Mauria[Mauria i okolice] Pragnienie

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitrze przeszło przez myśl, że mimo bycia uczonym Matus był głupi. Głupi albo nazbyt dobroduszny, co w ostatecznym rozrachunku wychodziło na jedno. Gdyby to o niego chodziło, nie zgodziły się na współdzielenie ogniska z obcymi, nie w tych przeklętych Dolinach. Jednak przychylność archeologa była pewnie zasługą charyzmy skrzypka, który gdy tylko chciał, potrafił być niezwykle czarujący. Bez względu jednak na motywacje, naukowcy zdecydowali się ich ugościć i to w naprawdę godny sposób. Mitra jak cień podążył za wampirem w krąg światła i też jak jego cień został potraktowany. Matus zignorował go, nie podając ręki na powitanie i nawet niespecjalnie spoglądając w jego stronę, prawie jakby miał do czynienia z nieumarłym służącym. Nekromantę to niespecjalnie obeszło, pomyślał jednak, że to zabawne, bo przecież Aldaren wyraźnie zaznaczył, który z nich był w tej parze ważniejszy, ale najwyraźniej urok wygrywał z pozycją w oczach Matusa. Błogosławionemu nie chciało się niczego odkręcać - ci ludzie nie byli tego warci, stanowili tylko chwilowe i to na dodatek niezbyt dogodne towarzystwo. Gdy więc Aldaren dosiadł się do głównego archeologa, Mitra rozejrzał się po obozie, szukając miejsca dla siebie. Dwóch archeologów widząc ruchy jego głowy domyśliło się co zamierzał i bez słowa przesunęli się, by zrobić dla niego miejsce na drewnianym podeście, który zajmowali. Jeden z nich klepnął otwartą dłonią deski w zachęcającym geście i Aresterra z tej zachęty skorzystał - skinął nieznajomemu głową i usiadł. Zaraz jednak tej decyzji pożałował - archeolodzy gapili się na niego wyczekująco, choć nie wiadomo czego tak bardzo oczekiwali. Mitra zaczął się irytować, ale konsekwentnie ich ignorował, patrząc się cały czas w ogień.
        - W namiocie można wziąć sobie coś ciepłego do jedzenia - zagaił w końcu ten siedzący bliżej, powtarzając słowa Matusa. Niebianin spojrzał na niego.
        - Dziękuję - odparł, ale nie podniósł się. W życiu nic by nie przełknął w tym obozie. Przeniósł wzrok na Aldarena, który rozmawiał z szefem tej wyprawy, jakby byli dobrymi znajomymi - ten to potrafił się sprzedać. Był taki uprzejmy, zupełnie nie pasował ani do swojej rasy, ani do tego kraju. Chyba, że to była maska, tak jak w przypadku Fausta - ten stary dziad nieźle grał dobrego wujaszka, ale gdy się odsłonił był taki jak wszyscy wokół. Aldaren jeszcze nie pokazał tego samego, lecz było z nim coś nie tak…
        - Nie jest pan głodny? - upewnił się jeszcze po chwili ten sam archeolog co poprzednio.
        - Nie, dziękuję - zbył go Mitra.
        - Jeśli to kwestia twarzy…
        - Maski - poprawił Mitra, by dać do zrozumienia, że z jego twarzą było wszystko w porządku poza tym, że nie chciał jej odsłaniać. - Tak, poniekąd. Ale naprawdę nie jestem głodny, dziękuję.
        - Mogę zapytać, czy to ma jakieś religijne znaczenie? - drążył ośmielony dłuższą wypowiedzią nekromanty archeolog.
        - Nie, to ze względów czysto praktycznych. Zjawy, nieumarli, rozumie pan zapewne - rzucił niby nonszalancko niebianin, takim tonem, jakby mówił o rzeczach oczywistych i drążenie świadczyłoby o ignorancji. Jego rozmówca poddał się tej sugestii.
        - No tak, oczywiście - zawtórował Mitrze.
        Później rozmowa się nie kleiła - Aresterra udawał bardzo zainteresowanego słowami Matusa, a żelazna maska skrywała to jak bardzo się irytował słysząc te ignoranckie banialuki. Zupełny brak wiedzy, przygotowania! Ależ go korciło by wszcząć dyskusję… Ale to byłoby niestosowne, zaburzyłoby wypracowany przez Aldarena spokój i jeszcze mogłoby obudzić tego przeklętego pijanego krasnoluda. By się uspokoić, Aresterra skupił się na czym innym - na grze wampira. Tego słuchało się z przyjemnością.
        Mentalne wezwanie skrzypka Mitra przyjął ze spokojem, nie zerwał się i nie szukał źródła dźwięku. Otworzył półprzymknięte powieki i spojrzał w kierunku przemawiającego doń wampira. Pozwolił sobie na lekkie skinienie głową, które dla postronnego mogłoby wyglądać jak próba rozruszania zastanego karku.
        - “Z przyjemnością” - odpowiedział tą samą drogą. Chwilę później wymówił się ciężkim dniem i trudami podróży, aby udać się na spoczynek. W rzeczywistości jednak chciał odejść trochę od żywych, by skupić się na umarłych - chciał dokładnie poznać ich możliwości, stopień rozkładu, rozczłonkowania. Okolica roiła się od ciał i szkieletów, które można było wykorzystać, a Aresterrę przeszedł wręcz dreszcz podobny do tego, który przeszywa po wypiciu kieliszka mocnej wódki, gdy w jednej chwili zalała go ta ilość śmierci i rozkładu. Aldaren chciał zamieszania, więc będzie je miał - takie zamieszanie, którego archeolodzy długo nie zapomną.
        Gdy wszyscy posnęli, błogosławiony nekromanta szybko przystąpił do dzieła. Podekscytowany jak dziecko mogące pobawić się nowymi zabawkami w mgnieniu oka poderwał kilka ciał. Szczególnie upodobał sobie kości leżące w pryzmie ziemi z wykopalisk - niech archeolodzy myślą, że to zemsta za zakłócanie ich spoczynku. Mitra postarał się o głośne stukanie kośćmi i największy chaos, jaki był w stanie spowodować - jedno z ciał wysłał by przeszło przez sam środek ogniska, roztrząsając żarzące się drwa. Wśród żywych nastała panika, a skryty w mroku na skraju obozu nekromanta wymknął się w stronę krypt, gdzie miał spotkać się z Aldarenem. Kilkakrotnie obrócił się przez ramię, by jeszcze dopilnować dzieła chaosu, a później wszystko zostawił, by toczyło się własnym rytmem. On miał ważniejsze rzeczy do zrobienia.

        Skraj cmentarza był chłodny, cichy i spokojny, nie docierały do niego już krzyki z obozu. Atmosfera miejsca była jednak przytłaczająca - zewsząd łypały na intruzów kamienne figury aniołów i gargulców, zniszczone upływem lat nagrobki przypominały wejścia do czeluści piekielnych albo krzywe zęby czarciej bestii. Zalegająca przy ziemi subtelna mgła podkreślała wrażenie nierealności.
        - Gotowe - zwrócił się do czekającego nań wampira. Śmiało przekroczył skraj nekropolii i wszedł między krypty i grobowce. Rozglądał się po okolicy i zaglądał do mijanych budowli, ale przy żadnej się nie zatrzymywał, jakby dokładnie wiedział dokąd zmierza. Przystanął dopiero przed okazałą kryptą z czarnego, gładkiego kamienia, której drzwi były otwarte na oścież, a w okolicy widać było liczne ślady trwających w tym miejscu prac archeologicznych - leżące na stosach narzędzia, stoły z księgami, notesami, wszystko zabezpieczone brezentem.
        - Wybrali dobrze - mruknął Mitra, odczytując nadgryziony zębem czasu napis nad wejściem do krypty. Położył dłoń na sakwie z grymuarem i pogładził ją jakby był to koci grzbiet, po czym śmiało wszedł do środka. Nie widział prawie w ogóle w ciemnościach, poświęcił więc chwilę, by odpalić jedną z leżących w koszu pochodni. Gdy się z tym uporał, ze źródłem światła w ręce zaczął chodzić między sarkofagami, palcami wodząc po zdobiących je wzorach i inskrypcjach w Czarnej Mowie, które miały chronić żywych przed uwolnieniem tego, co spoczywało w tych grobach… W końcu dotarł na sam tył pomieszczenia, gdzie w podłogę wmurowana była duża płyta z napisami inkrustowanymi złotem, a wokół znowu leżały porozwalane narzędzia.
        - Daj mi chwilę - zwrócił się Aresterra do Aldarena. - Muszę to odcyfrować. Faktycznie to całe miejsce aż wibruje od magii - dodał, cofając rękę, gdy nagromadzone w sarkofagach zaklęcia sprawiły, że przeszedł go dreszcz, a włoski na przedramionach stanęły mu dęba. Wsunął swoją pochodnię w jeden z uchwytów w ścianie i przyklęknął, by lepiej widzieć. Zdziwiło go jednak, że tekst mimo swojej złożoności nie zawierał żadnych formuł charakterystycznych ani dla nekromancji, ani spirytyzmu. Co więcej, nie miał również wcale większego ładunku magicznego niż reszta tego miejsca.
        - Coś jest nie tak - mruknął, stukając palcami w chłodny kamień. - Bardziej skupiono się nad zabezpieczeniem tych sarkofagów niż zejścia na niższe poziomy krypty. To… To jest wabik. To nie tędy droga - oświadczył, wstając i rozglądając się po krypcie.
        - Tu musi być coś więcej - oświadczył, wracając między trumny z ciałami kolejnych pokoleń Krazenfirów. - Wbrew pozorom na samej górze są najstarsi członkowie rodu, by chować następnych pogłębiano kryptę o kolejne poziomy, więc pewnie to czego szukamy będzie na samym dole. Tamta płyta jest oczywista, zbyt oczywista, to pułapka na takich jak ta żałosna banda, na którą się natknęliśmy. Konszachty z diabłami, też coś - prychnął Mitra, okazując swój niesmak spowodowany zasłyszaną w obozie historią tych ziem. - Szukamy dalej.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Szczerze? Z początku nie dowierzał w nekromanckie umiejętności Mitry, a przynajmniej nie na takim poziomie. Zamaskowany stwarzał pozory zrównoważonego i spokojnego, może nawet unikającego wszelkiego rodzaju konfliktów, a co za tym idzie prawie w ogóle nie posługującego się magia, w szczególności nie tą śmierci. A tu taka niespodzianka. Nawet więcej - Aldaren miał dziwne wrażenie jakby jego towarzysz dopiero teraz był w pełni sobą, jakby go ktoś spuścił ze smyczy. To zaczęło rodzić w nim kolejne pytania i podejrzenia, bo skoro Mitra był taki silny, to po co wampir miał mu towarzyszyć i wspierać swoim mieczem? I nie chodziło tu już wcale o podstęp Fausta, by zabić nekromantę po odprawieniu rytuału odpieczętowującego księgę i kradzież jej. Może i Starszy wampir bywał okrutny i z wiekiem popadał w coraz większe szaleństwo, ale lazurowooki wątpił w taki żenujący podstęp z jego strony. Oczywiście miał świadomość, że świat wampirów jest światem arystokracji, w którym na przemian pije się wino na wystawnych balach i knuje przeróżne intrygi w zaciszu własnych komnat. Faust nie był inny, może nawet sam skrzypek nie wiele się różnił od reszty swych krwiopijczych pobratymców, ale był całkowicie przekonany, że jego ojciec nigdy by się nie zniżył do takiego poziomu. Musiało być w tym coś więcej, jednak pytanie brzmi: CO? I była to myśl o tyle niepokojąca, że refleksja nad nią zajęła wampirowi dłuższą chwilę, w ciągu której nekromanta zdążył do niego dołączyć.

        Aldaren otrząsnął się z tego stanu i ruszył za towarzyszem, w mrokach dokładnie się rozglądając, by w razie kłopotów szybciej zareagować.
        - Nikomu nic się nie stanie, prawda? - zapytał z pobrzmiewającą w głosie troską, jakby właśnie zmienił zdanie odnośnie swojego własnego planu i chciał się z niego wycofać. Z drugiej strony jeśli któremuś z archeologów coś się stanie, on będzie mógł się posilić w ukryciu pod pretekstem udzielenia rannemu niezbędnej pomocy. Skrzywił się z niezadowoleniem pod nosem, poirytowany tymi i jeszcze innymi wykluczającymi się na wzajem myślami, co chwila rodzącymi się w jego głowie. Miał dość.

        Kroczył w milczeniu za zamaskowanym mężczyzną, na którego za specjalnie nie zwracał uwagi, gdy w jednej z wypełnionej sarkofagami komnat wytworzył się dłuższy postój. Nie było to spowodowane lekceważeniem, czy brakiem szacunku ze strony nieumarłego, ale tego zaabsorbowała po prostu otaczająca go przestrzeń i kamienne trumny wszędzie dokoła. Do jednej z nich nawet wyciągnął dłoń, ale nagle zatrzymał ją w połowie drogi słysząc słowa kompana.
        - Pułapka? - zapytał dla pewności czy dobrze zrozumiał i się cofnął od grobów. - Jakieś dokładne instrukcje za czym się rozglądać? - zapytał przechadzając się między alejami sarkofagów.

        Chodził i szukał, szukał i rozglądał się, rozglądał i błądził. Nie było to najciekawsze zajęcie w jego życiu, a przez fakt, że mieli cięższy dzień, zaczął ziewać i walczyć z osłabieniem organizmu domagającym się chwili odpoczynku i uzupełnienia energii. Przy czym kilka razy zdarzyło mu się na dłużej zawiesić wzrok na Mitrze i przyglądać się mu jak żebrak świeżemu bochenkowi chleba za sklepową witryną. W pewnym momencie głód wziął górę i skrzypek stracił kontrolę nad swoim ciałem, zbliżając się drapieżnie do zamaskowanego. Na szczęście zrezygnował ze swojego planu poczęstowania się nim, gdy w trakcie drogi potknął się o coś i spojrzał na podłogę. Niby nic na niej nie było, ale kiedy położył się płasko i spojrzał pod odpowiednim kątem dostrzegł odstającą krawędź jakiejś płyty pod podłożem.
        - Wybacz że przeszkadzam, ale... Zerkniesz na to? - zwrócił się w stronę nekromanty, czekając przy miejscu, które zasadziło się na jego życie.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra zerknął na wampira przez ramię, gdy usłyszał jego pytanie o zdrowie i życie archeologów. Troska wydawała mu się zaskakująca, jak na wampira oczywiście. Z drugiej jednak strony Aldaren był inny, miał w sobie wiele ciepła i dało się go lubić. Może po prostu przemiana i przebywanie w towarzystwie Fausta nie do końca zepsuły jego charakter.
        - Nie, dopóki sami nie zrobią sobie krzywdy - odpowiedział spokojnie. - Nie kazałem zmarłym ich atakować, ale nie mogę zaręczyć, że żaden z nich uciekając nie zrobi sobie krzywdy, nie spadnie ze skarpy albo nie zaatakuje w strachu towarzysza… To już jednak nie będzie nasza wina. Nie musisz się o nich martwić.

        Już w kryptach myśli nekromanty zaczęły krążyć po zupełnie innych torach. Na wierzch wypłynęło wszystko to, czego dowiedział się ze swoich poszukiwań i tego, co zawierał notes Fausta. Nie była to jednak jasna instrukcja, żadna mapa, co najwyżej zbiór wskazówek, kropek, które Mitra musiał sam łączyć. To go nie zniechęcało, a może wręcz przeciwnie - zachęcało do działania. Pragnął wiedzy z grymuaru i wiedział, że nie będzie łatwo go otworzyć, bo w przeciwnym razie już ktoś dawno by to zrobił. Musiał udowodnić, że jest tego godny… Te myśli sprawiły, że dał spokój Aldarenowi, pozwolił mu się rozglądać według jego własnego widzimisię. Ale tylko tak długo, jak nie potrzebował jego pomocy.
        - Gdzieś musi być zejście w dół, w podłodze albo w płycie któregoś sarkofagu - wyjaśnił, gdy wampir zapytał o wskazówki. Nie wywracał oczami i nie okazywał Aldarenowi lekceważenia za jego dociekliwość, bo w gruncie rzeczy ją doceniał. To znaczyło, że chciał pomóc, a że się nie znał, to chciał, by nim pokierowano. Przynajmniej dzięki temu na coś się przyda.
        - Szukaj pustych przestrzeni w zaprawie, otworów. Na pewno zejście będzie jeszcze dodatkowo zapieczętowane, ale to zawsze jakiś punkt wyjścia… Jeśli coś innego przykuje twoją uwagę to po prostu daj znać.
        Mitra nie zająknął się nawet o szukaniu magicznych transkrypcji - według słów Fausta Aldaren nie znał się na tego typu zaklęciach, więc to mogłoby co najwyżej namieszać mu w głowie. Sam zajął się szukaniem odpowiednich symboli. Wstał znad fałszywego przejścia i w pierwszej kolejności przyjrzał się płytom sarkofagów. Jego palce przesuwały się po żłobieniach liter i symboli ochronnych. Wyglądał, jakby te oględziny sprawiały mu przyjemności, jakby relaksował się nad pięknym dziełem sztuki albo podziwiał kunsztowny antyk. Zapomniał się w tym i nie słyszał, że Aldaren się nie ruszał, nie czuł też na sobie jego wzroku, choć w normalnych warunkach na pewno by go wyczuł - był przewrażliwiony na punkcie gapienia się na siebie. Teraz jednak pochłaniał go bez reszty kunszt magii stosowanej przez Krazenfirów. Sięgnął nawet po swój własny notes i rysik, by przenieść kilka wyjątkowo eleganckich inskrypcji, bo aż szkoda, by zaginęły albo żeby uszkodził je ktoś taki jak ci archeologowie na zewnątrz, którzy ciągnęli do najłatwiejszego łupu.
        Nagły łoskot sprawił, że nekromanta podskoczył i zaraz obrócił się w stronę źródła dźwięku.
        - Coś się stało? - zapytał Aldarena, widząc jak ten zbiera się z podłogi. Podszedł do niego i przykucnął obok, słysząc, że wampir coś znalazł. Nie skomentował tego, że z tego co widział to raczej skrzypek zwyczajnie potknął się o własne nogi.
        - Wygląda… - mruknął, sięgając w stronę nierówności w podłodze. Obwiódł ją palcami, by upewnić się, że ciągnęła się dalej, aż do cokołu jednego z sarkofagów.
        - Ciekawe…
        Mitra wstał i stanął nad płytą nagrobną. Serce biło mu coraz mocniej, bo chyba trafili - to wnioskował oglądając inskrypcje i ochronne symbole. Wodził za nimi dłońmi, obchodził sarkofag wkoło, jakby śledził zapisane na obrzeżach zaklęcia, czasami pochylał się, by sprawdzić co było na bokach. W końcu stanął przy jednym z krótszych boków i dłonią zaczął kreślić w powietrzu jakiś symbol, który wydawał się być magiczną pieczęcią, ale tak naprawdę tylko pozwalał mu śledzić tekst.
        - Żeby wszyscy magowie w dzisiejszych czasach potrafili tak zaklinać - westchnął z prawdziwym ukontentowaniem, może nawet wzruszeniem nad kunsztem dawnych mistrzów.
        - Zobaczymy, czego strzegą te krypty - oświadczył po chwili znacznie twardszym tonem. Złapał mocno brzegi nagrobnej płyty i wyrecytował czar, który pieczętował to miejsce, a który był wyryty na kamieniu przed nim. O dziwo nie dało się odczuć żadnej zmiany, żadnej eksplozji magicznej energii, nic. No, prawie nic, bo gdy tylko błogosławiony skończył mówić, sarkofag minimalnie się poruszył, a wzdłuż odkrytej przez Aldarena płyty pojawiła się szczelina, przez którą uwolnione zostało chłodne, lecz suche powietrze z niższych poziomów grobowca.
        - Trzeba to odsunąć, weź mi pomóż.
        Mitra zaparł się o brzeg sarkofagu, przekonany, że poruszenie go nie może być wcale trudne i nie będzie wymagało udziału tuzina osób, bo to nie wpasowywało się w subtelne metody tak uzdolnionych magów, jakimi byli Krazenfirowie. Sam jednak - mimo szczerych chęci i starań - nie był w stanie ruszyć takiej przeszkody, bo był słaby jak mucha. Między innymi do tego był mu potrzebny Aldaren.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Niby powinien być uspokojony odpowiedzią nekromanty, jednakże... Nie czuł się najlepiej ze świadomością narażenia tych niewinnych ludzi na niebezpieczeństwo i to przez jego własny pomysł. W sumie, jakby się zastanowić to zawsze, odkąd tylko stał się wampirem, narażał innych w swoim otoczeniu na niebezpieczeństwo, w końcu był diabolicznym monstrum łaknącym tylko ich krwi. Naprawdę powinien się raz na dobre od wszystkich odizolować i zacząć prowadzić pustelniczy żywot, o którym nie raz już myślał.
        - Mitra... - odezwał się z przygnębionym wyrazem twarzy i wyglądało jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale ostatecznie zrezygnował. Wciąganie swojego towarzysza, szczególnie nie będącego nawet jego przyjacielem, w swoje rozterki egzystencjalne nie miało najmniejszego sensu, Aldaren wolał już sam w nich utonąć niż ciągnąć za sobą jeszcze innych, którzy mieliby pretekst by wyrobić sobie jeszcze gorsze zdanie na temat skrzypka. - Mam nadzieję, że uda mi się tobie pomóc. - Rozbrzmiało z jego strony w akompaniamencie odbijającego się od ścian korytarza odgłosu kroków.

        W komnacie wypełnionej sarkofagami, gdzie dalsza droga okazała się jedynie podstępną pułapką, Aldaren zajął się poszukiwaniem jakiejś innej drogi, a przy tym bezsilny oddał się pogłębiającej depresji. Nie pomagał mu nawet ten dziwaczny, szydzący z niego głos z tyłu jego głowy, przez który samopoczucie, pewność siebie i samoocena nieumarłego jeszcze bardziej malały i się pogarszały. W pewnym momencie zaczął się nawet zastanawiać czy nie zostać w tych kryptach już na zawsze. Tego nie mógł już znieść ten drugi, który wpadł na pomysł poszczucia archeologów trupami z najbliższej okolicy. To właśnie on zaczął czaić się na Mitrę by zaspokoić głód, lecz nierówna posadzka uratowała niczego nie spodziewającego się nekromantę. Aldaren odzyskał trzeźwość umysłu i gdy niebianin zajął się oglądaniem znaleziska, nieumarły wyjął swoją piersiówkę i pociągnął z niej solidny łyk, lecz do gardła spłynęły mu zaledwie dwie skromne kropelki. Nie pocieszony tym faktem zerknął do środka naczynia, a po tym dla pewności odwrócił go góry nogami przed sobą i lekko potrząsnął, by się upewnić czy faktycznie nic już nie zostało. Westchnął głośno gdy na posadzkę spadła ostatnia kropla.

        - Już, już...
        Oderwał tęskne spojrzenie od wsiąkającej w szczelinę przejścia pomiędzy nimi czerwoną kropkę i dla ułatwienia sobie zadania, pokrywa wyglądała na dość oporną, skupił się i przebił swoim kłem opuszek jednego ze swoich palców, po czym sączącą się leniwie z niego krwią narysował jakiś niezbyt skomplikowany symbol na podłodze przed sobą, może bardziej złożoną runę. Podłoga wewnątrz krwawego okręgu, otaczającego ten znak zdawała się zaraz zacząć zapadać jak wir wodny i zmieniać w całkowitą ciemność, z której już po chwili wyszło ich wsparcie... No, przynajmniej tak to sobie Aldaren wyobrażał, jednakże jak się okazało, nie miało to nawet najdrobniejszego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Zamiast jakiegoś tępego, acz silnego demona, pojawiło się dziwaczne połączenie żaby z gremlinem, nie wiele większe od kota, o czerwonej skórze i wiotkim, dość charakterystycznym dla stworzeń z piekła rodem ogonem z niewielkim grotem na czubku. Stworkowi brakowało jedynie rogów do kompletu, chociaż wystarczyło już samo to, że płonął jak pochodnia, która od razu zaczęła fikać i brykać po całej komnacie, szydząc i kpiąc najbardziej z podupadłego na duchu nieumarłego. O tyle dobrze, że ogień otaczający potworka nie wydawał się być prawdziwy, nic się nie zajęło, nawet nie zwęgliło, a za to rozświetlana była pewna część przestrzeni wokół niego.

        - Bez komentarza - jęknął zażenowany wampir i ignorując niesfornego, chochlikowatego demona z zaskakującą łatwością przesunął płytę.
        Był tym całkowicie skołowany, bo wydawało mu się, że nie użył za wiele siły by ją przesunąć i był pewien, że w takim wypadku Mitra samemu byłby to w stanie zrobić. To było dziwne i tak intrygujące, że postanowił jeszcze chwilę poświęcić przesuniętej pokrywie. Tym razem postarał się użyć całej swojej siły i... efekt okazał się być taki, jakiego się domyślał - przeszkoda ani drgnęła. Natomiast przesunęła się po kamiennej posadzce gdy rozbrykany demon przez przypadek w nią wpadł. Aldaren już kompletnie nie rozumiał czy to aby nie były jakieś żarty. Odetchnął głęboko by się uspokoić i złapał małego rozrabiakę, aby go odesłać z powrotem do Otchłani... Niestety problem polegał na tym, że żabo-gremlino-chochliko-demon nie za specjalnie chciał wracać do swojego świata, a jeszcze mniej zamierzał się słuchać krwiopijcy. Wyglądało na to, że póki Aldaren nie zrozumie czemu jego zaklęcia nie działają, będą musieli się użerać z tym irytującym stworzeniem.
        - Przepraszam... - powiedział ze skruchą tracąc jeszcze więcej pewności siebie i wyraźnie było po nim widać, że zaczął uważać siebie za nieudacznika i nic nie znaczącego, nikomu niepotrzebnego śmiecia.
        Trzymał rzucającego się, wyzywającego i klnącego w demonicznym języku potworka za ogromne, szerokie uszy, oświetlając nim drogę gdy ruszył przodem w dół korytarza, który właśnie staną przed nimi otworem i ani myślał puścić energicznego jak dziecko demona. Miał już dość przez niego problemów. Właściwie to przez samego siebie.
        - "Zacznij się znów nad sobą użalać, a zatłukę cię jak psa" - warknął wściekle głos z tyłu jego głowy, a Aldaren zniechęcony do życia dzisiejszymi nieprzychylnościami losu przestał myśleć o czymkolwiek i jedynie z martwym spojrzeniem uważał pod nogi i rozglądał się po ciasnym korytarzu.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        - Tak? - Mitra z uprzejmą uwagą spojrzał na wampira. Dobrze, że nosił maskę, bo nie ukryłby pewnego zaskoczenia spowodowanego widokiem miny Aldarena. Była ona nietęga, coś ewidentnie skrzypka gryzło, ale co mogłoby powodować w nim takie rozterki w tej chwili? Wszystko szło ku dobremu, dobrze im się współpracowało i mimo problemów parli do przodu.
        - Już pomagasz - odpowiedział wampirowi, lecz nim się odezwał, chwilę milczał po jego wyznaniu. Teraz to jego coś gryzło: Aldaren coś przed nim ukrywał, nie to chciał powiedzieć. Mitra poczuł dreszcz niepokoju, bo skoro skrzypek nie miał problemu wyznać, że błogosławionego czeka śmierć i to on ma tego zgonu dopilnować, to co było aż takiego, że teraz nabrał wody w usta? Niech to, dlaczego kontakty z żywymi musiały być takie trudne…

        Mitra sam dla pewności spróbował poruszyć sarkofag, lecz zadanie to okazało się być nader niełatwe dla kogoś tak pozbawionego siły jak on. Potrzebował pomocy Aldarena, on jednak jakoś dziwnie się ociągał. Nekromanta nie poganiał go, tym bardziej gdy zobaczył, że wampir coś kombinuje. Stał z boku i patrzył jak ten krwią kreśli na podłodze jakiś symbol. To go zainteresowało, zaraz skojarzył, że przecież skrzypek zna się na demonologii i uznał, że pewnie teraz z niej korzystał - ten wir był podobny do przejścia, w którym zniknęły ich demoniczne wierzchowce. Błogosławiony już miał Aldarena pochwalić za zaradność… Lecz to co wylazło z portalu odebrało mu mowę. Nie, by się przestraszył, był po prostu niezwykle zaskoczony, bo różnych plugastw się spodziewał, ale nie takiego groteskowego stwora rodem z czarnej komedii. Mitra widząc goblino-żabę cofnął się, a chwilę później odskoczył w bok, gdy brzydal w pełnym pędzie przebiegł tuż obok.
        - Co do… - mruknął, śledząc wzrokiem dokazującą bestyjkę. Już chciał zapytać Aldarena co to wszystko ma znaczyć, może nawet wyrazić swoje zdanie na temat tego popisu, ale gdy zobaczył minę wampira jakoś przeszła mu ochota. Skrzypek wyglądał jak uczniak, który rozpaczliwie próbuje wybrnąć podczas odpowiedzi ustnej - załamany, gorączkowo próbujący coś jeszcze wymyślić. Sam poprosił o milczenie, więc nekromanta faktycznie zatrzymał dla siebie komentarze… Na razie. Zobaczy, jak Aldaren sobie z tym poradzi. Ku pewnemu zaskoczeniu Mitry skrzypek poradził sobie jednak bez swojego złośliwego pomagiera i to z taką łatwością, jakby to było puste pudełko, a nie wielki kamienny sarkofag.
        - Nieźle - uznał, nie zaprzątając już sobie głowy kolejnymi próbami wampira, bo cel został osiągnięty: przejście do niższych pięter krypty zostało otwarte. W tym układzie Mitra byłby w stanie zapomnieć o incydencie z żabo-gremlinem, o ile nie musiałby go widzieć na oczy, ale najwyraźniej Aldaren chciał go sobie zatrzymać… w kategoriach latarni? To już pochodnia byłaby praktyczniejsza niż ta wulgarna bestyjka. Nie to jednak w tym momencie najbardziej dręczyło Aresterrę.
        - Aldaren - zwrócił się do wampira, gdy ten przeprosił i próbując uniknąć dalszej rozmowy chciał zejść na niższy poziom krypty. Niedoczekanie. Mitra zastąpił mu drogę.
        - O co chodzi? - zapytał go, póki co nadal spokojnym głosem. - Faust wspominał, że jesteś bardzo dobrym demonologiem… To jakiś żart? - drążył, wskazując na trzymane przez wampira żabsko.
        - Coś jest nie tak? - upewnił się. I po tym jak stał wsparty pod boki, jak patrzył z uporem na wampira dało się poznać, że nie zamierza ustąpić, dopóki nie usłyszy satysfakcjonującej odpowiedzi.
        - Posłuchaj, muszę tam na tobie polegać, więc jeśli jest jakiś problem to mów - naciskał, nadal bardzo spokojnie, bez złości. Wściekać zacznie się dopiero w chwili, gdy Aldaren zacznie kręcić albo unikać odpowiedzi, wtedy udusi go jego własnym kołnierzykiem.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Gdyby tylko mógł w trybie natychmiastowym wróciłby do Fausta i na kolanach go błagał by już nigdy nie wypuszczał go z zamczyska, by już nigdy nie przydzielał skrzypka do żadnej misji. Tak upokorzony nie czuł się nawet gdy znaczna część Maurii miała go za zdrajcę i psa łowców, nie było też wtedy tak źle z jego psychiką i poczuciem własnej wartości jak właśnie teraz. Zrobiłby dla swojego Mistrza w tej chwili wszystko byleby móc odciąć się od tego co się dziś wydarzyło, zapomnieć o tym i wrócić do jego nudnej acz beztroskiej codzienności pełnej gry na skrzypcach i spotkań towarzyskich, czy to z przyjaciółmi, czy też na arystokratycznych balach. A najlepiej byłoby mu gdyby już nigdy nie był w stanie opuścić zamkowych murów, a może nawet celi w lochu, gdzie narodził się już jako dziecię nocy.

        - "Nie myśl, że ci na to pozwolę. W końcu dopiero co zerwałem się z łańcucha" - warknął ten mrożący krew w żyłach głos w jego głowie. - "Nie możesz tak po prostu odejść, nie z niewinną krwią..." - Z jakiegoś dziwnego powodu Aldaren miał wrażenie, że tamten właśnie szczerzy potworne kły w złowrogim uśmiechu i oblizuje się żarłocznie, nie mogąc oderwać wzroku od błogosławionego, w którego plecy skrzypek właśnie wbijał spojrzenie.

        Wampir był skołowany i załamany. Nie wiedział co powinien począć, a incydent z demonem jeszcze bardziej niszczył jego chęci do życia. Jedynym faktem, dla którego jeszcze się całkowicie nie poddał swojemu drugiemu - i jak się okazuje prawdziwe wampirzemu - ja, była myśl o bezpieczeństwie Mitry. To prawda, że nie za specjalnie za sobą przepadali i towarzysze podróży raczej nie powinni się na siłę tolerować z przykrego przymusu, ale skrzypek naprawdę nie chciał by stała się błogosławionemu jakaś krzywda. To by chyba przelało jego czarę goryczy, gdyby tak po prostu oddał się swojej naturze i zwierzęcym instynktom.

        Miał wielką nadzieję na uniknięcie nieprzyjemności z tym związanych i szybkie wypełnienie zadania, by ich drogi mogły się w końcu rozejść, jednakże Mitra najwidoczniej miał inne zdanie na ten temat i przedłożył dziwne zachowanie wampira nad pragnienie jak najszybszego osiągnięcia swojego celu. Aldaren skrzywił się z poirytowaniem przemieszanym z niepokojem, gdy zamaskowany zastąpił mu drogę i oczekiwał odpowiedzi. Nieumarły chciał tego uniknąć i przez moment wbił w niego ostrzegawcze spojrzenie, lecz zaraz po chwili zaczął nim wodzić dookoła w poszukiwaniu wyjścia z tej sytuacji i zapomnienia o temacie. Niestety nekromanta nie wyglądał na takiego, który chciałby przymknąć oko na zachowanie lazurowookiego i odpuścić mu, a przynajmniej do czasu aż nie wykonają swojego zadania.

        Krwiopijca długo milczał, wyglądając jak zastraszony, acz starający się udawać groźnego psiak przyparty do muru, aż w końcu odwrócił zażenowany spojrzenie i lekko się przykulił nie mogąc już dłużej znieść na sobie świdrującego, niemal brutalnego wzroku towarzysza.
        - Przepraszam, że z tym stworem tak wyszło... - wybąkał z siebie, tym razem jeszcze bardziej przypominając uczniaka, który boi się nagany za nieudane zaklęcie. - Nie tak to miało wyglądać... Ja... Nie czuję się najlepiej... Nie powinienem w ogóle opuszczać zamczyska... - dukał struchlały. - Z resztą bez znaczenia, gdy... nasz cel znajduje się niemal na wyciągnięcie ręki... - dodał z nieco innym tonem głosu i postawą, przy czym podniósł na Mitrę szkarłatne spojrzenie i wyeksponował światu jeden ze swoich kłów.
        - Myślę... że jako głównodowodzący naszej podróży powinieneś pójść przodem - powiedział pogodnie, przyklejając na twarz sztuczny, pogodny uśmiech. Potworek w jego dłoniach zadrżał z niepokojem i zamilkł, by po chwili z zaskoczonym jękiem zmienić się w obłok dymu i kupkę prochu, nic więcej. - Powinniśmy iść dalej... Mitro - mruknął drapieżnie, w zapraszającej jak do stołu pozie, przepuszczając błogosławionego przodem.

        Część Aldarena chciała się przebić, odzyskać na swoją świadomością i ciałem kontrolę, której tak teraz potrzebował wietrząc niebezpieczeństwo ze swojej własnej strony. Był gotowy nawet do ustępstw i paktowania ze swoim alter ego, które chciało jedynie pokazać się w końcu światu i przejąć pełną władzę, a nie być tylko przyrównywanym do intuicji czy głosu rozsądku. W szkarłatnych oczach przebłyskiwało szaleństwo i dzika satysfakcja z faktu, że to on właśnie rozdaje karty, a desperackie miotanie się lazurowookiego przemówiło za tym by ten jeden raz może nieco odpuścić. Oczywiście nie za darmo.
        - Mitra ja... Potrzebuję krwi... - wychrypiał zduszonym głosem, walcząc z sobą by tego nie powiedzieć, albo by było to tak ciche, że nawet wampir by tego nie usłyszał. Miał nadzieję, że do niebianina dotarł jedynie niezrozumiały bełkot. - Może lepiej już chodźmy, nie czuję się tu najlepiej... "Nie kiedy nie jestem tu sam" - dokończył w myślach i zaczął po prostu uciekać od towarzysza spojrzeniem, schodząc po schodach wgłąb niższych poziomów krypty. Może dzięki temu uniknie dalszej rozmowy, albo nieco osłabi zainteresowanie Mitry jego osobą.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra był od Aldarena niższy, drobniejszy i na pewno również słabszy, a kto wie, czy nie wolniejszy, a mimo to w tym momencie zdawał się mieć pełną kontrolę nad sytuacją i niezaprzeczalną władzę. Aż żal było patrzeć z boku na kulącego się skrzypka, przed którym stała ta czarna postać. Niebianin być może był świadomy tego, że trochę pastwił się nad swoim towarzyszem, ale nie zamierzał ani trochę odpuszczać. Wiedział, że Aldaren nie był aż takim mięczakiem na jakiego teraz wyglądał, bo przecież widział go już w akcji. Poza tym za bardzo zależało mu na odpowiedzi, by odpuścić, no i… nie był takim typowym niebianinem, nie czarujmy się. Nikt, kto przeżył to co on nie byłby uroczy i współczujący.
        Napięty jakby zaraz miał wampira uderzyć Aresterra lekko się rozluźnił, gdy Aldaren w końcu zdecydował się odezwać. Jego przeprosiny były czymś, czego można było się spodziewać, był wszak dobrze wychowany i ewidentnie zażenowany. Gdy jednak przeszedł do wyjaśnień… Mitra słuchał tego z założonymi rękami, wyraźnie nieusatysfakcjonowany. To użalanie się nad sobą było bez sensu. No może gdyby jeszcze miało jakieś podstawy, ale Aldaren tylko miauczał, że nie powinien ruszać się z domu. Co za mięczak… A Mitra miał go za twardszego, na bagnach zachowywał się inaczej. Czyżby kontakt z archeologami tak go rozmiękczył? Zbyt towarzyski, teraz pewnie dręczyły go wyrzuty sumienia. To miałoby sens i co więcej wpasowywało się w motto nekromanty, który głosił, że z żywymi były same kłopoty. Całe szczęście skrzypek nie był żywy a ożywiony, nieumarły, więc jakoś się spiął, może pod wpływem jego niezadowolonego spojrzenia.
        - Nie powiedziałeś nic sensownego, ale niech ci będzie - mruknął, nie chowając dla siebie swojej dezaprobaty. Spiął się jednak lekko gdy wampir się wyprostował - stał się nagle taki drapieżny, pewny siebie… Może zwyczajnie w końcu wziął się w garść. Było w tym jednak coś niepokojącego, coś, co kazało Mitrze na niego uważać i pilnować się w jego obecności. ”Cholera jasna, co to za pomoc, na którą muszę uważać? Zatłukę za to Fausta i nawet ten notes go nie uratuje…”, złorzeczył nekromanta w myślach, ale prawdziwy powód do irytacji w jego przypadku miał dopiero nadejść.
        - Mam iść pierwszy? - parsknął z prawdziwym oburzeniem, gdzieś mając tą kurtuazję na pokaz jak i nagłe odesłanie pokracznego żabona w niebyt. - Świetnie, wybornie! Otworzę sobie też wszystkie przejścia i zdejmę zaklęcia. Możesz tu sobie na mnie poczekać, bo nie potrzebuję drugiego cienia.
        Cóż, nekromancie irytacja się ulała. Cały czas rozpatrywał Aldarena w kategoriach swojego ochroniarza, który zapewniał przede wszystkim wsparcie siłowe, a takiego nie mógł zapewnić zza jego pleców. Może faktycznie przewodnik powinien iść z przodu, ale to w przypadku dużej grupy, bo w przypadku ich dwóch wystarczyło rzucone nad ramieniem “w prawo”. Zresztą… On sam nie znał drogi, przecież nigdy tu nie był. Jego wiedza opierała się na księgach, kronikach i tym, co zawierały notatki Fausta - faktycznie był chyba najlepiej rozeznaną w tych kryptach osobą na terenie całej Alaranii, ale była to wiedza czysto teoretyczna, która miała dopiero zostać zweryfikowana.
        - Co mówiłeś? - warknął, gdy wampir coś mruczał pod nosem. Dotarło do niego dopiero to następne zdanie, o tym by w końcu iść dalej.
        - Tak, jasne - mruknął i podczas gdy Aldaren już zaczął schodzić, on poświęcił jeszcze chwilę by cofnąć się po świeżą pochodnię, bo na dole na pewno będzie ciemno, że oko wykol. Stojąc u szczytu zejścia do niższych poziomów krypty nekromanta spojrzał ostatni raz czujnie na wampira, który najwyraźniej coś kombinował. Tylko co… Chyba nie był na tyle głupi, by próbować go zabić jeszcze przed otwarciem grymuaru? Sam nigdy nie da rady tego zrobić, do tego potrzebna była wiedza nekromancka…
        - Same kłopoty z żywymi - westchnął cicho Mitra w końcu zapuszczając się w trzewia krypty.

        Przejście było na tyle szerokie, by dało się przez nie przenieść trumnę, to Aresterra poznał od razu. Taką drewnianą, bez rączek po bokach, której używało się już po uroczystościach. Przez to było tu dość ciasno i nie było mowy o tym by iść obok siebie. Co więcej Aldaren miał nad głową ledwo pół palca wolnej przestrzeni, musiał więc pilnować się, by nie uderzyć o sklepienie przy jakimś gwałtowniejszym ruchu.
        - Na tym poziomie są cztery komory, wszystkie ślepe - zaczął wyjaśniać Mitra. - Nie interesują nas, szkoda w ogóle czasu na forsowanie drzwi. Trzeba iść do samego końca, tam będą schody prowadzące niżej. Na tym poziomie nie ma pułapek, nie leżą tu jacyś wybitnie znamienici członkowie rodu… Z Krazenfirami było tak jak z hodowlą rasowych psów albo jak z Turillimi - mieli fioła na punkcie czystej krwi i każde kolejne pokolenie musiało być potężniejsze, by w ogóle przeżyć. Wyobrażasz sobie co by było, gdyby nie wybito ich do nogi te setki lat temu? - zapytał, oczywiście retorycznie.
        - Im więc będzie niżej, tym silniejsi będą leżeć i zabezpieczenia będą mocniejsze. Piętro niżej są zamknięte wrota, nie wiem jednak jakiego typu będzie tam zamek. Przekonamy się.
        Zgodnie z tym, co wyczytał Mitra, minęli cztery pary zapieczętowanych drzwi, po dwie z każdej strony korytarza (których w tym miejscu się poszerzał by wykręcić się z trumną), aby na koniec trafić na spiralną klatkę schodową o stopniach tak wąskich, że stopy należało stawiać bokiem. Wszystko tu było zaskakująco czyste: żadnych pajęczyn, żadnej ziemi ani błota, jedynie cieniutka warstwa kurzu, cieńsza niż w niektórych męskich dormitoriach, gdzie sprzątano tylko podczas przerwy świątecznej.
        Piętro niżej nie dość, że można było się swobodnie wyprostować, bo sklepienie było jakąś stopę wyżej niż poprzednio, to jeszcze było miejsce, by rozłożyć ręce. Tutaj nie bawiono się w korytarze, wchodziło się prosto do komory, gdzie stało sześć kamiennych sarkofagów. Za nimi zaś znajdowały się kolejne drzwi. Mitra z początku śmiało poszedł w ich kierunku, zwolnił jednak przy jednym z grobów i przyjrzał mu się. Palcami powiódł wokół płyty zamykającej sarkofag, jakby szukał w niej czegoś. Ewidentnie się zamyślił.
        - Zaraz dołączę - oświadczył, pozwalając Aldarenowi się rozejrzeć.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Na wybuch irytacji ze strony błogosławionego, wampir z zaskoczeniem otworzył szerzej czerwone oczy, a po chwili wybuchnął niezbyt sympatycznym śmiechem. Postąpił w jego stronę kilka kroków podstępnie szczerząc kły i wbijając w niego spojrzenie godne prawdziwego drapieżnika.
        - Na twoim miejscu miałbym na uwadze do kogo się zwracasz przekąsko - mruknął jednocześnie kusząco i jadowicie zatrzymując się na wyciągnięcie ręki od niego. Tak niewiele brakowało by zaspokoić swój głód, wystarczyło tylko sięgnąć i zatopić kły. Niestety do głosu zaczął się dobijać "stary" Aldaren i szansa przeleciała bezpowrotnie, choć... Nie wszystko stracone.
        - "Zabiję jego i ciebie jak nie weźmiesz się w garść i nie wbijesz zębów w jego skórę. Jesteś żałosny, aż mi się nie dobrze robi na samą myśl o tobie" - warknął, oddając stery łagodniejszej części Aldarena.

        Skrzypek westchnął ciężko i nie czekając na Mitrę zaczął schodzić niżej. Zabolało go to co powiedział błogosławiony, gdyż miał rację - wampir był jedynie kulą u nogi. Drogę mieli przecież spokojną bez żadnych przygód i zagrożeń (w ogóle nie brał pod uwagę sytuacji na bagnach), archeologowie też nie byli przeszkodą, a przez skrzypka stracili w ich obozie jedynie czas, nie wspominając już o incydencie z ropuchem. Kto wie, może gdyby nekromanta był sam właśnie w tej chwili wracałby do Maurii. Faust popełnił ogromny błąd wysyłając Aldarena na tę wyprawę, a może to miał być dowcip, niezbyt udany. Złośliwość wobec błogosławionego, a może kara dla samego skrzypka? Pokręcił sfrustrowany głową chcąc uciec od tych wszystkich myśli, po czym zgarnął z oczu kosmyki, jednocześnie przeczesując palcami swoje włosy. Zaciągnął kaptur i odetchnął głęboko. Nie wiedział czemu, ale z jakiegoś powodu nieco się przez to uspokoił. Tamten miał rację - skrzypek musiał wziąć się w garść i chociaż trochę napić, bez tego ciężko mu będzie choćby korzystać z magi, jak to zostało przed chwilą zademonstrowane. Co prawda pierwszy raz zdarzyło mu się coś takiego, a zdarzało mu się czarować na głodniaka, ale może głównym winowajcą był jego kiepski stan psychiczny, który od dłuższego czasu się utrzymywał i jakby nie patrzeć coraz bardziej pogarszał. Aldaren, choć nie był tego świadom, balansował niepewnie na granicy obłędu, krocząc po omacku przed siebie w stronę bezdennej czeluści, która niechybnie zamieni skrzypka w warzywo jeśli w porę nie zawróci z tej cienkiej linii szaleństwa dzielącej jego łagodność i harmonię od chaosu i okrucieństwa, którymi władał ten drugi.
        Zabawne jakie rozterki i jak niestabilny emocjonalnie może być jeden wampir. A może po prostu wciąż jest bardziej człowiekiem niż tym dziecięciem nocy? Musiał o tym poważnie porozmawiać, zasięgnąć rady... ale od kogo? Czy miał w Maurii kogoś komu mógłby się zwierzyć, ze wszystkiego co leżało mu na wątrobie i mieć przy tym pewność, że tamta osoba zna go na tyle dobrze i udzieli mu najlepszej rady? Faust go znał i to od maleńkości, ale zrażony do swojego Mistrza krwiopijca nie był pewien czy chciałby mu cokolwiek mówić. Tivy już nie ma, dla Gregeviusa, z resztą dla niego i tak jest tylko nędznym czarcim pomiotem... To bolesne uświadomić sobie, że choć ma się masę przyjaciół, nie ma się tak naprawdę nikogo z kim można by porozmawiać o własnych rozterkach. Lazurowooki uśmiechnął się smutno pod nosem, nie zwracając uwagi, że dopiero teraz zaczął słyszeć za sobą odgłosy kroków towarzysza. Nie rozumiał dlaczego dopiero teraz dotarło do niego jak bardzo był samotny.
        - Nie udawaj, że nie rozumiesz, bo doskonale wiesz dlaczego - mruknął do siebie pod nosem, a po tym się zamyślił.
        - Chciałem wierzyć, że jest inaczej i... nie mogłem znienawidzić Fausta - odpowiedział sobie, całkowicie ignorując to co mówił Mitra za jego plecami.
        - Nie chciałeś go znienawidzić - poprawił siebie wampir, wywracając z poirytowaniem oczami. Denerwowało go jak grzeczna jest jego druga strona. - Faust powinien za wszystko zapłacić, i to... z odsetkami - wymruczał niebezpiecznie, oblizując sobie łakomie kły, a w mroku zalśniły jego czerwone oczy.

        - Wampiry też to powinno spotkać, nie sądzisz nekromanto? - rzucił drwiąco przez ramię. Ciężko było stwierdzić czy faktycznie oczekiwał odpowiedzi, a jak tak to jakiej, czy czasem i jego pytanie nie było retorycznym.
        Prawdą było, że tak właśnie kończyły istoty będące największym zagrożeniem dla mnożącej się jak króliki ludzkości i rozwijającej się cywilizacji. Podobny los przecież przypieczętowały smoki, prawda? Bo czy ktoś w ogóle widział w ciągu ostatnich kilku set lat te latające, ziejące ogniem jaszczury? Na pewno nie Aldaren, szczególnie w tej okolicy. Nie wykluczone, że nieumarli z Mrocznych Dolin będą najcięższą rasą do wytępienia, w końcu ich potęga polega właśnie na masowej śmierci tego co żyje, choć już istnieje wiele skutecznych sposobów i ustrojstw unicestwiania ożywieńców. Przyszłość nie rysowała się kolorowo i niewątpliwe, że znów dojdzie do wielkiej wojny, przy czym nie wiadomo czy zwyciężą ludzie, czy nieumarli. W końcu niebianie i piekielni toczyli swoją własną batalię, a demony jedynie interesowały się własnymi sprawami i tym co mogło by być dla nich korzystne.

        Nie zauważył kiedy znaleźli się w okazałej krypcie z sześcioma sarkofagami. Mitra właśnie podchodził do jednego z nich, a wampira z zamyślenia wyrwał jakiś szmer. Spojrzał szkarłatnymi oczami w stronę towarzysza, nieznaczne je mrużąc. Był do niego odwrócony plecami, łatwy kąsek, zwłaszcza, że swędzenie kłów robiło się denerwujące, podobnie jak palenie w przełyku. Skrzywił się z niezadowoleniem i rozejrzał uważnie po pomieszczeniu, nie byli w nim sami, na co mógł wskazywać niski stopień zapuszczenia tego miejsca. Nie podobało mu się to. Podszedł do Mitry cicho niczym kot i położył mu dłoń na ramieniu, stając za nim. Aldaren był spięty, a jego spojrzenie co chwila przebijało najgłębsze mroki pomieszczenia, szukając zagrożenia, będąc gotowym do kontrataku w każdej chwili.
        - Czy Faust w swoich notatkach na końcu zawarł dokładny, dokładny i to z najdrobniejszymi szczegółami opis przeprowadzenia tego cholernego rytuału? - Nachylił się i szepnął do ucha błogosławionego, praktycznie jego klatka piersiowa stykała się z plecami zamaskowanego blondyna. Mówił cicho, płytko i jakby przez zaciśnięte zęby. Niestety mimo wszelkich starań doszedł do niego zapach błogosławionego przez co skrzypek jeszcze bardziej się spiął, niemal wbijając swoje palce w jego ramię.
        Starał się od niego oderwać, ale nie było to łatwe, a w tej sytuacji wykonalne. Aldaren stracił nad sobą kontrolę. Przytrzymał mocno Mitrę w miejscu, wolną ręką zdarł z jego głowy kaptur i szarpnął za włosy, odchylając mu niezbyt delikatnie głowę na bok, po czym zatopił zęby w odsłoniętym fragmencie skóry. Jeden z kłów przebił materiał szalu otaczającego szyję błogosławionego, ale wygłodniały wampir zdawał się tym nie przejmować, szczególnie, że już po chwili delektował się życiodajnym płynem i to prosto ze źródła, nie z jakiejś tam starej piersiówki.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra cofnął się. Nie podobało mu się to nagłe skrócenie dystansu, ta mina, ten śmiech. I to, jak wampir się do niego zwrócił. Zacisnął zęby i pięści, patrząc Aldarenowi w oczy.
        - Jeszcze raz tak mnie nazwij a pożałujesz - wycedził cicho przez zęby, lecz skrzypek już tego pewnikiem nie usłyszał… A nawet jak usłyszał, to się nie przejął. Często mu się to zdarzało, gadało się do niego jak do ściany, a on nie był nawet pogrążony we własnych myślach, ale wręcz rozmawiał sam ze sobą. Tak jak w kryptach chwilę później: Mitra się nagadał, a wampir i tak swoje, bez kontekstu.

        Aresterra z lekko przechyloną głową odczytywał napisy na sarkofagu, przy którym przystanął, a jego palce przesuwały się jakby zupełnie nieświadomie po brzegu kamiennej płyty go zamykającej. Tak naprawdę nie liczyło się dla niego to co czytał, bo w kamieniu nie wyryto żadnych magicznych inskrypcji, a jedynie mało istotne informacje o tym kogo w tym miejscu pochowano. Lecz to co czuł pod palcami… Płyta nie była połączona z resztą sarkofagu. Nikt jej nie zacementował, nie było żadnego zamka, po prostu tak sobie leżała. Tak mu się zdawało. Dlatego teraz badał krawędzie grobowca, czując dreszcz podniecenia na myśl co będzie mógł dzięki temu zrobić.
        Nagle poczuł na ramieniu dłoń wampira, której dotyk wyrwał go z rozmyślań i snucia planów. Nie lubił takiego spoufalania się, wywoływało u niego nerwowość i najczarniejsze z myśli. Każdy kto miał względem niego jakieś złe zamiary tak go dotykał - bez pozwolenia, bez kontekstu, po prostu by mieć go blisko siebie, by go poczuć.
        - Jesteś za blisko - sapnął nekromanta nie ukrywając swojej nerwowości. Naprawdę byli za blisko, Aresterra czuł na sobie lekki napór jego potężnej sylwetki, pewnie gdyby nie był tak osłonięty to jeszcze jego oddech na uchu, gdy mówił. Zadał pytanie, lecz Mitra nie zamierzał się nawet zastanawiać nad odpowiedzią w tak niekomfortowym położeniu. Spróbował się cofnąć, jakoś odzyskać swoją przestrzeń osobistą, gdy jednak tylko się poruszył, poczuł na swoich plecach dotyk ciała wampira, a palce na jego ramieniu zacisnęły się jeszcze mocniej, boleśnie.
        - Aldare…
        Nie dokończył. Wampir zaatakował tak błyskawicznie, że głos ugrzązł w gardle nekromanty. Aresterra nie zdołał nawet się zaprzeć, Aldaren przytrzymał go jak bezbronne jagnię. A potem było coraz gorzej. Zdarł mu kaptur, potraktował jak… jak przystawkę, dokładnie tak jak wcześniej go nazwał.
        Ciszę zaległą w kryptach przez setki lat rozdarł krzyk bólu. Nogi pod Mitrą się ugięły, a głos wyrwał się z krtani zupełnie niekontrolowany. Strach, wstyd, złość - to wszystko dało się usłyszeć w jego bolesnym krzyku. Aldaren - osoba, której starał się ufać przez zadanie, jakiego ten się z nim podjął - zdradził go i potraktował jak zwierzynę. Zrobił to, co przez kilka dziesiątek lat nie udało się żadnemu wampirowi w Maurii - napił się jego krwi. Mitra wielokrotnie mógł znaleźć się w podobnej sytuacji - ponoć krew niebianina stanowiła wśród krwiopijców prawdziwy delikates albo chociaż ciekawostkę kulinarną, wielu więc chciało jej spróbować. Niektórzy próbowali namówić nekromantę do współpracy, inni negocjowali jak handlarze, co śmielsi próbowali go uwieść, a i zdarzali się tacy, którzy chcieli osiągnąć swoje siłą. Aresterra przeciwstawił się każdej takiej próbie… Aż do teraz. Ugryzienie bolało go nie tylko fizycznie, ale i psychicznie - poczuł się zdradzony, splamiony. Aldarenowi udało się to, przed czym Mitra tak bardzo bronił się całe życie - naruszył jego nietykalność, potraktował ciało jak przedmiot i jak przedmiot je sobie wziął.
        To nie był jednak czas na użalanie się nad sobą, a Mitra nie był osobą, która potulnie dałaby się skrzywdzić, czy wręcz może zabić. Gdy pierwszy szok i fala bólu minęły, szarpnął się i spróbował wyrwać z ramion wampira, lecz drapieżnik nigdy łatwo nie puści swojej ofiary. W Mitrze narosło jednocześnie przerażenie i determinacja. Jedną rękę miał wolną, mógł więc próbować się oswobodzić, lecz zamiast tak jak każda normalna osoba próbować rozewrzeć wampirowi szczęki, on sięgnął do grymuaru, który był ściśnięty między nim a Aldarenem. Wsunął dłoń pod skórzaną sakwę i wydobył spod niej jeden z noży rytualnych, które tam nosił. Czy srebrny - tego nie wiedział. Wcześniej umiał złapać dokładnie za ten najbardziej śmiertelny dla wampirów, ale teraz w nerwach pogubił się i wybrał na chybił-trafił. Lecz to nieważne. Cofnął rękę i na ślepo dźgnął Aldarena gdzieś w bok. Ostrze weszło dość płytko, chyba trafiając na kość miedniczą albo w coś co wampir nosił w kieszeni. Mitra niewiele się zastanawiając cofnął sztylet i poprawił, tym razem wbijając szpikulec naprawdę głęboko. To musiało zaboleć nawet nieumarłego - rozwarł szczęki, trochę poluźnił chwyt. Nekromancie nie trzeba było wiele. Jakimś cudem się wyrwał, zaraz odbiegł, byle jak najdalej od wampira, lecz jak daleko można uciec w krypcie? Jeszcze gdzieś w tej szarpaninie stracił maskę, która przecież była tylko zahaczona o uszy, łatwa do zdjęcia. Aresterra jednak chyba akurat tego nie zauważył. Wpadł na ścianę i tam obrócił się w stronę wampira, patrząc na niego spojrzeniem przerażonego zwierzęcia, które jednak nadal zamierzało kąsać, bronić się. A on wbrew swej wątłej budowie miał się czym bronić, bo jego siła nie tkwiła w mięśniach, a w magii - w jego przypadku napędzana emocjami…
        Mitra nie wykonał żadnego ruchu, nie wypowiedział żadnego słowa, a jednak pokrywy trzech sarkofagów najbliżej niego podskoczyły, jakby coś wypychało je od środka. W końcu poruszyły się, przesunęły. Dwie z nich z hukiem runęły na posadzkę, a jedna utrzymała się na krawędzi grobowca. Z wnętrza wychynęły trzy zmumifikowane ciała w zbutwiałych szatach - niby kruche, niby wolne… ale do czasu, aż nie dostaną polecenia, które stanie się sensem ich nieżycia.
        - Nie zbliżaj się do mnie - warknął Mitra w stronę Aldarena, dociskając dłoń do miejsca ugryzienia. Ożywieńcy mieli pilnować realizacji jego żądania, a w razie czego nekromanta był w stanie wezwać jeszcze pozostałych trzech.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Na ułamek sekundy pogrążył się w nicości, stracił kontakt z rzeczywistością i najwyraźniej to wystarczyło by zrobić to czego będzie żałował już do końca swojego wiecznego życia. Pierwszym co przebiło się przez wszechobecną pustkę świadomości wampira był krzyk towarzysza przecinający nawet najgłębszą ciszę przestrzeni, w której się znajdował. Chciał puścić i zostawić nekromantę w spokoju, naprawdę, jednakże mimo ocknięcia się z zaślepiającego głodu, nie był w stanie kontrolować swojego ciała i przerwać picia gorącej, słodkiej krwi. Był wściekły na siebie i na tego drugiego, który widząc jego bezowocne starania, stał jedynie z założonymi ramionami i śmiał się jak opętany.
        - "Nie oszukuj się, przecież chcesz tego. Przestań w końcu walczyć ze swoją naturą" - powiedział lekko, upajając się dochodzącym do jego uszu krzykiem błogosławionego, smakiem jego krwi na języku i zapachem bijącego od niego przerażenia.
        - "Ale nie w taki sposób!" - zaprotestował i walczył z sobą zaciekle, ale jak zwykły człowiek może równać się z zamieszkującym go drapieżnikiem. To jak oczekiwać od owcy, że pokona lwa. Aldaren silił się jak mógł by choć trochę poluźnić chwyt i wyszeptać z rozpaczą głupie: "przepraszam", tak trudne do wypowiedzenia w obecnej sytuacji, a tamten tylko stał i się śmiał rozbawiony.

        Po policzkach wampira popłynęły łzy wywołane wewnętrznym konfliktem i żałosną bezsilnością jednej ze stron. Nie chciał się poddać, ale pojedynek z samym sobą, silniejszym sobą, nie miał najmniejszego sensu. Wtedy też przez myśl przeleciały mu wspomnienia, najpierw żony, której nie był w stanie przemienić, a później małego chłopca, którego musiał przemienić, bo nie mógł się pogodzić z myślą, że rzucił się na niego bez powodu - tak jak obecnie na Mitrę - i opróżnił do sucha nie mogąc się powstrzymać, a tym samym zabijając chłopca. To były najgorsze widma jego dalszej i nie tak dawnej przeszłości, które nosił w swoim sercu jak brzemię, nie mogąc, nie mając szans się od nich uwolnić.

        Otworzył szerzej zasłane szkarłatem oczy, gdy spostrzegł ruch ze strony błogosławionego, jednakże żądza krwi była tak silna, że nie był w stanie w żaden sposób zareagować w momencie wymierzonego w jego stronę ciosu. Pierwszy chybił, rozdarł mu jedynie płaszcz i porysował pustą piersiówkę spoczywającą w jego kieszeni. Za nim poleciał drugi, sięgający celu i zmuszający nieumarłego do odstąpienia od posiłku. Dobrym przynajmniej było to, że tamten Aldaren z pełnym boleści sykiem uciekł do swojej pieczary w najciemniejszych odmętach umysłu skrzypka, który niestety również poczuł przeszywający go na wskroś ból. Krzyknął, choć krócej niż blondyn, od którego się cofnął, obejmując palcami tkwiące w jego boku ostrze i z zasychającą krwią na ustach oraz brodzie, stanął w rozkroku dla zachowania równowagi, gdy jego ciało zaczęło się chwiać niepewnie, grożąc poddaniu się brutalnej grawitacji. Jeszcze chyba nigdy nie czuł się taki ciężki. Świat mu wirował przed oczami, czuł się jakby był pijany i powiódł jedynie wzrokiem za Mitrą, uciekającym pod ścianę.

        Nekromanta nie mógł się lepiej przygotować do tej wyprawy i wybrać skuteczniejszej broni przeciwko wampirom, niż przeciwdziałające ich regeneracji i powodujące poparzenia srebro, a z tegoż było przecież stworzone ostrze, którym potraktowano skrzypka. Aldaren postąpił krok na przód, przytrzymując jedną dłonią sztylet by nie powodował większych obrażeń, ani nie przesuwał się wraz z ruchem jego ciała, lecz wtem siły rządzące tym światem wygrały i pociągnęły wampira prosto na posadzkę. Skrzypek opadł na kolana i nie śmiał choćby prosić o pomoc. Wszystko wokół wirowało mu przed lazurowymi oczami wilgotnymi od pełnych wstydu łez i krzywiąc się potwornie z bólu najpierw szybkim ruchem wyrwał i odrzucił od siebie rytualne narzędzie nekromanty, a za raz po tym równie szybko, acz z trudem zebrał moc w swojej dłoni i przypalił krwawiącą ranę na boku. Nie załatwił problemu, jedynie go tylko wyciszył i opóźnił w końcu obrażeń wewnętrznych nie był w stanie "wyleczyć" ogniem. Ale nie miało to większego znaczenia w tej sytuacji.
        - Mitra... - wysapał, choć wiedział, że nie powinien prosić go o wybaczenie i zaufanie drugi raz. Skrzypek był wampirem, krwiopijcą, drapieżnikiem, na nim nie można było polegać, czuć się bezpiecznie w jego pobliżu i mu ufać. Jego natura aż nazbyt dobitnie udowodniła mu jak bardzo nierealne i niepoważne są jego nadzieje na beztroską egzystencję wśród innych istot, których serca tłoczyły krew.

        Kar od losu jednak nie było dość i chwilę po tym jak wydukał swoje przeprosiny, targnęły nim silne konwulsje sprawiając, że wampir wylądował na czworakach pozbywając się z organizmu tego, co z takim zapałem wyrwał gwałtem prosto z tętnicy na szyi towarzysza. Ból temu towarzyszący był chyba jeszcze gorszy niż ten wywołany srebrną bronią, czy samym przebywaniem na słońcu. Czuł jakby go zżerały ognie piekielne przez co nawet nie zwrócił uwagi na to kiedy czarna i lepka niczym smoła kałuża pod nim rozlała się tak, że zaczęła brudzić jego dłonie i kolana. Był przerażony, bo pierwszy raz coś takiego mu się przydarzyło. Nie pojmował czemu jego organizm nie toleruje krwi Mirty, choć może to miało związek z jego niebiańskim pochodzeniem? Nigdy nie zdarzyło mu się próbować krwi ras przewyższających ludzi, elfy i wampiry.

        - Za-zabij mnie i idź dalej... - wyburczał słabo, gdy torsje w końcu ustały. Wiedział, że dla niego nie ma już przyszłości, że skończy się najpewniej zaraz w tej krypcie i z ręki tego mężczyzny. Aldaren zasłużył sobie na to. Naprawdę uważał, że wszystkie wampiry powinny zostać raz na zawsze zmiecione z powierzchni ziemi, jednych potworów mniej na Łusce - ludzie nieco bezpieczniejsi. Zbierając w sobie resztki sił podniósł się z ziemi i przyciskając jedną dłoń do rannego boku, zbliżył się jeszcze dwa kroki. Kryptę przeciął nieprzyjemny dla ucha dźwięk, a gdy spojrzał na podłogę dostrzegł pod swoim butem maskę Mitry. Przeniósł na niego wzrok z ciekawości, lecz zaraz go odwrócił i kopnął w stronę byłego towarzysza jego sztuczne lico, za którym się ukrywał.
        - Nie chciałem by tak wyszło... - mruknął stojąc ze spuszczoną głową. Nie chciał się tłumaczyć, że uprzedzał przed swoim głodem i tym, że powinien trzymać się od wszystkiego i wszystkich jak najdalej. Chciał raz jeszcze ponaglić go do zadania ostatecznego ciosu, ale wtedy od ścian zaczął się odbijać inny dźwięk - połączenie szurania i zniekształconego rzężenia. Z ciemności krypty w stronę wampira zaczął się zbliżać jakiś cuchnący, potworny mutant, w którym wampir wyczuł demona o niezbyt przyjaznym nastawieniu. Zaklął pod nosem, dobył miecza i krzywiąc się oraz stojąc niepewnie na nogach odwrócił się w jego stronę twarzą, a plecami do Mitry i trójki jego sług.
        - Zapomnij o zabijaniu mnie i idź już, a się nim zaj...aghh! - krzyknął, gdy demon go zadrapał, bez trudu przebijając się przez słabą gardę skrzypka. Utrzymał się na nogach i w odwecie posłał ognisty pocisk w potwora, który zaraz zaryczał wściekle, łapiąc się za przypalone oko. Wijąc się z bólu nastąpił na wyrzucony srebrny sztylet, a ten zaraz zniknął, jakby został wchłonięty przez ciało tej kreatury. Tym co najbardziej przeraziło osłabionego wampira było to, że kończyny mu się przekształciły i wyglądały jakby zostały zanurzone w płynnym srebrze. To nie napawało krwiopijcy optymizmem.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra nie spodziewał się, że będzie miał aż takie szczęście - no bo jaka była szansa, że ze wszystkich swoich rytualnych sztyletów, trafi akurat na ten posrebrzany? A jednak się udało - najwyraźniej do tej pory sięgał do niego “na wszelki wypadek” tak często, że już odruchowo potrafił go wybrać… Tym gorzej dla Aldarena. Nekromanta w ogóle nie zakładał, że to się uda, po prostu zadziałały odruchy i strach, który zamiast paraliżować, dodał mu sił. Gdy więc tylko usłyszał krzyk wampira i poczuł jak jego chwyt traci siłę, wyrwał mu się z zaskakującą jak na niego sprawnością. Zdawało mu się przez moment, że Aldaren go jeszcze złapie, bo gdy on cofał rękę od wbitego w bok skrzypka sztyletu, ten sięgnął dłonią do rany i ich dłonie na mgnienie oka się musnęły… Serce Aresterry podeszło w tym momencie do gardła. Pewną minimalną ulgę poczuł dopiero pod ścianą krypty, gdy za sobą miał tylko chłodny kamień, a przed sobą przeciwnika, z którym mógł się już normalnie mierzyć. Spojrzał na skrzypka wzrokiem przerażonego zwierzęcia… I momentalnie poczuł nieprzyjemne ukłucie niepokoju. Na twarzy wampira dostrzegł lśniące ślady biegnące od oczu aż do żuchwy - mokre trakty łez. To z bólu? Nie, nie zdążyłyby spłynąć tak nisko. Więc co, płakał już wcześniej? Dlaczego? Mitrze nie przyszło nawet do głowy, że Aldaren mógł żałować, bo przecież rzucił się na niego bez żadnego przymusu - może poza przymusem własnego głodu. To go nie usprawiedliwiało, lecz tym bardziej nekromanta chciał zapytać “dlaczego?”. Pytanie jednak nie przechodziło mu przez gardło - nadal czuł ból rany i osłabienie spowodowane utratą krwi.
        Gdy Aldaren padł na ziemię, Mitra jeszcze bardziej się od niego odsunął, sunąc wzdłuż ściany przyklejony do niej plecami. Żałował, że miał tylko jeden nóż - niby broniła go trójka nieumarłych, lecz chyba czułby się lepiej mając coś skutecznego do samoobrony…
        - Nawet, cholera, nie próbuj - warknął, gdy wampir nagle wezwał go po imieniu. Nie wiedział, co chce powiedzieć: prosić, przepraszać, tłumaczyć. Nieważne. Istniały sytuacje, których nie dało się wytłumaczyć i rzeczy, których nie dało się naprawić gdy raz zostały zniszczone.
        Tego jednak, że wampir zwymiotuje całą wypitą z niego krew, Aresterra nie spodziewał się w najśmielszych snach. Aldaren wyginał grzbiet i trząsł się, jakby wypluwał własne trzewia - jak pijak, który nie ma już czym, ale i tak wymiotuje, bo organizm próbuje pozbyć się nawet tego alkoholu, który już i tak przeniknął do tkanek… Ale dlaczego skrzypek tak zareagował na krew niebianina? Wampiry na pewno ją pijały, tego Mitra był pewny, nie mogła być dla nich trująca… Więc dlaczego? I dlaczego czuł tak silną irytację widząc jakąś kwartę bordowo-czarnego płynu, w którym klęczał Aldaren? Tym bardziej chciał zabić wampira… I tym bardziej był zaskoczony, gdy on sam mu to zaproponował. No bo jak to? Jakim cudem drapieżnik mógł pragnąć śmierci? Coś musiało mu się pomieszać… albo to był podstęp. Liczył na to, że Aresterra opuści gardę widząc to zbolałe oblicze i podejdzie, by skrócić mu męki. O nie, niedoczekanie. Nekromanta zamierzał spełnić prośbę swojego niedawnego towarzysza rzucając go na pastwę swoich nieumarłych. Nie był jednak mściwy, kazałby im zająć się skrzypkiem szybko, by w miarę nie cierpiał…
        Jego plany zemsty przerwał jednak zgrzyt metalu o kamień. Drgnął wyraźnie, od razu spoglądając ku stopom Aldarena, a gdy dojrzał leżącą tam maskę dotarło do niego, że przecież od jakiegoś czasu nie miał jej na sobie. Ta świadomość sprawiła, że jego oczy otworzył się szeroko w jeszcze większym przerażeniu i zaraz obrócił twarz w bok, osłaniając się przedramionami. Dojrzał jednak, że Aldaren kopnął w jego stronę maskę, która z chrzęstem przesunęła się tuż pod jego stopy… Błogosławiony odjął ręce od twarzy, gapiąc się w bezpłciowe, beznamiętne oblicze z metalu. Zerknął przelotnie na wampira, potem zaś spojrzał na maskę. Na koniec utkwił podejrzliwe spojrzenie w Aldarenie i powoli się schylił, jedną ręką sięgając w dół, a drugą trzymając przy pasie, gotowy dobyć kolejnego noża. Zauważył, że skrzypek na niego nie patrzył, a co więcej przepraszał… Zupełnie jak nie on. A raczej właśnie jak on, ale tylko czasami - w chwili, gdy zamienili słowo o muzyce, gdy z troską pytał o los archeologów poszczutych nieumarłymi, gdy z takim zażenowaniem przepraszał za wypadek z żabonem. Dlaczego nie był taki cały czas? No i co było prawdą: ten drapieżnik, który się na niego rzucił, czy ten skrzypek, który go teraz przepraszał?
        Mitra złapał maskę jak atakujący wąż - błyskawicznie. Zaraz założył ją na twarz jedną ręką, drugą naciągając kaptur. Od razu troszkę się uspokoił, nabrał pewności siebie i opanowania. Już był wręcz gotowy na to, by skonfrontować się z Aldarenem, lecz jego plany pokrzyżowało pojawienie się trzeciej żywej istoty w tej krypcie: demona. Wszyscy trzej nieumarli powołani do życia przez Aresterrę w jednej chwili zwrócili się w stronę poczwary i zastygli, czekając na rozkaz, który na razie nie padł. Mitra wodził wzrokiem między bestią, a wampirem, który zaoferował się, że zajmie się walką, a jemu kazał uciekać. Zastanawiał się w czym tkwi podstęp albo czemu ta szlachetna propozycja miała służyć. Zmrużył wpatrzone w skrzypka błękitne oczy…
        Gdy walka między nieumarłym i demonem już się rozpoczęła, dało się słyszeć chrzęst kamienia i kolejne trzy wieka sarkofagów odsunęły się, uwalniając złożonych pod nimi zmarłych. Nieumarli - jak to oni chaotycznie, ale skutecznie, atakowali demona, gdy jednak Aldaren przyłączał się do ataku, oni odstępowali. Poruszali się jak ćmy w lampie, chaotycznie i niezgrabnie, czasami bardziej przeszkadzając niż pomagając, pozwalały jednak odetchnąć albo pozbierać się po ataku. A gdy ten się skończył, demon został zabity, ożywieńcy nagle zastygli bez ruchu, jakby ich rola się skończyła. Dopiero wtedy można było się doliczyć, że była ich piątka - brakowało jednego. Jego, oraz nekromanty, a przejście prowadzące w głąb krypt stało otwarte na oścież…

        Mitra nigdy by się nie cofnął, nie było niebezpieczeństwa, które zmusiłoby go do powrotu, do wyjścia z tych krypt. Przed nim jeszcze daleka droga, ale na jej końcu miał znaleźć klucz do otwarcia Czarnej Księgi, a to było warte każdego ryzyka. Dlatego nie uciekł z tamtej komnaty w stronę wyjścia, a poszedł dalej, zabierając ze sobą pochodnię i najlepiej zachowanego, najsilniejszego ze wskrzeszonych zmarłych. Teraz szli długim, wąskim korytarzem, który schodził w dół pod łagodnym kątem - na przedzie Mitra, za nim zaś ożywieniec, który miał pilnować jego pleców, bo w tym momencie to stamtąd błogosławiony spodziewał się większego niebezpieczeństwa.
        Każde wspomnienie o zdradzieckim ataku wampira sprawiało, że Aresterra sięgał do śladu po ugryzieniu, jaki został na jego szyi. Przyciskał do nich palce aż ból nie wywoływał mroczków przed oczami i dopiero wtedy odpuszczał z westchnieniem ulgi. Patrzył na krew pokrywającą opuszki i ten widok na swój sposób go uspokajał. Za którymś razem jednak w końcu zasklepił te rany magią, a na jego nieskazitelnej świetlistej skórze zostały jedynie rdzawe smugi zaschniętej dawno krwi.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Od chwili gdy został dźgnięty, nie czuł w sobie obecności tego drugiego, ciasnota zmieniła się nale w ogrom wolnej przestrzeni, ale cóż mu po tym jak z każdym oddechem opuszczały go siły jak krew wyciekająca z rany. Do tego jeszcze to późniejsze zatrucie, dziw go więc brał kiedy udało mu się podnieść na nogi i stanąć na przeciw demona przewyższającego go trzykrotnie. W sumie wszystko do tego starcia dążyło. Co prawda nie wiedział nic na temat tych całych Krazenfirów, ale skoro byli wielkim rodem z niezwykle utalentowanymi członkami na pewno ktoś musiał zapewnić odpowiednią ochronę ich krypcie, zwłaszcza w Mrocznych Dolinach, by ich wiedza nie wpadła w niepowołane ręce. Demon, który właśnie wyszedł im na spotkanie był dla Aldarena taką ochroną, choć wampir nie miał pojęcia jak bardzo przeliczył się w swojej teorii, nie mniej miał być tarczą Mitry, więc spodziewał się prędzej czy później takiej sytuacji.

        Ledwo trzymając się na nogach po otrzymanym od potwora ciosie, nie oglądał się na towarzysza, a jedynie rzucił przez ramię by ten ruszył dalej. Niepokojem napawał skrzypka widok tej poczwary, gdy po zetknięciu się ze srebrnym sztyletem leżącym na posadzce jego łapy pokryły się właśnie tym metalem. O ile poprzednie zadrapanie było dla krwiopijcy praktycznie niegroźne, bo był w stanie je zregenerować, o tyle wiedział, że jeśli teraz da się zranić będzie już po nim. Pierwszy raz w życiu spotkał się z czymś takim i szczerze bał się jak dzieciak, ale nie mógł zostawić Mitrze tego monstrum na głowie. Z resztą po tym co zrobił nekromancie czuł, że powinien chociaż tak wynagrodzić mu swoją napaść.

        Zacisnął zęby i uszykował ostrze do ataku podobnie jak bestia. Zaryczała wściekle i zaszarżowała starając się sięgnąć srebrnymi szponami skrzypka, lecz jej plan udaremniły ożywione przez niebianina trupy, od których demon zaczął się odganiać jak od natrętnych much. Niestety ze szczątkami związanymi magią jest ten problem, że po każdym zniszczeniu one w szybkim tempie potrafią podnieść się na nowo, dlatego mauryjska armia budziła taką grozę i obawy. Aldaren otrząsnął się ze zdziwienia i zerknął przez ramię, a widząc znikającego w przejściu niebianina z jednym ożywieńcem, lekko się uśmiechnął i całkowicie skupił się na walce. Starając się utrzymać bezpieczną odległość z pomocą truposzy, ciskał raz za razem w demona ognistymi pociskami. Był jednak osłabiony i nie mógł się posiłkować magią zbyt długo, co też nastąpiło z chwilą wypuszczenia z dłoni trzeciej płonącej kuli, która niestety chybiła, trafiając jednego z umarlaków. Szkarada wciąż trzymała się na nogach, a po braku magicznego ataku ze strony wampira przestała przejmować się truposzami i tratując ich, dopadła do Aldarena. Mężczyzna marszcząc się z niepokojem odskoczył w bok, ale nie miał już ani czasu ani sił by się podnieść. Szczególnie, że uderzył rannym bokiem w kamienną posadzkę i przeszył go ogromny ból, omal nie pozbawiając przytomności. Dysząc ciężko obrócił się na plecy ustawił miecz poziomo ostrą krawędzią go góry, gdy widział jak bestia skacze w jego stronę. Korytarze wypełnił jej przeraźliwy, agonalny skrzek a pozbawione głowy cielsko przygniotło sobą skrzypka. Wchłonięte przez ciało demona srebro zaczęło się rozpuszczać z jego łap, a rosnące kałuże rozpuszczonego metalu niebezpiecznie zbliżały się do uwięzionego nieumarłego. Niebezpieczny pierwiastek na szczęście nie dotarł do niego, ale jakimś cudem dostał się do skaleczeń na lewej ręce i nodze. Krzyk wampira zapewne było słychać jeszcze na powierzchni i bliskich okolicach Mglistych Bagien i urwał się równie szybko co się pojawił.

        Gdy odzyskał przytomność, siedział otępiały oparty o ścianę komnaty z charakterystycznym dla krwi posmakiem w ustach. Był słaby i sponiewierany, a zamazujący się wzrok widział leżące kilka sążni od siebie truchło demona. Nie wiedział nic prócz tego, że wciąż go wszystko cholernie bolało i że nadal "żył".
        - Mitra...? - wyrzucił z siebie z trudem widząc przy sobie czyjąś sylwetką, a po chwili ktoś go poklepał po ramieniu.
        - A chciałbyś żeby to był on? Zostawił cię tu samego - odparł z niechęcią w głosie Faust. - Nie jesteś wyrachowanym, bezmyślnym potworem jak większość naszej rasy, wiedziałem, że zawalisz dlatego sam się tu pofatygowałem - wyjaśnił zaraz widząc rysujące się na twarzy syna zdziwienie. - Nie sądziłem jednak, że tak się to wszystko dla ciebie skończy, ale powoli odzyskujesz siły. Niczym się więc nie martw i odpoczywaj, jak wrócę, wspólnie wrócimy do zamku i będzie jak dawniej. - Pogładził czule półprzytomnego skrzypka po policzku.
        - Ale dlaczego? - wydukał lazurowooki.
        - Bo wiedza zamknięta w tej księdze należy tylko do mnie - powiedział z ciepłym uśmiechem, a po tym niczym cień wchłonął się w ścianę i zniknął.

        Teraz Aldaren już w pełni rozumiał istotę podstępu swojego ojczyma, który nawet poczęstował blondyna czymś z cząsteczkami srebra, by mieć pewność, że wampir nie zabije przez głód niebianina, udaremniając w ten sposób otworzenie grymuaru. Czyli wychodziło na to, że teraz się gdzieś przyczai jak wąż, poczeka aż Mitra odprawi rytuał i zaatakuje od razu pozbawiając życia w najmniej oczekiwanym momencie. Nekromanta był w niebezpieczeństwie i to wszystko wina Aldarena, bo dał się tak osłabić i oszukać, pozwolił na to by nie być w stanie dalej go chronić. Zacisnął zęby i dźwignął się na równe nogi podpierając się na swoim mieczu jak na lasce. Doszedł tak do srebrnej brei, gdzie dostrzegł rękojeść sztyletu blondyna i wziął go przez oderwany skrawek materiału z płaszcza. Wiedział, że nawet gdyby był w pełni sił nie mógłby mierzyć się z Faustem, ale tak przynajmniej może uda mu się przedłużyć życie błogosławionego. Innego wyjścia nie widział. Ze śmiertelną dla wampirów bronią w dłoni pokuśtykał w głąb korytarza gdzie zniknął nekromanta, by go ostrzec.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Odgłosy walki dobiegające z krypty, w której został skrzypek, szybko przestały docierać do uszu Mitry - szedł korytarzem słysząc tylko własny oddech, swoje kroki i szuranie nóg kroczącego za nim ożywieńca. Długo wracał myślami do tego, co zostawił za sobą, w czym pomagał mu ból pochodzący z ugryzień za każdym razem, gdy naciskał rany. On też pozwalał mu utwierdzić się w przekonaniu, że postąpił słusznie, bo chociaż Aldaren w trakcie podróży był dla niego miły, chociaż uratował mu życie na bagnach przed Thulle, przed chwilą próbował go zabić. Był taki sam jak cała reszta swojego gatunku, tylko sprytniejszy, bo doskonale udało mu się uśpić czujność nekromanty i sprawić, że ten zaczął darzyć go sympatią... Lecz dlaczego później przepraszał, dlaczego sprawiał wrażenie, jakby żałował tego co zrobił? Takie pytania sprawiały, że Mitra znowu sprawiał sobie ból.
W końcu jednak przestał rozpamiętywać, zasklepił rany i skupił się nad tym, co było przed nim - nad kolejnymi poziomami krypty, bo droga tym tunelem powoli dobiegała końca…
        Nagły krzyk boleści, który poniósł się korytarzem sprawił, że nekromanta prawie podskoczył w miejscu, gwałtownie się obracając. Oczywiście, że poznał ten głos - Aldaren. Ogrom cierpienia, który było słychać w jego wrzasku sprawił, że błogosławiony nabrał podejrzeń co do finału toczonej w krypcie walki - wygrał demon. Niebianinowi zrobiło się żal skrzypka, bo wyglądało na to, że rozstał się z tym światem w wielkich męczarniach, lecz nie było czasu na żal - demon mógł kroczyć jego drogą. Mitra miał pewien sposób jak doprowadzić do tego, by nie musieć z nim walczyć i pozwolić by kto inny się nim zajął, musiał się jednak śpieszyć. Niestety w tym momencie czas nie był jego sprzymierzeńcem, nie mógł jednak działać pochopnie... "Dlaczego zawsze wszystko musi się pieprzyć...", przeklął w duchu. Przez demona, który pewnie ruszył w pościg za nim po zabiciu Aldarena, najlepiej by pędził na złamanie karku, lecz przez to by się zgrzał, spocił, głośno oddychał, a tymczasem musiał być spokojny prawie jakby spał, bo właśnie miał oszukiwać śmierć…

        Na niższe poziomy krypt dostęp mieli jedynie nieumarli. Mitra nie wiedział, czy na czas pochówków wszystkie zabezpieczenia zdejmowano czy też radzono sobie z tym w inny sposób, lecz gdyby żywy wszedł do katakumb nieświadomy zagrożenia, zostałby tam na zawsze. Błogosławiony miał to szczęście, że wiedział jak obejść zaklęcia bez posuwania się do przemiany w lisza. Jego dziedziny magii umożliwiały mu przywdzianie woalu śmierci, który całkiem nieźle ukrywał żywych przed jej nierozumnymi sługami i narzędziami, było to jednak zaklęcie delikatne jak pajęczyna i wymagało od rzucającego je nekromanty zachowania pewnych środków ostrożności. Nie mógł oczywiście mówić ani za głośno oddychać, nie mógł intensywnie pachnieć, okazać, że patrzy własnymi oczami, a to wszystko wymagało od niego skupienia i spokoju. W normalnych warunkach nie miałby najmniejszego problemu by udawać ożywieńca, lecz z demonem na karku zaczął odczuwać presję. Mimo to nie zamierzał się cofnąć – potrafił zdyscyplinować się i uspokoić na tyle, by serce nie waliło mu jak taran o wrota Nandar-Ther i by nie pocić się jak świnia ze stresu. Skupiony na celu po prostu ignorował myśli o tym, co zostało za nim.
        Wkrótce nadeszła pora, by upleść całun, gdyż każdy kolejny krok mógł okazać się niebezpieczny - Mitra już słyszał szurające kroki nieumarłych strzegących tego poziomu. Szczelniej osłonił twarz, naciągnął kaptur i poprawił chustę, na dłonie założył rękawiczki, które do tej pory nosił w kieszeni - wszystko, aby nie odsłaniać swojej przeklętej skóry niebianina. Kuląc ramiona i otulając się rękoma szedł powoli za swoim ożywieńcem, wzrok utkwiwszy między jego stopami. Teraz to on miał za zadanie prowadzić, a idący w jego cieniu błogosławiony miał tylko nie rzucać się w oczy, jeśli chciał cało przejść przez krypty.
        Trafili w końcu do kolejnej komnaty, której ożywieni magią mieszkańcy pętali się od ściany do ściany, absolutnie bez żadnego celu. Żadne z nich nie zareagowało na pojawienie się kolejnych chodzących trupów - byli zbyt zajęci wydeptywaniem utartych ścieżek. Mimo to Mitra kątem oka dojrzał, że jeden z nieumarłych zwrócił na nich uwagę. Truposz przystanął i zdawało się, że węszył w powietrzu. W końcu zaczął iść w ich stronę. Do Aresterry dotarło, że znajdował się w samym sercu tego poziomu i jeśli teraz go zdemaskują, rzuci się na niego lekką ręką licząc tuzin żądnych krwi potworów. Wielu w tym momencie by spanikowało, lecz niebianin trzymał się zaskakująco dobrze - poczuł dreszcz niepokoju, ale zacisnął zęby, utkwił spojrzenie w podłodze i szedł dalej. Czuł, że ożywieniec węszył wokół niego, ale niech to, nie był pierwszy, Mitra zdołał już do tego poniekąd przywyknąć. Skupił się na swoim celu i nie pozwolił, by nieumarły poczuł jego strach.
        Aresterra nie wiedział ile czasu zajęło mu pokonanie krypty, czy szedł normalnym tempem, czy się ślamazarzył, ale miał to już za sobą i co więcej - demon, jeśli będzie chciał go dopaść, będzie musiał przejść przez to samo. A wtedy zombie poczują smród jego oddechu, usłyszą bicie serca i rzucą się na niego - przypadkiem pomogą nekromancie w realizacji jego misji. Nie było jednak czasu by cieszyć się tym domniemanym zwycięstwem, gdyż krypty ciągnęły się jeszcze spory kawał drogi.
        Kolejne poziomy w podobny sposób sprawdzały, czy osoba je przemierzająca na pewno może w danym miejscu przebywać - jedne sprawdzały żywotność gościa, inne jego zdolności magiczne, lecz każdą z takich pułapek dało się oszukać, o ile w ogóle wiedziało się o ich istnieniu. Mitra o nich wiedział, oczywiście dzięki dziennikowi Fausta. Stary piernik nawet nakreślił mapę labiryntu, który zajmował jedno z pięter - dzięki temu można było go przejść jak parkową alejkę. W zapiskach wampira brakowało jednak dwóch informacji - jedna z nich stanowiła przewagę, jaką Mitra miał nad swoim “wspólnikiem”, a jednej nie posiadał chyba żadne z nich.
        Drzwi. Ogromne wrota prowadzące do ostatniej krypty, gdzie złożono ostatnich członków rodu Krazenfir, wręcz pulsowały nikłym światłem, tak silne zaklęcia były w nie wplecione. Mitra zbladł widząc tę przeszkodę - poczuł się nagle bardzo słaby i niekompetentny, uspokoił go jednak dotyk sakwy z księgą, którą być może wkrótce będzie mógł otworzyć. Spokojnie odetchnął i zbliżył się ostrożnie do wrót. Czuł, że może już zrzucić z siebie woal, więc to uczynił, po czym skupił się na odczytywaniu znaków, zaklęć i inskrypcji. Nie wszystko było w językach, które rozumiał, więc części musiał się domyślać. To nie była zagadka, to było wyzwanie: udowodnij, że jesteś na tyle żywy, by faktycznie mieć użytek z tego, co znajdziesz, ale jednocześnie dość zaprzyjaźniony ze śmiercią, by tego nie zniszczyć. Dość silny i zdeterminowany, by to utrzymać. Mitra był pewien, że da radę i wiedział, że żeby udowodnić swoją wartość, będzie musiał przyłożyć dłonie do czarnych konturów rąk widocznych na gładkiej powierzchni kamienia. Odetchnął i zacisnął pięści. Później je rozluźnił. Wyciągnął przed siebie, lecz zastygł w bezruchu ledwie palec od wrót. Czuł, jak magia wręcz sięga po niego i go przyciąga - była potężna. W końcu jej uległ i poddał się próbie, lecz w ostatniej chwili naszła go wątpliwość: skoro Krazenfirowie wyginęli, a ich ostatni przedstawiciele spoczywali za tymi wrotami, to kto je tak zabezpieczył?
        Mitra stękał i wił się, nie mogąc przy tym oderwać dłoni od drzwi - wyglądał, jakby przeżywał katusze. To nie było takie proste jak udawanie umarłego, jak oszukiwanie śmierci, jak wskrzeszanie i poruszanie zwłok. Nekromanta nawet nie umiał nazwać tego, co się z nim działo - jakby jakieś pradawne stworzenie robiło mu fizyczną, duchową i mentalną wiwisekcję. Czuł energię starożytnej magii w każdym skrawku swojego ciała i jedyne o czym myślał, to jak najszybciej się jej z siebie pozbyć. Najchętniej oderwałby dłonie, lecz nie był w stanie tego zrobić, zupełnie jakby przyrosły do wrót. Gdy nagle udało mu się oswobodzić, przewrócił się i ciężko dyszał, próbując się pozbierać.
        - Udało się? - zapytał sam siebie. Nie wiedział, bo nie widział żadnej różnicy, a jedyna myśl, jaka teraz zaprzątała jego głowę to radość, że nie wyzionął ducha przy tej próbie. Nie wiedział jednak czy ją przeszedł i gdy w końcu doszedł do siebie, postanowił to sprawdzić. Wstał, otrzepując ubranie z kurzu, po czym zdjął maskę, wytarł ją od środka i ponownie nałożył. Ostrożnie wyciągnął przed siebie rękę i dotknął drzwi palcami, po czym szybko je cofnął. Nic się nie stało. Już pewniej nacisnął dłonią na jedno ze skrzydeł i poczuł, że się poruszyło. Bardziej stanowczo pchnął wrota.
        - Tak! - zawołał z satysfakcją, przestępując próg krypty. Okazał się być dość silny, by dostąpić audiencji w miejscu ostatniego spoczynku sławnych braci Krazenfir…
        Krypta miała kształt kopuły, na której środku stały dwa cokoły, a na nich dwie urny z lazurytu. W przewężeniu każdej z nich, tuż poniżej pokrywki, wisiał piękny naszyjnik - oba wykonane z platyny, lecz inaczej zdobione, już na pierwszy rzut oka warte fortunę. Pewnie niejeden złodziej straciłby w tym momencie czujność i sięgnął po łatwy łup - byłaby to ostatnia głupia decyzja w jego życiu, gdyż wystarczyło rozejrzeć się trochę dokładniej, by dojrzeć odlany ze złota krąg otaczający cokoły, na którym utkane zostało zaklęcie ochronne, stokroć potężniejsze niż te na drzwiach. To zdjęcia tego czaru dotyczył opisany przez Fausta rytuał…
        - Do dzieła - uznał Mitra, klękając przy złotej obręczy, sięgając po swój zestaw rylców i przygotowując się do przerwania czaru. Ręce drżały mu z podniecenia.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Lewa, prawa, lewa, prawa... W tej chwili dla Aldarena nie liczyło się nic prócz właśnie mozolnego acz ciągłego marszu przed siebie, musiał ostrzec Mitrę przed Faustem. Choć zapewne Starszy już dawno był na miejscu i z niecierpliwością oczekiwał przybycia swojej ofiary, nie miało to większego znaczenia, po prostu czuł się w obowiązku uchronienia byłego towarzysza przed niechybną śmiercią. Co prawda podczas walki z demonem zostawił wampira, ale na jego własne polecenie, i to wcale nie samego. Fakt, ożywieńcy może nie byli najlepszym wsparciem w tej sytuacji, ale nie było żadnej wątpliwości, że gdyby nie oni, Aldarena już pewnie nie byłoby na tym świecie. Był nekromancie dozgonnie wdzięczny za taką pomoc, a to był kolejny powód by do niego dotrzeć na czas i odwieść od zamiaru otworzenia grymuaru. Wiedział, że nie będzie to proste zadanie i niebianin nie będzie chciał go zapewne słuchać, wtedy najwyżej będzie z niecierpliwością oczekiwał ataku ze strony Fausta i dołoży wszelkich starań, by powstrzymać go przed zabiciem blondyna.

        Ból spowodowany kontaktem ze srebrem w lewej ręce i nodze był nie do zniesienia i skrzypek podejrzewał, że bez przetoczenia krwi się nie obejdzie, jednakże nie była to odpowiednia chwila na tego typu myśli. Musiał zacisnąć zęby i jakoś to przetrwać aż do końca tej przeklętej wyprawy. Szedł właśnie kolejnymi schodami w dół, kolejnym niemal klaustrofobicznym, ciemnym korytarzem, tunelem do przenoszenia trumny na lub z niższych poziomów krypty, albo raczej mauzoleum na co wskazywały straszące na powierzchni ruiny. Do tej pory za specjalnie się tym nie przejmował, ale teraz, sunąc w nieskończoność przed siebie, zaczął się zastanawiać co się tak naprawdę stało z rodem, z całym miastem, jak wcześniej wyglądał ten grobowiec, czy był jakimś architektonicznym dziełem sztuki, czy zwykłym zabudowanym zejściem do podziemi i zmarłych mieszkańców tych ziem. Powinien o to... Nie najlepiej będzie jak po wszystkim się ich drogi rozejdą... To może poszukiwanie odpowiedzi w książkach...? Ale czy czasem nie chciał po tej wyprawie opuścić na zawsze Mrocznych Dolin i osiąść gdzieś z dala od jakiejkolwiek cywilizacji?
        Skrzypek westchnął ciężko, nie widział siebie w roli samotnika, choćby ze względu na swój talent muzyczny. Nie można przecież grać dla samego siebie, zawsze musi być jakiś odbiorca, którego będzie mógł oczarować swoją muzyką. A może tak mu się tylko wydawało przez własne przyzwyczajenia? Nigdy nie grał dla siebie, zawsze robił to dla innych, a to dla Fausta przed snem, a to na wampirzych wieczorkach czy balach arystokracji, a to w karczmie na prośbę przyjaciół... Niestety ilość osób, które mógł tak nazwać od jakiegoś czasu zaczęła się drastycznie zmniejszać, a po tym co dziś się stało Aldaren bezsprzecznie przypisał sobie rolę winowajcy odpowiedzialnemu za odwracanie się od niego znajomych. Czyli jednak los samotnika jest mu pisany, w sumie los już dawno dawał mu znaki przepowiadające taki stan rzeczy. Wszystko do tego dążyło. I chyba powinien w końcu przestać od tego na siłę u...

        Stanął jak wryty przepełniony niepokojem, gdy następna komnata praktycznie wypełniona była dreprającymi bezmyślnie tu i tam nieumarłymi. Czy to sprawka Mitry? Czy wiedział, ze wampir przeżył i w ten sposób chciał się zabezpieczyć przed jego kolejnym atakiem? Aldarena zabolało serce na tę myśl, acz uśmiechnął się lekko ze zrozumieniem. Nie miał tego za złe nekromancie, w końcu zasłużył sobie na takie podejrzenia i środku ostrożności. Zacisnął zęby i stęknął z boleścią przenosząc ciężar ciała na nogi, a nie na miecz, który do tej pory pomagał mu utrzymać równowagę, jak laska starcowi i uszykował broń do walki. Gotowy na konfrontację z umarlakami wyszedł im naprzeciw i... stanął oniemiały. Praktycznie tkwił w samym sercu tej zbieraniny ożywionych ciał, a one nic. Dalej chodziły jak wcześniej, co poniektóre obijały się o wampira stojącego im na drodze, ale nic więcej się nie działo. Skrzypek miał w tej chwili naprawdę tępy wyraz twarzy, przez który prawie był do nich podobny. W ogóle nie wiedział o co chodzi i czy nie jest to żaden podstęp. Szczerze? Chciał wierzyć, że to jakieś inteligentne zagranie ze strony tych mało inteligentnych istot, bo łatwiej byłoby mu to wyjaśnić, ale tak? To przechodziło jego pojęcie. Ostrożnie zaczął iść dalej, nie tracił przy tym czujności, a jak przez przypadek wpadł na jakiegoś truposza, starając się mieć oczy dokoła głowy, rzucał przez ramię tylko automatycznym przepraszam, choć nieumarłych to i tak nie wiele obchodziło.

        Im dalej zachodził tym było dziwniej, a on miał jeszcze większy mętlik w głowie. "To mi się tylko śni, dalej jestem nieprzytomny, albo to jakaś dziecinna iluzja, która tylko wygląda, ale nie jest żadnym zagrożeniem" - wmawiał sobie w myślach przez cały czas. Nieraz musiał przybrać jednak kruczą postać i przelecieć do kolejnego korytarza, gdy ruchome płyty podłożą, najpewniej uruchamiające różne straszne pułapki, wyglądały aż nazbyt realnie jak na zwykłą iluzję. Nie mógł ryzykować życiem swoim i Mitry, bo to w końcu o jego los i przyszłość się rozchodziło, więc skrzypek musiał się postarać.

        W końcu dotarł do potężnych wrót niemal boleśnie przesiąkniętych jeszcze potężniejszą, a wręcz starożytną magią. Aldaren czuł ogromny respekt przed tym, kto je aż tak zapieczętował i jednocześnie trwogę. Nie był w stanie zminimalizować niepokoju nawet myślą o tym, że prawdopodobnie ta osoba już dawno nie żyje. Odetchnął głęboko i chwilę mu zajęło nim dostrzegł, że wrota są otwarte. Zbliżył się ostrożnie do nich i zajrzał ukradkiem do pomieszczenia za nimi, by mieć pewność, że nie czeka tam żaden ogromny cerber, go którego pyska w prostej drodze prowadziły te drzwi. Przełknął ślinę na tę myśl i powiódł uważnie spojrzeniem po pomieszczeniu będącym ostatnim (pomijając powrót do domu) etapem ich zadania.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra pieczołowicie przygotował się do swojej pracy. Niczym szykujący się do operacji chirurg rozłożył obok siebie futerały z narzędziami i otwarty na odpowiedniej stronie notes Fausta. Nie miał ze sobą żadnych własnych notatek, gdyż całą potrzebną wiedzę przechowywał w głowie. Może była to lekka paranoja, a może przejaw perfekcji, trudno orzec.
        Czekało go sporo pracy i chociaż był wyczerpany, nie zamierzał sobie pobłażać i odpoczywać, a tym bardziej nie zamierzał marnować sił na zaklęcia wzmacniające, które mógłby rzucić, ale wiedział, że będzie potrzebował wszystkich swoich magicznych zasobów później, podczas właściwego rytuału. Nie mógł zawalić będąc tak blisko, na wyciągnięcie ręki od klucza do otwarcia grymuaru… Zabrał się więc od razu do pracy, nie zważając na lekko drżące ze zmęczenia i emocji kończyny. Pierwszą rzeczą, którą musiał zrobić, było okadzenie okolicy kręgu, rytualne oczyszczenie tego miejsca. do tego celu Mitra zabrał niewielką ceramiczną parowniczkę i dobraną na podstawie notatek Fausta mieszankę ziół w formie praktycznych piramidek. Podpalił ją i z parowniczką w ręce obszedł powoli krąg, dłonią zagarniając dym w jego stronę. Momentami udawało mu się dostrzec, jak dym przechodzi przez strukturę zaklęcia i jak wtedy w powietrzu pojawiają się subtelne fioletowe rozbłyski, jakby ktoś rzucił ametystowy pył na wiatr. To była ta łatwiejsza część przygotowań, gdyż później przyszła pora na znacznie większy, fizyczny wysiłek - Aresterra musiał narysować wokół kręgu ochronnego drugi krąg, który dezaktywuje ten pierwszy. Była to żmudna fizyczna praca, gdyż musiał ryć złotym rylcem w podłodze, tak aby stworzyć równy, domknięty okrąg. Na razie całe szczęście energia przez niego nie płynęła, mógł więc powoli, mozolnie ryć dołek w równej odległości połowy dłoni od złotej obręczy. Gdy to było gotowe, Mitra odłożył resztkę startego złotego rylca na jego miejsce w przyborniku i wyciągnął zeń fiolkę z szarym pyłem - były to prochy niegodziwca, bajecznie drogi składnik używany w nekromancji, znajdujący się jednak w zasobach Aresterry, który nigdy nie szczędził pieniędzy na tego typu akcesoria. Nie musiał zresztą zużyć wszystkiego na raz, bo do rytuału potrzebna była zaledwie szczypta rozrzucona między cokoły. Błogosławiony momentalnie poczuł, jak atmosfera w krypcie stała się ciężka i gorąca, aż trudno mu było oddychać w masce - przez to zdecydował się ją zdjąć. Wykonane z metalu oblicze odłożył daleko od siebie, po czym wrócił do pracy. Teraz czekało go zaklęcie. Mitra nie korzystał z inkantacji, lecz Faust w swoim notesie zapisał dokładną wymowę czaru, który należało w tym momencie wyrecytować, wraz z intonacją i akcentami. Nekromanta poświęcił chwilę, aby wszystko kilkakrotnie przeczytać i nawet szeptem wypowiedział wszystkie słowa, aby mieć pewność, że nigdzie się nie pomyli ani nie zająknie. Później zaś wyciągnął przed siebie ręce i rozpoczął inkantacje. Czuł zmiany energii, jakie działy się tuż przed nim, prawie jakby stał tuż przed rozgrzanym kowalskim piecem, z którego prosto w jego twarz buchało gorące powietrze. Całe szczęście inkantacja była krótka, mógł więc po chwili odetchnąć i trochę się ochłodzić, cały czas jednak odczuwał zmiany w strukturze zaklęcia ochronnego, które teraz aż trzaskało od naprężeń, które się w nim wytworzyły. To jednak przypominało nekromancie, że nie ma czasu na odpoczynek i musi szybko kontynuować. Złapał więc ponownie za złoty rylec i z jego pomocą przerysował w przestrzeń między oboma kręgami kolejne symbole - to była już właściwa formuła zdejmująca zaklęcie ochronne. Składała się z siedmiu znaków, które należało wykreślać nie tak jak w normalnym piśmie od lewej do prawej, lecz naprzemiennie, dążąc do środka. To był prawdziwy sprawdzian precyzji, gdyż nie można było ich za bardzo ścieśniać gdy zbiegały się do środka, inaczej mogłyby nie zadziałać. Mitra mierząc odległości palcami sto razy upewniał się, nim postawił kolejną kreskę. Zdawało mu się przy tym, że zaklęcie wręcz wysysa z niego siły. A może po prostu był zmęczony przez nieprzespaną noc, utratę krwi, ucieczkę i szarpanie się z wrotami prowadzącymi do tej krypty? To było prawdopodobne, lecz coś mówiło mu, że jednak Krazenfirowie próbowali go teraz w dyskretny sposób osłabić, aż wyzionie ducha jeszcze przed skończeniem rytuału. Niedoczekanie! Był już tak blisko, że nie było szans, aby przegrał. Tym bardziej, że właśnie skończył ryć znaki zaklęcia i nadeszła pora na ostatnią, najważniejszą część - na inkantację, która miała już ostatecznie zlikwidować barierę ochronną. I tak jak wcześniej były potrzebne prochy złoczyńcy, tak teraz dla równowagi należało użyć krwi niewinnego. Krzywy uśmiech losu polegał na tym, że taką Mitra zawsze miał przy sobie: krążyła w jego żyłach. Nikt by mu nie uwierzył, gdyby to usłyszał, lecz takie były fakty - mimo niewoli i wielu świństw, w których był zmuszony brać udział, nadal był nietknięty, a jeśli chodzi o zbrodnie, w tych również nie brał udziału, bo nikt nigdy nie zginął z jego ręki ani nie był przezeń torturowany. On jedynie pozwalał innym umierać na swoich oczach, a to nie brukało sumienia w sposób, który skaziłby jego krew. Zawsze jednak istniało pewne ryzyko, że tym razem nie wyjdzie, lecz Mitra ryzykował - tak było znacznie łatwiej.
        Drżącą ręką Aresterra sięgnął po rytualny nóż i naciął sobie nim opuszki dwóch palców lewej dłoni - i tym razem nie potrzebował zbyt wiele. Gdy już na brzegach rany zebrało się dość krwi, przyłożył palce do niedawno wyrysowanych znaków. Od razu poczuł, jakby ktoś smagnął go wierzbową witką - przeszywający, nieprzyjemny ból. Ciekawe czy tak samo byłoby, gdyby zgodnie z rytuałem nałożył krew na czyste palce i to nimi dotknął zaklęcia? Pewnie tak - to po prostu musiało boleć. A on musiał to przetrwać i zacząć recytować zaklęcie, jeśli nie chciał zdechnąć na ostatniej prostej. Wymawiał więc kolejne zgłoski czaru skupiając się tylko na tym, starając się ignorować to, jak magia działała na niego ciało. Nim się spostrzegł, poczuł odrętwienie w prawej nodze, powoli pnące się od stopy aż po staw biodrowy. Gdy to się skończyło, zupełnie nie czuł tej kończyny i co gorsza, to samo zaczęło dziać się z jego prawą ręką. Wspierał się na niej do tej pory, lecz czuł, jak stawy odmawiają mu posłuszeństwa i może ją jedynie bezwładnie trzymać na ziemi, cały ciężar opierając na drugiej dłoni. Nie wiedział co się dzieje, nie umiał nawet otworzyć oczu by upewnić się, czy jeszcze w ogóle ma te kończyny i nie wiedział, czy odzyska w nich czucie, czy były to zmiany nieodwracalne, lecz nawet mu głos nie zadrżał, gdy czuł te wszystkie zmiany - był za blisko, by się teraz wycofać. W końcu jednak nadszedł koniec: wypowiedział ostatnie słowo i zaklęcie pękło, aż dało się poczuć biegnącą od niego falę uderzeniową. Mitra z jękiem upadł na ziemię przed sobą i był to swego rodzaju test tego, czy bariera zniknęła, bo gdyby nadal była na miejscu, nekromanta w tym momencie by zginął. Nadal jednak żył, chociaż trudno powiedzieć, czy był to powód do radości, skoro stracił władzę w prawej połowie ciała i chyba nawet w lewej stopie. Nic to jednak: grymuar, on był teraz najważniejszy. Mitra lewą ręką rozpiął klamry w sakwie i wydobył z niej bezcenną księgę, po czym pomagając sobie zdrową nogą i łokciem podciągnął się do jednego z cokołów. Z wielkim trudem stanął na nogę i zdjął z urny naszyjnik - jeden z kluczy do otwarcia kłódki. Jeszcze tylko drugi, od którego dzielił go raptem sążeń, trzy kroki, gdyby tylko był sprawny…
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Aldaren zajrzał ostrożnie do wnętrza komnaty przez uchylone wrota i jak zahipnotyzowany obserwował z jaką pasją oraz precyzją niebianin rysował jakieś dziwne symbole. Był kompletnie zaskoczony co rusz zmienianiem przez niego strony, w którą stawiał kolejne znaki i poczuł jak przebiega przez niego dreszcz niepokoju. Zapewne każdy czarodziej, a przynajmniej większość, znający jedynie podstawy rytualizmu i historii Krazenfirów, polegając na zwykłej pewności siebie oraz chęci osiągnięcia celu, rysowałby z przyzwyczajenia od lewej do prawej, albo na wspak skoro podchodziło to raczej pod czarną magię, przeciwieństwo białej.
        Wampir nawet nie chciał myśleć co mogłoby się wtedy stać z takim nieszczęśnikiem i szczerze coraz większym niepokojem napawało go przebywanie w tym miejscu. W pewnym momencie jakiś zwierzęcy instynkt się w nim przebudził i kazał jak najszybciej uciekać do wyjścia. Aldaren przełknął z obawą ślinę, cofnął się i odwrócił na pięcie gotów poddać się przerażeniu... lecz zastygł jedynie w miejscu.
        Od samego początku nie przypadli sobie z Mitrą do gustu, niebianin miał go za zwykłego tępaka co skrzypek starał się ignorować, do tego czuł, że dodatkowym powodem dystansu blondyna do niego, była wampirza natura lazurowookiego, który mimo to wciąż starał się jak najlepiej wywiązać ze swojego zadania. Doskonale rozumiał, że teraz doszła do tej początkowej niechęci jeszcze udowodniona nienawiść i nie wątpił, że wchodząc tam by go ostrzec, może zostać przez niego zabity. Jednakże Mitra wciąż był tylko "człowiekiem", nie miał najmniejszych szans w starciu z wampirem, nie mówiąc już o jednym z pierwszych potomków Margotha.
        Odetchnął głęboko ze stanowczym wzrokiem utkwionym w mrok. Czuł w pobliżu swojego Mistrza, napiętego jak struna, zniecierpliwionego i podekscytowanego. Odwrócił się i chciał już wejść do środka, gdy sparaliżowała go potężna fala magii, która rozeszła się po całych podziemiach, gdy Mitra zakończył rytuał. Ciężko było skrzypkowi oddychać i słyszał w uszach zaniepokojone dudnienie własnego serca. Widział jak niedawny towarzysz pełznie w stronę cokołów z bezwładną prawą połową ciała, nie zważając na swój stan, napędzany jedynie pragnieniem osiągnięcia swojego celu. Widział jak w cieniu wyłania się postać ojczyma, najpierw szkarłatne oczy, po tym drapieżny uśmiech, aż na końcu on sam we własnej osobie, a Aldaren jedynie stał bezczynnie w miejscu i nie był w stanie choćby ruszyć palcem.

        - Zaskakujesz mnie młody Aresterro, twój mentor byłby z ciebie bardzo dumny gdyby cię teraz widział - odezwał się do niebianina Faust wychodząc z cienia po drugiej stronie cokołów tak, że urny oddzielały go od blondyna. - Przyznam szczerze, że miałeś wyzionąć ducha po zdjęciu tego zaklęcia, ale najwidoczniej i błogosławieni są dość odporną rasą, nawet jeśli są jedynie nędzną imitacją prawdziwych niebian. A może srebro z twojej krwi jeszcze do końca się nie wypłukało? - zamyślił się przez moment przyglądając się drapieżnie na wpół sparaliżowanemu mężczyźnie.
        - Nie patrz tak na mnie i nie rozśmieszaj, że niczego nie podejrzewałeś. Tym bardziej, że miałeś pod nosem bardzo szczegółowe instrukcje jak dość do tego miejsca, poradzić sobie ze wszystkimi przeszkodami, a szczególnie jak z powodzeniem bez arcymistrzowskich umiejętności magicznych zająć się nałożonymi tu zaklęciami. - Zdjął z urny najbliżej siebie nieruszony jeszcze przez niebianina drugi amulet i z wyrazem melancholii na twarzy, gdy się przyglądał naszyjnikowi.
        - Owszem prawdopodobnym mogło być, że kiedyś tu przybyłem w tym samym celu co ty i wtedy spisałem wszystko z taką dokładnością w tym dzienniku, lecz bez Księgi po co miałbym łamać tutejsze pieczęcie? To wydaje się nielogiczne... Ale, powiem ci coś chłopcze, w ramach tego jak dobrze się spisałeś. Dobrze znałem Krazenfirów, można powiedzieć, że byli moimi pupilkami. Gdy jednak ich umiejętności zaczynały być dla mnie realnym zagrożeniem, nie miałem wyboru i musiałem wszystkich zabić. Cóż jednak z zabicia wybitnych nekromantów, skoro śmierć jest im uległa? By mieć pewność, że nie powrócą "do żywych", zbudowałem to miejsce i... Tak, to moje zaklęcia właśnie zdejmowałeś. Całe to miejsce zostało zabezpieczone przeze mnie.
        Mówił teatralnie, jakby właśnie wystawiał jaką sztukę na scenie, a w jego głosie pobrzmiewał samozachwyt ze swojego dzieła.
        - W przed dzień swojej zagłady czuli co się święci, więc postanowili ukryć księgę z całą swoją wiedzą. Miałem ją jedynie za mit, dlatego nie zawracałem sobie głowy poszukiwaniami, zwłaszcza, że wyeliminowałem główne zagrożenie. - Zbliżał się powoli w stronę błogosławionego, aż będąc przy nim wyrwał mu naszyjnik.
        - Teraz takim zagrożeniem jesteś ty, do tego złodziejem, który pragnie ukraść dla siebie wiedzę należącą tylko i wyłącznie do mnie! - Jego oblicze zaczęło się zmieniać i z sympatycznego wujaszka zaczął wychodzić diabeł, jego ciepły uśmiech mógł zmrozić krew w żyłach, napawając serce trwogą. - Nie bierz tego do siebie chłopcze, jestem ci wdzięczny za przyniesienie mi tej księgi... Oh Aldaren - powiedział łagodnie gdy dostrzegł wchodzącego do środka syna, walczącego z resztkami paraliżującego go przerażenia.
        - Mówiłem żebyś na mnie poczekał, ale skoro już tu jesteś może zechcesz zagrać Mitrze marsz żałobny? - zapytał a po tym zwrócił wzrok na nekromantę. - Wiedziałeś, że Aldaren ma talent do gry na skrzypcach? Jego muzyka jest po prostu oszałamiająca. Choć wątpię by zechciał ci zrobić tę przyjemność, w końcu go dźgnąłeś. Zapłacisz za to, ale obiecuję ci, że będziesz długo cierpiał, krzycz więc do wol...

        Nie dokończył, gdyż skrzypek zamachnął się na niego srebrnym sztyletem. Faustowi nie spodobał się ten zamach na jego życie, odwrócił się więc gwałtownie i nim Aldaren zdołał go drasnąć ostrzem, wytrącił synowi niebezpieczną broń z dłoni i sprawił, że ta została wsiąknięta przez mrok. Wszelki ślad po niej zaginął, a młodszego wampira odepchnął pod ścianę z surowym spojrzeniem.
        - Później wyjaśnisz co to miało znaczyć, synu - syknął wściekle z niebezpiecznym naciskiem na to ostatnie słowo.

        Aldaren poczuł się jakby dostał policzek samym tym określeniem. Nienawidził Fausta, brzydził się go, bo czym tak naprawdę skrzypek był dla swoje Mistrza? Lekiem na samotność? Urozmaiceniem nudnego życia? Zwykłą zabawką? Czy cokolwiek coś dla niego znaczył?
        - Zostaw Mitrę w spokoju - rzucił w stronę ojca, nie odrywając od niego spojrzenia.

        Ukradkiem narysował kilka znaków na ziemi i przywołał grupkę pomniejszych demonów, które rzuciły się zaraz na Starszego. Były zerowym przeciwnikiem dla arcydemonologa, którym był Faust i praktycznie pstryknięciem palców odsyłał je z powrotem do Otchłani, obserwując skrzypka coraz to bardziej zawiedzionym wzrokiem. Aldaren nie przestał jednak przywoływać, podnosząc się z ziemi i zmieniając co chwila miejsce by z różnych stron biegły na Mistrza. Kilka obróciło się przeciwko przyzywającemu, ale on nie zwracał na to za szczególnej uwagi. W pewnym momencie błyskawicznie zmienił swoją pozycję, znów zasłonił się kilkoma demonami, zbliżył się, przeniósł w inną część krypty, wysłał garstkę mieszkańców Otchłani. Ponowił kilka razy, aż znudzony Faust nie postanowił przyzwać w odwecie swojego zwierzaczka, który miał unieruchomić młodego wampira. Nie wiele to jednak dało, gdyż skrzypek nawet nie poczuł jak zdegradowany do postaci szczeniaka Zabor ugryzł go w udo.
        Widać było zaskoczenie na twarzy Starszego, całkowicie zapomniał o tym co zrobił ze swoim głównym asem, a przez to dał synowi szansę na zatopienie swoich kłów w jego szyi. Van der Leeuw Senior wrzasnął z bólu, gdy zęby młodszego coraz bardziej się zatapiały w jego ciele. Mocnym pchnięciem lewej ręki, wciąż poranionej drobinkami srebra wżynającymi się w skórę i pozostałymi na rękawie przebił się na wylot przez klatkę piersiową ojca trzymając na dłoni jego spaczone serce. Wydarł je gwałtownie z piersi i rzucił ogarowi swojego Mistrza na pożarcie. Demon o razu wrócił do pełni sił, ale nie zamierzał wtrącać się do tej walki, wrócił do swojego świata, a niedługo po tym po Fauście został jedynie proch. Skrzypek opróżnił go do ostatniej kropli, nie mógł jednak na tym poprzestać, gdyż Faust zawsze mógł się odrodzić.
        Zdjął torbę ze skrzypcami i potrzebnymi w podróży rzeczami, wysypał z niej wszystko, zgarnął prochy mentora i założył z powrotem na ramię z zamiarem rozsypania ich na wietrze by mieć pewność, że już w żaden sposób nie powróci. Spojrzał w stronę Mirty, zapewne niezbyt sympatycznie wyglądając zbroczony krwią i przejętą od Fausta mocą, przejrzał pobieżnie wzięte w podróż przybory medyczne i zioła, po czym jeden flakonik postawił przy Mitrze, od razu odchodząc od niego na bezpieczną odległość.

        - Nie jestem pewien czy faktycznie ci pomoże, ale przynajmniej złagodzi ból... - mruknął zakłopotany, odwracając od blondyna wzrok, gdy dostrzegł, że jest bez maski, a tą zaraz do niego, podobnie jak wcześniej przysunął, stając do niego tyłem, jakby był co najmniej nagi. - Jeśli będziesz potrzebował pomocy... - zaczął, lecz nie dokończył. Westchnął jedynie i wziął z ziemi futerał ze swoimi skrzypcami. Kierując się w stronę wrót, by w razie czego tam poczekać na słowo nekromanty, dając mu przez to nieco większą przestrzeń osobistą i względnego komfortu.
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości