Niby niebianin miał rację w kwestii, że nieumarli są jedynie bandą tchórzy, która za pomocą magii i mrocznych rytuałów wyrwała się z zimnych objęć śmierci, czyniąc tym samym na przekór boskiej zasadzie przemijania, ale Aldaren chciał chociaż w małym stopniu wierzyć, że wcale tak nie musi być, że "żyjący po raz drugi" mogą w spokoju egzystować obok zwykłych śmiertelnych istot, zawiązywać z nimi przyjaźnie, a nawet przelotne i te długotrwałe miłości. Chciał wierzyć, że Śmierć nie jest zimnym i zobojętniałym na wszystko młodym mężczyzną.
- Niejeden z żyjących powinien zginąć, a niektórzy zmarli zasługują na życie... - Mruknął ponuro nie myśląc w tej chwili wcale, o swoim świętej pamięci mistrzu, mówił to mając przed oczami obraz swojej ukochanej, którą nieumyślnie zabił pragnąc przemienić w wampira.
Powiedział to gdyż wiedział, że jest pełno prawdy w tych słowach i nie mógł pozostawić bez komentarza tego co powiedział anioł. Postąpił przez to przeciwnie, niż Zabor, który zbył ostatni odwet żniwiarza jedynie pogardliwym prychnięciem i odwróceniem się do niego zadem. Skrzypek nie czuł się komfortowo w tym towarzystwie, nie tylko przez to, że bał się umrzeć. Winowajcą były tu paskudne charaktery obojga jego kompanów, a tym bardziej ciężka i gęsta atmosfera pogardy, chłodu i obojętności z lekko wyczuwalną obawą, która dusiła krwiopijcę, i którą można by ciąć na plasterki i sprzedawać na straganie. Jedyne co było pocieszające to, to, że ich celem były rodzinne okolice nieumarłego, gdzie mógł po wszystkim wrócić do ruin starego zamczyska, odbudować go i istnieć tam szczęśliwie jak zwykły człowiek, a nie żądny krwi potwór... No, o ile dane mu będzie przeżyć spotkanie z tym przerażającym mężczyzną, na którego niefortunnie się natknął, a który władał życiem i śmiercią.
Nie było łatwo przeprawić się przez równiny Andurii i nie należało to też do najprzyjemniejszych ze względu na ataki ze strony rozbójników i różnego rodzaju bandziorów ostrzących sobie zęby przede wszystkim na kupieckie karawany, pod których wozami trawa już dawno obumarła zostawiając po sobie jedynie udeptaną i suchą drogę. z małą ilością wyboi oraz nierówności czy przeszkadzających w podróży, większych kamieni. Z drugiej jednak strony wampir nie narzekał na te drobne konfrontacje, gdyż mógł przynajmniej się pożywić i uzupełnić swoją piersiówkę świeżą krwią. Nie robił jednak tego bezczelnie na oczach świadków, spijanie z kogoś posoki było dla niego krępujące i zawstydzające, nie mówiąc już przelewaniu jej do zaczarowanego "pojemnika". Wilk się jak zwykle świetnie bawił strasząc wieśniaków, znęcając się nad wrogami i wpędzając nieumarłego w niemałe kłopoty, przy czym zawsze towarzyszyła przyjemna dla ucha jak obdzieranie ze skóry - marudna aria demona, który nie byłby sobą gdyby siedział cicho przed dziesięć minut bez narzekania na coś. Oczywiście nie tylko skrzypkowi się wtedy obrywało, gdyż na temat anioła także miał wiele do powiedzenia.
Przy górach Druidów ich podróż przybrała na szybkości. Aldaren zostawił w jakiejś wiosce nieopodal lasu u podnóży konia, a sam zmienił się w zwykłego, choć niebieskookiego, kruka, przypuszczając, że Gregevius, skoro był aniołem, potrafił używać własnych skrzydeł, więc resztę drogi przebyli w locie. Wyjątkiem był Zabor, który nie mógł im towarzyszyć przez ich brak, za to, jak to demon, umiał nagiąć czas i przestrzeń by w mgnieniu oka pojawić się po drugiej stronie gór czy nawet już w samych Mrocznych Dolinach, tam gdzie opuszczeni towarzysze.
- Nie ma to jak w domu... - powiedział cicho Aldaren, jakby obawiał się reakcji ze strony żniwiarza. Może ten skrawek nie należał do najprzyjemniejszych i najbardziej przyjaznych okolic w całej Alaranii, ale to właśnie tu skrzypek czuł się bezpieczny oraz szczęśliwy. Tu było jedyne miejsce, które mógł nazwać domem.