Mroczne Doliny[Na północ od Maurii] Powrót do domu

Tajemnicza kraina, nad którą od wieków zalega mrok. Słońce świeci tu niezwykle rzadko. Nie ma tu tętniących życiem wiosek, jedynie jedno, warowne miasto ostało się w tej czeluści mroku, a i o nim nie można powiedzieć, pełne życia...
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Znowu się uśmiechnął.
- Powiedzmy... Mimo że straciłem cię z oczy tylko na dłuższą chwilę — powiedział po chwili. Wydawało się, że za chwilę zawtóruje uśmiechowi Tressy i także pokaże w nim swoje kły, jednak tego nie zrobił.
- Może przez chwilę... Jednak nie wyglądało to "tak niezdarnie, że aż zabawnie" - odparł i spojrzał na Sorleya, gdy po chwili wampirzyca powiedziała, że to on jest winien temu, że prawie straciła równowagę. Nie odezwał się już i nie poruszał tego tematu, bo miał co innego do zrobienia i to spodobało się zarówno jemu, jak i jej, jedynie nietoperz nie był do końca zadowolony z takiego obrotu spraw, ale po jakimś czasie powinien się przyzwyczaić.

Vergil dostrzegł, że pocałunki bardzo szybko zaczęły im się podobać i za każdym razem przerywają je z lekką niechęcią, jednak później chętnie do nich wracają. Za każdym razem, bez różnicy, który to pocałunek z kolei.
- Spodziewałem się, że sama coś wymyślisz i, szczerze mówiąc, nadal mam nadzieję na to, że to zrobisz i coś wymyślisz... - powiedział, a jego twarz przybrała nieco smutny i zwiedziony wyraz, co oczywiście było tylko na pokaz. Z drugiej strony, naprawdę uważał, że Tressa wymyśli dla niego jakąś nagrodę, w końcu to ona dała mu takie wyzwanie, może uda mu się ją namówić do tego, żeby jednak zmieniła zdanie i wysiliła się nieco, a w konsekwencji wymyśliła jakąś ciekawą nagrodę, którą poznałby dopiero wtedy, gdy byłaby mu wręczana.
Po chwili tym razem ona przyciągnęła go do siebie i pocałowała, oczywiście Vergil nie sprzeciwiał się temu, bo po co miałby to robić, skoro czekała go kolejna chwila przyjemności, którą dzielił razem z Tressą.

Ponownie nie wiedział tego, ile to trwało, jednak ten pocałunek miał jedną, wspólną rzecz z innymi- niechęć, którą dało się wyczuć, gdy wampirzyca oddzieliła swoje wargi od jego warg.
- Przecież miałem tu czegoś szukać, a nie przyglądać się temu, jak uczysz się podstaw etykiety — powiedział do niej i uśmiechnął się, a po chwili wypuścił ją ze swoich objęć i, na koniec, złożył krótki pocałunek na jej ustach. Później udał się w głąb biblioteki i oficjalnie zaczął poszukiwania.
- Może nawet przyjdę z tym do ciebie, jeśli będę uważał, że sama powinnaś to przeczytać - odpowiedział telepatycznie wampirzycy. Zdziwił się lekko tym, że ona sama nie powiedziała mu telepatycznie tego, co powiedziała na głos.

Oczywiście, nie musiał sprawdzać każdej książki po kolei z tych, które znajdują się na półkach z książkami historycznymi, bo priorytetem był zwój, o którym wspomniał już wcześniej, a łatwo było dostrzec różnicę między zwojem a księgą. Co prawda, mógł także sprawdzać księgi, jednak najpierw chciał odnaleźć ten zwój.
Cóż... albo źle szukał, albo szukanego zapisku nie było na półkach z pismami o tematyce historycznej. Sprawdził drugi raz i tym razem również nie znalazł tego, czego szukał.
- Mam złe wieści... Zwoju nie ma tam, gdzie go ostatnio widziałem, a przynajmniej tak mi się wydaje, że tam go ostatnio widziałem... Sprawdzę jeszcze na regałach w pobliżu, jeśli tam go nie będzie, to będziemy mieli problem - odezwał się telepatycznie do Tressy. Nie widział jej, więc nie wiedział, co też wampirzyca robi, czy czyta, czy ćwiczy coś praktycznego i związanego z etykietą, czy jeszcze coś innego.
Wampir nie czekał bezczynnie na to, aż dostanie jakąkolwiek odpowiedź i zaczął sprawdzać regały znajdujące się bezpośrednio obok tych, na których znaleźć można różnorakie pisma historyczne, a także legendy i tak dalej. Poszukiwania były nieowocne.
- Hmm... Może zechcesz wybrać się ze mną do skarbca? - znowu odezwał się w jej myślach. Można było domyślić się tego, że nie udało mu się znaleźć tego jakże ważnego zwoju.
Awatar użytkownika
Tressa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampirzyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Tressa »

        Niezwykle wredny Sorley zdawał się po dłuższej chwili zignorować jej oskarżycielski ton. Tressa nie przeczyła, że to głównie przez niego omal się nie wywaliła. A to małe stworzenie jeszcze zachowywało się, jak gdyby nigdy nic. Nie można ufać nietoperzom-duchom... Wredne, uparte, pewnie jeszcze Prasmok wie jakie stworzenia. Ale przynajmniej wierne. Prawdopodobnie.
        - Czyli mam dla ciebie wymyślić nagrodę... - powtórzyła monotonnie, ewidentnie już nad takową rozmyślając. - W porządku. Ale skoro tak, ja dodam do tego coś jeszcze ciekawszego. - Uśmiechnęła się złośliwie. - Jeśli w przeciągu dwudziestu czterech godzin uda ci się mnie pocałować w każdym pomieszczeniu w posiadłości, wygrasz i dostaniesz ode mnie nagrodę. Ale jeśli nie, wtedy ja wygram. I wtedy też ty ofiarujesz mi jakąś interesującą nagrodę. Co ty na to? - Przekształciła to wyzwanie niemalże całkowicie w prosty zakład. Bo czemuż by nie? Chociaż w głębi duszy, serca i umysłu była pewna swojej przegranej, ale odrobina takiej właśnie rywalizacji nikomu nie zaszkodzi.
        - Do twarzy ci w uśmiechu – przekazała mu tę wiadomość telepatycznie podczas pocałunku. Kiedy się odsunęła, zrobiła to powoli, swój wzrok kierując co jakiś czas z oczu Vergila na jego usta. Mimo że zapewne mieli jeszcze wiele okazji do pocałunków, perspektywa złączenia swoich warg z jego na bardzo długo kusiła nieodparcie. Akurat wtedy, kiedy umysł wampirzycy powinien być zajęty nauką.
        Uśmiechnęła się blado.
        - W takim razie mogę jedynie życzyć owocnych poszukiwań – powiedziała. Miała wielką nadzieję, że coś się znajdzie. W końcu w grę wchodziła jej rodzina. Utracone i ukochane rodzeństwo. Matki nie wliczała. Na co komu wspominać walniętą kobietę, która zapewne teraz przewraca się w grobie – ha, gdyby go jeszcze miała – widząc, jak bardzo rozwaliła córkom życie.
Tressa przyłożyła dłoń do ust, przypominając sobie o telepatii. Mogła tak to przekazać... A tak to omal nie krzyknęła w miejscu dla niej świętym. O zgrozo, chciała rzec.
        - Dobrze – odparła, przekazując tę myśl wprost do głowy Vergila. Po krótkiej chwili odwróciła się i chwyciła w dłonie wcześniej położoną książkę. Znowu zaczęła błędnie, krótkimi i już wyuczonymi krokami, poruszać się po określonym obszarze w całej bibliotece. Aż mogło się wydawać, że zaraz zacznie drążyć dziurę w miejscu, w którym chodziła. I choć bardzo wierzyła w swoje zdolności zapamiętywania, każde słowo z tej książki wchodziło jej jednym uchem, a wylatywało drugim. Zbyt dużo różnych formułek z przyszpilonymi doń gestami i szkieletami zachowań. Poddać się, czy się nie poddawać, oto jest pytanie... Ale cóż, przez przebywanie z najbardziej upartą istotą świata zdążyła jej się udzielić ta jedna cecha nietoperza.
        Nieumarła westchnęła, słysząc wiadomość od wampira. Zmartwiła się, że nie znajdzie zwoju. Ciekawość wzięła górę. Tressa delikatnie – a jakżeby inaczej? - położyła grube, prawiące jej o etykiecie tomiszcze na stolik, po czym obróciła się w stronę, w którą – pamiętała – skierował się Vergil. Jednakże, coby nie przeszkadzać mu w poszukiwaniach, uśmiechnęła się pod nosem i przemieniła w czarnego kota. Zwierzę przez nią niezmiernie uwielbiane, największy postrach Sorleya. Dlatego tak bardzo lubiła tę formę. I z innych przyczyn, ale ta była chyba taką najważniejszą.
        Najciszej, jak potrafiła, znalazła się tuż pod nogami krwiopijcy. Zamruczała cicho, a po krótkiej chwili usadowiła się gdzieś obok, obserwując.
        - Do skarbca? – zapytała. - To jest w podziemiach? – Nie ukrywała, że jakoś nie uśmiechało jej się zwiedzanie lochów... Ot, piętno na umyśle pozostawiło coś po sobie związanego z tym miejscem już dawno. W tym momencie ponownie wróciła do swojej postaci w mgnieniu oka.
        - W porządku – powiedziała na głos. - I tak zamierzałam zrobić sobie przerwę w nauce, to ci pomogę. - Uśmiechnęła się niewinnie. Tak, teraz będzie robić wszystko, coby się wymigać. Kobieta zmienną jest! Nim Vergil zdążył jeszcze coś powiedzieć, Tressa chwyciła go za rękę i uśmiechnęła się szeroko. - Idziemy? - spytała.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Uśmiechnął się, gdy Tressa przedstawiła mu warunki zakładu, bo właśnie tym teraz stało się wyzwanie, które rzuciła mu wcześniej, a które przyjął. Wydawało mu się, że uśmiech powinien wystarczyć jako potwierdzenie tego, że zgadza się na taką propozycję, jednak i tak powie to na głos.
- Zgadzam się, jednak mam jeden warunek: Do "wszystkich pomieszczeń" nie wliczamy pokoju, który kiedyś należał do moich rodziców — odparł po chwili. Podejrzewał, że wampirzyca nie będzie miała nic przeciwko temu i przystanie na ten warunek.
Telepatyczna wiadomość, którą otrzymał od Tressy w trakcie pocałunku, sprawiła, że się uśmiechnął i nie przeszkadzał mu fakt, że jego usta złączone są teraz z ustami innej osoby, która mogła poczuć, że on się uśmiecha. W końcu odsunęli się od siebie, a Vergil wiedział, że zarówno jego jak i ją kusi wizja powrotu do tego, co robili przed chwilą... Jednak teraz mieli inne rzeczy do roboty, a poza tym, będą mieli jeszcze wiele okazji do tego, aby razem spędzać czas, którego i tak mają jeszcze dużo.
- A ja życzę ci owocnej nauki — powiedział po chwili, a później ruszył do miejsca, w którym miał zacząć poszukiwania zwoju.

Bezowocne poszukiwania zaginionego zwoju, w którym znaleźliby potrzebną wiedzę na temat Zakonu Srebrnych Róż i tego, jak dostać się do ich kryjówki, przerwało mu mruczenie czarnego kota. Szybko domyślił się, że pod postacią tego zwierzęcia kryje się Tressa.
- Tak, tylko że niespecjalnie da się odczuć, że rzeczywiście znajduje się on pod ziemią - odpowiedział, a w międzyczasie wampirzyca z powrotem przemieniła się w swoją normalną postać.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak Tressa chwyciła go za rękę i zachęciła do wyjścia z biblioteki.
- Idziemy — potwierdził krótko i wyszedł przed nią, a po chwili zaczął prowadzić ją w stronę wyjścia z pomieszczenia. - Jeśli zwoju nie będzie w skarbcu... to nie wiem, gdzie może być. Miejmy nadzieję, że się nie mylę i go tam znajdziemy — powiedział do wampirzycy, gdy byli już blisko wyjścia.

Vergil szybko przypomniał sobie o zakładzie, który rozpoczęli w bibliotece i uśmiechnął się do siebie. Miał zamiar wygrać ten zakład. Teraz byli na korytarzu, będą też przechodzić przez półpiętro i salon, a na samym końcu znajdą się w skarbcu. Wampir miał zamiar to wykorzystać. Poza tym swój pokój i bibliotekę miał już z głowy, a miał jeszcze prawie całą dobę.
Nagle odwrócił się do Tressy i uśmiechnął szelmowsko, a później przyparł ją do ściany i pocałował. Stali tak przez dłuższą chwilę, aż w końcu oderwał swoje usta od ust wampirzycy. Znowu się uśmiechnął i poprowadził ją za sobą. Pocałunki powtórzyły się na półpiętrze, a także w salonie. Było widać, że chce wygrać zakład, jednak musiałby skłamać, gdyby nie przyznał, że całowanie Tressy sprawia mu przyjemność i wydawało mu się, że ona również nie narzeka.
W końcu wampir zatrzymał się przy ścianie w salonie, która wyglądała na niepozorną. Następnie podszedł do świecznika, który znajdował się praktycznie naprzeciw nich i pociągnął go lekko w dół. Ściana wydała ciche skrzypnięcie, a jej fragment, przed którym stali, zaczął zmieniać się w przejście prowadzące do schodów w dół.

- I to, moja droga, jest właśnie zejście do podziemi mojej posiadłości — powiedział po chwili, jednak wampirzyca pewnie i tak już się tego domyśliła. - Nie traćmy czasu... - dodał i pociągnął ją za sobą. Schody miały jakieś dwadzieścia stopniu i kończyły się wyjściem na korytarz. Oboje doskonale widzieli w ciemności, więc Vergil nie musiał rozpalać pochodni na korytarzu, jednak skarbiec to inna sprawa.
Korytarz przypomniał ten, którym Tressa szła już wcześniej, gdy Vergil oprowadzał ją po posiadłości, tylko że tutaj było o wiele mniej światła. Szli dalej, po chwili korytarz zakręcił, a ich oczom ukazała się krata, za którą znajdował się skarbiec. Już z tej odległości było widać kilka sporych skrzyń, których wieka były pozamykane.
Podeszli do kraty, a wampir wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył ją, a później przepuścił Tressę w przejściu. Cóż, jak można było się domyślić, pierwszym co zrobił, było odwrócenie się do swojej towarzyszki i zainicjowanie pocałunku. Trwali tak przez dłuższą chwilę, aż w końcu, niechętnie, wampir oddzielił ich usta od siebie.
- Hmm... Rozświetlmy to pomieszczenie — powiedział, nieco tajemniczo, a następnie podszedł pod ścianę, a dokładniej pod niewielkie korytko, które ciągnęło się po całej długości ściany, przechodziło na kolejną i kolejną, sprawiając, że otacza ono cały skarbiec. Vergil wyciągnął krzesiwo i zapalił coś w korytku, po chwili pojawił się ogień, który zaczął iść wzdłuż ściany trasą, która wytyczoną właśnie przez kamienne koryto.
- Znajduje się tam jakiś płyn, który wolno się spala, a także daje bardzo jasny ogień, który dodatkowo jest mało szkodliwy. Oczywiście, ciecz ta nie pali się w nieskończoność, a co jakiś czas trzeba ją uzupełniać — wytłumaczył po chwili.
- W podziemiach znajduje się inne pomieszczenie, w którym umieszczony jest spory zapas tej substancji — dodał.
Dopiero teraz można było zobaczyć cały skarbiec. Znajdowało się w nim bardzo dużo skrzyń, a samo pomieszczenie wielkością zbliżone było do salonu Leśnej Posiadłości.
- Skrzynie nie są zamknięte na klucz... Myślę, że możemy rozpocząć poszukiwania — powiedział do wampirzycy, uśmiechnął się lekko i zaczął przeszukiwać skrzynie.
Awatar użytkownika
Tressa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampirzyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Tressa »

        Tressa zacisnęła usta w wąską kreskę.
        - No dobrze, niech i tak będzie. Wszystkie pokoje oprócz sypialni twoich rodziców. - A już myślała, że to pomieszczenie będzie jej asem w rękawie do wygrania tego zakładu. Teraz nawet można uznać późniejszy pocałunek za coś w rodzaju „przypieczętowania” umowy. Tressa wyczuła tym samym uśmiech wampira, kiedy sama wysłała mu wiadomość telepatyczną odnośnie jego uśmiechu. Kiedy się odsunęli, sama wyszczerzyła ząbki w iście piekielnym uśmieszku.

        - Nadal jakoś słabo widzi mi się przesiadywanie pod ziemią, nawet jeśli ciężko to odczuć. Sama świadomość wystarczy – odpowiedziała po tym, jak już powróciła do swojej ludzkiej formy. Bardzo złe wspomnienia odcisnęły na niej swe piętno. Spuściła wzrok i mętnie spojrzała nieco w dal. - Więc chodźmy – dodała nieco pewniej, próbując ponownie nie zepsuć atmosfery zbyt przesadnym pesymizmem i wspomnieniami. Co z tego, że dawniej była więziona... Teraz jest gdzieś indziej. To nie wieża, z której nie da się uciec. To miejsce nie ma pokoi z kratą. Tutaj nie musi żyć o krwi szczurów i sióstr. Te myśli w pewnym stopniu pocieszały wampirzycę.
        - Jeżeli nie znajdziemy zwoju, i tak nic mnie nie powstrzyma. Znajdę ich. Choćbym miała za dnia przeczesać całą Pustynię Nanher – rzekła. Może i trochę przesadziła z tą determinacją, lecz chciała ją okazać jak najwyraźniej. Chociaż poszukiwania mogły trwać wieki, Tressa znajdzie ich. Ma wiele czasu. Naprawdę sporo.

        Podczas drogi do skarbca wampirzyca miała skupioną twarz. Tak skoncentrowała się na priorytecie, którym było dla niej zdobycie zwoju, iż całkowicie wyleciał jej z głowy wcześniejszy zakład. Zaskoczona spojrzała na Vergila, kiedy ten z szerokim uśmiechem ponownie zmusił ją, by oparła się plecami o ścianę, po czym bez zbędnych ceregieli złączył jej usta ze swoimi. Tressa nie próbowała się wyrwać. Te pocałunki działały na nią hipnotyzująco. Aż chciało jej się zapomnieć o zakładzie, przy czym specjalnie go przegrać. „Chyba poważnie powinnam wymyślić jakąś nagrodę...” - pomyślała. Ale miała jeszcze trochę czasu. Załóżmy, że nawet sporo.
Pocałunki oczywiście powtórzyły się w kolejnych pomieszczeniach, wampir nie próżnował. Tressa zaśmiała się.
        - Aż tak się rwiesz, żeby wygrać? - Uśmiechnęła się szeroko. - Spokojnie, masz jeszcze całą dobę – dodała, po czym wspięła się lekko na palcach, całując mężczyznę w policzek.
        Szli dalej. Nieumarła mogła wreszcie zobaczyć, gdzie ukryty jest skarbiec. Cała ta scena niemiłosiernie skojarzyła jej się z kilkoma fragmentami książek. Niby banalnie schowane pomieszczenie, ale to ostatnie, o czym pomyślałby przypadkowy człowiek.
        - Sprytne – skomentowała. - I sądzisz, że nie znalazłabym go wcześniej? - zapytała, uśmiechając się chytrze.
Zeszli do podziemi. Ciemność żadnemu z nich nie przeszkadzała, wiadomo, aczkolwiek Tressa spięła się. Odchrząknęła, starając się odgonić nieprzyjemne myśli. Lecz niestety następny widok tylko przechylił szalę wspomnień na przegraną dla Tress stronę. Wampirzyca przełknęła ślinę, widząc kratę. Tam prawdopodobnie znajduje się zwój. Warto tam iść. Na pewno.
        Monotonnie spoglądała na każdy ruch Vergila. Kolejny pocałunek, zainicjowany przez jej towarzysza, całkowicie dodałby jej otuchy. Gdyby tylko się odbył. Ot, a gdzież to przez ten cały czas podziewał się Sorley? Jedyne miejsce, które tak uwielbiał, to ramię Tressy. W ostatniej chwili wskoczył między dwójkę wampirów. Cóż, podziemia jeszcze nie zaliczone, nietoperz tym razem triumfował... Kiedy ponownie się od siebie odsunęli, wampir rozświetlił pomieszczenie. Nieumarła uśmiechnęła się drwiąco.
        - Na co komu taka substancja, kiedy jestem ja! - Ach, ta skromność. Ale nie mówiła tego bezpodstawnie. Na dowód swych słów powoli podniosła dłoń do góry, a płomień posłuchał się jej niczym wierny sługa i zrobił to samo. Kilka płomyków zatańczyło wokół ręki Tressy, a ona sama uśmiechała się zadowolona ze swoich umiejętności. Ot, magia ognia na poziomie mistrza i już miała powód do przechwałek. Zgasiła tańczące wokół ogniki, po czym również pomogła wampirowi w poszukiwaniach zwoju. Sorley wówczas usiadł na ramieniu Vergila, ewidentnie pilnując go. Krwiopijczyni nie potrafiła powstrzymać się od krótkiego śmiechu.
        Minęło kilka chwil, a Tressa zdążyła przeszukać ze dwie skrzynie. Niestety z marnym skutkiem. Zwój znalazła dopiero w czwartej z kolei... A raczej zwoje. Zdziwiona przechyliła głowę.
        - Vergil – zaczęła, biorąc do rąk kilka zawiniętych papierów. - Który to? Któryś z tych, czy szukać dalej? - Podeszła do mężczyzny i pokazała mu dokumenty. Znalazła dobre pięć, sześć zwojów.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Wiedział, że odszukanie kryjówki Zakonu Srebrnych Róż jest ważne dla Tressy, więc nie zdziwiło go to, co powiedziała przed chwilą.
- I możesz być pewna, że pomogę ci w poszukiwaniach, a później w walce — powiedział do niej. - A zwój znajdziemy, bo na pewno znajduje się on na terenie Leśnej Posiadłości, jeśli nie ma go w bibliotece, to jestem niemalże pewien tego, że znajdziemy go w skarbcu — dodał po chwili.
Gdy tylko wyszli z biblioteki, Vergil zainicjował pocałunek i zdawało mu się, że nieco zaskoczył tym Tressę, jednak równie dobrze mógł się mylić. W kolejnych pomieszczeniach także to powtórzył, połączył przyjemne z pożytecznym. Pożytecznym dla niego, bo miał zamiar wygrać zakład.
- Jestem ciekaw, co też wymyślisz albo wymyśliłaś jako nagrodę za wygranie tego zakładu — powiedział do niej. Poniekąd te słowa były zgodzeniem się z tym, że "aż tak się rwie, żeby wygrać zakład", tylko że nie powiedział tego wprost.

W końcu dotarli do salonu, a później do miejsca, w którym wampir otworzył tajne przejście do skarbca.
- Może trafiłabyś na to prędzej czy później... Obstawiam, że później — odparł i uśmiechnął się do niej, nieco szelmowsko.
Miał na uwadze, że już wcześniej wampirzyca powiedziała mu, że nie za dobrze czuje się w podziemiach i podejrzewał, że obojętne jest to, jak będą wyglądać. W duchu podziękował jej za to, że ostatecznie zdecydowała się na to, aby mu towarzyszyć, bo między innymi poszukiwania zwoju w skarbcu pójdą szybciej, gdy uczestniczą w nich dwie osoby, a nie jedna.

Gdy weszli do skarbca, jedną z pierwszych rzeczy, jaką chciał zrobić Vergil, to złożenie kolejnego pocałunku na ustach Tressy, co pewnie także dodałoby jej otuchy. Wydawało się, że mu się to uda, jednak w ostatniej chwili Sorley wcisnął się między nich i uniemożliwił kolejnego zbliżenie. Wampir przez chwilę zastanawiał się nad tym, skąd tak nagle wziął się tu ten nietoperz, jednak przypomniał sobie, że jest on też duchem, więc mógł za nimi lecieć, pod osłoną niewidzialności czy coś...
Przyjrzał się małemu widowisku, które urządziła Tressa i uśmiechnął się lekko.
- Nie każdy potrafi coś takiego — powiedział po chwili.
Następnie zabrali się za przeszukiwanie skrzyń, a Vergil poczuł, że Sorley siedzi mu na ramieniu i chyba pilnuje, aby wampir ponownie nie spróbował tego, co chciał zrobić na samym początku, czyli zainicjować kolejny pocałunek z wampirzycą. Nie przejął się tym zbytnio i zabrał się za przeszukiwanie skrzyń.

Udało mu się przeszukiwać kilka skrzyń, jednak znalazł w nich głównie złoto, klejnoty i biżuterię, a dwa czy trzy zwoje, które tam były, okazały się nie być tym, czego szukał. Dobrze, że jego towarzyszka miała więcej szczęścia, bo znalazła dwa razy więcej pism niż on i możliwe, że któreś z nich było poszukiwanym kawałkiem pergaminu. Bez słowa przejął zwoje od Tressy i zaczął je przeglądać, a po niedługiej chwili odłożył trzy z nich na bok i łatwo było domyślić się, że nie są to te, których szukają.
Przyszła kolej na następny zwój. Vergil zaczął go czytać w myślach i nagle uśmiechnął się, jakby sam do siebie, jednak już po tym wampirzyca mogła poznać, że prawdopodobnie jest to to, czego szukają.
- Znaleźliśmy go! - powiedział po chwili, nieco podniesionym głosem. - To na pewno ten zwój — dodał i przekazał go jej. - Śmiało. Musisz przeczytać to sama — zaproponował z wystawioną dłonią, w której spoczywał rozwinięty pergamin.
- Tylko obchodź się z nim ostrożnie, bo jest dość stary — dodał szybko, zanim przejęła go od niego.

Treść mówiła o tym, że osoba, która go spisała, znalazła sposób dotarcia do kryjówki Zakonu Srebrnych Róż bez konieczności przechodzenia ich prób. Okazało się, że mieli rację, bo autor pisał, że przejście do kryjówki Zakonu to tak naprawdę portal, który można otworzyć w dowolnym miejscu, jednak trzeba odprawić odpowiednie inkantacje, aby całość się udała. Niżej, pochyłym drukiem, napisane były słowa i gesty, które trzeba wymówić i wykonać w trakcie tworzenia portalu. Autor pisał też, że wystarczy mieć zdolności magiczne, aby utworzyć portal, bo nie jest on powiązany z żadnym rodzajem, a ogólnie z magią. Dalsza część tekstu po krótce opisuje wygląd kryjówki Srebrnych Róż, a także ucieczkę z niej. Jest też wspomniane, że we wnętrzu tej kryjówki, w jej centralnej części, znajduje się portal, przez który przechodzi każdy, kto chce tam trafić, a także to, iż jest on strzeżony przez przeważnie dwóch lub trzech strażników.
Awatar użytkownika
Tressa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampirzyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Tressa »

        Tressa uśmiechnęła się w odpowiedzi. Już powiedziała, do czego jest zdolna. I podkreśliła to kilka razy. Słowa uzupełniające wcześniejsze wypowiedzi są teraz dla niej całkowicie zbędne. Dalej wyszli z biblioteki w ciszy. Nie była ona raczej niezręczna, prosta cisza, która towarzyszyła każdemu w przerwach na oddech. Nawet wampiry muszą oddychać... Idiotyczna zasada wykorzystywania krwi.
Tressa ponownie wyszczerzyła kły.
        - Też jestem ciekawa – rzekła, unosząc brwi w geście lekkiej rezygnacji. Chyba poważnie będzie musiała wysilić szare komórki w wykombinowaniu nagrody. Aj, nie będzie łatwo. Wyobraźnia wampirzycy w tym momencie kulała.
        - Wątpisz w moje umiejętności odnajdywania ukrytych pomieszczeń? - zaśmiała się. Może i znalazłaby skarbiec... gdyby jeszcze chciałoby jej się szukać. Do tej pory jednak miała ciekawsze zajęcia.
        Weszli do skarbca, w którym Tressa – jak to było wspomniane – nie czuła się najlepiej. Motyw kraty oddzielającej korytarz od głównej części tylko potęgował te emocje. Nieumarła westchnęła przeciągle. Jednak cóż, nie chciała się wycofać. Co innego by teraz robiła? Ociągała się z nauką, na której mimo wszystko zależało jej bardzo. Ale to wszystko takie trudne... Idąc od zera, całkowicie można się zgubić w lekcjach etykiety.
        Jeśli Sorley – z racji tego, że jest obecnie duchem – już zapomniał, jak to jest umierać, właśnie pracował sobie na krótkie przypomnienie. Ale mimo wszystko cała ta sytuacja bawiła wampirzycę, co ona sama dała znać już któryś razu, uśmiechając się szeroko.
        - Oczywiście, że nie każdy – odpowiedziała, poprawiając włosy z czystym wyrazem dumy na twarzy. Uwielbiała zabawy z ogniem. Stąd też jej zamiłowanie do podpalania ludzi... Oczywiście przed zakosztowaniem ich krwi. Choć czasem i to nie wychodzi. Ups?

        W jej oczach już była widoczna iskierka nadziei. Znaleźli zwój? Już sam uśmiech Vergila podpowiedział jej, jakiej odpowiedzi może się spodziewać. Niedługo potem sam wampir potwierdził jej myśli słowami. Tressa nie ukrywała radości, zadowolona aż rzuciła się na szyję mężczyzny, kompletnie z zaskoczenia, całkiem zaburzając jego ośrodek równowagi i powalając tym na ziemię, uniemożliwiając mu tym samym wstanie, przygniatając go własnym ciężarem. Przy okazji odgoniła Sorleya, siedzącego wcześniej na ramieniu wampira. Cóż, przeszkadzał, ot co.
        Tressa odsunęła się od Vergila, spoglądając mu przy tym w oczy. Uśmiechnęła się. Ponownie tryskała energią, zadowolona z jakiejkolwiek wskazówki na temat sekty. Zakonu, który wszystko jej odebrał...
Szybko i z impetem wpiła się w jego wargi, po raz kolejny ignorując fakt, że Sorley prawdopodobnie dostaje gdzieś swojej duchowej wścieklizny. Liczyła się dla wampirzycy teraz tylko ta chwila, która trwała dość długo. Dopiero po minucie – a może więcej – oprzytomniała, przypominając sobie powód, dla którego zeszła do podziemi. Powoli odsunęła się od Vergila, kończąc tym samym miłą chwilę przyjemności, po czym uśmiechnęła się.
        - To się nie liczy do zakładu – rzekła. - To ty masz mnie całować. Nie ja ciebie. - I tu plus dla niej. Przynajmniej na ten czas. Wstała z ziemi, wyswobadzając wampira, a następnie chwyciła zwój. Starała się być ostrożna, miała na uwadze słowa Vergila. Całkowicie zajęła się czytaniem, a z tego stanu nie łatwo ją wybudzić. Chyba, że inną, ciekawszą lekturą. A i z tym nieraz problem, proste.
        - Więc – zaczęła, memłając w ustach następne słowa. - Co teraz? - Niepewność w jej głosie była aż nadto wyczuwalna. - Idziemy od razu, czy czekamy?
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Po tym, jak potwierdził, że zwój, który trzyma w ręku, jest tym, którego szukali, Tressa rzuciła mu się na szyję. Dobrze, że zdążył zabrać rękę z pergaminem, bo całkiem możliwe, że wampirzyca przygniotłaby go między swoim, a jego ciałem. Zwój był stary, więc niewykluczone, że przy takim rozwoju zdarzeń coś mogłoby mu się stać. Musiał stwierdzić, że nieco zaskoczyło go to, jak kobieta zareagowała na tę nowinę, jednak mógł się tego spodziewać, patrząc na to, że cała sprawa jest dla niej ważna. Przez to, że nie spodziewał się takiej reakcji i zaskoczyła go ona, stracił równowagę i wylądował na podłodze, a wampirzyca wylądowała na nim.
Spojrzał na nią i zobaczył uśmiech na jej twarzy. Tym razem spodziewał się sposobu, w jaki mu podziękuje i nie mylił się, bo ich wargi szybko połączyły się ze sobą w pocałunku, który trwał dobrą minutę albo nawet więcej, jednak Vergil nie miał powodów do narzekania, a w pocałunek zaangażował się tak samo jak Tressa.
Po czasie, który miło spędzili, wstali z podłogi. Wampirzcy mogło wydawać się, że zaraz zabierze zwój z ręki Vergila i zacznie go czytać, jednak on złapał jej dłoń, gdy po niego sięgała, a następnie przyciągnął do siebie i namiętnie pocałował. Trwali tak niespełna minutę, aż w końcu wampir oderwał się od ust swojej towarzyszki. Po chwili uśmiechnął się do niej szelmowsko i pozwolił odebrać sobie zwój.
- Teraz się liczy — powiedział, a na jego twarzy dalej gościł szelmowski uśmiech, chociaż teraz był nieco mniej widoczny.

W ciszy i spokoju poczekał na to, aż wampirzyca przeczyta to, co napisane jest na pergaminie i krótko przemyśli te słowa. Nawet rozejrzał się za Sorleyem, który teraz siedział w pobliżu dwójki krwiopijców, a konkretniej, siedział na jednej ze skrzyń. Postanowił, że poczeka na to, aż Tressa odezwie się pierwsza.
- Możemy jeszcze trochę poczekać... Zebrać więcej informacji na temat Zakonu, a więc przejrzeć moją bibliotekę w poszukiwaniu jakichś innych pism, w których mogą być zawarte informacje na ich temat. Poza tym chciałaś zobaczyć ogród, więc tam też możemy zajść — zaproponował po niedługiej chwili namysłu. - Co ty na to? - zapytał i spojrzał na nią.
Awatar użytkownika
Tressa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampirzyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Tressa »

        Tressa sięgnęła po zwój. Wydarzenia, które miało miejsce niespełna kilka sekund po tym, mogła powiedzieć, że się nawet spodziewała. W sumie sama sprowokowała wampira do kolejnego pocałunku, odganiając Sorleya, który – aż dziw! - siedział spokojnie na skrzyniach i nie reagował. Wyłączył mu się tryb stróża? Cóż, nieumarła może i by się tym przejęła, sprawdziła, czy jej towarzysz nie jest chory... chociaż to duch, lecz teraz Tressa miała dużo ciekawsze rzeczy do roboty. Z równie wielką zażyłością oddała pocałunek. Nie obchodził ją fakt, że prawdopodobnie jest coraz bliżej przegrania zakładu. Ale za jaką cenę!
        Na sam koniec pocałunku spojrzała na uśmiechniętego Vergila.
        - Jesteś chyba coraz bardziej zadowolony z siebie – powiedziała, prychając ze śmiechu. - Nie chwal dnia przed zachodem słońca – dodała, odrzucając włosy do tyłu i zabierając zwój. Dokładnie przewertowała jego treść. Westchnęła.
        - Chyba na razie czekanie i zebranie więcej informacji będzie najlepsze – oznajmiła obojętnie. Najchętniej po prostu by od razu wparowała do komnat zakonu i powyrzynała wszystkich magów, nekromantów i pozostałych świrów jak prosięta. Usmażyłaby. Wszystko i wszystkich. A potem tańczyłaby na ich grobach, o ile by je w ogóle posiadali. Zemści się za to, co oni zrobili jej rodzeństwu. Matka to zupełnie inna bajka.
        - Ogrody? - Od razu na myśl o takim miejscu się rozpromieniła. - Jeszcze pytasz? Z wielką przyjemnością – rzekła, niemal skocznymi krokami pojawiając się obok wejścia – znienawidzonej przez Tressę kraty – i wyszczerzyła ząbki.
        - Kolejne zwiedzanie posiadłości? Coś za bardzo starasz się wygrać. - Wówczas Sorley, jej wierny zwierzak-duch-wredota, przysiadł się na jej ramieniu. - Muszę ci to w pewnym momencie utrudnić. Ale czekaj... Jaka jest pora? Dzień? - Wizja przesiadywania pod słońcem nie była najlepsza... - Idziemy? - zapytała po chwili rozmyślań.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Szczerze mówiąc, spodziewał się jakiejkolwiek reakcji ze strony Sorleya na to, że przyciągnął do siebie wampirzycę i pocałował ją. Może nietoperz zaczął powoli oswajać się z tym, że w życiu jego pani pojawił się ktoś jeszcze i to ktoś, komu musi ona poświęcać część swojej uwagi. Gdyby tak się stało, to podejrzewał, że ani on, ani Tressa nie narzekaliby na to.
- Myślę, że mogę się z tym zgodzić — powiedział po chwili. - Jednak wydaje mi się, że nie przeszkadza ci to, że spędzamy nieco więcej czasu na pocałunkach — dodał po chwili i uśmiechnął się, znowu. Chęć wygrania zakładu i otrzymania nagrody tak naprawdę zeszła na drugi plan, bo podobały mu się te pocałunki i szybko je polubił, bez różnicy, kto rozpoczynał każdy z nich. Vergil szybko zorientował się, że jego usta i usta Tressy pasują do siebie i miał nadzieję, że ona uważa podobnie.
- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz — powiedział, gdy wampirzyca przystała na jego propozycję. Wydawało mu się, że najchętniej odprawiłaby rytuał opisany w zwoju i udała się do kryjówki Zakonu, a później pozabijała Srebrne Róże, które będą się tam znajdować. Na szczęście, zarówno dla niej, jak i dla niego, zgodziła się z tym, że powinni poszukać dodatkowych informacji na temat Zakonu, zanim zdecydują się na otworzenie portalu prowadzącego do ich kryjówki i otwartą walkę z nimi.
Wampir przejął zwój od Tressy, zwinął go powoli i schował do specjalnego pojemnika, w którym wcześniej leżał w jednej ze skrzyń. Następnie pojemnik ten włożył do jednej z wewnętrznych kieszeni swojego płaszcza. Po prostu wolał go mieć przy sobie i mieć pewność, że nie zgubi go ponownie. Gdy już będzie po całej sprawie z Zakonem Srebrnych Róż, odłoży go tam, gdzie powinien być, czyli do biblioteki.

- Na szczęście dla nas jeszcze jest noc, a raczej powinna być — odparł, gdy zapytała go o porę dnia. Gdyby był dzień, to ukończenie wyzwania byłoby dla niego utrudnione.
- Jestem ciekaw nagrody, którą wymyśliłaś albo wymyślisz — dodał i uśmiechnął się do niej. Następnie oboje wyszli ze skarbca, a Vergil zamknął za nimi kratę, oczywiście na klucz. Wziął Tressę pod rękę i poprowadził w stronę wyjścia z podziemi.
- Zapomniałem ci wspomnieć, że z kuchni można dostać się bezpośrednio do ogrodu — powiedział po chwili. Drzwi w kuchni nie prowadziły na taras, a na dróżkę znajdującą się niedaleko niego, z której można przejść albo właśnie na taras, albo udać się w głąb ogrodu.
- Ja staram się wygrać? Wydaje ci się — odparł, jednak jego uśmiech wydawał się przeczyć temu, co powiedział. Skoro mowa o wyzwaniu, którego się podjął, to została mu jeszcze kuchnia, ogrody i pokoje gościnne. Wydawało mu się, że największy problem będzie z pokojami dla gości, jednak postara się coś wymyślić.

Dość szybko znaleźli się w salonie, a "spacer" po podziemiach zakończyli tym, że Vergil zamknął za sobą tajne drzwi i znowu wyglądały one jak część ściany w salonie.
- Pójdziemy przez kuchnię, wtedy od razu znajdziemy się w ogrodzie. Najwyżej wrócimy tarasem — powiedział po chwili. Łatwo było dostrzec, że w tym "planie" kryje się też to, że w kuchni odbędzie się kolejny pocałunek, który zbliży Vergila do wygranej, jednak podejrzewał, że Tressa w ogóle nie przejmuje się tym, iż wampir jest tak naprawdę dość blisko wygrania tego zakładu.
Chwilę później pociągnął ją za sobą w stronę drzwi prowadzących do kuchni. Kilka sekund po tym, jak wkroczyli do kuchni, wampir przyciągnął do siebie towarzyszkę i namiętnie ją pocałował. Robił to zarówno z czystej przyjemności, jak i z chęci wygrania zakładu. Trwali tak niespełna minutę, aż w końcu powoli oderwał swoje usta od ust Tressy. Po chwili uśmiechnął się do niej i złożył kolejny pocałunek na jej ustach, jednak tym razem był on bardzo krótki.
- No... to wracając do tego, co mieliśmy tu zrobić — powiedział po chwili i zaprowadził ją do drzwi wyjściowych z kuchni, którymi dostaną się prosto do ogrodu.

W końcu wyszli z Leśnej Posiadłości. Oczy Tressy przywitały drzewa, które tworzyły coś w rodzaju sklepienia nad całym ogrodem. Główna droga, która rozpoczynała się na tarasie, rozdzielała się na kilka mniejszych, z których każda prowadziła w inny fragment ogrodu, jednak pewne było to, że łączą się ze sobą i krzyżują. W ogrodzie rosły różnorakie krzewy i to nawet takie, które dawały owoce. Najwięcej było w nim kwiatów, które różniły się od siebie nie tylko kolorem, lecz kształtem, wielkością, ilością kwiatów i tak dalej. Nawet w nocy ogród wyglądał bardzo ładnie. W miejscu, w którym krzyżowały się drogi, widać było postawioną ławkę. Vergil już wcześniej wspomniał, że na terenie zajmowanym przez drzewa, krzewy i kwiaty znajduje się kilka ławek, na których można usiąść i odpocząć, nacieszyć oczy różnorodnością roślin lub zwyczajnie porozmawiać.
Wampir poczekał na to, aż Tressa dokładniej przyjrzy się temu, co widzi. Znowu chciał ją pocałować, a że byli już na terenie ogrodu, to będzie miał też jedno "pomieszczenie" mniej w zakładzie i będzie bliżej wygranej. Stuknął ją w ramię, a gdy odwróciła się do niego, przyciągnął ją do siebie i wpił się w jej usta. Znowu trwało to niespełna minutę i znowu przerwał to on sam.
- I jak pierwsze wrażenie? - zapytał po chwili. Oczywiście chodziło mu o ogród.
Awatar użytkownika
Tressa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampirzyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Tressa »

        Tressa wyszczerzyła ząbki. Czy narzekała? Nie. Czemu miałaby? Znudzony Sorley usiadł na ramieniu właścicielki, rozglądając się bacznie po pomieszczeniu. Czyżby i jemu przypominało ono lochy Zakonu? Wampirzyca nie zdziwiłaby się, gdyby naprawdę tak było. A teraz bardziej zastanawiało ją, czy nietoperz także zginął w murach więziennych. Przecież był duchem, ot tak sobie nie wykitował...
        - Skądże! A dlaczego miałoby mi przeszkadzać? - zapytała, szczerząc mordkę w niewinnym uśmiechu, który już od jakiegoś czasu wpraszał się na jej twarz niczym nieoczekiwany gość. A zazwyczaj tylko przy siostrach tyle się śmiała, lecz kto by to pamiętał? Minęły lata, ponad dwieście lat samotności i zatapiania tęsknoty w mordowaniu, piciu krwi i straszeniu wieśniaków. No czyż oni nie byli czasami przezabawni?
        Jej wzrok spoczął na zwoju, podążał za skrawkiem papieru nawet w momencie, w którym Vergil postanowił jej go odebrać i schować do kieszeni. Jak bardzo chciała wziąć go z powrotem i nauczyć się treści na pamięć, słowa narratora nie są w stanie stwierdzić dokładnie. Przelotny strach o dokument, iż jemu może się coś stać – spłonie, atrament się rozmyje, ktoś go zabierze – aż uderzał w jej podświadomość z głośnym łomotem, uparcie dając znać o każdej ewentualnej możliwości. Tressa przełknęła ślinę, starając się ukryć każdą zmianę na jej twarzy. Wyuczyła się ukrywać emocje już wieki temu, dzięki czemu obecnie wychodziło jej to perfekcyjnie. Odepchnęła ponure myśli w najciemniejszy zakątek podświadomości, po czym uśmiechnęła się delikatnie do wampira.
        - W takim razie tym bardziej chcę zobaczyć ogrody. W nocy wyglądają na pewno ślicznie – rzekła w jego kierunku. - Też jestem ciekawa... - mimowolnie przyznała się do faktu, że nie wpadła jeszcze na żaden pomysł odnośnie nagrody. Chociaż bardziej ciekawiło ją, jak mężczyzna zamierza wykonać swoje zadanie w pełni. Pokoi gościnnych jest niemało, chyba raczej nie będzie oprowadzał jej po każdym z osobna? Albo i tak? Zaśmiała się w myślach, co zapewne można było usłyszeć za pomocą telepatii. Z wielką chęcią pozwoliła się wyprowadzić z podziemi. Co za cudowne uczucie móc je opuścić... Chociaż teraz właśnie to miejsce powinna kojarzyć z czymś przyjemniejszym. Znalazła tam wskazówkę, jak zniszczyć Zakon. O Prasmoku, co za ironia.
        - Teraz aż widać, jak specjalnie brniesz po wygraną! To zdradza uśmiech - powiedziała, śmiejąc się i szturchając go lekko w bok. Nie wspomniała nic więcej na ten temat, po prostu podążała dalej za wampirem i w momencie, gdy znaleźli się w kuchni, nie zaskoczył jej kolejny pocałunek, lecz jego gwałtowność sprawiła, że nieumarłej zaparło dech w piersi. Chyba później zastanowi się nad kolejnym zakładem. O ile wpadnie jej pomysł na więcej nagród, a to już trudniejsza ich część. Chociaż według niej; warto!
        Pod koniec pocałunku wampirzyca spojrzała w dwukolorowe oczy wampira, uśmiechając się zadziornie.
        - O nie, przegrywam – powiedziała z udawanym teatralnym tonem. - Może powinnam zacząć cię do siebie nie dopuszczać? Lubię wygrywać – oznajmiła szczerze, zagłębiając się w kolejnym, tym razem znacznie krótszym pocałunku. Mimo wszystko cały zakład wydawał się dla niej genialną i przyjemną grą.

        Wreszcie Tressa mogła zobaczyć ogrody Leśnej Posiadłości. Nie myliła się co do wcześniejszego określenia, było na co spoglądać.
        - Przypomnij mi, ile czasu mówiłeś, że tu spędzasz? - Ciekawskim wzrokiem błądziła powoli po całokształcie tego miejsca, które oglądała z uśmiechem. Jak bardzo teraz podkusiło ją, żeby w zawrotnym tempie wrócić do biblioteki i zabrać stamtąd jakąś książkę – choćby tą, którą zaczęła już czytać – i przysiąść tutaj na ławce. Ogrody wydawały się wręcz idealnym miejscem na zgłębianie lektury.
Odwróciła się, gdy poczuła lekkie szturchnięcie w ramię, po czym poczuła po raz kolejny smak ust Vergila na swoich wargach. Mimo woli uśmiechnęła się delikatnie, odwzajemniając pocałunek ze znacznie większą zażyłością. W takim miejscu i sytuacji mogłaby trwać wieki. A warto wspomnieć, że wampiry są nieśmiertelne! Odsunęła się od mężczyzny powoli, kiedy on przerwał pocałunek. Uśmiechnęła się.
        - Jest cudownie – rzekła. Objęła szyję wampira i przybliżyła się, z jasnym zamiarem wznowienia wcześniejszej czynności, aczkolwiek coś ją zatrzymało. Nie, to nie Sorley. Tym razem nie on. Więc kto, to pytanie zawisło w powietrzu, oczekując odpowiedzi, która niestety spadła na dwójkę krwiopijców niczym grom z jasnego nieba. Kakofoniczne dźwięki przedzierały się przez wyostrzony zmysł słuchu nieumarłych, przyprawiając o ból głowy. Na początku brzmienie było nie do wytrzymania, lecz już po niedługiej chwili ucichło, pozostawiając za sobą pytania i nutkę niepewności. Tressa aż przysłoniła uszy.
        W ogrodzie nie byli sami. Zakapturzona postać stała przed jednym z krzewów i nożyczkami odcinała pąki kwiatów, które nie zdążyły do końca zakwitnąć.
        - Osiem kroków do smutku, siedem do nieszczęścia, sześć do agonii – majaczyła persona, co jakiś czas uzupełniając rytm swych słów poprzez drapanie długim paznokciem po nożyczkach. Każdy dźwięk, który wydawała, był nieznośny.
        - To chyba nie jest Igar, prawda? – zapytała Tressa, odsuwając się od Vergila i co jakiś czas spoglądając na niego ukradkiem oka, doszukując się reakcji. Chrapliwy i dziki śmiech sprawił, że nieumarła cała zesztywniała. Nie, ta tajemnicza osoba zapewne nie miała dobrych zamiarów. A jej zapach sprawiał, że Tressa jeszcze bardziej się denerwowała. Dlaczego ten odór siarki i starych pergaminów był jej znajomy?
        - Błagam, nie. – Nawet nie zdawała sobie sprawy, że przesłała tę myśl bezpośrednio do Vergila. „To oni... Jeden z nich”. O ile wampir może stać się jeszcze bledszy, niż jest w rzeczywistości, twarz nieumarłej właśnie można było porównać do najczyściejszej bieli, jaka zaszczyciła kiedyś oczy pewnego mieszkańca Alaranii.
        - Ciach, ciach, gdzie jest zwój? - Persona w tym momencie obejrzała się, spoglądając na oboje. W tej chwili ukazała swoją twarz. To mężczyzna, chociaż gdyby nie lekki zarost, Tressa z pewnością dałaby sobie rękę uciąć, że był kobietą. Chuda, wręcz koścista postura i niczym nie wyróżniające się rysy twarzy dawały ku temu powody, a kiedy tajemniczy osobnik ściągnął kaptur, jasne – niemal białe – włosy odznaczyły się na tle ciemnego ogrodu. Przez oczy przechodziła blizna, czyniąc jedno z nich czystym, kompletnie bez źrenic, samo białko. Wyglądało na szklane. Drugie natomiast aż raziło czarnym kolorem, wielce wyróżniając się u postaci.
        W dłoni Tressy zapaliły się ostrzegawcze iskry, jakby trzaskała kamieniem o kamień, w każdej chwili gotowa do ewentualnego zrywu człowieka z sekty. Więc ją znaleźli i jakimś cudem dowiedzieli się o jej planie.
        - Tress! - zaczął piskliwie chłopak, sam jego głos przeczył jego płci. - Ygdalr się za tobą stęsknił. Wiesz, ciężko cię zapomnieć. - Oczywiście mówił o jej ucieczce. Widowiskowa rzeź, przez którą wampirzyca omal sama nie przypłaciła życiem. A członków sekty było tylko dwunastu, z czego ośmiu zginęło. - Mnie nie znasz, co nie? Kalamander, w skrócie Kal, miło mi! - krzyknął, przyprawiając twarz o najbardziej chory wyraz twarzy, jaki człowiek mógł przybrać. A uśmiech tylko potęgował oznaczające się w jego oczach szaleństwo. Wzrok Kala szybko spoczął na Vergilu, przeszywając chłodem na wskroś.
        - Ciebie nie znam – powiedział z udawanym zdziwieniem. - Ej, ej, wiesz, że widzę zmarłych? - Niespodziewanie pojawił się tuż przed wampirem, mierząc go spojrzeniem. Jakim cudem?! - Anais. Co to za czarna plama na twym sercu? - spytał Kal. Tressa zareagowała momentalnie, unosząc dłoń ponad głowę i uderzając ognistym językiem w... ziemię. W momencie zderzenia mężczyzna zniknął.
        - Kysz! - krzyknęła, rozglądając się wokół. Magowie z sekty sławili się w tym, iż uwielbiali bawić się zdobyczą. Zamierzali zabrać wampirzycę z powrotem do tego okropnego miejsca?
        - Ej, mogłaś mnie skrzywdzić! - posmutniał Kalamander, pojawiając się tam, gdzie był na początku. - Chcesz zobaczyć, co ja potrafię? - W jego dłoni rozbłysł medalion wielkości zaciśniętej pięści, oznaczający się okrągłym kształtem, na którym dumnie prezentowała się róża z otaczającym ją ouroborosem. Czarna magia aż biła od niego, uporczywie ostrzegając, by nie używać mocy.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Vergil odezwał się dopiero w kuchni, wcześniej jakoś nie czuł potrzeby robienia tego, a to, że ogrody wyglądają pięknie pod osłoną nocy, potwierdził kiwnięciem głowy i lekkim uśmiechem.
- Nikt nie zabrania ci tego, żeby utrudniać mi wygranie zakładu — odparł, przyglądając się Tressie. W tym samym czasie ona spoglądała w jego oczy. - Wtedy ja przegram, a ty wygrasz, jednak nie zamierzam oddać ci wygranej. Też nie lubię przegrywać — dodał po chwili i znowu ją pocałował, tym razem krótko. Następnie opuścili Leśną Posiadłość, poprzez wyjście z kuchni drzwiami prowadzącymi na teren ogrodu.

- Możliwe, że za mało — odpowiedział na pytanie wampirzycy.
Pozwolił jej nacieszyć oczy ogrodem, chociaż jeszcze nie widziała wszystkiego, bo byli raptem przy "wejściu" do niego. Dopiero po tym czasie zwrócił na siebie jej uwagę i pocałował ją ponownie. Podejrzewał, że ona również wiedziała o tym, iż do wygrania brakuje mu tylko tego, aby pocałować ją w trakcie przebywania w jednym z pokoi gościnnych.
Wydawało mu się, że Tressa wznowi pocałunek, który przerwał on sam i wyglądało na to, że ma taki zamiar, jednak coś ją zatrzymało. Po chwili do jego uszu dobiegł dźwięk, który sprawił, że zaczęła boleć go głowa, jednak ustał on tak szybko, jak się pojawił. Wampir wytrzymał to, jednak zauważył, że jego towarzyszka zasłoniła uszy dłońmi. Rozejrzał się po ogrodzie, bo wyczuł obecność osoby trzeciej i na pewno nie był to Igar.
- Przecież widziałaś już wcześniej Igara i wiesz, jak wygląda... To nie on - odpowiedział telepatycznie, spoglądając na wampirzycę. Po chwili ponownie spojrzał na tajemniczą postać, która prawdopodobnie pojawiła się w momencie, w którym dziwny dźwięk przestał być słyszalny.
Miał pewne domysły co do tego osobnika, a myśli Tressy tylko je potwierdziły. Wyglądało na to, że mają do czynienia z członkiem Zakonu Srebrnych Róż. Vergil zaczął zastanawiać się nad tym, jak znaleźli wampirzycę. Nie odpowiedział na pytanie nieznajomego, jedynie przyjrzał się jego twarzy, posturze, ubiorowi, sprawdził też, czy posiada on jakąś broń przy sobie, a gdy zobaczył, że tak nie jest, zorientował się, że mają do czynienia z magiem. Wampir przeniósł dłoń na rękojeść Odwetu, teraz mógł szybko wyciągnąć szablę z pochwy i w tym samym momencie zadać nią cios albo ciąć.
Cały czas słuchał tego, co mówi Kal, i nawet nie przejął się, gdy spojrzał na niego swoim zimnym wzrokiem, chociaż miał wrażenie, że przeszywa go nim.
- Widzisz ducha mojej matki? - zapytał głosem, który pozbawiony był jakichkolwiek uczuć. Mógł też po prostu zobaczyć żal i poczucie winy związane ze śmiercią jego matki, które nadal były obecne w Vergilu. Cóż... Kal nie zdążył udzielić odpowiedzi, bo gdyby nie zniknął, to Tressa zraniłaby go ognistym biczem.

- Nie wiesz, co ja potrafię... - powiedział, a na twarzy wampira pojawił się złowrogi uśmiech. Tressa po raz pierwszy mogła zobaczyć tego typu uśmiech na jego twarzy, bo gościł on tam naprawdę rzadko.
Chwilę później Vergil biegiem ruszył w stronę Kalamandera i już chciał zadać pierwszy cios, gdy ten nagle znikł, a ostrze szabli przecięło pustkę. Kal pojawił się za nieumarłym i uderzył go w plecy, a przynajmniej taki miał zamiar, bo Vergil w ostatniej chwili uniknął tego ciosu, wywijając się w niewiarygodny sposób. Ciął ponownie, jednak znowu trafił w pustkę.
"Jest za szybki..." - pomyślał, nie przejmując się tym, że Tress mogła to usłyszeć.
Pomyślał, że przeciwnik znowu pojawi się za jego plecami i błyskawicznie odwrócił się z zamiarem zadania ciosu, jednak ten pojawił się po lewej stronie wampira i tym razem trafił. Cios był mocny i wzmocniony magią, wampirzyca mogła usłyszeć, jak przynajmniej dwa lub trzy żebra Vergila pękają, i zobaczyć, jak leci kilka metrów w bok i odbija się od pnia drzewa.
Wstał po chwili i już wiedział, że ponownie musi użyć mocy, którą oferował mu odwet. Znowu ruszył w stronę Kalamandera i znowu trafił w powietrze, jednak momentalnie aktywował moc swojej szabli, co Tressa mogła poczuć w jego myślach, o ile nie przerwała kontaktu telepatycznego między nimi.
Wampir uśmiechnął się do siebie, bo teraz dokładnie wiedział, gdzie pojawi się przeciwnik i w jaki sposób uderzy. Ciął błyskawicznie przed sobą i trafił w ciało członka Zakonu, z którym teraz walczył. Trafił... jednak nie tak, jak się tego spodziewał, bo uciął mu rękę, w której trzymał zagadkowy medalion. Medalion ten cały czas świecił, zupełnie jakby zbierał w sobie moc, której osoba trzymająca go mogłaby użyć.

Ręka zaciśnięta na medalionie przeleciała cztery albo pięć metrów w powietrzu. Poleciała w stronę wampirzycy i to właśnie ona znajdowała się najbliżej uciętej kończyny i magicznego przedmiotu, który się w niej znajduje. Kalamander zawahał się na chwilę, a w jego oczach widoczne było zaskoczenie. Nieumarły podejrzewał, że jego przeciwnik nie spodziewał się tego, iż zostanie ranny.
Awatar użytkownika
Tressa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampirzyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Tressa »

        Tressa stała niczym słup soli, daremnie starając się zrozumieć zachowanie członka Zakonu. Cholernie chuderlawy człowiek, niby łatwy do pokonania, gdyż wystarczyłby tylko podmuch i kilka trafień ognistym biczem, lecz w rzeczywistości emanowała od niego tajemnicza aura. Kalamander na dodatek zdawał się pewien swych umiejętności i za szybko przewidział swą wygraną. Może i tak mogło być. Ci ludzie są silni jak stado smoków, chociaż nawet ich sprytu i taktyki nie można porównać do tych latających gadów, wszakże takowe były tysiąc razy lepsze. Wampirzyca zadrżała, ale momentalnie się opanowała. Życie wśród krat nauczyło ją nie okazywać strachu. Jeśli pokaże się im, iż bojaźń ogarnia ciało i umysł, wykorzystają to. Przykładem było właśnie wcześniejsze pytanie Kalamandra.
        - Wiesz, w kapturze ciężko kogokolwiek rozpoznać – odparła do Vergila, a wokół jej palców już tworzyły się pojedyncze języki ognia. Chudzielec śmiał się w najlepsze. Co go tak bawiło? Fakt, że odnalazł byłego więźnia? Albo sposób, jak uniemożliwić im atak na sektę?
        - Zabierze zwój – ostrzegła wampira, ukradkiem oka spoglądając na niego.
        - A wezmę! - powiedział Kal. - Coś głośno myślicie, wiecie? - Przechylił głowę na bok, szczerząc ząbki i rozszerzając oczy. Księżyc błysnął złowieszczo w jego szklanym oku, a sam chłopak cały czas machał tajemniczym medalionem z ouroborosem. W dłoni Tressy również zalśniło światło, świadczące o gotowym do walki biczu ognia. Nieumarła zmarszczyła czoło, a jej mięśnie napięły się. Zrobiła jeden krok naprzód, jakby tylko czekała na gwałtowny ruch Kalamandra. Chciała zaszarżować, pozbyć się intruza jednym, szybkim machnięcie dłoni. Jednak przytłaczająca świadomość ich potęgi sprawiała, że Tressa znieruchomiała w oczekiwaniu. Na co czekała?
Spojrzała na Vergila. Na jego twarzy malował się złowrogi uśmiech, który wprawiał wampirzycę w osłupienie. Jej obawy wkrótce się sprawdziły, kiedy mężczyzna ruszył z impetem ku Kalowi.
        Wówczas nieumarła nie chciała stać bezczynnie ze święcącą w jej dłoni bronią. Musiała coś zrobić, przecież to przez nią członek Zakonu tutaj przybył! „Ale skąd wie o zwoju...? – to najbardziej interesowało wampirzycę. Niemożliwe, że podsłuchiwali. Musieli wiedzieć o tym dokumencie dużo wcześniej. Innego sensownego wytłumaczenia po prostu nie ma.
        Tressa złączyła płonące dłonie, jakby do modlitwy, po czym zaczęła inkantowanie zaklęcia. Słowa wypływały z jej ust jak rwąca rzeka, nie sposób zrozumieć, co dokładnie mówiła. Po krótkiej chwili z ziemi buchnął ogień, kierując swój byt ku Kalamandrowi. Co prawda, nie obeszło się bez lekkiego uszkodzenia podłoża. Zapewne będzie ślad. Ognisty wąż pojawiał się i znikał, podążając za walczącym z Vergilem magiem. Niestety, czar nie nadążał za czarodziejem. Cała walka kończyła się na kilkunastu zaklęciach rzuconych przez Tressę i na bezpośrednich atakach wampira.
        - Vergil! - wyrwało jej się, kiedy mężczyzna poleciał na drzewo. Charakterystyczny trzask łamanych kości także ją zaniepokoił. Nieumarła momentalnie zareagowała, stając naprzeciw Kala i zamachując się biczem. Machała nim szalenie wokół siebie, starając się za wszelką cenę nie dopuścić wroga do kontrataku. No i trafić, rzecz jasna. Niestety się przeliczyła. Nie minęły dwie sekundy, a ona została podniesiona ponad ziemię i odrzucona kilka kroków dalej. Dodatkowo kilka małych igieł wbiło się w jej ciało. Skąd one się wzięły? Pasowałoby zapytać jej przeciwnika, który najwidoczniej całkiem nieźle się bawił.
        - Srebrne szpilki – oświadczył. - Wręcz ulubiona zabawka mistrza! - Pod koniec jego głos się załamał, jak gdyby na marne starał się powstrzymać śmiech. Tressa podniosła się na rękach, opierając ciężar ciała na łokciach. W plecach czuła piekący ból, który świadczył o obecności śmiertelnych dla niej małych igieł. Mimo że teraz zapewne w kilku miejscach przypominała jeża, wstała i zignorowała kapiącą z policzka krew. To nie efekt srebra, zacięła się. Rana zaraz się zagoi. Wampirzyca groźnie spojrzała na Kalamandra, poruszając niezauważalnie palcami.
        - Wiesz, że Kensa była do ciebie podobna? - zapytał zaczepnie. W jego szklanym oku odbiło się światło, które wyglądało jak ludzka sylwetka. Z bardzo odznaczającą się dodatkową kończyną... Ogonem? Smoczym? „Kensa...”. Tressa nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż w tej chwili jakby z nieba runęły cienkie dzidy, które jarzyły się czerwonym blaskiem. Wiadome, że były z ognia. Kal oczywiście popisał się zdolnościami magicznymi, wszak nim został łaskawie przybity do ziemi, zniknął. A podłoże w większości ucierpiało...
Następnie powrócił do unikania ataków Vergila, który tym razem – według Tressy – zdawał się bardziej pewny siebie.
        - Ej, ej, ej – mówił członek zakonu do wampira. - Wiesz, widzę duchy, zwłaszcza te, którym pomogłem umrzeć! - powiedział, śmiejąc się spazmatycznie. I tu wampirzyca została zaskoczona, gdyż wampirowi udało się odciąć dłoń maga. I kiedy już pomyślała, że teraz oni będą przeważać, stało się coś niewyobrażalnie niespodziewanego, dziwnego wręcz. Medalion, który wcześniej trzymał Kalamander, runął na ziemię obok Tressy wraz z dłonią maga i pękł na pół. Symbole węża i róży zostały przerwane, a z całości trysnęło jasne światło. Krzyk czarodzieja podrażnił uszy wampirów, a ostry blask raził w oczy, rozwiewając płaszcz nocy. Wampirzyca postarała się inkantować zaklęcia, dzięki którym uśmierciłaby Kala. Przecież taka okazja drugi raz się nie przydarzy! Niestety, jej magia została zatrzymana, nie dosięgła maga. Magia medalionu odepchnęła ją kilka kroków dalej, przez co uderzyła w drzewo, a to poskutkowało tym, iż szpilki w jej plecach wbiły się jeszcze głębiej. Syknęła z bólu, zasłaniając oczy przedramieniem. Światło odrzuciło także pozostałe osoby, które znajdowały się w ogrodzie. Naszyjnik zapewne powinien wywrzeć na wszystkich jakieś skutki uboczne. Kątem oka widziała, jak w dwukolorowych oczach Vergila światło odbija się aż za bardzo. Odepchnęło go kilkanaście metrów dalej, haratając wampirem niemiłosiernie. Nie wiadomo dlaczego, ale teraz rana na policzku Tressy nie zagoiła się. A powinna. Magiczne światło najwidoczniej uniemożliwiło obojgu wampirom regenerację, a przynajmniej przez dłuższy czas nie będzie ona skuteczna. Nieumarła aż współczuła Vergilowi bólu związanego z połamanymi żebrami... Zwłaszcza, że prędko się nie zagoją. A Tressa? Z nią było podobnie. Blask niezmiernie raził, a nie wiadomo, co z Kalem. Coś się z nim stało? Jak wampirzyca mogła to dostrzec, oślepiona błyskiem, który wydobywał się z medalionu?
        Światło w końcu przygasło. Tressa przetarła oczy, starając się odzyskać ostrość widzenia. Dopiero w tym momencie sięgnęła ręką do pleców, wyjmując kilka szpilek. Przygryzła wargę, próbując powstrzymać krzyk. Kilku igieł nie dosięgła. Upadła na kolana, całkowicie wycieńczona. Jakże pragnęła teraz odpocząć...
        - Vergil? - wymamrotała, próbując się podnieść, lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Chciała wstać, podejść do niego i sprawdzić jego stan, ale nawet idiotyczny podmuch wiatru przygwoździł ją do ziemi. Podmuch także rozwiał jej śliwkowe włosy, podchodzące bardziej pod srebro, denerwując wampirzycę jeszcze bardziej, gdyż kosmyki wpadały jej do oczu. Osłupiała. Wyładowanie magiczne aż tak podziałało, iż coś w niej zmieniło? Aż zakręciło jej się w głowie. Teraz będzie bała się spojrzeć w lustro.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Przez twarz wampira przemknął cień uśmiechu.
- Nie zabierzesz... możesz spróbować to zrobić, ale i tak ci się to nie uda — powiedział, patrząc prosto w oczy Kala. Nie był pewien tego, że wygra, właściwie to nigdy nie był tego pewien, nawet jeśli wydawało mu się, że osoba lub osoby, z którymi zaraz będzie walczył, były o wiele słabsze od niego. Uważał, że nigdy nie należy mieć swojej wygranej za coś, co na pewno się wydarzy, bo nie uważa się na swoje ruchy i przez to łatwiej popełnić jakiś błąd.

Wyczuwał tajemniczą aurę bijącą od Kala, która wydawała się oznaką tego, iż będzie on wymagającym przeciwnikiem, jednak Vergil i tak ruszył w stronę wampira z zamiarem unicestwienia go.
Rozpoczęła się walka. Vergil widział, jak płonący wąż podąża za Kalamanderem, jednak był on za szybko, aby ogniste stworzenie mogło za nim nadążyć. Pierwsza część walki skończyła się na tym, iż cios przeciwnika złamał mu kilka żeber i odrzucił w bok prosto na drzewo, od którego wampir odbił się, a które dodatkowo chyba złamało mu jeszcze coś, całkiem możliwe, że kolejne żebro. Usłyszał krzyk Tressy, jednak przez chwilę czuł się tak, jakby było nieobecny, nie stracił przytomności, bo widział, co się dzieje, jednak nie czuł się obecny w ogrodzie. Na szczęście trwało to krótko, jednak w tym czasie Kal zajął się Tressą, a wampir wiedział, że ona również nie wyjdzie z tego bez szwanku.
Aktywacja mocy, do której miał dostęp dzięki swojej szabli, sprawiła, że nieumarły poczuł nowe rezerwy sił, które, jakby uśpione, czekały tylko na to, aż ktoś ich użyje. Teraz był bardziej pewny siebie, dodatkowo szybszy i silniejszy, a także wiedział, gdzie uderzy Kal. Skutkiem tego było to, że ręka członka Zakonu oddzieliła się od ciała, a ten zawahał się w tej samej chwili, bo właśnie przestał być taki pewny siebie i tego, że wygra.
Chwilę później cały ogród ogarnęło jasne światło, które dosłownie paliło w oczy. Vergil musiał się temu przeciwstawić, musiał uśmiercić Kala. Wykorzystał zaskoczenie, jakie wywołała w nim utrata kończyny, zamachnął się i skrócił przeciwnika o głowę. Kończyna odpadła, jednak wampir nie skończył cięcia, bo jakaś fala rzuciła nim do tyłu, a on znowu wpadł na drzewo, później na następne i dopiero wtedy uderzył w ziemię. W trakcie "lotu" miał już zamknięte oczy, bo jasne światło było nie do wytrzymania. Czuł, że w momencie uderzenia plecami o pierwsze drzewo, jego dłoń otworzyła się, a Odwet został niedaleko rośliny, w którą uderzył Vergil.

Otworzył oczy dopiero wtedy, gdy poczuł, że blask zniknął. Łatwo było domyślić się, że światło to było sprawką amuletu, który miał przy sobie Kalamander. Wampir rozejrzał się, zobaczył ciało przeciwnika i jego głowę, która leżała niedaleko i była oddzielona od ciała. Uśmiechnął się do siebie, mimo bólu w klatce piersiowej, który był wynikiem połamanych żeber. Czuł też licznie siniaki na całym ciele, jednak najbardziej odczuwalne były te na plecach, które powstały w wyniku dwukrotnego spotkania z pniami drzew.
Wydawało mu się, że usłyszał głos Tressy. Kaszlnął, na szczęście nie wykaszlał krwi, więc nie było tak źle, jak przypuszczał.
- Nic mi nie jest... Zostanę tu chwilę... Regeneracja... - powiedział dość głośno, jednak w trakcie mówienia zakaszlał trzy razy. Chciał, żeby wampirzyca to usłyszała, mimo że "nic mi nie jest" nie było prawdą.
Posiniaczonymi plecami czuł, że opiera się o pień drzewa, czyli wylądował pod drugim drzewem. Na chwilę zamknął oczy, jednak otworzył je ponownie.
- Zmęczyłem się... - powiedział sam do siebie i znowu przymknął oczy. Nauczył się, że dzięki medytacji możliwa jest jeszcze szybsza regeneracja ran i urazów. Co prawda, powinien usiąść w odpowiedniejszej pozie do tego, jednak był zmęczony i obolały, więc myślał o czym innym, a nie o odpowiednim sposobie siedzenia. Oczyścił swój umysł i pozwolił ciału na większe skupienie się na regeneracji.
Awatar użytkownika
Tressa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampirzyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Tressa »

        Tressa odgarnęła lepiące się do czoła włosy, przy czym od razu tego pożałowała. Bolące ramię piekło jak diabli. Większość srebrnych szpilek jeszcze tkwiła w jej ciele, drażniąc plecy wampirzycy. Nieumarła westchnęła, próbując odzyskać ostrość widzenia i czystość umysłu. Z jednym członkiem Zakonu było tak ciężko, aż szkoda pomyśleć, jak będzie z całą ich chmarą. Tressę przeszedł dreszcz. Nie chciała ginąć z ich rąk. Hańba i niespełniona obietnica byłyby ostatnim gwoździem do jej trumny. „Pomszczę was, Messa”. Obiecała przecież.
        Jej wzrok odnalazł czarodzieja. Kalamander leżał nieruchomo, z jego szyi sączyła się obficie krew. Karmazynowa ciecz lała się wolno, powoli, kusząc swym zapachem. Powieka wampirzycy drgnęła. Na pewno wstrzykiwali sobie jakiś specyfik, który chronił ich przed ukąszeniem krwiopijców. To sprytni ludzie, nie można ich lekceważyć. Dlatego też Tressa wypchnęła z głowy przypominające o sobie pragnienie, zgniotła je i wyrzuciła. Oczywiście ono wróci. Jak bumerang. Ale grunt, żeby teraz siedziało cicho.
        Wampirzyca spojrzała na turlającą się głowę Kala. Jego oczy zwrócone ku górze i otwarte usta nadawały mu żałosnego wyglądu. Aż by się chciało zaśmiać mu w twarz i rzec „A nie mówiłam?”. I co z tego, że on tego nie usłyszy. Ważne, że jednak nie żyje. A może jego duch jeszcze gdzieś tutaj jest i przeklina ich za swą śmierć?
Duch...
        Tressa napięła każdy mięsień w swoim ciele, po czym z ogromnym sprzeciwem ciała zmusiła się do wstania na nogi. Podeszła do odciętej głowy Kalamandra, bez żadnego wstrętu ją podniosła i przyjrzała się szklanemu oku. Wcześniej z całą pewnością widziała w nim odbicie swojej starszej siostry. Gadzi ogon miała Kensa. Nieumarła odrzuciła kończynę czarodzieja na bok. Nic już nie mogła dostrzec w tym oku poza śmiercią i zepsuciem.
        Cała zesztywniała znalazła się nieopodal Vergila. Ponownie przysiadła na ziemi, starając się dosięgnąć pozostałe wbite w jej ciało igły.
        - Regeneracja nie zadziała – powiedziała cicho. Jej ton nie wynikał z niczego innego jak z czystej irytacji, która jawiła się jej od samego pojawienia się Kalamandra. Skoro ją znaleźli, teraz będzie znacznie gorzej. I boleśniej. Ale skąd oni wiedzieli, że tutaj była?
        - Skąd oni wiedzieli o zwoju...? - wymamrotała cicho, wyciągając coraz to kolejne szpilki. - I... - Spojrzała na Vergila. - Anais to twoja matka? - zapytała. - „Widzę duchy, zwłaszcza te, którym pomogłem umrzeć”. Tak powiedział. On ją widział? - Uniosła brew. Czy to wszystko sprowadzało się do tego, że Srebrne Róże nie przybyli tutaj tylko z powodu Tressy? Wszystko staje się coraz bardziej skomplikowane. - Nie zwróciłeś na to uwagi? - Westchnęła, odrzucając na bok ostatnią szpilkę. Z ulgą padła na prawy bok, czyli ten niezraniony, przymykając oczy. Musiała odpocząć, odzyskać siły. I poczekać, aż rany się zagoją. Ile pozostało jeszcze do świtu, nad tym teraz się zastanawiała. Nie chciałaby przez przypadek natknąć się na niespodziankę z rana pod postacią kolejnego rażącego światła na niebie.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Zmęczonym wzrokiem spojrzał na Tressę, która zmierzała w jego stronę, a później znalazła się nieopodal, przemówiła.
- Nie działała, gdy medalion uderzył o ziemię, gdy energia w nim zgromadzona zmieniła się w to oślepiające światło i chwilę po tym, jednak teraz działa... Czuję, że moje ciała regeneruje się — odpowiedział po chwili. Możliwe, że ciało wampirzycy nie chciało się regenerować przez to, iż znajdowało się w nim kilka srebrnych szpilek, których jeszcze nie zdążyła wyciągnąć, a może nie rozpoczęło tego procesu, bo rozpad medalionu zadziałał na nią inaczej niż na niego, patrząc na to, iż była o wiele bliżej miejsca, w którym uderzył on o ziemię.
Znowu spojrzał na Tressę i dopiero teraz zauważył, że jej włosy zmieniły kolor.
- Twoje włosy... to też sprawka uwolnionej energii z medalionu? - zapytał, jednak wydawało mu się, że już zna odpowiedź i jest ona twierdząca.
Westchnął, zanim odpowiedział na którekolwiek z pytań zadanych przez wampirzycę. Klatka piersiowa bolała przy każdym oddechu, jednak czuł, że jego ciało regeneruje urazy. Trwało to dłuższą chwilę, bo jeszcze układał sobie w głowie to wszystko, co powiedział Kal i to, co teraz powiedziała Tressa.
- Tak, Anais to moja matka, a jeśli on naprawdę widział duchy, którym pomagał umrzeć, to znaczyłoby to, że Kal albo nawet sam Zakon miał swój udział w szaleństwie mojego ojca, bo to on zabił moją matkę... To by też wyjaśniało, skąd wiedzieli o zwoju... Po prostu musieli dowiedzieć się o nim, jeszcze wtedy, gdy żył mój ojciec — przerwał na chwilę, aby móc spokojnie oddychać, co i tak było ciężkie, patrząc na to, iż miał złamane żebra. Tyle dobrego, że kości nie przebiły płuc, w tym wypadku naprawdę miał szczęście.
- Wiesz... mój ojciec zawsze mało mówił o swojej pracy... Patrząc na to wszystko, co się stało, jestem w stanie stwierdzić, iż istniała możliwość, że on też próbował zniszczyć Zakon Srebrnych Róż — dopowiedział i znowu westchnął.

Spojrzał w górę i przez dłuższą chwilę obserwował niebo.
- Musimy wstać i udać się do posiadłości... Niedługo wzejdzie słońce, ja mam naszyjnik, który przez jakiś czas ochroniłby mnie przed promieniami słonecznymi, jednak ty takiego nie masz — powiedział, przenosząc wzrok na wampirzycę.
Po chwili, cały czas opierając się plecami o pień drzewa, pod którym siedział, podniósł się i wysunął w stronę Tressy dłoń, oferując pomoc we wstaniu. Drugą dłonią trzymał klatkę piersiową tak, że całe przedramię działało, jak usztywnienie dla miejsca, w którym żebra uległy złamaniu. Takim sposobem sprawił, że nie przemieszczą się one w nieodpowiednie miejsce i poprawnie zregenerują.
Poczekał, aż wampirzyca wstanie, z jego pomocą albo bez niej, następnie objął ją w talii i ruszył w stronę wejścia do środka Leśnej Posiadłości.
Awatar użytkownika
Tressa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Wampirzyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Tressa »

        Tressa wzrokiem błądziła po całym placu. Cóż, może i ogród nie ucierpiał tak bardzo jak ona i Vergil, ale i tak gdzieniegdzie widać było osunięte pod nienormalnym kątem kwiaty i podpaloną trawę... No ciekawe, jak i kto ją sfajczył... Wampirzyca ponownie spojrzała na krwiopijcę, który zaczął odpowiadać na jej słowa.
        - Może, ale obecnie z całą pewnością regeneracja jest teraz osłabiona. Prędko nie wrócimy do normalnego stanu. - Wskazała na zadrapany policzek, który już dawno powinien się zagoić. Ramię wyraźnie zaprotestowało przed tym gestem, więc Tressa bezradnie opuściła je, aby swobodnie opadło na ziemię. Podłoże było zimne, trawa delikatnie muskała jej twarz, co bardzo uspokajało kobietę i pozwalało zapomnieć o paskudnym bólu.
        - Włosy? - Już chciała ponownie podnieść rękę i ująć swój kosmyk, by móc się bardziej mu przyjrzeć, ale w ostatniej sekundzie zrezygnowała. Przecież widziała, co magia jej zrobiła, gdy zawiał silniejszy wiatr, który zresztą teraz ucichł. - Bardzo mnie postarzają? - zaśmiała się. Mimo że sytuacja miała bardziej poważne barwy, Tressa chciała jej nadać raźniejsze kolory. W końcu nie zawsze musi być poważnie i drętwo. Chociaż pewien nastrój powinien zostać zachowany w ewentualnych sytuacjach.
        - W takim razie wszystko się składa w logiczną całość – powiedziała, podnosząc się i opierając na łokciu. - Zastanawiałam się, skąd wiedzą, że tutaj jestem. Byłam tylko okazjonalną zdobyczą, bo ich cel to zdobyć zwój... Który oczywiście nadal masz, prawda? - Nie, żeby wątpiła, ale wolała się upewnić. Owy dokument cały czas był dla niej niezmiernie ważny. - No i, Vergil... przepraszam... - wymamrotała. Za co przepraszała? Za to, że w większości sparaliżował ją strach przed członkiem Zakonu Srebrnych Róż. Że przez pierwsze sekundy po prostu stała i patrzyła, jak oni walczą, a sama postanowiła wtrącić się jedynie magią. No i ostatecznie pozwoliła, żeby bardziej ucierpiał. Za to wszystko karciła się w myślach.
        - Patrząc na to z mojej perspektywy, mogliby sprawić, że twój ojciec oszalał. - Aż przypomniał jej się obłęd, który widziała w oczach matki. Kensa także zwariowała. - To mistrzowie tworzenia sobie świrów – dodała, powracając powoli do pozycji siedzącej. - Próbował ich zniszczyć, a oni w akcie odwetu sprawili, ze oszalał – powiedziała, wzdychając. Jakże okrutnych metod muszą używać, żeby stworzyć takiego człowieka... Aby umysł dostatecznie zszedł do takiego stanu, tortury z całą pewnością są okropne.
        - Ręka mnie chroni, o ironio – oświadczyła, prychając krótkim śmiechem, czego od razu pożałowała. Aj, wszystko nadal piekielnie bolało. - Smocza krew? Jakoś tak to tłumaczę... Ale słońce chorobliwie razie w oczy. Nie lubię słońca. To mój wróg... - uzupełniła, po czym z wielką chęcią przyjęła pomoc przy wstawaniu. Spróbowała jednak stanąć na nogi o własnych siłach, gdyż widziała, a raczej wcześniej słyszała, w jakim stanie jest mężczyzna. Nie chciała dodatkowo go w ten sposób obciążać swoim ciężarem.
Spokojnie, jakby bała się, że każdy gwałtowniejszy ruch przysporzy jeszcze większą dawkę bólu, pozwoliła się zaprowadzić z powrotem do posiadłości. W środku nie ukrywała, że gdy ujrzała jakiekolwiek miejsce do siedzenia, od razu skorzystała z okazji.
        - Czy tylko ja mam wrażenie, że umieram wewnętrznie? - zapytała, siląc się na lekki uśmiech.
Zablokowany

Wróć do „Mroczne Doliny”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości