Ruiny Nemerii[Ulice Nemerii] Poszukiwania czas zacząć

Miasto które niegdyś tętniło życiem, zniszczone po Wielkiej Wojnie dziś jest miastem nieumarłych... tutaj za każdym rogiem czai się cień. Długie ulice, tajemnicze zakamarki opuszczonych ogrodów i domów. Wampirze zamki, komnaty luster, rozległe katakumby i tajemne mgły zalegające nad miastem. Jeśli nie jesteś jednym z tych którzy postanowili żyć wiecznie strzeż się, bo możesz już nigdy nie wrócić do swojego świata!
Sheridan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sheridan »

- No to problem z głowy. Można odetchnąć - podsumował beztrosko Sheridan, nie przejąwszy się zbytnio poważną sytuacją rudego rozczochranego. Bądźmy szczerzy, takie cholery trudno ubić, pewnie się wyliże raz dwa i znów zacznie ich sobą nękać.
Zdegustowany tą wizją wcisnął ręce do kieszeni i rozejrzał się, szukając miejsca, gdzie dałoby się odpocząć. Uznał, że najlepiej będzie się czuł przy swojej klaczy, jednak jeszcze przez chwilę pań nie opuszczał.
- To w razie czego wrzeszcz głośno, może usłyszę - zwrócił się do Ariene, wykazując minimalne i dość szczątkowe zalążki troski.
Dopiero wtedy odwrócił się i skierował do gniadej klaczy, uśmiechając się leniwie. Trochę odsapnięcia się przyda, zregenerują siły i rozjaśnią umysły. A on miał wrażenie, że trochę wierną towarzyszkę zaniedbał, dlatego postanowił się nią zaopiekować. Kogo jak kogo, ale swoją klacz naprawdę cenił i nie chciał, by coś jej się stało. Już nawet nie chodziło o to, że była przydatna - to też, oczywiście, jednak przebywali w swoim towarzystwie tak długo, że zwyczajnie nie wyobrażał sobie, by miał ją jakoś ignorować.
Dum, dum, dum, ten koleś ma uczucia wyższe.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Ariene
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 80
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Wiedźma
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariene »

- Będę wrzeszczeć najgłośniej, jak potrafię - obiecała z rozbawieniem, obserwując zawracającego Sheridana. Był bardzo dziwny i momentami straszny, wydawał się podły, jednak odnosiła wrażenie, że to nie do końca prawda. Nawet go polubiła, ale... z drugiej strony lubiła dać szansę każdemu, kto według niej na takową zasługiwał.
Odwróciła wzrok do Anabde i uśmiechnęła się do niej łagodnie, chcąc trochę uspokoić. Wyobrażała sobie, jak Aithne musi być dla niej cenna, przyjaciel to zawsze było wielkie błogosławieństwo. Zresztą lepiej, żeby teraz trochę odpoczęła i nie martwiła się o Upadłą, to jej wyjdzie na zdrowie. Dlatego Ariene zrobiła jak najlepszą minę do nie do końca dobrej gry.
- Tak, Errian z nią zostanie - odpowiedziała, przymykając na chwilę oczy. - Podejrzewam, że Arathain nie zrobi jej niczego bez jego wiedzy - dodała, nim się ugryzła w język.
Trochę ją ta dygresja zmieszała, uśmiechnęła się nieco zawstydzona i uniosła niewinnie ramiona. To niechcący było.
- W takim razie ja stanę na czujce na rogu, odpoczywajcie - zdecydowała, żeby Anabde nie miała wątpliwości, co powinna robić, i odeszła we wskazaną przez siebie stronę.
Paradoksalnie czuła, że się rozluźni, stojąc na czatach. Stare nawyki z poprzedniej pracy.

Ciąg dalszy: Ariene.
Ostatnio edytowane przez Ariene 12 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Nienormalni winni trzymać się razem!
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

Ponieważ Arathain się nie odezwał, Errian, oderwawszy od niego wzrok, podszedł wolnym krokiem do Aithne. Nieco niepewnie usiadł obok nieprzytomnej dziewczyny, tak, żeby czarodziej nadal miał jak do niej swobodnie podejść, westchnął cicho i zapatrzył się z troską na pobladłą twarz upadłej. Do tej pory trudno mu było uwierzyć, że coś takiego spotkało właśnie ją, że ten cholerny upiór, czy widmo, czy cokolwiek te strzępy latające sobą przedstawiały, zrobiły jej to. Wyrzuty sumienia towarzyszyły mu już od długiej chwili, a teraz, kiedy nikt niczego od niego nie chciał i mógł rozmyślać, wróciły ze zdwojoną siłą. Nie wybaczy sobie, że podniósł na nią rękę. Była taka uparta, taka zdeterminowana, by się od wszystkich odciąć... ale nigdy nie powinien był tego robić.
Znowu westchnął i odgarnął włosy z jej czoła, zerkając co jakiś czas na Arathaina, by w miarę kontrolować to, co też pradawny robił. Chłopak nie zamierzał dopuścić do tego, by ktokolwiek jakkolwiek znów Aithne skrzywdził.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Awatar użytkownika
Cillian
Szukający Snów
Posty: 179
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Cillian »

Czarodziej krzątał się wokół specyfików, kilkukrotnie obchodząc cały stół dookoła, podnosząc do góry fiolki i bacznie się im przyglądając z niewiadomego powodu. Był tak zajęty, że nie usłyszał pytania Erriana. Potakiwał sam do siebie, to zaraz przecząco kręcił głową. W końcu wyjął pusty pojemnik i z tysiąca innych zaczął przelewać do niego dokładnie odmierzone zawartości, choć wcale na to nie wyglądało. Był tak zręczny, że nie potrzebował ani lejków, wkraplaczy, ani innych skomplikowanych przyrządów. Pojawiły się inne komplikacje... "Nie wziąłem monoklu. Nie wiem gdzie się podział alembik. Probówki są popękane..." Kilka tych ostatnich wyrzucił za plecy i umyślnie stłukł, głowiąc się nad tym, z czego wykonać naprędce kilka krasnoludzkich kolb... niestety, nie była to jego pracownia w Wieży i pole do popisu zostało ograniczone. By wyrównać szanse zdecydował się wymieszać płyny magicznie, podgrzać je w tenże sposób i skrystalizować główny składnik.

- Wypij to - niespodziewanie przemówił zza pleców Erriana, podając mu jakiś napój w złotym pucharze. - to Mauriańska Kwasica, licencjonowany produkt nekromantów. Po zamianie dwóch substratów stanowi całkiem ciekawy lek na pasożyty i przy okazji niweluje fizyczne zmęczenie. Dodając liść jarzębiny można pozbyć się efektów ubocznych, a szczypta magicznej soli... po prostu wypij, zanim zeżrą cię od środka. - pohamował swój słowotok zdając sobie sprawę, że przecież młodego Maga nic to nie interesuje. Wytłumaczył mu tylko, że w ciągu trzech dni ujawni się u niego glistnica królewska, choroba powodowana wyłącznie przez glisty z Opuszczonego Królestwa i wypadałoby temu zapobiec, jeśli chce normalnie funkcjonować (efekt Kwasicy był praktycznie natychmiastowy). Wspomniał również, że jego towarzysze nie powinni pić przez najbliższe dwanaście godzin absolutnie nic. Następnie oddalił się na powrót do swojego stołu.

Aratek rozpoczął ostatni etap przygotowania odtrutki. Wypowiadał magiczne słowa i inkantacje, zaklinając (albo przeklinając - licho jedno wie) malutką ampułkę. Kolor jej zawartości zmieniał się bezustannie, w otaczającym Czarownika powietrzu uformowała się dość gęsta, fioletowa mgła. Proces trwał, zdawało się, że w nieskończoność...
*Bryza* "I don't know half of you half as well as I should like, and I like less than half of you half as well as you deserve..."
Awatar użytkownika
Anabde
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Anabde »

Przymrużyła z niezadowoleniem oczy, ale nie odpowiedziała Ariene; kiwnęła tylko lekko głową. Posłała chatce ostatnie zaniepokojone spojrzenie, a przez natłok myśli, jaki pojawił się w jej głowie, nie zauważyła odejścia brunetki. Gdy odzyskała przytomność umysłu, Ariene była już na rogu- sprawa była zamknięta, to panna Tenshi stanęła na czujce. Nekromantka przeklęła w myślach cały dzisiejszy dzień, zastanawiając się, w jaki sposób ona w ogóle ma odpocząć, skoro nie może się na nic przydać. Wydawało się to być niemożliwe: w stresie i nerwach, nadal na kacu, przecież tak nie da się zrelaksować. Nawet nie wiedziała gdzie się udać.
Lantano postanowił ją w tej sprawie wyręczyć. Nagle uszu rudowłosej dobiegł przeraźliwy kwik ogiera, który najwidoczniej znowu coś wykombinował. W danej chwili Anabde miała ochotę przerobić go na koninę- musiał sobie wybrać akurat ten moment na kolejne problemy egzystencjalne?! Nie mógł tego zrobić chwilę wcześniej, kiedy jeszcze nie poszedł tam Sheridan? Westchnęła ciężko, zaczesała do tyłu gęste, poplątane włosy i niczym męczennica ruszyła w stronę koni.
Z drugiej strony, jakaś jej część się cieszyła, że Lantano wybrał akurat ten moment. Ale ta część była przygnieciona problemami dnia dzisiejszego, zmartwieniami i stresem, dlatego nie miała prawa głosu.

Ciąg dalszy: Anabde, Sheridan
Nienormalni winni trzymać się razem.
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

Errian mimowolnie uśmiechnął się z rozbawieniem, chociaż jego sytuacja wcale zabawna, właściwie, nie była. Jednak słowotok Arathaina go rozbawił, i ta rezygnacja czarodzieja, również ulgę przyniosła mu swoboda, z jaką pradawny działał. Dlatego też wziął to, co mu jego towarzysz podawał, i z przyzwyczajenia powąchał. Skrzywił się, bo nie pachniało truskawkami, co poradzić, ale skinął potulnie głową, przyzwyczajony do posłuszeństwa.
- Dobrze - mruknął i wypił to paskudztwo najszybciej jak się dało.
Znów się skrzywił, otrząsnął się, po czym zwrócił naczynko i oparł się o ścianę tak, by dobrze widzieć twarz Aithne. Przesunął dłonią po jej policzku, uśmiechając się smutno. Miał nadzieję, że jak Arathain jej pomoże, dość szybko wróci do swojej normalnej kondycji. Stęsknił się już za jej warczeniem i mordowaniem, nawet za próbami zabicia.
- Mogę jakoś pomóc? - spytał mimowolnie. - Na przykład zamknąć się, aż nie udzielisz mi prawa głosu? - podsunął zaraz, przenosząc wzrok na czarodzieja.
Na pewno ułatwiał, siedząc tak jak ostatnia sierota i rozpaczając nad tym wszystkim. Brawo, Errian, twardy z ciebie facet.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Awatar użytkownika
Cillian
Szukający Snów
Posty: 179
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Cillian »

Aratek był tak zajęty wypowiadaniem magicznych formuł, że z pytania Erriana dotarły do niego tylko jakieś niezrozumiałe brzęczenie i nieludzkie wydźwięki. Nie była to wina tego drugiego. Nie mógł przecież wiedzieć (mag? Mag nie mógł wiedzieć? Kpina?), że tak skomplikowany proces wymaga ponadprzeciętnego skupienia. Z tego też powodu pomiędzy miotaniem dziwnych zaklęć Arathain posłał wyraźny powiew chłodnego powietrza w lico młodego Maga, by dać mu do zrozumienia, że to nie czas ni miejsce na program "Jestem altruistą!". W którymś momencie rozwiał mgłę wokół siebie, a jego głos przybierał na siłę. Wyczuwalne wibracje zwiastowały rychłe niepowodzenie (opcjonalnie tragiczną śmierć poprzez rozczłonkowanie), które jednak nie nastąpiło. Alchemik starał się, jak mógł. Pomimo niepodważalnych zdolności jakie posiadł, nie miał do czynienia z pierwszą lepszą toksyną. Ba, to dopiero druga odtrutka tego rodzaju, którą przygotowywał! To oczywiste, że ryzyko magicznych skutków ubocznych zabawy w zaklinanie może wywołać (baaardzo) przypadkowy wybuch. Taaa...

Z góry zaczęło się coś zsypywać na twarz Aithne, nieźle ją "otynkowało", trzeba przyznać. Czarownik był psychicznie wyczerpany. Wciąż dumnie trzymał się na zewnątrz, nie okazując zupełnie niczego (w takich chwilach lubił zachowywać kamienną twarz i nieludzko śmiertelną powagę, Stwórca wie dlaczego), w środku umierał powolutku, dzielnie zmagając się od dwóch dni z migreną i dziwnymi wizjami przeszłości. Oparł się mocniej o stół, uspokajając magiczny przepływ w sobie i regulując magiczne pierwiastki w odtrutce. Wyglądało to dość komicznie, bo niby w jaki sposób mogło pomóc obstukiwanie ampułki... Każdy ma tam swoje metody.

By dowiedzieć się, co Errian chciał mu przekazać, zajrzał wgłąb jego umysłu, by napotkać na swojej drodze mnóstwo zmartwienia i szczerej troski. Dobrał się wreszcie do słów sprzed kilku minut.
- Zaśpiewaj jej. Jest martwa... - urwał, nie do końca wiedząc czy ciągłe powtarzanie tych dwóch słów wyjdzie mu na dobre. - Nie ma duszy, jej ciało trawi jedna z potężniejszych trucizn... ale słyszy cię. Wiesz... pewnie nie widzisz jeszcze strumieni magii, bo nie każdego dotyka dar prawdziwego widzenia, a i doświadczenia ci brak, ale ja widzę. Nie łączy was zwykła nić. Ba! To nie jest nić. To... splot, łańcuch, nie wiem. Oszczędzisz sobie przy okazji brania udziału w następnym rytuale, bowiem podanie odtrutki jest jedynie pierwszym etapem powrotu do zdrowia twojej... Aithne znaczy się - powymądrzał się trochę i znów odwrócony do niego plecami stał przy swoich specyfikach. "Zawstydziłem go? Chyba nie... oby nie..."

Gotowe lekarstwo zostało przeniesione w pobliże Upadłej.
- Nie ruszaj. Musi chwilę odstać. Podaj za dziesięć minut. Doustnie. W tym czasie... wiesz co masz robić. To ważne. Bardzo. Przekaż jej w śpiewie cząstkę siebie. W ten sposób pomożesz mi, sobie i jej. Zostawiam cię samego. - Wymusił groźną minę po czym opuścił chatkę biorąc w międzyczasie kilka głębokich wdechów i wydechów. "Jeśli w takim stanie weźmie udział w rytuale, zajmie jej miejsce. To będzie koniec ich wspólnych wypraw. ON przyjdzie tej nocy. Czuję to. Dlaczego oni nie? Czemu są tacy obojętni? ON wszystkich zabije. Wszystkich. Gdzie jest Demencja...?"

Ciąg dalszy: Arathain
Ostatnio edytowane przez Cillian 12 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
*Bryza* "I don't know half of you half as well as I should like, and I like less than half of you half as well as you deserve..."
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

Errian został z rozdziawionymi niemądrze ustami i otwartymi szeroko oczami. Proszę? Jakie śpiewać? Chwila, to było na pewno do niego? Serio-serio?
Obrócił się za siebie, rozejrzał się dokoła, ale Arathain zostawił go samego. Nie istniała szansa, by mówił do kogoś jeszcze, kto kucnął pod ścianą. Czyli on, Errian Souen, miał sobie pośpiewać? Nie, powoli, spokojnie, trzeba przeanalizować. Zawsze analizował, kiedy czuł się niepewnie, a teraz czuł się bardzo niepewnie. Dlatego odtworzył w pamięci całą wypowiedź Arathaina, starając się zrozumieć każde wypowiedziane przez pradawnego słowo.
Zmarszczył czoło. Jaki rytuał? O co chodziło? I jakie znowu łańcuchy? W dodatku łączące go... z Aithne? Spojrzał na dziewczynę i znowu zamrugał, przekrzywiając głowę. Zaintrygowała go i dosłowna strona tej wypowiedzi (bo czego dotyczyła ta dość bezpośrednia insynuacja?), i techniczna, o owych strumieniach magii. Westchnął, przygryzając policzek od wewnątrz.
Przeniósł wzrok na lekarstwo i pokiwał do siebie samego głową, odnotowując, że ma poczekać dziesięć minut. Teraz powinien pośpiewać, bogowie, skoro to takie ważne. Przecież chciał pomóc Aithne, uratować ją, wyleczyć, cokolwiek. Tylko... zdecydowanie lepszym pomysłem byłoby, gdyby zagrał jej na fortepianie. Uśmiechnął się do wspomnienia ukochanego instrumentu i delikatnie przesunął dłonią w powietrzu, jakby były tam klawisze. Bezgłośnie, jedynie w swojej wyobraźni, zagrał kilka pierwszych nut.
Przekazać cząstkę siebie? Nie potrafił śpiewać. Potrafił grać. Dlaczego zaczął grać? Zadumał się, zawieszając rękę nieruchomo. To miało coś wspólnego z matką, dawno temu, kiedy jeszcze była radosna i nie cierpiała z powodu ojca, który bynajmniej jej nie szanował. To chyba... zaczęło się od kołysanki. Lekkiej, przyjemnej, pokrzepiającej. Kiedy matka jeszcze miała ochotę, grywała mu coś, śpiewając cicho. Jak to szło?
Przymknął oczy i pozwolił palcom ruszać się w powietrzu, w wyobraźni widząc fortepian i naciskane klawisze. Gdy melodia powstawała w jego umyśle, uśmiechnął się lekko. Zasypiał przy tym. Jakim głosem się wchodziło...? A, tak.
- Cii, dziecino, nie łkaj już
Serce złote masz, stul je w piersi,
Takich jak ty nie ma już
- zanucił nieco niepewnie, starając się zabrzmieć na tyle znośnie, by nieszczęsna pacjentka nie została dobita jego talentem wokalnym.
Opuścił ręce, nie otwierając oczu, delikatnie ujął dłoń Aithne w swoją, jakby wierząc, że bliższy fizyczny kontakt z nią jakoś to ułatwi, jakoś pomoże.
- Serce złote masz, daj, osłonię cię,
Nikt już krzywdy nie wyrządzi ci
Jestem tu, nie łkaj już,
Dziecino złota, skarbie mój
- śpiewał dzielnie dalej, nie podnosząc jednak zanadto głosu. Z pewnością by go wtedy zdradził, a tego nie chciał. Zresztą ona z pewnością słyszała... a jeśli będzie pamiętała, to przynajmniej dojdzie kolejny powód, dla którego mogłaby mu dokuczać.
Uśmiechnął się.
- Złóż swe serce w dłoniach mych,
Spójrz, tu nic nie grozi mu
Serce złote masz, daj, osłonię cię,
Nikt już krzywdy nie wyrządzi ci
- dokończył kołysankę, zastanawiając się, czy włożył w to wystarczająco dużo siebie. Może miał zbyt logiczny umysł, bo o tym rozstrzygać, dlatego usiadł bliżej Aithne, ujmując jej dłoń także drugą ręką.
Zimna. Chciałby, żeby znowu była ciepła. Mogłaby nawet próbować wybić mu zęby.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Stała w półmroku. To nie była ciemność - ciemność rozciągała się przed nią i częściowo za nią. Częściowo, bo gdzieś w oddali, za jej plecami, tliło się blade światełko. Tak więc stała w półmroku, patrząc przed siebie, ignorując słaby, gasnący płomyk jasności. Czuła w sobie pustkę... nie. Czuła nic. To, co w niej było, stanowiło całkowite Nic, tak więc stawała się Niczym. Przynajmniej tak to chyba powinno wyglądać.
Towarzyszyło jej jednak również rozdarcie. Rozdarcie dziwne, bo nie do końca je rozumiała. Podświadomie wiedziała, że powinna doskonale orientować się w sytuacji, ale coraz większa słabość, nadchodząca wraz z Niczym, zniechęcała do prób logicznego myślenia. Teraz liczyło się tylko rozdarcie - nie mogła się zdecydować, czy iść w ciemność, czy do światła. Obie strony jednako kusiły, jednak nie potrafiła wybrać, bo Nic nie ułatwiało ustosunkowania się do samego siebie. Nadal stała.
Co by jej dało udanie się do jasności? Co ją z nią łączyło? Czemu miałaby chcieć tam iść? Ciemność bardziej kusiła. Czuła, że ktoś ją stamtąd woła. A ponieważ nie było już ani strachu, ani odwagi, ani miłości, ani przywiązania - ponieważ było Nic - nie widziała nic złego w tym, by podążyć za wołaniem. W końcu co wspólnego mogłaby dostrzec między sobą i światłem? Od zawsze należała do ciemności. Była ciemnością, bo stała się śmiercią - śmiercią każdego w swoim otoczeniu, śmiercią tych, których co chwila zabijała. Nie zostało nic więcej w jej wnętrzu. Zostało Nic.
Zakołysała się z palców na pięty, zdając sobie sprawę z uciekającej z niej siły. To nie było ciało - a jednak słabło. Co się działo z jej ciałem? Nieważne. Nie było ważne. Ważna była decyzja. Wołanie.
Poszła w stronę ciemności, nie oglądając się na gasnący promyk światła.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

Cierpliwie - no, prawie - czekał, aż przepisane przez Arathaina dziesięć minut minie. Miał dobre poczucie czasu, potrafił oszacować, jak długo tak siedział. Nie dało się jednak ukryć, że lekarstwo chciał podać dziewczynie jak najszybciej, jakby to mogło jakkolwiek widocznie wpłynąć na jej stan. Nie wiedział, czy jej pomoże, czy cokolwiek mogło jej jeszcze pomóc, ale nie tracił nadziei. Bardzo chciał, żeby jakoś z tego wyszła.
Puścił jej dłoń, kiedy doszedł do wniosku, że dziesięć minut minęło. Sięgnął po fiolkę, przyjrzał się jej uważnie, po czym westchnął, delikatnie ją otwierając. Nie skupiając się zanadto na tym, jaka to była mikstura - i tak się za cholerę nie znał - przesunął się tak, by usiąść przy głowie Aithne. Ostrożnie ją uniósł, uważając, by nie zrobić jej żadnej dodatkowej krzywdy, ułożył na swoich nogach, żeby wygodniej było podawać lekarstwo, i znieruchomiał.
Jak jej, do ciężkiej cholery, otworzyć usta?
Miał jakieś takie dziwne wrażenie, że kiedy spróbuje palcem rozchylić wargi, to go wredota mała użre. Ale przecież nie kontaktowała ze światem, to niemożliwe. Uśmiechnął się mimowolnie, delikatnie otwierając sine usta dziewczyny, odchylił jej głowę i powoli, nadzwyczaj ostrożnie wlał do gardła płyn, uważając, by się nie zadławiła. Kaszlnęła cicho - to dobrze, żyje, ale prócz tego połknęła bez problemów. Odetchnął z ulgą, znów położył ją na posłaniu i pieczołowicie odstawił fiolkę.
"Co teraz?", pomyślał bezradny, wlepiając w nią pełne napięcia spojrzenie.
Dobre pytanie, Errian.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Ashar'carre, leżący w osłonie koło posłania, zadrżał. Spod pokrowca, w którym był schowany, zaczęły wydobywać się blade, czarne smugi, ledwie wątłe macki, sięgające nieśmiało na powietrze. Miecz zachowywał się, jakby niezwykle nie spodobało mu się to, co też jego partnerka - bo to on ją wybrał, on, on nigdy się nie mylił! - właśnie wyrabiała. W niemym buncie spróbował się uwolnić z uwięzi, jednak nie miał rąk, by dobyć samego siebie. Mgła zaczęła pełznąć po osłonie.

Światło się oddalało, Nic było coraz wyraźniejsze, a ciemność się przybliżała. Wyraźniej słyszała wołanie. Gdyby czuła coś, pewnie byłaby to radość - z podjętej decyzji i zbliżającego się końca rozterek. Jednak im bliżej mroku była, tym bardziej wydawało się jej, że nie jest w porządku, nie tak, jak być powinno. Zwolniła kroku, uparcie idąc. Chciała dotrzeć tam, dokąd dotrzeć miała, nieważne, gdzie to "tam" miałoby się znajdować.
Wtedy coś zobaczyła. Na początku ledwie mgłę, potem mgła nabrała białego koloru, następnie kształtów. Zatrzymała się, obserwując ją i zastanawiając się, co to też jest. Przekrzywiła głowę, czekając. A mgła uniosła łeb, zastrzygła uszami i przestąpiła kilka kroków w wodzie, w której najwyraźniej stała. Mgła przybrała postać siwego konia, który teraz zapatrywał się w coś za jej plecami nieobecnym wzrokiem. Znała to zwierzę.
Wierzchowiec wyskoczył niespodziewanie z rzeki bądź jeziora, w którym brodził po brzuch, ruszając bezgłośnie w jej stronę galopem. Odruchowo zdrętwiała, nieruchomiejąc, jednak koń ostrożnie się przy niej zatrzymał, dotknął chrapami jej policzka i znowu zastrzygł uszami. Znała to zwierzę.
- Faryale - rozległ się jej własny pusty głos. Głos wyrażający Nic.
Klacz popatrzyła przelotnie na jej twarz, jakby nawet jej nie widziała, a potem ruszyła dzikim galopem w stronę światła, zostawiając ją samą bliżej ciemności niż jasności. Nic zadrżało pod naporem Czegoś, zaraz rozpękło się z cichym brzdękiem, dzięki czemu zalały ją uczucia. Uczucia, których do tej pory nie miała.
I wtedy myśl, że podążała w stronę ciemności, przeraziła ją. Zachłysnęła się powietrzem, cofnęła się kilka chwiejnych kroków, po czym zawróciła, rzucając się do rozpaczliwego biegu za klaczą już niknącą w okolicach światła.
- Faryale! - zawołała rozpaczliwie, nie mając pojęcia, co się dzieje.
Gdy powróciła na granicę, z której ruszała, znów się zatrzymała. Znów poczuła wątpliwości. Klacz nie odpowiedziała, rozpłynęła się w świetle, ale dlaczego ona miałaby tam pójść?
I wtedy kątem oka dostrzegła burzę rudych włosów opadającą na zgrabne plecy. Obróciła się w tamtą stronę, by dojrzeć niespodziewaną towarzyszkę, ale nikogo tam nie było. Zmarszczyła czoło. Zaraz wydało się jej, że z lewa dostrzega czarne skrzydło, ale gdy tam spojrzała, znów niczego nie było. W końcu ujrzała zarys jakiejś ręki, słaby blask znajomych oczu, od światła napłynęło słabe, pełne niepokoju i ciepła echo czyjegoś głosu.
Dostrzegła czekającą na nią Faryale, klacz obejrzała się za siebie, popatrzyła prosto w jej oczy, a potem skoczyła prosto w jasność.
Ruszyła biegiem do światła, nie oglądając się na ciemność i nie słuchając wołania. Ważniejsza była klacz i drugi głos, który dawał większe poczucie bezpieczeństwa.


Ręka Aithne drgnęła.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

Nie zauważył tego ruchu - to był niewątpliwie jego błąd. Uwagę po prostu pochłonęło mu coś równie niezwykłego i niespodziewanego, a jednocześnie lepiej widocznego.
Zapatrzył się na miecz Aithne, nie rozumiejąc, co się z nim dzieje.
Ze swoich obserwacji śmiało wyciągał wnioski, że Ashar'carre nie aktywuje się sam, że jest to ściśle powiązane z wolą dziewczyny. Zatem co się stało, że broń drżała, próbując się uwolnić, a mgła rozpełzała się po podłodze niczym rozespane węże? Zmarszczył czoło, starając się dowiedzieć o tym orężu wszystkiego, co do tej pory poznał - z obserwacji, bo Aithne nigdy nie miał odwagi zapytać.
Był to potężny miecz, bez wątpienia, mgła posiadała pewne właściwości. Na pewno niszczące. A co, jeśli się uruchomi, nikt nad tym nie zapanuje i zacznie niszczyć wszystko, co stanie jej na drodze? Ta myśl mocno maga zaniepokoiła, młodzieniec sięgnął do broni, kierowany impulsem i bardzo dużą bezradnością, po czym podniósł oręż, delikatnie wysuwając z osłony, jakby to mogło pomóc.
Uniósł go na tyle, żeby nie miał kontaktu z podłogą, i zapatrzył się na czerniejącą z każdą chwilą klingę. Miecz był piękny, doskonale wykonany, ostrze zadbane, wyglądało jak nowe. Mgła cofnęła się z desek i teraz znów zaciskała się tylko na ostrzu, jakby niezadowolona z tego, że kazano jej przestać.
Ale wtedy coś się zmieniło. Errian ze zdumieniem odczuł dziwny nacisk na swój umysł, jakby ktoś pragnął się tam wedrzeć, czarny obłok zakłębił się zdenerwowany, po czym opadł na jego dłoń, jakby sprawdzał, kto też go, Ashar'carrego, dzierży. Młodzieniec nieco zbyt późno pomyślał, że może miecz toleruje tylko jednego użytkownika, ale nie miał odwagi broni odrzucić. Lepiej ją trzymać, może dokona mniej zniszczeń.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Całe ramię Aithne napięło się, jakby ciągnęła je w przód jakaś niewidzialna siła.
To z pewnością wyglądało przerażająco, kiedy niemalże martwe ciało poruszyło się, a potem uniosło się z posłania - większość mięśni, które nie były potrzebne, by usiąść, pozostała zwiotczała, przez co głowa dziewczyny opadła bezwładnie na plecy, jedno ramię zwisało wzdłuż boku. Druga ręka natomiast sięgnęła na oślep do miecza, prawa ręka, która zawsze go dzierżyła, dłoń zacisnęła się z zaskakującą siłą na klindze, przez co mgła od razu zostawiła Erriana w spokoju, błyskawicznie z rozjuszonego zwierzęcia stała się mruczącym z zadowolenia kotem.
Aithne powoli opuściła głowę, pusty wzrok ciemnych, zasnutych szarą mgłą oczu wbił się w klingę, jakby nie istniało nic innego. Wyglądała jak pusta w środku, jakby poruszał nią ktoś inny - wyglądała jak kukiełka lalkarza, który postanowił tchnąć w nią nagle życie.

Przy świetle także była ciemność, ale jej nie dostrzegała, biegła tylko do jasności, tylko ona się liczyła. W swoim wnętrzu słyszała echo wykrzykujące znajome imiona, imiona będące powodem, dla którego nie mogła iść w mrok, tam, skąd ją wołano. Dlatego nie zwolniła, zmierzając do światła, bo tam musiał być koniec tej dziwnej męczarni.
Zatrzymała się, kiedy znalazła się w odległości nie więcej niż ośmiu metrów od złocistego płomyka. Dyszała, klatka piersiowa unosiła się nierówne, oczy przeczesywały ciemność, bo wydawało się jej, że coś tam jest. Coś - jakaś Obecność. Ta Obecność wisiała ponad światłem jak kat nad ofiarą, czekając na odpowiednią chwilę, by je zgasić, by pozwolić panować ciemności. Nie mogła pozwolić, by cokolwiek gasiło jej jasność, ale jak bronić przed czymś, czego nie widać?
I wtedy to poczuła. Czując, ujrzała ręce Obecności sięgające po światełko, garbiące się nad bezbronną jasnością ramiona, poczuła, że zaraz wszystko się skończy. I poczuła też, że nie może tak na to patrzeć. Mogła patrzeć na swoje koszmary, na śmierć Darrena, ale nie mogła patrzeć na gaszenie ostatniego promyka nadziei.
Rzuciła się do przodu, odbiła od ziemi i z cichym okrzykiem skoczyła, otulając światło ramionami i osłaniając własnym ciałem przed Obecnością. A ta zniknęła, odeszła ze wściekłym warknięciem, zupełnie jakby coś się jej nie udało. Kiedy Obecność przestała czyhać na światło, ona odsunęła je delikatnie od swojej piersi, sprawdzając, czy pochopnym czynem go nie zgasiła.
Oszołomiona spojrzała na kulącą się w jej ramionach dziewczynkę - dziewczynkę na oko dwunastoletnią. Niezwykle znajomą, jakby już ją kiedyś widziała, jakby ją doskonale znała. Dwunastolatka, przerażona i roztrzęsiona, wbiła wzrok w jej oczy, smutny, załzawiony wzrok, przekrzywiła główkę. A potem się uśmiechnęła, delikatnie obejmując ją za szyję i się do niej przytulając.
Kiedy odwzajemniła uścisk, mocno przyciskając do siebie dziecko, zrozumiała. I także się uśmiechnęła, zanurzając się w wypełniającym ją świetle, które ktoś na siłę próbował jej odebrać.


Mgła z łagodnego zwierzaka momentalnie przeobraziła się w istotę agresywną, rzuciła się do trzymającej ją dłoni Aithne, jakby nagle uznała ją za wroga. Wgryzła się w jej ciało, wtargnęła pod skórę, a dziewczyna wygięła się w łuk, odchylając głowę, jakby ktoś ją uderzył, pociągnął, zmusił do wygięcia. Westchnęła cicho, ledwie słyszalnie, dłoń zadrżała i puściła klingę, zsuwając się z ostrza, przez co została rozcięta na wewnętrznej stronie, a krew skapnęła na podłogę.
Aithne opadła z powrotem na posłanie, nieruchomiejąc. Mgła, która przed chwilą wdzierała się do niej, wycofała się, przesunęła się po jej ciele jak pieszczotliwa dłoń, na dłuższą chwilę zatrzymała się na spince nadal przypiętej do płaszcza dziewczyny, potem miecz znów zmatowiał, a czarne obłoki zniknęły.
Na powrót zapanował spokój, jakby nic chwilę temu się nie stało.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

Czy limit dziwności tego dnia zostanie w końcu wyczerpany?!
Errian najpierw wytrzeszczył oczy na Aithne, nie mając bladego pojęcia, co zrobić. Popatrzył na nią przerażony i skołowany, zastanawiając się, czy mu się przywidziało - nie bał się samego jej ruszenia, aczkolwiek to chyba dlatego, że zaskoczenie było na tyle duże, iż nie miał czasu się tego przestraszyć. Bał się tego, że mogła się obudzić już jako nieumarła, a wtedy musiałby ją zabić. Nie wybaczyłby sobie tego, ale musiałby. Pytanie tylko, jak sprawdzić, kim - czym - teraz jest?
To wszystko nie trwało dłużej niż minutę, może dwie, a jednak nie zdążył nijak zareagować. Zwyczajnie cały świat go ubiegł, wziął i wyprzedził, i to było bardzo bezczelne i nieprzyjemne. Jak jeszcze chwilę temu Aithne była tuż przy nim, choć taka odległa i obojętna, tak zaraz Ashar'carre ją atakował, ona gwałtownie się napinała, po czym opadała z powrotem na posłanie.
- Aithne! - wrzasnął przerażony, przekonany, że miecz załatwił jego problem własno...ostrznie. Że zabił ją, bo była zagrożeniem, w końcu to Ashar'carre robił mgłą, niszczył, prawda?
Dopadł do dziewczyny przerażony i cokolwiek roztrzęsiony, pochylił się nad nią w panice, odrzuciwszy miecz, i spróbował wyczuć oddech. Był. Był wyraźniejszy niż chwilę temu. Jak to możliwe?
Zerknął przelotnie na cofającą się mgłę i usiadł prosto, zapatrzony w oszołomieniu w twarz Aithne. Co to oznaczało? Co z nią będzie?
- Ai - szepnął cicho, sięgając dłonią do jej policzka.
Uroił sobie, czy był naprawdę cieplejszy?
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Chłód. Czuła chłód. Trochę ciepła... ale najwięcej chłodu.
Nie miała siły otwierać oczu. Wszystko ją bolało. Czemu wszystko ją bolało? Gdzie była? Co się działo? Gdzie Faryale? Nie, spokojnie. Pomyśl. Odetchnij. Przypomnij sobie. Uspokój się, Aithne, do jasnej cholery, panika ci nie pomoże.
Opuszczone Królestwo. Larkin. Walka. Jakieś coś, co ją zaatakowało, a potem zimno. Nic. Pustka.
Zmusiła ciało do posłuszeństwa, ociężale uchyliła powieki i rozejrzała się w miarę swoich możliwości, nie ruszając głową. Świat był rozmazany, ale z pewnością to świat. Wróciła, dokądkolwiek się udała. Tylko musiała odzyskać ostrość widzenia, by określić, gdzie dokładnie w tym świecie się znajduje. To ważne. Musiała wrócić do formy, odzyskać siłę najszybciej, jak się tylko da. Musiała się dowiedzieć, co jej się stało. Musiała się dowiedzieć, co ze wszystkimi.
Ostrość zaczęła wracać. Najpierw kolory, plamy powoli się zmniejszały. Poczuła, że może wymagać więcej od swojego ciała, nieznacznie poruszyła głową, dostrzegłszy coś innego prócz ciemnego czegoś nad sobą. Ktoś tam był. Zapatrzyła się w kolejne plamy, cierpliwie czekając, aż te ułożą się w coś normalnego.
Chciała się uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy były zbyt odrętwiałe. Nadal nie widziała zbyt wyraźnie, jednak zdawało się jej, że to Errian. Ten cholerny, irytujący, z nienagannymi manierami chłoptaś. Co on tu robił? Ale nic mu nie było, to dobrze. Chyba. Tak jej się zdawało. Nieważne.
Czy to na pewno on?
Skupiła się całą sobą, żeby unieść rękę. Bitwa trwała długo, było to gorsze uczucie niż próba poruszenia zdrętwiałym ramieniem, kiedy się go nie czuje. Unosiło się i opadało nieznacznie właściwie bez jej wiedzy, ale wreszcie, po ciężkim zmaganiach, zdołała podnieść je na tyle, by sięgnąć dłonią do twarzy chłopaka.
To on. Ciepły. Miała zimne ręce, to źle, trzeba je ogrzać, czyżby palce lekko zsiniały?
- Errian - wychrypiała z trudem, sprawdzając, czy głos działa.
Działał. To dobrze, zaraz na pewno wróci do poprzedniej formy. Musi się lepiej zorientować. Gdzie się znajduje? Gdzie wszyscy inni? Czy tylko on został? Nie, nie mógł tylko on, przecież... zdusiła imię w myślach, bojąc się, że strach o przyjaciółkę ją wykończy. Zsunęła ramię na barki chłopaka, nieporadnie obejmując go jedną ręką za szyję.
- Pomóż - dodała po chwili zmagań.
Chciała usiąść. To chyba nic złego, jeśli go wykorzysta, prawda? Skoro już tu nad nią sterczy, może się do czegoś przydać. W tej chwili przeżyłaby nawet to, gdyby ją wyniósł na dwór w ramionach.
Nie, dobra, to już była przesada, tego by nie przeżyła.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

Znieruchomiał, kiedy uniosła rękę. Patrzyła na niego. Normalnymi, trochę nieobecnymi, granatowymi oczami, jakby dopiero się obudziła. Podobny wzrok miała rano, gdy wstawali w karczmie. Ale przy okazji była w nim chęć mordu, zresztą często tam była. Nawet nie drgnął, jak dotknęła jego policzka, zastanawiając się, czy jeśli się ruszy, to wszystko pryśnie jak mydlana bańka, a ona wróci do poprzedniego stanu.
Na dźwięk swojego imienia, choć zostało mocno zniekształcone, uśmiechnął się szeroko. Nie powiedział jednak nic.
Na żądanie pomocy i opleceniem ramieniem w szyi zareagował natychmiast, delikatnie wsunął rękę pod jej plecy i ją uniósł. Pomógł jej usiąść, uważając, by w żaden sposób się nie uszkodziła dodatkowo, przyjrzał się jej uważnie, ale doszedł do wniosku, że bladość już mija. Znów się uśmiechnął, tym razem z ulgą, po czym objął ją delikatnie i przytulił do siebie, ciesząc się z tego, że żyła. Nic innego się w tej chwili nie liczyło.
- Następnym razem uprzedzaj przed takimi rozrywkami - poprosił szeptem, nie zamierzając jej na razie puszczać.
Z jakąś dziwną perfidią postanowił bezczelnie wykorzystać fakt, że nie miała siły, by się od niego uwolnić. Chciał się upewnić, że naprawdę jest, że naprawdę może jej dotknąć, może ją objąć, poczuć jej zapach, usłyszeć głos, że naprawdę żyje i wcale sobie tego nie uroił w zmęczeniu.
Na razie była. I była całkowicie bezbronna, w jego ramionach. Podobało mu się to, bardzo podobna była tamtej nocy w karczmie. Tylko wtedy nadal mogła go zabić, hm.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Zablokowany

Wróć do „Ruiny Nemerii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości