ElisiaLub gdy wydaje się, że gorzej nie będzie...

Miasto przedstawia bardzo stereotypowy wygląd architektury przedstawianej w literaturze i malarstwie. Szare, kamienne domy w najbogatszej części miasta. Arystokracja ma nawet osobną dzielnicę. W miarę oddalania się od ogromnej katedry będącej centrum miasta, zabudowania rozrzedzają się, a kamienie są zamieniane na drewno i glinę.
Zablokowany
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Lub gdy wydaje się, że gorzej nie będzie...

Post autor: Sherani »

Początek przygody

        Wędrówka przebiegała bez dalszych urozmaiceń. Łowczyni nie forsowała konia, ale też, gdy tylko trafili na lepszy odcinek stepu czy jakąś węższą, rzadko uczęszczaną dróżkę, dodawała tempa by nie ślamazarzyć się do końca życia z dzieciakiem w siodle.
Początkowo wzdrygnęła się na niespodziewany dotyk, później jednak go zaakceptowała nie zwracając na Vertana większej uwagi, poza jego krótkim wyznaniem. Słowa chłopca raczej nie poprawiały jej nastroju, wręcz przeciwnie. Oczywiście, że nie była zła, była beznadziejna. Po co w ogóle zawracała sobie głowę, kręcąc i motając kierunki, jakie wcześniej sobie wytyczyła, teraz dodatkowo jeszcze wypatrując jakiegoś sioła, w którym mogłaby się pozbyć balastu.
        To właśnie dobrymi uczynkami zawsze sobie komplikowała życie. Nie mogła czerpać lekcji z własnych błędów? Najwyraźniej nie. To była chyba jedyna opinia mistrza, z którą by się zgodziła, w końcu dowody były niezbite i nie szło z nimi polemizować.

        Nie zatrzymywała się na żaden postój. Gdy koń się zmęczył, zwalniała, gdy wypoczął i trakt był równy, znowu przyspieszała. Nie tylko chęć pozbycia się księcia było powodem. Sherani starał się jak najbardziej oddalić od miejsca kaźni, by nie powiązano jej z trupami. Zazwyczaj nieboszczyk był powodem do dumy, ale tym razem mógłby na nią ściągnąć kłopoty, a na pewno niepotrzebne pytania. Tych zaś wolała możliwie uniknąć.
        Zachód słońca zastał ich wciąż w drodze. W tym czasie jednak niegościnny step zmienił się w coraz gęstszy las. Wraz z nastaniem zmroku spomiędzy drzew nieśmiało zaczęły przebijać się miejskie światła. Miała być wieś, trafili na miasto. Doprawdy nic, naprawdę nic nie mogło iść zgodnie z planem? Tygrysica uznała jednak, że martwić się będzie później. Na dzisiejszy dzień wystarczyło.
Zeskoczyła z konia i schodząc z traktu, wprowadziła wierzchowca głębiej między drzewa, zaraz nad niewielki strumyk zapewne będący dopływem większej rzeki. Tam wzięła się za organizowanie prowizorycznego obozu. Rozkulbaczyła ogiera, puszczając go luzem, by bez przeszkód mógł napełniać brzuch i w przypadku tego zwierzaka, w drugiej kolejności zregenerować siły. Rząd uporządkowała na ziemi, w międzyczasie wyjmując z juków jakieś zawiniątka i podeszła do Vertana.
        - Pokaż to — mruknęła, niezbyt delikatnie podnosząc brodę księcia i dokładnie przyjrzała się śliwie pod okiem i na policzku. Drugą ręką nałożyła na siniec, maść intensywnie pachnącą ziołami. Dopiero po tym zabiegu włożyła chłopaczkowi w ręce drugie zawiniątko, w którym miał kilka kawałków suszonego mięsa i zajęła się sobą.
        Celowo nie popędziła czym prędzej do miasta. Siedliska ulokowane w głuszy często borykały się z wieloma zagrożeniami. Na noc bramy miast niejednokrotnie zamykano by chronić się przed najeźdźcami czy chociaż elementem wywrotowym albo rozbójnikami. Tygrysica wolała przenocować pod chmurką, zamiast tłumaczyć się strażnikom czy może jeszcze wystawać pod bramą tylko po to by zostać odesłanym. Przy okazji mogła doprowadzić się nieco do porządku. Ubrania musiały zostać tak jak były, ale ona sama miała możliwość opłukać się z zakrzepłej krwi. W końcu lepszego wrażenia zrobić chyba by nie mogła, jak wchodząc do miasta z obitym dzieciakiem, cała uchlapana juchą. Zgrywać przerażonej i uciekającej niewiasty nawet by nie próbowała, choćby pod groźbą śmierci, więc tym bardziej należało się nieco oporządzić.
        Klęcząc nad strumykiem zmyła krew i dopiero odgarnęła włosy do tyłu. Znalezionym w jukach rzemieniem, związała je w koński ogon. Na koniec nabrała wody w dłonie by ugasić pragnienie. Potem już tylko wróciła do siodła. Ułożyła się na plecach, krzyżując ręce pod głową, i przymknęła ślepia, licząc podrzemać do rana na leśnym poszyciu. Sypiała czujnie jak dzikie zwierzę nie człowiek, więc nie obawiała się niespodziewanej napaści ze strony ludzi. Leśni bywalcy z kolei wyczuwali drapieżnika i sami chętnie unikali tygrysicy.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Przez główną część podróży przyczyną milczenia księcia było to, co najtrafniej można by określić jako srogi kac moralny. Bo chociaż od dawna nie miał w ustach niczego, co miałoby choćby śladową zawartość prawdziwego trunku, to teraz rzeczywiście czuł się jak po przeżyciu solidnie zakrapianego wieczoru. Ciągnęło się to za nim przez jakiś czas, właściwie od momentu, kiedy jego dziecięce ja zupełnie ustąpiło, pozostawiając miejsce tylko dla swojego dorosłego odpowiednika, dojrzałego i w pełni rozumiejącego wszystko, co się stało. Sam fakt, że tamci ludzie musieli zginąć tylko dlatego, że on potrzebował zakazanej w podły sposób wolności, przybijał go już wystarczająco. A do tego dochodziło jeszcze to typowe przygnębienie, pojawiające się zawsze kiedy tylko wracał do pełnej świadomości i przypominał sobie swoje wybryki. Może po takim czasie powinien już umieć się do tego przyzwyczaić, ale mimo wszystko było mu trudno. Nadal wierzył przecież, że wcale nie musi się przyzwyczajać. Że to minie. W innym razie nie kontynuowałby tej męczącej wędrówki.
Obecność miasta zauważył właściwie dopiero, kiedy zdążyli się już zatrzymać i kiedy mógł ześlizgnąć się z konia. Dotąd po prostu widział las, widział że robi się ciemno i to przyjął. Sam zarządziłby niedługo postój, gdyby to od niego zależało. Z pewną ulgą przeszedł kilka kroków, by rozprostować nogi, kiedy Sherani prowadziła głębiej między drzewa, chociaż ta okolica nieprzyjemnie przywiodła mu na myśl wydarzenia, których doświadczył kiedyś z Serminą - w lesie zupełnie podobnym, chociaż ten miał w sobie więcej „ludzkich” pierwiastków, a mniej magii. Zdawało mu się, jakby tamte wydarzenia miały miejsce wieki temu, a przecież nie minął nawet dobry miesiąc.
Odetchnął głęboko, luzując kubrak pod szyją. Miał już podejść do strumienia, ale został odciągnięty na bok przez Sherani. Jakoś dziwnie się czuł, musząc spojrzeć jej w oczy po uczynionym na początku drogi wyznaniu. Jeszcze gorzej brzmiałoby jednak tłumaczenie się z tego, więc po prostu pozwolił nałożyć sobie tą maść na obolałą część twarzy.
- Dzięki - mruknął. Z tego, że dostał jedzenie a nie więcej leku, żeby dalej radzić sobie już na własną rękę, zdał sobie sprawę właściwie dopiero kiedy dziewczyna już odeszła, żeby najwyraźniej zrobić ze sobą porządek. Sam pomyślał, że i jemu przydałoby się odświeżenie - najlepiej długa kąpiel! - ale w tej chwili przeważał jednak głód. Bez namysłu siadł więc tam, gdzie stał, starając się nie gapić za bardzo w kierunku swojej towarzyszki, i tak doczekał momentu, w którym ta postanowiła się już położyć. Las przydawał temu wszystkiemu jakieś przyjemnej atmosfery.
- Sherani? - odezwał się wreszcie Vertan, przełykając ostatni kawałek mięsa. - Jutro przed południem musimy iść do miasta. Po południu na targach nie ma już wcale dobrych towarów!
I nie tłumacząc więcej poderwał się z ziemi, by pójść prosto w stronę szemrzącego cicho strumienia. Postanowił już. Sherani nie potrzebowała jego towarzystwa, ale on potrzebował z jej strony jednej ostatniej przysługi. Jeszcze można było zacząć wszystko od nowa, zacząć wszystko lepiej. Powodzenie wszelkiej podróży, nawet takiej w poszukiwaniu magicznych sposobów leczenia dzieciństwa, wymagała po prostu dobrego przygotowania - i to o nie właśnie teraz chciał zadbać Vertan. Ten pomysł wydawał mu się coraz lepszy, i kiedy wskakiwał w podwiniętych spodniach do rzeki żeby się obmyć, i potem, kiedy ubierał się z powrotem, by zasłużenie sobie odpocząć.
A już przede wszystkim odnalazł potencjał w tym planie wraz z nadejściem poranka.
Obudził się praktycznie o brzasku, pełen niespotykanej energii. Dla zasady odczekał trochę, wykorzystując czas na ułożenie w głowie odpowiedniej listy wszystkiego, co będzie mu potrzebne do dalszej, samotnej drogi, a dopiero potem zdecydował się zbudzić Sherani. I uczynił to w sposób typowy dla siebie samego, ale sprzed kilku lat.
- Wstawać, żołnierzu! Czeka nas bojowe zadanie.
Brakowało tylko herolda, który zadąłby w róg sygnał pobudki - a księciu brakowało zbroi, konia, miecza, i kilku konkretnych cali wzrostu.
- Nie możemy pozwolić, by nieprzyjaciel przejął to, co my sami chcemy zagarnąć! To jest… no, mówię tu o starych przekupkach, ale nie należy nie doceniać siły tych kobiet. To wiedźmy zaprawione w handlowych bojach, lękam się, żeby nie wykupiły nam zapasu przedniej konopnej liny.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        W przeciwieństwie do Vertana, łowczyni nie odczuwała nawet śladowych wyrzutów sumienia. W tej materii bestia czająca się pod skórą była idealnym uzupełnieniem charakteru Sherani. Ci którzy mieli przyjemność poznać dziewczynę jeszcze zanim stała się lykantropem, bez wahania określali ją okrutną morderczynią i zawziętym łowcą pozbawionym skrupułów. Wściekły tygrys, jakby tylko uwydatniał naturę Rani.
Grzecznie uprzedziła bandę zabijaków by się odpieprzyli. Tępe dupki nie posłuchały, więc gryzły piach. Przynajmniej zdechli szybko i w trakcie walki, więc była to może nie bezbolesna, ale całkiem niezła śmierć. To i tak był lepszy los niż ona mogła oczekiwać z ich strony, gdyby szala zwycięstwa przechyliła się na korzyść najemników.
Powiedzieć jednak, że sapała jak dziecko byłoby przesadą. Sherani od lat sypiała źle. Ilekroć tylko zaczynała śnić, dręczyły ją koszmary nie raz zrywające wojowniczkę może nie z krzykiem, ale za to gotową do wyciągnięcia broni. Ale to nie zlecenia sprawiały, że Rani choć nie cieszyła się z obrastania futrem, była wdzięczna drapieżnikowi za zdolność do płytkiego drzemania prawie zawsze starczającego za wypoczynek.
        Dziewczyna potrafiła też docenić warunki sprzyjające wypoczynkowi. Nie zawsze leśne poszycie było komfortową alternatywą siennika, a tu nie brakowało miekkiego mchu i puszystej trawy, wystarczyło wyrzucić z pod pleców kilka szyszek i Sherani zległa nie mniej wygodnie niż na ciepłym piasku pustyni. Monotonny szmer płynącej wody brzmiał przyjemniej niż muzyka. Liście szeleściły cicho. Brakowało tylko trzaskającego ognia. Ogniska jednak nie rozpalała by nie przyciągnąć niepotrzebnej uwagi. Starczył jeden książę co to się napatoczył na pustkowiu i sprzątnięci najemnicy. Towarzystwa zdecydowanie wystarczyło, przynajmniej na jakiś czas. Nie tylko chęć dostania się do strumyka, ale też skrycie się przed wzrokiem potencjalnych osób idących gościńcem, powodowało krokami dziewczyny.
        Blondasek tak długo był cicho, pech chciał, że na rozmowy zebrało mu się gdy ona planowała drzemkę. Jedynie nieznacznie uchyliła powiekę, oka bliższego księciu, spoglądając na niego spod rzęs. Też wymyślił. Westchnęła ziewając szeroko.
        - Jasne… - mruknęła jeszcze na odczepnego, a kurdupel przynajmniej nie wyglądał by miał więcej ważnych spraw do omówienia. Przynajmniej aż do rana.

        Słysząc pokrzykiwania, Sherani zmarszczyła brwi i otworzyła oczy, które dodatkowo mrużyła przyzwyczajając je do porannego światła przebijającego przez listowie.
        - Nie jestem jakimś tam trepem - warknęła wraz z tygrysim burczeniem ubarwiającym dziewczęcy głos, dając do zrozumienia, że nie lubiła podobnych określeń, rozkazów, sugestii przypominających rozkazy oraz oczywiście zrywania jej z rana wszystkim z powyższych.
        - Raczej co ty chcesz zagarnąć - poprawiła przeciągając się jak najprawdziwszy kot.
        - Nie potrzebujesz dobrej konopnej liny by się powiesić, pożyczę ci pasek, ostatecznie mogę udusić rękoma - doradziła życzliwie, a ostatnie słowa wypowiadała ziewając głośno.
Jeszcze idąc do końskiego rzędu, rozciągała plecy wyginając się na boki i prostując ręce wysoko nad głową, gdy ciepłe promienie przemykające między koronami drzew przyjemnie muskały skórę. Gwizdnęła na ogiera, który przyszedł posłusznie aby dostać ulubionego miętusa, a później robić wszystko by jak najbardziej utrudnić tygrysicy kiełznanie, siodłanie, oczywiście standardowo nie omieszkawszy próbować jej ugryźć przy dopinaniu popręgu. Wszystko poszło o dziwo wyjątkowo sprawnie, jakby również końskie bunty były codziennym rytuałem. Moment później łowczyni szła traktem, kierując się do miasta.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Na marudzenie Sherani Vertan tylko przystanął, oparł łokcie na bokach i uśmiechnął się dobrotliwie; zdecydowanie pasowałoby to komuś starszemu, ale w jego przypadku upodabniało go raczej do dziecka, które chce się bawić w przykładnego króla. Tak czy inaczej, jego dobry humor pozostawał teraz niezmącony, być może w odpowiedzi na ostatnie wydarzenia i związane z nimi głównie przykrości. Wreszcie musiał to sobie zrekompensować i o dziwo doskonałym na to środkiem okazywała się wizja udania się na zakupy mające stanowić podstawę pod jego dobrze zorganizowaną, dalszą podróż na własną rękę. Patrząc, jak dziewczyna wstaje, w głowie mimowolnie podsumowywał już sobie, czego dokładnie potrzebuje, w jakich ilościach i ile najwięcej będzie chciał za to zapłacić. Wiele, zbyt wiele czasu minęło już od ostatniej chwili, kiedy mógł w poważny sposób potargować się z kimś, używając do tego niewątpliwego daru mówcy, za jaki nieraz chwalił go nauczyciel retoryki.
- Gdybym prosił cię o szybkie uśmiercenie, Sherani, na pewno zaraz byś o tym wiedziała — odparł więc tylko, łącząc dłonie za plecami, jak oficer maszerujący tam i z powrotem przed prezentującym się wojskiem. Dalej jednak już się jej nie narzucał. Zadowolony z tego, że faktycznie ruszają, nie wtrącał się w przygotowywanie konia, aby chwilę potem maszerować dumnie przy jej boku w stronę bram miasta. Może trochę nawet zbyt dumnie, za co zganił się i dalej szedł już choć odrobinę pokorniej. Mieli szczęście. Elisia zdawała się przyjmować wszystkich. Chociaż przy bramie był jakiś jeden strażnik, wpuścił ich zupełnie bez pytania, poczciwie uchylając nawet brzegu hełmu przed Sherani. Książę nie potrafił nie uśmiechnąć się na widok jej miny w tym momencie, ale na szczęście zanim zdążył to skomentować, jego uwagę zajął już sam wygląd miasteczka.
Czy Elisia przypominała Nandan-Ther? Na pewno nie tak bardzo, jak teraz mu się wydawało. Bo rzeczywiście, kiedy szli dalej szeroką, brukowaną ulicą, Vertan raz za razem miał wrażenie, że na przykład tę budowlę kojarzy z okolic zamku, ten chleb wygląda zupełnie jak dostarczany na dwór, a tamten typ męskiego kapelusza nosi chyba każdy ważny mieszczanin w jego stronach. I chociaż czuł tu dom bardziej, niż przez ostatnie tygodnie, to nie zasmuciło go to do końca, ale tylko podbudowało w nadziei, że osiągnie cel i wróci do swojego Nandan-Theru. Jako książę, czy nie - to nawet nie było teraz takie ważne. Liczyło się jego miasto tętniące życiem na swój własny sposób. Jego niezdobyta twierdza.
- Potrzebuję przede wszystkim jedzenia — odezwał się wreszcie, gdy zamyślenie odpuściło; jeden słuszny zakręt wystarczył, by przed nimi wyrosły iglice katedry, wokół której aż roiło się od straganów. - Suchy prowiant, może nowa manierka. Lina, o której już wspominałem, trochę papieru na wszelki wypadek. Nóż — byle leżał w dłoni. Nowy płaszcz. Oczywiście koń, możemy go wypożyczyć, dokonam zwrotu za pośrednictwem kogoś innego, gdy dotrę do kolejnego miasta i dokonam wymiany wierzchowców. Zastanawiam się też… czy nie ściąć włosów, zanim wyruszę. Jestem pewien, że „włosy do ramion długie, zgodnie ze zwyczajem, barwy złota” figurują na liście moich cech szczególnych. Oh, spójrz tylko, Sherani, zdaje się, że trafiliśmy na jakiś szczególny dzień!
Rzeczywiście, nie tylko stragany kusiły obfitością towaru. Przy jednej z bocznych ścian katedry, między gawiedzią, popisywał się żongler, na skrzypcach przygrywała mu dziewczynka, a dalej kręciło się jeszcze kilka odzianych barwnie postaci. Czy on sam tego chciał, czy nie, księciu aż zaświeciły się oczy.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Sherani nie skomentowała, że książę całym sobą prosił się o ukrócenie żywota, chociaż może sam nie był świadom własnych zapędów. Paradowało to niczym kogucik przed kurnikiem, strojne w swoje marne piórka, myśląc, że jest pawiem. Zupełnie nie pojmując, że wokół cały świat mógł być dla niego lisem, czekającym tylko by mu wyrwać te pierze z kupra. Edukacja tego nieprzystosowanego do realnego życia nieszczęścia nie leżała jednak w zakresie jej pragnień ni obowiązków.
        Chociaż tyle, że milczał. Mógł sobie spacerować do woli, byle tylko nie truł dupy swoim gadaniem, doprowadzając Rani do bólu głowy. Nie bez powodu pracowała sama, podróżowała sama i zazwyczaj sama odpoczywała. I wcale nie dlatego, że nikt z łowczynią nie potrafił wytrzymywać.
        W stronę miasta książę kroczył dalej jak szlachcic na swoim trawniku, dopiero po pewnym czasie pusząc się nieco mniej, Sherani szła ze swoistą niepodrabialną gracją — krokiem wykidajły wołającego o kłopoty. To jednak nie odstraszyło miejskiego strażnika. O dziwo nawet go nie skłoniło do większej podejrzliwości. Wręcz przeciwnie, skłonił się grzecznie, jakby właśnie widział damę. Oczywiście, że nie potraktował jej poważnie! Jak cały ten zawszony świat! Wystarczyłoby, by była chłopem, a wzrok strażnika zapewniałby ją o jego czujności. Ostrzegał, by powstrzymała się od wywoływania burd. Ale nie, on ją przywitał. Nie to, by kiedykolwiek wywoływała bójki. Oczywiście, że nie. Ona je tylko kończyła. Ale nie, najpierw nie traktowano jej z odpowiednim dystansem, a potem oskarżano o prowokacje.
        Z groźną miną weszła między stragany, trzymając konia krótko za uzdę, by nie postanowił zeżreć czegoś z wystawianych owoców i warzyw, oraz by używać go jak tarana by zmuszać wzbierający wciąż tłum do respektowania tygrysiej przestrzeni osobistej. Sherani nie znosiła dużych miast, ludzkich zbiorowisk, targowisk, kuglarzy, którzy dawali pokaz na krańcu straganów, a nade wszystko tego wszystkiego razem. Wielki ogier działał znacznie skuteczniej niż zabójczy wzrok wściekłych zielonych oczu.
        - Z pewnością przyda ci się prowiant - mruknęła, wypatrując rzeczy przydatnych dla siebie.
        - Tylko nie wiem, skarbeczku, co mi do tego — prychnęła pogardliwie, namierzając wzrokiem obiecujący kram. - Odstawiłam się do najbliższej wiochy, nawet całkiem sporej. Tutaj kończy się moja przysługa. Kupuj ,co ci się podoba, jedź na koniu albo i ośle. Ostrzyż się czy zapleć warkoczyki, interesuje mnie to tyle co dzisiejsze śniadanie tutejszego króla. Szerokiej drogi. - Machnęła ręką na pożegnanie, idąc w przeciwną stronę do żonglerów, zupełnie nie interesując się ani potrzebami księcia, ani jego zainteresowaniem wędrownymi artystami.
        Potrzebowała ubrań na zmianę. Zawsze miała dwa komplety, ale po ratunku blondaska zostało jej tylko to, co teraz miała na sobie. Nie było szans, by kupić orientalne odzienie, jakie nawykła nosić, ale wypatrzyła całkiem przyzwoitą koszulę i spodnie, które powinny być wygodne i spełniać swoje zadanie. W wolnej chwili, gdy trafi na jakieś nadmorskie miasto, poszuka kupców wędrujących między kontynentami. Do tego czasu wybrana odzież musiała wystarczyć. Zapłaciła handlarce i podążyła do kolejnego kramu. Już jak wrzucała tkaniny do juków, oczy tygrysicy wypatrzyły kolejne bardzo obiecujące stoisko. Pękate gliniane dzbanki wina stały poukładane w niewielkie piramidki, zaraz obok beczek z piwem. Piwa wyjątkowo nie lubiła, nawet jeśli było alkoholem. Według łowczyni śmierdziało oraz oczywiście było stanowczo za słabe. Rumu nie mieli, ale wino było już całkiem przyzwoitym wyborem. Porozmawiała chwilę z kupcem, o dziwo w zupełnie sympatycznym tonie. Pocieszny krępy krasnolud najwyraźniej znalazł z dziewczyną wspólny język. Chociaż nie zgadzali się co do napojów chmielowych, nie skończyło się kłótnią. Wymienili spostrzeżenia, nawet pożartowali, co było wręcz szokujące, gdyż okazało się, że Rani potrafiła się uśmiechnąć zupełnie wesoło, niepogardliwie, niezłośliwie i nie drwiąco. Na koniec wojowniczka kupiła trzy dzbany, w tym dwa przytroczyła do siodła, zaś trzeci odkorkowała, popijając z gwinta, gdy żegnała krasnoluda. Kupiła wszystko, czego potrzebowała.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

- Co? Ale… hej, ale jakże to?
Nie od razu dotarło do księcia to, o czym przecież tygrysica mówiła dosłownie godziny temu. Wywiązała się ze swojej części umowy: odstawiła go do najbliższego miasta i właściwie to bardzo konkretnie powinien być ten punkt, w którym ich wspólna — z braku lepszego określenia — przygoda dobiegała końca. A jednak jakoś wyraźnie go to skonfundowało, że miał zaraz zostać sam, bo panna odchodziła w najlepsze, zabierała konia i zasadniczo robiła… dokładnie to, czego należało się spodziewać. Wszak uprzedzała.
A mimo to szczerze zaskoczony Vertan wyciągnął za nią rękę i zrobił kilka kroków w przód, wyglądając teraz do złudzenia jak dziecko, którego matka postanowiła zostawić je na środku miasta.
- Zaczekaj, przecież potrzebuję… twojego towarzystwa! - W ostatniej chwili udało mu się powstrzymać jadaczkę na tyle, by nie palnąć otwarcie „twoich pieniędzy”. Właściwie w tym był największy problem i książę szczerze wierzył w jego rozwiązanie. Bogowie, gdyby to był Nandan-Ther, a on byłby w pełni sobą, straganiarze sami oferowaliby mu swoje towary. Nie było lepszej reklamy, jak sam książę pan przyjmujący owoce czy broń z konkretnego straganu. Ale tutaj? Owszem, miał w sakiewce trochę monet, może nawet kilka przepięknie błyszczących szczerym złotem, ale nie był w stanie kupić za to wszystkiego, co chwilę temu tak pogodnie wymieniał.
Został sam — nawet plecy Sherani zniknęły niebawem gdzieś w kolorowym tłumie — i prędko dotarło do niego, że skoro tak musiało się stać, to nie ma co się martwić, ale należy pokazać książęce zdolności i mimo wszystko zdobyć cały wyliczony zapas. To nie mogło być aż tak trudne.
Że jednak było trudne, to przekonał się dosyć prędko. Żaden handlarz nie traktował poważnie małego chłopca, o zbijaniu cen nie było więc mowy, a kiedy mimo wszystko próbował dyskutować, zaraz odganiano go na rzecz ważniejszych, dorosłych klientów. Zapomniał więc o nożu, który planował kupić, bo ostatecznie miał swój mieczyk. Zrezygnował z liny, obiecując sobie, że będzie uważał na podróżowanie przez góry albo kaniony, o ile na jakiekolwiek trafi. Zapłacił za część prowiantu jak tylko mógł. A potem zrobił niestety coś, co księciu zdecydowanie nigdy nie przystawało.
Wykorzystał fakt, że w okolicy straganów co chwila przeskakiwał jakiś cyrkowiec czy dzieci z kwiatami, że momentami było głośno, a uwaga wszystkich skupiała się to na tańczącej małpce, to na sprośnym wierszoklecie. Łatwo było gwizdnąć coś ze straganu — i taki los spotkał kilka gruszek, wpadających gładko do worka Vertana akurat w chwili, kiedy tłum rozstępował się, by zrobić miejsce dla grupki wróżbitów z dalekich krain. Tym samym uznał, że już wystarczy mu atrakcji. Brakowało tylko, żeby ktoś złapał go na kolejnej próbie kradzieży. Z tą więc myślą wycofywał się już chyłkiem — gdy nagle ktoś chwycił go za ramię, powodując, że serce w młodej piersi o mało co nie wyskoczyło na zewnątrz.
- Aha! - odezwała się głośno starsza kobieta. Niczego nie poprawiał fakt, że gdy Vertan odwrócił się w jej stronę, spojrzał prosto w parę bardzo niepokojących oczu pokrytych bielmem, dziwnie aż jasnych w pomarszczonej, opalonej twarzy. Mimowolnie się wzdrygnął.
- Proszę, proszę! - mówiła tymczasem starucha, wyciągając go z tłumu. - A kogóż my tu mamy? Cóż to za szczególny młodzieniec!
I dopiero wtedy dotarło do niego coś na kształt ulgi, zdał sobie bowiem sprawę, że nie jest to wcale właścicielka straganu, ale jedna z wróżbitów. Z drugiej jednak strony ciężko było zdecydować, czy to aby dobrze.
- Szczególny, szczególny! Jak wiele widziały te błękitne oczęta? Daj mi sprawdzić, królewiczu złoty, daj zbadać ścieżki żywota!
- Co? Ja nie… - Ale to był jedyny protest, na jaki książę, szczerze zdumiony, mógł sobie teraz pozwolić, bo starucha chwyciła zaraz jego dłoń, rozprostowała i przesunęła kościstym paluchem po jednej z delikatnie zaznaczonych linii. Vertan zupełnie oniemiał.
- Mmm… tak. Powiedzieć o tobie, żeś stara dusza, to jak nic nie powiedzieć, prawda, przyjacielu? Widzę czarne siły, bardzo czarne moce… Widzę noc i słyszę wycie wilków! Ah, jednego tylko, jednego wilka, który teraz służy za część ubioru! Ale coś ty był mu winien, chłopcze, co uczyniłeś człowiekowi o tak smętnej twarzy, o oczach przeżartych przez mrok? Widzę te oczy za mgłą, za złotą mgłą, wcale niedaleko!
- K-kogo dokładnie?
Coś w mistycznej mowie staruchy zmusiło księcia do natychmiastowego uwierzenia w jej słowa i w to, że faktycznie widzi sprawcę klątwy. Nikt dookoła się nimi nie interesował. Był tylko mały chłopiec patrzący z dołu na starą kobietę i jej oczy, widzące o wiele więcej, niż mogłoby się zdawać.
Zachęcony dodał od razu:
- Ty wiesz! Ty musisz wiedzieć, jak to odczynić, jak cofnąć czar?
- W nocy czarem bałamucił, a gdy przyszedł świt — porzucił…
- Proszę, muszę to wiedzieć, od tego zależy wszystko…
- Zakopany po uszy w żelazie najczystszej jakości, choć nie wojak! Zabawił się, zabawił, próżno wam go szukać, to potwór! Kto inny mógłby skazywać tak niewinną duszę, kto inny mógłby zmuszać… zmuszać do złamania serc tak wielu matek, do tak wielkiej ilości krwi przelanej za każdy brakujący rok…!

- Sherani! Sherani, zaczekaj, hej!
Udało mu się ją znaleźć przy bramie, co uważał za cud — chyba kolejny tego dnia — bo gdyby ruszyła w dalszą drogę, to już nigdy by jej nie znalazł. Mało nie potknął się kilka razy na kocich łbach, gdy do niej biegł, włosy opadły mu na oczy i zdążył się solidnie zdyszeć. Rumieńce miał zresztą od dłuższego czasu.
- Mam… chyba mam, chyba wiem już co mi pomoże, ale… oh, bogowie, żeby to nie była prawda… Spotkałem wróżącą babcię! Objawiła mi praaaaawdyy!
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Wojowniczka nie zareagowała na zszokowane okrzyki i marne próby zatrzymywania jej. Nawet się nie odwróciła. Wykonała swoje zadanie. Tak naprawdę zrobiła znacznie więcej, niż musiała czy powinna, wykazując się raczej przyzwoitością niż obowiązkiem. Teraz szybko zniknęła w barwnym tłumie kupujących i handlarzy.
Zakupy, choć nieplanowane, okazały się raczej owocne. Dostała wszystko, czego potrzebowała dodając do tego wino, które w najbliższym czasie miało jej uprzyjemnić podróż, a wszystko to w dobrych cenach. Po drodze nikt też jej nie zaczepiał, jak często bywało w miastach, co powoli poprawiało nastrój tygrysicy.
        Niestety w przeciwieństwie do zakupów, wizyta przy tablicy ogłoszeń nie była równie udana. Dobrze, że nie musiała jej długo szukać. Znajdowała się zaraz obok targowiska, ale brakło na niej choćby najmniejszego ogłoszenia nadającego się dla łowcy nagród, a w zasadzie dla takiego łowcy nagród. Zawiedziona zawróciła konia i skierowała się do wyjścia z miasta.
Powitał ją ten sam strażnik, z tym samym skinieniem głową. Zaraz jednak jego spojrzenie zbystrzało, może nie stało się jeszcze czujne i podejrzliwe, ale zwyczajnie zaciekawione. Wszystko to zaś przez pędzącego blond chłopczyka wrzeszczącego już z daleka.
        Rani nawet zamierzała skoczyć na konia, gdy tylko minie bramę i pogalopować w siną dal, ale zupełnie zbędne zainteresowanie strażnika powstrzymały łowczynię. Tygrysica zatrzymała się na moment, pozwalając księciu do niej dobiec. Jak tylko młodzieniec znalazł się obok, otoczyła ramieniem jego plecy i przygarnęła do siebie.
        - Świetnie — odpowiedziała aż zbyt entuzjastycznie jak na siebie. — Już myślałam, że się zgubiłeś — dodała, wręcz wywlekając blondynka z miasta, zabierając strażnikowi interesujące widoki, na rzecz pilnowania gęstniejącego tłumu przybywających do Elisii. Wymyślił, co mu pomoże, też coś. Babcię znalazł. Szlag by to, niech mu więc babcia pomaga, a nie jej dupę zawracał! Ale nie... on się przyczepił i nie pozwalał spokojnie ruszyć w drogę.
        Zniknąwszy strażnikowi z oczu, puściła księcia i szybkim krokiem, w milczeniu oddalała się od miasta. Szli pod prąd przeciw zastępowi wędrowców, kupców i kupujących, który z każdym sążniem zapuszczania się w trakt, rzedł. Zrobiło się względnie luźno, gdy skryli się między drzewami; jedynie sporadycznie mijał ich jakiś wóz kupiecki czy wędrowiec. Dopiero wtedy Sherani zatrzymała się gwałtownie. Skrzyżowała ramiona, łypiąc groźnie spod rzęs, stając na szeroko rozstawionych nogach w pozie typowej dla wykidajły.
        - Czego ty ode mnie chcesz kurduplu? - warknęła poirytowana. - Uratowałam ci życie. Dwa razy! Zawiozłam do miasta — burczała marudnie. - Czegoś się do mnie przyczepił?! - zakończyła, wyraźnie walcząc z chęcią odwrócenia się na pięcie i pocwałowania jak najdalej od księcia, bez jednego machnięcia ręką.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Może nie był to jeszcze szał, ale właściwie niewiele księciu do takiego stanu brakowało. Nie zatrzymywał się praktycznie ani na moment, jeśli nie szedł to dreptał nerwowo w miejscu, oczy miał szeroko otwarte i odruchem popatrywał nerwowo na boki, ale tak, jakby w rzeczywistości nic nie widział - albo właśnie widział coś całkiem innego, bo tak był teraz najpewniej pochłonięty gorączkowym myśleniem. Zdawało się, że ten wielki umysł zamknięty w drobnej głowie rozwiązuje właśnie największą zagadkę całego swojego życia albo chociaż toczy niemożliwie zawiłą taktycznie batalię, tak był przez to wciągnięty. Niewiele zrobił sobie z pierwszej reakcji Sherani i dopiero potem, kiedy znalazł się już poza murami miasta, czego najpewniej od początku w ogóle nie zarejestrował, zaszła w nim przemiana. Może coś zrozumiał, może jakieś elementy układanki złożyły mu się wreszcie tak, by dało się już odgadnąć całą resztę. W każdym razie zatrzymał się, utkwił w twarzy tygrysołaczki nieco jeszcze tępe spojrzenie, a jego gorączka sprzed kilku chwil zniknęła jak ręką odjął. Wysłuchał jej słów, wyraźnie wysłuchał i pewnie gdyby tylko miał podobną możliwość, to momentalnie położyłby uszy po sobie. Tak mógł tylko cofnąć się o krok, wbić wzrok w ziemię na kilka chwil i pomilczeć. Tak, jak zrobiłby to każdy zganiony dorosły.
- Masz rację - przyznał w końcu wraz ze skinieniem głowy. - Niepotrzebnie cię, hm… Niepotrzebnie sprawiam ci kłopot przez cały ten czas. Ale wydaje mi się, więcej: jestem przekonany, że w tym wszystkim musiało być jakieś tchnienie przeznaczenie, skoro to za twoją sprawą znalazłem się tutaj, w tym mieście, by poznać chociaż częściowo odpowiedzi na moje pytania…
Jego oczy z powrotem przesłoniła jakaś niepokojąca mgiełka zamyślenia, ale tym razem trwało to tylko chwilę.
Wiele rzeczy pozostawało do przemyślenia, naprawdę wiele. Jeśli w jego podróży i poszukiwaniach miał nastąpić przełom, to niewątpliwie miał on miejsce właśnie teraz. Nie mógł się mylić. To było zbyt żywe, zbyt szczere - ta kobieta, zdaje się, wiedziała o nim wszystko, wiedziała więcej niż komukolwiek dotąd udało się ustalić w tej przykrej sprawie, chociaż była mu zupełnie obca. Jego rodzice poświęcili mnóstwo czasu na szukanie pomocy u wielkich mędrców, a tymczasem pomoc sama nadeszła w postaci tak niepozornej… by zaraz potem zresztą zniknąć równie łatwo. Staruszka rozpłynęła się w tłumie, pozostawiając to nie do końca jasne rozwiązanie, te słowa, które w tej chwili Vertan starał się wryć sobie w pamięć co do jednego słowa, co do akcentu. Jeśli cokolwiek dostał dzięki temu już teraz, to była to niewątpliwie siła do dalszej drogi.
Popatrzył na swój worek wypełniony przedmiotami, które udało mu się zdobyć. Zerknął na dłonie dziecka i brudne, zdecydowanie niezbyt książęce już buty. A wreszcie podniósł wzrok na Sherani i tylko uśmiechnął się z pełnym dojrzałości spokojem - jeśli nie smutkiem.
- Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko ci podziękować - oznajmił wreszcie, a jego głos zabrzmiał wyjątkowo dostojnie. - Nie wiem, co mogę dla ciebie uczynić… ale zrobię wszystko, co zechcesz. Z tego, co rozumiem, czeka mnie teraz najtrudniejsze zadanie w moim życiu. Najtrudniejsza decyzja. Tak więc… Nie śmiem więcej zakłócać twojego świętego spokoju. Chyba powinienem podziękować też za to, że nie zabiłaś mnie ani razu.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Ku zdziwieniu łowczyni, młodzik nie zareagował na wyprowadzanie z miasta ani na dalszy szybki marsz z ignorowaniem tłumu kupców i wędrowców. Nie odezwał się słowem, a spojrzenie miał zamyślone i nieobecne. Wszystko to tygrysica rejestrowała kątem oka, w pierwszej kolejności skupiając się na oddaleniu od gęstej zabudowy i zaludnionego traktu. Gdy wreszcie pozbyła się potencjalnych świadków, wreszcie mogła posegregować fakty i wyjaśnić kilka niedomówień z krasnalem, który chyba inaczej patrzył na zagadnienie wspólnej podróży niż ona.
        Z rozmowy wyszły nici. Blondwłosa zguba milcząc, spuściła wzrok. Dopiero po chwili odezwał się zgaszonym tonem, prawiąc same niepodważalne fakty, które nie wnosiły nic nowego ani tym bardziej nie odpowiadały na zadane, przecież wyjątkowo grzecznie, pytanie.
Oczywiście, że miała rację, w innym wypadku przecież by się nie odzywała.
Po banałach chłopie zaczęło bredzić o przeznaczeniu. Też coś, może to było jego przeznaczenie, dla niej prędzej jakieś popieprzone fatum, jeżeli nawiązać do spotkania i litościwej podwózki. Znowu się w coś wpakowała, czuła to w kościach, tylko jeszcze nie wiedziała w co, oczywiście poza przypałętaniem się przybłędy.
        Oczywiście, że powinien jej podziękować. Dużo wcześniej powinien to zrobić. Tylko że poza stwierdzeniem faktu, do przeprosin nie przyłożył się jakoś szczególnie. W zamian zaczął coś bredzić, jakby w ogóle mógł cokolwiek dla niej zrobić! A zaraz było jeszcze gorzej. Podziękował za niezabicie, też coś! Bezczelność!
        - Nie jestem jakimś psychopatą czy zabójcą! - warknęła oburzona. Nigdy nie atakowała i nie zabijała bez powodu, tym bardziej bezbronnych i słabszych od siebie, a szczególnie teraz, gdy kontrolowała się znacznie lepiej niż na początku przemiany.
Spoglądała jeszcze chwilę na chodzące nieszczęście, nie wiedząc, czy z litością, czy pogardą, a może z jednym i drugim, nim z westchnięciem bardziej przypominającym warknięcie, zerknęła w niebo w większości zakryte przez gałęzie lasu. Będzie tego żałować. Była w pełni przekonana, że tego pożałuje. Zawsze tak było, za każdym razem jak postanowiła mieć odrobinę empatii pakowała się w coś, co uprzykrzało jej życie. Mimo wszystko, pomijając całe złe przeczucia, zielone oczy zerknęły na blondaska.
        - Czy poza poczuciem spotkania przeznaczenia, dowiedziałeś się kogo lub czego masz szukać? - zapytała zrezygnowanym tonem, w duchu plując sobie w brodę.
        - Albo czy chociaż wiesz, gdzie masz się udać? - Już żałowała. Właśnie sama robiła sobie kłopot. Co ją interesował kurdupel i jego klątwa? Przecież mniej obchodził ją tylko fakt czy był księciem, czy nie. Nie był dla niej nikim bliskim. Nie był przyjacielem, ani nawet znajomym. Ani jednych, ani drugich nie miała właśnie po to, by nie mieć problemów! W duchu próbowała się uspokoić, że i tak nie miała roboty, więc podwiezienie dzieciaka jeszcze gdzieś, nie powinno stanowić wielkiego wyzwania.
A przynajmniej może niedojda tam dotrze… W takim ciałku i z taką wiedzą o życiu, to jak na razie największe szanse miał na trafienie do jakiegoś starego, obleśnego szlachcica w formie maskotki, wystarczyło, że wypatrzyłby go jakiś bystrzejszy handlarz żywym towarem. Złote włoski, wielkie oczęta, nie tylko sprzedałby go bez problemu, ale i nieźle na nim zarobił… O ile wcześniej nie złapaliby go łowcy jak ta banda wcześniej…
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Dziwne, ale na jej kolejne uniesienie właściwie w sposób zupełnie nieświadomy zareagował delikatnym uśmiechem. To było zupełnie w jej stylu. Ile właściwie wydarzyło się między nimi od czasu, kiedy dosłownie wturlał się w życie tygrysołaczki jak jedno wielkie strapienie? Na pewno więcej, niż by się wtedy spodziewał. Na ten moment miał jakąś niejasną świadomość, że chociaż takimi wybrykami zdecydowanie działa jej na nerwy, to ostatecznie nie dałaby mu zginąć. A on jej, choć akurat o to nie musiał się chyba martwić. Jeszcze dziwniejsze - mógłby chyba powiedzieć, że nawet ją polubił, jaka by tam nie była. Przez ostatnie dni stanowili taki przedziwny zespół, to Sherani jako pierwsza poznała w pełni przypadłość Vertana, a teraz mogła dodatkowo brać nawet udział w procesie odczynienia klątwy. Chociaż, mimo wszystkiego co usłyszał - czy to w ogóle było możliwe?
Odrobinę znowu zmarkotniał, odwracając wzrok.
- Zdaje się, że wszystko przez człowieka o bardzo potężnej mocy, mrocznej mocy. Człowieka, który w jakiś sposób oznacza siebie znakiem wilka, tak to rozumiem. Czy możemy iść?
Nie czekał właściwie, tylko jak gdyby w sposób przejęty ze swoich dawnych zwyczajów, kiedy to dworzanie chodzili za nim tam, gdzie mu się spodobało. Sam ruszył traktem, prawie fizycznie czując jak za jego plecami Sherani wywraca oczyma.
- Co do miejsca… Nie wiem, nie wiem, to bardzo jakieś zawikłane. Wydaje mi się zresztą, że miejsce nie jest teraz takie ważne. Ta druga część… Oh, to naprawdę mroczne czary.
Znowu umilkł na jakiś czas, rozglądając się na boki w taki sposób, jakby już czuł macki czarnej magii zaciskające się na jego ramionach albo jakby przynajmniej wypatrywał groźnych magów czających się w przydrożnych krzakach. Kiedy jednak w końcu się odezwał, jego głos nie brzmiał ani trochę dziecinnie. Drżał delikatnie.
- Jeśli dobrze rozumiem, metodą do odczynienia tej klątwy… to musi być jakiś niezwykle złożony czar… Mianowicie, sposobem na odczarowanie jest… zadanie śmierci. Tak, uśmiercenie odpowiedniej ilości żywych istot za każdy rok, który straciłem. Oh, nie wiem, naprawdę nie wiem, ile to może być… Siedem? Siedemdziesiąt, siedem tysięcy? Nie chcę nawet wyrokować, wierz mi Sherani, że im dłużej o tym myślę, tym bardziej męczy mnie niepokój. Ta stara kobieta miała rację, tylko potwór mógł zarządzić tak złożonym zaklęciem.
I znowu na jakiś czas zrobiło się dziwnie cicho, a pomimo słońca - również i jakby chłodniej. Vertan odgarnął za długie kosmyki włosów z twarzy w taki sposób, w jaki czyni to człowiek po bardzo ciężkim dniu roboty, jakoś bezmyślnie, z ciężką irytacją. Trochę to trwało, zanim podniósł wzrok z powrotem na dziewczynę; jego oczy zdawały się być w tej chwili bardziej szare, niż niebieskie.
- Myślisz, że to czas, kiedy powinniśmy się pożegnać? - zapytał jakoś ciężko; a potem znowu wrócił na jego twarz mimowolny uśmiech. Dziwne. - Kiedyś do ciebie przyjadę, wiesz? Na moim wiernym rumaku, przyjadę i obsypię cię złotem za każdą chwilę, którą musiałaś ze mną spędzić. A potem zabiorę po złotym smoku za każde zaklnięcie w mojej obecności. Beznadziejna byłabyś w zajmowaniu się dziećmi!
I nawet udało mu się roześmiać, przez co na chwilę uczuł, jakby znowu miał nieco lżejszą głowę i serce. Niedługo potem jednak z powrotem westchnął ciężko.
- A co, jeśli to jednak jest siedem tysięcy? Jaka armia może tyle liczyć…
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Szlachta…, możni…, jednym słowem największa zaraza dręcząca nie tylko społeczeństwo ale cały świat, czego się to blondwłose chuchro szczerzyło. Jakiś świr chyba powinien spuścić mu porządny łomot by następnym razem nie bawiło go oburzenie porządnych ludzi na podobne porównania. Tylko jak to ze szlachciurami było, tłumaczenie czegokolwiek było jak rzucanie grochem o ścianę, daremne strzępienie języka. Prychnęła więc rezygnując z dyskusji, w zamian skupiła się na ponownie oklapłym knypku.
        - Och jasne, że możemy iść, chociaż momencik niech podsumuję - zadrwiła bezczelnie.
        - Wiesz, że masz szukać gościa z symbolem wilka, który jest bardzo straszny i zły jak ten wilk normalnie. Oczywiście… żaden problem, same konkrety, znajdziesz go bez problemów - kontynuowała kpinę, wyglądała jednak bardziej na rozdrażnioną niż rozbawioną. Chociaż dla Sherani mógł być to też zwykły wyraz twarzy. To jednak nie był koniec, młodzieniec zdradził kolejne elementy przepowiedni czy intrygi, jeden diabeł, efekt był taki sam.
        - Oczywiście, że miejsce jest nieważne, głupia ja… - burknęła marudnie. - Przecież możesz chodzić po świecie, w każdej wiosze pytając o człowieka z wilkiem czy wilka, jak tam trzeba. Czy ty kiedyś poza bawieniem się klockami, widziałeś mapę? Wiesz jak duży jest kontynent? - warknęła skrajnie zdegustowana.
No co za nieszczęście. Nie miał tak naprawdę nic od czego mógłby zacząć poszukiwania, ani tropu, ani dobrej wskazówki. Czy on sobie wyobrażał, że zapyta o człowieka z wilkiem i zaraz ktoś mu wskaże drogę? A nawet jeśli, ktoś będzie wiedział kogo szuka, to pytanie czy zdradzi co robić dalej, czy go sprzątnie lub w inny sposób pozbędzie się niewygodnego szukającego. No mógł go jeszcze zaprowadzić do obiektu poszukiwań, ale dodając jeden do jednego łatwo było sobie wyobrazić dlaczego odtransportowano by tam księcia i kto by wygrał. W końcu gość rzucał klątwy, a naprzeciw niego stanęłoby dziecko. Sytuacja była nie do pozazdroszczenia, chociaż współczucia próżno było szukać u tygrysicy.
Nawet wyraźny niepokój jaki ogarnął Vertana, nie wzruszył łowczyni, która patrzyła na niego beznamiętnie. Potwór nie potwór, nie widziała w tym zadaniu nic strasznego, chociaż może w tej dziedzinie nie była zbyt obiektywna. W końcu przecież zarabiała zabijając. Oczywiście było to kolosalne uproszczenie, niemniej zadawanie śmierci nie wzruszało tygrysicy bardziej niż chwilowe posutnienie księcia.
Zamiast się roztkliwiać, bez mrugnięcia okiem podeszła do zagadnienia czysto praktycznie.
        - A wiesz chociaż kogo masz zabijać, bo jakby jest drobna różnica między wyrzynaniem królików w lesie a na przykład księżniczek w zamkach. - Różnica była nawet dość wyraźnie dostrzegalna. Królika wystarczyło ustrzelić, albo złapać w pułapkę. Z księżniczką robiły się maleńkie schody, bo najpierw trzeba by wedrzeć się do zamku, pokonać strażników i dopiero ubić swój główny cel, a wciąż nie był to koniec. Potem należało jakimś cudem z życiem wydostać się z zamku, no i potem powtórzyć ten wyczyn, tu pojawiała się kolejna niewiadoma, ile razy należało mieć tak wielkiego farta. Nie, oczywiście, że w samym zabójstwie nie widziała kłopotu, a jedynie w licznych przeszkodach jakie mogły stanąć na drodze do realizacji planu.
Wtedy właśnie popatrzyły na nią smutne niebieskie oczyska. No co za książę, niech go jasna cholera trafi. Machnęła ręką ze zrezygnowaniem patrząc w niebo, zupełnie jakby stamtąd mógł przyjść jakiś ratunek.
        - No już nie bierz mnie pod włos, podrzucę cię do następnego miasta i tak jadę dalej szukać roboty, będziesz mógł sobie popytać o tego wilkołaka.
Zaraz jednak prychnęła rozbawiona.
        - Już lepiej daruj sobie przyjeżdżanie, w obsypywanie złotem i tak nie uwierzę - urwała nagle. Zielone oczy zmrużyły się, a tygrysica warknęła oburzona.
        - Jak to niby chcesz mi zabrać kasę? Słuchaj no kurduplu, dzieci to ja lubię dobrze wypieczone więc nie fikaj bo zmienię zdanie, powieszę cię za kaftanik na najbliższej gałęzi i jak gruszka będziesz czekał aż strąci cię wiatr - prychała pod nosem jeszcze strosząc się i burcząc - Kląć mi chce zabronić psia jego wszeteczna mać, jeszcze czego.
Klepnęła konia na odlew, wierzchem dłoni tuż za popręgiem. Wierzchowiec charknął podrywając głowę i ruszył za właścicielką powoli idącą traktem.
        - Bardzo duża armia... - mruknęła, nie dając się wpędzać w depresyjny nastrój. Armia… armią będzie się martwić jeśli takowa się pojawi.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

- Gdyby chodziło o siedemset… czy siedem tysięcy nawet piekielnych muszek, to już dawno miałbym to za sobą - zirytował się chyba po raz pierwszy, od kiedy opuścili mury miasta. - Usłyszałem: kto inny, jak nie potwór, mógłby zmuszać do złamania serc tak wielu matek. Może chodzi o dzieci, bogowie, skąd mam wiedzieć…
I po tym właściwie się zamknął, bo skoro ponury nastrój już i tak nadpłynął nad tę dwójkę, to raczej nie łatwo było go przepędzić. Sherani i tak miała zwykle marsową minę, jeśli ktoś potrafił uwalniać tu szczery optymizm, to tylko książę. Kiedy jednak i on cichł, nie pozostawało już zbyt wiele szans na ocieplenie atmosfery, tak więc przez jakiś czas tylko szli tacy właśnie: jedno ponure, drugie albo złe albo może spokojne (nadal nie do końca potrafił odczytywać, o co dokładnie chodzi tygrysicy w pewnych sytuacjach), a dookoła, jakby na przekór, płonęły żywymi kolorami kwiaty przy trakcie, zieleniły się zboża, w końcu jakiś strumyk, który musieli pokonać, odbił promienie wiszącego coraz niżej słońca i kolor nieba, przechodzącego od błękitu w chłodne róże. W którymś momencie sarna czmychnęła przed nimi w las. A gdy już jechali konno, byle zdążyć zatrzymać się gdzieś przed zmierzchem, światło na kilka chwil odcięły gałęzie drzew, rosnących przy trakcie, jak gdyby arkadami obejmujące ten odcinek drogi, wsparte na swych wiecznych kolumnach pokrytych grubo korą. Było romantycznie, ot co. Dawniej książę Vertan zatrzymałby się w takim miejscu; jak wyraźnie można było to sobie wyobrazić!
Gdyby się tu zatrzymał…
Zatrzymał by się właśnie tu, w miejscu, gdzie trochę światła przedzierało się jednak przez gęstwinę. Jego włosy rozjarzyłyby się od tego jak płynne złoto najczystszej próby, purpurowy płaszcz na ramionach zafalowałby przy zmianie pozycji na swoim pięknym koniu. Przystojną twarz ozdobiły szelmowski uśmiech, oczy zmrużone z radości pojaśniałyby jak dwie błękitne sadzawki. Popatrzyłby na tych, którzy towarzyszyli mu w wędrówce i rzekł, dajmy na to: „Czyż to nie piękna kraina? Poeci mamią nas, opisując bajeczne labirynty i kamienne groty, a my oddajemy się marzeniom na ich temat i nie zauważamy, że pejzaże o wiele piękniejsze mamy tu, wokół siebie! Piękniejsze - bo doświadczalne”. Gdyby była z nim jakaś panna, mogłaby uronić łzę. Cni rycerze spojrzeliby wkoło z nową pogodą w sercach.
Gdyby się tu zatrzymał…
Zatrzymali się dopiero w jakiejś przydrożnej karczemce, zwiastującej miasto w pobliżu. Vertan dla ostrożności zachował kaptur na głowie; a kiedy przed udaniem się na górę patrzył jeszcze kilka chwil smętnie w ognisko, odezwał się wreszcie do Sherani tymi słowami:
- Kiedy uciekłem z zamku mojego ojca, towarzyszyła mi dziewczyna, młoda zielarka. Teraz nie żyje, wiesz… Po niej była młoda jeleniołaczka. Ona… żyje zapewne, tak sądzę, ale wydaje mi się, że zabiłem w niej coś więcej, niż fizyczne życie. Możliwe, że zrujnowałem jej kawał dzieciństwa.
Przetarł twarz, ale potem uśmiechnął się jakimś cudem - i patrząc znowu na tygrysołaczkę dodał:
- Może muszę po prostu wykończyć każdego, kto zechce mi pomóc. Szykuj się.
Ale mimo tej chwili wesołości, idąc spać znowu stał się przygaszony i nie spał wcale dobrze. W końcu jednak z pewną ulgą przyjął świt, który oznaczał również ponowne wyruszenie w drogę. I może tym razem na jej końcu czekały jakieś solidne odpowiedzi, dla któregokolwiek z nich.


Kontynuacja przygody
Zablokowany

Wróć do „Elisia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości