Strona 1 z 2

Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Śro Mar 21, 2018 11:52 pm
autor: Aldaren
        Minął już miesiąc od jego spotkania ze Żniwiarzem, z którego zimnych i nieczułych rąk, ostatni oddech Aldarena znów się wywinął. O ile można tak powiedzieć w przypadku wampira, "naturalnie" już martwego i niepotrzebującego powietrza do przeżycia, a jedynie krwi. Co prawda nikt ze świadków tamtego zdarzenia, a mianowicie ataku na jednego z najstarszych krwiopijców w mieście, ojca i głowy rodu Mossa, nie uświadomił młodemu Van der Leeuw'owi, że anioł śmierci miał opuścić Maurię z jego duszą, ale chłopak i sam się tego domyślał, ponieważ gdy po raz pierwszy ich drogi się rozeszły niebianin był bliski pozbawienia go jego nie-życia, co również mu się nie udało. Aldaren nie rozumiał jak tym razem uniknął swojego końca oraz powodów, dla których Gregevius się uwziął na jego żywot, jednakże nie miał wątpliwości, że jeszcze nie raz ich losy się na siebie nałożą. Co prawda wampir pragnął, by to się stało jak najszybciej i aby ich ponowna konfrontacja trwała jak najdłużej, ale jak się ostatnio okazało, jego pragnienia nie wiele znaczyły dla otaczających go osób i samego losu. Choć obecnie to i tak nie było najważniejsze.

        - Skończ z bujaniem w obłokach i idź pomóc przy wschodnim skrzydle! - zawołał do niego Faust, jego ojczym, pod którego okiem dorastał jako człowiek, i wampirzy stworzyciel. Po swoim zmartwychwstaniu prezentował się tak, jak dawniej, silny mężczyzna w średnim wieku, o surowych rysach, długich, czarnych włosach i skróconym ostatnio zaroście otaczającym jego usta i brodę. Wszyscy jego przemienieni darzyli go ogromnym szacunkiem i starali dobrze radzić, przez co ich relacja czasami nie była iście służebną oraz poddańczą, a właśnie przyjacielską. Jedynie w stosunku do Aldarena zawsze był łagodny i cierpliwy, o czym inni mogli tylko pomarzyć, choć od ostatniego spotkania ze Żniwiarzem, Faust zaczął tracić cierpliwość do syna i być wobec niego bardziej konsekwentnym.

        Lazurowooki westchnął ciężko z niechęcią i zostawił przy swoim Mistrzu przenoszone kostki, które znów będą tworzyły ścianę ich dworku, po czym udał się bez marudzenia we wskazane miejsce. Wiedział, że Starszy ma na celu odpowiednie zajęcie młodego, by ten nie zaczął niczego kombinować, czy odnosić się do innych z agresją przez byle błahostkę.

        - Po tym możesz wziąć wóz i pojechać do miasta po tuzin beczek z krwią. Po tym wstąp na moment do młodego Mossa z jedną z nich, w ramach podziękowania, że przysłał nam swoich ludzi do pomocy, bez nich zapewne wznosilibyśmy jeszcze do tej pory jedynie szkielety poszczególnych części zamku. - Zakrzyknął, gdy chłopak już odchodził, ale wiedział, że i tak te słowa do niego dotarły.

        Fakt, gdyby nie ręce silniejszych przemienionych z dworu Mossa, Faust i jego przemienieni podwładni wciąż gnieździliby się na odpoczynek w zamkowych kryptach, które uniknęły całkowitego zniszczenia jakie spotkało ich zamczysko, a to z każdym dniem wracało do dawnej świetności przy wsparciu również znajomych czarnoksiężników.

        Po dotarciu na miejsce, wznowił swoją pracę tyle, że w innym skrzydle i z inną grupą nieumarłych, ale było to dla niego bez różnicy, ponieważ tu również bardziej musiał się skupić na wykonywanych czynnościach, niż na smętnym wzdychaniu do myśli o Gregeviusie, zastanawianiu się gdzie jest, dlaczego tak mu zależy na jego śmierci, czy w ogóle jest możliwe by kiedyś spojrzał na lazurowookiego bez obojętności i chęci pozbycia się go. Nie mając możliwości zastanawiania się nad tym, starał się dawać z siebie jak najwięcej, by znów móc zaszyć się w swojej komnacie i oddać się w ogarniętym przez mrok pomieszczeniu, samotności, tęsknocie i grze na ukochanych skrzypcach, którym przydałaby się odpowiednia pielęgnacja drewna i zadbanie o przyjemną dla ucha tonację przez idealne nastrojenie ich. Muzyka pomagała mu zapomnieć o otaczającym świecie skuteczniej niż krew rozrobiona z alkoholem, choć była równie uzależniająca. Cieszył się, że po ciężkich wydarzeniach, jakie miały tu miejsce, ktoś z jego znajomych pofatygował się po ekwipunek wampira zostawiony w wynajętym przez niego, karczemnym pokoju, który wynajął po przybyciu do Maurii prawie półtora miesiąca temu i gdzie spędził jedynie pół miesiąca z powodu właśnie wspomnianych wydarzeń.

        Przed świtem, kiedy nocna "zmiana" odbudowująca zamek, odchodziła na odpoczynek i oddanie się relaksowi, a na ich miejsce wchodziły grupy nieumarłych pracujących za dnia (co w zachmurzonej Maurii i tak nie miało szczególnego znaczenia), Aldaren szykował konie i wóz, aby wykonać polecenie Mistrza odnośnie przywiezienia na plac budowy beczek z krwią. Kiedy był już gotowy, zmienił swój płaszcz, na jakieś zaniedbane okrycie woźnicy i naciągnął mocno kaptur niemal na całą swoją głowę. I tak nie wiele to zmieniało, bo wystarczyło samo przybycie wozu od strony faustowego zamczyska, powołanie się na rodowe nazwisko i dojrzenie pod kapturem lazurowych oczu, by mało kulturalni mieszkańcy Maruii rzucili w jego stronę wiązankę z powtarzającym się słowem "zdrajca", nim przystąpią do bezpośredniego ataku. Nawet ludzie mieli go za śmiecia, choć tym akurat brakowało odwagi i siły by otwarcie okazać pogardę wobec tego nieumarłego, do tego nad nimi jeszcze ciążyła kara śmierci za podniesienie ręki, na którąś z mieszkających tu nieumarłych istot.

        Przejechał pod północno-zachodnią bramą do miasta i ze spuszczoną głową, skierował dwa zaprzęgnięte konie pociągowe w stronę jednego z tak zwanych "banków" krwi, gdzie mieszkańcy grodu (nie tylko ci żyjący) mogą oddać swoją posokę za pieniądze. Tego typu instytucje zapewniają łatwy dostęp do pożywienia istotom, które się tym posilają, a przez co ludzie nie muszą się bać, że zostaną napadnięci przez jakiegoś wygłodniałego krwiopijcę. Oczywiście można również klasycznie spijać juchę prosto ze źródła, ale wtedy śmiertelnik musi dać na to przyzwolenie z własnej woli. Krwawe pocałunki bez żadnego zezwolenia są natomiast powszechnie stosowane przez kurtyzany w zamtuzach przez erotyczne podłoże i przyjemność jaką potrafią wywołać. Przejeżdżał powoli brukowanymi ulicami, z których jedni odziani w czerń mieszkańcy wracali do swoich kryjówek, a inni dopiero wychodzili ze swoich domów, aby rozpocząć nowy dzień i kontynuować swoją pracę. Zwykły poranek w najzwyklejszym mieście. Nikt nie zwracał uwagi na gęsto usiane budynki ze strzelistym dachem przypominające kaplice, albo takie zbudowane w całości z kości i czaszek, które również wyrastały tu i ówdzie. W cieniu uliczek można było spotkać zdesperowanych mieszkańców podpisujących podejrzane umowy z nieuczciwymi nieumarłymi, które są jak plaga, z którą rządzący nie umieją sobie poradzić, za to niektóre, lepsze tawerny niemal wypełnione były przez bardziej rozsądnych śmiertelników, przyzwoicie dobijających targu z szanowanymi, długowiecznymi sąsiadami. Życie się tu toczyło bez względu na porę dnia, bo dzięki czarnoksiężnikom, nawet jeśli słońcu udałoby się przebić przez ołowianą warstwę chmur, jego promienie nie zagrażałyby tu nikomu. Inaczej to się miało na granicach państwa (na przykład wzgórze, gdzie wznoszony był ponownie zamek Fausta), gdzie czary te były słabsze, ale dało się wciąż swobodnie żyć, a jeśli nie to wystarczyło poczekać do zachodu w jakimś cieniu.

        - Witaj, Dranio. - Odezwał się łagodnie i wymusił na sobie uraczenie puszystej kobiety za ladą "banku" przyjaznym uśmiechem, charakterystycznym dla siebie, który nie raz ułatwiał mu nawiązanie z kimś przyjacielskiej relacji. - Dziś tylko dwanaście. - Dodał kiedy kobieta odwzajemniła mu grzeczności i przystąpiła zaraz do wypisywania kwita, z którego pomocą otrzyma na tyłach odpowiednią ilość beczek.
        Podziękował jej uprzejmie, zapłacił i z gotowym papierkiem wyszedł z budynku. Znów zasiadł na koźle i ruszył wozem na tył budynku gdzie miał odebrać zamówienie, przygotowując się już mentalnie na to co tam nastąpi.

        Po zatrzymaniu się na miejscu, okazaniu podpisanego przez urzędniczkę świstka i załadowaniu wozu, został zwyzywany i pobity przez trójkę "magazynierów", którzy dali mu beczki, przy czym jedna przez ich burdę spadła z wozu i się roztrzaskała, co zakończyło "spór". Aldaren nie zamierzał się kłócić o tę stratę, gdyż jedynie wznowił by awanturę, a wystarczyła mu już rozcięta warga i stłuczony policzek, które zaraz mu się zagoją jak tylko się posili. Postanowił też, wspomnieć o tym (nie pierwszym) incydencie właścicielowi "banku" i strażnikom. Skoro był już zdrajcą to nie miała dla niego znaczenia rola kapusia, który pragnie jedynie spokojnie egzystować w tym państwie, bez takich przygód średnio dwa razy dziennie. Znów naciągnął na głowę kaptur i skierował się przez centrum, najkrótszą drogą do rezydencji Mossów na peryferiach, ale wciąż wewnątrz mauryjskich murów, nie to co zamczysko jego Mistrza.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Czw Mar 22, 2018 2:12 pm
autor: Ravaan
        Brodaty mężczyzna obudził się cały zesztywniały, nim mógł wstać, musiał poleżeć przez krótką chwilę. Niebo nad nim było zachmurzone, całe szare i depresyjne, w powietrzu powiewały pyłki, częściowo opadając mu na twarz. Poczuł, że coś go przygniata, zmusił się by to odepchnąć na bok dłońmi. Był to martwy mężczyzna okuty w zbroję od stóp do głów, jak zauważył, on sam także posiadał pancerz na sobie. Był cały pognieciony, gdzie nie gdzie miał rysy od uderzenia ostrza, naramiennik ledwo się trzymał, a większa część torsu wygięła się do wewnątrz. Musiał ją zdjąć z siebie, dusiła go i stanowczo krępowała ruchy. Gdy udało mu się zrzucić z siebie stalowy ciężar, próbował sobie przypomnieć co on tu robi. Panowała mgła i wszechobecna cisza. Jedynym dźwiękiem był szelest pyłków niesionych lekkim wiatrem. Mężczyzna ruszył przed siebie, omijając ciała rycerzy, walających się wszędzie. Sztandary z nieznanymi mu herbami powiewały leniwie, oręż wydawał charakterystyczny metalowy dźwięk, kiedy mężczyzna po nich stąpał. Pobojowisko, wszystko wyglądało jakby zostało obarczone wulkanicznym osadem. Mężczyzna przemierzający samotnie pole bitwy, spoglądał na leżących rycerzy, zauważył, że trzy frakcje brały udział w walkach. Jedni mieli niebieskie sztandary, ze srebrnym orłem po środku, inni czerwone, z czymś co przypominało biały półksiężyc, a ostatni posiadali czarno-żółte barwy, z herbem czarnego słońca lub innej promienistej kuli. Żadna z tych barw nie pasowała do jego ubioru. Było to dziwne, co by robiła osoba w środku wojny, nie należąc do żadnej ze stron?

        Wędrował tak długi czas, próbował sobie przypomnieć cokolwiek, kim jest, co tu robi i co tu się stało. Poza widokiem trucheł nie uzyskał żadnego wiążącego wspomnienia. Po kilkunastu minutach ciągłej wędrówki, wydostał się z pola bitwy, mgła zniknęła, przedstawiając przed nim malowniczy las. Gdy się odwrócił, całe poprzedni krajobraz wyparował. Jeszcze kilka sekund temu, przemierzał pobojowisko omijając co rusz martwe ciała, a teraz stał sam, pośród drzew. Wszystko było dziwne, tajemnicze i niepokojące, dlatego mężczyzna przyśpieszył kroku w głąb puszczy, chcąc oddalić się jak najdalej od tego paranormalnego miejsca.

        Niecałe kilkanaście minut później coś usłyszał. Jakiś szum dobiegający od gęstszej części lasu. Gardło miał zaschnięte na wiór, na samą myśl o strumieniu wody, czy nawet strumyczku wzbierały w nim na powrót siły. Lawirował między drzewami i krzewami, omijając małe dziury, kopce mrówek i coś, o czym nie miał chęci myśleć. Szum stawał się coraz głośniejszy, a krok mężczyzny przyśpieszał aż do momentu jak dotarł do celu. Strumień wody ze spadkami przelewał się niosąc ze sobą srebrzyste rybki. Rycerz ukląkł i łapczywie pił wodę, która spływała mu po brodzie. Chwilę orzeźwienia przerwało mu chlupnięcie wody. Rozejrzał się i dostrzegł blondynkę wpatrującą się w niego jak na upiora. Z niewiadomych przyczyn poczuł osłabienie a obraz mu przysłoniła czerń.

        Otworzył oczy, ale nie mógł nic zobaczyć, wszystko było rozmazane. Poczuł smród zgnilizny, z chwili na chwilę było mu coraz gorzej. Podniósł się i zauważył, że leżał na łóżku w jakiejś chałupie. Wstał, po czym się rozejrzał. Pokój, w którym się znajdował był zdemolowany, a odór był coraz mocniejszy wraz z zmniejszeniem dystansu do na wpół uchylonych drzwi. Popchnął je dłonią. Skrzyp drewnianych drzwi wolno ujawnił makabryczny widok. Główna izba była wypełniona trupami i ich kawałkami ciał. Musiały leżeć tu od tygodni, ponieważ oblazły ich larwy, a wszechobecna krew już dawno wsiąkła w deski i w materiał. Mężczyzna zasłonił twarz dłonią, szybko chciał opuścić ten dom. Przeskakując co rusz nad zgniłymi kawałkami mięsa udało mu się wyjść z izby. Swąd rozkładu został zastąpiony smrodem wilgoci i pleśni. Cała polana w koło była martwa. Drzewa obumarły i ledwo trzymały się korzeni. Gdzie okiem nie rzucić była śmierć. Tuż przy płocie zobaczył głowę nabitą na pal. Zbliżył się by przyjrzeć się uważniej. Głowa należała do kobiety. Jej skóra już obumarła ujawniając kości, ale długie blond włosy były rozpoznawalne. To była ta kobieta, którą widział tuż przed tym wszystkim. Mężczyzna nie miał zamiaru przebywać tutaj ani chwili dłużej.

Pośpiesznym krokiem opuścił to miejsce. Miejsce, które niegdyś kwitnęło życiem, nim postawił na nim swą stopę.

        Mroczne Doliny nigdy nie kwitnęły życiem, chociaż dla Ravaan i tak był to dość nużący widok od ostatnich tygodni, gdzie przyzwyczaiła się do bardziej kolorowych krajobrazów. Nie bez powodu mało kto tu chce przyjeżdżać, wszędzie się roi od nieumarłych i krzywo patrzących osób na nieludzi, a w szczególności na ostrouchych. Ale Ravaan na szczęście szybko zyskuje przychylność ludzi. Jeśli ktoś odczuwa dyskomfort przy niej, zawsze chętnie go wysłucha. Często zaprasza do wspólnego stołu, zamawia trunek i z uśmiechem na ustach dyskutuje o rozwiązaniu problemów. To, że wcześniej temu komuś obiła mordę o ladę sprawiając, że został nowo mianowanym Poszukiwaczem Zębów rzadko wspomina. Szczególnie w Maurii. Elfka trzyma się z daleka od większych awantur. Tutaj prawie każdy chce być pokrzywdzony i coś ugrać dla siebie w świetle prawa. Mroczna elfka nie zamierzała komuś podpaść tylko po to, by mogli ją wysłać na stryczek i bawić się jej ciałem po wyzionięciu ducha. Ojciec pewnie by pękł ze śmiechu, słysząc taki rozwój wydarzeń.

        Będąc pod obserwacją straży Ravaan opierała się o ścianę marszcząc brwi, patrząc na strażnika po drugiej stronie ulicy. Znajdowała w się centrum miasta, niedaleko bramy i na granicy gdzie przyjezdni mogli się zapuszczać. Strażnik stał wraz z kompanem na warcie, przyglądał się jej co rusz, wyczekując czegoś. Mroczna elfka nie zamierzała odwracać wzroku ani zmieniać miejsca pobytu. Szczególnie, że jest umówiona tutaj z człowiekiem o imieniu Jacob, który najwidoczniej stracił poczucie czasu, bo był już spóźniony o jakieś pół godziny.
        Jacob był średniego wzrostu, miał brunatne krótkie włosy, szare oczy i nos jak ziemniak. Był rozpoznawalny z daleka, dlatego od dłuższego czasu go wypatrywała bezskutecznie.

        Człeka poznała dwa dni temu, podczas przyjacielskiej gry w kości, przy której przegrała więcej razy niż chciała. Przynajmniej gra była dla rozrywki, w innym wypadku elfka już biegałaby boso. Po kilku rundach gry, dowiedziała się, że ma on dostęp do innych części miasta i jest kimś w rodzaju domokrążcy. To przekonało Ravaan do zawarcia bliższej znajomości. Postanowiła się z nim spotkać odnośnie tej możliwości, a on wyraźnie mając w tym interes zgodził się bez namysłu. Tylko, że na widoku. W razie próby obrabowania przez elfkę miałby świadków i pomoc. "Mądrze... ale niepotrzebnie", myślała sobie Ravaan. Chociaż przez myśl, przeszło jej, że Jacob ją wystawił, a ta myśl, bardzo się nie podobała elfce. Irytowała ją ta bezczynność, a krzywe spojrzenia przechodniów nie poprawiały jej nastroju.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Pią Mar 23, 2018 9:45 pm
autor: Aldaren
        "Jedna beczka stratna, jedna dla Birona, czyli zamiast jedenastu będzie dla Mistrza tylko dziesięć. Da się wyżywić sto dwadzieścia pracujących w pocie czoła wampirów zaledwie pojemnością dwudziestu pięciu wiader?" Zastanawiał się przez cały czas jadąc przez miasto w stronę bramy, aby już udeptanymi przez konie i wozy drogami dojechać do rezydencji swojego przyjaciela. Dzięki zajęciu czymś głowy nie musiał zwracać uwagi na złorzeczących mu i pogardliwie obserwujących go mieszkańców. Niby minął miesiąc i powinien się już przyzwyczaić, ale... wątpił, by kiedykolwiek był do tego zdolny. "Niby Mistrz nie powinien być z tego powodu na mnie zły, ale czuję się okropnie z myślą, że znów nie dałem rady do niego dowieźć całego zamówienia. Zabor znów będzie się ze mnie naigrawał i szydził. A może po prostu on i cała reszta mają racje?" Westchnął smętnie i gwałtownie skupił swój wzrok na drodze, po usłyszeniu zaniepokojonego rżenia ciągnących cały ładunek koni. Już był tak blisko opuszczenia w spokoju miasta, już prawie ziściła się jego nadzieja na w miarę bezproblemowy dzień, ale widocznie wartujący tu strażnicy mieli inny cel na tę chwilę, a ochrzczony mianem zdrajcy adoptowany szczeniak Fausta najlepiej się do tego nadawał.

        - Witaj mości panie, pierwszy raz tu pana widzę. - Odezwał się pulchny strażnik z podstępnym uśmieszkiem na twarzy i niemałym rozbawieniem skrzącym mu w oczach.
        - Elkor skończ z tą błazenadą i mnie po prostu przepuść, przecież od co najmniej dwóch tygodni na mnie trafiasz przy którejś z bram. - Westchnął z poirytowaniem młody wampir i wyczekiwał tylko momentu aż wartownicy odsuną się od wozu, by mógł ich zignorować i popędzić galopem do Birona. - Zamiast szukać zaczepki u stałych mieszkańców lepiej zająłbyś się tymi wszystkimi obcymi panoszącymi się wokół. - Burknął nie zamierzając być dla pączusia nawet odrobinę uprzejmym.
        - Na twoim miejscu zważałbym na język Van der Leeuw, nie zapominaj, że mówisz do mundurowego stojącego na straży porządku w tym państwie. - Odpowiedział chłopakowi na wozie przyciszonym głosem, nagle sobie przypominając, że nie pierwszy raz go tu widział.
        - Na twoim miejscu nie wystawiałbym na próbę cierpliwości moich znajomych w połowie rządzących tym miastem i takimi jak ty, a zwłaszcza nie drażniłbym mojego Mistrza. - Powtórzył po nim Aldaren nie zamierzając odpuścić i bronić swojej godności, w tym przypadku przecież krzywdy nikomu nie robił, a nie mógł dać po sobie jeździć wszystkim i wszędzie.

        Wóz się lekko zakołysał, ale nim się zorientował w czym rzecz, puścił wodze i wsunął palce swoich dłoni między materiał od swojego okrycia, który wrzynał mu się w szyję, gdy drugi strażnik stanął przy nim na transporcie i ciągnąć za kaptur rzucił go na ziemię. Niebieskie oczy chłopaka zalśniły groźnie, a on sam zacisnął zęby nie szczędząc sobie obnażenia w ich stronę swoich kłów.
        - Papier zezwalający na opuszczenie miasta i dokument co tam przewozisz, mości panie - warknął przez zęby Elkor podnosząc za ubranie woźnicę.
        - Co ci to da skoro nie umiesz czytać? - Mruknął słodko z beznamiętną miną, za co zaraz zarobił prawego sierpowego. Oczy wampira zaszły szkarłatem, a strażnik go nagle puścił i zamierzył się na swojego kompana.

        Kiedy nieumarły podniósł się na nogi, przerywając hipnozę i otarł z ust swoją krew, walka między tą dwójką rozgorzała już na dobre, dzięki czemu mógł w spokoju znów założyć kaptur i wsiąść na wóz, aby kontynuować podróż. Przed wyruszeniem jego wzrok natrafił na ciemnoskórą, czerwonooką elfkę stojącą pod ścianą i przyglądającą się do tej pory jedynie strażnikom. "Dla niej pewnie byliby nieporównywalnie milsi," pomyślał i przyłożył palec do ust delikatnie się do niej uśmiechając. Nie miał pewności czy widziała jak zahipnotyzował Elkora, ale wolał dać do zrozumienia, by w razie czego zatrzymała to w sekrecie. Może i on nie miałby żadnych nieprzyjemności gdyby stanął przed Radą Skazującą, jednakże nie mógł wykorzystywać swoich przyjaciół i Mistrza, by jego problemy załatwiali za niego. W końcu nie był już dzieckiem, ani człowiekiem i sam potrafił o siebie zadbać, a na obecne niewygody mieszkania w Maurii miał już gotowe rozwiązanie, o którym poinformuje Birona, a na samym końcu Fausta.

        Strzelił lekko skórzanymi wodzami w boki koni i ruszył ostentacyjnie, bez pośpiechu przekraczając miejskie mury, za którymi mógłby potraktować nękających go strażników jak zwykłych bandytów i nie wahać się przed zatopieniem kłów w ich szyjach.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Pon Mar 26, 2018 2:03 pm
autor: Ravaan
        Jacob był wściekły i poirytowany. Szedł główną ulicą nie bacząc na przechodniów. Co rusz obijał się łokciem o kogoś i szedł dalej, nie zwracając uwagi na lecące pogróżki za nim. Mamrotał coś pod nosem, z pewnością wygrażał się komuś kogo miał na myśli. Przed nim jechał powóz wyładowany beczkami i woźnicą, który nie zwrócił na niego uwagi. Jacob się szyderczo uśmiechnął gdy powóz go minął. Jednak uśmiech znikł, kiedy zauważył jak dwoje strażników ze sobą się sprzecza. Chociaż ich walka dobiegła końca, to jeszcze od czasu do czasu się popychali. Jacob ich wyminął i zauważył elfkę, która patrzyła na niego z podobnym poirytowaniem, którego sam doświadczył. Nim kobieta zdążyła wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo Jacob zaczął:

        - Przepustki nie będzie, wejścia także. Straciłem właśnie cały towar i papiery dla ciebie. Przyszedłem ci to powiedzieć, bo dotrzymuję słowa. A teraz wybacz - Jacob odwrócił się na jednej nodze i chciał opuścić elfkę z niczym, ale Ravaan chwyciła go za biceps i ścisnęła mocno. Odwróciła go do siebie, patrząc mu w oczy. Marszczyła czoło w złości, widok był nieprzyjemny.
        - Jak to nie będzie przepustki?! Zapłaciłam ci! - krzyknęła, a w jej oczach zagościł ogień.
Jacob przez chwilę się wzdrygnął, widząc elfkę w takim stanie, ale stał na swoim.
        - Nie moja wina. Myślisz, że mi to na rękę? Mógłbym cię wykorzystać w swoim... interesie, ale cały mój towar został skonfiskowany! W tym twoje papiery uprawniające do swobodnego poruszania się po mieście - dodał patrząc na strażników przy bramie.
Po tych słowach Ravaan zwolniła uścisk, pozwalając Jacobowi poprawić wymiętą koszulę.
        - Dlaczego? - zapytała krzyżując ręce na piersi.
        - Nie mogę powiedzieć - zawahał się na chwilę.
Ravaan chwyciła za rękojeść swojego miecza. Całkowicie nie przejmując się strażnikami, którzy najwidoczniej się pogodzili.
        - Powiesz.
        Jabob ugryzł się w wargę i zrobił nieprzyjemny grymas, życie było mu miłe, a już miał wystarczająco dużo problemów.
        - Podobno dużo osób zaraża się jakimś choróbskiem. Zboże, woda, owoce, ba nawet niektóre przedmioty mogą być zain-zainfe-zafekowane czy jakoś tak. Zabierają wszystko co wjeżdża do środka i badają, ale nie pozwalają by wybuchła panika w głównych częściach miasta. Powiedzieli mi, że za dwa miesiące mogę odebrać towar, a ja... Nie mogę sobie pozwolić na to by czekać. Były tam rzeczy, nie przeznaczone dla oczu władz.
        - Jesteś przemytnikiem? - zapytała domyślając się, jaka była jej rola w układzie, do którego nie doszło.
        - Prawie. Jestem domokrążcą, który czasami ma... towar przeznaczony tylko dla wybranej osoby.
Ravaan splunęła na bruk wyczuwając patową sytuację.
        - Najlepiej będzie jak też opuścisz to miejsce. Jeśli to co mówią to prawda, to za niedługo, zamkną miasto na dobre.
        - Czemu sam tego nie zrobisz?
        - Ja jestem już prawie martwy. Gdy moi pracodawcy dowiedzą się, że utraciłem przesyłki to wyślą za mną całą armię najgorszych mend. Muszę znaleźć sposób na odzyskanie wszystkiego. Muszę się skontaktować z współpracownikami, wykosztuje się na tym, ale nie mam wyboru. Zostać spłukany albo powieszony za jaja. Wybór jest prosty.
        - Myślisz, że dasz radę to zrobić?
        - Z odpowiednią pomocą? Z pewnością. Ponoć wszystko wysyłają jak najdalej stąd. Teraz tylko opłacić ludzi, którzy dowiedzą się gdzie i odzyskają to co trzeba.
        - W tym moje papiery? - zapytała wiedząc, że Jacob raczej nie pomyślał o tym świstku w pierwszej kolejności. Ravaan mu się nie dziwiła, jeśli chociaż połowa z tego co mówił było prawdą, to jest taka możliwość, że zamkną miasto na czas nieokreślony. A za tym idzie, że wszyscy zamożni będą siedzieć w swoich pałacykach opłacając wszystkich w koło. By nikt ''zarażony'' nie biegał mu po ulicy. Cały plan Ravaan będzie niewykonalny. Ale musiała chwytać się brzytwy, nie kiedy była tak blisko celu.

***

        - Hej ty tam! Zatrzymaj się! - Krzyknął mężczyzna w todze do woźnicy w kapturze. Wraz za nim stała obstawa z paru doborowych rycerzy. - Zejdź z powozu i proszę o pójście z moim asystentem - wskazał dłonią na podobnego jemu człowieka. - Bez wygłupów.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Wto Mar 27, 2018 7:41 pm
autor: Aldaren
        Strażnicy po odzyskaniu kontroli nad sobą i wyjaśnieniu zaistniałej sytuacji (pulchny prowodyr tej bójki nie potrafił wytłumaczyć dlaczego rzucił się na towarzysza), wrócili do obserwowania przechodniów, pilnowania porządku i przede wszystkim wzięli się w końcu za sprawdzanie faktycznie podejrzanych typów, wciąż równo traktując nieumarłych mieszkańców jak i tych jeszcze żywych. Jednemu przez moment zdarzyło się nawet zerknąć za przejeżdżającym przez bramę wozem z beczkami, który nie tak dawno zatrzymali, rzucając za nim parę przekleństw po czym skupili się na kręcących się przejezdnych i maurijńczykach, a w szczególności na skupiającej wzrok ciemnoskórej, szpiczastouchej kobiecie o białych włosach, obecnie konwersującej z jakimś mężczyzną.

        - Skup się Elkor! Po warcie zaciągniesz ją sobie do karczmy, teraz mamy robotę do wykonania. - Przywołał go do porządku drugi strażnik, dźgając go mocno w ramię swoim łokciem. - Poza tym podobno na dniach będziesz ojcem, żeście sobie z Dendrą moment wybrali, jak diabli. - Burknął kręcąc głową. Oczywiście miał na myśli to, że mogli poczekać z dzieckiem aż epidemia się skończy, ale z drugiej strony kto mógł przewidzieć, że na "nieumarłe" miasto spadnie jakaś zaraza. No kto by się spodziewał?

        Wspomniany wartownik machnął ręką na kompana, rzucając uwagą, że przejezdnych i nieumarłych dziwek w życiu by nie ruszył, choćby mieliby mu za to wybudować własną rezydencję ze skarbcem wypełnionym po samo sklepienie złotymi gryfami i drogimi klejnotami. Drugi się na to zaśmiał z rozbawieniem, znów klepnął przyjaciela i skupili się już całkowicie na wszystkich co chcieli wejść, albo opuścić miasto.

***

        Zostawiając bramę za sobą, wampir puścił luźno wodze, aby konie mogły iść wygodnym dla siebie stępem i znów pogrążył się w zadumie. Chciał już zostawić u Birona tę jedną beczkę i wracać do odbudowywanego dworu Fausta po swoje rzeczy, a następnie opuścić to przeklęte miasto, które z jakiegoś powodu postanowiło się na niego wypiąć odkąd zaczął swój wieczny nie-żywot. Najpierw stracił żonę (choć to była jego wina bo chciał ją przemienić samemu będąc niemal nowo narodzonym nieumarłym), później ludzcy znajomi zaczęli się od niego odwracać (wprost proporcjonalnie zyskiwał i zacieśniał więzy z tymi żywymi inaczej), w samoobronie musiał zabić swojego syna-łowcę wampirów, ta też grupa zabiła jego opiekuna, mentora i kochanka, nie mówiąc już o zniszczeniu rodowego zamczyska. A nie tak dawno Mauria obrzydziła mu postać drugiego mężczyzny, w którym (nie był w stanie jeszcze się do tego przed samym sobą przyznać) się zakochał i postanowiła go wszem i wobec okrzyknąć wampirzym zdrajcą (mimo że w tym przypadku raczej postanowiła go tak napiętnować słabsza i bardziej śmiertelna, a przy tym mniej doinformowana część państwa, gdyż głowy poszczególnych rodów, a za tym przedstawiciele arystokracji nie zmienili wobec niego swojego nastawienia, gdyż wiedzieli o powodach sytuacji jaka do tego potępienia doprowadziła, ale nie zamierzali wstawiać się za młodszym pobratymcem, a tym bardziej karcić za coś takiego mieszkańców).

        Niby Faust wielokrotnie wraz z Zaborem mu wpajali by się nie przejmował co za nim wykrzykuje ciemnota i by niewzruszony szedł dalej przez miasto z podniesioną głową, ale co mu z dumy kiedy jego blada twarz regularnie przez tę ciemnotę była przyozdabiana nowymi odcieniami fioletu, albo rozciętym łukiem brwiowym czy wargą. Prawdopodobnie jego Mistrz i demon mieli rację i według ich wskazówek postąpiłby ktoś silniejszy psychicznie, ale Aldaren czuł się powoli tym wszystkim przytłoczony i miał kategorycznie dosyć. Zaczynał nawet na nowo nienawidzić swojej wampirzej natury, wbijając dodatkowo samemu sobie szpile w bok myślami, że przez to właśnie nigdy nie miałby szans u Żniwiarza. Co najwyżej śmiechu wart byłby związek Anioła Śmierci z odrażającym nieumarłym okradających żywych z płynnego życia znajdującego się w ich żyłach.

        Obudził się z tej depresyjnej zadumy niemal od razu gdy usłyszał skierowany w swoją stronę rozkaz i zatrzymał wóz, krzywiąc się z niezadowoleniem pod nosem. "Zabiję kolejnego, który każe mi się zatrzymać! Czy ja kiedykolwiek dojadę do tego cholernego Birona? Widocznie to przeklęte państwo będzie w stanie posunąć się do wszystkiego by tylko mnie zatrzymać w swoim sercu," pomyślał i westchnął z rozdrażnieniem, ale wciąż trzymał nerwy na wodzy. Zszedł posłusznie z wozu i zerkając czy nie uszkodzili żadnej beczki z krwią, udał się za wskazanym asystentem.

        - Co to ma znaczyć mości asystencie? Proszę o wyjaśnienia. - Zwrócił się spokojnie, acz ze słyszalnym wzburzeniem, do człowieka, za którym się udał. - Rozumiem, że w mieście epidemia i tym podobne, ale zajęlibyście się sprawdzaniem śmiertelnych, a nie poczciwych obywateli, którym choroba już nie straszna. - Westchnął ciężko nie wiedząc jak dochodzić swoich praw i znacznie przyśpieszyć całą tę szopkę. Po chwili odchylił połowę swojego okrycia i wyjął z wewnętrznej kieszeni prawne potwierdzenie na to, że ma zgodę na przewożenie towarów i jest pełnoprawnym obywatelem tego państwa ze wszystkimi przysługującymi mu przywilejami i zasadami, a zwłaszcza między kartkami znajdował się kwit na to, że przewozi jedenaście (choć fizycznie dziesięć) beczek z krwią wysokiej jakości mieszanego rodzaju.
        - Mości rycerze nalegam, abyście się pośpieszyli, gdyż przed zmierzchem zamierzam dostarczyć te beczki swojemu mistrzowi dobrze wam zapewne znanemu Faustowi Van der Leeuw z rodu Krwawiącej Róży, inaczej wyśle za mną swoich ludzi by sprawdzili czemu jeszcze nie wróciłem do domu. Jeśli tego wam mało to obecnie mam za zadanie jedną z tych beczek zawieść do dziedzica i nowej głowy jednego z najstarszych rodów Maurii - Birona z rodu Pajęczej Trumny. Czas nagli szanowni rycerze - mruknął ze zniecierpliwieniem przekazując asystentowi wszystkie papiery. Przestawał uważać to państwo za swoje miejsce na Łusce, choć pozostała część Maurii nie miała przyjaznego nastawienia do nieumarłych, a zwłaszcza maurijczyków, z którymi większość toczyła wojny.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Śro Mar 28, 2018 8:12 pm
autor: Ravaan
        Asystent zabrał wampira na ubocze, gdzie mógł na spokojnie wykonać swoją funkcję. Był o wiele młodszy niż jego przełożony, chociaż z pewnością nie był takim samym służbistą. Można było wyczuć u niego więcej ludzkich emocji. Gdy wampir i asystent znaleźli się w uliczce obok ulicy, można było dostrzec kolejnego nieszczęśnika, zatrzymanego przez urzędnika i jego obstawę, jednak ich rozmowy był niesłyszalne.

        Asystent pierw z cierpliwością wysłuchał wampira, zabrał od niego wszelkie dokumenty i dokładnie je studiował. Co poniektóre przeczytał podwójnie. W końcu spojrzał na krwiopijcę i wręczył mu papiery z powrotem.
        - Pańskie dokumenty są w porządku i mimo, że nie mam żadnych twardych podstaw Pana zatrzymywać, to jednak muszę zarekwirować pański towar na daną chwilę - podrapał się po podbródku myśląc o czymś odległym. Po chwili spojrzał na wampira raz jeszcze i zaprosił go ręką do wyjścia na ulicę. - Każdy ''znaczący'' - podkreślił ostentacyjnie - obywatel został powiadomiony o naszej operacji i o tym, że do takiej sytuacji może dojść. Ale jako, że Pan jest czysty, przynajmniej według dokumentów, jestem w stanie oddać Pański towar w przeciągu dwóch tygodni wliczając w tym dni wolne. Zapiszę, żeby przygotować powóz do najszybszego sprawdzenia i odpowiedniego zadbania o drogocenną życiodajną ciecz - wypowiedział ostatnie słowa dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru podpaść wampirzej szlachcie.
        - Może Pan ubiegać się w późniejszym czasie o zwrot, jednak nie szybciej niż dwa tygodnie od dziś. Z mojej strony to będzie wszystko i życzę Panu miłego i udanego dnia - ukłonił się lekko i wrócił do swojego przełożonego, zostawiając wampira z niczym?

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Śro Mar 28, 2018 9:49 pm
autor: Aldaren
        To nie był jego najlepszy dzień. Nie żeby któryś z minionych w ciągu tego miesiąca był lepszy, ale ten kategorycznie obejmował wszystkie trzy miejsca na podium w tym dziecinnym rozrachunku kiedy jeszcze miał gorszy moment w swoim życiu. Niby utrata osób bliskich jego sercu nie powinna być mniej znacząca niż ogólne przeciwności, wypinającego na niego swoją rzyć losu, ale jak już zostało wspomniane - przestawał mieć do tego wszystkiego siły i nerwy. Z niezadowoleniem i bezsilnością podrapał się po karku nie mogąc ani wymyślić żadnego obejścia tej sytuacji (nieumarli również bywali skazywani na egzekucję za łamanie państwowych praw), ani tym bardziej nie był w stanie nic fizycznie na to poradzić...
        W sumie mógłby postąpić jak niejeden "bardziej odporny" na zarazę obywatel Maurii i spróbować na własną rękę poszukać źródła zarazy i w zarodku zdusić jej rozprzestrzenianie się, albo zająć się badaniem jeszcze żywych zarażonych a później ich martwych ciał w poszukiwaniu lekarstwa, aby tylko pozbyć się tego utrapienia i przywrócić zwyczajny rytm nieumarłego grodu, zwłaszcza pozbyć się w końcu tych irytujących kontroli podczas wchodzenia/wychodzenia poza mury i konfiskaty mienia. Jakby się tak głębiej nad tym zastanowić to pomysł nie był zły, może przy okazji ostatecznego rozwiązania problemu przestałby być potępiany przez społeczeństwo i zapomniana zostałaby mu jego zdrada starego Mossa. Ostatecznie i tak nie miał obecnie nic lepszego do roboty, no, może oprócz pomocy przy odbudowie zamczyska, ale w tej chwili wstyd mu było się nawet pokazywać na oczy swojemu Mistrzowi po wizji zarekwirowania całego zapasu krwi jaki miał zregenerować siły wampirom pracującym da Fausta i zaspokoić ich głód.

        - Jeszcze dziś wieczorem postarajcie się dostarczyć chociaż jedną z tych beczek mistrzowi Faustowi z moimi najszczerszymi przeprosinami, a drugą lordowi Bironowi, o nic więcej nie proszę. Najważniejsza jest ta dla Fausta, bo bez niej jego podwładni mogliby się zacząć rzucać z głodu na zarażonych, albo bez kontroli przemieniać ludzi w nieumarłych by tylko mieć stały dostęp do jakiejś krwi. - Powiedział z obawą w głosie wręczając ukradkiem asystentowi skromny mieszek, choć w jego środku brzęczało dziesięć gryfów. Niby wiedział, że od około pięciuset lat Mauria coraz to surowszymi prawami zapobiegała powstaniu chaosu i anarchii z tego powodu, ale obecnie coraz częściej można było spotykać złowróżbnych wieszczy rozprawiających o zagładzie świata przez plagę oszalałych nieumarłych, nawet samym mieszkańcom żywym-inaczej nie podobał się taki scenariusz, ponieważ wtedy nie miałoby znaczenia ich stanowisko gdyż słabsi po prostu staliby się jedynie pożywieniem dla rosnących w siłę oszalałych bestii, które kiedyś mogły być twoim sąsiadem, albo podwładnym.
        - Proszę tylko o to - powtórzył z bezsilnością w głosie i spojrzał błagalnie na strażnika swoimi lazurowymi oczami, by ten faktycznie postarała się zrobić chociaż tyle. Owszem, Aldaren mógłby w tym momencie zahipnotyzować mężczyznę, ale wolał nie tracić swoich sił na coś takiego, poza tym zależało mu na uczciwym załatwieniu sprawy.

        Po tym wszystkim westchnął ciężko z rezygnacją i żegnając się uprzejmie ze strażnikami, również im życząc miłego dnia, zawrócił w stronę centrum by pójść się napić i zregenerować siły do swojej ulubionej karczmy. Co prawda było ryzyko spotkania tam kogoś z podwładnych jego ojczyma, albo Tivy kręcącej się i aż nazbyt spoufalającej się z głównymi członkami znamienitszych rodów Maurii, ale musiał się pozbyć upokarzających go siniaków z twarzy, a przede wszystkim napełnić swoją magiczną piersiówkę na czarną godzinę. Po drodze z ciekawości jego wzrok jakoś bez kontroli skierował się na miejsce gdzie wcześniej widział niecodziennie wyglądającą dla niego elfkę, uważając by rozdrażnieni wartownicy, którzy przez niego się wcześniej pobili, go nie zauważyli.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Śro Kwi 04, 2018 12:00 pm
autor: Ravaan
        Słońce wisiało wysoko nad głową Ravaan. Przejaśniło się, co też sprawiło, że rozmowa z Jacobem w jaskrawym świetle denerwowała ją jeszcze bardziej. Ogólnie wszystko się jej nie udawało ostatnimi czasy. Poczuła się jak chodząca porażka, za którą miał ją ojciec. W pewnych momentach chciała przyznać mu rację, ale to by mu sprawiło większą radochę. Większość swojego życia uczyła się, by walczyć i stawić czoła umagicznionym. A teraz? Nawet przejść przez bramę nie potrafi. Czemu los jest taki nieprzychylny? Zadawała sobie to pytanie, ale może po prostu na pecha. Do tego ta cała choroba, o której wspominał Jacob. Gdyby los miał gębę, już elfka by mu przyłożyła, skoro nie chce się do niej uśmiechać.

        Jacob'owi od razu poprawił się humor jak tylko zobaczył zakapturzonego woźnicę wracającego z pustymi rękoma. Mały człowiek był złośliwy do bólu. Chociaż Ravaan dowiedziała się o tym, podczas gry z nim w kości. Mało kto się tak chełpił wygraną.
        - I co tam towarzyszu? Zgubiłeś coś? - zarechotał nieprzyjemnie.
Jacob, będąc w dokładnie tej samej sytuacji, nie wiedział co to pokora. A do tego poprawiał sobie nastrój kosztem zakapturzonego. Mały wredny człowiek, myśli pewnie, że jest najważniejszy. Ravaan się to nie podobało. Równie dobrze, ten nowy też mógł posiadać trefny towar. Dlatego Ravaan odwróciła się, do zakapturzonego i z szelmowskim uśmiechem go powitała.

        - Ah! Nie zwracaj na niego uwagi. Właśnie opowiada o ludziach co mogą pomóc w odzyskaniu zguby! - Ravaan zerknęła na Jacoba przelotnie. Jego humor od razu wyparował, a wzrok się skupił się na elfce z złością. Ravaan nic sobie z tego nie robiła. Wzruszyła ramionami i oparła się o ścianę zerkając jak Jacob kombinuje. Jacob może i miał kontakty czy pewne przydatne umiejętności, ale nie był z niego ani wojownik, ani nikt kto by stawiał opór mając nóż na gardle. Cała sytuacja była dziecinna, jeden drugiemu robi na złość. A problem pozostaje. Chociaż elfce przeszło przez myśl, by wykorzystać tego maga obok, do ominięcia straży i każdego kto by stanął jej na drodze. Ale to by była prościzna. Ravaan nie będzie używała żadnych magicznych sztuczek by osiągnąć cel. To by ukazało jej słabość. I równocześnie by pokazała ojcu, że jest w kropce. Że nie potrafi sobie poradzić bez magii, która jest ''wymagana'' do przetrwania. Momentalnie odrzuciła myśl pomocy tego człowieka. Raz by musiała prosić, lub układać się z... ''Zaraz czy to wampir?" - zapytała sama siebie Ravaan zauważając bladą cerę mężczyzny.

        - Nie słuchaj tej czarnulki. Za długo przebywa na słońcu i się jej kręci w głowie - poinformował Jacob próbując obrócić wszystko w żart. Ale nie udało mu się, był teraz mało przekonujący. Zmieszanie widać było na jego twarzy. Jak ktoś taki mógł zajmować się szmuglowaniem towaru? Z daleka widać i czuć, że kłamie.
        - Chcesz bym powiedziała straży o twoim towarze? - zaszantażowała.
        Jacob zmarszczył brwi i spojrzał groźnie. Otworzył usta, ale nie wydobył ani jednego słowa. Zdał sprawę, że powiedział za dużo. I cokolwiek by teraz nie wymyślił, i tak jest na przegranej pozycji.
        - Razem pójdziemy do tych, o których wspominałeś. I razem rozwiążemy ''nasz'' problem - obwieściła Ravaan. Chociaż w jej głosie, czuć było, że to bardziej rozkaz.
        Jacob przytaknął niechętnie, później jednym okiem zerknął na mężczyznę, który słyszał wszystko lub większą część. Miał cichą nadzieję, że będzie musiał się użerać tylko z elfką. Jak przyprowadzi ze sobą całą gromadę osób, jego reputacja ucierpi jeszcze bardziej. Chociaż, cicho sądził, że gorzej już być nie może.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Śro Kwi 04, 2018 11:16 pm
autor: Aldaren
        Strażnik bez zastanowienia dał się przekonać, do wykonania prośby Aldarena. Nie tyle skory był do pomocy przez brzęczące w sakiewce gryfy, ale przez obawę by nie narazić się wampirowi jednego z uznanych i szanujących się rodów. Widać było, że dokonał złego wyboru z wybraniem swojej profesji, a tym bardziej grodu, w którym zamierzał ją wykonywać. Ale był jeszcze młody, miał czas żeby się wszystkiego nauczyć i przyzwyczaić do mieszkania z nieumarłymi. Jego przełożonemu nie spodobało się, że zobowiązał się zrobić choć tyle dla poszkodowanego ostatnimi czasy przez los woźnicy i dowodzący nimi rycerz nie miał innego wyjścia jak tylko przyzwolić na taką ugodę, poza tym to tylko wampir przewożący krew dla innego, zaraza ich nie tknie, więc nic nie zaszkodzi jak dwie beczki trafią wieczorem tam gdzie powinny.

        Wracając zrezygnowany drogą, którą jeszcze przez chwilę jechał, czuł się jakby los przeżuł go bardzo dokładnie, na wpół przetrawił i wypluł z nieprzyjazną złośliwością ku własnej uciesze, zastanawiając się jak taki wymiocin sobie poradzi w dalszym życiu. Aldaren był w paskudnym humorze i było mu już wszystko jedno co się działo dokoła, żałował nawet, że jest wampirem i zaraza go nie tknie choćby miał spać z zarażonym w jednym łóżku i pić jego krew. Niestety, był na to odporny, a własnoręczne odebranie sobie życia było żałosnym przejawem tchórzostwa, które na samą myśl wywoływało u niego odrazę. Nie mając innego wyboru zamierzał zaszyć się na jakiś czas w swojej ulubionej karczmie i pić na umór, może skorzystałby z propozycji Tivy i spędził kilka nocy u jej boku, choć swoim nastawieniem do życia mógłby ją co najwyżej zrazić do siebie. Do Fausta nie miał zamiaru wracać, przynajmniej na razie, ze wstydu jaki go dopadł gdy nie był w stanie nic zaradzić na rekwirowany wóz z beczkami, które przed chwilą wiózł. To samo tyczyło się z resztą Birona, choć zawalony formalnościami jako nowa głowa rodu nie dysponował czasem i możliwościami na pomoc przyjacielowi. Do tego jeszcze jak się po chwili okazało, jego życiowym niepowodzeniem, zaczęli się napawać również przejezdni, a to nie było najlepszym pomysłem w obecnej sytuacji.

        Wampir spojrzał z niezadowoleniem na małego mężczyznę, który go zaczepił i zacisnął pięść, ale nawet jeśli uderzyłby tego człowieka, wyładowując przy tym całą swoją frustrację, nic by to tak właściwie nie zmieniło w jego sytuacji. Choroba dalej by nie zniknęła, ani nie zdołałby się nią zarazić, strażnicy dalej nie oddaliby mu jego beczek, jego narzeczona i syn wciąż pozostaliby tylko niematerialnymi duchami, których dusze wraz ze swoimi skrzypcami i mieczem zostawił w odbudowujących się ruinach zamczyska jego Mistrza, nadal byłby uważany przez znaczną część miasta za zdrajcę Starszych, a przede wszystkim wciąż nie mógłby się wyzbyć uczuć jakie się w nim zrodziły do Anioła Śmierci. Więc po co okazywać jakiemuś śmiertelnikowi, że dał się sprowokować i sprawić mu celowy ból, by tylko on poczuł się lepiej. To nie miało najmniejszego sensu, poza tym jeśli los faktycznie był sprawiedliwy (w co zaczynał wątpić), to tego małego osobnika prędzej czy później dopadnie zaraza i będzie spokój. Aldaren postanowił po prostu odejść, rzucając podejrzanemu typowi jedynie groźne spojrzenie, ale zaraz postanowiła "naprawić" sytuację towarzyszka tego małego.

        - Nie chciałbym być niemiły, szanowana pani, ale radził bym uważać na zachowanie pani partnera, a w szczególności na jego język. - Odparł ponuro, jednakże starał się pozostać miły w stosunku do ciemnoskórej kobiety, w końcu ona nie była niczemu winna i nie miał powodów by przelewać na nią swój parszywy humor. - Jeśli coś państwo zgubiliście, proponowałbym zgłosić się do strażników, powinni pomóc. - Dodał nie spuszczając przez całą swoją wypowiedź umęczonego spojrzenia lazurowych oczu z elfki. Nie rozumiał co taka kobieta robiła w Maurii i to jeszcze w towarzystwie takiego gbura, ale w sumie o gustach się nie dyskutuje.

        Nim wznowił swoją wędrówkę, wywiązała się dość interesująca wymiana zdań między tą dwójką. Co prawda Aldaren najchętniej opuściłby to przeklęte miasto w trybie ekspresowym, ale nie chciał źle dla swojego państwa, tym bardziej, że po jednej ze stron padło stwierdzenie mogące przerodzić się w kłopoty dla nieumarłego grodu.

        - Może nie dosłyszałem, albo źle zinterpretowałem zasłyszane tu słowa, za co uprzejmie przepraszam, ale pragnę tylko poinformować, że przemytnicy są tu surowo karani. - Odezwał się rezygnując z zamiaru udania się do karczmy, podejrzewając tę parę o szemrane interesy, którym chciał zapobiec, a łamiące prawo osoby stawić przed oblicze sprawiedliwości, nawet jeśli elfka starała się być uprzejma dla niego, ale na razie potrzebował dowodów, aby ich oskarżyć, zamierzał mieć ich na oku. - Jeśli żaden z wampirzych lordów nie zechce uczynić takiego przestępcy swoim niewolnikiem, wtedy taka osoba ginie w męczarniach, a po śmierci jej truchło wskrzeszane jest przez arcylisze i służy dla dobra państwa, nie tylko na wojnie, ale również przez wykonywanie ciężkich prac zamiast ludzi. - Postanowił ich o tym uświadomić, a następnie zawiesił smętny wzrok na dłużej na czerwonookiej.
        - Więcej dobrego pani zrobi wycofując się ze spółki tego łajdaka i odda go w ręce władz, wyrok dla niego będzie łagodniejszy, a pani może otrzymać jakieś wynagrodzenie, może więcej swobody w przemieszczaniu się po mieście. - Dodał na koniec i skłonił się kobiecie z szacunkiem, małemu posyłając jedynie pogardliwe spojrzenie, by zaraz się od nich odwrócić i obrać jednak poprzedni kierunek prowadzący go w stronę karczmy.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Sob Kwi 07, 2018 2:51 pm
autor: Ravaan
''Ćwok'' - stwierdził Jacob odwzajemniając spojrzenie wampirowi. A bardziej jego plecom, jak przeszedł obok.
        - Przez takich jak on, prowadzi się interesy o wiele gorzej. Jeszcze śmie mnie pouczać, cholerny służalec jeden - żachnął się mówiąc sam do siebie. - Gdyby nie ja, to ci jego ''lordowie'' by nie napędzali popytu. Gdyby taki ''Lordowiec'' się dowiedział, że przez tego zasrańca wszystko poszło w łeb. Sam by został przydupasem do noszenia kamieni - ugryzł się w wargę.
        Co do elfki naprzeciw, Jacob zaczynał się zastanawiać jak wyjść z tej sytuacji i pozbyć się czarnoskórej. Jeśli dalej tak będzie gadać na lewo i prawo to być może ''ćwok'' dopnie swego. Więc wolał już nie dawać elficy, żadnych powodów do kłapania ustami.

        - Kobiety... wredne istoty. Dobrze, że nigdy się nie ożenię - stwierdził Jacob na głos, na co Ravaan uniosła brew.
Choć, przez krótką chwilę zastanowiła się nad radą wampira, który był dość ''patriotyczny''. Jakby nie patrzeć, oddanie Jacoba w ręce władz, to też była opcja. Ale mało opłacalna i nie pewna. Co zrobi? Powie: ,,Hej jestem mroczną elfką, która wam przyprowadziła renomowanego domokrążce, który ponoć jest przemytnikiem. Ale to okaże się za dwa miesiące. Ale w zamian za niego chcę udać się do głównego miasta, nie czując na sobie oczu...'' Nie... to nie wchodziło w grę. Nie jeśli te dokumenty, które przygotował Jacob były tak dobre, jak o nich mówi.

        - Dobra chodź, musimy się skontaktować z sama wiesz kim - szeptał. Już miał dość. A kolejne sprzeciwy mu nic nie dadzą. Najlepiej by było, gdyby czarnulka upadła i sobie język przegryzła. Ale nie miał odwagi podstawiać nogi. Przynajmniej, nie kiedy ma przewagę. Wszystko w swoim czasie. Teraz tylko liczy się jego towar. A niewygodne towarzystwo musi przeżyć. Jacob splunął na bruk i poszedł w tą samą stronę co wcześniej wampir. Ravaan udała się za nim.


        Panował półmrok, Jedynym oświetleniem, były kandelabry ze świecami rozstawione głównie po środku kamiennego pomieszczenia. W koło znajdowały się drewniane szafki z szufladami, małe skórzane torby i kamienny stół, na którym leżał nagi mężczyzna. Jego skóra była blada jak alabaster. Gdzie przy bliższym kontakcie, widać było jego żyły. Wypukłe, jakby wypełnione czymś czarnym. Był martwy i zdążył już wypuścić zdechły odór, który wypełniał pomieszczenie w szybkim tempie. Za nim, pojawiła się druga postać. Odziana w długi płaszcz, mocno wiązany z każdej strony, tak by nawet kawałek skóry nie ujrzał światła. Jego twarz zasłaniała maska z czarnymi kulistymi szkiełkami i długim dziobem. Obok niego leżał skórzany rulon, który po chwili rozwinął, ukazując pokaźny zestaw srebrzystych ostrzy i pił. Wszystko co było potrzebne do sekcji leżących przed nim zwłok.
        Przystąpił do pracy rozcinając ciało mężczyzny wzdłuż, przy czym wyciekała z niego czarna maź, w ogóle nie przypominająca krwi. W dotyku i konsystencji przypominała płynniejszą smołę, która całkowicie zastąpiła juchę nieboszczyka. Gdy doktor otwierał klatkę piersiową smród był wyczuwalny nawet przez maskę. Nie wróżyło to niczego dobrego. Tak silny odór był całkowicie nienaturalny. Szczególnie, że zgon stwierdzono dwa dni temu...


Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Nie Kwi 08, 2018 4:26 pm
autor: Aldaren
        Po co w ogóle się wtrącił do rozmowy tej dwójki, przecież to nie była jego sprawa czy strażnicy ich za to posadzą, czy nie. Choć on osobiście wolał, aby w szczególności ten mały mężczyzna stanął przed wymiarem sprawiedliwości, ale to już nie od niego zależało. Po niedługiej chwili, idąc w stronę karczmy przypomniał sobie czemu w ogóle zwrócił na nich uwagę. Karzeł go zaczepił i z niego szydził. A może to jednak była wina Aldarena, w końcu to on zareagował na zaczepkę, a mógł po prostu pójść dalej ignorując obecność tego człowieka. Cóż teraz to i tak nie miało znaczenia, bo nie był w stanie cofnąć czasu. Mógł za to przestać o tym myśleć i skupić się na ważniejszych sprawach, na przykład nad tym co dalej począć. Jak już wcześniej ustalił, nie mógł wrócić do Fausta, ani spędzić kilku dni u Birona, a do tego niemal każdą cząstką swojego ciała pragnął opuścić to miasto, które równie kochał co nienawidził. Lecz to może również nie do końca. Ostatnio bardzo często miewał takie konflikty emocjonalne i był całkowicie w tej kwestii bezsilny.

        Otworzył drzwi od karczmy i nie zważając na podszepty, zbliżył się do głównej lady, przy której usiadł. Położył na blacie garść ruenów nic nie mówiąc z posępną miną oraz nieobecnym spojrzeniem, ale kobieta krzątająca się po drugiej stronie blatu wcale nie potrzebowała żadnych słów z jego strony. Zgarnęła rueny, w których nadwyżkę potraktowała jako swój napiwek i zaraz postawiła przed wampirem puchar wypełniony szkarłatnym płynem, o metaliczno-alkoholowym zapachu.
        - Parszywy dzień? To cię postawi na nogi. - Powiedziała przyjaźnie, ale on nawet na nią nie spojrzał. - W porządku, masz zły dzień. Domyślam się, że nie zdziwi cię fakt, iż Zabor ciebie tutaj szukał. - Dodała z rezygnacją widząc, że nie zdoła chociaż trochę poprawić humoru przyjacielowi.
        - To, że mnie szukał, niczego jeszcze nie znaczy. - Mruknął smętnie, wypijając duszkiem całą zawartość naczynia przed sobą. Jego lazurowe oczy od razu zalśniły szkarłatem, a pamiątki po bójce zaczęły niknąć, przywracając nieskazitelny stan jego bladej twarzy.

***

        Demoniczny wilk snuł się leniwie po mieście wykonując z niechęcią rozkaz swojego pana, choć nadal nie rozumiał czemu Faust nie da Aldarenowi po prostu spokoju i czy kiedykolwiek przestanie go niańczyć i co chwila się o niego martwić. Wątpił w to, gdyż już nie raz starał się to wyperswadować Mistrzowi chłopaka, oczywiście bez żadnego skutku. Chciał wierzyć, że Starszy wampir po prostu musi samemu do tego dojrzeć, jednakże w to także wątpił. Zbyt mocno kochał swojego syna by tak po prostu go od siebie odsunąć i traktować jak innych swoich przemienionych. Nie raz wyrwał go z objęć śmierci, a nawet poświęcił siebie dla jego dobra i właśnie przez to Faust nie był w stanie przestać się martwić o dobro wyrośniętej już znajdy.

        Ogar westchnął ciężko z irytacją i dreptał bez skrępowania dalej chcąc odnaleźć zaginionego "dzieciaka" i powóz z krwią. A w poszukiwaniach tych nie mógł sobie odpuścić posiłku złożonego z dusz, umierających w zaułkach na zarazę mieszkańców. W końcu czego oczy nie widzą... O to Faust nie będzie się wnerwiał, a Zaborowi już stanowczo wystarczył jeden wampir z humorami na głowie, nie chciał dorzucać sobie jeszcze do kompletu jego Mistrza.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Śro Kwi 11, 2018 12:54 pm
autor: Ravaan
        Doktor, mający całe rękawice w czarnej jak smoła krwi, wolno odkładał narzędzia do pojemnika z wodą. Nieboszczyk, na którym dokonywał sekcji zwłok, teraz przypominał olbrzymią mięsną muchołówkę z rozwartym czarnym pyskiem. Większość narządów została usunięta i umieszczona w słojach, stojących na jednym z kredensów w rogu pomieszczenia.
        ''W końcu odór trochę opadł'' - stwierdził mężczyzna o bladej skórze, który właśnie przekroczył próg dużych metalowych drzwi. Był ubrany w elegancki, choć służebny kubrak. Wampir... u którego w oczach wisiało znudzenie i chęć opuszczenia tej... mordowni ciał.
Pracujący tu medyk spojrzał na niego zza czarnych, kulistych szkiełek maski. Krótkim gestem nakazał mu zamknąć drzwi. Wampir tak zrobił.

- Ci z góry oczekują konkretów - poinformował wampir rozkazująco. - Znaleźliśmy następne przypadki. Być może prolog tego wszystkiego. Małe domostwo naprzeciw rzeki zostało doszczętnie zniszczone. Ciała przejawiały te same objawy co u każdego człowieka, a do tego barbarzyńsko zmasakrowane - mówiąc ''człowieka'' wyraził się dosyć pogardliwie. A w dodatku dotknął ręki zmarłego i puścił ją jakby to była jakaś zabawka. Resztki krwi chlapnęły na jego skórę. Wampir wytarł maź ścierką i rzucił ją w kąt.
        Doktor nie odezwał się ani słowem. Z pewnością nie dziwił się wampirowi. W takich czasach jest to akceptowalne. Ludzie umierają, a ich ciała nawet nie nadają się już do pracy z powodu tej ''choroby''. Ale brak szacunku dla zmarłych i dla niego samego go denerwował.
Doktor podszedł do nieboszczyka, ustawił się tuż za jego głową i ją chwycił. Wampir się temu uważnie przyglądał.
        Po chwili dłonie doktora dotknęły ust martwego mężczyzny i rozsunęły jego wargi na boki. Oczom krwiopijcy ukazały się czarne kły, podobne do jego. Czoło wampira zmarszczyło się momentalnie. Zbliżył się, by się upewnić, że to żaden trik. Ale to nie był trik.
''Skoro to wampir, to ta choroba nie jest ludzka?''- zapytał sam siebie wampir.

        Doktor puścił wargi nieboszczka i chwycił flakon za jego plecami. Odkręcił go spokojnie i nagle rzucił nią w twarz przybyłego nieumarłego. Skwierczenie i wampirzy krzyk były niesłyszalne zza zamkniętych drzwi. Kwas wżerał się w skórę krwiopijcy, parując jak woda z czajnika. Blady mężczyzna miotał się na różne strony, dając czas doktorowi na wydobycie srebrnych narzędzi z wody. Chwycił wszystkie prawą dłonią i ostrymi końcami pchnął nimi wampira w klatkę piersiową. Wampir szamotał się na wszystkie strony, uderzając rękoma o każdy mebel, słój i w doktora także. Medyk od silnego uderzenia upadł kilka sążni dalej, rozbijając drewniana szafkę. Na szczęście wampir przestał się ruszać po kilku sekundach, pozwalając doktorowi się podnieść. Ale przez ten czas, cała pracownia została zdemolowana. Wszystko wylądowało na podłodze. A doktor zauważył, że ma rozdarty płaszcz i z wnętrza wycieka krew. Był to dla niego koniec. Tak samo jak był dla wampira kiedy miał styczność z krwią swojego pobratymca. Mężczyzna z ptasią maską musiał zareagować, nie mógł pozwolić krwiopijcy wyjść z tego pomieszczenia. Musiał działać i to szybko.

Ravaan i Jacob znaleźli się w gospodzie. Ponoć zawsze tu przychodził ''kontakt'' od Jacoba w określonych porach, by wtajemniczeni mogli skorzystać z usług ''Wietrzników''. Dziwna nazwa stwierdziła Ravaan, ale Jacob jej wytłumaczył, że zdarza im się, otwierać okna domostw i ''wietrzyć'' pewne przedmioty. Będąc w środku przybytku, Jacob o mało nie rzucił komentarza w stronę wampira-ćwoka, którego widział wcześniej. Jeśli ten cymbał był tak oddany swojemu ludowi, który i tak ma go głęboko gdzieś to przemytnik nie mógł rozmawiać ze swoim kontaktem twarzą w twarz. Nie chciał stwarzać pozorów, że jego kontakt jest tym kim jest. A wampir za pewne będzie go tu obserwował...
Człowiek i elfka zasiedli w kącie, przy czym Jacob bacznie obserwował otoczenie. Ravaan odpięła swój miecz i oparła o stolik, mając go nadal pod ręką.
        Jacob spojrzał na elfkę, teraz ta czarnulka była jedyną opcją. Wampir się jej tak nie czepiał, więc może ona porozmawia w jego imieniu. Ale to też było ryzykowne. Gdyby istniał sposób na pozbycie się krwiopijcy...
        - Słuchaj, jeśli mamy to zrobić, musimy się pozbyć tego ćwoka przy ladzie - szepnął do mrocznej elfki. - Nie może już nikogo powiązać z naszą dwójką. Więc najlepiej jak odwrócisz jego uwagę, lub... potrafisz zabijać wampiry?
        W Ravaan uderzył niewidzialny piorun. Teraz gdy Jacob zadał jej to pytanie, zaczynała się zastanawiać, czy faktycznie potrafiłaby zabić takiego. W końcu, po to tu przybyła... By zabić jednego z dalekich wampirzych rywali jej ojca. Birona z rodu Pajęczej Trumny.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Śro Kwi 11, 2018 9:14 pm
autor: Aldaren
        W końcu uciążliwe snucie się po mieście w poszukiwaniu lekkomyślnego syna swojego pana, opłaciło się Zaborowi, który trafiając na trop wampira ponownie skierował się w stronę karczmy o pieszczotliwej nazwie "Trupia Główka", gdzie szukał Aldarena w pierwszej kolejności, ale najwidoczniej młody Van der Leeuw postanowił tam zawitać w nieco późniejszym czasie, niż był tam ogar. Demon nie dotarł jednak do celu, gdyż postanowił podążyć za zapachem wozu z krwią, którą Dzieciak miał przywieść. Owszem, wiedział, że w mieście panuje jakaś dziwna zaraza i trzeba uważać na wszystko co wyjeżdża lub wjeżdża za mury, ale to powinno się tyczyć rzeszy śmiertelników i ich rzeczy, a nie wszystkich bez wyjątku, a w szczególności zwyczajnych beczek, ze zwyczajną krwią, na zwyczajnym wozie - zwyczajna dostawa, czy raczej zaopatrzenie każdego dobrze urodzonego wampira. "Pewnie znów coś schrzanił", zawarczał cicho do swojej myśli i skierował się za wozem, chcąc zorientować się w sytuacji.

***

        - Rozumiem, że nie jest ci lekko po wszystkim co się ostatnio stało w mieście, a zwłaszcza ten incydent z Mossem, ale mógłbyś nieco spuścić z tonu, tym bardziej, że znajdujesz się w MOJEJ karczmie, a twój ton zaczyna mnie drażnić. - Odparła Nihima obsługując jednocześnie innego klienta, który usiadł przy barze dwa krzesła od Aldarena. - Na twoim miejscu przestałabym się użalać nad sobą i smęcić co chwila jaki świat jest dla mnie okrutny. Nie zwracałabym uwagi na zaczepiający mnie plebs, albo dałabym im po prostu po mordzie, aby się uspokoili. A przede wszystkim byłabym niezmiernie szczęśliwa, że mój ojciec, mistrz i głowa rodu powróciła do tego świata, nie mówiąc już o pomocy mu w odbudowywaniu zamczyska. - Dodała i spojrzała hardo na wampira, który prezentował się po prostu żałośnie w porównaniu do niej, a przecież oberżystka nie była potężnie zbudowaną, otyłą kobietą, tylko wampirzycą mogącą się poszczycić nieprzeciętną, delikatną urodą. Nie sprzedawała jednak swojego ciała.
        - Nie interesuje mnie jak ty byś postąpiła na moim miejscu - burknął oschle, bawiąc się pustym pucharem, który po chwili przystawił do swoich ust po dojrzeniu w nim jeszcze kilku kropel drinka. Zatrzymał jednak naczynie na wysokości swoich warg i spojrzał na kobietę by dodać aroganckim tonem: - Poza tym osoba, która nigdy nie skrzywdziłaby nawet muchy, nie powinna się w ogóle na ten temat wypowiadać.

        To się jej wyraźnie nie spodobało, gdyż od razu zdzieliła lazurowookiego w twarz gdy przechylił puchar w celu wypicia pozostałej resztki napoju. Tych kilka kropel zamiast wpłynąć mu leniwie do gardła, skapnęło na jego brodę i odzienie, ale nie był tym nazbyt przejęty.
        - Przysięgam, że wywalę cię na zbity pysk jeśli dalej będziesz się tak zachowywał. - Wysyczała do niego piorunując go wściekłym spojrzeniem, po czym odwróciła się oburzona i udając, że w ogóle tu wampira nie ma, skupiła się na innych klientach.
        - Bez ła...
        - Przede mną się nie ukryjesz, Al! - Zachichotała Tiva stojąc za nim i zatykając mu dłonią usta by bardziej nie zrażał do siebie karczmarki, która zerknęła na niego nieprzyjemnie, prowokując do tego by powiedział co o tym myśli. Jednakże ponętnie ubrana wampirzyca w porę zapobiegła "tragedii", zakrywając mu usta i stojąc za nim tak długo, aż nie dostrzegła, że nerwy go opuściły. Dopiero wtedy puściła mężczyznę i usiadła obok zamawiając dla ich dwójki po wermucie z ABRh minus, oczywiście najwyższej jakości. - Wiem, że cierpisz po tym jak twój kochaś się po prostu ulotnił i nie należysz do najbardziej lubianych wampirów przez mieszkańców niższych klas niż arystokraci, ale opanuj się, bo nie zauważysz kiedy, któryś z twoich urażonych przyjaciół wbije ci kołek w serce. A uwierz mi, że niektórzy z twoich znajomych z ledwością już wytrzymują twoje humory i zastanawiają się czy po prostu nie zakończyć przyjaźni z tobą. - Szepnęła mu na ucho i uśmiechnęła się uroczo do Nihimy w podzięce za podany im alkohol.

        W innych okolicznościach przyznałby jej rację i ze skruchą prosiłby o wybaczenie swojego zachowania, jednakże chciał pobyć po prostu sam, tym bardziej, że prędzej czy później Tiva pójdzie do Fausta i zda mu całą relację, nie szczędząc sobie wyjawienia Starszemu miejsca gdzie zaszył się jego syn. Nie można jednak Aldarenowi zarzucić, że nic z reprymendy wampirzycy do niego nie dotarło, ponieważ choć nie przeprosił żadnej z kobiet, spuścił z tonu i z obojętnością przystał na towarzystwo przyjaciółki, wychylając stojący przed nim napój. Nie miał pojęcia, że przez złe samopoczucie stawał się takim egocentrykiem zbyt skupionym na własnych problemach, by choć trochę zainteresować się otaczającym go światem. Nie wiedział w ogóle, że mały mężczyzna, który wcześniej go zaczepił, był właśnie w "Trupiej Główce" wraz ze swoją elfią towarzyszką, a nawet się wampirowi przyglądał.

        - Szczerze mówiąc również zaczynam być zmęczona tym co wyprawiasz. Nie mam już pomysłów jak cię pocieszyć, ale w sumie ty i tak nie chcesz dać sobie pomóc. - Westchnęła ciężko na przedłużające się milczenie ze strony Aldarena pijącego kolejkę za kolejką. Ze zmartwieniem oparła głowę na jego ramieniu, liczyła na odrobinę ciepła i sympatii z jego strony, by całkowicie nie wyzbył się swoich uczuć i nie zamienił serca w kostkę lodu.

        "Obie mają rację" rozbrzmiał niepokojący głos w jego głowie, który od spotkania z Mossem odzywał się i milkł w nieoczekiwanych momentach. "Dałbyś w końcu nauczkę tym wszystkim, którzy tobą pogardzają i byłby święty spokój, a jeśli dobrze byś to rozegrał, już nikt nie śmiałby przeciw tobie stawać", wymruczał kusząco jak kot z taką charyzmą w tonie, że lazurowooki zaczął się nad tą myślą zastanawiać. "Zawsze mógłbyś powiedzieć, że postąpiłeś tak w samoobronie, albo powołać się na jednego ze swoich wpływowych znajomych, to przecież takie proste, ale dobrze o tym wiesz."
        - Może... - odezwał się bez emocji do Tivy i spojrzał na nią smętnym, jakby nieobecnym wzrokiem - "zechciałabyś mi potowarzyszyć w drodze do mojego pokoju i do jutrzejszego ranka?" - dokończył za niego głos z jego umysłu, ale ustami wampira.

        Tivę zamurowało, bo nie spodziewałaby się czegoś takiego od niego, tym bardziej, że cały czas jej odmawiał kiedy to ona coś takiego proponowała. Zaślepiło ją szczęście, gdyż w końcu dane jej było spędzić miło czas z mężczyzną, którym się bez wzajemności interesowała od niemal ich pierwszego spotkania. Nie śmiała mu odmówić i cała w skowronkach podniosła się z miejsca przylegając do jego ramienia, aby wspólnie udać się do wynajętego przez niego pokoju.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Nie Kwi 15, 2018 2:45 pm
autor: Ravaan
        W gospodzie czuć było krwią... pitną krwią, co brzydziło Ravaan. Na samą myśl o wypiciu czegoś co krąży w żyłach żyjącej istoty, podnosiła się zawartość jej żołądka do gardła. Mauria to dla niej przeklęte, mroczne i być może, najmniej przyjazne miejsce na świecie. Gdzie się nie spojrzy tam tylko smutek, szarość, śmierć i stęchlizna. Nie podobało się jej to wszystko. Miasto, ludzie, prawa, wampiry i ich wampiry, oraz wszystkie te kłody rzucone jej pod nogi. Po krótszej chwili Ravaan się zdziwiła, jak bardzo narzeka na to miejsce. Zauważyła, że kiedy nie ma co robić, zawsze doszukuje się złego. To miejsce całkowicie wypacza optymizm elfki i Jacob także to zauważył. Siedząc naprzeciw siebie obserwował, jak czerwonooka odczuwa coraz większy dyskomfort. Nagle, Jacob zauważył, że wampirzy ćwok odchodzi z jakąś pannicą.

        - W końcu - stwierdził na głos Jacob. - Teraz musimy tylko przeczekać na...
- Coś podać? - zapytała dziewczyna, stojąc nad człekiem i elfką. Tej drugiej posłała dłuższe spojrzenie, nie widuje się tu mrocznych elfów zbyt często. Przynajmniej tak się Ravaan wydawało.
        - Kufel piwa, tylko prawdziwego! - krzyknął Jacob i przesunął parę monet w stronę dziewczyny. Ta tylko się fałszywie uśmiechnęła i zwróciła się do Ravaan. Po krótkim zastanowieniu się, Ravaan zamówiła napar z owoców róży. Dawno nie piła takich rzeczy, a przyda się jej trochę słodyczy.
        Gdy otrzymali swoje zamówienie i po odczekaniu kilku sekund, by pozbyć się zbędnych uszu, Jacob rozpoczął:
        - Za niedługo powinny wejść tutaj ze dwie lub trzy osoby, koledzy co przyszli się napić jak do tawerny. Z początku będą cicho, do czasu jak wejdzie nasz kontakt. Jeśli kontakt Wietrzników, zauważy, że ktoś ma do niego interes, to tamci dwaj zaczną rozrabiać, przynajmniej na krótki czas, by odwrócić uwagę. Więc proszę, nie ingeruj w nic co zobaczysz. To będzie wszystko ukartowane. Masz siedzieć i czekać aż wrócę - Jacob wziął głębszy łyk i odstawił kufel. Otarł rękawem usta i zapytał - Zrozumiałaś?
        Elfka przytaknęła, sącząc swój napój. Był zbyt słodki. Jednak, na tyle dobry, by nie przestawać sączyć go powoli. Przynajmniej odrobina słodyczy się przyda Ravaan przed spotkaniem z Wietrznikami. Bo coś jej mówiło, że Jacob i tak nie mówi jej całej prawdy.

        Czas mijał a naczynia już stały puste od dłuższego czasy, w gospodzie przybywało i ubywało osób. Ale nie było nikogo, kto by spełniał warunki przedstawione przez Jacoba. On także się niecierpliwił. Co rusz zaglądał przez ramię, na każdego kto wchodził. Aktualnie, nie licząc personelu w gospodzie siedzieli on, elfka, jeden samotny facet piszący jakieś listy, młodzik z dziewczyną w kącie przy oknie i trzech starszych facetów, którzy chyba dopiero wrócili z pracy by odpocząć. Jacob pomyślał, że ten od listów to ktoś od Wietrzników, ale jeśli potrafi pisać, to znaczy, że jest zbyt cenny by wystawiać go na widok i ryzykować pojmanie przez straże. Nieee... Kontakty Wietrzników to osoby, które dostają zdawkowe informacje i są łatwe do zastąpienia. Jacob miał tylko nadzieję, że nie trafił na dni, w których dokonują zmian w swoich sposobach komunikacji. Najwidoczniej, musieli czekać dłużej...

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Pon Kwi 16, 2018 12:40 am
autor: Aldaren
        Trop, którym Zabor podążył, doprowadził go do magazynu przy koszarach, gdzie rekwirowano ostatnimi czasy wszystko co miało wyjechać, bądź wjechać do miasta, przez co przejęte dobra przestawały się powoli mieścić w tym budynku i co poręczniejsze rzeczy przenoszono do piwnic pod kazarmami, a nawet w samej warowni. Dopiero kiedy kiedy te zawłaszczone przedmioty zostały dokładnie sprawdzone i nie było w nich nic niepokojącego, ani niezgodnego z prawem, wtedy wracały do swoich właścicieli, niestety przez ilość konfiskowanego mienia taki proces potrafił się ciągnąć nawet przez kilka tygodni. Ogar zakręcił się tyle ile mógł po tym obszarze, na który wstęp mieli jedynie zbrojni (za okazaniem swojej strażniczej przepustki), albo wysoko urodzeni mieszkańcy grodu, ale tylko za pozwoleniem jednego z władców, bądź ich zarządców. Do tego demon porozmawiał jeszcze z kilkoma pracującymi tu żołdakami Fausta (każdy szanujący się maurijski nieumarły, a zwłaszcza reprezentant jednego ze starszych rodów, miał umieszczone swoje oczy i uszy w przybytkach bardziej strategicznych politycznie i coś na tym planie znaczącym. Nie wiele mógł tu zrobić, więc jedynie pogonił "odrodzonych" przez swojego Mistrza, aby dostarczyli mu zaraz jedną z przebadanych beczek, które strażnicy zabrali wraz z wozem Aldarenowi, i podreptał w stronę centrum, gdzie następnie odbić w kierunku zamczyska swojego pana, aby poinformować go co dalej, choć wiedział, że póki ludzie (po mieście krążyła jedynie pogłoska, że jest to kolejna choroba śmiertelnych, nikt jeszcze nie wiedział, że to choroba wampirów) nie poumierają do końca i tym samym choroba sama się nie zabije, nic nie będą w stanie w tej kwestii wskórać.

***
        Aldaren nie wyglądał na nazbyt ucieszonego (o ile w ogóle na tym skupionego skupionego) wizją spędzenia cudownej nocy z piękną kobietą u boku, z którą dalej będzie mógł być tylko przyjacielem, jeśli taka będzie jego wola. Szczerze mówiąc z przyjemnością to zająłby się obecnie czymś innym, pomijając oczywiście fakt, że oddałby życie za spędzenie tej chwili bezczynności z czarnoskrzydłym niebianinem, którego nie mógł wyzbyć się z pamięci, a tym bardziej serca. A może nie będzie mu z Tivą tak źle jak cały czas zakładał? W końcu od dość długiego czasu nie spędzał miłego wieczoru w czyimś towarzystwie, więc czemu by nie skorzystać obecnie z takiej okazji. Tym bardziej, że krew ze źródła, a zwłaszcza wampira czystej krwi, była dla niego jak narkotyk. Nie zamierzał wracać do dawnego nałogu, a przecież po jednym, no, może dwóch łyczkach nie uzależni się znowu od ciepłej posoki, prawda? Choć najlepszym momentem w całym tym krwawym pocałunku była chwila, w której kły zatapiały się powoli w delikatnej, pachnącej potem szyi, a następnie to cudowne mrowienie rozchodzące się po wampirzych zębiskach. Chyba tylko odbycie stosunku ze swoją ukochaną osobą było dla niego równie przyjemne co to.

        - Pozwól mi chociaż zamknąć drzwi i postaraj się niczego nie ubrudzić, wieczorem mój ojciec przyjeżdża i muszę przyzwoicie wyglądać - mruknęła speszona jego gwałtownością i zaborczością. Wyśliznęła się spomiędzy ściany i jego emanującego grozą i smutkiem postacią i poszła zamknąć na klucz drzwi od pokoju wynajętego przez wampira.
        Ten wydawał się zszokowany jej słowami, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej obecności i dopiero dotarło do niego co mówiła, a w drodze do tej alkowy cały czas rozmawiała.

        "Kto by pomyślał, że samo myślenie o krwi może wywoływać w wampirze taką pasję" zachichotał mentalny towarzysz Aldarena, który cofnął się kilka kroków od miejsca, w którym przypierał wampirzycę do ściany i starał się przypomnieć sobie jak się tu w ogóle znalazł, przecież przed chwilą byli na dole, dopiero co wstawali ze swoich miejsc. Zaraz jednak zrozumiał, gdy Tiva do niego wróciła i od razu odchyliła swoją stronę na jeden bok, zgarniając przy tym swoje włosy by lepiej wyeksponować przyjacielowi swoją szyję. Na jej twarzy malowała się niezrozumiała dla niego litość i dziwacznie zrozumienie, które nie miało nic wspólnego z tym jak się obecnie czuł. Jego skrzące się czerwienią ślepia od razu wbiły się w aksamitnie miękką, kojąco zimną i niepokojąco bladą skórę na szyi. Pokonał dzielącą go od niej odległość i z zamroczoną świadomością, zatopił w przyjaciółce swoje kły od razu spijając ten cudowny nektar życia i nie-życia.

        Wbrew swoim poprzednim, wstrzemięźliwym obietnicom, że nie wróci do nałogu, z trudem powstrzymał się z odstąpieniem od wampirzycy, która z paniką wyrysowaną na twarzy, starała się go od siebie odepchnąć kiedy zdała sobie sprawę, że Aldaren pije bez opamiętania i zaraz ją nieświadomie zabije, czego on znów nie pamiętał, acz jasnym dowodem na to były piekące ślady od jej paznokci na jego własnej szyi i twarzy.

        "Już koniec? A tak przyjemnie się zapowiadało" zaskomlał udawanym tonem głos w jego głowie, ale po chwili wampir miał wrażenie, że osoba niedająca mu spokoju uśmiecha się obecnie szyderczo, świetnie się bawiąc.
        - Zamknij się - burknął bezsilnie nieumarły, układając ostrożnie bezwładne ciało Tivy na łóżku i ją przykrył troskliwie kocem. Na szczęście nic dziewczynie nie było, oprócz osłabienia i musiała się jedynie zregenerować.

        Aldaren otarł rękawem swoje usta z resztek krwi jakie wcześnie postanowiły uciekać mu kącikami, po czym ze wstydem i wyrzutami sumienia zszedł na dół do karczmy. Dopiero wtedy dojrzał przy jednym ze stolików znajomą mu już parkę, ale nie był w stanie jakkolwiek zareagować, gdyż do przybytku wstąpił dostojny mężczyzna w średnim wieku, którego oznaki rysowały się charakterystycznymi zmarszczkami na jego twarzy, z ustami otoczonymi siwiejącą z wolna brodą, i długimi włosami związanymi w koński ogon, które również sugerowały, że lata młodości miał już za sobą. Do tego miał drapieżnie skrzące bursztynem oczy bystro przebiegające po całym lokalu i wszystkich obecnych, które wywoływały niepokój w otoczeniu kredowego odcienia skóry. Do tego uzupełnieniem wszystkiego był bogato wyszywany, szyty na miarę płaszcz, który mężczyzna miał na sobie, nie mówiąc o wygodnych spodniach w kolorze ciemnego granatu, pasujących do równie ciemnej jedwabnej kamizelki i czarnych, oficerskich butów niechełpiących się zbędnymi dodatkami, czy ekstrawaganckimi klamrami. Starszy z nich miał na ramieniu wyszytą różę z gadzimi skrzydłami, której opadające płatki przypominały bardziej krolple krwi, a ten drugi trumnę z pajęczymi odnóżami i głową.
        Jego surowe, wyniosłe rysy nagle złagodniały gdy jego wzrok spoczął na Aldarenie. Za starszym mężczyzną wszedł młodszy, w starannie przystrzyżonych włosach w kolorze jasnego kasztana, ale również bogato ubranego i godnie prezentującego się, nie wspominając o białej cerze.

        Aldaren cofnął się o krok, z niepewnością, ale nie miał już szans na ucieczkę.
        - Tu się ukryłeś - odezwał się starszy, pokonując dzielącą go odległość od lazurowookiego, którego zaraz czule uściskał, może nawet aż za bardzo. - Zabor już mi o wszystkim doniósł, nie rozumiem czemu postanowiłeś zatrzymać się tutaj niż wrócić do domu. Oczywiście, bez urazy dla tego cudownego przybytku Nihimo - zwrócił się z szacunkiem go nieumarłej karczmarki i znów zwrócił uwagę na chłopaka. - Wiem, że tych ruin nie można jeszcze na powrót nazwać domem, ale wszyscy staramy się jak możemy. Dlaczego zamiast wrócić, przyszedłeś tutaj? - zapytał ze zmartwieniem i czymś w rodzaju bólu, jakby zakuło go serce w tym metaforycznym znaczeniu. Drugi mężczyzna usadowił się przy jednym ze stolików w pobliżu głównej lady i zamówił trzy kieliszki oraz całą karafkę czegoś co choć pachniało alkoholem z najwyższej półki, na pewno nim nie było, a przynajmniej nie w głównej mierze przez swoje szkarłatne, gęste zabarwienie.
        - Nie jestem już dzieckiem, mogę robić co chcę, Mistrzu. - Odpowiedział zażenowany tym spotkaniem, już słyszał jak inni klienci zaczną się z niego naśmiewać gdy tylko Faust i Biron opuszczą "Trupią Główkę".
        - Faust, nie rób kazań przy ludziach, zachowuj choć minimum przyzwoitości jak przystało na twój wiek i status społeczny. - Odezwał się leniwie Biron siedząc przy stoliku i nie czekając na nich już sącząc zamówiony trunek.

        Starszy westchnął ciężko, ale zaraz się pocieszył, zerkając jedynie na swojego syna, którego popchnął kilka razy w stronę stolika, aż Aldaren sam nie zaczął iść do drugiego arystokraty.

Re: Czarne serca, czarne płaszcze, czerwone oczy...

: Sob Kwi 21, 2018 7:40 pm
autor: Ravaan
Raport! - krzyknął mężczyzna o niskiej tonacji głosu. Jego blada twarz zdradzała poddenerwowanie, a niedbałe zapięcie marynarki wskazywało tylko na pośpiech.
        - T-t-tak jest kapitanie! - krzyknął starszy i cherlawy jegomość w kubraku i monoklem w oku. szybko położył przed nim plik papierów i wyprostował się. Był to Edwin, główny kronikarz w tym posterunku. Spisywał wszystko, od przyjazdów i odjazdów, po każdy przedmiot wraz z jego opisem. Niektórzy się zastanawiali, czy nawet nie podsłuchuje prywatnych rozmów by zamieścić je w raporcie. W skrócie, upierdliwy i wystarczająco nielubiany służbista pod butem kapitana Dariusa. A jeśli Darius miał z nim interes, to Edwin miał spokój od wszelkich nieznośnych komentarzy. W pomieszczeniu znajdowało się jeszcze parę innych osób. Zastępca kapitana Remnart, który stał z tyłu oczekując rozkazów. Obok niego Pani sierżant Adra, okaleczona drakonka, która zakrywa prawie całą twarz, odkrywając tylko jedno oko i część ucha. Jako jedyna pojawiła się w pełnym rynsztunku. Na końcu - zwykły ludzki szeregowy, który stał niepewnie. Wyglądał jak dzieciak oczekujący reprymendy od rodziców za zbitą szybę.
        - I co mam z tym zrobić? - zapytał kapitan patrząc na plik papierów, grubością przypominający krótkie opowiadanie. - Mów w skrócie - zwrócił się do Edwina i odsunął dokumenty na sam koniec stołu.
        - Nooo... Sytuacja wygląda coraz gorzej. Najgorsze jeszcze się dzieje poza granicami Maurii, chociaż efekty widać i tam.
        - Tak, tak ta zaraza, wiemy o tym od dawna mnie obchodzą te tereny - wykonał szeroki okrężny ruch palcem wskazując na spory obszar na południe od maurii.
        - W tym rzecz kapitanie... Dostaliśmy wieści, że zaraza nie atakuje tylko ludzi... ale i was Panie... - Edwin chwycił swoje ramie obawiając się reakcji kapitana, ale ten się tylko wyprostował. Odwrócił plecami do wszystkich i pomyślał dłuższą chwilę.
        - W takim razie mamy do czynienia z kimś w rodzaju nekromanty. Żadna naturalna choroba nie dotyczy wampirów. A całe te zniszczenia i morderstwa muszą być z tym powiązane. Wyślij listy do wszystkich posterunków. Zasady się zmieniły. Mamy być gotowi do obrony przed natarciem wroga. Z pewnością ktoś chce nas osłabić, a potem wykończyć. Tylko kto? - zapytał sam siebie.
        Wszyscy skinęli głową i opuścili pomieszczenie, prócz szeregowego, który nawet nie drgnął. Kapitan odwrócił się do niego i zapytał stanowczo.
        - To ty wybiłeś szybę w koszarach?

        Jacob i Ravaan nadal wypatrywali jakiegokolwiek szczegółu, co się dłużyło do momentu jak Jacob zamarł na widok dwóch nowych wampirów. Szybko odwrócił się do nich plecami i spuścił wzrok, elfka tego nie zrobiła.
        - Nie gap się! To Faust i Biron! - szeptał, ale wystarczająco głośno by Ravaan usłyszała słowo klucz. Biron.
Momentalnie wstała, chwyciła swój miecz, który był oparty o ladę i przypięła do pasa. Dzielnym krokiem zmierzała do wampira. Nie wiedziała wcześniej jak wygląda, nie wiedziała gdzie jest, tylko, że mieszka tam gdzie chciała się dostać. A on przyszedł do niej! Przyszedł pod samo ostrze! A do tego był zajęty rozmową, idealna sytuacja, idealne miejsce.
        - Co robisz idiotko...?! - zapytał Jacob, wiedząc, że zaraz coś pójdzie źle. A jak ma być źle, to lepiej będzie jak Jacob się usunie z miejsca zdarzenia. Wygramolił się spod stołu i umykał w stronę tylnego wyjścia.
        Biron usiadł przy stoliku, osamotniony, wystarczyło podejść... Ravaan minęła poznanego wampira i tego drugiego. Nawet nie słuchała ich rozmów, była jak w transie. Nic nie słyszała, nic nie czuła. Robiła to co uważała za słuszne.
        Mroczna elfka stanęła dumnie przed wampirem, z zadartą głową spojrzała na niego wyniośle, jej usta zdradziły uśmiech wypowiadając życzliwie... - Mój ojciec przysyła pozdrowienia Lordzie Bironie...