Mauria[Mauria i okolice] Pragnienie

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Aldaren z natury nie lubił się kłócić, więc w milczeniu przyjął odpowiedź nekromanty i lekko pokiwał głową, jako znak dla niego, że został wysłuchany, a nie zignorowany. Odezwał się jednak cicho do samego siebie zaraz po opuszczeniu przez Mitrę salonu.
        - To już drugi niebianin z chaotyczną naturą, czy oni wszyscy są tacy? Dawniej przecież byli uosobieniem dobroci i miłosierdzia, a teraz? Czy to kwestia ewolucji? Hmmm... - mamrotał pod nosem, myśląc na głos i odchodząc duchem gdzieś poza obręb zabałaganionego salonu.
        - Za dużo myślisz, skupiłbyś się na obecnym zadaniu. Im szybciej je skończysz, tym szybciej wrócisz do domu... - Przywrócił samego siebie z powrotem na ziemię, ale już po chwili przez jego twarz przeszedł grymas wielkiego niezadowolenie i zniesmaczenia. Tak, chciał mieć już za sobą całą tą wyprawę, jednakże całym sercem nie chciał wracać do Fausta. Może kiedy to wszystko się skończy, a on dobrze wywiąże się ze swoich obowiązków, to mistrz pozwoli mu opuścić Mroczne Doliny. Jeśli nie, po prostu sam się wymknie, jak to kilkakrotnie czynił w przeszłości, setki lat temu gdy jeszcze był człowiekiem. Co prawda nie miał dokąd pójść, ani żadnego celu w życiu, ale to było jedynie kluczem do wielu możliwości. Może udałoby mu się osiąść na jakimś zapomnianym przez Najwyższego pustkowi, gdzie nie będzie w stanie nikogo skrzywdzić i nikt go nie zrani, albo będzie udawał zwykłego człowieka i zaciągnie się do wojska jako medyk. Podczas wojny nie będzie się musiał martwić o pożywienie, bo nikt się przecież nie dopatrzy braku śladowych ilości krwi. Tylko... czy gdzieś na ziemiach Alaranii obecnie trwała wojna?
        - Tak, w twojej głowie. - Westchnął ciężko i wpatrzył się smętnie we wszechobecny bałagan.
        Pomysł ten tak mu się spodobał, że nie zwrócił uwagi na to, jak bardzo "wymarzone" przez niego miejsca są podobne do Maurii, albo atmosfery w niej panującej. A przecież on chciał od niej uciec, pogrzebać żywcem w bezlitosnym zapomnieniu wraz z całą jego przeszłością i wszystkim co związane było z nim i tym miastem. Nie powinno więc dziwić, że kiedy to sobie uświadomił był sfrustrowany i rozdrażniony jeszcze bardziej. Już nic nie mówił, a jedynie pogrążył się w myślach, siedząc na o dziwo ominiętym przez obecną dookoła "harmonię" Mitry fragmencie sofy, którego nie było potrzeby naruszać swoją ingerencją, skoro miejsca dla wampira starczyło. Nawet oparł się łokciem na podłokietniku, a następnie głowę na dłoni, gdy tak wpatrywał się ze znudzeniem i cierpliwością w... we wszystko co się na podłodze znajdowało. Nie to, że obawiał się ataku ze strony niewykrywalnych w tym bałaganie gryzoni, albo jakiś zabójczych drobnoustrojów, bo przecież nie był pedantem, sam u siebie ścierał kurz i pajęczyny raz na tydzień. Chodziło po prostu o to, że nie chciał nic ruszać by jeszcze bardziej nie zniechęcić do siebie przymuszonego towarzysza. Ten już i bez tego wydawał się nie przepadać za wampirzym skrzypkiem, choć to akurat z wzajemnością. Jednakże dla powodzenia ich misji najlepiej byłoby utrzymać w miarę neutralne stosunki, a nie je jeszcze pogarszać sprzeczkami o byle chaos... To znaczy harmonię.

        Czekał i czekał, a czekając dopadło go potworne uczucie, jakby swędziały go kły. Na szczęście wiedział co na to zaradzić i wyjął swoją piersiówkę z zamiarem upicia jednego bądź dwóch łyczków. A przynajmniej takie było początkowe założenie, gdyż chwila zaczęła się przedłużać, a on dalej nie odrywał ust od odkręconego dzióbka poręcznej, metalowej menzurki. Nie pomagało nawet wmawiania sobie, że nie będzie miał nic na później jeśli teraz wszystko wypije. Za to skuteczny był nasilający się odgłos kroków, które nagle się zatrzymały. Aldaren nie czuł się w żaden sposób zakłopotany tą sytuacją, bo nie było widać co znajduje się w metalowej piersiówce skrzypka, acz po jego skrzących się, krwistoczerwonych oczach nie trudno było się domyślić. Kiedy zerknął na gospodarza, był zdumiony. Nie tyle tym, że pierwszy raz widział go bez tej całej maskarady, ale bardziej wrażenie, że gdzieś go już widział. Problem tkwił dodatkowo w tym, że skoro nosił nazwisko mistrza Saraliza to musiał być z nim spokrewniony, ale gdy młody wampir z polecenia Fausta odwiedzał starca, aby ten nauczył go nekromancji, nigdy nie widział u niego mężczyzny podobnego do Mitry. Fakt, był tu tylko dwa razy, raz właśnie ze swoim mentorem, a drugi już na pierwszych zajęciach z tej dziedziny, którą okazała się jeszcze bardziej toporna niż demonologia, z magii zmarłych nawet podstaw nie pamiętał, jednakże ani razu nie zdarzyło mu się zobaczyć niebianina w tych murach czy właśnie z Saralizem. Ale cóż było to obecnie najmniej ważne, zwłaszcza, że speszony blondyn znów postanowił zniknąć. "Dziwak..." - przeszło mu przez myśl, lecz mimo to dalej cierpliwie czekał.

        Po powrocie Mitry nawet słowem nie skomentował wyraźnie niewygodnego dla błogosławionego incydentu, ale od jednego nie mógł się powstrzymać.
        - Jedną nutę wykonałeś zbyt nisko, ale i tak masz dobre ucho - rzucił, jakby do bliżej nieokreślonego odbiorcy wychodząc z domu do czekających przy słupku ogierów.

        - Mam pilnować byś dobrze przeprowadził rytuał, a po "nieszczęśliwym wypadku" mam zabrać grymuar i twoje ciało z powrotem do mistrza - odparł od niechcenia ze wzruszeniem ramion. Nie obchodziło go, że zdradził plany Fausta, po prostu poczuwał się do odpowiedzialności, że Mitra powinien wiedzieć ile tak na prawdę znaczyła łagodność i niezwykła gościna starszego wampira. Po za tym, choć nie lubił błogosławionego, tak jak i on go, po prostu nie mógł zataić tego co miał tak na prawdę zrobić. Miał swój honor, a dodatkowo Mitra ładnie zapytał.
        Odwiązał i wsiadł bez trudu na swoją zmorę, a następnie skierował konia w stronę północnej bramy miasta. Siedząc wygodnie w siodle, zaciągnął na głowę własny kaptur i zawiesił wzrok na głowie wierzchowca. Po zdarzeniach jakie się niedawno w mieście odbyły, a w jakie został podstępem wplątany, wciąż nie był zbyt tolerowany przez co poniektórych, jednakże ich liczba była już znacznie mniejsza niż po zabójstwie ojca Birona.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Nawet jeśli Mitra domyślał się co tak łapczywie pił Aldaren ze swojej piersiówki, to nie dał tego po sobie poznać. Tak szczerze powiedziawszy nie miał jakiś wielkich problemów z tytułu tego jak pożywiały się wampiry… Tak długo, jak jego samego nie traktowano jak ciastka. W Maurii było tylu fetyszystów, którzy chętnie dawali się kąsać krwiopijcom za pieniądze, nauki czy względy, a z jakiegoś powodu kilku znajomym Saraliza - z którymi Mitra zerwał kontakty natychmiast po jego śmierci - i tak bardzo zależało na tym, by poznać smak krwi niebianina. Właśnie jakby był jakimś chodzącym delikatesem, tylko przez to, że spłodził go jakiś anioł… Aldaren całe szczęście nie miał tego spojrzenia, nawet teraz, gdy zobaczył niebianina bez maski. To działało na jego korzyść.

        W błękitnych oczach widocznych spod maski dało się spostrzec zaskoczenie, ale jedno z tych miłych, jakby usłyszało się zupełnie niespodziewany komplement. Może nawet błogosławiony się uśmiechnął, gdy po raz kolejny nie wytrzymał zbyt długiego patrzenia na Aldarena i uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
        - Hm… dziękuję - odpowiedział z ociąganiem, nie odnajdując lepszych słów. - Spodziewałem się, że bardziej to skaleczyłem… dziękuję - powtórzył dobitniej, by skończyć ten temat i przejść dalej. Nie spodziewał się jednak tego jak ta rozmowa może się potoczyć, oczekiwał chyba, że Aldaren nie będzie wiedział nic poza tym, że ma go chronić albo też będzie wiedział dokładnie po co i dlaczego się wybierają i wszelkie tłumaczenia okażą się zbędne… Ale takiej szczerości się nie spodziewał. Przez moment stał oniemiały, wpatrując się w wampira jakby próbował w ten sposób przejrzeć blef, doszedł jednak do wniosku, że to nie miałoby w tym momencie najmniejszego sensu. Prychnął.
        - Dlaczego mi o tym powiedziałeś? - zapytał, bo ciekawość okazała się silniejsza od pozorów. No bo właśnie, po co? Zdradził mu nieczyste intencje Fausta, których co prawda można było się spodziewać, ale jednak do tej pory pozostawały jedynie w sferze domysłów. Nie wiedział i tak o jaki nieszczęśliwy wypadek chodziło, ale jeśli dobrze wszystko zrozumiał, cokolwiek to było, miało wydarzyć się dopiero po tym, jak otworzy Czarną Księgę z Thulle… A do tego czasu na pewno wymyśli jak wybić Aldarenowi z głowy realizację tego planu.
        Jak Mitra wspomniał, nie chciał marnować więcej czasu - skoro więc wampir nie był zainteresowany oficjalnym celem tej wycieczki, błogosławiony nie naciskał, by go w tej kwestii oświecić. Może jeszcze nadarzy się okazja albo nawet nie będzie to potrzebne? W końcu jeśli wierzyć Faustowi (a czy jemu warto w jakiejkolwiek kwestii wierzyć?), Aldaren był raczej od tego, by służyć siłą i orężem… I muzyką. To dość zaskakujące zestawienie, ale na swój sposób pasowało do tego młodzieńca o lazurowych oczach…
        Na zewnątrz zwierzęta nie nastręczały już żadnych kłopotów - Mitra bez większego problemu dołożył swojemu wierzchowcowi dodatkowy balast z księgami zaklęć i rytualnymi przedmiotami… Nie by było tego jakoś specjalnie wiele albo ważyło bóg wie ile, bo przecież sam był w stanie nieść to na ramieniu, a do silnych w żadnym razie nie należał. Zmora nie miała więc powodów do narzekań, a poza tym chyba nawet nie śmiałaby okazać niezadowolenia, nadal mając w pamięci pokaz siły nekromanty.

        W Mieście Śmierci nic ich już nie trzymało - gdy obaj byli w siodle, Mitra pogonił konia prosto do bramy miasta, a stamtąd szerokim traktem prowadzącym na wschód. Z początku droga była łatwa, można było pozwolić zmorom biec przed siebie swoim tempem i Mitra z tego skorzystał. Nie zagaił żadnej rozmowy z Aldarenem, po prostu jechał i myślał, niewidzący wzrok wbijając w swoje zaciśnięte na lejcach dłonie. Aż go palce swędziały, by sięgnąć po notes Fausta i odnaleźć informacje o tym rytuale, o którym mówił młodszy wampir. Sporo rozmyślał, analizował i snuł wizje, jak zresztą czynił w każdej wolnej chwili od kiedy tylko dotarło do niego w posiadanie jak wielkiego skarbu wszedł. Cały ród Krazenfirów stanowili wybitni nekromanci, którzy nie bali się przekraczać granic, lecz jego ostatni potomkowie, bracia bliźniacy, których spotkał długi i bolesny koniec, wyróżniali się nawet na tle reszty rodziny. Mitra nie wiedział, czy był godny, by poznać ich nauki, czy będzie w stanie je zrozumieć… ale to go nie powstrzymywało przed próbowaniem.

        Jadąc w zupełnym milczeniu Mitra i Aldaren dotarli do otaczających Maurię posępnych lasów, w których każdy głos był wygłuszany i dławiony przez rozmiękłą ziemię i zwieszające się z drzew porosty, które wśród strachliwych wywoływały dreszcz niepokoju i podsuwały wyobraźni wizje zjaw, duchów i nieumarłych czyhających na podróżnych, którzy zboczą z ubitej drogi. Nekromanta jednak nie dawał się porwać tej atmosferze, a już na pewno nie w ten sposób. Dobrze pamiętał ten czas, gdy dopiero był wieziony do Aresterry - gdy widząc ten kraj toczony śmiercią, rozkładem i brakiem nadziei czuł się, jakby nareszcie był na swoim miejscu. Widok lasów wisielców poruszał w nim jakąś wrażliwą strunę, której wcześniej tak się wstydził, a teraz w końcu mógł przestać się ukrywać. Tak, za to kochał Maurię - mógł tutaj być chociaż po części sobą.
        Mitra w końcu zwolnił, choć nie uczynił tego w pełni świadomie. Widać było, że czujnie rozglądał się po okolicy i po raz kolejny zaczął nucić muzykę graną przez Aldarena - często mu się to zdarzało, gdy musiał się nad czymś skupić. A teraz właśnie musiał się pilnować.
        - Gdzieś tu powinien być stary trakt do Thulle - powiedział na głos. - Miasteczko nie istnieje jednak już od kilkuset lat, spłonęło długo po wybiciu do nogi klanu Krazenfirów, więc droga już na pewno dawno zarosła… Ale to na pewno gdzieś tutaj.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Odtwarzana przez nucenie Mitry melodia nie była zła, choć miała kilka niedoskonałych rys wskazujących na jego dość niską muzykalność. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo przecież muzyka, choćby niedoskonała, od razu rozkwitała kiedy oddawała nawet najbardziej skrywane i wypierane uczucia. Ponadto Aldaren mógłby przysiąc, że oprócz pomocy przy skupieniu się, sprawiała nekromancie również przyjemność. Inaczej by jej przecież tak często nie nucił, prawda? Właśnie dlatego miał wielką ochotę drążyć ten temat i w końcu przekonać niebianina, że tylko on twierdzi, że tylko skrzywdził tą melodię swoją nieudolnością w tej kwestii, dla wampira natomiast była to osobista wersja w pełni stworzona i przeznaczona jedynie do użytku Mitry. Jednakże można w pewnym sensie powiedzieć, że czuł od nekromanty niechęć do ciągnięcia tego tematu, dlatego uszanował jego wolę i uśmiechnął jedynie przyjaźnie. Nie było potrzeby zabijać tej przyjemnej ciszy niepotrzebnymi słowami.

        - Mógłbym wygłosić cały referat na temat tego jak bardzo go nienawidzę i nie chcę się go słuchać, na co nie mamy zbyt wiele czasu, jak to powiedziałeś, po drugie wątpię byś mi uwierzył skoro to z jego krwi narodziłem się na nowo. - Westchnął ciężko, swoją postawą i tonem głosu dając do zrozumienia, że nie jest to lekka sprawa i wolałby jej nie omawiać, zwłaszcza z praktycznie obcą sobie osobą. - Nie jestem bezmyślną maszyną do zabijania i... prócz jednego incydentu, nie zabiłem nigdy bez powodu i nie odebrałem życia niewinnej osobie. Bandytów i rabusiów nie można nazwać niewinnymi, prawda? Z resztą nie ważne. Nie jesteś głupi i pewnie jeszcze jeszcze trudniej dałbyś wiarę takim bredniom wyssanym z palca. - Lekko się uśmiechnął, acz nie był to radosny grymas na jaki mogło by się zapowiadać, lecz pełen boleści i smutku. Choć postanowił się w tej kwestii niemal z bolesną dla siebie szczerością, zwierzyć się towarzyszowi, miał świadomość, że i tak niewiele to zmieni, nawet gdyby mu uwierzył - w co wątpił. Aldaren był z tym całkowicie pogodzony. Nie mówił już nic więcej po usadowieniu się w siodle oprócz krótkiego ponaglenia nekromanty:
        - Ruszajmy już lepiej. - I znów ich podróż wypełniona została głuchą ciszą, mimo odgłosu rytmicznie stukających o podłożę kopyt.

        Gdy wyjechali na trakt również i wampir zatopił się w rozmyślaniach, acz z racji, że miał wyjątkowy wzrok, skupiony był również na drodze i najbliższej okolicy. Dzień zaczął z wolna rozkwitać do pełni swojej okazałości, ale w tych stronach słońce rzadko kiedy miało siłę by przebić się przez gęste, ołowiane chmury dzięki, którym nawet świeżo powstali nieumarli nie musieli się obawiać śmiercionośnych promieni. Nie było w Alaranii chyba lepszego miejsca dla istot jego pokroju, trzymających się raczej cienia niż światła, a to wprowadziło skrzypka w jeszcze bardziej przygnębiający nastrój. Właśnie sobie uświadomił, że nigdzie na Łusce może nie znaleźć idealnego dla siebie miejsca, które mógłby nazwać domem, a zwłaszcza poczuć się w nim jak w domu. W pewnym momencie dostrzegł w krzakach przy drodze jakiś ruch i nie przerywając rozmyślań Mitry, zebrał niemal wszystkie swoje siły by przejąć kontrolę nad zmorą towarzysza i w porę wyminąć przebiegającą na drugą stronę zdziczałą hybrydę. Dość często się słyszało w mieście, że jakiemuś arystokracie znów uciekł zmutowany pupilek, więc nie było się czemu dziwić, że w pewnym momencie zaczęły łączyć się w stada w tutejszych lasach i zwiększać swoją populację na wolności. Aldaren nie rozumiał tylko jednego - dlaczego mieszkańcy najbliższych okolic wynajmowali myśliwych albo łowców do tępienia tych zwierząt, skoro nie niepokojone były całkowicie nieszkodliwe i po prostu uciekały dalej w las. A może było to zwiastunem, że i na nieumarłych w końcu zaczną się zbiorowe nagonki i obławy, a po tym na resztę ras innych od ludzi? Co prawda już istniały niewielkie grupki zajmujące się "polowaniem na czarownice" i on sam z kilkoma się zmierzył, albo uciekł, ale obawiał się, że za jakiś czas mogą to się stać masowe działania. Tak, jak właśnie na te biedne hybrydy, które chciały zasmakować wolności i stworzyć coś na kształt własnej cywilizacji.

        Z tego ponurego zamyślenia wyrwał się dopiero, gdy poczuł, że zwalniają, a wierzchowiec pod nim prychnął ze sprzeciwem i energicznie potrząsnął łbem, dając do zrozumienia, że on dalej nie pójdzie, choć wampir ustawieniem nóg w strzemionach dalej go do tego zmusza. I nawet dobrze, że demoniczny koń sam zareagował, w przeciwnym razie wjechałby po prostu na zmorę Mitry i albo skończyłoby się to wywrotką obu jeźdźców i demonów, albo sprzeczką między zwierzętami. Tak, czy tak wyniknąłby z tego problem. Zaskoczony nieumarły, z miną jakby właśnie się obudził z głębokiego snu, choć wcale nie spał, spojrzał pytająco na towarzysza, a ten bez ociągania wyjaśnił w czym rzecz.

        - Zajmę się tym. Daj mi chwilę - rzucił krótko i nie czekając na żadną odpowiedź ze strony błogosławionego, wzbił się gwałtownie w powietrze, przybierając kruczą postać. Zaraz też wysoko nad głowami nekromanty i zmor zaczął zataczać coraz szersze okręgi, aż w końcu zapikował w ich stronę i usiadł na gałęzi rosnącej nad zarośniętą krzewami ścieżką. Po następnych kilku uderzeniach serca, zeskoczył z niej już w naturalnej formie i podszedł do juków swojego ogiera. Również nie zamierzał czekać z odpowiedzią. - Dalej musimy iść piechotą. Ścieżka jest tak zarośnięta, że my z ledwością przejdziemy, a co dopiero one. Później czeka nas przeprawa przez bagna, nie ma sensu ich dalej ciągnąć. - Zabrał swoje rzeczy i zdjął z dłoni rękawiczkę. Jednym kłem przebił lekko opuszek swojego palca i na szyi swojego wierzchowca narysował krwawy symbol składający się z trzech pomniejszych. Demoniczny koń zarżał przeraźliwie i stanął dęba, aby po chwili całkowicie zniknąć w gęstych kłębach dymu i duszącej woni siarki.

        - Mogę pomóc ci z niesieniem twoich rzeczy, jeśli będziesz tego potrzebował. - Spojrzał wyczekująco w stronę błogosławionego, żeby odesłać do Otchłani również jego zmorę. Zadziwiające było to, że ostatnio coraz lepiej zaczął sobie radzić z demonami. Może coś się w nim zmieniło przez ostatnie wydarzenia, a może dopiero teraz zaczął się do tego naprawdę przykładać? Tego nie wiedział. Miał tylko nadzieję, że nie będzie miał większych problemów z przywołaniem ich, gdy już będą wracać.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        - Można nienawidzić tego, któremu zawdzięcza się życie - zauważył cicho Mitra, mówiąc już do pleców Aldarena. Wieść o tym, że wampir nienawidzi swojego stworzyciela nie wstrząsnęła nim wcale tak bardzo, jak mógłby tenże przypuszczać, ale faktycznie odrobinę go zaskoczyła. Był przekonany, że wampiry dogadują się znacznie lepiej niż on dogadywał się z Sarazilem, ale najwyraźniej ich relacja nie była różowa. Może jednak Aldarena i Mitrę nie różniło wcale tak wiele, jak to się z początku nekromancie wydawało… A może był to nadmierny entuzjazm… Nieważne, jeśli okoliczności będą sprzyjały, w końcu dowiedzą się o sobie tyle, by móc stwierdzić czy jakakolwiek pozytywna relacja będzie dla nich możliwa.
        Interesująca swoją drogą była ta wzmianka o jednym incydencie z zabiciem niewinnej osoby. Ciekawe o co konkretnie chodziło? Kto zginął, gdzie, kiedy? Czynienie takiego wyznania w Maurii było swego rodzaju aktem odwagi - tutejsza straż była tak wyczulona na akty nielegalnego praktykowania nekromancji i polowania na śmiertelnych, że za samą taką aluzję mogli zawlec delikwenta przed sąd. Mitra chętnie drążyłby ten temat, bo go zaintrygował, ale nie było już na to czasu. Obiecał sobie jednak, że jeszcze do tego wróci…

        Hybrydy Mitra nie dostrzegł aż nie było zbyt późno na reakcję - wtedy ściągnął wodze zmorze w rozpaczliwej próbie zapanowania nad nią, lecz to okazało się zbędne, bo demoniczny wierzchowiec okazał się być nadzwyczaj spokojny, choć właśnie jakiś potwór przebiegł mu tuż przed pyskiem. Aresterra momentalnie spojrzał w stronę Aldarena - nie wiedział jak, ale przeczuwał, że to on zapanował nad zmorą by się nie spłoszyła. Był czujny, co nekromanta doceniał, choć nie powiedział tego na głos. I pomocny - gdy tylko Mitra powiedział na głos, że należy szukać szlaku, zaraz wyrwał się, by go znaleźć, ale bez tej gorliwości szczeniaka tylko w całkowicie naturalny sposób. Miał zresztą świetny pomysł, by wykorzystać do tego swoją formę kruka - z góry szukanie szlaku powinno być proste jak podczas patrzenia na mapę. Aresterra czekał więc cierpliwie na wynik jego poszukiwań, samemu już nie błądząc i nie wysilając się nadaremnie. Wkrótce zresztą wampir wrócił do niego, niosąc dobre wieści: odnalazł zarośnięty trakt. Co niestety wiązało się jednocześnie z pewnymi komplikacjami.
        Mitra bez słowa skinął głową - spodziewał się, że droga wcale nie będzie tak luksusowa, by zajechać konno aż pod posiadłość nekromantów. Dlatego był przygotowany - miał porządne buty do wędrówek i spakował tylko to, co uznał za absolutnie konieczne. Z tym oczywiście można było się kłócić, gdyż jego sakwy zawierały przede wszystkim przedmioty rytualne, ale w tym szaleństwie była metoda. Mitra, mimo swej kruchej budowy, był istotą wytrzymałą i niestraszne były mu niewygody - w końcu połowę życia żywił się podłym jedzeniem i spał na rzuconej w kąt pomieszczenia macie. Nie zaszkodziło mu to gdy był dzieckiem, więc i teraz nie mogło, gdy był już dorosłym mężczyzną w sile wieku. Z tego przekonania brała się ta niewielka ilość rzeczy osobistych.
        Nekromanta zeskoczył ze swojej zmory i zabrał sakwy, które przerzucił sobie przez ramiona. Musiał przyznać, że to jedyne, czego nie przemyślał: przedłożył wytrzymałość nad praktyczność i dlatego nie zdecydował się na wzięcie plecaka. Nie skarżył się jednak, nawet powieka mu nie drgnęła, gdy szykował się do marszu. Przyzwalającym gestem dopuścił Aldarena do swojej zmory, by ten ją odesłał, podczas gdy on wszytymi od środka klamrami spinał swoją szatę, by uwolnić nogi przed zapuszczeniem się w las. Faktycznie jego buty były solidne - sięgały ponad kostkę, miały grubą podeszwę i mocne sznurowanie. Na chudych nogach odzianych w czarne spodnie wyglądały, jakby gwizdnął je starszemu i znacznie lepiej zbudowanemu bratu.
        - Poradzę sobie - odparł po propozycji niesienia jego rzeczy. - Lepiej by nie ograniczał cię dodatkowy balast, gdyby coś na nas w tym lesie wyskoczyło. Ech…
        Mitra na moment skupił się, wzrokiem sondując najbliższą okolicę, lecz trudno orzec czego szukał.
        - No nie - mruknął z niezadowoleniem. - Jak na złość nic tu nie zdechło… no cóż, chodźmy. Prowadź - doprecyzował, gestem zapraszając Aldarena, by jako pierwszy zszedł z ubitej powierzchni gościńca.
        Gdy już trafili na początek dawno zapomnianego i zarośniętego gościńca, trzymanie się go było stosunkowo łatwe - wystarczyło wypatrywać na ziemi nietypowo płaskich kamieni, którymi w zamierzchłych czasach wyłożono drogę i których nagromadzenie jasno wskazywało na udział ludzkich rąk w stworzeniu tego skupiska. Przyroda oczywiście zrobiła swoje, pokrywając płyty mchem, ukrywając je pod krzewami i pióropuszami traw, ale i tak nie było najgorzej. Z tym, że faktycznie niemożliwe okazało się jechanie w tym miejscu konno - nawet idąc gęsiego musieli nieustannie przeciskać się wśród chaszczy i szukać łatwiej dostępnych miejsc. Wysiłek potrzebny do przedzierania się przez martwy las był na tyle duży, że nie było możliwości, by prowadzić przy tym rozmowę. Milczeli więc, a jedynym rozbrzmiewającym wśród drzew dźwiękiem był szelest liści i trzask gałęzi pod ich stopami.
        Wszystko zmieniło się, gdy dotarli do bagien. Kiedyś, gdy miasteczko o zapomnianej nazwie na końcu tej drogi było jeszcze pełne życia, przez te zdradliwe ziemie prowadził dobrze utrzymany most, na tyle szeroki by zmieścił się na nim wóz ciągnięty przez parę koni. Teraz z kładki pozostały jedynie zmurszałe resztki, po których mógł przejść jedynie piechur, a i to sporo ryzykując. Mitra sapnął widząc z czym przyjdzie im się mierzyć.
        - Chyba lepiej byś ty poleciał - uznał. - Ja spróbuję po tym przejść, bo jakie mamy inne wyjście… W razie czego liczę, że mnie wyłowisz - zastrzegł, choć brzmiało to trochę jak ironiczny komentarz. Czyżby Aresterra był zdenerwowany i w ten sposób próbował to zamaskować?
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        - Zawdzięczam mu jedynie swoje nieżycie - mruknął do siebie pod nosem, nie mając odwagi na głośniejsze wyrażenie swojego zdania w tej kwestii. Jeszcze Mitra wziąłby za aroganckiego i zadufanego w sobie niewdzięcznika, klasycznego paniczyka z wyższych sfer. Chociaż w rzeczywistości błogosławiony miał rację - skrzypek żył tylko dzięki Faustowi. Niewątpliwie z głodu albo wyniszczony chorobą by przecież umarł jako dziecko tych kilkaset lat temu, gdyby Starszy nie wziął snującej się po ulicach Maurii sieroty pod swoje skrzydła. A tego Aldaren nie był w stanie pamiętać, nie tylko przez dość dużą przepaść między obecnymi czasami a tą przeszłością, ale w głównej mierze przez zaklęcie, a raczej wyczyszczenie z umysłu przygarniętego dziecka przykre wspomnienia.

        Na szczęście z tego co już Aldaren zdążył zauważyć, Mitra nie należał ani do osób rozmownych, ani dociekliwych, albo przynajmniej obecnie sprawiał takie wrażenie, czego nieumarły na ten czas postanowił się trzymać. W końcu praktycznie w ogóle się nie znają, więc nie był to jeszcze najlepszy czas na podejmowanie takich osądów. Chodziło jednak o to, że chociaż na razie nie będzie musiał się towarzyszowi z niczego tłumaczyć.

        Podróż Mrocznymi Dolinami wydawała się o dziwo spokojna i przyjemna, co aż podchodziło pod coś nierealnego w tych stronach, jednakże pojawienie się hybrydy, choćby i przecinającej jedynie drogę, rozwiało tworzącą się w jego głowę obawę, czy nie wpadli czasem w iluzję wytworzoną przez jakieś tutejsze monstrum, albo inną pułapkę i czy nie leżą już czasem w jej żołądku, czekając nieświadomie na to aż zostaną w końcu przetrawieni. Straszna śmierć, jednakże w tej części Alaranii potrafiły się z nieuważnymi podróżnikami dziać gorsze rzeczy, gdyż Doliny były chyba jednymi z najbardziej nieprzyjaznych i niebezpiecznych krain na Łusce. A swoją pomocą w poszukiwaniu dawno zapomnianej ścieżki, zwłaszcza samą przemianą w kruka tylko się utwierdził w przekonaniu, że obecnie mieli faktycznie spokojną i szczęśliwą podróż. Acz obawiał się, że najgorsze dopiero na nich czeka.

        Po powrocie do nekromanty, przekazaniu mu jak wygląda obecna sytuacja i poinformowaniu go o konieczności przebycia dalszej drogi piechotą, poczekał cierpliwie aż niebianin zsiądzie z konia i zabierze swój, równie skromny co jego, bagaż. Następnie bez wahania "odprawił" jego zmorę i spojrzał na milczącego dotąd towarzysza, wysłuchując uważnie jego odpowiedzi w sprawie zaproponowanego przez wampira poniesienia jego sakwy, gdyby Mitra nie dawał już rady.
        - Słuszna uwaga - zgodził się z nim bez najmniejszego zawahania i już miał ruszyć odnalezioną ścieżką, jednakże szybko się zatrzymał z zaskoczeniem, nie słysząc kroków za sobą, ani nie dostrzegając kątem oka idącej wraz z nim sylwetki błogosławionego.
        - Coś się stało? - zapytał, patrząc na niego, a po chwili wędrując spojrzeniem za wzrokiem mężczyzny.

        Tym razem postanowił przerwać jego chwilę refleksji, gdyż uważał, że nie było to najbardziej odpowiednie miejsce jak i czas na zastanawianie się nad czymkolwiek. Gdy jednak inicjator całej wyprawy znów się odezwał, Aldaren miał kompletny mętlik w głowie i szczerze nie rozumiał o co chodziło młodszemu Aresterrze. W zdumieni i niemym pytaniu uniósł również jedną brew wbijając lazurowe oczy w jego sylwetkę, jakby chciał wydrzeć wyjaśnienia prosto z jego duszy, lecz po kilku uderzeniach serca skinął Mitrze i odwrócił się z powrotem w głąb zarośniętej ścieżki, ruszając niemal od razu przed siebie. Uznał jego słowa za kiepską próbę zażartowania sobie, albo przedstawienie jakiejś niezrozumiałej dla skrzypka aluzji...
        Nie było to już ważne i nie było się nad czym dłużej zastanawiać, zwłaszcza, że krwiopijca miał co robić i nie powinien się rozpraszać. Oprócz taksowania okolicy wzrokiem i słuchem, musiał zwrócić największą uwagę na to co przed nimi, ale nie mógł zostawić odsłoniętych tyłów, dlatego też dość często zerkał za siebie, jak śledzona, albo prześladowana przez kogoś osoba. W mieście uznano by go pewnie za paranoika, albo chorego psychicznie, ale tutaj było to niemal podstawą przeżycia. A on musiał się jeszcze martwić o życie Mitry. Miał na swoich barkach niezwykle trudne zadanie do wykonania.

        I tym razem drogę pokonali dość szybko i sprawnie, lecz nie było się z czego cieszyć, gdyż oto właśnie znaleźli się na niesławnych Bagnach, gdzie podróżnicy ginęli, a topielce czy bagniaki balowały i ucztowały. Wilgotne i zdradliwe podłoże, otulała niczym koc gęsta mgiełka, przez którą było się jeszcze mniej pewnym czy kolejne kroki stawiane były w odpowiednich miejscach, a nie na przykład na ogonie jakiegoś stwora. Powietrze natomiast niemal dusiło wonią rozkładu i mułu. Za to słuch był tutaj pokonywany złośliwym krakaniem kruków czekających jedynie na kawałek jedzenia dla siebie oraz szelestem liści poruszanych przez zdawać by się mogło nieistniejący tu wiatr. Każdy ze zmysłów był tu upośledzony i każdy ze zmysłów mógł zaprowadzić na manowce, dlatego nie powinno dziwić, że Aldaren chodził napięty jak struna i faktycznie zaczął się dużo częściej rozglądać jak prawdziwy paranoik. Przestał to robić dopiero gdy dotarł do niego pomysł Mitry, na którego zaraz spojrzał tak, jakby temu nagle wyrosły na głowie rogi, albo dopiero co się tu nie wiadomo skąd zmaterializował.
        - To nie jest najlepszy pomysł. Nie zostawię cię samego, bo czające się na posiłek licho w okolicy tylko na to czeka. Most specjalnie jest tak zniszczony, nie przez zapomnienie i zniszczenie tamtej wioski, ale właśnie przez piekielnie inteligentne monstra tutaj mieszkające. Pod mostem pewnie mieszka bagniak, albo spróchniałe deski poślą się wprost do gniazda tutejszych pijawek zakopanych na dnie w tym mule. Szczerze ci powiem, że nawet, gdybyśmy oboje mogli pokonać te bagna w powietrzu, nie jestem pewien czy wyszlibyśmy z tego bez szwanku. Ptactwo tu mieszkające jest można by powiedzieć skażone tym miejscem i jeśli nie zdobędą żadnej ofiary na ziemi, bądź nie wyłowią z kawałków posiłku z tych bagien, wiedz że bez żadnych skrupułów "zasiądą" do kolacji w powietrzu. - Pozwolił sobie pierwszy raz chyba na dłuższy wywód odnośnie ich obecnej sytuacji, a w jego głosie było słychać niepokój, co świadczyło o tym, że nawet nieumarły wolał unikać zapuszczania się w te rejony.
        - Proponowałbym poszukać innej drogi. Wiem, że ci się spieszy, dlatego tylko proponuję na nie narzucam swojego pomysłu. Zawsze możesz podjąć ryzyko, a ja obiecuję ci pomóc byśmy razem wrócili do Maurii, ale nie licz na to, że zostawię cię samego, choćby i tylko po drugiej stronie tego mostu - dodał i zdjął ze swoich pleców ogromne ostrze, które przez cały czas ze sobą nosił, dając tym jasno do zrozumienia, że nie zamierzał zmieniać się w kruka, aby "łatwiej" przeprawić się na kolejną stałą i twardą "wysepkę" na tym bagnisku.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Aldaren nie doczekał się odpowiedzi na swoje pytanie zadane na trakcie. Nekromanta spojrzał na niego beznamiętnie, rzucił enigmatyczną uwagę o zdychaniu i to było wszystko. Co mu się kołatało w głowie, czy było to coś ważnego, coś go zaniepokoiło, czy po prostu nawiedziła go jakaś luźna myśl, tego wampir już się nie dowiedział. Bo nie wnikał. Może gdyby zapytał, Mitra udzieliłby mu bardziej wyczerpującej odpowiedzi, po co jednak miał rozwijać swoją wypowiedź skoro wyglądało na to, że wszystko jasne?

        Tak szczelne ubieranie się niosło za sobą jedną wymierną korzyść, oczywiście poza ochroną przed komarami, które chętnie pożywiłyby się na jedynej żywej istocie w promieniu wielu staj, o ile miałyby dostęp do chociażby skrawka odsłoniętej skóry... Mianowicie ukrywało wszelkie emocje: wstyd, zdenerwowanie, napięcie. Mitra mógł więc obserwować reakcje Aldarena, samemu nie odsłaniając wszystkich kart - wiedział, że wiele zdradzają jego oczy i niektóre gesty, ale teraz na pewno nie było widać po nim tak bardzo jak po wampirze, z jakimi nerwami wiąże się dla niego ta przeprawa. Choć nie przepadał za gwarem, całkowita cisza również nie była mu w smak i zaczynał odczuwać ten pierwotny lęk zwierzyny. Bo nie było co się oszukiwać, był zwierzyną, zarówno dla bestii jak i rozumnych istot. Jednak nigdy wcześniej nie wystarczyło samo otoczenie, by mu o tym przypomnieć. Zawsze był to bezpośrednio kontakt z “drapieżnikiem” - tak fizycznym jak i psychicznym. Dotyk szorstkich, lepkich od krwi dłoni na jego przegubach i ustach. Chłodne patykowe palce gładzące go po włosach. Spojrzenia tak natarczywe, że aż fizyczne, odzierające z szat i godności niemalże do żywego mięsa.
        To naprawdę były jego myśli? Czy to te bagna…
        Mitra wzdrygnął się, czując chłodny dreszcz przebiegający po jego ciele i przyspieszył, by nadrobić niewielki dystans, jaki dzielił go od idącego przodem wampira. Dziwić się, że stał się taki jak teraz…

        Spojrzenie Aldarena nie spodobało się Mitrze. Zmarszczył z niezadowoleniem brwi i lekko pochylił głowę, patrząc na wampira z byka. Obaj mieli jednak to szczęście, że względem siebie najwyraźniej nie zamierzali bawić się w niedomówienia i gdy przychodziło do omówienia jakiś istotnych kwestii, wprost wykładali o co chodzi. Taka też była krytyka w wykonaniu młodego wampira: bez pieszczenia się, ale też na jego szczęście bez wywyższania, przez co jego racje było łatwiej przełknąć. Widać było, jak nekromanta rozluźnił się i podniósł głowę. Zamiast patrzeć na Aldarena, intensywnie gapił się na kładkę przed nimi. Nie wierzył w to, że jakieś monstra celowo ją zniszczyły, bo czając się przy takiej pułapce zdechłyby niechybnie z głodu - to nie była specjalnie uczęszczana trasa. Lecz w to, że coś tam pod spodem po prostu siedziało już mógłby uwierzyć. A ich ruch, ciepło jakie wydzielali i zapach, stanowiły doskonały wabik.
        Natomiast wzmianka o wspólnym locie wywołała natychmiastowe ironiczne parsknięcie nekromanty - jego skrzydła na pewno nigdzie by go nie poniosły, o to mógł być spokojny. Rozumiał jednak tok rozumowania Aldarena.
        - Zewsząd spoziera coś, co chce cię zeżreć - podsumował, spoglądając na wampira, jakby szukał u niego potwierdzenia swojej i tak słusznej tezy. Później znowu się zamyślił, ze wzrokiem wbitym w kładkę. Zdawało się, że Mitra nigdy się nie spieszył, gdy chodziło o podejmowanie decyzji, dokładnie rozważał wszystkie alternatywy i nie było takiej mocy we wszechświecie, która byłaby w stanie go popędzić.
        - Niech ci będzie - uznał w końcu z pewnym ociąganiem. - Masz rację. Znajdź więc drogę… Ale dotrzemy na miejsce po zmierzchu - mruknął pod nosem, wyraźnie niezadowolony, ale chyba pogodzony z tą opcją. - Jak nic czeka na nas komitet powitalny, liczyłem na uniknięcie go jeśli zdążymy przed wzejściem księżyca... Po wymordowaniu Krazenfirów, którzy byli panami na tych ziemiach, latami różne osoby próbowały wziąć na siebie rolę włodarza tego miasteczka, wraz z całym dobrodziejstwem z tego płynącym. Kiedyś była tu kopalnia srebra. Złoża jednak ponoć się wyczerpały, a każdy kto próbował mianować się burmistrzem, ginął szybko i z reguły w zaskakujących okolicznościach. Uznano to za działanie przekleństwa, jakie Krazenfirowie rzucili na to miejsce w chwili śmierci. Stąd miało wynikać późniejsze szaleństwo mieszkańców i ostatecznie podpalenie, by ziemię oczyścić ogniem Pana, a następnie na koniec wszystko zasypano solą, by zło nie mogło się w tym miejscu odrodzić… Banialuki - prychnął ze wzgardą Aresterra. - Nie ma na to żadnych dowodów ani doniesień, lecz w miejscach takich katastrof z reguł roi się od tych, którzy nie potrafią odejść. Sam widzisz, w tej ekspedycji nie ma lepszych rozwiązań, każde jest beznadziejne. Wolę jednak opędzać się od nieumarłych, niż od pijawek.
        To powiedziawszy Mitra pogonił Aldarena gestem, by nie stać już w miejscu tylko wziąć się do roboty. Jeśli wampir miał jakieś pytania czy obiekcje, mogli się tym zajmować idąc.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Po wysłuchaniu Mitry, Aldaren skinął jedynie głową, nie komentując nawet dość zabawnego podsumowania, że w tych stronach nieumarli byli mniej straszni niż chociażby takie pijawki. Odwrócił się więc na prawo od kładki i z wolna ruszył przed siebie, o dziwo szybko znalezioną przez siebie ścieżką.
        - Ruszajmy - rzucił do towarzysza, przechodząc przez istny mur liści i gałęzi, które ani trochę nie wyglądały jakby ktoś kiedykolwiek, chociaż raz szedł w tamtą stronę. Ale najbardziej niepokojące mogła się okazać chwila, w której ktoś złapał niebianina za rękę, gdy tylko ten postanowił pójść za wampirem.

        - Co ty robisz? Wydawało mi się, że mieliśmy iść przed siebie - odezwał się stojący za nim Aldaren z zaskoczonym wyrazem twarzy. On był tym, który chwycił Mitrę za przedramię, a gdy blondyn zwrócił na niego swoją uwagę zaraz go puścił. - Przecież ustaliliśmy, że idziemy przez kładę, ale nie lecę tylko idę tuż za tobą - powiedział z lekkim poirytowaniem w oczach. Nie miał pojęcia co ugryzło błogosławionego, że ten nagle postanowił iść w inną stronę. Zaraz jednak wszystko się wyjaśniło, gdy zza krzaków wyszedł zniecierpliwiony skrzypek. Teraz Mitra miał dwóch takich samych towarzyszy i każdy chciał z nim iść w inną stronę.
        - Tu nie jest bezpiecznie, poza tym chciałeś dotrzeć przed zmierzchem, chodź więc - ponaglił go ten z krzaków, a wampir stojący za nim dobył swojego miecza. - Mitra, uważaj! Za tobą! - zawołał nagle, wybiegając z zarośli i rzucając się w stronę klona.
        - Biegnij przez tą cholerną kładkę! - krzyknął drugi. Obaj byli zupełnie nie do rozróżnienia, jedyne co ich zdradzało to słowa wydobywające się z ich ust odnośnie drogi, którą powinni podążyć. Nie wiadomo, któremu w takiej sytuacji uwierzyć.

        Kładkowy Aldaren sparował wymierzony w niego cios przez tego Zaroślowego i odepchnął go od siebie, aby zyskać na czasie i popchnąć blondyna w stronę kładki, jednakże zamarł, gdy zamiast błogosławionego zobaczył Fausta. Im dłużej stali w jednym miejscu tym sytuacja się bardziej komplikowała. Skrzypek miał istny mętlik w głowie zwłaszcza, że ten którego od siebie odepchnął wyglądał teraz jak Mitra, za to dla nekromanty stojący nieumarły z mieczem był Faustem. Zaraz też do przedstawienia postanowili dołączyć się inni, których niebianin widział jako swojego mentora i jego znajomych, a Aldaren własnych przyjaciół, dawną rodzinę i nawet samego anioła śmierci, przez którego już od jakiegoś czasu miał namieszane w głowie. O ile te, które właśnie się pojawiły, łatwo można było potraktować jako zwykłe mary i halucynacje, o tyle z dodatkowym towarzyszem, który podszył się z początku za skrzypka był już problem, gdyż ci prawdziwi podróżnicy co chwila widzieli siebie nawzajem jako tych prawdziwych i po kilku uderzeniach serca jako tych, których się obawiali bądź nienawidzili. W takiej sytuacji nie trudno było oszaleć.

        Skrzypek, widząc zamiast towarzysza, swojego znienawidzonego ojca, zamierzył się na niego, lecz został powstrzymany przez Tego Trzeciego, który dla Mitry wyglądał jak Aldaren i co chwila kazał mu ruszyć w krzaki, obiecując, że dołączy jak tylko rozprawi się z tym tu oszustem. W pewnym momencie oboje wpadli do bagna i w nim zaczęli się kotłować, a przynajmniej do momentu aż jeden się nie wynurzył i najbliższej okolicy nie rozświetlił żywy ogień. Nie było już żadnych zjaw, ani ściany gęstych zarośli, w której miejscu ciągnęły się po prostu szerokie moczary, a ich tafla była lekko wzburzona wskazując na to, że coś pod nią się kryło i właśnie odpływało w głąb Mglistych Bagien. Zostali sami, prawdziwy Mitra i Aldaren, choć ten drugi jeszcze się nie wygrzebał z bagniska i miał poparzoną całą twarz, a także przypalone oraz pobrudzone miejscami ubranie.
        - Idź już tą kładką i poczekaj na mnie po drugiej stronie - powiedział ochryple wspomagając się swoim ostrzem, aby się podnieść i do niego dołączyć. Wiedział, że tak będzie, od momentu kiedy podczas swoich tłumaczeń Mitra przestał go słuchać i skupił się na czymś innym. Miał kolejny powód do tego by raz na zawsze opuścić Mroczne Doliny i nigdy więcej do nich nie wrócić.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra poszedł za Aldarenem nawet nie zadając sobie pytania, skąd ten znał drogę przez bagna - w końcu ruszył od razu, jakby przechodził tędy dwa razy dziennie. Pomyślał, że to może instynkt albo też, że wampir po prostu wcześniej coś dostrzegł, gdy on prowadził swój monolog o historii miejsca, do którego zmierzali. Uznał jednak, że może mu zaufać, bo w końcu póki co przedstawiał dla niego jakąś wartość. Zacznie go podejrzewać o niecne zamiary dopiero, gdy już osiągną cel i przyjdzie im wracać do Maurii…
        Jakież więc było zdziwienie nekromanty, gdy nagle coś złapało go za rękę. Nie coś - ktoś. To było jak magia, bo przecież nikogo tu nie było, usłyszeliby każdego, kto by się zbliżał. A gdy okazało się, że tym kimś był Aldaren, wtedy Aresterra zupełnie zgłupiał. Wyrwał się nowej postaci (choć ta chyba moment wcześniej i tak go puściła) i cofnął o krok. Bagienna woda zachlupotała pod jego butem, lecz on nie zwrócił na to uwagi, słuchając bez zrozumienia słów, które zupełnie nie zgadzały się z tym, co sam pamiętał. Z konsternacją wodził wzrokiem od jednego wampira do drugiego. Byli identyczni, nawet poruszali się tak samo. Któremu miał ufać? Wersja wydarzeń ze wspomnień nekromanty przemawiała za tym, który poprowadził go w zarośla, lecz w spojrzeniu tego drugiego było coś, co działało na jego korzyść - pewna doza konsternacji, którą trudno udawać.
        Nim Mitra zdołał się wtrącić, oba wcielenia jego towarzysza rzuciły się na siebie i starły na mgnienie oka. Gdy jednak jedno z nich obróciło się w jego stronę, nagle miało twarz Fausta, jego ruchy, jego mimikę… Potem, gdy ilość i różnorodność widziadeł narastała, Mitra wbrew pozorom zamiast zwariować doszczętnie, nagle się uspokoił. Domyślił się, że coś z nim pogrywa, a każda kolejna nowa postać, choć wywoływała strach bądź irytację swoją zbyt sugestywną obecnością, była tylko iluzją, widmem. Musiał skupić się na Aldarenie i tym czymś… Nie zgubić ich w tym tłumie, gdzie każdy co chwilę miał inną twarz. Najtrudniej było jednak, gdy nagle wszystkie te mary zaczęły przypominać żołnierzy, w których niewoli przebywał. Zdawało mu się, że odciął się od tamtych wydarzeń, że te nieliczne przebłyski, które miewał z tamtego okresu, już nie robią na nim wrażenia, nawet to bestialstwo, które widział i w którym musiał brać udział. Mylił się jednak, bo gdy nagle jeden z domniemanych Aldarenów przybrał twarz żołdaka, który wyjątkowo go sobie upodobał, Mitra jednocześnie chciał uciekać i udusić go gołymi rękami. Szczęściem ta konkretna twarz zniknęła szybko, pozostawiając po sobie jedynie przerażenie.
        Sparaliżowany na moment zbyt traumatycznymi wspomnieniami Mitra wycofał się, nie idąc ani w stronę zarośli, w które prowadził go jeden Aldaren, ani też w stronę kładki, którą wskazywał mu drugi - tyłem wszedł między drzewa, sięgając po schowany pod sakwą z grymuarem srebrny nóż. Nie miał skrupułów, że może ugodzić swojego prawdziwego towarzysza, nawet przez chwilę o tym nie myślał. Nie zaszła jednak taka potrzeba, bo walka trwała już poza nim, a nim nekromanta się spostrzegł, było już po wszystkim.
        - Aldaren… - wezwał szeptem swojego towarzysza, z niepokojem zbliżając się do bagniska. Po chwili jednocześnie dojrzał koniec walki i rozpływającą się w powietrzu iluzję ścieżki, którą miał podążyć i dopiero wtedy w pełni zrozumiał, co zaszło. Dopadła go nagła mieszanina wstydu i złości na samego siebie, że dał się tak podejść, a jednocześnie czuł niepokój, że to wcale nie koniec, że może nadal to stworzenie z nim pogrywa i tylko mamiło go pozorami zażegnanego kryzysu…
        Aresterra przystanął, gdy Aldaren gramoląc się z bagna kazał mu iść dalej. Spojrzał na kładkę, której koniec niknął w gęstej mgle, kładącej się nad bagnami, po czym obrzucił wampira ostatnim spojrzeniem i bez słowa sprzeciwu wykonał jego polecenie. Chyba przez moment miał zamiar pomóc mu wyjść z tego błota, ale szybko pozbył się tego odruchu.
        Deski jęczały jak potępieńcy przy każdym kroku, jaki stawiał błogosławiony - groziły, że w końcu się pod nim zarwą, jeśli nie będzie wystarczająco ostrożny. A był najbardziej jak tylko się dało - nim zdecydował się przenieść ciężar na postawioną stopę, zawsze najpierw sprawdzał czy dany fragment kładki wytrzyma i asekurował się jak tylko to możliwe. Parę razy przejście się pod nim zarwało, zdołał jednak zachować równowagę i nie wpaść do mętnej, cuchnącej wody, nad którą się przeprawiał. Za Aldarenem spojrzał tylko raz: zdawało mu się, że widział jego sylwetkę na granicy mgły, ale nie czekał by przekonać się czy to naprawdę on. Zdawało mu się, że jak najszybsza przeprawa będzie najrozsądniejsza, bo inaczej znowu da się omamić jakiemuś potworowi.

        - Jak twoja twarz?
        Mitra czekał na Aldarena w bezpiecznej odległości od zejścia z prowadzącej przez bagna kładki. Nie miał na sobie płaszcza, ubrany w czarną bluzę z kapturem i wąskie spodnie wyglądał patykowato i trochę przypominał pająka.
        - Wiesz, kiedyś byłem lekarzem… - zagaił zbliżając się. W tym stwierdzeniu kryła się zawoalowana propozycja pomocy, lecz błogosławiony nie czekał zbyt długo na to czy zostanie ona przyjęta czy też nie.
        - Weź - oświadczył, podając wampirowi swój płaszcz. - Oczywiście będzie trochę za mały… Wiem, że nie grozi ci przeziębienie, ale przynajmniej nakryjesz się czymś suchym. I czystym.
        Po ruchach dało się poznać, że Mitra był spięty - chyba walczył ze sobą, czy powinien Aldarenowi podziękować, zadawać pytania na temat tamtego zdarzenia, czy miało w ogóle sens nawiązywanie do tego. Ostatecznie sam z siebie nie powiedział nic, spojrzał tylko wyczekująco w stronę ostatniego etapu ich podróży - idącego zygzakiem podejścia pod górę, zaprojektowanego lata temu tak, by wozy były w stanie pokonać stromiznę, a piechurzy mogli iść na skróty po kamiennych schodkach, prosto przed siebie. Teraz zniszczona była zarówno droga, jak i schody, nie miało więc większego znaczenia, którą drogę się wybierze - ważne by, dotrzeć na górę, gdzie pomiędzy drzewami widać było czarny kontur wieży, prawdopodobnie dzwonnicy, która nie poddała się ani pożarowi, ani niszczycielskiej potędze przyrody.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Obecny problem został zażegnany, choć można było się zastanawiać czy aby na pewno do końca. Aldaren nie wiedział jak z Mitrą, ale to co tu miało miejsce zostawiło w nim pewnego rodzaju skazę, a przez to nie będzie w stanie tak szybko wyrzucić tego ze swojej pamięci. Zwłaszcza, że przez moment zdawało mu się, że wśród widm widział tego, przez którego niemal popadł w obłęd. Był tym sfrustrowany i rozdrażniony, a przecież dopiero co wkroczyli na Mgliste Bagna. Wolał nie myśleć co jeszcze ich tu spotka, ponieważ po tym co się przed chwilą stało miał już dość. Niemalże był cały poparzony, choć twarz i szyja ucierpiały najbardziej (jedyne niczym nie osłonięte części jego ciała), do tego w przypływie gniewu i paniki zużył więcej energii niż zamierzał, a jego ubranie było zniszczone i to nie tylko przez muł z bagna. Jednakże najbardziej dotkliwym ciosem w jego serce był widok na wpół zanurzonego w błocie futerału z jego skrzypcami. Plecakiem za specjalnie się nie przejmował, acz szkoda zmarnowanych ziół i maści.
        Zaraz po wygramoleniu się z mulistej wody i chwilę po tym jak Mitra zniknął we mgle na kładce, zebrał swoje rzeczy, które upuścił podczas walki i w pierwszej kolejności sprawdził czy jego instrument jest cały. Nie miał jednak czasu na sprawdzenie jego stanu w praktyce, więc tylko omiótł go pobieżnym spojrzeniem i zamknął z powrotem. Wsadził futerał do plecaka, miecz schował do pochwy na plecach i wyjmując z wewnętrznej kieszeni zniszczonego okrycia, pociągnął na wzmocnienie dwa, no dobra, pięć łyków krwi ze swojej zaklętej piersiówki. Niestety problemem było to, że były to spore łyki i naczynie zostało kompletnie osuszone. Będzie musiał sobie jakoś poradzić do końca ich wyprawy, a jeśli nie to najwyżej oszaleje i zamieszka w tym nieprzyjaznym miejscu. Grunt, że nikogo nie skrzywdzi.

        Odetchnął dwa razy głęboko i wziął się w garść. Zerknął w tafli mętnej wody na swoje odbicie i skrzywił się widząc paskudną, powoli regenerującą się twarz ze świecącymi szkarłatem oczami. Strzepnął błoto z ubrania, a zwłaszcza pozbył się go z kaptura, który zaraz zaciągnął na głowę i pochylając ją, aby za bardzo nie ukazywać światu swojego obecnego lica, ruszył ostrożnie przez kładkę, w ślad za swoim towarzyszem. Trzymał przy tym cały czas mocno pasek od plecaka przerzucony przez ramię, jakby ktoś miał mu go zaraz odebrać. Zniszczony przez ząb czasu i zapomniany nawet przez Najwyższego most pokonał podobnie do błogosławionego - dwa razy sprawdzał czy dana deska jest bezpieczna i go udźwignie, czy będzie musiał postąpić większy krok, z tą jednak różnicą, że mu poszło o wiele szybciej, lecz miał trudniej. Niektóre kawałki drewna, które jedynie lekko się uginały i przeraźliwie skrzypiały pod butem nekromanty, pod nim się po prostu rozpadały, jako że był po prostu cięższy od chudego blondyna.

        Przez poświęcenie całej swojej uwagi na przejście przez kładkę suchą stopą (choć nie miało to już większego znaczenia, skoro i tak był cały mokry), w ogóle nie dotarło do niego pytanie towarzysza, o którego obecności przypomniał sobie dopiero na końcu kładki, na stabilnym podłożu. Wtedy też, nim całkowicie dotarło do niego, co Mitra właśnie powiedział, Aldaren cofnął się o krok przed zbliżającym się do niego i odwrócił głowę lekko w bok, aby materiał kaptura jeszcze bardziej zakrył jego regenerującą się twarz, nie zdając sobie sprawy z tego, że miał ją już w pełni wygojoną przez to ile krwi wypił w ciągu jednej chwili.
        - W-w porządku... Dzięki - wyrzucił z siebie na jego propozycję pomocy i chciał ruszyć dalej, jednakże zachowanie blondyna znów go zamurowało. Spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami z wciąż czerwonymi tęczówkami i nie wiedział co powiedzieć. Ba! Nie wiedział nawet co o tym myśleć. - Dziękuję... Naprawdę. - Przyjął od niego płaszcz i zdejmując swój, okrył się nim, w podzięce się jeszcze ciepło, przyjaźnie do niego uśmiechając. W ogóle nie spodziewał się po nim czegoś takiego, przecież zdawało mu się, że niebianin go nie cierpi i raczej traktuje jak wyjątkowo uciążliwą kulę u nogi, której dorobił się jako karę nie wiadomo nawet za co. Za to, że przyszedł z propozycją współpracy do Fausta? Skrzypek był mile zaskoczony gestem towarzysza i ruszył za nim.
Na ścieżce starał się zachowywać dystans, choć nie zbyt duży, gdyż miał świadomość, że po skąpaniu się w bagnie nie pachniał fiołkami, acz z drugiej strony w tym miejscu w powietrzu zawsze utrzymywał się okropny fetor zgnilizny, wilgoci, rozkładu i nie wiadomo czego jeszcze.

        - To dobry czy zły znak? - zapytał wpatrując się w czarną budowlę, górującą nad drzewami, gdy zaczął przed nimi majaczyć jej kontur. Nigdy jej na oczy nie widział, choć wydawało mu się, że już kiedyś był w tej okolicy. W sumie nawet jeszcze nie tak dawno temu jeśli wziąć pod uwagę wampirzy upływ czasu. - Może tu poczekaj, a ja rozejrzę się po okolicy? - zaproponował z rozwagą. Nie podobało mu się to dziwne uczucie deja vu i trudności w przypomnieniu sobie tego miejsca, choć wtedy chyba szedł z innej strony. Czekał cierpliwie na decyzję ze strony nekromanty.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra nie narzucał się z pomocą i jeśli raz mu odmówiono, drugi raz swojej propozycji nie powtarzał. Zwłaszcza w takim przypadku jak ten, gdy po podejściu do wampira dojrzał, że jego twarz już zdołała się całkowicie zregenerować. Dlatego od razu przeszedł do zaoferowania swojego płaszcza, wampir jednak tym razem spojrzał na niego, jakby nagle zaczął mówić w obcym języku i niewiele brakowało, by cofnął swoją propozycję mrucząc “nieważne”, lecz w końcu Aldaren zdecydował się przyjąć ubranie. Mitra cały czas trzymał okrycie w wyciągniętej ręce i czekał, aż czerwonooki (chwila, jego oczy nie były niebieskie?) zdejmie swoją brudną pelerynę i przyjmie czystą. Przyjazny uśmiech, jaki w tym momencie wampir posłał błogosławionemu sprawił, że ten szybko cofnął dłoń, jakby się zawstydził albo zirytował - trudno było ocenić o jakie konkretnie emocje chodziło, skoro nadal miał zasłoniętą twarz.
        - Nie ma sprawy… - mruknął, idąc już zarośniętym, zniszczonym traktem prowadzącym do wioski.
        Znowu milczeli. Nie odzywali się do siebie przez prawie cały czas, gdy ze sobą przebywali. Nekromancie to nie przeszkadzało, bo miał dzięki temu czas pomyśleć i przypomnieć sobie to, co wiedział już na temat celu ich wędrówki. Teraz jednak zamiast o tym, myślał o Aldarenie. Zastanawiał się, czy aby na pewno dobrze go z początku ocenił. Krnąbrny i agresywny, półdziki młodzieniec z posiadłości Fausta, którego własny ojciec bez większego żalu zaproponował na żywą tarczę, pokazywał drugie oblicze. Ciepłe, szlachetne, zupełnie niepasujące do tego poprzedniego. Zupełnie niepasujące do jego rasy i do tego, jaki był jego mistrz. Z drugiej jednak strony, portret Fausta znajdował się w słowniku pod hasłem “dwulicowy” - może jego uczeń również taki był, tylko ta jego pokazowa strona była bardziej przekonująca niż ta poza dobrego wujka, którą prezentował starszy wampir… ”Paranoja”...
        Mitra zatrzymał się gwałtownie, gdy Aldaren przerwał panującą między nimi ciszę i od razu wzniósł oczy w stronę wieży, jakby domyślał się, że to ona stanowiła problem.
        - W tym miasteczku była wieża strażnicza - mruknął. - Zresztą w każdym miasteczku z tego okresu była. Mogła oprzeć się pożarowi, bo pewnie zbudowano ją w oddaleniu od reszty zabudowań… Ale ta wygląda zbyt… dobrze. Nie słyszałem jednak by ktoś tu znowu mieszkał, te grunty są nawiedzone, a kopalnia pusta. Nie chcę się rozdzielać - dodał, nagle przeskakując do kolejnego pytania.
        - Czuć stamtąd sporo aur… - zaczął wyjaśniać, patrząc w stronę końca krętego podjazdu, choć z tej perspektywy nie było widać żywego ducha wśród ruin. - Raczej… prozaicznych. W ziemi leży za to masa kości. To raczej nic niebezpiecznego. Ale lepiej zachować ostrożność… Nie wchodźmy do wioski od głównej drogi.
        To powiedziawszy Mitra podjął wspinaczkę. Nie zostało im już wiele do przejścia, po pokonaniu kolejnego zakrętu widzieli już szczyty najbliższych zgliszczy, a gdy droga zakręciła po raz kolejny, widać było już prawie całe spalone zabudowania, poprzerastane siewkami drzew i wszędobylskim mchem. Nekromanta, zgodnie z tym co zapowiedział wcześniej, nie podążał drogą aż do samego końca - na jednym z ostatnich zakrętów zboczy z drogi i między chaszczami zaczął podchodzić pod tyły zabudowań. Słychać było stąd gwar rozmów, który skutecznie zagłuszał dwie poruszające się w gęstwinie osoby - Aldaren i Mitra mogliby się w ogóle nie krępować. Niemniej nekromanta próbował być dyskretny - sprzyjało temu jego czarne odzienie i matowa powierzchnia maski, lecz mimo wszystko skrytobójca był z niego żaden, więc zalety równoważyły jedynie wady, zamiast realnie działać na jego korzyść. Na dodatek robił dwie rzeczy na raz, bo oprócz cichego przemieszczenia się, magią śmierci sondował okolicę, by znaleźć jakieś sensowne zwłoki do ożywienia, tak na wszelki wypadek. Tym razem nie mógł powiedzieć, że “tutaj nic nie zdechło”, bo ciał było aż nadto - zwęglone truchła, których nie tknął żaden padlinożerca, rozwleczone wśród trawy kości, cmentarz gdzieś poza granicami miasteczka… Tak, było w czym wybierać. Wybór był marny, ale był - najwyżej jakość nadrobi się ilością.
Gregevius
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gregevius »

Legenda głosi, że Śmierć towarzyszy przez jakiś czas tym, którym przeznaczone jest umrzeć w najbliższym czasie. Nie to, że obserwuje, czy kitra się po krzakach, śledząc swe cele tylko po to, aby w odpowiednim momencie uderzyć. Po prostu im towarzyszy, przebywa pośród nich w jak najbardziej realistycznej i namacalnej postaci. Oczywiście, nie ma komu tego potwierdzić, ale podobno gdy twoje życie znajdzie się prawdziwie na ostrzu noża, możesz wezwać ukrytego pod śmiertelną postacią Żniwiarza do podjęcia rozmowy. Jeżeli widzi on w tymże zysk dla siebie, z chęcią wysłucha wtedy Twej propozycji i zażąda odpowiedniej ceny. Układy ze Śmiercią to rzecz niebezpieczna i skomplikowana. Niewielu z tych, którzy zawarli pakt ze Żniwiarzem wyszło na tym dobrze. Wszystkich, jednego po drugim, zawsze ostatecznie dopadał zimny i bezlitosny dotyk Śmierci.

***
Pączymir Von Buffenblaffen gwałtownie wstał z prowizorycznej ławeczki, prezentując dumnie swoje rosłe brzuszysko i dobrze widoczne zarysy mięśni na dosyć krótkich ramionach.
- Jo za to wam powiodom, że stworo nie mo ni to straszliwszego niż wompirz! Bo to to krwiopijca chędożony jeden jest, co to po nocach łazi i żonki ino i dziewuszki podgryza po szyjach, psia jego mać, tfu! - Zielonkawa flegma poszybowała niczym wystrzelona z pomiędzy twardych warg pestka w kierunku wesoło hulającego ogniska. Zebrani przy ognisku poszukiwacze i badacze tylko pouśmiechali się nerwowo pod nosami, a główny naukowiec dowodzący ekspedycją, Odchrząknął donośnie, przysłaniając usta bladą dłonią o popękanych i zabrudzonych paznokciach.
- Buffenblaffen, wyżłopałeś za dużo piwska albo nasłuchałeś się opowiadań miejscowych o dzikich wampirach. Prawdziwi przedstawiciele tego gatunku to rasa cywilizowana i wykształcona. Łaknienie krwi to ich główny mankament, ale osobiście znam paru i...
- Łeeeee - przerwał głośno czarnobrody krasnolud, uderzając się mocno w skórzany napierśnik. - Ty mi tutoj nie chroń krwiopijców, tylko myśl ino o tym, żeby te wasze wykopki zakończyć! Od tygodnia kopiecie i grzebiecie w tych ruinach, a ja na rzyci siedzę! Nawet przygrzmocić komu porządnie nie ma!
- Tym lepiej dla ciebie - odrzekł niezrażony badacz, prostując się nagle. - Dostaniesz pieniądze za tak lichy wysiłek. - Naukowiec zerknął przez ramię na zarysy położonych w oddali ruin i szkieletów zniszczonego miasteczka. Rzeczywiście, od wielu dni badali okolice ruin i nadal nie mogli dostać się do żadnej z krypt ani podziemi. Inskrypcje były zniszczone albo niezrozumiałe, a ich specjalista niedawno się pochorował i od dwóch nocy odlegiwał w szałasie.
Tymczasem przysadzisty krasnolud w skórzanym pancerzu, obwieszony amuletami i wisiorami i uzbrojony w dwa pokaźne i misternie zdobione topory, kontynuował swój wywód:
- Tak bez wysiłku to żadna nagroda! Żeby chocia jaki trupojod albo szczyga! Ale nic, ani widu, ani słychu... - opuścił głowę, w udawanym geście smutku. Potem jednak usiadł z powrotem, chwytając blaszany kubek z samogonem.
- I zamiast grzmocić umarlaków, grzmocę gorzałkę... - burknął, obserwując jak uczeni i najemnicy pogrążają się w rozmowie.
Krasnolud uśmiechnął się pod nosem, co skutecznie zasłaniały jego pokaźne wąsiska.
"Jeżeli otworzą krypty.. To jedyne co tam znajdą to śmierć. We własnej osobie."
Jego wzrok powędrował na pobliskie prawie poczerniałe, łyse drzewo. Na jednej gałęzi przysiadł olbrzymi kruk o purpurowych oczach i zakrzywionym dziobie. Ptak milczał, obserwując okolicę. W pewnym momencie jednak zerwał się do lotu, nadal zachowując grobową ciszę. Ktoś Ewidentnie się zbliżał. Zamaskowany Żniwiarz nie wyczuwał jeszcze żadnych aur, ale doskonale zdawał sobie sprawę co oznaczał sygnał dany przez kruka.
Goście...
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Gest Mitry był niezwykle miły. W prawdzie wobec nieumarłego, któremu chodzenie w przemoczonych ubraniach nie mogło zaszkodzić, było całkowicie niepotrzebne, jednakże Aldaren i tak przyjął od niego zaproponowany płaszcz. Wydawało się jakby i on źle się nastawił z początku do swojego towarzysza i nie był obiektywny przy ocenie jego osoby. I choć Mitrze mógł nie przeszkadzać ten stan rzeczy, skrzypek miał szczerą nadzieję na to, że chociaż na koniec tej przygody ich stosunki z neutralnych czy nawet negatywnych, poprawią się. Wątpił by stali się po tym czasie najlepszymi przyjaciółmi, nie brał tego pod uwagę i szczerze nie oczekiwał czegoś takiego, gdyż nekromanta wyglądał na osobę, która bardziej od wszystkiego ceni sobie spokój, cisze, a zwłaszcza samotność. A może po prostu wszyscy niebianie tacy byli? W końcu Mitra był drugim, choć nie aniołem, jakiego znał, a mimo to miał według niego za specjalnie się nie różnił od Żniwiarza. No, może jedynie wykonywaną profesją i brakiem skrzydeł. Jeden przecież pozbawiał życia wszystko co się rusza, a drugi jak na złość przywracał martwych do "życia".

        Westchnął ciężko, zdejmując swój zniszczony płaszcz i kamizelkę, po czym zostając w lekko tylko wilgotnej koszuli, nakrył się peleryną towarzysza, zastanawiając się kiedy to jego życie się tak strasznie skomplikowało. Jeszcze nie tak dawno jedynie czym musiał się przejmować, to złośliwym demonem u swojego boku, punktualnym zjawieniem się na kolejnym wampirzym wieczorku i odpowiednim nastrojeniem skrzypiec, by przez całą noc mógł swoją muzyką cieszyć uszy gospodarzy i reszty gości. Osoby z którymi miał styczność, albo się w ogóle nim nie interesowały, albo chciały nawiązać przyjazne stosunki. Nie musiał się przejmować żadnymi intrygami, nie musiał w nich uczestniczyć i dobywać miecza. Jeździł od miasta do miasta nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej i nawiązując coraz to więcej znajomości. Przez myśl by mu wtedy nie przeszło, że będzie musiał walczyć o swoje życie, przebijać się przez grupy potworów i niemalże bezsensownie szwendać się po Mrocznej Dolinie jakby w poszukiwaniu guza.
        - Nikt nie broni do tego wrócić - mruknął do siebie, idąc za Mitrą. Zaraz jednak pokręcił przecząco głową i ponownie wypuścił z rezygnacją powietrze przez lekko uchylone usta. - Nic już nie będzie takie jak dawniej.
        - Wiem o tym. Dałeś rzyci po całości. - Uniósł dłoń i zgarnął nią niedbale spadające mu na oczy kosmyki do tyłu, po czym spojrzał na nią skrytą pod rękawiczką i zaczął się nagle śmiać. Najpierw chichotał cicho pod nosem, a po chwili wybuchnął nerwowym, niemal szaleńczym śmiechem. - A mogłem poderżnąć sobie gardło, kiedy miałem okazję... - niemal wyśpiewał między swoim rechotem i przerwami na oddech.
        Speszył się jednak, gdy usłyszał odgłos gałązki pękającej pod butem idącego przed nim mężczyzny, o którego obecności dopiero teraz sobie przypomniał. Uśmiechnął się łagodnie do niego, chcąc ukryć swoje zakłopotanie, jednakże nie bardzo mu to wyszło i widać było (a nawet słychać), że nie wszystko było w porządku. "Do diabła, co się ze mną dzieje?" - skrzywił się zdenerwowany pod nosem i złapał za głowę, chowając większość swojego lica pod dłonią, gdy szli dalej. Był zaniepokojony, rozdrażniony i... Głodny. W gardle go jednocześnie paliło i ściskało, jakby z zaciskającą się na szyi pętlą żłopał wiadrami płynny ogień. Po chwili również się zatrwożył, zdając sobie sprawę z tego, że bez względu na to jak bardzo chciałby zakończyć swój żałosny nie-żywot na tym łez padole, w rzeczywistości nie chciał umierać. Podobnie było z pragnieniem samotności. I nawet jeśli widział, że dla Mitry pustelniczy żywot nie byłby prawdopodobnie problemem, Aldaren nie był pewien czy dla niego samego było by to równie proste i przyjemne, w końcu praktycznie od zawsze był otoczony gronem przyjaciół lub sympatycznych dla niego osób.
        Zacisnął pięść i z frustracji przygryzł lekko wargę, nie zwracając uwagi na to, że poczuł nagle w ustach smak własnej krwi. Był niemal na granicy szaleństwa i... Nie zauważył kiedy wyrosło przed nim drzewo. Spoczywając tyłkiem na ziemi i mrucząc pod nosem "boli, boli, boli", rozmasowywał dłonią obolałą twarz i nos, zły na los, że w ten o to sposób postanowił sobie zakpić z jego życiowych rozterek i tragedii własnej osoby, acz z drugiej strony był wdzięczny temu wypadkowi. Dzięki niemu mógł porzucić sprawy siedzące mu w sercu jak cierń i skupić się na tym co obecnie jest i ma do zrobienia. Również się przy tym znacznie uspokoił. Szybko pozbierał się z ziemi, otrzepał i przeprosił Mitrę za kłopot, wznawiając wędrówkę, choć ponad drzewami już było widać czarną wieżę, na której widok w sercu wampira znów zagościł niepokój.

        Wysłuchał uważnie słów towarzysza odnośnie swoich obaw i pokiwał głową, rezygnując z planu rozejrzenia się po okolicy, co też za chwilę okazało się całkowicie zbędne. Mitra był po prostu niesamowity. Miał tak wiele przydatnych umiejętności, że on był praktycznie zbędny. Przez tę myśl znów wpadł w ponury nastrój i zaczął się zastanawiać co tu właściwie robi. Im dłużej zaprzątało to jego głowę, tym bardziej dochodził do wniosku, że cała jego osoba w ogóle nie była potrzebna światu. Bo przecież kim on był? Był nikim! Tylko skrzypkiem jakich wielu i wampirem, których jeszcze więcej. Czy był kiedykolwiek dla kogoś ważny? Wątpił. No, może z wyjątkiem swojej świętej pamięci ukochanej, ale i ona zdawała się go skrycie nienawidzić za to, że przez niego zginęła i to jeszcze w okropnych męczarniach podczas nieudolnej przemiany w wampira przez niemal świeżo stworzonego nieumarłego.
        - W porządku... - mruknął ochryple nekromancie, choć w rzeczywistości żadne z jego późniejszych słów do niego nie dotarło. Jedynie to, że w zapomnianym miasteczku ktoś był. Zaczęli się wspinać, iść inną drogą, aby nie zostać przedwcześnie wykryci, a skrzypkowi w głowie jego wampirza natura syczała cichutko i kusząco o możliwości rychłego posiłku. Z nadal odczuwanym paleniem w gardle, była niezwykle przekonywująca i bez większego namysłu byłby jej skory się poddać. Na szczęście jednak nie był od urodzenia wampirem i choć z trudem, udało mu się oprzeć tej pokusie, a przynajmniej do momentu, aż się nie okaże, że to jednak jacyś bandyci, po których nikt nie będzie płakał. A co jeśli w miasteczku było coś groźniejszego? Czy byłby w stanie to sam pokonać? A może potrzebowałby wsparcia, czy udałoby mu się przywołać jakiegoś demona do pomocy? Mało prawdopodobne, samo powodzenie przy odesłaniu zmor było dla niego wielkim zaskoczeniem. W sumie z przywołaniem Zabora i zapanowaniem nad nim nie powinien mieć większego problemu, ale... Obecnie jest małym, bezsilnym, wyszczekanym szczeniakiem, w jaki sposób miałby pomóc? Pokonać przeciwnika w walce na riposty i złośliwości?
        - Żałosne... - prychnął pod nosem nie zdając sobie sprawy, że powiedział to na głos. Nie było jednak czasu się nad tym zastanowić, gdyż zaraz ich oczom ukazało się obozowisko i prowadzone badania archeologiczne. Tego się w ogóle nie spodziewał i przyczajony w krzakach spojrzał z niemym pytaniem na swojego towarzysza. W prawdzie grupa badaczy w takim miejscu była z jednej strony podejrzana, acz z drugiej dość oczywista, skoro mieszkał tu interesujący ród Krazenfirów.

        - Oni... Nie wyglądają na niebezpiecznych. To zwykli "ludzie", jak sam powiedziałeś. Chodź, nie ma sensu koczować w krzakach. Możemy poczekać do rana w ich obozowisku, ja osuszę się przy ogniu i warto by ich zapytać o przyczynę ich obecności tutaj i to całą grupą. A jeśli o twoją książkę chodzi? - zasugerował wampir, przysłuchując się rozmowie chyba głównodowodzącego całą ekspedycją i obserwując bacznie rozkopaną okolicę. W jednym miejscu zdołał dostrzec również usypaną z piasku górkę, w której prześwitywały niedbale rzucone tam razem z ziemią szczątki dawnych mieszkańców tych ziem, którzy nie doczekali się swojego pochówku i ich ciała z upływem lat zapadło się pod ziemię. Nie spodobało się to wampirowi i nie czekając na żadną reakcję ze strony towarzysza, wyszedł z ukrycia i zaczął iść w stronę archeologów.
        - Proszę mi wybaczyć to najście, ale co mości panowie tu robią? Czego szukają? Bo z tego co widzę nie jest to wycieczka krajoznawcza. - Spojrzał dobitnie w stronę kopca z piasku i nikogo nie interesujących kości. - Zmarli mogliby się zezłościć i ja się im nie dziwię. Zasłużyli na szacunek i spokojny odpoczynek, zwłaszcza po śmierci. - Nie zamierzał być miły i wyraźnie pokazywał swoje oburzenie. - Mam nadzieję, że okażecie im chociaż minimum szacunku jak się z tą zabierzecie i postaracie się o zakopanie ich z powrotem w ziemi. - Jego oczy lekko zalśniły szkarłatem, jednakże w tym samym momencie lekko je przymknął ze zmęczeniem, a następnie odwrócił się w stronę, z której przyszedł i gdzie zostawił Mitrę.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        To gadanie Aldarena było męczące. Za każdym razem, gdy nekromanta słyszał za swoimi plecami mamrotanie wampira, obracał na niego wzrok, lecz wtedy okazywało się, że skrzypek gapi się gdzieś pod nogi albo rozgląda po okolicy, a na Mitrę nawet nie patrzy. Gadał do siebie… Albo do jakiegoś widma, którego niebianin nie widział. Rytm jego wypowiedzi - szczególnie długość przerw między zdaniami - wskazywały jednak na to pierwsze. ”Pięknie”, sarknął w myślach Mitra, odrobinę przyspieszając kroku, ”Chociaż… gadanie do siebie nie jest chyba aż tak złe, jak usilne próby nawiązania rozmowy… Tak, chyba jednak wolę tę wersję”, uznał Mitra, godząc się z drobnymi dziwactwami swojego towarzysza, bo na ten moment chyba jego zalety minimalnie przeważały wady. Albo to Aresterra miał wyjątkowo dobry humor, chociaż czemu by miał taki mieć, skoro na razie tylko przedzierali się przez lasy, bagna… Coś próbowało go zeżreć, a on poszedł niczym jagnię na rzeź.
        Mitra pokręcił głową - to nie był dobry tok myślenia, roztrząsanie nie miało najmniejszego sensu. Powinien wyciągnąć wnioski - co uczynił, bo teraz bardziej skupiał się wszystkimi zmysłami na otoczeniu - i zacząć planować albo chociaż gdybać na temat przyszłości.
        - Ciszej - syknął na śmiejącego się obłąkańczo Aldarena. Przystanął, obrzucając go nieprzychylnym spojrzeniem, zacisnął zęby w myślach układając sobie całą litanię wyrażającą jego niezadowolenie… ale wszystko przełknął i zachował dla siebie. Wampir i tak wyglądał jakby przyłapano go na gapieniu się pannom w dekolty.
        Gdy znowu nastała cisza, nekromancie łatwiej było się skupić, nie planował jednak, a tylko rozmyślał o tym, co może kryć Czarna Księga z Thulle. Gdy już się na tym skupił, idący z nim wampir mógł dostrzec, jak dłoń nekromanty co rusz bezwiednie dotyka zapięć na sakwie z grymuarem - jakby sprawdzał, czy bezcenna księga nadal tam była. Jeśli była prawdziwa… To gdy ją otworzy, zyska olbrzymią potęgę. Komplikacje w tej chwili się nie liczyły, chciał po prostu trochę się rozluźnić, myśląc o czymś przyjemnym, bo to co wyprawiał w tym momencie Aldaren tak go irytowało…

        Gdy oczom dwójki podróżników ukazał się obóz i wykopaliska, Mitra przystanął i stojąc nieruchomo jak posąg, gapił się na ludzi przed sobą. Byli niegroźni, ale…
        - Dlaczego w ogóle tu są? - zapytał szeptem, trochę jakby do siebie. Aldaren zaraz podjął rozmowę, podzielił się wszystkimi swoimi spostrzeżeniami, propozycjami i uzasadnieniami. Sporo mówił, a Mitra nawet na niego nie spoglądał, choć słuchał i rejestrował każde słowo. Śledził wzrokiem archeologów, szukał wśród ich rzeczy czegoś, co mogłoby podpowiedzieć mu dlaczego tu przyszli, czego szukali…
        - Jeśli chodzi o Czarną Księgę to tym bardziej nie chcę mieć z nimi do czynienia - odpowiedział niemalże natychmiast wampirowi. Wcześniejsze argumenty były sensowne i Mitra niechętnie by na nie przystał, ale jeśli rozchodziło się o grymuar, jego ostrożność sięgała granic absurdu. Wiedział, że to mało prawdopodobne, by ci ludzie szukali akurat bezcennej magicznej księgi, gdyż to byłoby po prostu za łatwe, ale istniał pewien niewielki procent szans, że wampir mógł mieć rację. Albo zadając nieodpowiednie pytanie podpowiedzieliby tym archeologom, że są w posiadaniu grymuaru…
        - Aldaren! - syknął Aresterra, gdy wampir nagle zdecydował się ujawnić, nie czekając na jego opinię. To zirytowało nekromantę, aż zacisnął pięści i stał przez moment w bezruchu, nie wiedząc czy iść za towarzyszem, czy nie obrócić się i nie iść w cholerę, samemu szukać rozwiązania swoich zagadek. To jednak wiązałoby się z samotnym powrotem przez to przeklęte bagno, więc chyba z dwojga lepiej było pozostać tu, przynajmniej do rana. Niezadowolony, ale pogodzony z losem Mitra w końcu ruszył się z miejsca. Szedł, jakby nigdzie się nie spieszył, jakby po prostu dostrzegł zamieszanie i z ciekawości chciał się zbliżyć. Cały w czerni, z twarzą osłoniętą żelazną maską o neutralnym wyrazie, wyglądał jak sługa młodego wampira albo chociaż ktoś mało ważny. Zwłaszcza, gdy tak się trzymał z tyłu, za jego plecami, niechętnie rozglądając się po obozie. Lekko poruszał palcami, jakby dłonie mu ścierpły i musiał je rozruszać, ale tak naprawdę chodziło o magię - sprawdzał czy z tych kości dałoby radę coś zrobić…
        - Jesteśmy w Maurii - zauważył cicho, gdy Aldaren spojrzał w jego stronę. - Twoje morały są… Jakieś takie nie na miejscu. Czy ktoś cię uprzedził, że jestem nekromantą? - zapytał na koniec, prawie szeptem, a co lepsze bez cienia sarkazmu, lecz jakby faktycznie się upewniał czy nie doszło do jakiegoś nieporozumienia. Oczywiście nie był bestią i miał jakąś etykę pracy, ale przecież ciała zmarłych były tylko narzędziami, nie myślały i nie czuły, bo dusze dawno z nich uleciały. Zasługiwały więc na taki sam szacunek, na jaki zasługiwał miecz wojownika czy garnek kucharza - nie niszczyć ich bez potrzeby, ale też nie pieścić się niepotrzebnie, bo to przedmioty użytkowe. Przedmioty - to ważne słowo. Nie widział więc problemu w tym, że kości zmarłych zostały wydobyte z ziemi. Przeszkadzała mu za to sama obecność obcych, lecz Aldaren uparł się, by skorzystać z ich obecności, więc niech będzie po jego myśli. Na razie.
Gregevius
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gregevius »

Krasnolud najwyraźniej był w swoim żywiole, ku wielkiemu niezadowoleniu badaczy i archeologów. Krążył jak jakaś nadekspresywna ćma wokół małego ogniska, dziko wymachując ramionami i plotąc jakieś bzdury na temat przemian zgniłych dyni i arbuzów w wampiry, jako forma kary dla wieśniaków za marnowanie jedzenia. Reszta ekipy jednak najwyraźniej postawiła sobie za punkt honoru ignorowanie tego nadzwyczaj gadatliwego i plotącego trzy po trzy norda. Co gorsza, samego mówiącego jakoś szczególnie to nie zrażało, tak jakby pomiędzy archeologami a ich najemnikiem nie było żadnego mostu komunikacyjnego. W pewnym momencie Pączymir jednak zastygł w bezruchu, zaciskając pięści. Jego ukryte pod iluzją ciało drżało delikatnie, chłonąc znajomą aurę...
Przeznaczenie bywa złośliwe, czyż nie? A przez to bardzo irytujące...
Pączymir powoli odwrócił swój wzrok od ogniska, kierując go na zarośla i pozostałości po zdewastowanej wiosce. Osoba, która tam stała najwyraźniej albo bardzo chciała umrzeć, albo po prostu była na tyle głupia, by podążać za nim krok w krok.. A może rzeczywiście stanowił o tym jedynie jakiś przypadek? Jeżeli tak, to śmiertelny padół był jednym z najbardziej irytujących, jakie przyszło mu zamieszkiwać. Gregevius jednak nie byłby sobą, gdyby z tak błahego powodu wyszedł ze swojej roli czy zrezygnował z wyznaczonego zadania. Mimo że pojawienie się tutaj istoty, która jako jedyna potrafiła zachwiać jego żelaznymi uczuciami w rzeczywistym stopniu wyprowadziła niebianina z równowagi, to iluzja krasnoluda nie dała tego po sobie poznać w nawet najmniejszym stopniu.
- Jeśteśmy w Mauryiii, chłoptasiu - odrzekł buńczucznie, gdy zwrócono jego ekipie uwagę odnośnie "profanacji" zwłok. - Mówta se co chceta, ale takie rzeczy tu na porządku dziennym som! - Pączymir wyprostował się dumnie, mimo że był o dobrą połowę niższy od przybysza. Wtem Anioł wyczuł drugą aurę, również lekko znajomą, ale spowitą w coś, co potrafiło zaniepokoić nawet Żniwiarza. Cień, mroczny, głęboki i potężny... Krasnolud przyjrzał się uważnie skrzypkowi.
"W coś ty się wpakował Aldaren, huh?"
- A wyście kto tu i czego tu chceta, hę? - zacharczał krasnoludzkim głosem. - To prywatny teren wykopalisk i jak Ty i Twój kitrający zadek w krzakach towarzysz nie ujawnicie destynacji swojej tu obecności to szanowny pan Pączymir zrobi wam z rzyci denka od trumien dla dzieci, o tak! - zawył pijackim skowytem, unosząc oba ramiona do góry, jakby oczekiwał aplauzu.
Zapadła cisza. Po chwili jeden z siedzących przy ognisku uczonych odchrząknął spokojnie.
- Wybaczcie naszemu ochroniarzowi, nieznajomi. - Zaczął pojednawczo. - Nie mam pojęcia kto dopuścił go dzisiaj do beczki z piwem, ale na pewno zapomniał go wypuścić... Huh, prowadzimy ekspedycję badawczą w pobliskich ruinach z polecenia jednego z Mauryjskich rodów. Mamy odnaleźć pradawne zapiski traktujące o rytuałach łączących nekromancje z wampirzą magią krwi. Zdaniem naszego zleceniodawcy i obecnego tu pana Pączymira, owe księgi, bądź zwoje mogą znajdować się w krypcie tej nekropolii. Jednakże od pewnego czasu nie możemy uporać się z zabezpieczeniami magicznymi wejścia do krypty, a nie chcemy przełamywać ich na siłę, obawiając się ściągnięcia tutaj jakichś nieumarłych degeneratów... - Po sekundzie już przerwał mu krasnolud.
- Ja siem trupojadów nie boję, oj nie! Niech no tylko jaki się tu pojawi, to zaraz jego mordą wykopię mu grób, oj tak!-
Uczony spojrzał na wampira przepraszającym wzrokiem.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Wampir chciał być miły i z pokojowym nastawieniem poprosić o przenocowanie ich w tym obozowisku, a także dowiedzieć się, czego ci ludzie i krasnolud szukają w tak nieprzyjaznym środowisku, oczywiście oprócz guza. Niestety, wszystko trafił szlag gdy został upomniany najpierw przez krasnoluda, a po chwili także własnego towarzysza. Postawa i ogólny stosunek do sytuacji Aldarena diametralnie się z tego powodu zmieniła i tylko jakaś niewidzialna siła powstrzymywała go przez zrobieniem czegoś głupiego, czego żałowałby później przez resztę swojego marnego nie-życia.
        - To, że tu jest Mauria nic nie znaczy. Zwłaszcza, że praktycznie od setek lat ludzie zakładali cmentarze i chowali w nich swoich bliskich. Nie po ty świeciły kośćmi na powierzchni i ściągały do siebie głodne bestie, lecz z szacunku i miłości do zmarłego - mruknął zaciskając pięści, a w jego lazurowych oczach zaczynał powoli przebijać się niebezpieczny szkarłat. Była to dla niego naprawdę poważna sprawa, w przeciwieństwie do nekromanty i krasnoluda, którzy mieli raczej lekceważący stosunek w tej kwestii. Może dlatego, że sam był nieumarłym, a może przez to, że był kiedyś człowiekiem, który mimo tego gdzie mieszka, chciałby normalnie spocząć na miejskiej mogile i mieć swój własny, nawet skromny pomnik, choćby tych kilka znaków wyrytych na kamieniu. - Dalej byś tak twierdził, że tu w Maurii to normalne, gdybym stwierdził, że ot tak dla własnej przyjemności wykopię szczątki kogoś ci bliskiego i zostawię później na słońcu jak jakąś kupę śmieci, którą nikt się nie interesuje, kurdu...? - warknął i w porę ugryzł się w język. Co prawda był zdenerwowany przez to co widział i co usłyszał od tych dwóch mężczyzn, ale to nie powód by przedstawiać siebie jako jakiegoś rasistę. Szczególnie, że nigdy nie zwracał uwagi na to skąd ktoś pochodzi, jakiego jest wzrostu, albo jak wygląda. Wszyscy byli dla niego tacy sami nawet gdy wykonywali inne profesje, każdy przecież się urodził, każdego czeka śmierć i każdy ma serce, które można poruszyć albo zranić.

        - Wiem, że jesteś nekromantą. - Odwrócił się w stronę Mitry. Złość go nadal nie opuszczała i przez to mogło się zdarzyć, że przez przypadek odpowiedział to na głos. - I przez to najbardziej powinieneś wiedzieć o co mi chodzi. Nie możesz przecież iść na miejski cmentarz i bez niczyjej wiedzy ani zgody wciągać z grobów nieboszczyków. Kiedyś też tak było, że z szacunku dla ludzkiej części kraju i w ramach uszanowania ich kultury nikt, absolutnie nikt nie może się tykać ciała zmarłego, jeśli ten nie podpisał za życia zezwalającego na to kontraktu, a już na pewno gdy został pochowany nie bezcześci się jego szczątków - odparł stanowczo błogosławionemu. Przez moment w jego przybierających krwawego koloru oczach, pojawiła się niema prośba zrozumienia i wsparcia, lecz zaraz została zastąpiona kującym jak okruchy lodu zawodem. Kto jak kto, ale choćby przez swoją profecję, blondyn powinien zrozumieć wampira, nawet jeśli nie użyczał swojej mocy władzom miasta do ożywiania tych, którzy zawarli Kontrakt Ciała.

        Aldaren zamierzał ze wszystkich swoich sił dopilnować, aby archeolodzy "posprzątali" po sobie gdy skończą i by odłożyli szczątki na ich prawowite miejsce. A kto wie...? Może nawet im pomoże jeśli będą go o to prosić. Nie było jednak czasu, by się dłużej nad tym rozwodzić, gdyż zaraz znów odezwał się niski grubasek.
        -Ja jestem Aldaren a to Mitra. Przechodziliśmy przez Mgliste Bagna i natknęliśmy się na wasz obóz - odpowiedział spokojniejszym tonem, lecz napięte mięśnie i czerwone tęczówki jasno wskazywały na to, że nie do końca się uspokoił. - Kierujemy się na północny wschód do jednej z wiosek niedaleko na granicy Doliny Umarłych. Jest tam pewien problem ze zjawami nękającymi mieszkańców, którymi mój towarzysz ma się zająć. Ja go tylko eskortuję - odparł zręcznie, szczerze nie do końca znając właściwy kierunek i cel ich podróży, oprócz tego, że mają otworzyć grymuar Mitry. - A ty lepiej zważaj do kogo mówisz, bo nim się obejrzysz to ktoś tobie z rzyci zrobi denka od trumien - burknął przez zaciśnięte zęby na norda, nie ukrywając nawet nieco dłuższych niż ludzkie, kłów. Jedno było pewne, nie polubi się z tym pijanym brodaczem, nawet gdyby od tego zależało jego kolejne spotkanie z pewnym aniołem, który tak strasznie pokomplikował mu całe nie-życie.

        Skrzypek, z tłumionymi emocjami, przysłuchiwał się wypowiedzi uczonego, któremu poświęcił całą swoją uwagę i nawet nie spojrzał na krasnoluda, gdy ten się wciął do rozmowy. Powstrzymał się od rzucenia w jego stronę jakiejś złośliwej uwagi, wbrew swojej naturze, i westchnął cicho, chcąc się pozbyć całego napięcia.
        - Rozumiem jak to jest być skazanym na niechciane towarzystwo - zwrócił się do uczonego, nie ruszając się ani na krok z miejsca, w którym stanął gdy wkroczył do obozu. Nie chciał się panoszyć ani narzucać, naruszać bezpiecznej przestrzeni pracujących tu ludzi z szacunku do nich i każdej innej żywej istoty na tej Łusce. Z wyjątkiem krasnoluda, Pączymira?, który zwyczajnie sobie na to nie zasłużył.
        - Ja również przepraszam za swoje zachowanie, jednakże od dziecka mieszkam w tym państwie i dlatego jestem przewrażliwiony na punkcie szacunku dla zmarłych - mruknął szczerze ze skruchą, spuszczając wzrok jak skarcone przed chwilą dziecko. Zaraz jednak go podniósł z powrotem, a jego tęczówki powoli zaczęły przybierać swojej łagodnie lazurowej barwy. - Nie chciałbym się narzucać, ani nic tych rzeczy, ale czy moglibyśmy z towarzyszem spędzić noc przy waszym ognisku? Ja jestem cały przemoczony, a wszędzie dokoła albo mgła, albo bagnisko, albo jakieś szukające jedzenia monstra. Jeśli obawiacie się naszej obecności tutaj, w porządku, po prostu odejdziemy. - Przez cały czas starał się ignorować obecność krasnoluda i blondyna, który zapewne dalej uważał wampira za swoją kulę u nogi, szczególnie niepotrzebną.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra cofnął się, gdy Aldaren gwałtownie się do niego odwrócił, poruszając kwestie moralne związane z nekromancją. Patrzył na niego z byka, często uciekając wzrokiem w stronę obozowiska, jakby spodziewał się, że któryś z archeologów wtrąci się w tę wymianę zdań, później jednak po raz kolejny próbował utrzymać kontakt wzrokowy z wampirem. Pod osłoną maski zacisnął usta. Sapnął, ale nie odezwał się słowem, jedynie wywrócił oczami w manifestacji niezadowolenia - nie wiadomo czy nie zgadzał się ze swoim towarzyszem, czy tylko nie podobało mu się to, że był pouczany przy świadkach. W gruncie rzeczy zachowując milczenie wyświadczał Aldarenowi przysługę - gdyby zaczęli teraz dociekać kto lepiej zna przepisy regulujące praktykowanie nekromancji w Maurii, archeolodzy na pewno nie zapałaliby do nich sympatią. Wyjaśnią sobie najwyżej tę kwestię, gdy będą już sami…

        Aresterra spiął się jednak momentalnie, gdy z ust Aldarena padło jego imię. Obawiał się co też wampir może wygadać - nie ustalili żadnej wersji wydarzeń i istniało ryzyko, że ze swoim charakterem może on zbyt wiele wygadać. Najpierw jednak nie zająknął się ani słowem z nazwiskami: dobrze, to było słuszne posunięcie, bo mogli ich podejrzewać co najwyżej o przyjazne zamiary i chęć przejścia od razu na ty. Później zaś… Mitra musiał w milczeniu słuchać pomysłu Aldarena na ich wspólną historię licząc na to, że będzie w stanie się w nią wczuć. Gapił się w jego plecy, nerwowo zaciskając wargi pod osłoną maski. Nabrał trochę głębiej tchu słysząc o zjawach. Nie znał się na magii duchów, skąd ten pomysł? Chociaż nie, nie było tak najgorzej - to można było łatwo podpiąć pod nekromancję, bo sama historia była ogólnikowa. Dobrze, dadzą radę to ciągnąć.
        Mitra nadal pozostawał z tyłu i nie wtrącał się w rozmowę. Tylko raz skinął głową - na samym początku, gdy został przedstawiony, dla formalności podkreślając, że faktycznie to o nim mowa. Później tylko słuchał uważnie - najpierw Aldarena, a potem archeologia, którego cele były najwyraźniej zaskakująco zbieżne z ich celem… Czy był to szczęśliwy czy też nieszczęśliwy zbieg okoliczności, trudno było mu ocenić. W pierwszym odruchu kląłby na czym świat stoi, bo wcale nie podobało mu się to, że mieliby walczyć o zawartość tych krypt. Z drugiej jednak strony… Może udałoby się ich wykorzystać do zyskania tego, czego szukali, im zostawiając nędzne ochłapy? W końcu nie szukali konkretnie informacji o Czarnej Księdze - nie powiedzieli tego, nie zająknęli się słowem. Ziemie Krazenfirów były rajem nekromantów i można było znaleźć tu wiele innych przedmiotów związanych z kultem śmierci… A w istnienie grymuaru stworzonego przez ostatnich synów władców tych ziem wiele osób nie wierzyło. Jeśli więc utrzymać wszystko odpowiednio długo w tajemnicy, może byłoby to opłacalne. O ile oczywiście zostaną w tym obozie - Aldaren bardzo się starał, by tak pozostało, a jedyne co robił Mitra, to nie przeszkadzał.
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość