Strona 1 z 2

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Sob Kwi 21, 2018 7:40 pm
autor: Ravaan
Raport! - krzyknął mężczyzna o niskiej tonacji głosu. Jego blada twarz zdradzała poddenerwowanie, a niedbałe zapięcie marynarki wskazywało tylko na pośpiech.
        - T-t-tak jest kapitanie! - krzyknął starszy i cherlawy jegomość w kubraku i monoklem w oku. szybko położył przed nim plik papierów i wyprostował się. Był to Edwin, główny kronikarz w tym posterunku. Spisywał wszystko, od przyjazdów i odjazdów, po każdy przedmiot wraz z jego opisem. Niektórzy się zastanawiali, czy nawet nie podsłuchuje prywatnych rozmów by zamieścić je w raporcie. W skrócie, upierdliwy i wystarczająco nielubiany służbista pod butem kapitana Dariusa. A jeśli Darius miał z nim interes, to Edwin miał spokój od wszelkich nieznośnych komentarzy. W pomieszczeniu znajdowało się jeszcze parę innych osób. Zastępca kapitana Remnart, który stał z tyłu oczekując rozkazów. Obok niego Pani sierżant Adra, okaleczona drakonka, która zakrywa prawie całą twarz, odkrywając tylko jedno oko i część ucha. Jako jedyna pojawiła się w pełnym rynsztunku. Na końcu - zwykły ludzki szeregowy, który stał niepewnie. Wyglądał jak dzieciak oczekujący reprymendy od rodziców za zbitą szybę.
        - I co mam z tym zrobić? - zapytał kapitan patrząc na plik papierów, grubością przypominający krótkie opowiadanie. - Mów w skrócie - zwrócił się do Edwina i odsunął dokumenty na sam koniec stołu.
        - Nooo... Sytuacja wygląda coraz gorzej. Najgorsze jeszcze się dzieje poza granicami Maurii, chociaż efekty widać i tam.
        - Tak, tak ta zaraza, wiemy o tym od dawna mnie obchodzą te tereny - wykonał szeroki okrężny ruch palcem wskazując na spory obszar na południe od maurii.
        - W tym rzecz kapitanie... Dostaliśmy wieści, że zaraza nie atakuje tylko ludzi... ale i was Panie... - Edwin chwycił swoje ramie obawiając się reakcji kapitana, ale ten się tylko wyprostował. Odwrócił plecami do wszystkich i pomyślał dłuższą chwilę.
        - W takim razie mamy do czynienia z kimś w rodzaju nekromanty. Żadna naturalna choroba nie dotyczy wampirów. A całe te zniszczenia i morderstwa muszą być z tym powiązane. Wyślij listy do wszystkich posterunków. Zasady się zmieniły. Mamy być gotowi do obrony przed natarciem wroga. Z pewnością ktoś chce nas osłabić, a potem wykończyć. Tylko kto? - zapytał sam siebie.
        Wszyscy skinęli głową i opuścili pomieszczenie, prócz szeregowego, który nawet nie drgnął. Kapitan odwrócił się do niego i zapytał stanowczo.
        - To ty wybiłeś szybę w koszarach?

        Jacob i Ravaan nadal wypatrywali jakiegokolwiek szczegółu, co się dłużyło do momentu jak Jacob zamarł na widok dwóch nowych wampirów. Szybko odwrócił się do nich plecami i spuścił wzrok, elfka tego nie zrobiła.
        - Nie gap się! To Faust i Biron! - szeptał, ale wystarczająco głośno by Ravaan usłyszała słowo klucz. Biron.
Momentalnie wstała, chwyciła swój miecz, który był oparty o ladę i przypięła do pasa. Dzielnym krokiem zmierzała do wampira. Nie wiedziała wcześniej jak wygląda, nie wiedziała gdzie jest, tylko, że mieszka tam gdzie chciała się dostać. A on przyszedł do niej! Przyszedł pod samo ostrze! A do tego był zajęty rozmową, idealna sytuacja, idealne miejsce.
        - Co robisz idiotko...?! - zapytał Jacob, wiedząc, że zaraz coś pójdzie źle. A jak ma być źle, to lepiej będzie jak Jacob się usunie z miejsca zdarzenia. Wygramolił się spod stołu i umykał w stronę tylnego wyjścia.
        Biron usiadł przy stoliku, osamotniony, wystarczyło podejść... Ravaan minęła poznanego wampira i tego drugiego. Nawet nie słuchała ich rozmów, była jak w transie. Nic nie słyszała, nic nie czuła. Robiła to co uważała za słuszne.
        Mroczna elfka stanęła dumnie przed wampirem, z zadartą głową spojrzała na niego wyniośle, jej usta zdradziły uśmiech wypowiadając życzliwie... - Mój ojciec przysyła pozdrowienia Lordzie Bironie...

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Sob Kwi 21, 2018 10:47 pm
autor: Aldaren
        Wampir spijając niezbyt pośpiesznie alkohol, podniósł swój wzrok, wyrwany z zamyślenia, na rzucającą cień postać przy jego stoliku. W pierwszej chwili pomyślał, że to Aldaren chce się wymigać od jednej czy dwóch kolejek z przyjacielem i swoim ojcem przy okazji omawiania ważniejszych spraw niż jego lekkomyślne postępowanie, albo w Fauście po ponownym wstaniu z "martwych" zapaliła się jakaś młodzieńcza iska i postanowił pobawić się w kiepskiego żartownisia, ale nie był to żaden z mężczyzn, których się spodziewał. Przed nim stała wysoka, mroczna elka, o białych włosach w częściowy pancerz i skórę z przytroczonym mieczem przy biodrze. Iście niecodzienny widok w tych nieumarłych stronach. W jednym z jego oczu pojawił się niepokojący błysk przejawiający niemałe zaciekawienie jaj osobą i powodami zbliżenia się do niego.

        - Ach, córka Eldariana. Zakała całego rodu, cierń w boku głowy rodziny. - Mruknął kusząco, jak jakiś kot bawiący się myszą między swoimi łapami, którą planował zjeść na obiad. Nie wydawał się przejęty, ani zaskoczony jej obecnością, nie było w nim też żadnej obawy, zwłaszcza, że widział jak zaraz za jej plecami staje Faust ze swoim synem. Uśmiechnął się porozumiewawczo do Starszego i wskazał zapraszającym gestem Ravaan miejsce zaraz przy sobie. Był pewny siebie, ponieważ w pobliżu miał dość silnego krwiopijcę i drugiego z równym sobie poziomem, choć Aldaren bardziej preferował klasyczną walkę mieczem niż magię, do której uciekał się jedynie jeśli wymagała tego sytuacja w przeciwieństwie do Birona, który dość często używał swojej mocy jako mistrz arkan umysłu, emocji i iluzji. Za to najstarszy z tej trójki - Faust, nie miał sobie równych w dziedzinie demonologii, czego owocem mógłby być chociaż Zabor.

        - Czy ty czasem nie...? - zaczął zaskoczony lazurowooki na widok napotkanej już wcześniej elfki, którą zapytałby o to gdzie jest jej niewyrośnięty towarzysz parający się łamaniem prawa przez przemytnictwo, ale ściśnięcie ramienia przez Mistrza uniemożliwiło mu dokończenie swojej wypowiedzi i zajęcie ostatniego wolnego miejsca. Starszy pożyczył sobie krzesło od innego stolika i usiadł między synem i młodym Mossem. Chłopak spojrzał z wyrzutem na opiekuna, ale ten przyłożył tylko jednoznacznie palec do ust i ruchem głowy wskazał na Birona, przekaz był jasny: "Siedź i słuchaj, ale się nie wtrącaj".

        - A więc co tam u twojego ojca, Hańbo Eldarianów? Staruszek zaniemógł, czy nie jest pewien swoich umiejętności by stawać przede mną osobiście? A może wysługiwanie się tobą, panienko, i zostanie zabitym z twojej ręki, miałoby być dla mnie jakiegoś rodzaju upokorzeniem? - Jego głos wciąż był przyciszony, by tylko osoby przy stole, przy którym siedział on sam, go słyszały. Dobrym zagłuszeniem nieproszonych podsłuchiwaczy oraz odwróceniem uwagi od przedstawicieli dwóch znamienitych rodów, było zamieszanie jakie Zabor wzniecał na zewnątrz, zaczepiając i wykłócając się na tematy jakiś niestworzonych teorii, do tego miał jeszcze zadanie uważnego przyglądania się każdemu z zaczepionych czy nie wyglądają na chorych, albo się podejrzanie nie zachowują.

        Aldaren nie rozumiał, dlaczego w głosie przyjaciela pobrzmiewało tyle jadu i szyderstwa w stosunku do tej kobiety. Nie podobało mu się to i chciał go upomnieć, że tak nie powinno się zwracać do kobiety, tym bardziej, że wcześniej się ją uprzejmie zaprosiło do swojego stołu. Nie wiedział też, po co on i Faust mieli uczestniczyć w tej rozmowie, skoro nie mogli dorzucić nic od siebie. Frustrowało o młodego wampira, który szybko się znudził wodzeniem wzrokiem po najbliższych twarzach w poszukiwaniu jakiejś odpowiedzi na te niejasności, po czym zatrzymał wzrok na długouchej przedstawicielce tej rzadko spotykanej elfiej rasy. Miał przepraszający za zachowanie Birona wzrok, w którym zauważyć można było nawet cień współczucia.

        - Czyż nie w TEJ sprawie się do mnie pofatygowałaś? - Uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób, który w połączeniu z jego drapieżną, ale niezwykle przystojną urodą, potrafił przyprawić wampirzyce o zawroty głowy, a śmiertelniczki nawet do omdlenia. Nie było wątpliwości, że kryło się w tym jakieś ziarenko jego magicznych umiejętności i rzuconym w myślach zaklęciem. - Spróbuj mnie zabić jeśli potrafisz - znów zamruczał, a Aldaren lekko się poderwał na te słowa z niepokojem rysującym się na twarzy, jednak i tym razem Faust go powstrzymał. Chłopak znów zaczął wodzić spojrzeniem po przyjacielu i ciemnoskórej elfce, młody lord Moss nawet na niego nie zerknął, cały czas wbijając wzrok w swoją zabójczynię. - Jeśli za bardzo boisz się konsekwencji, albo po prostu nie jesteś w stanie tego zrobić, poproszę abyś się oddaliła i nie zawracała nam, a zwłaszcza MI więcej głowy. Są ważniejsze sprawy do omówienia niż zajmowanie się rozdętym ego jakiegoś babsztyla, albo bezsensownej chęci udowodnienia swojej wartości ojcu i całemu światu, a przede wszystkim chyba samej sobie, nieprawdaż?
        - Biron, tak nie można...! - wzburzył się lazurowooki.
        - Aldarenie ciszej, po co ludzie mają się na nas gapić? - zwrócił się do niego łagodnie Starszy wampir, gładząc go delikatnie po ramieniu a zaraz udzie, w które wbił swoje nienaturalnie długie pazury, przy czym zaraz wróciły do normy wyglądając jak zadbane paznokcie, choć końcówki palców Fausta zbroczone były delikatnie krwią zaciskającego zęby syna z opuszczoną głowa. Wciąż uważał, że był uroczy kiedy tak chował przed światem delikatne wypieki na swojej twarzy i ten błysk pożądania połączonego z niemal bolesnym głodem w oczach. Doskonale wiedział jak postąpić z Aldarenem, by jego myśli od razu wskoczyły na zupełnie inny tor.
        - Nie wtrącaj się, a może pójdziemy na górę i dam ci się napić swojej krwi, jeszcze przed tą rozmową, z którą tu przyszliśmy z Bironem - wyszeptał czule kochankowi do ucha. Lazurowooki przez moment nie przejawiał większego zainteresowania tym warunkiem, ale jego Mistrz nie był głupi, wiedział od ostatniego czasu co innego mogło podziałaś na wampira. - A jeśli powiem ci gdzie szukać Gregeviusa? - Reakcja młodego od razu była inna, a demonolog tylko uśmiechnął się z satysfakcją przyglądając z zaciekawieniem rozmowie Birona z mroczną elfką.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Wto Kwi 24, 2018 1:18 pm
autor: Ravaan
        Ravaan usiadła naprzeciw krwiopijcy. Wysłuchała go do końca, przy tym krzyżując ręce na piersi. Nie wyglądała na poruszoną ani zaciekawioną monologiem wampira. Był taki... typowy. Jeśli ktoś by zapytał, jak wygląda stereotyp wampira szlachcica, bez namysłu wskazałaby Birona. Poprawnie nudny i traktujący wszystkich z góry. Prawie jak jej ojciec, tylko mniej przekonująco. Gdy wtrącił się wampir za plecami Ravaan, elfka wykorzystała moment i wysunęła swoje ostrze w kierunku Birona. Czubek jej klingi zatrzymał mu się tuż przed samym nosem, mężczyzna jednak nic sobie z tego nie robił.
        - Popatrz uważnie - powiedziała obracając ostrze na bok. - Czy według ciebie to srebro? Nie to stal. A wszyscy wiemy, że nie zrobi ci to zbytniej krzywdy - stwierdziła, po czym opuściła swój miecz na stół. Uderzył ciężko, rozlewając odrobinę krwi z naczynia. - Gdyby mnie tu ojciec wysłał, by cię zabić, przygotowałabym się na to. A jak sam widzisz, moja obecność nie jest ci najmniejszym zagrożeniem.
        - Więc daruj sobie te teksty - odpowiedziała. - Słyszałam je kiedy jeszcze byłam małą dziewczynką, a mój ojciec posiada o wiele bardziej kwiecisty język - skrzyżowała ponownie ręce na piersi, obniżając się na oparciu. Widać było, że nie miała najmniejszego zamiaru zachowywać się elegancko. Znała te wszystkie zasady, mogła odpowiadać w sposób godny i arogancki, ale po co? Czym zyska przemawiając tak samo jak ten przed nią. Elfka skrzywiła usta w sposób niesmaczny, nie elegancki, mówiący, że kwestionuje się swojego rozmówcę.

        - Myślisz, że wszystko wiesz i pozjadałeś rozumy. A z tego co widzę to masz głowę we własnym tyłku. Nie dziw, że mój ojciec wypowiada się o tobie jak wypowiada... Jak to było? Ach tak: ''Dziw, że ten białas nie dostał kołkiem w rzyć, czy w inną partię ciała, którą nazywa twarzą''. - Ravaan uśmiechnęła się szyderczo po tych słowach. - Powoli zaczynam rozumieć o co mu chodziło. Szczególnie, że sam sobie przeczysz. Myślisz, że mój ojciec by mnie nasłał na ciebie? Sam powiedziałeś, że jestem hańbą. I byłabym ostatnią osobą do takiej misji. Szczególnie, że i tak nie dba o to, czy żyjesz czy nie, bo mu nie zagrażasz. I przybyłam tu, żeby ci pomóc, pomóc mnie. Znam sekrety mojego ojca. Nigdy na mnie nie zwracał uwagi, więc byłam tam gdzie nikogo innego być nie powinno. A za tym idzie, że wiem więcej niż ty. A ta wiedza i samo to, że mogę kręcić się przy moim ojcu, powinno być ci na rękę. I dlatego tu jestem. By zemścić się na swoim ojcu - Ravaan chwyciła swój miecz i schowała. Mierzyła wzrokiem Birona przez krótką chwilę.
        - Zamierzałam, zawitać do twoich drzwi osobiście, ale cała ta zaraza krzyżuje plany - wyjaśniła, po czym spojrzała za siebie, chcąc wypatrzeć Jacoba, ale człowieczek zwiał. Nie szkodzi, odnajdzie go. Prędzej czy później.
        - Więc, proponuję układ. Weźmiesz mnie pod swoje skrzydła. Może ojciec uważa mnie za porażkę, ale nadal jestem jego córką, a córka będąca sprzymierzeńcem jego... nielubianego znajomego, z pewnością wbije mu szpilę w oko... Więc co powiesz? O Lordzie Bironie? - Wyprostowała się. - Chcesz upokorzyć mojego ojca? Chcesz zagarnąć dla siebie jego bogactwa, które mu się nie należą? Czy zawsze będziesz dla niego cieciem z drugiego końca Alaranii, którego lekceważy na tyle, by się tobą zbytnio nie przejmować?

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Śro Kwi 25, 2018 9:16 pm
autor: Aldaren
        Wszelkie obelgi jakie celowała w jego stronę, spływały po wampirze niczym krople deszczu i równie sobie z nich nic nie robił. Niemniej jej postawa, a zwłaszcza cel były dla niego niezwykle interesujące, czego nie zamierzał nawet kryć. Niech się dziecina nacieszy, że czymś zwróciła jego uwagę na siebie.
        - Schowaj to żelastwo, bo jeszcze ktoś pomyśli, że chcesz się na mnie targnąć, a to nie będzie dla ciebie najzdrowsze. - Upił skromny łyk ze swojego kieliszka. I gestem dłoni przywołał do siebie oberżystkę. - Co byś zjadła? - zapytał nieco łagodniejszym tonem, lekkim ruchem głowy wskazując zatrzymującą się przy stole wampirzycę, do której elfka miała skierować swoje zamówienie. W końcu rozmowa między nimi zaczynała wyglądać tak jak powinna.

        - A teraz cię słucham - odezwał się do długouchej kiedy Nihima odeszła od nich. - Jaki masz pomysł w związku ze swoim ojcem i jakie są twoje główne cele. Sama rozumiesz, ostrożność. Nie będę się mieszał w coś niepewnego albo nierozsądnego, dlatego wolę o wszystkim wcześniej wiedzieć nim zdecyduję się ci pomóc - wyjaśnił spokojnie sącząc leniwie do końca swój kieliszek, po którym zamówił następny. Wydawał się być zadowolony z takiego obrotu spraw tym bardziej, że Faustowi w końcu udało się uciszyć Aldarena, myślami znajdującego się chyba nawet na innej Łusce sądząc po jego nieobecnym spojrzeniu.

        - Poza tym - uśmiechnął się podstępnie, eksponując przy tym swoje kły - miło by było z twojej strony na jakąś zaliczkę, jako potwierdzenie swoich zamiarów i przypieczętowanie naszej współpracy. Nie uważasz? - Bystre oko mogło wychwycić w tym momencie jak przez ułamek sekundy w jednym jego oku pojawił się szkarłatny refleks, który bardzo szybko zniknął.

        Ni stąd ni zowąd Faust nagle się podniósł wychylając od razu swój kieliszek i poderwał na nogi również Aldarena, z którym udał się za Nihimą do kuchni, gdzie zniknęli, a skąd wampirzyca wróciła samotnie do głównego pomieszczenia karczmy. Jego zachowanie wcale nie zdziwiło Birona, tym bardziej, że to on poprosił telepatycznie, aby starszy zabrał syna na stronę i wyjaśnił lazurowookiemu jego zadanie oraz jaką rolę będzie zmuszony odegrać dla dobra miasta, a może i całych Mrocznych Dolin. Dodatkowo chciał zostać z mroczną elfką sam na sam, w końcu takie warunki sprzyjały swobodniejszym rozmowom, prawda?

        Skrzypek sunął się ciemnym korytarzem w dół po schodach za swoim Mistrzem, słysząc coraz mniej odgłosów dochodzących z karczmy i ulicy, a coraz więcej popiskiwania szczurów i monotonnie uderzających o kamienną posadzkę kropel wody spadającej ze sklepienia. Przez chwilę chłopak miał wrażenie, że znów schodzi do krypt pod rezydencją Birona, ale tym razem zamiast iść z Gregeviusem, podążą za Faustem. To nieprzyjemne skojarzenie, które wywołało przywołanie wspomnień walki ze starym Mossem, na szczęście zostało szybko rozwiane kiedy dotarli do niewielkiego pomieszczenia z kominkiem, okrągłym stołem, barkiem i wygodnymi krzesłami. Salonik był tak nieodpowiedni, tak nie na miejscu, że Aldarena zatkało i nie wiedział, czy powinien uciekać czy zostać i poznać powody przybycia tu. Choć bardziej ciekawiło go czym było to "tu", czemu służyło to pomieszczenie i czy naprawdę Nihima o nim wiedziała. W wampirze zaczął wzbierać niepokój, gdyż takie pokoje zawsze służyły do spotkań i obrad jakiś niebezpiecznych sekt, albo osób knujących coś niecnego przeciwko swoim władcom. Zrobiłby wszystko by stąd jak najszybciej odejść i zapomnieć o tym, że jego ojciec i Mistrz mieli dostęp do takich intryganckich pomieszczeń.

        - Teraz są ważniejsze sprawy na głowie niż dopytywanie się o mało znaczące szczegóły. - Faust uprzedził jego pytanie, widząc, że skrzypek otwiera usta, które po chwili się zamknęły. Starszy krwiopijca kiwnął z zadowoleniem głową i wskazał lazurowookiemu jedno z siedzeń, nie nalegał jednak kiedy chłopak się z miejsca nie ruszył.
        - Nie trudno przeoczyć, że miasto ma od ostatniego czasu problem z jakąś zarazą i zanim mi przerwiesz dodam, że owszem, powinno nas to interesować nawet bardziej niż ci się wydaje, synu - zaczął przybierając przerażająco poważny wyraz twarzy. Aldaren przełknął z obawą ślinę obawiając się tego co nie zostało wypowiedziane, a czego się właśnie domyślał. - Tak, choroba atakuje również nas. Nie wiadomo do końca jak się przenosi, ale ze wstępnych ustaleń wynika, że najbardziej niebezpieczna jest dla nas krew zarażonego. Nie ma informacji o tym kto jest pierwszym nosicielem, nie jest nam znane czyja to jest robota, ani jaki miał w tym cel. Może nawet chodzi o obalenie Ariszii, wtedy podejrzenie padłoby na któregoś ze współwładców, ale szczerze nic nie wiemy. Jedynie to, że zaraza jest bardziej niebezpieczna dla naszej społeczności niż dla ludzi, na których widać objawy choroby i całkiem długo jeszcze żyją jako zarażeni, nawet po śmierci zaraza nie umiera. Wampiry giną niemal natychmiast, zdawać by się mogło, że zarażona krew wypala ich od środka jeśli ją spożyją...

        - A jaki ma to związek ze mną? - Na jego twarzy pojawił się ponury wyraz, a oczy wydawały się być bez życia, znów ktoś chciał się nim posłużyć jedynie jak przedmiotem, ale konsekwencje przyjmował na siebie tylko on, bo nikogo innego już to nic nie obchodziło skoro główny cel został osiągnięty.
        - Wiem co sobie myślisz, ale to nie ta...
        - Mam się pokręcić między zarażonymi, poszukać jakiś konkretnych informacji, a najlepiej lekarstwa, albo odpowiedzialnego za tę plagę i zmusić go do przywrócenia wszystkiego do normy. Czyż nie? - zapytał surowo, a jego ton mógłby ciąć swojego słuchacza równie dotkliwie co tuzin ostrzy.
        - Wiem jak to brz...
        - Nic mnie to nie ob...
        - ...Ale masz przychylność Śmierci... Odkąd pamiętam miała do ciebie słabość i była wobec ciebie dużo łaskawsza. Poza tym o ile nie będziesz miał kontaktu z czarną krwią zarażonego nic ci nie będzie. Musisz to zrobić dla dobra przyjaciół i Maurii! - W oczach Fausta lśniły łzy kiedy to mówił, a młodego wampira po prostu zamurowało. Nie wierzył w to co słyszał i zaczynała boleć go głowa, ponieważ umysł starał się wszystko dokładnie przetrawić, ale było to niezwykle trudne. - Aldaren, synku, nie milcz jak grób, proszę...

        - Własny ojciec... - mruknął pod nosem, po czym prychnął aż jego pochylona głowa nie została odrzucona do tyłu w niemal obłąkańczym śmiechu. "Teraz widzisz czym jesteś dla swojego kochanego ojczulka, tym samym jesteś również dla innych - zwykłym mięsem armatnim. Gregevius, Faust, Tiva, Biron, Zabor i inni, wszyscy tacy sami, dla wszystkich jesteś tym samym". Rozdrażniony wampir odwrócił się na pięcie i nie zwracając uwagi na błagania ojca wyszedł z ukrytego pomieszczenia, a po jakimś czasie również z karczmy, trzaskając za sobą gniewnie drzwiami. Nie mieściło mu się to w głowie, w po drugiej stronie budynku zmienił się w kruka i po prostu wzbił ponad iglice pragnąc pozostać jedynie sam ze sobą.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Wto Maj 01, 2018 1:53 pm
autor: Ravaan
        Cholerny wampir jest bardziej czujny niż Ravaan sądziła. Chociaż jej akt kłamstwa wypadł całkiem nieźle, to i tak dość było trudno się do niego zbliżyć. Przynajmniej wykorzystała lekcję, którą ją mistrzyni uczyła: ''Najlepsze kłamstwo to takie, które jest prawdą z innego punktu widzenia''. I trzeba było przyznać, że pomogło. Większość co powiedziała Ravaan było prawdziwe, tylko zmieniła koniec kija, za który trzyma.

        - Nie ma sensu wszystkiego mówić na raz. Propozycja jest jasna. Ty pomagasz mi się odegrać na ojcu, a ty dostajesz jego Iglicę na własność. Wszystkie szlaki, umowy i każde złoto jakie przepływa przez miasto będzie należeć do ciebie. Bo ja nie dbam o to w najmniejszym stopniu. - Mroczna elfka przerwała na chwilę, by zerknąć na zdenerwowanego wampira za nią, który trzasnął drzwiami. Wzruszyła ramionami, był nikim ważnym, w tej sali liczył się tylko Biron. I chociaż miała niesamowitą chęć wbić mu ostrze w gardło, to brak srebra był uciążliwy. - Więc decyduj się, bo ja nie składam prośby, tylko propozycję współpracy. A jestem pewna, że Arcymistrzyni Venna z Zamku Czarodziejek także byłaby zainteresowana wbiciem szpili mojemu ojcu. Jedyna różnica jest taka, że Ty na tym zyskasz, a ona będzie miała czystą satysfakcję. - Ravaan nie zamierzała się ugiąć. Wampir Lord czy nie, nie będzie się płaszczyć przed stereotypem. Zabawy w ''kto jest lepszym mówcą'' miała gdzieś. Albo się coś robi albo nie, gadać można godzinami, owijając wokół palca każdego. Wykazywać swoją wyższość intelektualną, jak jakiś paw chwalący się ogonem. Aż Ravaan nie dobrze się robiło od takich podchodów, ale musiała zachować pozory.

        - Zgadzam się na warunek przypieczętowania naszej współpracy, ale nie kosztem wystawiania wszystkiego na stół. Małymi krokami, ja też chcę zobaczyć co masz do zaoferowania. Nie chciałabym, byś dał dupy w połowie tego wszystkiego a ja zostanę sama z ojcem widzącym we mnie zdrajcę. Nie przed tym, jak zobaczę go bezbronnego - wulgarne zachowanie dało znać. A to wszystko przez emocje jakie w niej wzbierały. Z jednej strony wprowadzała w życie plan, który wymyśliła na poczekaniu. A z drugiej? Mogła zginąć w ciągu kilku sekund i nikt by się nie zainteresował. Poza jej ojcem. Może miał ją gdzieś, ale obiecał matce, że będzie ją chronił. Ciekawe co by zrobił, jakby się dowiedział, że złamał przysięgę? Odegrał by się? A może by machnął ręką, jak na irytującą muchę i żyłby dalej? Ravaan nie chciała się dowiadywać tego z zaświatów.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Czw Maj 03, 2018 11:10 pm
autor: Aldaren
        Im dłużej rozmawiał z elfką, tym bardziej zaczynała go interesować, tak jak mężczyzna może interesować się kobietą. Podobała mu się ta jej buntowniczość i impulsywność, a przez to zastanawiał się, czy jeszcze przez moment się z nią nie podroczyć, przeciągając to spotkanie. Mogło się to różnie skończyć i poważnie nadszarpnąć dobrą reputację "Trupiej Główki", jednej z najlepszych oberży w mieście, a pulsującej się na pierwszym miejscu w wampirzej dzielnicy. Poza tym sam miał jeszcze masę spraw do załatwienia i nie mógł sobie pozwolić na dłuższą chwilę rozrywki.

        - W porządku, w takim razie zapraszam cię wieczorem do swoich włości na kolację. To nie jest najlepsze miejsce do takich rozmów. - Odchylił się rozluźniony na oparcie swojego krzesła, a po chwili wstał u uraczył ją kolejnym kpiącym uśmiechem eksponującym śnieżno białe zęby z długimi kłami. Widać krew dobrze wpływała na zdrowie jamy ustnej.
        - Wierzę, że dasz sobie radę jakoś się do mnie przedostać, w końcu elfy słyną ze swojej zręczności i pomysłowości. Gdybym wiedział, że zdarzy się taka sytuacja, zabrałbym ze sobą kilka przepustek uprawniających do swobodnego poruszania się po Mauri i jej bezproblemowego opuszczania, albo chociaż lak do składania pieczęci, ale niestety nikt nie mógł tego przewidzieć. Miłego dnia i do zobaczenia, panienko Eldarian.
        Odszedł chichocząc z rozbawieniem pod nosem, zadowolony z siebie, że udało mu się ugrać całkiem sporo, praktycznie nie dając nic od razu w zamian. Co prawda nie bardzo mu zależało na proponowanym przez Ravaan majątku jej ojca, widział dla siebie o wiele lepszą zapłatę za swoją pomoc, ale wspaniałomyślnie przyjmie również i wspomniane przez nią bogactwa maga. Skoro miałyby się zmarnować...

        Po niedługim czasie wyszedł za Bironem z karczmy także Faust, który wraz z Zaborem udał się do jego zamku, aby omówić obecną sytuację i zastanowić się co począć z Aldarenem.

        Chłopak natomiast położył się na dachu jednej z iglic i wpatrując w zasnute ołowianymi chmurami niebo, starał się opanować nerwy oraz przeanalizować sobie wszystko co usłyszał od swojego Mistrza. Miał być po prostu mięsem armatnim! Wielcy arystokraci boją się osobiście zbadać sprawę, bo mogliby sami zachorować, a on to co? "Masz przychylność Śmierci" - dobre sobie! Lazurowooki był wściekły jak nigdy, a do tego zaczęło go jeszcze mdlić, nie do końca też wiedział co ma zrobić w tej sytuacji. Po raz pierwszy w życiu czuł potrzebę rozerwania kogoś na strzępy, a najlepiej własnego Mistrza, jednakże wolał zdusić to w sobie niż się temu poddać. Bo co to by dało? Odetchnął głęboko, zmienił się w kruka i od niechcenia zaczął oblatywać miasto. Chciał się rozeznać co z zarazą, ale w myślach szukał dla siebie samego jakiejś wymówki. Nie zamierzał dopuścić do siebie faktu, że mimo tego jak się czuł i co o tym wszystkim sądził, posłucha się Fausta i wykona jego polecenie.
        - Jesteś debilem - rozległ się głos w jego głowie, przynajmniej tak Aldaren myślał, ponieważ w rzeczywistości sam to powiedział na głos.
        - A ty uciążliwym marudą - mruknął pod nosem do siebie. - Nawet gorszym od Zabora. - Dodał i wylądował w jednej z uliczek, wracając na powrót do własnej postaci.
        Przykląkł przy wypatrzonych z góry zwłokach i przyjrzał im się uważnie, postępując obecnie jak prawdziwy lekarz albo patolog, w końcu do obu miał predyspozycje. Nie podobały mu się plamy wyglądające jak sińce, z których wypływała czarna jak smoła i równie lepka krew. Skrzypek przechylił swoją głowę na bok i jeszcze o krok się zbliżył, gdy trup wampira (jak to paradoksalnie brzmi) nagle ożył, zapewne przez coś w rodzaju pośmiertnego skurczu, i rzucił się na Aldarena. Chłopak został zaskoczony i nie miał najmniejszych szans, aby uniknąć tego kontaktu, jednakże nim zarażony rozdarł mu gardło swoimi czarnymi kłami, lazurowooki wyswobodził się ze szponów przeciwnika i odepchnął go od siebie jak najdalej.

        Martwiak uderzył w jedną ze ścian zaułka i wyzionął ducha, ale skrzypek tym razem nie zamierzał ryzykować i skupiając się na ciele chorego krwiopijcy użył swojej magi aż po został w uliczce tylko popiół.
        - To szaleństwo. Jednak nie dam rady - wychrypiał przerażony. Jeszcze w całym swoim życiu i nieżyciu, nie widział czegoś podobnego. Nie rozumiał kto mógł stworzyć i doprowadzić do czegoś takiego. Nie chciał dotrzeć do tej osoby i stanąć z nią twarzą w twarz, nawet jeśli wampirza część Maurii miałaby przez to przepaść na wieki.
        - Szaleństwem było wracanie do tego chodzącego cmentarza. Po kiego tu w ogóle wróciłeś? - warknął z niezadowoleniem, po czym wampir oparł się o ścianę pobliskiej kamienicy i osunął na ziemię, kilka sążni od kupki popiołu.
        - Myślałem, że...
        - Nie jest to twoją mocną stroną, ale mów dalej - mruknął na swoją wypowiedź z kpiną, ale zaraz westchnął. Przecież dobrze wiedział dlaczego tu przybył. - Bezsensem była by teraz ucieczka, nie mówiąc już o przejawie ogromnego tchórzostwa. Teraz nie mam lekko ze strony innych mieszkańców, a co dopiero by było gdybym uciekł i wrócił dopiero, jak wszystko wróciłoby do normy, więc przestań się mazgaić i zbieraj swoją szanowną rzyć. Jeszcze masa roboty mnie czeka - powiedział stanowczo tonem nieznoszącym sprzeciwu.

        Chłopak westchnął ciężko po dialogu, który odbył sam ze sobą i po chwili wstał. Jeśli nie uda mu się nic znaczącego odkryć to przynajmniej skutecznie pozbędzie się martwych ciał i może w minimalnym stopniu zapobiegnie rozprzestrzenianiu się tej zarazy. Miał taką nadzieję.
        - Nadzieja matką głupich - uśmiechnął się pod nosem z drwiną, ale zaraz jego mina stężała.
        - Zamknij się w końcu - zganił się i zmienił ponownie w kruka.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Wto Maj 15, 2018 3:41 pm
autor: Ravaan
"Skurwysyn"
        Skwitowała mroczna elfka w myślach. Tak postrzegała wampira Birona, który uświadomił jej, jak bardzo nieprzygotowana jest. Została z niczym. Nie ma najmniejszego pola do manewru, który by był na tyle łatwy, by go podjąć od razu. Jeśli jej plan miałby się udać, to z pewnością musi zmienić swoje założenia i postępowanie. Biron wiedział, że jest na wygranej pozycji, a jego wzmianka o przepustce, tylko przypomniała o Jacobie, który zniknął. Cholerny człowiek.
        Ravaan niechętnie się uśmiechnęła na odchodne do Birona, ale wolała zachować pozory. Gdy tylko się upewniła, że wampirze istoty opuściły przybytek, Ravaan mogła porozmyślać w spokoju. Jej pozycja była z całą pewnością do rzyci. Jacob zniknął, nie miała przepustki, nie mogła się dostać do Birona, a szczególnie nie mogła go zabić. Nie posiadała srebrnego oręża ani innych przedmiotów, które by jej w tym pomogły. Wszystko i wszyscy byli przeciwko niej. Masowała swoje czoło rozmyślając o tym co robi i jak się do tego zabrać. Jedynie co jej przychodziło do głowy to Jacob. Musiała znaleźć tego wypierdka.

        W ciasnym gabinecie człowiek, przedstawiający się jako Jacob siedział za sporej wielkości biurkiem. Zajmował on prawie pół pokoju, a na nim leżały w nieładzie stery kartek, drewnianych szkatułek, rozsypane monety o równej wartości i kolorach oraz grafitowe rysiki. Na ścianach wisiały obrazki namalowane, widocznie hurtem, bo niedoskonałości w stylu widać było gołym okiem. Z dwie lub trzy książki leżały na podłodze, jedna na drugiej. Zaś Jacob doszukiwał się czegoś w szufladach biurka. Całkowicie pochłonięty poszukiwaniami, nawet nie zauważył jak ktoś do gabinetu wszedł. Wysoki, blond włosy jegomość, o bujnym i eleganckim wąsie. Mężczyzna nie czekał długo by dać znać o sobie.
        - Ekhem... - zaczął by zwrócić na siebie uwagę. Jacob podniósł nos znad sterty kartek i spojrzał na niego niechętnym wzrokiem. Tak jakby zobaczył teściową, która przybyłą mu suszyć głowę o byle pierdołę.
        - Jacob, co ty tak dokładnie, za przeproszeniem, odpierdzielasz? - zapytał w spokojny i obojętny sposób. W ręku trzymał gustowną laskę ze srebrną kulą, na piersi nosił stylowy kubrak i naszyjnik ze złotym wisiorkiem w kształcie flakonu lub penisa z jednym jądrem. Brązowe spodnie w paski były bardziej wyróżniające się od skórkowych butów. Był bogaty, i to z pewnością, jednak nie był wampirem. Co jest rzadkim widokiem w Maurii.
        - A jak uważasz? - warknął Jacob.
        - Ja nie uważam, ja wiem - wąsacz postąpił o krok do przodu, stanowczo przewyższając Jacoba o trzy głowy kiedy ten siedział. - Myślisz, że nie wiem o tym co się dzieje w mieście i co robi mój przemytnik na co dzień? Gdybym cię nie znał, to uznałbym, że masz pecha. Cała ta sytuacja z zarazą, konfiskatą towarów i tak dalej może zaskoczyć. Ale ciebie znam... Nie dałbyś sobie odebrać towarów, ''moich'' towarów, ot tak - przerwał na chwilę, by wyciągnąć z kubraka manierkę i wziąć mały łyk.
        - Chyba, że zrobiłeś to celowo. Wiem, że szukałeś kontaktu z Wietrznikami, ale zapomniałeś, że pracują tutaj, tylko dlatego, bo my im na to pozwalamy. Jest to logiczne, utrata i próba odzyskania. Ale to, że zadajesz się z córką Arcymistrza Eldariana z Iglicy, wyrabiasz jej dokumenty i w dodatku później spotykasz się wraz z nią z wampirzymi Lordami.
        - Do czego zmierzasz? - zapytał Jacob. Miał dosyć tej rozmowy jeszcze zanim się zaczęła.
        - Zmierzam do tego, że zdradziłeś. Oddałeś wszystko z własnej woli, później za pośrednictwem elfki dogadujesz się z Lordami by zapewnili ci ochronę. Sprytne i ryzykowne. W twoim stylu.
        - Nie zdradziłem was! - krzyknął, wstając z krzesła i opierając się mocno o biurko dłońmi.
        - Wiem o tym, ale nie każdy z nas tak uważa. Przyszedłem cię poinformować o tym, że masz mało czasu. Jeśli reszta uzna, że zawiodłeś nasze zaufanie, to i ja będę musiał przyjąć taką wersję.
        - Przyjmij knuta do dupy lepiej. I wyjdź bo marnujesz mój czas! - Jacob miał żelazny wzrok, całkowicie nie pasujący do jego postawy. Wąsacz zaśmiał się z jego dziecinnej obelgi, ale nie skontrował wypowiedzi, tylko się ukłonił z wielką gracją i wyszedł z gabinetu przemytnika.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Pią Maj 18, 2018 7:01 pm
autor: Aldaren
        Lot nad miastem był dość przyjemny i pomagał ukoić nerwy, a co za tym idzie ułatwić rozsądne planowanie swoich działań. Co prawda wciąż targał nim ogromny gniew przez prośbę Fausta, ale w sumie ktoś musiał zająć się tą sprawą. Nikt z zagrożonych zarażeniem się wampirów, nie był chętny do podjęcia się tej, niemal samobójczej misji, a podlegli im nieumarli niższych klas nie miały za grosz zdrowego rozsądku, nie mówiąc już o sile potrzebnej do uporania się z tym problemem. Z drugiej strony czy można mówić o jakimkolwiek rozsądku, kiedy ktoś z własnej woli próbuje doszukać się źródła zarazy i ją zakończyć? Aldaren w to wątpił, ale musiał się ze swoim ojcem zgodzić w jednym - skrzypek nie miał nic do stracenia.

        Z tą myślą podszedł do lądowania na dziedzińcu posiadłości Birona i wrócił do swojej postaci jeszcze nim ptasie szpony dotknęły ziemi.
        - To jest szaleństwo - mruknął z niepewnością, po czym westchnął ciężko.
        - Jak już mówiłem, szaleństwem był powrót do tego państwa - odpowiedział sam sobie i zaczął raźno zmierzać w stronę wejścia do pałacyku. Chciał zdobyć więcej wskazówek odnośnie zarazy, może Biron by mu podpowiedział gdzie przynajmniej zacząć, ponieważ jak na razie Aldaren nie wiedział praktycznie nic.

        Daleko nie dane mu było przejść, gdyż zaraz został powalony i obezwładniony przez pilnujących posesji strażników. Nie był w stanie z nimi dyskutować, bo każde jego słowo ucinali w połowie, monotonnie powtarzanym: "Proszę opuścić ten teren. Lord Moss jest obecnie bardzo zajęty i nie życzy sobie w tej chwili żadnych odwiedzin. Mamy rozkaz przepuścić jedynie panienkę Eldarian." Skrzypek na darmo trudził się z wyjaśnieniem, że chce zdobyć więcej informacji o zarazie, bo chce jej zapobiec, ale nie odpuszczał łatwo... No może do momentu, aż nie wezwali ogarów, które przyzwał i sprzedał Bironowi Faust, kiedy młody lord świętował pokonanie ojca i przejęcie obowiązków głowy rodu. Aldaren nie miał innego wyjścia, jak tylko dać za wygraną i opuścić to miejsce, co też uczynił niechętnie. Nie wiedział co ma ze sobą począć.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Pon Maj 21, 2018 1:21 pm
autor: Ravaan
        Spacer po ulicy trochę ukoił nerwy mrocznej elfki, która mogła teraz przynajmniej spokojnie pomyśleć. Minęła parę budynków mieszkalnych, z jeden lub dwa sklepy i zakład fryzjerski. Na ulicy nie roiło się od mieszkańców. Zbliżał się wieczór, więc stanowcza większość zaczęła przygotowywać się do kolacji. Na szczęście Ravaan nie była głodna, co pozwalało jej myśleć o tym co dalej.
        Jej główny cel w zamyśle był prosty, ale gdy warunki uświadomiły jej, że tak nie jest musiała wszystko przeanalizować od nowa. Uznała, że zabiera się do tego wszystkiego ze złej strony. To znaczy, że nie zrobiła rozeznania. Kierowała się emocjami i prostym myśleniem, a tutaj w Maurii nie ma miejsca na to. Przynajmniej spotkała Birona... może uda się jej skłamać na mieście, że ma z nim bliższe znajomości? Być może. Co nie zmienia faktu, że nadal nie jest przygotowana do walki z wampirem jego rozmiarów. To na pewno. Była ciekawa, czy gdzieś w mieście, sprzedają srebrną broń? Albo czosnek. Może dałaby radę wysmarować całą siebie czosnkiem wraz z klingą? Jakby to głupio wyglądało. Mroczna elfka śmierdząca czosnkiem walczy z wampirem, który łzawi już z drugiego końca pokoju. Walka poniżej pasa, ale co poradzić. Skar, uczyła ją, że potyczki nigdy nie powinny być fair. Nie, kiedy chce się przeżyć. Jak to Skar jej wpoiła: ''Walki z honorem i dumą to kwestia rycerzy, lubiących się w pojedynkach i umieraniu na środku ulicy z rąk innego szlachciura''.
        Podczas przechadzki usłyszała z zaułka donośny kaszel. Dosyć blisko. Odwróciła się w stronę wydobywającego się dźwięku. W zaułku było ciemno, ale dla Ravaan nie był to problem, w ciemnościach widziała jak za dnia. Przez środek toczył się mężczyzna jak pijany. Bezdomny sądząc po ubiorze. Chwiał się, podpierał ręką co rusz o ścianę, a jego kaszel był tak mocny, że lada moment mógłby wypluć swoje płuca.
        - Pomóż... - wycharczał, wyciągając do niej dłoń czarną jak smoła.
Elfica cofnęła się w tył, szybko połączyła fakty, że może być zarażony. Przynajmniej Jacob o tym wspominał. Usta zakryła rękawem, dla pewności, gdyby miała się zarazić od samego smrodu zarażonego mężczyzny, który właśnie opuszczał alejkę i wkraczał na ulicę.
        Nagle kobiecy krzyk zaalarmował Ravaan jak i paru mieszkańców w domostwach. Paru powychodziło do okien, zobaczyć co się dzieje. Zobaczyli postać o długich białych włosach i pijanego mężczyznę, chwilę później mężczyzna w oknie wykrzyczał:
        - Hej! Zostaw ją brudasie! - Z pewnością pomyślał, że to Ravaan tak krzyknęła, jednak głos kobiety pochodził z końca alejki, z której przybył zarażony. Co by się tam nie stało, mroczna elfka znalazła się w samym centrum zainteresowania.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Śro Maj 23, 2018 7:48 pm
autor: Aldaren
        Sytuacja pod rezydencją Birona była co najmniej dziwna, jednakże nie mógł na razie z tym nic zrobić, tym bardziej, że przegoniono go demonicznymi psami. Zrezygnowany snuł się bez celu i z obojętnością jak cień między uliczkami, niby szukając jakiś tropów, ale szczerze nie przykładał się do tego zbytnio. Przez moment dopadła go nawet taka myśl, czy Faust nie żartował sobie z niego, że zaraza jest najbardziej śmiertelna dla wampirów i czy cała ta histeria oraz panika wokół tej epidemii nie jest czasem przekoloryzowana. Po prostu stracił wszelkie chęci do czegokolwiek i nadzieję na znalezienie jakiś wskazówek, aby odnaleźć w końcu źródło choroby i ją zwalczyć. A może najlepiej by było położyć się na drodze i czekać aż zaraza wyciągnie po niego swoje lepkie, cuchnące dłonie, a w jej towarzystwie ujrzy Śmierć? Skoro wszystko do tego dąży, po co w ogóle się starać i dalej walczyć na tym łez padole?

        Przechodząc po raz czwarty obok "Trupiej Główki", usłyszał nagle kobiecy krzyk. Co prawda w mieście nieumarłych, powodem takiego zachowania kobiety mogło być po prostu wszystko, od zmutowanych gryzoni, które uciekły jednemu z lichy, po zwykły napad na tle seksualnym albo rabunkowym w ciemnej uliczce. Jednakże nie często takie odgłosy przecinały mauriańskie powietrze, tym bardziej, że mieszkańcy i przejezdni mieli świadomość jakie świństwa mogą pełzać po mniej uczęszczanych uliczkach, a przez dość surowe prawo dochodziło tu do niewielu przestępstw. Właśnie dlatego Aldaren był tak poruszony odbijającym się od ścian budynków krzykiem. Oczywiście mógł się mylić, ale jakiś instynkt podpowiadał mu, że w końcu będzie w stanie ruszyć przez to z miejsca i zacząć szukać odpowiedzialnych za epidemię gnębiącą nieumarły gród. Wampir zmienił się w kruka i bezzwłocznie poszybował w stronę, z której dobiegał ten głos.

        Z góry miał najlepszy ogląd na sytuację, więc zawisł nad uliczką, machając spokojnie skrzydłami i analizował co się tu wydarzyło. Westchnął ciężko, gdy na głównej ulicy stała białowłosa, mroczna elfka, na którą praktycznie co chwila natrafia, a w jej stronę z zaułka szedł jakiś słaby i przygarbiony mężczyzna. Pod murem ślepej uliczki, z której bezdomny wyszedł, siedziała skulona kobieta. Przez moment wydawało się wampirowi, że kogoś przy niej widział, ale gdy się przyjrzał uważniej, była tylko ona. Był w kropce bo nie wiedział komu pomóc najpierw, czy Ravaan, czy szlochającej. Jeszcze przez moment się wahał, a gdy zobaczył, że bezdomny nic złego przecież nie robi i ktoś zakrzyknął z okna w obronie elfki, to pewnie sytuacja nie wymaga aż tak pilnej interwencji. Tym bardziej, że chory mężczyzna od razu się spłoszył, gdy rozległo się agresywne zawołanie w obronie długouchej.

        Kruk zapikował w dół i wylądował w zaułku między bezdomnym, a skuloną kobietą, do której się zbliżył. Po chwili przy niej już klękał z niepokojem w oczach kiedy dostrzegł, że to przecież Tiva. Wampirzyca nie wyglądała najlepiej, była cała roztrzęsiona, zapłakana, a jej skóra zaczęła sinieć i miejscami nawet czernieć. Nie mógł jej pomóc, ponieważ zaraz po tym jak sobie uświadomił, że i ona jest zarażona, jej oczy zaczęła spowijać szara mgła. I prawdopodobnie na tym by się skończyło, skrzypek wziąłby martwą przyjaciółkę ostatni raz w objęcia i wyniósłby jej ciało ze śmierdzącego i zaśmieconego zaułka, aby móc ją godnie pochować, jednakże gdy sięgnął dłonią w stronę jej twarzy w celu zamknięcia powiek dziewczyny, z kupy śmieci w stronę głównej ulicy wystrzeliła czarna postać, z impetem popychając wampira na stygnącego trupa. Nie spodziewał się, że ten, podobnie jak poprzedni, w ostatnim odruchu życia rzuci się na oszołomionego skrzypka, z tą różnicą, że Tivie udało się w młodym wampirze zatopić swoje kły.

        W tym czasie, gdy Aldaren starał się wyswobodzić spomiędzy szczęk przyjaciółki i kochanki, przy boku Ravaan pojawił się Zabor i jakby nigdy nic obserwował biernie ucieczkę ubranej na czarno osoby, wybiegającej ze ślepej uliczki i zmagania adoptowanego syna swojego pana.
        - Jeśli nie chcesz się spóźnić na kolację do Birona to zabieraj swoją szanowną rzyć z łaski swojej i do niego idź. Nic cię tu przecież nie trzyma, a to co się tu dzieje nie jest twoją sprawą. Tam gdzie ciebie oczekują czekają o wiele lepsze rozrywki niż to - mruknął z niechęcią wskazując pyskiem na zaułek, w którym Aldaren właśnie roztrzaskiwał Tivie głowę butelką znalezioną pod ręką, a następnie z przerażeniem wyrywa ze swojego ramienia pozostawione przez wampirzycę kły. Uwolniony w końcu zawiązał krwawiącą czarną posoką ranę, aby nikt jej nie widział i przy pomocy swojej magi spalił zmarłą.
        - Chyba, że masz problem z przejściem przez bramy, w takim wypadku chodź ze mną - dodał na odchodnym nim postanowił powrócić do swoich spraw.

        Wampir niedługo po tym wyszedł z zaułka i zaczął szukać jakichkolwiek świadków tego co tu zaszło.

Ciąg dalszy: Aldaren

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Śro Lip 11, 2018 12:31 am
autor: Pani Losu
Średnio wiedząc co w tej sytuacji należałoby zrobić, mroczna elfka ruszyła za Zaborem w stronę zamku Birona, zostawiając Aldarena samego z jego problemami. Miała do rozegrania swoją własną partię szachów, lecz póki co wszystkie ruchy wykonywał wampirzy arystokrata, nie wyściubiając nawet nosa zza wysokich murów. I to właśnie najbardziej ją irytowało. Biron miał przewagę w ludziach i środkach i nie wahał się jej wykorzystać, a ona póki co zaprzepaściła wszelkie szanse na powodzenie swojej misji na rzecz współpracy z jakimś skrzypkiem, który nie umie o siebie zadbać. I na co jej to było. Zdegustowana i rozdrażniona Ravaan sunęła za Zaborem, jak cień, mijając zamykające się na noc okiennice. Z kilku, co mogło okazać się dziwne, rozlegał się nawet chrzęst cięższych zasuw, ale to chyba normalne w mieście, gdzie wszystko może się zdarzyć.

W tym samym czasie Aldaren dochodził do siebie po ataku zarażonej wampirzycy, której ciało skwierczało w rynsztoku. Rana na szyi paliła go, jakby do jej tamowania użył soku z cytryny i gorącego ręcznika podawanego tylko w łaźniach. Kły, które wyjął weszły głęboko, omal nie rozrywając nerwów i głównych tkanek, lecz i tak pozostawiły po sobie niemałą pamiątkę. Oglądając ząb pod światło, skrzypek dostrzegł, że ich brzegi są bardziej stopione niż powinny oraz, że kolor kości daleki jest od białego. A przecież mógł przysiąc, że jeszcze nie tak dawno uśmiech kobiety, kiedy ją posiadał, był zniewalająco śnieżnobiały. Teraz kły miały kolor podchodzący pod żółć zmieszaną z atramentem, co nie wróżyło niczego dobrego.

Jeśli zakażenie sprawiło, że dziewczyna rzuciła się na niego, to co uczyni z prostym ludem albo innymi wampirami. Miastu groziła poważna epidemia i póki co tylko trzy osoby zdawały się o tym wiedzieć. Z czego dwie miały niebawem zasiąść do kolacji. Chcąc odnaleźć nowe tropy, Aldaren postanowił jeszcze raz odwiedzić Birona, lecz tym razem nie zamierzał opuszczać jego posesji bez odpowiedzi. A odpowie i tak i tak, choć po dobroci będzie na pewno milej i przyjemniej. Dla ich obu. Przybierając postać kruka, wampir wzbił się w powietrze i niczym bezdomny po kilku butelkach, zaczął lecieć slalomem w stronę zamku. Zakażenie uderzyło w niego szybciej niż się spodziewał, a okazały buk tylko utwierdził go w przekonaniu, że ptasi wzrok nie do końca radzi sobie z czarnymi plamkami zarazy.

- Co się ze mną dzieje? - zapytał, lecz nie miał mu kto odpowiedzieć. Co najwyżej wiatr szepczący wśród liści, dzięki któremu tego pytania nie usłyszeli ludzie wychodzący spomiędzy zaułków. Było ich, jak podliczył, około dwóch tuzinów i chyba kolejny tuzin szybko się zbliżał, sądząc po przyśpieszonych krokach. Zaraz też w świetle księżyca i pochodni stanął Faust, otoczony najemnikami i obdartusami skrzykniętymi chyba z całego miasta. Każdy miał w ręce miecz, a u pasa sztylet, zapewne ze srebra, by raz na zawsze uciszyć niektóre usta. Skupieni na zadaniu, nawet nie zauważyli przyczajonego na drzewie mężczyzny, który ze wszystkich sił próbował nie spaść im na głowy. Miał stąd jednak doskonały widok, jak ludzie Fausta, korzystając ze splecionych drabin, dokonują cichego szturmu na mury zamku, a po chwili, jak gdyby nigdy nic, otwierają sobie główną bramę.

- Cholera - zaklął wampir, czując jak coś odbiera mu władzę w rękach, po czym on sam opadł z sił.
Ravaan była w niebezpieczeństwie, a on nic nie mógł na to poradzić. A może?
Zbierając w sobie resztki energii, Aldaren ostatni raz dokonał przemiany i zapikował do komnat Birona, nie przejmując się rozbitym szkłem. Niestety przybył o kilka minut za późno. Wśród resztek roztrzaskanych mebli leżał gospodarz z rozwaloną toporem głową i ręką po drugiej stronie sali. Obok w dużo lepszym stanie leżała Ravaan, ale że oczy miała zamknięte, podejrzenia szybko zostały rozwiane.
- Zabieraj się, bo do nich dołączysz - syknął wściekle Faust, grożąc krukowi nabitą kuszą.
Ptak go zrozumiał i odzyskawszy w pełni wzrok oraz siły, poleciał szukać szczęścia gdzie indziej.