Mroczne DolinyMały kotek grzecznie śpi...

Tajemnicza kraina, nad którą od wieków zalega mrok. Słońce świeci tu niezwykle rzadko. Nie ma tu tętniących życiem wiosek, jedynie jedno, warowne miasto ostało się w tej czeluści mroku, a i o nim nie można powiedzieć, pełne życia...
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

Wega uśmiechnął się w istnie pirackim stylu, czyli maksymalnie zadziornie, gdy kotołaczka dojrzała jego pierwotną formę. Trzymał ją, a oczy choć wciąż zerkały na dziewczynę uszczypliwie to zapewniały, że nie puści dziewczyny niczym balonika. Świat obrócił się do góry nogami, jak widać nie tylko względem nieba a ziemi. W tym świecie wszystko wyglądało inaczej. Ona również. Ciało Lexi ulegało grawitacji, szczególnie, że trwała delikatnie zawieszona w przestrzeni. Nieelegancko przystrzyżone włosy zmiennokształtnej falowały wzniesione tajemniczą aurą tego miejsca. Teraz łatwiej byłoby sobie ją wyobrazić w wersji syrenki, ale… Świadomość, że jest kotem skutecznie zatrzymywała pomysłowość trytona. Najwidoczniej nie tylko on miał problem z przyczepieniem ogona towarzyszowi.
Jego wzrok złagodniał, gdy dziewczyna speszyła się odkrytą tajemnicą. Nie patrzył na nią wybitnie pobłażliwie czy czule, ale wyraźnie rozluźnił ramiona. Jednak nie przywykł do naciskania… A przynajmniej nie osób, od których nie potrzebuje cennych informacji. Przeczekał aż Lexi pozbiera własne myśli. Jakby nie patrzeć przeszedł drobną metamorfozę.
- Obrazy różnią się z pewnością między sobą stylem, tak jak tu na lądzie. Niektóre bardziej rozmyte, oczywiście z zamierzenia, inne bardziej szczegółowe… Ale faktycznie, te morskie mają w sobie coś innego. Może ja tak sądzę, bo sam pochodzę z głębin? – stwierdził retorycznie na koniec nie oczekując komentarza. Lexi chyba miała lepsze oko do oceny takich rzeczy.
- Mieszają wyciągi roślin z sadzą, jaka pozostaje na ścianach po wydobyciu kryształów typu „Oliptus”. Osad ten nie rozpuszcza się w wodzie, więc idealnie nadaje się do rozrzedzenia w nim roślin. Hm… Jakbyś chciała wymieszać maliny w rzadkiej glinie, chyba tak to mógłbym porównać. Dosyć dziwna konsystencja podczas wyrobu… - wyznał drapiąc się po podbródku.
- Ale tak jak wspominałem, kiepskiej jakoś farby potrafią rozmyć się w przeciągu kilku dni. Niektóre wytrzymują setki lat i wciąż zapewne utrzymują się w podwodnych zamkach.
Na kolejne pytania kotołaczki zmarszczył nienaturalnie brwi. Uniósł nieznacznie ręce na boki przyglądając się samemu sobie.
- Nie powinnaś o to pytać na odwrót? – zaśmiał się gardłowo.
- Spokojnie, zaraz będziesz pewnie wąchać mój morski odór z postaci potwora.
I jak na złość – wykrakał. Dosłownie. Bo w okolicy pojawił się ptak. Mówił do Lexi więc najwidoczniej się znali. Wega cicho parsknął. Kot mający za przyjaciela lotnika? Tego jeszcze nie widział na lądzie. Do tego tak wielka sztuka, która mogłaby zapełnić koci brzuch! Ale… O ironio losu, czy niektóre ptaki nie polują na ryby?
- Masz dużo oryginalnych znajomych – skomentował złośliwie przypominając także o tym głosie w głowie.
Zignorował te kilka zdań, które wypowiedziała do wymienionego przez trytona „przyjaciela”, bowiem mało obchodziły go zobowiązania gdzie mają zamiar się całować. A na pewno nie chodziło o usta.
- Nie zdziwiłbym się tym towarzystwem… - mruknął pod nosem. Czy to nie ona wszystkich do siebie przyciągała niczym lep na muchy? Duch w głowie, ptak w obróconym świecie i teraz jeszcze ktoś. Matematyka nie była wcale taka trudna.
- Ruszać, a raczej trzepotać to zaraz zaczniesz skrzydełkami, jak mnie wkurwisz – odparł, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Był gotów ją z resztą perfidnie olać. Nie przepadał za lądowymi istotami, w tym wliczała się także fauna.
Wega jeszcze raz spojrzał na lustro jeziora. Oczy wypełniła chwilowa pustka, którą przygasił intensywnym skupieniem. Mięśnie twarzy drżały pod wpływem napięcia. Bardzo cicho syknął zaciskając mocno zęby. Trudno powiedzieć od czego rozpoczęła się jego przemiana, wszystko działo się jakby jednocześnie, chociaż Wiscari po doświadczeniu wielu przemian mógł powiedzieć więcej. Zgiął się na krótki moment, a później dźwignął kolejno łopatkę, bark i ramię. Skórę przemierzały zielone, grube szlaki. Wyglądały mało przyjaźnie, jakby przeszywały a zarazem ropiały kolejnymi wybiciami oraz plamami. Warstwa skóry kurczowo zaciskała się, by niemalże weżreć się w mięśnie mężczyzny. Najbardziej widać to było w okolicach ukrwionych łokci, wygiętych niewyobrażalnie w różne strony palcach. Wega wygiął się, ale i też jakby się tym nie przejął, bo oblepione cienką błoną palce, niczym skóra węża, zbliżył do twarzy i ją zakryły. Tam działo się chyba najwięcej obrzydliwych procesów, których nie dostrzegła dokładnie Lexi, ale mogła tylko sobie wyobrazić ból towarzyszący przy pojawiających się zmianach. Młode żyły teraz wychodziły niemalże na wierzch dostosowując się do otoczenia. Mięśnie szyi także mocno się napięły w buncie, a uszy w gwałtownych spazmach doskakiwały do skurczonej wersji. W międzyczasie uwagę z pewnością przykuł ogon, a raczej jego zanikanie. Łuski niczym ostrza wpijały się w ciało trytona. Z jednolitej masy poczęły rozdzielać się dwie formy. Łuski rozrywały się między sobą, rozpadały na oczach obserwatora, jakby na siłę ktoś chciał utkać dwie nogi poprzez rozerwanie. Płetwa również się rozdarła. Wachlarz przypominający gromadę sztyletów wsiąkał w powstające łydki i stopy. Jednym wydechem, które brzmiało niczym ryk potwora, Wega nagle rozdzielił odpowiednie części od siebie, a później szybko rozluźnił całe ciało.
- Bleh… - zbrzydził się ściągając pojedyncze, odrzucone przez ciało błonki.
Przeczesał włosy i ta sama paskudna morda, co niedawno, spojrzała na Lexi. Wiscari bez słowa przyciągnął swój dobytek. Oczywiście, że nie fatygował się o żadne ostrzeżenia. Po prostu wstał zaciągając na siebie bieliznę. Nienawidził tego ciała, chociaż jego nienaganna obojętność na wierzchu na to nie wskazywała. Poruszał się odrobinę sztywno, ale musiał sobie chrupnąć tu i ówdzie, by działać później w podskokach. Pochylił się po spodnie, lecz jego uwagę przykuło coś innego.
Zerknął w głąb jeziora. Wyostrzył spojrzenie.
„Wega…” szepnął znajomy Wiscariemu głos. W tedy wiedział, że to już nie przewidzenia, a zagrożenie.
Tryton odsunął się w tył, ale nie zdołał uchronić się przed siecią obślizgłych pnączy wodorostów. Utworzyły wielką, zbitą masę o grubej średnicy, która pochwyciła mężczyznę. Wpierw za przedramiona, ale Wega wyrwał się w tył odpychając Kicię. Ochłapy wodorostów rozpyliły się na ziemi po nieudanym ataku na współtowarzyszkę. Wiscari wyciągnął rękę po miecz, ale uparta masa odtrąciła ją siłą w bok. Poczuł ucisk na klatce piersiowej, wokół barków. Tryton wspiął się na kolano. Chciał wybiec, w taki sam sposób jak ruszają zawodowi sportowcy, ale próba ta okazała się nieudana, gdyż rośliny były nienaturalnie długie poprzez splątanie. Wega ciężko upadł, już sam nie wiedział czy pod wpływem siły, czy też ciężaru.
„Tato!” mówiło echo. „Tatusiu…” szeptał błagalnie głos Emmy.
Masa pociągnęła go w tył, ale Rosa tak mocno werżnął palce w ziemię, że nie dał się porwać. Ba! Teraz okazał się prawdziwie wściekły. Rozwścieczony byk. Bardzo nie lubił, gdy ktoś zabawiał się jego słabościami…
Powietrze nabrało wilgotności, stężało. Ciężko było oddychać, tylko nie Wiscariemu, który przywykł do nadmiernie mokrych środowisk. Czujny zmysł magiczny jednak mógł doskonale wyłapać, że magia ta pochodzi z ciała trytona.
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Wzruszyła lekko ramionami na słowa Wegi o jej oryginalnych znajomych. Nawet nie miał pojęcia, jak blisko prawdy znalazł się poprzez swoją kpinę. Lexi nigdy nie miała koleżanek i kolegów w swoim wieku, zawsze była zbyt dziwna, a do tego jako dziecko bardziej preferowała samotność. Towarzyska zrobiła się z wiekiem, gdy przestała przejmować się opinią otoczenia o jej osobie, bo o poczuciu własnej wartości nadal nie można było mówić, ale to dłuższa historia. W każdym razie dobrze, że tryton nie wiedział o jej najbliższym przyjacielu – koniu, który zmarł, a którego później ożywiła, chcąc zachować go na dłużej. Nie do końca jej to wówczas wyszło i z pewnością spowodowało część zmian w psychice dziewczyny, jednak z perspektywy czasu zdawało się to całkiem zabawne.
        - Taak.. – mruknęła jedynie, chociaż nawet ta niewiele wnosząca odpowiedź została zagłuszona przez jazgot Ptaszyska, obrażonego słowami mężczyzny. Kruk ewidentnie nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś mu grozi. Nie odezwał się już jednak we wspólnej mowie, tylko wciąż skrzecząc uniósł się w powietrze, a uderzenia jego skrzydeł osypały ich piachem.
        Lexi odwróciła głowę, by osłonić oczy przed drobinami, a jej wzrok zatrzymał się na twarzy trytona, który wyglądał, jakby działa mu się krzywda. Dziewczyna zmarszczyła delikatnie brwi, wyciągając rękę w jego stronę, jednak cofnęła ją zaraz, gdy Wega zgiął się nagle, a ona domyśliła się źródła jego cierpienia. Przemieniał się. Zbyt ciekawa tego widoku, by odwrócić wzrok, przyglądała się z widoczną na jej twarzy troską, kolejnym etapom przemiany, zmianom skóry, a nawet chyba mięśni. Twarz mężczyzny przykryta była dłońmi, które powoli gubiły łączące je wcześniej błony, jednak wciąż było widać jak przesuwają się pod skórą kości z cichym skrzypieniem stawów, ścięgien i naciąganej tkanki na całym ciele. Dziewczyna mimo ewidentnego szoku, jakiego doznała na ten widok, szybko przybrała beznamiętny wyraz twarzy, nie chcąc peszyć swojego towarzysza ani swą troską, ani współczuciem. Ból do niej przemawiał, rozumiała go i bała się go bardziej niż czegokolwiek innego, dlatego teraz widząc kogoś kto się z nim mierzy na jej oczach, poczuła coś na kształt więzi.
        Nauczona doświadczeniem nie odzywała się w ogóle podczas tego procesu, jedynie go obserwując, jednak gdy płetwa ogona rozwarła się z paskudnym dźwiękiem rozdzieranego materiału na dwie części, przeradzając się w nogi, kotołaczka drgnęła wyraźnie, wciągając głośno powietrze. Nie była pewna komu bardziej ulżyło, jej czy trytonowi, że ta przemiana dobiegła końca. Spojrzenie jednak odwróciła dopiero, gdy Wega wstał, beztrosko prezentując swoje posiadane bogactwa.
        - Whoa! Miałeś uprzedzać! – parsknęła, zakrywając sobie oczy dłońmi, gdy prawie skręciła sobie kark, usiłując gwałtownie odwrócić głowę niemal o jeden pełen obrót, nadal siedząc na kamieniu. Zaraz jednak tak kurczowo trzymane przez nią rzeczy zaczęły unosić się ku górze, więc Lexi poświęciła własny wzrok, by zebrać wszystkie dryfujące w powietrzu rysiki i notes, i wpakować je do plecaczka brutalnie zaciskając rzemień i dokładnie zapinając klapę. Nic nie mogło się stamtąd wydostać.
        Przez to nie zauważyła ani tego, że niebezpieczeństwo w postaci nagich klejnotów jej towarzysza zostało już zażegnane, ani że pojawiło się nowe, o wiele bardziej groźne. Odepchnięta nagle z dala od wody, spadała z kamienia, chwytając się kurczowo trawy, jakby bała się, że odleci. Jednak gdy tylko złapała równowagę, zarzuciła sobie plecak na plecy i skoczyła w kierunku rozpłaszczonych na głazie wodorostów. Wściekła tak, jak może być jedynie ochlapany wodą kot, sięgnęła po sztylet i łapiąc w garść całe to obślizgłe i miotające się zielsko, urżnęła je przy samej wodzie, wyrzucając martwe już resztki za siebie. Poczuła nagle wibrującą w otoczeniu moc. Tryton nie mógł walczyć rękoma, zajęty utrzymywaniem się na powierzchni, więc najwyraźniej knuł coś swoją magią, jednak kotołaczka nie miała zamiaru czekać na efekty. Zdjęła plecak, zrzucając nim w stronę Wegi. Ten jednak nie odczuł uderzenia, lecz muśnięcie magii i delikatne dotknięcie szelek, które niby dłonie, złapały go za ramię i zaczęły ciągnąć w stronę brzegu. Zużyta już mocno skórzana torba pełzła po kamieniu, ciągnąć za sobą pasami mężczyznę i walcząc z przeciwległą siłą wodorostów.
        Lexi natomiast podbiegła w tym czasie niemal do samej wody, co pewnie będzie wspominała ze strachem w oczach i odcinała prędko pędy oplatające tors mężczyzny i te, które korzystając z okazji zdążyły złapać ją za kostki. Syknęła, gdy jednemu z wodorostów udało się ją złapać i pociągnąć, przez co upadła boleśnie biodrem na kamień. Jakby na sygnał tego dźwięku zerwało się Ptaszysko, lecąc w ich stronę ze skrzekiem. Łapało szponami pasma zielska, rozszarpując je i wyrywając spod wody, jednak również jego ostatecznie dopadły wodorosty, na oczach zszokowanej Lexi oplatając ptaka za skrzydła i wciągając pod wodę.
        - Nie! – wrzasnęła dziewczyna, szarpiąc się wściekle z więzami i czując jak jej złość wylewa się na zewnątrz, poza bezpieczne granice jej umysłu i ciała. Wiedziała, że mimowolnie zaraża swoim nastrojem trytona, lecz nie dbała o to w tej chwili, gdyż nie stanowiło to dla niego żadnego zagrożenia. Po prostu będzie jeszcze bardziej wściekły niż jest teraz.
        Upuściła sztylet, tchnąwszy w niego wcześniej magią, tak że broń odbiegła od nich sama, podskakując na ostrzu ze szczękiem po kamieniach, po czym rzuciła się w stronę wodorostów, tnąc je w szale niczym najwytrawniejszy szef kuchni. Uwolniona dziewczyna odsunęła się szybko od wody, pomagając swojemu plecakowi wyciągać trytona na brzeg, gdyż to jego najbardziej uczepiły się rośliny. Z każdym odciętym pasmem, pojawiały się bowiem dwa nowe, oplątując mocniej łydki mężczyzny.

        - Sasza! Wyciągnij Ptaszysko!
        - Myślałem, że go nie lubisz..
        - Proszę!
        - Skoro prosisz..


        Lexi cofnęła się nagle, puszczając trytona z beznamiętnym wyrazem twarzy. Pozbawione jej magii plecak i sztylet upadły na ziemię, przy czym ostrze zniknęło gdzieś pod wodą, a plecak zawisnął w powietrzu, przytrzymywany splątanymi paskami wokół ramienia trytona. Kotołaczka znów przybrała na usta ten obcy i niepokojący uśmiech, po czym przechyliła głowę na boki kilka razy aż strzeliły jej kostki w szyi.
        Jednym machnięciem dłoni wzburzyła taflę jeziora, a po chwili z wody wystrzelił, wściekły jak osa, Kruk, podlatując zaraz do swojej towarzyszki i siadając przy jej nodze niczym wytresowany pies. Drugie machnięcie dłonią uwolniło trytona z więzów podwodnej roślinności, która pomarszczyła się niczym przypalona ogniem, potulnie cofając się z powrotem do jeziora. Trzecie machnięcie przywołało plecak na plecy dziewczyny i nóż z głębi wód. Sasza splótł szczupłe ramiona kotołaczki na piersi, uśmiechając się z wyższością i zbliżając do Wegi. Ptaszysko podążało za nim wolno, zgrabnie stawiając nogi.
        - Oddać ci dziewczynę, czy pomóc się stąd wydostać? – zapytał wprost, naprawdę zainteresowany odpowiedzią i najwyraźniej nieco rozbawiony. – Z góry ostrzegam, że jak ją teraz wypuszczę to zemdleje zaraz, jej organizm nie najlepiej znosi taką ilość magii, ale przyzwyczai się z czasem. To jak?
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

Wega warczał i wzdychał szarpiąc się z masywnym stworem. Zirytował się mocno, nie po to odpychał Kicię by go teraz ratowała, ale tyle wysiłku kosztowało go utrzymanie się na powierzchni, że nie miał zamiaru ryzykować tracenie wdechu na burdę. Poza tym, na pewno będą mieć na to czas, o ile się wykaraska ze szpon wielgachnej rośliny. Tryton popadł w chwilową konsternację widząc, że torba pełza. Tak… Torba pełza po kamieniu, a ku większemu zaskoczeniu, chwyciła go. Była jednakże istotna różnica między nią a zmiennokształtną. Ten przedmiot nie jest istotą żywą… Chociaż się sam przemieszczał i nie był pewien czy czasem się nie pomylił, lecz torby mu żal ani trochę nie było.
W pewnym momencie Wiscari przestał już myśleć o sobie tylko skupił myśli na Lexi. Zamiast zrywać własne pnącza, zaczął rwać te, które próbowały przechwycić kotołaczkę. Być może, dla niektórych było to mało rozsądne rozwiązanie, ale Wega nie wyobrażał sobie kota w wodzie. Mógł się uwolnić, a następnie walczyć o dziewczynę, ale istniało zbyt duże ryzyko, że kupa roślin przesiąknięta wodą nie odda już jej żywej. Chcąc nie chcąc, stawiał dobro Lexi ponad swoje, dlatego wkurzał się coraz bardziej.
Oliwy do ognia dolewał humor Lexi. Jej zdenerwowanie powodowało jeszcze większe spięcie ze strony trytona. Kontrola, którą chciał zyskać nad sytuacją poszła w zupełnie inną stronę, a znajomy głos kuł go boleśnie w serce. Wściekały się więc dwie bestie, zarówno wodorosty, jak i lądowy twór będący pół rybą a pół człowiekiem.
Jeszcze ten ptasior…
Rozglądał się dookoła i słyszał już tylko głośne bicie serca. Adrenalina pulsowała mu w głowie, wszystko wokół gdzieś niknęło.

***
-Tatusiu! Spójrz!
Tryton obrócił się w stronę córki. Jego nieco dłuższe włosy nie sprawiały żadnego problemu, gdy spokojnie tliły się w gęstwinie wody. Mógł wpatrywać się w swoją różową perełkę godzinami i nigdy nie straciłby zachwytu do niej, ale teraz jego uwagę przykuły inne, kolorowe plamy. Na ścianie ich jaskini odciśnięte były rączki dziecka, które szlaczkiem szły od samego wejścia, aż do tyłów ich domostwa. Wega nabrał wdechu, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie poddał się pod wpływem rozweselonej buzi syrenki.
„Niech to, za bardzo mnie rozpuszcza…” przyznał w myślach i zacisnął usta. Emma delikatnie się spłoszyła. Poczuła tą delikatną złość i wiedziała dlaczego. Miała nie malować po ścianach jaskini, ale ich domek wygląda teraz tak ładnie! A farby, które kupił będą trzymać się do kilkunastu lat!
- Spójrz! – nakazała palcem, jakby chciała się wytłumaczyć.
Wiscari przetoczył wzrok po wymalowanym wzorku, a na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Farba zmieniała kolor. Wyglądała, jak słodka tęczą na niebie, która cały czas zmienia tonację. Żółte odciski po chwili stawały się czerwone, pomarańczowe dążąc do odcieni niebieskich i fioletowych… I tak kolejno cały czas, jakby mknęły w miejscu, uciekały wciąż do przodu zgodnie z płynącym prądem. Wega teraz zrozumiał polecany produkt, który pozwala „spojrzeć na ten sam obraz w różnoraki sposób” i chociaż tęcza sama w sobie przyprawiała go o mdłości, to w połączeniu z jego oczkiem w głowie, jakoś się rozczulił.
- Emmo… - mruknął, a po chwili podpłynął do córki osadzając się na piachu. Przygarnął dziewczynkę do siebie i umazał rękę farbą. Przyłożył dłoń do jaskini, tuż obok tej odciśniętej przez córkę, ale jakoś niezdarnie odstającej od szeregu. Po chwili wycofał ją, a na jaskini widniały dwie dłonie naturian. Wiscari uśmiechnął się zaczepnie w stronę Emmy.
Syrence zabłysnęły oczy. Mocno przytuliła ojca oplatając go rękoma wokół szyi i mażąc przeklętą farbą, która, jak się okazało, trudno schodzi z ciała więc przez kolejne dni błyszczał tęczą.


***
„Tatusiu…” usłyszał po raz kolejny i zrozumiał, że nie był to ten sam głos i że nie był on ani trochę podobny do tego, jaki posiada Emmarilla, bo nie należał do niej. Nie płynął z jej ust. Nie był tak ciepły i nie wzbudzał pozytywnych emocji, a jedynie wyzwalał z czeluści czystą wściekłość.
- Lexi… - niby warknął, niby mruknął.
Wtedy wszystko się zmieniło. Kotołaczka ponownie popadła w ten sam stan, co nie tak dawno. Opętał ją jej przyjaciel, a gdzieś z boku wystrzelił kolejny kumpel kotowatej. Wystarczył jeden gest, by tryton był wolny. Wega zatoczył się do przodu przekonany, że wciąż musi walczyć. Podniósł łeb i zmierzył wzrokiem, nie Lexi, a już ducha, który nią rządził.
Wyprostował się, po czym spojrzał za siebie. Wodorostów nie było. Upalone teraz stanowiły lepki proch na tafli wody. Blade oczy wróciły więc do punktu wyjściowego jakim była.. a raczej było ciało kotołaczki. Zabawne, że nawet ptasior posiadał więcej gracji w chodzie niż on sam, wielki Wiscari-Rosa.
Najbardziej w tym wydarzeniu ucierpiała duma mężczyzny. Nawet nie obchodził go ten duch przed nim, ale fakt, że był bliski zawiedzenia w tej sytuacji. Lexi była bliżej śmierci niż kiedykolwiek… od momentu, gdy przynajmniej się spotkali.
Przetarł ręką usta. Z jednej strony czuł spokój, bo żyła, z drugiej narastała w nim wściekłość. Na nią, że doskoczyła mu pomagać i na siebie, że tak niewiele zrobił. A ten głupi duch niech się pocałuje w swoje prześwitujące dupsko.
- Jakże miło poznać – powiedział burym głosem.
- Cóż… Już wiem, że umiesz czarować, więc pewnie prowadzić nie swoje ciało też potrafisz. To lepsze niż kocie zwłoki.
Wega odwrócił się w stronę rzeczy, które zgarnął. Nie miał zamiaru chodzić w samych majtach po tym mało realnym świecie, ale też nie robił niczego pośpiesznie. Zerknął jeszcze na kompas. Jak na złość, nawet to ustrojstwo było tutaj nieprzydatne. Igła kręciła się jak oszalała. Oby tylko nie wybiła szkiełka. Był skazany na przyjaciół Kici. A bardzo tego nie chciał.
- Chociaż powiedz, jak cię nazywać, bo raczej „Kicia” do ciebie nie pasuje. Możecie prowadzić.
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Lexi tym razem miała więcej czasu, by zorientować się w sytuacji. Sasza nie puścił jej zaraz po tym jak zażegnał kryzys, co nie wróżyło najlepiej, ale tym zajmie się za chwilę. Teraz próbowała rozeznać się w swoim położeniu, co niestety nie było zbyt proste. Widziała wszystko tak jak zawsze, jednak nie miała w ogóle kontroli nad swoim ciałem. Nie mogła ruszyć rękoma, ani nogami, ani nawet ustami. Czuła się jak marionetka, której kończyny i usta poruszane są przez kogoś innego, za pomocą licznych sznurków. Widziała wszystko tak samo, lecz to nie ona obracała swoją głową, ani nie wykrzywiała twarzy w grymasach. To był on.
        Słyszała słowa maga, lecz mimo, że był to jej własny głos, nie czuła się, jakby to ona je wypowiadała, właściwie jakby docierały do niej gdzieś z boku. Podobnie jego śmiech. Niby jej, a taki obcy. Zadrżała. Czuła jego jaźń obok swojej, o wiele większą, silniejszą, która wręcz promieniała mocą. Widziała jego myśli i uczucia, chociaż tych drugich było na razie niewiele. Głównie rozbawienie zmieszane z dominującą ciągle ciekawością i czymś w rodzaju poczucia wolności. Poczuła się nagle nieswojo, jakby była gościem… Nie! Jakby była intruzem we własnym ciele.

        - Oleksandr Bajrami. Dla przyjaciół i obcokrajowców Sasza, podobno łatwiej wymówić. Gotowy? No to ruszajmy, przebywanie tu zbyt długo mnie drażni.
        Nie czekając na odpowiedź sylwetka dziewczyny obróciła się do niego plecami i ruszyła w drogę powrotną. Poruszała się zupełnie inaczej niż do tej pory, sztywno, jakby niepewnie, ostrożnie i wyraźnie niekomfortowo. O ile w głosie Lexi pobrzmiewała pewność siebie i moc maga, o tyle w jej ruchach było widać, jak bardzo niewygodne jest dla niego to ciało. Kruk, który do tej pory podążał za opętaną kotołaczką krok w krok, teraz, gdy Sasza wkroczył w las, wzbił się w powietrze ze skrzekiem i zniknął nad koronami drzew.
        - Dziwię się, że najpierw nie chcieliście wydostać się z tego zawirowania, a dopiero później szukać wody, już po tej właściwej stronie.. Czy brak wody aż tak ci doskwiera trytonie? – zerknął krótko na Wegę przez ramię i powrócił spojrzeniem do drogi przed sobą. – W każdym razie podejrzewam, że wystarczy wrócić tą samą drogą, by wydostać się z tej pętli znów na..
        Sylwetka dziewczyny zatrzymała się nagle, jej głowa odchyliła się lekko na bok, a uszy zadrgały nerwowo, wyłapując niesłyszalne dla innych dźwięki.
        - Fascynujący organizm, doprawdy, nie doceniałem kotołaków za życia, wyglądały niemal zawsze jak dzieci, do tego te idiotyczne futerka, ogony, jakby coś się ewolucji nie udało.. a tu proszę.. taki potencjał percepcyjny! Fascynujące.. – mruknął, ruszając dalej.
        -Graaa! Obcy! - wrzask Ptaszyska poniósł się echem po lesie, chociaż samego skrzydlatego nie było widać. Sasza zeskoczył niezbyt zgrabnie ze ścieżki, podpierając się drzewa, by nie upaść, straciwszy równowagę na jego korzeniach i gestem nakazał trytonowi, by również zszedł z drogi. Widać było jednak, że nie ukrywa się wcale, a jedynie schodzi komuś z drogi.
        - Yakov.. - szepnął. Jego głos przesiąknięty był nienawiścią, a zielone tęczówki Lexi ścięły się lodem, gdy spoglądała na zbliżające się ścieżką postacie. A właściwie ich cienie, gdyż to, co wyłaniało się spomiędzy drzew było cieniem ludzi, półprzezroczystymi zjawami. Młody, przystojny mężczyzna szedł przodem szybkim krokiem, lecz jego buty nie łamały gałązek na drodze, a przebiegający drogę królik po prostu przemknął przez niego, jakby nigdy nic. Podobnie postępująca za nim trójka akolitów, wysokich, postawnych młodzieńców, stanowiła zaledwie widmo ciał znajdujących się w tym samym miejscu, lecz innym świecie. Kotołaczka wyprostowała się nienaturalnie, co prawdopodobnie było przejawem rozluźnienia maga w jej ciele.
        - Nie zobaczą nas, są po drugiej stronie, w prawdziwym świecie - powiedział cicho, bardziej do siebie niż do towarzyszącego mu niechętnie Wegi. - Teraz jest dobry moment, żeby się wydostać, nawet jeśli zostawili kogoś przy wieży, na wszelki wypadek, rozprawimy się z nim po powrocie - stwierdził i nie pytając trytona o zdanie ruszył dalej.

        - Czemu cię zabił?
        - Mój brat? To jest długa historia kotku. Fajny masz ogon, jest chwytny?
        - Jestem kotem, nie ośmiornicą -
fuknęła w swojej głowie, jednak mag wygiął jej usta w złośliwym uśmiechu - A czemu chciał cię przywrócić do życia? - zapytała znów i z satysfakcją poczuła, jak ten grymas zamiera jej na twarzy.
        - Nie ciesz się tak kotku, na niczym mnie nie przyłapałaś - mruknął, - a na to pytanie nie znam po prostu odpowiedzi, aczkolwiek nie ukrywam, że chętnie dowiem się, co chodzi po głowie temu szaleńcowi.
        - Jest szalony?
        - Jeszcze nie zauważyłaś? –
zapytał ze szczerym zdziwieniem, a ona chciała wzruszyć ramionami, jednak te nie drgnęły nawet o cal.
        - Sama nie wiem do końca co tam się wydarzyło. Pamiętam tylko, że bolało.
        - Wiem.. przepraszam za to.


        Poczuł nagłe zaskoczenie dziewczyny, jednak nie tłumaczył się dalej i pozostawał też głuchy na jej szturchnięcia ze środka. Chciała się wydostać i nie dziwił się jej, dlatego też nie pytał głupio dlaczego chce wyjść, skoro i tak od razu zemdleje. Sam również wolałby utratę przytomności od braku władzy nad własnym ciałem. Przez setki lat zdążył się już przyzwyczaić do tego, że nie ma swojej materialnej formy i nawet taka mała istotka jak kotołaczka, którą udało mu się opętać, była już postępem na jego drodze ku wolności. Dlatego nie narzekał, nawet jeśli miał tutaj o wiele mniej miejsca niż chciał i potrzebował. Przez moment zastanawiał się, czy nie przeskoczyć w trytona, gdy wyczuł, że ten posiada odpowiednie predyspozycje. Coś jednak mówiło mu, że kotka miała większy potencjał, nawet jeśli nie było tego po niej widać na pierwszy rzut oka. Jej małe ciałko nie ograniczało jego mocy, a ponadto umysł i ciało dziewczyny były silne, to musiało mu wystarczyć. Na razie..

        Nie odezwał się już do końca drogi, chyba że Wega zadawał mu bezpośrednio jakieś pytanie. Trasa minęła im nieco szybciej, niż gdy szli w przeciwną stronę i już po chwili znaleźli się z powrotem pod wieżą, a Ptaszysko wylądowało tuż obok. Lexi zatrzymałaby się na chwilę, by spojrzeć na wieżę, jednak Saszy najwyraźniej spieszyło się do wyjścia, bo od razu skierował się w stronę wejścia i pchnął ciężkie drzwi. Nie było tam już muru i zaraz znaleźli się w tej samej komnacie, w której poznała trytona. Kiedy to było? Parę godzin temu? Wczoraj?
        Sasza zatrzasnął za nimi drzwi, a ona w tym samym momencie poczuła, jak jej włosy, ubranie i plecak opadają w dół, potraktowane normalną w Alaranii grawitacją. Ulga była niewyobrażalna.

        - Udało się! Wypuść mnie teraz!
        - Na zewnątrz nadal czekają na nas kłopoty.
        - Poradzę sobie!
        - Zemdlejesz.

Lexi fuknęła z niezadowoleniem. Nie miała na to dobrej odpowiedzi.
        - Tak myślałem – mruknął i zerknął krótko na trytona.

        - A jak z tobą? – zapytał nagle – Idziesz z nią czy w swoją stronę?
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

- Oleksandr Bajrami… Sasza… - mruknął dla próby Wega. Chyba jedno i drugie imię brzmiało krzywo, ale co tam. I tak nie zapamięta.
Tryton wykrzywił usta przyglądając się całkiem nowej gracji tego kociego ciałka. Właściwie nigdy wcześniej się zastanawiał nad proporcjami ducha – obce ciało. Czy Sasza był tak silny, że się tam nie mieścił czy też po prostu wielkość jego niematerialnej duszy faktycznie wpływała na wielkość ciała, jakie opanował. To były dosyć ciekawe zagwozdki. Może gdyby miał więcej czasu to by i dłużej się nad tym zastanowił.
- Przyciągnęły mnie tu ładne widoku – odparł uśmiechając się krzywo.
Mężczyzna szedł sztywno za opętanym ciałem. Jakoś nie czuł się zbyt dobrze, gdyby miał iść ramię w ramię z tym… przemądrzałym magiem w środku. Zatrzymał się więc, gdy tylko i Bjarami zaczął głosić swoje spostrzeżenia. Wiscari nie lubił istot lądowych, a teraz przekonał się, że miał kolejny powód, by nie lubić czarodziei. Może posiadali rozległą wiedzę, przeczytali stosy książek, magią dokonali wielkich czynów, ale nie było w nich ani trochę „zwyczajności”. To ta cecha sprawiała, że istoty posiadają duszę i serce, a magowie zdawali się być pozbawieni takich odczuć przez fakt, że mogą przeżyć tysiące lat. Przyzwyczajenie do życia sprawia, że głupieją lub zapędzają się w jedno miejsce zazwyczaj docierając jedynie do jeszcze większej wiedzy. Po co im jednak tyle mądrości z ksiąg w głowie, gdy nie posiadają za grosz duszy?
- Szkoda tylko, że tak mądry łeb docenia tak proste istoty i zapewne jeszcze wiele innych rzeczy, dopiero po śmierci. Przynajmniej nie jesteś pierwszym i ostatnim, który robi to dopiero po fakcie, zamiast zajmować się tym za życia… - Wega udawał, że się zamyślił – i odrobinę żałosne, że teraz wykorzystujesz jakąś biedną dziewczynę, którą miałeś za nędznego robala, gdy chodziłeś po ziemi – wyostrzył odrobinę ton przy końcu wypowiedzi i był gotów na małą dyskusję, gdy nagle Ptaszysko zaczęło wrzeszczeć.
Tryton odruchowo cofnął się o krok lub dwa. Przyjrzał się półprzezroczystym istotom. A więc ten świat nakłada się z tym dziwactwem, które tu panuje. To oznaczało, że niestety zgubił trop za jakąś niby szychą, za którą podążał. W tym momencie zaistniałą ciekawsza historia powiązana z prężnym ogonem oraz innym, równie niematerialnym ciałem, co wymieniony Yakov ( na obecną chwilę).
Milczał, mimo, że w głowie roiło się tysiące pytań. Nie powinien się tym przejmować, wszak to zwykły pchlarz z ludzkimi atrybutami, ale chyba bardziej nie lubił czarodziei niż zmiennokształtnych.
- A więc ktoś cię goni… - zagaił pod wieżą z wychowaniem godnym lądowych istot, czyli na początek - nie wprost.
– Po to potrzebne ci ciało. Ktoś cię wywołał zza światów? Czy sam poszukujesz zemsty na tych łebkach, co niedawno ujrzeliśmy? – drążył temat Wiscari zbliżając się coraz bardziej w stronę Saszy… łamane na Lexi. – Nie chcesz tkwić w tej wierzy, a więc pragniesz konfrontacji z „jegomościem”…
Twarz pirata przykrył niemiły cień. Pytanie Saszy zniknęło gdzieś w tle, jakby oczywistym był wybór Wegi. Był zaledwie kilka palców od kotowatej, którą chwycił wolno, lecz mocno za ramię. Był tylko duchem, nie mógł zwiększyć siły fizycznej ciała, więc tryton postanowił to wykorzystać. Nawet jeżeli Kicia miała nabawić się siniaka.
- Co masz zamiar zrobić? – spytał oschle wpatrując się w opętane oblicze. – Staniesz naprzeciw tym moczymordom w kapturach i co dalej? Ładnie spytasz czego szukają? Czy może od razu staniesz do walki, w której rozerwiesz to cienkie ciało? Czy też ostatnia opcja… Chcesz się wymknąć? – rozluźnił chwyt, ale to nie oznaczało, że nie czeka na odpowiedzi.
- Pomęczymy się jeszcze w trójkę… - spojrzał za krukiem po czym skorygował: - … w czwórkę, ale najpierw powiedz czemu właściwie opętałeś te smarkulę i na co to wszystko.
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Spojrzał na trytona przez ciemnozielone oczy swojego naczynia, zastanawiając się nad jego pytaniem, a dokładniej nad tym, czy w ogóle na nie odpowiadać. Wcześniej jedynie wysłuchiwał uszczypliwych uwag mężczyzny, jawnie okazując jak bardzo nie robią na nim wrażenia.
        - Wiesz o mnie tyle ile zechcę ci zdradzić, więc nie zachowuj się jakbyś pozjadał wszystkie rozumy – sparował gładko słowne ataki kierowane w jego stronę, a jego niski głos nijak nie pasował to twarzy młodej dziewczyny. – Poza tym Alexandry nigdy nie traktowałbym, jak nędznego robala, jak to nazwałeś, nie z jej mocą. Nie. Ona jest.. wyjątkowa, mógłbym ją wiele nauczyć, gdyby nie była taka pyskata.
        - Nadal mogę – dodał już we własnej (no chyba nie) głowie, kierując propozycję do konkretnej osoby. I chociaż kotołaczka nie odezwała się słowem, był to dla niego jasny komunikat. Tak jak podejrzewał, zmiennokształtna jest niezwykle głodna wiedzy i byłaby wybitną uczennicą. Prawdopodobnie nadal, mimo swojego raczej niemłodego już wieku, nie wiedziała czego dokładnie chce od życia, plącząc się wszystkim pod nogami i wpadając w tarapaty, nie dostrzegając, że nauka sama w sobie może być już celem.
        - Nie plączę się pod nogami – mruknęła w końcu z wyraźnym niezadowoleniem. Nie powiedziała nic więcej, bo czuła, jak przegląda jej myśli, przewracając je jedna po drugiej, niczym strony w otwartej książce. Zasyczała jedynie ostrzegawczo, a on zostawił ją w końcu, chociaż wciąż rozbawiony, niezbyt przejęty.
        Sasza drugim uchem wysłuchiwał licznych pytań trytona, uśmiechając się pobłażliwie z każdym kolejnym. Facet się nie ograniczał, przewałkował go dokładnie, a Bajrami zerkał na niego z ironicznym błyskiem w oku.
        - Prosisz mnie w sumie żebym ci historię swojego życia opowiedział – stwierdził z krzywym uśmiechem i oparł się plecami o wrota do wieży. - No dobrze, to najpierw bajka, później bójka, chociaż na całość nie ma czasu – westchnął, spoglądając w murowane sklepienie. – Szukają mnie, bo mojemu bratu nie do końca wyszedł eksperyment – uśmiechnął się wrednie. – To nie ja wykorzystałem Alexandrę, lecz on. Miałem być przez nią przeciągnięty do waszego świata, ale mój brat jak zwykle nie przeczytał dokładnie zaklęcia no i utknąłem w tym kocim ciałku, aż nie znajdę czegoś lepszego.
        - Siłą cię tu nikt nie trzyma – burknęła z niezadowoleniem, ale pozostawił to bez komentarza.
        - Nie pragnę zemsty, jestem ponad takie błahostki, poza tym szkoda na to mojego czasu i mocy, zmarnowałem już zbyt wiele chwil po śmierci – parsknął. – Ciekawi mnie jednak, dlaczego mój brat postanowił znów się ze mną zobaczyć, ale tego pewnie niedługo się dowiemy.
        Beznamiętnie obserwując potężną dłoń zaciskającą się na jego szczupłym teraz, kobiecym ramieniu. Odczuł towarzyszący temu ból, lecz nie zrobiło to na nim wrażenia. Poczekał jedynie aż mężczyzna puści go, a wówczas spojrzał na niego ostrzegawczo i nawet sympatyczna buzia kotołaczki nie była w stanie zniwelować grozy bijącej z jej spojrzenia.
        - Nie groź mi trytonie – stwierdził cicho. – Postawię sprawę jasno, żeby nie było później nieporozumień. Mogę być waszym sojusznikiem i pilnować, by włos wam z głowy nie spadł, nie widzę problemu. Jednak mogę też przy pomocy naszej ogoniastej koleżanki przenieść się w twój sflaczały wywłok, a później rozerwać jej drobne ciałko na strzępy. Więc mnie nie drażnij.
        Przyglądał się mężczyźnie chwilę, czy na pewno wszystko jest jasne, bo naprawdę nie miał zamiaru się powtarzać. Lexi prawie oszalała w środku, krzycząc, bijąc i szarpiąc za jego umysł, usiłując za wszelką cenę przejąć panowanie nad swoim ciałem. Skrzywił się tylko nieznacznie, nie podejmując jeszcze żadnych kroków. Już niedługo zużyje wystarczająco magii, by spacyfikować małą buntowniczkę, więc pozwolił się jej jeszcze wykrzyczeć i powrócił wzrokiem do Wegi, uśmiechając się, jak gdyby nic.
        - Nie mam zamiaru z nikim się konfrontować, mój braciszek może mnie pocałować w ogon – stwierdził beztrosko, po czym gwizdnął krótko. Ptaszysko poderwało się z ziemi, z trudem bijąc skrzydłami w niewielkim pomieszczeniu, po czym wylądowało na ramieniu dziewczyny, której kolana lekko ugięły się pod tym ciężarem. Później niespodziewanie Sasza zrobił krok w stronę trytona, położył mu drobną dłoń na przedramieniu i… zniknęli.

        Pojawili się w środku lasu, na wyraźnie górzystym terenie. Ptaszysko wzbiło się zaraz bezgłośnie w powietrze. Mimo, że Bajrami odstawił ich w pionie, nawet trytona podtrzymując, by nie stracił równowagi po niespodziewanej teleportacji, sam opadł po chwili na kolana, a ciało dziewczyny zgięło się w pół w konwulsjach, gdy wymiotowała na trawę samą krwią niemalże. Podparła się z trudem na rękach i otarła usta, siadając na boku i podnosząc zmęczone spojrzenie na trytona.
        - Jesteśmy staję na północ od wieży, nie dałem rady przenieść nas dalej. Minie trochę czasu nim złapią wasz trop, ale i tak musicie uciekać. Pomogę wam, jak tylko dziewczyna dojdzie do siebie, ale na razie muszę zostawić cię z bezwładnym kociakiem. Miło było poznać – Sasza uśmiechnął się słabo, a po chwili oczy dziewczyny wywróciły się białkami, by za chwilę skryć się za powiekami, gdy Lexi padła na ziemię omdlała.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

Na twarzy Wegi automatycznie pojawił się kpiący uśmieszek, gdy tylko padło stwierdzenie „pozjadania wszystkich rozumów”. Nic jednak nie dopowiedział, bo chociaż go korciło, to takie dziecinne sprzeczki na nic by się nie zdały. Od samego początku wiedział, że z czarodziejem nie dogada się w wielu kwestiach, a jedną z nich było to kto kogo uważa za bardziej przemądrzałego. Wbrew wszystkiemu, było to dosyć zabawne.
Pierwsze słowa więc przemilczał. Chwilę później zaśmiał się ochryple przykładając dłoń do brzucha.
- Właściwie, to tak – przyznał luźno, po czym skrzyżował ręce na klatce piersiowej słuchając Saszę. Nie była to porywająco skomplikowana historia, przynajmniej nie na tyle, by nie móc jej opisać prostymi słowami. Wiscari zastanawiał się czy teraz duch przywołany przez kochanego braciszka nie zechce się całkowicie przedostać do Alaranii. Wszak to bardzo kusząca oferta. Ani duchom, ani czarodziejom Wega nie ufał, nie mówiąc już o tym, że nadal jedno i drugie przynależało do lądowej części tworząc w ten sposób tylko spotęgowany powód do tego, by nie mieszać się w takie znajomości. Jednakże chcąc nie chcąc, natrafił na kotowate dziewczę, które teraz przyglądało mu się spod zaciśniętej dłoni. A raczej nie ona, a ten duszek.
Interes z tym magiem wcale mu się nie podobał. Teraz będzie dbać, by włos im z głowy nie spadł, ale gdy przyjdzie co do czego… Czy mógłby liczyć na duszka w środku Kici? Szczerze w to wątpił.
- Spokojnie duszku, szkoda by było rozrywać Kicię, by przenieść się do tak mało foremnego i zdolnego ciała jak moje… w kwestii magii – uśmiechnął się kwaśno. Później na moment zapadła cisza, którą tryton chciał złagodzić atmosferę.
Powykrzywiał przez chwilę ustami, bo chyba chciał być zbyt odpowiedzialny za Lexi. To do niej należą decyzje w kwestii wypędzenia ducha, chociaż z pewnością trudno było wyrazić w pełni własne myśli, gdy w głowie siedzi Twój wróg. Wega ze względu na wolność samą w sobie wolałby się uwolnić od takiego ducha, ale nie mógł wiedzieć czy kotołaczka rzeczywiście tak bardzo cierpi. Poczuł gorzki smak zdając sobie sprawę, że ponownie za bardzo wczuwa się w relację z lądem. Pomyślał o tym, dlaczego tak bardzo nienawidzi powierzchni i każdy ujawniający się powód przynosił mu ulgę. Gdy tylko opuszczą to miejsce będą musieli się rozstać – tak właśnie planował brzydal. Jego plan był bliski spełnienia, gdy Sasza przeniósł dwójkę poza obręb odwróconego świata.
Teleportacja nie należała do przyjemnych doznań. Była niczym dotknięcie skóry trytona, z tej szorstkości aż same wyginały się palce. Podtrzymany Wega miał duże pole podporu na sporych stopach, nie upadł, ale potrząsnął ciałem niczym zmoczony kundel, mlaszcząc przy tym, jakby co najmniej najadł się gwoździ. Musiał wyrzucić z siebie resztki magii, która go krępowała.
Mężczyzna, gdy w miarę pozbył się obrzydzenia, przeniósł wzrok na zmiennokształtną. Podpierał się właśnie rękoma na kolanach, lekko pochylony do przodu. Sasza wypowiedział ostatnie słowa i ulotnił się w mig, w głąb niematerialnego ciała Lexi. Patrzył beznamiętnie, jak ciało dziewczyny bezwładnie opada i nawet nie kiwnął palcem by ją chwycić. Wpatrywał się w Kicię jeszcze przez chwilę, gdy tak sobie leżała nieprzytomna.
- Ano było całkiem sympatycznie… - burknął prostując się.
Rozejrzał się po okolicznych drzewach, jakby próbował ustalić swoje położenie. Nie mógł iść w stronę wody (do której z chęcią by się rzucił), a wieżę widać było między przedsionkami gęstych liści. To już mu pozwoliło określić pewien kierunek trasy. Zbliżył się więc do Kici i objął ją, po czym z łatwością podniósł, i to jedną ręką! Była taka drobna i leciutka, jak na kota przystało. Nawet jeżeli teraz więcej w niej było ludzkiego ciała. Przerzucił dziewczynę przez ramię i sięgnął złotego kompasu. Na szklanej powierzchni szalał silny wiatr, który miotał ciężkie krople deszczu. To mogło oznaczać, że pogoda będzie sprzyjać ich uciecze. Kochany braciszek będzie miał problem znaleźć ślady w burzy, a Wega lubił deszcz. To też woda!
Wcisnął ukochane cacko w kieszeń i bujając się jeszcze przez chwilę w wolnych krokach wygrzebał tytoń. Uśmiechnął się pod nosem i od razu włożył go do ust żując, by trochę się rozluźnić. Po rozmowie z Saszą zrobiło się za poważnie, a spory kawał lasu i czasu dalej, zaczęło faktycznie kropić. Podrzucił sobie Lexi, by wbijające się żebro dziewczyny go tak nie uwierało. Taka chuda była.
No i… Nie mógł jej tak zostawić bezwładnej w krzakach. Może i był potworem, ale i też mężczyzną. A mężczyźni nie zostawiają bezwładnych, chudych dziewuch w środku lasu, pod nawiedzoną wieżą i na pastwę rozkapryszonego rodzeństwa ducha, które je opętało.
Szlag by to…
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        - Sasza?
        - Tak Kotku?
        - Kiedy sobie pójdziesz ze mnie?
        - Ahh, to jest doskonałe pytanie, aczkolwiek odpowiedź nie jest żadną tajemnicą. Pozbędziesz się mnie dokładnie wówczas, gdy znajdziemy kogoś na tyle potężnego, bym mógł przenieść się w jego skorupę, porzucając tym samym ciebie.
        - Oh...
        - Coś nie tak?
        - Myślałam, że tak po prostu mnie zostawisz, zrobisz sobie swoje ciało.

        Nieprzyjemny śmiech rozległ się w jej głowie, aż skuliła się odruchowo, dopiero wówczas orientując się, że odzyskuje już władzę nad swoim ciałem.
        - Niby jak miałbym to zrobić Kotku? Tworzenie ciała od podstaw nie ma kompletnie sensu, kiedy można po prostu przygarnąć sobie cudze. Przeszkadza ci to?
        - Nie, ja tylko… nieważne.
        - Myślałem, że chcesz się mnie pozbyć. Czyżbyś jednak zmieniła zdanie?
        - Nie! Chcę żebyś się wyniósł.
        - Zrobi się.


        Otworzyła momentalnie oczy, kiedy pierwsza kropla wody spadła jej na odsłonięty kark. Początkowo nie mogąc zorientować się w otoczeniu, rozglądała w panice wokoło, opuszczając nagle wzrok, gdy poczuła systematyczne drgania. Ktoś ją niósł. Widziała grunt umykający spod długich nóg i czuła na łydkach zarzucone niedbale ramię, by nie spadła w tył. Poruszyła krótko płatkami nosa i uspokoiła się, wyczuwając zapach Wegi. Była po części kotem, nie przywiązywała do wyglądu żadnej wagi, a przy tym mężczyźnie zdążyła już poczuć się swobodnie, dlatego teraz nie panikowała, że gdzieś ją uprowadza. Powoli przypominała sobie przejęcie kontroli przez Saszę, krótką teleportację, podczas której czuła się, jakby miało ją rozsadzić od środka i twarde lądowanie. Później tylko ciemność, ale nie trzeba było być geniuszem, by domyślić się, że kochany tryton nie zostawił jej w krzakach tylko niósł gdzieś. Tylko gdzie?
        Zamruczała donośnie po kociemu, przecierając oczy i podnosząc się na rękach, oparła dłońmi o bark mężczyzny. Odwróciła głowę, by spojrzeć na niego i dać znać, że już się obudziła i może postawić ją na ziemi... ale wtedy to się stało. Kolejna kropla deszczu, ciężka niczym wylana z cebra woda, spadła na jej nos. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, zezując na wilgotne miejsce na swojej twarzy, a później powoli i z przerażeniem spojrzała w górę. Niebo zasnuły ciężkie chmury, a lecąca w dół ulewa wręcz kpiła z kotołaczki, która nie miała szans uciec.
        Deszcz lunął równomiernie, spadając ścianą wody na podróżnych. Dziewczyna zasyczała w panice i najpierw zamarła z szoku i niemalże namacalnego cierpienia, przewieszona przez bark trytona, a później dosłownie zeskoczyła z niego, lądując na nogach i rękach, wciąż w swojej ludzkiej postaci. Jako kot z pewnością poruszałaby się szybciej, jednak wtedy miałaby mokre futerko, a do tego nie mogła dopuścić! Już wystarczyło, że jako człowiek była przemoczona do suchej nitki. Położyła po sobie uszy i pobiegła pędem pod pobliskie drzewo, wspinając się po nim z zaskakującą łatwością. Zatrzymała się dopiero na jednej z niższych gałęzi, gdzie ukucnęła, kurczowo obejmując nogi ramionami, chowając się pod tą naturalną parasolką i spoglądając wielkimi oczami na moknącego trytona. Dlaczego nie uciekał?!
        Zdrętwiała, gdy większa kropla spadła z liścia prosto na jej ucho, które zatrzepotało w proteście i znów położyło się po głowie dziewczyny. Skuliła się jeszcze bardziej, przedstawiając sobą widok typowy dla przemokniętego zwierzęcia, które stojąc przed drzwiami domostwa smutnym spojrzeniem usiłowało wybłagać wpuszczenie do ciepłego i suchego wnętrza.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

Poczuł poruszenie na ramieniu, a po chwili bezpośredni ucisk na barku. Tryton delikatnie zwrócił ku dziewczynie głowę dając znać, że odebrał od niej informację, ale jakoś nie spieszyło mu się z odstawieniem jej. Zastygł w obranej pozycji, gdyż Kicia wygodnie wpijała mu się w ciało, a ręka mu nie drętwiała, więc uznał noszenie jej za „szybszy transport”. Cała wędrówka zmieniła się w przeciągu kilku sekund, gdy deszcz runął równą ścianą na dwójkę wędrowców.
Mężczyzna zwolnił uścisk pozwalając kotołaczce zeskoczyć z siebie, bo właściwie nie dała mu innego wyboru. Ta susem pognała do pobliskiego drzewa, a on wolno śledził swoją ją wzrokiem. Gdy ulokowała się w trwałym i na miarę możliwości odpowiednim dla siebie miejscu, zbliżył się obranego drzewa moknąc bez skrupułów w gęstym deszczu. Wega spojrzał w górę. Nawet krople wpadające do oczu mu nie przeszkadzały. Był wręcz uradowany na swój specyficznie emocjonalny sposób takimi doznaniami. Widząc wzrok Lexi od razu zrozumiał, że nici z ich dalszej wędrówki, choćby świat miał się zawalić.
Płytko westchnął i usiadł pod drzewem. Miał wrażenie, że cały pień dygocze od ciągłych ruchów zmiennokształtnej, która skrupulatnie pilnuje, by woda nie dotknęła jej szczupłego ciałka. To było bardziej irytujące od brzęczącego komara nad uchem, chociaż sam tryton nie mógł pochwalić się wybitnym słuchem, to czucie miał dobre. Stąd też Kicia przebiła krwiożerczego owada pozostawiającego uczucie swędzenia na skórze. Jeszcze raz podniósł ku niej wzrok i chwilę kręcił głową podejmując z góry przegraną walkę wobec spojrzenia, jakie potrafi posłać kobieta. Wiedział, że niczego od niego nie wymaga, ale wyrażane przez nią uczucia będą śniły mu się po nocach, gdy nie zareaguje. Nie umiał postawić się w jej sytuacji – był wpół rybą i w dodatku stworem, któremu niska temperatura jest nawet na rękę, bo sam ma ciało niczym lodowiec. Patrząc tak na towarzyszkę widział zupełnie inny obraz. Miękkie futro na uszach kojarzyło się z ciepłym kominkiem w drewnianej chatce, a nie na drzewie podczas wielkiej ulewy.
Mężczyzna zdjął kamizelkę, po czym zaczął rozpinać guziki potarganej koszuli. Wierzchnie ubranie było na tyle grube by w miarę osłonić lekki materiał pod spodem. Koszula wydawała się być bardziej odpowiednia, niż przeciekający dach liści. Szczególnie, że będą ją chronić aż trzy czynniki - drzewo, tryton i koszula.
- Ekhm… - odchrząknął nie wiedząc za bardzo, jak wyjść z propozycją. Miał wrażenie, że każde godne mężczyzny zachowanie zamieszkującego morze jest inaczej odbierane na lądzie. To było śmieszne, ale… tak rzeczywiście było.
- Istnieje większe prawdopodobieństwo zmoknięcia jako człowiek na drzewie, niż jako mały kot zawinięty w koszulę – powiedział rozwijając skrawek materiału by udowodnić, że u niego będzie mimo wszystko odrobinę lepiej.
Krępacja rozpłynęła się w mig, gdy dostrzegł szybkie podjęcie decyzji ze strony Lexi, która chyba bez większych oporów zeskoczyła na ziemię. Mając grunt pod nogami momentalnie przemieniła się w kota, a Wega czując oszczędność sekund od razu objął ją suchym materiałem i posadził bardziej na brzuchu, niż na nogach, po czym szczelnie zawinął. Aby dać jej jeszcze większe bezpieczeństwo przed deszczem mężczyzna pochylił się splatając ręce na kolanach. Zgarnął włosy do tyły, aby woda ściekała mu po plecach. Bił od niego chłód, na który nie miał wpływu, ale taka kryjówka i tak była lepsza od poprzedniego ułożenia kotołaczki.
Deszcz lał i lał nie mając końca, a jego dźwięk pozostawiał ciszę w ustach podróżników. Nie patrzył często na Lexi, czasem tylko zerknął czy aby nigdzie nie dosięga jej żaden strumień. Zdawała się być teraz panią jego ciała, układała się jak tylko zechciała, a on, niczym zniewolony właściciel, odpowiednio dobierał do niej pozycję. Nie mógł podarować jej ciepła, ale w pewien sposób ta sytuacja poruszyła jego nie tak zlodowaciałe serce. Podarował jej odrobinę bezpieczeństwa i zapewnił ochronę, mógł tak siedzieć przez wiele godzin jeżeli choć trochę to uszczęśliwiało młodą dziewczynę. Wega spojrzał na zegarek, w którym gromadziły się błyskawice. Burza miała przyjść jeszcze tego wieczora, ale jak zwykle nie przejął się tym wielce. Obiecał sobie wstać za chwilę, ale usnął.
Nie był pewien, co właściwie go obudziło ani też ile czasu śnił, ale do jego uszu dotarł… płacz?
Wega z burknięciem typowego stwora wyprostował się na tyle by dotknąć całymi plecami pnia. Rozejrzał się dookoła próbując zidentyfikować źródło. Ułożył otwartą dłoń na ciele kotki mówiąc:
- Nie przemieniaj się jeszcze.
Tryton sięgnął po kamizelkę, którą bez szemrania założył na siebie. Wstał trzymając Lexi w jednej ręce i nim wyszedł poza obręb chroniącego ich drzewa, zapiął częściowo ubranie umieszczając zwierzę pod drugą warstwą materiału. Taki prowizoryczny koszyczek.
- Będziesz musiała to przetrwać – mruknął i starając się jak najbardziej zacisnąć kamizelkę bez duszenia swojej towarzyszki, którą próbował wciąż chronić przed deszczem.
Nie musiał długo szukać, by znaleźć przemokniętą dziewczynkę. Skuliła się pod drzewem wycierając cieknące po policzkach łzy. Wiscari nabrał odrobinę dystansu, ten widok na swój sposób uroczy często okazywał się pułapką, ale… nie wyczuł żadnej magii. Podszedł do dziecka, które zauważyło buty kilka kroków od siebie. Gdy podniosła głowę i ujrzała stwora, pisnęła przerażona próbując uciec, ale wielkie łapsko potwora zdołało ją dosięgnąć.
- Nie uciekaj – powiedział ochryple tryton. Poczekał aż dziewczynka się uspokoi. Krzyczała, płakała i błagała, ale on jej nie puścił. W końcu zmęczenie wygrało i mała jeszcze raz odważyła się spojrzeć na leśnego stwora.
Była niezwykle chudziutka. Rzadkie brązowe włosy okalały okrągłą i bladą buzię z kilkoma piegami na nosie. Piwny kolor oczu był rozrzedzony przez szkliste powłoki gromadzących się łez.
- Jak masz na imię? – spytał spokojnie.
- Caroline… - odpowiedziała drżącym głosem.
- Mnie nazywają Wega.
- Jesteś potworem? - wyszeptała niepewnie.
- A czytałaś kiedyś o potworach?
- Tata mi opowiadał… W lasach są straszne potwory, co zjadają głowy nieposłusznym dzieciom – wydusiła z siebie i z jeszcze większym przerażeniem patrzyła na Wiscariego. – Ale ja już będę grzeczna! Obiecuję!
- Gdybym miał ci zjeść głowę to bym nie czekał aż się uspokoisz – zauważył.
- Bo spokojnie dzieci smakują lepiej – odpowiedziała pośpiesznie.
Wega spojrzał na nią nieco zdziwiony, ale już po chwili zaśmiał się szczerze. Wtedy Caroline dostrzegła, że ów potwór chowa coś za kamizelką.
- Masz kotka?! – dziewczynka była wyraźnie oszołomiona, a Wega na znak pojednania odchylił materiał by pokazać Lexi. - Mogę pogłaskać? Jak ją nazwałeś?
- Kicia.
- Ale brzydkie imię. Dać kotkowi na imię Kicia… Mogę ją nazwać po swojemu?
- Jak się zgodzi.
Dziewczynka wyciągnęła rękę by pogłaskać Lexi za uszkiem. Miała takie miłe futerko w dotyku! Tylko ten potwór taki zimny… że też ma kota.
- Lilka. Mogę nazwać cię Lilka? – uśmiechała się coraz mocniej dopieszczając zwierzaka.
- Gdzie twój dom? – spytał nagle Wega, a Caroline od razu cofnęła rękę zawstydzona sytuacją. Milczała grzebiąc nogą w ziemi i ociągając się z odpowiedzią. Wiscari nawet na krótki moment się nie zirytował będąc świadom, jak delikatną istotkę ma przed sobą. – No dobrze… Mówiłaś, że tata opowiadał ci o potworach, a kim jest Twój tata?
- Leśniczym… - burknęła niechętnie.
Mężczyzna domyślił, że dziewczynka pewnie uciekła z domu, chociaż na zdradzenie powodów było jeszcze za wcześnie.
- Wiesz, niedługo będzie burza. Musimy wrócić do twojego domku. Tata na pewno się martwi.
- Och, tak… na pewno… - odpowiedziała cichutko.
- Pamiętasz gdzie twój dom?
Caroline pochyliła głowę kiwając przecząco głową. Teraz dla małej około sześciolatki pewnie wszystko wydawało się takie samo.
- Może nasz kotek gdzieś widział domek leśniczego? – zwrócił się już twardszym głosem do Lexi.
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Z niemalże namacalnym bólem w oczach obserwowała krople deszczu rozbijające się o skórę i odzież trytona, jak gdyby każda z nich dotykała też ją samą. Mężczyzna natomiast zdawał się w ogóle nie przejmować lejącą się na niego strugami wodą, a wręcz wyglądał na całkiem usatysfakcjonowanego taką zmianą pogody. Dopiero po chwili do Lexi dotarło, że przecież jest istotą morską, więc nawet deszcz stanowi dla niego ulgę od stąpania po suchej ziemi. No to rzeczywiście, ta dwójka pasowała do siebie, jak pięść do nosa.
        Większość kociej uwagi poświęcona była w tej chwili uniknięciu zmoczenia, więc dziewczyna nie kontrolowała niemalże w ogóle tego, co dzieje się wokół niej. Z nieprawdopodobną uwagą za to obserwowała liście nad swoją głową i gdy tylko któryś obniżał się zbytnio, przepełniony kapiącym wciąż w niego deszczem, odsuwała się kawałeczek, by ta naturalna miska wody nie wylała jej się na głowę. Dlatego na subtelne w mniemaniu mężczyzny chrząknięcie odwróciła głowę w jego stronę tak gwałtownie, jak wystraszona sowa. Wystarczył jej jedynie gest uchylanej zapraszająco koszuli, by Lexi niemal bezwładnie skoczyła z drzewa na ziemię, przemieniając się, gdy tylko jej łapki dotknęły ziemi i wskakując w uszykowane dla niej miejsce nim jeszcze Wega na dobre zamknął buzię.
        Zadowolone mruczenie rozpoczęło się bezzwłocznie, gdy tylko kociak otrzepał się z tych kilku kropel wody, które dosięgnęły go po drodze, i zaczął układać się w materiałowym zawiniątku. Koszula nie była tak ciepła, jak można byłoby się spodziewać, jednak była sucha i przyjemnie szorstka, więc Lexi krążyła przez chwilę po niewielkiej przestrzeni wokół własnej osi, łapkami i pazurkami urabiając sobie legowisko, nim w końcu ostrożnie ułożyła się w mały kłębuszek. Nawet ucho jej nie wystawało i o jej obecności świadczyły tylko przyjemne wibracje, od mruczącego zwierzaka i lekkie unoszenie się materiału, od oddechu. Kocia satysfakcja z uzyskania bezpiecznej kryjówki była wręcz namacalna i donośne mruczenie było tylko jednym z jej przejawów. Pozwalała się przesuwać i układać, niczym żywy tobołek, by po chwili i tak pokręcić się w kółko i znów pougniatać podłoże łapkami. Nie mogła powstrzymać naturalnego przy tym wysuwania się pazurków, ale starała się być maksymalnie delikatna, by mężczyzna zaraz nie zrzucił jej z syknięciem na ziemię. Człowiecza dusza w zwierzęcym ciałku była bowiem świadoma takiej możliwości, a perspektywa wylądowania w kałuży, w przesiąkającym szybko koszyczku z koszuli była na tyle przerażająca, by być w miarę grzecznym koteczkiem i nie doskwierać zbytnio kochanemu trytonowi.
        Spała jak zabita, mrucząc cichutko i oddając kocie ciepełko przez materiał koszuli. Słyszała czyjś płacz i jej ucho drgało lekko, w proteście na przerywanie jej drzemki, ale nie zainteresowała się specjalnie kto może wydawać te dźwięki. Lexi wbrew swojej urokliwej aparycji, empatią wykazywała się stosunkowo rzadko, a z pewnością nie wówczas, gdy była pod kocią postacią i spała. Tryton jednak zaczynał się poruszać i chociaż kotka początkowo wbiła w szatę, którą była zawinięta, pazurki w niemym proteście, mężczyzna i tak w końcu się podniósł. Zielone oko spojrzało na niego z wyrzutem spomiędzy fałd koszuli, a kociak miauknął donośnie, informując cały świat, że nie ma najmniejszej ochoty jeszcze stąd wychodzić. Ciasnota koszyczka stworzonego z kamizelki była jej nawet na łapkę, umiała się przecież dopasować do każdego kształtu legowiska. Wyglądała więc tylko przez szparkę ciekawie, oczywiście pilnując bardzo, by woda nie kapnęła jej na nosek.
        Widok dziecka nie był dla niej specjalnie krzepiący. Dzieci były zazwyczaj zbyt głupie, by się z nimi normalnie porozumieć, ciągle się czepiały i czegoś chciały. Poza tym rzucały kamieniami w koty i związywały im łapki. To konkretne dziecko nie wyglądało specjalnie groźnie, ale wydawało z siebie piskliwe dźwięki, więc kotka wycofała się przezornie w głąb swojego legowiska. Wymianę zdań między miłym nagle trytonem a małą dziewczynką obserwowała jednym okiem, wykukując zza koszuli. Co było błędem, jak okazało się po chwili, gdy Caroline ją dostrzegła. Wycofała się znów niechętnie, z wyrzutem spoglądając na odkrywającego ją Wegę i skuliła pod wyciągniętą w jej stronę dłonią. Pierwsza pieszczota została przyjęła z łaskawością i ostrożnością, jednak już po chwili Lexi z zadowolonym mruczeniem nadstawiała łepek na głaskanie. To konkretne dziecko nie było takie złe. Miauknęła zdziwiona, gdy dziewczynka zabrała rękę, a na twardy głos trytona podniosła na niego urażony wzrok. Dlaczego dla niej nie był taki miły, też ma mu się rozpłakać? Dziwna to była istota doprawdy.
        Jak na zawołanie jednak nad głowami całej trójki pojawił się czarny kruk, skrzecząc donośnie. Caroline w pierwszej chwili pisnęła i kucnęła na ziemi, przykrywając głowę rękami, jak gdyby spodziewała się, że ptak porwie ją w szpony i uniesie nad lasem. Ptaszysko jednak nie zaszczyciło jej nawet spojrzeniem, obniżając jedynie lot i lądując nieopodal.
        - Chata jest na północ stąd, może pół godziny drogi marszem – obwieścił swoim niskim głosem i znów wzbił się w powietrze, zmierzając we wspomnianym kierunku. Caroline nadal kucała przy ziemi, ale teraz oczy otwarte były szeroko nie z przestrachu, ale ze zdziwienia. Straszliwy potwór miał nie tylko koteczka, ale nawet gadającego ptaka! Tatuś jej nie uwierzy!
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

Proszę, proszę. Kicia dobrze zabezpieczyła się tym gadającym ptakiem. Niegłupi, a duże pole widzenia, które ptaszysko jest w stanie dostrzec zapewne wielokrotnie ochroniło ją przed swoim prześladowcą. Dobrze, że mówi wspólną mową, bo pewnie trytonowi uszy by się zwiędły od tego dziwacznego języka zwierząt lądowych.
Wega wstał spoglądając na dziewczynkę. Mimo, że była już spokojniejsza to nadal trzęsła się z zimna. Miał tylko suchą koszulę z kotem, która niewiele by pomogła zważając na fakt, że dzieciaka rozbierać na deszczu nie będzie. Caroline i Lexi łączyła jednakże pewna zależność – wytwarzanie i oddawanie ciepła. Oddał więc owiniętą kotkę w ręce zachwyconej dziewczynki. Z wielką przyjemnością tuliła do siebie zwierzaka. Na całe szczęście płeć piękna z reguły uwielbia wszystko co miękkie i futrzaste.
Mężczyzna objął dziewczynkę i podniósł zarzucając na dwójkę mokrą kamizelkę. Tworzył on jednakże daszek dla Lexi oraz w większości okrywał plecy dziecka, a Wiscari mógł jednym okiem spoglądać w górę śledząc kruka.
Długie nogi oraz obojętność na temperaturę i deszcz sprawiły, że zbliżyli się do chatki w niecałe pół godziny. W tym czasie dziewczynka opowiadała proste historyjki ze swojego życia, na przykład jak to pewnego dnia złapała motylka i trzymała go w słoiku, ale brat jej stłukł i uciekł. Peplała i peplała, a Wega okazał się miłym słuchaczem, który zadawał pytania na poziomie rozmowy z dzieckiem, czyli typu jakie kolory miał motylek, a jak ma na imię brat i tym podobne. Pouczanie Caroline mijało się z celem, bo teraz była wystarczająco duża by wiedzieć, że takie ładne istotki powinny latać wolno a nie być zakręcane w słoiku. Okazało się, że dziewczynka ma pięć sióstr i czterech braci w różnym wieku, dla Wegi wydawała się to przeogromna liczba. Wolał myśleć, że część tego rodzeństwa jest zmyślona – dzieci w końcu tak mają. W pewnym momencie dziewczynka usnęła wspierając głowę o bark mężczyzny, a Lexi mogła czuć się wyjątkowo bezpiecznie objęta przez dziecko i trytona.
Wiscari delikatnie pogłaskał policzek Caroline by ją obudzić. Gdy dziewczynka otworzyła oczy dostrzegła jasne światła palącego się w domu kominka. Chata nie była wielka, choć dwupiętrowa, ale wydawała się dzięki temu niebywale ciepła.
Caroline z niewielką chęcią puściła z objęć swego potwora, ale byli już za blisko. Wygłaskała na pożegnanie kotka, po czym Wega odstawił delikatnie dziewczynkę na ziemię, która rzuciła niepewne i krótkie spojrzenie na drewnianą chałupę. W środku rozchodziło się żółte światło, od budynku biło ciepło i przytulność, dlatego nie rozumiał obaw dziecka. Coś tu jednak nie grało, sielanka paliła po oczach morskiego stwora, który nie lubił takich wzniosłości czy przesadności. Nie wiedział na ile jego pogląd jest zgodny z prawdą, ale skoro Caroline nie wbiegła z płaczem w trakcie burzy do domu… to chyba nie wszystko było cacy. Dziewczynka stała patrząc na niego wielkimi oczami, gdy starał się opuścić kamizelkę na ramiona tak, by Lexi nie była mokra.
- No dobrze, pójdę tam z tobą – powiedział i chociaż brzmiał jak niezadowolony gbur to jednak w głębi duszy sam chciał sprawdzić cóż tu się dzieje.
Wysunął się na przód swoim ciężkim krokiem, a Caroline niemalże była przyklejona do jego nogi. Tryton zapukał trzy razy, gdzieś słyszał, że podobno ludzie tak robią.
W domu zaś zapanowała grobowa cisza. Wiscari miał słaby słuch, więc nie usłyszał nagłego szemrania. Stał i czekał, a jego irytacja narastała. Caroline przestraszyła się, że nie będzie chciał tyle czekać pod drzwiami, ale Wega miał przecież duuuużo czasu. Tyle ile potrzebuje Caroline.
- Kto tam? – odezwał się w końcu starszy facet.
- Odnalazłem zgubę tego domu.
I zapadło milczenie. Ktoś wyjrzał przez okno, ale było za ciemno, by dostrzec twarz potwora. Rysował jedynie czarny kontur postaci. Wega szturchnął delikatnie Caroline, która nagle się ocknęła i od razu powiedziała:
- To…to ja, Caroline!
- Caroline? A co ty tutaj robisz? – spytał nieco zdziwionym głosem mężczyzna.
- Zdaje się, że mieszka… - burknął pod nosem tryton, a chwilę później drzwi się uchyliły. Wiscari chwycił za framugę drzwi by siłą otworzyć je na oścież. Mimo starań mężczyzny, który był prawdopodobnie głową tego domu, tryton niewiele wysiłku włożył w swoje działanie. Ojciec ujrzawszy potwora aż pobladł, momentalnie cofnął się o krok z jękiem i machając ręką zaczął szukać pobliskiej broni – najwidoczniej przygotowany na takich gości.
Mężczyzna rzeczywiście łupnął jakimś mieczem w stronę stwora, ale Wega był przecież równie mocno przygotowany. Pchnął drzwi by ostrze wbiło się właśnie w nie . Fakt, klinga przebiła drewnianą barierę, ale broń nie sięgnęła trytona. Potwór ponownie delikatnie odchylił drzwi, po czym wyjął ostrze.
- To nie będzie potrzebne – odrzekł odrzucając miecz.
Ojciec spojrzał przerażony na dziewczynkę, lecz ten strach przerodził się w nienawiść. Ludzie potrafią tak łatwo wyrażać swoje emocje. Tryton to dostrzegł, czuł, że Caroline będzie czekać wielkie lanie, więc musiał wyjść temu naprzeciw.
- Jestem strażnikiem tego lasu. Przeżyłem wiele wieków, a moja skóra zrosła się z naturą tutejszych terenów. Stałem się opiekunem zaginionych dusz, a gdy je odnajdę już do końca życia sprawuję nad nimi pieczę – wyjaśnił kłamliwie Wiscari, ale nie miał ku temu jakiś większych oporów.
- Ten dom nasączony jest cierpieniem… - tryton spojrzał zimno w oczy ojca, wtedy w tle dostrzegł także matkę dzieci. Bracia i siostry Caroline skulili się w kącie przy schodach, a kobieta słysząc groźby schowała pas za plecy. To nie była bogata rodzina. Gdy ma się na głowie tyle osób do wyżywienia nie można oczekiwać, że będą pływać w złocie.
- Sprawicie ból choćby jednej z waszych pociech, a obiecuję, że ten dom nie zazna spokoju – dokończył, po czym prostym gestem zaprosił Caroline do środka. Dziewczynka spojrzała na niego niepewnie, ale weszła do domu.
Wega by spotęgować siłę swojej „klątwy” wykonał mało sprecyzowany ruch w powietrzu. Gdy tylko Lexi próbowała wychylić łepek zza jego kamizelki przycisnął ją, a jakiekolwiek miauknięcie zostało zignorowane przez trytona. Pożegnał się machnięciem ręki z mieszkańcami, a następnie odszedł. Gdy drzwi się zamykały dostrzegł, jak Caroline ciepło się do niego uśmiecha. Z pewnością chciała powiedzieć mu więcej, ale było tak mało czasu… i nie przy ojcu.
Tryton w najbliższej chwili uwolnił kotkę na tyle by mogła odetchnąć. Deszcz powoli przeradzał się w mżawkę, więc jej zadowolenie powinno delikatnie wzrosnąć… mimo wszystko.
- Dobra, poczekamy tu jeszcze. Ta historia nie zakończy się na moich odwiedzinach. Mam nadzieję, że umiesz wykonywać jakieś sztuczki z duchami – powiedział tryton przechodząc dookoła domostwa by obrać sobie idealną miejscówkę do obserwacji.
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Moment przenoszenia z wygodnego, ciepłego i w pełni już zaadaptowanego koszyczka z trytonowej koszuli w ręce dziewczynki nie był przyjemny. Pierwsza kropla deszczu na nosie i kotka z żałosnym miauczeniem zaczęła machać łapkami, usiłując wyrwać się ze stalowego chwytu Wegi i wrócić do swojej kryjówki. Rączki, które ją złapały, trzymały niepewnie i Lexi niechybnie dałaby nogę, gdyby nie to, że wciąż zaplątana była w koszulę trytona, której nie skopała jeszcze łapkami. W końcu Caroline udało się przytulić zwierzątko, które z dumą dzierżyła i podśmiewała się pod nosem, gdy kotka usiłowała wepchnąć się głębiej pod jej ramiona, by nie moknąć. Dopiero, gdy Wega wziął je obie na ręce uspokoiła się nieco, zerkając na daszek z kamizelki nad głową swoją i dziewczynki.
        Początkowo święcie przekonana, że w życiu nie zaśnie przy nieustannym peplaniu Caroline, w końcu jednak przymknęła ślepia, wznawiając mruczący koncert, a po chwili tym samym usypiając umęczone dziecko. Obudziła się dopiero, gdy dziewuszka zaczęła tarmosić ją po łepku, najwyraźniej w ramach pożegnania, gdyż nad jej ramieniem zmiennokształtna dostrzegła małą chatkę z jasnym blaskiem świec w oknie. Gdy Wega zaczął zbliżać się do domku, uniosła lekko pyszczek zaciekawiona. Ptaszysko podreptało z nimi na ganek, chowając się pod jego dachem i otrzepując pióra z wody.
        Lexi wyłapała aurę domu, gdy tylko otworzyły się jego drzwi. Schowana za pazuchą swojego towarzysza zjeżyła się cała i wycofała w głąb swojej kryjówki, sycząc i prychając, jak gdyby ktoś ją zaczął atakować. Tak bowiem było, nie chodziło jednak o miecz wycelowany w trytona, lecz o wspomnienia, które przesiąkły do jej umysłu. Zdawałoby się, że zobrazowane w głowie wydarzenia miały miejsce całe milenia temu, jednak chociaż w istocie było to dawno, wciąż pozostawały świeże w jej umyśle. Czekały tylko na odpowiedni moment, by się ujawnić. Nie odpłynęła jednak zupełnie, jednym uchem słuchając kłamstw, które na poczekaniu wymyśla Wega. Zerknęła na niego nieco zdziwiona, ale kto by tam zwracał uwagę na małego kota. Nie usatysfakcjonowały jej jednak czcze groźby i gdy zamknęły się za nimi drzwi, wciąż miała przed oczami buzię Caroline, do której poczuła nagły przypływ sympatii.
        Kocia ciekawość rozbudziła się w pełni po ostatnich słowach trytona. Na co on chce czekać? Ona nie miała najmniejszego zamiaru słuchać, jak ten człowiek leje dziewczynkę pasem. A mogła go zapewnić, że to będzie słychać. Dopiero po chwili zrozumiała co miał na myśli i uśmiechnęła się paskudnie. Gdy Wega krążył wokół domostwa, ona wypatrywała najbardziej suchego miejsca. Mżawka nie przebijała się już przez korony drzew, ale pozostała po wcześniejszym mocnym deszczu woda wciąż ściekała zdradziecko po liściach. Kawałek dalej zobaczyła jednak małą szopę na narzędzia, z wystarczająco wystającym dachem, by móc się pod nim skryć. Tryton najwyraźniej również ją dostrzegł, bo ruszył w tamtą stronę, kryjąc się w końcu przed deszczem. Kotka wyskoczyła nagle zza jego pazuchy.
        - Och, znam parę sztuczek – odpowiedziała na wcześniejsze pytanie, przeciągając się już w ludzkiej postaci.
        Nie licząc zajęć z magii, nikt jej nigdy nie prosił o pokaz umiejętności, a ona wcale nie czuła się teraz wykorzystywana, wręcz przeciwnie. Chociaż na co dzień nie pomagała każdemu po drodze, ta mała miała być wyjątkiem, głównie dzięki swojemu paskudnemu ojcu i równie okropnie bezczynnej matce.
        - Tylko nie zeświruj – ostrzegła trytona, zdając sobie sprawę, jak wygląda, gdy zagląda na drugą stronę. Kruk już wyczuł, co się święci i podleciał do nich, stając przed Lexi, niczym strażnik. Ta zaś, słysząc pierwszy krzyk dobiegający z chatki, zamknęła oczy i odnalazła w sobie jedną z dróg, którą tak rzadko podąża. Tym razem ruszyła biegiem.
        Dziewczyna uniosła się na palcach, jakby ktoś podniósł ją do góry. Bezwładnie obwieszone ręce i odchylona głowa sprawiały jednak, że wyglądała, jak cała zanurzona w wodzie. Oczy otworzyły się nagle, ale spod powiek nie wyjrzały zielone tęczówki, lecz czyste białka. Rozchylone usta poruszały się lekko.
        - Możesz powiedzieć mi kotku, co ty do cholery wyprawiasz?
        - Idę na drugą stronę.
        - Umawialiśmy się…
        - To nie ma z tobą związku Sasza.
        - Przyznam, że jestem zaciekawiony.
        - Chcesz utrzeć komuś nosa?
        - Zaczynam cię lubić kocie.


        Duchy opadły na nią, gdy tylko pojawiła się po drugiej stronie. Teraz, tutaj, wyglądała tak jak one. Ale pachniała życiem. Pełzły po niej niczym bluszcz, szukając przesmyku, którym mogłyby się wydostać na drugą stronę. Trzymała je jeszcze dzielnie.
        - Czego chcesz dziewczyno?
        - Prosić o pomoc.
        - Jakim prawem?
        - Prawem dziecka, krzywdzonego przez rodziców.
        - Nie pomożemy ci z twoją przeszłością.
        - Możecie pomóc innemu, z jego teraźniejszością.
        - Opowiedz.

        Opowiedziała.

        Gdy ostrzegała trytona, nie miała na myśli jedynie swojej wątpliwej prezencji podczas podróży na drugą stronę. W tej chwili wyłaniały się bowiem wokół niej duchy, w łącznej liczbie trzech sztuk. Tylko tylu przepuściła, wiedząc, że mogą nie chcieć wrócić z powrotem. Ale nawet jeśli tak się stanie, nie będzie miała wyrzutów sumienia. Wyszły tylko te głodne obrony krzywdzonego dziecka, nawet jeśli zostaną i będą próbowały wpływać na życie w Alaranii, Lexi miała przeczucie, że dobrze mu się przysłużą.
        Niemal zupełnie przezroczyste istoty, dwie kobiety i mężczyzna, pojawiły się wokół dziewczyny, dosłownie z powietrza. Jedna wyjątkowo młoda, z pokudłanymi włosami. Druga starsza, wciąż jednak zjawiskowo piękna, nawet z długą blizną przecinającą jej szyję. Mężczyzna był młody, drobny, można by wręcz nazwać go młodzieńcem. Duchy nie zaszczyciły towarzyszącego jej mężczyzny nawet spojrzeniem, kierując się wprost do chaty przed sobą. Przeniknęły przez ścianę bez najmniejszego ostrzeżenia, w tym samym momencie, w którym wybrzmiał pierwszy płacz dziecka, poprzedzony głośnym uderzeniem.
        Lexi w tym czasie oprzytomniała, opadając na pełne stopy, lecz tracąc równowagę i osuwając się po ścianie szopy na ziemię. Jeśli duchy będą pragnęły powrócić, przepuści je. Teraz jednak siedziała skulona na ziemi, niemal rozmiarów kruka, który ją strzegł, wpatrując się w chatę z dziką zawziętością w oczach.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

Wega spojrzał przeciągle na Lexi. Kącik ust mężczyzny wyraźnie się podniósł. Na tej płaszczyźnie doskonale się rozumieli i o dziwo taka płaszczyzna dla nich istniała.
- Haha! – zaśmiał się gardłowo tryton na kolejne słowa kotołaczki. – Kiciu, ja już dawno postradałem zmysły – odbąknął, a chwilę potem nie można było powiedzieć, aby faktycznie zmiennokształtna wyglądała zachęcająco.
Fakt faktem, Wiscari wielce się nie przeraził, a odrobinę zniesmaczył. Mógł ją porównać do wisielca nad brzegiem rzeki, jakiego dane było mu ujrzeć po tym, jak po kilku dniach głębokiego snu wynurzył się na powierzchnię, a tuż nad czubkiem jego głowy zwisała długa od grawitacji stopa. Przegniły paznokieć dotknął czubka jego czupryny, a gdy uniósł wzrok dojrzał resztę osobliwości oblepionej muchami, dziurawej od dziobów, której szyja napięła się, a ciało obwisło zyskując kilka dodatkowych centymetrów. Tyle, że Lexi ładniej pachniała i nie była taka dziurawa.
Tryton spoglądał w stronę chaty czekając aż Kicia podziała. Wędrująca po światach kotołaczka nie mogła dojrzeć zamyślenia naturiana, który próbował z pamięci wygrzebać jakiekolwiek podobne sytuacje w morzu. Mężczyzna nie mógł dać uciąć sobie ręki, że żadna patologia nie występowała w jego środowisku, ale zarówno syreny, jak i trytony, odznaczali się większym spokojem ducha. Byli dokładnie kropka w kropkę niczym morze – spokojni, ale gdy zawieje silniejszy wiatr nic nie jest w stanie ich powstrzymać. Stąd też chorych i przewlekłych sytuacji nie było tak wiele. Znacznie częściej występowały głośne tragedie, a nie półśrodki, chociaż to chyba też było rzadkością. Plotki w gęstej cieczy nie roznoszą się takim echem zważając na fakt, że woda ma o wiele większą gęstość niż powietrze – takim żarcikiem tłumaczył to sobie Wega.
Ciało Wiscariego oblepił cienki chłód, który skradał się zmarzliną po jego plecach oraz ramieniu. Lubił zimno, ale tym razem przeszedł go nieprzyjazny dreszcz zawiadamiający o nadejściu istot spoza świata Alarańskiego. Tryton delikatnie zwrócił głowę w stronę Lexi, która próbowała powrócić całą sobą do tego co tu i teraz. Wokół niej zrodził się przejrzysty dym, a z gęstszych smug uformowały się trzy duchy, z czego jeden wylazł tuż zza pleców dziewczyny. Wyglądało to makabrycznie, ale Wega tylko zmarszczył brwi. Nie odezwał się i wcale nie spodziewał, że któryś z duchów w ogóle na niego spojrzy. Wygłodniałe twory od razu sunęły w stronę chatki starając się wypełnić własne pragnienia. Tryton tylko zastanawiał się czego duchy właściwie oczekują i miał nadzieje, że żaden z nich nie wykiwa Lexi napadając na dziecko. Minął się z trzema postaciami, bo sam tryton zawrócił w stronę kotołaczki, by czasem bezwładnie nie upadła na ziemię uderzając głową o podłogę. Ujął zaskakująco delikatnie ramiona towarzyszki, gdy powoli poczęła osuwać się o ścianę. Gdy już usiadła na podłodze przeczesał jej włosy jednym, dość ciężkim ruchem orientując się czy faktycznie jest już pełną świadomością w małej szopie obok chaty myśliwego.
Wega nie mógł zbyt wiele wywnioskować z tego, co działo się w chacie, ale wśród świateł świec zapadło nagłe milczenie. Wiedział, że zmory właśnie w tym momencie pojawiły się w domu.
- Ccco? Co to jest? – jęknął ojciec dzieci.
- Czyż nie mówiłem, że dom ten nie zazna spokoju, gdy tylko krzywda nastanie któremuś dziecku? – zaśmiał się okrutnie duch, po czym zawinął wokół napastnika. – Niech tylko dzieci nie widzą… - mruknął a młodsza kobieta przeszyła ciało każdego dziecka, by pamiętały tylko dobre chwile tego miejsca… ze świadomością, że ktoś je chroni. Później rozległo się wycie, zarówno ojca, jak i matki. Zjawy karmiły się i na dosyć długo zabawiły w domu. Wiscari uśmiechnął się pod nosem. Uwielbiał melodię cierpiących, którzy sobie na to zasłużyli. To była prawie ta sama symfonią, którą ćwierkali wszyscy podejrzani o sprzedaż jego Emmy. Czysta satysfakcja. Chociaż niespełniona.
- Wszystko w porządku? – spytał kierując wzrok na Lexi. Nie wiedział, co w takiej chwili odczuwa jego towarzyszka albo czy skutki przywołania tych istot za wiele jej nie kosztowały.
Śmiech powoli przemieniał się w chichot. Wega wstał by wyjrzeć poza obręb szopy.
- Dawno już nie byłam tak najedzona… - odpowiedziała zachwycona zjawa.
- Będziemy musieli to powtórzyć…
Wiscari spojrzał na chatę. Duchy nie zgasiły świec, na całe szczęście, bo ciekawscy mogliby z łatwością wpaść do domu i go zrabować.
- Ach, jakbym pochłonęła ich dusze do szpiku kości – zachłysnęła się młodsza kobieta.
- A gdy zabraknie już tych dorosłych? – szepnął duch.
- Krok po kroku a…
- Macie ten dom chronić, gdy dzieciom stanie się krzywda – wtrącił się Wega. – A nie żreć padlinę z naciąganych powodów.
Najstarsza kobieta spojrzała na Wegę wykrzywiając paskudnie twarz. Istoty w milczeniu przyglądały się brzydalowi, ale duchy szybko przejęły inicjatywę.
- Ty jeszcze w ogóle żyjesz? – zaszydziła śmiejąc się głośno starsza. – Mówisz, gdy dzieciom…?
Wiscari wygiął usta w niezadowoleniu. Spodziewał się tego… Pożerują kilka lat na obecnych dorosłych, a gdy najstarszy dzieciak dobije pełnego wieku zaczną go męczyć… i następnego i następnego. Nieważne czy reszta poucieka w tym czasie z domu, gdy zabraknie żywej energii powędrują dalej. Takie to interesy z duchami, czarownicami i całym tym bajorem „dobrych interesów”. Mógł im zagrozić, że odeśle duchy do ich świata jeżeli nie posłuchają… Problem w tym, że duchy nie słuchają. Nie będzie miał pewności, nigdy, czy aby nie przesadziły, chyba, że będzie odwiedzał domek myśliwego dzień w dzień, a na to… nie miał czasu.
- Ona nic nam nie mówiła o jakiś „ale” – wskazała krzywym paluchem na Lexi.
- Uhm…- przytaknął Wega rzucając krótkie spojrzenie na Kicię. – Ale mnie to gówno obchodzi…
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Spojrzała na trytona nieco nieprzytomnym wzrokiem, gdy przeczesał jej włosy. Nie była nawet zmęczona, zrobiła na razie tylko połowę swojej pracy, ale czuła się otumaniona. Kiwnęła głową na znak podziękowania, jak również, że dochodzi już do siebie i potrzebuje tylko chwili. Opierając się plecami o ścianę szopy objęła ramionami ugięte kolana i oparła na nich brodę. Ptaszysko wciąż stało przed nią wyprostowane i czujne, błyskając czarnymi ślepiami w różne strony, chociaż Wegi nie obdarzało podejrzliwym spojrzeniem, najwyraźniej uznając, że mężczyzna nie stanowi zagrożenia.
        Dziewczyna opuściła głowę, opierając na kolanach teraz czoło i wpatrując się w strukturę materiału na spodniach. Nie musiała obserwować, co się dalej dzieje, nie bawiło ją to aż tak, ale też nie raziło w żaden sposób. Nawet nie wzdrygnęła się, słysząc krzyki, a już drgnęła niespokojnie, czując takie samo poruszenie w swojej głowie.

        - No kotku… przyznam, że mnie zaskoczyłaś.
        - Siedzisz w mojej głowie, chyba nie sposób cię zaskoczyć?
        - Widzę pomysły, nie wiem czy na wszystko masz jaja.
        - Generalnie nie mam jaj w ogóle, wyobraź sobie.
        - Ha. Ha. Umarłem ze śmiechu. –
Powiedział najbardziej monotonnym tonem, a Lexi o dziwo parsknęła śmiechem. Zrzuciła to jednak na absurdalność sytuacji, no bo przecież na pewno go nie polubiła, ani nawet nie tolerowała. Pasożyt jeden.
        - Już dobrze kocie, nie rozkręcaj się. Mściwa z ciebie bestyjka, zapamiętam to, ale niech ci żadne głupie pomysły do tej poczochranej główki nie przychodzą.
        - Tak jest.
        - No.


        Podniosła głowę dopiero, gdy zorientowała się, że Wega coś do niej mówił, ale jej nierozumiejące spojrzenie sugerowało, że raczej nie usłyszała pytania. Widziała jednak, że mężczyzna wstaje i znika jej za winklem, więc sama podniosła się z trudem i wyjrzała jego śladem. Zrobiła parę kroków w przód, przysłuchując się wymianie, ale się do niej nie wtrącając, dopóki jedna zjawa nie wskazała na nią palcem, a tryton nie spojrzał na nią wyczekująco. Wówczas przestała opierać się o szopę i wyprostowała się na swoją pełną, choć skromną wysokość.
        - Zazwyczaj, gdy ktoś chce być cwany i przechytrzyć tego, który mu pomaga, zamiast swojej upragnionej większej nagrody dostaje nic więcej poza kopem w dupę, nawet jeśli ta jest stara, martwa i przezroczysta – odpowiedziała z pełnym spokojem i tylko oczy błyszczały jej czujnie.
        - Jesteśmy już po tej stronie, możemy robić co chcemy – prychnął martwy mężczyzna, ale jego pewność siebie zbladła nieco, gdy Lexi przeniosła na niego pobłażliwe spojrzenie, a dwie kobiece zjawy poruszyły się niespokojnie.
        - Ale idiota – mruknął Sasza w jej głowie.
        - Cicho – rzuciła odruchowo kotołaczka, dopiero po fakcie orientując się, że powiedziała to na głos. Westchnęła z niezadowoleniem, a mag parsknął śmiechem w jej głowie. Zjawy spojrzały na nią dziwnie, a ona stwierdziła, że naprawdę wygląda, jakby była stuknięta. Ale trudno. Skupiła się na zidiociałej zjawie.
        - Nie pomyślałeś, że skoro was tu przepuściłam, to mogę też was odesłać z powrotem? – zapytała na pozór łagodnie, ale wciąż postępując powoli w stronę duchów. Facet wyglądał jakby z trudem łączył fakty, w sumie nic dziwnego, miał we łbie niezły przeciąg.
        Dwie kobiety natomiast wydawały się zirytowane, że tylko poruszył niewygodny temat i tak jak on cofał się przed kotołaczką, one obchodziły ją z pozostałych stron. Doskonale. Nie będzie musiała ich gonić jak wariatka, a muszą być blisko, żeby mogła je złapać. Planowała zostawić je na ziemi, by pilnowały dzieciaków, ale najwyraźniej głód jak zwykle wygrał. Będzie musiała je odesłać z powrotem. Musi tylko zdążyć zanim one zaatakują.
        Ptaszysko wyczuło temat i z upiornym skrzekiem zerwało się z ziemi, w kilka uderzeń skrzydeł dopadając do dziewczyny. Nie mieli wiele czasu. Niepomne już wyświadczonej im przysługi zjawy rzuciły się na dziewczynę z komicznie wyciągniętymi w przód rękami. Ale Lexi wisiała już w powietrzu, wygięta w łuk. Kobiety dosłownie wpadły w nią, nie pojawiając się jednak z drugiej strony dziewczyny, a wpadając przez nią z powrotem do krainy duchów. Na szczęście trwało to zaledwie chwilę, bo wycieńczona dziewczyna upadła znów na ziemię, tym razem nie utrzymując już równowagi, tylko przewracając się bezwładnie na trawę. Został jeden, ale nie dała rady już dłużej odsłaniać zasłony. Zbyt wiele dusz chciało się stamtąd wydostać, a i ona była ostatnimi czasy zbyt wycieńczona, by teraz wytrzymać nawet chwilę dłużej. Skrzywiła się z niezadowoleniem, widząc, że po tej stronie został jeszcze młodszy mężczyzna, ale nie mogła już nic zrobić, chyba że sam chciałby wrócić.
        W międzyczasie z chaty wybiegła Caroline, rozglądając się z lekkim przestrachem po ciemnym lesie. Już po chwili dostrzegła jednak Wegę i ruszyła biegiem w jego stronę. Kruk stał wciąż przy Lexi, która nie pozbierała się jeszcze z ziemi, pilnując spojrzeniem ostatniej zjawy, która wciąż nie ruszyła się z miejsca, najwyraźniej nie wiedząc do końca, co zrobić. Jak wspomniano, mężczyzna nie był najbystrzejszy.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

Lexi szybko i sprawnie poradziła sobie z upartymi duchami, chociaż nie zdążyła wiele odpocząć a już musiała odsyłać tych, których ściągnęła. Mimo wszystko Wega nie żałował, a nóż trafiłyby się jakieś lepsze okazy duchów. Cóż, tym razem nie było im dane, ale tryton był gotów na taki obrót spraw.
W całej scenerii nagle pojawiła się Carolina. Przestraszone oczy dziewczynki łapały punkty w okolicy próbując odnaleźć coś znajomego, aż w końcu trafiły na Wegę. Tryton rozwarł oczy nie będąc pewnym ile z tego wszystkiego dziewczynka widziała, ale chyba niewiele, bo bez opamiętania ruszyła w biegu do niego nie zważając na nic. Nie zdołała jednak zbliżyć się do naturiana, gdy osłupiały duch w zaskakująco dla siebie szybkich obrotach obmyślił nowy plan – opętania dziewczynki. Wcale nie spieszyło mu się wracać do krainy zmarłych, a dziecko stanowiło idealny kąsek do pozostania wśród żywych. Dziewczynka nie miała tak silnej woli i była zdecydowanie słabsza mentalnie od dorosłego trytona czy kotołaczki, a wypędzenie ducha z czyjegoś ciała nie jest już takie łatwe!
Zjawa szybkim i sprawnym ruchem pchnęła się do przodu by przeciąć drogę dziewczynki. Duch ujawnił się Caroline dosłownie kilka palców przed twarzą dziewczynki, którą ogarnęło paraliżujące przerażenie. Tuż za plecami zmarłego mężczyzny rozgrywała się jednakże całkowicie odwrotna akcja. Cichy głos Wegi odbił się delikatnym dźwiękiem po okolicy.
- Efferto maroe, fantome – szepnął wyciągając rękę do przodu.
Caroline zasłoniła rączkami twarz, lecz nie zatrzymała się na czas. Stanęła dwa kroki za zjawą, którą dosłownie przebiegła. Duch zaś unosił się wciąż, lecz był nieruchomy a oczy zmarłego wypełniła pustka. Zarówno Caroline , jak i mężczyzna byli osłupiali. Dziewczynka z powodu dezorientacji, a nieruchoma zjawa czekała jakby na rozkaz. Wiscari pociągnął delikatnie dłonią wykonując gest chwytania, robił to bardzo ostrożnie i powoli. Z kieszeni wysunął wolną dłonią kompas. Przy próbie wygrzebania przedmiotu, mimo wielkich starań, nieostrożnie poruszył czarującą ręką i w tedy duch nabrał świadomości.
- Nie, nie możesz – wysyczał i próbował wyrwać się z zaklęcia, ale Wiscari niewiele sobie z tego robił. Szarpnął zjawą i gwałtownym ruchem przyłożył palce do otwartego kompasu, który od razu zamknął.
- Clore a ame – zdołał jeszcze powiedzieć tryton.
- NIEEEEE! – zawył martwy, a jego krzyk rozmył się w powietrzu wraz z jego ciałem.
Caroline bała się poruszyć. Próbowała zrozumieć co też się właśnie wydarzyło. Wszystko wokół stało się nagle niebezpieczne - samo oddychanie czy nawet powietrze.
- Caroline – zwrócił się do niej Wega, a dziewczynka momentalnie dobiegła do niego wtulając się w nogi mężczyzny wstrzymując płacz. – Musisz bardziej uważać.
Wiscari ułożył wielką dłoń na czuprynie Caroline i pogłaskał zapewniając bezpieczeństwo.
- Coś dziwnego stało się w domu – wyszeptała.
Tryton spojrzał na Lexi by upewnić się, co do stanu zmiennokształtnej. Była zmęczona, ale wydawała sobie radzić z utratą sporej dawki energii. Nie mieli jednak czasu rozczulać się nazbyt nad trafioną rodziną i wydawało się, że w tym momencie pojęła to także Caroline. Dziecko rozpłakało się szarpiąc za nogawkę Rosy.
- Nie możesz! Jesteś dobrym duchem lasu więc musisz tutaj zostać!
Wega w pierwszej chwili nie odpowiedział. Pozwolił odrobinę wyżyć się na swoich ubraniach, które szarpała Caroline oraz cierpliwie wytrzymywał uderzenia piąstkami. Gdy dziewczynka odrobinę się uspokoiła ( na tyle, by przestać krzyczeć), Wega przyklęknął patrząc prosto w oczy dziecka.
- Przecież zawsze będę – odpowiedział całkiem zwyczajnie, jakby nieustępliwe krzyki oraz szarpanina nie miały miejsca.
- O tutaj – dodał przykładając palec do czoła dziewczynki.
Dziewczynka trwała w konsternacji przyglądając się dłoni trytona.
- A tutaj? – spytała przenosząc wzrok na brzydką twarz mężczyzny i wskazując na miejsce serca.
- Jeżeli mnie do niego wpuścisz, to tak.
I zapadła cisza. Usta dziewczynki wygięły się w dół wstrzymując kolejną dawkę płaczu.
- Naprawdę musisz iść? – spytała cichuteńko.
- Gdybym mogło być inaczej to bym to zrobił.
- A gdzie masz kotka? Gdzie jest Lilka? Ona też była duchem?
- Tutaj jest mój kotek – mruknął z ironicznym uśmiechem Wega wskazując na Lexi.
Caroline mrugnęła kilka razy przyglądając się zmiennokształtnej.
- To jest Lilka? – spytała piskliwie dziewczynka.
- Umie taką sztuczkę by zamienić się w kotka. Chodź, odprowadzimy cię razem do domu.
Po tych słowach Caroline spojrzała na Wiscariego marszcząc przy tym mocno brwiami.
- Nic dziwnego się już w nim nie stanie. Żadnego złego ducha nie ma w okolicy.
Caroline zbliżyła się do Lexi. Nie wyciągnęła jednak ręki, patrzyła się na kotołaczkę niepewnie podejmując kilka decyzji na raz w swojej głowie. Z jednej strony bała się jej dotknąć, z drugiej bardzo chciała. To było zbyt wiele informacji, jak na jeden wieczór dla kilkuletniej dziewczynki!
- Dobrze się czujesz? – spytał Wega stając za plecami dziecka. Jeżeli Lexi tego potrzebowała to pomógł jej wstać by mogli razem odprowadzić Caroline do domu, a później… a później zesłać jakiś spokojny sen kolejną magiczną sztuczką…
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Lexi siedziała na trawie ze skrzyżowanymi nogami, wsparta na rękach o ziemię. Była świadoma tego, jak potężną mocą włada, a w Maurii uczyła się ją odpowiednio wykorzystywać, ale jak każdy miała swoje granice. Teraz wycieńczona podróżą, głodna, przemarznięta i wyczerpana magicznie nie miałaby siły nawet ruszyć rysikiem po papierze, nie mówiąc już o odsyłaniu ostatniej zjawy. Saszy nie chciała znów prosić o pomoc, bo znów skończyłoby się to jej omdleniem. Poza tym miała zamiar ograniczać takie sytuacje do minimum, jeśli tylko ma na to jakiś wpływ.
        Widząc jednak, jak ostatnia zjawa płynie w stronę Caroline, zwątpiła, ponownie rozważając swoje opcje, nim jednak podjęła jakąkolwiek decyzję, a Sasza zdążył się odezwać, Wega pokazał swoje sztuczki. Kotołaczka spoglądała z zainteresowaniem na scenę przed nią, rozgarniając dłonią opadające na oczy włosy. Tryton zdawał się w jakiś sposób zniewolić zjawę, mamrocząc swoje zaklęcia, a po chwili duch rozmył się w powietrzu niby mgła rozwiana wiatrem. A z nim jego krzyk.
        Bastet z westchnięciem przewróciła się plecami na trawę i tak została, zmęczonym wzrokiem wpatrując się w zaróżowione niebo, widoczne miedzy koronami drzew. Jest rano, czy wieczór? Straciła poczucie czasu. Rozrzucone na boki ręce w zamyśleniu skubały źdźbła trawy, a plecak uwierał w krzyż, przygnieciony ciałem dziewczyny.
        - Długo się tak będziesz lenić? Pamiętaj, że wciąż was ścigają – Kruk wylądował, drobiąc kolejne kroki wokół dziewczyny, która prychnęła pogardliwie, nie podejmując nawet dyskusji. Gdyby umiała się z nim dogadać zrobiłaby to już dawno, teraz nie chciało jej się nawet strzępić języka. Podniosła się tylko na łokciach, słysząc jak Caroline szuka Lilki, podświadomie reagując na nadane jej wcześniej imię.
        - Kotek jest tylko swój – odparła, zerkając na Wegę ze złośliwym uśmiechem. Zaraz jednak przeniosła zielone oczy na dziewczynkę i puściła do niej oko, podnosząc się do siadu. Gdy dziewczynka zbliżyła się do niej, Lexi umyślnie zastrzygła kocimi uszami i machnęła ogonem za plecami, wywołując słaby uśmiech malutkiej.
        - Ale super – westchnęła cicho Caroline, a zmiennokształtna zerknęła na Wegę.
        - Przeżyję – stwierdziła oględnie i podniosła się powoli, otrzepując lekko z ziemi. – Chodź mała, na jedną kołysankę mam jeszcze siły – powiedziała łagodnie i połaskotała dziewczynkę ogonem po nosie, co spowodowało mały wybuch śmiechu. Nawet Bastet uśmiechnęła się słabo na ten dźwięk, mimo że rozbrzmiał na polanie tak obco, jakby ktoś roześmiał się na polu po bitwie.

        Odprowadzili dziewczynkę do domu, a przed wejściem Alexandra wzięła małą na ręce i przytuliła ją do siebie, by nie oglądała wnętrza. Nie wiedziała, co dokładnie mogły tam zastać, ale chciała dziewczynce oszczędzić nieciekawych widoków.
         - Ja ją położę, ogarniesz tu? – szepnęła do trytona, zerkając na niego ponad ramieniem niesionego dziecka i przemknęła z małą do jej sypialni. Dopiero tam odstawiła małą na ziemię, a ta wpełzła zaraz do łóżka niczym zwierzątko do swojej norki. Zawinęła się w kokon ze starej pościeli i łypała tylko na Lexi wielkimi oczami.
        - To opowiesz mi bajkę? – zapytała z pełnym nadziei spojrzeniem, ale kotołaczka pokręciła lekko głową.
        - To będzie troszkę inna bajka. Śpij, Caroline – powiedziała cicho, głaszcząc dziewczynkę po głowie i zsyłając na nią magię. Nie miała już siły, więc strumienie mocy były słabe i pourywane, ale zmęczonemu dziecku nie trzeba było więcej. Usnęła w momencie, nie domykając nawet buzi, z której wydobywał się teraz tylko cichy oddech śniącego. A śniła pięknie, o to się Lexi postarała. Same motylki, słoneczka, króliczki i inne badziewia, żadnych duchów. Na zdrowie dziecino.
        Wyszła z pokoju, zamykając cicho za sobą drzwi, gdy upewniła się, że mała zasnęła na dobre, śni same puchate rzeczy i nie obudzi się przez najbliższe kilkanaście godzin. A wtedy już wszystko będzie dobrze. Chyba.
        - Jak tam? – zerknęła na trytona i po mieszkaniu. – Musimy ruszać dalej, na pewno już złapali nasz trop. Polecisz sprawdzić gdzie są? – ostatnie zdanie Lexi skierowała do Kruka, który siedział na tarasie zerkając przez otwarte drzwi. Nie odpowiedział, ale wzbił się w powietrze z łopotem czarnych skrzydeł i zniknął im z oczu.
Zablokowany

Wróć do „Mroczne Doliny”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości