia. Z jednej strony to było bardzo miłe, że Mitra chciał mu zapewnić jakiś osobisty kąt, ale czy rzeczywiście chciał mu użyczyć niemal całe drugie piętro do dyspozycji i to bez jakiegokolwiek nadzoru? Naprawdę tak ufał żądnemu krwi drapieżnikowi pod swoim dachem? Tym bardziej, że niebianin wiedział o problemach z łaknieniem krwiopijcy.
- Jak to specjalnie dla...? - Westchnął ze zmęczeniem, jak rodzic, któremu kończy się cierpliwość. - Naprawdę nie musiałeś się aż tak dla mnie wysilać - odparł z rezygnacją, drapiąc się zakłopotany po karku i z lekkim ociąganiem wszedł do środka, gdzie go po prostu zamurowało, przede wszystkim sam wykusz i widok z niego.
Starał się przypomnieć sobie czy piętro niżej, w pokoju Mitry też była tego typu wnęka, ale zdawało mu się, że pierwszy raz ją widzi w domu Mitry. To tym bardziej wywołało w nim mieszane uczucia. Czy naprawdę na to zasługiwał? Na przytulny pokój z przepięknym widokiem na miasto, od którego mentalności tak bardzo chciał uciec, a jednak czuł się z nim związany (skazany) silną więzią i to nie tylko przez to jakiej był rasy. On się tu urodził i to podwójnie, tu był jego prawdziwy dom i mając za sobą lata podróży, był bardziej niż święcie przekonany, że nie ma na Łusce drugiego takiego przyjaznego nieumarłym azylu, w którym ani nie muszą ukrywać swojej natury, ani swojego prawdziwego oblicza. Ponadto to nieumarli stanowili tutaj władzę, obca więc im tu była wrogość i odrzucenie przez to jakiej byli rasy.
Ciężko mu było zgodzić się na warunki Mitry, ale wiedział, że kłótnia nic by nie dała, jedynie przysporzyłaby niepotrzebnych nerwów, wszak zdołał się już przekonać, że nekromanta był uparty i ciężko było zmienić jego zdanie. Poza tym Aldarenowi wystarczyło jedno spojrzenie na błogosławionego by mieć pewność, że spieranie się o to, że wampir bez problemu mógłby spędzić noc w salonowym fotelu, wytraciłoby resztki sił niebianina, które obecnie trzymały go na nogach i albo ten by wybuchnął tracąc nad sobą kontrolę, albo straciłby przytomność osiągając już swój limit. Skrzypek był winny mu zasłużony spokój, dlatego postanowił przynajmniej na tę noc przyjąć gościnę Mitry w takiej postaci, w jakiej mu ją właśnie oferował. Odetchnął głęboko i spojrzał na myślącego zapewne już tylko o śnie towarzysza, do którego zaraz się uprzejmie uśmiechnął.
- Jestem pewien, że nie zasługuję na aż taką gościnę, niemniej nie będę się kłócił i dziękuję - powiedział szczerze. - Dobrej nocy Mitro.
Gdy drzwi się za Mitrą zamknęły, Aldaren wpatrywał się w nie jak ten ciołek przez dłuższą chwilę stojąc praktycznie w progu tak, jak się zatrzymał kiedy tu wszedł. Wciąż ciężko mu było uwierzyć, że po tym wszystkim nekromanta naprawdę ofiarował mu osobny pokój i możliwość spędzenia nocy pod jego dachem. Choć może to nie była do końca dobra wola niebianina, bo przecież wampir sam mu to narzucił podczas nastawiania blondynowi dłoni. Nawet jeśli, to czy był w ogóle sens się tak starać z uprzątnięciem tego pokoju? Przecież gdyby to był jedynie przymus, strach przed odmową, czy dla świętego spokoju zgodzenie się wystarczyło by, że dałby krwioopijcy jakikolwiek kąt, choćby w piwnicy, byleby tylko nie doprowadzić do nieprzyjemnych sytuacji.
Westchnął ciężko i rozejrzał się po pokoju. Nie było sensu doszukiwać się w tym negatywów czy podstępów, gdyż jak mówi stare przysłowie darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Postanowił więc w chwili obecnej dostosować się do gościny Mitry i ją przyjąć, a o zbędnym pokoju porozmawiać z rana. Chociaż... czy był sens skoro zostanie tu jedyna na tę, może następną noc? Nie był przecież bezdomnym. Miał miejsce na cmentarzu w kryptach, czy choćby swoją sypialnie w faustowym... swoim zamczysku. Nie miał więc powodów by siedzieć dłużej na głowie błogosławionego niż było to konieczne. Dziś, by mieć go pod obserwacją, czy nic złego się nie dzieje ze zdrowiem, przede wszystkim czy paraliż go całkiem odpuścił. Jutro, przez prawdopodobne otworzenie grymuaru, by mieć na oku czy również faktycznie nic mu nie grozi. Westchnął ciężko.
- "Rozumiem, że zamek przywołuje złe wspomnienia, ale czy rzeczywiście były dla ciebie aż tak traumatyczne, czy po prostu dalej jesteś na niego zły za to wszystko co zrobił? Bo ja obstawiam to drugie, inaczej nie wracał byś tam przez tyle dziesiątek lat."
Po środku pokoju pojawił się Drugi, który zrobił obrót o sto osiemdziesiąt stopni i rozsiadł się w fotelu z widokiem na panoramę miasta śmierci.
- To nie jest takie proste...
- "Owszem jest, tylko ty nie chcesz by takie było. Tak jak z krwią i jej zwracaniem. Wynajdujesz problem tam gdzie go nie ma, nie rozumiem tylko czy chcesz się wybielić i uciec od swoich grzechów, czy robisz z siebie durnego męczennika "bo tak dla świata lepiej"" - powiedział parodiując głos Aldarena. - "Moja rada, zacznij się zachowywać w końcu jak mężczyzna z jajami, w końcu jesteś teraz głową jednego z siedmiu głównych rodów Maurii, nie licząc rodziny Królowej, nie masz teraz prawa okazywać słabości, bo szybko stracisz przywileje i inni cię albo zjedzą, albo zrobią z ciebie swojego pachołka, acz znając ciebie to ostatnie byłoby jedynie przyjemnością dla ciebie" - burknął, wyrażając swoje niezadowolenie i zaraz wyparował zostawiając Aldarena "samego" z jego myślami.
Skrzypek musiał przyznać upiorowi rację, teraz jako głowa rodu nie mógł tak po prostu schować głowy w piasek i się od tego wszystkiego od tak odciąć. Po pierwsze to nie przystało, a po drugie mogłoby sprowadzić kłopotów, nie tylko na niego, ale również na Mitrę. Choćby przez to nie mógł w nieskończoność unikać zamczyska jak ognia. Ale... chyba miał już pewien pomysł jak zapewnić im obu spokój i bezpieczeństwo, a przy tym nie opuszczać Maurii i nie tracić tytułu głowy rodu oraz przywilejów do zamku. W końcu pod nim znajdowały się krypty choćby z prochami tego chłopca, którego przemienił, nie mógł ich od tak porzucić czy oddać pod opiekę komuś innemu, tym bardziej w kraju, gdzie hieny cmentarne są gorsze od zarazy nękającej mieszkańców, w dalszej mierze zwanej nieumarłymi.
Mimo chodem popatrzył na widok rozciągający się za oknami wykuszu, lecz zamiast rozsiąść się w fotelu i oddać zadumie, pozwolił sobie opuścić pokój i zejść do salonu, przede wszystkim po skrzypce. Razem z nimi wrócił zaraz na górę i chciał się oddać muzyce, jednakże po strunach nie zostało nawet śladu. Rozczarowany wypuścił powietrze z płuc i odłożył niezwykle delikatnie instrument na jedną ze skrzyń. Zastanawiało go, czemu Zarel im to wszystko dawał, jaki miał w tym cel, a przede wszystkim kim był. Mitra mu nie ufał, ale przecież jak do tej pory nic złego się nie stało i choć skrzypce były dość niezwykłym prezentem, nic ich do tej pory nie zjadło. Co więc mogło być takiego podejrzanego w otrzymanych butelkach z alkoholem i... krwią Fausta. W porządku, to było podejrzane, ale wampirowi wydawało się, że widział te butelki, a szczególnie ich etykietki w zamku zmarłego Mistrza. Ponadto nosiły na sobie fragmenty pajęczyn i były delikatnie przyprószone kurzem, nie było więc mowy o tym by ktoś je właśnie kupił, by otruć obu mężczyzn, zwłaszcza, że żadna nie była otwarta. Aldaren domyślał się, że musiały pochodzić z barku Fausta i tajnej skrytki, gdzie przechowywał dla przygarniętego młodzika swoją krew na czarną godzinę. Skrzypek wiedział, że takowa istniała, ale tylko starszy krwiopijca miał wiedzę, gdzie ona dokładnie się znajduje. Czyżby to znaczyło, że Faust nie zginął? Ale przecież on chciał zabić Mitrę i przejąć grymuar nie było więc sensu by mu dawać swoje najcenniejsze księgi z biblioteczki, przynosić im alkohol, a lazurowookiemu skrzypce, które pierwotnym wyglądem raczej nie cieszyły oka, gdyż wyglądały jak karykaturalne rysunki dwu, może trzylatków przedstawiające bliżej nieokreślone postacie. Poza tym grajek osobiście rozsypał jego prochy na wietrze, nie było opcji by Faust się odrodził i to tak szybko.
Pokręcił energicznie głową by już o tym nie myśleć i wyjął z wewnętrznej kieszeni dziennik, który był dla niego w całej paczce ksiąg dla Mitry. Nie miał pojęcia czym się tak denerwował przed otworzeniem dziennika. Może znów wypadnie z niego jakaś wskazówka od Zarela? A może faktycznie coś go tym razem pożre? Odetchnął głęboko i otworzył na pierwszej stronie.
"† Rok 279 Ery Alarańskiej okres trwania Pierwszej Wojny Miast Andurii z Maurią - rok szósty †
Śmierć zbierała obfite żniwo i to nawet w państwie, gdzie witana była jak najlepszy kompan do picia. Wojna od zawsze była jednym z jej najokrutniejszych i najzacieklejszych Ogarów, jednakże to chęć życia każdej słabej istoty, szczególnie nędznych śmiertelników była w tym wszystkim największym potworem, który ściągnął w te strony zapach krwi i świeżych trupów gęsto zaścielających ulice Maurii. Oczywiście nieumarli świętowali, bo to by nie świętował takiego urodzaju nowych sług. Zatrwożeni ludzie pchali się drzwiami i oknami do siedzib niemal wszystkich rodów czy to wysokich czy też niskich, ale za niewielką zapłatę, ochronę ich nędznych istnień gotów byli stać się wampirami. Ci, którym duma nie pozwalała zaprzedać duszy krwiopijczym diabłom jakimi nas uznawano, dość szybko ginęli, a dzięki temu zasilali niekończącą się armię zwłok maszerującą w jednym tempie na miasta Andurii. Z taką nieumarłą potęgą jedynie Prasmok mógłby się mierzyć, nie zwykli śmiertelnicy.
W mieście zostało niewielu ludzi. W większości były to sieroty i starcy, którzy i tak byli już jedną stopą po tamtej stronie. Jeden jednak przypadek zasługuje na uwagę. Wszakże osobiście byłem świadkiem jak ledwo trzymający się na łapach kundel zaatakował wampirzyce trzymającą w swych szponach przerażonego dzieciaka, który słowa nie był w stanie z siebie wydusić, a co dopiero błagać kogoś o pomoc, lub ją o litość. Dzieciak posłużył jej jako przekąska, choć nie był to udany posiłek, gdyż rozwścieczony pies rzucił jej się do gardła. Musiała być ledwo przemienioną, gdyż zwykły wampir nawet by nie zwrócił na futrzaka najmniejszej uwagi. Nie została mu jednak dłużna i nim wyzionęła ducha roztrzaskała łeb pchlarza na bruku czyniąc z niego pożywienie dla jak sępy krążących po okolicy trupojadów. Nim się zorientowałem w sytuacji szczeniaka już nie było, ale nie dawałem mu większych szans na przeżycie..."
Aldaren przerwał lekturę i się zamyślił przypominając sobie podobna sytuację, która spotkała go samego, a przez którą chciał się widzieć z Ariszią. Był zaskoczony, że nikt nie zwrócił na to zdarzenie uwagi, choć wokół krążyli ludzie i nieumarli mieszkańcy miasta, a jednak nawet na interweniującego skrzypka nie spojrzeli. Czyżby to był jedynie omam? Wspomnienie i mary z przeszłości? Czyżby to przez Faustową krew był w obecnych czasach świadkiem tego, co jego mistrz zapisał na kartkach prawie pięć wieków temu? Zbyt dużo niewiadomych by móc jednoznacznie osądzić. Nieznacznie przekartkował dziennik i zatrzymał się na losowej stronie. Znów dał się pochłonąć lekturze.
"† Rok 280 Ery Alarańskiej kilka tygodni po podpisaniu Paktu o nieagresji między związkiem Andruskim, a Maurią †
Przemierzając w poszukiwaniu łatwego pożywienia mauriańskie ulice usłane zniszczonymi niedawną wojną, oraz chorobami i biedą ludźmi, natknąłem się na konającą niemal na środku drogi znajomą sierotę. Pchły i wszy pasożytujące na zagłodzonym ciele pięciolatka były jego najmniejszym zmartwieniem, tak samo jak trącające fekaliami na kilometr łachmany [...] Po trzech dniach dzieciak zaczął się ze słabym płaczem wybudzać [...] Priorytetem było doprowadzenie tego małego ciałka do porządku [...] wyczyściłem mu całą pamięć. Nie czułem się z tym ani trochę źle, w końcu on był mały i jeszcze całe ludzkie życie stoi przed nim otworem. Wtedy też mogłem się po raz pierwszy zwrócić do niego po imieniu, choć te sam chłopcu, przyjmując go także do swojego rodu der Leeuwów [...] żeby Aldaren był szczęśliwy..."
- "Jaki ten twój mistrz miłosierny i wspaniałomyślny" - zadrwił Drugi, a Aldaren z trzaskiem zamknął dziennik i oszołomiony odłożył lekturę na podłokietnik.
Nigdy, nawet w najgorszych snach nie przypuszczałby, że Faust może być na tyle okrutny by całkowicie wyczyścić mu pamięć, zrobić z dziecka praktycznie warzywo by pozbyć się jego traumy i najłatwiejszym z możliwych sposobów zapewnić mu nowe życie. Ciężko było w to wampirowi uwierzyć, ale to znaczyło... Tamta wampirzyca była jego matką... Do oczu skrzypka napłynęły łzy, miał niewyobrażalną ochotę cisnąć dziennik w płomień kominka, ale... zdawało mu się, że na równoległej stronie zobaczył starannie napisane imię aż za nadto dobrze znane lazurowookiemu. Był jednak obecnie w rozsypce i nie miał odwagi sprawdzić czy rzeczywiście ze stresu i nerwów mu się jedynie nie przewidziało.
- "Uspokój się, nie chcesz chyba puścić tego wszystkiego z dymem, wraz z nekromantą, prawda?" - odezwał się demon i choć starał się opanować gniew Aldarena, nie był w stanie ukryć, że ta sytuacja, te informacje go samego nieźle wzburzyły.
Może nie był okazem cnotliwości i za swojego życia paskudne rzeczy robił, ale nigdy by się nie posunął do tego by przez własne widzimisię obdzierać kogoś ze wspomnień i jego tożsamości, a później po prostu grać i oszukiwać. Drugi nie był najlepszym facetem, ale coś takiego było poniżej jego godności, miał wszakże swój honor.
- "Musisz się opanować inaczej albo zbudzisz swojego bezskrzydłego pół aniołka, albo mu coś zrobisz w ferworze "zabawy". Tak więc wycisz się. Fausta już nie ma i minęło praktycznie pięćset lat, nic już nie poradzisz na tak odległą przeszłość."
Tęczówki wampira zalśniły czerwienią, a on oddychał głęboko starając się uspokoić. Nic jednak nie było w stanie ukoić jego nerwów i palącego gardło pragnienia. Siedział dłuższą chwilę, lecz nie mógł dłużej wytrzymać, wstał i skierował się w stronę drzwi od pokoju. Nie myśląc za wiele wyszedł i skierował się od razu na dół do salonu. Chciał zabrać na górę może ze dwie butelki krwi i alkoholu by je wymieszać i bez skrupułów się upić. Jednakże to co tam zastał nieco ostudziło jego zapał. Mitra niemal boleśnie wykrzywiony z głową i złożoną na biurku drzemał sobie smacznie, ale dlaczego tutaj, a nie u siebie w pokoju... Coś się stało? A może to była prowokacją wampira? Mitra w ogóle u siebie nie sypiał tylko w taki sposób? I snów nie było sensu się nad tym zastanawiać. Ostrożnie, by go nie zbudzić odsunął krzesło i wziął go na ręce, nie cackając się gdyby zaczął się przebudzać, po prostu magią cały czas nadzorował by nekromanta spał. Przeniósł go na kanapę i przykrył swoim płaszczem, by tak jak obiecał - nie pałętać się po jego domu i nie tykać niczego.
- Wiem, że pewnie zrobiłeś to nieświadomie, ale, proszę, nie zasypiaj więcej poza swoim pokojem, a przynajmniej nie wtedy gdy ja tu jestem - szepnął mu do ucha. - Miło mi było słyszeć z twoich ust "Al", nie zdoła cię to jednak ochronić gdy stracę nad sobą kontrolę, dlatego proszę być uważał następnym razem. Nie chcę cię skrzywdzić. Śpij dobrze - powiedział mimo woli wdychając cudowny, trudny do opisania zapach jego włosów.
Poprawił raz jeszcze przykrywający niebianina płaszcz, po czym Aldaren poszedł po butelki i ulotnił się na górę. Tam na zmianę zaczął pić i grać cicho na skrzypcach. Musiał się opanować, inaczej z rana Mitra będzie się martwił. Tak też skończyła się jego noc, na graniu i piciu.
- Hmm? - Prośba Mitry wyrwała go z kontemplacji nad istotą tego instrumentu i spojrzał zaskoczony na towarzysza. Czyżby chodziło o to, by skrzypek powstrzymał się od grania i dał mu w spokoju pospać? A może jednak się rozmyślił, gdy zobaczył jak ten się bez skrępowania rozsiada w JEGO fotelu? Czy wampir nie popełnił właśnie jakiegoś ogromnego faux pas?
- Hmm, w porządku - odparł pełen podejrzeń o cóż to może chodzić.
Wstał i odwrócił się by schować instrument, lecz wtedy, wraz z ponagleniem Mitra wyjaśnił o co mu tak naprawdę chodziło. To sprawiło, że odebrało Aldarenowi mowę. Nie był nawet w stanie wyjaśnić, że jest to niepotrzebna gościna, gdyż wampiry nie potrzebują snu, gdyż swoją siłę i energię czerpią wyłącznie z krwi. Co prawda Aldarenowi dość często zdarzało się ze zmęczenia prędzej usnąć niż sięgnąć po lampkę ludzkiej posoki, ale nie zmieniało to faktu, że sen nie był nieumarłym tak samo potrzebny jak innym rasom.
Osłupiały poszedł za nekromantą, by ten się nie denerwował, przy czy nie zabrał z dołu swoich rzeczy pod wpływem jego ponagleń. Po prostu wypadło mu to z głowy, ale to jedynie rzeczy, nic straconego, po prostu przyniesie je sobie jak już blondyn osiągnie swój cel - zaprowadzi skrzypka do jego tymczasowego pokoju. Dochodząc do piętra był pewny, że gdzieś tam zostaną mu użyczone cztery ściany do odpoczynku, lecz gdy poszli jeszcze wyżej, w nieumarłym obudziły się mieszane uczucia. Z jednej strony to było bardzo miłe, że Mitra chciał mu zapewnić jakiś osobisty kąt, ale czy rzeczywiście chciał mu użyczyć niemal całe drugie piętro do dyspozycji i to bez jakiegokolwiek nadzoru? Naprawdę tak ufał żądnemu krwi drapieżnikowi pod swoim dachem? Tym bardziej, że niebianin wiedział o problemach z łaknieniem krwiopijcy.
- Jak to specjalnie dla...? - Westchnął ze zmęczeniem, jak rodzic, któremu kończy się cierpliwość. - Naprawdę nie musiałeś się aż tak dla mnie wysilać - odparł z rezygnacją, drapiąc się zakłopotany po karku i z lekkim ociąganiem wszedł do środka, gdzie go po prostu zamurowało, przede wszystkim sam wykusz i widok z niego.
Starał się przypomnieć sobie czy piętro niżej, w pokoju Mitry też była tego typu wnęka, ale zdawało mu się, że pierwszy raz ją widzi w domu Mitry. To tym bardziej wywołało w nim mieszane uczucia. Czy naprawdę na to zasługiwał? Na przytulny pokój z przepięknym widokiem na miasto, od którego mentalności tak bardzo chciał uciec, a jednak czuł się z nim związany (skazany) silną więzią i to nie tylko przez to jakiej był rasy. On się tu urodził i to podwójnie, tu był jego prawdziwy dom i mając za sobą lata podróży, był bardziej niż święcie przekonany, że nie ma na Łusce drugiego takiego przyjaznego nieumarłym azylu, w którym ani nie muszą ukrywać swojej natury, ani swojego prawdziwego oblicza. Ponadto to nieumarli stanowili tutaj władzę, obca więc im tu była wrogość i odrzucenie przez to jakiej byli rasy.
Ciężko mu było zgodzić się na warunki Mitry, ale wiedział, że kłótnia nic by nie dała, jedynie przysporzyłaby niepotrzebnych nerwów, wszak zdołał się już przekonać, że nekromanta był uparty i ciężko było zmienić jego zdanie. Poza tym Aldarenowi wystarczyło jedno spojrzenie na błogosławionego by mieć pewność, że spieranie się o to, że wampir bez problemu mógłby spędzić noc w salonowym fotelu, wytraciłoby resztki sił niebianina, które obecnie trzymały go na nogach i albo ten by wybuchnął tracąc nad sobą kontrolę, albo straciłby przytomność osiągając już swój limit. Skrzypek był winny mu zasłużony spokój, dlatego postanowił przynajmniej na tę noc przyjąć gościnę Mitry w takiej postaci, w jakiej mu ją właśnie oferował. Odetchnął głęboko i spojrzał na myślącego zapewne już tylko o śnie towarzysza, do którego zaraz się uprzejmie uśmiechnął.
- Jestem pewien, że nie zasługuję na aż taką gościnę, niemniej nie będę się kłócił i dziękuję - powiedział szczerze. - Dobrej nocy Mitro.
Gdy drzwi się za Mitrą zamknęły, Aldaren wpatrywał się w nie jak ten ciołek przez dłuższą chwilę stojąc praktycznie w progu tak, jak się zatrzymał kiedy tu wszedł. Wciąż ciężko mu było uwierzyć, że po tym wszystkim nekromanta naprawdę ofiarował mu osobny pokój i możliwość spędzenia nocy pod jego dachem. Choć może to nie była do końca dobra wola niebianina, bo przecież wampir sam mu to narzucił podczas nastawiania blondynowi dłoni. Nawet jeśli, to czy był w ogóle sens się tak starać z uprzątnięciem tego pokoju? Przecież gdyby to był jedynie przymus, strach przed odmową, czy dla świętego spokoju zgodzenie się wystarczyło by, że dałby krwioopijcy jakikolwiek kąt, choćby w piwnicy, byleby tylko nie doprowadzić do nieprzyjemnych sytuacji.
Westchnął ciężko i rozejrzał się po pokoju. Nie było sensu doszukiwać się w tym negatywów czy podstępów, gdyż jak mówi stare przysłowie darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Postanowił więc w chwili obecnej dostosować się do gościny Mitry i ją przyjąć, a o zbędnym pokoju porozmawiać z rana. Chociaż... czy był sens skoro zostanie tu jedyna na tę, może następną noc? Nie był przecież bezdomnym. Miał miejsce na cmentarzu w kryptach, czy choćby swoją sypialnie w faustowym... swoim zamczysku. Nie miał więc powodów by siedzieć dłużej na głowie błogosławionego niż było to konieczne. Dziś, by mieć go pod obserwacją, czy nic złego się nie dzieje ze zdrowiem, przede wszystkim czy paraliż go całkiem odpuścił. Jutro, przez prawdopodobne otworzenie grymuaru, by mieć na oku czy również faktycznie nic mu nie grozi. Westchnął ciężko.
- "Rozumiem, że zamek przywołuje złe wspomnienia, ale czy rzeczywiście były dla ciebie aż tak traumatyczne, czy po prostu dalej jesteś na niego zły za to wszystko co zrobił? Bo ja obstawiam to drugie, inaczej nie wracał byś tam przez tyle dziesiątek lat."
Po środku pokoju pojawił się Drugi, który zrobił obrót o sto osiemdziesiąt stopni i rozsiadł się w fotelu z widokiem na panoramę miasta śmierci.
- To nie jest takie proste...
- "Owszem jest, tylko ty nie chcesz by takie było. Tak jak z krwią i jej zwracaniem. Wynajdujesz problem tam gdzie go nie ma, nie rozumiem tylko czy chcesz się wybielić i uciec od swoich grzechów, czy robisz z siebie durnego męczennika "bo tak dla świata lepiej"" - powiedział parodiując głos Aldarena. - "Moja rada, zacznij się zachowywać w końcu jak mężczyzna z jajami, w końcu jesteś teraz głową jednego z siedmiu głównych rodów Maurii, nie licząc rodziny Królowej, nie masz teraz prawa okazywać słabości, bo szybko stracisz przywileje i inni cię albo zjedzą, albo zrobią z ciebie swojego pachołka, acz znając ciebie to ostatnie byłoby jedynie przyjemnością dla ciebie" - burknął, wyrażając swoje niezadowolenie i zaraz wyparował zostawiając Aldarena "samego" z jego myślami.
Skrzypek musiał przyznać upiorowi rację, teraz jako głowa rodu nie mógł tak po prostu schować głowy w piasek i się od tego wszystkiego od tak odciąć. Po pierwsze to nie przystało, a po drugie mogłoby sprowadzić kłopotów, nie tylko na niego, ale również na Mitrę. Choćby przez to nie mógł w nieskończoność unikać zamczyska jak ognia. Ale... chyba miał już pewien pomysł jak zapewnić im obu spokój i bezpieczeństwo, a przy tym nie opuszczać Maurii i nie tracić tytułu głowy rodu oraz przywilejów do zamku. W końcu pod nim znajdowały się krypty choćby z prochami tego chłopca, którego przemienił, nie mógł ich od tak porzucić czy oddać pod opiekę komuś innemu, tym bardziej w kraju, gdzie hieny cmentarne są gorsze od zarazy nękającej mieszkańców, w dalszej mierze zwanej nieumarłymi.
Mimo chodem popatrzył na widok rozciągający się za oknami wykuszu, lecz zamiast rozsiąść się w fotelu i oddać zadumie, pozwolił sobie opuścić pokój i zejść do salonu, przede wszystkim po skrzypce. Razem z nimi wrócił zaraz na górę i chciał się oddać muzyce, jednakże po strunach nie zostało nawet śladu. Rozczarowany wypuścił powietrze z płuc i odłożył niezwykle delikatnie instrument na jedną ze skrzyń. Zastanawiało go, czemu Zarel im to wszystko dawał, jaki miał w tym cel, a przede wszystkim kim był. Mitra mu nie ufał, ale przecież jak do tej pory nic złego się nie stało i choć skrzypce były dość niezwykłym prezentem, nic ich do tej pory nie zjadło. Co więc mogło być takiego podejrzanego w otrzymanych butelkach z alkoholem i... krwią Fausta. W porządku, to było podejrzane, ale wampirowi wydawało się, że widział te butelki, a szczególnie ich etykietki w zamku zmarłego Mistrza. Ponadto nosiły na sobie fragmenty pajęczyn i były delikatnie przyprószone kurzem, nie było więc mowy o tym by ktoś je właśnie kupił, by otruć obu mężczyzn, zwłaszcza, że żadna nie była otwarta. Aldaren domyślał się, że musiały pochodzić z barku Fausta i tajnej skrytki, gdzie przechowywał dla przygarniętego młodzika swoją krew na czarną godzinę. Skrzypek wiedział, że takowa istniała, ale tylko starszy krwiopijca miał wiedzę, gdzie ona dokładnie się znajduje. Czyżby to znaczyło, że Faust nie zginął? Ale przecież on chciał zabić Mitrę i przejąć grymuar nie było więc sensu by mu dawać swoje najcenniejsze księgi z biblioteczki, przynosić im alkohol, a lazurowookiemu skrzypce, które pierwotnym wyglądem raczej nie cieszyły oka, gdyż wyglądały jak karykaturalne rysunki dwu, może trzylatków przedstawiające bliżej nieokreślone postacie. Poza tym grajek osobiście rozsypał jego prochy na wietrze, nie było opcji by Faust się odrodził i to tak szybko.
Pokręcił energicznie głową by już o tym nie myśleć i wyjął z wewnętrznej kieszeni dziennik, który był dla niego w całej paczce ksiąg dla Mitry. Nie miał pojęcia czym się tak denerwował przed otworzeniem dziennika. Może znów wypadnie z niego jakaś wskazówka od Zarela? A może faktycznie coś go tym razem pożre? Odetchnął głęboko i otworzył na pierwszej stronie.
"† Rok 279 Ery Alarańskiej okres trwania Pierwszej Wojny Miast Andurii z Maurią - rok szósty †
Śmierć zbierała obfite żniwo i to nawet w państwie, gdzie witana była jak najlepszy kompan do picia. Wojna od zawsze była jednym z jej najokrutniejszych i najzacieklejszych Ogarów, jednakże to chęć życia każdej słabej istoty, szczególnie nędznych śmiertelników była w tym wszystkim największym potworem, który ściągnął w te strony zapach krwi i świeżych trupów gęsto zaścielających ulice Maurii. Oczywiście nieumarli świętowali, bo to by nie świętował takiego urodzaju nowych sług. Zatrwożeni ludzie pchali się drzwiami i oknami do siedzib niemal wszystkich rodów czy to wysokich czy też niskich, ale za niewielką zapłatę, ochronę ich nędznych istnień gotów byli stać się wampirami. Ci, którym duma nie pozwalała zaprzedać duszy krwiopijczym diabłom jakimi nas uznawano, dość szybko ginęli, a dzięki temu zasilali niekończącą się armię zwłok maszerującą w jednym tempie na miasta Andurii. Z taką nieumarłą potęgą jedynie Prasmok mógłby się mierzyć, nie zwykli śmiertelnicy.
W mieście zostało niewielu ludzi. W większości były to sieroty i starcy, którzy i tak byli już jedną stopą po tamtej stronie. Jeden jednak przypadek zasługuje na uwagę. Wszakże osobiście byłem świadkiem jak ledwo trzymający się na łapach kundel zaatakował wampirzyce trzymającą w swych szponach przerażonego dzieciaka, który słowa nie był w stanie z siebie wydusić, a co dopiero błagać kogoś o pomoc, lub ją o litość. Dzieciak posłużył jej jako przekąska, choć nie był to udany posiłek, gdyż rozwścieczony pies rzucił jej się do gardła. Musiała być ledwo przemienioną, gdyż zwykły wampir nawet by nie zwrócił na futrzaka najmniejszej uwagi. Nie została mu jednak dłużna i nim wyzionęła ducha roztrzaskała łeb pchlarza na bruku czyniąc z niego pożywienie dla jak sępy krążących po okolicy trupojadów. Nim się zorientowałem w sytuacji szczeniaka już nie było, ale nie dawałem mu większych szans na przeżycie..."
Aldaren przerwał lekturę i się zamyślił przypominając sobie podobna sytuację, która spotkała go samego, a przez którą chciał się widzieć z Ariszią. Był zaskoczony, że nikt nie zwrócił na to zdarzenie uwagi, choć wokół krążyli ludzie i nieumarli mieszkańcy miasta, a jednak nawet na interweniującego skrzypka nie spojrzeli. Czyżby to był jedynie omam? Wspomnienie i mary z przeszłości? Czyżby to przez Faustową krew był w obecnych czasach świadkiem tego, co jego mistrz zapisał na kartkach prawie pięć wieków temu? Zbyt dużo niewiadomych by móc jednoznacznie osądzić. Nieznacznie przekartkował dziennik i zatrzymał się na losowej stronie. Znów dał się pochłonąć lekturze.
"† Rok 280 Ery Alarańskiej kilka tygodni po podpisaniu Paktu o nieagresji między związkiem Andruskim, a Maurią †
Przemierzając w poszukiwaniu łatwego pożywienia mauriańskie ulice usłane zniszczonymi niedawną wojną, oraz chorobami i biedą ludźmi, natknąłem się na konającą niemal na środku drogi znajomą sierotę. Pchły i wszy pasożytujące na zagłodzonym ciele pięciolatka były jego najmniejszym zmartwieniem, tak samo jak trącające fekaliami na kilometr łachmany [...] Po trzech dniach dzieciak zaczął się ze słabym płaczem wybudzać [...] Priorytetem było doprowadzenie tego małego ciałka do porządku [...] wyczyściłem mu całą pamięć. Nie czułem się z tym ani trochę źle, w końcu on był mały i jeszcze całe ludzkie życie stoi przed nim otworem. Wtedy też mogłem się po raz pierwszy zwrócić do niego po imieniu, choć te sam chłopcu, przyjmując go także do swojego rodu der Leeuwów [...] żeby Aldaren był szczęśliwy..."
- "Jaki ten twój mistrz miłosierny i wspaniałomyślny" - zadrwił Drugi, a Aldaren z trzaskiem zamknął dziennik i oszołomiony odłożył lekturę na podłokietnik.
Nigdy, nawet w najgorszych snach nie przypuszczałby, że Faust może być na tyle okrutny by całkowicie wyczyścić mu pamięć, zrobić z dziecka praktycznie warzywo by pozbyć się jego traumy i najłatwiejszym z możliwych sposobów zapewnić mu nowe życie. Ciężko było w to wampirowi uwierzyć, ale to znaczyło... Tamta wampirzyca była jego matką... Do oczu skrzypka napłynęły łzy, miał niewyobrażalną ochotę cisnąć dziennik w płomień kominka, ale... zdawało mu się, że na równoległej stronie zobaczył starannie napisane imię aż za nadto dobrze znane lazurowookiemu. Był jednak obecnie w rozsypce i nie miał odwagi sprawdzić czy rzeczywiście ze stresu i nerwów mu się jedynie nie przewidziało.
- "Uspokój się, nie chcesz chyba puścić tego wszystkiego z dymem, wraz z nekromantą, prawda?" - odezwał się demon i choć starał się opanować gniew Aldarena, nie był w stanie ukryć, że ta sytuacja, te informacje go samego nieźle wzburzyły.
Może nie był okazem cnotliwości i za swojego życia paskudne rzeczy robił, ale nigdy by się nie posunął do tego by przez własne widzimisię obdzierać kogoś ze wspomnień i jego tożsamości, a później po prostu grać i oszukiwać. Drugi nie był najlepszym facetem, ale coś takiego było poniżej jego godności, miał wszakże swój honor.
- "Musisz się opanować inaczej albo zbudzisz swojego bezskrzydłego pół aniołka, albo mu coś zrobisz w ferworze "zabawy". Tak więc wycisz się. Fausta już nie ma i minęło praktycznie pięćset lat, nic już nie poradzisz na tak odległą przeszłość."
Tęczówki wampira zalśniły czerwienią, a on oddychał głęboko starając się uspokoić. Nic jednak nie było w stanie ukoić jego nerwów i palącego gardło pragnienia. Siedział dłuższą chwilę, lecz nie mógł dłużej wytrzymać, wstał i skierował się w stronę drzwi od pokoju. Nie myśląc za wiele wyszedł i skierował się od razu na dół do salonu. Chciał zabrać na górę może ze dwie butelki krwi i alkoholu by je wymieszać i bez skrupułów się upić. Jednakże to co tam zastał nieco ostudziło jego zapał. Mitra niemal boleśnie wykrzywiony z głową i złożoną na biurku drzemał sobie smacznie, ale dlaczego tutaj, a nie u siebie w pokoju... Coś się stało? A może to była prowokacją wampira? Mitra w ogóle u siebie nie sypiał tylko w taki sposób? I snów nie było sensu się nad tym zastanawiać. Ostrożnie, by go nie zbudzić odsunął krzesło i wziął go na ręce, nie cackając się gdyby zaczął się przebudzać, po prostu magią cały czas nadzorował by nekromanta spał. Przeniósł go na kanapę i przykrył swoim płaszczem, by tak jak obiecał - nie pałętać się po jego domu i nie tykać niczego.
- Wiem, że pewnie zrobiłeś to nieświadomie, ale, proszę, nie zasypiaj więcej poza swoim pokojem, a przynajmniej nie wtedy gdy ja tu jestem - szepnął mu do ucha. - Miło mi było słyszeć z twoich ust "Al", nie zdoła cię to jednak ochronić gdy stracę nad sobą kontrolę, dlatego proszę być uważał następnym razem. Nie chcę cię skrzywdzić. Śpij dobrze - powiedział mimo woli wdychając cudowny, trudny do opisania zapach jego włosów.
Poprawił raz jeszcze przykrywający niebianina płaszcz, po czym Aldaren poszedł po butelki i ulotnił się na górę. Tam na zmianę zaczął pić i grać cicho na skrzypcach. Musiał się opanować, inaczej z rana Mitra będzie się martwił. Tak też skończyła się jego noc, na graniu i piciu.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Mitra tylko po części traktował Aldarena jak człowieka, błędnie przypisując mu potrzebę snu, lecz tak naprawdę jego główną motywacją do przygotowania pokoju dla skrzypka było zapewnienie mu odrobiny prywatności - by miał miejsce, gdzie swobodnie wypocznie, będzie mógł zostawić swoje rzeczy, grać jakby był u siebie. Naiwnie zakładał, że to nie będzie jedyna noc, którą Aldaren spędzi w jego domu, liczył, że być może przeniesie tu swoje rzeczy z rodzinnej krypty, skoro już nie zamierzał przebywać w swoim zamczysku… Lecz może jednak wkrótce to się zmieni, w końcu jaka przyjemność pomieszkiwać u osoby, z którą z takim trudem się dogadują. Mitrze nadal nie dawały spokoju wcześniej słowa skrzypka, że zamierza on przebywać z nim tylko tyle czasu, ile potrzeba do otwarcia grymuaru, a potem zamierza odejść. Niby później wyjaśnili sobie to całe nieporozumienie, lecz Aresterra pozostawał trochę nieufny - w końcu wcześniej skrzypek również zapewniał go o swojej przyjaźni, aby następnego dnia się jej wyprzeć… Z jednej strony tak bardzo chciał mu zaufać, a z drugiej czuł, że nie powinien. Na razie jednak się starał.
- Chciałem - odparł bezczelnie Aldarenowi, który oświadczył mu, że nie musiał się tak starać. - Zresztą przecież to nie ja sprzątałem… Chciałem, byś miał odrobinę prywatności. Jesteś pierwszym gościem, jaki spędzi noc w tym domu od dwudziestu lat - dodał, jakby to miało być jakieś usprawiedliwienie ewentualnych niedociągnięć i dowód tego, jak bardzo mimo wszystko nekromanta się starał, choć na razie wydawało mu się, że Aldaren wcale nie był zadowolony. Niech to szlag, chciał dobrze, a przesadził?
- Już to robisz - zauważył bezczelnie nekromanta, gdy skrzypek twierdził, że nie zamierza się kłócić. Trudno było stwierdzić, czy był to żart, czy faktyczny wyrzuty, gdyż Mitra właśnie wychodził z pokoju.
Mitra - choć zasnął przy biurku w niezbyt wygodnej pozycji - spał bardzo głęboko. Był wykończony. Pewnie więc przespałby z głową na blacie całą noc, a rano obudziłby się z obolałym karkiem zmarznięty i oczywiście marudny… Gdyby nie Aldaren. Nekromanta jakoś zupełnie nie wziął pod uwagę tego, że skrzypek mógłby zejść do salonu i go tu zastać, tak był przyzwyczajony do mieszkania w pojedynkę, że w sumie nie robiło mu różnicy gdzie śpi, a zresztą w jednej chwili zrobił się tak senny, że być może dałby radę dowlec się do kanapy, ale na pewno nie na piętro do swojej sypialni i do łóżka, by tam spać jak cywilizowany człowiek. Mogło to się nieszczęśliwie skończyć… Ale tylko mogło.
Mitra poczuł, że coś się koło niego porusza i pewnie niewiele brakowało by się wybudził, gdyby wampir nie skorzystał ze swoich czarów i go nie uspokoił. Dlatego nekromanta jedynie westchnął, zupełnie bezwolnie pozwalając, by Aldaren się nim zajął. Leżał w jego ramionach ze złożonymi na brzuchu rękami, jakby obejmował się z zimna, a jego głowa opadła na ramię wampira. Na jego policzku widoczne były ciemniejsze pręgi odgniecionego rękawa, ale szybko bladły.
Na kanapie już Mitra prawie natychmiast sam z siebie obrócił się na bok i podkulił nogi, znowu kładąc się w tej pozycji, w jakiej odpoczywał przed nastawianiem ręki. Oba opatrunki na jego dłoniach - i ten z bandaża i ten z Mroźnej Berwali - zrobiły się dużo luźniejsze. Znak, że opuchlizna z nich powoli schodziła. Na zranionej nożem ręce nie było ponadto już widać ciemnych żył, bo regenerujący głęboki sen sprzyjał również walce z magicznym przemęczeniem. A mimo to widać było, że nekromanta potrzebował jeszcze wiele godzin snu, gdyż blask ognia bijący od kominka podkreślał worki pod jego oczami.
Błogosławiony nie słyszał szeptów skrzypka, nie zdradził go żaden tik na twarzy ani nawet najmniejszy ruch. Spał. Poruszył się dopiero, gdy Aldaren poprawił okrywający go płaszcz, wtedy złapał za jego kołnierz i podciągnął go sobie pod brodę, zrobił to jednak przez sen, nieświadomie.
Ranek nastał jak to w Maurii, pochmurny i ledwo szary, nie zwiastujący, że kiedykolwiek nad tym miastem wstanie słońce. Mitra obudził się dopiero, gdy porządnie wypoczął, bo nie obudziła go jasność dnia. Jego przebudzenie następowało powoli, na początku ledwo się poruszył, później zaczął inaczej oddychać, aż w końcu otworzył oczy. Miał bardzo senne spojrzenie, jakby w ogóle nie orientował się gdzie jest ani co tu robi. Gdy jednak dotarło do niego, że zasnął przy biurku, a tymczasem gdzieś leży, momentalnie się zerwał. Rozejrzał się spłoszonym wzrokiem po salonie, prawie jakby nie rozpoznawał tego miejsca. Gwałtownie oddychał, a jego źrenice były wąskie od nagłego napływu adrenaliny. Powoli jednak się uspokajał. Był u siebie, w swoim domu. Był sam. Ale cholera, przecież zasnął przy biurku, co się więc stało? Zorientował się, że był czymś nakryty i spojrzał na to co to było. Nie koc, jak się spodziewał - płaszcz. Rozpoznał, że to nakrycie Aldarena, w końcu połączył fakty… I zrobiło mu się od tego strasznie niedobrze. Odrzucił od siebie okrycie, jakby była to skóra świeżo zdjęcia ze zwierzęcia. Jakim cudem do tego doszło? Zasnął przy biurku, obudził się na kanapie, nakryty płaszczem wampira. Oczywisty wniosek był taki, że skrzypek maczał w tym palce, ale jakim cudem Aresterra się nie obudził? Nawet gdy głęboko spał, łatwo było go zbudzić, to taki odruch - najpierw w lazarecie musiał być na każde zawołanie, a później była to kwestia bezpieczeństwa i całkowitego braku zaufania do osób, którymi był otoczony… Teraz nawet gdy mieszkał sam mogła go zbudzić obijająca się o szyby gałąź. A tymczasem Aldaren zdołał go jakoś przenieść. Nieważne jak tego dokonał, w Mitrze wywołało to mdłości.
Nekromanta gwałtownie wstał z posłania. Liść, którym miał owiniętą prawą dłoń, był już tak luźny, że zsunął się i bezgłośnie sfrunął na ziemię. Tam został, a Mitra szybkim krokiem wyszedł z salonu. Wbiegł po schodach na piętro i zamknął się w swojej sypialni drzwi zatrzaskując może nie z hukiem, ale tak, że było to słychać.
- Zamknij się - warknął na Żabona, który zaczął wiercić się w pościeli i skrzeczeć. Był tak wzburzony, że demon posłuchał go bez dyskusji, by nie oberwać, bo było to wyjątkowo prawdopodobne.
Aresterra z rozmachem otworzył szufladę jednej z komód, w której przechowywał swoją kolekcję masek. Nie były to wyszukane zbiory, gdyż Mitra nie traktował ich jak biżuterii czy dzieła sztuki, nie o to wszak chodziło by być widocznym, a właśnie by nikt się nim nie interesował. Większość miała więc ten sam neutralny wyraz twarzy, były gładkie, bez malunków ani zdobień. Niektóre osłaniały tylko górną połowę twarzy, drugie tylko dół, dominowały jednak te na całą twarz. Spomiędzy tych ostatnich Mitra wybrał jedną, bardzo lekką, z delikatnego białego drewna wyszlifowanego na tak gładko, że przypominało kość. Szybko ją założył i naciągnął na głowę kaptur, jakby to wszystko miało ochronić go przed jego lękami. Drżały mu ręce, wsunął je więc po pachy jakby marzł i rozejrzał się po pomieszczeniu niczym spłoszone zwierzę.
”Jestem żałosny”, ocenił samego siebie. Myśl o tym, że Aldaren go dotykał gdy spał wywołała w nim olbrzymi dyskomfort. Był pewny, że skrzypek zrobił to jedynie z troski, ale i tak… Nieważne co sobie wyobraził, nawet to, że przez sen dał się prowadzić za rękę, sprawiało, że paliła go skóra. Spojrzał na swoje dłonie - ta lewa nadal była owinięta bandażem i to jakoś dawało mu ulgę. Prawa, niczym nieokryta, z odsłoniętym nadgarstkiem wydawała mu się obca i brzydka. Chuda, blada, pająkowata. Co sobie myślał Aldaren, gdy jej dotykał? Co też go podkusiło, że zasnął tam w salonie? Był tak głupi…
Mitra wyszedł z pokoju już w znacznie ciszej niż do niego wszedł. Rozejrzał się po korytarzu, jakby spodziewał się tam kogoś spotkać.
- Żabon, ty łajzo - syknął na demona, który przecisnął się obok jego nóg i popędził na parter, a później ledwo wyrabiając na zakręcie wpadł do salonu. Nekromanta nie gonił za nim, spokojnie zamknął drzwi i zszedł piętro niżej uparcie starając się nie patrzeć w górę, gdzie spodziewał się, że siedział Aldaren. Zerknął do salonu chcąc tylko skontrolować co wyprawiała tam ta jego mała paskuda i zaraz iść do kuchni, ale rzeczona paskuda pokrzyżowała jego plany.
- Żabon, zostaw to! - syknął na demona, który właśnie zżerał liść, z którego był zrobiony opatrunek przeciw opuchliźnie, a który spadł z ręki nekromanty gdy ten wstał. Niestety nagana Mitry nic nie dała, gdyż Żabon na jego widok pośpiesznie przełknął wszystko co miał w mordzie, a po chwili beknął.
- Świnia - ocenił nieprzychylnie nekromanta. - Jak ci żołądek zamrozi to cię ratować nie będę.
Na pyskówki demona błogosławiony już nie zareagował - poszedł samemu zaspokoić swój głód. Miał jeszcze trochę różnych frykasów, które poprzedniego dnia przyniósł dla niego Aldaren, lecz wiedział, że będzie musiał dzisiaj wysłać jakiegoś służącego po zakupy. Na razie jednak chleb z miodem był wprost idealny - obrywając kawałki wczorajszego pieczywa z całego bochenka Mitra moczył go w miodzie i wkładał sobie do ust. Maskę przed jedzeniem przesunął na szczyt głowy. Gdy jednak usłyszał ruch na korytarzu, momentalnie przerwał posiłek i znowu zasłonił twarz. Okazało się, że to był jedynie Żabon, ale i tak Mitra stracił już apetyt. Nie mając już ochoty na jedzenie poszedł do salonu, po którym rozejrzał się, jakby zamierzał coś z tym miejsce zrobić… Owszem, zamierzał. Zaczął zbierać księgi, które mu podrzucono i chował je z powrotem do pudła, w którym je przyniesiono. Pod maską minę miał zaciętą, bo im dłużej myślał o tych biorących się znikąd prezentach tym bardziej się irytował i zamierzał może nie od razu je wyrzucić, bo jednak księgi były czymś, z czym trudno było mu się tak rozstać, ale na pewno chciał, by zniknęły mu z oczu. Właśnie na tym zbieraniu pochodzących od Fausta manuskryptów naszedł go wampir.
- Jak ci minęła noc? Przepraszam, że dzisiaj jestem w masce - usprawiedliwił się Mitra, gdy tylko znalazł się w jednym pokoju z Aldarenem. - To dla mnie po prostu trudne… Dzieje się za szybko. Chcę przezwyciężyć swoje lęki, ale jestem na to za słaby, by udało mi się tak w jednej chwili… To przejdzie.
Westchnął. Nie spodziewał się, że skrzypek go zrozumie, nikt normalny nie rozumie tego wstrętu jakim może napawać dotyk albo nawet samo spojrzenie.
- Al… - zwrócił się do niego bez podnoszenia wzroku. - Zapytam wprost: co stało się w nocy? Nie zasnąłem na kanapie, a na pewno nie lunatykuję. Przeniosłeś mnie tam?
Mitra zebrał kolejne kilka książek i ułożył je równo, stukając grzbietami o blat stolika.
- Chciałem - odparł bezczelnie Aldarenowi, który oświadczył mu, że nie musiał się tak starać. - Zresztą przecież to nie ja sprzątałem… Chciałem, byś miał odrobinę prywatności. Jesteś pierwszym gościem, jaki spędzi noc w tym domu od dwudziestu lat - dodał, jakby to miało być jakieś usprawiedliwienie ewentualnych niedociągnięć i dowód tego, jak bardzo mimo wszystko nekromanta się starał, choć na razie wydawało mu się, że Aldaren wcale nie był zadowolony. Niech to szlag, chciał dobrze, a przesadził?
- Już to robisz - zauważył bezczelnie nekromanta, gdy skrzypek twierdził, że nie zamierza się kłócić. Trudno było stwierdzić, czy był to żart, czy faktyczny wyrzuty, gdyż Mitra właśnie wychodził z pokoju.
Mitra - choć zasnął przy biurku w niezbyt wygodnej pozycji - spał bardzo głęboko. Był wykończony. Pewnie więc przespałby z głową na blacie całą noc, a rano obudziłby się z obolałym karkiem zmarznięty i oczywiście marudny… Gdyby nie Aldaren. Nekromanta jakoś zupełnie nie wziął pod uwagę tego, że skrzypek mógłby zejść do salonu i go tu zastać, tak był przyzwyczajony do mieszkania w pojedynkę, że w sumie nie robiło mu różnicy gdzie śpi, a zresztą w jednej chwili zrobił się tak senny, że być może dałby radę dowlec się do kanapy, ale na pewno nie na piętro do swojej sypialni i do łóżka, by tam spać jak cywilizowany człowiek. Mogło to się nieszczęśliwie skończyć… Ale tylko mogło.
Mitra poczuł, że coś się koło niego porusza i pewnie niewiele brakowało by się wybudził, gdyby wampir nie skorzystał ze swoich czarów i go nie uspokoił. Dlatego nekromanta jedynie westchnął, zupełnie bezwolnie pozwalając, by Aldaren się nim zajął. Leżał w jego ramionach ze złożonymi na brzuchu rękami, jakby obejmował się z zimna, a jego głowa opadła na ramię wampira. Na jego policzku widoczne były ciemniejsze pręgi odgniecionego rękawa, ale szybko bladły.
Na kanapie już Mitra prawie natychmiast sam z siebie obrócił się na bok i podkulił nogi, znowu kładąc się w tej pozycji, w jakiej odpoczywał przed nastawianiem ręki. Oba opatrunki na jego dłoniach - i ten z bandaża i ten z Mroźnej Berwali - zrobiły się dużo luźniejsze. Znak, że opuchlizna z nich powoli schodziła. Na zranionej nożem ręce nie było ponadto już widać ciemnych żył, bo regenerujący głęboki sen sprzyjał również walce z magicznym przemęczeniem. A mimo to widać było, że nekromanta potrzebował jeszcze wiele godzin snu, gdyż blask ognia bijący od kominka podkreślał worki pod jego oczami.
Błogosławiony nie słyszał szeptów skrzypka, nie zdradził go żaden tik na twarzy ani nawet najmniejszy ruch. Spał. Poruszył się dopiero, gdy Aldaren poprawił okrywający go płaszcz, wtedy złapał za jego kołnierz i podciągnął go sobie pod brodę, zrobił to jednak przez sen, nieświadomie.
Ranek nastał jak to w Maurii, pochmurny i ledwo szary, nie zwiastujący, że kiedykolwiek nad tym miastem wstanie słońce. Mitra obudził się dopiero, gdy porządnie wypoczął, bo nie obudziła go jasność dnia. Jego przebudzenie następowało powoli, na początku ledwo się poruszył, później zaczął inaczej oddychać, aż w końcu otworzył oczy. Miał bardzo senne spojrzenie, jakby w ogóle nie orientował się gdzie jest ani co tu robi. Gdy jednak dotarło do niego, że zasnął przy biurku, a tymczasem gdzieś leży, momentalnie się zerwał. Rozejrzał się spłoszonym wzrokiem po salonie, prawie jakby nie rozpoznawał tego miejsca. Gwałtownie oddychał, a jego źrenice były wąskie od nagłego napływu adrenaliny. Powoli jednak się uspokajał. Był u siebie, w swoim domu. Był sam. Ale cholera, przecież zasnął przy biurku, co się więc stało? Zorientował się, że był czymś nakryty i spojrzał na to co to było. Nie koc, jak się spodziewał - płaszcz. Rozpoznał, że to nakrycie Aldarena, w końcu połączył fakty… I zrobiło mu się od tego strasznie niedobrze. Odrzucił od siebie okrycie, jakby była to skóra świeżo zdjęcia ze zwierzęcia. Jakim cudem do tego doszło? Zasnął przy biurku, obudził się na kanapie, nakryty płaszczem wampira. Oczywisty wniosek był taki, że skrzypek maczał w tym palce, ale jakim cudem Aresterra się nie obudził? Nawet gdy głęboko spał, łatwo było go zbudzić, to taki odruch - najpierw w lazarecie musiał być na każde zawołanie, a później była to kwestia bezpieczeństwa i całkowitego braku zaufania do osób, którymi był otoczony… Teraz nawet gdy mieszkał sam mogła go zbudzić obijająca się o szyby gałąź. A tymczasem Aldaren zdołał go jakoś przenieść. Nieważne jak tego dokonał, w Mitrze wywołało to mdłości.
Nekromanta gwałtownie wstał z posłania. Liść, którym miał owiniętą prawą dłoń, był już tak luźny, że zsunął się i bezgłośnie sfrunął na ziemię. Tam został, a Mitra szybkim krokiem wyszedł z salonu. Wbiegł po schodach na piętro i zamknął się w swojej sypialni drzwi zatrzaskując może nie z hukiem, ale tak, że było to słychać.
- Zamknij się - warknął na Żabona, który zaczął wiercić się w pościeli i skrzeczeć. Był tak wzburzony, że demon posłuchał go bez dyskusji, by nie oberwać, bo było to wyjątkowo prawdopodobne.
Aresterra z rozmachem otworzył szufladę jednej z komód, w której przechowywał swoją kolekcję masek. Nie były to wyszukane zbiory, gdyż Mitra nie traktował ich jak biżuterii czy dzieła sztuki, nie o to wszak chodziło by być widocznym, a właśnie by nikt się nim nie interesował. Większość miała więc ten sam neutralny wyraz twarzy, były gładkie, bez malunków ani zdobień. Niektóre osłaniały tylko górną połowę twarzy, drugie tylko dół, dominowały jednak te na całą twarz. Spomiędzy tych ostatnich Mitra wybrał jedną, bardzo lekką, z delikatnego białego drewna wyszlifowanego na tak gładko, że przypominało kość. Szybko ją założył i naciągnął na głowę kaptur, jakby to wszystko miało ochronić go przed jego lękami. Drżały mu ręce, wsunął je więc po pachy jakby marzł i rozejrzał się po pomieszczeniu niczym spłoszone zwierzę.
”Jestem żałosny”, ocenił samego siebie. Myśl o tym, że Aldaren go dotykał gdy spał wywołała w nim olbrzymi dyskomfort. Był pewny, że skrzypek zrobił to jedynie z troski, ale i tak… Nieważne co sobie wyobraził, nawet to, że przez sen dał się prowadzić za rękę, sprawiało, że paliła go skóra. Spojrzał na swoje dłonie - ta lewa nadal była owinięta bandażem i to jakoś dawało mu ulgę. Prawa, niczym nieokryta, z odsłoniętym nadgarstkiem wydawała mu się obca i brzydka. Chuda, blada, pająkowata. Co sobie myślał Aldaren, gdy jej dotykał? Co też go podkusiło, że zasnął tam w salonie? Był tak głupi…
Mitra wyszedł z pokoju już w znacznie ciszej niż do niego wszedł. Rozejrzał się po korytarzu, jakby spodziewał się tam kogoś spotkać.
- Żabon, ty łajzo - syknął na demona, który przecisnął się obok jego nóg i popędził na parter, a później ledwo wyrabiając na zakręcie wpadł do salonu. Nekromanta nie gonił za nim, spokojnie zamknął drzwi i zszedł piętro niżej uparcie starając się nie patrzeć w górę, gdzie spodziewał się, że siedział Aldaren. Zerknął do salonu chcąc tylko skontrolować co wyprawiała tam ta jego mała paskuda i zaraz iść do kuchni, ale rzeczona paskuda pokrzyżowała jego plany.
- Żabon, zostaw to! - syknął na demona, który właśnie zżerał liść, z którego był zrobiony opatrunek przeciw opuchliźnie, a który spadł z ręki nekromanty gdy ten wstał. Niestety nagana Mitry nic nie dała, gdyż Żabon na jego widok pośpiesznie przełknął wszystko co miał w mordzie, a po chwili beknął.
- Świnia - ocenił nieprzychylnie nekromanta. - Jak ci żołądek zamrozi to cię ratować nie będę.
Na pyskówki demona błogosławiony już nie zareagował - poszedł samemu zaspokoić swój głód. Miał jeszcze trochę różnych frykasów, które poprzedniego dnia przyniósł dla niego Aldaren, lecz wiedział, że będzie musiał dzisiaj wysłać jakiegoś służącego po zakupy. Na razie jednak chleb z miodem był wprost idealny - obrywając kawałki wczorajszego pieczywa z całego bochenka Mitra moczył go w miodzie i wkładał sobie do ust. Maskę przed jedzeniem przesunął na szczyt głowy. Gdy jednak usłyszał ruch na korytarzu, momentalnie przerwał posiłek i znowu zasłonił twarz. Okazało się, że to był jedynie Żabon, ale i tak Mitra stracił już apetyt. Nie mając już ochoty na jedzenie poszedł do salonu, po którym rozejrzał się, jakby zamierzał coś z tym miejsce zrobić… Owszem, zamierzał. Zaczął zbierać księgi, które mu podrzucono i chował je z powrotem do pudła, w którym je przyniesiono. Pod maską minę miał zaciętą, bo im dłużej myślał o tych biorących się znikąd prezentach tym bardziej się irytował i zamierzał może nie od razu je wyrzucić, bo jednak księgi były czymś, z czym trudno było mu się tak rozstać, ale na pewno chciał, by zniknęły mu z oczu. Właśnie na tym zbieraniu pochodzących od Fausta manuskryptów naszedł go wampir.
- Jak ci minęła noc? Przepraszam, że dzisiaj jestem w masce - usprawiedliwił się Mitra, gdy tylko znalazł się w jednym pokoju z Aldarenem. - To dla mnie po prostu trudne… Dzieje się za szybko. Chcę przezwyciężyć swoje lęki, ale jestem na to za słaby, by udało mi się tak w jednej chwili… To przejdzie.
Westchnął. Nie spodziewał się, że skrzypek go zrozumie, nikt normalny nie rozumie tego wstrętu jakim może napawać dotyk albo nawet samo spojrzenie.
- Al… - zwrócił się do niego bez podnoszenia wzroku. - Zapytam wprost: co stało się w nocy? Nie zasnąłem na kanapie, a na pewno nie lunatykuję. Przeniosłeś mnie tam?
Mitra zebrał kolejne kilka książek i ułożył je równo, stukając grzbietami o blat stolika.
- Aldaren
- Poszukujący Marzeń
- Posty: 411
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
- Kontakt:
W przeciągu ostatnich kilku godzin wydarzyło się stanowczo za dużo, przez co z niemałą trudnością przychodziło wampirowi trzymanie nerwów na wodzy. To co przeczytał... Drugi miał rację, nie mógł dać się temu pochłonąć, nie kiedy istniało zagrożenie, że mógłby przez przypadek ucierpieć Mitra. Skrzypek jednak miał związane ręce, obiecał nekromancie, że nie ruszy się z jego domu, gdy blondyn będzie spał, choćby na krok, nie mógł więc wyjść żeby się przejść i przewietrzyć, wyładować swojego gniewu z dala od niewinnych, czy w całkowitym odosobnieniu przeczekać, aż nerwy same go nie odpuszczą. U Fausta zdarzały mu się momenty gdy schodził do krypt czy lochów i tam przeczekiwał najgorszy okres. Niemniej najczęściej wychodził na dłuuugi spacer, bądź do karczmy. Niestety obecnie był zobowiązany obietnicą, a przez to również pełen obaw, czy zdoła nie stracić nad sobą kontroli aż do rana. Nie było to jednak takie łatwe a palące w przełyku pragnienie jeszcze bardziej potęgowało frustrację skrzypka. W końcu nie wytrzymał, a nie mając innego wyboru skierował się w dół po podarowane mu i Mitrze nie tak dawno temu butelki z alkoholem.
Schodząc cicho do salonu, kompletnie się nie spodziewał, że zastanie tam śpiącego przy biurku Mitrę. Głód zmusił go by się zbliżyć do nekromanty, ale Aldaren miał w sobie wystarczająco świadomości by nie zrobić nic czego później strasznie by żałował. Nie mógł jednak tak zostawić przyjaciela, więc postanowił go przenieść choćby na wygodniejsze posłanie - kanapę. W ogóle nie przyszło mu do głowy, że rankiem może to być powód nowych kłopotów i nieporozumień, świt jednak nawet najdrobniejszym szczegółem nie zdradzał wiszącego w powietrzu konfliktu.
Aldaren noc spędził na graniu na skrzypcach i opróżnianiu kolejnych butelek krwi, aż z sześciu nie została mu tylko jedna, której nie wypił tylko dlatego, że zmorzył go sen nie tylko wywołany zmęczeniem przez ostatnie wydarzenia (i faktem, że nie spał chyba od dwóch tygodni), ale swój udział w tym miał również wypity przez niego alkohol (dwie butelki krwi na pół butelki mocnej krasnoludzkiej wódki). Gdyby Mitra go zobaczył, albo ktoś, kto widziałby jak wampir przenosi nekromantę od biurka na kanapę, zapewne obecnie pomyślałby o nim jak o największym hipokrycie na Łusce - Aldaren nie wiedząc kiedy usnął kamiennym snem w fotelu stojącym w wykuszu. Zbudził się dopiero gdy doszedł go odgłos zamykanych mocno drzwi piętro niżej. Nie zerwał się na równe nogi by sprawdzić co się dzieje tylko dlatego, że głowa mu pękała w szwach, a do tego zdawało się to być pojedynczym rumorem, więc mogło mu się po prostu przesłyszeć. Nie mógł już jednak znów zasnąć, jego nieumarłe ciało nie potrzebowało więcej odpoczynku, choć umysł jeszcze by sobie uciął drzemkę, gdyby nie potwory ból jakby czaszkę zgniatano w mu imadle. Westchnął ciężko sam sobie będąc winien takiemu stanowi i wygrzebał z jednej z odmętów kieszeni swojej kamizelki niewielką saszetkę z proszkiem o silnych właściwościach przeciwbólowych i jako efekty uboczne niwelujący cały alkohol we krwi, co za tym idzie leczący również kaca. Co prawda nie miał czym popić - ostatnią butelkę z krwią wolał zostawić na czarną godzinę - ale to go nie powstrzymało przed wzięciem specyfiku. Następnego dnia ból głowy wróci ze zdwojoną siłą i będzie mało kontaktowy, albo dostanie napadów agresji, ale do tego czasu zapewne będzie już w zamku, nie miał więc się czym martwić. W końcu najważniejsze by teraz był w pełni sił i do tego całkiem trzeźwy, inaczej zapewne sporo by stracił w oczach Mitry, a tego nie chciał. Musiał jednak poczekać aż proszek zacznie działać, z tego powodu postanowił jeszcze nie wychodzić z pokoju i pograć cicho na skrzypcach, by gospodarzowi nie przeszkadzać, aż lekarstwo nie zacznie działać. Muzyka nie tylko go odprężała, ale również pozwalała choć w niewielkim stopniu nie myśleć o bólu.
Gdy tylko mu się polepszyło, przeczesał włosy dłonią i wygładził swoje ubranie, żeby nie wyglądał jakby spędził noc w rynsztoku, po czym postanowił przywitać się ze swoim gospodarzem i może pomóc mu w przygotowaniu śniadania. Schodząc ze schodów słyszał, jak Mitra robi porządki w salonie. Westchnął cicho nieco z zakłopotaniem myśląc, że to jego obecność i wcześniejsze uwagi na temat wszechobecnego bałaganu zmusiły nekromantę do poukładania swoich rzeczy, wbrew jego naturze. Wszedł do salonu, lecz zaraz przystanął niepewnie widząc błogosławionego w swoim pełnym "uniformie" ochronnym, pakującego książki do pudła, które wczoraj zostało mu przyniesione.
- Witam - mruknął, nie do końca wiedząc co powiedzieć. Taki widok go lekko zszokował.
- Jesteś u siebie w domu, nie musisz mi się tłumaczyć. Wiem, że jestem tu raczej intruzem, niemniej raz jeszcze dziękuję za zaproszenie - powiedział formalnie, nieco skrępowany, ale mimo to uśmiechnął się ciepło i zaczął kierować się w stronę Mitry by mu pomóc z książkami. Nie wnikał czemu niebianin je pakował, tym bardziej, że tak jak wcześniej skrzypek wspomniał, błogosławiony był w SWOIM domu, więc równie dobrze mógłby rozwalać wszystko co popadnie i latać na golasa, a Aldarenowi nic do tego.
- Cóż... Nie powiem, że... - zaczął, lecz Mitra mu przerwał, znów zdrabniając jego imię, co było istną muzyką dla uszu wampira. Słysząc jednak jego pytanie struchlał i zamarł w pół kroku, może niecałe półtora sążnia od nekromanty. Jego twarz przyodział poważny grymas, bo nie przyszło mu do głowy, że przeniesienie blondyna na kanapę mogłoby być problemem. Skrzypek przygotowywał się już mentalnie na burę ze strony przyjaciela. Jakby nie patrzeć należało mu się...
- Tak - odpowiedział ponuro i spuścił głowę. Odetchnął głęboko zbierając myśli. - Zszedłem w nocy po butelkę krwi... i zobaczyłem cię śpiącego przy biurku. Nie jest to najzdrowsza pozycja i miejsce do spania, a tobie należał się porządny wypoczynek. Nie chciałem cię budzić, ani zanosić do twojego pokoju, żeby nie naruszać twojej prywatności i nie doprowadzić do konfliktu... Ale widocznie wyszło jak zwykle... - mruknął ze skruchą i żałością w głosie. - Na śmierć zapomniałem, że nie lubisz bliskości i o twojej hafefobii... To już się więcej nie powtórzy - przysiągł, zastanawiając się, czy dodać, że to dlatego, że postara się dziś załatwić wszelkie formalności i odziedziczyć prawnie zamek Fausta na własność. W prawdzie przez to czego się dowiedział w nocy robiło mu się niedobrze na samą myśl o spędzeniu tam choćby jednej nocy, ale nie mógł sprzedać zamku przez rodowe krypty pod nim, a w szczególności przez prochy młodego wampira, którego Aldaren przemienił.
- Jadłeś śniadanie? Może mógłbym ci zrobić w ramach przeprosin i podziękowanie za gościnę - mruknął ze ściśniętym gardłem.
Denerwowało go to, że im bardziej się stara tym bardziej wszystko partoli i tylko zraża do siebie tych, na których mu zależy. Na szczęście dziś skrzypek nie będzie już nastręczał problemow nekromancie swoją osobą, a ich kontakty ograniczą się do zawodowych, bądź przypadkowych spotkań. Nie chciał się odcinać całkiem od niebianina, ale wiedział, że bez sensu byłoby go zmuszać do wizyt w zamku, czy samemu go odwiedzać by porozmawiać jedynie przy herbatce o pogodzie. O ile dla Aldarena nie byłoby to żadnym problemem, a jedynie przyjemnością, o tyle miał świadomość, że dla Mitry będzie to jedynie niepotrzebny stres i strata czasu. Niemniej skrzypek będzie się starał przynajmniej dwa razy w tygodniu odwiedzić przyjaciela, by sprawdzić czy niczego mu nie trzeba, może udałoby mu się towarzyszyć przy tworzeniu mikstur, ale jakoś wątpił by to było możliwe przez to co w nocy zrobił, a czym zepsuł (według wampira) całą ich dotychczasową, ciężko wypracowaną relację. Mimo to będzie się starał zachodzić do błogosławionego, choćby po to by go zobaczyć przez pięć uderzeń serca i odejść, by pokazać mu, że nie jest krwiopijcy obojętny, a ten tylko stara się uszanować jego prywatność i lęki. Będzie go odwiedzał... przynajmniej do momentu, aż Mitra nie oświadczy mu w prost, że sobie nie życzy już nigdy więcej go widzieć i być przez niego nachodzonym. Przynajmniej takie były plany na obecną chwilę.
Schodząc cicho do salonu, kompletnie się nie spodziewał, że zastanie tam śpiącego przy biurku Mitrę. Głód zmusił go by się zbliżyć do nekromanty, ale Aldaren miał w sobie wystarczająco świadomości by nie zrobić nic czego później strasznie by żałował. Nie mógł jednak tak zostawić przyjaciela, więc postanowił go przenieść choćby na wygodniejsze posłanie - kanapę. W ogóle nie przyszło mu do głowy, że rankiem może to być powód nowych kłopotów i nieporozumień, świt jednak nawet najdrobniejszym szczegółem nie zdradzał wiszącego w powietrzu konfliktu.
Aldaren noc spędził na graniu na skrzypcach i opróżnianiu kolejnych butelek krwi, aż z sześciu nie została mu tylko jedna, której nie wypił tylko dlatego, że zmorzył go sen nie tylko wywołany zmęczeniem przez ostatnie wydarzenia (i faktem, że nie spał chyba od dwóch tygodni), ale swój udział w tym miał również wypity przez niego alkohol (dwie butelki krwi na pół butelki mocnej krasnoludzkiej wódki). Gdyby Mitra go zobaczył, albo ktoś, kto widziałby jak wampir przenosi nekromantę od biurka na kanapę, zapewne obecnie pomyślałby o nim jak o największym hipokrycie na Łusce - Aldaren nie wiedząc kiedy usnął kamiennym snem w fotelu stojącym w wykuszu. Zbudził się dopiero gdy doszedł go odgłos zamykanych mocno drzwi piętro niżej. Nie zerwał się na równe nogi by sprawdzić co się dzieje tylko dlatego, że głowa mu pękała w szwach, a do tego zdawało się to być pojedynczym rumorem, więc mogło mu się po prostu przesłyszeć. Nie mógł już jednak znów zasnąć, jego nieumarłe ciało nie potrzebowało więcej odpoczynku, choć umysł jeszcze by sobie uciął drzemkę, gdyby nie potwory ból jakby czaszkę zgniatano w mu imadle. Westchnął ciężko sam sobie będąc winien takiemu stanowi i wygrzebał z jednej z odmętów kieszeni swojej kamizelki niewielką saszetkę z proszkiem o silnych właściwościach przeciwbólowych i jako efekty uboczne niwelujący cały alkohol we krwi, co za tym idzie leczący również kaca. Co prawda nie miał czym popić - ostatnią butelkę z krwią wolał zostawić na czarną godzinę - ale to go nie powstrzymało przed wzięciem specyfiku. Następnego dnia ból głowy wróci ze zdwojoną siłą i będzie mało kontaktowy, albo dostanie napadów agresji, ale do tego czasu zapewne będzie już w zamku, nie miał więc się czym martwić. W końcu najważniejsze by teraz był w pełni sił i do tego całkiem trzeźwy, inaczej zapewne sporo by stracił w oczach Mitry, a tego nie chciał. Musiał jednak poczekać aż proszek zacznie działać, z tego powodu postanowił jeszcze nie wychodzić z pokoju i pograć cicho na skrzypcach, by gospodarzowi nie przeszkadzać, aż lekarstwo nie zacznie działać. Muzyka nie tylko go odprężała, ale również pozwalała choć w niewielkim stopniu nie myśleć o bólu.
Gdy tylko mu się polepszyło, przeczesał włosy dłonią i wygładził swoje ubranie, żeby nie wyglądał jakby spędził noc w rynsztoku, po czym postanowił przywitać się ze swoim gospodarzem i może pomóc mu w przygotowaniu śniadania. Schodząc ze schodów słyszał, jak Mitra robi porządki w salonie. Westchnął cicho nieco z zakłopotaniem myśląc, że to jego obecność i wcześniejsze uwagi na temat wszechobecnego bałaganu zmusiły nekromantę do poukładania swoich rzeczy, wbrew jego naturze. Wszedł do salonu, lecz zaraz przystanął niepewnie widząc błogosławionego w swoim pełnym "uniformie" ochronnym, pakującego książki do pudła, które wczoraj zostało mu przyniesione.
- Witam - mruknął, nie do końca wiedząc co powiedzieć. Taki widok go lekko zszokował.
- Jesteś u siebie w domu, nie musisz mi się tłumaczyć. Wiem, że jestem tu raczej intruzem, niemniej raz jeszcze dziękuję za zaproszenie - powiedział formalnie, nieco skrępowany, ale mimo to uśmiechnął się ciepło i zaczął kierować się w stronę Mitry by mu pomóc z książkami. Nie wnikał czemu niebianin je pakował, tym bardziej, że tak jak wcześniej skrzypek wspomniał, błogosławiony był w SWOIM domu, więc równie dobrze mógłby rozwalać wszystko co popadnie i latać na golasa, a Aldarenowi nic do tego.
- Cóż... Nie powiem, że... - zaczął, lecz Mitra mu przerwał, znów zdrabniając jego imię, co było istną muzyką dla uszu wampira. Słysząc jednak jego pytanie struchlał i zamarł w pół kroku, może niecałe półtora sążnia od nekromanty. Jego twarz przyodział poważny grymas, bo nie przyszło mu do głowy, że przeniesienie blondyna na kanapę mogłoby być problemem. Skrzypek przygotowywał się już mentalnie na burę ze strony przyjaciela. Jakby nie patrzeć należało mu się...
- Tak - odpowiedział ponuro i spuścił głowę. Odetchnął głęboko zbierając myśli. - Zszedłem w nocy po butelkę krwi... i zobaczyłem cię śpiącego przy biurku. Nie jest to najzdrowsza pozycja i miejsce do spania, a tobie należał się porządny wypoczynek. Nie chciałem cię budzić, ani zanosić do twojego pokoju, żeby nie naruszać twojej prywatności i nie doprowadzić do konfliktu... Ale widocznie wyszło jak zwykle... - mruknął ze skruchą i żałością w głosie. - Na śmierć zapomniałem, że nie lubisz bliskości i o twojej hafefobii... To już się więcej nie powtórzy - przysiągł, zastanawiając się, czy dodać, że to dlatego, że postara się dziś załatwić wszelkie formalności i odziedziczyć prawnie zamek Fausta na własność. W prawdzie przez to czego się dowiedział w nocy robiło mu się niedobrze na samą myśl o spędzeniu tam choćby jednej nocy, ale nie mógł sprzedać zamku przez rodowe krypty pod nim, a w szczególności przez prochy młodego wampira, którego Aldaren przemienił.
- Jadłeś śniadanie? Może mógłbym ci zrobić w ramach przeprosin i podziękowanie za gościnę - mruknął ze ściśniętym gardłem.
Denerwowało go to, że im bardziej się stara tym bardziej wszystko partoli i tylko zraża do siebie tych, na których mu zależy. Na szczęście dziś skrzypek nie będzie już nastręczał problemow nekromancie swoją osobą, a ich kontakty ograniczą się do zawodowych, bądź przypadkowych spotkań. Nie chciał się odcinać całkiem od niebianina, ale wiedział, że bez sensu byłoby go zmuszać do wizyt w zamku, czy samemu go odwiedzać by porozmawiać jedynie przy herbatce o pogodzie. O ile dla Aldarena nie byłoby to żadnym problemem, a jedynie przyjemnością, o tyle miał świadomość, że dla Mitry będzie to jedynie niepotrzebny stres i strata czasu. Niemniej skrzypek będzie się starał przynajmniej dwa razy w tygodniu odwiedzić przyjaciela, by sprawdzić czy niczego mu nie trzeba, może udałoby mu się towarzyszyć przy tworzeniu mikstur, ale jakoś wątpił by to było możliwe przez to co w nocy zrobił, a czym zepsuł (według wampira) całą ich dotychczasową, ciężko wypracowaną relację. Mimo to będzie się starał zachodzić do błogosławionego, choćby po to by go zobaczyć przez pięć uderzeń serca i odejść, by pokazać mu, że nie jest krwiopijcy obojętny, a ten tylko stara się uszanować jego prywatność i lęki. Będzie go odwiedzał... przynajmniej do momentu, aż Mitra nie oświadczy mu w prost, że sobie nie życzy już nigdy więcej go widzieć i być przez niego nachodzonym. Przynajmniej takie były plany na obecną chwilę.
- Mitra
- Splatacz Snów
- Posty: 357
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Błogosławiony
- Profesje: Mag , Uzdrowiciel
- Kontakt:
Muzyka skrzypiec zdawała się wypełniać cały dom, co Mitrze bardzo się podobało. Lubił ciszę, był z nią oswojony, lecz gra Aldarena była naprawdę piękna i pozwalała trochę uspokoić zmysły. Jednocześnie jednak raz na jakiś czas Aresterra przypominał sobie, że gdzieś tam na piętrze przebywał wampir, z którym bardzo chciał wypracować pozytywne relacje, lecz na drodze stała jedna główna przeszkoda: on sam. On ze swoimi fobiami, lękami, manierami, ze wszystkimi cechami, które go określały i razem były tak zupełnie nie do zniesienia. Które sprawiały, że nie mógł funkcjonować w społeczeństwie i budować więzi z innymi, o ile nie były one oparte na strachu albo zwykłym biznesie. Aldaren się starał i zależało mu, lecz cały czas trafiał na mur, od którego się odbijał, a choć Mitra sam postawił tę przeszkodę, nie umiał jej już sam zburzyć.
- To nie jest złość - mruknął nekromanta gapiąc się na swoje dłonie obejmujące jedną z grubszych ksiąg. - I nie konflikt. Po prostu chciałem wiedzieć co się stało, bo wierz mi, nie ma nic gorszego niż niewiedza i pozwolenie, by to moja własna głowa dopowiedziała resztę historii… Nakręcam się. Wyobrażam sobie sytuacje tak abstrakcyjne, pewnie przy tym tak żałośnie głupie… Ale wczoraj tyle się wydarzyło, tyle… Próbuję walczyć ze swoimi lękami, ale nie jestem w stanie tak tego przezwyciężyć w jeden dzień. Proszę, nie patrz na mnie, nie chcę widzieć w twoich oczach co o tym myślisz. Wiem, że nie jestem normalny. Nikt normalny nie boi się cudzego dotyku… Myślałem wczoraj, że może coś drgnęło, bo gdy mnie przytuliłeś wtedy pierwszy raz, w piwnicy, zdawało mi się, że poczułem to co naprawdę powinienem, że zrozumiałem dlaczego to może być… Dlaczego nie muszę się tego bać. Ale to nie jest łatwe. Bo to nadal męczy. I tego było za wiele. I im bardziej świadomy byłem własnego ciała, tego kontaktu… To było nie do zniesienia.
Mitra westchnął. Nakręcał się w swoim monologu i czuł, że nie przekazuje nic, a jego słowa brzmią jak bełkot. Nie umiał się wysłowić i jasno wyrazić swoich myśli. Odłożył w końcu zbierane księgi i usiadł. Podświadomie wsunął dłoń pod rękaw na drugiej ręce i wbił paznokcie w skórę, aby bólem przywrócić się do porządku.
- Przeniosłeś mnie na kanapę? Na rękach? - upewnił się. Przeszedł go dreszcz, gdy to sobie wyobraził, świadomość tego wywołała w nim mdłości, lecz postarał się je zwalczyć. W końcu Aldaren chciał dobrze. Chciał pomóc. A jego skruszony ton sprawił, że Mitrze łatwiej było uwierzyć w jego słowa i dobre zamiary, pomógł też chociaż po części pogodzić się z tym co zaszło. Co wcale nie znaczyło, że nekromanta się rozluźnił - na to potrzebował jeszcze czasu.
- Nie jadłem – skłamał Mitra. Może mógłby powiedzieć prawdę, w sumie co mu szkodziło, pomyślał jednak, że może tak będzie łatwiej. Niech Aldaren mu coś przygotuje w ramach symbolicznych przeprosin, jeśli to ma zapewnić mu spokój ducha. Gdyby odmówił przyjęcia takiego gestu, być może zostałoby to odczytane jako nadal pielęgnowana uraza. A poza tym posiłek byłby dobrym pretekstem do zdjęcia maski – błogosławiony nie był w stanie w niej jeść, bo nie miała otworu na usta. Mitra czasami potrzebował takiego dodatkowego bodźca.
- Umiesz robić jajecznicę? – zapytał, jakby rzucał mu wyzwanie. Chyba miał gdzieś w kuchni jakieś jajka, w końcu to się tak szybko nie psuło.
Już w kuchni Mitra usiadł przy stole i pozwolił wampirowi działać, instruując go tylko gdzie co może znaleźć. Półleżał na stole, wspierając brodę na obandażowanej lewej dłoni i patrzył na niego. Kaptur zsunął mu się do połowy głowy, wypuszczając na wolność potargane złote loki.
- Al, nie gniewam się na ciebie - wyjaśnił cicho błogosławiony po dłuższej chwili milczenia. - Chciałeś mi tylko pomóc… I uszanowałeś wiele z moich dziwactw. Nie dziwię ci się, że nie dałeś rady wszystkim. Nikomu się to jeszcze nie udało.
Mitra westchnął cicho. Wyprostował się - gdy tak się podpierał na tamtej dłoni, zaczynała go ona boleć. Położył ją na blacie, zacisnął i wyprostował kilka razy, by przywrócić sobie odpowiednie krążenie i trochę sobie ulżyć. Wydawało mu się, że wkrótce będzie musiał pomyśleć nad jakimś nowym opatrunkiem albo zabiegiem. Teraz jednak myślał nad czymś innym - nad pewnym słowem.
- Nie jesteś intruzem - poprawił Aldarena nawiązując do jego wcześniejszej wypowiedzi. - Jesteś gościem. Intruz wyleciałby stąd już dawno - oświadczył, jakby była to subtelna groźba, a na poparcie jego słów gdzieś na korytarzu poruszył się jeden z jego manekinów.
- Gdybym uważał cię za intruza, moi słudzy wyrzuciliby cię na bruk… I nie oddawałbym ci mojego starego pokoju… Chyba, że jednak coś było w nim nie tak? - upewnił się, zerkając na wampira.
- To nie jest złość - mruknął nekromanta gapiąc się na swoje dłonie obejmujące jedną z grubszych ksiąg. - I nie konflikt. Po prostu chciałem wiedzieć co się stało, bo wierz mi, nie ma nic gorszego niż niewiedza i pozwolenie, by to moja własna głowa dopowiedziała resztę historii… Nakręcam się. Wyobrażam sobie sytuacje tak abstrakcyjne, pewnie przy tym tak żałośnie głupie… Ale wczoraj tyle się wydarzyło, tyle… Próbuję walczyć ze swoimi lękami, ale nie jestem w stanie tak tego przezwyciężyć w jeden dzień. Proszę, nie patrz na mnie, nie chcę widzieć w twoich oczach co o tym myślisz. Wiem, że nie jestem normalny. Nikt normalny nie boi się cudzego dotyku… Myślałem wczoraj, że może coś drgnęło, bo gdy mnie przytuliłeś wtedy pierwszy raz, w piwnicy, zdawało mi się, że poczułem to co naprawdę powinienem, że zrozumiałem dlaczego to może być… Dlaczego nie muszę się tego bać. Ale to nie jest łatwe. Bo to nadal męczy. I tego było za wiele. I im bardziej świadomy byłem własnego ciała, tego kontaktu… To było nie do zniesienia.
Mitra westchnął. Nakręcał się w swoim monologu i czuł, że nie przekazuje nic, a jego słowa brzmią jak bełkot. Nie umiał się wysłowić i jasno wyrazić swoich myśli. Odłożył w końcu zbierane księgi i usiadł. Podświadomie wsunął dłoń pod rękaw na drugiej ręce i wbił paznokcie w skórę, aby bólem przywrócić się do porządku.
- Przeniosłeś mnie na kanapę? Na rękach? - upewnił się. Przeszedł go dreszcz, gdy to sobie wyobraził, świadomość tego wywołała w nim mdłości, lecz postarał się je zwalczyć. W końcu Aldaren chciał dobrze. Chciał pomóc. A jego skruszony ton sprawił, że Mitrze łatwiej było uwierzyć w jego słowa i dobre zamiary, pomógł też chociaż po części pogodzić się z tym co zaszło. Co wcale nie znaczyło, że nekromanta się rozluźnił - na to potrzebował jeszcze czasu.
- Nie jadłem – skłamał Mitra. Może mógłby powiedzieć prawdę, w sumie co mu szkodziło, pomyślał jednak, że może tak będzie łatwiej. Niech Aldaren mu coś przygotuje w ramach symbolicznych przeprosin, jeśli to ma zapewnić mu spokój ducha. Gdyby odmówił przyjęcia takiego gestu, być może zostałoby to odczytane jako nadal pielęgnowana uraza. A poza tym posiłek byłby dobrym pretekstem do zdjęcia maski – błogosławiony nie był w stanie w niej jeść, bo nie miała otworu na usta. Mitra czasami potrzebował takiego dodatkowego bodźca.
- Umiesz robić jajecznicę? – zapytał, jakby rzucał mu wyzwanie. Chyba miał gdzieś w kuchni jakieś jajka, w końcu to się tak szybko nie psuło.
Już w kuchni Mitra usiadł przy stole i pozwolił wampirowi działać, instruując go tylko gdzie co może znaleźć. Półleżał na stole, wspierając brodę na obandażowanej lewej dłoni i patrzył na niego. Kaptur zsunął mu się do połowy głowy, wypuszczając na wolność potargane złote loki.
- Al, nie gniewam się na ciebie - wyjaśnił cicho błogosławiony po dłuższej chwili milczenia. - Chciałeś mi tylko pomóc… I uszanowałeś wiele z moich dziwactw. Nie dziwię ci się, że nie dałeś rady wszystkim. Nikomu się to jeszcze nie udało.
Mitra westchnął cicho. Wyprostował się - gdy tak się podpierał na tamtej dłoni, zaczynała go ona boleć. Położył ją na blacie, zacisnął i wyprostował kilka razy, by przywrócić sobie odpowiednie krążenie i trochę sobie ulżyć. Wydawało mu się, że wkrótce będzie musiał pomyśleć nad jakimś nowym opatrunkiem albo zabiegiem. Teraz jednak myślał nad czymś innym - nad pewnym słowem.
- Nie jesteś intruzem - poprawił Aldarena nawiązując do jego wcześniejszej wypowiedzi. - Jesteś gościem. Intruz wyleciałby stąd już dawno - oświadczył, jakby była to subtelna groźba, a na poparcie jego słów gdzieś na korytarzu poruszył się jeden z jego manekinów.
- Gdybym uważał cię za intruza, moi słudzy wyrzuciliby cię na bruk… I nie oddawałbym ci mojego starego pokoju… Chyba, że jednak coś było w nim nie tak? - upewnił się, zerkając na wampira.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości